Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Esteban Barros

    2 posters
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Esteban Jorge Barros
    Miejsce urodzenia
    Vitoria, Brazylia
    Data urodzenia
    23.04.1958
    Nazwisko matki
    Silva
    Status majątkowy
    Przeciętny
    Stan cywilny
    Rozwodnik
    Stopień wtajemniczenia
    II
    Zawód
    Ochroniarz
    Totem
    Kajman żakare
    Wizerunek
    Pedro Pascal

    Taurus
    Było nas czterech – Francisco, Esteban, Lucas i Paulo. Nasz ojciec był trzecim z pięciu, dziadek pierwszym z czterech, pradziadek trzecim z siedmiu. Mężczyzn Barrosów zawsze było więcej niż trzech na pokolenie – obcy w żartach twierdzili, że nie potrafimy żyć w samotności, ale dla nas to nigdy nie było coś zabawnego. Tworzyliśmy ciasno związany klan, w którym starsi uczyli młodszych, kultywowali wiele ponadprzeciętnych magicznych zdolności. Nadepnięcie na odcisk jednemu z nas było jak wyzwanie rzucone każdemu. I być może magiczna społeczność Ameryki Południowej bałaby się choćby szeptać nazwisko Barros, gdyby nie nasza słynna i nieprzerwana lojalność względem podążania ścieżką kariery prowadzącą w objęcia wymiaru sprawiedliwości.
    Żaden ojciec nie pytał synów, kim chcieliby zostać, kiedy dorosną – pytanie brzmiało raczej „Prawo, administracja czy warta?”.
    Ani ja, ani żaden z moich braci nie kwestionowaliśmy tej tradycji – byliśmy dumni, że możemy ją kontynuować, kiedy dookoła otoczeni byliśmy odpowiednim wzorcem. Nasza matka była szanowaną sędziną, ojciec nadzorcą jednego z więziennych skrzydeł, wujowie komendantami i wartownikami, a dziadek archiwistą w Korpusie Sprawiedliwości.
    Kiedy i mnie ojciec zadał pytanie, podobnie jak Francisco powiedziałem „warta”.

    Circinus
    Sale Teoxihuitl wypełnione nauką, szumem jaki istnieje tylko w dużych skupiskach ludzi oraz wilgotnym, ciepłym powietrzem ciągnącym od tropikalnego lasu wyraźnie pokazały, że mój wybór wcale nie brał się tylko i wyłącznie z młodzieńczej brawury i potrzeby przygody. Gdzieś podskórnie wiedziałem, że próby skupienia się na rzeczach, które mnie nie interesowały będą spalać na panewce, nie pozwalając na utrzymanie ocen na poziomie, jakiego oczekiwałoby się od przyszłego prawnika czy archiwisty. Choćbym nie wiadomo, jak się starał, wiedza wpadała mi jednym a wypadała drugim uchem, zostawiając we wnętrzu czaszki smętne resztki, które nijak nie tworzyły pełnej informacji. Mówiono mi, że jestem zdolny, ale leniwy – chyba tylko w próbie znalezienie choć miernego usprawiedliwienia, bo przecież stopnie z magii użytkowej i przemiany miałem fantastyczne. Poza tym, była jeszcze kwestia tego, że chociaż wychowywałem się w wielopokoleniowym domu, towarzystwo innych uczniów sprawiało, że moje zmysły wariowały, a dłonie bezwiednie rozdrapywały szramy na rękach – z niepewności czy innej cholery, nie mam pojęcia. Faktem pozostawało, że unikałem miejsc, w których przesiadywało zbyt wiele osób, w małych grupach czując się za to całkiem nieźle. A najlepiej w ciszy, przy brzegu rzeki, gdzie mogłem widywać kajmany.

    Lacerta
    Moja ciotka Juliana i jej mąż Thiago specjalizowali się w magii przemiany i chętnie zaszczepiali miłość do niej u każdego młodego Barrosa. Oboje potrafili też zmieniać postać na wzór swoich duchów opiekuńczych – tukana i kapibary. Kiedy pierwszy raz jako niewiele odrośnięty od ziemi berbeć zobaczyłem ich przemianę i dotknąłem sztywnego futra, wiedziałem, że właśnie tego chciałbym się nauczyć. Oczywiście nie byłem jedyny – całe młodsze kuzynostwo obrało sobie tego dnia za cel kultywację akurat tej zdolności, chociaż uprzedzano nas, że tylko niektórzy mogą cieszyć się specjalnymi względami swoich totemów.
    Dzieci trudno zniechęcić dobrymi radami – dopiero miesiące niepowodzeń, które wkrótce zmieniły się w lata, ostudziły zapał większości z nas i pozwoliły innym zainteresowaniom wyjść naprzód. W moim przypadku nie zmieniło się dokładnie nic, chociaż mój totem okazał się wyjątkowo kapryśny. Uciekał przede mną w snach, pozostawiając na ziemi niewyraźne ślady, których nie potrafiłem zidentyfikować, nie odpowiadał też na wezwania i prośby, chociaż czułem go podskórnie gdzieś niedaleko. Próbowałem różnych rzeczy – jedzenia przeróżnych rzeczy, układania sobie z patyków legowiska i spania w nim. Nie znałem swojego totemu, ale byłem uparty. Zawzięty. Miałem obsesję – w pewnym momencie przestałem jednak o niej tyle mówić, kiedy matka z ojcem zaczęli wymieniać pomiędzy sobą zaniepokojone spojrzenia.
    Ciotka Juliana była moją spowiedniczką i to jej opowiadałem o swoich próbach. Rozumiała bez potrzeby udowadniania, że nie byłem szalony. W ostatnie lato zanim rozpocząłem naukę w  Teoxihuitl, zabrała mnie na wycieczkę do tropikalnego lasu. Wieczorem, w obozie który rozbiliśmy, dostałem od niej fiolkę nasennego naparu. Dziś wiem już, że pachniał zupełnie inaczej niż nasenny eliksir, który można kupić w każdej aptece – czymś soczyście ziołowym i ciepłym.
    Ukryty w kokonie zawieszonym między drzewami, otoczony wilgocią i śpiewem lasu śniłem o kajmanach.
    Miałem szczęście, że ciotka Juliana posiadała żelazny charakter i wolę, bo chyba tylko dzięki nim przetrwała rozmowę z moimi rodzicami, którzy w ogóle nie byli zachwyceni faktem, że nie tylko nie zaprzestałem swoich szalonych prób, ale miałem przy nich pomoc. Nie spodobało im się wytykanie błędów wychowawczych i uświadamianie, że bez należytej opieki mogłem prędzej czy później zrobić sobie trwałą krzywdę.
    Przez resztę lata ktoś zawsze towarzyszył mi w obserwacjach moich gadzich pobratymców – ciotka, ojciec czy jeden z wujów. Czasem dołączał też do nas Francisco, który nie rozumiał, co było takiego ciekawego w grupie w większości nieruchomych zwierząt, ale lubił rzucać im ryby i patrzeć, jak połykają je w całości. To on nauczył mnie łowić i wyszukiwać skorupiaki w mule. I to on w Teoxihuitl upewniał się, że od czasu do czasu zajmowałem się nauką.

    Cygnus
    Wycofywanie się z sytuacji, w których musiałem obcować z większą grupą nieznanych mi osób i częste ucieczki nad rzekę nadały mi w oczach innych uczniów łatkę dziwaka – pewnie tylko dzięki Francisco, duszy każdego towarzystwa, niewielu próbowało mnie z tego powodu zaczepiać. Ci, którzy próbowali, przekonywali się dosyć szybko, że moje oceny z zaklęć nie był wyssane z palca, a w bójkach bez użycia różdżek radziłem sobie całkiem nieźle. Mając braci ciężko nie wiedzieć, jak porządnie założyć dźwignię i że polizanie przeciwnika gdziekolwiek sprawia, że sam ucieka w podskokach.
    Byłem więc tym, kogo nie wybierało się do grupy w pierwszej kolejności, kto chodził korytarzami w odpowiednim dystansie od innych i nie odzywał się zbyt wiele. Hałas i obecność tłumu były dla mnie jak podnoszące się fale oceanu – kiedy obmywały stopy i sięgały kolan wiedziałem, że przeżyję, ale im wyżej, im bliżej, by ich sól miała dotknąć moich ust i wlać się do gardła, tym bardziej mój mózg włączał światła alarmowe, nakazując ucieczkę. A jeśli ucieczka nie była możliwa, podnosił ręce, wbijał paznokcie w odsłonięte ciało i rył, rył, aż dokopywał się do krwi i bliżej nerwów. Dla mnie stanowiło to element codzienności, ale szkolna pielęgniarka nie podzielała tego stanowiska – moje wzruszenie ramionami na pytania o pokaleczone ręce sprawiło, że zacisnęła usta w wąziutką linię, a potem napisała list do mojej rodziny. Wolałbym nie pamiętać serii badań, które nastąpiły, szturchania mnie z różnych stron, jakbym był wyjątkowo interesującym obiektem w zoo, ani eliksirów pachnących jak podgrzane wymiociny, po których owszem przestawałem zwracać uwagę na nadmiar bodźców, ale zdolny byłem tylko do snu i półprzytomnej obserwacji.
    Najlepiej funkcjonowałem na dziedzińcu z ćwiczebnymi manekinami, w kącie biblioteki pochylony nad wyświechtaną księgą pełną opowieści o słynnych wartownikach i nad jeziorem, gdzie w gęstwinie kajmany budowały swoje kopce. To właśnie tam przypadkiem spotkałem Camilę – zasmarkaną, z twarzą czerwoną od łez, przyciskającą do piersi torbę z przyborami. Wyglądała jak siedem nieszczęść i nie zauważyła, że usiadła zaledwie parę metrów od ukrytego w sitowiu gada. Możliwe, że gdyby nie to, nigdy bym się do niej nie odezwał. Potencjalna śmierć w paszczy kajmana jest jednak dobrym motywatorem nawet dla najbardziej upartych osób.
    Camila okazała się być swego rodzaju wyrzutkiem tak jak ja, chociaż z innego powodu – odmówiła randki jednemu z najpopularniejszych w szkole chłopaków, a to pociągnęło za sobą konsekwencje w postaci zmyślonych plotek i żartów. Okazało się wtedy również, że wredna bestia odzywała się we mnie nie tylko w sytuacjach, kiedy ktoś męczył jednego z moich młodszych braci, ale też gdy komukolwiek działa się krzywda. Zabawne, że od małego planowałem zostać wartownikiem, a zrozumiałem tę fundamentalną prawdę o sobie tak późno. Tak czy inaczej z jasno wytyczonym celem i wsparciem braci zorganizowałem akcję odwetową – kradzież i wywieszenie bielizny delikwenta po całej szkole z podrzuconym na łóżko liścikiem, że jeśli nie odpuści Camili, zawiśnie za nogi z gołym dupskiem jako następny.
    Pomogło. Nikt nie podejrzewał cichego Estebana Barrosa.
    Camila okazała się być wspaniałą towarzyszką obserwacji kajmanów – wesołą i błyskotliwą, pełną pomysłów, co mogłem zrobić, by przyspieszyć przemianę, której pragnąłem. Za jej namową zacząłem wygrzebywać z mułu skorupiaki i dzielić się łupem z młodymi gadami, godzinami siedziałem w szuwarach i jadłem surowe ryby. Z każdym kolejnym pomysłem zakochiwałem się w niej coraz bardziej.
    Przemiana nastąpiła w ostatnim sezonie lęgowym mojego pobytu w Teoxihuitl, kiedy najmniej się jej spodziewałem. Samica, którą obserwowałem od wielu miesięcy, leżała wyrzucona na brzegu zbiornika z wyprutym brzuchem wraz z kilkoma innymi gadami. Krew wyglądała na świeżą. Wyraźnie zapamiętałem tylko dwie rzeczy – zimno, które przyszło razem z myślą, że jaja pozostały bez opieki i nagły huk w uszach, jak bębny wygrywające rytm drugiego serca. Potem był tylko szelest łusek w sitowiu i gorąco kopca. Do dziś nie wiem, w jaki sposób moi bracia i Camila zorientowali się, że nie przepadłem, a siedziałem w jeziorze i nie opuszczałem kopca pełnego jaj na krok. Łowili dla mnie ryby, nie pozwalając paść z głodu przez dwa tygodnie, które spędziłem w łuskowatej skórze aż do wylęgu.

    Canes Venatici
    Kiedy przystąpiłem do egzaminu wartowników, Francisco już od dwóch lat grzał dla mnie miejsce. Z początku byłem oszołomiony faktem, że oto wieloletnie plany i tradycje właśnie stawały się faktem – choć słowo „początek” w kontekście kilkudziesięciu miesięcy to jednak spore niedopowiedzenie. Jeśli wcześniej mój świat kręcił się wokół kajmanów, teraz fokus ten przeniósł się na pracę, zdobywanie kolejnych umiejętności i poziomów wtajemniczenia. No i była jeszcze Camila, która jako stażystka w lokalnej gazecie często pojawiała się w siedzibie warty ze skórzaną torbą przerzuconą przez ramię, z notesem i samonotującym piórem. Dużo czasu zajęło mi zebranie się na odwagę i zaproszenie jej na kawę, a potem jeszcze więcej, by zapytać czy zostanie moją żoną. W tamtym czasie praca wartownika straciła już w moich oczach – nie sposób było w niej uniknąć nadmiaru bodźców, a branie eliksirów uspokajających nie wchodziło w grę, gdy od szybkiej reakcji zależało czasem, czy z sytuacji wyjdzie się cało. Ręce miałem w bliznach, nerwy nadszarpnięte i pracowałem dalej chyba tylko dzięki samemu uporowi. Camila powiedziała mi wtedy, że może powinniśmy na jakiś czas przestać myśleć o dzieciach – zawsze miałem wrażenie, że nie za bardzo ich chciała, a odpowiedni argument sam wskoczył jej w ręce. Paradoksalnie czułem się przez to tylko gorzej, z cichą zazdrością patrząc na moich małych kuzynów i spuchnięte brzuchy kobiet. Nasza rodzina była tak duża, że ktoś zawsze oczekiwał dziecka.
    A potem Francisco miał wypadek. Przy pracy. Nie wiem, co dokładnie zaszło, nie miałem odpowiednich uprawnień, by przeczytać akta, ale mój starszy brat wrócił do domu bez nogi i raną na głowie, przez którą nie rozpoznawał prawie nikogo. Był na łasce żony i reszty rodziny.
    Trzy dni później złożyłem wypowiedzenie u komendanta – nie chciałem skończyć jak Francisco.
    Nie wiem, co było większym szokiem dla mojej rodziny, ten wypadek, moja rezygnacja czy fakt, że rok później, gdy wciąż dryfowałem nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca, Camila poprosiła o rozwód. Zgodziłem się. Pięć miesięcy później wyszła za Lucasa. Za cztery miesiące urodziła się ich córka. Nie pytałem.

    Cassiopeia
    W tamtym czasie nie pragnąłem niczego innego niż uciec od mojej rodziny, choć po rozwodzie z Camilą zamieszkałem z powrotem w tym samym domu, w którym się wychowywałem. Wróciłem do środków uspokajających, unikając propozycji ojca i dziadka, że mogą wprowadzić mnie do swoich zawodów. Każdy Barros musiał przecież pracować dla wymiaru sprawiedliwości i dokładać swoją cegiełkę w utrzymanie społecznego porządku. Matka była tą, która nie naciskała, zamiast tego próbując znaleźć jakąś wspólną płaszczyznę, gdzie moglibyśmy porozmawiać. Temat nie łączący się z tradycjami. I znalazła go – gwiazdy.
    Nigdy wcześniej nie miałem czasu, żeby patrzeć w niebo – naprawdę w nie patrzeć. Zaaferowany zwierzętami i przemianą, Camilą, pracą, wiecznie patrzyłem pod nogi lub przed siebie i dopiero, kiedy matka zabrała mnie wieczorem na swoje ulubione wzgórze, pokazując konstelacje, których nigdy nie znałem, poczułem spokój. Świadomość bycia jednym punktem w rozległym wszechświecie otuliła moje ramiona jak koc. Sam z siebie zacząłem spoglądać w górę.
    Yamileth Serrano poznałem w Brazylijskiej Bibliotece Magicznej gdzieś między drugim a trzecim rzędem litery C działu astronomii – czy właściwie, ona poznała mnie. Po zdjęciu w gazecie, na którym mój ojciec odbierał kolejną nagrodę za zasługi. Powiedziała wtedy, że pierwszy raz widzi twardogłowego wartownika, który lubiłby gwiazdy, a ja nie mając ochoty ani siły na kłamstwo prychnąłem tylko, że mogłaby mi pomóc znaleźć mapę nieba z Cassiopeią, zamiast oceniać nieznajomego faceta. Po pierwszym kiepskim wrażeniu okazała się wcale nie być taka zła – nie tylko pomogła znaleźć mapę, ale opowiedziała też parę rzeczy o astronomii, których jako laik nigdy nie słyszałem. Mówiła o wyprawach zaplanowanych na trasie gwiazd nieba, którym przewodziła. Miała przyjemny sposób mówienia, rzeczowy i pełen pasji. Chciałem jej słuchać godzinami tak, jak kiedyś ciotki Juliany.
    Przy naszym trzecim spotkaniu – zawsze w bibliotece, zawsze przypadkiem – zapytałem, czy w swojej grupie podróżników ma kogoś, kto zapewnia im bezpieczeństwo. Nie wiem, co mnie podkusiło. Być może potrzeba obrony słabszych, a uczonych zawsze w pewien sposób kwalifikowałem do tej kategorii. A może potrzeba znalezienia miejsca, w które mógłbym się wpasować i doświadczać tych wszystkich rzeczy, o których słuchałem.
    Była zaskoczona, że sama o tym wcześniej nie pomyślała, w pełni zdając się na umiejętności kolegów i koleżanek astronomów, bo w końcu dotąd jakoś dawali sobie radę. Spytałem, czy rozważyłaby moją kandydaturę – zgodziła się.
    Wędrowaliśmy po ruinach Azteków i Majów, w Andach i Meksyku, po obu Amerykach – grupa jajogłowych, których z wyprawy na wyprawę lubiłem coraz bardziej, lokalny przewodnik znający teren i ja, ten który pilnował, żeby żadnemu z podróżników włos z głowy nie spadł.
    Kiedy Yamileth powiedziała, że kolejną wyprawę planuje po Europie, zaczynając od Midgardu nie musiałem się zastanawiać – wiedziałem już, że z nimi byłem na swoim miejscu.

    Dagstjarna
    Gdybym wiedział, że Midgard zmieni mnie aż tak bardzo, wykręciłbym się od wyjazdu – rzuciłbym Yamileth na biurko wypowiedzenie, podkulił ogon pod siebie i wrócił do domu, do Brazylii. Ogrom tego, co stało się moim udziałem w zaledwie kilka miesięcy, przytłoczyłby tamtego Estebana. Zacieśnianie więzów z członkami wyprawy, których trzymałem na sztywny dystans. Związek z Blanką, który rozpoczął się przypadkiem, ale od samego początku pełen był rozmaitych problemów do rozwiązania – informacja o nim szczególnie nie przypadła do gustu Yamileth. Chociaż nie wiedziałem nic o tym, że ze sobą sypiały, to mnie ciągle wini i daje to odczuć. Uczenie Blanki przemiany w zwierzę, znaczące dla mnie dużo więcej, niż byłem w stanie powiedzieć na głos. Badania na terenie Midgardu, które nie przynosiły oczekiwanych skutków, a finalnie zaprowadziły nas prosto na próg starożytnego kromlechu – zamiast artefaktów i wskazówek znaleźliśmy tam tylko smród, stare kości oraz leże krokut. Szpital, kolejne blizny do kolekcji. Decyzja o podjęciu studiów i zapis na kurs przygotowawczy na inżynierię magiczną w Instytucie Kenaz powodowane zachętami Blanki, nie pozwalającej pozostać mi w komfortowym przekonaniu, że nie nadawałem się do nauki.
    Chociaż przez tak wiele miesięcy doprowadzała mnie do szału, przysparzając kolejnych siwych włosów, teraz motywuje mnie do próbowania tych wszystkich rzeczy, których sobie odmawiałem ze strachu przed porażką. Chcę być przez nią lepszy.
    Będę lepszy.

    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Karta rozwoju

    Informacje ogólne

    Wzrost
    180 cm
    Waga
    85 kg
    Kolor oczu
    ciemny brąz
    Kolor włosów
    ciemny brąz, gdzieniegdzie siwe
    Znaki szczególne
    blizny: podłużne skoncentrowane głównie na przedramionach; jedna długa i poszarpana ciągnąca się przez żebra po lewej stronie; dużo niewielkich i dawno zaleczonych rozsianych po ciele
    Genetyka
    ---
    Umiejętność
    przemiana w zwierzę
    Stan zdrowia
    zaburzenia lękowe, wrażliwość na zimno


    Statystyki

    Wiedza o śniących
    I
    Reputacja
    21
    Rozpoznawalność
    1
    Stronnictwo
    0
    Alchemia
    5
    Magia użytkowa
    25
    Magia lecznicza
    8
    Magia natury
    5
    Magia runiczna
    5
    Magia zakazana
    0
    Magia przemiany
    39
    Magia twórcza
    5
    Sprawność fizyczna
    28
    Charyzma
    5
    Wiedza ogólna
    5


    Atuty

    Znawca transformacji (II)
    +5 do rzutu kością na dowolne zaklęcie z dziedziny magii przemiany
    Mistrz pościgów (I)
    +2 do rzutu kością na dowolne zaklęcie z dziedziny magii użytkowej i +2 na sprawność fizyczną
    Pięściarz (I)
    +5 do rzutu kością na atak bez używania magii i broni


    Ekwipunek

    Medalion z kajmanem
    +2 do magii natury, pozwala przebywać pod zwierzęcą postacią bez względu na panujący klimat, raz w miesiącu umożliwia pozostanie niewykrywalnym przez III tury w zwierzęcej formie
    Srebrny puchar
    powierzchnia naczynia pęka ostrzegawczo, gdy zostanie do niego wlana trucizna (1 użycie)
    Pierścień opieki
    kamień robi się ostrzegawczo czerwony, jeśli posiadacz drugiego pierścienia znajduje się w niebezpieczeństwie
    Srebrny sztylet
    Eliksir odnowy
    buteleczka z niezwykle rzadką i trudną do uwarzenia miksturą. Jeśli zdecydujesz się przedstawić ją obeznanej osobie albo sam posiadasz przynajmniej 15 punktów w dziedzinie alchemii i/lub magii leczniczej, odkryjesz, że jest w stanie jednokrotnie wyleczyć nawet ciężkie obrażenia. Nie działa na śmiertelne urazy i nie powoduje regeneracji amputowanych kończyn. Z przedmiotu można skorzystać wyłącznie raz na fabularną rozgrywkę. (2 użycia)


    Aktualizacje

    - zakup przemiany w zwierzę (31.03.2023)
    - zakup +2 punktów do magii przemiany (09.06.2023)
    - zakup +2 punktów do magii przemiany i +2 punktów do sprawności fizycznej (21.08.2023)
    - otrzymanie +1 punktu do sprawności fizycznej (22.09.2023)
    - zakup +1 punktu do magii przemiany (22.09.2023)
    - zakup +2 punktów do sprawności fizycznej i +1 punktu do magii przemiany (12.12.2023)
    - wylosowanie srebrnego pucharu (28.01.2024
    - zakup srebrnego sztyletu i pierścieni opieki, dodatkowo przekazanie jednej sztuki na konto Blanki Vargas (19.03.2024)
    - zakup +3 punktów do magii użytkowej (19.03.2024)
    - zdobycie +3 punktów do magii leczniczej (19.03.2024)
    - wylosowanie eliksiru odnowy w urodzinowej loterii (19.03.2024)
    - uzyskanie +1 punktu do reputacji i +1 punktu do rozpozawalności (26.03.2024)
    - zakup +1 punktu do magii użytkowej (26.03.2024)
    - zakup +1 punktu do magii użytkowej ([url=https://midgard.forumpolish.com/t3395p60-aktualizacje-rozwoju-postaci#38373]18.04.2024[/url[)
    - uzyskanie +1 punktu do magii przemiany ([url=https://midgard.forumpolish.com/t3395p60-aktualizacje-rozwoju-postaci#38373]18.04.2024[/url[)

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta zaakceptowana
    Odkąd sięgasz pamięcią, mierzyłeś się z ambicjami, początkowo innymi niż własne, leżące we wnętrzu serca; pochodzisz z dumnej rodziny pewnej swoich tradycji. Pierwszą i szczerą pasją, jakiej się zawierzyłeś, okazały się tajniki magii przemiany, zwieńczone ostatecznie sztuką przemiany w zwierzę. Twój totem po pewnym czasie okazał ci swą przychylność, okupioną licznymi staraniami i otworzył przed tobą tym samym nowe możliwości. Porzucona kariera wartownika, obawy osiągające zenit po tragicznym wypadku brata i nieudane małżeństwo; wszystkie te nieszczęśliwe zdarzenia powiodły cię ostatecznie w kierunku nowego, pełnego podróży życia. Liczę, Estebanie, że w końcu odnajdziesz wszystko, czego od dawna szukasz.


    Prezent

    W prezencie na początek rozgrywki otrzymujesz ode mnie medalion z kajmanem. Otrzymałeś go wiele lat temu w prezencie od wuja i ciotki. Dopiero później odkryłeś jego niezwykłe właściwości; wpływa na twoją fizjologię podczas przebywania w zwierzęcej formie, pozwalając ci komfortowo pozostawać w tej postaci bez względu na panujący klimat. Dodatkowo, raz w fabularnym miesiącu możesz skutecznie skorzystać ze sztuki kamuflażu, który sprawia, że jesteś praktycznie niezauważalny przez III tury; wystarczy, że skupisz się i pomyślisz o wygrawerowanej na przedmiocie inkantacji; pamiętaj, że tej zdolności możesz użyć wyłącznie pod zwierzęcą postacią. Przedmiot gwarantuje ci stały bonus +2 punktów do magii natury.


    Podsumowanie

    Punkty doświadczenia na start
    700 PD (karta postaci)
    Osoba sprawdzająca
    Björn Guildenstern

    Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz pierwsze punkty doświadczenia na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie należy obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową, za co przysługują ci kolejne punkty, po które możesz zgłosić się w aktualizacji rozwoju postaci. Prosimy także o wpisanie się do spisu absolwentów, jak i instytucji i profesji w celu uzupełnienia dodatkowych informacji o postaci. Powodzenia na fabule!




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.