Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Funi Hilmirson

    2 posters
    Ślepcy
    Funi Hilmirson
    Funi Hilmirson
    https://midgard.forumpolish.com/t1028-funi-hilmirsonhttps://midgard.forumpolish.com/t1030-funi-hilmirson#6615https://midgard.forumpolish.com/t1031-pjakkur#6619https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch-i-funi-hilmirson


    Funi Hilmirson
    Dane postaciHöfn, Islandia / 10 VI 1978 / Gylfidóttir
    biedny / kawaler / II stopień wtajemniczenia
    pracownik dorywczy / kuna / Ondra Vacek

    Po raz pierwszy został sierotą w wieku sześciu lat – chociaż nie do końca. Jego rodzice wprawdzie żyją po dziś dzień, beznadziejnie wrośnięci w zaściankowe Höfn, w horyzontach ściśniętych przez rozlewające się po obu stronach półwyspu zatoki i szatkowanych rzekami wlewanego w szorstkie gardła alkoholu. Po tylu latach nieszczególnie ich pamięta i chociaż, spoglądając w lustro, odnajduje drobne, wstrętne podobieństwa, nie potrafi ułożyć z nich wyrazistych twarzy na płachcie rozmazanych wspomnień; przypuszcza, że kształt oczu ma po matce, ich barwę po ojcu (może odwrotnie), dostrzega paralelne linie nosów i żuchw, swoich i ojcowskich, jakieś zaledwie powierzchowne naśladownictwo własnych ust przedrzeźniających wykrój matczynych, ale tylko kiedy się nie uśmiecha – nie wie, czy dlatego, że uśmiech mają inny, czy dlatego, że nigdy nie widział jej uśmiechniętej i przez to nie może odnaleźć w tym grymasie nic nieswojego. Może z tej właśnie przyczyny zresztą uśmiecha się prawie zawsze, często nawet kiedy nie przystoi – byle zaakcentować suwerenność własnej tożsamości od wpływów rodzicielskich, choćby tak fatalnie nieprzezwyciężalnych jak podobieństwa dziedziczne, z intencją zupełnie absurdalną, bo nikt poza nim samym nie może ich przecież widzieć i rozpoznać. Nie pamięta ich więc szczególnie dokładnie, ale ich głosy – ochrypłe od ciągłego wdychania dymu tytoniowego, rozwlekłe i bełkotliwe od pijaństwa, nieprzyjemne i ostre, wyzute z rodzicielskiego tonu troskliwości czy czułości – ich głosy pamięta doskonale, ich głosy przemawiają do niego w koszmarach uwieszone tuż przy uchu, przeraźliwie klarowne i bliskie, jakby porzucili go, ale nie do końca, nieobecni, ale zaklęci w oskarżycielski głos sumienia. Może dlatego uciszanie go przychodzi mu tak naturalnie, w buntowniczym odruchu przeciw ich władzy nad sobą. Nie był wszak ich dzieckiem, nie do końca.
    Jestem sierotą, no, niezupełnie – mówił, ilekroć go o nich pytano, początkowo pozwalając im jeszcze żyć w świadomości ludzi, później jednak niezupełnie przeistoczyło się w różnorodność kłamstw obrazujących ich tragiczną śmierć, czasami niedalekich od prawdopodobnej przyszłości: zapili się po prostu, innym razem przedstawiających ich w wizji dalekiej od ich faktycznego obrazu: ojciec próbował hodować gulony, wychować je od szczeniaka i ubić potem na skóry, zdawało się wszystkim, że je nawet oswoił, jadły mu w końcu z ręki i chodziły za nim jak zwykłe psy, ale pewnego dnia zaciął się w palec i go pożarły, matkę też, kiedy próbowała go ratować, widziałem to wszystko, miałem wtedy sześć lat i mazałem po szybie palcem tłustym od masła z kanapki, to był czas kolacji.
    Było w tym przysłowiowe ziarno prawdy: miał przynajmniej istotnie sześć lat, kiedy dla niego zginęli, choć wtedy jeszcze tego nie wiedział. Świadomość przyszła dopiero lata później, kiedy w wieku czternastu lat w trakcie przerwy wakacyjnej wyrwał się bez pozwolenia z zimnych murów świątyni, ze skromnie zapakowanym plecakiem i oszczędnościami ciułanymi miesiącami, by stanąć u progu ich drzwi, z promiennym uśmiechem i gotowością udzielenia miłosiernego przebaczenia, ale nie wpuszczono go nawet do przedsionka. Ojciec śmierdział rybami – jest nędznym poławiaczem bez ambicji – i ciężką wonią zwyczajnego opoja, matka miała natomiast mętne spojrzenie, ciemną opuchliznę na lewym oku i nic do powiedzenia, żadnego ochłapu słowa, kiedy Hilmir przeganiał go sprzed domu, potrząsając trzymaną w ręku butelką. Szkło trzasnęło w końcu, o ziemię, o framugę, może o skroń matki, nie wiedział, nie miał odwagi się odwrócić i spojrzeć na pozostawiane za sobą twarze jeszcze raz. Resztę dnia spędził włócząc się po porcie; od tamtej pory nienawidzi tego paskudnego zapachu, przyprawia go o mdłości i drażliwą chęć ucieczki, przypomina widok sterty rybich głów odseparowanych od ciał, łypiących zamglonymi, płaskimi oczami pośród błysku łusek, patrzących na niego krytycznie, kiedy płakał schowany za plandeką przypadkowego stoiska, starając się nie widzieć przez rozdarcie w brezencie męskie dłonie wprawnie rozcinające śliskie, białe brzuchy, jeden po drugim, bez opamiętania.
    Osierocili go – no, niezupełnie – dwukrotnie: w dzień, w którym oddali go w wieku sześciu lat do świątyni Odyna i w dzień, w którym znienawidził ryby. Był oczywiście głupi, spodziewając się, że ta niezapowiedziana wizyta potoczy się w inny sposób, że przyjmą go z otwartymi ramionami i szerokimi uśmiechami, że będą mieli dla niego słowa najszczerszych przeprosin i zapewnienia przykładnej miłości rodzicielskiej, takiej, o której czyta się w książkach, takiej, o jakiej nieświadomie opowiadali rówieśnicy, wspominając najgłupsze historie z dzieciństwa, takiej, jaką widział w ich życiach, kiedy dostawali listy i prezenty wysłane z domu, kiedy rodzina przychodziła odwiedzić ich w świątyni i kiedy znikali w czasie świąt i ferii, pozostawiając go w okowach chłodnych murów, pod okiem Odyna i jego kapłanów, razem z garstką innych sierot nie mających się w tym czasie gdzie podziać. Taka miłość, jak wtedy zrozumiał, nie była dla niego.

    Miał za to miłość bogów, jak głęboko wierzył, dopóki oni również go nie porzucili – w pewnym sensie. Ich miłość, zaborcza i wynioślejsza od tej pośledniejszych, międzyludzkich gatunków, sprowadziła go wprawdzie do świątyni, to ona wydarła go z rąk nieudolnych rodziców, z zapomnianego skrawka świata, w którym pędzili swoje parszywe życie, to ich miłość dawała mu szansę na coś więcej, nadawała mu wartość, w którą nie mógł wątpić, bo podobna wątpliwość byłaby już bluźnierstwem, zdradziecką nieufnością wymierzaną bezpośrednio i zuchwale w decyzję samego Odyna, który go do siebie przywiódł. Wyrastał więc w tym przeświadczeniu, przekonaniu, że miał nad sobą ich niewątpliwą opatrzność i że znaczył dla nich więcej; jeśli zdarzało mu się gardzić sobą do cna, do skaleczeń rysowanych z premedytacją na skórze, musiał kochać w sobie tę cząstkę przynajmniej, którą pokochał w nim najważniejszy z bogów, która czyniła go ważnym, kładąc na kornym, dziecięcym czole zaszczyt powołania.
    Ponieważ w to wierzył tak głęboko, drżał w obawie przed boskim rozczarowaniem: starał się być pilnym i sumiennym uczniem, choć nie najbystrzejszym, miał w zamian za to jednak nieporównywalny zapał do rzeczy, które go interesowały, a ponieważ od zawsze charakteryzował się naturą ciekawską i pobudliwą, nie było go trudno czymś zająć. Jako dziecko gorliwie oddające się nauce, zaangażowane i słodkie przez swą seraficzną urodę, miał od zawsze sympatię czuwających nad nimi kapłanów – sprawiało to, że wszelka niesforność charakteru, jaką przejawiał w swoim zachowaniu, w niecierpliwości niepozwalającej mu zbyt długo siedzieć nad księgami, w żartach czasami karygodnie nieprzystojnych, w pytaniach bezmyślnie podrywających innych uczniów do wybuchów śmiechu, w psotach sprawianych rówieśnikom i opiekunom, wszystkie te popełniane słabości uchodziły mu zazwyczaj płazem. Był obiecującym aspirującym kapłanem, z roku na rok coraz bardziej rozzuchwalonym, z każdym łaskawie odpuszczonym figlem bardziej przekonanym o swojej nietykalności – do czasu, gdy w wieku osiemnastu lat nie zdobył w Przesmyku Lokiego księgi traktującej o magii zakazanej w sposób inny niż mówiono mu o niej dotychczas, ze wstrętem i przestrogą, zamknięciem na oferowane przez nią możliwości. W szemranych zaułkach znalazł się nieświadomie, podążając z zapalczywą determinacją za migającymi przed nim plecami uciekającego złodzieja, dopóki nie zgubił ich z widoku gdzieś między ludźmi i gęstwiną stoisk zawalonych najdziwniejszą pstrokacizną oferowanych towarów. Najpierw zauważył przedmioty, przeróżnych kształtów i użyteczności, później ponure, podejrzane twarze otaczających go ludzi, złowrogie spojrzenia rzucane spod pochylonych czół, szmer szeptanych konspiracyjnie rozmów, przekleństwa przemieszane z zaciekłością ubijanych targów, w końcu ciężką, wrogą atmosferę, jaka chwyciła go w zaskoczeniu za zdyszaną pierś i przylgnęła zimnymi palcami strachu do szyi. Zdjęty paniczną dezorientacją, cofnął się i zachwiał, poszukującą oparcia dłonią wpadając na tę nieszczęsną księgę, przypominającą dziennik, nieposiadającą tytułu na okładce, a zamiast niego inkrustowany złotem rysunek dwóch kruków, uchwyconych w rywalizacyjnym trzepocie skrzydeł, z uchylonymi w krzyku dziobami, otoczonych deszczem błyszczących piór; jeden z nich darł pazurami pierś drugiego, z której spływała struga złota, niewyraźna, jakby ktoś starł ją zbyt częstym wodzeniem po niej opuszką palca. Znalazł ją więc przypadkiem – decyzją Odyna, jak uwierzył – i nie potrafił, prowadzony zafascynowaniem i ufnością w boskie wyroki kierujące tymi wypadkami, świadomie jej z rąk wypuścić. Nie miał w tym złych intencji, poza zwykłą sobie łapczywą dociekliwością, apetytem rosnącym w miarę jedzenia; podczas wykładów mówili o badaniach prowadzonych przez Fältskoga na ślepcach, na własną rękę czytał o nim więcej w wolnym czasie i wtedy, kiedy kierowany impulsem rozchylił pożółkłe kartki, rozrosłe zainteresowanie przegryzło się przez granicę rozsądku, nie pozwalając mu odejść stamtąd bez ekscytującego ciężaru słów przeciwnych tym, które mu od zawsze wpajano.
    Nie zdążył – być może szczęśliwie, choć ostatecznie to i tak nie ma znaczenia – zachłysnąć się oburzającą treścią, oferującą mu nowe, kontrowersyjne perspektywy; księgę wyszarpano spod materaca w jego pokoju, nim poznałby więcej niż parę pierwszych stron. Dowiedział się wtedy, w słowach surowych jak nigdy przedtem, złowrogich tym bardziej, że padały z ust człowieka, w którym widział poniekąd kogoś na kształt ojca, nieprzebłaganych w szczerości, że w istocie do świątyni nie sprowadziło go powołanie, że Odyn nie miał z tym nigdy nic wspólnego, nie wyłuskał go jak kruszyny złota spośród poślednich ziaren piasku. Był w świątyni, bo nie chciano go w rodzinnym domu – było w tym tylko tyle i nic więcej, żadnej opatrzności boskiej, żadnego gromowładnego palca wskazującego go w snach jako godnego posługi u stóp tronu najwyższego władcy, nie był w nim nic więcej poza tym, co należało do niego samego, żadnej niezwykłości, którą musiał w sobie kochać, nawet wtedy, gdy nienawidził każdej innej części siebie.
    Został porzucony, znowu – choć niezupełnie.
    Kontynuował swoją naukę dalej, ale bez wcześniejszego przekonania; to było tak, jakby odkryta przed nim prawda spadła klinowatym ciężarem w głąb jego tożsamości i przełamała jej oś wpół, pozbawiając go nagle gruntu, pewności samego siebie, tego, kim był i kim miał się stać, sensu czegokolwiek, co dotychczas znał. Przez tą wyrwę, poczynioną w nim samym, coraz częściej wypuszczał się nocami poza świątynię, w zaułki mniej uczęszczane, w towarzystwo, w które nie wypadało ubierać szat kapłańskich, w miejsca, z których wracało się na wpół przytomnie, przed świtem, by przemknąć się przed budzącymi się opiekunami i odświeżyć, zanim wybije czas rozpoczęcia porannych zajęć. Z początku robił to sam, później z garścią najbliższych przyjaciół, coraz śmielej zapuszczając się w gorszącą swobodę, kiedy nie pochylał kornie głowy nad księgami i przed naukami kapłanów. Próbował rzeczy, które dotąd były mu niedostępne, których sobie wzbraniał, choć nieśmiało i ostrożnie, trzymając w pamięci głęboko zakorzenione przekonania i przyzwyczajenia. Nie dotykał nigdy narkotyków ani drugiego człowieka, poza tym – w rozpędzie spuszczonego z krótkiej smyczy temperamentu – nie znał umiaru.

    Ten apetyt, wzrastający ciągle i nieprzebłaganie, rozsiadający się w nim na przestrzeni ostatnich lat coraz wygodniej, zaprowadził go w końcu znów do Fältskoga i w ostępy magii zakazanej. Skłamałby, mówiąc, że był sam sobie temu winien – ale nie przyznałby nigdy, że pchnęły go do tego dłonie, którym nie odmówiłby niczego, miłość w końcu, szczególnie taka, najgorsza ze wszystkich jej gatunków, nie była dla niego. Kierowała nim z początku po prostu ciekawość, dzielona w konspiracji między garstką przyjaciół, z których troje, włącznie z nim, miało w przyszłości wdziać szaty kapłańskie, co zdawało się nikogo nie kłopotać. Głupia rozrywka zagubionych młokosów, szukających w tym wszystkim siebie, z czasem zgubna przyjemność, której coraz trudniej było sobie odmówić, szczególnie kiedy uśpili sumienia i rozsądki odurzeniem. Nie wiedział, skąd jego pokątni towarzysze mieli zakazane księgi, zgodnie uważali zresztą, że tak było lepiej; i choć ich zachowanie czasem wprawiało go w niespokojną podejrzliwość i podprogowy przestrach, spotykał się z nimi coraz częściej, by zanurzać się w zabronionych treściach z coraz gorszą brawurą i z coraz silniejszym niewzruszeniem wobec spazmatycznych kurczy sumienia, z pęczniejącym w nim przeświadczeniem, że wszystko to nie było pomyłką.
    Odyn nie dawał mu powołania, ale dawał mu tę szansę – bo kochał go istotnie, bardziej jeszcze niż zamknięte umysły tych, którzy trzymali pełnię magicznych możliwości pod ścisłymi restrykcjami tchórzostwa. Granicę przekroczył sam, nikt nie podążył za nim, nikt nie miał odwagi sięgnąć razem z nim dalej, w prawdę, którą głosił Fältskog, w potęgę, która miała uchronić ich w dzień Ragnaröku, w magię, którą bogowie darowali im wszak nie bez powodu, nie dla pokuszenia głupców, to w końcu idiotyzm chrześcijański, ale dla zwycięstwa wystarczająco odważnych.
    Pierwszy tydzień bolesnej przemiany przetrwał w świątyni – być może z powodu ostatnich podrygów litości wobec niego w zimnych sercach kapłanów, którzy otaczali go opieką przez tyle czasu; być może po to, by jego rozdzierające krzyki były przestrogą dla pozostałych. Później wziął go do siebie najbliższy mu wychowawca, człowiek będący mu ojcem jeszcze tylko przez dwa miesiące – nim nie osierocił go, ale nie do końca, bo nie był mu nigdy synem. Synów nie opuszcza się tak, jak opuszczono jego, z odrazą wymalowaną na twarzy, nienawiścią płonącą w spojrzeniu, kiedy z wyrachowaną, obojętną bezwzględnością przytrzymywano mu rękę, by złożyć na niej ogień upadlającej pieczęci. Nie był też nigdy, wbrew temu, w co wierzył, bratem; braci nie odtrąca się tak, jak odtrącono jego, kiedy puste, pobladłe twarze przyjaciół odwróciły się od niego bezpowrotnie, znikając za drzwiami świątyni zamykającymi się dla niego nieodwracalnie, z ogłuszającym trzaskiem, rezonującym w jego przerażeniu zwielokrotnioną dosadnością wyroku: porzucony, znowu.
    Miał jeszcze przynajmniej miłość bogów.


    ( oh I know they call me crazy )
    there will be no turning back
    I don't care if things get ugly
    once the word of god is spoken
    there's no way to take it back

    Ślepcy
    Funi Hilmirson
    Funi Hilmirson
    https://midgard.forumpolish.com/t1028-funi-hilmirsonhttps://midgard.forumpolish.com/t1030-funi-hilmirson#6615https://midgard.forumpolish.com/t1031-pjakkur#6619https://midgard.forumpolish.com/f100-egon-munch-i-funi-hilmirson


    KARTA ROZWOJU

    INFORMACJE OGÓLNE
    WZROST: 184 cm

    WAGA: 68 kg

    KOLOR OCZU: niebieski

    KOLOR WŁOSÓW: blond

    ZNAKI SZCZEGÓLNE:  często malowane złote znaczenia w okolicy oczu; drobiny złotego brokatu trwale wplątane we włosy, wszechobecne na ubraniach i łyskające zawsze na dłoniach; pieczęć Lokiego

    GENETYKA: -

    UMIEJĘTNOŚĆ: -

    STAN ZDROWIA: zdrowy


    STATYSTYKI
    WIEDZA O ŚNIĄCYCH: I

    REPUTACJA: -16

    ROZPOZNAWALNOŚĆ: 20

    STRONNICTWO: 12

    ALCHEMIA: 5

    MAGIA UŻYTKOWA: 21

    MAGIA LECZNICZA: 5

    MAGIA NATURY: 5

    MAGIA RUNICZNA: 17

    MAGIA ZAKAZANA: 17

    MAGIA PRZEMIANY: 5

    MAGIA TWÓRCZA: 5

    SPRAWNOŚĆ FIZYCZNA: 10

    CHARYZMA: 10

    WIEDZA OGÓLNA: 6


    ATUTY
    Zaślepiony (I) – +3 do rzutu kością na dowolne zaklęcie z dziedziny magii zakazanej.

    Intrygant (I) – +5 do rzutu kością na kłamstwo


    Ekwipunek
    - Oko Lokiego (pozwala dostrzec to, co na pierwszy rzut oka wydaje się niewidoczne – kiedy znajdujesz się w pobliżu zaklętego obiektu, oko zmienia barwę na całkowicie czarne. Ponadto gwarantuje Ci stały bonus +3 do magii runicznej)
    - mały przedmiot do zaklinania (sygnet z jadeitem)
    - sygnet Magniego (magiczny sygnet poświęcony synowi Thora, którego jednym z atrybutów jest siła. Na jego powierzchni została wygrawerowana góra, uważana za boski symbol Magniego. Gwarantuje dwukrotny bonus +15 do sprawności, musi być jednak użyty w dwóch oddzielnych rozgrywkach. Po wykorzystaniu zakresu traci magiczną moc);
    - eliksir pierwszej pomocy;
    - ohydki (10 sztuk);
    - rozgrzewający sweter (granatowy sweter w żakardowe wzory na klatce piersiowej);
    - opakowanie świątecznych wypieków (pierniczki)


    AKTUALIZACJE
    - zakup małego przedmiotu do zaklinania (04.11.2021)
    - otrzymanie +1 punktu do magii zakazanej (04.11.2021)
    - zakup 3 punktów do magii użytkowej i 2 punktów do magii zakazanej (01.12.2021)
    - otrzymanie sygnetu Magniego w urodzinowej loterii (21.01.2022);
    - otrzymanie prezentów z okazji Jul: eliksiru pierwszej pomocy, ohydków (10 sztuk), rozgrzewającego swetra oraz opakowania świątecznych wypieków (29.04.2022)
    - otrzymanie +1 punktu do wiedzy ogólnej (26.06.2022)
    - zakup +2 punktów do magii zakazanej (20.12.2022)
    - zakup +2 punktów do magii runicznej, +2 punktów do magii zakazanej i +1 punktu do magii użytkowej (20.06.2023)
    - otrzymanie +1 punktu do magii użytkowej (20.06.2023)
    - otrzymanie +1 punktu do magii użytkowej (30.09.2023)



    ( oh I know they call me crazy )
    there will be no turning back
    I don't care if things get ugly
    once the word of god is spoken
    there's no way to take it back

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta zaakceptowana
    Nie chcieli Cię rodzice. Nie chcieli Cię kapłani, którym zostałeś oddany na wychowanie. Odrzuciło Cię społeczeństwo – obcy i znajomi – które nie rozumie Twojej potrzeby zjednoczenia się z bogami. A sami bogowie? Odpowiadają na Twoje modlitwy? Czujesz ich bliskość? Myślisz, że chociaż oni Cię nie osierocili? Chyba by nie mogli, nie kogoś tak oddanego sprawie niemal boskiej. Jakichkolwiek nie mieliby jednak dla Ciebie planów, Funi, jesteś szczęściarzem, ponieważ na swojej drodze spotkałeś galdrów takich samych, jak Ty, którym nieobca jest fascynacja magią zakazaną. Jesteś szczęściarzem, ponieważ sam sobie wyznaczasz ścieżki, którymi będziesz kroczył.


    Prezent

    Dopiero rozwijasz swoje skrzydła – jako galdr, jako ślepiec, jako mężczyzna – dlatego, żeby nikt nigdy nie próbował Ci ich podciąć, w prezencie otrzymujesz ode mnie Oko Lokiego. To wyjątkowy amulet, wyjątkowo paskudny, zrobiony jest bowiem ze spreparowanego ludzkiego oka wtopionego w srebrną blaszkę, na której w okręgu, wokół oka, wygrawerowano każdą z run. Amulet pozwala Ci dostrzec to, co na pierwszy rzut oka wydaje się niewidoczne – kiedy znajdujesz się w pobliżu zaklętego obiektu, oko zmienia barwę na całkowicie czarne. Ponadto gwarantuje Ci stały bonus +3 do magii runicznej.


    Informacje

    Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 600 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.