Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Magnus Eggen

    2 posters
    Nieaktywni
    Magnus Eggen
    Magnus Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t855-magnus-eggen#3742https://midgard.forumpolish.com/t3633-magnus-eggen#36747https://midgard.forumpolish.com/t3634-gunnr#36751https://midgard.forumpolish.com/


    Magnus Eggen
    Miejsce urodzenia
    Alta (Norwegia)
    Data urodzenia
    21.01.1965
    Nazwisko matki
    Dahl
    Status majątkowy
    Przeciętny
    Stan cywilny
    Kawaler
    Stopień wtajemniczenia
    I stopień wtajemniczenia
    Zawód
    Niegdyś łowca Gleipniru. Dziś przestępca — najemnik, lichwiarz, morderca, złowrogi duch Przesmyku Lokiego; protegowany wierny kundel służący człowiekowi, któremu zawdzięcza zaślepienie.
    Totem
    Niedźwiedź
    Wizerunek
    Dimitris Alexandrou

    Ciemność.
    Dojrzewał pod jej sztandarem.
    Zaciągał śmiertelną wonią.
    Pozwalał zalęgać wśród myśli.
    Karmił się nią.
    Smakował kawałek po kawałku — niczym gorycz piołunu przemieszana cierpkością lukrecji. Pięść ojca wtłaczająca okrucieństwo pod skórę. Złowrogi śmiech matki otumanionej alkoholowym szaleństwem. Szkaradna mozaika głębokich, niewygojonych ran sączących krwawą posokę, konstelacja blednących blizn, akwarelowy pejzaż świeżych strupów, zasiniałych pieczęci, szkarłatnych zadrapań. Alabastrowa skóra dawno zatraciła nieskazitelną śnieżnobiałość, przypominała spaloną nieludzkim gniewem ziemię, po której nie dałoby się stąpać; echo pożogi wciąż rozbrzmiewało w eterze, kiedy dziesięciolatek czołgał się przez brudną podłogę, zagryzając pękniętą wargę, powstrzymując słoność łez, zatrzymując wspomnienie nienawiści podżeganej nawoływaniem wściekłości. Zasiewając sczerniałe ziarno.
    Żywa, śmiercionośna furia płonęła pod głębią mrocznego spojrzenia. Pożerała wszystko, co tylko stanęło na drodze, szepcząc złowrogie obietnice pod kopułą dziecięcych myśli, kiedy tchórzliwie umykał przed niepojętą agresją wzmaganą alkoholem, narkotykami, przerażony destrukcyjnością potworów, których powinien zwać rodzicami.
    Zdążył zatracić się w czasie. Nie potrafił powiedzieć ani kiedy się zaczęło, ani jak długo wszystko trwało, pojedyncze dni zlewały się ze sobą w nieznośną otchłań, której nigdy nie zdołał uciec. Bywały wieczory nakrywające pierw Altę, po siedmiu latach Trondheim przyjemnym milczeniem, kiedy gasły przejawy brutalności, kiedy wraz z siostrą tulili swe zmarznięte ciała jedno do drugiego, pozwalając strzępkom snów osiadać pod powiekami, na skraju rzęs. Przemykali zaśnieżonymi uliczkami do lichego budynku szkoły, uciekali od awanturniczych wrzasków, przypominali dzieci, którymi nigdy nie byli.
    Jednak cisza prędzej czy później gasła.
    Demony wypełzały zza kurtyny, taniec śmierci zaczynał się od nowa i trwał do bladego świtu, któremu wreszcie przestały przygrywać krzyki, jęki, płacz. One umilkły bezpowrotnie.
    Wybrzmiewał za to gardłowy warkot jako karykatura śmiechu.
    Po kilku latach pozostało tylko to — wynaturzone rozbawienie.
    Śmiał się też zimnej, listopadowej nocy, która przyozdobiła dłonie lepką krwią, tłukąc kamieniem twardość ludzkiej czaski, dopóki nie roztrzaskał więzienia parszywych myśli, dopóki fragmenty mózgu nie obkleiły podłogi, dopóki szkarłatne strumienie nie przesiąkły desek, nie przywarły do mebli, poszarpanego obrusu, dopóki nie ustały pojękiwania matki; paskudne, stygnące truchło (niedługo później wybebeszonego) ojca wciąż tkwiło w drugim pokoju — zaskoczył ich, jak zaplanował. Zbudził się wcześniej, potrzebując czasu, reszta była prosta. Zranić i zabić. Pozbawić życia, które oni odbierali przez czternaście długich lat; tyle czasu potrzebował dla wyhodowania własnego szaleństwa.
    Zastał pogrążonego pijackim snem ojca w cuchnącym starocią fotelu, mebel skrzypnął boleśnie przy gwałtownym podrygu mężczyzny, kiedy stalowe ostrze przebiło powłoki skóry, docierając pod powierzchnię gardzieli, zalewając wynędzniałe cielsko krwią. Obiecał sobie, że jeszcze do niego powróci, że skończy to później — wiedział, iż groźniejszym przeciwnikiem była zawsze niezrównoważona kobieta, która w bólach wydała go na ten nędzny świat. Potrzebował czegoś więcej, dlatego poprzedniego dnia, wracając wraz z siostrą ze szkoły, wpakował do plecaka ciężki niesymetryczny kamień i tyle wystarczyło. Pierwsze uderzenie jedynie powaliło na ziemię, po drugim coś przyjemnie chrupnęło, po trzecim jej waleczność osłabła, paznokcie przestały wściekle wbijać się przez ubranie pod skórę. Po czwartym stracił panowanie — to i tak nie miało znaczenia. Wreszcie osłabł, powrócił do ojca.
    Dokończył zbrodnię.
    Po wszystkim zachłannie podziwiał własne dzieło niczym rzeźbiarz, który w zimnych marmurach wykuł arcydzieło. Wściekłość niespokojnie wibrowała pod opuszkami palców. Nie spodziewał się, iż nóż będzie taki lekki. Nóż. Ten sam, którym poderżnął mężczyźnie gardło, podziurawił płuca, rozpruł brzuch, uwolnił wnętrzności, teraz tkwiący w żelaznym uścisku czternastoletniej dłoni nie ciążył ani trochę, wręcz przeciwnie. Napełniał wolnością. Dziwną siłą.
    Po wszystkim, jakby nic się nie wydarzyło, obmył ciało lodowatą wodą, wepchnął wełniany, zakrwawiony sweter do ogrzewającego obskurne mieszkanie pieca. Kamień wrzucił do głębokiego jeziora, które majaczyło za oknami; nóż podążył jego śladem.
    Wreszcie obudził siostrę.
    Wszystko będzie dobrze, szeptał cichutko, a ona uwierzyła.
    Wyszedł z domu, trzymając pewnie jej drżącą dłoń i obiecał, że się nią zaopiekuje.
    — Wracamy do Alty? — spytała między ziewnięciem, a przetarciem oczu.
    — Nie — odpowiedział, porzucając bezdusznie Trondheim. — Idziemy do Midgardu. Do miasta naszej matki.

    °

    Ciemność podążała jego krokiem.
    Czaiła się w spojrzeniach, gestach, słowach.
    Podążała za wonią szaleństwa niczym wierny kundel.
    Pozwalał jej zamieszkać pod powierzchnią czaszki, wypełniać swym krwistym cielskiem każdy zakamarek wolny od myśli, karmiąc samego siebie niezdrowym pragnieniem, wszczynając wszystkie agresje, tłukąc przeciwników do nieprzytomności, zlęknione dzieci ulicy, którą uczynił własnym domem dla siebie oraz młodszej siostry, dopóki nędzarzy nie pochwycono żelazną siatką, niedającą się rozpruć ani przetopić. Przynajmniej do czasu.
    Odgłos pęknięcia wbił się boleśnie w czaszkę.
    Orzeźwiający umysł ból przeżarł do kości.
    Szkarłatny strumień krwi trysnął spomiędzy nozdrzy.
    — Walcz!
    Podniósł wykrzywione furią spojrzenie wprost na twarz mężczyzny. Dłonie bezwolnie zacisnęły się w pięści, niemalże zmiażdżył tym własne palce, oczy zamalowała furiacka sylwetka gniewu, złamanie nosa wciąż wgryzało się pod powierzchnię najczulszych nerwów, impulsy parły przed siebie, jednak żadne słowo nie wyślizgnęło się ustom.
    Patrzył.
    Obserwował.
    Dostrzegał.
    Trwał — nieruchomy, zawieszony w czasie, zatrzymany w przestrzeni.
    Tkwiący nieruchomo pomiędzy mężczyznami. Metalowe pręty niczym milczące, piekielne ogary wiernie lizały im dłonie oplatające żelaznym uściskiem brutalnego kochanka, zębami zgrzytnęły dopiero pod wpływem rozkazu; widział napinające się mięśnie, ordynarność ciężkich sylwetek falowała niespokojnie, wzburzenie rzeczywistości pchnęło w ostatnim, jak się zdawało, akcie przed siebie. Pragnęli to skończyć. Popęd do przemocy zmuszał jednak do zgubnych niekonsekwencji, do perfidności popełnionych błędów, do ignorancji przeciwnika, niewłaściwych kalkulacji, niesłusznych obliczeń, które wykorzystał bez zawahania; wystarczyło zaczekać sekundę, dwie, może trzy. Wykrzywić usta prześmiewczym grymasem, wkurwić do nieprzytomności osnuwającej rozsądek, wciągnąć bezdusznie pod powierzchnię własnej gry, wtedy zaatakować. Wypłynąć na ocean niepisanych reguł.
    Tylko jedna pozostała niezmienna.
    Wygraj bądź zdechnij.
    Nie zamierzał tu sczeznąć.
    Jeszcze nie, pomyślał. To nie był jego czas ani miejsce.
    Wiedział o tym, jakby co najmniej zawarł umowę ze śmiercią; podpisał kontrakt.
    Skryte przed ludzkim wzrokiem ostrze chowało się we wnętrzu rękawa.
    Nie zapomni, jak uskoczył przed ciosem, jak pozwolił zwierzęcemu warkotowi wyrwać się spomiędzy wykrzywionych wściekłością kłów, jak sięgnął przeciwnika bezwzględnością własnego charakteru, jak uderzył wiedziony krwistym, obłąkanym ferworem walki — o oddech, o sen, o przetrwanie — wprost w podbrzusze mężczyzny, wbijając ostrość noża między miękkie fałdy; mieszaninę tłuszczu, tkanek, ohydnej żółci jaka zalała palce przy gwałtownym przeciągnięciu wzdłuż skóry. Niegdyś nie spodziewał się łatwości, jaką niesie śmierć, ledwo ułamek sekund, tak niewiele wystarczyło do odebrania życia. Odskoczył natychmiast, kiedy olbrzym zerwał się prowadzony ślepym instynktem, jednak ogromne cielsko zawiodło w starciu ze zwinnym, młodym, osiemnastoletnim gówniarzem. Kopnięcie kolana było następne, wytrąciło nieznacznie z równowagi.

    (za plecami usłyszał spazmatyczny odgłos bólu)

    Nawet się nie obejrzał.
    Wiedział.
    Wyczuł.
    Wataha, którą tworzyli, zawsze działała wspólnie.
    Wyrafinowanie mordercy zatańczyło w ciemnym spojrzeniu.
    Jeszcze jeden uskok, zaraz po nim kolejne kopnięcie — tym razem solidne, agresywne, przesiąknięte szałem. Trzask przeszył powietrze przenikliwym dźwiękiem. Mężczyzna runął przed siebie, wydając krzyk urwany w połowie gwałtownego upadku; wystarczyło tylko doskoczyć, bez cienia zawahania zanurzyć srebrne ostrze myśliwskiego noża tam, gdzie pulsowało życie, wydrzeć je brutalnie ze śmiechem wiwatującym na ustach. Zadziałał instynktownie, niczym drapieżnik dopadający zaskoczonej ofiary. Wskoczył na plecy, przygniótł nieznacznie młodzieńczym ciężarem, ubrudzoną krwią, potem, smarem codzienności dłonią złapał za czoło, szarpnął ku górze głowę mężczyzny dla chorej wygody. Nóż błysnął, to była długość mrugnięcia.
    Idealnie wyważony, pomyślał.
    Podrzucił ostrze w dłoni.
    Poderżnął gardło.
    Jedno proste cięcie.
    Dopiero wówczas wypuścił powietrze, obolałe płuca świsnęły złowieszczo między szybkimi oddechami wysiłku.
    — Łatwo poszło — głos siostry ściągnął jego uwagę.
    Sarkastyczne parsknięcie przeszyło okolicę. Sam poszerzył uśmiech, unosząc głowę, chociaż wiedział i bez tego; przecież byli tacy sami — tak samo spaczeni ciemnością, przesiąknięci mrokiem, przeżarci najbardziej pierwotną przemocą. Byli idealni. Byli doskonale przystosowani do niekończącej się walki o przetrwanie. Wystarczyło unieść wzrok, by jaskrawość prawdy skoczyła ku niemu, kurcząc rzeczywistość do trzymetrowego dystansu pomiędzy nimi.
    Ciało drugiego oprycha ułożone u jej stóp. Ciepłe — jeszcze. Podeszwa buta wkomponowana artystycznie tam, gdzie wcześniej tkwiła głowa podtrzymywana, teraz już, zmiażdżonym odcinkiem kręgosłupa; resztki skóry, mózgu, nawet nie potrafił powiedzieć, czego jeszcze przytulone makabrycznym uściskiem do reszty czarnego buta, kończącego się za kolanem, gdzie i tak była umazana cząstkami zatłuczonego nieszczęśnika.
    Krew była wszędzie.
    Jej.
    Jego.
    Ich.
    Każdego.
    I nikogo zarazem — bo ONI nie istnieli.
    Martwe dusze błąkające się po świecie.
    Dzieci slumsów i kanałów, niczym szczury wychodzące na żer po zmroku.
    — Wujek będzie zadowolony — powiedział wreszcie. Wyrzucił słowa, chcąc wreszcie mieć to za sobą. Wujek, dobra dusza, recydywista rządzący światem sierot i zarazem jedyna osoba, która zamiast wyrzucić truchła rodzeństwa do rynsztoku, przyjął pod swoje skrzydła. Zaopiekował się, jednocześnie zatrudniając niczym brudne kurwy pod latarnią, jednak dopóki protektorat trwał, dopóty byli bezpieczni (bądź użyteczni).
    — Nie rozumiem, dlaczego wciąż nad ignorują. — Twarz siostry zdradziła zirytowanie. — Przestaliśmy być mięsem rzuconym psom, powinni się nauczyć…
    — … że wykorzystujemy ich słabość umysłu?
    Drwina tęczówek posłana w eter.
    — Głupcy, przeklęci głupcy, których zabija… własna głupota.
    — Weź pamiątkę, Wujek będzie chciał dowodu.
    — To nie wystarczy? — Niemalże leniwie obróciła się wokół własnej osi, prezentując przesłodką mozaikę krwi, wyszarpniętych kawałków mięsa (czyżby mięśni?), fragmentów skóry oblepiającej odzienie. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, błyskawicznie wyciągnęła coś z kieszeni kurtki; środkowy palec ozdobiony charakterystycznym tatuażem.
    — Wystarczy, wracajmy. — Uśmiechnął się delikatnie.
    — Magnus… — Wystarczyło, by przystanął i obrócił barkiem.
    Posłał jej pytające spojrzenie, by prędkością drapieżcy chwycić niewielkie zawiniątko, jakie rzuciła równie niespodziewanie, co jego imieniem. Palcami wyciągnął niewielkich rozmiarów przedmiot — złoty pierścień posiadający charakterystyczną wypukłość; uśmiech się poszerzył. Wiedział, że oto trzymał w dłoniach pierścień dyskretnego zabójcy, truciciela.
    — Wszystkiego najlepszego, braciszku.
    Właśnie tak uczcił osiemnaste urodziny — krwią i uśmiechem.

    °

    Gleipnir był…
    … przypadkiem.
    Błędem w obliczeniach.
    Niezbadaną ścieżką, którą odważył się podążyć mimo szyderstwa wykrzywiającego wargi przeznaczenia paskudnym uśmiechem, ni to komiczny, ni to drwiący, odrobinę absurdalny, gdyby przyjrzeć się dłużej, jednak Magnus nie znał słowa — Nie. Nienauczony niczego ponad prostacką we wszystkich odcieniach brutalność kwitnącą podskórnie wydawał się stworzeniem idealnym do tropienia, ścigania oraz mordowania bez zawahania.
    Wtargnął do Węzła niespodziewanie, jako dziewiętnastolatek wyrwany spod jarzma rynsztoku, który wychowywał jego wraz z siostrą od momentu pojawienia się w Midgardzie, gdzie nie znaleźli żadnego śladu własnej matki czy ich krewnych. Nic. Zimna pustka. Niekończąca się walka o przetrwanie. Próba zdobycia kruchego szacunku; niekiedy rozmyślał o tym, co wydarzyłoby się, gdyby nie przygarnęła ich skrytobójcza gildia trudniąca się lichwą, zabójstwami, pokątnym handlem czarnorynkowych eliksirów, przedmiotów, stworzeń, czasem nawet ludzi, to właśnie Wujek — mężczyzna, którego prawdziwego imienia ani historii nikt w rzeczywistości nie znał — otworzył mu oczy na prawdziwy świat, czyniąc ze swojego protegowanego maszynę do zadawania bólu, do niesienia śmierci. Magnus zrozumiał błyskawicznie, iż temu człowiekowi nie należało się sprzeciwiać ani tym bardziej go okłamywać, władał niepodzielnie półświatkiem dwadzieścia lat; niemal równie długo był ślepcem.
    Wciąż pamiętał tę czerń żył, ilekroć rzucał zaklęcie.
    Sorg przecięło przestrzeń zatęchłej piwnicy.
    Bezimienny człowiek zawył z bólu.
    — Prędzej czy później zawsze zaczynają mówić. — Wujek wyszczerzył zęby w okrutnym uśmiechu.

    Prędzej czy później.

    — Czy ja też mogę spróbować? — spytał pewnego razu, jednak mężczyzna przecząco pokręcił głową, zaglądając mu głęboko w oczy.
    — To droga bez powrotu, dziecko i zanim na nią wstąpisz, powinieneś poznać życie. Dopiero wtedy nauczę cię wszystkiego, kiedy dojrzejesz.
    Nie powiedział więcej.
    Wyminął bez słowa.
    Wskazał jedynie kierunek do Węzła, a Magnus podążył tam wierny i zaślepiony, nie pytając nawet dlaczego kazał mu iść ku łowcom. Twarz siostry wykrzywiona cierpieniem rozłąki, perliste łzy spływające jej policzkami, silny uścisk będący ich pożegnaniem, dopóki nie odnajdzie samego siebie gdzieś tam, dokąd właśnie zmierzał, a dokąd jej nie mógł zabrać ze sobą.
    Jedno z ostatnich wspomnień, nim został rekrutem.
    Gleipnir przyjął go szeroko otwartymi ramionami, jak wszystkie sieroty, które mianował własnymi dziećmi, potworami zdolnymi do najobrzydliwszych zbrodni, chociaż te nie zdołały wprawić chłopaka w najlżejsze zaskoczenie. Wręcz przeciwnie, czuł, jakby odnalazł własne miejsce — takie, w którym może być sobą; bestią o rękach splamionych krwią i czarnym, martwym sercu.
    Rok minął niczym pstryknięcie palców.
    Później kolejny i jeszcze jeden, wreszcie czas przestał posiadać jakąkolwiek formę. Rozpływał się wraz z nadejściem nocy bądź wychynięciem słońca zza granatowych połaci nieboskłonu, wędrował niestrudzenie dzień za dniem po smutnym padole, usypując coraz wyższe kurhany wyzutych z życia ciał; wargowie chwytani srebrnymi siatkami, brutalnie torturowani bardziej dla zabawy niżeli chęci wydobycia informacji, wreszcie bestialsko mordowani daleko poza horyzontem prawa; magiczne stworzenia najróżniejszych rozmiarów, niestrudzenie tropione przez granice (nie)magicznych światów, zapędzane w ślepe uliczki, gdzie drżały przerażeniem bądź wściekle ujadały przed posłaną, śmiertelną strzałą. Takie wspomnienia przyniosła wataha pięciu łowców, których świadomie i ze wzajemnością wybrał za przyjaciół; partnerów zbrodni.
    Była ich piątka.
    Podążali jeden za drugim, gotowi oddać za siebie życie.
    — Jesteśmy rodziną.
    Pamięta, jak słowa zawisły między nimi, jak przenikała ich głębia. To była obietnica złożona przed obliczem bogów, by nigdy nic ani nikt nie zdołał rozdzielić łowców, którymi się stali — brutalnymi, skutecznymi, pozbawionymi znamion jakiejkolwiek empatii.
    Gleipnir wrył się pod powierzchnię męskich myśli, tworząc zarówno początek, jak i koniec wszystkiego. Błędne koło. Impas. Labirynt. Otchłań, której żaden nie zdoła uciec przez resztę popapranego egzystowania na granicy życia a śmierci. Tropili, chwytali, mordowali, nigdy nie cofnęli się o krok, ponieważ nie widzieli niczego strasznego we własnym gestach, słowach; pomimo tego, jak bardzo pragnęli trwać, niespodziewanie Norny przecięły złotą nić, którą poprzetykano łowy.
    Rozpadli się.
    I to On — wraz ze swoją człowieczą słabością — był winien.
    Krwawa rzeź, jaką zgotował własnym braciom zapisała się na trwale we wspomnieniach, naznaczyła kolejnymi, paskudnymi bliznami ciało, co i sczerniałe serce, jednocześnie została przemilczana przez Mistrza; zmowa milczenia osnuła ich wszystkich, brutalne wygnanie wraz z obietnicą śmierci zawisła nad głową Magnusa, dla którego dłużej nie było miejsca pośród ludzi, rodziny, jaką odważył się zdradzić.
    Odszedł.
    Po niemal dziesięciu latach.
    Powrócił tam, gdzie tkwił jego dom — siostra wraz z przeznaczeniem, jakie mu zapisano.

    °

    Noc była ciemna.
    Nieboskłon doszczętnie przysłonięty kurtyną mroku.
    Opasłe krople deszczu spływały twarzą, ramionami, drążyły korytarze w materiale czarnej koszuli przywierającej coraz bardziej do ciała; była ich czwórka, zgarbione sylwetki uginające się pod ciężarem obowiązku — On był jeden, łowca doświadczony jak pozostali, brutalny oraz okrutny, jednak naznaczony, ślad po wilczych zębach wyraźnie naznaczył bladość skóry. To miało być szybkie.
    Honorowe.
    Wystarczyło, by jego przyjaciel przeszył podbrzusze ostrzem srebrnego sztyletu, jednak w tamtym krótkim okruchu czasu obydwoje wiedzieli, że przyszłość potoczy się zupełnie inaczej. W ciszy długości płytkiego oddechu ich spojrzenia się skrzyżowały i lekkie skinięcie głową było wszystkim, czego potrzebowali.
    — Ríða — zaklęcie przeszyło powietrze.
    Ciało łowcy gwałtownie zesztywniało.
    Ciało drugiego poderwało się w gwałtownie, jednak Magnus powalił go gwałtownie ciosem. Wiedział, że trzecim zajął się On.
    Rodzina się rozpadła.
    Świat pękł na pięć.
    Wiedział tylko, że musi ocalić tego, którego kocha — bez względu na konsekwencje. Nawet za najokrutniejszą cenę, za stratę watahy, jaką tworzyli, za nałożenie nagrody za jego głowę, za wygnanie, za śmierć.


    Wziął głębszy oddech.
    Przerwa w opowieści — czy raczej smętny koniec.
    — I to cała historia? — głos siostry sięgnął go przez mgłę wspomnień. — Byłeś wybitnym łowcą, nurzałeś się we krwi, ganiałeś za wargami i innymi stworami, w międzyczasie pierdoliłeś pokątnie swojego przyjaciela, dopóki nie użarł go wilk. Po czym, niezgodnie z waszym łowczym kodeksem, nie pozwoliłeś mu popełnić samobójstwa; mało tego, dosłownie rozpierdoliłeś łowczą rodzinę, wkurwiłeś Gleipnir, byle zachować go przy życiu i uciekłeś. I pewnie niejeden łowca pragnie twej śmierci.
    Nieznacznie skinął głową.
    — Cóż miłość robi z ludźmi — ironia otuliła jej słowa.
    Subtelna jak zawsze, pomyślał.
    — Teraz rozumiem, co miał na myśli…
    — Kto?
    — Wujek, rzecz jasna — odparł cierpko. Alkohol zatańczył na podniebieniu, kiedy przechylił szklankę i wypił zawartość. — Mówił o tym, że ludzie czynią nas słabymi, że przywiązanie, uczucia są zgubą dla człowieka.
    — Wujek uwielbiał pierdolić takie głupoty — odrzekła.
    Parsknął śmiechem.
    Speluna wypełniona samotnością łypała nań złowrogo.
    — Gdzie on teraz jest?
    — A jak myślisz? Wciąż zasiada na tronie, pilnuje interesów, rządzi półświatkiem, może i jest starym piernikiem, ale do grobu mu niespieszno, a każdy kto ma rozum wie, że należy się z nim liczyć. Zresztą, pamiętasz go.
    — Pracujesz dla niego?
    — Naturalnie. — Skrzyżowała ręce na piersi. — Jestem strażą przyboczną, protegowaną i zarazem ulubioną małpką w cyrku.
    — Tańczysz, jak ci zagra? — Parsknął śmiechem.
    Była dokładnie taka, jaką ją zapamiętał.
    Błysk buntu oraz szaleństwa w oczach, nieposkromienie wyzierające uśmiechem, gwałtowność wtłoczona podskórnie każdą blizną, raną czy sinofioletowym śladem; szczerze podążająca za śmiercią i dla śmierci żyjąca.
    — Wszyscy wiedzą, że słucham tylko własnych rozkazów — czasem też i twoich, ale jesteś rodziną. To co innego.
    — Zaprowadzisz mnie do niego?
    — Jesteś pewien, że tego chcesz?
    Pytanie zawisło między nimi na długość dwóch oddechów.
    Owszem, chciał. Dojrzał.
    — Pokaż mi to.
    Posłusznie ściągnęła rękawicę, naznaczenie w postaci Pieczęci Lokiego wkomponowane w alabastrową skórę prawej dłoni. Opuszkami palców sięgnął ostrych konturów, obrysował je dokładnie studiując kształt, każdy łuk, pochłaniał wstęgę nienawiści do plugastwa wtłoczoną bezdusznie w ciało. Okaleczyli jego siostrę.
    Skrzywdzili Ją, więc zasługiwali na karę.
    Proste równanie.
    Tyle wystarczyło.
    Złość wyszczerzyła kły.
    — Zaprowadź mnie do niego.

    °

    Czerń żył przysłoniła światło.
    Wytrwale podążał naukami, pozwalał się prowadzić magii zakazanej.
    Wujek przyjął go niczym zbłąkanego syna, który odnalazł drogę do domu — po wielobarwnych latach, słodko-gorzkich tryumfach oraz porażkach, przekraczaniu granic i doświadczania świata wszystkimi zmysłami; tak, jak powiedział w dniu, w którym widzieli się ostatni raz. Widoczne zaskoczenie na męskiej twarzy, kiedy przeżarte ciemnością tęczówki utkwiły w masywnej sylwetce Magnusa ustąpiło czemuś, co przypominało szczerą tęsknotę przeplataną ludzkim wzruszeniem; toczony głośnym śmiechem przygarnął do siebie, wypowiadając niezliczone słowa, którym odpowiadało milczenie oraz niezaspokojony głód kryjący się pod ciężarem mrocznych oczu.
    Był gotowy.
    Obydwoje wiedzieli.
    Obydwoje chcieli.
    Wielomiesięczna, psychiczna przemiana, jaką przechodził, wżerała się pod kopułę myśli. Nieludzkie cierpienie wędrujące potokami żył przy każdym oddechu, spazmatyczne drgania mięśni, abstrakcyjne obrazy zalewające głowę raz po raz; ciało płonęło piekielnym ogniem, wężowe cienie wiły się podskórnie niczym w zmysłowym tańcu niespiesznie odbierającym rozum (bądź resztkę tego, co zeń zostało), jednak żaden dźwięk nie wydobył się spomiędzy boleśnie zaciśniętych ust, nie ukorzył się ani na moment.
    Zagryzł zęby.
    Zacisnął pięści.
    Przetrwał.
    Pierwsza próba okazała się najtrudniejsza.
    Później wszystko przypominało spijanie ambrozyjskiego nektaru.
    Wujek uczył go cierpliwie, wpajał wszystkie nauki oraz obdarowywał tą samą wiedzą, jaką on zaczął zdobywać przeszło trzy dekady wcześniej; sprowadzał ofiary — bezdomnych włóczęgów okaleczonych błędnymi decyzjami własnego życia, drobnych złodziejaszków usiłujących przechytrzyć pana podziemia, bezimiennych uciekinierów wyplutych na nędzne ulice — i pozwalał mu kosztować więcej, głębiej, gwałtowniej, niespiesznie zatracając się w czarnej magii. Wreszcie zaklęcia przychodziły coraz łatwiej, wypowiadał je swobodniej, krzyki torturowanych wgryzały się coraz ostrzej pod powłokę codzienności.
    Bein-illr.
    Trzask łamanych kości.
    Sænkva.
    Łapczywe hausty powietrza.
    Beysta.
    Bolesny jęk sekundę przed bezdechem.
    — Zakończ to. — Nadszedł właściwy czas.
    Wreszcie był gotowy. Eter przecięło jedno słowo.
    — Andlát.
    Zaślepienie, posmakował słowa językiem.
    Podążał za subtelnym skowytem urzeczony jego brzmieniem.
    Powrót okazał się pociechą — ponownie wpełznął pod powierzchnię mrocznego świata przemocy, do której nawykł krótko po narodzinach; możliwe iż do tego był stworzony. Wyłaniał się spomiędzy cieni bezszelestnie, wyczuwając obecność ukochanej siostry przez kurtynę brudnej scenerii nadgryzionych czasem budynków, ponownie polowali niczym dzieciaki, jakimi byli przed jego odejściem wprost w ramiona Gleipniru. Uśmiechnął się nieznacznie, zaciskając palce na chłodnej fakturze kastetu tkwiącego pod powierzchnią głębokiej kieszeni płaszcza.
    Jedna była tylko cena za zanurzenie w kąpieli magii zakazanej, a tę gotów był zapłacić. Ponowne słuchanie rozkazów, przynajmniej częściowe, zaspokajanie szaleńczego głodu goniącego za brutalnością, za agresją, za bezkarnością.
    Do czasu.
    Złapali go niespodziewanie.
    (A może wiedział?)
    Ktoś doniósł.
    Twierdzili, że ktoś go widział — że rzucał jedno z zakazanych zaklęć.
    Nawet nie próbował kłamać ani stawiać oporu, pozwolił Kruczym zaciągnąć się do paskudnie poprawnej siedziby, słuchał wypowiadanych słów, gniewnie wyrzucanych oskarżeń, jednocześnie wiedział, jak wiedzieć może tylko człowiek jego pokroju, że brakowało fizycznych dowodów, że wszystko było lichymi szeptami. Zabrakło świadka, który doniósł. Niczym szczególnym. Wystarczającym jedynie do naznaczenia Pieczęcią Lokiego, którą każdego kolejnego dnia nosił dumnie i bez wstydu.
    Miesiąc później wszystko wróciło do normy. Podążyli dalej oraz głębiej, pozwalając zaślepiać się coraz bardziej — przekraczając wreszcie tę cienką granicę, po której żadne (ani on, ani siostra) nie mogli zawrócić.
    Andlát wybrzmiało w ciszy.
    Ręce splamione krwią, umysły spaczone ciemnością.
    Tacy byli.
    Tacy się stali.
    Półświatek pozostał ich schronieniem, jednak wiedzieli, że nadeszła pora drugiego pożegnania. Każde musiało iść własną drogą, dlatego bez cienia zawahania pozwolił siostrze odejść, niby tylko na wyciągnięcie ręki, bowiem ofiarowanie jej prawdziwej wolności było wszystkim, czego potrzebowała; pozwolił jej zanurzyć się, już na zawsze, w świecie bezprawia oraz pierwotnej brutalności, samemu zmierzając tam, gdzie poprowadził wzrok wraz z rozkazami Wujka, któremu przez kolejne siedem lat służył wiernością bezpańskiego kundla; stał się cieniem umykającym Kruczej Straży, dymem rozpływającym pośród mgieł, przemocą, jakiej nikt nie zdołałby zapobiec, rewolucją, której wszyscy mieli posmakować.
    We właściwym czasie.
    Dalej ścigał oraz polował, jako najemnik i wyklęty łowca.
    Przestępca.
    Wszystko było kwestią ceny — niczym więcej.
    Wygraj bądź zdechnij.
    Nic pomiędzy.


    Nieaktywni
    Magnus Eggen
    Magnus Eggen
    https://midgard.forumpolish.com/t855-magnus-eggen#3742https://midgard.forumpolish.com/t3633-magnus-eggen#36747https://midgard.forumpolish.com/t3634-gunnr#36751https://midgard.forumpolish.com/


    Karta rozwoju

    Informacje ogólne

    Wzrost
    195 cm
    Waga
    90 kg
    Kolor oczu
    Niepokojąco ciemne, mroczne — mieszanina głębokiego brązu z najprawdziwszą czernią
    Kolor włosów
    Kruczoczarne.
    Znaki szczególne
    Pozbawione ciepła, kipiące kpiną oraz szyderstwem spojrzenie. Głęboki, ochrypły głos wydający bezduszne wyroki beznamiętnych słów. Konstelacje blizn przyozdabiające całe ciało. Malunki tuszu wtłoczone pod skórę śladem tatuaży. Pieczęć Lokiego na prawej dłoni.
    Genetyka

    Umiejętność

    Stan zdrowia
    Fizycznie zdrowy, psychicznie niestabilny.


    Statystyki

    Wiedza o śniących
    I
    Reputacja
    -51
    Rozpoznawalność
    12
    Stronnictwo
    0
    Alchemia
    5
    Magia użytkowa
    10
    Magia lecznicza
    5
    Magia natury
    5
    Magia runiczna
    5
    Magia zakazana
    35
    Magia przemiany
    5
    Magia twórcza
    5
    Sprawność fizyczna
    15
    Charyzma
    10
    Wiedza ogólna
    5


    Atuty

    Obrońca (I)
    +5 do rzutu kością na dowolne zaklęcia defensywne.
    Zaślepiony (II)
    +5 do rzutu kością na dowolne zaklęcie z dziedziny magii zakazanej.


    Ekwipunek

    czujka
    opis przedmiotu
    Przedmiot
    opis przedmiotu


    Aktualizacje

    08.03.2024
    uzyskanie +1 punktu do magii zakazanej
    17.03.2024
    uzyskanie -1 punktu do reputacji i +2 do rozpoznawalności
    19.03.2024
    zakup +4 punktów do magii zakazanej



    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta zaakceptowana
    Nie jesteś osobą, z którą chciałby się zadzierać, której byłoby się dłużnikiem. Prawdopodobnie nie jesteś też osobą, która dawałaby drugie szansy. Gniew, jaki szumi w twoich żyłach jest doskonale wyczuwalny i może właśnie dlatego sprawia, że ma się ochotę staną ci na drodze. Ludzi pociąga przecież niebezpieczeństwo. Jednak to, co robisz, kim jesteś – jeśli nie będziesz dostatecznie uważny i ostrożny, może obrócić się przeciwko tobie szybciej niż myślisz.

    Prezent

    Mogłeś skończyć z Gleipnirem, Gleipnir mógł skończyć z tobą, ale przecież pozyskane wtedy nauki nigdy nie pójdą w las. A jako kłusownik i handlarz magicznymi stworzeniami, powinieneś być właściwie wyposażony. Dlatego w prezencie podaruję ci Czujkę. To medalion, który trafia wyłącznie w ręce najbardziej bezwzględnych członków Gleipniru, tworzony przez tych, którzy są o krok od przekroczenia granic łowczego kodeksu. W Twoje ręce trafił przypadkiem, już po tym, jak odszedłeś, jednak przydaje Ci się doskonale po dziś dzień. Wygrawerowano na nim mityczny Gleipnir – sznur zaciska się w supeł, gdy w Twoim pobliżu znajdują się magiczne stworzenia lub osoby, w żyłach których płynie krew magicznych istot. Noszenie go gwarantuje stały bonus +3 do spostrzegawczości.

    Podsumowanie

    Punkty doświadczenia na start
    700 PD (karta postaci)
    Osoba sprawdzająca
    Björn Guildenstern

    Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz pierwsze punkty doświadczenia na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie należy obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową, za co przysługują ci kolejne punkty, po które możesz zgłosić się w aktualizacji rozwoju postaci. Prosimy także o wpisanie się do spisu absolwentów, jak i instytucji i profesji w celu uzupełnienia dodatkowych informacji o postaci. Powodzenia na fabule!




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.