Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Lasse Idar Nørgaard

    2 posters
    Widzący
    Lasse Nørgaard
    Lasse Nørgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1236-lasse-idar-nrgaard#9818https://midgard.forumpolish.com/t1264-lasse-nrgaardhttps://midgard.forumpolish.com/t1266-tyv#10151https://midgard.forumpolish.com/f120-lasse-i-ida-nrgaard


    Lasse Idar Nørgaard
    Dane postaciAalbrog, Dania / 13 maja 1975 / Nørgaard
    Zamożny / Kawaler / III Stopień wtajemniczenia
    Student Instytutu Eihwaz (klątwołamactwo) / Kruk / Artur Varkovastov


    Men min angst maa forløses i længsel
    Og i syner af rædsel og nød
    Jeg har længtes mod skibskatastrofer
    Og mod hærværk og pludselig død

    Jeg har længtes mod brændende byer
    Og mod menneskeracer paa flugt
    Mod opbrud, som ramte alverden
    Og et jordskælv, som kaldtes Guds tugt


    ●●●

    Niektóre dzieci rodzą się wybrakowane - bez nóg, bez serc, zdarzyło mi się przeczytać o noworodku, któremu głowę oderwała zawinięta wokół szyi pępowina. Ja nie miałem tyle szczęścia, przyszło mi bowiem urodzić się i z głową, i z sercem, a na domiar złego również z darem, od którego miałem nigdy się nie uwolnić.
    Mój pierwszy krzyk był krzykiem dziecka zdrowego; był krzykiem życia, któremu zawtórował pięć minut później płacz mojej bliźniaczej siostry. Przez kilka sekund trwaliśmy w tym wspólnym, rozdzierającym wrzasku małych płuc, a potem nad Aalborg rozpętała się majowa burza.

    Moje dzieciństwo pachniało północnym wiatrem, konwaliami stawianymi w glinianych wazonach i ciężką mgłą otaczającego nas torfowiska; czasem niosło za sobą piżmo matczynych perfum i geranium olejków, które dodawano do moich wieczornych kąpieli. Smakowało ryżem z migdałami i sosem z czereśni, który zlizywałem z dna porcelanowej zastawy, a w każdy poranek miało cierpki posmak nordyckiej maliny. Będzie was chronić przed złymi urokami - mówiła matka kładąc kilka owoców na stole, gdy ja i moje rodzeństwo powolnymi łykami kończyliśmy pić ciepłe mleko z miodem. Mieliśmy zaspane twarze, wciąż rumiane od puchatych poduszek - dzieci Nørgaardów, elfy przypominające ludzkie istoty, wtulone w siebie wzajemnie niczym małe zwierzęta chowające się przed kolejnym ciemnym porankiem.
    Byliśmy wraz z moją bliźniaczką środkowi w tej gromadce i  choć mieliśmy dwie twarze i dwie pary rąk, przypominaliśmy jeden organizm. Pierwsze lata życia spędziliśmy trzymając się za dłonie, śpiąc na jednej poduszce i dzieląc te same pluszowe zabawki. Chodziliśmy wszędzie razem, uczyliśmy się dokańczać po sobie zdania i zgadywać swoje myśli, jakby były naszymi własnymi. Nigdy nie zwątpiliśmy w to, że jesteśmy dwiema połówkami tej samej całości - pamiętam dzień, w którym moja siostra przecięła palec kawałkiem pękniętej filiżanki, a ja zapłakałem z bólu, choć bawiłem się wtedy w przeciwległym skrzydle domu. Długo pewien byłem, że gdy jedno umrze, śmierć zabierze ze sobą także drugie.

    Nasza matka - Dagmar Nørgaard - urodziła się jako druga z córek Kasandry i choć nie była wyrocznią, nosiła w sobie mądrość wielu pokoleń kobiet przed nią. W moich oczach nigdy nie przestała być miniaturą bogini, jedną z tych niesprawiedliwie umieszczonych na ziemi. Odziedziczyłem po niej podobno umysł, długą, smukłą sylwetkę i skłonność do złośliwości. Dagmar życie poświeciła rodzinie oraz runom, których rysy widywałem wszędzie od kiedy nauczyłem się rozpoznawać kształty. Była tą kobietą z klanu Nørgaardów, która nigdy nie pozbyłaby się swojego nazwiska. Wyszła za mąż za Isaka Lundbäcka, ten bowiem dla swojej miłości był w stanie porzucić nawet swoje imię. Mój ojciec jako jeden z kilku braci nigdy nie nauczył się asertywności - cichy, mrukliwy historyk; badacz i pisarz. Zawsze na uboczu, duchem prawie nieobecny, do mnie jednak miał słabość. Kiedy już wychodził ze swojej fortecy ksiąg i podręczników, siadał ze mną w bibliotece i wciskał mi w ręce tomy, których nie mogłem wtedy zrozumieć, ale które i tak kochałem.  Wodziłem palcami po zapisanych stronach, uczyłem się na pamięć słów i przykładałem nos do obitych w skórę okładek.

    Żyliśmy w świecie pełnym pięknych niedomówień; w świecie mistycznym nawet w atmosferze wszechobecnej magii; w świecie, którego bezsprzecznie byłem częścią, którego byłem wiernym synem, choć nie zawsze potrafiłem go pojąć. Po starych murach rodowej posiadłości echem niosły się wielkie słowa o jeszcze większych bogach i o przodkini, która w naszych oczach dosięgała boskich rozmiarów; o rodzinie - rodzina była najważniejsza, a dziedzictwo stanowiło serce naszego istnienia. Wychowywały mnie więc kwieciste historie o Malin, o wyroczniach i ich wielkim darze, o historii, która miała być naszym katem, ale przed którą uciekliśmy; wreszcie o śniących, którzy pragnęli nas wieszać. Pewnego wieczora, po domowej lekcji historii, matka nachyliła się nad moją sześcioletnią twarzą i melodyjnym szeptem obwieściła, że są tacy, którzy nie rozumieją i z braku zrozumienia niszczą.

    Są też tacy, którzy wyrwą ci serce, żeby spróbować zrozumieć. Strzeż się obu.

    ●●●

    Wizje przyszły do mnie dwa tygodnie i trzy dni po siódmych urodzinach, choć gdy myślę o tym z perspektywy czasu, dostrzegam ich oznaki również wcześniej. Były zawsze, ale ich istnienie zdawało się tak naturalne, iż nikt - a w szczególności ja - nie był w stanie ich zauważyć. Tamta końcówka maja przyniosła jednak symptomy, których nie dało się już lekceważyć i których ukryć przed nikim nie mogłem. Krzyczałem i płakałem, gubiąc się gdzieś między tym co teraz a tym co będzie. Wizje były chaotyczne, przypominały kalejdoskopy obrazów, surowy materiał dla prawdziwej wyroczni. Nienawidziłem ich. Nawiedzały mnie za dnia i nie dawały spać nocami; nie były częste, ale ich nagła i niespodziewana natura pozostawiała mnie w ciągłym lękowym oczekiwaniu. Pewnej nocy, gdy znów dręczył mnie niepokój, w mojej sypialni zjawiła się matka, ciotka i babka. Kasandra miała chłodną, spokojną twarz, a gdy jej dłoń odgarnęła włosy z moich oczu i z troską dotknęła mojego czoła, wiedziałem że jakaś część mojego losu została zapieczętowana. Mówiłam ci, moja droga - głos babki był cichy i zimny. Ciotka poprawiła poduszkę pod moją głową. Świat wokół wydawał się być scenerią szalonego snu. Ale...Lasse? Czemu Lasse? - w tonie mojej matki drżały konstelacje emocji, ale ja zapamiętałem tylko rozczarowanie.
    Wiedziałem, że byłem jedną z tych osób w naszej rodzinie, które miały szanse kontynuować wielkie tradycje. Wiedziałem też, że nas wyczekiwano, śledząc dziecięce twarze tymi niebezpiecznie mądrymi oczami Kasandry - tak jak oczekuje się dyplomów, małżonków i nosów dokładnie takich jak ten mamy. Wyczekiwano nas, a gdy pojawiłem się ja,  nad długim, rodzinnym stołem poniosło się ciche westchnienie zrezygnowania. Byłem nieudanym prezentem świątecznym; prezentem, z którego należy się cieszyć, choć pragnęło się czegoś zupełnie innego.

    Bądź wdzięczny bogom, to wielki dar.

    Nie byłem wdzięczny, choć próbowałem takiego udawać. Dzięki pomocy mojej babki wizje przestały dręczyć mnie tak okrutnie - teraz pozwalały mi funkcjonować w miarę sprawnie, ale bezsenne noce i nagłe zrywy paniki pozostały. Do szkoły matka wysłała mnie niechętnie choć ojciec twierdził, że nauka w Akademii Odala jest krokiem koniecznym dla kogoś, kto miał być dla rodziców dumą. Szkoła była surowa, dla mnie jednak idealna, mogłem bowiem całe dnie poświęcać na naukę i umyślnie unikać rówieśników. Nie byłem wstydliwy, byłem natomiast przytłoczony swoją pozycją i niepewny swojej tożsamości. Byłem przecież wyrocznią, ale wyrocznią od której nie oczekiwano wiele i która załamywała się pod ciężarem własnych umiejętności.
    W całym tym chaosie wiele było dni lepszych, być może dni po prostu normalnych. Nadal przesiadywałem z ojcem w bibliotece, słuchałem opowieści matki o złożoności run i jadłem migdały w cukrze. Czasem, gdy sprzyjały gwiazdy, bawiliśmy się z siostrą w zamianę ról - ona wmawiała rodzinie, że również jest wyrocznią, ja szeptem zdradzałem jej treść moich wizji. Zabawa ta trwała w najlepsze tak długo, aż babka nie zorientowała się i nie złajała nas za to tak, że poczerwieniały nam uszy.
    Gdy mijały dni lepsze, nadchodziły te po prostu złe - momenty, podczas których zrywała mnie z łóżka nagła wola walki. Próbowałem wtedy uwolnić się od mojego daru - rozdrapywałem do krwi skórę, wymiotowałem każdą kolacją, a pewnej nocy w szaleńczej złości uderzyłem głową o kant stołu pewien, iż w ten sposób wygonię z siebie niechcianego gościa. Chciałem wyciąć z siebie swoje umiejętności i ułożyć je w dłoniach bliźniaczej siostry - tam gdzie było ich miejsce.

    Luty roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego był lutym zimnym - mroźniejszym niż te dwa lata wstecz i mroźniejszym niż dwa kolejne, które miały nadejść. Świat pokrywała skorupa lodu, a otulająca Skandynawię senna zima nagle urosła do rozmiaru zimy wiecznej; zimy która nie miała prawa się skończyć. Żywe organizmy umierały lub zapadały w sen, a ja trwałem gdzieś na tej granicy, wpatrując się w sufit mojego pokoju. Od miesiąca dręczyły mnie przedziwne wizje zamkniętych pokoi i grubych, jasnych ścian. Były ciche i niepokojące, były celami bez drogi ucieczki. Tamtej nocy uświadomiłem sobie znaczenie tych osobliwych obrazów - więzienie.

    Świątynia. Chcieli mnie oddać.

    Oczywiście, że chcieli. Tak należało zrobić, ja nie byłem wystarczająco dobry, byłem chłopcem, do tego milczącym i lękliwym. Mój strach stał się dla mnie nagle okrutną prawdą, a ja w młodzieńczej panice postanowiłem uciec. Nie myślałem wtedy wiele, chciałem po prostu zniknąć nim rano przyjdzie po mnie babka i zaciągnie mnie do świątyni, zostawiając samego, daleko od domu, trzęsącego się szczeniaka, który błagać będzie o łaskę. Nie wziąłem płaszcza, a wełniany sweter, który narzuciłem na piżamę był za cienki. Nie działałem rozsądnie, wszystko co robiłem było impulsem - po prostu wyszedłem w środku nocy, wycierając mokrym rękawem łzy z bladych policzków i kierując się w ciemność, jakby ta była teraz moim domem. Spadł śnieg, przemokły mi buty, a im dalej szedłem, tym szczelniej obklejała mnie gęsta, mleczna mgła. W końcu nie wiedziałem już gdzie jestem, nocne niebo nad moją głową zamieniło się w przepaść i grunt pod stopami zniknął. Jak szmaciana lalka stoczyłem się ze stromego wąwozu, próbując zmarzniętymi do czerwoności dłońmi łapać się korzeni drzew. Leżałem w śniegu i w bólu, którego do dziś nie umiem opisać słowami; nie mogłem wstać i kątem oka dostrzegałem krew i szybki błysk jasnej kości przebijającej skórę. Byłem pewien, że umieram i nie myliłem się wcale aż tak bardzo. Śmierć była o wiele mniej piękna niż twierdziły mity i wielkie legendy. Była prosta i okrutna, przerażająco przyziemna.

    Gdy obudziłem się w jasnych ścianach swojego pokoju, nie mogłem się ruszyć, a wokół mnie kłębiły się obce twarze medyków. Znaleziono mnie szybko, ale byłem poważnie chory, miałem złamane dwa żebra i nogę w stanie krytycznym. Wyjątkowo złośliwe i brzydkie otwarte złamanie, pokruszona kość i poprzebijana tkanka. Pamiętam twarze moich rodziców zaciśnięte w strachu, przejęte oczy mojego rodzeństwa, siostrę, która przesiadywała na skraju mojego łóżka. Kiedy doszedłem do siebie i gorączki zniknęły, mój organizm okazał się być na tyle osłabiony, że długie miesiące nie pozwalano mi wychodzić z pokoju. Wtedy właśnie doszedł do mnie koszmar mojej sytuacji - byłem uwięziony w grubych, jasnych ścianach, w celi bez wyjścia. Moje wizje nigdy nie były świątynią; moje wizje były moim rodzinnym domem, w którym zamknęły mnie własne decyzje.

    ●●●

    Po roku domowej nauki i prób wyleczenia mojej nogi przez najlepszych specjalistów ściąganych do domu przez moją babkę, w końcu wypuszczono mnie na wolność. Wolność ta okazała się być przerażająca, a nastoletnie lata zbyt gwałtownie pchały mnie ku dorosłości. W szkole uchodziłem za wyniosłego dziwaka; ponurego zarozumialca, który odmawiał wspólnych spotkań, a podręczniki traktował zbyt poważnie. Wiem, że wytykano mnie palcami; wiem, że niosła się ze mną kpina i złośliwości nastoletnich języków. Choć nie chciałem się do tego przyznać, byłem ofiarą - nauczyłem się jednak być ofiarą wyjątkowo niewdzięczną do gnębienia; ofiarą złośliwą, pamiętliwą i o jadowitym uśmiechu. Zawsze miałem talent do psucia ludziom humoru.
    Schronienia szukałem w opasłych tomach, ciemnych bibliotekach i murach rodzinnej posiadłości. Pokochałem naukę, ta była bowiem jedyną rzeczą, w której byłem naprawdę dobry - niejednokrotnie nawet najlepszy. Miałem świetną pamięć do słów i obrazów, umysł skłonny do szybkich analiz i nosiłem w sobie pasję do wszystkiego co wymagało czasu i skupienia. Pałałem miłością do run po matce i do historii po moim ojcu. Nad książkami czułem się na swoim miejscu, zupełnie inaczej niż w trakcie nauk z babką. Obiecałem jej, że będę szlifował swoje umiejętności, lecz mój dar i moje wizje nadal były niespodziewane i chaotyczne, a wchodzenie w trans szło mi wyjątkowo opornie. Byłem wyrocznią niespokojną i niechlujną, do tego im starszy się stawałem, tym bardziej makabryczne i niepokojące okazywały się moje widzenia - czasem bałem się dotykać ludzi z lęku przed tym, iż mógłbym dojrzeć skrawek czyjejś śmierci. Atmosfera grozy i niepewności wisiała nade mną dzień w dzień, noc w noc, uderzenie serca za uderzeniem serca.
    Mimo to próbowałem, ćwiczyłem, uczyłem się - wizje były coraz rzadsze, a ja myślałem, że pewnego dnia się przyzwyczaję; rytuał seidr wychodził mi coraz lepiej, choć nadal nie tak dobrze jak oczekiwano. Mieliśmy - ja i moje trzecie oko - osobliwą, toksyczną relację zbudowaną na strachu, poczuciu obowiązku i dziwnego przekonania, iż go potrzebuję. Nie teraz jeszcze, ale ten czas miał przyjść.  

    Decyzja o studiach została przyjęta przez rodzinę z chłodnym zadowoleniem. Tak było lepiej - nie byłem jedyną wyrocznią w moim pokoleniu; fakt iż nigdy nie zostanę völvą był dla mojej babki (jak i całego świata) cichą oczywistością. Nadal mogłem przynieść dumę mojej matce i miałem szansę zrobić to idąc w jej ślady. Nie było dla mnie miejsca lepszego niż Instytut Eihwaz i wkrótce wszyscy mieli się o tym przekonać. Klątwy stały się moją największą miłością - nie ich łamanie, a one same w swoim uroczej, osobliwej złożoności. Nie oznaczało to naturalnie, iż chciałem cokolwiek zaklinać lub że pragnąłem sięgać po zakazaną magię - byłem po prostu urodzonym badaczem, zjadała mnie niezdrowa fascynacja wszystkim co nieoczywiste. Nie lubiłem sposobu w jaki mówiono o klątwach - czarno-biała, nudna binarność dobra i zła. Mimo to jednak poświeciłem się mojemu instytutowi w całości, wkrótce stając się wzorem do naśladowania i akademickim talentem. Doktorat był krokiem oczywistym.
    Dorastałem, a dorosłość niosła ze sobą kolejne sprzeczności i kolejne niedomówienia. Codziennie patrzyłem w lustro wiszące na ścianie podarowanego mi przez rodziców mieszkania - szukałem pewności w ciemnych oczach i żywotności w zapadniętych policzkach. Szukałem nadziei, jakiegoś błysku beztroski i znajdywałem je jedynie w ciemnych bibliotekach i jeszcze ciemniejszych lożach okolicznych barów. Ludzie mnie przerażali, a ja z tego strachu nauczyłem się dystansować i patrzeć na nich z tą wyniosłą kpiną, której trzymałem się z czystej desperacji - kochałem swoją rodzinę, kochałem swoją siostrę, ale poza nimi wszyscy wydawali się być groźni, zbyt skłonni do zabrania mi mojej przestrzeni, do wykorzystania moich umiejętności i złamania mojego ducha. Odrzucałem przyjaźnie, z okrutnym uśmiechem zostawiałem miłości i w sztywnym uparciu twierdziłem, iż nie potrzebuję nikogo poza sobą, runami i kurzem z ksiąg. Wiedziałem, że tylko kilka lat nauki dzieli mnie od mrożącej krew w żyłach wizji żony i dzieci. Po cichu liczyłem na to, że nie jestem wcale dobrą partią - złośliwy i nudny, zbyt oddany nauce; chudy i zmizerniały, często chory.

    Byłbym tylko ciężarem.

    W wieku dwudziestu dwóch lat kontuzja nogi znów zaczęła mi doskwierać - coraz częściej musiałem sięgać po laskę, aż końcu ta stała się przedłużeniem mojej ręki. Nawet w lepsze dni nie ruszałem się nigdzie bez niej w obawie, iż ból mógłby zaatakować nagle, a ja zostałbym z nim sam, skazany na łaskę jakiegoś przechodnia.
    ●●●

    Niektóre dzieci rodzą się wybrakowane - ja stałem się wybrakowanym dorosłym. Mężczyzną, który jest niepełną wyrocznią i wyrocznią, która jest niepełnym mężczyzną.

    Lasse (podobno po przyjacielu rodziny) Idar (bo siostra bliźniaczka nosi imię Ida) Nørgaard (za co  powinienem być dozgonnie wdzięczny bogom); mysie włosy, szeroko rozstawione oczy, zachrypnięty głos. Lasse Idar Nørgaard - brzydki nawyk do palenia zbyt dużej ilości papierosów, ciężki charakter, przykra skłonność do chorób i jedna roztrzaskana noga. Lasse Idar Nørgaard - wredna, kulejąca szuja z kruchym ego i lękiem, który umie gryźć.

    ●●●


    But my angst must be freed from in longing
    and in visions of dread and distress.
    I have longed for mid-ocean disasters
    and for wanton destruction and death.

    I have longed for great cities on fire
    and for races in flight’s headlong surge,
    for break-ups the whole world was cursed by
    and an earthquake that’s known as God’s scourge.


    As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round

     
    Widzący
    Lasse Nørgaard
    Lasse Nørgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1236-lasse-idar-nrgaard#9818https://midgard.forumpolish.com/t1264-lasse-nrgaardhttps://midgard.forumpolish.com/t1266-tyv#10151https://midgard.forumpolish.com/f120-lasse-i-ida-nrgaard


    KARTA ROZWOJU

    INFORMACJE OGÓLNE
    WZROST: 187 cm

    WAGA: 70 kg

    KOLOR OCZU: ciemnoniebieski

    KOLOR WŁOSÓW: zimny brąz

    ZNAKI SZCZEGÓLNE: rozległa blizna na lewym udzie, cienkie siatki blizn na ramionach, drobne piegi na policzkach

    GENETYKA: wyrocznia

    UMIEJĘTNOŚĆ: -

    STAN ZDROWIA: kuleje na lewą nogę z powodu dawnej, poważnej kontuzji; brak przewlekłych chorób, ale osłabiona odporność


    STATYSTYKI
    WIEDZA O ŚNIĄCYCH: I

    REPUTACJA: 6

    ROZPOZNAWALNOŚĆ: 30

    ALCHEMIA: 5

    MAGIA UŻYTKOWA: 10

    MAGIA LECZNICZA: 5

    MAGIA NATURY: 5

    MAGIA RUNICZNA: 25

    MAGIA ZAKAZANA: 0

    MAGIA PRZEMIANY: 5

    MAGIA TWÓRCZA: 5

    SPRAWNOŚĆ FIZYCZNA: 5

    CHARYZMA: 10

    WIEDZA OGÓLNA: 26


    ATUTY
    Trzecie oko: postać jest obdarzona darem przewidywania przyszłości; otrzymuje +7 do rzutu kością podczas wykonywania rytuału seidr (atut otrzymywany wraz z genetyką: wyrocznia)

    Uczony (I): +5 do rzutu kością na czynności związane z pracą naukową.

    Pasjonat run (II): +5 do rzutu kością na dowolne czynności z dziedziny magii runicznej.


    EKWIPUNEK
    - magiczny kostur z dalbergii (raz na fabularny miesiąc, w przypadku niepowodzenia w ściąganiu klątwy, intarsjowany w jej powierzchni kruk aktywuje się jasnym blaskiem, pochłaniając energię klątwy i tym samym gwarantując bezpieczeństwo; dodatkowo zapewnia stały bonus +2 do sprawności fizycznej)
    - ekskluzywny alkohol (drogi szampan i wytrawne, czerwone wino)
    - paczuszka cukierków regeneracyjnych, 5 szt. (zapewniają bonus +2 do następnego rzutu; ze względu na efekty uboczne tylko jeden cukierek może zostać spożyty podczas danej rozgrywki)
    - czapka nisse (o założeniu na głowę sprawia, że właścicielowi wyrasta długa i siwa broda)
    - niekończąca się piersiówka
    - zgryźliwe pióro (zamiast na kartce, zapisuje całą treść na czole nieszczęśnika, któremu zostanie wręczone)
    - rzadkie wydanie książki („Więź przeznaczenia” pióra Ingvara Lindbloma)
    - niemagiczne zwierzę (kot)


    AKTUALIZACJE
    - otrzymanie w prezencie na Jul ekskluzywnego alkoholu (drogi szampan i czerwone, wytrawne wino), paczuszki cukierków regeneracyjnych, czapki nisse, niekończącej się piersiówki, zgryźliwego pióra i rzadkiego wydania książki (28.04.2022)
    - zakup kota (16.07.2022)
    - otrzymanie +1 punktu do wiedzy ogólnej (16.07.2022)
    - otrzymanie +1 punktu do reputacji (16.07.2022)

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta zaakceptowana
    Otrzymałeś niesamowity dar, Lasse, chociaż niektórzy powiedzieliby, że stał się on również Twoim przekleństwem, trzecim okiem, o które nigdy nie prosiłeś i którego nikt nie oczekiwał dostrzec na Twoim czole. Z uporem broniłeś się przed tajemniczą magią, która czyhała w Twoim wnętrzu, próbując stłumić to, co – sam najlepiej powinieneś wiedzieć – było przecież nieuniknione. Nie wzbraniaj się zanadto przed samym sobą, niezależnie od tego, co próbowano by Ci wmówić – kto wie, być może przyszłość w końcu stanie się Twoją sojuszniczką?


    Prezent

    Niefortunny wypadek pozostawił Cię na zawsze naznaczonego piętnem chromej nogi, która nigdy w pełni nie wróciła do swej dawnej sprawności. Aby ułatwić Ci funkcjonowanie, na początek rozgrywki, w prezencie od Mistrza Gry otrzymujesz magiczny kostur z dalbergii – odmiany drogiego, sprowadzanego z Indii hebanu, o którym mówi się, że posiada właściwości lecznicze. Laska ta nie służy jednak tylko do chodzenia – jeżeli proces ściągania przez Ciebie klątwy zakończy się niepowodzeniem, intarsjowany w jej powierzchni kruk aktywuje się jasnym blaskiem, pochłaniając energię klątwy i tym samym zapewniając Ci bezpieczeństwo; właściwości tej możesz użyć raz na fabularny miesiąc. Dodatkowo, kiedy masz kostur przy sobie, gwarantuje Ci on stały bonus +2 do sprawności fizycznej.


    Informacje

    Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.