Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    14.12.2000 – Galeria sztuki „Besettelse” – Sztuka mową galdrów

    +10
    Bezimienny
    Eitri Soelberg
    Ivar Soelberg
    Laudith Vidgren
    Einar Halvorsen
    Lasse Nørgaard
    Ursula Frisk
    Mikkel Guldbrandsen
    Karl Sørensen
    Dahlia Tordenskiold
    14 posters
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    First topic message reminder :

    14.12.2000

    Opadający miękko na jedną z głównych ulic starego miasta śnieg zdawał się dzisiaj przedstawiać się wyjątkowo wyrafinowanie i finezyjnie. Drobne płatki śniegu spadały na ramiona zmierzających w stronę galerii pierwszych gości, następnie topniejąc pod wpływem ich ciepła. Sprawne oko dostrzegłoby niezwykłość i perfekcję każdego z nich, jakby kusiły widza do pochwycenia owego na palec, lecz szybko śnieżynka rozpuszczała się wraz ze swoją metafizyczną tajemnicą. Dziesiątki latarni ozdobionych z okazji zbliżającego się Jul tak jak najbardziej reprezentatywne ulice miasta jemiołą i świątecznymi stroikami, oświetlały ośnieżoną drogę, która jedynie dzięki dziesiątkom obcasów eleganckich butów ponownie nie pokryła się grubą warstwą śniegu.
    Fasada galerii sztuki "Besettelse" tego dnia nie wyróżniała się względem reszty roku. Zdobiła ją zewnętrzna sztukateria z gipsowym skomplikowanym wykończeniem. Wystające gzymsy nie raziły intensywnością koloru, choć na tle innych kamienic ta prezentowała się szczególnie elegancko. Zabytkowe dwudrzwiowe wejście rzeźbione przed ponad stu laty w klasycznym norweskim świerku zostało otwarte przed czasem, wpuszczając do środka przedwcześnie przybyłych zaproszonych, którzy, jak wszyscy następni, przy wejściu okazać mieli wcześniej dostarczony im bilecik.
    Już od wejścia w pierwszy korytarz, goście wernisażu mogli słyszeć dobiegającą z jednej z głównych sal muzykę. Klasyczny koncert kompozycji Klausa Reitena wygrywany przez znamienitego pianistę midgardzkiego pochodzenia, Josteina Samuelsena, dedykowany na jeden fortepian wybrzmiewał wyraźnie, lecz cicho, dzięki czemu goście mogli być przekonani, że muzyka nie zakłóci bankietu, a będzie uświetniającym go tłem.
    Pierwsze swoje kroki zaproszeni winni byli skierować do szatni, aby móc zostawić tam wierzchnie odzienia. Na ladzie odnaleźć można było składane na trzy broszurki, które wszyscy goście dostali również z bilecikiem, przedstawiające bliżej wydarzenie, debiutantkę oraz obecne tu Stowarzyszenie "OdNowa". Dwie garderobiany odbierały futra i płaszcze, czyniąc przestronny hall istnym pokazem mody. Obowiązujące na podobnych wydarzeniach stroje wieczorowe, zwłaszcza u możnych kobiet, kusiły swoją elegancją, nierzadko wzbudzając zachwyt. Dziś zabawa miała kreować się w towarzystwie midgardzkiej śmietanki towarzyskiej, którą jak zwykle obecni na podobnych wydarzeniach przedstawiciele gazety Ratatoskr, uwieczniali na zdjęciach, gdy tylko owa przechodziła dalej, w głąb budynku.
    Kilka zdobiących to miejsce rzeźb młodych kobiet zdawało się z gracją poruszać w rytm dobiegającej je muzyki, wskazując gościom kierunek, jakim mieli podążać. Obecne na ścianach obrazy nie zmieniły się, pozostając niezmienną częścią wystawy, jednak stali bywalcy tego miejsca z łatwością mogli dostrzec różnicę w wyglądzie korytarzy, bowiem te zdobiły teraz gałązki świerka, sprawiając wrażenie, jakby gęstniały wraz z każdym krokiem, aż w końcu, tuż przed drzwiami do kuluarów, gdzie odbywać miała się główna część bankietu, tłoczyły się w niemal ciasne przejście. Igły nie dosięgały jednak ułożonych fryzur wysokich mężczyzn, ani nie opadały do dekoltów kobiet, odpowiednio wcześniej zabezpieczone. Światło zdawało się stawać coraz bardziej przyciemnione w miarę spaceru w głąb korytarza, lecz pozostawało ciepłe, przypominające przebijające się przed korony północnego lasu ciepłe słońce. W powietrzu unosił się zapach przywodzący na myśl brzozową wodę, nienachalną lukrecję, wrzosy, oraz korę sosny.
    Oto przed gośćmi dzisiejszego wernisażu malował się wieczór pełen drogiego alkoholu oraz ekscytującego obcowania ze sztuką.

    Serdecznie witam wszystkich na wydarzeniu Sztuka Mową Galdrów.  Obecnie znajdujecie się na początku przed wejściem do galerii, a potem już w jej korytarzach prowadzących do kuluarów, czyli przestrzeni dedykowanej pod bankiet. Waszych uszu dobiega muzyka, lecz nie widzicie jeszcze ani stolików, ani muzyka, ani prezentowanych dziś obrazów. Tę turę kończycie tuż przed drzwiami. Miejcie na względzie, że alkohol nie został jeszcze podany, oraz nie rozpoczęło się oficjalne otwarcie.
    Ślepcy
    Laudith Vidgren
    Laudith Vidgren
    https://midgard.forumpolish.com/t1289-laudith-vidgrenhttps://midgard.forumpolish.com/t1322-laudith-vidgrenhttps://midgard.forumpolish.com/t1321-hel#10847https://midgard.forumpolish.com/f130-laudith-vidgren


    Zaledwie nieco ponad tydzień wcześniej Vidgren odwiedziła Besettelse, galerię sztuki jaką odziedziczył w spadku daleki kuzyn ze strony matki, dzięki jego uprzejmości mając okazję doświadczyć niezwykłych estetycznych doznań w zetknięciu ze szklanymi rzeźbami, które ukrywał wciąż przed innymi, wizyta ta jednak pozostawiła po sobie niedosyt. Niedosyt wrażeń, kolejnych niespodzianek, intrygujących tajemnic. Z przyjemnością więc kreśliła słowa listu do Wahlberga, otrzymawszy zaledwie trzy dni później zaproszenie na wernisaż, tym razem mając pewność, że nie będzie na nim jedynym gościem - choć nie miałaby nic przeciwko, gdyby znów było inaczej.
    Na przygotowanie do tej wyjątkowej okazji poświęciła więcej czasu, niż zwykle, z efektu była jednak zadowolona po stokroć bardziej; rytuał księżycowej kąpieli, odprawiony zaledwie dwie noce wcześniej z panną Guldbrandsen, w lodowatych, szmaragdowych wodach jeziora Bondhusvatnet, podkreślał posągową, dojrzałą urodę Laudith. Z rzadka bywała na podobnych wydarzeniach, w mieszkaniu w jednej z kamienic na Starym Mieście większość obrazów i innych dzieł sztuki znalazła się za sprawą Homera, dumała więc w garderobie, zastanawiając się nad wyborem kreacji odpowiedniej do okazji - aż wreszcie padł on na jedną z ulubionych koktajlowych sukienek, wyjątkowo nie czarnej; uszyta z grubego aksamitu suknia miała barwę granatu i w ciepłym świetle iskrzył on nieco, jakby posypano go delikatnym pyłkiem; sięgająca przed kolano, z wąską spódnicą mocno przylegała do ciała i odsłaniała nagie ramiona, podkreślając wychudzoną sylwetkę i wystające niemal niezdrowo obojczyki. Długie, czarne włosy opadały na plecy, proste jak nitki kukurydzy; Laudith zdecydowała się na wyjątkowo skromną biżuterię - ciemną aksamitkę z onyksem na szyi i srebrny pierścionek z pająkiem na palcu, noszony zawsze, niezależnie od okazji.
    Nigdy się nie spóźniała, tego wieczoru zaś zjawiła się wręcz przed czasem; mieszkała całkiem niedaleko, także w Starym Mieście, pozostawało jej się więc jedynie cieszyć, że podczas minionego spotkania Olaf nie wytknął kuzynce zbyt rzadkich odwiedzin w jego galerii. Pozostawiła płaszcz w szatni i podążyła śladem innych gości, korytarzem ozdobionym gałązkami świerku, napawając się świeżym zapachem jakim przesycone było powietrze. Bystrym spojrzeniem czarnych tęczówek zaś wodziła od twarzy do twarzy; niektóre z nich wydawały się znajome, inne były całkiem obce, kolejne bliskie nie mniej czarnemu sercu. Zauważyła Einara, któremu skinęła głową z lekkim uśmiechem; dostrzegła także profesor Fenrisdóttir, do jakiej nie zdecydowała się jednak podejść, nie chcąc przeszkadzać jej w rozmowie z innymi gośćmi, zdecydowała się więc jedynie na posłanie bladego uśmiechu. Szerszy, okraszony zdziwionym wyrazem uniesionych brwi, podarowała Fridzie Guldbrandsen, którą zauważyła w towarzystwie swego kuzyna, Olafa; nie miała dotąd świadomości, że znają się na tyle blisko. Pewne elementy układanki zaczęła do siebie dopasowywać we własnej głowie. Posłała im obojgu pytające spojrzenie, lecz stanęła pośród innych gości, zachowując milczenie i wyprostowaną sylwetkę, oczekując na otwarcie drzwi i oficjalne rozpoczęcie wernisażu.





    Monsters don't sleep under your bed,
    they sleep inside your head
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Anselm Bergdahl

    Wszystkie ważne sprawy musiały zostać odłożone na później. Dziesiątki małych czarnych punktów migotały zza szklanych terrariów w ciszy i tylko jeden żabi rechot był wyjątkowo przejmujący, ale Anselm wyznaczył jasne granice i musiał się ich trzymać. Postanowił zachowywać się tak, jak chciałby tego kuzyn. Na bogów – nie robił tego dla niego.  Rzadko kiedy słuchał jego poleceń, ale też wyjątkowe i zbyt uroczyste było wydarzenie, na które zostali zaproszeni. To nie rodzinna impreza okolicznościowa, na której nie pojawiłby się bez towarzystwa, żeby wzbudzić wyraźne niezadowolenie wszystkich ciotek. Zadziwiające, że właśnie takie ropuchy patrzyły z obrzydzeniem na jego małych podopiecznych.
    Mniejsza, biorąc pod uwagę temat wystawy – może będzie ciekawiej, niż się spodziewał. Może nawet uda mu się wytrzymać dłużej, niż zakładał. Może. Z bólem serca zignorował więc prośby Maurycego, w ostatniej chwili odkładając płaza z powrotem do terrarium.
    – Za kogo ty mnie masz? – mruknął w odpowiedzi, jakby stwierdzenie Lassego było co najmniej obraźliwe. Wcale nie żałował swojej decyzji jeszcze w chwili, kiedy oddawał płaszcz. Swojej leczniczej maści też nie wziął, wolał nie odstraszać potencjalnych rozmówców bardziej, niż miał to w zwyczaju. – Mam nadzieję – odparł, rozglądając się dookoła i wydając z siebie ciche westchnienie, bo w pomieszczeniu już zaczęło robić się gęsto i zbyt gorąco. Powietrze wokół nich drgało od szeptów, cichych rozmów i zdawkowych śmiechów. Sylwetki mniej lub bardziej znajomych mu osób, rozsiane w przestrzeni, pojedynczo lub w niewielkich grupkach. Jemu również nie umknęła postać pani doktor z Instytutu Eihwaz, równie dostojna, pełna wdzięku. Gdzieś w dali majaczyło pianino. Bardzo chciał zamoczyć usta w czymś chłodnym, odpowiednio mocnym. Gimnastyka dla strun głosowych.
    Poprawił kołnierz białej koszuli, starannie wyprasowanej na tę okoliczność i rozluźnił nieco kraciasty krawat. Lata doświadczenia wciąż nie nauczyły go czuć się swobodnie w oficjalnych strojach, więc szczytem elegancji było dla niego dobranie do koszuli ciemnozielonego bezrękawnika i  prostej, czarnej dwurzędowej marynarki, której mankiety ozdobione były złotymi spinkami w kształcie jaszczurek. We włosach, których nie dało się nijak porządnie ułożyć, migotały jeszcze śladowe ilości skroplonego lodu. Jorunn nigdy nie mogła patrzeć na ten nieład na jego głowie, ale nigdy też nie udało jej się przekonać syna do ścięcia włosów do zadowalającej ją długości. Pozwalał sobie na ten element krnąbrności i nieposłuszeństwa, skoro i tak pilnie przestrzegał wszystkich pozostałych zasad savoir-vivre’u, którymi męczono go na każdym kroku. Dlatego teraz stał, powstrzymując nieznośny odruch rozpięcia marynarki, czy włożenia rąk w kieszenie, w efekcie bawiąc się palcami, jakby chciał je sobie zaraz wyłamać.
    Kiedy skończył badać otoczenie wzrokiem, wrócił do Lassego wciąż stojącego obok i zdusił w sobie śmiech cichym chrząknięciem. Próbował nie pokazać po sobie, że ta uwaga rozbawiła go bardziej, niż powinna. Nic się nie zmieniło. Wciąż byli tymi samymi dzieciakami, z tymi samymi  głupimi pomysłami w głowach. Teraz jednak trzeba było pilnować się bardziej, stwarzać pozory, ugryźć się w język, strzelić cicho palcami. Szturchnął go w ramię swoim ramieniem. Nie za mocno, żeby się biedak nie przewrócił. Ale w końcu po coś mu ta laska była potrzebna. – Za to ty wyglądasz dzisiaj jak nasza świąteczna zastawa na Jul
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Halvard Tordenskiold

    Otrzymane kilka dni wcześniej zaproszenia Halvard odebrał bez zaskoczenia, lecz nie bez satysfakcji - progi Besettelse odwiedzał chętnie, niezależnie od okoliczności sprowadzających go pod adres galerii, lecz wieczór taki jak ten winien być wyjątkowy i wyznaczać początek najprawdziwszego pasma sukcesów, które z pewnością miały znaleźć się w zasięgu człowieka równie zdeterminowanego jak Olaf Wahlberg.
    Uśmiechnął się krótko, spoglądając ku żonie, której wyryty w jego pamięci na stałe głos odrywał go od rozmyślań o planowanych na nadchodzące dwa tygodnie spotkaniach biznesowych, które wieńczyć miały kolejny pracowity rok, zamykający się z o wiele lepszym wynikiem niż przewidywały to wcześniejsze predykcje, lecz wciąż gorszym niż ten, jaki pragnął dostrzec w raportach podsumowujących rok kolejny. Kilka uderzeń serca upłynęło w ciszy, nim przetworzył zasłyszane słowa i wyczytał w nich oczekiwanie odpowiedzi ze swojej strony. - Sama wszak również nie lubisz przedwcześnie wyjawiać szczegółów swoich niespodzianek - stwierdził z lekkim rozbawieniem tą niecierpliwością, którą sama, będąc na miejscu organizatorki przeróżnych wydarzeń, zwykła dobrotliwie zbywać, teraz nie potrafiąc odnaleźć się w przeciwstawnej roli. - Wiesz doskonale, że jej nazwisko nie ma znaczenia - cóż by miało znaczyć bez wsparcia znamienitej galerii i mecenasa doskonale znającego się na swoim fachu? Niezależnie od tego jak mierne lub jak genialne dzieła była w stanie wytworzyć, była nie mniej i nie więcej jak produktem, którego wartość wyznaczali ludzie przerastający ją po wielokroć swoją pozycją, koneksjami i opiniotwórczością, ludzie decyzyjni i kapryśni, którzy równie szybko mogli wynieść ją na szczyty, jak i z nich strącić i skazać na zapomnienie. Choć dziś światła jupiterów miały kierować się ku nieznanej jeszcze w szerszych kręgach artystce, tak nie ona miała być autorką sukcesu wernisażu - ani swojego własnego, który na zawsze już miał zostać zależny od Wahlberga.
    Chłodne palce od niechcenia musnęły alabastrową skórę ramion, gdy wiedziony dżentelmeńskim gestem z pogranicza wzorcowej tresury, zdejmował z barków Dahlii ciężkie futro, które następnie wręczył szatniarzowi. Podobny szlak przemierzył jego płaszcz, nim wysunął ramię w stronę żony, by zaprowadzić ją w głąb wystawnego hallu, właśnie tam, gdzie coraz lepiej słyszalne były melodyjne dźwięki fortepianu, czyste i harmonijne. Zdobne przeszycia srebrnej nici wkomponowanej finezyjnie w gładki splot marynarki połyskiwały w świetle, nienachalnie dopasowując się do kolorystyki sukni pani Tordenskiold, skłonnej przyćmić wszystkich wokół. Rodowy sygnet, z którym Halvard nie miał zwyczaju się rozstawać, zalśnił krótko światłem odbitym, gdy mężczyzna unosił wolną dłoń, by poprawić muszkę wyznaczającą formalność stroju wieczorowego. - Z pewnością nie zabraknie tu dziś przedstawicieli mediów - stwierdził w odpowiedzi, nie dostrzegając zbyt wielkiego sensu w organizacji wydarzenia, jeśli to miałoby nie być odpowiednio nagłośnione, a wieści o nim zataczać coraz szersze kręgi jeszcze na długo po zakończeniu, zwiększając apetyt na więcej. Obecność reporterów nie peszyła go, lecz też nie ekscytowała, w przeciwieństwie zapewne do spragnionych rozgłosu twarzy, których nie znał nikt znaczący. - Czyżby próbowała pani wkraść się w moje łaski pochlebstwami, pani Tordenskiold? - zaśmiał się przyciszonym głosem, wciąż lawirując pomiędzy kolejnymi zbierającymi się gośćmi, by z uprzejmym, choć niekoniecznie szczerym zainteresowaniem przesuwać spojrzeniem po znajomych twarzach i dawać upust nienagannym manierom przy wymianie powitań i niezobowiązujących rozmówek. Gdzieś w oddali mignęły mu blond włosy Villemo i jej pociągłe oczy przywodzące na myśl podbite subtelną szarością akwamaryny; nieznaczny uśmiech zatańczył na jego ustach, choć próżno byłoby szukać ambitniejszej interakcji z jego strony, gdy jednym uchem wciąż łowił słowa żony.
    - To ty jesteś nosem, Dahlio - oznajmił miękkim tonem, nie podejmując się identyfikacji kolejnych wyczuwalnych nut zapachowych, gdy u swojego boku miał niekwestionowaną specjalistkę w tej dziedzinie. - Zdaje się, że twoja ciekawość niebawem zostanie zaspokojona - szepnął, pochyliwszy się nad jej uchem, gdy błękitne tęczówki odnalazły w końcu sylwetkę Olafa, a skinienie głową służyć miało za powitanie niewymagające werbalizowania, gdy właściciel Besettelse wieczór ten spędzić miał pod znakiem obowiązków, a nie przyjemności.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Frida Guldbrandsen

    Czekała cierpliwie, zainteresowanym spojrzeniem wodząc po bliższym i dalszym otoczeniu, lecz nie szukając przedwcześnie towarzystwa, wiedziona nadzieją na to, że pomimo konieczności samodzielnego doglądania prawidłowego przebiegu wydarzenia i obowiązku zabawiania rozmową kolejnych znamienitych gości, którzy tego wieczoru zjawili się w nie tak skromnych progach Besettelse, Olaf znajdzie dla niej trochę czasu, dokładnie tak, jak czynił to w ostatnich dniach, kosztem własnego odpoczynku i snu - wyrzuty sumienia z tego powodu były jej obce. Postawna sylwetka spowita czernią szykownej marynarki pojawiła się ostatecznie u szczytu schodów, lecz Guldbrandsen tkwiła uparcie w miejscu, kontynuując niezobowiązującą pogawędkę z niewiadomo którą w kolei wnuczką jarla Vanhanen, rozwodzącą się nad architektonicznymi perłami skrytymi w ścisłym centrum Midgardu z zapałem pierwszorzędnego wykładowcy akademickiego i pozwalając, by Wahlberg bez ciężaru ponaglających spojrzeń dopełnił formalności w kwestii powitań wymienianych z mijanymi ludźmi spragnionymi towarzystwa tego, który zapewnił im rozrywkę w ten mroźny, grudniowy wieczór.
    Gdy był już zaledwie parę kroków od niej, uprzejmie ukróciła konwersację z pasjonatką budownictwa i wyminąwszy ją zgrabnie, wyszła mężczyźnie na przeciw, by rozciągając usta w uśmiechu pełnym nieskrywanego zadowolenia, wyciągnąć szyję nieco w górę i przelotnym, w pełni poprawnym pocałunkiem złożonym na gładkim policzku przywitać go w sposób tak skrajnie odmienny od tego, w jaki żegnali się o poranku w prywatności czterech ścian. - Jesteś dla mnie zbyt łaskaw, mój miły - szepnęła w odpowiedzi, gdy odsłoniętą skórę u zbiegu żuchwy i szyi owiał gorący oddech łączący się z otaczającą go wonią wody kolońskiej, a dreszcz ekscytacji przemknął w dół jej kręgosłupa, choć, naturalnie, nie miała nic przeciwko temu, by psuł ją gładkimi komplementami czy wynosił na piedestał. - Tylko, jeśli obiecasz mi prywatne zwiedzanie i sam odkryjesz przede mną tajemnice tego miejsca - oznajmiła łagodnym tonem, z wdzięcznością wsuwając dłoń pod jego ramię i kierując się w wybraną przez niego stronę, z każdym kolejnym, niespiesznie stawianym krokiem coraz bardziej obrastając w piórka. Posłała Laudith szeroki uśmiech, nie reagując jednak na pytające spojrzenie zbyt wylewnie, choć ciemnowłosa z pewnością sama zaczynała już składać kolejne elementy układanki, która łączyła się w całość w oczywisty sposób, mimo że Guldbrandsen w trakcie ostatniego ich spotkania upływającego pod znakiem poświaty księżycowej i kąpieli w zamarzniętym jeziorze była wybitnie enigmatyczna w kwestii jakichkolwiek szczegółów.
    Frida przystanęła w miejscu, słysząc kolejne, dość zaskakujące słowa, a wzrok automatycznie powędrował do wąskiego pudełka. - Naprawdę nie musiałeś, Olafie... - wyrzekła przyciszonym głosem, nie spodziewając się podarku, a już z pewnością nie tu i nie teraz. Jednym pociągnięciem rozwiązała wstążkę, a wnętrze pudełka ukazało złotą szpilkę zdobioną pojedynczym diamentem otoczonym niewielkim kołem; idealną w swojej kosztownej prostocie i niewymuszonej elegancji. - Jest przepiękna, dziękuję - szepnęła z zachwytem, odnajdując ponownie piwne tęczówki, by wspiąć się na palce i przykładając szczupłą dłoń do szczęki Wahlberga, raz jeszcze musnąć ustami jego policzek. Parę sekund później cofała się już o krok, zwiększając nieco dzielący ich dystans, lecz tylko po to, by unieść trzymaną pomiędzy palcami szpilkę na wysokość jego splotu słonecznego. - Zechcesz czynić honory czy powinnam prosić cię o przechowanie na później? - spytała, z wolna ważąc kolejne zgłoski, wciąż dbając o to, by nie złowiło ich żadne postronne ucho, gotowe wyszukiwać przeznaczonej tylko dla niego sugestii zaszytej gdzieś pomiędzy.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Nikolai Oldenburg

    Patrzysz w lustro i widzisz wizje człowieka, lecz nie samego twórcę. Z daleka perfekcje, a z bliska mizerność, lecz nikt nie będzie podchodził na tak krótki dystans (nikt nie zaglądnie do duszy). Chciałby uznać siebie za mistrza organizacji, lecz czuł, że przedłużył swoją drzemkę z Elise o zbyt wiele minut. Nierozsądnym z jego strony było pozwolić jej zasnąć obok siebie, wiedząc, że  jej niańka będzie mieć następnie problemy z położeniem jej do łóżka wieczorem. Nie potrafił sobie jednak odmówić; zostawiając za sobą zapachy biurokracji departamencie, w którym sztywność i zasady nadawały ciąg zdarzeń, teraz korzystał z możliwości sprawienia, że dom ponownie stawał się domem. Lenistwo nie przynosiło żadnej chwały, lecz na swój sposób leczyło rany. Obowiązki pozostawały nadal w oddali, jak zagrożenie czające się za rogiem. Nigdy nazbyt daleko, zbyt blisko, by w pełni się zrelaksować. Wernisaż był jednym z przyjemniejszych form obowiązku, taką, na którą narzekają tylko osoby, które nigdy w życiu nie zaznały ciężkości pracy fizycznej czy takie, którzy o trudności zarobku słyszeli tylko z wygodnej kanapy.  Powinności arystokraty, czyli takie żeby się zbytnio nie przemęczył.  
    Ubierał się bez pośpiechu, z dużą dozą przyzwyczajenia, które wpłynęło na powolny ruch mięśni. Pamiętał, jak mając osiem lat z pewnym obruszeniem na twarzy przyglądał się w lustrze, jak ojciec pomagał mu wiązać krawat. Bez pomocy magii, tylko z pewnością dłoni i z pamięcią do schematów przekazanych mu przez jego własnego ojca. Wyglądał wtedy “majestatycznie” oraz “uroczo” według jego guwernantki, do teraz nie wiedział jak te przymioty mogły iść w parze. Pomimo swego zachłannego pragnienia zmian, wręcz prowokatorskiego stawiania się tradycji, wybrał klasyczne podejście do mody. Czerń królowała w jego stroju, a głębia jej barw najmocniej zauważalna była w koszuli. Pozwolił sobie na zostawienie ostatniego guzika rozpiętego, odkrywając niedbale kolejne połacie skóry. Garnitur idealnie dopasowany do jego ciała, z najlepszej tkaniny, która rzekomo miała tłumaczyć jego cenę. Marynarka ozdobiona była szmaragdowymi spinkami do mankietu ze złotym obramowaniem, niedawny prezent od ukochanej. Dopełnieniem tego wszystkiego był krawat, który wiązał identycznie, jak kiedyś pokazał mu ojciec, co wywołało w nim bardziej skonfliktowane uczucia niż taka prosta czynność powinna robić. Gdy zakładał rodzinny sygnet z jakże symbolicznym kobaltem stawał się Oldenburgiem, niknąć wśród wielkości własnego nazwiska.  
    Gdy spojrzał w bok wiedział, że ona nie pozwoli zapomnieć mu kim jest i po co się tam udają. Zjawiskowa, wręcz nierealnie piękna, ale zarazem znajdująca się na wyciągnięcie ręki, która naturalnie zaprosiła do drobnego dotyku. Nie musieli wypowiadać wielu słów, każdy z nich wiedział, co zastaną na wystawie. Gdy dotarli na miejsce przestrzeni tak dobrze sobie znanej, lecz różniącej się wystrojem od swego typowego wyglądu, pierwsze co dotarło do jego zmysłów to muzyka. Brzmienie instrumentu kojącego docierało do jego uszu, walcząc o uwagę z echem rozmów gości. Nie przybyli pierwsi, zbyt nienaturalne byłoby to dla nich podejście. Znał większość z gości, mógł nadać im twarzom imiona i nazwiska. Nazwać znaczy poznać, oswoić i uczłowieczyć, zrobić z wizytówki człowieka. W większością nie wymienił żadnych słów w swoim życiu, z niektórymi wręcz za dużo.  
    Załóżmy się — delikatny szept wydobył się z jego ust, trafiając tylko do uszu narzeczonej, choć jakże chciwie chcieliby go ukraść również reporterzy.  — Tragikomedia rozpocznie się przed północą, nie daje temu przedstawieniu ułudy spokoju ani sekundy dłużej.  
    Zieleń oczy śledziła zebranych, neutralna, a zarazem dogłębnie oceniająca. Sylwetka Lykke, zamąciła i wywołała uśmiech, który potrafił skryć niepokój, który wywołała jej obecność. Niektórzy zawsze szukają kłopotów i cierpienia, uzależnieni od samodestrukcji. Przeniósł wzrok na Sissel, a w tym prostym geście zadał pytanie, poszukał odpowiedzi i jeszcze upewnił się, że tak, była równie piękna co kilka sekund temu.  
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Sissel Rosenkrantz

    Niegdyś skupiała reflektory. Miała świadomość bycia rozpoznawalną osób w magicznej Skandynawii. Świadomość bycia jedną z najpiękniejszych choć jej uroda była ułudą bycia na wpół monstrum, które przy odrobinie niepewności, mogło zabić. Ona też mogła, choć stanowiąc obraz perfekcji kształtowany jej aurą, wydawała się wyjątkowo bezbronna. Ściskająca najważniejszego mężczyznę jej życia za rękę, Przetrzymując opadające kosmyki włosów, niezłapane w kok dłonią ubraną w pierścionek zaręczynowy. Jej życie było kłamstwem - sceną niepodzielnie zaskarbiającą obiektywny innych ludzi.
    Nie potrafiła oprzeć się pozwoleniu córeczce i ukochanemu na dłuższą chwilę w objęciach snu. W takich momentach wiedziała, że mimo paskudnego kłamstwa o mniemanym braku ojcostwa, to on był jej ojcem - a potwierdzenie krwi nic by nie zmieniło, oprócz rozpuszczenia katującego cierpienia. Świadomości spełnienia przepowiedni, która teraz ciążyła tylko i wyłącznie na niej, jego pozostawiając w błogim poczuciu bezpieczeństwa.
    Ciemnozielona suknia do kostek opinała zgrabne ciało, będąc możliwe najklasyczniejszą wersją jej samej. Długie rękawy, ledwie ukazane obojczyki, łagodny dekolt w łódkę i plecy, które mimo negliżu, ukazywały jedynie szczupłe, wysunięte przez pewną siebie postawę łopatki. Każdy element był przemyślany, odpowiednio skromny, aby sama jej osoba - przyciągająca, chcąc nie chcąc, więcej spojrzeń niż przeciętna - stanowiła w nim równowagę. Miała być elegancka, klasyczna i przyciągająca - o to jednak, właścicielka takiego ciała, nie musiała się martwić.
    Stukot butów na obcasie miał być początkiem. Tuż za nim szło czarne futro i pozostałe dodatki, które błysnęły w blasku pojedynczych świateł korytarza. Pozbywając się okrycia wierzchniego całość ubioru miała tworzyła wyjątkowo jednolity twór, przeświecając jednak złączonymi złotą klamrą w luźnym, acz idealnie ułożonym w kok włosami i delikatną biżuterią, mieniącą się złotem i pojedynczymi kryształkami, aby ten najważniejszy, mógł błyszczeć najbardziej. Całość uwagi skupiała się zwykle na jej urodzie - nie tym, co miała do powiedzenia - w imię przekorności ubrała więc ciemną czerwień pełnych ust jako najbardziej odstający atrybut. Wybijający błękit oczu, podkreślający rysy twarzy stworzone na kształt wodnych bogiń. Jej uroda broniła się wystarczająco - nie potrzebowała błyszczeć całym strojem, aby przyciągać więcej uwagi niż wszyscy pozostali. Ci sami, których ona mogła bacznie obserwować.
    Wzrokiem podążała po mijanych osobach, wsłuchując się w szmery rozmów i poruszenia. Niepojętnie głupia reporterka plotkarskiej gazety musiała tu być - wszakże zapadła jej w pamięć wyjątkowym popisem pomylenia ciąży z otyłością. Co tym razem wymyśli?
    Nim weszli do samego budynku, choć na Odyna nie powinna, przystanęła na moment, kradnąc narzeczonemu krótki pocałunek, aby wędrującym uśmiechem w kąciku ust skwitować popis przed publicznością; mięso rzucone wygłodniałym psom.
    Dopiero w kuluarach, pozbywszy się dociążającego lekką posturę futra, mogła pozwolić sobie na moment odstępstwa od aktu, w imię sprawdzenia terenu. Nim Nikolai zdążył skończyć swoją wypowiedź, roznoszącą się po łabędziej szyi lekką gęsią skórką, wiedziała, że ma cholerną rację.
    - Widzę tu Lykke, więc się nie założę, bo wiem, że wygrasz. - Równie cichy szept wtórował dłoni, która w czułym geście wyrównała materiał marynarki, jednocześnie chwilę później pozwalając jej przesunąć się na plecy. Krótkie sygnały, taniec domysłów i budowanie napięcia, które raz po raz czyniło z nich piękniejszy obraz, niżli malowidło niejednego artysty. Przyjaciółka sprowadziła do kobiecego serca dozę niepewności - troski, której nie potrafiła ubrać w słowa. Strachu, który nakazał jej uciec spojrzeniem po pozostałych gościach. I wtedy, na moment przesunięcia spojrzenia, zauważyła twarz, która - powinna, nie powinna - tu być. Twarz, której nie widziała wystarczająco długo, a która za każdym razem mąciła w drobnym ciele niksy. - Poznasz dziś Eitriego. - Półszept zwiastował konieczność.
    Wstyd i ból. Przyjemność i bliskość.
    Wspomnienia.
    Zazdrość? Jej zazdrość?
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Abigel Fenrisdóttir

    Stojąc w towarzystwie pana Landsverka nie bardzo zwracała uwagę na otoczenie i napływających do sali gości. Kątem oka wychwyciła jednak znanych sobie studentów, których zwykła witać skinieniem głowy na korytarzach kampusu. Jej spojrzeniu nie umknęła sylwetka bliskiej przyjaciółki. Krocząca w towarzystwie właściciela galerii Frida prezentowała się dziś zjawiskowo, co zresztą wcale jej nie dziwiło, zawsze wiedziała jak zwrócić na siebie uwagę. Podczas ich spotkania przed paroma dniami została wprowadzona w pewne szczegóły z życia panny Guldbrandsen. Obiecała, że wespnie się na wyżyny profesjonalizmu i nie będzie zadawać niewygodnych pytań, nikt jednak nie zabronił uważniejszego przyglądania się jej towarzystwu.
    - Abigel Fenrisdóttir, mnie również - przedstawiła się, unosząc kąciki ust w uśmiechu, jednak sama już nie wiedziała czy z jej strony była to wyłącznie uprzejmość, czy też uległość pod wpływem niezwykłego czaru Sigurda. - Przyznam, że jeśli mam wybierać, to bliższa jest mi działalność społeczna, niż malarstwo, czy instalacje artystyczne. - O swojej naukowej karierze zdecydowała się nie wspominać. Daleko jej było do sztuki, przynajmniej tej szeroko rozumianej w galdryjskiej społeczności. Nie każdy potrafił dostrzec piękno rytualnej magii, a i nie pojawiła się dziś w galerii, aby przybliżać jej niuanse. - Rzadko bywam w podobnych miejscach, jednak chętnie sięgam po to, co dla mnie nowe. - Nie widziała powodu, by przed kimkolwiek udawać czy pozować na wielką znawczynię tematu, wszak prędko wyszłoby na jaw, że niewiele ma z tym wspólnego. Choć posiadała wrodzony wdzięk, a elegancja nie była jej obca, tak wprawne oko oficera mogło dostrzec skrzętnie ukrywane skrępowanie nowym otoczeniem.
    - Zna pan dzisiejszą debiutantkę? Nie miałam okazji usłyszeć na jej temat wielu komentarzy. Jestem ciekawa opinii znawców. - Zawiesiła na Sigurdzie pytające spojrzenie, choć nie ponaglała do odpowiedzi. Pan Landsverk zdawał się czuć w tym miejscu o wiele swobodniej, niż ona. Założyła więc, że będzie miał na ten temat coś do powiedzenia i pomoże lepiej rozeznać się w tematyce dzieł panny Helvig.
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Pośród zbierających się w hallu gości dało słyszeć się podszepty i rozmowy, które skupione były nie tylko na nadchodzącym i wyczekiwanym przez pasjonatów otwarciu drzwi kuluarów, ale także na obcisłych sukniach eleganckich kobiet, doskonale skrojonych garniturach mężczyzn (w tym jednego młodzieńca na ten wieczór przybierającego kolor jasnej żółci). Galdrowie zdawali się cieszyć własnym towarzystwem, poznawać nowe twarze, a także rozkoszować nadchodzącą zabawą, która dla niektórych polegać mogła na klasycznych kurtuazyjnych plotkach i komplementach. Obecni w tym miejscu reporterzy z gazety Ratatoskr stanowili pożywkę dla ludzi garnących się do uwiecznienia ich wizerunku na pierwszych stronach gazet, choć i to działało w drugą stronę, bowiem padlinożercy tylko czyhali na jakiekolwiek wpadki bardziej rozpoznawalnych przedstawicieli śmietanki towarzyskiej Midgardu. Z każdą minutą tłok się nasilał w końcu, czyniąc go około kilkudziesięcioosobową grupą o różnym przekroju historii, pochodzenia, czy nawet statusu majątkowego, która wspólnie miała bawić się w murach Besettelse, choćby do rana. Dobiegająca z przestrzeni, w której miał odbyć się bankiet, muzyka nie narastała, lecz przyjemnie kusiła, aby zanurzyć się w niej, rozpłynąć pod naporem sztuki i całkowicie oddać kontemplacji nad malarstwem. W końcu, bez większych oznajmień czy dzwonów, podwójne drzwi kuluarów otworzyły się, wpuszczając do środka pierwszych gości.
    Po przekroczeniu progu zgromadzeni mogli dostrzec przestronne wnętrze o wysokim suficie, gdzieniegdzie wspieranym na prostych białych jak ściany tego miejsca kolumnach. Mahoniowa podłoga lśniła, odbijając przygaszone światło, które z pomocą magii przedzierało się przez gęstwinę rozpościerającą się pod sklepieniem. Gdy goście tylko podnieśli wzrok, ich oczom ukazywały się kłęby iglastych krzewów, które z ten perspektywy przypominały korony sosen pozbawione pnia. Prowizoryczne słońce o ciepłym żółtawym kolorze przebijało się pomiędzy gałęziami i igłami, czyniąc wnętrze szczególnie przytulnym, już w pierwszej sekundzie przypominającym gęsty las. Ustawiony w rogu sali czarny fortepian, na którym grał znamienity midgardzki muzyk Jostein Samuelsen, ustawiony był na niskim podwyższeniu, lecz akustyka tego miejsca sprawiała, że klasyczne kompozycje wybrzmiewały w całej sali na tyle cicho, aby móc prowadzić rozmowę, jednak wyraźnie. Znaczącą zmianą był fakt, że część pomieszczenia zajmowały teraz  drewniane wysokie stojące stoliki, wokół których kręcili się przystrojeni w szykowne fraki kelnerzy oraz ubrane w białe koszule i czarne spódnice kelnerki, zmierzając ku gościom z tacami pełnymi różnokolorowych drinków. Kolejną widoczną różnicą były zupełnie ogołocone z obrazów ściany. W normalnych dniach w tym miejscu można było znaleźć ich dziesiątki, jednak zgodnie ze swoim zwyczajem, Besettelse, ściągało wszystkie prace na czas wernisaży i bankietów, pozwalając przybyłym skupić się jedynie na tej konkretnej wystawie, jaką miał im do przedstawienia Wahlberg. Brak krzeseł w tym miejscu wyraźnie wskazywał na przyjęcie stojące, jednak umieszczone pod niektórymi ścianami miękkie kanapy mogły w krytycznych momentach odciążyć gości od ich własnego ciężaru. W miarę przechodzenia w głąb sali, w stronę stolików, goście dostrzec mogli, że część ścian ozdobiona jest kilkunastoma  idealnie kwadratowymi malowidłami, które teraz ukryte były pod ciemnozielonym atłasem, skutecznie uniemożliwiającym dojrzenie tego, co się pod nim znajduje. Ewidentnie nie był to jeszcze moment, w którym dzieła zostaną ukazane szerszej publiczności. Wbrew pozorom spojrzenie na całość dekoracji czyniło salę wyjątkowo prostą, na ten konkretny wieczór zamienioną w coś na rodzaj głębokiego mistycznego lasu, nie pałaców.

    Jeske, Lotte, Lykke, Mikkel, Viktor
    W trakcie drogi od drzwi w stronę stolików tłum napierający w przód zepchnął grupę kilku osób nieco w prawo, na następne minuty czyniąc ich swoimi niespodziewanymi sąsiadami. Nie minęło więcej niż kilka chwil od momentu, w którym weszli do kuluarów, gdy do Lotte i Viktora spiesznym krokiem podszedł na oko dwudziestopięcioletni młodzieniec o sprężystych rudych loczkach i przerażonych czekoladowych oczach, które spoglądały bezpośrednio na kobietę, która, w momencie gdy ten tylko się odezwał, mogła rozpoznać w nim głos obsługi, która rankiem odebrała od niej złożone przez Wahlberga zamówienie.
    Mamy problem — powiedział na tyle cicho, że usłyszeć mieli go jedynie Lotte i Viktor, oraz  przypadkiem, stojący obok Jeske, Lykke i Mikkel. — Zamówienie było na piętnaście sztuk, a przyniosła pani czternaście. Ja teraz nie wiem co robić, nie informowałem jeszcze Olafa... znaczy pana Wahlberga nie informowałem, ale musimy to rozwiązać i to natychmiast. Pan jest pomocnikiem, tak? — w jego głosie słyszalne było zniecierpliwienie podparte strachem o możliwe konsekwencje, z ostatnim pytaniem zwrócił się do Viktora. — Jeske, psst — zaczepił stojąca niedaleko malarkę. Ta znała go jako Hampusa, miłego młodzieńca na co dzień zajmującego się konktaktem z dostawcami do mieszczącej się w Besettelse kafeterii. Wydawał się być zakręcony i nieostrożny, ale każdy z pracowników miał świadomość o jego trudnej sytuacji rodzinnej, która według plotek, chwytała za serce, sprawiając, że ten wciąż zachowywał posadę, pomimo wielu wpadek. — Jeske, Olaf zamówił piętnaście drakkarów, a mamy czternaście na stanie... — wyraźnie panikował, szukając w rozpoznanej pracownicy, która miała stać się gwiazdą tego wieczoru, wsparcia. Postępując nieostrożnie krok do tyłu, wpadł na plecy kobiety, którą natychmiast rozpoznał. — Pani Wahlberg — niemal zapowietrzył się, rozpoznając w niej byłą żonę właściciela galerii, która i jego powinna kojarzyć, bowiem pracował w Besettelse już kilka lat. — Odynie najukochańszy, przyszła pani... Miałem jak najszybciej poinformować Olafa z kim się pani pojaw... — ugryzł się w język, zaraz potem spoglądając w stronę jej towarzysza. — Pan Guldbrandsen?! — głośno przełknął ślinę, widocznie zestresowany obecnością kobiety i jej towarzysza, zdawał się nie wierzyć, że ta faktycznie może zjawić się na organizowanym w galerii wernisażu. Mężczyznę rozpoznał bez kłopotu, odnajdując w nim jednego z Kruczych Strażników, którzy przesłuchiwali go w charakterze świadka w dniu, w którym jego bliźniacza siostra została odnaleziona martwa, przeszło kilka miesięcy temu. Sprawca został złapany stosunkowo szybko, dzięki ogromowi pracy, jaką włożył w to Mikkel. Nagle wszystko obok przestało istnieć, bowiem w mężczyźnie odnalazł wybawiciela. — Panie Guldbrandsen! Bardzo miło mi widzieć pana, pan mnie może nie pamiętać, ale to pan złapał tamtego ślepca — mówił nieco enigmatycznie, w wyraźnych emocjach.

    Anne-Marie, Karl, Sanne, Ursula
    Słysząc dokazywania kilkorga zgromadzonych gości i ciche rozmowy opiewające głównie wokół dzieł Karla Sørensen, do grupy postanowił dołączyć się wyjątkowo ekscentryczny jegomość, wyraźnie zainteresowany dołączeniem do tego zróżnicowanego grona. Niby nieopatrznie stojąc tuż obok, w trakcie gdy ci przechodzili do kuluarów, wciął się w rozmowę, zamierzając udawać, jakby zawsze tam stał. — Panienka wspominała o Indiach, ale panienka jest za młoda, żeby podróżować w tak dalekie kraje. Żartuję oczywiście, pani Ahlström. Doskonale znam pani dorobek artystyczny. Wie pani, że powiedział mi o pani pewien uczony tybetański mnich? Na szczycie Mt.Everest pokazał mi pani zdjęcie z autografem — uśmiechnął się szarmancko do Anne-Marie, następnie wyciągając ku niej dłoń, aby złożyć na tej pieszczotliwy pocałunek. — Państwo pozwolą, że się przedstawię… Sakari Piipponen! Podróżnik, miłośnik Azji Południowej i fascynat piękna — wypowiadając ostatnie słowa, uśmiechnął się kącikiem ust w stronę młodziutkiej Ursuli, a ta mogła być pewna, że komplement kierowany jest w jej stronę. Następnie na dłoni młodej kobiety złożył taki sam pocałunek, zaraz potem kierując się do Sanne. — A pani jest niezwykła z tą piękną ozdobą. Na myśl przywodzi Lakszmi, to bogini bogactwa i szczęścia w hindi... Miała pani okazję zwiedzać? Kolczyk wygląda dokładnie tak, jak ten który widziałem w salonach maharadży w jego rezydencji letniej w Mumbaju — skierował słowa bezpośrednio do Karla, jakby tłumacząc mu sprawę, rzucając mu w ten sposób metaforyczną rękawicę, bowiem zamierzał sam skorzystać z towarzystwa pięknych kobiet, którego wyraźnie pozazdrościł. Na oko czterdziestoletni brunet o połowicznie innuickich rysach ubrany był w klasyczny garnitur, który zdobiły dziesiątki złotych łańcuszków, do każdego zaś przypięta była miniaturowa flaga odwiedzonych przez niego krajów azjatyckich. — A to jak mniemam debiutantka tego wieczora — zwrócił się znów bezpośrednio do Ursuli. Sakari  wyraźnie próbował zaskarbić sobie uwagę otaczających go kobiet, na każdej zawieszając oko na równy moment. — Proszę zdradzić nam co nieco na temat tych dzieł — Frisk nie mogła być pewna, czemu mężczyzna pomylił ją z artystką, choć, jeśli kojarzyła jej postać, wiedziała, że są w podobnym wieku.

    Abigel, Anselm, Frida, Lasse, Sigurd, Olaf
    Podążając wraz z tłumem Abigel, Anselm, Frida, Lasse, Olaf i Sigurd, znaleźli się nagle na przodzie stolików, niedaleko rozwieszonych dzieł debiutantki, gdy tylko Olaf oddalił się od swoich gości, wzywany do obowiązków. Choć otoczeni byli galdrami, którzy wyraźnie poruszeni kontemplowali nad otaczającą ich przestrzenią, tak najbliżej siebie odnaleźć mogli starszą parę, na około sześćdziesięcioletnią, ubraną niezwykle szykownie, lecz w klasycznym stylu. W wiekowym małżeństwie wyraźnie dominowało słowo eleganckiej kobiety w kwiecie wieku, która już na pierwszy rzut oka nie poczuwała się do swoich lat, wydymając właśnie usta posmarowane karmazynową pomadką. — Doktor Fenrisdóttir, jak miło panią tu widzieć… Spodziewałam się, niezamężne kobiety w pani wieku powinny jak najszybciej rozglądać się za przystojnymi mężczyznami właśnie w takim miejscach, choć rzecz jasna, może być za późno — w każdym jej ruchu jawiła się sztuczność, gdy wyciągała dłoń odzianą w rękawiczkę, aby uściskiem przywitać swoją współpracownicę. Profesor Teresia Ossler, nauczająca historii magii rytualnej, była jedną z najbardziej znamienitych postaci w Instytucie Eihwaz, która z dziwnego powodu nie polubiła Abigel już od pierwszego ich spotkania, choć powodów ku temu mogło być wiele. Kobietę zmierzyła zimnym spojrzeniem, zaraz potem wzrok przenosząc na Lasse, który z kolei od początku swoich studiów należał do jednych z jej ulubieńców. — I pan Nørgaard, rozumiem, że zdążył pan już przygotować wyczerpujący esej na temat kamiennego labiryntu na wyspie Blå Jungfrun? — z uśmiechem na ustach przypomniała młodzieńcowi o zadanej pracy domowej, którą miał oddać już w poniedziałek. Dopiero potem jej oczy padły na Fridę, a roześmiane i kokieteryjne błękitne spojrzenie, szybko zamieniło się w wyraz wyższości. Rozpoznając swoją byłą studentkę, która również, tak samo jak Abigel, nie przypadła jej do gustu od pierwszych niemal minut, westchnęła tylko głęboko. — Pani Guldbrandsen, widzę, że marzenia się nie spełniły i została pani w Midgardzie? — spytała z przekąsem, nieświadoma kariery byłej studentki. Każdy, kto ją znał, mógł słyszeć plotki, że znacznym szacunkiem darzyła swoich męskich współpracowników i studentów, w czasie gdy płeć piękna miała utrudnione zadanie, aby przypaść jej do gustu. Jej mąż, o wiele łagodniejszym wzroku, spoglądał za to jedynie na Sigurda, jakby zupełnie nie zwracał na poczynania żony, przyzwyczajony do owych. Sam pracował przez lata w służbach administracyjnych Kruczej Straży, dopiero w ostatnim roku kończąc karierę. — No i właśnie, panie Landsverk, niech mi pan powie, jak wygląda sprawa magazynu teraz? Od kiedy tamten młody Valkonen przejął po mnie dokumentację, to mam wrażenie, że wszystko upadnie... Niech pan im tam powie, że ja mogę wrócić w każdej chwili, już sobie odpocząłem. Powie im pan? Proszę mi to obiecać, przecież się znamy — marudził pod nosem. Sigurd znał go z pracy, świadom, że jest to mężczyzna skrupulatnie podchodzący do swoich obowiązków. Po siedzibie krążyły plotki, że jego odejście nie było spowodowane przejściem na emeryturę, a zwolnieniem w wyniku błędów, jakich dopuszczał się przez zaniki pamięci. Landsver musiał doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że pogłoski są prawdziwe, bowiem wielokrotnie starzec pomylił się przy magazynowaniu dowodów w sprawie, jakie przekazywał mu Kruczy Oficer. Pech (lub fart) chciał, że w tym czasie nad głowami zgromadzonych znalazła się zagubiona wiewiórka pocztowa, którą na ten moment dostrzec mógł jedynie Anselm. Ta zdawała się wisieć na jednej z gałązek ozdabiającego sufit świerka, łapkami strącając na głowę nieprzyjemnej kobiety iglastą gałązkę, co zostało zauważone przez resztę zgromadzonych wokół niej. Profesor nie zauważyła tego faktu. W niebezpieczeństwie było zwierze, które lada moment mogło zlecieć wprost na jej natapirowany kok.

    Eitri, Ivar, Laudith, Ramon, Villemo
    Przechodząc w stronę kuluarów, mogli odnaleźć się w swoim towarzystwie, niedaleko lewej ściany, przy wysokich stolikach. W oczy braci Soelberg niemal natychmiast mogła rzucić się jedna postać, na pozór perfekcyjnie pasująca do obrazka zgromadzonych w środku gości. Ubrany w granatowy garnitur mężczyzna o krótkich blond włosach, zdawał się być wyraźnie zdenerwowany sytuacją, w jakiej został odnaleziony, co rusz rozglądając się na boki, aż w końcu odwrócił głowę, dostrzegając znajomych mu mężczyzn. I oni w pierwszej sekundzie mogli rozpoznać człowieka, którego niedługo po rozpoczęciu swojej kariery mieli szanse spotkać, gdy ten oskarżony został o kradzież pracowni alchemicznej miejscowego szpitala. Sprawa była stosunkowo prosta i mała, a przez upływ lat obydwu mogła wydawać się zamglona, chyba że mieli do owych doskonałą pamięć, co nie było wcale dziwne dla Kruczych Strażników. Jego spocone dłonie i rozbiegane spojrzenie, wyraźnie zaczerwieniona buzia mogła wskazywać albo na wysoki stan upojenia alkoholowego (choć dopiero przed momentem podano drinki), albo na sytuację szczególnie stresującą. Znając jego historię, mogli podejrzewać, że na wernisażu zamierza dokonać on kradzieży, lub znalazł się tam wcale nie z zaproszeniem właściciela, a z pomocą podstępu. Ten szybko odwrócił wzrok, lecz nie ruszył się miejsca nawet na krok. W tym czasie do stojącej obok Villemo podszedł wysoki jegomość o nazwisku Degermark, jeden z bogatszych szefów kuchni Midgardu, który na oko nie mógł mieć więcej niż czterdzieści lat, a nachylając się do kobiety, wyszeptał słowa: — Ukochana, tęskniłem za twoimi wdziękami. Zostań ze mną na noc, błagam — jedynie pech chciał, że wypowiadając te słowa  do jej ucha, w kompozycji została wykonana pauza, przez co słowa były wyraźnie słyszalne dla najbliżej otaczających ich gości, również Eitriego, Ivara, Laudith i Ramona. Odsuwając się od ucha kurtyzany, ponownie rzucił spojrzeniem na wszystkich zgromadzonych, wyraźną uwagę skupiając tym razem na Bakkenie. Dostrzegając jego garnitur, zmierzył go spojrzeniem, kiwając z aprobatą głową. Sam ubrany był klasycznie, jednak z butonierki wystawała cięta czerwona róża o rozłożystych płatkach, którą wyjął, zdobiąc nią kieszeń marynarki młodego mężczyzny i uśmiechając się przy tym zalotnie. — Szkarłat pasuje do tej barwy — mrugnął, a Villemo, z racji tego, że ten pozostawał jej klientem, musiała zdawać sobie sprawę z szerokich upodobań i zasobności portfela. Ten jednak, jak za odcięciem spoglądał już tylko w stronę Laudith, która mogła mieć pewność, że skądś go zna. Był to jeden z jej klientów, któremu nieobca była magia zakazana, choć nie miał, który niemal rok temu poprosił o rozmowę z byłą żoną. Ta w trakcie sesji medium przekazała swoją złość na temat rozwiązłości Degermarka, szczególnie z mężczyznami, którzy pracowali z nim przy wystawnych kolacjach. Ten być może zdawał sobie sprawę, że Vidgren mogła to od niej usłyszeć, lub sam został o tym poinformowany, wyraźnie obawiał się faktu, że kobieta nieszczególnie rozpoznawalna w midgardzkiej śmietance towarzyskiej, teraz znajdowała się na zamkniętym przyjęciu. — My się skądś znamy prawda? — powiedział spokojnie, lecz słowa niemal cedził przez zęby, pozostając w absolutnym szoku.

    Einar, Nikolai, Sissel, Sohvi
    Gdy goście przesunęli się w głąb sali, ta czwórka znalazła się, zapewne nieopatrznie, szczególnie blisko siebie. Jak tylko kelner z tacą pełną drinków przeszedł, zostawiając jej zawartość w dłoniach zaproszonych, Ci mogli usłyszeć pospiesznie zbliżający się dźwięk męskich obcasów. Młody chłopak, na oko może dziewiętnastoletni, ubrany był wyjątkowo elegancko, w drogi garnitur, choć noszący ślady użytkowania. Najważniejszą jednak jego cechą było wypisujące się na twarzy podekscytowanie, gdy tylko dostrzegł kto przed nim stoi. Chociaż pozostawał dla zgromadzonych niemal anonimowy, tak nie kojarzył się ani z żadnym dziennikarzem, ani tym bardziej przedstawicielem wyższej klasy społecznej. — Sissel Rosenkratz — niemal zapiszczał, zwracając na siebie uwagę. — Podobno masz startować w konkursie Miss Piękności Midgardzkich Galdrów pomiędzy 23, a 28 rokiem życia. Edycja wiosenna 2001... Tak słyszałem! Nasza gazetka akademicka ma wszystkie informacje pierwsza. — już od pierwszych sekund gdy młodzieniec tylko otworzył usta, jasne było, że owe nowiny  wyssane są z palca. — Ostatnio wiele się mówi, że ten konkurs dyskryminuje śniących. Jesteś nietolerancyjna dla śniących, Sissel? — w dłoni trzymał notatnik, w którym skrobało teraz pióro reportera. Dostrzegając Nikolaia, szybko jednak zmienił obiekt swojego zainteresowania. — Nikolai, a jak twoja rodzina się do tego odnosi? Jak skomentujesz ostatnie pogłoski, że brałeś udział w demonstracji przeciwko śniącym w Midgardzie. Podobno zrobiono ci zdjęcia, jak trzymałeś transparent z tekstem "Śniący do spania". Słyszałem też, że pracujesz pomiędzy ich szeregami jako szpieg dla Niemiec. Jak jest naprawdę? — jasnym było się, że chłopiec należał do kręgu niespełnionych młodocianych dziennikarzy, którzy za wszelką cenę usiłowali wyrwać nawet najbardziej niedorzeczną plotkę z możnego towarzystwa. Wedle wiedzy zgromadzonych nie był on szanowanym dziennikarzem, a ledwie studenciną. — A ja panią… — przez chwilę przymknął oczy, dostrzegając Sohvi...skądś znam! O na słodką Agnes Kronhol, a to nie pani przecież miała romans z przedstawicielką instytutu na rzecz rodziny "Beskjedenhet" — oskarżenia były poważne, jedna z ostatnich głośnych afer o planowanym rozwodzie w fundacji opowiadającej się za konserwatywnym systemem prawnym wstrząsnęły całym Midgardem. Wiadomym było jedynie, że kobieta, której rozwód tabloidy wzięły na pierwsze strony, widziana była w dwuznacznej sytuacji z kobietą o azjatyckich rysach, jednak nikt nie wiedział o kim owa była. — Ale ja mam fart, Einar Halvorsen… Czy to prawda, że powiedziałeś, że ocieplanie wizerunku masz głęboko w dupie i nie będziesz rozmawiać z dziennikarzami, bo zarobiłeś miliony na sprzedaży 145 obrazów hokeiście grającemu dla reprezentacji Danii, Simonowi Aabechowi? — mówił szybko, bacznym wzrokiem wypatrując reakcji na twarzy malarza. Był wyraźnie podekscytowany, ku nieszczęściu będąc słyszalnym przez otaczających ich gości i niewiele już brakowało, aby dosłyszeli go także czyhający jak hieny prawdziwi dziennikarze Ratatoskr. Póki co dzieciak wydawał się być nieszkodliwy ze swoimi wyssanymi z palca informacjami, ale żadne za nich nie mogło mieć pewności, czy nie zamierza sprzedać kłamliwych nowin jakiemuś brukowcowi.

    Dahlia, Gudrun, Halvard, Viljam
    Nie dziwne było, że wysokie i zamożne klasy społeczne ciągnęły do siebie. Być może przez nieuwagę, albo specjalnie w myśl nawiązywania potrzebnych klientów, ta czwórka znalazła się w swoim towarzystwie, gdy tylko kelner pozostawił w ich dłoniach gustowne drinki. Tuż obok znalazł się znany każdemu z nich dyrygent narodowej filharmonii Konstantin Paulus Forchhammer (który zawsze przy przedstawianiu się korzystał z drugiego imienia), uchodząc tym za kogoś na rodzaj ekscentryka. Witając się uściskiem dłoni, następnie odsunął na bezpieczną odległość i nieznaną buteleczką z przeźroczystą substancją, którą wylał na dłonie, zdezynfekował je. — Szanowni państwo, ja wiem, że to nie czas i miejsce, ale muszę państwa prosić o wsparcie, bowiem zdarzyła się rzecz niezwykle drastyczna, zatrważająca wręcz — ubrany z czarny frak, podobny do tych, które nosił w trakcie koncertów, wyróżniał się jedynym elementem, jakim był wyjątkowo nienaturalnie wyglądający blond tupecik na jego głowie. — Proszę wyobrazić sobie, moi państwo, że zmierzając dziś ku Besettelse, bowiem jestem miłośnikiem sztuki, zostałem okradziony — mówił z przerażeniem w głosie, nie dopuszczając do słowa nikogo. — Tak jest! Zgadza się! Okradziony! "Z czego?", spytacie państwo. Pozwólcie, że odpowiem. Zostałem okradziony z mojej dumy i godności, bowiem tuż przy wejściu, proszę wyobrazić sobie, odmówiono wstępu mojej drogiej przyjaciółce, bowiem ta jakiś czas temu została oskarżona o obcowanie z..., toż to obrzydliwe, ślepcami — w tym miejscu zatrzymał się, mierząc spojrzeniem Viljama, który, co być może pamiętał, brał udział w procesie, w którym winy kobiety nie orzeczono, bowiem ten pozostawał otwarty. Reputacja pani Rosengren, pianistki, bo o owej była mowa, została jednak dostatecznie zszargana. Mężczyzna wyraźnie miał żal do sędziego, choć nie potrafił go nazwać. Spojrzeniem powiódł do Dahlii i Halvarda. — Państwo Tordenskiold, ja sobie zdaję sprawę jak blisko są państwo z panem Wahlbergiem. Proszę szepnąć mu słówko na jej temat, bo ona czeka przed drzwiami, biedna zmarznie zaraz! — pełen ekspresji wyrażał własny ból i troskę, zaraz potem odnajdując jeszcze Gudrun, którą następnie zmierzył spojrzeniem, jednak się rozpogodził. — Pani jest światową kobietą, pani Guildenstern i pani doskonale wie, że takie sprawy zdarzają się codziennie, ale to jeszcze nie powód, aby nie wpuszczać Rosengren do środka — mówiąc to, coraz mocniej gestykulował, przyciągając w końcu wzrok postronnych gości i reporterów. Wyraźnie oburzony łzy miał niemal na końcu oczu, a owe mogły zrujnować nie tylko wieczór tej czwórki, ale także wszystkich dookoła, jeśli przesadna atencja skupi się na nim. Rzecz jasna sytuacja miała mieć swoje plusy i minusy, bycie w centrum całego przyjęcia, niekoniecznie jednak mogło być pożądane w taki sposób przez przedstawicieli możnych klanów.

    Witam w drugiej turze wernisażu. Do tej pory wszyscy powinni mieć w pierwszym poście wypisany swój ekwipunek. W przeciągu ostatniego czasu przeszliście z hallu do kuluarów. Nie widzicie jeszcze obrazów, bowiem te ukryte są pod grubym materiałem. Stoicie przy wysokich stolikach, jest to impreza stojąca. Tuż po przejściu do sali zostaliście poczęstowani alkoholem, jaki roznosili kelnerzy na srebrnych kacach. Aby wylosować swojego drinka, rzucacie kością k15 i odnosicie się do efektów opisanych niżej. Ze względu na dynamikę eventu proszę o rzut tuż przed napisanym postem, nie na zapas.

    Abigel, Ursulo, Nikolaiu, Viljamie, Lotte i Olafie zostaliście wytypowani losowo, aby Wasz drink został wzbogacony podwójną dawką alkoholu, przez co jego działanie jest o wiele mocniejsze. Sami zdecydujcie jaki ma to na Was wpływ.

    Lista drinków:

    Prawie losowo zostaliście podzieleni przeze mnie na grupki, w jakich dzieje się coś. Owe coś możecie zignorować, lub nie. Wasze działania będą miały wpływ na resztę wydarzenia. Proszę o nieprowadzenie NPCów wykorzystanych w tym poście, Ci odpowiedzą Wam w następnej kolejce w poście Bezimiennego.

    Prosze o używanie w poście podkreśleń, gdy zwracacie się do lub mówicie o którejś z postaci.


    Kod:
    <w>podkreślony tekst</w>

    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Ramon prezentował się wspaniale, ale jednak wyróżniał się na tle klasycznych ubrań co dostrzegł też Olaf schodząc po schodach. Szare spojrzenie na moment spotkało się z brązowym i przeszyło niksę na wskroś. Doskonale wiedziała co ono oznacza i zrozumiała, że będzie musiała przygotować się na rozmowę z szefem. Każda wpadka Ramona była też jej, więc konsekwencje na pewno dosięgną też jej osoby.
    Miała zamiar przyjąć to z godnością, w końcu kiedy sama zaczynała pracą w galerii nie obyło się też bez wpadek z jej strony. Wtedy to ktoś inny zbierał uwagi za jej błędy.
    Obecność Halvarda, nie uszła jej uwadze, kiedy mignął w tłumie, a to sprawiło, że uniosła jeszcze dumniej głowę i roztaczała wokół siebie aurę lekkiej drapieżności. Praktycznie wszyscy goście przybyli do galerii, a to oznaczało, że niedługo drzwi zostaną otwarte i rozpocznie się szereg atrakcji jakie przygotował dla nich Olaf. O części wiedziała, ale nie wszystko zostało jej zdradzone. Właściciel galerii nie chciał aby przypadkiem pracownicy zdradzili za dużo przed czasem lub też chciał im zrobić niespodziankę. Wbrew temu co mówiono o nim nie raz, zależało mu na dobrym samopoczuciu pracowników. Ruszyła niespiesznie w stronę uchylonych drzwi i uniosła głowę ku górze aby spojrzeć na gałęzie i miękkie światło przebijające się przez nie padając na idealnie wyprasowaną podłogę. Pokoje podziemi potrafiły być zmienione w niemal wszystko na życzenie klienta, ale sprawić, że galeria całkowicie odmieni swój wygląd było nie lada wysiłkiem. Jednak to nie była zwykła przystań sztuki, to tutaj promowano artystów. To właśnie na ścianach tego przybytku malarze chcieli aby ich obrazy się znalazły. Kolejny wernisaż organizowany przez Olafa udowadniał, że warto było starać się być najlepszym. Jeske nie mogła marzyć o lepszym mecenasie promującym jej dzieła.
    W tym momencie dostrzegła, że niedaleko niej znalazł się Eitri, galdr, który pomógł jej uprać się z duchem dawnej właścicielki mieszkania. Posłała mu czarujący uśmiech.
    -Miło mi pana spotkać. - Powiedziała na powitanie kiedy znaleźli się razem w okolicy jednego z wysokich stolików. Zaraz potem przeniosła spojrzenie na Ivara, którego nie spodziewała się zobaczyć, a co dopiero stać tak blisko by móc usłyszeć jego głos. Ile to już minęło? Ponad rok kiedy pomagała mu złapać groźnego przestępcę. -Pana również. To ogromna przyjemność. - Przechyliła lekko głowę ku ramieniu, a w kącikach ust nadal drżał uśmiech ni to uprzejmy ni to zadziorny, w oczach zaś rozpaliły się iskry. Jakiż ten świat mały, a wieczór zapowiadał się niezwykle intrygująco. -Są panowie miłośnikami sztuki czy może wielbicielami Jeske? - Zagadnęła jeszcze i zaraz swoją uwagę przeniosła na kobietę, która również znalazła się w ich bliskim sąsiedztwie. -Pani wybaczy. Villemo Holmsen, i pozwolą państwo, że przedstawię mojego kolegę Ramona Bakken. - Wskazała na galdra w jasno żółtym garniturze. Ledwo wypowiedziała te słowa, a obok niej pojawił się wysoki mężczyzna i nachylił się w jej stronę. Jasna dłoń niksy spoczęła na jego ramieniu w geście świadczącym o bliższej relacji. Słowa zaś, które miały być skierowane wyłącznie do niej rozbrzmiały przy całym stoliku. Uśmiechnęła się promiennie do szefa kuchni sprawiając, że całą swoją uwagę skupiła wyłącznie na nim. -Co tylko sobie życzysz. - Odpowiedziała aksamitnym głosem zupełnie nie zrażona tym, że inni byli obok. Następnie opuściła na chwilę spojrzenie przysłaniając je długimi rzęsami. Dostrzegła zainteresowanie klienta osobą Ramona i kiedy róża znalazła się w kieszeni jego garnituru gestem swobodnym i delikatnym poprawiła kwiat. -Wspaniała kompozycja. - Zgodziła się posyłając Degermarkowi powłóczyste spojrzenie, a następnie wyciągnęła dłonie w stronę tacy z drinkami by jeden wziąć dla siebie, a drugi dla klienta. Upiła swój i poczuła ostrość alkoholu. Zdecydowanie trafiła na coś mocnego na co powinna uważać.

    drink 12


    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Viljam Hallström

    Muzyka lekka, w swym wydźwięku niemal eteryczna, jak motyle muśnięcie skrzydeł ciepłym latem przyjemnie łaskota i smaga po uszach zebranych. Wślizguje się dyskretnie nie tylko w ślimaczą dolinkę, ale również w zagłębienie duszy, zaszczepiając w niej chęć do dalszego odkrywania pojedynczych nut. Struny pianina w swej perswazyjnej muzyczności otulają słuchaczy lepkimi nićmi zainteresowania. Prawie są i prawie ich nie ma.
    Dźwięki eleganckiej piosenki bowiem nie dominują złowieszczo nad dyskutantami, jednocześnie wcale też nie nikną w przestrzeni. Przypominają raczej rzadko tkaną siatkę dźwięków z lekkim prześwitem na świat. Miejscem na potrzeby ludzkie – ich chęć towarzystwa i zabawy. Pomiędzy nićmi powtykane więc (niby przypadkiem) podszepty, śmiechy i strzępy rozmów. Łatają dziury powstałe przez milczenie, czy wygrywany ciszej ton.
    Wszystko to z myślą o komforcie zaproszonych gości. Rozpieszczeni i roznieceni przez wciąż owiane tajemnicą otwarcie wernisażu – w którym brak jeszcze głównych bohaterek wieczoru, to jest malowideł – ludzie z przyjemnością dają się zaprosić w progi sali. Węzeł sylwetek rozsupłuje się dopiero za drzwiami, gdy pojedyncze jego liny nabierają kształt towarzyskich kół.
    Wpędzony w jedno z nich, Viljam staje pomiędzy towarzyszącą mu Gudrun, a Halvardem, któremu niezmiennie od kilku lat towarzyszy urokliwa Dahlia. Dla Halvarda zapewne tchnienie spokoju i ciepła małżeńskiego, dla Viljama życzliwa kuzynka, którą darzy serdecznością i wzajemnym zrozumieniem.
    Od jakiegoś czasu pomiędzy tym wkrada się jednak niechciany dystans, zrodzony z zarządzeń czasu, niemniej jednak wciąż wiążący. Splata języki w milczeniu, gdy po tylu miesiącach bez odzewu, nie wie, co powinien i czy coś powinien jej powiedzieć.
    W zamian obdarza parę miękkim, niewymuszonym uśmiechem, pełnym szczerości i sympatii dla nich. Nie śmiałby stawać w opozycji do ich szczęścia.
    Wierzy ich historii. Wierzy również im. Absolutnie i dogłębnie dowierza w to, że solidny obraz małżeństwa, jaki sobą prezentują, jest prawdziwy. Świadczy o tym choćby wierne podążenie wzroku Halvarda za swą urokliwą żoną, czy ich wzajemne szepty, które dostrzegł jeszcze w zawężeniu kuluarów.
    —  Dahlio... Halvardzie... —  skinąwszy głową na powitanie, dopełnia obraz kurtuazyjnością, odbierając jednocześnie drinka od przybyłego kelnera. Pozwala sobie przy tym na głęboki, pojedynczy łyk, złapany w kleszcze warg, a następnie wpuszczony szybko w ciepło gardła.
    Po klasycznej szamponówce i drobinkach cukru, kołyszących się niewinnie na dnie szkiełka, spodziewa się przyjemnej słodyczy. Przeciwnie do tego, czuje w przełyku palącą gorycz. Przyprawiony ostrą skórką cytryny, smak spływa strugą irytacji wzdłuż ścianek gardła, pozostając w nim niedosyt. Niedosyt i rozdrażnienie.
    Szczególnie, że w ramie towarzystwa staje drzazgą w oku tuż przed jego nosem jeden znaczący intruz. Dyrygent Paulus i jego brednie. Mężczyzna wywija zbłaznowanym ogonem atencjusza i siepie językiem bez opamiętania, jakby w kościach ekstrawertyzmu zaszczepiła się głupota.
    Viljam sam nie wie, co dokładnie go w nim drażni, ale starczy tylko krótki jego monolog, a już w gdzieś tam sobie wewnętrznie czuje miażdżący napór pobłażania. Zebrany u podstawy szczęki, z początku wymusza na nim milczenie.
    Nikt nie pyta, Paulus..., rzucają gorzko myśli, gdy dyrygent, pomimo ogólnie panującej ciszy, zdaje się być przekonany o tym, że absolutnie każdy w towarzystwie czeka teraz na ciąg dalszy historii. Otóż nie.
    Może zamiast zastanawiać się nad swoją dumą i godnością, warto byłoby pomyśleć o dumie i godności Pani Rosengren...
    Cierpkie wtrącenie to zaledwie namiastka tego, z czym chciałby się podzielić z Panem Forchhammerem, na język spływa bowiem kolejna dawka ostrości, a on, sam kalecząc przy tym język, zagryza potrzebę zaatakowania dyrygenta. W końcu jesteśmy dżentelmenami.
    ...wszak stoi biedna, zziębnięta na dworze — dodaje już bardziej neutralnie, choć wypowiedź kształtem przypomina raczej soczystą satyrę, niżeli poparcie słów dyrygenta.
    Reputacja pani Rosengren, wbrew przekonaniom jej przyjaciela, nie ma nic wspólnego z sądem Viljama. Podobne insynuacje wolałby zagrzebać w mieliźnie rozmowy, na jakiej ma wrażenie, że właśnie utkwili oboje. Z tego też powodu bez żalu przyjmuje chwilę, w której Paulus do rozmowy przywołuje biedną Gudrun i Tordenskioldów.
    To sygnał dla niego, że nie musi mówić. Z nieukrywaną arogancją, może nawet pogardą, odwraca więc wzrok od dyrygenta, przeciągając nim wzdłuż dalszych sylwetek, być może w próbie znalezienia kogoś. Kogoś znaczącego.

    drink: 8
    Widzący
    Ursula Frisk
    Ursula Frisk
    https://midgard.forumpolish.com/t766-ursula-friskhttps://midgard.forumpolish.com/t771-ursula-friskhttps://midgard.forumpolish.com/t772-ratatosk-ursuli#2965https://midgard.forumpolish.com/f88-ursula-frisk


    Miło było patrzeć, jak muzeum zapełnia się stale galdrami, którzy również przyszli podziwiać obrazy dzisiejszej debiutantki. W tejże galerii zawsze są zwiedzający, ale nigdy jeszcze nie widziałam takiego tłumu. Cieszyłam się również, że dla mieszkańców Midgardu sztuka nie jest obojętna.
    - Są bardzo piękne, zgaduję, że nawiązują do obrazów dzisiejszej debiutantki? - Spojrzałam się z zaciekawieniem na Villemo, która niestety musiała od nas szybko odejść. Miałam nadzieję, że jeszcze uda nam się zamienić kilka słów dzisiejszego wieczoru.
    Nagle podeszła do mnie znajoma dziewczyna. Na początku nie rozpoznałam w niej dziewczyny z listopada, która to towarzyszyła mi w zabawie w Kruczą Straż. Gdyby nie tamten dzień, to nie pokłóciłabym się na aukcji z Safírem, który jest tak zapatrzony w te dzieci, że nie widzi jakiej deprawacji one uległy... Idealny materiał na świeżych ślepców.
    - Sanne... Też się cieszę, że Cię widzę, tym razem w sprzyjających okolicznościach - Puściłam blondynce oczko. Szczerze mówiąc, to nawet nie znam jej nazwiska, więc niestety nie jestem w stanie jej przedstawić obecnym tutaj galdrom, więc miałam nadzieję, że nie ma mi tego za złe.
    Podałam dłoń panu Sørensenowi z uśmiechem, a słowa Pani Anny sprawiły, że na moich policzkach pojawił się lekki rumieniec. Cieszyło mnie, że tak miło przywitali mnie w swoim gronie.
    - Zapewne się postarają. Zresztą już od samego wejścia można zauważyć, że pracownicy starają się, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. - Odpowiedziałam szczerze mężczyźnie. Organizatorzy z pewnością coś dla nas planują, a nam zostały tylko domysły.
    Uśmiechnęłam się tylko na komentarze pani Anny odnośnie kolczyka Sanne. Osobiście nigdy bym się nie odważyła na takie przekłucie, bo po co się zbędnie oszpecać?
    - Nastawienie? Hmmm... Liczę, że obrazy panny Helvig będą zachwycające. Mimo wszystko sceptycznie podchodzę do organizacji wspomnianej w zaproszeniu. Mam nadzieję, że ten wernisaż ma na celu promowaniu debiutantki, a nie tego stowarzyszenia wśród obrazów młodej malarki - Podzieliłam się ze wszystkimi moimi przypuszczeniami, nie będąc do końca pewna tego jak odbiorą moje słowa. Nawet w zaproszeniu informacje o Jeske były na samym końcu, pod informacjami o tej całej "OdNowa". Udało im się odbudować magazyn, w którym to we wrześniu pomagałam z uratowaniem dzielnicy przed płynącym gęsto miodem pitnym. Nie zostało mi jednak nic innego, jak poczekać na dalszy rozwój wydarzeń, a wtedy zobaczę, czy moje obawy były słuszne.
    Wreszcie po dłużącym się oczekiwaniu, drzwi zostały otworzone, wpuszczając tym samym gości do środka pomieszczenia, w którym całe wydarzenie zapewne miało się odbyć. Było ono pięknie przygotowane i aż zachęcało do przekroczenia progu. Wnętrze dawało wrażenie, jakby to było serce lasu.
    W pewnym momencie przechodzenia do kuluarów usłyszałam mężczyznę, który wciął się w naszą rozmowę. Nie byłam pewna, kim jest, a na razie nie przedstawił nam się, więc obserwując go wzrokiemm czekałam na jego następne ruchy. Ustawiliśmy się, przy jednym ze stolików, a zaraz zostaliśmy poczęstowani alkoholem, wzięłam niepewnie jeden z trunków, losując wzrokiem, który bardziej mi się spodobał.  Nieśmiało wzięłam mały łyk, czego szybko pożalowałam gdy gorycz wódki spłynęła po moim przełyku. Zachowałam kamienną twarz, żeby nie ośmieszyć się przed towarzystwem, chociaż miałam wrażenie, że w prawym oku zbiera mi się na łzę. Nie zamierzałam też odkładać lub go wymienić, bo nie chciałam wyjść na niegrzeczną, dlatego snułam się nad taflą mocnego trunku lekko skroplonego cytryną.
    Jego cała aparycja mnie odraza i słowa, które wypowiadał, sprawiały, że działał mi na nerwy. Jego żałosne teksty na mnie nie działały, wręcz miałam ochotę uciec, ale nie chciałam zostawiać reszty towarzystwa. Podałam mu niechętnie dłoń, na której zaraz zagościł równie odrażający pocałunek, jak ten jegomość. Przewróciłam tylko oczami, jak po chwili zaczął bajerować Sanne, żeby znowu sztucznie się uśmiechnąć, gdy ponownie zwrócił się do mnie:
    - Och... Schlebia mi pan, ale do sztuki niestety nie mam żadnego talentu. Nazywam się Ursula Frisk, studiuję magię rytualną, a więc to dziedzina niezwiązana ze sztukami pięknymi. A nawet gdybym była panną Helvig, to i tak musiałby się Pan wykazać cierpliwością do momentu zdjęcia płótna z obrazów... - Wzięłam kolejny łyk obrzydliwego drinka. Denerwujący typ raczej szybko się od nas nie odciągnie, więc szykuje się długi i ciekawy wieczór...

    drink: 8
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Anne-Marie Ahlström

    Zlokalizowanie się przy jednym ze stolików, potem wymienienie spojrzeń pomiędzy jeszcze chwilę temu nieznajomym praktycznie towarzystwem… Cóż, Anne-Marie wolałaby wiedzieć o nich dosłownie wszystko, byle tylko wiedzieć jak najlepiej podejść ich i przyczynić się do powiększenia sympatii do niej samej w ich słodkich, niewinnych oczach. Karl wydawał się łatwy do odczytania – miał w sobie uprzejmość dobrze wychowanego mężczyzny i wrażliwość artysty – założyłaby się, że czytałaby z niego jak z otwartej księgi, gdyby tylko nieco mniej skupiła się na nim, a nie na chęci dogodzenia każdej osobie ze środowiska… Zresztą! Nieistotne.
    Skrzypaczce naprawdę podobały się tutejsze ozdoby – naturalistycznie przebijające się przez gałęzie promienie sztucznego słońca, drewniane blaty… Cóż, o swojej pasji to motywów tego typu mogłaby opowiadać jeszcze godzinami, nigdy nie szczędząc sił na rozmowy niekończące się i płynące niczym rzeka, jednak dwa elementy w trakcie ich rozmowy nieco odciągnęły jej uwagę od kontemplacji otoczenia. Słowa co do jej młodego wieku, co do jej nazwiska i co do jej sławy sięgającej Mont Everestu. Zaśmiała się łagodnie do nowoprzybyłego towarzysza, gdy jedną dłoń wyciągała ku niemu, nie zwracając nawet uwagi na to, jak drażniący w obecnych okolicznościach był pocałunek, gdy drugą sięgała już po losowego drinka z podsuwanej im tacki. Kieliszek alkoholu. Shot. Jak w cholernym barze.
    Nim jednak odstawiła naczynie z powrotem na tackę, chcąc zmienić zdanie i sięgnąć po coś innego z arsenału przygotowanych koktajli, szybko uwijający się kelner odsunął się już od ich stolika. Za to mężczyzna o inuickich rysach… Pozostał. Nim wypiła to, co miała w rękach (w końcu nie mogło się zmarnować…), odpowiedzieć jeszcze zdążyła:
    - Jeżeli Ahlström, skarbie, to pewnie źle go zrozumiałeś i musiałeś ujrzeć autograf mojego ojca. Dziwne tylko, że na moim zdjęciu… – a potem, kiedy tylko tamten zainteresował się innymi niewiastami, traktując Karla niczym powietrze, Anne-Marie chlusnęła zawartością do przełyku. Za dużo przyjęć i zwyczajnych, barowych wypadów miała za sobą, by przesadnie krzywić się na alkohol – nie wiedziała czy kobiecie wypadało bardziej krzywić się na skutek popijania, czy może nie dać poznać po sobie palenia przełyku? Wybrała opcję niczym dla wprawnej alkoholiczki przeznaczoną – dlatego nie dała poznać po sobie mocy drinka… Do czasu. Potem policzki oblewa rumieniec, a sama Anne-Marie zaczyna wachlować się dłonią. Świat wiruje, zaciera się, przybliża, oddala, a spojrzenie błądzi niczym na moment przed wymiotami. – Nife… Nife.. Nie pi-j-cie tego. Odynie, zapomniałam mowy? Nie pijcie tego, straszliwie mocne… – powiedziała z zawahaniem,  wciąż machają dłonią przed nosem i mając nadzieję, że zachowanie te nie odbije się na jej dzisiejszej opinii. Właściwie – kto obecnie zwracał uwagę na to co mówiła poza ich czwórką? Chociaż wydawało się, że efekt shota minął jak ręką odjął, Anne odstawiła szkło na blat i dotknęła dłońmi policzków. Rozgrzane bez przerwy, ginęły pod bladym podkładem i pudrem otulającym twarz. – Proszę jej nie wierzyć, Sakari, Jaske Helvig to pseudonim artystyczny Ursuli… – pokiwała głową z urzekającą powagą, by potem spojrzeć prosto w oczy Frisk. Z rozbawieniem, jakby chcąc rozładować atmosferę która mimo woli pojawiła się w ich otoczeniu. Widziała ukradkowe przewracanie oczami Ursuli, czuła, że obecność podróżnika nie jest jej miła… Ale zbycie go w mniej zabawowy i mniej uprzejmy sposób wydawało się… Niedobrym rozwiązaniem. Nie teraz.

    Drink: 12
    Śniący
    Sohvi Vänskä
    Sohvi Vänskä
    https://midgard.forumpolish.com/t593-sohvi-vanhanen#1634https://midgard.forumpolish.com/t671-sohvi-vanhanenhttps://midgard.forumpolish.com/t672-tattahaara#1939https://midgard.forumpolish.com/f78-sohvi-i-nikolai-vanhanen


    Z ukontentowanym uśmiechem przyjmowała na siebie ciężar pełnego uznania spojrzenia Halvorsena, ufając mu wprawdzie bardziej niż percepcji pozostałych mężczyzn, gdy chodziło o właściwie docenienie wartości estetycznej – przyjaciel, jak zawsze zresztą, doskonale przy tym dobierał swoje kwestie, przypominając jej po raz kolejny, dlaczego tak go sobie ceniła, pomimo wszystkich poróżnień, jakie mogły między nimi w przeszłości zajść i jakie niewątpliwie jeszcze ich czekały przez impet charakterów; pomimo tego naczelnego zarzewia, jakim była jej zazdrość. Zazdrość o te doskonałe słowa, doskonałe uśmiechy, nieoczywistą doskonałość rysów przyjemnie uwierającą chwilami nawet jej niepokorne społecznym oczekiwaniom poczucie pociągającego piękna; zazdrość o wszystkie spojrzenia, jakie ku sobie kierował z nieskrępowaną nonszalancją, a które chciała dzisiaj, choć połowicznie, wykraść mu z niedbałej garści niewymuszonej charyzmy. Wyważona deklaracja braku wątpliwości adresowanych jej usposobieniu i gustowi była dalece lepsza niż najbardziej obfita uczta komplementów, do których – jak doskonale wiedziała – był przecież z okrutną słodyczą zdolny. Była mu więc wdzięczna za to, że wynosił ją ponad to, choć pod ciepłym triumfem wdzięczności krył się dreszcz bezwiednego niepokoju, że znał ją aż tak dobrze, że znał struny jej nerwów i wiedział, które potrącać z tak familiarną precyzją, kiedy sam był dla niej wciąż, mimo wszelkiej bliskości jaka ich łączyła, mechanizmem zaszyfrowanym enigmą, której systemu nie potrafiła przechwycić i zneutralizować. Miała zawsze podskórne, drażniące wrażenie, że mógłby wperswadować jej wiele, gdyby tylko chciał – czasami podskórną niepewność, czy istotnie tego nie robił. Myśl, że może nie byłaby nawet tak bardzo zła; może byłaby tylko jeszcze bardziej zazdrosna.
    Bezbłędny jak zawsze – pochwaliła go w ramach zaowalonej wdzięczności, zanim szmer rozmów zamknął się nad nimi pękatym, wzbierającym baldachimem towarzyskiego zamieszania. Dreszcz zadowolonego entuzjazmu towarzyszył tym pierwszym wymienianym spojrzeniom, zanurzaniu się głębiej w rozedrgany miąższ wydarzenia, pomiędzy ożywienie, zachwyt i podenerwowanie pozostałych zgromadzonych; zewsząd napierał wdzięczny ruch warg i dłoni, przeplot głosów i szeptów, dynamiczna kompozycja fizjonomii i przyciągających uwagę kreacji. Ponad głowami przetoczył się poruszony szelest podnieconego zaskoczenia, kiedy głębiej otworzyły się dwuskrzydłowe drzwi, wpuszczając gości głębiej, w kuluary, których wystrój sam w sobie wzbudzał już przyjemne wrażenie, zapraszając ich w rozprężający pejzaż zamknięty w ramach architektury, jakby wszystkich wprowadzano w złote obramowane jednego z obrazów przetkanego w rzeczywistość.
    Kryształ szampanówki pojawił się w jej dłoni jakby za sprawą odruchu sięgającego ku niesionej przez kelnera tacy bezwiednością poddaną mrowiącej w koniuszkach palców i w na podniebieniu potrzebie.
    Drażnią się przemyślnie z naszą cierpliwością – zauważyła z nieskrywanym zadowoleniem, sięgając wzrokiem ku prostokątom obrazów przesłoniętych zieloną tkaniną. Podniosła szkło bliżej wiśni ust, spoglądając ku niemu z przekornym przebłyskiem w ciemnych oczach, przedwczesnym gońcem zdradzającym nadchodzącą niepoprawność. – Pierwsza linijka dzisiejszych interpretacji, Einarze – oznajmiła, nachylając się zaraz ku niemu, by móc zniżyć głos do półszeptu, nie gubiąc go pośród ogólnego szumu rozmów. – Panna Helvig zna wartość dobrej gry wstępnej. Co o tym sądzisz?
    Wciąż jeszcze powściągliwy, choć podszyty zauważalną złośliwością, uśmiech zakołysał się na czerwieni jej warg, do której wreszcie przyłożyła krawędź szampanówki, by zwilżyć język, opłukać podniebienie cierpkością wódki przyprawionej cytryną, zneutralizować przyjemnym żarem flegmę zazdrości osiadłą w gardle mimowolną uszczypliwością. Była wprawdzie również artystką, ale artystką zawsze niewystarczającą, niezauważoną, nieuznaną przez artystyczny półświatek z entuzjazmem, którym mogłaby się nasycić. Artystką przewlekle cierpiącą na niezdolność dosięgnięcia pełni własnego potencjału, ale odmawiającą pomocy tych, którzy mogliby pomóc jej tchnąć w prace pierwiastek magii; w tym, co wychodziło spod jej dłoni i dłuta, nie chciała okruchu obcej zasługi. Triumf traktowała ze stanowczym egoizmem.
    Ciepło alkoholu, zamiast uwolnić ją jednak od tej zadrażniającej myśli, skłębiało się na dnie żołądka obmierzłą breją podchodzącej do gardła irytacji. Prostując się i tocząc spojrzeniem wokół, dostrzegła stojącego obok Nikolaia, któremu posłała ciepły uśmiech, zaraz zerkając również na towarzyszącą mu Sissel, nim jednak zdążyłaby w związku z tym rozpoznaniem poczynić więcej, drzazga czyjejś nieproszonej obecności odwróciła jej uwagę, podjudzając tylko nerwy. Popełniła drugi łyk drinka, nieświadoma, że w jego spiekocie nie mogła odnaleźć uśmierzenia, miast tego karmiąc jedynie swoją niezrozumiale wzbierającą gniewność. Piskliwy głos chłopaka drażnił ją; zacisnęła wpółświadomie palce na ramieniu Halvorsena, słuchając, jak dziennikarz zarzuca stojącej obok parze nietolerancję wobec śniących. Nieomal czarne spojrzenie, tym razem bystre i ostre jak brzytwa, powędrowało znów ku znajomemu Oldenburgowi, na krótką, napiętą chwilę. Trwałaby może w tym dłużej, gdyby sama nie padła ofiarą paskudnej impertynencji nieokrzesanego, nietaktownego młokosa. Uścisk na ramieniu Halvorsena zadrżał zauważalnie, kiedy taksowała chłopaka ostrym, zimnym spojrzeniem, jak gdyby chciała go w jakimś impulsie puścić. Żar w żołądku skuł się skostniałym, okrutnym lodem niepokoju. Nie miała wprawdzie żadnego romansu ze wspomnianą kobietą; nie mogła znieść jednak ostrza dedukcji przesuwającego się pod włos po grzbiecie jej prywatności, zacinającego boleśnie skórę słusznością, której zawsze zaprzeczała z okrutnym żalem do siebie samej, poczuciem winy i żałosności, że nie może i nie potrafi oświadczyć przed światem bezwstydnej prawdy o sobie. Straciłaby zbyt wiele – przez to, że ośmielała się kochać.
    Jeśli wspomniana przedstawicielka tak twierdzi – odezwała się, zmuszając się do bezbarwnego tonu, starając się zachować rezon, choć opuszka jej wskazującego palca nerwowo pocierała szkło trzymanej szampanówki – proszę jej przekazać, że schlebia mi jej fantazja, ale nie jestem zainteresowana udziałem w żadnych romansach, wyssanych z palca czy też nie. – Opuszka przystanęła, by wybić bezgłośny trzykrotny takt; cicho składane sobie gratulacje. Przedwcześnie wprawdzie, bo kiedy przełknęła kolejny łyk, a młokos wziął na celownik Halvorsena, cierpliwość kosztowała ją wiele wysiłku. – Jeśli słyszałeś faktycznie podobne androny, a nie wylosowałeś je sobie z chińskiego ciasteczka, licząc na piątkę z plusem, musisz być zdumiewająco kiepski w chwytaniu ewidentnych aluzji, pozwolę sobie porzucić więc subtelność, z uprzejmości wobec twoich intelektualnych niedostatków – w dotąd spranym tonie, gdzieś na skraju słów, poczęła dźwięczeć złośliwa irytacja, obracana w sztych szyderstwa. – Jesteś oburzająco bezczelny – oznajmiła dosadnie, przyszpilając go nieustępliwym spojrzeniem, ukrywającym podrażnienie pod warstwą politowania. – Proszę to sobie zapisać jako uziemiający przykład prawdy, gdybyś miał się znów zagubić w swojej wyobraźni.

    drink: 8
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Lotte Hansen
    Być może komuś dziwnym mogło się wydawać oprowadzanie dłoni po odzieniu Viktora, dla Lotte były to jednak… Smutne realia. W innym przypadku nigdy nie wiedziałaby co ten ma na sobie, czy pasują do siebie wyglądem, czy ten ma gładko ułożone włosy i czy nie wstyd pokazać się z nim publicznie. Oczywiście, Hansen nie była zdolna do zarzucenia mu czegokolwiek, ba – pewnie nawet gdyby przyszedł tu w ortalionowym dresie, nie odmówiłaby jego towarzystwa… Ale gdzieś w głębi serca poczuła się uspokojona, wiedząc, że obydwoje wystroili się w pasujących de facto kolorach… On w czerni, ona w błękicie, niebieskim, granacie… Dawno nie widziała już błękitnego nieba, jedyne co mając z jego obserwacji to bolące oczy, golącą głowę i plamy przed i tak niezdolnymi do niczego oczami.
    Gdy gipsówka została wsunięta za jej ucho, momentalnie powędrowała ku niej wolna dłoń, chwilę temu puszczona jeszcze przez Viktora. Uśmiechnęła się na jego komplement – pasowały jej. Szkoda, że nie mogła tego zobaczyć. Mogła jednak cieszyć się opinią. Podobno jej największym atutem była jej młodość – podobno dzięki niej nie musiała malować się, nosić odpowiednio dopasowanych ubrań… Musiała cieszyć się i wierzyć, póki jeszcze mogła.
    - Nie mam ochoty na powtórkę z imprezy w akademiku, Viktor, proszę, pilnuj żebym nie przyjęła za dużo drinków, zgoda? Czasami ciężko jest mi odmówić… – a kiedy to mówiła, kelnerka z tacą przemieściła się obok nich, proponując koktajl. Sama nie wiedziała po co sięgnąć, nie wyłapując większości szczegółów z tej odległości. Musiała zwierzyć gustowi Varvika, który widocznie wybrał jej coś, co pasowało do kobiecości i naturalnego uroku, który kilka chwil temu wciskał jej swoimi komplementami. Szczupła nóżka została otoczona palcami Lotte, ta podziękowała zarówno przyjacielowi, jak i kelnerce. Chciała dodać coś jeszcze, poprosić o streszczenie informacji dotyczących wystroju, bo właściwie – poza gwarem, którego z naturalnych względów nie lubiła i pogrywania profesjonalnego pianisty w tle… Hansen niewiele słyszała. Na chęci zakończyło się jednak, bo przez hałasy przedarł się rozpoznany głos młodego mężczyzny z obsługi galerii. Rano mieli kontakt, teraz po kontekście jego słów mogła już upewnić się co do swoim przypuszczeń.
    Mieli problem.
    Jaki?
    Drink wylądował na stoliczku, gdy Hansen próbowała skupić się na jednej czynności na raz. Picie usypiało zmysły, a chociaż ufała Viktorowi i jego cierpliwości, tak nie mogła mieć pewności co do tej pracownika. Zresztą – po chwili mogła poczuć, że jej wątpliwości nie były nieuzasadnione. Stres zakiełkował w ciele Lotte, gdy ta mocniej złapała Viktora za łokieć.
    - T-to jakieś… Nieporozumienie – powiedziała od razu. Nie lubiła się tłumaczyć, ale była pewna, była śmiertelnie pewna, że wszystko było dobrze. Że każdy z okrętów oglądała przed włożeniem do pudła, że każdy zabezpieczała odpowiednimi zaklęciami przeciwko uszkodzeniom szkła, że oddzielała je odpowiednio w przegródkach… A może faktycznie pomyliła się przy liczeniu? Oddech wydał się cięższy. – Ja… Jestem śmiertelnie przekonana, że wszystko starałam się dopiąć na... Na ostatnią nitkę. Guzik. Odynie... To niemożliwe, sprawdził pan? Sprawdził pan na pewno wszystko dokładnie? – dłoń powędrowała ku policzkowi, gdy ten pokrył się czerwienią. Może faktycznie powinna się napić? Nabrać nieco pewności siebie. W końcu była pewna, a jedynie ten pracownik… On zasiał ziarno wątpliwości w jej ciele. – Ja jestem pewna, że wszystko powinno być na miejscu, ale jeżeli zajdzie potrzeba… Nie, to niemożliwe… Wszystkie materiały zeszły. Materiały na piętnaście drakkarów. Proszę dobrze przejrzeć zapasy. Czy pan Wahlberg widział je już?
    Była okropnie zmieszana. Widać było to w jej rozbieganych oczkach, niewyraźnym wyrazie twarzy, zimnej dłoni, która wydobyła się z dawnej pozycji na łokciu Viktora i powędrowała ku nóżce drinka. Teraz pociągnęła drobny łyk, chociaż ten wydawał się… Mocny, na tyle mocny, by palił w przełyk. Dziwne uczucie zaczęło rozlewać się po jej ciele niczym nowotwór. Ciepło, przytulność, chęć wpadnięcia w czyjąś ciepłą i przyjemną aurę… Wrażenie to rozpoczynało się jednak dopiero, nikt nie mógł się spodziewać jego długofalowych skutków. Wrażenie to pozwoliło, by Lotte na chwilę pozbyła się przykrego wrażenia poniżenia...

    drink: 5
    Widzący
    Lasse Nørgaard
    Lasse Nørgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1236-lasse-idar-nrgaard#9818https://midgard.forumpolish.com/t1264-lasse-nrgaardhttps://midgard.forumpolish.com/t1266-tyv#10151https://midgard.forumpolish.com/f120-lasse-i-ida-nrgaard


    - A ty jak mój profesor od starożytnych klątw. Rozepnij trochę tę koszulę, bo się udusisz.
    Kilka następnych chwil spędzili na dzieleniu się uwagami na temat otaczających ich gości, myląc nie do końca znajome nazwiska i w połowie obce twarze. Tego zna ojciec, ta chodzi na herbaty z matką, o tym babka mówiła, że taki obiecujący młodzieniec, ta podobno zdradziła męża, siostra tak mówi - może słusznie, pewnie był mendą - a tamta para od dziesięciu lat jest za sobą dla przykrywki. Wymyślali wspólnie, co takiego mogliby powiedzieć tym najbardziej szanowanym, żeby ojcu Anselma i matce Lasse skóra zjeżyła się na karku, a oczy zaszły mgłą. Czytałem pańskie ostatnie badania i chciałem powiedzieć, że podziwiam Pana zaangażowanie, nawet w sprawy beznadziejne. Och, doga Pani, jak miło Panią widzieć! Czy mąż już zdrowy? Gniew Frigg to doprawdy okrutna choroba. No proszę, co za kreacja! Aksamit? Ostatnio podrożał, musi się państwu powodzić na tych podziemnych walkach wiewiórek.
    Besettelse zawsze wydawało mu się piękne, było bowiem miejscem eleganckim w swoim przepychu i według Lasse nienachalnym - białe ściany, wysokie sufity, wiele metrów podłogi z polerowanego drewna. Przebywanie tu było czystą przyjemnością, cieszącą serce bliskim obcowaniem ze sztuką i tym rodzajem spokoju, które towarzyszyło istnieniu wśród rzeczy pięknych. Zawsze miał przecież do nich słabość - do antyków, rzeźbionych mebli, do kunsztownych ram owalnych luster i szkła barwionego wzorami finezyjnych witraży. Dziś - co przyznać musiał z zachwytem, lecz bez zaskoczenia - galeria prezentowała się piękniej nawet niż zwykle. Utopiony w lekkim brzmieniu muzyki rozpływającej się w powietrzu, które pachniało fioletowymi wrzosami i słodką lukrecją, Lasse czuł się rozluźniony. Otaczające go bodźce nie wierciły wcale dziury w głowie, były subtelne tak jak subtelne były smugi ciepłego światła, szelest atłasów i jedwabi oraz rozmowy gości dochodzące do niego z oddali, choć wszystkie były tak bliskie.
    Sam nie wiedział jak znaleźli się na przedzie, ale gdy ustali już koło stolika doszło do niego, iż wraz z kuzynem znaleźli się w towarzystwie doborowym. Stojąc jeszcze kawałek dalej, przyglądał się kątem oka jak Olaf (którego widok do dziś przyprawiał go o rumieńce i szybkie uderzenia serca, jakby nadal był zauroczonym nastolatkiem) wita się z przystojnym mężczyzną w czarnym smokingu, a następnie przedstawia sobie Abigel i swoją partnerkę, której twarz - choć równie miłą dla oka jak zwykle - wywołała w Lasse pragnienie wypicie kilku kieliszków duszkiem.
    - Doktor Fenrisdóttir jest pracownikiem mojego instytutu, pan Wahlberg, właściciel galerii, pewnie wiesz...moją ulubioną znajomą pannę Guldbrandsen również znasz, nie patrz jej tylko za długo w oczy, podobno gryzie - mówił z rozbawioną, kpiącą nutą w ściszonym do szeptu głosie, gdy stali jeszcze kawałek dalej, a wszyscy zajęci byli wymienianiem uprzejmości. - Pamiętasz Rasmusa Thorensena? Tego bez połowy ucha? No właśnie... - dodał jeszcze, posyłając Anselmowi porozumiewawcze spojrzenie ciemnych oczu. Wtem jednak byli już przy stoliku, tak blisko, iż jedynymi złośliwymi uwagami mogły być te wypowiadane głośno, prosto w twarz. Z grzecznym uśmiechem odwzajemnił toast, zdając sobie sprawę z tego, iż w roztargnieniu pochwycił z tacy pierwszego drinka z brzegu, nie mając pojęcia, co właściwie ma zamiar właśnie wypić. Wyprostował się, uśmiechnął kolejny raz, uniósł podbródek i pomyślał, że trucizna nie byłaby w tej sytuacji wcale taka zła. Fakt, uwielbiał Abigel, a nieznajomy mężczyzna ani trochę nie przypominał mordercy, ale obecność Fridy oraz ogólny przymus prowadzenia towarzyskich rozmów, których prowadzić podobno nie potrafił przyprawiała go o narastające mdłości.
    - Doktor Fenrisdóttir, co za szczęście zobaczyć panią tutaj! Wygląda pani zjawiskowo, naprawdę - odezwał się w końcu, całkowicie szczerze i pożałował z całego serca, iż nie wypadało zagadywać jej teraz o badania. Niczego nie pragnął teraz tak jak rozmowy o nauce, w której czułby się bezpiecznie i pewnie, ale matka sporo trudu włożyła w to, by nauczyć go obycia (a przynajmniej jakiejś jego części). - Panno Guldbrandsen... - w tej przerwie, patrząc prosto na twarz Fridy, powinien zmieścić coś o tym, że ja również miło widzieć i że również pięknie wygląda. Zamiast tego jednak uśmiechnął się jedynie szerzej i odwrócił w stronę nieznajomego mężczyzny, wyciągając ku niemu dłoń. - Lasse Nørgaard, niezmiernie miło mi poznać. - Zdążył jeszcze szturchnąć kuzyna łokciem w żebro, dając mu znak, iż również powinien się przedstawić.
    Przysunął drinka do ust i wziął kilka łyków. Alkohol smakował miętą, a on nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż jest mocniejszy niż powinien. Za szybko, bo w ciągu kilku minut zaledwie, ogarnęło go dziwne wrażenie odrealnienia, które wydawało się obce i niezwiązane wcale z alkoholowym upojeniem. Ciepłe światła zmętniały, głosy stały się miękkie, podobnie jak twarze, ale przy tym, w całym swoim pięknie, okryte woalem sennego otumanienia, jawiły mu się jako obrazy osobliwe i odległe. Dlatego być może nie zauważył profesor Ossler od razu, dopiero jej głos – teraz nieprzyjemny, głośny i skrzeczący, burzący harmonię jego dziwnego świata – sprawił, iż skierował ku niej wzrok. Przy jej boku stał mężczyzna, którego twarz wywołała w nim nagłe rozgorączkowanie, szybkie uderzenie pierwszych odgłosów paniki, bo oto i stał przed nim człowiek o rysach jego dziadka. Martwa twarz Lauge zakuła swoją surowością, pozbawiona uśmiechu, a Lasse przez moment pewien był, iż zacznie krzyczeć, ale wtem dosłyszał w krzątaninie słów własne nazwisko. Zamrugał kilka razy – dziadek zniknął. Mężczyzna był obcy, a profesor czekała na jego odpowiedź. Praca, esej, labirynt, kamienie.
    - Naturalnie, ja – i przerwał, bo w głupiej chęci ucieczki przed spojrzeniem surowej profesorki (której tonu nie znosił prawie tak bardzo jak fryzury) wzrokiem powędrował w tłum, a serce podskoczyło do gardła w szaleńczym zrywie. Tym razem nie było mowy o zwidach. Znajoma sylwetka pod ścianą, oparta w nonszalanckiej pozie, twarz, która uśmiechała się do niego teraz z irytującą lekkością. Co tu robisz? Wiedział, że niegrzecznie wpatruje się teraz w punkt ponad głową kobiety, że zachowuje się prawdopodobnie przynajmniej dziwnie, że policzki zachodzą mu różem, a słowa gubią. Tymczasem Safír zaśmiał się tylko, odwrócił i ruszył w przeciwnym kierunku, gubiąc się między grupami elegancko ubranych ludzi. Myślał, iż powinien iść za nim, ale stał tylko wbity w podłogę. Było mu słabo. – Saf…to znaczy, dziękuję pani profesor, na pewno z chęcią przeczytam…o tej jaskini, tak – mówił bez sensu, nagle pochłonięty przez dziwną falę paniki, bo oto i świat przestał mieć jakikolwiek sens, a on robił z siebie kompletnego kretyna.

    drink: 6


    As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round

     
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Viktor Vårvik
    Mijały minuty - choć Viktorowi zdawało się, że były to zaledwie sekundy - podczas których tłum stawał się coraz liczniejszy, z każą chwilą bardziej upodabniając się do gęstej bezkształtnej masy rozlewającej się w zamkniętym korytarzu, wypełniającej każdą jego szczelinę gwarem rozmów, ciężkim zapachem drogich perfum, czy wreszcie ciepłem bijącym od ciał oraz oddechów gości, aż poczuł, że mu duszno (nie wiedział, że to efekt niezdiagnozowanej jeszcze choroby serca, która w ostatnich tygodniach częściej dawała o sobie znać w najmniej pożądanych momentach), zatem poluzował lekko krawat i rozejrzał się dyskretnie w poszukiwaniu spowitego mrokiem kąta, gdzie, jak miał cichą nadzieję, nikt nie będzie zwracał na nich uwagi. Przypominał tym kota przyczajonego na kuchennej szafce, ignorowanego przez domowników i gości, lecz obserwującego bacznie każdy wykonywany gest.
    Nie było jednak takiego miejsca; żyrandole powieszone pod wysokim sufitem oświetlały wszystko, blask odbijał się od biżuterii, skrzył się na ramach obrazów, oblewał jasnością zebranych, przez co nic nie mogło pozostać niezauważone. Tymczasem ludzi bezustanie przybywało, napierali na nich ze wszystkich stron, zupełnie jakby galeria miała stanowić ostatnie miejsce ratunku przed czyhającym na zewnątrz zagrożeniem. Przez moment pomyślał nawet, że rzeczywiście nadszedł Ragnarök, że na zewnątrz Loki szturmuje na Asgard, wszystkie gwiazdy zgasły, a ziemię stworzoną z ciała Ymira zalewa wielkie morze.
    Zawsze bał się wody.
    Błękit spojrzenia uważnie sunął po twarzach gości, podsycany strachem oraz ciekawością, starając się wyłapać wśród nich znajome rysy. Najpierw wypatrzył Abigel oraz Lasse, których obecność (uściślając: obecność w swoim towarzystwie) w pierwszej chwili nieco zaskoczyła Vårvika, lecz nie potrafił wyjaśnić dlaczego; wbrew wszelkiemu rozsądkowi zdawali się odstawać od tego miejsca - mimo, że pasowali do niego lepiej niż sam Viktor, poważni i eleganccy jak zawsze, skupieni na rozmowie (na poważne tematy, jak sobie wyobrażał) - jak kolorowy guzik przyszyty do czarnej marynarki. Im dłużej jednak im się przyglądał, tym bardziej rozumiał, co jego umysł musiał odebrać za nieprawidłowość.
    Brakowało obok nich Safíra. Jego wyprostowanych pleców, tubalnego śmiechu, zmierzwionych włosach, które wyjątkowo doprowadziłby do ładu i oczu, które w tym świetle przypominałyby młode listki brzozy. Wyobrażał sobie, jak nieco onieśmielony zostaje przedstawiony Lasse (nie wiedział przecież, że się znają), jak radośnie opowiada o pracy w sierocińcu, aż Viktor poczuł bolesne ukłucie w klatce piersiowej. Tęsknił za nim. Rozpaczliwie pragnął go zobaczyć, upewnić się, że wszystko u niego w porządku.
    Odwrócił wzrok i skupił się na pannie Hansen.
    Och skarbie, za bardzo się martwisz — zwrócił się do Lotte, ignorując głos z tyłu głowy, który nazywał go hipokrytą. Ujął prawą dłoń swojej towarzyszki i złożył na niej kolejny tego wieczora pocałunek. — Zadbam o ciebie.
    Chciał dodać "zaufaj mi", jednakże w porę ugryzł się w język, przypominając sobie rozwścieczoną twarz Fenrissona. Czy gdyby wiedziała o księgach pełnych obmierzłych opisów równie obrzydliwych zaklęć oraz rytuałów, nadal zwracałaby się do niego ze sztubacką wręcz sympatią i tak chętnie pozwalała się dotykać? Wątpił. Ale nie chciał stracić również jej.
    Znów przeniósł wzrok na tłum i wyhaczył w nim Einara, któremu posłał łagodny, a zarazem podszyty koronką filuterności uśmiech. Być może zapomniał wspomnieć mu, że zamierza wybrać się na wernisaż z przyjaciółką, ale przecież wszystko mu wyjaśni. Zakładając, że będzie chciał słuchać jakichkolwiek wyjaśnień.
    Chciał nawet zaproponować Lotte, aby podeszli do malarza, lecz wtem znalazł się przy nich przerażony młodzieniec mówiącego coś o drakkarach, a później dziewczyna zaczęła się tłumaczyć i Viktor nie mógł wyzbyć się przeczucia, że jest równie przestraszona, co nieznajomy. Objął ją ramieniem i do siebie mocno, w geście obronnym, choć nikt nie zamierzał atakować panny Hansen,
    Pomocnikiem? — pokręcił głową — Jestem jej narzeczonym, ale spróbuję pomóc — odparł miękko, nieszczególnie rozważając to, czy to drobne kłamstwo nie speszy jej jeszcze bardziej. Gdyby miał więcej czasu na odpowiedź, zapewne byłaby ona rozsądniejsza, lecz cała ta sytuacja również i jemu podniosła ciśnienie, choć starał się maskować swoje zdenerwowanie pod maską spokoju. — Lotte, w czym przyniosłaś drakkary? W skrzynce? Owijałaś je w papier? — zwrócił się do przyjaciółki, a zaraz potem przeniósł wzrok na rudowłosego — Może zaginął pośród opakowań? Lub jeżeli doszło do pomyłki — tu znów przeniósł spojrzenie na swoją towarzyszkę — będziesz w stanie użyć zaklęcia dublikującego swoją pracę? Nie jestem specjalistą z dziedziny magii twórczej, ale może spróbujesz rzucić Næst w ostateczności? Nie ma powodów do paniki, ani tym bardziej zaprzątania głowy panu Wahlbergowi taką błagostką. Nic się nie stało. Niech pan sprawdzi jeszcze raz, na spokojnie i da nam znać. Lotte, jesteś w stanie rzucić zaklęcie, prawda?
    Nie zauważył nawet, że autorka wystawianych prac znajduje się tak blisko niego. Tak był zaaferowany pomocą Lotte, że na moment świat wokół przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Chwycił za pierwszy lepszy drink i odsunął się z przyjaciółką nieco na bok; tak, aby nie przeszkadzać ludzkiej masie wlewającej się do kuluarów, a jednocześnie nie zniknąć z oczu pracownikowi obsługi dopóki nie wyjaśni się sprawa zagubionego drakkaru.
    Kłopoty, zawsze kłopoty...

    drink: 4
    Widzący
    Karl Sørensen
    Karl Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1077-karl-srensen#7152https://midgard.forumpolish.com/t1079-karl-srensen#7157https://midgard.forumpolish.com/t1078-sabine#7155https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    Żebym jeszcze miał takie powodzenie u pewnej kobiety jak te diamenty – pomyślał Karl i uśmiechnął się nieco smutno do Anne-Marie. Schodziło się coraz więcej osób, nawet wypatrzył braci Soelberg, a z Eitrim wymienił nawet spojrzenia i skinęli sobie głowami na powitanie. Karl postanowił jakoś później go znaleźć by chociaż przez chwilę porozmawiać.
    - Cóż, ja bym się spodziewał wszystkiego – odpowiedział do panny Ursuli.
    Kiedy goście znaleźli się przy stolikach, Sørensen nie mógł narzekać na kompanki – otaczały go piękne panie, więc chyba każdy byłby na jego miejscu zadowolony. Jedyną skazą na obrazku stanowił dość ciekawy mężczyzna, który przedstawił się im. Pisarz wyczuł od razu, że łatwo się go nie pozbędą. Zaczął wychwalać damy, a jego samego potraktował dość nijako.
    Zazdrośnik – pomyślał.
    Karl słuchał go, oczywiście, że tak, ale miał wrażenie, że równie dobrze mógłby się rozpłynąć w powietrzu i zniknąć. Czy ktoś by zauważył jego nieobecność? Wątpił. Tak, to był dobry plan.
    Słysząc wyszukany komplement wobec jednej z kobiet, mało nie parsknął śmiechem. Nie chodziło tu wcale o to, że dama nie wyglądała dobrze, a o samo podlizywanie się. Przenikliwe spojrzenie jasnych oczu badało dość ciekawe odzienie mężczyzny. Karl mógł się założyć, że jego łańcuszki są tania podróbą. Może i nie był jubilerem, ale naoglądał się w życiu tyle złota, by odróżnić prawdziwe od fałszywki. Sørensen  był jednak osobą taktowną i komentarz, który cisnął się na jego usta, nie przebił się na zewnątrz.
    Karl bawił się drinkiem, który przypadł mu kilka chwil wcześniej, nie wiedząc czy powinien się w ogóle nim uraczyć. Swoje widział na takich przyjęciach i był dość ostrożny z trunkami. Kiedy jednak jego towarzyszki zaczęły własne, skusił się.
    Zawartość szklaneczki sprawiła, że poczuł się dość błogo. Ciepło tak przyjemne rozlewało się po jego ciele i nagle poczuł, że czuje się dobrze i bezpiecznie. Zupełnie jakby zapomniał o ostrożności i obawach. Uśmiechnął się i rozluźnił. Zaczynało mu się tam podobać. Miał wrażenie, że otaczają go sami mili ludzie. Nawet jegomość stojący obok wydał się jakiś taki mniej nadęty.
    - Ja chyba już więcej nie piję – powiedział do swoich towarzyszek. Czy któraś z nich także poczuła coś dziwnego? Poluzował nieco krawat. Czuł się nienaturalnie swobodnie, ale nie było to nic złego, wręcz przeciwnie. Drink zadziałał nad wyraz pozytywnie.
    Teraz poczuj się jak bohater swojej książki – przeszło mu przez myśl. Jako, że pisał opowieści, w których sporo się działo, wyczuł, że coś było nie tak. Ale zignorował to natychmiast. Czuł się tak przyjemnie, tak błogo…  

    drink: 7
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Olaf Wahlberg

    Dziesiątki znamienitych gości, którzy zdecydowali się w tym dniu odwiedzić jego galerie, wskazywać mogły jedynie na sukces wystawy, jaki miał nastąpić, a przynajmniej na to liczył Wahlberg, powolnym krokiem zmierzając w dół schodów. Hall wypełniający się przybyłymi znajomymi twarzami obfitował w osobistości, bez których najpewniej żaden wernisaż nie mógłby się odbyć. Rzecz jasna pracownicy byli jedną kwestią, dla właściciela Besettelse znacznie ważniejsze w tym dniu były kontakty oraz media. Na krótki tylko moment zapomniał o tym, przed swoimi oczami dostrzegając kobietę, z którą przyszło spędzać mu ostatnie dni, a następnie czując jej słodki zapach i miękkość dłoni, chwytającej za jego ramię. Jego widok z kolejną pięknością nie dziwił, każdy, kto choćby odrobinę znał Olafa, musiał doskonale zdawać sobie sprawę z faktu, że jest on miłośnikiem sztuki i urody eleganckich przedstawicielek żeńskiej płci, których nie omieszkał, od czasu rozwodu oraz przed zawarciem małżeństwa z Lykke, publicznie prowadzić u swojego boku, niestety zmieniając je równie często co wystawy w głównych salach.
    Zażądała tajemnic tego miejsca, lecz nie miała bladego pojęcia, czego mogłaby pragnąć, zaś to mężczyzna skwitował krótkim uśmiechem i kiwnięciem głową w zgodzie. — Gdy tylko zostaniemy sami — odpowiedział cicho, świadom, że nie pokaże jej podziemi, bowiem ani nie miał zamiaru dzielić się tą zdobyczą, ani nie potrzebował w tym konkretnym obszarze jej pomocy, choć przecież Norny szepczące jej głosem miały kierować galerię na wyżyny sławy i renomy w Midgardzie i w całej skandynawskiej magicznej krainie. Jej zachwyt nad prezentem był tym, co miało uczynić wieczór jeszcze przyjemniejszym, więc gdy drobna dłoń musnęła jego szczękę, sam przymknął powieki, nie zamykając ich jednak do końca, zadowolony z wywołanego efektu i jej wdzięczności. Poniesione koszta nigdy nie grały roli, gdy męskim pragnieniem pozostawała jedynie adoracja kobiet, a największą słabością ich czar. — Pozwól mi, proszę — skomentował krótko, odbierając podarek z jej palców, aby następnie wokół własnego nadgarstka owinąć ciężkie pasma aksamitnych włosów, zakręcając je w luźny kok, który następnie przebił złotą szpilką. Chwytając je, mógł pociągnąć mocniej, przypomnieć noce, gdy rozkosz skraplała się na ustach, a dech zamierał w piersi, lecz w zamian za to jedynie kciukiem musnął damski kark, zadowolony z efektu własnej pracy. Był estetą, człowiekiem miłującym sztukę i piękno, nieświadomie czyniącym z Fridy Guldbrandsen swoją kolejną ozdobę, przepełniony pychą i rosnącym ego, które nakazywało twierdzić, że to on wygrał. — Zjawiskowa... — dodał, gdy zmierzali w stronę otwartych drzwi kuluarów, nie dodając jednak czy chodzi mu o wplątaną we włosy ozdobę, czy towarzyszkę tego wieczora. Odpowiedź była oczywista.
    Mijając kolejnych gości, przesuwając się w stronę środka sali, gdzie zaraz miał odłączyć się od kobiety, na własne nieszczęście pozostawiając ją samą, odnalazł się nagle pomiędzy kilkoma znanymi mu postaciami. Jeden ze stałych klientów, Sigurd Landsverk na co dzień pracujący jako Kruczy Strażnik, był człowiekiem majętnym, a jego profesja nie przeszkadzała w korzystaniu z uroków Besettelse. Temu Olaf podał rękę na przywitanie, gdy tylko znaleźli się obok. — Sigurdzie, miło, że znalazłeś czas — przywitał się, za sekundę dosłownie dostrzegając znajomą sobie twarz, która gościła w jego murach przed paroma dniami. — Pani Fenrisdóttir — w stronę kobiety wykonał nieco głębsze skinienie głową, następnie wyciągając w jej kierunku rękę, aby i jej uścisnąć, choć zdecydowanie delikatniej. — Proszę mi wybaczyć, powinienem był przywitać się wcześniej — tą zmierzył krótkim spojrzeniem od ust aż po talie, jedynie na krótką sekundę podziwiając urodę damy. — Cieszę się, że zdecydowała się pani odwiedzić wystawę. Wierzę, że pan Landsverk zgodzi się ze mną, że te mury i obecna w nich sztuka zaspokaja zmysły. Prawda, Sigurdzie? — podszyte dwuznacznym żartem pytanie miało pozostać zrozumiałe jedynie dla nich. — Pozwólcie, proszę. Frida Guldbrandsen — przedstawił swoją towarzyszkę. — Frido, to Abigel Fenrisdóttir, działaczka naukowa Instytutu Eihwaz oraz Sigurd Landsverk, oficer Kruczej Straży — czuł się w obowiązku zapoznania ich ze sobą, gdy obok gromadziło się coraz więcej gości. Sam ze srebrnej tacy pochwycił jeden z drinków, grzany o rozkosznym zapachu, mającym uspokoić jego skołatane myśli tego wieczora. Obecność byłej żony, nagromadzenie niewtajemniczonych Kruczych oraz jego pracowników, a także znamienitych gości o ciężkich sakiewkach i doskonałej reputacji, oznaczało wieczór pełen niezapomnianych wrażeń. Kwestia pozostawało to, jakie będą to wrażenia. Sam czuł, że musi szykować się na wszystko, co najgorsze, wciąż obawiając ataku nożem w plecy. — Mili państwo, bawcie się dobrze i rozkoszujcie sztuką — kieliszek uniósł odrobinę w górę, wznosząc krótki toast i spoglądając w oczy każdemu, kto znalazł się w ich gronie, również dwóm młodszym mężczyznom. Jeden z nich, Lasse Nørgaard wzrok Olafa skupił na chwilę dłużej, lecz właściciel galerii nie wypowiedział ani słowa. Uśmiechem przywitał się jeszcze z towarzyszącym mu człowiekiem. Sam upił łyk rozkosznie słodkiego alkoholu, który smakował jak wypełniony świerkiem grudzień, jak wspomnienie gładkiej dłoni Dahlii Tordenskiold, którą chwytał, gdy przeszło rok temu w trakcie zimowego bankietu, kobieta była mu powierniczką bolączek dotyczących Lykke i w końcu, wraz z posmakiem świeżej pomarańczy, pamięcią o byłej żonie, której miękkie usta pomiędzy słodkimi pocałunkami niosły na niego zgubę. Jeden większy łyk z szerokiej szklanki ogrzewającej rękę upił z rozkoszą, spoglądając jeszcze gdzieś w tłum, jakby ponad głowami innych doszukiwał się byłej ukochanej. Dotykając spojrzeniem wszystkich ludzi wokół, uspokajał własne myśli, które skłaniały go zwykle do przeczulenia na punkcie Besettelse. Mury galerii zdawały się wypełnione być roześmianymi i szczerymi ludźmi, którzy dzięki jego dłoniom i talentom (bo przecież nie Jeske…) mogli dziś odnaleźć tu spokój. Kiedyś przecież dokładnie o to mu chodziło, aby dzięki nazwisku Wahlberg gustowne zabawy trwały zawsze. Triumf. Kolejny wieczór sukcesu, którym był przepełniony, do którego dążył, dziś spędzał w towarzystwie kobiety pięknej, również stanowiącej o jego wygranej. Olaf spojrzał jeszcze na nią z dziwnie przyjemnym uśmiechem, zadowolonym z tego, że tego ranka obudził się wśród jej woni. Czy to efekt alkoholu, czy jej osoby? A może atmosfera była wystarczająca, aby zachwiane myśli przeszły przez jego głowę? Pragnienie wolności, kontemplacji z prawdziwą sztuką, czucia pod stopami leśnego mchu, nie tylko świerków rozwieszonych pod sufitem. Byłby w stanie oddać się mu, gdyby nie trzeźwość umysłu, niemrawo wbijająca się pomiędzy rozleniwienie.
    Wybaczcie mi, proszę, obowiązki wzywają — szarmancko kiwnął jeszcze głową, spoglądając każdemu z gości dookoła niego w oczy, ostatecznie zwracając się jeszcze raz w stronę Fridy. — Daruj, wrócę… — na krótki moment chwycił jej dłoń, której wierzchnią część pogłaskał kciukiem, zaciskając ją w swych palcach, po czym odszedł w stronę wyraźnie oczekującego na niego pracownika ubranego w garnitur, lecz w rękach trzymającego coś na rodzaj kilkunastu osobnych dokumentów.

    drink: 7
    Ślepcy
    Laudith Vidgren
    Laudith Vidgren
    https://midgard.forumpolish.com/t1289-laudith-vidgrenhttps://midgard.forumpolish.com/t1322-laudith-vidgrenhttps://midgard.forumpolish.com/t1321-hel#10847https://midgard.forumpolish.com/f130-laudith-vidgren


    Wokół rozbrzmiewały zniecierpliwione, pełne podekscytowania szepty, którym Laudith nie mogła się dziwić, sama oczekiwała na otwarcie drzwi do głównej komnaty, gdzie miał odbić się wernisaż, mimo że jej beznamiętna mina sprawiała, że wyglądała wręcz na znużoną - jak zazwyczaj. Odwzajemniła pełen niedopowiedzeń uśmiech Fridy. posłała jej przy tym takie spojrzenie, jakby chciała wymusić nań obietnicę zwierzeń w bardziej odpowiednim do tego czasie. Uwagę Vidgren od urodziwej wyroczni i kuzyna odjęło otwarcie drzwi, przez które przeszła wraz z innymi, rozglądając się z ciekawością; wszystkie możliwe bodźce przeniosły ją w czasie i przestrzeni, na kilka miesięcy wstecz, do leśnej gęstwiny, miejsca spokojnego i przynoszącego ukojenie. Przyjemny zapach lasu pieścił zmysł węchu, wzrok zachwycały iglaste krzewy i ciepłe światło; sprawiało to, że Laudith poczuła się niemal jak na łonie natury i było to uczucie więcej niż przyjemne, choć wychowała się w mieście i w nim był jej dom. Jedynie muzyka znanego pianisty, nieobcego ciemnowłosej, mąciła to wrażenie, była jednak niezwykle miła dla ucha.
    Kręciła się po sali, z zaintrygowaniem przyglądając dekoracjom i żałując, że obrazy wciąż zasłonięte są ciemnozielonym aksamitem; najwyraźniej na debiut panny Hedvig przyjdzie im jeszcze zaczekać. Do jednego ze stolików, przy którym znalazło się już kilkoro gości wernisażu, podeszła przypadkiem, skuszona drinkami trzymanymi przez jedną z kelnerek. Chłodne szkło znalazło się w kościstej dłoni i uniosła je do ust, smakując mięty i akvavitu; raz jeszcze poczuła wręcz zaskoczenie tym jak duże wrażenie wywarło na niej zaaranżowanie wnętrza i uczucia jakie wzbudzały. Pomyślała, że na Homerze wywarłoby nie mniejsze i odruchowo zaczęła szukać go spojrzeniem w tłumie; na kilka sekund serce prawie przestało jej bić, gdy myślała, że zauważyła profil męża. To nie był jednak Homer, nie mógł być; dopiła drinka, z przyjemnością odbierając palenie w gardle i skupiła się na swych przypadkowych towarzyszach - w jednym z nich rozpoznała Kruczego Strażnika, Ivara, poznanego wiele miesięcy wcześniej, zachowała jednak beznamiętną minę, zwracając spojrzenie ku blondwłosej piękności i galdrze z różą w butonierce. Ironiczny, kpiący uśmiech wychynął na blade usta Laudith; tak jak wszyscy usłyszała rozpustne słowa, przeznaczone jedynie do ucha kurtyzany. Wiedziała kim jest, zarówno ona, jak i młodzieniec w kanarkowym garniturze; zdarzyło jej się odwiedzić podziemie Besettelse, odkrywać odważniejsze dziedziny sztuki.
    Obecność Degermarka, którego nazwisko przyszło Laudith na myśl dopiero po paru chwilach intensywnego zastanowienia nad tym skąd go zna, także przestała ją dziwić, kiedy wróciła myślami do sesji sprzed niemalże roku. Znów uderzyła w nią złość jego zmarłej małżonki; kiedy dusze przemawiały ustami medium, czuła ich emocje. Pamiętała gniew pani Degermark na rozwiązłość męża, rozpacz, że okazał się degeneratą i upodobał młodzieńców o jędrnych pośladkach. Prawdziwie przykre.
    - Ależ tak, znamy, nie tylko my, czyż nie? - odpowiedziała na słowa wielbiciela kobiecych i męskich wdzięków, uśmiechając się przy tym kpiąco i powiodła przy tym znaczącym spojrzeniem po twarzach Villemo oraz Ramona. - Panno Holmsen, panie Bakken, mnie również miło poznać - odpowiedziała na słowa blondynki, wznosząc przy tym drinka, w którym zostało jeszcze nieco trunku. - Laudith Vidgren - przedstawiła się, choć czyniła to niechętnie.





    Monsters don't sleep under your bed,
    they sleep inside your head
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Sigurd Landsverk

    Uścisnął dłoń Abigel z sympatycznym uśmiechem na twarzy. Powtórzył sobie w głowie jej imię i nazwisko, lecz niestety nie był w stanie nic wyciągnąć ze wspomnień. Nie znał jej, a także nie słyszał. Akurat to raczej nie dziwiło gdyż nie nie kręcił się wśród magicznych, naukowych badaczy.
    - Rozumiem, też nie jestem ekspertem, lecz lubię w obrazach odkrywać historie, które się za nimi kryją. - odpowiedział zgodnie z prawdą. Obrazy wiele ciekawych historii skrywały. Czy to o ich autorze, czy przeżyciach samego płótna. Pracował kiedyś jako kryminalny, potrafił dostrzegać z reguły nieistotne fakty. - Jeżeli Pani potrzebuje wsparcia w zdobywaniu doświadczenia na placu artystycznym chętnie służę ramieniem. - zaproponował i jak dżentelmen stanął u boku damy, która naprawdę lśniła w swojej kreacji. Sigurd lubił poznawać zdanie innych, zwłaszcza tych którzy mają świeże umysły i mówią szczerze o tym co im się podoba w sztuce.
    - Niestety nie miałem przyjemności poznać. Ani debiutantki, ani jej dzieł. - nie był aż takim znawcą, aby kojarzyć każdego malarza, zwłaszcza że ta impreza została zorganizowana aby wypromować nową artystkę na scenę publiczną. Był bardzo ciekaw jak się przyjmie.
    Mile spędzając czas na rozmowie z damą nagle drzwi do głównej atrakcji zostały otwarte dla gości. Landsverk nie zastanawiając się długo postanowił ruszyć do przodu, zgarniając pod drodze drinka. Było ich wiele, a także nie miał czasu zapytać kelnera co się w nich znajduje więc wybrał na chybił trafił. Trafił mu się nie najgorszy, lecz mocny. Już wiedział, że będzie go dłuugo pił. Nie mógł sobie pozwolić na pijaństwo, jak zawsze zresztą.
    Stojąc przy jednym ze stolików znalazł się w blisko innych galdrów, do której dołączyła para staruszków. Na początku nic nie mówił i słuchał jak starsza pani zaczęła się odzywać. Gdy kobieta wspomniała o tym że Abigel jest Doktorem uśmiechnął się lekko. Spodziewał się tego, że miała wyższe wykształcenie po sposobie jej wypowiedzi i ruchach. Słysząc słowa kobiety postanowił troszeczkę wybawić biedną damę, w końcu ona go wybawiła od samotnego wieczoru zagajając rozmowę. Musiał się odwdzięczyć.
    - Droga Pani... - odezwał się do staruszki - Nigdy nie jest za późno, nawet w takim miejscu. - rzekł swoim miłym i szarmanckim głosem stając koło Abigel - Mam racje Doktor Fenrisdóttir? - wyciągnął pomocną dłoń, lecz nie wiedział czy kobieta będzie z tego zadowolona. Wcale się nie znali, ale wydawało mu się to zabawne i odpowiednie zachowanie. Liczył na to że zażegnał kryzys, lecz mógł też rozbudzić tygrysa.
    Nie spodziewał się, że jej mąż do niego zagada, a tym bardziej że będzie to były oficer. Słysząc jego słowa musiał wybrnąć z tego jak na prawdziwego Wysłannika Forsetiego przystało, czyli... łgająca na ile Loki pozwoli.
    - Sir! Miło jest Pana znowu widzieć. Ma Pan racje... dokumentacja pogorszyła się gdy Pan odszedł na emeryturę, ale proszę się nie martwić. Stał się Pan żywą legendą i każdy oficer pełniący służbę administracyjną zna Pana nazwisko. Każdy z oficerów doskonale wie, że nikt tak nie zasłużył na emeryturę jak Pan. Wszyscy w pocie czoła starają chociaż odrobinę wspiąć na górę osiągnięć i zasług jakie Pan zdobył. Jeżeli Pan by wrócił to młodzi chłopcy, którzy mają Pana za autorytet mogliby stracić młodzieńczy zapał do kształtowania swoich umiejętności, gdyż także starają tak bardzo zasłużyć na przyszłą emeryturę jak Pan. Wiem że proszę o dużo, ale to jest jedna z najważniejszych misji jaką Panu zostawiła Krucza Straż. Wytrzymanie na emeryturze w celu budowania nowego pokolenia przez osiągnięcia weteranów. - mówił to wszystko, a nawet brewka mu nie tknęła. Mówił z pasją i prawdziwym przekonaniu, kładąc nawet na koniec staruszkowi rękę na ramieniu robiąc minę jakby wysyłał go na najbardziej niebezpieczną misje pod słońcem. Doskonale wiedział, że małżeństwo mogło być taką misją, ale lepiej o tym nie wspominać. Miał nadzieje, że staruszek weźmie sobie jego słowa do serca. Tak się wczuł w przemowę, że sam się wzruszył. W innym wcieleniu Sirgurd mógłby być reżyserem. Wymyśliłbym taką dramę, że cały Midgard by pękł z płaczu.
    Gdy Olaf do niego podszedł uścisnął jego dłoń. Miło że sam właściciel przyszedł się przywitać. Widać że dba o stałych klientów nie tylko galerii. Wiedział doskonale, że to był biznes i pewnego rodzaju inwestycja, ale godził się z tym.
    - Nie mógłbym tego przegapić Olafie. Liczę, że mnie miło zaskoczysz. - odezwał się do właściciela galerii ściskając jego dłoń. Nie mógł się doczekać wystawy i tego co przygotował. Liczył na ciekawe widowisko i raczej się nie rozczaruje.
    - Oczywiście Olafie, sztuka w tych murach potrafiła pobudzać wiele zapomnianych zmysłów. - oczywiście zrozumiał aluzje i postanowił tak samo odpowiedzieć nie zdradzając pewnych tajemnic.
    - Miło mi poznać. - odezwał się do Fridy Guldbrandsen delikatnie się pochylając i ściskając delikatnie jej dłoń. Wiedział doskonale że Olaf nie będzie miał czasu na dłuższą rozmowę. W końcu gospodarze nie mają lekko, zwłaszcza gdy dookoła wiele "koronowanych" głów.
    - Życzę powodzenia Olafie. Pani Frido, to był zaszczyt. - odezwał się zanim jeszcze odeszli i wziął udział w toaście biorąc łyk drinka, który wywoływał w nim dziwne, nostalgiczne uczucie. Zwłaszcza, że przypominała mu się była żona, z którą nie miał kontaktu od bardzo dawna.

    drink: 1
    Widzący
    Dahlia Tordenskiold
    Dahlia Tordenskiold
    https://midgard.forumpolish.com/t1392-dahlia-tordenskioldhttps://midgard.forumpolish.com/t1416-dahlia-tordenskiold#12228https://midgard.forumpolish.com/t1415-ljuv#12226https://midgard.forumpolish.com/f134-halvard-i-dahlia-tordenskiold


    - Tak, ale... - żachnęła się Dahlia, kiedy zajmowała jeszcze miejsce na skórzanym siedzeniu magicznego auta, urywając w pół zdania, jakby szukała w myślach odpowiedniego argumentu, przemawiającego za tym, że akurat przed nią Olaf mógł uchylić rąbka tajemnicy wernisażu, najwyraźniej jednak ich zabrakło. Wydęła więc pełne usta w podkówkę, przez chwilę nadąsana na siebie samą, po czym westchnąwszy lekko stwierdziła: - Znów masz rację, Halvardzie[. - Zdanie to padało pomiędzy nimi z nadzwyczajną częstotliwością, tym razem jednak było w nim wyjątkowo wiele prawdy; nie lubiła wyjawiać szczegółów przygotowywanych przez siebie niespodzianek i cieszyła ją wręcz cudza niecierpliwość. - Na tę chwilę tak - zgodziła się z mężem z zamyślonym wyrazem na twarzy. - Któż jednak wie co będzie za lat kilka? Olaf nie inwestowałby w byle kogo, czyż nie? - Wierzyła nie tylko w dobry gust i zmysł estetyki ich wspólnego przyjaciela, lecz i jego smykałkę do interesów, łączącą go z Halvardem. Znajomość historii sztuki jej uwielbienie to jedno, robienie na niej interesów zaś - to drugie. Bywali artyści, których dzieła, choć niewątpliwie intrygujące, nigdy miały nie przypaść do gustu ani szerszej publiczności, ani koneserom i kolekcjonerom, w związku z tym nigdy nie przyniosą oczekiwanych zysków. Dahlia podejrzewała zatem, że w nieznanej debiutantce właściciel Besettelse coś musiał dostrzec - i czuła się tym ogromnie zaintrygowana.
    Zagadka lada chwila miała zostać rozwiana, ciekawość zaś zaspokojona; goście pojawili się w eleganckim holu galerii tłumnie, Wahlberg zaś nie kazał im tam długo czekać. Gdyby nie wrodzone opanowanie, mogłaby zacząć przebierać nogami z niecierpliwości niczym mała dziewczynka, czuła na sobie jednak liczne spojrzenia; może nie samych reporterów, z pewnością lepiej kojarzących samego Halvarda, w tłumie jednak nie pozwalała sobie na choćby zaryzykowanie wpadką. Zwrócić ich uwagę wolała w inny sposób. Korzystając jednak z zamieszania i gwarnych rozmów wokół, wyciągnęła głowę, zbliżając usta do ucha męża, aby wyszeptane w odpowiedzi na rozbawione pytanie słowa dotarły jedyne do niego: - Skłamałabym mówiąc, że nie, lecz jeśli one zawiodą, znam wiele innych sposobów - okraszone promiennym uśmiechem. jakim obdarzyła także przechodzących obok galdrów. Kąciki ust ciemnowłosej uniosły się jeszcze wyżej; Halvard nie zwykł podważać jej osądów akurat w kwestii zapachów, pokładając w żonie na tym polu duże zaufanie, co - w swym samouwielbieniu - uważała za absolutnie słuszne. Zmysł węchu miała najwrażliwszy, co wykorzystywała w swej perfumerii; odnajdywała niesłychaną przyjemność w komponowaniu mieszanek zapachowych dla siebie i innych. Doceniała, że dzisiejszy wernisaż, mimo grudniowej pory i nawiązania do leśnych okolic, zrezygnował z wykorzystania ostrokrzewiu, jodły i jemioły, odcinając się od zbliżającego się Jul. Wszystko przywodziło na myśl wiosenny spacer wśród kwitnącej, odradzającej się natury - i to właśnie kojarzyła z odnową. Drzwi otworzyły się wreszcie i państwo Tordenskiold weszli wraz z innymi do głównej sali; Dahlia dekoracjom przyglądała się z zaintrygowaniem, zwracając uwagę szczególnie na miękkie, ciepłe światło, sprawiające, że poczuła się jakby cofnęli zegary o kilka godzin. - Jak pięknie - lekkie westchnienie nasycone zachwytem wymknęło się z pełnych ust na tyle cicho, by Tordenskiold nie miał pewności, czy żona mówiła to do siebie, czy wciąż do niego.
    - Moglibyśmy...? - pytające spojrzenie jasnych tęczówek Dahlii prosiło o zgodę, kiedy wyłowiła spojrzeniem Viljama, swego drogiego kuzyna, oraz Gudrun, przyjaciółkę i starszą siostrę niedoszłego narzeczonego sprzed lat; nie zamierzała ciągnąć go za rękę, szczególnie jeśli miał zamiar z kimś porozmawiać. Po chwili znaleźli się jednak przy jednym z wysokich stolików w dobrze znanym Dahlii towarzystwie. Zarówno do Viljama, jak i Gudrun uśmiechnęła się szeroko i ciepło. - Viljamie, cieszę się, że udało nam się tu zobaczyć, galeria jest pełna - odezwała się do bratanka swego ojca; skłamałaby mówiąc, że jego obecność w Besettelse była dla niej zaskoczeniem, skoro doskonale wiedziała jak dużym zamiłowaniem darzy sztukę wszelkiego rodzaju, swój czas zaś dzieli pomiędzy prawo, a mecenat nad młodymi artystami. Z badaczką morskiej fauny i flory widziała się zaledwie parę dni wcześniej, jej widok budził jednak wciąż nie mniejszą radość. - Las musi być dla ciebie ciekawą odmianą, czyż nie, Gudrun? - zagaiła przyjaciółkę Dahlia; wyciągnęła zaraz po tym rękę po drinka, gdy stanęła przy nich jedna z kelnerek, zachęcając do degustacji. Wybór padł na szklankę z czerwonym trunkiem, pachnący słodko i emanujący ciepłem; ono rozlało się falą po ciele alchemiczki już po chwili, wprawiając ją w błogie poczucie spokoju. Odruchowo spojrzała na Halvarda, wracając myślami do ubiegłego wieczoru, gdy przystrajając świąteczne drzewko czuła zapach goździków i pomarańczy, towarzyszący im jeszcze, kiedy jego dłoń późną nocą gładziła splątane w nieładzie włosy, ona zaś zasypiała otulona ciepłą pierzyną i silnym ramieniem. Znów miała w sobie to poczucie bezpieczeństwa i odruchowo przysunęła się bliżej, niezrozumiale rozczulona i tak błoga, że mogłaby położyć głowę na ramieniu męża, zmrużyć powieki i zasnąć, mimo że wcale nie czuła się senna. Czy ten drink był na tyle mocny, że uderzył jej do głowy już po paru łykach, czy może atmosfera wernisażu była więcej niż magiczna? Mając obok Halvarda, drogiego kuzyna i bliską sercu przyjaciółkę Dahlia czuła się więcej niż dobrze, mogłaby przysiąc, że wieczór ten będzie zachwycający i żałowała jedynie, że nie ma przy nich Wahlberga, któremu już teraz pragnęła złożyć gratulacje. Obecność ich bliskiego przyjaciela była jednak wymagana gdzie indziej i musiała się z tym pogodzić.
    Pani Tordenskiold musiała napić się jeszcze, kiedy poczucie błogości i spokoju jął swoimi żalami mącić znany im dyrygent filharmonii, Konstantin Paulus Forchhammer; w pierwszej chwili ucieszyła ją obecność muzyka, ceniła go za talent i ciężką pracę, miała nadzieję na miłą dyskusję i nie spodziewała się, że poruszy podobny temat, namawiając ich wszystkich do podważenia decyzji Wahlberga. Jego barwna przemowa, pełne egzaltacji gesty początkowo nie wzbudziły w Dahlii niepokoju; dopiero kiedy przeszedł do sedna to sprawił, że ciemne brwi kobiety ściągnęły się w wyrazie zaskoczenia, ona zaś poczuła niesmak i zawód. Naprawdę zamierzał skłonić ich do pomocy komuś o zszarganej reputacji, narazić na plotki o kontaktach ze Ślepcami? Dahlia nie chciała i nie miała zamiaru mieć z kimś takim nic do czynienia; nie obchodziło ją domniemanie niewinności, dopóki pani Rosengren nie oczyści swego nazwiska z tych obrzydliwych plotek, zamierzała trzymać się od niej z dala i wiedziała doskonale, że jej mąż ma ten temat to samo zdanie. Dość mieli kłopotów z nieprzyjemnymi plotkami, którymi próbowano uderzyć w rodzinny biznes Tordenskioldów. Nie potrzebowali ich więcej.
    Nie chciała podejmować dyskusji, Forchhammer zwrócił się jednak do nich bezpośrednio, odwołując do przyjaźni z Wahlbergiem. Dahlia spojrzała znów na Halvarda, nie musiała jednak pytać głośno co o tym myśli; na tym polu rozumieli się bez słów.
    - Pan Wahlberg z pewnością miał powód do swojej decyzji, panie Forchhammer, niewątpliwie przemyślanej - odezwała się po mężu, ostrożnie i uprzejmie, w tonie jej głosu zabrzmiała jednak chłodna, stanowcza nuta. - To nie codzienność, drogi panie, a bardzo poważne oskarżenie... Gdyby pani Rosengren miała w sobie empatię, tak obcą ślepcom, to czyż nie unikałaby robienia scen w tak ważny wieczór? - spytała Dahlia, ściszając przy tym głos, by postronni nie usłyszeli nawet, że rozmawiają o tej kobiecie. Wstydzić się powinna, nie zaś sterczeć pod drzwiami i błagać ustami innych o wpuszczenie do środka - doprawdy godne pożałowania. Cieszyła się jedynie, że jej bliscy mieli w tym temacie to samo zdanie.


    FAMILY, DUTY, HONOR


    Widzący
    Ivar Soelberg
    Ivar Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t595-ivar-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t3612-ivar-soelberg#36393https://midgard.forumpolish.com/t632-gnahttps://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Samopoczuciem wiele nie różnił się od brata, czując raczej stonowaną ciekawość, niżeli podekscytowanie wydarzeniem, w rzeczy samej można przyjąć, iż jego wizyta na wernisażu miała charakter obserwacyjno-informacyjny z drobnym naciskiem na prywatną kwestię, jaka zaprzątała umysł wysłannika, od pewnego czasu, którą to chciał omówić, a raczej przedstawić osobie, jaka powinna bawić wśród gości, acz w dalszym ciągu czujne spojrzenie nie potrafiło odnaleźć płomiennorudej czupryny artystki. Słowa brata wytrąciły go z pozornego zamyślenia, w jakim trwał od dłuższej chwili, momentalnie skupił się na nim, aczkolwiek czynił to na tyle dyskretnie, aby nie wywoływać nadmiernego zainteresowania ich osobami, wśród pozostałych gości, w bliskiej ich obecności.
    Możemy wyjść w każdej chwili, powiedz tylko słowo – nachylił się, aby wesprzeć wątłe ciało nieznacznie wyższego brata, mając świadomość jawnej niechęci do tego typu zbiegowisk, mógł ustąpić po pierwszych słowach zwątpienia ze strony młodszego  kurka, niestety uparta natura obdarzyła rodzeństwo po równo tą cechą jakże pozytywną, ale i mającą swe mroczne oblicze, z tego też tytuły Ivar nie odpuszczał mu i smęcił przy każdej, niemal sposobności o okazji, jaka kryła się za wystawą, wszak obaj wiedzieli, że tego typu spędy ludzkie dawały doskonałą okazję do rozeznania się w najnowszych nowinkach ze świata śmietanki towarzyskiej Midgardu i Magicznej Skandynawii. Jednak obserwując chorobliwą bladość, jaka wystąpiła na twarz braciszka momentalnie, pożałował swych słów i decyzji, korzystając z okazji, iż jeden z kelnerów przechodził obok, zażyczył sobie szklankę wody z lodem na młodzieńczej twarzy, Soelberg dostrzegł widmo zdziwienia, acz wysoka kultura i profesjonalizm nie pozwoliły mu na to, aby zakwestionować wybór gości galerii, zwłaszcza w dzień taki, jak ten, kiedy ten wrócił ze specjalnym zamówieniem wysłannik, obdarzył go wyjątkowo przyjaznym uśmiechem i podziękował uprzejmie. – Proszę, napij się – każdy czyniony ruch, był spokojny i opanowany, a swą pozycją nie zdradzał zaniepokojenia o stan zdrowia brata, opanowanie i zimna krew, były w naturze ludzi takich jak oni. – Jak poczujesz, że odlatujesz, daj mi znać – szepnął, gdyż w ich stronę nieoczekiwanie zmierzali znajomi wydawać by się, mogło nie tylko jemu ludzie. Dostrzegł błysk w szarych oczach Villemo, a także nieznaczny uśmiech Ramona, co ciekawe w tłumie, nieopodal nich zamajaczyła mu twarz mężczyzny dziwnie znajomego. Moment olśnienia przyszedł, kiedy ten skrzyżował z nim spojrzenia, a blady uśmiech uniósł nieznacznie tylko kąciki ust oficera. Mając złodziejaszka na oku momentalnie, odszukał ochroniarzy, ze swoim doświadczeniem i mimowolnym rozpoznaniem takowych w tłumie jak ten, nie tyle, co po plakietkach, jakie ich niewątpliwie zdradzały, a po zachowaniu, mowie ciała i obserwacji skupionej na gościach, nie na wystawie, czy też na tę chwilę alkoholu, wpił sugestywnie wzrok w jednego z nich i nakierował go na podejrzanie zachowującego się blondyna. Pokłady cierpliwości wysłannika były spore, a czynione wskazówki z dużą dozą prawdopodobieństwa, nawet szympans, by pojął, być może szybciej, niż osiłek o fizjonomii wykutej w kamieniu. Jednak czynione znaki pozostawiały po sobie ślad i miał nadzieje, iż podejrzany mężczyzna zostanie poproszony na bok, aby sprawdzić jego bilecik i ewentualnie trzeźwość, nikt a na pewno nie gospodarz wydarzenia, nie chciał, by te zostało zakłócone, przez takie niedopatrzenie.
    Podniesione głosy zmusiły go do obejrzenia się na znajomych, nie tyle z widzenia ludzi. Odparł im przepraszającym uśmiechem, tym samym usprawiedliwiając swoją nieobecność z początku rozmowy. Zmierzył również klienta blondynki, który czynił sugestie wielce wymowne względem Ramona, grymas niezadowolenia przemknął przez twarz Soelberga. – Ze wzajemnością, doskonale się prezentujecie – pochwalił gust kobiety, jak i jej towarzysza. – Owszem, mieliśmy tę sposobność, wieki temu, mam nadzieję, że sprawa zaginionej kolekcji ciotuni wyjaśniła się? – Dodał od siebie, oczywiście konfabulując historyjkę o kradzieży biżuterii, chcąc rozwiać, ewentualne wątpliwości co do typu relacji, jaka mogła obu mężczyzn łączyć. – Mój młodszy brat Eitri – przedstawił Ramonowi, ale też utwierdził Villemo o tym, że miała przyjemność poznać rodzeństwo w akcji. Przypadkiem, bo przypadkiem, lecz czy jednak zdawała sobie z tego sprawę przed prezentacją? Raczej wątpił, chociaż Ei, mógł się jej wylegitymować, a wówczas ta skojarzyłaby go, o ile w pamięci miała jeszcze sprawę sprzed ponad roku.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Frida Guldbrandsen

    Nie miała nic przeciwko paradnemu kroczeniu u boku mężczyzny, pomimo doskonałej świadomości tego, jakie domysły zostaną wysnute, jakie słowa padną po czasie z ust postronnych i jakie predykcje rozkwitną w kwestii ciągu dalszego znajomości, która z góry skazana była na tymczasowość. A jednak, rumieniec nie wykwitał na jej policzkach, spłoszenie nie nakazywało spuszczać wzroku w niemalże pensjonarskiej manierze, a sztuczny dystans nie wkradał się tam, skąd już został przepędzony - Norny zdecydowały wszak o wszystkim zawczasu, absurdalnym czyniąc opieranie się naturalnemu biegowi zdarzeń, które doprowadziły ją do Besettelse, by oplatając ramię Wahlberga niczym trujący bluszcz, ciepłymi uśmiechami raczyć kolejne osoby, w oczach których miała być zaledwie zdobyczą na parę chwil. Niech więc będzie, dźwięczało w jej głowie bez śladu żalu, gdy ciemna posadzka niosła pogłos rytmicznych, choć niespiesznych uderzeń wysokich obcasów, które dziś skutecznie zmniejszały dzielącą ich różnicę wzrostu.
    Prosiła o tajemnice, w najśmielszych snach nie spodziewając się ich kalibru, gdy prowadzony skrupulatnie biznes o wątpliwej legalności chodził niczym szwajcarski zegarek, nie dając żadnych przesłanek do podejrzewania obrazów zawieszonych w galerii do niesienia czegokolwiek ponad walory czysto estetyczne. - Potraktuję to jako obietnicę, z której zamierzam cię rozliczyć - oświadczyła z powagą przełamaną przebłyskiem wybitnego humoru, wzmocnionego tylko otrzymaniem tak namacalnego dowodu atencji. Złoto szpilki zniknęło między palcami Olafa, zdecydowanie większymi od jej własnych, lecz wciąż zaskakująco subtelnymi, gdy przeczesywały lśniące miękkością pasma włosów, by zebrać je w kok zwieńczony szpilką, symbolem własności, którą naznaczył publicznie. Przymknęła powieki nieznacznie, gdy muśnięcie dosięgło odsłoniętej skóry karku, a oddech na krótką chwilę utracił swoją miarowość. Kolejne podziękowanie spłynęło z jej ust gładko, a kąciki zatańczyły ku górze w promienistym uśmiechu, choć wiedziała, że będzie musiała cierpliwie czekać do końca wernisażu, by cieszyć się raz jeszcze jego niepodzielną uwagą.
    Cofnęła dłoń, dając Olafowi przestrzeń do wymieniania uprzejmości z kolejnymi gośćmi, sama zadowoloną miną kwitując obrany kierunek, który przybliżał ich w stronę Abigel i ubranego elegancko mężczyzny, którego personalia pozostawały jej nieznane. Tym chętniej wysłuchała wzajemnych przedstawień, ledwie dostrzegalnym drgnięciem ciemnej brwi kwitując fakt, że jej jednej w tym zestawieniu nie przypisano roli naukowej ani zawodowej, wskazując tym samym na ściśle prywatny charakter relacji. - Abigel jest moją drogą przyjaciółką, Olafie - wtrąciła w dogodnym momencie wyjaśniająco, posyłając wyroczni uśmiech, który mówił wyraźnie, że widok właśnie jej twarzy w Besettelse wyjątkowo ją zadowolił. - Cieszę się, że nie zdecydowałaś się opierać moim namowom - skierowała swe słowa do ciemnowłosej, by następnie spojrzenie przenieść na Sigurda, którego dłoń uścisnęła w delikatnym, choć zdecydowanym geście. - Miło poznać, panie Landsverk. Zdaje się, że zna pan mojego brata, Mikkela? - zwróciła się do mężczyzny, jednocześnie chwytając z tacy jeden z drinków, by lekkim uniesieniem kieliszka zawtórować w toaście właściciela galerii, a następnie zatopić się w słodyczy syropu truskawkowego maskującego moc norweskiej wódki. Upiła kolejny łyk, gdy w jej bliskim zasięgu znaleźli się Lasse i Anselm, a promienisty do tej pory uśmiech Fridy przygasł nieznacznie, gdy wzrokiem przesuwała po ich twarzach, wyklinając ich w głowie za to, że nie wyminęli ich i nie poszli dalej, do jednego z innych stołów. - Lasse, Anselmie, cóż za spotkanie - powitała ich, pozwalając tym samym, by właściwe epitety opisujące to spotkanie dopisali sobie samodzielnie, choć sama nie użyłaby słów takich jak przyjemne czy warte powtórzenia. Owocowy drink raz jeszcze rozlał się na jej języku, a ona sama odnalazła spojrzenie Olafa, by odwzajemnić jego uśmiech, zastanawiając się przy tym jakie myśli krążyły pod hebanem elegancko zaczesanych włosów. Później, upomniała samą siebie, skinieniem głowy przyjmując do wiadomości fakt, że jej przewidywania okazały się być prawdziwe, a Wahlbergowi nie dane będzie w spokoju spędzić ten wieczór na rozmowach towarzyskich, gdy wzywały go niecierpiące zwłoki obowiązki organizatora.
    - Nie przejmuj się mną, poczekam - odpowiedziała miękkim tonem, ostatni raz ściskając jego dłoń i nie powtarzając już wypowiadanych wcześniej życzeń powodzenia, gdy oczywistym było to, że wernisaż skazany był na sukces. Odprowadziła właściciela Besettelse, by chwilę później spojrzenie ciemnych oczu zakotwiczyć w twarzy Nørgaard, bez skrupułów i niemalże buńczucznie, jakby chciała niewerbalnie przypomnieć, że wygrała, jak zwykle. Niestety nie dane było jej dłużej napawać się ulotnym triumfem, bo oto do ich towarzystwa dołączyła kolejna wysoce niepożądana dwójka, a Guldbrandsen zacisnęła mocniej palce na coctailowym kieliszku, gdy profesor Ossler otwierała swe usta, by przypomnieć dobitnie to, dlaczego nie darzyła jej sympatią w nawet najmniejszym stopniu. Łyk trunku zdusił chęć prychnięcia na bezczelne sugestie wysnuwane pod adresem Abigel, a chwilę później i rozbawienie wywołane odpowiedzią przyjaciółki. Błękitne tęczówki odnalazły w końcu twarz Guldbrandsen, przywołując wspomnienia katorgi, jaką były zajęcia prowadzone przez tę ropuchę o tytule profesorskim.  
    - W żadnym wypadku, profesor Ossler, jestem dokładnie tu, gdzie moje przeznaczenie - odpowiedziała z niezachwianą lekkością głosu, nie zamierzając ulegać namolnym podszeptom, by odgryźć się złośliwie znienawidzonej wykładowczyni; nie miała wszak ona żadnego znaczenia w jej życiu, nie miała go również mieć tego wieczoru w Besettelse. - Z pewnością chętniej posłucha pani opowieści o Blå Jungfrun, nie będę więc przeszkadzać panu Nørgaardowi - dodała po chwili, nim wycofała się nieznacznie, ucinając dalszy kontakt z Ossler, by raz jeszcze omieć spojrzeniem wnętrza galerii w oczekiwaniu na odsłonięcie prac młodej artystki. Twarze wpływowych przedstawicieli socjety midgardzkiej przemykały jedna koło drugiej, blichtr ociekał z każdego eleganckiego stroju i każdego kamienia szlachetnego zdobiącego biżuterię przywdziewaną na specjalne okazje, a ciepło rozchodzące się w jej trzewiach za sprawą mocnego drinka zachęcało do rozpuszczenia myśli w sobie tylko znanych kierunkach, do snów o sukcesie i niezachwianej pozycji w społeczeństwie, które nigdy nie podważałoby jej talentu w sposób, w jaki robiła to wykładowczyni akademicka, pogardliwie kwitująca jej plany na przyszłość, która szczególnie dziś wydawała się być zaledwie na wyciągnięcie ręki.
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Lykke Ronnenberg

    Rozemocjonowana wije się w porywającej każdy centymetr jej ciała gorączce, zespolona w tańcu drżących w samym jej środku emocji. Podekscytowana i chłonna, choć wcale nie przyszła tu w żaden sposób po to, by podziwiać talenty artystyczne tej, którą Olaf z całą jej jednej pewnością dojrzał - nie przez pryzmat talentu, lecz kierowany zapewne żywym, palącym ku niej popędem i możliwością zdobycia - bo przecież zwykle tak właśnie robił. Zdobywał. Uzależniał. I porzucał. Wciskając w otchłań bezdenną, z której ona zbytecznie słaba wydostać się już w złamanym doszczętnie sercu i braku oddechu nie może.  Nie, nie będzie o tym myśleć.
    Przygryza lekko usta, zatrzymując drżący niespokojnie oddech. Skupiając na twarzy Mikkela, tak odmiennie będącego dżentelmenem nie po to, by kobietę posiąść, bo to dobrymi manierami zwykle osiągnąć jest nadzwyczaj łatwo, ale dlatego, że jest takim. Tak po prostu. Może się myli, a może wcale, bo jedyne, co znajduje w ciemni jego oczu to niczym niehamowana szczerość. Pozbawiona masek i pozorów, którymi owijał by się szczelnie, niczym drugą skórą, która miałaby na zawsze się z nim samym zrosnąć.
    Tutaj to ona udaje.
    Choć uśmiech boli, jak nigdy.
    Poznaczone świeżą jeszcze blizną przedramię chowa w objęciu mężczyzny, czasem przyciska je do własnego wychudzonego alabastrowego ciała. Nie ukrywa zaklęciami. Bo w gruncie rzeczy tego nie chce. Chce, by przypominała. Może nawet gdzieś w najczulszej głębi siebie domaga zapytań, niemych oznak żalu i współczucia odnajdywanych w oczach tych jej bliższych, z którymi się wita i rozmawia. Nazbyt krótko, by nie zdążyć od nich uciec.
    - Musimy się czegoś napić - rzuca efemerycznie w kierunku swojego towarzysza, jak gdyby czytając w jego myślach, muskając delikatnie jego dłoń, wpita spojrzeniem w samą głębię jego oczu, by po ledwie chwili przykryć ją swoim dotykiem i pociągnąć dalej w głąb ubranych kunsztownie korytarzy. Mijając spojrzenia śledzących każdy jej ruch oczu ochrony, uśmiechając się do nich lekko, choć w samym jej uśmiechu można by odnaleźć drżący gdzieś głęboko wyraz swego rodzaju powściągliwego politowania, bo co jak co, gdyby tylko chciała zwiodła by ich swym zmysłowym wdziękiem i figlarnie szeptanymi do ucha zachętami, pozwalając wodzić ich fantazjom. Jak każdego. W dali dostrzega Sissel i Nikolaia, obiecując sobie, że jeszcze się złapią, bo co jak co, w tym całym zamęcie wernisażu są jej nieodzownie potrzebni i wręcz wymagani. Konieczni, by nie rozłamać się na pół. Tyle czasu ich nie widziała.
    - Widzę swoich bliskich przyjaciół - milknie, zaraz za zawieszonym przez Mikkela pytaniem.
    - Znając Olafa nie zdziwiłoby mnie, gdyby spalił całą moją wystawową salę, na której w swym akcie romantyzmu klękał, by mi się oświadczyć - rzuca obojętnie, na przeciw samym słowom, choć w samej głębi jej oczu, jeśli dobrze się w nie wpatrzeć widać nie tyle rozważną powściągliwość, co pozbawiony jakiejkolwiek litości, bezszelestny ból czający się pod spodem. Ból, którego w żaden sposób nie chce teraz do siebie dopuścić, by nie spalił jej krwi tętniącej w głębi delikatnych żył gorącem. - Jeśli interesują cię moje prace, pokażę ci je rano wierząc, że moja sztuka ukaże ci samą ją prawdziwą. Sztuka ma za zadanie uwznioślać i adorować, wzbudzać emocje. Nie może więc być ich pozbawiona. Moją sztuką są więc moje emocje, nie jakieś portrety, czy widoczki - uśmiecha się lekko i niewinnie, wpatrując rozszerzonymi do granic oczyma w te sobie naprzeciw, bo pod wpływem napierającego tłumu przylega drobnym ciałkiem do mężczyzny, zatrzymując drobne, smukłe palce na połach jego marynarki.
    - Bella! Amore mio, come stai?! - włoski akcent wyrywa się z całego chaosu dźwięków, przemyka dreszczem po skórze, zaraz za widokiem samego właściciela ów głosu - mężczyzny o wyraźnie południowej urodzie, tak nie pasującym do zimnego świata Midgardu. Tym bardziej, że za samym pełnym podekscytowania tembrem głosu kryje się mężczyzna o ruchach zdecydowanie bardziej bliższym delikatnością kobiecie, odzianym wyjątkowo krzykliwie w garnitur barwy amarantu, bardziej przypominający nadmiernym czarnym wzornictwem szlafrok na wzór Versace’go, niż formalny strój. Podchodzi do nich, składając pocałunki na policzkach Lykke, zsuwając z nosa okulary o złotych oprawach i czyniąc wymowny ruch palcem w powietrzu. - No już odwróć się. Pokaż mi się, moja piękna! - i kiedy tylko kobieta bez słowa z pełnym szczerości uśmiechem, zmysłowym nad zwyczaj ruchem baletnicy obraca się wokół własnej osi, ten przykłada palce do swoich ust, całując je - Bellisima! Równie piękna i ponętna, jak twój partner. Bartolomeo Russo - przedstawia się, absurdalnie dla mężczyzny kobiecym ruchem wyciąga dłoń w kierunku Mikkela, przytrzymując roziskrzone spojrzenie w jego oczach nieprzyzwoicie długo, by w końcu zatrzymać je na Lykke - No powiedz mi, jak się trzymasz?
    Bynajmniej nie chce odpowiadać na zawisłe niczym topór nad jej głową pytanie. Przygryza lekko usta, rzucając krótkie - Później porozmawiamy - odchodząc kilka kroków i łapiąc za jeden z drinków podaje Mikkelowi, drugi zgarniając sobie.
    Upija kilka drobnych łyków przy czym rozpoznając znajomy głos odwraca się w stronę chłopaka z obsługi, dostrzegając znajomą sobie Lotte, po drodze zawieszając przeciągłe spojrzenie na kobiecie, która co jak co mimo niewątpliwej urody w ciążącym na jej głowie wianku wygląda dla niej nad wyraz kuriozalnie i cudacznie. Śmieje się lekko i dźwięcznie w końcu uznając to za nietakt odwraca się ku Mikkelowi, poczynając przy tym uważniej przysłuchiwać się tłumaczeniom Lotte, która niewątpliwie przez swoje speszenie znajduje się w opałach, z których wypadałoby ją wyciągnąć. I już ma to zrobić, kiedy raptownie na jej plecy wpada chłopak z obsługi, a ona o mały włos nie wylewa swojego drinka, przylegając drobnym ciałkiem do torsu partnera, w ostatniej chwili unosząc szklaneczkę wysoko ku górze i śmiejąc nad wyraz czysto i wabiąco, gdy nawet kropla nie spada na jego marynarkę. Ciasna bliskość rodzi tymczasem gorące pragnienie, którego wcale nie boi się przyznać i orzec - Mogłam go nie ratować, bo wówczas mogłabym bez jakichkolwiek tłumaczeń się stąd na chwilę zerwać - cichy, zmysłowy szept jej słów jednak niedosłownych wydźwięku sięga ucha mężczyzny, same usta niby nieopatrznie przemykają delikatnością po jego płatku, kiedy w końcu poprawia jego marynarkę, skupiając rozpalone jeszcze żywym, palącym wręcz podnieceniem spojrzenie na chłopaku, ledwie na chwilę oderwane od bruneta. Zmieniające się w przeciągu chwili w rozedrganą w nich i czającą we wnętrzu złość poirytowania nie tyle samą przeszkodą, ale zawieszonymi przezeń słowami. - Dlaczego miałabym nie przyjść i jak to miałeś mu donieść z kim się zjawiłam? Co go to obchodzi?

    drink: 5
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Abigel Fenrisdóttir

    Poznawanie historii stojącymi za obrazami mogło być rzeczywiście intrygującym zajęciem na długie godziny spędzone w galerii. Wedle swej natury badacza Abigel zwykła zagłębiać się w ciągi przyczynowo-skutkowe, wychodząc z założenia, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Poszukiwanie emocji, jakie artysta przelewał na płótno wraz z pociągnięciem pędzla intrygowało ją najbardziej, lecz do tej pory nie miała zbyt wielu okazji, by wraz z nauczycielem uczyć się charakterystyki plam barw.
    - Wobec tego zapoznamy się z nią bez żadnych uprzedzeń. - Bez uprzedzeń i bez oczekiwań. Była szczerze ciekawa tego w jaki sposób artystka spogląda na świat.
    Wraz z Sigurdem i resztą zebranych gości przeszła przez drzwi kuluarów, z zaciekawieniem rozglądała się po wystroju wnętrza. W nozdrza natychmiast uderzył przyjemny zapach igliwia, przywodząc na myśl bliskie jej leśne przestrzenie. Szczególnie do gustu przypadły Abigel wygrywane na fortepianie dźwięki. Pochłonięty grą muzyk został z pewnością wybrany na dzisiejszy wieczór ze względu na swoje umiejętności.
    Pochwyciwszy z tacy drink nie pytała o zawartość, lecz już z pierwszym łykiem poczuła, że barman nie szczędził alkoholu. Może więc będzie znośnie, przemknęło jej przez myśl, mimo iż słodycz gruszkowego likieru daleka była od wpasowania się w kubki smakowe wyroczni. Preferowała intensywną gorycz o ciężkim posmaku, lecz ta mogła nie trafiać w gusta większości.
    Kiedy rozglądała się z zainteresowaniem po sali w poszukiwaniu wyczekiwanych dzieł sztuki, zwróciła uwagę do podchodzących doń Olafa oraz Fridę. Wylewność, z jaką pan Wahlberg witał się z Kruczym Strażnikiem wskazywała na łączącą ich zażyłość. Uścisnęła dłoń właściciela galerii. - Z niecierpliwością będę więc wyczekiwać kolejnych atrakcji - powiedziała, nie kryjąc uśmiechu, bo z każdą kolejną chwilą rzeczywiście narastała jej ciekawość. Obecność przyjaciółki działała na nią pokrzepiająco. Nawet jeśli podczas dzisiejszego wieczora zamienią ze sobą wyłącznie kilka zdań, to sama świadomość jej bliskości wystarczała.
    - Przyznaję, że moja dzisiejsza obecność jest zasługą Fridy. Ma istny dar przekonywania, nie mogłam ominąć tak zachwalanego wydarzenia - nawiązała do spotkania sprzed kilku dni, kiedy temat wystawy pojawił się podczas ich rozmowy. Odchodzącego Olafa pożegnała skinieniem głowy i już miała zagadnąć pannę Guldbrandsen, kiedy w ich towarzystwie pojawili się studenci.
    - Pan Nørgaard, jak zawsze pełen kurtuazji - przywitała go z uśmiechem, kiedy wraz z Anselmem dołączyli do ich grona. Z Lasse widywali się stosunkowo często w murach Instytutu, za to jej relacja z młodym Bergdahlem mogła spokojnie nosić miano skomplikowanej. Mimo zaistniałych między nimi perturbacji atmosfera została oczyszczona, a nieporozumienia wyjaśnione. Tylko skoro tak, to dlaczego poczuła, że na pokrytych różanym kosmetykiem policzkach pojawia się rumieniec?
    Na widok zbliżającej się w ich kierunku profesor Ossler z mężem dyskretnie pociągnęła mocniejszy łyk ze swojego kieliszka. Abigel nie wydawała łatwo opinii na niczyj temat. Z trudem zdobywało się jej sympatię, tak jak i trzeba było sobie zasłużyć na niepochlebny komentarz, lecz starsza kobieta miała najwidoczniej wybitny talent we wzbudzaniu w innych skrajnych emocji. Choć obłuda nie była w  guście Fenrisdóttir, tak jak i udawanie, że pogawędka wzbogacona o wątpliwej sympatii wzmiankę bawi ją do żywego, uprzejmie uścisnęła wyciągniętą dłoń.
    - Cóż za zbieg okoliczności, że akurat pani mówi o czasie, profesor Ossler. - Posłała jej ciepły uśmiech - Byłam przekonana, że wieczorne wernisaże, to już nie na pani serce. To ciekawe, że wie pani gdzie szukać przystojnych mężczyzn, skoro powinna pani interesować się tylko jednym. - Wypuszczając obleczoną w rękawiczkę dłoń, odwróciła wzrok od staruszki, dając jej tym samym znać, że nie zamierza kontynuować rozmowy. Spojrzała za to na Sigurda, odpowiadając mu w podziękowaniu rozbawionym uśmiechem. Nie potrzebowała ratunku, zwłaszcza z sideł nielubianej współpracownicy, ale jego gest był miły. Wsłuchana w jego przemowę, pokiwała głową z uznaniem. Nie znała historii pana Osslera, ale zdołała wywnioskować, że oficer koloryzuje z uprzejmości.
    - Wszystko w porządku? - zwróciła się nieco ściszonym tonem do Anselma, widząc jak ten ucieka wzrokiem w innym kierunku.

    drink: 1
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Ramon Bakken

    Na całe szczęście Ramon nie widział Olafa na tyle długo, by dostrzec dezaprobatę, malującą się w jego spojrzeniu. No i też nie znał go na tyle dobrze, by w ogóle wiedzieć, co to spojrzenie mogło znaczyć. Wyszło mu to jednak na dobre, bo w tym momencie nie potrzebował większej ilości stresu. Widok tych wszystkich nieznanych ludzi był dla niego przytłaczający. Na szczęście nie musiał z nimi wszystkimi rozmawiać i na szczęście miał obok siebie Villemo, która, jak miał nadzieję, ściągnie na siebie cała uwagę, a przynajmniej teraz, zanim jeszcze nie zacznie się sam wernisaż. Wtedy wszyscy skupią się na młodej artystce, dla której się tutaj pojawili.
    Wygładzał właśnie rękaw swojego garnituru, kiedy obok niego i jasnowłosej pojawili się dwaj mężczyźni. Posłał im powolne spojrzenie i uśmiechnął się słabo.
    My zdążyliśmy się już poznać – powiedział, posyłając Ivarowi obojętne spojrzenie. Nie chciał odznaczać się przesadnymi emocjami, które mogłyby zdradzić, że panowie znają się już od dłuższego czasu. Szybko jednak przeniósł wzrok na drugiego mężczyznę, którego widział po raz pierwszy. – Miło mi pana poznać – powiedział, chociaż oficjalnie nie poznał imienia mężczyzny. Uważnie przyjrzał się Eitriemu. Miał całkiem przyjemną twarz, która jednak niczego konkretnego nie zdradzała. Zmrużył nieznacznie swoje oczy, zastanawiając się, skąd ta cała trójka mogła się znać. Midgard nie należał do małych miast, ale jak widać i tutaj każdy znał każdego, co jeszcze bardziej spotęgowało jego zagubienie w całym tym towarzystwie. Zaczął się nawet zastanawiać, czy w przyszłości poczuje się tak samo pewny i swobodny wśród tłumów jak jego jasnowłosa współpracowniczka. Nie wiedział, czy mu się to podobało, bo poczucie pewności wiązało się z obniżeniem swojej uwagi i popełnianiem błędów, na które przecież nie mógł sobie pozwolić. Mógł ufać jedynie sobie. Po ludziach, zwłaszcza wśród społeczności galdrów, zawsze należało spodziewać się wszystkiego. Byli bowiem zdolni do wszystkiego.
    Z zamyślenia wyrwał go głos kobiety. Westchnął cicho, z lekką dezaprobatą, mając nadzieję, że nikt go nie usłyszy, gdy tylko ciemnowłosa piękność pojawiła się obok nich. Od Laudith biła dziwna aura, której Ramon nie potrafił teraz rozgryźć, ale w sumie nawet nie próbował tego robić. Posłał jej jednak oceniające spojrzenie, jednak wzrok jego szybko przyciągnął tajemniczy mężczyzna, który z cała pewnością musiał być jednym z klientów Villemo. Spojrzał na nieznajomego, który właśnie wkładał mu różę do kieszeni marynarki. Uśmiechnął się lekko. Jak widać piękno Villemo nie zdołało przyćmić jego uroku.
    Niestety czerwienie nie są moim kolorem – odpowiedział mężczyźnie, przyglądając się kwiatu wetkniętemu między materiał jego marynarki. Ramon zdecydowanie preferował w błękitach, zieleniach i fioletach, którymi lubił się otaczać. Czerwienie źle mu się kojarzyły, bo były ulubionym kolorem jego matki.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Gudrun Guildenstern

    Poruszając się powolnie pośród tłumu, niesiona falą napływających na wernisaż gości, dostrzegała znajome twarze, rozpoznawała niektóre sylwetki nawet jedynie za sprawa charakterystycznych strojów, w które zostały odziane (choć tę nigdy nie były identyczne, może jedynie powtarzalne w swej osobliwości). Miała wrażenie, że zwłaszcza w przypadku członków skandynawskich klanów ich ciała zrastały się z noszonymi kreacjami, tę były w końcu nierzadko synonimem bogactwa, wrodzonej elegancji odbijającej się w ich chodzie, nagminnie nieco pyszałkowatym i wyjątkowo pewnym siebie. Gudrun sama została wychowana w ten sposób, jednak lata spędzone na morzu w jakiś sposób przełożyły się na jej osobliwy hart ducha: kroczyła przed siebie ze śmiałością charakterystyczną raczej dla kapitana statku niżby dla kobiety z wyższych sfer.
    Wciąż nie puszczała ramienia Viljama, wspierała się na nim delikatnie - przyjaźnili się w końcu już od wielu lat, ich znajomość sięgała jeszcze okresu, w którym i Jeremias był dla Gudrun jedynie przyjaźnie bratnią duszą, a nie możliwym kandydatem na męża. Posłała mu uśmiech, podnosząc z zachwytem wzrok ku kunsztownie ozdobionemu sufitowi galerii, spojrzenie przedzierało się przez iglaste krzewy szukając źródła niemal słonecznego światła, które otulało całe pomieszczenie przytulną kołdrą - kolejną warstwą swoistego przedstawienia witającą ich w tych skromnych progach. Także i odbijające się od ścian szepty, ulotnie brzmiące rozmowy i wreszcie same nuty przelewanego na klawiaturę fortepianu utworu stanowiły nieodłączny element dzisiejszego spektaklu, chociaż ten z założenia wcale się jeszcze nie rozpoczął. Gwóźdź programu wciąż pozostawał nieodgadniony, ukryty pod taflą materiału.
    - Naprawdę zachwycające - wyrwało się z jej ust. Zaraz potem delikatny uśmiech zadrgał przez moment na jej wykrojonych ustach, gdy spostrzegła z daleka swoją wieloletnią przyjaciółkę. - Dahlio, Halvardzie - rzekła z uśmiechem, niczym viljamowe echo, wypuszczając w końcu z uścisku ramię swojego towarzysza i wyciągając dłoń w stronę Halvarda. Zaraz potem nachyliła się bliżej w stronę kobiety i ucałowała powietrze w okolicach jej prawego ucha. Gdyby przyjrzeć się ich wieloletniej relacji, poprzecinanej licznymi wzlotami i upadkami, z pewnością gołym okiem można by  dostrzec pod jak wieloma względami bardzo się różniły. Dahlia oddała się roli matki, dumnie stała u boku znanego i szanowanego męża, doskonale wkomponowując się w świat, w którym z urodzenia przyszło im żyć, chociaż przy tym umiejętnie tkała przed sobą własne ścieżki kariery, Gudrun zaś już jakiś czas temu zerwała ze stabilizacją, czując się za bardzo ograniczona kajdanami stałego lądu. Dlatego roześmiała się na uwagę przyjaciółki, nie kryjąc rozbawienia. - To prawda. Chociaż muszę przyznać, że Pan Wahlberg przerósł moje najwyższe oczekiwania - odparła, wyrażając na głos podziw wobec pracy włożonej w organizację wydarzenia przez właściciela galerii.
    Sięgnęła po czarkę zaserwowaną przez przechodzącego obok kelnera i pociągnęła łyk znajdującego się w niej drinka. Zmarszczyła lekko brwi, obracając w ustach zaskakujący jego zaskakujący smak. Poczuła nagłe mrowienie na karku, obejrzała się przez ramię, aby zaraz potem ponownie spojrzeć na swoich towarzyszy, miała jednak wrażenie, że duża część zgromadzonych w sali gości przygląda jej się ostentacyjnie sponad ich ramion. Uśmiechy rysujące się na ich skrytych w cieniu twarzach miały w sobie coś złowieszczego, może dlatego, że wyglądały zupełnie fałszywie, poniekąd ironicznie. Przełknęła mimowolnie kolejny łyk alkoholu, opanowało ją dziwne uczucie w dołku i zaniepokojenie, że z jakiegoś nieznanego sobie powodu stanie się zaraz towarzyskim pośmiewiskiem - z czegoś musiały w końcu wynikać tę sarkastyczne spojrzenia posyłane w jej stronę, czyżby wczorajsze spotkanie z Viljo w filharmonii nie było tak dyskretne jak jej się to do tej pory wydawało, czy prawda wyszła na jaw? Zaschło jej w ustach, więc pospiesznie pociągnęła z czarki kolejny łyk, posyłając równocześnie w stronę Viljama nieco zafrasowane spojrzenie, ten jednak zajęty był już rozmową z dyrygentem, który tak bezceremonialnie przyłączył się przed momentem do ich towarzystwa.. - Czy mam coś na twarzy? - zapytała dyskretnie, nachylając się w stronę Dahlii - Mam wrażenie…
    Ponownie rozejrzała się wokół, nieco roztargniona, nie decydując się jednak na dokończenie zdania, które wymknęło jej się z ust. Może dlatego, że dyrygent Paulus zwrócił się bezpośrednio do niej, zupełnie jakby był jedyną osobą obecną na sali, która nie spoglądała na Gudrun pełnym ironii wzrokiem. Guildenstern westchnęła mimowolnie, unosząc ku górze brwi.
    - No co pan mówi - rzuciła w jego stronę w rozkojarzeniu, wydawało jej się, że miała teraz ważniejsze sprawy na głowie niż niefortunność sytuacji kobiety, której nie kojarzyła nawet z nazwiska. W trakcie swoich podróży rzadko śledziła zawartość publikowanych w Midgardzie gazet, nie miała więc zielonego pojęcia o procesie panny Rosengren. Sama zaś była za to coraz bardziej przekonana, że wieści o jej mało dyskretnej kłótni z Vapaavuorim, która miała miejsce w midgardzkiej filharmonii, jak i same jej powody, w jakiś sposób dotarły do niepowołanych do tego uszu i właśnie rozprzestrzeniały się po całej sali za sprawą zuchwałych szeptów.
    Widzący
    Mikkel Guldbrandsen
    Mikkel Guldbrandsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1222-mikkel-guldbrandsenhttps://midgard.forumpolish.com/t1260-mikkel-guldbrandsen#10014https://midgard.forumpolish.com/t1261-tyr#10020https://midgard.forumpolish.com/f125-mikkel-guldbrandsen


    Trudno było mu w pamięci odnaleźć chwilę, kiedy ostatnio miał okazję odwiedzić galerię sztuki; nie mówiąc już o tak oficjalnym wydarzeniu jak wernisaż, debiut młodej malarki, w którym brała udział śmietanka towarzyska Midgardu. Guldbrandsenowi zwyczajnie brakowało na to czasu; lubił, niekiedy, odwiedzić teatr, operę, filharmonię, podobało mu się, gdy wnętrza zdobiły dopasowane do klimatu i atmosfery dzieła sztuki, nie mógł jednak powiedzieć, by odczuwał wobec tego wszystkiego fascynację i szczególne zainteresowanie. Niezbyt się na tym znał, dlatego zdziwiło go zaproszenie Lykke, nie czuł się odpowiednim towarzyszem do dyskusji o obrazach młodej artystki, której nazwisko mówiło mu tyle co nic. Najwyraźniej ciemnowłosa jednak wcale o sztuce rozmawiać z nim nie zamierzała; świadczyła o tym mowa jej smukłego ciała, pożądliwe spojrzenia jakie posyłała byłemu kochankowi, silne emocje doskonale dostrzegalne w pięknych oczach. Nie pozostawiała żadnych wątpliwości co do swych pragnień, chociaż i on nie pozwolił, by były między nimi niedomówienia - z każdą chwilą tracił jednak i pewność, i ochotę, aby rozmowę, jaką planował, przeprowadzć akurat tego wieczoru.
    Czuł się nieswojo. Nie z racji zachowania Lykke, lgnącej do niego nieprzyzwoicie bez śladu zawstydzenia i skrępowania, przy wszystkich, a tak licznego tłumu. Tłumu ludzi, o których myślał, że większość z nich to artyści, mecenasi sztuki i jej wielbiciele. Dostrzegł także galdrów z aparatami fotograficznymi, których wziął za fotoreporterów, co wprawiło go w jeszcze większy dyskomfort. Jako Kruczy Strażnik tego unikał, lecz właściwie nie było powodu, dla jakiego mieliby się nim zainteresować w jakikolwiek sposób. Miał wrażenie, że dostrzegł w tłumie kobietę łudząco podobną do Fridy, szybko zniknęła mu jednak z oczu; jej wyjątkowej urody nie sposób było pomylić z inną widzącą, siostra nie wspominała mu jednak o żadnym wernisażu, a lada dzień mieli wyruszyć na północ, do Tromsø, by odwiedzić rodzinne strony w ramach Jul.
    - Z chęcią - odpowiedział Mikkel na propozycję, a raczej stwierdzenie, że powinni się czegoś napić. Zdecydowanie, tego właśnie potrzebował, napić się i rozluźnić. Znalazłszy się w głównej sali, po kilku chwilach oczekiwania przed drzwiami, gdy wokół rozbrzmiewały podekscytowane szepty i rozmowy, Mikkel poczuł wręcz zaskoczenie. Nie spodziewał się, że wszystko to będzie wyglądało w podobny sposób; wszystkie te świerki, zapach i gra ciepłego światła przenosiła w czasie i przestrzeni. Myślał, że wejdą do chłodnej sali o marmurowej posadzce, gdzie na nagich, białych ścianach wisieć będą nigdy wcześniej niepokazywane obrazy. Tymczasem wszystko to prezentowało się o wiele bardziej intrygująco.
    - Kogóż to? - spytał zaciekawiony, podążając za spojrzeniem Lykke, twarze były jednak mu obce. Nie czytał pisemek dla kobiet, nie przeglądał gazet plotkarskich, w kinie zaś bywał rzadko. Nie znał tych twarzy. Nie wiedział nawet, że jego była kochanka i jej ex-mąż pojawiali się w gazetach. W innym wypadku wiedziałby miałby świadomość tragikomedii w jakiej nieświadomie zaczął brać udział.
    - Mówią, że od nienawiści do miłości tylko jeden krok. Najwyraźniej na odwrót sprawa wygląda tak samo - odpowiedział Mikkel nie mniej beznamiętnym tonem, przyglądając się Lykke badawczo; wydawała się dziwnie obojętna, miał jednak wrażenie, że po prostu teraz dobrze udaje, a silne emocje i tak się w niej tlą. Nie dopasował imienia Olaf do poznanego przed dziesięcioma dniami mężczyzny, nie było to aż tak rzadkie imię. Nieszczególnie miał też ochotę słuchać o rozpadzie ich związku, relacjach po nim; to nie jego sprawa, nie zwykł się wtrącać, nie chciał być też w jakikolwiek sposób częścią ich gry. - Rano? - zaśmiał się krótko. Najwyraźniej plany Lykke wybiegały dużo dalej, niż plany jego samego. Przestał jednak protestować. - Myślisz, że patrząc na te obrazy nie można poczuć żadnych emocji? - spytał, zamierzając trochę się z nią podroczyć, bo nie wierzył, by wzgardziła malarstwem, rzeźbą i innym rękodziełem. - Może jednak rzeczywiście powinienem doświadczyć twojej sztuki - wyrzekł cicho, pochylając się ku kobiecie, kiedy przylgnęła znów do niego, zaciskając palce na materiale marynarki.
    Nie wiedział nawet jak i kiedy znaleźli się przy jednym z wysokich stolików, w towarzystwie trójki sporo młodszych odeń galdrów; cóż, przynajmniej zdążył odebrać od jednej z kelnerek drinka. Uczynił to szybko, wyboru dokonując przypadkowo, czego prędko pożałował; truskawkowy likier jaki słodyczą rozszedł się po języku nie rozpieścił, a podrażnił kubki smakowe. Nie lubił tak dużej słodyczy, preferując whisky lub brandy, ponad wszystko ceniąc zaś czysty akvavit z rodzinnej destylarni. Zdążył jednak szybko zapomnieć o irytacji, bo spojrzenie skupił na Lykke, na jej ustach, myśląc o tym, że przez wszystkie gesty kobiety, bliskość jakiej nie szczędziła mu od pierwszych chwil dzisiejszego spotkania, poczuł ochotę, by znów poczuć ich smak. Może za sprawą kolejnego psikusa Norn, ich ironicznego poczucia humoru, może zwyczajnego przypadku Lykke wpadła na niego, niemal wylewając na niego swojego drinka; odruchowo przytrzymał ją wolną ręką, ratując od upadku i spoglądając w oczy z rozbawieniem. - Mogliśmy zostać u ciebie - wyrzekł cicho; przez kilka chwil sądził, że właśnie tak będzie.
    Z trudem odwrócił od swojej towarzyszki wzrok, kiedy podszedł do nich kolejny poddenerwowany młodzieniec, mówiąc coś o drakkarach i znów Wahlbergu, właścicielu galerii i byłym mężu Lykke. W pierwszych chwilach Mikkel wydawał się obojętny i niezainteresowany, dopóki pracownik galerii nie zwrócił się do nich bezpośrednio. Ciemne brwi uniosły się w zdziwieniu, na twarzy pojawił się wyraz irytacji, kiedy wspomniał, że miał niezwłocznie poinformować Wahlberga z kim przyszła jego była zona, do której zwracał się jego nazwiskiem.
    - Czyżby wciąż był zazdrosny? - zaśmiał się kpiąco. Spojrzał na Lykke i w innej sytuacji poczułby złość, że jednak stał się częścią jakiejś ich dziwnej gry - pod wpływem wypitego drinka nie potrafił się na nią teraz gniewać. - Tak, to ja - odpowiedział pracownikowi galerii. Mikkel pamięć do twarzy miał dobrą, pamiętał też szczegóły wszystkich prowadzonych przez siebie śledztw; nie miał na karku tyle lat doświadczenia, by zdążyć je zapomnieć. Szczególne miejsce zajmowały w jego głowie te szczęśliwie rozwiązane, złapanie zaś mordercy jego siostry należało do tego pokroju spraw. Miał się uśmiechnąć już szerzej, jednakże wyjawienie profesji, jaką się parał, przy wszystkich, także tych obcych wprawiło go w dyskomfort i irytację. - Mnie również miło pana widzieć, pamiętam pana. Pan zaś powinien pamiętać, że niektóre rzeczy warto zachować dla siebie, dyskrecja to ważna rzecz - wyrzekł cicho, pouczającym tonem. - Nie ma też potrzeby denerwować tej młodej damy. Jeden drakkar w tę, czy wewtę nie powinien sprawić dzisiaj kłopotu - powiedział Mikkel, chcąc odwrócić uwagę od siebie i wspomnienia o ślepcach; ramieniem zaś objął drobną sylwetkę Lykke, gdy napił się jeszcze z wysokiej szklanki, zaś truskawkowo-pomarańczowy smak trunku wprawił go ponownie w błogie rozczulenie. Trudno mu było skupić myśli na czymkolwiek innym niż ciepło jej ciała i zapach perfum; z pewnością już nie na obrazach, które lada chwila miały zostać odsłonięte.

    drink: 11


    when I say innocent
    I should say naive
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Anselm Bergdahl

    Ze spuszczoną głową i cieniem uśmiechu słuchał Lassego, sprzedającego mu plotki na temat zebranych tu poszczególnych osób. Czy go to interesowało? Oczywiście, że nie. Ale sama jego obecność tutaj była już dużym krokiem ku świadomej socjalizacji, w dodatku nie trzymał żadnego płaza w rękawie. Można to uznać za swego rodzaju kamień milowy. To zabawne, jak miękko przychodziło im wtopić się w tłum, przyjąć te same gesty, ten nietuzinkowy sposób manipulowania mięśniami twarzy, by nie zdradzić zbyt wiele lub przeciwnie – pokazać więcej, niż pozwalałaby na to szczerość. Anselm nawet nie uczestniczył w tych rozmowach, jedynie stał obok, milczący jak drzewo i zaciskał nerwowo szczękę, potakując, godząc się na krótkie, nic nieznaczące wymiany zdań i równie krótkie, stanowcze uściski dłoni. Tyle wystarczy. Tyle powinno wystarczyć. Nie przepadał za wszystkimi tymi uprzejmościami, przede wszystkim dlatego, że zupełnie nie widział, jak być miłym dla ludzi bez konkretnego powodu, i jakie komplementy są uważane za przyzwoite, a jakie nie. Jorunn wielokrotnie wbijała mu do głowy proste formułki, często podsłuchiwał też złotoustego Lassego - wszystko to na nic. Możliwe, że subtelność zwyczajnie nie należała do jego mocnych stron. Że wspólny język najłatwiej było mu znaleźć z tymi, którzy nie muszą udawać, wymuszać uśmiechów, gryźć się w język.
    - Tak, z panią Doktor mieliśmy okazję już się poznać – odparł, nie powstrzymując cienia uśmiechu, po czym przebiegł wzrokiem po reszcie wspomnianych osób i przechylił swojego drinka. Na wspomnienie o Fridzie, pokręcił z niedowierzaniem głową. -  Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że tak po prostu odgryzła komuś… - zaczął, ale musiał urwać resztę wypowiedzi, bo byli już zbyt blisko i zainteresowana mogła ich usłyszeć. Powstrzymany, czy to szturchnięciem kuzyna, czy z własnej – o dziwo  - woli, przechylił swój kieliszek. Słodko-słony posmak i gęsta konsystencja sprawiły, że pomyślał, że to doprawdy najdziwniejszy syrop na kaszel, jaki przyszło mu pić. Niemniej, był za niego ogromnie wdzięczny. Ciepło alkoholu rozluźniało gardło. Uśmiechnął się nieco szerzej do nowych towarzyszy, uśmiechem kogoś, komu przypomniano, że tak w ogóle można. – Anselm Bergdahl, miło mi – przedstawił się mężczyźnie, zaraz po tym, jak zrobił to Lasse. Co on by bez niego zrobił? Krótka wymiana spojrzeń z Abigel i Fridą, lekko nerwowy uśmiech wynikający z tego, że zwyczajnie nie wiedział, co powinien teraz powiedzieć (na szczęście Lasse miał zawsze całą gamę barwnych komplementów w zanadrzu) i  jego wzrok znów uciekł, tym razem na buty. Całe szczęście (lub nieszczęście niektórych) zaraz dołączyła do nich starsza kobieta, profesor Ossler wraz ze swoim mężem, jak usłyszał, błyskawicznie stając się głównym punktem zainteresowania towarzystwa, przez co Anselm mógł spokojnie wyłączyć się z rozmowy, będąc jedynie jej biernym uczestnikiem, popijając gęsty alkohol z kieliszka i czując, jak ten powoli rozsiada się wygodnie w jego głowie.
    Na szczęście, przez te wszystkie lata rodzinnych spotkań i naukowych konferencji, zdążył wypracować sposób radzenia sobie wśród niezobowiązujących rozmów. Mógł biegać wzrokiem po otoczeniu, szukając punktu, na którym mógłby zatrzymać się bez obaw, że spotka drugą parę oczu, wpatrującą się w niego równie intensywnie. Inaczej nawet rozpięcie koszuli by nie pomogło. Tym razem jednak para oczu, na którą trafił, była wręcz nieludzka. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Znieruchomiał, wpatrując się przez dłuższy czas w zwierzę, które lada moment mogło zaliczyć miękkie lądowanie na koku pani profesor. Niewiele mógł w tej sytuacji zrobić, była zbyt wysoko. Włosy kobiety były jej jedynym ratunkiem, chyba że Anselm w odpowiednim momencie wyciągnie ręce - nawet jeżeli miałoby się to spotkać z niezadowoleniem pani profesor, Anselm był gotów na to poświęcenie. Na ziemię sprowadził go szept Abigel. – Tak… To znaczy… Chyba… Chyba tak… – wydukał, nie odrywając wzroku od wiewiórki, wciąż zastanawiając się nad możliwymi opcjami ratunku. Chciał szturchnąć kuzyna w ramię, żeby upewnić się, czy widzi to samo co on, ale kiedy ten nie zareagował jeden raz, drugi, Anselm odwrócił się w jego kierunku nieco poddenerwowany. – Lasse? – spytał niepewnie, chociaż jego mina z jakiegoś powodu nagle wydała mu się niesamowicie zabawna. – Wszystko okej? Wyglądasz jakbyś właśnie zobaczył trolla – przyłożył rękę do twarzy, nieco speszony, bo wcale nie uważał tego za aż tak zabawne, ale śmiech sam cisnął mu się na usta. Wtem zorientował się, że pani profesor nadal stoi blisko nich i mogła usłyszeć, do czego została właśnie porównana. Pokręcił głową, powstrzymując śmiech chrząknięciem i znów zerknął do góry. Gdyby tylko udało mu się jakoś złapać to niesforne zwierzę…

    drink: 13
    Widzący
    Eitri Soelberg
    Eitri Soelberg
    https://midgard.forumpolish.com/t534-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t547-eitri-soelberghttps://midgard.forumpolish.com/t579-angerboda#1582https://midgard.forumpolish.com/f74-ivar-i-eitri-soelberg


    Okazywanie swych słabości przy bracie było czymś, czego już dawno przestał się krępować. Czasami z czystego obowiązku próbował wymawiać się jedynie, że nic się nie dzieje i radzi sobie wyśmienicie. czym innym jednak było, gdy wszystkie te słabości wypływały na światło dzienne w sposób niekontrolowany i mogły być dostrzeżone przez osoby niepowołane. Dlatego tak szybko zepchnął Ivara gdzieś dalej, usuwając się spod naporu głównego nurtu przybywających gości. Nie zamierzał wciskać się na widok, gdyż czuł, że skurcze żołądka jeszcze mocniej wybijają go z pozornego opanowania. Był gotów przysiąc, że jeśli otrzyma jeszcze kilka nieoczekiwanych kuksańców i otrze się o plecy kolejnej rozszczebiotanej damy, lub idącego przy niej sztywno jegomościa, to rzuci wszystko, by wyjść ostatecznie na grudniowy mróz. Lubował się w sztuce, galerie odwiedzał z niezwykłą pasją, lecz zupełnie nie rozumiał całej tej otoczki bankietu i konieczności zmuszania się do przebywania w otoczeniu obojętnych mu tak bardzo ludzi.
    Odwracając twarz ku bratu, dostrzegł wyraźne drgnienie w jego fizjonomii oraz zmianę na chmurnym obliczu. Wiedział, że starszak zaczyna się martwić. Charakterystyczny cień troski padł na jego oblicze, a Eitri w momencie nie mógł pozbyć się rosnącego poczucia winy. Znów zaczynał być ciężarem i sprawiał kłopoty tym, że zupełnie nie potrafił odnaleźć się na wernisażu, nim całe wydarzenie w ogóle zdążyło się rozpocząć. Przełknął rosnącą w gardle gulę i przeszedł dalej, ku miejscu, gdzie stały wysokie stoliki. Ominął z niechęcią kelnerów rozdających drinki, gdyż czuł, że alkohol nawet nie miałby szans, by przejść mu przez gardło. Przyjął gest wsparcia płynący od Ivara i pozwolił, by kruche ciało oparło się o jego masywniejszą sylwetkę na moment. Nie czynił tego jednak zbyt długo, aby nie wywołać niepotrzebnego zamieszania. Odzyskanie względnej równowagi szło pospołu ze słabym grymasem uśmiechu, który rozciągnął mu usta.
    Dam radę, Ivar, serio – westchnął, lecz wciąż zupełnie nieprzekonany co do tego, że faktycznie udźwignie ciężar wernisażu. Głową pokiwał energiczniej dopiero wtedy, gdy brat ofiarował mu szklankę z wodą. Pochwycił ją niezgrabnie w obie ręce i przechylił, by wysączyć duszkiem zawartość. – Dzięki. Nim odlecę, przypilnuj, żebym przypadkiem nikomu nie powiedział nic nieuprzejmego, wiesz jak to jest, gdy zaczyna mnie wszystko przytłaczać – wymamrotał i odstawił szklankę na paterę kolejnego z przechodzących kelnerów. Nieco pokrzepiony, wyprostował się i zachowując pełną profesjonalizmu minę, pozwolił sobie na rzucenie spojrzenia po otoczeniu. Masa gości powoli zaczynała formować się w pierwsze zbiorowiska znajomych, wyraźnie lgnących ku sobie, choć był pewien, że część z nich wciąż pozostaje rzucona w zupełnie przypadkowe miejsca. Jego nastrój tąpnął wyraźnie, gdy z tłumu wyłowił twarz niestety dobrze kojarzoną, a należącą do mężczyzny, z którym miał nieszczęście mieć przyjemność w swym zawodowym życiu. Niechętnie przypomniał sobie sprawę złodzieja panoszącego się na pogrzebie Lauge, tym razem jednak wernisaż zdawał się nieco bardziej przystępnym miejscem do wyruszania na łowy, niżeli buszowanie między żałobnikami. Widział, że Ivar nie próżnował i wymownie wskazał na obecność niebezpieczeństwa ochroniarzom, na ten moment nie mieszając się bardziej w sytuację. Eitri postanowił natomiast przyjąć dalszą postawę obserwatora, gdyż dowodów na chęć kradzieży nie miał, lecz każdy nieostrożny ruch rzezimieszka mógł go sprowokować do wyciągnięcia konsekwencji.
    Obracając głowę na powrót w stronę towarzystwa, wychwycił słowa, których prawdopodobnie nie powinien nigdy usłyszeć. Sytuacja prezentowała się wyraźnie niezręcznie, choć może było to jedynie jego odczucie. Zmarszczył nieznacznie czoło, dorównał do brata i powiódł spojrzeniem w kierunku blondynki i jej towarzysza, którego wcześniej nie miał okazji poznać.
    Panno Holmsenprzywitał się z kobietą i posłał jej uprzejmy uśmiech okraszony skinieniem głowy. – My również się znamy, Ivar, nie tak dawno temu pomagałem pannie Holmsen z pewnym… – zawiesił wyraźnie głos i odszukał szarość kobiecych oczu, mrugając porozumiewawczo. – uciążliwym lokatorem – dokończył i płynnie przerzucił uwagę na Ramona. Eitri Soelberg – powiedział i ograniczył się do ponownego skinienia głową, niechętnie szafując gestem uściśnięcia dłoni. Pod takim naporem dziesiątek obcych postaci, wyjątkowo ostrożnie dawkował energię, która mu została. Przyjrzał się natomiast nieco dokładniej jeszcze jednej kobiecie, goszczącej przy stoliku: Laudith Vidgren - również jej nigdy wcześniej nie miał okazji poznać. – A jeśli chodzi o pytaniezwrócił się jeszcze raz do Villemo. Sztuki i dlatego przygnała nas ciekawość, prawda, Ivar? Przecież to debiut panny Helvig. – pierwszy raz tego wieczoru wysilił się niemal do granic i ofiarował bratu zadziorny uśmiech, podsycony wymownym drgnieniem na powierzchni błękitnych tęczówek. Jeszcze tak zupełnie nie został sparaliżowany i przytłoczony zaistniałą sytuacją.


    Deep into that darkness peering — long I stood there, wondering, fearing, doubting, dreaming dreams no mortal ever dared to dream before.


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.