:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
Strona 1 z 2 • 1, 2
31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów
+2
Mistrz Gry
Bezimienny
6 posters
Prorok
31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:12
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Poker
Zabawa trwała w najlepsze. Galdrowie wirowali w tańcach na parkiecie w salonie na parterze, muzycy nie ustawali w grze, ciesząc ucho muzyką ze złotej epoki, szampan (i inne trunki) zaś lał się strumieniami. Około dwudziestej drugiej trzydzieści, kiedy panowie zostali zaproszeni do palarni, aby oddać się hazardowej rozrywce, pań nie pozostawiono samych sobie - pani Tordenskiold zaprowadziła je do bawialni, gdzie i na nie czekała nie mniej ekscytująca gra. Przy okrągłym stole, na środku kolejnego z eleganckich saloników, czekał profesjonalny krupier, gotów do rozłożenia kart.
- Drogie panie - pierwszym słowom powitania towarzyszył gest prawej dłoni, zapraszający do zajęcia miejsc i zadeklarowania stawki, jeśli zamierzały podjąć się wyzwania i spróbować swoich sił w magicznym pokerze.
Każdy gracz określa stawkę z jaką wchodzi do gry.
Każdy gracz rzuca kością k10, aby poznać swoje karty:
1. Wysoka karta - każdy układ kart, który nie kwalifikuje się do powyższych układów
2. Wysoka karta - każdy układ kart, który nie kwalifikuje się do powyższych układów
3. Wysoka karta - każdy układ kart, który nie kwalifikuje się do powyższych układów
4. Wysoka karta - każdy układ kart, który nie kwalifikuje się do powyższych układów
5. Wysoka karta - każdy układ kart, który nie kwalifikuje się do powyższych układów
6. Wysoka karta - każdy układ kart, który nie kwalifikuje się do powyższych układów
7. Para - dwie karty tej samej wartości
8. Dwie pary - dwie różne pary kart
9. Trójka - trzy karty tej samej wartości
10. Strit - pięć kart następujących po sobie
11. Kolor - pięć kart w tym samym kolorze, nienatępujących po sobie
12. Ful - trójka i para
13. Kareta - cztery karty tej samej wartości
14. Poker - strit w kolorze
15. Poker królewski - poker złożony z kart od asa do dziesiątki
Wygrywa gracz z najwyższą liczbą punktów po 3 turach. Punkty za układ określa liczba odpowiadająca numerowi porządkowemu.
Aby wziąć udział w grze w pokera należy napisać post z deklaracją stawki do
Dahlia Tordenskiold
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:12
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Mogłaby przysiąc, że minęło nie więcej niż dziesięć minut odkąd wychyliła pierwszą lampkę szampana wznosząc rozpoczynający przyjęcie toast, podczas gdy niebawem miała wybić godzina dwudziesta trzecia. Zawsze tak było. Przygotowania trwały długie dni, nawet tygodnie, a ten wieczór, noc, tak wyczekany i upragniony, mijał w mgnieniu oka. Najprędzej zakończyło się przyjęcie weselne, które pragnęła rozciągnąć w czasie i zatrzymać na wieczność, lecz i podczas innych wskazówki zegara zdawały się obracać zdecydowanie szybciej. Mimo usilnych starań nie każdemu udało jej się z Halvardem poświęcić choćby kilku minut rozmowy. Zatańczyli jedynie raz, pierwszą piosenkę, później krążąc między gośćmi, witając się z nimi i zabawiając pogawędką, taki mieli obowiązek jako gospodarze, lecz Dahlia wypełniała go z przyjemnością - przez większość czasu. Dyskomfort jaki przyniosło znaczące spojrzenie Sohvi i to, co chciała przekazać między wierszami, starała się zepchnąć gdzieś na bok, skupić na innych. Spojrzeniem wodziła za sylwetką siostry, pełna zmartwienia o to, czy bawi się dobrze - i czy nie za dobrze. Liselotte była już pełnoletnia, miała tyle lat, co ona, kiedy poznała Halvarda i kilka miesięcy później stanęła z nim na ślubnym kobiercu, trudno było jej jednak spojrzeć na nią jak na dorosłą. Syndrom nadopiekuńczej starszej siostry i matki na to nie pozwalał. Gdzieś w międzyczasie pozwoliła się porwać gościom do tańca, a kiedy jej wzrok wreszcie zatrzymał się na tarczy zegara w ostatniej chwili powstrzymała się, by nie nie unieść rąk i złapać się za głowę. Do północy pozostało już tak niewiele czasu, nastała więc najwyższa pora na to, aby dać wynajętym krupierom odpowiednie zajęcie. Później, jak miała nadzieję, goście będą już zbyt upojeni alkoholem i zajęci składaniem sobie wzajemnie noworocznych życzeń, choć wszystkie gry i zabawy miały pozostać dostępne aż do ostatniego gościa.
Pani Tordenskiold serdecznie zaprosiła wszystkie spragnione odrobiny rozrywki i ryzyka panie do bawialni, gdzie zwykła spędzać czas z przyjaciółkami i dziećmi; teraz jeden z licznych saloników zmienił się w jedną z kasynowych salek. Na środku stanął stół okrągły stół wyłożony zielonym materiał i czekał przy nim na nich krupier przyodziany w elegancki frak. Dahlia, prowadząc jedną ze swoich starszych ciotek, podeszła do niego jako jedna z pierwszych, dzierżąc w drugiej dłoni lampkę białego, półsłodkiego wina z mrożonymi owocami na dnie, jakie sączyła tego wieczoru nieśpiesznie, nie mogąc sobie pozwolić - przynajmniej zbyt szybko - na zamroczenie umysłu.
Usiadła dokładnie naprzeciw krupiera, zakładając nogę na nogę i gestem prawej dłoni wyczarowując długą cygaretkę z papierosem, tego wieczoru będącą elementem całej kreacji; dość rzadko paliła tytoń, nieszczególnie przepadała za smakiem dymu w ustach, nabierała na niego ochoty, kiedy piła alkohol.
- Pięćset runicznych talarów - wyrzekła pogodnie Dahlia, z równą lekkością, jakby stawiała zaledwie dwadzieścia; nie widziała w tym dużej różnicy, bo nie znała prawdziwej wartości pieniądza, nigdy nie musząc naprawdę ciężko na niego pracować. Po chwili uniósł się nad nią szary obłok dymu, ona zaś odwróciła spojrzenie od krupiera, zerkając na innych, ciekawa kto zdecydował się podjąć ryzyko i zagrać.
Pani Tordenskiold serdecznie zaprosiła wszystkie spragnione odrobiny rozrywki i ryzyka panie do bawialni, gdzie zwykła spędzać czas z przyjaciółkami i dziećmi; teraz jeden z licznych saloników zmienił się w jedną z kasynowych salek. Na środku stanął stół okrągły stół wyłożony zielonym materiał i czekał przy nim na nich krupier przyodziany w elegancki frak. Dahlia, prowadząc jedną ze swoich starszych ciotek, podeszła do niego jako jedna z pierwszych, dzierżąc w drugiej dłoni lampkę białego, półsłodkiego wina z mrożonymi owocami na dnie, jakie sączyła tego wieczoru nieśpiesznie, nie mogąc sobie pozwolić - przynajmniej zbyt szybko - na zamroczenie umysłu.
Usiadła dokładnie naprzeciw krupiera, zakładając nogę na nogę i gestem prawej dłoni wyczarowując długą cygaretkę z papierosem, tego wieczoru będącą elementem całej kreacji; dość rzadko paliła tytoń, nieszczególnie przepadała za smakiem dymu w ustach, nabierała na niego ochoty, kiedy piła alkohol.
- Pięćset runicznych talarów - wyrzekła pogodnie Dahlia, z równą lekkością, jakby stawiała zaledwie dwadzieścia; nie widziała w tym dużej różnicy, bo nie znała prawdziwej wartości pieniądza, nigdy nie musząc naprawdę ciężko na niego pracować. Po chwili uniósł się nad nią szary obłok dymu, ona zaś odwróciła spojrzenie od krupiera, zerkając na innych, ciekawa kto zdecydował się podjąć ryzyko i zagrać.
FAMILY, DUTY, HONOR
Sohvi Vänskä
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:13
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Przy pokerowym stole nie mogło jej zabraknąć – obiecała sobie w końcu korzystać z tej nocy bez ograniczeń, a wypity alkohol zachęcał do niepowściąganej frywolności w szastaniu zarówno dumną czupurnością i czarującymi słówkami, jak i nieswoimi pieniędzmi; nie wahała się tym bardziej, kiedy zaproszenie padło z ust samej pani domu, a Anne-Marie, o którą wciąż potykało się jej błądzące spojrzenie, podążyła w kierunku przygotowanego na tę okoliczność pomieszczenia, wraz z migoczącą ławicą pozostałych zainteresowanych podobną rozrywką kobiet. Przyjemne upojenie zdążyło ułagodzić wrażliwość jej nerwów i zmiękczyć nadstawiane złośliwie krawędzie wypowiadanych uwag, skłonić ją nawet do wsunięcia się z w objęcia eleganckiego, szpakowatego mężczyzny, z którym zgubiła się pomiędzy tańczącymi parami, prostodusznie beztroska i uśmiechnięta, z politowaniem rozbawiona, kiedy nachylał się ku niej, by zabawiać ją pompatycznym tonem chowającym przeuroczy brak choćby szczętu błyskotliwości; potem spociły mu się dłonie, objęcie wsunęło się głębiej na jej plecy, a prawione przez niego komentarze zaczęły trącić intelektualnym regresem do stopnia, którego nie była zdolna uznawać dłużej za znośny, wślizgnęła mu się więc z rąk ze złośliwym pożegnaniem, by wkroczyć do bawialni zaraz za pozostałymi graczkami z roziskrzonym zwycięsko, żywym spojrzeniem, łagodnym rumieńcem na przypudrowanym licu i skróconym nieznacznie oddechem. Dahlia i Anne-Marie zdążyły już zasiąść; bez zawahania zajęła wolne miejsce obok skrzypaczki, posyłając jej przyjemny uśmiech, później przenosząc wzrok znad szklanej krawędzi złapanego po drodze kieliszka na panią Tordenskiold. Nie zdawała się dłużej chować w tym żadnej dwuznaczności; jedynie zaintrygowaną, migotliwą ciekawość, niezobowiązującą pamięć gestów wymienionych w lokalu mieszącym się w sercu dobrego Staruszka Ymira przesuwającą się refleksem w głębi źrenic – jeśli nie chciała do tego wracać, nie zamierzała narzucać jej się z prymitywną samczą napastliwością, nie planowała jednak również zapominać o szczególności tamtych spojrzeń, póki jasno tego od niej nie oczekiwano. Założyła nogę na nogę, opierając swobodnie schowane pod atłasem nadgarstki na szczycie kolana, pocierając nieuważnie warstwami materiału o siebie między palcem środkowym a kciukiem odłożonej luźno dłoni.
– Pięćset – rzuciła z równą swobodą, spoglądając jeszcze na kobietę z lekkim uśmiechem, zanim nie przeniosła spojrzenia na krupiera, by zlustrować go krótko, słuchając deklaracji pozostałych uczestniczek. Nikolai z pewnością nie będzie zadowolony, ale nie miało to dłużej większego znaczenia; potrafiłaby go wprawdzie uładzić czułością, ale na tym również nieszczególnie jej już zależało. Zawistnie i złośliwie pragnęła doprowadzić go do białej gorączki, jakby nie stłukł już wystarczająco szkła o podłogę, niecierpliwie czekając momentu, w którym zabraknie wreszcie rzeczy, które mógłby roztrzaskać, a rozsypane między nimi odłamki uświadomią mu, że było już w istocie po wszystkim, było po wszystkim od dawna. Zatrzymała spojrzenie na Anne-Marie, obiecując sobie, że w nowym roku przyjdzie znów na jej koncert, choćby miała wyszarpać na to resztki tego, co jej jeszcze zostanie.
– Pięćset – rzuciła z równą swobodą, spoglądając jeszcze na kobietę z lekkim uśmiechem, zanim nie przeniosła spojrzenia na krupiera, by zlustrować go krótko, słuchając deklaracji pozostałych uczestniczek. Nikolai z pewnością nie będzie zadowolony, ale nie miało to dłużej większego znaczenia; potrafiłaby go wprawdzie uładzić czułością, ale na tym również nieszczególnie jej już zależało. Zawistnie i złośliwie pragnęła doprowadzić go do białej gorączki, jakby nie stłukł już wystarczająco szkła o podłogę, niecierpliwie czekając momentu, w którym zabraknie wreszcie rzeczy, które mógłby roztrzaskać, a rozsypane między nimi odłamki uświadomią mu, że było już w istocie po wszystkim, było po wszystkim od dawna. Zatrzymała spojrzenie na Anne-Marie, obiecując sobie, że w nowym roku przyjdzie znów na jej koncert, choćby miała wyszarpać na to resztki tego, co jej jeszcze zostanie.
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:15
Jeżeli ktokolwiek mógł powiedzieć, że gra w karty nie była rozrywką kobiecą, z pewnością nie była to Anne-Marie, która prędzej wyśmiałaby takie podejście. Nikt tak jak ludzka samica nie potrafił kłamać, udawać i wciskać kitu, a umiejętności te, między Odynem a prawdą, były chyba kluczowe w przypadku gry w pokera.
Cały wieczór mijał skrzypaczce na rozmowach bardziej czy mniej zobowiązujących. Z gośćmi znajomymi czy też nie, z lokalnymi muzykami, z ludźmi tej nocy znajdującymi się na usługach gospodarzy. Na popijaniu alkoholi różnej maści, które zaostrzały gadkę, za razem otępiając zmysły. Anne-Marie radziła sobie z otumanieniem alkoholowym całkiem nieźle, od kiedy porzuciła kilka lat temu studenckie, bardzo zgubne dla jej zdrowia nawyki. Wreszcie jadła. Wreszcie nie testowała na sobie nieznanych substancji psychoaktywnych (za czym często tęskniła, chociaż to właśnie one zaciskały jej przełyk i nie pozwalały pochłaniać posiłków w należytych porcjach). Wreszcie zaczynała wyglądać jak zupełnie standardowa, szczera z samą sobą kobieta. Dojrzalsza niż kiedyś, bardziej już obeznana z życiem i może mniej wobec niego fałszywa.
Czy czuła się lepiej po rozwodzie z Gaute? Zapewne tak, czuła się wolna, nawet jeżeli nie mogła osiągnąć z taką łatwością jednego z celów, którym było posiadanie dziecka. Lubiła jednak wyobrażać sobie w głowie, co jej mąż zrobiłby tego wieczora. Dziś na przykład pomyślała o tym, że Eriksen nie poszedłby z nią, zasłaniając się dyżurem w Szpitalu albo w Kruczej Straży. Wspomnienie to bawiło, za razem przyprawiając ją o swędzenie w kręgosłupie. Za często myślała bowiem o kimś, komu pozwoliła już odejść.
Zajęcie miejsca gdzieś po prawej stronie pani gospodarz, na fotelu ustawionym w odpowiedniej odległości, byle tylko nie móc wzajemnie spoglądać sobie w karty, poprzedziło jej własną deklarację wejścia do gry.
- Trzysta talarów – określiła się. Jej rodzina nigdy nie była tak zamożna, jak zarówno ród rodzimy Dahlii, jak i w zupełności jak ten do którego dołączyła poprzez małżeństwo. Nie czuła jednak, by była nazbyt rozrzutna – za zaproszenie na tak wystawne przyjęcie powinna się odwdzięczyć, a jeżeli jakimś cudem pieniądze te mogły trafić w ręce gospodarzy… Chyba postąpiła właściwie?
Nie miała zbyt wiele własnych pieniędzy, pozwoliła Gaute zabrać większość wolnych środków, skupiając się po prostu na tym, byle zachować własne, urządzone wedle uznania mieszkanie.
Cały wieczór mijał skrzypaczce na rozmowach bardziej czy mniej zobowiązujących. Z gośćmi znajomymi czy też nie, z lokalnymi muzykami, z ludźmi tej nocy znajdującymi się na usługach gospodarzy. Na popijaniu alkoholi różnej maści, które zaostrzały gadkę, za razem otępiając zmysły. Anne-Marie radziła sobie z otumanieniem alkoholowym całkiem nieźle, od kiedy porzuciła kilka lat temu studenckie, bardzo zgubne dla jej zdrowia nawyki. Wreszcie jadła. Wreszcie nie testowała na sobie nieznanych substancji psychoaktywnych (za czym często tęskniła, chociaż to właśnie one zaciskały jej przełyk i nie pozwalały pochłaniać posiłków w należytych porcjach). Wreszcie zaczynała wyglądać jak zupełnie standardowa, szczera z samą sobą kobieta. Dojrzalsza niż kiedyś, bardziej już obeznana z życiem i może mniej wobec niego fałszywa.
Czy czuła się lepiej po rozwodzie z Gaute? Zapewne tak, czuła się wolna, nawet jeżeli nie mogła osiągnąć z taką łatwością jednego z celów, którym było posiadanie dziecka. Lubiła jednak wyobrażać sobie w głowie, co jej mąż zrobiłby tego wieczora. Dziś na przykład pomyślała o tym, że Eriksen nie poszedłby z nią, zasłaniając się dyżurem w Szpitalu albo w Kruczej Straży. Wspomnienie to bawiło, za razem przyprawiając ją o swędzenie w kręgosłupie. Za często myślała bowiem o kimś, komu pozwoliła już odejść.
Zajęcie miejsca gdzieś po prawej stronie pani gospodarz, na fotelu ustawionym w odpowiedniej odległości, byle tylko nie móc wzajemnie spoglądać sobie w karty, poprzedziło jej własną deklarację wejścia do gry.
- Trzysta talarów – określiła się. Jej rodzina nigdy nie była tak zamożna, jak zarówno ród rodzimy Dahlii, jak i w zupełności jak ten do którego dołączyła poprzez małżeństwo. Nie czuła jednak, by była nazbyt rozrzutna – za zaproszenie na tak wystawne przyjęcie powinna się odwdzięczyć, a jeżeli jakimś cudem pieniądze te mogły trafić w ręce gospodarzy… Chyba postąpiła właściwie?
Nie miała zbyt wiele własnych pieniędzy, pozwoliła Gaute zabrać większość wolnych środków, skupiając się po prostu na tym, byle zachować własne, urządzone wedle uznania mieszkanie.
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:17
Z lekkim ociąganiem oddalała się od swojego towarzysza, wciąż otoczona rozbudzającą zmysły wonią jego wody kolońskiej, która zdawała się być już niemal wżarta w jej alabastrową skórę i wyryta w pamięci na stałe. Muśnięte szminką usta rozciągnęły się w pełnym rozbawienia uśmiechu, gdy w jej dłonie trafiła seria podpisanych przez Wahlberga weksli in blanco; choć oczywistym było to, że z ich dwójki to właśnie on mógł się poszczycić nieporównywalnie większym majątkiem, tak Guldbrandsen również nie była skazaną na łaskę i niełaskę innych chodzącą definicją nowobogackości - nie czuła potrzeby pretensjonalnego epatowania bogactwem i od czasu wyprowadzki z rodzinnego domu zdecydowanie poznała wartość runicznych talarów, nawet jeśli tych nigdy jej nie zabrakło na własne zachcianki, często bardzo odległe od podstawowych potrzeb. Wizja wydawania pieniędzy Olafa na wiedzione kaprysem gry hazardowe niczym jego wyjątkowo kosztowna utrzymanka zdawała się prawdziwie ją bawić, gdy wraz z pozostałymi przedstawicielkami płci pięknej przekraczała progi przystrojonej adekwatnie do okazji bawialni, która tego wieczora została przemieniona w kącik pokerowy.
- Drogie panie, pozwolicie, że dołączę? - zaanonsowała swoją obecność wypowiedzianym aksamitnym tonem pytaniem retorycznym, nim zajęła miejsce na fotelu po lewej stronie organizatorki tego znakomitego przyjęcia, by po kolei obdarzyć przyjaznym uśmiechem każdą ze współgraczek, mając jednocześnie nadzieję, że w niezbyt odległej przyszłości uda jej się nieco bliżej poznać Dahlię, która będąc serdeczną przyjaciółką Olafa, z całą pewnością była w stanie ułatwić Fridzie życie - lub je utrudnić.
- Pięćset talarów - rzuciła nonszalancko kwotę zbliżoną do stawek deklarowanych przez kobiety, szczerze wątpiąc w to, by proponowana przez nią suma zrobiła w późniejszym terminie jakiekolwiek wrażenie na Wahlbergu, po czym zerknęła z ciekawością ku krupierowi, który lada moment miał oficjalnie rozpocząć grę i rozdać pierwsze z kart decydujących o tym, której z nich towarzyszyć dziś będzie fortuna.
- Drogie panie, pozwolicie, że dołączę? - zaanonsowała swoją obecność wypowiedzianym aksamitnym tonem pytaniem retorycznym, nim zajęła miejsce na fotelu po lewej stronie organizatorki tego znakomitego przyjęcia, by po kolei obdarzyć przyjaznym uśmiechem każdą ze współgraczek, mając jednocześnie nadzieję, że w niezbyt odległej przyszłości uda jej się nieco bliżej poznać Dahlię, która będąc serdeczną przyjaciółką Olafa, z całą pewnością była w stanie ułatwić Fridzie życie - lub je utrudnić.
- Pięćset talarów - rzuciła nonszalancko kwotę zbliżoną do stawek deklarowanych przez kobiety, szczerze wątpiąc w to, by proponowana przez nią suma zrobiła w późniejszym terminie jakiekolwiek wrażenie na Wahlbergu, po czym zerknęła z ciekawością ku krupierowi, który lada moment miał oficjalnie rozpocząć grę i rozdać pierwsze z kart decydujących o tym, której z nich towarzyszyć dziś będzie fortuna.
Prorok
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:17
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Czas mijał nieubłaganie, wskazówki zegara nieuchronnie zbliżały się do północy i punktu kulminacyjnego przyjęcia zarazem. Zanim jednak niebo miało roziskrzyć się od barw i świateł zimnych ogni, w bawialni hazardowa rozrywka mogła rozochocić gości do dalszej swawoli. Cóż tak wzniecało apetyt i budziło emocje, jeśli nie hazard? W uproszczonej i złagodzonej wersji, rozgrywka odbywała się wszak poza profesjonalnym kasynem, wynajęty krupier pracował jednak w jednym z nich. Gestem zaprosił panie do zajęcia miejsc przy okrągłym stole i każdą z nich przywitał uprzejmie, zabawiając je w czasie oczekiwania na wszystkich graczy popisowym tasowaniem kart zakrawającym wręcz o umiejętności żonglerskie. Spojrzał w oczy Sohvi , uśmiechając się kącikiem ust, na wyróżniającym się na tle innych gości stroju Anne-Marie zawiesił wzrok dłużej i widzącej mogło się wydawać, że puszcza do niej perskie oczko.
- Czy możemy zaczynać, drogie panie? - spytał nonszalanckim tonem, posyłając szelmowski uśmiechFridzie .
Stawki, jakie zadeklarowały graczki, pojawiły się na tabeli na środku stołu; dzięki czarom wszystkie liczby miały być aktualizowane na bieżąco i pozostawały do wglądu uczestniczących.
- Na imię mi Syver, mam dziś przyjemność poprowadzić dla pań pokerową rozgrywkę. Nie ma na co czekać… - odparł, wyraźnie próbując wkupić się w ich łaski, jeszcze zanim ewentualna przegrana skaże go na ich krzywe miny.
- Gdzie ci się tak śpieszy, chłopcze?
Kobiecy, lekko zachrypnięty od lat nadużywania tytoniu głos rozległ się przy drzwiach, któreBenedikte Thoresen przekroczyła z właściwym sobie wdziękiem starszej kobiety, muszącej wspierać się o rzeźbioną laskę. Krupier skinął głową z uśmiechem, czekając aż obleczona w krwistą czerwień widząca, wciąż rozpoznawana na ulicach i widywana na stronach gazet, mimo że karierę wokalną miała już za sobą, dokuśtykała do stołu i łaskawym gestem wielkiej diwy dała młodzieńcowi znać, aby rozłożył karty, jednocześnie życząc sobie szklaneczki szkockiej.
| Bardzo przepraszam za opóźnienie. Czas na odpis do 10.07, godz. 22.
Anne-Marie, Sohvi, Frida i Dahlia rzucają w tej kolejce kością k15.
Bezimienny rzuca w imieniu Benedikte.
- Czy możemy zaczynać, drogie panie? - spytał nonszalanckim tonem, posyłając szelmowski uśmiech
Stawki, jakie zadeklarowały graczki, pojawiły się na tabeli na środku stołu; dzięki czarom wszystkie liczby miały być aktualizowane na bieżąco i pozostawały do wglądu uczestniczących.
- Na imię mi Syver, mam dziś przyjemność poprowadzić dla pań pokerową rozgrywkę. Nie ma na co czekać… - odparł, wyraźnie próbując wkupić się w ich łaski, jeszcze zanim ewentualna przegrana skaże go na ich krzywe miny.
- Gdzie ci się tak śpieszy, chłopcze?
Kobiecy, lekko zachrypnięty od lat nadużywania tytoniu głos rozległ się przy drzwiach, które
| Bardzo przepraszam za opóźnienie. Czas na odpis do 10.07, godz. 22.
Anne-Marie, Sohvi, Frida i Dahlia rzucają w tej kolejce kością k15.
Bezimienny rzuca w imieniu Benedikte.
Wyniki
Anne-Marie | 0 |
Sohvi | 0 |
Frida | 0 |
Dahlia | 0 |
Benedikte | 0 |
Mistrz Gry
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:18
The member 'Prorok' has done the following action : kości
'k15' : 12
'k15' : 12
Dahlia Tordenskiold
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:18
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Nieważne ile już w tym domu odbyło się przyjęć, bankietów i prywatek, mniejszych i większych, hucznych jak dzisiejsze i bardziej kameralnych dla węższego kręgu przyjaciół i znajomych; wciąż za każdym razem czuła się poddenerwowana i zmartwiona tym, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem i plan ten wprawi gości w zadowolenie. Dopiero wtedy, kiedy na własne oczy przekonywała się, że nikt i nic nie zawiodło, zgromadzeni galdrowie ucztowali, cieszyli się muzyką, tańcem i nie żałowali sobie alkoholu, Dahlia uspokajała się i dołączała do zabawy w pełni. Gdy już wszystkim zaczynało szumieć w głowie nikt nie zwracał uwagi na drobne wpadki, choć pani Tordenskiold zwykła planować niemal każdą godzinę, jeśli nie nawet minutę. Swoje zmartwienia zawsze zatrzymywała wyłącznie dla siebie, niekiedy dzieliła się nimi z najbliższymi, zwykła jednak nosić maskę pewności siebie tańczącej na granicy arogancji; dopiero w bawialni zasiadła przy stole zdecydowanie bardziej swobodna i rozluźniona, choć najważniejsze wciąż mieli przed sobą.
- Anne-Marie, Sohvi, lubicie grywać w karty? - zagaiła uprzejmym tonem towarzyszki tego wieczorku, gdy zajęły miejsca w fotelach obok niej. Nie musiała się wychylać, aby uchwycić spojrzenie pani Vanhanen, tym razem nie uciekając od niego, nie unikając; czuła, że powinna była z nią porozmawiać, wyjaśnić pewne niejasności. Nie dziś i nie teraz, rzecz jasna, lecz im szybciej, tym lepiej. Wspomnieniem wróciła do tamtego grudniowego dnia, kiedy zgubiła drogę w labiryncie uliczek Ymira Starszego i obiecała, że skomponuje perfumy właśnie dalej. - Ależ oczywiście, Frido, to będzie przyjemność - odparła, przenosząc wzrok na pannę Guldbrandsen, zajmującą miejsce tuż obok. Po raz pierwszy miała okazję, aby spędzić w jej towarzystwie kilka chwil bez nadzoru Olafa, wyraźnie pragnącego obecności ciemnowłosej wyłącznie dla siebie. Pogratulowała sobie w duchu pomysłu podzielenia kasynowych rozgrywek wedle płci, wciąż pełna nadziei, że zasada między nami dziewczynami rozwiąże języki.
Nieszczególnie przywiązywała uwagę do kwot, z jakimi wchodzono do gry, przekonana, że w towarzystwie znalazły się wyłącznie kobiety majętne i na poziomie; Sohvi miała do dyspozycji majątek męża, Anne-Marie bogactwa swojej rodziny i jedynie do Fridy miałaby wątpliwości, gdyby Wahlberg nie zdążył ich rozwiać nieco ponad tydzień wcześniej, opowiadając o jej rodzinie. Skoro teorię o polowaniu na jego majątek mogła odłożyć na półkę, mogła skupić się na poznaniu tej kobiety lepiej - była ciekawa czym zdołała tak zwrócić w głowie mężczyźnie, którego nie sposób było usidlić.
- Ponoć szczęśliwi czasu nie liczą, niewiele nam go jednak już zostało do północy, pani Thoresen - odparła pogodnym tonem, zaciągając się papierosem i przenosząc wzrok na krupiera, bezpardonowo zagadującego gości. Nie zamierzała go krygować i ganić, przypominać, że jest w pracy - właściwie to była jej część. - Nie możemy na tak długo pozostawiać naszych drogich mężczyzn bez towarzystwa, cóż by bez nas zrobili? - zaśmiała się kpiącym tonem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że piętro wyżej padały o wiele większe stawki i gra pochłaniała ich myśli.
Z niemałym zainteresowaniem obserwowała popisy krupiera, tasującego karty, które wreszcie wylądowały przed każdą z kobiet. Dahlia sięgnęła po nieśpiesznie, niepewna wyniku, bo dotychczas miała raczej szczęście w miłości, a nie w kartach; przegrywane złoto nigdy jej nie zniechęcało do podejmowania kolejnych prób, podchodziła do tego tak jak powinna - jak do zabawy. Powstrzymała kąciki ust, pragnące unieść się wyżej w szerszym uśmiechu, przekonawszy się, że tego wieczoru los się do niej uśmiechnął.
- Anne-Marie, Sohvi, lubicie grywać w karty? - zagaiła uprzejmym tonem towarzyszki tego wieczorku, gdy zajęły miejsca w fotelach obok niej. Nie musiała się wychylać, aby uchwycić spojrzenie pani Vanhanen, tym razem nie uciekając od niego, nie unikając; czuła, że powinna była z nią porozmawiać, wyjaśnić pewne niejasności. Nie dziś i nie teraz, rzecz jasna, lecz im szybciej, tym lepiej. Wspomnieniem wróciła do tamtego grudniowego dnia, kiedy zgubiła drogę w labiryncie uliczek Ymira Starszego i obiecała, że skomponuje perfumy właśnie dalej. - Ależ oczywiście, Frido, to będzie przyjemność - odparła, przenosząc wzrok na pannę Guldbrandsen, zajmującą miejsce tuż obok. Po raz pierwszy miała okazję, aby spędzić w jej towarzystwie kilka chwil bez nadzoru Olafa, wyraźnie pragnącego obecności ciemnowłosej wyłącznie dla siebie. Pogratulowała sobie w duchu pomysłu podzielenia kasynowych rozgrywek wedle płci, wciąż pełna nadziei, że zasada między nami dziewczynami rozwiąże języki.
Nieszczególnie przywiązywała uwagę do kwot, z jakimi wchodzono do gry, przekonana, że w towarzystwie znalazły się wyłącznie kobiety majętne i na poziomie; Sohvi miała do dyspozycji majątek męża, Anne-Marie bogactwa swojej rodziny i jedynie do Fridy miałaby wątpliwości, gdyby Wahlberg nie zdążył ich rozwiać nieco ponad tydzień wcześniej, opowiadając o jej rodzinie. Skoro teorię o polowaniu na jego majątek mogła odłożyć na półkę, mogła skupić się na poznaniu tej kobiety lepiej - była ciekawa czym zdołała tak zwrócić w głowie mężczyźnie, którego nie sposób było usidlić.
- Ponoć szczęśliwi czasu nie liczą, niewiele nam go jednak już zostało do północy, pani Thoresen - odparła pogodnym tonem, zaciągając się papierosem i przenosząc wzrok na krupiera, bezpardonowo zagadującego gości. Nie zamierzała go krygować i ganić, przypominać, że jest w pracy - właściwie to była jej część. - Nie możemy na tak długo pozostawiać naszych drogich mężczyzn bez towarzystwa, cóż by bez nas zrobili? - zaśmiała się kpiącym tonem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że piętro wyżej padały o wiele większe stawki i gra pochłaniała ich myśli.
Z niemałym zainteresowaniem obserwowała popisy krupiera, tasującego karty, które wreszcie wylądowały przed każdą z kobiet. Dahlia sięgnęła po nieśpiesznie, niepewna wyniku, bo dotychczas miała raczej szczęście w miłości, a nie w kartach; przegrywane złoto nigdy jej nie zniechęcało do podejmowania kolejnych prób, podchodziła do tego tak jak powinna - jak do zabawy. Powstrzymała kąciki ust, pragnące unieść się wyżej w szerszym uśmiechu, przekonawszy się, że tego wieczoru los się do niej uśmiechnął.
FAMILY, DUTY, HONOR
Mistrz Gry
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:18
The member 'Dahlia Tordenskiold' has done the following action : kości
'k15' : 10
'k15' : 10
Sohvi Vänskä
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:19
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Ciemne spojrzenie powiodło z niekrywanym zainteresowaniem za smukłą sylwetką dołączającej do stolika Fridy Guldbrandsen; uśmiechnęła się z powściągliwą sympatią na jej uprzejme, retoryczne zapytanie, w ten sposób sygnalizując równie retorycznie swój brak sprzeciwu, kiedy kobieta zajmowała miejsce obok pani domu. Nie wydawały się, wbrew jej pierwszym domysłom, powiązane szczególną familiarnością, choć wymieniana między nimi uprzejmość pobrzmiewała inną barwą – albo dodawała to sobie, rozumiejąc fragmentarycznie zaistniałe zazębienie ich towarzyskich przestrzeni w postaci Wahlberga, który interesował ją zresztą również, w pewnym stopniu, od ostatniego wernisażu z przyczyn zupełnie jednak różnych niż te, które przyciągały jej zaciekawienie do urodziwych twarzy złapanych w jeden kadr spojrzenia kobiet; ich osobowości intrygowały ją wprawdzie, wprzeciwieństwie do znanego mecenasa, dla czystej przyjemności.
– Nieszczególnie – odparła na zawisłe nad stolikiem pytanie z pewną przekorą, dostrzegalnie zadowolona z wygłaszania podobnej odpowiedzi, siedząc na przekór tym słowom przy pokerowym stole z niezrażonym entuzjazmem. Pochwyciła krótko spojrzenie Dahlii, spoglądając zaraz ku Anne-Marie. – Zdarza mi się tylko dla dobrego towarzystwa – załagodziła pochlebstwem, podciągając kąciki wiśniowych ust, jakby doskonale świadoma cienia kokieterii we własnej manierze, nieprzypadkowej i pozbawionej wstydu, choć trudnej do nazwania obliczoną przeciw komuś; prędzej zarzuconą jak haczyk, śledząc uważnie, czy ktoś weźmie go w usta. Z wewnętrznym rozbawieniem odwzajemniała przy tym śmiałe spojrzenie krupiera, zastanawiając się, czy byłoby to możliwe, choć myślenie, że mogłaby się podobać mężczyznom zawsze wydawało jej się poniekąd niewygodne, nawet kiedy intencjonalnie używała przeciw nim swojej charyzmy. W innym życiu być może odwzajemniłaby również jego uśmiech i została przy stoliku dłużej po tym, jak wszyscy wyszliby oglądać fajerwerki; bawiła ją sama myśl o tym, ale nie w ten sposób, by czynić z niej pokusę – raczej jak dobry, opowiedziany wyłącznie sobie, żart.
Rozgrywka miała już się zacząć, kiedy wstrzymał ich jeszcze pretensjonalny głos starszej kobiety – śpiewaczka dołączyła do nich bez pośpiechu, Sohvi tymczasem utkwiła wejrzenie w pani Tordenskiold próbującej na niej swoich dyplomatycznych zdolności, poruszając lekko trzymanym kieliszkiem, rozważając podniesienie go do ust, by przełknąć z winem cisnące się na język słowa; nie potrafiła ostatecznie zdobyć się jednak na ustępliwe przemilczenie.
– Będę być może kontrowersyjna, moje drogie panie, ale czy wszystko nie dość już obraca się wokół tego, co robi mężczyzna? Wolałabym zapytać, co my zrobiłybyśmy bez nich – przebrzmiewało w tych słowach pewne wyzwanie, zmiękczone żartobliwym tonem; wyraźnie przy tym nie pytała z politowaniem, jakim Dahlia darzyła mężczyzn, ale przewrotną ciekawością, gdy obracała to samo pytanie wobec kobiet. Rzucała te niezobowiązujące słowa w podobny sposób, w jaki deklarowała kwotę w grze – jakby brała udział w licytacji. Uniosła teraz dopiero wino, zerkając na Anne-Marie, jakby chciała poprowadzić resztę spojrzeń ku niej. – Co bez nich, Anne-Marie? Czy nie jest lepiej? – powtórzyła ciepło, jakby pytała ją istotnie, najzwyczajniej, o dalsze plany życiowe, porozwodowe z przypadku. Przełknęła łyk, a potem uraczyła uwagą krupiera, obserwując jego zręczne sztuczki z powściągliwym entuzjazmem, uśmiechając się wciąż zaskakująco łagodnie surowym wykrojem swojego zadowolenia; uśmiech ten nie zachwiał się, kiedy podniosła wreszcie podane jej karty, a nawet uniósł nieznacznie, w trudnym do określenia wyrazie zadowolenia lub wesołości.
– Nieszczególnie – odparła na zawisłe nad stolikiem pytanie z pewną przekorą, dostrzegalnie zadowolona z wygłaszania podobnej odpowiedzi, siedząc na przekór tym słowom przy pokerowym stole z niezrażonym entuzjazmem. Pochwyciła krótko spojrzenie Dahlii, spoglądając zaraz ku Anne-Marie. – Zdarza mi się tylko dla dobrego towarzystwa – załagodziła pochlebstwem, podciągając kąciki wiśniowych ust, jakby doskonale świadoma cienia kokieterii we własnej manierze, nieprzypadkowej i pozbawionej wstydu, choć trudnej do nazwania obliczoną przeciw komuś; prędzej zarzuconą jak haczyk, śledząc uważnie, czy ktoś weźmie go w usta. Z wewnętrznym rozbawieniem odwzajemniała przy tym śmiałe spojrzenie krupiera, zastanawiając się, czy byłoby to możliwe, choć myślenie, że mogłaby się podobać mężczyznom zawsze wydawało jej się poniekąd niewygodne, nawet kiedy intencjonalnie używała przeciw nim swojej charyzmy. W innym życiu być może odwzajemniłaby również jego uśmiech i została przy stoliku dłużej po tym, jak wszyscy wyszliby oglądać fajerwerki; bawiła ją sama myśl o tym, ale nie w ten sposób, by czynić z niej pokusę – raczej jak dobry, opowiedziany wyłącznie sobie, żart.
Rozgrywka miała już się zacząć, kiedy wstrzymał ich jeszcze pretensjonalny głos starszej kobiety – śpiewaczka dołączyła do nich bez pośpiechu, Sohvi tymczasem utkwiła wejrzenie w pani Tordenskiold próbującej na niej swoich dyplomatycznych zdolności, poruszając lekko trzymanym kieliszkiem, rozważając podniesienie go do ust, by przełknąć z winem cisnące się na język słowa; nie potrafiła ostatecznie zdobyć się jednak na ustępliwe przemilczenie.
– Będę być może kontrowersyjna, moje drogie panie, ale czy wszystko nie dość już obraca się wokół tego, co robi mężczyzna? Wolałabym zapytać, co my zrobiłybyśmy bez nich – przebrzmiewało w tych słowach pewne wyzwanie, zmiękczone żartobliwym tonem; wyraźnie przy tym nie pytała z politowaniem, jakim Dahlia darzyła mężczyzn, ale przewrotną ciekawością, gdy obracała to samo pytanie wobec kobiet. Rzucała te niezobowiązujące słowa w podobny sposób, w jaki deklarowała kwotę w grze – jakby brała udział w licytacji. Uniosła teraz dopiero wino, zerkając na Anne-Marie, jakby chciała poprowadzić resztę spojrzeń ku niej. – Co bez nich, Anne-Marie? Czy nie jest lepiej? – powtórzyła ciepło, jakby pytała ją istotnie, najzwyczajniej, o dalsze plany życiowe, porozwodowe z przypadku. Przełknęła łyk, a potem uraczyła uwagą krupiera, obserwując jego zręczne sztuczki z powściągliwym entuzjazmem, uśmiechając się wciąż zaskakująco łagodnie surowym wykrojem swojego zadowolenia; uśmiech ten nie zachwiał się, kiedy podniosła wreszcie podane jej karty, a nawet uniósł nieznacznie, w trudnym do określenia wyrazie zadowolenia lub wesołości.
Mistrz Gry
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:19
The member 'Sohvi Vänskä' has done the following action : kości
'k15' : 1
'k15' : 1
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:19
Pojawienie się Guldbransen nie uciekło jej uwadze, bo chociaż Volva nie była rozpoznawalna w każdym gronie, nazwisko jej krążyło przecież po galdryjskim świecie, na ten moment raczej za sprawą jeszcze jej ojca, a nie jej samej. Skrzypaczka uśmiechnęła się do niej krótko i kiwnięciem głowy zasugerowała, że sama nie ma nic przeciwko. Zerknęła jednak ukradkiem ku Dhalii, byle tylko upewnić się w tym, że i gospodarz nie miała nic przeciwko. Zresztą, czemu miałaby mieć? Nawet gdyby były ku temu powody, takie jak Dhalia, zdaniem Anne-Marie oczywiście, skrzętnie je ukrywały. Gdy jednak nowa towarzyszka zajęła miejsce gdzieś po drugiej stronie Tordenskiold – Anna skorzystała z możliwości przedstawienia się, w końcu być może tak wypadało…
- Anne-Marie – powiedziała, nim wyciągnęła nad stołem dłoń do Fridy. Zwracanie się ku sobie po imieniu pewnością byłoby dla nich wygodniejsze – zresztą, tutaj wszystkie były sobie równe. Pozycją, często statusem majątkowym, na ten moment nawet wiekiem. No, do czasu. Do czasu gdy Krupierowi przerwać miała ta stara kwoka, na której wzrok blondynki zawiesił się dłużej. Ahlström doskonale wyćwiczyła już uprzejmą twarz, no i dobrze, bo w innym przypadku pewnie skrzywiłaby się niepocieszona. Niepocieszona tym, że pewnie skończy w przyszłości jako ktoś podobny – starsza, zapatrzona w siebie, popijająca i żyjąca w cieniu dawnej sławy.
Rozdane karty uśmiechały się do Anne-Marie, ale ona sama nie uśmiechała się do nich. Starała się nie zdradzać swoich wyników, chociaż właściwie miała się czym cieszyć. Cieszyła się, że to właśnie gospodarz przejęła pałeczkę i postanowiła prowadzić rozmowę. Kontynuowanie po niej było wygodniejsze, w końcu wyznaczono jej już ścieżki do tematów… Dogodnych. Grzecznych. Chcianych. A skoro zagajono w sposób najbardziej pospolity, nawiązując do gry w karty oraz do mężczyzn ich życia, Ahlström również nie planowała uderzać w bezczelności.
- Lubię grać – na skrzypkach, w karty, na nerwach… – odpowiedziała żartobliwie, doskonale wiedząc, jaką sławą owiały się gry tego typu. Hazard nie przystoi komuś, kto planuje dbać o swoją reputację. Każdy z nich jednak doskonale wiedział, że za plecami mediów i gadatliwych gąb można było więcej. – Ale rzadko to robię. Dobrze raz na jakiś czas trochę się rozerwać… – ktoś mógłby wyśmiać ją w związku z tym, jaki tryb życia prowadzi, w końcu obijanie się od bankietu do bankietu, od koncertu do koncertu… Kogo to mogło męczyć i stresować?
Gdy pytanie Sohvi zawisło w powietrzu, Anne-Marie spojrzała ku niej i uśmiechnęła się lekko. Próbowała nie uciekać wzrokiem ku innych. Próbowała nie badać reakcji gospdarz, śpiewaczki ani volvy. Próbowała. I to skutecznie. Ułożenie dwóch dłoni na kartach i werdykt:
- Dla mnie? Lepiej, samotnie, ale lepiej – odpowiedziała przedziwnie szczerze jak na siebie. – Małżeństwo to wspaniała rzecz. Póki chcesz w nim tkwić, póki macie coś wspólnego, póki chcecie do siebie wracać i dzielić życie – widać było, że skutecznie omija temat winienia byłego męża o niepowodzenia, że próbuje rozkładać ich winę na pół, chociaż zupełnie szczerze – rzadko dopatrywała się swoich błędów. – To przystań. Albo inaczej. Mąż był dla mnie zarzuconą i zakopaną kotwicą. To bezpieczne, ale hamujące. Kiedy go miałam, nie planowałam dalekich podróży. Kiedy go nie ma, umawiam koncerty za granicą, a to raptem kilka miesięcy.
Sięgnięcie po kieliszek, umoczenie ust, opuszczenie wzroku i krótkie zastanowienie. Sohvi też przyszła sama.
- A ty jak uważasz? Bawisz się lepiej gdy mąż bawi się pewnie w innym towarzystwie?
- Anne-Marie – powiedziała, nim wyciągnęła nad stołem dłoń do Fridy. Zwracanie się ku sobie po imieniu pewnością byłoby dla nich wygodniejsze – zresztą, tutaj wszystkie były sobie równe. Pozycją, często statusem majątkowym, na ten moment nawet wiekiem. No, do czasu. Do czasu gdy Krupierowi przerwać miała ta stara kwoka, na której wzrok blondynki zawiesił się dłużej. Ahlström doskonale wyćwiczyła już uprzejmą twarz, no i dobrze, bo w innym przypadku pewnie skrzywiłaby się niepocieszona. Niepocieszona tym, że pewnie skończy w przyszłości jako ktoś podobny – starsza, zapatrzona w siebie, popijająca i żyjąca w cieniu dawnej sławy.
Rozdane karty uśmiechały się do Anne-Marie, ale ona sama nie uśmiechała się do nich. Starała się nie zdradzać swoich wyników, chociaż właściwie miała się czym cieszyć. Cieszyła się, że to właśnie gospodarz przejęła pałeczkę i postanowiła prowadzić rozmowę. Kontynuowanie po niej było wygodniejsze, w końcu wyznaczono jej już ścieżki do tematów… Dogodnych. Grzecznych. Chcianych. A skoro zagajono w sposób najbardziej pospolity, nawiązując do gry w karty oraz do mężczyzn ich życia, Ahlström również nie planowała uderzać w bezczelności.
- Lubię grać – na skrzypkach, w karty, na nerwach… – odpowiedziała żartobliwie, doskonale wiedząc, jaką sławą owiały się gry tego typu. Hazard nie przystoi komuś, kto planuje dbać o swoją reputację. Każdy z nich jednak doskonale wiedział, że za plecami mediów i gadatliwych gąb można było więcej. – Ale rzadko to robię. Dobrze raz na jakiś czas trochę się rozerwać… – ktoś mógłby wyśmiać ją w związku z tym, jaki tryb życia prowadzi, w końcu obijanie się od bankietu do bankietu, od koncertu do koncertu… Kogo to mogło męczyć i stresować?
Gdy pytanie Sohvi zawisło w powietrzu, Anne-Marie spojrzała ku niej i uśmiechnęła się lekko. Próbowała nie uciekać wzrokiem ku innych. Próbowała nie badać reakcji gospdarz, śpiewaczki ani volvy. Próbowała. I to skutecznie. Ułożenie dwóch dłoni na kartach i werdykt:
- Dla mnie? Lepiej, samotnie, ale lepiej – odpowiedziała przedziwnie szczerze jak na siebie. – Małżeństwo to wspaniała rzecz. Póki chcesz w nim tkwić, póki macie coś wspólnego, póki chcecie do siebie wracać i dzielić życie – widać było, że skutecznie omija temat winienia byłego męża o niepowodzenia, że próbuje rozkładać ich winę na pół, chociaż zupełnie szczerze – rzadko dopatrywała się swoich błędów. – To przystań. Albo inaczej. Mąż był dla mnie zarzuconą i zakopaną kotwicą. To bezpieczne, ale hamujące. Kiedy go miałam, nie planowałam dalekich podróży. Kiedy go nie ma, umawiam koncerty za granicą, a to raptem kilka miesięcy.
Sięgnięcie po kieliszek, umoczenie ust, opuszczenie wzroku i krótkie zastanowienie. Sohvi też przyszła sama.
- A ty jak uważasz? Bawisz się lepiej gdy mąż bawi się pewnie w innym towarzystwie?
Mistrz Gry
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:19
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k15' : 10
'k15' : 10
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:19
Ciepło przyjęta przez zebrane przy stole kobiety, dołączyła do rozgrywki, racząc każdą z napotkanych twarzy przyjaznym uśmiechem. Czy powinna się czuć speszona w ich towarzystwie, mając świadomość, że choć Midgard szedł z duchem czasu i porzucał skostniałe schematy, tak wciąż pozostawał uległy dawnemu rozwarstwieniu społecznemu, które mówiło wyraźnie, że jako niżej urodzona nie powinna móc się z nimi równać. Jedne z najznakomitszych nazwisk zgromadzone zostały dziś pod dachem wspaniałomyślnych gospodarzy, którzy na swoje przyjęcie celebrujące wejście w nowe milenium zaprosili każdego, kto w socjecie miał jakiekolwiek znaczenie - choć presja ślepej pogoni za prestiżem własnego nazwiska była jej obca, gdy większe znaczenie przykładała do ścieżki wyznaczonej przez własne przeznaczenie tkane z nici wszechwiedzących Norn, tak z ciekawością dołączała do wielobarwnego korowodu, w którym zwykł na co dzień obracać się Wahlberg.
- Frida, miło mi - przedstawiła się bez zbędnego rozwodzenia, ujmując wyciągniętą w jej kierunku szczupłą dłoń i ściskając ją delikatnie, po czym skinęła głową krupierowi, który już za parę chwil miał przyłożyć rękę do pierwszego rozdania. Przysłuchiwała się wymienianym przy stole słowom uważnie, przyjmując na siebie bardziej rolę obserwatora niż uczestnika wydarzeń, by niejako z zaskoczeniem odnotować fakt, że uczestniczące w sylwestrowej rozgrywce damy dość drastycznie różniły się od siebie poglądami. Uwadze Guldbrandsen nie uchodziły wieści rozbrzmiewające w niewielkiej społeczności, jaką zbierał w swych granicach Midgard, pozostawała doskonale świadoma oficjalnych przyjaźni i niesnasek pomiędzy przedstawicielami poszczególnych klanów, a jednak nie mogła się oprzeć wrażeniu, że do tej pory naiwnie zakładała, że wśród gości królować będzie mniejsza lub większa jedność myśli - czyżby więc organizatorzy z celebracji czynili wydarzenie niemalże polityczne, śląc zaproszenia również i do tych, których status krwi domagał się dołączenia do zacnego grona, nawet jeśli poglądy układały się przeciwlegle? Sięgnęła po zaoferowanego jej drinka, z zaciekawieniem zwracając się w stronę krupiera, gdy ten miał odkryć karty po raz pierwszy tego wieczoru.
- Frida, miło mi - przedstawiła się bez zbędnego rozwodzenia, ujmując wyciągniętą w jej kierunku szczupłą dłoń i ściskając ją delikatnie, po czym skinęła głową krupierowi, który już za parę chwil miał przyłożyć rękę do pierwszego rozdania. Przysłuchiwała się wymienianym przy stole słowom uważnie, przyjmując na siebie bardziej rolę obserwatora niż uczestnika wydarzeń, by niejako z zaskoczeniem odnotować fakt, że uczestniczące w sylwestrowej rozgrywce damy dość drastycznie różniły się od siebie poglądami. Uwadze Guldbrandsen nie uchodziły wieści rozbrzmiewające w niewielkiej społeczności, jaką zbierał w swych granicach Midgard, pozostawała doskonale świadoma oficjalnych przyjaźni i niesnasek pomiędzy przedstawicielami poszczególnych klanów, a jednak nie mogła się oprzeć wrażeniu, że do tej pory naiwnie zakładała, że wśród gości królować będzie mniejsza lub większa jedność myśli - czyżby więc organizatorzy z celebracji czynili wydarzenie niemalże polityczne, śląc zaproszenia również i do tych, których status krwi domagał się dołączenia do zacnego grona, nawet jeśli poglądy układały się przeciwlegle? Sięgnęła po zaoferowanego jej drinka, z zaciekawieniem zwracając się w stronę krupiera, gdy ten miał odkryć karty po raz pierwszy tego wieczoru.
Mistrz Gry
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:19
The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości
'k15' : 5
'k15' : 5
Prorok
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:21
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Igła gramofonu gładko sunęła po starej płycie, lecz płynące zeń dźwięki trzeszczały lekko, tak jak w latach dwudziestych, czyniąc klimat złotego dziesięciolecia jeszcze bliższym i bardziej namacalnym. Dość cicho, by nie rozbrzmiewać ponad prowadzone przy stole do pokera rozmowy zebranych dam, w które i krupier przestał się wtrącać, zachowując raczej milczenie. Początkowo próbował zagaić Anne-Marie, zabawić uczestniczki gry, zorientowawszy się jednak na jaki tor zboczyła dyskusja uznał, że niewinne flirty byłyby nietaktem. Uśmiechał się więc jedynie pod nosem, tasując karty i rozdając je zręcznie, nie omieszkając się przy tym nieco popisywać; miał w tym wprawę, delikatnie rzecz ujmując, wydawał się nimi wręcz żonglować, gdy rozdzielał je pomiędzy kobiety.
- W moim wieku człowiek już nie liczy godzin i lat - odparła Benedikte śmiałym tonem, zaciągając się przy tym papierosem tak mocno, że pogłębiły się jedynie zmarszczki wokół ust. Spojrzawszy na własne karty wydawała się niezadowolona; powiodła spojrzeniem po Anne-Marie, Sohvi i Dahlii, przysluchując się rozmowie, w która zdecydowała się wtrącić. - Otóż to, moja droga, otóż to. Nie myślcie sobie, że oni zastanawiają się nad tym, co robimy my. W nosie to mają, ot co. Tacy są mężczyźni. Skupieni na sobie - oświadczyła staruszka, pochylając się nad stołem i uśmiechając znacząco do Sohvi, której puściła perskie oczko. - Zawsze powtarzam, że mężczyzna to tylko kłopot. Wiem co mówię. Miałam trzech mężów - mówiła dalej, wymachując przy tym papierosem w taki sposób, że strużki dymu snuły się wokól niej finezyjnie. - Każdy z nich był błędem. Widzicie te zmarszczki? To nie upływ czasu. To oni - dodała marudnie, popijając szkocką z eleganckiej szklanki.
Gdy wszystkie karty wylądowały w rękach kobiet i nadeszła chwila na sprawdzenie okazało się, że najwięcej szczęścia miała ta, która wydawała się mieć najmniej go w miłości - pani Thoresen. W jej rękach znalazł się ful, dzięki czemu zdobyła najwięcej punktów, zaraz za nią uplasowały się pani Tordenskiold i Ahlström. Sohvi oraz Frida nie zdobyły żadnych punktów. To nie był jednak koniec gry - Syver przystępował do kolejnego rozdania.
Anne-Marie, Sohvi, Frida i Dahlia rzucają w tej kolejce kością k15.
Bezimienny rzuca w imieniu Benedikte.
- W moim wieku człowiek już nie liczy godzin i lat - odparła Benedikte śmiałym tonem, zaciągając się przy tym papierosem tak mocno, że pogłębiły się jedynie zmarszczki wokół ust. Spojrzawszy na własne karty wydawała się niezadowolona; powiodła spojrzeniem po Anne-Marie, Sohvi i Dahlii, przysluchując się rozmowie, w która zdecydowała się wtrącić. - Otóż to, moja droga, otóż to. Nie myślcie sobie, że oni zastanawiają się nad tym, co robimy my. W nosie to mają, ot co. Tacy są mężczyźni. Skupieni na sobie - oświadczyła staruszka, pochylając się nad stołem i uśmiechając znacząco do Sohvi, której puściła perskie oczko. - Zawsze powtarzam, że mężczyzna to tylko kłopot. Wiem co mówię. Miałam trzech mężów - mówiła dalej, wymachując przy tym papierosem w taki sposób, że strużki dymu snuły się wokól niej finezyjnie. - Każdy z nich był błędem. Widzicie te zmarszczki? To nie upływ czasu. To oni - dodała marudnie, popijając szkocką z eleganckiej szklanki.
Gdy wszystkie karty wylądowały w rękach kobiet i nadeszła chwila na sprawdzenie okazało się, że najwięcej szczęścia miała ta, która wydawała się mieć najmniej go w miłości - pani Thoresen. W jej rękach znalazł się ful, dzięki czemu zdobyła najwięcej punktów, zaraz za nią uplasowały się pani Tordenskiold i Ahlström. Sohvi oraz Frida nie zdobyły żadnych punktów. To nie był jednak koniec gry - Syver przystępował do kolejnego rozdania.
Anne-Marie, Sohvi, Frida i Dahlia rzucają w tej kolejce kością k15.
Bezimienny rzuca w imieniu Benedikte.
Wyniki
Anne-Marie | 10 |
Sohvi | 0 |
Frida | 0 |
Dahlia | 10 |
Benedikte | 12 |
Mistrz Gry
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:21
The member 'Prorok' has done the following action : kości
'k15' : 6
'k15' : 6
Sohvi Vänskä
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:22
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Rozbawienie zakołysało jej się w uniesionych kącikach ust przy słowach Anne-Marie – na skrzypcach, w karty i na nerwach, o czym nie omieszkały wspominać czasem gazety, łapiące się byle okazji do wpojenia zębów pod gładką skórę czyjejś reputacji. Nie było tajemnicą, że była osobistością co najmniej lukratywną dla szukających łatwego tematu dziennikarzy. Może powinna istotnie spróbować poznać ją bliżej; nie była jeszcze pewna, co pragnęła zrobić ze swoim dalszym życiem, kiedy już zrzuci z siebie pęta zobowiązań, ale czuła doskwierającą chęć odbicia sobie wszystkich tych anemicznych lat – Anne-Marie zdawała się tymczasem osobą potrafiącą się bawić, z pewnością trzymała w rękawie złote bilety do najciekawszych, najbardziej zajmujących miejsc, choć pozostawało niewiadomą, czy będzie ją stać na podobne przyjaźnie. Może zgodziłaby się sponsorować jej rozrywkę w zamian za spełnianie roli jej azjatyckiego, żywego akcesoria – kolejny żart, iskra rozbawienia, kiedy przyglądała się jej spokojnie w oczekiwaniu na odpowiedź na subtelną prowokację. Ta okazywała się tymczasem zaskakująco wyważona i dyplomatyczna, prawie nieznośnie, choć częściowo satysfakcjonująca, skoro jej puentą była, ostatecznie, myśl zupełnie feministyczna. Szkło zakołysało się w jej niecierpliwych palcach, przelewając po ściankach gęstość wina. Zarzucona i zakopana kotwica, bezpieczna, ale hamująca rezonowało w skroniach znajomym smakiem sfrustrowanego niezaspokojenia; podobnie do Anne-Marie miała wrażenie, że małżeństwo pozbawiło jej charakter dynamiki: zadowalała się zaledwie skrawkami, odmawiała własnym kaprysom, wracała, dzień w dzień, do tego samego łóżka, dzień w dzień do tych samych szorstkich dłoni. Nie umiała rzeźbić, nie mając dłużej inspiracji w kobiecej miłości, nie podróżowała tyle, ile kiedyś, zaniedbywała cenne przyjaźnie, nic nie zdawało się tak emocjonujące jak kiedyś z węzłem przyzwoitości zaciśniętym na nadgarstku. Anne-Marie zdawała się przechodzić chorobę małżeństwa znacznie lepiej, w jej słowach nie dało się słyszeć tak silnego żalu czy złości – czy zaledwie dostosowywała ton do towarzystwa?
– Gdybym była nietaktowna, powiedziałabym, że niepoprawnie cieszy mnie twoja odzyskana swoboda – oświadczyła, kiedy kobieta unosiła kieliszek do ust, oddając im chwilę pauzy na odpowiednie (lub nieodpowiednie) reakcje; uśmiechała się bez cienia skruchy. – Gdzie można będzie cię słuchać? Planowałam pojechać gdzieś w najbliższym czasie, to się wydaje doskonałym zbiegiem okoliczności – spytała ze szczerym zainteresowaniem, iskrą zadowolonego ożywienia przy wspomnieniu koncertów, wprawdzie istotnie miała ochotę posłuchać jej znów na żywo, pocieszyć się sztuką, przez parę utworów istnieć wyłącznie w tarciu smyczka o struny, w czystym, okiełznanym wprawną dłonią, dźwięku.
Włączająca się do rozmowy Benedikte przykuła jej uwagę, wywołując śmielszą jeszcze wesołość, rozciągając karmin uśmiechu i drżąc na strunach głosu krótkim, niegłośnym rozbawieniem, powściągliwym, zgodnym parsknięciem. Kobieta wzbudzała w niej doprawdy przyjemne wrażenie; posiadała żywą, błyskotliwą charyzmę, bezpośrednią szczerość charakterystyczną dla wieku – nie bawiła się dłużej w owijanie w bawełnę i było to zupełnie pocieszne, tym bardziej, kiedy tak doskonale wpisywało się w jej własną narrację. Perskie oko przyjmowała więc z zupełną satysfakcją, czując ukucie przyjemnej sympatii dla tej kobiety o tak wyrazistej osobowości. Kłęby papierosowego dymu wiły się wokół niej, dodając jej obecności jedynie aury drapieżnej, nonszalanckiej pewności. Nie miałaby nic przeciwko stać się kiedyś kimś podobnym – choć może nie potrzebowała do tego trzech małżeństw, jedno wydawało się wystarczać ponad miarę.
Trafne pytanie Anne-Marie nadeszło nieoczekiwanie, kiedy miała już kobiecie odpowiedzieć, nie opuściła jednak przedwcześnie wzroku, udając zadowolone niewzruszenie. Nie była pewna, na ile szczerości powinna sobie pozwolić; jak bardzo jej jeszcze zależało na pozorach?
– Oh, bawię się z paniami doskonale, jeśli o tym mowa, nie zamierzam kłamać dla spokoju mojego nieobecnego dziś męża – odpowiedziała, nie zakłócając pewnego, rozbawionego brzmienia głosu nutą mogącą nadać jej ton wymowności czy figlarności, zdając sobie sprawę, że same słowa, tak niewinnie pochlebne, były wystarczającą prowokacją. Spojrzała krótko ku Dahlii, pozornie dla podkreślenia składanego towarzystwu komplementu, zerkając również ku Fridzie, w odruchu ciekawości, nim wróciła do Anne. – Nie mogę wprawdzie narzekać, trafił mi się wyjątkowy okaz, choć być może każda żona sądzi to samo o swoim partnerze. A jednak muszę się z tobą zgodzić; uważam, że nazwałaś to bardzo trafnie. Bezpiecznie, ale hamująco – powtórzyła za nią, jakby smakując te słowa z niespiesznym zadowoleniem. – Oboje mamy prawo do indywidualności, choćby w rozrywce, po tylu latach zgodnie porzuciliśmy kurczową potrzebę zależności i dzielenia wszystkiego między sobą, oboje jesteśmy dorosłymi ludźmi ceniącymi sobie pewną niezależność i ufamy sobie. Sądzą panie, że jego pytają dziś o to samo? I że kolejne wydanie Ratatoskra będzie zbulwersowane jego nieobecnością tutaj? To ja nie jestem na swoim miejscu, a więc toast dla biednego mężczyzny, kolejna zmarszczka kobiecie – oznajmiła, rozkładając karty i unosząc kieliszek z winem, by skinąć nim ku Benedikte.
– Gdybym była nietaktowna, powiedziałabym, że niepoprawnie cieszy mnie twoja odzyskana swoboda – oświadczyła, kiedy kobieta unosiła kieliszek do ust, oddając im chwilę pauzy na odpowiednie (lub nieodpowiednie) reakcje; uśmiechała się bez cienia skruchy. – Gdzie można będzie cię słuchać? Planowałam pojechać gdzieś w najbliższym czasie, to się wydaje doskonałym zbiegiem okoliczności – spytała ze szczerym zainteresowaniem, iskrą zadowolonego ożywienia przy wspomnieniu koncertów, wprawdzie istotnie miała ochotę posłuchać jej znów na żywo, pocieszyć się sztuką, przez parę utworów istnieć wyłącznie w tarciu smyczka o struny, w czystym, okiełznanym wprawną dłonią, dźwięku.
Włączająca się do rozmowy Benedikte przykuła jej uwagę, wywołując śmielszą jeszcze wesołość, rozciągając karmin uśmiechu i drżąc na strunach głosu krótkim, niegłośnym rozbawieniem, powściągliwym, zgodnym parsknięciem. Kobieta wzbudzała w niej doprawdy przyjemne wrażenie; posiadała żywą, błyskotliwą charyzmę, bezpośrednią szczerość charakterystyczną dla wieku – nie bawiła się dłużej w owijanie w bawełnę i było to zupełnie pocieszne, tym bardziej, kiedy tak doskonale wpisywało się w jej własną narrację. Perskie oko przyjmowała więc z zupełną satysfakcją, czując ukucie przyjemnej sympatii dla tej kobiety o tak wyrazistej osobowości. Kłęby papierosowego dymu wiły się wokół niej, dodając jej obecności jedynie aury drapieżnej, nonszalanckiej pewności. Nie miałaby nic przeciwko stać się kiedyś kimś podobnym – choć może nie potrzebowała do tego trzech małżeństw, jedno wydawało się wystarczać ponad miarę.
Trafne pytanie Anne-Marie nadeszło nieoczekiwanie, kiedy miała już kobiecie odpowiedzieć, nie opuściła jednak przedwcześnie wzroku, udając zadowolone niewzruszenie. Nie była pewna, na ile szczerości powinna sobie pozwolić; jak bardzo jej jeszcze zależało na pozorach?
– Oh, bawię się z paniami doskonale, jeśli o tym mowa, nie zamierzam kłamać dla spokoju mojego nieobecnego dziś męża – odpowiedziała, nie zakłócając pewnego, rozbawionego brzmienia głosu nutą mogącą nadać jej ton wymowności czy figlarności, zdając sobie sprawę, że same słowa, tak niewinnie pochlebne, były wystarczającą prowokacją. Spojrzała krótko ku Dahlii, pozornie dla podkreślenia składanego towarzystwu komplementu, zerkając również ku Fridzie, w odruchu ciekawości, nim wróciła do Anne. – Nie mogę wprawdzie narzekać, trafił mi się wyjątkowy okaz, choć być może każda żona sądzi to samo o swoim partnerze. A jednak muszę się z tobą zgodzić; uważam, że nazwałaś to bardzo trafnie. Bezpiecznie, ale hamująco – powtórzyła za nią, jakby smakując te słowa z niespiesznym zadowoleniem. – Oboje mamy prawo do indywidualności, choćby w rozrywce, po tylu latach zgodnie porzuciliśmy kurczową potrzebę zależności i dzielenia wszystkiego między sobą, oboje jesteśmy dorosłymi ludźmi ceniącymi sobie pewną niezależność i ufamy sobie. Sądzą panie, że jego pytają dziś o to samo? I że kolejne wydanie Ratatoskra będzie zbulwersowane jego nieobecnością tutaj? To ja nie jestem na swoim miejscu, a więc toast dla biednego mężczyzny, kolejna zmarszczka kobiecie – oznajmiła, rozkładając karty i unosząc kieliszek z winem, by skinąć nim ku Benedikte.
Mistrz Gry
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:22
The member 'Sohvi Vänskä' has done the following action : kości
'k15' : 10
'k15' : 10
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:22
Sohvi mogła być kontrowersyjna w swoich opiniach, szczególnie wtedy kiedy pojawiała się w domu należącym do rodziny Tordenskiold czy u boku przedstawicielki rodziny Hallströmów. Anne-Marie ze swoim planem rozwodowym również mogła budzić odrazę co bardziej ekstremistycznych jednostek z tego skrzydła władzy, jednak widocznie obie mniej przejmowały się tym jak wypadną w oczach gospodarz, a bardziej byciem szczerym wobec ich i samych siebie. Ahlström rozumiała Vanhanen aż za dobrze - układała w swojej głowie wiele wymówek, dlaczego to Gaute w przeszłości nie mógł pojawiać się z nią na przyjęciach, aż wreszcie po latach i po czasie de facto zmarnowanym u boku kogoś, z kim nie zbudowała rzeczy najtrwalszej i ponadczasowej, przestała już racjonalizować sobie jego zachowanie własnymi, wymyślonymi na siłę niedołężności. Zaakceptowała fakt, że każde z nich lubi bawić się inaczej lub jak w przypadku Gaute - nie bawić się wcale. Cieszyła się, że w ich środowisku znalazł się ktoś taki jak Sohvi. Obecność zamężnej wiele razy "matrony" Benedikte była mniej przyjazna - Anna zwyczajnie nie zgadzała się z nią w wielu rzeczach, gdyż faktycznie wierzyć miała, że mężczyzna potrzebny był przecież kobiecie jak woda - niektórzy z nich faktycznie byli kłopotami, jednak w czym skrzypaczka szukać miała ukojenia czy twórczej inspiracji, jeżeli nie w słodkich pocałunkach panów o przyjemnej urodzie? Dodatkowo potrzeba posiadania potomstwa, która wciąż pozostawała w niej niezaspokojona. To nie uda się bez udziału kolejnego męża, którego kiedyś być może zdobędzie. Mężczyźni nie byli kłopotem, ale znalezienie odpowiedniego z nich - z całą pewnością.
- Myślę Sohvi, że jeżeli mąż twój nie da wiewiórce powodów do rozpowiadania wieści o jego małżeńskim nieszczęściu, żadna z nas tego nie zrobi - odpowiedziała na ostatnie pytanie. Ostatnią osobą z którą zbratałaby się Anna był reporter Ratatoskr. Nie znosiła dziennikarzy i unikała rozmów z nimi na tyle, na ile było to grzeczne. - Można mówić sobie, że nikt tak nie zrujnuje życia jak kobieta innej kobiecie, ale gdzie byłby w tym interes? Teraz? Kiedy pomimo tego co dzieli nasze rodziny siadamy sobie przy jednym stole i pijemy wino? Kobieca solidarność wygrywa w środowiskach takich jak nasze - wykształcone, pijące ponadprzeciętne alkohole z kryształowych kieliszków. Anna średnio wierzyła w to co mówi, słowami tymi nakryła jednak niezadowolenie z nowego układu kart. Odsunęła je od siebie tak szybko jak mogła, pasując. - Mało było wojen sprowokowanych przez kobiety. Ba, niektórzy twierdzą, że oddanie władzy kobietom sprawiłoby, że wojen nie byłoby wcale. I że byłoby za to wiele za dużo torebek i butów, ale to już inna sprawa... - myśl feministyczna w Annie była przecież żywa, gdy dość ślepo wypierała w głowie fakt, że za wszystkie jej sukcesy odpowiadał Edmund Ahlström, nieodżałowanym ojciec.
- Myślę Sohvi, że jeżeli mąż twój nie da wiewiórce powodów do rozpowiadania wieści o jego małżeńskim nieszczęściu, żadna z nas tego nie zrobi - odpowiedziała na ostatnie pytanie. Ostatnią osobą z którą zbratałaby się Anna był reporter Ratatoskr. Nie znosiła dziennikarzy i unikała rozmów z nimi na tyle, na ile było to grzeczne. - Można mówić sobie, że nikt tak nie zrujnuje życia jak kobieta innej kobiecie, ale gdzie byłby w tym interes? Teraz? Kiedy pomimo tego co dzieli nasze rodziny siadamy sobie przy jednym stole i pijemy wino? Kobieca solidarność wygrywa w środowiskach takich jak nasze - wykształcone, pijące ponadprzeciętne alkohole z kryształowych kieliszków. Anna średnio wierzyła w to co mówi, słowami tymi nakryła jednak niezadowolenie z nowego układu kart. Odsunęła je od siebie tak szybko jak mogła, pasując. - Mało było wojen sprowokowanych przez kobiety. Ba, niektórzy twierdzą, że oddanie władzy kobietom sprawiłoby, że wojen nie byłoby wcale. I że byłoby za to wiele za dużo torebek i butów, ale to już inna sprawa... - myśl feministyczna w Annie była przecież żywa, gdy dość ślepo wypierała w głowie fakt, że za wszystkie jej sukcesy odpowiadał Edmund Ahlström, nieodżałowanym ojciec.
Mistrz Gry
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:22
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k15' : 6
'k15' : 6
Dahlia Tordenskiold
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:23
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Nie sądziła nigdy, że poczuje się obco we własnym domu. Czuła, jakby zawsze należał do niej i tylko na nią czekał, nawet wówczas, gdy panią Tordenskiold tytułowano Astrid Guildenstern, matkę Vigdis, tańczącą zapewne z jakimś młodzieńcem gdzieś na dole. Uwielbiała każdy kąt, bo każdy zadbała. Teraz, w pokoju, gdzie zwykła bawić się z dziećmi, szczególnie z Lovise, gdzie przeżyła tak wiele szczęśliwych i miłych sercu chwil, czuła się obco jak niemal nigdy wcześniej, właściwie jak intruz, gdy nawet Benedikte okazała się wygadywać oburzające nieprawdy, od których zaszumiało Dahlii w głowie mocniej niż od lampki wina, którą uniosła teraz, nie odpowiadając od razu. Wsłuchując się w słowa Sohvi i Anne-Marie; im zdecydowanie w smak wydawał się obrót spraw, miały siebie wzajemnie i wtórującą im Benedikte, krupier zachował milczenie, nie mogąc i nie chcąc zapewne wtrącać się w dyskusję. Pani Tordenskiold skupiła na chwilę spojrzenie na Fridze, w zastanowieniu, czy i ona do nich dołączy, niezmiernie ją rozczarowując.
Powinna była się tego spodziewać. To nie tak, że nie dopuszczała możliwości drobnych spięć pomiędzy gośćmi, skoro zdecydowali się na tak długą ich listę, zapraszając galdrów o różnych poglądach politycznych, nawet sprzecznych z ich własnymi, tych z drugiej strony barykady, a nawet śniących. Przypuszczała jedynie, że sprzeczki te dotyczyć będą właśnie polityki - nie przeszło Dahlii przez myśl, że w jej własnym domu ośmielą się wygłaszać feministyczne bzdury. Nie zgadzała się z nimi. Ani trochę. Uznawała jednak za niegrzeczne mówić o tym głośno. Gospodyni nie wypadało wdawać się w sprzeczki, jej zadaniem było dopilnować, aby do nich nie doszło i w razie potrzeby załagodzić. Mogła jedynie się uśmiechnąć, choć nie ukrywała nawet, że się do tego zmusza. Na chwilę straciła swobodę, z jaką paliła papierosa przyglądając się własnym kartom, mogły mieć pewność, że czyniła to z premedytacją, dając do zrozumienia, że powinny się zastanowić; Dahlia Tordenskiold nie pozwalała sobie przecież na jawne okazywanie prawdziwych uczuć.
- Oby w kolejnym małżeństwie nie brakowało ci swobody, Anne-Marie - wyrzekła uprzejmym tonem, z góry zakładając, że wyjdzie za mąż po raz drugi jakby to było oczywiste, jakby nie istniał inny scenariusz dla kobiety jej statusu i pochodzenia. - Proszę się nie martwić, drogie panie, żadna tajemnica nie opuści tego pokoju i nie dotrze do naszych drogich mężczyzn - akcent z jakim wypowiedziała słowo drogich był bardzo wyraźny. - Czujcie się więc swobodnie. Bezpiecznie - zapewniła je, choć kłamała jak z nut, oczywiście. Nie obawiała się o krupiera, byłby głupcem, gdyby im się naraził. Sama jednak zwykła słuchać uważnie, słuchać wszystkich, uznawając informację za najcenniejszą walutę. - Myślę, że tak. To wydaje się wręcz martwiące. W moich stronach mawia się, że mąż i żona to jedna dusza i jedno ciało, co nie wyklucza przecież indywidualności. Tylko dwie połowy mogą stworzyć spokojną, zgodną całość - stwierdziła Dahlia, skupiając znów spojrzenie na Sohvi, która decydowała się na najbardziej kontrowersyjne opinie. Nie mogę narzekać, miała ochotę prychnąć przez te słowa, bo która dobra żona wyrażałaby się w obcym miejscu w podobny sposób o własnym mężu? Brakowało jeszcze, aby zaczęła go krytykować przy wszystkich i obnażać porażki i słabości. - Pewnie przekonasz się o tym, gdy pojawią się dzieci. Wtedy człowiek przestaje skupiać się wyłącznie na sobie, traktuje własną rodzinę jako nieodłączną część samego siebie. - Właściwie można było powątpiewać w to, czy pani Vanhanen będzie mogła pochwalić się własną latoroślą, skoro dotąd pozostawała bezdzietna i nie zanosiło się, aby to uległo zmianie - co dla Dahlii było niepojęte. - Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie wejść w nowe millenium bez ukochanego u boku - lekkość i pogodność z jaką wyrzekła te słowa, wzruszenie ramion nadawały jej przyjemnie naiwnego wyrazu, o który dokładnie chodziło. W pewnej kwestii musiała się jednak zgodzić z Anne-Marie. - Naturalnie. Kobieca solidarność wygrywa z podziałami. Niech polityka dziś nie zmąci nam nastrojów i pozostanie gdzieś daleko - zasugerowała, bo temat pozycji kobiety i roli w małżeństwie uznawała niemalże za polityczny, kłócący się ze staromodnym porządkiem jaki umiłowała Dahlia.
Sugestia, aby oddać pełnię władzom kobiety sprawiła, że prawie zakrztusiła się winem, które akurat piła. Zakasłała lekko, zasłaniając usta ręką, czując łzy napływające do oczu. Tylko spokojnie, mówiła sobie, wiedząc, że musi się opanować i nie pozwolić wytrącić z równowagi, choć ciężko było jej słuchać i wciąż się uprzejmie uśmiechać. - Obawiam się, że wojny i tak by wybuchły, lecz prowadzone tak nieporadnie, bez męskich decyzji i silnej ręki, byłyby jedynie śmiechu wartą parodią.
Powinna była się cieszyć. Powinna szeroko się uśmiechnąć. Kolejne rozdanie okazało się dla Dahlii jeszcze bardziej pomyślne. Miała w ręku świetne karty, ale wcale nie czuła radości, a jedynie oburzenie, bo wiedziała, że wypowiedziane słowa płynęły szczerze z głębi ich serc - i to wydawało się najsmutniejsze.
Powinna była się tego spodziewać. To nie tak, że nie dopuszczała możliwości drobnych spięć pomiędzy gośćmi, skoro zdecydowali się na tak długą ich listę, zapraszając galdrów o różnych poglądach politycznych, nawet sprzecznych z ich własnymi, tych z drugiej strony barykady, a nawet śniących. Przypuszczała jedynie, że sprzeczki te dotyczyć będą właśnie polityki - nie przeszło Dahlii przez myśl, że w jej własnym domu ośmielą się wygłaszać feministyczne bzdury. Nie zgadzała się z nimi. Ani trochę. Uznawała jednak za niegrzeczne mówić o tym głośno. Gospodyni nie wypadało wdawać się w sprzeczki, jej zadaniem było dopilnować, aby do nich nie doszło i w razie potrzeby załagodzić. Mogła jedynie się uśmiechnąć, choć nie ukrywała nawet, że się do tego zmusza. Na chwilę straciła swobodę, z jaką paliła papierosa przyglądając się własnym kartom, mogły mieć pewność, że czyniła to z premedytacją, dając do zrozumienia, że powinny się zastanowić; Dahlia Tordenskiold nie pozwalała sobie przecież na jawne okazywanie prawdziwych uczuć.
- Oby w kolejnym małżeństwie nie brakowało ci swobody, Anne-Marie - wyrzekła uprzejmym tonem, z góry zakładając, że wyjdzie za mąż po raz drugi jakby to było oczywiste, jakby nie istniał inny scenariusz dla kobiety jej statusu i pochodzenia. - Proszę się nie martwić, drogie panie, żadna tajemnica nie opuści tego pokoju i nie dotrze do naszych drogich mężczyzn - akcent z jakim wypowiedziała słowo drogich był bardzo wyraźny. - Czujcie się więc swobodnie. Bezpiecznie - zapewniła je, choć kłamała jak z nut, oczywiście. Nie obawiała się o krupiera, byłby głupcem, gdyby im się naraził. Sama jednak zwykła słuchać uważnie, słuchać wszystkich, uznawając informację za najcenniejszą walutę. - Myślę, że tak. To wydaje się wręcz martwiące. W moich stronach mawia się, że mąż i żona to jedna dusza i jedno ciało, co nie wyklucza przecież indywidualności. Tylko dwie połowy mogą stworzyć spokojną, zgodną całość - stwierdziła Dahlia, skupiając znów spojrzenie na Sohvi, która decydowała się na najbardziej kontrowersyjne opinie. Nie mogę narzekać, miała ochotę prychnąć przez te słowa, bo która dobra żona wyrażałaby się w obcym miejscu w podobny sposób o własnym mężu? Brakowało jeszcze, aby zaczęła go krytykować przy wszystkich i obnażać porażki i słabości. - Pewnie przekonasz się o tym, gdy pojawią się dzieci. Wtedy człowiek przestaje skupiać się wyłącznie na sobie, traktuje własną rodzinę jako nieodłączną część samego siebie. - Właściwie można było powątpiewać w to, czy pani Vanhanen będzie mogła pochwalić się własną latoroślą, skoro dotąd pozostawała bezdzietna i nie zanosiło się, aby to uległo zmianie - co dla Dahlii było niepojęte. - Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie wejść w nowe millenium bez ukochanego u boku - lekkość i pogodność z jaką wyrzekła te słowa, wzruszenie ramion nadawały jej przyjemnie naiwnego wyrazu, o który dokładnie chodziło. W pewnej kwestii musiała się jednak zgodzić z Anne-Marie. - Naturalnie. Kobieca solidarność wygrywa z podziałami. Niech polityka dziś nie zmąci nam nastrojów i pozostanie gdzieś daleko - zasugerowała, bo temat pozycji kobiety i roli w małżeństwie uznawała niemalże za polityczny, kłócący się ze staromodnym porządkiem jaki umiłowała Dahlia.
Sugestia, aby oddać pełnię władzom kobiety sprawiła, że prawie zakrztusiła się winem, które akurat piła. Zakasłała lekko, zasłaniając usta ręką, czując łzy napływające do oczu. Tylko spokojnie, mówiła sobie, wiedząc, że musi się opanować i nie pozwolić wytrącić z równowagi, choć ciężko było jej słuchać i wciąż się uprzejmie uśmiechać. - Obawiam się, że wojny i tak by wybuchły, lecz prowadzone tak nieporadnie, bez męskich decyzji i silnej ręki, byłyby jedynie śmiechu wartą parodią.
Powinna była się cieszyć. Powinna szeroko się uśmiechnąć. Kolejne rozdanie okazało się dla Dahlii jeszcze bardziej pomyślne. Miała w ręku świetne karty, ale wcale nie czuła radości, a jedynie oburzenie, bo wiedziała, że wypowiedziane słowa płynęły szczerze z głębi ich serc - i to wydawało się najsmutniejsze.
FAMILY, DUTY, HONOR
Mistrz Gry
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:23
The member 'Dahlia Tordenskiold' has done the following action : kości
'k15' : 14
'k15' : 14
Nieznajomy
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:24
Zdawać by się mogło, że bycie naznaczoną błogosławieństwem bogów i przychylnością Norn dawać jej powinno fory na każdym możliwym kroku - neutralizować każdą niespodziankę w przedbiegu, nim ta zdąży chociażby wychynąć zza rogu, pozwalać być przygotowaną na każdą możliwą okoliczność i zsyłać na jej gładkie lica pełen wyrozumiałości, nieco enigmatyczny uśmiech właściwy osobie, przed którą wszechświat nie miewał tajemnic. A jednak, ostatnie tygodnie nie były wolne od zaskoczeń, takich jak chociażby hucpa Wyzwolonych, imienne wywołanie jej przez Olafa przed oczy zebranych na wernisażu możnych czy też ostatni artykuł, który wpadając w ręce kolejnych mieszkańców Midgardu, zrywał z niej jednocześnie wiotki woal anonimowości, publicznie nazywając ją wyrocznią. Nie należała do nieśmiałych czy peszących się z łatwością, nie protestowała więc, pozwalając szeptom rozbrzmiewać wokół siebie, gdy wsparta o ramię Wahlberga przekraczała próg rezydencji Tordenskioldów.
- Trzech mężów? - powtórzyła nieco zdumiona po seniorce, która dołączyła do gry, nie potrafiąc sobie nawet wyobrazić scenariusza, w którym sama miałaby aż tyle razy stawać na ślubnym kobiercu. - O co najmniej dwóch za dużo - szepnęła dyskretniej, dbając o to, by starsza pani nie dosłyszała słów, które gotowe były zamącić jeszcze bardziej niż dyskusje, jakim oddawały się pozostałe hazardzistki. Słuchała ich skrajnie odmiennych wypowiedzi, nie angażując się jako ta, która w kwestii małżeństwa nie miała jakiegokolwiek doświadczenia, a co za tym idzie, nie czuła się przesadnie uprawniona do zabierania stanowiska w przypadku czegoś, co w jej przypadku było wyłącznie czysto hipotetyczne.
- Z całą pewnością mężczyzna to nie tylko kłopot - zaprzeczyła jednak po chwili, uznając, że w jej naturze nie leżała przesadna poprawność i spolegliwe milczenie. Odchyliła się wygodniej na oparcie krzesła, odpalając papierosa dobytego ze srebrnej papierośnicy wykładanej burgundowym jedwabiem. - Spójrzcie tylko na mnie, drogie panie, gdyby nie mężczyzna nie byłoby mnie dzisiaj z wami, przy tym stole, wśród szacownych gości drogiej Dahlii - oznajmiła, nie czując wstydu w przyznaniu, że zaproszenie otrzymała w roli osoby towarzyszącej; od dawna nie była stałym bywalcem midgardzkich przyjęć, świadomie zaniedbując własną pozycję w socjecie na rzecz kolejnych podróży i kolejnych przepowiedni odkrywanych w najdalszych zakamarkach Skandynawii. Nie żałowała swoich decyzji.
- Podobno kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma szczęście w miłości, czy więc nie powinnyśmy się cieszyć, zwąc się prawdziwymi wygranymi tej tury? - zaśmiała się, bez cienia żalu kwitując sromotną porażkę w ostatnim rozdaniu i posyłając Sohvi zabarwiony szczerym rozbawieniem uśmiech. Upiła łyk drinka, gotowa na kolejne rozdanie.
- Trzech mężów? - powtórzyła nieco zdumiona po seniorce, która dołączyła do gry, nie potrafiąc sobie nawet wyobrazić scenariusza, w którym sama miałaby aż tyle razy stawać na ślubnym kobiercu. - O co najmniej dwóch za dużo - szepnęła dyskretniej, dbając o to, by starsza pani nie dosłyszała słów, które gotowe były zamącić jeszcze bardziej niż dyskusje, jakim oddawały się pozostałe hazardzistki. Słuchała ich skrajnie odmiennych wypowiedzi, nie angażując się jako ta, która w kwestii małżeństwa nie miała jakiegokolwiek doświadczenia, a co za tym idzie, nie czuła się przesadnie uprawniona do zabierania stanowiska w przypadku czegoś, co w jej przypadku było wyłącznie czysto hipotetyczne.
- Z całą pewnością mężczyzna to nie tylko kłopot - zaprzeczyła jednak po chwili, uznając, że w jej naturze nie leżała przesadna poprawność i spolegliwe milczenie. Odchyliła się wygodniej na oparcie krzesła, odpalając papierosa dobytego ze srebrnej papierośnicy wykładanej burgundowym jedwabiem. - Spójrzcie tylko na mnie, drogie panie, gdyby nie mężczyzna nie byłoby mnie dzisiaj z wami, przy tym stole, wśród szacownych gości drogiej Dahlii - oznajmiła, nie czując wstydu w przyznaniu, że zaproszenie otrzymała w roli osoby towarzyszącej; od dawna nie była stałym bywalcem midgardzkich przyjęć, świadomie zaniedbując własną pozycję w socjecie na rzecz kolejnych podróży i kolejnych przepowiedni odkrywanych w najdalszych zakamarkach Skandynawii. Nie żałowała swoich decyzji.
- Podobno kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma szczęście w miłości, czy więc nie powinnyśmy się cieszyć, zwąc się prawdziwymi wygranymi tej tury? - zaśmiała się, bez cienia żalu kwitując sromotną porażkę w ostatnim rozdaniu i posyłając Sohvi zabarwiony szczerym rozbawieniem uśmiech. Upiła łyk drinka, gotowa na kolejne rozdanie.
Mistrz Gry
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:24
The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości
'k15' : 3
'k15' : 3
Prorok
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:24
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Syver czuł jakąś zwycięską satysfakcję, kiedy wysłano go do bawialni, przydzielając zadanie zabawianie tej piękniejszej części gości sylwestrowego przyjęcia, podczas gdy jego kumpel po fachu miał udać się do zamglonej od dymu tytoniowego palarni, słuchając jedynie mężczyzn przypominających jak duża dzieliła ich przepaść. Przez tory, na które zboczyła rozmowa, poczuł, że ta radość ulatuje gdzieś jak ciepłe powietrze przez uchylone okno. Nie mógł się wtrącić, nie mógł zaprotestować słowom, którymi - jak pewnie wszyscy mężczyźni - czuł się urażony; pozostawało mu jedynie uśmiechać się niezmiennie, tasować karty i ponownie je rozdawać; całe szczęście, że kobiety przestały go właściwie zauważać, pochłonięte szkalowaniem rodzaju męskiego.
- Gdzie to rzępolisz, moja droga? Z chęcią także posłucham - zagadnęłaAnne-Marie Benedikte, popijając szkocką ze szklanki, jakby liczyła sobie wciąż nie więcej niż trzydzieści lat i nie przejmowała się ewentualnymi konsekwencjami nadmiernego spożycia. Pochyliła się ku Sohvi przewracając przy tym oczyma. - Myślę, że pytają go jak zdołał się uwolnić w taki wieczór od drogiej małżonki i serdecznie mu tego gratulują, bo też by tak chcieli - mówiła staruszka, mogąc wprawić w osłupienie swoją bezpośrednią szerością, która wydawała się tak rzadka w kręgach o jakich wspominała skrzypaczka. Uderzyła wówczas otwartą dłonią w stół, niemalże rozsypując swoje karty i rozlewając drinka, szczerze ucieszona. - O to-to-to! Nikt nie zrujnuje tak życia kobiecie jak inna kobieta. Zazdrość, plotki, plotki i jeszcze raz plotki. I po co? Dla mężczyzn, którzy tracą zainteresowanie, gdy już ci błyska na palcu złota obrączka. Kończysz trzydzieści lat i najchętniej wymieniliby cię na młodszy model. A powinnyśmy być solidarne, właśnie, tak, masz rację. Wtedy byśmy im pokazały, ha! - stwierdziła Benedikte, wciskając sobie znów papierosa pomiędzy wyszminkowane wargi, zaciągając się nim mocno. - Gdyby rada składała się tylko z kobiet, to byśmy mieli za chwilę rok 3001, a nie 2001 - dodała niewzruszona prośbą gospodyni.
Miniona tura okazała się dlapani Thoresen już nie tak szczęśliwa, jej karty nie ułożyły się w żaden sensowny układ, podobnie jak te trzymane przez Anne-Marie oraz Fridę , która wyjątkowo nie miała dzisiaj farta. Trzymany przez Sohvi strit pozwolił znacząco nadrobić punkty w rankingu, zaś poker w kolorze czerwo Dahlii objąć prowadzenie.
| Następna tura będzie już ostatnią.
Anne-Marie, Sohvi, Frida i Dahlia rzucają w tej kolejce kością k15.
Bezimienny rzuca w imieniu Benedikte.
- Gdzie to rzępolisz, moja droga? Z chęcią także posłucham - zagadnęła
Miniona tura okazała się dla
| Następna tura będzie już ostatnią.
Anne-Marie, Sohvi, Frida i Dahlia rzucają w tej kolejce kością k15.
Bezimienny rzuca w imieniu Benedikte.
Wyniki
Anne-Marie | 10 |
Sohvi | 10 |
Frida | 0 |
Dahlia | 24 |
Benedikte | 12 |
Mistrz Gry
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:24
The member 'Prorok' has done the following action : kości
'k15' : 6
'k15' : 6
Sohvi Vänskä
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:25
Sohvi VänskäŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Jyväskylä, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy urzędnik w Departamencie ds. Śniących
Wykształcenie : wyższe
Totem : borsuk
Atuty : artysta (I), odporna (II)
Statystyki : charyzma: 28 / flora i fauna: 10 / medycyna: 5 / kreatywność: 20 / sprawność fizyczna: 10 / wiedza ogólna: 15
Czerpała zadowoloną satysfakcję z nici wyraźnego porozumienia zawiązującej się pomiędzy nią a córą Ahlströmów, z echa podobnych, przynajmniej do pewnego stopnia, poglądów na rzecz tak w jej mniemaniu ważną – była zdecydowana choćby do trumny upierać się przy swoich feministycznych przekonaniach, szczerze i stanowczo wierząc, że wielki ruch emancypacyjny dla ich płci wciąż jeszcze nie osiągnął choćby połowicznie swojego spełnienia, nawet jeśli obecne czasu przyzwalały im na wiele więcej niż minione reguły społeczne. Nie wymagała w gruncie rzeczy, by się z nią zgadzano w każdym calu kontrowersyjnych myśli, znacznie ważniejsza wprawdzie od postępowości w tym względzie wydawała jej się idea solidarności kobiecej niezależnie od osobistych uprzedzeń i przeświadczeń; wobec tego uśmiechała się z ciepłym pocieszeniem do słów Anne-Marie, niesubtelne objawy niezadowolenia Dahlii traktując, jak na siebie, z dobroduszną łaskawością. Nie pragnęła ostatecznie psuć jej przyjęcia, wbrew pozorom, nawet jeśli jej cicha irytacja przynosiła kroplę uśmierzenia na bolączkę doświadczanego rozczarowania nagłą zmianą w jej zachowaniu; trudno było jej sobie wyobrazić, że była wciąż tą samą kobietą, którą spotkała w ciasnej uliczce Ymira. Nie wydawała się ani tak poufale usposobiona, ani wprawdzie tak bezbronna jak wtedy – choć taktownie woalowała dedykowane im potępienie, przepuszczając je przez bufor wymownie akcentowanych słów. Sohvi uśmiechała się pod nosem, łapiąc te dyskretne uszczypliwości, obserwując fizjonomie pozostałych kobiet, przyjmując w niecodziennie pokornej cierpliwości trącące falsyfikatem zapewnienie bezpieczeństwa i dyskrecji; chciała wprawdzie w nie wierzyć. Chciała wierzyć, że nawet Dahlia Tordenskiold, pomimo stanowczości swoich kontrofensyw, odnajdywała w wymienianych tu słowach choćby ziarno własnych odczuć i że Frida, z ujmującą elegancją unosząca papierosa do malowanych ust, zaprzeczała ich słowom przede wszystkim z powodu naturalnej dyplomatyczności, jaką się przecież rozsławiła na stronach gazet. Było to być może naiwne; wierzyła przecież, bardzo długo, tak samo swojej matce – niektórym kobietom nie można było pomóc, a jednak pomimo tej prawdy, tak dotkliwie w przeszłości uświadomionej, nie umiała odmawiać im kredytu ufności, tak samo jak mężczyznom nie umiała go udzielać.
Odwzajemniała spojrzenie z niegasnącą pewnością, znosząc cierpliwie słowa Dahlii – kiwając nawet w zgodzie głową przy wspomnieniu dwóch połówek, wprawdzie nie zamierzała się z tym kłócić; choć zapewne musiałyby spotkać się znów w punkcie niezgody, gdyby miała oburzającą odwagę podkreślić, że płeć wspomnianych połówek jest tutaj rzeczą zupełnie dowolną. Nie wyobrażała sobie nigdy doświadczyć z mężczyzną tak głębokiej intymności, jaką doświadczała w swoich krótkich relacjach z kobietami, nawet po tych wszystkich latach spędzonych u boku Nikolaia i nawet wobec odartej z granic przyjaźni z Fenrissonem.
– Ludzie zdają się omylnie brać indywidualność za objaw niezgody w związku lub chęci samotności. Kto jednak chciałby być w istocie samotny? Niecały? – pociągnęła jej myśl, spolegliwie unikając możliwych zgrzytów i punktów konfliktu, wyraźnie jednak nie ustępując w zdecydowaniu, nie mając zamiaru wycofać się z poprzednich słów. Wspomnienie dzieci zachwiało jednak uśmiechem zawieszonym na jasnej twarzy, najpierw jakby w niepewności (czy mogła wiedzieć?), potem jednak sięgając jedynie znów rozbawieniu, jakby dostrzegała w tych słowach udany, przemycony żart, mimo że serce na moment stanęło jej w gardle, poderwane obawą, że Dahlia mogłaby wiedzieć o niej więcej niż byłoby to wygodne. Podniosła wino do ust, oddając jej tę rundę, bo obawiała się wprawdzie, że mogłaby wbrew sobie odpowiedzieć zbyt ostro lub zbyt zdradliwie, przełykając więc wraz z łykiem trunku sunącą w górę krtani szorstkość: przekonałam się wyłącznie, że wolałabym stanąć u wrót Helheimu.
Anne-Marie, szczęśliwie, zmieniała ton rozmowy na znacznie przyjaźniejszy; chwytała się go prawie desperacko, choć nie bez przyjemności, łagodniejąc wyraźnie, kiedy Dahlia jej zawtórowała, nawet jeżeli dla zwyczajnych pozorów, by zagrzebać pod dyplomatyczną uprzejmością chwilowe napięcie przeskakujące ponad kartami.
– Otóż to, moja droga – zawtórowała zaskakująco entuzjastycznie, uderzając się lekko otwartą dłonią w grzbiet kolana założonej nogi, spoglądając ku Anne-Marie z nieukrywaną, dumną prawie, sympatią; nie było wprawdzie rzeczy, która ujmowałaby ją bardziej niż czysty międzykobiecy sojusz, trzymany zawsze za plecami jak pewny nóż, ostrzony bezgłośnie na wymienianych wymownie spojrzeniach, na cichym języku zrozumiałych sygnałów, jaki kobiety od pokoleń szkoliły wyłącznie między sobą, pod nosem mężczyzn. – Kobieca solidarność zdaje się w obecnych czasach nienależycie pomijana i dyskredytowana, ośmieliłabym się tymczasem twierdzić, że na kartach historii niepowtarzanej z takim umiłowaniem jak historie osiągnięć mężczyzn odciska się śladem piątego, zupełnie cichego i zbyt skromnego, żywiołu. To brzmi patetycznie, wino jest wyśmienite – zauważyła, usprawiedliwiając się, choć bez cienia skruchy czy zawstydzenia, wdzięcznym skinieniem głowy oddając ten komplement gospodyni dzisiejszej imprezy. – Nawet w wodach jednej rzeki zdarzają się wiry przeciwnych prądów, to nieuniknione. Mimo wszystko, ten jeden raz należnie, za solidarność kobiecą – mruknęła, korzystając z okazji, by dopić resztę wina ze swojego kieliszka, choć być może powinna przystopować, być może należało zachować ostrożność, szczególnie, kiedy Dahlia tak skutecznie chwiała jej równowagą. Nieważne. Nieważne, niech dzisiaj gra muzyka, niech szumi w skroniach, niech świat chwieje się w posadach na nietrzeźwej burcie skroni; nieważne. Nikt nie chciał być samotny – żałowała, że nie mogła uczcić tej myśli właściwie, ustami przy drugich ustach, kiedy wybije północ, pośród tysiąca innych, równie egocentrycznych, pocałunków.
Benedikte przywracała jej humor swoimi słowami, Anne-Marie wzbudzała sympatię, przez którą miała chęć uścisnąć jej rękę, pod stołem, jakby były niewinnymi dziewczętami wdzięcznymi za wzajemną obecność, choć poznawała ją zaledwie dzisiaj. Dahlia pozostawała niezadowolona, zachłystując się wymownie winem, nie pozostając dłużna ich feministycznemu frontowi.
– Lub doskonalszym dziełem, wprawdzie kobiece dłonie, może często nie tak silne, zdają się czulsze wobec istotnych szczegółów, cierpliwsze, dokładniejsze – odpierała, odstawiając szczęśliwie pusty już kieliszek, konfrontując ciemne spojrzenie z jasnobłękitnym ponad kartami, jak gdyby poker stawał się w tym wszystkim drugorzędną grą. Dopiero Frida odwracała jej uwagę, wywołując uprzyjmy uśmiech na karminowych ustach; wzbudzała w niej przyjemne wrażenie, jakby mogły, mimo wszystko, istotnie się polubić, w innych okolicznościach. – Mogłabym wobec tego przepuścić cały swój majątek bez żalu – odparła z równym zadowoleniem, pocieszona jej wesołością, zaraz dodając: – czy też majątek mojej drugiej połówki.
Odwzajemniała spojrzenie z niegasnącą pewnością, znosząc cierpliwie słowa Dahlii – kiwając nawet w zgodzie głową przy wspomnieniu dwóch połówek, wprawdzie nie zamierzała się z tym kłócić; choć zapewne musiałyby spotkać się znów w punkcie niezgody, gdyby miała oburzającą odwagę podkreślić, że płeć wspomnianych połówek jest tutaj rzeczą zupełnie dowolną. Nie wyobrażała sobie nigdy doświadczyć z mężczyzną tak głębokiej intymności, jaką doświadczała w swoich krótkich relacjach z kobietami, nawet po tych wszystkich latach spędzonych u boku Nikolaia i nawet wobec odartej z granic przyjaźni z Fenrissonem.
– Ludzie zdają się omylnie brać indywidualność za objaw niezgody w związku lub chęci samotności. Kto jednak chciałby być w istocie samotny? Niecały? – pociągnęła jej myśl, spolegliwie unikając możliwych zgrzytów i punktów konfliktu, wyraźnie jednak nie ustępując w zdecydowaniu, nie mając zamiaru wycofać się z poprzednich słów. Wspomnienie dzieci zachwiało jednak uśmiechem zawieszonym na jasnej twarzy, najpierw jakby w niepewności (czy mogła wiedzieć?), potem jednak sięgając jedynie znów rozbawieniu, jakby dostrzegała w tych słowach udany, przemycony żart, mimo że serce na moment stanęło jej w gardle, poderwane obawą, że Dahlia mogłaby wiedzieć o niej więcej niż byłoby to wygodne. Podniosła wino do ust, oddając jej tę rundę, bo obawiała się wprawdzie, że mogłaby wbrew sobie odpowiedzieć zbyt ostro lub zbyt zdradliwie, przełykając więc wraz z łykiem trunku sunącą w górę krtani szorstkość: przekonałam się wyłącznie, że wolałabym stanąć u wrót Helheimu.
Anne-Marie, szczęśliwie, zmieniała ton rozmowy na znacznie przyjaźniejszy; chwytała się go prawie desperacko, choć nie bez przyjemności, łagodniejąc wyraźnie, kiedy Dahlia jej zawtórowała, nawet jeżeli dla zwyczajnych pozorów, by zagrzebać pod dyplomatyczną uprzejmością chwilowe napięcie przeskakujące ponad kartami.
– Otóż to, moja droga – zawtórowała zaskakująco entuzjastycznie, uderzając się lekko otwartą dłonią w grzbiet kolana założonej nogi, spoglądając ku Anne-Marie z nieukrywaną, dumną prawie, sympatią; nie było wprawdzie rzeczy, która ujmowałaby ją bardziej niż czysty międzykobiecy sojusz, trzymany zawsze za plecami jak pewny nóż, ostrzony bezgłośnie na wymienianych wymownie spojrzeniach, na cichym języku zrozumiałych sygnałów, jaki kobiety od pokoleń szkoliły wyłącznie między sobą, pod nosem mężczyzn. – Kobieca solidarność zdaje się w obecnych czasach nienależycie pomijana i dyskredytowana, ośmieliłabym się tymczasem twierdzić, że na kartach historii niepowtarzanej z takim umiłowaniem jak historie osiągnięć mężczyzn odciska się śladem piątego, zupełnie cichego i zbyt skromnego, żywiołu. To brzmi patetycznie, wino jest wyśmienite – zauważyła, usprawiedliwiając się, choć bez cienia skruchy czy zawstydzenia, wdzięcznym skinieniem głowy oddając ten komplement gospodyni dzisiejszej imprezy. – Nawet w wodach jednej rzeki zdarzają się wiry przeciwnych prądów, to nieuniknione. Mimo wszystko, ten jeden raz należnie, za solidarność kobiecą – mruknęła, korzystając z okazji, by dopić resztę wina ze swojego kieliszka, choć być może powinna przystopować, być może należało zachować ostrożność, szczególnie, kiedy Dahlia tak skutecznie chwiała jej równowagą. Nieważne. Nieważne, niech dzisiaj gra muzyka, niech szumi w skroniach, niech świat chwieje się w posadach na nietrzeźwej burcie skroni; nieważne. Nikt nie chciał być samotny – żałowała, że nie mogła uczcić tej myśli właściwie, ustami przy drugich ustach, kiedy wybije północ, pośród tysiąca innych, równie egocentrycznych, pocałunków.
Benedikte przywracała jej humor swoimi słowami, Anne-Marie wzbudzała sympatię, przez którą miała chęć uścisnąć jej rękę, pod stołem, jakby były niewinnymi dziewczętami wdzięcznymi za wzajemną obecność, choć poznawała ją zaledwie dzisiaj. Dahlia pozostawała niezadowolona, zachłystując się wymownie winem, nie pozostając dłużna ich feministycznemu frontowi.
– Lub doskonalszym dziełem, wprawdzie kobiece dłonie, może często nie tak silne, zdają się czulsze wobec istotnych szczegółów, cierpliwsze, dokładniejsze – odpierała, odstawiając szczęśliwie pusty już kieliszek, konfrontując ciemne spojrzenie z jasnobłękitnym ponad kartami, jak gdyby poker stawał się w tym wszystkim drugorzędną grą. Dopiero Frida odwracała jej uwagę, wywołując uprzyjmy uśmiech na karminowych ustach; wzbudzała w niej przyjemne wrażenie, jakby mogły, mimo wszystko, istotnie się polubić, w innych okolicznościach. – Mogłabym wobec tego przepuścić cały swój majątek bez żalu – odparła z równym zadowoleniem, pocieszona jej wesołością, zaraz dodając: – czy też majątek mojej drugiej połówki.
Mistrz Gry
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:25
The member 'Sohvi Vänskä' has done the following action : kości
'k15' : 3
'k15' : 3
Bezimienny
Re: 31.12.2000 – Bawialnia – Sylwester u Tordenskioldów Wto 27 Sie - 17:25
Spodziewać się przecież mogły (obie – i ona, i Sohvi), że taka reakcja nadejdzie. Spodziewała się jednak, że będzie ona być może żywsza, mniej wybredna, za bardzo przyzwyczajona do obcowania z osobami bardziej porywczymi w swych poglądach, bardziej zdecydowanymi i bezkompromisowymi – zwykle w końcu kłóciła się o fakty dziś poruszane z mężczyznami, nie z dobrze wychowanymi kobietami, nauczonymi dobrać słowa tak, by oburzyć jak najmniej. Wiedziała, że cała ich piątka nie dała z siebie nawet połowy, że wszystko co siedziało w ich głowie można byłoby rozpisywać jeszcze godzinami. Może jednak lepiej, że gra powoli dobiegała końca? Teraz, kiedy wszystkie poniekąd otwierały się przed sobą, nawet jeżeli wypowiedzi te mogły się komuś nie spodobać… Poniekąd się do siebie zbliżały. Anne-Marie nie czuła, by konflikt wartości który tu miały, miał przerodzić siew konflikt na wyższych stopniach.
Nie odnosiła się więc do nieporadności kobiecych walk, jaką wspomniała gospodarz, uśmiechnęła się tylko dobrotliwie na słowa Fridy i zawiesiła ciężkie, dłuższe spojrzenie na skażonej azjatyckim genem twarzy Sohvi. Widać było, że zarówno podejście Vanhanen, jak i jej fizjonomia bardzo interesowały skrzypaczkę, by ta była w stanie spędzić z nią resztę wieczoru (jeżeli tamta by jej nie odmówiła). I chociaż przesłanki, które przez nią przemawiały były również czysto fizyczne (lubiła wschodnie dodatki), przecież nie mogła zostać w tej przestrzeni zupełnie sama. Tak, dopasuje się do każdego środowiska, przecież to oczywiste – ale czy w dniu dzisiejszym tego właśnie chciała? Chyba nie. Chyba nowy rok 2001 miał być rokiem szczerości z samą sobą. Nie ma Gaute, nie ma woli rodziny w sprawie jej małżeństwa, nie ma już nikogo kto powstrzyma ją przed rozwijaniem kariery naukowej – a być może… Nie ma już powodów, żeby tak chuchać i dmuchać na swoją nieskazitelna reputację? Tego jeszcze nie wiedziała.
Łagodny rzut kartami na stół przypieczętował jej porażkę. Karty pasowały do siebie tak, jak ona sama do Gaute Eriksena.
- Zapraszam na najbliższy koncert, na początku lutego w Teatrze Narodowym – odpowiedziała Benedikte, chociaż właściwie rozejrzała się po nich wszystkich. – Wystąpię jako część kwartetu. A wy, jako zaproszone, też możecie pojawić się w kwartecie – ułożyła zgrabnie słowa, a potem drobnym ukłonem głową podziękowała krupierowi i przyjrzała się sytuacji punktowej. Dahlia nie pozwoliła im dzisiaj wygrać – no trudno. Właściwie w zamian za dobrą zabawę, była w stanie i tak zapłacić więcej.
Nie odnosiła się więc do nieporadności kobiecych walk, jaką wspomniała gospodarz, uśmiechnęła się tylko dobrotliwie na słowa Fridy i zawiesiła ciężkie, dłuższe spojrzenie na skażonej azjatyckim genem twarzy Sohvi. Widać było, że zarówno podejście Vanhanen, jak i jej fizjonomia bardzo interesowały skrzypaczkę, by ta była w stanie spędzić z nią resztę wieczoru (jeżeli tamta by jej nie odmówiła). I chociaż przesłanki, które przez nią przemawiały były również czysto fizyczne (lubiła wschodnie dodatki), przecież nie mogła zostać w tej przestrzeni zupełnie sama. Tak, dopasuje się do każdego środowiska, przecież to oczywiste – ale czy w dniu dzisiejszym tego właśnie chciała? Chyba nie. Chyba nowy rok 2001 miał być rokiem szczerości z samą sobą. Nie ma Gaute, nie ma woli rodziny w sprawie jej małżeństwa, nie ma już nikogo kto powstrzyma ją przed rozwijaniem kariery naukowej – a być może… Nie ma już powodów, żeby tak chuchać i dmuchać na swoją nieskazitelna reputację? Tego jeszcze nie wiedziała.
Łagodny rzut kartami na stół przypieczętował jej porażkę. Karty pasowały do siebie tak, jak ona sama do Gaute Eriksena.
- Zapraszam na najbliższy koncert, na początku lutego w Teatrze Narodowym – odpowiedziała Benedikte, chociaż właściwie rozejrzała się po nich wszystkich. – Wystąpię jako część kwartetu. A wy, jako zaproszone, też możecie pojawić się w kwartecie – ułożyła zgrabnie słowa, a potem drobnym ukłonem głową podziękowała krupierowi i przyjrzała się sytuacji punktowej. Dahlia nie pozwoliła im dzisiaj wygrać – no trudno. Właściwie w zamian za dobrą zabawę, była w stanie i tak zapłacić więcej.
Strona 1 z 2 • 1, 2