:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
Strona 2 z 2 • 1, 2
03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców
+3
Egon Munch
Funi Hilmirson
Prorok
7 posters
Prorok
03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 16:35
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
First topic message reminder :
Tego wieczora kamienica Kärkkäinenów wyglądała tak, jakby wraz z nadejściem grudnia zapadła w letarg, układając się do zimowego snu – mimo że w kilku oknach wciąż paliło się blade światło, igrając na kolorowych szkiełkach witraży, cała reszta budynku pogrążona była w nienaturalnej wręcz cichości – wyjątkowo raczej skutecznie zniechęcając do wejścia niż zachęcając do rozgoszczenia się w przestronnych progach i zgubienia w labiryncie licznych pokojów. Nerwowość, jaka obficie rozsiała się po niemal każdym jej zakątku była nie do zniesienia – nie do zniesienia była również myśl, jaka wbiła się w gładką strukturę sukcesywnie opracowywanego w głowie profesora planu; myśl, że Krąg nie był zgodny względem przygotowanej przez Lauge Nørgaarda strategii pozyskania tych ślepców, którzy błądzili po omacku po ulicach Midgardu, którzy mogli stać się kolejnymi nitkami w coraz rozleglejszej sieci, jaka zarzucona została na miasto.
A jednak lakonicznie nakreślone treści wiadomości, jakie wysłane zostały do wciąż drażniąco wąskiego grona osób, jasno wskazywały, że to właśnie w tym miejscu oczekiwał na potencjalnych, przyszłych adeptów – już nie dla wszystkich – tajemniczy sprzymierzeniec. Faktycznie, gdyby wsłuchać się w moszczącą się na dziedzińcu przed kamienicą ciszę, można było dosłyszeć raz po raz, w nieregularnych, przypadkowych odstępach czasu dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi oraz krótkie rozmyte na mroźnym powietrzu zdania będące kluczem do sekretów skrywanych za solidną konstrukcją wierzei oazy Kärkkäinenów.
Każdy, kto podzielił się z doglądającym bezpieczeństwa mężczyzną informacją o narodzinach z czeluści Ginnungagap, odprowadzany był przez wyglądającą na niebywale zmęczoną życiem nastolatkę do obszernego pokoju wyglądającego na pierwszy rzut oka jak zdobiona w kunsztowne elementy jadalnia lub swojego rodzaju pokój narad. Centralna część pomieszczenia zajęta została przez długi dębowy stół, przy którym lekką ręką mogłoby zasiąść przynajmniej czterdzieści osób. Obecnie jednak, zamiast zastawy, przy każdym miejscu znajdowała się złożona na pół gazeta. Najświeższy, opatrzony dzisiejszą datą numer Orakel przykuwał wzrok zdjęciem latarni morskiej na wyspie Nyttland, będącej jednym z ostatnich miejsc, w którym odnaleziono zmasakrowane zwłoki. Poza tym pomieszczenie było jednak puste – zapełniając się wyłącznie kolejnymi przyprowadzanymi osobami. Ciężkie, granatowe zasłony szczelnie przesłaniały widok na zewnątrz, pochłaniając zarówno dobywające się z podwórza nieliczne odgłosy, jak też spijając sączące się z podwieszonych, kryształowych żyrandoli ciepłe światło, przez co pomieszczenie wydawało się, jakby zaraz miało się skurczyć w sobie.
03.12.2000
Tego wieczora kamienica Kärkkäinenów wyglądała tak, jakby wraz z nadejściem grudnia zapadła w letarg, układając się do zimowego snu – mimo że w kilku oknach wciąż paliło się blade światło, igrając na kolorowych szkiełkach witraży, cała reszta budynku pogrążona była w nienaturalnej wręcz cichości – wyjątkowo raczej skutecznie zniechęcając do wejścia niż zachęcając do rozgoszczenia się w przestronnych progach i zgubienia w labiryncie licznych pokojów. Nerwowość, jaka obficie rozsiała się po niemal każdym jej zakątku była nie do zniesienia – nie do zniesienia była również myśl, jaka wbiła się w gładką strukturę sukcesywnie opracowywanego w głowie profesora planu; myśl, że Krąg nie był zgodny względem przygotowanej przez Lauge Nørgaarda strategii pozyskania tych ślepców, którzy błądzili po omacku po ulicach Midgardu, którzy mogli stać się kolejnymi nitkami w coraz rozleglejszej sieci, jaka zarzucona została na miasto.
A jednak lakonicznie nakreślone treści wiadomości, jakie wysłane zostały do wciąż drażniąco wąskiego grona osób, jasno wskazywały, że to właśnie w tym miejscu oczekiwał na potencjalnych, przyszłych adeptów – już nie dla wszystkich – tajemniczy sprzymierzeniec. Faktycznie, gdyby wsłuchać się w moszczącą się na dziedzińcu przed kamienicą ciszę, można było dosłyszeć raz po raz, w nieregularnych, przypadkowych odstępach czasu dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi oraz krótkie rozmyte na mroźnym powietrzu zdania będące kluczem do sekretów skrywanych za solidną konstrukcją wierzei oazy Kärkkäinenów.
Każdy, kto podzielił się z doglądającym bezpieczeństwa mężczyzną informacją o narodzinach z czeluści Ginnungagap, odprowadzany był przez wyglądającą na niebywale zmęczoną życiem nastolatkę do obszernego pokoju wyglądającego na pierwszy rzut oka jak zdobiona w kunsztowne elementy jadalnia lub swojego rodzaju pokój narad. Centralna część pomieszczenia zajęta została przez długi dębowy stół, przy którym lekką ręką mogłoby zasiąść przynajmniej czterdzieści osób. Obecnie jednak, zamiast zastawy, przy każdym miejscu znajdowała się złożona na pół gazeta. Najświeższy, opatrzony dzisiejszą datą numer Orakel przykuwał wzrok zdjęciem latarni morskiej na wyspie Nyttland, będącej jednym z ostatnich miejsc, w którym odnaleziono zmasakrowane zwłoki. Poza tym pomieszczenie było jednak puste – zapełniając się wyłącznie kolejnymi przyprowadzanymi osobami. Ciężkie, granatowe zasłony szczelnie przesłaniały widok na zewnątrz, pochłaniając zarówno dobywające się z podwórza nieliczne odgłosy, jak też spijając sączące się z podwieszonych, kryształowych żyrandoli ciepłe światło, przez co pomieszczenie wydawało się, jakby zaraz miało się skurczyć w sobie.
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 17:18
Ari Bergdahl
Całe te tajemne, enigmatyczne zebranie powoli w oczach mężczyzny poczęło jawić się jako nic innego jak żywa farsa i komedia, absurdalnie w swym całym wydźwięku w sposób nad wyraz irytujący. Kompromitująca i uwłaczająca w pewien sposób nie tyle samemu Nørgaardowi, który zdaje się zupełnie nie panować nad rozbrykanymi młodziakami, jego samego zaś traktując w wyuczony latami nauk na Instytucie sposób, jak gdyby równał go z tą całą zgrają pełnych dziecięcej krnąbrności chłopców. Przyrównując ton głosu do wykładowego pouczenia i nagany. Obserwuje z zimnym, zaklętym spokojem w niemym niewzruszeniu wypisanym na licu całe to towarzystwo, obraca wokół własnej osi każdy podniesiony ton czy słowo, każdą rysującą się na ich twarzach pozę i jedyne, co odbija się wyraźnie w oczach mężczyzny tej chwili to tląca się w samej głębi oczu, tańcząca w rozpalonych tonami bursztynu zielonych źrenicach POGARDA. Dla całej tej popieprzonej po całości sytuacji. Nørgaarda, którego począł nawet podczas ostatniego ich spotkania cenić choć nieco znaczniej i dla samego siebie - bo wciąż jego dupsko spoczywało nieporuszone na krześle, miast podnieść się z miejsca. Trzasnąć za sobą drzwiami i wszystkim tym jeszcze myślącym jednostkom dać do zrozumienia, iż rażące nadstawianie własnej dupy współpracując z ludźmi zupełnie niekompetentnymi jest niczym innym jak głupotą, której on wcale nie ma zamiaru popełniać. PIEPRZONE MIĘSO ARMATNIE.
Miast tego wystukuje jakiś tylko znany sobie rytm palcami uderzającymi niespokojnie o blat stołu, jak gdyby głęboko w sobie ważąc decyzję, a może jedynie pragnąc uspokoić wrząca ciecz buchającą w uwypukleniu nieznacznym na skórze żył. Rzucając niewypisane dosłownością, nieme acz niezwykle spójne w osądzie tej farsy i krnąbrnych młodzików spojrzenia ku Bergmanowi, który wyglądając na tajemniczo mrocznego myśliciela zapewne sądzi do niego podobnie. Na słowa Laudith uśmiecha się niepoprawnie, choć jeśli dobrze się temu ledwie rysującemu się zza blizn uśmiechowi przyjrzeć, to jawi się w nim coś znacznie głębszego - coś, co można byłoby nazwać nie tyle pewnym zaaferowniem jej osobą, co uznanie pewnej jej odkrytej w tej chwili wartości. Może nawet by stąd wyszedł. Może usadził bezczelnie walczących pomiędzy sobą młodzików wyjątkowo bolesnym zaklęciem, choćby któreś z nich miało okazać się od niego swą mocą silniejszym. Tylko właściwie po co? Absurdalnie spokój odnajdując w bijącym od czarnowłosej chłodzie. Przyglądając się jej znacznie uważniej i intensywniej, niźli by wypadało i dopiero na słowa spóźnionego na spotkanie z nad wyraz impertynenckim zachowaniem typowym piętnastolatkowi chłopaka o twarzy wilczura (Pekka), wbija je w jakiś sposób prowokująco prosto i bezczelnie w jego tęczówki, choć przechylona na bok głowa wyraźnie sugeruje nie zaczepność się w nim objawiającą, lecz chyba tylko i wyłącznie pobłażanie. Bo czyżby swoimi słowami chciał go obrazić? Może zwrócić uwagę i zaimponować? Wykrzywia usta w nad wyraz kpiącym, teatralnie ostentacyjnym uśmieszku, wciąż ze spojrzeniem wbitym w głębię jego oczu, choć zdaje się tak naprawdę skupiać na rzucanych w przestrzeń kolejnie wybrzmiewająych słowach Nørgaarda i reszty bardziej rozumnych. W końcu kiwa głową na wywód Pekki, bezczelnie składając dłonie i przyklaskując tonacyjnie samymi jej palcami. A jednak go zaskakuje.
- Z poderżniętym gardłem kończą zazwyczaj ci mniej rozumni - słowa wybrzmiewają nadzwyczaj chłodno i obojętnie, niczym zupełnie pozbawione emocji stwierdzenie rysującego się faktu. W samej głębi oczu zaś wyraźnie można odnaleźć pewną ocenę, jak gdyby rzucenie zapytania o podwieczorek wyraźnie przyporządkowywało Pekkę do tejże właśnie grupy. - Ewentualnie też zostają pochwyceni przez Kruczych, bo na nasze spotkania zbiera się kogo tylko popadnie i każdy zna nazwisko każdego - tym razem wzburzone już wyraźnie spojrzenie wbija prosto w twarz Nørgaarda, ledwie na chwilę, jak gdyby wytykając ewidentny jego błąd i krok nadzwyczajnie fałszywy, który winien wybrzmieć i zostać przeanalizowany przez każdego przy stole, bo w końcu przerzuca je po wszystkich twarzach, z niemym zapytaniem zastygłym w nieporuszeniu na ustach, bo co jak co odpowiedź jest zbędna.
Egon Munch
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 17:18
Egon MunchŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Måløy, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, oszust, dyletant i były akrobata
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : rosomak
Atuty : akrobata (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 22 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 6
Życie było przeważnie – nieuchronnie, niepomyślnie i niestosownie – pozbawione głębszego znaczenia. Przyglądając się coraz ciaśniej zadrukowanym nekrologom oraz złowrogim, ciemnym nagłówkom gazet, nie odczuwał więc głębszego żalu, lecz nie odczuwał również niepokoju, że mógłby dołączyć do tej quasi-anonimowej ciżby trupich ciał – tych, z których czarne wstęgi magii wycisnęły płynącą w żyłach krew oraz tych, których przypadkowa śmierć zamiatana była miotłą panującego w mieście lęku pod ten sam ciężki i zakurzony dywan okoliczności. Nie należał do ludzi, których nazwisko mogłoby pojawić się wśród zbitych kolumn druku, nie należał do ludzi, których zniknięcie ktokolwiek by zauważył, nie należał do ludzi, których chowano w wyłożonej satyną trumnie, obleczoną w girlandy żałobnych kwiatów i złożoną w chłodnej, gościnnej gardzieli ziemi – był pewien, że nawet śmierć nie zdoła go odmienić.
– Wiem wystarczająco. – odparł przyciszonym, nieprzyjemnym głosem, jeszcze zanim stentorowy ton Lauge rozniósł się po pomieszczeniu. – Wiem, że nie powinieneś mnie lekceważyć. – kalafonia spojrzenia zalśniła nieprzyjemnym, pociemniałym odcieniem, jakby na jej dnie zastygło coś groźnego i przerażającego, płynny odlew szaleńczej determinacji, która zwykła nadawać jego fizjonomii tak osobliwego wyrazu, jakby miał zaraz wyszczerzyć się w cierpkim uśmiechu, pokazać zęby jak zwierzę. Jego historia u boku Bergmana – historia fragmentaryczna i nieoczywista – zdawała mu się naraz piętnem spąsowiałego wstydu, który kładł się dropiatą kołdrą dreszczy na wąskich, kościstych ramionach, lecz wstydu bez skazy dziecięcego zakłopotania, wstydu, który perlił się i jątrzył, napełniając serce smołą zawiści i nienawistnego pragnienia odciśnięcia na nim swojej złości w sposób jawny i nieodwracalny. Jeszcze przez chwilę podtrzymywał spojrzenie jasnych, błękitnych oczu Fárbautiego, po czym pochylił lekko głowę, spoglądając na Nørgaarda, którego ponura mina w sposób co najmniej teatralny odzwierciedlała panującą wewnątrz atmosferę.
– Wszyscy wiemy, jak to się skończy. – mruknął, krzywiąc się lekko, gdy dłoń Hilmirsona opadła entuzjastycznie na jego kark, zbliżając ich ku sobie w groteskowo koleżeńskim uścisku, który wywoływał w nim jednako zgrozę, co sztubackie rozbawienie – Funi przypominał mu psa, który pierwszy raz zasmakował ludzkiego mięsa i teraz toczyły go mdłości na myśl, że mógłby przez resztę życia spożywać jedynie cielęcinę. – Bez konsekwencji możemy więc pominąć farsę, w której udajemy jeszcze, że wszyscy zapoznali się z warunkami umowy, zanim tamta dziewczyna, która obgryza paznokcie na korytarzu, zacznie z niecierpliwości dobierać się zębami do palców. – rzucił zuchwale, mierząc siedzących przy stole towarzyszy z cierpkim powątpiewaniem, po czym opierając łokcie o stół w sposób, który sprawił, że przyjacielska dłoń Hilmirsona zsunęła się po jego plecach.
– Lauge Nørgaard. – uniósł lekko brodę, przybierając poważniejszy wyraz twarzy, personalia profesora wybrzmiały jednak w jego ustach jak wyzwisko, nie zwrot do adresata, a obcojęzyczne przekleństwo, którego z pewnym brakiem wyczucia smakował po raz pierwszy. – Nie mieliśmy okazji poznać się za życia. – kącik ust drgnął w prześmiewczym, niepowściąganym obyczajami rozbawieniu. – Skoro każdy z nas jest dla ciebie tak ważny… – zniżył głos, a wówczas jego cera, jakby wespół z nowym nastrojem, zdawała się nabrać ciemniejszego, morowego odcienia. W połowie wypowiedzi przechylił powoli głowę, pytanie wciąż kierując do Sprzymierzeńca, choć bursztyn spojrzenia o chwilę zbyt długo zatrzymując na surowej twarzy Bergamana. – Co dokładnie dla nas przewidziałeś?
– Wiem wystarczająco. – odparł przyciszonym, nieprzyjemnym głosem, jeszcze zanim stentorowy ton Lauge rozniósł się po pomieszczeniu. – Wiem, że nie powinieneś mnie lekceważyć. – kalafonia spojrzenia zalśniła nieprzyjemnym, pociemniałym odcieniem, jakby na jej dnie zastygło coś groźnego i przerażającego, płynny odlew szaleńczej determinacji, która zwykła nadawać jego fizjonomii tak osobliwego wyrazu, jakby miał zaraz wyszczerzyć się w cierpkim uśmiechu, pokazać zęby jak zwierzę. Jego historia u boku Bergmana – historia fragmentaryczna i nieoczywista – zdawała mu się naraz piętnem spąsowiałego wstydu, który kładł się dropiatą kołdrą dreszczy na wąskich, kościstych ramionach, lecz wstydu bez skazy dziecięcego zakłopotania, wstydu, który perlił się i jątrzył, napełniając serce smołą zawiści i nienawistnego pragnienia odciśnięcia na nim swojej złości w sposób jawny i nieodwracalny. Jeszcze przez chwilę podtrzymywał spojrzenie jasnych, błękitnych oczu Fárbautiego, po czym pochylił lekko głowę, spoglądając na Nørgaarda, którego ponura mina w sposób co najmniej teatralny odzwierciedlała panującą wewnątrz atmosferę.
– Wszyscy wiemy, jak to się skończy. – mruknął, krzywiąc się lekko, gdy dłoń Hilmirsona opadła entuzjastycznie na jego kark, zbliżając ich ku sobie w groteskowo koleżeńskim uścisku, który wywoływał w nim jednako zgrozę, co sztubackie rozbawienie – Funi przypominał mu psa, który pierwszy raz zasmakował ludzkiego mięsa i teraz toczyły go mdłości na myśl, że mógłby przez resztę życia spożywać jedynie cielęcinę. – Bez konsekwencji możemy więc pominąć farsę, w której udajemy jeszcze, że wszyscy zapoznali się z warunkami umowy, zanim tamta dziewczyna, która obgryza paznokcie na korytarzu, zacznie z niecierpliwości dobierać się zębami do palców. – rzucił zuchwale, mierząc siedzących przy stole towarzyszy z cierpkim powątpiewaniem, po czym opierając łokcie o stół w sposób, który sprawił, że przyjacielska dłoń Hilmirsona zsunęła się po jego plecach.
– Lauge Nørgaard. – uniósł lekko brodę, przybierając poważniejszy wyraz twarzy, personalia profesora wybrzmiały jednak w jego ustach jak wyzwisko, nie zwrot do adresata, a obcojęzyczne przekleństwo, którego z pewnym brakiem wyczucia smakował po raz pierwszy. – Nie mieliśmy okazji poznać się za życia. – kącik ust drgnął w prześmiewczym, niepowściąganym obyczajami rozbawieniu. – Skoro każdy z nas jest dla ciebie tak ważny… – zniżył głos, a wówczas jego cera, jakby wespół z nowym nastrojem, zdawała się nabrać ciemniejszego, morowego odcienia. W połowie wypowiedzi przechylił powoli głowę, pytanie wciąż kierując do Sprzymierzeńca, choć bursztyn spojrzenia o chwilę zbyt długo zatrzymując na surowej twarzy Bergamana. – Co dokładnie dla nas przewidziałeś?
Prorok
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 17:24
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Nieznośny wizg prześlizgującego się przez szczeliny w oknach wiatru podsycał coraz gorętszą atmosferę panującą w pomieszczeniu; podżegał przede wszystkim młodzieńców do coraz butniej rzucanych między zebranych słów, które swoją arogancją sprawiały, że tlący się w profesorze ogień gniewu wybuchł jeszcze przed tym, nim odpowiedź na kolejne zadawane mu pytania zaczęła formować się na pasmach jego myśli.
- Fúna! – Zaklęcie – w zupełnie nieznanej obecnym formule oraz działaniu – pomknęło przez salę, sprawiając że wstęgi czarnych żył przeniknęły przez pergaminowo cienką skórę mężczyzny, zachłannie pożerając coraz większe jej fragmenty, oczy natomiast przesłoniła mlecznobiała mgła, nadając Lauge Nørgaardowi wyjątkowo upiorny wygląd. Na efekty czaru nikt nie musiał długo czekać, choć jego skutki odczuwali najdotkliwiej przede wszystkim ci, w których został wymierzony – Pekka, Egon oraz Funi. Każda podejmowana przez nich próba wypowiedzenia kolejnego słowa, rzucenia w przestrzeń jeszcze jednej zjadliwej uwagi spotykała się z niepowodzeniem – słowa z coraz większym trudem przeciskały się przez dziwnie podrażnione gardła, by wreszcie w ogóle w nich utknąć; ulgę przynosiło milczenie, zaś każde staranie sformułowania choćby najprościej brzmiącej kwestii spotykało się z wrażeniem, jakby we wnętrzu gardeł odpadały im przegnite płaty tkanek. Z zewnątrz szyje całej trójki zaczęły pokrywać się sinymi wykwitami. – Macie półtorej minuty, żeby zastanowić się, czy w ten sposób należy prowadzić dyskusję i wyrażać się przy kobietach. Później zgnilizna, która zaatakowała wasze krtanie zacznie roznosić się po reszcie organizmu – wyjaśnił rzeczowo, niemal znudzonym głosem, przenosząc spojrzenie, które wcześniej na dłuższą chwilę zakotwiczył na Hilmirsonie, Munchu oraz Nystromie, na drugą stronę stołu, by utkwić je w Bergmanie i Iiris. – Nie, moja droga, na szczęście nie zapowiada się, aby Ragnarök miał nastąpić już, zaraz. – Na szczęście lub na nieszczęście, przemknęło mu przez myśl. Nie zamierzał jednak komukolwiek z tu obecnych pozostawiać złudzeń, co do długoterminowości powziętego przez Magisterium zadania – to, czego zamierzali dokonać teraz, miało zabezpieczyć ich wszystkich w przyszłości, która z każdym kolejnym tygodniem jawiła się coraz niepewniej; miało sprawić, że wreszcie przestaną, jak szczury, chować się po najobskurniejszych zakątkach miast, byleby nie wpaść w szpony Kruczych Strażników. – Choć bez wątpienia coraz bliżej nam do jego nadejścia, prawdopodobnie żadne z nas, nawet mimo wkładanych starań. – Cień uśmiechu przebiegł po wargach profesora, sprawiając też że biel oczu zmętniała, przywracając im poprzedni kolor ciepłego orzecha. – Bezpośrednio go nie doczeka. Niemniej od czasów Fältskoga, kiedy z coraz większą zaciętością zaczęliśmy – my, ślepcy – szukać we wszystkich dostępnych źródłach sposobów już nawet nie zapobiegnięcia Ragnarökowi, ale przechylenia szali zwycięstwa bitwy na jedyną słuszną stronę, dającą nam, galdrom, szansę na rozpoczęcie nowego życia w Gimle. – Rozwarł ściśnięte dotychczas w pięć palce, sprawiając że uścisk w gardłach Egona, Funiego i Pekki zelżał, uwalniając ich spod działania czaru. – Göta Vigeland w 1594 roku trafiła na pochodzące z V wieku zapisy rytuałów podobno zesłanych dla godnych ich zrozumienia przez samą Hel – nietrudno się domyślić, że większość dotyczyła nekromancji, sprawowania kontroli nad demonami et cetera. – Kolejne machnięcie ręką, jakby w ten sposób próbował odciąć nieważką część opowiadanej historii. – Jeden z nich wydał się ówczesnym ślepcom wyjątkowo obiecujący, traktował bowiem o ciałach jako naczyniach, których magiczny potencjał może stać się dostępny po wypełnieniu odpowiednich etapów. Zaczęli więc pierwsze przygotowania, zakończone dość niefortunnie, bo ściągnięciem na całą naszą społeczność uwagi śniących, którzy rozpoczęli swoją krwawą krucjatę przeciw magii. Kolejne dekady zastały nas w bezsilności, zmuszając, podobnie jak wszystkich galdrów, do usunięcia się w cień. Do czasu. Nowe fakty, nowe próby podejmowane jednak na zbyt małą skalę, sprawiły że odkryliśmy dzieło naszych poprzedników – zawiesił głos, uderzony nagłą wątpliwością: jak wiele powinien im w tym momencie powiedzieć, nie zdradzając szczegółowej drogi do sięgnięcia po wyznaczony cel, jednocześnie odpowiadając na wybrzmiałe już pytania.
– Trafiając na kolejną, jedynie pozornie trudną do pokonania przeszkodę. Magia ma swoją cenę. Ta, którą widzący zaszufladkowali jako zakazaną, zawsze żąda krwi – tym więcej, im bardziej jest wyeksploatowana. – Wypowiedzi zaczęły być bardziej zdawkowe, a na twarz profesora wkradł się trudny do rozszyfrowania cień. – Widzący muszą przelać krew. A-a! – Nørgaard uniósł palec, nakazując zachowanie ciszy i tym samym dając im obietnicę wyjaśnienia wszystkiego we właściwym czasie. – Są miejsca na tyle dla nas, galdrów, istotne, że nasi przodkowie nałożyli na nie dodatkowe zabezpieczenia; że nie ma możliwości dostania się do nich pierwszym lepszym portalem, w obecnie znanej nam formie, tylko wymagają odnalezienia i karmienia bliźniaczego mu przejścia, by je uaktywnić. Rytuał wymaga przelewania przez najbliższe miesiące krwi dziewięciu widzących i tylko widzących. Nie ma znaczenia ich status społeczny, płeć czy zajmowane stanowisko. – Nikły uśmiech zakołysał się w kącikach warg profesora, kiedy ponownie zamilkł na krótką chwilę, by zaczerpnąć oddechu. Nie mógł zaspokoić całej ich ciekawości, nawet nie ze względu na brak pokładanego w nich zaufania, ale by nie ściągać na nich bezpośredniego ryzyka związanego z posiadaniem zbyt obszernej wiedzy. – Magisterium – podjął na nowo, zwracając się do Laudith. – Nie pragnie, byście z nami mordowali. Chociaż zyskanie pełnego potencjału płynącego z wykorzystywanej przez nas magii wiążę się z zasmakowaniem w przelewaniu cudzej krwi, nie każdy gotowy jest na ten krok. Jedyne, czego pragnę, to współpracy. Może później – zjednoczenia, bo tylko wspólnie będziemy w stanie ukręcić łeb Radzie i jej zaściankowemu myśleniu – oznajmił z drżącą w głosie złością spowodowaną samym wspomnieniem ograniczonych w sprawowaniu władzy klanów.
- Fúna! – Zaklęcie – w zupełnie nieznanej obecnym formule oraz działaniu – pomknęło przez salę, sprawiając że wstęgi czarnych żył przeniknęły przez pergaminowo cienką skórę mężczyzny, zachłannie pożerając coraz większe jej fragmenty, oczy natomiast przesłoniła mlecznobiała mgła, nadając Lauge Nørgaardowi wyjątkowo upiorny wygląd. Na efekty czaru nikt nie musiał długo czekać, choć jego skutki odczuwali najdotkliwiej przede wszystkim ci, w których został wymierzony – Pekka, Egon oraz Funi. Każda podejmowana przez nich próba wypowiedzenia kolejnego słowa, rzucenia w przestrzeń jeszcze jednej zjadliwej uwagi spotykała się z niepowodzeniem – słowa z coraz większym trudem przeciskały się przez dziwnie podrażnione gardła, by wreszcie w ogóle w nich utknąć; ulgę przynosiło milczenie, zaś każde staranie sformułowania choćby najprościej brzmiącej kwestii spotykało się z wrażeniem, jakby we wnętrzu gardeł odpadały im przegnite płaty tkanek. Z zewnątrz szyje całej trójki zaczęły pokrywać się sinymi wykwitami. – Macie półtorej minuty, żeby zastanowić się, czy w ten sposób należy prowadzić dyskusję i wyrażać się przy kobietach. Później zgnilizna, która zaatakowała wasze krtanie zacznie roznosić się po reszcie organizmu – wyjaśnił rzeczowo, niemal znudzonym głosem, przenosząc spojrzenie, które wcześniej na dłuższą chwilę zakotwiczył na Hilmirsonie, Munchu oraz Nystromie, na drugą stronę stołu, by utkwić je w Bergmanie i Iiris. – Nie, moja droga, na szczęście nie zapowiada się, aby Ragnarök miał nastąpić już, zaraz. – Na szczęście lub na nieszczęście, przemknęło mu przez myśl. Nie zamierzał jednak komukolwiek z tu obecnych pozostawiać złudzeń, co do długoterminowości powziętego przez Magisterium zadania – to, czego zamierzali dokonać teraz, miało zabezpieczyć ich wszystkich w przyszłości, która z każdym kolejnym tygodniem jawiła się coraz niepewniej; miało sprawić, że wreszcie przestaną, jak szczury, chować się po najobskurniejszych zakątkach miast, byleby nie wpaść w szpony Kruczych Strażników. – Choć bez wątpienia coraz bliżej nam do jego nadejścia, prawdopodobnie żadne z nas, nawet mimo wkładanych starań. – Cień uśmiechu przebiegł po wargach profesora, sprawiając też że biel oczu zmętniała, przywracając im poprzedni kolor ciepłego orzecha. – Bezpośrednio go nie doczeka. Niemniej od czasów Fältskoga, kiedy z coraz większą zaciętością zaczęliśmy – my, ślepcy – szukać we wszystkich dostępnych źródłach sposobów już nawet nie zapobiegnięcia Ragnarökowi, ale przechylenia szali zwycięstwa bitwy na jedyną słuszną stronę, dającą nam, galdrom, szansę na rozpoczęcie nowego życia w Gimle. – Rozwarł ściśnięte dotychczas w pięć palce, sprawiając że uścisk w gardłach Egona, Funiego i Pekki zelżał, uwalniając ich spod działania czaru. – Göta Vigeland w 1594 roku trafiła na pochodzące z V wieku zapisy rytuałów podobno zesłanych dla godnych ich zrozumienia przez samą Hel – nietrudno się domyślić, że większość dotyczyła nekromancji, sprawowania kontroli nad demonami et cetera. – Kolejne machnięcie ręką, jakby w ten sposób próbował odciąć nieważką część opowiadanej historii. – Jeden z nich wydał się ówczesnym ślepcom wyjątkowo obiecujący, traktował bowiem o ciałach jako naczyniach, których magiczny potencjał może stać się dostępny po wypełnieniu odpowiednich etapów. Zaczęli więc pierwsze przygotowania, zakończone dość niefortunnie, bo ściągnięciem na całą naszą społeczność uwagi śniących, którzy rozpoczęli swoją krwawą krucjatę przeciw magii. Kolejne dekady zastały nas w bezsilności, zmuszając, podobnie jak wszystkich galdrów, do usunięcia się w cień. Do czasu. Nowe fakty, nowe próby podejmowane jednak na zbyt małą skalę, sprawiły że odkryliśmy dzieło naszych poprzedników – zawiesił głos, uderzony nagłą wątpliwością: jak wiele powinien im w tym momencie powiedzieć, nie zdradzając szczegółowej drogi do sięgnięcia po wyznaczony cel, jednocześnie odpowiadając na wybrzmiałe już pytania.
– Trafiając na kolejną, jedynie pozornie trudną do pokonania przeszkodę. Magia ma swoją cenę. Ta, którą widzący zaszufladkowali jako zakazaną, zawsze żąda krwi – tym więcej, im bardziej jest wyeksploatowana. – Wypowiedzi zaczęły być bardziej zdawkowe, a na twarz profesora wkradł się trudny do rozszyfrowania cień. – Widzący muszą przelać krew. A-a! – Nørgaard uniósł palec, nakazując zachowanie ciszy i tym samym dając im obietnicę wyjaśnienia wszystkiego we właściwym czasie. – Są miejsca na tyle dla nas, galdrów, istotne, że nasi przodkowie nałożyli na nie dodatkowe zabezpieczenia; że nie ma możliwości dostania się do nich pierwszym lepszym portalem, w obecnie znanej nam formie, tylko wymagają odnalezienia i karmienia bliźniaczego mu przejścia, by je uaktywnić. Rytuał wymaga przelewania przez najbliższe miesiące krwi dziewięciu widzących i tylko widzących. Nie ma znaczenia ich status społeczny, płeć czy zajmowane stanowisko. – Nikły uśmiech zakołysał się w kącikach warg profesora, kiedy ponownie zamilkł na krótką chwilę, by zaczerpnąć oddechu. Nie mógł zaspokoić całej ich ciekawości, nawet nie ze względu na brak pokładanego w nich zaufania, ale by nie ściągać na nich bezpośredniego ryzyka związanego z posiadaniem zbyt obszernej wiedzy. – Magisterium – podjął na nowo, zwracając się do Laudith. – Nie pragnie, byście z nami mordowali. Chociaż zyskanie pełnego potencjału płynącego z wykorzystywanej przez nas magii wiążę się z zasmakowaniem w przelewaniu cudzej krwi, nie każdy gotowy jest na ten krok. Jedyne, czego pragnę, to współpracy. Może później – zjednoczenia, bo tylko wspólnie będziemy w stanie ukręcić łeb Radzie i jej zaściankowemu myśleniu – oznajmił z drżącą w głosie złością spowodowaną samym wspomnieniem ograniczonych w sprawowaniu władzy klanów.
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 17:25
Iiris Reinikainen
Na początku wyjątkowo rozchmurzyłam się gdy tylko pan Lauge nazwał mnie "drogą", strasznie miłe to były słowa, zwłaszcza gdy nogi niemal dygotały mi z dziwnego przerażenia ze względu na bycie w tym miejscu. Odetchnęłam z wyraźną ulgą, gdy powiedział, że Ragnarök nie nastąpi już zaraz, chociaż przez chwilę wierzyłam, że tak właśnie się stanie. Wypuszczone z płuc powietrze było czymś na rodzaj wyraźnego spokoju, spływającego powoli na moją twarz, co zapewne mogli zauważyć ludzie dookoła mnie. Nie byłam kłamczuchą i słabo się chowałam, ale to nic. Miałam inne talenty. Przez krótką chwilkę jeszcze bawiłam się pomniejszoną latającą gałęzią, która teraz wisiała na mojej szyi jak zwykły wisiorek. Nie do końca miałam zdanie na temat tego, że człowiek, który nas tutaj zebrał, zagłuszył tych żartownisiów. W moim życiu od zawsze było mało mężczyzn i chyba zwyczajnie nie byłam przyzwyczajona do obcowania z nimi. Wolałam więc spuścić wzrok i skupić się na oddychaniu.
Dopiero kolejne słowa pana Lauge sprawiły, że podniosłam powieki, wlepiając oczy w niego, jakbym zobaczyła ducha. Trzysta dwadzieścia cztery ludzkie istnienia? Zdumiona nie potrafiłam wykrztusić z siebie słowa. Ja naprawdę uważam, że na każdego przyjdzie pora i czasem środki są, jakie są, ale kto miałby je odebrać i komu dostarczyć? Zawiesiłam się, to wszystko wydawało mi się dziwnie skomplikowane. Siedzący obok mnie Fárbauti wspominał mi, że mam uważać, a ja co? Wepchałam się w sam środek tych dziwaków, chociaż… Przecież on też tu siedział i to zaraz obok mnie, a ja dziwakiem podobno byłam. Może pasowałam tam tak naprawdę jak ulał? Chociaż miałam wrażenie, że zaraz czyjaś pięść poleci w mój nos. Naprawdę nie miałam wielu przyjaciół, dogadywałam się głównie ze zwierzętami, ale to nie przez to, że byłam jakaś wredna czy niemiła. Po prostu na pustkowiu w Finlandii ciężko znaleźć innych kompanów niż wiewiórki i lisy. W Midgardzie byłam od niedawna, a ci wszyscy ludzie wydawali się być nawet nie tacy źli (chociaż przyznaję, że każdy z nich był naprawdę osobliwy). Babuszka nigdy nie wspominała mi o potężnej magii, którą się parała, ale człowiek, który ją znał i który mnie owej nauczył, zapewniał, że to płynie w moich żyłach. Czemu miałabym więc temu przeczyć? Naprawdę pragnęłam, aby babcia była ze mnie więcej niż dumna. Miałam talent! Wiem, że tak. Mówiła mi o tym, a przecież była najwspanialszą znachorką w całym kraju, więc się znała. Chyba jeszcze nie mieściło mi się to w głowie, lecz na szczęście głos zabrał Bergman, którego wysłuchałam z ogromnym skupieniem. Miał rację. Nie każdy potrafił zabijać, nie każdy chciał zabijać! No właśnie! Nie każdy! A jednak... Jednak chciałam być co dzień lepsza, a świadoma byłam, że w społeczeństwie nie do końca znajdzie się dla mnie miejsce, więc może tu... Może teraz?
— Ja... Ja jestem znachorką. Wnuczką Babuszki Reinikainen, może pan słyszał… Ale to w Finlandii... Daleko. Ja zresztą też stamtąd, przyjechałam tylko, żeby sobie dorobić, bo... Ale o czym to ja? A tak! Ja jestem znachorką. Alchemiczką. Robię naprawdę świetny eliksir spokoju, panie Lauge. Jakby miał pan problemy ze snem, albo z nerwami i stresem, bo to jednak stresujące tak przemawiać, to proszę powiedzieć, ja chętnie przygotuję… Ale właśnie! Ja jestem znachorką i alchemiczką. Nie odbieram żyć, leczę życia... Ale czasem niektórych nie da się uleczyć… To nic złego umrzeć! Trochę przykro, jasna sprawa, ale potem wszystko mija... — znowu plątałam się we własnych myślach, próbując zebrać słowa, które naprawdę chciałam wypowiedzieć, chociaż czułam, że Fárbauti, to zaraz mnie strzeli w ten pusty łeb. — Chodzi mi o to, że może mogłabym pomóc inaczej? Umiem warzyć trucizny, takie, że nie boli, jak się przechodzi do innego świata — ostatnie zdanie już właściwie szeptałam, dopóki nie przypomniała mi się jeszcze jedna kwestia.
— A tak przy okazji. Kto to jest ten Magisterium? — to było naprawdę ważne, ale obawiałam się, że wychodził właśnie mój brak szkoły. Nie chciałam, aby wzięli mnie za głupka.
Isak Bergman
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 17:27
Isak BergmanŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 58 lat, oficjalnie 40
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : snycerz, szkutnik – wytwórca magicznych langskipów
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : mewa
Atuty : miłośnik pojedynków (I), wiking (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 30 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Chwilowo zostawił zaczepność Egona, dochodząc do wniosku, że podarował mu nad wyraz szczodrą porcję z zasobów swej uwagi i cierpliwości. Nie przyszli tu wszak po to, by rozwiązywać prywatne niesnaski, nawet jeśli paliłyby ich żywym ogniem. Krtań wibrowała mu jeszcze od wypowiedzianych słów, gdy z uporczywością wbijał spojrzenie w Lauge. Nie próbował już nawet odwracać głowy w kierunku tych, którzy wypowiadali kolejne wątpliwości stawiając akcent na różne aspekty wypowiedzianych przez profesora słów. Już sam wydźwięk indywidualnych wypowiedzi mógł nieść ze sobą wiele informacji tyczących się zebranych tu jednostek, lecz nie zamierzał wgłębiać się w naturę ludzi zupełnie mu obojętnych, jakby był przekonany, że pomimo dobrych chęci Sprzymierzeńca związanych z przekonaniem ich o ważności, w rzeczywistości nie stanowili nic ponad bezkształtną, szarą masę; ludzi na posyłki w najlepszym wypadku. Nie zapominał równocześnie, że sam znalazł się w tej niechlubnej grupie. Lauge miał jednak jego zupełną uwagę, gdyż, jak sam Bergman stwierdził wcześniej, nie zamierzał kwestionować jego umiejętności i wiedzy w sprawach tyczących się magii rytualnej. Choć szczątkowo, znał jej potencjał i nie sądził, aby zmarły mężczyzna powoływał się na informacje zupełnie wyssane z palca. Jak jednak bywało w takich przypadkach, nawet tak doświadczony naukowiec nie mógł przewidzieć wszystkiego i być zupełnie pewnym, co do skuteczności rytuału oraz tego, czy nie będzie niósł za sobą konsekwencji w ostatecznym rozrachunku niekoniecznie satysfakcjonujących nawet ich samych. Choć… Choć może wiedział, lecz nie uważał, by było to w jakikolwiek sposób kwestią wartą przedyskutowania.
Nieprzyjemny ton zaklęcia wybił go z rozważań, choć niepokojem napawała go już sama zmiana w obliczu Nørgaarda, ta nieznaczna, wskazująca na punkt, w którym granice ostatecznie zostały przekroczone, a pokłady cierpliwości wyczerpane. Zacisnął mocniej szczękę, tym razem zupełnie bezwiednie rzucając spojrzeniem po sali, dokładnie w kierunku młodzików przekrzykujących się ledwie chwilę wcześniej w swych wymyślnych utyskiwaniach. W całym tym zajściu profesor emanował jednak specyficznym spokojem, małą pobudliwością i wyraźną emocjonalną powściągliwością. Było w tym widoku coś nad wyraz niebezpiecznego, ale i przyjemnie uspokajającego. Westchnął tylko cicho, przekrzywiając nieznacznie głowę, gdy dostrzegł sine wykwity na gardłach trzech ślepców. Może raczej powinien się obawiać, niż admirować ową chwilę, lecz nie potrafił, przyjmując za pewnik zdrowy rozsądek Lauge.
Zdawało się, że otrzymali dość wyczerpujące wytłumaczenie, choć istniała także druga opcja, która nakazywała sądzić, iż wyćwiczony w retoryce profesor, sprawnie slalomuje pośród kwestii trudnych, pozostawiając im tylko tyle, ile powinni wiedzieć na ten moment. Żaden mądry człowiek nie obnażał się zupełnie z posiadanej wiedzy i nie podtykał pod nos zupełnie obcej grupie ludzi wszystkich szczegółów. Mimo tego był na swój sposób usatysfakcjonowany faktem, iż robił to na tyle sprawnie, by nie budzić podejrzeń nawet w nim. Lata spędzone z Hrymem nauczyły go, że nawet osobom najbardziej zaufanym niekoniecznie musiał przypadać zaszczyt poznania całej prawdy. I była to rozsądna rezerwa, rezerwa, która nakazywała pamiętać, iż każdy z nich w ostatecznym rozrachunku musiał troszczyć się przede wszystkim o siebie, nawet, jeśli zdołałby ich połączyć jeden, wyższy cel. Szum kolejnych słów dźwięczał przyjemnie.
Zdał sobie sprawę, że słowa Lauge nie wywołały w nim ani krztyny drgnienia. Przyjął je tak, jakby Lauge mówił o łubiance pełnej dojrzałych, soczystych truskawek, które zostały pieczołowicie zebrane w upalne lato z ciemnozielonych krzaków rosnących w równych odstępach. Kiedy stał się aż tak bardzo obojętny? Kiedy ludzkie żywota zaczęły przypominać mu owoce, które zrywało się według własnych potrzeb, byle uciec przed własnym lękiem? Czasami wydawało mu się, że jest w stanie czuć to, co przed laty, że widzi krzywdy i potrafi współczuć wybranym. Gdzieś na przedramieniu czuł jeszcze zupełnie ciepły ślad dłoni Iiris. Spojrzał na Hilmirsona, prześlizgnął szarością tęczówek po Munchu (nawet on). Wolał wmawiać sobie, że to tylko dla lepszego samopoczucia, dla zabawy. Jak bardzo żałośnie czuł się przez ulotną chwilę… Uniósł brodę wymijająco, by dalej nie skupiać się na znajomych twarzach.
– Jakiego rodzaju współpracy zatem od nas oczekujecie? – zapytał i wtedy też na powrót poczuł na sobie ciężar uwagi wymierzonej z przeciwnej strony stołu. Opieszale wrócił spojrzeniem do okalanej nimbem sterczących, zwichrowanych włosków twarzy Funiego. Uśmiechnął się nieznacznie, wywołany do tablicy.
– Owszem, Funi, lecz głupotą by było sądzić, że każdy w takim samym stopniu odda się sprawie i z taką samą determinacją przyjmie największe przekleństwo, a zarazem błogosławieństwo zakazanej magii słysząc jedynie płomienną przemowę. Dokładnie to, o czym mówi Lauge. Czego świadome jest Magisterium. Stąd powściągliwość. Mądra powściągliwość. Nie każdy tu zabije. Lub… nie każdy chętnie odpuści swoje własne cele na rzecz czegoś pozornie abstrakcyjnego – stwierdził, układając dłonie na gazecie, rozprostowują jej lekko pomiętą fakturę. – Zapytałem wcześniej o rodzaj współpracy dość ogólnie, lecz teraz myślę o tym, że mimo wszystko, wystarczająco informacji o nas posiadacie, by choć szczątkowo domyślać się, do czego każdy z osobna jest zdolny, prawda? Czego od każdego z nas wymagać? Więc może każdy powinien jednak zapytać za siebie. Profesorze? – Jakimś cudem Mirjam wiedziała o nim więcej, niż chciałby komukolwiek kiedykolwiek powiedzieć. Magisterium działało bardzo prężnie.
Nieprzyjemny ton zaklęcia wybił go z rozważań, choć niepokojem napawała go już sama zmiana w obliczu Nørgaarda, ta nieznaczna, wskazująca na punkt, w którym granice ostatecznie zostały przekroczone, a pokłady cierpliwości wyczerpane. Zacisnął mocniej szczękę, tym razem zupełnie bezwiednie rzucając spojrzeniem po sali, dokładnie w kierunku młodzików przekrzykujących się ledwie chwilę wcześniej w swych wymyślnych utyskiwaniach. W całym tym zajściu profesor emanował jednak specyficznym spokojem, małą pobudliwością i wyraźną emocjonalną powściągliwością. Było w tym widoku coś nad wyraz niebezpiecznego, ale i przyjemnie uspokajającego. Westchnął tylko cicho, przekrzywiając nieznacznie głowę, gdy dostrzegł sine wykwity na gardłach trzech ślepców. Może raczej powinien się obawiać, niż admirować ową chwilę, lecz nie potrafił, przyjmując za pewnik zdrowy rozsądek Lauge.
Zdawało się, że otrzymali dość wyczerpujące wytłumaczenie, choć istniała także druga opcja, która nakazywała sądzić, iż wyćwiczony w retoryce profesor, sprawnie slalomuje pośród kwestii trudnych, pozostawiając im tylko tyle, ile powinni wiedzieć na ten moment. Żaden mądry człowiek nie obnażał się zupełnie z posiadanej wiedzy i nie podtykał pod nos zupełnie obcej grupie ludzi wszystkich szczegółów. Mimo tego był na swój sposób usatysfakcjonowany faktem, iż robił to na tyle sprawnie, by nie budzić podejrzeń nawet w nim. Lata spędzone z Hrymem nauczyły go, że nawet osobom najbardziej zaufanym niekoniecznie musiał przypadać zaszczyt poznania całej prawdy. I była to rozsądna rezerwa, rezerwa, która nakazywała pamiętać, iż każdy z nich w ostatecznym rozrachunku musiał troszczyć się przede wszystkim o siebie, nawet, jeśli zdołałby ich połączyć jeden, wyższy cel. Szum kolejnych słów dźwięczał przyjemnie.
Zdał sobie sprawę, że słowa Lauge nie wywołały w nim ani krztyny drgnienia. Przyjął je tak, jakby Lauge mówił o łubiance pełnej dojrzałych, soczystych truskawek, które zostały pieczołowicie zebrane w upalne lato z ciemnozielonych krzaków rosnących w równych odstępach. Kiedy stał się aż tak bardzo obojętny? Kiedy ludzkie żywota zaczęły przypominać mu owoce, które zrywało się według własnych potrzeb, byle uciec przed własnym lękiem? Czasami wydawało mu się, że jest w stanie czuć to, co przed laty, że widzi krzywdy i potrafi współczuć wybranym. Gdzieś na przedramieniu czuł jeszcze zupełnie ciepły ślad dłoni Iiris. Spojrzał na Hilmirsona, prześlizgnął szarością tęczówek po Munchu (nawet on). Wolał wmawiać sobie, że to tylko dla lepszego samopoczucia, dla zabawy. Jak bardzo żałośnie czuł się przez ulotną chwilę… Uniósł brodę wymijająco, by dalej nie skupiać się na znajomych twarzach.
– Jakiego rodzaju współpracy zatem od nas oczekujecie? – zapytał i wtedy też na powrót poczuł na sobie ciężar uwagi wymierzonej z przeciwnej strony stołu. Opieszale wrócił spojrzeniem do okalanej nimbem sterczących, zwichrowanych włosków twarzy Funiego. Uśmiechnął się nieznacznie, wywołany do tablicy.
– Owszem, Funi, lecz głupotą by było sądzić, że każdy w takim samym stopniu odda się sprawie i z taką samą determinacją przyjmie największe przekleństwo, a zarazem błogosławieństwo zakazanej magii słysząc jedynie płomienną przemowę. Dokładnie to, o czym mówi Lauge. Czego świadome jest Magisterium. Stąd powściągliwość. Mądra powściągliwość. Nie każdy tu zabije. Lub… nie każdy chętnie odpuści swoje własne cele na rzecz czegoś pozornie abstrakcyjnego – stwierdził, układając dłonie na gazecie, rozprostowują jej lekko pomiętą fakturę. – Zapytałem wcześniej o rodzaj współpracy dość ogólnie, lecz teraz myślę o tym, że mimo wszystko, wystarczająco informacji o nas posiadacie, by choć szczątkowo domyślać się, do czego każdy z osobna jest zdolny, prawda? Czego od każdego z nas wymagać? Więc może każdy powinien jednak zapytać za siebie. Profesorze? – Jakimś cudem Mirjam wiedziała o nim więcej, niż chciałby komukolwiek kiedykolwiek powiedzieć. Magisterium działało bardzo prężnie.
There's a shadow just behind me
Shrouding every step I take
Shrouding every step I take
Making every promise empty
Pointing every finger at me
Pointing every finger at me
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 17:33
Ari Bergdahl
Mężczyzna jest rozdrażniony. Coś w samym jego środku drga niespokojnie i szyderczo. Rozsierdza wnętrze, odbierając całe rozleniwienie i wyrytą niemal na licu pogardę, którą przejawia w każdym geście, czy słowu niesionym z podźwiękiem echa schrypiałego gardła głosu. Niespokojnie porusza palcami uniesionymi przed wypuszczane przez usta powietrze - tak, jak czyni to zawsze, gdy jest rozdrażniony lub coś mu się nie podoba. Znad pokrytej tatuażem skrzydeł Walkirii dłoni, znad zmarszczenia ciemnych, krzaczastych brwi obserwuje cały ten popieprzony teatrzyk spojrzeń i gestów, wykrzywionych masek ślepczych pozorantów, zbytecznie młodych i naiwnych zapewne w całej ich większości, bynajmniej opacznie w tym spotkaniu analizujących rzucane przez Nørgaarda słowa, nie przyglądających się im wywrotnie i dogłębnie, nie odwracając ich do góry nogami, ale przyjmując jedynie samą mamiącą zmysły dosłowność, nie zaś to, co czai się pod samym spodem przez nich zupełnie niezgłębione. Resztkę jeszcze tlącego się papierosa dławi na swoim języku z wzrokiem wciąż wbitym dogłębnie w skupieniu prosto i pewnie w oczach Sprzymierzeńca, jak gdyby w ogóle w żaden najmniejszy sposób nie zwracając uwagi na rzucone przez niego zaklęcie, mające na celu uciszenie niepokornych brzdąców. W gruncie rzeczy dokładnie analizuje, co przez ledwie moment jawi się w rozpalonych oczach, podążających z zaciekłością badań po zaciśniętych gardłach skrępowanych nimi osobników. Same usta nieporuszone zupełnie powtarzają raz po raz rzucane słowa, wnosząc je w samą głębię spaczonego chorobą umysłu. Wysłuchuje kolejno ciągniętych przez Nørgaarda zdań w myślach swych nieposkromionych analizując każdą ich sylabę, przypisując im wszystkim dwuznaczności, rozkładając na czynniki pierwsze, choć wyraźnie coś mu w tym przeszkadza. Cichy pomruk niezadowolenia, wbity niczym cierń przy każdym słów poruszeniu. Cichy, wrastający gdzieś w głębi umysłu szept, ciche pobrzękiwanie czyjegoś głosu, jeżące skórę i druzgocące myśli.
Nie słuchają. A przecież masz rację. Oni nie myślą tak, jak ty.
Ten głos jest stanowczy i bezwzględny. Taki, jakim był zawsze. Nieustępliwie kategoryczny i w żaden sposób czuły. Nawracający ekspansywnie wraz z kolejnymi atakami przesyconej agresją bólączki.
Nawet on ma cię gdzieś. Stanowisz zagrożenie.
Mężczyzna zaciska dłoń na szerokim czole, same palce wbijając ściśle w tętniące żarem, rozpalone torturą skronie. Powieki ma zaciśnięte, choć te drżą niespokojnie i gwałtownie, jak gdyby za wszelką cenę walczył z gasnącym, wyszarpywanym z jego oczu światłem. Zaciska dłoń na krawędzi stołu, niemal się podnosi - nie żeby uciec, ale gnany własnym jeszcze honorem, kiedy w żaden najmniejszy nawet sposób nikt nie raczy wytknięcia przez jego usta błędu w rzucaniu nazwiskami rozważyć, gdy Sprzymierzeniec nie raczy go żadną swą na zarzut odpowiedzią. Palce gorączkowo drgają na ściskanym z siłą blacie, który w następnej już chwili zabiera ten cały ból, uwidaczniający się przedtem w całym spięciu masywnej, barczystej w swej ramie sylwetki. Oczy nie płoną już ogniem, ale gasną zastępując niemal bursztynowe ogniki w nich tańczące głębinami przepastnej, moczarowej zieleni. Coś w jego twarzy się zmienia, choć trudno ocenić co właściwie. Na pewno staje się bardziej napięta i czujna. Nieporuszona żadną, najmniejszą nawet kamiennej maski mimiką. Same zaś oczy mierzą innych całą ich głębokością. Błyszczą czernią niezgłębionej tajemnicy nieopisanego we wnętrzu mroku. Nad wyraz wolno prostuje się na krześle, z głuchym trzaskiem przytykając kark z jednej na drugą ze stron z intensywnością psychopaty wbijając spojrzenie na nowo w Nørgaarda, choć zdaje się, że same jego oczy patrzą, wcale go nie widząc. Owładnięte przez siebie samego malowanymi krwią obrazami rozwieszonych na rybich hakach, zaszytych z precyzją chirurga nagich zupełnie ciał wyrzucających martwo zwisające organy na skuty lodem chodnik.
Funi Hilmirson
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 17:34
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Pozbawiona entuzjazmu rzeczowość pozostałych uczestników podskórnie go frustrowała – czuł się jakby ich słowa, ważone rozsądkiem i wykładane na stół szpalerem przezornie dobieranych kart, wczepiały się w niego drobnymi haczykami ostrożnych, sceptycznych tonów i ściągały go nieprzebłaganie ku drażniącej deprawacji pierwszej, instynktownej żarliwości. Z grymasem niepocieszenia obserwował parszywy brak równie gorliwego odzewu ze strony pochwyconych za karki towarzyszy; rozczarowanie gryzło miękkie podbicie przełyku jak kwasek wylewający się z pękniętej skorupki nadziewanego nim karmelu. Gryzło szczególnie po jego prawej stronie, gdzie Munch nachylał się naprzód, wysuwając się spod narzuconej mu na szyję komitywy; pozwolił, by jego ręka osunęła się po pałąku nachylanego kręgosłupa, uparta przekora powstrzymała go jednak przed cofnięciem jej z jego sylwetki – tworząc pozór, jak gdyby zwyczajnie o tym nie myślał i o niej zapomniał. Pozostawił tymczasem na jego boku migawkę delikatnego uszczypnięcia, niezwracającą większej uwagi, ale przemycającą między nich konfidencjonalny sygnał: nie zapomniał wcale i złośliwie chciał, żeby wiedzieli o tym oboje.
– Nie, nie chodzi o wyścig – podjął, ponosząc spojrzenie nad nachyloną sylwetką Muncha w kierunku odnoszącego się do jego słów Ariego; postaci, która chyba jako jedyna wyglądała, jakby ślepcem mogła być zwyczajnie od urodzenia, jakby sam przesmyk zrodził go z czerni własnych żył, wyciosał mu rysy i maniery. – Niektórych z nas po prostu nie przerastają rzeczy wielowątkowe – wysączył z siebie lekkim tonem, jak gdyby wcale nie wymierzał mu tym kąśliwej riposty, jak gdyby zaledwie sobie z nim gawędził, z krzywym uśmieszkiem nieopuszczającym linii warg. Dawał upust swojej frustracji pochopnie, a kiedy pochwycił spojrzenie Bergdahla, musiał naprężyć się w sobie, by nie utracić rezonu.
Tymczasem na blacie podłużnego stołu pojawiało się więcej i więcej pytań, więcej i więcej rozsądku kalkulującego szanse i zagrożenia, opłacalność podjęcia się działań dla wspólnej sprawy – Funi nie dokładał się do tego, bo jego talia nosiła symbole inne niż te wyciosywane rozsądną ostrożnością i wyrachowaniem: występował pod banderą wiary niezadającej pytań, entuzjazmu wlewanego w naczynie podsuniętego mu celu z gorliwym zaangażowaniem. Podjęcie rozsądnej decyzji pozostawiał reszcie – czekał, szczególnie, na ostateczny werdykt Bergmana, obawiając się poniekąd jego odmowy, która postawiłaby go w sytuacji co najmniej kłopotliwej. Nie chciał wchodzić w to bez niego, ale nie chciał też przepuszczać podobnej okazji. Ryzyko nie zajmowało go przy tym szczególnie – nie potrafił obawiać się go, kiedy pozostawało jedynie groźbą zaklętą w nieszkodliwych słowach; póki pozostawało odległą teorią, zdawało mu się naiwnie, że nie obawia się wcale i niczego.
Nie mógłby zresztą powiedzieć nic więcej, nawet gdyby miał na to jeszcze ochotę – zaklęcie, które trzasnęło w powietrzu gniewnym smagnięciem głosu Lauge, zacisnęło się mu się nagle na gardle wymuszonym, bolesnym milczeniem. W pierwszym odruchu cofnął rękę z karku Nystroma, podnosząc ją sobie do szyi, otulając ją z zaskoczeniem chłodnymi palcami, spróbował odchrząknąć przeszkodę, jaka narosła mu w krtani, ryglując głos pod jej zaciśniętym kurczowo wiekiem, ale natychmiast tego pożałował, kiedy gardło przeszył nieprzyjemny, drążący ból. Błękitne spojrzenie zaszło mu cienką taflą szklistości, przez chwilę zdawało się, jakby pierwsze zaskoczenie balansowało na granicy zdezorientowanego popłochu, ostatecznie jednak zarówno działanie czaru, jak i prawioną im naganę zniósł kornie, choć z wyraźną nerwowością. Kiedy Lauge przeniósł swą uwagę ku Laudith, oddając im obiecane półtorej minuty, Funi odwrócił głowę, by spojrzeć na Egona i unieść kąciki warg wyżej w słabej odbitce wcześniejszego, choć wyraźnie przyduszonego, animuszu, kiedy dostrzegł czerwone plamy na jego szyi. Ruchem warg wydobył z siebie bezgłośne ładnie ci, nim z wyraźnym kurczem mimiki nie opuścił głowy, w końcu przykładając czoło do szorstkości leżącej na stole przed nim gazety, dławiąc w sobie jęk, mając wrażenie, że jeśli sobie na niego pozwoli, nie zdoła nigdy już powiedzieć nic więcej.
Fúna – powtórzył w myślach, skurczony na swoim miejscu, przysłuchując się słowom Lauge w posłusznej, zaskakująco nieruchomej ciszy. Jego noga znów podrygiwała niespokojnie pod stołem, w nerwowym, sfrustrowanym rytmie. Nørgaard mówił, czar zelżał, Funi nie podnosił jeszcze jednak głowy, nakrywając zajęty gorączką pokory kark chłodem palców dłoni; nazwisko Fältskoga brzęczało mu w myślach przyjemną familiarnością, kiedy przysłuchiwał się wyjaśnieniom. Podobał mu się sposób, w jaki Lauge o nich mówił: my – my, ślepcy.Jedyne, czego pragnę, to współpracy. Funi podniósł czoło, odkrywając szklisty jeszcze błękit spod jasnych rzęs, kotwicząc spojrzenie w szkutniku siedzącym przed nim.
– Darowano nam możliwość podobnej potęgi nie po to, by się zmarnowała przez przyrodzony słabym sercom strach.
– Nie, nie chodzi o wyścig – podjął, ponosząc spojrzenie nad nachyloną sylwetką Muncha w kierunku odnoszącego się do jego słów Ariego; postaci, która chyba jako jedyna wyglądała, jakby ślepcem mogła być zwyczajnie od urodzenia, jakby sam przesmyk zrodził go z czerni własnych żył, wyciosał mu rysy i maniery. – Niektórych z nas po prostu nie przerastają rzeczy wielowątkowe – wysączył z siebie lekkim tonem, jak gdyby wcale nie wymierzał mu tym kąśliwej riposty, jak gdyby zaledwie sobie z nim gawędził, z krzywym uśmieszkiem nieopuszczającym linii warg. Dawał upust swojej frustracji pochopnie, a kiedy pochwycił spojrzenie Bergdahla, musiał naprężyć się w sobie, by nie utracić rezonu.
Tymczasem na blacie podłużnego stołu pojawiało się więcej i więcej pytań, więcej i więcej rozsądku kalkulującego szanse i zagrożenia, opłacalność podjęcia się działań dla wspólnej sprawy – Funi nie dokładał się do tego, bo jego talia nosiła symbole inne niż te wyciosywane rozsądną ostrożnością i wyrachowaniem: występował pod banderą wiary niezadającej pytań, entuzjazmu wlewanego w naczynie podsuniętego mu celu z gorliwym zaangażowaniem. Podjęcie rozsądnej decyzji pozostawiał reszcie – czekał, szczególnie, na ostateczny werdykt Bergmana, obawiając się poniekąd jego odmowy, która postawiłaby go w sytuacji co najmniej kłopotliwej. Nie chciał wchodzić w to bez niego, ale nie chciał też przepuszczać podobnej okazji. Ryzyko nie zajmowało go przy tym szczególnie – nie potrafił obawiać się go, kiedy pozostawało jedynie groźbą zaklętą w nieszkodliwych słowach; póki pozostawało odległą teorią, zdawało mu się naiwnie, że nie obawia się wcale i niczego.
Nie mógłby zresztą powiedzieć nic więcej, nawet gdyby miał na to jeszcze ochotę – zaklęcie, które trzasnęło w powietrzu gniewnym smagnięciem głosu Lauge, zacisnęło się mu się nagle na gardle wymuszonym, bolesnym milczeniem. W pierwszym odruchu cofnął rękę z karku Nystroma, podnosząc ją sobie do szyi, otulając ją z zaskoczeniem chłodnymi palcami, spróbował odchrząknąć przeszkodę, jaka narosła mu w krtani, ryglując głos pod jej zaciśniętym kurczowo wiekiem, ale natychmiast tego pożałował, kiedy gardło przeszył nieprzyjemny, drążący ból. Błękitne spojrzenie zaszło mu cienką taflą szklistości, przez chwilę zdawało się, jakby pierwsze zaskoczenie balansowało na granicy zdezorientowanego popłochu, ostatecznie jednak zarówno działanie czaru, jak i prawioną im naganę zniósł kornie, choć z wyraźną nerwowością. Kiedy Lauge przeniósł swą uwagę ku Laudith, oddając im obiecane półtorej minuty, Funi odwrócił głowę, by spojrzeć na Egona i unieść kąciki warg wyżej w słabej odbitce wcześniejszego, choć wyraźnie przyduszonego, animuszu, kiedy dostrzegł czerwone plamy na jego szyi. Ruchem warg wydobył z siebie bezgłośne ładnie ci, nim z wyraźnym kurczem mimiki nie opuścił głowy, w końcu przykładając czoło do szorstkości leżącej na stole przed nim gazety, dławiąc w sobie jęk, mając wrażenie, że jeśli sobie na niego pozwoli, nie zdoła nigdy już powiedzieć nic więcej.
Fúna – powtórzył w myślach, skurczony na swoim miejscu, przysłuchując się słowom Lauge w posłusznej, zaskakująco nieruchomej ciszy. Jego noga znów podrygiwała niespokojnie pod stołem, w nerwowym, sfrustrowanym rytmie. Nørgaard mówił, czar zelżał, Funi nie podnosił jeszcze jednak głowy, nakrywając zajęty gorączką pokory kark chłodem palców dłoni; nazwisko Fältskoga brzęczało mu w myślach przyjemną familiarnością, kiedy przysłuchiwał się wyjaśnieniom. Podobał mu się sposób, w jaki Lauge o nich mówił: my – my, ślepcy.Jedyne, czego pragnę, to współpracy. Funi podniósł czoło, odkrywając szklisty jeszcze błękit spod jasnych rzęs, kotwicząc spojrzenie w szkutniku siedzącym przed nim.
– Darowano nam możliwość podobnej potęgi nie po to, by się zmarnowała przez przyrodzony słabym sercom strach.
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 17:34
Ronja Åkerberg
Oddech milczenia, zawieszony na suchych, spierzchniętych obrzeżach warg nie świadczył o wydrążonej, bezwzględnej pustce wypełniającej umysł; wiedziała że strugi krwi będą płynąć pomiędzy uściskiem palców, prędzej czy później, prędzej niż później. Magia zakazana, którą praktykowali była głodna ambicji, głodna kolejnych istnień i gorzkiej strawy cierpienia zaciśniętego w obcęgach zaklęć na cudzym, bezbronnym ciele. Jeden, rzucony czar rodził wkrótce kolejne, poszerzał krąg fascynacji, krąg niezdrowego w odczuciu innych, grząskiego uzależnienia pełznącego stygmatem smolistych żył pod powłoką skóry. Nie byli, w przeciwieństwie do bogobojnych widzących ukrytych za kotarami słów, woalami fałszywej, zgubnej powściągliwości, skłonni do pozostania w miejscu. Ich magia wymaga ofiar. Wymagała od zawsze, podobnie jak wymagał też świat, z założenia okrutny, pełen szarpiących się, żądnych krwi, mięsa istot, żywiących się wokół wszystkim co tylko mogły przewyższyć. Świat nie był sam z założenia dobry i jednoznaczny, zupełnie jak chcieli naiwnie skandować ci, którzy kładli stemple pieczęci skazując ich na wygnanie poza społeczny margines. Słuchała słów Lauge z najwyższą, dostrzegalną uwagą, wpatrzona w gesty i pewność z jaką teraz przemawiał, słuchała, wędrując wzrokiem oszczędnie, dyskretnie, po okolicznych siedzących wokół osobach. Wiedziała, że co najmniej część z nich będzie żywić obawy co było dość naturalnym i jakże ludzkim procesem. Przeczucie, jej własne, przemknęło pod taflą skóry nakazując zachować bezwzględną pewność i zaufanie o którym wspominał Nørgaard. Wiedziała, że nie ma wyjścia; wiedziała, że musi czekać aż przyszłość przyniesie plony; wiedziała, że będzie skłonna jak najbardziej nieść pomoc, współpracę, przynajmniej w skromnym wachlarzu swoich umiejętności. Nigdy nie zgłębiła dosadnie magii runicznej, skupiając się na przemianie jaka owocowała zdolnością do transformacji w zwierzę. Była informatorką, prostą złodziejką, jak często zwykła powtarzać z uśmieszkiem podrygującym na twarzy. Starała się, aby w swoim fachu popełniać możliwie najmniej karygodnych błędów, które mogły kosztować ją znacznie więcej niż była w stanie przewidzieć. Miała nadzieję, że w niedalekiej przyszłości dowie się, co powinna uczynić; pozna swoje zadanie, rolę, jaką jej przyjdzie odegrać. Skostniała i zimna bierność z biegiem dalszych tygodni mogła być niewygodna.
Laudith Vidgren
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 17:36
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Pani Vidgren nie wiedziała czego się spodziewać, gdy już podjęła decyzję o przybyciu do kamienicy Kärkkainenów na spotkanie z rzekomym Sprzymierzeńcem. Kierowała nią nie tylko ciekawość, przede wszystkim jednak chęć sprawdzenia kto, ile i skąd o niej wie? Dlaczego się nią zainteresował? Skoro nie był Kruczym Strażnikiem, w to głęboko wątpiła, to po co pragnął jej zaoferować? W głowie ciemnowłosej pojawiały się wizje propozycji współpracy, bądź gorzej - szantażu, próby manipulacji, wyłudzenia informacji, bądź czegokolwiek w zamian za milczenie. Ślepcom, których dotychczas poznała, nie było śpieszno do jednoczenia się. Każdy skrobał własną rzepkę i pilnował własnego nosa, strzegł swojej skóry, bo cudze bezpieczeństwo mieli w głębokim poważaniu.
Sama obecność Lauge Nørgaarda była wielką niespodzianką - z drugiej jednak z strony uchodził za galdra utalentowanego i potężnego, nie mogli się dziwić, że podobny fortel mu się udał - jego śmialł plany, propozycje jeszcze większą. Jego plan wydawał się makabryczny. Przelanie takiej ilości krwi mogło wzbudzać trwogę, obrzydzenie i oburzenie. Laudith słuchała go jednak uważnie, pozornie niewzruszona i beznamiętna; w skupieniu, analizując każde słowo. Rada była, że trzech mężczyzn zostało uciszonych, bo od ich gadaniny więdły uszy; za bardzo ceniła swój czas, by trwonić go na słowne przepychanki młodych kogucików. Wiedzieli już po co się tu znaleźli i na tym powinni się skupić.
- Właśnie. Magia ma swoją cenę i żąda krwi. Czy te rytuały, które należy odprawić, mają mocny wpływ na odprawiającego? Jakie będą konsekwencje? Poważniejsze, niż sięganie po naszą magię? - spytała Laudith. Magia zakazana na nich wszystkich odcisnęła swoje piętno, wyniszczała organizmy. Rytuały tak potężne, że mogące zapewnić im miejsce w Gimle, przechylić szalę zwycięstwa na ich korzyść, kiedy nadejdzie Ragnarök musiały mieć jeszcze większą cenę. Gdzieś musiał tkwić haczyk i z pewnością nie były to ich sumienia.
- Cel uświęca środki, panie Nørgaard. Jeśli w coś się angażuję, to w stu procentach. Taka współpraca będzie wymagała jednak większej dyscypliny i uporządkowania, lepszej organizacji - stwierdziła Vidgren, po czym znacząco powiodła spojrzeniem po Pecce, Funim, Egonie. - Jeśli ktoś nie jest na to gotów, to pogrąży resztę - powiedziała, po czym umilkła, przenosząc spojrzenie na jasnowłosą dziewczynę, która przedstawiła się jako znachorka. Wyraźnie miała problem, by trzymać się jednego wątku, a jej rozwlekła paplanina mogła wydawać się urocza, lecz nie dla niej. - Moja droga, nikt nie zmusi cię do przelania krwi, nie każdy ma tyle siły - stwierdziła lekkim, pogodnym tonem. - Z pewnością twoje umiejętności będą jednak przydatne, gdy coś pójdzie nie tak, a zawsze tak jest.
Jeśli mieli iść na wojnę będą potrzebowali wsparcia zza kulis.
- Jakie miałyby być następne kroki? Kiedy miałby odbyć się następny rytuał i kiedy dowiemy się jak ma wyglądać? - pytała dalej Laudith, skupiając się znów na Lauge. Potrzebowała konkretów.
Sama obecność Lauge Nørgaarda była wielką niespodzianką - z drugiej jednak z strony uchodził za galdra utalentowanego i potężnego, nie mogli się dziwić, że podobny fortel mu się udał - jego śmialł plany, propozycje jeszcze większą. Jego plan wydawał się makabryczny. Przelanie takiej ilości krwi mogło wzbudzać trwogę, obrzydzenie i oburzenie. Laudith słuchała go jednak uważnie, pozornie niewzruszona i beznamiętna; w skupieniu, analizując każde słowo. Rada była, że trzech mężczyzn zostało uciszonych, bo od ich gadaniny więdły uszy; za bardzo ceniła swój czas, by trwonić go na słowne przepychanki młodych kogucików. Wiedzieli już po co się tu znaleźli i na tym powinni się skupić.
- Właśnie. Magia ma swoją cenę i żąda krwi. Czy te rytuały, które należy odprawić, mają mocny wpływ na odprawiającego? Jakie będą konsekwencje? Poważniejsze, niż sięganie po naszą magię? - spytała Laudith. Magia zakazana na nich wszystkich odcisnęła swoje piętno, wyniszczała organizmy. Rytuały tak potężne, że mogące zapewnić im miejsce w Gimle, przechylić szalę zwycięstwa na ich korzyść, kiedy nadejdzie Ragnarök musiały mieć jeszcze większą cenę. Gdzieś musiał tkwić haczyk i z pewnością nie były to ich sumienia.
- Cel uświęca środki, panie Nørgaard. Jeśli w coś się angażuję, to w stu procentach. Taka współpraca będzie wymagała jednak większej dyscypliny i uporządkowania, lepszej organizacji - stwierdziła Vidgren, po czym znacząco powiodła spojrzeniem po Pecce, Funim, Egonie. - Jeśli ktoś nie jest na to gotów, to pogrąży resztę - powiedziała, po czym umilkła, przenosząc spojrzenie na jasnowłosą dziewczynę, która przedstawiła się jako znachorka. Wyraźnie miała problem, by trzymać się jednego wątku, a jej rozwlekła paplanina mogła wydawać się urocza, lecz nie dla niej. - Moja droga, nikt nie zmusi cię do przelania krwi, nie każdy ma tyle siły - stwierdziła lekkim, pogodnym tonem. - Z pewnością twoje umiejętności będą jednak przydatne, gdy coś pójdzie nie tak, a zawsze tak jest.
Jeśli mieli iść na wojnę będą potrzebowali wsparcia zza kulis.
- Jakie miałyby być następne kroki? Kiedy miałby odbyć się następny rytuał i kiedy dowiemy się jak ma wyglądać? - pytała dalej Laudith, skupiając się znów na Lauge. Potrzebowała konkretów.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 17:36
Irene Engberg
Dreszcz powoli wdrapywał się po jej kręgosłupie, podrywając ospałe włoski na karku. Poruszyła się gwałtownie próbując strząsnąć nieproszonego gościa, ten jednakże pozostawił po sobie nieprzyjemne uczucie, naniósł na gładką fakturę skóry konstelacje uwypukleń. Żałowała, że tu przyszła. Żałowała, że usłyszała każde pojedyncze słowo, jakie padło z ust Lauge.
Wpatrywała się w profesora, obserwując jak zaklęcie przeobraża jego ciało, potem przeniosła wzrok na niepokorną trójkę objętą ich działaniem. Nie poderwała się z miejsca, nie kiwnęła nawet palcem obserwując sine wykwity piętnujące ich gardła; oni na jej miejscu zachowaliby się niewątpliwie dokładnie tak samo. Zresztą nie uważała tego małego przedstawienia za realne zagrożenie, a zwykły pokaz siły, próbę udowodnienia, że starzec górował nad nimi wszystkimi, być może ostrzeżenie o tym, co czeka ich w razie przyszłej niesubordynacji i znak, że Nørgaard nie cofnie się przed niczym. Lauge miał w sobie coś przeraźliwie znajomego, pojedyncze rysy kreślone nieśpiesznie na płótnie jej umysłu, detale upodobniające go do twarzy, które dobrze znała. Płynęła w nim ta sama krew co w najbliższych jej sercu osobach, a jednak wydawał się od nich zupełnie inny. Podobno nikt nie rodził się potworem i na tę starą prawdę zasłyszaną przed laty, jej myśli pochwyciła sieć kolejnych pytań. Była ciekawa co pchnęło go w łapska Magisterium, czy powodowała nim zwykła chęć potęgi i władzy, czy za jego przynależnością kryło się coś więcej.
Śledziła uważnie następne zdania, próbując wyłapywać z nich odpowiedzi jakkolwiek mogące uspokoić nieprzyjemny ścisk żołądka i strach, zdający rozlewać się po całym jej ciele. Niechętnie musiała przyznać, że na drobną chwilę dała się pochłonąć kolejnym słowom wychodzącym z jego ust, drgnęła lekko słuchając o praktykach, jeszcze niedawno temu uchodzących dla niej samej za klucz do rozwiązania wszelkich kłopotów. A potem pojawiła się liczba, ilość ofiar niezbędnych do wypełnienia rytuału, a Irene zamarła zupełnie sparaliżowana.
Nigdy nie bagatelizowała okrucieństwa kryjącego się w zakazanej magii, przyjmowała je jako nieuniknioną cenę wydzierającą bruzdy w sumieniu, ale śmierci niewinnych widzących nie dało się w żaden sposób usprawiedliwić. Żadna wiedza nie była tego warta, żadna moc ani nawet możliwość dostania się do Gimle. Nic w jej oczach nie potrafiło usprawiedliwić morderstwa z zimną krwią. Tym bardziej na rzecz - jak to ujął Bergman - czegoś pozornie abstrakcyjnego.
Nie chciała stać się tego częścią, choć równocześnie czuła jakiś ostrzegawcze ukłucie, niepokojące wrażenie, że mimo pozornego wyboru wcale go nie mają. Lauge zdradził im tak wiele, wyjawił istotne informacje garści przypadkowych osób, być może i połączonych równie beznadziejnym losem, ale nadal zupełnie sobie obcych. Nørgaard był chodzącym przeciwieństwem człowieka lekkomyślnego, musiał mieć pewność, że zasłyszane w sali strzępki planu nie dosięgną niepowołanych uszu.
Pozostała cicho, nie chcąc się wdawać w następne dyskusje, przywdziewając na twarz maskę niewzruszenia, chcąc po prostu dotrwać końca spotkania. Nawet nie próbowała wdawać się w polemikę z trzema delikwentami jeszcze chwilę temu pozbawionymi głosu, zamiast tego zakotwiczając wzrok na Laudith, w końcu tylko z jej opinią się tu liczyła.
Egon Munch
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 17:52
Egon MunchŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Måløy, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, oszust, dyletant i były akrobata
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : rosomak
Atuty : akrobata (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 22 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 6
Nie zdawał sobie sprawy, jak uparcie uciekał dotąd wzrokiem przed jego spojrzeniem – omijał obecność Ariego, bo ta grzęzła ostrą, wysmukłą drzazgą w jego świadomości, wbijała się pod skórę zatęchłym zapachem tamtego mieszkania, tamtego strachu, który skraplał się na zesztywniałym karku zimnym potem, tamtej metalicznej woni krwi, zlepiającej włosy na potylicy i rezonującej tępym bólem w miejscu, gdzie głowa zderzyła się z murowaną powierzchnią fasady, pozostawiając na cegłach smugę rdzawej posoki. Ledwo zwlókł się z powrotem po schodach, bo szum przelewał się falami przez obolałe skronie, żółć torsji podchodziła pieczeniem do gardła, wypluwana lepką plwociną na wilgotny bruk, zawroty głowy rozrzedzały scenerię Przesmyku, mącąc nią jak na kartce mokrej od farb, brzydkiej i brunatnej po zmieszaniu wszystkich kolorów z palety – wtedy jeszcze nie rozumiał, teraz fragmenty pamięci układały się jednak w spójny obraz rzeczywistości; skrzywił się wyraźnie, jakby to wspomnienie w jakiś sposób go mdliło, po czym zgarbił się lekko, by otaksować jego surową, żłobioną bliznami twarz bursztynem własnego spojrzenia. W świetle pomieszczenia nie był tak onieśmielający, chociaż jako jedyny ze zgromadzonych sprawiał wrażenie rzeczywiście niebezpiecznego, jak pies toczący pianę, któremu nieoczekiwanie zdjęto kaganiec – żył na szczęście wprawdzie wystarczająco długo i wystarczająco intensywnie, by wiedzieć, że pozory lubiły mylić; był skłonny przelewać krew za sprawę, broczyć grunt pod własnymi stopami gęstą, karminową czerwienią, lecz był człowiekiem zbyt ordynarnym i ulegającym dorzecznej prymitywności, by poświęcać się w imię idei, w którą nie potrafił uwierzyć przede wszystkim dlatego, że nigdy nie pokładał wiary w niczym, obdarty z dziecięcej ufności do żywego mięsa.
Nie zamierzał oddawać życia dla sprawy – to mogło jednak zostać mu odebrane w sposób znacznie bardziej błahy, teraz, kiedy nieznajoma inkantacja przebrzmiała przez gęstą atmosferę pokoju, zaciskając się wokół gardła niewidzialną ręką, brutalną i dławiącą. Jego spojrzenie rozbłysło – wpierw brutusowym lśnieniem urazy, następnie już tylko gniewem, który rozlał się po złotych obręczach tęczówek, nakrapiając je plamami cynamonowych wybroczyn; coś obmierzłego wypalało jego przełyk od środka, odrywając zaczerwienione płaty śluzowatej tkanki, sprawiając, że grdyka uwierała w krtani, jakby była kawałkiem szkła, nożem, którzy przeszedł przez nią gładko, rozcinając wiotką łodygę szyi.
– T-ty-y… – zaczął, gromiąc Lauge nienawistnym spojrzeniem, słowa paliły go jednak w podniebienie, rozpierały się boleśnie, jakby miały przebić sztywną wieżę tchawicy i wysączyć się krwią przez wgłębienie nad obojczykiem – wydał z siebie odgłos, który zabrzmiał bardziej jak zwierzęcy warkot, wciąż nie odrywając wzroku od profesora, chociaż spojrzenie mimowolnie nakryło się cienką warstwą wilgoci; wydawał się przewiercać na wskroś nabrzmiałe lico Sprzymierzeńca, gotowy wyrwać mu czarne węże żył spod skóry, rozdrapać biel oczu, które wydawały się teraz przepastne i zgęstniałe, jakby można było sięgnąć przez nie, jak przez mgłę, w głąb jego ciemnej, nadgniłej duszy. W końcu przechwycił spojrzenie Funiego, wykrzywiając usta w nieprzyjemnym grymasie, przez gorycz którego przedarła się jednak prowokacyjna junakieria obopólnej konfidencji, która zawisła przez chwilę pomiędzy kącikami ust, zanim nie przykryła jej kolejna fala niemej zgrozy, przymus milczenia rozkwitający na ciele czerwonymi plamami. Sięgnął dłońmi do szyi, przesuwając paznokciami po jej powierzchni, wzrok zawieszając w końcu na surowej twarzy Bergmana, mimo narastającej w piersi obawy zmuszając się, by obdarzyć go przenikliwym, wyzywającym paroksyzmem; pamiętał jego palce zaciskające się ciasno pod jego brodą, więc patrzył, jakby chciał przekazać mu dowód, że Lauge był silniejszy – w końcu nawet ten ucisk zelżał jednak wyraźnie, przepuszczając przez tchawicę haust łapczywie nabranego powietrza, pozostawiając twarz nakrapianą pąsową dropiatością gniewu, który wciąż jątrzył się w rozszerzonych talarach źrenic.
Jego słowa zabrzmiały jak wyrok, gdzieś w jego krtani przebrzmiał tymczasem impuls złowrogiego dyszkantu, któremu ostatecznie, w asekuracyjnym odruchu, nie pozwolił jednak wydostać się na powierzchnię języka. Wyobraził sobie Midgard, nabrzmiały, lepki, czerwony od krwi i w nagłym przypływie rozdrażnionego animuszu pomyślał, że przedarłby się przez tę liczbę w pojedynkę, gdyby to miało zwrócić uwagę Görana, zaprowadzić myśliwego w żelazne szczęki jego własnych wnyków – wtedy zabiłby również i jego, przegryzł tętnicę osobnika tego samego gatunku, złożył go w ofierze jak wyjątkowo obmierzłą, zgniłą czereśnię na szczycie spleśniałego tortu.
– Nikt z nas nie znalazł się tutaj przypadkiem. Prędzej czy później każdy będzie musiał nakarmić krwią grunt pod swoimi stopami, żeby nie zapaść się pod ziemię. – głos miał szorstki i schrypnięty, gdy poruszył się powoli na krześle, gnąc pod palcami fragment gazety, rozłożonej przed nim na stole niczym pusty talerz – na podwieczorek nie sposób było liczyć.
Nie zamierzał oddawać życia dla sprawy – to mogło jednak zostać mu odebrane w sposób znacznie bardziej błahy, teraz, kiedy nieznajoma inkantacja przebrzmiała przez gęstą atmosferę pokoju, zaciskając się wokół gardła niewidzialną ręką, brutalną i dławiącą. Jego spojrzenie rozbłysło – wpierw brutusowym lśnieniem urazy, następnie już tylko gniewem, który rozlał się po złotych obręczach tęczówek, nakrapiając je plamami cynamonowych wybroczyn; coś obmierzłego wypalało jego przełyk od środka, odrywając zaczerwienione płaty śluzowatej tkanki, sprawiając, że grdyka uwierała w krtani, jakby była kawałkiem szkła, nożem, którzy przeszedł przez nią gładko, rozcinając wiotką łodygę szyi.
– T-ty-y… – zaczął, gromiąc Lauge nienawistnym spojrzeniem, słowa paliły go jednak w podniebienie, rozpierały się boleśnie, jakby miały przebić sztywną wieżę tchawicy i wysączyć się krwią przez wgłębienie nad obojczykiem – wydał z siebie odgłos, który zabrzmiał bardziej jak zwierzęcy warkot, wciąż nie odrywając wzroku od profesora, chociaż spojrzenie mimowolnie nakryło się cienką warstwą wilgoci; wydawał się przewiercać na wskroś nabrzmiałe lico Sprzymierzeńca, gotowy wyrwać mu czarne węże żył spod skóry, rozdrapać biel oczu, które wydawały się teraz przepastne i zgęstniałe, jakby można było sięgnąć przez nie, jak przez mgłę, w głąb jego ciemnej, nadgniłej duszy. W końcu przechwycił spojrzenie Funiego, wykrzywiając usta w nieprzyjemnym grymasie, przez gorycz którego przedarła się jednak prowokacyjna junakieria obopólnej konfidencji, która zawisła przez chwilę pomiędzy kącikami ust, zanim nie przykryła jej kolejna fala niemej zgrozy, przymus milczenia rozkwitający na ciele czerwonymi plamami. Sięgnął dłońmi do szyi, przesuwając paznokciami po jej powierzchni, wzrok zawieszając w końcu na surowej twarzy Bergmana, mimo narastającej w piersi obawy zmuszając się, by obdarzyć go przenikliwym, wyzywającym paroksyzmem; pamiętał jego palce zaciskające się ciasno pod jego brodą, więc patrzył, jakby chciał przekazać mu dowód, że Lauge był silniejszy – w końcu nawet ten ucisk zelżał jednak wyraźnie, przepuszczając przez tchawicę haust łapczywie nabranego powietrza, pozostawiając twarz nakrapianą pąsową dropiatością gniewu, który wciąż jątrzył się w rozszerzonych talarach źrenic.
Jego słowa zabrzmiały jak wyrok, gdzieś w jego krtani przebrzmiał tymczasem impuls złowrogiego dyszkantu, któremu ostatecznie, w asekuracyjnym odruchu, nie pozwolił jednak wydostać się na powierzchnię języka. Wyobraził sobie Midgard, nabrzmiały, lepki, czerwony od krwi i w nagłym przypływie rozdrażnionego animuszu pomyślał, że przedarłby się przez tę liczbę w pojedynkę, gdyby to miało zwrócić uwagę Görana, zaprowadzić myśliwego w żelazne szczęki jego własnych wnyków – wtedy zabiłby również i jego, przegryzł tętnicę osobnika tego samego gatunku, złożył go w ofierze jak wyjątkowo obmierzłą, zgniłą czereśnię na szczycie spleśniałego tortu.
– Nikt z nas nie znalazł się tutaj przypadkiem. Prędzej czy później każdy będzie musiał nakarmić krwią grunt pod swoimi stopami, żeby nie zapaść się pod ziemię. – głos miał szorstki i schrypnięty, gdy poruszył się powoli na krześle, gnąc pod palcami fragment gazety, rozłożonej przed nim na stole niczym pusty talerz – na podwieczorek nie sposób było liczyć.
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 17:52
Pekka Nystrom
Gniew przeszył tkanki wyszczerbionym ostrzem inkantacji, minęło jednak kilka sekund, nim Pekka zrozumiał, iż to były w istocie jego tkanki właśnie. Jego gardło. Próbował krzyknąć, jednak każdy epitet i każde przekleństwo, które pragnęło ułożyć się na języku, przylegało do ścian przełyku niczym rozżarzony metal, drażniąc śluzówkę i szarpiąc ogołocone nerwy. W krótkim zrywie paniki uniósł dłonie do szyi, wbijając palce w odkrytą skórę ponad kołnierzem pogniecionej koszuli - szukał anomalii, szukał dziur i krwi. Nic. Cokolwiek właśnie go pożerało, musiało brać swój początek w środku i kolejne, uniesione słowa Lauge były dowodem tej tezy - Pekka nie znał brzmienia tego zaklęcia, nie znał jego skutków, a gdy szybkim, zniecierpliwionym wzorkiem pognał po profilach siedzących nieopodal towarzyszy, zrozumiał, iż nie znał również jego skali. Nie znał jego mocy - myślał - podobnie jak nie znał mocy profesora, który rzucił urok. Wiec, choć nie pragnął teraz niczego równie mocno jak krzyku i odparcia ataku, milczał. Nie wiedział, czy bał się zgnilizny sięgającej serca, czy raczej tych kilku sekund wstydu, które mogłaby przynieść mu letalna porażka. Niezdolny do reakcji przez następne kilka długich zdań monologu, wbijał wzrok w mówcę, a oczy iskrzyły się świeżą żywicą. Uświadomił sobie nagle, iż nigdy już - ani we wspomnieniach, ani w snach, ani w jakimkolwiek innym pokoju - nie będzie w stanie dostrzec tego mężczyzny inaczej niż jako tamtego ślepca, którym był przez moment ukłucia zaklęcia. Czerń pod jego skórą wydawała się Nystromowi czarniejsza niż wszystkie jej odcienie, które widywał do tej pory.
Szybko doszło do niego, jak niewiele rozumie, a realizacja ta piekła żywym ogniem nawet wtedy, gdy Lauge zwolnił uścisk i łaskawie pozwolił im znowu mówić. Pekka nie skorzystał z tej możliwości, nadal sunąc jedynie spojrzeniem za jego sylwetką. Głosy, które rozbrzmiewały nieopodal, przypominały cienie wyłaniające się z mgły, kształty widziane jedynie na peryferiach wzroku, gdzieś w upiornych, ciasnych kątach. Słyszał Funiego, słyszał jego pompatyczność, która teraz wydała mu się głupia, choć sam tak wiele razy się w niej topił - potęga, władza, ekscytacja towarzysząca świadomość tego, iż są ludźmi wiedzącymi więcej, sięgającymi po więcej. W tym momencie jednak Pekka nie mógł przestać wątpić we własną naiwność. Uważał się za człowieka silnego, za człowieka który dostał od życia drugą szansę - twierdził, iż stoi wysoko ponad ludźmi, którzy w swojej małostkowości bali się zakazanej magii. A teraz wątpił. Nigdy wcześniej nie wątpił.
Trzysta dwadzieścia cztery.
Nie chodziło o strach przed śmiercią - ni jego, ni innych. Wiedział to, ponieważ patrząc na niektóre ze zgromadzonych w pokoju twarzy, myślał, że ich śmierć przyniosłaby mu pewną dozę radości, przynajmniej drobny uśmiech na ustach. Jego śmierć była natomiast albo zupełnie nieistotna, albo najzwyczajniej w świecie niemożliwa. Czego więc się bał?
Każdy widzący - nieważny status, nieważna płeć, wiek, imię. Erika, Rosa, Jan. Musiał przełknąć swoją słabość wraz ze śliną.
- No cóż, skoro nici z podwieczorku... - bąknął cicho, pod oddechem, w końcu znajdując w sobie kilka spokojniejszych oddechów, dzięki którym zdobyć się mógł na głośniej wypowiadane słowa - na stwierdzenie, którego brzmienie nieprzyjemnie zgrzytało w uszach, zanim zdążyło wydostać się z jego krtani, zanim paść zdołało na blat długiego stołu jadalni. - Mordowanie nie jest problemem. - Wzruszył krótko ramionami, a przybrana naprędce lekkość głosu nadała słowom wyraz niemal marzycielski. - Jest w zasadzie całkiem proste, szczególnie jeżeli ktoś pomoże ci sprzątać.
Prorok
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 17:55
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Strach był tylko półśrodkiem – przypadkową wypadkową, skutkiem ubocznym – w podejmowanych, niezbędnych do zaprowadzenia porządku, działaniach. Nie był kluczem otwierającym drzwi do pełni współpracy – stanowił co najwyżej drogowskaz ukazujący właściwą do obrania drogę; Lauge świadomy był tego, że z zaszczutymi ludźmi nie sposób jest współdziałać. Nie potrzebował użerać się z bandą truchlejącą na jego widok, bowiem wychodził z założenia, że prędzej czy później większość z nich będzie równa jemu i pozostałym członkom Kręgu, że – jeśli zdecydują się zostać objęci protektoratem Magisterium – pnąc się po szczeblach hierarchicznej drabiny, sami wreszcie wnikną w strukturę organizacji, stając się jednymi z Naczelnych. Nie potrzebował ludzi, których działania ciągle należało stymulować poprzez metodę kija i marchewki. Zazwyczaj wystarczał tylko raz – by, uświadomieni wyłącznie o kulturze zachowania na podobnych zebraniach, zapewnieni o możliwościach poznania nierozpowszechnionych wśród ślepców zagadnień, rozważyli opcję współpracy.
– Przed wiekami Fältskog, mimo rosnącej liczby zwolenników, pozostał sam z wdrożeniem najistotniejszego celu – ponownego zintegrowania ze sobą ślepców i widzących na zasadzie… Partnerstwa – powiedział z zupełnym brakiem przekonania co do formy, w jakiej obie grupy miałyby funkcjonować. – Wszyscy jesteśmy świadomi, że w obecnych czasach nie ma nawet mowy o tym, by jakiekolwiek partnerstwo w ogóle mogło zaistnieć. To jest abstrakcyjny cel. Całą reszta to kwestia wiary w boskie plany i zaufania nam, by nikt z was z własnymi celami nie został sam. Zaufanie – to główny rodzaj współpracy, jakiej oczekujemy – zadeklarował bez choćby mrugnięcia okiem, jakby nie dopuszczał do siebie, że ktokolwiek mógłby chcieć się wycofać. Jednak kolejne słowa, jakie popłynęły z ust Lauge, wskazały na coś zupełnie odmiennego. – Mimo że co niektórzy mogliby mieć co do tego wątpliwości, wiem że żadne z was nie jest głupcem, by bezwiednie jak ćmy podążać do źródła światła, czymkolwiek by nie było. Każdy z was wie, do czego jest zdolny, każdy zna swoje granice. Magisterium również świadome jest waszych talentów i ograniczeń – zaznaczył z wyważeniem w odpowiedzi na wyartykułowane przez Fárbautiego zastrzeżenia. – Magia zakazana czyni nas silniejszymi, ale nie sprawi że będziemy niezwyciężeni, nie wyprze z nas naszych lęków, nie sprawi, że przestaniemy czuć. Głupotą widzących jest to, że tak wzbraniają się przed wykorzystaniem pełni magicznego potencjału. – Nagła ostrość, jaka pojawiła się w głosie profesora, mogła świadczyć o jego poirytowaniu zachowaniem galdrów. Kwaśny uśmiech zamajaczył jednak na wargach mężczyzny. – To dlatego zawsze będziemy o krok przed Radą, o krok przed Kruczą Strażą, o krok przed tymi wszystkimi, którzy truchleją na myśl o stanięciu u boku bogów jak równy z równym. W każdym razie… – Nørgaard mógłby mówić dużo i mógłby mówić długo, obserwował jednak reakcje zaproszonych, oceniając stopień ich zainteresowania. Bezsensowne przedłużanie kwiecistymi, wzniosłymi frazesami konkretów, na które niektórzy oczekiwali dłużej niż od początku dzisiejszego spotkania, nie przysporzyłoby mu sympatyków. – Mordowanie, jak to określacie, to nie jedyna forma współpracy, na jaką liczymy. Nikt kogokolwiek z was nie będzie siłą zaciągał do czynnego uczestniczenia w rytuale. Choć, w rzeczy samej, prędzej czy później każdy z was nakarmi ziemię cudzą krwią, niekoniecznie będzie musiało nastąpić to w związku z tym konkretnym rytuałem. Czy w ogóle w związku z działaniami Magisterium – dodał uspokajająco, spoglądając w stronę Iiris i ucinając jakiekolwiek wątpliwości. Przymus wobec społeczeństwa mogła stosować Rada – Magisterium wierzyło, że czerpanie obopólnych korzyści nie musi być w żadnym wypadku okupione presją. – A jeśli już o Magisterium mowa: to grupa najbardziej zaufanych ślepców. Tych, którzy starają się nadać kierunek pozostałym. To ci, którzy mają dostęp do ksiąg, które nie wpadły w ręce Rady i nie zostały przez nią zniszczone. To ci, którzy poświęcą się dla pozostałych, by każdy z nas miał wreszcie dostęp do całości wiedzy zesłanej przez bogów i przekazywanej galdrom przez Gullveig. Wkrótce usłyszycie więcej o Magisterium. – wyjaśnił ze spokojem, ponownie w zbyt wielu słowach określając, czym zajmują się ludzie stanowiący najbliższe otoczenie Profety.
Wyraz zamyślenia, głębszy niż dotychczas, wypłynął na twarz profesora po szeregu pytań zadanych przez Laudith. Jeszcze w trakcie jej nauki w instytucie cenił niezwykłą bystrość umysłu, jaką się odznaczała, tym bardziej był zadowolony, że trafność jej spostrzeżeń i dociekliwość mogli obecnie podziwiać inni, mimo że wątpił, by docenili ją, jak on. Odchrząknął, nim wznowił swoją wypowiedź.
- To również jest nasza magia. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że nawet bardziej nasza niż niektóre współczesne zaklęcia, wypaczone i uproszczone dla wygody użytkowania. – Wstrętem napawała Nørgaarda świadomość wpierania magię rytualną przez proste, infantylne zaklęcia, starał się jednak zachowywać to zdanie dla siebie. Galdrowie podążali z duchem czasu, a ten nawoływał do prostoty. – Rytuały, o których mówimy, nigdy przez nikogo nie zostały odprawione do końca, trudno więc stwierdzić, jaki i czy w ogóle będą mieć na odprawiających wpływ. Dotychczas jednak nikt nie zgłaszał niepokojących objawów – wytłumaczył zadziwiająco lakonicznie. – Następne kroki. – Zwodniczy uśmiech zakołysał się na krótko na wargach profesora. – Następne kroki podejmiemy dopiero po przebudzeniu portalu. Dopóki obecny rytuał nie zostanie zakończony. – Dopóki nie wykrwawi się wystarczającej ilości widzących. – Daremne będą starania odprawienia kolejnego. Nim jednak nastanie następne Midsommar, z waszą lub bez waszej pomocy, zamierzamy być w pełni przygotowani do poszczególnych etapów rytuału przeistoczenia. Nie oczekuję, że zdeklarujecie się jeszcze dziś. Chciałbym jednak, by wraz z nastaniem grudnia, jeśli wciąż będziecie żywi... – Wymownie zerknął w stronę Egona, Funiego oraz Pekki. – Jakąkolwiek drogą dotarła do mnie wiadomość, czy Magisterium może oczekiwać od was pomocy.
– Przed wiekami Fältskog, mimo rosnącej liczby zwolenników, pozostał sam z wdrożeniem najistotniejszego celu – ponownego zintegrowania ze sobą ślepców i widzących na zasadzie… Partnerstwa – powiedział z zupełnym brakiem przekonania co do formy, w jakiej obie grupy miałyby funkcjonować. – Wszyscy jesteśmy świadomi, że w obecnych czasach nie ma nawet mowy o tym, by jakiekolwiek partnerstwo w ogóle mogło zaistnieć. To jest abstrakcyjny cel. Całą reszta to kwestia wiary w boskie plany i zaufania nam, by nikt z was z własnymi celami nie został sam. Zaufanie – to główny rodzaj współpracy, jakiej oczekujemy – zadeklarował bez choćby mrugnięcia okiem, jakby nie dopuszczał do siebie, że ktokolwiek mógłby chcieć się wycofać. Jednak kolejne słowa, jakie popłynęły z ust Lauge, wskazały na coś zupełnie odmiennego. – Mimo że co niektórzy mogliby mieć co do tego wątpliwości, wiem że żadne z was nie jest głupcem, by bezwiednie jak ćmy podążać do źródła światła, czymkolwiek by nie było. Każdy z was wie, do czego jest zdolny, każdy zna swoje granice. Magisterium również świadome jest waszych talentów i ograniczeń – zaznaczył z wyważeniem w odpowiedzi na wyartykułowane przez Fárbautiego zastrzeżenia. – Magia zakazana czyni nas silniejszymi, ale nie sprawi że będziemy niezwyciężeni, nie wyprze z nas naszych lęków, nie sprawi, że przestaniemy czuć. Głupotą widzących jest to, że tak wzbraniają się przed wykorzystaniem pełni magicznego potencjału. – Nagła ostrość, jaka pojawiła się w głosie profesora, mogła świadczyć o jego poirytowaniu zachowaniem galdrów. Kwaśny uśmiech zamajaczył jednak na wargach mężczyzny. – To dlatego zawsze będziemy o krok przed Radą, o krok przed Kruczą Strażą, o krok przed tymi wszystkimi, którzy truchleją na myśl o stanięciu u boku bogów jak równy z równym. W każdym razie… – Nørgaard mógłby mówić dużo i mógłby mówić długo, obserwował jednak reakcje zaproszonych, oceniając stopień ich zainteresowania. Bezsensowne przedłużanie kwiecistymi, wzniosłymi frazesami konkretów, na które niektórzy oczekiwali dłużej niż od początku dzisiejszego spotkania, nie przysporzyłoby mu sympatyków. – Mordowanie, jak to określacie, to nie jedyna forma współpracy, na jaką liczymy. Nikt kogokolwiek z was nie będzie siłą zaciągał do czynnego uczestniczenia w rytuale. Choć, w rzeczy samej, prędzej czy później każdy z was nakarmi ziemię cudzą krwią, niekoniecznie będzie musiało nastąpić to w związku z tym konkretnym rytuałem. Czy w ogóle w związku z działaniami Magisterium – dodał uspokajająco, spoglądając w stronę Iiris i ucinając jakiekolwiek wątpliwości. Przymus wobec społeczeństwa mogła stosować Rada – Magisterium wierzyło, że czerpanie obopólnych korzyści nie musi być w żadnym wypadku okupione presją. – A jeśli już o Magisterium mowa: to grupa najbardziej zaufanych ślepców. Tych, którzy starają się nadać kierunek pozostałym. To ci, którzy mają dostęp do ksiąg, które nie wpadły w ręce Rady i nie zostały przez nią zniszczone. To ci, którzy poświęcą się dla pozostałych, by każdy z nas miał wreszcie dostęp do całości wiedzy zesłanej przez bogów i przekazywanej galdrom przez Gullveig. Wkrótce usłyszycie więcej o Magisterium. – wyjaśnił ze spokojem, ponownie w zbyt wielu słowach określając, czym zajmują się ludzie stanowiący najbliższe otoczenie Profety.
Wyraz zamyślenia, głębszy niż dotychczas, wypłynął na twarz profesora po szeregu pytań zadanych przez Laudith. Jeszcze w trakcie jej nauki w instytucie cenił niezwykłą bystrość umysłu, jaką się odznaczała, tym bardziej był zadowolony, że trafność jej spostrzeżeń i dociekliwość mogli obecnie podziwiać inni, mimo że wątpił, by docenili ją, jak on. Odchrząknął, nim wznowił swoją wypowiedź.
- To również jest nasza magia. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że nawet bardziej nasza niż niektóre współczesne zaklęcia, wypaczone i uproszczone dla wygody użytkowania. – Wstrętem napawała Nørgaarda świadomość wpierania magię rytualną przez proste, infantylne zaklęcia, starał się jednak zachowywać to zdanie dla siebie. Galdrowie podążali z duchem czasu, a ten nawoływał do prostoty. – Rytuały, o których mówimy, nigdy przez nikogo nie zostały odprawione do końca, trudno więc stwierdzić, jaki i czy w ogóle będą mieć na odprawiających wpływ. Dotychczas jednak nikt nie zgłaszał niepokojących objawów – wytłumaczył zadziwiająco lakonicznie. – Następne kroki. – Zwodniczy uśmiech zakołysał się na krótko na wargach profesora. – Następne kroki podejmiemy dopiero po przebudzeniu portalu. Dopóki obecny rytuał nie zostanie zakończony. – Dopóki nie wykrwawi się wystarczającej ilości widzących. – Daremne będą starania odprawienia kolejnego. Nim jednak nastanie następne Midsommar, z waszą lub bez waszej pomocy, zamierzamy być w pełni przygotowani do poszczególnych etapów rytuału przeistoczenia. Nie oczekuję, że zdeklarujecie się jeszcze dziś. Chciałbym jednak, by wraz z nastaniem grudnia, jeśli wciąż będziecie żywi... – Wymownie zerknął w stronę Egona, Funiego oraz Pekki. – Jakąkolwiek drogą dotarła do mnie wiadomość, czy Magisterium może oczekiwać od was pomocy.
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 18:08
Iiris Reinikainen
Słuchałam spokojnie co pan Lauge miał do powiedzenia, a chociaż zamknięte tutaj towarzystwo nieco mnie przerażało, tak bardzo podobał mi się fakt, że mogłam wśród nich być bardziej sobą niż gdzieś indziej. Nigdy nie byłam fanatyczką własnej racji, rozumiałam autorytet, ale magia nie stanowiła dla mnie sztucznej potęgi, nie musiałam być silniejsza, czy mądrzejsza od wszystkich innych, chciałam tylko żyć po swojemu, w spokoju, pośród drzew i lisów. Zawsze byłam pewna, że to nic złego. Dziś jednak, gdy tak słuchałam profesora, czując, jak poci mi się wewnętrzna strona dłoni, wtedy też pomyślałam sobie o przyszłości. Zawsze chciałam być jak babcia, tak doświadczona i wszechwiedząca. Nie po to, aby inni wiedzieli mniej, a po to, abym ja wiedziała więcej. Westchnęłam ciężko, na krótki moment rozmarzając się i tęskniąc za Babuszką, spojrzałam jeszcze na Pekkę, a druga moja głowa (w sensie druga część mózgu) zastanawiała się, czy ten łobuz zaraz czegoś nie wymyśli. W końcu pokiwałam głową w zrozumieniu dla słów pana Lauge, przypatrując się jeszcze Bergmanowi, który chyba uznał, że lepiej jest milczeć, to też chciałam iść jego ślady. Nie wiedziałam jeszcze, czy Magisterium może liczyć na moją pomoc, wolałam posłuchać opinii wuja, zanim podejmę jakąkolwiek decyzję, ale chyba to nie był najlepszy moment na takie rozważania. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i po tych wszystkich ludziach dookoła, wypatrując w nich jakiejś takiej woli, żeby nie znaczyć mniej niż zero. Tak przecież patrzyli na ślepców, jakby nasza magia była gorsza. Głupstwo! Odetchnęłam głęboko.
— Ja — mimowolnie wyrwało się z mojej piersi, gdy tak tkwiłam w zamyśleniu. Odwróciłam jeszcze wzrok na Fárbautiego, jakby poszukując w nim aprobaty, ale ostatecznie byłam już dorosła. Eh, chciałabym by Babuszka mi doradziła. — Jak się przydam, to pomogę — w sumie zawsze to jacyś nowi klienci na eliksiry.
Funi Hilmirson
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 18:08
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Decyzja, przed którą stawiały ich wszystkich i każdego z osobna nawołujące do współpracy słowa Lauge, nie była dla niego niczym trudnym. Pomimo warunków, jakie kryły się za obiecującymi zapewnieniami o dążeniu do równości i zaufanej jedności, pomimo wszelkich niedociągnięć, mających wyjść na jaw zbyt późno, niedopowiedzianych wymagań i nieuchronnych konsekwencji zrzeszania się z obcymi sobie ludźmi, biorąc za gwarancję zaledwie dobrze brzmiące oświadczenia. Był niewątpliwie idealistą zdolnym zaryzykować siebie do ostatniej dratwy swojego życia za właściwie przedstawioną mu sprawę, za wizje rzeczy dalece większych niż którekolwiek z nich siedzących w tym pomieszczeniu, być może ostatecznie przerastających całe Magisterium, bo nie mogli mieć żadnej pewności powodzenia tej straceńczej misji – prócz wiary, zasiewanej w nim od najwcześniejszych lat, przenikającej każdy brany oddech i każdy uczynek; żył w przeświadczeniu, że gdyby wypruć ją z jego trzewi, otworzyć klatkę piersiową, odchylić wieko mostka i chirurgicznie wyseparować ją z włókien serca, stałby się zaledwie pustą skorupą człowieka zupełnie wyjałowionego z tożsamości, oddychającego jeszcze tylko z przyzwyczajenia mięśni. Był być może zgubionym fantastą, ale nie był zupełnie naiwny, choć usilnie zdawał się sprawiać takie wrażenie – powściągająca jego entuzjazm rzeczowość Bergmana przypominała mu o tym, powodując w nim ściśnięcie się rozgoryczonej frustracji dotkliwą świadomością, że był niezmiennie w swoim zgubieniu sam. Nawet pośród ludzi, z którymi pozornie łączyła go ostateczność czarnych żył – nawet gdyby zgodzili się przystać na proponowany im układ, nadwyrężyć anemiczny organ zaufania, podjąć próbę zjednoczenia się, pomimo uderzających różnic usposobień i przywiązania do dotychczasowej samodzielności, musiałby im wierzyć, troszczyć się o nich jak o przyjaciół, jak niegdyś o swoich świątynnych braci, mógłby oddać się im w taki sam sposób, w jaki oddawał się im, wyrzekając się na rzecz wspólnoty jakiejkolwiek odrębności swojej osoby, ale wciąż byłby sam, w najbardziej newralgiczny, dotkliwy sposób. Sam obok Bergmana, który spoglądał na profesora pewnie, ale w powściągliwym milczeniu (miał w końcu swoje życie, swoją prywatność, dom na obrzeżu miasta, pracownię, kogoś, kto zostawiał cięte kwiaty w szklanym wazonie na jego stole); sam obok Muncha i Nystroma, świadom, że każdy z nich przyuczony był działać we własnym tylko interesie i żaden nie mrugnąłby nawet wobec jego śmierci, nawet gdyby udusił się teraz przy stole, trzymając jeszcze omdlewające ramiona na ich plecach; sam przy każdej z tych osób, w których nie mógł się z zupełną pewnością spodziewać podobnie idealistycznej, definitywnej woli poświęcenia siebie dla czegoś więcej; sam obok Lauge i innych sprzymierzeńców, bo był w ostateczności jednym z wielu wymiennych pionków, z których stratą musieli być zawczasu pogodzeni. Jedyni, których mógł być pewien, to trzystu dwudziestu czterech trupów, którzy mieli stać się stałym fragmentem jego życia, wbrew temu, czy chcieli tego, czy nie.
Przesunął spojrzeniem, w tym uporczywym milczeniu zaległym w sali, po każdym z nich po kolei, po kamiennie spokojnej twarzy Bergmana, po bladej, drapieżnej fizjonomii Muncha, po miodowych tęczówkach patrzącego ku nim Pekki, po obliczach pozostałych, nieznajomych mu ślepców, stłoczonych w trzewiach kamienicy, trawionych sokiem informacji stawiających ich życia na rozdrożu decydującym być może o wszystkim, co jeszcze w tym życiu mieli, nawet jeśli mieli tylko siebie. On nigdy nie był swój, a wszystko, co miał, porzuciło go przed rokiem.
– Magisterium może na mnie liczyć – odezwał się, jakby nie była to wcale decyzja pochopna, głosem nienaturalnie dlań opanowanym; zniżonym wyrachowaną stanowczością człowieka, który wierzy, jeśli nie w samo powodzenie idei, to przynajmniej w to, że nie czeka go w życiu nic lepszego od poświęcenia się jej. Nie odrywał już oczu od postaci Lauge u końca stołu; nie chciał patrzeć na miny innych, widzieć w ich oczach tej krytycznej dezaprobaty, osaczającego go zawsze lekceważenia, przekonania, że był naiwnym, głupim szczeniakiem pozbawionym zdolności bystrzejszej myśli, choć większość życia spędził na ostrzeniu jej pod rygorystyczną dyscypliną godarów, którym pozwalano decydować o ludzkich duszach. Oczywiście, nie mogli wiedzieć; nie mogli wiedzieć, że nie był zaledwie krnąbrnym chłystkiem wychowanych w rynsztoku, że nie był obłąkany, tylko prowadzony bożą instrukcją, że w innym życiu pochylaliby głowy pod jego kapłańskie dłonie. Oczywiście, nie uwierzyliby mu albo nie wzięliby go na poważnie, mimo wszystko. Być może Magisterium, któremu deklarował swoją ofiarność, nie było wcale inne, ale oznaczałoby to tyle, że nie zmieniało się, w istocie, nic. Dlaczego więc nie?
Przesunął spojrzeniem, w tym uporczywym milczeniu zaległym w sali, po każdym z nich po kolei, po kamiennie spokojnej twarzy Bergmana, po bladej, drapieżnej fizjonomii Muncha, po miodowych tęczówkach patrzącego ku nim Pekki, po obliczach pozostałych, nieznajomych mu ślepców, stłoczonych w trzewiach kamienicy, trawionych sokiem informacji stawiających ich życia na rozdrożu decydującym być może o wszystkim, co jeszcze w tym życiu mieli, nawet jeśli mieli tylko siebie. On nigdy nie był swój, a wszystko, co miał, porzuciło go przed rokiem.
– Magisterium może na mnie liczyć – odezwał się, jakby nie była to wcale decyzja pochopna, głosem nienaturalnie dlań opanowanym; zniżonym wyrachowaną stanowczością człowieka, który wierzy, jeśli nie w samo powodzenie idei, to przynajmniej w to, że nie czeka go w życiu nic lepszego od poświęcenia się jej. Nie odrywał już oczu od postaci Lauge u końca stołu; nie chciał patrzeć na miny innych, widzieć w ich oczach tej krytycznej dezaprobaty, osaczającego go zawsze lekceważenia, przekonania, że był naiwnym, głupim szczeniakiem pozbawionym zdolności bystrzejszej myśli, choć większość życia spędził na ostrzeniu jej pod rygorystyczną dyscypliną godarów, którym pozwalano decydować o ludzkich duszach. Oczywiście, nie mogli wiedzieć; nie mogli wiedzieć, że nie był zaledwie krnąbrnym chłystkiem wychowanych w rynsztoku, że nie był obłąkany, tylko prowadzony bożą instrukcją, że w innym życiu pochylaliby głowy pod jego kapłańskie dłonie. Oczywiście, nie uwierzyliby mu albo nie wzięliby go na poważnie, mimo wszystko. Być może Magisterium, któremu deklarował swoją ofiarność, nie było wcale inne, ale oznaczałoby to tyle, że nie zmieniało się, w istocie, nic. Dlaczego więc nie?
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 18:09
Pekka Nystrom
Zaufanie było pustym słowem, a pustka ta w każdych ustach brzmiała podobnie – szum północnego sztormu i morskich fal rozbijających się o skały, krótki zgrzyt zamka, zatrzaskiwane drzwi, lakoniczny gruchot rozłamywanej kości. Gdy mówił o niej Nørgaard, wszystkie te dźwięki nachodziły na siebie w tym rodzaju kakofonii, która wbijała się drzazgami w mózg. Pekka nauczył się nie ufać szybko – w zasadzie, nauczył się ufać jedynie z przymusu, jedynie pod groźbą, jedynie z nożem przy grdyce; ufać ludziom, którym ufać trzeba było w imię własnego przetrwania, nigdy jednak całkowicie, zawsze pozostając podejrzliwym i uzbrojonym. Zdradzali nawet ci, którzy mieli być wieczni – zdradzali nawet ojcowie.
Lauge stał na granicy – jego zapewnienia mogły brzmieć sensownie, mógł nawet, o zgrozo, nazywać się sprzymierzeńcem (kolejne puste słowo o brzmieniu tłuczonego szkła i zapachu ognia), Pekka jednak trzymał w kieszeniach zaciśnięte pięści. Być może to był właśnie ten nóż przy gardle – być może musiał zaufać. Choć mężczyzna twarz miał znowu ludzką i spokojną, on widział w niej tamtą czerń inną niż wszystkie inne czernie. Ten rodzaj czerni, który widywał tylko w koszmarach. Gardło nadal bolało, a Pekka zadrżał tym drobnym drżeniem pojawiającym się w nim za każdym razem, gdy czuł ciepło cudzej krwi na swoich palcach. Zaufanie mogło być puste, ale potęga była obfita – słowo, którego mogły słuchać wiecznie, powtarzane do jego ucha jak najsłodsze obietnice miłości. Był pewien, iż odnalazł jej dźwięk w zakazanej magii, lecz przecież to co miał teraz nie mogło być ostatecznością. Gdzieś było jej więcej, gdzieś żyła potęga, której do tej pory nie był w stanie w sobie pomieścić; gdzieś czaiła się siła, która mogłaby pożreć go całego i stać się jego skórą, i gdziekolwiek to było – on gotów był podciąć i sto gardeł idąc w jej kierunku.
Zdołał posłać profesorowi szeroki uśmiech, gdy ten spojrzał wymownie w jego kierunku. Śmierć nie była scenariuszem pisanym pod jego imię. Pekka pewien był, iż nawet gdyby go dotknęła, on nawet by jej nie zauważył. Obrócił lekko głowę, by spojrzeć na Funiego i Egona – zaufanie z przymusu. Jego usta pozostawały jednak milczące, nadal rozchylone w zadowolonym grymasie i nadal spierzchnięte od mrozu. Magisterium musiało poczekać na odpowiedź, tym razem bowiem nawet on nie zamierzał działać pochopnie.
Laudith Vidgren
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 18:11
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Strach potrafił ciąć głębiej i boleśniej niż najokrutniejsza klątwa, czy zaklęcie, był doskonałym narzędziem władzy, środkiem do egzekwowania posłuszeństwa; nie zdałby jednak egzaminu w przypadku ludzi, którzy zapanowali nad własnymi lękami i wciąż uczyli się w praktyce wzbudzać go w innych dla własnych celów. Więcej niż połowę własnego życia przetrwała - inaczej wszak nie mogła tego określić - w strachu i przysięgła samej sobie, że więcej nie będzie się bać, zamiast tego stanie się kimś, kogo obawiać się należy. Nie pozwoliłaby sobie na to, aby Magisterium wykorzystało ją w podobny sposób. Niezależnie od powodów była więcej niż pewna, że każdy kto zasiadł przy wspólnym stole w kamienicy Kärkkäinenów mógłby powiedzieć o sobie to samo. Pan Nørgaard najwyraźniej doskonale zdawał sobie z tego sprawę; oferował im współpracę na podstawie wzajemnego zaufania. Próba wymuszenia, zaszczucia ich byłaby z góry skazana na porażkę; wciąż jednak wymagał od nich wiele, zaufanie było wszak zbyt cenne, aby można nim szafować pochopnie. Vidgren rozumiała więc obawy niektórych, dystans z jakim mogli do tej oferty podchodzić. Zwłaszcza, gdy miało się świadomość, że byli obserwowani od dłuższego czasu i Magisterium wiedziało o nich zdecydowanie więcej, niż oni o Magisterium. Nie rozumiała jednak ich milczenia, niechęci do zadawania pytań, przed czym sama się nie wahała. Lauge Nørgaard obiecywał im wiele, chciał postawić przed nimi duże wyzwanie, musiał jednak rozjaśnić więcej, niż początkowo zakładał. Laudith słuchała mężczyzny z uwagą, nie odrywając odeń badawczego spojrzenia przez większość czasu; czasami jedynie znów szybko przemykała wzrokiem po twarzach innych, w większości zdecydowanie młodszych od niej, może przez to oceniała ich bardziej krytycznie.
- Głupotą widzących jest to, że siebie nazywają widzącymi, a nie dostrzegają w tej magii prawdziwego potencjału - westchnęła ze zrezygnowaniem Laudith. Nosili niechlubne miano ślepców, lecz to właśnie oni nie zamykali oczu na to, co mogło przynieść im prawdziwą moc i potęgę - przekonała się o tym sama. - Nie są więc godni, aby stanąć u boku bogów, skoro brakuje im odwagi, by przezwyciężyć ten lęk - dodała, podejmując dysputę z Nørgaardem, skoro inni zachowywali milczenie. - Jaką zatem współpracę Magisterium pragnie z nami podjąć? Czy dla każdego z nas przygotowało inne zadanie, skoro obserwuje nas od dłuższego czasu i jak sam pan wspomina jest świadome naszych talentów i ograniczeń? - spytała tonem wciąż nienagannie uprzejmym. Jeśli oni zamierzali obdarzyć ją odrobiną zaufania, mogła się tym odwzajemnić. - Chciałabym też wiedzieć w jaki sposób się o tym dowiedziało. O tych z nas, którzy nie noszą pieczęci. Tak na wszelki wypadek, to kwestia bezpieczeństwa. - Od wielu lat była na tym punkcie przewrażliwiona, Homer zaś nauczył ją stałej czujności, dzięki czemu rzeczywiście wciąż byli o krok przed Kruczą Strażą. - Czy Magisterium podzieli się z nami tą wiedzą, tymi księgami? Nie od razu, rzecz jasna, mówię o sytuacji, gdy nasza współpraca będzie układać się pomyślnie. - Sposób w jaki spojrzała na Lauge mógł przywodzić na myśl chciwego kupca. Niemalże rozbłysły jej czarne oczy przez wizję tajemnic jakie mogły kryć w sobie wspomniane księgi. Była łakoma i nienasycona, gdy rozchodziło się o wiedzę.
Skinęła głową ze zrozumieniem, przyjmując do wiadomości, że nie mogli wybiegać z planami zbyt daleko w przyszłość, dopóki obecny rytuał nie zostanie zakończony.
- Magisterium może liczyć na moją pomoc - zadeklarowała się ze zdecydowaniem, dołączając do innych głosów; im nie ufała, była jednak gotowa obdarzyć namiastką zaufania Nørgaarda i innych ślepców. - Aby dokończyć trwający rytuał mamy przelać krew do najbliższego Midsommar. Magisterium wie już czyją?
Kto znalazł się na liście śmierci?
- Głupotą widzących jest to, że siebie nazywają widzącymi, a nie dostrzegają w tej magii prawdziwego potencjału - westchnęła ze zrezygnowaniem Laudith. Nosili niechlubne miano ślepców, lecz to właśnie oni nie zamykali oczu na to, co mogło przynieść im prawdziwą moc i potęgę - przekonała się o tym sama. - Nie są więc godni, aby stanąć u boku bogów, skoro brakuje im odwagi, by przezwyciężyć ten lęk - dodała, podejmując dysputę z Nørgaardem, skoro inni zachowywali milczenie. - Jaką zatem współpracę Magisterium pragnie z nami podjąć? Czy dla każdego z nas przygotowało inne zadanie, skoro obserwuje nas od dłuższego czasu i jak sam pan wspomina jest świadome naszych talentów i ograniczeń? - spytała tonem wciąż nienagannie uprzejmym. Jeśli oni zamierzali obdarzyć ją odrobiną zaufania, mogła się tym odwzajemnić. - Chciałabym też wiedzieć w jaki sposób się o tym dowiedziało. O tych z nas, którzy nie noszą pieczęci. Tak na wszelki wypadek, to kwestia bezpieczeństwa. - Od wielu lat była na tym punkcie przewrażliwiona, Homer zaś nauczył ją stałej czujności, dzięki czemu rzeczywiście wciąż byli o krok przed Kruczą Strażą. - Czy Magisterium podzieli się z nami tą wiedzą, tymi księgami? Nie od razu, rzecz jasna, mówię o sytuacji, gdy nasza współpraca będzie układać się pomyślnie. - Sposób w jaki spojrzała na Lauge mógł przywodzić na myśl chciwego kupca. Niemalże rozbłysły jej czarne oczy przez wizję tajemnic jakie mogły kryć w sobie wspomniane księgi. Była łakoma i nienasycona, gdy rozchodziło się o wiedzę.
Skinęła głową ze zrozumieniem, przyjmując do wiadomości, że nie mogli wybiegać z planami zbyt daleko w przyszłość, dopóki obecny rytuał nie zostanie zakończony.
- Magisterium może liczyć na moją pomoc - zadeklarowała się ze zdecydowaniem, dołączając do innych głosów; im nie ufała, była jednak gotowa obdarzyć namiastką zaufania Nørgaarda i innych ślepców. - Aby dokończyć trwający rytuał mamy przelać krew do najbliższego Midsommar. Magisterium wie już czyją?
Kto znalazł się na liście śmierci?
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Bezimienny
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 18:25
Irene Engberg
Tyle krwi, tyle śmierci, żeby spróbować dotknąć nierealnego celu.
Dawno temu dokonała wyboru, by postawić ten jeden niestabilny krok za dużo i stracić równowagę na granicy między dozwolonym a zakazanym. Wtedy jeszcze ufała: sobie cudzym intencjom, mądrości Norn. Potrafiła zawierzyć skomplikowanym planom, pokrętnym wizjom owianym niedomówieniami. Dawniej umiała podejmować decyzje nie zważając na konsekwencje, ochoczo wychodząc przed szereg, karmiąc cudzy kocioł idei odrobiną własnego życia i szczyptą przyszłości, jaka się przed nią rozciągała. Kiedyś nie była tak cholernie przerażona nabieraniem każdego następnego oddechu. I choć nie było już powrotu, możliwości wskoczenia na nowo na równoważnię pomiędzy dwoma skrajnościami, przechylenia się na stronę, której jednocześnie tak doszczętnie nienawidziła jak i chciała się z nią stopić, nie znaczyło to, że musiała zabrnąć jeszcze dalej, w głąb granicy od lat raniącej w pięty. Nie chciała władzy, nie chciała potęgi. Nie pragnęła równości z bogami ani kolejnej mrzonki świecącej na horyzoncie z martwej gwiazdy. Przestała szukać nawet wiedzy, wreszcie odkrywszy swoje miejsce w łańcuchu pokarmowym Migdardu. Marzyła o spokoju, świętym i błogim, nieosiągalnym przez zarazę biegnącą w jej krwi, pobielałe oczy już zawsze mające przyciągać kłopoty; mogła jednak ograniczyć przyszłe szkody.
Decyzja wydawała się prosta, oczywista wobec wszystkich pokrętnych monologów wygłaszanych przez ostatnie minuty. Bierność też była wyborem. Być może niedostatecznie wykalkulowanym, pochopnym, zadeklarowanym jedynie w myślach równie nietrwale co sama śmierć Lauge. Pozbawiała się w ten sposób potężnego sojuszu, być może jedynego, jaki mogła zawrzeć, przepłaconego licznymi wątpliwościami, obdarzającego komfortem przynależności oraz nowym celem.
Nadal siedziała skąpana we własnej ciszy, nieruchomo, jakby ogarnęła ją drętwota. Zielone tęczówki i przekrwione białka poruszały się jednak gwałtownie, przeskakując między sprzymierzeńcem i zebranymi, w głębi duszy nadal liczyła bowiem na słowa sprzeciwu wydobywające się z cudzych ust. Czekała i na koniec, na moment, w którym odsunie krzesło, ucieknie od tego miejsca, by w domowym zaciszu przetrawić zasłyszane informacje. Do końca grudnia zostało sporo czasu, wystarczająco nieprzespanych nocy, aby ostatecznie utwierdzić się we własnym stanowisku, bądź zupełnie je porzucić. Tym czy innym sposobem i tak miała stać się przecież odpowiedzialna za przelaną krew, przysypana wiedzą, którą najchętniej by oddała.
Björn Guildenstern
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 18:26
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Guildenstern zamilkł, bez wątpienia przytłoczony ilością informacji, która wypłynęła niczym potok z ust samego Nørgaarda. Dziewięciu widzących miesięcznie musi przelać krew, by przebudzić jeden z uśpionych portali. Tylko jeden, a na pewno, przynajmniej w głowie młodego alchemika, musiało być ich więcej. To był zaledwie początek jego niewątpliwie wyboistej ścieżki jako ślepca — Björn w dalszym ciągu był tylko zapewne nic nie znaczącym pionkiem w ich układance i nie miał co do tego żadnej wątpliwości, ale chciał przynajmniej do czegoś się przydać, skoro już nie było odwrotu. Nie mógł cofnąć tego, co się wydarzyło, dlatego nie pozostało mu więc nic innego, jak iść naprzód, dając pokierować się Magisterium, o którym jeszcze przed momentem nie miał najmniejszego pojęcia. Było w jego rozumowaniu coś naiwnego, chłonął słowa Nørgaarda niczym gąbka, jednak coraz więcej rzeczy powoli zaczynało w głowie Guildensterna nabierać sensu, a wyobrażenie na temat samych ślepców — znacząco się wyostrzać. W końcu jeszcze do niedawna, przed poznaniem prawdy i spotkaniem z Nørgaardem, miał wrażenie, że większość z nich była wolnymi strzelcami, nie wspominając już o tym, że na samym początku, gdy jeszcze nikogo zbyt dobrze nie znał, powątpiewał nawet w istnienie jakichkolwiek, bardziej zorganizowanych struktur, lecz teraz był już świadomy swojego myślenia. Po raz pierwszy nie czuł się wyobcowany, mimo że w dalszym ciągu musiał ukrywać się przed resztą świata, która pozostawała w dużej mierze nieprzychylna działaniom ślepców.
— Na mnie także. — Nie wszyscy potrafili się od razu zdeklarować, nie każdy był w stanie się poświęcić i zaufać Magisterium, lecz Björn wiedział, że w tym przypadku nie mógł postąpić inaczej. Choć miał bardzo wiele do stracenia — w tym szanowane nazwisko, prawie nieposzlakowaną reputację czy najbliższą rodzinę — to zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później i tak by do tego doszło; że świat dowiedziałby się o jego przemianie, stąd młody Guildenstern nie miał w tej sytuacji innego wyjścia, jak postawić wszystko na jedną kartę i znaleźć alternatywne rozwiązanie. W końcu Björn bez wątpienia pragnął więcej niż zwykli, przeciętni widzący, a jedynym gwarantem zgłębiania tajników magii zakazanej, od której używania coraz trudniej było mu się na co dzień powstrzymać, było Magisterium z dostępem do niezniszczonych jeszcze przez ksiąg Radę. A to było już dla niego wystarczająco przekonywującym powodem, by opowiedzieć się po drugiej stronie barykady i zadeklarować wsparcie.
— Na mnie także. — Nie wszyscy potrafili się od razu zdeklarować, nie każdy był w stanie się poświęcić i zaufać Magisterium, lecz Björn wiedział, że w tym przypadku nie mógł postąpić inaczej. Choć miał bardzo wiele do stracenia — w tym szanowane nazwisko, prawie nieposzlakowaną reputację czy najbliższą rodzinę — to zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później i tak by do tego doszło; że świat dowiedziałby się o jego przemianie, stąd młody Guildenstern nie miał w tej sytuacji innego wyjścia, jak postawić wszystko na jedną kartę i znaleźć alternatywne rozwiązanie. W końcu Björn bez wątpienia pragnął więcej niż zwykli, przeciętni widzący, a jedynym gwarantem zgłębiania tajników magii zakazanej, od której używania coraz trudniej było mu się na co dzień powstrzymać, było Magisterium z dostępem do niezniszczonych jeszcze przez ksiąg Radę. A to było już dla niego wystarczająco przekonywującym powodem, by opowiedzieć się po drugiej stronie barykady i zadeklarować wsparcie.
Egon Munch
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 18:26
Egon MunchŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Måløy, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, oszust, dyletant i były akrobata
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : rosomak
Atuty : akrobata (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 22 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 6
Zaufanie było pożywką ciężkostrawną i nie gwarantującą sytości – nie tej, którą znał, wypełniającej pusty żołądek echem substancji wsiąkającej łapczywie we wrażliwą, zaczerwienioną tkankę, rozsuwającej się korytarzem żył i nakrywającej rozjątrzony umysł mgłą złudnego, upragnionego poczucia ulgi, poprzez którą nauczył się oszukiwać własny organizm, pobudzać go do działania, nawet gdy mięśnie kurczyły się bolesnymi spazmami wysiłku, a przez trzewia przetaczały się torsje o mdłym, cierpkim posmaku porażki lub odcinać od tętniącego źródła świadomości, gdy ta stawała się zbyt wyrazista, przeraźliwa i nieznośna, spieniająca się jak fale o skalisty brzeg. Utrzymywał, że zaufać nie potrafił – odrzucał cudze dłonie, zatrzymujące się zobowiązująco na jego ramieniu, stroszył sierść i pokazywał zęby, chociaż w rzeczywistości ufał przecież cały czas; że tym razem narkotyk nie przepali wiotkich kanałów zapadniętych pod skórą żył lub też, że tym razem powygina je nareszcie, zawiąże w ciasny supeł i sprawi, że odżywiane nimi ciało zapadnie się i uschnie, sczeźnie w pozycji embrionalnej, z policzkiem przyciśniętym do brudnych wiechci dywanu, kościstymi, posiniaczonymi nogami podciągniętymi pod samą brodę. Ufał, że ciemne gardło rynsztoku nie połknie go nocą w całości, że obmierzłe dłonie, wkradające się żarliwie pod materiał ubrania, nie wpiją się paznokciami zbyt mocno w miękkie płótno skóry, że sięgając do ciepłoty cudzej kieszeni, nie wyciągnie z niej ręki za karę uciętej w nadgarstku, że magia tym razem go nie zawiedzie, pamięć nie zniekształci obrazu rzeczywistości – były to zakłady impulsywne i nierozsądne, stawiane na stole, choć nie posiadał w garści odpowiednich kart, asa wyrysowanego sercem na cienkiej tekturce, ukrytego w zaciemnionej paszczy rękawa.
Życie nauczyło go, że był na świecie całkiem sam już w dniu, w którym matka po raz pierwszy wzięła go na ręce, krzywiąc się z niezadowoleniem na widok zbyt długich kończyn, wykrzywionych w nienaturalną, rozgwiezdną arabeskę, pąsowiejąc gniewem, gdy niemowlę nie przestawało krzyczeć, rozdzierając ponure, czarne płótno nocy przejmującym wrzaskiem, do złudzenia przypominającym zawodzenie rannego zwierzęcia, drapieżnika nieprzyzwyczajonego do narzuconej mu bezbronności. Miał lekko posiniałą skórę, słaby puls i tkliwy brzuch – tylko oczy od samego początku lśniły jasnym, bursztynowym odcieniem, w którym Arabella dostrzegła zwiastun przyszłego nieszczęścia. Tymi samymi oczami wpatrywał się teraz w Lauge – szerokie źrenice, otoczone fosą cętkowanej kalafonii, błysnęły wyraźną fascynacją, żarłocznym pragnieniem wypełnienia czernią nie tylko splątanych żył, lecz całego swojego ciała, od kościstych palców, po płuca, serce i śledzionę, po rdzeń kości i ruchome chrząstki stawów; aż po duszę – jeżeli wciąż ją posiadał. Milczenie zasnuło tymczasem pomieszczenie jak przypływ chłodnej wody, kołdra narzucona na brudne prześcieradło, membrana rozciągnięta ponad brzydką, ropiejącą czerwienią mięśni – dopiero słowa Funiego, nieoczekiwanie poważne, lecz oczekiwanie zuchwałe przebrzmiały ponad gęstą, zamyśloną melasą zastanowienia, które uświadomiło go, że sam nie miał wiele do rozważenia; rodziny ani bliskich, ambicji, przyszłości, nadziei. Znał śmierć, a śmierć znała jego, na dowód swej wdzięczności odciskając swój karminowy ślad na zbroczonej jaźni – duch Freydis wciąż nawiedzał go na jawie, lecz on nie potrafił zmusić się do żalu; pierwsza krew paliła skórę i smakowała jak trucizna, kolejna była jedynie niedogodnością, śladem po cudzym życiu, wycieranym niechlujnie o materiał ubrania.
– Nie wiem, czy zniósłbym naszą rozłąkę. – odparł z drażliwą przekorą, odnajdując w półmroku spojrzenie Lauge i wykrzywiając wąskie usta w brzydkim, butnym uśmiechu. – Rytuał jest jedyną drogą. – deklaracja, choć cienko zawoalowana, pozostawała jasna – sięgając po moc, jaką niosła za sobą magia zakazana, nie mógł zaprzestać w połowie, z ręką zanurzoną w mroku ledwie do połowy łokcia.
Życie nauczyło go, że był na świecie całkiem sam już w dniu, w którym matka po raz pierwszy wzięła go na ręce, krzywiąc się z niezadowoleniem na widok zbyt długich kończyn, wykrzywionych w nienaturalną, rozgwiezdną arabeskę, pąsowiejąc gniewem, gdy niemowlę nie przestawało krzyczeć, rozdzierając ponure, czarne płótno nocy przejmującym wrzaskiem, do złudzenia przypominającym zawodzenie rannego zwierzęcia, drapieżnika nieprzyzwyczajonego do narzuconej mu bezbronności. Miał lekko posiniałą skórę, słaby puls i tkliwy brzuch – tylko oczy od samego początku lśniły jasnym, bursztynowym odcieniem, w którym Arabella dostrzegła zwiastun przyszłego nieszczęścia. Tymi samymi oczami wpatrywał się teraz w Lauge – szerokie źrenice, otoczone fosą cętkowanej kalafonii, błysnęły wyraźną fascynacją, żarłocznym pragnieniem wypełnienia czernią nie tylko splątanych żył, lecz całego swojego ciała, od kościstych palców, po płuca, serce i śledzionę, po rdzeń kości i ruchome chrząstki stawów; aż po duszę – jeżeli wciąż ją posiadał. Milczenie zasnuło tymczasem pomieszczenie jak przypływ chłodnej wody, kołdra narzucona na brudne prześcieradło, membrana rozciągnięta ponad brzydką, ropiejącą czerwienią mięśni – dopiero słowa Funiego, nieoczekiwanie poważne, lecz oczekiwanie zuchwałe przebrzmiały ponad gęstą, zamyśloną melasą zastanowienia, które uświadomiło go, że sam nie miał wiele do rozważenia; rodziny ani bliskich, ambicji, przyszłości, nadziei. Znał śmierć, a śmierć znała jego, na dowód swej wdzięczności odciskając swój karminowy ślad na zbroczonej jaźni – duch Freydis wciąż nawiedzał go na jawie, lecz on nie potrafił zmusić się do żalu; pierwsza krew paliła skórę i smakowała jak trucizna, kolejna była jedynie niedogodnością, śladem po cudzym życiu, wycieranym niechlujnie o materiał ubrania.
– Nie wiem, czy zniósłbym naszą rozłąkę. – odparł z drażliwą przekorą, odnajdując w półmroku spojrzenie Lauge i wykrzywiając wąskie usta w brzydkim, butnym uśmiechu. – Rytuał jest jedyną drogą. – deklaracja, choć cienko zawoalowana, pozostawała jasna – sięgając po moc, jaką niosła za sobą magia zakazana, nie mógł zaprzestać w połowie, z ręką zanurzoną w mroku ledwie do połowy łokcia.
Prorok
Re: 03.12.2000 – Kamienica Kärkkäinenów – spotkanie ślepców Wto 28 Lis - 18:27
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Zdawkowe zadowolenie w postaci mefistofelicznego uśmiechu przemknęło po obliczu Lauge Nørgaarda. Nie oczekiwał, że jeszcze podczas tego spotkania, nim wszyscy ponownie rozejdą się na pewien czas w sobie znanych kierunkach, ktokolwiek z przybyłych jednoznacznie zdeklaruje się ze swoją gotowością — lub jej brakiem — wstąpienia w krąg wpływów Magisterium. Nierozważne było zachowywanie tak dalece idącego entuzjazmu — nawet jeśli pierwsze ze zgromadzeń przynosiły zadowalające rezultaty, nie miał gwarancji, że coraz liczniejsza rozbrykana, zahukana i żyjąca dotychczas na zupełnie innych warunkach banda ślepców, nadal jeszcze niezespolona ze sobą właściwymi wydarzeniami, będzie skłonna sprostać wygórowanym oczekiwaniom reszty Kręgu, pod pewnymi względami skostniałego w równym stopniu, co Rada widzących. Ślepcy potrzebowali świeżej krwi, która, choć od laty gromadząca się w kanalikach i żłobieniach Midgardu, pozostawała jednak rozproszona — nikt z Magisterium, kto w przeciągu ostatnich dwudziestu lat przyczynił się do powstania nowego ślepca, nie kwapił się, by wdrożyć adeptów w arkana zasad organizacji, pozwalając jednak, by rozpełzli się po świecie jak zaraza, nad którą wreszcie nikt nie mógłby zapanować.
Ten chaos, choć początkowy zamysł dziesiąt lat temu wydawał się wszystkim niezwykle obiecujący, w końcu mógłby obrócić się przeciwko Magisterium, czego jednak wciąż nie dostrzegali pozostali Naczelni.
Mężczyzna odchrząknął, oszczędnym skinieniem głowy dziękując Funiemu za zrobienie kroku naprzód i przetarcie pozostałym wahającym się osobom ścieżki do podjęcia decyzji. Następnie na dłuższą chwilę spojrzenie przeciął z Fárbautim, a kącik warg drgnął mu nieznacznie, kiedy wreszcie wzrokiem powiódł po reszcie osób.
— Jestem pod wrażeniem waszego zdecydowania — zaczął po dłuższej chwili przerwy, zaciskając palce na poręczy jednego z krzeseł. — I chociaż nie zamierzam was odwodzić od podjętej decyzji, gdybyście jednak do grudnia z jakiegokolwiek powodu zmienili zdanie, również dajcie znać. To każdemu z nas ułatwi wiele rzeczy i oszczędzi czasu — wyjaśnił rzeczowym tonem, w którym można było doszukać się nuty ostrzeżenia — trudno było jedynie określić, czy nosiło znamię groźby czy zwyczajnej prośby.
Krótki, ostry śmiech przedarł się przez zaległą w pomieszczeniu ciszę, tuż po słowach Laudith. Odwróciwszy się w jej stronę, Lauge kiwnął zachęcająco głową, by kontynuowała swoją wypowiedź, z ostrożnym zainteresowaniem czekając na kolejne pytania, na doprecyzowanie wciąż targających nią — i zapewne pozostałych również — wątpliwości.
— Albo brakuje w ich otoczeniu właściwej osoby, która mogłaby otworzyć im oczy na głębię posiadanego potencjału — zauważył z czającym się w kącikach oczu błyskiem. — Dokładnie tak, Laudith. Zależnie od tego, jak wiele każde z was będzie skłonne poświęcić, każdy otrzyma określone zadanie lub zadania, nieraz opierające się na wzajemnej współpracy. Niekoniecznie z osobami tu przebywającymi — dodał tonem jasno sugerującym i podkreślającym to, że nie są jedyni, ze nie stanowią jedynej siły napędowej tej przedziwnej machiny. — Nikt z was nie siedzi zamknięty w domu na cztery spusty — spotykacie się z różnymi ludźmi, świadczycie lub oni świadczą wam pewne usługi. Każde z was ma sieć własnych znajomych wśród których pojawili się lub zawsze byli obecni nasi ludzie. Tylko i aż tyle. — O siewcach i specyfice ich działania mógłby opowiedzieć im wiele, zanudzając bądź irytując kwestiami, które części z nich nie musiały wcale interesować, ograniczył się więc do najbardziej podstawowego opisania dotarcia do poszczególnych osób. — Niektórzy z was może poznają tę wyjątkową sztukę osobiście. Jednak każdy. Każdy. Będzie miał możliwość poszerzenia swojej dotychczasowej wiedzy w zakresie jakiejkolwiek interesującej was dziedziny magii — zapewnił uprzejmie, z wyraźnym zaznaczeniem, że nikt, kto zechce rozwijać swoje umiejętności i zainteresowania, nie zostanie odesłany z kwitkiem.
Magisterialne zbiory mogłyby w najlepszym przypadku przyprawić Kruczą Straż oraz Radę o ból głowy — księgi zdobywane nieraz w najbardziej niemożliwy sposób, wyciągane niemal spod ziemi, stanowiły jedne z najpilniej strzeżonych kolekcji Magisterium, nie były jednak grzebane w mrokach zapomnienia, na jakie skazywali je widzący.
Krótkim skinieniem, profesor wyraził aprobatę dla deklaracji Laudith. Nim jednak udzielił jej odpowiedzi na ostatnie pytanie, postąpił kilka kroków w stronę drzwi.
— Nie. — Słowo zabrzmiało dziwnie, jakby zupełnie nie pasowało do poprzednich, wielkich deklamacji Nørgaarda. Mężczyzna nie wydawał się jednak żartować. Przede wszystkim jednak nie zamierzał ich okłamywać. — Magisterium nie wie, czyja krew będzie przelewana, nie we wszystkich przypadkach. Decyzje w tej sprawie podejmowane są spontanicznie, by chociaż w ułamku przypadków ograniczyć wyroczniom przewidzenie wydarzeń. O reszcie dowiecie się listownie — oznajmił zmienionym, poważnym głosem, oszczędnym gestem wskazując na wyjście z pokoju. Spotkanie uważał za zakończone, choć wiszący w powietrzu niedosyt zdawał się osiadać ciężko na ramionach nie tylko im, ale również jemu.
wszyscy z tematu
Ten chaos, choć początkowy zamysł dziesiąt lat temu wydawał się wszystkim niezwykle obiecujący, w końcu mógłby obrócić się przeciwko Magisterium, czego jednak wciąż nie dostrzegali pozostali Naczelni.
Mężczyzna odchrząknął, oszczędnym skinieniem głowy dziękując Funiemu za zrobienie kroku naprzód i przetarcie pozostałym wahającym się osobom ścieżki do podjęcia decyzji. Następnie na dłuższą chwilę spojrzenie przeciął z Fárbautim, a kącik warg drgnął mu nieznacznie, kiedy wreszcie wzrokiem powiódł po reszcie osób.
— Jestem pod wrażeniem waszego zdecydowania — zaczął po dłuższej chwili przerwy, zaciskając palce na poręczy jednego z krzeseł. — I chociaż nie zamierzam was odwodzić od podjętej decyzji, gdybyście jednak do grudnia z jakiegokolwiek powodu zmienili zdanie, również dajcie znać. To każdemu z nas ułatwi wiele rzeczy i oszczędzi czasu — wyjaśnił rzeczowym tonem, w którym można było doszukać się nuty ostrzeżenia — trudno było jedynie określić, czy nosiło znamię groźby czy zwyczajnej prośby.
Krótki, ostry śmiech przedarł się przez zaległą w pomieszczeniu ciszę, tuż po słowach Laudith. Odwróciwszy się w jej stronę, Lauge kiwnął zachęcająco głową, by kontynuowała swoją wypowiedź, z ostrożnym zainteresowaniem czekając na kolejne pytania, na doprecyzowanie wciąż targających nią — i zapewne pozostałych również — wątpliwości.
— Albo brakuje w ich otoczeniu właściwej osoby, która mogłaby otworzyć im oczy na głębię posiadanego potencjału — zauważył z czającym się w kącikach oczu błyskiem. — Dokładnie tak, Laudith. Zależnie od tego, jak wiele każde z was będzie skłonne poświęcić, każdy otrzyma określone zadanie lub zadania, nieraz opierające się na wzajemnej współpracy. Niekoniecznie z osobami tu przebywającymi — dodał tonem jasno sugerującym i podkreślającym to, że nie są jedyni, ze nie stanowią jedynej siły napędowej tej przedziwnej machiny. — Nikt z was nie siedzi zamknięty w domu na cztery spusty — spotykacie się z różnymi ludźmi, świadczycie lub oni świadczą wam pewne usługi. Każde z was ma sieć własnych znajomych wśród których pojawili się lub zawsze byli obecni nasi ludzie. Tylko i aż tyle. — O siewcach i specyfice ich działania mógłby opowiedzieć im wiele, zanudzając bądź irytując kwestiami, które części z nich nie musiały wcale interesować, ograniczył się więc do najbardziej podstawowego opisania dotarcia do poszczególnych osób. — Niektórzy z was może poznają tę wyjątkową sztukę osobiście. Jednak każdy. Każdy. Będzie miał możliwość poszerzenia swojej dotychczasowej wiedzy w zakresie jakiejkolwiek interesującej was dziedziny magii — zapewnił uprzejmie, z wyraźnym zaznaczeniem, że nikt, kto zechce rozwijać swoje umiejętności i zainteresowania, nie zostanie odesłany z kwitkiem.
Magisterialne zbiory mogłyby w najlepszym przypadku przyprawić Kruczą Straż oraz Radę o ból głowy — księgi zdobywane nieraz w najbardziej niemożliwy sposób, wyciągane niemal spod ziemi, stanowiły jedne z najpilniej strzeżonych kolekcji Magisterium, nie były jednak grzebane w mrokach zapomnienia, na jakie skazywali je widzący.
Krótkim skinieniem, profesor wyraził aprobatę dla deklaracji Laudith. Nim jednak udzielił jej odpowiedzi na ostatnie pytanie, postąpił kilka kroków w stronę drzwi.
— Nie. — Słowo zabrzmiało dziwnie, jakby zupełnie nie pasowało do poprzednich, wielkich deklamacji Nørgaarda. Mężczyzna nie wydawał się jednak żartować. Przede wszystkim jednak nie zamierzał ich okłamywać. — Magisterium nie wie, czyja krew będzie przelewana, nie we wszystkich przypadkach. Decyzje w tej sprawie podejmowane są spontanicznie, by chociaż w ułamku przypadków ograniczyć wyroczniom przewidzenie wydarzeń. O reszcie dowiecie się listownie — oznajmił zmienionym, poważnym głosem, oszczędnym gestem wskazując na wyjście z pokoju. Spotkanie uważał za zakończone, choć wiszący w powietrzu niedosyt zdawał się osiadać ciężko na ramionach nie tylko im, ale również jemu.
wszyscy z tematu
Strona 2 z 2 • 1, 2