:: Midgard :: Dzielnica Trzech Skaldów :: Nationaltheatret
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Główne Foyer
+9
Einar Halvorsen
Vermund Eriksen
Edgar Oldenburg
Vivian Sørensen
Halle Skov
Esteban Barros
Prorok
Mistrz Gry
Nik Holt
13 posters
Mistrz Gry
Re: Główne Foyer Wto 12 Gru - 1:22
First topic message reminder :
Główne Foyer
Przestronne foyer znajduje się na pierwszym piętrze teatru, niedaleko głównej sceny i wykorzystywane jest przede wszystkim do organizacji uroczystych przyjęć, spotkań i niewielkich koncertów. Główny korytarz, wzdłuż którego rozłożony został miękki, czerwony dywan, niewątpliwie robi duże wrażenie nie tylko na galdrach odwiedzających to miejsce po raz pierwszy, lecz również na stałych bywalcach teatru. Ozdobą foyer są lśniące, marmurowe posadzki, stiukowe ściany, kryształowe kandelabry i żyrandole, których brylantowe zdobienia rzucają na ściany piegi srebrnego połysku za każdym razem, gdy przez okno na tarasie wpadają promienie słońca.
Mistrz Gry
Re: Główne Foyer Sro 7 Lut - 12:21
The member 'Nik Holt' has done the following action : kości
'k6' : 1
'k6' : 1
Mistrz Gry
Re: Główne Foyer Sro 7 Lut - 21:15
The member 'Vil Kütt' has done the following action : kości
'k6' : 4
'k6' : 4
Einar Halvorsen
Re: Główne Foyer Czw 8 Lut - 23:35
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Otwierał się bardzo rzadko, z rzężącą, cierpką niechęcią - tak, jak malował obrazy na prostokątach płócien, tak zachowywał tendencję do wytwarzania przeróżnych barwnych portretów siebie, zależne od sytuacji oraz wianuszka osób, z jakimi w danym momencie miał dzielić towarzystwo. Przy znacznej większości ludzi istniał jedynie powierzchownie, bez swoich lęków, bez kruchości, bez obaw, które jak larwy wżerały się w jego ciało, budując kokony strachu. Miał różne maski, różne uśmiechy, różne wzorce zachowań, starannie dopracowane i wyważone do odpowiednich zarysów sytuacji - nie zamierzał przyznawać się do swojej relacji z nachalną otwartością, o wiele lepiej, wygodniej, czując się wśród domysłów. Razem z Villemo nie zabiegali nigdy o pochwycenie spojrzeń - ich prawdziwe spotkania odbywały się podczas cichych, odosobnionych konfrontacji i przekraczania granic. Gdyby jedynie chcieli, mogliby skraść uwagę większości mijanych osób - wystarczyło zaledwie sprawić aby trucizna aury skutecznie omamiła ich zmysły, nic więcej, nigdy nic ponad.
- Kojarzę Villemo Holmsen z czasów, kiedy pracowała w galerii - wyznał bez większego przejęcia Edgarowi; sama znajomość z Walhbergiem, chociaż pokryta grubym kurzem przeszłości nie była czymś, z czego czuł się szczególnie dumny - jej rola przykuwała spojrzenia, nie sądzisz? - zagadnął półżartobliwie, chociaż z ich dwoje znał podwójne znaczenie zadanego pytania. - Czułem, że będę potrzebował dowodu uznania dla jej aktorskiego debiutu - podzielił się z nim planami dotyczącymi bukietu, jaki dla niej przygotował. Nie mówił na ten moment nic więcej, zachowując część jedynie dla siebie - skierował się, podobnie do części garnącego się, kleistego tłumu w stronę wychodzących do publiczności gwiazd dzisiejszego wieczoru. Pożegnalne fajerwerki rozświetlały nieboskłon, pulsując bogactwem świateł na szerokiej, bezdennej źrenicy nocy. W chwili, kiedy uniósł spojrzenie, wielobarwne rozbłyski przybrały kształt wiewiórki, zupełnie, jakby sugerowały ożywiony marsz plotek powstających ochoczo po wydarzeniu oraz nasycających kolejne, napisane z zapałem artykuły Ratatoskra. Nie miał równocześnie zamiaru ułatwiać im zadania, o wiele lepiej czując się pośród niejednoznacznych oraz niepewnych półprawd - Villemo zdążyła poznać go od tej strony, pozornie wycofanej, balansującej na pograniczu słów wymagających dokładniejszego rozgryzienia. Przyniósł jej również kwiaty, dotychczas cierpliwie oczekujące na odpowiednią chwilę - lilie, które zażyczyła sobie jeszcze dawniej, kreśląc wymowne akapity listu. Jej ulubione - dotrzymał swojej obietnicy.
- Gratuluję występu - powiedział, kiedy mógł się z nią zetknąć, przez krótki moment zatrzymać się naprzeciwko i wręczyć prezent w dowodzie żywionego uznania - nie był zresztą jedynym, który postanowił docenić jej kunszt przez drobny, podarowany upominek.
- Jestem przekonany, że pozostanie on jeszcze długo na językach - dodał z rozciągającym się na wargach uśmiechem, świadomy, że nie miał już więcej czasu - nie teraz, nie w tym momencie, co musiał przyjąć z namolną, szepczącą niecierpliwością. Nawet, gdy nie nadmienił jej tego bezpośrednio, miał zamiar na nią zaczekać, na rzeczywiste spotkanie, pozbawione tak zbędnych i donośnych formalności.
- Kojarzę Villemo Holmsen z czasów, kiedy pracowała w galerii - wyznał bez większego przejęcia Edgarowi; sama znajomość z Walhbergiem, chociaż pokryta grubym kurzem przeszłości nie była czymś, z czego czuł się szczególnie dumny - jej rola przykuwała spojrzenia, nie sądzisz? - zagadnął półżartobliwie, chociaż z ich dwoje znał podwójne znaczenie zadanego pytania. - Czułem, że będę potrzebował dowodu uznania dla jej aktorskiego debiutu - podzielił się z nim planami dotyczącymi bukietu, jaki dla niej przygotował. Nie mówił na ten moment nic więcej, zachowując część jedynie dla siebie - skierował się, podobnie do części garnącego się, kleistego tłumu w stronę wychodzących do publiczności gwiazd dzisiejszego wieczoru. Pożegnalne fajerwerki rozświetlały nieboskłon, pulsując bogactwem świateł na szerokiej, bezdennej źrenicy nocy. W chwili, kiedy uniósł spojrzenie, wielobarwne rozbłyski przybrały kształt wiewiórki, zupełnie, jakby sugerowały ożywiony marsz plotek powstających ochoczo po wydarzeniu oraz nasycających kolejne, napisane z zapałem artykuły Ratatoskra. Nie miał równocześnie zamiaru ułatwiać im zadania, o wiele lepiej czując się pośród niejednoznacznych oraz niepewnych półprawd - Villemo zdążyła poznać go od tej strony, pozornie wycofanej, balansującej na pograniczu słów wymagających dokładniejszego rozgryzienia. Przyniósł jej również kwiaty, dotychczas cierpliwie oczekujące na odpowiednią chwilę - lilie, które zażyczyła sobie jeszcze dawniej, kreśląc wymowne akapity listu. Jej ulubione - dotrzymał swojej obietnicy.
- Gratuluję występu - powiedział, kiedy mógł się z nią zetknąć, przez krótki moment zatrzymać się naprzeciwko i wręczyć prezent w dowodzie żywionego uznania - nie był zresztą jedynym, który postanowił docenić jej kunszt przez drobny, podarowany upominek.
- Jestem przekonany, że pozostanie on jeszcze długo na językach - dodał z rozciągającym się na wargach uśmiechem, świadomy, że nie miał już więcej czasu - nie teraz, nie w tym momencie, co musiał przyjąć z namolną, szepczącą niecierpliwością. Nawet, gdy nie nadmienił jej tego bezpośrednio, miał zamiar na nią zaczekać, na rzeczywiste spotkanie, pozbawione tak zbędnych i donośnych formalności.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Mistrz Gry
Re: Główne Foyer Czw 8 Lut - 23:35
The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości
'k6' : 2
'k6' : 2
Villemo Holmsen
Re: Główne Foyer Pią 9 Lut - 8:28
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Dźwięki, istny szum, wręcz kakofonia zagłuszała dochodzące do niej kolejne słowa uznania. Na chwilę przytłoczona czuła jak się dusi, ale zaraz odzyskiwała równowagę. Aura zaciśnięta wokół niej jak ciasny gorset sukni w jaką była ubrana uniemożliwia oddychanie pełna piersią i swobodęna jaką chciała sobie pozwolić, ale było łatwiej niż wcześniej. Teraz kiedy zaakceptowała to kim jest, czym stworzyła ją natura, kiedy bywała w otoczeniu natury, było o wiele prościej trzymać własne istnienie - nie w klatce i żelaznym uchwycie łańcuchów woli, a w łagodnym uścisku palców.
Krążąc między gośćmi z kieliszkiem szampana w dłoni przyjmowała kolejne gratulacje i pochwały. Rozdawała uśmiechy oraz promienne spojrzenie, śmiała się z żartów i zapraszała na kolejne spektakle, zapewniając, że Leonard Borg jeszcze nie raz ich wszystkich zaskoczy. Odpowiadała na pytania prasy, pozowała do zdjęć, nie pozwalała sobie na zachowanie, które ktoś mógłby określić jako niewłaściwe, a tym samym stając się pożywką dla tabloidów.
Na widok podchodzącej do niej Vivian ucieszyła się prawdziwie.
-Dziękuję. - Przyjęła bukiet doceniając gest i zaangażowanie. -Cieszę się, że spektakl zyskał twoje uznanie. - Posłała dziewczynie ciepły uśmiech, a potem szare spojrzenie skupiła na mężczyźnie podając mu swoją dłoń w geście powitania. -Niezwykle miło mi pana poznać, panie Eriksen. - Znał to nazwisko, jak każde inne, które należało do rady. Nie była obojętna na takie znajomości, choć nie miała zamiaru od razu z nich korzystać. To był debiut, czekało ją jeszcze dużo pracy nim zdobędzie odpowiednią renomę. -Korzystajcie proszę z przyjęcia i cieszcie się jego atmosferą oraz wszelkimi dobrociami. - Zachęciła rozmówców do częstowania się drinkami oraz przekąskami jakie nadal czynnie roznosili kelnerzy. Zaraz jej uwagę skupił Nik, który złożył jej obietnicę, że przyjdzie, choć wiedziała jak wielkim jest to dla niego wyzwaniem. Tłum, ludzie i aura - to zawsze była mieszanka wybuchowa, a przecież była ich tu trójka. Trzy istoty, które na pstryknięcie palcami mogłyby zawładnąć umysłami wszystkich tu zebranych gdyby tylko chcieli. Przyjmując bukiet od mężczyzny przyjrzała mu się uważniej. -Dziękuję - uśmiechając się znacząco zerknęła na bukiet lilii. -To wiele dla mnie znaczy. - Nie wiedziała kiedy zbudowała wokół siebie takie zaufanie innych. Powinna być tą złą, tą, która niszczy światy, zamiast tego te przychodziły do niej. Zrozumiała, że chciał się oddalić, obawiał się, że zniszczy jej reputację, a pokaz fajerwerków był świetną wymówką, by oddalić się bez wzbudzania podejrzeń.
Patrzyła na wspaniałe widowisko na tle granatowego nieba. Cały Midgard teraz wiedziało, że Borg świętuje swój sukces. Migoczące światła rozjaśniało okolice, zwieńczenie gali. Napawała się chwilą zadowolenia, czuła ekscytację połączoną z ulgą, wiedząc, że zaśnie z lekkim sercem. Wracając do wnętrza teatru zatrzymana została przez Einara oraz towarzyszącego mu mężczyznę.
-Dziękuję - słowo to nabrzmiało innego znaczenia kiedy wypowiadała je kolejny dzisiaj raz. Przestała już liczyć. Kolejny bukiet spoczął w jej ramionach, później przyozdobi garderobę, gdzie duszący zapach odbierać będzie praktycznie każdy oddech. -Kwestią pozostaje czy posmak tych wypowiedzi będzie słodki czy raczej kwaśny. - Odpowiedziała z błyskiem w szarych tęczówkach, wiedząc, że będąc pod ostrzałem czujnych dziennikarskich oczu na wiele pozwolić sobie nie można. Zwróciła się więc do drugiego mężczyzny. -A pan? Zachwycony widowiskiem czy jednak jakaś nuta zawodu rozbrzmiewa?
Krążąc między gośćmi z kieliszkiem szampana w dłoni przyjmowała kolejne gratulacje i pochwały. Rozdawała uśmiechy oraz promienne spojrzenie, śmiała się z żartów i zapraszała na kolejne spektakle, zapewniając, że Leonard Borg jeszcze nie raz ich wszystkich zaskoczy. Odpowiadała na pytania prasy, pozowała do zdjęć, nie pozwalała sobie na zachowanie, które ktoś mógłby określić jako niewłaściwe, a tym samym stając się pożywką dla tabloidów.
Na widok podchodzącej do niej Vivian ucieszyła się prawdziwie.
-Dziękuję. - Przyjęła bukiet doceniając gest i zaangażowanie. -Cieszę się, że spektakl zyskał twoje uznanie. - Posłała dziewczynie ciepły uśmiech, a potem szare spojrzenie skupiła na mężczyźnie podając mu swoją dłoń w geście powitania. -Niezwykle miło mi pana poznać, panie Eriksen. - Znał to nazwisko, jak każde inne, które należało do rady. Nie była obojętna na takie znajomości, choć nie miała zamiaru od razu z nich korzystać. To był debiut, czekało ją jeszcze dużo pracy nim zdobędzie odpowiednią renomę. -Korzystajcie proszę z przyjęcia i cieszcie się jego atmosferą oraz wszelkimi dobrociami. - Zachęciła rozmówców do częstowania się drinkami oraz przekąskami jakie nadal czynnie roznosili kelnerzy. Zaraz jej uwagę skupił Nik, który złożył jej obietnicę, że przyjdzie, choć wiedziała jak wielkim jest to dla niego wyzwaniem. Tłum, ludzie i aura - to zawsze była mieszanka wybuchowa, a przecież była ich tu trójka. Trzy istoty, które na pstryknięcie palcami mogłyby zawładnąć umysłami wszystkich tu zebranych gdyby tylko chcieli. Przyjmując bukiet od mężczyzny przyjrzała mu się uważniej. -Dziękuję - uśmiechając się znacząco zerknęła na bukiet lilii. -To wiele dla mnie znaczy. - Nie wiedziała kiedy zbudowała wokół siebie takie zaufanie innych. Powinna być tą złą, tą, która niszczy światy, zamiast tego te przychodziły do niej. Zrozumiała, że chciał się oddalić, obawiał się, że zniszczy jej reputację, a pokaz fajerwerków był świetną wymówką, by oddalić się bez wzbudzania podejrzeń.
Patrzyła na wspaniałe widowisko na tle granatowego nieba. Cały Midgard teraz wiedziało, że Borg świętuje swój sukces. Migoczące światła rozjaśniało okolice, zwieńczenie gali. Napawała się chwilą zadowolenia, czuła ekscytację połączoną z ulgą, wiedząc, że zaśnie z lekkim sercem. Wracając do wnętrza teatru zatrzymana została przez Einara oraz towarzyszącego mu mężczyznę.
-Dziękuję - słowo to nabrzmiało innego znaczenia kiedy wypowiadała je kolejny dzisiaj raz. Przestała już liczyć. Kolejny bukiet spoczął w jej ramionach, później przyozdobi garderobę, gdzie duszący zapach odbierać będzie praktycznie każdy oddech. -Kwestią pozostaje czy posmak tych wypowiedzi będzie słodki czy raczej kwaśny. - Odpowiedziała z błyskiem w szarych tęczówkach, wiedząc, że będąc pod ostrzałem czujnych dziennikarskich oczu na wiele pozwolić sobie nie można. Zwróciła się więc do drugiego mężczyzny. -A pan? Zachwycony widowiskiem czy jednak jakaś nuta zawodu rozbrzmiewa?
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Mistrz Gry
Re: Główne Foyer Pią 9 Lut - 8:28
The member 'Villemo Holmsen' has done the following action : kości
'k6' : 5
'k6' : 5
Blanca Vargas
Re: Główne Foyer Pią 9 Lut - 14:51
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Nie pozwalaj sobie.
Wciągnęła powietrze z sykiem i jakkolwiek całe jej ciało wyło, złaknione dotyku Nika – potrzeba bycia Esa, przynależności do niego była silniejsza i, bogowie, tak cholernie upajająca. Nie protestowała więc, gdy Barros postawił wyraźne granice i nie zrobiła nic, by zatrzymać Holta, gdy wyszedł dwa kroki przed nich. W jednej chwili pozbyła się za to pustej przestrzeni, jaka znów powstała między nią a Esem i śmiało przylgnęła do boku Barrosa. Z premedytacją ignorując bezczelny komentarz Nika, z rozbawionym uśmiechem sama chwyciła Esa za pośladek, jakby w ten sposób wymazując ślad dłoni Holta i stanęła na palcach lekko, kradnąc Barrosowi niespieszny pocałunek. Nie przejmowała się, że Nik patrzył. Niech patrzy. Nie tak dawny wieczór i gwałtowne pragnienia, których nie powinna mieć, tylko podsycały jej potrzebę utwierdzania – głównie siebie, ale też Esa – że należy do Barrosa, nikogo innego.
Opadła potem znów na całe stopy, od Esa się jednak nie cofnęła. Przesunęła tylko dłoń na talię mężczyzny i odetchnęła cicho, wciągając głęboko znajomy, kojący zapach Barrosa. To jego kochała. To bez niego nie potrafiłaby sobie poradzić. Powinna o tym pamiętać.
Na wyjaśnienia Nika odnośnie jego zniknęcia parsknęła tylko cicho i pokręciła głową. W sumie nie powinna być zaskoczona, to było dla niego przecież tak bardzo typowe. Czy to oszołomiona galą, czy też podatna na maski, jakie Nik przywdziewał bez większego trudu, nie zwróciła uwagi na jego spięcie, nie dostrzegła cienia w jego błękitnych oczach.
Gdyby to zrobiła, być może jeszcze trudniej byłoby jej zapomnieć o tym, co czuła raptem parę dni temu.
Nie odezwała się już aż ekspresyjnych wyjaśnień Holta na temat natury fossegrimów. Nie odważyła się spojrzeć ponownie na fajerwerki, nie była więc pewna, o czym dokładnie mówili, ale opis przedstawiony przez Nika...
- Hej, to brzmi prawie jak ty – rzuciła niewinnie, zupełnie nieświadoma, jak bliska była prawdy. – Masz pierdolca na punkcie ładnych dziewczyn. Muzyki zresztą chyba też, biorąc pod uwagę jak często szlajasz się po klubach – zaczęła wymieniać punkty styku między zwyczajami Holta a charakterystyką fossegrima. – Z tą wodą to też w sumie prawda, nie? Zwabiłeś mi Esa, uwiodłeś i niewątpliwie wykorzystałeś na jakiejś powierzchni płaskiej – wypaliła, w pełni świadoma, że może wywołać kolejną falę zakłopotania u Barrosa. I że to wcale nie było do końca tak bo, z tego co mówił, do rzeki Es poszedł akurat sam.
Spoglądając to na jednego, to na drugiego mężczyznę, niespiesznie raczyła się drinkiem. Zabierając na chwilę rękę z Esa, zdjęła kłębek waty cukrowej z kieliszka i położyła go na języku, z wyraźną przyjemnością delektując się gęstą, lepką słodyczą rozpuszczającego się cukrowego puchu. Zerknęła na Barrosa i uśmiechnęła się lekko – podobnie miękko spojrzała na Nika, nic nie mówiąc.
W duchu hodowała gorycz, niechęć do samej siebie.
Wciągnęła powietrze z sykiem i jakkolwiek całe jej ciało wyło, złaknione dotyku Nika – potrzeba bycia Esa, przynależności do niego była silniejsza i, bogowie, tak cholernie upajająca. Nie protestowała więc, gdy Barros postawił wyraźne granice i nie zrobiła nic, by zatrzymać Holta, gdy wyszedł dwa kroki przed nich. W jednej chwili pozbyła się za to pustej przestrzeni, jaka znów powstała między nią a Esem i śmiało przylgnęła do boku Barrosa. Z premedytacją ignorując bezczelny komentarz Nika, z rozbawionym uśmiechem sama chwyciła Esa za pośladek, jakby w ten sposób wymazując ślad dłoni Holta i stanęła na palcach lekko, kradnąc Barrosowi niespieszny pocałunek. Nie przejmowała się, że Nik patrzył. Niech patrzy. Nie tak dawny wieczór i gwałtowne pragnienia, których nie powinna mieć, tylko podsycały jej potrzebę utwierdzania – głównie siebie, ale też Esa – że należy do Barrosa, nikogo innego.
Opadła potem znów na całe stopy, od Esa się jednak nie cofnęła. Przesunęła tylko dłoń na talię mężczyzny i odetchnęła cicho, wciągając głęboko znajomy, kojący zapach Barrosa. To jego kochała. To bez niego nie potrafiłaby sobie poradzić. Powinna o tym pamiętać.
Na wyjaśnienia Nika odnośnie jego zniknęcia parsknęła tylko cicho i pokręciła głową. W sumie nie powinna być zaskoczona, to było dla niego przecież tak bardzo typowe. Czy to oszołomiona galą, czy też podatna na maski, jakie Nik przywdziewał bez większego trudu, nie zwróciła uwagi na jego spięcie, nie dostrzegła cienia w jego błękitnych oczach.
Gdyby to zrobiła, być może jeszcze trudniej byłoby jej zapomnieć o tym, co czuła raptem parę dni temu.
Nie odezwała się już aż ekspresyjnych wyjaśnień Holta na temat natury fossegrimów. Nie odważyła się spojrzeć ponownie na fajerwerki, nie była więc pewna, o czym dokładnie mówili, ale opis przedstawiony przez Nika...
- Hej, to brzmi prawie jak ty – rzuciła niewinnie, zupełnie nieświadoma, jak bliska była prawdy. – Masz pierdolca na punkcie ładnych dziewczyn. Muzyki zresztą chyba też, biorąc pod uwagę jak często szlajasz się po klubach – zaczęła wymieniać punkty styku między zwyczajami Holta a charakterystyką fossegrima. – Z tą wodą to też w sumie prawda, nie? Zwabiłeś mi Esa, uwiodłeś i niewątpliwie wykorzystałeś na jakiejś powierzchni płaskiej – wypaliła, w pełni świadoma, że może wywołać kolejną falę zakłopotania u Barrosa. I że to wcale nie było do końca tak bo, z tego co mówił, do rzeki Es poszedł akurat sam.
Spoglądając to na jednego, to na drugiego mężczyznę, niespiesznie raczyła się drinkiem. Zabierając na chwilę rękę z Esa, zdjęła kłębek waty cukrowej z kieliszka i położyła go na języku, z wyraźną przyjemnością delektując się gęstą, lepką słodyczą rozpuszczającego się cukrowego puchu. Zerknęła na Barrosa i uśmiechnęła się lekko – podobnie miękko spojrzała na Nika, nic nie mówiąc.
W duchu hodowała gorycz, niechęć do samej siebie.
Edgar Oldenburg
Re: Główne Foyer Sro 14 Lut - 12:49
Edgar OldenburgWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aarhus, Dania
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : aspirujący polityk, starszy urzędnik w Stortingu w Departamencie ds. Dziedzictwa Kulturowego, mecenas sztuki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jeleń
Atuty : złotousty (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 20
— Czasem mam wrażenie, że znasz więcej ludzi niż ja — rzekł Oldenburg z udawaną zazdrością w głosie. Nie był to zarzut, a jedynie niewinnie wypowiedziany, nic nieznaczący komentarz. Choć Edgar i Einar obracali się w podobnym towarzystwie, to nie sposób było znać i kojarzyć wszystkich artystów. Niektórzy jednak mieli niespotykaną łatwość nawiązywania kontaktów z innymi ludźmi, bezproblemowo zapamiętując nowe imiona i twarze. Oldenburg był w tym pomiędzy — jako mecenas sztuki doskonale wiedział, jak ważne są relacje międzyludzkie, choć nie zawsze miał ochotę przebywać między ludźmi. Środowisko artystyczne, choć bogate w inspiracje i wyobraźnię, potrafiło czasem być męczące. Nieskończone dyskusje, burzliwe debaty i emocjonalne napięcia tworzyły nieprzewidywalną symfonię, której nie zawsze chciał słuchać. — Ale zgadzam się, może być zadowolona ze swojego debiutu aktorskiego — powiedział Edgar z lekkim uśmiechem, pozwalając sobie na dokończenie szampana. — Jestem jednak ciekaw, co przyniesie jej przyszłość po tym debiucie. W końcu to różnie bywa w przypadku młodych aktorów — zaczął się zastanawiać na głos, choć nie było czasu na to, by Halvorsen podzielił się swoimi spostrzeżeniami na ten temat, na ich drodze bowiem pojawiła się gwiazda tego wieczoru. Villemo Holmsen.
— Również gratuluję udanego występu. Bardzo miło mi poznać, Edgar Oldenburg — przedstawił się mężczyzna, gdyż nie mieli wcześniej okazji się poznać. Mogła go jednak kojarzyć — był nie tylko coraz bardziej rozpoznawalnym politykiem, ale synem jednej z najbardziej znanych śpiewaczek operowych ostatnich dekad. — Muszę przyznać, że jestem usatysfakcjonowany z przebiegu spektaklu. — Nie chciał jednak wspominać o swoich odczuciach czy drobnych zastrzeżeniach na głos, gdyż nad niektórymi z nich musiał się jeszcze zastanowić. Nie zmieniało to faktu, że „Morska Żona” mogła liczyć na jego uznanie. — Na pewno będzie głośno, jak to bywa w przypadku sztuk wystawianych przez Borg — skomentował Edgar, wodząc wzrokiem to po twarzy Einara, to po Villemo. — Pozwólcie mi jednak, że przywitam się z moją rodziną. Muszę pogratulować im sukcesu — dodał, mając na myśli Ahlströmów, którzy byli teraz właścicielami Nationaltheatret. — Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy, Einarze. Mam dla ciebie pewną propozycję, ale wolałbym ją omówić w spokojniejszych warunkach. — Zanim się pożegnał, spojrzał w stronę Villemo z uznaniem. — Miło było panią poznać. Jeszcze raz gratuluję i bawcie się dobrze — powiedział na odchodne Oldenburg, po czym ruszył w kierunku stojących nieopodal Ahlströmów.
Edgar i Einar z tematu
— Również gratuluję udanego występu. Bardzo miło mi poznać, Edgar Oldenburg — przedstawił się mężczyzna, gdyż nie mieli wcześniej okazji się poznać. Mogła go jednak kojarzyć — był nie tylko coraz bardziej rozpoznawalnym politykiem, ale synem jednej z najbardziej znanych śpiewaczek operowych ostatnich dekad. — Muszę przyznać, że jestem usatysfakcjonowany z przebiegu spektaklu. — Nie chciał jednak wspominać o swoich odczuciach czy drobnych zastrzeżeniach na głos, gdyż nad niektórymi z nich musiał się jeszcze zastanowić. Nie zmieniało to faktu, że „Morska Żona” mogła liczyć na jego uznanie. — Na pewno będzie głośno, jak to bywa w przypadku sztuk wystawianych przez Borg — skomentował Edgar, wodząc wzrokiem to po twarzy Einara, to po Villemo. — Pozwólcie mi jednak, że przywitam się z moją rodziną. Muszę pogratulować im sukcesu — dodał, mając na myśli Ahlströmów, którzy byli teraz właścicielami Nationaltheatret. — Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy, Einarze. Mam dla ciebie pewną propozycję, ale wolałbym ją omówić w spokojniejszych warunkach. — Zanim się pożegnał, spojrzał w stronę Villemo z uznaniem. — Miło było panią poznać. Jeszcze raz gratuluję i bawcie się dobrze — powiedział na odchodne Oldenburg, po czym ruszył w kierunku stojących nieopodal Ahlströmów.
Edgar i Einar z tematu
Vermund Eriksen
Re: Główne Foyer Czw 15 Lut - 17:42
Vermund EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : oficer Wydziału Poszukiwań w Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : pies
Atuty : zapalony (I), agresor (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
– Nigdy – wybrzmiało jeszcze bez chwili zastanowienia, szampańsko wesołe i zdecydowane, nie kryjąc swojej niechęci do podobnej wizji przyszłości: większość życia podporządkowywał odpowiedzialności i dyscyplinie, miał ich szczerze dość – nie wyobrażał sobie zasiadać u szczytu rodzinnego stołu i rozporządzać losem klanu wedle swojego uznania, rozporządzać swoim losem według dobra klanu tak zupełnie, że niewiele zostałoby już dla niego samego, a wyobrażał sobie, że tak musiałoby się skończyć: nie zwykł robić niczego połowicznie. Szczęśliwie pozostawało to tylko fantazją, absurdalną i usprawiedliwioną szumem alkoholu wypitego przez kobietę nerwowym duszkiem; mógł odłożyć kieliszek i nie myśleć o niej więcej niż na moment uśmiechu, przeciągniętego jeszcze szerszym rozweseleniem, kiedy wypomniała mu zaczepnie kłamstwo. Podobało mu się, że znów – przez chwilę – przypominała siebie i że była to jego zasługa, podobało mu się, że potrafił znaleźć ją w meandrach zdarzeń i ich konsekwencji, roześmianą, rumianą, z psotliwym błyskiem w oku. Nie próbował się bronić – uzyskał swój mały triumf, więc oddawał jej, sprawiedliwie, jej własny: był kłamczuchem, okropnym i nieudanym kłamczuchem, i oglądana dzisiaj sztuka miała nie pozwolić mu dzisiaj tego ukryć, a on nie zamierzał się z nią wspierać, po to tutaj przyszedł, po to, by zdarła z niego uporczywe pozory i wydarła zeń coś, czego sam się nie spodziewał w sobie znaleźć. Po to tutaj przyszedł, po to, żeby przekonać się, jak dobrze nauczono go wcześniej kłamać, że wcale nie znajduje w tej kulturalnej uczcie przyjemności.
Więc nie próbował powściągać się, kiedy szampan i emocje rozwiązały mu język – miał nadzieję, że szczerością i nieukrywanym entuzjazmem otworzy nieco bardziej uchylone drzwi ożywionej świeżo znajomości i jej zaufania. Czuł, w ostatnim czasie coraz bardziej, dojmującą potrzebę rozmów; jakby przez lata głodził się, chowając się przed ludźmi w Samotnej Wieży i w Nordkinn, a teraz wreszcie przestał przełykać ten głód na dno żołądka. Nie zdołał powstrzymać rozbawionego parsknięcia, kiedy wyraziła woje zaskoczenie – sprawiona przez nią uwaga wydawała mu się urokliwie niesubtelna, złośliwa przez niewinny przypadek, przez to zwyczajnie zabawna.
– Uznam to za komplement, choć to chyba nie wróży za dobrze o tym, co do tej pory o mnie uważałaś – zauważył swobodnie, traktując niezdarność komplementu z łagodnym pobłażaniem. – Właściwie nie mogę cię winić. Opowiedz mi kiedyś – przechwycił uważniej jej spojrzenie przy tych słowach, chcąc mieć pewność, że zrozumie poważność tę prośby, nawet zatopionej w chwilowej żartobliwości, jaką woalowali dzisiaj swoje prywatne nieszczęścia. – O tym, co o mnie myślałaś. Nie tutaj, nie dzisiaj – zanim zdążyłaby temat napocząć lub zaprotestować, przełożył rozmowę na inny termin; tutaj i dzisiaj było zbyt szumnie, a oni mieli ciekawsze rzeczy do rozstrząsania niż przykre wrażenie, jakie zwykł sprawiać w towarzystwie. Z perspektywy czasu wydawało mu się, że w młodości musiał uchodzić przy ludziach za aroganckiego, wiecznie z jedną stopą w drzwiach, wiecznie niewystarczająco zainteresowanego i czekającego na przyzwolenie, by wyjść. Wydawało mu się wtedy, że nie ma niczego ważniejszego od obowiązków; i nie potrafił zupełnie odnaleźć się wśród ludzi, choć próbował.
Białe rozbłyski fleszy buchnęły na peryferii spojrzenia, kiedy łagodnie nachylony unosił na opuszkach palców drogą błyskotkę zawieszoną na jej uchu. Nie odwrócił wzroku, zastygł na ułamek sekundy, zdradzając instynkt człowieka przywykłego do uwagi obiektywów i świadomego ich obecności, dając im czas, by nasyciły się prowokującym kadrem. Nie wydawał się czuć skruchy, że nie uprzedził jej szybciej ani nie zapytał o zdanie; Vivian tymczasem, prowadzona podobnym instynktem, dopasowała się do niego naturalnie, uśmiechając się tak przekonująco, że sam mógłby zapewne dać się temu uśmiechowi zwieść, gdyby nie był uczestnikiem tej konspiracyjnej farsy.
– Wy potrzebujecie lepszego rozgłosu, ja chciałbym przypomnieć o sobie ludziom. Ostatnie, co o mnie słyszeli to, że zostałem kaleką. Nie lubię znajdować się na żadnej stronie gazety, psuje mi to poranną kawę, ale jeszcze mniej podoba mi się myśl, że tak mieliby o mnie już zawsze myśleć. Albo, jeszcze gorzej, że to mnie pokonało – zdecydował się na szczerość, choć przez krótką chwilę ważył jej pytanie w myślach, prowadząc ją u swojego boku do sali. Miał nadzieję, że nie będzie miała mu tego za złe; albo że przynajmniej ostatecznie mu to nieczyste zagranie wybaczy, skoro zresztą zdawało się obustronnie korzystne. – Nie gniewaj się – powiedział to tak, jakby chciał jej powiedzieć wiesz jak jest; jeden żeruje na drugim, każdy w jakimś stopniu myślał o sobie, do tego byli wychowywani. Jeśli nie podtykało się ludziom pod nos tego, co powinni myśleć, wymyślali sobie prawdę sami, a on nie miał zamiaru być tylko kaleką, tylko Eriksenem, który skończył się na tym, że stracił dłoń.
Nie był pewien, jakie wrażenie ostatni występ wywarł na Vivian – kiedy wyszli do foyer, w którym powietrze zdawało się lżejsze i mniej napięte od emocji, zdawała mu się nieobecna, jakby głos Villemo zwabił ją głębiej w siebie i wciąż jeszcze tam była. Rozumiał to wrażenie; czuł się podobnie, foyer wydawało mu się nagle jaskrawe i głośne, odległe jakby głowę zanurzoną miał jeszcze pod taflę wywoływanych przez pieśń uczuć. To światło, które widział w iluzji i to, co w nim zobaczył, kiedy się do niego zbliżył, zacisnęło się na zmysłach jak czuła dłoń – na koniec, zanim urwała się muzyka, zdawało mu się, że słyszy głos wołający go w tę wymarzoną, złotą przyszłość. Ale kiedy znajdował spojrzenie Vivian, nie zauważał w jej źrenicach podobnego odprysku światła; przeciwnie, oczy miała ciemne i zagubione, widok ten nieco go otrzeźwił. Chciał zapytać, co widziała, ale nie czekała na jego pytania – podążyła ku Villemo, jakby uciekała przed tym pytaniem, którego nie zdążył zadać, przeczuwając je w napiętym powietrzu. Posłuszne podążył za nią, przywdziewając na usta uprzejmy uśmiech, kiedy znaleźli się bliżej olśniewającej debiutantki – miał wrażenie, że kiedy weszli w jej orbitę, trudno było skupić wzrok gdzie indziej. Dostrzegł między mijanymi ludźmi parę twarzy widzianych wcześniej na scenie, ale nie zboczył z obranego przez towarzyszkę kursu; chciał poznać tę kobietę, która wdarła się głosem pod jego skórę, chciał spojrzeć jej prosto w oczy i znieść jej spojrzenie. To przecież było tylko złudzenie; tylko złudzenie, prawda? Potwierdzenia szukał w jej rysach, w uśmiechu, w błysku migdałowych oczu. Nie był pewien. Był wdzięczny za inicjatywę Vivian; przez chwilę głos związał mu się w gardle, nie nieśmiałością, ale elektryzującym poczuciem, że może, przeciwnie, wiedziała dobrze, jak wywabiać swoim głosem rzeczy tak osobiste.
Ujął jej dłoń wdzięcznie, podnosząc jej delikatny grzbiet do nachylanych ust. Nie był to gest, na który zdobyłby się zazwyczaj, teraz wydawał mu się jednak najbardziej naturalną rzeczą.
– Zgadzam się z panną Sørensen. Zdaje się, że wrócę dzisiejszego wieczoru lżejszy o całe serce przyznał jej rację, nie odwracając zielonego wzroku od oczu niksy, kiedy wypuszczał jej dłoń ustępliwie. – Życzyłbym pani dalszych podobnie wspaniałych sukcesów, ale równie dobrze mógłbym chyba sobie życzyć, żeby rano wzeszło słońce – pochlebstwo okraszał łagodnie rozbawionym uśmiechem, jakby zdawał sobie sprawę z teatralnej przesady, na jaką sobie pozwalał, i zupełnie go to bawiło. – Więc egoistycznie życzę sobie, bym miał okazję ich jeszcze doświadczyć. Proszę dobrze opiekować się moim sercem – bawił się poniekąd sytuacją, aura niksy wślizgiwała się pod kołnierz, sprawiała, że nie chciał zagryzać zębów na języku ani hamować własnego rozbawienia; nie wypił dużo, jednak nie kwestionował tej swobody.
Wyszli zaraz później na taras, wezwani głosem gospodarza. Między rozbłyskami barwnego światła, od którego lśniły uniesione spojrzenia zachwyconych gości, przemknęła sylwetka złocistego psa, rozpływająca się zaraz w szeleście żaru.
– Dziękuję, że spędziłaś ze mną ten wieczór, Vivian. Choć zdaje się, że ktoś inny miał dzisiaj na to ogromną nadzieję. Znajomy? – obserwował jej reakcję zupełnie niedyskretnie.
Więc nie próbował powściągać się, kiedy szampan i emocje rozwiązały mu język – miał nadzieję, że szczerością i nieukrywanym entuzjazmem otworzy nieco bardziej uchylone drzwi ożywionej świeżo znajomości i jej zaufania. Czuł, w ostatnim czasie coraz bardziej, dojmującą potrzebę rozmów; jakby przez lata głodził się, chowając się przed ludźmi w Samotnej Wieży i w Nordkinn, a teraz wreszcie przestał przełykać ten głód na dno żołądka. Nie zdołał powstrzymać rozbawionego parsknięcia, kiedy wyraziła woje zaskoczenie – sprawiona przez nią uwaga wydawała mu się urokliwie niesubtelna, złośliwa przez niewinny przypadek, przez to zwyczajnie zabawna.
– Uznam to za komplement, choć to chyba nie wróży za dobrze o tym, co do tej pory o mnie uważałaś – zauważył swobodnie, traktując niezdarność komplementu z łagodnym pobłażaniem. – Właściwie nie mogę cię winić. Opowiedz mi kiedyś – przechwycił uważniej jej spojrzenie przy tych słowach, chcąc mieć pewność, że zrozumie poważność tę prośby, nawet zatopionej w chwilowej żartobliwości, jaką woalowali dzisiaj swoje prywatne nieszczęścia. – O tym, co o mnie myślałaś. Nie tutaj, nie dzisiaj – zanim zdążyłaby temat napocząć lub zaprotestować, przełożył rozmowę na inny termin; tutaj i dzisiaj było zbyt szumnie, a oni mieli ciekawsze rzeczy do rozstrząsania niż przykre wrażenie, jakie zwykł sprawiać w towarzystwie. Z perspektywy czasu wydawało mu się, że w młodości musiał uchodzić przy ludziach za aroganckiego, wiecznie z jedną stopą w drzwiach, wiecznie niewystarczająco zainteresowanego i czekającego na przyzwolenie, by wyjść. Wydawało mu się wtedy, że nie ma niczego ważniejszego od obowiązków; i nie potrafił zupełnie odnaleźć się wśród ludzi, choć próbował.
Białe rozbłyski fleszy buchnęły na peryferii spojrzenia, kiedy łagodnie nachylony unosił na opuszkach palców drogą błyskotkę zawieszoną na jej uchu. Nie odwrócił wzroku, zastygł na ułamek sekundy, zdradzając instynkt człowieka przywykłego do uwagi obiektywów i świadomego ich obecności, dając im czas, by nasyciły się prowokującym kadrem. Nie wydawał się czuć skruchy, że nie uprzedził jej szybciej ani nie zapytał o zdanie; Vivian tymczasem, prowadzona podobnym instynktem, dopasowała się do niego naturalnie, uśmiechając się tak przekonująco, że sam mógłby zapewne dać się temu uśmiechowi zwieść, gdyby nie był uczestnikiem tej konspiracyjnej farsy.
– Wy potrzebujecie lepszego rozgłosu, ja chciałbym przypomnieć o sobie ludziom. Ostatnie, co o mnie słyszeli to, że zostałem kaleką. Nie lubię znajdować się na żadnej stronie gazety, psuje mi to poranną kawę, ale jeszcze mniej podoba mi się myśl, że tak mieliby o mnie już zawsze myśleć. Albo, jeszcze gorzej, że to mnie pokonało – zdecydował się na szczerość, choć przez krótką chwilę ważył jej pytanie w myślach, prowadząc ją u swojego boku do sali. Miał nadzieję, że nie będzie miała mu tego za złe; albo że przynajmniej ostatecznie mu to nieczyste zagranie wybaczy, skoro zresztą zdawało się obustronnie korzystne. – Nie gniewaj się – powiedział to tak, jakby chciał jej powiedzieć wiesz jak jest; jeden żeruje na drugim, każdy w jakimś stopniu myślał o sobie, do tego byli wychowywani. Jeśli nie podtykało się ludziom pod nos tego, co powinni myśleć, wymyślali sobie prawdę sami, a on nie miał zamiaru być tylko kaleką, tylko Eriksenem, który skończył się na tym, że stracił dłoń.
Nie był pewien, jakie wrażenie ostatni występ wywarł na Vivian – kiedy wyszli do foyer, w którym powietrze zdawało się lżejsze i mniej napięte od emocji, zdawała mu się nieobecna, jakby głos Villemo zwabił ją głębiej w siebie i wciąż jeszcze tam była. Rozumiał to wrażenie; czuł się podobnie, foyer wydawało mu się nagle jaskrawe i głośne, odległe jakby głowę zanurzoną miał jeszcze pod taflę wywoływanych przez pieśń uczuć. To światło, które widział w iluzji i to, co w nim zobaczył, kiedy się do niego zbliżył, zacisnęło się na zmysłach jak czuła dłoń – na koniec, zanim urwała się muzyka, zdawało mu się, że słyszy głos wołający go w tę wymarzoną, złotą przyszłość. Ale kiedy znajdował spojrzenie Vivian, nie zauważał w jej źrenicach podobnego odprysku światła; przeciwnie, oczy miała ciemne i zagubione, widok ten nieco go otrzeźwił. Chciał zapytać, co widziała, ale nie czekała na jego pytania – podążyła ku Villemo, jakby uciekała przed tym pytaniem, którego nie zdążył zadać, przeczuwając je w napiętym powietrzu. Posłuszne podążył za nią, przywdziewając na usta uprzejmy uśmiech, kiedy znaleźli się bliżej olśniewającej debiutantki – miał wrażenie, że kiedy weszli w jej orbitę, trudno było skupić wzrok gdzie indziej. Dostrzegł między mijanymi ludźmi parę twarzy widzianych wcześniej na scenie, ale nie zboczył z obranego przez towarzyszkę kursu; chciał poznać tę kobietę, która wdarła się głosem pod jego skórę, chciał spojrzeć jej prosto w oczy i znieść jej spojrzenie. To przecież było tylko złudzenie; tylko złudzenie, prawda? Potwierdzenia szukał w jej rysach, w uśmiechu, w błysku migdałowych oczu. Nie był pewien. Był wdzięczny za inicjatywę Vivian; przez chwilę głos związał mu się w gardle, nie nieśmiałością, ale elektryzującym poczuciem, że może, przeciwnie, wiedziała dobrze, jak wywabiać swoim głosem rzeczy tak osobiste.
Ujął jej dłoń wdzięcznie, podnosząc jej delikatny grzbiet do nachylanych ust. Nie był to gest, na który zdobyłby się zazwyczaj, teraz wydawał mu się jednak najbardziej naturalną rzeczą.
– Zgadzam się z panną Sørensen. Zdaje się, że wrócę dzisiejszego wieczoru lżejszy o całe serce przyznał jej rację, nie odwracając zielonego wzroku od oczu niksy, kiedy wypuszczał jej dłoń ustępliwie. – Życzyłbym pani dalszych podobnie wspaniałych sukcesów, ale równie dobrze mógłbym chyba sobie życzyć, żeby rano wzeszło słońce – pochlebstwo okraszał łagodnie rozbawionym uśmiechem, jakby zdawał sobie sprawę z teatralnej przesady, na jaką sobie pozwalał, i zupełnie go to bawiło. – Więc egoistycznie życzę sobie, bym miał okazję ich jeszcze doświadczyć. Proszę dobrze opiekować się moim sercem – bawił się poniekąd sytuacją, aura niksy wślizgiwała się pod kołnierz, sprawiała, że nie chciał zagryzać zębów na języku ani hamować własnego rozbawienia; nie wypił dużo, jednak nie kwestionował tej swobody.
Wyszli zaraz później na taras, wezwani głosem gospodarza. Między rozbłyskami barwnego światła, od którego lśniły uniesione spojrzenia zachwyconych gości, przemknęła sylwetka złocistego psa, rozpływająca się zaraz w szeleście żaru.
– Dziękuję, że spędziłaś ze mną ten wieczór, Vivian. Choć zdaje się, że ktoś inny miał dzisiaj na to ogromną nadzieję. Znajomy? – obserwował jej reakcję zupełnie niedyskretnie.
Mistrz Gry
Re: Główne Foyer Czw 15 Lut - 17:42
The member 'Vermund Eriksen' has done the following action : kości
'k6' : 1
'k6' : 1
Toke Tougaard
Re: Główne Foyer Czw 15 Lut - 19:54
Toke TougaardŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Aarhus, Dania
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : zmiennokształtny
Zawód : złodziej wspomnień, kontratenor
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : akrobata (I), złotousty (II), dziecko Lokiego
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 10 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Później miał zarzekać się przed samym sobą, że to wina wypitego drinka, tej nieoczekiwanie otumaniającej umysł nostalgii, której nigdy wcześniej nie zaznał; że to wina uczucia, którego nawet nie potrafił nazwać. To nie gryząca go od środka apatia, inercyjna martwota popchnęła go do tamtego wyznania, nie nagłe destrukcyjne poczucie, że dość miał roli bezimiennego łowcy-drapieżnika, który czaił się na swoje ofiary w miejskich barach, monotonnym gestem wyłuskując z ich pamięci wspomnienia tak, jak usuwa się drobny brud spod paznokcia, był tym znudzony; jakby pragnął z własnej woli postawić się w roli ofiary (nie lubił tego słowa, smaku jego znaczenia w ustach, bo wybrzmiewała w nim słabość, coś na kształt namacalnej niedoskonałości) i wystawić na ciosy, ściągnąć na siebie zagrożenie. Podświadomie pragnął na moment przestać dostrzegać w swoim odbiciu oblicze własnego ojca. Sam nie wiedział, kiedy stał się do niego aż tak podobnym. Przemiana następowała stopniowo, niezauważalnie zakradając się pod skórę, niosąc ze sobą pustkę wypłukującą z duszy resztki pozostałych tam emocji. Pierwsze wykradzione wspomnienie było dowodem na to jak bardzo zbieżne były ich charaktery.
Toke nie wierzył, że był kimś wartościowym. On był przekonany o własnej doskonałości. Jedynie Thea, nie szczędząc mu najokrutniejszych słów, nieustannie nazywała go śmieciem, karykaturalną kopią ojca, nic niewartym szaleńcem potrafiącym jedynie odbierać, nigdy dawać, chociaż przecież sama pomogła mu to wszystko osiągnąć. Wiedział, że obrzydzała ją jego pewność siebie, przeświadczenie, że to, co przeżyli, to jak wielką pustkę mieli obydwoje w głowie, uprawniało go do tego, aby zupełnie nieznanym sobie ludziom odbierać cząstkę ich samych. Kochała go jednak do szaleństwa. Nic innego jej nie pozostało.
- Na szczęście ktoś bardzo dawno na tyle znieczulił mój umysł, że przyjmowałem to wszystko z niemal wrodzoną obojętnością, wręcz apatią - wtrącił ukradkiem, w którymś momencie monologu Halle’a, w odpowiedzi na potok słów płynący z bladych ust, z których nie znikał ten podszyty, jak mu się wydawało, nieustannym knowaniem uśmiech. Grymas z rodzaju tych, którym nie należy ufać. Sam Tougaard miał kilka z nich w swojej mimicznej kolekcji. - A myślisz, że z jakiego innego powodu go wybrałem? - rzucił w odpowiedzi na uwagę o Oldenburgu, chociaż relacja z jego mecenasem niewątpliwie była o wiele bardziej złożona, Toke niekiedy łapał się na tym, że nie wiedzieć kiedy jedynie kilka lat starszy do niego Edgar zdołał stać się w jego oczach kimś w rodzaju niewymuszonego autorytetu, ciesząc się w jego oczach szczególną odmianą uznania, może to ze względu na matkę? O której opowiadał z takim oddaniem, również operową śpiewaczkę.
Zapewniam cię, że sobie na to zasłużył podsumował w myślach krótko uwagę o roli rzeczonego przypadku.
- Masz rację. - Pozwolił jego dłoni opleść nadgarstek i tym samym to on dał się tym razem prowadzić, wciągnąć do dusznego, pełnego ludzkich oddechów foyer, paszczy przesiąkniętej alkoholem i chwilowym uniesieniem widzów najwyraźniej szczególnie zachwyconych spektaklem. Nieco żałował, że nie udało im się wziąć udziału w drugiej części, po raz kolejny obiecał sobie jednak, że jeszcze tu wróci. Podążając za towarzyszem, w locie sięgnął po jeden z ostatnich losów loterii prowadzonej już, jak wtedy dostrzegł, na przerwie, zdobywając dla siebie tajemniczą pozytywkę w kształcie baletnicy. Wsunął do kieszeni na piersi niewielką kartkę objaśniającą jej właściwości. Skupiał się teraz jedynie na twarzy Halle’a. Nagle uderzyła go myśl, że nie może pozwolić tak po prostu mu się oddalić. Ten jednak wcale nie zamierzał go opuścić. Ani puścić, co zaraz poczuł, gdy blade palce zacisnęły się boleśnie na jego szczupłym przegubie. Nachylił się mimowolnie, aby spośród panującego wokół hałasu wychwycić skierowany ku sobie szept.
Nawet nie mrugnął, spojrzał jedynie w szare tęczówki mężczyzny, wyrastającego teraz do rangi przeciwnika, wzrokiem równie wyzywającym jak padające z ust Halle’a słowa.
- Gołym okiem widać, że groźby to dla ciebie chleb powszedni. Gdzie się nauczyłeś tak świetnie je artykułować? - odparł równie cicho, nieco sarkastycznie, powstrzymując się od dodania puste groźby. Wcale nie był tego taki pewny. - Zaprowadź mnie lepiej do tej swoje kanciapy, którą zwiesz mieszkaniem. - Mógł się jedynie domyślać jak wyglądały jego cztery ściany. Podejrzewał jednak, że nie był to pałac, raczej podrzędna rudera. - Skoro już tak zachwalałeś zawartość swoich szuflad. Z chęcią skorzystam z zaproszenia, nadal aktualne, prawda? I przekonam się, co tam ukrywasz. - W szufladach, w głowie. W pamięci.
Toke i Halle z tematu
Toke nie wierzył, że był kimś wartościowym. On był przekonany o własnej doskonałości. Jedynie Thea, nie szczędząc mu najokrutniejszych słów, nieustannie nazywała go śmieciem, karykaturalną kopią ojca, nic niewartym szaleńcem potrafiącym jedynie odbierać, nigdy dawać, chociaż przecież sama pomogła mu to wszystko osiągnąć. Wiedział, że obrzydzała ją jego pewność siebie, przeświadczenie, że to, co przeżyli, to jak wielką pustkę mieli obydwoje w głowie, uprawniało go do tego, aby zupełnie nieznanym sobie ludziom odbierać cząstkę ich samych. Kochała go jednak do szaleństwa. Nic innego jej nie pozostało.
- Na szczęście ktoś bardzo dawno na tyle znieczulił mój umysł, że przyjmowałem to wszystko z niemal wrodzoną obojętnością, wręcz apatią - wtrącił ukradkiem, w którymś momencie monologu Halle’a, w odpowiedzi na potok słów płynący z bladych ust, z których nie znikał ten podszyty, jak mu się wydawało, nieustannym knowaniem uśmiech. Grymas z rodzaju tych, którym nie należy ufać. Sam Tougaard miał kilka z nich w swojej mimicznej kolekcji. - A myślisz, że z jakiego innego powodu go wybrałem? - rzucił w odpowiedzi na uwagę o Oldenburgu, chociaż relacja z jego mecenasem niewątpliwie była o wiele bardziej złożona, Toke niekiedy łapał się na tym, że nie wiedzieć kiedy jedynie kilka lat starszy do niego Edgar zdołał stać się w jego oczach kimś w rodzaju niewymuszonego autorytetu, ciesząc się w jego oczach szczególną odmianą uznania, może to ze względu na matkę? O której opowiadał z takim oddaniem, również operową śpiewaczkę.
Zapewniam cię, że sobie na to zasłużył podsumował w myślach krótko uwagę o roli rzeczonego przypadku.
- Masz rację. - Pozwolił jego dłoni opleść nadgarstek i tym samym to on dał się tym razem prowadzić, wciągnąć do dusznego, pełnego ludzkich oddechów foyer, paszczy przesiąkniętej alkoholem i chwilowym uniesieniem widzów najwyraźniej szczególnie zachwyconych spektaklem. Nieco żałował, że nie udało im się wziąć udziału w drugiej części, po raz kolejny obiecał sobie jednak, że jeszcze tu wróci. Podążając za towarzyszem, w locie sięgnął po jeden z ostatnich losów loterii prowadzonej już, jak wtedy dostrzegł, na przerwie, zdobywając dla siebie tajemniczą pozytywkę w kształcie baletnicy. Wsunął do kieszeni na piersi niewielką kartkę objaśniającą jej właściwości. Skupiał się teraz jedynie na twarzy Halle’a. Nagle uderzyła go myśl, że nie może pozwolić tak po prostu mu się oddalić. Ten jednak wcale nie zamierzał go opuścić. Ani puścić, co zaraz poczuł, gdy blade palce zacisnęły się boleśnie na jego szczupłym przegubie. Nachylił się mimowolnie, aby spośród panującego wokół hałasu wychwycić skierowany ku sobie szept.
Nawet nie mrugnął, spojrzał jedynie w szare tęczówki mężczyzny, wyrastającego teraz do rangi przeciwnika, wzrokiem równie wyzywającym jak padające z ust Halle’a słowa.
- Gołym okiem widać, że groźby to dla ciebie chleb powszedni. Gdzie się nauczyłeś tak świetnie je artykułować? - odparł równie cicho, nieco sarkastycznie, powstrzymując się od dodania puste groźby. Wcale nie był tego taki pewny. - Zaprowadź mnie lepiej do tej swoje kanciapy, którą zwiesz mieszkaniem. - Mógł się jedynie domyślać jak wyglądały jego cztery ściany. Podejrzewał jednak, że nie był to pałac, raczej podrzędna rudera. - Skoro już tak zachwalałeś zawartość swoich szuflad. Z chęcią skorzystam z zaproszenia, nadal aktualne, prawda? I przekonam się, co tam ukrywasz. - W szufladach, w głowie. W pamięci.
Toke i Halle z tematu
Arthur Mortensen
Re: Główne Foyer Czw 15 Lut - 20:22
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Głębokie poruszenie targało rozemocjonowanym sercem marynarza; tak poruszony, jak również oczarowany spektaklem kroczył po czerwonym dywanie, trwając w zadumie, by nie powiedzieć oszołomieniu. Ciało chłonęło muzykę, a oczy spokojnie płynęły, wśród pięknych wieczorowych kreacji. W uszach szum jedwabiu idealnie komponował się z pomrukiem dziesiątek gardeł. Słowa mieszały się, a dosłyszane skrawki zdań układały się w wyrazach zachwytu nad wydarzeniem, i on zgadzał się w pełni z tymi pochwałami, a jednocześnie zdawało mu się, iż sztuka dotknęła go wyjątkowo namacalnie, choć może to działanie tej specyficznej aury, jaka panuje w tym miejscu, ta otuliła serce marynarza czule i prowadziła przez wszystkie wydarzenia na scenie.
Nagłe poruszenie sprawiło, że tłumek zafalował, a gwar rozmów nagle przycichł, jedynie flesze aparatów nie gasły, ani na moment łapiąc wszystko na kliszę, tym samym uwieczniając ruchy, gesty i czyny. Poruszenie wywołane pojawieniem się gwiazdorskiej obsady przybrało na intensywności, a wszystko wokół zdało się powracać ze zdwojoną siłą, jakby siła przyciągania aktorów sama w sobie sprawiała, iż podniecenie zgromadzonych sięgało zenitu. Czujne oczka zerkały, bez krzty taktowności na nowe twarze. Wśród których marynarz dostrzegł reżysera, ten był jednym z najbardziej obleganych, jakby stanowił samotną wyspę w morzu ludzkich uśmiechów. Spijał należną mu chwałę za to, co osiągnął wraz ze swymi najlepszymi aktorami, to było jego pięć minut. Przyglądał się tym scenom z oddalenia; nie miał śmiałości, ani odwagi, aby podejść bliżej, jakby zadowalając się wyłącznie tym, iż mógł uczestniczyć w wydarzeniu, i sam ten fakt zdecydowanie mu wystarczał.
Sztuczne ognie były kolejną niespodzianką – istnym zwieńczeniem całości i przysłowiową wisienką na torcie. Szedł, niesiony tłumem, a jego spojrzenie z niegasnącym zachwytem podziwiało wszelkie małe i duże kolorowe eksplozje iskier tworzące proste kształty na tle nocnego nieba. To był widowiskowy spektakl, który wprawnie przemyślany rzutował na klasę wydarzenia. Nigdy w czymś podobnym temu nie uczestniczył i niewątpliwie nieprędko znajdzie się sposobność, aby ponownie zasiadł w miękkim zagłębieniu teatralnego fotela w takich okolicznościach.
Umykała mu, jak motyl tańczący na podmuchach ciepłego późnowiosennego wietrzyku, nieustannie goniona przez fanów, którzy pragnęli wyrazić swój podziw dla jej gry otoczona nimi, niczym murem przed światem pozostawała przez wiele minut, dosłownie poza jego zasięgiem. Niemal zgubił aktorkę z pola widzenia, gdy jednak ponownie w nim zagościła, dojrzał, że u jej boku znajdował się wysoki mężczyzna, lecz niespiesznie podążył w kierunku niksy, tak aby złapać ten ulotny moment, gdy będzie na kilka chwil sama. Nie zamierzał się kobiecie naprzykrzać, to był jej wielki wieczór i powinna delektować się nim, tonąc w blasku fleszy. Chciał jedynie w niewielkim stopniu zaznaczyć swą obecność w tym miejscu, gdyż był tu dla niej, a jako przyjaciel, chciał ją wspierać, wszak wiedział ile, to dla niej znaczyło.
– Villemo – rzucił w przestrzeń między nimi, aby skupić uwagę blondynki na sobie. Wiedział, że gaśnie w tłumie podczas gdy ona wprost przeciwnie błyszczała. Sięgnął do zewnętrznej kieszeni marynarki i wydobył magiczny kompas, z którego wyciągnął bukiet białych lilii udekorowanych srebrną kokardą. – Wspaniały występ. Byłem oczarowany całym spektaklem. Gratuluje – miękkość słów szła w parze z uśmiechem, co podnosił kąciki ust nieśmiało ku górze. Nie czuł się w pełni komfortowo, nieco zagubiony w ogólnym gwarze rozmów i błysków na moment jednak skupił pełnię uwagi na przyjaciółce, gdy wymieniał uprzejmości i wręczał jej kwiaty. Wiedział, że odnajdą się w bardziej sprzyjających okolicznościach i wówczas na spokojnie porozmawiają, teraz nie było na to pory. Pożegnał blondynkę i skierował się do wyjścia, był prze bodźcowany, a od nienaturalnych fleszy w oczach mu ciemniało. Zapragnął znaleźć się na środku oceanu, wśród ciemności i szumu fal utonąć odnajdując w tym wyciszenie, jakiego potrzebował.
Arthur z tematu
Nagłe poruszenie sprawiło, że tłumek zafalował, a gwar rozmów nagle przycichł, jedynie flesze aparatów nie gasły, ani na moment łapiąc wszystko na kliszę, tym samym uwieczniając ruchy, gesty i czyny. Poruszenie wywołane pojawieniem się gwiazdorskiej obsady przybrało na intensywności, a wszystko wokół zdało się powracać ze zdwojoną siłą, jakby siła przyciągania aktorów sama w sobie sprawiała, iż podniecenie zgromadzonych sięgało zenitu. Czujne oczka zerkały, bez krzty taktowności na nowe twarze. Wśród których marynarz dostrzegł reżysera, ten był jednym z najbardziej obleganych, jakby stanowił samotną wyspę w morzu ludzkich uśmiechów. Spijał należną mu chwałę za to, co osiągnął wraz ze swymi najlepszymi aktorami, to było jego pięć minut. Przyglądał się tym scenom z oddalenia; nie miał śmiałości, ani odwagi, aby podejść bliżej, jakby zadowalając się wyłącznie tym, iż mógł uczestniczyć w wydarzeniu, i sam ten fakt zdecydowanie mu wystarczał.
Sztuczne ognie były kolejną niespodzianką – istnym zwieńczeniem całości i przysłowiową wisienką na torcie. Szedł, niesiony tłumem, a jego spojrzenie z niegasnącym zachwytem podziwiało wszelkie małe i duże kolorowe eksplozje iskier tworzące proste kształty na tle nocnego nieba. To był widowiskowy spektakl, który wprawnie przemyślany rzutował na klasę wydarzenia. Nigdy w czymś podobnym temu nie uczestniczył i niewątpliwie nieprędko znajdzie się sposobność, aby ponownie zasiadł w miękkim zagłębieniu teatralnego fotela w takich okolicznościach.
Umykała mu, jak motyl tańczący na podmuchach ciepłego późnowiosennego wietrzyku, nieustannie goniona przez fanów, którzy pragnęli wyrazić swój podziw dla jej gry otoczona nimi, niczym murem przed światem pozostawała przez wiele minut, dosłownie poza jego zasięgiem. Niemal zgubił aktorkę z pola widzenia, gdy jednak ponownie w nim zagościła, dojrzał, że u jej boku znajdował się wysoki mężczyzna, lecz niespiesznie podążył w kierunku niksy, tak aby złapać ten ulotny moment, gdy będzie na kilka chwil sama. Nie zamierzał się kobiecie naprzykrzać, to był jej wielki wieczór i powinna delektować się nim, tonąc w blasku fleszy. Chciał jedynie w niewielkim stopniu zaznaczyć swą obecność w tym miejscu, gdyż był tu dla niej, a jako przyjaciel, chciał ją wspierać, wszak wiedział ile, to dla niej znaczyło.
– Villemo – rzucił w przestrzeń między nimi, aby skupić uwagę blondynki na sobie. Wiedział, że gaśnie w tłumie podczas gdy ona wprost przeciwnie błyszczała. Sięgnął do zewnętrznej kieszeni marynarki i wydobył magiczny kompas, z którego wyciągnął bukiet białych lilii udekorowanych srebrną kokardą. – Wspaniały występ. Byłem oczarowany całym spektaklem. Gratuluje – miękkość słów szła w parze z uśmiechem, co podnosił kąciki ust nieśmiało ku górze. Nie czuł się w pełni komfortowo, nieco zagubiony w ogólnym gwarze rozmów i błysków na moment jednak skupił pełnię uwagi na przyjaciółce, gdy wymieniał uprzejmości i wręczał jej kwiaty. Wiedział, że odnajdą się w bardziej sprzyjających okolicznościach i wówczas na spokojnie porozmawiają, teraz nie było na to pory. Pożegnał blondynkę i skierował się do wyjścia, był prze bodźcowany, a od nienaturalnych fleszy w oczach mu ciemniało. Zapragnął znaleźć się na środku oceanu, wśród ciemności i szumu fal utonąć odnajdując w tym wyciszenie, jakiego potrzebował.
Arthur z tematu
Vivian Sørensen
Re: Główne Foyer Czw 15 Lut - 22:34
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie do końca wiedziała, skąd wynika zmiana w dynamice ich relacji, ale nie mogła zaprzeczyć, że obecnie czuła się w jego towarzystwie lepiej; na tyle, że potrafił wydobyć z niej dawną iskrę, a rzadko jej się to udawało. Przyszła tu z zamiarem spektakularnej gry aktorskiej, niemal tak dobrej jak profesjonalistów na scenie - ona miała własną, chyba nawet bardziej okrutną, bo wpływającą na każdy aspekt jej życia. Chciała być więc nienaganna, pokazać wszystkim, że jej chwilowa nieobecność nie wynikała z problemów (nawet jeśli taka była prawda), dlatego krążyła po foyer z czarującym uśmiechem, pozostawiając spekulacje plotkarzom i brukowcom. Nie spodziewała się, że przypadkowym zrządzeniem losu spędzi ten czas w miłym towarzystwie, w którym chociaż momentami nie musiała udawać. Może to dzięki ich ostatniej rozmowie po przesłuchaniu, gdy dostrzegła, że mężczyzna naprawdę się o nią troszczy i tak naprawdę mają więcej wspólnego, niż pierwotnie przypuszczała. Ta głębia, której wcześniej brakowało nadała zupełnie nowy wymiar ich znajomości, wzbudzając w kobiecie tym większą ciekawość, jak wiele jeszcze może być ukryte pod pozornie spokojną powierzchnią. W jej spojrzeniu tkwiło jakieś nieokreślone pragnienie poznania prawdy, ale także strach przed tym, co może się wydarzyć, gdy sięgnie za zasłonę tajemnic. Bała się dopuszczać do siebie ludzi, szczególnie po tym co przeżyła, a także tym, co dopiero ją czekało.
Zaskoczona parsknięciem, próbowała zrozumieć reakcję mężczyzny. Nie miała przecież nic złego na myśli, przeciwnie, dopiero zaczynała go poznawać od tej wrażliwej strony, której nie pokazywał nigdy wcześniej. Dotychczas wszelkie niekomfortowe sytuacje, również te bolesne, obracali w żarty, maskując prawdziwe emocje. Później stało się to ich nawykiem i między innymi dzięki temu przetrwała część wymuszonych przyjęć lub spotkań na "wyższych szczeblach".
Także dopiero po jego słowach zreflektowała się, że jej komplement mógł zabrzmieć niezręcznie i normalnie pewnie próbowałaby naprostować sytuację, ze stresu motając się w wypowiadaniu poszczególnych sylab. Jednak w oczach Vermunda nie dostrzegła urazy, więc poczuła się na tyle swobodnie, że zamiast przeprosić, posłała mu przekorny uśmiech, wręcz wyzywający.
– Opowiem – odpowiedziała, zaskoczona jego prośbą, wciąż niepewna, co nim kieruje. Dlaczego interesowało go, co pierwotnie o nim myślała? Nie sądziła, by przejmował się jej zdaniem, ale może był ciekawy zewnętrznego odbioru w ogólnym kontekście? Jakby się nad tym zastanowić, to sama chciałaby wiedzieć, co mężczyzna o niej myślał na początku znajomości - poza oczywistym, że jest zagubioną, uwięzioną przez bezwzględne oczekiwania rodziny i społeczeństwa dziewczyną, może nawet litował się nad nią? Chciała wiedzieć. – Pod warunkiem, że odwdzięczysz się tym samym.
Akcja, w którą ją wmanewrował nie podobała jej się z tego względu, że była nieprzewidywalna w skutkach. Po takich dziennikarzach nie można się zbyt wiele spodziewać, więc prowokujący nagłówek, sugerujący romans i wywód na temat całego wieczoru spędzonego wspólnie przez „parę”, mógł przynieść konsekwencje w postaci niezadowolenia dziadka. Jarl obserwował teraz każdy jej ruch, a ona nie była pewna, czy pochwaliłby taką prowokację, biorąc pod uwagę, że w obecnej sytuacji politycznej ich rodziny nie mógłby sobie nic zaoferować. Nie znała się na polityce, miała tylko nadzieję, że nie zostanie znów wezwana na rozmowę.
– Nie mam ci tego za złe, wiem jak działa świat, szczególnie w tych kręgach. Po prostu nie jestem pewna, jak ten "rozgłos" odbierze dziadek – nie wspominała o adoratorach, którzy źle mogli odebrać całą sytuację - to z pewnością zdoła wyprostować, natomiast kolejna kreska u dziadka mogła się wiązać z poważniejszymi konsekwencjami. Mężczyzna nie mógł widzieć o jej zawirowaniach rodzinnych, dlatego nie mogła go winić za inicjatywę, szczególnie że sam miał dobry powód, by podjąć taki krok. Nie chciała się zdradzić, ale Vermund z pewnością dostrzegł jej strach przed jarlem, co próbowała zamaskować niedbałym machnięciem dłoni i szeroki, odrobinę sztuczny uśmiech. - Nie gniewam się. Jak wylądujemy na pierwszej stronie, to oprawię ci ją w ramkę.
Uśmiechnęła się jeszcze, jakby na dowód, że nie jest zła, kończąc temat. Wymiana uprzejmości z Villemo była z jej strony oficjalna, ze względu na charakter, w jakim obie tu występowały. Na prywatne podsumowania przyjdzie jeszcze czas, tymczasem jej towarzysz wyraźnie uległ czarowi kobiety. Nie, uległ czarowi niksy. Zdawała sobie z tego sprawę, że wpływa na ludzi wokół siebie, ale pierwszy raz widziała na własne oczy tak nagłe oczarowanie. Przypatrywała się tej scenie z mieszkanką zaintrygowania i zdumienia. Aktorka była dziś rozchwytywana, więc nie zajmowali jej dużo czasu, a na odchodne Vivian życzyła jej miłej reszty wieczoru. Stanęli dosłownie kawałek dalej, przy napojach, gdzie stojąc naprzeciw siebie, kobieta posłała mu znaczące spojrzenie.
– Oj, uważaj...– wykonała gwałtowny ruch, jakby ze zmartwieniem próbowała zetrzeć mu coś z twarzy, przecierając palcami jego brodę, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, wywróciła oczami. - Ślinka ci pociekła.
Nie mogła zostawić tej sytuacji bez komentarza, szczególnie że nie widziała go jeszcze w takim wydaniu. Dziś naprawdę mogła podziwiać szerokie spektrum jego osobowości, nawet tej fałszywej gry pozorów, zupełnie jakby poznawała go od nowa. Villemo wciąż pozostawała w zakresie jej wzroku, dlatego nie umknęło jej uwadze, że zarówno Einar, jak i Arthur podeszli do niej z kwiatami. W przypadku pierwszego nie mogła mieć pewności, ale marynarz, który nigdy nie pojawia się na takich wydarzeniach z pewnością przyszedł tu z jej powodu. Poczuła ukłucie gniewu i zazdrości, próbując zdławić je kieliszkiem szampana, tym samym łamiąc swoje postanowienie, że odpuści alkohol na resztę wieczoru. Na szczęście dobiegał już końcowi, a ostatnim punktem był pokaz fajerwerków, który oglądała z Vermundem u boku. Mając za sobą tak wiele skrajnych emocji, miała teraz mętlik w głowie, a patrząc na migające światła, próbowała się wyciszyć i przypisywać im odpowiednie kształty, ale nie mogła sobie poradzić z tym zadaniem.
Przez zamyślenie nie zarejestrowała pierwszych słów mężczyzny, a zanim odwróciła ku niemu twarz, poruszył temat, którym kolejny raz dziś ją zdziwił. Czasami zapominała, że ma do czynienia ze śledczym, cholernie spostrzegawczym na dodatek. Wyłapał nadmiar spojrzeń w jej kierunku, a jeśli on to zrobił bez problemu, to inni również mogli zauważyć.
– Zazdrosny? – widziała, że próbował ją wybadać, ale nie zamierzała się tłumaczyć wśród tłumu, który z łatwością może podsłuchać rozmowę, a jak się dziś wszyscy przekonali, plotki rozchodziły się w mgnieniu oka. Dlatego nie dała po sobie poznać prawdy, zamiast tego przyjęła podobną postawę, zadziorną i odrobinę złośliwą. - Nie, to niemożliwe, skoro oddaleś serce innej. I to w obecności swojej nie-narzeczonej. Faceci... - westchnęła teatralnie, ukazując zawód jego postępowaniem. Zbliżyła się jeszcze na moment, by mieć pewność, że usłyszy jej kolejne słowa. – To opowieść na inny raz. Dziękuję za dziś, dzięki tobie bawiłam się lepiej, niż planowałam.
Vivian i Vermund z tematu
Zaskoczona parsknięciem, próbowała zrozumieć reakcję mężczyzny. Nie miała przecież nic złego na myśli, przeciwnie, dopiero zaczynała go poznawać od tej wrażliwej strony, której nie pokazywał nigdy wcześniej. Dotychczas wszelkie niekomfortowe sytuacje, również te bolesne, obracali w żarty, maskując prawdziwe emocje. Później stało się to ich nawykiem i między innymi dzięki temu przetrwała część wymuszonych przyjęć lub spotkań na "wyższych szczeblach".
Także dopiero po jego słowach zreflektowała się, że jej komplement mógł zabrzmieć niezręcznie i normalnie pewnie próbowałaby naprostować sytuację, ze stresu motając się w wypowiadaniu poszczególnych sylab. Jednak w oczach Vermunda nie dostrzegła urazy, więc poczuła się na tyle swobodnie, że zamiast przeprosić, posłała mu przekorny uśmiech, wręcz wyzywający.
– Opowiem – odpowiedziała, zaskoczona jego prośbą, wciąż niepewna, co nim kieruje. Dlaczego interesowało go, co pierwotnie o nim myślała? Nie sądziła, by przejmował się jej zdaniem, ale może był ciekawy zewnętrznego odbioru w ogólnym kontekście? Jakby się nad tym zastanowić, to sama chciałaby wiedzieć, co mężczyzna o niej myślał na początku znajomości - poza oczywistym, że jest zagubioną, uwięzioną przez bezwzględne oczekiwania rodziny i społeczeństwa dziewczyną, może nawet litował się nad nią? Chciała wiedzieć. – Pod warunkiem, że odwdzięczysz się tym samym.
Akcja, w którą ją wmanewrował nie podobała jej się z tego względu, że była nieprzewidywalna w skutkach. Po takich dziennikarzach nie można się zbyt wiele spodziewać, więc prowokujący nagłówek, sugerujący romans i wywód na temat całego wieczoru spędzonego wspólnie przez „parę”, mógł przynieść konsekwencje w postaci niezadowolenia dziadka. Jarl obserwował teraz każdy jej ruch, a ona nie była pewna, czy pochwaliłby taką prowokację, biorąc pod uwagę, że w obecnej sytuacji politycznej ich rodziny nie mógłby sobie nic zaoferować. Nie znała się na polityce, miała tylko nadzieję, że nie zostanie znów wezwana na rozmowę.
– Nie mam ci tego za złe, wiem jak działa świat, szczególnie w tych kręgach. Po prostu nie jestem pewna, jak ten "rozgłos" odbierze dziadek – nie wspominała o adoratorach, którzy źle mogli odebrać całą sytuację - to z pewnością zdoła wyprostować, natomiast kolejna kreska u dziadka mogła się wiązać z poważniejszymi konsekwencjami. Mężczyzna nie mógł widzieć o jej zawirowaniach rodzinnych, dlatego nie mogła go winić za inicjatywę, szczególnie że sam miał dobry powód, by podjąć taki krok. Nie chciała się zdradzić, ale Vermund z pewnością dostrzegł jej strach przed jarlem, co próbowała zamaskować niedbałym machnięciem dłoni i szeroki, odrobinę sztuczny uśmiech. - Nie gniewam się. Jak wylądujemy na pierwszej stronie, to oprawię ci ją w ramkę.
Uśmiechnęła się jeszcze, jakby na dowód, że nie jest zła, kończąc temat. Wymiana uprzejmości z Villemo była z jej strony oficjalna, ze względu na charakter, w jakim obie tu występowały. Na prywatne podsumowania przyjdzie jeszcze czas, tymczasem jej towarzysz wyraźnie uległ czarowi kobiety. Nie, uległ czarowi niksy. Zdawała sobie z tego sprawę, że wpływa na ludzi wokół siebie, ale pierwszy raz widziała na własne oczy tak nagłe oczarowanie. Przypatrywała się tej scenie z mieszkanką zaintrygowania i zdumienia. Aktorka była dziś rozchwytywana, więc nie zajmowali jej dużo czasu, a na odchodne Vivian życzyła jej miłej reszty wieczoru. Stanęli dosłownie kawałek dalej, przy napojach, gdzie stojąc naprzeciw siebie, kobieta posłała mu znaczące spojrzenie.
– Oj, uważaj...– wykonała gwałtowny ruch, jakby ze zmartwieniem próbowała zetrzeć mu coś z twarzy, przecierając palcami jego brodę, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, wywróciła oczami. - Ślinka ci pociekła.
Nie mogła zostawić tej sytuacji bez komentarza, szczególnie że nie widziała go jeszcze w takim wydaniu. Dziś naprawdę mogła podziwiać szerokie spektrum jego osobowości, nawet tej fałszywej gry pozorów, zupełnie jakby poznawała go od nowa. Villemo wciąż pozostawała w zakresie jej wzroku, dlatego nie umknęło jej uwadze, że zarówno Einar, jak i Arthur podeszli do niej z kwiatami. W przypadku pierwszego nie mogła mieć pewności, ale marynarz, który nigdy nie pojawia się na takich wydarzeniach z pewnością przyszedł tu z jej powodu. Poczuła ukłucie gniewu i zazdrości, próbując zdławić je kieliszkiem szampana, tym samym łamiąc swoje postanowienie, że odpuści alkohol na resztę wieczoru. Na szczęście dobiegał już końcowi, a ostatnim punktem był pokaz fajerwerków, który oglądała z Vermundem u boku. Mając za sobą tak wiele skrajnych emocji, miała teraz mętlik w głowie, a patrząc na migające światła, próbowała się wyciszyć i przypisywać im odpowiednie kształty, ale nie mogła sobie poradzić z tym zadaniem.
Przez zamyślenie nie zarejestrowała pierwszych słów mężczyzny, a zanim odwróciła ku niemu twarz, poruszył temat, którym kolejny raz dziś ją zdziwił. Czasami zapominała, że ma do czynienia ze śledczym, cholernie spostrzegawczym na dodatek. Wyłapał nadmiar spojrzeń w jej kierunku, a jeśli on to zrobił bez problemu, to inni również mogli zauważyć.
– Zazdrosny? – widziała, że próbował ją wybadać, ale nie zamierzała się tłumaczyć wśród tłumu, który z łatwością może podsłuchać rozmowę, a jak się dziś wszyscy przekonali, plotki rozchodziły się w mgnieniu oka. Dlatego nie dała po sobie poznać prawdy, zamiast tego przyjęła podobną postawę, zadziorną i odrobinę złośliwą. - Nie, to niemożliwe, skoro oddaleś serce innej. I to w obecności swojej nie-narzeczonej. Faceci... - westchnęła teatralnie, ukazując zawód jego postępowaniem. Zbliżyła się jeszcze na moment, by mieć pewność, że usłyszy jej kolejne słowa. – To opowieść na inny raz. Dziękuję za dziś, dzięki tobie bawiłam się lepiej, niż planowałam.
Vivian i Vermund z tematu
Mistrz Gry
Re: Główne Foyer Czw 15 Lut - 22:34
The member 'Vivian Sørensen' has done the following action : kości
'k6' : 5
'k6' : 5
Esteban Barros
Re: Główne Foyer Sob 17 Lut - 15:42
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
O oddech zbyt późno zauważył napięcie w linii ramion Nika i sztywność jego rysów, jakby siłował się z własnymi mięśniami, próbując utrzymać uśmiech w miejscu – poznawał je wszystkie w pokazie nienaturalnej spostrzegawczości, bo widział to samo w lustrze tysiące razy. Aż za dobrze znał smak nerwów wywołanych zbyt dużą ilością ludzi dookoła i wrażeniem przytłoczenia, tylko... Nie wiedział jak to zakomunikować, te zrozumienie i współczucie, kiedy sam wciąż był podenerwowany, a Holt był Holtem. Kimś prawie obcym, komu podobne zachowanie mogłoby się wydać co najmniej cholernie dziwne – Es mógł sądzić tylko po sobie, że gdyby ktoś nagle podszedł do niego i mówił, że czuje się podobnie w tłumie, spojrzałby na niego jak na wariata.
I jeszcze ta jego bezczelność, która zdawała się napędzać manifestację tej samej cechy u Blanki. Wzięty w ogień krzyżowy uśmieszków przypominających o przyjemnym ciągu dalszym, sugestywnych mrugnięć, dotyku i wreszcie pocałunku Blanki nie przestawał się jeżyć, ale zakłopotanie jakie w nim wywołali wspólnymi siłami, stępiło nieco kolce. Ugłaskało.
Ciepło ciała Vargas przyciśnięte do jego boku i ręka obejmująca go w talii uspokajały, na powrót ściągały stabilnie na ziemię. Delikatnie przesunął palcami wzdłuż jej kręgosłupa, potarł skórę pokrytą odrobiną gęsiej skórki, próbując odruchowo wypędzić chłód. W milczeniu słuchał wyjaśnień Nika, gdzie też był, kiedy zniknął im na dłuższą chwilę, zerkając na niego uważnie, mimowolnie wyłapując fałszywe nuty. Dopiero, gdy Es wskazał na jeden z rozbłysków na niebie, który ewidentnie miał być konkretnym kształtem, blondyn ożywił się w sposób, który nie powodował już znajomych ciarek i potrzeby reakcji na jego dyskomfort. Zabawne że empatia, którą tak skrzętnie ukrywał, postanowiła odezwać się tak silnie akurat w momencie, gdy jego interwencja raczej nie zostałaby dobrze przyjęta.
- Demon? – powtórzył na pierwsze radosne określenie okraszone uśmiechem, parskając na krótki, konkretny opis, w myślach odnotowując nową nazwę. Przed wyjazdem do Skandynawii skupił się przede wszystkim na nauce języka i poznaniu codziennych zagrożeń, na dalszy plan odsuwając to, z czym najprawdopodobniej nie mieliby styczności, ale chyba wreszcie nadszedł czas doedukować się. O wargach dowiedział się więcej z powodu Sarnai, fossegrimy mogły być następne.
Przewrócił oczami, gdy Blanca beztrosko zaczęła porównywać Nika z opisem, jaki właśnie przedstawił, starając się kompletnie zignorować słowa o tym, jak to został uwiedziony i wykorzystany oraz ciepło pełznące pod kołnierzykiem koszuli. Stwierdzenie nie było do końca fair, bo to przecież nie tak, że Es nie chciał…
- Ale nie utopił. A do rzeki wszedłem sam – zauważył, odchrząkując cicho. Odruchowo uniósł dłoń, pocierając szorstki policzek – Blanca kategorycznie zabroniła mu się golić po incydencie z Irlandii, kiedy wszyscy badacze nie mogli na niego patrzeć bez grymasu na twarzach po tym, jak uwięziony z nimi w hotelu wpadła na pomysł pozbycia się zarostu do zera. - Poza tym – ciągnął w nagłym przypływie odwagi, gdy tłum na balkonie zaczął się przerzedzać i nikt obcy nie zwracał już na nich uwagi. - Wykorzystywanie zakłada, że nie chciałem. A chciałem – wzruszył lekko ramionami, nieświadom goryczy przelewającej się w sercu Blanki.
I jeszcze ta jego bezczelność, która zdawała się napędzać manifestację tej samej cechy u Blanki. Wzięty w ogień krzyżowy uśmieszków przypominających o przyjemnym ciągu dalszym, sugestywnych mrugnięć, dotyku i wreszcie pocałunku Blanki nie przestawał się jeżyć, ale zakłopotanie jakie w nim wywołali wspólnymi siłami, stępiło nieco kolce. Ugłaskało.
Ciepło ciała Vargas przyciśnięte do jego boku i ręka obejmująca go w talii uspokajały, na powrót ściągały stabilnie na ziemię. Delikatnie przesunął palcami wzdłuż jej kręgosłupa, potarł skórę pokrytą odrobiną gęsiej skórki, próbując odruchowo wypędzić chłód. W milczeniu słuchał wyjaśnień Nika, gdzie też był, kiedy zniknął im na dłuższą chwilę, zerkając na niego uważnie, mimowolnie wyłapując fałszywe nuty. Dopiero, gdy Es wskazał na jeden z rozbłysków na niebie, który ewidentnie miał być konkretnym kształtem, blondyn ożywił się w sposób, który nie powodował już znajomych ciarek i potrzeby reakcji na jego dyskomfort. Zabawne że empatia, którą tak skrzętnie ukrywał, postanowiła odezwać się tak silnie akurat w momencie, gdy jego interwencja raczej nie zostałaby dobrze przyjęta.
- Demon? – powtórzył na pierwsze radosne określenie okraszone uśmiechem, parskając na krótki, konkretny opis, w myślach odnotowując nową nazwę. Przed wyjazdem do Skandynawii skupił się przede wszystkim na nauce języka i poznaniu codziennych zagrożeń, na dalszy plan odsuwając to, z czym najprawdopodobniej nie mieliby styczności, ale chyba wreszcie nadszedł czas doedukować się. O wargach dowiedział się więcej z powodu Sarnai, fossegrimy mogły być następne.
Przewrócił oczami, gdy Blanca beztrosko zaczęła porównywać Nika z opisem, jaki właśnie przedstawił, starając się kompletnie zignorować słowa o tym, jak to został uwiedziony i wykorzystany oraz ciepło pełznące pod kołnierzykiem koszuli. Stwierdzenie nie było do końca fair, bo to przecież nie tak, że Es nie chciał…
- Ale nie utopił. A do rzeki wszedłem sam – zauważył, odchrząkując cicho. Odruchowo uniósł dłoń, pocierając szorstki policzek – Blanca kategorycznie zabroniła mu się golić po incydencie z Irlandii, kiedy wszyscy badacze nie mogli na niego patrzeć bez grymasu na twarzach po tym, jak uwięziony z nimi w hotelu wpadła na pomysł pozbycia się zarostu do zera. - Poza tym – ciągnął w nagłym przypływie odwagi, gdy tłum na balkonie zaczął się przerzedzać i nikt obcy nie zwracał już na nich uwagi. - Wykorzystywanie zakłada, że nie chciałem. A chciałem – wzruszył lekko ramionami, nieświadom goryczy przelewającej się w sercu Blanki.
Nik Holt
Re: Główne Foyer Sob 17 Lut - 16:50
Nik HoltWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kohtla-Järve, Estonia
Wiek : 24 lata (udaje, że ma 29)
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : fossegrim
Zawód : łowca roślin i właściciel sklepu z roślinami
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : Miłośnik pojedynków (I), Znawca natury (II), Duch wodospadu
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 8 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 11 / sprawność fizyczna: 7 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Może, ale tylko może coś ukłuło go na widok Blanki wtulającej się w Barrosa. Może, ale tylko może był wściekły na samego siebie przez ten fakt, co tylko dokładało do tej cholernej mieszanki, którą teraz czuł. Strach. Złość. Niechęć. Ból. I pełnia świadomości, czym był. Tacy jak ty. Znów sobie przypomniał. Znów zabolało. To nigdy nie będzie szczere. Nigdy. Ale przecież wcale nie zależało mu na szczerości, prawda? Wcale nie zależało mu na uczuciach? Przełknął gorycz gromadzącą się na języku, gromadzącą się w gardle. Sam siebie nie rozumiał, czemu reagował w taki sposób i wkurzało go to. Musiał stąd zniknąć. Natychmiast. Wynieść się w cholerę i odreagować, pozbyć się tego, co czuł. Że czuł. Niech ich szlag porwie. Stłumił nagłe warknięcie, odwracając się tyłem do klejącej się parki. Ręce ukrył w kieszeniach, zaciskając je w pięści tak, by poleciała krew. Ból pozwalał się choć trochę uspokoić, a jakby tego wszystkiego było za mało, prawie wypuścił swoją aurę na zewnątrz. Co się z nim działo? Co tak bardzo rozpieprzyło na kawałki wszystko to, co budował tyle czasu?
Przeklinał w myślach narkotyki. Przeklinał miękki głos Vargas. Przeklinał jej dotyk i przeklinał samego siebie, że jej wtedy nie pognał na cztery wiatry, tylko zaprosił do siebie. Był niesprawiedliwy, tak trochę, bo wątpliwości miał już od momentu, w którym spotkał się na wyspie z Villemo, ale i tak po tamtym spotkaniu był sobą. Teraz? Nie był. Po namyśle zrzucił całą winę jednak na magię gali, która namieszała mu w głowie. Tak. Wcześniej narkotyki, teraz magia przedstawienia. Zdecydowanie to była ich wina. Napięcie ramion odrobinę odpuściło, zwłaszcza, że przeszli na „bezpieczniejszy” temat. Chociaż jego serce opuściło jedno czy dwa uderzenia, gdy Blanca zaczęła punktować, czemu on miałby być fossegrimem. Prychnął wymownie, kręcąc głową.
- Po pierwsze, ja ci przypominam, że nie tylko dziewczyn. Nie jestem wybredny w tym temacie, ja zwracam uwagę na tyłki. Płeć jest mało istotna. – swobodnie zaczął obalać tezę Vargas, posyłając bardzo wymowne Estebanowi, którego od razu przeleciał skutecznie wzrokiem, wyglądając, jakby chciał samym spojrzeniem pozbawić go ubrań. Blancę zresztą też. Przecież taki był, nie? Prosty. Nie potrzebował nic więcej. Wcale nie chciał się po prostu do kogoś przylepić i chwilę tak zostać. Nie chciał.
- I fossegrimy to artyści. Czy ja ci wyglądam na artystę? Botanikiem jestem. – sprostował z prychnięciem, a kolejną kwestię wyjaśnił Esteban, wywołując jeszcze szerszy uśmiech na twarzy Nika. – O to to to. Polazłem nad rzekę tylko dlatego, że tam były rośliny przydatne alchemikom. W innym wypadku nie było opcji, żebym się tam pokazał. Więc Twoje porównania to o kij rozbić, Vargas. Żadnym demonem nie jestem. – wykrzywił do niej wargi w tak oczywistym dla siebie kłamstwie, że aż musiał znów odwrócić od nich wzrok, by nie dostrzegli kolejnego cienia pełzającego na dnie błękitnych oczu. I fali nagłej niechęci do samego siebie.
Ale tym właśnie był. Kłamcą. Demonem. Stuprocentowo pewnym, że gdyby nie zwabił Barrosa swoją aurą, nigdy nie skończyliby w jego mieszkaniu. Więc tak, w jakiejś części Blanca miała rację, a to dziwnie kłuło. Nigdy wcześniej nie bolało go, że wszystkie relacje zaczynał od kłamstwa własnej aury, ale teraz z niezrozumiałych powodów to piekło. Piekło bardziej niż kiedykolwiek, że gdyby nie jego aura, gdyby nie te przeklęte geny, nie byłoby go tu teraz. Ani wcześniej. Z nimi. Z innymi. Villemo nie liczył, była odporna. Teraz zamiast gniewu poczuł obrzydzenie do samego siebie. Chciał… nie, musiał zniknąć im z oczu. Musiał się wynieść i to już. Opuścić galę, zanim ulegnie naturze, zanim znowu spuści aurę ze smyczy i zanim znowu zacznie się łudzić, że nie chodziło tylko o jego wygląd. Egzotyczny dla nich tak, jak oni byli egzotyczni dla niego.
Wiedział, że był niesprawiedliwy. Wiedział, że przesadza, bo przecież sam się na tym skupiał, wyrywając swoje przygody na podstawie właśnie wyglądu. Ale teraz tak bardzo dotknięty magią i wydarzeniami sprzed kilku dni czuł kolce wewnątrz siebie, których tam wcześniej nie było. Nie chciał czuć tego wszystkiego. Chciał wrócić do tego, czym był wcześniej i tak żyć dalej. I jakieś resztki instynktu mówiły mu, że jeśli tu zostanie, to tamto nigdy nie wróci, że wyjdzie na jaw, jak bardzo zepsuty był i jak bardzo popsuli go ponownie.
Dlatego zrobił jedyną sensowną rzecz – pożegnał się z nimi, podając jakiś powód, którego nawet nie zapamiętał, pierwszą rzecz z brzegu. I zwyczajnie teleportował się jak najdalej od teatru, jak najdalej od nich. Całkowicie nieświadomy tego, że zaraz poszli w jego ślady, zostawiając piękne miejsce.
Nik, Esteban i Blanca z tematu
Przeklinał w myślach narkotyki. Przeklinał miękki głos Vargas. Przeklinał jej dotyk i przeklinał samego siebie, że jej wtedy nie pognał na cztery wiatry, tylko zaprosił do siebie. Był niesprawiedliwy, tak trochę, bo wątpliwości miał już od momentu, w którym spotkał się na wyspie z Villemo, ale i tak po tamtym spotkaniu był sobą. Teraz? Nie był. Po namyśle zrzucił całą winę jednak na magię gali, która namieszała mu w głowie. Tak. Wcześniej narkotyki, teraz magia przedstawienia. Zdecydowanie to była ich wina. Napięcie ramion odrobinę odpuściło, zwłaszcza, że przeszli na „bezpieczniejszy” temat. Chociaż jego serce opuściło jedno czy dwa uderzenia, gdy Blanca zaczęła punktować, czemu on miałby być fossegrimem. Prychnął wymownie, kręcąc głową.
- Po pierwsze, ja ci przypominam, że nie tylko dziewczyn. Nie jestem wybredny w tym temacie, ja zwracam uwagę na tyłki. Płeć jest mało istotna. – swobodnie zaczął obalać tezę Vargas, posyłając bardzo wymowne Estebanowi, którego od razu przeleciał skutecznie wzrokiem, wyglądając, jakby chciał samym spojrzeniem pozbawić go ubrań. Blancę zresztą też. Przecież taki był, nie? Prosty. Nie potrzebował nic więcej. Wcale nie chciał się po prostu do kogoś przylepić i chwilę tak zostać. Nie chciał.
- I fossegrimy to artyści. Czy ja ci wyglądam na artystę? Botanikiem jestem. – sprostował z prychnięciem, a kolejną kwestię wyjaśnił Esteban, wywołując jeszcze szerszy uśmiech na twarzy Nika. – O to to to. Polazłem nad rzekę tylko dlatego, że tam były rośliny przydatne alchemikom. W innym wypadku nie było opcji, żebym się tam pokazał. Więc Twoje porównania to o kij rozbić, Vargas. Żadnym demonem nie jestem. – wykrzywił do niej wargi w tak oczywistym dla siebie kłamstwie, że aż musiał znów odwrócić od nich wzrok, by nie dostrzegli kolejnego cienia pełzającego na dnie błękitnych oczu. I fali nagłej niechęci do samego siebie.
Ale tym właśnie był. Kłamcą. Demonem. Stuprocentowo pewnym, że gdyby nie zwabił Barrosa swoją aurą, nigdy nie skończyliby w jego mieszkaniu. Więc tak, w jakiejś części Blanca miała rację, a to dziwnie kłuło. Nigdy wcześniej nie bolało go, że wszystkie relacje zaczynał od kłamstwa własnej aury, ale teraz z niezrozumiałych powodów to piekło. Piekło bardziej niż kiedykolwiek, że gdyby nie jego aura, gdyby nie te przeklęte geny, nie byłoby go tu teraz. Ani wcześniej. Z nimi. Z innymi. Villemo nie liczył, była odporna. Teraz zamiast gniewu poczuł obrzydzenie do samego siebie. Chciał… nie, musiał zniknąć im z oczu. Musiał się wynieść i to już. Opuścić galę, zanim ulegnie naturze, zanim znowu spuści aurę ze smyczy i zanim znowu zacznie się łudzić, że nie chodziło tylko o jego wygląd. Egzotyczny dla nich tak, jak oni byli egzotyczni dla niego.
Wiedział, że był niesprawiedliwy. Wiedział, że przesadza, bo przecież sam się na tym skupiał, wyrywając swoje przygody na podstawie właśnie wyglądu. Ale teraz tak bardzo dotknięty magią i wydarzeniami sprzed kilku dni czuł kolce wewnątrz siebie, których tam wcześniej nie było. Nie chciał czuć tego wszystkiego. Chciał wrócić do tego, czym był wcześniej i tak żyć dalej. I jakieś resztki instynktu mówiły mu, że jeśli tu zostanie, to tamto nigdy nie wróci, że wyjdzie na jaw, jak bardzo zepsuty był i jak bardzo popsuli go ponownie.
Dlatego zrobił jedyną sensowną rzecz – pożegnał się z nimi, podając jakiś powód, którego nawet nie zapamiętał, pierwszą rzecz z brzegu. I zwyczajnie teleportował się jak najdalej od teatru, jak najdalej od nich. Całkowicie nieświadomy tego, że zaraz poszli w jego ślady, zostawiając piękne miejsce.
Nik, Esteban i Blanca z tematu
Dance with the waves
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Move with the sea.
Let the rhythm of the water
Set your soul free.
Villemo Holmsen
Re: Główne Foyer Czw 28 Mar - 8:58
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
04.06.2001
Praca mięśni była bardzo ważna, każdy ruch niezbędny, aby oddać moment chwili. Wygięcie nadgarstka, odchylenie głowy, przesunięcie stopy, by zaraz zmienić figurę. Muzyka sączyła się w tle, rytm był prosty, a jednak łatwy do zgubienia w sekwencji smyczków. Należało słuchać bardzo uważnie, aby wyłapać najmniejszą zmianę, która była skryta pod pierwszą warstwą melodii.
Jeszcze raz
Polecenie wyraźne i nie znoszące sprzeciwu. Każdy gest musiał być perfekcyjny, tak aby widz zrozumiał przekaz. Teatr to nie tylko słowa, to muzyka, to śpiew, to każdy ruch na scenie.
Obrót w piruecie, kiedy unoszona przez partnera miała wraz z nim zawirować w synchronicznym tańcu z innymi. Opowieść o zdradzie, opowieść o rodzinie wystawionej na próbę. Dramaty, to one były najbardziej popularne, chwytające za serce, wzruszające i przejmujące na wskroś.
Jeszcze raz
Sekwencja powtarzana, to pozwalało jej zapomnieć. Nie musiała myśleć o rozbitych lustrach, o niemych krzykach w nocy, gdy wściekłość mieszała się z bólem. Zmęczenie sprawiło, że umysł mógł uciec od niepokojących myśli, mogła nie wspominać ciemnych oczu, pogardy i odrazy wymalowanej na tak dobrze znanej jej twarzy. Przymknęła oczy chcąc ukryć szklącą się perłę łez. Nie był to czas i miejsce.
Dźwięk dzwonka poinformował, że czas na przerwę. Złapała oddech podchodząc do stolika z wodą i opadła na krzesło obok. Uśmiechnęła się ciepło do podchodzącej dziewczyny, równie zmęczonej co ona sama.
-Borg dzisiaj nie bierze jeńców. - Zażartowała zerkając na reżysera, który w pełnym skupieniu przeglądał scenariusz i właśnie nanosił na nim kolejne poprawki. Zdążyła się już nauczyć, że pierwotny zapis zawsze różnił się diametralnie od ostatecznej wersji. Kiedy mężczyzna widział aktorów na scenie, wtedy zaczynał dostrzegać więcej i zmieniał wiele, aż ostatecznie był zadowolony. Ten dzień prób poświęcił na sekwencje taneczne, niemą opowieść. Najtrudniejszą część, kiedy bez słów należało opisać każdą z emocji. Każdego dnia, niemal codziennie, ćwiczyła mimikę przed lustrem, ale nie w domu. Tych tam właśnie brakowało i jeszcze nie zdecydowała się na zakup nowych. -Jak się czujesz? -Zapytała z lekką wyczuwalną troską w głosie, a potem odmachała jednemu z aktorów, który posłał jej promienny uśmiech. Nawet gdy tłumiła aurę, gdy kontrolowała każde jej drżenie, wciąż nie byli obojętni na jej urok, wciąż wodzili wzrokiem.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4