Sohvi Vanhanen
2 posters
Sohvi Vänskä
Sohvi Vanhanen Sob 26 Gru - 19:22
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Sohvi Vanhanen
27 IV 1992 r.
Drogi bracie,Zawsze byłeś dla mnie przyzwoity i serdeczny – wbrew wzorowi, jaki stawiała Ci nasza rodzina i pomimo moich niedostatków, czy to w talentach towarzyskich, czy magicznych – dlatego do Ciebie jednego piszę z dobrymi wieściami. Chciałabym powołać się przy tym na wspomnianą przyzwoitość i prosić Cię, byś nic nikomu o tym liście ani jego zawartości nie wspominał; pozostali dowiedzą się wszystkiego w swoim czasie, zapewne drogą rozgadanych pośredników lub innych mediów i zależy mi, by tak właśnie się stało.
Wróciłam do Midgardu już dłuższy czas temu; mam nadzieję, że rozumiesz, dlaczego nie mogłam Cię o tym zawiadomić ani, tym bardziej, widzieć się z Tobą. Obawiam się, że nie zniosłabym Twojego spojrzenia, jakkolwiek kochającego i miłego – może nie jesteś tego świadom, ale zawsze patrzyłeś na mnie również ze współczuciem, przez które właśnie, przyznaję, bywałam dla ciebie okrutnie nieznośna i chłodna. Wyobraź sobie jak mało znalazłbyś we mnie ciepła w tamtym momencie, kiedy byłam nie tylko wciąż dotkliwie śniąca, ale też zupełnie, zdawało mi się, pokonana.
Kiedy byłam młodsza, sądziłam, że życie byłoby po stokroć łatwiejsze wśród innych śniących, mniej frustrujące i pozbawione tego nieustannego poczucia własnej gorszości – i może miałam, w pewnym stopniu, rację. Im dłużej próbowałam jednak znaleźć sobie wśród nich miejsce, tym dotkliwiej odczuwałam własną nieadekwatność, niezręczność i oderwanie. Nie wiodło mi się źle, w każdym razie w późniejszym czasie, kiedy już potrafiłam stać się, na tyle, na ile to możliwe, nieodstającym od reszty elementem – choć mam wrażenie, że nigdy nie osiągnęłam tego całkowicie. Nie wiodło mi się źle, ale było to dla mnie za mało. Ich świat jest dla mnie za mały, czułam to uciążliwie i bez chwili wytchnienia; za mały dla moich ambicji, moich pożądań, mojego nierozbudzonego potencjału... Znając Midgard od dziecka, wywodząc się z jego glorii, jak mogłabym osiąść wśród tej ludzkiej, zwyczajnej miałkości? Moja magia wciąż milczy, ale nie jestem taka jak oni, bo wiem, że we mnie drzemie, czuję ją i łudzę się, być może beznadziejnie, być może zakrawając o szaleństwo, że jeszcze uchyli swoją ciężką od snu powiekę i w jej gęstej, bezdennej źrenicy odnajdę nareszcie spokój. (Bogowie pozostają głusi na moje wołania, ale nie zamierzam odpuszczać im tego niedopatrzenia, jakiego się wobec mnie dopuścili – liczę, że może zlitują się nade mną, jeśli nie z łaskawości, to chociaż zniecierpliwienia moimi błaganiami. Ich gniewu się nie boję.)
Rozumiesz więc, dlaczego nie mogłam tam zostać, mimo że tutaj również nie ma dla mnie miejsca i że niektórym zdaje się, że nie powinno mnie tu być. Zrobiłam sobie to miejsce, na przekór im wszystkim, na przekór poczucia własnej śmieszności i chociaż jestem może gorsza, nie zamierzam więcej zniżać się do wypierania się moich korzeni i zabiegania o akceptację ślepego gminu, karmionego bzdurnymi bajkami, które z taką łatwością łykają, byleby móc wyjaśnić sobie zjawiska wykraczające poza ich skromne poznanie.
Zajmowałam się krótki czas rzeźbiarstwem (załączam ci drobny prezent na pamiątkę), jednak zdaje się, że moja twórczość nie trafiła w gusta galdrów o podniebieniach rozpieszczonych magicznymi udziwnieniami, postanowiłam więc znaleźć sobie pracę, którą będą musieli szanować, przynajmniej pozornie – zostałam więc urzędniczką w Departamencie ds. Śniących (nie jest to szczyt moich ambicji, parę lat spędzonych wśród śniących było jednak moim najlepszym argumentem). Nie jest to jednak najlepsza z wieści i jeśli ta informacja Cię zaskoczyła, lepiej usiądź przed dalszą lekturą.
Nie piszę do Ciebie wprawdzie tylko po to, by szukać sobie usprawiedliwień, opowiadać ci o moich nudnych rozterkach egzystencjalnych i dalece nudniejszych dziejach, ale by zaprosić Cię do siebie na wizytę – mój narzeczony, Nikolai Vanhanen, chciałby Cię poznać i nalegał, korzystając ze wszystkich znanych sobie manipulacji psychologicznych, bym wystosowała tę inwitację. Nie bądź zdziwiony, dużo mu o Tobie opowiadałam, wyciągnął chyba ze mnie po prawdzie wszystko; jest wspaniałym słuchaczem i zręcznym rozmówcą – człowiek nie zauważa nawet, kiedy obnaża przed nim całe swoje wnętrze, więc miej się na baczności. Wiem, że zapewne dręczyć Cię będzie pytanie, jak do tego doszło i czy to się w ogóle godzi – w mojej opinii, jak i według wielu galdrów lepszej pozycji (o czym bardziej i mniej subtelnie dali nam znać), jak przypuszczam również według Twojej, narzeczeństwo to jest zupełnie niestosowne i dla niego niekorzystne, jednak zapewniam Cię, że jest on wbrew pozorom zupełnie poczytalny, a ja do niczego go nie zmusiłam. Kiedy przyjedziesz, będziesz mógł sam osobiście go o to zapytać, może Tobie udzieli bardziej sensownej odpowiedzi; mnie zwykł zwyczajnie zbywać odrażającym powoływaniem się na nieznane wyroki ślepej miłości – zapewniam Cię jednak, że jest to jedyny idiotyczny bełkot, jakim skala swe uczone usta, poza tym jest doprawdy zajmującym, rozsądnym galdrem.
Przybądź jak najszybciej, pod dobrym pretekstem.
Twoja wyrodna siostra
Sohvi
Sohvi
8 V 1996 r.
Najdroższa, przyjaciółko,Wybacz mi moje niezgrabne pismo, piszę jednak do Ciebie w środku nocy, w chwiejnym, słabym świetle świecy (o zapachu wanilii, którą tak lubisz), wciąż w gorączce wydarzeń dzisiejszego wieczoru, która nie pozwala mi zasnąć. Nikolai, mój mąż, dostał dzisiaj list, anonimowy, obnażający moje najpodlejsze wobec niego zbrodnie, najpiękniejsze natomiast dla mnie samej; list ten zdruzgotał go zupełnie. Nie widziałam go nigdy wcześniej tak do głębi poruszonym, a wiesz przecież, że jest człowiekiem godnej podziwu wrażliwości i dojmująco uległym dyktandu uczuć – jeśli w obliczu moich grzechów mogę wciąż mówić o miłości do niego, te właśnie ułomności są wprawdzie z pewnością szczególnymi jej wichrzycielami, wbrew opinii wielu, że nie mam sympatii do natur łagodnych.
Uderzył mnie; wciąż czuje dziwne odrętwienie policzka, choć być może zupełnie wyimaginowane, podsuwane zmysłom przez sumienie, które pali mnie niczym gorejąca w czaszce żagiew, do tego stopnia, że nie potrafię mieć mu za złe jego porywczości, co więcej, rozumiem ją i uważam nawet, że była ona zupełnie na miejscu. Pokazał mi ten list, zachowując jeszcze spokój, choć widziałam w jego oczach i drżeniu dłoni, że jest to spokój nieporadnie wymuszony. Wydaje mi się, że znał już prawdę, że nie było w nim cienia wątpliwości, jednak wciąż darował mi szansę zaprzeczenia oskarżeniom, pytając wprost czy zdradzałam go z wymienionymi ludźmi. A były tam wszystkie... były tam wszystkie imiona, które miały pozostać bezpiecznie zamknięte w czterech ścianach mojej pracowni, których szeptane w niefrasobliwym upojeniu brzmienie miałam znać tylko ja i zaklęte w marmurze oblicza moich rzeźbiarskich przewinień. Były tam wszystkie one, szlachetne i dotąd nieskalane niczyim podejrzeniem, i jeden on, którego być tam nie powinno, bo też nigdy mu nie uległam wbrew uporczywym naleganiom i śmiałym zakusom jego rozbieganych rąk.
Przyznałam się do wszystkiego, bo czułam, że poniżej mojej godności jest udawać inaczej, kiedy przyłapano mnie z taką precyzją i wnikliwością. "Tak, z nimi wszystkimi", powiedziałam, "oprócz niego. Jesteś jedynym mężczyzną" – miałam przyznać, zgodnie z prawdą; uderzył mnie właśnie wtedy, zanim zdążyłam skończyć. Patrzył potem na swoją rękę, jakby nie mógł uwierzyć w to, co zrobił, tak samo zresztą jak ja, a kiedy dotarła do niego prawda, jego gwałtowności czy mojej niewierności, spojrzał na mnie w sposób, jakiego nie potrafię zapomnieć i obawiam się, że nigdy już nie zapomnę.
Złamałam tego wspaniałego człowieka, przyjaciółko, złamałam go tak, jak tylko ja mogłam to zrobić, bo tylko mi powierzył taką sposobność, oddając mi siebie całego.
Nie pisz do mnie już więcej, jeśli masz dla mnie choć trochę miłosierdzia, a dla siebie krztynę rozumności. Jestem pewna, że moje imię będzie odtąd krążyć wśród towarzystwa, nie spodziewam się jednak, by anonimowy prowodyr miał odwagę obnażyć się, by potwierdzić prawdziwość plotek, pozostaną więc tylko nimi i niczym ponadto. Prędzej czy później ucichną, obawiam się jednak, że ich echo nie pozwoli mi na więcej beztroskiego szczęścia, jakiego używałam sobie dotychczas tak nierozważnie.
Znając twoją przewrotność, błagam cię, nie wystawiaj mnie na pokuszenie, bowiem wbrew powszechnej opinii nie jestem tak silna, za jaką mnie macie; on tym bardziej.
Po raz ostatni Twoja
Sohvi
Sohvi
17 VIII 1996 r.
Ojcze,Był podobno czas, w którym zwykłeś nazywać mnie swoją małą, bystrą Walkirią; jakkolwiek niemożliwie to brzmi – jestem pewna, że dla ciebie równie bzdurnie jak dla mnie – był czas, w którym darzyłeś mnie jakąś wątłą efemerydą rodzicielskiej miłości, nosiłeś mnie z dumą na rękach, a nawet zdarzało ci się do mnie szczerze uśmiechnąć, choć byłeś z tym zawsze bardzo oszczędny, jakbyś obawiał się, że zbyt wiele wesołości zepsuje dzieło twojego stworzenia, jakim była rozumna ponad swój wiek pierworodna. Wypomnę ci też złośliwie, że przemawiałeś do mnie łagodnie i całowałeś mnie co rano w naiwne, dziecięce czoło, drapiąc swoim pedantycznie przystrzyżonym wąsem; lubiłeś opowiadać mi fascynujące anegdoty (z perspektywy tych długich lat, ojcze, nie było wśród nich nic ponadprzeciętnie interesującego) i snułeś, obsesyjnie wręcz, domysły i plany na temat mojej świetlanej przyszłości, w której, niewątpliwie, miałam przynieść chlubę naszej rodzinie, wsławić nasze nazwisko, osiągnąć rzeczy nieprawdopodobne – chcę, byś wiedział, że winię cię z tego powodu za (obok mnóstwa innych okropności) moje rozlazłe ambicje, będące wprawdzie źródłem udręki, frustracji i szaleńczego strachu, że wdałam się w ciebie i twoją ograniczoną małość. Jakkolwiek oboje wolelibyśmy tego nie przyznawać – robię to tylko dlatego, że wiem jak bardzo cię to dotknie – był czas, kiedy mnie naprawdę kochałeś. Jestem bliska śmiechu (coś, do czego, obawiam się, nigdy nie byłeś zdolny), kiedy to piszę, tak bardzo absurdalny zdaje się to pomysł – gdyby ktoś drugi próbował wmówić mi podobne androny, wniosłabym chyba oskarżenie o paskudne łgarstwo oraz próbę zniesławienia mnie; jednak dowody twojej ojcowskiej słabości tkwią, tak się nieszczęśliwie składa, w zwietrzałym ochłapie tkanki mojej własnej pamięci, której nie śmiałabym zarzucić kłamstwa czy niepoczytalności. Tak więc werdykt stoi czarno na białym: kochałeś mnie – i gdybym wiedziała wtedy, że twoja miłość posiada nieuchronnie zbliżającą się datę nieodwracalnej ekspiracji (9 lutego 1971 r., siódma rocznica moich narodzin), być może skrzętniej zbierałabym mdłe perły dobrych wspomnień, by teraz móc tym skuteczniej cię nimi zaszczuć.
Lub też być może nie zbierałabym ich wcale, gdybym wiedziała, że przemienią się w kąsające czerwie, kiedy egoistyczna parszywość twojego charakteru zatruje ich niewinną słodycz. Pozostaje mi mieć mściwą nadzieję, że i ciebie budzą czasem w środku nocy, zmęczonego bardziej niż przed, wywalczonym z rozszalałym sumieniem, uśnięciem i niezdolnego zamknąć znów oczu do prowokacyjnie opieszałego świtu. Kiedyś wyczekiwałam go niespokojna i rozedrgana jak szarpnięta struna, naciągnięta do najwyższych dźwięków; dzisiaj muszę wyczekiwać go przy uchylonej kurtynie okna, inaczej w spazmie odrętwienia duszy i myśli nie zauważam wcale jego nadejścia, nawet kiedy zimną porą kostnieją mi dłonie i palce od porannego, przenikliwego chłodu. Zdarza się, że mój mąż, tknięty moją nieobecnością, budzi się również i odnajduje mnie w takim właśnie stanie; próbował na początku zaprowadzać mnie z powrotem do sypialni i usypiać czułą rozmową, zderzony jednak z bezowocnością tych zabiegów, wstawił pod okno małą dwuosobową sofę (jest szkaradna, doprawdy) oraz stoliczek z lampką – wyczekuje teraz świtu razem ze mną, trzymając moją dłoń i czytając swoje nudne książki.
Jestem pewna, że słyszałeś już o Nim, o moim mężu, Nikolaiu; zyskał sobie wprawdzie niemałą popularność swoimi pracami w dziedzinie psychologii, a znając twoje zainteresowanie wszystkim, co mogłoby nadać ci pozór intelektualnej biegłości, podejrzewam, że nieraz już przewracałeś jego nazwisko na swym języku, by zaimponować towarzystwu znajomością współczesnych prominentów. Chciałabym, żebyś wiedział jednak, że twoje najniewinniejsze wspomnienie nazwiska Vanhanen jest poniżającą obelgą dla tego człowieka – choćbyś wmawiał sobie inaczej, zarówno w kontekście intelektualnych talentów, jak również pod względem charakteru, jest on ci kategorycznie odległy, jak odległa jest złocista selma oślizgłej dżdżownicy. Żywię głęboką nadzieję, że wspomnisz te słowa, ilekroć przyjdzie ci na myśl znów powoływać się na wielkość tego człowieka, który w istocie niczym sobie nie zasłużył, by bezcześcić jego godność w podobny sposób. Wystarczy już, że miał to niezrozumiałe nieszczęście pokochać twoją małą, niedoszłą Walkirię, krew z twojej krwi, źródło rozczarowań pełne szlamu twoich żył. Jedyną jego słabością jest ta właśnie miłość – uczucie, które w odziedziczonej po tobie znikczemniałości, miałam czelność podle zszargać niewiernością; co więcej, niewiernością popełnioną w jego własnym domu z kobietami dalece ode mnie szlachetniejszymi. Mówię ci o tym z nieskromną ostentacją, z weredycznym draństwem, szczerością, na którą nigdy nie było cię stać (nie bądź zaskoczony, jestem pewna, że matka też udaje nieświadomą tylko z grzeczności), bo jesteś człowiekiem małym i w gruncie rzeczy tchórzliwym. Mówię ci to, bo wiem, że nie odważysz się nigdy powtórzyć tego nikomu, potwierdzić krążących plotek, jest to wszak ostrze obosieczne, wymierzone tak we mnie, jak i w ciebie jako mojego ojca, nawet jeśli mnie z takim rozgłosem wydziedziczyłeś – oboje przy tym wiemy, że nawet to nie było twoją decyzją, że nie zrobiłbyś tego z powodu własnej marności ducha, gdybym cię sama do tego nie pchnęła, nie podjęła pierwszego kroku, napoczynającego ostateczny upadek Sohvi Korhonen w momencie, gdy ludziom wydawało się, że nie stać jej już na nic gorszego.
Tamtą Sohvi było stać na więcej niż ktokolwiek sądził i obecną, Sohvi Vanhanen, stać na więcej niż ludziom się zdaje. Jeśli Norny pozwolą, usłyszysz jeszcze o mnie niejedno, ojcze; przyniosę ci hańbę, która dosięgnie cię nawet w Helheim, jeśli wybierzesz się tam wcześniej. Jeśli tak się stanie, jeśli przyczyną twojego zejścia wbrew moim ambicjom nie będę właśnie ja, jeśli na przekór mi umrzesz wcześniej lub w razie, gdyby to mnie wcześniej wezwano do Valhalli, chcę, żebyś wiedział, że niczego ci nie wybaczam i zasnął na wieki z tą właśnie myślą wydrążoną w zżartym egocentryzmem i pychą kamieniu twego kruchcianego, miernego i ograniczonego pod każdym względem jestestwa.
Twoja mała Walkiria
S. Vanhanen
S. Vanhanen
17 VIII 1996 r.
Matko,Mam nadzieję, że upływ czasu dał Ci możność spojrzenia na przeszłe zdarzenia z perspektywy pozwalającej Ci zrozumieć powody, dla których nie usłyszałaś ode mnie ani słowa od tego przeklętego jesiennego dnia, w którym – z takim okrutnym wyrachowaniem i objawem żałosnej niesamodzielności – odkrywszy prawdę, sprofanowałaś święte esprit de corps, nie tylko te powszechnie kobiece, ale również nasze własne, osobiste, zawarte nierozerwalną nicią więzi między matką a córką. Przyłapałaś mnie wtedy z flakonikiem szkarłatnej trucizny w drżącej dłoni, wytrąciłaś mi ją z niepodobną do Ciebie gwałtownością, chwyciłaś za nadgarstek z siłą, o jaką nigdy Cię nie podejrzewałam, i zawlekłaś przed zaskoczone oblicze ojca, nie ważąc w najmniejszym stopniu na mój płacz, krzyki i błagania. Padłam Ci do stóp, przerażona, kiedy wreszcie mnie puściłaś i chwyciłam się twojej spódnicy, desperacko poszukując w Tobie wsparcia, pocieszenia, wyrozumiałości, którą byłaś mi winna, jako moja rodzicielka i jako, po prostu, kobieta, a której nikczemnie mi odmówiłaś, choć widziałam, jak pusta czerń Twoich oczu zachodzi szklistością. Znienawidziłam Cię w tamtym momencie za te łzy. Nienawidzę Cię tak samo za samą zdradę, jak i za to, że nie potrafiłaś być silna w swoim postanowieniu jej popełnienia.
Długi czas nie rozumiałam, co czyni wasze małżeństwo z ojcem tak niewzruszonym i absolutnym, pomimo dotkliwych różnic usposobień i poglądów; chyba właśnie wtedy pojęłam, że winna temu jest właśnie ta słabość, zagnieżdżona w waszych sercach, zamykająca was w szczelnych ścianach niezmiennych, nudnych horyzontów. Nie sądzę, prawdę mówiąc, byś kiedykolwiek faktycznie go kochała, a nawet boję się, że tak naprawdę nie kochałaś nigdy nikogo. Nie potrafię sobie przy tym wyobrazić, jak zdrętwiałe i fantomowe musi być życie pozbawione uniesień, nie tylko, ale w szczególności, tych miłosnych. Chciałabym wiedzieć, prawdę mówiąc, czy kiedykolwiek słyszałaś rozszalałe bicie swojego serca? Czy czułaś, choć raz, jego przyrodzoną, rozognioną namiętność obijającą się o twoje ja? Czy brakowało Ci przez nią tchu, czy traciłaś przytomność myśli w pożądliwym, sensualnym amoku bądź w afekcie czysto emocjonalnym, dokuczliwie pozafizycznym, bo tym trudniejszym do zaspokojenia? Wydaje się dla mnie nieprawdopodobnym, by człowiekowi niepozbawionemu serca było to obce – a jednak nie potrafię znaleźć innego wytłumaczenia dla Twoich zbrodni przeciwko mnie.
Nie kochałam tego mężczyzny prawdziwie, ale autentyczność tego uczucia nie miała żadnego znaczenia, dopóki potrafił mnie przekonać, że tak właśnie jest. Ilekroć się nad tym zastanawiam, wydaje mi się wprawdzie, że jakaś cząstka tej gwałtownie rozbudzonej inklinacji wobec niego mogła być w istocie moją własną, wysnutą w zupełnej przytomności myśli, niezmąconych demoniczną tentacją, jakiej używał na mnie bez skrupułów. Był łajdakiem, to prawda, paskudnym wynaturzeniem żerującym na niewinnej naiwności nieświadomych kobiet, żałośnie mściwą niegrzecznością byłoby jednak nie zauważyć, że pod bezwzględną fasadą darowaną mu przez urodzenie, był interesującym, inteligentnym i czarującym człowiekiem (choć być może wmawiam sobie to tylko, próbując usprawiedliwić własną głupotę, nawet jeśli młody wiek jest wystarczającym argumentem; wpadłam przecież w jego sidła tuż po tym jak ostatni raz przekroczyłam próg surowego Olafa, byłam jeszcze w gruncie rzeczy dzieckiem). Zwodził mnie z taką konsekwencją, wykalkulowaniem i wyczuciem, że trudno mi odmówić mu pewnego uznania, nawet teraz, kiedy muszę żyć ze świadomością wszystkich skutków naszego krótkiego romansu. Wprawdzie nie mogę powiedzieć nawet, że chciałabym, by wszystko to potoczyło się inaczej, bo nie wiem doprawdy, co bym zrobiła, gdyby tamte minione wydarzenia nie pchnęły mnie do podjęcia decyzji o sięgnięciu wreszcie po własną, należącą mi się, wolność, której pozbawialiście mnie z ojcem swoimi wygórowanymi oczekiwaniami, nieustannie okazywaną pogardą i rozczarowaniem.
Spodziewam się, że chciałabyś wiedzieć, jak miewa się Twój wnuk, urodzony wprawdzie przede wszystkim z powodu twojego fatalnego posłuszeństwa ojcu i dziewięciomiesięcznej tortury nieustannej superwizji, jakiej mnie z zapamiętaniem poddałaś, dlatego śpieszę z odpowiedzią na niezadane pytanie – nie mam pojęcia, ponadto nie chcę wiedzieć i nalegam, byście z ojcem również nie próbowali się dowiadywać, o ile już nie skaziliście jego życia piołunem swojej obecności. Doprawdy, ze wszystkich rzeczy, jakie mogłyby mu się przytrafić – bycie śniącym po matce czy potworem po ojcu – żadne z tych nieszczęść nie mieści się w jednej skali z byciem częścią rodziny Korhonen. Dajcie mu spokój. Jestem może wyrodną matką, zrobiłam jednak co mogłam, by ukryć go przed wami, zanim sama nie schowałam się wśród śniącego robactwa. Bogowie tylko wiedzą, jak bardzo bałam się później, że w kolejnym śnie ujrzę pasy kukułcze zamiast borsuczych.
Jestem pewna, ze przeczytałaś już list adresowany do ojca, zanim mu go podałaś, jak to masz w swoim zwyczaju dystyngowanej, dobrze wychowanej kobiety, dlatego pozwolę sobie zakończyć odnośnikiem do epilogu tamtejszego; wiesz, że nie lubię się powtarzać.
Szczęśliwa w miłości
S. Vanhanen
S. Vanhanen
Sohvi Vänskä
Re: Sohvi Vanhanen Nie 27 Gru - 23:54
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
KARTA ROZWOJU
Mistrz Gry
Re: Sohvi Vanhanen Pon 28 Gru - 18:47
Karta zaakceptowana
Los zgotował ci niełatwe życie, Sohvi, mimo to udało ci się stworzyć dla siebie nową rzeczywistość w Midgardzie. W głębi serca masz niekiedy wrażenie, że wszędzie jesteś tu obca i trochę nie na miejscu, że na dwa szybkie kroki przypada zawsze jeden wolniejszy – powiedz, nie czujesz się czasami samotna wśród galdrów? Twoja determinacja i wytrwałość są godne podziwu, nie każdy potrafi przez lata tak uparcie stać na swoim. Kto wie, być może bogowie wysłuchają kiedyś twoich próśb?
Z pewnością niekiedy niełatwo jest ci mieszkać w Midgardzie, gdzie galdrowie na każdym kroku przypominają ci o twoich wybrakowanych zdolnościach – aby ułatwić ci trochę życie wśród członków magicznej społeczności, w prezencie na początek rozgrywki otrzymujesz od Mistrza Gry magiczny nóż rzeźbiarski, który znalazłaś kilka lat temu na pchlim targu. Choć uznałaś go z początku za zwykłe narzędzie, prędko okazało się, że wśród chałtury znaleźć można również przedmioty warte swojej ceny, nóż ten bowiem, pomimo swojego niepozornego wyglądu, nie tylko nadaje twojej twórczości prawdziwego realizmu, lecz ostrzega cię również przed potencjalnym niebezpieczeństwem – obserwuj go uważnie, ilekroć w twoim pobliżu pojawi się bowiem ktoś, kto ma wobec ciebie złe zamiary, rękojeść noża zmieni barwę z beżowego na ciemny brąz, dając ci jednocześnie +2 do rzutów związanych z obroną, jeśli zdecydujesz się go użyć.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinieneś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Z pewnością niekiedy niełatwo jest ci mieszkać w Midgardzie, gdzie galdrowie na każdym kroku przypominają ci o twoich wybrakowanych zdolnościach – aby ułatwić ci trochę życie wśród członków magicznej społeczności, w prezencie na początek rozgrywki otrzymujesz od Mistrza Gry magiczny nóż rzeźbiarski, który znalazłaś kilka lat temu na pchlim targu. Choć uznałaś go z początku za zwykłe narzędzie, prędko okazało się, że wśród chałtury znaleźć można również przedmioty warte swojej ceny, nóż ten bowiem, pomimo swojego niepozornego wyglądu, nie tylko nadaje twojej twórczości prawdziwego realizmu, lecz ostrzega cię również przed potencjalnym niebezpieczeństwem – obserwuj go uważnie, ilekroć w twoim pobliżu pojawi się bowiem ktoś, kto ma wobec ciebie złe zamiary, rękojeść noża zmieni barwę z beżowego na ciemny brąz, dając ci jednocześnie +2 do rzutów związanych z obroną, jeśli zdecydujesz się go użyć.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinieneś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!