:: Midgard :: Okolice :: Góry Bardal
Strona 2 z 2 • 1, 2
Świątynia Lokiego (Ś)
+3
Prorok
Mistrz Gry
Margrét Jäderholm
7 posters
Mistrz Gry
Świątynia Lokiego (Ś) Czw 11 Lip - 21:54
First topic message reminder :
Świątynia Lokiego (Ś)
W ostatnich miesiącach wiele mówiono o nowo powstającej świątyni Lokiego, która wedle plotek miała znajdować się wysoko w górach Bardal. Kamień, z którego zbudowano budynek, zdaje się pochłaniać światło, nadając jej upiornego wyglądu. Wejście do świątyni jest wysokie i wąskie, przypominając paszczę demona gotowego pożreć każdego, kto odważy się przekroczyć jej próg. Kamienne posągi Lokiego i Hel, ożywione przez grę światła i cienia, wydają się żyć własnym życiem. Na samym końcu świątyni znajduje się monumentalny ołtarz, majestatycznie górujący nad całością.
Mistrz Gry
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Wto 30 Lip - 19:04
The member 'Margrét Jäderholm' has done the following action : kości
'k100' : 96
'k100' : 96
Halle Skov
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Czw 1 Sie - 0:45
Halle SkovŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : huldrekall
Zawód : muzyk, kompozytor, upadła gwiazda
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), arysta: muzyk (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 19 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 13 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 18 / wiedza ogólna: 5
Z niechęcią uświadomił sobie, iż głos Magnusa stał się szybko jedynym cieniem znajomego komfortu w tym dziwnym miejscu. Jego kpiący ton i gęsta, pociemniała barwa wydawały mu się niemal miękkie, uroczo komfortowe, jak gdyby przypominać mu miały, iż niewielki pokój w cudzym mieszkaniu od kilku tygodni stanowił jedyną rzecz, z którą mógłby choćby prześmiewczo nazwać domem. Dom, tak — pochylił się lekko do przodu, czując kolejną falę niewygodnych, narastających mdłości. Chciał go błagać. Wróćmy do domu. Chodźmy stąd. Nie mogę tu być, nie wśród tych ludzi, nie w tych ścianach — zbyt prawdziwych, zbyt ciasnych, przerażająco nieruchomych.
— Świątynia — mruknął pod nosem tak cicho, iż osłabiony głos zdawał gubić się pod szeleszczącym oddechem. A jednak wraz z tym przeklętym słowem opuszczającym jego usta, coś wokół niego poruszyło się niespodziewanie, jak gdyby całe otaczające go powietrze postanowiło gwałtownie zmienić kierunek. Niechętnie uniósł głowę, pozwalając sobie kolejny raz powoli rozejrzeć się po tej ciemnej, kamiennej klatce.
Czuł się tak jak człowiek, który powoli przyzwyczajając się do ciemności, w końcu zaczyna dostrzegać kształty nocnej ulicy. Pierwotny szok demona wprowadzonego przed oblicza bogów zdawał się uspokajać i choć mdłości nie ustępowały, drżenie zamieniło się w zwykłe, znajome napięcie. Mury, w których go zamknięto, wydały mu się wnet inne, zupełnie jakby Świątynię opuszczać zaczęła wszelka świętość. Gdziekolwiek byli, ktokolwiek w rzeczywistości ich zaprosił, musiał coś ukrywać, coś więcej niż poczerniałe żyły i bielmo pożerające tęczówkę, coś więcej niż kolejne ważne nazwisko lub kolejne groźne kontakty. Wszystko tutaj było… cóż, dziwne. Tak, dziwne. Halle znał dziwne. Sam był dziwny, on jego twarz i jego ogon, jego czujne, niemal bezbarwne oczy schowane w cieniu kaptura — to było jednak inne, zupełnie nieznane i zupełnie niebezpieczne w tym niezbadaniu. Przez moment miał pewność, iż ściany wokół niego rozciągają się i wydłużają, próbując sprawić, by on sam stał się jeszcze mniejszy; wydawało mu się, że posadzka pod jego stopami pęcznieje, nabierając oddech, a potem znów opada lekko, zabierając go ze sobą w dół.
Postać pojawiła się nagle. Nie wyszła z cienia, po prostu zjawiła się, tak jak zjawiają się nagle migreny i sen po kilku kieliszkach wina. Minęła sekundka lub dwie, a jasna dłoń wychyliła się z fałd materiału i ułożyła na kamiennej ścianie jak na jakimś żywym stworzeniu. Ruch był gładki, niemal niezauważalny, jedynie drobne drgnienie w chaosie słów, kroków i emocji, lecz Halle widział wszystko dokładnie, klatka po klatce, jak gdyby ta dziwna nieświęta świątynia chciała, żeby to dostrzegł, jak gdyby pokazywała mu tajemnicę na otwartej dłoni. Miał niewiele czasu na decyzję, nie zwykł zresztą myśleć zbyt wiele, kiedy coś wydawało mu się ciekawe lub zabawne. Zsunął palce z ramienia Magnusa i wykorzystując chwilę poruszenia, które zjawiło się wraz z nadejściem Profety, cicho i szybko jak fragment cienia podążył za zakapturzoną postacią. Zdołał usłyszeć jedynie pogłos niosących się po sali słów.
— Świątynia — mruknął pod nosem tak cicho, iż osłabiony głos zdawał gubić się pod szeleszczącym oddechem. A jednak wraz z tym przeklętym słowem opuszczającym jego usta, coś wokół niego poruszyło się niespodziewanie, jak gdyby całe otaczające go powietrze postanowiło gwałtownie zmienić kierunek. Niechętnie uniósł głowę, pozwalając sobie kolejny raz powoli rozejrzeć się po tej ciemnej, kamiennej klatce.
Czuł się tak jak człowiek, który powoli przyzwyczajając się do ciemności, w końcu zaczyna dostrzegać kształty nocnej ulicy. Pierwotny szok demona wprowadzonego przed oblicza bogów zdawał się uspokajać i choć mdłości nie ustępowały, drżenie zamieniło się w zwykłe, znajome napięcie. Mury, w których go zamknięto, wydały mu się wnet inne, zupełnie jakby Świątynię opuszczać zaczęła wszelka świętość. Gdziekolwiek byli, ktokolwiek w rzeczywistości ich zaprosił, musiał coś ukrywać, coś więcej niż poczerniałe żyły i bielmo pożerające tęczówkę, coś więcej niż kolejne ważne nazwisko lub kolejne groźne kontakty. Wszystko tutaj było… cóż, dziwne. Tak, dziwne. Halle znał dziwne. Sam był dziwny, on jego twarz i jego ogon, jego czujne, niemal bezbarwne oczy schowane w cieniu kaptura — to było jednak inne, zupełnie nieznane i zupełnie niebezpieczne w tym niezbadaniu. Przez moment miał pewność, iż ściany wokół niego rozciągają się i wydłużają, próbując sprawić, by on sam stał się jeszcze mniejszy; wydawało mu się, że posadzka pod jego stopami pęcznieje, nabierając oddech, a potem znów opada lekko, zabierając go ze sobą w dół.
Postać pojawiła się nagle. Nie wyszła z cienia, po prostu zjawiła się, tak jak zjawiają się nagle migreny i sen po kilku kieliszkach wina. Minęła sekundka lub dwie, a jasna dłoń wychyliła się z fałd materiału i ułożyła na kamiennej ścianie jak na jakimś żywym stworzeniu. Ruch był gładki, niemal niezauważalny, jedynie drobne drgnienie w chaosie słów, kroków i emocji, lecz Halle widział wszystko dokładnie, klatka po klatce, jak gdyby ta dziwna nieświęta świątynia chciała, żeby to dostrzegł, jak gdyby pokazywała mu tajemnicę na otwartej dłoni. Miał niewiele czasu na decyzję, nie zwykł zresztą myśleć zbyt wiele, kiedy coś wydawało mu się ciekawe lub zabawne. Zsunął palce z ramienia Magnusa i wykorzystując chwilę poruszenia, które zjawiło się wraz z nadejściem Profety, cicho i szybko jak fragment cienia podążył za zakapturzoną postacią. Zdołał usłyszeć jedynie pogłos niosących się po sali słów.
Don't give it a hand, offer it a soul
Don't let it in with no intention to keep it, Jesus Christ, don't be kind to it. Honey, don't feed it, it will come back
Prorok
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Czw 8 Sie - 19:07
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Profeta Trygve był prawdziwy, choć przez wiele lat jego istnienie pozostawało w sferze legend i mitów. Wielu wątpiło, czy kiedykolwiek naprawdę istniał, traktując go jako postać zrodzoną z miejskich opowieści. Kiedyś mówiono jednak o nim więcej, jego imię krążyło wśród ludzi jak szept, pełen tajemnic i niedopowiedzeń, lecz w pewnym momencie, jakby wciągnięty przez mgłę zapomnienia, ślad po nim zaginął. Zniknął z oczu, jak i ust swoich wiernych wyznawców, a jedynie Krąg wiedział, co się z nim naprawdę stało. Profeta Trygve był istotą nieuchwytną, mistrzem iluzji i sztuki zmiany — jako zmiennokształtny posiadał dar, który czynił go niemal niewidzialnym dla zwykłych galdrów. Mógł być kimkolwiek i gdziekolwiek, a jego twarz nigdy nie była taka sama — ci, którzy mieli szczęście go spotkać, wiedzieli, że nawet jeśli na moment ujrzeli jego prawdziwe oblicze, to i tak mogło być tylko jedną z wielu masek, które nosił. Zademonstrował to nawet dziś, przed tymi, którzy wykazali się większą spostrzegawczością i czujnością potrafili dostrzec, jak jego twarz postarzała się w mgnieniu oka, gdy zmierzał w kierunku ołtarza.
Teraz, po latach długiego milczenia i pociągania za sznurki zza kulis, Profeta Trygve niespodziewanie ujawnił się światu, a miejsce jego powrotu nie mogło być bardziej symboliczne. Ukazał się w świątyni Lokiego, boga podstępu i oszustwa, który sam był mistrzem zmiennokształtności i maskarady. Nieprzypadkowo wybrał to miejsce, było bowiem doskonałym tłem dla kogoś, kto całe życie żył w cieniu i tajemnicy. Jego pojawienie się było symbolicznym początkiem nowego rozdziału dla Magisterium — Profeta Trygve wyszedł do ludzi, by wysłuchać tych, co mieli coś do powiedzenia, którzy mieli odwagę podzielić się swoją wiedzą, swoimi obawami i pragnieniami. To było jego nowe zadanie — zebrać te głosy, zrozumieć je i na ich podstawie zbudować przyszłość Magisterium. Przyszłość, która mogła przynieść odrodzenie albo upadek. Kiedy Verner jako pierwszy wyszedł przed szereg i postanowił się odezwać, by opowiedzieć o mitycznej Fimbulflorze, Profeta Trygve zamienił się w słuch.
— Dziękuję wam za podzielenie się tą cenną informacją. — Trygve zrobił ostrożnie kilka kroków naprzód, by lepiej słyszeć każde wypowiadane słowo. Choć był obdarzony rozległą wiedzą i zdolnościami, to to, o czym właśnie się dowiedział, było dla niego nowością. Świadomość, że Rada, organizacja, która od wieków trzymała w ryzach świat galdrów i prześladowała ślepców mogłaby zdobyć tak potężną broń, była zatrważająca. Jeszcze tego brakowało, by klany, już i tak dysponująca olbrzymią siłą, zyskały kolejną przewagę. Gdy Asterin dokończyła resztę opowieści za Vernera, Trygve przyjrzał się jej uważniej. W oczach Eggen dostrzegł przebłysk świadomości, że mężczyzna, z którym miała do czynienia wcześniej, to właśnie on. Choć jego wygląd uległ diametralnej zmianie, coś w tonie i gestach było znajome. To był ten sam człowiek, który kiedyś skierował ją na właściwą ścieżkę, pomagając odnaleźć odpowiednie grymuary. Teraz, stojąc przed nią w nowej odsłonie, nie pozostawiał wątpliwości — to był on, Trygve. — Jeśli jest tak, jak mówicie, to stajemy w obliczu ogromnego niebezpieczeństwa. — Po świątyni przetoczył się niepokojący szept, a Halle wykorzystał zamieszanie, by bez większego trudu wymknąć się z pomieszczenia. — Dobrze, że je zniszczyliście, ale musimy być pewni, że nic z nich nie pozostało. Jeśli cokolwiek przetrwało, musimy to zbadać i za wszelką cenę uniemożliwić, by trafiło w ręce Rady. Liczę na waszą pełną współpracę. — Trygve przeniósł wzrok na Asterin i Vernera, chcąc dowiedzieć się więcej, lecz uznał, że w obecności innych nie powinien zadawać pytań o tak wrażliwe kwestie. Nie odpowiedział też na pytanie Asterin, czy Fimbulflora była prawdziwym celem, czy tylko testem, przez który chciał zidentyfikować najbardziej zdeterminowanych ślepców.
— Trafne spostrzeżenie. W ostatnim czasie magia staje się coraz bardziej nieprzewidywalna. W Midgardzie nie pojawiły się dotąd żadne enklawy, ale nie możemy wykluczyć, że w przyszłości się to zmieni. Bardzo możliwe, że rytuały odprawiane przez Lauge Nørgaarda, który zachłysnął się władzą i zdradził Magisterium, są tego skutkiem ubocznym. — Profeta Trygve przerwał na chwilę, ważąc każde słowo. — Nie wiemy jeszcze dokładnie, jak powstają, ale jako Magisterium skłaniamy się ku teorii Erlanda Søgaarda. Według niej każda z enklaw jest punktem, w którym korzenie drzewa Yggdrasil przenikają do naszej rzeczywistości. Rytuały mogły osłabić granice między światami... — Trygve był świadomy, że wszelkie nieostrożne słowo mogło doprowadzić do niechcianych konsekwencji, dlatego zdecydował się ograniczyć swoją wypowiedź do minimum. W jego umyśle rodziły się kolejne pytania, które wymagały odpowiedzi, ale wiedział, że musi działać ostrożnie.
— Kopenhaga — powtórzył za Magnusem, który właśnie podzielił się niepokojącymi informacjami na temat aberracji w tym mieście. — To, co tam się wydarzyło, sprawiło, że jeszcze bardziej zainteresowaliśmy się tym tematem... Dowiedzieliśmy się, że istnieje ich więcej, niż publicznie ogłoszono. — Przez chwilę cisza zawisła w powietrzu, gdy zgromadzeni zastanawiali się nad znaczeniem tych słów. Enklawy, tajemnicze miejsca, w których magia i rzeczywistość zderzały się ze sobą, stanowiły nieprzewidywalne źródła mocy. Do tej pory niewiele było wiadomo o ich prawdziwej liczbie i naturze, a teraz okazało się, że Rada ukrywała prawdę. — Czy istnieją sposoby na zapanowanie nad aberracjami, które pozwoliłyby wykorzystać je w walce... — To właśnie próbujemy ustalić — odpowiedział Trygve, robiąc krótką pauzę, by podkreślić wagę tego zadania. — To jeden z naszych najważniejszych celów. Okiełznać magię, która znajduja się w enklawach. To nie tylko kwestia przetrwania, ale również potencjalnej siły, którą możemy wykorzystać w naszej walce. Ale najpierw... — Przeniósł wzrok na Vernera i Asterin, by zadać im bardzo ważne pytanie:
— Czy udało wam się wykonać wasze zadanie, Vernerze? — zapytał z naciskiem, a jego głos wypełnił kamienne mury świątyni. — To zadanie jest kluczowe dla naszych dalszych działań. — Eliksir, nad którym pracował Verner wraz z Asterin, był nieodłącznym elementem planu Profety Trygve, jednak jego właściwości wciąż pozostawały tajemnicą, której nie zamierzał jeszcze ujawniać. Trygve przesunął wzrok na resztę zebranych, przygotowując się na kolejną część rozmowy. — Co do waszych pozostałych pytań… — mówił, tym razem spokojniej, ale z wyraźnym zamyśleniem. — Do tej pory nie ogłoszono oficjalnych kandydatów, jednak nie podlega wątpliwościom, że Przymierze Pierwszych będzie forsować bardziej radykalne zmiany w prawie i nie jest gotowe na żadne ustępstwa. Natomiast kandydaci z Przymierza Środka wydają się mniejszym złem. — Chwilę później Trygve przeniósł wzrok z Vernera na Magnusa, który zapytał o cenę dziedzictwa Runstena Fältskoga.
— Dziedzictwo ma taką cenę, jaką będziecie gotowi za nie zapłacić. Wszystko zależy od tego, jak daleko będziecie w stanie się posunąć. — W jego poważnym głosie zabrzmiała nuta ostrzeżenia, wyczuwalna dla każdego, kto rozumiał, co naprawdę oznacza przekroczenie granicy, której nie da się potem cofnąć. — Wszyscy tutaj jesteście z własnej, nieprzymuszonej woli — kontynuował Trygve, wbijając wzrok w każdego z osobna. — Magisterium nie będzie nikogo zmuszać do współpracy, ale musicie być świadomi, że jeśli zdecydujecie się przystąpić do nas, nie będzie odwrotu. — W świątyni zapanowała cisza, a słowa Trygve zawisły w powietrzu, jakby każdy obecny zastanawiał się nad swoją przyszłością. — Jeśli ktoś czuje, że nie chce tu być, może teraz opuścić świątynię. To ostatnia szansa. — Jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej przenikliwe, a atmosfera cięższa. Decyzja była niełatwa: zostać i podjąć ryzyko, czy też odejść, nie oglądając się za siebie.
W tym samym czasie Halle postanowił wymknąć się ze świątyni Lokiego, podążając za tajemniczym nieznajomym. W tej sytuacji wszystko wydawało się lepsze od dalszego przebywania w tych świętych murach, które przytłaczały go jako huldrekalla. Teraz otwierała się przed nim szansa na odkrycie wnętrza tego niezwykłego miejsca. Czy to rzeczywiście była tylko świątynia, głęboko skryta w górach Bardal przed oczami zwykłych widzących? Czy może Magisterium miało coś więcej w zanadrzu? Ciemny, niezwykle wąski korytarz prowadził w dół, a Halle ostrożnie przemierzał jego długą aleję śliskimi stopniami, czując chłód wilgotnych kamieni. Echo jego kroków odbijało się od zwilżonych ścian, tworząc surrealistyczną symfonię, która zdawała się go obserwować z ukrycia. Tajemniczy nieznajomy zniknął w mroku przed nim, lecz Halle mógł mieć przeczucie, że nie był on daleko. Nagle korytarz rozgałęził się na dwie odmienne drogi, a Halle nie pozostało nic innego, jak zatrzymać się na moment. Lewa ścieżka prowadziła ku ciemności, gdzie powietrze stawało się coraz chłodniejsze, aż przenikało go wręcz mroźne zimno. Z prawej strony dobiegało ledwie słyszalne szumienie, jakby w oddali płynęła tafla wody. Teraz musiał podjąć decyzję i to jak najszybciej, tym bardziej, że w pewnym momencie Halle mógł zdać sobie sprawę z tego, że ktoś schodził ze schodów.
Teraz, po latach długiego milczenia i pociągania za sznurki zza kulis, Profeta Trygve niespodziewanie ujawnił się światu, a miejsce jego powrotu nie mogło być bardziej symboliczne. Ukazał się w świątyni Lokiego, boga podstępu i oszustwa, który sam był mistrzem zmiennokształtności i maskarady. Nieprzypadkowo wybrał to miejsce, było bowiem doskonałym tłem dla kogoś, kto całe życie żył w cieniu i tajemnicy. Jego pojawienie się było symbolicznym początkiem nowego rozdziału dla Magisterium — Profeta Trygve wyszedł do ludzi, by wysłuchać tych, co mieli coś do powiedzenia, którzy mieli odwagę podzielić się swoją wiedzą, swoimi obawami i pragnieniami. To było jego nowe zadanie — zebrać te głosy, zrozumieć je i na ich podstawie zbudować przyszłość Magisterium. Przyszłość, która mogła przynieść odrodzenie albo upadek. Kiedy Verner jako pierwszy wyszedł przed szereg i postanowił się odezwać, by opowiedzieć o mitycznej Fimbulflorze, Profeta Trygve zamienił się w słuch.
— Dziękuję wam za podzielenie się tą cenną informacją. — Trygve zrobił ostrożnie kilka kroków naprzód, by lepiej słyszeć każde wypowiadane słowo. Choć był obdarzony rozległą wiedzą i zdolnościami, to to, o czym właśnie się dowiedział, było dla niego nowością. Świadomość, że Rada, organizacja, która od wieków trzymała w ryzach świat galdrów i prześladowała ślepców mogłaby zdobyć tak potężną broń, była zatrważająca. Jeszcze tego brakowało, by klany, już i tak dysponująca olbrzymią siłą, zyskały kolejną przewagę. Gdy Asterin dokończyła resztę opowieści za Vernera, Trygve przyjrzał się jej uważniej. W oczach Eggen dostrzegł przebłysk świadomości, że mężczyzna, z którym miała do czynienia wcześniej, to właśnie on. Choć jego wygląd uległ diametralnej zmianie, coś w tonie i gestach było znajome. To był ten sam człowiek, który kiedyś skierował ją na właściwą ścieżkę, pomagając odnaleźć odpowiednie grymuary. Teraz, stojąc przed nią w nowej odsłonie, nie pozostawiał wątpliwości — to był on, Trygve. — Jeśli jest tak, jak mówicie, to stajemy w obliczu ogromnego niebezpieczeństwa. — Po świątyni przetoczył się niepokojący szept, a Halle wykorzystał zamieszanie, by bez większego trudu wymknąć się z pomieszczenia. — Dobrze, że je zniszczyliście, ale musimy być pewni, że nic z nich nie pozostało. Jeśli cokolwiek przetrwało, musimy to zbadać i za wszelką cenę uniemożliwić, by trafiło w ręce Rady. Liczę na waszą pełną współpracę. — Trygve przeniósł wzrok na Asterin i Vernera, chcąc dowiedzieć się więcej, lecz uznał, że w obecności innych nie powinien zadawać pytań o tak wrażliwe kwestie. Nie odpowiedział też na pytanie Asterin, czy Fimbulflora była prawdziwym celem, czy tylko testem, przez który chciał zidentyfikować najbardziej zdeterminowanych ślepców.
— Trafne spostrzeżenie. W ostatnim czasie magia staje się coraz bardziej nieprzewidywalna. W Midgardzie nie pojawiły się dotąd żadne enklawy, ale nie możemy wykluczyć, że w przyszłości się to zmieni. Bardzo możliwe, że rytuały odprawiane przez Lauge Nørgaarda, który zachłysnął się władzą i zdradził Magisterium, są tego skutkiem ubocznym. — Profeta Trygve przerwał na chwilę, ważąc każde słowo. — Nie wiemy jeszcze dokładnie, jak powstają, ale jako Magisterium skłaniamy się ku teorii Erlanda Søgaarda. Według niej każda z enklaw jest punktem, w którym korzenie drzewa Yggdrasil przenikają do naszej rzeczywistości. Rytuały mogły osłabić granice między światami... — Trygve był świadomy, że wszelkie nieostrożne słowo mogło doprowadzić do niechcianych konsekwencji, dlatego zdecydował się ograniczyć swoją wypowiedź do minimum. W jego umyśle rodziły się kolejne pytania, które wymagały odpowiedzi, ale wiedział, że musi działać ostrożnie.
— Kopenhaga — powtórzył za Magnusem, który właśnie podzielił się niepokojącymi informacjami na temat aberracji w tym mieście. — To, co tam się wydarzyło, sprawiło, że jeszcze bardziej zainteresowaliśmy się tym tematem... Dowiedzieliśmy się, że istnieje ich więcej, niż publicznie ogłoszono. — Przez chwilę cisza zawisła w powietrzu, gdy zgromadzeni zastanawiali się nad znaczeniem tych słów. Enklawy, tajemnicze miejsca, w których magia i rzeczywistość zderzały się ze sobą, stanowiły nieprzewidywalne źródła mocy. Do tej pory niewiele było wiadomo o ich prawdziwej liczbie i naturze, a teraz okazało się, że Rada ukrywała prawdę. — Czy istnieją sposoby na zapanowanie nad aberracjami, które pozwoliłyby wykorzystać je w walce... — To właśnie próbujemy ustalić — odpowiedział Trygve, robiąc krótką pauzę, by podkreślić wagę tego zadania. — To jeden z naszych najważniejszych celów. Okiełznać magię, która znajduja się w enklawach. To nie tylko kwestia przetrwania, ale również potencjalnej siły, którą możemy wykorzystać w naszej walce. Ale najpierw... — Przeniósł wzrok na Vernera i Asterin, by zadać im bardzo ważne pytanie:
— Czy udało wam się wykonać wasze zadanie, Vernerze? — zapytał z naciskiem, a jego głos wypełnił kamienne mury świątyni. — To zadanie jest kluczowe dla naszych dalszych działań. — Eliksir, nad którym pracował Verner wraz z Asterin, był nieodłącznym elementem planu Profety Trygve, jednak jego właściwości wciąż pozostawały tajemnicą, której nie zamierzał jeszcze ujawniać. Trygve przesunął wzrok na resztę zebranych, przygotowując się na kolejną część rozmowy. — Co do waszych pozostałych pytań… — mówił, tym razem spokojniej, ale z wyraźnym zamyśleniem. — Do tej pory nie ogłoszono oficjalnych kandydatów, jednak nie podlega wątpliwościom, że Przymierze Pierwszych będzie forsować bardziej radykalne zmiany w prawie i nie jest gotowe na żadne ustępstwa. Natomiast kandydaci z Przymierza Środka wydają się mniejszym złem. — Chwilę później Trygve przeniósł wzrok z Vernera na Magnusa, który zapytał o cenę dziedzictwa Runstena Fältskoga.
— Dziedzictwo ma taką cenę, jaką będziecie gotowi za nie zapłacić. Wszystko zależy od tego, jak daleko będziecie w stanie się posunąć. — W jego poważnym głosie zabrzmiała nuta ostrzeżenia, wyczuwalna dla każdego, kto rozumiał, co naprawdę oznacza przekroczenie granicy, której nie da się potem cofnąć. — Wszyscy tutaj jesteście z własnej, nieprzymuszonej woli — kontynuował Trygve, wbijając wzrok w każdego z osobna. — Magisterium nie będzie nikogo zmuszać do współpracy, ale musicie być świadomi, że jeśli zdecydujecie się przystąpić do nas, nie będzie odwrotu. — W świątyni zapanowała cisza, a słowa Trygve zawisły w powietrzu, jakby każdy obecny zastanawiał się nad swoją przyszłością. — Jeśli ktoś czuje, że nie chce tu być, może teraz opuścić świątynię. To ostatnia szansa. — Jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej przenikliwe, a atmosfera cięższa. Decyzja była niełatwa: zostać i podjąć ryzyko, czy też odejść, nie oglądając się za siebie.
W tym samym czasie Halle postanowił wymknąć się ze świątyni Lokiego, podążając za tajemniczym nieznajomym. W tej sytuacji wszystko wydawało się lepsze od dalszego przebywania w tych świętych murach, które przytłaczały go jako huldrekalla. Teraz otwierała się przed nim szansa na odkrycie wnętrza tego niezwykłego miejsca. Czy to rzeczywiście była tylko świątynia, głęboko skryta w górach Bardal przed oczami zwykłych widzących? Czy może Magisterium miało coś więcej w zanadrzu? Ciemny, niezwykle wąski korytarz prowadził w dół, a Halle ostrożnie przemierzał jego długą aleję śliskimi stopniami, czując chłód wilgotnych kamieni. Echo jego kroków odbijało się od zwilżonych ścian, tworząc surrealistyczną symfonię, która zdawała się go obserwować z ukrycia. Tajemniczy nieznajomy zniknął w mroku przed nim, lecz Halle mógł mieć przeczucie, że nie był on daleko. Nagle korytarz rozgałęził się na dwie odmienne drogi, a Halle nie pozostało nic innego, jak zatrzymać się na moment. Lewa ścieżka prowadziła ku ciemności, gdzie powietrze stawało się coraz chłodniejsze, aż przenikało go wręcz mroźne zimno. Z prawej strony dobiegało ledwie słyszalne szumienie, jakby w oddali płynęła tafla wody. Teraz musiał podjąć decyzję i to jak najszybciej, tym bardziej, że w pewnym momencie Halle mógł zdać sobie sprawę z tego, że ktoś schodził ze schodów.
INFORMACJE
Asterin jest tym szczęśliwcem, który miał w niedalekiej przeszłości szansę spotkać Profetę. Z racji bardzo podobnych wyników i braku odpowiedzi ze strony Margrét postanowiłem wyjątkowo odpowiedzieć na wszystkie zadane przez was pytania. Jeśli ktoś nie chce brać dalej udziału w dyskusji i rezygnuje z przynależności do Magisterium, może w tym momencie opuścić świątynię — proszę wówczas o kontakt przez prywatną wiadomość. Dla pozostałych dyskusja toczy się dalej.
Halle — możesz teraz wybrać jeden z dwóch dostępnych scenariuszy — (1) korytarz z lewej strony lub (2) z prawej strony.
Halle — możesz teraz wybrać jeden z dwóch dostępnych scenariuszy — (1) korytarz z lewej strony lub (2) z prawej strony.
CZAS NA ODPOWIEDŹ: do 12.08, 23:59
Mistrz Gry
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Czw 8 Sie - 19:07
The member 'Prorok' has done the following action : kości
'Profeta' :
'Profeta' :
Verner Forsberg
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Pią 9 Sie - 17:25
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Jeszcze kilka lat temu roześmiałby się z rozbawieniem, gdyby ktoś wywróżył mu, że z pełnym przekonaniem przystąpi do nielegalnej organizacji wśród ludzi czczących Lokiego. W jego życiu zmieniło się jednak wszystko, choć z pozoru pozostało ono takie samo. Rodzice, żona, dziadkowie, nawet lekarze — wszyscy kazali mu pogodzić się z diagnozą, pogodzić się ze śmiercią, i iść dalej. Ale nie potrafił, tak jak przed laty nie potrafił pogodzić się z utratą Asterin. I choć nadal mieszkał w swoim ładnym domu w Forsteder i za tydzień miał reprezentować swoją rodzinę na zjeździe klanów, to nie był już tym samym Vernerem — albo dopiero tutaj mógł ściągnąć maskę normalności, którą doskonalił dla rodziny i znajomych przez całe życie. Jeszcze kilka tygodni temu drażniło go to, że Magisterium porozumiewa się ze ślepcami za pomocą plotek i nie był pewien, czy znajdzie tu upragnione odpowiedzi. Szukał wśród ślepców na ślepo. Ale teraz, widząc i słysząc prawdziwego przywódcę oraz dostrzegając wśród jego Kręgu największy talent alchemiczny zeszłego pokolenia, wyzbył się wątpliwości. Znalazł swoje miejsce i podjął decyzję. I bardzo próbował sobie wmówić, że to jedyna logiczna i ekscytująca decyzja, że wcale nie chwyta się jedynej kotwicy jak tonący brzytwy.
Słuchał opowieści Asterin, jeszcze raz przeżywając wydarzenia ze wściekłej gęstwiny w jej słowach i rozumiał też, że zostaje tutaj nie tylko dla siebie. Jeśli coś jednoczyło, to wspólne niebezpieczeństwo, a te motyle groziły im wszystkim. Groziły jej.
- Jest tak, jak mówimy. - powtórzył śmiało, uważnie spoglądając na twarz Profety. Nie odpowiedział na pytanie Asterin, a teraz wydawał się zaskoczony. Naprawdę nie wiedział o motylach? Łatwiej było natknąć się na nie, niż na kwiat kwitnący jedynie w mitach. Skinął z powagą głową, pozwalając Asterin zabrać głos i podjąć decyzję w sprawie powrotu do lasu — choć z drugiej strony słowa Profety brzmiały jak propozycja nie do odrzucenia.
- Zbadam, co uda się pozyskać - obiecał, a po sekundzie dodał roztropniej (choć niechętnie) - i przekażę dalej. - mógł poznać wszystkie toksyny w odnalezionych szczątkach, ale może Magisterium miało w swoich szeregach nawet specjalistów od motyli.
Z zainteresowaniem zerknął na brodacza (Magnusa), orientując się, że on też był w Kopenhadze.
Że tamkogoś zamordował przyczynił się do czyjejś śmierci.
Bardzo starannie spróbował zdusić wspomnienia o Ilmarim i o jego żalu z powodu rannego mężczyzny. Żalu, którego nie podzielał, ale który zlewał się jakoś z nieokreśloną ulgą, że przyjaciel wyszedł z tego wszystkiego cało. Próbował o tym nie myśleć, ale z każdym słowem Profety i brodacza — zapanowanie nad aberracjami, nieprzewidywalność magii – kłuła go w serce uparta myśl, że Vanhanen interesowałby się tym jak nikt inny; że może szuka już odpowiedzi na własną rękę.
Spróbował zdusić te myśli i zmusić się do radości, że samemu nie będzie ich szukał na własną rękę. Właśnie podsunął tropy Magisterium, wiążąc swe poszuiwania i losy z organizacją, właśnie spełnił dla nich pierwsze zadanie. Znów słysząc własne imię, podniósł wzrok na Profetę z mieszanką dumy (znał przydzielone mu zadania!!!) i ostrożności (czy felczer nie przekazał mu jeszcze receptury, czy to pytanie retoryczne, i czy wszyscy zgromadzeni tu ślepcy poznali właśnie jego imię?).
- Udało się. - odpowiedział z pewnością siebie. - Informacje zostały przekazane gdzie trzeba, ale są też w naszej pamięci. - dodał konkretnie. Gdyby to od niego zależało, przekazałby felczerowi tylko fiolkę — nie recepturę — i zamiast spisać wyniki, kazałby Asterin nauczyć się ich na pamięć. Być może postąpi tak w przyszłości, ale tym razem grzecznie dostosował się do instrukcji Magisterium. Chwilowo potrzebował ich bardziej niż oni potrzebowali jego, ale zamierzał stać się potrzebny.
Skinął z wdzięcznością głową, gdy Profeta potwierdził jego polityczne przypuszczenia. Brał pod uwagę możliwość, że Trygve ma haki na jednego z kandydatów lub jest gotów zasiać chaos poprzez wspieranie nieoczywistej kandydatury, ale wsparcie kandydata z Przymierza Środka było mu na rękę i było czymś, czego oczekiwała od niego rodzina. Zamiast stać na uboczu, mógł w takim razie postarać się bardziej, byleby odsunąć od władzy Przymierze Pierwszych.
Dyskusja o cenie za dołączenie do Magisterium nim nie zachwiała ani go nie przeraziła. Od dziecka nie czuł strachu w oczywisty sposób, a dzisiaj nie miał już zupełnie nic do stracenia, widząc za to w organizacji sporo do zyskania. Zerknął z powagą na Asterin — wielokrotnie wspominał jej o swoich aspiracjach, po wyrazie jego wzroku mogła też poznać, że nie ruszy się z miejsca. I nie ruszył się z miejsca, krzyżując ramiona na torsie i podnosząc wzrok by zerknąć na brodacza, który wydawał się cennym sojusznikiem (może głównie ze względu na to, że był w jakiś sposób bliski Eggen; ale jego słowa zdołały zaintrygować Forsberga). Potem uważnie zaczął przyglądać się innym. Głównie tym, którzy wychodzili — chcąc zapamiętać ich twarze, chcąc wiedzieć na kogo uważać w przyszłości. Był ciekaw, czy Magisterium odbierze im wspomnienia, ale tak czy siak zamierzał być ostrożny jeśli kiedykolwiek wpadnie na kogoś z nich.
i oczywiście zostaję!
Słuchał opowieści Asterin, jeszcze raz przeżywając wydarzenia ze wściekłej gęstwiny w jej słowach i rozumiał też, że zostaje tutaj nie tylko dla siebie. Jeśli coś jednoczyło, to wspólne niebezpieczeństwo, a te motyle groziły im wszystkim. Groziły jej.
- Jest tak, jak mówimy. - powtórzył śmiało, uważnie spoglądając na twarz Profety. Nie odpowiedział na pytanie Asterin, a teraz wydawał się zaskoczony. Naprawdę nie wiedział o motylach? Łatwiej było natknąć się na nie, niż na kwiat kwitnący jedynie w mitach. Skinął z powagą głową, pozwalając Asterin zabrać głos i podjąć decyzję w sprawie powrotu do lasu — choć z drugiej strony słowa Profety brzmiały jak propozycja nie do odrzucenia.
- Zbadam, co uda się pozyskać - obiecał, a po sekundzie dodał roztropniej (choć niechętnie) - i przekażę dalej. - mógł poznać wszystkie toksyny w odnalezionych szczątkach, ale może Magisterium miało w swoich szeregach nawet specjalistów od motyli.
Z zainteresowaniem zerknął na brodacza (Magnusa), orientując się, że on też był w Kopenhadze.
Że tam
Bardzo starannie spróbował zdusić wspomnienia o Ilmarim i o jego żalu z powodu rannego mężczyzny. Żalu, którego nie podzielał, ale który zlewał się jakoś z nieokreśloną ulgą, że przyjaciel wyszedł z tego wszystkiego cało. Próbował o tym nie myśleć, ale z każdym słowem Profety i brodacza — zapanowanie nad aberracjami, nieprzewidywalność magii – kłuła go w serce uparta myśl, że Vanhanen interesowałby się tym jak nikt inny; że może szuka już odpowiedzi na własną rękę.
Spróbował zdusić te myśli i zmusić się do radości, że samemu nie będzie ich szukał na własną rękę. Właśnie podsunął tropy Magisterium, wiążąc swe poszuiwania i losy z organizacją, właśnie spełnił dla nich pierwsze zadanie. Znów słysząc własne imię, podniósł wzrok na Profetę z mieszanką dumy (znał przydzielone mu zadania!!!) i ostrożności (czy felczer nie przekazał mu jeszcze receptury, czy to pytanie retoryczne, i czy wszyscy zgromadzeni tu ślepcy poznali właśnie jego imię?).
- Udało się. - odpowiedział z pewnością siebie. - Informacje zostały przekazane gdzie trzeba, ale są też w naszej pamięci. - dodał konkretnie. Gdyby to od niego zależało, przekazałby felczerowi tylko fiolkę — nie recepturę — i zamiast spisać wyniki, kazałby Asterin nauczyć się ich na pamięć. Być może postąpi tak w przyszłości, ale tym razem grzecznie dostosował się do instrukcji Magisterium. Chwilowo potrzebował ich bardziej niż oni potrzebowali jego, ale zamierzał stać się potrzebny.
Skinął z wdzięcznością głową, gdy Profeta potwierdził jego polityczne przypuszczenia. Brał pod uwagę możliwość, że Trygve ma haki na jednego z kandydatów lub jest gotów zasiać chaos poprzez wspieranie nieoczywistej kandydatury, ale wsparcie kandydata z Przymierza Środka było mu na rękę i było czymś, czego oczekiwała od niego rodzina. Zamiast stać na uboczu, mógł w takim razie postarać się bardziej, byleby odsunąć od władzy Przymierze Pierwszych.
Dyskusja o cenie za dołączenie do Magisterium nim nie zachwiała ani go nie przeraziła. Od dziecka nie czuł strachu w oczywisty sposób, a dzisiaj nie miał już zupełnie nic do stracenia, widząc za to w organizacji sporo do zyskania. Zerknął z powagą na Asterin — wielokrotnie wspominał jej o swoich aspiracjach, po wyrazie jego wzroku mogła też poznać, że nie ruszy się z miejsca. I nie ruszył się z miejsca, krzyżując ramiona na torsie i podnosząc wzrok by zerknąć na brodacza, który wydawał się cennym sojusznikiem (może głównie ze względu na to, że był w jakiś sposób bliski Eggen; ale jego słowa zdołały zaintrygować Forsberga). Potem uważnie zaczął przyglądać się innym. Głównie tym, którzy wychodzili — chcąc zapamiętać ich twarze, chcąc wiedzieć na kogo uważać w przyszłości. Był ciekaw, czy Magisterium odbierze im wspomnienia, ale tak czy siak zamierzał być ostrożny jeśli kiedykolwiek wpadnie na kogoś z nich.
i oczywiście zostaję!
Asterin Eggen
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Pią 9 Sie - 20:06
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Kiwnęła głową na wyrażoną przez profetę wdzięczność, nie umknął jej również wyraz zdziwienia ściągający mięśnie mimiczne twarzy wyciosanej z ostrych kątów i wyżłobień charakterystycznych dla upływu lat. Informacja, zgodnie z przewidywaniami, okazała się cenna, z pewnością każdy zgromadzony w świątynnym gmachu galdr zdawał sobie z tego sprawę. W lesie stawiło się wielu i równie wielu nigdy go nie opuściło, przemieniwszy się w ucztę rozrywaną kłami i szponami wściekłych landvaettów. W związku z tym trudno było się dziwić, że okazali się jedynymi, którzy mieli na ten temat cokolwiek do powiedzenia; jedynymi być może, którzy wydostali się z gęstwiny, uprzednio nie biorąc nóg za pas jeszcze przed dotarciem do serca lasu, gdzie piętrzyły się kokony.
- Moglibyśmy tam wrócić i sprawdzić, czy cokolwiek zostało - zaproponowała, zerknąwszy ku stojącemu obok Vernerowi. Pogrzebali w dziczy marzenie o jego wyzdrowieniu, ale nienawiść, którą przez to czuli, mogła okazać się cenna, gdyby miało dojść do spopielenia niedobitków. Gniew był wdzięcznym kompanem zemsty i magii zakazanej. - Albo zaprowadzić was do miejsca, do którego wtedy dotarliśmy - dodała, tym razem przeciągając spojrzeniem po odzianych w biel sylwetkach Kręgu, finalnie zatrzymując je na samym profecie. Osobiście wolałaby zniszczyć motyle oraz ich wylęgarnię, zamiast łapać je w siatkę i zamykać w szklanych słoiczkach przeznaczonych na badania, ale temperament ostudziła myśl, że być może tęższym umysłom udałoby się je przekuć w coś wartościowego. Gdyby odmienić ich działanie i zmusić kryształowe skrzydła do zaczernienia na dotyk skóry galdra, który wcale nie zna magii zakazanej, byliby w stanie wprowadzić chaos pośród stetryczałych polityków i ugiąć kark sił, które były dla nich przeciwstawne.
Na zmianę tematu zainicjowaną po części przez nią, a po części przez brata, wróciła pamięcią do rozmowy z Magnusem, kiedy przyszedł do niej poparzony, osnuty dławiącym gardło zapachem dymu i skruszonego tynku. Rozmawiali wtedy o potencjale zapanowania nad aberracjami, sama zresztą - nie bez złośliwości - nakierowała jego myśli na mędrców Magisterium, bo chociaż brat czasem o nim wspominał, wówczas wydawało jej się, że nie istnieje inna odpowiedź na zaspokojenie jego ciekawości, jak właśnie owo stowarzyszenie. Zgodnie stwierdzili, że ujarzmienie magicznych anomalii i przekształcenie ich w bojowych sojuszników mogłoby być opłacalne, zadowalało ją więc, kiedy kwestia wypłynęła na wokandę i słowami profety nabrała nowego wymiaru, niemal namacalnego. Czy naprawdę odpowiadał za to Yggdrasil? W sali zapanowała cisza, ciężka i pełna rozważań, lecz ona chciała wiedzieć, zamiast się domyślać. - Więcej? - zapytała zatem, przypatrując się Trygve, człowiekowi, co do którego była już pewna. To on. To on nakierował ją na odpowiednią drogę, to on rozświetlił cienie niedopowiedzeń i zmurszałych, szczątkowych pogłosek, to on wzbudził w niej szacunek głębią swojej wiedzy. To jego potem tak długo szukała. Kącik jej ust uniósł się do góry w krzywym, acz dyskretnym uśmiechu. Pamiętał ją? Jej głód, jej ciekawość, jej pragnienie? Jej gotowość do poświęceń, byle zgłębić tajniki wiadomości, których pożądała? Jeśli tak, wiedział, że była skłonna oddać za to bardzo wiele.
Zadane przez niego pytanie oraz odpowiedź udzielona przez Vernera zbiegły się z jej krótkim potaknięciem, Forsbergowi również posłała ledwo dostrzegalny uśmiech. Znów - zajęli się tym razem i razem temu podołali. Wspólna praca nad eliksirem została ukoronowana zarówno odszyfrowaną recepturą, jak i z sukcesem przyrządzoną miksturą, co tym bardziej wzmogło jej ciekawość, kiedy Trygve zaznaczył, że zadanie miało okazać się tak ważne.
I oto później nastał - moment, na który czekali. Moment wymagający decyzji, niepodważalnej pewności. Za albo przeciw. Nie spodziewała się kwestii poruszonej tak bezpośrednio, jednak z pewnością doceniła konkretność postawionego przez profetę ultimatum, mimowolnie sięgnęła do przedramienia brata i ścisnęła je, wczepiając palce w silne mięśnie. Pragnął tego od dawna, poszukiwał możliwości, chciał zostać zauważonym, zrekrutowanym, ale ona? Z początku wyrażała co najwyżej oszczędne zainteresowanie, bynajmniej fanatyczne ani kąpane w gorącej wodzie, zanim podkreślił idące za tym plusy, dlatego poświęciła chwilę na zastanowienie się nad własną odpowiedzią. Należała do Wujka, oddała mu swoją lojalność, teraz należeć nie chciała już do nikogo ani do niczego. Pragnęła móc decydować o sobie po tym, jak jego krew ostygnie na jej rękach, a ciało zostanie rozdarte gołymi palcami - ale czy naprawdę mogłaby teraz obrócić się na pięcie i wyjść? Zrezygnować z obietnicy magii, która błyszczała w oczach Trygve i członków Kręgu? Odwróciła twarz do Magnusa, odchyliła głowę do tyłu, szukając jego spojrzenia, ale trwało to zaledwie kilka sekund, zanim znów wróciła wzrokiem do ubranych w biel postaci; to jej decyzja, tylko i wyłącznie. I była głodna. Głodna magii, głodna tajemnic, głodna poszerzenia zdolności, które już sobą prezentowała, głodna nowego ukierunkowania jej wrodzonych talentów do władania zakazanymi arkanami, przewyższających wielu. Głodna siły, którą mogliby jej dać. Za cenę wolności? Tylko czy powinna myśleć o tym w takich kategoriach?
Nie, nie powinna. Nie chciała. To nie zniewolenie ani posłanie nastolatki na ulicę w zbyt skąpej sukience, to coś więcej, coś ważniejszego, coś potężnego. W końcu hardo wyprostowała plecy i zadarła podbródek, na oślep sięgnąwszy do nadgarstka Vernera, tym razem to w jego skórze odciskając półksiężyce paznokci. Z gestu mógł wyczytać, że nie było to dla niej łatwe, że stoczyła ze sobą walkę, wreszcie dokonując wyboru; zostanie tu u ich boku, a ludzi, którzy wymkną się przez wrota świątyni, dumnie nazwie tchórzami.
dołączam dosekty rodziny
- Moglibyśmy tam wrócić i sprawdzić, czy cokolwiek zostało - zaproponowała, zerknąwszy ku stojącemu obok Vernerowi. Pogrzebali w dziczy marzenie o jego wyzdrowieniu, ale nienawiść, którą przez to czuli, mogła okazać się cenna, gdyby miało dojść do spopielenia niedobitków. Gniew był wdzięcznym kompanem zemsty i magii zakazanej. - Albo zaprowadzić was do miejsca, do którego wtedy dotarliśmy - dodała, tym razem przeciągając spojrzeniem po odzianych w biel sylwetkach Kręgu, finalnie zatrzymując je na samym profecie. Osobiście wolałaby zniszczyć motyle oraz ich wylęgarnię, zamiast łapać je w siatkę i zamykać w szklanych słoiczkach przeznaczonych na badania, ale temperament ostudziła myśl, że być może tęższym umysłom udałoby się je przekuć w coś wartościowego. Gdyby odmienić ich działanie i zmusić kryształowe skrzydła do zaczernienia na dotyk skóry galdra, który wcale nie zna magii zakazanej, byliby w stanie wprowadzić chaos pośród stetryczałych polityków i ugiąć kark sił, które były dla nich przeciwstawne.
Na zmianę tematu zainicjowaną po części przez nią, a po części przez brata, wróciła pamięcią do rozmowy z Magnusem, kiedy przyszedł do niej poparzony, osnuty dławiącym gardło zapachem dymu i skruszonego tynku. Rozmawiali wtedy o potencjale zapanowania nad aberracjami, sama zresztą - nie bez złośliwości - nakierowała jego myśli na mędrców Magisterium, bo chociaż brat czasem o nim wspominał, wówczas wydawało jej się, że nie istnieje inna odpowiedź na zaspokojenie jego ciekawości, jak właśnie owo stowarzyszenie. Zgodnie stwierdzili, że ujarzmienie magicznych anomalii i przekształcenie ich w bojowych sojuszników mogłoby być opłacalne, zadowalało ją więc, kiedy kwestia wypłynęła na wokandę i słowami profety nabrała nowego wymiaru, niemal namacalnego. Czy naprawdę odpowiadał za to Yggdrasil? W sali zapanowała cisza, ciężka i pełna rozważań, lecz ona chciała wiedzieć, zamiast się domyślać. - Więcej? - zapytała zatem, przypatrując się Trygve, człowiekowi, co do którego była już pewna. To on. To on nakierował ją na odpowiednią drogę, to on rozświetlił cienie niedopowiedzeń i zmurszałych, szczątkowych pogłosek, to on wzbudził w niej szacunek głębią swojej wiedzy. To jego potem tak długo szukała. Kącik jej ust uniósł się do góry w krzywym, acz dyskretnym uśmiechu. Pamiętał ją? Jej głód, jej ciekawość, jej pragnienie? Jej gotowość do poświęceń, byle zgłębić tajniki wiadomości, których pożądała? Jeśli tak, wiedział, że była skłonna oddać za to bardzo wiele.
Zadane przez niego pytanie oraz odpowiedź udzielona przez Vernera zbiegły się z jej krótkim potaknięciem, Forsbergowi również posłała ledwo dostrzegalny uśmiech. Znów - zajęli się tym razem i razem temu podołali. Wspólna praca nad eliksirem została ukoronowana zarówno odszyfrowaną recepturą, jak i z sukcesem przyrządzoną miksturą, co tym bardziej wzmogło jej ciekawość, kiedy Trygve zaznaczył, że zadanie miało okazać się tak ważne.
I oto później nastał - moment, na który czekali. Moment wymagający decyzji, niepodważalnej pewności. Za albo przeciw. Nie spodziewała się kwestii poruszonej tak bezpośrednio, jednak z pewnością doceniła konkretność postawionego przez profetę ultimatum, mimowolnie sięgnęła do przedramienia brata i ścisnęła je, wczepiając palce w silne mięśnie. Pragnął tego od dawna, poszukiwał możliwości, chciał zostać zauważonym, zrekrutowanym, ale ona? Z początku wyrażała co najwyżej oszczędne zainteresowanie, bynajmniej fanatyczne ani kąpane w gorącej wodzie, zanim podkreślił idące za tym plusy, dlatego poświęciła chwilę na zastanowienie się nad własną odpowiedzią. Należała do Wujka, oddała mu swoją lojalność, teraz należeć nie chciała już do nikogo ani do niczego. Pragnęła móc decydować o sobie po tym, jak jego krew ostygnie na jej rękach, a ciało zostanie rozdarte gołymi palcami - ale czy naprawdę mogłaby teraz obrócić się na pięcie i wyjść? Zrezygnować z obietnicy magii, która błyszczała w oczach Trygve i członków Kręgu? Odwróciła twarz do Magnusa, odchyliła głowę do tyłu, szukając jego spojrzenia, ale trwało to zaledwie kilka sekund, zanim znów wróciła wzrokiem do ubranych w biel postaci; to jej decyzja, tylko i wyłącznie. I była głodna. Głodna magii, głodna tajemnic, głodna poszerzenia zdolności, które już sobą prezentowała, głodna nowego ukierunkowania jej wrodzonych talentów do władania zakazanymi arkanami, przewyższających wielu. Głodna siły, którą mogliby jej dać. Za cenę wolności? Tylko czy powinna myśleć o tym w takich kategoriach?
Nie, nie powinna. Nie chciała. To nie zniewolenie ani posłanie nastolatki na ulicę w zbyt skąpej sukience, to coś więcej, coś ważniejszego, coś potężnego. W końcu hardo wyprostowała plecy i zadarła podbródek, na oślep sięgnąwszy do nadgarstka Vernera, tym razem to w jego skórze odciskając półksiężyce paznokci. Z gestu mógł wyczytać, że nie było to dla niej łatwe, że stoczyła ze sobą walkę, wreszcie dokonując wyboru; zostanie tu u ich boku, a ludzi, którzy wymkną się przez wrota świątyni, dumnie nazwie tchórzami.
dołączam do
Magnus Eggen
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Wto 20 Sie - 14:31
Magnus EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : Niegdyś łowca Gleipniru. Dziś przestępca — najemnik, lichwiarz, morderca, złowrogi duch Przesmyku Lokiego; wierny kundel służący człowiekowi, któremu zawdzięcza zaślepienie.
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź
Atuty : obrońca (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 36 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Kiedy wypowiedziane słowa opuściły wreszcie usta, powrócił do obserwowania w milczeniu mężczyzny stojącego w odległości kilkudziesięciu kroków — niewiele wiedział o człowieku nazywanego Profetą Trygve, jeśli to imię rzeczywiście doń należało; oczywiście słyszał niezliczone opowieści szeptane pokątnie na Przesmyku, historie mieszające niewątpliwie prawdę z kłamstwami, absurdy z niezwykłymi umiejętnościami nabytymi na przestrzeni dekad i niekiedy próbował wyobrazić sobie tego, który stoi po drugiej stronie. Jednak teraz, w ułamkach sekund, w kruszejących minutach, w nieruchomych spojrzeniach oraz ostrożnych zdaniach budowanych powoli, z delikatną rezerwą podpierającą każdy dźwięk, nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie czy owe wyobrażenia z przeszłości posiadały kształt bliski temu, co widział, co dostrzegał, co chłonął każdą cząstką siebie.
Cierpliwie analizując wagę wszystkich słów, segregując je we własny sposób.
Czekał na rozwój wydarzeń, zawieszając krótkie spojrzenie na jasnych włosach Asterin i rozważając wszystkie za oraz przeciw, które zawsze czaiły się w cienistych obłokach okalających wzniosłe idee oraz jeszcze wznioślejsze wizje, a tych Magisterium posiadało niewątpliwie więcej niż przeciętny mieszkaniec zaślepionych dzielnic. Nikogo nie dziwiło, jak wielu ludzi zmierzało w objęcia obietnic głoszonych przez członków organizacji wyłaniającej się tego wieczoru z mglistych fantasmagorii wreszcie nabierających kształtu. Niepokój naturalnie nie odstępował Magnusa na krok, co chyba zrozumiałe przy zlustrowaniu jego przeszłości podporządkowanej od początku komuś innemu, jednak nie pozwalał mięśniom na zauważalne drżenie czy załamanie głosu podczas wcześniejszych pytań; podświadomie doskonale wiedział, jaką odpowiedź otrzyma — za magię zakazaną płacono tylko jedną walutą.
Aberracje…
Uczepił się tego słowa, złakniony potęgi kryjącej się za wciąż niestabilną, acz obiecującą siłą mogącą w przyszłości zostać przemianowaną w instrument wojny, jaka niewątpliwie majaczyła w oddali, dlatego nie odważył się wycofać, to jedna z tych rzeczy, której nigdy nie potrafił. Nie umiał odpuszczać ani zawracać, z maniakalnym uporem wstępował na kolejne ścieżki, skąd nie było odwrotu.
Raz jeszcze rzucił krótkie spojrzenie młodszej siostrze, pochwytując jej błękitne tęczówki w kilkusekundowe kleszcze czerni zmieszanej z brązem i w ulotności oddechu, który wówczas nabrał, delikatnie przekrzywił głowę na bok, nie zamierzając ingerować w podejmowaną przez nią decyzję, ponieważ jej życie należało tylko i wyłącznie do niej, przecież właśnie to obiecał jej przed tygodniami; w o l n o ś ć, z którą mogła wreszcie robić to, co tylko chciała. I podskórnie zdawał sobie sprawę, że obydwoje sięgną tego samego — wewnętrzny głód magii, nieugaszone pragnienie zakazanych arkanów, a wreszcie siła wykraczająca poza ludzkie wyobrażenie.
Wybór mógł być tylko jeden.
Wstąpienie w szeregi Magisterium.
zostaję.
Cierpliwie analizując wagę wszystkich słów, segregując je we własny sposób.
Czekał na rozwój wydarzeń, zawieszając krótkie spojrzenie na jasnych włosach Asterin i rozważając wszystkie za oraz przeciw, które zawsze czaiły się w cienistych obłokach okalających wzniosłe idee oraz jeszcze wznioślejsze wizje, a tych Magisterium posiadało niewątpliwie więcej niż przeciętny mieszkaniec zaślepionych dzielnic. Nikogo nie dziwiło, jak wielu ludzi zmierzało w objęcia obietnic głoszonych przez członków organizacji wyłaniającej się tego wieczoru z mglistych fantasmagorii wreszcie nabierających kształtu. Niepokój naturalnie nie odstępował Magnusa na krok, co chyba zrozumiałe przy zlustrowaniu jego przeszłości podporządkowanej od początku komuś innemu, jednak nie pozwalał mięśniom na zauważalne drżenie czy załamanie głosu podczas wcześniejszych pytań; podświadomie doskonale wiedział, jaką odpowiedź otrzyma — za magię zakazaną płacono tylko jedną walutą.
Aberracje…
Uczepił się tego słowa, złakniony potęgi kryjącej się za wciąż niestabilną, acz obiecującą siłą mogącą w przyszłości zostać przemianowaną w instrument wojny, jaka niewątpliwie majaczyła w oddali, dlatego nie odważył się wycofać, to jedna z tych rzeczy, której nigdy nie potrafił. Nie umiał odpuszczać ani zawracać, z maniakalnym uporem wstępował na kolejne ścieżki, skąd nie było odwrotu.
Raz jeszcze rzucił krótkie spojrzenie młodszej siostrze, pochwytując jej błękitne tęczówki w kilkusekundowe kleszcze czerni zmieszanej z brązem i w ulotności oddechu, który wówczas nabrał, delikatnie przekrzywił głowę na bok, nie zamierzając ingerować w podejmowaną przez nią decyzję, ponieważ jej życie należało tylko i wyłącznie do niej, przecież właśnie to obiecał jej przed tygodniami; w o l n o ś ć, z którą mogła wreszcie robić to, co tylko chciała. I podskórnie zdawał sobie sprawę, że obydwoje sięgną tego samego — wewnętrzny głód magii, nieugaszone pragnienie zakazanych arkanów, a wreszcie siła wykraczająca poza ludzkie wyobrażenie.
Wybór mógł być tylko jeden.
Wstąpienie w szeregi Magisterium.
zostaję.
p u r p o s e
— that's all any of us want now, every single one of us. Not answers, not Löve — just a reason to exist.
Margrét Jäderholm
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Wto 20 Sie - 20:46
Margrét JäderholmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : handlarka magicznych artefaktów, völva
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : zaślepiony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 11 / wiedza ogólna: 5
Margrét stała nieruchomo w cieniu świątyni Lokiego, czekając, aż słowa Trygve owiną się wokół jej umysłu jak węże czekające na moment, by wgryźć się w swoją ofiarę. Każde słowo, które padało z jego ust, było jak precyzyjnie rzucony sztylet — nie bez znaczenia, lecz z namysłem, wprost w serca tych, którzy mieli go słuchać. Profeta, którego istnienie było do tej pory jak zjawa przemykająca między legendami, teraz stanął przed nimi - jego postać, choć materialna, miała w sobie coś nieuchwytnego, jakby to, co widziała, było jedynie iluzją, cieniem prawdziwej istoty, która kryła się gdzieś głębiej, poza zasięgiem jej zmysłów.
Złowrogie cienie, rzucane przez migoczące świece, tańczyły po kamiennych ścianach jak duchy przeszłości, które nie chciały odejść. Świątynia, pełna półmroku i zakamarków, gdzie każdy krok mógł zdradzić tajemnicę, była idealnym miejscem na spotkanie tych, którzy żyli w cieniu zakazanej magii.
Nie wychylała się, nie próbowała niczego tłumaczyć, nie wyjawiła swoich działań, pozostając ostrożną. Czy można ufać komuś, kto z taką łatwością zmienia twarze? Czy to bluźnierstwo? Profeta zasługiwał na najwyższe uznanie, a jednak czuła wątpliwości - może ze względu na nową (starą) drogę Magisterium, na zmiany, których się obawiała w kontekście swojej pozycji, bo przecież chciała zajść jak najwyżej, a nie cofać się przez wewnętrzne potyczki.
Tego potrzebowali - silnej ręki, która ich poprowadzi. Chciała mieć w tym swój udział, jednak nie czuła się komfortowo, by wychylać się teraz przed wszystkimi. Wolała zachować wokół siebie enigmatyczną aurę, jakąś formę aninomowości. Słuchała z uwagą innych, tego co sami odkryli, tego do czego dążyli. Traktowała ich poniekąd jak sojuszników, a poniekąd jak rywali w drodze na szczyt. Z drugiej strony każdy miał inne powody, nawet jeśli pierwotnie skusił ich słodki owoc magii zakazanej.
Każde słowo, które wypowiadał Trygve, wypełniało świątynię ciężarem odpowiedzialności. Jego głos, spokojny, ale niosący w sobie moc lat doświadczeń i wiedzy, odbijał się echem od kamiennych ścian. Wykorzystanie enklaw było jak igranie z ogniem, wiedząc, że nawet najmniejsza iskra mogła wzniecić pożar nie do ugaszenia. Margrét zastanawiała się, jak daleko są w stanie się posunąć, aby przejąć kontrolę nad tym chaosem.
Ostatnia część przemówienia Trygve była jak test lojalności. "To ostatnia szansa" - jego słowa zawisły w powietrzu jak ostrze gotowe do opadnięcia. Jäderholm czuła ciężar tych słów. Była świadoma, że wybór, którego dokonała już dawno temu, wiązał ją z Magisterium na dobre i złe. W świątyni zapanowała cisza ciężka jak ołów, a atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta. Margrét wzięła głęboki oddech, czując, jak chłód kamienia przenika przez jej ubranie. Tkwiła w tym po uszy i dla niej faktycznie nie było już drogi powrotnej. Była gotowa piąć się coraz wyżej, bez względu na cenę. Jej ambicja była jak ogień, który nieustannie podsycał ją do działania, a dzisiejsze wydarzenia były tylko kolejnym krokiem w jej długiej podróży ku władzy. Zastanawiała się jak wielu Profeta zainspirował, a tym samym zrekrutował i czy nowe siły przechylą szalę na ich korzyść.
Złowrogie cienie, rzucane przez migoczące świece, tańczyły po kamiennych ścianach jak duchy przeszłości, które nie chciały odejść. Świątynia, pełna półmroku i zakamarków, gdzie każdy krok mógł zdradzić tajemnicę, była idealnym miejscem na spotkanie tych, którzy żyli w cieniu zakazanej magii.
Nie wychylała się, nie próbowała niczego tłumaczyć, nie wyjawiła swoich działań, pozostając ostrożną. Czy można ufać komuś, kto z taką łatwością zmienia twarze? Czy to bluźnierstwo? Profeta zasługiwał na najwyższe uznanie, a jednak czuła wątpliwości - może ze względu na nową (starą) drogę Magisterium, na zmiany, których się obawiała w kontekście swojej pozycji, bo przecież chciała zajść jak najwyżej, a nie cofać się przez wewnętrzne potyczki.
Tego potrzebowali - silnej ręki, która ich poprowadzi. Chciała mieć w tym swój udział, jednak nie czuła się komfortowo, by wychylać się teraz przed wszystkimi. Wolała zachować wokół siebie enigmatyczną aurę, jakąś formę aninomowości. Słuchała z uwagą innych, tego co sami odkryli, tego do czego dążyli. Traktowała ich poniekąd jak sojuszników, a poniekąd jak rywali w drodze na szczyt. Z drugiej strony każdy miał inne powody, nawet jeśli pierwotnie skusił ich słodki owoc magii zakazanej.
Każde słowo, które wypowiadał Trygve, wypełniało świątynię ciężarem odpowiedzialności. Jego głos, spokojny, ale niosący w sobie moc lat doświadczeń i wiedzy, odbijał się echem od kamiennych ścian. Wykorzystanie enklaw było jak igranie z ogniem, wiedząc, że nawet najmniejsza iskra mogła wzniecić pożar nie do ugaszenia. Margrét zastanawiała się, jak daleko są w stanie się posunąć, aby przejąć kontrolę nad tym chaosem.
Ostatnia część przemówienia Trygve była jak test lojalności. "To ostatnia szansa" - jego słowa zawisły w powietrzu jak ostrze gotowe do opadnięcia. Jäderholm czuła ciężar tych słów. Była świadoma, że wybór, którego dokonała już dawno temu, wiązał ją z Magisterium na dobre i złe. W świątyni zapanowała cisza ciężka jak ołów, a atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta. Margrét wzięła głęboki oddech, czując, jak chłód kamienia przenika przez jej ubranie. Tkwiła w tym po uszy i dla niej faktycznie nie było już drogi powrotnej. Była gotowa piąć się coraz wyżej, bez względu na cenę. Jej ambicja była jak ogień, który nieustannie podsycał ją do działania, a dzisiejsze wydarzenia były tylko kolejnym krokiem w jej długiej podróży ku władzy. Zastanawiała się jak wielu Profeta zainspirował, a tym samym zrekrutował i czy nowe siły przechylą szalę na ich korzyść.
Halle Skov
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Sro 11 Wrz - 21:00
Halle SkovŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : huldrekall
Zawód : muzyk, kompozytor, upadła gwiazda
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), arysta: muzyk (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 19 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 13 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 18 / wiedza ogólna: 5
W tym dziwnym, gęstym mroku niewiele potrafił dostrzec — sylwetka zakapturzonej postaci rozmywała się w cieniu, a Halle nie widział już czubków własnych, skórzanych butów na kamiennych schodach. Starał się stawiać jak najcichsze kroki, skrywając się pod swoim kapturem, próbując również zatrzeć ślady własnej obecności, niczym lekkie mgnienie ducha przemykającego szybko wzdłuż zimnych ścian. Wszechobecna wilgoć przyprawiała go o dreszcze, kojarzyła mu się z czymś zgniłym i martwym, z czyimś grobem nieudolnie zastawionym grubą, kamienną płytą. W Świątyni Lokiego śmierć wydawała się wszechobecna — jej brzydka, mokra od łez i potu twarz wetknięta w każdą szczelinę między cegłami.
Halle przeklął pod nosem i splunął na jeden z nierównych kafli. Ślad sylwetki zaginął, korytarz stał się jeszcze bardziej pusty i jeszcze bardziej ciemny. Nie chciał się jednak odwracać, nie zamierzał również uciekać — odnalazł wszak drogę do miejsca, którego ktoś najwidoczniej uważnie strzegł, a miejsca tego typu zwykły być pełnie cennych przedmiotów i drogich sekretów. Halle miał słabość do wszystkiego, co można było sprzedać za garść talarów, tak też ruszył dalej, uważnie stawiając kolejne kroki i śledząc kształty cegieł ciągniętą za sobą dłonią. Jakiekolwiek pięknie i krwiste tajemnice Magisterium chowało w głębi ścian świątyni, ich ślady oznaczały, iż noc spędzić można było ciekawiej, niż na słuchaniu placów ludzi, których nazwisko brzmiało nieco zbyt dumnie.
Odgłos szumiącej wody zdawał się go wołać. Skręcił w jego stronę, trzymając się blisko jednej ze ścian. Naciągnął kaptur głębiej na głowę, tak by cień ukrywał całą jego twarz i wsunął jedną z dłoni do kieszeni kurtki, poszukując znajomego kształtu rękojeści wysłużonego noża.
Halle przeklął pod nosem i splunął na jeden z nierównych kafli. Ślad sylwetki zaginął, korytarz stał się jeszcze bardziej pusty i jeszcze bardziej ciemny. Nie chciał się jednak odwracać, nie zamierzał również uciekać — odnalazł wszak drogę do miejsca, którego ktoś najwidoczniej uważnie strzegł, a miejsca tego typu zwykły być pełnie cennych przedmiotów i drogich sekretów. Halle miał słabość do wszystkiego, co można było sprzedać za garść talarów, tak też ruszył dalej, uważnie stawiając kolejne kroki i śledząc kształty cegieł ciągniętą za sobą dłonią. Jakiekolwiek pięknie i krwiste tajemnice Magisterium chowało w głębi ścian świątyni, ich ślady oznaczały, iż noc spędzić można było ciekawiej, niż na słuchaniu placów ludzi, których nazwisko brzmiało nieco zbyt dumnie.
Odgłos szumiącej wody zdawał się go wołać. Skręcił w jego stronę, trzymając się blisko jednej ze ścian. Naciągnął kaptur głębiej na głowę, tak by cień ukrywał całą jego twarz i wsunął jedną z dłoni do kieszeni kurtki, poszukując znajomego kształtu rękojeści wysłużonego noża.
Don't give it a hand, offer it a soul
Don't let it in with no intention to keep it, Jesus Christ, don't be kind to it. Honey, don't feed it, it will come back
Prorok
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Nie 15 Wrz - 21:23
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
— Nie możemy pozwolić, by ta informacja wpadła w niepowołane ręce — powiedział stanowczo Profeta Trygve, a jego głos brzmiał poważnie, jakby każda sekunda mogła zaważyć na przyszłości. Zrozumiał, że sprawa, którą właśnie omawiali, była zbyt ważna, by mogła zostać przypadkowo ujawniona. — Jedna z osób z Kręgu skontaktuje się z wami jak najszybciej, aby zbadać to wspólnie. — Nie było czasu do stracenia. Musieli działać szybko i zdecydowanie, aby zbadać to, o czym wcześniej mówiły Verner i Asterin, którą miał już wcześniej osobiście poznać. Ich doniesienia były niepokojące i mogły mieć poważne konsekwencje dla bezpieczeństwa całego Magisterium. Każda informacja, która mogła odkryć tożsamość ślepców, była niebezpieczna i musiała zostać natychmiast zneutralizowana. — Wspaniała wiadomość — skierował się ku Forsberg i Eggen, by po chwili zwrócić się do wszystkich: — Pracowaliśmy nad pewną miksturą, podobną do tego autorstwa Karla Mickelsena, obecnego inspektora Komisji do Spraw Niemagicznych. Stworzył eliksir pozwalający przebywać dłużej na terenie enklaw bez obaw o ich wpływ na zdrowie, lecz teraz także my — Magisterium — dzięki wam prawdopodobnie będziemy mogli poznać ich sekrety — dodał na zakończenie, w oczekiwaniu na decyzję zgromadzonych w świątyni osób.
— Powtarzam ostatni raz. Nie będzie odwrotu — zaznaczył Trygve, starając się utrzymać porządek w tłumie. Jego głos niósł się donośnie ponad zebranymi, jednak nikt już nie zdecydował się na wyjście. Osoby, które wcześniej próbowały przedostać się przed szereg, by opuścić świątynię Lokiego, zostały szybko odeskortowane przez strażników. Ci ostatni pojawili się nagle, jakby wyłonili się z cienia, i bez słowa wyprowadzili niezainteresowanych współpracą z głównego pomieszczenia. W ciągu kilku chwil po ich zniknięciu, atmosfera w świątyni stała się napięta i pełna niepokoju. Cisza, która zapadła, była głucha i niemal namacalna. Nagle, w tej przytłaczającej ciszy, rozległy się krótkie, przeraźliwe krzyki. Trwały one tylko kilka sekund, ale wystarczyły, by zasiać w sercach obecnych strach i niepewność. Co się stało z tymi, którzy nie zdecydowali się na współpracę? Czy właśnie zostali…? Profeta Trygve pozostał spokojny. Nie wykonał najmniejszego ruchu, nie zdradził żadnego śladu emocji. Jego wzrok nie spuszczał się z tych, którzy pozostali w świątyni, obserwując ich z zimną determinacją. Twarz była nieprzenikniona dla tych, którzy szukali śladu litości czy współczucia.
— W najbliższych tygodniach wszystko się zmieni — odezwał się wreszcie Trygve, wpatrując się w twarze członków Kręgu, którzy chwilowo zniknęli z jego pola widzenia. Jego głos był głęboki i pełen autorytetu, jakby sam jego ton miał moc wprowadzenia w życie nowego porządku. — Jako Profeta chcę, by przynależność do Magisterium wiązała się z rzeczywistymi korzyściami. — Trygve zatrzymał się na chwilę, dając swoim słowom czas na dotarcie do słuchaczy. Jego spojrzenie przesuwało się z twarzy na twarz, analizując reakcje każdego z obecnych. — Naszym pierwszym celem jest zgłębienie magii zakazanej. Musimy być silni w obliczu nadchodzących wydarzeń — dodał z determinacją Jego słowa były jak miecz obosieczny, obiecujące nie tylko wielkie możliwości, ale także obciążające wielką odpowiedzialnością. — Wiem, że dostęp do starych ksiąg traktujących o magii zakazanej jest ograniczony, a te, które mogłyby ją ujawnić, są systematycznie niszczone przez naszych przeciwników. Dlatego przygotowaliśmy dla was coś, co pozwoli wam się rozwijać i wznieść na nowe poziomy zrozumienia. — Trygve zamilkł, a Krąg powrócił na miejsce.
— Każdy z was otrzyma manuskrypt pełen niedostępnej wiedzy, której nie znajdziecie w żadnej znanej wam księdze — oświadczył Trygve, a jego głos niósł się z pewnością, która mogła wzbudzić nie tylko zainteresowanie, ale i prawdziwy zachwyt wśród osób, które chciały zdobyć potęgę i nauczyć się czegoś nowego. — Wiem, że są wśród nas ślepcy utalentowani w różnych dziedzinach — kontynuował, spoglądając na zebranych, z których każdy miał swoje unikalne umiejętności i talenty. — Dlatego nie będzie to tylko magia zakazana, lecz także ta zapomniana przez pokolenia. — Trygve pragnął, aby każdy z nowych członków Magisterium poczuł, że jest częścią większej misji, a jego indywidualne talenty mają kluczowe znaczenie dla wspólnego sukcesu. Na zakończenie wyjaśnił, do kogo należy się zwrócić w sprawach związanych z konkretnymi dziedzinami magii. Kyösti Sarajärvi opiekował się manuskryptami dotyczącymi magii runicznej i twórczej, Vidar Hägglund zajmował się magią użytkową, Kresten Meldgaard odpowiadał za alchemię, a Asbjørg — za magię natury.
W tym samym czasie Halle Skov przemierzał nieznane tunele, skrywające się w głębi świątyni Lokiego. Było to miejsce pełne zagadek, a każdy krok, który stawiał, wprowadzał go coraz głębiej w labirynt mrocznych korytarzy. Cienie tańczyły na ścianach, a chłód kamiennych murów przenikał go do szpiku kości. Halle czuł, jak napięcie rośnie, a jego instynkty ostrzegają przed nieznanym zagrożeniem. Z każdą chwilą miał wrażenie, że świątynia sama kieruje jego kroki, prowadząc go ku czemuś, co miało ukryć się przed jego wzrokiem. Z prawej strony zaczął dobiegać ledwie słyszalny szum, jakby gdzieś w oddali płynęła tafla wody. Echo niosło ten dźwięk przez tunele, sprawiając, że wydawał się niemal hipnotyczny. Halle zatrzymał się na moment, nasłuchując uważniej, czując dziwne przyciąganie w kierunku tego szumu. Zdecydował się podążyć za dźwiękiem, wierząc, że może to być klucz do odkrycia jednej z tajemnic świątyni. Kroki odbijały się głuchym echem po tunelu, a Halle szedł coraz głębiej.
Wkrótce dotarł do końca tunelu, który prowadził go głęboko we wnętrze gór. Kiedy wyszedł na otwartą przestrzeń, jego serce zabiło mocniej z zachwytu i niepokoju. Przed jego oczami rozciągał się widok zapierający dech w piersiach — ogromny wodospad spadał z imponującej wysokości, wylewając prawdopodobnie wodę z wielką siłą do krystalicznie czystego jeziora u stóp. Woda, rozpryskując się w mglistych strugach, błyszczała w nikłym świetle ognistych pochodni rozmieszczonych wzdłuż górskiej jaskini. Jednak to, co przykuło jego uwagę, wzbudziło w nim uczucie grozy i przerażenia — na skalnym posłaniu leżało coś, co przypominało orma, z brutalnie opasanymi łańcuchami, które mocno trzymały jego potężne ciało. Wyglądał na młode zwierzę, lecz rany na jego ciele wskazywały, że miał już w sobie wiele siły, która została stłumiona przez zniewolenie. Nagle Halle mógł usłyszeć głosy dobiegające z głębi jaskini, co rzuciło nowe światło na sytuację, lecz nie był w stanie dostrzec ich twarzy.
— Dobra, trzeba go wreszcie nakarmić — powiedział jeden z głosów, brzmiący z pewnością i obojętnością, jakby mówiono o codziennym obowiązku.
— Jeszcze trochę i będzie tak ogromny, że się tu nie zmieści! — dodał ktoś inny.
— Zaraz przyprowadzą tych, co nie chcieli wesprzeć naszego Proroka — usłyszał Halle, gdy rozmowa stała się bardziej konkretna.
Skov nie mógł ich zobaczyć, lecz słyszał wyraźnie, że ktoś zmierzał w jego kierunku. To oznaczało tylko jedno — musiał jak najszybciej stąd uciec, jeśli nie chciał, by ktoś go zauważył.
— Powtarzam ostatni raz. Nie będzie odwrotu — zaznaczył Trygve, starając się utrzymać porządek w tłumie. Jego głos niósł się donośnie ponad zebranymi, jednak nikt już nie zdecydował się na wyjście. Osoby, które wcześniej próbowały przedostać się przed szereg, by opuścić świątynię Lokiego, zostały szybko odeskortowane przez strażników. Ci ostatni pojawili się nagle, jakby wyłonili się z cienia, i bez słowa wyprowadzili niezainteresowanych współpracą z głównego pomieszczenia. W ciągu kilku chwil po ich zniknięciu, atmosfera w świątyni stała się napięta i pełna niepokoju. Cisza, która zapadła, była głucha i niemal namacalna. Nagle, w tej przytłaczającej ciszy, rozległy się krótkie, przeraźliwe krzyki. Trwały one tylko kilka sekund, ale wystarczyły, by zasiać w sercach obecnych strach i niepewność. Co się stało z tymi, którzy nie zdecydowali się na współpracę? Czy właśnie zostali…? Profeta Trygve pozostał spokojny. Nie wykonał najmniejszego ruchu, nie zdradził żadnego śladu emocji. Jego wzrok nie spuszczał się z tych, którzy pozostali w świątyni, obserwując ich z zimną determinacją. Twarz była nieprzenikniona dla tych, którzy szukali śladu litości czy współczucia.
— W najbliższych tygodniach wszystko się zmieni — odezwał się wreszcie Trygve, wpatrując się w twarze członków Kręgu, którzy chwilowo zniknęli z jego pola widzenia. Jego głos był głęboki i pełen autorytetu, jakby sam jego ton miał moc wprowadzenia w życie nowego porządku. — Jako Profeta chcę, by przynależność do Magisterium wiązała się z rzeczywistymi korzyściami. — Trygve zatrzymał się na chwilę, dając swoim słowom czas na dotarcie do słuchaczy. Jego spojrzenie przesuwało się z twarzy na twarz, analizując reakcje każdego z obecnych. — Naszym pierwszym celem jest zgłębienie magii zakazanej. Musimy być silni w obliczu nadchodzących wydarzeń — dodał z determinacją Jego słowa były jak miecz obosieczny, obiecujące nie tylko wielkie możliwości, ale także obciążające wielką odpowiedzialnością. — Wiem, że dostęp do starych ksiąg traktujących o magii zakazanej jest ograniczony, a te, które mogłyby ją ujawnić, są systematycznie niszczone przez naszych przeciwników. Dlatego przygotowaliśmy dla was coś, co pozwoli wam się rozwijać i wznieść na nowe poziomy zrozumienia. — Trygve zamilkł, a Krąg powrócił na miejsce.
— Każdy z was otrzyma manuskrypt pełen niedostępnej wiedzy, której nie znajdziecie w żadnej znanej wam księdze — oświadczył Trygve, a jego głos niósł się z pewnością, która mogła wzbudzić nie tylko zainteresowanie, ale i prawdziwy zachwyt wśród osób, które chciały zdobyć potęgę i nauczyć się czegoś nowego. — Wiem, że są wśród nas ślepcy utalentowani w różnych dziedzinach — kontynuował, spoglądając na zebranych, z których każdy miał swoje unikalne umiejętności i talenty. — Dlatego nie będzie to tylko magia zakazana, lecz także ta zapomniana przez pokolenia. — Trygve pragnął, aby każdy z nowych członków Magisterium poczuł, że jest częścią większej misji, a jego indywidualne talenty mają kluczowe znaczenie dla wspólnego sukcesu. Na zakończenie wyjaśnił, do kogo należy się zwrócić w sprawach związanych z konkretnymi dziedzinami magii. Kyösti Sarajärvi opiekował się manuskryptami dotyczącymi magii runicznej i twórczej, Vidar Hägglund zajmował się magią użytkową, Kresten Meldgaard odpowiadał za alchemię, a Asbjørg — za magię natury.
W tym samym czasie Halle Skov przemierzał nieznane tunele, skrywające się w głębi świątyni Lokiego. Było to miejsce pełne zagadek, a każdy krok, który stawiał, wprowadzał go coraz głębiej w labirynt mrocznych korytarzy. Cienie tańczyły na ścianach, a chłód kamiennych murów przenikał go do szpiku kości. Halle czuł, jak napięcie rośnie, a jego instynkty ostrzegają przed nieznanym zagrożeniem. Z każdą chwilą miał wrażenie, że świątynia sama kieruje jego kroki, prowadząc go ku czemuś, co miało ukryć się przed jego wzrokiem. Z prawej strony zaczął dobiegać ledwie słyszalny szum, jakby gdzieś w oddali płynęła tafla wody. Echo niosło ten dźwięk przez tunele, sprawiając, że wydawał się niemal hipnotyczny. Halle zatrzymał się na moment, nasłuchując uważniej, czując dziwne przyciąganie w kierunku tego szumu. Zdecydował się podążyć za dźwiękiem, wierząc, że może to być klucz do odkrycia jednej z tajemnic świątyni. Kroki odbijały się głuchym echem po tunelu, a Halle szedł coraz głębiej.
Wkrótce dotarł do końca tunelu, który prowadził go głęboko we wnętrze gór. Kiedy wyszedł na otwartą przestrzeń, jego serce zabiło mocniej z zachwytu i niepokoju. Przed jego oczami rozciągał się widok zapierający dech w piersiach — ogromny wodospad spadał z imponującej wysokości, wylewając prawdopodobnie wodę z wielką siłą do krystalicznie czystego jeziora u stóp. Woda, rozpryskując się w mglistych strugach, błyszczała w nikłym świetle ognistych pochodni rozmieszczonych wzdłuż górskiej jaskini. Jednak to, co przykuło jego uwagę, wzbudziło w nim uczucie grozy i przerażenia — na skalnym posłaniu leżało coś, co przypominało orma, z brutalnie opasanymi łańcuchami, które mocno trzymały jego potężne ciało. Wyglądał na młode zwierzę, lecz rany na jego ciele wskazywały, że miał już w sobie wiele siły, która została stłumiona przez zniewolenie. Nagle Halle mógł usłyszeć głosy dobiegające z głębi jaskini, co rzuciło nowe światło na sytuację, lecz nie był w stanie dostrzec ich twarzy.
— Dobra, trzeba go wreszcie nakarmić — powiedział jeden z głosów, brzmiący z pewnością i obojętnością, jakby mówiono o codziennym obowiązku.
— Jeszcze trochę i będzie tak ogromny, że się tu nie zmieści! — dodał ktoś inny.
— Zaraz przyprowadzą tych, co nie chcieli wesprzeć naszego Proroka — usłyszał Halle, gdy rozmowa stała się bardziej konkretna.
Skov nie mógł ich zobaczyć, lecz słyszał wyraźnie, że ktoś zmierzał w jego kierunku. To oznaczało tylko jedno — musiał jak najszybciej stąd uciec, jeśli nie chciał, by ktoś go zauważył.
INFORMACJE
Verner, Asterin, Magnus i Margrét — każdy z was otrzyma nowe zaklęcie do nauki z magii zakazanej, lecz dodatkowo może otrzymać manuskrypt zawierający wiedzę z danej dziedziny magii, która nie jest powszechnie dostępna galdrom. Wystarczy, że każdy z was podejdzie do odpowiedniej osoby, a później Prorok wyjawi wam, co otrzymaliście.
Kyösti Sarajärvi — magia runiczna lub magia twórcza
Vidar Hägglund — magia użytkowa
Kresten Meldgaard — alchemia
Asbjørg — magia natury
Halle — próg powodzenia na ucieczkę, liczony wraz ze sprawnością fizyczną, wynosi 55.
Krąg
Kyösti Sarajärvi — magia runiczna lub magia twórcza
Vidar Hägglund — magia użytkowa
Kresten Meldgaard — alchemia
Asbjørg — magia natury
Halle — próg powodzenia na ucieczkę, liczony wraz ze sprawnością fizyczną, wynosi 55.
CZAS NA ODPOWIEDŹ: do 20.09, 23:59
Asterin Eggen
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Nie 15 Wrz - 23:35
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Przytaknęła krótko, niemal żołniersko, na zapowiedź kontaktu ze strony Kręgu. Ciekawił ją wybór, jaki padnie wśród członków najbliższej przybocznej straży Profety; z kim przyjdzie im współpracować, który spośród wiernych popleczników Trygve zagłębi się w spopieloną puszczę? Nie znała ich na tyle, by móc swobodnie typować. Zamiast tego zerknęła na stojącego obok siebie Vernera, zastanawiając się, czy w duchu prowadził podobne rozważania i czy miał pomiędzy nimi kogoś, z kogo towarzystwa byłby najbardziej zadowolony. Nie było wątpliwości, że każdy z odzianych w biel galdrów był przejawem siły ich kolektywnej ślepoty, każdy dzierżył sekrety magii, których ona mogła jedynie zazdrościć. I zazdrościła.
Bogowie, jak bardzo im zazdrościła.
- A więc to to - wymamrotała pod nosem prawie niesłyszalnie na wieść o przeznaczeniu eliksiru, jaki uwarzyli wspólnie z Vernerem. Nie tak dawno zastanawiała się nad jego działaniem i sposobem, w jaki Magisterium zdecyduje się wykorzystać miksturę, a na myśl o tym, że razem stworzyli coś, co tak bardzo przyda się organizacji, poczuła liżący ją od środka ognik satysfakcji. Najwyraźniej przypadło im zadanie kluczowe - i właśnie takie lubiła. - Czy Kruczy też interesują się enklawami? - zwróciła się bezpośrednio do Profety, poważnie, spokojnie, bez pąsów wstydu czy nieśmiałości. - Mamy przygotować się na walkę o te miejsca, ich obronę? - dodała, węsząc za okazją do utoczenia opierzonej krwi. Chciała walczyć. Chciała udowodnić swoją użyteczność rozerwanymi na strzępy wnętrznościami okręconymi w pasma poharatanych mundurów, chciała tego nie tylko dla Magisterium, ale przede wszystkim dla samej siebie. Wspomnienie aresztu, ciosów wymierzanych za milczenie w sali przesłuchań, zbyt ciasno zaciśniętych kajdan wpijających się w nadgarstki i odcinających odpływ krwi do dłoni, a wreszcie ból wypalanej pieczęci - zarówno na niej, jak i na Magnusie, wrzeszczały o odroczone prawo do zemsty.
Wyobrażała sobie rozszerzone w niemym przerażeniu oczy strażników tuż przed zetknięciem z czarnomagiczną klątwą, ich sapnięcia wydane przy uderzeniu wiązki inkantacji, powietrze wyrwane z ich płuc, życie wypływające z przeciętych magicznie tętnic. Piękna wizja, tak kusząca, że niemal nie zwróciła uwagi na zniknięcie tchórzliwych jednostek za wrotami i następujące po tym krzyki, odzierające z wyobrażenia wyboru. Iluzja decyzji, jak się okazało. Po części zastanawiająca, po części do przewidzenia; zanim postawiono przed nimi ostateczne pytanie co do przynależności, Profeta zdążył podzielić się z ich gronem ważnymi wiadomościami, szkicami planów, zamiarami. Pokazał (rzekomo) własną twarz oraz przedstawił członków jego najcenniejszej świty. Magisterium wystawiło się więc na ryzyko, które bezpieczniej było wyeliminować przed puszczeniem plotek w świat przez tych, którzy dziś odwrócili się do nich plecami. Bunt pokąsał jej trzewia, ale tylko przez chwilę, Asterin doszła bowiem do wniosku, że powinna była się tego spodziewać. Co innego, gdyby nie powiedziano im nic; gdyby list zapraszał wyłącznie zdecydowanych.
Przez to nie drgnęła, nie okazała strachu ani zwątpienia. Stała tak spokojnie jak wcześniej, kierując uwagę na Trygve, kiedy krzyki dobiegające zza kamiennych drzwi przycichły i salę na nowo wypełniło brzmienie jego enigmatycznego głosu. Dopiero zapowiedź korzyści wydarła z niej reakcję. Widmo manuskryptów, wiedzy tajemnej i niedostępnej dla przypadkowego pasjonata zaklęć, obietnica tomów zawierających stare naręcze arkan, silniejszych i celniejszych; to rozpaliło ją do białości. Dłoń zaciśnięta na przegubie Vernera wczepiła się w jego skórę jeszcze mocniej, palce przypominały sokole szpony. Czerwień ekscytacji płożyła się na jej policzkach, a oczy rozjarzyły się podnieceniem, oczekiwaniem, pragnieniem. Była głodna. Głodna, głodna, głodna. Uzależnienie od magii, na stałe wpisane w atrament płynący przez żyły, domagało się pożywki, serce wygrywało gorączkowy rytm, powietrze nie koiło już rozwibrowanych w napięciu płuc. Profeta poruszył jej najczulszą strunę. Posłużył się nagrodą, na jaką czekała najmocniej i która dyktowała wiele decyzji powziętych w jej życiu. Dodatkowa dziedzina nie była tak atrakcyjna, ale kiedy błądziła myślami do potencjału zaklęć wykraczających poza standardową wiedzę, jej zmysły nabrzmiały, a umysł zawrzał.
Asterin sunęła spojrzeniem wzdłuż przedstawionych sylwetek, zastanawiając się, do którego z galdrów powinna się zwrócić. Magia twórcza była jej zupełnie obojętna, natury - równie dobrze mogłaby nie istnieć, z alchemii była zadowolona, więc to pomiędzy runiczną a użytkową naprawdę się wahała. Nekromancja była dziedziną, w której chciała się rozwijać, ale z kolei zdawała sobie sprawę, że sprawna obrona była tak ważna, jak atak… Ważniejsza być może, biorąc pod uwagę plany przeciw Wujkowi, powoli wcielane w życie. Po raz ostatni ścisnęła dłonie Magnusa i Vernera, po czym ostatecznie skierowała krok ku Vidarowi Hagglundowi, człowiekowi, którego jako pierwszego - i jedynego - bezsprzecznie rozpoznała pośród członków Kręgu. Z szacunkiem skinęła galdrowi głową.
- Asterin Eggen - przedstawiła się krótko, a zarazem definitywnie. Nie obawiała się przecież korzystać teraz ze swojego nazwiska, Magisterium wiedziało kim była, wiedział to Przesmyk i przynajmniej pół Ymira. - Czy któryś z manuskryptów posłużyłby za budulec skuteczniejszej defensywy? - zapytała z ukłuciem ciekawości. Interesowały ją całe zbiory Hagglunda, ale tłumiła w sobie tę zachłanność, przyjmując życzliwość, jaką wykazała się organizacja, wynagradzając tych, którzy dziś nie stchórzyli.
Bogowie, jak bardzo im zazdrościła.
- A więc to to - wymamrotała pod nosem prawie niesłyszalnie na wieść o przeznaczeniu eliksiru, jaki uwarzyli wspólnie z Vernerem. Nie tak dawno zastanawiała się nad jego działaniem i sposobem, w jaki Magisterium zdecyduje się wykorzystać miksturę, a na myśl o tym, że razem stworzyli coś, co tak bardzo przyda się organizacji, poczuła liżący ją od środka ognik satysfakcji. Najwyraźniej przypadło im zadanie kluczowe - i właśnie takie lubiła. - Czy Kruczy też interesują się enklawami? - zwróciła się bezpośrednio do Profety, poważnie, spokojnie, bez pąsów wstydu czy nieśmiałości. - Mamy przygotować się na walkę o te miejsca, ich obronę? - dodała, węsząc za okazją do utoczenia opierzonej krwi. Chciała walczyć. Chciała udowodnić swoją użyteczność rozerwanymi na strzępy wnętrznościami okręconymi w pasma poharatanych mundurów, chciała tego nie tylko dla Magisterium, ale przede wszystkim dla samej siebie. Wspomnienie aresztu, ciosów wymierzanych za milczenie w sali przesłuchań, zbyt ciasno zaciśniętych kajdan wpijających się w nadgarstki i odcinających odpływ krwi do dłoni, a wreszcie ból wypalanej pieczęci - zarówno na niej, jak i na Magnusie, wrzeszczały o odroczone prawo do zemsty.
Wyobrażała sobie rozszerzone w niemym przerażeniu oczy strażników tuż przed zetknięciem z czarnomagiczną klątwą, ich sapnięcia wydane przy uderzeniu wiązki inkantacji, powietrze wyrwane z ich płuc, życie wypływające z przeciętych magicznie tętnic. Piękna wizja, tak kusząca, że niemal nie zwróciła uwagi na zniknięcie tchórzliwych jednostek za wrotami i następujące po tym krzyki, odzierające z wyobrażenia wyboru. Iluzja decyzji, jak się okazało. Po części zastanawiająca, po części do przewidzenia; zanim postawiono przed nimi ostateczne pytanie co do przynależności, Profeta zdążył podzielić się z ich gronem ważnymi wiadomościami, szkicami planów, zamiarami. Pokazał (rzekomo) własną twarz oraz przedstawił członków jego najcenniejszej świty. Magisterium wystawiło się więc na ryzyko, które bezpieczniej było wyeliminować przed puszczeniem plotek w świat przez tych, którzy dziś odwrócili się do nich plecami. Bunt pokąsał jej trzewia, ale tylko przez chwilę, Asterin doszła bowiem do wniosku, że powinna była się tego spodziewać. Co innego, gdyby nie powiedziano im nic; gdyby list zapraszał wyłącznie zdecydowanych.
Przez to nie drgnęła, nie okazała strachu ani zwątpienia. Stała tak spokojnie jak wcześniej, kierując uwagę na Trygve, kiedy krzyki dobiegające zza kamiennych drzwi przycichły i salę na nowo wypełniło brzmienie jego enigmatycznego głosu. Dopiero zapowiedź korzyści wydarła z niej reakcję. Widmo manuskryptów, wiedzy tajemnej i niedostępnej dla przypadkowego pasjonata zaklęć, obietnica tomów zawierających stare naręcze arkan, silniejszych i celniejszych; to rozpaliło ją do białości. Dłoń zaciśnięta na przegubie Vernera wczepiła się w jego skórę jeszcze mocniej, palce przypominały sokole szpony. Czerwień ekscytacji płożyła się na jej policzkach, a oczy rozjarzyły się podnieceniem, oczekiwaniem, pragnieniem. Była głodna. Głodna, głodna, głodna. Uzależnienie od magii, na stałe wpisane w atrament płynący przez żyły, domagało się pożywki, serce wygrywało gorączkowy rytm, powietrze nie koiło już rozwibrowanych w napięciu płuc. Profeta poruszył jej najczulszą strunę. Posłużył się nagrodą, na jaką czekała najmocniej i która dyktowała wiele decyzji powziętych w jej życiu. Dodatkowa dziedzina nie była tak atrakcyjna, ale kiedy błądziła myślami do potencjału zaklęć wykraczających poza standardową wiedzę, jej zmysły nabrzmiały, a umysł zawrzał.
Asterin sunęła spojrzeniem wzdłuż przedstawionych sylwetek, zastanawiając się, do którego z galdrów powinna się zwrócić. Magia twórcza była jej zupełnie obojętna, natury - równie dobrze mogłaby nie istnieć, z alchemii była zadowolona, więc to pomiędzy runiczną a użytkową naprawdę się wahała. Nekromancja była dziedziną, w której chciała się rozwijać, ale z kolei zdawała sobie sprawę, że sprawna obrona była tak ważna, jak atak… Ważniejsza być może, biorąc pod uwagę plany przeciw Wujkowi, powoli wcielane w życie. Po raz ostatni ścisnęła dłonie Magnusa i Vernera, po czym ostatecznie skierowała krok ku Vidarowi Hagglundowi, człowiekowi, którego jako pierwszego - i jedynego - bezsprzecznie rozpoznała pośród członków Kręgu. Z szacunkiem skinęła galdrowi głową.
- Asterin Eggen - przedstawiła się krótko, a zarazem definitywnie. Nie obawiała się przecież korzystać teraz ze swojego nazwiska, Magisterium wiedziało kim była, wiedział to Przesmyk i przynajmniej pół Ymira. - Czy któryś z manuskryptów posłużyłby za budulec skuteczniejszej defensywy? - zapytała z ukłuciem ciekawości. Interesowały ją całe zbiory Hagglunda, ale tłumiła w sobie tę zachłanność, przyjmując życzliwość, jaką wykazała się organizacja, wynagradzając tych, którzy dziś nie stchórzyli.
Verner Forsberg
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Pon 16 Wrz - 18:57
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Skinął lekko głową, zachowując poważną minę, ale znająca go najlepiej Asterin mogła dostrzec, że oczy skrzyły ekscytacją i że z trudem hamował jeden z prawdziwych uśmiechów. Zbadać to wspólnie, w Kruczej Straży lub w Kenaz podejrzewałby, że takie deklaracje to chęć patrzenia mu na ręce (wolał pracować sam) i może to zresztą było ich intencją — ale dziś cieszył się z perspektywy osobistego kontaktu z kimś z Kręgu. Właśnie takie możliwości były jego celem gdy ślepnął, rozumiejąc, że ceną za dostęp do zaginionej wiedzy będzie czerń żył. Zawsze bywał niecierpliwy, ale jako stosunkowo świeży ślepiec zderzył się z koniecznością cierpliwości. Do niedawna Magisterium jawiło mu się jako niedostępna i tajemnicza instytucja, szept plotek słyszanych na Przesmyku, ryzykowne wezwanie do poszukiwania kwiatu znanego jedynie z mitów. Czy wyprawa do lasu wystarczyła, by zostać dostrzeżonym; a odkrycie motyli by współpracować z samym Kręgiem? Jeśli tak, był zachwycony — oczekiwanie na pięcie się w górę było krótsze niż zakładał, bo od początku przygody z zakazaną magią chodziło mu przecież o możliwość skontaktowania się z elitami. Kto z nich zajmie się badaniem enklaw i motyli?
- Meldgaard jest naukowcem, alchemikiem. - nachylił się lekko by szepnąć to do ucha Asterin, czując na sobie jej spojrzenie. Zwrócił jej uwagę na Karstena już wcześniej, ale dopiero z opóźnieniem dotarło do niego, że — niewychowana w rodzinie alchemików — mogła nie słyszeć o zaginionym talencie, którego nazwisko zniknęło nawet z najnowszych podręczników. Milczenie, jakie spowiło Meldgaarda po tym jak zniknął, stanowiło dla Vernera kolejny dowód na hipokryzję naukowego świata — którego kompetencje podważał odkąd zachorował na menadę, próbując jakoś pogodzić swój logiczny umysł i wychowanie w poszanowaniu dla faktów z uporczywą niewiarą w to, że choroba jest wedle medycyny nieuleczalnai że jego dziecku nie można było pomóc. Tonący chwyta się brzytwy i Forsberg wolał przekreślić swój cały świat niż się z tym pogodzić, a świątynia Lokiego i Magisterium oferowało jakże wygodny dostęp do innego świata.
Nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy Profeta zwrócił się do wszystkich odnośnie eliksiru. Warząc recepturę podejrzewał, że może chodzić o enklawy, ale dziś otrzymali z Asterin oficjalne potwierdzenie — oraz wiadomość o planach Komisji do Spraw Niemagicznych. Przechylił lekko głowę, próbując sobie przypomnieć co wie na temat Karla Mickelsena i jego osiągnięć naukowych i jakichkolwiek publicznych informacjach odnośnie jego eliksiru (czy go utajniono?).* Starał się być na bieżąco z dokonaniami lub stylami pracy wszystkich liczących się alchemików, a o starszym pokoleniu słuchał od dziecka. Wykładający na Kenaz ojciec interesował się kolegami po fachu równie żywo jak Verner, choć w opowieściach starszego Forsberga nie czuć było rywalizacji cechującej młodszego. Skinął lekko głową, słuchając o poznawaniu sekretów enklaw, ale chwilowo był skupiony na próbie przypomnienia sobie sekretów Mickelsena. Stworzył podobny eliksir, ale wciąż mógł go przecież udoskonalić, uczynić lepszym niż ten stworzony przez Komisję do Spraw Niemagicznych. Aby to zrobić, musiał wiedzieć o miksturze rywali jak najwięcej.
Rozmyślając o nauce, jednym uchem wpuścił, a drugim wypuścił informację o walkach na terenie enklaw. Z oczywistych względów wolałby skupić się na samych badaniach; własne sadystyczne tendencje bawiły go najbardziej gdy mógł je realizować bez ryzyka dla samego siebie. Liczył się jednak z tym, że własne ambicje i pozostanie w Magisterium będą się wiązały z koniecznością ubrudzenia sobie rąk, przynajmniej dopóki nie osiągnie lepszej pozycji.
Z zamyślenia wyrwały go dopiero krzyki. Drgnął, uświadomiwszy sobie, że — skupiony na alchemii i na własnej oczywistej decyzji, że tu pozostanie i na nadziei, że to samo zrobi Asterin — nie w pełni rozważył konsekwencje obecności niezdecydowanych. Już wcześniej miał nadzieję, że usuną im pamięć; teraz mgliście dotarło do niego, że padło tutaj zbyt wiele tajemnic. Że samemu, zdradzając kwestię motyli i enklaw, dołożył cegiełkę do wyjawionych w świątyni Lokiego sekretów. Że Profeta powiedział wyraźnie, że żaden z nich nie może przedostać się dalej. Przez ułamek sekundy pomyślał o tym, co by było gdyby Asterin nie została, ale odepchnął od siebie prędko tą myśl — próbując wierzyć, że zdołałby ją tu zatrzymać i wierząc w jej zdrowy rozsądek. Wszyscy otrzymali listy, ale nie wszyscy musieli ich dotknąć. Był człowiekiem, który nie uważał, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła; ale uważał, że za ciekawością trzeba iść aż do końca (aż do oślepnięcia, aż do Magisterium, aż do niebezpiecznych eksperymentów naukowych). Zamrugał, czując wobec krzyków tyle, co wobec płaczu rówieśników gdy był dzieckiem. Czyli nic.
Czuł tylko paznokcie Asterin wbijające się w nadgarstek, coraz mocniej. Czuł gorący ból promieniujący pod skórą, a potem wzdłuż przedramienia. Czuł, że jest na swoim miejscu.
Ktoś myślący bardziej trzeźwo uznałby obietnicę nagrody za wprawny zabieg psychologiczny po niepokojących krzykach, ale w przypadku Vernera ten zabieg odniósł natychmiastowy sukces — perspektywa nowej wiedzy momentalnie wzbudziła jego zainteresowanie, z zachwytem zerknął na Asterin, ale ona patrzyła wprost na Krąg, jedynie mocnym uściskiem ręki współdzieląc jego ekscytację. Powrócił spojrzeniem do sceny, z zainteresowaniem dowiadując się więcej o członkach Kręgu i o tym, czym się zajmowali.
Cieszył się, że dowiedział się o nich więcej, ale od początku wiedział, z kim chce porozmawiać. Odprowadził Asterin wzrokiem, przesunął opuszkami palców po zaczerwienionym nadgarstku, a potem poprawił mankiet koszuli i pewnym krokiem skierował się do Karstena Meldgaarda. Gdzieś w połowie drogi zaczął czuć lekkie łaskotanie w dole brzucha i przyśpieszony oddech, więc samemu uszczypnął się w nadgarstek aby zyskać pewność, że to nie żadne objawy menady. (Nigdy dotychczas nie czuł tremy, więc nie był w stanie nazwać tego uczucia).
- Doktorze - profesorze? Na Lokiego, jak tytułować kogoś, kto zaginął? - Meldgaard. Sporo słyszałem o pana - pierwszy raz w życiu zaczął się lekko gubić w tytulaturze - dokonaniach naukowych z zakresu alchemii, planując studia na Kenaz miałem nawet nadzieję, że będzie mi dane zostać pańskim studentem - ale Meldgaard zniknął. Nigdy nie jest za późno, prawda? - To ja uwarzyłem eliksir pozwalający przebywać dłużej na terenie enklaw, ale szukam sposobu by dalej go udoskonalić; doskonalę też sztukę warzenia trucizn. - prawie rzucił na jednym wydechu, że posiada też doktorat z toksykologii, ale zanim zaczął recytować swoje CV, uświadomił sobie, że Meldgaard pewnie sporo już o nim wie. - Mój ojciec, profesor Forsberg, bardzo pana podziwiał, do czasu. Ja nie przestałem. - rzucił z cieniem uśmiechu, zniżając głos, tak by jego nazwisko usłyszał jedynie alchemik.
*Proroku, rzucę sobie na wiedzę ogólną (chyba, że adekwatniejsza byłaby alchemia) bo intensywnie myślę o tym, co wiem o Karlu Mickelsenie i jego recepturach!
- Meldgaard jest naukowcem, alchemikiem. - nachylił się lekko by szepnąć to do ucha Asterin, czując na sobie jej spojrzenie. Zwrócił jej uwagę na Karstena już wcześniej, ale dopiero z opóźnieniem dotarło do niego, że — niewychowana w rodzinie alchemików — mogła nie słyszeć o zaginionym talencie, którego nazwisko zniknęło nawet z najnowszych podręczników. Milczenie, jakie spowiło Meldgaarda po tym jak zniknął, stanowiło dla Vernera kolejny dowód na hipokryzję naukowego świata — którego kompetencje podważał odkąd zachorował na menadę, próbując jakoś pogodzić swój logiczny umysł i wychowanie w poszanowaniu dla faktów z uporczywą niewiarą w to, że choroba jest wedle medycyny nieuleczalna
Nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy Profeta zwrócił się do wszystkich odnośnie eliksiru. Warząc recepturę podejrzewał, że może chodzić o enklawy, ale dziś otrzymali z Asterin oficjalne potwierdzenie — oraz wiadomość o planach Komisji do Spraw Niemagicznych. Przechylił lekko głowę, próbując sobie przypomnieć co wie na temat Karla Mickelsena i jego osiągnięć naukowych i jakichkolwiek publicznych informacjach odnośnie jego eliksiru (czy go utajniono?).* Starał się być na bieżąco z dokonaniami lub stylami pracy wszystkich liczących się alchemików, a o starszym pokoleniu słuchał od dziecka. Wykładający na Kenaz ojciec interesował się kolegami po fachu równie żywo jak Verner, choć w opowieściach starszego Forsberga nie czuć było rywalizacji cechującej młodszego. Skinął lekko głową, słuchając o poznawaniu sekretów enklaw, ale chwilowo był skupiony na próbie przypomnienia sobie sekretów Mickelsena. Stworzył podobny eliksir, ale wciąż mógł go przecież udoskonalić, uczynić lepszym niż ten stworzony przez Komisję do Spraw Niemagicznych. Aby to zrobić, musiał wiedzieć o miksturze rywali jak najwięcej.
Rozmyślając o nauce, jednym uchem wpuścił, a drugim wypuścił informację o walkach na terenie enklaw. Z oczywistych względów wolałby skupić się na samych badaniach; własne sadystyczne tendencje bawiły go najbardziej gdy mógł je realizować bez ryzyka dla samego siebie. Liczył się jednak z tym, że własne ambicje i pozostanie w Magisterium będą się wiązały z koniecznością ubrudzenia sobie rąk, przynajmniej dopóki nie osiągnie lepszej pozycji.
Z zamyślenia wyrwały go dopiero krzyki. Drgnął, uświadomiwszy sobie, że — skupiony na alchemii i na własnej oczywistej decyzji, że tu pozostanie i na nadziei, że to samo zrobi Asterin — nie w pełni rozważył konsekwencje obecności niezdecydowanych. Już wcześniej miał nadzieję, że usuną im pamięć; teraz mgliście dotarło do niego, że padło tutaj zbyt wiele tajemnic. Że samemu, zdradzając kwestię motyli i enklaw, dołożył cegiełkę do wyjawionych w świątyni Lokiego sekretów. Że Profeta powiedział wyraźnie, że żaden z nich nie może przedostać się dalej. Przez ułamek sekundy pomyślał o tym, co by było gdyby Asterin nie została, ale odepchnął od siebie prędko tą myśl — próbując wierzyć, że zdołałby ją tu zatrzymać i wierząc w jej zdrowy rozsądek. Wszyscy otrzymali listy, ale nie wszyscy musieli ich dotknąć. Był człowiekiem, który nie uważał, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła; ale uważał, że za ciekawością trzeba iść aż do końca (aż do oślepnięcia, aż do Magisterium, aż do niebezpiecznych eksperymentów naukowych). Zamrugał, czując wobec krzyków tyle, co wobec płaczu rówieśników gdy był dzieckiem. Czyli nic.
Czuł tylko paznokcie Asterin wbijające się w nadgarstek, coraz mocniej. Czuł gorący ból promieniujący pod skórą, a potem wzdłuż przedramienia. Czuł, że jest na swoim miejscu.
Ktoś myślący bardziej trzeźwo uznałby obietnicę nagrody za wprawny zabieg psychologiczny po niepokojących krzykach, ale w przypadku Vernera ten zabieg odniósł natychmiastowy sukces — perspektywa nowej wiedzy momentalnie wzbudziła jego zainteresowanie, z zachwytem zerknął na Asterin, ale ona patrzyła wprost na Krąg, jedynie mocnym uściskiem ręki współdzieląc jego ekscytację. Powrócił spojrzeniem do sceny, z zainteresowaniem dowiadując się więcej o członkach Kręgu i o tym, czym się zajmowali.
Cieszył się, że dowiedział się o nich więcej, ale od początku wiedział, z kim chce porozmawiać. Odprowadził Asterin wzrokiem, przesunął opuszkami palców po zaczerwienionym nadgarstku, a potem poprawił mankiet koszuli i pewnym krokiem skierował się do Karstena Meldgaarda. Gdzieś w połowie drogi zaczął czuć lekkie łaskotanie w dole brzucha i przyśpieszony oddech, więc samemu uszczypnął się w nadgarstek aby zyskać pewność, że to nie żadne objawy menady. (Nigdy dotychczas nie czuł tremy, więc nie był w stanie nazwać tego uczucia).
- Doktorze - profesorze? Na Lokiego, jak tytułować kogoś, kto zaginął? - Meldgaard. Sporo słyszałem o pana - pierwszy raz w życiu zaczął się lekko gubić w tytulaturze - dokonaniach naukowych z zakresu alchemii, planując studia na Kenaz miałem nawet nadzieję, że będzie mi dane zostać pańskim studentem - ale Meldgaard zniknął. Nigdy nie jest za późno, prawda? - To ja uwarzyłem eliksir pozwalający przebywać dłużej na terenie enklaw, ale szukam sposobu by dalej go udoskonalić; doskonalę też sztukę warzenia trucizn. - prawie rzucił na jednym wydechu, że posiada też doktorat z toksykologii, ale zanim zaczął recytować swoje CV, uświadomił sobie, że Meldgaard pewnie sporo już o nim wie. - Mój ojciec, profesor Forsberg, bardzo pana podziwiał, do czasu. Ja nie przestałem. - rzucił z cieniem uśmiechu, zniżając głos, tak by jego nazwisko usłyszał jedynie alchemik.
*Proroku, rzucę sobie na wiedzę ogólną (chyba, że adekwatniejsza byłaby alchemia) bo intensywnie myślę o tym, co wiem o Karlu Mickelsenie i jego recepturach!
Mistrz Gry
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Pon 16 Wrz - 18:57
The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości
'k100' : 4
'k100' : 4
Magnus Eggen
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Nie 22 Wrz - 1:41
Magnus EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : Niegdyś łowca Gleipniru. Dziś przestępca — najemnik, lichwiarz, morderca, złowrogi duch Przesmyku Lokiego; wierny kundel służący człowiekowi, któremu zawdzięcza zaślepienie.
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź
Atuty : obrońca (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 36 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Czy cokolwiek było zaskakujące?
Czy cena zakazanych arkanów zakrawała o absurdalną?
N i e — Magnus doskonale wiedział, że przekroczenie iluzorycznej granicy między codziennością a wstąpieniem w szeregi Magisterium było ostatecznością, brzemieniem dźwiganym przez resztę życia po sam jego kres, trochę jak Pieczęć Lokiego wypalana skórze, jednak z wyjątkowo cięższym wydźwiękiem rozchodzącym się pod sklepieniem czaszki, równie trwałe co tusz; jednocześnie rozwijające przed człowiekiem niezliczona możliwości, ale też nakładające na pysk swoisty kaganiec ograniczający wcześniejszą wolność. Nie był zdziwiony temu, co wkrótce nastąpiło, krzyki przedzierające się przez przestrzeń akceptował ze spokojem wymalowanym na twarzy maską beznamiętności niewiele różniącą się od tego Magnusa, jaki każdego dnia oraz pod osłoną nocy przemieszczał się uliczkami Przesmyku i najprawdopodobniej gdyby nie życiowe doświadczenia, przede wszystkim istnienie w towarzystwie potężniejszych od siebie, on sam mógłby właśnie walczyć o przetrwanie wraz z tymi, których starto z powierzchni ziemi. Wyłamanie się z szeregu nawet przez długość oddechu nie było opcją wartą rozpatrywania i pomimo wewnętrznego sprzeciwu, że właśnie zamienił jednego właściciela na drugiego, pozostał skryty w przebraniu niewzruszenia, przynajmniej tyle mógł zrobić.
Co jakiś czas powracał wzrokiem do siostrzanego czubka głowy, zastanawiając się nad konsekwencjami oraz potencjalnym zagrożeniem sprowadzanym na Asterin, chociaż ostateczna decyzja wciąż należała do niej, była jej dobrowolnym wyborem — tylko czy na pewno? Przeskoczył spojrzeniem na towarzyszącego Eggen mężczyznę, nie rozpoznając w nim nikogo konkretnego z własnej przeszłości, jednak obiecał sobie zasięgnąć języka we właściwym momencie i jak tylko wydostaną się ze świątyni najprawdopodobniej skonfrontuje i samą siostrę, ale to wszystko później; jedno z jego ulubionych słów, ilekroć należało odłożyć na inny czas stłoczone pod czaszką myśli.
Musimy być silni.
Rozlało się przez odrętwiałe ciało Magnusa boleśnie wrzącą żyły trucizną.
Raz jeszcze został przemianowany do armatniego mięsa, bowiem właśnie tak teraz myślał o sobie oraz każdym innym, kto zdecydował się dołączyć do Magisterium, które już od tego momentu traktowało zgromadzonych jako jedność, jako potężny organizm chociaż miejscami zaropiały w słabowitej tkance, jaką po drodze wykroi się ostrym nożem, a czy ten będzie należał do Kruczej Straży, czy do Profety to nie miało takiego znaczenia. Niemniej musiał mężczyźnie oddać, że zdolnościami oratorskimi i umiejętnościamimanipulowania zjednywania sobie tłumów wielu mogłoby ślepcowi pozazdrościć, słowa przychodziły mu z zaskakująca łatwością, płynność konstruowanych zdań wpełzała w małżowinę uszną tak obietnicą, co niewypowiedzianą (przynajmniej nie wprost) groźbą zasiewającą w człowieku pierwotny strach, który pojawiał się instynktownie i Magnus nie poddawał się temu uczuciu tylko dlatego, że przez trzydzieści lat uodpornił samego siebie na wszystko, co uznawano za przerażające. Stając się przez to kimś niemającym wiele do stracenia, ale Coś — oraz Kogoś — wciąż posiadał, dlatego w milczeniu oraz szczerbatą posępnością ruszył do jednego ze wskazanych członków Kręgu.
Czując ciepło uścisku siostry, w odpowiedzi uszczypnął ją delikatnie gdzieś w rejonie nadgarstka i widząc, dokąd podążyła Asterin, on odbił w przeciwległym kierunku, stając naprzeciw Kyösti Sarajärvi, skąd pragnął sięgnięcia magii runicznej, w której kierunku coraz zachłanniej spoglądał, upatrując w niej czegoś większego, zdolnego przezwyciężyć nawet śmierć.
Skłonił się delikatnie, nie będąc do końca pewnym, jak powinien okazywać tym ludziom szacunek.
— Pragnę ponad wszystko zgłębiać arkana klątw oraz rytuałów i w przyszłości związać się z nekromancją — wyszeptał do mężczyzny, nie spuszczając z niego wzroku nawet na sekundę. — To chyba właściwie miejsce, by zacząć? — znak zapytania był czysto retoryczny, jednak nie chciał wyjść na całkowitego gbura, dlatego delikatnie ukorzył się przed nieznajomym.
Zresztą każdy na tym skorzysta, bo i Asterin rozmyślała o podążeniu podobną ścieżką.
Czy cena zakazanych arkanów zakrawała o absurdalną?
N i e — Magnus doskonale wiedział, że przekroczenie iluzorycznej granicy między codziennością a wstąpieniem w szeregi Magisterium było ostatecznością, brzemieniem dźwiganym przez resztę życia po sam jego kres, trochę jak Pieczęć Lokiego wypalana skórze, jednak z wyjątkowo cięższym wydźwiękiem rozchodzącym się pod sklepieniem czaszki, równie trwałe co tusz; jednocześnie rozwijające przed człowiekiem niezliczona możliwości, ale też nakładające na pysk swoisty kaganiec ograniczający wcześniejszą wolność. Nie był zdziwiony temu, co wkrótce nastąpiło, krzyki przedzierające się przez przestrzeń akceptował ze spokojem wymalowanym na twarzy maską beznamiętności niewiele różniącą się od tego Magnusa, jaki każdego dnia oraz pod osłoną nocy przemieszczał się uliczkami Przesmyku i najprawdopodobniej gdyby nie życiowe doświadczenia, przede wszystkim istnienie w towarzystwie potężniejszych od siebie, on sam mógłby właśnie walczyć o przetrwanie wraz z tymi, których starto z powierzchni ziemi. Wyłamanie się z szeregu nawet przez długość oddechu nie było opcją wartą rozpatrywania i pomimo wewnętrznego sprzeciwu, że właśnie zamienił jednego właściciela na drugiego, pozostał skryty w przebraniu niewzruszenia, przynajmniej tyle mógł zrobić.
Co jakiś czas powracał wzrokiem do siostrzanego czubka głowy, zastanawiając się nad konsekwencjami oraz potencjalnym zagrożeniem sprowadzanym na Asterin, chociaż ostateczna decyzja wciąż należała do niej, była jej dobrowolnym wyborem — tylko czy na pewno? Przeskoczył spojrzeniem na towarzyszącego Eggen mężczyznę, nie rozpoznając w nim nikogo konkretnego z własnej przeszłości, jednak obiecał sobie zasięgnąć języka we właściwym momencie i jak tylko wydostaną się ze świątyni najprawdopodobniej skonfrontuje i samą siostrę, ale to wszystko później; jedno z jego ulubionych słów, ilekroć należało odłożyć na inny czas stłoczone pod czaszką myśli.
Musimy być silni.
Rozlało się przez odrętwiałe ciało Magnusa boleśnie wrzącą żyły trucizną.
Raz jeszcze został przemianowany do armatniego mięsa, bowiem właśnie tak teraz myślał o sobie oraz każdym innym, kto zdecydował się dołączyć do Magisterium, które już od tego momentu traktowało zgromadzonych jako jedność, jako potężny organizm chociaż miejscami zaropiały w słabowitej tkance, jaką po drodze wykroi się ostrym nożem, a czy ten będzie należał do Kruczej Straży, czy do Profety to nie miało takiego znaczenia. Niemniej musiał mężczyźnie oddać, że zdolnościami oratorskimi i umiejętnościami
Czując ciepło uścisku siostry, w odpowiedzi uszczypnął ją delikatnie gdzieś w rejonie nadgarstka i widząc, dokąd podążyła Asterin, on odbił w przeciwległym kierunku, stając naprzeciw Kyösti Sarajärvi, skąd pragnął sięgnięcia magii runicznej, w której kierunku coraz zachłanniej spoglądał, upatrując w niej czegoś większego, zdolnego przezwyciężyć nawet śmierć.
Skłonił się delikatnie, nie będąc do końca pewnym, jak powinien okazywać tym ludziom szacunek.
— Pragnę ponad wszystko zgłębiać arkana klątw oraz rytuałów i w przyszłości związać się z nekromancją — wyszeptał do mężczyzny, nie spuszczając z niego wzroku nawet na sekundę. — To chyba właściwie miejsce, by zacząć? — znak zapytania był czysto retoryczny, jednak nie chciał wyjść na całkowitego gbura, dlatego delikatnie ukorzył się przed nieznajomym.
Zresztą każdy na tym skorzysta, bo i Asterin rozmyślała o podążeniu podobną ścieżką.
p u r p o s e
— that's all any of us want now, every single one of us. Not answers, not Löve — just a reason to exist.
Halle Skov
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Nie 22 Wrz - 22:09
Halle SkovŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : huldrekall
Zawód : muzyk, kompozytor, upadła gwiazda
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), arysta: muzyk (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 19 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 13 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 18 / wiedza ogólna: 5
Wilgotne powietrze lepiło się do jego skóry. Wszystko wokół było ciemne i niechętne, zupełnie jakby skały i mury zwężały się, uparcie próbując zgnieść go w samym środku długiego korytarza. Ludzkie głosy dawno ucichły — zastąpił je szum wody, jednostajny i niemal hipnotyzujący, oraz cichy odgłos jego oddechu, który starał się trzymać głęboko w przeponie. Miał talent do przemykania w cieniach, nauczyły go tego wszak nocna ulice Midgardu, tym razem jednak cienie zdawały się bardziej kapryśne — ich formy niemal namacalne, długie macki coraz bliżej jego szyi, coraz bliżej gardła. Przeklął w myślach, gdy obietnica końca tunelu okazałą się jedynie kolejnym zakrętem. Nie powinien był tu wchodzić, pomyślał, lecz było za późno, by zawracać. Być może wystarczyć mogło kilka kroków, kilka metrów i tajemnica otworzyłaby się przed nim jak para pięknie zafascynowanych oczu. Nie był pewien, na co liczył, od pewnego czasu był jednak znudzony — znudzony tą samą biedą i tą samą niepewnością, tymi samymi kłamstwami i codziennym oglądaniem się przez ramię. Liczył na to, iż w końcu spotka go coś większego, coś co nie będzie oczekiwało od niego, iż znów stanie się jedynie kolejnymi rekami do pracy bądź kolejną ofiarą. Woda szumiała, a on wyobrażał sobie, iż znajdzie u jej źródła coś, co obudzi go z letargu.
W końcu ciemność rozjaśniła się nikłym blaskiem płomieni. Powietrze przestało cuchnąć pleśnią, zamiast tego płuca wypełnił mu przyjemny zapach surowego, chłodnego powietrza. Woda, skały i ziemia pod stopami. Dawno nie widział gór z tak bliska. Były wielkie i piękne, poukładane w chaotyczne szlaki jak stosy srebrnych monet. Jego matka opowiadała mu baśnie o gigantach, których uśpione ciała układały się we wzory górskich przełęczy. Ich kamienna, lśniąca skóra pozostawała nieruchoma i drgała jedynie czasami — wtedy kiedy ukryte pod powierzchnią serce zabiło mocniej. To musiał być wodospad — serce — wpadający do krystalicznego jeziora. Niepewny, czy powinien iść dalej, ukrył się za skałą, wypatrując zagrożenia.
Zamarł, dostrzegając ruch. Stworzenie było niemal tak przerażające jak piękne. Cały jego majestat przygnieciony łańcuchami, brzydkim dowodem ludzkiego okrucieństwa. Głosy usłyszał po chwili, lecz ich dźwięk wzbudził w nim więcej obrzydzenia niż strachu. Oto twoi oprawcy — pomyślał, nadal spoglądając w pysk stworzenia — tacy jak oni uwielbiają zniewalać to, czym sami nie mogą być.
Zaraz przyprowadzą tych, co nie chcieli wesprzeć naszego Proroka.
Usłyszał zgrzyt własnego oddechu. Panika zagotowała się w jego żyłach, nagle paląca i niespokojna. To nie był rytuał, dalekie było to od składania ofiar lub karmienia bogów — to kara, zwykła kara za brak lojalności, do której wkrótce zmuszą wszystkich tych idiotów wyczekujących w świątyni na objawienie. Co jeżeli w grupie niechętnych będzie Magnus bądź Asterin? Lub — gorzej — co jeżeli do grupy tej zalicza się nieistotny i nikomu niepotrzebny chłopak z ogonem węszący po tunelach? Nie myśląc długo, rzucił się do ucieczki. Kamienie były jednak śliskie a on przerażony.
Rzut:
26+10 = 36 XD
W końcu ciemność rozjaśniła się nikłym blaskiem płomieni. Powietrze przestało cuchnąć pleśnią, zamiast tego płuca wypełnił mu przyjemny zapach surowego, chłodnego powietrza. Woda, skały i ziemia pod stopami. Dawno nie widział gór z tak bliska. Były wielkie i piękne, poukładane w chaotyczne szlaki jak stosy srebrnych monet. Jego matka opowiadała mu baśnie o gigantach, których uśpione ciała układały się we wzory górskich przełęczy. Ich kamienna, lśniąca skóra pozostawała nieruchoma i drgała jedynie czasami — wtedy kiedy ukryte pod powierzchnią serce zabiło mocniej. To musiał być wodospad — serce — wpadający do krystalicznego jeziora. Niepewny, czy powinien iść dalej, ukrył się za skałą, wypatrując zagrożenia.
Zamarł, dostrzegając ruch. Stworzenie było niemal tak przerażające jak piękne. Cały jego majestat przygnieciony łańcuchami, brzydkim dowodem ludzkiego okrucieństwa. Głosy usłyszał po chwili, lecz ich dźwięk wzbudził w nim więcej obrzydzenia niż strachu. Oto twoi oprawcy — pomyślał, nadal spoglądając w pysk stworzenia — tacy jak oni uwielbiają zniewalać to, czym sami nie mogą być.
Zaraz przyprowadzą tych, co nie chcieli wesprzeć naszego Proroka.
Usłyszał zgrzyt własnego oddechu. Panika zagotowała się w jego żyłach, nagle paląca i niespokojna. To nie był rytuał, dalekie było to od składania ofiar lub karmienia bogów — to kara, zwykła kara za brak lojalności, do której wkrótce zmuszą wszystkich tych idiotów wyczekujących w świątyni na objawienie. Co jeżeli w grupie niechętnych będzie Magnus bądź Asterin? Lub — gorzej — co jeżeli do grupy tej zalicza się nieistotny i nikomu niepotrzebny chłopak z ogonem węszący po tunelach? Nie myśląc długo, rzucił się do ucieczki. Kamienie były jednak śliskie a on przerażony.
Rzut:
26+10 = 36 XD
Don't give it a hand, offer it a soul
Don't let it in with no intention to keep it, Jesus Christ, don't be kind to it. Honey, don't feed it, it will come back
Mistrz Gry
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Nie 22 Wrz - 22:09
The member 'Halle Skov' has done the following action : kości
'k100' : 26
'k100' : 26
Margrét Jäderholm
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Wto 24 Wrz - 0:37
Margrét JäderholmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : handlarka magicznych artefaktów, völva
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : zaślepiony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 11 / wiedza ogólna: 5
Stała w cieniu kolumn świątyni Lokiego, chłodno i beznamiętnie obserwując rozwój wydarzeń. Głos Profety Trygve odbijał się echem po kamiennych ścianach, a każda jego wypowiedź zdawała się tylko utwierdzać ją w przekonaniu, że Magisterium podążało właściwą ścieżką — ścieżką, którą zamierzała podążać bez wahania.
Nie była tu po to, by zastanawiać się nad konsekwencjami. Wiedziała, co robi. Od dawna rozumiała, że ich świat rządzi się surowymi zasadami — i tylko ci, którzy byli gotowi je zaakceptować, mogli przetrwać. Gdy Trygve mówił o zagrożeniu, o konieczności działania szybko i bezlitośnie, Margrét poczuła, jak w jej sercu rośnie lodowata determinacja. Nie pozwoli, by jakakolwiek informacja, która mogłaby zagrozić jej pozycji lub planom Magisterium, wpadła w niepowołane ręce. Obserwowała z dystansu, nie mieszając się w dyskusje ani nie zadając pytań, nie chciała być tu zauważona przez wszystkich. Chciała uwagi, ale tylko ze strony Kręgu. Niemniej chłonęła nowe informacje, szczególnie jeśli miały okazać się przydatne w zdobywaniu przez nią pozycji.
Kiedy Profeta ostrzegł zgromadzonych, że „nie będzie odwrotu”, Margrét poczuła jedynie zimną satysfakcję. Ci, którzy się wahali, nie mieli tu miejsca. Widok strażników, wyprowadzających niezdecydowanych, przypominał jej o nieuchronności władzy. W Magisterium nie było miejsca na słabość. Krótkie, przeraźliwe krzyki, które rozległy się chwilę później, nie wywołały w niej żadnych emocji. Ci, którzy nie chcieli się podporządkować, zasługiwali na swój los.
Ciągły rozwój i wspinanie się po drabince hierarchii - czekała na ten moment od dawna, więc kiedy usłyszała o manuskryptach, dzięki którym będzie w stanie jeszcze bardziej zgłębić zakazane zagadnienia, jej usta wykrzywiły się w uśmiechu. Inni mogli czuć podekscytowanie, a nawet obawy — ona czuła tylko gotowość.
Ostatecznie Trygve zakończył przemowę. W powietrzu czuć było napięcie, ale Margrét nie czuła nic poza zimną kalkulacją. Wiedziała, że w ciągu kilku tygodni wszystko się zmieni, ale nie miała zamiaru stać z boku. Była gotowa na każdą ofiarę, byle tylko zapewnić sobie miejsce w nowym porządku. Dla niej to nie była kwestia wyboru. To była oczywistość. Magisterium prowadziło ich ku potędze, a ona miała zamiar być w pierwszym szeregu tych, którzy po nią sięgną.
Kyösti Sarajärvi jako ekspert z zakresu magii runicznej najbardziej ją interesował. Czekała na swoją kolej i ostatecznie podeszła do niego z delikatnym uśmiechem.
- Margrét Jäderholm, wyrocznia, to przyjemność pana poznać - zaczęła, zanim przeszła do sedna. Jej umiejętność nie była tu tajemnicą, część z obecnych niejednokrotnie korzystali z jej usług. - Magia runiczna znajduje się w ścisłym kręgu moich zainteresowań, chciałabym poszerzać swoją wiedzę w zakresie, który wykracza poza standardowe ramy nauki.
Nie była tu po to, by zastanawiać się nad konsekwencjami. Wiedziała, co robi. Od dawna rozumiała, że ich świat rządzi się surowymi zasadami — i tylko ci, którzy byli gotowi je zaakceptować, mogli przetrwać. Gdy Trygve mówił o zagrożeniu, o konieczności działania szybko i bezlitośnie, Margrét poczuła, jak w jej sercu rośnie lodowata determinacja. Nie pozwoli, by jakakolwiek informacja, która mogłaby zagrozić jej pozycji lub planom Magisterium, wpadła w niepowołane ręce. Obserwowała z dystansu, nie mieszając się w dyskusje ani nie zadając pytań, nie chciała być tu zauważona przez wszystkich. Chciała uwagi, ale tylko ze strony Kręgu. Niemniej chłonęła nowe informacje, szczególnie jeśli miały okazać się przydatne w zdobywaniu przez nią pozycji.
Kiedy Profeta ostrzegł zgromadzonych, że „nie będzie odwrotu”, Margrét poczuła jedynie zimną satysfakcję. Ci, którzy się wahali, nie mieli tu miejsca. Widok strażników, wyprowadzających niezdecydowanych, przypominał jej o nieuchronności władzy. W Magisterium nie było miejsca na słabość. Krótkie, przeraźliwe krzyki, które rozległy się chwilę później, nie wywołały w niej żadnych emocji. Ci, którzy nie chcieli się podporządkować, zasługiwali na swój los.
Ciągły rozwój i wspinanie się po drabince hierarchii - czekała na ten moment od dawna, więc kiedy usłyszała o manuskryptach, dzięki którym będzie w stanie jeszcze bardziej zgłębić zakazane zagadnienia, jej usta wykrzywiły się w uśmiechu. Inni mogli czuć podekscytowanie, a nawet obawy — ona czuła tylko gotowość.
Ostatecznie Trygve zakończył przemowę. W powietrzu czuć było napięcie, ale Margrét nie czuła nic poza zimną kalkulacją. Wiedziała, że w ciągu kilku tygodni wszystko się zmieni, ale nie miała zamiaru stać z boku. Była gotowa na każdą ofiarę, byle tylko zapewnić sobie miejsce w nowym porządku. Dla niej to nie była kwestia wyboru. To była oczywistość. Magisterium prowadziło ich ku potędze, a ona miała zamiar być w pierwszym szeregu tych, którzy po nią sięgną.
Kyösti Sarajärvi jako ekspert z zakresu magii runicznej najbardziej ją interesował. Czekała na swoją kolej i ostatecznie podeszła do niego z delikatnym uśmiechem.
- Margrét Jäderholm, wyrocznia, to przyjemność pana poznać - zaczęła, zanim przeszła do sedna. Jej umiejętność nie była tu tajemnicą, część z obecnych niejednokrotnie korzystali z jej usług. - Magia runiczna znajduje się w ścisłym kręgu moich zainteresowań, chciałabym poszerzać swoją wiedzę w zakresie, który wykracza poza standardowe ramy nauki.
Prorok
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Nie 13 Paź - 22:32
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
— Kruczy, jak to Kruczy, interesują się wszystkim. Współpracują z Komisją do Spraw Niemagicznych, więc możemy założyć, że mają w tym swój udział. Ostrożności nigdy za wiele — odpowiedział Profeta Trygve na pytanie Asterin. Z jego doświadczeniem w sprawach zakulisowych doskonale wiedział, jak ważne jest trzymanie w tajemnicy tego, co dzieje się w enklawach. Nic dziwnego, że wysłannicy Forsetiego byli coraz częściej widywani w okolicy enklaw, a ich obecność mogła zwiastować nie tylko zainteresowanie, ale i potencjalne zagrożenie. — Enklawy muszą być nasze. Będą nasze — dodał, spoglądając na Asterin z determinacją. Wiedział, że kontrola nad tymi obszarami to nie tylko kwestia strategiczna, ale i symbol przyszłej władzy. Tylko poprzez ich posiadanie można było zyskać przewagę nad widzącymi. — Ale na wszystko przyjdzie pora — spróbował ostudzić ich zapał. Profeta Trygve był świadomy, że Asterin, jako jedna z najbardziej utalentowanych osób, jaką miał przyjemność w ostatnim czasie poznać, zrozumie wagę tej sytuacji. Wraz z Forsbergiem stanowili, jak udowodnili przed całym Magisterium, zgrany zespół, ale działanie bez przemyślenia skutków może być zgubne. Strategia wymagała cierpliwości, dlatego po tych słowach Profeta postanowił na moment usunąć się w cień, by pozwolić nowym członkom Magisterium podejść do Kręgu. Niektórzy z nich byli przerażeni tym, co przed chwilą się wydarzyło, lecz pierwszą z osób, która przełamała ciszę i podeszła do Hagglunda, była Asterin.
— Manuskrypty są zapieczętowane — odpowiedział jej Vidar Hagglund, po czym dodał dla wyjaśnienia — Niestety, niczego nie mogę obiecać. Każdy z nich jest wyjątkowy, ale być może los się do ciebie uśmiechnie. — Jego słowa wisiały w powietrzu, a tajemniczy ton sprawił, że Asterin mogła pouczyć narastające napięcie. W międzyczasie Verner postanowił udać się do Medelgaarda. Ten człowiek był chodzącą legendą i kontrowersją w kręgach alchemicznych, a jego nazwisko było znane nawet tym, którzy od lat trzymali się z dala od nauki. Wygnany ponad dziesięć lat temu przez środowisko naukowe, słuch o nim zaginął. Niektórzy mówili, że przeprowadził się na północ od Midgardu, by wieść życie samotnika, ale oto był — we własnej osobie, w szeregach Magisterium, gdzie nikt by się go nie spodziewał. Medelgaard spojrzał uważnie na stojącego przed nim mężczyznę, w którym rozpoznał Forsberga — był przecież podobny do Everta, z którym przez wiele lat miał okazję blisko współpracować.
— Ach, tak, pański ojciec… — Medelgaard wzruszył tylko bezradnie ramionami, przypominając sobie o jego istnieniu. — Dobry z niego alchemik, ale… umysł zbyt zamknięty na nowe idee. Jego tradycyjne podejście często powstrzymywało go przed odkryciami, które mogłyby zrewolucjonizować naszą dziedzinę — skomentował gorzko, po czym pozwolił sobie na drobny uśmiech. — Ale pan, z tego, co widzę, pragnie czegoś więcej. — Nie robiły na nim wrażenia pochlebstwa, choć dawno ich już nie słyszał, przyzwyczajając się do braku uznania. Jako wygnaniec miał wiele do udowodnienia, a świat alchemii odwrócił się od niego, gdy postanowił kwestionować utarte zasady. Mimo to, w młodym człowieku dostrzegał nadzieję, coś, co mogłoby przywrócić mu wiarę w przyszłość tej nauki. — Jestem przekonany, że znajdzie tu pan interesujący przepis. Niełatwy do uwarzenia, ale... — Medelgaard nie dokończył, wręczył za to zapieczętowany manuskrypt Forsbergowi. W międzyczasie przy Sarajärvim pojawił się Magnus, który miał chwilę na rozmowę.
— Właściwe, ale radziłbym zacząć od czegoś prostszego. — Kyösti przyjrzał się manuskryptom, mrużąc nieco oczy i zastanawiając się, gdzie znajdowało się coś prostszego dla kogoś, kto dopiero stawiał pierwsze kroki w magii runicznej. Wiedział, że wprowadzenie w złożone zagadnienia zbyt wcześnie mogłoby zniechęcić każdego ucznia. — Zaczynając od podstaw, zyskasz nie tylko umiejętności, ale i zrozumienie — powiedział, podając mu jeden z manuskryptów, który był nieco przetarty, ale wciąż pełen cennych informacji. Następną w kolejności była Margrét Jäderholm, którą kojarzył, nawet jeśli ona mogła o tym nie wiedzieć. Zdarzyło mu się słyszeć o jej niezwykłych zdolnościach i zaskakującej intuicji w odczytywaniu przyszłości. — Miło mi poznać, panienko Jäderholm. Słyszałem o pani umiejętnościach wyroczni — powiedział z uśmiechem, jednocześnie badając jej reakcję. Zwykle nie był osobą, która często komplementowała, ale w tym przypadku czuł, że to było zasłużone. — Jestem przekonany, że znajdzie tu pani coś dla siebie, co pomoże pani poszerzyć wiedzę o runach.
— To już koniec naszego spotkania — odezwał się Profeta Trygve, kiedy każdy z nowych członków Magisterium otrzymał swój manuskrypt. Atmosfera w sali była napięta, a jednocześnie wypełniona ekscytacją. — Magia, którą będziecie odkrywać, to nie tylko zbiór technik czy formułek. To również droga do samopoznania i odkrywania własnych możliwości — kontynuował Trygve, a jego głos miał w sobie moc, która przyciągała uwagę. — Kiedy stąd wyjdziecie, na każdym manuskrypcie pojawi się runa, którą będziecie musieli odpieczętować. Liczę, że sobie z tym poradzicie. — Spojrzał po raz ostatni na wszystkich zgromadzonych w świątyni członków Magisterium. — A teraz odmówmy modlitwę ku czci Lokiego — powiedział na zakończenie, a sala pogrążyła się w ciszy. Profeta Trygve odwrócił się w stronę ołtarza, by przed nim uklęknąć, a niemal wszyscy pozostali podążyli za nim w milczeniu.
Kiedy inni stali się właścicielami tajemniczych manuskryptów, Halle znalazł się w nieciekawej sytuacji. Choć odkrywał świątynię Lokiego, która — jak się okazało — nie była do końca tym, na czym wyglądała, jego ciekawość pchała go coraz głębiej w mrok. To, co odkrył, mogło być przerażające, ale również ujawniało inne oblicze Magisterium. Powietrze stawało się coraz cięższe od wilgoci, a zapach pleśni i stęchlizny przeszywał jego zmysły, wypełniając umysł lękiem. Gdy przyglądał się leżącemu na skalnym posłaniu ormowi, który wyglądał jakby był w agonii, Halle usłyszał głosy dobiegające z głębi jaskini. Ich szept, pełen niepokoju i napięcia, rzucił nowe światło na sytuację, ale nie był w stanie dostrzec ich twarzy. Nie wiadomo, skąd dobiegały dźwięki, lecz kroki niosły się echem po całej jaskini, jakby sama przestrzeń była wypełniona obecnością ukrytych postaci. Z każdą chwilą narastało w nim poczucie zagrożenia; nie wiedział, co go czeka, ale instynkt podpowiadał mu, by się wycofać. W momencie, gdy postanowił uciekać i wrócić do głównej części świątyni, podłoże okazało się zbyt śliskie, a jego nogi, jakby ożywione strachem, nie mogły znaleźć stabilności. Pochylił się, próbując złapać równowagę, ale jego serce biło szybko, a umysł tonął w chaosie. Było za późno; ktoś już tu był.
— Hej, ty — syknął niskim głosem zakapturzony mężczyzna, gdy w pewnym momencie złapał Halle za fraki, pomagając mu wrócić do pionu. Oblicze nieznajomego wydawało się dziwnie znajome, ale Halle nie mógł sobie przypomnieć, skąd go mógł znać. Czy to nie był przypadkiem ten, za którym wcześniej podążył? — Co ty tu robisz?! Nie powinno cię tu być… — Halle mógł poczuć, jak adrenalina zalewa mu ciało, ale coś w zachowaniu tego mężczyzny dawało mu przeczucie, że również jego nie powinno tu być. Oczy nieznajomego zdawały się być pełne lęku, a drżenie jego rąk sugerowało, że prawdopodobnie znalazł się w tej samej pułapce. — Ta świątynia... Ta świątynia jest jak labirynt. To jakaś pieprzona twierdza. — Pomimo strachu i adrenaliny, Halle mógł poczuć w jego obecności jakąś… aurę? Nie było jednak chwili do stracenia — lada moment mogli przecież trafić na kogoś mniej przyjaznego.
— Manuskrypty są zapieczętowane — odpowiedział jej Vidar Hagglund, po czym dodał dla wyjaśnienia — Niestety, niczego nie mogę obiecać. Każdy z nich jest wyjątkowy, ale być może los się do ciebie uśmiechnie. — Jego słowa wisiały w powietrzu, a tajemniczy ton sprawił, że Asterin mogła pouczyć narastające napięcie. W międzyczasie Verner postanowił udać się do Medelgaarda. Ten człowiek był chodzącą legendą i kontrowersją w kręgach alchemicznych, a jego nazwisko było znane nawet tym, którzy od lat trzymali się z dala od nauki. Wygnany ponad dziesięć lat temu przez środowisko naukowe, słuch o nim zaginął. Niektórzy mówili, że przeprowadził się na północ od Midgardu, by wieść życie samotnika, ale oto był — we własnej osobie, w szeregach Magisterium, gdzie nikt by się go nie spodziewał. Medelgaard spojrzał uważnie na stojącego przed nim mężczyznę, w którym rozpoznał Forsberga — był przecież podobny do Everta, z którym przez wiele lat miał okazję blisko współpracować.
— Ach, tak, pański ojciec… — Medelgaard wzruszył tylko bezradnie ramionami, przypominając sobie o jego istnieniu. — Dobry z niego alchemik, ale… umysł zbyt zamknięty na nowe idee. Jego tradycyjne podejście często powstrzymywało go przed odkryciami, które mogłyby zrewolucjonizować naszą dziedzinę — skomentował gorzko, po czym pozwolił sobie na drobny uśmiech. — Ale pan, z tego, co widzę, pragnie czegoś więcej. — Nie robiły na nim wrażenia pochlebstwa, choć dawno ich już nie słyszał, przyzwyczajając się do braku uznania. Jako wygnaniec miał wiele do udowodnienia, a świat alchemii odwrócił się od niego, gdy postanowił kwestionować utarte zasady. Mimo to, w młodym człowieku dostrzegał nadzieję, coś, co mogłoby przywrócić mu wiarę w przyszłość tej nauki. — Jestem przekonany, że znajdzie tu pan interesujący przepis. Niełatwy do uwarzenia, ale... — Medelgaard nie dokończył, wręczył za to zapieczętowany manuskrypt Forsbergowi. W międzyczasie przy Sarajärvim pojawił się Magnus, który miał chwilę na rozmowę.
— Właściwe, ale radziłbym zacząć od czegoś prostszego. — Kyösti przyjrzał się manuskryptom, mrużąc nieco oczy i zastanawiając się, gdzie znajdowało się coś prostszego dla kogoś, kto dopiero stawiał pierwsze kroki w magii runicznej. Wiedział, że wprowadzenie w złożone zagadnienia zbyt wcześnie mogłoby zniechęcić każdego ucznia. — Zaczynając od podstaw, zyskasz nie tylko umiejętności, ale i zrozumienie — powiedział, podając mu jeden z manuskryptów, który był nieco przetarty, ale wciąż pełen cennych informacji. Następną w kolejności była Margrét Jäderholm, którą kojarzył, nawet jeśli ona mogła o tym nie wiedzieć. Zdarzyło mu się słyszeć o jej niezwykłych zdolnościach i zaskakującej intuicji w odczytywaniu przyszłości. — Miło mi poznać, panienko Jäderholm. Słyszałem o pani umiejętnościach wyroczni — powiedział z uśmiechem, jednocześnie badając jej reakcję. Zwykle nie był osobą, która często komplementowała, ale w tym przypadku czuł, że to było zasłużone. — Jestem przekonany, że znajdzie tu pani coś dla siebie, co pomoże pani poszerzyć wiedzę o runach.
— To już koniec naszego spotkania — odezwał się Profeta Trygve, kiedy każdy z nowych członków Magisterium otrzymał swój manuskrypt. Atmosfera w sali była napięta, a jednocześnie wypełniona ekscytacją. — Magia, którą będziecie odkrywać, to nie tylko zbiór technik czy formułek. To również droga do samopoznania i odkrywania własnych możliwości — kontynuował Trygve, a jego głos miał w sobie moc, która przyciągała uwagę. — Kiedy stąd wyjdziecie, na każdym manuskrypcie pojawi się runa, którą będziecie musieli odpieczętować. Liczę, że sobie z tym poradzicie. — Spojrzał po raz ostatni na wszystkich zgromadzonych w świątyni członków Magisterium. — A teraz odmówmy modlitwę ku czci Lokiego — powiedział na zakończenie, a sala pogrążyła się w ciszy. Profeta Trygve odwrócił się w stronę ołtarza, by przed nim uklęknąć, a niemal wszyscy pozostali podążyli za nim w milczeniu.
Kiedy inni stali się właścicielami tajemniczych manuskryptów, Halle znalazł się w nieciekawej sytuacji. Choć odkrywał świątynię Lokiego, która — jak się okazało — nie była do końca tym, na czym wyglądała, jego ciekawość pchała go coraz głębiej w mrok. To, co odkrył, mogło być przerażające, ale również ujawniało inne oblicze Magisterium. Powietrze stawało się coraz cięższe od wilgoci, a zapach pleśni i stęchlizny przeszywał jego zmysły, wypełniając umysł lękiem. Gdy przyglądał się leżącemu na skalnym posłaniu ormowi, który wyglądał jakby był w agonii, Halle usłyszał głosy dobiegające z głębi jaskini. Ich szept, pełen niepokoju i napięcia, rzucił nowe światło na sytuację, ale nie był w stanie dostrzec ich twarzy. Nie wiadomo, skąd dobiegały dźwięki, lecz kroki niosły się echem po całej jaskini, jakby sama przestrzeń była wypełniona obecnością ukrytych postaci. Z każdą chwilą narastało w nim poczucie zagrożenia; nie wiedział, co go czeka, ale instynkt podpowiadał mu, by się wycofać. W momencie, gdy postanowił uciekać i wrócić do głównej części świątyni, podłoże okazało się zbyt śliskie, a jego nogi, jakby ożywione strachem, nie mogły znaleźć stabilności. Pochylił się, próbując złapać równowagę, ale jego serce biło szybko, a umysł tonął w chaosie. Było za późno; ktoś już tu był.
— Hej, ty — syknął niskim głosem zakapturzony mężczyzna, gdy w pewnym momencie złapał Halle za fraki, pomagając mu wrócić do pionu. Oblicze nieznajomego wydawało się dziwnie znajome, ale Halle nie mógł sobie przypomnieć, skąd go mógł znać. Czy to nie był przypadkiem ten, za którym wcześniej podążył? — Co ty tu robisz?! Nie powinno cię tu być… — Halle mógł poczuć, jak adrenalina zalewa mu ciało, ale coś w zachowaniu tego mężczyzny dawało mu przeczucie, że również jego nie powinno tu być. Oczy nieznajomego zdawały się być pełne lęku, a drżenie jego rąk sugerowało, że prawdopodobnie znalazł się w tej samej pułapce. — Ta świątynia... Ta świątynia jest jak labirynt. To jakaś pieprzona twierdza. — Pomimo strachu i adrenaliny, Halle mógł poczuć w jego obecności jakąś… aurę? Nie było jednak chwili do stracenia — lada moment mogli przecież trafić na kogoś mniej przyjaznego.
INFORMACJE
To ostatnia tura, a w podsumowującym poście pojawiają się wszelkie informacje na temat waszych manuskryptów. Możecie założyć, że po krótkiej modlitwie jest okazja, by wymienić się spostrzeżeniami, zanim opuścicie świątynię Lokiego.
Halle — możesz podjąć ostatnią próbę ucieczki. Z racji tego, że zbliżamy się ku końcowi, próg powodzenia tym razem wynosi 45. Jeśli ci się uda, możesz wrócić do świątyni — zdążysz wówczas na rozdanie ostatnich manuskryptów. Jeśli twoja próba zakończy się niepowodzeniem, wówczas Prorok w ostatnim poście zawrze konsekwencje.
Halle — możesz podjąć ostatnią próbę ucieczki. Z racji tego, że zbliżamy się ku końcowi, próg powodzenia tym razem wynosi 45. Jeśli ci się uda, możesz wrócić do świątyni — zdążysz wówczas na rozdanie ostatnich manuskryptów. Jeśli twoja próba zakończy się niepowodzeniem, wówczas Prorok w ostatnim poście zawrze konsekwencje.
CZAS NA ODPOWIEDŹ: do 18.10, 23:59
Asterin Eggen
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Pon 14 Paź - 0:00
Asterin EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : dawniej prostytutka, obecnie dilerka
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : alchemiczny kolekcjoner (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 22 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 7 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 39 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Niesamowite, jak w gruncie rzeczy niewiele wystarczyło, żeby wzbudzić ich entuzjazm. Dotychczas każde z nich dryfowało po serpentynie niejasno określonej ścieżki, która dziś ujawniła swój potencjał i pozwoliła im faktycznie zapragnąć czegoś więcej. Asterin nie rozumiała jedynie skrytości Magnusa, oszczędności jego słów, minimalizmu reakcji, ciszy, którą emanował. Pożądał Magisterium od miesięcy, a kiedy samo wystosowało do niego zaproszenie w geście docenienia, jego pragnienie jak gdyby stępiło własne zęby i zamiast zabłysnąć, scalił się z tłumem. A może z jakiegoś powodu źle go odczytała? Może był jedynie ostrożny, czujny jak zwierzę o nastroszonej sierści i uważnych oczach błądzących po krajobrazie w poszukiwaniu fałszu i zagrożenia.
Braki jego apetytu rekompensował za to głód Vernera, wibrujący w powietrzu i niemal namacalny, przebijający się przez płaty skóry, sączący się z roziskrzonego spojrzenia. Lubiła te chwile, kiedy choroba zostawała gdzieś daleko za jego plecami, a on ostrzył sobie kły na nową ambicję i żył pełną piersią. Maska grzecznego klanowego chłopca opadała i teatralna kurtyna unosiła się w górę, by pokazać człowieka o niezaspokojonej żądzy, pragnącego odpowiedzieć na własne niesprawiedliwości agresją i szlifowaniem mocy mogącej do tego doprowadzić. Uśmiechnęła się do niego krzywo, w zapowiedzi wspólnej nocy, która ich czeka, spędzonej na długich rozmowach i jeszcze dłuższym dotyku, bo będą musieli wszystko to przetrawić (Magnus mógłby do nich dołączyć, cóż, przy samej rozmowie, miał własne wnioski, obserwacje i przemyślenia, a ona chciała je poznać; nie wiedziała jedynie, czy od razu konfrontować go z Vernerem). Potem natomiast skupiła się na odpowiedzi Profety, ociekającej definitywnym, ugruntowanym zamiarem i jego nadchodzącym spełnieniem; w rewanżu pokiwała głową. Będą nasze, z jej strony choćby tylko po to, żeby przelać Kruczą krew. Podobała się jej metodyczność wychylająca się zza postawy Profety Trygve, jego chłodne, zorganizowane i logiczne opanowanie. Na co dzień sama działała w podobny sposób, zaskarbiając sobie szacunek i sympatię wujowskich ludzi. Traciła to jednak, kiedy przed jej oczami zamachano wędką z marchewką w postaci magii, dla której poświęciła własną duszę, magii jeszcze silniejszej i jeszcze bardziej własnej. Jej spojrzenie stawało się dzikie, a beznamiętność - naszpikowana iskrami podniecenia na myśl o nadchodzących dniach, o dążeniu do bram, które mógł dla niej otworzyć Profeta. Nie postrzegała tego jako zmiany jednego suwerena na drugiego - Trygve może i skazał na śmierć dziesiątki tchórzy opuszczających salę, ale nie niewolił ich, jej, w taki sam sposób, jak robił to Wujek. Brakowało w tym niedopowiedzianego drugiego dna i zbyt natarczywych dłoni, żądzy oblepionej przegniłą śliną. Z dwojga złego mogła walczyć w imię kogoś, kto traktował ją jak człowieka, niż kogoś, kto bawił się nią w charakterze grzesznej, nieprzekroczonej jeszcze granicy.
- Wyjątkowość zrekompensuje brak uśmiechu, ale i tak trzymam kciuki - mruknęła do Hagglunda z ostrym, charakterystycznie krzywym uśmiechem, po czym ostrożnie odebrała od niego manuskrypt. Przyjemnie ciążył w jej dłoni, zbudowany z obietnicy, tajemniczości i potencjału. - Dobrze wiedzieć, że nawet sam Fort Nordkinn nie zdołał powstrzymać i stłamsić członka Kręgu - rzuciła szczerze, bez teatralnego pochlebstwa, ale z uznaniem, jakie jeden ślepiec mógł zaoferować drugiemu. Nie przypuszczała, że byli sobie równi, świadomość magii zakazanej Hagglunda zapewne przewyższała jej własną, ale nie przywykła do słodkiego i sztucznego płaszczenia się przed ludźmi, których podziwiała. - Trudno o lepszy dowód możliwości Magisterium - dodała i po raz ostatni skinęła głową Vidarowi, by po chwili cofnąć się na swoje miejsce, lub tam, gdzie spodziewała się, że wcześniej stała. Ludzie przemieszali się między sobą, ciągnąc do różnych jednostek, widziała Vernera podchodzącego do alchemika, którego wcześniej wspomniał, i Magnusa zbliżającego się do kogoś innego (najwyraźniej wszyscy zdecydowali się sięgnąć po inne dziedziny, to dobrze; w przyszłości ta wszechstronność mogła okazać się przydatna), a Asterin przyglądała się temu w ciszy, ściskając swój manuskrypt jak dziecko ściska swoje marzenie.
Cisza nadchodząca po słowach Profety głucho zadźwięczała w jej uszach, po czaszce rozeszło się dziwne ciśnienie, zapewne z ogromu doświadczeń przebytych w tak krótkim czasie i intensywności jej własnych związanych z tym myśli. Modlitwa do bóstwa, w które w gruncie rzeczy nie wierzyła, okazała się zbawiennym momentem na poukładanie wewnętrznych szufladek; Eggen powoli zniżyła się na kolana, chociaż pozycja kłuła ją buntem, i pochyliła głowę, wpatrując się w zawiniątko w swoich dłoniach. W jaki sposób mieli odpieczętować runę? W tej dziedzinie magii wciąż nie była za dobra, ale nie pozwoli, by to ją powstrzymało. Niewiedza nie stanie jej na drodze, niedoskonałość nie zagryzie jej ambicji. Powtarzała słowa litanii nieco bezmyślnie, w roztargnieniu, wybiegając rozważaniami przed szereg i już próbując rozłożyć na czynniki pierwsze stojące przed nią zadanie otwarcia manuskryptu. Powinna poprosić o pomoc? Kogo? Sirkku, Rubena? Nie, nie zamierzała zdradzać się przed nimi z poszerzającą horyzonty wartością w swoich dłoniach, nie mogła ryzykować, że obudzi w nich głód i stworzy z nich własnych wrogów, poza tym chciała dokonać tego sama. Jakoś więc sobie z tym poradzi - jak zawsze.
Braki jego apetytu rekompensował za to głód Vernera, wibrujący w powietrzu i niemal namacalny, przebijający się przez płaty skóry, sączący się z roziskrzonego spojrzenia. Lubiła te chwile, kiedy choroba zostawała gdzieś daleko za jego plecami, a on ostrzył sobie kły na nową ambicję i żył pełną piersią. Maska grzecznego klanowego chłopca opadała i teatralna kurtyna unosiła się w górę, by pokazać człowieka o niezaspokojonej żądzy, pragnącego odpowiedzieć na własne niesprawiedliwości agresją i szlifowaniem mocy mogącej do tego doprowadzić. Uśmiechnęła się do niego krzywo, w zapowiedzi wspólnej nocy, która ich czeka, spędzonej na długich rozmowach i jeszcze dłuższym dotyku, bo będą musieli wszystko to przetrawić (Magnus mógłby do nich dołączyć, cóż, przy samej rozmowie, miał własne wnioski, obserwacje i przemyślenia, a ona chciała je poznać; nie wiedziała jedynie, czy od razu konfrontować go z Vernerem). Potem natomiast skupiła się na odpowiedzi Profety, ociekającej definitywnym, ugruntowanym zamiarem i jego nadchodzącym spełnieniem; w rewanżu pokiwała głową. Będą nasze, z jej strony choćby tylko po to, żeby przelać Kruczą krew. Podobała się jej metodyczność wychylająca się zza postawy Profety Trygve, jego chłodne, zorganizowane i logiczne opanowanie. Na co dzień sama działała w podobny sposób, zaskarbiając sobie szacunek i sympatię wujowskich ludzi. Traciła to jednak, kiedy przed jej oczami zamachano wędką z marchewką w postaci magii, dla której poświęciła własną duszę, magii jeszcze silniejszej i jeszcze bardziej własnej. Jej spojrzenie stawało się dzikie, a beznamiętność - naszpikowana iskrami podniecenia na myśl o nadchodzących dniach, o dążeniu do bram, które mógł dla niej otworzyć Profeta. Nie postrzegała tego jako zmiany jednego suwerena na drugiego - Trygve może i skazał na śmierć dziesiątki tchórzy opuszczających salę, ale nie niewolił ich, jej, w taki sam sposób, jak robił to Wujek. Brakowało w tym niedopowiedzianego drugiego dna i zbyt natarczywych dłoni, żądzy oblepionej przegniłą śliną. Z dwojga złego mogła walczyć w imię kogoś, kto traktował ją jak człowieka, niż kogoś, kto bawił się nią w charakterze grzesznej, nieprzekroczonej jeszcze granicy.
- Wyjątkowość zrekompensuje brak uśmiechu, ale i tak trzymam kciuki - mruknęła do Hagglunda z ostrym, charakterystycznie krzywym uśmiechem, po czym ostrożnie odebrała od niego manuskrypt. Przyjemnie ciążył w jej dłoni, zbudowany z obietnicy, tajemniczości i potencjału. - Dobrze wiedzieć, że nawet sam Fort Nordkinn nie zdołał powstrzymać i stłamsić członka Kręgu - rzuciła szczerze, bez teatralnego pochlebstwa, ale z uznaniem, jakie jeden ślepiec mógł zaoferować drugiemu. Nie przypuszczała, że byli sobie równi, świadomość magii zakazanej Hagglunda zapewne przewyższała jej własną, ale nie przywykła do słodkiego i sztucznego płaszczenia się przed ludźmi, których podziwiała. - Trudno o lepszy dowód możliwości Magisterium - dodała i po raz ostatni skinęła głową Vidarowi, by po chwili cofnąć się na swoje miejsce, lub tam, gdzie spodziewała się, że wcześniej stała. Ludzie przemieszali się między sobą, ciągnąc do różnych jednostek, widziała Vernera podchodzącego do alchemika, którego wcześniej wspomniał, i Magnusa zbliżającego się do kogoś innego (najwyraźniej wszyscy zdecydowali się sięgnąć po inne dziedziny, to dobrze; w przyszłości ta wszechstronność mogła okazać się przydatna), a Asterin przyglądała się temu w ciszy, ściskając swój manuskrypt jak dziecko ściska swoje marzenie.
Cisza nadchodząca po słowach Profety głucho zadźwięczała w jej uszach, po czaszce rozeszło się dziwne ciśnienie, zapewne z ogromu doświadczeń przebytych w tak krótkim czasie i intensywności jej własnych związanych z tym myśli. Modlitwa do bóstwa, w które w gruncie rzeczy nie wierzyła, okazała się zbawiennym momentem na poukładanie wewnętrznych szufladek; Eggen powoli zniżyła się na kolana, chociaż pozycja kłuła ją buntem, i pochyliła głowę, wpatrując się w zawiniątko w swoich dłoniach. W jaki sposób mieli odpieczętować runę? W tej dziedzinie magii wciąż nie była za dobra, ale nie pozwoli, by to ją powstrzymało. Niewiedza nie stanie jej na drodze, niedoskonałość nie zagryzie jej ambicji. Powtarzała słowa litanii nieco bezmyślnie, w roztargnieniu, wybiegając rozważaniami przed szereg i już próbując rozłożyć na czynniki pierwsze stojące przed nią zadanie otwarcia manuskryptu. Powinna poprosić o pomoc? Kogo? Sirkku, Rubena? Nie, nie zamierzała zdradzać się przed nimi z poszerzającą horyzonty wartością w swoich dłoniach, nie mogła ryzykować, że obudzi w nich głód i stworzy z nich własnych wrogów, poza tym chciała dokonać tego sama. Jakoś więc sobie z tym poradzi - jak zawsze.
Verner Forsberg
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Pon 14 Paź - 6:42
Verner ForsbergŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Karlstad, Szwecja
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowiec
Status majątkowy : bogaty
Zawód : toksykolog
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : truciciel (I), odporny na trucizny (II)
Statystyki : alchemia: 28 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Zainteresowanie Kruczych wszystkim i wszystkimi go nie dziwiło — samemu miał doświadczenie w Kruczej Straży — ale zadowoliło go, że Asterin usłyszała to od Profety. Ze zrozumiałych względów wciąż wolał nie przypominać jej o tamtym rozdziale swojej przeszłości; tym bardziej nie miał zamiaru przyznawać się do tego (bez potrzeby) pozostałym ślepcom. Teraz był jednym z nich i to z nimi łączyła go głębsza ideologia niż kiedykolwiek z Kruczą Strażą. Tam poszedł z wygody i chęci poszerzenia wiedzy, tu z przekonania i desperacji z chęci poszerzenia wiedzy. Zanotował w pamięci wagę enklaw, będą nasze, choćby po to, by wyciągnąć z nich jak najwięcej potencjału. Wciąż czując się pewniej w pracowni niż w ogniu walki, próbował przypomnieć sobie jak najwięcej o Karlu Mickelsenie, ale bez skutku — nie potrafił się skupić, rwąc się do obiecanych manuskryptów. Będzie miał czas na namysł, potem. Na razie, podekscytowany, stanął przed swoim alchemicznym idolem. Nie chciał czuć się podobny do ojca, ale i tak irracjonalnie ucieszyło go, że Meldgaard pamięta starszego Forsberga, że nie są dla niego anonimowi. Pomimo buntu wobec rodziny, komplement skierowany wobec zdolności ojca również go ucieszył. Zdusił myśl o tym, że znowu alchemiczne zdolności członków rodziny rzutują na niego samego, najwyraźniej nawet wśród ślepców będzie musiał się nauczyć z tym żyć — i skinął z szacunkiem głową.
- Ojciec nauczył mnie wszystkiego, co potrafił albo po co odważył się sięgnąć. - przytaknął, bo choć nie lubił obecnie chwalić starszego Forsberga, to musiał przyznać, że z tego jednego zadania się wywiązał. A on sam, do czasu, był idealnym synem, chłonącym chciwie alchemiczne lekcje. Matka pragnęła od syna miłości, której nie potrafił jej okazać; martwiła się (słusznie) o jego normalność, potrafiła przejrzeć przez jego fałszywe uśmiechy. Ojciec pragnął perfekcjonizmu i uwagi, a na te Verner potrafił się zdobyć, więc to z nim zawsze był bliżej. - Ale ja zawsze sądziłem, że nic nie powinno zatrzymać… postępu. - przytaknął, chcąc zasygnalizować, że w przeciwieństwie do swojego ojca zawsze będzie gotów pójść dalej; niezależnie od granic etyki czy bezpieczeństwa. Może i nie kochał już Forsbergów (albo nie kochał ich nigdy, niezależnie od podejmowanych prób), ale zawsze kochał alchemię, a nowy manuskrypt przyjął z wdzięcznością i odebrał delikatnie, jak najcenniejszy relikt. Bo tym był, wiedzą zarezerwowaną dla nielicznych. Wiedzą, która wystarczyła by kupić dziś lojalność Vernera, choć w głębi duszy wciąż pragnął więcej, więcej, wciąż łudząc się, że gdzieś w arkanach zapomnianej wiedzy kryje się lekarstwo na jego chorobę.
Wrócił do Asterin, ale podczas modlitwy wydawał się rozkojarzony — niecierpliwie pragnąc dorwać się do swojego manuskryptu (prawdopodobnie na reszcie nocy skupi się dopiero, gdy przeczyta tą recepturę albo odkryje chociaż jak to zrobić) i pierwszy raz od bardzo dawna zdolny tchnąć we własną modlitwę cień szczerości. Uklęknął, niezdolny wyrazić swoich pragnień słowami (nawet w myśli), ale bardzo pragnął by dzisiejsze zebranie było początkiem skutecznej... współpracy. I szansą na nowe życie, szansą na dłuższe życie. Pośrednio wciągnął zresztą w to wszystko Asterin, więc przecież nie mógł jej zostawić z tym wszystkim — ani nie teraz, ani nie za piętnaście lat.
- Ojciec nauczył mnie wszystkiego, co potrafił albo po co odważył się sięgnąć. - przytaknął, bo choć nie lubił obecnie chwalić starszego Forsberga, to musiał przyznać, że z tego jednego zadania się wywiązał. A on sam, do czasu, był idealnym synem, chłonącym chciwie alchemiczne lekcje. Matka pragnęła od syna miłości, której nie potrafił jej okazać; martwiła się (słusznie) o jego normalność, potrafiła przejrzeć przez jego fałszywe uśmiechy. Ojciec pragnął perfekcjonizmu i uwagi, a na te Verner potrafił się zdobyć, więc to z nim zawsze był bliżej. - Ale ja zawsze sądziłem, że nic nie powinno zatrzymać… postępu. - przytaknął, chcąc zasygnalizować, że w przeciwieństwie do swojego ojca zawsze będzie gotów pójść dalej; niezależnie od granic etyki czy bezpieczeństwa. Może i nie kochał już Forsbergów (albo nie kochał ich nigdy, niezależnie od podejmowanych prób), ale zawsze kochał alchemię, a nowy manuskrypt przyjął z wdzięcznością i odebrał delikatnie, jak najcenniejszy relikt. Bo tym był, wiedzą zarezerwowaną dla nielicznych. Wiedzą, która wystarczyła by kupić dziś lojalność Vernera, choć w głębi duszy wciąż pragnął więcej, więcej, wciąż łudząc się, że gdzieś w arkanach zapomnianej wiedzy kryje się lekarstwo na jego chorobę.
Wrócił do Asterin, ale podczas modlitwy wydawał się rozkojarzony — niecierpliwie pragnąc dorwać się do swojego manuskryptu (prawdopodobnie na reszcie nocy skupi się dopiero, gdy przeczyta tą recepturę albo odkryje chociaż jak to zrobić) i pierwszy raz od bardzo dawna zdolny tchnąć we własną modlitwę cień szczerości. Uklęknął, niezdolny wyrazić swoich pragnień słowami (nawet w myśli), ale bardzo pragnął by dzisiejsze zebranie było początkiem skutecznej... współpracy. I szansą na nowe życie, szansą na dłuższe życie. Pośrednio wciągnął zresztą w to wszystko Asterin, więc przecież nie mógł jej zostawić z tym wszystkim — ani nie teraz, ani nie za piętnaście lat.
Magnus Eggen
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Nie 20 Paź - 17:41
Magnus EggenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Alta, Norwegia
Wiek : 36 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : Niegdyś łowca Gleipniru. Dziś przestępca — najemnik, lichwiarz, morderca, złowrogi duch Przesmyku Lokiego; wierny kundel służący człowiekowi, któremu zawdzięcza zaślepienie.
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź
Atuty : obrońca (I), zaślepiony (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 36 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 5
Nie mógł odmówić Profecie dwóch rzeczy — charyzmy oraz ambicji kryjących się w każdym spojrzeniu, oddechu czy wypowiedzianym słowie, które wciąż rezonowały pod czaszką Magnusa na różnorodnych płaszczyznach w zależności od częstotliwości wchłanianych treści. Nie wahał się w dozowaniu własnych reakcji, w ostrożności emanującej ze stawianych kroków oraz wzroku przebiegającym przez zgromadzonych ślepców, również członków Magisterium od tego momentu przypominającego coś na kształt swoistej inicjacji, do której nie wszyscy przetrwali, bo przecież wciąż w pamięci zachował niedawno przeprowadzone za zamkniętymi drzwiami egzekucje; swoisty pokaz siły, pierwotne zastraszenie, jakie obserwował wielokrotnie na Przesmyku i jakaś cząstka mężczyzny zapragnęła wybuchnąć sarkastycznym śmiechem, widząc jakich sztuczek chwytali się w organizacji, jednak wyraz jego twarzy się nie zmienił, wszystko na zewnątrz pozostawało tak irytująco nudne i bezemocjonalne jak wcześniej.
Delikatnie skinął głową w podziękowaniu, kiedy Sarajärvi wręczył mu jeden z zapieczętowanych manuskryptów, przyjmując nie tylko podarek (nasuwający skojarzenie z zatrutym jabłkiem), ale również zalecenie zaczęcia od czegoś prostego, co naturalnie zamierzał wkrótce uczynić. Kiedy tylko skrzyżuje ścieżkę z kimś, kto posiadał wyjątkowe talenty w magii runicznej niewątpliwie podszkoli zaniedbane na przestrzeni lat umiejętności, a wszystko to w dążeniu do większej potęgi, częściowo zbliżonej do ambicji przejawianych prawdopodobnie przez pozostałych uczestników spotkania i machinalnie odszukał w tłumie jasnych blond włosów Asterin, jakby chciał się upewnić, że wciąż jest bezpieczna, skuszona zakazanymi arkanami niczym słodkim plastrem miodu rozlewający się ambrozją docenienia, bo przecież z jakiegoś powodu to właśnie
o n i
ze wszystkich ślepców rozrzuconych przez różne szerokości i długości geograficzne zostali zaproszeni do Świątyni Lokiego, do uczestniczenia w wydarzeniu tak onirycznym, co namacalnym każdym zmysłem. Oplótł manuskrypt ciasnym uściskiem palców, wycofując w głębię chłodnych ścian z tysiącem wielobarwnych myśli przebiegających pod sklepieniem czaszki raz w jedną, raz w drugą stronę i niby przypadkiem przeszedł obok siostry, wyrzucając z siebie tylko krótki szept.
— Później… Gunnr — wypowiedział imię swej wiewiórki, co musiało rozwiać wątpliwości Asterin, że przed spotkaniem wyśle jej list, nie chcąc nawiedzać jej bez zapowiedzi. Subtelnie uścisnął jeszcze jej przegub dla zapewnienia, jakoby wszystko było w porządku, musiał zwyczajnie przemyśleć wiele spraw niedelikatnie kotłujących się w głowie i miał pewność, że ona to zrozumie. Ze wszystkich znanych mu osób, siostra jak nikt potrafiła zadbać o siebie.
Magnus za to postanowił wtopić się w tłum, dołączając do wspólnych modlitw, nawet jeśli myślami przebywał gdzieś dalej.
Delikatnie skinął głową w podziękowaniu, kiedy Sarajärvi wręczył mu jeden z zapieczętowanych manuskryptów, przyjmując nie tylko podarek (nasuwający skojarzenie z zatrutym jabłkiem), ale również zalecenie zaczęcia od czegoś prostego, co naturalnie zamierzał wkrótce uczynić. Kiedy tylko skrzyżuje ścieżkę z kimś, kto posiadał wyjątkowe talenty w magii runicznej niewątpliwie podszkoli zaniedbane na przestrzeni lat umiejętności, a wszystko to w dążeniu do większej potęgi, częściowo zbliżonej do ambicji przejawianych prawdopodobnie przez pozostałych uczestników spotkania i machinalnie odszukał w tłumie jasnych blond włosów Asterin, jakby chciał się upewnić, że wciąż jest bezpieczna, skuszona zakazanymi arkanami niczym słodkim plastrem miodu rozlewający się ambrozją docenienia, bo przecież z jakiegoś powodu to właśnie
o n i
ze wszystkich ślepców rozrzuconych przez różne szerokości i długości geograficzne zostali zaproszeni do Świątyni Lokiego, do uczestniczenia w wydarzeniu tak onirycznym, co namacalnym każdym zmysłem. Oplótł manuskrypt ciasnym uściskiem palców, wycofując w głębię chłodnych ścian z tysiącem wielobarwnych myśli przebiegających pod sklepieniem czaszki raz w jedną, raz w drugą stronę i niby przypadkiem przeszedł obok siostry, wyrzucając z siebie tylko krótki szept.
— Później… Gunnr — wypowiedział imię swej wiewiórki, co musiało rozwiać wątpliwości Asterin, że przed spotkaniem wyśle jej list, nie chcąc nawiedzać jej bez zapowiedzi. Subtelnie uścisnął jeszcze jej przegub dla zapewnienia, jakoby wszystko było w porządku, musiał zwyczajnie przemyśleć wiele spraw niedelikatnie kotłujących się w głowie i miał pewność, że ona to zrozumie. Ze wszystkich znanych mu osób, siostra jak nikt potrafiła zadbać o siebie.
Magnus za to postanowił wtopić się w tłum, dołączając do wspólnych modlitw, nawet jeśli myślami przebywał gdzieś dalej.
p u r p o s e
— that's all any of us want now, every single one of us. Not answers, not Löve — just a reason to exist.
Margrét Jäderholm
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Wto 22 Paź - 0:39
Margrét JäderholmŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : handlarka magicznych artefaktów, völva
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : wąż
Atuty : zaślepiony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 20 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 11 / wiedza ogólna: 5
Wsłuchiwała się w słowa Profety Trygve, próbując przyjąć je na chłodno, pomimo emocji panujących wokół. Jej umysł, jak zwykle, analizował wszystko z precyzją i dystansem, natomiast twarz pozostała nieprzenikniona. Nie było tu miejsca na wątpliwości ani lęk. Magisterium miało swoje cele, a Margrét była gotowa zrobić wszystko, by je osiągnąć. Wiedziała, że kontrola nad enklawami była niezbędna, dlatego zamierzała głębiej zbadać to zagadnienie, by ocenić, czy jej umiejętności w jakimkolwiek stopniu byłyby pomocne. Nie chciała tracić czasu, jeśli okazałoby to się kompletnie poza jej zasięgiem, szczególnie że miała własne cele i ambicja popychała jej wyżej na szczeblach hierarchii.
Patrząc na innych członków Magisterium, widziała ich emocje — niepokój, ekscytację, czasem nawet strach. Ale ona nie czuła niczego z tych rzeczy. Była spokojna, zimna jak lód. To, co miało nastąpić, było już dla niej z góry ustalone. Każdy krok, każdy ruch, każda decyzja była częścią większego planu. Jej planu.
Powściągliwy uśmiech wypłynął na jej usta, gdy okazało się, że Kyösti miał świadomość jej wyjątkowych zdolności. Nie zdziwiło jej to, zdarzało jej się użyczać swojej mocy Magisterium, jeśli tego potrzebowało. Wielu z członków poruszało się bezszelestnie pośród cieni, dlatego zawsze była ostrożna, w obawie, że może być obserwowana. Brak zaufania i pragmatyzm pozwoliły jej przetrwać tak długo i wciąż rozwijać się w ramach możliwości. Wiedziała jednak, że komplement z ust mężczyzny jest rzadkością, dlatego czuła delikatnie połechtane ego.
- Mój dar pozostaje do dyspozycji Magisterium - zapewniła. Im bardziej była dla nich użyteczna, tym więcej znaczenia zyskiwała, tym wyżej mogła się piąć. Niemniej zdolność przywoływania wolała przemilczeć, zachować jako asa w rękawie. Przez dłuższą chwilę w milczeniu szukała czegoś dla siebie, czegoś, co by ją zainteresowało i pomogło rozwijać, nie tylko w kwestii obranej przez siebie drogi, ale także prywatnie jako osoby.
- Dziękuję - w końcu znalazła manuskrypt, który odpowiadał jej wymaganiom. Wkrótce potem Profeta zakończył spotkanie i nie mogła zgodzić się bardziej ze stwierdzeniem, że droga do samopoznania i odkrywania własnych możliwości jest w tym wszystkim równie ważna, jeśli nie ważniejsza.
Na sam koniec podążyła z całą resztą do ołtarza, by odmówić modlitwę ku czci Lokiego. Uklęknęła, choć mimowolnie ciągle obserwowała otoczenie, a już szczególnie Trygve, jakby chciała zapamiętać każdy detal.
Świątynia wypełniła się ciszą, gdy zebrani w skupieniu pochylili głowy. Dla większości była to chwila poddania, modlitwa o łaskę, o prowadzenie, jakby wyczekiwali, aż boska ręka wskaże im drogę przez nadchodzący mrok. Gdy rytuał dobiegł końca, a świątynia wypełniła się cichym echem oddechów wstrzymywanych przez modlitwę, Margrét wstała, czując w sobie nie lęk, lecz determinację.
Patrząc na innych członków Magisterium, widziała ich emocje — niepokój, ekscytację, czasem nawet strach. Ale ona nie czuła niczego z tych rzeczy. Była spokojna, zimna jak lód. To, co miało nastąpić, było już dla niej z góry ustalone. Każdy krok, każdy ruch, każda decyzja była częścią większego planu. Jej planu.
Powściągliwy uśmiech wypłynął na jej usta, gdy okazało się, że Kyösti miał świadomość jej wyjątkowych zdolności. Nie zdziwiło jej to, zdarzało jej się użyczać swojej mocy Magisterium, jeśli tego potrzebowało. Wielu z członków poruszało się bezszelestnie pośród cieni, dlatego zawsze była ostrożna, w obawie, że może być obserwowana. Brak zaufania i pragmatyzm pozwoliły jej przetrwać tak długo i wciąż rozwijać się w ramach możliwości. Wiedziała jednak, że komplement z ust mężczyzny jest rzadkością, dlatego czuła delikatnie połechtane ego.
- Mój dar pozostaje do dyspozycji Magisterium - zapewniła. Im bardziej była dla nich użyteczna, tym więcej znaczenia zyskiwała, tym wyżej mogła się piąć. Niemniej zdolność przywoływania wolała przemilczeć, zachować jako asa w rękawie. Przez dłuższą chwilę w milczeniu szukała czegoś dla siebie, czegoś, co by ją zainteresowało i pomogło rozwijać, nie tylko w kwestii obranej przez siebie drogi, ale także prywatnie jako osoby.
- Dziękuję - w końcu znalazła manuskrypt, który odpowiadał jej wymaganiom. Wkrótce potem Profeta zakończył spotkanie i nie mogła zgodzić się bardziej ze stwierdzeniem, że droga do samopoznania i odkrywania własnych możliwości jest w tym wszystkim równie ważna, jeśli nie ważniejsza.
Na sam koniec podążyła z całą resztą do ołtarza, by odmówić modlitwę ku czci Lokiego. Uklęknęła, choć mimowolnie ciągle obserwowała otoczenie, a już szczególnie Trygve, jakby chciała zapamiętać każdy detal.
Świątynia wypełniła się ciszą, gdy zebrani w skupieniu pochylili głowy. Dla większości była to chwila poddania, modlitwa o łaskę, o prowadzenie, jakby wyczekiwali, aż boska ręka wskaże im drogę przez nadchodzący mrok. Gdy rytuał dobiegł końca, a świątynia wypełniła się cichym echem oddechów wstrzymywanych przez modlitwę, Margrét wstała, czując w sobie nie lęk, lecz determinację.
Prorok
Re: Świątynia Lokiego (Ś) Nie 27 Paź - 11:54
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Spotkanie dobiegało końca, a Profeta Trygve z pełnym przekonaniem wygłosił dziś wszystkie swoje refleksje, przekazując wskazówki i zamierzenia, które miały wytyczyć kierunek dla całej wspólnoty ślepców. Był to istotny moment, na który długo czekał, starannie przygotowując się do dyskusji i poruszając każdy z tematów, który uznał za kluczowy dla przyszłości Magisterium. Niektórzy z obecnych byli mu dobrze znani; cierpliwie obserwował ich rozwój w cieniu jego nauk, dostrzegając, jak stopniowo dojrzewają do pełnego zaangażowania w ich misję. Jednak wśród zgromadzonych znajdowali się także nowi, nieznani mu wcześniej uczestnicy. Choć wydawali się obcy, to ich motywacje zdawały się sięgać głębiej niż jedynie pragnienie duchowego przewodnictwa, dlatego Trygve z niemałym zainteresowaniem przyglądał się ich pełnym ambicji twarzom, analizując ich gesty i wsłuchując się w ich słowa, próbując zrozumieć, co kierowało ich decyzjami i jaką rolę mogliby odegrać w przyszłości wspólnoty, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę, że nadchodzące czasy będą pełne wyzwań dla Magisterium. Potrzebował ludzi odważnych, ale także takich, którzy potrafią podejmować decyzje dla ich wspólnego dobra w chwilach, gdy poświęcenie stanie się kluczowe dla ich przetrwania.
Po zakończeniu uroczystej, inauguracyjnej modlitwy ku czci Lokiego, Profeta nie odezwał się już ni słowem; wmieszał się w tłum, ponownie zmieniając swoją tożsamość. Jego postać zniknęła w gąszczu nowych twarzy, a aura tajemniczości, która go otaczała, zdawała się narastać. Uczestnicy spotkania z zaciekawieniem rozglądali się wokół, poszukując zrozumienia, co czeka ich w nadchodzących dniach. W miarę jak rozmowy wśród zgromadzonych przybierały na sile, w powietrzu czuć było mieszankę ekscytacji i lęku. Tymczasem Krąg, jako jeden z najważniejszych filarów Magisterium, wziął na siebie rolę przewodnika dla nowych członków Magisterium. Jedna z nich, Asbjorg, wskazała nowym członkom ukryte wejście do portalu, znajdującego się w sąsiednim pomieszczeniu. Wszyscy opuścili świątynię z nieco mieszanymi uczuciami, niepewni, jak ponownie odnaleźć drogę do tego wyjątkowego miejsca, jednak mogli być pewni, że to prawdopodobnie nie był ich ostatni raz.
Tymczasem Halle miał pecha. Nieznajomy mężczyzna postanowił go zostawić i ruszyć w głąb, nie mając wiele czasu do stracenia. To wtedy właśnie z mroku wyłoniły się sylwetki — członkowie Magisterium, którzy natknęli się na przerażonego zaistniałą sytuacją Halle. Zanim zdążyli zareagować, Halle poczuł mocny chwyt na ramieniu. Złapano go. Choć nie podzielił losu tych, którzy sprzeciwili się organizacji, po krótkiej konsultacji z Kręgiem, wystarczyło krótkie zaklęcie, aby odebrać mu pamięć i oddelegować go do Midgardu. W jego umyśle pozostała jedynie dziwna pustka, brak wspomnień o odkrytych tajemnicach, o zagrożeniach czających się w mroku oraz o nieznajomym mężczyźnie, który mógł być jego jedynym sojusznikiem.
wszyscy z tematu
Po zakończeniu uroczystej, inauguracyjnej modlitwy ku czci Lokiego, Profeta nie odezwał się już ni słowem; wmieszał się w tłum, ponownie zmieniając swoją tożsamość. Jego postać zniknęła w gąszczu nowych twarzy, a aura tajemniczości, która go otaczała, zdawała się narastać. Uczestnicy spotkania z zaciekawieniem rozglądali się wokół, poszukując zrozumienia, co czeka ich w nadchodzących dniach. W miarę jak rozmowy wśród zgromadzonych przybierały na sile, w powietrzu czuć było mieszankę ekscytacji i lęku. Tymczasem Krąg, jako jeden z najważniejszych filarów Magisterium, wziął na siebie rolę przewodnika dla nowych członków Magisterium. Jedna z nich, Asbjorg, wskazała nowym członkom ukryte wejście do portalu, znajdującego się w sąsiednim pomieszczeniu. Wszyscy opuścili świątynię z nieco mieszanymi uczuciami, niepewni, jak ponownie odnaleźć drogę do tego wyjątkowego miejsca, jednak mogli być pewni, że to prawdopodobnie nie był ich ostatni raz.
Tymczasem Halle miał pecha. Nieznajomy mężczyzna postanowił go zostawić i ruszyć w głąb, nie mając wiele czasu do stracenia. To wtedy właśnie z mroku wyłoniły się sylwetki — członkowie Magisterium, którzy natknęli się na przerażonego zaistniałą sytuacją Halle. Zanim zdążyli zareagować, Halle poczuł mocny chwyt na ramieniu. Złapano go. Choć nie podzielił losu tych, którzy sprzeciwili się organizacji, po krótkiej konsultacji z Kręgiem, wystarczyło krótkie zaklęcie, aby odebrać mu pamięć i oddelegować go do Midgardu. W jego umyśle pozostała jedynie dziwna pustka, brak wspomnień o odkrytych tajemnicach, o zagrożeniach czających się w mroku oraz o nieznajomym mężczyźnie, który mógł być jego jedynym sojusznikiem.
wszyscy z tematu
Strona 2 z 2 • 1, 2