:: Midgard :: Stare Miasto :: Dom Jarlów
Strona 1 z 2 • 1, 2
Ogrody Jarlów
+7
Bezimienny
Prorok
Eira Bergdahl
Agnar Eriksen
Edgar Oldenburg
Vaia Cortés da Barros
Mistrz Gry
11 posters
Mistrz Gry
Ogrody Jarlów Sob 26 Gru - 16:37
Ogrody Jarlów
Prowadzą po nich kamienne ścieżki, które umożliwiają spacer w otoczeniu nastrojowej przyrody. Na różnych etapach drogi zostały postawione posągi, czujnie obserwujące każdego z wymijających je przechodniów. Roślinność jest zawsze zadbana – nic dziwnego, skoro czuwa nad nią cały sztab ogrodników. Można tutaj podziwiać drzewa, przycięte na określony wzór żywopłoty, tuje, pomniejsze krzewy. Przejście całych ogrodów zajmuje dużo czasu, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę drugą ich część, która jest bardziej dzika.
Prorok
xw Czw 11 Lip - 21:59
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
22.07.2001
Bankiet został zorganizowany pod otwartym niebem, pośród tysięcy majestatycznych brzóz, których srebrzyste pnie połyskiwały w świetle zachodzącego słońca. Ogrody, w których ustawiono stoły, były otoczona morzem zieleni, a delikatne, białe pnie drzew tworzyły naturalne ściany, których sklepienie stanowiły delikatnie szumiące liście. Na drzewach rozwieszono lampiony, które miały doświetlać polanę, gdyż już zacznie się ściemniać. Oficjalna część miała zacząć się o zmierzchu.
Stoły były długie i solidne, wykonane z surowego, nieheblowanego drewna, ozdobione ręcznie tkanymi lnianymi obrusami w naturalnych odcieniach bieli i beżu. Na każdym stole znajdowały się drewniane misy i talerze, a także ciężkie, rzeźbione kubki i rogi do picia, bogato zdobione nordyckimi wzorami.
Potrawy, które wypełniały stoły, nawiązywały do tradycji skandynawskich. Znajdowały się tam soczyste kawałki pieczonego dzika, doprawione aromatycznymi ziołami i przyprawami, a także ryby – świeżo złowione, pieczone na otwartym ogniu, skropione cytryną i obficie posypane koprem. Nie brakowało także różnorodnych serów, miodów, świeżego chleba o chrupiącej skórce oraz gór jagód i owoców leśnych, które dopełniały uczty swoim naturalnym smakiem. Tradycyjne potrawy takie jak gravlax – łosoś marynowany w soli, cukrze i koperku – oraz smørrebrød, bogato zdobione otwarte kanapki, również przyciągały uwagę gości.
Zapach kwiatów i drzew wypełniał powietrze, mieszając się z aromatami pieczonych mięs i świeżego pieczywa. Wilgotna ziemia i żywiczny zapach brzóz tworzyły niepowtarzalny bukiet, który dodawał głębi całemu wydarzeniu. W tle słychać delikatne odgłosy ptaków oraz szum wiatru, który przemyka między drzewami, tworząc naturalną symfonię.
W ogrodach rozbrzmiewała muzyka wygrywana przez zespół muzyków, którzy ubrani byli w tradycyjne, skandynawskie stroje. Grali na ludowych instrumentach, takich jak lira korbowa, harfa i bębny, a ich pieśni opowiadały historie dawnych czasów – legendy o bogach, wojownikach i magii. Ich utwory przenosiły słuchaczy do przeszłości, wypełniając przestrzeń magią i melancholią.
Jarlowie, najważniejsi goście bankietu, również ubrani byli w tradycyjne stroje. Mieli na sobie długie tuniki z grubego lnu i wełny, obszywane najczystszym jedwabiem, zdobione haftami przedstawiającymi sceny z mitologii. Niektórzy nosili ciężkie, futrzane płaszcze i skórzane pasy, na których wisiały ozdobne miecze i sztylety. Ich głowy zdobiły wianuszki z liści i kwiatów, a na szyjach mieli bogato zdobione naszyjniki. Ich postawa i sposób bycia emanował siłą i dumą, nadając całemu wydarzeniu podniosły, ceremonialny charakter.
Każdy, kto przybył do ogrodów, czuł narastające napięcie mieszające się z cichymi rozmowami. Zjazd klanów przed wyborami Głosiciela Praw był odwieczną tradycją, która pozwalała nie tylko na poznanie kandydatów do tego miana, ale też porozmawiania z innymi przedstawicielami klanów, spotkania dawno niewidzianych znajomych oraz sprawdzenia czy szerzone plotki są prawdziwe. Bankiet, jako że miał miejsce na otwartej przestrzeni nie wymagał od zebranych wielce formalnego stroju, choć były mile widziane nawiązania do tradycji.
Zwyczajem też było sięgnięcie po kufel albo róg, napełnienie go trunkiem i pozdrowienie innych przebywających już na miejscu.
INFORMACJE
Witajcie moi drodzy na zjeździe klanów.
Wydarzenie to jest głęboko wpisane w tradycje i odbywa się przed wyborami Głosicieli Praw.
W trakcie jego trwania macie do dyspozycji parę atrakcji.
W Ogrodach odbywa się oficjalna część, którą prowadzi Prorok. Będzie składała się z 5 postów od Proroka, na które będzie określony czas na odpis. Po części oficjalnej - bankiet trwa dalej i możecie rozgrywkę kontynuować w tym wątku lub udać się do innych lokacji.
Na Terenach Zielonych można wybrać się po wróżby z run, a w Bibliotece stoją popiersia trzech najbardziej znanych Głosicieli Praw, którzy podzielą się z wami swoimi mądrościami i być może natchną do działania lub skłonią do przemyśleń. W Arboretum zapraszamy do wzięcia udziału w poszukiwaniu skarbów, najlepiej wybrać się na nie w minimum dwie osoby, zaś na Dziedzińcu można spróbować swoich sił na torze łuczniczym.
Atrakcje będą aktywne po terminie pierwszych odpisów, czyli po 5.08.2024.
Wydarzenie nie zagraża życiu i zdrowiu.
Czas na odpis będzie stale wynosił 72h od publikacji posta Proroka w części oficjalnej.
Na innych lokacjach można grać, aż do końca miesiąca sierpnia, czyli do 31.08. Po tym terminie atrakcje zostaną zamknięte odpowiednim postem od Proroka.
Po zakończeniu części oficjalnej Prorok opublikuje podsumowanie.
Wydarzenie jest pod opieką Villemo Holmsen, więc w razie wszelkich pytań, śmiało można się do niej kierować. Zachęcamy do skorzystania z playlisty przygotowanej przez Proroka specjalnie na tę okazję - Playlista
Prorok życzy wszystkim miłej gry.
CZAS NA ODPOWIEDŹ: 72h (do 05.08 23:59)
Vaia Cortés da Barros
Re: Ogrody Jarlów Pią 2 Sie - 19:26
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nikt nie brał pod uwagę ataku na Jarlów, zwłaszcza na tak ważnym i tradycyjnym wydarzeniu, jak zostało to wyjaśnione Vai, przydzielonej do ochrony całego bankietu. Ale choć nikt nie brał ataku pod uwagę, ostrożność była podstawą, chociażby patrząc na to, jak magia dostawała szajby w najmniej spodziewanych momentach. A jeśli doliczyć do tego plotki o Magisterium i ich istnienie jako takie… Ochrona była po prostu potrzebna. Barros uznała, że nic jej nie szkodzi zgodzić się na taki dyżur. Wprawdzie ochrona ludzi bywała cierniem w tyłku, ale nie zawsze ma się to, co się lubi. A ona lubiła polować na przestępców.
Na miejsce przybyła nieco wcześniej, wraz ze swoją drużyną, chociażby po to, by rozejrzeć się wokół. I dobrze zrobili, bo zafascynowana wystrojem przez dłuższy czas była naprawdę rozkojarzona. Trzeba było przyznać, że całe wydarzenie miało swój klimat. Przynajmniej będąc na służbie nie musiała przejmować się, co ma założyć na grzbiet – z konieczności miała na sobie mundur, w kieszeni którego ukryła trzy paczki papierosów. Tak na wszelki wypadek, gdyby jej nerwy stanęły w strzępach z jakichś powodów.
Najbardziej zaskakująca była jedna muzyka. Dudniła w skroniach, gdzieś głęboko w środku niej, przypominając brazylijską plażę i Barros mimowolnie pożałowała braku czarnych okularów, gdy jej oczy błysnęły kocim złotem. Skandynawska muzyka zrywała do walki, z jednej strony pozwalając się bardziej skoncentrować, ale z drugiej strony niestety przywoływała jej wewnętrzne zwierzę. Ku oburzeniu towarzyszącego jej członka oddziału sięgnęła po róg, napełniając go trunkiem. Nie obawiała się alkoholu, zresztą przy jej odporności po jednym takim na pewno nie będzie pijana. Ale tradycja była tradycją, Vaia nie chciała odstawać aż tak, chociaż przecie się odznaczała się z burzą czarnych loków upiętych w koński ogon, niskim wzrostem i ciemniejszą karnacją.
Napięcie w powietrzu, muzyka tętniąca w skroniach… Mimo wszystko Vaia cieszyła się, że jest tu tylko w roli ochroniarza. Pilnowanie porządku wydawało się być o wiele łatwiejsze niż te wszystkie polityczne sprawy, miała też nadzieję bycia niewidzialną i niezaczepianą. Tutaj pewnie wypadało posługiwać się dyplomacją i uprzejmością, ale przede wszystkim wypadało wiedzieć, o co chodzi. Ona sama znała tylko ogólniki, których nie było wiele. Ot polityka do tej pory nie była jej mocną stroną.
Rozejrzała się kolejny raz, kierując się w mniej zaludniony kącik ogrodu. Prawdę mówiąc, wsłuchana w melodie grane przez skandynawskich bardów, miała dużą ochotę zmienić się w jaguarundi, wleźć na drzewo i w taki sposób patrolować teren. Nie sądziła jednak, by było to dobrze widziane no i nie chciała zakłócać w żaden sposób wydarzenia. Tym samym nie szukała też ewentualnych znajomych twarzy, poniewczasie zdając sobie sprawę, że kilka osób na samym zjeździe pewnie powinna znać, chociażby z widzenia. O ile nie nawet z imienia.
Na miejsce przybyła nieco wcześniej, wraz ze swoją drużyną, chociażby po to, by rozejrzeć się wokół. I dobrze zrobili, bo zafascynowana wystrojem przez dłuższy czas była naprawdę rozkojarzona. Trzeba było przyznać, że całe wydarzenie miało swój klimat. Przynajmniej będąc na służbie nie musiała przejmować się, co ma założyć na grzbiet – z konieczności miała na sobie mundur, w kieszeni którego ukryła trzy paczki papierosów. Tak na wszelki wypadek, gdyby jej nerwy stanęły w strzępach z jakichś powodów.
Najbardziej zaskakująca była jedna muzyka. Dudniła w skroniach, gdzieś głęboko w środku niej, przypominając brazylijską plażę i Barros mimowolnie pożałowała braku czarnych okularów, gdy jej oczy błysnęły kocim złotem. Skandynawska muzyka zrywała do walki, z jednej strony pozwalając się bardziej skoncentrować, ale z drugiej strony niestety przywoływała jej wewnętrzne zwierzę. Ku oburzeniu towarzyszącego jej członka oddziału sięgnęła po róg, napełniając go trunkiem. Nie obawiała się alkoholu, zresztą przy jej odporności po jednym takim na pewno nie będzie pijana. Ale tradycja była tradycją, Vaia nie chciała odstawać aż tak, chociaż przecie się odznaczała się z burzą czarnych loków upiętych w koński ogon, niskim wzrostem i ciemniejszą karnacją.
Napięcie w powietrzu, muzyka tętniąca w skroniach… Mimo wszystko Vaia cieszyła się, że jest tu tylko w roli ochroniarza. Pilnowanie porządku wydawało się być o wiele łatwiejsze niż te wszystkie polityczne sprawy, miała też nadzieję bycia niewidzialną i niezaczepianą. Tutaj pewnie wypadało posługiwać się dyplomacją i uprzejmością, ale przede wszystkim wypadało wiedzieć, o co chodzi. Ona sama znała tylko ogólniki, których nie było wiele. Ot polityka do tej pory nie była jej mocną stroną.
Rozejrzała się kolejny raz, kierując się w mniej zaludniony kącik ogrodu. Prawdę mówiąc, wsłuchana w melodie grane przez skandynawskich bardów, miała dużą ochotę zmienić się w jaguarundi, wleźć na drzewo i w taki sposób patrolować teren. Nie sądziła jednak, by było to dobrze widziane no i nie chciała zakłócać w żaden sposób wydarzenia. Tym samym nie szukała też ewentualnych znajomych twarzy, poniewczasie zdając sobie sprawę, że kilka osób na samym zjeździe pewnie powinna znać, chociażby z widzenia. O ile nie nawet z imienia.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Agnar Eriksen
Re: Ogrody Jarlów Pon 5 Sie - 12:44
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Elegancki strój uwierał i choć Agnar Eriksen nie stronił od garniturów, ten wybitnie mu nie leżał tego dnia. Stanowił swego rodzaju przypomnienie jakie nazwisko nosił i jakie są oczekiwania wobec członków rodziny. Nawet ci od Krwawego Topora musieli dostosować się do wymogów Jarla.
Tego wieczora miał reprezentować rodzinę. Czuł ciężar obowiązku bycia pierwszym synem pierwszego syna. Oddech Jarla nie raz mroził mu kark; liczył na to, że w przypadku sukcesji spojrzenie jarla skieruje się w stronę młodszych synów i przy tym, młodszych kuzynów. Nie dla niego spotkania i wielka polityka. Zawód zaś jaki obrał skutecznie go wykluczał z potencjalnych kandydatów do tego chlubnego miana. Każdy dzień mógł być jego ostatnim. Zdecydowanie lepiej mu szła walka bronią niż ta na słowa, toczona dzień w dzień przez polityków.
Dźwięki muzyki docierały nim przekroczył jeszcze próg Domu Jarków. Wszyscy w Midgardzie wiedzieli, że odbywa się zjazd, który może zaważyć na wyborze Głosiciela Praw. Ilość prasy nie dziwiła, flesze strzelały bez opamiętania, a dziennikarze czujnym okiem łowili wszelkie sensację i plotki jakie pojawią się na okładkach z samego rana.
Miał spotkać tu wielu - zarówno tych, z którymi utrzymywał kontakt oraz tych, których widywał wyłącznie na takich zebraniach. Nie będąc typem społecznym nie lgnął do licznych spotkań. Życie samotnika nie było takie złe. Zaznał już uroków życia małżeńskiego, posmakował straty dziecka - nie potrzebował kolejnych doświadczeń.
Podchodząc do stołu z trunkami dostrzegł jak Barros skrywa się wśród zieleni ogrodu starając się nie być zbytnio widoczna.
Napełnił róg piwem - upił dla siebie i dla bogów, by następnie korzystając z tego, że jeszcze część oficjalna się nie rozpoczęła, podejść do kobiety wyciągając przy tym paczkę papierosów.
Stała w tym miejscu, gdzie sam mógł się skryć i wypalić nim całe przedstawienie się rozpocznie.
-Widzę, że wysłali cię do niewdzięcznego zadania pilnowania nadętych polityków. - Skomentował zapalając papierosa i kolejnego podając kobiecie. Na pewno już ją korciło jak tylko weszła do ogrodów. Muzyka nadal dudniła, zapowiadając tym samym, że wydarzenie, jak zawsze - będzie pełne atrakcji i napiętej atmosfery, tak gęstej, że będzie możliwa do krojenia nożem.
Tego wieczora miał reprezentować rodzinę. Czuł ciężar obowiązku bycia pierwszym synem pierwszego syna. Oddech Jarla nie raz mroził mu kark; liczył na to, że w przypadku sukcesji spojrzenie jarla skieruje się w stronę młodszych synów i przy tym, młodszych kuzynów. Nie dla niego spotkania i wielka polityka. Zawód zaś jaki obrał skutecznie go wykluczał z potencjalnych kandydatów do tego chlubnego miana. Każdy dzień mógł być jego ostatnim. Zdecydowanie lepiej mu szła walka bronią niż ta na słowa, toczona dzień w dzień przez polityków.
Dźwięki muzyki docierały nim przekroczył jeszcze próg Domu Jarków. Wszyscy w Midgardzie wiedzieli, że odbywa się zjazd, który może zaważyć na wyborze Głosiciela Praw. Ilość prasy nie dziwiła, flesze strzelały bez opamiętania, a dziennikarze czujnym okiem łowili wszelkie sensację i plotki jakie pojawią się na okładkach z samego rana.
Miał spotkać tu wielu - zarówno tych, z którymi utrzymywał kontakt oraz tych, których widywał wyłącznie na takich zebraniach. Nie będąc typem społecznym nie lgnął do licznych spotkań. Życie samotnika nie było takie złe. Zaznał już uroków życia małżeńskiego, posmakował straty dziecka - nie potrzebował kolejnych doświadczeń.
Podchodząc do stołu z trunkami dostrzegł jak Barros skrywa się wśród zieleni ogrodu starając się nie być zbytnio widoczna.
Napełnił róg piwem - upił dla siebie i dla bogów, by następnie korzystając z tego, że jeszcze część oficjalna się nie rozpoczęła, podejść do kobiety wyciągając przy tym paczkę papierosów.
Stała w tym miejscu, gdzie sam mógł się skryć i wypalić nim całe przedstawienie się rozpocznie.
-Widzę, że wysłali cię do niewdzięcznego zadania pilnowania nadętych polityków. - Skomentował zapalając papierosa i kolejnego podając kobiecie. Na pewno już ją korciło jak tylko weszła do ogrodów. Muzyka nadal dudniła, zapowiadając tym samym, że wydarzenie, jak zawsze - będzie pełne atrakcji i napiętej atmosfery, tak gęstej, że będzie możliwa do krojenia nożem.
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Vaia Cortés da Barros
Re: Ogrody Jarlów Pon 5 Sie - 14:35
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Tutejsi galdrowie przepijali do samych siebie i swoich nordyckich bogów, Vaia przepijała do własnych wierzeń, ukradkiem wylewając nieco napitku na ziemię, w cichej modlitwie do Ogouna, patronującego przecież także i politykom. Wprawdzie w rogu nie znajdował się rum, ale bogowie często także doceniali same gesty. Drgająca muzyka także pasowała do boga wojny w tej kategorii wierzeń, resztę natomiast prowadził sam instynkt.
Tak jak instynktownie zaszyła się w zieleni, niczym drapieżnik patrolujący swój teren. Założenie było jednak takie, by nikt nie wynalazł jej w tejże zieleni, choć brała także pod uwagę, że jakiś nadgorliwiec mimo wszystko postanowi potruć jej trochę tyłek – z doświadczenia młodzi synowie wszelkiej maści polityków miewali o sobie dosyć duże mniemanie, co często sprowadzało się także do zagadywania ochroniarzy, policji i innych służb porządkowych na różne, nierzadko błahe tematy.
Słyszała kroki podchodzącego osobnika i z automatu lekko przymknęła oczy, by ukryć złoto tęczówek. Nie była pewna, na ile były one teraz kocie, a wolała nie tłumaczyć tego nikomu obcemu. Znajomy głos sprawił jednak, że od razu się uśmiechnęła i bez skrępowania powiodła wzrokiem po Agnarze. On przecież widywał już jej kocie tęczówki, nie musiała się przejmować.
- Jak widać. Byłoby nieciekawie, gdyby doszło tu do jakiegoś incydentu, cytując dowództwo. – podsumowała trochę rozbawiona i sięgnęła po oferowanego papierosa. – Zdecydowanie do twarzy ci w tym stroju. – skomentowała z błyskiem w oczach, przesuwając wzrokiem po jego garniturze jeszcze raz. Może i jej uśmieszek, gdy zapalała papierosa, był dość bezczelny, ale nie dało się ukryć, że doceniała widoki. Pewnie mało profesjonalne, ale w końcu kryli się w krzakach. Pierwsze wdechy dymu wywołały cichutki pomruk Vai.
- Jak ty dobrze wiesz, czego mi potrzeba. – sama nie przepadała za takimi zgromadzeniami, zbyt dużo okazji do niechcianego dotyku, zbyt dużo opcji bycia rozdrażnioną. Nie była specjalnie samotniczką, ale miewała własne ścieżki. Niekoniecznie uwzględniały one łażenie po skupiskach jarlów. – Pewnie niespecjalnie zachwyca cię przebywanie tutaj, co? Niezła muzyka. Bitewna powiedziałabym. – zagaiła całkiem luźno, póki jeszcze byli sami i mogła być bardziej swobodna. Kontrolnie upewniła się jedynie, czy nic się nie dzieje wokół, a wszyscy z oddziału są tam, gdzie powinni.
- Powinnam być na coś bardziej wyczulona? Czegoś się spodziewać? Spokojne są te wasze spotkania czy wręcz przeciwnie? – jasne, że zasypywała Agnara pytaniami, ale musiała. W końcu pierwszy raz pilnowała nadętych polityków w Midgardzie.
Tak jak instynktownie zaszyła się w zieleni, niczym drapieżnik patrolujący swój teren. Założenie było jednak takie, by nikt nie wynalazł jej w tejże zieleni, choć brała także pod uwagę, że jakiś nadgorliwiec mimo wszystko postanowi potruć jej trochę tyłek – z doświadczenia młodzi synowie wszelkiej maści polityków miewali o sobie dosyć duże mniemanie, co często sprowadzało się także do zagadywania ochroniarzy, policji i innych służb porządkowych na różne, nierzadko błahe tematy.
Słyszała kroki podchodzącego osobnika i z automatu lekko przymknęła oczy, by ukryć złoto tęczówek. Nie była pewna, na ile były one teraz kocie, a wolała nie tłumaczyć tego nikomu obcemu. Znajomy głos sprawił jednak, że od razu się uśmiechnęła i bez skrępowania powiodła wzrokiem po Agnarze. On przecież widywał już jej kocie tęczówki, nie musiała się przejmować.
- Jak widać. Byłoby nieciekawie, gdyby doszło tu do jakiegoś incydentu, cytując dowództwo. – podsumowała trochę rozbawiona i sięgnęła po oferowanego papierosa. – Zdecydowanie do twarzy ci w tym stroju. – skomentowała z błyskiem w oczach, przesuwając wzrokiem po jego garniturze jeszcze raz. Może i jej uśmieszek, gdy zapalała papierosa, był dość bezczelny, ale nie dało się ukryć, że doceniała widoki. Pewnie mało profesjonalne, ale w końcu kryli się w krzakach. Pierwsze wdechy dymu wywołały cichutki pomruk Vai.
- Jak ty dobrze wiesz, czego mi potrzeba. – sama nie przepadała za takimi zgromadzeniami, zbyt dużo okazji do niechcianego dotyku, zbyt dużo opcji bycia rozdrażnioną. Nie była specjalnie samotniczką, ale miewała własne ścieżki. Niekoniecznie uwzględniały one łażenie po skupiskach jarlów. – Pewnie niespecjalnie zachwyca cię przebywanie tutaj, co? Niezła muzyka. Bitewna powiedziałabym. – zagaiła całkiem luźno, póki jeszcze byli sami i mogła być bardziej swobodna. Kontrolnie upewniła się jedynie, czy nic się nie dzieje wokół, a wszyscy z oddziału są tam, gdzie powinni.
- Powinnam być na coś bardziej wyczulona? Czegoś się spodziewać? Spokojne są te wasze spotkania czy wręcz przeciwnie? – jasne, że zasypywała Agnara pytaniami, ale musiała. W końcu pierwszy raz pilnowała nadętych polityków w Midgardzie.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Ilmari Vanhanen
Re: Ogrody Jarlów Pon 5 Sie - 23:24
Ilmari VanhanenWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Wśród muzyki nie dosłyszał przeciągłych drżeń szarpanych strun kantele, przenoszących ten sam zawsze melancholijny obraz chmur płynących w srebrnej tafli jeziora. Nie rozbrzmiała w ogrodzonych płotem brzóz ogrodach pieśń mądrego Väinämöinena, trocheicznym rytmem tkająca magiczne więzy, wersami wiersza wzmagająca podmuch wichru, towarzyszącą im dźwięczną melodią zginająca i zaplatająca drzewa niczym wiklinowe witki. Tembr harfy wyśpiewywał inną przeszłość, znajome nuty historii bohaterów, w którą uciekłby od gwaru zgromadzenia i jego wykrzywionych uśmiechów, jak robił to przez lata, gdyby nie zdała mu się naraz przedziwnie obca i odległa od dusznych myśli, które nie opuściły wciąż w pełni czarnego szkieletu ruin pałacu botanicznego. Wszyscy rozumieli potęgę słów w sposób, w który zrozumieć mogli ją jedynie doświadczający żaru płomieni, przywołanych do tańca na otwartej dłoni samą tylko sekwencją głosek. Wszyscy wsparli się o fundament z bladych strug energii owiniętych wokół palców przekonani, że posłuszne rozkazom wiatry i ziemia zawsze naginać będą się do ich woli, jak poddawały się głosowi syna bogini Ilmatar. Obserwując rozbłyski dzikiej magii na obrzeżach miasta, każdy z osobna przyznać musiał, że się pomylił.
Nigdy nie poczuwał się do więcej niż nieobecnego uczestnictwa, wzroku rozgonionego między zarysem drzew, obleczonym w purpurę krótkiego, letniego zmierzchu, a legendami, zawieszonymi w opiewanej pieśnią, wiecznie żywej w ekspresji malowideł epoce herosów. Stając w tym samym miejscu, uchodził od cudzego wzroku, sądząc, że zdoła tym sposobem postawić się ponad cynizmem politycznych rozrywek. Zamiast retoryki uczyli go szacunku do milczenia, w ścianach przesiąkniętego kurzem i gorzko-żywicznym zapachem warsztatu pozwalali słuchać – taktu pracujących maszyn i delikatnego szurania ołówka na kartach projektów – ale nie czarować bez namysłu i rwać ciszę niepotrzebnym, zabłąkanym zdaniem. Nie wierzył, tak jak nie wierzyli jego ojciec ani matka, by w ogrodach Domu Jarlów mógł zdziałać więcej niż nad stołem roboczym; nie próbował też przekonywać sam siebie, że jego wizyta miała sens, bo uważał zawsze, że znał dobrze granice własnej naiwności.
Zjazd był festiwalem słów; Vanhanen nasłuchiwał i zainteresowany był tylko jednym. Aberracje.
Zagnieździła się w nim już dawno niecierpliwość nienawidząca bezczynności. Wobec wydarzeń Kopenhagi pierwszy raz odczuł, jak pozwala krążyć pod skórą niepokojowi, posilającemu się brakiem działania, jak rozchodzi się wśród myśli wrażeniem czasu ulatującego bezpowrotnie. Czekał zatem, by przekonać się, czy w wizjach kandydatów istniał cel i ulotna przynajmniej iluzja planu.
I tylko kołnierz uciskał go mocniej niż przed czterema laty, skoro usiłując nabrać w ich oczach powagi, nie mógł wrócić do wygody przypisanego mu raz ekscentryzmu.
Gdy skrzyżował z Björnem spojrzenia – w kolejnym z nieplanowanych spotkań, które w miejsce goszczącego tam poprzednio zdziwienia przywodziły teraz na twarz cień uśmiechu – skinął mu na powitanie głową, podobnie jak niezliczoną ilość razy wcześniej na korytarzach Instytutu Kenaz. Refleksja nad ich politycznymi afiliacjami przyszła do niego później, z sztywnością osiadłą na gardle.
— To piękny wieczór — stwierdził, gdy za sobą mieli już wymianę grzeczności, kłująco stosowną, jak gdyby zatrzymawszy się naprzeciw, zapomnieli na moment o wspólnym wysiłku w pracowni i napisanych listach. — Ale nie jestem pewny, co sądzić o doborze repertuaru. Miejmy nadzieję, że Lokasenna nie jest żadną sugestią ze strony skalda. — Przyglądał się mu z niepewnością, wynikłą z ukrytej głęboko obawy, że spełniając oczekiwania jarlów, pod okiem tłumu musieli wyzbyć się szczerości godzin spędzonych u progu Midsommar w ostępach leśnych. — Wystarczy nam ostatnio omenów.
Björn Guildenstern
Re: Ogrody Jarlów Wto 6 Sie - 20:11
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Zjazd klanów był wydarzeniem, podczas którego nie mogło go zabraknąć, choć tego właśnie chciał — uniknąć blasku fleszy i spojrzeń znienawidzonych przez niego osób. To cykliczne zgromadzenie wszystkich klanów z magicznej Skandynawii miało ogromne znaczenie polityczne i społeczne — zjawiali się tam najważniejsi członkowie Rady, wpływowe osobistości i każdy, kto miał coś do powiedzenia w w świecie polityki, zwłaszcza w obliczu zbliżających się wyborów na Głosiciela Prawa. Dla Björna Guildensterna był to jednak stracony czas spotkań, musiał bowiem utrzymywać pozory idealnego dziedzica i udawać zainteresowanie sprawami, które go nie obchodziły. Musiał przyjść, nie mógł powiedzieć nie, choć niewiele brakowało, by tak się stało. Już szukał wymówki, by się nie pojawić, rozważając każde możliwe wyjście, gdyż coraz bardziej czuł się przytłoczony perspektywą kolejnej niechcianej interakcji z ludźmi, których nie darzył sympatią. Każde ich spojrzenie przypominało mu o urazach i sporach, które nigdy nie zostały zażegnane, lecz Ragnar postawił sytuację jasno, od zawsze bowiem wymagał od niego lojalności i odpowiedzialności, a udział w zjeździe był tego nieodłączną częścią.
Z wyraźnym niezadowoleniem przygotowywał się do dzisiejszego wydarzeniu w Domu Jarlów, wiedząc, że czeka go dzień pełen fałszywych uśmiechów i niechcianych rozmów. Byjorn był świadom tego, że musi stawić czoła nie tylko wyzwaniom politycznym, ale także osobistym demonom — jako ślepiec musiał mieć się na baczności na terytorium pełnym pułapek, z którego nie mógł się wycofać tak szybko, jakby chciał. Pojawił się nieco wcześniej, niż początkowo planował, by porozmawiać ze swoją starszą siostrą, z którą nie miał ostatnio okazji się spotkać, lecz nie mógł nigdzie jej znaleźć — nie pozostało mu zatem nic innego, jak wejść do Domu Jarlów i zmierzyć się z tym, co przyniesie ten dzień. Każda z napotykanych przez niego przypadkowo osób przypominała mu o wyzwaniach i czekających na niego trudnościach; poczuł ulgę dopiero wtedy, gdy na horyzoncie zobaczył Ilmariego, przez moment zapominając, że nie powinni byli się za bardzo spoufalać na oczach innych. Choć w ogóle mu to nie przeszkadzało, to nie chciał, by jego ojciec miał kolejny powód, by się do niego przyczepić.
— Piękny — przyznał automatycznie Björn, choć w jego słowach nie było krzty szczerości. Pozwolił sobie jednak na delikatny, niewymuszony uśmiech w kierunku Vanhanena, zupełnie nieświadomie uświadamiając sobie, że coraz bardziej lubił przebywać w doborowym towarzystwie Ilmariego. — Cóż… Nie zdziwiłbym się, gdyby ten wybór był ukrytą aluzją. Może ktoś, kto zajmował się repertuarem, tego zwyczajnie nie przemyślał — zauważył Guildenstern, odbierając od kelnera kieliszek czerwonego wina, które zaraz upił. — Tylko kto w takim razie mógłby odgrywać sławetną rolę Lokiego? — Nie trzeba było czekać na propozycje, gdy nieopodal nich pojawił się Verner Forsberg, który wyraźnie zmierzał w ich kierunku.
Z wyraźnym niezadowoleniem przygotowywał się do dzisiejszego wydarzeniu w Domu Jarlów, wiedząc, że czeka go dzień pełen fałszywych uśmiechów i niechcianych rozmów. Byjorn był świadom tego, że musi stawić czoła nie tylko wyzwaniom politycznym, ale także osobistym demonom — jako ślepiec musiał mieć się na baczności na terytorium pełnym pułapek, z którego nie mógł się wycofać tak szybko, jakby chciał. Pojawił się nieco wcześniej, niż początkowo planował, by porozmawiać ze swoją starszą siostrą, z którą nie miał ostatnio okazji się spotkać, lecz nie mógł nigdzie jej znaleźć — nie pozostało mu zatem nic innego, jak wejść do Domu Jarlów i zmierzyć się z tym, co przyniesie ten dzień. Każda z napotykanych przez niego przypadkowo osób przypominała mu o wyzwaniach i czekających na niego trudnościach; poczuł ulgę dopiero wtedy, gdy na horyzoncie zobaczył Ilmariego, przez moment zapominając, że nie powinni byli się za bardzo spoufalać na oczach innych. Choć w ogóle mu to nie przeszkadzało, to nie chciał, by jego ojciec miał kolejny powód, by się do niego przyczepić.
— Piękny — przyznał automatycznie Björn, choć w jego słowach nie było krzty szczerości. Pozwolił sobie jednak na delikatny, niewymuszony uśmiech w kierunku Vanhanena, zupełnie nieświadomie uświadamiając sobie, że coraz bardziej lubił przebywać w doborowym towarzystwie Ilmariego. — Cóż… Nie zdziwiłbym się, gdyby ten wybór był ukrytą aluzją. Może ktoś, kto zajmował się repertuarem, tego zwyczajnie nie przemyślał — zauważył Guildenstern, odbierając od kelnera kieliszek czerwonego wina, które zaraz upił. — Tylko kto w takim razie mógłby odgrywać sławetną rolę Lokiego? — Nie trzeba było czekać na propozycje, gdy nieopodal nich pojawił się Verner Forsberg, który wyraźnie zmierzał w ich kierunku.
Verner Forsberg
Re: Ogrody Jarlów Wto 6 Sie - 20:56
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Z powodu choroby, której nie ogłosił jeszcze publicznie światu, ale o której wiedziała jego rodzina, zdołał wymigać się od wielu klanowych uroczystości. Przez jakiś czas Forsbergom to zreszą odpowiadało — po scenie jaką urządził w prosektorium po śmierci Magnolii rodzice woleli odsunąć go od życia publicznego. Uciszyć. To, że po owdowieniu i oślepnięciu było mu to na rękę nie zmieniało faktu, że nigdy nie wybaczy rodzicom tego, jak spędził pogrzeb własnej córki w odrętwieniu pod środkami uspokajającymi. Nie pamiętał po nich nic i może to dobrze, bo to znaczyło, że nigdy się nie pożegnał, a nie miał zamiaru się z nią żegnać. Dzisiaj dostrzegł w oczach matki wspomnienie tamtego dnia. Astrid Forsberg z lekkim niepokojem zsunęła wzrok na jego czarną koszulę i czarne spodnie i czarną, tradycyjną kamizelkę, wyszywaną złotym ornamentem, który miał nawiązywać do łusek Orma. Żałoba oficjalnie minęła, nie musiał się tak ubierać, ale chciał. Nie nosił czerni po żonie, choć wygodnie mu było mu odgrywać rolę zrozpaczonego wdowca. Rozważał nawet ubranie się w tradycyjną biel albo rodowe barwy Forsbergów, ale za każdym razem jego myśli mknęły wtedy ku tulipanom nazwanym na cześć córki i stracił pewność, czy kiedykolwiek zdoła pokazać się wśród klanów inaczej niż w czerni. Matka chyba nie była zachwycona tym wyborem, ale z drugiej strony mogła mieć po prostu zły dzień — Astrid pochodziła z rodziny Myklebust i dotychczas sprzyjała polityce Reidunn Myklebust, ale wraz z całą rodziną męża musiała dziś wspierać Edmunda Forsberga.
Nieoczekiwana kandydatura dziadka ucieszyłaby Vernera kilka lat temu, bo lubił wtedy gdy coś się działo, interesował się polityką i sumiennie próbował wchodzić w rolę idealnego syna i wnuka. Wraz ze śmiercią Magnolii umarło w nim jednak jakiekolwiek oddanie jakie żywił wobec rodziny, a jego zainteresowania polityczne zwróciły się niedawno w nową, zakazaną stronę. Tym niemniej, dzisiejszej uroczystości absolutnie nie mógł opuścić, nie gdy była tak ważna dla jego jarla. Skłamałby mówiąc, że nie dzielił części niepokoju swojej matki. Odwiedził Vilema Friberga, spał dzisiaj klikanaście godzin i wypił dużo kawy, ale i tak obawiał się napadu choroby. Doskonale wiedział, że musi uważać na każde słowo i na swoje zachowanie (i nie może używać magii) — zarówno po to, by chronić siebie, jak i by dziadek nie miał do niego pretensji — i nie chciał by menada to zepsuła. Porozmawiał chwilę z rodzicami, dyskretnie zapewnił matkę, że czuje się doskonale, a potem wszyscy rozeszli się aby godnie reprezentować rodzinę.
Mógłby uśmiechnąć się czarująco i zacząć rozmowę z synami rodów, które nie wsparły jeszcze jawnie Forsbergów. Mógłby nie ubierać żałobnej czerni i zacząć flirtować z kobietami, dając każdej pannie z klanu nadzieję na spowinowacenie się z ich rodem. (Bezdzietny wdowiec to dobra partia - podsłuchał kiedyś jak mówi o nim tak jeden z wujów i bezdzietny dudniło mu w uszach jeszcze długo). Mógłby wtopić się w tłum i próbować usłyszeć coś użytecznego, co powtórzyłby potem jarlowi.
Mógłby, ale nie chciał.
Napełnił tradycyjny róg miodem pitnym, wpakował sobie do ust trochę jagód (odruchowo oceniając, czy żaden kelner się nie pomylił i czy na pewno są jadalne, ale niestety były), pozdrowił skinieniem głowy Vaię, a potem ruszył na poszukiwanie osoby jedynej osoby, przy której będzie czuł się dzisiaj bezpiecznie i komfortowo.
Znajomość z Ilmarim nadal była nadwyrężona czymś, czego Verner do końca jeszcze nie rozumiał albo nie chciał nazwać, a Forsberg nadal miotał się między roztropnym i miłosiernym pomysłem na ucięcie tej przyjaźni (wiedział, że jego zniknięcie z życia Ilmarego lub skomplikowanie tego życia to kwestia czasu i wiedział też, że Vanhanen — zwłaszcza po utracie ojca — na to nie zasługuje) i gorączkową i nieco niezrozumiałą dla siebie chęcią jej odbudowania. Lat, które spędzili obok siebie jako chłopcy nie dało się jednak wymazać, a Ilmari był jedną z nielicznych osób, które wiedziały o chorobie Vernera. Forsberg liczył na to, że znajdzie przyjaciela gdzieś z boku i będą mogli razem porozmawiać w kącie i że jeśli przyśnie na kilka sekund albo się przesłyszy to Ilmari zdoła go dobudzić albo nawet go wytłumaczyć. Szukał Ilmarego wzrokiem, przy okazji próbując uniknąć innego klanowicza, który wiedział o nim zbyt wiele. Ku swojej satysfakcji, nigdzie nie widział Björna. Wypatrzył wreszcie Ilmarego i z determinacją ruszył w jego stronę, aż nagle zamarł z rogiem w ręku, słysząc słowo Lokiego wypowiedziane głosem, który znał zbyt dobrze.
Z trudem zapanował nad własną mimiką, wziął oddech aby upewnić się, że się nie przesłyszał i postąpił kolejny krok by znaleźć się tuż przed dziedzicem Guildensternów i dziedzicem Vanhanenów.
- Wy się znacie? - wypalił, zanim zdążył ugryźć się w język i przypomnieć sobie, że przecież wszyscy w klanach się znali. A Björn i Ilmari obydwaj chodzili nawet do Kenaz, ale przecież… nigdy ich nie widział razem, nie na żadnym z bankietów. Albo może widział i nie zwrócił uwagi? Nie spodziewał się zobaczyć ich razem wtedy, gdy desperacko potrzebował Ilmarego i unikał Björna. Wydało mu się to okrutnym żartem Norn, ale zmusił usta do promiennego uśmiechu i nieco zaborczo postąpił o krok bliżej Vanhanena. - Znaczy, na tyle dobrze, by rozmawiać o herezji? - spróbował zamaskować własne zaskoczenie kiepskim żartem. Udał śmiech i spróbował nie zabić Björna wrokiem. Usłyszał tylko imię Lokiego wydarte z kontekstu reszty rozmowy. - Zdrowie kandydatów! Albo kandydata, bo rzecz jasna piję za mojego dziadka. - zaproponował, wznosząc do góry róg. Z zaaferowania nie zauważył, czy Ilmari i Björn napełnili już swoje, ale z tym pierwszym mógł się podzielić napitkiem — od dziecka traktował go prawie jak brata, nawet jeśli przejawiało się to bardziej w czynach niż w zdolności do bycia dobrym przyjacielem.
Nieoczekiwana kandydatura dziadka ucieszyłaby Vernera kilka lat temu, bo lubił wtedy gdy coś się działo, interesował się polityką i sumiennie próbował wchodzić w rolę idealnego syna i wnuka. Wraz ze śmiercią Magnolii umarło w nim jednak jakiekolwiek oddanie jakie żywił wobec rodziny, a jego zainteresowania polityczne zwróciły się niedawno w nową, zakazaną stronę. Tym niemniej, dzisiejszej uroczystości absolutnie nie mógł opuścić, nie gdy była tak ważna dla jego jarla. Skłamałby mówiąc, że nie dzielił części niepokoju swojej matki. Odwiedził Vilema Friberga, spał dzisiaj klikanaście godzin i wypił dużo kawy, ale i tak obawiał się napadu choroby. Doskonale wiedział, że musi uważać na każde słowo i na swoje zachowanie (i nie może używać magii) — zarówno po to, by chronić siebie, jak i by dziadek nie miał do niego pretensji — i nie chciał by menada to zepsuła. Porozmawiał chwilę z rodzicami, dyskretnie zapewnił matkę, że czuje się doskonale, a potem wszyscy rozeszli się aby godnie reprezentować rodzinę.
Mógłby uśmiechnąć się czarująco i zacząć rozmowę z synami rodów, które nie wsparły jeszcze jawnie Forsbergów. Mógłby nie ubierać żałobnej czerni i zacząć flirtować z kobietami, dając każdej pannie z klanu nadzieję na spowinowacenie się z ich rodem. (Bezdzietny wdowiec to dobra partia - podsłuchał kiedyś jak mówi o nim tak jeden z wujów i bezdzietny dudniło mu w uszach jeszcze długo). Mógłby wtopić się w tłum i próbować usłyszeć coś użytecznego, co powtórzyłby potem jarlowi.
Mógłby, ale nie chciał.
Napełnił tradycyjny róg miodem pitnym, wpakował sobie do ust trochę jagód (odruchowo oceniając, czy żaden kelner się nie pomylił i czy na pewno są jadalne, ale niestety były), pozdrowił skinieniem głowy Vaię, a potem ruszył na poszukiwanie osoby jedynej osoby, przy której będzie czuł się dzisiaj bezpiecznie i komfortowo.
Znajomość z Ilmarim nadal była nadwyrężona czymś, czego Verner do końca jeszcze nie rozumiał albo nie chciał nazwać, a Forsberg nadal miotał się między roztropnym i miłosiernym pomysłem na ucięcie tej przyjaźni (wiedział, że jego zniknięcie z życia Ilmarego lub skomplikowanie tego życia to kwestia czasu i wiedział też, że Vanhanen — zwłaszcza po utracie ojca — na to nie zasługuje) i gorączkową i nieco niezrozumiałą dla siebie chęcią jej odbudowania. Lat, które spędzili obok siebie jako chłopcy nie dało się jednak wymazać, a Ilmari był jedną z nielicznych osób, które wiedziały o chorobie Vernera. Forsberg liczył na to, że znajdzie przyjaciela gdzieś z boku i będą mogli razem porozmawiać w kącie i że jeśli przyśnie na kilka sekund albo się przesłyszy to Ilmari zdoła go dobudzić albo nawet go wytłumaczyć. Szukał Ilmarego wzrokiem, przy okazji próbując uniknąć innego klanowicza, który wiedział o nim zbyt wiele. Ku swojej satysfakcji, nigdzie nie widział Björna. Wypatrzył wreszcie Ilmarego i z determinacją ruszył w jego stronę, aż nagle zamarł z rogiem w ręku, słysząc słowo Lokiego wypowiedziane głosem, który znał zbyt dobrze.
Z trudem zapanował nad własną mimiką, wziął oddech aby upewnić się, że się nie przesłyszał i postąpił kolejny krok by znaleźć się tuż przed dziedzicem Guildensternów i dziedzicem Vanhanenów.
- Wy się znacie? - wypalił, zanim zdążył ugryźć się w język i przypomnieć sobie, że przecież wszyscy w klanach się znali. A Björn i Ilmari obydwaj chodzili nawet do Kenaz, ale przecież… nigdy ich nie widział razem, nie na żadnym z bankietów. Albo może widział i nie zwrócił uwagi? Nie spodziewał się zobaczyć ich razem wtedy, gdy desperacko potrzebował Ilmarego i unikał Björna. Wydało mu się to okrutnym żartem Norn, ale zmusił usta do promiennego uśmiechu i nieco zaborczo postąpił o krok bliżej Vanhanena. - Znaczy, na tyle dobrze, by rozmawiać o herezji? - spróbował zamaskować własne zaskoczenie kiepskim żartem. Udał śmiech i spróbował nie zabić Björna wrokiem. Usłyszał tylko imię Lokiego wydarte z kontekstu reszty rozmowy. - Zdrowie kandydatów! Albo kandydata, bo rzecz jasna piję za mojego dziadka. - zaproponował, wznosząc do góry róg. Z zaaferowania nie zauważył, czy Ilmari i Björn napełnili już swoje, ale z tym pierwszym mógł się podzielić napitkiem — od dziecka traktował go prawie jak brata, nawet jeśli przejawiało się to bardziej w czynach niż w zdolności do bycia dobrym przyjacielem.
Edgar Oldenburg
Re: Ogrody Jarlów Wto 6 Sie - 22:02
Edgar OldenburgWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aarhus, Dania
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : aspirujący polityk, starszy urzędnik w Stortingu w Departamencie ds. Dziedzictwa Kulturowego, mecenas sztuki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jeleń
Atuty : złotousty (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 20
Edgar Oldenburg był człowiekiem polityki i nie mógł nie pojawić się na oficjalnym zjeździe klanów, uważając swoją obecność jako jednego z przedstawicieli za obowiązkową. W jego odczuciu była to nie tylko okazja do spotkania się z najważniejszymi rodami, lecz także istotny punkt przed zbliżającymi się wyborami na Głosiciela Prawa, które miały odbyć się w najbliższym czasie. Choć coraz częściej słyszało się w kuluarach o potencjalnych nominacjach, to do tej pory nie było pewności, kto ostatecznie zdecyduje się kandydować, by stanąć za sterami borykającej się z coraz większymi problemami Skandynawii. Z racji swojego pochodzenia i poglądów miał nadzieję, że przyniosą one chwilowe odwrócenie się od konserwatyzmu na rzecz liberalizmu, uważał bowiem, że radykalne reformy są niezbędne dla długoterminowego rozwoju społeczeństwa u progu kryzysu. Jednak prawda była taka, że kluczowi politycy mieli niemałe trudności z dostosowywaniem się do zmieniających się warunków społecznych i gospodarczych — zamiast tego trzymali się ślepo ustalonych norm, zasłaniając się tradycją i wartościami, które już dawno zdaniem młodego Oldenburga nie były aktualne. Reelekcja Ludvika Hallströma byłaby katastrofą nie tylko dla Rady, ale i świata galdrów.
Odkąd tylko pojawił się w Domu Jarlów, obserwował uważnie zaproszonych gości i z premedytacją wdawał się w potyczki słowne i rozmowy, które mogły wpłynąć na najbliższą przyszłość Rady. Szukał sojuszników wśród liberalnych głosów, podzielających jego wizję nowoczesności i otwartości; rozmawiał z akredytowanymi przedstawicielami magicznych mediów, licząc przy tym, że okażą jego frakcji większą przychylność niż Przymierzu Pierwszych, które było coraz bardziej krytykowane za krótkowzroczność i opieszałość w podejmowaniu kluczowych decyzji. Edgar był świadomy, że ta okazja mogła być decydująca dla nie tylko jego dalszej kariery politycznej, ale także kształtu samej Rady — tegoroczne wybory na Głosiciela Prawa miały potencjał zmienić jej kierunek. Choć Oldenburg w dalszym ciągu był tylko pomniejszym politykiem, którym został z pełną świadomością, że nigdy nie będzie mu dane zostać jarlem, to chciał być nieodłączną częścią polityki galdrów. Ale nawet w takim momentach jak te potrzebował chwili przerwy od wyborczej agitacji, co uświadomił mu widok jego przyjaciela Agnara w towarzystwie niedawno poznanej wysłanniczki Forsetiego.
— Dobrze was widzieć w całości — przywitał się z Agnarem i Vaią, gdy spostrzegł ich wśród gromadzących się w Ogrodach Jarlów gości. Po szybkim uścisku dłoni i wymianie uprzejmości, miał szansę usłyszeć kawałek rozmowy, do której postanowił się mimowolnie włączyć: — Z doświadczenia powiem, że na początku jest spokojnie, dopóki konserwatyści i liberałowie nie zaczną się sprzeczać, ale powinno się obejść bez większych problemów — zaśmiał się Oldenburg, próbując jednocześnie złagodzić zawczasu napięcie, które zawsze towarzyszyło takim spotkaniom. — Dziś na służbie, jak mniemam? — zagaił z zainteresowaniem Edgar, wzrokiem poszukując kelnera, który przyniósłby mu zaraz alkohol.
Odkąd tylko pojawił się w Domu Jarlów, obserwował uważnie zaproszonych gości i z premedytacją wdawał się w potyczki słowne i rozmowy, które mogły wpłynąć na najbliższą przyszłość Rady. Szukał sojuszników wśród liberalnych głosów, podzielających jego wizję nowoczesności i otwartości; rozmawiał z akredytowanymi przedstawicielami magicznych mediów, licząc przy tym, że okażą jego frakcji większą przychylność niż Przymierzu Pierwszych, które było coraz bardziej krytykowane za krótkowzroczność i opieszałość w podejmowaniu kluczowych decyzji. Edgar był świadomy, że ta okazja mogła być decydująca dla nie tylko jego dalszej kariery politycznej, ale także kształtu samej Rady — tegoroczne wybory na Głosiciela Prawa miały potencjał zmienić jej kierunek. Choć Oldenburg w dalszym ciągu był tylko pomniejszym politykiem, którym został z pełną świadomością, że nigdy nie będzie mu dane zostać jarlem, to chciał być nieodłączną częścią polityki galdrów. Ale nawet w takim momentach jak te potrzebował chwili przerwy od wyborczej agitacji, co uświadomił mu widok jego przyjaciela Agnara w towarzystwie niedawno poznanej wysłanniczki Forsetiego.
— Dobrze was widzieć w całości — przywitał się z Agnarem i Vaią, gdy spostrzegł ich wśród gromadzących się w Ogrodach Jarlów gości. Po szybkim uścisku dłoni i wymianie uprzejmości, miał szansę usłyszeć kawałek rozmowy, do której postanowił się mimowolnie włączyć: — Z doświadczenia powiem, że na początku jest spokojnie, dopóki konserwatyści i liberałowie nie zaczną się sprzeczać, ale powinno się obejść bez większych problemów — zaśmiał się Oldenburg, próbując jednocześnie złagodzić zawczasu napięcie, które zawsze towarzyszyło takim spotkaniom. — Dziś na służbie, jak mniemam? — zagaił z zainteresowaniem Edgar, wzrokiem poszukując kelnera, który przyniósłby mu zaraz alkohol.
Kåre Jötnarsen
Re: Ogrody Jarlów Wto 6 Sie - 23:34
Kåre JötnarsenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, były łowca Gleipniru
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 15 / magia zakazana: 23 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Kiedy widział ojca po raz ostatni, oczy miał mętne i mlecznobiałe, a skórę przetkaną fastrygami ciemnych żył, które sprawiały, że jego ramiona przypominały korzenie drzewa, twarde i splątane, próbujące uporczywie przebić się na powierzchnię – pamiętał, że Vegar zaciskał wtedy zęby i pięści, a on nie mógł przestać się śmiać, głośno i bezczelnie, tak, jak nigdy nie miałby odwagi zrobić tego w Bastionie. Ojciec uderzył go w twarz zaciśniętą pięścią, a on wciąż uśmiechał się tylko szeroko, choć wybity ząb rozciął mu miękką skórę po wewnętrznej stronie policzka, a kiedy unosił wargi, przerwę pomiędzy siekaczami wypełniała lśniąca smuga krwi – w dzieciństwie bał się kształtów, jakie przybierał gniew Vegara, cieni o sobaczych paszczach i długich, szponiastych łapach, więc naciągał rękawy i unosił kołnierz, ukrywając kępy ptasich piór, gęste pterylium, które rosło mu wzdłuż kręgosłupa i które matka tarła czarną pemzą, aż skóra stawała się gładka i czerwona, a wyrwane stosiny zatykały zlew, po przemianie pozwolił jednak piórom rosnąć swobodnie, stroszyć się wzdłuż przedramion i przetykać brudne kosmyki włosów opalizującym kirem. Wydawało mu się, że był wolny i kiedy w gazetach pojawiła się informacja o jego śmierci, roześmiał się głośno i przewrócił stelaż, aby równo ułożone wydania Orakela, na którym jego twarz ukazano w czarno-białych barwach, rozsypały się po chodniku, szeleszcząc kartkami w metrum jego oburzenia – ojciec wolał, aby myślano, że jego syna ugryzł warg, niż aby wiedziano, że okazał się zbyt słaby, aby zabić go własnymi rękami.
Teraz, kiedy patrzył na niego wśród tłumu ludzi, Vegar wydawał się szczęśliwy – wyciągał rękę, aby uścisnąć cudze dłonie, nakładał na talerz pąsowe płaty marynowanego łososia i uśmiechał się życzliwie, w sposób, który sprawiał, że wydawał mu się obcy i stary; pamiętał swojego ojca jako mężczyznę o silnych dłoniach i surowej twarzy, pamiętał siłę, z jaką uderzał skórzanym pasem o jego dłonie i drżenie ścian, gdy podnosił głos do krzyku, teraz, wśród delikatnych, lnianych obrusów i ludowej muzyki, wydawał mu się żałosny, zgarbiony i zbyt słaby, aby zacisnąć palce na rękojeści. Stanął z boku, niechętnie wodząc za nim wzrokiem, złowrogim i ciętym jak ostrze noża – przy wejściu przedstawił się jako Josef Eriksen, kuzyn ze zbyt odległej gałęzi genealogicznej, aby ktokolwiek zwrócił na niego uwagę, kiedy tylko otrząsnął się z cudzych spojrzeń, na twarz zaczęły powracać mu jednak własne rysy, szpiczaste i ptasie, które ukrywał pod cieniem brązowego kapelusza. Spędził dwadzieścia lat, ucząc się zwodzić ojcowskie spojrzenie, pod zdobioną koszulą i króliczym futrem, które obijało mu się o łydki niczym psi ogon, nie był więc wśród zebranych nikim interesującym – jego wzrok natrafił jednak niedbale na twarz Vernera, smukłą i bladą, a przy tym zbyt wyrazistą, aby mógł pomylić go z kimś innym; drgnął, przez dłuższą chwilę wpatrując się w mężczyznę z groźnym wyczekiwaniem, a kiedy zdawało mu się, że srebrzyste spojrzenie zatrzymało się na nim na dłużej, niż pozwalał na to przypadek, odwrócił głowę, obracając w palcach srebrny widelec, który wbił prosto pomiędzy różowe włókna łososiowego mięsa, ślizgającego się beznamiętnie po wąskim talerzu.
Teraz, kiedy patrzył na niego wśród tłumu ludzi, Vegar wydawał się szczęśliwy – wyciągał rękę, aby uścisnąć cudze dłonie, nakładał na talerz pąsowe płaty marynowanego łososia i uśmiechał się życzliwie, w sposób, który sprawiał, że wydawał mu się obcy i stary; pamiętał swojego ojca jako mężczyznę o silnych dłoniach i surowej twarzy, pamiętał siłę, z jaką uderzał skórzanym pasem o jego dłonie i drżenie ścian, gdy podnosił głos do krzyku, teraz, wśród delikatnych, lnianych obrusów i ludowej muzyki, wydawał mu się żałosny, zgarbiony i zbyt słaby, aby zacisnąć palce na rękojeści. Stanął z boku, niechętnie wodząc za nim wzrokiem, złowrogim i ciętym jak ostrze noża – przy wejściu przedstawił się jako Josef Eriksen, kuzyn ze zbyt odległej gałęzi genealogicznej, aby ktokolwiek zwrócił na niego uwagę, kiedy tylko otrząsnął się z cudzych spojrzeń, na twarz zaczęły powracać mu jednak własne rysy, szpiczaste i ptasie, które ukrywał pod cieniem brązowego kapelusza. Spędził dwadzieścia lat, ucząc się zwodzić ojcowskie spojrzenie, pod zdobioną koszulą i króliczym futrem, które obijało mu się o łydki niczym psi ogon, nie był więc wśród zebranych nikim interesującym – jego wzrok natrafił jednak niedbale na twarz Vernera, smukłą i bladą, a przy tym zbyt wyrazistą, aby mógł pomylić go z kimś innym; drgnął, przez dłuższą chwilę wpatrując się w mężczyznę z groźnym wyczekiwaniem, a kiedy zdawało mu się, że srebrzyste spojrzenie zatrzymało się na nim na dłużej, niż pozwalał na to przypadek, odwrócił głowę, obracając w palcach srebrny widelec, który wbił prosto pomiędzy różowe włókna łososiowego mięsa, ślizgającego się beznamiętnie po wąskim talerzu.
shadows tangle like a vine
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
Agnar Eriksen
Re: Ogrody Jarlów Sro 7 Sie - 12:05
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Nie miał pojęcia o jakim incydencie mogło myśleć dowództwo Kruczej. Nie spodziewał się bójek, nie w tych czasach. Krążyły legendy i opowieści o tym jak na dawnych althingach sięgano po topory oraz miecze, od tego czasu zakazano wnoszenia broni, a jedyną bronią stały się słowa i pieści, gdzie te ostatnie mogły zadać równie dużo urazów jak ostra broń.
Mimo wszystko ograniczano się do mocnych słów i nieprzychylnych spojrzeń. Skandale nie były w modzie, przynajmniej nie takie okraszone dużą ilością krwi.
-Hmm… - mruknął jedynie na wzmiankę o swoim stroju. Dziwnym trafem czuł się w nim skrępowany, nie chodziło jednak o fizyczność. Pewien ciężar psychiczny sprawiał, że o swobodę bylo ciezko.
Tłum zaczął się zwiększać, dostrzegł kątem oka jak pojawiali się kolejni goście, a dziennikarze skrupulatnie odnotowali każde nazwisko. Zaciągnął się dymem papierosowym, skrywając się w krzakach niczym nastolatek przed karzącym wzrokiem jarla. Jak na ironię ten był obecny na zjeździe i mógł w każdej chwili zlokalizować swojego krewniaka.
-Zdecydowanie wolę inne miejsca, ale każdy z nas ma obowiązki, które na nim ciążą i nie może się z nich wykpić. - Końcówka papierosa zajarzyła się czerwienią. Kiedy miał podzielić się kolejnym swoim błyskotliwo - mrukliwym komentarzem zjawił się Edgar, tryskający entuzjazmem, który dorównywał jego humorowi. Pokiwał nieznacznie głową tym samym potwierdzając słowa przyjaciela. -Co najwyżej zobaczysz jak jeden drugiemu wygraża. Nie wtrącaj się wtedy. To całkiem ciekawy widok i jest co wspominać. - Zwłaszcza jak sędziwi jarlowie prężyli muskuły, a że nosili w sobie krew wikingów to nie należeli do ułomków, z których się kpi. Był szczerze ciekaw jak minie cały zjazd, jak wielu się pokłóci, jak wiele przyjaźni zostanie zerwanych, a na ich miejsce ile powstanie nowych. Polityka byla brudna, skażona bardziej niż niejedno zatrute jezioro. Muzyka miała im chyba o czymś mówić albo była żartem ze strony organizatora, nie mniej chyba nie tylko on zwrócił na nią uwagę, gdyż parę innych osób obejrzało się na muzyków. Ci z kamiennym wyrazem twarzy dalej grali nie zrażeni szeptami i spojrzeniami jakie były posyłane w ich stronę. Dopalił papierosa, a potem klepnął Edgara w ramię.
-Chodźmy się napić. - Zdecydowanie trzeba było atmosferę zapić miodem lub piwem. -Do później, Barros. - Zwrócił się do kobiety, kiedy uznał, że należało w końcu wyjść z krzaków jak na dorosłego i poważnego mężczyznę przystało.
Mimo wszystko ograniczano się do mocnych słów i nieprzychylnych spojrzeń. Skandale nie były w modzie, przynajmniej nie takie okraszone dużą ilością krwi.
-Hmm… - mruknął jedynie na wzmiankę o swoim stroju. Dziwnym trafem czuł się w nim skrępowany, nie chodziło jednak o fizyczność. Pewien ciężar psychiczny sprawiał, że o swobodę bylo ciezko.
Tłum zaczął się zwiększać, dostrzegł kątem oka jak pojawiali się kolejni goście, a dziennikarze skrupulatnie odnotowali każde nazwisko. Zaciągnął się dymem papierosowym, skrywając się w krzakach niczym nastolatek przed karzącym wzrokiem jarla. Jak na ironię ten był obecny na zjeździe i mógł w każdej chwili zlokalizować swojego krewniaka.
-Zdecydowanie wolę inne miejsca, ale każdy z nas ma obowiązki, które na nim ciążą i nie może się z nich wykpić. - Końcówka papierosa zajarzyła się czerwienią. Kiedy miał podzielić się kolejnym swoim błyskotliwo - mrukliwym komentarzem zjawił się Edgar, tryskający entuzjazmem, który dorównywał jego humorowi. Pokiwał nieznacznie głową tym samym potwierdzając słowa przyjaciela. -Co najwyżej zobaczysz jak jeden drugiemu wygraża. Nie wtrącaj się wtedy. To całkiem ciekawy widok i jest co wspominać. - Zwłaszcza jak sędziwi jarlowie prężyli muskuły, a że nosili w sobie krew wikingów to nie należeli do ułomków, z których się kpi. Był szczerze ciekaw jak minie cały zjazd, jak wielu się pokłóci, jak wiele przyjaźni zostanie zerwanych, a na ich miejsce ile powstanie nowych. Polityka byla brudna, skażona bardziej niż niejedno zatrute jezioro. Muzyka miała im chyba o czymś mówić albo była żartem ze strony organizatora, nie mniej chyba nie tylko on zwrócił na nią uwagę, gdyż parę innych osób obejrzało się na muzyków. Ci z kamiennym wyrazem twarzy dalej grali nie zrażeni szeptami i spojrzeniami jakie były posyłane w ich stronę. Dopalił papierosa, a potem klepnął Edgara w ramię.
-Chodźmy się napić. - Zdecydowanie trzeba było atmosferę zapić miodem lub piwem. -Do później, Barros. - Zwrócił się do kobiety, kiedy uznał, że należało w końcu wyjść z krzaków jak na dorosłego i poważnego mężczyznę przystało.
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Vaia Cortés da Barros
Re: Ogrody Jarlów Sro 7 Sie - 17:52
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Jak się spodziewała, mignęło jej kilka znajomych twarzy. Prawdę mówiąc nie wszystkich nawet się spodziewała, mając wrodzoną wręcz tendencję do ignorowania kwestii politycznych. Nie oceniała ludzi po nazwiskach, przynajmniej nie w Midgardzie, nie mając bladego pojęcia o zawiłościach klanowych i prawdę mówiąc nie chciała mieć. O ile ktoś nie zadzierał nosa, to znaczy, że był swój chłop (albo baba) i jego nazwisko nie miało najmniejszego znaczenia. Dobrze było być imigrantem z daleka.
Uniosła dłoń w wyrazie pozdrowienia, kierując ten gest w stronę Vernera. Nie można powiedzieć, by się nie martwiła, była w końcu na pogrzebie jego córeczki i pamiętała puste spojrzenie Forsberga. Nie sądziła, by pamiętał jej obecność, a z powodu całej atmosfery wydarzenia nie zamierzała mu o tym przypominać. Zresztą pewnie to było podobnie jak z nią i rozwodem – też nie lubiła, gdy ktokolwiek jej o tym przypominał. Za to wyszczerzyła się całkiem bezczelnie na hmyknięcie Agnara, ale litościwie nie ciągnęła już tematu jego stroju. I tak nie do końca miała okazję, bo nadszedł Edgar. Czyli on też był z klanu, prawdę mówiąc Vaia nie zarejestrowała tego wcześniej, skupiona raz że na „misji”, a dwa na fakcie, że miał to nazwisko wymawialne. Natychmiast lekko strąciła kosmyki włosów na twarz, by zakryć swoje lśniące złotem oczy. Na cmentarzu w końcu miała czarne. Chyba.
- Też się z tego cieszę. Wbrew temu, co sądzą niektórzy, niezbyt pali mi się na tamten świat. – zaśmiała się lekko, witając się z mężczyzną. – Tak, oficjalnie oddelegowana do pilnowania porządku. – wyrecytowała z bardzo poważną miną. A w chwilę potem przyszło jej bardzo szczerze parsknąć śmiechem, kiedy Edgar wspomniał o sprzeczkach. Agnar tylko dolał oliwy do ognia i nie przestając się szczerzyć pokręciła głową.
- Ani myślę się wtrącać. Miałam okazję widzieć podobną akcję u nas na jakimś wiecu – skończyło się na solidnym mordobiciu. – które obserwowała bezpiecznie z dachu i jak na dzieciaka z faweli przystało brała bardzo czynny udział w zakładach. Wtedy przegrała, ale zabawę i tak mieli przednią. – Ale i tak i tak dzięki za info panowie. Coś mi się wydaje, że moi koledzy z oddziału nie mieliby nic przeciwko, żebym próbowała się wtrącić. – pożegnała się grzecznie z obydwoma panami i dopaliła fajka.
W sumie najchętniej by w tych krzakach została. Ale wypadało posprawdzać teren i może nawiązać jakieś nowe znajomości. To się podobno ogólnie mówiąc przydawało, nawet jeśli Vaia bywała odrobinkę sceptyczna. Tak czy siak marsz skończył się na wypatrzeniu Ilmariego stojącego w obecności nieznanego jej osobnika. Nie łudziła się, że uda jej się zapamiętać więcej niż jedną czy dwie twarze i dopasować je później do nazwiska, więc nawet nie próbowała. Co nie zmieniało faktu, że miała ogromną ochotę zahaczyć mężczyznę o jego badania, nawet jeśli nie do końca wypadało, ale zanim skierowała się w jego stronę, spojrzenie Barros przesunęło się po tłumie, wyłuskując z niego kolejną znajomą twarz, dawno niewidzianą.
- Widzę niczym typowy wilk morski stoisz sam pośrodku stołu. – zażartowała sobie w ramach przywitania. Zdaje się, że w Mesie Kapitana nie padł jej zawód, teraz jednak Brage mógł sobie w pełni zobaczyć, jakaż to praca wymagała umiejętności prania innych po twarzach.
Uniosła dłoń w wyrazie pozdrowienia, kierując ten gest w stronę Vernera. Nie można powiedzieć, by się nie martwiła, była w końcu na pogrzebie jego córeczki i pamiętała puste spojrzenie Forsberga. Nie sądziła, by pamiętał jej obecność, a z powodu całej atmosfery wydarzenia nie zamierzała mu o tym przypominać. Zresztą pewnie to było podobnie jak z nią i rozwodem – też nie lubiła, gdy ktokolwiek jej o tym przypominał. Za to wyszczerzyła się całkiem bezczelnie na hmyknięcie Agnara, ale litościwie nie ciągnęła już tematu jego stroju. I tak nie do końca miała okazję, bo nadszedł Edgar. Czyli on też był z klanu, prawdę mówiąc Vaia nie zarejestrowała tego wcześniej, skupiona raz że na „misji”, a dwa na fakcie, że miał to nazwisko wymawialne. Natychmiast lekko strąciła kosmyki włosów na twarz, by zakryć swoje lśniące złotem oczy. Na cmentarzu w końcu miała czarne. Chyba.
- Też się z tego cieszę. Wbrew temu, co sądzą niektórzy, niezbyt pali mi się na tamten świat. – zaśmiała się lekko, witając się z mężczyzną. – Tak, oficjalnie oddelegowana do pilnowania porządku. – wyrecytowała z bardzo poważną miną. A w chwilę potem przyszło jej bardzo szczerze parsknąć śmiechem, kiedy Edgar wspomniał o sprzeczkach. Agnar tylko dolał oliwy do ognia i nie przestając się szczerzyć pokręciła głową.
- Ani myślę się wtrącać. Miałam okazję widzieć podobną akcję u nas na jakimś wiecu – skończyło się na solidnym mordobiciu. – które obserwowała bezpiecznie z dachu i jak na dzieciaka z faweli przystało brała bardzo czynny udział w zakładach. Wtedy przegrała, ale zabawę i tak mieli przednią. – Ale i tak i tak dzięki za info panowie. Coś mi się wydaje, że moi koledzy z oddziału nie mieliby nic przeciwko, żebym próbowała się wtrącić. – pożegnała się grzecznie z obydwoma panami i dopaliła fajka.
W sumie najchętniej by w tych krzakach została. Ale wypadało posprawdzać teren i może nawiązać jakieś nowe znajomości. To się podobno ogólnie mówiąc przydawało, nawet jeśli Vaia bywała odrobinkę sceptyczna. Tak czy siak marsz skończył się na wypatrzeniu Ilmariego stojącego w obecności nieznanego jej osobnika. Nie łudziła się, że uda jej się zapamiętać więcej niż jedną czy dwie twarze i dopasować je później do nazwiska, więc nawet nie próbowała. Co nie zmieniało faktu, że miała ogromną ochotę zahaczyć mężczyznę o jego badania, nawet jeśli nie do końca wypadało, ale zanim skierowała się w jego stronę, spojrzenie Barros przesunęło się po tłumie, wyłuskując z niego kolejną znajomą twarz, dawno niewidzianą.
- Widzę niczym typowy wilk morski stoisz sam pośrodku stołu. – zażartowała sobie w ramach przywitania. Zdaje się, że w Mesie Kapitana nie padł jej zawód, teraz jednak Brage mógł sobie w pełni zobaczyć, jakaż to praca wymagała umiejętności prania innych po twarzach.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Prorok
Re: Ogrody Jarlów Czw 8 Sie - 12:45
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
W miarę jak dzień przechodził w zmierzch na polanę zaczęło napływać coraz więcej gości. Każdy nowy przybyły wnosił ze sobą energię i ożywienie, które przenikało całe zgromadzenie. Wśród przybyłych gości można było dostrzec różnorodność strojów i barw, reprezentujących różne klany. Ich przybycie wprowadzało coraz większy gwar, gdy witano się wzajemnie w przyjaznym, choć nieco napiętym, duchu.
Przedstawiciele prasy, ubrani bardziej formalnie, dyskretnie krążyli między zebranymi, starając się uchwycić każdą istotną chwilę. Mieli pozwolenie na obecność tylko podczas oficjalnej części bankietu, więc ich uwaga była skupiona na dokumentowaniu wydarzenia, rozmawianiu z ważnymi osobistościami i robieniu zdjęć, które miały być później szeroko komentowane.
Pomimo podziałów i starych waśni, wszyscy obecni zebrali się tu w jednym celu – wybory Głosiciela Praw, postaci niezwykle ważnej dla całej społeczności. Wszyscy wiedzieli, że Przymierza istnieją i że każdy klan ma swoje ambicje, jednak dzisiejszy wieczór miał być poza tymi podziałami, przynajmniej w teorii.
Gdy liczba gości osiągnęła swoje apogeum, najstarszy z jarlów, majestatyczny i pełen autorytetu, Hugo Vanhanen, wszedł na niewielki podest zbudowany na brzegu polany. Miał na sobie ciężką, futrzaną pelerynę, a w ręku trzymał długi kij ozdobiony symbolami mocy i władzy. Jego głos, mimo wieku, był mocny i donośny, gdy przemówił do zgromadzonych:
-Witajcie wszyscy, bracia i siostry, przedstawiciele wielkich klanów i nasi szanowni goście! Zebraliśmy się dziś tutaj, aby poznać kandydatów na Głosiciela Praw – osobę, która będzie strzec naszych tradycji, pilnować sprawiedliwości i kierować się mądrością przodków. Niech każdy z was pozna kandydatów i ich wizje na przyszłość naszych ziem! - Na te słowa, tłum ucichł, a na polanie zapanowała pełna napięcia, lecz jednocześnie oczekiwania, cisza. Z boku podestu zaczęli pojawiać się kandydaci do funkcji Głosiciela Praw, każdy z nich prezentując się dumnie i z godnością. Rozpoczął się najważniejszy moment wieczoru, który zadecyduje o przyszłości ich społeczności.
Muzyka, która do tej pory wypełniała przestrzeń, przycichła, a jedynie delikatne dźwięki instrumentów towarzyszyły prezentacji kandydatów. Powietrze było gęste od oczekiwania i nadziei, a zapach lasu i potraw unosił się wokół, tworząc magiczną, niemalże ceremonialną atmosferę.
-Ludvik Hallström! Przymierze Pierwszych! - Rozbrzmiał głos Hugo kiedy prezentował pierwszego kandydata, obecnego Głosiciela Praw, który uznał, że ponownie będzie ubiegał się o to stanowisko. Jego długie, rude włosy przetykane były pasmami siwizny a bujna broda elegancko przystrzyżona również mieniła się srebrem. Miał na sobie skórzaną zbroję, bogato zdobioną runicznymi wzorami, oraz futrzany płaszcz, a u boku zwisa mu wielki topór z runicznymi inskrypcjami. Jego spojrzenie było zdecydowane i przenikliwe, a postawa emanowała pewnością siebie. Dla nikogo z zebranych nie było tajemnicą, że wypowiadał się krytycznie na temat osób z genetykami, przez co jego przeciwnicy oficjalnie oskarżają go o finansowanie działalności Wyzwolonych. Karierę zaczynał jako prokurator w Kolegium Sprawiedliwości, by później stać się jarlem jednego z najbardziej konserwatywnych klanów w Radzie. Choć początkowe lata jego rządów były uważane za udane, to ostatnie wydarzenia sprawiły, że Ludvik stracił poparcie. Mimo wszystko, stał dumnie obiecując, że nie wykorzysta zaufania jakim został obdarzony.
-Hallmund Guildenstern! Przymierze Pierwszych - Kolejny kandydat wyszedł na podest, który został wcześniej przygotowany. Mężczyzna średniego wzrostu miał krótko przycięte, ciemne włosy i gęstą brodę, która dodaje mu powagi. Jego oczy błyszczały inteligencją i przebiegłością. Ubrany w elegancką tunikę z grubej wełny, przepasaną szerokim skórzanym pasem ozdobionym metalowymi klamrami, prezentował się dumnie. Do tej pory pozostawał w cieniu Ludvika Hallströma, nigdy wcześniej nie aspirując do roli lidera Przymierza Pierwszych. Jednak, jak mówi się w kuluarach, Guildenstern uważa, że Hallström może sromotnie przegrać te wybory, dlatego od miesięcy przygotowywał się do wystawienia swojej kandydatury zgodnie z obowiązującymi zasadami. Ma też mniej radykalne poglądy co do osób obdarzonych genetykami, gdyż – jak zauważono w magicznych mediach – Hallmund zwykle stronił od publicznej krytyki pod ich adresem, próbując wielokrotnie złagodzić ostre słowa Hallströma.
-Reidunn Myklebust! Przymierze Środka! - Eleganckim krokiem na podest weszła kobieta o poważnym i spokojnym spojrzeniu, choć na jej twarzy była wypisana hardość. Nie jest tajemnicą, że w ostatnich latach zyskała na popularności, jej stanowisko w sprawie problemu ślepców budzi kontrowersje. Jako jawna przeciwniczka Hallströma toczy z nim swoistą wojnę, jednak stanęła obok swojego oponenta nie zdradzają się ani jednym grymasem na posągowej twarzy. Tak jak inni kandydaci miała na sobie strój nawiązujący do kultury i przeszłości. Suknię z tkanej wełny, zdobionej licznymi haftami z motywami roślinnymi oraz zwierzęcymi, we włosy wplecione miała srebrne ozdoby, które mieniły się w świetle świec. Jej pojawienie się sprawiło, że przedstawiciele prasy zaczęli głośniej szeptać. Mówiono, że Przymierze Środka wystawi Edmunda Forsberga, ten jednak w ostatniej chwili musiał się wycofać z kandydowania dając pole Reidunn.
-Ostatni kandydat do funkcji Głosiciela Praw - Hakon Eriksen! Niezrzeszeni! - Potężnie zbudowany mężczyzna o jasnych włosach wkroczył na podest. Dłonie zdobiły liczne blizny zdradzające, że nim zajął się zarządzaniem rodem jako jarl wcześniej przez długi czas pracował w Kruczej Straży jako wysłannik Forsetiego. W ostatnich latach zasłynął z wielu decyzji, które świadczyły o próbie stworzenia nowego nurtu, niezależnego od Przymierza Pierwszych i Przymierza Środka. Polityczne cele Hakona Eriksena pozostają jedną wielką niewiadomą – zawsze był uznawany za interesownego człowieka, szukającego dla siebie jak największych korzyści.
Hugo Vanhanen wystąpił na przód, przed kandydatami, aby zwrócić się do zebranych licznie gości. -Szanowni zebrani! Znamy już nazwiska tych, którzy będą ubiegać się o funkcję Głosiciela Praw. Wejdą między was! Korzystajcie z tej możliwości, aby zamienić z nimi kilka słów, wysłuchać ich postulatów, tego co mają do powiedzenia. Poznajcie ich! Korzystajcie przy tym z bogactwa stołów, które uginają się od jadła i napitków.
Zostali przedstawieni wam kandydaci do funkcji Głosiciela Praw. Każdy z nich jest teraz dla was dostępny i można wchodzić z nimi w interakcję. Prorok monitoruje na bieżąco odpisy i będzie kreował npców.
Nie macie limitów postów. Możecie kontynuować rozmowy między sobą i/lub wchodzić w interakcję z kandydatami.
Korzystajcie śmiało z jedzenia oraz picia na uczcie.
Przedstawiciele prasy, ubrani bardziej formalnie, dyskretnie krążyli między zebranymi, starając się uchwycić każdą istotną chwilę. Mieli pozwolenie na obecność tylko podczas oficjalnej części bankietu, więc ich uwaga była skupiona na dokumentowaniu wydarzenia, rozmawianiu z ważnymi osobistościami i robieniu zdjęć, które miały być później szeroko komentowane.
Pomimo podziałów i starych waśni, wszyscy obecni zebrali się tu w jednym celu – wybory Głosiciela Praw, postaci niezwykle ważnej dla całej społeczności. Wszyscy wiedzieli, że Przymierza istnieją i że każdy klan ma swoje ambicje, jednak dzisiejszy wieczór miał być poza tymi podziałami, przynajmniej w teorii.
Gdy liczba gości osiągnęła swoje apogeum, najstarszy z jarlów, majestatyczny i pełen autorytetu, Hugo Vanhanen, wszedł na niewielki podest zbudowany na brzegu polany. Miał na sobie ciężką, futrzaną pelerynę, a w ręku trzymał długi kij ozdobiony symbolami mocy i władzy. Jego głos, mimo wieku, był mocny i donośny, gdy przemówił do zgromadzonych:
-Witajcie wszyscy, bracia i siostry, przedstawiciele wielkich klanów i nasi szanowni goście! Zebraliśmy się dziś tutaj, aby poznać kandydatów na Głosiciela Praw – osobę, która będzie strzec naszych tradycji, pilnować sprawiedliwości i kierować się mądrością przodków. Niech każdy z was pozna kandydatów i ich wizje na przyszłość naszych ziem! - Na te słowa, tłum ucichł, a na polanie zapanowała pełna napięcia, lecz jednocześnie oczekiwania, cisza. Z boku podestu zaczęli pojawiać się kandydaci do funkcji Głosiciela Praw, każdy z nich prezentując się dumnie i z godnością. Rozpoczął się najważniejszy moment wieczoru, który zadecyduje o przyszłości ich społeczności.
Muzyka, która do tej pory wypełniała przestrzeń, przycichła, a jedynie delikatne dźwięki instrumentów towarzyszyły prezentacji kandydatów. Powietrze było gęste od oczekiwania i nadziei, a zapach lasu i potraw unosił się wokół, tworząc magiczną, niemalże ceremonialną atmosferę.
-Ludvik Hallström! Przymierze Pierwszych! - Rozbrzmiał głos Hugo kiedy prezentował pierwszego kandydata, obecnego Głosiciela Praw, który uznał, że ponownie będzie ubiegał się o to stanowisko. Jego długie, rude włosy przetykane były pasmami siwizny a bujna broda elegancko przystrzyżona również mieniła się srebrem. Miał na sobie skórzaną zbroję, bogato zdobioną runicznymi wzorami, oraz futrzany płaszcz, a u boku zwisa mu wielki topór z runicznymi inskrypcjami. Jego spojrzenie było zdecydowane i przenikliwe, a postawa emanowała pewnością siebie. Dla nikogo z zebranych nie było tajemnicą, że wypowiadał się krytycznie na temat osób z genetykami, przez co jego przeciwnicy oficjalnie oskarżają go o finansowanie działalności Wyzwolonych. Karierę zaczynał jako prokurator w Kolegium Sprawiedliwości, by później stać się jarlem jednego z najbardziej konserwatywnych klanów w Radzie. Choć początkowe lata jego rządów były uważane za udane, to ostatnie wydarzenia sprawiły, że Ludvik stracił poparcie. Mimo wszystko, stał dumnie obiecując, że nie wykorzysta zaufania jakim został obdarzony.
-Hallmund Guildenstern! Przymierze Pierwszych - Kolejny kandydat wyszedł na podest, który został wcześniej przygotowany. Mężczyzna średniego wzrostu miał krótko przycięte, ciemne włosy i gęstą brodę, która dodaje mu powagi. Jego oczy błyszczały inteligencją i przebiegłością. Ubrany w elegancką tunikę z grubej wełny, przepasaną szerokim skórzanym pasem ozdobionym metalowymi klamrami, prezentował się dumnie. Do tej pory pozostawał w cieniu Ludvika Hallströma, nigdy wcześniej nie aspirując do roli lidera Przymierza Pierwszych. Jednak, jak mówi się w kuluarach, Guildenstern uważa, że Hallström może sromotnie przegrać te wybory, dlatego od miesięcy przygotowywał się do wystawienia swojej kandydatury zgodnie z obowiązującymi zasadami. Ma też mniej radykalne poglądy co do osób obdarzonych genetykami, gdyż – jak zauważono w magicznych mediach – Hallmund zwykle stronił od publicznej krytyki pod ich adresem, próbując wielokrotnie złagodzić ostre słowa Hallströma.
-Reidunn Myklebust! Przymierze Środka! - Eleganckim krokiem na podest weszła kobieta o poważnym i spokojnym spojrzeniu, choć na jej twarzy była wypisana hardość. Nie jest tajemnicą, że w ostatnich latach zyskała na popularności, jej stanowisko w sprawie problemu ślepców budzi kontrowersje. Jako jawna przeciwniczka Hallströma toczy z nim swoistą wojnę, jednak stanęła obok swojego oponenta nie zdradzają się ani jednym grymasem na posągowej twarzy. Tak jak inni kandydaci miała na sobie strój nawiązujący do kultury i przeszłości. Suknię z tkanej wełny, zdobionej licznymi haftami z motywami roślinnymi oraz zwierzęcymi, we włosy wplecione miała srebrne ozdoby, które mieniły się w świetle świec. Jej pojawienie się sprawiło, że przedstawiciele prasy zaczęli głośniej szeptać. Mówiono, że Przymierze Środka wystawi Edmunda Forsberga, ten jednak w ostatniej chwili musiał się wycofać z kandydowania dając pole Reidunn.
-Ostatni kandydat do funkcji Głosiciela Praw - Hakon Eriksen! Niezrzeszeni! - Potężnie zbudowany mężczyzna o jasnych włosach wkroczył na podest. Dłonie zdobiły liczne blizny zdradzające, że nim zajął się zarządzaniem rodem jako jarl wcześniej przez długi czas pracował w Kruczej Straży jako wysłannik Forsetiego. W ostatnich latach zasłynął z wielu decyzji, które świadczyły o próbie stworzenia nowego nurtu, niezależnego od Przymierza Pierwszych i Przymierza Środka. Polityczne cele Hakona Eriksena pozostają jedną wielką niewiadomą – zawsze był uznawany za interesownego człowieka, szukającego dla siebie jak największych korzyści.
Hugo Vanhanen wystąpił na przód, przed kandydatami, aby zwrócić się do zebranych licznie gości. -Szanowni zebrani! Znamy już nazwiska tych, którzy będą ubiegać się o funkcję Głosiciela Praw. Wejdą między was! Korzystajcie z tej możliwości, aby zamienić z nimi kilka słów, wysłuchać ich postulatów, tego co mają do powiedzenia. Poznajcie ich! Korzystajcie przy tym z bogactwa stołów, które uginają się od jadła i napitków.
INFORMACJE
Zostali przedstawieni wam kandydaci do funkcji Głosiciela Praw. Każdy z nich jest teraz dla was dostępny i można wchodzić z nimi w interakcję. Prorok monitoruje na bieżąco odpisy i będzie kreował npców.
Nie macie limitów postów. Możecie kontynuować rozmowy między sobą i/lub wchodzić w interakcję z kandydatami.
Korzystajcie śmiało z jedzenia oraz picia na uczcie.
CZAS NA ODPOWIEDŹ: 72h (do 11.08 23:59)
Edgar Oldenburg
Re: Ogrody Jarlów Pią 9 Sie - 10:37
Edgar OldenburgWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aarhus, Dania
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : aspirujący polityk, starszy urzędnik w Stortingu w Departamencie ds. Dziedzictwa Kulturowego, mecenas sztuki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jeleń
Atuty : złotousty (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 20
Edgar miał głęboką nadzieję, że nadchodzące wybory na Głosiciela Prawa przyniosą oczekiwaną zmianę w społeczeństwie galdrów. Dla niego, jak i dla wielu innych widzących, były one nie tylko politycznym wydarzeniem, ale także symbolem potencjalnej rewolucji, która mogła nareszcie poruszyć ich skostniały świat po nieudolnych rządach Przymierza Pierwszych. Społeczeństwo galdrów, przez wieki ugruntowane w konserwatywnych wartościach i tradycjach, zdawało się trwać w bezruchu, a Edgar marzył o nowej erze, która tchnęłaby w nie świeżość i nową energię. Galdrowie od dawna żyli w cieniu swoich przodków, przestrzegając surowych zasad i reguł, które były przekazywane z pokolenia na pokolenie, a stagnacja sprawiała, że ich świat stawał się coraz bardziej znużony, a młodsze pokolenia zaczynały odczuwać coraz większą frustrację z powodu aktualnej sytuacji. Edgar, choć wciąż był członkiem jednego z klanów należących do Rady, jako przedstawiciel tej nowej, bardziej liberalnej frakcji, uparcie wierzył, że tylko radykalne zmiany mogą przywrócić galdrów na właściwe tory i dać im nową, długo wyczekiwaną perspektywę na przyszłość.
— Dokładnie, najlepiej się nie mieszać — zgodził się z przyjacielem, uśmiechając się i rozglądając po ogrodach, które powoli wypełniały się gośćmi. — Tak, chodźmy się czegoś napić — zaproponował Edgar, gdy pożegnali się z Vaią, a następnie skierowali się w stronę stołów. Właśnie wtedy rozpoczęła się przemowa Hugo Vanhanena, który uroczyście zainaugurował dzisiejsze wydarzenie i przedstawił kandydatów na Głosiciela Prawa. Nie dało się nie zauważyć wyraźnego rozłamu między Ludvikiem Hallströmem a Hallmundem Guildensternem, co było tylko wierzchołkiem góry lodowej. Przymierze Środka także zmagało się z wewnętrznymi napięciami, choć ostatecznie Edmund Forsberg zaskoczył wszystkich, wycofując się z wyścigu i dając szansę Reidunn Myklebust. Ten ruch był dla wielu niespodziewany, ale Edgar rozumiał, że mógł być to strategiczny manewr. Największym zaskoczeniem okazał się jednak powrót Eriksena, człowieka, który niedawno doprowadził do upadku Przymierza Odrodzenia, a teraz zdecydował się ponownie wkroczyć na scenę polityczną.
— Wiedziałeś o tym? — Edgar próbował wybadać reakcję Eriksena, zerkając na niego ukradkiem. Wszystko wskazywało jednak na to, że nawet on, zwykle dobrze poinformowany i zawsze o krok przed innymi, był zaskoczony tym, co właśnie usłyszeli. — Ja, szczerze mówiąc, tego się nie spodziewałem, ale jak widać, wybory na Głosiciela Prawa potrafią zaskoczyć — przyznał Edgar, nie kryjąc swojej zdziwienia. Uniósł kielich i upił łyk alkoholu, próbując zyskać chwilę na przemyślenia. Choć w jego głowie kłębiły się pytania, Edgar zdawał sobie sprawę, że nie mógł przegapić okazji, by zadać je bezpośrednio kandydatom z Przymierza Pierwszych. — Czy podwójna nominacja ze strony Przymierza Pierwszych świadczy o wewnętrznym podziale? — zapytał głośno, kierując spojrzenie na Ludvika i Hallmunda.
— Dokładnie, najlepiej się nie mieszać — zgodził się z przyjacielem, uśmiechając się i rozglądając po ogrodach, które powoli wypełniały się gośćmi. — Tak, chodźmy się czegoś napić — zaproponował Edgar, gdy pożegnali się z Vaią, a następnie skierowali się w stronę stołów. Właśnie wtedy rozpoczęła się przemowa Hugo Vanhanena, który uroczyście zainaugurował dzisiejsze wydarzenie i przedstawił kandydatów na Głosiciela Prawa. Nie dało się nie zauważyć wyraźnego rozłamu między Ludvikiem Hallströmem a Hallmundem Guildensternem, co było tylko wierzchołkiem góry lodowej. Przymierze Środka także zmagało się z wewnętrznymi napięciami, choć ostatecznie Edmund Forsberg zaskoczył wszystkich, wycofując się z wyścigu i dając szansę Reidunn Myklebust. Ten ruch był dla wielu niespodziewany, ale Edgar rozumiał, że mógł być to strategiczny manewr. Największym zaskoczeniem okazał się jednak powrót Eriksena, człowieka, który niedawno doprowadził do upadku Przymierza Odrodzenia, a teraz zdecydował się ponownie wkroczyć na scenę polityczną.
— Wiedziałeś o tym? — Edgar próbował wybadać reakcję Eriksena, zerkając na niego ukradkiem. Wszystko wskazywało jednak na to, że nawet on, zwykle dobrze poinformowany i zawsze o krok przed innymi, był zaskoczony tym, co właśnie usłyszeli. — Ja, szczerze mówiąc, tego się nie spodziewałem, ale jak widać, wybory na Głosiciela Prawa potrafią zaskoczyć — przyznał Edgar, nie kryjąc swojej zdziwienia. Uniósł kielich i upił łyk alkoholu, próbując zyskać chwilę na przemyślenia. Choć w jego głowie kłębiły się pytania, Edgar zdawał sobie sprawę, że nie mógł przegapić okazji, by zadać je bezpośrednio kandydatom z Przymierza Pierwszych. — Czy podwójna nominacja ze strony Przymierza Pierwszych świadczy o wewnętrznym podziale? — zapytał głośno, kierując spojrzenie na Ludvika i Hallmunda.
Ilmari Vanhanen
Re: Ogrody Jarlów Pią 9 Sie - 21:35
Ilmari VanhanenWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Gdy pieśń zamierała na ustach muzyka-poety w jadowitych zdaniach klątwy Lokiego, wyobraził sobie – z jaskrawością barw zgromadzonych wewnątrz Domu Jarlów obrazów – tamtą ucztę, stoły oświetlone blaskiem złota i samonapełniające się kielichy, a nad nimi twarze bogów, całego zgromadzenia Asów, wygięte w złości, splamione odbiciem roziskrzonych wyzwisk. Mimowolnie oglądał potem ogrody przez pryzmat tej wiekowej literatury i zdało mu się, chociaż płynęły wokół szeptem nieprzychylne komentarze i oskarżenie o złamanie decorum, że dialog ze sceny był tylko częścią większego spektaklu, klinem wetkniętym głęboko w rozgrywającą się wokoło celebrację tradycji i historii. Wychowywano go, tkając wokół serca dumę z dokonań przodków, z żeliwnych nici torów rozgałęzionych między galdryjskimi osiedlami i jasnych gmachów grodzących ich ulice. Powinien więc może odczuć osiadający na piersi odcisk urazy i unieść się wzburzeniem na melodię wykrzywiającą podniosłą atmosferę klanowej uroczystości, ale rozważając raz intencję, raz warsztatową biegłość artysty nie poczuł niczego. Nie potrafił nigdy wykrzesać więcej niż pobieżnego zainteresowania polityką ani wizją przeszłości, odmalowaną tego wieczoru w kolorycie obyczajów i zdobnych strojów, skoro jego własna leżała nie w cieniu epoki wikingów a wielkich projektów, często pobladłych i zapomnianych.
Spojrzenie, które opadło na Björna, musiało pozostawać jeszcze przemglone odległą myślą.
— Jeśli to aluzja, śpiewak ma bardzo niepochlebną opinię na nasz temat — zasugerował, przenosząc wzrok na posągowe sylwetki jarlów. Przypominali mu w tamtym momencie zastygłe w bezruchu figury szachowe, oczekujące początku rozgrywki z dostojeństwem wrzeźbionym w rysy. Była to jednak dziwna partia, kierowana przez piętnastu królów. — Albo postanowił upewnić się, że zgromadzeni zgodzą się przynajmniej w jednej kwestii. — Przyzwolenie dla swobody znalazł w jego nienachalnym uśmiechu, którego widok zdołał nieświadomie polubić, gdy krzyżowały się ich drogi w murach kampusu. Czasem, niemal celowo, starał się go podtrzymać, pozwalając w umykającej jeszcze uwadze konsekwencji, by ich rozmowy oddalały się tak od naznaczonego wahaniem tonu pierwszej dyskusji, jak krępującej język, zaciśniętej wokół krtani w supeł myśli, wyćwiczonej wszystkim, czego mówić mu nie wypadało. Szczególnie tutaj, w czasie, kiedy stawali przed sobą reprezentując mniej plątaninę własnych odczuć i rozważań, bardziej wiekowy zbiór kanonów i bieżących interesów rodziny. Szczególnie wobec niego, skoro ociągał się wciąż z nazwaniem nieoczywistej jeszcze, snującej się między słowami pożegnań potrzeby przebywania obok. — Mam zgadywać? — Rozbawienie wyokrągliło mu twarz, zrywając na moment sztywną maskę powagi, którą zawiązał nad nią najwyraźniej nie dość mocno.
Czarna sylwetka Vernera wynurzyła się z tłumu. Do niedawna przyjąłby go z zaskoczeniem, przyzwyczajony do jego nieobecności i pogodzony z nią, co przyznawał teraz niechętnie, zachowując dla siebie splecione uczucia wstydu i skrępowanie świadomością, że ten musiał rozpoznać jego rezerwę, kryjącą się na skraju krótkich zdań. Sądził, że rozumie interesowność, która stała za listem Forsberga z początku czerwca, że nie staje przed większą trudnością teraz, akceptując ją, niż gdy spojrzał kiedyś na rozpad chłopięcej przyjaźni. Uparcie dążył przy tym do ich rozdzielenia – wspomnień wypraw leśnych i godzin spędzonych nad zawiłościami nowego mechanizmu. Nie odpowiedział wprost; nie widział powodu by się przed nim tłumaczyć.
— Dyskutujemy o poezji — wyjaśnił, wskazując na kończącego występ muzyka, wygrywającego ostatnie uderzenia na strunach harfy. — Nie chcesz chyba przez to powiedzieć, że uważasz Eddę Starszą za heretycką? A może, że nie masz opinii o występie? — Pytając, wzniósł nieznacznie lewą brew. Kiedy w dzieciństwie poznał Forsberga, ten wydał się mu mieć słowa na dowolną okoliczność, operować nimi z łatwością niczym wprawny poeta przy improwizacji. Imponował tym sposobem Vanhanenowi, wychowanemu w rodzinie o poglądach wyrazistych, ale ujawnianych z rzemieślniczą powściągliwością, jak gdyby musiały zostać najpierw pieczołowicie uformowane pod dłutem niespokojnych myśli i wypalone w żarze wewnętrznej debaty. — Miło spędzasz wieczór? — Nie interesowało go, przy kim wcześniej się zatrzymał, ani z kim zamierzał jeszcze rozmawiać. Szukał w jego oczach śladów choroby, wypatrywał w źrenicy mglistego objawu snu, choć dobrze wiedział, że nie potrafiłby jeszcze odróżnić go od zwykłego zamyślenia. — Wybacz, Verner, ale wstrzymam się z toastami, aż usłyszę, co jarlowie mają do powiedzenia.
W innym roku, mniej niż ostatni wypełnionym złymi wieściami, wypowiedziałby te słowa, zaszywając między głoskami przekąs, nieskrytą dobrze nutę przekonania, że cokolwiek zostanie powiedziane, jest pozbawionym z gruntu znaczenia szumem. Jego dziadek, występujący przed zgromadzonych, skarciłby go za tę sugestię, ojciec wyzbył się powodowanej nią wesołości w pozornie tylko upominającym wzroku. Słuchając wypowiadanych kolejno nazwisk, wiedział już dobrze, czyją kandydaturę popierał. Miał to jednak być pierwszy jego zjazd klanów, gdy znalazł wystarczająco ciekawości, by postąpić zgodnie z wezwaniem.
— Poszedłem wczoraj wieczorem na spacer za Ogrody Rosenkrantzów, aż do Fjelldal. — Wioska ciągnęła się czerwonym konturem pojedynczych budynków, rozrzuconych szeroko w dół zalesionej doliny. Gdy zachodzące słońce przywdziewało purpurę, szpalery drzew wyznaczające bieg żwirowej drodze nabierały barwy głębokiego fioletu. Uznałby ten obrazek za wyjątkowo urokliwy, gdyby jego krokami nie rządził rozchodzący się od kręgosłupa niepokój. Przy starym kamieniu milowym o zatartej przez deszcze, znaczącej się płytkimi cięciami inskrypcji, wzniesiono z początkiem lat pięćdziesiątych wysokie ogrodzenie z cegły. Przyczyna leżała pod jego stopami, rozgałęziała się w glebie srebrzystymi zwojami podziemnych rzek, których prąd niósł energię od skrytego za płotem krystalicznego serca do miejskich instalacji. — Szczęśliwie w odczycie ze stacji nie było śladów aberracyjnych — Zwrócił się do Guildensterna. Nie był pewny, czy kiedy wspomniał mu o swoich badaniach po raz pierwszy kierowała nim chęć uciszenia obaw, czy prędzej wypowiedzenia ich na głos, nadania przypuszczeniom o narastającej przez tygodnie intensywności ostatecznej formy. Anomalie nie dotknęły kryształu źródłowego, rozlały się jednak falami sztormu po okalających miasto wzgórzach, po ulicach natomiast wędrowały za sprawą plotek. Opowiedział mu ich kilka, pokazał strony dziennika zapisane skrótem podobnych relacji zebranych na wiodących w góry traktach. Chciał wierzyć, że widział w biegnącym po linijkach spojrzeniu okruch zrozumienia dla własnej ciekawości. — Ale rezystancja inkantacyjna spada w ostępach Lasów Północnych i na brzegu Golddajávri, a niestabilność u podnóża Gór Bardal skokowo wykracza poza skalę przyrządów.
Agnar Eriksen
Re: Ogrody Jarlów Sob 10 Sie - 14:16
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Każde wybory niosły ze sobą wiele emocji, obietnice lały się strumieniami niczym miód na ucztach, a potem było jak zawsze. Wielka polityka i własne interesy brały górę nad tym czego potrzebowała magiczna społeczność. Jednak tym razem rzeczywiście mogło być inaczej. Rozłam w Radzie mógł sprawić, że powstaną nowe sojusze, że zwiążą się nieoczekiwane przyjaźnie, które zaowocują decyzjami tak bardzo upragnionymi przez mieszkańców Midgardu.
Nie łudził się jednak. Zakładał, że miną pierwsze miesiące i wrócą do tego co było zawsze i działało. Jedynie liczył, że nie wpłynie to na jego pracę w Gleipnirze. Jeszcze tego brakowało, aby im utrudniali pracę bardziej niż teraz to miało miejsce.
Muzycy grali utwór z uderzeniami w bębny, niczym wojownicza pieśń nawołujaca do walki, do starcia, które zaprowadzi ich do wrót Valhalli. Stanowiło to zagwozdkę, czym kierował się organizator dobierając taki zestaw muzyczny; nie przypominał spokojnego bankietu, na którym miały toczyć się leniwe rozmowy.
Być może nigdy nie miały?
Sięgając po kufel z trunkiem pojawił się Hugo Vanhanen oznajmiając tym samym, że oficjalną część czas zacząć. A ta miała być prezentacją kandydatów. Nikomu nie umknął fakt, że z jednego przymierza wystawianych jest dwóch kandydatów i to takich, którzy byli do siebie wrogo nastawieni.
-Jak sądzisz, co ich poróżniło? - Zagadnął Edgara, być może miał lepsze informacje od niego. Agnar nie interesował się, aż tak polityką, a Edgar mógł słyszeć o wiele wiele więcej. Zamarł jednak z kuflem w dłoni słysząc, że na scenę wkracza Eriksen. Jego własny jarl. Jego dziadek. Niczym kamienny posąg stał niewzruszony wodząc jedynie spojrzeniem za Hakonem. -Jaja sobie ze mnie robicie… Zaraza. - Mruknął pod nosem i osuszył na raz do dna kufel. Nikt w rodzinie się słowem nie zdradził, a być może sam jarl trzymał wszystko w tajemnicy wprowadzając wszystkich w osłupienie. Skrajna głupota, skoro mówili, że Eriksen dużo namieszał w Radzie. Pozycja niezrzeszonych sprawiała, że mogli lawirować, nie opowiadać się po żadnej ze stron. Jednak teraz okazywało się, że niezrzeszeni stają się trzecią siłą, która może sięgnąć po władzę. -Czy zmiana kandydata z Przymierza Środka ma sugerować, że Przymierze zmieniło swoją retorykę? - Uznał, że też dorzuci parę groszy do dysputy. Nie miał zamiaru zadawać pytań dziadkowi publicznie, bo jeszcze gorąca krew Eriksenów mogłaby mocno namieszać w tym spotkaniu. Spokój i chłód były bardziej wskazane, a mieli teraz okazję zadać niewygodne pytania; takie, które prasa łykała od razu.
Nie łudził się jednak. Zakładał, że miną pierwsze miesiące i wrócą do tego co było zawsze i działało. Jedynie liczył, że nie wpłynie to na jego pracę w Gleipnirze. Jeszcze tego brakowało, aby im utrudniali pracę bardziej niż teraz to miało miejsce.
Muzycy grali utwór z uderzeniami w bębny, niczym wojownicza pieśń nawołujaca do walki, do starcia, które zaprowadzi ich do wrót Valhalli. Stanowiło to zagwozdkę, czym kierował się organizator dobierając taki zestaw muzyczny; nie przypominał spokojnego bankietu, na którym miały toczyć się leniwe rozmowy.
Być może nigdy nie miały?
Sięgając po kufel z trunkiem pojawił się Hugo Vanhanen oznajmiając tym samym, że oficjalną część czas zacząć. A ta miała być prezentacją kandydatów. Nikomu nie umknął fakt, że z jednego przymierza wystawianych jest dwóch kandydatów i to takich, którzy byli do siebie wrogo nastawieni.
-Jak sądzisz, co ich poróżniło? - Zagadnął Edgara, być może miał lepsze informacje od niego. Agnar nie interesował się, aż tak polityką, a Edgar mógł słyszeć o wiele wiele więcej. Zamarł jednak z kuflem w dłoni słysząc, że na scenę wkracza Eriksen. Jego własny jarl. Jego dziadek. Niczym kamienny posąg stał niewzruszony wodząc jedynie spojrzeniem za Hakonem. -Jaja sobie ze mnie robicie… Zaraza. - Mruknął pod nosem i osuszył na raz do dna kufel. Nikt w rodzinie się słowem nie zdradził, a być może sam jarl trzymał wszystko w tajemnicy wprowadzając wszystkich w osłupienie. Skrajna głupota, skoro mówili, że Eriksen dużo namieszał w Radzie. Pozycja niezrzeszonych sprawiała, że mogli lawirować, nie opowiadać się po żadnej ze stron. Jednak teraz okazywało się, że niezrzeszeni stają się trzecią siłą, która może sięgnąć po władzę. -Czy zmiana kandydata z Przymierza Środka ma sugerować, że Przymierze zmieniło swoją retorykę? - Uznał, że też dorzuci parę groszy do dysputy. Nie miał zamiaru zadawać pytań dziadkowi publicznie, bo jeszcze gorąca krew Eriksenów mogłaby mocno namieszać w tym spotkaniu. Spokój i chłód były bardziej wskazane, a mieli teraz okazję zadać niewygodne pytania; takie, które prasa łykała od razu.
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Gość
Re: Ogrody Jarlów Sob 10 Sie - 15:46
GośćGość
Gość
Gość
Nietrudno było dostrzec liczne nawiązania do tradycyjnych strojów, nietrudno było czasem odnieść wrażenie jakby cofnęli się w czasie co najmniej o parę wieków. Przez myśl przeszło mu wyobrażenie, że głoszone przez kandydatów poglądy mogą być równie archaiczne, ale szybko je odrzucił; wychował się w tradycyjnej rodzinie, potrafił docenić nawiązania do przeszłości.
Brage zakołysał rogiem w dłoni; ciężki trunek obmył ściany naczynia, zachlupotał wdzięcznie, jakby zachęcająco. Ciekawe ile miało procent. I co to właściwie było. Miód? Miał wrażenie, że odbiegał smakiem.
Obejrzał, parsknął krótko widząc znajomą twarz Barros. A to ci dopiero, nie spodziewał się jej tutaj. Zwłaszcza w takim… Przeciągnął uważnym spojrzeniem po jej sylwetce, uniósł krótko brwi, w końcu gwizdnął cicho, ale z wyraźnym uznaniem.
– Ach. Teraz wszystko składa się w logiczną całość – oparł się biodrem o blat stołu, pociągnął kolejny łyk z rogu – w Kruczej za mało płacą, skoro chcesz jeszcze szukać guza pod skrzydłem Kompanii? – zagadnął lekko; w sumie ciekawił go powód dla którego potrzeba było jej drugiej roboty, ale nie zamierzał naciskać.
– Typowy wilk morski zostałby na morzu – stwierdził z przekąsem i obejrzał się przez ramię na podest. Coś tam się zaczynało dziać, reszta gości przycichła wyraźnie, napięcie było wręcz namacalne. – Choć może politykę i wszystkie jej cienie powinno się rozpatrywać też w ramach morza? – Słyszał kiedyś taki frazes w porcie, choć twarz autora pozostawała zamazana, osłonięta niepamięcią, której początków powinno szukać się w zawartości tamtejszego kufla.
Umilkł, gdy podest zajęła jakaś wysoka postać. Oderwał się od stołu, jedną dłoń wsunął do kieszeni i w towarzystwie Vai obejrzał przedstawienie kandydatów. Obecność Hallströma była tak samo spodziewana, co zaskakująca; ostatnio stało się tyle, że Brage czasem zastanawiał się czy obecny Głosiciel znajdzie w sobie na tyle sił by ponownie ubiegać się o stanowisko. Jak widać – znalazł.
Widok jarla Guildensternów ożywił go, wtłoczył w żyły gorętszą krew. Uśmiechnął się pod nosem, mimowolnie zastanowił się nad tym czy jarl zamierzał mianować kogoś na zwierzchnika całej Kompanii jeśli wygra te wybory.
– Ładna kiecka – mruknął w stronę Vai. Widok Myklebust był zaskoczeniem, nawet na pełnym morzu panowało przekonanie, że Środkowi wystawią Forsberga. – Podobno kandydatem miał być jakiś Forsberg, ciekawe czemu zrezygnował – skomentował cicho, nachylając się w stronę Vai. Nie wiedział jak obeznana była w świecie polityki, ale jeśli niespecjalnie, to była ich już dwójka.
– Wyglądasz jakbyś chciała zaczepić Eriksena i zapytać skąd ma takie ładne rączki – rzucił z półuśmiechem, kątem oka obserwując ruchy kandydatów. – Śmiało. Będę twoim skrzydłowym, Vaia – dodał żartobliwie.
Brage zakołysał rogiem w dłoni; ciężki trunek obmył ściany naczynia, zachlupotał wdzięcznie, jakby zachęcająco. Ciekawe ile miało procent. I co to właściwie było. Miód? Miał wrażenie, że odbiegał smakiem.
Obejrzał, parsknął krótko widząc znajomą twarz Barros. A to ci dopiero, nie spodziewał się jej tutaj. Zwłaszcza w takim… Przeciągnął uważnym spojrzeniem po jej sylwetce, uniósł krótko brwi, w końcu gwizdnął cicho, ale z wyraźnym uznaniem.
– Ach. Teraz wszystko składa się w logiczną całość – oparł się biodrem o blat stołu, pociągnął kolejny łyk z rogu – w Kruczej za mało płacą, skoro chcesz jeszcze szukać guza pod skrzydłem Kompanii? – zagadnął lekko; w sumie ciekawił go powód dla którego potrzeba było jej drugiej roboty, ale nie zamierzał naciskać.
– Typowy wilk morski zostałby na morzu – stwierdził z przekąsem i obejrzał się przez ramię na podest. Coś tam się zaczynało dziać, reszta gości przycichła wyraźnie, napięcie było wręcz namacalne. – Choć może politykę i wszystkie jej cienie powinno się rozpatrywać też w ramach morza? – Słyszał kiedyś taki frazes w porcie, choć twarz autora pozostawała zamazana, osłonięta niepamięcią, której początków powinno szukać się w zawartości tamtejszego kufla.
Umilkł, gdy podest zajęła jakaś wysoka postać. Oderwał się od stołu, jedną dłoń wsunął do kieszeni i w towarzystwie Vai obejrzał przedstawienie kandydatów. Obecność Hallströma była tak samo spodziewana, co zaskakująca; ostatnio stało się tyle, że Brage czasem zastanawiał się czy obecny Głosiciel znajdzie w sobie na tyle sił by ponownie ubiegać się o stanowisko. Jak widać – znalazł.
Widok jarla Guildensternów ożywił go, wtłoczył w żyły gorętszą krew. Uśmiechnął się pod nosem, mimowolnie zastanowił się nad tym czy jarl zamierzał mianować kogoś na zwierzchnika całej Kompanii jeśli wygra te wybory.
– Ładna kiecka – mruknął w stronę Vai. Widok Myklebust był zaskoczeniem, nawet na pełnym morzu panowało przekonanie, że Środkowi wystawią Forsberga. – Podobno kandydatem miał być jakiś Forsberg, ciekawe czemu zrezygnował – skomentował cicho, nachylając się w stronę Vai. Nie wiedział jak obeznana była w świecie polityki, ale jeśli niespecjalnie, to była ich już dwójka.
– Wyglądasz jakbyś chciała zaczepić Eriksena i zapytać skąd ma takie ładne rączki – rzucił z półuśmiechem, kątem oka obserwując ruchy kandydatów. – Śmiało. Będę twoim skrzydłowym, Vaia – dodał żartobliwie.
Vaia Cortés da Barros
Re: Ogrody Jarlów Sob 10 Sie - 16:17
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Reakcja Brage prawdę mówiąc wynagradzała jej większość niedogodności wywołanych koniecznością przebywania w takim tłumie. Jasne, zdążyła się przyzwyczaić do pewnych rzeczy, ale nadal bywały dni, że tłumy i materiał na ramieniu drażniły ją bardziej niż powinny. Teraz oliwy do ognia dodawała jeszcze muzyka, tak bardzo kojarząca się z bitwami i podrywająca dzikość ducha każdego, kto z walką mógł mieć coś wspólnego – przynajmniej Vaia odczuwała to w ten sposób, dzięki totemicznemu zwierzęciu będąc w połowie drapieżnikiem. Niedbale zasalutowała mu na ten gwizd, odwdzięczając się badawczym spojrzeniem po jego sylwetce.
- A może ja po prostu lubię szukać guza, nie pomyślałeś o tym? – rzuciła całkowicie niewinnie w odpowiedzi, by potem lekko potrząsnąć głową. – Ale nie, nie o to chodzi. Raczej o to, że morze albo się kocha albo się nienawidzi. I jeśli należysz do pierwszej grupy, to kiedy raz zasmakujesz życia wśród fal, to prędzej czy później zatęsknisz. Ja zatęskniłam. Ale ni cholery nie rzucę Wysłanników, prędzej mnie szlag jasny trafi. – zapowiedziała od razu, potrząsając delikatnie głową. – No i mów co chcesz, ale morze nie pozwala myśleć. A ja czasem myślę trochę za dużo. – dodała, odrobinę łagodniejszym tonem. Było wiele konkretnych powodów, dla których chętnie pakowała się we współpracę z Kompanią, ale tęsknota za morzem chyba była najważniejsza. Największa prawdę mówiąc.
- Mnie o politykę nie pytaj. Jestem dokumentnie apolityczna, nie cierpię polityki, a przy okazji, przynajmniej jeśli idzie o moją ojczyznę, mam cholernie złe zdanie na temat polityków. Połowę z nich powinno się wystrzelać „za zasługi”, a drugą połowę profilaktycznie. – mruknęła nieco nienawistnie, choć jakby na to nie patrzeć, w Brazylii nie było i tak aż tak źle jak w takiej Kolumbii. Kolumbii, która do tej pory stała cierniem w oku Vai.
Obserwowanie jarlów było bardzo ciekawą sprawą. Przede wszystkim pod kątem ich strojów na które, uczciwie mówiąc, Vaia na dobrą chwilę się zapatrzyła. Domyślała się, że były to tradycyjne stroje wikingów i trzeba było przyznać, że robiły ogromne wrażenie. Każdy jeden po kolei.
- A żebyś wiedział, że ładna. – zgodziła się od razu pod adresem jedynej kandydującej kobiety. – I Forsberga znam jednego, kiedyś pracował w Kruczej, ale to pewnie nie ten. I to na tyle z mojej wiedzy. – wymruczała półgłosem, jednak po przedstawieniu Eriksena jej wzrok natychmiast powędrował w stronę Agnara, z bardzo, ale to bardzo uniesionymi brwiami. Na oko kumplowi przyda się fajka i to ta z jej specjalnego arsenału – będzie musiała w końcu zaopatrzyć się w ich więcej.
- Czemu ma takie ładne rączki to akurat wiem. Co innego mnie ciekawi. – odpowiedziała dość niedbale, trochę zagapiona na Agnara. Chyba pierwszy raz miała okazję widzieć go w garniturze, stąd zresztą nie do końca myślała nad tym, co mówi. Pierwszym pytaniem było więc to bardziej ogólne, skierowane po części do Brage a po części do jarlów Hallströma i Guildensterna.
- To jest w ogóle normalne, żeby jedno ugrupowanie wystawiało dwóch kandydatów? Każdy chyba powinien wystawić jednego? – zmarszczyła delikatnie brwi, bo mimo wszystko to było kompletnie zadziwiające, zwłaszcza, że pozostali wystawili po jednym. No ale w końcu mogła się nie znać, miała pełne prawo do dziwnych pytań. Może tylko lepiej było ostrzec Brage, że może palnąć coś dziwnego?
- Trudno było odejść z Wysłanników do polityki? – zainteresowała się również, patrząc na Hakona Eriksena. Każdy w Kruczej znał jego nazwisko, a Vaia nie do końca wyobrażała sobie własne życie, gdyby miała odejść ze Straży. Kto pyta nie błądzi, jak dotąd jedynym, kto odszedł w jej bliskim otoczeniu był Esteban, a ten cieszył się z tego stanu rzeczy. Pogląd jarla Eriksena na ten temat ciekawił ją trochę bardziej.
- A może ja po prostu lubię szukać guza, nie pomyślałeś o tym? – rzuciła całkowicie niewinnie w odpowiedzi, by potem lekko potrząsnąć głową. – Ale nie, nie o to chodzi. Raczej o to, że morze albo się kocha albo się nienawidzi. I jeśli należysz do pierwszej grupy, to kiedy raz zasmakujesz życia wśród fal, to prędzej czy później zatęsknisz. Ja zatęskniłam. Ale ni cholery nie rzucę Wysłanników, prędzej mnie szlag jasny trafi. – zapowiedziała od razu, potrząsając delikatnie głową. – No i mów co chcesz, ale morze nie pozwala myśleć. A ja czasem myślę trochę za dużo. – dodała, odrobinę łagodniejszym tonem. Było wiele konkretnych powodów, dla których chętnie pakowała się we współpracę z Kompanią, ale tęsknota za morzem chyba była najważniejsza. Największa prawdę mówiąc.
- Mnie o politykę nie pytaj. Jestem dokumentnie apolityczna, nie cierpię polityki, a przy okazji, przynajmniej jeśli idzie o moją ojczyznę, mam cholernie złe zdanie na temat polityków. Połowę z nich powinno się wystrzelać „za zasługi”, a drugą połowę profilaktycznie. – mruknęła nieco nienawistnie, choć jakby na to nie patrzeć, w Brazylii nie było i tak aż tak źle jak w takiej Kolumbii. Kolumbii, która do tej pory stała cierniem w oku Vai.
Obserwowanie jarlów było bardzo ciekawą sprawą. Przede wszystkim pod kątem ich strojów na które, uczciwie mówiąc, Vaia na dobrą chwilę się zapatrzyła. Domyślała się, że były to tradycyjne stroje wikingów i trzeba było przyznać, że robiły ogromne wrażenie. Każdy jeden po kolei.
- A żebyś wiedział, że ładna. – zgodziła się od razu pod adresem jedynej kandydującej kobiety. – I Forsberga znam jednego, kiedyś pracował w Kruczej, ale to pewnie nie ten. I to na tyle z mojej wiedzy. – wymruczała półgłosem, jednak po przedstawieniu Eriksena jej wzrok natychmiast powędrował w stronę Agnara, z bardzo, ale to bardzo uniesionymi brwiami. Na oko kumplowi przyda się fajka i to ta z jej specjalnego arsenału – będzie musiała w końcu zaopatrzyć się w ich więcej.
- Czemu ma takie ładne rączki to akurat wiem. Co innego mnie ciekawi. – odpowiedziała dość niedbale, trochę zagapiona na Agnara. Chyba pierwszy raz miała okazję widzieć go w garniturze, stąd zresztą nie do końca myślała nad tym, co mówi. Pierwszym pytaniem było więc to bardziej ogólne, skierowane po części do Brage a po części do jarlów Hallströma i Guildensterna.
- To jest w ogóle normalne, żeby jedno ugrupowanie wystawiało dwóch kandydatów? Każdy chyba powinien wystawić jednego? – zmarszczyła delikatnie brwi, bo mimo wszystko to było kompletnie zadziwiające, zwłaszcza, że pozostali wystawili po jednym. No ale w końcu mogła się nie znać, miała pełne prawo do dziwnych pytań. Może tylko lepiej było ostrzec Brage, że może palnąć coś dziwnego?
- Trudno było odejść z Wysłanników do polityki? – zainteresowała się również, patrząc na Hakona Eriksena. Każdy w Kruczej znał jego nazwisko, a Vaia nie do końca wyobrażała sobie własne życie, gdyby miała odejść ze Straży. Kto pyta nie błądzi, jak dotąd jedynym, kto odszedł w jej bliskim otoczeniu był Esteban, a ten cieszył się z tego stanu rzeczy. Pogląd jarla Eriksena na ten temat ciekawił ją trochę bardziej.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Prorok
Re: Ogrody Jarlów Sob 10 Sie - 17:24
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Kandydaci do miana Głosiciela Praw zeszli z podestu, pochwycili w dłonie kufle z trunkiem by ruszyć między zebranych gości zjazdu. Prasa od razu ruszyła w ich stronę zasypując tysiącami pytań oraz prosząc o zdjęcia. Jednak gdy głos Edgara Oldenburga przebił się przez szum głosów dwaj, wywołani jego pytaniem, kandydaci skierowali się w jego stronę.
-Wystawienie kilku nazwisk nie świadczy o rozłamie. - Pierwszy odezwał się Hallmund -Nasze Przymierze należy do tych, które posiada w swoich szeregach wiele opinii, dzięki temu możemy wysłuchać całego społeczeństwa i nie zamykamy się tylko na jedną ścieżkę.
W tym czasie Ludvik Hallström dosłyszał kolejne pytanie i zwrócił swoją twarz w stronę, gdzie stała Vaia Cortés da Barros wraz z Brage Guildensternem. Oparł dłoń na wiszącym u jego pasa toperze i uśmiechnął się nieznacznie. -Nietypowe, ale nie zakazane. Jak wspomniał jarl Hallmund, pokazujemy, że nasze Przymierze ma szerokie horyzonty. Poza tym, wystawienie kilku kandydatów jest zgodne z naszą tradycją, gdy nie istniały w Radzie żadne podziały. Niech wygra w tym starciu najlepszy. - To mówiąc zerknął na pozostałą dwójkę kandydatów, którzy właśnie sięgali po swoje własne kufle z trunkami. Hakon Eriksen spojrzał wymownie na mówiących. -Ciekawe spostrzeżenie, zwłaszcza, że do tej pory jarl Guildenstern był twoim cieniem, jarlu Hallström. Cień zaczął mówić własnym głosem. - Nim jednak tamci zdążyli mu się odgryźć, sam Eriksen zwrócił się do Vai, która śmiało zadawała kolejne pytania. -Nie, nie było. Jednak każdy z nas ma obowiązki, które musi wypełniać. Dla naszych rodzin, jednym z nich jest, opieka nad rodem i jego członkami. Zmieniłem jedną służbę na drugą. - To mówiąc zerknął na swojego wnuka, który stał w pewnej odległości i wodził za nim wzrokiem.
Jest to interwencja Proroka na potrzeby gry. Możecie dalej zadawać pytania i wchodzić w interakcje z kandydatami.
-Wystawienie kilku nazwisk nie świadczy o rozłamie. - Pierwszy odezwał się Hallmund -Nasze Przymierze należy do tych, które posiada w swoich szeregach wiele opinii, dzięki temu możemy wysłuchać całego społeczeństwa i nie zamykamy się tylko na jedną ścieżkę.
W tym czasie Ludvik Hallström dosłyszał kolejne pytanie i zwrócił swoją twarz w stronę, gdzie stała Vaia Cortés da Barros wraz z Brage Guildensternem. Oparł dłoń na wiszącym u jego pasa toperze i uśmiechnął się nieznacznie. -Nietypowe, ale nie zakazane. Jak wspomniał jarl Hallmund, pokazujemy, że nasze Przymierze ma szerokie horyzonty. Poza tym, wystawienie kilku kandydatów jest zgodne z naszą tradycją, gdy nie istniały w Radzie żadne podziały. Niech wygra w tym starciu najlepszy. - To mówiąc zerknął na pozostałą dwójkę kandydatów, którzy właśnie sięgali po swoje własne kufle z trunkami. Hakon Eriksen spojrzał wymownie na mówiących. -Ciekawe spostrzeżenie, zwłaszcza, że do tej pory jarl Guildenstern był twoim cieniem, jarlu Hallström. Cień zaczął mówić własnym głosem. - Nim jednak tamci zdążyli mu się odgryźć, sam Eriksen zwrócił się do Vai, która śmiało zadawała kolejne pytania. -Nie, nie było. Jednak każdy z nas ma obowiązki, które musi wypełniać. Dla naszych rodzin, jednym z nich jest, opieka nad rodem i jego członkami. Zmieniłem jedną służbę na drugą. - To mówiąc zerknął na swojego wnuka, który stał w pewnej odległości i wodził za nim wzrokiem.
INFORMACJE
Jest to interwencja Proroka na potrzeby gry. Możecie dalej zadawać pytania i wchodzić w interakcje z kandydatami.
CZAS NA ODPOWIEDŹ: 11.08.2024, 23.59
Björn Guildenstern
Re: Ogrody Jarlów Nie 11 Sie - 14:45
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
— Nie zdziwiłbym się — odparł z lekkim uśmiechem na ustach Guildenstesrn, ale w jego oczach czaiła się powaga. Wiedział, że klany od zawsze budziły kontrowersje i niejednokrotnie były przedmiotem ostrych sporów. — Nie byłby jedynym, który ma niepochlebną decyzję na temat klanów — dodał po chwili nieco ciszej, z zamyśleniem przyglądając się swojemu rozmówcy. Klanowe struktury od wieków były fundamentem społecznego porządku, ale jednocześnie stanowiły źródło wielu problemów i konfliktów. Podziały między nimi bywały głębokie i nieraz przeradzały się w otwarte waśnie, które niejednokrotnie zagrażały stabilności świata galdrów. Ich rozmowa jednak w pewnym momencie została przerwana przez niespodziewane pojawienie się Vernera, co sprawiło, że alchemik niemal od razu spoważniał i zamarł w bezruchu. — Jak widać, znamy się — odpowiedział krótko Björn, starając się ukryć cień swojej niechęci w stosunku do Forsberga. Zaczął zdawać sobie sprawę, że jego sytuacja w Domu Jarlów staje się dla niego coraz bardziej niekorzystna; jeszcze większy niepokój poczuł, gdy kątem oka dostrzegł Brage, a później Kåre. Ciężko było mu zrozumieć, dlaczego śmiał się tutaj pojawić, gdy wszystkie oczy były zwrócone na Dom Jarlów. Björn musiał zachować spokój, jakby zależało mu na tym, by Ilmari nie ujrzał jego prawdziwej twarzy.
— I zarejestrowałeś coś ciekawego? — zapytał Guildenstern, kiedy Ilmari zaczął opowiadać o swojej wycieczce aż do Fjelldal. Zaintrygowany, nachylił się nieco bliżej, jakby chciał usłyszeć każde słowo z osobna. W końcu otatnio, podczas spotkania w instytutowych murach, Vanhanen mimochodem wspomniał o swoich badaniach związanych z aberracjami magicznymi. Było to coś, co wzbudzało coraz większe zainteresowanie, choć wielu wolało unikać tego tematu. Choć informacje coraz częściej pojawiające się w magicznych mediach, wciąż pozostawały tajemnicze i niezbadane. Guildenstern, choć słyszał o nich tu i ówdzie, nigdy nie miał okazji zgłębić tematu osobiście. Zajęty codziennymi obowiązkami i swoimi własnymi badaniami, nie miał czasu, by poświęcić uwagę temu zagadnieniu, mimo że coraz więcej osób zaczynało mówić o potencjalnych zagrożeniach związanych z tymi zjawiskami. — Masz jakieś teorie, czym to mogłoby być spowodowane? Do tej pory w Midgardzie nie było podobnych przypadków. — Mimo że okolice Midgardu były wolne od enklaw, ostatnie incydenty, o których plotkowało się na ulicach miasta, raczej nie napawały szczególnym optymizmem.
W międzyczasie Björn z niepokojem czekał na ogłoszenie listy kandydatów do Rady Starszych. W głębi duszy spodziewał się, że wśród nazwisk znajdzie się jego dziadek, Hallmund Guildenstern Był człowiekiem niezwykle upartym i dumnym, a także przez długie lata cieszył się powszechnym szacunkiem, dlatego też postanowił wystartować w wyborach na Głosciela Prawa — Ludvik Hallström, którego niegdyś popierała większość, zaczął powoli tracić zwolenników i zyskiwać coraz więcej przeciwników, zwłaszcza gdy jego wypowiedzi stały się coraz bardziej zacietrzewione i radykalne. W miarę jak jego popularność malała, coraz więcej osób zaczynało wierzyć, że nadszedł czas, by ustąpić — Björn słyszał, jak Przymierze Pierwszych próbowało bezskutecznie przekonać Hallströma, że powinien odejść z godnością, zanim sytuacja stanie się jeszcze bardziej napięta, lecz ten był nieustępliwy i nie chciał wziąć pod uwagę zdania innych. Kandydatura Hallmunda była zatem pokłosiem nieoficjalnych, wewnętrznych niesnasek u konserwatystów, którzy — zdaniem Björna — starali się w tej chwili robić dobrą minę do złej gry. Było w tym coś zadziwiająco satysfakcjonującego, mimo iż nie mógł się do tego na głos przyznać — w zamian za to zaczął klaskać, gdy wywołano imię jego dziadka.
— Wychodzi na to, Vernerze, że chyba zdrowie jednak za mojego dziadka. — Uśmiechnął się z zadowoleniem do Forsberga, którego jarl w ostatnim momencie postanowił wycofać się z wyścigu, mimo iż od ostatnich tygodni wiele mówiono o jego prawdopodobnej kandydaturze. Nikt jednak nie wiedział, kto ostatnie weźmie udział w wyborach na Głosiciela Prawa — jedynymi pewnikami był Ludvik Hallström i Reidunn Myklebust. Jego wzrok, choć skierowany był w dużej mierze na Vernera i Ilmariego, co jakiś czas dyskretnie śledził to, co działo się w ogrodach — w szczególności zainteresowany był poczynaniami młodszego brata, który kręcił się w pobliżu. — Zapowiada się ciekawy wyścig — dodał po chwili zastanowienia Guildenstern, w spokoju czekając na rozwój wydarzeń. Tym razem nie zamierzał zadawać pytań, choć gdyby był to dziadek Vernera, to zapewne nie zawahałby się, by go przepytać.
— I zarejestrowałeś coś ciekawego? — zapytał Guildenstern, kiedy Ilmari zaczął opowiadać o swojej wycieczce aż do Fjelldal. Zaintrygowany, nachylił się nieco bliżej, jakby chciał usłyszeć każde słowo z osobna. W końcu otatnio, podczas spotkania w instytutowych murach, Vanhanen mimochodem wspomniał o swoich badaniach związanych z aberracjami magicznymi. Było to coś, co wzbudzało coraz większe zainteresowanie, choć wielu wolało unikać tego tematu. Choć informacje coraz częściej pojawiające się w magicznych mediach, wciąż pozostawały tajemnicze i niezbadane. Guildenstern, choć słyszał o nich tu i ówdzie, nigdy nie miał okazji zgłębić tematu osobiście. Zajęty codziennymi obowiązkami i swoimi własnymi badaniami, nie miał czasu, by poświęcić uwagę temu zagadnieniu, mimo że coraz więcej osób zaczynało mówić o potencjalnych zagrożeniach związanych z tymi zjawiskami. — Masz jakieś teorie, czym to mogłoby być spowodowane? Do tej pory w Midgardzie nie było podobnych przypadków. — Mimo że okolice Midgardu były wolne od enklaw, ostatnie incydenty, o których plotkowało się na ulicach miasta, raczej nie napawały szczególnym optymizmem.
W międzyczasie Björn z niepokojem czekał na ogłoszenie listy kandydatów do Rady Starszych. W głębi duszy spodziewał się, że wśród nazwisk znajdzie się jego dziadek, Hallmund Guildenstern Był człowiekiem niezwykle upartym i dumnym, a także przez długie lata cieszył się powszechnym szacunkiem, dlatego też postanowił wystartować w wyborach na Głosciela Prawa — Ludvik Hallström, którego niegdyś popierała większość, zaczął powoli tracić zwolenników i zyskiwać coraz więcej przeciwników, zwłaszcza gdy jego wypowiedzi stały się coraz bardziej zacietrzewione i radykalne. W miarę jak jego popularność malała, coraz więcej osób zaczynało wierzyć, że nadszedł czas, by ustąpić — Björn słyszał, jak Przymierze Pierwszych próbowało bezskutecznie przekonać Hallströma, że powinien odejść z godnością, zanim sytuacja stanie się jeszcze bardziej napięta, lecz ten był nieustępliwy i nie chciał wziąć pod uwagę zdania innych. Kandydatura Hallmunda była zatem pokłosiem nieoficjalnych, wewnętrznych niesnasek u konserwatystów, którzy — zdaniem Björna — starali się w tej chwili robić dobrą minę do złej gry. Było w tym coś zadziwiająco satysfakcjonującego, mimo iż nie mógł się do tego na głos przyznać — w zamian za to zaczął klaskać, gdy wywołano imię jego dziadka.
— Wychodzi na to, Vernerze, że chyba zdrowie jednak za mojego dziadka. — Uśmiechnął się z zadowoleniem do Forsberga, którego jarl w ostatnim momencie postanowił wycofać się z wyścigu, mimo iż od ostatnich tygodni wiele mówiono o jego prawdopodobnej kandydaturze. Nikt jednak nie wiedział, kto ostatnie weźmie udział w wyborach na Głosiciela Prawa — jedynymi pewnikami był Ludvik Hallström i Reidunn Myklebust. Jego wzrok, choć skierowany był w dużej mierze na Vernera i Ilmariego, co jakiś czas dyskretnie śledził to, co działo się w ogrodach — w szczególności zainteresowany był poczynaniami młodszego brata, który kręcił się w pobliżu. — Zapowiada się ciekawy wyścig — dodał po chwili zastanowienia Guildenstern, w spokoju czekając na rozwój wydarzeń. Tym razem nie zamierzał zadawać pytań, choć gdyby był to dziadek Vernera, to zapewne nie zawahałby się, by go przepytać.
Verner Forsberg
Re: Ogrody Jarlów Nie 11 Sie - 17:02
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
- O poezji. - powtórzył chłodniej niż miał zamiar, nieświadomie dostosowując ton do rezerwy, którą widział w samym Ilmarim. Przez chwilę, gdy dojrzał go w tłumie, poczuł mieszankę ulgi i cień chłopięcych wspomnień. Miał ochotę złapać go za ramię, uśmiechnąć się łobuzersko i obiecać, że znajdzie im miejsce, w którym zdołają ukryć się przed całym zgiełkiem. Podobne pomysły prysły, gdy przypomniał sobie, że dorośli i nie staje już naprzeciw przyjaciela, który bezkrytycznie chłonie każde jego słowo. Ilmari nie spoglądał nawet na niego jak ktoś obcy, bo obcych Verner potrafił oczarować. I najwyraźniej znalazł sobie nowe towarzystwo. Verner przesunął spojrzenie na Björna, bo o ile w przypadku rozmowy z kimkolwiek innym byłby gotów odpuścić i zostawić Ilmaremu trochę spokoju, to poczuł się urażony tym, że właśnie rywalizuje o jego czas z Guildensternem.
- Nie wiedziałem, że interesujesz się poezją. Prawdziwy z ciebie człowiek renesansu, nie wiem skąd znajdujesz czas na tyle zainteresowań. - skomplementował Björna z promiennym uśmiechem, mając nadzieję, że Ilmari nie zauważy złośliwości jaką podszył te słowa. Ostatnio Björn znalazł czas, by dręczyć Vernera podejrzeniami, a niemy wyrzut odbijał się teraz w spojrzeniu Forsberga.
- Myślisz, że skald miałby odwagę sugerować nam, że uczta skończy się podobnie jak ta wyprawiona przez Lokiego? - nie zwrócił nawet wcześniej uwagi na muzykę, ale nie mógł nie odpowiedzieć przecież na pytanie Ilmarego. - Może chcą nam zasugerować, że nawet najbardziej skłóceni i poniżeni bogowie byli w stanie zjednoczyć się przeciwko wspólnemu wrogowi. Ale czyż nie tego potrzebuje słaby przywódca, wroga? - wzruszył ramionami, wymownie pijąc do nietolerancyjnej polityki Przymierza Pierwszych. Stosunek Hallströma do genetyk i jego milczące przyzwolenie dla Wyzwolonych budziły kontrowersje.
- Spędzę go miło. - odpowiedział nieco bardziej miękko na kurtuazyjne pytanie Vanhanena. W istocie nie spędzał wieczoru miło, bo szukał Ilmarego i znalazł go pogrążonego w rozmowie o poezji (!) z Björnem (!); ale jego myśli pomknęły do planów na resztę nocy, po której zamierzał odnaleźć Asterin, jak co noc. W spojrzeniu błysnęło zamyślenie nietypowe dla Forsberga, ale niezwiązane z chorobą. Pięć-sześć lat temu, gdy przyjaźń z Ilmarim zaczęła się rozpadać, ale wciąż trwała, zamyślał się w podobny sposób.
- Potrafisz zbadać albo wykryć początki aberracji? - spytał Ilmarego z nagłym ożywieniem, choć znów poczuł drzazgę zdrady. Wykrywanie aberracji byłoby niezwykle użyteczne — niedawno dywagował o tym w innej grupie osób, w świątyni Lokiego — ale dlaczego Ilmari nie pochwalił się mu takim wynalazkiem tylko dywagował o tym z prawie-nieznajomym?
Uśmiech momentalnie zamarł mu na ustach, gdy zamiast jego dziadka do zgromadzonych wyszła Reidunn Myklebust. Wiedział, że podzielone stronnictwo nie było dobre, ale do ostatniej chwili miał nadzieję, że skończy się to inaczej. Czy matka już wiedziała o zwycięstwie swojej krewniaczki albo decyzji jarla? Dlaczego nikt mu nie powiedział?! Czy pierwszy syn pierwszego syna jarla dowiedział się wcześniej? Mocniej ścisnął pobladłe palce na rogu. Dobrze, że stanął przy Ilmarim, bo ten mógł nie zwrócić na to uwagi i przy nim mógłby obrócić to wszystko w żart. Bardzo źle, że stanął przy Björnie, którego miny wolał nawet teraz nie widzieć.
W ramach ucieczki od zażenowania, utkwił wzrok w tłumie, a tam napotkał inne znajome spojrzenie, pociemniałe i niepokojące. Błysk srebrnego widelca. Zmrużył oczy, bardzo uważnie przyglądając się Kåre, ale nic nie powiedział ani nie zdradził niczym jego obecności. Chwilowo zaaferowany zmartwychwstaniem młodego Eriksena, nie zwrócił uwagi na młodszego brata Björna patrzącego w ich stronę. Vaia nadal kręciła się w zasięgu jego wzroku, ale pozdrowił ją już wcześniej. Obecnie przeżywał głęboki kryzys rodzinno-polityczny, choć i tak był wobec sprawy bardziej zdystansowany niż byłby zanim zajął się magią zakazaną.
Drgnął jak oparzony, słysząc kąśliwą uwagę Björna, na którą sam się nadstawił. Niechętnie wrócił do niego wzrokiem i zmusił usta do uśmiechu.
- Pij zatem zgodnie z rodzinnym posłuszeństwem, a ja wypiję za moje poglądy. - riposta nie była doskonała, ale przynajmniej znalazł jakąkolwiek. Uśmiechnął się minimalnie szerzej, słysząc pytanie Oldenburga. - Za niepodzielone Przymierze Środka. - napił się zatem sam, bo Ilmari wolał czekać, aleprowokująco zachęcająco wyciągnął róg w stronę Guildensterna. Wymownie skrzyżował z nim spojrzenia, gdy Haakon Eriksen nazwał jego dziadka cieniem. Korciło go spytać, jak to jest być wnukiem cienia, ale postanowił powściągnąć złośliwości przy Ilmarim i wykorzystać ten czas na zadanie pytań kandydatom. Skoro nie było tu jego dziadka, nie musiał się hamować, choć zarazem chciał wesprzeć Reidunn.
- Skoro dotychczasowa polityka wobec genetyk przyniosła falę nienawiści, a za kadencji obecnego Głosiciela Prawa Midgard wcale nie był bezpieczny - podniósł głos, świadomie powołując się na rytualne mordy i ignorując fakt, że Nørgaard został złapany. To polityka, sukces Kruczej Straży nie zrównoważy w ustach Forsberga porażki Hallströma i jego cienia. - to jakiej polityki wobec galdrów obdarzonych genetykami oraz problemu ślepców możemy spodziewać się od kandydatów? - zapytał wszystkich kandydatów, ale spojrzenie utkwił w Reidunn — której poglądy na temat ślepców fascynowały go osobiście, choć w celu zachowania dyskrecji zmieszał je z pytaniem o genetyki — i w Eriksenie, który był jedną wielką niewiadomą. Verner zastanawiał się czy jego przeszłość w Kruczej Straży oraz powiązania rodu z Gleipnirem zaowocują polityką niepokojąco podobną do konserwatyzmu Przymierza Pierwszych.
- Nie wiedziałem, że interesujesz się poezją. Prawdziwy z ciebie człowiek renesansu, nie wiem skąd znajdujesz czas na tyle zainteresowań. - skomplementował Björna z promiennym uśmiechem, mając nadzieję, że Ilmari nie zauważy złośliwości jaką podszył te słowa. Ostatnio Björn znalazł czas, by dręczyć Vernera podejrzeniami, a niemy wyrzut odbijał się teraz w spojrzeniu Forsberga.
- Myślisz, że skald miałby odwagę sugerować nam, że uczta skończy się podobnie jak ta wyprawiona przez Lokiego? - nie zwrócił nawet wcześniej uwagi na muzykę, ale nie mógł nie odpowiedzieć przecież na pytanie Ilmarego. - Może chcą nam zasugerować, że nawet najbardziej skłóceni i poniżeni bogowie byli w stanie zjednoczyć się przeciwko wspólnemu wrogowi. Ale czyż nie tego potrzebuje słaby przywódca, wroga? - wzruszył ramionami, wymownie pijąc do nietolerancyjnej polityki Przymierza Pierwszych. Stosunek Hallströma do genetyk i jego milczące przyzwolenie dla Wyzwolonych budziły kontrowersje.
- Spędzę go miło. - odpowiedział nieco bardziej miękko na kurtuazyjne pytanie Vanhanena. W istocie nie spędzał wieczoru miło, bo szukał Ilmarego i znalazł go pogrążonego w rozmowie o poezji (!) z Björnem (!); ale jego myśli pomknęły do planów na resztę nocy, po której zamierzał odnaleźć Asterin, jak co noc. W spojrzeniu błysnęło zamyślenie nietypowe dla Forsberga, ale niezwiązane z chorobą. Pięć-sześć lat temu, gdy przyjaźń z Ilmarim zaczęła się rozpadać, ale wciąż trwała, zamyślał się w podobny sposób.
- Potrafisz zbadać albo wykryć początki aberracji? - spytał Ilmarego z nagłym ożywieniem, choć znów poczuł drzazgę zdrady. Wykrywanie aberracji byłoby niezwykle użyteczne — niedawno dywagował o tym w innej grupie osób, w świątyni Lokiego — ale dlaczego Ilmari nie pochwalił się mu takim wynalazkiem tylko dywagował o tym z prawie-nieznajomym?
Uśmiech momentalnie zamarł mu na ustach, gdy zamiast jego dziadka do zgromadzonych wyszła Reidunn Myklebust. Wiedział, że podzielone stronnictwo nie było dobre, ale do ostatniej chwili miał nadzieję, że skończy się to inaczej. Czy matka już wiedziała o zwycięstwie swojej krewniaczki albo decyzji jarla? Dlaczego nikt mu nie powiedział?! Czy pierwszy syn pierwszego syna jarla dowiedział się wcześniej? Mocniej ścisnął pobladłe palce na rogu. Dobrze, że stanął przy Ilmarim, bo ten mógł nie zwrócić na to uwagi i przy nim mógłby obrócić to wszystko w żart. Bardzo źle, że stanął przy Björnie, którego miny wolał nawet teraz nie widzieć.
W ramach ucieczki od zażenowania, utkwił wzrok w tłumie, a tam napotkał inne znajome spojrzenie, pociemniałe i niepokojące. Błysk srebrnego widelca. Zmrużył oczy, bardzo uważnie przyglądając się Kåre, ale nic nie powiedział ani nie zdradził niczym jego obecności. Chwilowo zaaferowany zmartwychwstaniem młodego Eriksena, nie zwrócił uwagi na młodszego brata Björna patrzącego w ich stronę. Vaia nadal kręciła się w zasięgu jego wzroku, ale pozdrowił ją już wcześniej. Obecnie przeżywał głęboki kryzys rodzinno-polityczny, choć i tak był wobec sprawy bardziej zdystansowany niż byłby zanim zajął się magią zakazaną.
Drgnął jak oparzony, słysząc kąśliwą uwagę Björna, na którą sam się nadstawił. Niechętnie wrócił do niego wzrokiem i zmusił usta do uśmiechu.
- Pij zatem zgodnie z rodzinnym posłuszeństwem, a ja wypiję za moje poglądy. - riposta nie była doskonała, ale przynajmniej znalazł jakąkolwiek. Uśmiechnął się minimalnie szerzej, słysząc pytanie Oldenburga. - Za niepodzielone Przymierze Środka. - napił się zatem sam, bo Ilmari wolał czekać, ale
- Skoro dotychczasowa polityka wobec genetyk przyniosła falę nienawiści, a za kadencji obecnego Głosiciela Prawa Midgard wcale nie był bezpieczny - podniósł głos, świadomie powołując się na rytualne mordy i ignorując fakt, że Nørgaard został złapany. To polityka, sukces Kruczej Straży nie zrównoważy w ustach Forsberga porażki Hallströma i jego cienia. - to jakiej polityki wobec galdrów obdarzonych genetykami oraz problemu ślepców możemy spodziewać się od kandydatów? - zapytał wszystkich kandydatów, ale spojrzenie utkwił w Reidunn — której poglądy na temat ślepców fascynowały go osobiście, choć w celu zachowania dyskrecji zmieszał je z pytaniem o genetyki — i w Eriksenie, który był jedną wielką niewiadomą. Verner zastanawiał się czy jego przeszłość w Kruczej Straży oraz powiązania rodu z Gleipnirem zaowocują polityką niepokojąco podobną do konserwatyzmu Przymierza Pierwszych.
Vaia Cortés da Barros
Re: Ogrody Jarlów Nie 11 Sie - 19:16
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Pewnie niektórzy uznaliby, że nie wypada zadawać pytań albo walić prosto z mostu w momencie, gdy nie była w ogóle stąd, a o polityce wiedziała tyle, co obiło jej się o uszy z plotek w siedzibie Kruczej. Czyli praktycznie nic, bo Vaia praktycznie tego nie słuchała, skoro większość nazw i nazwisk była dla niej kompletnie niewymawialna. Dlatego też odpowiedź Hallströma kompletnie ją zaskoczyła, a raczej zaskoczył ją fakt, że w ogóle jej odpowiedział. Za to delikatnie przymrużyła oczy, kiedy mężczyzna położył dłoń na toporze - może był to gest przypadkowy, może odruchowy, ale w zestawieniu z muzyką nie budził dobrych skojarzeń. W innym momencie wzięłaby to za bardzo oczywistą groźbę. Vaia skrzyżowała więc ręce na piersi, uśmiechając się przy tym ślicznie.
- Szerokie horyzonty pan mówi... - powiedziała powoli. Powinna się zamknąć, to na pewno, Brage pewnie powinien ją walnąć w łeb, żeby się przymknęła. No ale Vaia od zawsze słynęła z niewyparzonego języka, a fakt bycia w pracy niczego w tym zakresie nie zmieniał. - W takim razie rozumiem, że obaj panowie macie niejako odmienne poglądy w obrębie jednego ugrupowania. Jasne, logiczne i całkiem słuszne, gdybyśmy się wszyscy we wszystkim zgadzali byłoby nudno. Ale w takim razie jak zamierzacie te odmienne poglądy połączyć, jeśli jeden z was zostanie wybrany? I jak się na to zapatruje całe... - zmarszczyła nosek, próbując sobie przypomnieć nazwę przymierza. Nie wyszło jej, więc po prostu wymieniła słowa. - ...ugrupowanie? - nawet jeśli potknęła się pomiędzy słowami, nie przejęła się tym za bardzo. Za to drgnęły jej kąciki ust, gdy odezwał się sam jarl Eriksen. Pociski między politykami, to było piękne. Nie kibicowała nikomu, oczywiście, poglądów żadnego z panów nie znała, za to takie dogryzanie zawsze ją śmieszyło. Zanim jednak zdążyła powiedzieć cokolwiek odezwał się Verner i musiała mu przyznać, że walił dobrze. Celnie. Też ją to ciekawiło, więc zaczekała na odpowiedź, w międzyczasie z lekkim zaciekawieniem obserwując dynamikę między Agnarem a jarlem Eriksenem. Trochę martwiła się o kumpla, najwyraźniej nie czuł się dobrze na spotkaniu: pracując tyle lat z Estebanem była wyczulona na takie drobiazgi jak komfort partnera wśród oficjalnych i nie tylko zbiorowisk.
- Zapytałabym, która z tych służb jest łatwiejsza, ale chyba znam odpowiedź na takie pytanie. - z przyczyn oczywistych stary Eriksen budził jej sympatię, przynajmniej na stan wiedzy taki, jaki miała. Łatwiej było jej znaleźć jakąś nić porozumienia z kimś, z kim dzieliła zawód. - Ale tak, zgadzam się, że opieka nad własną rodziną jest najważniejsza. - coś w oczach Vai zamigitało złotem, ale szybciutko zgasło. - Więc pozwolę sobie na jeszcze jedno pytanie. Zakładając, że pana wybiorą, co zamierza pan zrobić w pierwszej kolejności? Patrząc na to, jak aktualnie wygląda sytuacja. - zręcznie ujęła temat ślepców, aberracji i wszystkiego w jednym zdaniu. Na razie było spokojnie, ale Barros już swoje widziała. I chciała wiedzieć, czy tak zwana góra będzie pętać im ręce w działaniu, gdyby istniała potrzeba bardziej drastycznych kroków.
- Szerokie horyzonty pan mówi... - powiedziała powoli. Powinna się zamknąć, to na pewno, Brage pewnie powinien ją walnąć w łeb, żeby się przymknęła. No ale Vaia od zawsze słynęła z niewyparzonego języka, a fakt bycia w pracy niczego w tym zakresie nie zmieniał. - W takim razie rozumiem, że obaj panowie macie niejako odmienne poglądy w obrębie jednego ugrupowania. Jasne, logiczne i całkiem słuszne, gdybyśmy się wszyscy we wszystkim zgadzali byłoby nudno. Ale w takim razie jak zamierzacie te odmienne poglądy połączyć, jeśli jeden z was zostanie wybrany? I jak się na to zapatruje całe... - zmarszczyła nosek, próbując sobie przypomnieć nazwę przymierza. Nie wyszło jej, więc po prostu wymieniła słowa. - ...ugrupowanie? - nawet jeśli potknęła się pomiędzy słowami, nie przejęła się tym za bardzo. Za to drgnęły jej kąciki ust, gdy odezwał się sam jarl Eriksen. Pociski między politykami, to było piękne. Nie kibicowała nikomu, oczywiście, poglądów żadnego z panów nie znała, za to takie dogryzanie zawsze ją śmieszyło. Zanim jednak zdążyła powiedzieć cokolwiek odezwał się Verner i musiała mu przyznać, że walił dobrze. Celnie. Też ją to ciekawiło, więc zaczekała na odpowiedź, w międzyczasie z lekkim zaciekawieniem obserwując dynamikę między Agnarem a jarlem Eriksenem. Trochę martwiła się o kumpla, najwyraźniej nie czuł się dobrze na spotkaniu: pracując tyle lat z Estebanem była wyczulona na takie drobiazgi jak komfort partnera wśród oficjalnych i nie tylko zbiorowisk.
- Zapytałabym, która z tych służb jest łatwiejsza, ale chyba znam odpowiedź na takie pytanie. - z przyczyn oczywistych stary Eriksen budził jej sympatię, przynajmniej na stan wiedzy taki, jaki miała. Łatwiej było jej znaleźć jakąś nić porozumienia z kimś, z kim dzieliła zawód. - Ale tak, zgadzam się, że opieka nad własną rodziną jest najważniejsza. - coś w oczach Vai zamigitało złotem, ale szybciutko zgasło. - Więc pozwolę sobie na jeszcze jedno pytanie. Zakładając, że pana wybiorą, co zamierza pan zrobić w pierwszej kolejności? Patrząc na to, jak aktualnie wygląda sytuacja. - zręcznie ujęła temat ślepców, aberracji i wszystkiego w jednym zdaniu. Na razie było spokojnie, ale Barros już swoje widziała. I chciała wiedzieć, czy tak zwana góra będzie pętać im ręce w działaniu, gdyby istniała potrzeba bardziej drastycznych kroków.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Kåre Jötnarsen
Re: Ogrody Jarlów Nie 11 Sie - 22:22
Kåre JötnarsenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, były łowca Gleipniru
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 15 / magia zakazana: 23 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Rozmowy stawały się głośne i gęste, a szmer głosów, podawanych sobie z ust do ust, wydawał się zataczać wokół niego jak drapieżny ptak, coraz węższymi kołami, aż w końcu w uszach słyszał tylko dudniącą kakofonię – nużyła go polityka, jej mężczyźni o surowych, pańskich twarzach i oczach w odcieniach srebrnych talarów, jak gdyby płacono im za to, aby otwierali usta; mieli poważne miny i ramiona sztywne od garniturów, ale zachowaniem przypominali starsze kobiety, którym nie wystarczał już szacunek przyjaciół, ale zaczynały domagać się uwielbienia publiczności. Wydawało mu się, że nie zmienili się, odkąd skończył osiem lat, a ojciec po raz pierwszy zabrał go na bankiet w rezydencji Forsbergów, przez cały wieczór trzymając palce ciasno zaciśnięte na jego przedramieniu, jak gdyby prowadził na smyczy niesfornego psa, który mógłby w każdej chwili wyślizgnąć się z parcianej obroży – wciąż mieli te same wyrazy twarzy, te same pochmurne spojrzenia, w ten sam sposób ściągali z niezadowoleniem brwi, ukradkiem zaciskali pięści i kiwali głowami na podobieństwo figurek stawianych przez śniących na desce rozdzielczej, aby podrygiwały w metrum drogowych wybojów. Przez szmer rozmów przegrzmiał mocny głos Hugona Vanhanena, a on pochylił głowę, zanurzając twarz w cieniu kapelusza i przełykając chęć, aby się roześmiać – głośno i bezczelnie, w sposób, który zawstydziłby jego ojca; wyobraził sobie, jak Vegar odwraca się w jego stronę, jego oczy ciemne i lśniące, kiedy zaciska ręce mu się na gardle jak jutowy stryczek. Kiedy znów się rozejrzał, ojciec stał jednak w bezruchu, ze wzrokiem ciążącym uważnie na twarzy Ludvika Hallströma, jak gdyby każde jego słowo zgrzytało mu pomiędzy zębami.
Prychnął cicho, znudzony – miał nadzieję, że spotka w ogrodach Vermunda i będzie obserwował, jak twarz jego brata napina się i tężeje, siłą powstrzymywana przed krzykiem i utrzymująca się nieustannie na krawędzi jego spojrzenia, z oczami śledzącymi zwinne dłonie, które z nieświadomą wprawą sięgały do kieszeni płaszczy, zsuwały pierścionki i naszyjniki, ledwie muskając palcami ciepłą skórę. Vegar był jednak sam – bez Ingelise, której serce było zbyt miękkie, aby znieść oceniające spojrzenia, pełne współczucia lub pogardy, i bez Yvonne, która, choć wiedziała, że wciąż żył, nosiła się ze swoją żałobą jak z elegancką suknią. Odchylił głowę, po raz kolejny przesuwając spojrzeniem przez tłum, aż pomiędzy ludźmi zauważył Björna – tę same, zielone oczy, w które spoglądał na ulicach Przesmyku i ten sam, niezadowolony wyraz twarzy; Guildenstern patrzył na niego tak, jakby zobaczył pająka i tylko przypadkiem pozwolił, aby ukrył się z powrotem pod łóżkiem, zanim przygniótł go podeszwą buta, on jednak, na przekór, być może jedynie ze złośliwości, uśmiechnął się do niego szeroko i ze złośliwą satysfakcją.
– Prawda, że to zaskakujące? – kocim ruchem przemknął przez tłum, lotny jak cień, wcinając się w rozmowę pomiędzy Björnem a Vernerem, obserwując przy tym uważnie twarz Forsberga, jakby spodziewał się, że jego promienny uśmiech osłabnie i zawiśnie przy krańcach warg. – Jestem pewien – zaczął, odchylając szyję, jakby zamierzał się roześmiać, lecz ostatecznie łyskając tylko rozbawionym spojrzeniem. – Że znaleźlibyście wiele wspólnych zainteresowań. Björn jest wyjątkowo wszechstronnym człowiekiem, na pewno mógłby jeszcze nas wszystkich zaskoczyć. – po czym spojrzał w stronę przemawiających, udając zainteresowanie tym, co mieli do powiedzenia, choć w rzeczywistości upewniając się tylko, że stał wystarczająco blisko, aby jego ramię dotykało ramienia Björna, jakby w ten sposób – dobitniej niż za pomocą słów – chciał uświadomić mu swoją obecność, wypalającą się w bicepsa piekącym ciepłem. – Zdaje się, że jesteśmy sobie przeznaczeni – odparł przyciszonym głosem, korzystając z chwili, w której Verner przeniósł skupienie na Reidunn, a wokół ponownie rozjątrzył się gwar obcych głosów – po raz kolejny patrzył na Björna, po raz kolejny przekonany o swojej wyższości. – Ostrożnie – uprzedził jeszcze jego odpowiedź, mrużąc przy tym oczy z niedbale skrywanym zadowoleniem. – Plugawy język może stać się dobrym nawozem. Zwłaszcza wraz z tym, co z niego spływa.
Prychnął cicho, znudzony – miał nadzieję, że spotka w ogrodach Vermunda i będzie obserwował, jak twarz jego brata napina się i tężeje, siłą powstrzymywana przed krzykiem i utrzymująca się nieustannie na krawędzi jego spojrzenia, z oczami śledzącymi zwinne dłonie, które z nieświadomą wprawą sięgały do kieszeni płaszczy, zsuwały pierścionki i naszyjniki, ledwie muskając palcami ciepłą skórę. Vegar był jednak sam – bez Ingelise, której serce było zbyt miękkie, aby znieść oceniające spojrzenia, pełne współczucia lub pogardy, i bez Yvonne, która, choć wiedziała, że wciąż żył, nosiła się ze swoją żałobą jak z elegancką suknią. Odchylił głowę, po raz kolejny przesuwając spojrzeniem przez tłum, aż pomiędzy ludźmi zauważył Björna – tę same, zielone oczy, w które spoglądał na ulicach Przesmyku i ten sam, niezadowolony wyraz twarzy; Guildenstern patrzył na niego tak, jakby zobaczył pająka i tylko przypadkiem pozwolił, aby ukrył się z powrotem pod łóżkiem, zanim przygniótł go podeszwą buta, on jednak, na przekór, być może jedynie ze złośliwości, uśmiechnął się do niego szeroko i ze złośliwą satysfakcją.
– Prawda, że to zaskakujące? – kocim ruchem przemknął przez tłum, lotny jak cień, wcinając się w rozmowę pomiędzy Björnem a Vernerem, obserwując przy tym uważnie twarz Forsberga, jakby spodziewał się, że jego promienny uśmiech osłabnie i zawiśnie przy krańcach warg. – Jestem pewien – zaczął, odchylając szyję, jakby zamierzał się roześmiać, lecz ostatecznie łyskając tylko rozbawionym spojrzeniem. – Że znaleźlibyście wiele wspólnych zainteresowań. Björn jest wyjątkowo wszechstronnym człowiekiem, na pewno mógłby jeszcze nas wszystkich zaskoczyć. – po czym spojrzał w stronę przemawiających, udając zainteresowanie tym, co mieli do powiedzenia, choć w rzeczywistości upewniając się tylko, że stał wystarczająco blisko, aby jego ramię dotykało ramienia Björna, jakby w ten sposób – dobitniej niż za pomocą słów – chciał uświadomić mu swoją obecność, wypalającą się w bicepsa piekącym ciepłem. – Zdaje się, że jesteśmy sobie przeznaczeni – odparł przyciszonym głosem, korzystając z chwili, w której Verner przeniósł skupienie na Reidunn, a wokół ponownie rozjątrzył się gwar obcych głosów – po raz kolejny patrzył na Björna, po raz kolejny przekonany o swojej wyższości. – Ostrożnie – uprzedził jeszcze jego odpowiedź, mrużąc przy tym oczy z niedbale skrywanym zadowoleniem. – Plugawy język może stać się dobrym nawozem. Zwłaszcza wraz z tym, co z niego spływa.
shadows tangle like a vine
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
Eira Bergdahl
Re: Ogrody Jarlów Nie 11 Sie - 23:51
Eira BergdahlWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 41 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : zwierzęcoustny
Zawód : hodowca trolli, herpetolog
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : zawodnik: łucznictwo (I), wprawny łowca (I), miłośnik zwierząt (II), mowa istot
Statystyki :
alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 35 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 35 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
To nie było miejsce dla niej. Polityka nie stanowiła inherentnej składowej eirowej osobowości - w jakiś sposób była jej jednak od zawsze narzucona w ten czy inny sposób. Krótka lekcja historii, wymiana argumentów podczas posiłku, awantura tuż przed polowaniem czy ciążące siłą przyzwyczajeń milczenie, kiedy przemierzali przez ostępy rezerwatu. Świadomość pochodzenia stosunkowo niedawno wyrwała Bergdahl z jej eremu pośrodku niczego i zaczęła rzucać ją, ojcowską wolą, prosto między jastrzębie i hieny. Jarl wskazywał paluchem miejsce, a ona udawała się tam niczym tresowany kundel. Badała grunty, sprawdzała fakty, odbywała rozmowy w jego miejsce. Dbała o kontakty, bezustannie odgrywając powierzoną rolę, stale przywdziewając jakąś maskę. Uśmiech podarowany wrogowi, zimno kłującej odmowy wobec tego, z którym dotąd współdziałali. To jej czyny rozgościły się na najniższych stopniach ojcowskiej władzy, gdy on sam zajmował się tym, co istotne bądź nie miał ochoty zajmować się wcale. Wielu mawiało, że sam był jak bergdahlowe trolle. Trudno orzec, ile było w tym prawdy. A jednak nie dało się nie dostrzec podobieństw nawet w niej samej - czy to przez zajęcie, czy może schedę odziedziczoną po patriarchalnej figurze. To ona wszak wdała się w niego silniej aniżeli powinno dziecko - szczególnie córka mająca być przecie przyszłościową inwestycją. Norny utkały dla niej inne przeznaczenie, toteż wreszcie stała się emblematem, jaki pokazywano niekiedy w miejsce autentycznego, węgielnego kamienia, na którym stał obecnie klan. Egzekutor ojcowskiej woli bądź jejże właśnie źródło. W niemej zgodzie czyniła to, co do niej należało. Nie było zatem zaskoczeniem, że - gdy w ostatniej chwili wola ojca się zmieniła - zmianie uległy również jej plany.
Sam fakt przybycia spóźnioną rozpełzł się pod skórą wrażeniem, które próbowała zdusić w zarodku. By nie wyglądać jak to dzikie zwierzę, które nagle znalazło się pośrodku hałaśliwego, miejskiego tygla. Przez kilka chwil po prostu tkwiła gdzieś na obrzeżach, gdy kakofonia dźwięków dudniła między skroniami wespół z hukiem pędzącej w żyłach juchy. Ciemne okulary wciąż zasłaniały niepokojąco jasne oczy, zaś kapelusz z szerokim rondem chronił surowy pysk przed resztkowym światłem. Przejściowa pora zawsze była dlań nieco stresującą: jakby nie mogła się doczekać, aby porzucić dzień za sobą niczym wylinkę zsuniętą z cielska i zacząć na nowo wśród miękkiego półmroku.
Gdy dokonywano prezentacji kandydatów na funkcję Głosiciela Praw, dyskretnie obserwowała zebranych. Szukała znajomych twarzy, dopasowywała wszystko, co zasłyszała podczas tych czy innych spotkań, lub strzelała co do ich znaczeń i przynależności. Stopniowo pozbywała się też kryjącego oblicze balastu: kapelusz zawisł na uniesionej przez mijany posąg dłoni. Okulary przesłoniły inne, takoż samo kamienne ślepia, zaś ona sama, z każdą chwilą coraz pewniej, brnęła powoli między gośćmi podniosłego zebrania. Gdzieś między gestami sięgnęła po róg. Kolejna ciemna plama wśród półcieni. Wysoka, smukła sylwetka otulona była czernią dopasowanej sukni z długim rękawem, która równie dobrze mogła służyć za drugą skórę. Poziomy, płaski dekolt nie pozwalał na biżuterię. Lejąca tkanina sięgająca ziemi z tyłu rozlewała się długim na dwa łokcie trenem. Ukłonem w stronę tradycji była etola z wilczego futra oraz obfite kwiecie haftowane u rąbka sukni na wzór tych, które widniały na tradycyjnych, norweskich bunader. Nić do nich użyta była ledwie kilka tonów jaśniejsza od tkaninowego tła.
Jasne włosy zaplecione były w warkocz i spięte elegancko na szczycie głowy, nad karkiem wnizano między nie srebrnego węża, co błądził pomiędzy kosmykami i próbował - niczym Midgardsormen - pożreć własny ogon.
W tłumie dostrzegła pannę Barros, która zdołała zaskoczyć mundurem. Gdzieś - zdało jej się - mignęło jej również znajome oblicze Oldenburga. Nie chciała przeszkadzać w toczonych rozmowach ani narzucać własnej obecności, toteż - jak zwykle - stanęła gdzieś z boku, wyraźnie rozgoszczona we własnej samotności. Lodowo błękitne ślepia przesuwały się po zebranych, na każdym osiadając na krótki moment. Szczególnie na tych, z którymi łączyła ją krew bądź powinowactwo. Jej rolą tego wieczora było być widzianą. By był tu ktoś z Bergdahlów.
Sam fakt przybycia spóźnioną rozpełzł się pod skórą wrażeniem, które próbowała zdusić w zarodku. By nie wyglądać jak to dzikie zwierzę, które nagle znalazło się pośrodku hałaśliwego, miejskiego tygla. Przez kilka chwil po prostu tkwiła gdzieś na obrzeżach, gdy kakofonia dźwięków dudniła między skroniami wespół z hukiem pędzącej w żyłach juchy. Ciemne okulary wciąż zasłaniały niepokojąco jasne oczy, zaś kapelusz z szerokim rondem chronił surowy pysk przed resztkowym światłem. Przejściowa pora zawsze była dlań nieco stresującą: jakby nie mogła się doczekać, aby porzucić dzień za sobą niczym wylinkę zsuniętą z cielska i zacząć na nowo wśród miękkiego półmroku.
Gdy dokonywano prezentacji kandydatów na funkcję Głosiciela Praw, dyskretnie obserwowała zebranych. Szukała znajomych twarzy, dopasowywała wszystko, co zasłyszała podczas tych czy innych spotkań, lub strzelała co do ich znaczeń i przynależności. Stopniowo pozbywała się też kryjącego oblicze balastu: kapelusz zawisł na uniesionej przez mijany posąg dłoni. Okulary przesłoniły inne, takoż samo kamienne ślepia, zaś ona sama, z każdą chwilą coraz pewniej, brnęła powoli między gośćmi podniosłego zebrania. Gdzieś między gestami sięgnęła po róg. Kolejna ciemna plama wśród półcieni. Wysoka, smukła sylwetka otulona była czernią dopasowanej sukni z długim rękawem, która równie dobrze mogła służyć za drugą skórę. Poziomy, płaski dekolt nie pozwalał na biżuterię. Lejąca tkanina sięgająca ziemi z tyłu rozlewała się długim na dwa łokcie trenem. Ukłonem w stronę tradycji była etola z wilczego futra oraz obfite kwiecie haftowane u rąbka sukni na wzór tych, które widniały na tradycyjnych, norweskich bunader. Nić do nich użyta była ledwie kilka tonów jaśniejsza od tkaninowego tła.
Jasne włosy zaplecione były w warkocz i spięte elegancko na szczycie głowy, nad karkiem wnizano między nie srebrnego węża, co błądził pomiędzy kosmykami i próbował - niczym Midgardsormen - pożreć własny ogon.
W tłumie dostrzegła pannę Barros, która zdołała zaskoczyć mundurem. Gdzieś - zdało jej się - mignęło jej również znajome oblicze Oldenburga. Nie chciała przeszkadzać w toczonych rozmowach ani narzucać własnej obecności, toteż - jak zwykle - stanęła gdzieś z boku, wyraźnie rozgoszczona we własnej samotności. Lodowo błękitne ślepia przesuwały się po zebranych, na każdym osiadając na krótki moment. Szczególnie na tych, z którymi łączyła ją krew bądź powinowactwo. Jej rolą tego wieczora było być widzianą. By był tu ktoś z Bergdahlów.
Prorok
Re: Ogrody Jarlów Wto 13 Sie - 15:31
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Kandydaci zostali przedstawieni z imienia i nazwiska, każdy mógł ich zobaczyć, poznać miana, ale oprócz tego, była jeszcze jedna możliwość, taka która wręcz była wymagana kiedy chciało się poznać kandydatów bliżej. Rozmowa.
Sztuka prowadzenia konwersacji zdawała się we współczesnym świecie zanikać, uważana za archaizm, który trącił starością. Spotkania takie jak to jednak przeczyło tej teorii pokazując, że słowo bywało ostre i bolesne równie mocno jak stal przeszywająca ciało. Kandydaci ubrani w stroje nawiązujące do tradycji, przechadzając się pomiędzy zebranymi słuchali rozmów i odpowiadając na zadane im pytania udowadniali, że umiejętności składania z sensem zdań była sztuką samą w sobie. Taką, którą chciało posiąść wielu, ale mało kto chciał poświęcić czas jej treningowi.
Verner Forsberg zwrócił na siebie uwagę kandydatów pytaniem, które nie tylko mogło rozdrażnić część z nich, ale również dotykało tematu, który wzbudzał wielkie emocje. Hallström wyprostował się od razu czując, że pytanie miało mocno w niego uderzyć, miało go ośmieszyć, ale jako wprawny polityk nie dał po sobie poznać jak bardzo na niego wpłynęło. Większość oczu spoczęła właśnie na nim jakby oczekując, że jako pierwszy się odniesie do zarzutów, które padły na głos w tle pieśni, która przypominała o tradycjach.
-Doskonałe pytanie. - Odpowiedział od razu i potoczył spojrzeniem po zebranych, głos miał mocny i pewny siebie. Pomimo oskarżeń jakie padały w jego kierunku chryzmu mu nie brakowało. -Należy zastanowić się nad tym, dlaczego pojawiła się ta fala nienawiści? Z czego wynikała? - Zdawało się, że mężczyzna był przygotowany na takie pytanie. -Galdrowie mają pełne prawo oczekiwać, że będą mogli żyć bezpiecznie w Midgardzie. Jak można żyć w spokoju kiedy obawiamy się o własne życie? Kiedy wyjście do sklepu, na spotkanie ze znajomymi jest obarczone strachem? Tak się dzieje, kiedy niewidzialny i wielce wysublimowany drapieżca znajduje się między nami. - Przeszedł się parę kroków i uśmiechnął pod nosem. -Zbytnio pobłażaliśmy chcąc stworzyć miejsce idealne. Takie nie istnieje, ale to nie znaczy, że nie możemy do tego marzenia dążyć. Takie miejsce sprawia, że nie boimy się o następny dzień, nie żyjemy w obawie o to, że nasi ukochani nie wrócą do domów zwabieni słodką trucizną wroga. - Unikał nazywania wroga po imieniu, ale każdy z zebranych musiał mieć świadomość, że miał na myśli zarówno osoby obdarzone genetyką jak również ślepców. -Fala nienawiści pokazała, że nasza społeczność czuje się zagrożona, czuje się źle i należy coś z tym zrobić. Zbudować miejsce bezpieczne, ale nie da się tego zrobić w krótkim czasie. To proces, który możemy zrealizować tylko poprzez zaostrzenie prawa magicznego i reformę wielu instytucji. W tym Kruczej Straży i Kolegium Sprawiedliwości. - To mówiąc obrócił się, aby spojrzeć na Vaię, a potem na jarla Hakona Eriksena, jakby rzucał mu wyzwanie. Ten jedynie upił ze swojego kufla, ale nie wystąpił na scenę, aby przemówić. Za to od razu skorzystała z tego Reidunn Myklebust, która uznała, że to wreszcie czas, aby zarówno ona wypowiedziała się na poruszane tematy. -Taka właśnie polityka sprawia, że tworzą się podziały między nami. - Odezwała się mocnym i czystym głosem. Spojrzenie miała utkwione w swoim przedmówcy, nie było bowiem tajemnicą, że jest jego zagorzałą przeciwniczką, która od jakiegoś czasu oficjalnie krytykowała podejście i plan polityczny obecnego Głosiciela Praw. -Potrzeba szeroko zakrojonych zmian w kodeksie prawa, ale przede wszystkim naszym myśleniu. - Teraz jasnym spojrzeniem potoczyła po zebranych ludziach, a ten zaczął się zacieśniać, ponieważ każdy chciał usłyszeć co też politycy mają do powiedzenia w tak ważnych kwestiach. -Należy pamiętać o wolności wyboru, a ci obdarzeni genetyką nie mieli możliwości zdecydowania tego kim się urodzą. To jak karać ptaka za to, że potrafi latać. - Pokręciła głową z rozbawieniem, które skrywało pogardę dla oponenta. -Kwestia ślepców jest również delikatna. - To mówiąc skierowała spojrzenie na Vernera, który zadał pytanie jakie uruchomiło falę odpowiedzi. Wiedziała kim jest młody człowiek i że właśnie weszła na miejsce jego krewniaka, który sam ustąpił jej miejsca widząc, że kobieta ma większe szanse. -Ci mają wybór, wiedzą jakiego dokonują i co z tym się wiąże, ale popychają ich w ramiona zakazanej magii różne sytuacje życiowe. Potrzebna jest tutaj empatia, nie zaś ostra walka, która wywołuje efekt oblężonej twierdzy. Ślepcy stanowią ogromne zagrożenie dla bezpieczeństwa magicznych społeczności, powinni być traktowani jak osoby chore, uzależnione od magii zakazanej, i izolowani w specjalnych placówkach. - Tłum zafalował cichym pomrukiem zaskoczenia zmieszanego z aprobatą. -Mamy obowiązek im pomóc, wskazać właściwą drogę, zapewnić dobry byt, jednocześnie ograniczyć kontakt z innymi. Programy wsparcia dla innych, ulepszenie placówek medycznych to może wpłynąć pozytywnie na dobrostan społeczności galdrów i jednocześnie umożliwić ślepcom do funkcjonowania bez narażania najbliższych na destrukcyjne działanie zakazanej magii. - Wypowiadała się głosem spokojnym, pełnym zrozumienia dla obecnych problemów jakie toczyły się w Midgardzie. Jej przedmówca stał naprężony niczym struna, a jedynie pulsująca żyłka na skroni wskazywała na to jak bardzo zostało podniesione mu ciśnienie. -Najlepsze co możemy zrobić to zacząć od podstaw. - Odezwał się Hallmund Guildenstern, kiedy słowa Reidunn Myklebust wybrzmiały i osiadły swoim ciężarem w głowach i pamięci zebranych osób. -Ważna jest rozmowa i zrozumienie drugiej strony. Poznanie głosów, tych wobec których tak łatwo nam wypowiadać wojnę. Tą bowiem wywołać łatwo, ale trudniej nad nią zapanować. - Hallmund wyminął Hallströma, potem zerknął na Hakona, jakby jemu również rzucał wyzwanie, aby podjął się rozmowy, ale Eriksen ewidentnie czekał, aż wypowiedzą się jego przeciwnicy. -Sprawa genetyk i ślepców jest kwestią, która rozpala nas wszystkich. Osoby obdarzone genetyką potrafią stanowić zagrożenie, ale nagonka oraz eksterminacja nie przyniesie nikomu niczego dobrego. W sprawie ślepców warto zadać sobie pytanie dlaczego sięgnęli ku zakazanej magii oraz sprawić, że lgnięcie ku niej, będzie mniej atrakcyjne z każdym dniem. Nie przeczę, że potrzebne jest zaostrzenie przepisów prawa. - Hallmund był znany z tego, że miał mniej radykalne poglądy od obecnego Głosiciela Praw, często nawoływał do porozumienia niż do ostrego działania, nie mniej należał do Przymierza Pierwszych, z których wywodził się też jego konkurent. Wyznawali inne ruchy w dążeniu do tego samego. -Odpowiadając na pani pytanie. - Teraz zwrócił się do Vai kiedy ta pytała dalej o wewnętrzne sprawy Przymierza. Zmarszczył mocniej brwi. -Przymierze wie do czego dąży oraz jakie ma cele. Jedynie, każdy może wiedzieć inne drogi do jego realizacji. Niezależnie, który z nas wygra, inni będą starali się pomóc mu w realizacji celów. Wskazywania różnych rozwiązań. Mądry Głosiciel Praw słucha doradców i społeczności, jednak musi być niczym ojciec. Czasami surowy i nieugięty, ponieważ wie z doświadczenia życiowego jakie konsekwencje może ze sobą nieść dane działanie. - Ewidentnie mężczyzna wbił lekką szpilę Hallströmowi, małą, ale dość ostrą. -Bezpieczeństwo zawsze jest stawiane na pierwszym miejscu, ale mało kto wie jak zrealizować ten postulat. - Eriksen zabrał głos kiedy napięcie w powietrzu nabrzmiało do rozmiarów średniej wielkości balona i należało je rozbić. -Kłamstwem i obłudą by było mówienie, że osoby obdarzone genetykami nie stanowią pewnej kości niezgody. - Wychylił kufel do końca i uśmiechnął się nieznacznie. -Czy ktoś tego chce czy nie, takie osoby będą zawsze. Nie znikną nagle niezależnie jak bardzo inni będą je zwalczać. Po to właśnie powstał Gleipnir. To są nasi specjaliści, którzy wiedzą co stanowi realne zagrożenie. Warto oddać głos specjalistom, bo porządek musi być, ale świadomość społeczeństwa również. Kiedy przestaniemy demonizować pewne osoby, będzie większy spokój. - Tym samym spojrzał na swoich przeciwników, on nie miał zamiaru nikomu się przypodobać, takie przynajmniej sprawiał wrażenie. -Mówimy o bezpieczeństwie i jego poczuciu, mówimy o zaostrzeniu prawa, o większych naciskach, a prawo nie jest złe… jest źle egzekwowane albo opieszale, a to wynika z tego, że Krucza Straż nie jest wystarczająco opłacana. Chcemy, aby pracowali w pocie czoła, ale nie dbamy o komfort i życie tych, którzy mają nas strzec. - Spojrzał na Vaię, która strzelała pytaniami jak z procy, zmrużył więc lekko oczy. -A mówiąc o służbie, pani Barros, pani właśnie na niej jest i powinna pilnować rzeczonego bezpieczeństwa, czy się nie mylę?
W tym momencie rozbrzmiały bębny zwiastujące dalszą część spotkania. Hugo Vanhanen wystąpił na podest z wysoko uniesionym kuflem.
-Zmierzch już nadchodzi! Czas na toast, którym rozpoczniemy świętowanie! - Stanął na brzegu podestu, a wcześniej przygotowane ogniska rozpaliły się w tej samej sekundzie rozświetlając zapadające się w ciemności ogrody. Muzyka splatała się z trzaskiem drewna i unoszącymi się iskrami ku niebu. -Unieśmy wszyscy trunki w górę, ku niebom. Niech bogowie sprzyjają kandydatom na Głosicieli Praw. Niech ich mądrość oświeca przywódców i pozwala dokonywać dobrych wyborów! Skal! - Z tymi słowami przypił do gości zjazdu i upił solidny łyk.
Kandydaci odpowiedzieli na wasze pytania. To ostatni moment, aby zadać kolejne i wejść z nimi w dialog. Po tym czasie rozpocznie się dalsza część zjazdu, w którym kandydaci już nie będą dostępni dla uczestników zjazdu.
Nie ma limitu postów.
Sztuka prowadzenia konwersacji zdawała się we współczesnym świecie zanikać, uważana za archaizm, który trącił starością. Spotkania takie jak to jednak przeczyło tej teorii pokazując, że słowo bywało ostre i bolesne równie mocno jak stal przeszywająca ciało. Kandydaci ubrani w stroje nawiązujące do tradycji, przechadzając się pomiędzy zebranymi słuchali rozmów i odpowiadając na zadane im pytania udowadniali, że umiejętności składania z sensem zdań była sztuką samą w sobie. Taką, którą chciało posiąść wielu, ale mało kto chciał poświęcić czas jej treningowi.
Verner Forsberg zwrócił na siebie uwagę kandydatów pytaniem, które nie tylko mogło rozdrażnić część z nich, ale również dotykało tematu, który wzbudzał wielkie emocje. Hallström wyprostował się od razu czując, że pytanie miało mocno w niego uderzyć, miało go ośmieszyć, ale jako wprawny polityk nie dał po sobie poznać jak bardzo na niego wpłynęło. Większość oczu spoczęła właśnie na nim jakby oczekując, że jako pierwszy się odniesie do zarzutów, które padły na głos w tle pieśni, która przypominała o tradycjach.
-Doskonałe pytanie. - Odpowiedział od razu i potoczył spojrzeniem po zebranych, głos miał mocny i pewny siebie. Pomimo oskarżeń jakie padały w jego kierunku chryzmu mu nie brakowało. -Należy zastanowić się nad tym, dlaczego pojawiła się ta fala nienawiści? Z czego wynikała? - Zdawało się, że mężczyzna był przygotowany na takie pytanie. -Galdrowie mają pełne prawo oczekiwać, że będą mogli żyć bezpiecznie w Midgardzie. Jak można żyć w spokoju kiedy obawiamy się o własne życie? Kiedy wyjście do sklepu, na spotkanie ze znajomymi jest obarczone strachem? Tak się dzieje, kiedy niewidzialny i wielce wysublimowany drapieżca znajduje się między nami. - Przeszedł się parę kroków i uśmiechnął pod nosem. -Zbytnio pobłażaliśmy chcąc stworzyć miejsce idealne. Takie nie istnieje, ale to nie znaczy, że nie możemy do tego marzenia dążyć. Takie miejsce sprawia, że nie boimy się o następny dzień, nie żyjemy w obawie o to, że nasi ukochani nie wrócą do domów zwabieni słodką trucizną wroga. - Unikał nazywania wroga po imieniu, ale każdy z zebranych musiał mieć świadomość, że miał na myśli zarówno osoby obdarzone genetyką jak również ślepców. -Fala nienawiści pokazała, że nasza społeczność czuje się zagrożona, czuje się źle i należy coś z tym zrobić. Zbudować miejsce bezpieczne, ale nie da się tego zrobić w krótkim czasie. To proces, który możemy zrealizować tylko poprzez zaostrzenie prawa magicznego i reformę wielu instytucji. W tym Kruczej Straży i Kolegium Sprawiedliwości. - To mówiąc obrócił się, aby spojrzeć na Vaię, a potem na jarla Hakona Eriksena, jakby rzucał mu wyzwanie. Ten jedynie upił ze swojego kufla, ale nie wystąpił na scenę, aby przemówić. Za to od razu skorzystała z tego Reidunn Myklebust, która uznała, że to wreszcie czas, aby zarówno ona wypowiedziała się na poruszane tematy. -Taka właśnie polityka sprawia, że tworzą się podziały między nami. - Odezwała się mocnym i czystym głosem. Spojrzenie miała utkwione w swoim przedmówcy, nie było bowiem tajemnicą, że jest jego zagorzałą przeciwniczką, która od jakiegoś czasu oficjalnie krytykowała podejście i plan polityczny obecnego Głosiciela Praw. -Potrzeba szeroko zakrojonych zmian w kodeksie prawa, ale przede wszystkim naszym myśleniu. - Teraz jasnym spojrzeniem potoczyła po zebranych ludziach, a ten zaczął się zacieśniać, ponieważ każdy chciał usłyszeć co też politycy mają do powiedzenia w tak ważnych kwestiach. -Należy pamiętać o wolności wyboru, a ci obdarzeni genetyką nie mieli możliwości zdecydowania tego kim się urodzą. To jak karać ptaka za to, że potrafi latać. - Pokręciła głową z rozbawieniem, które skrywało pogardę dla oponenta. -Kwestia ślepców jest również delikatna. - To mówiąc skierowała spojrzenie na Vernera, który zadał pytanie jakie uruchomiło falę odpowiedzi. Wiedziała kim jest młody człowiek i że właśnie weszła na miejsce jego krewniaka, który sam ustąpił jej miejsca widząc, że kobieta ma większe szanse. -Ci mają wybór, wiedzą jakiego dokonują i co z tym się wiąże, ale popychają ich w ramiona zakazanej magii różne sytuacje życiowe. Potrzebna jest tutaj empatia, nie zaś ostra walka, która wywołuje efekt oblężonej twierdzy. Ślepcy stanowią ogromne zagrożenie dla bezpieczeństwa magicznych społeczności, powinni być traktowani jak osoby chore, uzależnione od magii zakazanej, i izolowani w specjalnych placówkach. - Tłum zafalował cichym pomrukiem zaskoczenia zmieszanego z aprobatą. -Mamy obowiązek im pomóc, wskazać właściwą drogę, zapewnić dobry byt, jednocześnie ograniczyć kontakt z innymi. Programy wsparcia dla innych, ulepszenie placówek medycznych to może wpłynąć pozytywnie na dobrostan społeczności galdrów i jednocześnie umożliwić ślepcom do funkcjonowania bez narażania najbliższych na destrukcyjne działanie zakazanej magii. - Wypowiadała się głosem spokojnym, pełnym zrozumienia dla obecnych problemów jakie toczyły się w Midgardzie. Jej przedmówca stał naprężony niczym struna, a jedynie pulsująca żyłka na skroni wskazywała na to jak bardzo zostało podniesione mu ciśnienie. -Najlepsze co możemy zrobić to zacząć od podstaw. - Odezwał się Hallmund Guildenstern, kiedy słowa Reidunn Myklebust wybrzmiały i osiadły swoim ciężarem w głowach i pamięci zebranych osób. -Ważna jest rozmowa i zrozumienie drugiej strony. Poznanie głosów, tych wobec których tak łatwo nam wypowiadać wojnę. Tą bowiem wywołać łatwo, ale trudniej nad nią zapanować. - Hallmund wyminął Hallströma, potem zerknął na Hakona, jakby jemu również rzucał wyzwanie, aby podjął się rozmowy, ale Eriksen ewidentnie czekał, aż wypowiedzą się jego przeciwnicy. -Sprawa genetyk i ślepców jest kwestią, która rozpala nas wszystkich. Osoby obdarzone genetyką potrafią stanowić zagrożenie, ale nagonka oraz eksterminacja nie przyniesie nikomu niczego dobrego. W sprawie ślepców warto zadać sobie pytanie dlaczego sięgnęli ku zakazanej magii oraz sprawić, że lgnięcie ku niej, będzie mniej atrakcyjne z każdym dniem. Nie przeczę, że potrzebne jest zaostrzenie przepisów prawa. - Hallmund był znany z tego, że miał mniej radykalne poglądy od obecnego Głosiciela Praw, często nawoływał do porozumienia niż do ostrego działania, nie mniej należał do Przymierza Pierwszych, z których wywodził się też jego konkurent. Wyznawali inne ruchy w dążeniu do tego samego. -Odpowiadając na pani pytanie. - Teraz zwrócił się do Vai kiedy ta pytała dalej o wewnętrzne sprawy Przymierza. Zmarszczył mocniej brwi. -Przymierze wie do czego dąży oraz jakie ma cele. Jedynie, każdy może wiedzieć inne drogi do jego realizacji. Niezależnie, który z nas wygra, inni będą starali się pomóc mu w realizacji celów. Wskazywania różnych rozwiązań. Mądry Głosiciel Praw słucha doradców i społeczności, jednak musi być niczym ojciec. Czasami surowy i nieugięty, ponieważ wie z doświadczenia życiowego jakie konsekwencje może ze sobą nieść dane działanie. - Ewidentnie mężczyzna wbił lekką szpilę Hallströmowi, małą, ale dość ostrą. -Bezpieczeństwo zawsze jest stawiane na pierwszym miejscu, ale mało kto wie jak zrealizować ten postulat. - Eriksen zabrał głos kiedy napięcie w powietrzu nabrzmiało do rozmiarów średniej wielkości balona i należało je rozbić. -Kłamstwem i obłudą by było mówienie, że osoby obdarzone genetykami nie stanowią pewnej kości niezgody. - Wychylił kufel do końca i uśmiechnął się nieznacznie. -Czy ktoś tego chce czy nie, takie osoby będą zawsze. Nie znikną nagle niezależnie jak bardzo inni będą je zwalczać. Po to właśnie powstał Gleipnir. To są nasi specjaliści, którzy wiedzą co stanowi realne zagrożenie. Warto oddać głos specjalistom, bo porządek musi być, ale świadomość społeczeństwa również. Kiedy przestaniemy demonizować pewne osoby, będzie większy spokój. - Tym samym spojrzał na swoich przeciwników, on nie miał zamiaru nikomu się przypodobać, takie przynajmniej sprawiał wrażenie. -Mówimy o bezpieczeństwie i jego poczuciu, mówimy o zaostrzeniu prawa, o większych naciskach, a prawo nie jest złe… jest źle egzekwowane albo opieszale, a to wynika z tego, że Krucza Straż nie jest wystarczająco opłacana. Chcemy, aby pracowali w pocie czoła, ale nie dbamy o komfort i życie tych, którzy mają nas strzec. - Spojrzał na Vaię, która strzelała pytaniami jak z procy, zmrużył więc lekko oczy. -A mówiąc o służbie, pani Barros, pani właśnie na niej jest i powinna pilnować rzeczonego bezpieczeństwa, czy się nie mylę?
W tym momencie rozbrzmiały bębny zwiastujące dalszą część spotkania. Hugo Vanhanen wystąpił na podest z wysoko uniesionym kuflem.
-Zmierzch już nadchodzi! Czas na toast, którym rozpoczniemy świętowanie! - Stanął na brzegu podestu, a wcześniej przygotowane ogniska rozpaliły się w tej samej sekundzie rozświetlając zapadające się w ciemności ogrody. Muzyka splatała się z trzaskiem drewna i unoszącymi się iskrami ku niebu. -Unieśmy wszyscy trunki w górę, ku niebom. Niech bogowie sprzyjają kandydatom na Głosicieli Praw. Niech ich mądrość oświeca przywódców i pozwala dokonywać dobrych wyborów! Skal! - Z tymi słowami przypił do gości zjazdu i upił solidny łyk.
INFORMACJE
Kandydaci odpowiedzieli na wasze pytania. To ostatni moment, aby zadać kolejne i wejść z nimi w dialog. Po tym czasie rozpocznie się dalsza część zjazdu, w którym kandydaci już nie będą dostępni dla uczestników zjazdu.
Nie ma limitu postów.
CZAS NA ODPOWIEDŹ: 72h (do 16.08, 23:59)
Edgar Oldenburg
Re: Ogrody Jarlów Sro 14 Sie - 20:49
Edgar OldenburgWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aarhus, Dania
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : aspirujący polityk, starszy urzędnik w Stortingu w Departamencie ds. Dziedzictwa Kulturowego, mecenas sztuki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jeleń
Atuty : złotousty (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 20
Dla Edgara Oldenburga nie były to pierwsze wybory, w których przyszło mu wziąć udział i zagłosować, lecz tym razem jego oczekiwania były ogromne. Konserwatyści od lat trzymali świat galdrów w ryzach, narzucając swoje zasady i światopogląd, które nie współgrały z aktualną rzeczywistością — władza Ludvika Hallströma wydawała się nienaruszalna, a jego ostatnia kadencja ciągnęła się niezmiernie długo, szczególnie dla tych, którzy pragnęli radykalnych zmian. Edgar miał nadzieję, że Hallström zacznie wreszcie rozważać, czy nie nadszedł czas na przekazanie pałeczki innym, bardziej zdeterminowanym kandydatom, lecz — nawet kiedy sondaże zaczęły wskazywać drastyczny spadek jego popularności — nie wydawał się rozważać możliwości odejścia. Być może była to kwestia ambicji, może poczucie obowiązku, a może po prostu niezdolność do wyobrażenia sobie świata bez siebie na czele, ale nie zmieniało to faktu, że Edgar czuł zmęczenie tą sytuacją. Mimo że wspierał swoją kandydatkę, wiedział, że walka z Hallströmem będzie trudna i wyczerpująca. Nadchodzące wybory były kluczowe — mogły przynieść zmianę, na którą Przymierze Środka czekało od dawna.
— Myślę, że mogło poróżnić ich ego — powiedział z wyraźnym zadowoleniem w głosie Edgar do Agnara, zastanawiając się, dlaczego Ludvik i Hallmund nie potrafili dojść do porozumienia. — Pewnie jarl Guildenstern chciał dostać jeszcze swoje pięć minut, a Hallström nie potrafił pogodzić się z porażką, bo inaczej nie da się określić ostatnich miesięcy pod jego rządami. — Mordercze rytuały, narastający konflikt między ślepcami a widzącymi, pojawienie się coraz większej ilości dziwnych, nieznanych zwierząt, jak i problemy z enklawami — to wszystko bez wątpienia miało wpływ na jego notowania. Cieszyło to Edgarda, który miał nadzieję, że Reidunn Myklebust przerwie nieudolne rządy konserwatystów i zostanie Głosicielem Prawa. Polityczne tło stawało się jednak coraz bardziej napięte — stare sojusze, które przez lata trzymały Radę w ryzach, rozpadały się, a nowe były zawierane w pośpiechu, często z niepewnością i brakiem zaufania. Edgar wiedział, że nadchodzące dni mogą przynieść zmiany, choć trudno było przewidzieć, w jakim kierunku one pójdą. Polityka, tak jak kandydatura samego Eriksena, stała się bardziej nieprzewidywalna niż kiedykolwiek wcześniej.
— Chyba będziesz musiał zamienić kilka słów ze swoim dziadkiem — dodał zaczepnie Edgar, jednocześnie zauważając w oddali Eirę Bergdahl. — Może podejdziemy do niej? Przywitałbym się z Eirą — powiedział Oldenburg zaraz po tym, jak Eriksen postanowił zadać pytanie kandydatowi. Była to nie tylko okazja do nawiązania kontaktu, ale także do zdobycia cennych informacji czy wybadania nastrojów wśród innych uczestników zjazdu. Choć obaj wsłuchiwali się jeszcze przez moment w odpowiedzi kandydatów, Edgar postanowił nie wdawać się tym razem w dalszą dyskusję. Zamiast tego świadomie odpuścił, wiedząc, że czasami lepiej skupić się na rozmowach kuluarowych. W polityce liczyło się nie tylko to, co zostało powiedziane publicznie, ale także to, co można było dowiedzieć się w prywatnych rozmowach — to tam często zapadały kluczowe decyzje, które mogły wpłynąć na bieg wydarzeń. Uśmiechnął się tylko do Agnara lekko, czekając na jego decyzję, gotów, by wznieść toast.
— Myślę, że mogło poróżnić ich ego — powiedział z wyraźnym zadowoleniem w głosie Edgar do Agnara, zastanawiając się, dlaczego Ludvik i Hallmund nie potrafili dojść do porozumienia. — Pewnie jarl Guildenstern chciał dostać jeszcze swoje pięć minut, a Hallström nie potrafił pogodzić się z porażką, bo inaczej nie da się określić ostatnich miesięcy pod jego rządami. — Mordercze rytuały, narastający konflikt między ślepcami a widzącymi, pojawienie się coraz większej ilości dziwnych, nieznanych zwierząt, jak i problemy z enklawami — to wszystko bez wątpienia miało wpływ na jego notowania. Cieszyło to Edgarda, który miał nadzieję, że Reidunn Myklebust przerwie nieudolne rządy konserwatystów i zostanie Głosicielem Prawa. Polityczne tło stawało się jednak coraz bardziej napięte — stare sojusze, które przez lata trzymały Radę w ryzach, rozpadały się, a nowe były zawierane w pośpiechu, często z niepewnością i brakiem zaufania. Edgar wiedział, że nadchodzące dni mogą przynieść zmiany, choć trudno było przewidzieć, w jakim kierunku one pójdą. Polityka, tak jak kandydatura samego Eriksena, stała się bardziej nieprzewidywalna niż kiedykolwiek wcześniej.
— Chyba będziesz musiał zamienić kilka słów ze swoim dziadkiem — dodał zaczepnie Edgar, jednocześnie zauważając w oddali Eirę Bergdahl. — Może podejdziemy do niej? Przywitałbym się z Eirą — powiedział Oldenburg zaraz po tym, jak Eriksen postanowił zadać pytanie kandydatowi. Była to nie tylko okazja do nawiązania kontaktu, ale także do zdobycia cennych informacji czy wybadania nastrojów wśród innych uczestników zjazdu. Choć obaj wsłuchiwali się jeszcze przez moment w odpowiedzi kandydatów, Edgar postanowił nie wdawać się tym razem w dalszą dyskusję. Zamiast tego świadomie odpuścił, wiedząc, że czasami lepiej skupić się na rozmowach kuluarowych. W polityce liczyło się nie tylko to, co zostało powiedziane publicznie, ale także to, co można było dowiedzieć się w prywatnych rozmowach — to tam często zapadały kluczowe decyzje, które mogły wpłynąć na bieg wydarzeń. Uśmiechnął się tylko do Agnara lekko, czekając na jego decyzję, gotów, by wznieść toast.
Ilmari Vanhanen
Re: Ogrody Jarlów Czw 15 Sie - 13:38
Ilmari VanhanenWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Gniótł pod czaszką słowa Björna, ciche, jak gdyby zawartą w nich prawdę należało zgubić w rozlanej po ogrodach kakofonii głosów, byleby nikt więcej nie spojrzał przez utkany na strunach harfy gobelin przywar na figury jarlów. I chociaż nie doczekały się jego odpowiedzi, skoro obecność Vernera kazała wyprostować plecy i język, zbyt łatwo wyławiający ukryte w odmętach umysłu refleksje, poczuł ten sam rodzaj ucisku na piersi, który towarzyszył mu, gdy rozmawiali po raz pierwszy, pochyleni nad miedzianym korpusem mechanizmu odżywającego po latach zapomnienia, a z ust nieopatrznie może popłynęła krytyka wznoszonego przez ich dziadków porządku. Chciał czasem móc traktować Radę i własną rodzinę jak zbiory rozłączne – pozwalał sobie wówczas zapominać, że nie były nimi nie kilka a kilkanaście pokoleń – kiedy natomiast myślał o ich zazębianiu się, zbyt często dostrzegał jedynie historię ustępstw nazywanych kompromisami. Nie potrafił jednak pozbyć się uwierającej świadomości, że Hugo Vanhanen był nie tylko ich niechętnym wykonawcą, ale i architektem.
Odwracając się od podium, uśmiechnął się do Guildensterna blado. Z tyłu myśli miał obraz czasu, gdy ich słowa zostaną potraktowane z powagą. Przyszłość była w jego oczach zawsze jaśniejsza, błyszczała polerowanym brązem wynalazków.
Zdało mu się, że w komplemencie Forsberga dosłyszał nikły ślad przytyku. Zmarszczył lekko brwi, nie zdążył jednak przypomnieć sobie, jak odnosili się do siebie kiedyś, zanim w rytm rozmowy wdarła się melodia obcego głosu, którego właściciel z rozbawieniem wpisanym w grymas twarzy zebrał na sobie uwagę tak Vernera, jak Björna. Przesunął wzrok po sylwetkach swoich rozmówców, ich profilach odwróconych od niego kątem. Wyczekiwał wyjaśnienia, a kiedy żaden z nich nie drgnął w jego kierunku, nabrał niezrozumiałego, podskórnego przekonania, że powinien może rozpoznać mężczyznę skrywającego w cieniu kapelusza rysy wyostrzone szramą złośliwości. Nie znalazł ich odbicia między rozmazanymi wspomnieniami przeszłych zjazdów, nie uchwycił go wśród licznych znajomych Forsberga – ci zresztą po tylu latach snuli się po jego pamięci niemal bezkształtni.
— Myślę, że z tych wieczorów rzadko wynika cokolwiek pożytecznego — odparł Vernerowi, przełykając z każdym słowem niewygodę prowadzenia konwersacji w poszerzonym gronie.
— Hipotezy, owszem — przyznał na pytanie Björna. Ojciec powiedział mu kiedyś, że abstrakcje ich dziedziny domagały się czasem wyjaśnień przez analogię. Siedzieli wtedy przy kuchennym stole nad szachownicą. Grał białymi – nie był pewny, dlaczego utkwił mu ten akurat detal – a po lewej stronie planszy stały już równo jego dwa piony i skoczek. Miał rozpocząć dopiero doktorat i niepokój pełzał mu po ciele wobec perspektywy stawania na katedrze, od ściśniętego żołądka do natarczywych myśli. — Aberracje są jak drobne zmarszczki wzdłuż zasad naszej magii, tam gdzie wykrzywiają ją echa innych światów, o innych prawach i może innej magii. — Wracał coraz częściej na ścieżkę prowadzącą okrężną drogą ku osamotnionej chacie. Ciągnęła się twarda i niewzruszona, on widział ją jednak wciąż zamrożoną w migawce tamtego momentu, gdy spływała między skalistym krajobrazem niczym kolejny górski potok, szkląc się do słońca falującą taflą pyłu i kamieni. Myślał też, więcej nawet niż pozwalał mu czas spędzony na wyprawach wzdłuż poszarpanego brzegu jeziora, o topografii miejsc, które dobijały się teraz niby niezapowiedziani goście u drzwi ich rzeczywistości donośnym pukaniem. — Enklawy powstają, jak się wydaje, w miejscach gdzie to obce oddziaływanie okazuje się wystarczająco silne, by jego efekt był więcej niż czasowy. — Przeczytał znów pracę Søgaarda. Zdała mu się zakończona przedwcześnie i niekompletna, jej wnioski przypominały składane w całość zdania, wyrywane spod ciężkiego skrzydła dębowych drzwi, gdy będąc chłopcem podsłuchiwał dysput prowadzonych w bibliotece w domu rodzinnym, w Turku. Wierzył, że poza tymi urywkami, w dalszych badaniach kryły się upragnione odpowiedzi. — Pozostaje jeszcze pytanie, dlaczego nie sięgnęły do Midgardu. Jeśli nie mylimy się, jeśli nie myli się mój ojciec — zawahał się na chwilę i kontynuował ciszej — budując miejską instalację przypadkiem stworzyliśmy barierę nieróżniącą się bardzo od tych wznoszonych teraz w Kopenhadze. W Fjelldal nie ma śladów aberracyjnych, bo sami zamknęliśmy się w enklawie. Paradoks polega na tym, że wolnej od wykrzywionej magii, gdy reszta Skandynawii jest zalewana jej falami. — Rzucił Vernerowi krótkie spojrzenie i uniósł pytająco brew, uspokajając obawy o jego zdrowie dopiero z iskrą ożywienia we wzroku przyjaciela. Sięgnął do prawej kieszeni. Wyciągnął z niej połyskujące brązem puzderko, które mogłoby skrywać takt zegarka albo igłę kompasu. Otworzył obłe połówki – w każdej zachodziły na siebie półokrągłe wstęgi symboli, grawerowanych liter greckich i inskrypcji runicznych; pomiędzy nimi poruszały się płynnymi skokami czarne szpile wskazówek. — To dopiero prototyp, czasem model gubi się w obliczeniach, ale tak, wykrywa moment wystąpienia anomalii.
Skierował znów do Björna uśmiech, pozbawiony jednak zadowolenia towarzyszącego zwykle ukończeniu projektu. Schował zaraz mechanizm z powrotem w kieszeń, decydując, że opowie o nim przy lepszej okazji.
Wycofał się o krok, gdy uwagę Guildensterna przykuł znów nieznajomy mężczyzna, a Forsberg zwrócił się z pytaniem do kandydatów. Tłum rozpływał się w świetle zmierzchu w smugach czerni i wyjaskrawionych kolorów. Soczewki binokularów jego ojca zaświeciły złoto między sylwetkami akademików. Wyobrażał sobie wyraz jego twarzy – zbyt odległej, by mógł go dostrzec – i wiedział, że kiedy Evert Forsberg, ojciec Vernera, ściskał mu dłoń z gratulacjami, nie pozostało nic ze spowijającego ją w ostatnich tygodniach ponurego welonu wątpliwości. Rozmawiał z ojcem o jego powrocie z emerytury przed kilkoma dniami, roztaczali wspólnie szeroki horyzont badań nad strukturą magii i materii, rozpoczętych w połowie lat sześćdziesiątych i podejmowanych znowu. Odkąd sięgał pamięcią, gdy ojciec opowiadał o prawach rządzących światem, w jego postawie gasło na moment rozczarowanie niepowodzeniem dawnych projektów, wstrzymanych przedwcześnie i zarzuconych przez wzgląd na podnoszone przez konserwatystów kontrowersje. Niecały tydzień temu, w dniu jego dwudziestych ósmych urodzin, gorycz głosu, z którą profesor opisywał nierozważną młodość, starła się i ustąpiła wyrażanej rzadziej mieszance wstydu i uporu. Aarno Vanhanen patrzył na niego, jak nie zdarzyło mu się jeszcze nigdy – w jasnych oczach skrzyła się determinacja mężczyzny, pragnącego by syn nie zapamiętał go, jako uciekającego od przeciwności tchórza.
Gryzło go wciąż osiadłe na nim wtedy uczucie spomiędzy smutku i złości, a wypowiedź Hallmunda Guildensterna wbiła się w nie, rezonując z uformowaną już skargą.
— Powiedziałbym… — głos zazgrzytał mu brzydko chrypą, buntując się u progu publicznego wystąpienia, jak gdyby dawał mu zrozumieć, że było błędem. — Kłóciłbym się, że mądry Głosiciel Prawa powinien przede wszystkim wiedzieć, czego sam nie pojmuje i rozdzielić pytania od lęków. — Nosił w sobie przekonanie, że konserwatyści kierowali się strachem przed nieznanym. W momencie jednak, gdy konfrontował się z jednym z ich przywódców, przeszło mu przez myśl, że mógł się mylić. — Słuchać tych, którzy wiedzieć mogą lepiej i wspierać tych, którzy chcą zrozumieć. — Zdało mu się, że w spojrzeniu jarla utkwił okruch chłodu, przypominający o dyskusji z doktor Hallström. — Jesteśmy w momencie naszej historii, gdy nauka może jako jedyna odnaleźć drogę do odpowiedzi i bezpieczeństwa.
Agnar Eriksen
Re: Ogrody Jarlów Czw 15 Sie - 17:39
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Polityka brudziła dłonie bardziej niż niejedna fizyczna praca. Ostatnie wydarzenia jakie miały miejsce w Midgardze wskazywały jasno, że zmiany i inne podejście jest potrzebnę, wręcz niezbędne, aby coś się zmieniło.
Jednak politycy, tacy jak Hallström najwidoczniej nie rozumieli albo nie wiedzieli kiedy zejść ze sceny z twarzą. W oczach Łowcy rzeczny jarl zyskał by o wiele więcej przyznając się rezygnacją z dalszego kandydowania. Ludzie bardziej ufają osobom świadomym własnych błędów. W swoim zadufaniu musiał uznać, że jednak nadal ma coś do zaoferowania i powiedzenia. I mówił.
A im dłużej Agnar go słuchał tym bardziej rozumiał, że dla Hallströma nie ma już miejsca. Teoretycznie jako Łowca powinien być za zabijaniem każdej genetyki, polowaniem na nich w dzień i w nocy, tyle że świat nie był czarno - biały, nie dzielił się na tych złych i tych dobrych.
Zło to zło, mniejsze czy większe. Granice są bardzo zatarte. Ludzie chcieli wierzyć w to, że potwory są gorsze od nich. Wtedy nie mieli wyrzutów sumienia z powodu okropieństw jakich sami się dopuszczali. W ich oczach bicie staruszki pasem i okradanie sąsiada zdawało się mniej potworne kiedy obok był ktoś obdarzony genetyką. On sam wiedział, że nie każdy potwór, potworem był.
Ktoś by rzekł, że zmiękł, że im robił się starszy tym bardziej pobłażał.
Agnar widział dość i nie miał zamiaru zmieniać swoich poglądów.
-Jarl Guildenstern, jeżeli jest sprytny, wyciągnie z rządów poprzednika to co było dobre, to co rozzłościło ludzi przekuje na swoją korzyść i Przymierze Pierwszych dalej będzie u władzy. - Mruknął w stronę Edgara. Nie mogli zapominać, że za kandydatem stała cała rzesza ludzi, która korzystała na tym kto zajmował funkcję Głosiciela Praw. Szczerze liczył na przetasowania i choć powinien wspierać całym sobą kandydaturę dziadka, tak nie potrafił się zebrać w sobie na głośne poparcie jego osoby. Uznał, że milczenie będzie w tym wypadku lepszym wyjściem. -Ale nie teraz. - Odparł na zaczepkę przyjaciela i sięgnął po róg, aby wznieść toast wraz z przemawiającym, a potem zerknąć w stronę stojącej na uboczu Eiry. Skinął głową, że zgadza się na spotkanie. Dość już się nasłuchał od polityków. -Straciłaś przepychanki między jarlami. - Zagadał Eirę kiedy byli bliżej. Oddalenie się od tłumu pozwalało złapać głębszy oddech przed kolejnymi atrakcjami wieczoru.
Jednak politycy, tacy jak Hallström najwidoczniej nie rozumieli albo nie wiedzieli kiedy zejść ze sceny z twarzą. W oczach Łowcy rzeczny jarl zyskał by o wiele więcej przyznając się rezygnacją z dalszego kandydowania. Ludzie bardziej ufają osobom świadomym własnych błędów. W swoim zadufaniu musiał uznać, że jednak nadal ma coś do zaoferowania i powiedzenia. I mówił.
A im dłużej Agnar go słuchał tym bardziej rozumiał, że dla Hallströma nie ma już miejsca. Teoretycznie jako Łowca powinien być za zabijaniem każdej genetyki, polowaniem na nich w dzień i w nocy, tyle że świat nie był czarno - biały, nie dzielił się na tych złych i tych dobrych.
Zło to zło, mniejsze czy większe. Granice są bardzo zatarte. Ludzie chcieli wierzyć w to, że potwory są gorsze od nich. Wtedy nie mieli wyrzutów sumienia z powodu okropieństw jakich sami się dopuszczali. W ich oczach bicie staruszki pasem i okradanie sąsiada zdawało się mniej potworne kiedy obok był ktoś obdarzony genetyką. On sam wiedział, że nie każdy potwór, potworem był.
Ktoś by rzekł, że zmiękł, że im robił się starszy tym bardziej pobłażał.
Agnar widział dość i nie miał zamiaru zmieniać swoich poglądów.
-Jarl Guildenstern, jeżeli jest sprytny, wyciągnie z rządów poprzednika to co było dobre, to co rozzłościło ludzi przekuje na swoją korzyść i Przymierze Pierwszych dalej będzie u władzy. - Mruknął w stronę Edgara. Nie mogli zapominać, że za kandydatem stała cała rzesza ludzi, która korzystała na tym kto zajmował funkcję Głosiciela Praw. Szczerze liczył na przetasowania i choć powinien wspierać całym sobą kandydaturę dziadka, tak nie potrafił się zebrać w sobie na głośne poparcie jego osoby. Uznał, że milczenie będzie w tym wypadku lepszym wyjściem. -Ale nie teraz. - Odparł na zaczepkę przyjaciela i sięgnął po róg, aby wznieść toast wraz z przemawiającym, a potem zerknąć w stronę stojącej na uboczu Eiry. Skinął głową, że zgadza się na spotkanie. Dość już się nasłuchał od polityków. -Straciłaś przepychanki między jarlami. - Zagadał Eirę kiedy byli bliżej. Oddalenie się od tłumu pozwalało złapać głębszy oddech przed kolejnymi atrakcjami wieczoru.
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Björn Guildenstern
Re: Ogrody Jarlów Czw 15 Sie - 20:15
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
W Domu Jarlów panowała napięta atmosfera, którą dało się odczuć niemal w każdym zakamarku ogrodów. Z każdą chwilą pojawiało się coraz więcej osób, których widok przyprawiał go o nieprzyjemne uczucie ściskania w żołądku. Gdyby nie oficjalna nominacja jego dziadka, najchętniej odwróciłby się na pięcie i uciekł jak najdalej od tego miejsca, jednak wiedział, że musi wytrwać. Był w stanie przeżyć swojego brata, który postanowił do niego wyjątkowo nie podchodzić i nie zatruwać mu życia, lecz obecność Vernera czy Kåre po ostatnich wydarzeniach dodatkowo potęgowała jego niepokój. Ciężko było mu ich zignorować, czując, że każda rozmowa z nimi była jak stąpanie po cienkim lodzie — i to wszystko w towarzystwie Ilmariego, na którym coraz bardziej, jak powoli się przyłapywał na samym myśleniu, zaczynało mu dziwnie zależeć. Guildenstern czuł jak Verner, ze swoją przeklętą, oceniającą naturą, zdawał się analizować każdy jego ruch i słowo, jakby szukał w nim wad lub oznak słabości po ostatnim spotkaniu, podczas gdy Kåre, którego nie powinno było tu być, budził w nim dziwną mieszankę strachu i niepewności. Wiedział, że cokolwiek zrobi, będzie miało swoje konsekwencje i choć ucieczka wydawała się kuszącą opcją, to była jedynie tylko iluzją.
— Już nie przesadzajmy — odezwał się w odpowiednim momencie, starając się nadać swojemu głosowi pewności, której w rzeczywistości mu brakowało. Słowa te miały być tarczą, ochroną przed insynuacjami, które zaczęły pojawiać się w rozmowie, choć mogły być niezrozumiałe dla Ilmariego. Nie zamierzał wdawać się w bezpośrednią konfrontację ani odpierać aluzji ze strony Vernera i Kåre, mimo iż każde ich spojrzenie i zawoalowana uwaga były niczym ciosy, wymierzone prosto w jego osobę. Pojedynek był nierówny — dwóch przeciw jednemu, a on był w tej sytuacji na zdecydowanie przegranej pozycji. — Ale to samo można by powiedzieć o tobie, Vernerze. Skąd u ciebie tyle czasu? — dodał, gdy tylko upił łyk alkoholu, przenosząc na moment swój wzrok w kierunku Kåre, którego chciałby jak najszybciej się pozbyć. — A ciebie chyba nie powinno tu być? Byłeś zaproszony? — zapytał Björn, pozwalając, by w jego głosie zabrzmiała nutka prowokacji. Nie wiedział, jak daleko mężczyzna był w stanie się posunąć, ale — w przeciwieństwie do Guildensterna — nie miał nic do stracenia, dlatego tym bardziej przeklinał siebie za nieostrożność, przez którą stał się ofiarą szantażu. — Słyszałem przy okazji, że dobrze znacie się z Vernerem. Też wspólne pasje? — skłamał z premedytacją Björn, nie do końca wiedząc, jakie łączyły ich relacje.
— To bardzo ciekawe, co mówisz — pozwolił powrócić do tematu poruszonego przez Ilmariego o aberracjach, które zaczęły pojawiać się w różnych częściach magicznej Skandynawii. Choć wcześniej były jedynie sporadycznymi zdarzeniami, to teraz zaczęły przybierać na sile i intensywności, co stanowiło zagrożenie nie tylko dla galdrów, ale i dla całej równowagi świata, który od wieków opierał się na harmonii między magią a naturą. — Myślę, że będzie to trzeba dokładnie zbadać, choć domyślam się, że Komisja do Spraw Niemagicznych już nad tym pracuje — dodał po chwili, od czasu do czasu skupiając się na wymianach zdań między kandydatami i uczestnikami zjazdu. Nie zamierzał się udzielać, choć przez moment analizował wypowiedź swojego dziadka, który, choć surowy i wymagający, miał talent do trafnych diagnoz i pragmatycznych rozwiązań. W tym przypadku zgadzał się z nim w pełni — najlepsze, co można było zrobić, to zacząć od podstaw, od solidnej analizy i zrozumienia.
Czy aby na pewno?
— Już nie przesadzajmy — odezwał się w odpowiednim momencie, starając się nadać swojemu głosowi pewności, której w rzeczywistości mu brakowało. Słowa te miały być tarczą, ochroną przed insynuacjami, które zaczęły pojawiać się w rozmowie, choć mogły być niezrozumiałe dla Ilmariego. Nie zamierzał wdawać się w bezpośrednią konfrontację ani odpierać aluzji ze strony Vernera i Kåre, mimo iż każde ich spojrzenie i zawoalowana uwaga były niczym ciosy, wymierzone prosto w jego osobę. Pojedynek był nierówny — dwóch przeciw jednemu, a on był w tej sytuacji na zdecydowanie przegranej pozycji. — Ale to samo można by powiedzieć o tobie, Vernerze. Skąd u ciebie tyle czasu? — dodał, gdy tylko upił łyk alkoholu, przenosząc na moment swój wzrok w kierunku Kåre, którego chciałby jak najszybciej się pozbyć. — A ciebie chyba nie powinno tu być? Byłeś zaproszony? — zapytał Björn, pozwalając, by w jego głosie zabrzmiała nutka prowokacji. Nie wiedział, jak daleko mężczyzna był w stanie się posunąć, ale — w przeciwieństwie do Guildensterna — nie miał nic do stracenia, dlatego tym bardziej przeklinał siebie za nieostrożność, przez którą stał się ofiarą szantażu. — Słyszałem przy okazji, że dobrze znacie się z Vernerem. Też wspólne pasje? — skłamał z premedytacją Björn, nie do końca wiedząc, jakie łączyły ich relacje.
— To bardzo ciekawe, co mówisz — pozwolił powrócić do tematu poruszonego przez Ilmariego o aberracjach, które zaczęły pojawiać się w różnych częściach magicznej Skandynawii. Choć wcześniej były jedynie sporadycznymi zdarzeniami, to teraz zaczęły przybierać na sile i intensywności, co stanowiło zagrożenie nie tylko dla galdrów, ale i dla całej równowagi świata, który od wieków opierał się na harmonii między magią a naturą. — Myślę, że będzie to trzeba dokładnie zbadać, choć domyślam się, że Komisja do Spraw Niemagicznych już nad tym pracuje — dodał po chwili, od czasu do czasu skupiając się na wymianach zdań między kandydatami i uczestnikami zjazdu. Nie zamierzał się udzielać, choć przez moment analizował wypowiedź swojego dziadka, który, choć surowy i wymagający, miał talent do trafnych diagnoz i pragmatycznych rozwiązań. W tym przypadku zgadzał się z nim w pełni — najlepsze, co można było zrobić, to zacząć od podstaw, od solidnej analizy i zrozumienia.
Czy aby na pewno?
Vaia Cortés da Barros
Re: Ogrody Jarlów Czw 15 Sie - 23:07
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Słuchała z uwagą Hallströma, ciekawa jego odpowiedzi i ich wszystkich. Nie miała prawa głosu, jasne, ale zawsze dobrze było wiedzieć, czego mogła się spodziewać. Domyślała się, że niektóre z tych pytań mogły mieć drugie dno, ale nie wyłapywała tego typu niuansów. Cóż, jakby na to nie spojrzeć, polityk był z niej beznadziejny, nawet jeśli udało jej się nauczyć, kiedy się nie odzywać.
Dlatego całkowitym milczeniem pominęła kwestię reformy Kruczej Straży. I o dziwo zachowała przy tym całkowicie neutralny wyraz twarzy, jakby jej to w ogóle nie obchodziło. Z doświadczenia wiedziała, że jeśli politycy chcą coś reformować, to przeważnie pod swoje widzimisię. No i przecież kompletnie nie uważała genetyk za niebezpieczeństwo, a przynajmniej nie w takim sensie, co na przykład Gleipnir. Dlatego też uniosła odrobinkę kącik ust, gdy odezwała się Reidunn. Tak, ona miała rację. Nikt nie wybierał sobie tego, kim się rodził. Najchętniej uniosłaby róg z alkoholem na jej cześć, ale prywatne poglądy zostawiała zazwyczaj tylko dla przyjaciół. No ale potem określiła się w kwestii ślepców, a tu już Vaia była przeciwko. Może nie do końca, ale w większości. Tyle, że nie zamierzała dyskutować na ten temat z jarlami, więc zaczęła błądzić też wzrokiem po tłumie, w poszukiwaniu ewentualnych zagrożeń i swojego oddziału. Zawsze było dobrze zorientować się, co się dzieje bokiem, obiektywnie i tak najbardziej zagrożeni byli jarlowie. Dlatego własnym zdaniem stała w dobrym miejscu, blisko nich, w każdej chwili gotowa do interwencji, z adrenaliną uderzającą w krwiobiegu.
Guildenstern za to wydawał się przynajmniej na razie mówić z największym sensem. Ani nie litował się nad większością ślepców ani nie próbował wykończyć wszystkich genetyk. Skinęła mu więc głową, gdy zaczął odpowiadać na jej pytanie w określeniu, że przyjmuje odpowiedź i więcej komentarzy nie ma. Bo i nie miała, wszystko było sprawą delikatną. Barros za dobrze wiedziała, że większość społeczeństwa przeważnie była albo radykalna albo wręcz przeciwnie. Ludzi stojących po środku zazwyczaj było relatywnie niewiele, ale to była tylko teoria i statystyka. Nie znała na tyle Midgardu ani klanów, by o tym wyrokować. Byle nikt jej nie przeszkadzał w wykonaniu pracy. W której to, nota bene, była i gęstniejący tłum zaczynał ją drażnić, podnosząc włoski na skórze. Nie była pewna, czy to początek ataku paniki, ale nadal nie czuła się komfortowo, powoli zaczynając wewnętrznie syczeć na każdego i zbyt łatwo się irytować. Eriksen nie pomagał, a nawet zirytował ją mocniej. Gdyby nie obecność Brage obok chyba nie hamowałaby języka na jego zarzut. Bo inaczej nie dało się odebrać słów jarla, jak tylko zarzutem.
- Ależ oczywiście. - uśmiechnęła się uprzejmie, z całych sił dusząc swoje wewnętrzne zwierzę. Nigdy więcej pieprzonych zebrań, nawet jakby mieli podwójnie zapłacić. Potrzebowała zapalić i się uspokoić, wyjść z tego tłumu gdzieś na bok. - Dlatego jestem w najlepszym miejscu. Najbliżej osób, które mogą być narażone na atak. - stwierdziła spokojnie, tonem osoby, której nie pierwszy raz zarzucano, że źle wykonuje swoje obowiązki. Jeszcze raz skupiła się na tłumie, nie wynajdując jak na razie żadnego niebezpieczeństwa. Mogła sobie dyskutować i rzucać pytaniami, ale to nie oznaczało od razu, że nie uważała na zagrożenia. Ot można było to zwać przykrywką i to skuteczną.
- Aczkolwiek zdaje się, że czas na zmianę warty. - oznajmiła na tyle swobodnie, na ile była w stanie, z lekkim ukłonem żegnając się ze złośliwością starego jarla i wmieszała się w tłum, wymieniając się z jednym z kolegów z oddziału.
Stanęła gdzieś z boku, biorąc kilka głębokich wdechów, zanim lekko drżącymi rękami wyciągnęła papierosy z kieszeni. Musiała odpędzić atak paniki i wytrzymać w tym cholernym mundurze dalej. Czuła się, jakby materiał drażnił każdą jedną bliznę. Z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że Brage poszedł za nią i bez słowa zaoferowała mu papierosa. Nie orientowała się, kto pali a kto nie, więc oferowała każdemu chętnemu.
- Niech to szlag jasny. - burknęła w końcu, zaciągając się dymem i skupiając się na tłumie. Z boku to nie było aż tak efektywne, ale wystarczająco była już w środku. Szukała wszystkiego, co mogłoby być zagrożeniem.
Dlatego całkowitym milczeniem pominęła kwestię reformy Kruczej Straży. I o dziwo zachowała przy tym całkowicie neutralny wyraz twarzy, jakby jej to w ogóle nie obchodziło. Z doświadczenia wiedziała, że jeśli politycy chcą coś reformować, to przeważnie pod swoje widzimisię. No i przecież kompletnie nie uważała genetyk za niebezpieczeństwo, a przynajmniej nie w takim sensie, co na przykład Gleipnir. Dlatego też uniosła odrobinkę kącik ust, gdy odezwała się Reidunn. Tak, ona miała rację. Nikt nie wybierał sobie tego, kim się rodził. Najchętniej uniosłaby róg z alkoholem na jej cześć, ale prywatne poglądy zostawiała zazwyczaj tylko dla przyjaciół. No ale potem określiła się w kwestii ślepców, a tu już Vaia była przeciwko. Może nie do końca, ale w większości. Tyle, że nie zamierzała dyskutować na ten temat z jarlami, więc zaczęła błądzić też wzrokiem po tłumie, w poszukiwaniu ewentualnych zagrożeń i swojego oddziału. Zawsze było dobrze zorientować się, co się dzieje bokiem, obiektywnie i tak najbardziej zagrożeni byli jarlowie. Dlatego własnym zdaniem stała w dobrym miejscu, blisko nich, w każdej chwili gotowa do interwencji, z adrenaliną uderzającą w krwiobiegu.
Guildenstern za to wydawał się przynajmniej na razie mówić z największym sensem. Ani nie litował się nad większością ślepców ani nie próbował wykończyć wszystkich genetyk. Skinęła mu więc głową, gdy zaczął odpowiadać na jej pytanie w określeniu, że przyjmuje odpowiedź i więcej komentarzy nie ma. Bo i nie miała, wszystko było sprawą delikatną. Barros za dobrze wiedziała, że większość społeczeństwa przeważnie była albo radykalna albo wręcz przeciwnie. Ludzi stojących po środku zazwyczaj było relatywnie niewiele, ale to była tylko teoria i statystyka. Nie znała na tyle Midgardu ani klanów, by o tym wyrokować. Byle nikt jej nie przeszkadzał w wykonaniu pracy. W której to, nota bene, była i gęstniejący tłum zaczynał ją drażnić, podnosząc włoski na skórze. Nie była pewna, czy to początek ataku paniki, ale nadal nie czuła się komfortowo, powoli zaczynając wewnętrznie syczeć na każdego i zbyt łatwo się irytować. Eriksen nie pomagał, a nawet zirytował ją mocniej. Gdyby nie obecność Brage obok chyba nie hamowałaby języka na jego zarzut. Bo inaczej nie dało się odebrać słów jarla, jak tylko zarzutem.
- Ależ oczywiście. - uśmiechnęła się uprzejmie, z całych sił dusząc swoje wewnętrzne zwierzę. Nigdy więcej pieprzonych zebrań, nawet jakby mieli podwójnie zapłacić. Potrzebowała zapalić i się uspokoić, wyjść z tego tłumu gdzieś na bok. - Dlatego jestem w najlepszym miejscu. Najbliżej osób, które mogą być narażone na atak. - stwierdziła spokojnie, tonem osoby, której nie pierwszy raz zarzucano, że źle wykonuje swoje obowiązki. Jeszcze raz skupiła się na tłumie, nie wynajdując jak na razie żadnego niebezpieczeństwa. Mogła sobie dyskutować i rzucać pytaniami, ale to nie oznaczało od razu, że nie uważała na zagrożenia. Ot można było to zwać przykrywką i to skuteczną.
- Aczkolwiek zdaje się, że czas na zmianę warty. - oznajmiła na tyle swobodnie, na ile była w stanie, z lekkim ukłonem żegnając się ze złośliwością starego jarla i wmieszała się w tłum, wymieniając się z jednym z kolegów z oddziału.
Stanęła gdzieś z boku, biorąc kilka głębokich wdechów, zanim lekko drżącymi rękami wyciągnęła papierosy z kieszeni. Musiała odpędzić atak paniki i wytrzymać w tym cholernym mundurze dalej. Czuła się, jakby materiał drażnił każdą jedną bliznę. Z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że Brage poszedł za nią i bez słowa zaoferowała mu papierosa. Nie orientowała się, kto pali a kto nie, więc oferowała każdemu chętnemu.
- Niech to szlag jasny. - burknęła w końcu, zaciągając się dymem i skupiając się na tłumie. Z boku to nie było aż tak efektywne, ale wystarczająco była już w środku. Szukała wszystkiego, co mogłoby być zagrożeniem.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Strona 1 z 2 • 1, 2