Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Vermund Eriksen

    2 posters
    Widzący
    Vermund Eriksen
    Vermund Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t3458-vermund-eriksen#34888https://midgard.forumpolish.com/t3486-vermund-eriksen#35063https://midgard.forumpolish.com/t3488-vennenmin#35071https://midgard.forumpolish.com/


    Vermund Eriksen
    Miejsce urodzenia
    Tromsø, Norwegia
    Data urodzenia
    28.06.1970
    Nazwisko matki
    Rosenkrantz
    Status majątkowy
    zamożny
    Stan cywilny
    kawaler
    Stopień wtajemniczenia
    III
    Zawód
    oficer Wydziału Poszukiwań w Kruczej Straży
    Totem
    pies
    Wizerunek
    Anatol Modzelewski

    Wychodząc po raz pierwszy pod spojrzenie srebrnej, wezbranej w pełni źrenicy Mániego, nie wiedziałem, czym jest zwątpienie; miałem osiemnaście lat, ukończyłem miesiąc wcześniej naukę w akademii Odala, nie byłem już chłopcem (tak mi powiedziano, ojcowskie dłonie złożone mi na ramionach miały ciężar dumy), od małego przygotowywano mnie do tego momentu, mówiąc o nim jak o moim przeznaczeniu i jeśli srebro ciążyło mi wtedy w dłoniach, to nie ze strachu czy zawahania – ciążyło mi niecierpliwością, ciążyło historiami, które ojciec opowiadał mi w dzieciństwie; tamtej nocy pamiętałem je wszystkie. Opowiadał mi – zamiast bajek do snu – historię naszego rodu, opowiadał mi o Krwawym Toporze, który dał początek naszej linii, przelewając krew swojego ojca, o tej niezłomności i zdecydowaniu, jakie miało płynąć nam z nią w żyłach nieustępliwym, ambitnym nurtem, o zdolności podejmowania działań koniecznych i słusznych, niezależnie od tego, jak miał widzieć je świat. Opowiadał mi o wygnaniu znoszonym wytrwale, pomimo niesłuszności wyroku; opowiadał o bitwie, która napoiła grunt pod Brunanburg naszą krwią (zabierał mnie później w to miejsce wielokrotnie); opowiadał o synach Eryka, którzy po jego śmierci powrócili na ojczystą ziemię, by odzyskać to, co niesłusznie odebrano ich (naszemu) ojcu – nie z łapczywości, ale przez żądność sprawiedliwości; opowiadał o oddaniu rodzinie, szlachetnej wierności, dyscyplinie, jaką nosili w swoich piersiach, tętniącą jak wezbrane źródła, opowiadał o jedności, jaką byli, kiedy czynili zadość krzywdom wyrządzonym naszej rodzinie; opowiadał, w końcu, o naszej misji, o jasnowłosej dziewczynie, którą wieki temu rozszarpała pełnia, o włosach jak białe złoto operlonych burgundem i o synach Hedberga, pierwszego Łowcy, w których znaleźliśmy braci. Opowiadał mi o naszym rodzie nie tak, jak opowiadały o nim historyczne podręczniki – tych kategorycznie nie znosił; jedyną prawdziwą historią była ta przenizana nam przez duszę głosami ojców – a ja wrosłem, posłusznie, w przekonanie, że pełne są kłamstw, niedomówień i stronniczych przekonań, i że to, jeszcze raz, niesłuszny wyrok wygnania, wyrafinowany i podły. Wychodząc po raz pierwszy na polowanie – ja, młode włókno w ciasnym węźle Gleipniru, jak tego chciał mój ojciec – myślałem o tym wszystkim: myślałem o tym, że jestem tym wszystkim. Jestem srebrem przeciw potworności, jestem krwią przelaną w słusznej sprawie, jestem wytrwałością w wygnaniu, kwiatami złożonymi na ziemi skarmionej krwią pod Brunanburg, jestem dowodem wierności, który złoży w przyszłości swój dowód wierności – swojego syna – w podobnej, ostatecznej ofierze, jestem żądnością sprawiedliwości, jestem przyszłym głosem ojców. Powiedziano mi, że nie jestem dłużej chłopcem, a ja wierzyłem. Znałem tylko to, o czym opowiadał mi mój ojciec; byłem tylko tym, co znałem.
    Nigdy nie opowiadał mi o takim strachu. Nigdy nie opowiadał mi, jak gorąca jest krew; jak zbiera się w dłoniach, sprawia, że srebro ślizga się w palcach i ciąży, ciąży inaczej, ciąży do ziemi, ciąży tak bardzo, że trudno podnieść znów rękę, trudno wzuć grot pod żuchwę potworności o ludzkim, trzeźwym spojrzeniu.
    To było moje własne odkrycie; należało tylko do mnie, jak moja pierwsza miłość, jak moje dziecinne wiersze chowane na dnie szuflady, jak moja wina. To było miejsce, w którym zaczynałem się ja, w tym panicznym odurzeniu, w drżeniu dłoni, w mdłościach podchodzących do gardła.

    Mówiłem sobie, że z tego wyrosnę; i – rzeczywiście – wyrosłem ze strachu, w każdym razie wystarczająco, by nie popełniać błędów i spoglądać ojcu w oczy bez obawy czy wahania, jak uczył mnie patrzeć w oczy niebezpieczeństwu. Zwątpienie jednak, bardziej podstępne, wpuściło we mnie swoje korzenie. Potrafiłem je ukrywać – jeszcze przez dwa lata, dwadzieścia cztery pełnie – przed innymi, ale nie potrafiłem ukryć go przed sobą: tej ciężkości, jaka dopadała mnie później, kiedy zmywałem z dłoni krew i przecierałem srebro. Gdzieś w tych pierwszych miesiącach popełniłem swoje drugie własne odkrycie; były to krwiste, zdziczałe oczy, oczy zwierzęcia, oczy ślepe od animalistycznego amoku, pozbawione trzeźwości. Nauczyłem się tej nocy czegoś, czego nie powiedziano mi wcześniej (być może ojciec wyczuwał we mnie zawiązek wątpliwości, zanim ja go dostrzegłem): potwory nigdy nie uciekały, w szale szarżowały choćby wprost na srebrny grot, zawieszając się na nim ciężarem własnej wściekłości i, przede wszystkim, skamlały tylko przed śmiercią.
    Moje drugie odkrycie doprowadziło mnie do dziecinnego płaczu, chociaż od dawna nie byłem już chłopcem: warg, któremu wzułem srebro pod żuchwę podczas pierwszego polowania, nie był zwierzęciem. Wydaje mi się, że wtedy po raz pierwszy wiedziałem – czułem – że nie ma już odwrotu, moja dusza zaczęła się we mnie rozkładać, a ja byłem przerażony, bo wydawało mi się, że rozkłada się tak, jak rozkładać może się przejrzały owoc, tymczasem – to zrozumiałem później – rozkładała się jak kwiat.
    Później, w kolejnych miesiącach, w których próbowałem zwalczyć zwątpienie, zrobiłem to jeszcze trzy razy – nie pozwoliłem im uciec. Mówiłem, że wyrosłem ze strachu, ale nie jest to zupełnie prawda: bałem się, zawsze, zawieść mojego ojca. Boję się tego jeszcze dzisiaj. Wydaje mi się, że takie jest nasze przekleństwo, nas – synów; może to samo przywiodło synów Eryka do rzucenia swoich żyć na pole bitwy za rzecz straconą, ta nieszczęsna, zbrukana duma ich ojca.
    Spierałem się ze sobą przez dwanaście pełni; w trzynastym miesiącu, dzień przed polowaniem – możesz to zapewne sprawdzić jeszcze w rejestrze, pamiętam, jak bałem się, że w jakiś sposób mój ojciec wyczuje tę zdradę i znajdzie moje imię obok tych tytułów – wypożyczyłem w Wielkiej Bibliotece siedem podręczników historycznych, w których pojawiało się nasze nazwisko. Przeczytałem je wszystkie, czytałem je nocami, historie inne, te pełne rzekomo kłamstwa i niesprawiedliwych oskarżeń. Było w nich zapisane: Eryk był ojcobójcą. Wygnał go udręczony jego władzą lud. Jego synowie napadli na spokojne wioski, zagrabiali zamieszkałe ziemie, przelewając krew niewinną. Ród wielokrotnie zmieniał poglądy, strony i sojuszników; zdolność dostosowania się miała w nich rys wyrachowanej przekupności.
    Parę miesięcy później, w 1990 roku, rozpocząłem studia na kierunku bezpieczeństwa wewnętrznego w Instytucie Tiwaz; powiedziałem sobie, że spróbuję jeszcze do końca roku: jeśli moje sumienie nie stanie się lżejsze, nie wezmę więcej w dłoń srebra. Dotrzymałem danego sobie słowa; ku niezadowoleniu ojca. Nigdy więcej nie zabrał mnie pod Brunanburg, choć jeździ tam, wciąż, co roku.

    Po studiach planowałem – podobnie do wielu moich krewnych – przywdziać kruczy mundur. Wiedziałem, że nie odnajdę się w spokojnej pracy; byłem młody, od małego uczony dyscypliny i czujności, swojego przeznaczenia do rzeczy trudnych. Przez okres studiów próbowałem skosztować życia zwykłego, zwyczajnej, spokojniejszej pracy, krótki czas między zajęciami uczyłem młodych ludzi łucznictwa, ale widok naciąganej przez nich cięciwy, skupionego wzroku, napinających się, wraz z żyłką, ramion, sprawiał mi niezrozumiałą przykrość; trawił mnie żal za to, do czego mnie wychowywano, czasami gniew, bo zwyczajne życie mnie męczyło i obwiniałem za to moje wychowanie. Nie potrafiłem znaleźć się między ludźmi, między moimi rówieśnikami, dalece bardziej ode mnie swobodnymi i radosnymi, między rutyną zajęć i życia domowego, w którym starałem się poznać bliżej matkę i jej ród, jej zupełnie inne, obce życie pędzone obok nieobecnego męża; nie wiedziałem, co ze sobą począć, kiedy brakowało mi zajęcia, a brakowało mi go często, bo do nauki podchodziłem z tą samą dyscypliną, którą zaszczepiono we mnie w Samotnej wieży.
    Mówiłem wcześniej, że oduczyłem się strachu, ale kłamałem: wydaje mi się, że bałem się wtedy wszystkiego – tego spokojnego życia, zwyczajnych obowiązków, ludzi, od których czułem się dojrzalszy, a jednocześnie pozostawiony przez nich daleko w tyle, jak gdybym żył gdzieś obok nich, wiecznie spóźniony, choć zawsze stawiałem się przed czasem.
    Chyba przez ten strach, bardziej niż z poczucia odpowiedzialności czy mistycznego powołania, po studiach wygnałem się na służbę do Fortu Nordkinn – to była przede wszystkim dezercja, choć znajdowałem dla niej dumne usprawiedliwienia; dezerterowałem w środowisko, w którym czułem się bardziej na miejscu – wśród ludzi napiętych dyscypliną jak naciągnięte cięciwy, bezpośrednich i, czasem, zgorzkniałych, a przede wszystkim, często, odizolowanych.  
    I w tym miejscu, paradoksalnie, znalazłem spokój i normalność. A potem – to było już pięć lat służby – odkryłem coś więcej; odkryłem przyjemność dzielenia z kimś krótkiego przystanku na warcie, przyjemność dzielenia się papierosem, ciepłą herbatą z termosu, rozmową o pogodzie za zakratowanym oknem, pomarańczą wniesioną pod klapą munduru, książką, której nie było w zbiorze dostępnym więźniom, trzema linijkami wiersza, które krążyły mi po myśli od przeszłego wieczora; odkryłem życzliwość, inną niż znałem do tej pory, życzliwość na przekór zasadom, życzliwość trochę buntowniczą, życzliwość wobec cudzego zagubienia, bo sam zagubienie znałem dobrze – i jego samotność.

    Ta życzliwość, oczywiście, nie mogła przejść niezauważona; byłem jednak z nią zbyt egoistyczny, by zauważyć, jak zwracała wrogie spojrzenia pozostałych więźniów, wyginała usta złośliwością. Więc kiedy doszło do tragedii – widziałem, jak w młodym chłopaku, osaczonym na spacerniaku, rozbudza się zwierzęca wściekłość, znałem przecież to spojrzenie, gasiłem je wielokrotnie, bez wyrzutów sumienia, bo przecież były to tylko zwierzęta – wiedziałem też, że była to moja wina. Popełniłem kolejne odkrycie: życzliwość i dyscyplina to pojęcia czasem przeciwstawne. Nie powinienem był wchodzić pomiędzy tych ludzi ani sądzić, że mogę uspokoić berserkera jak cyrkowe zwierzę; ta naiwność była moją winą i kiedy obudziłem się, dwa dni później, w szpitalu, trwale okaleczony (przedramię było zmiażdżone, nie dało się go odratować), nie obwiniałem nikogo prócz siebie. Nie żałowałem nigdy życzliwości; nie żałowałem, że sądziłem, że mogę rozwiązać sytuację inaczej niż uczono mnie od dziecka; żałowałem swojej pochopności i tego, że ryzykowałem nie tylko swoim życiem, ale też życiem tego człowieka, przez tę nową słabość, której nie postawiłem zdyscyplinowanych granic.
    Tamtego dnia przyszedł do mnie dowódca sektora. Nie zdjął munduru – rzadko zdejmowaliśmy go nawet poza pracą – a w dłoni trzymał mały dyktafon, który włączył chwilę po uprzejmych grzecznościach i wyjaśnieniach (chłopakowi przedłużano wyrok; potrzebujemy twojego zeznania).
    Nie wniosę oskarżenia, oznajmiłem. Nacisnął przycisk, czerwona lampka na urządzeniu w jego dłoni zgasła. Poprosiłem, żeby włączył nagrywanie; nie zmienię decyzji. Czekałem, wytrwale, aż światełko zapali się znowu, choć długo próbował wyperswadować mi ten pomysł, przetrzymując mnie w ciężkich pauzach pomiędzy oporną rozmową. Napaści na strażnika więziennego nie powinno się pobłażać, mówił. Straciłeś trwale pełną sprawność, mówił. To nic nie da, będzie sądzony niezależnie, sprawa jest już właściwie zamknięta; zaszkodzisz tylko sobie.
    W końcu posłuchał; światełko rozbłysnęło mu pod palcem.
    Powiedziałem, jeszcze raz, że nie wniosę oskarżenia. Wypadek, jaki miał miejsce przed dwoma dniami, był wynikiem przede wszystkim mojego błędu. Dokonałem błędnej oceny sytuacji i zastosowałem niewspółmierne metody prewencji (mówiłem jakbym recytował wyuczony scenariusz, starając się mówić tak, jak lubili zawsze: konkretnie, zwięźle, prosto). Nie powinienem był nigdy ryzykować w ten sposób, dopuściłem się niesubordynacji wobec podstawowych zasad. Kiedy dobiegłem do więźniów, Ešenvalds– więzień Ešenvalds – ten młody berserker – był już prawie nieprzytomny, zatrzymanie sprowokowanej przez drugiego więźnia przemiany było niemożliwe. (Nie była to prawda, odpowiadał mi jeszcze, kiedy do niego dobiegłem, mamrotliwie, z perłami potu na skroniach, odsuń się, odsuń się, odsuń się). W związku z tym nie wniosę oskarżenia. (Zawahałem się, ta pauza zaskoczyła nas obu). Chciałbym, co więcej, zaapelować o uniewinnienie lub załagodzenie przewidywanego wyroku. Chłopak jest młody i nie panuje nad swoimi zdolnościami, i trafił do miejsca, w którym nie ma ku temu sposobności. Nie trzeba spoglądać w akta, żeby wiedzieć, że nieomal żaden z więźniów o podobnej naturze nigdy nie wychodzi na wolność, z pewnością żaden tak młody, że kiedy raz trafiają do fortu, spędzają w nim resztę życia. To środowisko jest dla nich zamkniętym kołem; nie mają przeciw niemu szansy. Chłopak jest jeszcze młody i dawał sobie radę, do tej pory, mimo że wszystko w tym miejscu jest uwarunkowane przeciwko niemu. Nie wniosę oskarżenia i proszę o rozważenie załagodzenia wyroku. I proszę pana, oficerze Hovden – zwróciłem się tym razem do siedzącego przy szpitalnym łóżku oficera, wyraźnie niepewnego, co z moim oświadczeniem zrobić – by dał mu pan...
    Wystarczy, uciął gorzko, światełko zgasło. Na twoim miejscu, Morwa, klepałbym mniej jadaczką, zanim ściągniesz na siebie kłopoty.
    Nie powiedział przed wyjściem nic więcej. Ale miałem nadzieję; zwracał się do mnie w ten sposób (Morwa ciągnęło się za mną od Gleipniru; wołaliśmy na siebie po pseudonimach zawsze, kiedy wsuwaliśmy na twarz łowieckie chusty) tylko wtedy, kiedy topniało mu zgorzkniałe serce.
    Nie wróciłem do służby więziennej; wciąż nie przywykłem jeszcze zupełnie do mojej nowej, kalekiej rzeczywistości – próbuję, znowu, tego spokojniejszego życia, z niemniejszym strachem, ale większą determinacją i butną, na przekór, życzliwością. Wydział Poszukiwań miał być pewnym kompromisem między przeszłością a dzisiaj; statecznym środkiem między tym, czego mnie nauczono i tym, kim jestem.
    Widzący
    Vermund Eriksen
    Vermund Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t3458-vermund-eriksen#34888https://midgard.forumpolish.com/t3486-vermund-eriksen#35063https://midgard.forumpolish.com/t3488-vennenmin#35071https://midgard.forumpolish.com/


    Karta rozwoju

    Informacje ogólne

    Wzrost
    184
    Waga
    78
    Kolor oczu
    zielony
    Kolor włosów
    ciemny blond
    Znaki szczególne
    brak prawej ręki od wysokości łokcia; nos po konfrontacji z pięścią; blizny po przeszłych potyczkach – te zwłaszcza zauważalne: tuż za uchem sięgająca karku, tworząc podłużne przerzedzenie we włosach, druga przeciągnięta przez żebra, trzecia, nierówna, na lewym przedramieniu;
    Genetyka
    brak
    Umiejętność
    brak
    Stan zdrowia
    trwałe kalectwo, zdarzające się czasem fantomowe bóle; poza tym zdrowy


    Statystyki

    Wiedza o śniących
    I
    Reputacja
    30
    Rozpoznawalność
    35
    Stronnictwo
    9
    Alchemia
    5
    Magia użytkowa
    25
    Magia lecznicza
    10
    Magia natury
    5
    Magia runiczna
    5
    Magia zakazana
    0
    Magia przemiany
    5
    Magia twórcza
    5
    Sprawność fizyczna
    15
    Charyzma
    15
    Wiedza ogólna
    10


    Atuty

    Zapalony (I)
    +2 do rzutu na charyzmę i +2 na sprawność fizyczną.
    Agresor (II)
    +7 do rzutu kością na dowolne zaklęcia ofensywne.
    Atut (specjalny)
    -


    Ekwipunek

    Rękawica ze skóry berchta
    raz na fabularny miesiąc, podczas rzucania dowolnego, zapewnia stuprocentową celność, ponadto gwarantuje stały bonus +2 do sprawności fizycznej
    Pies
    wyżeł niemiecki
    Pierścień łowcy (2 szt.)
    pozwala błyskawicznie zidentyfikować galdra jako członka Gleipniru. Posiada magiczną właściwość polegającą na wydzielaniu ciepła, jeśli w promieniu kilometra znajduje się przemieniony warg lub zmora. Pierścień zapewnia +3 do rzutów na tropienie wargów i zmor.
    Eliksir znieczulający
    nakładany miejscowo jako balsam powoduje wówczas całkowity, choć powierzchowny zanik czucia, natomiast wdychany w formie aerozolu skutkuje blokadą nerwów obwodowych, na skutek czego pacjent często czuje się, jakby zapadał w śpiączkę.
    Srebrny puchar
    powierzchnia naczynia pęka ostrzegawczo, gdy zostanie do niego wlana trucizna (1 użycie).


    Aktualizacje

    16.12.2023
    zakup psa, pierścienia łowcy (2 sztuki) i eliksiru znieczulającego
    30.12.2024
    uzyskanie +1 punktu stronnictwa
    05.02.2024
    wylosowanie srebrnego pucharu

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta zaakceptowana
    Rodzinne nazwisko wyznaczyło Ci w życiu udeptaną ścieżkę, a Ty podążałeś nią, nie pytając, czy jest właściwa – nie jesteś jednak łowcą, przede wszystkim nie jesteś jednak swoim ojcem. Eryk był zabójcą, a Ty nigdy nie narodziłeś się po to, aby wzuwać srebro pod miękką tkankę i sprzeciwiać się zwierzęcym szczękom – stałeś się życzliwym człowiekiem, nawet jeśli życzliwość zawsze szła u Ciebie w ramię z dyscypliną. Byłeś chłopcem, kiedy posłano Cię do Gleipniru – dzisiaj jesteś dojrzały, powinieneś wiedzieć, że nie da się wyrosnąć ze swojego strachu.


    Prezent

    Potrzeba czasu, aby przyzwyczaić się do utraty – zwłaszcza, jeśli to, co straciłeś, przez wiele lat było Twoją nieodłączną częścią. Nie ma jednak takiej rzeczy, której magia nie zdołałaby przezwyciężyć. Na początek rozgrywki w prezencie od Mistrza Gry dostajesz rękawiczkę ze skóry berchta – jest ona nie tylko niezwykle ciepła, ale raz na fabularny miesiąc pozwala Ci na rzucenie dowolnego zaklęcia ze stuprocentową celnością. Dodatkowo, kiedy nosisz ją na co dzień,  dodaje Ci siły w lewej ręce, zapewniając stały bonus +2 do sprawności fizycznej.

    Podsumowanie

    Punkty doświadczenia na start
    700 PD (karta postaci)
    Osoba sprawdzająca
    Jāzeps Ešenvalds

    Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz pierwsze punkty doświadczenia na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie należy obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową, za co przysługują ci kolejne punkty, po które możesz zgłosić się w aktualizacji rozwoju postaci. Prosimy także o wpisanie się do spisu absolwentów, jak i instytucji i profesji w celu uzupełnienia dodatkowych informacji o postaci. Powodzenia na fabule!




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.