:: Midgard :: Okolice :: Lasy Północne
Skraj lasu
+4
Henrik Vestergaard
Vivian Sørensen
Prorok
Mistrz Gry
8 posters
Mistrz Gry
Skraj lasu Pon 1 Kwi - 21:03
Skraj lasu
Skraj lasu jest jednym z wielu wejść do Lasów Północnych, obszaru o bogatej historii i niezwykłej przyrodzie. Słynie z tego, że to właśnie tu organizowane są najczęściej rozmaite uroczystości, uchodzi on bowiem za stosunkowo bezpieczny, nie tak gęsto zalesiony teren, co sprawia, że jest atrakcyjnym miejscem dla różnego rodzaju spotkań i wydarzeń dla mieszkańców. Bezpieczeństwo zapewniają przede wszystkim regularne patrole Kruczej Straży oraz łowców Gleipniru, którzy czuwają nad porządkiem.
Prorok
Re: Skraj lasu Pon 1 Kwi - 21:04
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
21.06.2001
Wstążki i wianki
Znaną tradycją, kultywowaną podczas obchodów Midsommar jest splatanie wianków przez niezamężne kobiety. Ozdoba ta, utworzona z wielobarwnych plonów jest odniesieniem do motywu płodności i piękna, który przewija się w trakcie świętowania przesilenia letniego. Kawalerowie z kolei mają inne zadanie – zrywają wstążki ze słupa majowego. Ich materiał został naznaczony specjalnym zaklęciem – wstążkę należy puścić i pozwolić jej dryfować w powietrzu, aż dotrze do wybranego przez siebie, ukończonego wianka i wplecie się między kwiaty, kończąc całą kompozycję. Wybranka, której wianek został wybrany przez wstążkę danego kawalera, powinna być przez niego zaproszona do tańca przy ognisku.
Zasady
1. Zarówno postaci kobiece jak i męskie chcące wziąć udział w zabawie rzucają kością k6.
2. Pary są ustalane na zasadzie numery nieparzyste z nieparzystymi, parzyste z parzystymi. Przykładowo postać A (kobieta) wyrzuca wynik 2 i jest on parzysty, dlatego zostanie sparowana z postacią B, która napisała najbliżej po niej i miała wynik 4, również parzysty. Nie zostanie sparowana z postacią C, jaką uzyskała wynik 5, czyli nieparzysty.
3. Osoby, której wyniki nieparzysty i nieparzysty lub parzysty i parzysty znajdują się najbliżej w kolejce, są automatycznie dobrane w parę.
4. W przypadku, gdyby dana osoba pozostała bez pary lub miała ochotę odegrać tę aktywność z określoną postacią, można odstąpić od rzutu.
2. Pary są ustalane na zasadzie numery nieparzyste z nieparzystymi, parzyste z parzystymi. Przykładowo postać A (kobieta) wyrzuca wynik 2 i jest on parzysty, dlatego zostanie sparowana z postacią B, która napisała najbliżej po niej i miała wynik 4, również parzysty. Nie zostanie sparowana z postacią C, jaką uzyskała wynik 5, czyli nieparzysty.
3. Osoby, której wyniki nieparzysty i nieparzysty lub parzysty i parzysty znajdują się najbliżej w kolejce, są automatycznie dobrane w parę.
4. W przypadku, gdyby dana osoba pozostała bez pary lub miała ochotę odegrać tę aktywność z określoną postacią, można odstąpić od rzutu.
Vivian Sørensen
Re: Skraj lasu Pią 5 Kwi - 22:36
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Wcale nie miała ochoty na świętowanie. Do tej pory Midsommar był dla niej okresem zabaw i szaleństw, ale przez ostatnie pół roku wiele się zmieniło, więc najchętniej zostałaby w domu, leżąc na kanapie z lampką wina i szkicownikiem w ręku. Niestety ten przywilej został jej odebrany wraz z „rozkazem" zaaranżowanego spotkania z kawalerem.
Czuła w kościach, że ta chwila nieuchronnie nadchodzi - jeszcze zanim matka zdradziła jej, że dziadek rozważa sojusze i kandydatów na męża. Podświadomie wiedziała, w jaką stronę to zmierza, już od ich rozmowy w marcu, kiedy jasno dał jej do zrozumienia, że dobro rodu znajduje się na piedestale. I może tak powinno być, że dla jarla najważniejsza była rodzina jako całość, a nie poszczególne osoby i dopiero gdy odkryła karty, uświadomił sobie, że jedna wadliwa jednostka może zniszczyć resztę. Pomógł jej otrzymać najlepszą pomoc specjalistów, ale miała wrażenie, że chce jak najszybciej poskładać ją w całość, by po sprzedaży nikt nie mógł wnieść reklamacji. Same plusy - połączenie rodów, wzmocnienie politycznej pozycji, wzbogacenie zasobów i pozbycie się słabego ogniwa, które potencjalnie mogła odbić się na nich cieniem skazy.
Bała się. Zmian. Tego, że nie podoła. Że zawiedzie dziadka i rodzinę. Że straci wszystko. Jej stan psychiczny wciąż pozostawiał wiele do życzenia, a przecież nie chciała wyjść na psychopatkę. W stresie gorzej nad sobą panowała, a dobre wrażenie robi się tylko raz. Dlaczego w ogóle jej na tym zależało? Chyba po prostu wiedziała, że nie ma z tej sytuacji wyjścia - tak czy inaczej zostanie zmuszona do ślubu, a im bardziej będzie się stawiać, tym gorzej dla wszystkich. Miała też kilka tygodni, żeby powoli oswajać się z tą myślą, a tak naprawdę wspominali jej o tym całe życie, że jeśli chce pomóc rodzinie wyjść z kryzysu, to jedyne, co może zrobić, to dobrze wyjść za mąż. Sama nie wykonała w tym kierunku żadnej inicjatywy, naiwnie myśląc, że dobrze wykonaną pracą poprawi reputację rodu. Tymczasem działania podjęto za nią, a ona miała tylko tego nie zepsuć.
Robiła więc, co mogła, ubrała się w kolorową, letnią sukienkę, nałożyła delikatny makijaż i rozpuściła włosy. Björn, jak przystało na dżentelmena, przyszedł po nią (jak z pewnością został poinstruowany) i przywitała go nieśmiałym „cześć", a potem razem udali się na skraj lasu, gdzie odbywało się święto. Nie miała pojęcia, jak dziadek zorganizował ten sojusz - kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, ale najwyraźniej ich sytuacja polityczna diametralnie się zmieniła. Nie interesowała się polityką, miała tylko nadzieję, że nie sparowali jej z potworem. Z wyglądu prezentował się nienagannie, ale z drugiej strony po niej również nie było widać, jak rozbita jest wewnętrznie.
- Ładna dziś pogoda - próbowała przełamać lody, choć nie miała pojęcia, jak się do tego zabrać; pierwszy raz od dawna czuła się tak... niezręcznie. Bała się odezwać, żeby nie zabrzmieć głupio, a jednocześnie chciała go wypytać, co właściwie wie. Czy powiedzieli mu wszystko ze szczegółami i tylko ona dostała ochłapy? A może i on musiał się domyślić, co właściwie znaczył ten wspólny spacer pod czujnym okiem ciekawskiego społeczeństwa? Uświadomiła sobie, że właściwie nic o nim nie wie, poza tym, że jest środkowym dzieckiem syna jarla Guildensterna, a przy tym najstarszym synem (co czyniło z niego naprawdę dobrą partię).
- Czym się zajmujesz? - zapytała, przywołując na twarz nienachalny uśmiech. Naprawdę chciała zacząć tę relację jak najlepiej, a przecież po to ich wysłali na Midsommar, żeby mieli okazję trochę się poznać i przy okazji powiadomić wszystkich o szykującym się sojuszu.
Czuła w kościach, że ta chwila nieuchronnie nadchodzi - jeszcze zanim matka zdradziła jej, że dziadek rozważa sojusze i kandydatów na męża. Podświadomie wiedziała, w jaką stronę to zmierza, już od ich rozmowy w marcu, kiedy jasno dał jej do zrozumienia, że dobro rodu znajduje się na piedestale. I może tak powinno być, że dla jarla najważniejsza była rodzina jako całość, a nie poszczególne osoby i dopiero gdy odkryła karty, uświadomił sobie, że jedna wadliwa jednostka może zniszczyć resztę. Pomógł jej otrzymać najlepszą pomoc specjalistów, ale miała wrażenie, że chce jak najszybciej poskładać ją w całość, by po sprzedaży nikt nie mógł wnieść reklamacji. Same plusy - połączenie rodów, wzmocnienie politycznej pozycji, wzbogacenie zasobów i pozbycie się słabego ogniwa, które potencjalnie mogła odbić się na nich cieniem skazy.
Bała się. Zmian. Tego, że nie podoła. Że zawiedzie dziadka i rodzinę. Że straci wszystko. Jej stan psychiczny wciąż pozostawiał wiele do życzenia, a przecież nie chciała wyjść na psychopatkę. W stresie gorzej nad sobą panowała, a dobre wrażenie robi się tylko raz. Dlaczego w ogóle jej na tym zależało? Chyba po prostu wiedziała, że nie ma z tej sytuacji wyjścia - tak czy inaczej zostanie zmuszona do ślubu, a im bardziej będzie się stawiać, tym gorzej dla wszystkich. Miała też kilka tygodni, żeby powoli oswajać się z tą myślą, a tak naprawdę wspominali jej o tym całe życie, że jeśli chce pomóc rodzinie wyjść z kryzysu, to jedyne, co może zrobić, to dobrze wyjść za mąż. Sama nie wykonała w tym kierunku żadnej inicjatywy, naiwnie myśląc, że dobrze wykonaną pracą poprawi reputację rodu. Tymczasem działania podjęto za nią, a ona miała tylko tego nie zepsuć.
Robiła więc, co mogła, ubrała się w kolorową, letnią sukienkę, nałożyła delikatny makijaż i rozpuściła włosy. Björn, jak przystało na dżentelmena, przyszedł po nią (jak z pewnością został poinstruowany) i przywitała go nieśmiałym „cześć", a potem razem udali się na skraj lasu, gdzie odbywało się święto. Nie miała pojęcia, jak dziadek zorganizował ten sojusz - kiedyś byłoby to nie do pomyślenia, ale najwyraźniej ich sytuacja polityczna diametralnie się zmieniła. Nie interesowała się polityką, miała tylko nadzieję, że nie sparowali jej z potworem. Z wyglądu prezentował się nienagannie, ale z drugiej strony po niej również nie było widać, jak rozbita jest wewnętrznie.
- Ładna dziś pogoda - próbowała przełamać lody, choć nie miała pojęcia, jak się do tego zabrać; pierwszy raz od dawna czuła się tak... niezręcznie. Bała się odezwać, żeby nie zabrzmieć głupio, a jednocześnie chciała go wypytać, co właściwie wie. Czy powiedzieli mu wszystko ze szczegółami i tylko ona dostała ochłapy? A może i on musiał się domyślić, co właściwie znaczył ten wspólny spacer pod czujnym okiem ciekawskiego społeczeństwa? Uświadomiła sobie, że właściwie nic o nim nie wie, poza tym, że jest środkowym dzieckiem syna jarla Guildensterna, a przy tym najstarszym synem (co czyniło z niego naprawdę dobrą partię).
- Czym się zajmujesz? - zapytała, przywołując na twarz nienachalny uśmiech. Naprawdę chciała zacząć tę relację jak najlepiej, a przecież po to ich wysłali na Midsommar, żeby mieli okazję trochę się poznać i przy okazji powiadomić wszystkich o szykującym się sojuszu.
Björn Guildenstern
Re: Skraj lasu Wto 30 Kwi - 12:07
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Po wczorajszym spotkaniu w Kamiennej Fortecy ciężar uczuć przygniatał go coraz bardziej, a w jego wnętrzu po raz kolejny kiełkowała niechęć do miasta, do którego musiał wrócić kilka miesięcy temu. Świadomość nadchodzącego dnia tylko potęgowało to uczucie — Midsommar miało być inne niż zwykle. Święto, które było jednym z jego ulubionych obchodów w kalendarzu nordyckim, teraz miało nabrać nowej symboliki. Brak wolności — z tym wiązał się dzisiejszy dzień; domyślił się, co planowali Ragnar i Kristina. Teraz, gdy wrócił do Midgardu, nie mogli dopuścić do tego, by po raz kolejny ich syn uciekł i nie wywiązał się z obowiązków dziedzica Guildensterna. Zbliżał się już wielkimi krokami do trzydziestki, nie wypadało więc, by został starym kawalerem — przyszłość klanu musiała być zabezpieczona. Nie sądził jednak, że postawią go przed faktem dokonanym, ale gdy tylko dowiedział się o tym, że ma się spotkać z Vivian Sørensen, doskonale wiedział, co to oznaczało. Zaręczyny. Jego ojciec dopiął swego, zawiązując umowę między dwoma klanami, tuż przed wyborami na Głosiciela Prawa, a to mogło oznaczać w tym przypadku tylko jedno: konserwatyści zyskają teraz nowych sojuszników.
Björn nie znał zbyt dobrze Vivian. Była młodszą siostrą Karla, lecz do tej pory nie miał z nią zbyt wiele do czynienia. Nie miał ochoty jej poznawać; nie interesowało go to, czym się zajmowała na co dzień i jaka była. Wiedział tylko tyle, ile jej starszy brat czasem wspominała przy okazji rozmów, a to też nie zawsze było wiele. Vivian wydawała mu się odległa, jak postać z innej rzeczywistości, nie do końca wpisująca się w jego świat, nawet jeśli ostatecznie oboje pochodzili z szanowanych klanów magicznych. Jednak, jak widać, Norny postanowiły skrzyżować ich drogi w sposób niespodziewany — w pewnym momencie musieli się ze sobą zetknąć, konfrontując swoje różnice i podobieństwa. Pod pretekstem spaceru w trakcie Midsommar mieli się bliżej poznać, mimo iż wciąż nie ogłoszono prawdziwego powodu tego spotkania. Żadne z nich nie było naiwne i musiało się domyśleć, że krył się za tym głębszy sens.
— To prawda. Ładna pogoda. — Skinął tylko głową na potwierdzenie jej słów, nie do końca wiedząc, co więcej powiedzieć. Vivian postanowiła przerwać niezręczną ciszę i zadać pytanie, na co Björn tylko westchnął cicho w odpowiedzi. — Kończę doktorat — powiedział nieco obojętnym głosem, nieszczególnie chętny do rozmowy. — Zajmuję się alchemią, wyłamałem się trochę z rodzinnych obowiązków. — Nie wspominał o krótkim epizodzie w Kompanii Morskiej, choć podejrzewał, że ojciec będzie chciał, by do niej wrócił po tym, jak skończy ostatni stopień wtajemniczenia. — A ty? Niech zgadnę, zajmujesz się na co dzień jubilerstwem? — Karl co prawda obrał inną ścieżkę, ale nie byłoby to niczym dziwnym w przypadku Vivian, gdyby kontynuowała rodzinną tradycję, do której Sørensenowie byli mocno przywiązani.
Björn nie znał zbyt dobrze Vivian. Była młodszą siostrą Karla, lecz do tej pory nie miał z nią zbyt wiele do czynienia. Nie miał ochoty jej poznawać; nie interesowało go to, czym się zajmowała na co dzień i jaka była. Wiedział tylko tyle, ile jej starszy brat czasem wspominała przy okazji rozmów, a to też nie zawsze było wiele. Vivian wydawała mu się odległa, jak postać z innej rzeczywistości, nie do końca wpisująca się w jego świat, nawet jeśli ostatecznie oboje pochodzili z szanowanych klanów magicznych. Jednak, jak widać, Norny postanowiły skrzyżować ich drogi w sposób niespodziewany — w pewnym momencie musieli się ze sobą zetknąć, konfrontując swoje różnice i podobieństwa. Pod pretekstem spaceru w trakcie Midsommar mieli się bliżej poznać, mimo iż wciąż nie ogłoszono prawdziwego powodu tego spotkania. Żadne z nich nie było naiwne i musiało się domyśleć, że krył się za tym głębszy sens.
— To prawda. Ładna pogoda. — Skinął tylko głową na potwierdzenie jej słów, nie do końca wiedząc, co więcej powiedzieć. Vivian postanowiła przerwać niezręczną ciszę i zadać pytanie, na co Björn tylko westchnął cicho w odpowiedzi. — Kończę doktorat — powiedział nieco obojętnym głosem, nieszczególnie chętny do rozmowy. — Zajmuję się alchemią, wyłamałem się trochę z rodzinnych obowiązków. — Nie wspominał o krótkim epizodzie w Kompanii Morskiej, choć podejrzewał, że ojciec będzie chciał, by do niej wrócił po tym, jak skończy ostatni stopień wtajemniczenia. — A ty? Niech zgadnę, zajmujesz się na co dzień jubilerstwem? — Karl co prawda obrał inną ścieżkę, ale nie byłoby to niczym dziwnym w przypadku Vivian, gdyby kontynuowała rodzinną tradycję, do której Sørensenowie byli mocno przywiązani.
Vivian Sørensen
Re: Skraj lasu Czw 20 Cze - 21:06
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Spacerując ramię w ramię z mężczyzną, dostrzegła zaciekawione spojrzenia mijanych osób, szczególnie tych mocniej związanych z polityką. W ich świecie nie było przypadków, tylko zaplanowane akcje i propaganda. To właśnie uskuteczniali, prawda? Nie bez powodu mieli się pokazać na jednym z bardziej lubianych świąt skandynawskich. Oprócz poznania się, ich wspólny spacer miał dać przekaz trudny do zignorowania - Sørensen podjął w końcu decyzję, obrał stronę. A ona jako pionek miała to tylko dobrze sprzedać, najlepiej z uśmiechem na ustach. Co też robiła, uśmiechała się wdzięcznie i witała z członkami klanów i znajomymi. Potrafiła przecież udawać, grała w tę grę całe życie. Skoro miała godnie reprezentować Sørensenów, to właśnie to zamierzała zrobić, nawet jeśli czuła pętle zaciskającą się coraz ciaśniej na jej szyi.
Niemniej obawiała się Björna. Nie znała go praktycznie wcale, poza drobnymi plotkami podsłuchanymi pod postacią kota, nie wiedziała nic, jakim jest człowiekiem, jak traktuje kobiety, czy ma temperament, czy nie jest przypadkiem szalony? Rozmowa o pogodzie nie była ambitnym doborem tematu, ale Vivian była na tyle onieśmielona i zdezorientowana, że wolała nie pakować się w ciężki kaliber.
Wyczuła niechęć do rozmowy, zresztą wcale się nie krył z westchnięciami i obojętnością. Nawet podczas kurtuazyjnych rozmów z członkami klanów używa się przyjemniejszego tonu. Niemniej rozumiała jego postawę, ona również miała trudności w zaakceptowaniu sytuacji, nawet jeśli wiedziała, że ta chwila nadchodzi wielkimi krokami. Widział w niej pewnie cwaną smarkulę, która podstępem politycznym usidla wziętego kawalera. Albo gorzej. Pytanie czy w ogóle będą w stanie współpracować, żeby przetrwać nadchodzący horror, bo sama jeszcze nie wiedziała, co pomoże bardziej - nienawiść do niego czy sympatia.
- Pozwolili ci? - zapytała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Oczywiście oboje zdawali sobie sprawę, jak to naprawdę wygląda, jaki nacisk kładą rodzice, by kultywować tradycje klanowe. Miała Guildensternów za konserwatystów, którzy nie idą na odstępstwa, ale jak widać oceniła ich zbyt surowo. A może Björn był jednak czarną owcą rodu i wypchnęli go do tego obowiązku, żeby się zrehabilitował? Im więcej o tym myślała, tym bardziej absurdalne pomysły wpadały jej do głowy.
- Co potem? Planujesz pracę w Instytucie? - doktorat brzmiał imponująco, świadczyło to o jego ambicji i inteligencji. To dobre cechy przyszłego męża, szczególnie jeśli będzie na tyle zajęty, by rzadko bywać w domu. Nie do końca znała pełnie założeń i jak to miałoby właściwie wyglądać, ale nie zamierzała wyprzedzać wydarzeń.
- Tak, jubilerstwem - potwierdziła bez krztyny wstydu. W jej głosie pobrzmiewała raczej duma, bo praca w rodzinnym interesie była jej pasją od najmłodszych lat i jeśli zamierzał ją przez to oceniać w kontekście braku oryginalności, to i tak nie uderzy to w nią w żaden sposób. Wiedziała, że ich reputacja pozostawiała wiele do życzenia, nie zdziwiłaby się, gdyby Björn zdecydował się na jakieś przytyki, szczególnie jeśli chciał buntować się przeciwko rodzinnym planom i zrazić do siebie przyszłą narzeczoną. Z drugiej strony musiał zdawać sobie sprawę, że ona również nie miała wpływu na decyzje jarla, miała do powiedzenia jeszcze mniej niż on. Miała więc nadzieję, że nie będą sobie tego wzajemnie utrudniać. - Projektuję czasami takie maleńkie fiolki na eliksiry w formie naszyjników. - Westchnęła cicho, zaciskając mocniej palce na torebce w nerwowym geście.
Niemniej obawiała się Björna. Nie znała go praktycznie wcale, poza drobnymi plotkami podsłuchanymi pod postacią kota, nie wiedziała nic, jakim jest człowiekiem, jak traktuje kobiety, czy ma temperament, czy nie jest przypadkiem szalony? Rozmowa o pogodzie nie była ambitnym doborem tematu, ale Vivian była na tyle onieśmielona i zdezorientowana, że wolała nie pakować się w ciężki kaliber.
Wyczuła niechęć do rozmowy, zresztą wcale się nie krył z westchnięciami i obojętnością. Nawet podczas kurtuazyjnych rozmów z członkami klanów używa się przyjemniejszego tonu. Niemniej rozumiała jego postawę, ona również miała trudności w zaakceptowaniu sytuacji, nawet jeśli wiedziała, że ta chwila nadchodzi wielkimi krokami. Widział w niej pewnie cwaną smarkulę, która podstępem politycznym usidla wziętego kawalera. Albo gorzej. Pytanie czy w ogóle będą w stanie współpracować, żeby przetrwać nadchodzący horror, bo sama jeszcze nie wiedziała, co pomoże bardziej - nienawiść do niego czy sympatia.
- Pozwolili ci? - zapytała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Oczywiście oboje zdawali sobie sprawę, jak to naprawdę wygląda, jaki nacisk kładą rodzice, by kultywować tradycje klanowe. Miała Guildensternów za konserwatystów, którzy nie idą na odstępstwa, ale jak widać oceniła ich zbyt surowo. A może Björn był jednak czarną owcą rodu i wypchnęli go do tego obowiązku, żeby się zrehabilitował? Im więcej o tym myślała, tym bardziej absurdalne pomysły wpadały jej do głowy.
- Co potem? Planujesz pracę w Instytucie? - doktorat brzmiał imponująco, świadczyło to o jego ambicji i inteligencji. To dobre cechy przyszłego męża, szczególnie jeśli będzie na tyle zajęty, by rzadko bywać w domu. Nie do końca znała pełnie założeń i jak to miałoby właściwie wyglądać, ale nie zamierzała wyprzedzać wydarzeń.
- Tak, jubilerstwem - potwierdziła bez krztyny wstydu. W jej głosie pobrzmiewała raczej duma, bo praca w rodzinnym interesie była jej pasją od najmłodszych lat i jeśli zamierzał ją przez to oceniać w kontekście braku oryginalności, to i tak nie uderzy to w nią w żaden sposób. Wiedziała, że ich reputacja pozostawiała wiele do życzenia, nie zdziwiłaby się, gdyby Björn zdecydował się na jakieś przytyki, szczególnie jeśli chciał buntować się przeciwko rodzinnym planom i zrazić do siebie przyszłą narzeczoną. Z drugiej strony musiał zdawać sobie sprawę, że ona również nie miała wpływu na decyzje jarla, miała do powiedzenia jeszcze mniej niż on. Miała więc nadzieję, że nie będą sobie tego wzajemnie utrudniać. - Projektuję czasami takie maleńkie fiolki na eliksiry w formie naszyjników. - Westchnęła cicho, zaciskając mocniej palce na torebce w nerwowym geście.
Henrik Vestergaard
Re: Skraj lasu Pon 24 Cze - 17:02
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Znów popełnił ten sam błąd co zwykle i nie wyjaśnił Isli pewnych niedosłowności w letniej tradycji i teraz stał jak słup soli pod słupem ze wstążkami. Był zły — głównie na siebie, bo nie mógł być zły na nią za niewychwycenie niuansu oraz niedorzeczności w przesądzie, że Norny pomogą kawalerowi odnaleźć wstążkę przeznaczonej mu panny. Był też zły na Midsommar, na inne bawiące się tu pary, na rudowłosą dziewczynę, która przypatrywała się mu zbyt długo i zbyt bezczelnie, no i może trochę na Islę, bo zniknęła. Z perlistym śmiechem, który na moment go zdekoncentrował, bo cieszyło go, że się jej tutaj podobało; ale gdy został sam to wszystko przestało mu się podobać. To było idiotyczne, zaprosić ją znad jeziora w ten tłum, opowiedzieć jej o romantycznym przesądzie, który był głupi i w którego baśniowość uwierzyła zbyt prędko, i wreszcie zostać samemu pod słupem ze wstążkami z których każda wyglądała t a k s a m o. Żałował, że nie spojrzał na Islę uważniej zanim ze śmiechem poprosiła go o dokończenie jej wianka i odbiegła na polanę; teraz zniknęła mu z oczu i nie mógł w żaden sposób znaleźć w jej umyśle żadnej wskazówki. Żałował, że nie ubrał dziś opaski na oko, bo od wpatrywania się w słup majowy wciąż rozpraszały go przebłyski myśli innych osób w zasięgu wzroku. Jeden z mężczyzn był wyraźnie zestresowany, co chyba udzielało się Henrikowi; inny zastanawiał się czy znajdzie tu jakąś pannę chętną na chwile zapomnienia; samotna dziewczyna martwiła się, że nikt nie wyłowi jej wianka; a ruda próbowała znaleźć tutaj najprzystojniejszego kawalera (Henrik miał nadzieję, że jest dla niej za stary; ale i tak przygarbił się odruchowo i cofnął za jakiegoś wysokiego blondyna, który myślał o obiedzie i chociaż to było pokrzepiające). Zamknął oczy i wziął głębszy wdech, ale to wcale nie pomogło, bo w ciszy własnego umysłu myślał o Isli — o tym, że odbiegła gdzieś dalej, sama (nie licząc norki), roztaczając na polanie swoją aurę i przyciągając męskie spojrzenia. Myślał też o tym, że albo odbiegnie teraz i rozczaruje Islę i będzie musiał jej wytłumaczyć, że ten przesąd jest durny i że poddał się zanim spróbował (i być może konkurować za moment z kimś, kto jest młody i blond i na chybił trafił odnajdzie jej wianek podczas myślenia o obiedzie); albo zerwie jedną z wstążek i wtedy będzie musiał zatańczyć z nieznajomą kobietą i jej dotknąć i zobaczyć błysk nadziei w odpowiedzi na własną aurę albo odmówić jej tańca i zobaczyć rozczarowanie albo udawać że nie istnieje, albo...
...niechętnie sięgnął po jedną ze wstążek, karminową jak krew, a potem równie niechętnie wypuścił niepokorny materiał w powietrze, czując wkoło wibrowanie magii. Nie ruszał się przez chwilę z miejsca, gotów ewakuować się i ukryć za krzak (czy to w ogóle wykonalne?) gdyby materiał poleciał w kierunku tej rudej; ale wstążka dryfowała dalej i dalej, aż Henrik ruszył ostrożnie za nią, trzymając dystans, a potem zobaczył błysk złotomiedzianych włosów.
Zamrugał, bo to naprawdę było statystycznie niemożliwe.
- Isla. - stanął przed nią, mrugając coraz intensywniej, widząc jak karmin splata się z trzymanych w jej dłoniach wiankiem. Nie podniósł jeszcze wzroku na jej uśmiech, nie dowierzając, że karminowa wstążka naprawdę poleciała do niej i gorączkowo zastanawiając się nad tym, jak to możliwe. Czy zaklęcia odpowiadały na czyjeś myśli i magię umysłu galdra, czy to dlatego zdołał ukierunkować jakoś magię tej wstążki? -...Zatańczysz? - przypomniał sobie, z zaskoczenia ujmując to o wiele mniej szarmancko niż wtedy, nad jeziorem.
...niechętnie sięgnął po jedną ze wstążek, karminową jak krew, a potem równie niechętnie wypuścił niepokorny materiał w powietrze, czując wkoło wibrowanie magii. Nie ruszał się przez chwilę z miejsca, gotów ewakuować się i ukryć za krzak (czy to w ogóle wykonalne?) gdyby materiał poleciał w kierunku tej rudej; ale wstążka dryfowała dalej i dalej, aż Henrik ruszył ostrożnie za nią, trzymając dystans, a potem zobaczył błysk złotomiedzianych włosów.
Zamrugał, bo to naprawdę było statystycznie niemożliwe.
- Isla. - stanął przed nią, mrugając coraz intensywniej, widząc jak karmin splata się z trzymanych w jej dłoniach wiankiem. Nie podniósł jeszcze wzroku na jej uśmiech, nie dowierzając, że karminowa wstążka naprawdę poleciała do niej i gorączkowo zastanawiając się nad tym, jak to możliwe. Czy zaklęcia odpowiadały na czyjeś myśli i magię umysłu galdra, czy to dlatego zdołał ukierunkować jakoś magię tej wstążki? -...Zatańczysz? - przypomniał sobie, z zaskoczenia ujmując to o wiele mniej szarmancko niż wtedy, nad jeziorem.
Isla Löve
Re: Skraj lasu Pon 24 Cze - 19:23
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Błękitna sukienka, którą kilka dni temu podarował jej Henrik, wyglądała zupełnie jak niebo rozciągnięte nad kopułą Midgardu. Pomimo wędrujących przez leśny zakątek ludzi, powietrze pachniało kwiatami, ciepłem i latem, jakby znów znajdowali się nad fińskim jeziornym brzegiem i udawali, że poza jego krawędziami nie istnieje żaden inny świat. Ale Midgard istniał i, zwabiona zaproszeniem Henrika na inaugurację przesilenia, widziała go po raz pierwszy - a raczej skrzący się zielenią urywek daleko od ściśniętych ze sobą blokowisk, głośnych restauracji i sklepów, albo murowanych placyków. Nie była pewna, czy podobała się jej ta okolica, ale z pewnością podobały się jej miraże mijanych uśmiechów, aura otaczająca zajętych sobą mieszkańców, klejąca się do nich jak żywica aury niksy, przez którą obracały się za nią głowy. Świętujący wabili ku sobie jej wzrok, a ona podziwiała ich chętnie i długo, przypatrując się temu, co robili, żeby na ich podstawie czegoś się nauczyć. Nie raz i nie dwa zadała Henrikowi związane z tym pytania, często mylnie interpretujące to, co widziała, a kiedy ten opowiedział jej o tradycji, której oddawano się przy majowym słupie, od razu zapragnęła spróbować. Sprawdzić. Przetestować przeznaczenie i gorąc mieszkający we własnym sercu, w dwutakcie uderzeń od miesięcy wygrywającym jego imię.
Schowała się więc. Czmychnęła w kierunku samotnych drzew z wyzwaniem rzuconym mu przez ramię i swobodą cichego chichotu, kiedy Viggo na jej ramieniu poruszył się jakby w zniecierpliwieniu. Wielokrotnie musiała odpędzać jego ząbki od krótkich rękawów sukienki, bo najwyraźniej nie podobała mu się nawet sprezentowana przez Vestergaarda kreacja - ale w kwestii niechęci przybrańca Henrik nie był odosobniony. Norka rozglądała się dokoła wyłącznie za Ogórkiem, a kiedy Isla przysiadała między drzewami, odpoczywając od nieswojego wrażenia przebywania w obcym miejscu i dokańczając kwiecistą girlandę ułożoną na kolanach, zastanowiła się, czy za Ogórkiem kręcił się tu gdzieś także Inge. Czy przygrywał wielobarwnemu, nie do końca zrozumiałemu dla niej tłumowi i sycił midgardczyków pięknem swojej melodii, żeby miło spędzili czas; ale tak szybko, jak się pojawiły, rozmyślania te zaraz odpłynęły, wyparte przez dobór kwiatów i ostatnie ich wstążeczki wpuszczone w wianek. Nie wiedziała, co powinna potem z nim zrobić. Podarować go Henrikowi? Ale po co mu wianek? Czy powinien go nosić na znak zwycięstwa nad tradycją, w symbolu przynależności?
- Jesteś! Och, naprawdę jesteś - zauważyła go z ulgą, choć ani przez chwilę nie wątpiła, że mu się uda. Cokolwiek ich łączyło, było szczere i silne, nawet jeśli wciąż dzieliła ich bestia złożona z niepokonanych kilometrów. Podniosła się z trawy akurat w momencie kiedy wstążka płynnie zaplątała się w girlandzie i Isla uniosła ją triumfalnie ku górze, obróciwszy się wokół własnej osi, dzięki czemu sukienka, zwiewna i lekka, załopotała jak ubrane w kolor powietrze. Lubiła ten ruch. Lubiła smugi błękitu widziane kątem oka, lubiła wiedzieć, że ma na sobie coś, co jej sprezentował. Wesoły uśmiech zdobił jej twarz, gdy stanęli naprzeciw siebie, a z ust Henrika padła propozycja pokrewna pierwszemu brzasku, który razem spędzili. - Wreszcie jak walce? - podsunęła mu z rozbawieniem, byli w końcu w jego świecie pełnym dziwnych choreografii i kroków. Zanim jednak by się zgodziła, znów uniosła ręce ku górze i ułożyła wianek na jego głowie, w ten sposób konkludując rozważania, na których upłynął jej czas, gdy zastanawiał się, która wstążka należała do niej. - Tak powinno być, prawda? Zgodnie z tradycją - upewniła się pogodnie i poprawiła kwiaty na jego głowie, po czym chwyciła go za ręce. Zanim odeszła, Vaasa nie wyjaśniła jej niczego na temat zwyczajów galdrów, ich historii ani tym bardziej cywilizowanej kultury, zatem błądziła przy nim jak we mgle, którą tylko on mógł rozjaśnić. Poza tym, czy to nie odpowiednie? Ona nosiła na sobie sukienkę od niego, on: jej kompozycję, symbol za symbol. - Dobrze, naucz mnie więc, jak to się tutaj robi - poprosiła, ciesząc się, jak niewielu kręciło się dokoła nich ludzi. Nawet Viggo, zapewne zniesmaczony kolejnym pokazem bliskości, zsunął się z jej ramienia, spuścił w dół ciała, przysiadając na konarze drzewa, na którym jeszcze chwilę temu siedziała Isla, i ze zniecierpliwieniem wrócił do rozglądania się za Ogórkiem. Pewnie myślał, że w ten sposób lepiej spożytkuje czas.
Schowała się więc. Czmychnęła w kierunku samotnych drzew z wyzwaniem rzuconym mu przez ramię i swobodą cichego chichotu, kiedy Viggo na jej ramieniu poruszył się jakby w zniecierpliwieniu. Wielokrotnie musiała odpędzać jego ząbki od krótkich rękawów sukienki, bo najwyraźniej nie podobała mu się nawet sprezentowana przez Vestergaarda kreacja - ale w kwestii niechęci przybrańca Henrik nie był odosobniony. Norka rozglądała się dokoła wyłącznie za Ogórkiem, a kiedy Isla przysiadała między drzewami, odpoczywając od nieswojego wrażenia przebywania w obcym miejscu i dokańczając kwiecistą girlandę ułożoną na kolanach, zastanowiła się, czy za Ogórkiem kręcił się tu gdzieś także Inge. Czy przygrywał wielobarwnemu, nie do końca zrozumiałemu dla niej tłumowi i sycił midgardczyków pięknem swojej melodii, żeby miło spędzili czas; ale tak szybko, jak się pojawiły, rozmyślania te zaraz odpłynęły, wyparte przez dobór kwiatów i ostatnie ich wstążeczki wpuszczone w wianek. Nie wiedziała, co powinna potem z nim zrobić. Podarować go Henrikowi? Ale po co mu wianek? Czy powinien go nosić na znak zwycięstwa nad tradycją, w symbolu przynależności?
- Jesteś! Och, naprawdę jesteś - zauważyła go z ulgą, choć ani przez chwilę nie wątpiła, że mu się uda. Cokolwiek ich łączyło, było szczere i silne, nawet jeśli wciąż dzieliła ich bestia złożona z niepokonanych kilometrów. Podniosła się z trawy akurat w momencie kiedy wstążka płynnie zaplątała się w girlandzie i Isla uniosła ją triumfalnie ku górze, obróciwszy się wokół własnej osi, dzięki czemu sukienka, zwiewna i lekka, załopotała jak ubrane w kolor powietrze. Lubiła ten ruch. Lubiła smugi błękitu widziane kątem oka, lubiła wiedzieć, że ma na sobie coś, co jej sprezentował. Wesoły uśmiech zdobił jej twarz, gdy stanęli naprzeciw siebie, a z ust Henrika padła propozycja pokrewna pierwszemu brzasku, który razem spędzili. - Wreszcie jak walce? - podsunęła mu z rozbawieniem, byli w końcu w jego świecie pełnym dziwnych choreografii i kroków. Zanim jednak by się zgodziła, znów uniosła ręce ku górze i ułożyła wianek na jego głowie, w ten sposób konkludując rozważania, na których upłynął jej czas, gdy zastanawiał się, która wstążka należała do niej. - Tak powinno być, prawda? Zgodnie z tradycją - upewniła się pogodnie i poprawiła kwiaty na jego głowie, po czym chwyciła go za ręce. Zanim odeszła, Vaasa nie wyjaśniła jej niczego na temat zwyczajów galdrów, ich historii ani tym bardziej cywilizowanej kultury, zatem błądziła przy nim jak we mgle, którą tylko on mógł rozjaśnić. Poza tym, czy to nie odpowiednie? Ona nosiła na sobie sukienkę od niego, on: jej kompozycję, symbol za symbol. - Dobrze, naucz mnie więc, jak to się tutaj robi - poprosiła, ciesząc się, jak niewielu kręciło się dokoła nich ludzi. Nawet Viggo, zapewne zniesmaczony kolejnym pokazem bliskości, zsunął się z jej ramienia, spuścił w dół ciała, przysiadając na konarze drzewa, na którym jeszcze chwilę temu siedziała Isla, i ze zniecierpliwieniem wrócił do rozglądania się za Ogórkiem. Pewnie myślał, że w ten sposób lepiej spożytkuje czas.
Henrik Vestergaard
Re: Skraj lasu Wto 25 Cze - 11:46
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Isla patrzyła dziś na ludzi, ale oni patrzyli na nią. Na nich. Zaczynał tęsknić za odludnym jeziorem, gdzie byli sami, tylko sami, gdzie nawet spojrzenie tego całego Inge prześlizgiwało się po niej bez omamienia aurą. Henrik miał do własnej ambiwalentny stosunek — pomagała mu, niewątpliwie, i prędko nauczył się to wykorzystywać, choć bez zawahania zrezygnowałby z niej gdyby w takiej transakcji mógł zyskać normalność i utracić zależność od foczej skóry. W obliczu jego przekleństwa zdawała się wręcz koniecznością, narzędziem zdolnym pomóc mu w życiu, ale choć była przewidywalniejsza od daru Odyna to w przeciwieństwie do niego była mieczem obusiecznym. Początkowa ekscytacja związana ze świadomym używaniem aury trwała u Vestergaarda dokładnie tyle, ile zajęło mu połączenie kropek i zrozumienie, że być może nigdy nie znalazłby się w sypialni Beatrice gdyby nie jego aparycja (czyli niedługo). Od tamtej pory zastanawiał się nad każdym jej użyciem, próbował to robić świadomie i celnie i ostrożnie, a w tłumie czuł się niepewnie. Nauczył się w niego wtapiać, wmawiając sobie, że bielmo na oku go oszpeca (choć tego nie robiło) i kryjąc się w cieniu i łagodząc czasem własną urodę mrukliwymi manierami i jakoś się udawało. Podczas religijnych świąt zgrywał podwójnie religijnego i bardzo, bardzo próbował nakierować cudzy podziw nie na własną urodę, a na to, że został wybrany przez Odyna.
Nigdy jednak nie pojawił się na tłumnych obchodach święta z kimś obdarzonym podobną aurą, z kobietą, która jego zdaniem byłaby zdumiewająco piękna nawet bez niej; a w dodatku kobietą niewprawioną w nawigowaniu tłumów i nieostrożną. Ściągała spojrzenia, a więc oni ściągali spojrzenia; najpierw zafascynowanych nią mężczyzn, a potem ich początkowo zazdrosnych i potem zawieszających wzrok na Henriku partnerek i to wszystko było niekomfortowe, a w dodatku Isla wlepiała w tych ludzi swoje wielkie oczy i — pewnie oszołomiona świętem — zdawała się tego nie widzieć. Myślał, że odetchnie gdy zniknęła mu z oczu, ale wtedy było jeszcze gorzej, bo zaczął wyobrażać sobie kto skorzysta z chwili jej samotności i poprosi ją do tańca albo zrobi jej coś gorszego, i gdy wreszcie ją odnalazł czuł obezwładniającą ulgę, którą bał się nazwać i o której próbował nie myśleć. Spróbował uśmiechnąć się blado, spróbował skupić wzrok na falach jej sukni, błękitnej jak niebo nad morzem w pogodny dzień, ale serce biło mu szybko, a w głowie szumiało mu jak innym ludziom po zbyt długim czasie spędzonym na wodzie.
- Jestem. - bąknął. Ale już nie chcę tu być i powinniśmy stąd wrócić, najlepiej do domu, ale nie mojego domu, bo nikt nie wchodzi do mojego domu, więc do Finlandii, choć nie dotrzemy tam w środku dnia, ale...
-...co? - jej słowa wyrwały go ze spirali zamyślenia, ale przez moment nie mógł ich usadowić w kontekście ich pierwszego spotkania. Beztroskie i ciche, zdawało się zupełnie oderwane od stresu przeżywanego na Midsommar. (Nie rozumiał tego stresu i to stresowało go dodatkowo, przecież zazwyczaj lubił nordyckie święta, lubił się na nich pokazywać i uśmiechać i manifestować swoją religijność i lubił je jeszcze bardziej odkąd miał bielmo na oku i skierowane ku niemu spojrzenia nie były przesiąknięte pożądaniem, a podziwem). - Ach, walca tańczy się głównie w pomieszczeniach... - odpowiedział z roztargnieniem, a potem zamrugał gdy włożyła mu wianek na głowę i wreszcie, mimowolnie uśmiechnął się szerzej. - Właściwie zgodnie ze zwyczajem to ty powinnaś nosić ten wianek, bo jest w nim znaleziona przeze mnie wstążka. - poprawił ją (wciąż myśląc o wstążce — jeśli nie dało wyjaśnić się tego naukowo, to może sam Odyn jeszcze raz zesłał na niego swoją łaskę i pozwolił mu znaleźć jej wstążkę? Nie sądził, by Odyn zajmował się takimi błahostkami, ale...), ale jeszcze go nie zdjął, bo chwyciła go za ręce, a chciał trzymać ją za ręce i upewnić się, że naprawdę tu jest i naprawdę są…
...sami?
Sami. Dopiero teraz dotarło do niego, że skryła się na stosunkowo odludnej jak na okoliczności polance i nagle znowu mógł oddychać. Nawet jej norka dała im chwilowo spokój. Najchętniej wtuliłby się w Islę i zamknął oczy, ale zdusił ten nonsensowny instynkt, bo potrzebował wziąć się w garść. Potrzebował ram i rytuałów, a choć walca nie tańczyło się na Midsommar, to oferował właśnie to.
- Walc ma ramę - ostrożnie podniósł jej dłonie. - Jedną dłoń trzymasz na moim ramieniu, ja splatam nasze i trzymam cię w talii. Walc ma też kroki i rytm na cztery, zaczynam idąc krok do przodu prawą nogą, a ty cofasz lewą, a potem... cię poprowadzę. - wytłumaczył, choć był dobrym nauczycielem medycyny i psychiatrii, a niekoniecznie walca angielskiego.
Nigdy jednak nie pojawił się na tłumnych obchodach święta z kimś obdarzonym podobną aurą, z kobietą, która jego zdaniem byłaby zdumiewająco piękna nawet bez niej; a w dodatku kobietą niewprawioną w nawigowaniu tłumów i nieostrożną. Ściągała spojrzenia, a więc oni ściągali spojrzenia; najpierw zafascynowanych nią mężczyzn, a potem ich początkowo zazdrosnych i potem zawieszających wzrok na Henriku partnerek i to wszystko było niekomfortowe, a w dodatku Isla wlepiała w tych ludzi swoje wielkie oczy i — pewnie oszołomiona świętem — zdawała się tego nie widzieć. Myślał, że odetchnie gdy zniknęła mu z oczu, ale wtedy było jeszcze gorzej, bo zaczął wyobrażać sobie kto skorzysta z chwili jej samotności i poprosi ją do tańca albo zrobi jej coś gorszego, i gdy wreszcie ją odnalazł czuł obezwładniającą ulgę, którą bał się nazwać i o której próbował nie myśleć. Spróbował uśmiechnąć się blado, spróbował skupić wzrok na falach jej sukni, błękitnej jak niebo nad morzem w pogodny dzień, ale serce biło mu szybko, a w głowie szumiało mu jak innym ludziom po zbyt długim czasie spędzonym na wodzie.
- Jestem. - bąknął. Ale już nie chcę tu być i powinniśmy stąd wrócić, najlepiej do domu, ale nie mojego domu, bo nikt nie wchodzi do mojego domu, więc do Finlandii, choć nie dotrzemy tam w środku dnia, ale...
-...co? - jej słowa wyrwały go ze spirali zamyślenia, ale przez moment nie mógł ich usadowić w kontekście ich pierwszego spotkania. Beztroskie i ciche, zdawało się zupełnie oderwane od stresu przeżywanego na Midsommar. (Nie rozumiał tego stresu i to stresowało go dodatkowo, przecież zazwyczaj lubił nordyckie święta, lubił się na nich pokazywać i uśmiechać i manifestować swoją religijność i lubił je jeszcze bardziej odkąd miał bielmo na oku i skierowane ku niemu spojrzenia nie były przesiąknięte pożądaniem, a podziwem). - Ach, walca tańczy się głównie w pomieszczeniach... - odpowiedział z roztargnieniem, a potem zamrugał gdy włożyła mu wianek na głowę i wreszcie, mimowolnie uśmiechnął się szerzej. - Właściwie zgodnie ze zwyczajem to ty powinnaś nosić ten wianek, bo jest w nim znaleziona przeze mnie wstążka. - poprawił ją (wciąż myśląc o wstążce — jeśli nie dało wyjaśnić się tego naukowo, to może sam Odyn jeszcze raz zesłał na niego swoją łaskę i pozwolił mu znaleźć jej wstążkę? Nie sądził, by Odyn zajmował się takimi błahostkami, ale...), ale jeszcze go nie zdjął, bo chwyciła go za ręce, a chciał trzymać ją za ręce i upewnić się, że naprawdę tu jest i naprawdę są…
...sami?
Sami. Dopiero teraz dotarło do niego, że skryła się na stosunkowo odludnej jak na okoliczności polance i nagle znowu mógł oddychać. Nawet jej norka dała im chwilowo spokój. Najchętniej wtuliłby się w Islę i zamknął oczy, ale zdusił ten nonsensowny instynkt, bo potrzebował wziąć się w garść. Potrzebował ram i rytuałów, a choć walca nie tańczyło się na Midsommar, to oferował właśnie to.
- Walc ma ramę - ostrożnie podniósł jej dłonie. - Jedną dłoń trzymasz na moim ramieniu, ja splatam nasze i trzymam cię w talii. Walc ma też kroki i rytm na cztery, zaczynam idąc krok do przodu prawą nogą, a ty cofasz lewą, a potem... cię poprowadzę. - wytłumaczył, choć był dobrym nauczycielem medycyny i psychiatrii, a niekoniecznie walca angielskiego.
Isla Löve
Re: Skraj lasu Wto 25 Cze - 13:38
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Czuła, że coś jest nie tak. Że odkąd rozstali się nieopodal słupa majowego, w Henriku coś się zmieniło - już wcześniej wydawał się napięty i przygaszony, bo chociaż rozglądała się i łapczywie przyglądała mijanym ludziom oraz temu, co robili, to nie znaczyło, że nie zawieszała na nim wzroku równie często. Na fińskim jeziornym wybrzeżu nigdy nie zdawał się tak pozbawiony swobody, jak teraz. Nigdy nie szedł tak sztywno, nie skanował okolicy tak czujnie, nie był nawet tak blady. Z początku sądziła, że może wynikało to ze wstydu związanego z wpuszczeniem ją między cywilizowanych ludzi, ale widząc go przed sobą tam, gdzie ludzi praktycznie już nie było, spostrzegła, że on wyglądał jeszcze gorzej. Martwiło ją to, podobnie jak jego cisza - bo cokolwiek się z nim działo, skrywał to głęboko w sobie. Zamurował własne przemyślenia i próbował sprawiać wrażenie, jakby wciąż cieszył się ładną pogodą i świętem, na którym ludziom chyba nie wypadało się troskać, choć ona i tak widziała.
- Czyli uplotłam dla ciebie wianek, ale mam go nosić sama, na swojej głowie, a nie twojej? To nieco nierozsądne - skonkludowała w zamyśleniu, miękkim ruchem poprawiwszy kwietną koronę ułożonej na czubku miedziano-złotych włosów. Trudno, jeśli tego wymagała tradycja, oczywiście mogła z dumą nosić owoc pracy własnych rąk, jakkolwiek nielogiczne to było - podobne do zrobienia dla kogoś prezentu, ale wręczenia go samemu sobie. Mimo wszystko uśmiechnęła się łagodnie i na dłużej zatrzymała opuszkę na karminowej wstążce wplecionej między zielone gałązki i kolorowe pączki. - Czy znalezienie jej było trudne? - zapytała ciekawie. Słup pokrywały miriady zaklętych serpentyn, ale Henrik był spostrzegawczy, na pewno domyślił się w mig, która z nich należała do niej.
Dlaczego zatem tak długo go nie było? Isla czuła, jak w jej wnętrznościach osiada patyna własnego niepokoju. Im dłużej na niego patrzyła, tym niepewniej się czuła, a jej serce boleśnie kołatało się w piersi, ściśnięte troską. Nie potrafiła tłumić w sobie emocji, żadnych, nigdy; te odbiły się więc w jej spojrzeniu, bo nie próbowała ich powstrzymywać. Nie próbowała, w porównaniu do niego, udawać, że nie istnieją.
- I ma tubę - zgodziła się w kwestii walca, jeszcze przez chwilę podtrzymując tradycyjną otoczkę, kiedy Henrik prowadził jej dłonie i układał w sposób, który tanecznie zdawał się jej nienaturalny, ale było w nim coś miękkiego i bliskiego. Pogładziła jego bark, obróciwszy lekko głowę jak zainteresowany ptak, spojrzawszy przy tym na ich stopy. On do przodu, ona do tyłu. Jedna harmonia zamknięta w ruchach dwóch ciał. - Więc po prostu się cofam, ty idziesz do przodu, a potem popłynę za tobą, rozumiem - przytaknęła, choć okazało się, że nie zrozumiała go wcale. Było w tym więcej geometryczności, więcej kierunków niż zarejestrowane przez nią przód-tył, które nie spowodowałyby, że wpadną na szpaler drzew za ich plecami i potkną o korzenie wyrastające ponad ziemię; jednak to wciąż musiało zaczekać. Zamiast pozwolić mu się poprowadzić, Isla rozplątała nagle ich dłonie i drugą z nich ułożyła na jego ramieniu, by po chwili przyciągnąć go do siebie i zamknąć w objęciach. Czułych, intymnych, znajomych; z niewiadomego dla niej powodu bał się lub cierpiał, a ona nie chciała, by tak się czuł, ani dzisiaj, ani nigdy. Szczególnie nie kiedy otrzymali dowód, że przeznaczenie było im przychylne, a ich miłość była doceniona przez bogów. - Co się stało? - szepnęła, gładząc jego policzek ciepłym oddechem, i przyciągała go tak blisko, że pomiędzy ich ciałami nie pozostał nawet cal pustej przestrzeni, czym Viggo z pewnością był oburzony. - Jestem tu - mówiła cicho, kojąco, jak balsam oblewający podrażnioną ranę, a przy tym niespiesznymi ruchami gładziła jego plecy. - I ty też tu jesteś. Obok. Przy mnie. Nikogo więcej - snuła niespiesznie, mając nadzieję, że dotyk i szept zdołają obmyć go z nerwów jak uczyniłyby to wody jej jeziora. - Już dobrze, odetchnij. Prawie słyszę twoje serce, jest tak głośne - przycisnęła usta do jego skroni, a gdyby mogła, scałowałaby z nich wszelki ból, który mógł mu teraz dokuczać, pulsując w ścianach czaszki tępym, łupiącym szemrzeniem, tak napastliwym jak stado szerszeni wpuszczone do głowy. Nie, nie nawet do głowy - a do myśli.
- Czyli uplotłam dla ciebie wianek, ale mam go nosić sama, na swojej głowie, a nie twojej? To nieco nierozsądne - skonkludowała w zamyśleniu, miękkim ruchem poprawiwszy kwietną koronę ułożonej na czubku miedziano-złotych włosów. Trudno, jeśli tego wymagała tradycja, oczywiście mogła z dumą nosić owoc pracy własnych rąk, jakkolwiek nielogiczne to było - podobne do zrobienia dla kogoś prezentu, ale wręczenia go samemu sobie. Mimo wszystko uśmiechnęła się łagodnie i na dłużej zatrzymała opuszkę na karminowej wstążce wplecionej między zielone gałązki i kolorowe pączki. - Czy znalezienie jej było trudne? - zapytała ciekawie. Słup pokrywały miriady zaklętych serpentyn, ale Henrik był spostrzegawczy, na pewno domyślił się w mig, która z nich należała do niej.
Dlaczego zatem tak długo go nie było? Isla czuła, jak w jej wnętrznościach osiada patyna własnego niepokoju. Im dłużej na niego patrzyła, tym niepewniej się czuła, a jej serce boleśnie kołatało się w piersi, ściśnięte troską. Nie potrafiła tłumić w sobie emocji, żadnych, nigdy; te odbiły się więc w jej spojrzeniu, bo nie próbowała ich powstrzymywać. Nie próbowała, w porównaniu do niego, udawać, że nie istnieją.
- I ma tubę - zgodziła się w kwestii walca, jeszcze przez chwilę podtrzymując tradycyjną otoczkę, kiedy Henrik prowadził jej dłonie i układał w sposób, który tanecznie zdawał się jej nienaturalny, ale było w nim coś miękkiego i bliskiego. Pogładziła jego bark, obróciwszy lekko głowę jak zainteresowany ptak, spojrzawszy przy tym na ich stopy. On do przodu, ona do tyłu. Jedna harmonia zamknięta w ruchach dwóch ciał. - Więc po prostu się cofam, ty idziesz do przodu, a potem popłynę za tobą, rozumiem - przytaknęła, choć okazało się, że nie zrozumiała go wcale. Było w tym więcej geometryczności, więcej kierunków niż zarejestrowane przez nią przód-tył, które nie spowodowałyby, że wpadną na szpaler drzew za ich plecami i potkną o korzenie wyrastające ponad ziemię; jednak to wciąż musiało zaczekać. Zamiast pozwolić mu się poprowadzić, Isla rozplątała nagle ich dłonie i drugą z nich ułożyła na jego ramieniu, by po chwili przyciągnąć go do siebie i zamknąć w objęciach. Czułych, intymnych, znajomych; z niewiadomego dla niej powodu bał się lub cierpiał, a ona nie chciała, by tak się czuł, ani dzisiaj, ani nigdy. Szczególnie nie kiedy otrzymali dowód, że przeznaczenie było im przychylne, a ich miłość była doceniona przez bogów. - Co się stało? - szepnęła, gładząc jego policzek ciepłym oddechem, i przyciągała go tak blisko, że pomiędzy ich ciałami nie pozostał nawet cal pustej przestrzeni, czym Viggo z pewnością był oburzony. - Jestem tu - mówiła cicho, kojąco, jak balsam oblewający podrażnioną ranę, a przy tym niespiesznymi ruchami gładziła jego plecy. - I ty też tu jesteś. Obok. Przy mnie. Nikogo więcej - snuła niespiesznie, mając nadzieję, że dotyk i szept zdołają obmyć go z nerwów jak uczyniłyby to wody jej jeziora. - Już dobrze, odetchnij. Prawie słyszę twoje serce, jest tak głośne - przycisnęła usta do jego skroni, a gdyby mogła, scałowałaby z nich wszelki ból, który mógł mu teraz dokuczać, pulsując w ścianach czaszki tępym, łupiącym szemrzeniem, tak napastliwym jak stado szerszeni wpuszczone do głowy. Nie, nie nawet do głowy - a do myśli.
Henrik Vestergaard
Re: Skraj lasu Czw 27 Cze - 20:42
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
- Och - zamrugał, uświadomiwszy sobie, że nigdy nie spojrzał na kwestię wianków w tak logiczny sposób. Potrzebował sekundy dłużej niż zwykle, by nadążyć za tokiem myślenia Isli, bo w jego myślach nadal wirowały cudze myśli, którymi usiłował zagłuszyć własny stres — ale zrozumiał i uśmiechnął się (blado). - Tradycje rzadko są logiczne. Ale tak, chyba po to, bym mógł widzieć jak ładnie ci w tym wianku. - wyjaśnił, dopiero w połowie zdania uświadomiwszy sobie, że powinien to powiedzieć takim tonem żeby to był komplement, ale było już za późno, a poza tym choć widział jak pięknie dziś wyglądała to widział też sposób w jaki patrzyli na nią inni i może wolałby, żeby nie wyglądała aż tak pięknie i...
...och, zadała mu kolejne pytanie. Wzruszył ramionami z bladym uśmiechem, co mogła interpretować jako "tak" lub "nie" i co miało zamaskować, że wcale nie słyszał tego pytania. Zamrugał, widząc niepewność na jej twarzy. Miał nadzieję, że jego niewerbalna odpowiedź nie okazała się rozczarowująca, ale jak miałby wyjaśnić, że nie słuchał? Zestresowałem się tym, że ludzie na ciebie patrzą brzmiało idiotycznie, przecież samemu ją tu zaprosił. Jesteś zbyt piękna prawie zatańczyło mu na wargach, tani komplement kusił do ujrzenia jej uśmiechu, ale jego również zdławił w zarodku — nie mając pewności, czy zdołałby wypowiedzieć te słowa bez goryczy, a ona byłaby przecież niesprawiedliwa. To nie jej wina, że urodziła się niksą.Choć to czyjaś wina, bo jej matka, w przeciwieństwie do jego, miała jednak wolną wolę.
- Jako takiej tuby nie ma - uśmiech na jego ustach wreszcie nabrał odcienia szczerości, ale wciąż nie był tak szeroki jak nad jeziorem - ale możemy udać, że obrót wygląda jak tuba... - postanowił ambitnie, ale po kolei. Jej dłonie na jego barku, krok do przodu, krok do tyłu, prawie wpadł na Islę bo nie do końca go zrozumiała, ale wybrnął z tego i zaczął ją prowadzić i...
...nawet to robił nie tak? Gdy opuściła ich dłonie — w tym mgnieniu sekundy, gdy nagle znalazła się daleko — przez wzrok Henrika przemknęła nagle niepodobna do niego panika, bo nagle poczuł się jakby wcale nie byli na polanie na Midsommar; a jakby był zupełnie kimś innym, w gabinecie w innym kraju, nad skomplikowanymi obliczeniami i wszystko robił nie tak. A potem Isla znalazła się blisko i pozwolił jej zamknąć się w ramionach i jego serce nadal biło szaleńczo szybko, ale znów mógł oddychać, bo Isla pachniała jak jezioro i jak świeże kwiaty i ten zapach był tak daleko od wspomnień jak to tylko możliwe.
- Ja.… - wydusił, ale urwał myśl w połowie, bo zawsze czuł się winny gdy ją okłamywał i nie potrafił zresztą wymyślić teraz gładkiego kłamstwa, a prawda o łamigłówce pod słupem ze wstążkami by ją rozczarowała, a prawdziwa prawda była zbyt skomplikowana i nigdy nie zostanie wypowiedziana na głos. Zamiast odpowiedzieć, przyciągnął ją mocniej do siebie, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi i wplatając palce w jej długie włosy; zaborczo, jakby trzymał w dłoniach foczą skórę. Nie powinien się tak zachowywać, powinien myśleć o tym, kto patrzy, ale powiedziała mu, że wokół nie ma nikogo więcej i ku własnemu zaskoczeniu jej uwierzył albo chciał jej wierzyć. Powoli wziął głęboki wdech, starając się nie myśleć o tym, że to wszystko wkrótce się skończy, a Isla wróci nad jezioro, a on zostanie sam w domu, a potem to wszystko skończy się naprawdę i będzie tuliła kogoś innego i śpiewała mu swoje pieśni. -...zostań. - poprosił impulsywnie, zanim zdążyłaby się cofnąć. - Tu ze mną. - choćby teraz, choćby jeszcze na chwilę, bo oczywiście miał na myśli jej objęcia i tą polanę, nic więcej.
...och, zadała mu kolejne pytanie. Wzruszył ramionami z bladym uśmiechem, co mogła interpretować jako "tak" lub "nie" i co miało zamaskować, że wcale nie słyszał tego pytania. Zamrugał, widząc niepewność na jej twarzy. Miał nadzieję, że jego niewerbalna odpowiedź nie okazała się rozczarowująca, ale jak miałby wyjaśnić, że nie słuchał? Zestresowałem się tym, że ludzie na ciebie patrzą brzmiało idiotycznie, przecież samemu ją tu zaprosił. Jesteś zbyt piękna prawie zatańczyło mu na wargach, tani komplement kusił do ujrzenia jej uśmiechu, ale jego również zdławił w zarodku — nie mając pewności, czy zdołałby wypowiedzieć te słowa bez goryczy, a ona byłaby przecież niesprawiedliwa. To nie jej wina, że urodziła się niksą.
- Jako takiej tuby nie ma - uśmiech na jego ustach wreszcie nabrał odcienia szczerości, ale wciąż nie był tak szeroki jak nad jeziorem - ale możemy udać, że obrót wygląda jak tuba... - postanowił ambitnie, ale po kolei. Jej dłonie na jego barku, krok do przodu, krok do tyłu, prawie wpadł na Islę bo nie do końca go zrozumiała, ale wybrnął z tego i zaczął ją prowadzić i...
...nawet to robił nie tak? Gdy opuściła ich dłonie — w tym mgnieniu sekundy, gdy nagle znalazła się daleko — przez wzrok Henrika przemknęła nagle niepodobna do niego panika, bo nagle poczuł się jakby wcale nie byli na polanie na Midsommar; a jakby był zupełnie kimś innym, w gabinecie w innym kraju, nad skomplikowanymi obliczeniami i wszystko robił nie tak. A potem Isla znalazła się blisko i pozwolił jej zamknąć się w ramionach i jego serce nadal biło szaleńczo szybko, ale znów mógł oddychać, bo Isla pachniała jak jezioro i jak świeże kwiaty i ten zapach był tak daleko od wspomnień jak to tylko możliwe.
- Ja.… - wydusił, ale urwał myśl w połowie, bo zawsze czuł się winny gdy ją okłamywał i nie potrafił zresztą wymyślić teraz gładkiego kłamstwa, a prawda o łamigłówce pod słupem ze wstążkami by ją rozczarowała, a prawdziwa prawda była zbyt skomplikowana i nigdy nie zostanie wypowiedziana na głos. Zamiast odpowiedzieć, przyciągnął ją mocniej do siebie, chowając twarz w zagłębieniu jej szyi i wplatając palce w jej długie włosy; zaborczo, jakby trzymał w dłoniach foczą skórę. Nie powinien się tak zachowywać, powinien myśleć o tym, kto patrzy, ale powiedziała mu, że wokół nie ma nikogo więcej i ku własnemu zaskoczeniu jej uwierzył albo chciał jej wierzyć. Powoli wziął głęboki wdech, starając się nie myśleć o tym, że to wszystko wkrótce się skończy, a Isla wróci nad jezioro, a on zostanie sam w domu, a potem to wszystko skończy się naprawdę i będzie tuliła kogoś innego i śpiewała mu swoje pieśni. -...zostań. - poprosił impulsywnie, zanim zdążyłaby się cofnąć. - Tu ze mną. - choćby teraz, choćby jeszcze na chwilę, bo oczywiście miał na myśli jej objęcia i tą polanę, nic więcej.
Isla Löve
Re: Skraj lasu Pią 28 Cze - 10:43
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Ładnie? Naprawdę wyglądała ładnie? Nad fińskim jeziorem często nosiła kwiaty we włosach, wplatając je w warkocze, jakby wyrosły z jej głowy i były tam od zawsze, ale to było coś innego. Coś, co należało do świata, który był jego domem, a który dla niej przypominał niepoznaną dżunglę pełną zasad, rytuałów i fantazji ujętych w ramy tradycji. Rozpromieniła się więc na jego słowa, jakby co najmniej stwierdził, że dzięki temu stała się częścią jego cywilizowanego królestwa; jakby ją tu zaakceptował, bez wstydu, którego spodziewała się po nim ze względu na własne społeczne nieokrzesanie. Nie zważała przy tym na bezbarwny ton jego głosu ani brak entuzjazmu sączącego się przez pory skóry, bo wystarczyły jej same słowa - proste, ale pobudzające jej potrzebę akceptacji w rzeczywistości Henrika.
Której na szczęście chyba nie cofnął przez pierwsze kroki ich tańca, nieporadne i kanciaste. Isla faktycznie go nie zrozumiała - zamiast płynnie pozwolić się poprowadzić, w pierwszej chwili, zgodnie zresztą z jego instrukcją, po prostu się cofała, ciągnąc go za sobą. Henrik gdzieś jej umykał, próbował iść w bok, ale nie wiedziała dlaczego, w końcu nie tak to miało wyglądać. I zapewne nadal nastawałaby na taniec w linii prostej, gdyby wyraz jego umęczonego napięcia nie sprawił, że zamarła, pragnąc je z niego zmazać. Walc mógł poczekać, nie był nawet tak ciekawy, jak zakładała, więc bez oporów przyciągnęła Henrika do siebie i zamknęła go w bezpiecznych ramionach, gładząc jego ramiona i włosy. Oddzielające ich warstwy ubrań naraz wydały się jej niepotrzebne, ale tutaj nie mogliby chodzić nago; głaskała go zatem przez materiał, wdychając jego zapach. Był tak niepodobny do samego siebie. Czy w Midgardzie znajdowało się coś, co go przerażało? Ale dlaczego? Nie odpowiedział na jej pytanie, a ona nie naciskała, wodząc ustami po jego skroni aż do czoła, a potem w dół - przez długość nosa aż do ust, które uchwyciła w niespiesznym, czułym pocałunku. Nie było w nim żarliwości ich nocy, była tylko łagodność - jak drogowskaz prowadzący go z powrotem do niej, gdziekolwiek utknął. Bo gdzieś utknął. - Już dobrze... Wróć do mnie - wymruczała miękko, niemal niedosłyszalnie. Zapadł się w trzęsawisku myśli, do których jej nie dopuścił, i chociaż Isla poczuła, jakby nagle się od niej izolował, to próbowała tego nie okazać. Nie zdołałaby zresztą, bo gdy zachłannie wplótł palce w jej włosy, zupełnie zapomniała o swoich podejrzeniach. Lubiła kiedy to robił - kiedy stawał się dziki jak morze, o którym czasem rozmawiali, a on najwyraźniej…
Chciał, żeby została? Tu? Z nim? Na zawsze? Serce poderwało się do lotu w jej piersi, zaczęła wyobrażać sobie siebie w pajęczynie obcego Midgardu, w świecie, który nigdy nie był jej przeznaczony, a który chyba mogłaby wybrać: dla niego. Przecież to jasne, że jej potrzebował. Co jeśli taki stan się powtórzy, a ona będzie daleko? Tylko czy mogłaby zostawić za sobą znajome od początku istnienia jezioro? Chatkę, w której od lat czekała na powrót Vaasy? Co jeśli matka wróci, a jej tam nie będzie? Mętlik w głowie Isli zabulgotał i zawrzał, nie wiedziała co robić, więc po prostu przyciągnęła go do siebie jeszcze ciaśniej i cofnęła się w stronę długiego korzenia, na którym wcześniej siedziała, a który we władanie przejął Viggo. Norce nie spodobało się ich towarzystwo: zamanifestował to długim, niepochlebnym dźwiękiem i czmychnął dalej, kiedy Isla pociągnęła Henrika za sobą, żeby usiedli. Lecz nawet tam go nie wypuściła. Wciąż gładziła jego ramiona i wsuwała palce w krucze włosy, nucąc pod nosem jedną z melodii, których źródła nie znała, a którą matka śpiewała, kiedy nerwy niksy po powrocie ze szkoły były napięte jak postronki.
- Chciałbyś? - zapytała, nie wiedząc, że rozmawiali o dwóch kategoriach zostania. Że on, wbrew temu, co powiedział, wcale nie chciał, by została z nim w Midgardzie. - Tak - szepnęła do jego ucha i ucałowała skórę tuż pod nim, w miejscu, gdzie żuchwa przechodziła w kolumnę szyi. - Zostanę - zdecydowała równie impulsywnie jak on, ponieważ tym była: impulsem w cielesnej postaci, nierozsądnym i szaleńczym. Viggo wydał wtedy z siebie dłuższy, warkliwy dźwięk, jego paciorkowate oczy na moment wróciły do pary, jak gdyby zrozumiał, co działo się pomiędzy nimi; jak gdyby widział więcej niż Isla, wyczuwając w Henriku prawdę. Zamiast szarmanckiej postawy, przybraniec delikatnie podgryzł skrawek jej sukienki. - Viggo, zachowuj się uprzejmie. Jak dżentelmen - pogodnie upomniała norkę (lubiła to słowo, niedawno je poznała) i ujęła w dłonie twarz kochanka, unosząc ją ku sobie, by bez trudu mogła złożyć całusa najpierw na jego czole, potem na czubku nosa, a potem na jego wargach w naśladowaniu ścieżki, którą wcześniej wytyczyła ustami. - Lepiej? - zapytała z nadzieją. - Nie musimy tam wracać - zapewniła cicho, bo chociaż fascynowały ją dziwne ludzkie zachowania i rytuały, których poznania była głodna, to mogła z nich zrezygnować po to, żeby na nowo poczuł się bezpieczny. - Możemy zostać tutaj. Poszukać kamieni i ułożyć z nich kopczyk, pod którym pogrzebiemy złe emocje jak w kurhanie. Robiłam tak jak byłam mała - wzruszyła lekko ramionami i chociaż jej serce szarpnęło się teraz w przygnębieniu na wspomnienie łagodnej twarzy matki, która ją tego nauczyła, postać Vaasy szybko zniknęła z jej myśli. Teraz musiała skupić się na nim, nie na własnej niezaspokojonej tęsknocie.
Której na szczęście chyba nie cofnął przez pierwsze kroki ich tańca, nieporadne i kanciaste. Isla faktycznie go nie zrozumiała - zamiast płynnie pozwolić się poprowadzić, w pierwszej chwili, zgodnie zresztą z jego instrukcją, po prostu się cofała, ciągnąc go za sobą. Henrik gdzieś jej umykał, próbował iść w bok, ale nie wiedziała dlaczego, w końcu nie tak to miało wyglądać. I zapewne nadal nastawałaby na taniec w linii prostej, gdyby wyraz jego umęczonego napięcia nie sprawił, że zamarła, pragnąc je z niego zmazać. Walc mógł poczekać, nie był nawet tak ciekawy, jak zakładała, więc bez oporów przyciągnęła Henrika do siebie i zamknęła go w bezpiecznych ramionach, gładząc jego ramiona i włosy. Oddzielające ich warstwy ubrań naraz wydały się jej niepotrzebne, ale tutaj nie mogliby chodzić nago; głaskała go zatem przez materiał, wdychając jego zapach. Był tak niepodobny do samego siebie. Czy w Midgardzie znajdowało się coś, co go przerażało? Ale dlaczego? Nie odpowiedział na jej pytanie, a ona nie naciskała, wodząc ustami po jego skroni aż do czoła, a potem w dół - przez długość nosa aż do ust, które uchwyciła w niespiesznym, czułym pocałunku. Nie było w nim żarliwości ich nocy, była tylko łagodność - jak drogowskaz prowadzący go z powrotem do niej, gdziekolwiek utknął. Bo gdzieś utknął. - Już dobrze... Wróć do mnie - wymruczała miękko, niemal niedosłyszalnie. Zapadł się w trzęsawisku myśli, do których jej nie dopuścił, i chociaż Isla poczuła, jakby nagle się od niej izolował, to próbowała tego nie okazać. Nie zdołałaby zresztą, bo gdy zachłannie wplótł palce w jej włosy, zupełnie zapomniała o swoich podejrzeniach. Lubiła kiedy to robił - kiedy stawał się dziki jak morze, o którym czasem rozmawiali, a on najwyraźniej…
Chciał, żeby została? Tu? Z nim? Na zawsze? Serce poderwało się do lotu w jej piersi, zaczęła wyobrażać sobie siebie w pajęczynie obcego Midgardu, w świecie, który nigdy nie był jej przeznaczony, a który chyba mogłaby wybrać: dla niego. Przecież to jasne, że jej potrzebował. Co jeśli taki stan się powtórzy, a ona będzie daleko? Tylko czy mogłaby zostawić za sobą znajome od początku istnienia jezioro? Chatkę, w której od lat czekała na powrót Vaasy? Co jeśli matka wróci, a jej tam nie będzie? Mętlik w głowie Isli zabulgotał i zawrzał, nie wiedziała co robić, więc po prostu przyciągnęła go do siebie jeszcze ciaśniej i cofnęła się w stronę długiego korzenia, na którym wcześniej siedziała, a który we władanie przejął Viggo. Norce nie spodobało się ich towarzystwo: zamanifestował to długim, niepochlebnym dźwiękiem i czmychnął dalej, kiedy Isla pociągnęła Henrika za sobą, żeby usiedli. Lecz nawet tam go nie wypuściła. Wciąż gładziła jego ramiona i wsuwała palce w krucze włosy, nucąc pod nosem jedną z melodii, których źródła nie znała, a którą matka śpiewała, kiedy nerwy niksy po powrocie ze szkoły były napięte jak postronki.
- Chciałbyś? - zapytała, nie wiedząc, że rozmawiali o dwóch kategoriach zostania. Że on, wbrew temu, co powiedział, wcale nie chciał, by została z nim w Midgardzie. - Tak - szepnęła do jego ucha i ucałowała skórę tuż pod nim, w miejscu, gdzie żuchwa przechodziła w kolumnę szyi. - Zostanę - zdecydowała równie impulsywnie jak on, ponieważ tym była: impulsem w cielesnej postaci, nierozsądnym i szaleńczym. Viggo wydał wtedy z siebie dłuższy, warkliwy dźwięk, jego paciorkowate oczy na moment wróciły do pary, jak gdyby zrozumiał, co działo się pomiędzy nimi; jak gdyby widział więcej niż Isla, wyczuwając w Henriku prawdę. Zamiast szarmanckiej postawy, przybraniec delikatnie podgryzł skrawek jej sukienki. - Viggo, zachowuj się uprzejmie. Jak dżentelmen - pogodnie upomniała norkę (lubiła to słowo, niedawno je poznała) i ujęła w dłonie twarz kochanka, unosząc ją ku sobie, by bez trudu mogła złożyć całusa najpierw na jego czole, potem na czubku nosa, a potem na jego wargach w naśladowaniu ścieżki, którą wcześniej wytyczyła ustami. - Lepiej? - zapytała z nadzieją. - Nie musimy tam wracać - zapewniła cicho, bo chociaż fascynowały ją dziwne ludzkie zachowania i rytuały, których poznania była głodna, to mogła z nich zrezygnować po to, żeby na nowo poczuł się bezpieczny. - Możemy zostać tutaj. Poszukać kamieni i ułożyć z nich kopczyk, pod którym pogrzebiemy złe emocje jak w kurhanie. Robiłam tak jak byłam mała - wzruszyła lekko ramionami i chociaż jej serce szarpnęło się teraz w przygnębieniu na wspomnienie łagodnej twarzy matki, która ją tego nauczyła, postać Vaasy szybko zniknęła z jej myśli. Teraz musiała skupić się na nim, nie na własnej niezaspokojonej tęsknocie.
Henrik Vestergaard
Re: Skraj lasu Pią 28 Cze - 22:18
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
Jej promienny uśmiech zawsze kojarzył mu się ze słońcem wynurzającym się zza chmur. Ilekroć był przeznaczony dla niego, tylekroć czuł się jak nad morzem w pogodny dzień; a od dawna nie był nad morzem, coraz częściej bywał za to u Isli. Lubił tam być, nie tylko dlatego, że w jej ramionach znajdował przyjemne spełnienie — fizyczne potrzeby mógł zaspokoić przecież wszędzie, choć faktycznie to z nią bywał bardziej gorączkowy i spontaniczny i nie rozumiał dlaczego i miał nadzieję, że to nie kryzys wieku średniego. Lubił z nią być, bo jej myśli i uczucia zdawały się proste i szczere; bo nad jeziorem samemu mógł nie myśleć o niczym; bo nikt nie umiał rozbawić go tak jak ona; bo czuł się tam bezpiecznie. Tyle, że wszystko się kiedyś kończyło — nauczył się tego, zmuszał się do tego, tylko z jasnym końcem mógł przetrwać — i choć nie chciał jeszcze kończyć tych błogich chwil, to dziś jej uśmiech po raz pierwszy nie przegnał burzowych chmur i po raz pierwszy nie czuł się z nią pogodnie i może to wina Midgardu albo tłumów, ale może to też jego wina. Nie liczył miesięcy, które ze sobą spędzili; nie przekalkulował jak ryzykuje zapraszając ją akurat tutaj i teraz zbierał tego gorzkie żniwo.
Nie liczył nawet rytmu walca, a powinien, bo Isla chyba zgubiła rytm i dlaczego nadal się cofała? Spojrzał na nią bez zrozumienia dla jej dezorientacji (na przyszłość zapamięta, by nie zabierać się za bycie nauczycielem, gdy samemu był rozkojarzony), ale na szczęście wkrótce mógł zamknąć oczy i przycisnąć chłodne usta do rozgrzanej skóry na jej szyi i wdychać zapach jeziora i lasu. Pozwolił się jej pocałować, lubił gdy robiła to tak delikatnie i nieśpiesnie, jakby wcale nie była zaborcza (czy to w ogóle możliwe?), z czułością, jakiej zwykle nie miał okazji zaznać. Skinął półprzytomnie głową, wróć do mnie, zostań ze mną, ich prośby splotły się w jedno, w potrzebę bliskości — tu, w tej chwili, na tej polanie, bo to obydwoje mieli na myśli, prawda? Jak przez mgłę słyszał parsknięcie Viggo, chyba już przyzwyczaił się do tego, że ta norka go nie cierpi. Może próbował zresztą to zmienić zbyt apatycznie, bo przecież Isla pozostanie w życiu Viggo na zawsze, a on (miał świadomość, że) nie.
- Ładna melodia... - szepnął, rozluźniając wreszcie ramiona. - Finlandzka? - dopytał, żeby mówić cokolwiek. Wiedział z podręczników i z doświadczenia, że irracjonalny lęk trzeba zagłuszyć innymi rytuałami i myślami, ale jak widać lepiej wychodziło mu to w teorii niż w praktyce. - Mhm. - potwierdził cichym mruknięciem, bo tak, chciałby, żeby dalej go dotykała i śpiewała i zaraz będzie lepiej i zatańczą i nie zrujnuje Isli tego święta. Uśmiechnął się (choć nie był pewien, czy z ulgą), słysząc, że mimo jego markotnego nastroju zamierzała zostać na polanie i nie odbiegać już dalej. Zignorował warknięcie, bo ta norka naprawdę była zaborcza, chcąc ją tylko dla siebie. Nie badał więzi z przybrańcami na tyle, by móc zrozumieć intelekt i charakter Viggo i żałował, że dar Odyna nie umożliwia mu wglądu w jego myśli; ale napadło go podejrzenie, że może to norka namówiła Islę na tą ucieczkę pomiędzy drzewa? - Tu jest tyle ludzi, nie rozdzielajmy się… - poprosił, splatając jej palce ze swoimi. Uśmiechnął się szerzej w odpowiedzi na kolejne całusy, a potem przyciągnął Islę do siebie i (tak, tuż przed nosem Viggo!) pogłębił pocałunek. Odynie, nie chciał, żeby to się kończyło. - Lepiej. - wyszeptał w jej wargi. Przepraszam - pomyślał, bo naprawdę nie chciał tak spędzić Midsommar ani jej go zepsuć, ale nie był jeszcze gotowy na powrót w tłum. Nie był nawet gotowy powiedzieć tego głośno, bo bardzo nie lubił przepraszać bez arcyważnej potrzeby; może chcąc zrównoważyć jakoś lata, w których robił to ciągle. Isla była ważna, ale nie wydawała się urażona, może mogliby o tym wszystkim zapomnieć. O negatywnych emocjach też chciał zapomnieć, a ona najwyraźniej wyczuła, że jakieś nim targały i w pierwszej chwili wcale mu się to nie spodobało, ale po sekundzie namysłu jej propozycja zdała się intrygująca.
- Spróbujmy! - przytaknął, rozglądając się. - Jak zrobić to prawidłowo? - zadał pytanie, którego żadne dziecko by nie zadało. - I jak duży powinien być? I jakie emocje chciałaś pogrzebać, gdy byłaś dzieckiem? - w jego głos wkradły się ciekawość i troska, choć odruchowo użył bezczelnej terapeutycznej sztuczki by pociągnąć Islę za język. Czasem czuł wyrzuty sumienia z powodu tego, jak egoistycznie się (z) nią bawił, ale potem próbował uspokoić się tym, że przynajmniej chciał ją poznać. Całą, z jej historią i myślami; a nie tylko jej ciało; w odróżnieniu od tylu innych kobiet, bo celowo szukał w przeszłości towarzystwa tych, których poznawać nie chciał.
Nie liczył nawet rytmu walca, a powinien, bo Isla chyba zgubiła rytm i dlaczego nadal się cofała? Spojrzał na nią bez zrozumienia dla jej dezorientacji (na przyszłość zapamięta, by nie zabierać się za bycie nauczycielem, gdy samemu był rozkojarzony), ale na szczęście wkrótce mógł zamknąć oczy i przycisnąć chłodne usta do rozgrzanej skóry na jej szyi i wdychać zapach jeziora i lasu. Pozwolił się jej pocałować, lubił gdy robiła to tak delikatnie i nieśpiesnie, jakby wcale nie była zaborcza (czy to w ogóle możliwe?), z czułością, jakiej zwykle nie miał okazji zaznać. Skinął półprzytomnie głową, wróć do mnie, zostań ze mną, ich prośby splotły się w jedno, w potrzebę bliskości — tu, w tej chwili, na tej polanie, bo to obydwoje mieli na myśli, prawda? Jak przez mgłę słyszał parsknięcie Viggo, chyba już przyzwyczaił się do tego, że ta norka go nie cierpi. Może próbował zresztą to zmienić zbyt apatycznie, bo przecież Isla pozostanie w życiu Viggo na zawsze, a on (miał świadomość, że) nie.
- Ładna melodia... - szepnął, rozluźniając wreszcie ramiona. - Finlandzka? - dopytał, żeby mówić cokolwiek. Wiedział z podręczników i z doświadczenia, że irracjonalny lęk trzeba zagłuszyć innymi rytuałami i myślami, ale jak widać lepiej wychodziło mu to w teorii niż w praktyce. - Mhm. - potwierdził cichym mruknięciem, bo tak, chciałby, żeby dalej go dotykała i śpiewała i zaraz będzie lepiej i zatańczą i nie zrujnuje Isli tego święta. Uśmiechnął się (choć nie był pewien, czy z ulgą), słysząc, że mimo jego markotnego nastroju zamierzała zostać na polanie i nie odbiegać już dalej. Zignorował warknięcie, bo ta norka naprawdę była zaborcza, chcąc ją tylko dla siebie. Nie badał więzi z przybrańcami na tyle, by móc zrozumieć intelekt i charakter Viggo i żałował, że dar Odyna nie umożliwia mu wglądu w jego myśli; ale napadło go podejrzenie, że może to norka namówiła Islę na tą ucieczkę pomiędzy drzewa? - Tu jest tyle ludzi, nie rozdzielajmy się… - poprosił, splatając jej palce ze swoimi. Uśmiechnął się szerzej w odpowiedzi na kolejne całusy, a potem przyciągnął Islę do siebie i (tak, tuż przed nosem Viggo!) pogłębił pocałunek. Odynie, nie chciał, żeby to się kończyło. - Lepiej. - wyszeptał w jej wargi. Przepraszam - pomyślał, bo naprawdę nie chciał tak spędzić Midsommar ani jej go zepsuć, ale nie był jeszcze gotowy na powrót w tłum. Nie był nawet gotowy powiedzieć tego głośno, bo bardzo nie lubił przepraszać bez arcyważnej potrzeby; może chcąc zrównoważyć jakoś lata, w których robił to ciągle. Isla była ważna, ale nie wydawała się urażona, może mogliby o tym wszystkim zapomnieć. O negatywnych emocjach też chciał zapomnieć, a ona najwyraźniej wyczuła, że jakieś nim targały i w pierwszej chwili wcale mu się to nie spodobało, ale po sekundzie namysłu jej propozycja zdała się intrygująca.
- Spróbujmy! - przytaknął, rozglądając się. - Jak zrobić to prawidłowo? - zadał pytanie, którego żadne dziecko by nie zadało. - I jak duży powinien być? I jakie emocje chciałaś pogrzebać, gdy byłaś dzieckiem? - w jego głos wkradły się ciekawość i troska, choć odruchowo użył bezczelnej terapeutycznej sztuczki by pociągnąć Islę za język. Czasem czuł wyrzuty sumienia z powodu tego, jak egoistycznie się (z) nią bawił, ale potem próbował uspokoić się tym, że przynajmniej chciał ją poznać. Całą, z jej historią i myślami; a nie tylko jej ciało; w odróżnieniu od tylu innych kobiet, bo celowo szukał w przeszłości towarzystwa tych, których poznawać nie chciał.
Isla Löve
Re: Skraj lasu Sob 29 Cze - 21:59
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
- Nie wiem - odpowiedziała prostolinijnie. Inaczej od niego postrzegała muzykę: nie pochodziła z konkretnego miejsca, do nikogo nie należała, mimo że teoretycznie powiedziano jej, że za taką twórczością stali kompozytorowie. W mniemaniu Islii każdy utwór pochodził jednak od natury; był zaplątany w dźwiękach, które zrodziły lasy czy jeziora, a ludzie byli co najwyżej natchnionymi przekaźnikami, spełniającymi wyższą wolę żywiołu, nawet Inge. - Matka mi ją śpiewała. Dawno temu. Zawsze przywodziła mi na myśl spokój - dodała i uśmiechnęła się łagodnie. Tego właśnie potrzebował Henrik - ukojenia emocji przypominających rozżarzone węgle, na których tańczyły języki płomieni, trawiąc wszystko to, co pod nimi - bezbronne i zamrożone w bezruchu. Zastanawiające, że coś takiego dopadło go akurat tu, akurat dziś. A ona - podświadomie chciała utopić wszystko to, co na Midsommar go skrzywdziło lub przestraszyło, czuła wrzącą pod skórą sykliwą naturę demona domagajacego się sprawiedliwości za jego stan, ale nie wiedziała na kim albo na czym miałaby ją wyegzekwować. Od początku ich wspólnego pobytu w Midgardzie zdawał się podenerwowany, ale wystarczyło, że na chwilę się oddaliła, a wrócił do niej niemal roztrzęsiony. Czemu? Czy nie przed tym ostrzegała ją Vaasa? Miasta były zepsute i niebezpieczne, a mimo to… Mimo to mogła w jednym z nich zamieszkać. Dla niego. Z nim.
- Czy to nie dziwne? Nigdy nie widziałam tylu ludzi w jednym miejscu. Zajętych sobą, a jednak żyjących gdzieś wspólnie, cieszących się tym samym. Jakby wystarczyło odebrać im ściany, żeby scalili się w jedną tkankę - wymruczała zamyślona, bo to, co dla Henrika było oczywistością, dla niej tuż po szkole przestało nosić jakiekolwiek znamiona codzienności. Nie mogła się temu nadziwić - mnogości twarzy przepływających w tłumie, z których każda była inna od drugiej. To, co zastała na Midsommar, skojarzyło się jej z tętniącym życiem organizmem. Nie umiałaby się w nim odnaleźć, jeszcze nie, ale (teraz, gdy w jej uchu zabrakło trucizny sączonej przez Vaasę) sprawiało jej przyjemność obserwowanie miejsca, które dla niego stało się domem. Szeptała też po to, żeby zająć czymś ciszę. Przesunąć jego myśli na inny, prostszy tor, pozwolić mu stać się przewodnikiem, zamiast wędrowcem wchłanianym przez zdradzieckie mokradła myśli. - Nie rozdzielimy się. A jeśli chcesz ponosić mój wianek, to też nikomu nie powiem - obiecała czule, po czym westchnęła z niekrytą przyjemnością, kiedy jego wargi mocniej wpiły się w jej własne. Zupełnie jakby tego potrzebował, prawdziwości płynącej z ciała, potwierdzenia, że cokolwiek działo się między nimi, było rzeczywiste i wyczuwalne, trwałe jak głęboko wczepione korzenie.
Odetchnęła z ulgą, słysząc potem, że czuł się lepiej, i uśmiechnęła się pogodnie, usta przy ustach. Nieważne już, co do tego doprowadziło - liczył się wyłącznie fakt, że mięśnie Henrika przestały przywodzić na myśl stal. Wcześniej była w stanie policzyć każde włókno ich bolesnych skurczów, ale teraz pod wpływem ich bliskości miękły i miękły, wciąż nie takie, jak na wybrzeżu jej jeziora, ale bliższe tamtemu Henrikowi. Naprawdę ją zmartwił, gdy pojawił się przed nią blady i napięty jak struna, ale skoro ten stan mijał, również jej własne wnętrzności zaczęły rozplątywać swoje ciasne supły.
- Prawidłowo? Och, w tym nie ma reguły - zaśmiała się cicho. - Możesz ułożyć je w dowolny kształt, z dowolnych kamieni. Wyobraź sobie, że zamykasz pod nimi to, czego chciałbyś się pozbyć, i pozwól, żeby kurhan zatrzymał w sobie pogrzebane smutki czy strachy - wyjaśniła. Bywał taki rozkoszny, kiedy z dziecięcym wręcz zapałem pozwalał, żeby wprowadzała go w tajniki swojego świata i to, co dla niej zdawało się naturalne. Ich role się odwracały i to właśnie wtedy widziała w nim najbardziej intensywną, najpiękniejszą radość - kiedy doświadczał czegoś nowego i zaczynał dochodzić do wniosku, czy podobało mu się to, przed czym stawał, czy nie. Uwielbiała w nim te momenty, bo kiedy zrozumiała jak ważne z jakiegoś powodu to dla niego było, sama zaczęła w ekscytacji oczekiwać na jego decyzje. Isla podniosła się z konaru, na którym przesiadywali, i z dłońmi zaplecionymi w koszyczek za plecami zaczęła rozglądać się za kamieniami, które mogłaby mu zaproponować jako dodatkowy budulec. Pokryte mchem i gałązkami wychylały swoje głowy spod runa jak grzyby wyrosłe po deszczu, ale ona szukała tych wyjątkowych, tych, które w jakiś sposób się jej z nim kojarzyły. - Wyobcowanie? Chyba tego słowa szukam - przyznała spokojnie, dziś te wspomnienia nie bolały jak dawniej. - Samotność, dziwność w szkole. Byłam jak… jak kropla słodkiej wody w słonym morzu. Na pozór podobna, ale odstająca. Inna - snuła cicho, schyliwszy się, żeby podnieść spomiędzy kilku szyszek ładny kamień o idealnie szarej barwie, bez ani jednej plamkowej skazy. Póki co wsunęła znalezisko do kieszeni i ruszyła dalej, niespiesznie brodząc po okolicy nieopodal niego, bo obiecali sobie, że za bardzo dziś się od siebie nie oddalą. - Nie lubiłam tego uczucia, choć matka mówiła, że to dobrze - wzruszyła ramionami, przypominając sobie rozpromienioną twarz Vaasy, ilekroć Isla skarżyła się jej na zaczepne i niemiłe koleżanki, dokuczające jej niemal na każdym kroku. Jakby to był powód do radości, a nie przygnębienia przyciskającego jej ramiona niewidzialnym ciężarem. Uniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się ponownie, ułożeniem ust odpędzając mgliste chmury znad własnej głowy, po czym zbliżyła się do niego i kiedy wyciągnęła ku niemu dłonie, kryło się w nich kilka zebranych po drodze kamieni. - Któreś ci się podobają?
- Czy to nie dziwne? Nigdy nie widziałam tylu ludzi w jednym miejscu. Zajętych sobą, a jednak żyjących gdzieś wspólnie, cieszących się tym samym. Jakby wystarczyło odebrać im ściany, żeby scalili się w jedną tkankę - wymruczała zamyślona, bo to, co dla Henrika było oczywistością, dla niej tuż po szkole przestało nosić jakiekolwiek znamiona codzienności. Nie mogła się temu nadziwić - mnogości twarzy przepływających w tłumie, z których każda była inna od drugiej. To, co zastała na Midsommar, skojarzyło się jej z tętniącym życiem organizmem. Nie umiałaby się w nim odnaleźć, jeszcze nie, ale (teraz, gdy w jej uchu zabrakło trucizny sączonej przez Vaasę) sprawiało jej przyjemność obserwowanie miejsca, które dla niego stało się domem. Szeptała też po to, żeby zająć czymś ciszę. Przesunąć jego myśli na inny, prostszy tor, pozwolić mu stać się przewodnikiem, zamiast wędrowcem wchłanianym przez zdradzieckie mokradła myśli. - Nie rozdzielimy się. A jeśli chcesz ponosić mój wianek, to też nikomu nie powiem - obiecała czule, po czym westchnęła z niekrytą przyjemnością, kiedy jego wargi mocniej wpiły się w jej własne. Zupełnie jakby tego potrzebował, prawdziwości płynącej z ciała, potwierdzenia, że cokolwiek działo się między nimi, było rzeczywiste i wyczuwalne, trwałe jak głęboko wczepione korzenie.
Odetchnęła z ulgą, słysząc potem, że czuł się lepiej, i uśmiechnęła się pogodnie, usta przy ustach. Nieważne już, co do tego doprowadziło - liczył się wyłącznie fakt, że mięśnie Henrika przestały przywodzić na myśl stal. Wcześniej była w stanie policzyć każde włókno ich bolesnych skurczów, ale teraz pod wpływem ich bliskości miękły i miękły, wciąż nie takie, jak na wybrzeżu jej jeziora, ale bliższe tamtemu Henrikowi. Naprawdę ją zmartwił, gdy pojawił się przed nią blady i napięty jak struna, ale skoro ten stan mijał, również jej własne wnętrzności zaczęły rozplątywać swoje ciasne supły.
- Prawidłowo? Och, w tym nie ma reguły - zaśmiała się cicho. - Możesz ułożyć je w dowolny kształt, z dowolnych kamieni. Wyobraź sobie, że zamykasz pod nimi to, czego chciałbyś się pozbyć, i pozwól, żeby kurhan zatrzymał w sobie pogrzebane smutki czy strachy - wyjaśniła. Bywał taki rozkoszny, kiedy z dziecięcym wręcz zapałem pozwalał, żeby wprowadzała go w tajniki swojego świata i to, co dla niej zdawało się naturalne. Ich role się odwracały i to właśnie wtedy widziała w nim najbardziej intensywną, najpiękniejszą radość - kiedy doświadczał czegoś nowego i zaczynał dochodzić do wniosku, czy podobało mu się to, przed czym stawał, czy nie. Uwielbiała w nim te momenty, bo kiedy zrozumiała jak ważne z jakiegoś powodu to dla niego było, sama zaczęła w ekscytacji oczekiwać na jego decyzje. Isla podniosła się z konaru, na którym przesiadywali, i z dłońmi zaplecionymi w koszyczek za plecami zaczęła rozglądać się za kamieniami, które mogłaby mu zaproponować jako dodatkowy budulec. Pokryte mchem i gałązkami wychylały swoje głowy spod runa jak grzyby wyrosłe po deszczu, ale ona szukała tych wyjątkowych, tych, które w jakiś sposób się jej z nim kojarzyły. - Wyobcowanie? Chyba tego słowa szukam - przyznała spokojnie, dziś te wspomnienia nie bolały jak dawniej. - Samotność, dziwność w szkole. Byłam jak… jak kropla słodkiej wody w słonym morzu. Na pozór podobna, ale odstająca. Inna - snuła cicho, schyliwszy się, żeby podnieść spomiędzy kilku szyszek ładny kamień o idealnie szarej barwie, bez ani jednej plamkowej skazy. Póki co wsunęła znalezisko do kieszeni i ruszyła dalej, niespiesznie brodząc po okolicy nieopodal niego, bo obiecali sobie, że za bardzo dziś się od siebie nie oddalą. - Nie lubiłam tego uczucia, choć matka mówiła, że to dobrze - wzruszyła ramionami, przypominając sobie rozpromienioną twarz Vaasy, ilekroć Isla skarżyła się jej na zaczepne i niemiłe koleżanki, dokuczające jej niemal na każdym kroku. Jakby to był powód do radości, a nie przygnębienia przyciskającego jej ramiona niewidzialnym ciężarem. Uniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się ponownie, ułożeniem ust odpędzając mgliste chmury znad własnej głowy, po czym zbliżyła się do niego i kiedy wyciągnęła ku niemu dłonie, kryło się w nich kilka zebranych po drodze kamieni. - Któreś ci się podobają?
Björn Guildenstern
Re: Skraj lasu Pią 5 Lip - 9:49
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Nie znali się, ale ludzie z pewnością odnotowali obecność Guildensterna i Sørensena. W kuluarach Domu Jarlów mówiło się coraz więcej o potencjalnych sojuszach; dyskutowano o kształcie Rady. Niektórzy widzieli w tym szansę na nowe porządki, inni obawiali się chaosu i walki o władzę. Björn nie był z tego faktu zadowolony — gdyby tylko mógł, odciąłby się od polityki swojej rodziny. Choć sam miał talent do dyplomacji, czuł się przytłoczony ciągłymi intrygami i grami o wpływy. Jego ojciec, który był istotnym członkiem Rady i przyszłym jarlem, od zawsze oczekiwał, że Björn będzie kontynuował rodzinną tradycję zaangażowania w politykę. Dla młodego Guildensterna jednak była ona labiryntem fałszywych uśmiechów i ukrytych motywów, z którego pragnął się wydostać. Nie wiedział, jaka była Vivian; mógł mniemać, że była kolejną dobrą panienką z szanowanego klanu. Próbował więc wykrzesać z siebie odrobinę zainteresowania — może nie była tak stereotypowa, jak się wydawała, dlatego też zaczął ją obserwować, próbując odgadnąć, co kryje się za jej uśmiechem. Czy była tylko kolejną marionetką w politycznych rozgrywkach, czy może Vivian miała swoje własne cele i ambicje?
— Jakimś cudem — odpowiedział zgodnie z prawdą, wzruszając bezradnie szerokimi ramionami. Björn zawsze miał szczęście. Nie tylko nosił szanowane nazwisko i wywodził się ze znamienitej rodziny, ale również cieszył się przychylnością bogów. Od najmłodszych lat mówiono, że jest ulubieńcem samego Njorda — w końcu, kto inny przetrwałby wyrzucony za burtę? — Nie było łatwo, ale postawiłem na swoim. — Jednak teraz, gdy ukrywał swój sekret przed całym światem, nie było tak łatwo zbuntować się, odrzucić rodzinne wartości i pójść własną ścieżką. Jego myśli krążyły wokół tego, jak długo jeszcze będzie mógł udawać, że wszystko jest w porządku; jak długo jeszcze będzie mógł utrzymywać przed ludźmi pozory i zgrywać kogoś innego. — Być może. Na pewno zamierzam prowadzić swoją pracownię. — Nie zamierzał przerywać biznesu, choć Ragnar zrobiłby wszystko, by jego najstarszy syn wrócił do Kompanii Morskiej. — A jeśli chodzi o doktorat... Czas pokaże — odpowiedział wymijająco Björn, wolnym, niespiesznym krokiem dalej idąc przed siebie w towarzystwie Vivian.
— Pracujesz tutaj, w Midgardzie? Czy w Odense? — zapytał Björn, wsłuchując się w słowa Sørensen i opierając się na swojej podstawowej wiedzy zasłyszanej kiedyś od jej starszego brata. — To ciekawe, może nawet przydałoby mi się coś takiego — zauważył, zastanawiając się, jak najlepiej przejść do sedna sprawy. — Zapewne domyślasz się po co tutaj dzisiaj jesteśmy. — Guildenstern nie zamierzał udawać, że nie wiedział, po co ich rodziny wysłały na Midsommar. Było to oczywiste dla obu stron, że spotkanie miało na celu omówienie przyszłości ich rodów. Mogli się z tym nie zgadzać i protestować, ale decyzje już zapadły.
— Jakimś cudem — odpowiedział zgodnie z prawdą, wzruszając bezradnie szerokimi ramionami. Björn zawsze miał szczęście. Nie tylko nosił szanowane nazwisko i wywodził się ze znamienitej rodziny, ale również cieszył się przychylnością bogów. Od najmłodszych lat mówiono, że jest ulubieńcem samego Njorda — w końcu, kto inny przetrwałby wyrzucony za burtę? — Nie było łatwo, ale postawiłem na swoim. — Jednak teraz, gdy ukrywał swój sekret przed całym światem, nie było tak łatwo zbuntować się, odrzucić rodzinne wartości i pójść własną ścieżką. Jego myśli krążyły wokół tego, jak długo jeszcze będzie mógł udawać, że wszystko jest w porządku; jak długo jeszcze będzie mógł utrzymywać przed ludźmi pozory i zgrywać kogoś innego. — Być może. Na pewno zamierzam prowadzić swoją pracownię. — Nie zamierzał przerywać biznesu, choć Ragnar zrobiłby wszystko, by jego najstarszy syn wrócił do Kompanii Morskiej. — A jeśli chodzi o doktorat... Czas pokaże — odpowiedział wymijająco Björn, wolnym, niespiesznym krokiem dalej idąc przed siebie w towarzystwie Vivian.
— Pracujesz tutaj, w Midgardzie? Czy w Odense? — zapytał Björn, wsłuchując się w słowa Sørensen i opierając się na swojej podstawowej wiedzy zasłyszanej kiedyś od jej starszego brata. — To ciekawe, może nawet przydałoby mi się coś takiego — zauważył, zastanawiając się, jak najlepiej przejść do sedna sprawy. — Zapewne domyślasz się po co tutaj dzisiaj jesteśmy. — Guildenstern nie zamierzał udawać, że nie wiedział, po co ich rodziny wysłały na Midsommar. Było to oczywiste dla obu stron, że spotkanie miało na celu omówienie przyszłości ich rodów. Mogli się z tym nie zgadzać i protestować, ale decyzje już zapadły.
Henrik Vestergaard
Re: Skraj lasu Sob 6 Lip - 6:20
Henrik VestergaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Londyn, Anglia
Wiek : 40 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : selkie
Zawód : psychiatra
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : pająk
Atuty : polityk (I), lider (I), uzdrowiciel (II), focza skóra
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 22 / magia lecznicza: 27 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 1 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 14
- Podoba mi się. - uznał, odwzajemniając jej łagodny uśmiech i nagle poczuł nieokreślone ciepło i satysfakcję na myśl, że może zdecydować, że podoba mu się ta melodia. Badał genetyki na tyle długo by wiedzieć, że to właśnie śpiew niks roztacza najpotężniejszy, obezwładniający ludzi urok. A on zdawał się nań odporny, mógł po prostu go słuchać i cieszyć się muzyką (może gdyby bazował jedynie na własnych doświadczeniach z Islą, miałby względem tej odporności pewne wątpliwości; ale badania na temat odporności selkie na niksy i na fossegrimy i huldrekalli i odwrotnie popierały jego wnioski, a w naukę wierzył) i na tą myśl w jego spojrzeniu na moment błysnęły chochlicze iskry, jak wtedy, gdy nad jeziorem decydował w jaki sposób najlepiej skakać do wody. Jednak szybko zgasły, bo równie prędko uświadomił sobie, że wolna wola w wyborze ulubionej muzyki nie równa się ciężarowi utraty wolnej woli wraz z utratą foczej skóry. Chciałby być normalny, za wszelką cenę. Nie był w stanie jeszcze pomyśleć o tym, że tą ceną nie byłaby swoboda w słuchaniu muzyki, a prawdopodobnie cała relacja z Islą.
- Odebrać ściany, albo coś podarować. Rytuały, tradycje, wiarę w bogów. - odmruknął do Isli, w zamyśleniu przesuwając palcami po skroni, przy kąciku pokrytego bielmem oka. Samemu otrzymał najcenniejszy dar, niespodziewaną łaskę boga. I już wcześniej otrzymał dar baśni (no dobrze, o nich i o głosie matki myśleć nie chciał) i tradycji i historii i rytuałów, pomagających mu zorientować się w obcym kraju. - Gdy przyjechałem do miasta po raz pierwszy - odezwał się, nieświadom tego, jak skutecznie Isla przekierowała jego myśli na inny tor - to ich byłem najbardziej ciekaw. I to one pomogły mi oswoić to miasto. - spróbował uśmiechnąć się szerzej by pokazać w jakiś sposób Isli, że wcale nie zaprosił jej na Midsommar przypadkowo i że mimo wszystko naprawdę lubi to miasto.
Że to wcale nie jest tak, że boi się tutaj codziennie. Tylko... tylko gdy działo się coś nieprzewidywalnego. Nad jeziorem faktycznie było inaczej, ale może to tylko wyjątek od reguły, że bał się wszędzie, nawet nad brzegiem morza, tylko nie w głębinach i nie tam. Iluzja, ucieczka od rzeczywistości — wygodna i ciepła, jakby w Finlandii narzucał na siebie foczą skórę, ale bez związanego z tym ryzyka.
Roześmiał się i uciekł znów, w jej bliskość i w słodycz jej ust, szepcząc jej przy tym do ucha, że lubi oglądać ją w wianku.
Zarejestrował, że uszanowała jego prośbę i faktycznie się nie oddalała; zarejestrował jak czule przesuwała dłońmi po jego ramionach; zarejestrował troskę w jej spojrzeniu — ale nic nie mówi, nie był pewien jak i czy w ogóle zareagować. Nie przywykł do bycia szanowanym w kontekście romantycznym i nie umiał jeszcze oswoić tego nowego uczucia — wolał skupić się na czymś konkretnym czyli na kurhanach, ale i one mu się wymykały, niosąc za sobą widmo smutków.
- Czy wyobrażanie sobie jedynie tego nie rozdrapie? Czy nie prościej po prostu ułożyć kształt z kamieni? - zaoponował, zanim zdążył ugryźć się w język. Próbował traktować zasady tej zabawy (aż nazbyt) poważnie, ale naprawdę nie chciał wyobrażać sobie wszystkiego, od czego tak desperacko pragnął uciec i co dopadło go nawet pośród dzisiejszej zabawy. Próbował naśladować Islę i szukać kamieni, choć nadal nie był pewien jakie są odpowiednie, ale od zadania szybko odciągnęły go jej słowa. Poderwał głowę, uświadamiając sobie, że nigdy wcześniej mu o tym nie mówiła.
- Nie. - odezwał się nagle, zanim zdążył pomyśleć. - Krople słonej wody przyjmą krople słodkiej. Woda to woda. - wyrzucił z siebie na jednym wydechu, angielski akcent nagle znów stał się wyczuwalny. Albo to ona się w nich rozpuści, ale ty się nie rozpuściłaś, nie straciłaś siebie. - Jesteś raczej jak perła. - jedna z tych, które wciąż trzymał na dnie szafy i których wciąż nie sprzedał, choć chciał, od osiemnastu lat wmawiał sobie, że chce się ich pozbyć. - Przykro mi, że tak się czułaś. - zauważył cicho. Samemu nie przeżył czegoś takiego, wydawało mu się, że jest w szkole raczej lubiany, a jeśli nie był, to nie miał nawet czasu ani wolnej woli by o tym pomyśleć — ale potrafił to sobie wyobrazić. I w Midgardzie też czul się inny, dopóki nie zapracował sobie na to, by tu pasować.
Uśmiechała się pięknie, ale on nie patrzył na jej usta, tylko w jej oczy; szukając w nich śladów przygnębienia. Naprawdę nie chciał zasmucić i jej, mieli się tutaj dobrze bawić, wszystko zepsuł — a nawet jeśli wiedział, że to nieprawda, to słów słyszanych ciągle w dzieciństwie trudno było się pozbyć; jakby zalęgły się w myślach jak trucizna; jakby głosy ojca i macochy splotły się nierozerwalnie z jego własnym sumieniem i wypaczyły je na zawsze. Nie ufał przez to sobie samemu i miał wrażenie, że Isla też nie powinna, ale ona spoglądała na niego ufnie i powinno go to cieszyć, ale czuł się irracjonalnie winny.
- Och, jak prędko je zbierasz. - skomplementował z bladym uśmiechem i zerknął badawczo na znaleziska w jej dłoniach; ale — w odróżnieniu od Henrika znad jeziora — milczał długo, jakby wcale nie potrafił wybrać. - Ten. - zdecydował wreszcie, choć z wahaniem, wskazując na kamień pęknięty w środku. W jakiś sposób kojarzył mu się z nim samym.
- Odebrać ściany, albo coś podarować. Rytuały, tradycje, wiarę w bogów. - odmruknął do Isli, w zamyśleniu przesuwając palcami po skroni, przy kąciku pokrytego bielmem oka. Samemu otrzymał najcenniejszy dar, niespodziewaną łaskę boga. I już wcześniej otrzymał dar baśni (no dobrze, o nich i o głosie matki myśleć nie chciał) i tradycji i historii i rytuałów, pomagających mu zorientować się w obcym kraju. - Gdy przyjechałem do miasta po raz pierwszy - odezwał się, nieświadom tego, jak skutecznie Isla przekierowała jego myśli na inny tor - to ich byłem najbardziej ciekaw. I to one pomogły mi oswoić to miasto. - spróbował uśmiechnąć się szerzej by pokazać w jakiś sposób Isli, że wcale nie zaprosił jej na Midsommar przypadkowo i że mimo wszystko naprawdę lubi to miasto.
Że to wcale nie jest tak, że boi się tutaj codziennie. Tylko... tylko gdy działo się coś nieprzewidywalnego. Nad jeziorem faktycznie było inaczej, ale może to tylko wyjątek od reguły, że bał się wszędzie, nawet nad brzegiem morza, tylko nie w głębinach i nie tam. Iluzja, ucieczka od rzeczywistości — wygodna i ciepła, jakby w Finlandii narzucał na siebie foczą skórę, ale bez związanego z tym ryzyka.
Roześmiał się i uciekł znów, w jej bliskość i w słodycz jej ust, szepcząc jej przy tym do ucha, że lubi oglądać ją w wianku.
Zarejestrował, że uszanowała jego prośbę i faktycznie się nie oddalała; zarejestrował jak czule przesuwała dłońmi po jego ramionach; zarejestrował troskę w jej spojrzeniu — ale nic nie mówi, nie był pewien jak i czy w ogóle zareagować. Nie przywykł do bycia szanowanym w kontekście romantycznym i nie umiał jeszcze oswoić tego nowego uczucia — wolał skupić się na czymś konkretnym czyli na kurhanach, ale i one mu się wymykały, niosąc za sobą widmo smutków.
- Czy wyobrażanie sobie jedynie tego nie rozdrapie? Czy nie prościej po prostu ułożyć kształt z kamieni? - zaoponował, zanim zdążył ugryźć się w język. Próbował traktować zasady tej zabawy (aż nazbyt) poważnie, ale naprawdę nie chciał wyobrażać sobie wszystkiego, od czego tak desperacko pragnął uciec i co dopadło go nawet pośród dzisiejszej zabawy. Próbował naśladować Islę i szukać kamieni, choć nadal nie był pewien jakie są odpowiednie, ale od zadania szybko odciągnęły go jej słowa. Poderwał głowę, uświadamiając sobie, że nigdy wcześniej mu o tym nie mówiła.
- Nie. - odezwał się nagle, zanim zdążył pomyśleć. - Krople słonej wody przyjmą krople słodkiej. Woda to woda. - wyrzucił z siebie na jednym wydechu, angielski akcent nagle znów stał się wyczuwalny. Albo to ona się w nich rozpuści, ale ty się nie rozpuściłaś, nie straciłaś siebie. - Jesteś raczej jak perła. - jedna z tych, które wciąż trzymał na dnie szafy i których wciąż nie sprzedał, choć chciał, od osiemnastu lat wmawiał sobie, że chce się ich pozbyć. - Przykro mi, że tak się czułaś. - zauważył cicho. Samemu nie przeżył czegoś takiego, wydawało mu się, że jest w szkole raczej lubiany, a jeśli nie był, to nie miał nawet czasu ani wolnej woli by o tym pomyśleć — ale potrafił to sobie wyobrazić. I w Midgardzie też czul się inny, dopóki nie zapracował sobie na to, by tu pasować.
Uśmiechała się pięknie, ale on nie patrzył na jej usta, tylko w jej oczy; szukając w nich śladów przygnębienia. Naprawdę nie chciał zasmucić i jej, mieli się tutaj dobrze bawić, wszystko zepsuł — a nawet jeśli wiedział, że to nieprawda, to słów słyszanych ciągle w dzieciństwie trudno było się pozbyć; jakby zalęgły się w myślach jak trucizna; jakby głosy ojca i macochy splotły się nierozerwalnie z jego własnym sumieniem i wypaczyły je na zawsze. Nie ufał przez to sobie samemu i miał wrażenie, że Isla też nie powinna, ale ona spoglądała na niego ufnie i powinno go to cieszyć, ale czuł się irracjonalnie winny.
- Och, jak prędko je zbierasz. - skomplementował z bladym uśmiechem i zerknął badawczo na znaleziska w jej dłoniach; ale — w odróżnieniu od Henrika znad jeziora — milczał długo, jakby wcale nie potrafił wybrać. - Ten. - zdecydował wreszcie, choć z wahaniem, wskazując na kamień pęknięty w środku. W jakiś sposób kojarzył mu się z nim samym.
Isla Löve
Re: Skraj lasu Sob 6 Lip - 21:11
Isla LöveWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vaasa, Finlandia
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : biedny
Genetyka : niksa
Zawód : bezrobotna
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : żbik
Atuty : akrobata (I), pani natury (II), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 5
Podoba mi się twój świat, Islo, usłyszała go w ten sposób i poczuła jak jej serce opromienia się ciepłem. Pasował zresztą do niego - na tle pejzażu oprószonego blaskiem słońca jeziora wydawał się dziki jak duch obleczony w ludzkie ciało, stworzenie zbudowane z wiatru albo wody. Paradoksalnie coś w Henriku ubranym w ładną koszulę i wyprasowane w kant spodnie wydawało się jej nie na miejscu. Podobał się jej w takim wydaniu, tak, uważała, że odzienie ładnie opinało jego sylwetkę, ale to nagi i szeroko uśmiechnięty zdawał się jej jakby… prawdziwszy. Pozbawiony ograniczeń, wolny, szczęśliwy. Może mylnie odbierała jego naturę w mieście, ale jedynie ślepiec nie zauważyłby różnicy pomiędzy nim znad jeziora, a nim z Midgardu. Wciąż był tym samym mężczyzną, którego kochała; wciąż był tym samym mężczyzną, którego pragnęła; co więc uległo zmianie? To były niuanse, których nie umiałaby nazwać, jeszcze było na to za wcześnie.
- A długo ci to zajęło? - w ton jej głosu wkradła się nieporadna nadzieja, bo o ile nie śmiała marzyć o tym, że pewnego dnia oswoi Midgard tak dobrze jak on, to dziś zrozumiała, że chyba chciałaby chociaż spróbować. Sprawdzić, czy Vaasa, która tak zapalczywie ubierała swoją nienawiść w słowa, miała rację. Wciąż nie wiedziała skąd pochodził, nie znała prawdy o jego życiu, o tym, kim był Henry Lancaster i co łączyło go z Henrikiem Vestergaardem jak dwie krople wody albo lustrzane odbicia tego samego człowieka - ale nie spytała, skąd tutaj przyjechał. Inna skandynawska miejscowość była bardziej prawdopodobna niż inny kraj, a przez to nie wzięła pod uwagę, że mogło być inaczej. - Ludzie wydają się tu szczęśliwi - skomentowała cicho, ciągnąc wzrokiem do ściany drzew, zza której dobiegały ich dźwięki rozmów, śmiechów i śpiewu, natomiast Henrik mógł usłyszeć zaplątane w tym spostrzeżeniu zdziwienie. Może to kwestia święta, ale nie sądziła, że natknie się na tyle uśmiechów i rozpromienionych twarzy. Szkolne wspomnienia z czasem wykrzywiły się jak zbudowane z cieni karykatury, a gdy przygasły, zbyt długo była sama, wyobrażając sobie na temat mieszkańców miast różne dziwne historie, częściej niż rzadziej obarczone przekleństwem poglądów Vaasy. Mimo jego strachu i napięcia, z którym do niej wrócił, naprawdę miło spędzała tu czas. Podobało się jej splatanie z nim dłoni, podobała również myśl, że mijani ludzie mogli z łatwością wziąć ich za parę. On jest mój, mówiła do otoczenia całym ciałem, jest moim sercem i moją duszą.
Jego pytanie wprawiło ją w kontemplację. Isla zmrużyła oczy i bezwiednie wplotła palce w poły błękitnej sukienki, poruszając nimi w takt niewidzialnego wiatru.
- Nie wiem. Ale czy mając naprzeciw siebie przygnębioną albo cierpiącą osobę, na kozetce, poradziłbyś jej zapomnieć? Położyłbyś plaster na zakażoną ranę i udawał, że ona nie istnieje? Czy najpierw obmyłbyś ją balsamem, a dopiero później zabandażował i patrzył, jak zamienia się w cienką, srebrnawą bliznę? Nie znam się na tym - posłała mu uśmiech. Opowiadał jej trochę o pracy, którą wykonywał, o tym, że na co dzień pomagał ludziom podnieść się z kolan po tragedii, odgruzowywał samooceny i pozwalał okiełznać demony. Teoretycznie powinien więc wiedzieć, w jaki sposób postąpić i teraz, ale dotarło do niej, że chyba nie zawsze wiedział, jak pomóc samemu sobie. Sztuka uzdrawiania spływała z jego dłoni i umysłu, ale kto wspierał w ten sposób jego? Często wydawał się jej taki zagubiony, już od pierwszej wspólnej chwili, kiedy z dziecięcym entuzjazmem zaczynał rozpracowywać szachownicę swoich sympatii i preferencji. Ach, jak żałowała, że nie była mądrzejsza albo lepiej wykształcona, żeby wskazać mu teraz odpowiedni kierunek…
Ale postępowała na oślep, wiedziona instynktem i tym, czego dowiedziała się już wcześniej od niego, gdy opowieścią wprowadzał ją w ogólniki swojego życia.
A mimo to zawsze wiedział, co powiedzieć jej. Spojrzała na niego przez ramię, wzrokiem poruszonym i wdzięcznym, i znów uśmiechnęła się lekko. Naprawdę była jak perła? W pierwszej chwili zrozumiała, że otaczała ją jakaś miękka tkanka wyściełająca wnętrze twardych ram, ale potem dotarło do niej, że chyba chodziło mu o jej szczególność, jej… Urodę? Nie, nie do końca. Pewną wyjątkowość charakterystyczną dla połyskujących drobinek podarowanych przez morze niczym skarby wyłuskane z głębin. Baśniowość, niepospolitość. Czy to właśnie miał na myśli, czy wyobraziła sobie zbyt wiele?
- To już minęło - odpowiedziała, bo tak było. Z nim wśród ludzi nie czuła się nawet w połowie tak, jak czuła się w szkole; pomagał jej to wszystko pojąć i oswoić, pozwolił jej na wykonanie pierwszego kroku, którego sama nie wykonałaby chyba nigdy. Miała więc nadzieję, że minął również jego lęk. Jeszcze nie wycofał się całkowicie, wciąż elektryzował powietrze wokół Henrika, ale z minuty na minuty coraz słabiej go wyczuwała, ciesząc się, że matczyny rytuał przyszedł im dzisiaj z pomocą. Mówił przecież, że lubił rytuały i najwyraźniej tak było, bo gdy ten odwrócił jego uwagę, emocje Vestergaarda przygasały. - Chciałabym powiedzieć, że Viggo mi pomagał, ale leniwiec nawet nie kiwnął palcem - wymruczała zaczepnie i zerknęła na norkę, która uniosła łebek i obróciła nim pod śmiesznym kątem, jak gdyby poczuła się wywołana do tablicy. Nie trwało to długo, zanim przybraniec, któremu zarzucono opieszałość, niechętnie zwlókł się z korzenia i czmychnął między trawy, wspomagając poszukiwania. Nie podobało mu się robienie tego dla Henrika, więc myślał o tym jak o pomocy samej Isli. - Jest piękny. Smutny, ale silny - przytaknęła lekko na jego wybór. Kryło się za tym jakieś drugie dno, ale znów - jeszcze nie umiała ubrać go w słowa. - Dobry, żeby przytrzymać pod sobą inne smutki - dodała pogodnie, nie wiedząc nawet jak ważny miał okazać się dzisiejszy kurhan zbudowany przez Henrika; jak głęboko sięgał w toksynę wrzącą w spoiwach jego istnienia i jak bardzo był mu potrzebny.
Henrik i Isla z tematu
- A długo ci to zajęło? - w ton jej głosu wkradła się nieporadna nadzieja, bo o ile nie śmiała marzyć o tym, że pewnego dnia oswoi Midgard tak dobrze jak on, to dziś zrozumiała, że chyba chciałaby chociaż spróbować. Sprawdzić, czy Vaasa, która tak zapalczywie ubierała swoją nienawiść w słowa, miała rację. Wciąż nie wiedziała skąd pochodził, nie znała prawdy o jego życiu, o tym, kim był Henry Lancaster i co łączyło go z Henrikiem Vestergaardem jak dwie krople wody albo lustrzane odbicia tego samego człowieka - ale nie spytała, skąd tutaj przyjechał. Inna skandynawska miejscowość była bardziej prawdopodobna niż inny kraj, a przez to nie wzięła pod uwagę, że mogło być inaczej. - Ludzie wydają się tu szczęśliwi - skomentowała cicho, ciągnąc wzrokiem do ściany drzew, zza której dobiegały ich dźwięki rozmów, śmiechów i śpiewu, natomiast Henrik mógł usłyszeć zaplątane w tym spostrzeżeniu zdziwienie. Może to kwestia święta, ale nie sądziła, że natknie się na tyle uśmiechów i rozpromienionych twarzy. Szkolne wspomnienia z czasem wykrzywiły się jak zbudowane z cieni karykatury, a gdy przygasły, zbyt długo była sama, wyobrażając sobie na temat mieszkańców miast różne dziwne historie, częściej niż rzadziej obarczone przekleństwem poglądów Vaasy. Mimo jego strachu i napięcia, z którym do niej wrócił, naprawdę miło spędzała tu czas. Podobało się jej splatanie z nim dłoni, podobała również myśl, że mijani ludzie mogli z łatwością wziąć ich za parę. On jest mój, mówiła do otoczenia całym ciałem, jest moim sercem i moją duszą.
Jego pytanie wprawiło ją w kontemplację. Isla zmrużyła oczy i bezwiednie wplotła palce w poły błękitnej sukienki, poruszając nimi w takt niewidzialnego wiatru.
- Nie wiem. Ale czy mając naprzeciw siebie przygnębioną albo cierpiącą osobę, na kozetce, poradziłbyś jej zapomnieć? Położyłbyś plaster na zakażoną ranę i udawał, że ona nie istnieje? Czy najpierw obmyłbyś ją balsamem, a dopiero później zabandażował i patrzył, jak zamienia się w cienką, srebrnawą bliznę? Nie znam się na tym - posłała mu uśmiech. Opowiadał jej trochę o pracy, którą wykonywał, o tym, że na co dzień pomagał ludziom podnieść się z kolan po tragedii, odgruzowywał samooceny i pozwalał okiełznać demony. Teoretycznie powinien więc wiedzieć, w jaki sposób postąpić i teraz, ale dotarło do niej, że chyba nie zawsze wiedział, jak pomóc samemu sobie. Sztuka uzdrawiania spływała z jego dłoni i umysłu, ale kto wspierał w ten sposób jego? Często wydawał się jej taki zagubiony, już od pierwszej wspólnej chwili, kiedy z dziecięcym entuzjazmem zaczynał rozpracowywać szachownicę swoich sympatii i preferencji. Ach, jak żałowała, że nie była mądrzejsza albo lepiej wykształcona, żeby wskazać mu teraz odpowiedni kierunek…
Ale postępowała na oślep, wiedziona instynktem i tym, czego dowiedziała się już wcześniej od niego, gdy opowieścią wprowadzał ją w ogólniki swojego życia.
A mimo to zawsze wiedział, co powiedzieć jej. Spojrzała na niego przez ramię, wzrokiem poruszonym i wdzięcznym, i znów uśmiechnęła się lekko. Naprawdę była jak perła? W pierwszej chwili zrozumiała, że otaczała ją jakaś miękka tkanka wyściełająca wnętrze twardych ram, ale potem dotarło do niej, że chyba chodziło mu o jej szczególność, jej… Urodę? Nie, nie do końca. Pewną wyjątkowość charakterystyczną dla połyskujących drobinek podarowanych przez morze niczym skarby wyłuskane z głębin. Baśniowość, niepospolitość. Czy to właśnie miał na myśli, czy wyobraziła sobie zbyt wiele?
- To już minęło - odpowiedziała, bo tak było. Z nim wśród ludzi nie czuła się nawet w połowie tak, jak czuła się w szkole; pomagał jej to wszystko pojąć i oswoić, pozwolił jej na wykonanie pierwszego kroku, którego sama nie wykonałaby chyba nigdy. Miała więc nadzieję, że minął również jego lęk. Jeszcze nie wycofał się całkowicie, wciąż elektryzował powietrze wokół Henrika, ale z minuty na minuty coraz słabiej go wyczuwała, ciesząc się, że matczyny rytuał przyszedł im dzisiaj z pomocą. Mówił przecież, że lubił rytuały i najwyraźniej tak było, bo gdy ten odwrócił jego uwagę, emocje Vestergaarda przygasały. - Chciałabym powiedzieć, że Viggo mi pomagał, ale leniwiec nawet nie kiwnął palcem - wymruczała zaczepnie i zerknęła na norkę, która uniosła łebek i obróciła nim pod śmiesznym kątem, jak gdyby poczuła się wywołana do tablicy. Nie trwało to długo, zanim przybraniec, któremu zarzucono opieszałość, niechętnie zwlókł się z korzenia i czmychnął między trawy, wspomagając poszukiwania. Nie podobało mu się robienie tego dla Henrika, więc myślał o tym jak o pomocy samej Isli. - Jest piękny. Smutny, ale silny - przytaknęła lekko na jego wybór. Kryło się za tym jakieś drugie dno, ale znów - jeszcze nie umiała ubrać go w słowa. - Dobry, żeby przytrzymać pod sobą inne smutki - dodała pogodnie, nie wiedząc nawet jak ważny miał okazać się dzisiejszy kurhan zbudowany przez Henrika; jak głęboko sięgał w toksynę wrzącą w spoiwach jego istnienia i jak bardzo był mu potrzebny.
Henrik i Isla z tematu
Einar Halvorsen
Re: Skraj lasu Sro 7 Sie - 22:12
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
14.07.2001
Pozorna cisza i równie pozorny spokój; świeże, rześkie powietrze zmącone nićmi szelestów falujących jak zwiewna płacheć materiału rozprowadzona wśród krętaniny nieznanych alejek lasu. Drzewa zaplatające gałęzie niczym pobożne dłonie złożone w ofiarności modlitwy wzniesione do lazurowej, bezkresnej głębiny nieba.
Strach, pozornie irracjonalny, odarty z uzasadnienia. Strach wrastający kosmatą i rozwścieczoną pleśnią w kieszenie przedsionków serca skamlącego pod mostkiem jak porzucone zwierzę. Strach, który niczym trucizna zaplamił cętkami radość płynącą z chwili spotkania. Cieszył się, że mógł spędzić w jej towarzystwie kolejny, naiwnie beztroski moment choć równocześnie bał się podobnego odsłonięcia. Im silniej brnął w ich relację, tym intensywniej rozważał o konsekwencjach, o ich lśniących krawędziach mogących przypominać zarysy naostrzonej brzytwy. Nie był w stanie przewidzieć, w jakim odstępie czasu postanowią rozorać mu tętnicę odbierając nareszcie swoje żniwo. Popełniał błąd z przyjemnością; przyjemnością, która nieszczęśliwie powinna mieć swoją cenę.
– Jak minął ostatni występ? – zapytał. – Słyszałem, że Borg nie próżnuje, pracując nad kolejnym projektem – uśmiechnął się teraz z ciepłem, sympatią, którą jak opatrunek nakładał na rozpostarte pręgi skaleczenia powodowanego przez obawy. Chciał jednak, aby mówiła; chciał słyszeć jej głos, melodyjny i miękki, zagłuszający bagaż uwiązanych u jego barków trosk. Świadomość, że rozpoczęła nowe życie, pozostawiając za sobą chorobę uzależnienia od spętanego obsesją właściciela galerii sztuki ukrywającej w podziemiach fantazje nałożone na płótno płytkiej fizyczności, przynosiła mu najzwyklejszą radość, odczucie ulgi, wytchnienia, które nie wynikało z przejrzystego współczucia. Wszystko, co uczyniono Villemo dotykało go w pewien sposób bezpośrednio; nienawidził, że człowiek którego nazywał (bez względu na to jak pobłażliwie) przyjacielem, obchodził się w równy sposób z podobnymi jemu osobami. Pogardzał ich wcześniejszą relacją, każdym fałszem stwierdzenia, każdą, pozorną gotowością do zgodzenia się z jego wypowiedzią, do wyświadczenia mu zakłamanej uległości.
Zamrugał. Nagła szarość półcienia rozszerzyła mu źrenice; korony drzew utworzyły ponad ich głowami zgrubiały, niemal nieprzepuszczany woal, a on dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że byli zupełnie sami, wyłącznie zdani na siebie. Nawet, jeśli oboje należeli po części do przyrody, związani z nią swoim pochodzeniem, nie mogli czuć się bezkarnie. Rzeczywistość przedstawiała się inaczej.
– Niemożliwe – mruknął, mogąc przysiąc, że przed chwilą zauważył jakąś postać, plamę sylwetki nienależącej w jego odczuciu do człowieka. - W-widziałaś to? – dopytał, usiłując zauważyć w Villemo chociaż najlichszą cząstkę potwierdzenia. Co, jeśli inne istoty wyczuły sprzeczność ich gatunków? Spirala momentalnej paniki zaczynała nawarstwiać się w korytarzach jego myśli. Co, jeśli zdołali je rozwścieczyć już samą swoją obecnością? Nie byli nigdy bezpieczni. Nie mieli do tego praw.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Villemo Holmsen
Re: Skraj lasu Sro 14 Sie - 15:38
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Śpiew wiatru zachęcał do dalszej wędrówki, łączył się z trelem ptaków, z szelestem traw, które ocierały się o fakturę ubrania. Soczystość zieleni wręcz zmuszała ją do wodzenia dłonią pomiędzy liśćmi. Drzewa emanowały życiodajną energią sprawiając, że serce biło jej szybciej.
Stała jednak na straży wiedząc, że tam gdzie dla niej było ukojenie, dla niego była tortura. Obejrzała się przez ramię na towarzysza, który musiał w sobie zwalczać wiele lęków, by móc z nią tu być. Zupełnie inaczej teraz patrzyła na to co się działo wokół nich.
Walczył z własnymi demonami by być tu z nią. Z spokoju, w ukojeniu jej duszy. Poświęcenie, którego nie musiał czynić, którego nie oczekiwała, a jednak czuła wdzięczność i przyjemne ciepło rozlewające się wokół serca.
-Nie wiem skąd bierze tyle energii, w jego żyłach musi płynąć czysta kofeina. - Zaśmiała się dźwięcznie na wspomnienie niestrudzonego reżysera wyciskającego siódme poty z całej ekipy teatralnej. -Jest wspaniale. - Zapewniła okraszając słowa szerokim i radosnym uśmiechem. Pomimo wielu zakrętów życiowych czuła, że się realizuje, że znalazła przyczółek dla siebie, choć nadal tęskniła za naturą, a wyjścia takie jak to, sprawiało, że cieszyła się każdym dniem. Zwolniła kroku, opuszkami palców dotknęła chropowatej powierzchni kory drzew, oczy zaiskrzyły srebrem, aura zawirowała w dzikim i radosnym tańcu czując wokół siebie zew natury, wręcz krzyczała wzbudzając w niej chęć zrzucenia wszelkich ograniczeń i zanurzenia się w zieleni traw. -Poznałam siostrę - Zerknęła w bok, na nadgarstek, na którym widniała bransoletka z muszelek. -Bardzo niewinna, nieskażona siedliskami takimi jak Midgard. - Oderwała wzrok od prezentu i spojrzała w głąb lasu, pomiędzy strzeliste pnie drzew. Nie potrafiła tego nazwać, ale niepokoiła się, jakby drżała w obawie, że miasto zniszczy to co było piękne w drugiej niksie. Choć wywodziły się z tej samej rodziny, były tak bardzo odmienne.
Zaraz jednak jej wzrok przykuło przedziwne, pulsujące światło, wydobywające się z ziemi. Nie spostrzegła więc jak Einar przystanął i z trwogą spoglądał przed siebie. Rozchyliła gałęzie krzewów by spostrzec szczelinę, z której wydobywało się rzeczona poświata. Zaraz jednak zniknęła.
-Co takiego? - Zapytała gdy doszedł ją jego głos. Podeszła szybko i zrównała się z nim. Jednak niczego nie spostrzegła. -Co widziałeś? - Łagodnym głosem otoczyła jego myśli, by przestał się wpatrywać w zieleń z takim przestrachem.
Stała jednak na straży wiedząc, że tam gdzie dla niej było ukojenie, dla niego była tortura. Obejrzała się przez ramię na towarzysza, który musiał w sobie zwalczać wiele lęków, by móc z nią tu być. Zupełnie inaczej teraz patrzyła na to co się działo wokół nich.
Walczył z własnymi demonami by być tu z nią. Z spokoju, w ukojeniu jej duszy. Poświęcenie, którego nie musiał czynić, którego nie oczekiwała, a jednak czuła wdzięczność i przyjemne ciepło rozlewające się wokół serca.
-Nie wiem skąd bierze tyle energii, w jego żyłach musi płynąć czysta kofeina. - Zaśmiała się dźwięcznie na wspomnienie niestrudzonego reżysera wyciskającego siódme poty z całej ekipy teatralnej. -Jest wspaniale. - Zapewniła okraszając słowa szerokim i radosnym uśmiechem. Pomimo wielu zakrętów życiowych czuła, że się realizuje, że znalazła przyczółek dla siebie, choć nadal tęskniła za naturą, a wyjścia takie jak to, sprawiało, że cieszyła się każdym dniem. Zwolniła kroku, opuszkami palców dotknęła chropowatej powierzchni kory drzew, oczy zaiskrzyły srebrem, aura zawirowała w dzikim i radosnym tańcu czując wokół siebie zew natury, wręcz krzyczała wzbudzając w niej chęć zrzucenia wszelkich ograniczeń i zanurzenia się w zieleni traw. -Poznałam siostrę - Zerknęła w bok, na nadgarstek, na którym widniała bransoletka z muszelek. -Bardzo niewinna, nieskażona siedliskami takimi jak Midgard. - Oderwała wzrok od prezentu i spojrzała w głąb lasu, pomiędzy strzeliste pnie drzew. Nie potrafiła tego nazwać, ale niepokoiła się, jakby drżała w obawie, że miasto zniszczy to co było piękne w drugiej niksie. Choć wywodziły się z tej samej rodziny, były tak bardzo odmienne.
Zaraz jednak jej wzrok przykuło przedziwne, pulsujące światło, wydobywające się z ziemi. Nie spostrzegła więc jak Einar przystanął i z trwogą spoglądał przed siebie. Rozchyliła gałęzie krzewów by spostrzec szczelinę, z której wydobywało się rzeczona poświata. Zaraz jednak zniknęła.
-Co takiego? - Zapytała gdy doszedł ją jego głos. Podeszła szybko i zrównała się z nim. Jednak niczego nie spostrzegła. -Co widziałeś? - Łagodnym głosem otoczyła jego myśli, by przestał się wpatrywać w zieleń z takim przestrachem.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Einar Halvorsen
Re: Skraj lasu Sro 14 Sie - 20:33
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Moment krótki i błogi, przejrzysta chwila wytchnienia, obawy przykryte puchem doskonale im znanej fascynacji. W rozmowie, w całym spotkaniu harcują liczne sprzeczności, unoszą się razem z rytmem miarowych, cichych oddechów. Wie, że relacja, łącząca uzależnieniem ciała, ich dusze, ich wszystko, cały wszechświat emocji, jest w stanie później ich zniszczyć. WIe, jednak bez względu na to nie porzuca tej ścieżki, sam jest zniszczeniem, chaosem, nie boi się nieporządku zaplecionego bolesnym węzłem na włóknach jego życia. Mógł przyznać, że czynił już gorsze rzeczy, w tej był zupełnie szczery, prawdziwy w swoim oddaniu.
Odczekał chwilę, przeskakując spojrzeniem po warstwach żywej scenerii. Wertował uważnie ruchy, dynamikę jej radości wzbierającej za każdym razem, kiedy tylko stykała się z przyrodą. Furtki jego źrenic zatrzymały się na wspomnianym podarku, umocowanym u przegubu nadgarstka. Bransoletka; prosta, choć urokliwa.
- Wiesz, że żadnej z twoich sióstr nie uznałbym za niewinną - powiedział. Głos, z którym mówił te słowa wydawał mu się nieznośny i przeraźliwie ciężki, grudy kolejnych sylab przesypywały się, drapiąc w gardło; nie umiał jednak udawać, że chętnie poznałby niksę, ponadto nienawykłą do ludzi (jak wielu mężczyzn już zwiodła swoim śpiewem? jak wielu wyprawiła pogrzeb pod powierzchnią jeziora?).
- To jest silniejsze ode mnie - wyszeptał. Nawet, jeśli w stosunku do niej wyrzucił większość uprzedzeń, nie był w stanie wyplenić ich z siebie całkowicie. Nie mogli całkowicie zatracić przewodnictwa instynktu wpojonego im razem z pochodzeniem. Zakładał, że Villemo nie pozostawała mu dłużna i nie odniosłaby się z promiennym entuzjazmem do innych huldr oraz huldrekalli. Więź, która ich łączyła, była w jego odczuciu wyjątkowa; nie umiałby jej powtórzyć.
Później nastąpił strach.
Strach, który buchnął mu w twarz, nie pozwalając się w żadnym stopniu przygotować, strach, który zakradł się momentalnie, podstępnie, strach, który zacisnął się na pędzącym pod grotem mostka sercu. Strach, który całkowicie ogarnął jego umysł jak poczerniała plama nocy rozsmarowana szczelnie ponad powierzchnią horyzontu. Nie był do końca pewny co (kogo?) zobaczył.
- Jakąś sylwetkę - stwierdził - istotę, nie zdążyłem zapamiętać, jaki konkretnie miała kształt - pokręcił głową z rezygnacją - zniknęła po krótkiej chwili - pozostał wpatrzony w miejsce, gdzie zdołał ją zobaczyć, na próżno, całkowicie na próżno. Las postanowił milczeć, nie ujawniając żadnych, trzymanych za fasadą gęstwiny sekretów, nie ukazując źródła jego obaw. Bał się jedynie że mogli natrafić na demona podobnego do nich, schowanego czy to pod zwierzęcą postacią czy śledzącego ich w zgubnie ludzkim wcieleniu.
- Mam nadzieję, że nie chce nam zagrozić - wyszeptał, skupiając się przede wszystkim na tym. Nic innego nie miało już znaczenia; dotychczas naiwnie sądził, że byli tu bezpieczniejsi niż na ulicach pęczniejących od krzyków Wyzwolonych. Teraz zaczynał wątpić.
Odczekał chwilę, przeskakując spojrzeniem po warstwach żywej scenerii. Wertował uważnie ruchy, dynamikę jej radości wzbierającej za każdym razem, kiedy tylko stykała się z przyrodą. Furtki jego źrenic zatrzymały się na wspomnianym podarku, umocowanym u przegubu nadgarstka. Bransoletka; prosta, choć urokliwa.
- Wiesz, że żadnej z twoich sióstr nie uznałbym za niewinną - powiedział. Głos, z którym mówił te słowa wydawał mu się nieznośny i przeraźliwie ciężki, grudy kolejnych sylab przesypywały się, drapiąc w gardło; nie umiał jednak udawać, że chętnie poznałby niksę, ponadto nienawykłą do ludzi (jak wielu mężczyzn już zwiodła swoim śpiewem? jak wielu wyprawiła pogrzeb pod powierzchnią jeziora?).
- To jest silniejsze ode mnie - wyszeptał. Nawet, jeśli w stosunku do niej wyrzucił większość uprzedzeń, nie był w stanie wyplenić ich z siebie całkowicie. Nie mogli całkowicie zatracić przewodnictwa instynktu wpojonego im razem z pochodzeniem. Zakładał, że Villemo nie pozostawała mu dłużna i nie odniosłaby się z promiennym entuzjazmem do innych huldr oraz huldrekalli. Więź, która ich łączyła, była w jego odczuciu wyjątkowa; nie umiałby jej powtórzyć.
Później nastąpił strach.
Strach, który buchnął mu w twarz, nie pozwalając się w żadnym stopniu przygotować, strach, który zakradł się momentalnie, podstępnie, strach, który zacisnął się na pędzącym pod grotem mostka sercu. Strach, który całkowicie ogarnął jego umysł jak poczerniała plama nocy rozsmarowana szczelnie ponad powierzchnią horyzontu. Nie był do końca pewny co (kogo?) zobaczył.
- Jakąś sylwetkę - stwierdził - istotę, nie zdążyłem zapamiętać, jaki konkretnie miała kształt - pokręcił głową z rezygnacją - zniknęła po krótkiej chwili - pozostał wpatrzony w miejsce, gdzie zdołał ją zobaczyć, na próżno, całkowicie na próżno. Las postanowił milczeć, nie ujawniając żadnych, trzymanych za fasadą gęstwiny sekretów, nie ukazując źródła jego obaw. Bał się jedynie że mogli natrafić na demona podobnego do nich, schowanego czy to pod zwierzęcą postacią czy śledzącego ich w zgubnie ludzkim wcieleniu.
- Mam nadzieję, że nie chce nam zagrozić - wyszeptał, skupiając się przede wszystkim na tym. Nic innego nie miało już znaczenia; dotychczas naiwnie sądził, że byli tu bezpieczniejsi niż na ulicach pęczniejących od krzyków Wyzwolonych. Teraz zaczynał wątpić.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Villemo Holmsen
Re: Skraj lasu Pią 16 Sie - 9:46
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Dziw brał, że w swym złudzeniu i tworzeniu iluzji, a gdy byli obok, zrzucali fałszywe obrazy stając przed wrogiem prawdziwi, bez fałszu jaki pokazywali światu.
Cieszyła się chwilą, momentami choć pod skórą, głęboko skryty był lęk, że pewnego dnia wszystko przepadnie. W swojej dzikiej naturze rozerwą delikatne płótno znajomości na strzępy, pieśni zakwili drażliwą nutą, tak nieznośną do słuchania. Mimo to, wciąż lgnęła do tego szeptu, chwil przedziwnego spokoju, kiedy winna być targana złością i czystą niechęcią, nieskażoną żadną kroplą sympatii.
Malinowe usta ozdobione zostały uśmiechem, trochę zadziornym, okraszony nutą przekorności.
-Mnie raczej też za niewinną nie uważasz. - Odpowiedziała śpiewnie wiedząc jakie mieli natury i jak bardzo sprzeciwiali się woli świata, naginając rzeczywistość do własnych pragnień. Korzystała ze sposobności, odkrywała znajomość podszytą wiekami niechęci i uprzedzeń, znajdując w tym przyjemność. Jednak czy inny przedstawiciel jego rodziny znalazł by się z ciepłym przyjęciem - wątpiła. Natura zawsze dążyła do równowagi, a oni nią zachwiali; tańczyli nad przepaścią. Nie podałaby ręki innemu, nie ujęła dłoni jak to czyniła z nim. Byli wyjątkami, które nie zdarzały się często. Nie powinny nigdy mieć miejsca.
Myśl ta została szybko wyparta przez zjawisko, które przykuło uwagę, tak nietypowe i niespodziewane, że nie dostrzegła ruchu między drzewami.
Niezwykła lekceważyć podszeptów umysłu bo przetrwanie było silniejsze od innych instynktów. Istota, znana im czy całkowicie obca. Czy może gra świateł pomiędzy strzelistymi pniami drzew lub zwykły przechodzień, który szukał ciszy i spokoju dla siebie, tak jak oni chcieli to czynić teraz.
Las nie był jego przyjacielem, przywodził wspomnienia bolesne i drażniące, kiedy ona rozkwitała w szumie drzew i jaśniała z dotykiem wody. Niespiesznie splotła ich palce, tworząc połączenie, kotwicę, której mógł się chwycić, znaleźć chwilowe ukojenie i spokój. -Chodźmy dalej… - Wyszeptała cicho wiedząc, że nie pozbawi go lęku, choć na chwilę postara się go wyciszyć. -Zobaczyłam coś… interesującego. - Dostrzegła z oddali znów poświatę, taką samą jak wcześniej. -Spójrz. - Wskazała na jaśniejące miejsce, bardzo wyraźnie pulsujące, jakby wołało ich do siebie.
Cieszyła się chwilą, momentami choć pod skórą, głęboko skryty był lęk, że pewnego dnia wszystko przepadnie. W swojej dzikiej naturze rozerwą delikatne płótno znajomości na strzępy, pieśni zakwili drażliwą nutą, tak nieznośną do słuchania. Mimo to, wciąż lgnęła do tego szeptu, chwil przedziwnego spokoju, kiedy winna być targana złością i czystą niechęcią, nieskażoną żadną kroplą sympatii.
Malinowe usta ozdobione zostały uśmiechem, trochę zadziornym, okraszony nutą przekorności.
-Mnie raczej też za niewinną nie uważasz. - Odpowiedziała śpiewnie wiedząc jakie mieli natury i jak bardzo sprzeciwiali się woli świata, naginając rzeczywistość do własnych pragnień. Korzystała ze sposobności, odkrywała znajomość podszytą wiekami niechęci i uprzedzeń, znajdując w tym przyjemność. Jednak czy inny przedstawiciel jego rodziny znalazł by się z ciepłym przyjęciem - wątpiła. Natura zawsze dążyła do równowagi, a oni nią zachwiali; tańczyli nad przepaścią. Nie podałaby ręki innemu, nie ujęła dłoni jak to czyniła z nim. Byli wyjątkami, które nie zdarzały się często. Nie powinny nigdy mieć miejsca.
Myśl ta została szybko wyparta przez zjawisko, które przykuło uwagę, tak nietypowe i niespodziewane, że nie dostrzegła ruchu między drzewami.
Niezwykła lekceważyć podszeptów umysłu bo przetrwanie było silniejsze od innych instynktów. Istota, znana im czy całkowicie obca. Czy może gra świateł pomiędzy strzelistymi pniami drzew lub zwykły przechodzień, który szukał ciszy i spokoju dla siebie, tak jak oni chcieli to czynić teraz.
Las nie był jego przyjacielem, przywodził wspomnienia bolesne i drażniące, kiedy ona rozkwitała w szumie drzew i jaśniała z dotykiem wody. Niespiesznie splotła ich palce, tworząc połączenie, kotwicę, której mógł się chwycić, znaleźć chwilowe ukojenie i spokój. -Chodźmy dalej… - Wyszeptała cicho wiedząc, że nie pozbawi go lęku, choć na chwilę postara się go wyciszyć. -Zobaczyłam coś… interesującego. - Dostrzegła z oddali znów poświatę, taką samą jak wcześniej. -Spójrz. - Wskazała na jaśniejące miejsce, bardzo wyraźnie pulsujące, jakby wołało ich do siebie.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Einar Halvorsen
Re: Skraj lasu Pią 16 Sie - 22:21
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Strach nigdy w nim nie ucichnął - trzymał go, kosmate, nastręczające się stworzenie o głodnym, kłapiącym pysku, ułożone w zaplecionym koszu jego żeber. Strach wydawał się nieodłącznym elementem jego życia, skulony jak krowi ogon, którego niekiedy był zmuszony ukrywać w nogawce spodni. Strach bezustannie powracał, tak samo jak bezustannie powracało do niego piętno, świadczące o wypaczonych w nim cząstkach człowieczeństwa. Strach sprawiał, że ujarzmił z rozpaczą samego siebie, próbując nieudolnie wpasować się w pedantyczne standardy społeczeństwa. Panicznie, zwierzęco bał się ostracyzmu, bał się ulic o wyszczerbionych płetwach chodnikowych płyt, bał się żebraczych spojrzeń, w których odnajdywał odbicie własnej frustracji. Bał się.
- Nie rozumiem, dlaczego ludzie traktują was łagodniej - odparł ściszonym głosem. Czy to dlatego, że tłumaczyli zaginięcia podróżników ich własną zuchwałością? Czy to dlatego, że uważali ich śpiew za zwyczajną obronę? Czy to dlatego, że były strażniczkami jezior? Czy to dlatego, że omamiły kobiecym czarem wystarczającą ilość wędrowców? Huldry i huldrekalle wypominali ludziom ich słabości; ich fantazje, pogrzebane pod skórą, których najczęściej pragnęli się wypierać. Zbyt chętnie i zbyt rozrzutnie obarczano ich winą, zapominając, że często wyłącznie współuczestniczą w chorobie moralnego zepsucia, w chorobie, która istniała podobnie rozrzutnie bez nich, sterując bezwzględnym przeznaczeniem.
Objął dłoń Villemo w milczeniu, czując jej ciepło rozchodzące się przyjemnie opuszkami palców. Ich dotyk wyrażał więcej od jakichkolwiek stwierdzeń i szmerów uchodzących obietnic, zupełnie, jakby porozumienie przechodziło włóknami zaplecionych mięśni. Odetchnął cicho; jego emocje zostały złagodzone niestety jedynie tymczasowo.
- Zostawmy to - poprosił, osaczając spojrzeniem tętniące krótkotrwale światło. Pozostawał nieufny, a doświadczone, dotychczas nieznane mu zjawisko wyłącznie rozbudzało w nim pokłady niepokoju. Co, jeśli mogło mieć coś wspólnego z pochwyconą przez strumień uważności zjawą? Co, jeśli było w stanie im zagrozić?
- Mam złe przeczucie - poskarżył się. Zatrzymał się, nie chcąc ewidentnie iść dalej; w zamian za to przesuwał się swoim wzrokiem po elementach otoczenia. Nasilił nieznacznie uścisk swojej dłoni, wtopionej w nią opuszkami palców. Obrócił w jej stronę głowę, spójrz na mnie, wyrażał, usiłując zaskarbić chociaż część pasji, jaką obdarzała przyrodę.
- Myślisz, że zasługujemy na karę? - wyszeptał niedługo później; podzielił się z nią obawą, naiwną, choć równie przy tym prawdziwą. - Myślisz, że inni, podobni do nas, będą chcieli nas ukarać - inne demony, myślące według zakorzenionych w nich głęboko przyzwyczajeń, wpisanych w odwieczny instynkt - tak szybko, jak tylko się dowiedzą? - dotychczas zdołali tylko przypieczętować, że nie interesuje ich zdanie innych ludzi; zupełnie, jakby zapominali, że ludzie w ich relacji byli jedynie pomniejszym zagrożeniem, podnosząc wrzawę w protestach Wyzwolonych.
- Nie rozumiem, dlaczego ludzie traktują was łagodniej - odparł ściszonym głosem. Czy to dlatego, że tłumaczyli zaginięcia podróżników ich własną zuchwałością? Czy to dlatego, że uważali ich śpiew za zwyczajną obronę? Czy to dlatego, że były strażniczkami jezior? Czy to dlatego, że omamiły kobiecym czarem wystarczającą ilość wędrowców? Huldry i huldrekalle wypominali ludziom ich słabości; ich fantazje, pogrzebane pod skórą, których najczęściej pragnęli się wypierać. Zbyt chętnie i zbyt rozrzutnie obarczano ich winą, zapominając, że często wyłącznie współuczestniczą w chorobie moralnego zepsucia, w chorobie, która istniała podobnie rozrzutnie bez nich, sterując bezwzględnym przeznaczeniem.
Objął dłoń Villemo w milczeniu, czując jej ciepło rozchodzące się przyjemnie opuszkami palców. Ich dotyk wyrażał więcej od jakichkolwiek stwierdzeń i szmerów uchodzących obietnic, zupełnie, jakby porozumienie przechodziło włóknami zaplecionych mięśni. Odetchnął cicho; jego emocje zostały złagodzone niestety jedynie tymczasowo.
- Zostawmy to - poprosił, osaczając spojrzeniem tętniące krótkotrwale światło. Pozostawał nieufny, a doświadczone, dotychczas nieznane mu zjawisko wyłącznie rozbudzało w nim pokłady niepokoju. Co, jeśli mogło mieć coś wspólnego z pochwyconą przez strumień uważności zjawą? Co, jeśli było w stanie im zagrozić?
- Mam złe przeczucie - poskarżył się. Zatrzymał się, nie chcąc ewidentnie iść dalej; w zamian za to przesuwał się swoim wzrokiem po elementach otoczenia. Nasilił nieznacznie uścisk swojej dłoni, wtopionej w nią opuszkami palców. Obrócił w jej stronę głowę, spójrz na mnie, wyrażał, usiłując zaskarbić chociaż część pasji, jaką obdarzała przyrodę.
- Myślisz, że zasługujemy na karę? - wyszeptał niedługo później; podzielił się z nią obawą, naiwną, choć równie przy tym prawdziwą. - Myślisz, że inni, podobni do nas, będą chcieli nas ukarać - inne demony, myślące według zakorzenionych w nich głęboko przyzwyczajeń, wpisanych w odwieczny instynkt - tak szybko, jak tylko się dowiedzą? - dotychczas zdołali tylko przypieczętować, że nie interesuje ich zdanie innych ludzi; zupełnie, jakby zapominali, że ludzie w ich relacji byli jedynie pomniejszym zagrożeniem, podnosząc wrzawę w protestach Wyzwolonych.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Villemo Holmsen
Re: Skraj lasu Sro 21 Sie - 11:07
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Starała się odnaleźć swoją ścieżkę w świecie, w którym była jednocześnie obiektem pożądania i nienawiści - czystej i wykrzywiającej twarz. Trącała nuty rzeczywistości chcąc je zabarwić własnym dźwiękiem; miłym, aksamitnym i przejmującym do granic możliwości. Pragnęła osiąść w swoim świecie, w którym cieszyła się aromatem herbaty, śpiewem ptaków i szumem wody. Ta bowiem była jej życiem i istotą, tak jak melodia i śpiew były jej sercem. Kochała życie.
To było jej odbierane z każdym krzywym spojrzeniem i gorzkim słowem. Stawała się przedmiotem w tęczówkach przepełnionych pożądaniem. Była szkodnikiem w jeziorach, dlatego uciekła do miasta. Chciała spróbować innego życia i choć się nim zachłysnęła, śpiew jezior płynął w jej żyłach, wzywał do siebie więc nie mogła wiecznie udawać, że go nie słyszy kiedy boleśnie rozrywał serce.
Strach nie był jej obcy. Strach towarzyszył każdego dnia, ale potrafiła go stłumić, pochwycić za szczęki kłapiące.
Dostrzegała go w oczach towarzysza, tak bardzo namacalnie jak tylko się dało.
-To złudna łagodność. - Zapewniła cicho, bo choć niksom uchodziło wiele na sucho, tak trwało to jedynie chwilę. Każda śmierć blisko akwenów wodnych była ich winą, każda zdrada ze strony mężczyzny, była ich winą. Każdy śpiew, każda nuta poruszająca struny serca - była ich winą. Uwalniając mroczne pragnienia, uwalniając porywy serca burzyły iluzję i podstawy wielu światów. Niczym domek z kart rozpadały się składane obietnice.
Zazdrość była ich towarzystwem od świtu do nocy.
Ruch został powstrzymany kotwicą dłoni, mocniejszym splotem palców. Odwróciła spojrzenie, natrafiła na to zlęknione. Łagodny uśmiech ozdobił malinowe usta, gdy podeszła bliżej chcąc nieść spokój, jaki jej towarzyszył. Przedziwny i tak naturalny. Światło ze szczelin zniknęło, by zaraz rozbłysnąć gdzieś dalej, ale już nie zwracała na to uwagi.
-Karę? - Zapytała cicho i pokręciła głową. -Wystarczająco sami siebie karzemy. - Odparła po chwili milczenia. -Wątpię, aby interesowali się naszym losem. Nasza natura jest egoistyczna. Patrzymy na siebie, nie na innych. - Tak przynajmniej sądziła. Choć nie spotkała na swojej drodze zbyt wielu przedstawicieli innych genetyk, nie rozmawiała z nimi o relacji jaka ich łączy. Obawiała się, że wtedy jej czar pryśnie, że stanie się wiedzą powszechną, a teraz kiedy tkwiła wyłącznie między nimi niosła w sobie znamiona magii i intymności, która ją obezwładniła.
Nie interesowała ją opinia innych. Nie ważne było kim są lub kim będą kiedy ich drogi się przetną.
Lękała się, nie pozwalając, aby strach całkowicie wziął w posiadanie jej umysł.
Jesteś mój.
Nie pozwoli, aby strach, uprzedzenia niszczyły to co zdobyli, to co wciąż się kotłowało w trakcie ich spotkań.
To było jej odbierane z każdym krzywym spojrzeniem i gorzkim słowem. Stawała się przedmiotem w tęczówkach przepełnionych pożądaniem. Była szkodnikiem w jeziorach, dlatego uciekła do miasta. Chciała spróbować innego życia i choć się nim zachłysnęła, śpiew jezior płynął w jej żyłach, wzywał do siebie więc nie mogła wiecznie udawać, że go nie słyszy kiedy boleśnie rozrywał serce.
Strach nie był jej obcy. Strach towarzyszył każdego dnia, ale potrafiła go stłumić, pochwycić za szczęki kłapiące.
Dostrzegała go w oczach towarzysza, tak bardzo namacalnie jak tylko się dało.
-To złudna łagodność. - Zapewniła cicho, bo choć niksom uchodziło wiele na sucho, tak trwało to jedynie chwilę. Każda śmierć blisko akwenów wodnych była ich winą, każda zdrada ze strony mężczyzny, była ich winą. Każdy śpiew, każda nuta poruszająca struny serca - była ich winą. Uwalniając mroczne pragnienia, uwalniając porywy serca burzyły iluzję i podstawy wielu światów. Niczym domek z kart rozpadały się składane obietnice.
Zazdrość była ich towarzystwem od świtu do nocy.
Ruch został powstrzymany kotwicą dłoni, mocniejszym splotem palców. Odwróciła spojrzenie, natrafiła na to zlęknione. Łagodny uśmiech ozdobił malinowe usta, gdy podeszła bliżej chcąc nieść spokój, jaki jej towarzyszył. Przedziwny i tak naturalny. Światło ze szczelin zniknęło, by zaraz rozbłysnąć gdzieś dalej, ale już nie zwracała na to uwagi.
-Karę? - Zapytała cicho i pokręciła głową. -Wystarczająco sami siebie karzemy. - Odparła po chwili milczenia. -Wątpię, aby interesowali się naszym losem. Nasza natura jest egoistyczna. Patrzymy na siebie, nie na innych. - Tak przynajmniej sądziła. Choć nie spotkała na swojej drodze zbyt wielu przedstawicieli innych genetyk, nie rozmawiała z nimi o relacji jaka ich łączy. Obawiała się, że wtedy jej czar pryśnie, że stanie się wiedzą powszechną, a teraz kiedy tkwiła wyłącznie między nimi niosła w sobie znamiona magii i intymności, która ją obezwładniła.
Nie interesowała ją opinia innych. Nie ważne było kim są lub kim będą kiedy ich drogi się przetną.
Lękała się, nie pozwalając, aby strach całkowicie wziął w posiadanie jej umysł.
Jesteś mój.
Nie pozwoli, aby strach, uprzedzenia niszczyły to co zdobyli, to co wciąż się kotłowało w trakcie ich spotkań.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Einar Halvorsen
Re: Skraj lasu Pon 26 Sie - 21:53
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Wiedział, że jego życie to nieprzerwany konflikt. Spazm zaciśniętych pięści zamienił w uścisk uśmiechów rozprowadzonych starannym półkolem na policzkach, krople krwi w krople szeptów unoszących się niczym zjawy w odosobnionym pomieszczeniu. Musiał na zawsze walczyć, tak długo, jak pielęgnował w sobie wolę przetrwania w utrącającym kompromisy społeczeństwie. Był tylko niespokojnym zwierzęciem miotającym się w ich stadzie, podrzuconym pisklęciem karmionym w chwilach słabości. W przeciągu kolejnych spotkań zdążył zdać sobie sprawę, że Villemo borykała się z identyczną trudnością, z bliźniaczym natarciem kłód podrzuconych pod jej nogi, było jej odrobinę jednak łatwiej się ukrywać, tak długo, jak uwięziła szczelnie negatywne emocje, nie pozwalając wydostawać się na wierzch rozdrażnieniu, bo właśnie ono, rozdrażnienie, gniew zachodzący w oczy jak wydmuchany dym, mógł ją odsłonić, zdradzić. Nie licząc tego nie różniła się niczym, żadnym, oczywistym szczegółem anatomii krzyczącym bez żadnego namysłu o posiadanym pochodzeniu. Tego nie umiał nigdy zaakceptować, tego zawsze zazdrościł. Chciał łatwiej przesiąkać w tłum.
Pierwsza część wypowiedzi dudniła jak znany wyrok. Chlusnęła w niego jak prawda, wykrwawiająca się wprost na jego oczach, złożona właśnie w ofierze, bez obrzędu, bez gracji. Karali siebie nawzajem, niszczyli, ciągle niszczyli, dlatego, że ich natura żądała wciąż nieporządku, pragnęła budować chaos. Nie byli skłonni do przesadnej łagodności (na pewno? - powinien spytać, spójrz teraz, dłoń obecna przy drugiej, bezpiecznej przystani dłoni).
Z drugą już się nie zgadzał.
Cisza, która ich ogarnęła, była nagle głęboka jak rozerwana przepaść, ciemna, bez gruntu dna, którego mogło dosięgnąć wyrzucone spojrzenie. Cisza stała się ciężka i wiedział, że ma ją przerwać, wiedział, że jej nie przyjmie, nie będzie w stanie przytaknąć, pokiwać swobodnie głową. Kark miał naprężony, napięty, niechętny, by się uchylić pod ciężarem zapewnień.
- Zapominasz o jednym - oznajmił ściszonym głosem, sączonym w zwarty szmer lasu. Nie patrzył przez chwilę na nią, był w końcu jednym z niewielu, który mógłby nie patrzeć (nawet, kiedy nie patrzył, wciąż widział dobrze jej twarz, każdą rysę, odciśniętą na płótnie jego świadomości). Zapomniała o jednym, o jednym i najważniejszym, o czymś, do czego żaden z demonów praktycznie nie mógł być zdolny.
- Obojętność jest dla nas towarem luksusowym.
Zakończył zdanie puentą posępnego, drażniącego uniesienia kącików ust. Niksy nie były w stanie praktycznie przejść obok niego bez serwowanej złośliwości. Oni sami, podobnie, już od początku nie umieli się najzwyczajniej, tak prozaicznie, po prostu zignorować. Tak samo nie umiał zignorować domniemanego huldrekalla, kiedy używał aury na innym nieszczęśniku w zasięgu rzuconego spontanicznie wzroku.
- Oby tak się nie stało. Zachowam część twojego optymizmu - zdecydował. Na całe szczęście przedstawiciele genetyk nie byli czymś pospolitym, spotykanym na każdym, dostępnym kroku w monotonnej codzienności. Zastanowił się przez chwilę, czy siostra, o której wspominała Villemo, byłaby w stanie go chociaż tolerować, tolerować - nic więcej. Czy on byłby w stanie zachować się odpowiednio, gdyby miał znaleźć się w jej towarzystwie.
- Niedługo będą o nas mówić - zauważył. Jej sława rosła, a oboje wprost nieuchronnie wyróżniali się jak malowane ptaki jaskrawą, niezależną od ich intencji barwą. Na całe szczęście ludzie, ludzie, niekoniecznie odmieńcy.
Będzie im coraz trudniej utworzyć dla siebie azyl.
Pierwsza część wypowiedzi dudniła jak znany wyrok. Chlusnęła w niego jak prawda, wykrwawiająca się wprost na jego oczach, złożona właśnie w ofierze, bez obrzędu, bez gracji. Karali siebie nawzajem, niszczyli, ciągle niszczyli, dlatego, że ich natura żądała wciąż nieporządku, pragnęła budować chaos. Nie byli skłonni do przesadnej łagodności (na pewno? - powinien spytać, spójrz teraz, dłoń obecna przy drugiej, bezpiecznej przystani dłoni).
Z drugą już się nie zgadzał.
Cisza, która ich ogarnęła, była nagle głęboka jak rozerwana przepaść, ciemna, bez gruntu dna, którego mogło dosięgnąć wyrzucone spojrzenie. Cisza stała się ciężka i wiedział, że ma ją przerwać, wiedział, że jej nie przyjmie, nie będzie w stanie przytaknąć, pokiwać swobodnie głową. Kark miał naprężony, napięty, niechętny, by się uchylić pod ciężarem zapewnień.
- Zapominasz o jednym - oznajmił ściszonym głosem, sączonym w zwarty szmer lasu. Nie patrzył przez chwilę na nią, był w końcu jednym z niewielu, który mógłby nie patrzeć (nawet, kiedy nie patrzył, wciąż widział dobrze jej twarz, każdą rysę, odciśniętą na płótnie jego świadomości). Zapomniała o jednym, o jednym i najważniejszym, o czymś, do czego żaden z demonów praktycznie nie mógł być zdolny.
- Obojętność jest dla nas towarem luksusowym.
Zakończył zdanie puentą posępnego, drażniącego uniesienia kącików ust. Niksy nie były w stanie praktycznie przejść obok niego bez serwowanej złośliwości. Oni sami, podobnie, już od początku nie umieli się najzwyczajniej, tak prozaicznie, po prostu zignorować. Tak samo nie umiał zignorować domniemanego huldrekalla, kiedy używał aury na innym nieszczęśniku w zasięgu rzuconego spontanicznie wzroku.
- Oby tak się nie stało. Zachowam część twojego optymizmu - zdecydował. Na całe szczęście przedstawiciele genetyk nie byli czymś pospolitym, spotykanym na każdym, dostępnym kroku w monotonnej codzienności. Zastanowił się przez chwilę, czy siostra, o której wspominała Villemo, byłaby w stanie go chociaż tolerować, tolerować - nic więcej. Czy on byłby w stanie zachować się odpowiednio, gdyby miał znaleźć się w jej towarzystwie.
- Niedługo będą o nas mówić - zauważył. Jej sława rosła, a oboje wprost nieuchronnie wyróżniali się jak malowane ptaki jaskrawą, niezależną od ich intencji barwą. Na całe szczęście ludzie, ludzie, niekoniecznie odmieńcy.
Będzie im coraz trudniej utworzyć dla siebie azyl.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Villemo Holmsen
Re: Skraj lasu Czw 5 Wrz - 11:53
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Skraj lasu brzmiał dziką pieśnią natury. Ludzie zachwycali się trelem ptaków i szumem drzew więc nie słyszeli tych drobnych, cichych nut zabarwionych echem przeszłości. Tych, które brzmiały głośno i wyraźnie w ich krwi płynącej wartko zakrętami żył.
Emocje sprawiły, że się zmieniała. Potrafiła jaśnieć i zachwycać, by zaraz straszyć obliczem koszmarnym, na który nie chciało się patrzeć, a jednocześnie zerkano z przestrachem zmieszanym z nieposkromioną ciekawością.
Utrzymanie ich w ryzach było codzienną walką. Nie musiała chować fizycznych cech, które zdradzały kim jest, musiała chować swoje emocje, które definiowały każdy jej dzień.
I choć potrafili siebie karać, byli też przystanią, do której dążyła i w której szukała ukojenia i spokoju, jednak odmiennego od tego co sądzili inni.
Mogła być sobą. Nie musiała ukrywać emocji i choć brzydziła się swojego oblicza tak dzięki niemu było lżej.
Zacisnęła mocniej splecione palce - rozumiejąc jednak starając się zachować choć część radości i nadziei. Nie chciała zataczać się całkowicie w studniach mrocznych myśli, które jedynie sprawiały, że bała się żyć.
Nie chciała znów przeżywać tego strachu, tych lęków, obaw, które sprawiały, że pozwoliła się zamknąć w podziemiach i ujawniać część siebie w rytm melodii i na żądanie słów oraz spojrzeń.
Nie będzie więcej zabawką.
-Staram się nie myśleć. - Starała się zapominać, nie oglądać na tę prawdę, która dołączył do tej jaką sama przed nimi rozpostarła niczym płótno, zasłaniając dostęp promieni słonecznych. Cień rzeczywistości zawsze będzie kroczył obok, przypominał, że świat nie jest skonstruowany na ich życzenie i oczekiwania. Spoglądała w dal, nie oczekując, że będzie się w nią wpatrywał. Świadomość, że nie musi tego robić, a jednocześnie nadal być obok budowało poczucie bezpieczeństwa, tak dziwnego, bo przecież przy innym przedstawicieli jego genetyki przywdziałaby zbroję obronną pełną jadowitych słów i nienawistnego spojrzenia. Nie sądziła, że ktoś inny, jemu podobny, dałby radę wedrzeć się pod zabezpieczenia jakimi się otoczyła. Przełamał mury niechęci i uprzedzenia, przedzierające się przez gąszcze obaw i lęków - być może spotkali się w idealnym momencie, który nigdy więcej się nie powtórzy. Wyczulona na innych obciążonych skazą dostrzegała ich w otoczeniu bliższym i dalszym. Starała się ignorować, nie zwracać na siebie uwagi, ale nie mogła nie dostrzegać ich obecności. Nie było ich wielu, ale istnieli, przenikali do świata, w którym sama istniała, a wtedy bała się. Obawa, że jej kruchy spokój zostanie zniszczony przez ich istnienie, sprawiała, że z jednej strony chciała ich trzymać blisko siebie - kontrolować każdy ruch, gest, słowo i spojrzenie, a z drugiej pragnęła by znaleźli się od niej jak najdalej.
Posłała mu blady uśmiech. Optymizm i zaklinanie rzeczywistości byłoby tym, co pozwoliło jej przetrwać. Do tej pory działało. Trzymała się więc sprawdzonych metod, choć miała świadomość ich wad. Licznych wad.
-Będę martwić się tym później. - Wtedy kiedy już nie będzie wyjścia, kiedy rzeczywiście świat zacznie o nich mówić. Wtedy zmierzy się z tym problem, wtedy podejmie decyzje i działania. -Wracajmy…
Szum wiatru zagrał między nimi, poruszył kosmykami włosów, poniósł cichą nutę ptasiego koncertu. Ruszyła w drogę powrotną nie rozplątując dłoni.
Emocje sprawiły, że się zmieniała. Potrafiła jaśnieć i zachwycać, by zaraz straszyć obliczem koszmarnym, na który nie chciało się patrzeć, a jednocześnie zerkano z przestrachem zmieszanym z nieposkromioną ciekawością.
Utrzymanie ich w ryzach było codzienną walką. Nie musiała chować fizycznych cech, które zdradzały kim jest, musiała chować swoje emocje, które definiowały każdy jej dzień.
I choć potrafili siebie karać, byli też przystanią, do której dążyła i w której szukała ukojenia i spokoju, jednak odmiennego od tego co sądzili inni.
Mogła być sobą. Nie musiała ukrywać emocji i choć brzydziła się swojego oblicza tak dzięki niemu było lżej.
Zacisnęła mocniej splecione palce - rozumiejąc jednak starając się zachować choć część radości i nadziei. Nie chciała zataczać się całkowicie w studniach mrocznych myśli, które jedynie sprawiały, że bała się żyć.
Nie chciała znów przeżywać tego strachu, tych lęków, obaw, które sprawiały, że pozwoliła się zamknąć w podziemiach i ujawniać część siebie w rytm melodii i na żądanie słów oraz spojrzeń.
Nie będzie więcej zabawką.
-Staram się nie myśleć. - Starała się zapominać, nie oglądać na tę prawdę, która dołączył do tej jaką sama przed nimi rozpostarła niczym płótno, zasłaniając dostęp promieni słonecznych. Cień rzeczywistości zawsze będzie kroczył obok, przypominał, że świat nie jest skonstruowany na ich życzenie i oczekiwania. Spoglądała w dal, nie oczekując, że będzie się w nią wpatrywał. Świadomość, że nie musi tego robić, a jednocześnie nadal być obok budowało poczucie bezpieczeństwa, tak dziwnego, bo przecież przy innym przedstawicieli jego genetyki przywdziałaby zbroję obronną pełną jadowitych słów i nienawistnego spojrzenia. Nie sądziła, że ktoś inny, jemu podobny, dałby radę wedrzeć się pod zabezpieczenia jakimi się otoczyła. Przełamał mury niechęci i uprzedzenia, przedzierające się przez gąszcze obaw i lęków - być może spotkali się w idealnym momencie, który nigdy więcej się nie powtórzy. Wyczulona na innych obciążonych skazą dostrzegała ich w otoczeniu bliższym i dalszym. Starała się ignorować, nie zwracać na siebie uwagi, ale nie mogła nie dostrzegać ich obecności. Nie było ich wielu, ale istnieli, przenikali do świata, w którym sama istniała, a wtedy bała się. Obawa, że jej kruchy spokój zostanie zniszczony przez ich istnienie, sprawiała, że z jednej strony chciała ich trzymać blisko siebie - kontrolować każdy ruch, gest, słowo i spojrzenie, a z drugiej pragnęła by znaleźli się od niej jak najdalej.
Posłała mu blady uśmiech. Optymizm i zaklinanie rzeczywistości byłoby tym, co pozwoliło jej przetrwać. Do tej pory działało. Trzymała się więc sprawdzonych metod, choć miała świadomość ich wad. Licznych wad.
-Będę martwić się tym później. - Wtedy kiedy już nie będzie wyjścia, kiedy rzeczywiście świat zacznie o nich mówić. Wtedy zmierzy się z tym problem, wtedy podejmie decyzje i działania. -Wracajmy…
Szum wiatru zagrał między nimi, poruszył kosmykami włosów, poniósł cichą nutę ptasiego koncertu. Ruszyła w drogę powrotną nie rozplątując dłoni.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Einar Halvorsen
Re: Skraj lasu Pią 6 Wrz - 22:20
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Znowu to zrobił. Znowu, niczego się nie nauczył. Uginał przeguby kolan padając na płachtę ziemi, nazywał samego siebie męczennikiem. Było mu zimno zupełnie jakby promienie letniego słońca oderwały się od powierzchni jego skóry, wzgardzając jej giętkim płótnem. Chłód rozlał się w jego sercu, przebijał się aż do kości, cholerny chłód i podobnie cholerny, znienawidzony strach. Cały był nieszczęśliwy, skwaszony własnym przestrachem gnijącym doszczętnie w jego świadomości. Strach był odczuciem, które najlepiej znał. Wiecznie przed czymś uciekał, gnał uciekając przed sforą własnego przeznaczenia kłapiącego zębami jak nienawistne psy. Ukrywał się i tuszował nagminnie bolesną prawdę, a wygłaszane kłamstwa podbudowały w nim nieznośne napięcie, paranoję że zostanie wykryty (prędzej czy później świat pozna, czym rzeczywiście jest, drobiny czasu sączyły się przez szczelinę klepsydry, odliczając, odliczając i odliczając). Nie umiał żyć w inny sposób, żyć inaczej, bez strachu, bez surowego spojrzenia swojej opiekunki, bez ogona lądującego głucho na podłodze, bez krwi wyrzuconej z gałęzi rozerwanych naczyń. Zarażał swoim strachem też Villemo, żałując niedługo później że niepotrzebnie zatruwał ją nagminnymi obawami. Szlag. Był tylko roztrzęsionym stworzeniem, zwierzęciem o wiecznie nastroszonej sierści i szerokich źrenicach rozpulchnionych wepchniętą w krwiobieg, porywczą adrenaliną. Mieli oboje wystarczającą ilość zmartwień. Nie rozumiał dlaczego tak zabiegał o przyszłość, gdy żyli z chwili na chwilę, spontanicznie, bez najmniejszego, trzeźwego zastanowienia przekraczając kolejne mury postawionych granic, kolejne bramy bastionów swoich istnień. Nie powinien o nich myśleć w ten sposób, dlatego, że jakiekolwiek nadzieje wiązane z jego osobą były zaledwie pyłem zdmuchniętym szarpnięciem wiatru. Być może na tym polegała ta sztuka, na nie-myśleniu, nie-wybieganiu w przód, na uprzątnięciu rozterek w pomieszczeniach swojej świadomości. Spuścił wzrok pod ciężarem jej uśmiechu. Nie wiedział, nadal nie wiedział. Nie umiał poznać odpowiedzi.
- Wiesz, że nie chciałem cię zrazić - musieli wracać. Nadal trzymał jej rękę, nie starał się wyswobodzić, ich więź zapisana kręgami na opuszkach ich palców. Mówił cicho, wstydząc się, nie przyznając po części do swoich słów. Zwolnił kroku, próbując dużo lepiej uchwycić emocje zatrzymane na kobiecej fizjonomii. Nie chciał powiedzieć jej, że odejdzie, że stchórzy. Wszystko, co będzie musiało się wydarzyć, zwyczajnie będzie mieć miejsce. Zabrnęli już za daleko, po kolana, po szyję, po cały podtopiony rozsądek. Byli w momencie, w którym nie można się w żaden sposób wycofać. Nikt nie miał tego odmienić, ani Wyzwoleni, ani przedstawiciele klanów, ani ścieżki kariery na artystycznych salonach, ani inne demony. Powinni wracać, ale zanim powrócą chciał dostrzec w niej odpowiedź, chciał poznać konstelację jej słów, chciał dowiedzieć się - więcej.
- Wiesz, że nie chciałem cię zrazić - musieli wracać. Nadal trzymał jej rękę, nie starał się wyswobodzić, ich więź zapisana kręgami na opuszkach ich palców. Mówił cicho, wstydząc się, nie przyznając po części do swoich słów. Zwolnił kroku, próbując dużo lepiej uchwycić emocje zatrzymane na kobiecej fizjonomii. Nie chciał powiedzieć jej, że odejdzie, że stchórzy. Wszystko, co będzie musiało się wydarzyć, zwyczajnie będzie mieć miejsce. Zabrnęli już za daleko, po kolana, po szyję, po cały podtopiony rozsądek. Byli w momencie, w którym nie można się w żaden sposób wycofać. Nikt nie miał tego odmienić, ani Wyzwoleni, ani przedstawiciele klanów, ani ścieżki kariery na artystycznych salonach, ani inne demony. Powinni wracać, ale zanim powrócą chciał dostrzec w niej odpowiedź, chciał poznać konstelację jej słów, chciał dowiedzieć się - więcej.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vivian Sørensen
Re: Skraj lasu Wto 10 Wrz - 23:22
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Aktualnie żyły w niej dwa wilki - jeden chciał poznać Björna jak najbardziej, by wyrobić sobie opinię, jaką jest osobą, by wywnioskować, jakie życie potencjalnie ją czeka; drugi był tym buntownikiem, który bojkotował całe to wydarzenie i nie chciał brać w tym udziału, więc żadne poznawanie nie wchodziło w grę. Ostatecznie zdawała sobie jednak sprawę, że wszelki opór jest daremny, jeśli nie chce zostać wydziedziczona.
- Gratuluję - powiedziała z uznaniem. Albo był wielkim szczęściarzem, albo oczkiem w głowie rodziców. Albo i jedno i drugie. Karl również wybrał inną drogę, niż życzyłby sobie tego klan, jednak jej rodzina nie była zbyt wyrozumiała, a brat stał się czarną owcą. A może coś jej umykało i Björn również nią był? Może dlatego wypchnęli go w tę relację i wątpliwej przyjemności obowiązek? Z drugiej strony nie słyszała żadnych negatywnych komentarzy o Guildensternie. Może mieli jakiś układ, o którym nie chciał jej obecnie zdradzać? Zresztą nawet gdyby faktycznie był czarną owcą rodu, nie miałaby nic do gadania, jeśli dziadek już ją sprzedał.
- A więc masz swoją pracownię? - zapytała dotąd nieświadoma, rzadko korzystając z podobnych usług. Nie miała do tej pory okazji, a też nie wpadła nawet przypadkiem do jego sklepu. - Gdzie dokładniej? Chętnię cię odwiedzę.
Może nie do końca rwała się w jego progi, ale też dobrze było wiedzieć, gdzie najczęściej przebywa, szczególnie jeśli będą na siebie skazani na resztę życia. Ta pespektywa była przerażająca, dlatego potrząsnęła głową ledwo zauważalnie, by wyrzucić z niej niepotrzebne myśli, które i tak do niczego dobrego nie doprowadzą. Nie dopytywała więcej o doktorat i plany z nim związane, nie chciała go przesadnie ciągnąć za język.
- W Midgardzie. Przyjechałam tu studiować i tak już zostałam - odpowiedziała szczerze, nie wdając się w zbytnie szczegóły powodów takiej decyzji. W jakimś stopniu mógł się pewnie domyślać, przebywanie zbyt blisko domu rodzinnego niosło ryzyko większej kontroli nad jej poczynaniami, a przecież wizja wolności w magicznym mieście była zbyt kusząca. Uśmiechnęła się lekko, gdy wspomniał, że fiolka w formie naszyjnika mogłaby mu się przydać, odnotowała to w głowie na przyszłość.
- Tak. Publiczne spotkanie w tych okolicznościach nie pozostawia wątpliwości. Jarl Sørensenów w końcu wybiera stronę - powiedziała, jakby czytała nagłówek gazety. Wyobrażała już sobie te teksty, ich zdjęcia zrobione ukradkiem podczas spaceru. Nie chciała jeszcze wyrażać swojej opinii, dlatego czekała na podsumowanie mężczyzny.
Nie zamierzała odkrywać wszystkich kart. Nie wiedziała, czy może mu ufać, czy przypadkiem nie doniesie o wszystkim jej dziadkowi, byle tylko zaskarbić sobie jego uznanie. Z drugiej strony, czy w ogóle go potrzebował? Skoro mieli być narzeczeństwem dobre relacje rodzinne byłyby wskazane, choć nie do końca wiedziała, na jakich zasadach ma to się odbywać. Może gdy małżeństwo zostanie sfinalizowane, a Sørensenowie opowiedzą się politycznie i każda ze stron otrzyma swą nagrodę, ich rodziny nie będą musieli udawać zażyłości?
Ciężko było jej się połapać w tym politycznym bełkocie. Rozumiała tyle, ile musiała - była jedynie pionkiem w większej grze. Podobnie jak Björn, choć jeszcze nie wiedziała, na ile jest ku temu przychylny. Nie wyglądał na zachwyconego, ale z drugiej strony chyba nigdy w towarzystwie klanów nie zauważyła, by się uśmiechał. Nie, żeby jakoś specjalnie mu się przyglądała, ale zawsze wydawał jej się poważny i... oschły. Od teraz będzie w stanie to zweryfikować bardziej personalnie.
- Gratuluję - powiedziała z uznaniem. Albo był wielkim szczęściarzem, albo oczkiem w głowie rodziców. Albo i jedno i drugie. Karl również wybrał inną drogę, niż życzyłby sobie tego klan, jednak jej rodzina nie była zbyt wyrozumiała, a brat stał się czarną owcą. A może coś jej umykało i Björn również nią był? Może dlatego wypchnęli go w tę relację i wątpliwej przyjemności obowiązek? Z drugiej strony nie słyszała żadnych negatywnych komentarzy o Guildensternie. Może mieli jakiś układ, o którym nie chciał jej obecnie zdradzać? Zresztą nawet gdyby faktycznie był czarną owcą rodu, nie miałaby nic do gadania, jeśli dziadek już ją sprzedał.
- A więc masz swoją pracownię? - zapytała dotąd nieświadoma, rzadko korzystając z podobnych usług. Nie miała do tej pory okazji, a też nie wpadła nawet przypadkiem do jego sklepu. - Gdzie dokładniej? Chętnię cię odwiedzę.
Może nie do końca rwała się w jego progi, ale też dobrze było wiedzieć, gdzie najczęściej przebywa, szczególnie jeśli będą na siebie skazani na resztę życia. Ta pespektywa była przerażająca, dlatego potrząsnęła głową ledwo zauważalnie, by wyrzucić z niej niepotrzebne myśli, które i tak do niczego dobrego nie doprowadzą. Nie dopytywała więcej o doktorat i plany z nim związane, nie chciała go przesadnie ciągnąć za język.
- W Midgardzie. Przyjechałam tu studiować i tak już zostałam - odpowiedziała szczerze, nie wdając się w zbytnie szczegóły powodów takiej decyzji. W jakimś stopniu mógł się pewnie domyślać, przebywanie zbyt blisko domu rodzinnego niosło ryzyko większej kontroli nad jej poczynaniami, a przecież wizja wolności w magicznym mieście była zbyt kusząca. Uśmiechnęła się lekko, gdy wspomniał, że fiolka w formie naszyjnika mogłaby mu się przydać, odnotowała to w głowie na przyszłość.
- Tak. Publiczne spotkanie w tych okolicznościach nie pozostawia wątpliwości. Jarl Sørensenów w końcu wybiera stronę - powiedziała, jakby czytała nagłówek gazety. Wyobrażała już sobie te teksty, ich zdjęcia zrobione ukradkiem podczas spaceru. Nie chciała jeszcze wyrażać swojej opinii, dlatego czekała na podsumowanie mężczyzny.
Nie zamierzała odkrywać wszystkich kart. Nie wiedziała, czy może mu ufać, czy przypadkiem nie doniesie o wszystkim jej dziadkowi, byle tylko zaskarbić sobie jego uznanie. Z drugiej strony, czy w ogóle go potrzebował? Skoro mieli być narzeczeństwem dobre relacje rodzinne byłyby wskazane, choć nie do końca wiedziała, na jakich zasadach ma to się odbywać. Może gdy małżeństwo zostanie sfinalizowane, a Sørensenowie opowiedzą się politycznie i każda ze stron otrzyma swą nagrodę, ich rodziny nie będą musieli udawać zażyłości?
Ciężko było jej się połapać w tym politycznym bełkocie. Rozumiała tyle, ile musiała - była jedynie pionkiem w większej grze. Podobnie jak Björn, choć jeszcze nie wiedziała, na ile jest ku temu przychylny. Nie wyglądał na zachwyconego, ale z drugiej strony chyba nigdy w towarzystwie klanów nie zauważyła, by się uśmiechał. Nie, żeby jakoś specjalnie mu się przyglądała, ale zawsze wydawał jej się poważny i... oschły. Od teraz będzie w stanie to zweryfikować bardziej personalnie.
Villemo Holmsen
Re: Skraj lasu Pią 20 Wrz - 9:44
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Strach był wpisany w codzienność. Każdy gest, słowo, uśmiech i spojrzenie musiało być wyważone, by nie zmącić umysłów, by nie rzucać się w oczy, nie wzbudzić niepokoju. Jedynie stojąc na deskach teatru nie pilnowała się aż tak bardzo. Aura wiła się wokół niej, sącząc się ku widzom; niewidzialnym szalem otulając ich zmysły. Siedząc w zachwycie podziwiali scenę, nie potrafiąc oderwać oczu sycili się sztuką. Nie przeszkadzało jej to, nikt jej palcem nie wytknie, nikt nie zarzuci złej woli i sprowadzania na manowce.
Takim żyła złudzeniem.
Zbyt dobrze poznała naturę ludzką. Zbyt dobrze odczuła uprzedzenia na własnej skórze. Jednak karmiła się nadzieją, ta jej bowiem została. Nadzieją, że chwytając każdy dzień może z niego upić choć kroplę radości. Nie snuła dalekosiężnych planów, nie patrzyła w przyszłość zbyt odległość wiedząc, że jej życie może kruche tak jak krucha była wola mężczyzn.
-Wiem. - Splot dłoni i krótkie zapewnienie, w którym pobrzmiewa nuta pewności i aksamitnego ciepła. Żyli na granicy dwóch światów, w rozkroku stojąc i nie mogąc się zdecydować, do którego świata chcą przynależeć. Szarpani przez kuszące wizje obydwu, a ona starała się pogodzić je wiedząc, że być może, pewnego dnia będzie musiała podjąć tę ostateczną. Odciąć jedne więzy, by oddać się drugim w całości.
Nie wiedziała kiedy ten dzień nastąpi więc tym bardziej nia spoglądała w dal. Nie chciała ujrzeć nadchodzącego.
Zwolniła kroku odwracając szare, iskrzące się lekkim srebrem spojrzeniem wyciętym w kształt migdałowych oczu.
Promienie słoneczne odbijające się w jasnych włosach mieniły się złotem kiedy aura lekko wirowała wokół nich, kiedy jeszcze przez chwilę mogła ją puścić swobodnie nim zwiąże w ciasny węzeł wkraczając między galdrów, ukrywając to kim jest, tamując swoje emocje - stając się perfekcyjną maską; kukiełką na scenie życia jakie wybrała.
Pięciolinia od dawna zabarwiona była nowymi nutami, jednak co jakiś czas przebijały się dźwięki dzikiej natury z jakiej została zrodzona.
Zadrżała w ciszy niepewności, w pytaniu jakie zawisło między nimi w niemym oczekiwaniu.
Puściwszy jego dłoń ramionami objęła męskie barki w geście bliskości i zrozumienia na jaki ją było teraz stać. Zaciskając mocniej palce na materiale ubrania przymknęła oczy. Wiem
|zt dla Villemo i Einara
Takim żyła złudzeniem.
Zbyt dobrze poznała naturę ludzką. Zbyt dobrze odczuła uprzedzenia na własnej skórze. Jednak karmiła się nadzieją, ta jej bowiem została. Nadzieją, że chwytając każdy dzień może z niego upić choć kroplę radości. Nie snuła dalekosiężnych planów, nie patrzyła w przyszłość zbyt odległość wiedząc, że jej życie może kruche tak jak krucha była wola mężczyzn.
-Wiem. - Splot dłoni i krótkie zapewnienie, w którym pobrzmiewa nuta pewności i aksamitnego ciepła. Żyli na granicy dwóch światów, w rozkroku stojąc i nie mogąc się zdecydować, do którego świata chcą przynależeć. Szarpani przez kuszące wizje obydwu, a ona starała się pogodzić je wiedząc, że być może, pewnego dnia będzie musiała podjąć tę ostateczną. Odciąć jedne więzy, by oddać się drugim w całości.
Nie wiedziała kiedy ten dzień nastąpi więc tym bardziej nia spoglądała w dal. Nie chciała ujrzeć nadchodzącego.
Zwolniła kroku odwracając szare, iskrzące się lekkim srebrem spojrzeniem wyciętym w kształt migdałowych oczu.
Promienie słoneczne odbijające się w jasnych włosach mieniły się złotem kiedy aura lekko wirowała wokół nich, kiedy jeszcze przez chwilę mogła ją puścić swobodnie nim zwiąże w ciasny węzeł wkraczając między galdrów, ukrywając to kim jest, tamując swoje emocje - stając się perfekcyjną maską; kukiełką na scenie życia jakie wybrała.
Pięciolinia od dawna zabarwiona była nowymi nutami, jednak co jakiś czas przebijały się dźwięki dzikiej natury z jakiej została zrodzona.
Zadrżała w ciszy niepewności, w pytaniu jakie zawisło między nimi w niemym oczekiwaniu.
Puściwszy jego dłoń ramionami objęła męskie barki w geście bliskości i zrozumienia na jaki ją było teraz stać. Zaciskając mocniej palce na materiale ubrania przymknęła oczy. Wiem
|zt dla Villemo i Einara
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Björn Guildenstern
Re: Skraj lasu Nie 6 Paź - 12:51
Björn GuildensternŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Zawód : alchemik, doktorant alchemii w Instytucie Kenaz, właściciel Pracowni Alchemicznej i były członek Kompanii Morskiej
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kawka
Atuty : złotousty (I), alchemik renesansu (II), alchemiczny kolekcjoner (I)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 13 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 11 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 7
Coraz bardziej chciał, by to się skończyło. Midsommar było jednym z jego ulubionych świąt w kalendarzu nordyckim, lecz to, co się teraz działo, sprawiało, że Björn czuł coraz większą niechęć. Niechęć do swojej rodziny, która za wszelką cenę próbowała go swatać. Młody Guildenstern nie był tym zainteresowany z oczywistych powodów, choć nie dla każdego były one tak oczywiste, ale każdy jego gwałtowny ruch mógł wzbudzić podejrzenia, czego wolał w aktualnej sytuacji uniknąć. Starał się zachować spokój, mimo iż w środku czuł rosnącą frustrację. Rodzinne spotkania, które miały być pełne radości i świętowania, przeradzały się w nieustanną presję, przypominającą mu o tym, jak bardzo jego życie różniło się od oczekiwań innych. Björn zawsze, na przekór całemu światu, cenił sobie swoją niezależność — wierzył, że miłość powinna być czymś, co przychodzi w naturalny, niewymuszony sposób, a nie czymś, co narzucają ci inni, bez względu na własne uczucia. Nic dziwnego, że każda próba swatania była dla niego krokiem wstecz, nie tylko w jego osobistym życiu, ale i w jego relacjach z bliskimi.
— Blisko portu — odpowiedział bez zastanowienia, rozglądając się jednocześnie z nieco większym zainteresowaniem po przepełnionej ludźmi okolicy. Był przecież Guildensternem, co z jednej strony oznaczało przynależność do starego rodu, którego życie związane było z morzem i żeglugą, a z drugiej — tożsamość, która mimo wszystko wymagała trzymania się pewnych tradycji. Nawet jeśli nie pracował w Kompanii Morskiej, tylko zajmował się alchemią, to wciąż potrzebował być blisko wody. — Zaraz przy samej ulicy Sjømenn — dodał, precyzując lokalizację swojej pracowni. Ruch, gwar, zapach ryb mieszający się z aromatem przypraw i ziół przynoszonych przez handlarzy z odległych zakątków — to wszystko sprawiało, że Björn czuł, jakby choć przez moment znajdował się we właściwym miejscu. — Mógłbym powiedzieć, że podobnie. Też po studiach postanowiłem zostać w Midgardzie — odezwał się Guildenstern, uśmiechając się lekko w kierunku Vivian, choć w jego oczach kryła się mieszanka sprzecznych emocji. Midgard — miasto, które było zarazem jego azylem, jak i więzieniem.
— Czy jest to coś, czego się spodziewałaś? — zapytał po chwili namysłu alchemik. Była to jednak równocześnie próba niewybadania jej opinii na temat obecnych wydarzeń. Polityka w Midgardzie była jak labirynt, pełen pułapek i niejednoznaczności, a Björn wiedział, że Sørensenowie w rzeczywistości zawsze byli bliżej konserwatystów. Choć mieli swój moment buntu, kiedy próbowali się usamodzielnić i odejść od narzuconych norm w ramach Przymierza Odrodzenia, to wszystko wskazywało, że wkrótce powrócą na dobrze znaną ścieżkę. — Nie znam zbyt dobrze jarla Sørensena, zawsze wydawał mi się… enigmatycznym człowiekiem — postanowił podzielić się swoimi spostrzeżeniami, ciekaw przy tym opinii Vivian.
— Blisko portu — odpowiedział bez zastanowienia, rozglądając się jednocześnie z nieco większym zainteresowaniem po przepełnionej ludźmi okolicy. Był przecież Guildensternem, co z jednej strony oznaczało przynależność do starego rodu, którego życie związane było z morzem i żeglugą, a z drugiej — tożsamość, która mimo wszystko wymagała trzymania się pewnych tradycji. Nawet jeśli nie pracował w Kompanii Morskiej, tylko zajmował się alchemią, to wciąż potrzebował być blisko wody. — Zaraz przy samej ulicy Sjømenn — dodał, precyzując lokalizację swojej pracowni. Ruch, gwar, zapach ryb mieszający się z aromatem przypraw i ziół przynoszonych przez handlarzy z odległych zakątków — to wszystko sprawiało, że Björn czuł, jakby choć przez moment znajdował się we właściwym miejscu. — Mógłbym powiedzieć, że podobnie. Też po studiach postanowiłem zostać w Midgardzie — odezwał się Guildenstern, uśmiechając się lekko w kierunku Vivian, choć w jego oczach kryła się mieszanka sprzecznych emocji. Midgard — miasto, które było zarazem jego azylem, jak i więzieniem.
— Czy jest to coś, czego się spodziewałaś? — zapytał po chwili namysłu alchemik. Była to jednak równocześnie próba niewybadania jej opinii na temat obecnych wydarzeń. Polityka w Midgardzie była jak labirynt, pełen pułapek i niejednoznaczności, a Björn wiedział, że Sørensenowie w rzeczywistości zawsze byli bliżej konserwatystów. Choć mieli swój moment buntu, kiedy próbowali się usamodzielnić i odejść od narzuconych norm w ramach Przymierza Odrodzenia, to wszystko wskazywało, że wkrótce powrócą na dobrze znaną ścieżkę. — Nie znam zbyt dobrze jarla Sørensena, zawsze wydawał mi się… enigmatycznym człowiekiem — postanowił podzielić się swoimi spostrzeżeniami, ciekaw przy tym opinii Vivian.