:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
Strona 1 z 2 • 1, 2
16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok
+2
Prorok
Untamo Sorsa
6 posters
Prorok
16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 10:51
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
16.03.2001
Popołudnie zapowiadało się wyjątkowo powolne i nużące, choć wielu urzędników mogłoby argumentować, że popołudnia wyglądały tak w Stortingu zawsze – poranek wypalał się jak rozgrzana świeca, by następnie rozlewać się i stygnąć, aż zaschnięty wosk zaczął przypominać wydęte, białe zbliznowacenie, a słońce usuwało się nieśpiesznie pod sam horyzont okien, odliczając ostatnie minuty do zakończenia pracy. Szmer rozmów cichł w zaułkach korytarzy, przerwany jedynie odgłosem przekładanych kartek, o marmurową posadzkę stukały tymczasem pojedyncze pary obcasów, lecz nawet one ginęły w oddali przestronnego westybulu, urywając się wraz z trzaskiem metalowego zawiasu – nikt nie spodziewał się, że tego dnia mogłoby wydarzyć się jeszcze coś wyjątkowego, zupełnie jakby nie tylko okolice miasta, ale również jego instytucje, pogrążyły się w stagnacji chmurnego przedwiośnia, które nie przyniosło za sobą spodziewanej odwilży; w każdym razie nie tej zaściełającej serca galdrów strachem po lutowych wydarzeniach. Topniejący śnieg nie ujawnił jednak kolejnych ciał, a atmosfera przygasła, pozostawiając wszystkich z uwierającym poczuciem niepewności – nie ulegało bowiem wątpliwościom, że za rosnącą liczbą zaginionych stali ślepcy i magia, której ciemne macki sięgały coraz łapczywiej w głąb ciasnych trzewi Midgardu.
Istniał tylko jeden sposób, by dać ludziom czasowe poczucie bezpieczeństwa, a służby nie wstrzymywały się przed jego egzekucją – fala aresztowań ściągnęła za kratki ludzi, których śródręcze znaczyła czarna pieczęć, podczas gdy usatysfakcjonowana Rada usiłowała upewnić społeczeństwo nie tylko we względnym opanowaniu sytuacji, ale przede wszystkim w sukcesie służb, robiących wszystko, by skrócić listę rozpiętych wzdłuż nekrologów ofiar. Sposobów na udowodnienie winy było jednak niewiele; w oczach społeczeństwa był on właściwie tylko jeden – symbol zgnilizny wypalony po wewnętrznej stronie rozwartej dłoni, dowód zbrodni uwięziony pomiędzy splotem linii papilarnych; właściwie można by sądzić, że nikt nie przeciwstawiał się tej decyzji, nikt nie domagał się sprawiedliwości, nikt nie żałował ludzi, którzy dobrowolnie przełykali truciznę – poruszenie w Stortingu okazało się zatem tym większe, gdy niewielka grupa przedstawicieli organizacji "Początek” przekroczyła próg budynku, wnosząc do środka błoto z przemoczonych butów i huk głośnego sprzeciwu, który rozniósł się echem wzdłuż głównego holu.
– Nasłaliście straż na niewinnych ludzi! Myślicie, że to cokolwiek rozwiąże? – wykrzyknęła młoda kobieta z megafonem, która najwyraźniej przewodziła niewielkiej pikiecie, a kiedy zgromadzeni na parterze ludzie zwrócili się z zaciekawieniem w jej stronę, wybuchła jeszcze głośniej. – Rada was okłamuje! Ci ludzie potrzebują wsparcia i resocjalizacji, nie potępienia! Chcecie walczyć o sprawiedliwość?! – sześcioosobowa grupa uniosła się rozemocjonowanym wiwatem, atmosfera wewnątrz Stortingu zaczynała tymczasem napinać się i tężeć, zupełnie jakby obecność działaczy “Początku” rozdęło ją niespodziewanym afektem, nagłym i głośnym jak wiosenna burza.
Możecie zapoznać się z panującą w Stortingu sytuacją i podjąć próbę dyskusji z działaczami organizacji "Początek", wykonując rzut kością k100 na charyzmę (im wyższy wynik, tym lepsze wrażenie i większa szansa powodzenia). Pod spodem pierwszego posta obowiązkowe jest wymienienie posiadanego przy sobie ekwipunku wraz z przysługującymi wam bonusami do statystyk.
Sohvi Vänskä
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 10:52
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Coraz częściej w pracy towarzyszyły jej słowa Evy – pytanie nieprzebrzmiewające w pamięci, jak starta płyta przeskakujące gdzieś w kuluarach ciemienia, nie nudzisz się w życiu? Oczywiście, że tak, na bogów, w urzędzie niewielu rzeczywiście ciekawych atrakcji można było uświadczyć, czas urozmaicała sobie przeglądaniem wyszperanych z księgarni albumów z reprodukcjami sztuki; dawno minął czas, kiedy zadowolenie związane z wygryzieniem sobie szanowanej posady w magicznym świecie pieściło jeszcze łapczywe ambicje – dzisiaj czas między porankiem a fajrantem znaczył się rozciągniętym na wskazówkach zegara znużeniem, kiedy w tle szeleścił papier i sporadyczne, nieszczególnie interesujące zazwyczaj, rozmowy. W gruncie rzeczy wygodne krzesło przy własnym biurku starszej urzędniczki nie dawało jej wiele sprawczości czy szczególnej dumy, z początku zajmujące obowiązku zdążyły spowszednieć, wyjazdy poza Midgard stawały się powtarzalne, rozmowy ze współpracującymi z widzącymi zewnętrznymi podmiotami stawały się często przykrą koniecznością przypomnienia obowiązujących obie strony reguł oraz stanowczości uścisku własnej dłoni, w trudniejszych – najczęściej męskich – przypadkach. Wciąż, mimo upływu czasu, próbowano ją jeszcze podważać; i może faktycznie powinna w końcu przyznać, że stać ją na więcej niż mierzenie się z powątpiewającym spojrzeniem śniących dyrektorów, którzy nie pojmowali nawet skali własnej krótkowzrocznej marności, w swoim małym gabinecie, swoim małym mieście, małej rzeczywistości pozbawionej rzeczy prawdziwie zachwycających – lub, w ostatnim czasie chyba szczególniej, zatrważających. Choć marzec nie wydobył spod śniegu więcej ciał, zdawało się, że nikt nie zdobył się na ulgę czy cień nadziei; ciężki kir wciąż spowijał miasto atmosferą zgodnego niepokoju. Nawet gdyby znała sposób na swoje znużenie, nie był to najlepszy czas na podejmowanie pochopnych decyzji. Pomiędzy zamętem pogrążającym coraz więcej istnień w niepokojącym zawieszeniu – pod znakiem zapytania w aktach, w paraliżującej żałobie, w niepewności dnia jutrzejszego – grunt pod jej nogami pozostawał, mimo wszystko, stateczny i dobrze umocniony doświadczeniem; biznesy pozbawione głów mogły upadać, ludzie znikać, świat płonąć, Nikolai uporczywie milczeć, pozostawiając ją bez jednoznacznego zakończenia, Storting tymczasem stał wciąż w tym samym miejscu, nieporuszony.
Wskazówka wreszcie zbliżyła się do godziny przyzwalającej odłożyć dokumenty na bok i wrzucić album do torebki, przełożyć paczkę papierosów z szuflady do kieszeni narzucanego na ramiona płaszcza. Bez pośpiechu zejść po schodach, stukając wysokimi obcasami o posadzkę; hol nie zdążył jeszcze zapełnić się wychodzącymi, zazwyczaj zbierała się wprawdzie wcześniej, chcąc ominąć przypadkowych pogawędek o niczym nowym i wszystkim, co nie obchodziło ją szczególnie. W palcach trzymała już dźwięczące metalicznie klucze do zaparkowanego na zewnątrz samochodu, u ostatniego stopnia schodów uświadomiono ją jednak bezpardonowo, że dziś zostanie chwilę dłużej niż zwykle, obejdzie się bez papierosa wypalanego na parkingu za rogiem o równej godzinie fajrantu, nie obejdzie się natomiast bez rozdrażnienia.
Podniesione głosy wdzierającej się do środka grupy przyprawiły ją o cierpki grymas irytacji wykrzywiający wiśnię ust. Nie angażując się od razu w konfrontację, skierowała stukot eleganckich butów do lady recepcji, by sięgnąć przez ozdobną przedziałkę do biurka zaskoczonej recepcjonistki, schwycić leżącą białą kartkę i jeden z długopisów trzymanych w pojemniku. Ściągając brwi w surowej naganie, przystąpiła bliżej intruzów, namierzając w końcu spojrzeniem kobietę z megafonem.
– Przyszliście państwo domagać się sprawiedliwości – dla degeneratów, przemknęło jej przez myśl; zapiekło pokusą w język – przez zakłócanie porządku w miejscu pracy przyzwoitych ludzi? – spytała ostro, nie podejmując się nadmierne uprzejmej dyplomacji, ustępliwej wyrozumiałości i pozoru współczucia. Chciała przede wszystkim w spokoju wypalić papierosa; choć nie spieszyła się do opuszczenia Stortingu przed rozwiązaniem tego zamieszania, do którego miało dołączyć więcej ludzi opuszczających biura. – Nie przyjmujemy o tej godzinie więcej interesantów. Jeśli chcecie państwo wyrazić swoje niezadowolenie z decyzji podejmowanych między innymi dla państwa bezpieczeństwa, sugeruję złożyć je na piśmie, zostawić w recepcji lub przysłać je w dniu jutrzejszym – oznajmiła, kładąc kartkę i długopis na jednym ze stojących obok krzeseł.
ekwipunek: magiczny nóż rzeźbiarski, breloczek ze łzą Ymira (+2 do spostrzegawczości), ametyst (+1 do charyzmy), ametystowe kolczyki (+1 do charyzmy)
charyzma: 25 (k100) + 27 (statystyka) + 2 (ekwipunek) = 54
Wskazówka wreszcie zbliżyła się do godziny przyzwalającej odłożyć dokumenty na bok i wrzucić album do torebki, przełożyć paczkę papierosów z szuflady do kieszeni narzucanego na ramiona płaszcza. Bez pośpiechu zejść po schodach, stukając wysokimi obcasami o posadzkę; hol nie zdążył jeszcze zapełnić się wychodzącymi, zazwyczaj zbierała się wprawdzie wcześniej, chcąc ominąć przypadkowych pogawędek o niczym nowym i wszystkim, co nie obchodziło ją szczególnie. W palcach trzymała już dźwięczące metalicznie klucze do zaparkowanego na zewnątrz samochodu, u ostatniego stopnia schodów uświadomiono ją jednak bezpardonowo, że dziś zostanie chwilę dłużej niż zwykle, obejdzie się bez papierosa wypalanego na parkingu za rogiem o równej godzinie fajrantu, nie obejdzie się natomiast bez rozdrażnienia.
Podniesione głosy wdzierającej się do środka grupy przyprawiły ją o cierpki grymas irytacji wykrzywiający wiśnię ust. Nie angażując się od razu w konfrontację, skierowała stukot eleganckich butów do lady recepcji, by sięgnąć przez ozdobną przedziałkę do biurka zaskoczonej recepcjonistki, schwycić leżącą białą kartkę i jeden z długopisów trzymanych w pojemniku. Ściągając brwi w surowej naganie, przystąpiła bliżej intruzów, namierzając w końcu spojrzeniem kobietę z megafonem.
– Przyszliście państwo domagać się sprawiedliwości – dla degeneratów, przemknęło jej przez myśl; zapiekło pokusą w język – przez zakłócanie porządku w miejscu pracy przyzwoitych ludzi? – spytała ostro, nie podejmując się nadmierne uprzejmej dyplomacji, ustępliwej wyrozumiałości i pozoru współczucia. Chciała przede wszystkim w spokoju wypalić papierosa; choć nie spieszyła się do opuszczenia Stortingu przed rozwiązaniem tego zamieszania, do którego miało dołączyć więcej ludzi opuszczających biura. – Nie przyjmujemy o tej godzinie więcej interesantów. Jeśli chcecie państwo wyrazić swoje niezadowolenie z decyzji podejmowanych między innymi dla państwa bezpieczeństwa, sugeruję złożyć je na piśmie, zostawić w recepcji lub przysłać je w dniu jutrzejszym – oznajmiła, kładąc kartkę i długopis na jednym ze stojących obok krzeseł.
ekwipunek: magiczny nóż rzeźbiarski, breloczek ze łzą Ymira (+2 do spostrzegawczości), ametyst (+1 do charyzmy), ametystowe kolczyki (+1 do charyzmy)
charyzma: 25 (k100) + 27 (statystyka) + 2 (ekwipunek) = 54
Mistrz Gry
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 10:52
The member 'Sohvi Vänskä' has done the following action : kości
'k100' : 25
'k100' : 25
Einar Halvorsen
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 10:52
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Szelest kartek papieru i rozmaite głosy schowane w brzuchach pomieszczeń, stłumione zaporą ścian - niezmącony dotychczas, urzędniczy spokój, był pełgającą melodią, szumem zatrzymanym gdzieś w tyle czujności skroni, tak doskonale znanym i kojarzonym przez rzesze odwiedzających. Storting był podstawową instytucją, która, prędzej czy później garnęła ku sobie ludzi; codziennie przez jego wnętrze sunęły pochody osób - przedstawicieli ich społeczeństwa, zgłaszających się w bardzo prostych lub zawikłanych sprawach, oczekujących za każdym razem wysłuchania i adekwatnych, podejmowanych przez pracowników kroków. Wracał właśnie z rozmowy z sekretarką Departamentu Dziedzictwa Narodowego, echo kolejnych kroków rozchodziło się początkowo między ramami wijących się korytarzy, aby niedługo później rytmicznie wybrzmieć na stopniach łodygi schodów. Przechodząc w stronę recepcji, usłyszał tumult poruszenia, usłyszał iskry ekscesu; w samym preludium zniekształcone dystansem dźwięki wybebeszyły z niego strach, ciepły, lepki i wystający na zewnątrz ciała; przypomniał sobie analogiczne krzyki, uchodzące z gardeł Wyzwolonych, przypomniał sobie, nieuchronnie, jak został napadnięty przez grupę skrajnych wyznawców, ocalony jedynie przez przychylność napotkanej przypadkowo kobiety. Nie tolerował podobnych stowarzyszeń, nie tolerował ich wrzasków, ich przekonania, że każdy w ich obliczu musi stać się pokornym i słuchającym sługą, nie tolerował tego, jak zaczynały butnie się panoszyć, przekonane o nieuchronnej słuszności wyznawanych racji. Miał minąć obecną grupę i udać się w stronę wyjścia, jednak majacząca mu w kącie spojrzenia sylwetka Sohvi, wykrzesała zeń altruistyczną chęć odruchów.
- Krzyk nie jest dobrym narzędziem do rozwiązania nieporozumienia - zaczął łagodnym tonem, powoli rozplątując nici huldrzego czaru, mającego objąć roszczeniowych reprezentantów organizacji. Chciał pomóc załagodzić wydarzenie, umożliwiając pracownikom cieszenie się wolną częścią popołudnia i nadchodzącego po nim wieczoru. Nawet, jeśli cechował się niewątpliwym charyzmatem, znanym samej Vanhanen i innym, otaczającym go osobom, zadanie, którego się podjął, nie było w istocie łatwe; jeśli użyje zbyt małej ilości czaru, nie wpłynie należycie na rozjuszonych, targanych emocjami przedstawicieli, jeśli użyje jej z kolei w przejaskrawionym nieumiarkowaniu, osiągnie równie zły efekt, skupiając nadmiernie uwagę na swojej obecności i zatruwając rozsądek nachalnością zauroczenia.
- Najlepiej będzie, gdy schowa pani megafon - zaproponował - i opowiedzą państwo na spokojnie o całej sytuacji. Wszystkie, najważniejsze pytania, zdołały już zresztą paść - nie był kompetentną osobą do zajęcia się eksplozją konfliktu, spróbował pomimo tego subtelnie skłonić awanturników do współpracy z ludźmi upoważnionymi do identycznych kwestii.
ekwipunek: szmaragdowa bransoletka (+2 do pojedynczego rzutu w wydarzeniu fabularnym)
charyzma: 21 (k100) + 40 (statystyka) + 10 (atut odmieniec) = 71
- Krzyk nie jest dobrym narzędziem do rozwiązania nieporozumienia - zaczął łagodnym tonem, powoli rozplątując nici huldrzego czaru, mającego objąć roszczeniowych reprezentantów organizacji. Chciał pomóc załagodzić wydarzenie, umożliwiając pracownikom cieszenie się wolną częścią popołudnia i nadchodzącego po nim wieczoru. Nawet, jeśli cechował się niewątpliwym charyzmatem, znanym samej Vanhanen i innym, otaczającym go osobom, zadanie, którego się podjął, nie było w istocie łatwe; jeśli użyje zbyt małej ilości czaru, nie wpłynie należycie na rozjuszonych, targanych emocjami przedstawicieli, jeśli użyje jej z kolei w przejaskrawionym nieumiarkowaniu, osiągnie równie zły efekt, skupiając nadmiernie uwagę na swojej obecności i zatruwając rozsądek nachalnością zauroczenia.
- Najlepiej będzie, gdy schowa pani megafon - zaproponował - i opowiedzą państwo na spokojnie o całej sytuacji. Wszystkie, najważniejsze pytania, zdołały już zresztą paść - nie był kompetentną osobą do zajęcia się eksplozją konfliktu, spróbował pomimo tego subtelnie skłonić awanturników do współpracy z ludźmi upoważnionymi do identycznych kwestii.
ekwipunek: szmaragdowa bransoletka (+2 do pojedynczego rzutu w wydarzeniu fabularnym)
charyzma: 21 (k100) + 40 (statystyka) + 10 (atut odmieniec) = 71
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Mistrz Gry
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 10:52
The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości
'k100' : 21
'k100' : 21
Bezimienny
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 10:54
Nie miała zamiaru iść za nimi, nie w pierwszej chwili, wtem lecz przyszła druga i trzecia, a wraz z piątą stało się oczywiste, iż podąży za nimi ku drzwiom Stortingu, wszystko byle tylko nie stracić z oczu zamieszania. Kilka chwil wmawiała sobie nawet, iż i tak zamierzała tam iść. Wymyśliła na poczekaniu historię o dobrym przyjacielu Pera, który pracował na drugim piętrze i wmówiła sobie, iż od wielu lat pragnęła go odwiedzić — miał na imię Jon albo Jonas, albo może Johannes, nie była pewna, uroiła go sobie w końcu w pięć sekund i doszlifowanie imienia jakoś jej umknęło. Chwyciła się momentu, w którym stawali przed ciężkimi skrzydłami samootwierających się drzwi i wsunęła się w zwężającą się szparę niemal bezszelestnie. Szybko pojęła, kim są i jeszcze szybciej zrozumiała, co tutaj robią — ostatnimi czasy zamglony, chłodny Midgard zamieniał się w pole bitewne coraz to głośniejszych grup. Wszyscy o coś walczyli i Beau potrafiła wyrecytować żądania ich z pamięci, nigdy jednak nie przyglądała się im z bliska, zamknięta skrzętnie w swoim własnym pięknym świecie i w ruinach swojego własnego pałacu. Dziś jednak, w części jedynie przypadkowo, przekroczyła próg Stortingu z garstką zażartych protestujących i wpadła w sam środek tego hałaśliwego zbiegowiska. A miała przecież tylko odwiedzić Jona albo Jonasa, albo Johannesa. Nie miało to zresztą znaczenia, umarł trzy lata temu.
Było ich sześciu, wszyscy równie zdenerwowani i pełni wielkich słów. Stojąca na ich czela młoda kobieta trzymała megafon, a gdy krzyczała prosto w jego ustnik, jej głos brzmiał ostro jak ścierające się kamienie, nieustępliwy i twardy. Beau poprawiła ciemny kaptur i na kilka chwil osunęła się w cień, pozwalając sobie wtopić się w niewielką grupę interesantów, którzy stali przy ścianie i z zainteresowaniem wyłupiali oczy. Początek, naturalnie. Okrzyk młodej protestującej rozlał się po gładkich bielach ścian i połyskujących, polerowanych podłogach. Przedziwny kontrast — błoto na marmurze, odważne żądania w samym sercu tego surowego, stonowanego miejsca. Rozpoczęta właśnie walka była skazana na klęskę już od pierwszej sekundy, lecz ta odwaga wydała się Beau ujmująca. Sprawa ślepców była jej przebrzydle wręcz obojętna — tak nijaka, iż bez trudu mogła zgnieść ją między palcami jak muchę. Miała swoje problemy, swoich własnych prześladowców — miała Wyzwolonych, ich krzyki, ich bluźnierstwa i ich twardogłowe bojówki. Dlaczego miałaby dbać o ślepców i ich cholerną resocjalizację? Oni wszak nie musieli iść drogą, która zaprowadziła ich za kratki — oni mieli wybór, którego Beau nigdy nie dostała.
Była wiec gotowa oprzeć się o ścianę i z zainteresowaniem przyglądać zamieszaniu z cienia w podobny sposób, w jaki ludzie z zapartym tchem oglądają wypadki kolejowe i powodzie, do garstki protestujących zaczęli jednak podchodzić zebrani w holu ludzie. Niektórzy z ich musieli być urzędnikami, inni być może jakimiś dobrymi opiekunami porządku, którzy po prostu uwielbiali święty spokój i czyste podłogi. Beau nie znosiła uciszania, bo uciszający zawsze mieli się za lepszych. Gdy była dzieckiem w tamtym szklanym pałacu Laursenów, czasem próbowała się bronić, czasem próbowała krzyczeć, a wtedy Zara mówiła, że krzyk jest nierozsądny, głupi i prostacki. Dyskusja - tak, dyskusja zawsze była na poziomie. Pierwsza była więc kobieta — smukła, ciemnowłosa, z dystyngowaną, porcelanową twarzą. Odezwała się, a jej słowa okazały się surowe i szorstkie. Przyzwoitych ludzi nie było w tym miejscu od przynajmniej trzydziestu lat — przeszło Beau przez myśl, lecz na twarzy wykwitł jedynie lekki uśmiech. Potem mężczyzna, jeden z tych, którzy zawsze wzbudzali szacunek, człowiek prawa wypytujący o zgłoszenia — koś obok niej drgnął lekko i głośno wciągnął nosem powietrze. Ostatni mężczyzna wydał jej się znajomy, to mogła być jednak tylko iluzja, bo brzmiał łagodnie, pięknie, niemal zwodniczo. I w całym tym bałaganie, w zawiłym toku rozpoczynającej się dyskusji, zaciekawiona Beau mogłaby milczeć. Nigdy jednak nie była w tym zbyt dobra.
— Ja z chęcią posłucham. Jeżeli Rada naprawdę nas okłamuje, chciałabym o tych kłamstwach wiedzieć — odezwała się nagle, a ubrana w garsonkę kobieta stojąca przy jej ramieniu gwałtownie zwróciła ku niej zaskoczony wzrok. — Tak się składa, że... — zamilkła na moment, jej zbolały wzrok przetoczył się po twarzach zebranych. — Tak się składa, że ktoś mi niezwykle bliski został… naznaczony — głos załamał się w rytm tego klamstwa-niekłamstwa, a ona oderwała się od ściany, by zbliżyć się o krok do grupy. — Boję się, że też może skończyć za kratami, choć wiem, że nie chce już nikogo krzywdzić. — Dobre sobie. Ledwo powstrzymała cisnący się na usta śmiech. — Czy resocjalizacja naprawdę pomaga? Byłam pewna, że z tego nie da się już wyjść. — Zsunęła z głowy kaptur i wbiła uważny, czujny wzrok w twarz przewodniczki protestu. — To taki ostateczny wyrok, prawda?
ekwipunek: wisiorek z fiolką z Przeobrażeniem (mikstura sprawia, że po jej wypiciu huldrzy ogon ulega skurczeniu, do użycia raz w miesiącu fabularnym. Dodatkowo posiadanie wisiorka gwarantuje stały bonus +2 do magii przemiany)
charyzma: 91 (k100) + 25 (statystyka) + 3 (atut: złotousty) + 10 (atut: odmieniec) = 129
Było ich sześciu, wszyscy równie zdenerwowani i pełni wielkich słów. Stojąca na ich czela młoda kobieta trzymała megafon, a gdy krzyczała prosto w jego ustnik, jej głos brzmiał ostro jak ścierające się kamienie, nieustępliwy i twardy. Beau poprawiła ciemny kaptur i na kilka chwil osunęła się w cień, pozwalając sobie wtopić się w niewielką grupę interesantów, którzy stali przy ścianie i z zainteresowaniem wyłupiali oczy. Początek, naturalnie. Okrzyk młodej protestującej rozlał się po gładkich bielach ścian i połyskujących, polerowanych podłogach. Przedziwny kontrast — błoto na marmurze, odważne żądania w samym sercu tego surowego, stonowanego miejsca. Rozpoczęta właśnie walka była skazana na klęskę już od pierwszej sekundy, lecz ta odwaga wydała się Beau ujmująca. Sprawa ślepców była jej przebrzydle wręcz obojętna — tak nijaka, iż bez trudu mogła zgnieść ją między palcami jak muchę. Miała swoje problemy, swoich własnych prześladowców — miała Wyzwolonych, ich krzyki, ich bluźnierstwa i ich twardogłowe bojówki. Dlaczego miałaby dbać o ślepców i ich cholerną resocjalizację? Oni wszak nie musieli iść drogą, która zaprowadziła ich za kratki — oni mieli wybór, którego Beau nigdy nie dostała.
Była wiec gotowa oprzeć się o ścianę i z zainteresowaniem przyglądać zamieszaniu z cienia w podobny sposób, w jaki ludzie z zapartym tchem oglądają wypadki kolejowe i powodzie, do garstki protestujących zaczęli jednak podchodzić zebrani w holu ludzie. Niektórzy z ich musieli być urzędnikami, inni być może jakimiś dobrymi opiekunami porządku, którzy po prostu uwielbiali święty spokój i czyste podłogi. Beau nie znosiła uciszania, bo uciszający zawsze mieli się za lepszych. Gdy była dzieckiem w tamtym szklanym pałacu Laursenów, czasem próbowała się bronić, czasem próbowała krzyczeć, a wtedy Zara mówiła, że krzyk jest nierozsądny, głupi i prostacki. Dyskusja - tak, dyskusja zawsze była na poziomie. Pierwsza była więc kobieta — smukła, ciemnowłosa, z dystyngowaną, porcelanową twarzą. Odezwała się, a jej słowa okazały się surowe i szorstkie. Przyzwoitych ludzi nie było w tym miejscu od przynajmniej trzydziestu lat — przeszło Beau przez myśl, lecz na twarzy wykwitł jedynie lekki uśmiech. Potem mężczyzna, jeden z tych, którzy zawsze wzbudzali szacunek, człowiek prawa wypytujący o zgłoszenia — koś obok niej drgnął lekko i głośno wciągnął nosem powietrze. Ostatni mężczyzna wydał jej się znajomy, to mogła być jednak tylko iluzja, bo brzmiał łagodnie, pięknie, niemal zwodniczo. I w całym tym bałaganie, w zawiłym toku rozpoczynającej się dyskusji, zaciekawiona Beau mogłaby milczeć. Nigdy jednak nie była w tym zbyt dobra.
— Ja z chęcią posłucham. Jeżeli Rada naprawdę nas okłamuje, chciałabym o tych kłamstwach wiedzieć — odezwała się nagle, a ubrana w garsonkę kobieta stojąca przy jej ramieniu gwałtownie zwróciła ku niej zaskoczony wzrok. — Tak się składa, że... — zamilkła na moment, jej zbolały wzrok przetoczył się po twarzach zebranych. — Tak się składa, że ktoś mi niezwykle bliski został… naznaczony — głos załamał się w rytm tego klamstwa-niekłamstwa, a ona oderwała się od ściany, by zbliżyć się o krok do grupy. — Boję się, że też może skończyć za kratami, choć wiem, że nie chce już nikogo krzywdzić. — Dobre sobie. Ledwo powstrzymała cisnący się na usta śmiech. — Czy resocjalizacja naprawdę pomaga? Byłam pewna, że z tego nie da się już wyjść. — Zsunęła z głowy kaptur i wbiła uważny, czujny wzrok w twarz przewodniczki protestu. — To taki ostateczny wyrok, prawda?
ekwipunek: wisiorek z fiolką z Przeobrażeniem (mikstura sprawia, że po jej wypiciu huldrzy ogon ulega skurczeniu, do użycia raz w miesiącu fabularnym. Dodatkowo posiadanie wisiorka gwarantuje stały bonus +2 do magii przemiany)
charyzma: 91 (k100) + 25 (statystyka) + 3 (atut: złotousty) + 10 (atut: odmieniec) = 129
Mistrz Gry
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 10:54
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 91
'k100' : 91
Untamo Sorsa
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 10:56
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Opierając się o ścianę hallu Stortingu, trzymając w dłoni popielniczkę i wymieniając kilka słów z dobrym znajomym, pracownikiem jednego z Departementów - Karlem Skogiem, nieświadom był wpierw tego, co działo się przed drzwiami wejściowymi. Wraz z urzędnikiem ostatnio widzieli się kilka miesięcy temu, jednak na ten moment każda, dojrzała i zawarta przez Untamo znajomość nie wymagała codziennego kontaktu, by żyć. Przyłapywał się nawet na tym, że rozmowa bardziej kleiła się ze znajomymi spotykanymi po latach, a potem niewidywanymi przez kolejne kilka. W końcu tematy kiedyś się kończyły, a sam Sorsa... Nie był przystosowany, wbrew wszelkim pozorom, do długoletniego bytowania z kimkolwiek na stopie innej niż rodzinna (matka i Klara), jak i pracowniczej. Nawet relacja z Janem-Erikiem nie była przecież tak wylewna, bo pomimo ponad trzydziestu lat przyjaźni, ich codzienność była zwykle wspólnym milczeniem nad kawą i papierosem, przeplatana niekiedy konkursem w narzekaniu, niżeli faktycznym, wylewnym sprzężeniem dusz.
Pracownicy urzędowi przemykali od korytarza, do korytarza, a sam Sorsa otrzymał już informację, że Karl niedługo opuszczać będzie budynek. Opuścić mieli go razem, gdy tylko tamten zmiecie dokumenty z biurka i zabierze płaszcz z szatni.
Jako iż po chwili Untamo został sam - jego zmysły skupiły się na innych elementach rzeczywistości. Teraz był czujniejszy, a przemieszczając się ku siedzisku dla oczekujących interesantów, umieszczonym pod ścianą, nie zdążył nawet przysiąść. Ciekawość wzięła górę, gdy zza drzwi wejściowych rozniósł się głośny, potęgowany megafonem żal młodej dziewczyny. Jak na Kruczego Strażnika przystało, wicedowódca nie potrafił pozostać obojętnym i obserwować z boku wydarzeń, które doskonale odzwierciedlały gorączkę ostatnich tygodni. Każdy się bał, jednak nie każdy strach ten przeżywał tak samo.
Głos Sohvi rozbrzmiał w jego uszach. Teraz, w gwarze urzędniczym, zauważył ją już i przyjrzał się jej. Wspomniał w myślach swoiście przykry moment, gdy spisywać musiał zeznania dotyczące jej przyjaciółki. Pamiętał, że sam też podzielił się wtedy swoim bólem, co działać mogło terapeutycznie.
Teraz jej słowa brzmiały wręcz automatycznie. Formułka o godzinach przyjęć, wypełnianiu pism... Jemu samemu zakręcić się miało w głowie od potęgi biurokracji, która dotykała przecież i Kruczych Strażników.
- Szanowna pani, skoro mówimy tu o sprawiedliwości, czemu nie protestujecie pod kolegium? Albo pod domem Jarlów? - próbował przemówić im do rozsądku, a gdy dwie kobiety stojące w przejściu ustąpiły mu miejsca, postanowił również dostać się nieco w przód, by porozmawiać z protestującymi. - Czy protest ten był oficjalnie zgłoszony? Jestem człowiekiem prawa i wiem, że nawet niewielkie zgromadzenie publiczne należy zgłosić, a ci urzędnicy wydają się zaskoczeni tym co zastali - mówił w przekonaniem i bardzo konkretnym głosem. Przyglądał się twarzy młodej dziewczyny i próbował wpłynąć na nią również mową ciała - pewnym spojrzeniem, w końcu nie posiadał wielkiej i groźnej sylwetki. - Pani jest przewodnicząca tego całego wydarzenia?
Ekwipunek:
- magiczne szkło powiększające (pozwala określić, jakie zaklęcia zostały użyte w danym miejscu zbrodni, dodatkowo zapewnia bonus +2 do spostrzegawczości)
- okulary bystrości (+5 do rzutów związanych z rozglądaniem się)
- breloczek ze Łzą Ymira (emituje intensywnie niebieskie światło w momencie, gdy wokół panuje mrok; dodatkowo zapewnia bonus +2 do spostrzegawczości)
charyzma: 72 (k100) + 27 (statystyka) + 7 (atut) = 106
Pracownicy urzędowi przemykali od korytarza, do korytarza, a sam Sorsa otrzymał już informację, że Karl niedługo opuszczać będzie budynek. Opuścić mieli go razem, gdy tylko tamten zmiecie dokumenty z biurka i zabierze płaszcz z szatni.
Jako iż po chwili Untamo został sam - jego zmysły skupiły się na innych elementach rzeczywistości. Teraz był czujniejszy, a przemieszczając się ku siedzisku dla oczekujących interesantów, umieszczonym pod ścianą, nie zdążył nawet przysiąść. Ciekawość wzięła górę, gdy zza drzwi wejściowych rozniósł się głośny, potęgowany megafonem żal młodej dziewczyny. Jak na Kruczego Strażnika przystało, wicedowódca nie potrafił pozostać obojętnym i obserwować z boku wydarzeń, które doskonale odzwierciedlały gorączkę ostatnich tygodni. Każdy się bał, jednak nie każdy strach ten przeżywał tak samo.
Głos Sohvi rozbrzmiał w jego uszach. Teraz, w gwarze urzędniczym, zauważył ją już i przyjrzał się jej. Wspomniał w myślach swoiście przykry moment, gdy spisywać musiał zeznania dotyczące jej przyjaciółki. Pamiętał, że sam też podzielił się wtedy swoim bólem, co działać mogło terapeutycznie.
Teraz jej słowa brzmiały wręcz automatycznie. Formułka o godzinach przyjęć, wypełnianiu pism... Jemu samemu zakręcić się miało w głowie od potęgi biurokracji, która dotykała przecież i Kruczych Strażników.
- Szanowna pani, skoro mówimy tu o sprawiedliwości, czemu nie protestujecie pod kolegium? Albo pod domem Jarlów? - próbował przemówić im do rozsądku, a gdy dwie kobiety stojące w przejściu ustąpiły mu miejsca, postanowił również dostać się nieco w przód, by porozmawiać z protestującymi. - Czy protest ten był oficjalnie zgłoszony? Jestem człowiekiem prawa i wiem, że nawet niewielkie zgromadzenie publiczne należy zgłosić, a ci urzędnicy wydają się zaskoczeni tym co zastali - mówił w przekonaniem i bardzo konkretnym głosem. Przyglądał się twarzy młodej dziewczyny i próbował wpłynąć na nią również mową ciała - pewnym spojrzeniem, w końcu nie posiadał wielkiej i groźnej sylwetki. - Pani jest przewodnicząca tego całego wydarzenia?
Ekwipunek:
- magiczne szkło powiększające (pozwala określić, jakie zaklęcia zostały użyte w danym miejscu zbrodni, dodatkowo zapewnia bonus +2 do spostrzegawczości)
- okulary bystrości (+5 do rzutów związanych z rozglądaniem się)
- breloczek ze Łzą Ymira (emituje intensywnie niebieskie światło w momencie, gdy wokół panuje mrok; dodatkowo zapewnia bonus +2 do spostrzegawczości)
charyzma: 72 (k100) + 27 (statystyka) + 7 (atut) = 106
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Prorok
fff Pon 27 Lis - 10:56
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Storting nie był miejscem przyzwyczajonym do krzyku – jego sztywne, białe ściany niosły echo zbyt daleko w głąb korytarzy, a drzwi nie potrafiły uwięzić gniewu pod zapadniętą klamką; przeniesienie instytucji na Ymira Starszego miało rzucić więcej światła w ciemne zaułki dzielnicy, sprawiło jednak, że budynek przypominał pustynny miraż, ginący pomiędzy szarym krajobrazem ulic, rozpływający się za każdym razem, gdy szlam Przesmyku wylewał się na chodniki, przypominając wszystkim, że okolica jeszcze niedawno uważana była za niebezpieczną część miasta, popadającą fortunną w niepamięć władzy. Dzisiaj Storting jaśniał swym surowym, bladym obliczem, nieprzyzwyczajonym do gniewu rozgryzionego przypadkiem pomiędzy zębami – członkowie organizacji wnieśli do środka nie tylko brunatne, tęchnące błotem przedwiośnie, ale przede wszystkim swój krzyk, niosący się pod wysokim sufitem i wyściełającym marmurowe ściany sieni.
– Nie pozwolimy na bezkarność Rady! Krzywdzicie niewłaściwych ludzi! – kobieta z megafonem przestąpiła na środek holu, unosząc brodę i omiatając zgromadzonych karcącym wzrokiem, który wydawał się osiadać rzeczywistym ciężarem na przygarbionych ramionach. – Doceniam pani uprzejmość – podjęła po chwili, zwracając się w kierunku Sohvi, choć wyraz jej twarzy zdradzał złośliwe powątpiewanie – “Początek” wystarczająco długo prowadził polubowne rozmowy z urzędnikami, by wiedzieć, że zazwyczaj nie kończyły się one niczym, poza cierpnącym na języku rozczarowaniem. – Gdyby czytała pani jednak nasze listy, wiedziałaby pani, że ten – wzięła do ręki pustą kartkę, po czym zmięła ją w dłoniach i rzuciła od niechcenia na marmurową podłogę. – Nie byłby pierwszym z nich. – była pewna, że żadna z wiadomości, które regularnie przesyłali na piśmie, nie została nawet wyjęta z koperty, skazując słowa na powolną, bolesną śmierć pomiędzy zgniecionymi fragmentami papieru; miała rację – ludzie nie chcieli słuchać “Początku”, nie po wszystkim, co wydarzyło się w mieście na przestrzeni ostatnich miesięcy.
– Storting realizuje postanowienia Rady – zwróciła się zaraz w kierunku Untamo, marszcząc obcesowo brwi, jakby odpowiedzieć wydawała jej się oczywista – nie mogli dłużej podcinać jedynie wiotkich kapilar, musieli przedostać się do głównej arterii; serce miasta biło natomiast w Stortingu. – To on ich aresztował! – rozległ się okrzyk z głębi ciasnego zbiorowiska, przez które przetoczyło się gniewne poruszenie – kobieta uniosła jednak tylko głowę, spoglądając na twarz Untamo; drgnęła wyraźnie w obliczu oskarżenia, wciąż była jednak zdeterminowana, by trzymać brodę zadartą ku górze. – To jest pokojowe zgromadzenie. – odparła, próbując ukryć przebrzmiewającą w głosie niepewność, zwłaszcza, że jej wzrok pochwycił zaraz Einar, którego aura wypełniła pomieszczenie dziwnym spokojem, zupełnie niepasującym do panującego wewnątrz gwaru – obniżyła megafon powoli, lecz z wyraźnym wahaniem, w tej samej chwili z głębi tłumu wyrwał się natomiast kolejny okrzyk, a palec jednego z członków organizacji skierował się wprost na pierś huldrekalla. – Ja go znam! To tylko malarz. – tylko malarz zabrzmiało w ustach mężczyzny jak obelga, kobieta stała jednak w miejscu, nieprzekonana, dopóki w budynku nie pojawiła się Beau.
– Jeżeli żałuje się swojego czynu, nic nie stanowi ostatecznego wyroku – przewodnicząca “Początku” znów się wyprostowała, zadowolona z nowo pozyskanej uwagi, choć większość par oczu skierowana była ku młodej huldrze. – Najgorszym więzieniem jest dla człowieka stygmatyzacja. – odparła, wciąż trzymając megafon w dłoni, lecz nie podnosząc go do ust – nie było potrzeby; w Stortingu zapadła cisza. – Resocjalizacja, którą się zajmujemy, to przede wszystkim nauka życia w społeczeństwie, tymczasem społeczeństwo najchętniej wsadziłoby ślepca za mury zakładu i nie chciałoby mieć z nim nic wspólnego. Niech tam siedzi. – roześmiała się chłodno, wyraźnie rozdrażniona. – Jedynym miejscem, w którym resocjalizacja nie działa, jest społeczeństwo. Czyli wśród nas i przez nas. Powinniśmy tym ludziom pomagać, zamiast piętnować ich jak bydło na rzeź. – Beau niewątpliwie zdołała poruszyć wrażliwą strunę.
Każdemu z was przysługuje pojedynczy rzut kością k100 na charyzmę – im wyższy wynik, tym większa szansa na powodzenie w dyskusji.
– Nie pozwolimy na bezkarność Rady! Krzywdzicie niewłaściwych ludzi! – kobieta z megafonem przestąpiła na środek holu, unosząc brodę i omiatając zgromadzonych karcącym wzrokiem, który wydawał się osiadać rzeczywistym ciężarem na przygarbionych ramionach. – Doceniam pani uprzejmość – podjęła po chwili, zwracając się w kierunku Sohvi, choć wyraz jej twarzy zdradzał złośliwe powątpiewanie – “Początek” wystarczająco długo prowadził polubowne rozmowy z urzędnikami, by wiedzieć, że zazwyczaj nie kończyły się one niczym, poza cierpnącym na języku rozczarowaniem. – Gdyby czytała pani jednak nasze listy, wiedziałaby pani, że ten – wzięła do ręki pustą kartkę, po czym zmięła ją w dłoniach i rzuciła od niechcenia na marmurową podłogę. – Nie byłby pierwszym z nich. – była pewna, że żadna z wiadomości, które regularnie przesyłali na piśmie, nie została nawet wyjęta z koperty, skazując słowa na powolną, bolesną śmierć pomiędzy zgniecionymi fragmentami papieru; miała rację – ludzie nie chcieli słuchać “Początku”, nie po wszystkim, co wydarzyło się w mieście na przestrzeni ostatnich miesięcy.
– Storting realizuje postanowienia Rady – zwróciła się zaraz w kierunku Untamo, marszcząc obcesowo brwi, jakby odpowiedzieć wydawała jej się oczywista – nie mogli dłużej podcinać jedynie wiotkich kapilar, musieli przedostać się do głównej arterii; serce miasta biło natomiast w Stortingu. – To on ich aresztował! – rozległ się okrzyk z głębi ciasnego zbiorowiska, przez które przetoczyło się gniewne poruszenie – kobieta uniosła jednak tylko głowę, spoglądając na twarz Untamo; drgnęła wyraźnie w obliczu oskarżenia, wciąż była jednak zdeterminowana, by trzymać brodę zadartą ku górze. – To jest pokojowe zgromadzenie. – odparła, próbując ukryć przebrzmiewającą w głosie niepewność, zwłaszcza, że jej wzrok pochwycił zaraz Einar, którego aura wypełniła pomieszczenie dziwnym spokojem, zupełnie niepasującym do panującego wewnątrz gwaru – obniżyła megafon powoli, lecz z wyraźnym wahaniem, w tej samej chwili z głębi tłumu wyrwał się natomiast kolejny okrzyk, a palec jednego z członków organizacji skierował się wprost na pierś huldrekalla. – Ja go znam! To tylko malarz. – tylko malarz zabrzmiało w ustach mężczyzny jak obelga, kobieta stała jednak w miejscu, nieprzekonana, dopóki w budynku nie pojawiła się Beau.
– Jeżeli żałuje się swojego czynu, nic nie stanowi ostatecznego wyroku – przewodnicząca “Początku” znów się wyprostowała, zadowolona z nowo pozyskanej uwagi, choć większość par oczu skierowana była ku młodej huldrze. – Najgorszym więzieniem jest dla człowieka stygmatyzacja. – odparła, wciąż trzymając megafon w dłoni, lecz nie podnosząc go do ust – nie było potrzeby; w Stortingu zapadła cisza. – Resocjalizacja, którą się zajmujemy, to przede wszystkim nauka życia w społeczeństwie, tymczasem społeczeństwo najchętniej wsadziłoby ślepca za mury zakładu i nie chciałoby mieć z nim nic wspólnego. Niech tam siedzi. – roześmiała się chłodno, wyraźnie rozdrażniona. – Jedynym miejscem, w którym resocjalizacja nie działa, jest społeczeństwo. Czyli wśród nas i przez nas. Powinniśmy tym ludziom pomagać, zamiast piętnować ich jak bydło na rzeź. – Beau niewątpliwie zdołała poruszyć wrażliwą strunę.
Każdemu z was przysługuje pojedynczy rzut kością k100 na charyzmę – im wyższy wynik, tym większa szansa na powodzenie w dyskusji.
Sohvi Vänskä
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 10:59
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Rozmokłe błoto wybroczyło na jasne posadzki brzydkim kwiatem burego brązu, strząśniętego z butów głośnych – impertynenckich – interesantów. Tumult, jeszcze umiarkowany, z łatwością mógł przerodzić się w coś gorszego; wciągnąć więcej głosów, solidarnych i przeciwnych, w dyskusję, w której nie było zwycięzców: była jedynie strona mająca reprezentantów u władzy i strona, która mogła szczekać pod drzwiami swarliwie, domagając się spłachcia uwagi dla sprawy przejrzyście beznadziejnej. Hamowała pełne politowania prychnięcie, słysząc postulaty nielicznej – szczęśliwie – grupy Początku; zamierzała, mimo wszystko, zachować się właściwie, skroić temperament do kroju urzędniczego uniformu, choć w przełyku czuła ciężkość słów nieustępliwie ostrych. Musiała przyznać im przynajmniej idealistyczne oddanie sprawie, choć rozrosłe do rozmiarów absurdalnych i przekraczających granice rozsądku – ludzie codziennie obawiali się swojego końca w ślepej kiszce Lokiego, a oni przychodzili prosić o amnestię dla tych stojących u źródła trawiącego społeczeństwo strachu. Nie uważała się nigdy za osobę o nienagannej moralności; potrafiła jednak, jak sądziła, rozpoznać przegraną sprawę i nie grzebać się wraz z jej ideałem daremnie.
Kobieta zwróciła na nią uwagę; odpowiedziała – na konieczną, automatyczną formułę – z nieustępliwą butą, upuszczając zmięty papier na podłogę, pod czyste czubki jej butów, w krople błota wpijające się zaraz w tanią gramaturę. Tymczasem ludzie coraz gromadniej ściągali do holu, wyciągnięci z biur godziną fajrantu i głosem niesionym przez megafon pod wysoki strop i w przestrzenne korytarze urzędu. Nie odwróciła wzroku, miarkując surowym spojrzeniem postać przez chwilę zatrzymaną przed nią, w krótkim impasie klarującej się w atmosferze wrogości, nim drugi głos nie wdarł się między nie znajomym, nawet teraz jakby ciepłym, tonem. Odwróciła blade lico, odnajdując starszego oficera Sorsa, w tym spojrzeniu – łagodnie zaskoczonym – zaledwie popełniając grzeczność przywitania. Nie widziała go od tamtego zgłoszenia; zdążyła zapomnieć, powrócić do swojego życia, spalić listy wyniesione z sekretarzyka dawnej przyjaciółki, zupełnie jakby nie łączyło je nic. Strach i poczucie straty pozostawiło ślad jedynie między nimi, w jego gabinecie.
Kolejny głos, również znajomy – Halvorsena spodziewała się tu jeszcze mniej. Powinna może być nawet urażona, że nie uprzedził jej wcześniej o swojej wizycie; dawno nie mieli okazji porozmawiać, gubiąc w zamieszaniu życia łączącą ich bliskość. Była jednak zamiast tego przede wszystkim wdzięczna za wyrok sprowadzającego go tutaj losu; wiedziała przecież, jak skuteczne potrafił wywrzeć wrażenie na słuchających. Uspokajająca treść jego wtrącenia udzielała jej się również, subtelnie wygłuszając gromadzącą się pod gardłem siarczystość. Tylko malarz, powiedział ktoś w tłumie, a ona mogłaby się uśmiechnąć, z pobłażaniem; co mogła uczynić rewolucja niedoceniająca subtelnej sprawczości sztuki? Niosącej na barkach, w pierwszym szeregu, sztandary przekonań? Gdyby rozumieli, że mogą go użyć skuteczniej niż megafonu, może odnieśliby większy sukces.
– Zapewniam, że państwa listy są odczytywane i traktowane z należytą pilnością – odezwała się znów, zwracając się znów ku kobiecie, spoglądając przy okazji na pozostałe zgromadzone przy niej osoby; wyraźnie artykułując ostatnie słowa. Należytą, nie mniej, nie więcej. – Czytamy również gazety, raporty służb, rosnące statystyki. Czytamy wysyłane nam licznie prośby o wsparcie dla rodzin dotkniętych tragedią, pomoc dla rodziców i małżonków sparaliżowanych żałobą. Dla dzieci, które straciły jedynych opiekunów. Uważa pani, że sprawy tych ludzi mają mniejszy priorytet? – spytała, obserwując ją z surową pewnością, nie poruszywszy się o krok ni drgnienie, choć subtelna prowokacja sprawiała jej przedwczesną satysfakcję; żadna odpowiedź nie była przecież właściwa, zaprzeczenie, zgoda, wyminięcie.
Trzeciego głosu nie rozpoznawała. Postać, wychodząca bliżej spomiędzy ludzi, zwróciła jej uwagę przez swoją pewność, choć nie podobało jej się, że zachęcała do rozmowy tak otwarcie – jeśli miała ochotę słuchać, mogła wyjść im na spotkanie na zewnątrz, przyjść na ich rozmowy odbywane w wynajmowanych piwnicach starych kamienic, wszędzie roiło się przecież od tych śliskich ulotek. Nie była pewna jej intencji; wydawała się przynajmniej spokojna i może ten spokój w rozmowie mógł być skutecznym sposobem na uciszenie zarzutów, drażniła ją jednak wizja przeciąganych pertraktacji.
– Nie znamy przypadków wyzdrowienia. Jeśli resocjalizacja, o której mówicie, daje wymierne skutki, proszę je przedstawić, we właściwym miejscu i o właściwym czasie. Jestem pewna, że rządzący pochylą się przychylnie nad propozycją skutecznego rozwiązania. Do tego czasu, czego oczekujecie? – podjęła, zgadzając się na spokojniejszy ton rozmowy, choć bez ustępstwa. – Ci ludzie podjęli decyzję, znając możliwe konsekwencje. Podejmowali ją, co więcej, wielokrotnie, zanim przestała być kwestią trzeźwej woli.
charyzma: 87 (k100) + 27 (statystyka) + 2 (ekwipunek) = 116
Kobieta zwróciła na nią uwagę; odpowiedziała – na konieczną, automatyczną formułę – z nieustępliwą butą, upuszczając zmięty papier na podłogę, pod czyste czubki jej butów, w krople błota wpijające się zaraz w tanią gramaturę. Tymczasem ludzie coraz gromadniej ściągali do holu, wyciągnięci z biur godziną fajrantu i głosem niesionym przez megafon pod wysoki strop i w przestrzenne korytarze urzędu. Nie odwróciła wzroku, miarkując surowym spojrzeniem postać przez chwilę zatrzymaną przed nią, w krótkim impasie klarującej się w atmosferze wrogości, nim drugi głos nie wdarł się między nie znajomym, nawet teraz jakby ciepłym, tonem. Odwróciła blade lico, odnajdując starszego oficera Sorsa, w tym spojrzeniu – łagodnie zaskoczonym – zaledwie popełniając grzeczność przywitania. Nie widziała go od tamtego zgłoszenia; zdążyła zapomnieć, powrócić do swojego życia, spalić listy wyniesione z sekretarzyka dawnej przyjaciółki, zupełnie jakby nie łączyło je nic. Strach i poczucie straty pozostawiło ślad jedynie między nimi, w jego gabinecie.
Kolejny głos, również znajomy – Halvorsena spodziewała się tu jeszcze mniej. Powinna może być nawet urażona, że nie uprzedził jej wcześniej o swojej wizycie; dawno nie mieli okazji porozmawiać, gubiąc w zamieszaniu życia łączącą ich bliskość. Była jednak zamiast tego przede wszystkim wdzięczna za wyrok sprowadzającego go tutaj losu; wiedziała przecież, jak skuteczne potrafił wywrzeć wrażenie na słuchających. Uspokajająca treść jego wtrącenia udzielała jej się również, subtelnie wygłuszając gromadzącą się pod gardłem siarczystość. Tylko malarz, powiedział ktoś w tłumie, a ona mogłaby się uśmiechnąć, z pobłażaniem; co mogła uczynić rewolucja niedoceniająca subtelnej sprawczości sztuki? Niosącej na barkach, w pierwszym szeregu, sztandary przekonań? Gdyby rozumieli, że mogą go użyć skuteczniej niż megafonu, może odnieśliby większy sukces.
– Zapewniam, że państwa listy są odczytywane i traktowane z należytą pilnością – odezwała się znów, zwracając się znów ku kobiecie, spoglądając przy okazji na pozostałe zgromadzone przy niej osoby; wyraźnie artykułując ostatnie słowa. Należytą, nie mniej, nie więcej. – Czytamy również gazety, raporty służb, rosnące statystyki. Czytamy wysyłane nam licznie prośby o wsparcie dla rodzin dotkniętych tragedią, pomoc dla rodziców i małżonków sparaliżowanych żałobą. Dla dzieci, które straciły jedynych opiekunów. Uważa pani, że sprawy tych ludzi mają mniejszy priorytet? – spytała, obserwując ją z surową pewnością, nie poruszywszy się o krok ni drgnienie, choć subtelna prowokacja sprawiała jej przedwczesną satysfakcję; żadna odpowiedź nie była przecież właściwa, zaprzeczenie, zgoda, wyminięcie.
Trzeciego głosu nie rozpoznawała. Postać, wychodząca bliżej spomiędzy ludzi, zwróciła jej uwagę przez swoją pewność, choć nie podobało jej się, że zachęcała do rozmowy tak otwarcie – jeśli miała ochotę słuchać, mogła wyjść im na spotkanie na zewnątrz, przyjść na ich rozmowy odbywane w wynajmowanych piwnicach starych kamienic, wszędzie roiło się przecież od tych śliskich ulotek. Nie była pewna jej intencji; wydawała się przynajmniej spokojna i może ten spokój w rozmowie mógł być skutecznym sposobem na uciszenie zarzutów, drażniła ją jednak wizja przeciąganych pertraktacji.
– Nie znamy przypadków wyzdrowienia. Jeśli resocjalizacja, o której mówicie, daje wymierne skutki, proszę je przedstawić, we właściwym miejscu i o właściwym czasie. Jestem pewna, że rządzący pochylą się przychylnie nad propozycją skutecznego rozwiązania. Do tego czasu, czego oczekujecie? – podjęła, zgadzając się na spokojniejszy ton rozmowy, choć bez ustępstwa. – Ci ludzie podjęli decyzję, znając możliwe konsekwencje. Podejmowali ją, co więcej, wielokrotnie, zanim przestała być kwestią trzeźwej woli.
charyzma: 87 (k100) + 27 (statystyka) + 2 (ekwipunek) = 116
Mistrz Gry
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 10:59
The member 'Sohvi Vänskä' has done the following action : kości
'k100' : 87
'k100' : 87
Einar Halvorsen
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:00
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Miał wracać okrężną drogą.
Skręcić w lewo (o ile dobrze pamiętał), przejść w jedną z wąskich uliczek, drobnych, odległych naczyń tętniących lekko, niemrawo; minąć wytarte czasem, trędowate oblicze kamienicy, przemyśleć, czy nie zatrzymać się w jednym z antykwariatów, błądząc po krętaninie regałów, wdychając kurz jak narkotyk. Później, na samym końcu - możliwe, że nie samotnie przy sprzyjających okolicznościach - miał ruszyć w stronę portalu wprost na przedmieścia miasta.
Proste zwieńczenie dnia.
Nie zakładał, choć w pojedynczym odłamki na mozaice swojej świadomości, że do Stortingu wtargnie wyjątkowo hałaśliwa i uporczywa grupa walczącej o wyznawane poglądy organizacji. Nie chciał, zupełnie, angażować się w tę dyskusję - mieli poniekąd rację, był tylko malarzem, niepogrążonym w społecznej szlachetności. Sytuacja była jednak bez wyjścia, nie mając zamiaru kontynuować nonsensownych dyskusji, nie mógł przy tym wycofać się z podkulonym (o ironio) ogonem jak wycofany kundel. Jedna z obecnych osób budziła zryw niepokoju, odnosił nieuchronne wrażenie, że przyciągane przez nią tak nagminnie spojrzenia, mogły stać się efektem aury, innej, obecnej, wibrującej w przestrzeni - być może w mylnych, fałszywych przekonaniach intuicji.
Czuł, mimo tego, że musi stać się ostrożny.
Nie uwzględniali najważniejszego - miał zamiar ośmielić się oraz wrzucić również własne spojrzenie do kotła wspólnej dyskusji. Pomyślał gorzko o Laudith, pomyślał o bieli zasnuwającej tafle jej oczu, kiedy z rozmysłem przy nim rzuciła inkantację. Zaufała mu, tak samo, jak on ufał jej; wiedziała, że sekret będzie przy nim bezpieczny. Zrozumiał jednak, wyraźnie, głoszone przez nią wyznanie; nie żałuję, Einarze pulsowało wciąż echem w czaszce. Nie żałowała - i wiedział, że wygłosiła te słowa z niedraśniętą pewnością.
To była jej decyzja.
- Jak wiele osób jednak szczerze żałuje? - zauważył, kierowany poniekąd własnym obrazem wspomnień. Wiedział, że jakiekolwiek rozmowy z Laudith nie przyniosłyby skutku - była zbyt dumna, by upaść, zbyt dumna, aby przepraszać. Droga, którą obrała w życiu została przez nią uznana za najzupełniej słuszną, zaślepiona nienawiścią do innych, pragnąca zemsty na świecie, który przenigdy nie umiał zrozumieć odmienności.
- Zawsze będzie istniała część, o ile nie nawet większość, która nie wyzna skruchy za wszystkie swoje występki - droga, wiodąca do zostania ślepcem, była, z tego co wiedział, procesem bardzo złożonym i niepolegającym jedynie na tymczasowym zagubieniu. To była trzeźwa decyzja, trzeźwo rzucane inkantacje, trzeźwe wsłuchanie w ból i cierpienie innych, patrzenie, jak bladość kości rozrywa materiał skóry. Zdawało mu się, że przedstawiciele Początku pobłażają ślepcom jak dzieciom, będąc całkowicie głuchymi na wagę popełnionych przez nich wielokrotnych wykroczeń.
- Każdy, oprócz tego, musi ponosić konsekwencje swoich czynów. Niechęć, żywiona przez społeczeństwo, nie jest całkowicie nieuzasadniona. Skąd u was przekonanie, że nasyła się straż na niewinnych ludzi? Krucza Straż i Kolegium z pewnością nie uczyniły tego bezpodstawnie - dopytał, wciąż pozwalając aurze unosić się, nie tępiąc jej z równą siłą, jak tłamsił ją lawirując w tłumie i innych, szarych zajęciach codzienności. Kto wie; może uda im się doprowadzić do drobnego rozłamu; ostudzić nieco ich zapał.
charyzma: 97 (k100) + 40 (statystyka) + 10 (atut) = 147
Skręcić w lewo (o ile dobrze pamiętał), przejść w jedną z wąskich uliczek, drobnych, odległych naczyń tętniących lekko, niemrawo; minąć wytarte czasem, trędowate oblicze kamienicy, przemyśleć, czy nie zatrzymać się w jednym z antykwariatów, błądząc po krętaninie regałów, wdychając kurz jak narkotyk. Później, na samym końcu - możliwe, że nie samotnie przy sprzyjających okolicznościach - miał ruszyć w stronę portalu wprost na przedmieścia miasta.
Proste zwieńczenie dnia.
Nie zakładał, choć w pojedynczym odłamki na mozaice swojej świadomości, że do Stortingu wtargnie wyjątkowo hałaśliwa i uporczywa grupa walczącej o wyznawane poglądy organizacji. Nie chciał, zupełnie, angażować się w tę dyskusję - mieli poniekąd rację, był tylko malarzem, niepogrążonym w społecznej szlachetności. Sytuacja była jednak bez wyjścia, nie mając zamiaru kontynuować nonsensownych dyskusji, nie mógł przy tym wycofać się z podkulonym (o ironio) ogonem jak wycofany kundel. Jedna z obecnych osób budziła zryw niepokoju, odnosił nieuchronne wrażenie, że przyciągane przez nią tak nagminnie spojrzenia, mogły stać się efektem aury, innej, obecnej, wibrującej w przestrzeni - być może w mylnych, fałszywych przekonaniach intuicji.
Czuł, mimo tego, że musi stać się ostrożny.
Nie uwzględniali najważniejszego - miał zamiar ośmielić się oraz wrzucić również własne spojrzenie do kotła wspólnej dyskusji. Pomyślał gorzko o Laudith, pomyślał o bieli zasnuwającej tafle jej oczu, kiedy z rozmysłem przy nim rzuciła inkantację. Zaufała mu, tak samo, jak on ufał jej; wiedziała, że sekret będzie przy nim bezpieczny. Zrozumiał jednak, wyraźnie, głoszone przez nią wyznanie; nie żałuję, Einarze pulsowało wciąż echem w czaszce. Nie żałowała - i wiedział, że wygłosiła te słowa z niedraśniętą pewnością.
To była jej decyzja.
- Jak wiele osób jednak szczerze żałuje? - zauważył, kierowany poniekąd własnym obrazem wspomnień. Wiedział, że jakiekolwiek rozmowy z Laudith nie przyniosłyby skutku - była zbyt dumna, by upaść, zbyt dumna, aby przepraszać. Droga, którą obrała w życiu została przez nią uznana za najzupełniej słuszną, zaślepiona nienawiścią do innych, pragnąca zemsty na świecie, który przenigdy nie umiał zrozumieć odmienności.
- Zawsze będzie istniała część, o ile nie nawet większość, która nie wyzna skruchy za wszystkie swoje występki - droga, wiodąca do zostania ślepcem, była, z tego co wiedział, procesem bardzo złożonym i niepolegającym jedynie na tymczasowym zagubieniu. To była trzeźwa decyzja, trzeźwo rzucane inkantacje, trzeźwe wsłuchanie w ból i cierpienie innych, patrzenie, jak bladość kości rozrywa materiał skóry. Zdawało mu się, że przedstawiciele Początku pobłażają ślepcom jak dzieciom, będąc całkowicie głuchymi na wagę popełnionych przez nich wielokrotnych wykroczeń.
- Każdy, oprócz tego, musi ponosić konsekwencje swoich czynów. Niechęć, żywiona przez społeczeństwo, nie jest całkowicie nieuzasadniona. Skąd u was przekonanie, że nasyła się straż na niewinnych ludzi? Krucza Straż i Kolegium z pewnością nie uczyniły tego bezpodstawnie - dopytał, wciąż pozwalając aurze unosić się, nie tępiąc jej z równą siłą, jak tłamsił ją lawirując w tłumie i innych, szarych zajęciach codzienności. Kto wie; może uda im się doprowadzić do drobnego rozłamu; ostudzić nieco ich zapał.
charyzma: 97 (k100) + 40 (statystyka) + 10 (atut) = 147
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Mistrz Gry
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:00
The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości
'k100' : 97
'k100' : 97
Bezimienny
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:01
Przypomniał sobie, że jego adoptowani rodzice (ci drudzy — poprawiał się zwykle, choć w rzeczywistości ani Munchowie, ani Laursenowie nie byli rodzicami, a raczej czymś stworzonym na podobieństwo węży z nazwiskiem) nienawidzili podobnych zbiegowisk. Per podnosił czasem gazetę, rozkładając ją niechętnie ponad mahoniowym stołem i wydymał z niezadowoleniem dolną wargę, krzywiąc się przy tym jak dziecko zmuszone do postawienia stopy w świecie dorosłych. Błazenada — jęczał przeciągle, a biedna gosposia odbierała od niego zwinięty w rulon dziennik i wrzucała go do kosza nieopodal legowiska ich perskiego kota, kosza, w którym umierały wszystkie objawy zewnętrznego świata — od barwnych ulotek nawołujących do buntu, przez smutne listy obwieszczające śmierci znajomych, aż po prenumerowane od lat wydania porannej gazety. Gdy Beau dorósł na tyle by zrozumieć beznadzieję swojej sytuacji i wystawić nos poza marmury i kryształy własnej kryjówki, zaczął kosz ten nazywać cmentarzem. Krótka nazwa, prosta i wymowna, ujmująca w sobie wszystkie te zbrodnie, których Laursenowie dopuszczali się w imię utrzymania swojego perfekcyjnego życia w jednym, zbitym kawałku. Cmentarz idei, których nie rozumieli, cmentarz wieści, które ich nie obchodziły, cmentarz ludzi, o których nie chcieli słuchać. Byli mistrzami odwracania głów i sztucznych uśmiechów, a czasem — w te dni, gdy jego świat wydawał się płonąć akurat w dzień najpiękniejszych bankietów — kojarzyli mu się z hienami wyżerającymi najlepsze fragmenty mięsa z i tak rozpadającej się padliny. Przyglądał się dziewczynie z megafonem, jej zarumienionej twarzy i ustom, na których gniew zbierał się niczym krew z rozgryzionej wargi, a gdzieś w skroniach nadal dudnił martwy głos Pera. Błazenada.
Zauważył ożywienie w spojrzeniu protestującej, rozjaśnione oczy i uniesiony ton, który wybrzmiewał szczerym przekonaniem, jedną z tych prawd, za które ludzie gotowi są stracić głowę (cóż za szczęście więc, iż Beau do człowieka było nadal daleko). Spodobała mu się uwaga, choć nie oczekiwał odpowiedzi, a sama rozmowa stanowiła raczej formę popołudniowej rozrywki. Uśmiechnął się lekko, przechylając głowę z zainteresowaniem i spoglądając na dziewczynę z ukosa, nakłaniając ją tym samym, by mówiła dalej. Jej słowa były poszarpane emocjami, ozdobione krótką salwą chłodnego śmiechu. Beau przez myśl przeszło, iż gdyby miał nieco bardziej tkliwe serce, teraz mogłoby poruszyć się niespokojnie zadrżeć ze wzruszeniem pod żebrami.
— To jak uzależnienie, prawda? Wgryza się we wszystkie organy i sprawia, że musisz na nim polegać — odezwał się, unosząc podbródek tak, jakby chciał przyjrzeć się młodej kobiecie z góry. Jego głos brzmiał gładko i spokojnie, gdzieniegdzie tylko zabarwiony szczerym przejęciem. Bydło na rzeź. Ostatkami sil powstrzymał gorzki, skrzywiony grymas. Ogon, którego pozbawił go jego skruszony brat, dawno zdążył odrosnąć, lecz lędźwie nadal rwały go fantomowym bólem, tak jakby wciąż tkwiło w nich wyszczerbione ostrze noża — Czy ktoś taki... — przerwał i westchnął krótko, by następne słowa wycedzić przez zęby - jak mój bliski — uśmiechnął się nieznacznie, wędrując spojrzeniem ku górze w wyrazie teatralnego zamyślenia — mógłby przeżyć bez używania zakazanej magii? — Co gdyby odciąć im palce i języki? Może to by zadziałało. — Co jeżeli pewnego dnia po prostu nie wytrzyma? Jaką mamy pewność, że taka resocjalizacja jest bezpieczna?
Nie chciał przypominać, że resocjalizacja działa na tych, których można wyleczyć, a leczyć — z czego najwidoczniej zdawała sobie sprawę większość uczestników tego zbiorowiska — nie była jak. Nie wierzył w zło, bo zło było zbyt oczywiste, jeżeli jednak istniała pewna zgnilizna lub jakiś grzyb, który byłby w stanie świat okryć nalotem pleśni, ślepcy niewątpliwie znali ją z imienia i potrafili się nią posługiwać. Nie dbał o ich zamiary, dawno już nauczył się, iż huldry nie powinny dopatrywać się w ludziach moralności i choć słowa dziewczyny z megafonem brzmiały w jego uszach niezwykle naiwnie, coś w nim kazało ciągnąć rozmowę, robić jej przestrzeń na ten gniew i na te idee, które z taką siłą ściskała w dłoni. Musiała wykrzykując je wszak prosto w twarze ludzi, którzy usilnie próbowali się jej stąd pozbyć. Ciemnowłosa urzędniczka brzmiała surowo i nie stanowiła obrazu osoby, z którą należało wchodzić w szranki, wtórujący jej mężczyzna również nie planował raczej zaprosić jej na podwieczorek, lecz to Ten malarz wydał mu się prawdziwie niepokojący. Mówił zbyt gładko, jego słowa były zbyt wyważone, a każdy jego ruch przypominał nieskazitelną grę idealnie wyszkolonego aktora. Beau przyglądał mu się uważnie, utrzymując wzrok wciąż na jego twarzy, przypominając tym samym kogoś, kto śledzi czającego się za drzewami drapieżnika. Sprawiał wrażenie człowieka, którego należało słuchać i coś w tym odczuciu naciskało ciężko na jego żołądek.
— Rządzący nie mają w zwyczaju pochylać się nad tymi, którzy są dla nich niewygodni — uniósł głos, obracając twarz w stronę kobiety, która — jak sądził — wykonywała jedynie swoją pracę. Brzmiał łagodnie, twarz rozjaśniał uprzejmy uśmiech, słowa były jednak ostre i nieprzyjemne, przypominały mu bowiem o ogonie schowanym w nogawce spodni i o Wyzwolonych, którzy niedawno jeszcze złapali go za włosy w porcie. — Ale my możemy ich wysłuchać, prawda? — zwrócił się znów do organizatorki tego niewielkiego chaosu. Nie chodziło o to, że chciał wzbudzić zamieszanie. Najzwyczajniej w świecie musiał to zrobić. Tylko głupcy walczą z naturą.
charyzma: 94 (k100) + 25 (statystyka) + 3 (atut: złotousty) + 10 (atut: odmieniec) = 132
Zauważył ożywienie w spojrzeniu protestującej, rozjaśnione oczy i uniesiony ton, który wybrzmiewał szczerym przekonaniem, jedną z tych prawd, za które ludzie gotowi są stracić głowę (cóż za szczęście więc, iż Beau do człowieka było nadal daleko). Spodobała mu się uwaga, choć nie oczekiwał odpowiedzi, a sama rozmowa stanowiła raczej formę popołudniowej rozrywki. Uśmiechnął się lekko, przechylając głowę z zainteresowaniem i spoglądając na dziewczynę z ukosa, nakłaniając ją tym samym, by mówiła dalej. Jej słowa były poszarpane emocjami, ozdobione krótką salwą chłodnego śmiechu. Beau przez myśl przeszło, iż gdyby miał nieco bardziej tkliwe serce, teraz mogłoby poruszyć się niespokojnie zadrżeć ze wzruszeniem pod żebrami.
— To jak uzależnienie, prawda? Wgryza się we wszystkie organy i sprawia, że musisz na nim polegać — odezwał się, unosząc podbródek tak, jakby chciał przyjrzeć się młodej kobiecie z góry. Jego głos brzmiał gładko i spokojnie, gdzieniegdzie tylko zabarwiony szczerym przejęciem. Bydło na rzeź. Ostatkami sil powstrzymał gorzki, skrzywiony grymas. Ogon, którego pozbawił go jego skruszony brat, dawno zdążył odrosnąć, lecz lędźwie nadal rwały go fantomowym bólem, tak jakby wciąż tkwiło w nich wyszczerbione ostrze noża — Czy ktoś taki... — przerwał i westchnął krótko, by następne słowa wycedzić przez zęby - jak mój bliski — uśmiechnął się nieznacznie, wędrując spojrzeniem ku górze w wyrazie teatralnego zamyślenia — mógłby przeżyć bez używania zakazanej magii? — Co gdyby odciąć im palce i języki? Może to by zadziałało. — Co jeżeli pewnego dnia po prostu nie wytrzyma? Jaką mamy pewność, że taka resocjalizacja jest bezpieczna?
Nie chciał przypominać, że resocjalizacja działa na tych, których można wyleczyć, a leczyć — z czego najwidoczniej zdawała sobie sprawę większość uczestników tego zbiorowiska — nie była jak. Nie wierzył w zło, bo zło było zbyt oczywiste, jeżeli jednak istniała pewna zgnilizna lub jakiś grzyb, który byłby w stanie świat okryć nalotem pleśni, ślepcy niewątpliwie znali ją z imienia i potrafili się nią posługiwać. Nie dbał o ich zamiary, dawno już nauczył się, iż huldry nie powinny dopatrywać się w ludziach moralności i choć słowa dziewczyny z megafonem brzmiały w jego uszach niezwykle naiwnie, coś w nim kazało ciągnąć rozmowę, robić jej przestrzeń na ten gniew i na te idee, które z taką siłą ściskała w dłoni. Musiała wykrzykując je wszak prosto w twarze ludzi, którzy usilnie próbowali się jej stąd pozbyć. Ciemnowłosa urzędniczka brzmiała surowo i nie stanowiła obrazu osoby, z którą należało wchodzić w szranki, wtórujący jej mężczyzna również nie planował raczej zaprosić jej na podwieczorek, lecz to Ten malarz wydał mu się prawdziwie niepokojący. Mówił zbyt gładko, jego słowa były zbyt wyważone, a każdy jego ruch przypominał nieskazitelną grę idealnie wyszkolonego aktora. Beau przyglądał mu się uważnie, utrzymując wzrok wciąż na jego twarzy, przypominając tym samym kogoś, kto śledzi czającego się za drzewami drapieżnika. Sprawiał wrażenie człowieka, którego należało słuchać i coś w tym odczuciu naciskało ciężko na jego żołądek.
— Rządzący nie mają w zwyczaju pochylać się nad tymi, którzy są dla nich niewygodni — uniósł głos, obracając twarz w stronę kobiety, która — jak sądził — wykonywała jedynie swoją pracę. Brzmiał łagodnie, twarz rozjaśniał uprzejmy uśmiech, słowa były jednak ostre i nieprzyjemne, przypominały mu bowiem o ogonie schowanym w nogawce spodni i o Wyzwolonych, którzy niedawno jeszcze złapali go za włosy w porcie. — Ale my możemy ich wysłuchać, prawda? — zwrócił się znów do organizatorki tego niewielkiego chaosu. Nie chodziło o to, że chciał wzbudzić zamieszanie. Najzwyczajniej w świecie musiał to zrobić. Tylko głupcy walczą z naturą.
charyzma: 94 (k100) + 25 (statystyka) + 3 (atut: złotousty) + 10 (atut: odmieniec) = 132
Untamo Sorsa
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:01
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
To on ich aresztował.
Przecież to bardzo możliwe. Nie miał zamiaru pytać któregokolwiek podejrzanego o nikczemności ślepca o to czy pragnie zmian. Nie miał zamiaru zastanawiać się czy ten, akurat ten konkretny nie wymorduje mu córki i jej przyjaciółek. Nie miał też zamiaru kłócić się jednak z tym motłochem, który powoli grał mu na nerwach.
Powiedział prawdę, nawet pokojowe zgromadzenie należało zgłaszać. Nawet w przypadku dobrych intencji, dojść mogło do bardziej brawurowych działań. Teraz, kiedy coraz to kolejne głosy przekrzykiwały się w tym niewielkim „tłumiku”, Sorsa żałował, że właściwie się tu pojawił. Nie był rzecznikiem prasowym, a zwyczajnym człowiekiem, który w swoich opiniach często kierował się emocjami – ostatnio bardzo spiętym i zestresowanym, ciągle popychany do działania niepochlebnymi słowami na temat władz i jej organów. Krucza Straż była obecnie w bardzo ciężkim stanie, jeżeli chodziło o opinię, szczególnie w przypadku poszkodowanych. Każdy się bał, ba – nie dziwił się nawet, że ludzie oczekiwali od nich zwiększenia bezpieczeństwa.
Czy złym było jednak oczekiwać nieco zrozumienia dla jego rozkołatanych nerwów? Był tylko człowiekiem. Wytrzymałym i nawykłym, ale nie psychopata wypranym ze współczucia, lęków i trosk.
Skoro nie działa w społeczeństwie, to po co chcemy włączać do niego ślepców?
Myśli krążyły nad jego głową niczym sępy.
Teraz, kiedy jego obowiązki, wykonywane z pełną pieczołowitością i całkowitymi staraniami, sprowadzane były do rangi działań nieczułych – czuł oburzenie. Nie próbował nawet zachowywać powagi – wykrzywił się i prawie rzucił w kierunku tłumu kilka nieprzyjemnych słów. Powstrzymał się, jednak wyłącznie ze względu na dobre wychowanie i brak chęci rujnowania swojej Kruczej reputacji…
Tak sądził. Potem nie wiedział nawet, że spokój przywołało do niego coś mniej realnego, bardziej metafizycznego. Aura, którą roztoczyły wokół siebie demoniczne pomioty wniknęła mu do umysłu niezauważenie, a spojrzenie pomknęło ku Halvorsenowi. Nie mógł przeciwstawić się temu, czego na ten moment nie rozpoznawał. Mógł tylko wysłuchiwać jego słów z żywym zainteresowaniem, a potem otworzyć usta, byle tylko zgodzić się:
- Niewinni ludzie mogą cierpieć, jeżeli potraktujemy zgłoszenia opieszale. – Mówił, a jego słowa brzmiały pewnie, z przekonaniem. Chciał się zgadzać z Halvorsenem, chociaż nie wiedział nawet, że nie robił tego w pełni zmysłów. Miał ochotę podejść bliżej, jednak nogi ugrzęzły w jednym miejscu. Czuł, że Einar był jednym z najlepszych oratorów, z jakim musiał się spotkać. Takich ludzi zdecydowanie brakowało w Kruczej Straży…
Później spojrzenie Sorsy pobiec miało ku Beau, a chociaż siła aury huldry nie mogła równać się z siłą i tak bliżej stojącego malarza, jego słowa również przebijały się do świadomości jakby mocniej od tych wykrzykiwanych przez protestujących.
- Trzeba ich wysłuchać… – przyznał usłużnie, kołysząc się w swoich przekonaniach niczym chorągiewka na wietrze. – Chociażby z powodów wizerunkowych… – dorzucił jeszcze, chociaż myśląc logicznie – nigdy nie zdobyłby się na takie stwierdzenie.
Przecież to bardzo możliwe. Nie miał zamiaru pytać któregokolwiek podejrzanego o nikczemności ślepca o to czy pragnie zmian. Nie miał zamiaru zastanawiać się czy ten, akurat ten konkretny nie wymorduje mu córki i jej przyjaciółek. Nie miał też zamiaru kłócić się jednak z tym motłochem, który powoli grał mu na nerwach.
Powiedział prawdę, nawet pokojowe zgromadzenie należało zgłaszać. Nawet w przypadku dobrych intencji, dojść mogło do bardziej brawurowych działań. Teraz, kiedy coraz to kolejne głosy przekrzykiwały się w tym niewielkim „tłumiku”, Sorsa żałował, że właściwie się tu pojawił. Nie był rzecznikiem prasowym, a zwyczajnym człowiekiem, który w swoich opiniach często kierował się emocjami – ostatnio bardzo spiętym i zestresowanym, ciągle popychany do działania niepochlebnymi słowami na temat władz i jej organów. Krucza Straż była obecnie w bardzo ciężkim stanie, jeżeli chodziło o opinię, szczególnie w przypadku poszkodowanych. Każdy się bał, ba – nie dziwił się nawet, że ludzie oczekiwali od nich zwiększenia bezpieczeństwa.
Czy złym było jednak oczekiwać nieco zrozumienia dla jego rozkołatanych nerwów? Był tylko człowiekiem. Wytrzymałym i nawykłym, ale nie psychopata wypranym ze współczucia, lęków i trosk.
Skoro nie działa w społeczeństwie, to po co chcemy włączać do niego ślepców?
Myśli krążyły nad jego głową niczym sępy.
Teraz, kiedy jego obowiązki, wykonywane z pełną pieczołowitością i całkowitymi staraniami, sprowadzane były do rangi działań nieczułych – czuł oburzenie. Nie próbował nawet zachowywać powagi – wykrzywił się i prawie rzucił w kierunku tłumu kilka nieprzyjemnych słów. Powstrzymał się, jednak wyłącznie ze względu na dobre wychowanie i brak chęci rujnowania swojej Kruczej reputacji…
Tak sądził. Potem nie wiedział nawet, że spokój przywołało do niego coś mniej realnego, bardziej metafizycznego. Aura, którą roztoczyły wokół siebie demoniczne pomioty wniknęła mu do umysłu niezauważenie, a spojrzenie pomknęło ku Halvorsenowi. Nie mógł przeciwstawić się temu, czego na ten moment nie rozpoznawał. Mógł tylko wysłuchiwać jego słów z żywym zainteresowaniem, a potem otworzyć usta, byle tylko zgodzić się:
- Niewinni ludzie mogą cierpieć, jeżeli potraktujemy zgłoszenia opieszale. – Mówił, a jego słowa brzmiały pewnie, z przekonaniem. Chciał się zgadzać z Halvorsenem, chociaż nie wiedział nawet, że nie robił tego w pełni zmysłów. Miał ochotę podejść bliżej, jednak nogi ugrzęzły w jednym miejscu. Czuł, że Einar był jednym z najlepszych oratorów, z jakim musiał się spotkać. Takich ludzi zdecydowanie brakowało w Kruczej Straży…
Później spojrzenie Sorsy pobiec miało ku Beau, a chociaż siła aury huldry nie mogła równać się z siłą i tak bliżej stojącego malarza, jego słowa również przebijały się do świadomości jakby mocniej od tych wykrzykiwanych przez protestujących.
- Trzeba ich wysłuchać… – przyznał usłużnie, kołysząc się w swoich przekonaniach niczym chorągiewka na wietrze. – Chociażby z powodów wizerunkowych… – dorzucił jeszcze, chociaż myśląc logicznie – nigdy nie zdobyłby się na takie stwierdzenie.
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Prorok
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:02
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Kajsa Nyberg dawno oswoiła już w dłoniach porażkę – potrafiła głaskać ją po głowie w sposób, który sprawiał, że nie obnażała zębów i choć jej serce było pełne cienkich, białych blizn, żadna z nich nie była świeża, bo z niepowodzeniem należało obchodzić się tak jak z każdym zwierzęciem: zdobyć jego zaufanie zanim wsunie się dłoń pomiędzy pręty klatki. “Początek” nigdy nie leżał w łaskach mieszkańców, którzy za bardzo bali się przemglonych oczu i czarnych żył, by wierzyć, że ślepcy wciąż byli tylko ludźmi, z pięcioma palcami u rąk i sercem ukrytym po tej samej stronie żeber – lutowe wydarzenia podburzyło gniew w społeczeństwie, które szukało jedynie kolejnego sposobu na ukrycie swojego strachu, a ona przeglądała tylne strony gazet, zaciskając zęby za każdym razem, gdy spod śniegu wyłaniało się kolejne ciało, wciąż uparcie trzymając się jednak nadziei, że wszystko mogło ulec zmianie; przed snem przypominała sobie pieczęć na dłoni swojego młodszego brata i powtarzała, że wkrótce znajdzie się sposób na odwrócenie skutków przemiany, a do tego czasu powinna sprawić, by ślepcy również w to uwierzyli.
– To, co próbujemy osiągnąć jest tak samo ważne – zwróciła się w stronę Sohvi, wciąż próbując podtrzymać w głosie tę samą, stanowczą pewność. – Wszyscy popełniamy błędy – uniosła głowę, choć urzędniczka była od niej wyższa, miała surową twarz i ostrzejsze spojrzenie, wydawała się prawie onieśmielająca, a Kajsa poczuła, jak drzazga wątpliwości sięga boleśnie pod jej osierdzie – była na przegranej pozycji, lecz nie zamierzała się poddawać; nie kiedy zaszli już tak daleko. – Nie podjęła pani nigdy decyzji, której pani żałowała? – spytała, powstrzymując się przed złośliwym prychnięciem, jakby ufność wobec władzy była w rzeczywistości czymś naiwnym, przywilejem, na który mogło pozwolić sobie bardzo niewielu. – Nie musiała pani skonfrontować się z konsekwencjami, dla których nie było odwrotu? – chciała brzmieć pewnie, ale w jej głosie przebrzmiało tkliwe wahanie – słowa musiały szarpnąć za niewłaściwą strunę, a ona nie wiedziała, jak nastroić ją z powrotem do porządku. Jeżeli miała do powiedzenia coś więcej, nie zdążyła tego zrobić, aksamitny, przekonujący głos Einara przyciągnął bowiem również jej uwagę, przeplatając gruzły na postronkach zmysłów.
– Nie wszyscy podejmowali decyzję świadomie... – zaczęła, lecz urwała w zamyśleniu, a po zebranym w Stortingu tłumie rozlał się cichy szmer. – Oczywiście – głos miała złagodniały i zmiękły, w oczach wciąż pełgała jednak determinacja; nie wszyscy wyznają skruchę. – Pomagamy osobom, które o tę pomoc proszą, ludziom, którzy wiedzą, jak duży błąd popełnili. Każdy powinien mieć prawo do odkupienia, aresztowanie kogoś tylko dlatego, że w przeszłości popełnił błąd, do niczego nie prowadzi, wręcz przeciwnie, od wszystkiego odprowadza. – podeszła bliżej, zbyt blisko, osadzając zieleń tęczówek na twarzy Einara, jakby nie potrafiła odwrócić od niego wzroku, zaraz kolejna osoba przerwała jednak jej zamyślenie.
– Istnieją mniej szkodliwe zaklęcia... takie, które nie stanowią zagrożenia dla reszty społeczeństwa – odpowiedziała, choć sprawiała wrażenie rozkojarzonej, jakby myśli nagle rozpierzchły jej się po skroniach. Twarz Beau była jasna i przekonująca – jako jedyna ze zgromadzonych chciała jej wysłuchać, lecz w szelmowskim uśmiechu kryło się coś, co sprawiało, że Kajsa czuła niepokój, którego w żaden sposób nie potrafiła go wyjaśnić; obecność huldry przyciągała ją jak światło nad paszczą głębinowej ryby.
Odwróciła głowę ze zdziwieniem, gdy słowom nieznajomej zawtórował starszy inspektor, jeszcze przed chwilą przeciwny zgromadzeniom i przytakujący wątpliwościom charyzmatycznego malarza, Untamo, którego zmysły pochłonęła atmosfera unoszącej się w pomieszczeniu aury, mógł tymczasem zauważyć na twarzy Kajsy zastanawiające podobieństwo – być może oskarżenie o aresztowanie nie było w rzeczywistości tak odległe?
– Nie odejdziemy, dopóki nie wysłuchacie państwo tego, co mamy do powiedzenia – niespodziewanie odezwał się stojący na tyle grupy mężczyzna, którego głos zabrzmiał pewnie i bardziej stanowczo, a fizjonomia ściągnęła się w zdeterminowanym, sztubackim uporze, kiedy przystanął na wzniesieniu marmurowych schodów; sprawiał wrażenie odpornego na działanie aury.
Każdemu z was przysługuje rzut kością k100 na charyzmę. Einar i Beau, jeżeli zdecydują się oddziaływać aurą bezpośrednio na młodego mężczyznę, muszą (każdy z osobna) wyrzucić próg wyższy niż 100. Dodatkowo, Untamo ma możliwość wykonania dodatkowego rzutu k100 na spostrzegawczość, aby dowiedzieć się, skąd w rzeczywistości kojarzy Kajsę – próg powodzenia wynosi 60.
– To, co próbujemy osiągnąć jest tak samo ważne – zwróciła się w stronę Sohvi, wciąż próbując podtrzymać w głosie tę samą, stanowczą pewność. – Wszyscy popełniamy błędy – uniosła głowę, choć urzędniczka była od niej wyższa, miała surową twarz i ostrzejsze spojrzenie, wydawała się prawie onieśmielająca, a Kajsa poczuła, jak drzazga wątpliwości sięga boleśnie pod jej osierdzie – była na przegranej pozycji, lecz nie zamierzała się poddawać; nie kiedy zaszli już tak daleko. – Nie podjęła pani nigdy decyzji, której pani żałowała? – spytała, powstrzymując się przed złośliwym prychnięciem, jakby ufność wobec władzy była w rzeczywistości czymś naiwnym, przywilejem, na który mogło pozwolić sobie bardzo niewielu. – Nie musiała pani skonfrontować się z konsekwencjami, dla których nie było odwrotu? – chciała brzmieć pewnie, ale w jej głosie przebrzmiało tkliwe wahanie – słowa musiały szarpnąć za niewłaściwą strunę, a ona nie wiedziała, jak nastroić ją z powrotem do porządku. Jeżeli miała do powiedzenia coś więcej, nie zdążyła tego zrobić, aksamitny, przekonujący głos Einara przyciągnął bowiem również jej uwagę, przeplatając gruzły na postronkach zmysłów.
– Nie wszyscy podejmowali decyzję świadomie... – zaczęła, lecz urwała w zamyśleniu, a po zebranym w Stortingu tłumie rozlał się cichy szmer. – Oczywiście – głos miała złagodniały i zmiękły, w oczach wciąż pełgała jednak determinacja; nie wszyscy wyznają skruchę. – Pomagamy osobom, które o tę pomoc proszą, ludziom, którzy wiedzą, jak duży błąd popełnili. Każdy powinien mieć prawo do odkupienia, aresztowanie kogoś tylko dlatego, że w przeszłości popełnił błąd, do niczego nie prowadzi, wręcz przeciwnie, od wszystkiego odprowadza. – podeszła bliżej, zbyt blisko, osadzając zieleń tęczówek na twarzy Einara, jakby nie potrafiła odwrócić od niego wzroku, zaraz kolejna osoba przerwała jednak jej zamyślenie.
– Istnieją mniej szkodliwe zaklęcia... takie, które nie stanowią zagrożenia dla reszty społeczeństwa – odpowiedziała, choć sprawiała wrażenie rozkojarzonej, jakby myśli nagle rozpierzchły jej się po skroniach. Twarz Beau była jasna i przekonująca – jako jedyna ze zgromadzonych chciała jej wysłuchać, lecz w szelmowskim uśmiechu kryło się coś, co sprawiało, że Kajsa czuła niepokój, którego w żaden sposób nie potrafiła go wyjaśnić; obecność huldry przyciągała ją jak światło nad paszczą głębinowej ryby.
Odwróciła głowę ze zdziwieniem, gdy słowom nieznajomej zawtórował starszy inspektor, jeszcze przed chwilą przeciwny zgromadzeniom i przytakujący wątpliwościom charyzmatycznego malarza, Untamo, którego zmysły pochłonęła atmosfera unoszącej się w pomieszczeniu aury, mógł tymczasem zauważyć na twarzy Kajsy zastanawiające podobieństwo – być może oskarżenie o aresztowanie nie było w rzeczywistości tak odległe?
– Nie odejdziemy, dopóki nie wysłuchacie państwo tego, co mamy do powiedzenia – niespodziewanie odezwał się stojący na tyle grupy mężczyzna, którego głos zabrzmiał pewnie i bardziej stanowczo, a fizjonomia ściągnęła się w zdeterminowanym, sztubackim uporze, kiedy przystanął na wzniesieniu marmurowych schodów; sprawiał wrażenie odpornego na działanie aury.
Każdemu z was przysługuje rzut kością k100 na charyzmę. Einar i Beau, jeżeli zdecydują się oddziaływać aurą bezpośrednio na młodego mężczyznę, muszą (każdy z osobna) wyrzucić próg wyższy niż 100. Dodatkowo, Untamo ma możliwość wykonania dodatkowego rzutu k100 na spostrzegawczość, aby dowiedzieć się, skąd w rzeczywistości kojarzy Kajsę – próg powodzenia wynosi 60.
Sohvi Vänskä
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:03
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Myśl o strzaskanym pomniku Arvidssona pojawia się pod ciemieniem nieproszona i drażniąca; godne pożałowania zgromadzenie Początku nie wydaje się wprawdzie w żaden sposób bliskie upamiętnionemu w gazetach przemarszowi Wyzwolonych, a ich postulaty zdają się zbyt oderwane od rzeczywistości, by miały pociągnąć za sobą więcej zwolenników, mimo to nie jest jej wcale do śmiechu, nawet skwaśniałego. Stan emocjonalny miasta sprawiał, że przy odrobinie dłuższej refleksji można było poczuć się jak jedna z wielu żab wrzuconych do garnka z wodą, pod którym syczy płomień; a ona właściwie nie tęskniła do spokoju, ale uważała też, że to wszystko farsa coraz bardziej tragiczna. Zastanawiała się, czy Rada w ogóle zwracała na to wszystko uwagę – czy jarlowie spędzający dni w swoich polerowanych gabinetach i wygodnych stołkach rozumieli właściwie, jak napięta atmosfera panowała na wysokości pospólstwa, czy wszystko to przypominało z ich miejsca skrupulatną makietę gry strategicznej, w której ludzi reprezentowały anonimowe szpilki grubości włosa. Choć przecież wcale ich to nie omijało: nazwisko Nørgaardów nie zdążyło jeszcze przecież ostygnąć na stronach gazet.
Uniosła brodę subtelnie, z triumfem lśniącym w oku; kobieta wprawdzie nie straciła na pewności, musiała chyba jednak rozumieć, jak kontrowersyjnie brzmiała jej odpowiedź, jak niewłaściwym było porównywać popłuczyny Przesmyku do osieroconych dzieci i wybrakowanych rodzin. W każdym razie miała nadzieję, że to rozumie – choć może popełniała w tym kredyt naiwnej ufności w jej rozumność. Wymierzonego jej w odwecie pytania nie mogła tymczasem przyjąć bez surowego grymasu zaostrzającego jej rysy pogłosem miarkowanego gniewu; nawet powściągające wpływy demonicznej aury nie zdołały tego odruchu wygłuszyć zupełnie. Wyprostowała ramiona, spoglądając na kobietę z szorstką wyższością, przyganą, jaką mogłaby wymierzać komuś, kogo nie można było traktować ani poważnie, ani z zupełnym pobłażaniem, ale z krytycznym, oschłym niesmakiem. Impertynencja pytania wpełzła pod skórę jak bolesna, zapalna drzazga – wbijana ostentacyjnie w słabiznę przy biernej publiczności.
– Zamierza pani publicznie rozliczać nas z błędów? – odparła, ton natomiast, już wcześniej surowy, przybrał odcień co najmniej nieprzyjemny. – Usprawiedliwiać morderców w myśl tej górnolotnej maksymy, errare humanum est, czy tak? Równać ich z ludźmi o sumieniu czystym przynajmniej, czy może aż czystym, od krwi ludzi w istocie niewinnych? – podrażniona nie przebierała w słowach; sięgała po ich dosadność z urażoną premedytacją, więc nie mówiła już o zaślepionych, mówiła o mordercach, w zagniewaniu wychodząc kobiecie nie tylko naprzeciw, ale i na przekór, pozwalając się być może wpędzić w rolę przeciwstawności, choć właściwie nie posiadała nawet tak rygorystycznych poglądów, właściwie nie zajmowała się tym nadmiernie w ogóle, dopóki nieszczęście omijało ją łukiem. Nieszczęść miała już wystarczająco, by zajmować się jeszcze kolejnym ze szczególną pasją, ale choćby na złość mogła tę pasję dla niej zagrać. – Pani nie może być poważna.
Nie dane było jej unieść głos znowu; uwagę skutecznie odwracał Halvorsen i była mu za to, ponownie, wdzięczna. Opanowanej cierpliwości przebrzmiewającej w jego głosie dawała się ułagodzić, choć niechętnie – powinna być pewnie ostrożniejsza, w końcu niezupełnie reprezentowała w tej sytuacji wyłącznie siebie, nie mogła jednak przełknąć tego despektu wymierzanego ad personam, w holu pełnym oczu i pełnym uszu.
Uśmiechnęła się w pewnym momencie niemal kwaśno; znała skądś przecież tę starą śpiewką o szczerym żalu wykupującym rozgrzeszenie, o biciu się w pierś i wypieraniu się wszelkiej wygody w pokucie. Nie odzywała się więcej, pozwalając Halvorsenowi omotać kobietę – w sposób nie tylko skuteczny, ale wręcz absurdalny; Kajsa przystawała tak blisko niego, jakby zamierzała wskoczyć mu zaraz pod kołnierz. Przynajmniej przez chwilę mówiła trochę bardziej do rzeczy, choć nadal nie zamierzała przyznawać jej racji, ustępowanie w tym momencie wydawało się poniżej jej urażonej skutecznie dumy. Spojrzenia przesunęły się znów i podążyła za nimi, zawieszając uwagę na zastanawiającej postaci, przez chwilę zajęta nią bardziej niż nurtem samej rozmowy i treścią jej słów, dopóki te nie wycelowały do niej bezpośrednio. Poczuła dziwaczne zachwianie równowagi, niechęć opierania się jej słowom, jakkolwiek niewygodnym i pośrednio wyzywającym; miała ładne usta, wyrazisty rys zagłębionych kącików, spojrzenie, które chciało się zatrzymać na sobie dłużej. Słyszała obok siebie głos Untamo, trzeba ich wysłuchać, mogłaby jej wysłuchać, bardzo chętnie. Innym razem.
– Chyba możemy się zgodzić, że to nie jest wyłącznie kwestia pospolitej niewygody – odparła wobec tego, z większą spolegliwością, choć bez ogłady. Ludzie nieprzerwanie giną, mogłaby powiedzieć, to nie ich miejsce, żeby podważać autorytet służb; mogłaby powiedzieć więcej, coś podpowiadało jej jednak, że nie chce wchodzić z tym człowiekiem na ścieżkę otwartej przeciwności; coś nieporęcznie podobne prostej inklinacji.
Tymczasem jeden z mężczyzn należących do grupy zagrodził wejście, a ona – prowadzona instynktownym odruchem – sięgnęła spojrzeniem ku Sorsie; to nie mogło być przecież dopuszczalne.
rzut k6 na atut odporny (II): 4 – sukces
charyzma: 92 + 27 (statystyka) + 2 (ekwipunek) = 121
147 (aura Einara) - 121 = 26; działanie atutu + brak pociągu do mężczyzn
132 (aura Beau) - 121 = 11; działanie atutu w znacznym stopniu niweluje działanie aury
Uniosła brodę subtelnie, z triumfem lśniącym w oku; kobieta wprawdzie nie straciła na pewności, musiała chyba jednak rozumieć, jak kontrowersyjnie brzmiała jej odpowiedź, jak niewłaściwym było porównywać popłuczyny Przesmyku do osieroconych dzieci i wybrakowanych rodzin. W każdym razie miała nadzieję, że to rozumie – choć może popełniała w tym kredyt naiwnej ufności w jej rozumność. Wymierzonego jej w odwecie pytania nie mogła tymczasem przyjąć bez surowego grymasu zaostrzającego jej rysy pogłosem miarkowanego gniewu; nawet powściągające wpływy demonicznej aury nie zdołały tego odruchu wygłuszyć zupełnie. Wyprostowała ramiona, spoglądając na kobietę z szorstką wyższością, przyganą, jaką mogłaby wymierzać komuś, kogo nie można było traktować ani poważnie, ani z zupełnym pobłażaniem, ale z krytycznym, oschłym niesmakiem. Impertynencja pytania wpełzła pod skórę jak bolesna, zapalna drzazga – wbijana ostentacyjnie w słabiznę przy biernej publiczności.
– Zamierza pani publicznie rozliczać nas z błędów? – odparła, ton natomiast, już wcześniej surowy, przybrał odcień co najmniej nieprzyjemny. – Usprawiedliwiać morderców w myśl tej górnolotnej maksymy, errare humanum est, czy tak? Równać ich z ludźmi o sumieniu czystym przynajmniej, czy może aż czystym, od krwi ludzi w istocie niewinnych? – podrażniona nie przebierała w słowach; sięgała po ich dosadność z urażoną premedytacją, więc nie mówiła już o zaślepionych, mówiła o mordercach, w zagniewaniu wychodząc kobiecie nie tylko naprzeciw, ale i na przekór, pozwalając się być może wpędzić w rolę przeciwstawności, choć właściwie nie posiadała nawet tak rygorystycznych poglądów, właściwie nie zajmowała się tym nadmiernie w ogóle, dopóki nieszczęście omijało ją łukiem. Nieszczęść miała już wystarczająco, by zajmować się jeszcze kolejnym ze szczególną pasją, ale choćby na złość mogła tę pasję dla niej zagrać. – Pani nie może być poważna.
Nie dane było jej unieść głos znowu; uwagę skutecznie odwracał Halvorsen i była mu za to, ponownie, wdzięczna. Opanowanej cierpliwości przebrzmiewającej w jego głosie dawała się ułagodzić, choć niechętnie – powinna być pewnie ostrożniejsza, w końcu niezupełnie reprezentowała w tej sytuacji wyłącznie siebie, nie mogła jednak przełknąć tego despektu wymierzanego ad personam, w holu pełnym oczu i pełnym uszu.
Uśmiechnęła się w pewnym momencie niemal kwaśno; znała skądś przecież tę starą śpiewką o szczerym żalu wykupującym rozgrzeszenie, o biciu się w pierś i wypieraniu się wszelkiej wygody w pokucie. Nie odzywała się więcej, pozwalając Halvorsenowi omotać kobietę – w sposób nie tylko skuteczny, ale wręcz absurdalny; Kajsa przystawała tak blisko niego, jakby zamierzała wskoczyć mu zaraz pod kołnierz. Przynajmniej przez chwilę mówiła trochę bardziej do rzeczy, choć nadal nie zamierzała przyznawać jej racji, ustępowanie w tym momencie wydawało się poniżej jej urażonej skutecznie dumy. Spojrzenia przesunęły się znów i podążyła za nimi, zawieszając uwagę na zastanawiającej postaci, przez chwilę zajęta nią bardziej niż nurtem samej rozmowy i treścią jej słów, dopóki te nie wycelowały do niej bezpośrednio. Poczuła dziwaczne zachwianie równowagi, niechęć opierania się jej słowom, jakkolwiek niewygodnym i pośrednio wyzywającym; miała ładne usta, wyrazisty rys zagłębionych kącików, spojrzenie, które chciało się zatrzymać na sobie dłużej. Słyszała obok siebie głos Untamo, trzeba ich wysłuchać, mogłaby jej wysłuchać, bardzo chętnie. Innym razem.
– Chyba możemy się zgodzić, że to nie jest wyłącznie kwestia pospolitej niewygody – odparła wobec tego, z większą spolegliwością, choć bez ogłady. Ludzie nieprzerwanie giną, mogłaby powiedzieć, to nie ich miejsce, żeby podważać autorytet służb; mogłaby powiedzieć więcej, coś podpowiadało jej jednak, że nie chce wchodzić z tym człowiekiem na ścieżkę otwartej przeciwności; coś nieporęcznie podobne prostej inklinacji.
Tymczasem jeden z mężczyzn należących do grupy zagrodził wejście, a ona – prowadzona instynktownym odruchem – sięgnęła spojrzeniem ku Sorsie; to nie mogło być przecież dopuszczalne.
rzut k6 na atut odporny (II): 4 – sukces
charyzma: 92 + 27 (statystyka) + 2 (ekwipunek) = 121
147 (aura Einara) - 121 = 26; działanie atutu + brak pociągu do mężczyzn
132 (aura Beau) - 121 = 11; działanie atutu w znacznym stopniu niweluje działanie aury
Mistrz Gry
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:03
The member 'Sohvi Vänskä' has done the following action : kości
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'k6' : 4
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'k6' : 4
Einar Halvorsen
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:04
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Nie drgnął.
Twarz naprzeciwko twarzy, przejęcie ukryte w szparach rozdętych źrenic, wiwaty kilku refleksów w pokrytych czujnością oczach; nie drgnął. Skóra niemal przy skórze, mógł spijać wkrótce jej oddech i sączyć jej trunek szeptu wprost do naczynia ucha, wystarczy, by się nachylił. (Zbyt wiele spoczywa dzisiaj na linach napiętych mięśni). On jednak nie drgnie, jest właśnie sytym zwierzęciem niechętnym kłapnąć zębami, gdy widzi kolejny pokarm, kolejny łup, tak bezbronny, tak łatwy, skazany na rychłą klęskę. Przeżył już wiele lat (wystarczająco), by znużyć się swoją aurą, by widok osób, szczególnie kobiet, podrygujących przy nim jak marionetki spowszedniał do granic bólu. Nie zaznałby dziś sprzeciwu, nie teraz, nawet, jeśli decyzje byłyby dosyć sprzeczne z jej naturalną wolą.
Nawet, jeśli nie wzbudza w nim równie silnych emocji, czar budzi lekką euforię, świadomość porwania tłumu. To jego chwila; to jego piętnaście minut na sławę i na przemowę - i więcej może nie będzie - i może się wkrótce skończyć tak szybko, jak się zrodziło.
Poddaje się tej euforii, poddaje swojej naturze, jest gładki - aż niemal śliski.
Zamierza osiągnąć cel - spokój, zarówno egoistyczny jak przesycony współczuciem dla chcących opuścić miejsce pracy urzędników. To piękne, gdy korzyść własna polepsza też drugą stronę.
- Czy nie czujecie się dostatecznie wysłuchani? - zaczął, zwracając się początkowo do przepełnionego niezwykłą upartością mężczyzny. Wyszedł w jego kierunku, zupełnie, jakby chciał mu zasugerować odsuń się, skończ proszę tę błazenadę w możliwie najbardziej delikatny - i pozbawiony słów sposób. Mówił spokojnie, z nienatarczywą serdecznością, podtrzymując równocześnie toksynę uniesionego uważnie, prosto na fizjonomie spojrzenia.
- Pozwolono wam już przedstawić główne postulaty - powiedział, najzupełniej świadomy, że nie jest poniekąd w błędzie. Jedna z obecnych nieopodal postaci wciąż zachęcała ich do dzielenia się doświadczeniem i zapewniała o potrzebie dyskusji. Wiedział, że w całym pomieszczeniu to właśnie ona może stać się największym zagrożeniem, jednak musiał spróbować bez względu na jej późniejsze zachowanie.
- Zmiany, których się domagacie, niestety nie następują w przeciągu kilku dni lub tygodni. Opinie i obyczaje, obecne wśród społeczeństwa przekształcają się zawsze w długi i żmudny sposób - przypomniał. Pozwolił aurze wybrzmiewać z każdym kolejnym zdaniem; odmieniła go - w sposób zmyślnie subtelny, choć z całą pewnością możliwy do uchwycenia szczególnie przez przyjaciółkę. Niezwykle rzadko spuszczał swój czar ze smyczy; mógł być przyjazny, chociaż nieludzka cząstka rzucała na niego cień niepokojącej przewrotności, zupełnie, jakby pod naniesioną obłudą teatralnych odruchów skrywało się czyste zło, skulone w sprycie i niedostępne dla patrzących powierzchownie postronnych.
- Wierzę, pomimo moich wcześniejszych wątpliwości, że macie w sobie wystarczająco dużo determinacji, aby pomagać tym, którzy na to zasługują. Prowadzona przez was resocjalizacja przyniesie, prędzej czy później, oczekiwane skutki - uśmiechnął się do kobiety z uznaniem. Kojąca i przyjemna maść głosu, miała za główny cel opatrzenie ran, uporczywych otarć niepogodzenia się z aktualnym stanem rzeczy. Gdyby nie odpowiednie, jak sądził, wyłuskanie okazji, nie porwałby się na przemowę; dążył, aby móc zasiać w nich ostateczne ziarno zawahania, skłaniające przedstawicieli organizacji do wycofania się z budynku Stortingu.
charyzma: 88 (k100) + 40 (statystyka) + 10 (atut) = 138
Twarz naprzeciwko twarzy, przejęcie ukryte w szparach rozdętych źrenic, wiwaty kilku refleksów w pokrytych czujnością oczach; nie drgnął. Skóra niemal przy skórze, mógł spijać wkrótce jej oddech i sączyć jej trunek szeptu wprost do naczynia ucha, wystarczy, by się nachylił. (Zbyt wiele spoczywa dzisiaj na linach napiętych mięśni). On jednak nie drgnie, jest właśnie sytym zwierzęciem niechętnym kłapnąć zębami, gdy widzi kolejny pokarm, kolejny łup, tak bezbronny, tak łatwy, skazany na rychłą klęskę. Przeżył już wiele lat (wystarczająco), by znużyć się swoją aurą, by widok osób, szczególnie kobiet, podrygujących przy nim jak marionetki spowszedniał do granic bólu. Nie zaznałby dziś sprzeciwu, nie teraz, nawet, jeśli decyzje byłyby dosyć sprzeczne z jej naturalną wolą.
Nawet, jeśli nie wzbudza w nim równie silnych emocji, czar budzi lekką euforię, świadomość porwania tłumu. To jego chwila; to jego piętnaście minut na sławę i na przemowę - i więcej może nie będzie - i może się wkrótce skończyć tak szybko, jak się zrodziło.
Poddaje się tej euforii, poddaje swojej naturze, jest gładki - aż niemal śliski.
Zamierza osiągnąć cel - spokój, zarówno egoistyczny jak przesycony współczuciem dla chcących opuścić miejsce pracy urzędników. To piękne, gdy korzyść własna polepsza też drugą stronę.
- Czy nie czujecie się dostatecznie wysłuchani? - zaczął, zwracając się początkowo do przepełnionego niezwykłą upartością mężczyzny. Wyszedł w jego kierunku, zupełnie, jakby chciał mu zasugerować odsuń się, skończ proszę tę błazenadę w możliwie najbardziej delikatny - i pozbawiony słów sposób. Mówił spokojnie, z nienatarczywą serdecznością, podtrzymując równocześnie toksynę uniesionego uważnie, prosto na fizjonomie spojrzenia.
- Pozwolono wam już przedstawić główne postulaty - powiedział, najzupełniej świadomy, że nie jest poniekąd w błędzie. Jedna z obecnych nieopodal postaci wciąż zachęcała ich do dzielenia się doświadczeniem i zapewniała o potrzebie dyskusji. Wiedział, że w całym pomieszczeniu to właśnie ona może stać się największym zagrożeniem, jednak musiał spróbować bez względu na jej późniejsze zachowanie.
- Zmiany, których się domagacie, niestety nie następują w przeciągu kilku dni lub tygodni. Opinie i obyczaje, obecne wśród społeczeństwa przekształcają się zawsze w długi i żmudny sposób - przypomniał. Pozwolił aurze wybrzmiewać z każdym kolejnym zdaniem; odmieniła go - w sposób zmyślnie subtelny, choć z całą pewnością możliwy do uchwycenia szczególnie przez przyjaciółkę. Niezwykle rzadko spuszczał swój czar ze smyczy; mógł być przyjazny, chociaż nieludzka cząstka rzucała na niego cień niepokojącej przewrotności, zupełnie, jakby pod naniesioną obłudą teatralnych odruchów skrywało się czyste zło, skulone w sprycie i niedostępne dla patrzących powierzchownie postronnych.
- Wierzę, pomimo moich wcześniejszych wątpliwości, że macie w sobie wystarczająco dużo determinacji, aby pomagać tym, którzy na to zasługują. Prowadzona przez was resocjalizacja przyniesie, prędzej czy później, oczekiwane skutki - uśmiechnął się do kobiety z uznaniem. Kojąca i przyjemna maść głosu, miała za główny cel opatrzenie ran, uporczywych otarć niepogodzenia się z aktualnym stanem rzeczy. Gdyby nie odpowiednie, jak sądził, wyłuskanie okazji, nie porwałby się na przemowę; dążył, aby móc zasiać w nich ostateczne ziarno zawahania, skłaniające przedstawicieli organizacji do wycofania się z budynku Stortingu.
charyzma: 88 (k100) + 40 (statystyka) + 10 (atut) = 138
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Mistrz Gry
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:04
The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości
'k100' : 88
'k100' : 88
Bezimienny
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:05
Nigdy w nic do końca nie wierzyła — w bogów, w siebie, w lepszą przyszłość. Przechadzała się po świecie niczym turysta, niemal niezauważalnie manewrując między ludźmi i przeskakując wszystkie trupy rozrzucone po chodniku; znikała porankami i pojawiała się nocą, wsuwała się w szczeliny między kamienicami i przysiadała na dachach niczym cień — Midgard w istocie nie obchodził jej wcale. Nie zwykła zastanawiać się, skąd pochodziła ta obojętność i dlaczego osnuwała ją od tak dawna. Była wygodna jak każde inne pospolite znieczulenie. A przecież kiedyś myślała, że będzie gwiazdą — mogłaby zapłonąć, chociaż na chwilę. Jej życie miało być wszak jasne i pełne kolorów, miało rosnąc ponad jej głową światłami europejskich stolic i mówić do niej tak, jakby zasługiwała na pochwały — ktoś gdzieś miał ją wielbić, tak naprawdę i całym sercem, nie dlatego że musiał i nie przez pryzmat jej fizycznej postaci. A jednak stworzenia takie jak ona gasly na tle nocnego nieba, więc i ona powoli osuwała się w tę ciemność, pozwalając jej kleić się do skóry lepkością topiącego się asfaltu. Pewne role były z góry określone, przyszyte do nas jeszcze za nim matka wydała z siebie ostatni krzyk, nim pierwszy ojciec uderzył w twarz, kilkanaście lat przed tym jak mężczyzna, który powinien był gnić w więzieniu, okazał się kwitnąć na proszonym przyjęciu; pewne role były z góry określone, bo świat potrzebował tej upiornej harmonii, a ludzie karków, na których mogli wieszać wszelkie winy. Dziewczyna z megafonem obróciła ku niej twarz, a ona poczuła się znów jak w tamtych latach, gdy wydawało jej się jeszcze, że warto uciekać.
Spoważniała, jaj twarz wydała się ostrzejsza i starsza. Coś zapiekło pod żebrami, a im dłużej skupiała się na tym bólu, tym mniej fantomowy się stawał — w końcu znalazła między tkankami poczucie winy. Nie wszyscy mieli wybór, ona też długo do nie miała. Pomyślała o Munchach i o tym, ze mogliby ją zmusić do wszystkiego i o Laursenach, którzy lubili powtarzać, że nieposłuszne dzieci muszą wrócić na ulicę, a ona nie wyżyje tam tygodnia; pomyślała, że wolność jest wyjątkowo parszywym przywilejem, lecz przywilejem niezaprzeczalnie i że świat pełen jest mniejszych i większych więzień otoczonych ludźmi o ciężkich pięściach i dobrotliwych głosach. Gdzieś w tym brudzie nadal był jej brat, a wraz z nim tamten pełen rozżalonej furii krzyk i cudze dłonie, które trzymał pod mostkiem. Mimowolnie spojrzała na swoje nadgarstki i zaskoczyła ja wnet barwa jej żył. Nadal były zielonkawe.
— Wierzę ci — oznajmiła, patrząc dziewczynie w oczy. Nie wiedziała, czy nadal kłamie, czy po prostu nie przywykła do własnej szczerości. — Przekonanie, że wszyscy rodzimy się z równym dostępem do wolnego wyboru, byłoby idiotyczne. — Uśmiechnęła się raz jeszcze, tym razem jednak jej uśmiech był łagodniejszy, głos miękki i pozbawiony wyzwania. Niewiele było w niej fragmentów na tyle tkliwych, by pozwalały sobie na wgłębienie pod ciężarem czyichś słów, a jednak teraz, gdzieś pod sercem, jakaś część jej obojętności zaczęła kruszyć się jak maślane ciastko. — Nie można jednak mieć też za złe ludziom, że brakuje im zaufania, prawda? To nie kwestia okrucieństwa, a przetrwania. Wszyscy się boimy, a strach jest trochę łatwiejszy do przełknięcia, kiedy wie się już, gdzie go kierować. — Niemal ugryzła się w język. Mdliła ją jej własna sentymentalność i pierwszy raz od kiedy protestująca strzepnęła błoto z butów na polerowany parkiet Stortingu, Beau pożałowała, że w ogóle wsunęła się w szparę zamykających się drzwi. Powinna była wrócić do domu i nie myśleć o świecie, od którego z taką upartą żarliwością próbowała odwracać wzrok. Zamiast tego znalazła się w kraterze jakiegoś wielkiego, zębatego pęknięcia. — Niemniej nie zmienia to faktu, że Midgard pełen jest zbrodniarzy, którzy nigdy nawet nie dotknęli zakazanej magii i zaczynam się obawiać, że wszystkich ich ominiemy wzrokiem podczas tych radosnych łapanek ślepców... — Z jej gardła wyrwało się coś na kształt chichotu, w dźwięku tym nie było jednak grama wesołości.
Głosy wokół niej zaczynały się mieszać, a ona z trudem wyodrębniała te trzy, których poszukiwała wcześniej — kobieta i dwóch mężczyzn; surowy sprzeciw, spokojny tembr niskiego głosu, niepokojąco gładki uśmiech. Podążyła wzrokiem za urzędniczką. Jej poważna, dystyngowana twarz wydała jej się groźna, a Beau przeszło przez myśl, że miała w sobie coś z Zary — wąskie skosy kości policzkowych, błysk nagany w ładnych, ciemnych oczach. Przyglądała jej się długo, niemal natarczywie, unosząc przy tym kącik ust w lekkim, spolegliwym uśmiechu. Czasem zapominała, kim tak naprawdę jest, dopóki ogon nie poruszył się ostrzegawczo pod materiałem.
— Możemy — przytaknęła jej grzecznie, choć nie była pewna, w jakim stopniu zgadza się z jej postulatem. Niewygoda wydawała jej się w tej sytuacji najważniejsza, choć ta być może — zgodnie z jej stwierdzeniem — nie była wcale aż tak pospolita. — Jest też niewiedza, strach i wrogość, ale i za nimi nie możemy wiecznie się chować. Przecież… — przerwała, gwałtownie obracając głowę w stronę drzwi. Miała ochotę się zaśmiać, chłopak bowiem wydał jej się niemożliwie głupi. Czy naprawdę planował tak małą grupką przejąć budynek Stortingu? — Skarbie, zdaje się, że tymi groźbami utrudniasz swojej koleżance ważną rozmowę — rzuciła ku niemu, unosząc z rozbawieniem brwi. — Nigdy nie zrozumiem mężczyzn i ich uwielbienia dla przymusu... — dodała ciszej, a jej głos zabrzmiał pusto i obojętnie, na tyle bezbarwnie, ze trudno było stwierdzić, czy zwracała się do niego, czy rzucała słowa w eter dla własnej rozrywki.
Nie miała przecież zamiaru przerywać chaosu.
charyzma: 18 (k100) + 25 (statystyka) + 3 (atut: złotousty) + 10 (atut: odmieniec) = 56
Spoważniała, jaj twarz wydała się ostrzejsza i starsza. Coś zapiekło pod żebrami, a im dłużej skupiała się na tym bólu, tym mniej fantomowy się stawał — w końcu znalazła między tkankami poczucie winy. Nie wszyscy mieli wybór, ona też długo do nie miała. Pomyślała o Munchach i o tym, ze mogliby ją zmusić do wszystkiego i o Laursenach, którzy lubili powtarzać, że nieposłuszne dzieci muszą wrócić na ulicę, a ona nie wyżyje tam tygodnia; pomyślała, że wolność jest wyjątkowo parszywym przywilejem, lecz przywilejem niezaprzeczalnie i że świat pełen jest mniejszych i większych więzień otoczonych ludźmi o ciężkich pięściach i dobrotliwych głosach. Gdzieś w tym brudzie nadal był jej brat, a wraz z nim tamten pełen rozżalonej furii krzyk i cudze dłonie, które trzymał pod mostkiem. Mimowolnie spojrzała na swoje nadgarstki i zaskoczyła ja wnet barwa jej żył. Nadal były zielonkawe.
— Wierzę ci — oznajmiła, patrząc dziewczynie w oczy. Nie wiedziała, czy nadal kłamie, czy po prostu nie przywykła do własnej szczerości. — Przekonanie, że wszyscy rodzimy się z równym dostępem do wolnego wyboru, byłoby idiotyczne. — Uśmiechnęła się raz jeszcze, tym razem jednak jej uśmiech był łagodniejszy, głos miękki i pozbawiony wyzwania. Niewiele było w niej fragmentów na tyle tkliwych, by pozwalały sobie na wgłębienie pod ciężarem czyichś słów, a jednak teraz, gdzieś pod sercem, jakaś część jej obojętności zaczęła kruszyć się jak maślane ciastko. — Nie można jednak mieć też za złe ludziom, że brakuje im zaufania, prawda? To nie kwestia okrucieństwa, a przetrwania. Wszyscy się boimy, a strach jest trochę łatwiejszy do przełknięcia, kiedy wie się już, gdzie go kierować. — Niemal ugryzła się w język. Mdliła ją jej własna sentymentalność i pierwszy raz od kiedy protestująca strzepnęła błoto z butów na polerowany parkiet Stortingu, Beau pożałowała, że w ogóle wsunęła się w szparę zamykających się drzwi. Powinna była wrócić do domu i nie myśleć o świecie, od którego z taką upartą żarliwością próbowała odwracać wzrok. Zamiast tego znalazła się w kraterze jakiegoś wielkiego, zębatego pęknięcia. — Niemniej nie zmienia to faktu, że Midgard pełen jest zbrodniarzy, którzy nigdy nawet nie dotknęli zakazanej magii i zaczynam się obawiać, że wszystkich ich ominiemy wzrokiem podczas tych radosnych łapanek ślepców... — Z jej gardła wyrwało się coś na kształt chichotu, w dźwięku tym nie było jednak grama wesołości.
Głosy wokół niej zaczynały się mieszać, a ona z trudem wyodrębniała te trzy, których poszukiwała wcześniej — kobieta i dwóch mężczyzn; surowy sprzeciw, spokojny tembr niskiego głosu, niepokojąco gładki uśmiech. Podążyła wzrokiem za urzędniczką. Jej poważna, dystyngowana twarz wydała jej się groźna, a Beau przeszło przez myśl, że miała w sobie coś z Zary — wąskie skosy kości policzkowych, błysk nagany w ładnych, ciemnych oczach. Przyglądała jej się długo, niemal natarczywie, unosząc przy tym kącik ust w lekkim, spolegliwym uśmiechu. Czasem zapominała, kim tak naprawdę jest, dopóki ogon nie poruszył się ostrzegawczo pod materiałem.
— Możemy — przytaknęła jej grzecznie, choć nie była pewna, w jakim stopniu zgadza się z jej postulatem. Niewygoda wydawała jej się w tej sytuacji najważniejsza, choć ta być może — zgodnie z jej stwierdzeniem — nie była wcale aż tak pospolita. — Jest też niewiedza, strach i wrogość, ale i za nimi nie możemy wiecznie się chować. Przecież… — przerwała, gwałtownie obracając głowę w stronę drzwi. Miała ochotę się zaśmiać, chłopak bowiem wydał jej się niemożliwie głupi. Czy naprawdę planował tak małą grupką przejąć budynek Stortingu? — Skarbie, zdaje się, że tymi groźbami utrudniasz swojej koleżance ważną rozmowę — rzuciła ku niemu, unosząc z rozbawieniem brwi. — Nigdy nie zrozumiem mężczyzn i ich uwielbienia dla przymusu... — dodała ciszej, a jej głos zabrzmiał pusto i obojętnie, na tyle bezbarwnie, ze trudno było stwierdzić, czy zwracała się do niego, czy rzucała słowa w eter dla własnej rozrywki.
Nie miała przecież zamiaru przerywać chaosu.
charyzma: 18 (k100) + 25 (statystyka) + 3 (atut: złotousty) + 10 (atut: odmieniec) = 56
Mistrz Gry
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:05
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 18
'k100' : 18
Untamo Sorsa
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:07
Untamo SorsaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Helsinki, Finlandia
Wiek : 54 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : zastępca dowódcy na Wydziale Kryminalno-Śledczym Kruczej Straży
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : koń
Atuty : mistrz pościgów (I), obrońca (I), lider (II)
Statystyki : alchemia: 7 / magia użytkowa: 37 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 27 / wiedza ogólna: 15
Opór był daremny.
Kolejne słowa Havorsena były dla niego niczym modlitwa świątynna, której wysłuchiwał z wielkim poświęceniem, wciąż czując przecież nierozwerwalną więź z bogami. Problem polegał na tym, że malarz bogiem zdecydowanie nie był, ba - był chyba wszystkim tym, co bogów unikało. Huldrekall wpływał jednak do umysłu Sorsy, kiedu ten spoglądał ku niemu bez przerwy wręcz, może z pojedynczymi momentami, gdy decydował się na obarczenie spojrzeniem rozmówców Einara.
Wzrok Sohvi ani słowa osiłka blokującego przejście nie działały na Untamo, nie w tym momencie. Gdy aurap rzestanie działac, gdy nadejdzie pojedyncza refleksja, jakoby zachowywał się nie jak on - zupełnie przecież nieodpowiedzialnie, będzie musiał odpokutować - przed samym sobą i przed innymi. Nigdy nie powinien bowiem pozwolić sobie na to, by słaby umysł dopadł go w tym momencie. W momecnie faktycznego zagrożenia i w obecności nielegalnego zgromadzenia. To on powinien wprowadzać teraz porządek, to on prowinien brać na siebie odpowiedzialność… Jedyne jednak co mógł zrobić, to dotknąć rozpieranego ciśnieniem czoła, gdy tylko poczuł na sobie kolejne zagęszczenie nienazwanej przecież aury. Wydawał się wykrzywać przez krótką sekundę, kiedy to umysł zdawał się jeszcze walczyć z naciskiem, jednak niezwykle nieskutecznie. Wszystko co powie, zgodne będzie ze słowami Halvorsena, pomimo, iż brzmieć mógł jak on sam - dobierając słowa z gracją, jak to zwykel robił.
- Z iloma współpracujecie? Ilu z nich nie rozumie tego, że podchodzi się do nich z odpowiednim dystansem? - zawtórował Halvorsenowi niczym jego cień. Wszystklo było o tyle łatwe, że sma Sorsa nie wierzyłw faktyczną chęć ugięcia się kogokolwiek, kto sięgnął po magię zakazną. Wspominał syna Jana-Erika. Wspominał to, o czym mówił mu przyjaciel. Z bólem myślało tym, jak wielkim ciężarem musiało być dla Dowódcy wykreślenie syna ze swojego życia. Nigdy nie zrobiłby tego, gdyby istniała szansa na poprawę… A przynajmniej w to właśnie wierzył Sorsa, znający Jana jeszcze w czasach, gdfy żadne z nich nie było przyspawane do mundura. - To nie wy trafiacie pierwsi na miejsce zbrodni, które nigdy nie splamiłoby się krwią, gdyby nie działania ślepców. To nie wy musicie mówić matkom tych dzieciaków, że niż nigdy nie zobaczą swojego syna, trąconego obrzydliwym zaklęciem w mrocznej uliczce! - aura Halvorsena podsycała jego emocje. Uniósł się lekko, jednak nie mógł znosić pełnych niecheci oskarżeń o to, co właściwie było słuszne. - Nie macie prawa pouczać nas co w tej sytuacji należy, a co nie. Nawet jeżeli częściowo się z wami zgadzam, aresztuję was, jeżeli będziecie zaburzać tu porządek. Takie jest prawo, tak samo jak aresztować muszę tych, którzy szkodzić mogą życiu i zdrowiu mieszkańców miasta! - przemawiało przez neigo rozgoryczenie. Zbierał je w sobie od dłuższego czasu. Wiecznie znosić musiał oskarżenia co do niekompetencji Kruczej Straży. Wiecznie cierpieć musiał przez jego zdaniem nietrafioen decyzje zagrzybiałej Rady. Teraz, kiedy aura Einara zamieszała mu w głowie, wydawał sie tracić niektóre hamulce.
Spojrzeniem błądził po swoich rozmówcach, po tłuszczy która wydawała się ustępować, ale też po tych, którzy wciąż stali prosto gotowi do dalszej dyskusji. W pomieszczeniu panował gwar, a jedyne co na krótką chwilę odciągnęło Untamo od gadaniny to fakt, że twarz Kajsy zabłądziłą mu z tyłu umysłu.
Przyjrzał się jej, wręcz zacietrzewił. Kim była?
charyzma: 18 (k100) + 27 (statystyka) = 45
spostrzegawczość: 60 (k100) + 2 (ekwipunek) + 2 (ekwipunek) = 64
Kolejne słowa Havorsena były dla niego niczym modlitwa świątynna, której wysłuchiwał z wielkim poświęceniem, wciąż czując przecież nierozwerwalną więź z bogami. Problem polegał na tym, że malarz bogiem zdecydowanie nie był, ba - był chyba wszystkim tym, co bogów unikało. Huldrekall wpływał jednak do umysłu Sorsy, kiedu ten spoglądał ku niemu bez przerwy wręcz, może z pojedynczymi momentami, gdy decydował się na obarczenie spojrzeniem rozmówców Einara.
Wzrok Sohvi ani słowa osiłka blokującego przejście nie działały na Untamo, nie w tym momencie. Gdy aurap rzestanie działac, gdy nadejdzie pojedyncza refleksja, jakoby zachowywał się nie jak on - zupełnie przecież nieodpowiedzialnie, będzie musiał odpokutować - przed samym sobą i przed innymi. Nigdy nie powinien bowiem pozwolić sobie na to, by słaby umysł dopadł go w tym momencie. W momecnie faktycznego zagrożenia i w obecności nielegalnego zgromadzenia. To on powinien wprowadzać teraz porządek, to on prowinien brać na siebie odpowiedzialność… Jedyne jednak co mógł zrobić, to dotknąć rozpieranego ciśnieniem czoła, gdy tylko poczuł na sobie kolejne zagęszczenie nienazwanej przecież aury. Wydawał się wykrzywać przez krótką sekundę, kiedy to umysł zdawał się jeszcze walczyć z naciskiem, jednak niezwykle nieskutecznie. Wszystko co powie, zgodne będzie ze słowami Halvorsena, pomimo, iż brzmieć mógł jak on sam - dobierając słowa z gracją, jak to zwykel robił.
- Z iloma współpracujecie? Ilu z nich nie rozumie tego, że podchodzi się do nich z odpowiednim dystansem? - zawtórował Halvorsenowi niczym jego cień. Wszystklo było o tyle łatwe, że sma Sorsa nie wierzyłw faktyczną chęć ugięcia się kogokolwiek, kto sięgnął po magię zakazną. Wspominał syna Jana-Erika. Wspominał to, o czym mówił mu przyjaciel. Z bólem myślało tym, jak wielkim ciężarem musiało być dla Dowódcy wykreślenie syna ze swojego życia. Nigdy nie zrobiłby tego, gdyby istniała szansa na poprawę… A przynajmniej w to właśnie wierzył Sorsa, znający Jana jeszcze w czasach, gdfy żadne z nich nie było przyspawane do mundura. - To nie wy trafiacie pierwsi na miejsce zbrodni, które nigdy nie splamiłoby się krwią, gdyby nie działania ślepców. To nie wy musicie mówić matkom tych dzieciaków, że niż nigdy nie zobaczą swojego syna, trąconego obrzydliwym zaklęciem w mrocznej uliczce! - aura Halvorsena podsycała jego emocje. Uniósł się lekko, jednak nie mógł znosić pełnych niecheci oskarżeń o to, co właściwie było słuszne. - Nie macie prawa pouczać nas co w tej sytuacji należy, a co nie. Nawet jeżeli częściowo się z wami zgadzam, aresztuję was, jeżeli będziecie zaburzać tu porządek. Takie jest prawo, tak samo jak aresztować muszę tych, którzy szkodzić mogą życiu i zdrowiu mieszkańców miasta! - przemawiało przez neigo rozgoryczenie. Zbierał je w sobie od dłuższego czasu. Wiecznie znosić musiał oskarżenia co do niekompetencji Kruczej Straży. Wiecznie cierpieć musiał przez jego zdaniem nietrafioen decyzje zagrzybiałej Rady. Teraz, kiedy aura Einara zamieszała mu w głowie, wydawał sie tracić niektóre hamulce.
Spojrzeniem błądził po swoich rozmówcach, po tłuszczy która wydawała się ustępować, ale też po tych, którzy wciąż stali prosto gotowi do dalszej dyskusji. W pomieszczeniu panował gwar, a jedyne co na krótką chwilę odciągnęło Untamo od gadaniny to fakt, że twarz Kajsy zabłądziłą mu z tyłu umysłu.
Przyjrzał się jej, wręcz zacietrzewił. Kim była?
charyzma: 18 (k100) + 27 (statystyka) = 45
spostrzegawczość: 60 (k100) + 2 (ekwipunek) + 2 (ekwipunek) = 64
I'm prepared for this
I never shoot to miss
I never shoot to miss
Mistrz Gry
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:07
The member 'Untamo Sorsa' has done the following action : kości
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'k100' : 60
#1 'k100' : 18
--------------------------------
#2 'k100' : 60
Prorok
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:07
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Chaos zwykł rozprzestrzeniać się po mieście szybciej niż ogień – wchodził w rolę piątego żywiołu, przezierającego się nie tylko przez kamienice, ale przez serca zamieszkujących je galdrów, zbyt miękkie i płoche, by nie podburzył ich przystęp kolejnej tragedii; w głównym holu zaczęło gromadzić się coraz więcej osób – urzędników, którzy skończyli pracę i przystanęli skonsternowani u szczytu schodów, przypadkowych przechodniów i osób próbujących w pośpiechu załatwić swoje sprawunki. Kajsa, nawet jeśli wycofana w kąt własnej argumentacji, pozyskiwała sobie publiczność, zebraną tłumnym półkolem przed niewielką grupą działaczy “Początku” – wątpliwe pozostawało jedynie, czy w tych okolicznościach zjednanie sobie ludzi było jeszcze możliwe.
– Każdy z nas ma coś na sumieniu – kobieta zwróciła się w stronę Sohvi, jej głos stawał się jednak coraz słabszy i mniej przekonujący, palce, wciąż trzymane kurczowo na megafonie, nie sprawiały wrażenia równie sposobnych, by zaciskać się w pięść – urzędnicy Stortingu na co dzień rozmawiali z ludźmi, których żądania niosły się echem przez wnętrze budynku, wiedzieli, jak skutecznie ukrócić gniew, podwiązując go w gardle razem z oddechem, Kajsa wyraźnie ginęła tymczasem pod zarzutami starszej urzędniczki. Wciąż starała się trzymać plecy wyprostowane, a głos usztywniony do surowej powagi, brzmiała jednak bardziej jak nauczycielka niż jak ktoś, kto byłby gotowy podżegać społeczeństwo do buntu. – Podważa pani w ten sposób każdego, kto przychodzi do Stortingu? Czy tylko tych, którzy nie podzielają pani poglądów? – przez chwilę podtrzymywała kontakt wzrokowy, lecz zaraz przymrużyła oczy, przenosząc wzrok z twarzy Sohvi na smukłe lico Beau, tak łatwo czerpiące z jej uwagi prostym przyznaniem racji.
– Strach czyni nas słabymi. Na pewno wiesz o tym lepiej... niż większość – odparła, starając się na nowo odzyskać rezon, a jej oczy zalśniły, ginąc w zielonych tęczówkach huldry. – Nie mylę się? – przegrywała w oczach urzędników i przegrywała w oczach Stortingu, wciąż nie miała w sobie jednak wystarczająco pokory, by wycofać się z budynku, złożyć broń przed wejściem i pozwolić, by Rada uniewinniała każdą niesprawiedliwość; ślepcy, którzy klękali pod jej drzwiami, szukali pomocy, a ona nie zamierzała uświadamiać ich, że nigdy jej nie otrzymają. Być może dlatego jej wzrok tak prędko opuścił scenerię kobiecych twarzy, zwracając się w stronę Untamo, którego emocje zawrzały pod wpływem roztoczonej wokoło aury – jej usta wygięły się niezadowolonym grymasem, gdy w krtani zachrobotał odgłos przytłumionego śmiechu; Kajsa najwyraźniej rozpoznała Sorsę jeszcze zanim on był w stanie spojrzeć na nią dość trzeźwo, by zdać sobie sprawę, że już kiedyś patrzył jej w oczy – co więcej, skuwał nadgarstki ciasno za plecami. Wspomnienie nie byłoby być może istotne, gdyby nie fakt, że sam wyklął jej na dłoni czarny symbol pieczęci.
– Proszę mnie aresztować, śmiało! – żachnęła się nagle, wyciągając przed siebie ramiona i dopiero teraz zwracając uwagę strażnika na wsunięte na dłonie rękawiczki. – Ma pan już w tym wprawę, prawda, oficerze Sorsa? – sytuacja niewątpliwie wymykała się spod kontroli – nie tylko w towarzystwie Kajsy, ale także u progu schodów, gdzie młody mężczyzna wycofał się o krok, wyraźnie zmieszany, lecz niezdolny oderwać wzroku od smukłej twarzy Einara; z daleka sprawiał wrażenie zahipnotyzowanego.
– Pan... – zaczął, nagle potykając się o własną zuchwałość, rozgryzając między zębami postulaty i dławiąc się powodem, dla którego jeszcze przed chwilą był gotowy zagrodzić ludziom wyjście z budynku. – Pan mnie wysłuchał? – w jego głosie przebrzmiała nadzieja, twarz pojaśniała, a oczy stały się szerokie i lśniące; podszedł bliżej huldrekalla, jakby próbował wyłowić odpowiedź z głębi jego źrenic. – Oczywiście, że przyniesie... tak, wszyscy w to wierzymy – potwierdził ochoczo, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę, jakby w zniecierpliwieniu. – Zatem wierzy pan w nasze postulaty. – głos młodzieńca nie tracił na entuzjazmie. – Chce pan walczyć z nami o lepszą przyszłość. – wypowiedź, co dziwne, wcale nie brzmiała jak pytanie.
Każdemu z was przysługuje rzut kością k100 na charyzmę – im wyższy wynik, tym większa szansa powodzenia w rozmowie. Dodatkowo, Untamo – jeśli uzna to za konieczne – może wykonać drugi rzut kością k100 na dowolne zaklęcie.
– Każdy z nas ma coś na sumieniu – kobieta zwróciła się w stronę Sohvi, jej głos stawał się jednak coraz słabszy i mniej przekonujący, palce, wciąż trzymane kurczowo na megafonie, nie sprawiały wrażenia równie sposobnych, by zaciskać się w pięść – urzędnicy Stortingu na co dzień rozmawiali z ludźmi, których żądania niosły się echem przez wnętrze budynku, wiedzieli, jak skutecznie ukrócić gniew, podwiązując go w gardle razem z oddechem, Kajsa wyraźnie ginęła tymczasem pod zarzutami starszej urzędniczki. Wciąż starała się trzymać plecy wyprostowane, a głos usztywniony do surowej powagi, brzmiała jednak bardziej jak nauczycielka niż jak ktoś, kto byłby gotowy podżegać społeczeństwo do buntu. – Podważa pani w ten sposób każdego, kto przychodzi do Stortingu? Czy tylko tych, którzy nie podzielają pani poglądów? – przez chwilę podtrzymywała kontakt wzrokowy, lecz zaraz przymrużyła oczy, przenosząc wzrok z twarzy Sohvi na smukłe lico Beau, tak łatwo czerpiące z jej uwagi prostym przyznaniem racji.
– Strach czyni nas słabymi. Na pewno wiesz o tym lepiej... niż większość – odparła, starając się na nowo odzyskać rezon, a jej oczy zalśniły, ginąc w zielonych tęczówkach huldry. – Nie mylę się? – przegrywała w oczach urzędników i przegrywała w oczach Stortingu, wciąż nie miała w sobie jednak wystarczająco pokory, by wycofać się z budynku, złożyć broń przed wejściem i pozwolić, by Rada uniewinniała każdą niesprawiedliwość; ślepcy, którzy klękali pod jej drzwiami, szukali pomocy, a ona nie zamierzała uświadamiać ich, że nigdy jej nie otrzymają. Być może dlatego jej wzrok tak prędko opuścił scenerię kobiecych twarzy, zwracając się w stronę Untamo, którego emocje zawrzały pod wpływem roztoczonej wokoło aury – jej usta wygięły się niezadowolonym grymasem, gdy w krtani zachrobotał odgłos przytłumionego śmiechu; Kajsa najwyraźniej rozpoznała Sorsę jeszcze zanim on był w stanie spojrzeć na nią dość trzeźwo, by zdać sobie sprawę, że już kiedyś patrzył jej w oczy – co więcej, skuwał nadgarstki ciasno za plecami. Wspomnienie nie byłoby być może istotne, gdyby nie fakt, że sam wyklął jej na dłoni czarny symbol pieczęci.
– Proszę mnie aresztować, śmiało! – żachnęła się nagle, wyciągając przed siebie ramiona i dopiero teraz zwracając uwagę strażnika na wsunięte na dłonie rękawiczki. – Ma pan już w tym wprawę, prawda, oficerze Sorsa? – sytuacja niewątpliwie wymykała się spod kontroli – nie tylko w towarzystwie Kajsy, ale także u progu schodów, gdzie młody mężczyzna wycofał się o krok, wyraźnie zmieszany, lecz niezdolny oderwać wzroku od smukłej twarzy Einara; z daleka sprawiał wrażenie zahipnotyzowanego.
– Pan... – zaczął, nagle potykając się o własną zuchwałość, rozgryzając między zębami postulaty i dławiąc się powodem, dla którego jeszcze przed chwilą był gotowy zagrodzić ludziom wyjście z budynku. – Pan mnie wysłuchał? – w jego głosie przebrzmiała nadzieja, twarz pojaśniała, a oczy stały się szerokie i lśniące; podszedł bliżej huldrekalla, jakby próbował wyłowić odpowiedź z głębi jego źrenic. – Oczywiście, że przyniesie... tak, wszyscy w to wierzymy – potwierdził ochoczo, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę, jakby w zniecierpliwieniu. – Zatem wierzy pan w nasze postulaty. – głos młodzieńca nie tracił na entuzjazmie. – Chce pan walczyć z nami o lepszą przyszłość. – wypowiedź, co dziwne, wcale nie brzmiała jak pytanie.
Każdemu z was przysługuje rzut kością k100 na charyzmę – im wyższy wynik, tym większa szansa powodzenia w rozmowie. Dodatkowo, Untamo – jeśli uzna to za konieczne – może wykonać drugi rzut kością k100 na dowolne zaklęcie.
Sohvi Vänskä
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:08
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Od prostej satysfakcji lepsza była tylko ta uzyskiwana we wzburzeniu – w tym przypadku gniewnym; unosiła łagodnie jej brodę, w zuchwałej świadomości swojej przewagi. Kręgosłup, na którego strunę nanizano perłę duszy, trał wyprostowany, niechętny do ustępliwego wypaczanie kręgów ze sztywnej linii dumnej dyscypliny, prawie jak gdyby gotowa była wyjść nawet naprzeciw prawdzie z pełną pewnością swojej racji: zaprzeczyć prawionej przez nią prawdzie, choć ta była w gruncie rzeczy niepodważalna – a przynajmniej ona sama nie miała podstaw, by twierdzić inaczej i pierwsza podnosić kamień protestu. Sumienie miała ciężkie od czynów i jeszcze cięższe od pleśni niewłaściwych myśli, intencji pleniących się w umyśle wiecznie toczonym influenzą zazdrości i własnej niższości, do której nie przyznawała się przed cudzym spojrzeniem. Nie próbowała tym razem zbijać jej argumentu, pozwalając mu wybrzmieć samotnie, w tonie wyraźnie cichszym; zdawało jej się to jeszcze dosadniejsze niż dalsze wbijanie ostrej szpili obcasa w jej zmiękłe trzewia.
– Czy rzeczony każdy respektuje godziny pracy innych ludzi, powszechnie obowiązujące prawo oraz pewne zasady przyzwoitości? Zdaje się koniecznym uzgodnić wspólną definicję szanownego interesanta, zanim podążymy dalej w absurd tej dyskusji – wiedziona poczuciem odniesionego zwycięstwa i rozzuchwalonej złości, pozwalała sobie na złośliwość woalowaną pustym uśmiechem i ostrym błyskiem w oku; żałując, że okoliczności nie pozwalają na gorszą mściwość, wciąż musiała zachować choćby pozór opanowania i stosowności, jakiś ochłap cierpliwości względem drugiego człowieka, choć tej miała ledwie naparstek po dniu spędzonym w Stortingu, poświęconym rzeczywistym problemom. – Czy zdolność racjonalnego rozpatrzenia sprawy w repertuarze osoby urzędniczej panią martwi? Czy tylko wtedy, kiedy racjonalizuje pani przekonania? – odbiła, ściągając brwi ku sobie, upodabniając się tym silniej do nauczycielki napominającej niesforne dziewczę; grała na strunie swojej przewagi, pogłębiając ten dysonans jeszcze, wobec obserwujących oczy i słuchających uszu.
Przestawała się tymczasem dziwić Kajsie; nie skupiała dłużej na niej spojrzenia, zatrzymując je na Halvorsenie, którego obecność zdawała się zelektryzować otoczenie, wypełnić tęczówki zebranych ludzi ciemnymi talarami skupionych źrenic, pogłębionych o ukierunkowaną, rozmarzoną uwagę. Nie chciała dłużej mówić, nie potrzebowała się wykłócać – ufała, że zrobi to lepiej; uładzi sytuację z dozą rozsądku i koniecznej empatii, wygra sobie ten rozwrzeszczany tłum. Za to przecież między innymi go ceniła, za charyzmę zdobywającą sobie wszystkich, wpełzającą pod kołnierze słuchających ludzi jak parazyt, by wczepić się w słabiznę nerwową przyjemnością i chęcią, by go wysłuchać. Widziała wielokrotnie, jak tego dokonywał. I czasami, jak teraz, wcale się im nie dziwiła; czasami tembr jego głosu mrowił pod skórą i sprawiał, że trudniej było znaleźć słowa zdolne mu dorównać.
Podniesiony głos Untamo zaskoczył ją. Nie słyszała dotąd, by mówił w ten sposób – i wciąż jeszcze nie potrafiła zebrać myśli, by do niego z równą werwą dołączyć, choć obserwowanie jego stanowczości sprawiało również satysfakcję; i łagodne, przyjemne zaskoczenie, jakby dotąd nie była pewna, pomimo jego posady w Kruczej Straży, że mógłby do niej być w ten sposób zdolny. Ostatecznie znała go z zupełnie innej strony. Powietrze wysycone demoniczną aurą wraz z tym odkryciem wzbudzały w niej niezdrowy, podskórny entuzjazm.
– Miałam raczej na myśli realne niebezpieczeństwo – odpowiadała kobiecie, która jej zdaniem sięgała po słowa nieadekwatne do sytuacji; niewiedza, strach i wrogość trąciły niewystarczająco dotkliwym eufemizmem, kiedy jeszcze tydzień temu spod śniegu wydobywano ciała jak rozrzuconą plechę grzyba naśladującego zwłoki w przerażającej odmianie koszmarnej mimikry. – Miałam na... – urwała razem z nią, sięgając wzrokiem mężczyzny, w jednym odruchu solidarnej, zaniepokojonej dezaprobaty. Z cieniem nagłej sympatii do przyjemnie pyskatej osobowości, pomimo rozbieżnych poglądów na obecną farsę.
Kajsa tymczasem podniosła znów głos, czyniąc ze wszystkiego jeszcze gorsze, tragikomiczne przedstawienie, domagając się aresztowania. Nazwisko oficera zabrzmiało w jej ustach ciężko; jak argument, którym zamierzała przekręcić mu kiszki na dobre. Wkładała im tymczasem finalny kontrargument w dłonie, dobrowolnie. Opanowanie pękło w niej w końcu; wszystko podsumować zdołała jedynie wyraźnie drwiącym prychnięciem, pełnym cierpkiego rozbawienia i szyderczej niedowiary.
rzut k6 na atut odporny (II): 1 – niepowodzenie
charyzma: 94 (k100) + 27 (statystyka) + 2 (ekwipunek) = 123
138 (aura Einara) - 123 = 15
56 (aura Beau) < 121
– Czy rzeczony każdy respektuje godziny pracy innych ludzi, powszechnie obowiązujące prawo oraz pewne zasady przyzwoitości? Zdaje się koniecznym uzgodnić wspólną definicję szanownego interesanta, zanim podążymy dalej w absurd tej dyskusji – wiedziona poczuciem odniesionego zwycięstwa i rozzuchwalonej złości, pozwalała sobie na złośliwość woalowaną pustym uśmiechem i ostrym błyskiem w oku; żałując, że okoliczności nie pozwalają na gorszą mściwość, wciąż musiała zachować choćby pozór opanowania i stosowności, jakiś ochłap cierpliwości względem drugiego człowieka, choć tej miała ledwie naparstek po dniu spędzonym w Stortingu, poświęconym rzeczywistym problemom. – Czy zdolność racjonalnego rozpatrzenia sprawy w repertuarze osoby urzędniczej panią martwi? Czy tylko wtedy, kiedy racjonalizuje pani przekonania? – odbiła, ściągając brwi ku sobie, upodabniając się tym silniej do nauczycielki napominającej niesforne dziewczę; grała na strunie swojej przewagi, pogłębiając ten dysonans jeszcze, wobec obserwujących oczy i słuchających uszu.
Przestawała się tymczasem dziwić Kajsie; nie skupiała dłużej na niej spojrzenia, zatrzymując je na Halvorsenie, którego obecność zdawała się zelektryzować otoczenie, wypełnić tęczówki zebranych ludzi ciemnymi talarami skupionych źrenic, pogłębionych o ukierunkowaną, rozmarzoną uwagę. Nie chciała dłużej mówić, nie potrzebowała się wykłócać – ufała, że zrobi to lepiej; uładzi sytuację z dozą rozsądku i koniecznej empatii, wygra sobie ten rozwrzeszczany tłum. Za to przecież między innymi go ceniła, za charyzmę zdobywającą sobie wszystkich, wpełzającą pod kołnierze słuchających ludzi jak parazyt, by wczepić się w słabiznę nerwową przyjemnością i chęcią, by go wysłuchać. Widziała wielokrotnie, jak tego dokonywał. I czasami, jak teraz, wcale się im nie dziwiła; czasami tembr jego głosu mrowił pod skórą i sprawiał, że trudniej było znaleźć słowa zdolne mu dorównać.
Podniesiony głos Untamo zaskoczył ją. Nie słyszała dotąd, by mówił w ten sposób – i wciąż jeszcze nie potrafiła zebrać myśli, by do niego z równą werwą dołączyć, choć obserwowanie jego stanowczości sprawiało również satysfakcję; i łagodne, przyjemne zaskoczenie, jakby dotąd nie była pewna, pomimo jego posady w Kruczej Straży, że mógłby do niej być w ten sposób zdolny. Ostatecznie znała go z zupełnie innej strony. Powietrze wysycone demoniczną aurą wraz z tym odkryciem wzbudzały w niej niezdrowy, podskórny entuzjazm.
– Miałam raczej na myśli realne niebezpieczeństwo – odpowiadała kobiecie, która jej zdaniem sięgała po słowa nieadekwatne do sytuacji; niewiedza, strach i wrogość trąciły niewystarczająco dotkliwym eufemizmem, kiedy jeszcze tydzień temu spod śniegu wydobywano ciała jak rozrzuconą plechę grzyba naśladującego zwłoki w przerażającej odmianie koszmarnej mimikry. – Miałam na... – urwała razem z nią, sięgając wzrokiem mężczyzny, w jednym odruchu solidarnej, zaniepokojonej dezaprobaty. Z cieniem nagłej sympatii do przyjemnie pyskatej osobowości, pomimo rozbieżnych poglądów na obecną farsę.
Kajsa tymczasem podniosła znów głos, czyniąc ze wszystkiego jeszcze gorsze, tragikomiczne przedstawienie, domagając się aresztowania. Nazwisko oficera zabrzmiało w jej ustach ciężko; jak argument, którym zamierzała przekręcić mu kiszki na dobre. Wkładała im tymczasem finalny kontrargument w dłonie, dobrowolnie. Opanowanie pękło w niej w końcu; wszystko podsumować zdołała jedynie wyraźnie drwiącym prychnięciem, pełnym cierpkiego rozbawienia i szyderczej niedowiary.
rzut k6 na atut odporny (II): 1 – niepowodzenie
charyzma: 94 (k100) + 27 (statystyka) + 2 (ekwipunek) = 123
138 (aura Einara) - 123 = 15
56 (aura Beau) < 121
Mistrz Gry
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:08
The member 'Sohvi Vänskä' has done the following action : kości
#1 'k100' : 94
--------------------------------
#2 'k6' : 1
#1 'k100' : 94
--------------------------------
#2 'k6' : 1
Einar Halvorsen
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:09
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Podoba mu się - podobnie brzmiące stwierdzenie jak wścibski, przebiegły intruz wślizguje się w stronę czaszki, przenika dudniącym krokiem który jak tętno wije się w korytarzach myśli na wpół otwartych i trzeźwych, na wpół nieuchwytnych, przymglonych w podświadomości. Wstydzi się ciężkiej prawdy, wyniesionej na tacy, podanej przed nim, zawieszonej jak ponury rekwizyt, jak objawione okrutne i chciwe bóstwo, chce wcisnąć ją w bury zwitek, pogrzebać w ciemnej i martwej źrenicy niepamięci, chce ją porzucić, pozwolić jej pleśnieć kurzem. Wypierał przecież od dawna skoczne, słodkie podrygi satysfakcji tlącej się w jego wnętrzu gdy trzymał jak porcelanę w kłach aury cudzy rozsądek. Wypierał, że równa władza oraz poczucie że może go rychło zmiażdżyć, uczynić drugą osobę posłuszną i wdzięczną kukłą na sznurkach jego sugestii, na drgnięciach jego kaprysów, sprawiają mu pewną radość, ciemną i omroczniałą, chorą, plugawą z gromkim, nieludzkim śmiechem. Próbował oszukać prawdę, tłamsił czar, aż spokorniał, aż stał się psem na łańcuchu z przetartym, skrwawionym karkiem. Wcześniejszy teatr, wcześniejsze okrycie aurą znów przypomniało mu wszystko od czego próbował uciec - i zniewolony w naturze czuł się pokracznie wolny, czuł, że właśnie przed chwilą ukazał właściwą twarz. (Podoba ci się, lubisz, gdy twoje słowa wnikają w nich niczym gwoździe, lubisz odczuwać swoją pieczę kontroli, masz w sobie głód zniewolenia; nie chodzi nigdy o samo, czyste pożądanie, nie chodzi o nagły przypływ rumieńców zauroczenia, tylko o ich podatność, o to, jak uginają się niczym plastyczna masa pod twoim naciskiem palców. Wszystko inne jest wtórne; ma mniejszą, pobladłą wartość).
Słowa, splecione w płaszcz opatrunku przyjmują jednak po części niezamierzony efekt. Zmiażdżony, zatruty umysł dostrzega w nim sojusznika którym nie będzie nigdy; dba przecież, w największej części, zaledwie o własne dobro. Od zawsze próbuje przetrwać, był oraz jest samotny, sam walczy o własny żywot, o własny komfort, od siebie tylko dla siebie, nie pielęgnując innych.
- Chcę wierzyć, że każdy z nas zasługuje na drugą szansę - zwraca się do mężczyzny; wymyka się, nie potwierdza i równie też nie zaprzecza; podwija kąciki warg w zręczny uśmiech. Czar huldrekalla stawał się z nim jednością, nie może obecnie przestać, jeszcze nie - nie może go w sobie zdusić i wtłoczyć pomiędzy żebra, nie może go jeszcze zdławić. Dostrzega natłoki wspomnień, głos Laudith rezonujący w czaszce jak w starym, szumiącym radiu. Mówiła, że nie żałuje - i widział w niej, tak dokładnie, że nie ma drogi odwrotu. Nie śmiał choć szepnąć jej o podobnej organizacji, świadomy wagi jej słów, świadomy, że nie przestanie. Była niezwykle dumna z dokonanej przemiany, z krzewiących się, czarnych żył pełzających po przedramionach, zbyt dumna, by odczuć winę, sądziła, że muszą cierpieć tak jak cierpiała ona, trawiona niezrozumieniem.
Obtoczył głos w swojej aurze, którą chciał skłonić go do zmiany zachowania, do odstąpienia, odwrotu. Wolał o wiele bardziej się rozejść, nie szarpać znów strun konfliktu, ponadto wiodącego donikąd. Podobnie jak pracownicy, zaczynał już być zmęczony; podobnie chciał też odpocząć. Próbował wpłynąć na zaostrzony, jątrzący się właśnie konflikt, skłonić ich do odejścia po nasyceniu potrzeb w postaci cudzej uwagi - której przecież łaknęli, a której atrapę wcisnął im przed oblicza. Wykrzyczana wcześniej przez kobietę prowokacja poruszająca temat samego aresztowania nie była dobrym zwiastunem i mogła zarazem skłonić przedstawiciela Kruczej Straży do bardziej radykalnych reakcji. Kim była? Jak wyglądała jej przeszłość? Nie mógł obecnie odznaleźć zdań odpowiedzi na kilka zbłąkanych szeptów tak nieuchronnych pytań; wiedział, pomimo tego, że właśnie miała ryzyko zniszczyć choć jakiekolwiek, dowolne szanse na sprawne i pokojowe rozwiązanie kakofonii trwającego w najlepsze nieporozumienia.
charyzma: 49 (k100) + 40 (statystyka) + 10 (atut: odmieniec) + 2 (szmaragdowa bransoletka 1/1 wykorzystanie) = 101
Słowa, splecione w płaszcz opatrunku przyjmują jednak po części niezamierzony efekt. Zmiażdżony, zatruty umysł dostrzega w nim sojusznika którym nie będzie nigdy; dba przecież, w największej części, zaledwie o własne dobro. Od zawsze próbuje przetrwać, był oraz jest samotny, sam walczy o własny żywot, o własny komfort, od siebie tylko dla siebie, nie pielęgnując innych.
- Chcę wierzyć, że każdy z nas zasługuje na drugą szansę - zwraca się do mężczyzny; wymyka się, nie potwierdza i równie też nie zaprzecza; podwija kąciki warg w zręczny uśmiech. Czar huldrekalla stawał się z nim jednością, nie może obecnie przestać, jeszcze nie - nie może go w sobie zdusić i wtłoczyć pomiędzy żebra, nie może go jeszcze zdławić. Dostrzega natłoki wspomnień, głos Laudith rezonujący w czaszce jak w starym, szumiącym radiu. Mówiła, że nie żałuje - i widział w niej, tak dokładnie, że nie ma drogi odwrotu. Nie śmiał choć szepnąć jej o podobnej organizacji, świadomy wagi jej słów, świadomy, że nie przestanie. Była niezwykle dumna z dokonanej przemiany, z krzewiących się, czarnych żył pełzających po przedramionach, zbyt dumna, by odczuć winę, sądziła, że muszą cierpieć tak jak cierpiała ona, trawiona niezrozumieniem.
Obtoczył głos w swojej aurze, którą chciał skłonić go do zmiany zachowania, do odstąpienia, odwrotu. Wolał o wiele bardziej się rozejść, nie szarpać znów strun konfliktu, ponadto wiodącego donikąd. Podobnie jak pracownicy, zaczynał już być zmęczony; podobnie chciał też odpocząć. Próbował wpłynąć na zaostrzony, jątrzący się właśnie konflikt, skłonić ich do odejścia po nasyceniu potrzeb w postaci cudzej uwagi - której przecież łaknęli, a której atrapę wcisnął im przed oblicza. Wykrzyczana wcześniej przez kobietę prowokacja poruszająca temat samego aresztowania nie była dobrym zwiastunem i mogła zarazem skłonić przedstawiciela Kruczej Straży do bardziej radykalnych reakcji. Kim była? Jak wyglądała jej przeszłość? Nie mógł obecnie odznaleźć zdań odpowiedzi na kilka zbłąkanych szeptów tak nieuchronnych pytań; wiedział, pomimo tego, że właśnie miała ryzyko zniszczyć choć jakiekolwiek, dowolne szanse na sprawne i pokojowe rozwiązanie kakofonii trwającego w najlepsze nieporozumienia.
charyzma: 49 (k100) + 40 (statystyka) + 10 (atut: odmieniec) + 2 (szmaragdowa bransoletka 1/1 wykorzystanie) = 101
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Mistrz Gry
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:09
The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości
'k100' : 49
'k100' : 49
Bezimienny
Re: 16.03.2001 – Główny hol, Storting – E. Halvorsen, S. Vänskä, U. Sorsa, Bezimienny: B. Larsen & Prorok Pon 27 Lis - 11:10
Świat był lżej strawny, gdy nie brało się go na poważnie. Nieszczęście mogło być jedynie przedstawieniem teatralnym, wystarczyło odsunąć się od niego kilka kroków, uznać je za obce i odległe, godne braw i godne refleksji, ale zawsze zbyt barwne, by mogło być prawdziwe. Beau już od kilku lat przesiadywać wolała na widowni - Midgard rozgrywał się przed jej oczami niczym operetka, czasem grecka tragedia pena krwawych sztyletów. Zdarzało jej się śmiać, gdy nad wybrzeżem zbierała się mgła - mgła zawsze zwiastowała tragedię i przysiadała przy drewnianej przystani niczym bezdomny kot, czarny kot, kot który pojawiał się wszędzie tam, gdzie ktoś płakał. Tym razem sztuka była jednak tak bliska, iż Beau czuła jej oddech na własnym powietrzu. Protestujący pełni byli żywej krwi, powietrze zebrane w ścianach wysokiego holu drapało ją w gardło - każdy krzyk grzmiał coraz mocniej, aż w końcu nawet szepty wybrzmiewały uniesionym gniewem. Nie mogła już uciekać, nie mogła się odsunąć. Przedstawienie stało się prawdziwe, aktorzy spadli ze sceny.
Nie mylę się? Spojrzenie dziewczęcia zbiło ją z tropu. Beau szerzej otworzyła jasne oczy, ich zieleń stała się zimna i nieprzyjemna, podobna nalotowi zebranemu na zaostrzeniach norweskich fiordów. Nie lubiła nigdy, gdy ludzie poszukiwali u niej poczucia wspólnoty, solidarności, która jej kojarzyła się jedynie z przyznaniem się do własnej słabości. Pamiętała młode dziewczyny, które poznała w galerii - ich okrągłe oczy pełne głupiej nadziei, ich zbolałe głosy, drżące na granicy płaczu, krowie i lisie ogony owijane wstydliwie wokół nóg; pamiętała, że patrzyły na nią tak, jakby szukały w niej zrozumienia, ona tymczasem zawsze odwracała glowę i powtarzała, że maja wziąć się w garść. Skoro to, kim jesteś jest takim ciężarem, możesz to po prostu skończyć - przypominała czasem, odpalając cygaretkę w cuchnącej perfumami garderobie. Nigdy nie była taka jak one - nie chciała ucinać ogona ni udawać, że jest człowiekiem. Jej zło było wrodzone, żyło w niej jak zaraza i jak błogosławieństwo od kiedy jej matka wydała ostatni krzyk w murach tamtego burdelu - jej zło nie było też wyborem, nie było nawet jego cząstką, co za tym idzie, miało zupełnie inną barwę niż ten brudny odcień czerwieni, o którym mówiła Kajsa.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odparła więc uprzejmie, odwzajemniając uważne spojrzenie dziewczyny, bezwstydnie patrząc jej przy tym w oczy. - Nie wszyscy pozwalamy, by strach nas osłabił, lecz spora część z nas... tak, bez wątpienia. - Przytaknęła delikatnie, przechylając lekko głowę, tak jakby chciała przyjrzeć się jej twarzy jeszcze bliżej. - Wątpię, bym wiedziała o tym więcej, niż inni, sama boję się jedynie nudy, a i mnie raczej nikt się nie obawia. - Uśmiechnęła się raz jeszcze, odsłaniając przy tym wąską szparę między przednimi zębami. Kłamała naturalnie. Bano jej się bez wątpienia, ze strachem tym jednak było jej bez wątpienia wygodnie. Dla stworzeń takich jak ona przygotowano jedynie dwa scenariusze - można było być biedną ofiarą, wielkooką dziewczyną trzęsącą się w garderobach Roztańczonej Huldry lub tą niebezpieczną skazą, którą wszyscy i tak pragnęli w niej dostrzec.
Zdążyła szybko pochwycić pociemniałe spojrzenie urzędniczki, nim dziewczyna uniosła głos. Oficer Sorsa, jak go nazwała, miał poważną twarz Kruczego Strażnika, a Beau bezwiednie wzdrygnęła się lekko na brzmienie jego tytułu. Potem wszystko działo się zbyt szybko - chłopak zablokował drzwi, jej gorzki śmiech odbił się od polerowanych podłóg, wygadany malarz podszedł bliżej, prostując się z niemal czarującą butą. Uśmiechnęła się kwaśno. Wiedziała już doskonale, kim był - jedna skaza zawsze pozna drugą, byli połączeni pewnym idiotycznym,. starym łańcuchem, zawiązanym ciasno wokół ich gardeł.
- Każdy chyba dostrzega realne niebezpieczeństwo w czymś innym - mruknęła z przekąsem w stronę kobiety, nadal z zainteresowaniem przyglądając się rozgrywającej się nieopodal scenie. W jej głosie nie było jadu, jedynie szczere zwątpienie i szybki przebłysk rozbawienia.
charyzma: 13 (k100) + 25 (statystyka) + 3 (atut: złotousty) + 10 (atut: odmieniec) = 51
Nie mylę się? Spojrzenie dziewczęcia zbiło ją z tropu. Beau szerzej otworzyła jasne oczy, ich zieleń stała się zimna i nieprzyjemna, podobna nalotowi zebranemu na zaostrzeniach norweskich fiordów. Nie lubiła nigdy, gdy ludzie poszukiwali u niej poczucia wspólnoty, solidarności, która jej kojarzyła się jedynie z przyznaniem się do własnej słabości. Pamiętała młode dziewczyny, które poznała w galerii - ich okrągłe oczy pełne głupiej nadziei, ich zbolałe głosy, drżące na granicy płaczu, krowie i lisie ogony owijane wstydliwie wokół nóg; pamiętała, że patrzyły na nią tak, jakby szukały w niej zrozumienia, ona tymczasem zawsze odwracała glowę i powtarzała, że maja wziąć się w garść. Skoro to, kim jesteś jest takim ciężarem, możesz to po prostu skończyć - przypominała czasem, odpalając cygaretkę w cuchnącej perfumami garderobie. Nigdy nie była taka jak one - nie chciała ucinać ogona ni udawać, że jest człowiekiem. Jej zło było wrodzone, żyło w niej jak zaraza i jak błogosławieństwo od kiedy jej matka wydała ostatni krzyk w murach tamtego burdelu - jej zło nie było też wyborem, nie było nawet jego cząstką, co za tym idzie, miało zupełnie inną barwę niż ten brudny odcień czerwieni, o którym mówiła Kajsa.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odparła więc uprzejmie, odwzajemniając uważne spojrzenie dziewczyny, bezwstydnie patrząc jej przy tym w oczy. - Nie wszyscy pozwalamy, by strach nas osłabił, lecz spora część z nas... tak, bez wątpienia. - Przytaknęła delikatnie, przechylając lekko głowę, tak jakby chciała przyjrzeć się jej twarzy jeszcze bliżej. - Wątpię, bym wiedziała o tym więcej, niż inni, sama boję się jedynie nudy, a i mnie raczej nikt się nie obawia. - Uśmiechnęła się raz jeszcze, odsłaniając przy tym wąską szparę między przednimi zębami. Kłamała naturalnie. Bano jej się bez wątpienia, ze strachem tym jednak było jej bez wątpienia wygodnie. Dla stworzeń takich jak ona przygotowano jedynie dwa scenariusze - można było być biedną ofiarą, wielkooką dziewczyną trzęsącą się w garderobach Roztańczonej Huldry lub tą niebezpieczną skazą, którą wszyscy i tak pragnęli w niej dostrzec.
Zdążyła szybko pochwycić pociemniałe spojrzenie urzędniczki, nim dziewczyna uniosła głos. Oficer Sorsa, jak go nazwała, miał poważną twarz Kruczego Strażnika, a Beau bezwiednie wzdrygnęła się lekko na brzmienie jego tytułu. Potem wszystko działo się zbyt szybko - chłopak zablokował drzwi, jej gorzki śmiech odbił się od polerowanych podłóg, wygadany malarz podszedł bliżej, prostując się z niemal czarującą butą. Uśmiechnęła się kwaśno. Wiedziała już doskonale, kim był - jedna skaza zawsze pozna drugą, byli połączeni pewnym idiotycznym,. starym łańcuchem, zawiązanym ciasno wokół ich gardeł.
- Każdy chyba dostrzega realne niebezpieczeństwo w czymś innym - mruknęła z przekąsem w stronę kobiety, nadal z zainteresowaniem przyglądając się rozgrywającej się nieopodal scenie. W jej głosie nie było jadu, jedynie szczere zwątpienie i szybki przebłysk rozbawienia.
charyzma: 13 (k100) + 25 (statystyka) + 3 (atut: złotousty) + 10 (atut: odmieniec) = 51
Strona 1 z 2 • 1, 2