'k100' : 85
Jej ciało drżało z emocji, gdy widziała, jak niektórzy nadal ignorowali jej wołanie o zaprzestanie używania zaklęć, a może zwyczajnie nie słyszeli? Widok chaosu i niebezpieczeństwa, które towarzyszyły ich działaniom, przygniatał ją do ziemi, ale jednocześnie budził płomień determinacji, by walczyć o przetrwanie. Wzburzenie kobiety rosło z każdą chwilą, kiedy widziała, że magia dalej wypływa z dłoni ludzi, zagrażając ich życiu i życiu innych wokół. Czuła się jak niewidzialna siła walcząca w mrocznym maelstromie chaosu i zagrożenia, ale mimo wszystko nie ustępowała. Jej głos rozbrzmiewał jak ostatnia nadzieja w otchłani beznadziei, choć wciąż przekładał się na chłodne echo w szaleństwie okalającego ich świata.
Stała tam, otoczona krzyżującymi się strugami magicznej energii i krwawymi strugami bólu na jej policzku, ale wbrew wszystkiemu czuła się jak wtrącona do niewidzialnej klatki, skazana na obserwowanie katastrofy, ale niezdolna do jej zatrzymania. Każde kolejne odłamki, każdy kolejny krzyk tylko pogłębiał jej uczucie bezsilności. Isabella próbowała się wydostać, dotrzeć do innych, ale jej wysiłki zdawały się być daremne w obliczu tego bezlitosnego chaosu. Jej dusza krzyczała z potrzeby działania, ale jej ciało było uwięzione w tłumie, niezdolne do przebicia się przez barierę paniki i przerażenia.
W momencie, gdy Isabella dostrzegła szklanego węża formowanego przez mężczyznę, instynktownie wiedziała, że musi działać szybko. Bez wahania ruszyła w stronę szklanej bestii, czując adrenalinę pulsującą przez jej żyły. Metalowy element, który znajdował się w pobliżu, stał się jej improwizowaną bronią. Zaciśnięte dłonie ściskały go mocno, gotowe do akcji. Jej ruch był precyzyjny i pełen siły, gdy metal zderzył się z szklanym ciałem, wywołując wibracje przechodzące przez jej dłonie i rozprysk na tysiące drobnych odłamków, którym towarzyszył charakterystyczny dźwięk stłuczonego szkła. To było w tym kluczowym momencie, gdy kobieta poczuła, że może przeciwstawić się niebezpiecznemu poruszeniu wydarzeń, wykorzystując swoją siłę i odwagę. Spojrzała jeszcze na nieruchome ciało martwej osoby, którą mężczyzna wywołujący przypadkiem węża, próbował ratować, ale jego działania okazały się próżne, a o mało sam nie stracił przez to życia. Nie było czasu na dalsze wahania, biegła na środek, bo tam prowadził ją szlak drobnego pyłku. Gdy dobiegła ledwo łapała oddech, bo przez całą drogę krzyczała, by wynosić z hali rannych i każdy powinien opuścić to miejsce, przeplatając to z krzykiem, by nikt nie używał magii. Nie wiedziała ile z tego zostaje zarejestrowane przez resztę, ale nie mogła inaczej sobie poradzić.
Horror zaczął nabierać na intensywności, gdy była już w pobliżu centrum, spadła na nich ciemność, mocno ograniczając pole widzenia, spowijała strachem i niepewnością. Dodatkowe ogniste punkty przelatujące nad głowami, wzmagały chwile grozy, a wdowa zaczęła się zastanawiać, czy uda im się wyjść z tego cało. W pierwszym odruchu wykorzystała swój szalik, żeby zakryć sobie usta, jako że ostatecznie nie miała pewności z czego składa się chmura i czy nie zatruwa od środka organizmu. Wśród tej opresyjnej ciemności, Isabella dostrzegła zmianę w strukturze otaczającej ją konstrukcji. Witrynie ze szkła ustąpiły miejsca czarne żebra, które narastały powoli jakby z samej ciemności. Zaciskając wciąż palce na metalowej broni, jedyne co przyszło jej do głowy, to zaatakować. Może powinna zaryzykować i użyć zaklęcia, ale chciała najpierw wykorzystać wszystkie dostępne metody, zanim posunie się do ostateczności. Zamachnęła się więc mocno, celując w żebra, z obawą, że swoim działaniem bardziej zaszkodzi niż pomoże, choć z drugiej strony bezczynność byłaby chyba gorsza.
rzut na sprawność fizyczną
'k100' : 100
– Zabiję cię, psie, uduszę cię, uduszę cię jak udusiliście mi syna, zawlokę cię sam pod drzwi twojej matki, to twoja wina – charczał, ślina prysnęła mu z ust, kiedy naparł na Magnusa, próbując zyskać większą przewagę, zachwiać jego równowagą, przechylić szalę na swoją stronę i sprowadzić go do poziomu gruntu; był człowiekiem niebezpiecznie postawnym, miał mocne ramiona teraz napięte jakby zależało od tego wszystko i być może udałoby mu się przewrócenie go, Magnus mógł poczuć jak zaczyna brakować mu tchu i przed oczami mąci się wizja, miał jednak szczęście – rudowłose, przypadkowe szczęście, które otarło się niemal o ich spięte ze sobą sylwetki, kiedy przedzierało się przez ciemność.
Runa posiadała zdecydowanie szlachetniejsze poczucie moralności niż ten mężczyzna, który był gotowy dla większego dobra – a może wyłącznie dla własnej zemsty – dopuścić się zbrodni; rzucone przez nią zaklęcie przedarło się przez przestrzeń, roztrącając ciemny pył, jaki zbierał się zawiesiną wszędzie wokół was i uderzyła mężczyznę w pierś, odrzucając go w tył. Zaciśnięte dłonie ześlizgnęły się z szyi Magnusa, pozwalając mu złapać oddech, ciężki i drapiący od mgły, którą strącił na ich głowy. Usłyszeliście głuchy odgłos upadku gdzieś dalej, odrzucony zaklęciem mężczyzna musiał uderzyć w jeden z stołów, na których stały eksponaty i zapadła cisza. Nie mieliście możliwości dojrzeć, czy wynikała ona ze wstydu, zażenowanie czy z obrażeń; nie mieliście czasu się upewniać. Ledwie Runa zdążyła zwrócić się do Magnusa, a na horyzoncie waszej wizji, w ciemnej chmurze, poruszyła się plama rozpalonego pomarańczowego światła; czy rozprzestrzeniał się ogień – czy może wypowiedziane przez Runę zaklęcie podziałało na strąconego ognistego ptaka jak krew upuszczona do wody zasiedlonej przez rekiny? Słyszeliście strzelanie ognia; szpony przesuwające się o posadzkę, pomarańczowa plama zaczęła rosnąć, ogniste światło coraz wyraźniej przeciekać przez ciemność. Ogień był coraz bliżej – i tym razem, jakby nakarmiony magią, stał się większy; widzieliście, jak jasny kształt wyrośniętego łba unosi się na wysokości powyżej waszych głów, a w ciemności błysnął złoty dziób. Jego skrzek był ogłuszający.
Tymczasem Magnus po swojej prawej stronie usłyszał zbliżające się również sapanie i ciężkie kroki wściekłego mężczyzny, który być może nie wiedział nawet, że pcha się pod dziób niebezpieczeństwa. Zaatakował ponownie, nie zważając na Runę, wrzaskiem zwracając ku wam ognisty łeb, który zakołysał z ciemności niebezpiecznie blisko – ten, w przeciwieństwie – zdawał się na Runie właśnie skupić uwagę.
Kiedy opadła ciemność Ilmari został nagle sam – sam ze śladem krwi na swoim rękawie, prośbą zdeterminowanego ratownika, który zabrał ranną kobietę, sam z krzykiem i ludzkim strachem przesiąkającym przez ciemność, jakby zamknięto go w koszmarze. Znał jednak już swoją rolę w tym przerażającym przedstawieniu, wiedział – z zaskakującą trzeźwością – co należało zrobić, a ciemność zdawała się rozchylać przed nim posłusznie, kiedy przedzierał się przez nią, próbując odnaleźć drogę do źródła jednostajnego, zgrzytliwego dźwięku igły sunącej po nierównym metal. Coraz łatwiej było wyłowić go spośród hałasu, być może trudniejsze było przejść pomiędzy poprzewracanymi stanowiskami, wynalazkami, przejść obok ramienia wystającego spod przewróconej przegrody, która rozdzielała wcześniej stanowiska, przejść obok fryzjerskiego fotela, w którym wciąż siedziała nieruchoma kobieta. Mgła szczęśliwie nie pozwalała mu dostrzec wiele, jedynie urywki tragedii, kadry jakby uchwycone przez aparat na fotografiach, które kiedyś mogłyby zostać wystawione na wernisażu upamiętniającej katastrofę, jaką były enklawy. Udało mu się dotrzeć jednak do celu, udało mu się odnaleźć gramofon wciąż nadający ten hałas, odnaleźć właściwe przewody i zerwać zgrzytanie niesione przez tubę w ciemność. Cisza, jaka po tym nastąpiła, wydawała się przytłaczająca; później wyłoniły się spod niej lamenty i naglące wołania o pomoc, wdzierające się do sumienia. Tutaj jednak mogłeś okazać się najbardziej potrzebny – w miejscu, w którym gromadzili się najwięksi i najbardziej ekscentryczni wynalazcy, był tym, który chwycił mechanizm w ręce, by uczynić z niego coś pożytecznego, niezbędnego – umożliwiającego zatrzymanie rozpędzającej się tragedii. Poszło sprawnie, choć mogłeś dostrzec, że twórca musiał wprowadzić swoje usprawnienia i rozwiązania, naruszając klasyczną budowę gramofonu; szybko zrozumiał, co należy z nim zrobić, wystarczyła jedna nuta nadziei.
Skrawki blaszanych stron, odrywane i łamane w pośpiechu, pokaleczyły palce, oblepiając się rdzą krwi; pod koniec ślizgały się w dłoniach, oporne i niechętne, w końcu jednak ułożyły na blacie wiadomością, jaką należało przekazać spanikowanym ludziom. Igła dotknęła liter, z tuby rozległ się najpierw bezkształtny zgrzyt i szelest, ale kiedy Ilmari przycisnął igłę mocniej, pierwsza sylaba nabrała wyrazistości, rozbrzmiewając w ciemności jak grzmienie. Miarowy, spokojny głos odczytał wiadomość: nie rzucajcie zaklęć. W bliskim otoczeniu Ilmariego nagle zrobiło się cicho – krzyki stopniowo ucichły, jedynie czyjś płacz nieopodal wciąż szarpał się szlochem. Nie rzucajcie zaklęć, aberracje, kolejny takt. Ktoś podniósł głos, powtórzył wiadomość, dalej. Jak echo odzywało się w ciemności różnymi głosami, coraz dalej, coraz dalej.
Ktoś dotknął jego ramienia; człowiek z krwią zalewającą pół twarzy wyciągał w jego stronę srebrny przewód, oczy miał zaszklone i zdesperowane.
– Nagłośnienie, w całej hali – sapnął, wyraźnie zmęczony, jakby biegł. – Umiesz to połączyć?
Hałas przyciągał jednak nie tylko ludzi. Blisko was rozległ się ciężki stukot mechanicznych łap o posadzkę i zanim zdążylibyście zrozumieć, co to oznacza, lwi pysk chwycił mężczyznę za łydkę i szarpną, ciągnąć go w ciemność.
Isabella znalazła się w sercu centrum sama – nie było dłużej nikogo przy sztucznym sercu; nikt nie miał odwagi spoglądać jeszcze na jego białe komory zalewające się krwią. Pył przesuwający się po posadzce mieszał się z gęstą kałużą, sprawiając, ze burgund mienił się pod stopami i trzeszczał. Mogła mieć nadzieję, że ktoś usłyszał ją w tym wszystkim i posłuchał jej słów, jednak wciąż słyszała wołania i zaklęcia wykrzykiwane w panice, strach sprawiał, że nawet ci, którzy byli świadomi niebezpieczeństwa rozszczepiającej się magii, sięgali po nią instynktownie – tego nauczeni byliście przecież wszyscy, była odruchowa i nieodzowna, ale tutaj stawała się też zdradliwa i nieprzewidywalna. Kobieta widziała żebra narastające powoli na sercu, jakby z mocy zamkniętej w jego przedsionkach rodziło się coś nowego: magia była żywiołem twórczym i choć zdawała się mieć granice w dłoniach galdrów, zerwana z uwięzi zdawała się przekraczać to, co wydawało się możliwe. Czarne żebra, jak szpony, zdawały się łagodnie unosić i opadać, jakby przepełniał je oddech. Czy ludzie zrozumieliby to, co zamierzała zrobić? Czy zrozumieliby ten szaleńczy pomysł, żeby porwać się na tę magię przemocą? Odwrócić się przeciwko niej, w odwecie? Jaką istotę stworzyłaby, gdyby pozwolić jej kształtować życie, w sercu tragedii? I jakie to uczucie trzymać w dłoni broń, która miała zdruzgotać jej żywe serce?
Ostatecznie odwróciła się przeciw wam pierwsza – i nie było czasu. Postawiona przed decyzją, Isabella podejmowała ją w ułamkach sekund; chwilę przed tym jak uniosła kawałek metalu, by wziąć zamach, gdzieś dalej usłyszała gramofon wypowiadające przestrzegawcze słowa. Czy poczuła, że nie jest w tym sama, choć przez moment?
Czarne żebra trzasnęły nieprzyjemnie zupełnie tak jak mogłaby trzasnąć kruszona kość; metal przeniknął przez rozsypujący się pył i sięgnął bijącego serca. Było wykonane z materiału przypominającego sztuczny, blady mięsień, rozciągliwy i miękki, a jednak kiedy broń zderzyła się z jego przegrodą dźwięk wydawał się szklisty i kruchy, białe odłamki rozsypały się jak alabastrowa porcelana, Isabella tymczasem nagle straciła wizję – nagła oślepiająca jasność wżęła się w jej źrenice, sprawiając, że przez moment nie była w stanie ujrzeć niczego. Musiała uderzyć w samo centrum serca, rozkruszyć kryształ, w którym zaszczepiono magię pozwalającą sercu żyć samoistnie; ta rozpierzchła się teraz jak błysk światła, przedzierając się przez ciemność i rozszarpując ją w szczęt.
Wszyscy mogliście zobaczyć jak światło rozdziera ciemność; z jego wyszarpanych szczątków na waszych oczach powstawały cienie przypominające zwierzęta, biegnące szakale, końskie grzywy, łasice przebiegające w powietrzu, sylwetki zwierząt i potworów oddzielały się od ciemności i przebiegały pomiędzy przestraszonymi ludźmi, tymczasem ciemność, coraz bardziej rozrzedzona, ustępowała. Zdawało się, że cienie nie czyniły nikomu krzywdy; przenikały przez ludzi, rozsypywały się nagle, znikały, wbiegały w górę po niewidzialnych skałach, uciekały ku ciemnemu niebu jakby zamknięto was w zbyt prawdziwym teatrze cieni. Mrówki maszerowały przez krew, by pozbierać okruchy rozbitego serca. Ogień pożerał coraz większą część wschodniej strony hali, a Isabella mogła dostrzec, że jej jej ruch zwrócił uwagę płonących ptaszysk – nad jej głową za moment mogło zrobić się gęsto od iskier i szponów.
Podpięcie nagłośnienie do gramofonu będzie wymagało od Ilmariego przyjrzenia się bliżej gramofonowi, próg skutecznego działania wynosi 35, należy doliczyć statystykę wiedzy ogólnej.
W przypadku użycia zaklęć należy rzucić kością k6; wynik 1, 2, 5 i 6 będą oznaczać wystąpienie aberracji.
Zamglenie zakryło kontury rzeczywistości, kiedy słowa — wypowiadane w gniewie gwałtownie, niezwykle głośno, podparte uwypuklonymi emocjami, ze złością, którą niemalże mógłby zlizać z eteru własnym językiem — wpełzały podstępnie do uszu i wychwyciwszy powtarzany frazes spróbował jeszcze się obrócić, jednak było zbyt późno; nie zdążył nawet przemyśleć własnego kroku, bowiem nasycone obcością dłonie dosięgły delikatnej skóry naciągniętej na szyję i uwięziły uściskiem. Oddech zatrzymany w płucach był niepełny, a kiedy ciało instynktownie wyrwało do przodu w naiwnej próbie oswobodzenia z klatki palców zaciskających się bardziej i bardziej, grawitacja okazała się wrogiem Norwega, który zachwiał się nieznacznie przy szarpnięciu ze strony mężczyzny.
Przed oczami wyraźnie mu pociemniało.
Pogodził się ze swoją porażką, spektakularną przegraną wynikłą ze względu na nieprzewidziane komplikacje rozrastające się do niebotycznych rozmiarów wraz z każdą kolejną sekundą trawiącą świat dookoła, wraz z gwałtownością aberracji przekształcających zaklęcia w karykatury bądź koszmarne monstra, wraz z konsekwencjami własnych czynów podjętymi może nader pochopnie, może bez przemyślenia w chaosie rozciągającym się coraz dalej i głębiej w ramiona nieprzeniknionej ciemności. Próbował ostatni raz oswobodzić się mężczyźnie, którego głos wciąż pobrzmiewał niebezpiecznie blisko, posyłając niekończące lawiny słów w przestrzeń niczym pociski, chociaż te mierne frazesy nijak mogły Magnusa ugodzić; zawlokę cię sam pod drzwi twojej matki — wbrew zdrowemu rozsądkowi ślepiec uniósł kącik ust ku górze i charknął ironicznie, bowiem śmiech nie zdołałby wydostać się przez zaciśniętą gardziel, jednak oczy zamigotały jaskrawością szaleństwa drzemiącego pod czaszką.
— Ty… — wyszeptał jedynie między jednym a drugim lichym haustem powietrza, które jeszcze wciągnął w głąb siebie, pragnąc jednocześnie napluć nieznajomemu wprost w twarz przed roztrzaskaniem jego czaszki o posadzkę i wówczas, jakże niespodziewanie, coś poderwało napastnika niewidzialną siłą i cisnęło wystarczająco daleko, by uwolnić Norwega spod wpływu jego zniewolenia.
Zakasłał gwałtownie, łapczywie chwytając życiodajny tlen przez usta, niemalże upadając na kolana w przypływie boleści zalewającej klatkę piersiową rwącą płytkimi oddechami wtłaczającymi niematerialne wiązki w płuca, opuszkami palców przeciągając przez skórę naznaczoną zaczerwienionym znamieniem ucisku. Złowrogie spojrzenie zaślepionego galdra przecięło przestrzeń dokładnie tam, gdzie wylądowało bezwiednie ciało mężczyzny; sądząc po odgłosach zderzyło się z elementami zrujnowanych konstrukcji stoisk, do których zapragnął ruszyć, zanurkować w otaczającą zewsząd ciemność, jednak wtem…
— Nic się panu nie stało?
Słowa wypowiedziane delikatnym, kobiecym głosem dosięgły go wpół kroku i zatrzymały — Magnus objął bezlitośnie zimnym, nabiegłym kiełkującą pod sklepieniem myśli wściekłością, nasyconym infernalną czernią wzrokiem wystraszone tęczówki rudowłosej dziewczyny, która okazała się jego wybawieniem oferującym ratunek, chociaż kompletnie się tego nie spodziewał i delikatnie skinął jej głową, wreszcie prostując sylwetkę.
— Nie — padło w odpowiedzi; jedno, stanowcze słowo wybrzmiało pomiędzy nimi, jednak ułamek sekundy później wraz z ciężkim westchnieniem pojawiło się coś jeszcze. — Dziękuję…
Czas nie był jednak ich sprzymierzeńcem, bowiem ledwo nieznajoma znalazła się obok, coś poruszyło się nieznacznie po drugiej stronie ciemnej, nieprzeniknionej kurtyny wciąż osnuwającej wszystko dookoła i skutecznie ograniczającej widoczność, dlatego podświadomie przysunął ciało do rudowłosej, nie potrafiąc nawet powiedzieć dlaczego — zamierzał uczynić z niej tarczę, czy zapragnął spłacić dług uratowanego życia? Nie było tajemnicą, iż ślepiec nienawidził bycia czyimkolwiek dłużnikiem, a już szczególnie w tak niekontrolowanym otoczeniu, ale wewnętrzne rozterki zostały przerwane równie gwałtownie co nieprzyjemny, zwierzęcy skrzek wypełnić eter. Płonące cielsko zrodzonego magią stworzenia zbliżało się z jednej, podczas gdy za plecami dosięgnął Magnusa wrzask mężczyzny, który zaatakował ponownie i jeszcze bardziej nieprzemyślanie niż poprzednio.
— Uważaj — rzucił jeszcze w do Runy, osłaniając ją własnymi plecami przed niebezpieczeństwem albo dla własnego komfortu wykluczając z tego, co planował zrobić, bo kiedy tylko męskie kroki wybrzmiały blisko, chwycił galdra za gardło i instynktownie przyciągnął do siebie silnym szarpnięciem.
Wszystko po to, aby sekundę później brutalnie popchnąć mężczyznę w kierunku ogromnego, ognistego łba zwróconego w kierunku towarzyszącej Magnusowi dziewczyny i jakby dla pewności, iż jego plan się powiedzie, kopnął niewinną ofiarę w podbrzusze celem dalszego odrzucenia — Norweg był gotowy na wiele dla wykradzenia przynajmniej kilku sekund przed nieuniknioną konfrontacją ze stworzeniem; poświęcenie cudzego życia wydawało mu się niezwykle niską ceną za własne przeżycie. W całym tym zamieszaniu nawet nie spostrzegł, jak ciemność została przecięta pierwszymi promieniami światła.
obrona + sprawność fizyczna?: 58
'k100' : 43
Spojrzenie uratowanego nie nastrajało pozytywnie. Rúna poczuła nieprzyjemny dreszcz na plecach, obawiając, że teraz w zemście postanowi ją zaatakować. Jego gniew był tak wyraźny, tak namacalny, że czuła się, jakby wysysał z jej płuc każdy jeden oddech, gotowy przygnieść swoją wściekłością…
Dziękuję.
Jedno słowo rozbiło otoczkę przytłoczenia, wywołując delikatny, miękki uśmiech na twarzy dziewczyny. Uffff, odetchnęła wewnętrznie, ciesząc się, że chociaż to zrobiła dobrze. Miała jedynie nadzieję, że napastnik naprawdę się pomylił i nikt nie będzie miał do niej pretensji, choć twardo uważała, że postąpiła, jak trzeba. Niestety nie mieli czasu, by się tym faktem zająć. Chaos trwał, a na dodatek postanowił się rozwinąć w jeszcze gorszą stronę.
To był właśnie ten moment, który nie raz widziała w książkach. Ta jedna chwila, w której najczęściej główny bohater zamierał, widząc całe swoje życie przed oczami. Też się tak czuła, jakby cały czas wokół niej zamarł, gdy wpatrywała się w przerażające, paskudne ptaszysko i… plecy potencjalnego ślepca, który postanowił zasłonić ją własnym ciałem. Nie wiedziała, czy mogła na to pozwolić, czy chciała, żeby ryzykował dla niej, skoro wściekła istota postanowiła zaatakować właśnie ją. Ale nie było czasu na zastanowienie, wszystko działo się zbyt szybko, zbyt mocno, zbyt chaotycznie…
Jesteś galdrem, do cholery.
Jesteś Nørgaard. A Nørgaardowie nie tchórzą i nie zasłaniają się cudzymi plecami.
Znasz teorię, Rúna. Nie może być aż tak różna od praktyki.
W końcu odezwała się jakaś dziwna część jej osoby, ta część, o której wiedziała tylko tyle, że jest uśpiona. Nie była jak inni. Koszmary nie pozwalały na używanie zbyt wielkiej ilości magii. Teraz jednak Norny postanowiły jej pomóc, sprawiły, że jej zaklęcia się udawały… Instynkt zadziałał sam z siebie. Zanim się zorientowała, już stała obok mężczyzny, wpatrzona w stworzenie, które postanowiło rzucić się na nią z dziobem. I niczym z oddali usłyszała swój własny głos, twardy i mocny, używający magii. Zanim zdążyła powstrzymać sama siebie, zaklęcie trzasnęło ot tak.
- Veggur! – ściana mogła być dobrym pomysłem, by zatrzymać ptaka. Oczywiście, że mogła. Ale nie tutaj. Nie w tym chaosie. Nie w chwili, gdy magia działała po swojemu, nie przejmując się niczym.
Nie zdążyła urwać zaklęcia, nie zdołała powstrzymać sama siebie, czuła się, jakby coś przejęło nad nią kontrolę, ta zupełnie inna, nierozsądna ja, która i tak i tak nie miała szans na obronę fizyczną, ale przede wszystkim nie zamierzała pozwolić na to, by coś ją zeżarło. Ją i mężczyznę obok. Może trzeba było atakować…? Nigdy nie umiała tego robić…
zaklęcie: 77 + 15 = 92
Nie powstrzymałbyś jej nawet, gdybyś chciał.
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'k6' : 1
'k100' : 39
Słowa w tle nawołujące do nieużywania magii dodawały jej otuchy, że nie tylko ona zorientowała się w sytuacji i ktoś próbuje powstrzymać impulsywne odruchy galdrów, by w ramach obrony używać magii. Prawidłowe użycie zaklęć mogłoby zdecydowanie poprawić ich sytuację, natomiast aberracje były na tyle nieprzewidywalne, że równie dobrze mogli tysiąc razy bardziej zaszkodzić. Sama również w pierwszym odruchu sięgała po znane inkantacje, ale powstrzymywała się, ściskając mocniej pręt w dłoniach. Nie było czasu do stracenia, narastająca ciemność i masa innych zagrożeń powodowały coraz więcej uszkodzeń. Wahanie przerodziło się w czyn, a metalowa broń świsnęła w powietrzu i odnalazła cel z głuchym łoskotem, jakby naprawdę pogruchotała komuś kości. Jej broń z impetem wylądowała na sercu, które rozsypało się przy akompaniamencie pękającego szkła. Nagle z została zaatakowana przez gwałtowną eksplozję światła, błysk poraził jej źrenice, sprawiając, że straciła zdolność do widzenia, a jej umysł został przeszyty falą paraliżującej jasności. Poczuła się jakby wplątana w strumień czystej energii, która przepłynęła przez jej ciało i umysł, pozostawiając ją zakłopotaną i niepewną. Nic nie mogła dostrzec, nawet kiedy desperacko próbowała skupić swoje spojrzenie na czymś, co mogłoby być jedynym punktem orientacyjnym w tej chaosie. Bez wzroku Isabella czuła się jakby oderwana od rzeczywistości, jakby utracona w bezdennym mroku (a raczej jasności). Próbowała zachować koncentrację i opanowanie, szczególnie że panika próbowała przejąć nad nią kontrolę, podszeptując całkowitą bezradność i rychłą śmierć. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że jej działanie rozproszyło ciemność, przynajmniej dopóki nie zaczęła odzyskiwać wizji. Mrugała gwałtownie, by przyspieszyć proces i kiedy rzeczywistość (niezbyt optymistyczna) zaczęła powstawać na nowo przed jej oczami, spostrzegła kolejny problem - płonące ptaszyska najwyraźniej nie były zadowolona z jej zamachu na serce. Wolała uniknąć bezpośrednio spotkania i nie nabawić się rozległych poparzeń, dlatego odskoczyła, próbując uciec i znaleźć bezpieczniejsze schronienie za którymś ze straganów. Jej wzrok wciąż był zamglony i ograniczony, dlatego potykała się i obijała o przeszkody, a bolące od płytkich skaleczeń po szkle ciało, odczuwało każdą turbulencję mocniej, niż powinno. Na szczęście adrenalina wciąż krążyła w jej żyłach, gotując ją do działania. Na razie musiała przetrwać nalot ognistych ptaszysk.
'k100' : 56
Na wasze nieszczęście w tym samym mgnieniu chwili zaklęcie Runy przedarło rozpalone powietrze i wypaczyło się niewdzięczną aberracją; trzasnęło jak wyładowanie elektryczne i rozbłysnęło pomiędzy wami niebieskawym błyskiem. Runa poczuła rwący ból na całej długości dominującej ręki, tracąc w niej władzę, ale nie czucie – ból był tak silny, jakby sama włożyła rękę w ogień, a impet rozbłysku na tyle mocny, że przewrócił ją tyłem na zasłaną szklanymi odłamkami posadzkę. Magnus poczuł jak energia wyładowania dosięga jego pleców i prawego boku – wrażenie, jakby ktoś rozpaloną żagwią przesunął mu od lędźwi do karku, pozostawiając poparzenia rozwidlone jak splątane gałęzie drzewa, jednak nie tak dotkliwe jak w przypadku kobiety. Podobny wzór rozjątrzonego oparzenia sięgał Runie od dłoni po wysokość ramienia, jak ślad po pieszczocie błyskawicy – schowany pod ubraniem, którego materiał nieprzyjemnie przywarł do oparzonej tkanki.
Było jasne, że będzie potrzebowała pomocy medycznej; ból był ogłuszający, jakby własna magia przemieniła się w jej żyłach w strumień elektryczności, dopiero po chwili zdający się wypuścić jej ramię z napięcia. Magnus był w lepszym stanie, ale ciemność wokół nich zdążyła ustąpić niemal zupełnie – i mógł dostrzec w oddali czarne płaszcze kruczych strażników wdzierających się do hali przez otwory roztrzaskanych okien.
– To ten! To ślepiec! – usłyszał smagnięcie podnoszonego znów krzyku; ludzie, którzy zauważyli go wcześniej, znów mogli rozpoznać jego twarz i wszystko wskazywało na to, że gotują się, żeby zatrzymać go do czasu przejęcia przez kruczych strażników, zatrzymywani jeszcze wyłącznie przez strach i skołowanie spowodowane zwierzęcymi cieniami przemykającymi przez przestrzeń. Gdyby spojrzał jednak jeszcze na Runę, zrozumiałby, że zostawienie jej w tym miejscu oznaczałoby narażenie jej na to, że dosięgnie ją złoty dziób pozostającego w pobliżu ognia.
Przywiedziony przez nieznajomego mężczyznę kabel spoczął porzucony na posadzce, kiedy Ilmari ruszył w ciemność, śledząc stukot lwich łap. Ucho gramofonu nie powtarzało dłużej nadanego przez niego komunikatu, ale mógł słyszeć jeszcze odległe głosy ludzi próbujących powtarzać sobie wiadomość; choć przez moment zaległa cisza, jakby po urwanym sygnale wstrzymali oddech, niepewni, co stało się z tym, który go nadawał. Nie mogli wiedzieć o wyborze, jaki podjął bez zawahania, pomimo ryzyka – nie mogli wiedzieć o kluczu francuskim rzuconym w ciemność, który poderwał kamienny łeb, ściągając na niego czujność mechanicznej bestii, której zęby spływały jeszcze krwią znieruchomiałego na ziemi człowieka. Ilmari mógł mieć pewność jednak, że bezruch ten był jedynie wymuszoną ostrożnością przez zaciśnięte zęby – słyszał jego rzężący, ciężki oddech, w którym zalęgał się jękliwy pogłos bólu. Udało mu się tymczasem schować przez zaalarmowanym lwem, udało mu się w piskliwym jazgocie słowika znaleźć potrzebne, gorączkowe rozwiązanie. Słowicze ciałko próbowało wyrwać mu się z zaciśniętych dłoni, rozkrwawiając jeszcze bardziej poranione dłonie, ale udało mu się przytrzymać go w miejscu, zmusić do milczenia, upośledzić złote skrzydła tak, by porzucony na posadzce nie mógł zerwać się ku wolności. Okaleczony mógł jedynie rozpaczliwie próbować zerwać się do lotu jak nieopierzone pisklę wyrzucone przedwcześnie z gniazda, stukotać złotym ciałkiem o kamienną podłogę i szarpać się, bezskutecznie, wpadając w końcu, zgodnie z zamierzeniem, we wrażliwe pole czujników.
Zręczność kamiennego ciała była przerażającym popisem; ciężka sylwetka lwa poderwana niezgrabnym tańcem okaleczonej ptaszyny wyruszyła na łów, wpadając z nim w dziwaczne tango – lżejszy słowik wyślizgiwał się metalowym zębom i kamiennym łapom, dając Ilmariemu szansę, by dobiec do leżącego mężczyzny i pomóc mu podnieść się z posadzki. Ciężkie, jękliwe sapnięcie zniekształciło szeptane podziękowania, ciężar ciała nieznajomego obciążył znacznie naukowca – ale udawało im się posuwać naprzód, podczas gdy ciemność rwała się kształtami cienistych zwierząt, ukazując im straszliwe pogorzelisko, jakim stała się hala. Widzieli oboje, że przez otwory powybijanych okien do środka wdzierali się umundurowani galdrowie; komuś udało się wezwać pomoc. I oni też mieli wyjść stąd żywi, jeszcze tylko trochę, zanim znajdą się w zasięgu pomocy, jeszcze trochę, nim wyjdą ze szczęk katastrofy. Kątem oka Ilmari mógł zarejestrować błysk aparatu – drobna kobieca postać fotografki zniknęła jednak, zanim zdążyłby przyjrzeć się jej młodej, zdeterminowanej twarzy, kiedy podążała w przeciwnym im kierunku, prosto w tragedię.
Ciemny dym wyrósł przed mężczyznami niedźwiedzią sylwetką nagle; i w przeciwieństwie do pozostałych cieni, do jeleni pędzących przed siebie i wilków przemykających wśród resztek stoisk, wydawał się znać swój cel. Biegł prosto na was, jakby solidniejszy od pozostałych cieni, jakby bardziej realny – i choć wszystkie inne zdawały się rozsypywać w pył w zderzeniu, instynkt podpowiadał, że należy się uchylić i mężczyzna, którego Ilmari podtrzymywał, zdawał się poczuć to samo. Łapiąc go mocniej za ubranie, chciał zapewne odepchnąć go od siebie na czas – jednak nie zdążył.
Niedźwiedź uniósł się na tylnych łapach i uderzył w nich, zasypując ich rozpyloną mgłą. Ilmari, kiedy otworzył zaciśnięte odruchem oczy, zdał sobie sprawę, że ciało mężczyzny, które wciąż podtrzymywał, stało ciężkie, nieruchome i zimne; przezroczyste jak szkło. Zamknięte jedną dłonią mocno na jego ubraniu, drugą na małym magicznym krysztale, który próbował, być może, wynieść ze sobą. Naukowiec za plecami mógł usłyszeć znajomy już stukot kamiennych łap o kamienną posadzkę, coraz bliżej; przed sobą, w oddali kłębiące się postaci strażników; tymczasem szklane ramię nie chciało wypuścić go z uścisku.
Isabella odzyskiwała wizję powoli – ciemne plamy wciąż pląsały jej na wejrzeniu, kiedy dostrzegła sylwetki ognistych ptaków rysujące łuki w powietrzu, by zawrócić ku niej. Ostre szpony lśniły złotem, nagląc do ucieczki; choćby na oślep pomiędzy gruzami tego, co miało być pompatyczną, dumną celebracją tego, jak galdrowie kiełznali mechanikę i magię w wynalazkach. Czuła, jak powietrze zaczyna robić się upalne, jak przepełnia się swądem ognia i palonej tkanki; trudno było przedrzeć się przez zniszczenie, trudno było nie zauważyć szkarłatnych plam na posadzce i nie zastanawiać się, czy ktoś leży pod zrujnowanymi stanowiskami, musiała jednak myśleć o sobie i o swoim bezpieczeństwie. Udało jej się dopaść do przewróconej ściany przegrodowej, która wsparta o wysoki eksponat tworzyła ciasne schronienie; wcisnąwszy się pod nią, przez chwilę mogła złapać oddech i łudzić się, że znalazła bezpieczeństwo – a potem płyta, pod którą się schowała, zatrzeszczała pod impetem uderzenia, a złoty szpon ukruszył jej brzeg tuż przy jej ramieniu. Ogień musnął konstrukcję, iskry sypnęły na podłogę, coś zajęło się ogniem; konstrukcja, pod którą się ukryła, zaczęła drżeć i przesuwać się przy każdym kolejnym uderzeniu, skrzeki ognistych ptaków rwały powietrze i próbowały wedrzeć się przez szczelinę do wnęki, by chwycić kobietę i wywlec ją na zewnątrz. Hakowate dzioby były za krótkie, by jej dosięgnąć, ale duszący ogień wypalał powietrze i wydawało się, że płyta nad jej głową, choć zdawała się nie zajmować ogniem, nie wytrzyma długo, z każdą chwilą osuwając się coraz niżej i trzeszcząc niebezpiecznie pod ciężarem ptaszysk obsiadających ją coraz gęściej.
Przez przesmyk otworu, kiedy zniknął z niego złoty dziób, spostrzegła mężczyznę, tego samego, który wcześniej rzucał zaklęcia nad nieruchomym ciałem – tego samego, którego spojrzenie spotkała, kiedy rozbiła węża metalowym fragmentem. Rzucił w kierunku ptaków drewnianym kawałkiem któregoś ze zniszczonych stołów, ogniste skrzydła zatrzepotały, ale ptaszyska zdawały się nie zważać na jego próby odwrócenia ich uwagi. Płyta nad głową Isabelli pękła, złoty dziób wciskał się w pęknięcie, próbując rozedrzeć szczelinę pęknięcia bardziej.
– Dreyra! – usłyszała krzyk mężczyzny; zaklęcie, zamiast skaleczyć stworzenia, rozkwitło miękką łąką wokół niego, zielona trawa pokryła fragmenty przewróconych stoisk, białe głowy kwiatów otwierały się u jego stóp jakby magia z niego szydziła. Ptaszyska jednak na moment wytraciły ferwor. – Dreyra! – krzyknął znowu, tym razem coś huknęło obok niego, impet małego wybuchu zachwiał jego sylwetką. Ptak próbujący wściekle dosięgnąć kobietę przez pęknięcie poderwał łeb i rozrzucił skrzydłami iskry, podrywając się do lotu; rozkojarzenie wśród ognistej chmary pozwoliło Isabelli wychylić się i zauważyć, że w oddali pojawiły się czarne sylwetki kruczych strażników. Miały minąć jednak jeszcze długie minuty, zanim dotarliby tutaj; minuty, których brakowało, kiedy stworzenia znów zaczęły drapać szaleńczo płytę i okrywać jej schronienie płaszczem syczącego ognia. Ale pojawiła się nadzieja, że wystarczy te minuty wytrzymać – o ile schronienie nie runie pierwsze.
Magnusie, zostałeś poparzony wyładowaniem zaklęcia, do tego ponownie zauważony, a w pobliżu pojawili się strażnicy. Jeśli zdecydujesz się pomóc Runie, powinieneś wykonać rzut k6: wynik 1-3 będzie oznaczał, że znajdujący się niedaleko mężczyźni zdążą złapać cię za ramiona i spróbują cię zatrzymać. Możesz w takim wypadku wciąż podjąć próbę reakcji i ucieczki.
Ilmari powinieneś wykonać rzut k100 na sprawność, by wyrwać się z uścisku szklanej postaci i uniknąć ataku zbliżającego się mechanicznego lwa, próg powodzenia wynosi 50. Oprócz tego możesz wykonać rzut na dodatkową akcję, niezależnie od powodzenia uniku.
Isabello, jeśli zdecydujesz się zostać pod osłoną, powinnaś wykonać rzut k6, przy czym wynik 1-2 będzie oznaczał jedynie nasilające się duszności i osłabienie, 3-4 – rany cięte po złotych pazurach, które chwyciły cię za ramię, próbując wyszarpnąć spod osłony, 5-6 – powstanie wystarczającej wyrwy w osłonie, przez którą złoty dziób dosięgnie twojego barku, głęboko cię raniąc. Jeśli zdecydujesz się podjąć próbę ucieczki ku pomocy, próg sprawności pozwalającej na wydostanie się spod osłony unikając obrażeń wynosi 60. Przy takim rozwiązaniu wynik 1-2 kości k6 będzie oznaczał, że uda ci się uciec bez konsekwencji, 3-6 będzie wyznaczał stopień zaistniałych konsekwencji podjętego ryzyka związanego z wyjściem na otwartą przestrzeń, które zostaną opisane w poście Proroka.
Użycie zaklęcia wiąże się z koniecznością dodatkowego rzutu kością k6: wynik 1, 2, 5 i 6 będzie wiązał się z aberracjami.
uderzenie: 89 (k100) + 5 (statystyka: sprawność) = 94
'k100' : 93, 89
Chaos trwał.
Przybierał coraz to nowsze formy, rozrastał się coraz dalej we własnym szaleństwie potęgującym ludzki strach wraz z dezorientacją, wżynał się coraz głębiej zębiskami przerażenia słyszalnym w okrzykach wyrwanych z gardzieli i niosących przez przestrzeń niczym niechciane echo. Ciemność rozrastająca się dookoła zaczynała stopniowo ustępować pierwszym prześwitom świetlistych smug, jednak mężczyzna nie zwrócił na to większej uwagi — wciąż pochłonięty zagrożeniem w postaci ognistego stworzenia gotowego rozszarpać zarówno jego, jak i towarzyszącą mu nieznajomą, wobec której zawiązał niechciany dług wdzięczności za uratowanie życia.
Ciepło wgryzało się boleśnie oddechem w skórę policzków, nasilała się drażniąca nozdrza woń spalenizny, a włosy przesiąkały zapachem siarki unoszącej się w powietrzu niematerialnymi cząstkami, kiedy zagrożenie zbliżyło się niemalże na wyciągnięcie ręki. Czas się kurczył, a niebezpieczeństwo nasilało.
Ten człowiek…
Rozszalały zdawałoby się bardziej od gorejącego płomieniami ptaka oraz skrajnie agresywny we własnym gniewie okazał się idealnym rozwiązaniem, dlatego Magnus zadziałał instynktownie i niejako ze szczęściem skrzącym w diabelsko ciemnych oczach pchnął bezlitośnie w objęcia śmierci; nawet nie sięgnęły go jakiekolwiek wyrzuty sumienia, był zbyt oswojony z odbieraniem ludzkiego życia za znacznie mniej, dlatego obserwował z nieludzkim spokojem konanie kogoś, o kim wkrótce i tak zapomni. Przesunął wzrokiem wzdłuż skrawków ubrań pochłanianych językami pomarańczowo-złotej pożogi zamykającej się niczym najeżona kolcami klatka dookoła umierającego mężczyzny wydającego agonalne odgłosy, które wypełniły sklepienie czaszki wrzaskiem, krzykiem, wreszcie jedynie pojękiwaniem, kiedy poraniony bezlitosnym dziobem upadł na kolana. Ślepiec wiedział, co zaraz nastanie, dlatego podświadomie uniósł przed siebie przedramię i spróbował osłonić oczy przed napierającą falą gorąca.
Nie miał jednak wpływu na to, co wydarzyło się ułamek sekundy później.
Usłyszał jedynie dźwięk inkantacji wyrzuconej w eter dziewczęcym głosem, napinając calutkie ciało w gotowości do odskoczenia i uchronienia przynajmniej samego siebie przed konsekwencją, przed aberracjami, jednak zaklęcie okazało się zbyt potężne. Spojrzenie mężczyzny pochłonęło kontury rozbłysku, ale sekundę później poczuł przeogromny, rwący ból sięgający gwałtownie skóry pleców — zachwiał się przytłoczony intensywnością bodźców przeżerającym się przez powłoki mięśni oraz zakończenia nerwowe do samych kości.
Zaklął siarczyście pod nosem, a furia wymalowała się na twarzy.
Zacisnął drżące palce w pięści, raniąc wewnętrzną część paznokciami przebijającymi skórne powłoki, byle znaleźć krótkotrwałe ujście boleści wijącej się przebiegle przy każdym oddechu, które stały się teraz płytsze i bardziej nerwowe. Obejrzał się jeszcze na winowajczynię powstałych obrażeń, jednak odgłosy wzburzonego tłumu wskazującego na niego, jako — najprawdopodobniej — jedynego ślepca odgórnie wziętego za prowodyra wszystkich wydarzeń ostatnich kilkunastu minut, przedarły się przez ścianę nienawistnych myśli i błyskawicznie wyłapał w tłumie pierwszych kruczych strażników.
Rzucił im krótkie spojrzenie, omiótł wzrokiem pejzaż zniszczeń, na koniec wlepiając pociemniałe tęczówki w kształt wciąż żywej istoty pocałowane ogniem, który dalej siał zniszczenie oraz wypatrywał kolejnych ofiar i domyślając się tego, co wkrótce może nastąpić, podjął jedyną słuszną decyzję.
Przymknął na długość oddechu własne oczy.
Pozwolił, by furia zapłonęła, przejęła kontrolę.
Usta wygięły się w drwiącym uśmiechu, a żyły — świadome, co zaraz nastąpi — naprężyły i zaraz jęły zabarwić przerażającą czernią, kiedy wyszeptana inkantacja wybrzmiała tak cicho, iż prawdopodobnie nie dosięgła nawet uszu Runy.
— Reyku-sýru.
Nie musiał długo czekać, by mglisty całun zamalował przestrzeń dookoła, rozstępując się jedynie przed samym Magnusem zmuszającym odrętwiałe, cierpiące wskutek obrażeń ciało do poruszenia tak gwałtownego, jak tylko było to możliwe, ponieważ teraz pragnął jedynie przetrwania. Porzucił za plecami rudowłosą, ognistą bestię wciąż pożądającą ofiar, wszystkich świadków własnej transformacji pod wpływem wypowiedzianego zaklęcia i biegiem rzucił się w kierunku wybitych okien, za którymi czekała wolność.
sprawność fizyczna: 85/40
zaklęcie: 124/45
aberracje: brak
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'k100' : 89
--------------------------------
#3 'k6' : 4
Zaklęcie popłynęło w tym samym momencie, w którym mężczyzna obok niej, potencjalny ślepiec, wepchnął w ogień galdra, tego samego, który wcześnie chciał go udusić. Rúna krzyknęła razem z nim, choć w uszach dźwięczał przede wszystkim krzyk palonego żywcem człowieka. Była pewna, że ten krzyk zostanie z nią na zawsze.
Zaraz jednak okazało się, że nie tylko to. W prawej ręce poczuła oślepiający ból, wydobywający z gardła głośny krzyk agonii, zanim została wypchnięta siłą uderzenia na plecy kawałek dalej. Czuła się, jakby ręka paliła jej się żywcem, jakby ktoś przykładał z zewnątrz do ciała rozżarzone węgle, a wewnątrz wlał płynny ogień, wypalający tkanki od środka. Nie była w stanie ruszyć ramieniem, magia obróciła się przeciwko niej i badaczka jedyne, o czym mogła teraz myśleć, to o bólu. Świat wydawał się rozjeżdżać na krawędziach, kręciło jej się w głowie, a ból wywoływał stan oszołomienia, nie zezwalając na zebranie jakichkolwiek spójnych myśli.
Nie wiedziała, co się w tej chwili działo. Czuła jedynie ból i nic poza tym, dopiero po dłuższym momencie udało jej się chociaż troszeczkę zacząć orientować się, co działo się wokół niej. Słyszała krzyki, słyszała, że Krucza Straż przybyła na miejsce i słyszała głosy mówiące o tym, że mężczyzna obok był ślepcem i strażnicy powinni go złapać. Kręciło jej się w głowie, była zbyt oszołomiona, by cokolwiek sensownego uczynić dalej. Obecność Kruczej Straży pozwalała jednak uznać, że być może będzie już tylko lepiej. Wysiłkiem woli starała się nie stracić przytomności, starała się zostać przytomną, bo ptaszysko nadal było przy niej, nadal było blisko.
Ślepiec rzucił jakimś zaklęciem, znikając za czarną mgłą, a Rúna krzyknęła mimowolnie, nie wiedząc, co to za magia i co potrafi zrobić. Obolała ręka była całkowicie bezwładna, nie była w stanie w żaden sposób nic z nią zrobić. Była pewna, że będzie musiała odwiedzić medyków, kiedy stąd wyjdzie. O ile stąd wyjdzie, co wcale a wcale nie było aż takie pewne.
Z wysiłkiem uruchomiła analityczne myślenie. Była słaba, była obolała i istniało cały czas ryzyko, że ogniste stworzenie postanowi się nią zająć. Nie powinna była rzucać ostatniego zaklęcia, ale nie mogła już cofnąć czasu. Używając zdrowej ręki podniosła się do siadu, ostrożnie pełznąc w tył, choć szkło pod plecami zapewne solidnie to utrudniał. Zależało jej tylko na tym, by zejść z drogi Kruczym i uciekającemu ślepcowi, choć pełzła i tak zbyt wolno. Jedynym plusem było to, że ognisty ptak chyba w końcu stracił nią zainteresowanie.
Po policzkach spłynęło jej kilka łez, gdy przed oczami stanął jej tamten galdr, którego wrzucono prosto w ogień. Nørgaard czuła się po prostu winna, gdyby nie ocaliła ślepca, mężczyzna być może by żył, gdyby się nie wtrąciła, być może nic by się nie stało... Wyrzuty sumienia uderzyły ją z prędkością bmw pędzącego autostradą.
Nie powstrzymałbyś jej nawet, gdybyś chciał.
'k6' : 6
Nie było czasu do stracenia, zaczęła uciekać, przedzierając się przez przeszkody ze zniszczonych straganów. Ilość krwi na podłodze wskazywała na większą liczbę ofiar, ale nie mogła teraz tego analizować, kiedy jej własne życie wisiało na włosku. Przez wcześniejsze wybuchy straciła trochę krwi, a ciężkie, gorące powietrze powodowało zawroty głowy. Wola walki i przetrwania była jednak silniejsza, dlatego parła do przodu, przeskakując przez metalowe elementy konstrukcyjne, próbując znaleźć schronienie przed ostrymi pazurami, gotowymi rozszarpać ją w locie. Isabella czuła, jak powietrze wokół niej stawało się coraz bardziej duszne, zapach spalenizny przesiąkał jej nozdrza, a widzenie stawało się coraz bardziej mętne. Nie chciała poddać się panice, ale czuła narastający niepokój. Przemierzała chaotyczne otoczenie zagraconej od zniszczeń hali, czując na karku gorący oddech ptasiego napastnika, liczyła w duchu, że los dopisze jej w tej kwestii i nie potknie się o odłamki szkła lub nie zaplącze o materiały walające się po podłodze. Jej wytężone spojrzenie nieustannie szukało ewentualnej drogi ucieczki i w ostatniej chwili dostrzegła wąski korytarz utworzony przez przewróconą ściankę opartą o wysoki eksponat. Wykorzystując ostatki sił, czerpiąc z adrenaliny, biegła ile sił w nogach. Z cichym sapnięciem dotarła do szczeliny, przeciskając się do wnętrza. Oparła się o chłodny mur i pochyliła głowę, starając się złapać oddech. Ulga nie trwała zbyt długo, bo po chwili poczuła impet uderzenia, pod wpływem którego ścianka zatrzeszczała. Skuliła się w sobie, by zająć najbezpieczniejszą pozycję, kiedy bestia próbowała dostać się do niej. Straciła rachubę, jak wiele ptaków próbowało właśnie wydrzeć ją ze schronienia, słyszała skrzeki, drżenia i osypywanie się muru, a serce biło oszalałe w obawie, że to jej ostatnie chwile. Płyta osuwała się coraz niżej, a kobieta kuliła się jeszcze bardziej, bojąc się użyć zaklęcia, które mogłoby tylko zaszkodzić. Zapędzona w kozi róg, znalazła się w pułapce bez wyjścia, czekając na nieuchronne zawalenie się konstrukcji, która przygniecie ją lub zostanie porwana w szpony ognistego ptaka - żadna z tych opcji nie była zadowalająca, ale nie miała alternatyw. Próbowała myśleć nad sposobem ucieczki i wtedy dostrzegła mężczyznę, którego wcześniej uratowała przed szklanym wężem. Teraz on próbował jej pomóc, a chociaż poczuła ogromną wdzięczność, tak miała ochotę skrzyczeć go za używanie zaklęć, jakby poprzedni niewypał niczego go nie nauczył. Jego próby na moment odwróciły uwagę ptaków, ale nie była na tyle odważna, by uciekać ze swojego schronienia. Była pewna, że w pobliżu nie ma lepszej opcji, a ciągła ucieczka nie wchodziła w grę, była już wyczerpana, a teraz brakowało jej nawet powietrza przez zaduch stworzony przez ogniste potwory. Przez szczelinę udało jej się dostrzec funkcjonariuszy Kruczej Straży. Przez głowę przemknęła jej myśl, czy Ivar znajduje się w tej ekipie ratunkowej. Wcisnęła się w kąt, czekając na wybawicieli, ale wtedy ptaki ukruszyły róg jej schronienia, tworząc odpowiedniej wielkości szczelinę na wetknięcie paskudnego dzioba. Poczuła silny ból w ramieniu, choć jej krzyk zagłuszył ogólny harmider. Gdy ucisk zelżał, wcisnęła się w najbardziej oddalony kawałek przestrzeni, jaki udało jej się wygospodarować, ale zaczynała mieć wątpliwości, czy uda jej się doczekać ratunku.
'k6' : 5
Pomoc nadeszła – stanowcza i koniecznie bezwzględna; i dla was jeszcze niewystarczająco bliska.
Ilmari pozostał sam naprzeciw mechanicznego lwa, wydarłszy się spod szklanego uścisku lekkomyślnego mężczyzny. Być może miał nadzieję sprzedać skradziony kryształ za dobrą cenę; być może użyć do swoich wynalazków – teraz jego intencje traciły ostatecznie znaczenie. Poświęcenie, jakiego podjął się dla niego Ilmari, odtrącał z iście ludzką, chciwą zuchwałością; i w zamian za pomoc zostawiał go samego naprzeciw maszynie zamkniętej w kamiennej powłoce. Naukowiec szczęśliwie zdołał wyrwać się z uścisku szklanych palców nieszczęsnego zdrajcy – mógł spojrzeć niebezpieczeństwu w martwe, niewidzące oczy i mógł, w porę, złapać kawałek metalu, kość tej ruiny, w której znaleźli się wszyscy, kiedy opadła ciemność. Udało mu się zwyciężyć w tym starciu; udało mu się z precyzją, która mogła być tylko łutem szczęścia lub opatrznością bogów.
Kryształ zawinięty w chustkę jego ojca spoczął na dnie kieszeni; nie mając kontaktu ze skórą, zdawał się obojętny cienistym zwierzętom, które pojedynczymi sylwetkami przemykały jeszcze między gruzami, by rozpaść się w powietrzu. Krucza Straż podeszła bliżej, nie zadawała pytań, skierowała ich do wyjścia, nakazując im – dwóm trzymającym się na nogach o własnych siłach mężczyznom – by pomogli wynosić rannych i nieprzytomnych.
Pod palcami przykładanymi do nieruchomych nadgarstków puls niejednokrotnie milczał.
Magnus nie miał czasu na roztrząsanie etycznego znaczenia możliwych decyzji; dbałość o moralność porzucił zresztą dawno. I tak samo, bez wahania, porzucał kobietę, która gotowa była zaryzykować swoim bezpieczeństwem, by uchronić go przed samosądem – nie zastanawiając się, co Runa zapamięta lepiej: wcześniejsze dziękuję wycharczane z gardła, z którego zdarła morderczy uścisk rąk, czy tę chwilę, kiedy odwracał od niej spojrzenie i podejmował tę decyzję? Czy to, jak jego spojrzenie zbielało nagle, a usta skalały się zaklęciem, które brzmiało dla niej niepokojąco obco? Czarna magia zdawała się podległa jego niemoralnym kaprysom; nie wykrzywiła się aberracją, ściągnięta wędzidłem inkantacji. Toksyczna mgła wysączyła się przez niewidoczne pory posadzki, zbierając się wokół kostek i błyskawicznie sięgając coraz dalej, coraz wyżej, rozległ się kaszel, duszne świszczenie drażnionych gardeł, ponowne okrzyki zaskoczenia, bólu i zagubienia. Mężczyźni, którzy rozpoznali w nim ślepca, zaczęli podnosić głosy, wyzwiska smagały powietrze przeciskane przez ściśnięte krtanie, wściekłe; zniknął im jednak z oczu. Chmura trującej mgły zatrzymała strażników zbliżających się nieubłaganie, zakrywali rękawami nosy i usta, pokrzykiwali do siebie, ale rozkaz niestosowania zaklęć był rozkazem bezwzględnym – opóźnieni przez truciznę, pozwolili, by Magnus przedostał się do ram stłuczonych okien i zbiegł z miejsca zdarzenia. Zostawił po sobie duszność, swąd zakazanej magii wżerający się w śluzówki i wdzierający się w załzawione oczy, zostawił kobietę na posadzce i wspomnienie swojej twarzy w cudzej pamięci.
Runa miała szczęście w nieszczęściu – ognisty ptak nie zważał na nią dłużej, być może nasycony strawionym ciałem tamtego mężczyzny. Jego złote pazury chrobotały o posadzkę niebezpiecznie blisko, iskry rozżarzyły się niebezpiecznie blisko jej ubrania i włosów, kiedy stworzenie rozchyliło potężne skrzydła i zatrzepotało wyzywająco skrzydłami, rozdrażnione magiczną mgłą i obecnością zbliżających się kruczych strażników. Wystrzeliły strzelby – niemagiczne; ptaszysko rozdarło powietrze swoim krzykiem i przez moment złoty pazur znajdował się tuż przy jej zbladłej twarzy. Musiała zacząć się odsuwać, mozolnie, bez sprawnej ręki, naprzód, nisko przy ziemi. Widziała, że strażnicy są blisko i że też ją już widzą, że wskazują ją sobie, że jeden z nich owija sobie twarz czarną chustą i wbiega w mgłę, która wdzierała jej się do nosa, do ust, do oczu. Coraz ciężej było oddychać i przepłaszać łzy z oczu; kontury wszystkiego zaczęły się zacierać. Ostatnie, co mogła pamiętać, to stukot oficerskich butów i dłonie wsuwające się pod jej bezwładne ciało, by wydostać ją z tego miejsca; i strzały, strzały z ciężkich i bezradnych wobec magicznych stworzeń obrzynów.
Isabella znalazła się w potrzasku – ogień obsiadł jej schronienie gęstym kobiercem płomieni i może nigdy nie znajdzie racjonalnej odpowiedzi na opatrzność, która nie pozwalała jej ostatniemu szczętowi bezpieczeństwa zająć się pożarem. Powietrza było jednak coraz mniej, oddech stawał się trudny, mężczyzna, który próbował odwrócić uwagę ptaków magią, zniknął jej z oczu. Została sama, odcięta w ciasnej norze ostatniego ratunku; choć parę razy zdawało jej się, że w wyjściu pojawia się przesmyk szansy, nie poważyła się z niej skorzystać – czas tymczasem zaczynał przesypywać się przez palce, a razem z nim mogła mieć wrażenie, że przecieka też życie, kiedy swąd wypełniał płuca, a skronie zasnuwała duszna lekkość. Czy myślała o tym, że Ivar ją uratuje? Czy o tym, że znajdzie ją w popiołach uciekającego życia? Złoty dziób wyszarpał ze szczeliny wyłom, przez który płonący łeb próbował przecisnąć się do środka, kąsając powietrze językiem ognia niebezpiecznie blisko, sięgając ostrym harpunem jej ramienia – szarpnął natychmiast, jak sęp próbujący wyszarpać skrawek jadła z ciała ofiary. Adrenalina i rozbłysk bólu otrzeźwił ją na moment, pozwalając zareagować, wydrzeć ramię z rozkrwawiającego ciało chwytu i odsunąć się w ciasny kąt schronienia, jak najdalej, jak najgłębiej, w ostatnie resztki nadziei. Duchota była jednak nieznośna; mgła wyczarowana przez Magnusa zaczęła wsączać się przez przesmyki, docierając do płuc.
Przytomność wysunęła się z jej kurczowego uścisku zmysłów z okrutną niespiesznością. Usłyszała jeszcze strzały, poczuła drżenie wokół siebie, kiedy ptaki zaczęły zrywać się do lotu, dojrzała krew przesiąkającą przez jej rękaw, a potem wszystko zasnuła ciemność.
Runo i Isabello – obie obudziłyście się któregoś z następujących po dacie wydarzenia dni w szpitalu; powinnyście rozegrać fabularną rozgrywkę lub napisać jeden post na terenie szpitala nawiązującą do waszego przebudzenia, pobytu w nim lub dochodzenia do zdrowia.
Runo – twoje obrażenia obejmują dotkliwe poparzenia dłoni oraz oparzenia na całej długości dominującej ręki, jeszcze przez pierwszy tydzień nadchodzącego czerwca będziesz miała powoli ustępujące trudności z jej sprawnością i używaniem magii. Po oparzeniach na ramieniu mogą pozostać ci blade rozgałęzione blizny przypominające te pozostawiane na skórze po porażeniu piorunem.
Isabello – po przebudzeniu będziesz przede wszystkim bardzo osłabiona. Rana na twoim barku będzie goiła się opornie, wymagając regularnej kontroli lekarskiej, jednak po pierwszym tygodniu czerwca będziesz mogła zdjąć opatrunki. Do tego czasu twoja sprawność będzie w pewnym stopniu ograniczona przez ból i zalecenia lekarzy. Oprócz tego mogą doskwierać ci przez ten czas napadowe, krótkotrwałe problemy ze wzrokiem, a kiedy spojrzysz w lustro, dostrzeżesz jasną promienistą rysę na swojej prawej tęczówce; w ciemności wydaje się łagodnie lśnić.
Ilmari odtąd możesz zauważyć, że w publicznych miejscach niektórzy ludzie zdają się zwracać na ciebie większą uwagę i sprawiać wrażenie, jakby cię rozpoznawali. Możesz domyślać się, że zdjęcie, na którym cię uchwycono, zostało gdzieś udostępnione.
Magnus udało ci się uciec z miejsca zdarzenia, jednak twoje rysy są odtąd znane Kruczej Straży i powinieneś zachowywać większą czujność. Powinieneś rozegrać w najbliższym okresie fabułę, na której wspominasz o konsekwencjach tego faktu. Poparzenia pozostawione ci na plecach nie są tak poważne i mogą zostać wyleczone poza szpitalem.
wszyscy z tematu