:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
Strona 1 z 2 • 1, 2
31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów
+2
Lasse Nørgaard
Dahlia Tordenskiold
6 posters
Dahlia Tordenskiold
31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:08
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
31.12.2000
Ostatnia noc roku uchodziła za jedną z ważniejszych w kalendarzu towarzyskim. Zawsze pełna muzyki, tańca, szampanem i winem płynąca, roziskrzona fajerwerkami na nocnym niebie, wybuchającymi równo o północy. Każda do siebie podobna, lecz niezapomniana. Noc trzydziestego pierwszego grudnia tego roku miała być nocą szczególną - tym razem wybicie północy oznaczało nie tylko wejście w nowy rok, lecz i nowy wiek, kolejne millenium. Dahlia Tordenskiold zamierzała więc zadbać o to, aby tegoroczny sylwester był wyjątkowy i zapisał się w pamięci znamienitych gości.
Przygotowania trwały od wielu dni, a efekt końcowy niemal w pełni gospodynię przyjęcia zadowalał, choć i tak krążyła po posiadłości, doszukując się najmniejszych defektów; poprawiała ułożenie świeżych kwiatów w wazonach, prosiła gosposię o wymianę bukietu, wypolerowanie luster w złotych ramach raz jeszcze. Natura perfekcjonistki nie pozwalała odpuścić, dopóki nie upewniła się, że wszystko znalazło się na swoim miejscu. Dom Tordenskioldów na tę noc przeniósł się o niespełna osiemdziesiąt lat wstecz, stał się reliktem złotej epoki, by każdy gość na własnej skórze doświadczył tej podróży w czasie.
Wiewiórki dostarczyły zaproszenia do każdego zakątka magicznej Skandynawii; wszędzie tam, gdzie trafiały w ręce licznych gości - przedstawicieli magicznych klanów, osobistości świata polityki, sztuki i biznesu, galdrów wpływowych, utalentowanych i znanych. Przyjęcie oficjalnie miało rozpocząć się o godzinie dwudziestej pierwszej, lecz już wcześniej na galdrów czekali gotowi do pomocy pracownicy. Przy drzwiach wejściowych odbierano płaszcze i sprawdzano zaproszenia, skrupulatnie pilnując, aby nikt spoza listy gości nie dostał się na teren posiadłości i na samo przyjęcie. Następne wskazywano drogę do głównego salonu, która wiodła przez niedługi hol - dzisiejszego wieczoru wyłożony złotym dywanem.. Ze ścian spoglądały na galdrów rozchichotane postaci z zaczarowanych portretów, a rozbrzmiewająca w głębi rezydencji muzyka zachęcała, by przejść dalej.
Sercem przyjęcia stał się główny salon, który zmienił się niemal nie do poznania. Tej nocy dominowały barwy złota, czerni i bieli. Białe były ogromne pióropusze, gdzieniegdzie stały pęki złotych balonów, sofy i fotele obite welurem zaczarowano na głęboką czerń. Na kryształowym żyrandolu rozpalono świece, a sznury pereł oplatały balustradę schodów. Większą część salonu zaaranżowano na parkiet taneczny, przed którym stanął niewielki podest, gdzie czekał już zespół, gotów rozpieszczać gości muzyką na żywo i największymi przebojami lat dwudziestych. W drugiej części salonu, objętej czarami tak, aby rozkoszować się muzyką i móc swobodnie porozmawiać, stanęło kilka okrągłych stołów, przykrytych białymi obrusami; na głodnych i spragnionych czekał szwedzki stół w innej części rezydencji.
Każdemu z gości, przy wejściu do salonu, wręczano lampkę szampana, lecz po wszystkich pomieszczeniach, udostępnionych zaproszonym galdrom, krążyli kelnerzy z kielichami wina, kolejnymi lampkami szampana, kieliszkami akvavitu, szklankami whisky i każdym trunkiem na jaki tylko mieli ochotę.
Na chwilę przed dwudziestą pierwszą sala była już właściwie pełna - lśniły dekoracje, błyszczały materiały, z których uszyto kreacje na dzisiejszy wieczór, w oczach mienił się złocisty szampan, którego lampki ułożono w widowiskową piramidę na jednym ze stołów. Muzyka rozbrzmiewała cicho, spokojnie, na tyle, aby bawić, lecz jeszcze nie zapraszać do tańca.
Niemalże punktualnie na szerokich, krętych schodach wiodących na piętro pojawili się państwo Tordenskiold (cali na biało, oczywiście), aby oficjalnie rozpocząć zabawę w tę wyjątkową noc. Dahlia wybrała na ten wieczór białą suknię, z przylegającego do ciała, zdobionego złotymi nićmi materiału, o wąskiej spódnicy z frędzlami i z odsłoniętymi ramionami; na ramionach miała etolę z futra arktycznych lisów, włosy kazała ufryzować krótko, w modne wtedy fale, tak, by nie sięgały ramion. Złota opaska z diamentami jaką miała na głowie dopełniała całości z biżuterią - pasującą doń bogatą kolią i błyszczącymi w uszach kolczykami. Uśmiechała się do wszystkich promiennie, szczerze zachwycona ich przybyciem i podekscytowana zabawą, która miała zacząć się już lada chwila. Zaciskając palce na lampce szampana wzniosła ją lekko do góry, by wznieść toast.
- Moi mili, jesteśmy szczerze uradowani, widząc was tu wszystkich, tak pięknych i szykownych, zaraz pomyślę, że naprawdę zdołaliśmy przeniesć się w czasie - zaśmiała się, mówiąc głośno i donośnie, aby każdy obecny dobrze ją usłyszał. - Cieszę się, że wszyscy razem uczcimy ostatnią noc w roku i powitamy dwudziesty pierwszy wiek, nowe tysiąclecie. Co przyniesie? To ponoć wiedzą jedynie Norny, lecz istnieje kilka sposób, by przewidzieć przyszłość… Każdy, kto zechce spróbować poznać jej sekrety, niech uda się do saloniku za drzwiami na prawo. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić, więc... nie zwlekajmy. Tańczmy! Zdrowie naszych gości - zawołała, wznosząc lampkę szampana jeszcze wyżej, a krwiście czerwone usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu, zanim posmakowała złocistego trunku. Za sprawą czarów zniknął, kiedy stał się pusty; Dahlia podała zaś dłoń Halvardowi, by ruszyć na parkiet i dać wszystkim innym przykład - nadeszła pora na tańce.
| Oficjalnie zaczynamy zabawę sylwestrową! Zapraszam wszystkich uczestników do pojawienia się na wydarzeniu i wzniesienia z nami pierwszego toastu, zanim przejdziemy do dalszej zabawy i przygotowanych dla Was atrakcji.
Przyjęcie to zabawa przebierana, mile więc widziany jest opis kostiumu - obowiązuje wszak dresscode z lat dwudziestych!
Dla nastroju - podkład muzyczny.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:08
Olaf Wahlberg
Śniegi wisiały nisko nad latarniami, a przekrój ostatniego roku tego wieku opisać wolno jedynie wierszem, ale ciężko jest być dziś lirycznym poetą. Artyści prędzej opowiadali kawały w aplauzie widowiskowego śmiechu cyrkowców, którym po twarzach spływał puder. Oszukańcze towarzystwo zbierało się dostatecznie często, aby nazywać je przyjacielskim, a gęste było niczym bita śmietana, równie nadmuchana i pusta, ale za to jaka słodka i wybitnie kontrastująca z wytrawnym szampanem.
Olaf Wahlberg rok w rok sylwestra spędzał na przyjęciach organizowanych przez małżeństwo Tordenskioldów, traktując je jako swoiste zakończenie i nowy początek. Pierwsze miesiące roku obfite były dla niego w ból i nieprzerwane szaleństwo, do jakiego zdolna doprowadzić była tylko Lykke, gdy głośny rozwód odbił się echem nie tylko na jego reputacji, ale i interesach. Podniesienie się z egoistycznych kolan, które nigdy tak naprawdę nie poczuły chłodu brukowanej ulicy, nie było nader trudne. Odpowiednie przygotowanie i balansowanie na granicach zdawało się sprawdzać kolejny raz, gdy to grzeszki zamknięte w podziemiach Besettelse, kolejny raz nie ujrzały dziennego światła. To jaskrawe latem czyniło z tego miasta istną wylęgarnię spragnionych zimnego szampana oprawców. Olaf skupił się na biznesie, na wzbogacaniu Besettelse w kolejne wiekopomne dzieła sztuki i następne gładkie na ciele kobiety, które zabawiać miały jego gości. Samego siebie traktował niczym wodzireja wyuzdanej przestrzeni, równocześnie pozostając w nim elegancikiem.
Zaproszenie na bal podobny temu, gdzie lata dwudzieste w formie złotego wieku miały zostać okrzyknięte nowym początkiem wyczekiwanego millenium, zdawały się współgrać idealnie z potrzebą szyku i stylu, jaką ten przejawiał od lat. Oczywistym więc wyborem zdawał się czarny frak, który przyjemnie odbijał wszechobecne światło. Pasująca do tego koszula usztywniona z przodu ze zagiętymi rożkami kołnierzyka, doskonale skrojona pod męską sylwetkę, otulona była przez alabastrową kamizelkę z pikowej bawełny przeszywaną srebrnymi nićmi dla oryginalnego elementu i przyozdobiona równie białą muszką. Poprawiając poły niezapinanego fraka rozmyślał jeszcze nad ubraniem gamaszy, wyjątkowo popularnych w latach dwudziestych poprzedniego wieku, lecz z racji tego, że te na celu miały przede wszystkim ochronę buta przed zimnem, tak uznał, że nosząc je w pomieszczeniach, wyglądałby co najmniej idiotycznie. Skrupulatność i dbałość o szczegóły w chorobliwym wręcz perfekcjonizmie nie była mu przecież obca.
Upił ostatni łyk kawy, oczekując, aż jego pani uszykuje się do wyjścia, a gdy ta wyszła z garderób, wyglądając zjawiskowo – milczał, napawając się tym widokiem. Wyjęte wcześniej smukłe białe pudełko skrywało w sobie sznur drogich pereł, wszak przysiągł sobie, że każdego dnia będzie sprawiać jej inny prezent, choćby najmniejszy. Dziś zasługiwała na drogą i oprawioną w srebro biżuterię, ciążącą na szyi.
— Pozwolisz? — zaoferował swoją pomoc w założeniu sznura pereł, nie dopytując o kwestie, czy na pewno tego właśnie pragnie. Był estetą, wiedział przecież, że zgrabna całość będzie doskonale komponować się nie tylko z biżuterią, ale również z przelotnie zostawionym na smukłym karku pocałunku, nim opuścili mieszkanie.
— Jestem przekonany, że będziemy bawić się doskonale, lecz jeśli zechciałabyś wrócić do domu, wystarczy jedno twoje słowo, najdroższa — wspomniał ściszonym tonem do towarzyszącej mu kobiety, gdy tylko zaoferował swoje ramię, aby mogła oprzeć się, pokonując ostatnie kroki do posiadłości Tordenskioldów, która na tę konkretną okazję zamieniła się w istny chicagowski czar. Wahlberg nie spodziewał się, że panna Guldbrandsen chciałaby zakończyć bal przedwcześnie, ale kultura zobowiązywała, aby taką przestrzeń jej zostawić, pozostając w gotowości do ruszenia za nią choćby w najgorsze śniegi. Pomagając Fridzie ściągnąć płaszcz rozejrzał się jeszcze nieznacznie lustrując przybywających gości, którym z przyjemnością kiwał głową, świadom, że na pogawędki przyjdzie jeszcze czas. Pracowników zatrudnionych na tę noc obdarzał z kolei przyjaznym uśmiechem, zachowując wszelkie normy kultury, jaką odznaczał się zawsze, wtedy gdy ktoś patrzył. — Uczestniczyłaś kiedyś w podobnie tematycznym przyjęciu? — zapytał partnerki, spoglądając na nią, gdy tylko ruszyli w przód, odbierając jeszcze powitalny kieliszek szampana.
Tłum powoli napierał na salon, który dziś wyglądał zgoła odmiennie do tego, do czego przyzwyczajony był Olaf, będąc częstym gościem w tej posiadłości, lecz wyczekiwanie rosło, gdy u szczytu schodów pojawiła się para gospodarzy, wyglądająca, rzecz jasna zjawiskowo. Wtedy też, niby instynktownie, jakby w obawie, że ta zaraz ucieknie, dłoń złożył na biodrze Fridy, pozwalając jej przylgnąć do siebie bokiem w nienatarczywym geście, który wyrażać miał, że ta pani jest dziś zajęta jego towarzystwem i nie skorzysta z innego. Przesadna egocentryczna i narcystyczna wręcz zazdrość zawoalowana kulturą, biła z każdego gestu, gdy nasłuchiwał przywitania, ostatecznie oczywiście bijąc brawo, po czym ponownie powracając do talii partnerki, gdy z wysokiego kieliszka upił łyk szampana.
A więc rozpoczął się bal, muzyka rozbrzmiała wesoło, zachęcając do ruszenia w parkiet, by iście szampańsko opływać złotem, nie kusić losu nudą w ostatni dzień roku.
— Jeśli nadto oddawałbym się pracy, wyszepcz mi na ucho, że dziś jestem tu dla ciebie, aby przywołać mnie do porządku. Dobrze? — spytał Fridę, wystawiając w stronę jej dłoń, którą mogłaby chwycić. Nauki pobierane od dziecka pozwalały Olafowi zgrabnie poruszać się w podobnych towarzystwach, wszak maska ubierana w tłumie była wszystkim.
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:16
Frida Guldbrandsen
Wielkie zaspy śniegu nieprzerwanie piętrzyły się za oknami, lecz dniom oddzielających ich od końca roku brak niestety było podobnej stałości, gdy gorzkie rozczarowania nieporozumień krążyły wokół Jul niczym stado wygłodniałych sępów. Obecność byłej żony Olafa w przestrzeni mieszkalnej, której Guldbrandsen wciąż nie zdążyła jeszcze sobie w pełni oswoić, zatruwała spokój myśli i podsycała narastające rozdrażnienie, które nie znajdowało swojego ujścia, gdy zachowywała dla siebie kąśliwe komentarze odnośnie tej zionącej absurdem sytuacji i gdy w milczeniu wspinała się na szczyty wspaniałomyślności, by tolerować obecność upadłej baletnicy w mieszkaniu w samym sercu miasta. Nie wiedziała czego właściwie powinna się spodziewać po przyjęciu organizowanym przez, jak się okazało, drogich przyjaciół Wahlberga - nie wiedziała również czego właściwie powinna się spodziewać po nich samych, nie zaznawszy luksusu wcześniejszego ich poznania, pomimo zażyłości, jaka podobno od wielu lat łączyła jej towarzysza z wielce szykownym małżeństwem Tordenskioldów. Sącząc półwytrawne pinotage cinsault i nakazując samej sobie wykrzesać należyte w przypadku podobnej uroczystości pokłady entuzjazmu, szykowała się w zaciszu garderoby, fryzując włosy w modne w latach dwudziestych fale i podpinając je tak, by wyglądały na krótsze niż w rzeczywistości były, sięgając nie dalej niż ramion, nim przywdziała ozdobną opaskę z wysadzanym diamentami i perłami piórkiem. Odrobiną różu nadała alabastrowej cerze zdrowego rumieńca, komponującego się idealnie z otwierającymi oko kreskami i ustami naznaczonymi burgundową szminką - tą samą, którą miała na sobie w restauracji Fjeskall pierwszego grudniowego wieczora. Zanurzyła ciało w chłodnej w dotyku sukience, a srebrzyste frędzle zawirowały wdzięcznie, gdy wciągała cienkie ramiączka na zarysowane wyraźnie obojczyki, które tej nocy miały pozostać odsłonięte, podobnie jak i smukłe łopatki nieprzykryte wyciętym głęboko dekoltem z tyłu.
- Czy mógłbyś mi pomóc z zapięciem? - spytała po wyjściu ze swojej świątyni próżności, z uśmiechem zadowolenia przyjmując taksujące ją od góry do dołu spojrzenie Wahlberga, nim odwróciła się, prosząc, by oprócz sznura pereł pomógł jej również z połami sukienki, pomiędzy którymi wciąż widoczna była naga skóra i delikatna koronka srebrzystego pasa do pończoch. Naszyjnik okazał się być cięższy niż sądziła; uniosła dłoń i pogładziła gładkie perły, nim odwróciła się ponownie twarzą w stronę Olafa. - Są przepiękne, dziękuję - szepnęła, wspinając się na palce srebrnych pantofli, by na kilka krótkich chwil opleść jego szyję dłońmi i złożyć na jego ustach przeciągły pocałunek. Nim cofnęła się na powrót, ujęła jeszcze w palce brzegi białej muszki i poprawiła jej ułożenie. Tak przygotowani, opuścili apartament przedwcześnie, by Wahlberg mógł jeszcze przed sylwestrowymi celebracjami zaspokoić swoje niepohamowane pragnienie odwiedzenia Besettelse.
Najchętniej wróciłabym do domu, który wolny będzie od duszącej obecności Lykke. Słowa same rozbłysły we wnętrzu jej głowy niczym neon, zacisnęła jednak usta i ułożyła je w olśniewający uśmiech, przypominając samej sobie, że to przecież miał być jeden z najprzyjemniejszych wieczorów w roku i nic ani nikt nie miał prawa tego zepsuć.
- Wątpię, bym musiała korzystać z tego prawa, niemniej jednak jestem za nie wdzięczna - odparła podobnym, przyciszonym głosem, wsuwając dłoń pod męskie ramię i obejmując je w drodze w górę stopni prowadzących do drzwi wejściowych, za którymi powitał ich zupełnie inny świat. Zsunęła z ramion płaszcz podszyty futrem, odsłaniając połyskujące srebrem rękawiczki sięgające powyżej łokci i rozejrzała się niespiesznie po przepastnym wnętrzu ociekającym bogactwem i przepychem charakterystycznym dla ryczących lat dwudziestych - i jak się spodziewała, charakterystycznym również dla Tordenskioldów cieszących się nieprzerwanie mianem najbogatszego klanu w całej magicznej Skandynawii. - Uczestniczyłam, choć ten temat jest dla mnie nowością - odpowiedziała, sięgając po kieliszek szampana, lecz nie zamierzała rozwijać szerzej myśli ani opowiadać o tym u kogo i na jakim przyjęciu bawiła, wciąż w tajemnicy utrzymując personalia poprzednich jej patronów i szczegółów decyzji, które pomagała im podejmować, zdając się na łaskę wszechwiedzących Norn.
Wraz z pozostałymi gośćmi przemieścili się do sali, która miała dziś stanowić epicentrum rozpustnych zabaw, a Guldbrandsen przyciągnięta nienachalnym gestem, ulokowała własną dłoń na dłoni spoczywającej na jej biodrze i przylgnęła do boku Olafa niczym najprawdziwsze, szczęśliwe ze swojego losu trofeum. Słowa gospodarzy, szczęśliwie wolne od wielkich, patetycznych przemów, do jakich niektórzy mieli dość niefortunne skłonności przy okazji końca roku, przyjęte zostały z entuzjazmem, któremu zawtórowała, wznosząc toast i pozwalając, by pusty kieliszek rozpłynął się w eterze nim uniosła spojrzenie ku piwnym oczom i przez kilka uderzeń serca po prostu chłonęła ciepło ich spojrzenia.
- Bez obaw, stanę dziś na straży twojego prawa do rozrywki - wyrzekła z pełnym przekonaniem, wszak to nie Wahlberg dźwigał na swoich barkach obowiązki gospodarza, to nie on zmuszony był bawić zgromadzonych tu gości jak podczas niedawnego wernisażu. - Niech ta noc będzie tylko nasza, niczyja inna - wypowiedziała swoje życzenie przyciszonym, choć doskonale dla niego słyszalnym głosem, ujmując jego dłoń i dając się pokierować w wybranym przez niego kierunku; wiedziała doskonale, że nim przejdą na parkiet, by wirować wśród innych par, Olaf zechce wymienić uprzejmości z pokaźnym gronem osób, w końcu to tu zgromadzona była śmietanka towarzyska Midgardu. - Czy powinnam coś wiedzieć o dzisiejszych gospodarzach nim ich poznam? - spytała jeszcze, bez problemu odnajdując w tłumie biel sukni, która podkreślała nieskazitelną, posągową urodę Dahlii, która w tym momencie wydawała się być po prostu zbyt perfekcyjna, by mogła być zwyczajnym człowiekiem z krwi i kości.
Sohvi Vänskä
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:17
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Składając inwitację w rękach eleganckiego kamerdynera oddelegowanego do zaszczytnego obowiązku weryfikacji przychodzących, podając mu ją dłonią obleczoną w czarną, satynową rękawiczkę sięgającą pod rękaw grubego futra do zgięcia łokcia, ciemnym spojrzeniem zdawała się prawie stawiać mu zuchwałe wyzwanie – jakby oczekiwała, że pod uprzejmym uśmiechem i równo ułożoną muszką chował zdziwienie jej obecnością, w dodatku pozbawioną towarzystwa męża. Obserwowała, jak młody, przystojny mężczyzna spogląda na wysublimowaną – małostkowo przebraną, jak sobie wyobrażała z tym gorszą satysfakcją – listę nazwisk, sunąc spojrzeniem niżej, niżej, do dumnego Vanhanen, z którego estymy korzystała dzisiaj, być może, po raz ostatni. Nadchodził wprawdzie nie tylko nowy rok, ale nowe wspaniałe milenium, a ona coraz silniej pragnęła zrzucić wreszcie z siebie przyciasne jarzmo dotychczasowych zobowiązań, zrzucić z siebie niewygodną tożsamość Sohvi Vanhanen jak wąż zrzucający skórę niezdolną dłużej pomieścić jego splotów. Nie wiedziała, co czekało ją później, jednak wychodząc dzisiejszego wieczoru z domu, w którym spoczywały milczące ruiny jej dogorywającego małżeństwa, czuła się spokojna, zdecydowana złapać przyszłość bezceremonialnie i śmiało za gardło, by wycisnąć z niego dla siebie najsłodsze obietnice. Nierozważnie pewna, wszak nie robiła tego przecież po raz pierwszy.
Głęboka czerwień malowanych ust rozciągnęła się w lekkim, powściągliwie wdzięcznym uśmiechu, kiedy życzono jej udanej zabawy, zapraszając w głąb rozciągającego się dalej obszernego holu, w którym pozwoliła służbie zsunąć ze swoich nagich ramion ciepłe futro srebrzystych lisów, odsłaniając prostą sukienkę z głębokim dekoltem, brokatowy migot czarnego materiału mieniącego się subtelnie przy każdym ruchu, szeleszczącego wokół łydek lżejszym wykończeniem komponującym z czarnym puchem piór przyczepionych do wysadzanej onyksami srebrnej spinki ciążącej nad skronią, na precyzyjnych falach ułożonych skrupulatnie włosów. Srebrzysty łańcuszek eleganckiej opaski połyskiwał, odbiegając od niej, przepasując subtelnie jasne czoło nad ciemną linią spokojnych brwi, ponad ciemnym spojrzeniem skrzącym się od bogatego blichtru oglądanej wystawności. Czarne kamienie zanurzone w srebrnej oprawie spływały również ciężkimi kroplami z płatków jej uszu; smukłej szyi nie zdobiło nic, prócz pigmentu charyzmatycznego pieprzyka na karku, szczególnego faworyta miękkich ust przeszłych kochanek (pieszczoty męża zdawały się zawsze uporczywie i bezwzględnie omijać miejsca najbardziej domagające się uwagi).
Dahlia Tordenskiold wyglądała – jak zawsze – olśniewająco; przystając ponad tłumem zebranych osobistości, jaśniała swoją doskonałością, przyciągając uwagę jak skra pociągająca ćmie instynkty – dopiero kiedy wzniosła kieliszek z zapraszającą do zabawy puentą, a powietrze zadrżało od okrzyków zadowolenia i jednogłośnej zgody, Sohvi, powściągliwie nieruchoma pośród ludzi, przeniosła spojrzenie na Halvarda sprowadzającego swoją żonę po schodach na parkiet. Podniosła szampan do ust z pewnym opóźnieniem, zakrywając krawędzią szkła subtelny uśmiech, schodząc wraz z pozostałymi na dalszy, spokojniejszy plan, w tłumie odnajdując kelnera, by wymienić szampan na bliższe jej gustom wino; nie miała zamiaru się dzisiaj oszczędzać – ostatniego dnia starego wieku, ostatniego dnia Sohvi Vanhanen.
Głęboka czerwień malowanych ust rozciągnęła się w lekkim, powściągliwie wdzięcznym uśmiechu, kiedy życzono jej udanej zabawy, zapraszając w głąb rozciągającego się dalej obszernego holu, w którym pozwoliła służbie zsunąć ze swoich nagich ramion ciepłe futro srebrzystych lisów, odsłaniając prostą sukienkę z głębokim dekoltem, brokatowy migot czarnego materiału mieniącego się subtelnie przy każdym ruchu, szeleszczącego wokół łydek lżejszym wykończeniem komponującym z czarnym puchem piór przyczepionych do wysadzanej onyksami srebrnej spinki ciążącej nad skronią, na precyzyjnych falach ułożonych skrupulatnie włosów. Srebrzysty łańcuszek eleganckiej opaski połyskiwał, odbiegając od niej, przepasując subtelnie jasne czoło nad ciemną linią spokojnych brwi, ponad ciemnym spojrzeniem skrzącym się od bogatego blichtru oglądanej wystawności. Czarne kamienie zanurzone w srebrnej oprawie spływały również ciężkimi kroplami z płatków jej uszu; smukłej szyi nie zdobiło nic, prócz pigmentu charyzmatycznego pieprzyka na karku, szczególnego faworyta miękkich ust przeszłych kochanek (pieszczoty męża zdawały się zawsze uporczywie i bezwzględnie omijać miejsca najbardziej domagające się uwagi).
Dahlia Tordenskiold wyglądała – jak zawsze – olśniewająco; przystając ponad tłumem zebranych osobistości, jaśniała swoją doskonałością, przyciągając uwagę jak skra pociągająca ćmie instynkty – dopiero kiedy wzniosła kieliszek z zapraszającą do zabawy puentą, a powietrze zadrżało od okrzyków zadowolenia i jednogłośnej zgody, Sohvi, powściągliwie nieruchoma pośród ludzi, przeniosła spojrzenie na Halvarda sprowadzającego swoją żonę po schodach na parkiet. Podniosła szampan do ust z pewnym opóźnieniem, zakrywając krawędzią szkła subtelny uśmiech, schodząc wraz z pozostałymi na dalszy, spokojniejszy plan, w tłumie odnajdując kelnera, by wymienić szampan na bliższe jej gustom wino; nie miała zamiaru się dzisiaj oszczędzać – ostatniego dnia starego wieku, ostatniego dnia Sohvi Vanhanen.
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:19
Anne-Marie Ahlström
Były noce, których nie wypadało spędzać samemu.
Lecz zamiast spędzać to w gronie rodzinnym, wśród ciepłych ścian posiadłości pod Malmö, Anne-Marie zdecydowała się na odbycie szaleńczej wędrówki ku bramom posiadłości Tordenskioldów, rodziny, do której ojciec jej pewnie wolałby się nie odzywać. Co jednak poza zwyczajną kuratelą ojca, nie powinno go właściwie obchodzić. Ostatnimi czasy, kiedy sam tatuś zdecydował o czymś za nią, można było zauważyć próbę wprowadzenia Ahlströmów i Eriksebnów w bramy lepszych relacji rodowych. Szkoda tylko, że wszystko to zakończyło się jej powrotem do pierwotnego nazwiska, wygonieniem Gaute z ich wspólnego, ofiarowanego im w ramach prezentu weselnego mieszkania i tylko podsyceniem wszystkiego tego, co do tej pory wydawało się kwaśne.
Anna już dawno zdjęła jednak barwy żałobne po relacji z mężem, właściwie, może ubrała je jedynie na pogrzeb. Teraz dobrze wiedziała, że nowy rok musiał dać jej nowe szanse na poukładanie swojego życia i Odyn jej świadkiem - jeżeli rok ten miała zacząć u boku swojej cholernej matki, która krzywymi spojrzeniami sugerowała tylko brak godziwości instytucji rozwodu, to wolała nawet spędzić wieczór ten w obecności ludzi politycznie nieprzychylnym Ahlstromom. Może był to pierwszy przejaw młodzieńczego buntu, który przez tłamszącego ojca objawiał się z odpowiednim opóźnieniem, a może… A może to nie ostatni tego wieczora, skoro Anne-Marie zdecydowała się na dobór kreacji w czasach minionych uchodzący za iście kontrowersyjny?
Jednak kto siać kontrowersje w domu tak konserwatywnego rodu, jak nie przedstawicielka rodziny Ahlström? Skrzypaczka w końcu musiała pojawić się w spodniach i o ile można było spodziewać się po niej większej ilości nawiązań do kultury klasycznej krajów dalekowschodniej Azji… I tym razem obecność ich mogła robić pewne wrażenie. Długa za kolano kreacja z chińskim kołnierzykiem nie była czymś, czego można było spodziewać się po dystyngowanej damie, szczególnie jeżeli pomiesza się to z szerokimi, obszernymi spodniami, które nosiła pod spodem. Wszystko zachowano w odcieniach czerni i bieli, jakby sama zaproszona spodziewała się, że barwy te królować będą w dzisiejszym repertuarze sukienek i fraków. Perłowa spinka w ułożonych na dawną modłę, przyciętych do ramion włosach, była elementem uroczo wiążącym się z jej obcasami, nad którymi, zaraz na nogawkach, wyszyto srebrzysto połyskujące, pojedyncze żurawie. Chyba ulubiony jej motyw.
Gdy sama Dahlia, zapewne najpiękniejsza kobieta na całej sali wzniosła toast, Anne-Marie również uniosła kieliszek do góry, by po chwili upić z niego kilka drobnych łyków. Dzisiejszego wieczora liczyć chciała, że być może powróci do studenckich nawyków, gdy to zażyje coś dziwacznego z losowego talerzyka czy z losowej fiolki prosto do ust. Liczyła, że nawet Tordenskioldowie potrafili się bawić, a same lata dwudzieste, na które stylizowane pozostawały zarówno ich stroje, jak i cały wystrój sali, pozwolą poczuć się w całości. Artyści tacy jak ona w tamtych latach z pewnością zażywali. Wystarczyło popatrzeć na obrazy. Albo posłuchać muzyki jazzowej. Taka abstrakcja nie mogła wyjść z niepodsyconego umysłu.
Przystanąwszy gdzieś w pobliżu
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:20
Halvard Tordenskiold
Nie godziło się, by sylwestrowa noc, szczególnie ta tegoroczna, obciążona potężnymi oczekiwaniami wkroczenia w nowe millenium z wielkimi nadziejami, upływała pod batutą czyjąkolwiek inną niż Tordenskioldów, dla których - można by rzec - wielopokoleniową tradycją już było branie na swoje barki ciężaru organizacji najhuczniejszych z przyjęć przeznaczonych dla ścisłej śmietanki towarzyskiej Midgardu. Halvard musiał przyznać, że Dahlia wraz z dniem ślubu przyjęła rolę wprawnej organizatorki z wyjątkową gracją, która tylko na każdym kroku utwierdzała go w przekonaniu, że decyzja o ożenku z panną Hallström była decyzją wybitnie udaną i jedyną słuszną. Godził się więc na każdy możliwy pomysł swej małżonki, niezależnie od tego jak ekstrawagancki czy kosztowny miał się okazać i choć po powrocie z pracy przez wiele dni dzielących Jul od końca roku zaciskał szczęki w niemym niezadowoleniu, gdy armia cichych bohaterów zatrudnionych do pracy przy przyjęciu kręciła się po parterze w gorączkowych przygotowaniach, wykradając z domostwa upragnioną ciszę i spokój, tak efekty zbiorowych starań były w pełni wymierne, a każdy nawet najdrobniejszy szczegół został dopięty na ostatni guzik jeszcze na długo przed przybyciem pierwszych gości.
Biały frak, idealnie komponujący się z kreacją pani Tordenskiold (jak również i przez nią wybrany), leżał na Halvardzie w sposób niepozostawiający żadnych złudzeń co do tego, że najlepszy z midgardzkich krawców spędził nad nim niejedną bezsenną noc, do serca biorąc sobie nie tylko kwotę, na jaką opiewał wręczony mu weksel, ale i rangę samego wydarzenia. Ostatnie chwile ciszy przed burzą; sącząc dwudziestoletnią whisky, siedział na szezlongu w przepastnej garderobie i z krótkim uśmiechem unoszącym kąciki ust, obserwował jak Dahlia wsuwa na smukłe ciało biel delikatnego w dotyku materiału, którego kroju dopełniła dobrana specjalnie na tę okazję biżuteria. Oferując jej swe ramię, gdy nastała pora powitania gości, zaprowadził ją ku szczytowi schodów, gdzie pozwolił grać jej pierwsze skrzypce w nadawaniu tonu zgromadzeniu możnych i eleganckich - sylwestrowa noc była wszak efektem jej starań i ciężkiej pracy, którą pragnął należycie uhonorować. Uniósł kieliszek szampana, by zawtórować jej w toaście rozpoczynającym celebracje, po czym obdarzył zgromadzonych gości swoim najbardziej czarującym, wypracowanym przez lata uśmiechem przylegającym do jego twarzy niczym druga skóra. - Zdrowie naszych gości i zdrowie mojej cudownej małżonki, Dahlii, która, jak zdążycie niebawem się przekonać, przeszła samą siebie w organizacji dzisiejszego przyjęcia - rozwinął toast, posyłając pani Tordenskiold przeciągłe spojrzenie zwieńczone pełnym zadowolenia uśmiechem. - Rozpocznijmy więc wieczór tańcem - bawcie się, radujcie, zażywajcie nektaru i ambrozji i pamiętajcie, że przez całą noc pozostajemy do waszej dyspozycji - nie musiał podnosić tonu, gdy głos jego pozostawał doskonale słyszalny dla znajdujących się w salonie głównym gości, a akustyka zapewniona przez wysokie stropy rezydencji tylko wzmacniała każde z jego słów. Opróżniony kieliszek zniknął bezpowrotnie, a on sprowadził ostrożnie swą żonę ze schodów i poprowadził ją na parkiet, gdzie wraz z innymi, wirującymi wdzięcznie w rytm epokowej muzyki parami, rozpocząć mieli najprawdziwszy bal.
Nigdy nie potrafił oprzeć się pokusie tańca z Dahlią, która od pierwszych chwil ich znajomości, od pierwszego razu, gdy przed laty spostrzegł ją na lodowisku, potrafiła oczarować go każdym swym ruchem przywodzącym na myśl nie tyle najzdolniejsze primabaleriny, co najprawdziwsze nimfy, zbyt hipnotyzujące i zbyt eteryczne, by mogły być prawdziwe. Ostatnie takty utworu wybrzmiały zdecydowanie zbyt szybko, lecz jako organizatorzy nie mogli dać się porwać muzyce i zapomnieć o swoich obowiązkach; z lekkim rozczarowaniem, wyczuwalnym zapewne tylko dla doskonale znającej go Dahlii, odsunął się od niej. - Powitajmy gości osobiście, nim w pełni damy się porwać sylwestrowej rozpuście - wyrzekł przyciszonym głosem, schyliwszy się do jej dłoni, na której wierzchu złożył przelotny pocałunek, nim zaproponował jej własne ramię, by ruszyć pomiędzy kolejnymi parami. - Czy twoja siostra przyszła dziś tu sama? - spytał Dahlii, dostrzegając gdzieś w tłumie jasne włosy Liselotte, która jednym haustem opróżniała właśnie kieliszek trunku. Nie skomentował tego, choć pozwolił małżonce podążyć za jego spojrzeniem, nie pełnym nagany, a nieco zatroskanym - młoda Hallströmówna była najbliższą rodziną jego drogiej małżonki, a więc była i rodziną jego własną. Kolejne ich kroki skierował ku
- Drogie panie, rad jestem, że postanowiłyście dołączyć do nas w dzisiejszych celebracjach - powitał je kurtuazyjnym skinieniem głowy, pewien, że Dahlia bez większych problemów podejmie towarzyskie rozmówki, w których sam nigdy jej nie dorównywał. - Sohvi, nie miałem jeszcze sposobności podziękować osobiście za wybawienie mojej drogiej Dahlii z opresji, proszę więc przyjąć moje najserdeczniejsze wyrazy wdzięczności - zwrócił się do ciemnowłosej, pewien tego, że miała świadomość, że jego wdzięczność bywała wyjątkowo wymierna, a on sam, w niewypowiedziany sposób, stał się poniekąd jej dłużnikiem. Krótki uśmiech wygiął usta, do głowy powróciły wspomnienia niejasnej i niezrozumiałej rozmowy z małżonką, dodatkowo umotanej w lepką sieć skandalicznych plotek otaczających postać pani Vanhanen. Ile było w tym wszystkim prawdy, a ile gołego pustosłowia?
Lasse Nørgaard
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:25
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Ucieczka przed starszym bratem i jego narzeczoną okazała się być porównywalna do ucieczki z Fort Nordkinn, choć bezsprzecznie wymagała dłuższego i dokładniejszego przygotowania. Oddzielił się od nich już przy wejściu, tuż po tym jak odebrano ich płaszcze. Malthe był zajęty rozmową z którymś z młodych Hallströmów, podczas gdy Josefine kręciła się w między znajomymi, cała rozświergotana w swoich piórach i perlach. Gdy już znalazł się sam gdzieś między jedną grupą odlegle znajomych mężczyzn rozmawiających o słynnych biznesach a kelnerem, od którego wziął kieliszek, nie patrząc mu w oczy, w nadziei na to, że może go nie zapamięta i pozwoli wziąć drugi, zdał sobie sprawę z tego, iż nie do końca wie, dlaczego był tutaj nie tyle z bratem, co dlaczego był tutaj w ogóle. Dla Dahlii – to na pewno, chociaż wątpił, by przyjaciółka zauważyła jego nieobecność, tańcząc w ramionach swojego męża; dla towarzystwa – to być może, w końcu obiecał matce, że nie będzie odgradzał się od ludzi i że zacznie pokazywać się częściej w odpowiednich kręgach; dla siebie – w to wątpił szczerze, bo choć na początku wizja przyjęcia wydawała się nader przyjemna, teraz podekscytowanie zaczęło psuć się i czernieć, zamieniając w kwasowy posmak stresu. Pierwsze drgania lęku ustały w gardle niczym ość, a pierwszy łyk szampana pozostawił na podniebieniu gorzki nalot alkoholu. Gładki, dźwięczny głos Dahlii i jej wzniosła mowa nie zadziałały tym razem pokrzepiająco, choć Lasse uśmiechnął się w swój kieliszek, nim uniósł go w geście grzecznego toastu. Gospodarze wyglądali jak zwykle olśniewająco, niczym dwie wyrwane z epoki gwiazdy kina, choć bez wątpienia to pani domu stanowiła główny obiekt podziwów i zainteresowań.
Gdy goście ruszyli na parkiet, Lasse przełknąć musiał krótkie ukłucie żalu i szybko znaleźć sobie zajęcie, które oderwałoby jego myśli od tego, jak głośna była teraz jego słabość i jak uporczywie ciążyła mu hebanowa laska u boku. Oparłszy się o ścianę, pozwolił sobie na kilka minut bacznego obserwowania co bardziej znajomych gości – poza kilkoma kuzynami, grupą eleganckich koleżanek Dahlii i jednym znajomym Halvarda, którego kojarzył ze wspólnych polowań, a który urodą przypominał skrzyżowanie jastrzębia z salamandrą, Lasse dostrzegł wysoką, dumną sylwetkę Olafa Wahlberga i smukły zarys Fridy, która jeżeli nadal robić miała za jego trofeum, była przynajmniej trofeum zjawiskowym. Säde Landsverk była dziś zaskakująco w pełni ubrana i jak zwykle łatwa do wyłapania w tłumie – proste plecy, równy profil, błysk profesorskiej nagany na stałe przyklejony do ciemno oprawionych oczu. Pod ścianą nieopodal orkiestry stał chłopak, którego widział już w posiadłości – przystojny, ciemnowłosy i widocznie znudzony nawet w otoczeniu złota, bieli i piór. Oględziny skończyły się dość niefortunnie, bo nagłym, niemal śmiertelnym zawałem serca, gdy wzrok natrafił na twarz niewygodnie znajomą w swoich rysach; ładną twarz, twarz o ciemnych surowych oczach i malowanych na czerwono ustach. Sohvi Vanhanen nie była osobą, której spodziewał się w salonie swojej przyjaciółki, choć być może oboje powinien zacząć przyzwyczajać się do jej obecności w najmniej odpowiednich miejscach. Gdy uświadomił sobie, iż patrzy na nią zbyt długo, uciekł wzrokiem w stronę jednego z długich, wysokich luster. Z odbicia patrzył na niego ktoś o wiele mniej przerażony, młody mężczyzna o gładko ogolonej twarzy, ubrany w czekoladową kamizelkę i spodnie, zgodnie z ówczesną modą prążkowane złotą nicią oraz białą koszulę o francuskich mankietach ozdobionych parą jadeitowych spinek – pamiątką po dziadku. Rozpiął kilka guzików przy kołnierzu, poluzowując jednocześnie lekki materiał jedwabnej apaszki zawiązanej nonszalancko wokół szyi. Niechętnie odstawił pusty kieliszek na jedną z tac, przesunął dłonią po włosach, czując, jak kilka kosmyków wypada z zaczesanego do tyłu ładu i przez kilka uciążliwych metrów tego krzyczącego o pieniądzach salonu rzucił szeroki uśmiech swojej gospodyni. Musiał być dziś lepszą wersją siebie, nieważne z jak głębokiej ciemności miałby ją wyciągać.
Gdy goście ruszyli na parkiet, Lasse przełknąć musiał krótkie ukłucie żalu i szybko znaleźć sobie zajęcie, które oderwałoby jego myśli od tego, jak głośna była teraz jego słabość i jak uporczywie ciążyła mu hebanowa laska u boku. Oparłszy się o ścianę, pozwolił sobie na kilka minut bacznego obserwowania co bardziej znajomych gości – poza kilkoma kuzynami, grupą eleganckich koleżanek Dahlii i jednym znajomym Halvarda, którego kojarzył ze wspólnych polowań, a który urodą przypominał skrzyżowanie jastrzębia z salamandrą, Lasse dostrzegł wysoką, dumną sylwetkę Olafa Wahlberga i smukły zarys Fridy, która jeżeli nadal robić miała za jego trofeum, była przynajmniej trofeum zjawiskowym. Säde Landsverk była dziś zaskakująco w pełni ubrana i jak zwykle łatwa do wyłapania w tłumie – proste plecy, równy profil, błysk profesorskiej nagany na stałe przyklejony do ciemno oprawionych oczu. Pod ścianą nieopodal orkiestry stał chłopak, którego widział już w posiadłości – przystojny, ciemnowłosy i widocznie znudzony nawet w otoczeniu złota, bieli i piór. Oględziny skończyły się dość niefortunnie, bo nagłym, niemal śmiertelnym zawałem serca, gdy wzrok natrafił na twarz niewygodnie znajomą w swoich rysach; ładną twarz, twarz o ciemnych surowych oczach i malowanych na czerwono ustach. Sohvi Vanhanen nie była osobą, której spodziewał się w salonie swojej przyjaciółki, choć być może oboje powinien zacząć przyzwyczajać się do jej obecności w najmniej odpowiednich miejscach. Gdy uświadomił sobie, iż patrzy na nią zbyt długo, uciekł wzrokiem w stronę jednego z długich, wysokich luster. Z odbicia patrzył na niego ktoś o wiele mniej przerażony, młody mężczyzna o gładko ogolonej twarzy, ubrany w czekoladową kamizelkę i spodnie, zgodnie z ówczesną modą prążkowane złotą nicią oraz białą koszulę o francuskich mankietach ozdobionych parą jadeitowych spinek – pamiątką po dziadku. Rozpiął kilka guzików przy kołnierzu, poluzowując jednocześnie lekki materiał jedwabnej apaszki zawiązanej nonszalancko wokół szyi. Niechętnie odstawił pusty kieliszek na jedną z tac, przesunął dłonią po włosach, czując, jak kilka kosmyków wypada z zaczesanego do tyłu ładu i przez kilka uciążliwych metrów tego krzyczącego o pieniądzach salonu rzucił szeroki uśmiech swojej gospodyni. Musiał być dziś lepszą wersją siebie, nieważne z jak głębokiej ciemności miałby ją wyciągać.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:27
Kjall Forsberg
Chociaż przychodził sam, nie czuł się samotny. Wydarzenia towarzyskie traktując jako miły obowiązek, który miał jeden cel - podkreślenie własnej obecności w tym świecie. W ten sposób zaznaczał niekrzykliwą, stroniącą od atmosfery skandalu, obecność.
Kjall Forsberg przybył na zaproszenie, zgodnie z życzeniem gospodarzy, ubrany w kanonie tematyki przyjęcia. W strojach formalnych czuł się dobrze, jakby został stworzony do roli, którą mu narzucały. Nabzdyczonego jegomościa, który połknął kij i nie był w stanie naginać nawet wyuczonej etykiety. Biała koszula, dopasowany frak, mucha, pas hiszpański, skórzane buty. Kjall Forsberg wydawał się być żywcem wycięty z poprzedniej epoki.Jeszcze smuklejszy i jakby wyższy niż zazwyczaj. W jego stroju nie mogło zabraknąć drobiazgów, w postaci biżuterii, z którą nigdy się nie rozstawał. Odrobina ekstrawertyzmu, z której nigdy nie był w stanie zrezygnować, nawet gdy chłód dopieszczał palce groźbą odmrożeń. Ta jednak [biżuteria] tak do niego przywarła, że nie sprawiała wrażenia zbyt krzykliwej i niedopasowanej. Była częścią jego wizerunku. Jak wężowe oko, długie, jasne włosy czy czarujący uśmiech. Charakterystyczna, pajęcza brosza ofiarowana przez dziadka wspinała się po gałązce - wszystko to przytwierdzone w lewej klapie fraka srebrzyło się na tle ciemnego materiału. Byłby niekompletnie ubrany, gdyby nie zabrał kilku sygnetów okalających jego palce w formę przywołującą w skojarzeniach kastet oraz mahoniowej laski z inkrustowaną, srebrną, kulistą rękojeścią, której wzór ukrywał się pod jego dłonią. Zwracał uwagę na takie detale. O ile płaszcz z szalem i elegancki cylinder oddał zaraz przy wejściu, o tyle laski się nie pozbył. Nie była mu potrzebna, ale lubił stylowe dodatki, które przyciągały spojrzenia. Przyjęcie w konwencji lat 20’ dodawały mu jeszcze jeden pretekst do tej lekkiej przesady, którą wielbił.
Wymienił kilka kurtuazyjnych przywitań i uśmiechów, dokładnie notując w pamięci kto dostąpił wraz z nim zaszczytu spędzenia tego wieczoru i przywitania nowego millenium wraz z państwem Tordenskiord. Lubił obracać się w szanownym gronie bogaczy i znanych osobowości, nawet jeśli z niektórymi było mu zupełnie nie po drodze. Blask znamienitych nazwisk dodawał splendoru jego własnemu. Próżność dodawała jego sylwetce nieco więcej dostojności i pewności siebie. W tym otoczeniu czuł się niemal jak foka w morzu.
Zgarnął po drodze lampkę szampana zwilżając w nim usta z chwilą, gdy gospodyni wzniosła toast.Wszystko wydawało się być idealnie wyreżyserowane. Takie, jakie być powinno. Formalne, oficjalne i przemyślane. Śledził taniec od czasu do czasu zerkając ponad to, co działo się na parkiecie. Z całą pewnością nie był jedynym samotnym kawalerem uczestniczącym w tym wydarzeniu.
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:27
Lykke Rønneberg
Zamknięte na głucho okienne żaluzje dławią ledwie przedzierające się leniwie światło wschodzącego dnia, mającego być tym ostatnim w piekielnym roku nieszczęść i cierpień, wypełnionych ponurą, dławiącą samotnością i niezrozumieniem. Bynajmniej teraz, kiedy otwiera oczy ze snu, przecierając je drobnymi piąstkami dłoni, w pierwszym swobodnym i świadomym oddechu, choć myśli wiją się i niebezpiecznie dlań splatając wspomnienia tłuką gdzieś wewnątrz - to ten sam oddech przynosi dlań niejaką ulgę, jak gdyby wraz z świadomością końca i nadchodzącego nowego roku początku - wszystko, co przeszłe mogło zostać z niej wydarte, miejsce przygotowując temu lepszemu, które przecież może nadejść, jeśli tylko odnajdzie w sobie zapomnienie i siłę w pewności swej zamienionej, odartej już z masochizmu siebie.
W nadchodzącym roku postanawia być silną.
Nie rusza już jej nawet kreślone tak niepowściągliwie apodyktycznie i władczo, tonem pełnym niechlubnej oceny jej przewin i wymuszenia przeprosin zaproszenie Halvarda, które w napływającej nań wściekłości krwi wzburzonej rzuciłaby najpewniej jeszcze wczoraj w rozpalone zaklęciem płomienie, dzisiaj mając zupełnie gdzieś ciążący w głębi słów domyślnik. Nie ruszają jej nawet skryte pod powłoką słów manipulacje i kłamstwa byłego męża.
Jest uparta.
Nawet kiedy przełyka z niesmakiem napływającą gdzieś w głąb gorycz wypominanej masochistycznie porażki, którą sama swą całą istotą była. Zapija ją czarną, niczym odchodząca w niebyt noc kawą, nie z wściekłości ale własnej dumy tnąc na części ofiarowaną niby w prezencie sukienkę w eleganckim pudle, mających się na nią otworzyć nieszczęść, które rozrzuca w szale na ziemi zaraz przy swoim łóżku. Jest silną, spędzając długie godziny na doborze odpowiedniej sukni i nienagannej własnego oblicza kreacji. A co najważniejsze - jej uśmiech, gdy wchodzi do głównego salonu posiadłości Tordenskioldów zdaje się być nieskazitelnie pewny i szczery. W bieli opinającej ciasno sylwetkę, przylegającej doń niczym druga skóra sukni do ziemi z okalającymi ją filuternie frędzlami jej wysoka postać sprawia wrażenie jeszcze wyższej, w żaden najmniejszy sposób nie mogąc pozostać niezauważoną. Wita się w delikatnym uśmiechu karminowych ust kontrastujących tak żywo z pokrytą bladym pudrem skórą, tak idealnie wyreżyserowaną dla lat XX z znanymi sobie mniej lub bardziej personami, jednych zaszczycając jedynie skinieniem głowy spod miękkich fal upiętej skrzętnie pod mini toczkiem pereł woalki grzywki, z innymi wymieniając parę z pozoru nic nie znaczących słów. Okrytą długą rękawiczką dłonią zgarnia drinka, z pewnościa kroku i uśmiechu podchodząc do
- Nie wiedziałam, że tu będziesz - słowa spływają miękko zza jej warg, podczas gdy sama głęboka toń jej błyszczących, przydymionych makijażem oczu wbija się prosto i pewnie w najciemniejsze odmęty tych jego, gdy spogląda filuternie znad przestrzeni wachlarza piór trzymanych w jednej z dłoni. - A tym bardziej bez damy u boku. No chyba, że to zachęta? - zawisłe pytanie pobrzmiewa na wespół z cichym, melodyjnym śmiechem, gdy z taką swobodą narzuca mu swoje towarzystwo, dłonią przeciągając niby zupełnie niezamierzenie po jego ramieniu.
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:27
Säde Landsverk
Czerń, złoto, biel – w prostocie można zawrzeć wiele klasy, o czym kończąc milenium całkowicie już nie pamiętamy. Kontrastowość dzisiejszych czasów z tymi, które zakrólowały w posiadłości Tordenskioldów jest szaleńcza, wręcz oślepiająca, a mi, choć daleko do takich przebieranek, faktycznie sprawia to frajdę.
Nie jestem raczej z tych, którzy w datach doszukują się przełomów; nie wybieram postanowień noworocznych i nie zakładam niemożliwego z każdym kolejnym dmuchaniem świeczek na dużym torcie. Nie lubię tej sztuczności i celebracji bo wypada, a mimo to w ustalonym miejscu zjawiam się – zadziwiając samą siebie – punktualnie. Być może to nieokiełznana potrzeba zamknięcia za sobą wielu spraw z donośnym hukiem, dziś zlewającym się z głuchym odgłosem odkorkowanego szampana i bąbelków syczących z wysokim kieliszku. Może przeczę samej sobie, chcąc oddzielić grubą kreską wszystko co, co spotkało mnie w ostatnim roku XX wieku, bo choć w zagłębieniach uśmiechu błąka mi się pozorna beztroska, jestem naprawdę zmęczona.
Zmęczona pracą, zmęczona życiem, zaskakująco niezmęczona sobą – Säde Landsverk zasługuje w tym roku na prawdziwy order, przyznaję to wobec siebie bez bicia, bo w końcu, po wielu latach wiecznej kapryśności potrafię spojrzeć w lustro i ujrzeć tam kogoś, kogo chcę oglądać. Może nie do końca wolnego, ale stawiającego kroki na tej drodze. Gdybym była choć odrobinę bardziej sentymentalna, wygłosiłabym motywacyjną mowę przed oświetlonym lustrem, zanim zostawiłam za sobą puste mieszkanie. Nim docieram na przyjęcie, przez myśl przemyka mi jeszcze Jesper, ale prędko oddalam od siebie niepotrzebną troskę, bo mój syn jest przecież na tyle dorosły, by raz na zawsze przestać przejmować się hucznymi hulankami, na które uczęszcza. Jest Sylwester, wszystkim nam dziś wolno.
Wolno nam wiele, dlatego rezygnując z charakterystycznego pióra wetkniętego w opaskę w stylu lat dwudziestych, pozwalam sobie miast tego na długą, ekstrawagancką narzutę, ciągnącą się aż do ziemi, przyozdobioną czarnymi piórami. Pozwalam sobie na kilka rzędów długich pereł, kocią kreskę i ostrą czerwień znaczącą usta. Kiedy zbliżam się do budynku, długi ciemny tren ciągnie się za mną, choć nogi mam gołe, a sukienkę zbyt krótką jak na standardowy ubiór, w którym zwykle pokazuje się światu. Ciemne pasma włosów potraktowałam odrobiną brylantyny, wygrzebaną z tyłu szafki, pozostałością po Maartenie w mojej łazience; kiedy krok przekracza próg posiadłości, a moje zaproszenie jest weryfikowane przez oddelegowaną osobę, na moment przemyka przeze mnie nuta paraliżu; co jeśli on tutaj jest?
Byłby samobójcą, nawet gdyby zaproszenie Tordenskioldów wylądowało w rękach wiewiórki; byłby samobójcą, bo doskonale wiemy o sobie wzajemnie, kto krąży w kręgu naszych znajomych.
Nie może go tutaj być – tej myśli postanawiam się trzymać, przechodząc kolejno przez pomieszczenia aż pojawiam się w tym głównym, rozświetlonym i wypełnionym muzyką, a po kolejnych kilku minutach, głosem Dahli Tordenskiold. Wraz z jej toastem wznoszę uprzednio porwany ze srebrnej tacy kieliszek szampana, zaraz potem słodko-cierpki posmak przemyka w dół mojej krtani. Na parkiecie robi się tłoczno, a miejsce przy jednym z filarów pozwala mi dość sprawnie i swobodnie rozejrzeć się po twarzach zgromadzonych na ostatnim przyjęciu tego roku.
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:27
Colborn Iversen
Koniec roku zawsze wprowadzał w stan zadumy i refleksji, a dla Colborna Iversena był to najtrudniejszy czas, kiedy samotność, a raczej brak rodziny dogłębnie ranił, za każdym razem tak samo. Niezależnie od czasu, który przeminął, rany pozostawały otwarte, może delikatnie zabliźnione, a okres świąteczny za każdym razem posypywał na nie sól; ciężko więc o wielkie radowanie się, chociaż w przestrzeni publicznej starał się robić dobrą minę do złej gry, nie pokazywać słabości, a jednocześnie wzbudzać sympatię. Trudny kawałek chleba, ale jakoś się to opłacało, biorąc pod uwagę interesy, które kręciły się całkiem nieźle, na tyle, że w tym roku dostał zaproszenie od Tordenskioldów. Jakiś czas temu miał okazję poznać Dahlię, gdy nabyła od niego magiczny samochód w prezencie dla męża. Biła od niej elegancja i klasa, którą rzadko widywał, nawet na salonach, a że i w rozmowie niczym nie ustępowała, kontakty z nią były czystą przyjemnością. I najwyraźniej został wtedy zauważony, skoro w grudniu wiewiórka przyniosła mu eleganckie zaproszenie na bal sylwestrowy w stylu lat 20'.
Niemądrym byłoby zignorować tak bogatą i wpływową rodzinę, nie musiał zastanawiać się dwa razy, by przyjąć zaproszenie. Prawdopodobnie i tak spędziłby ten wieczór w towarzystwie bardziej lub mniej dostojnym, bo odkąd został właścicielem firmy wszystkie wydarzenia, w których niegdyś uczestniczył jego ojciec, automatycznie spadły na jego barki. Nie mógł narzekać, poznawał nowych ludzi, reklamował swoją firmę i wyrabiał o sobie (najczęściej dobrą) opinię. A w posiadłości Tordenskioldów spodziewał się poznać wiele osobistości, co może mu otworzyć nowe ścieżki, rozwinąć karierę, która przecież opiera się w dużej mierze na znajomościach.
Pojawił się przed czasem, nie mógł się spóźnić na takie wydarzenie i okazać brak szacunku gospodarzom, ale nawet grubo przed dwudziestą pierwszą przed posiadłością tłoczyło się mnóstwo ludzi. Niektórych znał, witał się krótko, ale w większości mijał obce twarze - jedne zachwycone, inne trochę mniej. Sam starał się utrzymywać pogodne oblicze, zachęcające do rozmowy i poznania, bo przecież taki był jego cel. Nie dało się nie zauważyć panującego przepychu, bogatych dekoracji i wystroju przygotowanego specjalnie na ten wieczór - bal w stylu lat 20'. Nie miał nic przeciwko przebierankom, sam często zmieniał wygląd, więc teraz nie robiło mu to wielkiej różnicy, poza zamówieniem wcześniej smokingu, który pasowałby krojem do panującego stylu. Z tego co zdążył zauważyć, wszyscy wiernie oddawali się zamysłowi, ubierając odpowiednie stroje - szczególna różnorodność panowała oczywiście u kobiet, które swoimi kreacjami zapierały dech w piersiach. Gdzie się nie obejrzał, widział pióra i charakterystyczne upięcia włosów, które większości z nich dodawały uroku.
Gwiazdą wieczoru była oczywiście gospodyni w białej sukni, z piękną fryzurą i okazałą biżuterią - przyciągała spojrzenie nawet z drugiego końca sali. Na krótkie przemówienie Tordenskioldów, Colborn trzymał w dłoni lampkę szampana. Na razie nie zamierzał tańczyć, więc po wypiciu toastu, przeszedł do części, w której gromadzili się ludzie, wolący zająć się rozmową. Mija ich niespiesznie, próbując wyłapać, o czym rozmawiają i wtedy ewentualnie dołączyć do formujących się grupek. Z początku obserwuje jedynie otoczenie, szukając punktu zaczepienia i na pierwszą misję wyznacza sobie znalezienie coś mocniejszego do picia.
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:28
Mauris Roinestad
Uśmiechnął się półgębkiem, oddając płaszcz jednej z pracownic, tej samej, której zdążył się przedstawić kilka dni temu, ale jej imię odbiło się od jakiejś odległej granicy jego pamięci i nie umiał znów go przywołać - Harriet może Haidi, nie była wystarczająco ładna, by zapamiętał. Spojrzała na niego marszcząc brwi, ale w ślad za resztą zidentyfikowanych uprzednio gości, odebrała od niego ubranie, wracając do powierzonych zadań. Nie dziwił się jej zdumieniu, sam nadal nie umiał wyjść z oszołomienia, że pani Tordenskiold zdecydowała się wystosować w kierunku Roinestada zaproszenie, niemniej przyjął je z wdzięcznością. Wdzięcznością, choć skropioną odrobiną poirytowania, bo zabawa w towarzystwie midgardzkiej śmietanki towarzyskiej była niewątpliwie okazją do postawienia pierwszych cegiełek, żeby odzyskać dobre imię i zainteresować sobą odpowiednie szychy, ale rownocześnie brzmiała jak nie lada mordęga, kandydatka na pasożyta mającego wysysać z niego wszelką chęć istnienia. Ten rok przyniósł mu niefortunne zmiany, zgniótł powierzchnią lakierowanego buta budowaną karierę, zmusił go do ucieczki w mury nieznanego miasta, musiał więc choć spróbować wycisnąć z jego ostatniego dnia, tej granicy pomiędzy starym a nowym, cokolwiek wartościowego.
Wszedł do salonu, słysząc pierwsze podrygi zespołu. Jazz. Jak… osobliwe. Skrzywił się nieznacznie, bo trębacz posiadał potencjał do pozbawienia ich wszystkich bębenków, a puzonista najwyraźniej nie miał najmniejszego pojęcia czym jest glissando. Mierząc się dzielnie z uprzedzeniami, poprawił jednak krawat, dołączając do toastu wygłoszonego przez Dahlię. Niezmiennie od pierwszego spotkania, był oszołomiony jej serdecznością i urodą, uśmiechnął się więc całkiem szczerze, unosząc kieliszek z szampanem w próbie autosugestii, że może faktycznie zdoła się dobrze bawić.
Nie miał na sobie nic nadzwyczajnego - granatowy garnitur i kamizelkę, które zwiedziły już kilka pogrzebów i recitali o kroju na tyle klasycznym, że wpasowywały się w motyw przewodni wydarzenia, czarny krawat z materiału o dziwacznej nazwie, który niewprawne oko mogło uznać za jedwab oraz nowo nabytą koszulę z owalnym kołnierzem przepłaconą kosztem połowy zaliczki i zdecydowanie zbyt wielu wizyt w lokalnych butikach. Przemieściwszy się w kąt sali z dala od parkietu, bo nie był pewny, czy wypadało mu zaprosić jedną z bogatych panien do tańca, kątem oka dostrzegł Olafa Wahlberga, którego samo istnienie nadal wzbudzało w Maurisie niepokojące szarpnięcie za trzewia. Być może powinien jego obecność potraktować jako szansę do zaczęcia z nowej stopy albo powód zupełnego zignorowania - nie był jeszcze wystarczająco nietrzeźwy, żeby podjąć jednoznaczną decyzję. Chwycił więc kolejny kieliszek szampana, mocząc wargi w alkoholu, przeczesując wzrokiem zgromadzonych. Po chwili skrzywił się po raz kolejny, notując w pamięci, żeby zasugerować pani Tordenskiold swoją pomoc w wyborze muzyków na następne przyjęcie.
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:28
Astrid Myklebust
Początkowo, nie mając planów na ten wieczór, zamierzała po prostu spędzić go samotnie, może z jakąś książką. Ewentualnie w gronie rodziny, o ile sami nic nie planowali, albo nie byli gdzieś zaproszeni. Zaproszenie od Tordenskioldów zaskoczyło ją o tyle, że nie spodziewała się go. Skoro jednak najwyraźniej plany na wieczór same do niej przyszły, to nie zamierzała wybrzydzać. Zawsze przyjemniej spędzić nowy rok w towarzystwie.
Pojawiła się chwilę przed czasem, przebrana w białą suknię w kroju rodem z lat 20 pokrytą gdzieniegdzie brokatowymi aplikacjami i z naszytymi kryształkami. Na ramionach spoczywa etola z gęstego, srebrnego futra. Na nogach, dopasowane pod kreację, buty na niewielkim obcasie, idealne, by wytrwać w nich całą noc i nie narzekać na ból w późniejszych godzinach zabawy. Włosy pozostały rozpuszczone, jednak niezwykłymi falami, w jakie potrafiły się układać, a zgodnie z tematyką przyjęcia, ułożone z szerokie falo-loki okalające twarz i spływające na plecy. W uszach można było zaś dojrzeć długie kolczyki wysadzane diamentami, pasujące do delikatnej kolii na szyi Astrid.
Zaproszenie podała na wejściu służbie, która je sprawdzała i spokojnie przeszła dalej, po drodze odbierając kieliszek z szampanem. Nie sączyła go jeszcze, po prostu przemieszczając się po sali z kieliszkiem w dłoni i zapoznając się z otoczeniem, póki dało się jeszcze w miarę swobodnie przejść. Przy okazji dyskretnie rozglądała się, kto pojawił się na tym przyjęciu i czy może jakimś fartem trafi na jakąś znajomą osobę. Póki co, nie widząc takowych, po prostu stanęła gdzieś na uboczu, by w spokoju móc obserwować salę. Chwilę później pojawili się gospodarze przyjęcia, wznosząc pierwszy toast i rozpoczynając tym samym zabawę. Delikatnie uniosła swój kieliszek, dołączając się do toastu i upiła trochę trunku. Jako że przybyła bez partnera, przesunęła się poza parkiet taneczny, zostawiając miejsce dla par, które miały zamiar dołączyć się do tańców.
Prorok
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:28
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Tańce i szwedzki stół
W trakcie trwania całego przyjęcia atmosferę umilają utalentowani muzycy, znajdujący się na niewielkim podeście na krańcu dużej, pustej przestrzeni salonu, wydzielonej na parkiet taneczny. Grają przeboje z lat dwudziestych, do jakich bawili się wówczas wszyscy galdrowie; głównie melodie skoczne i radosne, doskonałe do mniej i bardziej żywiołowych tańców, szczególnie charlestona, przeplatają je jednak z wolniejszymi melodiami.
W przypadku chęci zdania się na Norny, wpadnięcia na parkiet w losowym momencie, zachęcamy do rzutu kością k15 i sprawdzenia jaka piosenka akurat gra.
1. Agnes Haukland "Pragnę odważnego galdra"
2. Renhild Erstad "Kochaj mnie lub znikaj w portalu"
3. Magnar Asbjornsen "Lekka jak piórko"
4. Lukas Backstrom "Melodia Sztokholmu"
5. Elvy Aberg "Nie należę do żadnego galdra"
6. Dennis Laursen "Pragnę widzącej"
7. Dagny Verner "To jak czaruje... nie jest dobre"
8. Osvald Rasmussen "Akvavit i blues"
9. Janus Rosenblad - "Tak, proszę pana"
10. Wilma Dyrssen "Wzywa mnie"
11. Veronika Eklund "Daj to widzącemu"
12. Nadja Östman "Błękitne oczy"
13. Ludvig Von der Lippe "Czarokotek"
14. Christer Haagensen "Może drinka?"[/url
15. [url=https://www.youtube.com/watch?v=9ylmQBGkArE]Galdrów Trio "Zwolnij"
Z boku sali stoi kilka okrągłych stołów, gdzie można przysiąść i obserwować tańczących z najlepszej perspektywy. Więcej znajduje się w jadalni, gdzie czekają staromodne, złote nakrycia, przy których leżą niewielkie karty - wystarczy wybrać danie, a przy pomocy czarów pojawi się ono na talerzu.
W przypadku chęci zdania się na Norny, wpadnięcia na parkiet w losowym momencie, zachęcamy do rzutu kością k15 i sprawdzenia jaka piosenka akurat gra.
1. Agnes Haukland "Pragnę odważnego galdra"
2. Renhild Erstad "Kochaj mnie lub znikaj w portalu"
3. Magnar Asbjornsen "Lekka jak piórko"
4. Lukas Backstrom "Melodia Sztokholmu"
5. Elvy Aberg "Nie należę do żadnego galdra"
6. Dennis Laursen "Pragnę widzącej"
7. Dagny Verner "To jak czaruje... nie jest dobre"
8. Osvald Rasmussen "Akvavit i blues"
9. Janus Rosenblad - "Tak, proszę pana"
10. Wilma Dyrssen "Wzywa mnie"
11. Veronika Eklund "Daj to widzącemu"
12. Nadja Östman "Błękitne oczy"
13. Ludvig Von der Lippe "Czarokotek"
14. Christer Haagensen "Może drinka?"[/url
15. [url=https://www.youtube.com/watch?v=9ylmQBGkArE]Galdrów Trio "Zwolnij"
Z boku sali stoi kilka okrągłych stołów, gdzie można przysiąść i obserwować tańczących z najlepszej perspektywy. Więcej znajduje się w jadalni, gdzie czekają staromodne, złote nakrycia, przy których leżą niewielkie karty - wystarczy wybrać danie, a przy pomocy czarów pojawi się ono na talerzu.
Dahlia Tordenskiold
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:29
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Z niemałą satysfakcją powiodła spojrzeniem po zebranych, kiedy u boku Halvarda zajmowała miejsce na schodach, kilka stopni ponad innymi, by móc dostrzec każdego i by każdy mógł widzieć ją, pragnącą przywitać wszystkich i każdego z osobna. Olaf Wahlberg i towarzysząca mu panna Guldbrandsen prezentowali się tak elegancko i szykownie, że ujrzawszy ich na podniszczonej fotografii stwierdziłaby, że liczy ona dobre siedemdziesiąt lat (fotografia, rzecz jasna). Pewna, że odnajdzie ich w odpowiedniej chwili i tym razem nie odpuści, dopóki przyjaciel nie przedstawi im swojej towarzyszki, przeniosła wzrok na Kjalla Forsberga , z którym łączyły ją odległe więzy krwi przez matkę i siłą woli zmusiła się do zachowania niezmiennie promiennego wyrazu twarzy, dostrzegłszy kto mu towarzyszył. Lubująca się w skandalach Lykke Ronneberg nie znalazła się na układanej przez nią liście gości, a jednak otrzymała zaproszenie, dzięki niezrozumiałemu porywowi dobrego serca Halvarda; nie pozostało jej nic innego jak gorąco liczyć, że upadła, była baletnica nie postanowi zrujnować przyjęcia kolejnym wyskokiem. W tłumie ujrzała także siostrę przyjaciółki, uroczą Astrid , a choć trudno było Dahlii odnaleźć Marlene, miała pewność, że nie odpuściłaby przyjęcia. Nie tylko przedstawiciele magicznych klanów otrzymali zaproszenia - każdy kto się liczył, każdy kto bywał i nie hańbił własnego nazwiska, miał dziś bawić się z nimi i szczerze Dahlię ucieszyła obecność profesor Landsverk z Instytutu Tiwaz, wokalistę jednego z popularnych zespołów muzycznych, pannę Pakarinen , utalentowanego muzyka, Maurisa , który zgodził się osobiście nauczać syna Tordenskioldów gry na skrzypcach i właściciela firmy motoryzacyjnej, pana Iversena , dzięki któremu czterdzieste urodziny Halvarda były znacznie większą niespodzianką. Na dłużej Dahlia zatrzymała wzrok na Anne-Marie Ahlström , która nie byłaby pewnie sobą, gdyby nie postawiła na kontrowersję, rezygnując z sukienki dzisiejszego wieczoru, ba! Rezygnując nawet z europejskiej mody, pojawiając się w tradycyjnym stroju azjatyckim, przywodzącym Dahlii na myśl stare, chińskie obrazy. Jakby na to nie spojrzeć - pasowało to do niej, niewątpliwie. Po sylwetce pani Vanhanen prześlizgnęła się wręcz spojrzeniem, odnajdując galdrów bliskich sercu - cieszyła ją obecność Lasse i jeszcze bardziej Liselotte , która za mocno stroniła od towarzystwa, w mniemaniu własnej siostry. Uniosła kieliszek, nie spodziewając się, że Halvard zdecyduje się uhonorować jej pracę nad przyjęciem już teraz, co jedynie pogłębiło ciepło uśmiechu i radość jaka malowała się na twarzy. Patrzyła na męża o kilka chwil za długo, znów poddając urokowi tego uśmiechu, intensywnemu spojrzeniu, pod którym zawsze miękła i topniała. Nie krygując się wyciągnęła głowę, by lekko ucałować męski policzek, zanim dołączyli do innych na parkiecie, oddając się muzyce.
Jeszcze przed chwilą, mając na sobie wzrokSohvi , przypominające o nietypowym spotkaniu w połowie grudnia, czuła się nieswojo, lecz kiedy jej dłonie splotły się z dłońmi męża i znów znalazła się na tyle blisko, aby czuły zmysł węchu pieścił zapach wody kolońskiej, komponowanej wyłącznie dla niego, zapomniała znów o innych, z radością pozwalając prowadzić się w tańcu. Nieważne ile już nocy przetańczyli razem, za każdym razem, każdy taniec cieszył ją tak samo, jakby znów miała lat dwadzieścia i poddawała się intensywności jego spojrzenia z łagodnym rumieńcem, jakiego się po sobie nie spodziewała. Znów muzyka dobiegła końca zbyt szybko, nie zdążyła się nim nacieszyć, dlatego odsunęła się od męża dość niechętnie, uśmiechając z rozczuleniem, kiedy całował jej dłoń. Mijały lata, poznała Halvarda lepiej, niż oboje się tego spodziewali, a wszystkie podobne gesty wciąż robiły na niej nie mniejsze wrażenia. Miał jednak słuszność, nie byli już nowożeńcami, by mieć prawo skupiać się wyłącznie na sobie; przypomniał o obowiązkach gospodarzy, jakie chętnie brali na swoje barki, Dahlia wyprostowała się więc dumnie, wsuwając dłoń pod oferowane jej ramię.
- Razem z gośćmi, naturalnie - przytaknęła. Najlepiej o przyjęciu będzie świadczyć przecież zadowolenie zaproszonych galdrów. Chciała widzieć ich promienne uśmiechy i zamglone od alkoholu oczy, słyszeć radosne śmiechy, już wkrótce rozemocjonowane krzyki i płomienne dyskusje, flirty prowadzone ściszonym głosem nad kolejnym drinkiem. Jej własny uśmiech zbladł, kiedy podążyła wzrokiem za spojrzeniem męża i jego słowami, odnajdując sylwetkęLiselotte , pijącą zdecydowanie zbyt szybko i zbyt wiele naraz. Zamarła na chwilę, starając się uchwycić spojrzenie siostry i pokręcić głową, lecz nic więcej. - Obawiam się, że tak. Będę ją miała na oku - wyrzekła cicho, zmartwiona tym wszystkim, nie mniej niż matka; była od Lisy sporo starsza, właściwie ona liczyła sobie tyle lat, co jej pasierbica i z czasem zaczęła patrzeć na nią bardziej protekcjonalnie. Obiecawszy sobie, że porozmawia z młodszą siostrą później, w bardziej dyskretnym miejscu, gdzie nie dosięgną ich spojrzenia ciekawskich, podążyła za mężem, dopiero po chwili orientując się ku komu zmierzał. Dostrzegłszy znów smukłą sylwetkę Sohvi, którą podkreślał błyszczący materiał sukienki, odsłaniającej zgrabne łydki, przywołała na twarz czarujący uśmiech, nie mniej niż ten prezentowany gościom przez Halvarda, choć wspomnienie ostatniego spotkania wydawało się niewygodne, wprawiło w dziwny dyskomfort, kiedy przypomniała sobie znów co miało wtedy miejsce.
- Dokładnie tak. Cieszymy się, że możemy świętować wspólnie - mimo wszystko. Mimo dzielących ich klany poglądów na tak wiele spraw, prowadzonej polityki i kłótni w Radzie, jakie toczyli ze sobą jarlowie. Mimo zazdrości o talent Anne-Marie i lepkich plotek jakie przylgnęły do żony Nikolaia Vanhanen. Dziś nie było tu miejsca na dyskusje o polityce, a Dahlia gorąco wierzyła w to, że magiczne klany winny się integrować i jednoczyć - pozostało ich wszak garstka w obliczu galdrów o mieszanej krwi i śniących. -Anne-Marie , jestem pod wrażeniem twojego gustu, wyglądasz niezwykle. Miałaś okazję odwiedzić Azję? Zdradź nam, skąd czerpiesz inspirację? - zagadnęła pogodnie, uparcie, wciąż, unikając spojrzenia Sohvi, do której po chwili bezpośrednio zwrócił się Halvard, dziękując za pomoc z jaką nadeszła w brudnej uliczce dzielnicy Ymira Starszego - i wtedy nie mogła dłużej tego robić. Pokiwała z powagą głową, potwierdzając słowa męża, jakby chciała dać do zrozumienia, że o wszystkim już wiedział. Wróciła wtedy do domu roztrzęsiona i rozedrgana, bardziej przez niewygodne, odczuwane emocje, niż wspomnienie pijaczyny, który nagle zapragnął się z nią ożenić. Rzadko kiedy plątała się w zeznaniach, nie potrafiła ubrać historii w odpowiednie słowa, by przedstawić ją w pożądanym przez siebie świetle; chyba nigdy miała nie zapomnieć skonfundowania na twarzy Halvarda, jakim na tę plątaninę słów zareagował, ciągnąc ją za język i zaciskając potrzask emocji żony w jakim się wówczas znalazła. - Nie zaprzeczaj proszę, że nie ma za co dziękować - odezwała się, nie pozwalając nawet na kurtuazję pani Vanhanen, chociaż w tej chwili się jej nie spodziewała. - Pozwolę sobie wznieść za ciebie jeszcze jeden toast - i obyśmy nigdy już nie zabłądziły - zaśmiała się perliście, jakby naprawdę mówiła wyłącznie o nieznajomych uliczkach. Przywołała do siebie kelnera i już po chwili zaciskała palce na lampce białego wina, spojrzała w oczy Sohvi. To się wcale nie wydarzyło. - A ja obiecuję więcej nie zgubić Dimy - wyrzekła, unosząc dłoń do męskiej twarzy, by z czułością pogładzić męski policzek opuszkami palców.
W tej lokacji można prowadzić luźne wątki, korzystać z kości, albo i nie (wedle woli). Możecie się spodziewać angażujących was do zabawy postów Bezimiennego. Proszę jedynie, aby czas w tychże wątkach nie był późniejszy niż 23:45.
Serdecznie zapraszam do udziału w dodatkowych zabawach. Panie zapraszam do bawialni na partyjkę pokera, panów zaś do palarni by podjęli ryzyko i zagrali w ruletkę. Wszyscy pragnący poznać swoją przyszłość są proszeni do udania się do mniejszego saloniku. W razie pytań i problemów pozostaję do dyspozycji.
Jeszcze przed chwilą, mając na sobie wzrok
- Razem z gośćmi, naturalnie - przytaknęła. Najlepiej o przyjęciu będzie świadczyć przecież zadowolenie zaproszonych galdrów. Chciała widzieć ich promienne uśmiechy i zamglone od alkoholu oczy, słyszeć radosne śmiechy, już wkrótce rozemocjonowane krzyki i płomienne dyskusje, flirty prowadzone ściszonym głosem nad kolejnym drinkiem. Jej własny uśmiech zbladł, kiedy podążyła wzrokiem za spojrzeniem męża i jego słowami, odnajdując sylwetkę
- Dokładnie tak. Cieszymy się, że możemy świętować wspólnie - mimo wszystko. Mimo dzielących ich klany poglądów na tak wiele spraw, prowadzonej polityki i kłótni w Radzie, jakie toczyli ze sobą jarlowie. Mimo zazdrości o talent Anne-Marie i lepkich plotek jakie przylgnęły do żony Nikolaia Vanhanen. Dziś nie było tu miejsca na dyskusje o polityce, a Dahlia gorąco wierzyła w to, że magiczne klany winny się integrować i jednoczyć - pozostało ich wszak garstka w obliczu galdrów o mieszanej krwi i śniących. -
W tej lokacji można prowadzić luźne wątki, korzystać z kości, albo i nie (wedle woli). Możecie się spodziewać angażujących was do zabawy postów Bezimiennego. Proszę jedynie, aby czas w tychże wątkach nie był późniejszy niż 23:45.
Serdecznie zapraszam do udziału w dodatkowych zabawach. Panie zapraszam do bawialni na partyjkę pokera, panów zaś do palarni by podjęli ryzyko i zagrali w ruletkę. Wszyscy pragnący poznać swoją przyszłość są proszeni do udania się do mniejszego saloniku. W razie pytań i problemów pozostaję do dyspozycji.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 14:19
Kjall Forsberg
Powitanie w wydaniu Lykke przyjmuje z przeciągłym pomrukiem aprobaty.
-Skandynawia, to doprawdy małe miejsce.- uśmiechem obdarzył Lykke zmysłowo modulując głos. Nie byłby sobą, gdyby nie usiłował jej czarować. Raz, że to była Lykke, a dwa, że już tak miał, gdy w pobliżu znajdowała się jakaś atrakcyjna osoba. Pomimo swoich przypadłości, które roztaczały wokół niej aurę skandalu (no dobrze, bądźmy całkiem szczerzy - właśnie przez to wszystko co czyniło ją sobą) właśnie taka była w jego oczach - atrakcyjna. Widocznie nie tylko dla niego, skoro Olaf Wahlberg utrzymywał ją spełniając chyba każdą finansową zachciankę.
Naprawdę sądziła, że opuści taką okazję, żeby się pokazać? Nie w jego stylu. Milenijny Sylwester z dala od najznamienitszych znamienitości w Midgardzie? Toż to by było towarzyskie samobójstwo.
Odkłonił się Dahli. W głębi ducha (nie świadomie oczywiście) podzielając jej nadzieję, że towarzysząca mu obecnie kobieta nie zrobi niczego głupiego. Chociaż nie był głupi i nie miał złudzeń. Nadzieja jednak zawsze umiera ostatnia, jak to mówią nowomędrcy. A skoro już o skandalistkach mowa, posłał przy okazji Anne-Marie ciepły uśmiech. Po czym rozglądając się po sali wylądował wzrokiem ponownie na swojej rozmówczyni.
- Ja widzę u swego boku idealną towarzyszkę. - kontynuuje ugruntowując to, co rozpoczął w galerii. W końcu Lykke bez wątpienia jest piękna. Prawdziwa ikona, o czym świadczą te ukradkowe spojrzenia, które ją obsypują z ukosa. Widzi je, chociaż udaje, że nie dostrzega. Kobieta nie na miejscu.Powietrze ciąży od szeptów zagłuszanych muzyką i maskowanych uśmiechami oraz wystudiowanymi gestami. Powinien pewnie trzymać się od niej z daleka jak większość. Z daleka od trędowatej, ale nie taki jest plan. Ma całkiem szerokie perspektywy działania. Inną koncepcję. Chce ugrać przy okazji coś więcej dla siebie, a jak wiadomo - ci co idą utartymi ścieżkami kierują się tylko na rzeź. Nie zyskują nic po drodze, a Forsberg, chociaż na pierwszy rzut oka tego nie widać, jest ryzykantem.
- Pani pozwoli? - niby pyta, ale tak naprawdę jedynie informuje w grzecznej konwencji pytania. Kjall uśmiecha się, chwyta jej dłoń i po subtelnym muśnięciu wierzchu jej dłoni, porywa ją na parkiet. Laska rzucona do góry rozmywa się w powietrzu uwalniając jego rękę, by swobodnie mógł prowadzić w tańcu swoją dzisiejszą partnerkę. Do mistrza tańca co prawda brak mu wiele, ale wszystko maskuje gracją swych kroków, wrodzonym talentem do konwersacji i wyuczonymi krokami.
Spojrzenia innych, szepty i zagranie komuś na nosie sprawia mu wewnętrzną satysfakcję, która rozlewa się blaskiem jaśniejącym w jego oczach. Doprawdy wybrał trudniejszą z dróg i zamiast poklepywać Olafa jak zdaje się większość dzisiejszych gości - on wybrał tę drugą stronę barykady. Patrząc po swoich znajomych, które znalazły się tego wieczora w domu Tordenskioldów chyba wbrew temu co o sobie sądził przedkłada rozgłos nad dobre nazwisko. Czasy się widać zmieniają. Dosłownie.
- Wiedziałaś, że Olaf przyjdzie nie sam? - zagaja w tańcu obserwując jej reakcję. To, czego mu nie powie, a co da się wyczytać z napięcia mięśni i przelotnych mgnień przemykających przez twarz.
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 14:20
Lykke Rønneberg
Spojrzenia oczu przemykają ciasno, krępująco niemal po jej sylwetce, zatapiają na moment w jej głębokich oczach i uciekają niby niepostrzeżone będąc w swych niewybrednej mocy ocenie i wobec niej kierowanym - być może nawet pewną zazdrością o jej brak jakiegokolwiek skrępowania, o wolności jej ducha - osądzie. Przyjęta i utarta, narzucona odgórnie perspektywa symbiotycznie każąca ulec szeptanej pokątnie opinii większości, skreślając i każąc wszelką wobec utartych norm odmienność. Tej nocy postanawia się nimi zupełnie nie przejmować. Odciąć je od siebie co do jednej, zatrzasnąć przed nimi drzwi utworzonego w umyśle pokoiku bezpieczeństwa, by ten rozwydrzony w masochistycznej z nią samą grze nie podążał już za nimi.
Niektóre z tych wszystkich spojrzeń zatrzymują się na dłużej, zawieszone w tej bezdennej otchłani jej przepastnych źrenic, wbrew całej reszcie pieszczone jej delikatnym, przyzwalającym na wejrzenie zmysłowym i łagodnym uśmiechem. Zawsze potrafiła je do siebie przyjąć i docenić. Łaknąc ich niezmiennie i ochoczo, gdy giętkie ciało wyginało się coraz dalej i głębiej na scenie, przekraczając własne granice, by tylko dostali od niej więcej i docenili to podziwem przesiąkającym uwielbienia okrzyki. Głębia jej oczu wpatruje się dłuższy czas w stojącego gdzieś w dali przy jednym z filarów zapraszającego ją jakoby do tegoż niewinnego flirtu spojrzeń mężczyznę, zmysłowo otulając go swoim, by po chwili w lekkim śmiechu przedzierającym się poprzez wyrysowane czerwienią wargi powrócić do Kjalla, dotykiem ledwie opuszków długich palców przemykając po jego ramieniu.
- Małe i nadzwyczaj ułożone ulegle wobec rządzących nimi rodzin - odpowiada z pewną rysowaną w głębi samego tonu głosu drwiną i niemą, w pewien sposób prowokującą sugestią, gdy wyławia ulatujące ku Dahlii skinienie mężczyzny, choć w żaden najmniejszy sposób nie powinien wyczytać w nim przygany, bo tej w nim nie znajdzie, choćby się doszukiwał. A mimo to, na nowo ucieka oczyma ku nieznajomemu, usta swe racząc alkoholem, gdy tylko spojrzenie Kjalla ląduje na Anne Marie, a usta przeczą jakoby zawieszanym pomiędzy nimi słowom. Skinieniem głowy i nadzwyczajnie uroczym uśmiechem dziękuje za nie, odkładając kieliszek na tacę mijającego ich kelnera, by dłoń swą w końcu utkwić w głębi tej należącej do Forsberga i dać się poprowadzić na parkiet. Urzeczona przyklaskuje w dłonie, układając je niemal na swoich ustach, gdy ten rzuca do góry trzymaną laskę, a ta rozmywa się w powietrzu, by w końcu zaszczycić go lekkim i dźwięcznym śmiechem, który rysuje się jeszcze dłużej na jej wargach w pełnym naturalności uśmiechu. Rzuca mężczyźnie przeciągłe spojrzenie znad firany rzęs, gdy powoli rozbrzmiewa skoczna muzyka idealna do Charlestona. Puszczając jego dłoń czyni kilka długich kroków do tyłu, zaklęciem skracając zbytecznie długą suknię i rytmicznie wystukując na parkiecie kolejne kroki w przód i tył z przyciąganiem ramion, czy na boki, gdy tylko ich dłonie na nowo stykają się w żywiołowym tańcu. Bynajmniej nie ufa jego talentom do tańca na tyle, by w wymachu dać się podrzucać, choć opierając dłonie na ziemi, robi przewrót, wskakując na jego ramiona i zeskakując z nich w towarzystwie braw stojących bliżej osób. W końcu składa na jego policzku żywiołowy pocałunek, skinieniem głowy doceniając odwagę w zaproszeniu do tańca byłej, tak giętkiej i zmysłowej, pełnej równej odwagi w wykonywaniu zwinnych salt baletnicy i gdy tylko muzyka się zmienia przyspieszony oddech łagodzi całym kieliszkiem szampana, przeciągłe spojrzenie oczu zawieszając na Kjallu, tak wymowne i pełne rozpalonego w niej samej, palącego skórę pożądania, które pojawia się w jednej niemal chwili, gasnąc w pewien sposób w jej oczach w kolejnej, gdy dotykają jej zawieszane pomiędzy nimi słowa dotyczące byłego męża. Ucieka od niego swoim spojrzeniem, wyraźnie poruszona i choć zdaje się to ukrywać za maską sztucznego tym razem uśmiechu, to jednak jawi się w ich głębi jakaś przyczajona złość i irytacja. Przyspieszone takty poruszonego serca chcą krzyczeć, wydrzec zza lekko rozchylonych warg, przelewając ciążące w nim emocje, ale unosi jedynie spojrzenie swych oczu na powrót na mężczyznę.
- Można się tego było spodziewać. Nigdy nie przychodził sam otaczając tymi, które może kupić nie swoim wdziękiem, czy wyszukanymi manierami, ale niczym innym, jak walutą - odpowiada w końcu na rzucone przez mężczyznę pytanie, z torebki wyjmując cygaretkę w stylu lat dwudziestych i zapełniając płuca kolejnymi haustami nikotyny. W co ty dokładnie grasz, Kjallu?
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 14:21
Kjall Forsberg
- Na to akurat nie mamy wpływu. - uśmiecha się lekko. Jemu wbrew pozorom też nie jest łatwo lawirować w okowach narzuconych odgórnie ram. Pozory jednak lubi i potrafi sprawiać, o czym świadczy chociażby wybrany na ten wieczór strój. Nie lubi zbytnio odstawać od idealnego obrazka, chociaż naginanie się do oczekiwań go męczy. Z roku na rok coraz bardziej. Wychowany w klanowej niewoli nie zna prawdziwego smaku wolności. Wciąż oddany sprawie i spleciony z rodziną nierozerwalnie. Pozornie sprawia wrażenie kogoś, kto odcięty od jej korzeni i wszelkich wpływów, zetlałby, niczym zbyt wcześnie ścięty kwiat. Sam sobie nie jest marką. Sam sobie nie jest siłą. Uśmiecha się do możnych tego świata, którego niby jest częścią. Turbiną wkręconą na właściwe miejsce machiny klanowych powiązań. Nie do końca pewien gdzie jest jego prawdziwe miejsce, chociaż nigdy czas nie jest zbyt dobry, by nad tym się pochylić.
- I czasem jest to dla każdego korzystne. - ścisza głos. Naprawdę zdaje się w to wierzyć.
Widok jej rozbawienia i to, co nie jest częstym obrazkiem widywanym w świecie, w którym przyszło mu egzystować - spontanicznej reakcji - pochlebia mu wprowadzając w stan samozadowolenia, któremu na co dzień nie zwykł ulegać. Jest jednak coś niezwykłego w Lykke, co uderza w te zakazane struny ducha, przypominając o innych wymiarach życia i jego kuszących barwach. Orkiestra wybitnie nie współgra z zalotnym spojrzeniem baletnicy. Skoczne dźwięki przetaczają krew szybciej zmuszając do żywszych ruchów, które zupełnie mu nie leżą, a jednak chęć pokazania się od najlepszej strony zmusza go do wykazania się wyuczonymi ruchami. Może początkowo mało w nich finezji i polotu, ale wymagająca partnerka podnosząc wymagania, którym udaje mu się sprostać, winduje również jego pewność siebie. Końcówka millenium w aspekcie towarzyskim wybitnie mu nie służy. Gonitwa myśli plącze się w przeciążonym umyśle i nie daje do głosu dojść instynktom. Jeszcze nie tak dawno temu tak zmysłowy sposób, w jaki obejmowała go spojrzeniem, żar jej ciała, które biło sensualną aurą zapraszając do eksploracji siedziby za bardziej ustronnym miejscem, bez zbędnych słów wyprowadziło by go z salonu. Dziś jednak wybitnie cały właściwy nastrój zmąciła obecność jej byłego męża. Być może to ta zażyłość, jaka łączyła Olafa z gospodarzami. Może coś zupełnie innego, co sprawiło, że powędrował wzrokiem w jego stronę i nie potrafił zachować dla siebie swoich myśli, durnym stwierdzeniem przebijając tą piękną bańkę niespełnionych marzeń. Chwila prysła bezpowrotnie utracona. Żar jej rozruszanego ciała przelał się na cygaretkę, którą trzyma w zgrabnych dłoniach. Mogłaby je zająć w zupełnie inny sposób, gdyby tego nie schrzanił. Jest jednak coś znaczącego w tej porcji nikotyny powiązanej z tym jakże niewygodnym pytaniem o byłego męża i jego nową zdobycz. Kjallowi brzmi to jak rozgoryczenie, chociaż Lykke sprawia wrażenie, że świetnie się bawi. Kąśliwa uwaga brzmi jakoś fałszywie.
W co on gra? Nie nauczony zupełnej zabawy. Każde spotkanie towarzyskie traktuje jak okazję do interesów i tym razem wcale nie jest inaczej. Stąd to nierozważne pytanie.
- Sztuka to dość niewdzięczna dziedzina, która wymaga środków finansowych. - odpowiada na jej nieme pytanie, przebijające się przez opary nikotyny, które krążą oplatając jej rękę. Niezależnie od komentarza Lykke, towarzyszka jej męża wygląda jakby pochłaniała znaczną część zasobów, od których pani Ronneberg została odcięta. Zabawne, że mając alternatywę Olaf zabrał na przyjęcie kobietę, która wizualnie tak bardzo ją przypomina. Kto tu w co gra? i o jak wysokie stawki? - Gdybyś potrzebowała pomocnej ręki… - zaczyna niepewnie. Podskórnie czuje, że robi sobie więcej wrogów, niż chciałby. Pewna jednak doza niebezpieczeństwa i ryzyka pociąga go znacznie. Zwłaszcza, gdy rezultat jest tak niepewny i zależny od zupełnie nie dających się przewidzieć okoliczności. - możemy o tym porozmawiać w nowym millenium. - uśmiecha się do niej, ale jego myśli raczej zajęte są ślizganiu się po materiale jej sukni niż pierwszej warstwie propozycji.
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 14:22
Lykke Rønneberg
Nieprzystosowana i obca. W odmienności swej od innych odnajdująca wyróżnik, w zachowaniu w pełni swej naturalnym argument i dogodność. Odmiennie nie sądziła innych względem siebie samej, dopuszczając i pojmując tysiące przeróżnych obyczajów i życia sposobów, nie umniejszając z nich żadnego, dopóty krążą wokół prawdy, w żadnym razie - nie - pozoru.
Znacznie bardziej pociągają więc ją różnice, niźli podobieństwa, jak gdyby te właśnie kłamliwie miały w przyszłości stać się do manipulacji nią przyczynkiem i sposobnością. Być może asekuracyjnie woli tę całą odrębność, może w głębi nawet lubuje się w tym całym jej osoby niezrozumieniu i choć czasem tak bardzo pragnie w końcu te zrozumienie dla jej postrzegania świata odnaleźć, to w byciu obcą dla nich odnajduje utajoną słodycz i podnietę.
- O wiele bardziej cenię naturalność zachowań, jakiekolwiek by one nie były, Kjallu. Nie jestem z tych, które się podporządkowują całej reszcie, tylko dlatego, że tak wypada, albo że przedkładam opinie innych ponad swoje własne - spojrzenie oczu początkowo zatopione prosto i pewnie w uśmiechu w oczach mężczyzny wiedzie w końcu po sali, wypatrując tych wszystkich krzywych i sztucznych spojrzeń, kłamliwych uśmiechów i zdystansowanych pozorów.
- Korzystne jest z całą tego pewnością, ale czy rzeczywiście w ten sposób można odnaleźć szczęście i spełnienie? - krótki i dźwięczny śmiech wyrywa się zza przestrzeni warg, gdy przygryza w końcu lekko ich kącik, rozszerzonymi, błyszczącymi oczyma wpatrując w mężczyznę znad szkła przysłaniającej je tafli szampana. Zastanawia się chwilę. Gdyby tak bardzo zależało mu na opinii innych wobec jego osoby, myśli swe kierowałby ku od jej skandali i jej towarzystwa szybkiej i zręcznej ucieczce. Ten jednak pozostaje. - Lubisz ryzyko, prawda? Nawet jeśli nadwyręży twoją reputację, nie potrafisz go sobie odmówić - rzuca tę krótką, pozbawioną dwuznaczności ocenę, lekko przechylając lampkę szampana w jego stronę, jak gdyby w geście sugerującym chęć wypicia za to. Może docenienia pewnych wyrytych w jego głębi przypodobnych jej samej cech, które w nim odnajduje. Sam jej uśmiech zdaje się być nie tyle zalotny, co przede wszystkim figlarny, gdy jakiś niesprecyzowany błysk frywolności wrasta w głąb jej rozświetlonych oczu, a ona przemyka delikatnością opuszków palców na nowo po jego ramieniu, by mamić jego zmysły porywającym wabikiem żywiołu swego energicznego tańca, zbliżając się do niego a zarazem narzucając niezwykle wabiący dystans. Nie żeby z nim igrała, bo nawet ma ochotę złapać go za rękę i zaszyć gdzieś nieopodal. Może nawet dostrzega to w jej spojrzeniu, gorącu bijącym niczym żar z rozpalonej jej skóry.
Dopóki nie niszczy tego wszystkiego jednym, prostym zdaniem przywołującym myśli natrętne i niepokorne. Mruży lekko oczy, nie do końca zdając się rozumieć rzucone przez Kjalla stwierdzenie odnoszące się do sztuki i wymagających środków. Zaciąga się papierosem, wzrokiem przemierzając krótko salę, by w towarzystwie jego zapewnień o wsparciu na nowo zniknąć jeszcze na chwilę w jego oczach w skruszonej, łatwowiernej wdzięczności. Skina głową w podziękowaniu, po czym zostawia go samemu sobie, znikając w poszukiwaniu kolejnego kieliszka szampana. Wychodzi parę minut po północy dziękując jeszcze Tordenskioldom za zaproszenie.
Lykke z tematu
Sohvi Vänskä
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 14:23
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Kieliszek ciążył w jej dłoni zdecydowanie przyjemniej niż męska dłoń opatrzona bliźniaczą obrączką; śmiało zamykała palce na winnym poczuciu, że spędzi ten wieczór dobrze, bez względu na wszystko, bez cienia skruchy, skrupułów czy zawahania. Ważąc to postanowienie z satysfakcją, w palcach obejmujących szklaną czaszę, powiodła spojrzeniem wokół, wyławiając z tłumu znajome twarze, w większości rozpoznając te, z którymi nie miała ochoty się mieszać, chyba że dla wzbudzenia zamieszania śmiałą opozycyjnością poglądów, na to jednak noc wydawała się jeszcze za młoda, a ona sama zdecydowanie zbyt trzeźwa, choć rozwiązywanie tej kłopotliwości roztropnie napoczęła jeszcze przed wyjściem z domu. Dostrzegła Wahlberga , po raz kolejny nieskazitelnie eleganckiego i szarmanckiego, zajmującego się swoją towarzyszką z iście zaborczą, choć stosownie wyważoną, manierą, jakby obawiał się, że komuś przyjdzie wykraść mu podstępem wspaniały klejnot jej względów. Rozpoznawała ją z wernisażu, urodziwą panią Guldbrandsen , wspaniałą bohaterkę z placu kupieckiego, której zdolności mediacyjne z największą przyjemnością poddałaby osobistej weryfikacji, z prostodusznej ciekawości jej charakteru pozwalającego na podobny akt śmiałości, w którym postawiła się pomiędzy wyzwolonymi a odmieńcami. Lykke Ronneberg , której nie dałoby się nie zapamiętać, a której osobę sprawdziła z ciekawości po ostatnim wydarzeniu, dawała nadzieję na kolejną dawkę rozrywki i choć nie życzyła gospodarzom kłopotliwości na ich przyjęciu, postanowiła sobie mieć ją przezornie na oku, by nie przegapić przypadkiem kolejnych improwizacji. Później – na słodkich, nieznośnych bogów – nieszczęsny chłopiec spod drzwi Fenrissona, odwracający od niej wzrok akurat, kiedy go spostrzegła, o drażniącą sekundę za późno; wydawał się osobliwie inny niż wtedy, skąpany w złotawym świetle ekstrawaganckiego przyjęcia, elegancki i opanowany, choć kiedy ścigała atramentowe plamy jego tęczówek, zdawało jej się, że rozpoznaje w nim tamtego zdesperowanego szczeniaka, którego przyłapała w kałuży żałosnej desperacji – może jej się wydawało, może zbyt mocno pragnęła odnaleźć wśród tłumu przynajmniej połowicznie familiarną duszę. Wyobraziła sobie Safíra obok niego, z włosami ledwo przeczesanymi, mimo to wciąż układającymi się doskonale na skroniach, z rozpiętym kołnierzem – podobnie do niego, co ją irytowało – w garniturze domagającym się rozpaczliwie wymiany, uśmiechem skutecznie odciągającym uwagę od tego faktu i od tego, że zupełnie tutaj nie pasował; odwróciła wzrok, nie mogąc znieść myśli, że wyglądaliby razem zaskakująco dobrze i że odebraliby jej ten wieczór, zamykając go zazdrośnie między sobą, nie mogąc znieść przekonania, że Fenrisson nawet by na nią nie spojrzał, zmuszając do skonfrontowania się z faktem porażki; choć wracał wprawdzie – przynajmniej dotąd – zawsze, odciągany obcą, czułą dłonią nigdy się nie oglądał, nieważne jak wściekle zaklinała go napomnieniami.
Spłukując nieprzyjemną gorycz tych myśli, napotkała wreszcie utkwione w niej błękitne spojrzenieAnne-Marie – która, jak sobie natychmiast przypominała, w ostatnim czasie powróciła do rodowego nazwiska; zabawny zbieg okoliczności, nie zabawniejszy jednak od osobliwych wyborów garderobianych sławnej skrzypaczki. Jej rozbawienie, wkradające się na wiśnię ust, zawisło w krótkim dystansie między nimi, nie zgorszony ani nie niechętny – prawie sympatyczny w zaintrygowanej wesołości, jaka zaiskrzyła w ciemnym spojrzeniu. Bezpośredniość uroczego uśmiechu kobiety zaskakiwała ją, wprawdzie nie miały dotąd przyjemności poznać się osobiście, choć udało jej się wysłuchać jednego z jej występów (czy wypadałoby mówić muzykowi jak intymnie i szczerze dotykała jego muzyka?); rozejrzałaby się może na boki dla pewności, gdyby nie to, że był niemal ostentacyjnie wyraźnie adresowany właśnie jej, wobec czego czuła się wręcz zobowiązana postąpić w jej kierunku, przyglądając się z niemniejszą uważnością jej atrakcyjnej fizjonomii, żałując cicho, że schowała się dzisiaj w podobnie topornej kreacji, jakkolwiek robiącej wrażenie.
– Pani Eriksen – nie mogła sobie odmówić; schowała tę małą złośliwość pod grzecznym, choć wciąż niezmiennie rozbawionym uśmiechem, przystając bliżej, jakby niezobowiązująco. – Ludziom pochodzącym z jednej gliny – ulepionym z azjatyckich krzywizn fizjonomii i szwów lub, jak z figlarną beztroską myślała, ze sztuki czy z kontrowersji; choć nie śmiałaby nigdy pod tym względami z Anne-Marie konkurować – zgubionym na obcym lądzie wypada solidarnie troszczyć się o siebie nawzajem. Pozwoli pani? – spytała w subtelnej propozycji towarzystwa, sięgając za przechodzącym obok kelnerem, by zdjąć mu ciężaru z niesionej tacy, wyławiając drugi kieliszek czerwonego wina, by podać go kobiecie, przystając już bliżej niej ze zdecydowanie mniejszą rezerwą. – Moja babka pochodziła z serca Chin, a jednak zdaje się, że nie potrafiłabym prezentować się w tym kroju z podobnym wdziękiem – komplement był poniekąd figlarny, brzmiał jednak jak najbardziej szczerze i aprobująco, okraszony uśmiechem wylewniejszym niż te, które miała w zwyczaju rozdawać na przyjęciach.
Dostrzegła dystyngowane sylwetkigospodarzy w porę, by odwrócić się subtelnie, jakby czyniąc im tym gestem przestrzeń w rozmowie; grymas ust ściągnęła ponownie w oficjalną uprzejmość, podnosząc spojrzenie na przystojną twarz Halvarda, przyjmując jego słowa ze stosowną wdzięcznością, gładko przechodząc w konieczną grzeczność, choć z trudem powstrzymywała się przed przeniesieniem uwagi na stojącą obok Dahlię.
– Oh, nie mogłabym odmówić tej przyjemności; nowego roku nie wypada rozpoczynać złymi decyzjami – mruknęła pochlebnie, korzystając z okazji, by objąć spojrzeniem również panią Tordenskiold, spostrzegając z ukłuciem nieprzyjemnego rozbawienia, że unikała jej wzroku, dopóki jej mąż nie wywołał swoimi słowami konieczności nieporęcznej konfrontacji. Zdążyła rozciągnąć usta w szerszym, rozweselonym uśmiechu, który zachwiał się w kącikach, kiedy skrzyżowała wreszcie heban oczu z przenikliwą jasnością jej wzroku. Nie miała, istotnie, zamiaru zaprzeczać; nie śpieszyło jej się do pokornej skromności wobec pana Tordenskiold, wręcz przeciwnie, tym bardziej jeszcze, kiedy Dahlia tak stanowczo przekreślała między słowami wszystko, co się między nimi wydarzyło czy też wszystko, co zdawało jej się dotąd, że mogło się wydarzyć. Pomyliła się? Jak mogłaby się pomylić? Odmowa zdawała się dźwięczeć w przemilczeniu dotkliwie wyraźnie.
– Pamiętaj proszę, że moja propozycja pozostaje w razie potrzeby wciąż aktualna – mruknęła, z przekorą dobierając słowa, całkowicie niewinnym tonem, obejmując ich spokojnym spojrzeniem. – Mam na myśli poskramiacze – wyjaśniła w wyłącznym im żarcie, po czym przeniosła spojrzenie na Halvarda, nie chcąc przypadkiem nadwyrężyć naciskanej struny. – Cieszę się, że Norny sprowadziły mnie we właściwe miejsce – nie była przecież pobłądzona w żadnym znaczeniu tego słowa – choć ten triumf z przyjemnością dzielę z Dahlią, była doprawdy zjawiskowa. Mówiła o swoim Dimie tak, jakby istotnie była żoną samego Magniego – znów serdeczne pochlebstwo, łagodnie ustępliwe, choć kiedy unosiła kieliszek razem z Dahlią, spoglądając na nią pociemniałym wejrzeniem, zdawała się wciąż nieprzekonana i kalkulująca; odtrącała ją czy uspokajała tylko męża? Upiła skromny łyk, rozlewający się przyjemnym ciepłem na podniebieniu, zaraz odszukując spojrzenie Anne-Marie, wdzięczna za jej obecność.
– Któraś z pań jest może w hazardowym nastroju?
Spłukując nieprzyjemną gorycz tych myśli, napotkała wreszcie utkwione w niej błękitne spojrzenie
– Pani Eriksen – nie mogła sobie odmówić; schowała tę małą złośliwość pod grzecznym, choć wciąż niezmiennie rozbawionym uśmiechem, przystając bliżej, jakby niezobowiązująco. – Ludziom pochodzącym z jednej gliny – ulepionym z azjatyckich krzywizn fizjonomii i szwów lub, jak z figlarną beztroską myślała, ze sztuki czy z kontrowersji; choć nie śmiałaby nigdy pod tym względami z Anne-Marie konkurować – zgubionym na obcym lądzie wypada solidarnie troszczyć się o siebie nawzajem. Pozwoli pani? – spytała w subtelnej propozycji towarzystwa, sięgając za przechodzącym obok kelnerem, by zdjąć mu ciężaru z niesionej tacy, wyławiając drugi kieliszek czerwonego wina, by podać go kobiecie, przystając już bliżej niej ze zdecydowanie mniejszą rezerwą. – Moja babka pochodziła z serca Chin, a jednak zdaje się, że nie potrafiłabym prezentować się w tym kroju z podobnym wdziękiem – komplement był poniekąd figlarny, brzmiał jednak jak najbardziej szczerze i aprobująco, okraszony uśmiechem wylewniejszym niż te, które miała w zwyczaju rozdawać na przyjęciach.
Dostrzegła dystyngowane sylwetki
– Oh, nie mogłabym odmówić tej przyjemności; nowego roku nie wypada rozpoczynać złymi decyzjami – mruknęła pochlebnie, korzystając z okazji, by objąć spojrzeniem również panią Tordenskiold, spostrzegając z ukłuciem nieprzyjemnego rozbawienia, że unikała jej wzroku, dopóki jej mąż nie wywołał swoimi słowami konieczności nieporęcznej konfrontacji. Zdążyła rozciągnąć usta w szerszym, rozweselonym uśmiechu, który zachwiał się w kącikach, kiedy skrzyżowała wreszcie heban oczu z przenikliwą jasnością jej wzroku. Nie miała, istotnie, zamiaru zaprzeczać; nie śpieszyło jej się do pokornej skromności wobec pana Tordenskiold, wręcz przeciwnie, tym bardziej jeszcze, kiedy Dahlia tak stanowczo przekreślała między słowami wszystko, co się między nimi wydarzyło czy też wszystko, co zdawało jej się dotąd, że mogło się wydarzyć. Pomyliła się? Jak mogłaby się pomylić? Odmowa zdawała się dźwięczeć w przemilczeniu dotkliwie wyraźnie.
– Pamiętaj proszę, że moja propozycja pozostaje w razie potrzeby wciąż aktualna – mruknęła, z przekorą dobierając słowa, całkowicie niewinnym tonem, obejmując ich spokojnym spojrzeniem. – Mam na myśli poskramiacze – wyjaśniła w wyłącznym im żarcie, po czym przeniosła spojrzenie na Halvarda, nie chcąc przypadkiem nadwyrężyć naciskanej struny. – Cieszę się, że Norny sprowadziły mnie we właściwe miejsce – nie była przecież pobłądzona w żadnym znaczeniu tego słowa – choć ten triumf z przyjemnością dzielę z Dahlią, była doprawdy zjawiskowa. Mówiła o swoim Dimie tak, jakby istotnie była żoną samego Magniego – znów serdeczne pochlebstwo, łagodnie ustępliwe, choć kiedy unosiła kieliszek razem z Dahlią, spoglądając na nią pociemniałym wejrzeniem, zdawała się wciąż nieprzekonana i kalkulująca; odtrącała ją czy uspokajała tylko męża? Upiła skromny łyk, rozlewający się przyjemnym ciepłem na podniebieniu, zaraz odszukując spojrzenie Anne-Marie, wdzięczna za jej obecność.
– Któraś z pań jest może w hazardowym nastroju?
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 14:23
Anne-Marie Ahlström
Widząc, że
- Będę liczyła dzisiaj razy, ile to ktoś nazwie mnie nazwiskiem mojego byłego męża – odpowiedziała od razu z gramem rozrywkowej złośliwości. Zdawała sobie sprawę, że Sohvi nie chciała zapewne wyjść na wścibską i słuchającą plotek. Sprawa Anne-Marie nie była jednak plotką. Do rozwodu doszło szybko, a i małżonkowie nie mieli się o co kłócić – nie chcieli być ze sobą, podzielili majątek wedle uznania i odeszli w swoje strony. Jakiś artykuł w gazetce plotkarskiej, kilka odgonionych natrętnych dziennikarzy i to wszystko.
Przyjęła kieliszek od Sohvi, wykonując drobny ukłon głową.
– Wiele dałabym, by porozmawiać z twoją babką. Świat się zmienia, idzie do przodu, a chociaż pochwalam to naturalnie, tak postęp niekiedy szkodzi tradycji. Rozmowa z kimś, kto śledził to wszystko od czasu dłuższego niż my dwie… – zamieszała cieczą w przeźroczystym szkle, na chwilę przenosząc na nie swój wzrok. – Byłaby bardzo pouczająca. Wiele młodych dusz gardzi radami pokoleń wzwyż, bierze ich za zacofane i nie zrozum mnie źle - często mają rację. Jednak czy odrzucając ich nie odrzucamy też swojej tożsamości? – powiedziała zamyślona. Anne-Marie była mistrzynią układania słów w kuszące zdania, bo też wiele więcej w tej kwestii nie potrafiła. Chciała po prostu utrzymać uwagę rozmówcy na jak najdłuższy czas, byle tylko móc zdobyć jego poważanie. Czuła, że w przypadku Sohvi mogła trafić na czuły grunt.
Ktoś sprytniejszy i bardziej przebiegły mógłby powiedzieć, że zapraszanie tutaj zarówno przedstawicielki Ahlströmów, dawnej pani Eriksenowej, jak i „wżenionsej” w ród Vanhanenów kobiety, mogło być jedynie swoistym badaniem reakcji. Nie wszyscy byli jednak tak zajadli w swojej niechęci, jak zasiadający w Radzie Jarlowie. To jednak, że kroki zarówno gospodarza, jak i pani gospodarz skierowały się wkrótce prosto ku nim, prosto ku towarzystwu zarówno Anny, jak i Sohvi, mogły sugerować, że było nieco inaczej i że byli faktycznie chcianymi podczas ceremonii pożegnania dawnego roku gośćmi. Albo traktowane je jak zwierzęta w Zoo. W końcu Anne-Marie jak zwykle zdecydowała się na nietuzinkowy dobór kreacji, który przyciągać miał wzrok. Ludzie lubujący się w muzyce jej ojca, ale i przekonaniach politycznych jej dziadka lubili postęp, lubili zmiany, to co nieznane i niekiedy szokujące. Pani Ahlström była od zawsze kreowana przez rodziców na twarz rodu – nie głowę rodu, twarz. Miała wyglądać i przeciągać wzrok czy wabić swoim muzycznym talentem, nie myśleć. Myśleć mógł za nią Edmund Ahlström.
- A ja osobiście dziękuję za zaproszenie i to nie w roli muzyka, jak często mogę się tego spodziewać, a gościa. Ostatni dzień roku to dla nas muzyków naprawdę gorący termin – odpowiedziała
- W Chinach, z wielką przykrością to stwierdzam, nie byłam niestety jeszcze nigdy. Z ojcem odwiedziliśmy jeszcze w moich młodzieńczych latach Taiwan, Malezję i Japonię, nakarmił mnie miłością do kultur wschodu, w późniejszym czasie podczas studiów kultywowałam już tylko miłość do tamtejszej muzyki… – mówiła, odpowiadając Dahlii na jej pytanie wedle tego, jak jej samej było wygodnie. – Ich tradycje są niezwykle inspirujące. Większość ludów tamtejszych, to ludy bardzo przywiązane do swojej tradycji, stąd zakładam, że odwiedzenie krajów tych byłoby i dla was nie lada gratką – przyznała, po raz kolejny próbując dobrać się do głów rozmówców w bardziej spersonalizowany sposób. Dalej oddać się już mogła wysłuchiwaniu rozmowy pomiędzy gospodarzami a panią Vanhanen. Czuła się dobrze, wysłuchując słów, których pewnie nie posłyszałaby, gdyby nie zdecydowała się ładnie uśmiechnąć się ku Sohvi. To zawsze chociaż gram informacji, które mogła wykorzystać byle kupić czyjąś sympatię. Młody chłopak, który po chwili pojawił się u ich boku, będący zapewne
- Odbiorę to jako miłą przepowiednię czy też miłe życzenie na kolejny rok, dziękuję – powiedziała chyba nawet trochę rezolutnie, chociaż na twarzy trzymała wyćwiczony uśmiech.
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 14:30
Halvard Tordenskiold
Czujne spojrzenia posyłane Liselotte znaleźć musiały zakotwiczenie w innych punktach, gdy zewsząd otaczali ich goście, a celebracje nabierały coraz większego tempa, domagając się bezlitośnie ich atencji. Czy nieznaczne pokręcenie głową Dahlii faktycznie było w stanie przynieść upragnione efekty i przemówić do rozsądku jej młodszej siostrze, która wydawała się być dziś daleko od wzorowej formy? Halvard śmiał w to wątpić, niemniej jednak nie zamierzał pozwalać na to, by główna organizatorka przyjęcia trwoniła swoją cenną uwagę na pilnowanie młodocianej krewnej, która nie powinna nigdy być jej odpowiedzialnością - była przecież dorosła i potrafiła dokonywać własnych wyborów. Może wątpliwych, lecz dlaczego miały one stanowić ciężar na barkach pani Tordenskiold? - Nie, nie będziesz tracić na nią czasu - zadecydował z pełną stanowczością, wypowiadając jednak słowa na tyle cicho, by dobiegły tylko jej uszu. - Vigdis może tym się zająć - i może raz od wielkiego dzwonu okazać się przydatna dla kogokolwiek innego oprócz samej siebie. Niechętnie dopuszczał najstarszą córkę do wydarzeń podobnej rangi, wciąż podskórnie czując jej opór, przed łamaniem którego wzbraniał się instynktownie, mając w pamięci wiecznie żywe wspomnienie drobnego zawiniątka, które z dumą brał w ramiona, nie żałując tego, że nie urodziła się chłopcem. Nie pozostawał jednak całkowicie zaślepiony, z tyłu głowy trzymając uporczywą myśl, że jego pierworodna była wyjątkowo krnąbrną mieszanką genów Guildensternów z jego własnymi, że jej kaprysy wciąż nie zostały w pełni okiełznane, chociaż osiągnęła już wiek, w którym żadne wybryki z jej udziałem nie powinny mieć już miejsca. Obiecywał sam sobie, że w nowym roku, w nowym milenium, zmieni to - za wszelką cenę, a tymczasem odnalazł córkę spojrzeniem i nieznacznym gestem skierował jej uwagę ku Liselotte, niemo wyrażając życzenie, któremu miała się poddać bez słowa protestu.
Ten wieczór miał upływać pod hasłem pozornej jedności midgardzkich elit, a nie rysujących się od pokoleń podziałów między poszczególnymi klanami, pozwalał więc zaproszeniom płynąć wartkim strumieniem we wszystkie strony świata z pełną świadomością tego, że przez te kilka godzin będzie musiał odrzucić na bok wpojone przez przodków i płynące we krwi uprzedzenia; grzecznie przemilczał więc ekstrawagancki i wyłamujący się z zarządzonego dresscode’u strój
- Chociaż talentu odmówić ci nie sposób i z wielką chęcią wysłuchalibyśmy dzisiaj i każdego innego dnia twojego koncertu, Anne-Marie, jesteś o wiele więcej niż muzykiem. Ostatni dzień roku powinnaś spędzić na rozrywce, a nie pracy - zwrócił się w odpowiedzi do byłej pani Eriksen, wciąż grając z wypracowywaną latami wprawą na wdzięcznej strunie kurtuazji, gdy obydwoje zdawali się doskonale wiedzieć, że nie jest od nich w żadnym wypadku oczekiwane zadzierzgnięcie jakiejkolwiek poważniejszej nici porozumienia. I całe szczęście - nigdy nie zamierzał udawać, że kobieta jej pokroju, rozwódka pogardzająca otwarcie tradycyjnymi wartościami, którym on sam zgodnie z konserwatywną naturą pozostawał wierny, mogłaby stanowić dla niego partnera do rozmowy. Wzdrygał się na samą myśl, że mogliby mieć ze sobą cokolwiek wspólnego. - Być może w nowym milenium dane nam będzie zasmakować orientu - przyjął uprzejmie rekomendację podróżniczą, choć sam nie pokładał zbyt wielkich nadziei w odnajdywaniu szlaków do Azji; ludzie, którzy w swych ciasnych móżdżkach i zabobonach wierzyli w to, że sproszkowany róg nosorożca lub wysuszone jądra tygrysa miały stanowić magiczne remedium na wszelkie dolegliwości, z pewnością nie mieli dość oleju w głowie, by potrafić prawdziwie docenić luksusowe piękno diamentów wydobywanych w kopalniach Tordenskioldów rękami skazańców. Szczęśliwie nim zapadła konieczność wygłoszenia przez niego podobnych opinii, Dahlia z gracją przejęła stery dalszych rozmów, pozwalając mu odsunąć się od głównej linii wymiany zdań i wstąpić w bardziej przez siebie upodobaną przy podobnych spędach rolę obserwatora.
A obserwować było co, bo wciąż nie do końca jasne były dla niego opowieści jego drogiej małżonki i mgliste tłumaczenia wyjątkowo osobliwych okoliczności jej ostatniego spotkania z
- Dziękuję za pozdrowienia, choć szczerze żałuję, że twoi rodzice nie mogli dziś do nas dołączyć. Mam ambicję nadrobić te zaległości towarzyskie w nadchodzących dniach - oznajmił, mając na myśli przede wszystkim Dagmar, która w wielobarwnym korowodzie sylwetek zebranych pod ich dachem stanowiłaby prawdziwą wisienkę na torcie noworocznych celebracji. Krótki uśmiech wywołany niepoprawnymi, choć jakże przyjemnymi wspomnieniami nie zagościł na dobre na jego twarzy, z miejsca przechodząc w najszczersze rozbawienie, gdy młodzieniec po raz kolejny powracał do tematu, który nigdy nie zdawał się przesadnie go pochłaniać. - Odpowiedź pozostaje niezmienna od czasu, kiedy pytałeś o nie ostatnim razem, kilka dni temu, choć twoje zainteresowanie tematem jest doprawdy budujące - ledwie widoczne dla niewprawnego oka iskierki rozbłysły w naznaczonych heterochromią tęczówkach, teraz zakotwiczonych w wątłej sylwetce Nørgaarda, który pozostawał w bliskich relacjach z jego żoną. - Jeszcze trochę i zacznę podejrzewać, że pragniesz porzucić klątwy na rzecz biznesu wydobywczego - zaśmiał się pogodnie, nie potrafiąc sobie wyobrazić Lasse ani nad księgami finansowymi, ani na nieoficjalnych spotkaniach z potencjalnymi kontrahentami, ani w samej kopalni, będącej sercem programu resocjalizacyjnego pompującego skarbce Tordenskioldów nieprzebranymi bogactwami. - Jeśli tak jednak jest, odwiedź mnie w nowym roku w moim biurze w Oslo. Porozmawiamy - zakończył myśl, wygłuszając dźwięczące w głosie rozbawienie, by nadać słowom inny ton, poważniejszy i stawiający przed Nørgaardem nowe możliwości - lub nowe wyzwanie, mające raz na zawsze zniechęcić go do pytania o interesy, o których nie miał zielonego pojęcia.
Lasse Nørgaard
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 14:31
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Wziął głęboki oddech, a wraz z nim odetchnął też cały salon, każdy metr wypolerowanej podłogi, każdy gram ciężkich zasłon, wszystkie te granity i marmury, egzotyczne drewna, które niczym dziecięca układanka ustawiały się jeden na drugim w niemal niebezpiecznie perfekcyjnej harmonii zawsze tak bliskiej gospodarzom. Płuca tego miejsca, schowane zapewne gdzieś ponad granicami wysokich sufitów, wypełniły się blichtrem i zabawą w podobny sposób, w jaki płuca topielca wypełniały się wodą – bezlitośnie i w pełni. Był to więc pewien rodzaj końca, jakże pięknie zgrany z ostatnim tchnieniem mijającego roku, bo, jak Lasse lubił uważać, w swojej cynicznej i nierzadko ponurej naturze, ludzie zwykli wraz z Sylwestrem świętować nie tyle nadejście nowego roku, ile śmierć tego, który właśnie znikał z kalendarzy. Gigantyczna, piękna stypa myślał, ostatni raz przeglądając się w tafli podłużnego lustra i wsuwając za ucho nieposłuszny, skręcony kosmyk włosów – zasługuje chociaż na kilka łez.
A jednak nie miał dziś zamiaru płakać, nie w tej okrutnej trzeźwości, w której trwał nadal, próbując zmuszać swój własny, wyszczerbiony rozsądek do omijania tac z alkoholem. Salon nadal pęczniał, a ludzie migali przed jego oczami punktami złota i pereł, piór i cekinów, plamami czerwonych ust i liniami jedwabnych krawatów. Z trudem przełknął myśl iż w istocie było ich za dużo, a on był za mały i byłby za mały nieważne ile centymetrów by urósł i jak donośny stałby się jego głos. I choć na poziomie swojego rozumu, zawsze stanowiącego pole walki sztywnej logiki i płomiennej emocjonalności, rozumiał, iż nie był właściwie postacią w żaden sposób ważną lub wartą dłużej obserwacji, żyjący w nim stale rozdygotany i nieufny lęk kazał mu czuć na sobie zbyt wiele spojrzeń, każde z nich równie kpiące i równie nieprzyjemne. Gula w gardle nie miała zamiaru ustąpić, on czuł się tak, jak zwykł czuć się na wszystkich tego typu przyjęciach i bankietach – jak ktoś, kto udaje i z uporem idioty nie przestaje udawać, choć wszyscy przejrzeli go już dawno i świadomi są tego fałszu. Przez gorzki głos stresu przebijało się wspomnienie gładkiego tonu Dahlii, jej dłoni ułożonych na jego policzkach; wtedy, w tamtym atelier, jej zapewnienia wydały mu się szczere, a jego własna postać jaśniejsza i ciekawsza. Tym musiał więc być, choćby spróbować – tamtą osobą, którą jego przyjaciółka nazywała inteligentną i zabawną. Nawet jeżeli faktycznie kłamał i grał, by być kimś lepszym, niech nowy rok będzie jego nowym teatrem.
– Wujek Theodor zawsze mówił, że nagła abstynencja zabija – mruknął do siebie (zatajając tym samym przed samym sobą fakt, iż wujek Theo w rzeczywistości umarł z przepicia) i sięgną szybkim ruchem po kryształową szklankę z tacy przechodzącego nieopodal kelnera. Dopiero gdy smak alkoholu rozlał się przyjemną falą ciepła po podniebieniu, Lasse przypomniał sobie, za co najbardziej lubił Halvarda – miał mianowicie niezastąpiony gust, gdy w grę wchodziła whisky.
Nie wiedział jakie czarne moce skłoniły go do tego, by oderwać się od ściany i z całą swoją głupotą ruszyć w stronę uroczego kółka promiennych uśmiechów zgromadzonego przez gospodarzy. Powinien był wiedzieć, jak zły był to pomysł, ale wraz z pierwszym łykiem alkoholu jego lęk zaczął rzucać się w sercu jak zwierzę i domagać walki, a on nie był w stanie mu odmówić, nie w tak idealnym momencie. Znalazł się przyDahlii z lekkością, która sprawiała wrażenie przypadkowej, nieważne jak wiele odwagi od niego wymagała, uprzejmy i wyprostowany, z gracją kogoś, kto akurat przechodził i naprawdę daleki jest od rzucenia się z balustrady.
– Dahlio, jesteś zjawiskowa, brak mi słów. Przyjęcie zresztą też. Znowu przeszłaś samą siebie – odezwał się gładko, pozwalając sobie krótko ścisnąć jej dłoń w czułym, przyjacielskim geście. Dopiero wtedy, znów z uroczym łukiem słodkiego uśmiechu, zwrócił się do pozostałych dwóch kobiet, zdając sobie kolejny raz sprawę z tego, że powinien był w istocie schować się pod schodami.Anne-Marie była mu znana na tyle, na ile znana mogła być każdemu innemu studentowi z dobrej rodziny - głównie z opowieści, historii i twarzy bywającej zawsze w odpowiednich miejscach; twarzy nadzwyczaj ładnej swoją drogą, jednej z tych, o których pisze się artykuły i na które patrzy się z niemą zazdrością. On był gotów zazdrościć również. To jednak bliskość Sohvi kuła najbardziej, a na jej widok - prawdziwie przyjemny, gdyby nie wspomnienie tamtego wieczoru - Lasse przypomniał sobie znów, że udaje. Kuła go własna niepewność, kuły go kłamstwa, którymi karmił Dahlię i Halvarda, kul go brak Safíra i ta tęsknota, która kazała mu pić więcej i zagryzać wnętrze policzka. Pomyślał, że powinien być tu teraz, nieważne jak nierealistycznie brzmiał ten scenariusz. Powinien być z nim, na tyle blisko, by mógł złapać go za rękę i oprzeć podbródek na jego ramieniu; szczerze i z daleka od jego usztywnionej gry, którą sam napisał. Bliskość Sohvi oznaczała więc bliskość prawdy, Lasse podskórnie czuł się nagi i wyciągnięty za włosy ze swojej kryjówki, a w tym wszystkim najbardziej bolało to, jak bardzo podobała mu się ta wizja. – Pani – Eriksen? Cholera – Ahlström, Pani Vanhanen. Wyglądają Panie zachwycająco, choć to naturalnie nie jest dla mnie zaskoczeniem. Najwidoczniej będą się Panie prezentować świetnie w każdym dziesięcioleciu. – Było w komplemencie tym tyle szczerości i wdzięku, że on sam poczuł krótką falę zwątpienia podtopioną krótkim łykiem whisky. – Ach tak, Halvardzie, dobrze cię widzieć, dziękuję za zaproszenie, ojciec cię pozdrawia. Jak tam interesy? – odezwał się do pana domu , próbując z całych sił utrzymać powagę i przybrać ton kogoś, kto wie cokolwiek o tych interesach. Nie wiedział właściwie nic, choć nauczył się już by przed każdym spotkaniem z nim czytać od deski do deski raport finansowy w porannej gazecie. Nie rozumiał z niego zbyt wiele, nawet jego nadgorliwy umysł unikał ekonomii, ale udawał też, że nie widzi pobłażliwości w przystojnej twarzy męża Dahlii za każdym razem, gdy mówił od rzeczy. Obiecał sobie już nigdy nie pytać go o to, jak długo rosną diamenty.
A jednak nie miał dziś zamiaru płakać, nie w tej okrutnej trzeźwości, w której trwał nadal, próbując zmuszać swój własny, wyszczerbiony rozsądek do omijania tac z alkoholem. Salon nadal pęczniał, a ludzie migali przed jego oczami punktami złota i pereł, piór i cekinów, plamami czerwonych ust i liniami jedwabnych krawatów. Z trudem przełknął myśl iż w istocie było ich za dużo, a on był za mały i byłby za mały nieważne ile centymetrów by urósł i jak donośny stałby się jego głos. I choć na poziomie swojego rozumu, zawsze stanowiącego pole walki sztywnej logiki i płomiennej emocjonalności, rozumiał, iż nie był właściwie postacią w żaden sposób ważną lub wartą dłużej obserwacji, żyjący w nim stale rozdygotany i nieufny lęk kazał mu czuć na sobie zbyt wiele spojrzeń, każde z nich równie kpiące i równie nieprzyjemne. Gula w gardle nie miała zamiaru ustąpić, on czuł się tak, jak zwykł czuć się na wszystkich tego typu przyjęciach i bankietach – jak ktoś, kto udaje i z uporem idioty nie przestaje udawać, choć wszyscy przejrzeli go już dawno i świadomi są tego fałszu. Przez gorzki głos stresu przebijało się wspomnienie gładkiego tonu Dahlii, jej dłoni ułożonych na jego policzkach; wtedy, w tamtym atelier, jej zapewnienia wydały mu się szczere, a jego własna postać jaśniejsza i ciekawsza. Tym musiał więc być, choćby spróbować – tamtą osobą, którą jego przyjaciółka nazywała inteligentną i zabawną. Nawet jeżeli faktycznie kłamał i grał, by być kimś lepszym, niech nowy rok będzie jego nowym teatrem.
– Wujek Theodor zawsze mówił, że nagła abstynencja zabija – mruknął do siebie (zatajając tym samym przed samym sobą fakt, iż wujek Theo w rzeczywistości umarł z przepicia) i sięgną szybkim ruchem po kryształową szklankę z tacy przechodzącego nieopodal kelnera. Dopiero gdy smak alkoholu rozlał się przyjemną falą ciepła po podniebieniu, Lasse przypomniał sobie, za co najbardziej lubił Halvarda – miał mianowicie niezastąpiony gust, gdy w grę wchodziła whisky.
Nie wiedział jakie czarne moce skłoniły go do tego, by oderwać się od ściany i z całą swoją głupotą ruszyć w stronę uroczego kółka promiennych uśmiechów zgromadzonego przez gospodarzy. Powinien był wiedzieć, jak zły był to pomysł, ale wraz z pierwszym łykiem alkoholu jego lęk zaczął rzucać się w sercu jak zwierzę i domagać walki, a on nie był w stanie mu odmówić, nie w tak idealnym momencie. Znalazł się przy
– Dahlio, jesteś zjawiskowa, brak mi słów. Przyjęcie zresztą też. Znowu przeszłaś samą siebie – odezwał się gładko, pozwalając sobie krótko ścisnąć jej dłoń w czułym, przyjacielskim geście. Dopiero wtedy, znów z uroczym łukiem słodkiego uśmiechu, zwrócił się do pozostałych dwóch kobiet, zdając sobie kolejny raz sprawę z tego, że powinien był w istocie schować się pod schodami.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 14:35
Mauris Roinestad
Tonął we wszędobylskim złocie i przepychu, aksamicie pięknych twarzy napływających do pomieszczenia, radosnych bądź skalanych grymasem konsternacji łudząco podobnym do jego własnego. Nie potrafił sobie przypomnieć jak znów założyć maskę pewności siebie, która niegdyś spływała na jego lico z dziecinną prostotą, nie umiał znów przywdziać krawatu pewności siebie, zadrzeć podbródka, przywołać szelmowskiego uśmiechu wplątując się w którąś z toczonych dyskusji. Kiedyś nawet nie musiałby się nad tym zastanawiać, wtedy, gdy jego świat nie falował w kolejnych falach upokorzenia, gdy nie więził go bezlitosny sznur własnej niepewności - gdy mógł cokolwiek znaczyć. Na marmurowej posadzce domostwa Tordenskioldów, pośród stukotu obcasów i sunącej melodii, stał beznadziejnie, bębniąc palcem w szyjkę kieliszka, wracając co chwila wzrokiem do Olafa. Nie chciał by mężczyzna zaprzątał jego głowę, a jednak im więcej łyków szampana obmywało jego gardło, tym jego myśli gęściej gromadziły się wokół dostojnej sylwetki. Nawet nie wiedział, kiedy opróżnił cała zawartość naczynia, szybko oddając go przechadzającej się kelnerce, wymieniając na kryształową szklankę whisky. Nagle strzelił mu do głowy pomysł z gatunku tych nierozsądnych, podtruwając jak złośliwa choroba. Rozejrzał się po tłumie, zatrzymując błękit tęczówek na samotnej brunetce. Nie kojarzył jej, tak jak większości towarzystwa, ale na przekór rozsądkowi zrobił kilka kroków w jej stronę, stając jak gdyby nigdy nic obok, znów tasując spojrzeniem Wahlberga. Po chwili nachylił się odrobinę, tak by jego głos przedarł się przez dźwięki produkowane przez orkiestrę, ale nie naruszył komfortowej granicy.
- Proszę wybaczyć bezpośredniość - zagaił
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 14:37
Astrid Myklebust
Złoto i przepych, którym ociekał dom państwa Tordenskioldów, były dla niej naturalne. Jej dom rodzinny był również urządzony z przepychem, zaś na jej mieszkanie, chociaż dużo mniejsze, również nie szczędzono pieniędzy w kwestii aranżacji. W końcu musiała trzymać jakieś standardy, żeby nie przynieść wstydu rodzinie. Na twarzy miała maskę pogodnego spokoju, wyuczoną przez lata. Przemykała od grupki do grupki, to wplątując się w drobne dyskusje, to wymykając się, kiedy temat stawał się zbyt nudny, czy płytki. W końcu stanęła ponownie z boku, dalej trzymając w dłoni kieliszek z szampanem, który dostała na wejściu i w którym ledwo odrobinę umoczyła wargi podczas wcześniejszego toastu. Noc miała być długa, więc nie miała zamiaru szarżować z piciem. Musiała zachować trzeźwość, jeśli miała trzymać się etykiety w tym towarzystwie, którego nie znała i które, w pewnej mierze, zapewne nie było zbyt przyjaźnie do jej rodu nastawione. Ponownie umoczyła usta w szampanie, popijając trochę bąbelków i zwilżając gardło.
Zanurzona przez chwilę we własnych myślach, nie dostrzegła towarzystwa, które koło niej stanęło, dopóki mężczyzna się do niej nie odezwał. Zaskoczona ledwo zauważalnie drgnęła, zaraz jednak opanowała się na nowo.
— Panu Whalbergowi? — Słychać było w jej głosie zdziwienie, brwi delikatnie się uniosły, jednak spojrzenie, zamiast paść na nieznajomego, zaczęło przeszukiwać tłum, by wyłapać Olafa i zobaczyć, kto mu towarzyszy. Ujrzawszy szatynkę, próbowała ją przypasować gdziekolwiek do znanych jej rodów i person z nich, jednak nijak nigdzie jej nie pasowała. Pozostawała zagadką dla niej, jak i dla osoby, która tak bezceremonialnie podeszła i zapytała o nią.
— Przykro mi, chyba nie miałam przyjemności poznać towarzyszki pana Whalberga. — Odpowiedziała, w końcu zwracając spojrzenie na nieznajomego. Faux-pas, które zaraz próbował zamaskować, albo chociaż trochę zetrzeć, powiedziało jej, że raczej nie ma w tej chwili do czynienia z kimkolwiek z klanów, kogo mogłaby nie kojarzyć. Przywołała na twarz delikatny uśmiech i dygnęła, w odpowiedzi na jego ukłon i przedstawienie się.
— Astrid Myklebust. Miło mi. — Powiedziała, zaraz zastanawiając się, jak pociągnąć dalej rozmowę. Nigdy do końca nie przywykła do prowadzenia small talków. — Rozumiem, że zna Pan Pana Whalberga? — Stwierdziła, że skoro już zapytał o niego, to może pociągnąć ten temat. Co prawda nie do końca ją to interesowało, jednak jako początek wydawało się całkiem dobrą opcją.
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 14:37
Mauris Roinestad
Świat zaczynał powoli wirować w refleksach złota. Coś obrzydzało go w tym wszędobylskim przepychu, nie był do niego przyzwyczajony. Twarze gości były zbyt piękne, posadzki wypucowane na błysk za idealne, zbyt perfekcyjnie. Potrząsnął jednak głową, nie pozwalając się oddać przypływowi niechęci co do tego miejsca, co to tej nocy. Dotknął krawata, majstrując przy kołnierzu, jakby miało mu do dodać nieco świeżego powietrza w płucach. Kobieta, którą zaczepił wydawała się miła i choć nie potrafił ostatecznie zogniskować uwagi jedynie na niej, to pozwolił się wciągnąć w nurt rozmowy.
- Myklebust? Coś mi mówi to nazwisko. - Zmarszczył brwi, szukając w odmętach pamięci odpowiednich informacji, znajomego brzmienia nazwiska, które mógłby przyporządkować do właściwiej szufladki. - Pani krewniacy zasiadają w Radzie, prawda? - Nie mógłby trafić lepiej. Rozpoczynanie znajomości od najważniejszych w Midgardziej społeczności osoby spłynęła mu jak z nieba. Tego potrzebował - kontaktów, osób, które jakkolwiek mogłyby się zainteresować jego osobą. Nadal pielęgnował w sobie skrawek nadziei, że jeszcze stanie ponownie na scenie Filharmonii, a jego skrzypce znów zaśpiewają dla tłumów. Drogę ku temu osiągnięciu musiał jednak własnoręcznie przed sobą wybrukować, co niezaprzeczalnie wymagało czasu, cierpliwości i przyjaznych twarzy odwzajemniających jego uśmiech. - Proszę wybaczyć, jestem w Midgardzie dopiero od kilku tygodni, nadal uczę się jak działa to miasto. Nie będę zaprzeczał, wszystkie te powiązania bywają momentami odrobinę przytłaczające - wyjaśnił, znów orientując się, że balansuje na cienkiej linii taktu. Pociągnął łyk trunku, znów wbijając błękit spojrzenia w Olafa. Buzowała w nim jednoczesna ochota, by podejść do mężny, jak i strach, że urządzą tu niepotrzebne przedstawienie. Nie mógł zaprzepaścić danej szansy na rozwiązywanie zbędnych zawiłości ich relacji - lub jej braku.
- Tak, można powiedzieć, że się znamy - uśmiechnął się ponownie, lekko zażenowany swoim własnym zachowaniem. Nie mógł tak po prostu wypytywać przypadkowych osób o personalia brata, zaczynając wyglądać jakby doskwierała mu niezdrowa obsesja. Nie pozwolił sobie na dalsze roztrząsanie tematu, wyciągając dłoń w stronę kobiety.
- Może pozwoli pani do tańca, skoro i tak pierwsze kiepskie wrażenie mamy już za sobą. - Roześmiał się cicho, świadom, że nie jest najlepszym partnerem do parkietowych wybryków, jednak skoro i tak wystarczająco wygłupił się, jak na jedną noc, nie widział przeszkód, by choć spróbować wycisnąć z sylwestra odrobinę dobrej zabawy. Partnerka rozmowy wydawała się tu równie samotna co on, nic nie stało więc na przeszkodzie, by strząsnąć naleciałości nudy z jej pomocą.
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 14:37
Astrid Myklebust
Nie do końca czuła się dobrze na terenie należącym do rodu, który stał w opozycji do jej własnego. Mimo tego, że próbowała bawić się i zapomnieć o tym, gdzie dokładnie się znajduje, cały czas miała tę świadomość gdzieś z tyłu głowy, przez co ciągle pamiętała, że powinna uważać, żeby nie przynieść wstydu rodzinie.
— Owszem. — Potwierdziła, nie rozjaśniając, jakie dokładnie ma powiązania z Jarlem jej klanu i że w sumie jej ojciec zasiada na fotelu wiceministra departamentu zdrowia publicznego. Uznała, że mogłoby to zanudzić praktycznie większość osób, bo przecież kto by chciał o tym słuchać. Pomijając już to, że jakoś nie kwapiła się, żeby chwalić się osiągnięciami, które nie były jej własnymi, czy gdzie też nie poniosło jej członków rodziny.
— Rozumiem problem. Dla kogoś, kto nie zna tych powiązań z doświadczeń i nie śledzi ich od lat, mogą stanowić one niemały problem, kiedy próbuje się w nich zorientować. Szczególnie że część wielkich klanów ma całkiem sporo przedstawicieli. — Stwierdziła, jednak nie zamierzała się nad tym rozwodzić. Gdyby chciał tłumaczeń zawiłości jej rodu, to mógł poprosić o pomoc. Sama jednak nie zamierzała się wychylać z pomocą, nie do końca wiedząc, z jakim rodem mężczyzna ma powiązania, albo dlaczego w ogóle się tutaj znalazł. Upiła trochę trunku z kieliszka, którym już od dobrej chwili się bawiła, nie mając co zrobić z rękami. W sumie trzymała ten kieliszek tylko dlatego, że gdyby go nie miała, zapewne co chwilę ktoś by jej oferował jakiś alkohol, a ciężko byłoby co chwilę uprzejmie odmawiać. Upierdliwość etykiety bywała straszna.
Najwyraźniej jej rozmówca nie bardzo chciał ciągnąć rozmowę o Olafie, chociaż wyglądał jakby coś na temat Wahlberga mocno go nurtowało. Było to trochę zastanawiające, tym bardziej że widziała, jak spojrzenie jej rozmówcy co chwilę wraca do Whalberga. Nie zamierzała jednak naciskać, skoro zmienił temat i postanowił wyciągnąć ją na parkiet.
— Z przyjemnością. — Stwierdziła, odstawiając ledwie w połowie opróżniony kieliszek na tacę przechodzącego obok niej kelnera i dając się poprowadzić do tańca. Oczywiste było, że w jej toku nauki została również uwzględniona umiejętność tańczenia na tego typu przyjęciach. Jej partner więc nie musiał obawiać się podeptania stóp, chyba że sam się podstawi, gubiąc kroki.
— Może opowie Pan coś o sobie? Czym się Pan zajmuje? — Zagadnęła podczas tańca, nie chcąc tak całkiem pogrążyć się w ciszy i samym poruszaniu się w rytm muzyki. No i odrobinę była ciekawa, kogo miała za partnera do tańca i spędzenia razem kawałka tej sylwestrowej nocy.
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 14:38
Mauris Roinestad
Jego własne poglądy polityczne nigdy nie uformowały się w glinie dorosłości, nie tracił na nie czasu. Nie interesował się. Rzeczywistość obchodziła go tylko w swoim najmniejszym ułamku, tym niezbędnym do stąpania do ziemi, jednak wystarczająco zdawkowym, aby nadal mieć możliwość unoszenia się w obłoki, znikania we własnym świecie. Słyszał czasem, że to niedojrzałe, aroganckie, ignoranckie - nigdy się tymi opiniami specjalnie nie przejmował. Był wszakże lżejszy, spokojniejszy niż dżentelmeni w szytych na miarę surdutach wpleceni w kolejną, nieistotną dyskusję, z czerwonymi policzkami i koniuszkami uszu, zaciskający pięści jakby zaraz mieli pożreć dobre wychowanie na rzecz wtłoczenia w oponenta własnej racji. Mauris widział jednak w racjach problem, paradoks, bo niemal każdy napotkany człowiek posiadał własną, żonglując pomiędzy prawdą, faktami i własną głupotą; wiecznie przetasowując karty tego, co pewne a domniemane. Dlatego sam opinii nie posiadał, nie wdawał się w polityczne dysputy, unikał wydawania we własnej głowie osądów, dopóki nie było to nieuniknione. Szczycił się tym - wolnością, nieobrobioną bryłą gliny pozostawioną samej sobie, niewzruszeniem. Poglądy Tordenskioldów były mu więc zupełnie obojętne.
Przytaknął na słowa nowej towarzyszki, słuchając jej uważnie, wpatrując się w błękit nieznanych tęczówek, nieco jaśniejszy od jego własnego. Uśmiechnął się radośnie, szczerze zadowolony, że kobieta nie odrzuciła jego propozycji, odkładając swój kieliszek i wędrując na parkiet. Stanąwszy pośród wirujących par ukłonił się lekko, następnie ujmując dłoń Astrid.
- To wbrew pozorom dość skomplikowane pytanie. - Lekko się kołysząc, utkwił wzrok w wyjącej orkiestrze - prawdopodobnie nieznośniej jedynie w jego uszach omamionych uprzedzeniami. Chwilę milczał, pomimo oczywistości odpowiedzi, szukał lepszej alternatywy. Ciekawszej. Bogatszej. Bliższej prawdy. - Lubię myśleć, że jestem gawędziarzem. Opowiadam historie o ludziach, o miłości, o stracie. Te, które nie potrzebują słów - powiedział, ignorując pretensjonalność własnych słów. Wierzył w to, wierzył, że posiadł dar, umiejąc zabierać swoich słuchaczy w sam środek zapisanych w nutach historii. - A moim medium są skrzypce - dodał, tym samym rozjaśniając mętną, pełną niedopowiedzeń odpowiedź. Odchylił się lekko, by móc na nowo przyjrzeć się kobiecie równocześnie unosząc dłoń by mogła zawirować w ślad innych kobiet na parkiecie.
- A pani, panno Myklebust? - zapytał, szczerze zaintrygowany odpowiedzią, jaka mogła go czekać. - Ustaliliśmy już, że dzierży panna jedno z potężnych, midgardzkich nazwisk. Nie śmiem wątpić, że w parze z tym brzemieniem kroczy również ponadprzeciętność obowiązków. - Nie miał pojęcia, czy nie strzelił sobie w momencie wypowiadania tych słów w kolano. Równie dobrze mogła być przecież utrzymanką, kobietą żyjącą na fortunie zbudowanej przez przodków, żerującej na pracy kogoś innego. - Choć, może pozwolę sobie sformułować pytanie nieco inaczej. Co sprawia, że pani serce przyśpiesza, pochłania uwagę, nawiedza myśli? Co jest pani największą miłością? Nie tą ludzką, nie tą żywioną do drugiego człowieka.
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 14:38
Astrid Myklebust
Astrid zaś przesiąknęła niektórymi poglądami swojego otoczenia, wpajającego jej pewne zachowania, czy normy. Racje, zarówno zgodne z jej własnymi, jak i te niezbyt jej pasujące. Mimo wszystko wiedziała, że lepiej czasem trzymać język za zębami, niż podpaść komukolwiek, dlatego też wyznawała na takich przyjęciach zasadę, żeby przy śliskich tematach po prostu się uśmiechać i potakiwać, udając głupią trzpiotkę, niż żeby musieć rzucać się innym do gardeł i zaciekle bronić własnego punktu widzenia. To zostawiała tym, którzy mocniej siedzieli w polityce niż ona sama. Nie miała jednak tego luksusu, by pozostać taką nieobrobioną bryłką gliny, jak Mauris. Mimowolnie chłonęła racje, jakimi kierowali się zarówno jej rodzice, jak i dziadkowie, wujowie i ciotki.
Dygnęła z gracją przed Maurisem zaraz podając mu swoją dłoń i ustawiając się w ramie odpowiedniej do tańca. Delikatnie uniosła brwi do góry, kiedy zamilkł na chwilę, szukając odpowiednich jego zdaniem słów, by opisać, czym się zajmuje. Zaraz jednak trochę się wszystko wyklarowało, wraz z jego kolejnymi słowami. Zawirowała wraz z resztą kobiet na parkiecie i kiedy ponownie znalazła się naprzeciw mężczyzny, uśmiechnęła się lekko.
— Skrzypce mają coś w sobie, że ciężko, żeby swoim brzmieniem nie poruszyły słuchaczy. Tym bardziej we wprawnych rękach. Chętnie kiedyś bym posłuchała jednej z twych gawęd. — Stwierdziła zaciekawiona. Zawsze lubiła dźwięk skrzypiec, jednak nigdy nie podjęła się próby nauki gry na nich, uznając, że nie ma na to czasu. A później, najzwyczajniej w świecie wolała oszczędzić postronnym osobom słuchania jej rzępolenia w próbach wydobycia czystego, przeszywającego dźwięku z instrumentu. Zdecydowanie lepiej dla niej i dla otoczenia było, żeby chodziła na występy orkiestry, bądź recitale, żeby nacieszyć się muzyką spływającą ze strun.
— Oh, to nic nadzwyczaj odkrywczego, biorąc pod uwagę moje nazwisko. W mojej duszy pierwsze skrzypce gra medycyna. Jestem medykiem ratownikiem w Midgardzkim szpitalu. — Odpowiedziała zdecydowanie prościej niż jej rozmówca, nie decydując się na wyolbrzymianie, czy koloryzowanie własnej profesji. Potrzebnej, a jednak również i czasami wykańczającej. Zdecydowanie lepiej jednak się czuła lecząc ludzi, niż przy próbach bycia porządnym medium, które nie irytuje się nadmierną obecnością duchów. Dla martwych niewiele mogła zrobić, nawet jeśli jako jedna z niewielu osób potrafiła widzieć tych, którzy pozostali po tej stronie.
Sohvi Vänskä
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 14:38
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Prawdę mówiąc, rzadko myślała o swoich korzeniach czy o swojej babce – zarówno dzisiaj, jak i w dzieciństwie, jej nietutejsze pochodzenie wybarwiało się zdradliwie głównie, jeśli nie właściwie wyłącznie, w azjatyckim rysie fizjonomii. W wieku szkolnym właściwie stanowczo wzbraniała się wręcz przed swoją zauważalną niepowszedniością: rówieśnicy bywali wprawdzie parszywie złośliwi, a ona – choć od zawsze uprawiająca śmiałą indywidualność – nie chciała odstawać od nich nadto. Matka zdawała się zresztą porzucić pamięć o kolebce swojej krwi pierwsza, wracając do macierzystej kultury jedynie w subtelnej symbolice lub w powtarzanych po babce powiedzeniach, zabobonach i paskudztwach, które kazała jej przełykać bez grymaszenia. Nie mówiła prawie nigdy w ojczystym języku: ojciec zdawał się wyjątkowo tego nie znosić, łajając ją z lakonicznym rozdrażnieniem, ilekroć barwne tonacje obcych słów otarły się o jego czujną uwagę; wydawał się święcie przekonany, że jedynym powodem, dla którego uciekała się do chińszczyzny, mogły być wyłącznie rzucane na niego klątwy wybłagane u jej zacofanych bóstw. Sohvi po cichu uważała, że winno się to uczynić w każdym możliwym języku i wobec każdego bóstwa – dla zwyczajnej pewności, że pośmiertnie dostąpi jedynie potępienia, niezależnie, do jakiej kultury by się zwrócił; nie zasługiwał na więcej.
– Ja również – zauważyła w odpowiedzi na słowaAnne-Marie , pozwalając sobie na cień stosownego żalu przy wspomnieniu babki, jakiej nie miała wprawdzie okazji poznać bliżej. Gdyby nawet żyła dłużej, nie sądziła nawet, że ojciec pozwoliłby jej na swobodniejszy kontakt; uważałby zapewne, że jej oczywista obcość jest niewystarczająco dostojna, a zbyt wyraziście egzotyczna, by pielęgnować relację z teściową. – Osobiście lubię postrzegać tożsamość jako coś bardziej plastycznego i zależnego od woli, niźli narzucanego sztywną ramą dziedziczenia. Niemniej zgadzam się z tobą, do pewnego stopnia, choć nie słynę raczej z podobnie tradycjonalistycznych poglądów. Nie lekceważyłabym jednak z pewnością doświadczenia starszych, czasem można nawet pozwolić im wierzyć, że się z nimi zgadzamy – zgadzała się z ustępliwością, podwijając kąciki ust z zachęcającą sympatią, sugerującą dyskretnie, że chciałaby pociągnąć tę rozmowę jeszcze, dalej, tego wieczoru lub w spokojniejszych okolicznościach. – Przyznam, że żałuję czasem, że zostałam wychowana w zupełnym oderwaniu od swoistego piękna i zasad świata, w którym dorastała moja babka. Chyba zawsze czułam trochę, że sama nie powinnam sobie tego dziedzictwa zawłaszczać, skoro urodziłam się już w tutejszych mrozach, a język moich przodków słyszałam wyłącznie w krótkich przekleństwach, na jakie zdobywała się czasem moja matka. Utknęłam chyba poniekąd gdzieś pomiędzy: niezupełnie stąd i niezupełnie stamtąd. Poprosiłabym może, żebyś pomogła mi poznać ją bliżej, tę kulturę, jej tradycyjne kroje i wzornictwa, gdybym tylko miała więcej odwagi – subtelna filuterność, niepowściągana, kiedy zasłaniała usta podnoszonym szkłem, by przypadkiem nie zdradzić się z uśmiechem nazbyt frywolnym, kiedy odnosiła się do sekretów jej garderoby. Była nieostrożna, pragnęła być nieostrożna, kiedyś przecież, zanim pozwoliła się uwiązać zobowiązaniami, kochała się w tej nieostrożności, w balansowaniu na wąskiej linie tego, co wypadało i tego, co przekraczało granice, wprawiając otaczających ją ludzi w wieczny dysonans nastrojów. Powiedziano jej kiedyś, że można ją było wyłącznie nienawidzić albo kochać, ale to było kiedyś, to było nieznośnie dawno, a ona wciąż jeszcze stawiała nieufnie kroki na grząskim gruncie nowej swobody.
Przysłuchiwała się z przyjemną życzliwością wymianie międzyAnne-Marie a gospodarzami , dyskretnie jedynie obserwując wciąż Dahlię, nie mogąc sobie tej przyjemności odmówić, zarówno przez jej zjawiskową urodę, jak i złośliwość. Zaskakiwała ją pojednawcza ustępliwość, na jaką się decydowali, wspaniałomyślny motyw dzisiejszego wieczoru, niewykluczający nikogo ze wspólnej celebracji, niezależnie od politycznych stanowisk. Oznaczało to, dla niej zupełnie szczęśliwie, prawdopodobnie dodatkową atrakcję w postaci ostrzejszych rozmów ucinanych pod przykrywką muzyki lub na tarasie, przy towarzyskim dymku, na jaki miała zresztą ogromną ochotę się pokusić, choć nie była do papierosów szczególnie przywiązana. Nie odpowiedziała Halvardowi na łagodne, pytające wtrącenie, pozostawiając to w gestii Dahlii; intrygowały ją krótkie spojrzenia, jakie ze sobą wymieniali. Czy doskonała pani Tordenskiold miałaby odwagę powiedzieć mu o wszystkim? Czy miała odwagę przyznać się do swojej śmiałości? Ton, jakim Halvard napominał żonę, brał jej nerwy pod włos, zapanowała jednak nad grymasem ust, zdradzając się wyłącznie w drgnieniu brwi, kiedy przerzucała spojrzenie na lico kobiety uniesione ufnie ku mężowi – być może właściwym pytaniem było, czy mogłaby o czymkolwiek mu nie powiedzieć.
– Nie śmiałabym w to wątpić. Możnaby zaryzykować stwierdzeniem, że w istocie przewrotnie przyszłam na ratunek tamtemu nieszczęśnikowi – spostrzegła z rozbawieniem, przenosząc wzrok znów na jego mocne rysy, na wysoko niesione czoło, mocną linię tęczówki zdradzającą opanowaną, dumną siłę charakteru. Spróbowała sobie wyobrazić siebie, drobną naprzeciw niego, bladą, właściwie suchą, w sylwetce, w charakterze, przynajmniej czasem jednak nie w spojrzeniu; bawiła ją ta myśl, bawiła ją prowadzona z nimi rozmowa, bawiła ją ta osobliwa sytuacja, w której się względem siebie znajdowali. Mogłam wziąć ją sobie na chwilę, wtedy, gdybym tylko nie była tak skiełznana (próżna zuchwałość pozwalała jej w to wierzyć), pomyślała, smakując tych słów w cierpkości wina, patrząc jeszcze ku niemu, kiedy do towarzystwa dołączyła nowa twarz – drażniąco znajoma. Miała wrażenie, że skóra na karku cierpnie jej nieprzyjemnym dreszczem, kiedy wypowiadał jej nazwisko, tutaj, w tak odmiennych okolicznościach. Przez chwilę odczuwała chęć złapania go za ramię i odciągnięcia na bok jak smarkacza, zrugania go jeszcze raz: zapominasz, że o tobie wiem, chociaż nie dawał jej przecież żadnych powodów do gniewu, chociaż przecież był wyłącznie zupełnie grzecznym młodym kawalerem. Gdzie twoja matka? zdawała się pytać w ułamku wymienianej uwagi, z nienaruszonym gwaszem uśmiechu, kiedy odsuwała znów wino od malowanych ust.
–Lasse – witała się, nie bez premedytacji używając poufale jego imienia. – Jesteś okrutnie uprzejmy. Nie czujesz się, mam nadzieję, zobowiązany zmieniać zwykły nam ton, by dostosować go do bardziej oficjalnych okoliczności – zauważyła, choć bez wysilonej skromności, pozwalając sobie na swobodną żartobliwość pozorowanej nagany, korzystając z okazji, by naruszyć paznokciem niezagojone jeszcze całkiem skaleczenie ich niedawnego spotkania i gróźb, do jakich się wtedy uciekła. – Mów mi po imieniu – zachęciła, uśmiechając się do niego prawie ciepło, żywiąc cichą nadzieję, że podobnie wyjawione przed pozostałymi powiązanie nie będzie dla niego niczym wygodnym. Było to tym bardziej satysfakcjonujące, gdy dalsza wymiana zdradzała jego bliższą znajomość z Halvardem; Sohvi spojrzała krótko jeszcze na Dahlię , przytrzymując jej spojrzenie bez natarczywości, w końcu pozwalając sobie na grymas niepocieszenia, gdy mężczyźni naruszyli temat interesów.
– Oh, na miłość słodkiej Frigg, interesy nawet dzisiaj – westchnęła, trzymając barwę głosu w znośnym, uprzejmym żarcie. – Pozwolicie państwo, że w tym czasie ośmielę się doskonale bawić – lekka przekorność towarzyszyła nieznacznemu odruchowi unoszącemu kieliszek jakby w subtelnym toaście, zanim nie zwróciła się jeszcze doAnne-Marie z uśmiechem, wyraźnie gotowa zanurzyć się we właściwych celebracjach. – Moja droga? – poprosiła zapraszająco poufałym tonem, wyraźnie nie naciskając jednak na zgodę, pytając jedynie o chęć towarzyszenia jej.
– Ja również – zauważyła w odpowiedzi na słowa
Przysłuchiwała się z przyjemną życzliwością wymianie między
– Nie śmiałabym w to wątpić. Możnaby zaryzykować stwierdzeniem, że w istocie przewrotnie przyszłam na ratunek tamtemu nieszczęśnikowi – spostrzegła z rozbawieniem, przenosząc wzrok znów na jego mocne rysy, na wysoko niesione czoło, mocną linię tęczówki zdradzającą opanowaną, dumną siłę charakteru. Spróbowała sobie wyobrazić siebie, drobną naprzeciw niego, bladą, właściwie suchą, w sylwetce, w charakterze, przynajmniej czasem jednak nie w spojrzeniu; bawiła ją ta myśl, bawiła ją prowadzona z nimi rozmowa, bawiła ją ta osobliwa sytuacja, w której się względem siebie znajdowali. Mogłam wziąć ją sobie na chwilę, wtedy, gdybym tylko nie była tak skiełznana (próżna zuchwałość pozwalała jej w to wierzyć), pomyślała, smakując tych słów w cierpkości wina, patrząc jeszcze ku niemu, kiedy do towarzystwa dołączyła nowa twarz – drażniąco znajoma. Miała wrażenie, że skóra na karku cierpnie jej nieprzyjemnym dreszczem, kiedy wypowiadał jej nazwisko, tutaj, w tak odmiennych okolicznościach. Przez chwilę odczuwała chęć złapania go za ramię i odciągnięcia na bok jak smarkacza, zrugania go jeszcze raz: zapominasz, że o tobie wiem, chociaż nie dawał jej przecież żadnych powodów do gniewu, chociaż przecież był wyłącznie zupełnie grzecznym młodym kawalerem. Gdzie twoja matka? zdawała się pytać w ułamku wymienianej uwagi, z nienaruszonym gwaszem uśmiechu, kiedy odsuwała znów wino od malowanych ust.
–
– Oh, na miłość słodkiej Frigg, interesy nawet dzisiaj – westchnęła, trzymając barwę głosu w znośnym, uprzejmym żarcie. – Pozwolicie państwo, że w tym czasie ośmielę się doskonale bawić – lekka przekorność towarzyszyła nieznacznemu odruchowi unoszącemu kieliszek jakby w subtelnym toaście, zanim nie zwróciła się jeszcze do
Strona 1 z 2 • 1, 2