Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Brzeg jeziora

    +2
    Blanca Vargas
    Mistrz Gry
    6 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Brzeg jeziora
    Linia brzegowa jeziora Golddajávri rozciąga się na wyjątkowo dużą odległość, zachwycając malowniczym krajobrazem i  wiecznie ośnieżonymi szczytami gór Bardal. Sprawia to jednak, że ostatecznie tylko niewielki fragment jest odwiedzany przez miejscowych mieszkańców, którzy wybierają bardziej przystępne tereny, bowiem nie jest to typowe miejsce plażowe, mimo że brzeg jest pokryty miękkim, złocistym piaskiem. Ten odcinek linii brzegowej jeziora, położony na południe od miasta, jest bez wątpienia prawdziwą oazą spokoju dla tych, którzy pragną nawiązać bliższy kontakt z naturą i znaleźć chwilę wytchnienia od zgiełku. Zaraz obok znajduje się las, gdzie można znaleźć wiele ingrediencji.



    Ingrediencje
    W tym temacie możesz znaleźć ingrediencje. Aby je zdobyć, wystarczy napisać posta, wykonać rzut kością zgodny z mechaniką zbierania składników i rozliczyć się w aktualizacji rozwoju.

    ● Ingrediencje roślinne: mak lekarski (I), dzięgiel litwor (II), białoszept (II), gwiazdołuna (II), tasznik pospolity (II), gwiazdołuna (II), żarliwodrzew (II), płomykówka błotna (III), stoplamek (III);
    ● Ingrediencje zwierzęce: selma (II) – łuska.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    14 VI 2001 r.

    Widzieli się raptem dwa dni temu, nie miało to jednak absolutnie żadnego znaczenia. Blanca wciąż tęskniła tak samo mocno, jakby była fizycznie niezdolna nie tęsknić. Kurtka Esa pomagała – odkąd jej ją dał, spała w niej, wyszła w niej na miasto, przesiadywała w niej na jego (dawnym) łóżku tylko po to, by czuć się chociaż trochę lepiej – ale jednocześnie wszystko utrudniała. Bo skóra nie była przecież Barrosem. Pachniała nim, ale nie nadawała jej tego samego poczucia komfortu, jaki czuła mając mężczyznę obok siebie.
    Tak czy inaczej, na ten moment było to pewnie najlepsze, co mogła dostać.
    Nie zmieniało to faktu, że zbierając się tego dnia nad jezioro, była podekscytowana jak dziecko – albo bardziej, biorąc pod uwagę, jak niedziecięca była część jej tęsknot. Pakując plecak – aparat, obiecana wałówka piknikowa, szkicownik (raczej z przyzwyczajenia niż faktycznej potrzeby) i kurtka Esa upchnięta na samym wierzchu – nie planowała powrotu do mieszkania wcześniej niż przed kolacją. Wiedziała, że Barros nie będzie miał dla niej tyle czasu, ile by chciała – rozumiała, że mieszkając z Vaią, musiał pogodzić dwa zupełnie różne rytmy dobowe – ale równie pewna była, że nawet będąc już sama, nie będzie chciała wracać zbyt szybko.
    Ostatnio nie było jej tam dobrze z wielu różnych względów.
    Tak czy inaczej, nie chciała myśleć o tym teraz. Upewniwszy się, że spakowała wszystko co potrzeba, wyszła z domu rzucając tylko krótkie nie czekajcie na mnie na pożegnanie i zaraz potem już jej nie było. Odetchnęła bezgłośnie, z zaskoczeniem stwierdzając, że plecy bolały ją od niemal nieustającego napięcia.
    Potrzebowała dzisiejszego wyjścia z przynajmniej kilku powodów.
    Raźnym krokiem maszerowała przez miasto, zatrzymując się dopiero pod kamienicą Vai. Nie chciała wchodzić na górę – uprzedzała Esa wcześniej, że raczej nie będzie – będąc już na dole wysłała więc tylko magicznego posłańca, dając Barrosowi znać, że jest i czeka. Poprawiła plecak na ramieniu i zrobiła raptem dwa małe kółka pod klatką, nim Es do niej dołączył.
    Bez zastanowienia objęła go mocno – uwiesiła mu się niemal na szyi – i stanęła na palcach, by ucałować go mocno na powitanie. Wydawałoby się, że z każdym dniem będzie jej łatwiej, że zwyczajnie przyzwyczai się do rozłąki, wcale jednak tak nie było.
    W drodze nad jezioro paplała o pierdołach. O tym, jak wyglądały jej początki w Katedrze; o zakupach artystycznych, których zupełnie nie potrzebowała, a które zrobiła sobie raptem wczoraj; wspomniała jakieś plotki, które wyczytała ostatnio przy robieniu midgardzkiej prasówki, i przekazała pozdrowienia od własnych rodziców, jakie ci załączyli w swoim ostatnim liście – słodko nieświadomi turbulencji, przez jakie przechodził teraz związek Blanki i Esa. To nie tak, że Vargas to przed nimi ukrywała. Po prostu... Po prostu tak wyszło.
    Nie bardzo wiedziała, jak miałaby ująć w słowa wszystko, co się ostatnio wydarzyło. Jak miałaby opisać ból, żal, lęk, poczucie winy. Nie była chyba jeszcze na to gotowa.
    To, o czym nie mówiła, to zespół Serrano, sama Yamileth, projekt, cała masa lęków w związku ze zmianami, jakimi musiała – musieli razem z Esem – podołać i hodowana głęboko w sercu niepewność.
    Zaprowadziła Esa na brzeg jeziora. Nie wybrała tego miejsca wcześniej, raczej spacerowała z Barrosem tak długo, aż trafili w załamanie linii brzegowej, które trąciło odpowiednie nuty zmysłu artystycznego Blanki. Ląd wcinał się tutaj wgłąb jeziora niczym naturalny pomost, a zarośla sięgały niemal samej wody. Nim Vargas ostatecznie zarządziła przystanek – na wspomnianym „pomoście”, tuż nad samą wodą otaczającą ich teraz z trzech stron – słońce wisiało już nisko tuż nad horyzontem, zachwycając wspaniałą grą świateł i cudownie ciemniejącym niebem powyżej.
    - Rozłóżmy się najpierw, co? – rzuciła w ramach propozycji. – Nikt nie powinien tu przyłazić, okolica wygląda na raczej dziką, więc chyba nie ma co się obawiać, że ktoś nam coś podpieprzy. Albo zajmie stanowisko piknikowe. Albo... – Uśmiechnęła się łobuzersko. – Będzie podglądał.
    Wspólnymi siłami rozłożyli koc i wypakowali jedzenie – okazało się, że Es przytahał wcale nie mniejszą wałówkę, z przysmakami brazylijskimi w roli głównej – a gdy to było gotowe, Blanca za pamięci oddała jeszcze Barrosowi kurtkę, a potem prędko zmontowała aparat i ustawiła wszystko tak, by jak najlepiej uchwycić wieczorne kolory. Przez chwilę bawiła się ustawieniami, upewniając się, że przy całym skupieniu na magii wieczoru, nie zrobi z Esa czarnej, pozbawionej szczegółów sylwetki – przecież zupełnie nie o to chodziło.
    - W porządku, rozbieraj się – zarządziła wreszcie, jeszcze przez moment nie odrywając wzroku od aparatu. Gdy wreszcie to zrobiła, uśmiechała się szeroko, szczęśliwa tyleż samo przez sam fakt spędzania czasu z Esem, co też przez to, jak zamierzali ten czas spędzać.
    Pod pewnymi względami praca artystyczna ekscytowała ją dużo bardziej niż badawcza.
    - Do pasa wystarczy – stwierdziła łaskawie i przekrzywiła głowę lekko. Wyraźnie nie zamierzała odwracać wzroku, gdy będzie spełniał jej prośbę.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Dziwnie siedziało się w cichym, obcym mieszkaniu, nawet mając różne zajęcia. Es sądził, że brak pracy będzie mu najbardziej doskwierał w trakcie przymusowej rozłąki, że nie będzie się bez tego potrafił skupić na niczym – ani na przeglądaniu ofert wynajmu, ani na domowych pracach w lokum Vai. Że będzie się kręcił w jej czterech ścianach jak spięty drapieżnik, marynując się we własnej frustracji. Nie. Najgorsza okazała się samotność i brak możliwości przejścia do drugiego pokoju, choćby tylko po to, by dotknąć Blanki, zobaczyć, że wciąż tam była.
    Sądził, że już tak nie potrafił, ale podobnie jak z innymi kwestiami, nie przestawała go zaskakiwać.
    Wiewiórka z terminem pikniku ze zdjęciami, na który się umówili, przybyła odpowiednio wcześnie, by Es zdążył przetrzepać lodówkę Vai i wykopać z torby ciuchy, które nie były pomiętymi dresami. Mimo spacerów po mieście, szybko zaczynał się przyzwyczajać do wygodnego siedzenia w mieszkaniu, drzemkami nadrabiania niedoborów snu w kompletnie pochrzanionym rytmie dobowym i spokojnego przeglądania gazet. Nie był pewien czy tak właśnie miał wyglądać ten kryzys wieku średniego, którym odgrażała mu się kiedyś Vargas, ale jeśli tak, to nie było wcale tak źle. Dziwnie było mieć nagle tyle czasu dla siebie, gdy przez ostatnie półtorej roku niemal non stop doglądał gromadki niepokornych naukowców – dziwnie, ale całkiem przyjemnie.
    Z płytkiej drzemki wybudził go sygnał od Blanki czekającej pod budynkiem – złapał tylko plecak i bluzę, w której chodził zamiast pożyczonej kurtki, upewniając się, że domknął drzwi do mieszkania. Zamek się przycinał, tak jak wiele różnych rzeczy w lokum Vai.
    W drodze nad jezioro pozwolił Blance paplać o wszystkim i o niczym, nie przerywając i ciesząc się tylko dźwiękiem jej głosu oraz radosną obecnością. Nie mówił jej tego, nie chcąc wywoływać zupełnie niepotrzebnej przykrości, ale odkąd rzuciła projekt Yamileth, była wyraźnie spokojniejsza, znów bardziej beztroska jak jeszcze na początku ich znajomości. Trochę przypominała mu zaniedbaną roślinę, którą ktoś w końcu podlał i przystawił bliżej okna.
    Było mu absolutnie obojętne, gdzie się rozłożą, dopóki Blanca nie wybrałaby jakiejś wyjątkowo uczęszczanej plaży albo mola, dlatego nie protestował, gdy wskazała na pusty fragment brzegu częściowo ukryty w jeziornych szuwarach.
    Przewrócił oczami na tę sugestię podglądania, choć rozbudziła ona myśl, która wcześniej nie pojawiła się w jego głowie – właściwie jak bardzo Vargas zamierzała go do tych zdjęć rozbierać? Wcześniej nie miał już żadnych problemów z nagością w jej obecności, ale teraz... Teraz chyba miał. Nie był tylko pewien na jak duże opory się przełożą.
    - Prędzej ptaki rzucą się na żarcie. Lepiej zostawić je jeszcze w plecakach – zaproponował, z ciekawością przyglądając się, jak Blanca majstrowała przy swoim aparacie. On o tym sprzęcie wiedział tylko tyle, że jeśli naciśnie guzik, mniej lub bardziej udanie uchwyci obraz, na który skierowany był obiektyw. Zaglądał jej przez ramię, patrząc jak szukała czegoś w ostrożnym ustawianiu pokręteł i jak przyglądała się drobnym zmianom na niewielkim ekranie.
    - Ludzka pani – parsknął z nutą rozbawienia, gdy zarządziła rozbieranie, ciesząc się wewnętrznie, że uściśliła, ile dokładnie miał zdjąć. Sam by zapytał, jeśli by tego nie zrobiła, na wizję zdjęcia absolutnie wszystkiego czując jakiś dziwny, drapiący dyskomfort z tyłu głowy.
    Rzucił bluzę na koc, lekko wywracając oczami, kiedy nie odwróciła wzroku, przyglądając mu się z wyraźnym zadowoleniem. Koszulka ściągnięta przez głowę wylądowała zaraz obok bluzy, a przy pierwszym chłodniejszym powiewie wiatru Barros odruchowo potarł okrągły medalion od wujostwa, z którym się nie rozstawał.
    - Będziesz chciała, żebym wchodził do wody, nie? – spytał, chociaż odpowiedź nasuwała się sama. Z jakiego innego powodu mieliby przyjść akurat nad jezioro? Ostrożnie ściągnął łańcuszek, zaczepiając go o szlufkę spodni i wsuwając za materiał przy pasie tak, by metal z inskrypcją dotykał jego skóry. Spodziewał się, że nawet przemieniony tylko w jakimś stopniu, wciąż będzie mocniej odczuwał zimno. Nad rozsznurowaniem butów i zostawieniem ich przy kocu ze skarpetkami wepchniętymi do środka nie zastanawiał się zbyt długo.
    Dopiero, gdy skończyły mu się punkty do odhaczenia, zerknął na Blankę, odruchowo pocierając kark.
    - Musisz mnie instruować, nie wiem jak to wygląda.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Na pytanie o wodę skinęła głową. Tak, chciałaby. Oczywiście, że by chciała. Nie wiedziała jeszcze, jak dokładnie, ale chciałaby. Przyjmując dla sesji motyw przewodni totemu Esa, siłą rzeczy musiała mieć także odpowiednie środowisko. Jezioro o zmierzchu było idealne. Doskonałe, by wyeksponować zwierzęcą stronę Barrosa tak, żeby... Blanca nie była jeszcze pewna, co. Nie miała dokładnego planu, co chciałaby osiągnąć. Ale to nic. Zazwyczaj nie planowała do przodu.
    Spoglądała na Esa przez chwilę, odwracając wzrok dopiero wtedy, gdy rumieńce na policzkach zrobiły się trochę zbyt ciepłe, a myśli zbyt... Nieodpowiednie? Na pewno frustrujące i na pewno, o dziwo, w jakiś sposób zawstydzające. To, jak swobodna czuła się wcześniej w towarzystwie Barrosa teraz jakby w ogóle nie miało znaczenia. Jakby ta garść ostrych słów, którymi się obrzucili i wszystkie te wnioski, do których doszli każde z osobna – jakby wpłynęło to nie tylko na wzajemne zaufanie, ale też na ten bardziej podstawowy komfort, który do niedawna był w ich relacji zupełnie oczywisty.
    Teraz nie był i Blanca nie do końca wiedziała, jak sobie z tym radzić.
    Tak czy inaczej, zaczekała, aż Es stwierdził, że jest gotowy i dopiero wtedy znów zerknęla w jego stronę. Uśmiechnęła się lekko i skinęła głową. Pewnie, że mogła instruować. Wręcz powinna. Ostatecznie miała przecież jakiś pomysł, jakiś cel – nawet, jeśli nie do końca sprecyzowany – który chciała zrealizować.
    Przygryzając wargę myślała więc przez chwilę, wreszcie uśmiechnęła się nieco szerzej.
    - Stań tam – zarządziła, intuicyjnie wybierając miejsce, gdzie gra światła była najlepsza zarówno pod względem kolorowania jeziora, co też podkreślania krzywizn ludzkiego ciała. – Myślę, że zrobimy... – urwała, wyraźnie zamyślona, zerkając to na wieczorne niebo, to na grę cieni, to na Esa. – Bez twarzy – rzuciła wreszcie i choć nie wdawała się w dalsze tłumaczenia, sama nagle wiedziała już, od czego chce zacząć.
    Prędko ustawiła Barrosa tak, jak wydawało jej się, że będzie najlepiej. Poprawiała go parę razy, pozornie nie zmieniając jego ułożenia prawie wcale, a w praktyce korygując go wystarczająco, by miękkie światło prześlizgnęło się po jego ciele trochę inaczej, trochę bardziej tak, jak sobie to wyobraziła. Dopiero wtedy, zadowolona, cofnęła się z aparatem, rzuciła jeszcze ostatnimi instrukcjami – pochyl głowę, zaczep rękę o spodnie, pół kroku do tyłu – i odetchnęła powoli. Teraz. Teraz mogła myśleć, gdzie chce mieć jego zwierzę.
    - Możesz wyciągnąć łuski na tę rękę? Od ramienia po nadgarstek? – zaproponowała na początek.
    Za pierwszą sugestią prędko poszły zaś kolejne. Kolejne instrukcje i przestawianie Esa z miejsca na miejsce przeplatane było trzaskiem wyzwalanej migawki. Obróć się do mnie, patrz na jezioro. Trzask. Wejdź trochę dalej do wody, możesz częściowo zmienić dłoń? Trzask. Popatrz na mnie, daj mi gadzie ślepia. Trzask. Usiądź na brzegu, plecami do mnie, okej? I łuski wzdłuż kręgosłupa, poproszę. Trzask, trzask, trzask.
    Nie była pewna, ile czasu minęło, ile razy kazała Esowi wstawać, siadać, wchodzić i wychodzić z wody, i ile razy sama to kucała, to stawała, obchodziła Barrosa ze wszystkim stron, nim wreszcie ciało zaprotestowało jej, domagając się przerwy.
    Z sapnięciem opadła na koc.
    - Chodź, kocie. Zjadłbyś coś pewnie, nie? – rzuciła z uśmiechem i zanurkowała w plecaku, by dorwać się do smakołyków.
    Zaraz potem, zatykając się na chwilę drożdżówką z budyniem, przeklikała zdjęcia w aparacie i odetchnęła cicho, zadowolona. Było dobrze. Bardzo, bardzo dobrze. I choć już wcześniej wiedziała, co planuje, teraz, patrząc na efekty ich wspólnej pracy, nie mogła nie przyglądać się zdjęciom chwilę dłużej, chwilę dłużej prześlizgiwać się wzrokiem po krzywiznach mięśni Esa, z prostą fascynacją spoglądać na przebłyski totemu Barrosa na jego ciele.
    Był tak cholernie atrakcyjny.
    Chrząknęła cicho, przeklikała zdjęcia z powrotem do początku.
    - Chcesz zobaczyć? – spytała, w zasadzie jednak nie czekała na odpowiedź. – Mam jeszcze jeden pomysł, ale to za chwilę – rzuciła, jednocześnie przysuwając się bliżej i podsuwając Esowi aparat, by ponad jej ramieniem mógł spoglądać na wyświetlane fotografie.
    Bez słowa zaczęła przewijać obrazy, jeden po drugim pokazując Barrosowi, co razem stworzyli.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Chociaż za pierwszym razem, gdy znalazł się przed obiektywem Blanki, Es nie czuł tremy, a wręcz bawił się doskonale, traktując ich małą sesję zdjęciową jako grę wstępną, teraz było inaczej. Teraz były między nimi echa ostrych słów, które nie zdążyły się jeszcze zatrzeć, a w ruchy i reakcje wdarła się ostrożność, nie pozwalająca czuć się przy sobie swobodnie w każdej sytuacji tak, jak wyglądało to jeszcze do niedawna. Te kilka, kilkanaście kroków zrobione w tył miały być wyraźne jeszcze przez jakiś czas – Barros nie był pewien, czy ich efekty zatrą się nawet, gdy znów zamieszkają razem, dla odmiany w przestrzeni, która byłaby tylko ich. Czy bez nadzoru osób trzecich, granic wyznaczanych przez społeczne normy, znów się dogadają, czy będą krążyć tak, niepewni.
    Za własną zgodą znów stając przed obiektywem Blanki, czuł tremę i lekki niepokój – a co jeśli żadne z tych zdjęć nie wyjdzie, bo był zwyczajnie kiepskim modelem? Zabawne, że wtedy w Meksyku kompletnie o tym nie myślał, bez wstydu odsłaniając ciało i śmiało patrząc w kierunku aparatu.
    Podążał za pierwszymi instrukcjami Vargas, pozwalał ustawiać się dokładnie tak, jak tego chciała, choć ze swojej perspektywy nie widział, czym różniły się minimalne zmiany ułożenia jego rąk lub ciała – musiał po prostu zaufać wizji kobiety. Zaczął czuć, że napięcie powoli opuszczało jego mięśnie z każdą częściową przemianą wedle instrukcji, które mu dawała – widok znajomych, chropowatych łusek przecinających pasma pobliźnionej gdzieniegdzie skóry wywoływał nieporównywalne do niczego poczucie komfortu, podobnie jak przebłyski jaźni zwierzęcia z tyłu głowy. Jaźni zabarwionej wyraźnym zadowoleniem, że to oni w jakiś sposób zainspirowali artystyczny zmysł Blanki.
    Z chwili na chwilę coraz swobodniej spełniał jej polecenia, gdzieniegdzie dokładając od siebie coś, co wydawało mu się bardziej naturalne – zmieniał nieco ścieżki pojawiania się łusek, by płynęły bardziej harmonijnie, a nie tylko w prostej linii, odruchowo wyginał kręgosłup tak, jakby mgnienie oka później miał zgiąć się i opaść na cztery łapy. Lubił to. Uwielbiał swoją umiejętność przemiany, ale powstrzymywanie przyjęcia pełnego kształtu totemu, wycofywanie łusek z powrotem pod skórę, czy zmuszanie palców, by na wpół zgięte już w szpony znów się rozprostowywały, wcale nie było proste. Skóra swędziała Esa w miejscach, gdzie jeszcze przed chwilą były łuski, mięśnie drgały mu w mimowolnych skurczach, a chłodna woda, w której stał, robiła się coraz bardziej zachęcająca – do tego stopnia, że z ociąganiem wyszedł z jeziora, gdy Vargas zarządziła przerwę na jedzenie. No tak. Sam jej przecież mówił, że będzie głodny, ale ssanie w brzuchu nie było w tej chwili aż tak dotkliwe jak potrzeba zanurzenia się w ciemniejącej toni.
    Trochę od niechcenia rzucił zaklęcie, by wysuszyć spodnie lepiące mu się do nóg i bardziej z rozsądku okrył ramiona bluzą, zanim sięgnął po jeden z przysmaków podebranych z lodówki Vai, pochłaniając go prędko i zwyczajnie żarłocznie. Dopiero ze smakiem jedzenia na języku wyraźnie poczuł głód. Skupiony na choć częściowym zapełnieniu dziury, która otworzyła mu się w żołądku, przez chwilę nie zwracał uwagi na ciche dźwięki aparatu pokazującego Blance efekty jej pracy – z zainteresowaniem podniósł jednak wzrok, gdy zaproponowała, by sam spojrzał i przysunęła się bliżej. Wepchnął do ust ostatni kęs empanady chwilowo usatysfakcjonowany, zanim wsparł się na dłoni i ponad ramieniem kobiety spojrzał na nieduży ekran aparatu, z każdym kolejnym ujęciem czując jak w piersi rosło mu coś… Coś. Nie potrafiłby ubrać tego w słowa, gdyby Vargas zapytała. Patrzenie na siebie w lustrze, a patrzenia na to jakim się było w czyichś oczach to dwie zupełnie różne rzeczy. Poczuł na karku smagnięcie ciepła, które nie miało nic wspólnego z midgardzką aurą.
    Wyglądał na jej zdjęcia dobrze – zajebiście wręcz dobrze.
    Pochylił się nieco, przez materiał koszulki składając na ramieniu Blanki lekkiego całusa.
    - Masz oko – powiedział z przekonaniem, wspierając brodę w tym samym miejscu, które dopiero ucałował. - Zdecydowanie powinnaś mieć swoje studio. Nie mówiąc o tabunach klientów.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widziała, w którym momencie Es poczuł się lepiej. Swobodniej. Paradoksalnie wyłapywała te momenty u każdego – wystarczyło pracować z raptem kilkoma osobami, by zauważyć podobne mechanizmy u każdej z nich. Pierwszy lęk, nieśmiałość przed obiektywem – czy przed płótnem, bo przy malowaniu ludzkie emocje działały podobnie. Stopniowe oswajanie się z uwagą artysty i, wreszcie, znajdowanie w tym wszystkim miejsca dla siebie, odkrycia, co robić, by wyciągnąć z całej tej pracy artystycznej trochę zabawy także dla siebie.
    Blanca widziała to wszystko u Esa, ale dostrzegała też więcej. Moment, gdy bliskość kajmana zasnuła nieco spojrzenie Barrosa zwierzęcym cieniem, gdy jego ciało, wciąż przecież ludzkie, zaczęło poruszać się z nieco bardziej drapieżną gracją.
    Trudno jej było na niego p[atrzeć wciąż pamiętając, gdzie znajdowali się teraz z łączącą ich relacją, jak bardzo parę rzeczy się popsuło. Trudno – ale jednocześnie tak cholernie dobrze.
    Wiedziała, że to wszystko – całą masę jej uczuć – będzie widać w zdjęciach. To zawsze tak działało. Fotografie pozwalały zajrzeć w jej serce, zobaczyć siebie tak, jak ona daną osobę widziała. A Esa widziała przecież na tak wiele różnych sposobów. Tak strasznie dużo do niego czuła.
    Obawiała się trochę, podsuwając mu aparat. Obawiała się nie dlatego, że nie była pewna swoich zdjęć – wiedziała, że są świetne – ale raczej właśnie dlatego, że była świadoma, jak dobre są. Jak wiele można w nich zobaczyć i...
    Mimowolnie zaśmiała się krótko na lekkiego całusa, kamień spadł jej z serca z bardzo, bardzo głośnym hukiem. Wciąż czuła się trochę niepewnie, jakaś nieśmiałość zalęgła się w Blance tam, gdzie wcześniej było tylko pożądanie, gwałtowność, może też arogancja. Jej policzki rumieniły się wciąż nieco, gdy spoglądała na fotografie – i wtedy, gdy przypominała sobie o swoim kostiumie kąpielowym, który wrzuciła pod ciuchy z zamiarem wykąpania się potem w jeziorze. Nawet jednak mimo tych wszystkich wątpliwości – lub dzięki nim – słowa Esa znaczyły bardzo dużo.
    Jego aprobata była dla Blanki cenniejsza niż jakiekolwiek nagrody, które mogłaby zdobyć na konkursach.
    - Mam też świetnego modela – odparła teraz bez wahania i otarła się lekko policzkiem o Esa, promieniejąc jeszcze bardziej, gdy wspomniał o studiu i klientach.
    Chciała. Z pewnością chciała mieć jedno i drugie. To był już ten moment. Pamiętając, ile radości sprawiło jej wyróżnienie w tym jednym konkursie, w którym zdecydowała się wziąć udział, chyba była gotowa spróbować powalczyć o więcej.
    Przez chwilę przytulała się do Esa w ciszy, rozkoszując się jego towarzystwem. Gmerając w przysmakach, podjadła trochę z własnych zapasów a trochę z tych przyniesionych przez Esa. Oblizując palce bo jednej z brazylijskich przekąsek, westchnęła z przyjemnością.
    - Bardzo dobre – wymruczała zadowolona. Była zdecydowanie jedną z tych osób, przy których przez żołądek do serca można było brać bardzo dosłownie. – Ty robiłeś czy Vaia? – spytała i zaraz uśmiechnęła się przelotnie z rozbawieniem. – Nie zmienię zdania, jak powiesz, że Vaia – parsknęła cicho. – Nadal wszystko to... – Machnęła ręką w kierunku pudełek z przekąskami. – ...Będzie super smaczne.
    Blanca była zazdrosna, ostatnio – wiedziała o tym – chyba aż za bardzo, ale przecież nie będzie komuś odmawiać talentu. Jeśli to Vaia przygotowała to wszystko, Vargas mogłaby tylko pozazdrościć Esowi takiego wyżywienia na obecnym mieszkaniu.
    Jeszcze na chwilę rozparła się wygodniej na kocu, wsparła dłońmi za plecami i wystawiła na moment buzię do wieczornego słońca. Nie wzięła okularów – z racji dnia polarnego i tak musiała je nosić niemal bez przerwy – oczy więc kłuły ją lekko, podrażniane ostrzejszymi promieniami słońca. Nadal jednak wolała tak, niż nie zdejmować szkieł nawet na chwilę.
    Wreszcie odetchnęła cicho, przeciągnęła się leniwie i uśmiechnęła się łobuzersko.
    - Jeszcze parę zdjęć, okej? – rzuciła, z gracją podnosząc się z koca. – Nie będę cię męczyć długo, chwila i będziesz mógł wskoczyć do wody. – Uśmiechnęła się szerzej. Wiedziała, że ciągnęło go do jeziora. Zdziwiłaby się, gdyby było inaczej.
    Zaczekała, aż Barros pozbierał się z miejsca i znów wyskoczył z bluzy – w którejś chwili umknęła wzrokiem podobnie jak poprzednio – nim bez uprzedzenia schyliła się, by sięgnąć po garść wilgotnej ziemi i pacnąć nią w odsłoniętą pierś Esa. Na widok zdumienia mężczyzny roześmiała się cicho.
    - Zaufaj mi, będzie fajnie – zapewniła z rozbawieniem i jak gdyby nigdy nic zaczęła wcierać ziemię w Barrosa, strzepując potem nadmiar, by pozostawić na jego skórze tylko ciemniejsze, dosyć naturalnie wyglądające przybrudzenia.
    W którejś chwili przestała się uśmiechać. Im dłużej stała tak blisko, tym bardziej miękki był dotyk jej dłoni – i znów tym bardziej niepewnie się czuła. Westchnęła bezgłośnie, sunąc w pewnym momencie coraz bardziej brudnymi dłońmi po ramionach mężczyzny.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie zdawał sobie sprawy, że tak jak dla niego stresujące z początku było stanąć przed obiektywem, dać się oglądać i uwieczniać jako główny temat kolejnych fotografii, tak dla Blanki pokazanie ich jemu wywoływało obawę. Zawsze wydawało mu się, że artyści powinni być pewni swoich dzieł, że musiała tkwić w nich pewna wrodzona arogancja, bo bez niej wystawianie na pokaz wszystkich pięknych rzeczy, które stworzyli, zwyczajnie nie mogło być możliwe. Nie przeszło mu przez myśl, że to kompletnie nie tak i tak jak model obnażający się przed obiektywem czy płótnem, tak samo i artysta odsłaniał wiele.
    Patrzenie na kolejne, nieobrobione jeszcze kadry trochę te przekonania zmieniało i uświadamiało Barrosowi, jak wiele w nich było uważności – jak bardzo Vargas starała się uchwycić to, co dla niej było najpiękniejsze i jak wszystkie te drobne poprawki, w których nie widział sensu, prowadziły ku temu jednemu celowi. Te zdjęcia... Były trochę jak list miłosny bez słów. W głowie, niechciana, pojawiła się myśl, czy wszystkich swoich modelów i modelki traktowała w ten sposób, za każdym razem próbując po prostu stworzyć coś zachwycającego – bo że próbowała, Es nie miał żadnych wątpliwości.
    Naprawdę uważał, że powinna mieć możliwość rozwijania się – jeśli teraz była tak dobra, chciał zobaczyć, do czego mogła jeszcze dojść. Jakie migawki piękna potrafiła zamknąć w sztywnych ramkach odgórnie narzuconego formatu.
    Nie odepchnął od razu ciepłego poczucia dumy, gdy stwierdziła, że był dobrym modelem, przez chwilę pozwalając sobie w to wierzyć.
    Wciąż z brodą wspartą na jej ramieniu, Barros wyciągał się trochę, by od czasu do czasu wziąć gryza z piknikowych zapasów, które wyciągała z pudełek, gryząc już dużo spokojniej niż kilka chwil wcześniej, gdy w żołądku zgodnie z przewidywaniami otworzyła mu się czarna dziura.
    - Robota Vai – przyznał z lekkim rozbawieniem, kiedy zapytała, kto stał za zapasami, które przyniósł, zastrzegając od razu, że nie zmieni zdania. - Ale pomagałem.
    W ostatnich dniach próbował zrozumieć, skąd brała się ta zaborczość, którą dostrzegał w Blance, gdy wypływał temat jego przyszywanej siostry, ale jedyne wnioski do jakich dochodził z jako taką  pewnością wyglądały tak, że zazdrościła jej przebywania z nim w jednej przestrzeni. On też krzywił się nieco na myśl o tym, że mimo sympatii jaką wciąż do nich czuł, Sal czy Nita mogli mieć uwagę kobiety o dowolnej porze dnia i nocy, ale nie była to gwałtowna, zimna zazdrość. Nie było w niej tej sztywności, która wkradała się w ciało Blanki na każde wspomnienie Vai.
    Jeszcze parę zdjęć, okej?
    Przytaknął, tylko trochę zaskoczony, że jeszcze nie skończyli – w aparacie Meksykanki było już mnóstwo ujęć – dopiero po chwili przypominając sobie, że mówiła o jakimś innym pomyśle, do którego mieli wrócić.
    - Dobrze – rzucił z zaskakująco swobodnym uśmiechem i odruchowo spojrzał w stronę jeziora, zanim zdjął bluzę chroniącą go przed nieco chłodniejszym wiatrem. Szkoda, że nie pomyśleli o zbudowaniu sobie ogniska, mogłoby być miło. Tak jak wtedy, gdy z grzanym winem wszyscy razem świętowali na plaży urodziny Blanki – ten dzień wydał mu się nagle bardzo odległy, jakby wydarzył się rok wcześniej, a nie ledwie trzy miesiące temu. Wiele się od tamtego dnia zmieniło.
    Wzdrygnął się lekko, z zaskoczeniem wyraźnie wymalowanym na twarzy spoglądając najpierw na kobietę, a potem na grudę wilgotnej, ciemnej ziemi, którą bez ostrzeżenia zaczęła wcierać w jego tors.
    - Nie rozumiem, ale w porządku – stwierdził powoli, kręcąc lekko głową, gdy zapewniła, że będzie fajnie. Chyba jednak mieli odmienne poglądy na temat tego, co faktycznie znaczyło fajnie spędzać czas, ale skoro taką miała wizję… Rozłożył nieco ręce, ułatwiając jej pracę, czując jak chłód mokrej ziemi wywołuje mu na skórze gęsią skórkę.
    W którymś momencie przekrzywił głowę, patrząc już tylko ku wodzie i nie zauważając momentu, gdy uśmiech spełzł Blance z ust – to zmiana w jej dotyku, jego wyraźne spowolnienie i miękkość przypominająca bardziej pieszczotę, ściągnęła znów uwagę Barrosa ku stojącej tuż obok kobiecie. Patrzyła na niego, ale myślami zdawała się być gdzieś bardzo, bardzo daleko.
    - Hej – rzucił cicho, mimowolnie marszcząc lekko brwi. - W porządku?
    Cokolwiek zaprzątało jej głowę w jednej chwili zostało wyraźnie zepchnięte na bok, gdy przytaknęła i przywołując znów na twarz lekki uśmiech, pokierowała go ku kępie szuwarów, samej wycierając ręce, by podnieść aparat.
    Wzdychając cicho, niemal bezgłośnie, z zaskakującym wysiłkiem przemienił częściowo to, o co poprosiła, czując jak wyraźnie drżały mu mięśnie. Ciało szczute wprowadzaniem go na przedsionek przemiany tyle razy zaczynało się buntować, pokazując, że chciało zmienić kształt w pełni, czemu mu nie pozwalał? Pokrywając łuskami dłoń czuł jak zęby w ustach stawały się ostrzejsze i rozpychały dziąsła, a oczy zachodziły tym charakterystycznym, wyostrzającym wszystko filtrem, choć wcale świadomie o nich nie myślał.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Blanca nie miała złudzeń – jeszcze planując to wyjście wiedziała, że w którejś chwili dotrą do momentu, w którym się zagubi. Zapomni – albo wręcz przeciwnie, będzie myśleć dość jasno, by narzucić sobie cały zestaw ograniczeń, o których jeszcze nie tak dawno wcale by nie myślała. Nie była pewna, czy chwila ta nadejdzie od razu, wraz z odsłonięciem torsu przez Esa, przy przeglądaniu zdjęć czy dopiero później, już po nich – była jednak absolutnie przekonana, że gdy do tego dojdzie, będzie jej cholernie przykro, a poczucie winy znów przypomni sobie gorzkim posmakiem na języku.
    Dokładnie tak było. Nie pomyliła się ani trochę.
    W porządku?
    Drgnęła lekko, mrugnęła dwa razy, skupiła wzrok na Esie i w kilku ostatnich maźnięciach dokończyła brudzenie Barrosa.
    - Tak, jasne – zapewniła, przywołała na twarz uśmiech – przy odrobinie szczęścia wyglądający na całkiem szczery – i machnięciem ręki posłała Esa w szuwary. – Właź z badyle – zarządziła z większym entuzjazmem, niż fakrtycznie w tej chwili czuła.
    Obiecała Esowi, że nie będzie kłamać, ale co miałaby mu w tej chwili powiedzieć? W jakich słowach ująć wszystko, co działo się w jej głowie?
    Prędko wytarła ręce o spodnie – nie przejmowała się brudem, mogła przecież pozbyć się go raptem jednym zaklęciem – i znów sięgnęła po aparat. Skup się.
    Tylko, że to wcale nie było takie proste. Spoglądanie na Barrosa przez wizjer aparatu nie sprawiało, że patrzenie na niego było łatwiejsze. W jakimś sensie to było nawet jeszcze gorsze, bo przecież zupełnie świadomie robiła wszystko, by wyeksponować w Esie wszystko to, co ją do niego przyciągało. Wszystko, co w sobie krył – troska i arogancja, czułość i agresja, lojalność, siła, dzikość – z pełną premedytacją wywlekała teraz na wierzch, ustawiając go w tym czy innym świetle, podpowiadając, co mógłby przemienić, skłaniając, by napiął tę czy inną partię mięśni, przeczesał włosy czy obejrzał się na nią.
    Chciała uwiecznić na zdjęciach wszystko, czego nikt inny przedtem w Barrosie nie widział – nie mógł, bo to, jak widziała go Blanca, było... cóż, jej, tylko i wyłącznie jej – a to sprawiało, że ból, żal, poczucie jakieś straty i tęsknota jeszcze śmielej wypełzały ze swych kątów, zachłanniej sięgały po nią i darły ją na strzępy.
    W którymś momencie kajman zaczął wychodzić bardziej, Vargas miała wrażenie, że nie wszystko, co Es w sobie zmieniał, robił celowo. Nie przeszkadzało jej to. Właściwie – tak było dobrze. Lepiej. Bo to też był ten Barros, którego chciała widzieć, zachować na fotografiach. Nieprzewidywalny, drapieżny, zwyczajnie niebezpieczny.
    To też był ten mężczyzna, którego tak bardzo kochała.
    Więc pracowała, robiła kolejne zdjęcia, trzask migawki znów przeplatając prostymi tylko, krótkimi poleceniami czy prośbami. Ustawiała Esa tak, by światło wspólnie ze śladami ziemi podkreślały jego ciało, wyraźnie zaznaczały drzemiącą w Barrosie siłę. Kazała mu zmoczyć włosy, szyję i ramiona, by uchwycić grę światła, lekki odblask gadzich ślepii w kroplach na nagiej skórze mężczyzny. Wreszcie, w którejś chwili spytała, czy mógłby zsunąć spodnie niżej na biodrach, by mogła pokazać jeszcze więcej tak doskonale dla niej znajomych linii jego ciała.
    Sama była zdziwiona, że w jej głosie ani razu nie zabrzmiała tęsknota, która jak tajfun przelewała się teraz przez jej głowę i serce.
    Gdy wreszcie odłożyła aparat, była zadowolona, usatysfakcjonowana – oczywiście, że tak – ale też cholernie zmęczona. Nie sądziła, że to będzie takie trudne. Wiedziała, że będzie inaczej, niż podczas wyjścia na rolki czy do kawiarni, nie brała jednak pod uwagę, że aż tak. Że będzie bolało aż tak, że wina znów będzie smakowała tak gorzko, że znów będzie tak bardzo bała się, że nie uda im się wszystkiego naprawić.
    - No i dobra, świetna robota – oznajmiła wreszcie, nim ciemniejsze rumieńce zdążyły zdradzić bieg jej myśli. Prędko przeklikała nowe zdjęcia, a gdy wreszcie uniosła wzrok znad aparatu, nie kryła zadowolenia. – Cholernie dobrze wyszło.Cholernie za tobą tęsknię.
    Wróciła na koc, ostrożnie wsunęła aparat z powrotem do torby.
    - Wskakuj do wody – rzuciła jednocześnie z rozbawieniem. – Wiem, że nie możesz już usiedzieć.
    Barros potrzebował ledwie chwili, by z pluskiem zniknąć w ciemnym jeziorze. Jeszcze nim zanurkował głębiej, dostrzegła przebłysk łusek i długiego ogona.
    Odetchnęła powoli, przetarła twarz dłońmi i z wahaniem ściągneła spodnie, wyślizgnęła się z koszulki, pozostając w mocno powycinanym kostiumie w kolorze wina. Lubiła go. Nie miała innego. Teraz jednak nagle nie mogła opędzić się od wrażenia, że powinna... Może włożyć coś innego. Cokolwiek. Albo w ogóle darować sobie pływanie.
    Sapnęła cicho, szarpnięciem zdjęła gumkę z włosów, potrząsnęła głową, by rozsypać ciemne fale. Podeszła do brzegu, zaraz potem weszła głębiej do wody. Przez chwilę przyglądała się tylko przepływającemu raz w jedną, raz w drugą stronę cieniowi – gadzia forma Esa wciąż trochę ją przerażała, ale, jednocześnie, fascynowała ją – by nagle, bez uprzedzenia i, przede wszystkim, bez chwili na rozmyślenie się, gwałtownie wyrwać do przodu, z pluskiem wpaść do wody tuż obok przepływającego gada i ze śmiechem wyciągnąć ręce do gadzich łusek.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Druga część tej sesji zdjęciowej była trudniejsza – nie tylko ze względu na to, że ciało Barrosa zaczęło wyraźnie się buntować przed kolejnymi częściowymi przemianami. Po obejrzeniu wcześniejszych zdjęć, miał już świadomość tego, co widziała Blanca, co robiła i jak ustawiała go, by prostym obrazem przekazać więcej niż tylko estetyczne ujęcie ciała. Nagle zdawał sobie sprawę, że w jej artystycznej ekspresji nie chodziło o to, by coś było po prostu ładne lub kuszące – co cholernie pasowałoby do usposobienia Meksykanki, jej swobody w kontaktach z ludźmi, których poznawała pierwszy raz i decydowała, że chciała ich mieć bliżej na jedną noc. Chociaż nie chciałby tego przyznać na głos zawstydzony o wiele bardziej niż mógł się tego kiedykolwiek spodziewać, w obrazach które uwieczniła, nie dało się nie dojrzeć czegoś na kształt tęsknoty i uwielbienia. Tylko ktoś absolutnie ślepy i pozbawiony choć krztyny empatii uznałby, że nadawały się co najwyżej do czasopisma czy publikacji promujących nagość, jako obrazki na które należało patrzeć późnym wieczorem w zaciszu własnej sypialni.
    Nie raz mówili ostatnio o uczuciach względem siebie, ale co innego słuchać samych słów, a co innego widzieć ich faktyczną manifestację.
    W którymś momencie jego świat zawęził się do poleceń Blanki i pulsowania drgających mięśni, które za wszelką cenę próbował utrzymać w ryzach, choć całe ciało coraz wyraźniej buntowało się przeciwko jego woli. Nie wiedział, czy coś z tych ujęć wyjdzie tak, jak Vargas sobie tego życzyła – miał wrażenie, że cały czas robił coś nie tak, coś zupełnie inaczej niż sobie tego życzyła, że kręgosłup i ręce przybierały pozycje nieprzystające ludzkiej formie.
    Kiedy zarządziła koniec, Es był zgrzany i obolały, tkliwy we wszystkich miejscach, o których na co dzień się nie pamiętało.
    Wskakuj do wody.
    Nie czekał już nawet czy powie coś jeszcze, wzdrygając się i wreszcie, wreszcie pozwalając sobie na pełną przemianę – proces, który zwykle był przyjemny po latach ćwiczeń, teraz przypominał przeciskanie całego ciała przez ucho igielne. Chłód jeziornej toni odepchnięty czarem medalionu dopiero po chwili rozluźniał i koił napięcie rosnące w trakcie całej sesji. Z początku przecinał wodę najszybciej jak potrafił, wzburzając piasek leżący na dnie i przeganiając ryby, ocierając się o roślinność tylko dlatego, że mógł – że wreszcie został spuszczony ze smyczy i potrzebował spożytkować jakoś całą tę nerwową energię zgromadzoną pod skórą.
    Drgnięcia ciała wchodzącego do wody uświadomiły Barrosowi, że to najprawdopodobniej Blanca postanowiła do niego dołączyć – absolutnie nikt więcej nie pojawił się przecież w okolicy – nie przestawał jednak pływać bez celu raz w jedną, raz drugą stronę, zadowolony ze swojej wolności. Śmignął na bok z drapieżną gracją tylko raz, gdy gwałtowny skok do wody wzbudził jego niepokój, ale zaraz wystawił łeb nad powierzchnię, sprawdzając, że to tylko Vargas rozebrana do kostiumu kąpielowego – nie żadne niebezpieczeństwo, nie kolejna osoba próbująca zedrzeć mu łuski z grzbietu, by dostać się do miękkiego ciała pod spodem.
    Odpychając się ruchem mocnego ogona, podpłynął bliżej, bokiem ocierając się lekko o biodro kobiety i wciskając pysk pod jej dłonie, jak spragniony pieszczot pupil. W zwierzęcej postaci Es nie miał tylu ograniczeń i rozterek, co jako człowiek – kojąca jaźń totemu zlana z jego własną odfiltrowywała to, co w ogólnym rozrachunku nie było szczególnie istotne, a wskazywała wszystkie najważniejsze kwestie, pozwalając się skupić tylko na nich. A tym, co w tej chwili było najistotniejsze był fakt, że Barros tęsknił za bliskością Blanki i że wciąż chciał, by mimo swojego kłamstwa została blisko.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nigdy, nawet w najśmielszych snach nie przyszło jej do głowy, że mogłaby kiedyś głaskać kajmana. Przecież to nawet brzmiało śmiesznie, zupełnie głupio. Jak coś, co mógłby robić niezbyt rozsądny bohater jednej z bajek dla dzieci, a nie dorosła kobieta. Samo pływanie z gadem było jakąś zupełną abstrakcją, a co dopiero wyciąganie do niego rąk.
    A jednak to właśnie robiła. Wskoczyła do jeziora zajmowanego akutalnie przez południowoamerykańskiego drapieżnika i bez najmniejszego wahania wyciągała do niego ręce, chcąc... Po prostu chcąc. Nie bała się go. Nie tym razem.
    Roześmiała się gdy, po pierwszym zaskoczeniu, podpłynął bliżej. Musnęła opuszkami palców jego grzbiet, gdy otarł się jej o biodro i z entuzjazmem ujęła gadzi pysk w dłonie, gładząc i drapiąc tak, jak mogłaby gładzić i drapać psa. Przez jedną chwilę naprawdę niewiele brakowało, by instynktownie zaczęła gadać do niego jakieś głupoty – tylko dlatego, że był w tej chwili złaknionym pieszczot zwierzęciem.
    Odetchnęła powoli i gdy Es ponownie wystawił łeb nieco powyżej wody, pochyliła się i przytuliła policzek do szorstkich łusek. To nie było dokładnie to, czego potrzebowwała, ale, jednocześnie, było coś cholernie fascynującego w tuleniu się do drapieżnika który, gdyby chciał, bez trudu mógłby urwać jej rękę.
    Być może Blanca nie była tak do końcu normalna, zdrowa, rozsądna. Może nie była taka wcalej.
    - Bardzo cię kocham, Es – wymamrotała w pewnej chwili, bo choć jej słowa, być może, docierały teraz do Barrosa inaczej, może wcale ich nie słyszał, Vargas potrzebowała mówić. I było jej dużo, dużo łatwiej, gdy nie miała przed sobą mężczyzny, lecz zwierzę.
    Mimowolnie przypomniała jej się wycieczka do midgardzkiego zoo, gdy odkryła się przed kapibarą. Kapibarą, która potem okazała się wujkiem Esa, ale to już zupełnie inna kwestia. Chodziło po prostu o to, że do zwierząt mówiło się dużo łatwiej. Dużo łatwiej było się odsłonić, pokazać miękkie – szczególnie, gdy danemu zwierzęciu zwyczajnie się ufało.
    Blanca temu konkretnemu kajmanowi ufała.
    Znów musnęła opuszkami palców gadzie łuski, zapierając się trochę bardziej w piasku umykającym jej spod nóg za każdym razem, gdy Es poruszał się lekko, ogonem korygował swoje położenie, by wciąż trzymać się blisko.
    - Bardzo cię kocham i bardzo, bardzo za tobą tęsknię – mamrotała dalej, wyjątkowo nie próbując ukrywać, że...
    Rozczuliła się. Zdjęcia ją rozczuliły – i wyrwały na wierzch to wszystko, co już od dobrych paru dni, może tygodni próbowała trzymać najgłębiej, jak się dało. Tęsknotę, głównie ją. Bo Blanca, gdy tęskniła, robiła to z całego serca, mocno, gwałtownie, tak bardzo, że niemal fizycznie bolało.
    Ujęła gadzi pysk w dłonie, z łagodnym uśmiechem ucałowała miękko kajmanie łuski nieco powyżej nozdrzy.
    - Często, gdy nie mogę spać – a przez ten cholerny dzień polarny nie mogę spać całkiem często... – roześmiała się bez faktycznego rozbawienia. – Gdy nie mogę spać, zastanawiam się, co dalej. Co mogłabym zrobić, żeby było tak jak... Nie, w zasadzie nie jak wcześniej. Nie musi być jak wcześniej. Chciałabym po prostu, żeby było dobrze. – Przewędrowała dłonią na jeden z barków gada, zanurzyła palce w chłodnej wodzie, musnęła łuski na masywnej łapie.
    - Chciałabym, żebyś wiedział, jak bardzo jesteś dla mnie ważny. Żebyś miał pewność, że jesteś najważniejszy. Zrobiłabym dla ciebie tak cholernie dużo, Es. – Przygryzła wargę mocno, jeszcze raz pogładziła mokre łuski, wreszcie umknęła wzrokiem. Wreszcie cofnęła dłonie, zgarnęła rozpuszczone włosy do tyłu, z pluskiem zanurkowała obok gada.
    Uciekała. Znowu. Tym razem jednak przynajmniej nie aż tak daleko.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Często wracało do niego zadawane samemu sobie pytanie, dlaczego nie pozostał w swojej zwierzęcej formie, porzucając ciężkie jarzmo splątanych emocji, jakie wiązało się z byciem człowiekiem. Kajman dokładnie wiedział, czego chciał. Potrafił odfiltrować to, co było dla niego najważniejsze, wyraźnie dostrzegał i szybko nadawał lub odbierał priorytety. Nigdy nie krył się ze swoimi uczuciami oraz zaufaniem, a zagrożenia traktował z całą wściekłością i siłą dostępną w długim cielsku. Pod wieloma względami był lepiej przystosowany do życia niż ludzki umysł Barrosa nawiedzany lękiem.
    Chciałby czuć choć ułamek podobnej pewności w obu swoich postaciach i nie traktować kajmana jak swego rodzaju ucieczki – był przecież czymś o wiele więcej. Zastanawiając się nad tym przelotnie jeszcze zanim Blanca dołączyła do niego w wodzie, Es doszedł do bardzo prostego wniosku, że powinien znów spróbować umówić się na spotkanie z psychologiem. Nieważne jak przerażające mogło się to wydawać. Dla siebie, nie dlatego że ktoś mógł mieć wobec niego oczekiwania.
    Podstawienie się pod dłonie Vargas było łatwe i nie wymagało specjalnego namysłu, a gdy zaczęła głaskać i drapać jego pysk, z gadziego gardła Esa wydobył się niski dźwięk zadowolenia przypominający mieszankę syku i powarkiwania. Tak, dokładnie takiej nagrody oczekiwał po długiej i zaskakująco wyczerpującej sesji. Dotyku i ciepła, które w tej jego postaci nie niosły ze sobą żadnego podtekstu, a po prostu potwierdzały przywiązanie, chęć bycia blisko. Przez chwilę nie uciekał pod wodę, śmiało wystawiając łeb i grzbiet nad powierzchnię, zachęcając, by trzymać na nim ręce, gładzić chropowate łuski i kostne wyrostki ciągnące się wzdłuż grzbietu i ogona – przebłysk wspomnień o tym, jak raniła go Sarnai, już nie wracał. Blanca... Blanca nie była nią. Jej drapieżnik dopiero się przebudził, ale może nigdy miała nie poczuć podobnej żądzy krwi.
    Zamierzał obrócić się lekko na bok, odsłonić brzuch i zachęcić, by podrapała go po jaśniejszych, nieco bardziej miękkich i elastycznych łuskach, gdy Meksykanka nagle zaczęła mówić – cicho, jakby nie do końca wymawiała słowa dla niego, ale też dla siebie. Trzymał się blisko, wpatrując się w nią ślepiami przeciętymi pionową źrenicą, słuchając wyznań, które wciąż w jakiś sposób wydawały się cholernie surrealistyczne, ale niezatrzymywane wątpliwościami i lękiem w pełni ludzkiego rozumu, docierały prosto do serca, łagodziły nadszarpnięte poczucie zaufania. Kajman zawarczał w głębi gardła, rozchylając lekko szczęki, gdy znów ujęła jego pysk i przycisnęła do niego pocałunek.
    Chciał zaprotestować, kiedy mówiła o tym, co mogłaby zrobić, by naprawić sytuację, w jakiej się znaleźli – chciał powiedzieć, że to nigdy tak nie działało, że wystarczyłby wysiłek jednej osoby, a on też przecież miał swoje wady, nad którymi musiał popracować. Chciał popracować. Przycisnął koniec nosa do miękkiego brzucha Blanki, jeszcze nie wiedząc, gdzie umieścić jej zapewnienia, ale odczuwając je jak szalenie miękki, ciepły koc i dłoń przeczesującą delikatnie włosy tuż przed zaśnięciem.
    Kiedy zanurkowała, znikając na chwilę pod powierzchnią ciemnego jeziora, podążył za nią ledwie uderzenie serca później, leniwie płynąc obok w tempie narzucanym przez ludzkie możliwości. Raz czy drugi otarł się lekko bokiem lub ogonem o nogę czy dłoń kobiety, zanim śmignął całą długością gadziego cielska tuż pod nią i zaczął się wynurzać tak, by natrafiła na jego grzbiet rękoma, wsparła się na nim. Była dla niego zaskakująco lekka. Razem przebili powierzchnię wody. Licząc, że Blanca będzie się go trzymać, leniwie machnął ogonem, wypływając nieco dalej na jezioro.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Zanurzenie się pod wodę było niczym spuszczenie kurtyny na zamęt jej myśli, lęków i niepewności. To, co wykrzykiwało jej swoje racje ponad taflą jeziora, poniżej niej milkło w jednej chwili, ustępując kojącej, gęstej ciszy. Blanca wiedziała, że w którejś chwili zabraknie jej oddechu, że będzie musiała się wynurzyć – i że ledwie wychyli głowę ponad wodę, wszystko, co się w niej kotłowało, uderzy w dwójnasób. Odwlekała ten moment tak długo, jak mogła.
    Uśmiechnęła się przelotnie na łagodne, pieszczotliwe niemal ocieranie się kajmana to o jej bok, to o dłoń czy łydkę. Jego obecność była dziwna – w ten sam sposób dziwna jak głaskanie drapieżnego pyska – ale też, jednocześnie, uspokajała Meksykankę. Towarzystwo gada było niczym żywa, oddychająca gwarancja, że cokolwiek by się nie działo, Blance nie stanie się żadna krzywda – nie, dopóki zwierzę, Es, dopóki on będzie miał coś do powiedzenia.
    Gdy Barros śmignął pod nią, nie od razu zrozumiała, o co mu chodzi. Nie opierała się jednak, gdy naparł na nią lekko, wynurzając się razem z nią, i instynktownie objęła go lekko. Z głową ponad wodą, łapczywie wciągnęła haust powietrze.
    W jej głowie wciąż było cicho. Pusto. Szorstkie łuski pod dłońmi jakby trzymały jej lęki i poczucie winy na bezpieczny dystans.
    Roześmiała się lekko uzmysławiając sobie, co właśnie robią. Kiedyś, dawno temu na urlopie, pływała z delfinami – obecne doświadczenie było podobne tylko o tyle, że i tam, i tu, ktoś towarzyszył jej w wodzie. Gdzie delfiny były jednak co najwyżej pocieszną atrakcją, tam kajman – Es – był czymś znacznie, znacznie więcej. Oparciem tam, gdzie go potrzebowała. Zagrożeniem, które wciąż czuła gdzieś podskórnie, dość silnie, by czuć czasem łagodne ciarki na plecach, zbyt słabo jednak, by próbować ucieczki. Był agresją dławioną w gadzim ciele, siłą, której nie potrafiłaby opisać słowami.
    Był całą masą uczuć w jej sercu, których istnienia jeszcze do niedawna nie była świadoma.
    Trzymając się Barrosa, dała pociągnąć się dalej na jezioro. Gdy zwolnił, puściła się go i znów zniknęła pod wodą – tylko po to, by wrócić do niego, gdy w rękach czy nogach zaczynało brakować jej siły. Odpływała tak i wracała parokrotnie, raz czy dwa pozostając pod wodą dość długo, by płuca zaczęły palić ją ostrzegawczo. Śmigała gładko w ciemnej toni, a niezależnie, jak nisko by zeszła, wciąż czuła co i raz łagodne muśnięcia gadziego ogona czy boku na swoim ciele.
    W którymś momencie nie tyle wczepiła się w gada, co raczej przytuliła do niego, pozwalając, by kajmanie łuski drapały lekko jej skórę tam, gdzie nie zasłaniał jej karmazynowy materiał kostiumu.
    Wypływając po raz ostatni, zgarnęła z twarzy przemoczone do cna, klejące się do policzków włosy. Odruchowo wsparła się na kajmanim boku, musnęła opuszkami palców jego łuski.
    - Wrócimy? – spytała miękko i już za moment znów trzymała się Esa, gdy bez najmniejszego trudu pociągnął ją ze sobą do brzegu.
    Wychodząc z wody zadrżała lekko, gdy smagnął ją chłodniejszy powiew znad lądu. Szybko obsypała się gęsią skórką, a w palce zakradło jej się zdradliwe mrowienie. Zerkając tylko na Esa z nieznacznym uśmiechem, wróciła na koc i po ledwie chwili wahania, wyciągnęła się na miękkim materiale, wystawiając na wieczorne słońce. Choć schylone nisko nad horyzontem, nie miało za nim zniknąć ani wciągu kwadransa, ani za godzinę. Na najbliższy miesiąc noc przestała istnieć.
    W którejś chwili zamknęła oczy, odruchowo starła z kącików pojedyncze łzy – skutek jedynie podrażnienia światłem, niczego więcej – i odetchnęła powoli, głęboko raz, drugi. Przeciągnęła się i przesłoniła zamknięte oczy przedramieniem.
    Mogłaby tak zostać. Nie na długo, ale jeszcze... Jeszcze trochę.
    Gdy szelest gadzich łusek ustąpił bardziej znajomemu odgłosowi ludzkich kroków, nie odsłoniła oczu i nie uniosła powiek, ale uśmiechnęła się łagodnie, czując, jak Es siada obok.
    - Powinniśmy robić tak częściej – rzuciła cicho. – Było miło. Fajnie. Znacznie lepiej niż z delfinami - dodała z rozbawieniem.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Było coś niemal terapeutycznego we wspólnym pływaniu, nawet jeśli Blanca w swoim ludzkim ciele nie była w stanie dotrzymać mu kroku – Es wcale nie potrzebował ścigać się z nią, a nadmiar energii wyrzucił z siebie śmigając na początku raz w jedną, raz w drugą stronę i strasząc ryby. Zadowolony, że wsparła się na nim i lekko objęła masywną, gadzią szyję, zabrał ich nieco dalej, tam gdzie kobieta nie mogła już łatwo znaleźć pod stopami dna, ale gdzie można było o wiele bardziej satysfakcjonująco nurkować. Lubił pływać, ale nawet jako człowiek Barros preferował głębsze zbiorniki, w których można było zniknąć pod powierzchnią, słuchać specyficznego, uspokajającego szumu ciśnienia napierającego na uszy i nie wypływać, dopóki płuca nie zaczęły protestować.
    Nie wiedział, dlaczego Blanca się śmiała, ale dźwięk ten miło niósł się po wodzie, wzbudzając wyraźne zainteresowanie ptaków kołyszących się na tafli jeziora. Es tylko przez moment pomyślał o tym, by podpłynąć do nich i dla zabawy chwycić zębami któryś z opierzonych kuprów, zanim jego uwaga wróciła z powrotem do kobiety cofającej dłonie z jego grzbietu. Kiedy nurkowała, nie zostawiał jej samej, kręcąc się w pobliżu, zaczepiając od czasu do czasu, szczęśliwy że byli razem w wodzie. Przebłysk nowej myśli, jakiegoś zaskoczenia mieszającego się z radością, pojawił się nagle, gdy płynął z nią leniwie z powrotem do brzegu.
    Nie bała się go. A przynajmniej nie tak bardzo jak kiedyś - jak w Peru, gdy znaleźli go wytaczającego się z krzaków, w których dopiero co zagryzł tubylca chcącego spalić ich obóz. Bardzo długo pamiętał ich wzrok i wspomnienie to paliło go bardziej niż się spodziewał, nakazując się wycofywać, być wobec całej grupy jeszcze chłodniejszym niż wcześniej. To Blanca wyszła wtedy z namiotu, próbując nakazać, by nigdy więcej tak nie robił – ona odważyła się rozmawiać, nawet jeśli w jej ciemnych oczach błyszczał wtedy strach.
    Teraz trudno byłoby mu znaleźć jego resztki, bo ich wspomnienie starł czuły dotyk dłoni na pysku.
    Odholował kobietę bliżej brzegu w płytszą wodę, w której bez problemu mogła już dotknąć stopami dna, samemu jeszcze przez chwilę unosząc się bez ruchu przy powierzchni, odporny na chłód dzięki magii amuletu od wujostwa. Leniwie przyglądał się Blance, gdy wyszła na piasek, wzdrygając się wyraźnie przy delikatnym podmuchu wiatru i kiedy najpierw usiadła na kocu, by zaraz wyciągnąć się na nim z lubością.
    Chciałby móc częściej zatrzymywać czas w ten sposób.
    Dopiero po dłuższej chwili wyszedł na brzeg, z łapami zapadającymi się w piasku robiąc jeszcze parę kroków w zwierzęcej postaci, zanim wyprostował się i przeciągnął w nagłym chłodzie wieczora. Otrzepał dłonie z piasku, prostym zaklęciem wysuszył przemoczone spodnie lepiące mu się do nóg i dopiero wtedy, odruchowo pocierając ramiona pokryte lekką gęsią skórką, usiadł na kocu obok swobodnie wyłożonej Blanki.
    Głowę miał zaskakująco pustą, cichą, bez żadnych natrętnych myśli bijących się ze sobą o atencję – jakby woda wyciągnęła je wszystkie.
    Zaśmiał się cicho, z nutą tej samej niepowstrzymywanej niczym radości, którą często czuł przy rodzinie.
    - Tak. Chciałbym tak częściej – zgodził się łatwo, nie zastanawiając się nad tym specjalnie. Wsparł się dłońmi po obu stronach ciała Meksykanki, zanim pochylił się, powoli wyznaczając ścieżkę drobnych pocałunków na przedramieniu którym osłoniła oczy, na koniec lekko chwytając w zęby końcówkę jej nosa. Nie wahał się, przyciskając zaraz całusa do jej warg i brody.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Po raz pierwszy pomyślała o urlopie. Nie wyjeździe w rodzinne strony jej czy Esa, nie paru dniach wolnych wziętych tylko po to, by nadrobić rodzinne zaległości, ale prawdziwym urlopie dla nich. Tylko dla nich, dla niej i Barrosa. Wyjeździe gdzieś, gdzie żadne z nich jeszcze nie było – lub przeciwnie, gdzieś, gdzie podobało im się na tyle, by chcieli tam wracać. Tygodniu, dwóch, a może nawet miesiącu w jakimś miejscu na świecie, gdzie nie musieliby się przejmować.
    Nie pamiętała, kiedy ostatnio miała taki urlop. Dawno. Prawdopodobnie nawet nie miesiące, co całe lata temu. Teraz, bez cienia projektu wiszącego jej nad głową, nagle uświadamiała sobie, jak wiele rzeczy w jednej chwili stało się łatwiejsze. Nagle rozumiała, czemu Es złościł się – martwił się – aż tak bardzo.
    Miał rację. Nie po raz pierwszy i – obawiała się – nie po raz ostatni.
    Gdy usiadł obok, bez wahania na ślepo sięgnęła wolną ręką do jego pleców, by musnąć miękko linię kręgosłupa – tak wysoko, jak mogła sięgnąć, nie podnosząc się z koca. Uśmiechnęła się szerzej na potwierdzenie Esa, że podobne wyjścia są dobrym pomysłem – i drgnęła lekko, zaskoczona, gdy pochylił się nad nią, muskając wargami jej przedramię. Roześmiała się, gdy ukąsił jej nos lekko i westchnęła cicho, gdy przewędrował niżej, ku jej wargom i brodzie.
    Odsłoniła oczy i, mrużąc je mocno przez chwilę, by znów przyzwyczaić się do ostrzejszego światła, ujęła policzki Esa w dłonie. Pogładziła je lekko i uśmiechnęła się miękko, zaraz przyciągając go bliżej, nakrywając jego wargi swoimi. Z tęsknym pomrukiem pocałowała go mocniej, wciąż jednak nie tak łakomie, jak mogłaby. Jak chciała.
    Nie była z Esem od... Miesiąca? Trochę ponad? To jasne, że nie przestała za nim tęsknić, nie przestała go pragnąć. Rozumiała jednak granice, gdy je widziała i potrafiła je uszanować. Szczególnie takie granice. Takie, których postawienie sama sprowokowała. Granice wynikające z zachwianego zaufania – zachwianego przez nią.
    Trzymała ręce przy sobie. Nie dosłownie, nie całkiem – nie potrafiła całkiem – ale pilnowała się. Nie chciała po prostu, by ostatnimi bardziej zachłannymi pocałunkami wciąż były dla niej pocałunki z Nikiem. By ostatnimi dłońmi na jej nagim ciele były dłonie Nika.
    Nie mogła tego chcieć.
    Z wahaniem objęła Barrosa, zsuwając dłonie wzdłuż jego odsłoniętych pleców.
    - Es, ja... – zaczęła, spoglądając w jego ciemne oczy, zaraz urwała jednak, niepewna, do czego zmierza. Nie wiedziała, co chciała powiedzieć – o co tym razem przeprosić, co wyjaśnić, o co zapytać.
    Odetchnęła cicho, pokręciła głową lekko, uśmiechnęła się przelotnie, może smutno. Na pewno smutno.
    Przewędrowała opuszkami palców wzdłuż kręgosłupa i boków mężczyzny, sięgnęła jego ramion, zsunęła się wzdłuż jego rąk aż po wsparte obok niej dłonie – i znów wróciła wyżej, pokonała z powrotem tę samą trasę, gładząc go miękko.
    Znów odnalazła jego wargi, znów zamknęła je pocałunkiem, czułym teraz i niespiesznym. Chciała tak wielu rzeczy. Bliskości, ciężaru jego ciała na swoim, kolejnych pocałunków. Chciała, żeby ją dotknął, zbadał jej linie tak, jak wielokrotnie robił to wcześniej. Chciała znów czuć się jego, tak zupełnie, bez reszty jego – chciała, by zatarł pamięć tego, jak smakował, pachniał, jak dotykał ją Nik.
    Nie sądziła, by miało się to wydarzyć. Nie tutaj, nie teraz. Prawdopodobnie w ogóle nie w najbliższym czasie.
    Serce zakłuło ją na tę ostatnią myśl, tym bardziej jednak nie wyrywała się z rękoma. Nie mogła. Es nie był dla niej przecież zabawką – może potrzebowała czasu by zrozumieć, co dokładnie to oznacza, ale skoro już wiedziała, nie zamierzała po raz kolejny go skrzywdzić. Chciała, żeby wiedział, że ona wie – już wie. Że jej słowa nie są tak puste, jak jeszcze do niedawna były. Że naprawdę jest dla niej najważniejszy, i naprawdę bycie razem oznacza dla niej coś więcej niż tylko wspólne uniesienia w wygrzanej pościeli.
    W którejś chwili wplotła jednak palce w jego włosy i jeszcze przez moment, kilka kolejnych chwil przedłużała pocałunek, bo nie mogła – nie umiała – nie chcieć go blisko.
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Nie spodziewał się, że będzie potrafiła utrzymać ręce przy sobie, gdy znajdzie się w ich zasięgu – w kontekście Blanki byłoby to bardzo naiwne założenie. Wiedział już, że uczucia często wolała wyrażać przez dotyk, przytulać, głaskać po plecach lub ramieniu, przywierać całą sobą do boku, jakby to właśnie dotyk zajmował pozycję najważniejszego dla niej zmysłu. Może faktycznie tak było – może prześladowana objawami iskrzycy od maleńkości musiała znaleźć zmysł, który jej nie zawiedzie. Może. Tak tylko rozważał, doszukując się w cudzych zachowaniach jakiejś logiki. Może kiedyś faktycznie zapyta wprost, a Blanca obali jego teorię, twierdząc, że po prostu lubiła dotykać innych, a choroba nie miała tu nic do powiedzenia.
    Z głową rozkosznie pustą od natrętnych myśli pełnych niepokoju, przyjemnym zmęczeniem wcześniejszymi przemianami oraz pływaniem w jeziorze, przymknął oczy, gdy kobieta objęła dłońmi jego policzki w lustrzanym niemal odbiciu tego jak głaskała gadzi pysk. Niewątpliwy plus bycia przy niej bardziej człowiekiem niż kajmanem stanowiły słodkie, miękkie pocałunki – czasem wyrażały one o wiele więcej niż zachłanność, której wcześniej sobie nie odmawiali, więcej niż pospieszne szarpania za ubrania, by odsłonić jak najwięcej nagiej skóry. Bywały momenty gdy tęsknił i za tym, ale zaskakiwało go jak łatwo jeszcze odmawiał sobie sięgnięcia po nią jak wcześniej, sycąc się po prostu jej obecnością, dźwiękiem głosu i tym, co mu pokazywała.
    Mimowolnie wyprężył się z cichym westchnieniem w dłoniach Vargas, kiedy sięgnęła jego pleców i musnęła palcami wrażliwe zagłębienie kręgosłupa, przez chwilę marząc tylko o tym, by ułożyć się blisko i zasnąć z nią. Tęsknił za jej ciepłem obiecującym bezpieczeństwo oraz akceptację, nawet jeśli w ostatnim czasie na jaw wyszły sekrety, które zachwiały wiarą Esa w Blankę.
    Rozchylił powieki, słysząc swoje imię, ale nie naciskał, kiedy nie kontynuowała, pozwalając myśli rozwiać się na wietrze – czymkolwiek była, zostawiła jej usta wygięte w nieco krzywą linię. Starł ją własnymi wargami, kiedy nie zniknęła od razu.
    Nieświadomy jej gorzkich myśli, pochylił głowę i z nosem wciśniętym w zagłębienie jej szyi, wdychał znajomy, kojący zapach. Dopiero świadomość, że jeśli zaraz się nie podniosą, zasną tutaj, na otwartej przestrzeni, sprawiła, że Barros drgnął lekko, niechętnie zarządzając zakończenie pikniku.
    Podobnie jak poprzednio odprowadził Blankę aż pod drzwi mieszkania, tym razem zostawiając ją z bluzą, którą miał na sobie tego dnia.

    [Es i Blanca z/t]
    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    01.07.2001


    Łuska selmy. Tylko tego brakowało. Verner kochał węże, ale nie kochał niemalże mitycznych węży, których nikt nigdy nie widział i po których pozostawały jedynie tajemnicze łuski na brzegach jezior. A nawet nie jezior, tylko tego konkretnego jeziora. Dlaczego eliksir nie mógł po prostu mieć łusek orma — tak samo drogich, lecz dla Forsberga łatwiejszych do pozyskania? Najwyraźniej nic nigdy nie było proste, najwyraźniej receptura właśnie dlatego była tak skomplikowana. Liczył się z tym, że być może będzie musiał dyskretnie kupić łuski selmy, co powinno być wykonalne biorąc pod uwagę jego pieniądze, ale co zajmie czas. Dlatego postanowił przynajmniej spróbować, by mieć czyste sumienie. Białomirtwór mógł pozyskać w wielu miejscach, ale specjalnie pojawił się dzisiaj akurat tutaj i wybrał jezioro, przy którym jakoby znajdowano łuski selmy. Zszedł na brzeg, na którym co prawda nie wpadnie w żadną pułapkę, ale na którym i tak czuł się dziwnie niepewnie, pomimo płaskiej powierzchni i bezpiecznego piasku. Może dlatego, że zwykle chodził po lasach. A może dlatego, że zdecydowanie wolał zbierać roślinne ingrediencje: bardziej przewidywalne, możliwe do dostosowania do jego własnych obserwacji, rosnące z rytmem natury, rosnące w konkretnych miejscach i grupach. Szukając zwierzęcych szczątków mógł liczyć jedynie na brutalność przyrody, na chaotyczny los, na łut szczęścia.
    A choć wychował się jako rozpieszczone dziecko w bogatej rodzinie, to nigdy nie uważał się za kogoś, kto ma szczęście.
    Tyle, że dziś je miał. Coś złotego błysnęło w słońcu, a Verner nachylił się i po chwili trzymał w dłoni lśniącą łuskę selmy. Serce zabiło mu mocniej. Potrzebował jeszcze jednej i wtedy jego przydział ingrediencji do pozyskania będzie kompletny. Szukał dalej, aż znalazł nie jedną, a jeszcze aż dwie łuski.
    Szczęście jednak mu dziś sprzyjało.

    3 x łuska selmy
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości


    'Ingrediencje (II)' :
    Brzeg jeziora S82b7FL
    Ślepcy
    Verner Forsberg
    Verner Forsberg
    https://midgard.forumpolish.com/t3662-verner-forsberg#37169https://midgard.forumpolish.com/t3673-verner-forsberghttps://midgard.forumpolish.com/t3672-konwalia#37290https://midgard.forumpolish.com/f128-verner-forsberg


    Już miał ruszyć w drogę powrotną, już zszedł z piasku w stronę trawy i ukwieconej ścieżki, prowadzącej do niedalekiego portalu, gdy nagle usłyszał cichy szept. Powieki nagle stały się ciężkie, dłoń odruchowo powędrowała do nadgarstka by dodać do czerwonych śladów po uszczypnięciach kolejny, mocniejszy. Wyimaginowane szepty, senność, to wszystko były ostrzegawcze oznaki menady.
    Ale — i wiedział o tym doskonale – to były również oznaki obficie kwitnącego białoszeptu. Kwiaty tej rośliny były zdolne szeptać, a ich natężenie (zwłaszcza zjedzonych, eksperymentował z tym zanim zachorował na menadę) wzbudzało senność. Uszczypnął się mocno, na skórze został ślad, a szept wciąż był słyszalny. To oznaczało tyko jedno. Nie halucynował. I miał jeszcze trochę czasu, a kwiaty musiały być blisko. Nie potrzebował ich do żadnych natychmiastowych celów, ale mimowolnie myślał o składnikach zbieranych do tajemniczego eliksiru i o zawartości własnej piwnicy. Jeśli zostałby im naddatek ingrediencji z prób warzenia eliksiru (mało prawdopodobne, ale możliwe, zwłaszcza znając talent Asterin do znajdowania tych rzeczy)… i jeśli połączyć by je z białoszeptem oraz zebranymi w Midsommar stoplamkami... mógłby spróbować uwarzyć Nalewkę Mimira, rzadką, ale prostą. Ostatnio robił to przed egzaminami na uczelni jako swego rodzaju doping, ale i teraz mogłaby być przydatna, eliskiry zawsze były.
    Kilka metrów i znalazł krzew, znalazł dorodne kwiaty. Starannie zerwał trzy z nich, starannie schował je do torby. Ostatni raz wsłuchał się w szept płatków, hipnotyzujący, choć pozbawiony znaczenia. A potem otrząsnął się i już naprawdę ruszył w drogę powrotną do Midgardu.


    /zt
    3 x białoszept
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Verner Forsberg' has done the following action : kości


    'Ingrediencje (II)' :
    Brzeg jeziora S82b7FL
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    04.07.2001

    Midsommar zdecydowanie nie było tym, czego się spodziewała. Spodziewała się święta, a nie nawalającej piorunami chimery, zdolnej wyrwać sobie kończyny. Późniejsze przesłuchiwanie przez Gleipnir też nie nastawiło Barros pozytywnie do Midsommar jako takiego. Teraz słyszała, że zapowiadało się następne święto i wydawało jej się, że dobrą opcją będzie całkowicie je pominąć. Chyba, że z góry przyjdą rozkazy, gdyby coś miało się dziać, chociaż bardziej spodziewała się obstawiających obchody łowców Gleipniru. W końcu różne typy bestii to była raczej ich działka, a Vaia nadal o magicznej faunie Midgardu wiedziała tylko podstawy.
    Teraz jednak jej głowę zaprzątał głównie problem związany ze śmiercią informatora. Bardzo nienaturalną zresztą – jaki ćwok używał jadu węża do mordowania?! Przynajmniej było o tyle dobrze, że w Midgardzie zrobiło się ciepło. Tak porządnie, sensownie ciepło, z możliwością wyjścia nad jezioro, potaplania się w wodzie i powylegiwania się na miękkim piasku. I to w wersji ludzkiej, a nie kociej, co było dosyć zaskakujące dla Vai, patrząc na to, jakie temperatury panowały w szeroko pojętej Skandynawii. Nie było więc niczym dziwnym, że uzbrojona w swoją kolorową torbę na taki wypad się wybrała. Na wszelki wypadek spakowała do niej ciepłe ciuchy w postaci bluzy i jakiejś koszulki, żeby nie gorszyć ewentualnych tubylców, samej zostając zwyczajnie w bikini, idealnym do łapania promieni słonecznych. Nowym nabytkiem w postaci blizny od pioruna się nie przejmowała – już nie, chociaż co sądziła o paskudnej chimerze, było dosyć oczywiste i nie kryła się z tą opinią.
    I wszystko byłoby wspaniale wręcz, gdyby pogoda nie postanowiła nagle pokazać środkowego palca. Słońce zniknęło za chmurami i do tego zrobiło się wietrznie. Słowem: zaczęło pizgać złem. Vaia zerwała się z ręcznika, na którym się wylegiwała i narzuciła go sobie na ramiona, żeby nie zacząć się trząść z zimna. Bez namysłu wyciągnęła także pięść w kierunku nieba, wygrażając… komuś. Najprawdopodobniej nordyckim bogom, bo raczej nie azteckim.
    Z ust kobiety uciekł stek wyzwisk, z których jedyne, co ewentualny tubylec mógł zrozumieć, było słowo „Thor”. Najwyraźniej Vaia wygrażała pięścią Thorowi, uznając go za „tego tam od piorunów”, jednak cała wypowiedź padła w mieszance hiszpańsko-portugalskiej. Jak zawsze zresztą. A jeśli myliła bogów? Ktoś musiał być winny, a skoro Thor nawalał piorunami według mitów – a przynajmniej tej ich części, z którą udało jej się plus minus zapoznać – to trzeba było nawygrażać jemu.
    - Oddawaj kurwiu słońce! – rzuciła w końcu na zakończenie swojej tyrady i kładąc ręce na biodrach czekała na efekt. Nawet poopalać się nie dadzą i wygrzać do porządku, czy ona była skazana na ciągłe siedzenie we własnych czterech ścianach? Jak na razie tylko tam było wystarczająco ciepło i ogrzewanie nie robiło jej numerów.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Agnar Eriksen
    Agnar Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t1757-agnar-eriksen#18223https://midgard.forumpolish.com/t1761-agnar-eriksenhttps://midgard.forumpolish.com/t1762-roguehttps://midgard.forumpolish.com/f153-agnar-eriksen


    Zaczynając pracę w Gleipnirze, obchody uważał za karę. Wolał trenować, wolał chodzić na polowania niż na zwykłe obchody, które były częścią służby. Stała czujność, obserwacja terenu i reagowanie na najmniejsze anomalie - musieli stać się sami zwierzyną, by na takową móc polować.
    Wyspany i najedzony, z pochowaną bronią, ruszył na obchód ciesząc się, że może opuścić mury siedziby. Od kiedy stał się Specjalistą, obchody stały się rzadkością, miał inne obowiązki, którym musiał się w pełni oddać. W dusznym, małym pomieszczeniu sterta raportów oraz donosów wciąż się piętrzyła, nie miała końca. Zdawało się, że ledwo odwrócił wzrok, a kolejnych teczek przybywało. Od kiedy pojawiły się enklawy - pracy im nie ubywało, a Łowców było za mało, by wszystkim się zająć. Zaczęli korzystać z pomocy ochotników i zacieśniali współpracę z Kruczą Strażą, choć procedurami potrafili się bardzo różnić, co powodowało logistyczny i biurokratyczny koszmar. Nie było zaś chętnych, aby unormować zasady, ponieważ każdy po cichu liczył, że to tylko przejściowe i potrwa na tyle krótko, że żadne nowe procedury nie będą potrzebne.
    Marzenie ściętej głowy.
    Idąc wzdłuż brzegu jeziora sięgnął po papierosa. Zapalając rozglądał się bacznie dookoła, ale nic nie wyczuwał, nic nie wskazywało na to, że coś mogło wyleźć i wymagało jego natychmiastowej interwencji.
    Dopiero po paru kolejnych krokach zaczął zauważać, że energia miejsca się zmienia. Zmysły od razu zostało wyostrzone, a im więcej metrów przemierzał tym coraz bardziej czuł to przedziwne pulsowanie, które zdawało się, że biło wprost od ziemi. Gasząc papierosa podążył za nicią energii, która wydała mu się najmocniejsza. Miał jedynie nadzieję, że nie idzie teraz jak po sznurku do enklawy, choć mogło się właśnie zdarzyć, że zmierza do punktu gdzie takowa mogłaby się wydarzyć.
    Idąc tym tropem zwracał uwagę na otoczenie wokół, chciał się upewnić, że nic go nie zaskoczy lub pewne sytuacje lub wzorce będą ze sobą powiązane.
    Zamiast tego dostrzegł kobiecą sylwetkę, która zrywała się z ziemi opatulając ubraniami i wygrażała słońcu, które właśnie schowało się za chmurami.
    -Zapomniałaś, że jesteś na północy? - Zagadnął kiedy zbliżył się na odpowiednią odległość, aby nie musieć krzyczeć do Barros. -Jak pragniesz gorąca to idziesz do źródeł termalnych. - Dodał jeszcze tonem “wujka dobrej rady” doskonale wiedząc, że to może zadziałać na nią jak płachta na byka. Początek lipca nie był dobrym czasem na opalanie się, będzie musiała jeszcze poczekać około trzech tygodni nim pogoda zmieni się na tyle, że słońce zacznie przyjemnie grzać. Nigdy jednak nie osiągnie gorąca jak na karaibach.
    Energia magiczna mocno pulsowała właśnie w tej okolicy, skupił wszelkie swoje zmysły właśnie na jej lokalizacji. -Czujesz to? - Zapytał już poważniejszym tonem i zbliżył się do niej patrząc pod nogi, jakby szukał niewidzialnego szlaku na ziemi.


    hunter

    He no longer clung to the simplistic ideals
    of right and wrong or good and evil.
    He understood better than anyone
    that dark and light were intertwined
    in strange and complex ways.

    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Do tego stopnia była przyzwyczajona do uważania na otoczenie i własne plecy, że czymś dziwnym był moment, gdy tego nie robiła. Zresztą patrząc na to, co się ostatnio działo w Midgardzie, stała czujność była czymś oczywistym, co wcale nie oznaczało, że nie należało jej się wolne w słoneczku. Świat jednak uznał, że jedyne, co jej się należy, to delikatnie rzecz biorąc kopniak w cztery litery, czego oczywistym dowodem był fakt, że słońce diabli wzięli i to dosłownie. Ot anomalia pogodowa.
    Na szczęście współpraca z Gleipnirem nie układała się aż tak źle, chociaż jedynym, czego Vaia nie znosiła we własnej pracy były procedury. Procedury, dokumenty i raporty. Nienawidziła tej części bycia strażnikiem, biurokracja była czymś, co powinno się wywalić do śmietnika i to dawno temu. Niestety nikt nie był chętny na uproszczenie tego, a reszta klęła jedynie po cichu. Zazwyczaj na łowców i jak to w życiu bywa, jeden z przedstawicieli właśnie pojawił się na jej drodze.
    Spojrzenie, które aktualnie posłała Agnarowi, nie nastrajało pozytywnie. Gdyby wzrok mógł zabijać. Eriksen w najlepszym wypadku byłby srodze poturbowany. Na jego szczęście niestety nie mógł.
    - No znalazł się znawca, popatrzcie. – zasyczała jak kotka, kładąc ręce na biodrach. Ręcznik dawał trochę osłony od chłodu, ale raczej oczywistym było, że będzie musiała się ubrać i nici z ciepełka. – A ja sądziłam, że magicznie przeniosłam się do Afryki. – zgrzytnęła zębami, w wersji bardzo zirytowany Strażnik. – Dosłownie dwie minuty temu tu było słońce i grzało. Szło się nawet poopalać. A teraz ni w kij ni w oko – słońce zdechło, zrobiło się zimno i zaczęło wiać. Ta wasza pogoda jest serio do dupy, zmienia się w ułamki sekund i to na dwa różne krańce. – rzuciła całkowicie niepoprawnie gramatycznie i pewnie też i kiepsko dobrała słowa, ale nie można było jej się dziwić. Wsadziła na tyłek spodnie i bluzkę, zaraz potem owinęła się też bluzą, marszcząc delikatnie brwi, kiedy łowca zaczął szukać czegoś na ziemi. Vaia nie widziała nic, ale z drugiej strony i za specjalnie nie szukała. Nie koncentrowała się na magii wokół.
    - Daj mi chwilę… Co konkretnie mam czuć? – także spoważniała, przekrzywiając lekko głowę i skupiając się bardziej na otoczeniu. Ignorowała już pogodę, chociaż była to dosyć potężna anomalia nawet jak na Midgard i zaczęła zwracać uwagę na magię. Na jej pulsowanie. Z reguły lepiej wyczuwała takie rzeczy jako kot, zawsze zresztą uważała, że futrzaki niekoniecznie były całkowicie z tego świata, ale teraz i ludzka część jej jaźni dawała sobie z tym radę.
    - Coś… coś dziwnego. Nie umiem tego nazwać. – mruknęła w końcu, patrząc z dużym niepokojem na Agnara. Nie miała ochoty na kolejną chimerę, ani żadnego rodzaju dziwne stwory. Naprawdę pod tym kątem wolała Brazylię i jej magiczną faunę – tam wszystko uczciwie próbowało cię zeżreć, tylko niekoniecznie było w stanie. Kwestia rozmiarów. – Domyślam się, że to nie jest normalne, prawda? – spytała, tak tylko, żeby się upewnić. – I z tą pogodą to raczej też nie… - zaniepokoiła się siłą rzeczy, bo to mogło oznaczać chyba wszystko po kolei. Zaczynając od jakichś magicznych eksperymentów, a kończąc na naturalnych odpałach magii i sama nie wiedziała, co byłoby lepsze.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Agnar Eriksen
    Agnar Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t1757-agnar-eriksen#18223https://midgard.forumpolish.com/t1761-agnar-eriksenhttps://midgard.forumpolish.com/t1762-roguehttps://midgard.forumpolish.com/f153-agnar-eriksen


    Spojrzenie Vai widziała niejednokrotnie. Nie tylko u niej, ale też u innych, którzy patrzyli na niego jak na karalucha, którego trzeba zgnieść. Gleipnir nikt nie chciał, a wszyscy potrzebowali - ostatecznie wracali i prosili o pomoc, wiedząc, że potrzebują ludzi, którzy nie wahają się sięgnąć po bardziej brutalne metody i nie boją się ubrudzić własnych rąk.
    -Ma swoje uroki. - Nie potrzebował ciepełka, ani słoneczka, które grzało by jego kości. Eriksenowie wychowali się na dalekiej północy, łodziami wypływali na szerokie wody. Zimno, jak większości mieszkańcom Skandynawii, zupełnie nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, na nadmierne upały każdy narzekał. Nie drażnił jej bardziej słysząc w głosie irytację, a słowa układały się niegramatyczne zdania - potwierdzające, że jest na granicy rzucenia się na niego gołymi pięściami, byle wyładować swoją frustrację. Zaraz jednak skupił się na pulsowaniu magicznym, a potem spojrzał na słońce skryte za chmurami. Nawet jeżeli pogoda była zmienna, to tak gwałtowna nie była czymś normalnym.
    Zmarszczył nieznacznie brwi w zastanowieniu, po czym przyklęknął na ziemi. Dłonią dotknął jej powierzchni.
    Zamarł.
    -Jeżeli chciałaś ciepło, to chyba właśnie tutaj się zgromadziło. - Ziemia pod dłonią była gorąca, miejscami wręcz zdawało się, że parzy. Czy to złudzenie? Czy może rzeczywiście pulsująca magia miała coś z tym wspólnego?-Nie, nie jest normalne.
    Rozbawienie całkowicie zniknęło zastąpione pełnym uwagi spojrzeniem człowieka, który niejedno już w swoim życiu widział. Napięte wszystkie mięśnie, pełna czujność była dostrzegalna w każdym ruchu jaki wykonywał. Niczym dzikie zwierzę, które właśnie ruszyło na łowy. Postępował kroki, śledząc niewidzialną nić magiczną wijącą się pod ich nogami. Rozejrzał się dookoła. -Trzeba sprawdzić czy dalej nie ma podobnych żył magicznych. Możliwe, ze to tymczasowy wyrzut ale może prowadzić do czegoś większego. - Na pewno będzie musiał złożyć raport na ten temat. Takich zjawisk nie można było ignorować, ponieważ zwykle kończyło się to dość źle. -Przejdziesz się w drugą stronę? - Wskazał dłonią przestrzeń jaką miał na myśli, samemu nadal będąc pochylonym nad źródłem, którego śladem podążał.


    hunter

    He no longer clung to the simplistic ideals
    of right and wrong or good and evil.
    He understood better than anyone
    that dark and light were intertwined
    in strange and complex ways.

    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Tak naprawdę spojrzenie rzucone Agnarowi nie było skierowane konkretnie przeciwko niemu. Tak naprawdę oberwałby nim każdy, kto w aktualnej sytuacji byłby tak nieuprzejmy nawinąć się pod rękę w momencie, gdy Vaia była kompletnie nie w humorze. Zresztą podzielała uczucia Eriksena, w jej zawodzie nie raz patrzono na nią jak na najgorszy rodzaj obrzydliwego robala. Nauczyła się odbijać takie spojrzenia własnymi.
    - Nie ma. Żadnych. – mruknęła ponuro, zła, sfrustrowana i całkowicie rozdrażniona sytuacją. Chociaż nie potrafiła dobrze wyjaśnić, czy rozdrażniona była ona sama, czy jej kocia część, a może oboje? Tak czy tak wpływało to na nią. – Chociaż no dobra ma, przy takiej pogodzie jeszcze chętniej rozpala się ogniska… - zaburczała tylko, potrząsając głową. Potrzebowała tego, ogniska, magii, śpiewanych w niezrozumiałych dialektach pieśni. Zrzucenia otoczki bycia cywilizowaną, bycia jedną z galdrów, podczas gdy przecież ona była bruja. Potrząsnęła głową, obserwując, co robi Agnar i uniosła brew.
    - Pokaż. – poprosiła, podchodząc bliżej i ostrożnie dotknęła palcami miejsca tuż obok dłoni Eriksena. Zaraz potem odetchnęła głęboko, dociskając śródręcze do powierzchni.
    Tak, ziemia była gorąca. Upajająco ciepła, żądająca, by zwinęła się w kłębuszek w kociej postaci. Niepokój zastąpił całe rozbawienie i frustrację płynącą w żyłach. W jej przypadku jednak niepokój natychmiast wiązał się w czujnością i wyrzutem adrenaliny, przygotowującej do walki – fizycznej, magicznej lub po prostu mentalnej. Została przy pulsującym miejscu, obserwując, dokąd zmierzał Łowca.
    - Często macie tutaj takie anomalie…? Nie, co ja mówię. To coś nowego. – potrząsnęła głową. – Gdyby to było normalne, zetknęłabym się z podobnymi anomaliami przez ostatnie cztery lata. Wybacz mi frustrację z wcześniej. – przeprosiła cicho, bo jakby na to nie spojrzeć, nie powinna wyładowywać tego na Agnarze. Chociaż odrobinkę sam się prosił, irytując wcześniej kota. No ale Eriksen taki już był i to właśnie w nim lubiła.
    - Przejdę. Ciekawe, czy to pojedyncze źródło czy jest ich więcej. A jeśli jest ich więcej, czy mają wzór. – najprostszym wyjaśnieniem byłby jakiś rytuał magiczny, ale niestety spodziewała się, że to byłoby za proste. Nie zakładała butów, by gołymi stopami móc wyczuwać magię i ciepło promieniujące z ziemi. Odetchnęła, wyostrzając zmysły i powoli zaczęła iść, uważnie niczym kot stawiając każdy krok, szukając kolejnych takich miejsc. - Jak sądzisz, skąd to się bierze? - spytała półgłosem, wiedząc, że i tak Agnar ją usłyszy. Na brzegu było dość cicho, a oni nie byli aż tak bardzo od siebie oddaleni.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Agnar Eriksen
    Agnar Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t1757-agnar-eriksen#18223https://midgard.forumpolish.com/t1761-agnar-eriksenhttps://midgard.forumpolish.com/t1762-roguehttps://midgard.forumpolish.com/f153-agnar-eriksen


    Żyła magii wiła się po ziemi, raz głębiej raz płycej. Biegła przed siebie nierównym szlakiem, takim jakiego człowiek nie stawia. Ludzie mieli to do siebie, że wszystko tworzyli z precyzją i dokładnością jaka naturze nie była znana. Dzika, nieprzewidywalna mogła zostać wpisana w schemat, opisana liczbami, ale zawsze się wymykała niczym dym. Nie dało się jej zamknąć w sztywnych wyliczeniach.
    -Anomalie się zdarzają… - Odpowiedział w zamyśleniu i zerknął na kobietę. -Nie w takim stopniu. - Dodał po chwili ponurym tonem. Enklawy były dowodem tego, że coś się działo. Coś czego nie potrafili jeszcze nazwać i określić. To zaś budziło frustrację i lęk.
    Dzieło człowieka czy jednak natury? Czy był wzór o którym wspomniała Barros, za którym mogli podążyć?
    Przez dłuższą chwilę trwał w milczeniu starając się wyłapać punkty, w których energia była mocniejsza, tym samym emanowała większym ciepłem, tak jakby na całej linii znajdowały się skupiska, które wyraźnie się odcinały.
    -Nie mam pojęcia. - Odparł ze skupieniem wymalowanym na twarzy. Sięgnął ku torbie, z której wyciągnął starą i zużytą mapę. Nosiła ślady wielokrotnego używania, były na niej zaznaczone punkty, które miały jakieś znaczenie wyłącznie dla Łowcy. Tym razem w okrąg wpisał miejsce w jakim się znajdowali. Ruszył dalej śladem żyły magicznej, aż nagle trop się urwał. Podniósł głowę, aby zobaczyć jak daleko przeszedł i w jakiej odległości jest od niego kobieta. To mogło już coś im dać, a każdy szczegół był bardzo ważny, bo ostatecznie mógł stanowić podpowiedź dla tych, co badali wyrzuty energii. -Chciałbym wierzyć, że to nic takiego. Zawirowania w magii, które nic nie znaczą. Jednak obecność enklaw sprawia, że ciężko nie widzieć w tym punktu wspólnego. Choć jeszcze nie wiem czym on mógłby być. - Wracając do poprzedniego punktu wyciągnął paczkę papierosów. Odpalił jednego z nich i zaciągając się nim rozejrzał się na nowo wokół. -Liczę jedynie, że to miejsce nie zamieni się w kolejną enklawę. - Jakby mało mieli już problemów na głowie.


    hunter

    He no longer clung to the simplistic ideals
    of right and wrong or good and evil.
    He understood better than anyone
    that dark and light were intertwined
    in strange and complex ways.

    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Wyczuwała każde zagłębienie magii, zwłaszcza, gdy przymknęła oczy i szła bardziej „na czuja”, szukając cieplejszych miejsc magii, by w końcu dotrzeć do miejsca, w którym żyła ciepłej energii zagłębiła się tak mocno w ziemię, że nie potrafiła już jej znaleźć. Zrobiła kilka kroków w każdą ze stron z nadzieją, że uda jej się odnaleźć pulsującą linię, ale stety lub nie, magia nie wróciła. Wróciła więc do ostatniego punktu, w którym jeszcze wyczuwała ciepło ziemi i uniosła wzrok na Agnara, by skinąć głową.
    - Rozumiem. Najpierw była Kopenhaga, ten… zamek… roślinny? – zmarszczyła lekko brwi, próbując sobie przypomnieć prawidłową nazwę miejsca. – Nieważna zresztą nazwa. – potrząsnęła głową. – Ważne jest to, co tam się wydarzyło i jak wyglądało to później. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś takiego, Agnar. Nawet nie wiem, czy wydarzenia z Danii kwalifikują się jako anomalia, czy to już coś gorszego. – ze względu na obecność ślepca była jedną z osób oddelegowanych w tamto miejsce i musiała przyznać, że wygląd samego budynku był przerażająco fascynujący. Magia była niczym niszczycielski żywioł w swej istocie, a przecież potrafiła zrobić też tyle dobrego. Wszystko sprowadzało się do intencji stojących za jej użyciem, tylko czy tam, w Kopenhadze, była użyta jakakolwiek magia? A nie było to tak bardzo (nie)naturalne? To właśnie było to podstawowe pytanie, którego nie było nawet komu zadać.
    - Tutaj zgubiłam ślad. Sprawdzałam, dalej nie ma. Ona… ta magia, to ciepło, zachowuje się, jakby czasem zagłębiała się w podłoże a czasem była tuż przy powierzchni. No i sama ścieżka, jest cudownie naturalna, nierówna, naturalnie chaotyczna. No i ta emanacja ciepła… Nie wygląda to na coś złego. – jej głos był ożywiony, czerpała z tego ciepła, z tej magii, ciesząc się jej istnieniem. Owszem, niepokój też tam był, ale nie odczuwała tej magii jako czegoś złego. Mogła się mylić oczywiście, dlatego nadal była ostrożna.
    - Teorii jest chyba sporo. Ale tak, enklawa de facto w środku miasta byłaby jakimś koszmarem, dla nas wszystkich. Zwłaszcza w kwestii utrzymywania z dala co inteligentniejszych ciekawskich. – skoro Agnar miał już wszystko zaznaczone, to podeszła do niego wolnym krokiem, zerkając z ciekawością na wysłużoną mapę. – Właściwie. Co może wywołać istnienie enklawy? Czy one się po prostu pojawiają i już? – czytała coś na ten temat, ale dawno. Kiedy jej znajomość skandynawskiej gwary nie była tak dobra, jak teraz, a przecież nawet teraz miewała problemy ze słownictwem. Nie można powiedzieć, by zrozumiała za wiele, poza tym, żeby od enklaw trzymać się z daleka, bo były niestabilną i chaotyczną magią. Dziką magią.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Agnar Eriksen
    Agnar Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t1757-agnar-eriksen#18223https://midgard.forumpolish.com/t1761-agnar-eriksenhttps://midgard.forumpolish.com/t1762-roguehttps://midgard.forumpolish.com/f153-agnar-eriksen


    Midgard się zmieniał.
    Ignorowanie słów wyroczni odbiło im się czkawką, której pokłosie zbierali teraz. Można było mówić, że mroczne rytuały właśnie zostały zakończone, ale tajemnica i niewypowiedziane pytania wciąż czaiły się w mroku.
    Upadek Przymierza Odrodzenia sprawił, że Rada stanęła przed nie lada wyzwaniem. Pozyskania zaufania społeczności galdryjskiej. Chodziło o coś więcej niż tylko politykę. Zdawał sobie sprawę, że to też uderzy w niego, jako członka jednego z klanów i to tego, któremu patrzono bardzo na ręce.
    Magia zaś się zmieniała i właśnie tego byli teraz świadkami. Nigdy nie dała się w pełni ujarzmić, nigdy nie była całkowicie uległa, choć wiedzieli jak się z nią obchodzić. Jednak coś się zmieniło.
    -Magia. - Odpowiedział podnosząc wzrok na kobietę, a potem składając wyświechtaną mapę. Potarł policzek w zamyśleniu. -Magia nie jest tak stabilna jak kiedyś. Możliwe, że to pokłosie mordów rytualnych. Takie działania zawsze pozostawiają ślad, a kiedy jest ich więcej, to musi mieć to wpływ na świat i jego otoczenie. - Wskazał na linie, za którymi podążali, a które w pewnym momencie się urywały, znikając pod powierzchnią ziemi. -Tego nie zrobił człowiek, to siła i energia magiczna, która pulsuje niczym żywa istota, gotowa wybuchnąć nam w twarz. - Wyprostował się wodząc niebieskim spojrzeniem po okolicy. Żył było więcej, wijąc się niczym węże, niczym zapowiedź czegoś na co nie mogli się przygotować. -Galdrowie kiedyś słuchali wyroczni i ich słów. Teraz, większość ignoruje ich słowa, twierdząc, że są reliktami przeszłości, czymś czego nie warto się trzymać. - Spochmurniał. -Lekceważą je, podobnie jak wszelkie stworzenia i istoty, bo skoro ich nie widzieli, to muszą być fikcją i bajką. - Docierały do niego głosy, że sam Węzeł nie był już potrzebny, że jedynym zagrożeniem były genetyki, które wystarczyło wygnać z miast, tak jak głosili to Wyzwoleni. Mówiono, że łowcy to echo przeszłości, brutalnych i niespokojnych czasów, a teraz mają cywilizację i Gleipnir do niej nie pasuje. -Korzystamy z magii swobodnie, bez zastanowienia, biorąc ją za coś oczywistego i zapominamy, że ma swoją cenę, którą przyjdzie nam kiedyś zapłacić.


    hunter

    He no longer clung to the simplistic ideals
    of right and wrong or good and evil.
    He understood better than anyone
    that dark and light were intertwined
    in strange and complex ways.

    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Przekrzywiła lekko głowę, czekając na odpowiedź. Chłonęła ciepło pod stopami, tak odmienne od tego, czego zwykle doświadczała w Midgardzie. Zerknęła na niebo, by z zaskoczeniem dostrzec, że anomalia pogodowa chyba się kończyła – słońce znów zaczęło wychodzić zza chmur, choć poprzednie, wygrzane ciepełko, już nie wróciło. Nie szkodzi. Następnym razem.
    - Mhm… - mruknęła jedynie, lekko napinając całe ciało na hasło „mordy rytualne”. Dlatego na wyznawców voodoo patrzono krzywo. Bo przelana krew, przelana wraz z magią mogła zrobić wiele… czasem zbyt wiele. To nie było nacięcie dłoni, by zapłacić za powodzenie misji. To nie był wylany rum, złożony w ofierze loa. Krew zawsze miała większą moc, a przecież w Midgardzie przelano jej bardzo wiele… Pokręciła delikatnie głową, po części zgadzając się z Eriksenem a po części nie.
    - Magia… ona zawsze ma cenę. To, co teraz mówię, to nauki i wierzenia z moich stron, więc nie muszą i pewnie się nie pokrywają z waszymi. – zawahała się delikatnie. – Przyjmujemy, że zwykle płacimy za nią swoimi siłami witalnymi, czego efektem jest zmęczenie po zbyt dużym jej użyciu. Przy mniejszym… ta zapłata też jest, ale nie odczuwamy jej. Ale czasem, czasem można zapłacić inaczej. Gdy oczekujesz od niej więcej… U nas się mówi, że krew przenosi magię. Ma jej najwięcej. Dlatego jest tak cenna, dlatego zapłata krwią jest zawsze najsilniejsza. Nie, nie chodzi mi o żadne mordy, to bardziej skomplikowane. Opowiem ci, jak będziesz chciał. – mruknęła, lekkim machnięciem dłoni dając znać, że nie przeszkadzają jej ewentualne opowieści. Potarła jedynie rękę w miejscu, w którym zwykła ją nacinać, gdy płaciła za szczęście, którego niekiedy nie powinni mieć.
    - Ale do czego zmierzam… Największy problem tutaj, w Midgardzie, mam chyba z wiarą. Nie ma czegoś takiego jak relikty przeszłości, bo magia jest, była i będzie. Tyle, że się zmienia. Dostosowuje. Widziałam rzeczy, których istnienie inni przyjmują „na wiarę”, wyrażają się o tym z pogardą lub niedowierzaniem. Zresztą jestem pewna, że też widywałeś istoty, które inni znają tylko z opowieści. Nie twierdzę, że ja sama wierzę w cokolwiek. Bo wiara polega na przyjęciu istnienia czegoś bez żadnych dowodów. Ja widziałam za dużo. I dlatego nie rozumiem, czemu niektórzy potrafią, z całym szacunkiem, uwierzyć w bogów, ale nie potrafią uwierzyć, że istnieją stworzenia, o których czytali tylko w książkach. Albo inaczej: jeśli istnieje selkie, to czemu nie wierzyć, że istnieją groźne morskie stwory? To jest dla mnie ten niezrozumiały dysonans u was. Inna rzecz, że czepianie się genetyk jako genetyk lekko mi przeszkadza. – roześmiała się delikatnie, owijając się ramionami.
    - Będzie jeszcze gorzej, prawda? – spytała cicho, ze smutkiem. – Dopóki siły się nie wyrównają. Coś niestabilnego w końcu się ustabilizuje, ale… ile to potrwa i co przyjdzie razem z tym.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Agnar Eriksen
    Agnar Eriksen
    https://midgard.forumpolish.com/t1757-agnar-eriksen#18223https://midgard.forumpolish.com/t1761-agnar-eriksenhttps://midgard.forumpolish.com/t1762-roguehttps://midgard.forumpolish.com/f153-agnar-eriksen


    Krew miała w sobie niezwykłą moc. Wiązała ludzi ze sobą, była ceną i darem jednocześnie. Nigdy nie ignorował zapisków ani podań i legend. Zbyt często przekonywał się, że nie są mitem i opowieścią snutą w ponure i zimne wieczory przy trzaskającym ogniu.
    -W każdej legendzie ziarno prawdy. - Odparł słuchając słów Vai. Pochodziła z innego świata, patrzyła na Midgard z perspektywy, której sam nie posiadał więc choć teraz machnęła dłonią to musiała wiedzieć, że przyjdzie dzień kiedy Eriksen zapyta. -Nazywają to nauką. - Mruknął pod nosem chowając ostatecznie mapę, zerkając na wychodzące słońce. Anomalia mijała. Na jakiś czas, na chwilę - nie wiedzieli na jak długą. -Nauka jest nam potrzebna, jednak jest o wiele młodsza od wiary. Próbuje obalić wiarę, udowodnić, że jest wymysłem. Zamiast ze sobą współpracować, chce zmieniać i obalać. - Westchnął ciężko co wskazywało, że temat ten, od jakiegoś czasu musiał zaprzątać mu głowę. -Osiedliśmy w spokoju, w złudnym poczuciu bezpieczeństwa, zapominając jaki świat jest wokół nas. Nie zdziwię się, jak za jakiś czas powiedzą, że Gleipnir nie jest potrzebny, a każdego Łowcę należy pozbawić praw i odciąć od społeczeństwa, bo jesteśmy groźni. Jesteśmy zabójcami. - Obejrzał się na Vaię, która słusznie zebrała spostrzeżenia jakie sam zarejestrował. -Będzie ich więcej. - Uśmiechnął się krzywo. Jasno pokazywały enklawy i anomalie, że nadal nic nie robią, a kiedy zaczną - to będzie już za późno. -Będą atakować genetyki, ponieważ są obrazem tego czego sami się boją albo czego pragną. Nie znajdziesz wielu, którzy otwarcie przyznają się do swoich mrocznych oczekiwań. Boją się samych siebie. Łatwiej wtedy wyrzuć swoją frustrację na genetyce, która to ujawnia. - Miał na rękach krew niks, huldr i innych. Odbierał im ostatnie tchnienie, tak jak oni odbierali innym. Nie zabijał bo istnieli. Wymierzał karę kiedy naruszyli spokój i swoje zdolności wykorzystywali do krzywdzenia innych. Nie żył po to, aby oczyścić ziemię z ludzkich lęków i zawiści, choć nie raz tego oczekiwali. -Będzie.
    Skinął głową, nie było sensu dodawać czegoś więcej.

    |Agnar i Vaia z tematu


    hunter

    He no longer clung to the simplistic ideals
    of right and wrong or good and evil.
    He understood better than anyone
    that dark and light were intertwined
    in strange and complex ways.




    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.