:: Midgard :: Stare Miasto :: Dom Jarlów
Strona 2 z 2 • 1, 2
Ogrody Jarlów
+7
Bezimienny
Prorok
Eira Bergdahl
Agnar Eriksen
Edgar Oldenburg
Vaia Cortés da Barros
Mistrz Gry
11 posters
Mistrz Gry
Ogrody Jarlów Sob 26 Gru - 16:37
First topic message reminder :
Ogrody Jarlów
Prowadzą po nich kamienne ścieżki, które umożliwiają spacer w otoczeniu nastrojowej przyrody. Na różnych etapach drogi zostały postawione posągi, czujnie obserwujące każdego z wymijających je przechodniów. Roślinność jest zawsze zadbana – nic dziwnego, skoro czuwa nad nią cały sztab ogrodników. Można tutaj podziwiać drzewa, przycięte na określony wzór żywopłoty, tuje, pomniejsze krzewy. Przejście całych ogrodów zajmuje dużo czasu, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę drugą ich część, która jest bardziej dzika.
Eira Bergdahl
Re: Ogrody Jarlów Pią 16 Sie - 16:19
Eira BergdahlWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 41 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : zwierzęcoustny
Zawód : hodowca trolli, herpetolog
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : zawodnik: łucznictwo (I), wprawny łowca (I), miłośnik zwierząt (II), mowa istot
Statystyki :
alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 35 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 35 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Obserwowała mimikę i gesty czynione wśród budzących emocje rozmów. Każdemu z kandydatów poświęciła chwilę uwagi, by następnie przyjrzeć się tym, co gromadzili się wokół. Wsłuchiwała się we wszystko, co do niej docierało. Raz po raz spoglądała też w kierunku panny Barros, której widok wciąż wabił mnogością niezadanych pytań. Nie dla nich były to jednakże czas czy miejsce - dlatego tylko patrzyła, jak znajoma sylwetka oddala się i znika gdzieś w tłumie, od którego ona sama się oddzielała.
Nieco częściej śledziła plecy tych, w których żyłach płynęła krew Eriksenów oraz Guildensternów. Z pierwszymi związana była poprzez matkę, zaś z drugimi - przez zmarłego małżonka. Nie wyciągała wniosków z samego faktu rozmów; wszak wszystko tutaj było dziś zaledwie grą dymów i luster. Eleganckim emblematem, który miał kusić odpowiednie myśli oraz oko. Mimo to, zapamiętywała, bowiem wiedziała, że wszystko stanie się przedmiotem jednego, konkretnego zainteresowania.
Dźwignęła kącik ust w subtelnym półuśmiechu na widok zbliżającej się dwójki. Ustawiła się w wygodnym kontrapoście i uniosła róg w niemym powitaniu. Skinęła miękko każdemu z jegomości, by z - pogłębionym grymasem - zareagować na uwagę.
— Hmmm — mruknęła niskim, ciepłym tembrem, by w ślad za dźwiękiem podążyło spojrzenie posłane w kierunku, z którego galdrowie przybyli. — Czyżby ominęło mnie coś, dla odmiany, godnego uwagi? — Nie do końca powściągnęła niegroźną drwinę, która zaostrzyła głoski.
— Skål — wzniosła krótki toast, by przesunąć niepokojąco jasnym wzrokiem po obliczach przybyszy.
— Ci u władzy smakują najlepiej w odosobnieniu i komforcie. Być może nawet z pozycji pewnej uległej zależności, by mieli okazję łypnąć spod każdej swojej maski.
Znamiona braku powagi dźwięczały między sylabami, choć zarazem wzrok hodowczyni pozostawał poważny. Połyskiwał ostrożnym zaangażowaniem oraz dystansem, który w jej codzienności stanowił konieczność.
— Jakie wrażenie zrobili na was kandydaci? Wciąż głoszą swoje posterowe deklaracje i zapewnienia? — spytała, inicjując rozmowę o oczywistej trajektorii. — Widziałam, że rozmawialiście z Hallströmem i Guildensternem. — Każde słowo było zaledwie uprzejmą sugestią. Jakby zapraszała, w każdej chwili gotowa zmienić temat oraz odejść na moment od otaczającego ich nimbu krytycznego zwątpienia.
— Eriksen stanowi zaskoczenie. — Czy aby na pewno? Kiwnęła łbem w jego kierunku, po czym upiła z rogu. Kolejny raz omiotła wzrokiem towarzystwo, by wrócić atencją do swoich rozmówców.
— Jakie macie plany na tę mniej oficjalną część? — zagaiła, chcąc ulżyć wszechobecnej podniosłości, z którą sama miała na co dzień niewiele wspólnego. Zamknięta w swoim eremie bądź błądząca po rezerwatowych ostępach, w miejscach takich jak to kwitła, lecz tak samo prędko więdła.
Nieco częściej śledziła plecy tych, w których żyłach płynęła krew Eriksenów oraz Guildensternów. Z pierwszymi związana była poprzez matkę, zaś z drugimi - przez zmarłego małżonka. Nie wyciągała wniosków z samego faktu rozmów; wszak wszystko tutaj było dziś zaledwie grą dymów i luster. Eleganckim emblematem, który miał kusić odpowiednie myśli oraz oko. Mimo to, zapamiętywała, bowiem wiedziała, że wszystko stanie się przedmiotem jednego, konkretnego zainteresowania.
Dźwignęła kącik ust w subtelnym półuśmiechu na widok zbliżającej się dwójki. Ustawiła się w wygodnym kontrapoście i uniosła róg w niemym powitaniu. Skinęła miękko każdemu z jegomości, by z - pogłębionym grymasem - zareagować na uwagę.
— Hmmm — mruknęła niskim, ciepłym tembrem, by w ślad za dźwiękiem podążyło spojrzenie posłane w kierunku, z którego galdrowie przybyli. — Czyżby ominęło mnie coś, dla odmiany, godnego uwagi? — Nie do końca powściągnęła niegroźną drwinę, która zaostrzyła głoski.
— Skål — wzniosła krótki toast, by przesunąć niepokojąco jasnym wzrokiem po obliczach przybyszy.
— Ci u władzy smakują najlepiej w odosobnieniu i komforcie. Być może nawet z pozycji pewnej uległej zależności, by mieli okazję łypnąć spod każdej swojej maski.
Znamiona braku powagi dźwięczały między sylabami, choć zarazem wzrok hodowczyni pozostawał poważny. Połyskiwał ostrożnym zaangażowaniem oraz dystansem, który w jej codzienności stanowił konieczność.
— Jakie wrażenie zrobili na was kandydaci? Wciąż głoszą swoje posterowe deklaracje i zapewnienia? — spytała, inicjując rozmowę o oczywistej trajektorii. — Widziałam, że rozmawialiście z Hallströmem i Guildensternem. — Każde słowo było zaledwie uprzejmą sugestią. Jakby zapraszała, w każdej chwili gotowa zmienić temat oraz odejść na moment od otaczającego ich nimbu krytycznego zwątpienia.
— Eriksen stanowi zaskoczenie. — Czy aby na pewno? Kiwnęła łbem w jego kierunku, po czym upiła z rogu. Kolejny raz omiotła wzrokiem towarzystwo, by wrócić atencją do swoich rozmówców.
— Jakie macie plany na tę mniej oficjalną część? — zagaiła, chcąc ulżyć wszechobecnej podniosłości, z którą sama miała na co dzień niewiele wspólnego. Zamknięta w swoim eremie bądź błądząca po rezerwatowych ostępach, w miejscach takich jak to kwitła, lecz tak samo prędko więdła.
Verner Forsberg
Re: Ogrody Jarlów Nie 18 Sie - 23:11
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Uniósł lekko brwi, gdy martwy Kåre Eriksen znalazł się pomiędzy nimi. Wciąż spoglądał na niego (dzięki dzielącej ich różnicy centrymetrów — dosłownie) z góry, jakby dzieląca ich różnica wieku nigdy się nie wyrównała i jakby na zawsze pozostali dziećmi z ogrodu Forsbergów. Pomimo przewidywań albo nadziei Eriksena, wciąż uśmiechał się tak samo promiennie, może nawet szerzej — nieświadomy jeszcze ani tego, że zgniły sekret łączy całą ich trójkę ani tego, jaki konkretny dramat rozgrywa się właśnie pomiędzy Guildensternem i Eriksenem. Lubił za to chaos, a powrót do życia martwego warga był o wiele bardziej interesujący (choć wykonany równie nieostrożnie i chaotycznie — Verner wciąż krytykował w myślach Kåre, szanując jego złośliwości, ale nie rozumiejąc dlaczego nie wplata w nie precyzji) niż kradzież widelców.
Stalowe oczy błysnęły, jakby chciał wtrącić się do tej niezrozumiałej rozgrywki, ale wtedy jego wzrok padł na milknącego Ilmarego. Vanhanen próbował nie zdradzać dyskomfortu, ale Verner znał tą minę zbyt dobrze i w przeszłości ignorował ją zbyt często (zwykle, gdy ładne dziewczyny lub popularni koledzy przerywali im rozmowy w szkole). Obiecał sobie, że będzie lepszym przyjacielem; chciał dziś zresztą podziękować Vanhanenowi za projekt nawodnienia szklarni, ale przy Björnie jakoś nie miał okazji. Zarazem złościło i kłuło go dziwne przeświadczenie, że tym razem chwilowe milczenie Ilmarego nie jest spowodowane brakiem prywatności pomiędzy nimi; tylko że sam jest w tym równaniu intruzem. Uśmiech powoli spełzł z jego twarzy i lekko skinął Ilmaremu głową, rozumiejąc jego niechęć odnośnie dzisiejszego wieczoru.
A potem Björn się odezwał i Verner nie mógł nie podjąć rzuconej mu rękawicy.
- Odkąd zostałem wdowcem - odezwał się powoli i cicho, przyjmując na twarz wyuczony wyraz smutku, podpatrywany od dzieciństwa u innych osób - faktycznie mam więcej czasu. - wypomniał Guildensternowi, próbując nie patrzeć na Ilmarego. Lubił wywoływać w ludziach dyskomfort wspominaniem o własnej tragedii, ale już nie w nim. - Oczywiście, że mamy wspólne zainteresowania, na przykład studia doktoranckie z alchemii. - przewrócił oczyma w odpowiedzi na pytanie Kåre, nieoczekiwanie dla samego siebie biorąc stronę Guildensterna, choć nie miał pojęcia o co im obu chodzi z tymi pasjami. - Mnie na przykład pasjonuje wynalazek Wywaru Księżycowego. - choć bardziej pasjonowały go eliksiry nielegalne oraz zdolne spowolnić menadę. - A ciebie? Z oczywistych względów nie przetestuję go w praktyce, więc chętnie posłuchamy. - zwrócił się do Kåre, bo był szczerze ciekaw jak to jest być wargiem, w dodatku Eriksenem. Młody powinien popełnić honorowe samobójstwo i Forsberga w złośliwy sposób ucieszyło, że tego nie zrobił. Z rozemocjonowania zapomniał, że Ilmari śledzi prasę plotkarską mniej wnikliwie niż on — kiedyś streszczał przyjacielowi takie skandale gdy był zbyt wstawiony by rozmawiać o nauce, ale od zbyt dawna nie rozmawiali na tyle regularnie.
Wsłuchał się w słowa Vanhanena — kierowane, ku jego irytacji, głównie do Björna — równie uważnie jak w trakcie ich znajomości, ale nieco bardziej chciwie niż zwykle. Każdy pomysł i hipoteza, lepsze od tych Vernera, rezonowały z tematami poruszanymi na spotkaniu w świątyni Lokiego. Mimowolnie wspominał gorliwe zainteresowanie Profety Tygve enklawami i aberracjami; widok podziwianego alchemika w kręgu ślepców; rozpierające go przekonanie, że tamto grono jest o wiele bardziej zainteresowane eksperymentami naukowymi niż zgromadzeni tutaj jarlowie. Już wtedy, słysząc o Kopenhadze, niechętnie zaczął myśleć o tym, jak bardzo Magisterium doceniłoby wiedzę i naukową intuicję Ilmarego. Gdyby znał kogokolwiek innego zdolnego pomóc Magisterium, bez wahania rzuciłby taką osobę na szaniec, byleby wspiąć się na wyżyny własnej ambicji — ale uparcie próbował odepchnąć od siebie myśli o Vanhanenie, chcąc trzymać go od tego wszystkiego z daleka. Teraz, słuchając o jego zainteresowaniu aberracjami, nie był pewien czy czuje łakomą ekscytację czy niewygodny niepokój. Verner powinien dowiedzieć od Ilmarego się jak najwięcej, ale co jeśli przyjaciel zabrnie do enklaw z motylami, jeśli dowie się zbyt wiele?
- Zgodnie z tą hipotezą, magia poza Midgardem byłaby mocniejsza czy słabsza, czy może zupełnie inna? - przechylił głowę z pewnym roztargnieniem zastanawiając się czy magia innych światów mogłaby uleczyć jego chorobę.
Wstrzymał oddech, widząc prototyp — zawsze lubił oglądać wynalazki Ilmarego — ale zanim zdążył go pochwalić, dostrzegł jak brąz błyszczy w promieniach zachodzącego słońca. Odruchowo — jak w Akademii, po tym jak koledzy zniszczyli jedną z zabawek młodego Vanhanena, a on z satysfakcją znalazł sprawiedliwe ujście dla swoich sadystycznych instynktów — zerknął ostrzegawczo na Kåre; pamiętając jak błyszczały srebrne widelce z zastawy Forsbergów. Potem, prowokująco podtrzymując spojrzenie Eriksena, odwinął lekko rękaw własnej koszuli aby w słońcu zalśnił złoty — złoty, nie brązowy — zegarek, jedna z kosztownych zachcianek. Wiedział, że zasłuchani w słowa innych ludzie bawią się czasem własną biżuterią, więc udając roztargnienie zsunął zegarek z nadgarstka i kilkakrotnie okręcił go w dłoniach, pozwalając złotu lśnić. Potem schował go do kieszeni, wsłuchując się w przemowy jarlów.
Gdy rozpoczął dyskusję z kandydatami, przesunął się lekko — tak, by niby przypadkowo zagrodzić swoimi plecami twarz niższego do siebie Kåre Eriksena (nie był przekonany czy chce, by jarl Eriksen rozpoznał krewniaka; pamiętał też sposób w jaki patrzył na syna Vegar; było w nim coś niewygodnego), a przy okazji strategicznie odgrodzić bruneta od Ilmarego i jego kieszeni.
Słysząc odpowiedź Hallströma, rozciągnął usta w drapieżnym uśmiechu.
- Rozumiem, że napawa jarla strachem śpiew niks w sklepie? - zakpił jawnie, choć był doskonale świadom, że Hallström miał na myśli ślepców. Jarl popełnił błąd, uparcie wrzucając ich do jednego wątka z przedstawicielami genetyk. - A może jakaś ekspedientka zauroczyła służącego Hallströmów i sprzedała mąkę po zawyżonej cenie? - wytknął bezlitośnie, bo przecież rzadko chodzili sami do sklepów. Korzystał z okazji, że jego ojciec jest pogrążony w rozmowie z ojcem Ilmarego i jeszcze nie zabił go wzrokiem.
Samemu podchwycił za to wzrok Reidunn gdy spojrzała w jego stronę i skinął jej lekko głową; na znak, że akceptuje jej kandydaturę. Nie mogła drażnić Hallströma równie odważnie jak on, ta szopka miała jej trochę pomóc. Słowa Myklebust nie rezonowały co prawda z Vernerem, perspektywa zamknięcia ślepców w odosobnieniu napawała go dyskomfortem — czy ktokolwiek zechciałby go w ogóle odwiedzić? — ale jej polityka wydawała się mniejszym złem, a ze specjalnej placówki chyba łatwiej uciec niż z więzienia.
Guildenstern wydawał się za to mówić samymi frazesami, rozczarowująco bezbarwnie.
Drgnął lekko, niespodziewanie słysząc głos Ilmarego (!) zwracającego się do jarlów (!) w obronie własnych przekonań (!). Obejrzał się na Vanhanena z zaskoczeniem (jak wiele zmieniło się przez ostatnie lata, jak wiele z jego życia przegapił, zamknąwszy się w piwnicy z księgami zakazanymi?), ale i nieskrywaną dumą. I niepokojem, który zawsze towarzyszył mu ilekroć Ilmari wychodził do ludzi z ubrudzonymi smarem rękawami albo znajdował się w towarzystwie złośliwych osób, które nie były Vernerem.
- To mądre słowa. - wypalił głośno do wszystkich, popierając publicznie Vanhanena zanim w ogóle przemyślał w jaki sposób chciałby to zrobić. Pomysł podsunął mu jarl Eriksen, którego wcześniejsze słowa o specjalistach Gleipniru Verner mógł wykorzystać. - W żadnym z przemówień nie padło nic o nauce. - dodał. - Jarl Eriksen pragnie dofinansować Kruczą Straż i wskazuje Gleipnir jako specjalistów od genetyk, ale co z budżetem dla naukowców? - nie obchodziło go to szczególnie, ale prowokował, bo (być może mylnie) sądził, że w ten sposób pomoże Ilmaremu. - I jacy specjaliści dokonali przełomu w zagrożeniu spowodowanym wargami? - po żartach z Kåre wciąż miał ten przykład w myślach. - Specjaliści Gleipniru, czy naukowcy, alchemicy, którzy wynaleźli Wywar Księżycowy? - zapytał Eriksena retorycznie, z zawodową solidarnością wierząc, że niedawny wynalazek środowiska naukowego działał skuteczniej niż wieki zabijania wargów.
Stalowe oczy błysnęły, jakby chciał wtrącić się do tej niezrozumiałej rozgrywki, ale wtedy jego wzrok padł na milknącego Ilmarego. Vanhanen próbował nie zdradzać dyskomfortu, ale Verner znał tą minę zbyt dobrze i w przeszłości ignorował ją zbyt często (zwykle, gdy ładne dziewczyny lub popularni koledzy przerywali im rozmowy w szkole). Obiecał sobie, że będzie lepszym przyjacielem; chciał dziś zresztą podziękować Vanhanenowi za projekt nawodnienia szklarni, ale przy Björnie jakoś nie miał okazji. Zarazem złościło i kłuło go dziwne przeświadczenie, że tym razem chwilowe milczenie Ilmarego nie jest spowodowane brakiem prywatności pomiędzy nimi; tylko że sam jest w tym równaniu intruzem. Uśmiech powoli spełzł z jego twarzy i lekko skinął Ilmaremu głową, rozumiejąc jego niechęć odnośnie dzisiejszego wieczoru.
A potem Björn się odezwał i Verner nie mógł nie podjąć rzuconej mu rękawicy.
- Odkąd zostałem wdowcem - odezwał się powoli i cicho, przyjmując na twarz wyuczony wyraz smutku, podpatrywany od dzieciństwa u innych osób - faktycznie mam więcej czasu. - wypomniał Guildensternowi, próbując nie patrzeć na Ilmarego. Lubił wywoływać w ludziach dyskomfort wspominaniem o własnej tragedii, ale już nie w nim. - Oczywiście, że mamy wspólne zainteresowania, na przykład studia doktoranckie z alchemii. - przewrócił oczyma w odpowiedzi na pytanie Kåre, nieoczekiwanie dla samego siebie biorąc stronę Guildensterna, choć nie miał pojęcia o co im obu chodzi z tymi pasjami. - Mnie na przykład pasjonuje wynalazek Wywaru Księżycowego. - choć bardziej pasjonowały go eliksiry nielegalne oraz zdolne spowolnić menadę. - A ciebie? Z oczywistych względów nie przetestuję go w praktyce, więc chętnie posłuchamy. - zwrócił się do Kåre, bo był szczerze ciekaw jak to jest być wargiem, w dodatku Eriksenem. Młody powinien popełnić honorowe samobójstwo i Forsberga w złośliwy sposób ucieszyło, że tego nie zrobił. Z rozemocjonowania zapomniał, że Ilmari śledzi prasę plotkarską mniej wnikliwie niż on — kiedyś streszczał przyjacielowi takie skandale gdy był zbyt wstawiony by rozmawiać o nauce, ale od zbyt dawna nie rozmawiali na tyle regularnie.
Wsłuchał się w słowa Vanhanena — kierowane, ku jego irytacji, głównie do Björna — równie uważnie jak w trakcie ich znajomości, ale nieco bardziej chciwie niż zwykle. Każdy pomysł i hipoteza, lepsze od tych Vernera, rezonowały z tematami poruszanymi na spotkaniu w świątyni Lokiego. Mimowolnie wspominał gorliwe zainteresowanie Profety Tygve enklawami i aberracjami; widok podziwianego alchemika w kręgu ślepców; rozpierające go przekonanie, że tamto grono jest o wiele bardziej zainteresowane eksperymentami naukowymi niż zgromadzeni tutaj jarlowie. Już wtedy, słysząc o Kopenhadze, niechętnie zaczął myśleć o tym, jak bardzo Magisterium doceniłoby wiedzę i naukową intuicję Ilmarego. Gdyby znał kogokolwiek innego zdolnego pomóc Magisterium, bez wahania rzuciłby taką osobę na szaniec, byleby wspiąć się na wyżyny własnej ambicji — ale uparcie próbował odepchnąć od siebie myśli o Vanhanenie, chcąc trzymać go od tego wszystkiego z daleka. Teraz, słuchając o jego zainteresowaniu aberracjami, nie był pewien czy czuje łakomą ekscytację czy niewygodny niepokój. Verner powinien dowiedzieć od Ilmarego się jak najwięcej, ale co jeśli przyjaciel zabrnie do enklaw z motylami, jeśli dowie się zbyt wiele?
- Zgodnie z tą hipotezą, magia poza Midgardem byłaby mocniejsza czy słabsza, czy może zupełnie inna? - przechylił głowę z pewnym roztargnieniem zastanawiając się czy magia innych światów mogłaby uleczyć jego chorobę.
Wstrzymał oddech, widząc prototyp — zawsze lubił oglądać wynalazki Ilmarego — ale zanim zdążył go pochwalić, dostrzegł jak brąz błyszczy w promieniach zachodzącego słońca. Odruchowo — jak w Akademii, po tym jak koledzy zniszczyli jedną z zabawek młodego Vanhanena, a on z satysfakcją znalazł sprawiedliwe ujście dla swoich sadystycznych instynktów — zerknął ostrzegawczo na Kåre; pamiętając jak błyszczały srebrne widelce z zastawy Forsbergów. Potem, prowokująco podtrzymując spojrzenie Eriksena, odwinął lekko rękaw własnej koszuli aby w słońcu zalśnił złoty — złoty, nie brązowy — zegarek, jedna z kosztownych zachcianek. Wiedział, że zasłuchani w słowa innych ludzie bawią się czasem własną biżuterią, więc udając roztargnienie zsunął zegarek z nadgarstka i kilkakrotnie okręcił go w dłoniach, pozwalając złotu lśnić. Potem schował go do kieszeni, wsłuchując się w przemowy jarlów.
Gdy rozpoczął dyskusję z kandydatami, przesunął się lekko — tak, by niby przypadkowo zagrodzić swoimi plecami twarz niższego do siebie Kåre Eriksena (nie był przekonany czy chce, by jarl Eriksen rozpoznał krewniaka; pamiętał też sposób w jaki patrzył na syna Vegar; było w nim coś niewygodnego), a przy okazji strategicznie odgrodzić bruneta od Ilmarego i jego kieszeni.
Słysząc odpowiedź Hallströma, rozciągnął usta w drapieżnym uśmiechu.
- Rozumiem, że napawa jarla strachem śpiew niks w sklepie? - zakpił jawnie, choć był doskonale świadom, że Hallström miał na myśli ślepców. Jarl popełnił błąd, uparcie wrzucając ich do jednego wątka z przedstawicielami genetyk. - A może jakaś ekspedientka zauroczyła służącego Hallströmów i sprzedała mąkę po zawyżonej cenie? - wytknął bezlitośnie, bo przecież rzadko chodzili sami do sklepów. Korzystał z okazji, że jego ojciec jest pogrążony w rozmowie z ojcem Ilmarego i jeszcze nie zabił go wzrokiem.
Samemu podchwycił za to wzrok Reidunn gdy spojrzała w jego stronę i skinął jej lekko głową; na znak, że akceptuje jej kandydaturę. Nie mogła drażnić Hallströma równie odważnie jak on, ta szopka miała jej trochę pomóc. Słowa Myklebust nie rezonowały co prawda z Vernerem, perspektywa zamknięcia ślepców w odosobnieniu napawała go dyskomfortem — czy ktokolwiek zechciałby go w ogóle odwiedzić? — ale jej polityka wydawała się mniejszym złem, a ze specjalnej placówki chyba łatwiej uciec niż z więzienia.
Guildenstern wydawał się za to mówić samymi frazesami, rozczarowująco bezbarwnie.
Drgnął lekko, niespodziewanie słysząc głos Ilmarego (!) zwracającego się do jarlów (!) w obronie własnych przekonań (!). Obejrzał się na Vanhanena z zaskoczeniem (jak wiele zmieniło się przez ostatnie lata, jak wiele z jego życia przegapił, zamknąwszy się w piwnicy z księgami zakazanymi?), ale i nieskrywaną dumą. I niepokojem, który zawsze towarzyszył mu ilekroć Ilmari wychodził do ludzi z ubrudzonymi smarem rękawami albo znajdował się w towarzystwie złośliwych osób, które nie były Vernerem.
- To mądre słowa. - wypalił głośno do wszystkich, popierając publicznie Vanhanena zanim w ogóle przemyślał w jaki sposób chciałby to zrobić. Pomysł podsunął mu jarl Eriksen, którego wcześniejsze słowa o specjalistach Gleipniru Verner mógł wykorzystać. - W żadnym z przemówień nie padło nic o nauce. - dodał. - Jarl Eriksen pragnie dofinansować Kruczą Straż i wskazuje Gleipnir jako specjalistów od genetyk, ale co z budżetem dla naukowców? - nie obchodziło go to szczególnie, ale prowokował, bo (być może mylnie) sądził, że w ten sposób pomoże Ilmaremu. - I jacy specjaliści dokonali przełomu w zagrożeniu spowodowanym wargami? - po żartach z Kåre wciąż miał ten przykład w myślach. - Specjaliści Gleipniru, czy naukowcy, alchemicy, którzy wynaleźli Wywar Księżycowy? - zapytał Eriksena retorycznie, z zawodową solidarnością wierząc, że niedawny wynalazek środowiska naukowego działał skuteczniej niż wieki zabijania wargów.
Kåre Jötnarsen
Re: Ogrody Jarlów Wto 20 Sie - 15:42
Kåre JötnarsenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, były łowca Gleipniru
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 15 / magia zakazana: 23 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Zaczynał się niecierpliwić – w sposób, w jaki niecierpliwiły się dzieci i niewychowane zwierzęta, zamiast znużenia czując narastający gniew, frustrację, która gryzła go w podniebienie i pozostawiała na języku nieprzyjemny, gorzki posmak, przypominający mu o czymś, o czym pragnął zapomnieć, co nieustępliwie kołysało się jednak na krawędziach jego świadomości, stawiając jedną nogę przed drugą i przechylając się na boki tak, jakby niebawem miało spaść na którąś ze stron. Czuł, jak świerzbią go palce, zachłannie zaciskając się na miękkim śródręczu, choć dłonie miał puste, blade i pozbawione monet, na których mógłby grawerować palcami swoją bezczynność. Prychnął z niezadowoleniem, wywracając oczami pod krawędzie powiek, choć kąciki jego ust pozostały uniesione do triumfalnego uśmiechu, złudnie podobnego do tego, który pojawiał się na twarzy jego ojca, ilekroć Vegar wracał do domu z udanego polowania, z rękami brudnymi od krwi i nożem szkarłatnym po samą rękojeść.
– Oczywiście – westchnął, wpatrując się w twarz Björna intensywniej, niż pozwalały na to zasady grzeczności. – Że zostałem zaproszony. Nigdy nie ominąłbym tak ważnego wydarzenia. Pewnie wiesz jednak, że często właśnie gość nie zaproszony okazuje się najcenniejszym skarbem... – przymrużył oczy, przez chwilę jeszcze stojąc nieruchomo, po czym odwracając się z giętką swobodą w stronę obcego mężczyzny – uśmiechnął się słabo, prawie uprzejmie, wyciągając okrytą w rękawiczkę dłoń w stronę Ilmariego. Przypomniało mu się – ulotnie – jak ojciec bił go po nadgarstkach, osłaniając go przed ludźmi przepraszającym uśmiechem, proszę sprawdzić, mówił, czy wciąż posiada pan wszystkie palce, jakby nie było niczego, czego nie byłby skłonny ukraść i schować w kieszeniach płaszcza. – Człowiek pomyślałby – zaczął, przywołując na wargi serdeczny uśmiech, który wydawał się nie pasować do jego twarzy, jakby został przyszyty cienką, tymczasową fastrygą. – Że jeśli ktoś został wychowany w klanie, wyniósł z domu przynajmniej dobre maniery. Nikt nas sobie nie przedstawił – odparł i ściągnął brwi, okazując, jak bardzo zraniło go to przeoczenie. – Josef. – ścisnął dłoń Ilmariego mocniej, niż wypadało, a jego ciemne oczy rozbłysły ostrym, niebezpiecznym światłem. – Eriksen. – nazwisko smakowało w jego ustach obco – jak coś, czym karmiła go matka, kiedy był dzieckiem, zanim wyrosły mu stałe zęby i nauczył się gryźć.
Dopiero słowa Vernera sprawiły, że maska, która ułożyła się na jego twarzy sztuczną uprzejmością, opadła nieco, odsłaniając wyjątkowo nieprzyjemny, rozgoryczony grymas. Zgromił Forsberga czujnym spojrzeniem, chłodnym i ciętym jak nóż.
– Nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby pragnąć zachować świadomość podczas przemiany. Pozwalamy zwierzętom na znacznie więcej, niż pozwalamy ludziom. Zwierzęta zabijają dlatego – urwał, pochylając głowę i spoglądając prosto w poważne, stalowe oczy Vernera. – Że muszą. Nie uważasz, że to wyzwalające? – uśmiechnął się złośliwie, po czym na chwilę zamilkł, pozwalając, aby dotarły do niego słowa wygłaszane przez jarla – jego dziadek był surowym człowiekiem, a on nigdy nie nauczył się traktować go tak, jak sądził, że na to zasługiwał. Pomyślał, że gdyby ojciec nie kłamał, a on rzeczywiście nocami przeobrażałby się w warga, w pierwszej kolejności zagryzłby każdego w Bastionie na Fiordzie – wyciosałby na skórze wyraźne ślady ugryzienia, tak, aby nie pozostawiać im innego wyboru jak ten, który wymusili na nim. Zaśmiał się – krótko i bezczelnie, zbyt głośno, by nie zwrócić na siebie uwagi.
– Nikt nie boi się wargów tak bardzo jak Gleipnir. – uniósł brodę, jakby rzucał wyzwanie, choć w rzeczywistości pragnął jedynie, aby rozmowy dobiegły już końca. – Czym innym jest samobójstwo, jeśli nie przejawem osobistej bezsilności, tchórzostwa, brakiem wewnętrznej siły? Nie możemy pokładać wiary w bezpieczeństwo galdrów w takich jednostkach... – pokręcił teatralnie głową i przez chwilę – zanim zza kołnierza wysunęła się sterówka lśniącego, czarnego pióra – naprawdę wyglądał, jakby w to wierzył.
– Oczywiście – westchnął, wpatrując się w twarz Björna intensywniej, niż pozwalały na to zasady grzeczności. – Że zostałem zaproszony. Nigdy nie ominąłbym tak ważnego wydarzenia. Pewnie wiesz jednak, że często właśnie gość nie zaproszony okazuje się najcenniejszym skarbem... – przymrużył oczy, przez chwilę jeszcze stojąc nieruchomo, po czym odwracając się z giętką swobodą w stronę obcego mężczyzny – uśmiechnął się słabo, prawie uprzejmie, wyciągając okrytą w rękawiczkę dłoń w stronę Ilmariego. Przypomniało mu się – ulotnie – jak ojciec bił go po nadgarstkach, osłaniając go przed ludźmi przepraszającym uśmiechem, proszę sprawdzić, mówił, czy wciąż posiada pan wszystkie palce, jakby nie było niczego, czego nie byłby skłonny ukraść i schować w kieszeniach płaszcza. – Człowiek pomyślałby – zaczął, przywołując na wargi serdeczny uśmiech, który wydawał się nie pasować do jego twarzy, jakby został przyszyty cienką, tymczasową fastrygą. – Że jeśli ktoś został wychowany w klanie, wyniósł z domu przynajmniej dobre maniery. Nikt nas sobie nie przedstawił – odparł i ściągnął brwi, okazując, jak bardzo zraniło go to przeoczenie. – Josef. – ścisnął dłoń Ilmariego mocniej, niż wypadało, a jego ciemne oczy rozbłysły ostrym, niebezpiecznym światłem. – Eriksen. – nazwisko smakowało w jego ustach obco – jak coś, czym karmiła go matka, kiedy był dzieckiem, zanim wyrosły mu stałe zęby i nauczył się gryźć.
Dopiero słowa Vernera sprawiły, że maska, która ułożyła się na jego twarzy sztuczną uprzejmością, opadła nieco, odsłaniając wyjątkowo nieprzyjemny, rozgoryczony grymas. Zgromił Forsberga czujnym spojrzeniem, chłodnym i ciętym jak nóż.
– Nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby pragnąć zachować świadomość podczas przemiany. Pozwalamy zwierzętom na znacznie więcej, niż pozwalamy ludziom. Zwierzęta zabijają dlatego – urwał, pochylając głowę i spoglądając prosto w poważne, stalowe oczy Vernera. – Że muszą. Nie uważasz, że to wyzwalające? – uśmiechnął się złośliwie, po czym na chwilę zamilkł, pozwalając, aby dotarły do niego słowa wygłaszane przez jarla – jego dziadek był surowym człowiekiem, a on nigdy nie nauczył się traktować go tak, jak sądził, że na to zasługiwał. Pomyślał, że gdyby ojciec nie kłamał, a on rzeczywiście nocami przeobrażałby się w warga, w pierwszej kolejności zagryzłby każdego w Bastionie na Fiordzie – wyciosałby na skórze wyraźne ślady ugryzienia, tak, aby nie pozostawiać im innego wyboru jak ten, który wymusili na nim. Zaśmiał się – krótko i bezczelnie, zbyt głośno, by nie zwrócić na siebie uwagi.
– Nikt nie boi się wargów tak bardzo jak Gleipnir. – uniósł brodę, jakby rzucał wyzwanie, choć w rzeczywistości pragnął jedynie, aby rozmowy dobiegły już końca. – Czym innym jest samobójstwo, jeśli nie przejawem osobistej bezsilności, tchórzostwa, brakiem wewnętrznej siły? Nie możemy pokładać wiary w bezpieczeństwo galdrów w takich jednostkach... – pokręcił teatralnie głową i przez chwilę – zanim zza kołnierza wysunęła się sterówka lśniącego, czarnego pióra – naprawdę wyglądał, jakby w to wierzył.
shadows tangle like a vine
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
Bezimienny
Re: Ogrody Jarlów Sro 21 Sie - 15:29
Milczał, gdy Vaia zasypywała jarlów gradem pytań – sam miał tylko jedno, ale niespecjalnie paliło mu się by je zadać. Wolał słuchać, obserwować, wyciągać wnioski. W pozycji drugiego syna wygodne – i przeklęte zarazem – było to, że nikt niczego po nim nie oczekiwał. To Björn powinien się orientować w tym całym politycznym bajzlu, on powinien świecić przykładem, zamiast siedzieć w swojej pracowni. Brage upił kolejny łyk trunku, westchnął bezgłośnie. W zasadzie obserwowanie tego jak bardzo jego bratu jest nie w smak cała ta impreza była wystarczająco zacnym powodem by się tu pojawić. Fakt, że spotkał tu także Barros tylko uświetniał cały ten wieczór, a jej nagłe odejście po przytyku ze strony jarla pozostawiło go w rozkroku – iść za nią, czy zostać i dalej słuchać?
Wybór, choć z początku niezbyt oczywisty, okazał się dziecinnie prosty. Brage skłonił głowę z szacunkiem i oddalił się w ślad za swoją koleżanką z kapitańskiej mesy. Przypominała mu trochę ludzi z drakkarów, przypominała mu prostotę ich podejścia i wypowiedzi. Było w tej pamięci coś kojącego, coś, co ciągnęło go do niej jak magnes.
Podążył za nią pod jedno z drzew na uboczu, nonszalancko wsparł się barkiem o pień starego drzewa, zakołysał wciąż trzymanym rogiem w dłoni. Niewiele zostało alkoholu, co za szkoda. Gdzie był najbliższy dzban?
– Brawa za opanowanie – mruknął w końcu, płynnym ruchem sięgając po papierosa. – Obstawiałem, że wylezie z ciebie tamta kicia z Mesy – dodał i gdy tylko szlug został odpalony – zaciągnął się dymem z lubością godną starego palacza.
Przyglądał się Vai w ciszy; nienachalnie, z zainteresowaniem. Przez jego oczy przemknął cień troski. Nie miał okazji spotkać zbyt wielu galdrów potrafiących zmienić swój kształt, częściej spotykał tych genetycznie obciążonych – szczególnie selkie, te najczęściej można było przecież spotkać na morzu. Jak bardzo Barros była odporna na takie przepychanki? Ile brakowało jej do utraty kontroli?
Brage znów zaciągnął się dymem i wypuścił go nosem, tworząc efektowną chmurę. Prócz sympatii i troski, czuł też niepokój. Musiał ją sprawdzić lepiej zanim wpuści na pokład kobietę, która mogłaby w przypływie złości roznieść w strzępy część załogi.
– Jak tam kicia? – zagaił po czasie; ton miał lekki, żartobliwy. – Nadal szczerzy ząbki?
Wybór, choć z początku niezbyt oczywisty, okazał się dziecinnie prosty. Brage skłonił głowę z szacunkiem i oddalił się w ślad za swoją koleżanką z kapitańskiej mesy. Przypominała mu trochę ludzi z drakkarów, przypominała mu prostotę ich podejścia i wypowiedzi. Było w tej pamięci coś kojącego, coś, co ciągnęło go do niej jak magnes.
Podążył za nią pod jedno z drzew na uboczu, nonszalancko wsparł się barkiem o pień starego drzewa, zakołysał wciąż trzymanym rogiem w dłoni. Niewiele zostało alkoholu, co za szkoda. Gdzie był najbliższy dzban?
– Brawa za opanowanie – mruknął w końcu, płynnym ruchem sięgając po papierosa. – Obstawiałem, że wylezie z ciebie tamta kicia z Mesy – dodał i gdy tylko szlug został odpalony – zaciągnął się dymem z lubością godną starego palacza.
Przyglądał się Vai w ciszy; nienachalnie, z zainteresowaniem. Przez jego oczy przemknął cień troski. Nie miał okazji spotkać zbyt wielu galdrów potrafiących zmienić swój kształt, częściej spotykał tych genetycznie obciążonych – szczególnie selkie, te najczęściej można było przecież spotkać na morzu. Jak bardzo Barros była odporna na takie przepychanki? Ile brakowało jej do utraty kontroli?
Brage znów zaciągnął się dymem i wypuścił go nosem, tworząc efektowną chmurę. Prócz sympatii i troski, czuł też niepokój. Musiał ją sprawdzić lepiej zanim wpuści na pokład kobietę, która mogłaby w przypływie złości roznieść w strzępy część załogi.
– Jak tam kicia? – zagaił po czasie; ton miał lekki, żartobliwy. – Nadal szczerzy ząbki?
Vaia Cortés da Barros
Re: Ogrody Jarlów Sro 21 Sie - 15:32
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie dało się ukryć, że Barros była ciekawska, a gdzie lepiej zaspokoić swoją ciekawość, jak wprost u tak zwanego źródła? Niestety nie dało się panować nad własnymi wspomnieniami, a ścisk ludzi w połączeniu z muzyką dobitnie przypomniał jej, że aż tak normalna nie była, jak przychodziło jej to udawać. Nie, żeby miała coś do tłumów, tak długo, jak nie musiała być w ich środku. Definitywnie potrzebowała zapalić i pozbyć się tego uczucia ścisku, zwiastującego atak paniki.
Wdech. Wydech. Zaciągnąć się. Wypuścić. Zaciągnąć. Wypuścić.
Zastanowiła się, czy to już ten moment, w którym wypadało sięgnąć po fajki od Tiga, ale po namyśle uznała, że jeszcze nie. Nie była aż tak zaniepokojona. Obecność Brage za to w pewien sposób zaskakiwała – nie oczekiwała, że za nią pójdzie, zwłaszcza, że jakby na to nie spojrzeć, wymieniła się miejscami z kolegą z oddziału; stanie w jednym miejscu nigdy nie było odpowiednie jej zdaniem, wymianki pozwalały zobaczyć więcej. Posłała mężczyźnie delikatnie zaskoczone spojrzenie. Opanowanie? Kicia? Zaraz potem skojarzyła, o co chodzi i mimowolnie się uśmiechnęła.
- O tym mówisz? – zgarnęła włosy z twarzy, demonstrując złociste oczy z kocią źrenicą. – Nie da się ukryć, że muzyka bardziej nastraja do bitki niż do trzymania języka na smyczy… A poza tym pierwsza rzecz, której uczysz się w tym fachu, to żeby się nie dać sprowokować. Nie wiem, czy o to chodziło czy nie, nadal nie był pierwszym ani ostatnim. – podsumowała z lekkim wzruszeniem ramion, powoli czując, że emocje zaczynają odpuszczać i już nie ma aż takiej ochoty zwinąć się w kulkę gdzieś z dala od wszystkich. Nie można było jednak ukryć, że to nie była zasługa Brage – jego lekkie zachowanie i żarty łatwiej pomagały się opanować. A przede wszystkim, nie próbował jej macać. Większość ludzi próbowałaby wtedy ją przytulić, w dobrej wierze, jednak tylko pogorszyliby sytuację. Brage? Stał obok, popalał fajka i nie robił nic więcej, dokładnie tak, jak potrzebowała. No i odwracał uwagę od w sumie wszystkiego.
- Que…? – zamrugała oczami, troszkę zaskoczona pytaniem. Zaraz jednak pozbierała kropki i roześmiała się szczerze. – Szczerzy ząbki to cały czas, przez muzykę – u nas taką się puszczało na plaży, ale to wtedy wszyscy spuszczali naturę ze smyczy. Ale ty myślisz, że ja…? – uniosła wysoko brwi, uznając, że w sumie mooogło to tak wyglądać. – Niee. Nie rusza mnie coś takiego. Gorsze rzeczy słyszałam pod swoim adresem, na czele ze stekiem wyzwisk. Klasyka. – potrząsnęła głową, patrząc z delikatnym uśmiechem na Brage. To było całkiem miłe, że się przejmował. – Ja po prostu nie lubię tłumów. Czasem, rzadko bo rzadko, zdarza mi się panikować. Jak teraz. Za wielki ścisk się tam zrobił. – wyjaśniła z delikatnym wzruszeniem ramion, jakby to było nic wielkiego. Bo nie było, od lat sobie z tym radziła lepiej albo gorzej. – Ale schodzi – dzięki. A tych tam trzeba pilnować, bo jeśli kogokolwiek zechcą tu zaatakować, to raczej właśnie jarlów. – parsknęła, łypiąc wzrokiem zarówno po jarlach jako takich co i po ludziach, wyszukując tych, którzy mogliby być podejrzani. W ten sposób natrafiła wzrokiem na Edgara, Agnara i Eirę od węży, więc tylko pomachała jej na przywitanie. Chwilowo wolała się nie ruszać z miejsca.
Wdech. Wydech. Zaciągnąć się. Wypuścić. Zaciągnąć. Wypuścić.
Zastanowiła się, czy to już ten moment, w którym wypadało sięgnąć po fajki od Tiga, ale po namyśle uznała, że jeszcze nie. Nie była aż tak zaniepokojona. Obecność Brage za to w pewien sposób zaskakiwała – nie oczekiwała, że za nią pójdzie, zwłaszcza, że jakby na to nie spojrzeć, wymieniła się miejscami z kolegą z oddziału; stanie w jednym miejscu nigdy nie było odpowiednie jej zdaniem, wymianki pozwalały zobaczyć więcej. Posłała mężczyźnie delikatnie zaskoczone spojrzenie. Opanowanie? Kicia? Zaraz potem skojarzyła, o co chodzi i mimowolnie się uśmiechnęła.
- O tym mówisz? – zgarnęła włosy z twarzy, demonstrując złociste oczy z kocią źrenicą. – Nie da się ukryć, że muzyka bardziej nastraja do bitki niż do trzymania języka na smyczy… A poza tym pierwsza rzecz, której uczysz się w tym fachu, to żeby się nie dać sprowokować. Nie wiem, czy o to chodziło czy nie, nadal nie był pierwszym ani ostatnim. – podsumowała z lekkim wzruszeniem ramion, powoli czując, że emocje zaczynają odpuszczać i już nie ma aż takiej ochoty zwinąć się w kulkę gdzieś z dala od wszystkich. Nie można było jednak ukryć, że to nie była zasługa Brage – jego lekkie zachowanie i żarty łatwiej pomagały się opanować. A przede wszystkim, nie próbował jej macać. Większość ludzi próbowałaby wtedy ją przytulić, w dobrej wierze, jednak tylko pogorszyliby sytuację. Brage? Stał obok, popalał fajka i nie robił nic więcej, dokładnie tak, jak potrzebowała. No i odwracał uwagę od w sumie wszystkiego.
- Que…? – zamrugała oczami, troszkę zaskoczona pytaniem. Zaraz jednak pozbierała kropki i roześmiała się szczerze. – Szczerzy ząbki to cały czas, przez muzykę – u nas taką się puszczało na plaży, ale to wtedy wszyscy spuszczali naturę ze smyczy. Ale ty myślisz, że ja…? – uniosła wysoko brwi, uznając, że w sumie mooogło to tak wyglądać. – Niee. Nie rusza mnie coś takiego. Gorsze rzeczy słyszałam pod swoim adresem, na czele ze stekiem wyzwisk. Klasyka. – potrząsnęła głową, patrząc z delikatnym uśmiechem na Brage. To było całkiem miłe, że się przejmował. – Ja po prostu nie lubię tłumów. Czasem, rzadko bo rzadko, zdarza mi się panikować. Jak teraz. Za wielki ścisk się tam zrobił. – wyjaśniła z delikatnym wzruszeniem ramion, jakby to było nic wielkiego. Bo nie było, od lat sobie z tym radziła lepiej albo gorzej. – Ale schodzi – dzięki. A tych tam trzeba pilnować, bo jeśli kogokolwiek zechcą tu zaatakować, to raczej właśnie jarlów. – parsknęła, łypiąc wzrokiem zarówno po jarlach jako takich co i po ludziach, wyszukując tych, którzy mogliby być podejrzani. W ten sposób natrafiła wzrokiem na Edgara, Agnara i Eirę od węży, więc tylko pomachała jej na przywitanie. Chwilowo wolała się nie ruszać z miejsca.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Prorok
Re: Ogrody Jarlów Sro 21 Sie - 15:32
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Wieczorne powietrze było chłodne i rześkie, nasycone zapachem wilgotnej ziemi i sosnowych igieł. Ciemność nocy ustępowała jedynie delikatnemu blaskowi księżyca, którego srebrzyste promienie przeciskały się przez liście, tworząc na ziemi fantastyczne wzory. Rozmowy rozbrzmiewały szmerem pośród kwiatów i alejek ogrodów. Z każdym wypitym kielichem te stawały się coraz głośniejsze i śmielsze.
Hakon Eriksen ze swoim uśmiechem czającym się w kącikach warg odprowadzał wzrokiem Kruczą Barrosa, chyba notując sobie w głowie jej osobę. Zaraz jednak jego uwagę przykuły słowa Vernera, który jawnie zaatakował Hallströma, ale potem wbijał szpile też jemu. Hakon nie wydawał się tym przejęty.
-Bardzo dobre pytanie, co z naukowcami? Czy chcą wspierać społeczność galdryjską swoją wiedzą tym samym wchodzić w konszachty z polityką, czy może jednak wolą pozostać, neutralni, bo nauka to coś więcej niż prozaiczne problemy? Rzeczony Wywar, czy jest wszędzie dostępny? Czy naukowcy rozdają go potrzebującym? Czy może rozdawanie go utwierdza społeczność w tym, że wargowie nie stanowią żadnego problemu? - Odbił sprawnie atak, a Hallström w tym czasie starał się odzyskiwać kolory bo bezczelnej zaczepce. Hakon nie wydawał się poirytowany pytaniem jakie zadał Verner, wręcz przeciwnie widać było, że został zaintrygowany. -To są pytanie, które warto poruszyć na dyspucie, co jest cenniejsze - życie jednego warga, który może ale nie musi przyjąć wywaru, tym samym narażając nie tylko swoje życie, czy życie wielu ludzi, których swoim postępowaniem warg naraża? - W tym czasie Hallström odchrząknął oznajmiając, że ma zamiar się wtrącić do rozmowy.
-Genetyki stanowią zagrożenie, choć możesz trywializować ich zdolności oraz wpływ na społeczeństwo. Piękna niksa, czymże ona może zagrozić albo hullderkal, przecież tylko mąci w głowie i uwodzi, tym którzy mają słabe umysły. Takie podejście świadczy jedynie o ignorancji i niefrasobliwości. - Odparł wychylając spory łyk kufla.
-Odwagą ogromną jest przyznać przed samym sobą, że twoje życie stanowi zagrożenie dla innych. - Hakon podłapał słowa wyciekające zza pleców Vernera, choć ten skutecznie starał się odgrodzić chłopaka od Eriksena. Był jednak za blisko i mówił za głośno. - Odwagą ogromną jest samemu odebrać sobie życie, a honorem ochrona życia innych. Łatwo nazywać kogoś tchórzem, łatwo jest oceniać decyzje trudne i ciężkie kiedy patrzysz jak twój kumpel składając przysięgę ochrony ludzkiego życia, samemu staje się zagrożeniem. - Nieznacznie zmarszczył brwi uznając, że temat uważa za zamknięty. Pogarda dla ludzkiego życia i jego znaczenia była mu w niesmak. Zwłaszcza na takim spotkaniu.
Ciche bębny oznajmiły, że czas rozmów właśnie przeminął.
W centrum ogrodów, wyznaczonym przez starannie ułożone kamienie, zgromadziła się grupa tancerzy. Ubrani byli w lekkie, zwiewne szaty, które falowały przy każdym ruchu. Ich twarze, ozdobione symbolicznymi malunkami, wyrażały skupienie i pełne oddanie rytuałowi. W dłoniach trzymali pochodnie, których płomienie tańczyły niespokojnie, rzucając ciepłe, migotliwe światło na otaczający las.
Gdy bębny zaczęły rytmicznie dudnić, a powietrze wypełniło się dźwiękiem fletów i skrzypiec, tancerze zaczęli swój pokaz. Ruchy były płynne i harmonijne, przypominały taniec liści na wietrze. Pochodnie rysowały w powietrzu ogniste ślady, tworząc kręgi i spirale. Czasem tancerze zbliżali się do siebie, splatając płomienie swoich pochodni, by następnie gwałtownie się oddalić, tworząc widowiskowe rozbłyski światła. Każdy krok, każdy obrót był precyzyjnie zsynchronizowany z muzyką. Zmieniające się tempo bębnów i melodii nadawało dynamikę pokazowi – raz tancerze poruszali się powoli i dostojnie, jakby w tanecznym dialogu z duchem lasu, a innym razem ich ruchy stawały się szybkie i żywiołowe, niemal dzikie, przypominając płomienie w szalejącym ogniu. W miarę jak taniec trwał, pochodnie zdawały się zyskiwać własne życie. Ciepłe światło odbijało się od wilgotnych liści i mchu, nadając całemu otoczeniu magiczny blask.
W kulminacyjnym momencie muzyka przybrała na sile, a tancerze, jakby w transie, poruszali się coraz szybciej, tworząc wirujące kręgi światła. Ich ciała zdawały się płonąć, zlewając się w jedno z pochodniami. Każdy płomień, każdy ruch był manifestacją ich połączenia z naturą, z duchem lasu i z samymi sobą. Gdy ostatnie nuty muzyki ucichły, tancerze zatrzymali się nagle, a pochodnie, jakby posłuszne ich woli, zgasły jedna po drugiej. Las na nowo pogrążył się w ciemności, nim na nowo rozświetlona polana została światłami, które na jego czas zostały zgaszone. Po tancerza nie pozostał nawet ślad, poza wygniecioną trawą w kamiennym kręgu.
Oglądacie taniec z pochodniami, a w jego trakcie połączenie muzyki i światła tworzy obrazy i iluzje, których możecie doświadczyć.
Każdy rzuca kością k10 i powinien odnieść się do tego co dostrzega w trakcie pokazu.
1 - W mroku lasu, w blasku pochodni, dostrzegasz sylwetki postaci z ognia, tańczących wokół tancerzy. Wyglądały jak duchy przodków, które dołączyły do ceremonii, ich płomienne ciała płynnie wkomponowywały się w taniec.
2 - Dźwięki fletów i skrzypiec sprawiały, że czujesz się, jakbyś zanurzył się pod wodę. Migoczące pochodnie przypominały ryby świecące w głębinach oceanu, a ruchy tancerzy przypominały falujące wodorosty.
3 - Przy dynamicznych bębnach i gwałtownych ruchach tancerzy, doświadczasz wrażenia, jakby unoszenia się nad ziemią. Ciepło pochodni wzmacniało to uczucie, dając złudzenie latania.
4 - Subtelne melodie i delikatne tańce przenoszą się do świata baśni. Widzisz kolorowe wróżki i magiczne stworzenia tańczące wokół nich, a las stawał się zaczarowanym królestwem.
5 - Płynność ruchów tancerzy i ich pochodni sprawiała, że masz wrażenie, iż granice między światem realnym a iluzją zanikają. Tancerze nagle wirują obok ciebie, wręcz porywając do tańca.
6 - Pochodnie rysujące w powietrzu spirale i kręgi tworzą wrażenie, że wokół ciebie pojawiają się magiczne portale. Zdawały się być na wyciągnięcie ręki, wystarczyło jedynie ją unieść…
7 - Dźwięki natury wplecione w muzykę oraz cienie rzucane przez pochodnie sprawiały, że czujesz obecność dzikich zwierząt. Słyszysz ciche kroki, szelest liści, a czasem nawet odgłosy ryczenia w oddali.
8 - W chwilach, gdy tancerze zbliżali się do siebie i splatali swoje pochodnie, doświadczasz wrażenia, otoczenia wszechobecnym światłem, które przenikało dusze i oczyszczało z wszelkich trosk.
9 - Muzyka w połączeniu z ruchem tancerzy wprowadziła cię w stan podobny do snu na jawie. Obrazy z przeszłości, marzenia i najskrytsze pragnienia pojawiają się przed twoimi oczami, tworząc osobistą, emocjonalną podróż.
10 - Harmonijne połączenie muzyki i tańca przenosi ciebie do różnych epok. Raz czujesz się jak w pradawnych czasach, gdzie ogień był symbolem życia i magii, innym razem jakbyś był w przyszłości, gdzie technologia splatała się z naturą, tworząc nieznane dotąd formy piękna.
Nie ma limitu postów.
Hakon Eriksen ze swoim uśmiechem czającym się w kącikach warg odprowadzał wzrokiem Kruczą Barrosa, chyba notując sobie w głowie jej osobę. Zaraz jednak jego uwagę przykuły słowa Vernera, który jawnie zaatakował Hallströma, ale potem wbijał szpile też jemu. Hakon nie wydawał się tym przejęty.
-Bardzo dobre pytanie, co z naukowcami? Czy chcą wspierać społeczność galdryjską swoją wiedzą tym samym wchodzić w konszachty z polityką, czy może jednak wolą pozostać, neutralni, bo nauka to coś więcej niż prozaiczne problemy? Rzeczony Wywar, czy jest wszędzie dostępny? Czy naukowcy rozdają go potrzebującym? Czy może rozdawanie go utwierdza społeczność w tym, że wargowie nie stanowią żadnego problemu? - Odbił sprawnie atak, a Hallström w tym czasie starał się odzyskiwać kolory bo bezczelnej zaczepce. Hakon nie wydawał się poirytowany pytaniem jakie zadał Verner, wręcz przeciwnie widać było, że został zaintrygowany. -To są pytanie, które warto poruszyć na dyspucie, co jest cenniejsze - życie jednego warga, który może ale nie musi przyjąć wywaru, tym samym narażając nie tylko swoje życie, czy życie wielu ludzi, których swoim postępowaniem warg naraża? - W tym czasie Hallström odchrząknął oznajmiając, że ma zamiar się wtrącić do rozmowy.
-Genetyki stanowią zagrożenie, choć możesz trywializować ich zdolności oraz wpływ na społeczeństwo. Piękna niksa, czymże ona może zagrozić albo hullderkal, przecież tylko mąci w głowie i uwodzi, tym którzy mają słabe umysły. Takie podejście świadczy jedynie o ignorancji i niefrasobliwości. - Odparł wychylając spory łyk kufla.
-Odwagą ogromną jest przyznać przed samym sobą, że twoje życie stanowi zagrożenie dla innych. - Hakon podłapał słowa wyciekające zza pleców Vernera, choć ten skutecznie starał się odgrodzić chłopaka od Eriksena. Był jednak za blisko i mówił za głośno. - Odwagą ogromną jest samemu odebrać sobie życie, a honorem ochrona życia innych. Łatwo nazywać kogoś tchórzem, łatwo jest oceniać decyzje trudne i ciężkie kiedy patrzysz jak twój kumpel składając przysięgę ochrony ludzkiego życia, samemu staje się zagrożeniem. - Nieznacznie zmarszczył brwi uznając, że temat uważa za zamknięty. Pogarda dla ludzkiego życia i jego znaczenia była mu w niesmak. Zwłaszcza na takim spotkaniu.
Ciche bębny oznajmiły, że czas rozmów właśnie przeminął.
W centrum ogrodów, wyznaczonym przez starannie ułożone kamienie, zgromadziła się grupa tancerzy. Ubrani byli w lekkie, zwiewne szaty, które falowały przy każdym ruchu. Ich twarze, ozdobione symbolicznymi malunkami, wyrażały skupienie i pełne oddanie rytuałowi. W dłoniach trzymali pochodnie, których płomienie tańczyły niespokojnie, rzucając ciepłe, migotliwe światło na otaczający las.
Gdy bębny zaczęły rytmicznie dudnić, a powietrze wypełniło się dźwiękiem fletów i skrzypiec, tancerze zaczęli swój pokaz. Ruchy były płynne i harmonijne, przypominały taniec liści na wietrze. Pochodnie rysowały w powietrzu ogniste ślady, tworząc kręgi i spirale. Czasem tancerze zbliżali się do siebie, splatając płomienie swoich pochodni, by następnie gwałtownie się oddalić, tworząc widowiskowe rozbłyski światła. Każdy krok, każdy obrót był precyzyjnie zsynchronizowany z muzyką. Zmieniające się tempo bębnów i melodii nadawało dynamikę pokazowi – raz tancerze poruszali się powoli i dostojnie, jakby w tanecznym dialogu z duchem lasu, a innym razem ich ruchy stawały się szybkie i żywiołowe, niemal dzikie, przypominając płomienie w szalejącym ogniu. W miarę jak taniec trwał, pochodnie zdawały się zyskiwać własne życie. Ciepłe światło odbijało się od wilgotnych liści i mchu, nadając całemu otoczeniu magiczny blask.
W kulminacyjnym momencie muzyka przybrała na sile, a tancerze, jakby w transie, poruszali się coraz szybciej, tworząc wirujące kręgi światła. Ich ciała zdawały się płonąć, zlewając się w jedno z pochodniami. Każdy płomień, każdy ruch był manifestacją ich połączenia z naturą, z duchem lasu i z samymi sobą. Gdy ostatnie nuty muzyki ucichły, tancerze zatrzymali się nagle, a pochodnie, jakby posłuszne ich woli, zgasły jedna po drugiej. Las na nowo pogrążył się w ciemności, nim na nowo rozświetlona polana została światłami, które na jego czas zostały zgaszone. Po tancerza nie pozostał nawet ślad, poza wygniecioną trawą w kamiennym kręgu.
INFORMACJE
Oglądacie taniec z pochodniami, a w jego trakcie połączenie muzyki i światła tworzy obrazy i iluzje, których możecie doświadczyć.
Każdy rzuca kością k10 i powinien odnieść się do tego co dostrzega w trakcie pokazu.
1 - W mroku lasu, w blasku pochodni, dostrzegasz sylwetki postaci z ognia, tańczących wokół tancerzy. Wyglądały jak duchy przodków, które dołączyły do ceremonii, ich płomienne ciała płynnie wkomponowywały się w taniec.
2 - Dźwięki fletów i skrzypiec sprawiały, że czujesz się, jakbyś zanurzył się pod wodę. Migoczące pochodnie przypominały ryby świecące w głębinach oceanu, a ruchy tancerzy przypominały falujące wodorosty.
3 - Przy dynamicznych bębnach i gwałtownych ruchach tancerzy, doświadczasz wrażenia, jakby unoszenia się nad ziemią. Ciepło pochodni wzmacniało to uczucie, dając złudzenie latania.
4 - Subtelne melodie i delikatne tańce przenoszą się do świata baśni. Widzisz kolorowe wróżki i magiczne stworzenia tańczące wokół nich, a las stawał się zaczarowanym królestwem.
5 - Płynność ruchów tancerzy i ich pochodni sprawiała, że masz wrażenie, iż granice między światem realnym a iluzją zanikają. Tancerze nagle wirują obok ciebie, wręcz porywając do tańca.
6 - Pochodnie rysujące w powietrzu spirale i kręgi tworzą wrażenie, że wokół ciebie pojawiają się magiczne portale. Zdawały się być na wyciągnięcie ręki, wystarczyło jedynie ją unieść…
7 - Dźwięki natury wplecione w muzykę oraz cienie rzucane przez pochodnie sprawiały, że czujesz obecność dzikich zwierząt. Słyszysz ciche kroki, szelest liści, a czasem nawet odgłosy ryczenia w oddali.
8 - W chwilach, gdy tancerze zbliżali się do siebie i splatali swoje pochodnie, doświadczasz wrażenia, otoczenia wszechobecnym światłem, które przenikało dusze i oczyszczało z wszelkich trosk.
9 - Muzyka w połączeniu z ruchem tancerzy wprowadziła cię w stan podobny do snu na jawie. Obrazy z przeszłości, marzenia i najskrytsze pragnienia pojawiają się przed twoimi oczami, tworząc osobistą, emocjonalną podróż.
10 - Harmonijne połączenie muzyki i tańca przenosi ciebie do różnych epok. Raz czujesz się jak w pradawnych czasach, gdzie ogień był symbolem życia i magii, innym razem jakbyś był w przyszłości, gdzie technologia splatała się z naturą, tworząc nieznane dotąd formy piękna.
Nie ma limitu postów.
CZAS NA ODPOWIEDŹ: 72h (do 24.08, 23:59)
Edgar Oldenburg
Re: Ogrody Jarlów Sro 21 Sie - 15:33
Edgar OldenburgWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aarhus, Dania
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : aspirujący polityk, starszy urzędnik w Stortingu w Departamencie ds. Dziedzictwa Kulturowego, mecenas sztuki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jeleń
Atuty : złotousty (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 20
Choć oficjalna część ceremonii dopiero się rozpoczęła, która miała na celu wprowadzenie wszystkich w atmosferę rywalizacji, a wszyscy kandydaci na Głosiciela Prawa zostali przedstawieni, Edgar dobrze wiedział, że był to zaledwie początek. Ceremonia, pełna formalnych powitań i wstępnych przemówień, była tylko preludium do tego, co miało nadejść w najbliższym czasie. Każdy z kandydatów miał teraz przed sobą tygodnie intensywnych prób i podchwytliwych testów, które miały zdecydować o ich przyszłości. Oldenburg był świadomy tego, że to właśnie teraz zaczyna się prawdziwa rywalizacja, która wymagała nie tylko wiedzy i umiejętności, ale również strategii i zdolności do przewidywania ruchów konkurencji. Edgar zamierzał stać przy Reidunn Myklebust i doprowadzić do zwycięstwa liberałów, choć był świadomy, że nie będzie to łatwa walka. Na ich korzyść zadziałał jednak konflikt w Przymierzu Pierwszych, jak i nieoczekiwany rozpad Przymierza Odrodzenia sprzed kilku miesięcy. Ich frakcja jako jedyna prezentowała się jako jedność, co zdaniem Oldenburga było ogromnym atutem.
— Ten człowiek już dawno powinien zejść ze sceny — powiedział Oldenburg, gdy wsłuchiwał się w przepychanki między kandydatami a uczestnikami zjazdów. Słyszał te same, dobrze znane mu od lat argumenty, które raz za razem wzbudzały w nim frustrację. Z każdą chwilą, gdy na sali rozbrzmiewał głos Ludvika Hallströma, w Oldenburgu narastało poczucie znużenia. Z trudem powstrzymywał się od ostentacyjnego westchnięcia, kiedy tylko konserwatywne poglądy aktualnego Głosiciela Prawa znów wychodziły na pierwszy plan. Oldenburg nie miał złudzeń co do tego, kim był i jaką rolę odgrywał w politycznym krajobrazie. Był symbolem starego porządku, przywódcą, który opierał się wszelkim zmianom, broniąc status quo z uporem, który niezmiennie wywoływał irytację u jego przeciwników. — Ale zobaczymy, co z tego wyjdzie — dodał po chwili z wyraźnie słyszalnym sceptycyzmem w głosie. — Moje poglądy znasz — powiedział jeszcze, gdy postanowili ruszyć w kierunku Eiry, której postanowili dotrzymać towarzystwa, mimo iż teraz każdy z nich stał po innej stronie barykady.
— Skål — przywitał się, wznosząc uroczysty toast, po czym uśmiechnął się lekko do Bergdahl. — Nic się u nich nie zmieniło, ale jak to mówiłem już Agnarowi, moje poglądy też są niezmienne. Jestem Oldenburgiem i frontu zmieniać nie zamierzam — kontynuował, spoglądając na Bergdahl z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Było w tych słowach coś stanowczego, jakby chciał od razu wyjaśnić wszelkie wątpliwości co do swojej lojalności i przekonań. Oldenburg zawsze był wierny swoim zasadom, a jego polityczne przekonania były mocno zakorzenione w tradycji, którą reprezentował. — Ale nie mogę zaprzeczyć, że to ciekawe, co dzieje się w Przymierzu Pierwszych. Podejrzewam, że musisz mieć więcej informacji z pierwszej ręki. — powiedział z lekkim uniesieniem brwi, spoglądając na Bergdahl. — A co do planów... Jestem otwarty, by sprawdzić, co dla nas organizatorzy przygotowali. A wy? — spytał, choć w tej samej chwili rozpoczęły się tańce, które wraz z muzyką wprowadziły Edgara w stan podobny do snu na jawie, przypominając mu o przeszłości.
— Ten człowiek już dawno powinien zejść ze sceny — powiedział Oldenburg, gdy wsłuchiwał się w przepychanki między kandydatami a uczestnikami zjazdów. Słyszał te same, dobrze znane mu od lat argumenty, które raz za razem wzbudzały w nim frustrację. Z każdą chwilą, gdy na sali rozbrzmiewał głos Ludvika Hallströma, w Oldenburgu narastało poczucie znużenia. Z trudem powstrzymywał się od ostentacyjnego westchnięcia, kiedy tylko konserwatywne poglądy aktualnego Głosiciela Prawa znów wychodziły na pierwszy plan. Oldenburg nie miał złudzeń co do tego, kim był i jaką rolę odgrywał w politycznym krajobrazie. Był symbolem starego porządku, przywódcą, który opierał się wszelkim zmianom, broniąc status quo z uporem, który niezmiennie wywoływał irytację u jego przeciwników. — Ale zobaczymy, co z tego wyjdzie — dodał po chwili z wyraźnie słyszalnym sceptycyzmem w głosie. — Moje poglądy znasz — powiedział jeszcze, gdy postanowili ruszyć w kierunku Eiry, której postanowili dotrzymać towarzystwa, mimo iż teraz każdy z nich stał po innej stronie barykady.
— Skål — przywitał się, wznosząc uroczysty toast, po czym uśmiechnął się lekko do Bergdahl. — Nic się u nich nie zmieniło, ale jak to mówiłem już Agnarowi, moje poglądy też są niezmienne. Jestem Oldenburgiem i frontu zmieniać nie zamierzam — kontynuował, spoglądając na Bergdahl z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Było w tych słowach coś stanowczego, jakby chciał od razu wyjaśnić wszelkie wątpliwości co do swojej lojalności i przekonań. Oldenburg zawsze był wierny swoim zasadom, a jego polityczne przekonania były mocno zakorzenione w tradycji, którą reprezentował. — Ale nie mogę zaprzeczyć, że to ciekawe, co dzieje się w Przymierzu Pierwszych. Podejrzewam, że musisz mieć więcej informacji z pierwszej ręki. — powiedział z lekkim uniesieniem brwi, spoglądając na Bergdahl. — A co do planów... Jestem otwarty, by sprawdzić, co dla nas organizatorzy przygotowali. A wy? — spytał, choć w tej samej chwili rozpoczęły się tańce, które wraz z muzyką wprowadziły Edgara w stan podobny do snu na jawie, przypominając mu o przeszłości.
Mistrz Gry
Re: Ogrody Jarlów Sro 21 Sie - 15:33
The member 'Edgar Oldenburg' has done the following action : kości
'k10' : 9
'k10' : 9
Agnar Eriksen
Re: Ogrody Jarlów Sro 21 Sie - 17:02
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Rozgrzewali się, a padające kolejne pytania w niczym nie pomagały. Walka o władzę właśnie się rozpoczęła, następujące tygodnie miały roztrzygnąć kto stanie u steru władzy. Czy wkroczą w nowe rozwiązania dziarskim krokiem, czy zagłębią się w bagnie uprzedzeń. Słyszał jak podważali znaczenie Gleipniru, jak uznawali, że jest reliktem przeszłości. Skrzywił się nieznacznie uznając, że wystarczy iż Łowcy przez miesiąca nie będą reagować, a Krucza nie da sobie rady ze zgłoszeniami, bo będzie przeciążona. Naukowcy zaś zrozumieją, że stworzenie jednego wywaru nie zmieni całego tałatajstwa jakie szlaja się po ziemi.
Zamiast jednak wdawać się w pyskówkę udał się za Edgarem w bardziej odległy kąt ogrodu, skąd wszystko widział, ale nie musiał słuchać gadania po próżnicy, która miała na celu jedynie wsadzenia kija w mrowisko. Gdyby miał taką moc zamknąłby Gleipnir na pół roku. Niech sobie radzą.
-Niektórzy nie wiedzą kiedy zagryźć zęby. - Zgodził się kiedy docierały do niego słowa Ludvika, równie bezsensowne jak inne które padały w tamtej części ogrodu. -Chętnie skorzystam z karty jaka brzmi “Eriksen” i pozwolę sobie nie mieć jeszcze szczególnych poglądów. - Po prawdzie sam nie wiedział co teraz go przekonywało, poza tym, aby ukręcić głowę Hallströma i przerwać jego gderanie okraszone uprzedzeniami i zrozumieniem zawiłości świata w którym żył i oddychał. -Skål - Zawtórował w toaście. -Jeżeli Guildenstern ma choć trochę oleju w głowie odetnie się całkowicie od retoryki kolegi i przestanie ją łagodzić, a wyjdzie z własną. - Mruknął, gdyż gorzkość wniosków do jakich doszedł przeniosła się na słowa oraz ton głosu Łowcy. -Hallström robi mu przysługę, gdybym nie wiedział jak działa Ludvik byłbym przekonany, że właśnie oddaje przysługę swojemu oponentowi i pomaga mu wygrać. - Miał szczerą nadzieję, że walka rozegra się między nim a Myklebust. Nie życzył dziadkowi źle, ale nie chciał być wciągany w tę walkę polityczną. Dreszcze, aż przebiegły po jego plecach na samą myśl. -To, pozostawię bez komentarza. - Odparł kiedy padło nazwisko, które sam nosił. Nadal był równie zaskoczony jak inni zebrani, gdyż nic nie zapowiadało, że przedstawiciele Krwawego Topora skierują swoje spojrzenie na stanowisko Głosiciela Praw. Choć jeżeli miał być całkowicie szczery sam ze sobą, to fakt, że przyłożył Hakon rękę do rozpadu Przymierza Odrodzenia mówiło już całkiem sporo. On sam mógł się domyślić, ale wolał pewnych schematów nie widzieć.
-Co było ostatnio? - Zapytał zadowolony ze zmiany tematu na dalsze atrakcje wieczoru. -A tak, odtworzyli ucztę z Eddy Poetyckiej i zorganizowali walkę węży. - Przypomniał sobie jak parę osób wylądowało z groźnym pokąsaniem na całym ciele. Wtedy jednak bębny oznajmiły pojawienie się tancerzy, skupił więc całą swoją uwagę na widowisku. Płomienie i muzyka, coś pierwotnego, dzikiego i poruszające u podstaw życia. To kim byli. Mogli budować wspaniałe miasta, ale pozostawali w głębi duszy ludźmi północy. Dzicy i nieokiełznani, wbici w ramy, z których można się wyrwać.
Zaraz jednak to wrażenie minęło, kiedy ogrody zaczęły przybierać łagodniejsze barwy, jakby ktoś nałożył na jego oczy przesłonę z przewiewnego materiału. Krople rosy na liściach, światło odbijające się w nich niczym w diamentach.
Delikatny śmiech przypominający dzwonki wietrzne. Małe skrzydełka i istotki, które w pierwszym odruchu wziął za łachotki. Były jednak zdecydowanie ładniejsze i bardziej… nierealne.
Co było w tych kuflach?
Z podejrzliwością zerknął na ten, który trzymał w dłoni. Tancerze nadal wirowali w kamiennym kręgu, widział ich wyraźnie, a mimo to nierealne wróżki były równie rzeczywiste jak oni.
Zamiast jednak wdawać się w pyskówkę udał się za Edgarem w bardziej odległy kąt ogrodu, skąd wszystko widział, ale nie musiał słuchać gadania po próżnicy, która miała na celu jedynie wsadzenia kija w mrowisko. Gdyby miał taką moc zamknąłby Gleipnir na pół roku. Niech sobie radzą.
-Niektórzy nie wiedzą kiedy zagryźć zęby. - Zgodził się kiedy docierały do niego słowa Ludvika, równie bezsensowne jak inne które padały w tamtej części ogrodu. -Chętnie skorzystam z karty jaka brzmi “Eriksen” i pozwolę sobie nie mieć jeszcze szczególnych poglądów. - Po prawdzie sam nie wiedział co teraz go przekonywało, poza tym, aby ukręcić głowę Hallströma i przerwać jego gderanie okraszone uprzedzeniami i zrozumieniem zawiłości świata w którym żył i oddychał. -Skål - Zawtórował w toaście. -Jeżeli Guildenstern ma choć trochę oleju w głowie odetnie się całkowicie od retoryki kolegi i przestanie ją łagodzić, a wyjdzie z własną. - Mruknął, gdyż gorzkość wniosków do jakich doszedł przeniosła się na słowa oraz ton głosu Łowcy. -Hallström robi mu przysługę, gdybym nie wiedział jak działa Ludvik byłbym przekonany, że właśnie oddaje przysługę swojemu oponentowi i pomaga mu wygrać. - Miał szczerą nadzieję, że walka rozegra się między nim a Myklebust. Nie życzył dziadkowi źle, ale nie chciał być wciągany w tę walkę polityczną. Dreszcze, aż przebiegły po jego plecach na samą myśl. -To, pozostawię bez komentarza. - Odparł kiedy padło nazwisko, które sam nosił. Nadal był równie zaskoczony jak inni zebrani, gdyż nic nie zapowiadało, że przedstawiciele Krwawego Topora skierują swoje spojrzenie na stanowisko Głosiciela Praw. Choć jeżeli miał być całkowicie szczery sam ze sobą, to fakt, że przyłożył Hakon rękę do rozpadu Przymierza Odrodzenia mówiło już całkiem sporo. On sam mógł się domyślić, ale wolał pewnych schematów nie widzieć.
-Co było ostatnio? - Zapytał zadowolony ze zmiany tematu na dalsze atrakcje wieczoru. -A tak, odtworzyli ucztę z Eddy Poetyckiej i zorganizowali walkę węży. - Przypomniał sobie jak parę osób wylądowało z groźnym pokąsaniem na całym ciele. Wtedy jednak bębny oznajmiły pojawienie się tancerzy, skupił więc całą swoją uwagę na widowisku. Płomienie i muzyka, coś pierwotnego, dzikiego i poruszające u podstaw życia. To kim byli. Mogli budować wspaniałe miasta, ale pozostawali w głębi duszy ludźmi północy. Dzicy i nieokiełznani, wbici w ramy, z których można się wyrwać.
Zaraz jednak to wrażenie minęło, kiedy ogrody zaczęły przybierać łagodniejsze barwy, jakby ktoś nałożył na jego oczy przesłonę z przewiewnego materiału. Krople rosy na liściach, światło odbijające się w nich niczym w diamentach.
Delikatny śmiech przypominający dzwonki wietrzne. Małe skrzydełka i istotki, które w pierwszym odruchu wziął za łachotki. Były jednak zdecydowanie ładniejsze i bardziej… nierealne.
Co było w tych kuflach?
Z podejrzliwością zerknął na ten, który trzymał w dłoni. Tancerze nadal wirowali w kamiennym kręgu, widział ich wyraźnie, a mimo to nierealne wróżki były równie rzeczywiste jak oni.
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Mistrz Gry
Re: Ogrody Jarlów Sro 21 Sie - 17:02
The member 'Agnar Eriksen' has done the following action : kości
'k10' : 4
'k10' : 4
Vaia Cortés da Barros
Re: Ogrody Jarlów Sro 21 Sie - 17:04
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Im dłużej siedziała gdzieś z boku, tym było lepiej. Przy okazji mogła sobie poobserwować, jak toczy się dyskusja z jarlami, ale prawdę mówiąc, nie próbowała nawet jej nasłuchiwać. Ot dopaliła na spokojnie papierosa i mogła twierdzić, że w zasadzie udało jej się ogarnąć. A ponieważ jej rozmówca musiał się gdzieś przemieścić, Vi została sama. Jasne, czuła wcześniej na plecach spojrzenie Hakona Eriksena, ale skutecznie je zignorowała. Nie było sensu przejmować się facetem na zapas, będzie coś chciał, to wyśle wiadomość do Kruczej, jej profesja nie była tajemnicą.
Nie chcąc znowu wpakować się w tłum, wolnym krokiem skierowała się w stronę Edgara i Agnara – o bogowie, dlaczego nordyckie imiona musiały być tak podobne? Przynajmniej się nie myliła, choć stawiała, że jeszcze wszystko przed nią. Akurat udało jej się usłyszeć ostatnią wypowiedź Agnara i parsknęła lekko, na głos.
- Walka węży? Z jednej strony chciałabym to zobaczyć, ale z drugiej jednak szkoda byłoby mi węży… Jakby na to nie spojrzeć, lubię stworzenia. – stwierdziła z delikatnym rozbawieniem, posyłając przy tym uśmiech Eirze. – Dobry. – przywitała się z kobietą swobodnie, udając, że w ogóle nie zauważyła jej wcześniejszego spojrzenia, ani tego, że zapewne ta okropna baba teraz miała tysiące więcej pytań, niż wtedy na mostku. Vaia liczyła tylko, że pani Bergdahl nie rozpęta dyskusji tu i teraz, bo akurat nie miała najmniejszej ochoty przytaczać kwestii swojego śledztwa, jego ryzyka i całego bajzlu, który zaczynał narastać wokół śmierci Hannesa.
Nie zdążyła jednak powiedzieć niczego więcej, bo rozpoczęły się tańce i rozbrzmiała muzyka. Nie dało się ukryć, że chciała to zobaczyć, więc odwróciła się od towarzyszy i wpatrzyła w tancerzy. I wszystko było dobrze, zanim… No właśnie, zanim. Vaia gwałtowniej wciągnęła powietrze, nagle napinając wszystkie mięśnie. Loa? TUTAJ? Można było powiedzieć, że Barros kompletnie zgłupiała, ale nie oderwała wzroku od tańców. Płomienne duchy, przeplatające się pomiędzy tancerzami, wyglądały tak samo rzeczywiście co nierealnie, dlatego też zrobiła jedną logiczną rzecz, którą zrobić mogła. Wyciągnęła w stronę Agnara rękę, w typowym geście „weź mnie człowieku uszczypnij, bo własnym zmysłom niedowierzam”. Miała nadzieję, że Agnar zrozumie, a jeśli nie? Liczył się tylko spektakl, który miała właśnie przed oczami.
Ogniste loa pośród tancerzy wyglądały doskonale. Wyczucie rytmu i muzyki było idealne i w sumie zabrała rękę od Eriksena, bo chyba przestało ją obchodzić, na ile było to rzeczywiste. Gdyby po środku pierdyknąć wielkie ognisko poczułaby się prawie jak w domu. Wyjątkowo nie zamierzała pytać, co powodowało te wizje, bo jednak wątpiła, by było to rzeczywiste. Ale było, istniało i łagodziło nadszarpniętą paniką kocią duszę. Nawet mniej miała ochotę wypuścić kota na zewnątrz, a po porostu chciała obserwować, patrzyć na ogniste sylwetki, tańczące w rytmie bębnów. Szkoda, że była na służbie. Pokręciłaby się razem z nimi.
Nie chcąc znowu wpakować się w tłum, wolnym krokiem skierowała się w stronę Edgara i Agnara – o bogowie, dlaczego nordyckie imiona musiały być tak podobne? Przynajmniej się nie myliła, choć stawiała, że jeszcze wszystko przed nią. Akurat udało jej się usłyszeć ostatnią wypowiedź Agnara i parsknęła lekko, na głos.
- Walka węży? Z jednej strony chciałabym to zobaczyć, ale z drugiej jednak szkoda byłoby mi węży… Jakby na to nie spojrzeć, lubię stworzenia. – stwierdziła z delikatnym rozbawieniem, posyłając przy tym uśmiech Eirze. – Dobry. – przywitała się z kobietą swobodnie, udając, że w ogóle nie zauważyła jej wcześniejszego spojrzenia, ani tego, że zapewne ta okropna baba teraz miała tysiące więcej pytań, niż wtedy na mostku. Vaia liczyła tylko, że pani Bergdahl nie rozpęta dyskusji tu i teraz, bo akurat nie miała najmniejszej ochoty przytaczać kwestii swojego śledztwa, jego ryzyka i całego bajzlu, który zaczynał narastać wokół śmierci Hannesa.
Nie zdążyła jednak powiedzieć niczego więcej, bo rozpoczęły się tańce i rozbrzmiała muzyka. Nie dało się ukryć, że chciała to zobaczyć, więc odwróciła się od towarzyszy i wpatrzyła w tancerzy. I wszystko było dobrze, zanim… No właśnie, zanim. Vaia gwałtowniej wciągnęła powietrze, nagle napinając wszystkie mięśnie. Loa? TUTAJ? Można było powiedzieć, że Barros kompletnie zgłupiała, ale nie oderwała wzroku od tańców. Płomienne duchy, przeplatające się pomiędzy tancerzami, wyglądały tak samo rzeczywiście co nierealnie, dlatego też zrobiła jedną logiczną rzecz, którą zrobić mogła. Wyciągnęła w stronę Agnara rękę, w typowym geście „weź mnie człowieku uszczypnij, bo własnym zmysłom niedowierzam”. Miała nadzieję, że Agnar zrozumie, a jeśli nie? Liczył się tylko spektakl, który miała właśnie przed oczami.
Ogniste loa pośród tancerzy wyglądały doskonale. Wyczucie rytmu i muzyki było idealne i w sumie zabrała rękę od Eriksena, bo chyba przestało ją obchodzić, na ile było to rzeczywiste. Gdyby po środku pierdyknąć wielkie ognisko poczułaby się prawie jak w domu. Wyjątkowo nie zamierzała pytać, co powodowało te wizje, bo jednak wątpiła, by było to rzeczywiste. Ale było, istniało i łagodziło nadszarpniętą paniką kocią duszę. Nawet mniej miała ochotę wypuścić kota na zewnątrz, a po porostu chciała obserwować, patrzyć na ogniste sylwetki, tańczące w rytmie bębnów. Szkoda, że była na służbie. Pokręciłaby się razem z nimi.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Mistrz Gry
Re: Ogrody Jarlów Sro 21 Sie - 17:04
The member 'Vaia Cortés da Barros' has done the following action : kości
'k10' : 1
'k10' : 1
Ilmari Vanhanen
Re: Ogrody Jarlów Sro 21 Sie - 22:37
Ilmari VanhanenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Przypatrywał się ich rozmowie rozłożonej przed nim, jak osobliwa układanka zawoalowanych uszczypliwości. Dopiero, gdy usiłował rozwikłać łamigłówkę łączących ich relacji, dostrzegł między stalowym spojrzeniem Forsberga a zmarszczką grymasu na twarzy Guildensterna, jak każdy z nich, zmuszony przez okoliczności tępił słowa o kraniec języka. Słyszał ich podwójną mowę, skrywającą się w tonie a może na krawędzi głosek, mimo to nie rozumiał rozgrywających się w towarzystwie insynuacji, ani tematu bieżącej wymiany, który przeskakując pomiędzy ustami, zgubił oryginalne brzmienie, dźwięcząc w jego miejsce głuchym przypomnieniem wiadomości obcej Vanhanenowi treści. Björna znał zbyt krótko, wolał też dotąd zamykać tę znajomość w sferze odległej od hałasu zgromadzeń, gdzie nad błyszczącą miedzią przyrządów naukowych, poprzez podobne ciekawości mogli stawać się sobie niemal bliscy. Verner zmienił się przez lata, w stare nawyki i charakterystyczne maniery wrosły nieznane motywacje, które mozolnie dopiero rozszyfrowywał. Mężczyzny w kapeluszu Ilmari nie rozpoznawał natomiast wcale. Stracił najpierw cierpliwość, później zainteresowanie rozwiązaniem. Na wspomnienie śmierci żony Vernera, wbił w przyjaciela badawczo wzrok, nie odnalazł jednak ani opadającej zwolna powieki, ani przemglonej, pozbawionej skry obecności źrenicy. Powstrzymał się przed położeniem mu dłoni na ramieniu.
Kiedy Josef Eriksen przedstawił się mu, na moment ustąpiło zesztywniałe wrażenie niezręczności, jak gdyby zdolny był uwierzyć, że przeoczenie było rzeczywiście przypadkiem, na który łatwo mógł się uśmiechnąć. Nie umknęło mu rozciągnięte między rozmówcami napięcie, gęstsze niż przy wymianie ciosów koleżeńskiej sprzeczki.
— Ilmari Vanhanen — Odwzajemnił uścisk dłoni mocno i energicznie. Rękawiczka wydała się dziwnym dodatkiem, ale przyzwyczajony do ekscentryzmów, czując się z nimi swobodnie, nie poświęcił jej więcej niż ułamek uwagi. — Miałem już myśleć, że poznaliśmy się kiedyś i zapomniałem imienia. — Pomiędzy błyskającym wzrokiem a uśmiechem mężczyzny, na granicy cienia rzucanego przez rondo kapelusza tkwiła jakaś nieszczerość. Doszedł jednak do wniosku, że w trakcie zjazdu była najpospolitszą ze zdobiących twarze rys.
— Pewnie tak — odparł Björnowi. Nie sądził, by był jedynym obserwującym anomalie; pchany łapczywą ciekawością krążył nad nimi zwężającymi się trajektoriami, przypominającymi lot krogulca o srebrnoniebieskich skrzydłach i rudej piersi, oczekując czasem, że poza barwnymi plotkami, spotka cudze myśli. I nowe hipotezy. — Nie mam wiedzy o pracy Komisji, w każdym razie nie dostatecznej. Nie odpowiedzieliśmy jeszcze na wszystkie pytania wokół Kopenhagi, teraz stajemy przed kolejnymi. — Wyobrażał sobie krajobraz tamtych światów, czasem przez odległą melodię starych pieśni, malującą je w przelotności kolejnych taktów, częściej, jak krzywiznę równania ze stałymi innej wartości. Natura ich magii, niepodległej więzom ich zaklęć, bo ich nieznającej, była podobnie nieodgadniona. — Inna. Nie potrafię wyjaśnić, co to może oznaczać. Jeszcze nie teraz.
Zanim sam uznał swoje wystąpienie za nieprzemyślane i ściągnął brwi w oczekiwaniu odpowiedzi Hallmunda Guildensterna, w dyskusji rozbrzmiał na nowo głos Vernera, który w akcie poparcia zagarnął jego zignorowane słowa, ich pozbawioną ostrza skargę przekuwając na użytek własnego argumentu. Zgadzając się z przyjacielem, przeczuwał ripostę, jak przewiduje się zagranie przeciwnika, który zbyt może pewny jest raz wypracowanej taktyki. Vanhanenowi przeszło przez myśl, że uśmiech jarla Eriksena i jego z siebie zadowolenie, bliskie są zadufaniu starego szachisty, ukrywającemu, że nie potrafi już zmusić się do kreatywności. Przypomniał sobie schody na strych Starego Dworu, które pokonywał w dzieciństwie, i przeciągłe skrzypienie jego drzwi. Miedź i brąz świeciły tam, składając się gęstwinę modeli i prototypów, obrośniętych kurzem jak warstwą mchu. Gdy był chłopcem chciał wierzyć, że czekały, niczym posłuszne psy, aż przywołają je, każdego własnym imieniem, z zapomnienia i pozwolą wybrzmieć obrotom ich przekładni. Wszedł w dorosłość, ogłaszając dziadkowi, że nie będzie wyczekiwać, aż zdecydują się rozwiązywać problemy dostępnymi środkami, aż sam dojdzie nad brzeg czarnej wody obmywającej Tuonelę, nie mogąc powiedzieć: Spróbowałem.
— Jarl Eriksen wyznaczył nam najwyraźniej nowy projekt — rzucił cicho do Björna i Vernera, półszeptem napełnionym goryczą, której wyuczył się przez lata ze zdań ojca i wzroku matki. Nie lubił słyszeć jej u siebie, uciekał od jej chropowatego dźwięku, jak gdyby unikając jej posmaku na języku, mógł wywinąć się związanemu z nią ściśle zwątpieniu. — Jak wyczarować części mechaniczne i ingrediencje z powietrza, byleby naukowcy wykazali się altruizmem godnym standardów jarla. — Z przywołaniem standardów bezinteresowności Eriksena ukłuła go przekora, wypływająca na wierzch w krzywym grymasie. Chciałby zobaczyć rzeczywistość, w której udaje się im trzem ta sztuka, a naukowcy pozwolić mogą sobie na rozdawanie Wywaru potrzebującym, nie wykłócając się wpierw o sprawy budżetu z twardogłowymi zwolennikami zbyt ciasnych hełmów.
Pochodnie zawisły w dłoniach, wychyliły się jak wahadła i rozpoczęły własny taniec, równoległy ruchowi tancerzy. Na krawędzi ognistych spirali, w ścieżkach wyrysowanych ogniem dostrzegł – wyraźniej niż sądził, że było to możliwe – zarys portali magicznych. Odczytywał wykute w iluzorycznym kamieniu runy, błądząc powoli po miejscach, na które wskazywały, jak gdyby otwierał się przed nim wybór, którą z dróg chce podążyć. Widział kolejne dzielnice Midgardu, Kopenhagę, srebrną klingę Pielinen i zielone fale Morza Archipelagowego u brzegu Turku. W pół spektaklu pchany ściskającym gardło niepokojem, zwrócił się znów do Vernera. Nie był pewny, czy była to postawa przyjaciela, czy spojrzenie zagubione w meandrujących cieniach przedstawienia, usprawiedliwił jednak własną interwencję objawem doskwierającej mu choroby i z impetem bardziej niż siłą wbił mu łokieć pod żebro, aby zamknąwszy przeprosiny w spojrzeniu, powrócić do oglądania.
Mistrz Gry
Re: Ogrody Jarlów Sro 21 Sie - 22:37
The member 'Ilmari Vanhanen' has done the following action : kości
'k10' : 6
'k10' : 6
Björn Guildenstern
Re: Ogrody Jarlów Czw 22 Sie - 14:41
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Björn nie był pewien, na ile jego relacja z Vernerem, która w ostatnich tygodniach przekształciła się w coś zupełnie innego, trudnego do zdefiniowania, była zrozumiała dla otoczenia. Wypowiadane przez nich słowa często wydawały się bez znaczenia, jakby rzucane na wiatr, jednak dla nich samych miały one głębsze, ukryte znaczenie, znane tylko im dwóm. Skrywały echo dawnej rywalizacji, która teraz przekształciła się w złożoną grę aluzji i niedopowiedzeń. Nic dziwnego, że Guildenstern zastanawiał się, czy Ilmari, obserwując ich z boku, dostrzegał te subtelne niuanse, czy może widział jedynie powierzchnię, niezdolny do dostrzeżenia głębszych symboli. Björn nie chciał, by Verner tu był, ale sytuację komplikowała jeszcze bardziej obecność martwego Kåre. Eriksen, niezrażony i niezamierzający się wycofać z bezpośredniej konfrontacji, nie miał, jak zdążył mu to stosunkowo niedawno uświadomić, już nic do stracenia. Po ostatnich wydarzeniach Björn był wręcz przekonany, że mężczyzna przyszedł tutaj nieproszony, zdeterminowany, by dalej go szantażować, niezależnie od poniesionych przez niego konsekwencji. Guildenstern przeklinał siebie w myślach, że nie strzegł lepiej swojej tajemnicy, choć jednocześnie odczuwał silną potrzebę, by zapobiegawczo ostrzec Ilmariego przed Vernerem i Kåre, ale już nie przed samym sobą. W głębi duszy czuł się przecież od nich lepszy, jakby jego motywacje były czystsze, a działania bardziej usprawiedliwione.
— Nie sądziłem, że zdążysz — odparł Björn z uśmiechem przyklejonym do twarzy, próbując ukryć narastające napięcie. Kiedy jego wzrok napotkał oczy Kåre, poczuł, że nadchodząca rozmowa nie będzie łatwa. — Słyszałem od twojej rodziny, że aktualnie mieszkasz poza Midgardem? Gdzieś daleko? — Na ulicy, przeszło mu przez myśl, starając się utrzymać rozmowę na powierzchownym poziomie, jakby ich spotkanie było zupełnie przypadkowe, a nie naznaczone ciężarem szantażu. — Wybaczcie mi moje maniery, byłem przekonany, że się znacie lub przynajmniej kojarzycie — dodał Guildenstern, zauważając że Ilmari nie skojarzył twarzy Kåre z martwym Eriksenem. — Na pewno nie miałeś okazji go nigdy spotkać, Ilmari? — zapytał Björn, próbując ukryć niepokój, który z każdym momentem stawał się coraz trudniejszy do opanowania. Jego pytanie było delikatnie, ale stanowczo rzucone w kierunku Ilmariego, a w podtekście kryła się nadzieja, że ktoś inny z tłumu dostrzeże prawdziwą tożsamość Kåre i wyrzuci go z Domu Jarlów, zanim sytuacja całkowicie wymknie się spod kontroli.
— Niestety — westchnął tylko z niezadowoleniem na słowa Vanhanena, gdy kontynuowali temat aberracji magicznych. — Problem za problemem. — Zgromił jednoznacznie spojrzeniem Vernera i Kåre. Kiedyś Midgard jawił mu się jako ostoja bezpieczeństwa, miejsce, w którym wszyscy mogli znaleźć schronienie przed chaosem świata zewnętrznego. Dziś jednak sytuacja była zupełnie inna, wszystko bowiem w ostatnim czasie zdawało się coraz bardziej wymykać spod kontroli. — Cokolwiek jest tego przyczyną, mam nadzieję, że wkrótce znajdziemy na nie odpowiedzi — dodał jeszcze tylko na zakończenie tematu, wsłuchując się w całą konwersację na temat genetyk, która nieszczególnie go interesowała. Jak przystało na Guildensterna, nie miał, w przeciwieństwie do Hallströmów, radykalnych poglądów. Podchodził do tego — podobnie jak jego dziadek — z rezerwą, z zainteresowaniem za to przyglądając się tańcom, które sprawiły, iż przez moment dla Björna granice między światem realnym a iluzją zanikły. Na komentarz Vanhanena odnośnie jarla Eriksena, przewrócił tylko oczami.
— Nie sądziłem, że zdążysz — odparł Björn z uśmiechem przyklejonym do twarzy, próbując ukryć narastające napięcie. Kiedy jego wzrok napotkał oczy Kåre, poczuł, że nadchodząca rozmowa nie będzie łatwa. — Słyszałem od twojej rodziny, że aktualnie mieszkasz poza Midgardem? Gdzieś daleko? — Na ulicy, przeszło mu przez myśl, starając się utrzymać rozmowę na powierzchownym poziomie, jakby ich spotkanie było zupełnie przypadkowe, a nie naznaczone ciężarem szantażu. — Wybaczcie mi moje maniery, byłem przekonany, że się znacie lub przynajmniej kojarzycie — dodał Guildenstern, zauważając że Ilmari nie skojarzył twarzy Kåre z martwym Eriksenem. — Na pewno nie miałeś okazji go nigdy spotkać, Ilmari? — zapytał Björn, próbując ukryć niepokój, który z każdym momentem stawał się coraz trudniejszy do opanowania. Jego pytanie było delikatnie, ale stanowczo rzucone w kierunku Ilmariego, a w podtekście kryła się nadzieja, że ktoś inny z tłumu dostrzeże prawdziwą tożsamość Kåre i wyrzuci go z Domu Jarlów, zanim sytuacja całkowicie wymknie się spod kontroli.
— Niestety — westchnął tylko z niezadowoleniem na słowa Vanhanena, gdy kontynuowali temat aberracji magicznych. — Problem za problemem. — Zgromił jednoznacznie spojrzeniem Vernera i Kåre. Kiedyś Midgard jawił mu się jako ostoja bezpieczeństwa, miejsce, w którym wszyscy mogli znaleźć schronienie przed chaosem świata zewnętrznego. Dziś jednak sytuacja była zupełnie inna, wszystko bowiem w ostatnim czasie zdawało się coraz bardziej wymykać spod kontroli. — Cokolwiek jest tego przyczyną, mam nadzieję, że wkrótce znajdziemy na nie odpowiedzi — dodał jeszcze tylko na zakończenie tematu, wsłuchując się w całą konwersację na temat genetyk, która nieszczególnie go interesowała. Jak przystało na Guildensterna, nie miał, w przeciwieństwie do Hallströmów, radykalnych poglądów. Podchodził do tego — podobnie jak jego dziadek — z rezerwą, z zainteresowaniem za to przyglądając się tańcom, które sprawiły, iż przez moment dla Björna granice między światem realnym a iluzją zanikły. Na komentarz Vanhanena odnośnie jarla Eriksena, przewrócił tylko oczami.
Mistrz Gry
Re: Ogrody Jarlów Czw 22 Sie - 14:41
The member 'Björn Guildenstern' has done the following action : kości
'k10' : 5
'k10' : 5
Verner Forsberg
Re: Ogrody Jarlów Czw 22 Sie - 14:44
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nawet głuchy usłyszałby napięcie w zdaniach wymienianych pomiędzy Björnem a Kåre, a Verner przechylił głowę z ciekawością i lekko zmrużył oczy, jak wtedy gdy w dzieciństwie próbował nauczyć się z mimiki innych jakiejś niezrozumiałej dla siebie emocji. Konfrontacyjne zachowanie młodego Eriksena go nie zaskakiwało, więc skupił wzrok głównie na Guildensternie, lekko zirytowany tym, że ktoś zdaje się irytować Björna bardziej niż on. Ich relacja zmieniła się całkowicie, ze strony Vernera podszyta nowym respektem; rywalizacja alchemiczna i dziecinne żarty powinny pewnie odejść w zapomnienie albo pozostać fasadą dla reszty świata. Mimo tego, był zaborczy. Choć liczył się z zerwaniem z przeszłością gdy zaczął studiować zakazane księgi, to myśl o przyszłości i konfrontacja z własną śmiertelnością — fizyczną, o której przypominała mu menada; i śmiercią w oczach klanów, o której przypominał mu martwy dla świata Kåre — nie była łatwa. Zwłaszcza, że już za jego życia Ilmari znalazł sobie nowe towarzystwo do rozmów o nauce; a Björn kogoś kto go drażnił. Chyba doceniłby teraz czyjąś dłoń na ramieniu, choć wcale nie zasypiał i nie wiedział, że jego odgrywana żałoba może przypominać znużenie. Wiedząc, musiałby dopracować aktorski warsztat, ale nie chciało mu się poświęcać Reginie (żywej, więc ją zabił; ani martwej) więcej czasu, bo jego czas na tym świecie uciekał.
Kątem oka wychwycił jak poważna twarz Ilmarego kontrastuje z przylepionymi na twarz uśmiechami ich trójki. Wiedział, jak obco przyjaciel potrafi się czuć wśród dworskich gier i społecznych konwenansów. Kiedyś, zanim Verner dopracował do perfekcji kradzież cudzej mimiki (kolekcjonował wtedy własne obserwacje zupełnie jak sroki kolekcjonują widelce; na przykład ucząc się smutku z twarzy własnej matki oraz z łez dzieci które samemu doprowadzał do płaczu), czuli się obco razem, dwaj dziwni chłopcy z szanowanych rodzin. Ciekawe, czy Ilmari wiedział, że choć wiele rzeczy się zmieniło, to niektóre rzeczy się nie zmieniły. Jak to, że — jeszcze zanim Verner nauczył się słowa przyjaciel — pomimo manipulacji i przemilczeń przychodzących mimowolnie; Forsberg nigdy się na nim nie wyżył, bo to byłoby jak deptanie rzadkich roślin.
Miał za to ochotę wyżyć się na Kåre o kłamliwym imieniu, bo sprowokował go ripostą, na którą nie mógł odpowiedzieć szczerze. Nie uważam, że to wyzwalające. Ja zabijam dlatego, że chcę. — pomyślał we własnej głowie, próbując znaleźć w tym siłę i odsunąć niewygodną myśl, że jego pierwsze morderstwo zapijaczonego człowieka wynikało z konieczności samoobrony i niemal zwierzęcej agresji; a żonę chyba musiał otruć, bo by z nią nie wytrzymał. Nie chciał być podobny do zwierząt. Odwzajemnił spojrzenie Eriksena bez mrugnięcia okiem, ale coś lodowatego błysnęło w szarych tęczówkach.
- Mówisz, na co pozwalamy ludziom, a na co zwierzętom, ale nie na co pozwalamy wargom. - odpowiedział wydziedziczonemu wargowi chłodno, wiedząc, że o tym jarlowie będą mieli dużo do powiedzenia. - Też myślałem, że może się znacie - wzruszył ramionami, by usprawiedliwić swoje faux-pas nie tyle przed Kåre, co przed Ilmarim. - bo nie zapomniałbyś jego imienia. - dodał ciszej, nie podobało mu się, że Eriksen sprawił, że przyjaciel zaczął w siebie wątpić. Poczuł się trochę jak w Akademii, gdy jako ciekawy świata nastolatek przez całą przerwę obiadową przekonywał taką Elise do zdjęcia bluzki, a wychodząc z damskiej toalety zobaczył jak młodsi chłopcy znowu próbowali sprowokować Ilmarego do kłótni. Nie czepiali się Vanhanena, gdy był obok.
- Nie wydaje wam się, że Komisja działa zbyt opieszale? - westchnął, gdy mówili o aberracjach. Myślał chciwie o Magisterium i o swoich paranoicznych podejrzeniach, że lekarze leczyli menadę za wolno; że prawdziwe lekarstwo może tkwić zapomniane wśród zakazanych arkan. Zauważył, że Björn gromi go spojrzeniem i nieco wyzywająco uniósł brwi, przecież był ostrożny. Jeśli Guildenstern wolał porozmawiać o nauce z Ilmarim bez ich towarzystwa, to Verner pozostawał na ten fakt wygodnie ślepy.
Harmonogram uroczystości nie pozwalał na dalszekłótnie wymiany argumentów z jarlami, więc Verner splótł dłonie na torsie i jawnie przewrócił oczami, w geście bliźniaczym do tego Björna.
- Najwyraźniej jarl Eriksen woli też nakazać alchemikom wolontariat, niż spróbować porozmawiać z doktorem inżynierii magicznej. - zwrócił się do Ilmarego w karykaturze pocieszenia, bo — choć Vanhanenowi chyba to nie przeszkadzało — niejako obrabował go z jego słów (oby przynajmniej kieszenie pozostały bezpieczne; na własną z przynętą-zegarkiem nie zważał), nawet jeśli jarlowie i tak by je zignorowali. - Nadal traktują nas jak małych chłopców. - parsknął, nie kryjąc goryczy. Wymownie zerknął na Björna; przed miesiącem pożalił mu się prawie na to samo podczaskłótni rozmowy w jego domu. - Pewnie w głębi ducha są zdziwieni, że zabieramy głos zamiast chodzić za naszymi matkami i poznawać kandydatki na żonę. - znów przewrócił oczami. W czerwcu podpytywał Ilmarego o jego jego rodziców plany matrymonialne, Vanhanen nie miał zamiaru o tym rozmawiać, a Verner podejrzewał, że nieobecność Aarno (ulubionego z kolegów ojca) mogła opóźnić sprawy. Zastanawiał się, czy mimo wszystko panny z klanów uznają zjazd jarlów za rynek matrymonialny. Jako wdowiec niemający skrupułów zarówno przed flirtem, jak i przed złośliwością, mógłby w takiej sytuacji służyć za doskonałą tarczę na dzisiejszym przyjęciu; co w geście dobrej woli zamierzał rozszerzyć również na Björna (z własnego doświadczenia wiedział, że wścibstwo kobiet nie idzie w parze z zamiłowaniem do magii zakazanej); postanawiając, że nie zostawi dziś kawalerów samych. - Josef - wymownie zwrócił się do Kåre, któremu ojciec już nigdy żony nie znajdzie. - może ty wiesz coś więcej o polityce naukowej swojego jarla? Czy może bardziej zaprzątają go składane przez Gleipnir przysięgi? - uśmiechnął się promiennie, choć nawet jego uderzyła niewygodna świadomość, że wydziedziczonemu wargowi chyba trudno tego słuchać.
Rozpoczęły się tańce, a Verner zamrugał z konsternacją, gdy w oddali usłyszał najpierw nieludzkie kroki, a potem wycie dzikich zwierząt. Mimowolnie postąpił krok w stronę Kåre, bo choć drwił przed chwilą z Gleipniru, to z ich czwórki Eriksen był się najbardziej wykwalifikowany do walki z zagrożeniem. Objawy słuchowe menady były w jego przypadku rzadsze niż wzrokowe, ale równie niepokojące — maska promiennego uśmiechu opadła nagle, ustępując miejsca namysłowi i cieniu strachu, którego Ilmari jeszcze u Vernera nie widział. Forsberg próbował przeanalizować, czy znowu jest uwięziony w koszmarze na jawie — nie był, a konfrontacja z prawdziwymi halucynogennymi czarami była szalenie konfrontująca. Czując kuksaniec, z niespodziewaną wdzięcznością powrócił do rzeczywistości i odsunął się od Kåre, by nachylić się do Ilmarego. - Ciekawe... czary? - starał się to rzucić nonszalancko i znów uśmiechnąć, ale po prostu desperacko się upewniał.
Kątem oka wychwycił jak poważna twarz Ilmarego kontrastuje z przylepionymi na twarz uśmiechami ich trójki. Wiedział, jak obco przyjaciel potrafi się czuć wśród dworskich gier i społecznych konwenansów. Kiedyś, zanim Verner dopracował do perfekcji kradzież cudzej mimiki (kolekcjonował wtedy własne obserwacje zupełnie jak sroki kolekcjonują widelce; na przykład ucząc się smutku z twarzy własnej matki oraz z łez dzieci które samemu doprowadzał do płaczu), czuli się obco razem, dwaj dziwni chłopcy z szanowanych rodzin. Ciekawe, czy Ilmari wiedział, że choć wiele rzeczy się zmieniło, to niektóre rzeczy się nie zmieniły. Jak to, że — jeszcze zanim Verner nauczył się słowa przyjaciel — pomimo manipulacji i przemilczeń przychodzących mimowolnie; Forsberg nigdy się na nim nie wyżył, bo to byłoby jak deptanie rzadkich roślin.
Miał za to ochotę wyżyć się na Kåre o kłamliwym imieniu, bo sprowokował go ripostą, na którą nie mógł odpowiedzieć szczerze. Nie uważam, że to wyzwalające. Ja zabijam dlatego, że chcę. — pomyślał we własnej głowie, próbując znaleźć w tym siłę i odsunąć niewygodną myśl, że jego pierwsze morderstwo zapijaczonego człowieka wynikało z konieczności samoobrony i niemal zwierzęcej agresji; a żonę chyba musiał otruć, bo by z nią nie wytrzymał. Nie chciał być podobny do zwierząt. Odwzajemnił spojrzenie Eriksena bez mrugnięcia okiem, ale coś lodowatego błysnęło w szarych tęczówkach.
- Mówisz, na co pozwalamy ludziom, a na co zwierzętom, ale nie na co pozwalamy wargom. - odpowiedział wydziedziczonemu wargowi chłodno, wiedząc, że o tym jarlowie będą mieli dużo do powiedzenia. - Też myślałem, że może się znacie - wzruszył ramionami, by usprawiedliwić swoje faux-pas nie tyle przed Kåre, co przed Ilmarim. - bo nie zapomniałbyś jego imienia. - dodał ciszej, nie podobało mu się, że Eriksen sprawił, że przyjaciel zaczął w siebie wątpić. Poczuł się trochę jak w Akademii, gdy jako ciekawy świata nastolatek przez całą przerwę obiadową przekonywał taką Elise do zdjęcia bluzki, a wychodząc z damskiej toalety zobaczył jak młodsi chłopcy znowu próbowali sprowokować Ilmarego do kłótni. Nie czepiali się Vanhanena, gdy był obok.
- Nie wydaje wam się, że Komisja działa zbyt opieszale? - westchnął, gdy mówili o aberracjach. Myślał chciwie o Magisterium i o swoich paranoicznych podejrzeniach, że lekarze leczyli menadę za wolno; że prawdziwe lekarstwo może tkwić zapomniane wśród zakazanych arkan. Zauważył, że Björn gromi go spojrzeniem i nieco wyzywająco uniósł brwi, przecież był ostrożny. Jeśli Guildenstern wolał porozmawiać o nauce z Ilmarim bez ich towarzystwa, to Verner pozostawał na ten fakt wygodnie ślepy.
Harmonogram uroczystości nie pozwalał na dalsze
- Najwyraźniej jarl Eriksen woli też nakazać alchemikom wolontariat, niż spróbować porozmawiać z doktorem inżynierii magicznej. - zwrócił się do Ilmarego w karykaturze pocieszenia, bo — choć Vanhanenowi chyba to nie przeszkadzało — niejako obrabował go z jego słów (oby przynajmniej kieszenie pozostały bezpieczne; na własną z przynętą-zegarkiem nie zważał), nawet jeśli jarlowie i tak by je zignorowali. - Nadal traktują nas jak małych chłopców. - parsknął, nie kryjąc goryczy. Wymownie zerknął na Björna; przed miesiącem pożalił mu się prawie na to samo podczas
Rozpoczęły się tańce, a Verner zamrugał z konsternacją, gdy w oddali usłyszał najpierw nieludzkie kroki, a potem wycie dzikich zwierząt. Mimowolnie postąpił krok w stronę Kåre, bo choć drwił przed chwilą z Gleipniru, to z ich czwórki Eriksen był się najbardziej wykwalifikowany do walki z zagrożeniem. Objawy słuchowe menady były w jego przypadku rzadsze niż wzrokowe, ale równie niepokojące — maska promiennego uśmiechu opadła nagle, ustępując miejsca namysłowi i cieniu strachu, którego Ilmari jeszcze u Vernera nie widział. Forsberg próbował przeanalizować, czy znowu jest uwięziony w koszmarze na jawie — nie był, a konfrontacja z prawdziwymi halucynogennymi czarami była szalenie konfrontująca. Czując kuksaniec, z niespodziewaną wdzięcznością powrócił do rzeczywistości i odsunął się od Kåre, by nachylić się do Ilmarego. - Ciekawe... czary? - starał się to rzucić nonszalancko i znów uśmiechnąć, ale po prostu desperacko się upewniał.
Mistrz Gry
Re: Ogrody Jarlów Czw 22 Sie - 14:44
The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości
'k10' : 7
'k10' : 7
Kåre Jötnarsen
Re: Ogrody Jarlów Pią 23 Sie - 19:47
Kåre JötnarsenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, były łowca Gleipniru
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 15 / magia zakazana: 23 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Nigdy nie lubił tego, jak sztywne były konwenanse, jak piły go pod pachami i uwierały pod szyją, zaciskały się na ciele niczym ciasny garnitur, podwiązany krawatem na podobieństwo jutowego stryczka – nawet teraz, lata później, czuł na ramionach ucisk mocnych, ojcowskich dłoni, tych samych, którymi bił go za nieposłuszeństwo i odruchowo ukrył dłonie w kieszeniach, tym razem, zaskakująco, w swoich własnych. Odkąd Vegar uderzył go po raz ostatni, wyrzucając go przed próg Bastionu, jego dziecinna niecierpliwość coraz częściej zaczynała smakować gniewem, jej słodka, wierzchnia warstwa rozpuszczała mu się na języku, uwalniając nieprzyjemne i gorzkie wnętrze – dawniej starał się udowodnić ojcu, że potrafił się zmienić, trzymać przy sobie palce, które dokuczały mu w ten sposób, w jaki żołądkowi mógłby dokuczać głód, wiedzione prymitywną, wewnętrzną potrzebą, dojmującą, kiedy próbował ją zignorować i zdławić. Chodził z wyprostowanymi plecami i uśmiechem konturowanym prawdziwą szczerością, przedstawiał się tak, jakby był zadowolony z tego, kim był i pragnął, aby Vegar go zauważył: nie po to, aby go rozzłościć, ale w nadziei, że choć raz spojrzy na niego tak, jak ojcowie patrzyli na swoje dzieci, z dumą, którą objawiał tylko w obecności Vermunda. Teraz, przy ludziach, których pogarda była wyraźniejsza i prostsza niż ta należąca do jego ojca, nie miał powodu, aby się starać – nie przesłaniał spojrzenia, gdzie, w dole źrenicy tliło się niebezpieczne, zielone światło i nie oszczędzał uśmiechów, naciętych w kącikach ust ostrą krawędzią noża. Przymknął oczy, wyobrażając sobie zaklęcia, których mógłby użyć – Bein-illr naciągnięte bolesnym skurczem na ciało jego ojca, Brjóta fingur za każde słowo, którym Verner doprowadził go do rozdrażnienia, Holdsveiki, rozmazujące złośliwy uśmiech z twarzy Björna – po czym odetchnął i spojrzał na Ilmariego tym samym, wnikliwym spojrzeniem, niepokojącym, lecz niezdradzającym tego, co ukrywało się w środku.
– Vanhanen! Oczywiście! – entuzjazm wyglądał na jego twarzy obco, gwałtowny i nieprzewidywalny jak salwa głośnego śmiechu – odchylił głowę, pozwalając, aby cień, rzucany przez kapelusz, przesunął się po jego twarzy, a światło zawinęło się i rozbłysło w tęczówce lewego oka. – Jestem pewien – zaczął, nie zrywając kontaktu wzrokowego. – Że gdybyśmy spotkali się wcześniej, nie zapomniałbyś mnie tak łatwo. – wyraz jego twarzy wciąż przypominał uprzejmość, słowa miały w sobie jednak dziwny ciężar i wydźwiękiem przypominały czającą się pod językiem groźbę. Uśmiech, który zalegał mu na twarzy, poruszył się niespokojnie na słowa Björna, rozkołysany pomiędzy kącikami ust, jak balsa, mogąca w każdej chwili wywrócić się do góry dnem. – Rzeczywiście... spędziłem trochę czasu z daleka od domu. Jak widzisz – jestem z powrotem. Będziemy widzieli się znacznie częściej, mieli więcej okazji... do rozmów. Mamy dużo do nadrobienia, nie uważasz? – lubił obserwować sposób, w jaki niepokój poruszał się po twarzy Björna – uwięziony płytko pod skórą, cichy i niezauważony, gdyby nie liczyć błysku, który co jakiś czas pojawiał się w jego spojrzeniu.
Zacisnął zęby na słowa jarla, lecz nie odpowiedział nic więcej, przygryzając słowa pomiędzy zębami – nienawidził Gleipniru bardziej, niż nienawidził Kruczej Straży; ci drudzy mieli przynajmniej powód, aby wyrządzić mu to, co trzymał głęboko w podszewce pamięci.
– Uważasz, że nie są ani jednym ani drugim? – spytał jedynie ściszonym głosem, odwracając wzrok w stronę Vernera – jego twarz, po raz pierwszy od początku wieczoru, nie zdradzała złośliwego rozbawienia. – Czy może boisz się, że są jednym i drugim jednocześnie? – nie zdążył powiedzieć nic więcej – ogrody rozbłysły złocistym światłem pochodni, a wokół zagrzmiały dźwięki bębnów, fletów i skrzypiec, pochłaniające szmery dotychczasowych rozmów. Pochodnie zarysowały w powietrzu ogniste spirale, on poczuł tymczasem, jak ciężki, gardłowy dźwięk porusza się pomiędzy melodią instrumentów – słyszał ciche krotki, szelest liści, odgłosy upodabniające krzewy do gęstego lasu, ludzkie głosy do warkotu zwierząt. Znów poczuł się, jakby miał osiemnaście lat – był rekrutem ze skórą dropiatą pod materiałem munduru i źrenicami rozszerzonymi po krawędzie białek, z dłońmi brudnymi od krwi i sercem uwięzionym pomiędzy żelaznymi kratami żeber. Zesztywniał, czując, jak mięśnie napinają mu się pod materiałem ubrania, a ciało nieruchomieje w bolesnym skurczu – rozejrzał się nerwowo, poszukując czegoś, na czym mógłby zacisnąć dłoń, aż odnalazł palcami nóż do ciasta, nieuważnie położony przy krawędzi stołu, z ostrzem wciąż brudnym od słodkiej, waniliowej masy.
– Vanhanen! Oczywiście! – entuzjazm wyglądał na jego twarzy obco, gwałtowny i nieprzewidywalny jak salwa głośnego śmiechu – odchylił głowę, pozwalając, aby cień, rzucany przez kapelusz, przesunął się po jego twarzy, a światło zawinęło się i rozbłysło w tęczówce lewego oka. – Jestem pewien – zaczął, nie zrywając kontaktu wzrokowego. – Że gdybyśmy spotkali się wcześniej, nie zapomniałbyś mnie tak łatwo. – wyraz jego twarzy wciąż przypominał uprzejmość, słowa miały w sobie jednak dziwny ciężar i wydźwiękiem przypominały czającą się pod językiem groźbę. Uśmiech, który zalegał mu na twarzy, poruszył się niespokojnie na słowa Björna, rozkołysany pomiędzy kącikami ust, jak balsa, mogąca w każdej chwili wywrócić się do góry dnem. – Rzeczywiście... spędziłem trochę czasu z daleka od domu. Jak widzisz – jestem z powrotem. Będziemy widzieli się znacznie częściej, mieli więcej okazji... do rozmów. Mamy dużo do nadrobienia, nie uważasz? – lubił obserwować sposób, w jaki niepokój poruszał się po twarzy Björna – uwięziony płytko pod skórą, cichy i niezauważony, gdyby nie liczyć błysku, który co jakiś czas pojawiał się w jego spojrzeniu.
Zacisnął zęby na słowa jarla, lecz nie odpowiedział nic więcej, przygryzając słowa pomiędzy zębami – nienawidził Gleipniru bardziej, niż nienawidził Kruczej Straży; ci drudzy mieli przynajmniej powód, aby wyrządzić mu to, co trzymał głęboko w podszewce pamięci.
– Uważasz, że nie są ani jednym ani drugim? – spytał jedynie ściszonym głosem, odwracając wzrok w stronę Vernera – jego twarz, po raz pierwszy od początku wieczoru, nie zdradzała złośliwego rozbawienia. – Czy może boisz się, że są jednym i drugim jednocześnie? – nie zdążył powiedzieć nic więcej – ogrody rozbłysły złocistym światłem pochodni, a wokół zagrzmiały dźwięki bębnów, fletów i skrzypiec, pochłaniające szmery dotychczasowych rozmów. Pochodnie zarysowały w powietrzu ogniste spirale, on poczuł tymczasem, jak ciężki, gardłowy dźwięk porusza się pomiędzy melodią instrumentów – słyszał ciche krotki, szelest liści, odgłosy upodabniające krzewy do gęstego lasu, ludzkie głosy do warkotu zwierząt. Znów poczuł się, jakby miał osiemnaście lat – był rekrutem ze skórą dropiatą pod materiałem munduru i źrenicami rozszerzonymi po krawędzie białek, z dłońmi brudnymi od krwi i sercem uwięzionym pomiędzy żelaznymi kratami żeber. Zesztywniał, czując, jak mięśnie napinają mu się pod materiałem ubrania, a ciało nieruchomieje w bolesnym skurczu – rozejrzał się nerwowo, poszukując czegoś, na czym mógłby zacisnąć dłoń, aż odnalazł palcami nóż do ciasta, nieuważnie położony przy krawędzi stołu, z ostrzem wciąż brudnym od słodkiej, waniliowej masy.
shadows tangle like a vine
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
crawling up the posts within our shrine
you look so good there on your knees
such a good girl, knows how to please
look at me, look me in the еyes, forget yourself surrender your mind
Mistrz Gry
Re: Ogrody Jarlów Pią 23 Sie - 19:47
The member 'Kåre Jötnarsen' has done the following action : kości
'k10' : 7
'k10' : 7
Prorok
Re: Ogrody Jarlów Sro 28 Sie - 19:18
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Po tancerzach nie pozostał nawet ślad, ale pozostały wspomnienia i wizje w pamięci wszystkich uczestników. To zaś oznaczało, że zbliżali się do końca oficjalnej części zjazdu. Ten zaś miał zakończyć się pochodem.
Każdy klan miał swojego reprezentanta, który niósł pochodnię symbolizującą ogień, jedność i siłę wspólnoty. Reprezentanci ubrani byli w tradycyjne stroje swoich klanów, które mieniły się w blasku płomieni. Procesja rozpoczęła się od skraju polany, gdzie wszyscy reprezentanci zebrali się w kręgu, a następnie, w rytm bębnów i pieśni, ruszyli w stronę centralnego ogniska.
Gdy procesja dotarła do ogniska, każdy z reprezentantów podchodził kolejno, by umieścić swoją pochodnię w specjalnie przygotowanym stojaku. Kiedy ostatnia pochodnia została umieszczona, ogień złączył się w jeden potężny płomień, który symbolizował zjednoczenie wszystkich klanów. Następnie, na środek wyszedł najstarszy członek Rady.
-Dziś, gdy nasze klany zebrały się tutaj, by dzielić się opowieściami, umacniać więzi i odnawiać przysięgi wierności naszym tradycjom, kończymy ten zjazd w duchu jedności i pokoju. - Przemówił mocnym głosem, który wręcz dudnił w otaczającej ciemności. - Niech ten ogień, który płonie przed nami, przypomina nam o sile, jaką mamy, gdy jesteśmy razem. Niechaj nasze klany żyją w harmonii, wspierają się nawzajem i przekazują nasze dziedzictwo kolejnym pokoleniom. Niech ten ogień was prowadzi w trakcie wyboru Głosiciela Praw. - Potoczył spojrzeniem po zebranych. Widział jak wszyscy trzymają kielichy stojąc obok siebie. -Oficjalna część wieczoru właśnie mija. Spędźcie resztę czasu, aż do świtu korzystając z atrakcji jakie są przewidziane. Skol! - Uniósł swój kielich w toaście jaki przypił do wszystkich zebranych, po czym upił łyk i zszedł z podestu. Przedstawiciele prasy zrobili ostatnie zdjęcia, uchwycili momenty i kierowali się do opuszczenia polany, gdzie klany miały bawić się dalej.
Oficjalna część wydarzenia została właśnie zakończona. Możecie swobodnie korzystać z atrakcji jakie zostały przygotowane przez Radę. W jednym temacie z atrakcjami może przebywać na raz kilka osób i prowadzić osobne rozgrywki.
Czas na korzystanie z atrakcji trwa aż do końca września 2024 roku.
Prorok dziękuje za sprawne odpisy i zaangażowanie w rozgrywkę oraz życzy miłej dalszej zabawy.
Każdy klan miał swojego reprezentanta, który niósł pochodnię symbolizującą ogień, jedność i siłę wspólnoty. Reprezentanci ubrani byli w tradycyjne stroje swoich klanów, które mieniły się w blasku płomieni. Procesja rozpoczęła się od skraju polany, gdzie wszyscy reprezentanci zebrali się w kręgu, a następnie, w rytm bębnów i pieśni, ruszyli w stronę centralnego ogniska.
Gdy procesja dotarła do ogniska, każdy z reprezentantów podchodził kolejno, by umieścić swoją pochodnię w specjalnie przygotowanym stojaku. Kiedy ostatnia pochodnia została umieszczona, ogień złączył się w jeden potężny płomień, który symbolizował zjednoczenie wszystkich klanów. Następnie, na środek wyszedł najstarszy członek Rady.
-Dziś, gdy nasze klany zebrały się tutaj, by dzielić się opowieściami, umacniać więzi i odnawiać przysięgi wierności naszym tradycjom, kończymy ten zjazd w duchu jedności i pokoju. - Przemówił mocnym głosem, który wręcz dudnił w otaczającej ciemności. - Niech ten ogień, który płonie przed nami, przypomina nam o sile, jaką mamy, gdy jesteśmy razem. Niechaj nasze klany żyją w harmonii, wspierają się nawzajem i przekazują nasze dziedzictwo kolejnym pokoleniom. Niech ten ogień was prowadzi w trakcie wyboru Głosiciela Praw. - Potoczył spojrzeniem po zebranych. Widział jak wszyscy trzymają kielichy stojąc obok siebie. -Oficjalna część wieczoru właśnie mija. Spędźcie resztę czasu, aż do świtu korzystając z atrakcji jakie są przewidziane. Skol! - Uniósł swój kielich w toaście jaki przypił do wszystkich zebranych, po czym upił łyk i zszedł z podestu. Przedstawiciele prasy zrobili ostatnie zdjęcia, uchwycili momenty i kierowali się do opuszczenia polany, gdzie klany miały bawić się dalej.
INFORMACJE
Oficjalna część wydarzenia została właśnie zakończona. Możecie swobodnie korzystać z atrakcji jakie zostały przygotowane przez Radę. W jednym temacie z atrakcjami może przebywać na raz kilka osób i prowadzić osobne rozgrywki.
Czas na korzystanie z atrakcji trwa aż do końca września 2024 roku.
Prorok dziękuje za sprawne odpisy i zaangażowanie w rozgrywkę oraz życzy miłej dalszej zabawy.
CZAS NA ODPOWIEDŹ: 72h (do 31.08 23:59)
Ilmari Vanhanen
Re: Ogrody Jarlów Czw 29 Sie - 23:58
Ilmari VanhanenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Turku, Finlandia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : inżynier magii, pracownik naukowy Instytutu Kenaz
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : krogulec
Atuty : obieżyświat (I), rzemieślnik (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 8 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 27 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 21
Osiadało na nim zwolna wrażenie, że stał się w rozmowie intruzem – kontekst słów, które między sobą wymieniali, i odpowiadających im kwaśnych uśmiechów przeciekał mu przez palce, ilekroć chwytając się ulotnych aluzji, zdawał się go wreszcie rozumieć. Przypominał sobie spotkania urządzane kiedyś przez Vernera; zepchnięte między odległe wspomnienia ożywały przed nim znajomym uczuciem wyobcowania. Zanim przyzwyczaił się do przychodzącego z nim odrętwienia myśli, spomiędzy przywołanych z pamięci obrazów twarzy wygiętych śmiechem i hałaśliwych dyskusji wyłoniła się drażniąca bardziej niż wówczas perspektywa zamknięcia w pozycji obserwatora. Nie dbał o zdanie i aprobatę znajomych Forsberga ani ich towarzystwo. Zakładał przy nich łatwo maskę z przypisywanego mu co krok ekscentryzmu wynalazców, rysowanego na tamte okazje grubszą może jeszcze kreską i bardziej niż zwykle barwnego. Tego wieczoru uświadomił sobie, że zamiast krążyć nieobecnym spojrzeniem wokół cudzych zdań, wolałby wrócić do chwili rozdartej raz przez pojawienie się Vernera, nawet jeśli języki wciąż krępowałyby im podobne zaklęciom więzy konwenansów. Chociaż więc nie spodziewał się już odnaleźć odpowiedzi w jego wygiętym ostro grymasie ani pozornym opanowaniu, wracał wciąż spojrzeniem do Björna, aż między słowami dostrzegł przetaczający się po zielonych tęczówkach cień dyskomfortu.
— Najwyraźniej nie — odparł Guildensternowi szybko i ściszonym głosem, usiłując uciąć pytanie, zanim odpowiedź odbije się na twarzy śladem niezręczności. Powinien może pamiętać mężczyznę w kapeluszu – w myśl przekonania, że wszyscy członkowie klanów znali się wzajemnie przynajmniej z widzenia – nie potrafił jednak powiedzieć niczego o Josefie Eriksenie, którego błyskający w oku entuzjazm przyjął ze zdziwieniem, a wypowiedź z wymuszonym uprzejmym uśmiechem, stępionym o sączące się z ust rozmówcy ostrzeżenie. Przez moment, zanim racjonalnie odrzucił pełzającą pod skórą obawę, skłonny był uznać, że gdyby dane im było poznać się w przeszłości, ich rozmowa toczyłaby się w napięciu, podobnym do tego sztywniejącego między Josefem a Björnem i Vernerem. — Z pewnością — stwierdził krótko, łapiąc się zaraz pierwszej okazji do zmiany tematu. — Zatem podróżowałeś? Czy będzie w bardzo złym tonie zapytać dokąd? — Znalazł w sobie wystarczająco ciekawości, by nadać pytaniu formę zachęty do podzielenia się doświadczeniem, ale łagodny wyraz twarzy załamał się szramą nieszczerości.
— Chciałbym móc wreszcie powiedzieć cokolwiek z większą dozą pewności — przyznał Björnowi, powstrzymując się od dalszej dywagacji. — Komisja robi, co w jej mocy. Prawda jest taka, że brakuje nam narzędzi do badań enklaw i aberracji. — Próbował wpleść w odpowiedź przekonanie, ale jego słowa rozbrzmiały ostrzejszą niż zamierzał irytacją. Przed wydarzeniami z Kopenhagi wierzył w zapewnienia Komisji i uspokajający ton jej komunikatów. Ze wspomnieniem malowanym lotem ognistych ptaków i głuchym, studziennym echem krzyków wynurzającym się z ciemności zawahał się i bliski byłby pytania, czy nie ufał jej ślepo, gdyby sam nie musiał zamykać w ciasnym więzieniu myśli strzępów wściekłości, zmieszanej z rozżaleniem. Nie pojmował w końcu przyczyn tragedii, choć uważał, że powinien.
Patrząc w stronę Vernera, nieznacznie zmarszczył brwi i prychnął cicho. Przywykł najpierw do pobłażających spojrzeń dziadka i ojca, potem do wyrażanego raz pół-żartem raz twardym, ucinającym dyskusję tonem przekonania, że brak było mu rozwagi. Oczekiwali, aż ostygnie w nim niecierpliwość, podczas gdy on sam obawiał się spojrzeć kiedyś na pożółkły arkusz niezrealizowanego projektu i wspominać jutro, które nigdy nie nadeszło. Nie zdążył odpowiedzieć, ubiegli go wstępujący na środek szybkim krokiem tancerze. Gdy ich występ dobiegał końca skinął jeszcze przyjacielowi głową na potwierdzenie, bo iluzje, choć nadzwyczaj rzeczywiste pozostawały tym razem nieszkodliwą grą światła i magii.
Ogień zapłonął na znak jedności. Płomienie pochodni wzrosły i złączyły się, łakome zatopiły obszar paleniska łuną poszarpanych języków i chmarą iskier ulatujących w wątłą ciemność letniej nocy. Mógłby silić się na złośliwość i stawić niewygodne pytanie o symbolikę rytuału. Zdawało mu się, że kiedyś może język zaswędziałby go dosyć, by rozważyć wypowiedzenie go na głos. Zamiast tego obserwował, jak światło zaginało się między mijanymi sylwetkami i pozwolił myślom krążyć wraz z nim.
— Dziękuję za wieczór — powiedział, gdy jego dziadek zszedł z podium, a wokoło dogasały falami słowa toastu. — Myślę, że to dobra godzina na spacer. — Zatrzymał wzrok na Björnie i nieznacznie się uśmiechnął, wycofując od ich trójki szybkim krokiem.
Edgar Oldenburg
Re: Ogrody Jarlów Sro 4 Wrz - 14:20
Edgar OldenburgWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aarhus, Dania
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : aspirujący polityk, starszy urzędnik w Stortingu w Departamencie ds. Dziedzictwa Kulturowego, mecenas sztuki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jeleń
Atuty : złotousty (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 20
Oficjalna część zjazdu dobiegła końca, a Edgar poczuł, że musi porozmawiać ze swoim dziadkiem Theodorem — jeśli ktoś mógłby rzucić światło na ostatnie zaskakujące wydarzenia, to był właśnie on. Decyzja Edmunda Forsberga o wycofaniu swojej kandydatury z wyborów na Głosiciela Prawa była niespodziewana, a Oldenburg pragnął jak najszybciej dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło za kulisami. Chociaż czuł ulgę z powodu jego decyzji, to ciekawość nie dawała mu spokoju. Wiedział, że dziadek, będący jednym z najbardziej wpływowych ludzi w Radzie, mógł znać odpowiedzi na jego pytania. Theodor Oldenburg był jednak człowiekiem, który rzadko dzielił się swoimi przemyśleniami, woląc je zachować dla siebie, ale Edgar miał nadzieję, że uda mu się wyciągnąć od niego choćby kilka wskazówek. Mimo to, mężczyzna nie ukrywał swojego zadowolenia z rozwoju sytuacji — uważał, że to Reidunn Myklebust była najlepszą osobą na to stanowisko. Jej nominacja z ramienia Przymierza Środka wydawała się w tym momencie jedynym, słusznym wyborem, gdyż jego zdaniem to właśnie ona była w stanie wprowadzić prawdziwe zmiany w skostniałym świecie galdrów.
— Wybaczcie — wtrącił w pewnym momencie Edgar, spoglądając na Agnara i Eirę, a następnie na Vaię, która do nich ponownie dołączyła. — Bardzo miło mi się z wami rozmawiało, ale… — Oldenburg dopił ostatni łyk alkoholu, czując, jak ciepło rozlewa się w jego gardle. Miał nadzieję, że to uczucie doda mu odwagi, choć wiedział, że nie jest to długotrwałe rozwiązanie. Wyjrzał przed siebie, kierując wzrok na horyzont, gdzie ujrzał swoją rodzinę. Znajome sylwetki młodszych sióstr i dziadka przyciągnęły jego uwagę jak magnes. Theodor niemal natychmiast zauważył jego obecność, a ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę, w której czas jakby się zatrzymał, a wszystkie dawne wspomnienia z dzieciństwa i niepokojące uczucia powróciły z pełną mocą. Z jednej strony podziwiał go za jego ogromną wiedzę, wpływy i stanowczość, ale z drugiej każda rozmowa z nim była pewnym wyzwaniem, co potrafiło być dla niego męczące. — Pójdę się przywitać z moimi bliskimi — powiedział z uśmiechem na ustach, starając się, by jego ton brzmiał lekko, choć w środku czuł narastające napięcie.
— Być może do zobaczenia później? — dodał na pożegnanie Oldenburg, spoglądając na każdego z osobna, zanim odwrócił się i ruszył w stronę swojej rodziny. Miał nadzieję, że jeszcze dzisiaj znajdzie czas, by ponownie porozmawiać ze swoim przyjacielem Agnarem, ale teraz musiał skupić się na sprawach, które nie dawały mu spokoju. Edgar Oldenburg nie byłby sobą, gdyby nie spróbował się dowiedzieć, co rzeczywiście wydarzyło się w kuluarach Domu Jarlów. Nawet teraz, gdy szedł do swojej rodziny, jego umysł już analizował możliwe scenariusze, zastanawiając się w międzyczasie, jakie odpowiedzi mogą czekać na niego tego wieczoru.
Edgar z tematu
— Wybaczcie — wtrącił w pewnym momencie Edgar, spoglądając na Agnara i Eirę, a następnie na Vaię, która do nich ponownie dołączyła. — Bardzo miło mi się z wami rozmawiało, ale… — Oldenburg dopił ostatni łyk alkoholu, czując, jak ciepło rozlewa się w jego gardle. Miał nadzieję, że to uczucie doda mu odwagi, choć wiedział, że nie jest to długotrwałe rozwiązanie. Wyjrzał przed siebie, kierując wzrok na horyzont, gdzie ujrzał swoją rodzinę. Znajome sylwetki młodszych sióstr i dziadka przyciągnęły jego uwagę jak magnes. Theodor niemal natychmiast zauważył jego obecność, a ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę, w której czas jakby się zatrzymał, a wszystkie dawne wspomnienia z dzieciństwa i niepokojące uczucia powróciły z pełną mocą. Z jednej strony podziwiał go za jego ogromną wiedzę, wpływy i stanowczość, ale z drugiej każda rozmowa z nim była pewnym wyzwaniem, co potrafiło być dla niego męczące. — Pójdę się przywitać z moimi bliskimi — powiedział z uśmiechem na ustach, starając się, by jego ton brzmiał lekko, choć w środku czuł narastające napięcie.
— Być może do zobaczenia później? — dodał na pożegnanie Oldenburg, spoglądając na każdego z osobna, zanim odwrócił się i ruszył w stronę swojej rodziny. Miał nadzieję, że jeszcze dzisiaj znajdzie czas, by ponownie porozmawiać ze swoim przyjacielem Agnarem, ale teraz musiał skupić się na sprawach, które nie dawały mu spokoju. Edgar Oldenburg nie byłby sobą, gdyby nie spróbował się dowiedzieć, co rzeczywiście wydarzyło się w kuluarach Domu Jarlów. Nawet teraz, gdy szedł do swojej rodziny, jego umysł już analizował możliwe scenariusze, zastanawiając się w międzyczasie, jakie odpowiedzi mogą czekać na niego tego wieczoru.
Edgar z tematu
Agnar Eriksen
Re: Ogrody Jarlów Czw 5 Wrz - 13:09
Agnar EriksenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 37 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : zamożny
Zawód : łowca Gleipniru w stopniu specjalisty
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : ryś
Atuty : twardziel (I), myśliwy (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 25 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Nie była to pierwsza impreza z ramienia Rady, po paru zaczynało wyłapywać się pewien schemat, dlatego przeczuwał, że szczęśliwie zbliżali się do końca. Tańce wywołały wspomnienia, burzliwe dyskusje sprawiały, że przebywający ludzie właśnie się dzielili na obozy. Kandydaci zniechęcali do siebie ludzi, ale chyba dwie osoby wyraźnie przypadły do gustu. Nie podobało mu się, że jego własny dziadek zyskiwał pewien poklask. Cenił sobie przywilej bycia poza polityką, możliwość lawirowania i nie opowiadania się po żadnej ze stron. Całe życie zawodowe balansował na krawędzi, nauczył się zachowywać równowagę. Teraz obawiał się, że ta zostanie zachwiana.
Wyczuł jak Vaia chwyta go za rękę, jak zaciska mocno palce wpatrując się w tancerki. Co widziała? Czego doświadczyła? Na pewno coś bardziej zdrożnego niż jego wróżki i bajkowy świat. Stał obok, starając się zapewnić kobiecie oparcie, a jednocześnie nie zdradzać jej przed innymi.
-Węże miały się całkiem dobrze. - Odpowiedział kiedy cały spektakl minął, kiedy ognie nie strzelały już językami ku niebu, kiedy muzyka przestała wibrować w krwi niczym przedziwny eliksir upojenia.
Pochód klanów. Symbol jedności, który miał świadczyć o tym, że choć różnili się w poglądach nadal byli jednością. Ułuda czy marzenie? Istniała szansa, że Hakon na to pytanie będzie umiał odpowiedzieć.
Wyczuwał spojrzenie dziadka na sobie. Rozumiał do czego miało dojść. Rozmowa była nieunikniona, jednak nie wiedział czy chce się w niej realizować właśnie dzisiaj. Dostrzegł kątem oka rodzinę Edgara i już rozumiał jak wieczór przyjaciela się potoczy. Skinął mu głową ze spojrzeniem pełnym zrozumienia. Pewnych spraw nie dało się uniknąć, nie mogli udawać, że nie wyczuwają brzemienia własnego nazwiska.
-Do później. - Odparł jedynie licząc, że uda im się spotkać później, kiedy wszyscy zebrani rozejdą się aby świętować dalej i zapoznać się z atrakcjami jakie przygotowano w tym roku.
Dopijając ze swojego rogu zastanawiał się jak bardzo decyzja jarla wpłynie na jego życie. Obawiał się, że w sposób jaki nie będzie dla niego zbytnio zadowalający. Był pierwszym synem, pierwszego syna. Wdowcem. Bez dziedzica.
Czuł, że tym razem pierścień Gleipniru nie uchroni go przed pewnymi obowiązkami.
|Agnar z tematu
Wyczuł jak Vaia chwyta go za rękę, jak zaciska mocno palce wpatrując się w tancerki. Co widziała? Czego doświadczyła? Na pewno coś bardziej zdrożnego niż jego wróżki i bajkowy świat. Stał obok, starając się zapewnić kobiecie oparcie, a jednocześnie nie zdradzać jej przed innymi.
-Węże miały się całkiem dobrze. - Odpowiedział kiedy cały spektakl minął, kiedy ognie nie strzelały już językami ku niebu, kiedy muzyka przestała wibrować w krwi niczym przedziwny eliksir upojenia.
Pochód klanów. Symbol jedności, który miał świadczyć o tym, że choć różnili się w poglądach nadal byli jednością. Ułuda czy marzenie? Istniała szansa, że Hakon na to pytanie będzie umiał odpowiedzieć.
Wyczuwał spojrzenie dziadka na sobie. Rozumiał do czego miało dojść. Rozmowa była nieunikniona, jednak nie wiedział czy chce się w niej realizować właśnie dzisiaj. Dostrzegł kątem oka rodzinę Edgara i już rozumiał jak wieczór przyjaciela się potoczy. Skinął mu głową ze spojrzeniem pełnym zrozumienia. Pewnych spraw nie dało się uniknąć, nie mogli udawać, że nie wyczuwają brzemienia własnego nazwiska.
-Do później. - Odparł jedynie licząc, że uda im się spotkać później, kiedy wszyscy zebrani rozejdą się aby świętować dalej i zapoznać się z atrakcjami jakie przygotowano w tym roku.
Dopijając ze swojego rogu zastanawiał się jak bardzo decyzja jarla wpłynie na jego życie. Obawiał się, że w sposób jaki nie będzie dla niego zbytnio zadowalający. Był pierwszym synem, pierwszego syna. Wdowcem. Bez dziedzica.
Czuł, że tym razem pierścień Gleipniru nie uchroni go przed pewnymi obowiązkami.
|Agnar z tematu
hunter
He no longer clung to the simplistic ideals
of right and wrong or good and evil.
He understood better than anyone
that dark and light were intertwined
in strange and complex ways.
Björn Guildenstern
Re: Ogrody Jarlów Czw 5 Wrz - 18:44
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Björn czuł narastające zmęczenie, które z każdą chwilą coraz mocniej przeradzało się w frustrację. Towarzystwo, które go otaczało od dłuższej chwili, stawało się dla niego coraz większym ciężarem, a jego pragnienie ucieczki do opustoształych komnat Domu Jarlów narastało. Tam, w ciszy i samotności, mógłby zebrać myśli, zyskać chwilę wytchnienia i wrócić do codziennych obowiązków z nową energią, by krakać jak wrony. Każdy moment spędzony w obecności Vernera i Karego tylko potęgował jego niezadowolenie. Choć starał się trzymać maskę zainteresowania i uprzejmości, w środku czuł, że nie wytrzyma zbyt długo. Nieznośne uczucie przytłoczenia zaczynało zżerać go od środka, a każda kolejna uwaga rzucana w jego kierunku wydawała się tylko pogarszać sprawę. Choć starał się odizolować od toczącej się dyskusji, pozwalając, by słowa jego towarzyszy przepływały obok, coraz trudniej było mu utrzymać pozory zainteresowania. Każda nowa uwaga czy komentarz zdawały się tylko potęgować jego frustrację, a napięcie rosło z każdą chwilą. W końcu jednak postanowił się wtrącić, zauważając w tym wszystkim okazję do ucieczki, która mogła się już nie powtórzyć.
— Możliwe — mruknął na słowa Vernera, niechętnie zgadzając się z nim po raz pierwszy, choć bez przesadnego entuzjazmu. — Ale nie jestem ze wszystkim na bieżąco, może po prostu Komisja nie o wszystkim nas informuje. Niektórzy lubią chować się ze swoimi tajemnicami. — Spojrzał na niego znacząco, chcąc wraz z tymi słowami jak najszybciej zakończyć rozmowę. Upił ostatni łyk alkoholu i odstawił pusty kieliszek na tacę, nie kryjąc swojego zniecierpliwienia, jakby chciał w ten sposób symbolicznie zakończyć tę męczącą konwersację. Kiedy Ilmari wspomniał o spacerze, Björn poczuł wreszcie ulgę — znak, że to wszystko może wreszcie się skończyć. Choć początkowo nie oczekiwał, że ich rozmowa będzie miała dalszy ciąg, teraz zdał sobie sprawę, że to może być właśnie to, czego potrzebował. Myśl o opuszczeniu męczącego towarzystwa Vernera i Karego napełniała go coraz większą ulgą. Uśmiechnął się z satysfakcją, przenosząc jednocześnie swój wzrok na Eriksena.
— Nie wiem, czy będzie do tego okazja, Josefie — zaczął Björn, a jego głos brzmiał spokojnie, niemal neutralnie, ale wewnętrznie czuł, jak napięcie rośnie. Kątem oka zerknął jeszcze na Ilmariego, choć Guildenstern nie chciał zdradzić, jak bardzo ta rozmowa go męczy. — Nie mam ostatnio zbyt wiele czasu na spotkania towarzyskie, ale odezwę się do ciebie, gdy tylko znajdę chwilę — kontynuował, nawet jeśli tak naprawdę nie miał zamiaru się z nim kontaktować. — Spacer to dobra myśl. Trochę się tu zastałem. Pozwolisz, że do ciebie dołączę? — Nie słysząc żadnego słowa sprzeciwu ze strony Vanhanena, poklepał Eriksena i Forsberga po plecach w przyjacielskim geście. — Miłego wieczoru, panowie. — Możecie się pozabijać, przeszło mu nagle przez myśl, po czym ruszył żwawym krokiem za Ilmarim.
Björn i Ilmari z tematu
— Możliwe — mruknął na słowa Vernera, niechętnie zgadzając się z nim po raz pierwszy, choć bez przesadnego entuzjazmu. — Ale nie jestem ze wszystkim na bieżąco, może po prostu Komisja nie o wszystkim nas informuje. Niektórzy lubią chować się ze swoimi tajemnicami. — Spojrzał na niego znacząco, chcąc wraz z tymi słowami jak najszybciej zakończyć rozmowę. Upił ostatni łyk alkoholu i odstawił pusty kieliszek na tacę, nie kryjąc swojego zniecierpliwienia, jakby chciał w ten sposób symbolicznie zakończyć tę męczącą konwersację. Kiedy Ilmari wspomniał o spacerze, Björn poczuł wreszcie ulgę — znak, że to wszystko może wreszcie się skończyć. Choć początkowo nie oczekiwał, że ich rozmowa będzie miała dalszy ciąg, teraz zdał sobie sprawę, że to może być właśnie to, czego potrzebował. Myśl o opuszczeniu męczącego towarzystwa Vernera i Karego napełniała go coraz większą ulgą. Uśmiechnął się z satysfakcją, przenosząc jednocześnie swój wzrok na Eriksena.
— Nie wiem, czy będzie do tego okazja, Josefie — zaczął Björn, a jego głos brzmiał spokojnie, niemal neutralnie, ale wewnętrznie czuł, jak napięcie rośnie. Kątem oka zerknął jeszcze na Ilmariego, choć Guildenstern nie chciał zdradzić, jak bardzo ta rozmowa go męczy. — Nie mam ostatnio zbyt wiele czasu na spotkania towarzyskie, ale odezwę się do ciebie, gdy tylko znajdę chwilę — kontynuował, nawet jeśli tak naprawdę nie miał zamiaru się z nim kontaktować. — Spacer to dobra myśl. Trochę się tu zastałem. Pozwolisz, że do ciebie dołączę? — Nie słysząc żadnego słowa sprzeciwu ze strony Vanhanena, poklepał Eriksena i Forsberga po plecach w przyjacielskim geście. — Miłego wieczoru, panowie. — Możecie się pozabijać, przeszło mu nagle przez myśl, po czym ruszył żwawym krokiem za Ilmarim.
Björn i Ilmari z tematu
Verner Forsberg
Re: Ogrody Jarlów Czw 5 Wrz - 19:08
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
- Opieszałość w przekazywaniu informacji to co innego niż niekompetencja. Albo arogancja, gdy wkoło ma się lotne młode umysły, zdolne prawdziwie pomóc. - uśmiechnął się promiennie do Björna (nieproporcjonalnie rozentuzjazmowany — właściwie od pewnego czasu — tym, że w czymś się zgadzali) i Ilmarego. Nie był pewien czy chce połechtać ego Vanhanena czy zasiać w nim wątpliwości odnośnie Komisji i Rady i pewnie nie powinien robić ani jednego ani drugiego, ale czasami nie mógł się powstrzymać przed złośliwym skomentowaniem pracy innych. Wyczuł znaczące spojrzenie i wzruszył lekko ramionami, nie rozumiejąc jeszcze dlaczego Björn zdaje się dzisiaj podwójnie wymowny, ani jak łączy się z tym towarzystwo Kåre.
Nie podobał mu się za to fałszywy uśmiech Kåre i wydźwięk jego niektórych słów, niosących ze sobą groźbę na tyle namacalną by wzbudzić poczucie dyskomfortu i zarazem na tyle subtelną by puścić ją mimo uszu. Pewnie był na takie rzeczy bardziej wyczulony, bo samemu używał przez całe życie podobnych taktyk — już w dzieciństwie znajdując ekscytację w badaniu granicy pomiędzy urażeniem kogoś i przekonującym udawaniem, że zrobił to nieświadomie. Teraz, widząc zabawę Kåre na zabawie jarlów, czuł się jakby oglądał samego siebie w krzywym zwierciadle. Zdziwiło go nagłe mgnienie nieszczerości na twarzy Vanhanena, a przez myśl przemknęło mu, że może Kåre był — albo w trójkę byli — jak toksyna, infekując nawet Ilmarego jadem wymienianych podtekstów. Kilkanaście minut temu obecność zmarłego syna Eriksenów na zjeździe zdawała się ciekawa i zabawna, nawet w przewrotny sposób satysfakcjonująca (chyba nigdy nie życzył Kåre samobójstwa i w przewrotny sposób cieszył się, że cień z przeszłości zdołał oszukać śmierć), Verner w końcu zawsze lubił chaos siany kosztem innych, ale nagle ten koszt zdał się jakiś wysoki. Pewnie przez niewygodne myśli i podobieństwa. Forsberg chciał wierzyć, że robił wszystko lepiej od młodego Kåre, ale co jeśli równie skutecznie psuł innym humor, mimo że dziś wcale nie było to jego celem (przynajmniej nie wobec Ilmarego) ? Co jeśli samemu był trucizną w tym gronie?
- Nie boję się wargów. - przewrócił oczyma w odpowiedzi na pytanie Kåre, z pewnością, która uleci z niego gdy tylko wargowie objawią się w tanecznych halucynacjach. - Ale chętnie zbadałbym krew jednego. - jeśli potrzebujesz dorobić, zawisło wymownie w niedopowiedzeniu, w przeciągłym spojrzeniu stalowych oczu. - Klątwa, która przenosi się w ślinie i krwi, niczym toksyna. To doprawdy fascynujące, nieprawdaż? Aż dziwne, że naukowcy nie zajmowali się tym szerzej, choć może to logiczne jeśli cały budżet idzie na... specjalistów. - skwitował głośniej, odnosząc się do wcześniejszych słów Ilmarego. Jeśli liczył, że wspólna krytyka środowiska politycznego i naukowego ich zbliży — jak przed laty — to się przeliczył. Miłosierny kuksaniec i skinięcie głową podczas tańców przypomniały mu o lojalności przyjaciela, ale Vanhanen zdawał się równieostrożny zdystansowany jak w czerwcu. Verner zacisnął usta mocniej niżby chciał, wciąż niepewny jak wszystko naprawić i czy w ogóle powinien.
Pomimo wcześniejszego postanowienia nieodstępowania Ilmarego, skinął nieobecnie głową gdy ten postanowił iść na spacer. W zamierzchłej przeszłości wymknęliby się obydwoje — zanim Verner zaczął oglądać się za spódniczkami, bywał równie znudzony imprezami jak Ilmari — ale przemyślenia o Kåre i o ich przyjaźni były niewygodne i Forsberg niechętnie skonkludował, że może Vanhanen chce spędzić resztę wieczoru z dala od niego. I tak pomógł mu już z menadą, a oficjalne uroczystości i tak dobiegały powoli końca i Verner poradzi sobie dalej sam.
Nieprzyjemnie zaskoczyła go natomiast propozycja Björna — tak mocno, że nawet się nie odezwał, tylko z zaskoczeniem odprowadził ich wzrokiem. Coś mu się nie podobało, ale nie potrafił nazwać co, całkowicie ślepy na niuanse pomiędzy dwójką mężczyzn. Poczuł się nieprzyjemnie zastąpiony jako przyjaciel (czy Guildensternowi nie wystarczały alchemiczne granty, musiał kraść jego znajomych?!) i poczuł nieprzyjemną świadomość konsekwencji własnych wyborów (odsunął się na tyle lat, to logiczne, że Ilmari znalazł nowych znajomych), ale próbował zracjonalizować to sobie myślą, że Vanhanen i Guildenstern są z przeciwstawnych biegunów politycznych i że może właśnie to mu się nie podoba.
- Co ich ugryzło? - mruknął z irytacją do Kåre, spoglądając na plecy Björna i Ilmarego. - Bo na pewno nie warg. - przewrócił oczyma. Spoglądając w tłum, napotkał wzrok własnej matki — krytyczny, rozczarowany. Pewnie znowu był zbyt, zbyt głośno zadawał pytania, zbyt bezczelnie drwił z Hallströma, zbyt mocno okazał zaskoczenie (choć pewnie tylko miną) przetasowaniami wśród kandydatów, albo zbyt wyróżniał się w czarnej kamizelce, zignorowawszy jej sugestie dotyczące mody. Demonstracyjnie znów przewrócił oczami i szybko odwrócił się plecami do niej, w stronę Kåre; jeszcze tego brakowało by go rozpoznała.
- Zaraz ktoś cię rozpozna, więc lepiej też chodźmy na spacer. - syknął, nie wiedząc czemu właściwie mu pomaga. Nie czekał jednak na odpowiedź, tylko ruszył jak najdalej od swojej matki i w przeciwstawną stronę niż Björn i Ilmari, bo przecież zupełnie go nie obchodziło, że dobrze bawią się bez niego.
Verner z tematu
Nie podobał mu się za to fałszywy uśmiech Kåre i wydźwięk jego niektórych słów, niosących ze sobą groźbę na tyle namacalną by wzbudzić poczucie dyskomfortu i zarazem na tyle subtelną by puścić ją mimo uszu. Pewnie był na takie rzeczy bardziej wyczulony, bo samemu używał przez całe życie podobnych taktyk — już w dzieciństwie znajdując ekscytację w badaniu granicy pomiędzy urażeniem kogoś i przekonującym udawaniem, że zrobił to nieświadomie. Teraz, widząc zabawę Kåre na zabawie jarlów, czuł się jakby oglądał samego siebie w krzywym zwierciadle. Zdziwiło go nagłe mgnienie nieszczerości na twarzy Vanhanena, a przez myśl przemknęło mu, że może Kåre był — albo w trójkę byli — jak toksyna, infekując nawet Ilmarego jadem wymienianych podtekstów. Kilkanaście minut temu obecność zmarłego syna Eriksenów na zjeździe zdawała się ciekawa i zabawna, nawet w przewrotny sposób satysfakcjonująca (chyba nigdy nie życzył Kåre samobójstwa i w przewrotny sposób cieszył się, że cień z przeszłości zdołał oszukać śmierć), Verner w końcu zawsze lubił chaos siany kosztem innych, ale nagle ten koszt zdał się jakiś wysoki. Pewnie przez niewygodne myśli i podobieństwa. Forsberg chciał wierzyć, że robił wszystko lepiej od młodego Kåre, ale co jeśli równie skutecznie psuł innym humor, mimo że dziś wcale nie było to jego celem (przynajmniej nie wobec Ilmarego) ? Co jeśli samemu był trucizną w tym gronie?
- Nie boję się wargów. - przewrócił oczyma w odpowiedzi na pytanie Kåre, z pewnością, która uleci z niego gdy tylko wargowie objawią się w tanecznych halucynacjach. - Ale chętnie zbadałbym krew jednego. - jeśli potrzebujesz dorobić, zawisło wymownie w niedopowiedzeniu, w przeciągłym spojrzeniu stalowych oczu. - Klątwa, która przenosi się w ślinie i krwi, niczym toksyna. To doprawdy fascynujące, nieprawdaż? Aż dziwne, że naukowcy nie zajmowali się tym szerzej, choć może to logiczne jeśli cały budżet idzie na... specjalistów. - skwitował głośniej, odnosząc się do wcześniejszych słów Ilmarego. Jeśli liczył, że wspólna krytyka środowiska politycznego i naukowego ich zbliży — jak przed laty — to się przeliczył. Miłosierny kuksaniec i skinięcie głową podczas tańców przypomniały mu o lojalności przyjaciela, ale Vanhanen zdawał się równie
Pomimo wcześniejszego postanowienia nieodstępowania Ilmarego, skinął nieobecnie głową gdy ten postanowił iść na spacer. W zamierzchłej przeszłości wymknęliby się obydwoje — zanim Verner zaczął oglądać się za spódniczkami, bywał równie znudzony imprezami jak Ilmari — ale przemyślenia o Kåre i o ich przyjaźni były niewygodne i Forsberg niechętnie skonkludował, że może Vanhanen chce spędzić resztę wieczoru z dala od niego. I tak pomógł mu już z menadą, a oficjalne uroczystości i tak dobiegały powoli końca i Verner poradzi sobie dalej sam.
Nieprzyjemnie zaskoczyła go natomiast propozycja Björna — tak mocno, że nawet się nie odezwał, tylko z zaskoczeniem odprowadził ich wzrokiem. Coś mu się nie podobało, ale nie potrafił nazwać co, całkowicie ślepy na niuanse pomiędzy dwójką mężczyzn. Poczuł się nieprzyjemnie zastąpiony jako przyjaciel (czy Guildensternowi nie wystarczały alchemiczne granty, musiał kraść jego znajomych?!) i poczuł nieprzyjemną świadomość konsekwencji własnych wyborów (odsunął się na tyle lat, to logiczne, że Ilmari znalazł nowych znajomych), ale próbował zracjonalizować to sobie myślą, że Vanhanen i Guildenstern są z przeciwstawnych biegunów politycznych i że może właśnie to mu się nie podoba.
- Co ich ugryzło? - mruknął z irytacją do Kåre, spoglądając na plecy Björna i Ilmarego. - Bo na pewno nie warg. - przewrócił oczyma. Spoglądając w tłum, napotkał wzrok własnej matki — krytyczny, rozczarowany. Pewnie znowu był zbyt, zbyt głośno zadawał pytania, zbyt bezczelnie drwił z Hallströma, zbyt mocno okazał zaskoczenie (choć pewnie tylko miną) przetasowaniami wśród kandydatów, albo zbyt wyróżniał się w czarnej kamizelce, zignorowawszy jej sugestie dotyczące mody. Demonstracyjnie znów przewrócił oczami i szybko odwrócił się plecami do niej, w stronę Kåre; jeszcze tego brakowało by go rozpoznała.
- Zaraz ktoś cię rozpozna, więc lepiej też chodźmy na spacer. - syknął, nie wiedząc czemu właściwie mu pomaga. Nie czekał jednak na odpowiedź, tylko ruszył jak najdalej od swojej matki i w przeciwstawną stronę niż Björn i Ilmari, bo przecież zupełnie go nie obchodziło, że dobrze bawią się bez niego.
Verner z tematu
Vaia Cortés da Barros
Re: Ogrody Jarlów Sob 7 Wrz - 19:33
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Dla Vai była to pierwsza taka impreza, dlatego wiele rzeczy było dla niej zaskakujących. Nowych. Nie ogarniała kompletnie politycznych zawiłości, ale na oko chyba Agnar i Edgar radzili sobie całkiem nieźle. Zresztą musieli. Ale wizje, które fundowali im tancerze były czymś zupełnie innym, czego by się nie spodziewała. Bywała na brazylijskich wiecach, także w formie ochrony, ale one nie wyglądały tak. Odetchnęła głębiej, kiedy Eriksen złapał ją za wyciągniętą rękę i mocniej przytrzymał, podziękowała mu ukradkowym skinięciem głową. Tak, potrzebowała tego, by upewnić się, że nie odpłynęła za daleko. Na szczęście nie odpłynęła, więc to musiało być jednak prawdziwe.
- Jasne. Do zobaczenia później albo w innych okolicznościach. – stwierdziła swobodnie, kiedy Edgar uznał, że pora się zbierać. Nie wyglądał na kogoś, kto byłby zachwycony tą perspektywą, jeśli ktoś spytałby ją o zdanie, mężczyzna był całkowicie spięty. Vaia umiała takie rzeczy wykrywać, zresztą przecież jej musiała pilnować, by jej partner czuł się komfortowo. Jakoś odruchowo chciała pomóc Oldenburgowi, ale tak naprawdę nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna się do tego zabrać. Dlatego po prostu się z nim pożegnała, zachowując klasycznie pełnię pozorów, które na takich wydarzeniach były konieczne.
Nienawidziła tej gry pozorów.
- Przynajmniej tyle. Szkoda by było, gdyby coś im się stało. – skwitowała kwestię węży, bo mimo wszystko stworzenia były na swój sposób wspaniałe. I były jedną z nielicznych rzeczy, która łączyła Midgard i Brazylię, te beznogie stworzenia, posykujące na świat. Może sprawi sobie jakiegoś takiego łuskolca? Chociaż nie, nie byłaby w stanie się porządnie nim zaopiekować, miała w końcu problem z samą sobą niekiedy, gdy wracała po misjach. No nic, zwierzątko nie było jej pisane.
W pewnym momencie jednak jej wzrok dostrzegł zaniepokojone twarze swoich kolegów po fachu. Koniec oglądania, czas się wziąć za swoje obowiązki w takim razie.
- Wybaczcie, ale chyba jestem potrzebna moim oficerom. Do zobaczenia później, mam nadzieję, że nie w oficjalnych sytuacjach. – westchnęła cicho, bo jasnym było, że Vaia nie przepadała w żaden sposób za jakąkolwiek oficjalnością. Po prostu nie była takim typem, ona była dzikim dzieckiem ulic, kotem mającym własne ścieżki.
- Pani Bergdahl. Agnarze. – kącik jej ust drgnął, bo chyba nikt nie sądził, że do kolegi z Gleipniru będzie odzywała się formalnie. A nawet jeśli sądzili, to był ich problem. - Que te folle un pez, Hagen. – wymamrotała pod nosem, kierując się w stronę kolegów po fachu. Znając życie coś odwalili takiego, że będzie musiała zapalić.
Vaia z tematu
- Jasne. Do zobaczenia później albo w innych okolicznościach. – stwierdziła swobodnie, kiedy Edgar uznał, że pora się zbierać. Nie wyglądał na kogoś, kto byłby zachwycony tą perspektywą, jeśli ktoś spytałby ją o zdanie, mężczyzna był całkowicie spięty. Vaia umiała takie rzeczy wykrywać, zresztą przecież jej musiała pilnować, by jej partner czuł się komfortowo. Jakoś odruchowo chciała pomóc Oldenburgowi, ale tak naprawdę nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna się do tego zabrać. Dlatego po prostu się z nim pożegnała, zachowując klasycznie pełnię pozorów, które na takich wydarzeniach były konieczne.
Nienawidziła tej gry pozorów.
- Przynajmniej tyle. Szkoda by było, gdyby coś im się stało. – skwitowała kwestię węży, bo mimo wszystko stworzenia były na swój sposób wspaniałe. I były jedną z nielicznych rzeczy, która łączyła Midgard i Brazylię, te beznogie stworzenia, posykujące na świat. Może sprawi sobie jakiegoś takiego łuskolca? Chociaż nie, nie byłaby w stanie się porządnie nim zaopiekować, miała w końcu problem z samą sobą niekiedy, gdy wracała po misjach. No nic, zwierzątko nie było jej pisane.
W pewnym momencie jednak jej wzrok dostrzegł zaniepokojone twarze swoich kolegów po fachu. Koniec oglądania, czas się wziąć za swoje obowiązki w takim razie.
- Wybaczcie, ale chyba jestem potrzebna moim oficerom. Do zobaczenia później, mam nadzieję, że nie w oficjalnych sytuacjach. – westchnęła cicho, bo jasnym było, że Vaia nie przepadała w żaden sposób za jakąkolwiek oficjalnością. Po prostu nie była takim typem, ona była dzikim dzieckiem ulic, kotem mającym własne ścieżki.
- Pani Bergdahl. Agnarze. – kącik jej ust drgnął, bo chyba nikt nie sądził, że do kolegi z Gleipniru będzie odzywała się formalnie. A nawet jeśli sądzili, to był ich problem. - Que te folle un pez, Hagen. – wymamrotała pod nosem, kierując się w stronę kolegów po fachu. Znając życie coś odwalili takiego, że będzie musiała zapalić.
Vaia z tematu
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Strona 2 z 2 • 1, 2