Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Henrik Vestergaard

    2 posters
    Widzący
    Henrik Vestergaard
    Henrik Vestergaard
    https://midgard.forumpolish.com/t3778-henrik-vestergaardhttps://midgard.forumpolish.com/t3781-henrik-vestergaard#39319https://midgard.forumpolish.com/t3783-fala#39330https://midgard.forumpolish.com/f83-henrik-vestergaard


    Henrik Vestergaard (Henry Lancaster)
    Miejsce urodzenia
    Londyn
    Data urodzenia
    13.01.1961
    Nazwisko matki
    Viitala
    Status majątkowy
    zamożny
    Stan cywilny
    kawaler
    Stopień wtajemniczenia
    IV
    Zawód
    psychiatra
    Totem
    pająk
    Wizerunek
    Matthew Goode

    Nigdy nie poznał swojej matki, choć spędził z nią całe dzieciństwo. Miała piękne, krucze włosy i lekko skośne oczy i akcent, który w przyszłości skojarzył mu się z Laponią i zawsze mówiła do niego w swoim ojczystym języku (bo ojciec jej tego nie zabronił), ale nie wiedział o niej nic więcej. Wymawiała imię Henry jako Henrik i codziennie opowiadała mu historie o bogach, którzy nie byli jego bogami i mity, które na angielskiej ziemi były obce. Brał je za piękne baśnie i choć zapamiętał każdą to nie wie, czy cokolwiek dla niej znaczyły. Matka zawsze była spokojna i pomimo ciekawej treści opowiadała je dość monotonnie, a jej spojrzenie zwykle było nieobecne. Ciemne oczy skrzyły dopiero podczas ostatniej baśni — o dziewczynie, którą własny ojciec zepchnął za burtę łodzi aby przebłagać bogów podczas sztormu. Gdy chwyciła się kurczowo burty, odciął jej palce, ale wtedy one zmieniły się w foki, a łaskawi bogowie zmienili nieszczęsną dziewczynę w boginię, matkę mórz. W morzu zawsze będziesz mieć matkę — szeptała gorączkowo mama, a on nie rozumiał, czym ta opowieść różni się od innych.
    Tej samej nocy miała wypadek i zniknęła. Tak powiedział mu ojciec, a on nie rozumiał, a gdy zrozumiał, nadal pragnął wierzyć, że tamta ostatnia baśń była jedynie przypadkiem. Że nie zostawiła go w tamtym domu celowo, bo wolałby, gdyby zniknęła bez pożegnania.

    Ojciec pierwszy raz wziął go nad morze w kilka miesięcy po jej zniknięciu. Zawsze chciał pojechać nad morze, to przecież niedaleko od Londynu, ale nigdy nie mieli czasu i ten temat drażnił ojca. Henry powiązał jego zgodę z chęcią pocieszenia jedynaka po śmierci matki — a nie z tym, że pojadą tam bez niej. Był podekscytowany, miał trzynaście lat, wszyscy jego koledzy widzieli już fale i horyzont, a w opowieściach matki morze było piękne (i smutne), ale nic nie mogło przygotować go na to, co stanie się gdy pierwszy raz wbiegnie do wody, podświadomie zsuwając z siebie ubranie. Nie przygotowała go na to.

    A on bardzo długo nie wiedział, co się stało. Morskie głębiny musiały być przecież snem — tak powiedział mu potem ojciec. To, że ojciec uderzył go po powrocie do domu i to, że minęło nie kilka godzin, a kilka dni też było przecież snem — to niedorzeczne, ojciec nigdy nie podniósłby na niego ręki. A gdy się obudził, posiniaczony i skołowany, ojciec z troską wyjaśnił mu, że miał wypadek. A Henry, choć do tej pory był inteligentnym chłopcem zadającym sporo pytań (ojcu, bo matka nigdy nie umiała lub nie mogła na nie odpowiedzieć), w żaden sposób nie powiązał tego ze sposobem w jaki ojciec wypowiadał się wcześniej o matce. Bez słowa sprzeciwu przyjął kazanie o tym, że woda jest niebezpieczna i że nigdy więcej nie wrócą nad morze. Bez słowa sprzeciwu przyjął każdą kolejną ojcowską uwagę lub polecenie. Znajomi gratulowali ojcu idealnego syna, a on uśmiechał się z wdzięcznością, bo ojcu zawdzięczał przecież wszystko i tylko on pozostał mu na świecie po zniknięciu matki i musiałby być naprawdę niewdzięcznym i krnąbrnym synem by sprawiać mu problemy — rozumował w samotności, bo w jego towarzystwie nie myślał nawet o tym dlaczego uległość jest tak naturalna.

    Był świetnym uczniem i szybko nadrobił zaległości po wypadku. W Londynie uczyło się wielu angielskich galdrów z najlepszych rodzin i miał przynieść ojcu dumę, miał być najlepszy, więc starał się ze wszystkich sił. Pomimo perfekcjonizmu, był lubiany, bardzo lubiany. Sporo koleżanek do niego lgnęło, ale nigdy nie miał czasu spojrzeć na żadną z nich, bo ojciec nie życzyłby sobie żeby się rozpraszał. Dla wszystkich nauczycieli — i niego samego — kontynuacja nauki wydawała się oczywistością, ale ojciec zdołał go trochę zaskoczyć, oznajmiając, że nie wyjedzie z Londynu na III stopień wtajemniczenia, że ma zakończyć edukację na II stopniu (na razie, mówił ojciec, ale brzmiało to jak ostateczność) że ma zostać w domu i pomagać mu w rodzinnym, kupieckim biznesie. Przyjął te wieści bez słowa, choć we własnym pokoju przyszły mu do głowy kontrargumenty — chyba chciał się kształcić dalej, powinien zyskać doświadczenie aby lepiej pomagać w rodzinnym biznesie, nie rozumiał tej decyzji. Ale przy śniadaniu wyleciały mu z głowy i nie wykrzesał już z siebie ani słowa.

    Wiadomość o zaręczynach ojca z młodszą kobietą też przyjął bez słowa. Dopiero w samotności, przed snem, z cieniem przykrości przypomniał sobie, że przecież nie wiedzą, czy matka nie żyje — ale był już na progu dorosłości, więc zdusił w sobie tą dziecinną tęsknotę, ojciec zabronił mu zresztą za nią tęsknić, więc uczucia nigdy nie były zbyt intensywne. Kazał też cieszyć się swoim szczęściem oraz posagiem, bo ten twojej matki okazał się jednak bezużyteczny, więc w świetle dnia Henry cieszył się szczerze. Nocami coraz częściej nie mógł spać, bo gdy spał, śnił o morzu, a po wypadku ojciec kazał się bać morza, ale sny były miłe i dezorientujące. Dławił niewyjaśniony lęk i stres, bo przecież wszystko było dobrze. Mijał się z o dekadę starszą od siebie macochą na korytarzach, spędzał cały czas na prowadzeniu rodzinnych interesów i desperacko próbował nie myśleć o morzu gdy rozliczał przychody ze statków handlowych. Tyle, że nie było dobrze. Ojciec zachowywał się coraz dziwniej, tak dziwnie, że nawet idealny syn nie mógł tego nie zauważyć. Mówił o zdradach i spiskach i sztormach i demonach, ale Henry starał się tego nie słuchać. Ojciec podejmował irracjonalne decyzje biznesowe, ale Henry nie był w stanie się mu sprzeciwić, a lekarze nie byli w stanie pomóc w jego postępującej chorobie ciała i umysłu. Początkowo diagnoza bardzo wystraszyła Henry'ego, przecież nie poradzi sobie bez ojca, ale pewnego dnia obudził się w nieco innym nastroju (nieświadom, że tej nocy macocha przeniosła z kryjówki ojca do własnej coś bardzo cennego). Na śniadaniu wpadł na macochę, która poprosiła by robił wszystko, co najlepsze dla ich firmy, a po południu pierwszy raz odkąd pamiętał podjął decyzję (biznesową, ale w ogóle jakąkolwiek) bez konsultacji z ojcem. Nie miał czasu pomyśleć o tym, jakie to uczucie, bo Beatrice pojawiła się w gabinecie z którego zwykle ją wypraszano, a potem już nie odstępowała go na krok. Myślał wtedy o tym, że jest bardzo wdzięczny za jej wsparcie i towarzystwo, tak inne od ojcowskiego — a później nie miał już czasu myśleć, bo firma miała szereg problemów, a Beatrice miała szereg niekończących się próśb. Macocha nigdy nie była w nich tak subtelna jak ojciec, który zmarł niedługo potem. Henry nie poczuł prawie nic, bo martwił się o samopoczucie Beatrice (zasugerowała, że powinien), a potem trzeba było się zająć sprawami finansowymi. Ojciec zostawił mu pokaźny spadek, o wiele mniejszą część przeznaczając żonie — ale jej zdążył zostawić przed śmiercią coś o wiele cenniejszego niż pieniądze.

    -Gdy minie rok żałoby, musimy się pobrać - zaproponowała prędko Beatrice, a jemu szumiało w uszach, bo jego podświadomość próbowała uświadomić sobie myśl o tym, jakie to absurdalne, ale kiwał głową zanim zdążył się nad tym zastanowić. Mówiła coś o tym, że to dla dobra finansów rodziny (wtedy jeszcze badała granice i starała się odpowiednio zwerbalizować każde życzenie, po kilku miesiącach przestała już jakkolwiek uzasadniać swoje rozkazy), ale wieczorem wypiła dwa kieliszki wina i powiedziała Henry'emu, że jest bardzo przystojny. Nie miał czasu zastanowić się nad tym, co to wszystko znaczy, bo tamtą noc — i każdą kolejną — spędzili już razem.

    Niektóre osoby, pierwszy raz w życiu czując władzę, nie znają umiaru i pragną więcej i więcej. Beatrice była właśnie taka, a choć Henry nigdy nie dawał jej powodów do gniewu, to finansowe konsekwencje podjętych przez ojca decyzji — już tak. Czasami próbowała się wtrącać w te jego, ale wtedy było jeszcze gorzej, wspólnicy zaniepokoili się zresztą dwudziestoletnim spadkobiercą, a on nie wiedział co im powiedzieć, a ona wymyślała coraz to nowsze kary, a dom miał lśnić, a ślub być wystawny, a kłopoty finansowe nie były winą braku doświadczenia Henry’ego tylko (zdaniem Beatrice) jego złej woli. Nigdy nie zakwestionował decyzji podejmowanych przez ojca, ale po kilku miesiącach z nią zaczął się czuć tak źle, że każdy dzień rozpoczynał przerażony — nawet ślepe posłuszeństwo i zachwyt kiedyś się kończą (szczególnie w przypadku selkie z pokoleń dalszych niż pierwszego, jak zrozumiał po latach). Nadal próbował usprawiedliwiać stresy macochy (narzeczonej?) i nadal nie był w stanie nic z tym zrobić, ale pewnego dnia coś zatrzymało ją w podróży do salonu sukien ślubnych na drugim końcu kraju i spędziła noc poza domem.
    Od zniknięcia matki ojciec nigdy nie spędzał nocy poza domem.

    Pamięta tamtą noc jak przez mgłę, jak koszmarny sen — choć to tamtej nocy obudził się z koszmarnego snu. Zostawszy samemu, wreszcie samemu, pierwszy raz poczuł bunt i bezsilność wobec wydarzeń ostatnich miesięcy, a potem zaczął przeszukiwać cały dom. Najpierw znalazł chyba książkę w biurku macochy, książkę ze starą obwolutą z kolekcji ojca — mity o selkie. Bał się połączyć kropki, ale podświadomie rozumiał już czego szuka, aż znalazł foczą skórę w zamkniętej skrzyni w garderobie Beatrice.
    Nigdy w życiu się tak nie bał, choć obiektywnie rzecz biorąc powinien bać się przez ostatnie osiem lat. Z perspektywy czasu mógł rozegrać to inaczej, mógł się j e j nie bać, mógł po prostu wygnać ją z domu i dalej być Henrym Lancaster, dziedzicem i jedynym synem, ale wtedy myślał tylko o tym, że chce uciec jak najdalej i że już nigdy nie może tu wrócić. W pierwszym odruchu chciał wybiec z domu od razu, ale powstrzymał go obezwładniający strach, że ona go znajdzie. Niektórzy reagują na lęk agresją, inni ucieczką, ale on przez kilka dłuższych chwil stał w sypialni jak słup soli, a potem bardzo metodycznie zaczął zbierać najcenniejszą biżuterię Beatrice, perły po matce, które przywłaszczyła sobie Beatrice, całą gotówkę z sejfu i wszystkie niewielkie, cenne przedmioty. Reszta majątku Lancasterów spłonęła tej samej nocy, gdy w odludnym domu wybuchł pożar, który strawił wszystko. Zabrał ile mógł i zostawił za sobą płomienie, nie wiedząc kim w ogóle jest, ale wiedząc, że nie może i nie chce być już Henrym Lancaster. O brzasku płynął już pierwszym statkiem do Skandynawii, odkrywszy, że kapitan nie poprosił go nawet o dokumenty zarówno dzięki pieniądzom, jak i dzięki szerokiemu, miłemu uśmiechowi. Pierwszy raz użył wtedy aury, ukierunkowując ją w konkretnym celu.

    Załoga myślała, że ma chorobę morską, bo przez całą podróż nie wyszedł ze swojej kajuty i często wymiotował, aż całkiem stracił apetyt. Nie wychodził, bo musiał dowieźć do nieznanego kraju oszczędności, a odkąd zobaczył horyzont czuł pokusę założenia skóry — po raz drugi w życiu i po raz pierwszy od lat — i zniknięcia, jak najdalej stąd. Nie jadł, bo dopiero teraz mógł przeżyć cały wypierany przez lata stres i zrozumieć, kim (czym?) był naprawdę, i co było posagiem jego matki, i dlaczego zniknęła, i dlaczego ojciec postanowił nie dać mu zniknąć, i że w wieku trzynastu lat wcale nie miał wypadku w morzu tylko własny ojciec go pobił i zabrał mu skórę, i że matka nigdy go przed tym nie ostrzegła (bo gdyby to zrobiła, nie wróciłby do ojca po pierwszej przemianie), i jak bardzo Beatrice musiała pragnąć ich pieniędzy albo jego miłości albo jednego i drugiego. Nie śnił już koszmarów o morzu, które wcale nie były koszmarami; ale śnił prawdziwe koszmary. Zwykle budził się przerażony, z obawą, że choć do ślubu pozostały jeszcze cztery miesiące i w teorii Beatrice zażywała odpowiednie eliksiry by uniknąć skandalu, to hipotetycznie mógł pozostawić po sobie dziecko. Potem myślał o tym, jak zostawiła go matka — bez ostrzeżenia, bez słowa, z durną baśnią. Jedynym przydatnym, co mu podarowała, była biegłość w obcym języku, choć w Skandynawii boleśnie poczuł się cudzoziemcem. Miał dwadzieścia jeden lat i nie wiedział kim jest, i czuł się sporo starzej, a z drugiej strony miał wrażenie, że nigdy tak naprawdę nie żył.

    Próbował przypomnieć sobie kim był, zanim pierwszy raz stanął nad brzegiem morza i zanim ojciec odebrał mu skórę, ale to niezbyt pomagało. Nie wiedział, co lubi ani czego nie lubi, jaki jest jego ulubiony kolor albo posiłek. Wiedział tylko, że lubi słowo "nie", bo wreszcie mógł go używać. Kwestionował każdą podjętą w przeszłości decyzję jako cudzą i czuł się zagubiony jak nigdy w życiu i tylko konieczność bezpiecznego ulokowania oszczędności i zdobycia fałszywych dokumentów napędzała go jakoś do działania. To podczas pierwszych dni w Midgardzie odkrył moc i użyteczność własnej aury, pierwszy raz w życiu używanej świadomie. Ludzie lubili go i nie zadawali głupich pytań i byli skorzy do pomocy i na początku mu się to podobało, ale potem — będąc już Henrikiem Vestergaardem — zobaczył w oczach jednej z kobiet znajomy odcień pożądania i przypomniała mu się Beatrice i lęk powrócił. Od tamtej pory towarzyszy mu zawsze gdy używa aury i gdy zanadto się do kogoś zbliża, jakby sympatię od zaborczości dzieliła niezwykle cienka granica. Gdy pierwszy raz poszedł nad morze i ubrał foczą skórę, strach na moment zniknął i przez kilka godzin był tylko on i woda i ekscytacja, bez stresów i bez obowiązków. Entuzjazm ostygł, gdy po jakimś czasie uświadomił sobie, że wcale nie eksploruje beztrosko głębin, tylko właściwie ucieka, wciąż ucieka.

    Na powierzchni uciekł w naukę, bo z młodości wiedział tylko jak się uczyć lub jak prowadzić handlowe księgi rachunkowe, a na księgowość nie mógł już patrzeć bez bolesnych wspomnień. Pamiętał też, że chciał kształcić się dalej, choć ojciec zabronił wykiełkować temu pragnieniu. Skończył dwa lata i intensywnie ćwiczył się w języku oraz próbował pozbyć obcego akcentu, gdy — nieco później niż inni studenci i uzasadniając to problemami zdrowotnymi oraz różnicami w angielskiej edukacji — rozpoczął III stopień wtajemniczenia w Instytucie Kenaz. Wciąż wspominał Anglię z dreszczem lęku, ale akcentu ukryć się nie dało, więc zmyślił całą przeszłość Henrika Vestergaarda, syna Duńczyka i Angielki, kogoś o wiele przeciętniejszego niż uprzywilejowany Henry Lancaster. Kierunek wybrał początkowo głównie z pragmatyzmu, bo nadal nie poznał samego siebie na tyle, by wiedzieć, co lubi. Nie ukradł wziął z poprzedniego domu na tyle oszczędności by móc spocząć na laurach i potrzebował stabilnej pracy, a taką zdawała się medycyna. Chciał też osiągnąć coś samemu i zarabiać na siebie własnymi dłońmi i umiejętnościami, a nie jako idealny dziedzic i pomocnik, jak do tej pory. Ku własnemu zdziwieniu, polubił zajęcia szczerze, a ku specjalizacji psychiatrycznej pchnęło go już serce — i chęć pomocy samemu sobie. Nieproszone wspomnienia nadal wracały, lęki i stresy dopadały go w losowych i prozaicznych sytuacjach, a o foczą skórę bał się wręcz paranoicznie. Nie przyznawał się nikomu do własnej genetyki, bał się nawet poruszać ten temat na zajęciach, ale w bibliotece czytał ile mógł o wszystkich genetykach, początkowo usiłując znaleźć odpowiedź na to, czy od przekleństwa foczej skóry da się uwolnić. Dowiedział się, że się nie da, a potem zdiagnozował u siebie zespół stresu pourazowego. Z żadnego z tych odkryć nie był zadowolony.

    Uciekał więc dalej. W praktyki w szpitalu na oddziale psychiatrycznym, w doktorat o zaburzeniach psychicznych wśród zwierzęcooustnych, w artykuły naukowe o szeroko pojętej psychiatrii — ale najwięcej serca wkładał w te o genetykach. Czasami myślał o swojej matce i o innych selkie, czasami słyszał o tych, którzy angażują się w pomoc swoim pobratymcom, ale nie był w stanie, nie miał odwagi, lęk ściskał mu gardło, słowo "selkie" kojarzyło się z wyrokiem i ryzykiem i niewolą i Henrym Lancasterem, a on wolał być doktorem Henrikiem Vestergaardem, normalnym obywatelem. Kiedyś zapłacił prywatnemu detektywowi za informacje na temat Beatrice, a jeszcze później zapłacił komuś innemu za rozwiązanie tego problemu, ale strach nie minął, nigdy nie minął. Czegokolwiek by nie próbował — a próbował kupna odludnego domu na przedmieściach, najbardziej zaawansowanych zaklęć zabezpieczających pokój i skrzynię z foczą skórą, wytrwałych ćwiczeń w samoobronie, nawet nauki podstaw zakazanej magii od bardzo ekscentrycznego kolegi-hipnotyzera (głupi błąd młodości, do którego dziś się nie przyznaje) — nadal się bał i nadal nie mógł spędzić nocy w miejscu innym niż własna sypialnia i nadal nie zapraszał nikogo do domu i choć mijały lata to nadal nie potrafił nikomu zaufać.

    Uspokajało go tylko poczucie kontroli nad własnym życiem, a najchętniej nad innymi. Znajdował je we własnym prywatnym gabinecie "Vestergaard", który otworzył w Midgardzie osiem lat temu, mogąc się już poszczycić doświadczeniem nabytym w szpitalu Lindgrena i dorobkiem naukowym. Nie zrezygnował z pracy w szpitalu, lubi ciężkie przypadki, ale opracowawszy indywidualne metody terapii z pogranicza psychologii i psychiatrii, zaczął przyjmować też zamożnych galdrów, a najchętniej przedstawicieli klanów. Potrafił prowadzić biznes, ojciec tego dopilnował, więc choć w teorii leczył ludzi z powołania, to przy okazji pomnażał własny majątek. Relacje z pacjentami były zresztą najgłębszymi jakie nawiązał, profesjonalny dystans ułatwiał mu kontakty z nimi. Chętnie wypełniał grafik wieczornymi wizytami, a po pracy chciał być sam, tylko sam, okazjonalny głód bliskości zaspokajając relacjami płytkimi i krótkimi, starając się zniechęcić do siebie każdą partnerkę zanim zdążyłaby przywiązać się zanadto.

    Codziennie słuchał w pracy o tym, o czym myślą inni, ale oddałby wszystko żeby wiedzieć o czym naprawdę myślą. Ilekroć szedł nad morze — a z biegiem lat robił to coraz rzadziej, bo krótkie chwile beztroski w wodzie zawsze kończyły się napadami lękowymi — nerwowo oglądał się przez ramię. Ilekroć miał gorszy dzień, zastanawiał się czy ktoś, kto z pozoru darzy go sympatią, nie postanowi go sobie przywłaszczyć. Ilekroć uśmiechał się zbyt czarująco albo używał aury, zastanawiał się, czy nikt się nie domyśli. Dar Odyna początkowo wydawał się mitem — Henrik nie sądził, by bogowie, którzy przeklęli go genetyką, zechcieli go czymkolwiek obdarować — ale wkrótce stał się obsesją. Kolejną ulotną szansą na poradzenie sobie z nieustającym poczuciem zagrożenia i paranoicznym przeświadczeniem, że każdy kto domyśli się jego inności postanowi ukraść foczą skórę. Zawsze był pilnym i wytrwałym uczniem, więc spędził nad Pradawnymi Mądrościami tyle czasu, aż poznał je na pamięć. Wtedy, po wielu treningach, ale wciąż bez specjalnych nadziei, poszedł ze sznurem nad morze; na upatrzone wcześniej drzewo, które uparcie wypuściło korzenie na jednym z klifów.  Była ulewa, ale zimno i wilgoć nigdy mu nie przeszkadzały. Zawiesił się nogami w dół, dopełnił rytuału, a Odyn — po raz pierwszy w jego życiu — postanowił mu pomóc. Od razu zrozumiał, że stracił wzrok w lewym oku, choć uwierzył dopiero, gdy wychwycił przebłyski myśli i uczuć pierwszej z napotkanych osób, rybaka, który podzielił się z przemoczonym wędrowcem posiłkiem i, ku zaskoczeniu Henrika, nie miał żadnych złych intencji. Półprzezroczyste bielmo na lewym oku uniemożliwia ukrycie swojego daru, ale Vestergaard jest z tego paradoksalnie zadowolony. Zawsze czuł się w Midgardzie obcy, zawsze wstydził się podobieństwa do ojca swojej angielskości, a został wybrany przez samego boga. Triumfalnie złożył ofiarę w świątyni, potem mozolnie ćwiczył nową umiejętność, aż wreszcie włączył ją do własnego repertuaru usług terapeutycznych. Jeśli coś jest zbyt trudne do zwerbalizowania, zajrzę w twoją duszę, reklamował, ale—szanując granice i komfort pacjentów—zakładał też w pracy opaskę, uniemożliwiającą używanie daru. To zawsze było ich wyborem, a ciekawość wobec ludzi zaspokajał w sytuacjach prywatnych. Jego nieufność wobec innych nie zniknęła, ale wychwytując przebłyski ich myśli i emocji, zdołał oswoić trochę własne lęki.

    Przed czterdziestką zrobił bilans własnego życia — tej części, którą przeżył świadomie — i czuł satysfakcję z pozycji zawodowej, którą osiągnął; z renomy wśród zamożnych galdrów, pewnego autorytetu w świecie naukowym i skutecznego ukrycia własnej genetyki. Rok temu zaoferowano mu cykl wykładów gościnnych na Kenaz, z czego chętnie skorzystał. Na pytania o starokawalerstwo odpowiada ze swoim czarującym uśmiechem, zasłaniając się pracą. Nikt nie przypomina sobie by kiedykolwiek był w dłuższym związku, a on poprzysiągł sobie samemu, że nigdy się nie ożeni i nigdy nie będzie mieć dziecka — nigdy nie miał odwagi by odnaleźć rodzinę matki i dowiedzieć się dokładnie, od ilu pokoleń są przeklęci, więc nie ma zamiaru ryzykować przekazania przekleństwa foczej skóry komuś innemu.

    Ostatnie napięcia w Midgardzie i wrogość względem przedstawicieli genetyk zaniepokoiły go na tyle, że po latach wahania dołączył do stowarzyszenia "Równość", choć na razie jedynie jako sympatyk i naukowiec. Zależało mu na spokoju w mieście, popierał decyzje Rady i kilkakrotnie zaoferował nawet (za minimalnym wynagrodzeniem, jako przykładny obywatel) profile psychologiczne dla Kruczej Straży. Gdy w mieście dokonywano mordów rytualnych, on coraz częściej spędzał weekendy poza miastem — nad jeziorem, nad którym na krótko odnalazł spokój i chwilę wytchnienia. Jeden z pacjentów opowiedział mu o tym, że o mało nie padł tam ofiarą niksy, a Henrik postanowił ją ostrzec albo napomnieć zanim pacjent rozpaplałby o tym komuś innemu (nie rozpaplał, Vestergaard przekonał go, że najlepiej wyprzeć takie upokarzające i traumatyczne wspomnienie). Jednorazowa interwencja zmieniła się w kilka wizyt, a kilka rozmów w kilka upojnych nocy. Daleko od miasta, daleko od foczej skóry, daleko od odpowiedzialności. Uznał — a może wmówił sobie, bo po kilku spotkaniach zaczął zakładać na oko wyciszająca dar Odyna opaskę aby w towarzystwie Isli móc odpocząć nawet od cudzych myśli — że wreszcie znalazł układ idealny, bo ta kobieta pozostanie nad tym jeziorem i nigdy nic od niego nie zechce. A po całej młodości spędzonej na służbie i dorosłości spędzonej na pracy, zasłużył chyba w życiu na odrobinę egoizmu.
      
    Widzący
    Henrik Vestergaard
    Henrik Vestergaard
    https://midgard.forumpolish.com/t3778-henrik-vestergaardhttps://midgard.forumpolish.com/t3781-henrik-vestergaard#39319https://midgard.forumpolish.com/t3783-fala#39330https://midgard.forumpolish.com/f83-henrik-vestergaard


    Karta rozwoju

    Informacje ogólne

    Wzrost
    188
    Waga
    75
    Kolor oczu
    jasnoniebieskie
    Kolor włosów
    krucze
    Znaki szczególne
    lewe oko pokryte półprzeźroczystym bielmem
    Genetyka
    selkie (IV pokolenie)
    Umiejętność
    dar Odyna
    Stan zdrowia
    zdrowy, nie licząc wyleczonego zespołu stresu pourazowego


    Statystyki

    Wiedza o śniących
    I
    Reputacja
    40
    Rozpoznawalność
    30
    Stronnictwo
    5
    Alchemia
    5
    Magia użytkowa
    22
    Magia lecznicza
    27
    Magia natury
    5
    Magia runiczna
    5
    Magia zakazana
    1
    Magia przemiany
    10
    Magia twórcza
    5
    Sprawność fizyczna
    5
    Charyzma
    15
    Wiedza ogólna
    14


    Atuty

    Lider (I)
    +5 do rzutu kością na próby zjednania tłumu, wzbudzania zaufania, przekonywania inną metodą niż kłamstwo (próg sukcesu zależy od drugiej postaci lub wyznaczany jest przez Proroka).
    Polityk (I)
    +2 do rzutu na charyzmę i +2 do rzutu na czynności związane z wiedzą ogólną.
    Uzdrowiciel (II)
    +5 do rzutu na dowolne zaklęcie z dziedziny magii leczniczej.
    Focza skóra (selkie)
    postać emanuje aurą, przez którą jest uznawana za niezwykle atrakcyjną; może za jej pomocą wpływać na innych ludzi. Otrzymuje +10  do rzutu na charyzmę oraz +3 do rzutu przy czynnościach związanych z magią użytkową. W przypadku, kiedy druga osoba wejdzie w posiadanie jej zwierzęcej skóry, staje się wobec niej całkowicie posłuszna.


    Ekwipunek

    Skóra nerpy
    do złudzenia przypomina skórę selkie, pozwalając na oszukanie nawet wprawnych łowców – po założeniu, raz na fabularny miesiąc umożliwia odbicie dowolnego zaklęcia (poza zakazanymi) z I poziomu i skierowanie go w stronę przeciwnika; dodatkowo zapewnia stały bonus +2 do sprawności fizycznej.
    książka o magii użytkowej
    lotne buty
    pierścień opieki (1 sztuka)
    kruk


    Aktualizacje

    03.07.2024
    zakup umiejętności: dar Odyna
    22.07.2024
    uzyskanie +1 punktu do magii leczniczej i +1 punktu do magii użytkowej
    12.11.2024
    uzyskanie +1 punktu do magii leczniczej i +1 punktu do magii użytkowej
    12.11.2024
    otrzymanie kruka od Isli Löve

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta zaakceptowana
    Byłeś zaledwie dzieckiem, kiedy odebrano Ci fragment Twojej tożsamości – wraz ze skórą zdjęto z Ciebie również świadomość tego, kim jesteś naprawdę, kim była Twoja matka, zanim odeszła; sam odzyskałeś swoją wolność – nie pozwól, by ktokolwiek jeszcze położył na niej ręce.


    Prezent

    Życie z tak wartościową skórą nie jest łatwe – na początek rozgrywki, w prezencie od Mistrza Gry, otrzymujesz skórę nerpy, która wyglądem do złudzenia przypomina selkie. Zostały na nią ponadto nałożone specjalne zaklęcia ochronne – pozwala Ci nie tylko zmylić łowców, ale kiedy nakryjesz nią ramiona, raz na fabularny miesiąc umożliwi Ci odbicie dowolnego zaklęcia (z wyjątkiem zakazanych) z I poziomu w stronę przeciwnika. Dodatkowo, noszona na co dzień, skóra zapewnia Ci stały bonus +2 do sprawności fizycznej.


    Podsumowanie

    Punkty doświadczenia na start
    700 PD (karta postaci)
    Osoba sprawdzająca
    Jāzeps Ešenvalds

    Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz pierwsze punkty doświadczenia na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie należy obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową, za co przysługują ci kolejne punkty, po które możesz zgłosić się w aktualizacji rozwoju postaci. Prosimy także o wpisanie się do spisu absolwentów, jak i instytucji i profesji w celu uzupełnienia dodatkowych informacji o postaci. Powodzenia na fabule!




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.