Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Arboretum

    3 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Arboretum
    Arboretum to wyodrębniony obszar ogrodu botanicznego, gdzie można odkrywać drzewa z różnych części świata – od zwykłych krzewów, po imponujące dęby, przez delikatne wiązy i klonowce, aż po egzotyczne palmy i bambusy. Większość z nich utrzymywana jest przez magię i zaklęcia powiązane z magią natury, bowiem z powodu surowego, zimnego klimatu magicznej Skandynawii, prawdopodobnie nie byłyby w stanie wytrzymać zimy czy nawet wiosny, która zazwyczaj jest o wiele chłodniejsza w tej części świata. Równo wytyczone alejki prowadzą od Naturmuseum aż do labiryntu, znajdującego się niemal na samym końcu ogrodu botanicznego.
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    3 VI 2001 r.

    To nie był pierwszy raz, kiedy zabrakło jej pomysłów, ale pierwszy, kiedy nie umiała sobie z tym poradzić – co z kolei sprawiało, że od tygodnia chodziła cięta jak osa, grymasząc na wszystko, rugając niczemu winnych współpracowników w pracowni, pyskując Felixowi jeszcze częściej niż robiła to zazwyczaj. Była zmęczona, a gdy dorzucić do tego jeszcze frustracje, otrzymywało się mieszankę najbardziej wybuchową. Każdy kolejny szkic pierścionka, zawieszki, bransolety czy broszki zdawał się Amandine gorszy od poprzedniego. Każdy kolejny przekreślała czy wręcz zamazywała grubą warstwą tuszu, a, w niektórych momentach, po prostu wyrywała strony ze szkicownika, mnąc je w dłoniach bez litości i dorzucając do rosnącej sterty w koszu.
    Kolekcja, nad którą pracowała, była dla niej ważna. Bardzo ważna. Choć tak naprawdę była pierwszą, którą Amandine planowała wypuścić pod własnym nazwiskiem – dotąd pracowała nad wzorami Felixa i wszystko, co wyszło z jej rąk, było tak naprawdę sztuką Sommerfelta – jednocześnie prędko stała się dla Tegan jej opus magnum. Wiedziała, że Feliks kręci na to nosem i, na zdrowy rozum, wiedziała, że nie powinna podchodzić do tego w ten sposób. Uczyła się dopiero, miała prawo popełniać błędy, a pierwsze własne dzieła nie musiały być od razu majstersztykiem.
    Sęk w tym, że Amandine bardzo chciała, żeby były, bo...
    Baśniowe motywy były jej bardzo bliskie. Podobnie kwiaty, kolibry, motyle – wszystkie te delikatne wzory, które powszechnie uznawało się już za oklepane, a które Amandine zamierzała przedstawić na swój sposób. Różowe złoto i kolorowe, barwione szkło to zaledwie początek. Tegan wiedziała, co chce zrobić – w głowie miała zarys całej kolekcji, każdej jednej błyskotki.
    Problem polegał na tym, że nie umiała nic z tego wykonać – ba, nawet po prostu naszkicować, przenieść swoich pomysłów na papier.
    To Felix zasugerował jej, żeby odwiedziła ogrody. Zabierz szkicownik i rysuj, co widzisz, powiedział jej i choć Amandine patrzyła na tę propozycję z wyraźnym powątpiewaniem, ostatecznie dokładnie tak zrobiła. Do kolorowej torby wsadziła szkicownik i zestaw ołówków, butelkę wody i kanapkę – o tej ostatniej Felix marudził jej całe poprzednie popołudnie, upierając się, że skoro z dużą dozą prawdopodobieństwa spędzi w ogrodach cały dzień, to na pewno zgłodnieje. Zamiast sukienki wcisnęła się tym razem w przylegające spodnie z wysokim stanem, czerwoną, kraciastą koszulę i wygodne trampki – wyjątek od obcasów, które tak lubiła nosić, a które nie wydawały się być dobrą opcją na całodzienną wycieczkę – i upinając włosy wysoko, wyszła z mieszkania na tyle wcześnie, by trafić do ogrodu niemal na samo otwarcie.
    Kupiła bilet pozwalający jej zarówno włóczyć się po ogrodach, jak i zwiedzić muzeum. Zaczęła od tego drugiego, uznając, że odrobina teorii jeszcze nikomu nie zaszkodziła – a kto wie, może to właśnie wśród sztucznych czy zasuszonych eksponatów znajdzie inspirację, której tak potrzebowała?
    Nie znalazła, ale nie żałowała tej godziny, jaką spędziła, spacerując cichymi jeszcze, pustymi korytarzami muzeum.
    Zaraz po wyjściu z budynku ruszyła niespiesznie ścieżką przez ogrody. Po pierwszym, niespiesznym kółku zaczęła kolejne, tym razem dużo więcej uwagi poświęcając tym kwiatom i krzewom, które już wcześniej przykłuły jej wzrok szczególnie skutecznie. Finalnie pierwszą przerwę zarządziła sobie w arboretum. Usiadła na ławeczce naprzeciwko niezbyt dużego krzewu, o którym nie wiedziała zupełnie nic poza tym, że kolor jego kwiatów był fascynujący i przypominał jej późnowieczorne niebo. Ciemny granat przeplatał się z fioletem i czerwienią słodkiego wina, zaskakująco dobrze współgrając z soczystą zielenią rozłożystych liści.
    Amandine przez dłuższą chwilę przyglądała się roślnie tylko, wreszcie westchnęła cicho, sięgnęła po szkicownik i zaczęła kreślić początkowy, schematyczny kształt kwiatów.
    Rysuj to, co widzisz.
    Uniosła wzrok znad kartki dopiero wtedy, gdy szkic był już niemal gotowy. Alejkami zaczęli przechadzać się pierwsi zwiedzający, a raptem parę kroków dalej jakiś mężczyzna w ogrodniczym fartuchu gmerał coś wśród pobliskich róż.
    Widok pracownika ogrodu nasunął Amandine pewien pomysł, przed zrealizowaniem którego wahała się tylko chwilę.
    - Przepraszam! – zawołała wreszcie i poderwała się z ławeczki, w dwóch krokach dołączając do mężczyzny.
    Przybrudzony ziemią fartuch i ręce wyraźnie świadczyły, że prace ogrodnicze to dla nieznajomego nie pierwszyzna – co z kolei utwierdziło Tegan tylko w przekonaniu, że ma przed sobą jednego z tutejszych ogrodników czy techników, odpowiedzialnych za pielęgnację wszystkich tych drzew i krzewów. Mężczyzna nie nosił wprawdzie tabliczki z nazwiskiem i funkcją, ale przecież widziała, jak grzebał w tych badylach, więc nie mogła się pomylić.
    - Przepraszam, dzień dobry, czy macie tego więcej? – wypaliła bez wahania i palcem wskazała roślinę, której studiowaniem zajmowała się jeszcze chwilę temu. – To znaczy, mam namyśli, czy te kwiaty... Czy można je kupić? Macie jakąś własną kwiaciarnię albo... Nie wiem, giełdę?
    Widzący
    Severin Rosenkrantz
    Severin Rosenkrantz
    https://midgard.forumpolish.com/t3587-severin-rosenkrantzhttps://midgard.forumpolish.com/t3588-severin-rosenkrantzhttps://midgard.forumpolish.com/t3589-davina#36144https://midgard.forumpolish.com/f115-severin-rosenkrantz


    Nieczęsto bywa w niedzielę w ogrodach. Pracuje przecież w ciągu tygodnia, długie godziny spędzając w szklarniach, pochylając się nad nowymi okazami, bądź tymi wymagającymi dodatkowo szczególnej pielęgnacji. Tym razem wyjątkowo trafia do ogrodów, rezygnując ze swojego czasu wolnego, bo jeden z nowych okazów Puniceus violaceus florum domagał się już przesadzenia. Severin nie chciał pozostawiać tego ważnego zadania któremuś z asystentów. Nie, żeby im nie ufał, ale zwyczajnie sam chciał stanąć nad krzewem i podziwiać go w nowym otoczeniu.
    Z samego rana stawił się w szklarni i przygotował narzędzia. Podwinął rękawy granatowej, eleganckiej koszuli o rozpiętym przy kołnierzu guziku i narzucił na szyję fartuch, przewiązując go w pasie. Nigdy nie obawia się zanurzenia dłoni w ziemi. Prawdę mówiąc, podczas pracy fizycznej odczuwa swoistą satysfakcję, pozwalającą choć na chwilę odciąć się od przesyconej elegancją codzienności, jakiej się odeń wymaga. Pochylony w skupieniu nad wykopaną dziurą, dostrzega kątem oka zasiadającą na pobliskiej ławce kobietę. Nie jest zdziwiony jej obecnością, weekendami w ogrodach zjawia się wielu odwiedzających, spragnionych zakosztowania soczystej świeżości roślin. Nie skupia się jednak na niej zbyt długo, oddając się dalszej pracy.
    Podłużne liście krzewu są w barwie głębokiej zieleni, co idealnie kontrastuje z jasnymi płatkami kwiatów. Te zaś przybierają formę wąskich dzwonków o szerokim rondzie i delikatnie falistymi krawędziami, co nadaje im subtelności. Sama roślina osiągnęła już średnią wysokość, wystarczającą, aby kwiaty były dobrze widoczne. Zasadzając ją między innymi krzewami, pozostawił jej nieco dodatkowej przestrzeni na dalszy wzrost. Nie wie jeszcze, jak pokaźne mogą być te okazy, ale liczy na to, że idealnie wkomponują się w ogrodowy krajobraz.
    Słysząc wołanie, Severin podnosi się powoli na równe nogi i wyciera brudne dłonie w szarawy fartuch. Zniża swój wzrok, by omieść nim pobieżnie damską sylwetkę. Jej bezpośredni ton sprawia, że Rosenkrantz unosi tylko ciemne brwi, niejako ciesząc się, że nieznajoma od razu przechodzi do rzeczy.
    - Tego, znaczy Punico-Violaceus majesticus. - Sięga spojrzeniem w kierunku krzewu, na który kobieta wskazuje dłonią. To roślina, którą sam doglądał od sadzonki jeszcze przed kilkoma laty, kiedy wraz z asystentem pochylali się nad nowymi odmianami, szukając czegoś w intrygujących barwach. - Naturalnie, kwiaciarnie Rosenkrantzów można spotkać w całego Półwyspu Skandynawskiego - odpowiada neutralnym tonem, lustrując kobietę uważnym spojrzeniem. Jej postura jest bardzo drobna, a łagodna twarz zdaje się być bardzo młoda. W kącikach ciemnych oczu odkrywa tańczące ogniki ekscytacji, jaką dostrzegł w niej jeszcze przed momentem, kiedy zawzięcie poruszała ołówkiem nad szkicownikiem. Nie miał jednak sposobności, by dostrzec, co też powstaje na kolejnych kartkach papieru i czy dziewczyna rzeczywiście przejawia jakiekolwiek oznaki talentu.
    - Niestety tych kwiatów nie uraczy się w sklepach. Można je podziwiać wyłącznie w naszych ogrodach. - Na hasło giełda rodzi się w nim coś niepokojącego, jakby kłującego prosto w serce. Okazy Rosenkrantzów nie są czymś, co zdobywa się na skalę masową. Oczywiście, kwiatów mają w pokaźnych ilościach, lecz należy je zakupić poprzez specjalne zamówienie, nie zaś na byle targu. W odczuciu Severina w ich rodzinnych ogrodach i laboratoriach powstaje prawdziwa sztuka. Unikatowe okazy, klasyka zestawiona z ekstrawagancją, a przede wszystkim z luksusem.
    Powraca spojrzeniem do Amandine, mrużąc nieco powieki, jakby chcąc wejrzeć w głąb jej duszy i sięgnąć do powierzchownych myśli. Ma nadzieję, że nie zamierza przyczaić się obok krzaka i zerwać jednego z kwiatów, kiedy tylko odwróci wzrok.
    - Jeśli poszukuje pani czegoś w ciemnych barwach, to mogę polecić Rubrifolium Violaceum. Drobniejsze płatki, delikatny zapach, można je znaleźć w drugiej części ogrodu. - Tym razem to on unosi rękę, wskazując przejście wśród gęstwiny po innej stronie, także wymownie prowadzące do wyjścia.
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    Kiedyś, jeszcze mieszkając z Felixem, wielokrotnie znosiła mu do domu kwiaty. Nie dlatego, że już wtedy pracowała nad swoją kolekcją (choć poniekąd rzeczywiście to robiła) i nie dlatego, że jakoś wybitnie się na nich znała (nie znała się). Nie, Amandine po prostu lgnęła do natury – wbrew temu, co jeszcze nie tak dawno temu marudziła Rovelstadowi. Bo przecież w jej grymasach na motylarnię wcale nie chodziło o to, że Ørjan ciągnął ją do jednej wielkiej szklarni, co raczej o to, że mieli tam robić zupełnie nic. Tegan nie potrafiła tak po prostu zachwycać się, nie umiała po prostu być – za to bardzo, bardzo doceniała łono natury jako tło do swojej pracy. Do czytania książki. Do szkicowania czy wybieraniu kamieni do zamówienia z nowego katalogu dostawców Felixa.
    A teraz nie chodziło nawet o to. Jej potrzeba, by zabrać ze sobą dwa, może trzy kwiaty z tego konkretnego krzewu była bardziej... Bardziej. Bardziej desperacka. Bardziej specyficzna.
    Amandine była absolutnie pewna, że potrzebuje właśnie tej rośliny, by stworzyć w końcu jeden, dwa, a jak jej się poszczęści, to może nawet trzy wzory biżuterii, które wreszcie – wreszcie – będą ją satysfakcjonowały.
    To dlatego nie poznała Rosenkrantza, biorąc go za zwykłego ogrodnika – choć przecież, jak przystało na córkę Sommerfelta, całkiem dobrze orientowała się w skandynawskich rodach. Zbyt zaaferowana, nie zwróciła uwagi na elegancką koszulę wyglądającą spod fartucha, na ton, jakim mężczyzna się wypowiadał, ani na spojrzenie, jakim ją obrzucił.
    Amandine miała cel i ten cel przesłaniał jej absolutnie wszystko.
    - Nie? – spytała teraz, chyba nie od razu rozumiejąc. A gdy pojęła, co znaczą słowa mężczyzny, jęknęła z wyraźnym żalem. – Ale ja potrzebuję! – zamarudziła, zerkając tęsknie na krzew.
    Nie planowała obcinać kwiatów za plecami ogrodnika. Raczej. Chyba nie. Ale, bogowie, naprawdę ich potrzebowała. Tych konkretnych, żadnych innych.
    - Nie, nie, to musi być ten. Zrobiłam tu już dzisiaj trzy kółka, żaden inny się nie nada – uparła się więc, nie doceniając porady mężczyzny tak, jak zapewne powinna – i jak z pewnością doceniłaby w innych okolicznościach, gdyby nie była tak zdesperowana.
    Amandine zawsze ceniła wiedzę, zawsze zachwytem napawało ją, gdy ktoś był w czymś ekspertem i gdy o swoich pasjach mógł mówić godzinami. Felix był taki, ona taka była – i każdy inny, kto mógł poszczycić się sercem podobnie pełnym miłości do czegoś, dziedziny sztuki, rzemiosła, czy nawet po prostu wiedzy teoretycznej, był Tegan bliski. Gdyby nie to, że jej kreatywność, jej wena, jej opus magnum wisiało teraz na włosku – a dokładnie tak teraz się czuła – niewątpliwie jak zaczarowana słuchałaby tych zabawnie brzmiących, łacińskich nazw i niewykluczone, że pytałaby, pytała i pytała, chcąc dowiedzieć się więcej, czegoś się nauczyć.
    Bo wbrew temu, co zwykli twierdzić jej rodzice, Amandine naprawdę uczyć się lubiła. Po prostu nie tego, czego od niej oczekiwali. I nie tego, czego mogłaby nauczyć się na studiach.
    Przez dobrą chwilę patrzyła to na mężczyznę, to na krzew. Uprzejmy – choć może nieco zniecierpliwiony? – wyraz twarzy ogrodnika, ciemne kwiaty. Brudny fartuch – soczyście zielone liście. Grudki ziemi za paznokciami mężczyzny – pojedyncze płatki na ziemi pod krzewem. Elegancka koszula...
    Koszula?
    Drgnęła nagle, jakby budząc się z jakiegoś wybitnie dziwnego snu. Uniosła wzrok wyżej, przyjrzała się mężczyźnie uważniej. I jeszczed uważniej. I jeszcze trochę.
    Nagle wciągnęła powietrze gwałtowniej.
    - Rosenkrantz – palnęła na przydechu. – Severin Rosenkrantz – wyjąkała.
    Policzki zapłonęły jej żywym ogniem jak na zawołanie.
    - Ja... Ja... – zaczęła dukać, zapominając o wszystkim, co zwykle powtarzał jej Felix.
    Że przedstawiciele rodów nie są nikim więcej niż inni ludzie. Nie są w żaden sposób lepsi. Że to, gdzie się urodzili, naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Że ona jest warta więcej od wielu księżniczek klanów. Że on sam, Sommerfelt, jest wart więcej od wielu mężczyzn z rodów. Że to, co w klanach najistotniejsze, to ich pieniądze.
    - Ja nie... To znaczy, nie chciałam... – plątała się Amandine teraz, mając w głowie nagłą pustkę. – Przepraszam – wyrzuciła wreszcie, skrępowana i zażenowana. – Nie chciałam, żeby to tak... W sensie, ja nie...
    Sapnęła z rezygnacją.
    - Nie utnę sobie żadnego sama, wiem, że nie wolno – palnęła wreszcie, niemal pewna, że po tym, na jaką desperatkę wyszła, Severin zapewne właśnie o to ją podejrzewa. Że Amandine czeka tylko, by się odwrócił – i zaraz ciachnie drogocenny krzew. Na pewno tak właśnie uważał. Musiał.
    I to, że droga, którą  jej wskazał, droga do innej z roślin, dziwnym trafem była też drogą do wyjścia – to też na pewno nie był przypadek.
    - Ja po prostu... Te kwiaty... Jestem złotniczką – wyjaśniła, choć była niemal pewna, że mężczyzny to wcale nie interesuje. Ale musiała. Musiała wytłumaczyć. To było silniejsze od niej. – Szukam inspiracji i ten krzew, to... – Chrząknęła cicho, przyciskając szkicownik silniej do piersi. Wreszcie westchnęła cicho. – Nieważne – ucięła krótko, w duchu godząc się już na konieczność obejścia się czymś innym. – Przepraszam – dodała z zakłopotaniem jeszcze raz i umknęła wzrokiem.
    Widzący
    Severin Rosenkrantz
    Severin Rosenkrantz
    https://midgard.forumpolish.com/t3587-severin-rosenkrantzhttps://midgard.forumpolish.com/t3588-severin-rosenkrantzhttps://midgard.forumpolish.com/t3589-davina#36144https://midgard.forumpolish.com/f115-severin-rosenkrantz


    Odwiedzający ogrody galdrowie przychodzą tu z ciekawości, w poszukiwaniu piękna, inspiracji, by otoczyć się żyjącą naturą. Severin lubi ich obserwować, rysujące się na twarzach zaciekawienie, rozluźnienie, obojętność. Każda reakcja jest w pewien sposób intrygująca i fascynująca. W ten prosty sposób może uszczknąć odrobinę z ich prywatności. W swojej głowie kolekcjonuje całą gamę spojrzeń, wykrzywionych ust w uśmiechu bądź grymasie, zadowolenie, czy smutek. Lubi zastanawiać się, co też ich wszystkich napędza? Wszyscy mają swoje powody, mało kto lubi o nich opowiadać, ale ich twarze oraz gesty robią to za nich.
    Kobiece jęki nie robią na nim wrażenia. Czy to pierwszy raz ma do czynienia z roszczeniowym traktowaniem? Wprawdzie nikt wcześniej nie domagał się tak kilku kwiatów, by zacząć się wykłócać, ale wychodzi na to, że zawsze musi być ten pierwszy raz.
    ”Potrzebuję”, marudzi brunetka, a w galdrze kiełkuje jedna śmiała myśl, jakże niewinnie skrobiąca wewnątrz umysłu, domagająca się realizacji. Pragnienie, pożądanie, potrzeba - coś, co kieruje każdym życiem, nakazuje gimnastykować się i dostosować do woli tego, kto trzyma nasz skarb, albo zmusza do pochwycenia go siłą. Na ile zdeterminowana jest stojąca przed nim rozmówczyni? Ile jest w stanie poświęcić, aby osiągnąć swój cel?
    Gdy młoda kobieta unosi na niego wzrok i wpatruje się dość nachalnie, Severin nabiera wątpliwości, czy jest ona niespełna rozumu, a może dostała jakiegoś ataku? Sam zawiesza się na moment, unosząc nieznacznie brwi, kiedy policzki Amandine spłonęły czerwienią. Wtedy i sam odetchnął ciężej, częściowo zadowolony, że chyba jednak jej nic nie dolega, a na poły z uśmiechem, mając świadomość, jak wielki musiała w swym odczuciu popełnić błąd. Swoją drogą także i jego twarz nabiera lekkich rumieńców, bo nie jest przyzwyczajony do tego, że obcy ludzie go rozpoznają. Niewiele zdarza się takich momentów, stara się dbać o względną anonimowość, zwyczajnie się nie wychylając. Kojarzyć go mogą za to inni badacze, zainteresowani kolejnymi odkryciami na polu biologii, tych zaś nie ma w świecie zbyt wielu, a już na pewno nie codziennie odwiedzają ogród botaniczny, by kraść kwiaty.
    Spoglądając na nią z góry, ma chwilę, aby się jej przyjrzeć. Nieznajoma nosi się w kobiecy, elegancki sposób, tym samym przyciągając wzrok. Na ile jest to rzeczywista słabość do strojów retro, a na ile wytyczona przez konserwatywnych rodziców ścieżka? Wprawdzie sam Rosenkrantz nigdy nie zderzył się z przykazaniami względem ubioru, tak pamięta, że jego siostry je otrzymywały. Co takiego dzieje się w dziewczęcych głowach, że trzeba je kontrolować? Severin z zachwytem obserwuje współczesną modę, krótkie spódnice i głębokie dekolty, czy opinające sylwetkę materiały. Tylko makijaż jest w jego odczuciu zbędny, nazbyt kolorowy, przesłaniający to, na co prawdziwie wolałby patrzeć. Orientuje się właśnie, że wodzi wzrokiem po twarzy złotniczki - jak mu właśnie zdążyła wyjawić - nie do końca skupiając się na jej słowach, będących zresztą zbędną mielonką.
    Wspiera się rękami na biodrach i nie przerywa jej, gdy wylewa z siebie wyjaśnienia i przeprosiny. Finalnie unosi dłoń na znak, by przestała się już tłumaczyć.
    - Niech będzie, wierzę - mówi spokojnym tonem, a jego twarz pozostaje pogodna. Niechęć i dystans momentalnie odchodzą w zapomnienie, a na ich miejsce wchodzi przyjacielska sympatia, zapoczątkowana zwykłym, przypadkowym głupstwem. - Nikt pani nie zabroni przychodzić tu każdego dnia i podziwiać kwiaty. Prawdę mówiąc, tylko przesiadując tu od rana do wieczora, można zaobserwować prawdziwy cykl ich życia. - Nie zamierza nikomu zabraniać wstępu do ogrodów, nawet podejrzanym kobietom. - Cięte kwiaty tego nie zaoferują, ani kupione, ani skradzione - nawiązuje jeszcze do mętnych tłumaczeń, nie potrafiąc powstrzymać rozbawienia. Nic nie robi sobie z tego, że powrót do tej głupotki może być w jakiś sposób dla jego rozmówczyni niekomfortowy; tym bardziej będzie w to brnął, z zafascynowaniem przyglądając się zmieniającym na jej twarzy emocjom. - Widziałem szkicownik, mogę zobaczyć? - pyta wreszcie, wskazując brodą na dzierżony przez nią notatnik.
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    Nie od razu zauważyła, że Severin przygląda jej się z podobną intensywnością, co ona jemu. Gdy jednak wreszcie to sobie uzmysłowiła, gdy poczuła wzrok mężczyzny błądzący po jej ciuchach, po niej, by finalnie zatrzymac sie na jej piegowatej twarzy – policzki piekły ją gorącem, którego w żaden sposób nie wytłumaczyłaby pogodą. To nie na zewnątrz było tak ciepło a w niej – to w niej gotowało się tak wiele. Desperacja i zażenowanie. Zawstydzenie i upór. Fascynacja i nieśmiałość. Tak wiele zupełnie sprzecznych uczuć, których choćby chciała, nie umiałaby pogodzić.
    Gdy mężczyzna nie odzywał się jeszcze, pozwalając jej wyrzucać z siebie kolejne urywki raczej niż faktycznie zrozumiałe słowa, Amandine zaczęła wiercić się pod jego wzrokiem. Przestąpiła z nogi na nogę, silniej przytuliła szkicownik, sapnęła cicho i umknęła wzrokiem, zakłopotana. Umiała rozmawiać z klanowcami. To znaczy, zwykle robił to Felix, pozostawiając Amandine klientów wciąż bogatych, wciąż ważnych, ale jednak spoza rodów – ale umiała. Jeśli tylko wiedziała, kim byli. Jeśli tylko była przygotowana. Jeśli to oni chcieli czegoś od niej, nie na odwrót.
    Teraz żaden z tych warunków nie był spełniony, więc Tegan czuła, że się gubi – i coraz bardziej ośmiesza.
    - Nie pani – odezwała się nagle, w zasadzie bez zastanowienia, odruchowo protestując na formalne określenie. – To znaczy, tak, ale... Nie trzeba. Amandine. Wystarczy Amandine.
    Przygryzła mocno wnętrze policzka i mimowolnie zaśmiała się krótko na propozycje, by przychodziła co dziennie.
    - Nie mogę. Nie mam czasu, mam pracę, ja... – sapnęła cicho. Jeszcze przez moment przyglądała się omawianemu krzewowi, a gdy wreszcie ponownie spojrzała na Severina, w jej oczach jaśniało – o dziwo – coś więcej niż tylko zakłopotanie i niepewność.
    Fascynacja. Zaciekawienie. Jakby wspomnienie o cyklu życia rośliny odblokowało w Amandine jakieś drzwiczki, których istnienia dotąd nie była świadoma.
    - To może w takim razie sadzonkę? Taką malutką? Może być nawet słaba, jakaś taka która się tu nie przyjmie albo... – paplała znów jak najęta, czerwieniejąc jeszcze bardziej na tę nieszczęsną kradzież.
    Naprawdę nie zamierzała nic stąd wynosić bez zgody pracowników ogrodu. Albo Severina. Może przede wszystkim Severina.
    Sapnęła sfrustrowana.
    - Nie umiem tu pracować – burknęła cicho, znów nieco nachmurzona, znów zażenowana własną pomysłką i wciąż – wciąż – zdesperowana, by wyjść stąd z czymś. Z czymś. – Nie potrafię, jak mi się ludzie kręcą nad głową, poza tym wena przecież nie działa w ten sposób. To nie tak, że ja tu będę przychodzić codziennie i dzięki temu uda mi się… To jest bardziej kapryśne przecież. Natchnienie. A moje najlepiej działa jak mam święty spokój i po prostu...
    Widziałem szkicownik, mogę zobaczyć?
    Drgnęła i urwała nagle paplaninę w pół słowa. Szkicownik. Jej szkicownik? Spoglądała na Rosenkrantza przez chwilę szeroko otwartymi oczami, parę chwil później zmrużyła je nieco, wreszcie z ociąganiem podała notes mężczyźnie.
    Felix nieustannie próbował wbić jej do głowy, by nie ufała. By strzegła swoich projektów, swojej pracy. By nie podsuwała ludziom swojego serca na talerzu. A ona wciąż to robiła. Wciąż i wciąż. Bo świat nie mógł być przecież aż tak okropnym miejscem, jak przedstawiał go Sommerfelt.
    - Ale jak zobaczę te projekty potem u kogoś innego – palnęła nagle bez zastanowienia. – To zatłukę jak... Jak... – zacięła się. Jak psa, prosiło się zakończyć, ale ona przecież nie biła psów. W ogóle nie biła zwierząt. Innych ludzi zresztą też nie. – Zatłukę – zakończyła więc wreszcie krótko.
    Nie mając nagle czym zająć rąk, objęła się nimi tylko ciasno, przyglądając się mężczyźnie niepewnie, gdy wertował jej prace.
    Nie były dobre. Dla niej nie były dobre. Kolejne strony zapełniały niezliczone szkice pierścieni, zawieszek, bransolet i broszek – niezliczone wariacje na temat tego samego, baśniowego motywu; kolorowe kolibry, barwne kwiaty, liściaste ornamenty, drobniutkie wróżki, połyskliwe żuki i cała masa innych, florystyczno-zwierzęcych szkiców – i były... Były w porządku. Solidne. Ładne. Ale nie takie, jakich pragnęła Amandine.
    Co nie znaczyło, że odstąpiłaby je od tak komukolwiek innemu.
    Widzący
    Severin Rosenkrantz
    Severin Rosenkrantz
    https://midgard.forumpolish.com/t3587-severin-rosenkrantzhttps://midgard.forumpolish.com/t3588-severin-rosenkrantzhttps://midgard.forumpolish.com/t3589-davina#36144https://midgard.forumpolish.com/f115-severin-rosenkrantz


    Amandine, przez moment obraca to imię w myślach, powtarzając je niemal bezgłośnie, by sprawdzić, jak układa, się na języku. Młoda kobieta zostaje przypisana do imienia, przestaje być kimś obcym, a daje potencjał ciekawej znajomości. Rzuca wymówkę, że nie może przychodzić tu częściej - może zmieniłaby zdanie, gdyby zyskałaby ku temu więcej powodów. Przysłuchuje się dalszym próbom przekabacenia, wysuwane prośby są śmiałe, co tylko utwierdza Severina w przekonaniu, że ma do czynienia z naprawdę zdeterminowaną osobą. Natchnienie - coś, czego sam potrzebuje każdego dnia, do pracy, do życia. Poszukuje go w różnych miejscach, szukając motywacji, inspiracji, przelotnych uniesień. On też woli pracować we własnym zaciszu, odcinając się od reszty świata. Wprost uwielbia stan, w którym może całym sobą poświęcić się badaniom. Praca z roślinami w szklarni, w laboratorium, wśród obliczeń i szkiców. Nawet we własnym domu jeden z pokoi poświęcił na pracownię, gdzie po godzinach może kontynuować swoją pracę. Rzadko kiedy kogoś do siebie zaprasza, traktując to miejsce jako swoiste sanktuarium. Poza tym niewielu jest tych, którzy prawdziwie interesują się botaniką. Większość w róży widzi czerwone płatki, ostre kolce i słodki zapach, podczas gdy on dostrzega powiązania między gatunkami, możliwości, jakie oferuje ich budowa komórkowa w powstawaniu nowych okazów.
    Odbierając szkicownik, wznosi ręce w geście obronnym i kręci tylko głową. Przed kilkoma tygodniami mówił też o tym z Rúną, która zgodziła się podjąć wspólnych badań. Nikt nie lubi, kiedy ktoś zabiera mu jego dokonania, pomniejszając udział, albo zupełnie wykreślając spod tytułu.
    - Gdzieżbym śmiał przywłaszczać sobie twoją pracę. Sam zajmuję się badaniami, które publikuję w formie opracowań. Wiem, jak istotne są prawa autorskie - odpowiada neutralnym tonem, nieco rozbawiony sposobem, w jaki młoda kobieta nadal walczy. Ma w sobie temperament, głęboko tłumiony, wołający o możliwość wypłynięcia na powierzchnię. Jest kilka łatwych sposobów, by to uczynić, na które Rosenkrantz uśmiecha się w duchu, ale nie dodaje nic więcej.
    Wertuje kolejne strony niespiesznie, przykładając dużo uwagi do szkiców. Dziewczyna ma wyćwiczoną rękę, posługuje się bardzo dobrą kreską, co może stwierdzić, nawet nie znając się nadto na malarskich technikach. Na dłużej zatrzymuje się przy rysunku jednego z ornamentów nawiązujących do roślinności. Rozłożyste płatki przywodzą mu na myśl pewien gatunek róż, jaki miał przyjemność pielęgnować. Zaprzestaje wertowania i wzdycha ciężko, na powrót przenosząc wzrok na kobiece lico. Jest bardzo młoda, ale niezwykle atrakcyjna, nawet jeśli niekoniecznie wpasowująca się w jego typ. Podoba mu się jednak wyraz jej twarzy, kiedy przemawia z pasją. Czy złości się równie uroczo? Przestępuje z jednej nogi na drugą i zadziera nieznacznie brodę, nie spuszczając z niej wzroku.
    - Może byłbym skłonny przystać na prośbę o sadzonkę, ale nie ma nic za darmo. - Ciemna brew wędruje ku górze. Posyła jej sugestywne spojrzenie, by zastanowiła się, ile mogłaby zaoferować. To przecież bardzo cenna roślina, niezwykle rzadka - a przynajmniej taką roztacza wokół niej aurę, by podkreślić wyjątkowość kwiatu. A może wyłącznie po to, by się podroczyć? - Chcę ten rysunek - mówi, wskazując palcem na otwartą stronę. Pomijając fakt, że jest naprawdę dobry, Severin ciekaw jest, w jaki sposób zareaguje Amandine. Odda go od razu, nie uważając szkiców za cenne, zawaha się ze względu na przywiązanie, a może zawstydzi, że ktoś może być zainteresowany jej twórczością? Osiągnąć chce to ostatnie. Widząc, w jaki sposób przyciskała szkicownik do piersi, wnioskuje, że jest dlań ważny.
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    Nie wiedziała, czego się spodziewała, ale chyba nie tego, że Severin po prostu się z nią zgodzi. Że przyzna jej rację, uznając jej ostrzeżenia niemal za zasadne, i że... Zmarszczyła brwi lekko, łapiąc się na bardzo dziwnej myśli. Że to nie podstęp. Tego ostatniego nie mogła być pewna – wiedziała, że nie mogła, wszak z takim Brage prowadzała się pół roku i, jak się okazało, przez bite sześć miesięcy nie potrafiła rozpoznać brzydkich gierek typa – ale samo to, że w ogóle o tym pomyślała, było dziwne. Bo przecież Amandine była naiwna. Zawsze miała dla świata znacznie większe i znacznie bardziej otwarte serce niż było to bezpieczne. I zawsze – zawsze – spodziewała się po ludziach raczej czegoś dobrego niż złego.
    A teraz, o bogowie, brała pod uwagę, że Rosenkrantz – czysto hipotetycznie – mógłby miec niecne zamiary, móglby chcieć ją wykorzystać. Dorastała? Jeśli tak, to chyba nie do końca jej się to podobało.
    Tak czy inaczej, szkicownik był już w rękach Severina, Amandine nie pozostało więc nic innego jak czekać. Czekać, czekać, czekać. Przestąpić z nogi na nogę, skinąć tylko nieznacznie głową na znak, że docenia – a przynajmniej słyszy, przyjmuje do wiadomości – jego zrozumienie odnośnie praw autorskich, wreszcie ze zdumieniem stwierdzić, jak gorące było uczucie, które zalęgło się jej za mostkiem. Nie niepewność czy nieśmiałość – te były obecne zawsze, ale stanowiły raczej tło niż pierwsze skrzypce szalejącej w Amandine burzy. Nie, to było coś innego. Jakby złość, ale też nie do końca.
    Zacięcie. Może tak najłatwiej byłoby to opisać. Gotowość bronienia swojego – siebie – walki o to, co dla niej ważne. To nie tak, że nie czuła tego wcześniej. Po prostu dawno już nie z taką mocą.
    Im dłużej Severin przeglądał jej rysunki, tym bardziej Amandine była niespokojna. Obejmując się ciasno ramionami, mimowolnie zaczęła skubać nerwowo materiał koszuli i wciąż – wciąż – czuła, jak palą ją policzki. W którymś momencie nie była już pewna, czy bardziej chodzi o lęk przed byciem ocenianą, czy raczej o złość, że Rosenkrantz w ogóle śmie to robić. Myśl, że mężczyzna specjalnie przeciąga wertowanie jej notesu pojawiła się nagle, zabłysnęła pojedynczą iskrą i zaraz, ku zdumieniu samej Amandine, rozgorzała żywym płomieniem.
    Dorastała. Musiała dorastać. Musiało chodzić właśnie o to.
    Im bardziej złościła się jednak, tym bardziej uparcie nic nie mówiła, jakby za punkt honoru stawiając sobie przeczekać z godnością i nie pokazać, jak bardzo obawiała się… Czego właściwie? Oceny? Krytyki? Logicznie mogła wiedzieć, że jest dobra – robiła to od dzieciaka, miała czas, by się wyrobić – logika nijak jednak miała się do zwyczajnej, bardzo ludzkiej tremy. Więc tak, Amandine obawiała się. Bardzo. I tego akurat niespecjalnie umiała ukryć, choćby nie wiem jak się starała.
    Zmarszczyła brwi lekko na westchnienie Severina, niepewna, co je wywołało. Nim jednak zdążyła zapytać – nim pomyślała, że chciałaby zapytać – Rosenkrantz znów na nią patrzył. Patrzył. Tegan za żadne skarby nie przyznałaby się, jak gwałtowny – jak przyjemny – dreszcz przebiegł jej po plecach.
    Roślina. Tego chciała. O to teraz chodziło. Skup się.
    Potrzebowała chwili, by zrozumieć słowa Severina. Słyszała je, słyszała każde z nich, nie od razu jednak wychwyciła ich pełny sens. Kiedy zaś wreszcie to zrobiła, wciągnęła powietrze może nieco gwałtowniej, nieco głośniej niż by chciała, płonąc pod jego spojrzeniem.
    To żart. To żart, prawda?
    To było nawet gorzej niż żart. To była jej własna głowa, jej własne myśli wędrujące zupełnie gdzie indziej, niż chciał poprowadzić je Severin – tak sądziła. Jej własne fantazje, którymi się karmiła, nie realizując nawet połowy z nich, bo... Nie. Po prostu nie. Przez ostatnie pół roku próbowała coś realizować i widać, jak na tym wyszła.
    Nie mogła myśleć o Brage, do cholery.
    Chrząknęła cicho, zakłopotana, gdy mężczyzna uściślił, czego pragnął. Nie jej, bogowie. Oczywiście, że nie jej. Głupia. Rysunek. Chodziło o rysunek. Szkic za sadzonkę. To... Potrzebowała jeszcze jednej chwili, może dwóch. Żeby zrozumieć. Żeby uzmysłowić sobie, że Severin naprawdę – chyba – rozważa odstąpienie jej sadzonki i że naprawdę – chyba – chce za nią jej rysunku.
    Rysunku, który nie był nawet tak dobry, więc dlaczego w ogóle...
    Myśli galopowały jej przez głowę jak szalone. Zawstydzenie nagłą uwagą, zainteresowaniem jej szkicami. Desperacja gorejąca w niej już od paru dobrych chwil. Ekscytacja, jak blisko może być zdobycia tej rośliny, na której tak jej zależało – i coś jeszcze, jakiś cień, niepokojące echo drgające w jej sercu, którego nie umiała nazwać.
    - Ja... W porządku. To znaczy, tak. Okej. Rysunek za sadzonkę. W porządku – znów plątała się, potykała na słowach, znów była żałosna – choć złość, zacięcie wcale nie wygasło. Jakby nie mogło, jakby – raz rozbudzone – miało palić się raz żywiej, raz słabiej, ale nieustannie.
    - Ale to... Dlaczego właściwie? To znaczy, to tylko szkic, nawet nie jest... To nic specjalnego, bazgroły, nic więcej. – Wzruszyła ramionami, przygryzła mocno wnętrze policzka i, nim zdążyła się zastanowić, palnęła z zaskakującą śmiałością: - Mogę zrobić lepszy. Rysunek. Nie tutaj, ale... Mogę. Większy. W kolorze. Bo to, to przecież tylko takie... – urwała, nie wiedząc za bardzo, jak dokończyć.
    Takie nic, cisnęło się jej na usta, ale to przecież nie prawda. Bo, nawet będąc wobec siebie tak strasznie samokrytyczną, nigdy nie powiedziałaby, że jej sztuka jest niczym. Nie była. W żadnym razie nie była.
    Widzący
    Severin Rosenkrantz
    Severin Rosenkrantz
    https://midgard.forumpolish.com/t3587-severin-rosenkrantzhttps://midgard.forumpolish.com/t3588-severin-rosenkrantzhttps://midgard.forumpolish.com/t3589-davina#36144https://midgard.forumpolish.com/f115-severin-rosenkrantz


    Zauważa intensywną czerwień zdobiącą kobiece policzki, czuje, że reakcja ta łechce jego ego i woła o więcej. Wstyd jest bardzo ciekawą emocją, skrywającą pod płaszczykiem liczne słabości. Co też ukryć chce Amandine? Brak pewności siebie, niechęć wobec krytyki, obawa przed odrzuceniem, a może gnające w ciekawym kierunku myśli? Oczywiście, że chciał je wywołać, starał się być bardzo sugestywny, a roziskrzony rumieniec stał się kwintesencją sukcesu.
    Próby odwiedzenia go od pomysłu nie są zaskoczeniem. Nie wie tylko, czy spowodowane są przywiązaniem do rysunku, czy też rzeczywistą chęcią do odpłacenia się w lepszy sposób. Bawi go to bardziej, niż powinno, lecz stara się nie dać niczego po sobie poznać.
    - Nie, chcę właśnie ten - odpowiada spokojnym, acz zdecydowanym tonem. - Jest w nim coś, co do mnie przemawia, coś subtelnego. - Coś nieidealnego, ale tego nie doda już na głos w obawie, że Amandine zamknie się w sobie zniechęcona. Perfekcja nie istnieje i nie ma sensu doń dążyć. Severin jest wielkim przeciwnikiem pogoni za ostateczną wspaniałością, doceniając to, co ma wady. To w nich, drobnych skazach, odnajduje prawdziwe piękno; to one sprawiają, że twór staje się realny, namacalny, możliwy do doświadczenia. Bezceremonialnie wyrywa kartkę ze szkicownika i chowa ją do kieszeni fartucha, nie zważając na potencjalne słowa sprzeciwu. - Niemniej chętnie obejrzę inne twoje prace. - Oddaje jej własność, wznosząc znów wzrok do spojrzenia ciemnych oczu. Uśmiecha się w ten nieodgadniony sposób. Jest w nim coś onieśmielającego, bezczelnego, coś, co wywołuje speszenie. Robi to świadomie, sięgając do wyuczonej w ostatnich latach manipulacji. Wprost nie może się przed nią powstrzymać, jest jak narkotyk, do którego musi często sięgać, by zagłuszyć to, co usilnie skrywa przed światem. Wyryta boleśnie na sercu rana nie jątrzy się już tak okrutnie, jak przed kilkoma laty, lecz nadal daje o sobie znać. Przypomina o bólu straty, którego z jednej strony chce się pozbyć, z drugiej zaś pielęgnować, niczym nieodłączną cząstkę siebie. Niegdyś zatracił się w poczuciu nieszczęścia, nie widząc sensu w dalszym życiu, lecz zmuszony do wyjścia na prostą, musiał wziąć się w garść, niosąc ze sobą brzemię.
    - Niestety nie mam ich tutaj - kłamie gładko, bo cały rząd sadzonek znajduje się szklarni. Pielęgnuje je niemal każdego dnia, doglądając stanu roślin, mierząc wzrost łodyg czy rozpiętość liści. Kiedy tylko poznał tę odmianę, potrafił się nią zachwycić i docenić niezwykłą urodę. Nie dziwi się wcale, że przyciągnęła wzrok Amandine. - Mogę przynieść ją tu jutro, albo przekazać w dowolnym innym miejscu, gdzie będzie ci po drodze. - Zmyślny pretekst, by móc znów się z nią zobaczyć. Nie może sobie pozwolić, by zniknęła ze zdobyczą, by już więcej się nie spotkali. Chce kolejnej okazji do podpuszczenia jej w kilku prostych słowach, do sprawdzenia, czy podczas przerwy udało jej się zyskać na pewności siebie, czy pokaże mu zamknięty w sobie ogień. Podczas tej krótkiej wymiany zaledwie kilku słów zdołała uchwycić jego zainteresowanie, lecz nie jest w stanie określić, co przyciąga go w niej najbardziej. Mógłby odpuścić, pozwolić jej odejść, dać za wygraną i obejść się smakiem. Nie byłby to pierwszy raz, gdyby oddał się spontanicznej, niezobowiązującej rozrywce, lecz coś mu podpowiada, że tym razem za ładną buzią kryje się coś więcej.
    Widzący
    Amandine Tegan
    Amandine Tegan
    https://midgard.forumpolish.com/t3596-amandine-teganhttps://midgard.forumpolish.com/t3617-amandine-tegan#36528https://midgard.forumpolish.com/t3618-pikka#36534https://midgard.forumpolish.com/f117-amandine-tegan


    Sapnęła cicho. Dlaczego był tak uparty? Nie miała problemu, by oddać ten szkic. To znaczy, sama myśl, że ktokolwiek mógłby go chcieć – że Rosenkrantz mógłby chcieć jej robione naprędce rysunki – była abstrakcyjna, zupełnie dla niej niezrozumiała, ale, po namyśle, naprawdę nie widziała przeszkód w odstąpieniu szkicu mężczyźnie. Mała cena jak za roślinę, na której tak jej zależało. Skoro jednak chciał rysunku, a ona sama – sama! – zaoferowała się, że może przygotować lepszy, to czemu, na bogów, upierał się właśnie na ten, gorszy, zwyczajnie brzydszy?
    Nachmurzyła się jeszcze zanim wyjaśnił swoje motywacje – chociaż wyjaśnił to zdecydowanie za duże słowo jak na ogólniki, które jej dał; ogólniki, których wciąż nie do końca pojmowała – i nie przestała się marszczyć jeszcze przez dobre parę chwil, aż…
    Aż zwykły, lekki grymas ustąpił miejsca ostremu błyskowi w oczach, jeszcze głębszym wypiekom na twarzy – zwykłej, bardzo wyraźnej złości.
    - Co ty robisz?! – wyrwało jej się, gwałtowny – spóźniony – protest pełen oburzenia. Zapomniała o formach grzecznościowych, o tym, że Severin był starszy, był klanowcem, był ich potencjalnym klientem – klientem, którego mogła właśnie tracić, odzywając się tak obcesowo. Zapomniała o tym, że się wstydzi i o tym, że przecież przyszła tu w konkretnym celu, że wciąż potrzebowała Rosenkrantza, by dał jej tę cholerną roślinę.
    Przez chwilę zastanawiała się, czy to na prawdę jest tego warte, ale tak, było. Zdecydowanie było.
    Szarpnięciem wyrwała szkicownik z rąk mężczyzny, upchnęła go do torby, jakby samo trzymanie go na widoku groziło, że Severin znów się do niego dorwie, rozedrze na strzępy, potraktuje zupełnie nie tak, jak traktować powinno się sztukę.
    Co za kawał chama!
    I nagle okazało się, że oddycha płytko i szybko, że policzki pieką ją niemiłosiernie, że w oczach trzaskają iskry, których dawno – nigdy? – u siebie nie widziała. Że w piersi rozlewa jej się gwałtowne, przerażające niemal gorąco, a dłoń zaciska się na paskach torby tak kurczowo, że aż bieleją jej kłykcie.
    Że tonie przez chwilę, jedną krótką chwilę, w ciemnych oczach mężczyzny; że traci oddech tyleż samo ze złości co jakiejś dziwnej, rodzącej się fascynacji; że z jej gardła wyrywa się ciche, kipiące rozdrażnieniem parsknięcie – jedyna odpowiedź, jaką miała dla Severina na jego stwierdzenie, że chętnie zobaczyłby więcej jej prac.
    Niedoczekanie.
    Nie od razu pojęła, co do niej mówi. Nie od razu zrozumiała, że została wykorzystana. Wykorzystana. Znowu. Nie od razu uzmysłowiła sobie, że najpewniej nigdy nie ujrzy na oczy tej nieszczęsnej sadzonki, i że nierówny brzeg w szkicowniku, jedyny ślad po wyrwanej stronie, będzie jej o tym przypominał tak długo, jak długo nie wyrzuci wreszcie notesu w diabły.
    - Nie masz. Nie masz tutaj – powtórzyła wreszcie powoli, sapnęła z niedowierzaniem, pokręciła głową. I nagle przestała stać w miejscu. Nagle zaśmiała się krótko, niemal histerycznie, zrobiła parę kroków w jedną, parę kroków w drugą stronę. Nagle z jej ust wyrwało się zupełnie nieprzystające damie ja pierdolę.
    Mogę przynieść ją tu jutro.
    Zmrużyła oczy, wbiła w Rosenkrantza spojrzenie ostre jak szpilki, które najchętniej powbijałaby mu teraz w różne dziwne miejsca. Bawił się nią. Bawił się od początku, a ona była tak bardzo ślepa. Tak bardzo naiwna.
    - Nie mam czasu być tu jutro, mówiłam już – odparła z rozdrażnieniem, chwilowo pozbawiona barier, które trzymałyby jej buzię na kłódkę. Potem miała tego żałować. Wyrzucać sobie, że zachowała się jak rozwydrzony bachor; biczować się, że nie umiała podejść do tego wszystkiego na chłodno. Smagać się na samą myśl o tym, że dała się rozegrać klanowcowi jak ostatnia tępa lalka, którą przecież nie była.
    - W ogóle nie mam czasu nigdzie być, to nie... – urwała, zmusiła się, by wziąć jeden, głęboki oddech. I drugi, dla pewności. – Pracuję w Oddechu Walkirii. Możesz przynieść ją tam – rzuciła wreszcie krótko, zwięźle, oschle. Nie wierzyła, by przyszedł. Nie sądziła, by przyniósł jej roślinę.
    Bawił się jej głupotą, a ona mu na to pozwoliła. Bogowie, była tak cholernie n a i w n a. Dłoń bolała ją od zaciskania kurczowo na torbie, oddech uciekał jej zbyt szybko, zbyt rwany.
    Jeszcze raz spojrzała na Severina. Jeszcze raz prześlizgnęła się po twarzy mężczyzny, jeszcze raz nieopatrznie spojrzała w jego ciemne oczy. Jeszcze raz poczuła, jak serce potyka jej się na chwilę i nie była pewna, czemu.
    Jeszcze raz zaśmiała się krótko, obróciła na pięcie i szybkim krokiem odeszła bez słowa, kierując się prosto ku wyjściu.

    [Amandine zt]
    Widzący
    Severin Rosenkrantz
    Severin Rosenkrantz
    https://midgard.forumpolish.com/t3587-severin-rosenkrantzhttps://midgard.forumpolish.com/t3588-severin-rosenkrantzhttps://midgard.forumpolish.com/t3589-davina#36144https://midgard.forumpolish.com/f115-severin-rosenkrantz


    I rozpętała się burza. Ciężar oddechu zawisł w gęstniejącym powietrzu, czerwień twarzy pozostaje ta sama, ale w kobiecych oczach jawi się teraz coś innego. Coś, na widok czego Severin rozciąga szerzej usta, nieomal triumfalnie. Nie wydaje się być nazbyt przejęty jej reakcją, zupełnie, jakby tego się spodziewał i tylko czekał, aż przekroczy granicę. Kobiecy warkot jest melodią dla jego uszu, do czego przyznać się nie może, więc prędko poważnieje.
    Gwałtowność gestu wprowadza dodatkowy zamęt. Siłą wydarty szkicownik pozostawia na męskiej dłoni pulsujący punkt. Spoglądając na piegowatą buzię domyślił się, że wywoła w niej złość, ale nie przewidział, jak prędko przybierze ona na sile. Niewiele robi sobie z wojowniczego tańca, a przynajmniej taką postawę przyjmuje, by nie nakręcać jej niebezpiecznie. Kto wie, do czego jest zdolna, jak daleko sięgnąć może jej ogień i co strawi na swojej drodze, gdy spuści się go z kajdan?
    Bez słowa obserwuje już, jak zaczyna krążyć, jak bije się ze swoimi myślami i próbuje nie wybuchnąć. Jak wiele ma w sobie silnej woli, by opuścić ogrody bez wdawania się w kłótnię? Do tej Severin nie chce dopuścić, wszak podpuszcza ją wyłącznie drobnicami, niewiele dlań znaczącymi.
    Czy go przejrzała? Zrozumiała, że istnieją pewne zasady tej gry, które ustala sam Rosenkrantz? Nie ma co do tego pewności, dziewczę nie wydaje się być do końca tego świadome. Inaczej sama zaczęłaby dorzucać własne. Trochę na to czeka, mając nadzieję, że w jakiś sposób urozmaici mu dzień. Zmusi do myślenia, do szukania nowych rozwiązań, każe się dostosować. Nie a nic przeciwko takiej gimnastyce, stymulującej zresztą umysł do bardziej kreatywnych rozwiązań. Tyle że nic takiego się nie dzieje. Dostaje zdawkowymi, dość mocno przewidywalnymi odpowiedziami i dochodzi do wniosku, że stojąca przed nim kobieta nie ma jeszcze takiego doświadczenia.
    Łapią go drobne wyrzuty sumienia, że może potraktował ją zbyt ostro, nie wiedział wszak, jak bardzo potrafi być drażliwa, ani na ile jest delikatna. Coś mu jednak w głębi duszy podpowiadało, że uniesie więcej, niż to, na ile wygląda. Chciałby to sprawdzić, zaintrygowany próbką, jaką go poczęstowała, ale czy aby na pewno dobrał do tego najlepszy ze sposobów? Nie chce, by ta zabawa już się skończyła, nie chce obejść się smakiem, lecz jeśli Amandine okaże się być nazbyt wrażliwa i niestabilna, nie zamierza w to brnąć.
    Rzucony adres zapisuje się w jego umyśle bardzo wyraźnie, głównie dlatego, że dobrze zna to miejsce. Bywał w Oddechu Walkirii przed kilkoma laty, kiedy jeszcze miał kogo obdarowywać prezentami. Signe była zachwycona dziełami pana Sommerfelta, jakie wychodziły spod jego palców. Felix jest prawdziwym wirtuozem, a skoro przyjął pod swoją pieczę tę młodą kobietę, musiał dostrzec w niej potencjał.
    Wsuwa dłonie w kieszenie spodni i odprowadza ją wzrokiem, kiedy ciężki krok wydostaje się z arboretum. Zostaje tam jeszcze przez moment, uśmiechając się kącikiem ust. Oczywiście, że ma zamiar dotrzymać obietnicy, ale jeszcze nie teraz. Pozwoli jej pławić się w złości, dojść do wniosku, że ją oszukał, że jest taki, jak inni. Z jednej strony absolutnie nie obchodzi go, jakie ktoś może mieć o nim mniemanie, zwłaszcza jeśli jest to tylko drobna sikorka, której zdanie niewiele się w świecie liczy. Chce jednak kontynuować tę grę, zobaczyć, dokąd ich zaprowadzi. Czy po dostarczeniu sadzonki pożegnają się już na zawsze, a może to tylko początek ich znajomości?

    | zt


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.