:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
Strona 2 z 2 • 1, 2
31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów
+2
Lasse Nørgaard
Dahlia Tordenskiold
6 posters
Dahlia Tordenskiold
31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 13:08
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
First topic message reminder :
Ostatnia noc roku uchodziła za jedną z ważniejszych w kalendarzu towarzyskim. Zawsze pełna muzyki, tańca, szampanem i winem płynąca, roziskrzona fajerwerkami na nocnym niebie, wybuchającymi równo o północy. Każda do siebie podobna, lecz niezapomniana. Noc trzydziestego pierwszego grudnia tego roku miała być nocą szczególną - tym razem wybicie północy oznaczało nie tylko wejście w nowy rok, lecz i nowy wiek, kolejne millenium. Dahlia Tordenskiold zamierzała więc zadbać o to, aby tegoroczny sylwester był wyjątkowy i zapisał się w pamięci znamienitych gości.
Przygotowania trwały od wielu dni, a efekt końcowy niemal w pełni gospodynię przyjęcia zadowalał, choć i tak krążyła po posiadłości, doszukując się najmniejszych defektów; poprawiała ułożenie świeżych kwiatów w wazonach, prosiła gosposię o wymianę bukietu, wypolerowanie luster w złotych ramach raz jeszcze. Natura perfekcjonistki nie pozwalała odpuścić, dopóki nie upewniła się, że wszystko znalazło się na swoim miejscu. Dom Tordenskioldów na tę noc przeniósł się o niespełna osiemdziesiąt lat wstecz, stał się reliktem złotej epoki, by każdy gość na własnej skórze doświadczył tej podróży w czasie.
Wiewiórki dostarczyły zaproszenia do każdego zakątka magicznej Skandynawii; wszędzie tam, gdzie trafiały w ręce licznych gości - przedstawicieli magicznych klanów, osobistości świata polityki, sztuki i biznesu, galdrów wpływowych, utalentowanych i znanych. Przyjęcie oficjalnie miało rozpocząć się o godzinie dwudziestej pierwszej, lecz już wcześniej na galdrów czekali gotowi do pomocy pracownicy. Przy drzwiach wejściowych odbierano płaszcze i sprawdzano zaproszenia, skrupulatnie pilnując, aby nikt spoza listy gości nie dostał się na teren posiadłości i na samo przyjęcie. Następne wskazywano drogę do głównego salonu, która wiodła przez niedługi hol - dzisiejszego wieczoru wyłożony złotym dywanem.. Ze ścian spoglądały na galdrów rozchichotane postaci z zaczarowanych portretów, a rozbrzmiewająca w głębi rezydencji muzyka zachęcała, by przejść dalej.
Sercem przyjęcia stał się główny salon, który zmienił się niemal nie do poznania. Tej nocy dominowały barwy złota, czerni i bieli. Białe były ogromne pióropusze, gdzieniegdzie stały pęki złotych balonów, sofy i fotele obite welurem zaczarowano na głęboką czerń. Na kryształowym żyrandolu rozpalono świece, a sznury pereł oplatały balustradę schodów. Większą część salonu zaaranżowano na parkiet taneczny, przed którym stanął niewielki podest, gdzie czekał już zespół, gotów rozpieszczać gości muzyką na żywo i największymi przebojami lat dwudziestych. W drugiej części salonu, objętej czarami tak, aby rozkoszować się muzyką i móc swobodnie porozmawiać, stanęło kilka okrągłych stołów, przykrytych białymi obrusami; na głodnych i spragnionych czekał szwedzki stół w innej części rezydencji.
Każdemu z gości, przy wejściu do salonu, wręczano lampkę szampana, lecz po wszystkich pomieszczeniach, udostępnionych zaproszonym galdrom, krążyli kelnerzy z kielichami wina, kolejnymi lampkami szampana, kieliszkami akvavitu, szklankami whisky i każdym trunkiem na jaki tylko mieli ochotę.
Na chwilę przed dwudziestą pierwszą sala była już właściwie pełna - lśniły dekoracje, błyszczały materiały, z których uszyto kreacje na dzisiejszy wieczór, w oczach mienił się złocisty szampan, którego lampki ułożono w widowiskową piramidę na jednym ze stołów. Muzyka rozbrzmiewała cicho, spokojnie, na tyle, aby bawić, lecz jeszcze nie zapraszać do tańca.
Niemalże punktualnie na szerokich, krętych schodach wiodących na piętro pojawili się państwo Tordenskiold (cali na biało, oczywiście), aby oficjalnie rozpocząć zabawę w tę wyjątkową noc. Dahlia wybrała na ten wieczór białą suknię, z przylegającego do ciała, zdobionego złotymi nićmi materiału, o wąskiej spódnicy z frędzlami i z odsłoniętymi ramionami; na ramionach miała etolę z futra arktycznych lisów, włosy kazała ufryzować krótko, w modne wtedy fale, tak, by nie sięgały ramion. Złota opaska z diamentami jaką miała na głowie dopełniała całości z biżuterią - pasującą doń bogatą kolią i błyszczącymi w uszach kolczykami. Uśmiechała się do wszystkich promiennie, szczerze zachwycona ich przybyciem i podekscytowana zabawą, która miała zacząć się już lada chwila. Zaciskając palce na lampce szampana wzniosła ją lekko do góry, by wznieść toast.
- Moi mili, jesteśmy szczerze uradowani, widząc was tu wszystkich, tak pięknych i szykownych, zaraz pomyślę, że naprawdę zdołaliśmy przeniesć się w czasie - zaśmiała się, mówiąc głośno i donośnie, aby każdy obecny dobrze ją usłyszał. - Cieszę się, że wszyscy razem uczcimy ostatnią noc w roku i powitamy dwudziesty pierwszy wiek, nowe tysiąclecie. Co przyniesie? To ponoć wiedzą jedynie Norny, lecz istnieje kilka sposób, by przewidzieć przyszłość… Każdy, kto zechce spróbować poznać jej sekrety, niech uda się do saloniku za drzwiami na prawo. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić, więc... nie zwlekajmy. Tańczmy! Zdrowie naszych gości - zawołała, wznosząc lampkę szampana jeszcze wyżej, a krwiście czerwone usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu, zanim posmakowała złocistego trunku. Za sprawą czarów zniknął, kiedy stał się pusty; Dahlia podała zaś dłoń Halvardowi, by ruszyć na parkiet i dać wszystkim innym przykład - nadeszła pora na tańce.
| Oficjalnie zaczynamy zabawę sylwestrową! Zapraszam wszystkich uczestników do pojawienia się na wydarzeniu i wzniesienia z nami pierwszego toastu, zanim przejdziemy do dalszej zabawy i przygotowanych dla Was atrakcji.
Przyjęcie to zabawa przebierana, mile więc widziany jest opis kostiumu - obowiązuje wszak dresscode z lat dwudziestych!
Dla nastroju - podkład muzyczny.
31.12.2000
Ostatnia noc roku uchodziła za jedną z ważniejszych w kalendarzu towarzyskim. Zawsze pełna muzyki, tańca, szampanem i winem płynąca, roziskrzona fajerwerkami na nocnym niebie, wybuchającymi równo o północy. Każda do siebie podobna, lecz niezapomniana. Noc trzydziestego pierwszego grudnia tego roku miała być nocą szczególną - tym razem wybicie północy oznaczało nie tylko wejście w nowy rok, lecz i nowy wiek, kolejne millenium. Dahlia Tordenskiold zamierzała więc zadbać o to, aby tegoroczny sylwester był wyjątkowy i zapisał się w pamięci znamienitych gości.
Przygotowania trwały od wielu dni, a efekt końcowy niemal w pełni gospodynię przyjęcia zadowalał, choć i tak krążyła po posiadłości, doszukując się najmniejszych defektów; poprawiała ułożenie świeżych kwiatów w wazonach, prosiła gosposię o wymianę bukietu, wypolerowanie luster w złotych ramach raz jeszcze. Natura perfekcjonistki nie pozwalała odpuścić, dopóki nie upewniła się, że wszystko znalazło się na swoim miejscu. Dom Tordenskioldów na tę noc przeniósł się o niespełna osiemdziesiąt lat wstecz, stał się reliktem złotej epoki, by każdy gość na własnej skórze doświadczył tej podróży w czasie.
Wiewiórki dostarczyły zaproszenia do każdego zakątka magicznej Skandynawii; wszędzie tam, gdzie trafiały w ręce licznych gości - przedstawicieli magicznych klanów, osobistości świata polityki, sztuki i biznesu, galdrów wpływowych, utalentowanych i znanych. Przyjęcie oficjalnie miało rozpocząć się o godzinie dwudziestej pierwszej, lecz już wcześniej na galdrów czekali gotowi do pomocy pracownicy. Przy drzwiach wejściowych odbierano płaszcze i sprawdzano zaproszenia, skrupulatnie pilnując, aby nikt spoza listy gości nie dostał się na teren posiadłości i na samo przyjęcie. Następne wskazywano drogę do głównego salonu, która wiodła przez niedługi hol - dzisiejszego wieczoru wyłożony złotym dywanem.. Ze ścian spoglądały na galdrów rozchichotane postaci z zaczarowanych portretów, a rozbrzmiewająca w głębi rezydencji muzyka zachęcała, by przejść dalej.
Sercem przyjęcia stał się główny salon, który zmienił się niemal nie do poznania. Tej nocy dominowały barwy złota, czerni i bieli. Białe były ogromne pióropusze, gdzieniegdzie stały pęki złotych balonów, sofy i fotele obite welurem zaczarowano na głęboką czerń. Na kryształowym żyrandolu rozpalono świece, a sznury pereł oplatały balustradę schodów. Większą część salonu zaaranżowano na parkiet taneczny, przed którym stanął niewielki podest, gdzie czekał już zespół, gotów rozpieszczać gości muzyką na żywo i największymi przebojami lat dwudziestych. W drugiej części salonu, objętej czarami tak, aby rozkoszować się muzyką i móc swobodnie porozmawiać, stanęło kilka okrągłych stołów, przykrytych białymi obrusami; na głodnych i spragnionych czekał szwedzki stół w innej części rezydencji.
Każdemu z gości, przy wejściu do salonu, wręczano lampkę szampana, lecz po wszystkich pomieszczeniach, udostępnionych zaproszonym galdrom, krążyli kelnerzy z kielichami wina, kolejnymi lampkami szampana, kieliszkami akvavitu, szklankami whisky i każdym trunkiem na jaki tylko mieli ochotę.
Na chwilę przed dwudziestą pierwszą sala była już właściwie pełna - lśniły dekoracje, błyszczały materiały, z których uszyto kreacje na dzisiejszy wieczór, w oczach mienił się złocisty szampan, którego lampki ułożono w widowiskową piramidę na jednym ze stołów. Muzyka rozbrzmiewała cicho, spokojnie, na tyle, aby bawić, lecz jeszcze nie zapraszać do tańca.
Niemalże punktualnie na szerokich, krętych schodach wiodących na piętro pojawili się państwo Tordenskiold (cali na biało, oczywiście), aby oficjalnie rozpocząć zabawę w tę wyjątkową noc. Dahlia wybrała na ten wieczór białą suknię, z przylegającego do ciała, zdobionego złotymi nićmi materiału, o wąskiej spódnicy z frędzlami i z odsłoniętymi ramionami; na ramionach miała etolę z futra arktycznych lisów, włosy kazała ufryzować krótko, w modne wtedy fale, tak, by nie sięgały ramion. Złota opaska z diamentami jaką miała na głowie dopełniała całości z biżuterią - pasującą doń bogatą kolią i błyszczącymi w uszach kolczykami. Uśmiechała się do wszystkich promiennie, szczerze zachwycona ich przybyciem i podekscytowana zabawą, która miała zacząć się już lada chwila. Zaciskając palce na lampce szampana wzniosła ją lekko do góry, by wznieść toast.
- Moi mili, jesteśmy szczerze uradowani, widząc was tu wszystkich, tak pięknych i szykownych, zaraz pomyślę, że naprawdę zdołaliśmy przeniesć się w czasie - zaśmiała się, mówiąc głośno i donośnie, aby każdy obecny dobrze ją usłyszał. - Cieszę się, że wszyscy razem uczcimy ostatnią noc w roku i powitamy dwudziesty pierwszy wiek, nowe tysiąclecie. Co przyniesie? To ponoć wiedzą jedynie Norny, lecz istnieje kilka sposób, by przewidzieć przyszłość… Każdy, kto zechce spróbować poznać jej sekrety, niech uda się do saloniku za drzwiami na prawo. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić, więc... nie zwlekajmy. Tańczmy! Zdrowie naszych gości - zawołała, wznosząc lampkę szampana jeszcze wyżej, a krwiście czerwone usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu, zanim posmakowała złocistego trunku. Za sprawą czarów zniknął, kiedy stał się pusty; Dahlia podała zaś dłoń Halvardowi, by ruszyć na parkiet i dać wszystkim innym przykład - nadeszła pora na tańce.
| Oficjalnie zaczynamy zabawę sylwestrową! Zapraszam wszystkich uczestników do pojawienia się na wydarzeniu i wzniesienia z nami pierwszego toastu, zanim przejdziemy do dalszej zabawy i przygotowanych dla Was atrakcji.
Przyjęcie to zabawa przebierana, mile więc widziany jest opis kostiumu - obowiązuje wszak dresscode z lat dwudziestych!
Dla nastroju - podkład muzyczny.
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 15:20
Colborn Iversen
Wieczór dopiero się rozpoczął, zachęcając morzem możliwości miał do zaoferowania więcej, niż bajecznie drogie dekoracje i wystrój pasujący do klimatu tego balu; więcej, niż towarzystwo znamienitych gości prześcigających się blaskiem i galanterią; więcej, niż znakomitym jedzeniem serwowanym w idealnie odwzorowanej jadalni z lat 20. Nawet wśród najbardziej bogatych takie bale były organizowane sporadycznie, najczęściej z konkretnej okazji, więc możliwość doświadczenia tego osobiście to zaszczyt, którego wielu nie dostąpiło i być może nigdy nie dostąpi. Colborn nie jest sentymentalnym chłystkiem i nie zachwyca się każdą drobnostką, ale organizacja tego balu robi na nim niemałe wrażenie, bo każdy najmniejszy szczegół jest w pełni dopieszczony, nie ma marginesu błędu, a przynajmniej go nie widział.
Powitanie gospodarzy wieczoru zagoniło większą część gości na parkiet, w czym znalazł okazję dla siebie, gdyż druga grupa osób przeszła do jadalni, a kolejna formowała się kilkuosobowe kliki i właśnie w tych rejonach krążył Iversen, żądny złapania wspólnego tematu z ważnymi gośćmi, z którymi w przyszłości mógłby nawiązać służbowe relacje. Magiczne samochody to wciąż niepewny grunt, a dla bardziej konserwatywnych galdrów strata pieniędzy i zasobów, natomiast odpowiednie argumenty potrafią przekonać nawet najbardziej zagorzałego przeciwnika, ale impreza sylwestrowa nie jest odpowiednim wydarzeniem do poruszania typowo służbowych tematów, więc musiał działać sprytnie.
Dołączył do grupy dżentelmenów, których dochody mogłyby prawdopodobnie wykarmić jakiś biedny kraj i starał się podjąć rzeczową, acz lekką rozmowę, nienakierowującą na żadną inwestycje, którą dla nich planował. Najpierw trzeba wzbudzić ich sympatię, może nawet szacunek, w zależności od łatwowierności rozmówcy, choć z doświadczenia wiedział, że im wyżej postawiona osoba, tym bardziej oporna była na wpływ innych, a poddawała wszystko głębokiej analizie. Niemniej ten wieczór okraszony sporą dawką alkoholu pozwoli zmiękczyć męskie serca i osłabić silną wolę na tyle, by podjęli rozmowę z mniej ważnym mężczyzną, ale musiał wywrzeć na tyle silne i dobre wrażenie, by zapamiętali go mimo jutrzejszego kaca.
Udaje mu się przebrnąć przez wierzchnią, szorstką warstwę i wypuszcza zapoznawcze macki, by ocenić swoje szanse, które nie były tak złe, jak pierwotnie przypuszczał. Może nawet uda mu się coś ukręcić w najbliższej przyszłości, ale potrzeba cierpliwości i taktu, bo nic tak nie odstrasza, jak potencjalny natrętny kontrahent.
Po pół biznesowych rozmowach musiał znaleźć nieco wytchnienia, odpocząć umysłowo od zawiłych metod manipulacji i uważania na każde słowo, więc rozejrzał się po sali w poszukiwaniu kogoś znajomego lub kogoś, do kogo mógłby podejść i rozproszyć się przyjemną rozmową. Wtedy jego wzrok zatrzymał się na kobiecej twarzy o głębokim spojrzeniu ciemnych oczu, w których rozpoznaje Säde i nie waha się nawet sekundy, a jego nogi bezwiednie poruszają się w jej stronę.
- Pani Landsverk - skłonił się przed nią niczym prawdziwy dżentelmen z lat 20 i jeśli pozwoliła, ujął jej dłoń, składając na jej wierzchu drobny pocałunek, zaledwie muśnięcie, po którym niemal od razu się prostuje i raczy ją przyjemnym uśmiechem.
- Wyglądasz zniewalająco - omiótł ją spojrzeniem, zatrzymując je na dłużej na narzucie z czarnych piór, która ewidentnie najbardziej wpadła mu w oko. Dodawała stylu i klasy, której i na co dzień jej nie brakowało. - Czy mogę przynieść ci jakiegoś drinka?
Może powinien przynieść od razu, ale byłoby to dość niegrzeczne założenie, skoro równie dobrze mogła wcale nie pić alkoholu albo pić tylko określony rodzaj. Za pytaniem kryło się też drugie dno, bo jeśli odmówi, to będzie jasny sygnał, że nie chce z nim rozmawiać albo przyszła z kimś innym i powinien się oddalić. Ostatnie czego chciał to psuć komuś zabawę, skoro sam zamierzał się poddać sylwestrowej nocy.
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 15:20
Säde Landvserk
Gości przybywa, robi się tłoczno, choć całe szczęście nie duszno; słowa gospodarzy niosą się śpiewnie wzdłuż i wszerz by niedługo później zginąć pod naporem muzyki – ta również utkana jest z lat dwudziestych, klasyczne nuty zaprawione nutą ekstrawaganckiego luzu niosą się po pomieszczeniu, porywając na parkiet poszczególne pary. Obserwuję je krótko, bez większego zaciekawienia czy dokładności; są tutaj twarze, które rozpoznaję, ale też takie które przemykają mi po raz pierwszy. Przypadkowość na przyjęciu Tordenskioldów jest raczej niemożliwa, zaproszenia zaadresowano imiennie a dobrze dobrany dresscode również służy jako pewna weryfikacja; w tym gąszczu błyszczącej czerni, piór i pereł prędko można byłoby wyłapać kogoś, kto znalazł się tu przypadkiem. Moja uwaga pada jednak na jasnowłosą nieznajomą w odzieniu dość odległym od tego, na które pokusiła się znaczna część zaproszonych kobiet – niecodzienny zestaw składający się z szerokich spodni i równie luźno spływającej koszuli nosi w sobie orient. Patrzę na nią przez dłużej niż chwilę, z czystej ciekawości, nim tańcząca tuż przy moim nosie taca podsyła mi kolejny, wysoki i smukły kieliszek złotawych bąbelków. Kiedy spijam szampana, zauważam młodego Nørgaarda, słodkie stworzenie w ciemnobrązowym odzieniu, którego buzi już dawno nie widziałam przy stole obok własnych rodziców. Młodzieniec jednak traci moją uwagę na rzecz kolejnej twarzy, którą dostrzegam w momencie, w którym jej właściciel kieruje kroki w moją stronę. Kieliszek wciąż trzymam przy ustach, przedłużając moment i dając sobie samej odrobinę czasu, by przypomnieć sobie – to już kwestia wieku, czy przy takiej ilości osób ciężko jest dopasować nazwisko do rysów twarzy? – kimże jest mężczyzna zmierzający w moją stronę. Dopiero jasne spojrzenie odświeża mi pamięć – wobec oczu przejawiam swego rodzaju instynkt i uwagę, dlatego kiedy wzrok spotyka się z moim, wiem z kim mam do czynienia.
– Colborn Iversen – nie powinien mnie dziwić jego widok w takim miejscu, w końcu nazwisko obijało się w codzienności galdryjskiej od jakiegoś czasu; mimo to jego widok był swego rodzaju zaskoczeniem. Pozwalając na pocałunek muskający wierzch dłoni, unoszę kącik ust w ramach powitania – Ty też prezentujesz się niczego sobie – komentuję, odwzajemniając się takim samym spojrzeniem lustrującym kierunek góra-dół. Jego propozycja jednak interesuje mnie bardziej, niźli sam strój wieczorny, dlatego poprawiając zsunięty z ramienia materiał pierzastej narzuty, kiwam głową.
– Zaskoczysz czymś? Zawieś poprzeczkę wysoko, tak żeby nikt nie mógł pobić twojego wyboru – błahostka jaką jest drink, a jednak ubieram ją w niewypowiedziane oczekiwania, odkładając pusty kieliszek po szampanie gdzieś na bok – Jakimi słowami podsumujesz ten rok? Pamiętaj o klimacie lat dwudziestych.
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 15:20
Colborn Iversen
Zdążył już zapomnieć o szampanie wypitym w trakcie toastu, ale niektórzy goście wolniej raczyli się przyjemnymi bąbelkami, trzymając się kurczowo jednej lampki. Nie należał do osób uzależnionych od alkoholu, nie spożywał go codziennie, nie pił dużych ilości, raczej sporadycznie, przy większych okazjach, jak ta. A i tutaj nie chciał przesadzić, bo mogło to niekorzystnie wpłynąć na jego percepcję, a w takim towarzystwie upokorzenie wiązałoby się ze stratą dobrej reputacji, a nie mógł na to pozwolić. Jego dobre imię i firma to wszystko, co posiadał, więc musiał o nie dbać, stąd preferencja zachowania trzeźwego umysłu. Z drugiej strony perspektywa przyjemnego relaksu i rozluźnienia, które zapewnia alkohol, jest niezwykle kusząca.
Jednakże dużo bardziej kusząca alternatywa to rozmowa ze znajomą, z którą ścieżki krzyżują się zdecydowanie zbyt rzadko, najczęściej w mało przyjemnych okolicznościach - w problematycznych kwestiach, gdy jedno może pomóc drugiemu. A mimo to coś pcha go prosto przed oblicze kobiety, która początkowo patrzy na niego nieodgadnionym wyrazem, że przez moment ma wrażenie, że nie powinien do niej podchodzić, ale nie powstrzymuje go to.
- Dziękuję. Trzeba przyznać, że kobiety są dużo bardziej różnorodne w swoich kreacjach, w przypadku dżentelmenów klasyczny krój góruje, tworząc armię klonów - skomentował jeszcze kwestię ubioru, nieco prześmiewczo w kontekście mody męskiej. Oczywiście, jeśli któremuś mężczyźnie zależało na wyróżnieniu, mógł postawić na jasny smoking, ale przecież żaden nie mógł sobie pozwolić na ekstrawagancki płaszcz z piór, nie będąc jednocześnie obiektem drwin.
- Daj mi chwilę, zaraz do ciebie wrócę - skinął jeszcze głową na jej wygórowane oczekiwania względem drinka, wywołując u niego presję, której chciał sprostać. Nie zastanawiał się specjalnie długo, w drodze do baru wykształtował się w jego głowie pomysł, który barman chętnie podłapał i wykonał drink w odpowiednich proporcjach - w eleganckiej szklance znajduje się wymieszana wódka, likier Lillet Blanc i świeżo wyciskany sok z różowego grejpfruta, oczywiście z dodatkiem lodu, udekorowany kawałkiem pomarańczy. Dla siebie wziął to samo i czym prędzej wrócił do kobiety, podając jej drinka.
- Proszę.
Jej pytanie wprawiło go w lekkie zdumienie, ale jednocześnie zachęciło do szczerej odpowiedzi, na tyle, na ile mógł sobie pozwolić.
- Żaden ze mnie poeta, ale przeczytałem gdzieś słowa, które idealnie podsumowują ten rok... „tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość" - minione lata odcisnęły na nim bolesne piętno, którego nie mógł się pozbyć, bez względu na czyny. Chciał zostawić przeszłość za sobą, ale zdecydowanie łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Może w przyszłym roku się uda?
- Jakie są twoje oczekiwania lub plany względem przyszłego roku? - postanowienia noworoczne to przecież tradycja, ale nie każdy ją wypełniał, więc nie do końca o nie pytał, a bardziej o jej wizję przyszłego roku.
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 15:20
Säde Landvserk
Słodko-kwaśne bąbelki drgają mi jeszcze gdzieś w dole przełyku; będą tam tańczyły cały wieczór, dobitnie przypominając mi na każdym kroku z jaką okazją mamy do czynienia – szampana można pić przy różnych sposobnościach, i czynię to zwykle bez krzty zawahania, jednak ten przełamujący stary rok z nowym smakuje nieco inaczej. Nie wiem czy to wszechobecne przekonanie, efekt placebo czy naprawdę sklepowe półki przyjmują wtedy towar lepszego sortu – ale na końcu języka doprawdy czuję różnicę.
Gdybym jeszcze była sentymentalna, ale jak widać mam po prostu dobrze rozwinięty zmysł smaku, który w tym roku – a raczej jego końcówce – rozwinął się aż nadto. Delektuję się, spijam i przedłużam moment celebracji – tego roku, swoich zasług, błogiego spokoju, którego pokłady mam gdzieś w sercu, nawet jeśli sala wypełnia się głośnym dźwiękiem wygrywanych melodii, gwarem rozmów i szelestem tłumu gości. W końcu sama się w nim zanurzam, wraz z Colbornem Iversenem, który pojawił się znikąd i bezstronnością swojego położenia staje się dla mnie naprawdę miłym kompanem. Niewymagającym ode mnie wiele, nie nakazującym odkrywania kart, a jedynie balansowania na granicy nieważkości, płynięcia wraz z nurtem tego przyjęcia.
– Mówisz? Ja myślę, że to wszystko kwestia narzuconych ram i norm – aspekt ubioru; zgadzam się z nim, naturalnie, że przedstawicielki płci ładniejszej mają większe pole do popisu, ustrojone w perły, pióra i błyskotki, wręcz wrzucone w pewien schemat, który powinno się wykorzystać. Sama temu uległam, choć w owej aranżacji nie czuję się nieswojo – Nie pogniewałabym się, ani ja ani zapewne żadna z tutejszych pań, gdybyś zechciał zawiesić na sobie sznur z pereł. Śmiało, mój drogi – rzucam to pół żartem, pół serio, bo ja rzeczywiście z chęcią ujrzałabym taki obraz; zdaję sobie też sprawę, że znaczna część gości tego przyjęcia to zakorzenieni w średniowieczu galdrowie, którzy bardzo lubią swoje role, ramki i przypisane im zadanka. Trochę nudno, trochę zrozumiale, ale nie mi dywagować nad obyczajami panującymi w domu Tordenskioldów – Weź to do serca, Colborn, byłoby ci do twarzy – komplementuję go lekko, choć kwestia widzenia zależy od kwestii siedzenia; nigdy bowiem nie wiesz kiedy męskie ego zostanie nieświadomie ukłute.
Odprowadzam go wzrokiem niespiesznie i prawdę mówiąc, nie muszę nadto się nudzić, bo zaraz potem wraca z kieliszkiem w dłoni, który przyjmuję chętnie i dziękczynnie. Wypijam łyk i kiwam głową na jego słowa – No no, może następne przyjęcie będzie prowadzone przez ciebie, dość ładne słówka, pasujące na mównicę – nie zależy mi na uszczypliwości, mówię to raczej z lekkim rozbawieniem, posyłając mu uśmiech znad ofiarowanego drinka – Święty spokój, wakacje w ciepłym kraju – czy to zbyt przyziemne? Niestety, aktualnie moje plany i oczekiwania zamykają się w prostocie. Więcej grzechów nie pamiętam.
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 15:21
Colborn Iversen
Wieczór zapowiadał się o wiele gorzej, a jednak wcale nie było źle - poza oficjalną, nieco nudnawą częścią, w której prowadził zawoalowane interesy, podlizywał się ważniejszym osobistościom i starał się zyskać sympatię większości napotkanych osób. To praca niemal na cały etat, a podczas takich przyjęć musiał robić znacznie większe wrażenie, bardziej przyciągać i zyskiwać uwagę.
Odkąd postawił spuścić trochę z tonu i nieco się zrelaksować, poddać przyjemnej rozmowie, która nie miała drugiego dna, więc mogła sprawić przyjemność rozmówcom, bez żadnego spięcia skrytego pod powierzchnią pozorów.
- Też tak uważam, lecz kim jestem, by je łamać? - przyjęte normy społeczne były na tyle głęboko zakorzenione, że każde odstępstwo od tych ram było niemal przestępstwem. I o ile byłby dziedzicem fortuny, z nazwiskiem, którego nie da się lekceważyć ani podważyć, takie ekscesy uchodziłyby mu na sucho, ale w swojej sytuacji nie mógł sobie na to pozwolić - by społeczeństwo zaczęło o nim niepochlebnie plotkować, by szukano w nim dziwności, by próbowano go znieważać. To wszystko odbiłoby się rykoszetem na jego firmie, jego działalnościach i dałoby mu rodzaj atencji, o którą nie zabiegał i wcale nie chciał. Ale kobieta nie musiała tego wiedzieć.
- Za to panowie mogliby wykluczyć mnie z męskich ustaleń i rozmów - odparowuje z delikatnym uśmiechem, choć ani przez chwilę nie wątpi, że taki scenariusz jest prawdopodobny. W dużej mierze, jeśli nie w całej, to mężczyźni narzucali normy i to oni byli najbardziej surowi w ocenie; wszak każdy przejaw lekceważenia ich wspaniałych zasad był oznaką braku szacunku i jawnej kpiny. I nie, nie przeszkadzało mu to, w takim świecie został wychowany i tak żyje do dziś.
- Ale kto wie, może następnym razem zwrócę się do ciebie, byś pożyczyła mi ten piękny płaszcz - miał tu trochę problem z nomenklaturą, nie potrafił nazwać każdego elementu damskiej garderoby, ale miał nadzieję, że się nie pomylił. Niemniej te pióra szczerze go urzekły.
- Przyznaj po prostu, że w swym okrucieństwie chciałabyś zobaczyć, jak publicznie się ośmieszam damskimi dodatkami. Byłby to dobry temat do plotek na Nowy Rok, to na pewno - prowadzili dość luźną rozmowę, więc pozwolił sobie na nieco odważniejszą, acz dalej żartobliwą zaczepkę.
Podoba mu się swoboda, która od niej emanuje oraz sposób wypowiedzi, gdy nie boi się posłużyć się sarkazmem, czasem złośliwością.
- Nie mam śmiałości do publicznych wystąpień - skromny uśmiech wypełza mu na twarz przy tym kłamstwie, które wbrew pozorom nie jest tak oczywiste. Pomimo prowadzenia firmy, zarządzania ludźmi, wcale nie musi być swobodny w przemawianiu.
- Prostota jest najlepszą metodą na satysfakcjonujące życie. Bez skomplikowanych oczekiwań, trudniej się rozczarować, a łatwiej zmierzać do celu - pochwalał takie podejście, poniekąd samemu takie posiadając. Może jego plany biznesowe były nieco bardziej rozwinięte, ale w strefie prywatnej wszystko szło w linii prostej, byle dalej.
- Wakacje i spokój brzmią jak przepis na idealny odpoczynek, którego mi brakuje ostatnimi czasy. Polecasz jakiś konkretny kraj? - już w połowie tego roku obiecał sobie, że w przyszłe lato zrobi sobie przerwę od pracy i wyjedzie odpocząć, równie dobrze już teraz mógł zbierać dane, by wybrać odpowiednie miejsce.
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 15:21
Säde Landvserk
Nie mnie to oceniać – całe listy dziwnych zasad, wielowiekowych tradycji, przekazywanych z pokolenia na pokolenie słów i niewypowiedzianych oczekiwań; sama wywodzę się z rodziny, która pielęgnuje pewne wartości, ale to jeszcze nie jest jawne powiązanie z konserwatywnym półświatkiem galdryjskim. Nie po linii prostej przynajmniej, bo moja obecność tutaj świadczy dość wyraźnie o odpowiednich znajomościach. To nawet nie jest kalkulacja czy wyrachowanie – znajomości tego typu nie zawieram z myślą o wspólnym interesie, a bardziej poszerzaniu horyzontów. Być może to zrozumiałe – podążanie za informacją, wiedzą, nowym horyzontem; ale zamiast się nad tym zastanawiać przystaję raczej przy przekonaniu, że przyszłość nie istnieje bez przeszłości.
Złoty środek jest wszystkim; zabawne, że akurat ja, popadająca ze skrajności w skrajność, upatruje w tym tak wiele.
Wszyscy mamy tutaj swoje zadanie, pewną rolę do odegrania; panie obstrojone w czerni, złocie i perlistych błyskach – mężczyźni w idealnie skrojonych garniturach; Iversen zdaje się idealnie to rozumieć, a ja, mimo własnej ciekawości i podrygów sarkazmu, nie ciągnę nadto tematu pereł na jego szyi.
– Panowie bywają okrutni, przyznaj – mruczę tylko, drocząc się z nim, naturalnie; na takich przyjęciach nie rozmawia się całkiem szczerze, powagę zostawia za drzwiami; w końcu mamy Sylwester.
– Ten? Podoba ci się? – rzucam wraz z uniesieniem brwi, kiedy moja dłoń wędruje do boku pierzastej narzuty by unieść ją wyżej i zaprezentować mieniącej się połyskującą czernią pióra – Nie ma problemu, choć uważam, że czerń mogłaby przygasić twoją urodę – rzucam bezpośrednio, poszerzając nieco swój uśmiech; zabawne, że nad słodkim alkoholem dywagujemy o modzie i kreacjach, nawet jeśli są to tylko puste żarty w przerwie od dyskusji o wszystkim i niczym.
Zarzuca mi okrucieństwo – to kolejna ze słodkich uszczypliwości, na które wzajemnie się godzimy – a ja prycham przy wysokiej szklance, zaraz jednak otwieram osmolone czernią oczy szerzej.
– A więc jestem okrutna? Rozwiń, Col, śmiało – mówię poważnie, choć za zgłoskami czai się rozbawienie, które sprawnie chowam, grając w tym małym przedstawieniu. Plotki mało mnie interesują, a w mężczyźnie zakładającym damskie dodatki raczej nie widzę sensacji, ale ludzie potrafią być naprawdę różni.
– Przepracowujesz się, zdecydowanie – mówię, kiedy wspomina o braku odpoczynku; jak my wszyscy, pochłonięci swoją sprawą i swoją rutyną szarości. Pewnie i tak nie potraktuje mojej rady poważnie, ale skoro dywagujemy już nad ciepłymi krajami, postanawiam zanurzyć się w tym wyobrażeniu – Egipt, może Włochy? Co o tym myślisz? Wkomponowałabym się w pustynne piramidy czy raczej bliżej mi do rzymskiego Koloseum?
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 15:21
Colborn Iversen
Świata i obyczajów nie da się zmienić w pięć minut, poszczególne procesy trwają bardzo długo i musiałoby przeminąć chyba całe pokolenie, by pozbyło się swoich przyzwyczajeń, ale dopóki tradycje są przekazywane z pokolenia na pokolenie (te dobre, jak i te złe), są kultywowane i ciężko wprowadzić coś nowego, lepszego. Dlatego większa czas konserwatywnych Galdrów tak krytykuje magiczne samochody - zamiast widzieć w tym nową, lepszą przyszłość, wolą zamknąć się w sztywnych ramach przeszłości, w której nie ma miejsca na rozwój. I można albo płynąć z nurtem, jak Colborn teraz, uczestnicząc w balu z bogatymi ludźmi, których łaski chciałby zaskarbić na tyle, by inwestowali w jego firmę; a można też płynąć pod prąd i walczyć z każdą przeciwnością losu, ale wtedy życie to ciągła walka, bez miejsca na przyjemności, a także bez gwarancji, że to cokolwiek zmieni.
- Nie ma miejsca na słabości - odparł odnośnie okrucieństwa panów, a choć teraz rozmowa przebiegała w przyjemnej, żartobliwej atmosferze, to wcale nie odbiegała daleko od prawdy - przynajmniej w niektórych kwestiach. Temat mody był mu całkowicie obcy, ale to nie powstrzymało go od żywej rozmowy o perłach i pierzastych pelerynach.
- Tak, robi wrażenie - zatrzymał wzrok dłużej na piórach, które właśnie krótko zaprezentowała. - Myślisz, że w innej wersji kolorystycznej bardziej by mi pasował? Może w bieli? Wiesz, babcia mówiła mi zawsze, że czerń to mój kolor, a teraz całkiem burzysz mój światopogląd - westchnął niepocieszony, ale w jego oczach tańczyły iskierki rozbawienia, doprawione alkoholowym blaskiem.
- Och, każda kobieta jest okrutna, to dlatego tak chętnie łamiecie nam serca - pokręcił głową z dezaprobatą, jakby udzielał jej nagany, oczywiście paskudnie wrzucając wszystkie kobiety do jednego worka, bo tą generalizacją podtrzymuje grę, droczy się z nią, by wywołać reakcję, w końcu przyszli po to, by się bawić i żartować (chyba że jak Col pracować).
- Może, ale już się przekonałem, że jak coś ma być zrobione dobrze, to muszę zrobić to sam albo przynajmniej nadzorować - i tak, był control freakiem, ale prowadząc podwójne życie musiał taki być, żeby mieć kontrolę nad każdą kwestią i zapobiec błędom, które mogłyby go kosztować… właściwie wszystko, począwszy od dobytku, kończąc na wolności, a kto wie, czy i nie życiu. Sama coś wiedziała o jego oficjalnej pracy, bo czasami musiał zasięgnąć jej pomocy, często właśnie w przypadkach błędów swoich pracowników. Ale zaraz tematy zeszły na zdecydowanie bardziej przyjemne tory - wakacje.
- Ty, Säde? Idealnie wkomponowałabyś się w każde otoczenie, a tym samym uświetniła to miejsce swoim blaskiem - gładki komplement i czarujący uśmiech, z lekko podniesioną brwią, jakby sam siebie nie podejrzewał o taki zwrot akcji. - Znowu mi chyba bliżej do rzymskiego Koloseum, jak myślisz, sprawdziłbym się jako gladiator?
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 15:21
Säde Landvserk
W dywagacjach o przeszłości i przyszłości zaczynam zastanawiać się nad scenariuszem tego wieczoru; planem, możliwością, ilością wysokich kieliszków, które spoczną w moim brzuchu i dadzą namiastkę spokoju, szczędząc jednak na rewolucjach.
Ile panien w ładnych sukniach skończy w toaletach, w towarzystwie przyjaciółek trzymających ich włosy; ile z tych w skrojonych smokingach zdecyduje się utopić pieniądze w rychłych obietnicach; ile serc złamie się przez głośne łóżko na piętrze tego budynku.
Jestem perfidną pesymistką, albo zbyt blisko mi do roztrząsania i szukania dziury w całym – w końcu jesteśmy tutaj na eleganckim przyjęciu, w eleganckim domu należącym do eleganckiej rodziny; Säde Landsverk doszukuje się rozpusty w czymś tak ładnym.
Wyrywam się tej durnej myśli prędko, choć mało zgrabnie, mrugając kilkukrotnie i łapiąc utracony rezon, by zaraz potem pokiwać głową i dopić resztkę szampana.
– Och, niezgoda z wolą babci to poważne przewinienie, tak mi się zdaje – prycham, faktycznie próbując w międzyczasie wyobrazić sobie długi płaszcz w białym kolorze – Na biało może pomyliliby cię z łabędziem – dodaję, drgając ramionami w górę, równocześnie z kącikami ust. Przebierany karnawał nie jest złym pomysłem, choć złote lata dwudzieste, które zebrały nas wszystkich w domu Tordenskioldów, również są niczego sobie.
Macham pierzastym rękawem przez chwilę, unosząc brwi i słuchając nieprawdziwych dywagacji o kobiecym okrucieństwie; nie przeszkadza mi łatka rzekomej femme fatale, choć uważam, że raczej mi do niej daleko; pytając jednak Maartena, zapewne jestem jej podręcznikową wersją, podsycaną dostatecznie dużą ilością jadu.
– Znam to aż za dobrze – stwierdzam krótko, urywając temat pracy, bo nie przyszliśmy tutaj by mówić o niej głośno, nawet jeżeli dobrze zdaję sobie sprawę, że on właśnie po to tu jest – porozmawiać, zaśmiać się, uśmiechnąć i odpowiednio namówić. Pokazywanie się w towarzystwie to ponoć klucz do sukcesu, gdy prowadzi się własny biznes.
– Podoba mi się. Rzymski gladiator na arenie. W takim razie, wpisując się w naszą narrację o okrucieństwie, ja byłabym cesarzową, od której zależałby twój los. Lepiej żebyś się postarał z walką, bardzo łatwo jest pokazać kciuk w dół – nawiązuję do tego, jak rzekomo kiedyś funkcjonowano w starożytnym Rzymie, starająć się nie zaśmiać; wchodzę niemal idealnie w rolę, które właśnie sobie napisaliśmy.
Pusty kieliszek z brzdękiem opada na tacę gdzieś z boku, muzyka się zmienia, a Iversen dostaje ode mnie pożegnalne spojrzenie, które ma wyglądać przeszywająco.
– Będę obserwować, gladiatorze.
Säde i Colborn z tematu
Prorok
Re: 31.12.2000 – Główny salon – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 15:22
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Ostatnia noc w roku była najgłośniejszą i najbardziej żywiołową spośród tych, które miały tu miejsce przez ostatnie miesiące. Muzyka grała bez ustanku, wynajęci muzykanci dawali z siebie wszystko, aby sprostać wymaganiom gospodarzy i zachwycić wszystkich gości, zabierając ich w podróż w przeszłość - do złotych lat dwudziestych. Galdrowie i nawet nieliczni śniący wirowali na parkiecie pośród modnych wówczas frędzli i piór, w czerni i złocie; oddechu zaczerpywali przy okrągłych stołach, zwilżając spragnione wargi niemożliwie drogim szampanem i winem.
Większość gości pozostała na parterze, korzystając z tańców i przygotowanych dlań rozrywek. Niektórzy ulegli pokusie hazardu i ochoczo przepuścili setki złotych talarów przy stołach do ruletki oraz kart, nie dbając o konsekwencje.
Zabawę przerwano, zdawałoby się, na krótko, aby zaprosić wszystkich gości do przyodziania wierzchniego odzienia i spacer ku brzegowi zamarzniętego jeziora, gdzie drogę wskazały zaczarowane światła. Tam, z drewnianego pomostu, mogli wsiąść do magicznych sań, które na krótko przed północą przecięły biel śniegu, aby ruszyć kolejno w kuligu. Wtedy zaś na niebie pojawiły się złote cyfry zegara, odliczając czas do północy - i gdy pojawiły się nań dwa okrągłe zera, rozpoczął się długi pokaz fajerwerków, układających się w najbardziej finezyjne kształty i obrazy. Zakończony został życzeniami dla gości, którzy mogli złożyć sobie milenijne życzenia powróciwszy na brzeg, gdzie byli częstowani kolejnymi lampkami szampana.
Sanie, jeśli sobie tego życzono, mogły sunąć dalej po zamarzniętym jeziorze; większość gości powróciła jednak do ciepłej rezydencji Tordenskioldów, gdzie znów grała muzyka i lał się dalej alkohol - niemal do świtu, kiedy to ostatni goście zeszli z parkietu.
wszyscy z tematu
Większość gości pozostała na parterze, korzystając z tańców i przygotowanych dlań rozrywek. Niektórzy ulegli pokusie hazardu i ochoczo przepuścili setki złotych talarów przy stołach do ruletki oraz kart, nie dbając o konsekwencje.
Zabawę przerwano, zdawałoby się, na krótko, aby zaprosić wszystkich gości do przyodziania wierzchniego odzienia i spacer ku brzegowi zamarzniętego jeziora, gdzie drogę wskazały zaczarowane światła. Tam, z drewnianego pomostu, mogli wsiąść do magicznych sań, które na krótko przed północą przecięły biel śniegu, aby ruszyć kolejno w kuligu. Wtedy zaś na niebie pojawiły się złote cyfry zegara, odliczając czas do północy - i gdy pojawiły się nań dwa okrągłe zera, rozpoczął się długi pokaz fajerwerków, układających się w najbardziej finezyjne kształty i obrazy. Zakończony został życzeniami dla gości, którzy mogli złożyć sobie milenijne życzenia powróciwszy na brzeg, gdzie byli częstowani kolejnymi lampkami szampana.
Sanie, jeśli sobie tego życzono, mogły sunąć dalej po zamarzniętym jeziorze; większość gości powróciła jednak do ciepłej rezydencji Tordenskioldów, gdzie znów grała muzyka i lał się dalej alkohol - niemal do świtu, kiedy to ostatni goście zeszli z parkietu.
wszyscy z tematu
Strona 2 z 2 • 1, 2