Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Główne Foyer

    +11
    Einar Halvorsen
    Vermund Eriksen
    Edgar Oldenburg
    Vivian Sørensen
    Halle Skov
    Esteban Barros
    Prorok
    Alrick Vilhe
    Mistrz Gry
    Vil Kütt
    Nik Holt
    15 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    First topic message reminder :

    Główne Foyer
    Przestronne foyer znajduje się na pierwszym piętrze teatru, niedaleko głównej sceny i wykorzystywane jest przede wszystkim do organizacji uroczystych przyjęć, spotkań i niewielkich koncertów. Główny korytarz, wzdłuż którego rozłożony został miękki, czerwony dywan, niewątpliwie robi duże wrażenie nie tylko na galdrach odwiedzających to miejsce po raz pierwszy, lecz również na stałych bywalcach teatru. Ozdobą foyer są lśniące, marmurowe posadzki, stiukowe ściany, kryształowe kandelabry i żyrandole, których brylantowe zdobienia rzucają na ściany piegi srebrnego połysku za każdym razem, gdy przez okno na tarasie wpadają promienie słońca.
    Widzący
    Vermund Eriksen
    Vermund Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t3458-vermund-eriksen#34888https://midgard.forumpolish.com/t3486-vermund-eriksen#35063https://midgard.forumpolish.com/t3488-vennenmin#35071https://midgard.forumpolish.com/


    Ich spotkanie w siedzibie Kruczej Straży zdawało się nagle echem odległego – nierzeczywistego – snu. Mógłby uwierzyć jej uśmiechowi, mógłby uwierzyć, że to, co wtedy usłyszał, było zaledwie figlem pamięci przetrzymującego wspomnienia z innego zupełnie życia, podczas gdy w tym życiu – tutaj, gdzie popijali wspólnie szampana i uśmiechali się do siebie życzliwie, gdzie obracała się wśród towarzystwa ze swoją zwykłą kobiecą elegancją i dziewczęcą lekkością – podobne okrucieństwa zwyczajnie nie istniały. Były jedynie wytworem wyobraźni artystów takich jak Borg; przedmiotem twórczości, która najpiękniej dosięgała serca poprzez cierpienie. Powiedziała mu wtedy, że nie wiedział nikt oprócz jej najbliższych, że wolałaby, żeby tak zostało – i z uśmiechem strzegła swojej tajemnicy, kiedy obiektywy dziennikarskich aparatów węszyły niestrudzenie, rozchylając soczewki jak wietrzące nozdrza.
    Udało mu się ją rozbawić; uwierzył jej, że uśmiechała się do niego szczerze. Mogli pozwolić sobie na swobodę wobec siebie, nie rozstrząsać każdego słowa w poszukiwaniu ukrytych intencji, to mu się zawsze w niej podobało. Nawet, kiedy wisiała nad nimi groźba przymusu do wspólnego życia, rozmawiali ze sobą bez ogródek i pozorów – jego niezdarna bezpośredniość wynikała z nieobycia i obawy, że mogłaby źle zrozumieć sytuację, ze zmartwienia, że mogłaby go znienawidzić, a ona potrafiła odwzajemnić ją tak, jakby była najnaturalniejszą rzeczą pomiędzy nimi, dwoma konspirantami próbującymi znaleźć porozumienie w trudnych warunkach.
    Zadumał się przez moment nad jej słowami – usprawiedliwiającymi tak uprzejmie jego rodzinę; na koniec cień uśmiechu drgnął mu znów w kącikach ust, ale zdawał się rozważać jej pogląd zupełnie poważnie.
    A jednak chciałbym – odparł w końcu, spoglądając na nią z uwagą; mówił, jakby próbował ciężaru własnych myśli na języku – żebyśmy nie zaniedbywali naszej wrażliwości tak kategorycznie. Czy też, przynajmniej, otwartości – zawsze wydawało mu się, że Eriksenowie to paskudnie męski ród; nawet kobiety wydawały się w nim chłodne i sztywne od tych wykrochmalonych pod szyją zasad. – To jednak demokratyczny i wspólny świat. Bezustanne oranie zmęczonego, zabarykadowanego zagonu własnych zasad brzmi jak pułapka taka sama, jak każde inne chomąto zmyślonych reguł – mówił, marszcząc łagodnie brwi, tonem jednak nagle tak swobodnym, jakby przemyślenia te traktował jak intelektualną igraszkę. Uśmiechnął się rozbawiony, czując przyjemne ciepło pod sercem, kiedy szampan dosięgnął żołądka. Czyżby zaczął się, rzeczywiście, interesować polityką? – Chyba się po prostu starzeję – zażartował w odwecie pojednawczo.
    Zaskoczyła go swoim wycofaniem się zaraz; odczuł mały odprysk żalu, widząc jak ubiera na ramiona tę dyplomatyczną neutralność, przepraszając go jeszcze za swoje słowa. To już podobało mu się mniej, jak gdyby znowu próbowała się przed nim ukryć – nie miał jednak zuchwałości, żeby jej to wypominać. Zgodził się więc równie uprzejmie, życząc jej w zamian tego samego; szczególnie, że – jak sądził – jej zaznajomione ze sztuką podniebienie miało być bardziej wymagające.
    Myślałem, że tutaj wypada bardziej niż gdziekolwiek. Czy nie po to tu jesteśmy? – odpowiedział z niezrażonym rozbawieniem, nachylony ku niej bez szczególnej ostrożności; jeśli jego nazwisko pojawi się w gazetach, nie mogło być w tym nic złego, każdy z obecnych miał na to zapewne nadzieję, byleby tylko znaleźć się na cudzych ustach. Nie mrugnął więc nawet, kiedy jeden z obiektywów pstryknął gdzieś obok, zwrócony w ich kierunku. Udał teatralnie przejętego, kiedy odwzajemniła mu się równie pikantną plotką, chwilę jeszcze spoglądając na nią ze skróconej bliskości, rozluźniony alkoholem i jej obecnością. Nigdy nie pomyślałby, że Ahlströmowie mogliby znaleźć się w finansowych tarapatach; że podjęliby tak duże ryzyko z podobną inwestycją. – Widzisz, to druga skrajność: pokładają tyle wiary w sztuce, że gotowi byliby doprowadzić się dla niej do ruiny. Dlatego nigdy nie ubiliśmy razem żadnego interesu, ich majątek to łut szczęścia bardziej niż rozsądek. Na miejscu pani Ahlström też bym się pochorował, widząc jak moje pieniądze stygną w tych ozdobach. – Nie widział powodu, by powstrzymywać się od złośliwości; był przekonany, że wypełniała ona obecnie całe foyer, cicha, zaczepna i zadowolona z siebie.
    Dobrze było mieć ją u swojego boku; stać nią w tłumku powoli przesuwającej się naprzód kolejki, jak gdyby miał obok siebie kogoś, o kogo należało się troszczyć. Uczucie to przyjemnie brało górę nad własnym poczuciem nieporadności; wkładało w dłonie coś istotniejszego, jej drobną dłoń, jej uśmiech i komfort. Nawet w takich miejscach wydawał się wciąż być na służbie: wartował więc przy niej, wdzięcznie.
    Tej wrażliwości właśnie, Vivian, mi u nas brakuje – odparł jeszcze przed tym, jak zasiedli do pierwszego aktu, prawie jakby w rozbawionym, subtelnym zaproszeniu, choć wcale nie zamierzał, by tak zabrzmiało: jakby mówił jej, że mogłaby wnieść ją w posagu, schować do szafek wraz z zastawą, wypielęgnować im za oknem ogród życzliwości.
    Zaskoczyła go całą swoją wiedzą na temat technikaliów; za każdym razem, kiedy pochylał się ku niej, miała dla niego nową odkrywczą rzecz, otwierała mu oczy i kierowała je we właściwym kierunku. Nie wiedział wcześniej, że była tak bardzo zainteresowana sztuką, nie wiedział o niej wiele, zdawał sobie sprawę. Potem, kiedy stali już na zewnątrz po pierwszym akcie, wciąż jeszcze czuł na skórze ramion dreszcz po jego zakończeniu – głos Villemo zdawał się przesuwać po niej pieszczotliwie jak dotyk, wprowadzając w szczególne przejęcie. Nie dziwiło go więc wcale, kiedy dostrzegł, że oczy Vivian pokrywają się szklistością, choć obudziło to w nim ponownie zmartwienie i przypomniało, że wcale nie uciekli od tamtego świata, w którym spotkali się pokoju przesłuchań i rozłożyli jej przeżycia na stole.
    Nie wiem, czy jestem w stanie trafnie ocenić wykonanie, ufam twojej opinii. Ale muszę przyznać, że jest bardziej… zajmujące niż się spodziewałem – odpowiedział, szukając odpowiedniego słowa dla tego wrażenia, które wciąż tkwiło pod skórą, jak gdyby wyciągnięto go nagle na powierzchnię, a on wciąż czuł się, jakby głowę miał pod taflą opowieści. Zaniepokojony odłożył kieliszek na tacę przechodzącego obok kelnera, by wyciągnąć poszetkę z kieszeni marynarki, by jej ją zaoferować. – Gdybyś potrzebowała wyjść… – zaczął, czując jednocześnie, że jego własne oczy zdradzają go, źrenice zachodzą wzruszeniem, nieoczekiwanie za gardło złapał go łagodny ucisk. Nie skończył, uśmiechnął się do niej z łzawym rozbawieniem, nie rozumiejąc sam, co się z nim dzieje, rozbawienie wydawało się jedyną racjonalną reakcją, jedyną najmniej zawstydzającą. Nie skończył, bo przechodzący obok dziennikarz zatrzymał się przy nich, zwracając się do Vivian, a on odwrócił pospiesznie głowę w przeciwnym kierunku, mrugając nerwowo, by doprowadzić się do porządku.
    Kolejne akty okazały się jeszcze bardziej intensywne: prawie dzikie, z trzaskiem błyskawic, wściekłym morzem, statkiem rozbijającym się o skały i z ludźmi przypominającymi pół zwierzęta, rozkołysane i groźne, tłoczące się wokół bohatera podobnie jak woda, przed której głodem ledwo zbiegł. Tym razem pochylał się ku Vivian rzadziej, nie chcąc stracić zbyt wiele z widowiska, przeoczyć jakiegoś szczegółu, nie mogąc – przede wszystkim – oderwać od tego wszystkiego wzroku. Tym razem sztuka nie wzięła go za zmysły pieszczotą uczuć, tym razem chwytała go mocno i nie chciała wypuścić. Choć nie porywał go motyw oddanej, pomimo wszystko i wbrew wszystkiemu, miłości, zachwycał go rozmach spektaklu; ta zdziczała intensywność i pasja, jaka wylewała się na scenę, krajobraz roztaczany przed ich spojrzeniami grą aktorską, muzyką i magią iluzji. Wszystko, w pewnym momencie, zdawało się wspaniale rozkiełznane, choć skoordynowane w dyskretny sposób; historia otwierała się przed nimi jak kwiat, jak wir wodny, jak skowycząca dziko przepaść, w której bohaterzy próbowali się odnaleźć. Pod sklepieniem skrzydłami zatrzepotał Śnieżny Ptak, by zapikować nagle w dół, a on drgnął nerwowo, jakby wspomnienie niepokoju chwyciło go nieprzyjemnie za kręgosłup. Spojrzał później na Vivian prawie przepraszająco, jak gdyby musiał sobie przypomnieć, że siedziała obok; na ustach wykwitł mu w końcu znów uśmiech, jakby rozbawił tym odruchem sam z siebie.
    Jak kończy się ta historia według ciebie? – spytał ją, kiedy ucichł odgłos klaszczących w rytm dłoni i znaleźli się znowu w foyer.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Vermund Eriksen' has done the following action : kości


    'k15' : 9
    Widzący
    Arthur Mortensen
    Arthur Mortensen
    https://midgard.forumpolish.com/t914-arthur-mortensenhttps://midgard.forumpolish.com/t956-arthur-nisse-mortensen#5269https://midgard.forumpolish.com/t957-ravihttps://midgard.forumpolish.com/f89-dom-panstwa-nilsen


    Nie uniknął konfrontacji z dziennikarzem, który odrobinę go zaskoczył, bowiem Mortensen czuł się absolutnie ostatnią osobą, jaka mogłaby stanowić ciekawy kąsek do stawiania tego typu pytań. Stąd na jego twarzy pojawił się lekki pąs onieśmielenia zaistniałą sytuacją, a chociaż wzrokiem i postawą starał się nadrabiać, tak jego pierwsza ucieczka i dalsza reakcja, mogła wiele mówić doświadczonemu dziennikarzowi lub osobie, która sprawnie odczytywała mowę ciała. Mimo to marynarz pochylił się nad zadanym pytanie, tak aby zgodnie z własnym sumieniem odpowiedzieć szczerze.
    Nie jestem obiektywny w serwowaniu takich opinii, lecz by nie pozostawiać pytania bez odpowiedzi, mogę z całą pewnością stwierdzić, że spektakl chwyta za serce. A cała ta otoczka, wokół niego jest doprawdy magiczna. I jestem wprost oczarowany widowiskiem, jak i grą aktorską. – Jego głos drżał nieznacznie, a światła fleszy peszyły młodego oficera, który czuł się wyjątkowo niekomfortowo w takiej scenerii. Dlatego, gdy tylko spostrzegł okazję, wymknął się ukradkiem i w cieniu ściany dopił drinka.
    Kiedy ponownie rozsiedli się w wygodnych fotelach czuł, jak ciekawość mieszała się ze szczyptą nieokreślonego niepokoju, jakby przewidywał burzę, która dopiero wyłoni się na horyzoncie za kilka godzin, to było niecodzienne uczucie w teatrze, a przynajmniej tak mu się zdawało, być może fakt, iż spektakl osadzony był w tematach, które go żywo interesują i poruszają najwrażliwsze struny jego serca, miał na to swój wpływ. A może tak dogłębnie poruszony losami bohaterów z niecierpliwością wypatrywał kontynuacji?
    Villemo otrzymywała udany debiut, wręcz wymarzony – przeczuwał w głębi ducha, że kobieta podoła temu zadaniu, a jednak jakiś podskórny stres towarzyszył marynarzowi, troska o przyjaciółkę umykała, kiedy na jaw wychodziły jej zdolności, choć nigdy w pełnym swym obrazie ich nie poznał, tak prezentowała się, jak na jego oko – doskonale.
    Wzmianki o przeznaczeniu kierowane bezpośrednio ze sceny zelektryzowały mężczyznę, wyrywając go niejako z pewnej zadumy, w jaką popadł podczas chłonięcia wydarzeń na scenie. Momentami magia zdawała się wypływać daleko poza granice podwyższenia i otulała widzów swą mgiełką. W głębi ducha pragnął wierzyć, że odnaleźli spokój, gdziekolwiek by ten nie spoczywał, tak każdy w jego mniemaniu na niego zasługiwał. Nostalgia zrazu go nawiedziła, a oczy nie potrafiły oderwać się od czerwonej kurtyny. Głuchy pomruk toastu przeszywał jego ciało na wskroś, wręcz czuł, jak te wewnętrznie drżało. Wstał tylko przez dźwięczną i porywającą melodię, co zakradała się do poruszonego spektaklem serca i otulała je miękką puchową kołderką. Wychodząc ponownie na czerwony foyer dywan rozejrzał się, tym razem pewniej po zgromadzonych twarzach szukając, wśród zgromadzonych znajomych.
    Widzący
    Vivian Sørensen
    Vivian Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1502-vivian-srensen?nid=1#13829https://midgard.forumpolish.com/t1508-vivian-srensen#13842https://midgard.forumpolish.com/t1507-imp#13841https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    Kiedy paparazzi błyskali swoimi aparatami, jej uśmiech stawał się jeszcze bardziej sztuczny, jakby maska, którą nosiła, stawała się jeszcze grubsza. Udawała, że bawi się świetnie, że jest częścią tego wielkiego świata, ale w rzeczywistości czuła się jak obca, wśród tłumu ludzi, którzy nie znali prawdziwej historii za jej fasadą. Każdy uśmiech, każdy gest, to było jak krok w nieznanym tańcu, gdzie musiała być doskonała, pomimo wewnętrznej rozterki. W głębi duszy tęskniła za ucieczką, za chwilą spokoju, gdzie mogłaby zrzucić tę ciężką maskę i pozwolić swoim prawdziwym emocjom wydostać się na światło dzienne. Ale w tym momencie, na tej rozświetlonej gali, udawała, że wszystko jest w porządku, bo nikt nie znał prawdy o jej wewnętrznej walce.
    Obecność Vermunda okazała się najlepszym, co mogła dostać na tej gali. Wiedział o jej sekrecie, z jakim brzemieniem się borykała i czuła, że mimowolnie chce trzymać nad nią pieczę, gdzie mogła poczuć się chociaż odrobinę bezpieczna, choćby na tę chwilę. Gdy rozmawiała z nim, jej spojrzenie szukało oparcia w jego oczach, jakby chciała znaleźć tam chwilę ukojenia przed naporem światła fleszy. Była wdzięczna za jego obecność, za możliwość ucieczki w chwilach prywatności, choćby na krótki moment, nawet w tłumie gości. Niestety nawet w jego towarzystwie, błysk fleszy przypominał jej, że nigdy nie jest sama, że jej życie jest częścią publicznego spektaklu, od którego nie ma ucieczki.
    - To faktycznie może być nowy kierunek waszego rodu - chłodny i opanowany klan Eriksenów raczej nie przejawiał oznak wrażliwości, choć Vivian jako postronna obserwatorka mogła nie mieć pełnego obrazu. Niemniej skądś to stereotypowe myślenie się wzięło, co nie znaczy, że nie można przełamywać pewnych schematów.
    Gdyby starsi jarlowie ustąpili miejsca swoim młodym, pełnymi pomysłów i ambicji wnuków, ich świat diametralnie by się zmienił. Okazałoby się, że wcale nie trzeba na siłę szukać małżonków na tle politycznym, by formować sojusze. Wiele problemów znalazłoby bezkolizyjne wyścia, choć nie wiadomo ile po drodze problemów by się stworzyło. Magiczna Skandynawia była głęboko zakorzeniona w tradycji, a każde nowości były wprowadzane powoli, przyjmowane z niechęcią. Nie przez wszystkich, ale znaczną część. Wiele rodzin patrzyło na klany jako wzór, więc kiedy oni potępiali określone wzorce, stawało się to prawem. Ile czasu musi minąć, by te realia uległy zmianie?
    - W takim razie czekam dnia, gdy zasiądziesz w fotelu jako jarl. Wierzę, że zrobisz wiele dobrego - miał racje odnośnie pułapki i znała go już na tyle, by wiedzieć, że jest rozsądnym i inteligentnym mężczyzną. Jeśli zaczynał interesować się polityką, to może właśnie dlatego, że pora na zmiany. Już teraz stali na rozdrożu, w zależności od tego, co wybiorą niezdecydowane dotąd klany. Decyzje dziadka były dla niej zagadką, natomiast Eriksenowie mieli swoje skłonności. Cokolwiek się wydarzy, ona będzie w tym jedynie pionkiem - nigdy nie będzie nawet blisko rządzenia, nie kiedy miała trzech starszych braci, nie kiedy miała być sprzedana w łapska innego klanu.
    Gładko odbił jej przytyk o plotkowaniu, na co roześmiała się i zgodnie kiwnęła głową. W istocie takie gale oprócz zaspokojenia artystycznego głodu, miały również zapewnić atrakcje w postaci plotek i dramatów. Do tej pory obyło się chyba bez nich, nikt się nie kłócił, nikt nie oświadczał się nikomu, nawet nie było przypadków pijanych awanturników, a jeśli tak dalej pójdzie, to gala zakończy się całkowitym sukcesem.
    - Kto wie, może jeszcze odbiją się od dna. Sztuka bywa przewrotna, a z odrobiną determinacji pieniądze można na nowo zarobić, a reputację odbudować - oczywiście nie była tu obiektywna, bo miała na myśli swój ród, jego błędy na przestrzeni lat, które odbiły się szerokim echem, a wiele rodzin odwróciło się od nich w najgorszym momencie. Nie winiła tych, którzy to zrobili, ale próbowała odkupić winy przodków i ciężko pracowała na solidność marki i poprawę reputacji.
    Zawstydziła się na jego słowa tuż przed rozpoczęciem pierwszego aktu. Nie wiedziała, jak je odebrać, a choć zawsze miała o nim nieskazitelną opinię, tak zdawała sobie sprawę, że każdy grał na własną stronę. Większości społeczeństwa brakowało wrażliwości, mogła tu śmiało wskazać osoby, które nie przyszły dla sztuki, a z ciekawości i chęci pokazania się w towarzystwie. W jakimś stopniu rozumiała, co miał na myśli, ale nie potrafiła temu zaradzić.
    Przerwa była potrzebna, nie tylko pod względem technicznym dla przygotowania nowych efektów wizualno-dźwiękowych, ale także dla gości, którzy potrzebowali wytchnienia od natłoku emocji, wywierającego nacisk ze sceny. Porywająca historia przywoływała wiele myśli i wspomnień, a kreacje bohaterów były na tyle wiarygodne, że odbiorca miał wrażenie, że wszystko to dzieje się naprawdę.
    - Nie musisz bazować na mojej opinii. To sztuka, każdy ma prawo odbierać ją na swój sposób. To właśnie jej piękno, że budzi skrajne emocje, w zależności od twojego charakteru i doświadczeń, znajduje czuły punkt i wywiera największe wrażenie, gdy się tego nie spodziewasz - mogłaby mówić o sztuce bez końca, ale nie chciała go zanudzać, szczególnie że to jego pierwsze wyjście, więc nadmiar emocji mógł przytłoczyć i potencjalnie zniechęcić, jeśli dołożyć do tego przesadną analizę. Musiał to odkrywać w swoim tempie, zgodnie z własnym sumieniem.
    - Właściwie możemy... - już miała się zgodzić na chwilowy odpoczynek z dala od natrętnych dziennikarzy i tłoku obcych, świdrujących spojrzeń, ale wtedy poczuła błysk fleszy, a potem zobaczyła wyrastającą przed nią dziennikarkę, która zdążyła dojrzeć jej wzruszenie. Przeklęła się w myślach za zamoczenie ust w alkoholu, mogła się spodziewać, że nie pomoże jej utrzymać kontroli. Niemniej musiała wybrnąć z sytuacji bez wzbudzania nadmiernego zainteresowania. Wiedziała, że będzie tu na świeczniku, ale teraz czuła się wręcz osaczona.
    - Tak, wspaniała historia chwyta za serce. Gra aktorska, chór, muzyka i dodatkowe elementy wizualne tworzą wspaniałe dzieło, z którego pan Borg powinien być dumny. Wychowując się wśród artystów tworzących unikatową biżuterię, jestem tym bardziej uwrażliwiona na sztukę, stąd moje wzruszenie - nagła presja szybko wysuszyła łzy z oczu kobiety, bo chciała dobrze wypaść, żeby dziadek nie miał jej nic do zarzucenia. Miała nadzieję, że podołała temu zadaniu, jednocześnie poniekąd reklamując usługi rodu i przedstawiając się jako wrażliwe, delikatne dziewczę, a przez to bardziej pożądane wśród potencjalnych kandydatów na męża.
    Ostatnie akty są wstrząsające, podczas nich Vivian siedzi w napięciu, czekając na zakończenie. Rany Tove, jej odwaga i siła do walki są inspirujące dla kobiety, która nie tak dawno sama zmierzyła się z bestią.
    Otwarte zakończenie, które każdy może intepretować na własny sposób jest najbardziej porywającą metodą, budzącą wiele skrajnych emocji i dyskusji wśród widzów. Melodia kończąca akt IV wzrusza do łez, choć panna Sørensen ma obecnie obawy przed wypływem emocji. Nie miała za złe mężczyźnie, że poświęcał jej znacznie mniej uwagi niż podczas pierwszych aktów, sama była całkowicie pochłonięta historią, nie mogła go winić.
    - Myślę, że zmarli i połączyli się w zaświatach. Jakie jest twoje zdanie? - zadane rany nie pozostawiły wątpliwości, polegał na tym cały tragizm sytuacji. Niemniej dopuszczała myśl, że ktoś może mieć inne pojęcie, więc z ciekawością słuchała odpowiedzi mężczyzny. Widziała dziś trochę inne oblicze Vermunda, odkryła jego bardziej wrażliwą stronę, czym jeszcze bardziej zyskał w jej oczach.
    - Odpuszczę sobie alkohol - pokręciła głową do kelnera, który już wyciągał w jej stronę drinka. Nie chciała prowokować niebezpiecznych sytuacji a nadmierne rozluźnienie mogło pobudzić destrukcyjne zachowania.
    - Chodź, spróbujmy szczęścia w loterii - uśmiechnęła się, nieco bardziej ożywiona, próbując wrócić do poprzedniego stanu wesołości, by żaden dziennikarz nie mógł się do niej przyczepić. Wykupiła los, stanowiący jednoczesny datek na rozwój młodych artystów, a w nagrodę otrzymała wiosenny szalik projektu Nilsa Ahlgrena. - Zobacz, jaki wspaniały!
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Vivian Sørensen' has done the following action : kości


    'k15' : 8
    Ślepcy
    Halle Skov
    Halle Skov
    https://midgard.forumpolish.com/t3454-halle-skovhttps://midgard.forumpolish.com/t3542-halle-skov#35520https://midgard.forumpolish.com/t3541-bragi#35518https://midgard.forumpolish.com/


    Czuł na sobie ich spojrzenia. Dziesiątki drobnych kamyków cudzych tęczówek wbitych w skórę. Nie był pewien, ile z nich było jedynie wytworem jego wyobraźni, jednak ich nierealność nie sprawiała, że stawały się mniej uciążliwe. Patrzyli na niego, a on z całej siły starał się nie patrzeć na nich — wiedział, że nie można popełnić większego błędu niż spojrzeć któremuś z nich w oczy. Pamiętał doskonale wieczór swojego pierwszego bankietu — przeszło mu wtedy przez myśl, że ludzie, którym całe życie zazdrościł, przypominali raczej szarańczę. Piękną, pachnącą szarańczę o gładkiej skórze. Nawet teraz nie potrafił się przed nimi bronić, choć wiedział przecież, co się pod nią kryje.
    Być może Toke miał rację — bez niewiadomych nie byłoby frajdy. Bawił się lepiej, gdy był młodszy i nie zdawał sobie sprawy z własnej naiwności; był o wiele szczęśliwszy, gdy wierzył, że należy do świata, który nigdy w pełni go nie chciał. Uśmiechnął się więc, za cienką powłoką wesołości chowając krótki grymas rozgoryczenia i mrugnął do Toke porozumiewawczo, po chwili posyłając mu jeszcze jedno długie, teatralnie westchnienie, kiedy przyznał, że tęsknił. Halle wiedział, że to kłamstwo — mały, zadziorny żart wystosowany w odpowiednim momencie, a jednak lubił myśleć, że ktoś faktycznie mógł tak o nim myśleć. Kiedy Jaska mówił mu, że tęsknił, jego głos brzmiał tak, jakby tęsknota była obowiązkiem, czymś, co musi nosić na barkach choćby przez zwykłą powinność. Uciekał od niego spojrzeniem i bał się jego śmiechu. Halle wiedział, czym jest w głębi serca — podobnie jak szarańcza midgardzkich elit, doskonale zdawał sobie sprawę z własnego zepsucia. A więc bycie istotą, za którą się tęskni, nie było dla niego. Spodobało mu się jednak brzmienie tego wyznania.
    Uważaj, podobno niektórzy już nigdy nie wracają do domu — szepnął słabo, choć nawet blady i roztrzęsiony zdołał wyszczerzyć do niego szelmowsko zęby. Myśl o eliksirach pochowanych w kuchennych szafkach jego mieszkania wydała mu się wnet pokrzepiająca. Mógłby wrócić, uciec z tego miejsca pełnego starych koszmarów. Na dnie szuflady leżała fiolka purpurowej mgły, filigranowa i migocząca w półmroku jak podłużny kryształ. Potrafił wyobrazić sobie przyjemne otępienie, w które mogłaby go wprowadzić, lecz uczucie nie trwało długo — ból głowy wracał, wraz z nim dudnienie tętna w uszach. Wszystko zbyt jasne, zbyt jaskrawe, dźwięki zdawały się wiercić go od środka. Gdy się obrócił, próbując odzyskać równowagę w tłumie, uważne spojrzenie jednego ze stojących nieopodal mężczyzn wbiło się w niego jak żądło. Był dziennikarzem, na pewno — po wszystkich tych latach Halle nauczył się ich rozpoznawać, wyciągać z chaosu ich skupione spojrzenia. Czy nie tego właśnie chciałeś? — zdawał się mówić mężczyzna, choć jego usta w ogóle się nie poruszały. Uwagi. Poczuł ukłucie paniki gdzieś pod sercem. Chciał wyciągnąć dłoń w stronę Toke, lecz ten podał mu już ramię.
    Nie zauważył nawet, że przerwa się skończyła. Czas stracił swój normalny pęd, jego towarzysz natomiast nie zawracał, zamiast tego — zgodnie z prośbą — ciągnął go w stronę wyjścia. Halle kolejny raz posłusznie dał się poprowadzić, niezdolny do tego, by protestować, zbyt rozkojarzony był przez własne, niezrozumiałe uczucia. Na dnie żołądka zbierał się niepokój. Czuł, że Toke nie powinien był tego robić — nie teraz, nie przy wszystkim i nie on. Miał przed sobą karierę i każdy głupi ruch w towarzystwie byłby w stanie mu zaszkodzić. Porządni obywatele nie uciekają przed końcem sztuki, a na pewno nie pod rękę z chodzącym skandalem, którego sława skończyła się w splendorze nieszczególnie uprzejmych nagłówków. Skrzywił się lekko na jego słowa, choć jeszcze przed chwilą gotów był sam z tego żartować. Nigdy nie należał do osób, które się martwią, nieszczególnie zależało mu również na cudzym dobrobycie, a jednak przez kilka sekund miał ochotę siłą wepchnąć go znów do foyer. Wygrał egoizm — nie chciał być sam, a Toke okazał mu się dziś bardzo potrzebny. Dużo się śmiał, miał ładne oczy i najwidoczniej nie dbał wystarczająco o opinię, by zostawić go pod drzwiami.
    Jak gówno — odparł, opierając się plecami o ścianę. Powietrze o tej godzinie było przyjemnie chłodne, a on poczuł, jak umysł zaczyna się uspokajać. — Sponsorzy nie będą na ciebie źli? — spytał, uśmiechając się do niego lekko. Wyciągnął z kieszeni marynarki papierośnicę i wsadziwszy jednego z papierosów między zęby, podał ją Toke. Potem, cicho, wydobył jeszcze zapalniczkę. Obiekt nietypowy dla galdra — dla galdra, który może publicznie używać zaklęć. — Wiesz, po jednym z moich pierwszych wielkich występów dostałem strasznego... och, nazwijmy to atakiem złości — zaczął, starając się brzmieć jak najbardziej obojętnie. — Załatwili to wszystko. Moi mecenasi. Pozwolili mi grać w Domu Jarłów na tragicznie nędznym bankiecie. Mówili, że to moja wielka szansa i pewnie mieli rację. Ktoś dał mi szampana, wypiłem go za dużo, nigdy wcześniej nie piłem szampana, do cholery, nie wiedziałem, że to tak działa — zaśmiał się niechętnie. — Jakaś kobieta, któraś z tych obleśnych bogatych córek kogoś ważnego, spytała mojego mecenasa, czy to prawda, że mieszkałem na ulicy. Stałem obok, ale spytała jego. Uśmiechała się, jakby to było ekscytujące. — Zaciągnął się papierosem. Biały dym przysłonił mu na moment widok twarzy Toke, która w świetle wieczoru odbijała złotawą poświatę latarni. — Powiedziałem jej wtedy coś… cóż, nieładnego. Byłem pijany, a oni strasznie się na mnie wkurzyli. Musiałem przepraszać miesiącami, podpisywać się na listkach dołączanych do bukietów, kajać się jakbym był psem. — Posłał mężczyźnie krótkie, uważne spojrzenie. — Tobie chyba idzie dobrze, co? Słyszałem, że robisz niezłą furorę w operze. Widziałem, że książę od Oldenburgów ci się przygląda. — Wyciągnął rękę, żeby szturchnąć go lekko w ramię. — Nie rób głupot. Nie kiedy patrzą.


    Don't give it a hand, offer it a soul
    Don't let it in with no intention to keep it, Jesus Christ, don't be kind to it. Honey, don't feed it, it will come back
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Dziennikarze w trakcie przerwy, zaczepiali kogo się dało i pytali o opinię. Przysłuchiwali się rozmowom, to był dla nich czas żniw. Arthur oraz Vivian mogli być pewni, że zostaną zacytowani w gazetach, dlatego każde słowo należało dokładnie ważyć.
    Rozbrzmiały dzwonki informujące, że oto goście zapraszani są na wielki finał gali, choć wszyscy mogli usłyszeć, że po tym finale Borg wraz z dyrektorem teatru przygotowali coś jeszcze co ma być zwieńczeniem pięknego wieczoru.
    Było pewne, że nikt nie oszczędzał na tym przedsięwzięciu.

    Światła skupione na czerwonym, ciężkim materialne kurtyny zapowiadały wielki finał, jaki został przygotowany na Gali. Orkiestra nastrajała od nowa instrumenty, sprawdzała nuty, lekkie podenerwowanie dało się wyczuć w powietrzu. Gdy goście zajęli miejsce na scenę wkroczył Leonard Borg w pełnym, entuzjazmu aplauzie ze strony widowni. Ukłonił się głęboko i posłał szeroki uśmiech. Mężczyzna będąc w swoim żywiole nie wyglądał ani trochę na speszonego.
    - Sztuka ma to do siebie, że jedni ją kochają, a inni nienawidzą. Ponoć nie ma niczego pośredniego. - Odezwał się mocnym głosem, a cała sala zamarła w oczekiwaniu na kolejne słowa. - Wartość utworu polega nie na jego doskonałości, ale na efektach, jakie wywołuje. - Przeszedł się po scenie, a światło wędrowało za nim. - Tworząc sztukę “Morskiej żony” szukałem tego, co wywoła emocje i rozumiałem, że największym nośnikiem emocji jest dźwięk. Muzyka, melodia, która sprawia, że to co zobaczymy na scenie staje się przeżyciem. Istnym katharsis. - Przystanął w miejscu, stworzył pauzę, wiedział jak budować napięcie. - To co teraz usłyszycie to słynne arie i duety jakie stworzyli wspaniali kompozytorzy naszych czasów. - Wskazał na kurtynę. - Tam za mną czekają niesamowici aktorzy, którzy nie tylko potrafią wcielić się w każdą postać, niczym kameleony, ale również czarują głosem. Zapraszam państwa w muzyczną podróż.
    Ukłonił się ponownie i zniknął za kurtyną, a ta po chwili zaczęła unosić się w górę w akompaniamencie głosów i uderzenia bębnów. Na scenie znajdowali się aktorzy wiodący i ci drugoplanowi, zaś za nimi stał pokaźny chór. Światła rozbłysły. Vensel Hjortsberg ubrany już w smoking, bez charakteryzacji wystąpił do przodu i zaczął śpiew, a muzyka przyspieszała. To był jego moment, jego scena, gdzie królował, porywał w pieśń o możliwościach i braku ograniczeń. Z każdą sekundą otoczenie wokół śpiewających się zmieniało, tworząc wszelkiej maści iluzje świetlne, w którą idealnie wpasowali się tancerze wirujący między śpiewającymi, tworząc prawdziwe widowisko. Liczne głosy mieszały się ze sobą, tworząc istną harmonię dźwięków. Muzyka wypełniała każdy róg pomieszczenia, sprawiała, że ciało samo bujało się w rytm melodii, a dłonie wyklaskiwały rytm.
    Gdy pierwsza piosenka się skończyła, chór otoczony został ciemnością, a na scenę w jasnej i zwiewnej sukience wystąpiła aktorka, która grała Ingrid. Melodia, która rozpoczęła jej występ była delikatna, miękka i ciepła. Przywodziła na myśl spokojne miejsce, do którego zawsze można było uciec. Otoczenie wokół śpiewającej zmieniło się na to przypominające salon z palącym się kominkiem. Iluzja była tak dobrze skomponowana, że wydawała się niemal namacalna. Wydawało się, że można usiąść w miękkim fotelu, zatopić się w poduszkach i odpłynąć wraz z kojącym głosem śpiewającej aktorki.
    Płynne przejście muzyki uświadomiło, że oto zaczyna się kolejny utwór. Tym razem goście gali znaleźli się w czymś na wzór jaskini pełnej bogactwa i pięknych świeczników. Aktor grający Erika wyszedł na scenę i rozpoczął arię z kolejnego dzieła musicalowego, który swego czasu był bardzo popularny na deskach teatrów. Wraz ze smyczkami tworzył niepokojący świat wokół siebie i choć nie miał na sobie charakteryzacji, ukazując twarz gładką i mocno zaczesane włosy do tyłu, to swoim głosem potrafił oczarować słuchaczy. Był sam na scenie, nie miał wsparcia ze strony chóru ani tancerzy, a jednak nie potrzebował tego, będąc w tej chwili władcą sceny.
    Gdy melodia ucichła głośne brawa oznajmiły, że aktor osiągnął efekt jaki sobie założył. Zaraz jednak dały się słyszeć pierwsze nuty pianina. Nieśmiałe, ciche zapowiadające ostatni utwór w trakcie finału.
    Na scenę wkroczyła Villemo Holmsen w złoto - białej sukni, z włosami upiętymi w misterny kok, rozpoczęła arię. Jedwabisty głos idealnie zlewał się z muzyką, do której dołączyły skrzypce oraz inne instrumenty pod batutą dyrygenta, który wychodził z siebie, aby oddać magię wieczoru. Pierwsze słowa miękko wypowiadane popłynęły w stronę widowni, a tło za śpiewającą zatopiono w czerni. Podobnie jak jej poprzednicy, była tylko ona, nie towarzyszył jej chór. To właśnie ona miała teraz błyszczeć jak te gwiazdy, o których teraz śpiewała.
    Śpiewającą kobietę otoczył złoty pył, a muzyka zaczęła piąć się ku górze wraz ze śpiewającą, sufit nad głowami gości zamienił się w ciemne, granatowe niebo usiane tysiącem gwiazd, a melodia porywała serca i umysły. Villemo wkładała całe swoje istnienie w pieśń finalną, która miała zakończyć to wielkie wydarzenie.
    Ostatnie nuty wybrzmiały wraz z wibracją głosu, która osiadła w całym pomieszczeniu i jeszcze cichym echem trwała w umysłach słuchaczy, nim ogromny aplauz rozlał się po sali.
    Aktorzy ukłonili się głęboko przed publicznością, ich twarze rozjaśniały szerokie uśmiechy, kiedy po raz kolejny przyjmowali wdzięczność widowni. Dołączył do ich Leonard Borg, który zaprosił wszystkich do foyer, gdzie mieli pojawić się również aktorzy z jakimi będzie możliwość porozmawiania.

    INFORMACJE

    Zasiedliście ponownie na swoich miejscach, na scenę weszli artyści. Światła przygasły, pozostały jedynie te, które oświetlają scenę. Rozpoczął się finał gali. Nic nie zapowiadało, że wydarzy się coś niezwykłego, a jednak po chwili muzyka zaczęła zmieniać się w obrazy, zaczęło wam się zdawać, że widzicie inne miejsca czy osoby, których przecież nie było na koncercie.
    Organizatorzy koncertu postarali się o dodatkowe atrakcje i instrumenty zostały zaczarowane tworząc delikatne iluzje niczym mgiełki, które przewijają się przed wami. Wasze zmysły zostały wystawione też na działanie aury, która wdziera się w wasze umysły. Widzicie różne obrazy wywołane muzyką.
    Rzucacie kością k6 na efekty iluzji muzycznej. Do efektu kości odnosicie się na początku swojego posta.
    W tej turze dołaczają do was też aktorzy i aktorki, których do tej pory widzieliście jedynie na scenie.
    Wraz z końcem utworu wszystkie iluzje znikają.
    Odnośnik do muzyki: tutaj.
    Nie macie ograniczenia ilości postów.


    ILUZJE (k6)

    1 – Widzisz przed sobą łąkę usianą kwieciem, wokół unosi się słodki, wręcz duszący zapach roślinności. Na horyzoncie dostrzegasz postać osoby, której dawno nie widziałeś, a która być może odeszła już na zawsze, napełniając cię wielkim smutkiem. Wspomnienia jednak wracają, w tle nadal melodia się toczy, wraz z zakończeniem utworu wrażenie mija.

    2 – Wszystko zaczyna znikać, znajdujesz się sam wśród strzelistych drzew, promienie słoneczne praktycznie w ogóle nie docierają do ziemi, słyszysz w tle muzykę z koncertu, ale nie możesz wrócić; wtem słyszysz głos zza pleców, głos, który woła cię ku sobie. Wraz z zakończeniem utworu wracasz na salę koncertową.

    3 – Nagle wokół ciebie powstaje twój pokój z lat dziecięcych, kiedy jeszcze byłeś podlotkiem, nic się nie zmieniło, ty stoisz na środku pokoju, ale na łóżku siedzi ktoś zakrywający twarz, kim on jest? Wraz z zakończeniem utworu wracasz na salę koncertową.

    4 – Muzyka sprawia, że nagle odczuwasz wolność; biegniesz bez skrępowania przez ciemną, leśną gęstwinę w kierunku coraz to silniej przeciskającego się światła. Razem z finałową częścią utworu dostrzegasz oczami wyobraźni swoje największe marzenie, tak, jakby było tuż na wyciągnięcie ręki, jakby zaraz miało się spełnić. Niestety, niedługo później powracasz myślami do twardej rzeczywistości.

    5 – Melodia wyjątkowo napełnia cię przerażeniem. Dopadają cię wyrzuty sumienia, masz przed oczami wszystkie złe występki, mniejsze i większe grzechy popełnione przez ciebie w życiu, wahania i sytuacje, jakie mogłeś rozegrać inaczej, w lepszy i mniej szkodliwy sposób. Dostrzegasz twarze rozczarowanych osób, wpatrzone w ciebie boleśnie, z niemą wymownością wyrzutów. Czy jest to moment, aby podjąć refleksję nad swoim postępowaniem?

    6 – Dźwięki tkane przez utwór przenoszą cię do krainy przypominającej opowieści o Asgardzie; przechodzisz Tęczowym Mostem i wkraczasz na tereny przepełnione soczystą zielenią, pełne istot, jakich nigdy dotąd nie miałeś okazji poznać. Przed tobą rozciąga się widok na pałace stanowiące siedziby bogów. Kiedy ostatnio byłeś w świątyni i składałeś dla nich ofiarę?


    CZAS NA ODPOWIEDŹ: do 2.02, 23:59
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Borg niewątpliwie miał rację - obojętność była najbardziej surową z inwentarza kar, jakie czekały twórców. Sztuka musi być źródłem rozmaitych emocji, pozbawiona ich, traci wartość i tworzy suchą, pokurczoną wylinkę swojej właściwej formy. Sam wołał o stokroć bardziej rozbudzać w ludziach obrzydzenie i nienawiść do swoich wszystkich obrazów, niż stać się nic nieznaczącym szarym elementem kompozycji. Sztuka, tak samo jak gama odczuć czerpią zachłannie z intuicji, postępują na pograniczu świadomości oraz mglistej niewiedzy spowijającej krajobrazy umysłu. Spektakl, podobnie jak całe przedsięwzięcie, zmierzały nieuchronnie ku zakończeniu, wieńcząc przebieg brzmiącą głośnie melodią oraz wstęgami głosów. Przez chwilę czuł się, jak gdyby znajdował się w innym miejscu, w pejzażach żywej zieleni tętniących przed jego wzrokiem - przechadzał się, idąc mostem utkanym z rozmytych barw. Obraz całej scenerii napełniał go niepokojem, przypominał mu wszystkie opowieści, legendy, które słyszał w młodości na temat nordyckich bogów. Nigdy nie miał być blisko religijnych obrzędów - sam kształt naniesionej świątyni nasuniętej w kierunku masywu nieba, rozbudzał w nim wartki strach. Bogowie go odrzucili, dlatego nie chciał ich widzieć, ich pięknych siedzib, pięknego świata oraz nieśmiertelnego, trwającego wiekami uwielbienia.
    - Możesz mi nie uwierzyć - odezwał się później do Edgara, kiedy ponownie zostali zaprowadzeni do Foyer - ale podczas tej pieśni odczuwałem wrażenie, jakbym odwiedził Asgard. Widziałem Tęczowy Most Bifrost - zstrząsał z siebie kolejne, modulowane głoski z lekkim tonem półżartu, świadomy, że to, co widział było ledwie iluzją. Ciekawiło go, czy przyjaciel postrzegał wszystko tak samo, czy może wizje różniły się w zależności od obserwatora jaki zasiadał na fotelach widowni. Działanie magii stawało się często trudne do przewidzenia, dlatego zakładał każdy, najmożliwszy scenariusz - część gości była wzruszona, część najzwyczajniej szczęśliwa, inna część miała powłóczące spojrzenie skute przez łańcuch obaw.
    - Wygląda na to - zauważył - że zbliża się chwila, by złożyć gratulacje aktorom - nie krył przed Oldenburgiem, że zamierza dołączyć do grona osób, jakie pragnęły wyjść naprzeciwko gwiazdom dzisiejszego wieczoru. Nie dodał, pomimo tego, że intryguje go przede wszystkim osoba Villemo Holmsen, dla której postanowił się pojawić - tę kwestię postanowił rozwiązać nieznacznie później, rozważając przedstawienie mecenasowi debiutującej uczestniczki spektaklu. Po atmosferze panującej w pomieszczeniu mógł wywnioskować, że spektakl przyjął się bardzo dobrze przez znaczną część publiczności, co napełniało go szczerą oraz ciepłą radością. Życzył Villemo dobrze - życzył jej sukcesu, choć przy tym nie chciał, by ciężar popularności okazał się dla niej znacznie przytłaczający, aż zdławi przyjemność, jaką czerpała z pasji.  Mówiła, że jest gotowa na rozpoczęcie kariery, na poświęcenia i pragnął wierzyć jej słowom,  jej poświęceniu, w którym starała się, aby aura nie zniewalała innych podczas prób i występów. Rosnące naciski ze strony zwolenników tradycji i Wyzwolonych sprawiały, że tacy jak oni nie mogli czuć się bezpieczni - musieli zawsze uważać, skutecznie tuszując swoje pochodzenie przed wiedzą wścibskich postronnych.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości


    'k6' : 6
    Widzący
    Edgar Oldenburg
    Edgar Oldenburg
    https://midgard.forumpolish.com/t3515-edgar-oldenburg#35335https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Teatralna Gala mijała mu szybciej, niż się spodziewał. Leonard Borg ryzykował wiele, wystawiając „Morską żonę” w Nationaltheatret z udziałem mało znanych, choć utalentowanych aktorów. Na szali ważyły się nie tylko losy jego kariery, ale i samej instytucji teatralnej.Edgar zawsze jednak wierzył w decyzje jarla Ahlströmów — znał go przecież od dziecka i był przekonany, że zależało mu nie tylko na sukcesie instytucji, ale również na dobru rodzinnym oraz kulturze. Zastanawiał się jednak, jak krytycy przyjmą ostatecznie sztukę Borga — nie brakowało bowiem przeciwników, którzy otwarcie za nim nie przepadali i byli gotowi krytykować jego każde nowe przedsięwzięcie teatralne. Trzeba jednak było przyznać, że Borg charakteryzował się niezwykłą kreatywnością, a innowacyjność i odwaga eksperymentowania w twórczości była czymś, czego nie brakowało niejednemu artyście. Edgar był zatem szczerze usatysfakcjonowany z dzisiejszego wieczoru, który powoli dobiegał końca. Oprócz zapierającego dech w piersiach spektaklu, miał również okazję spędzić więcej czasu z Halvorsenem, którego dzieła zawsze doceniał. Jako mecenas sztuki miał co do niego plany, lecz na ten moment wolał go lepiej poznać  jako człowieka, a dopiero później jako artystę, dlatego też Edgar był zdania, że na omawianie interesów i ewentualnej współpracy przyjdzie czas.
    Asgard, Einarze? — zapytał z nieśmiało czającym się na ustach uśmiechem Oldenburg. — Chyba faktycznie te drinki były mocne — zauważył mężczyzna, po czym z rozbawieniem puścił mu oczko i poklepał go po ramieniu w przyjacielskim geście. W przeciwieństwie do Halvorsena, Oldenburg odebrał ten koncert zupełnie inaczej — kiedy zaczęła się muzyka, Edgar poczuł nagle, jakby znajdował się wśród strzelistych drzew. Niespodziewanie przeniósł się do innego wymiaru, nie mogąc przez dłuższą chwilę wrócić do otaczającej go rzeczywistości — było to możliwe dopiero po całkowitym zakończeniu utworu. Jednak w tym chwilowym stanie transcendencji, muzyka stworzyła dla niego portal do świata pełnego nieodkrytych możliwości i tajemniczych zakamarków wyobraźni. — Ale było w nim coś… wyjątkowego — powiedział po chwili namysłu Edgar, początkowo trzymając dla siebie swoje wrażenia na temat iluzji, którą wywołała muzyka. Była to dla niego osobista refleksja, wywołująca w nim fascynację i zachwyt nad potęgą sztuki dźwięku. Choć był był z nią nierozerwalnie związany od najmłodszych lat, to jednak daleko było mu do talentu Jonny Ahlström.
    W takim razie chodźmy się przywitać.  — Jako mecenas sztuki nie mógł nie skorzystać z tej okazji. Był to moment, w którym mogli bliżej poznać gwiazdy tego wieczoru, a Edgar zawsze cenił sobie możliwość nawiązywania osobistych kontaktów z artystami, gdyż uważał, że prawdziwe zrozumienie i wsparcie dla sztuki wymaga bliskiej relacji z jej twórcami. — Znasz kogoś z nich? — zapytał z ciekawością w głosie Oldenburg, gdy chwycił za kieliszek szampana po zakończonym koncercie, jednocześnie pozwalając, by Einar poprowadził ich w kierunku tłumu ludzi. — Muszę przyznać, że jestem szczególnie zachwycony tą młodą aktorką — przyznał zgodnie z prawdą, nie do końca zdając sobie sprawę, że Einar znał Villemo.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Edgar Oldenburg' has done the following action : kości


    'k6' : 2
    Widzący
    Vil Kütt
    Vil Kütt
    https://midgard.forumpolish.com/t2367-vil-kutt#28050https://midgard.forumpolish.com/t2378-vil-kutt#28134https://midgard.forumpolish.com/t2377-kirke#28133


    Chciałeś, kallis, powiedzieć naszym wspólnym znajomym, zatańczyło na koniuszku języka, ale ostatecznie zostało zdławione w wąskim tunelu krtani. Halle, w takiej wieczory, jak te, nie był dobrym tematem rozmowy. Nie chciał psuć atmosfery, skoro już udało mu się zaciągnąć tu Fina.
    - Jest tylko jeden skuteczny sposób, by mnie uciszyć - mruknął mu w ucho w trakcie cichej, delikatnej melodii pozytywki, która Vilowi skojarzyła się z ciepłem słonecznych promieni na skórze. - Znasz go.
    Dłoni opartej na ramieniu Alricka nie wycofał. Spojrzeniem uciekł ku scenie, gdzie oczom widowni ukazała się morska jaskinia i ona - Tove siedząca na skale, otoczona przez światło błękitnego świtu. Jej śpiew, zwiewany i melodyjny, dotarł do jego uszu. Był przepełniony tęsknotą, serce napełniał nadzieją. Skojarzył się Kuttowi z szarą scenerią miejsca, w którym dorastał - z Kohtla-Järve. Tam nie było żadnej nadziei. Była tylko szara, betonowa klatka.
    Krawędź kieliszka, który trzymał między plecami, zbliżył do ust. Poczuł na języku posmak żurawiny, gdy dwa pierwsze łyki trunku zginęły w przełyku.
    Dźwięk bębna i chór składający się z męskich głosów ogłosił akt II. Vilowe spojrzenie leniwie przesunęło się po scenie, chociaż ostatecznie wzrok skupił na stojącym tuż obok Alricka. Jego oczy, chociaż wcześniej zielone, teraz wydały się malarzowi intensywniejsze, w odcieniu kobaltu. To musiała być gra świateł. Zamknął pięć palców prawej dłoni na lewym nadgarstku Vihle'a, kiedy sztylet ostrego bólu zatopił się w nasadę jego czaszki, przygaszając delikatny uśmiech figurujący na wargach.
    Musil stąd wyjść - uwolnić się od koka oni dźwięków, mozaiki barw. Musiał stąd wyjść - zaczerpnąć świeżego powietrza, poluźnić krawat, który opinał go w szyje.
    - Muszę na chwile wyjść - mrukliwym pomrukiem poinformował Ala, odkładając kieliszek na tacę. Krótki, przelotny kontakt wzrokowy wystarczył. Palce oderwał od jego nadgarstka. Nie mógł dłużej czekać.
    W gęstym, zbitym tłumie poruszał się wystarczająco wolno, by dać Alrickowi możliwość dołączenia do jego nagłej ekspedycji, gdyby tylko tego chciał.
    Wyjście na zewnątrz okazało się zbawieniem. Moment, kiedy chłodniejszy podmuch wiatru przeciął skórę, przyjął z lekkim grymasem falującego na ustach rozbawienia.
    - Wiec, jak podoba ci się przedstawienie? - zapytał, przełamując ciszę, która zapadła. – Nie wydaję się, że jak na razie jest zbyt pruderyjnie? I zdecydowanie powinni na przyszłość popracować nad efektami wizualnymi, chociaż Holmsen nadrabia te braki swoim głosem.
    W rytm słów Vila stawiali kroki, by z powrotem znaleźć się w środku. Wrócili na swoje miejsca.
    Kolejna dwa akta nie zrobiły na Estończyku takiego wrażenia, jak dwa pierwsze. Jego uwaga była rozproszona. Skronie nadal pulsowały tępym bólem. Kolejna, być może ostatnia atrakcja wieczoru, w postaci koncertu magicznych instrumentów zrobiła na Vilu największe wrażenie ze wszystkich. Dźwięki tkające utwór przeniosły go w inne miejsce - do krainy, która prezentowała się, jak ta z opowieści o Asgardzie. Zadrżał. Most mienił się wszystkimi kolorami tęczy. Skupił na nim swoją uwagę. Być może przez chwile zapomniał o oddychaniu.
    - Piękny - głos zniżony do szeptu rozległ się nieopodal policzka Alricka, gdy przeszedł przez most. Kilka kroków dalej przywitała go soczysta zieleń przepełniona obecnością magicznych istot, których dotychczas nigdy nie spotkał na swojej drodze. Panorama rozciągała się na pałace - boskie siedziby. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz modlitwa do bogów zamarła na jego wargach. Kiedy składał im ofiary, cześć. Nie był do nich szczególnie przywiązany.  – Co widzisz? - Odszukał dłoń Alricka. Splótł ze sobą ich palce.
    Co powinien zobaczyć?
    Obraz przed oczyma Kutta został rozproszony. Muzyka zmieniła tempo, rytm. Znowu był w Foyerze.
    Znowu w zasięgu wzroku miał scenę. Zerknął w przelocie na Vihle'a. W chwili, kiedy głos Vilemo wypełnił przestrzeń teatru. Jakby chciał się przekonać, że nie przeszedł przez most bez niego i nadal siedział obok. Potem wzrok skupił na aktorce.
    Po spektaklu nagrodził aktorów oszczędnymi oklaskami.
    - I jak wrażenia? - pytanie skierował do Alricka w chwili, kiedy oklaski ucichły. – Holmsen miała oszałamiającą kreacje. Skradła uwagę widzów.  Będą pamiętać głownie ją.
    On też chciał ją zapamiętać. Przenieść jej wizerunek na płótno. Przedstawić  go w odmienny sposób. W swoim stylu.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Vil Kütt' has done the following action : kości


    'k6' : 5, 6
    Widzący
    Villemo Holmsen
    Villemo Holmsen
    https://midgard.forumpolish.com/t1299-villemo-holmsen#10804https://midgard.forumpolish.com/t1319-villemo-lilije-holmsen#10812https://midgard.forumpolish.com/t1318-melodi#10809https://midgard.forumpolish.com/


    Denerwowała się już od paru dni, czuła jak stres toczy się arteriami żył i tętnic, odbiera sen i sprawia, że lęk wkradał się pod skórę z każdym dniem coraz bardziej. Ekscytacja mieszała się z obawami, tworząc istny kocioł emocji, który miał wybuchnąć. Aura wibrowała mocno wokół jej osoby, trzymana mocno na krótkiej nici woli. Leonard sprawił, że poczuła się bezpieczniej, że nie musiała się bać, choć nie wiedział kim jest, kogo właśnie obsadził w głównej roli. Nie miała zamiaru pozwolić, aby strach i przeszłość przeszkodziły jej w spełnianiu marzeń.
    Nie teraz, kiedy była tak blisko wszystkiego tego o czym śniła w samotności nocy, kiedy ciemności płakała nad swoim losem, z którego nie wiedziała drogi ucieczki.
    Otrzymała klucz do swojego więzienia i nie zastanawiała się długo.
    Patrząc na kolejne swoje odbicia w garderobie, kiedy ubierając kostiumy stawała się Tove, rozumiała jaką drogę przebyła bohaterka. Jak daleko musiała zajść, aby uwierzyć w siebie. Rozumiała ją i chciała dać jej swój głos, by mogła opowiedzieć historię, tak bardzo poruszającą serce.
    Kolejne dzwonki informowały, że to czas, aby Tove znów wkroczyła na scenę. Reflektory ją oślepiały, nie widziała twarzy, a jedynie sylwetki, wszystkie skierowane w ich stronę. Tam gdzie snuta była opowieść. Kolejne akty, kolejne pieśni - nie miała czasu na wahanie i tremę. Na zapleczu czekali, aż znów zejdą, by szybko podać następny kostium, zmienić dekoracje sprawić, że następna scena przeprowadzi widownię w głąb historii.
    Gdy kurtyna opadła przyszedł czas na wielki finał. Borg zabawiał publiczność, brylowal i zbierał owacje, a oni nakładali kolejne warstwy makijażu.
    Finał! Mieli porwać widzów, mieli pokazać, że teatr ma przed nimi wiele do zaoferowania, a oni właśnie otrzymują zapowiedź tego, co będą mogli tutaj zobaczyć. Finał, miał być zachętą, a oni nie mogli zawieść. Od tego zależała też ich przyszłość.
    Ciche tony pianina były dla niej sygnałem. W szeleście sukni stanęła na środku i pozwoliła słowom płynąć. Głoski mieszały się z liniami melodycznymi, a aura wplątała się w iluzję nut. Dotykała każdego, koiła umysł, płynęła niczym spokojna rzeka, nie rwała w desktrykcyjnym planie pochłonięcia umysłów.
    Owacje sprawiły, że zamarła, a serce zabiło jej mocniej. Udało się! Sprawili, że wnętrza teatru odżyły na nowo. Ciepło dłoni Vensela sprawiło, że powróciła myślami do tego, co było tu i teraz.
    Opowiedzieli historię.

    Inni już wychodzili do foyer i sięgając po kieliszek szampana przyjmowali oklaski oraz gratulacje. Wzięła parę głębszych oddechów i wkroczyła w głośne wnętrze, wrzało w nim jak w ulu. Dostrzegła Arthura i posłała mu szeroki uśmiech, zadowolona, że udało mu się przyjść. Poczuła się pewniej, zawłaszcza, że zaraz jej wzrok zarejestrował obecność Nika oraz Vivien, która prezentowała się olśniewająco, na tyle zwracała uwagę, że jakiś dziennikarz bardzo dokładnie się jej przyglądał. Pomimo tak dużej liczby gości obecność Einara wyczuła, choć pilnował się, zawsze czujny i uważny tak potrafiła rozpoznać aury, a tej nie pomyliłaby z żadną inną. Serce zabiło jej mocniej w świadomości, że każdy kogo dopuściła bliżej do siebie był obecny na Gali. Z każdym chciała zamienić parę słów.
    -Och! Villemo! - Borg wypatrzył ją w tłumie i podszedł zamaszystym krokiem zabierając po drodze kieliszek od kelnera. Podał go kobiecie. -Świętuj moja droga, ponieważ jest to wieczór triumfu/ - Następnie ucałował jej policzki i ruszył do Vensela.



    Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach

    Widzący
    Nik Holt
    Nik Holt
    https://midgard.forumpolish.com/t3451-niklas-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3474-nik-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3475-sansahttps://midgard.forumpolish.com/f94-nik-holt


    Obserwacja innych była równie ciekawa co obserwowanie przedstawienia. Tak po części Nik trochę żałował, że przedstawienie skończyło się tak szybko, ale przecież nie można mieć wszystkiego. I gdzieś w środku bardzo się cieszył, że napotkał tutaj parę zagraniczniaków, dzięki czemu mógł oderwać myśli od tłumów i przede wszystkim chęci jego natury, które w ten wieczór były mu wybitnie nie w smak. Ale czego się nie robi dla przyjaciół, bo za taką uważał Villemo.
    Ostatnia część spektaklu go zaintrygowała najbardziej, bo nie tego się spodziewał. Ale kimże byłby, gdyby odmówił sobie słuchania Villemo i jej uroczego głosiku? Następnym razem pewnie jej to wypomni na swój złośliwy sposób, ale teraz zajął swoje miejsce, dokładnie to samo, które zajmował od początku i wysłuchał się w melodie jedne po drugiej, przede wszystkim rozkoszując się brzmieniem słodkiego głosu Villemo. Tutaj był bardziej niż tylko ukontentowany, siedząc w jedności ze swoją naturą i chłonąc muzykę w taki sposób, w jaki małe dzieci chłonęły cały świat.
    Do czasu.
    Nagle, całkiem nagle poczuł, jak ogarnia go szczere przerażenie. Coś utkwiło mu w gardle, widział wszystkie momenty, gdy za często używał siły pięści, zamiast siły argumentów. Wszystkie chwile, gdy nie był tym dobrym, ciesząc się chwilową władzą. Pierwszy raz, gdy postanowił zacząć zarabiać, jeszcze w Estonii. A potem... Aż się wzdrygnął, widząc zawiedzioną twarz matki. Chciał krzyknąć, że robił to dla niej, ale tylko zacisnął dłonie na fotelu. Ale najbardziej zabolały oczy brata. Ten wyrzut, który już raz widział, ale teraz był jeszcze bardziej zwielokrotniony, powiększony o ucieczkę - przy której powinien się zawahać od razu, a nie dopiero po czasie - i pięcioletnie milczenie, bo przecież od ucieczki ani razu nie odezwał się do niego, nie pokazał, że w ogóle żyje. Twarz swojej pierwszej ofiary, którą z pełną premedytacją potraktował pełną aurą fossegrima. I twarz jednej z ostatnich, wykrzywioną taką dezaprobatą i złością, że Holt mimowolnie się wzdrygnął. Strach zaciskał na nim swoje szpony, kłębiąc się wewnątrz, a potem muzyka umilkła.
    Cisza.
    Dobrą chwilę zajęło mu zrozumienie, że to wszystko nie było prawdziwe, a jedynie iluzja wytworzona przez muzykę. W myślach wyrzucił z siebie stek przekleństw, zanim ruszył się z miejsca i wyszedł z sali. Dopiero wtedy zebrał się do kupy, przynajmniej wystarczająco, by posłać Villemo uśmiech aprobaty, gdy już ją zobaczył.
    Skutecznie jednak omijał wzrokiem Esa i Blancę, zresztą całkiem dobrze się stało, że udało mu się ich zgubić gdzieś w tłumie. Jak nigdy było mu to na rękę, musiał się uspokoić po tych cholernych wizjach. Aż się wzdrygnął na samą myśl, delikatnie wycofując z tłumu, żeby odetchnąć. Wyszedł nawet na chwilę na zewnątrz, by tam skutecznie wbić sobie do łba, że nikt nie będzie mu magicznie mieszał w głowie. Ale i tak poczekał jeszcze trochę, zanim wrócił do środka, wewnątrz nienaturalnie spięty, a na zewnątrz udając, że wszystko jest w najlepszym porządku.


    Dance with the waves
    Move with the sea.
    Let the rhythm of the water
    Set your soul free.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Nik Holt' has done the following action : kości


    'k6' : 5
    Widzący
    Alrick Vilhe
    Alrick Vilhe
    https://ttps://midgard.forumpolish.com/https://ttps://midgard.forumpolish.com/https://ttps://midgard.forumpolish.com/https://ttps://midgard.forumpolish.com/


    Przy vilowym jest tylko jeden skuteczny sposób, by mnie uciszyć, znasz go, spojrzał na turpistycznego artystę wymownie, zbaczając wzrokiem na jego usta. Nie zaprzeczył. Nie był potrzeby droczyć się z Viljarem do tego stopnia. Alrick jednak nie zrobił nic poza tym, ponieważ przebywanie w miejscu publicznym wymagało dopasowania się do norm, a profiler Kruczej Straży zwracał na nie uwagę baczniej niż Kütt.
    Alrick Vilhe nie był człowiekiem sztuki — nie oddychał nią i nie zaprzątała mu na co dzień umysłu, tak jak innym osobom, których losy z tą dziedziną zostały ściśle splecione. Nie mógł jednak zaprzeczać, że nie miał z nią styczności nawet z musu — począwszy od swojego partnera życiowego, który od czasu do czasu nakłaniał go do oddania się w jego ręce jako model lub żywe płótno; przez klientów-fascynatów; skończywszy na graffiti, który Vil mu pokazywał w drodze do teatru. Z tego wspólnego wypadu Al zamierzał jednak zgarnąć dla siebie jak najwięcej. Było to przełamanie ich rutyny, choć Halle Skov również robił to dość skutecznie, to należało mu oddać, nawet jeśli z wyraźnym sprzeciwem, by upadłą gwiazdę wyróżniać jakkolwiek.
    Po wypitym drinku pozostało mgliste wrażenie smakowe, jednak spokojne podążanie za zdarzeniami na deskach teatru, zostało zaburzone przez nieoczekiwane wyjście Viljara. Vilhe niezwłocznie za nim podążył, biorąc pod uwagę, że być może któreś zajścia nie przypadły Vilowi i rozpocznie to spirale niezadowolenia, jednak te obawy okazały się nieuzasadnione, gdy znaleźli się na zewnątrz.
    Jak na mój gust wszystko prezentuje się dobrze, przyjemnie się za tym podąża, ale nie jestem koneserem. Mogę nie zwracać uwagi na kluczowe rzeczy, które nie byłby dla laika nie do pochwycenia — odpowiedział spokojnie Vilhe, ale jego spojrzenie szybko zatrzymało się na oczach Viljara, gdy w kącikach ust zamajaczył łobuzerski uśmieszek. — Holmsen wygląda zjawiskowo i jej gra przyciąga całą uwagę, trudno oderwać od niej spojrzenie. Emanuje od niej blask.
    Z zadowoleniem przyjął ich powrót na miejsca, by podążać za dalszym przebiegiem wydarzeń teatralnych i Alrick sam przyłapał się na tym, że nawet odrobinkę się w to zaangażował emocjonalnie. Magiczne instrumenty rozścieliły przed Vilhe, tkając przed polem widzenia jedyną krainę, której nazwę wymieniły nawet wyrwany nagle ze snu w środku nocy — Asgard. Początkowy uścisk w dołku, tak bardzo zdawało się to realistyczne (nawet jeśli nie umykała mu świadomość, że przed chwilą znajdował się w teatrze), zaraz rozkładając się w przyjemny, niemal błogi spokój. Przejście przez mieniący się barwami tęczy most i zapraszająca zieleń dokoła, a także widok na imponujące siedziby należące jedynie bogów. Czy ten widok miał go zachęcić do składania ofiar, skoro ostatnia miała miejsce ponad dwa lata temu? Słowo piękny dobiegło go z wolna, głos jednak należał niewątpliwie do Viljara.
    Tęczowy Most, wszechobecną zieleń i budowle należące do naszych bogów — odpowiedział szeptem Vilhe, splótłszy ich palce ze sobą. Kiedy tylko iluzja straciła na intensywności, a jego oczom ukazała się gwiazda wieczoru, jak uważał Alrick i w jego umyśle nie podlegało to dyskusjom. Viljara miał tuż obok, ich dłonie nadal tkwiły we wcześniejszym uścisku, więc miał go tuż obok siebie. Wkrótce jednak należało nagrodzić zwieńczony występ oklaskami. Pytanie zawieszone przez Vila sprawiło, że Al oderwał wzrok od pięknej Villemo, zatrzymawszy go na znajomych rysach. — Jest niezwykła. — W tych dwóch słowach zaklęte zostało wszystko i nic. Ton Vilhe wskazywał jednak na to, że był szczery i wyraźnie oczarowany Holmsen, co rzadko mu się zdarzało, jednak kto potrafiłby się oprzeć jej urokowi?
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Alrick Vilhe' has done the following action : kości


    'k6' : 6
    Widzący
    Vermund Eriksen
    Vermund Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t3458-vermund-eriksen#34888https://midgard.forumpolish.com/t3486-vermund-eriksen#35063https://midgard.forumpolish.com/t3488-vennenmin#35071https://midgard.forumpolish.com/


    Na szczęście nam to nie grozi – głos przebrzmiał mu ciepłym śmiechem, niepowściąganym, kiedy wyobraziła go sobie na fotelu jarla. Przed sobą miał jeszcze kuzynów, o wiele lepiej przystosowanych do roli dziedziców, wychowywanych od dziecka, by dobrze spełniać się w tej roli, doskonale rozumieć reguły rządzące rodem i polityką. Na myśl przychodził mu natychmiast Agnar – to był istotnie mężczyzna, którego można było sobie wyobrażać, pewnego dnia, jako nestora rodu, z godnością znoszącego ciężar tej funkcji, zupełnie tak, jakby po to się urodził; właściwie, po części, właśnie tak było i nie wątpił, że przypilnowano, by nigdy o tym nie zapomniał, nawet w dzieciństwie chowany pod rygorem wymagań, których wcale mu nie zazdrościł. Zanim jednak miałoby dojść do podobnego przewrotu, mogły minąć jeszcze długie lata: Hakon nie zdawał się spieszny, by oddawać swoje zaszczytne miejsce i oby jak najdłużej – ze względu na niego i ze względu na Agnara. Nie chciałby znaleźć się na jego miejscu: czujnie odliczać dni i zmarszczki na twarzy jarla, nigdy nie czując się wystarczająco gotowym, nawet wtedy, kiedy nadszedłby czas, bo nie sposób było sprostać wszystkim oczekiwaniom, jakie wiązały się z tym przeznaczeniem. A potem – potem nigdy nie być po prostu Agnarem, tylko jarlem, któremu wszyscy patrzą na ręce i którego wszyscy rozliczają według swojej miary. Starczyło, że rozliczał się według swojej.
    Zapewne masz rację; postawili ostatecznie na szkapę, która nigdy wcześniej ich nie zawiodła – przyznał ustępliwie, choć pewna przekorna złośliwość wciąż go nie opuszczała, instynktowna przez wychowanie. Jego rodzina wprawdzie wielokrotnie lawirowała na scenie politycznej w orbicie Ahlströmów – zależnie od płynących z tego korzyści – niezależnie jednak od bieżących relacji, w domu jego ojca wypowiadano się o nich raczej z dociekliwym politowaniem, jak gdyby Vegar znajdował rozrywkę w rozliczaniu ich ze skandalów i decyzji, zarówno oficjalnych, jak i tych, które rzekomo zdarzały się za zamkniętymi drzwiami; dosadnie mówiąc: nie traktowano ich poważnie, dopóki w grę nie były wmieszane ich pieniądze wpadające do uchylonej powściągliwie kieszeni. Mówiono, między innymi, że karmili darmozjadów – tych artystów, których brali pod mecenat; ale stojąc teraz pod sklepieniem finansowanej przez nich igraszki, zaczynał się zastanawiać, ile pieniędzy chowało się w tych ścianach, ile pieniędzy kryło się w bogatych strojach obecnej socjety, ile  pieniędzy będzie dla nich generować to miejsce przez kolejne lata, karmiąc się nieprzebranym głodem piękna.
    Spojrzenie stopniało wesołością, kiedy Vivian strofowała go uprzejmie, oddając mu władzę nad swoimi opiniami; nie zgadzała się na słodzące pochlebstwa ani korne poddawanie się jej przewodnictwu, a on pomyślał, że to szkoda – gdyby foyer nie było tak tłoczne i naglące ciągłym szumem atrakcji, usiadłby z nią chętnie w spokojniejszym miejscu, by pokazała mu – swoimi słowami – jak na tę sztukę patrzy doświadczone, obeznane z teatrem oko.
    To by wyjaśniało, dlaczego jesteśmy z nią raczej na bakier – mruknął przekornie, czując jeszcze ciepło szampana pod skórą, pomagające stopić się z otoczeniem w klimacie wygodnej rozrywki – należałoby przyznać się do czułości. Więc wypieram się, dla dobrego imienia mojej rodziny, sztuka nie ma na mnie, kategorycznie, żadnego efektu – uśmiechnął się do niej tak jasno, że uśmiech ten odsłonił krótko zęby, hojniejszy niż zwykle, nim nie przyłożył do ust krawędzi nieszczęsnego kieliszka, w którym chlupotało rozcieńczone wzruszenie.
    Dziennikarz pojawił się w niefortunnym momencie; odwróciwszy lico, pospiesznie przepłoszył z rzęs przejęcie, by w końcu stanąć obok Vivian, z zainteresowaniem – i uśmiechem już mniej własnym, bardziej dla uprzejmości – słuchając jej odpowiedzi i kiwając łagodnie, w zgodzie, głową. Jego towarzyszka, jak zauważył, opanowała się równie dobrze co on; nie powinno być to zaskoczeniem, wszyscy, w jakiejś mierze, byli aktorami na tej scenie, może szczególnie właśnie kobiety, może szczególnie dziewczęta podobne do niej. To było przystosowanie, naturalna ewolucja, to był sposób na przetrwanie w świecie, który sami dla siebie stworzyli, jak złote klatki i srebrne łańcuszki na kostkę. Nie wyszli więc, ostatecznie, na zewnątrz; odzyskawszy opanowanie, posłuszni dzwonkowi nawołującemu ich na kolejne akty, pośpieszyli za resztą tłumu, by napawać się kolejnymi aktami, pozostawiającymi jeszcze głębiej sięgający dreszcz na skórze. Jego poprzednia wesołość zdawała się trochę spochmurnieć, jakby – wbrew temu, co twierdził – sztuka istotnie wpływała na niego w subtelny, odczuwalny sposób. Nie wyrwał się jeszcze z tej dzikości: oczarował go ten świat, pełen chaotycznej koordynacji; oczarowało go napięcie, którego w życiu zawsze potrzebował, jak gdyby bez niego nie czuł się wystarczająco żywy. W Gleipnirze i później Nordkinn, coś mrocznego zawsze czaiło się na skraju jego źrenicy – coś, przeciw czemu winien być czujny i bezwzględny.
    Odpowiedź Vvian niejako go zaskoczyła. Potem przypomniał sobie, że niezupełnie była tą dziewczyną, za jaką ją miał; też znała już ten cień, wiecznie wiszący ponad karkiem i może nie można było w takim wypadku myśleć o tej historii inaczej, jedyne w ten sposób: dotkliwie realnie. Realna była groza i śmierć, i realna była nadzieja; szczęśliwe zakończenie niekoniecznie.
    Pomyślałem to samo. Sądzę, że podobny finał zamyka tę historię w najbardziej naturalny, bliski nam sposób. To się wydaje po prostu zrozumiałe, w tragiczny sposób, w końcu przykro jest myśleć, że tragiczność jest nam bliska i zrozumiała. I przez to może brzmi, moim zdaniem, najpiękniej – starał się, choć trochę, mówić jej językiem; odsłonić szczere zainteresowanie tym, co jest jej bliskie i przede wszystkim: oswajać się, spokojnie, z podobną otwartością, a było to z nią przyjemnie łatwe. – Dla własnego spokoju nie zapytam, co ta refleksje odkrywa w mojej duszy – dodał ze szczyptą wesołości, nawiązując do poprzedniej rozmowy. – Dotrzymam ci towarzystwa – deklaracja nie wymagała od niego namysłu; również dochodził do wniosku, że lepiej tego wieczoru nie pić więcej.
    Podążył za nią, by wziąć udział w loterii, obserwując dyskretnie jej świeży entuzjazm. Podczas gdy Vivian udało się wylosować śliczny szalik, jemu przytrafiła się nagroda nieco cięższa – srebrny puchar wydawał się kpić cicho z jego decyzji o abstynencji.
    O, pasuje ci prześlicznie – stwierdził, dotykając ledwo końcami palców miękkiego, ciepłego materiału. – Wracając, przy okazji, do reputacji – nieoczekiwanie odwrócił temat, spoglądając jej krótko w oczy, jakby z porozumiewawczym błyskiem we własnych – kolczyk wczepił ci się chyba w materiał, pozwolisz? Uśmiechnij się ładnie – przekorność dodawała mu łagodności, kiedy przysuwał się bliżej, sięgając zdrową dłonią do jej policzka, by odgarnąć kosmyk włosów za ucho i przesunąć palce do klejnotu wiszącego na płatku ucha jak piękna, misterna kropla, jednocześnie nachylając się bliżej, chcąc sprowokować dziennikarzy. Miał nadzieję, że uchwycą kolczyk w ujęciu jego palców, że później kobiety będą mogły oglądać jej biżuterię na stronach gazet. Mrugnął do niej jednym okiem, zanim się odsunął, wezwany dzwonkiem na finalny występ.
    Po obiecującym wystąpieniu Borga światła zgasły ponownie; tym razem czuł dreszcz jeszcze zanim występ rozpoczął się na dobre, przyjemny dreszcz oczekiwania. Reżyser miał rację: muzyka, istotnie, posiadała ogromną władzę nad człowiekiem – była nośnikiem emocji, a on czuł się prawie zawstydzony tym, że ulega jej tak łatwo, że pozwala, by po kręgosłupie spływał dreszcz zachwytu, napięcia i urzeczenia. Występy przemyślnie stopniowano: zaczynając od mocnego męskiego głosu, przez miękki głos Ingrid, wreszcie do debiutującej gwiazdy tego wieczoru – głos Villemo zdawał się wspinać jeszcze wyżej, choć zdawało się to niemożliwe; na sali pełnej ludzi było głucho, jedynie szmer zachwyconych westchnień przedarł się wokół, kiedy sklepienie pokryło się gwiazdami. On nie westchnął, choć czuł westchnienie w piersi: głębokie i rozedrgane. Muzyka i jej głos sprawiły, że teatr zniknął – był sam z niepojętym poczuciem wolności, tak wyrazistym, że czuł się prawie ogłuszony. Biegł przez knieję, biegł przed siebie przez ciemny las – w tym lesie nie było wargów, nie było sideł i krwi; była tylko wolność, w jego płucach, pod jego stopami i przed nim, skupiona w rosnący punkt światła, coraz bliżej, coraz bliżej. Przed oczami, na płótnie wyobraźni, zajaśniał obraz, od którego zaszkliły mu się źrenice – ale nie oderwał od niego wzroku, nie odwrócił się, dopóki nie zgasło, a w jego miejscu, na powrót, znalazła się jasna Villemo na gwieździstym tle.
    Był tak przejęty, że nie mógł znaleźć słów nawet, kiedy ucichły brawa – dołączył do owacji niezdarnie, klaszcząc z jedną sztuczną, nieruchomą dłonią – i mogli z Vivian wrócić do foyer, do ludzi.
    Może moja rodzina ma rację. Może tego należy się obawiać. Widziałem coś, coś bardzo pięknego, kiedy śpiewała, jak to możliwe?
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Vermund Eriksen' has done the following action : kości


    'k6' : 4
    Widzący
    Vivian Sørensen
    Vivian Sørensen
    https://midgard.forumpolish.com/t1502-vivian-srensen?nid=1#13829https://midgard.forumpolish.com/t1508-vivian-srensen#13842https://midgard.forumpolish.com/t1507-imp#13841https://midgard.forumpolish.com/f101-karl-srensen


    Nawet gdyby miała okazję, nie zdecydowałaby się na objęcie funkcji głowy rodu, to zbyt poważne i odpowiedzialne zadanie, by mogła mu podołać. Brak ambicji dążenia do władzy nie wynikał z jej słabego charakteru, a z wychowania, które jasno stawiało ją w szeregu członków rodziny, którzy mogą przydać się w politycznych gierkach, ale sami nigdy nie dostąpią zaszczytu rządzenia. Może inaczej by na to patrzyła, gdyby od dzieciństwa nastawiali ją na to najwyższe stanowisko, gdyby choć raz dali jej odczuć, że ma jakiekolwiek znaczenie.
    Nie mogła być niewdzięczna, rodzina to dla niej fundament życia, nie wyobrażała sobie bez nich poradzić, dlatego znosiła wszelkie oczekiwania i starała się spełniać swoją rolę najlepiej jak potrafiła, ze strachu, że jeśli zawiedzie, cały klan się od niej odwróci, dziadek ja wydziedziczy i umrze z głodu i mrozu pod jakimś mostem. Ten obraz, zaraz obok goniącego ją berserkera, był najgorszym koszmarem.
    - Ja nie, ale ty... nigdy nie mów nigdy - całe te rozważania były jedynie fantazją, jednak przypuszczała, że prędzej on zostałby jarlem, gdyby jego rodzinę zmogła śmiertelna choroba i dotrwałby do swojej kolejki, niż ona, którą najprawdopodobniej by pominęli na rzecz kuzynów.
    Uśmiechnęła się delikatnie na komentarz mężczyzny o Ahlstromach, których towarzystwo dziś nie oszczędzało, szerząc najróżniejsze plotki. Nie zazdrościła im dzisiejszej złej sławy, ale jednocześnie odczuwała egoistyczną ulgę, że jej rodzina nie jest tu głównym tematem, szczególnie w kontekście kpin. Poza obserwowaniem przez dziennikarzy nie udało jej się wychwycić nieprzychylnych komentarzy, więc przy odrobinie szczęścia uda się zyskać odrobinę dobrej prasy. Od momentu rozłamu przymierza i chwilowej bezstronności Sørensenów, gazety zmieniły ton i przedstawiały klan w cieplejszych barwach, jakby nagle zaczęli się liczyć, więc miała nadzieję, że błędy przeszłości również zostaną im wybaczone. Jarl wiedział, co robi, przeciągając decyzję, choć nie chciała nawet wchodzić w jego polityczne pobudki. Wolała się skupić na tym, co faktycznie ją interesowało - sztuka grała dziś pierwsze skrzypce, a Vermund wydawał się szczerze zaintrygowany, momentami wręcz przejęty, dzięki czemu jej odbiór nabierał świeżości.
    - Kłamczuch - mruknęła, nie z chęci wytknięcia oczywistego sarkazmu, a raczej z powodu próżnej przyjemności droczenia się. W takich momentach przebijała jej dawna osobowość, ta zadziorna strona, mimo wszystko bardziej beztroska. Bo przecież wcześniej nie zastanawiała się specjalnie, kiedy spadnie na nią cios, może z tyłu głowy miała świadomość, że w pewnym momencie zostanie zmuszona do małżeństwa, ale teraz wszystko spadało na jej głowę na raz, nawet jeśli nie było oficjalnych wieści, dziadek próbował znaleźć jej godnego kandydata. Na samą myśl robiło jej się niedobrze, ale w tym momencie dziennikarz maglował ją pytaniami, dlatego musiała zrobić dobrą minę do złej gry, odpowiedzieć najbardziej elokwentnie jak potrafiła, by jej rodzina nie mogła potem wyrzucić jej braku klasy. Wzruszenie samo w sobie nie było niczym złym, szczególnie u młodych wrażliwych kobiet z klanów, które w założeniu nie znały przecież życia i były rozpieszczonymi panienkami, zawsze dostającymi to, czego chciały. Może w niektórych przypadkach faktycznie tak było, może i ona dotychczas żyła po kloszem, ale chyba niewiele osób zdawało sobie sprawę jak obciążające psychiczne są oczekiwania i wymogi niemożliwe do spełnienia, a notoryczna presja wpływa na każdy aspekt życia.
    Zdecydowanie przyjemniej było zagłębić się w sztukę. Sztuka teatralna była dla niej źródłem inspiracji, miejscem, gdzie mogła odnaleźć swoje własne emocje i przeżyć je na nowo poprzez postaci na scenie. Każdy aktor był dla niej nie tylko wykonawcą roli, ale również przewodnikiem w podróży przez ludzkie emocje i doświadczenia. Zakończenie nadeszło szybciej, niż by sobie tego życzyła, pozostawiając po sobie gamę emocji od radości, przez smutek, po rozczarowanie. Każdy spektakl pozostawiał w niej trwały ślad, jakby wyrzeźbiony w kamieniu, przypominając o mocy sztuki, która może przenosić góry uczuć.
    - To... bardzo adekwatne stwierdzenie. Zaskakujesz mnie dzisiaj. Nie spodziewałam się, że odkryję dziś twoją… głębię - nie chciała go tym urazić, jednak biorąc pod uwagę przekrój ich relacji oraz stereotypową opinię o Eriksenach, nie miała pojęcia, że mężczyzna będzie tak otwarty na nowe doznania, na sztukę. W ostatnim czasie widziała jego bardziej wrażliwą stronę i podobało jej się to, zwiększało dozę sympatii i zaufania.
    Już miała zaoponować, że wcale nie musi się ograniczać pod względem alkoholu, nie miała nic przeciwko, jeśli miał ochotę rozluźnić się drinkiem. Powstrzymała się jednak, ostatecznie stwierdzając, że skoro nie wymagała od niego tej deklaracji, to uszanuje jego decyzję bez kwestionowania motywów.
    Loteria była strzałem w dziesiątkę, a szalik będzie pięknym uzupełnieniem wielu stylizacji. Uśmiechnęła się szeroko na komplement, ale nie przewidziała jego taktycznego zagrania, gdy przysunął się, w czułym geście prezentując biżuterię Sørensenów. Nie wiedziała na ile dziennikarzy zainteresuje błyskotka, a na ile zażyłość tej dwójki. Nie mówiąc o tym, że mogło to Postawił ją przed faktem dokonanym, więc musiała się dostosować, czując na sobie błyski fleszy. Przekręciła głowę, by jak najlepiej prezentować biżuterię, a jej uśmiech tylko wydawał się szczery, w rzeczywistości był jednym z tych, które ćwiczyła przed lustrem na oficjalne wystąpienia. Spodziewała się, że wścibscy dziennikarze oblecą ich z milionem pytań, ale na szczęście uratował ich dzwonek zwiastujący finałowe akty. Ujęła jego ramię, znów krocząc tą samą drogą do siedzenia, jednak nurtowało ją jedno pytanie.
    - Zrobiłeś to, by mi pomóc i zareklamować biżuterię, czy żeby znaleźć się na pierwszej stronie plotkarkich gazet? - żył w tym kręgu wystarczająco długo, by wiedzieć, że brukowce będą się rozpisywać o ich romantycznej relacji, a nie była pewna, czy taka sława jest jej na ten moment potrzebna, szczególnie biorąc pod uwagę zabiegi dziadka. Czy znów dostanie po głowie? A może tym razem ją pochwali, że wzbudza sobą zainteresowanie, w dodatku z mężczyzną z jej sfer? Bała się, jak to może zostać odebrane, a jej niepewność odbijała się w spojrzeniu. A może jednak myliła się co do niego i chciał ją wykorzystać do własnych celów, zyskując zamieszanie wokół siebie?
    Usiadła na swoim miejscu i z przejęciem słuchała koncertu, który zawładnął jej sercem i umysłem. Tym razem jednak nie były to pozytywne uczucia. Wszystko do niej wracało, przerażenie wgniatało ją w fotel, a szeroko otwarte oczy bały się mrugać. Muzyka przenosiła ją w nieprzyjemne rejony myśli, wracała do ataku i wszystkich błędów, jakie od tamtej pory popełniła; wszystkie formy buntu wobec rodziny teraz odbijały się ze zdwojoną siłą. Widziała rozczarowanie na twarzach, widziała wyrzuty, które były przecież uzasadnione. W jej egoiźmie nie potrafiła się pogodzić z decyzjami mądrzejszych od niej, tkwiła za swoim murem, wciąż zasłaniając się traumą, krzywdząc wszystkich wokół siebie. Jak mogła to naprawić? A może powinna dać sobie spokój? Może jej życie powinno skończyć się w tym lesie, może oszukała przeznaczenie i teraz nigdy nie zazna spokoju ducha? Strach paraliżował, a negatywne emocje kłębiące się od dłuższego czasu, teraz zalały jej świadomość, pozostawiając w tym stanie do ostatnich nut. Biła brawo, choć niemrawo i uśmiechała się, by zamaskować swój prawdziwy stan. Wyszli z powrotem do foyer; Vivian oddychała miarowo, by odzyskać nad sobą panowanie. Nie mogła tu wybuchnąć, świadomość, że wszystko by zepsuła swoim stanem, z całych sił powstrzymywała zapędy próbujące wziąć górę.
    - N-nie wiem - odpowiedziała, jednocześnie zastanawiając się, czy aura niksy nie spowodowała tak intensywnych odczuć. Nie mogła o tym powiedzieć, więc może najlepiej byłoby to sprawdzić, szczególnie że aktorzy wyszli do gości. - Chodź, poznam cię z Villemo.
    Poprosiła kenlera o przyniesienie jej kwiatów, które przygotowała na tę okazję. Podeszli razem do kobiety, która prezentowała się przepięknie i była prawdziwą gwiazdą tego wieczoru. Podała jej bukiet, zanim zdołała ją otoczyć rzesza fanów.
    - Villemo. Jesteś zachwycająca, kompletnie skradłaś serca wszystkich tu obecnych. Gratuluję wspaniałego debiutu - pogratulowała przyjaciółce z ciepłym uśmiechem. Powstrzymywała objęcia i inne czułe gesty względem kobiety, bo choć ich przyjaźń nie była ściśle strzeżoną tajemnicą, to nie była też wiedza powszechna i zamierzała wzniecać niepotrzebnych plotek. Dziadek znów mógłby mieć zastrzeżenia co do doboru znajomych dziewczyny. Poza tym nie chciała jej psuć wieczoru, dosłownie zajmując chwilę, żeby mogła nacieszyć oczy całej reszty. - Poznaj proszę Vermunda Eriksena. Vermundzie, Villemo Holmsen.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Vivian Sørensen' has done the following action : kości


    'k6' : 5
    Ślepcy
    Toke Tougaard
    Toke Tougaard
    https://midgard.forumpolish.com/t3490-toke-tougaard#35081https://midgard.forumpolish.com/t3499-toke-tougaardhttps://midgard.forumpolish.com/t3500-struna#35161https://midgard.forumpolish.com/


    Starał się zachować zimną krew,, mimo że nawet nie zdawał sobie sprawy z dokładnych przyczyn nagłej paranoi Halle’a, chociaż ta coraz wyraźniej rzucała się w oczy. Miał wrażenie, że mężczyzna usiłuje stać się własnym cieniem, wsiąknąć gdzieś w szczeliny tłumu i zapaść się pod ziemię. Sam nie czuł się lepiej, działanie wypitego drinka zdecydowanie osłabło, jednak w umyśle wciąż odbijało się jego niezręczne echo. Machinalnie przetarł wierzchem dłoni wewnętrzny kącik lewego oka, jakby szukał tam pozostałości łzy, tego nagłego wzruszenia, uczucia, które nieprzyjemnie rozgrzało go od środka i którego tak naprawdę nie potrafił nazwać. Nie wzruszał go ani obcy ból, ani posyłany przez nieznajomych uśmiech, ani obejrzany spektakl, ani wyrazy uznania, gdy opuszczał drewniane deski teatralnej sceny, a w uszach wibrowała mu burza oklasków widzów. Nie wzruszał go nawet widok zdjęć matki, te pewnie wciąż stały w opuszczonym, zakurzonym i pełnym pajęczyn salonie domu w Aarhus, w którym pomieszkiwała jego młodsza siostra. Może właśnie dlatego tak bardzo mdlił go ten nieuchwytny posmak nostalgii w ustach.
    Krzywy uśmiech przeciął jego twarz, a kąciki ust zadrżały wyraźnie na kolejne słowa Halle’a, zaintrygowany ich znaczeniem, przez moment zastanawiał się, czy nie wybrzmiewała w nich jakaś ukryta groźba, niekoniecznie skierowana do niego samego. Źrenice zwęziły się nieco, gdy obrzucił mężczyznę uważnie wzrokiem, wodząc ślepym okiem po bladej twarzy, wydawało mu się, że jeszcze bledszej niż zwykle. Niż to zapamiętał. Ciekawe czy pod tą jasną czupryną kryły się warte jego odynowego spojrzenia myśli, czy wyłuskałby z kryjących się w jego umyśle wspomnień choć jedno, które zasługiwałoby na dołączenie do jego prywatnej kolekcji, skrzętnie przechowywanej w fiolce pamięci, nawet dzisiaj zawieszonej na szyi. Miał co do tego coraz większe wątpliwości.
    Przyjął papierosa. Przede wszystkim przez wzgląd na wciąż utrzymujący się w ustach smak chwilowej tęsknoty. chciał zdusić go, zastąpić czymś intensywniejszym, zaciągnąć się dymem i na dłużej zatrzymać go w płucach. Pal licho struny głosowe, o które powinien dbać, dobrze dobrany eliksir załatwi sprawę. Odsunął od siebie tę myśl, nachylając się w stronę wyciągniętej w swoją stronę zapalniczki, ten szczegół nie uszedł jego uwagi, nie skomentował go jednak na głos, wolał nie ciągnąć tematu, który dla niego samego mógłby stać się zagrożeniem.
    - Przynoszę im zbyt wiele zysków, aby ze mnie zrezygnowali - mruknął, również opierając się o ścianę. Nie kłamał, sukcesy zapewniały mu rozgłos, a nie brzydkie lico pozwalało stać się twarzą kilku marek znanych w midgardzkim świecie. Przymknął oczy, lekko odchylając głowę do tyłu i opierając ją o chropowatą powierzchnię teatralnej fasady, Chłód majowego wieczoru wpływał na niego ożywczo, ciało rozluźniało się powoli, gdy nikotyna w błyskawicznym tempie wnikała do krwiobiegu. Przysłuchiwał się uważnie słowom Skova, pozwalał, aby ten nagły monolog płynął, nie przerywając go zbędnym przytakiwaniem, czy udawanym wyrazem zaskoczenia.
    - Zawsze myślałam, że twoja droga do sławy była usłana różami, a po szczeblach kariery wspinałeś się w kuriozalnym tańcu, z błogim uśmiechem przyklejonym do bladych ust - rzekł w końcu ironicznie, wypuszczając dym kącikiem ust. Zaśmiał się nosowo, niemal bezdźwięcznie, przygryzając wargę. - Moja mecenaska dostrzegła mnie w jakimś nędznym kopenhadzkim barze. - Zaczął swoje wyznanie. - Ledwie starczyło mi na chleb, na grzbiet wciągałem stare, poprzecierane ubrania ojca. Musiała być nieźle zdesperowana, żeby szukać nowych talentów w tak parszywym miejscu. Ale posłała mnie na studia. - Rzadko wracał do tamtego okresu, pewne rozdziały życia chciał już na zawsze pozostawić zamknięte. - To właśnie było najgorsze, prawda? - Błysk zielonych oczu przebił się przez mgłę dymu, Toke poruszył się lekko, zbliżył do Halle’a, chyba nie chcąc, aby jego słowa trafiły do niepowołanych uszu. - To, do czego byliśmy zmuszeni. Do nieustannego płaszczenia się przed tymi ludźmi. Grzecznego dziękuję, przepraszam, dzień dobry, co pani zaśpiewać? co zagrać? chociaż w głowie tłukło się jedynie: pierdol się. - Zamilkł na chwilę, rzucając na schody niedopałek papierosa i miażdżąc go obcasem. - A kiedy w końcu dotarłem na szczyt, zmieniłem protektora na Oldenburga, i owszem. Wyszło mi to na dobre. A jej… - dodał lekceważąco, nie siląc się nawet na to, aby przywołać na głos jej nazwisko - Za nic nie muszę być wdzięczny. Wiedziałem, że sam do wszystkiego dojdę. - Niczym niepodkopana pewność siebie odbijała się w jego słowach. Nagły impuls kazał mu zbliżyć się do ucha Skove’a i wyszeptał tak cicho, aby jedynie on mógł go usłyszeć.  - Wiedziałem to już wtedy, gdy spoglądałem z góry na powykrzywiane ciało ojca, który przypadkiem spadł ze schodów i gwałtownie stracił życie.
    Wzruszył lekko ramionami, odsuwając się od niego ze śmiechem, chociaż jego słowa zabrzmiały co najmniej dwuznacznie, obserwując grę latarnianych świateł, które wspinały się po kamiennych stopniach prowadzących do teatru. Mrugnął do niego porozumiewawczo, z niemym ostrzeżeniem kryjącym się w oczach. Zachowaj to dla siebie. Chociaż i tak, kto uwierzy upadłemu, zhańbionym artyście?
    Zawsze miał w zanadrzu inną kartę, krótkie Endurminnig mogło wymazać z pamięci huldrekall wypowiedziane w nagłym impulsie słowa. Toke zacisnął dłonie w pięści, knykcie palców zbielały mu znowu, przygryzał lekko wargę. Może naprawdę powinien… To chyba przez tego pieprzonego drinka pozwolił sobie na to nieprzemyślane wyznanie, za bardzo chciał wymazać tamto uczucie, nie wiedział dlaczego zdecydował się na tak nieprzemyślane posunięcie, pozwolił tamtemu u c z u c i u wziąć nad sobą górę. Chyba nie potrafił sobie poradzić z dziwnym, jakby ukradkowym drgnieniem serca, które teraz na powrót zastygło w emocjonalnym bezruchu.
    Ślepcy
    Halle Skov
    Halle Skov
    https://midgard.forumpolish.com/t3454-halle-skovhttps://midgard.forumpolish.com/t3542-halle-skov#35520https://midgard.forumpolish.com/t3541-bragi#35518https://midgard.forumpolish.com/


    Pochylił się lekko w jego stronę, powietrze między nimi pachniało tytoniem i perfumami — znajomy zapach wetywerii i męskiej wody kolońskiej, która zazwyczaj zostawiała na języku gorzki posmak. Kolejny uśmiech rozciągnął jego twarz, nadając podłużnym rysom łagodniejszy wygląd. Przynoszę im zbyt wiele zysków. Zdanie zabrzmiało w jego głowie szybko i ostro jak cięcie noża. Przypomniał sobie głos swojego mecenasa, jego niemal nieruchomy, marmurowy profil o mocnym konturze — jesteś naszą inwestycją, chłopcze. Kiedy to powtarzał, jego nozdrza stawały się większe, a zimny wzrok w barwie surowego grafitu opadał ciężko na piegowate ramiona. Nie tęsknił za tą częścią sławy — nigdy nie tęsknił za Boregesami, za piskliwą panią domu i jej śliczną córką o zbyt perłowych zębach. Ponad wszystko nie tęsknił jednak za ich mężem i ojcem, za mecenasem, który zawsze przychodził do jego mieszkania bez uprzedzenia i łapał go za kark, gdy przychodził czas, by wypchnąć go przed oklaski towarzystwa. Nie pozwalał mu na prywatność, bo wszelka przestrzeń, którą wolno było Halle okupować, była opłacona jego majątkiem. On sam był opłacony jego majątkiem. Niewiele odróżniało go od jednego z jego psów lub od słowika uroczej córki trzymanego w kutej, złotej klatce.
    Uśmiechał się i patrzył Toke w oczy, ponieważ on tak kiedyś uważał. Wierzył, że był wartościowy — wystarczająco rentowny, by go bronić, by łapać go za ramię, gdy upadał. Kiedy świat zaczął sypać się nad jego głową, krusząc wysokie sufity, wszyscy ci ludzie — wszystkie te hieny zarabiające na jego twarzy, aurze i talencie — walczyli tylko przez chwilę. Zbierali spośród ruin swoje pieniądze, kręcili z rozczarowaniem głowami, mówili, że jest niewdzięczny, zepsuty, że sława niszczy młodych ludzi takich jak on. Krzywili się, opowiadając sobie o jego szaleństwach, jakby sami latami nie podstawiali mu fiolki z eliksirami pod nos; wzdrygali się, szepcząc o jego ogonie, zupełnie jakby żadne z nich z chichotem nie proponowało Borgesom grubych talarów za wypożyczenie go na noc. Szybko dotarło do niego, że nigdy nie był wart ochrony ani zadośćuczynienia — nigdy nie był tak naprawdę wartościowy.
    Nie wątpię — odparł jednak ściszonym głosem, przyłapując się na tym, że nie kłamie. Toke był inny. Miał lepszą postawę, szersze ramiona, mówił gładziej głosem, a gdy się uśmiechał — choćby z nutą złośliwości — ułamany kieł nie zdradzał biedy i zaniedbania. Być może jego, w istocie, warto było trzymać na piedestale, choćby rozpisanej sławą, choćby nierozsądnego. Halle westchnął i rozpiął kolejny guzik koszuli, choć krótkie ukłucie zazdrości sprawiło, że zrobiło mu się chłodniej. Zawsze miał skłonność do zawiści i nie potrafił odpuszczać Toke tego zaszczytu — wiedział, że pomimo wszystkich tych tortur, dałby wiele, by stać u szczytu, dumny i stabilny, jak on.
    Więc chyba czytałeś za mało brukowców — roześmiał się nagle, nad wyraz rozbawiony jego uwagą. Cały urok jego sławy polegał na smutnej historii — był chłopcem wyciągniętym z biedy, artystą uratowanym od zniszczenia, dzieckiem z rynsztoku, który tylko dzięki wielkoduszności swoich mecenasów zdołał uniknąć losu winnych podobnych mu szumowin. Bez tego byłby jedynie kolejnym ładnym chłopakiem, który umie pisać równie ładne melodie. — Moja droga na szczyt przypominała zwisanie z klifu po pijaku, Toke. Wlewałem w siebie tyle purpurowej mgły i czarnego miodu, że nawet z pieniędzmi Borgesów musiałem sprzedać jakiegoś ich pieprzonego kolekcjonerskiego Ingebretsona, żeby opłacić dług — choć słowa brzmiały gorzko, jego głos był rozweselony i lekki. Zaciągnął się papierosem i zamilkł gwałtownie, gdy jego towarzysz zaczął mówić. Starał się ukrywać swoje zdziwienie, szeroko otwarte oczy zdradzające niemal dziecięce zafascynowanie. Nie spodziewał się tego typu wyznań, choć to on przecież zaczął. — Lubią to. No wiesz, wyciąganie z biedy, historie o szansach i marzeniach, i innych takich… Nie była zdesperowana, po prostu wiedziała, co się sprzedaje — mruknął, wyobrażając sobie młodszego, zdenerwowanego Toke łapiącego dłoń tamtej kobiety. To było najgorsze, prawda? — Tak. To i sposób, w jaki na ciebie patrzyli — przytaknął mu. Słowa były niemal kwaśne, zdawały się przybierać posmak spalającego się papierosa. Obrócił lekko głowę, by znaleźć się bliżej twarzy mężczyzny. Przez chwilę słowa nie mogły znaleźć ujścia z wąskiej przestrzeni między ich twarzami. — Jakbyś był czymś, co można kupić. Na mnie zawsze tak patrzono. Nie znosiłem przyglądania się temu, jak zmieniają się ceny — skrzywił się lekko, gdy dotarła do niego szczerość jego słów. Przez kilka sekund przyglądał się, jak niedopałek ginie pod obcasem. Plamka żaru umierała powoli, rozsypując się na kamieniu. — No cóż, Oldenburg przynajmniej jest przystojny — szepnął z rozbawieniem, szczerząc się do niego szelmowsko. Na moment ciężka atmosfera stała się niemal żartobliwa, a on otwierał usta, jakby chciał rzucić czymś jeszcze, lecz wtedy Toke znów się zbliżył. Halle poczuł ciepło jego oddechu na płatku ucha i zamarł, nasłuchując.
    Przypadkiem.
    Ach, tak… Przypadki chodzą po ludziach.
    Zawtórował mu śmiechem i wyciągnął rękę, by lekko uderzyć go w ramię. Toke był promienny i słodko niewinny.
    A więc morderstwo ojca — pomyślał, śledząc dokładnie rysy jego twarzy. A więc krew na tych smukłych dłoniach muzyka. Był ciekawszy, niż mu się wydawało i świadomość ta przyprawiła Halle o mleczno-różowy rumieniec podekscytowania. Niedopałek wypadł spośród jego palców, a on go nie przydeptał.
    Chyba powinniśmy wracać, królewiczu — odezwał się w końcu, zbliżając się i delikatnie łapiąc go za nadgarstek. Pociągnął go w stronę drzwi, znów do ozłoconego foyer. Przedstawienie się skończyło, a Halle ponownie uświadomił sobie, że nie widział jego części. Nigdy nie będzie już miał okazji, nie chciał bowiem wracać do tego miejsca, by znów czuć się jak ktoś, kto odwiedza własny grób. — Zdaje się, że wróciliśmy na najlepszą część premiery.— Po ekscytacji gości domyślał się, że finał wypadł świetnie, spacerujący pomiędzy eleganckimi postaciami aktorzy przywodzili natomiast na myśl barwne, leśne duchy. Przeklął w myślach, zły na własny los. Dostrzegł w oddali gwiazdę przedstawienia i pozwolił sobie na krótki, delikatny uśmiech. A więc nie żartowali, gdy mówili, że przypominała postać z baśni.
    Gdy stanęli na uboczu, jego palce zacisnęły się mocniej na przegubie Toke. Przyciągnął go do siebie lekko, znów skracając dystans między ich twarzami, tak by ciche słowa nie wydostały się na zewnątrz. Nadal się uśmiechał, choć tym razem w jego oczach migotało coś groźnego.
    Musisz uważać, komu wyznajesz sekrety — szepnął. — Istoty takie jak ja mają talent do przekonywania ludzi do własnych racji.


    Don't give it a hand, offer it a soul
    Don't let it in with no intention to keep it, Jesus Christ, don't be kind to it. Honey, don't feed it, it will come back
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Noc otulała foyer teatru, gdzie złote światła odbijały się w lustrzanych krawędziach, a rozmowy gości przypominały melodię, której akordy tworzyły prawdziwy koncert głosów. Szelest jedwabnych materiałów i miękkie dźwięki śmiechu mieszały się z odległym brzmieniem orkiestry, tworząc atmosferę oczekiwania.
    Aktorzy, gwiazdy wieczoru, przemykali między gośćmi jak barwne ptaki wśród zieleni ogrodu. Ich obecność dodawała blasku rozmowom, gdy z gracją i wdziękiem dzielili się anegdotami zza kulis. Ich twarze wcześniej widziane na plakatach oraz scenie, teraz ukazywały się w blasku świateł foyer, budząc zachwyt i podziw. Przyjmowali podziękowania oraz kwiaty od wdzięcznej widowni, zaś kelnerzy odbierali kolejne bukiety i zanosili do garderoby.

    Dziennikarzom nie umknęło działanie Vermunda Eriksena, który bardzo poufałym gestem zbliżył się do panny Sørensen, ujmując w palce jej kolczyk. Trzask fleszy oświetlił ich twarze i mogli być pewni, że to zachowanie nikomu nie umknęło. Parę uśmiechów zostało posłanych w ich stronę. Zapowiedź wielu plotek.
    Einar też nie mógł opędzić się od reporterów, którzy wypatrzyli jego oraz Edgara jak tylko opuścili wielką scenę. Obserwowali ich reakcje notując każdy grymas twarzy. Szybko jednak swoją uwagę skupili na aktorach, którzy się pojawili we foyer. Okrzyki radości oraz ponowne oklaski poniosły się po pomieszczeniu, kiedy ci zaczęli odpowiadać na liczne pytania.
    Nagle Leonard Borg – uderzył dłonią o kieliszek, a dźwięk rozbrzmiał w przestrzeni, przywołując ciszę. - Zapraszam wszystkich na taras - ogłosił, a jego głos, pełen entuzjazmu, obiecywał niezapomniane chwile.
    Gdy goście zaczęli powoli kierować się ku wyjściu, przestrzeń foyer wypełniła się szumem rozmów i delikatnym brzęczeniem biżuterii. Na tarasie, pod nocnym niebem, roztoczył się widok, który zapierał dech. Przestrzeń była jak scena, a goście stali się częścią żywego obrazu.
    I wtedy rozpoczął się pokaz sztucznych ogni.
    Gdy pierwsza iskra rozdarła nocne niebo, publiczność zamarła w oczekiwaniu. W mgnieniu oka niebo rozświetliło się feerią barw, a taras teatru stał się widownią spektakularnego pokazu. Fajerwerki eksplodowały z majestatyczną gracją, rozsyłając w przestworza wiry świetlne, które tańczyły w rytmie niewidzialnej melodii.
    Najpierw pojawiły się srebrzyste chryzantemy, rozpryskujące się z głośnym świstem, by moment później rozkwitnąć w olśniewające, pulsujące gwiazdy. Każdy wybuch był jak symfonia dźwięków – od głębokiego basu po syczące treble, tworząc muzykę, która rezonowała w kościach.
    Następnie, niebo rozjaśniły peonie w odcieniach głębokiego błękitu i szmaragdowej zieleni. Ich eksplozje przypominały kwitnące kwiaty, które na moment zawisły w przestworzach, by zaraz potem zanurzyć widzów w kalejdoskopie migoczących punktów świetlnych.
    Nieoczekiwanie, w powietrze wzbudziły się gigantyczne palmy w kolorze złota i czerwieni. Ich długie, lśniące "gałęzie" rozciągały się szeroko, zalewając przestrzeń ciepłym blaskiem, przypominającym zorzę polarną w miniaturze.
    W kulminacyjnym momencie pokazu, niebo rozświetliły brokatowe wulkany, rozpryskujące się w górę, by później opaść deszczem wielobarwnych iskier. Złote i srebrne światełka tańczyły w powietrzu jak niezliczone, drobne gwiazdy, tworząc efekt, który przywodził na myśl baśniową galaktykę.
    Gdy ostatnie światła powoli zanikały, echo wybuchów długo jeszcze rozbrzmiewało między ścianami teatru, a publiczność, teraz już całkowicie oczarowana, nie mogła powstrzymać oklasków i zachwytu. Fajerwerki, te krótkotrwałe dzieła sztuki, na moment złączyły niebo i ziemię w spektakl barw, dźwięków i światła, tworząc wspomnienie, które każdy z obecnych zabrałby ze sobą na zawsze.

    INFORMACJE

    Dziękuję bardzo za udział w wydarzeniu.
    Prorok nie kontynuuje rozgrywki. Możecie dalej się bawić we foyer lub przenieść się do innych miejsc w teatrze, aby grać dalej. Każdy może rzucić nieobowiązkowo kością k6 na to, który z wzorów fajerwerków najbardziej przykuł uwagę i skłonił postać do rozmyślań. Macie ponadto dostęp do drinków oraz szampana, rzut kością na drinka jest dowolny, nie musicie już odgrywać efektów ich działania.
    Aktorzy są między wami, możecie wchodzić z nimi w interakcję.


    Fajerwerki (nieobowiązkowe k6)

    1 – Fajerwerki kształtujące się ponad twoją głową przyjmują formę przypisanego tobie opiekuńczego ducha. Kiedy ostatnim razem widziałeś w śnie swoją fylgię?

    2 – Wesołe, krzykliwe światła formują na firmamencie zarys dużej wiewiórki. Czyżby miało to być nawiązaniem do dziennikarzy Ratatoskra, zacierających ochoczo ręce na myśl o kiełkujących w ich głowach artykułach?

    3 – Smugi fajerwerków zastygają na dłużej w powietrzu, aby za pomocą magii utworzyć bardziej skomplikowany obraz fossegrima grającego na skrzypcach, który siedzi na tle wodospadu. Zgodnie z powszechną wiedzą, te istoty są niezwykle cenione przez klan Ahlströmów, chociaż złośliwi dodają, że jego członkowie zyskali sławę ze względu na oszukanie tych legendarnych stworzeń – nie zaś z powodu szacunku, jaki próbuje być przez nich podkreślany.

    4 – Przez ułamek momentu odnosisz nieuchronnie wrażenie, że obrys jednego z wybuchających fajerwerków przypomina sylwetkę potwora, jaki budzi w tobie nieuchronnie niepokój. Jak myślisz, czy miało to miejsce naprawdę, a może twój umysł płata ci tylko figle?

    5 – Zadzierasz głowę i dostrzegasz bliżej nieokreślony festiwal świateł i kształtów, jakim nie jesteś w stanie przypisać żadnej konkretnej formy. Pogrążasz się w zamyśleniu, obserwując kolejne eksplozje fajerwerków i jeśli prowadzisz rozmowę, nie słyszysz części wypowiedzi, które kierował do ciebie rozmówca. Poprosisz go o powtórzenie tej frazy?

    6 – Zauważasz imponujący kształt drakkara, który sunie po sklepieniu ciemnego, nocnego nieba. Przypomina ci on nieuchronnie opowieści o wikingach, jakie słyszało każde galdryjskie dziecko.


    CZAS NA ODPOWIEDŹ: do 9.02, 23:59
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Ku swojemu zaskoczeniu, im dłużej byli na gali, tym trudniej było jej skupić się na tym, co się działo. Może to nadmiar wrażeń, może zbyt dawno nie była na podobnym wydarzeniu i po prostu się odzwyczaiła – a może żadna inicjatywa kulturalna nie mogła przykuwać jej uwagi tak długo, jak konferencje naukowe. Niezależnie od przyczyny, faktem było, że jak w sztuce Blanca uczestniczyła z pełnym zaangażowaniem, tak późniejsze wystąpienie Borga i koncert były... Po prostu były. Muzyka stała się tłem do przyciszonej rozmowy z Esem – o kiczowatości kielicha; o durnych pomysłach, co można by z naczyniem zrobić; o wszystkim i o niczym, o czym zwykle nie mieli czasu rozmawiać – którą późniejsze pojawienie się aktorów przerwało ledwie na chwilę. Blanca odnalazła wzrokiem Villemo, przyglądała jej się przez chwilę z nieznacznym uśmiechem, zaraz znów jednak wracając do Barrosa, do ich szeptanych dyskusji, do ciepła mężczyzny u jej boku.
    Nie zauważyła zniknięcia Nika aż do chwili, gdy ucichła pierwsza ekscytacja towarzystwem artystów – a i wtedy nie poświęciła jej zbyt wiele uwagi. Holt znalazł pewnie kogoś znajomego, może zwyczajnie się znudził. Z blondynem wszystko było możliwe i Blanca nie była specjalnie zaskoczona, że straciła go z pola widzenia.
    Ponownie zwróciła uwagę na wydarzenia gdy zaproszono ich na taras – myśl o odetchnięciu świeżym powietrzem była całkiem miła, a zapowiadanym pokazem fajerwerków Blanca już wcześniej ekscytowała się jak małe dziecko.
    Tym bardziej bolało więc, gdy wśród kolorowych świateł dostrzegła zwierzęcą sylwetkę do złudzenia przypominającą hienę spod kromlecha. Wciągnęła powietrze gwałtownie i ścisnęła mocniej dłoń Esa, czując, jak po plecach spływa jej zimny pot. Na zdrowy rozum wiedziała, że to nie ma najmniejszego sensu – krokuty zwyczajnie nie mogło tu być – psowata postać była jednak tak realistyczna, że Blance zdawało się, jakby mogła jej dotknąć, poczuć pod dłonią szorstką sierść, jakby zaraz miał rozlegnąć się przerażający chichot.
    Odwróciła wzrok i mimowolnie wtuliła się mocniej w Esa, czując, jak serce boleśnie tłucze jej się w piersi. Nie miała odwagi przyglądać się fajerwerkom dłużej, a większość jej entuzjazmu ostatecznie rozmyła się, pozostawiając tylko umiarkowane zaciekawienie wydarzeniami na gali.
    Odsunęła się właśnie od Barrosa, sięgając po kolejnego drinka od przechodzącego kelnera – wysoki kieliszek wypełniony był jasnoróżowym alkoholem i ozdobiony uroczo watą cukrową – gdy ktoś bezczelnie wepchnął się między nią a Esa i klepnął ją w tyłek, nie spiesząc się specjalnie z zabieraniem potem ręki.
    Nik. Oczywiście, że to był Nik. I oczywiście, że trzymał za pośladek nie tylko ją, ale też Esa. Blanca uniosła brwi znacząco.
    - Gala aż tak na ciebie podziałała? – spytała retorycznie.
    Zerknęła niepewnie na Barrosa. Nie miała nic przeciwko ręce Nika tam, gdzie kończyła się przyzwoitość, nie przeszkadzało jej też, że blondyn podobnie obmacywał sobie Esa – nie była jednak pewna, co sądzi na ten temat sam główny zainteresowany. Nie mogła jednak zmusić się, by dać Holtowi po łapach – wspomnienia nie tak dawnego wieczoru wróciły nagle, podobnie jak gwałtowna potrzeba, by przytulić się do mężczyzny, znów zaciągnąć głęboko jego zapachem.
    - Gdzie byłeś, mendo? – spytała beztrosko i znów spojrzała na Nika.
    Nie zamierzała być wścibska, z oczywistych względów była jednak zaciekawiona, gdzie znikł Holt. Wyszedł po prostu na szluga czy może obmacywał się z kimś po kątach? Zapragnął się dotlenić czy może zakradł się za kulisy, by spędzić nieregulaminowe chwile z artystami tuż po występie? Blondyn był cwaniakiem, wzorcowym typem łotrzyka. Jeśli ktoś miał mieć do sprzedania dobre historie, to musiał być on.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Blanca Vargas' has done the following action : kości


    'k6' : 4
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie był pewien, w którym momencie niepokój zakradł mu się płytko pod skórę, zmieniając otaczające ich głosy w wartki strumień pełen twardego, z chwili na chwilę coraz bardziej drażniącego brzmienia. Jeszcze przed rozpoczęciem gali spodziewał się, że w końcu tak się stanie, ale szło mu na tyle dobrze, że w którymś momencie chyba nawet uwierzył, że lęk już się nie pojawi – jedynym powodem, dla którego nie wsunął dłoni pod rękawy fraka, by wbić paznokcie w przedramiona, była rozmowa z Blanką. Ciche żarty i durne dyskusje odwracały jego uwagę od dyskomfortu na tyle długo, że idea samookaleczenia powoli odpłynęła, zostawiając Barrosa bardziej drażliwym. Nie zauważył w tym wszystkim zniknięcia Nika, a gdy wychodząc na taras zorientował się, że go przy nich nie było, przez chwilę szukał wzrokiem w tłumie blond czupryny, czując tylko lekki wyrzut sumienia.
    Pociągnął Blankę nieco na ubocze, tak by mieć za plecami ścianę budynku, a nie kolejnych ludzi. Zaczynał mieć wrażenie, że jeśli ktoś jeszcze przeciskałby się obok nich i przypadkiem otarł się ramieniem, mógłby zbyt mocno chcieć go ugryźć – a nie leżało to przecież w krainie rzeczy niemożliwych. Nie z kajmanem, z którym na nowo pogodziły go niedawne wydarzenia. Gad i jego wpływ wydawały się być bliżej niż kiedykolwiek, poza znajomym ciepłem i pewnością podsuwając ludzkiej części Esa wyjątkowo wyraziste obrazy tego, co razem mogli zrobić, gdy ktoś ich drażnił.
    Wzdrygnął się lekko na pierwszy świst i rozbłysk fajerwerku, by zaraz skrzywić się nieco i znów zagonić własne ciało do szeregu. Odruchowo objął ramieniem Blankę, gdy ta przytuliła się do jego boku mocniej niż wcześniej, szukając wzrokiem potencjalnej przyczyny jej nagłych nerwów, ale wszyscy wydawali się wpatrzeni w niebo, na którym co rusz rozkwitały nowe kształty i kolory.
    - W porządku? – spytał, ale huk kolejnego wystrzału albo zagłuszył jego słowa, albo kobieta wcale nie miała ochoty odpowiadać, uparcie wpatrzona we wzory na jego koszuli. Z mocnym postanowieniem, że po powrocie do domu zadba o to, by poczuła się dużo lepiej, podniósł wzrok na wzory rozlewające się po nocnym niebie.
    Wypuścił Blankę, gdy ta sięgnęła ku tacy z drinkami, mimowolnie podskakując nieco, gdy czyjaś ręka przez ostrzeżenia wylądowała na jego pośladku. Drobny wyrzut sumienia, jaki poczuł, gdy zorientował się, że nie zauważył odejścia Nika, rozwiał się jak kamfora na widok zadowolonego uśmieszku blondyna, który wprosił się pomiędzy jego i Vargas. Dopiero po chwili zorientował się, że druga dłoń Holta spoczywała na tyłku jego kobiety i mrużąc ostrzegawczo oczy, oplótł jego nadgarstek palcami, stanowczo cofając bezczelną rękę.
    - Nie pozwalaj sobie – rzucił krótko. Dla kogoś, kto go wcześniej nie słyszał, pogłos cichego syku w głosie Esa mógł nie znaczyć niczego szczególnego, ale Blanca zapewne go rozpoznała. Nik nie musiał wiedzieć, że Barros wcale nie tak dawno rozważał zabranie ze sobą kobiety, gdyby przyszło do ich kolejnego spotkania i że nawet na ten temat rozmawiali. Przy całej sympatii, jaką do niego poczuł, nie zamierzał pozwalać, by ot tak kładł na Blance ręce w miejscach powszechnie uznanych za przyzwoite. Zjeżony jego zachowaniem wobec Vargas jakoś zapomniał pomyśleć o tym, że wcale jeszcze nie chciał przyznawać się szerszemu gronu do swoich preferencji, w podobnym sposób nie odsuwając dłoni, którą ścisnął jego pośladek.
    Holt miał szczęście, że Blanca posiadała niewątpliwy talent do rozładowywania napiętych sytuacji podobnie jak i nerwów Esa – parsknął cicho, gdy nazwała blondyna mendą i na moment zwrócił jeszcze uwagę na resztki fajerwerków rozpryskujących im się nad głowami, akurat w momencie gdy jeden z nich uformował się w wizerunek młodego mężczyzny ze skrzypcami na tle wodospadu.
    - To ma być coś konkretnego? – rzucił, wskazując obraz w odpowiedzi na pytające spojrzenia.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Esteban Barros' has done the following action : kości


    'k6' : 3
    Widzący
    Nik Holt
    Nik Holt
    https://midgard.forumpolish.com/t3451-niklas-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3474-nik-holthttps://midgard.forumpolish.com/t3475-sansahttps://midgard.forumpolish.com/f94-nik-holt


    Dłuższa chwila na zewnątrz pozwoliła mu jako tako się uspokoić, pozbyć przynajmniej z zewnątrz strachu i niepokoju, które miały to do siebie, że lubiły niszczyć wszystko. Jednak tylko ktoś, kto naprawdę dobrze go znał, mógłby domyślić się, że wewnątrz był napięty niczym struna. Po chwilowym spokoju nie został już ani ślad, jego aura znów zaczęła dawać do wiwatu, ale przecież musiał być twardy, musiał ogarnąć tyłek i wrócić do zwykłego sposobu bycia. Zresztą w towarzystwie Latynosów szło mu to całkiem dobrze, a oszukiwanie wszystkich co do swojego humoru miał już opanowane perfekcyjnie. Jedynie, gdzie mu nie wyszło, to ostatnio z Blancą, ale tam miał przecież doskonałą wymówkę. Przybrał na twarz swój zwyczajowy uśmiech i skierował się prosto do pozostałych gości.
    Villemo wyhaczył praktycznie natychmiast, ale wciąż pamiętał, co jej powiedział o pokazywaniu się w swoim własnym towarzystwie. Postanowił się więc zachowywać, nawet jeśli tylko i wyłącznie na chwilę, zanim nie dojdzie do względnej równowagi.
    - Gratuluję wspaniałego występu. – odezwał się głębokim tonem, puszczając Villemo ukradkowe oczko, zanim kurtuazyjnie ucałował jej dłoń i uniósł kącik w niemej obietnicy następnego spotkania na łonie natury. Przynajmniej teraz nie zapominał o bywaniu nad wodą, więc nie było ryzyka, że ogarnie go apatia z początku miesiąca.
    Zaraz jednak zostali „wygonieni” na zewnątrz, do oglądania fajerwerków, a że przy okazji zobaczył tam gdzieś jakże znajome czuprynki to bardziej niż chętnie udał się na taras, chcąc podręczyć jeszcze radosną parkę, zanim ewakuuje się z teatru, gdy jego aura będzie zbyt trudna do utrzymania. Widząc kruka wśród fajerwerków zaśmiał się pod nosem. Tak, jego cudowny totem, pierzasta istota w Skandynawii będąca symbolem Odyna, a w innych miejscach nawet totemem zwiastującym śmierć. Pasowało mu to, choć musiał przyznać, że od dosyć dawna nie miewał snów, żadnych. Może to czas, żeby trochę pomedytować? Tak. Jasne. On i medytacje. Chyba z kimś w łóżku, co było nawet kuszącą wizją. Będzie trzeba wybrać się do jakiegoś klubu.
    Zaszedł od tyłu Blancę i Estebana, na swój typowy i bezczelny sposób zwracając na siebie uwagę poprzez wepchnięcie się między nim i złapanie jednego i drugiego za tyłek. Dlaczego niby miałby się hamować? Wyszczerzył się przy tym po swojemu, skrzętnie ukrywając pod tą manierą całe to napięcie i stres, które cały czas czuł.
    - Tęskniliście? – spytał, jednak było to całkowicie retoryczne pytanie, na które wcale a wcale nie wymagał odpowiedzi. Za to uniósł w górę brew, gdy Esteban stanowczo zabrał jego rękę z tyłka Blanki, nie dając po sobie poznać, że wyjątkowo cudzy dotyk był mu cholernie nie na rękę. Poczuł wewnątrz cholernie nieprzyjemny dreszcz, który stłumił, oswabadzając dłoń z uścisku Barrosa i zabrał też dłoń z jego tyłka, robiąc z dwa kroki do przodu, przed nich. Jeszcze mocniej wcisnął swoją aurę wewnątrz, było za dużo wszystkiego, za dużo wrażeń, za dużo wizji. Pod swoją złośliwością i luźnym zachowaniem był napięty i sztywny niczym ściana utrzymująca teatr w kupie.
    - Czyli… - celowo przeciągnął słowa, patrząc wymownie na Barrosa, ze swoim uśmieszkiem tak dobrze znanym mu z lasu przy strudze. – Ciebie mogę macać, jej nie. Noted. – puścił mu bezczelnie oczko, zakrywając w ten sposób prawdziwe odczucia. Swój strach, który nadal trzymał się jego serca wczepiony pazurami. Blanca jedynie pomogła mu w ukryciu wszystkiego. – A jak sądzisz, słoneczko? Byłemuciec od wszystkichzapoznać trochę nowych osóbktórych teraz chciałbym unikaći może poszukać jakiejś rozrywkinajlepiej na totalnym odludziuzanim zostanę biedny i poszkodowany. – zanim rozsypię się na cholerne kawałki, bo coraz mi trudniej.
    Przekrzywił głowę, wpatrując się w dalsze fajerwerki i w duchu prychnął pod adresem istoty ze skrzypcami. No helloł, fossegrimy tak nie wyglądały! Przynajmniej on się z tym nie utożsamiał. Chociaż dobra, wodospady akurat lubił.
    - Demon! – wyszczerzył się bardzo radośnie do Barrosa, wiedząc, że może w pełni popłynąć z opisem, dbając przy tym o to, by nikt nie połączył jego z fossegrimami. – Nazywa się to to fossegrim, ma pierdolca na punkcie wody, muzyki i ładnych dziewczyn. Poleca się unikać z całych sił, bo to jeszcze gorsze od demonów, wabi nieostrożnych do wody swoją muzyką, uwodzi, a potem używa na powierzchniach płaskich. A jak się znudzi, to topi. – radosne iskierki w jego oczach przynajmniej na chwilę przyćmiły resztki strachu.


    Dance with the waves
    Move with the sea.
    Let the rhythm of the water
    Set your soul free.


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.