:: Midgard :: Okolice :: Lasy Północne
Strona 2 z 2 • 1, 2
Droga przez las
+2
Prorok
Alexander Hallberg
6 posters
Mistrz Gry
Droga przez las Pon 1 Kwi - 21:10
First topic message reminder :
Droga przez las
To jedna z wielu dróg prowadzących w głąb Lasów Północnych, która wyznacza niezwykłą trasę przez gęstwinę drzew, otuloną odgłosami natury i zapachem zieleni. Śpiew ptaków przeplata się z szumem liści, a niespodziewane odgłosy co jakiś czas przypominają o obecności zwierząt. Tu i ówdzie na skraju ścieżki ukazują się niekiedy skryte oazy, malownicze polany czy drobne strumienie – należy jednak uważać, gdyż łatwo zboczyć jest z trasy.
Mistrz Gry
Re: Droga przez las Wto 30 Kwi - 16:25
The member 'Vaia Cortés da Barros' has done the following action : kości
#1 'k6' : 4
--------------------------------
#2 'k100' : 7
--------------------------------
#3 'k6' : 4
#1 'k6' : 4
--------------------------------
#2 'k100' : 7
--------------------------------
#3 'k6' : 4
Esteban Barros
Re: Droga przez las Wto 30 Kwi - 19:23
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Pewne nawyki – szczególnie te wypracowane i podtrzymywane przez prawie dwadzieścia lat służby – ciężko było wyplenić lub zmodyfikować bez podobnego nakładu pracy. Chociaż jeszcze nie tak dawno w rozmowie z Blanką mówił, że teraz mając przed sobą ponowny wybór zawodu, nie chciał wracać do munduru, który wiązał się z ciągłym niebezpieczeństwem i wyciągał z niego zbyt wiele negatywnych cech, zaskakująco łatwo wpadł z Vaią w znajomy schemat. Przyzwyczajeń nie dało się oszukać, nie sposób było umknąć wypracowanym dawno ścieżkom i sposobom radzenia sobie w podbramkowych sytuacjach – bo Es właśnie tak oceniał to całe wejście w las w pogoni za nieznanym stworzeniem. Jak coś, co powinno zostawić się wykwalifikowanym specjalistom, znawcom tutejszej fauny. Może gdyby nie znał Vai i Alexa, łatwiej byłoby mu przejść względnie obojętnie obok formującej się grupy. Pewnie nazwałby ich wszystkich idiotami i wezwał patrol straży, by zajęli się pragnącymi przygód cywilami, a zamiast tego skradał się ostrożnie w listowiu, bliżej miejsca, w którym wcześniej zauważyli złote błyski.
Widząc pierwszy zarys łap stworzenia, zamarł ukryty w bujnie rozrośniętym krzaku, nieruchomymi gadzimi oczami przyglądając się jego dziwacznej sylwetce. Nigdy... Nigdy w życiu nie widział czegoś takiego. Nic podobnego nie pojawiało się w tomach traktujących o mitycznych stworzeniach krwawej azteckiej religii, którą wyznawał i szczerze wątpił, by ze swoimi dziwnymi, niedopasowanymi częściami lśniąca złotem istota mogła dać się przyrównać do skandynawskich wierzeń. Było wielkie, o zbyt dużej liczbie łap, z kłami wypychającymi pysk i warkotem wybrzmiewającym chrapliwie – bez wątpienia mogło zrobić krzywdę nieostrożnym, a natura dookoła niego wydawała się wariować, rozrastać być może bez żadnych ograniczeń.
Powinni się wycofać. On z pewnością zamierzał to zrobić – powoli i po cichu prześlizgnąć się z powrotem w listowiu do pozostawionej z tyłu grupki i choćby siłą zmusić Eskilda, by porzucił swój szalony plan zostania wielkim odkrywcą. To był dobry pomysł. Jedyny słuszny – nie brał tylko pod uwagę, że pieprzony stwór postanowi się teleportować w kierunku, gdzie zostawili z Vaią Alexa, Jaskę i Eskilda.
Nagła panika przytępiona nieco bliskością totemu poderwała kajmana z tymczasowej kryjówki, rzucając go w nieostrożny bieg z powrotem – choć o wiele szybszy w wodzie, na lądzie gad był sprawniejszy, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. W swojej ludzkiej postaci mógłby mieć problem przedrzeć się na czas przez gęste zarośla, w które wdarł się bez namysłu okryty twardymi łuskami, docierając na miejsce teleportacji stworzenia niemal w tym samym momencie, gdy Vaia cisnęła z drzewa swoim zaklęciem. Przypomnienie o jej obecności wtłoczyło Barrosa z powrotem w znajomy schemat, gdy zatrzymał się gwałtownie, płynnie porzucając gadzią skórę na rzecz ludzkiej formy. Uniósł rękę do zaklęcia, które zwykł rzucać w sytuacjach, gdy musiał zadbać o kogoś więcej niż tylko o siebie, a sytuacja nie dawała czasu na ustawianie tarcz przed każdym z osobna.
- Deformeo tempi – wypowiedział pewnie, wychwytującym wzrokiem znajome drganie powietrza. Gwizdnął zaraz ostro, odruchowo próbując ściągnąć na siebie uwagę stworzenia zagrażającego spanikowanemu Eskildowi.
- Ej! Kupo futra!
rzut na dobiegnięcie na czas: udany (wynik 6 z przerzutów)
Afmynda (Deformeo tempi) – zakrzywia percepcję czasu, przez co, przez II tury dla użytkującego zaklęcie i jego sojuszników wszystko rozgrywa się jakby w zwolnionym tempie. Pozwala z większą łatwością uniknąć ataków przeciwnika (bonus jest zmienny, ustalany przez Mistrza Gry).
Próg: 100.
67 (kość) + 39 (statystyka) + 5 (atut) = 111 (udane)
celność: 2 (przeciwnik zostaje poprawnie trafiony zaklęciem przez gracza – jeśli liczy się w przypadku tego zaklęcia)
Widząc pierwszy zarys łap stworzenia, zamarł ukryty w bujnie rozrośniętym krzaku, nieruchomymi gadzimi oczami przyglądając się jego dziwacznej sylwetce. Nigdy... Nigdy w życiu nie widział czegoś takiego. Nic podobnego nie pojawiało się w tomach traktujących o mitycznych stworzeniach krwawej azteckiej religii, którą wyznawał i szczerze wątpił, by ze swoimi dziwnymi, niedopasowanymi częściami lśniąca złotem istota mogła dać się przyrównać do skandynawskich wierzeń. Było wielkie, o zbyt dużej liczbie łap, z kłami wypychającymi pysk i warkotem wybrzmiewającym chrapliwie – bez wątpienia mogło zrobić krzywdę nieostrożnym, a natura dookoła niego wydawała się wariować, rozrastać być może bez żadnych ograniczeń.
Powinni się wycofać. On z pewnością zamierzał to zrobić – powoli i po cichu prześlizgnąć się z powrotem w listowiu do pozostawionej z tyłu grupki i choćby siłą zmusić Eskilda, by porzucił swój szalony plan zostania wielkim odkrywcą. To był dobry pomysł. Jedyny słuszny – nie brał tylko pod uwagę, że pieprzony stwór postanowi się teleportować w kierunku, gdzie zostawili z Vaią Alexa, Jaskę i Eskilda.
Nagła panika przytępiona nieco bliskością totemu poderwała kajmana z tymczasowej kryjówki, rzucając go w nieostrożny bieg z powrotem – choć o wiele szybszy w wodzie, na lądzie gad był sprawniejszy, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. W swojej ludzkiej postaci mógłby mieć problem przedrzeć się na czas przez gęste zarośla, w które wdarł się bez namysłu okryty twardymi łuskami, docierając na miejsce teleportacji stworzenia niemal w tym samym momencie, gdy Vaia cisnęła z drzewa swoim zaklęciem. Przypomnienie o jej obecności wtłoczyło Barrosa z powrotem w znajomy schemat, gdy zatrzymał się gwałtownie, płynnie porzucając gadzią skórę na rzecz ludzkiej formy. Uniósł rękę do zaklęcia, które zwykł rzucać w sytuacjach, gdy musiał zadbać o kogoś więcej niż tylko o siebie, a sytuacja nie dawała czasu na ustawianie tarcz przed każdym z osobna.
- Deformeo tempi – wypowiedział pewnie, wychwytującym wzrokiem znajome drganie powietrza. Gwizdnął zaraz ostro, odruchowo próbując ściągnąć na siebie uwagę stworzenia zagrażającego spanikowanemu Eskildowi.
- Ej! Kupo futra!
rzut na dobiegnięcie na czas: udany (wynik 6 z przerzutów)
Afmynda (Deformeo tempi) – zakrzywia percepcję czasu, przez co, przez II tury dla użytkującego zaklęcie i jego sojuszników wszystko rozgrywa się jakby w zwolnionym tempie. Pozwala z większą łatwością uniknąć ataków przeciwnika (bonus jest zmienny, ustalany przez Mistrza Gry).
Próg: 100.
67 (kość) + 39 (statystyka) + 5 (atut) = 111 (udane)
celność: 2 (przeciwnik zostaje poprawnie trafiony zaklęciem przez gracza – jeśli liczy się w przypadku tego zaklęcia)
Mistrz Gry
Re: Droga przez las Wto 30 Kwi - 19:23
The member 'Esteban Barros' has done the following action : kości
#1 'k6' : 3
--------------------------------
#2 'k100' : 67
--------------------------------
#3 'k6' : 2
'k6' : 6,
#1 'k6' : 3
--------------------------------
#2 'k100' : 67
--------------------------------
#3 'k6' : 2
'k6' : 6,
Alexander Hallberg
Re: Droga przez las Wto 30 Kwi - 21:15
Alexander HallbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Ankarede, Szwecja
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : berserker
Zawód : konsultant Kruczej Straży w zakresie wywiadu, tatuator
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : wiking (I), odporny (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 13 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 14 / wiedza ogólna: 5
Przestąpił z nogi na nogę, zmarszczył nos, brwi, czoło. Sapnął cicho, potrząsnął głową. Jaska się nie mylił – Alex zdecydowanie wolałby być tam, jak najbliżej tajemniczego stworzenia jak tylko by mógł. Parłby najchętniej na czele, olał te zwierzęce podchody Vai i Esa, wyrwał do przodu i...
Nie czekał. Po prostu nie chciał czekać.
Drgnął lekko na pytanie Jaski. Odetchnął powoli.
- Nie wiem – odparł z wahaniem. – Raczej nie. To znaczy, ja nie... – Chrząknął cicho. – Niespecjalnie wierzę – przyznał po prostu, nie tłumacząc, w co dokładnie nie wierzy. W bogów? W mityczne stworzenia? W cokolwiek, czego nie widział na własne oczy?
Patrzyl na Jaskę jeszcze przez chwilę, gdy ten wspiął się na drzewo. Zrobił parę kroków w jedną, parę kroków w drugą. Potarł kark nerwowo, nachmurzył się jeszcze bardziej, czując, jak gorąca, bersercza krew coraz bardziej gotuje mu się w żyłach. Alex się nudził, czuł się odsunięty na bok, a to w jego przypadku było równie groźne co zwykła, prosta złość.
Nie widział stworzenia dopóki te nie pojawiło się przed nim niemal na wyciągnięcie ręki i... Z pewnością nie był to dzik. Hallberg nie miał najmniejszego pojęcia, co to, do cholery, jest. Nie przypominało niczego, co widziałby wcześniej – czy raczej, przypominało bardzo wiele różnych stworzeń, na siłę zlepionych w jedno.
Wszystko zadziało się bardzo szybko. Eskild, wcześniej dosyć posłuszny, nie zniósł pojawienia się stworzenia za dobrze. Rzucone przez urzędnika zaklęcie nie było specjalnie udane, wystarczyło jednak, by rozdrażnić dziwaczną chimerę.
Alex dostrzegł Vaię dopiero, gdy przemieniła się na drzewie; słyszał, jak rzucała zaklęcie. Widział, jak Es wypadł z zarośli, także wrócił do ludzkiej formy i...
Pierwszy ogień przetoczył się przez ciało Hallberga jeszcze ostrożnie, jakby nieśmiało. Druga fala zaczęła go trawić, trzecia – pożarła niemal w całości.
- Barros, do kurwy nędzy, spierdalaj! – ryknął Alex już prąc przed siebie, a gdzieś w połowie jego krzyk był już w połowie bardziej rykiem niż faktycznymi słowami.
Hallberg bezceremonialnie przepchnął Eskilda, zgarnął go za siebie, wpychając się między urzędnika a zwierzę.
- Zabierz go – wycharczał Alex w tej samej chwili, w której koszulka napięła się na nim niebezpiecznie, grożąc rozdarciem. Na plecach drapała go szorstka sierść, paznokcie wydłużyły się do niedźwiedzich pazurów, twarz zniekształciła się częściowo, pozostając gdzieś w połowie między ludzką twarzą a pyskiem grizzly.
Hallberg nie oglądał się nawet na Jaskę, zapomniał o swoim poleceniu zaraz po tym, gdy je wypowiedział – pozostawało liczyć na to, że chłopak usłyszał, zrozumiał, że może...
Niewiele miało w tym momencie dla Alexa znaczenie. Nic poza dorwaniem zwierzęcia rozdarciem jego ciała, może skręceniem karku tak łatwo, jak łatwo mógłby złamać zapałkę.
Wpadł na stworzenie z impetem mniejszym wprawdzie, niż miałby w pełnej, niedźwiedziej formie, większym jednak niż mógłby osiągnąć we w pełni ludzkim ciele. Gardłowy, dudniący ryk z pewnością nie był niczym, co mogłyby wytworzyć ludzkie struny głosowe. W rozchylonych wargach rozpychały się zwierzęce kły, zielone na co dzień oko było teraz ciemnym, zwierzęcym ślepiem.
Alex nie patrzył na nadmiar odnóży zwierzęcia. Nie patrzył na zagrożenie, jakim to mogłoby być. Wpadł na nie, dorwał je, zamknął w ciasnym uścisku łap – chyba to zrobił, nie był pewien, czy rzeczywiście udało mu się to zrobić – poddusił, szarpnął. Raz. Drugi. Był silny, wiedział, że był. Jego mięśnie, nawet przemienione tylko częściowo, pozwalały mu na... Cóż, dużo.
Był pewny siebie. Za bardzo?
Szarpnął trzeci raz. Jeśli mógłby oderwać stworzeniu łeb, zrobiłby to. Jeśli mógłby złamać mu kark, nie zawahałby się. Zatopiłby pazury w jego ciele, zatopiłby kły, szarpałby i darł oponenta na strzępy.
Pozwalał, by zapach stworzenia zalał go, oszołomił lekko, by poza nim nie było nic więcej. Obecności pozostałych był świadom, nie dość jednak, by zwracać na nich uwagę.
Był on i było zwierzę. Nic więcej.
Atak wręcz (w częściowej przemianie):
Celność: 5 – krytyczny sukces, postać trafia przeciwnika zgodnie ze swoim zamiarem, przez co otrzymuje bonus +5 do rzutu na dany cios.
Atak: 72 (rzut) + 18 (sprawność fizyczna) + 5 (krytyczny sukces) + 5 (jestem bliziutko) + 7 (niedźwiedzia furia, częściowa przemiana) = 107
Nie czekał. Po prostu nie chciał czekać.
Drgnął lekko na pytanie Jaski. Odetchnął powoli.
- Nie wiem – odparł z wahaniem. – Raczej nie. To znaczy, ja nie... – Chrząknął cicho. – Niespecjalnie wierzę – przyznał po prostu, nie tłumacząc, w co dokładnie nie wierzy. W bogów? W mityczne stworzenia? W cokolwiek, czego nie widział na własne oczy?
Patrzyl na Jaskę jeszcze przez chwilę, gdy ten wspiął się na drzewo. Zrobił parę kroków w jedną, parę kroków w drugą. Potarł kark nerwowo, nachmurzył się jeszcze bardziej, czując, jak gorąca, bersercza krew coraz bardziej gotuje mu się w żyłach. Alex się nudził, czuł się odsunięty na bok, a to w jego przypadku było równie groźne co zwykła, prosta złość.
Nie widział stworzenia dopóki te nie pojawiło się przed nim niemal na wyciągnięcie ręki i... Z pewnością nie był to dzik. Hallberg nie miał najmniejszego pojęcia, co to, do cholery, jest. Nie przypominało niczego, co widziałby wcześniej – czy raczej, przypominało bardzo wiele różnych stworzeń, na siłę zlepionych w jedno.
Wszystko zadziało się bardzo szybko. Eskild, wcześniej dosyć posłuszny, nie zniósł pojawienia się stworzenia za dobrze. Rzucone przez urzędnika zaklęcie nie było specjalnie udane, wystarczyło jednak, by rozdrażnić dziwaczną chimerę.
Alex dostrzegł Vaię dopiero, gdy przemieniła się na drzewie; słyszał, jak rzucała zaklęcie. Widział, jak Es wypadł z zarośli, także wrócił do ludzkiej formy i...
Pierwszy ogień przetoczył się przez ciało Hallberga jeszcze ostrożnie, jakby nieśmiało. Druga fala zaczęła go trawić, trzecia – pożarła niemal w całości.
- Barros, do kurwy nędzy, spierdalaj! – ryknął Alex już prąc przed siebie, a gdzieś w połowie jego krzyk był już w połowie bardziej rykiem niż faktycznymi słowami.
Hallberg bezceremonialnie przepchnął Eskilda, zgarnął go za siebie, wpychając się między urzędnika a zwierzę.
- Zabierz go – wycharczał Alex w tej samej chwili, w której koszulka napięła się na nim niebezpiecznie, grożąc rozdarciem. Na plecach drapała go szorstka sierść, paznokcie wydłużyły się do niedźwiedzich pazurów, twarz zniekształciła się częściowo, pozostając gdzieś w połowie między ludzką twarzą a pyskiem grizzly.
Hallberg nie oglądał się nawet na Jaskę, zapomniał o swoim poleceniu zaraz po tym, gdy je wypowiedział – pozostawało liczyć na to, że chłopak usłyszał, zrozumiał, że może...
Niewiele miało w tym momencie dla Alexa znaczenie. Nic poza dorwaniem zwierzęcia rozdarciem jego ciała, może skręceniem karku tak łatwo, jak łatwo mógłby złamać zapałkę.
Wpadł na stworzenie z impetem mniejszym wprawdzie, niż miałby w pełnej, niedźwiedziej formie, większym jednak niż mógłby osiągnąć we w pełni ludzkim ciele. Gardłowy, dudniący ryk z pewnością nie był niczym, co mogłyby wytworzyć ludzkie struny głosowe. W rozchylonych wargach rozpychały się zwierzęce kły, zielone na co dzień oko było teraz ciemnym, zwierzęcym ślepiem.
Alex nie patrzył na nadmiar odnóży zwierzęcia. Nie patrzył na zagrożenie, jakim to mogłoby być. Wpadł na nie, dorwał je, zamknął w ciasnym uścisku łap – chyba to zrobił, nie był pewien, czy rzeczywiście udało mu się to zrobić – poddusił, szarpnął. Raz. Drugi. Był silny, wiedział, że był. Jego mięśnie, nawet przemienione tylko częściowo, pozwalały mu na... Cóż, dużo.
Był pewny siebie. Za bardzo?
Szarpnął trzeci raz. Jeśli mógłby oderwać stworzeniu łeb, zrobiłby to. Jeśli mógłby złamać mu kark, nie zawahałby się. Zatopiłby pazury w jego ciele, zatopiłby kły, szarpałby i darł oponenta na strzępy.
Pozwalał, by zapach stworzenia zalał go, oszołomił lekko, by poza nim nie było nic więcej. Obecności pozostałych był świadom, nie dość jednak, by zwracać na nich uwagę.
Był on i było zwierzę. Nic więcej.
Atak wręcz (w częściowej przemianie):
Celność: 5 – krytyczny sukces, postać trafia przeciwnika zgodnie ze swoim zamiarem, przez co otrzymuje bonus +5 do rzutu na dany cios.
Atak: 72 (rzut) + 18 (sprawność fizyczna) + 5 (krytyczny sukces) + 5 (jestem bliziutko) + 7 (niedźwiedzia furia, częściowa przemiana) = 107
Mistrz Gry
Re: Droga przez las Wto 30 Kwi - 21:15
The member 'Alexander Hallberg' has done the following action : kości
#1 'k6' : 5
--------------------------------
#2 'k100' : 72
#1 'k6' : 5
--------------------------------
#2 'k100' : 72
Jāzeps Ešenvalds
Re: Droga przez las Pon 6 Maj - 23:58
Jāzeps EšenvaldsWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Pāvilosta, Łotwa
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : berserker
Zawód : doker
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : odporny (I), myśliwy (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 11 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Czuł, jak ziemia drżała, grunt marszczył mu się pod nogami niczym materiał niezaścielonej pościeli, a kiedy podciągnął się rękami do gałęzi, chropowata, sosnowa kora obtarła mu dłonie i przez krótką chwilę – zanim zacisnął palce mocniej, próbując utrzymać równowagę – wydawało mu się, że pień drzewa przypominał w dotyku ludzką skórę, zmęczoną wiatrem, lecz cienką i tkliwą, jak gdyby z miejsca, gdzie zerwał butem brązowy łub, mogła za chwilę wypłynąć krew, ciepła i jasnoczerwona; drzewo wciąż stało jednak w miejscu, nieporuszone jego ciężarem. Odetchnął cicho, rozcierając śródręcza o materiał spodni, na których pojawiły się ciemniejsze smugi czerwieni – teraz, kiedy nie opierał stóp o ziemię, zdał sobie sprawę, że dygot, który wcześniej poruszał się pod trawą pulsowaniem przypominającym ludzkie tętno, pochodził w rzeczywistości z jego ciała, bo przedramiona miał dropiate i zaczerwienione, a serce biło mu tak mocno, że czuł je pod samą grdyką, jak niosło się echem przez gardło i uwierało głęboko w uchu wewnętrznym. Naciągnął rękawy głębiej i podniósł głowę, próbując w ten sposób ukryć swój strach, pogrzebać spojrzenie, które pragnęło sięgnąć przez ramię i wrócić wygniecioną drogą z powrotem na główną polanę, głęboko na dnie źrenic; nie powinno go tu być – wiedział to nie tylko z pośpiechu własnego pulsu, ale również ze sposobu, w jaki patrzyli na niego pozostali, jakby był bezpańskim stworzeniem, które, pozbawione celu, podążyło dźwiękiem pierwszego serca, jakie usłyszało i teraz plątało się pomiędzy nogami, jego duże, lśniące oczy i uchylony pysk, bardziej skory do skamlenia niż do warkotu. Chciał być przydatny – pragnął, aby przynajmniej raz ktoś spojrzał na niego w sposób, który sugerował, że mógłby mu ufać.
– To po co… – zaczął, ale jego słowa pochłonął ciężki, sobaczy odgłos, który przetoczył się przez knieje niczym kolejne zaklęcie – drgnął, odruchowo zaciskając palce mocniej na gałęzi, a jego oczy błysnęły jasnym odcieniem, jakby wschód słońca ułożył się w debrze spojówek, sprawiając, że matowa zieleń przypominała odcieniem morskie szkło. Źródło światła miało jednak gęstą grzywę, plączącą się pomiędzy krzewami niczym anielskie włosie – stworzenie jaśniało złotym blaskiem, lecz staturą nie przypominało dzika, a on poczuł jak strach, który wcześniej poruszał się płytko pod tkanką skóry, zaczął tężeć i nabierać kształtów; był pewien, że gdyby odwrócił głowę w przeciwną stronę, jego cień okazałby się ogromny i szponiasty, bardziej przypominający zwierzę niż człowieka. Zeskoczył z drzewa w tej samej chwili, w której stworzenie zmaterializowało się na niewielkiej polanie, a jego widok wydawał się złagodzić tępy ból stłuczonych kolan – istota nie przypominała niczego, co dotąd widział: smukłe, wydłużone ciało o lisim pysku, po którego obu stronach wystawały długie, zakrzywione kły i trzy pary kończyn, umiejscowionych w sposób, który czyniło bestię prawie nierzeczywistą, jak gdyby zrosła się ze wszystkich, leśnych stworzeń, rozczłonkowanych i zszytych z powrotem w stojącą przed nimi aberrację.
Rozpoznał krzyk Alexa – charakterystyczny, ciężki dźwięk, przypominający już zwierzęcy ryk, lecz wciąż pochodzący jeszcze z ludzkiego gardła i z wdzięcznością skierował wzrok w stronę Eskilda, pragnąc uniknąć widoku przeobrażenia, choć do panującego wokół gwaru dołączyły już odgłosy rwanej skóry i pękających kości. Świerzbiło go całe ciało, napięte w fastrygach tego samego rozdarcia, któremu mężczyzna pozwolił tak łatwo wyswobodzić się spod miękkiej skóry – nie chciał patrzeć na to, co działo się potem, choć był pewien, że poczuł w nozdrzach zapach krwi.
– N-nie stój tak – sapnął, chwytając Eskilda za ramię i odciągając go w przeciwną stronę. – Chodź – był wyższy od urzędnika, a jego ramiona, szerokie w barkach, ukrywały siłę, której wstydził się na co dzień – teraz pociągnął jednak mężczyznę za jeden z przewróconych pni, mając nadzieję, że nie będzie usiłował okazać więcej brawury, niż w rzeczywistości posiadał. Oddychał przy tym coraz płycej – palce swędziały go w miejscu, gdzie pod paznokciami unosiły się zwierzęce pazury, ból kręgosłupa rozchodził się wzdłuż lędźwi, a on czuł, że dziąsła zaczynały mu krwawić, jak gdyby kły niecierpliwie usiłowały wypchnąć bezużyteczne, płaskie zęby. Zamknął oczy – pod powiekami widział wyciągniętą dłoń Vermunda, pękającą kość i krew, która wsiąkła w beton niczym ulewa – a kiedy je otworzył, źrenice wciąż miał szerokie i lśniące. – Z-zaczekaj tutaj. – spojrzał błagalnie w stronę Eskilda, po czym wybiegł z powrotem na polanę, opuszczając dłonie pod ciężarem zaklęcia. – Logn Dyr. – skierował czar w stronę spojrzenia, a jego płuca wypełniły się haustem zimnego powietrza. – Nie możemy go zabić – odparł ulegle, choć nie był pewien, czy ktokolwiek go słyszał – czy miało to jeszcze jakiekolwiek znaczenie.
Logn Dyr (Tranquille Animalibus) – uspokaja zwierzę na kilka minut. Próg: 25.
19 + 20 = 39 > 25, udane
celność: 2 (przeciwnik zostaje poprawnie trafiony zaklęciem przez gracza)
– To po co… – zaczął, ale jego słowa pochłonął ciężki, sobaczy odgłos, który przetoczył się przez knieje niczym kolejne zaklęcie – drgnął, odruchowo zaciskając palce mocniej na gałęzi, a jego oczy błysnęły jasnym odcieniem, jakby wschód słońca ułożył się w debrze spojówek, sprawiając, że matowa zieleń przypominała odcieniem morskie szkło. Źródło światła miało jednak gęstą grzywę, plączącą się pomiędzy krzewami niczym anielskie włosie – stworzenie jaśniało złotym blaskiem, lecz staturą nie przypominało dzika, a on poczuł jak strach, który wcześniej poruszał się płytko pod tkanką skóry, zaczął tężeć i nabierać kształtów; był pewien, że gdyby odwrócił głowę w przeciwną stronę, jego cień okazałby się ogromny i szponiasty, bardziej przypominający zwierzę niż człowieka. Zeskoczył z drzewa w tej samej chwili, w której stworzenie zmaterializowało się na niewielkiej polanie, a jego widok wydawał się złagodzić tępy ból stłuczonych kolan – istota nie przypominała niczego, co dotąd widział: smukłe, wydłużone ciało o lisim pysku, po którego obu stronach wystawały długie, zakrzywione kły i trzy pary kończyn, umiejscowionych w sposób, który czyniło bestię prawie nierzeczywistą, jak gdyby zrosła się ze wszystkich, leśnych stworzeń, rozczłonkowanych i zszytych z powrotem w stojącą przed nimi aberrację.
Rozpoznał krzyk Alexa – charakterystyczny, ciężki dźwięk, przypominający już zwierzęcy ryk, lecz wciąż pochodzący jeszcze z ludzkiego gardła i z wdzięcznością skierował wzrok w stronę Eskilda, pragnąc uniknąć widoku przeobrażenia, choć do panującego wokół gwaru dołączyły już odgłosy rwanej skóry i pękających kości. Świerzbiło go całe ciało, napięte w fastrygach tego samego rozdarcia, któremu mężczyzna pozwolił tak łatwo wyswobodzić się spod miękkiej skóry – nie chciał patrzeć na to, co działo się potem, choć był pewien, że poczuł w nozdrzach zapach krwi.
– N-nie stój tak – sapnął, chwytając Eskilda za ramię i odciągając go w przeciwną stronę. – Chodź – był wyższy od urzędnika, a jego ramiona, szerokie w barkach, ukrywały siłę, której wstydził się na co dzień – teraz pociągnął jednak mężczyznę za jeden z przewróconych pni, mając nadzieję, że nie będzie usiłował okazać więcej brawury, niż w rzeczywistości posiadał. Oddychał przy tym coraz płycej – palce swędziały go w miejscu, gdzie pod paznokciami unosiły się zwierzęce pazury, ból kręgosłupa rozchodził się wzdłuż lędźwi, a on czuł, że dziąsła zaczynały mu krwawić, jak gdyby kły niecierpliwie usiłowały wypchnąć bezużyteczne, płaskie zęby. Zamknął oczy – pod powiekami widział wyciągniętą dłoń Vermunda, pękającą kość i krew, która wsiąkła w beton niczym ulewa – a kiedy je otworzył, źrenice wciąż miał szerokie i lśniące. – Z-zaczekaj tutaj. – spojrzał błagalnie w stronę Eskilda, po czym wybiegł z powrotem na polanę, opuszczając dłonie pod ciężarem zaklęcia. – Logn Dyr. – skierował czar w stronę spojrzenia, a jego płuca wypełniły się haustem zimnego powietrza. – Nie możemy go zabić – odparł ulegle, choć nie był pewien, czy ktokolwiek go słyszał – czy miało to jeszcze jakiekolwiek znaczenie.
Logn Dyr (Tranquille Animalibus) – uspokaja zwierzę na kilka minut. Próg: 25.
19 + 20 = 39 > 25, udane
celność: 2 (przeciwnik zostaje poprawnie trafiony zaklęciem przez gracza)
who knows how much longer
I'll lay on the floor, touch me until I vomit or until I'm not scared anymore
something smells rotten and now it is starting to spread, i’m bad, he’s worse we're already dead
I'll lay on the floor, touch me until I vomit or until I'm not scared anymore
something smells rotten and now it is starting to spread, i’m bad, he’s worse we're already dead
Mistrz Gry
Re: Droga przez las Pon 6 Maj - 23:58
The member 'Jāzeps Ešenvalds' has done the following action : kości
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k6' : 2
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k6' : 2
Prorok
Re: Droga przez las Nie 12 Maj - 14:16
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Chaos. Zupełny chaos. Nie dało się w żaden inny, bardziej adekwatny sposób opisywać sekwencji następujących po sobie, dynamicznych wydarzeń. Mnóstwo rzeczy zaczynało obecnie się przeplatać, tworząc kocioł reakcji, odpowiedzi, ataków i niezbędnej obrony mogącej gwarantować przetrwanie.
…a wola przetrwania, towarzysząca zwierzęciu, była niezwykle silna. Porażone oślepiającym błyskiem przez inkantację Vai popadło w dodatkową agresję. Jego zapędy zostały ukrócone przez Hallberga, który nie wahał się wypuścić na wierzch swoich pierwotnych, wojowniczych instynktów, zagrzebanych pod skórą razem z posiadaną genetyką. Niedźwiedź zaczął wypełzać w atawistycznej furii, wyostrzał zarysy zębów, zniekształcał fizjonomię na kształt zwierzęcego pyska, sprawiał, że kark zaczynał porastać brunatną sierścią. Prawdziwe i równocześnie słuszne uosobienie lęku niemal każdego galdra ruszyło w kierunku dotąd nieznanej, groteskowej potworności. Alexander rzucił się na stworzenie, gotowy rozszarpać je dosłownie na strzępy. W ogarniającym go amoku mógł nawet nie zauważyć, jak pozostawia rany na ciele magicznej istoty, mógł nie usłyszeć jej żałosnego skamlenia, mógł nie dostrzegać jak wyrywa jedną z dodatkowych kończyn rzuconą jak ochłap mięsa na okoliczne podłoże, mógł nie rozważać, że bestia odznaczała się niecodzienną barwą posoki, która w przeciwieństwie do większości zwierząt miała kolor żółto-zielonkawy. Każde z kolejnych natarć przyprawiało Hallberga o niespodziewane impulsy bólu. Nie zwracał jednak na niego wyjątkowej uwagi z racji na ogarnięcie wszechobecną furią, znacznie zawężającą pole postrzegania jego zmysłów. Na jego nieszczęście oraz nieszczęście reszty poszukiwaczy, stworzenie teleportowało się, wydostając się spod zasięgu pazurów oraz kłów berserkera. Uderzone z powodzeniem inkantacją Jāzepsa nie zdecydowało się na bezpośredni kontratak - w zamian za to zaskomliło żałośnie z bólu. Chwilę później dokonało czegoś zaskakującego - chwyciło zębiskami za drugą wyrośl kończyny znajdującej się przy grzbiecie i wyrwało sobie znaczącą jej część, odrzucając ją w stronę prowokującego je wcześniej Estebana. Na całe szczęście Barros rzucił zaklęcie usprawniające wszystkim uczestnikom wyprawy działania w trwającym, nadal nieukończonym starciu. Jego brawura kontrastująca się z wcześniejszym, chłodnym rozsądkiem i sceptycznością, była podparta sprawnym rzuceniem skomplikowanej formy inkantancji.
Zwierzę na dany moment zdołało zniknąć z ich wzroku. Po pozbyciu się zbędnego balastu postawiło najwyraźniej przez kilka minut dać im chwilę wytchnienia. Alexander mógł wrócić do swojej w pełni ludzkiej postaci dzięki działaniu posiadanego przez siebie przedmiotu. Większa część jego ubrań była w zupełności zerwana, tracąc swoją wcześniejszą użyteczność. Musiał rzecz jasna pamiętać, że artefakt nie ochroni go więcej w obecnej sytuacji, ani przez kilka najbliższych tygodni. Pojawiło się również nowe uniedogodnienie. Ręce Hallerga były boleśnie oparzone do wysokości przedramion. Najbardziej poszkodowane okazało się wnętrze dłoni oraz opuszki palców. Ciało potwora wydawało się dysponować nieznanym dotąd obronnym mechanizmem chroniącym go przed bezpośrednim kontaktem. Już sam fakt, że jego sierść potrafiła połyskiwać w ciemności świadczył, że zwierzę odznaczało się silnym, magicznym potencjałem.
- Ogień… Pamiętam, w jaki sposób zareagował, gdy próbowałem wyczarować pochodnię.
Wymamrotał jeszcze Eskild do Jāzepsa. Samozwańczy badacz przyrody był na siebie wściekły, że sparaliżował go do tego stopnia strach. Na domiar złego stworzeniem nie był legendarny Gullinbursti, tylko potwór, o którym nie widział dotąd najmniejszych wzmianek w przeglądanych z niegasnącą pasją tomiszczach.
Bestia, chociaż uspokojona na krótki moment zaklęciem, dalej znajdowała się w pobliżu. Poświadczyło o tym słyszane przez całą grupę wycie. Zwierzę obserwowało ich z bezpiecznego dystansu, najwyraźniej oczekując na odpowiedni moment do ataku. Powietrze otaczające grupę śmiałków stało się jeszcze bardziej przesiąknięte niepokojącą domieszką. Wydawało się gęste, z trudem przenikające do płuc, niedostatecznie nasycające je odżywczymi składnikami. Z nieba nagle spadł piorun, celując w drzewo, na którym przebywała Vaia.
…a wola przetrwania, towarzysząca zwierzęciu, była niezwykle silna. Porażone oślepiającym błyskiem przez inkantację Vai popadło w dodatkową agresję. Jego zapędy zostały ukrócone przez Hallberga, który nie wahał się wypuścić na wierzch swoich pierwotnych, wojowniczych instynktów, zagrzebanych pod skórą razem z posiadaną genetyką. Niedźwiedź zaczął wypełzać w atawistycznej furii, wyostrzał zarysy zębów, zniekształcał fizjonomię na kształt zwierzęcego pyska, sprawiał, że kark zaczynał porastać brunatną sierścią. Prawdziwe i równocześnie słuszne uosobienie lęku niemal każdego galdra ruszyło w kierunku dotąd nieznanej, groteskowej potworności. Alexander rzucił się na stworzenie, gotowy rozszarpać je dosłownie na strzępy. W ogarniającym go amoku mógł nawet nie zauważyć, jak pozostawia rany na ciele magicznej istoty, mógł nie usłyszeć jej żałosnego skamlenia, mógł nie dostrzegać jak wyrywa jedną z dodatkowych kończyn rzuconą jak ochłap mięsa na okoliczne podłoże, mógł nie rozważać, że bestia odznaczała się niecodzienną barwą posoki, która w przeciwieństwie do większości zwierząt miała kolor żółto-zielonkawy. Każde z kolejnych natarć przyprawiało Hallberga o niespodziewane impulsy bólu. Nie zwracał jednak na niego wyjątkowej uwagi z racji na ogarnięcie wszechobecną furią, znacznie zawężającą pole postrzegania jego zmysłów. Na jego nieszczęście oraz nieszczęście reszty poszukiwaczy, stworzenie teleportowało się, wydostając się spod zasięgu pazurów oraz kłów berserkera. Uderzone z powodzeniem inkantacją Jāzepsa nie zdecydowało się na bezpośredni kontratak - w zamian za to zaskomliło żałośnie z bólu. Chwilę później dokonało czegoś zaskakującego - chwyciło zębiskami za drugą wyrośl kończyny znajdującej się przy grzbiecie i wyrwało sobie znaczącą jej część, odrzucając ją w stronę prowokującego je wcześniej Estebana. Na całe szczęście Barros rzucił zaklęcie usprawniające wszystkim uczestnikom wyprawy działania w trwającym, nadal nieukończonym starciu. Jego brawura kontrastująca się z wcześniejszym, chłodnym rozsądkiem i sceptycznością, była podparta sprawnym rzuceniem skomplikowanej formy inkantancji.
Zwierzę na dany moment zdołało zniknąć z ich wzroku. Po pozbyciu się zbędnego balastu postawiło najwyraźniej przez kilka minut dać im chwilę wytchnienia. Alexander mógł wrócić do swojej w pełni ludzkiej postaci dzięki działaniu posiadanego przez siebie przedmiotu. Większa część jego ubrań była w zupełności zerwana, tracąc swoją wcześniejszą użyteczność. Musiał rzecz jasna pamiętać, że artefakt nie ochroni go więcej w obecnej sytuacji, ani przez kilka najbliższych tygodni. Pojawiło się również nowe uniedogodnienie. Ręce Hallerga były boleśnie oparzone do wysokości przedramion. Najbardziej poszkodowane okazało się wnętrze dłoni oraz opuszki palców. Ciało potwora wydawało się dysponować nieznanym dotąd obronnym mechanizmem chroniącym go przed bezpośrednim kontaktem. Już sam fakt, że jego sierść potrafiła połyskiwać w ciemności świadczył, że zwierzę odznaczało się silnym, magicznym potencjałem.
- Ogień… Pamiętam, w jaki sposób zareagował, gdy próbowałem wyczarować pochodnię.
Wymamrotał jeszcze Eskild do Jāzepsa. Samozwańczy badacz przyrody był na siebie wściekły, że sparaliżował go do tego stopnia strach. Na domiar złego stworzeniem nie był legendarny Gullinbursti, tylko potwór, o którym nie widział dotąd najmniejszych wzmianek w przeglądanych z niegasnącą pasją tomiszczach.
Bestia, chociaż uspokojona na krótki moment zaklęciem, dalej znajdowała się w pobliżu. Poświadczyło o tym słyszane przez całą grupę wycie. Zwierzę obserwowało ich z bezpiecznego dystansu, najwyraźniej oczekując na odpowiedni moment do ataku. Powietrze otaczające grupę śmiałków stało się jeszcze bardziej przesiąknięte niepokojącą domieszką. Wydawało się gęste, z trudem przenikające do płuc, niedostatecznie nasycające je odżywczymi składnikami. Z nieba nagle spadł piorun, celując w drzewo, na którym przebywała Vaia.
INFORMACJE
Vaia musi odpowiednio szybko zeskoczyć z drzewa, w przeciwnym wypadku zostanie porażona przez błyskawicę i traci przytomność na czas następnej tury. Ma czas odpowiednio zareagować dzięki zaklęciu nałożonemu przez Estebana. Próg powodzenia wynosi 65, a wynik rzutu k100 ulega sumowaniu ze statystyką sprawności i adekwatnym atutem. Jeśli działanie będzie zakończone sukcesem, Vai przysługuje jedna dodatkowa akcja.
Esteban musi uniknąć odrzucanej przez potwora kończyny. Próg powodzenia wynosi 45, a wynik rzutu k100 ulega sumowaniu ze statystyką sprawności i adekwatnym atutem. Jeśli działanie będzie zakończone sukcesem, Estebanowi przysługuje jedna dodatkowa akcja.
Alexander ma oparzone kończyny górne aż do końca przedramion. Ból jest bardzo silny, a powierzchnia skóry uszkodzona, nakładając karę -20 punktów do rzutów na sprawność i -10 punktów do dowolnej, innej akcji (kary nie nakładają się na siebie). Po udzieleniu z sukcesem pierwszej pomocy kara obniża się do -5 punktów do dowolnej akcji.
Jāzepsowi przysługuje w tej kolejce pojedyncza, dowolna akcja.
Esteban musi uniknąć odrzucanej przez potwora kończyny. Próg powodzenia wynosi 45, a wynik rzutu k100 ulega sumowaniu ze statystyką sprawności i adekwatnym atutem. Jeśli działanie będzie zakończone sukcesem, Estebanowi przysługuje jedna dodatkowa akcja.
Alexander ma oparzone kończyny górne aż do końca przedramion. Ból jest bardzo silny, a powierzchnia skóry uszkodzona, nakładając karę -20 punktów do rzutów na sprawność i -10 punktów do dowolnej, innej akcji (kary nie nakładają się na siebie). Po udzieleniu z sukcesem pierwszej pomocy kara obniża się do -5 punktów do dowolnej akcji.
Jāzepsowi przysługuje w tej kolejce pojedyncza, dowolna akcja.
CZAS NA ODPOWIEDŹ: 72 godziny (do 15.05, 23:59)
Vaia Cortés da Barros
Re: Droga przez las Nie 12 Maj - 14:19
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Drzewo było potencjalnie bezpiecznym miejscem do prucia zaklęciami. Stworzenie nie miało skrzydeł, wyglądało jak mutant i raczej latać nie potrafiło. Można było uznać, że z góry była bezpieczna, więc mogła obserwować sytuację. Zaklęcie wykrzyczane przez Estebana znała, skutecznie spowalniało czas dla sojuszników i dawało im więcej szans na uniki. Nie pamiętała tylko zasięgu zaklęcia, ale przynajmniej siedziała na drzewie. Wiedziała też, że Jaska był zasadniczo pacyfistycznie nastawioną jednostką, więc istniało spore prawdopodobieństwo, że zgarnie Eskilda ze sobą i nie będzie próbować za specjalnie walczyć. Największą niewiadomą był natomiast Alex, więc to w niego wbiła swój wzrok, gotowa interweniować. Nie chciała, żeby mężczyźnie coś się stało, bez względu na to, co wcześniej jej mówił o gniewie berserków. A zdecydowanie było na co popatrzeć…
Na wykrzyczane „Barros spierdalaj” przygryzła tylko wargę, bo chociaż ewidentnie krzyczał do Esa, który stał na linii chyba szarży, to pytanie który? było silniejsze od niej. I kompletnie nieadekwatne w sytuacji, w której się znaleźli. Na szczęście nie rzuciła go na głos, jedynie ułożyła usta w bezgłośnym słowie, wpatrując się uważnie w scenę na ziemi. Zapewne powinna się berserka wystraszyć, ale oczywiście że w takiej sytuacji odpalił się jej kompletny brak instynktu. W pierwszej chwili mogła myśleć tylko o tym, czy jakby Alexa postawić na przeciwko kapitana Ortegi, to wygrałby on czy człowiek-jaguar. Zdania były delikatnie rzecz biorąc podzielone, ale bardzo szybko przestała o tym myśleć. Wepchnął Eskilda do Jaski, zabezpieczył cywila i... Patrzyła z mieszanką zaskoczenia i niepokoju, gdy niedźwiedzi stwór z pełnią furii atakował chimerę. Zarejestrowała dziwny kolor posoki - zaraz, chimera wydawała się być mieszanką ssaków, one nie krwawiły na zielono! - ale bardziej zarejestrowała, jak stwór wyrywa sobie kończynę i rzuca nią w Esa. Kajman miał dobry refleks, nie obawiała się więc o to. Bardziej martwiła się, że stwór uszkodzi Alexa, przez co kot wyrywał się spod powierzchni gotów chronić swojego w każdy możliwy sposób. I tyle z obietnic nie narażania się. Nie zdążyła jednak nic zrobić. Chimera teleportowała się, skomląc z bólu, a Hallberg wrócił do ludzkiej postaci.
- Alex! - wyrwało jej się, zaraz jednak potrząsnęła głową. Musieli chronić się wszyscy wzajemnie, nie mogła pilnować tylko jednej osoby. Dwóch, bo Es przecież od lat był pod kocim parasolem ochronnym. - Nie dotykajcie tego stwora! Tylko ataki z dystansu! - krzyknęła z drzewa, czując, jak wszystkie jej instynkty dzwonią na alarm, jak niepokój wtłacza się do jej płuc z każdym oddechem.
Na całe szczęście działanie pod presją było dla niej naturalne, wypracowane latami służby. Nie potrafiła żyć już inaczej, wątpiła, by kiedykolwiek się odnalazła, gdyby przyszło jej zrezygnować z munduru. Była „cholerną idealistką”, która zdawała sobie sprawę z tego, że nie mieli szans z tym zwierzęciem. Od tego był Gleipnir, nie oni.
- Wezwij Gleipnir! - powiedziała ostro w stronę Eskilda, korzystając z chwili tymczasowego spokoju. - Zaraz ci pomogę. - dodała też w stronę Alexa, szykując się, by zejść z drzewa.
Niepokoiła się jego poparzeniami, niepokoiła się Esem, którego straciła z oczu. Jednak tego, co stało się dalej, nie była w stanie przewidzieć. Spodziewałaby się ataku stworzenia za plecami, więc wyostrzyła zmysły, wypuszczając kota płytko pod skórę. Spodziewałaby się powrotu chimery. Ale na pewno nie spodziewałaby się cholernego pioruna, bo nawet nie było żadnej pieprzonej burzy! I zdecydowanie zagapiła się bardziej na Hallberga, zaniepokojona jego stanem. Była już w połowie drogi na ziemię, gdy walnęła w nią błyskawica i z krzykiem spadła na ziemię, tracąc przytomność.
27 (rzut) + 20 (statystyka) < 65
Unik nieudany
Na wykrzyczane „Barros spierdalaj” przygryzła tylko wargę, bo chociaż ewidentnie krzyczał do Esa, który stał na linii chyba szarży, to pytanie który? było silniejsze od niej. I kompletnie nieadekwatne w sytuacji, w której się znaleźli. Na szczęście nie rzuciła go na głos, jedynie ułożyła usta w bezgłośnym słowie, wpatrując się uważnie w scenę na ziemi. Zapewne powinna się berserka wystraszyć, ale oczywiście że w takiej sytuacji odpalił się jej kompletny brak instynktu. W pierwszej chwili mogła myśleć tylko o tym, czy jakby Alexa postawić na przeciwko kapitana Ortegi, to wygrałby on czy człowiek-jaguar. Zdania były delikatnie rzecz biorąc podzielone, ale bardzo szybko przestała o tym myśleć. Wepchnął Eskilda do Jaski, zabezpieczył cywila i... Patrzyła z mieszanką zaskoczenia i niepokoju, gdy niedźwiedzi stwór z pełnią furii atakował chimerę. Zarejestrowała dziwny kolor posoki - zaraz, chimera wydawała się być mieszanką ssaków, one nie krwawiły na zielono! - ale bardziej zarejestrowała, jak stwór wyrywa sobie kończynę i rzuca nią w Esa. Kajman miał dobry refleks, nie obawiała się więc o to. Bardziej martwiła się, że stwór uszkodzi Alexa, przez co kot wyrywał się spod powierzchni gotów chronić swojego w każdy możliwy sposób. I tyle z obietnic nie narażania się. Nie zdążyła jednak nic zrobić. Chimera teleportowała się, skomląc z bólu, a Hallberg wrócił do ludzkiej postaci.
- Alex! - wyrwało jej się, zaraz jednak potrząsnęła głową. Musieli chronić się wszyscy wzajemnie, nie mogła pilnować tylko jednej osoby. Dwóch, bo Es przecież od lat był pod kocim parasolem ochronnym. - Nie dotykajcie tego stwora! Tylko ataki z dystansu! - krzyknęła z drzewa, czując, jak wszystkie jej instynkty dzwonią na alarm, jak niepokój wtłacza się do jej płuc z każdym oddechem.
Na całe szczęście działanie pod presją było dla niej naturalne, wypracowane latami służby. Nie potrafiła żyć już inaczej, wątpiła, by kiedykolwiek się odnalazła, gdyby przyszło jej zrezygnować z munduru. Była „cholerną idealistką”, która zdawała sobie sprawę z tego, że nie mieli szans z tym zwierzęciem. Od tego był Gleipnir, nie oni.
- Wezwij Gleipnir! - powiedziała ostro w stronę Eskilda, korzystając z chwili tymczasowego spokoju. - Zaraz ci pomogę. - dodała też w stronę Alexa, szykując się, by zejść z drzewa.
Niepokoiła się jego poparzeniami, niepokoiła się Esem, którego straciła z oczu. Jednak tego, co stało się dalej, nie była w stanie przewidzieć. Spodziewałaby się ataku stworzenia za plecami, więc wyostrzyła zmysły, wypuszczając kota płytko pod skórę. Spodziewałaby się powrotu chimery. Ale na pewno nie spodziewałaby się cholernego pioruna, bo nawet nie było żadnej pieprzonej burzy! I zdecydowanie zagapiła się bardziej na Hallberga, zaniepokojona jego stanem. Była już w połowie drogi na ziemię, gdy walnęła w nią błyskawica i z krzykiem spadła na ziemię, tracąc przytomność.
27 (rzut) + 20 (statystyka) < 65
Unik nieudany
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Mistrz Gry
Re: Droga przez las Nie 12 Maj - 14:19
The member 'Vaia Cortés da Barros' has done the following action : kości
'k100' : 27, 52
'k100' : 27, 52
Esteban Barros
Re: Droga przez las Nie 12 Maj - 20:16
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Zwracanie na siebie uwagi dziwacznego stwora nie było mądre, ale było to jedyne, co w przebłysku trwającym ledwie chwilę przyszło Barrosowi do głowy. W chaotycznych, szybko postępujących sytuacjach trudno było tworzyć skomplikowane oraz dobrze przemyślane plany – to instynkt i wypracowane przyzwyczajenia miały wtedy najwięcej do powiedzenia. Właśnie dlatego gwizdnął, niepomny na ryki Alexa, że ma spierdalać. Może gdyby znali się od lat, pracowali w jednym oddziale, wiedzieli dokładnie, do czego drugi był zdolny – wtedy prawdopodobnie posłuchałby go tak, jak słuchał innych wartowników na rodzinnej ziemi.
Finalnie każdy zrobił to, co uważał za najlepsze w jednym wielkim, nieskoordynowanym chaosie. Oczekiwanie czegoś innego stanowiłoby absurd – może i dał radę poprawnie rzucić zaklęcie ułatwiające reagowanie, ale nie dawało ono wystarczająco czasu, by obmyślili wspólnie jakąś strategię. W efekcie w powietrzu śmignęło zaklęcie (chyba Vai), a Alex w zmienionej częściowo postaci wpadł w stworzenie bez zawahania, młócąc na oślep, jakby liczył na to, że tym jednym wyskokiem skręci mu kark. W każdej innej sytuacji przyglądałby się przemianie Hallberga z fascynacją, myślałby o tym, jaką fakturę miało brunatne futro i czy pachniało podobnie do tych ohydnych, wyprawionych skórek spełniających funkcję dywanów, które widywał czasem w domach ludzi mających za dużo pieniędzy. Teraz serce waliło mu zbyt mocno, a ciało spięło się gotowe do reakcji.
- Co kur... – zdążył tylko wymamrotać, gdy stwór teleportował się nagle z dala od kłów i zębów Alexa, wyrywając sobie jedno z ramion, jakby była to zupełnie normalna strategia przetrwania i ciskając nim prosto w niego. Odruchowo rzucił się w bok, nie dbając o to, że mógł dorobić się siniaków, w ostatniej chwili unikając uderzenia wyrwaną łapą i obryzgania żrącą posoką. A potem potwór jak gdyby nigdy nic umknął im, pozostawiając za sobą złudne poczucie spokoju.
Es odruchowo odnalazł wzrokiem każdą osobę po kolei, katalogując, kto potrzebował pomocy – nie Jaska, nie Eskild. Vaia przycupnięta na drzewie też nie, Alex... W porwanych na strzępy ubraniach, dysząc ciężko i trzymając przed sobą poparzone ręce wyraźnie potrzebował, by ktoś na niego spojrzał. Zdążył zrobić krok w jego stronę, gdy Vaia najwyraźniej doszła do tego samego wniosku, szykując się do zejścia z drzewa. Pewnie dotarłaby na ziemię bez żadnego problemu – nie robiła tego przecież pierwszy raz, zawsze preferując dachy, gzymsy, parapety, cokolwiek co pozwalało jej być wyżej – gdyby nie kompletnie niespodziewana błyskawica, która z bezchmurnego nieba z hukiem uderzyła w drzewo, a kobieta spadła na ziemię jak szmaciana lalka.
Świat Barrosa gwałtownie skurczył się do rozmiarów leżącej bezwładnie Vai i zanim świadomie zorientował się, co robi, już gnał do niej, krzycząc jej imię. Odruchowo odciągnął jej ciało od drzewa, kompletnie ignorując wszelkie zasady bezpieczeństwa i pochylił się, nasłuchując czy oddycha. Mógł podejść do tego mądrzej - ćwiczył przecież ostatnio zaklęcia lecznicze, czytał książki, które jako laikowi mogły uzupełnić podstawy poznane w mundurówce – ale panika, która zimnem zalała mu głowę na widok krzywdy kogoś, kogo kochał, domagała się najprostszych możliwych reakcji. A jeśli nie mógł od razu przelać jej w furię i zranić tego, kto dopuścił się podobnego okropieństwa...
- Surgo – rzucił chrapliwie, próbując przywrócić przyszywanej krewniaczce przytomność.
Unik: próg 45
63 (kość) + 28 (sprawność) + 2 (atut) = 93 (unik udany)
Standa (Surgo) – przywraca danej osobie przytomność.
Próg: 55.
58 (kość) + 8 (magia lecznicza) = 66 (zaklęcie udane)
Finalnie każdy zrobił to, co uważał za najlepsze w jednym wielkim, nieskoordynowanym chaosie. Oczekiwanie czegoś innego stanowiłoby absurd – może i dał radę poprawnie rzucić zaklęcie ułatwiające reagowanie, ale nie dawało ono wystarczająco czasu, by obmyślili wspólnie jakąś strategię. W efekcie w powietrzu śmignęło zaklęcie (chyba Vai), a Alex w zmienionej częściowo postaci wpadł w stworzenie bez zawahania, młócąc na oślep, jakby liczył na to, że tym jednym wyskokiem skręci mu kark. W każdej innej sytuacji przyglądałby się przemianie Hallberga z fascynacją, myślałby o tym, jaką fakturę miało brunatne futro i czy pachniało podobnie do tych ohydnych, wyprawionych skórek spełniających funkcję dywanów, które widywał czasem w domach ludzi mających za dużo pieniędzy. Teraz serce waliło mu zbyt mocno, a ciało spięło się gotowe do reakcji.
- Co kur... – zdążył tylko wymamrotać, gdy stwór teleportował się nagle z dala od kłów i zębów Alexa, wyrywając sobie jedno z ramion, jakby była to zupełnie normalna strategia przetrwania i ciskając nim prosto w niego. Odruchowo rzucił się w bok, nie dbając o to, że mógł dorobić się siniaków, w ostatniej chwili unikając uderzenia wyrwaną łapą i obryzgania żrącą posoką. A potem potwór jak gdyby nigdy nic umknął im, pozostawiając za sobą złudne poczucie spokoju.
Es odruchowo odnalazł wzrokiem każdą osobę po kolei, katalogując, kto potrzebował pomocy – nie Jaska, nie Eskild. Vaia przycupnięta na drzewie też nie, Alex... W porwanych na strzępy ubraniach, dysząc ciężko i trzymając przed sobą poparzone ręce wyraźnie potrzebował, by ktoś na niego spojrzał. Zdążył zrobić krok w jego stronę, gdy Vaia najwyraźniej doszła do tego samego wniosku, szykując się do zejścia z drzewa. Pewnie dotarłaby na ziemię bez żadnego problemu – nie robiła tego przecież pierwszy raz, zawsze preferując dachy, gzymsy, parapety, cokolwiek co pozwalało jej być wyżej – gdyby nie kompletnie niespodziewana błyskawica, która z bezchmurnego nieba z hukiem uderzyła w drzewo, a kobieta spadła na ziemię jak szmaciana lalka.
Świat Barrosa gwałtownie skurczył się do rozmiarów leżącej bezwładnie Vai i zanim świadomie zorientował się, co robi, już gnał do niej, krzycząc jej imię. Odruchowo odciągnął jej ciało od drzewa, kompletnie ignorując wszelkie zasady bezpieczeństwa i pochylił się, nasłuchując czy oddycha. Mógł podejść do tego mądrzej - ćwiczył przecież ostatnio zaklęcia lecznicze, czytał książki, które jako laikowi mogły uzupełnić podstawy poznane w mundurówce – ale panika, która zimnem zalała mu głowę na widok krzywdy kogoś, kogo kochał, domagała się najprostszych możliwych reakcji. A jeśli nie mógł od razu przelać jej w furię i zranić tego, kto dopuścił się podobnego okropieństwa...
- Surgo – rzucił chrapliwie, próbując przywrócić przyszywanej krewniaczce przytomność.
Unik: próg 45
63 (kość) + 28 (sprawność) + 2 (atut) = 93 (unik udany)
Standa (Surgo) – przywraca danej osobie przytomność.
Próg: 55.
58 (kość) + 8 (magia lecznicza) = 66 (zaklęcie udane)
Mistrz Gry
Re: Droga przez las Nie 12 Maj - 20:16
The member 'Esteban Barros' has done the following action : kości
'k100' : 63, 58
'k100' : 63, 58
Alexander Hallberg
Re: Droga przez las Czw 16 Maj - 20:38
Alexander HallbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Ankarede, Szwecja
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : berserker
Zawód : konsultant Kruczej Straży w zakresie wywiadu, tatuator
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : wiking (I), odporny (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 13 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 18 / charyzma: 14 / wiedza ogólna: 5
W którymś momencie stracił kontrolę nad tym, co robi. Niby czuł, jak jego ciało się zmienia – jak początkowo trzymana jeszcze w ryzach złość wreszcie zrywa mu się ze smyczy, rozpalając się do pełnej, berserczej furii – ale nie był do końca pewien, kiedy faktycznie zmienił postać z ludzkiej na zwierzęcą. Niby wiedział, że walczy – drapie, gryzie, szarpie – ale nie był do końca świadom, co tak naprawdę tym osiągnął. Czuł krew na języku, ale dziwną, obcą. Słyszał skamlenie – chyba – ale nie wiedział, skutkiem czego było. Czuł, jak pazury drą zwierzęce ciało, nie wiedział jednak, jak głęboko nimi sięgnął, jak szerokie i jak liczne szramy pozostawił.
Nie od razu zrozumiał, że stworzenie w pewnym momencie znów się teleportowało. Potrzebował też chwili, by zrozumieć, że źródłem ciepła w piersi był przylegający do niej, aktywny teraz niedźwiedzi medalion – a źródłem bólu, coraz ostrzejszego, coraz bardziej gwałtownego bólu były jego własne ręce.
Nie w pełni przytomnym spojrzeniem powiódł wokół siebie. Latające kończyny stwora naturalnie uznał za przywidzenie, bo tuż po przemianie dosyć rozsądnie nie wierzył własnym zmysłom. Podobnie upływ czasu – w jednej chwili wlókł się ślimaczo, w kolejnej znów wyrwał do przodu. To też musiało być złudzenie.
Mamrotanie Eskilda. Zwierzęce wycie. Gęste, lepkie powietrze. Vaia. Gleipnir...
- Słyszałeś, co powiedziała – wychrypiał do urzędnika. Nie podobała mu się myśl, by ściągać tu Gleipnir, ale chyba musiei. Chyba niespecjalnie mieli wyjście. Łowcy może i byli bandą cholernych kryminalistów, może na połowę z nich łatwo byłoby znaleźć paragrafy, ale jednego nie można było im odmówić – byli profesjonalistami. Niebezpiecznymi, nieprzewidywalnymi i nierzadko dwulicowymi, ale profesjonalistami.
Piorun.
Hallberg znów gotów był uznać, że to kolejne złudzenie, gdyby nie to, że krzyk Vai wydawał się być aż nadto prawdziwy, podobnie jak swąd przypalonego błyskawicą drzewa, bezwładne ciało Wysłanniczki na ziemi, nagły lęk Estebana.
Alex zacisnął zęby czując, jak emocje przetaczają się przez niego gwałtowną falą. Pozostawił Vaię Esowi, bo nie sądził, by sam był dla nich teraz jakąkolwiek pomocą – w sercu zalęgła mu się jednak zadra, bolesna drzazga kłująca przy każdym uderzeniu pracującego w zbyt szybkim, zbyt nierównym rytmie mięśnia. Nieprzytomnie spojrzał na własne ręce – gdyby wsadził je w trzaskający ogień, niewykluczone, że czułby je tak samo, jak teraz – i dalej, wyżej, na Jaskę i Eskilda.
Znów wrócił do własnych dłoni.
- Fetill – wychrypiał cicho jedno z zaklęć, którego nauczyła go kiedyś Pia. Magia lecznicza nie była działką Alexandra, siostra zadbała jednak, by potrafił zrobić dla siebie chociaż minimum.
Zabandażowanie świeżych ran, osłonięcie ich przed zakażeniem było tym minimum, które nasunęło się Alexowi zupełnie intuicyjnie, bez większego udziału świadomej woli.
Czując jak drży – mięśnie pokaleczonych rąk to kurczyły mu się boleśnie, to rozluźniały w nierównym rytmie – Hallberg uniósł wzrok, spojrzał na zarośla.
- On... Ona... To wróci – warknął cicho, choć nie był pewien, czy odzywa się raczej do Jaski, czy może do Eskilda. – Pewnie zaraz. Jesteśmy słabi, ono o tym wie – wychrypiał, ze zdumieniem stwierdzając przy tym, że – poza tym, że obolały – wciąż jest też zły, cholernie wściekły.
Coś takiego, takie stworzenie, nie miało prawa istnieć. Nie miało prawa oparzyć mu rąk, uciec berserczej furii i wciąż stanowić zagrożenia.
Eskild wspomniał coś o ogniu, ale Alex nie myślał dość przytomnie, by zarejestrować to w jakiś bardziej świadomy sposób. Nie zwracał większej uwagi na wskazówki urzędnika tak samo, jak niespecjalnie przejął się własnymi poszarpanymi ciuchami i większą czy mniejszą nagością.
Ani jedno, ani drugie nie miało znaczenia dla otumanionego niedźwiedzią złością Hallberga.
- Co z nią? – rzucił w którejś chwili nagle, robiąc jeden czy dwa kroki w kierunku Esa i Vai, stając między nimi a ścianą lasu, instynktownie ustawiając się na drodze, jaką musiałoby przemierzyć to dziwne stworzenie, żeby dorwać się do...
Gówno prawda, pomyślał nagle. Teleportacja. Jebana teleportacja. Jak miał ochronić kogokolwiek, skoro stworzenie nie dość, że potrafiło udźwignąć ciężar niedźwiedziej furii, to bez większego problemu mogło po prostu pojawić się za jego plecami?
Fetill (Fomentum) – opatruje magicznym bandażem uszkodzenia ciała.
Próg: 15.
46 (rzut) + 5 (magia lecznicza) – 10 (oparzenia) = 41 >15, udane
Nie od razu zrozumiał, że stworzenie w pewnym momencie znów się teleportowało. Potrzebował też chwili, by zrozumieć, że źródłem ciepła w piersi był przylegający do niej, aktywny teraz niedźwiedzi medalion – a źródłem bólu, coraz ostrzejszego, coraz bardziej gwałtownego bólu były jego własne ręce.
Nie w pełni przytomnym spojrzeniem powiódł wokół siebie. Latające kończyny stwora naturalnie uznał za przywidzenie, bo tuż po przemianie dosyć rozsądnie nie wierzył własnym zmysłom. Podobnie upływ czasu – w jednej chwili wlókł się ślimaczo, w kolejnej znów wyrwał do przodu. To też musiało być złudzenie.
Mamrotanie Eskilda. Zwierzęce wycie. Gęste, lepkie powietrze. Vaia. Gleipnir...
- Słyszałeś, co powiedziała – wychrypiał do urzędnika. Nie podobała mu się myśl, by ściągać tu Gleipnir, ale chyba musiei. Chyba niespecjalnie mieli wyjście. Łowcy może i byli bandą cholernych kryminalistów, może na połowę z nich łatwo byłoby znaleźć paragrafy, ale jednego nie można było im odmówić – byli profesjonalistami. Niebezpiecznymi, nieprzewidywalnymi i nierzadko dwulicowymi, ale profesjonalistami.
Piorun.
Hallberg znów gotów był uznać, że to kolejne złudzenie, gdyby nie to, że krzyk Vai wydawał się być aż nadto prawdziwy, podobnie jak swąd przypalonego błyskawicą drzewa, bezwładne ciało Wysłanniczki na ziemi, nagły lęk Estebana.
Alex zacisnął zęby czując, jak emocje przetaczają się przez niego gwałtowną falą. Pozostawił Vaię Esowi, bo nie sądził, by sam był dla nich teraz jakąkolwiek pomocą – w sercu zalęgła mu się jednak zadra, bolesna drzazga kłująca przy każdym uderzeniu pracującego w zbyt szybkim, zbyt nierównym rytmie mięśnia. Nieprzytomnie spojrzał na własne ręce – gdyby wsadził je w trzaskający ogień, niewykluczone, że czułby je tak samo, jak teraz – i dalej, wyżej, na Jaskę i Eskilda.
Znów wrócił do własnych dłoni.
- Fetill – wychrypiał cicho jedno z zaklęć, którego nauczyła go kiedyś Pia. Magia lecznicza nie była działką Alexandra, siostra zadbała jednak, by potrafił zrobić dla siebie chociaż minimum.
Zabandażowanie świeżych ran, osłonięcie ich przed zakażeniem było tym minimum, które nasunęło się Alexowi zupełnie intuicyjnie, bez większego udziału świadomej woli.
Czując jak drży – mięśnie pokaleczonych rąk to kurczyły mu się boleśnie, to rozluźniały w nierównym rytmie – Hallberg uniósł wzrok, spojrzał na zarośla.
- On... Ona... To wróci – warknął cicho, choć nie był pewien, czy odzywa się raczej do Jaski, czy może do Eskilda. – Pewnie zaraz. Jesteśmy słabi, ono o tym wie – wychrypiał, ze zdumieniem stwierdzając przy tym, że – poza tym, że obolały – wciąż jest też zły, cholernie wściekły.
Coś takiego, takie stworzenie, nie miało prawa istnieć. Nie miało prawa oparzyć mu rąk, uciec berserczej furii i wciąż stanowić zagrożenia.
Eskild wspomniał coś o ogniu, ale Alex nie myślał dość przytomnie, by zarejestrować to w jakiś bardziej świadomy sposób. Nie zwracał większej uwagi na wskazówki urzędnika tak samo, jak niespecjalnie przejął się własnymi poszarpanymi ciuchami i większą czy mniejszą nagością.
Ani jedno, ani drugie nie miało znaczenia dla otumanionego niedźwiedzią złością Hallberga.
- Co z nią? – rzucił w którejś chwili nagle, robiąc jeden czy dwa kroki w kierunku Esa i Vai, stając między nimi a ścianą lasu, instynktownie ustawiając się na drodze, jaką musiałoby przemierzyć to dziwne stworzenie, żeby dorwać się do...
Gówno prawda, pomyślał nagle. Teleportacja. Jebana teleportacja. Jak miał ochronić kogokolwiek, skoro stworzenie nie dość, że potrafiło udźwignąć ciężar niedźwiedziej furii, to bez większego problemu mogło po prostu pojawić się za jego plecami?
Fetill (Fomentum) – opatruje magicznym bandażem uszkodzenia ciała.
Próg: 15.
46 (rzut) + 5 (magia lecznicza) – 10 (oparzenia) = 41 >15, udane
Mistrz Gry
Re: Droga przez las Czw 16 Maj - 20:38
The member 'Alexander Hallberg' has done the following action : kości
'k100' : 46
'k100' : 46
Jāzeps Ešenvalds
Re: Droga przez las Pon 20 Maj - 17:01
Jāzeps EšenvaldsWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Pāvilosta, Łotwa
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : berserker
Zawód : doker
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : odporny (I), myśliwy (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 11 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Powietrze pulsowało – wewnątrz i na zewnątrz jego płuc, duszne i rozgrzane w sposób, który sprawiał, że przestrzeń w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowało się magiczne stworzenie, stawała się drżąca i niewyraźna jak nad otwartą paszczą ogniska; wokół zapanował tymczasem chaos – gwar podniesionych głosów, chrobot pazurów zrywających warstwę grubej skóry, jęk zranionego zwierzęcia i znajomy ryk docierający z głębi niedźwiedzich trzewi. Rozpoznawał odgłos, z jakim na ciele pękały cienkie fastrygi tkanek, trzask ugiętych kości i mlaśnięcie, poprzedzające pysk zaciskający się na skurczonym mięśniu, lecz wszystko wydawało mu się nagle zbyt głośne, przytłaczające w sposób, który tężał mu pod skrońmi i naciskał boleśnie na oczodoły – odkąd opuścił kamienne mury Kinnarodden, chaos obezwładniał mu zmysły, a cisza przestała oznaczać milczenie, jedynie nieobecność krzyku. Serce siniaczyło mu się pomiędzy żebrami, a żołądek przewiązywał się ciasnym supłem w nadbrzuszu, więc wgniótł paznokcie głębiej w miękkie śródręcze i poczuł, jak pomiędzy palcami zbiera się coś ciepłego i lepkiego, co musiało być krwią, lecz nie odważył się pochylić wzroku, aby się upewnić – bał się emocji, które zbierały się dreszczem na jego karku i pozostawiały po sobie wiechcie ciemnego, brunatnego futra, więc przesunął językiem wzdłuż zębów, jakby w ten sposób próbował wepchnąć kły z powrotem pod miękką tkankę dziąseł, zebrać metaliczny posmak, który czerwienił się pomiędzy trzonowcami. Przez chwilę wszystko pochłonął gwar, a potem spomiędzy ciężaru ryków i zaklęć, zerwało się słowo, które sprawiło, że głęboko na krańcu mostka poczuł ukłucie gniewu.
– Nie – odparł, choć nie był pewien, czy ktokolwiek poza Eskildem go słyszał, czy ktokolwiek zwracał na niego uwagę. – Nie możemy wezwać Gleipniru – powiedział głośniej, ale gardło zaciskało mu się boleśnie na każdym słowie – myśl o łowcach przypominała mu jedynie krew i odsłonięte, czerwone ciała, skóry rozłożone na betonowych podłogach jak perskie dywany i myśliwskie trofea, wypchane sianem i mchem; nie chodziło tylko o to, że pragnął, aby stworzenie żyło, że wbrew rzeczywistości wyobrażał sobie, że mógłby w jakiś sposób je uratować – nie potrafił patrzeć na Alexa i nie myśleć o tym, jak wielki strach potrafił wzbudzić, jak posoka na jego rękach i twarzy stawała się coraz ciemniejsza, prawie czarna, a z gardła wydobywał się ryk, który tak łatwo byłoby pomylić z rykiem drapieżnego zwierzęcia; Vermund powiedział mu, że dawniej berserkerów otaczano czcią, on patrzył jednak na zmęczone, wpół-ludzkie ciało Hallberga i był pewien, że nie trudno byłoby pomylić go z bestią.
Las zadrżał – huk, który opadł na drzewo w postaci głośnego grzmotu sprawił, że świat wokół stał się oślepiająco jasny, a potem znów przygasł, odrywając ciało Vai od pnia, jej krzyk od tkliwego instrumentu krtani. Zwierzę, które spaliło Alexowi ręce, zniknęło, Vaia była jednak prawdziwa, jej oczy ciemne i nieprzytomne – poczuł, jak łzy ścisnęły go za gardło, tym mocniej, im bliżej się znajdował i w końcu, kiedy nachylił się nad kobietą, był pewien, że kolejny oddech nie odnajdzie drogi do jego płuc.
– Nie powinno nas tu być – odparł cicho, na wydechu. – Jak się czujesz? – dodał zaraz, gdy tylko powieki przyjaciółki rozchyliły się pod wpływem zaklęcia rzuconego przez Estebana. Powietrze wciąż było ciężkie i gęste, a on miał wrażenie, że ciało w każdej chwili mogło rozerwać go od środka, pazurami przedrzeć sobie drogę przez trzewia; dopiero słowa Eskilda pociągnęły jego uwagę z powrotem na miejsce, gdzie przed chwilą znajdowało się stworzenie – pochylił się ostrożnie, zbierając palcami żółto-zieloną krew, która nie pachniała żelazem. – W-wydało z siebie ten... odgłos, kiedy Eskild rozpalił ogień – pokiwał głową, bardziej aby upewnić się, że to, co widział, było prawdziwe. – Z-ze złości? – rozejrzał się, knieja pozostała jednak zupełnie nieruchoma. – Ze strachu?
48 + 10 = 58 na magię natury?
– Nie – odparł, choć nie był pewien, czy ktokolwiek poza Eskildem go słyszał, czy ktokolwiek zwracał na niego uwagę. – Nie możemy wezwać Gleipniru – powiedział głośniej, ale gardło zaciskało mu się boleśnie na każdym słowie – myśl o łowcach przypominała mu jedynie krew i odsłonięte, czerwone ciała, skóry rozłożone na betonowych podłogach jak perskie dywany i myśliwskie trofea, wypchane sianem i mchem; nie chodziło tylko o to, że pragnął, aby stworzenie żyło, że wbrew rzeczywistości wyobrażał sobie, że mógłby w jakiś sposób je uratować – nie potrafił patrzeć na Alexa i nie myśleć o tym, jak wielki strach potrafił wzbudzić, jak posoka na jego rękach i twarzy stawała się coraz ciemniejsza, prawie czarna, a z gardła wydobywał się ryk, który tak łatwo byłoby pomylić z rykiem drapieżnego zwierzęcia; Vermund powiedział mu, że dawniej berserkerów otaczano czcią, on patrzył jednak na zmęczone, wpół-ludzkie ciało Hallberga i był pewien, że nie trudno byłoby pomylić go z bestią.
Las zadrżał – huk, który opadł na drzewo w postaci głośnego grzmotu sprawił, że świat wokół stał się oślepiająco jasny, a potem znów przygasł, odrywając ciało Vai od pnia, jej krzyk od tkliwego instrumentu krtani. Zwierzę, które spaliło Alexowi ręce, zniknęło, Vaia była jednak prawdziwa, jej oczy ciemne i nieprzytomne – poczuł, jak łzy ścisnęły go za gardło, tym mocniej, im bliżej się znajdował i w końcu, kiedy nachylił się nad kobietą, był pewien, że kolejny oddech nie odnajdzie drogi do jego płuc.
– Nie powinno nas tu być – odparł cicho, na wydechu. – Jak się czujesz? – dodał zaraz, gdy tylko powieki przyjaciółki rozchyliły się pod wpływem zaklęcia rzuconego przez Estebana. Powietrze wciąż było ciężkie i gęste, a on miał wrażenie, że ciało w każdej chwili mogło rozerwać go od środka, pazurami przedrzeć sobie drogę przez trzewia; dopiero słowa Eskilda pociągnęły jego uwagę z powrotem na miejsce, gdzie przed chwilą znajdowało się stworzenie – pochylił się ostrożnie, zbierając palcami żółto-zieloną krew, która nie pachniała żelazem. – W-wydało z siebie ten... odgłos, kiedy Eskild rozpalił ogień – pokiwał głową, bardziej aby upewnić się, że to, co widział, było prawdziwe. – Z-ze złości? – rozejrzał się, knieja pozostała jednak zupełnie nieruchoma. – Ze strachu?
48 + 10 = 58 na magię natury?
who knows how much longer
I'll lay on the floor, touch me until I vomit or until I'm not scared anymore
something smells rotten and now it is starting to spread, i’m bad, he’s worse we're already dead
I'll lay on the floor, touch me until I vomit or until I'm not scared anymore
something smells rotten and now it is starting to spread, i’m bad, he’s worse we're already dead
Mistrz Gry
Re: Droga przez las Pon 20 Maj - 17:01
The member 'Jāzeps Ešenvalds' has done the following action : kości
'k100' : 48
'k100' : 48
Prorok
Re: Droga przez las Pon 3 Cze - 21:55
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Jāzeps miał niewątpliwie rację. Nie powinni tutaj być. Nikt nie powinien znaleźć się w równie złym miejscu i czasie, idąc śladem niebezpiecznego stworzenia wymykającego się jakimkolwiek, dotąd zgromadzonym informacjom na temat flory i fauny. Tereny Europy Północnej potrafiły być usiane groźnymi gatunkami, ten jednak na domiar złego wydawał się być efektem niefortunnie przeprowadzonego eksperymentu lub innego, szkodliwego działania intensywnie natężonej magii. Wyładowanie, które zostało przejęte przez ciało Vai, nie było typową błyskawicą, wydawało się prędzej niekontrolowaną manifestacją energii, która prawdopodobnie wynikała z samej obecności rozwścieczonej kreatury.
- Hrópað - wymamrotał posłusznie Eskild na polecenie Brazylijki - sam najwyraźniej nie znał żadnej inkantacji mogącej bezpośrednio wezwać łowców Gleipniru. Mężczyzna przez chwilę się wahał, bojąc się reakcji Jāzepsa, jednak zwyciężył w nim jego strach. Głośny dźwięk był jednak na tyle wyróżniający się, że powinien przykuć uwagę poruszających się w okolicy patroli.
Dzięki zaklęciu rzuconemu przez Estebana, Vaia mogła odzyskać przytomność. Doskwierał jej silny ból żeber oraz jednego z przedramion, które mogły być złamane i wymagały obejrzenia ich przez medyka. Obrażenia Alexa zostały wstępnie zabezpieczone, a zatroskane pytanie o Vaię świadczyło o powrocie zmysłów, niezaślepionych całkowicie przez ogarniającą go jeszcze wcześniej, niedźwiedzią furię.
Nagłe, pojawiające się w okolicznej scenerii poruszenie nie było bynajmniej wywołane wyłącznie obecnością potwora. Przez gęsty krajobraz drzew przedzierały się sylwetki o fizjonomiach przysłoniętych przez nasunięte kaptury, w pierwszym rzucie spojrzenia prezentujących się najzwyczajniej nieprzychylnie, w kolejnym przeprowadzonym wycenieniu sytuacji, przynajmniej przez obeznane miejscowo osoby, wyglądających na członków organizacji Węzła, niesławnych tropicieli niebezpiecznych stworzeń, zapisujących się krwawą historią przez intensywne polowania na wargów. Członkowie Gleipniru zazwyczaj osłaniają swoje ciało płachciami materiału chroniącego ich przed powierzchownymi otarciami i równocześnie niespowalniającego ich ruchów. Często też utrudniają rozpoznawanie swoich twarzy, tak, aby rodzina wargów oraz inne osoby nie szukały na nich zemsty.
- To tutaj! - wychrypiał jeden z rekrutów. - Znaleźliśmy aberrację! - z jego postawy dało się wywnioskować, że od jakiegoś czasu poszukiwali czegoś, co grasowało w Lasach Północnych i zostali naprowadzeni dzięki działaniu Eskilda. Presja powiązana z Midsommar była ogromna, a naciski na służby porządkowe nieopisanie silne, zwłaszcza w obliczu ostatnich, obejmujących środowisko magiczne kontrowersji. Gleipnir wyraźnie węszył, jednak dotarł na miejsce z pewnym opóźnieniem. Pytanie brzmiało: czy było całkiem za późno?
- Torbjørn Wik, specjalista Gleipniru. Musicie się stąd jak najszybciej ewakuować. Moi łowcy wezwą pomoc medyczną i będą was osłaniać - przed szereg wysunął się najstarszy z łowców. Nie czekał długo, szybko ruszając w stronę kreatury, jaka nadal stanowiła istotne zagrożenie. Dźwigał przy sobie srebrny łańcuch, chcąc najwyraźniej sprawdzić, czy nie jest on słabością stworzenia.
- Hrópað - wymamrotał posłusznie Eskild na polecenie Brazylijki - sam najwyraźniej nie znał żadnej inkantacji mogącej bezpośrednio wezwać łowców Gleipniru. Mężczyzna przez chwilę się wahał, bojąc się reakcji Jāzepsa, jednak zwyciężył w nim jego strach. Głośny dźwięk był jednak na tyle wyróżniający się, że powinien przykuć uwagę poruszających się w okolicy patroli.
Dzięki zaklęciu rzuconemu przez Estebana, Vaia mogła odzyskać przytomność. Doskwierał jej silny ból żeber oraz jednego z przedramion, które mogły być złamane i wymagały obejrzenia ich przez medyka. Obrażenia Alexa zostały wstępnie zabezpieczone, a zatroskane pytanie o Vaię świadczyło o powrocie zmysłów, niezaślepionych całkowicie przez ogarniającą go jeszcze wcześniej, niedźwiedzią furię.
Nagłe, pojawiające się w okolicznej scenerii poruszenie nie było bynajmniej wywołane wyłącznie obecnością potwora. Przez gęsty krajobraz drzew przedzierały się sylwetki o fizjonomiach przysłoniętych przez nasunięte kaptury, w pierwszym rzucie spojrzenia prezentujących się najzwyczajniej nieprzychylnie, w kolejnym przeprowadzonym wycenieniu sytuacji, przynajmniej przez obeznane miejscowo osoby, wyglądających na członków organizacji Węzła, niesławnych tropicieli niebezpiecznych stworzeń, zapisujących się krwawą historią przez intensywne polowania na wargów. Członkowie Gleipniru zazwyczaj osłaniają swoje ciało płachciami materiału chroniącego ich przed powierzchownymi otarciami i równocześnie niespowalniającego ich ruchów. Często też utrudniają rozpoznawanie swoich twarzy, tak, aby rodzina wargów oraz inne osoby nie szukały na nich zemsty.
- To tutaj! - wychrypiał jeden z rekrutów. - Znaleźliśmy aberrację! - z jego postawy dało się wywnioskować, że od jakiegoś czasu poszukiwali czegoś, co grasowało w Lasach Północnych i zostali naprowadzeni dzięki działaniu Eskilda. Presja powiązana z Midsommar była ogromna, a naciski na służby porządkowe nieopisanie silne, zwłaszcza w obliczu ostatnich, obejmujących środowisko magiczne kontrowersji. Gleipnir wyraźnie węszył, jednak dotarł na miejsce z pewnym opóźnieniem. Pytanie brzmiało: czy było całkiem za późno?
- Torbjørn Wik, specjalista Gleipniru. Musicie się stąd jak najszybciej ewakuować. Moi łowcy wezwą pomoc medyczną i będą was osłaniać - przed szereg wysunął się najstarszy z łowców. Nie czekał długo, szybko ruszając w stronę kreatury, jaka nadal stanowiła istotne zagrożenie. Dźwigał przy sobie srebrny łańcuch, chcąc najwyraźniej sprawdzić, czy nie jest on słabością stworzenia.
INFORMACJE
Moi drodzy! Przepraszam za opóźnienie. Zmierzamy nieuchronnie powoli do zakończenia. Wasze postaci mają wybór posłuchania polecenia specjalisty Gleipniru lub wykonania jednej dowolnej akcji. W przypadku próby ewakuacji należy wykonać rzut kością k6 na wydarzenia losowe.
1,2 – Idąc przed siebie, zauważasz, że Eskild zaczyna nagle tracić równowagę i potyka się o wystający konar drzewa. Jeśli chcesz, możesz spróbować udzielić mu pierwszej pomocy.
3,4 – Otrzymujesz rykoszetem wiązką rzuconego zaklęcia, które pierwotnie miało trafić potwora. Ze względu na dystans, jaki pokonała energia inkantacji, jest ona silnie osłabiona. Możesz spróbować się obronić za pomocą zaklęcia tarczy (widzisz zmierzające w waszym kierunku światło wypowiedzianego czaru). Próg powodzenia wynosi 50. W przypadku poniesienia porażki zostajesz lekko odrzucony, uderzając plecami o pień pobliskiego drzewa. Nie odnosisz szczególnych obrażeń poza bolesnym stłuczeniem.
5,6 – Nie wydarza się nic szczególnego. Z pomocą łowców docierasz do bezpiecznego miejsca.
Uwaga! Wasze postaci mogą śmiało wspominać w późniejszych fabułach, że zostały wezwane na przepytanie przez łowców w sprawie nietypowego, magicznego stworzenia.
1,2 – Idąc przed siebie, zauważasz, że Eskild zaczyna nagle tracić równowagę i potyka się o wystający konar drzewa. Jeśli chcesz, możesz spróbować udzielić mu pierwszej pomocy.
3,4 – Otrzymujesz rykoszetem wiązką rzuconego zaklęcia, które pierwotnie miało trafić potwora. Ze względu na dystans, jaki pokonała energia inkantacji, jest ona silnie osłabiona. Możesz spróbować się obronić za pomocą zaklęcia tarczy (widzisz zmierzające w waszym kierunku światło wypowiedzianego czaru). Próg powodzenia wynosi 50. W przypadku poniesienia porażki zostajesz lekko odrzucony, uderzając plecami o pień pobliskiego drzewa. Nie odnosisz szczególnych obrażeń poza bolesnym stłuczeniem.
5,6 – Nie wydarza się nic szczególnego. Z pomocą łowców docierasz do bezpiecznego miejsca.
Uwaga! Wasze postaci mogą śmiało wspominać w późniejszych fabułach, że zostały wezwane na przepytanie przez łowców w sprawie nietypowego, magicznego stworzenia.
CZAS NA ODPOWIEDŹ: 72 godziny (do 6.06, 23:59)
Vaia Cortés da Barros
Re: Droga przez las Czw 6 Cze - 12:53
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Gdyby wiedziała, że Jaska protestował przed wezwaniem, bądź co bądź, wyspecjalizowanej jednostki mogącej usunąć zagrożenie w postaci chimery, przypuszczalnie udusiłaby go gołymi rękami. Niestety – a może i na szczęście dla Jaski – do tego czasu zdążyła stracić przytomność, uderzona piorunem.
Piorun był ostatnim, czego mogłaby się spodziewać i na pewno nie był „najlepszy” sposobem schodzenia z drzewa. Nie, żeby pierwszy raz łaziła po wysokich, drewnianych konstrukcjach, była bądź co bądź kotem. Schodzenie miała też opanowane… Pobudka na ziemi, z wściekle zatroskanym wyrazem twarzy Esa nad głową na pewno nie była szczytem marzeń. Nie, żeby narzekała na troskę, ale wkurzona mina nie zwiastowała niczego dobrego. No i dochodziła jeszcze jedna kwestia. Bolące jak cholera przedramię, które mogło zwiastować połamaną kość. Przynajmniej było to prawe przedramię, Vaia miała w zwyczaju posługiwać się głównie lewą ręką, ale nie zmieniało to faktu, że bolało. Mocno.
- Żebra. Kurwa znowu. – podsumowała pytanie Jaski z rezygnacją w głosie. – I prawa ręka. Boli jak jasna cholera. – tą mniej bolącą ręką złapała Estebana za ramię, by się podnieść, przynajmniej do siadu i od razu objęła ręką klatkę piersiową, jakby to miało cokolwiek zmienić. Zmieniło – prawa ręka zapiekła paskudnym bólem, więc bezpieczniej było jej nie ruszać dalej.
- Gracias, ese. – rzuciła do Barrosa, domyślając się, że to on przywrócił ją do przytomności. Widok nadchodzących członków Gleipniru natomiast powstrzymał ją przed raz, że zadawaniem głupich pytań, a dwa, że przed zastanawianiem się, jak powstrzymać Chimerę. Znaczy… inaczej. Nadal zastanawiała się, jak powstrzymać to stworzenie, ale teraz walczyła w niej opcja pójścia z nimi a ewakuacją.
- Vaiana Barros, oficer Wysłanników. – przedstawiła się Wikowi i palcem prawej ręki wskazała między drzewa. – Ostatnio to coś było tam, umie się teleportować, parzy przy dotyku i potrafi bez większej szkody wyrwać sobie kończynę i rzucić nią kogoś. Wygląda na wkurzone. – stłumiła pytanie, co to kurwa było. Aberracje, cholera jasna, żadnych więcej świąt nordyckich. Chyba, że w pełnym umundurowaniu i z bronią w łapach.
Zerknęła na Esa i otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Znając ją pewnie nawet chciała pójść z Gleipnirem. Ale coś ją powstrzymało. To nie było tak, że Vaia nagle zaczęła szanować swoje życie, że nagle zaczęło jej zależeć na tym, żeby przeżyć. Ale zależało jej na tych skrawkach rodziny, którą miała. Przyjaciół. Gdyby teraz poszła z łowcami, gdyby uparła się, by z nimi iść, ktoś mógłby się zmartwić. Na pewno Es, prawdopodobnie Alex, może Jaska. Nie chciała, żeby się martwili. A skoro to oznaczało grzeczną ewakuację razem z Eskildem i pozostałymi… Niech im będzie.
- Dobra, zbierajmy się. – powiedziała po chwili, z niechęcią w głosie. – Nie będziemy specjalistom włazić w drogę. – w sumie chyba nikt nie musiał jej słuchać, ale i tak nie zamierzała tu zostawać. Bo jeszcze chwila zastanowienia i postanowienie „nie chcę, żeby się martwili” weźmie całkowicie w łeb. Własnymi ranami też się nie przejmowała, bo to pierwszy raz miała coś złamane, chociaż prawdę mówiąc to był chyba rekord. Dwa razy połamane żebra w przeciągu trzech tygodni. Sukces, po prostu sukces. Wolała jednak nie mówić tego przy Estebanie, prawdopodobnie nie podszedłby do sprawy tak luźno, jak ona. – Pomóż…? – wyciągnęła do mężczyzny rękę, żeby pomógł jej wstać.
Piorun był ostatnim, czego mogłaby się spodziewać i na pewno nie był „najlepszy” sposobem schodzenia z drzewa. Nie, żeby pierwszy raz łaziła po wysokich, drewnianych konstrukcjach, była bądź co bądź kotem. Schodzenie miała też opanowane… Pobudka na ziemi, z wściekle zatroskanym wyrazem twarzy Esa nad głową na pewno nie była szczytem marzeń. Nie, żeby narzekała na troskę, ale wkurzona mina nie zwiastowała niczego dobrego. No i dochodziła jeszcze jedna kwestia. Bolące jak cholera przedramię, które mogło zwiastować połamaną kość. Przynajmniej było to prawe przedramię, Vaia miała w zwyczaju posługiwać się głównie lewą ręką, ale nie zmieniało to faktu, że bolało. Mocno.
- Żebra. Kurwa znowu. – podsumowała pytanie Jaski z rezygnacją w głosie. – I prawa ręka. Boli jak jasna cholera. – tą mniej bolącą ręką złapała Estebana za ramię, by się podnieść, przynajmniej do siadu i od razu objęła ręką klatkę piersiową, jakby to miało cokolwiek zmienić. Zmieniło – prawa ręka zapiekła paskudnym bólem, więc bezpieczniej było jej nie ruszać dalej.
- Gracias, ese. – rzuciła do Barrosa, domyślając się, że to on przywrócił ją do przytomności. Widok nadchodzących członków Gleipniru natomiast powstrzymał ją przed raz, że zadawaniem głupich pytań, a dwa, że przed zastanawianiem się, jak powstrzymać Chimerę. Znaczy… inaczej. Nadal zastanawiała się, jak powstrzymać to stworzenie, ale teraz walczyła w niej opcja pójścia z nimi a ewakuacją.
- Vaiana Barros, oficer Wysłanników. – przedstawiła się Wikowi i palcem prawej ręki wskazała między drzewa. – Ostatnio to coś było tam, umie się teleportować, parzy przy dotyku i potrafi bez większej szkody wyrwać sobie kończynę i rzucić nią kogoś. Wygląda na wkurzone. – stłumiła pytanie, co to kurwa było. Aberracje, cholera jasna, żadnych więcej świąt nordyckich. Chyba, że w pełnym umundurowaniu i z bronią w łapach.
Zerknęła na Esa i otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Znając ją pewnie nawet chciała pójść z Gleipnirem. Ale coś ją powstrzymało. To nie było tak, że Vaia nagle zaczęła szanować swoje życie, że nagle zaczęło jej zależeć na tym, żeby przeżyć. Ale zależało jej na tych skrawkach rodziny, którą miała. Przyjaciół. Gdyby teraz poszła z łowcami, gdyby uparła się, by z nimi iść, ktoś mógłby się zmartwić. Na pewno Es, prawdopodobnie Alex, może Jaska. Nie chciała, żeby się martwili. A skoro to oznaczało grzeczną ewakuację razem z Eskildem i pozostałymi… Niech im będzie.
- Dobra, zbierajmy się. – powiedziała po chwili, z niechęcią w głosie. – Nie będziemy specjalistom włazić w drogę. – w sumie chyba nikt nie musiał jej słuchać, ale i tak nie zamierzała tu zostawać. Bo jeszcze chwila zastanowienia i postanowienie „nie chcę, żeby się martwili” weźmie całkowicie w łeb. Własnymi ranami też się nie przejmowała, bo to pierwszy raz miała coś złamane, chociaż prawdę mówiąc to był chyba rekord. Dwa razy połamane żebra w przeciągu trzech tygodni. Sukces, po prostu sukces. Wolała jednak nie mówić tego przy Estebanie, prawdopodobnie nie podszedłby do sprawy tak luźno, jak ona. – Pomóż…? – wyciągnęła do mężczyzny rękę, żeby pomógł jej wstać.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Mistrz Gry
Re: Droga przez las Czw 6 Cze - 12:53
The member 'Vaia Cortés da Barros' has done the following action : kości
'k6' : 5
'k6' : 5
Esteban Barros
Re: Droga przez las Czw 20 Cze - 18:13
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Działo się zbyt wiele rzeczy naraz, by jedna osoba była w stanie je opanować, dlatego Es wybrał to, co jego zdaniem było najważniejsze – upewnić się, że Vaia wróci do domu cała. Względnie cała. Żywa. Od początku przeczuwał, że wejście w las za śladami złotej sierści nie było dobrym pomysłem – Gleipnir lub inna jednostka mająca odpowiednie kwalifikacje powinna zostać wezwana już na początku.
Nie znosił bohaterstwa przypadkowych osób, kiedy sam jeszcze miał prawo do munduru, ale tutaj, znajdując się po drugiej stronie sytuacji, wcale nie było lepiej.
Z ulgą obserwował, jak Vaia odzyskuje przytomność, przez chwilę zapominając o wściekłości jaką czuł względem dziwacznego stworzenia, które do wszystkiego doprowadziło. Słuchał jej zaskakująco składnych jak na okoliczności słów, sycząc cicho przez zęby, gdy wskazała żebra i rękę jako wymagające obejrzenia przez medyka.
- Nie powinnaś się ruszać – burknął bez przekonania, kiedy podniosła się do siadu. Objął tylko jej ramiona, podtrzymując, gdyby miała problem z utrzymaniem się w pionie lub potrzebowała wrócić do leżenia. Nie spodziewał się, że mu to powie, ale mógł obserwować zmiany w oddechu.
Nigdy nie widział specjalistów Gleipniru z bliska – właściwie nie miał okazji widzieć ich ani razu od przyjazdu do Midgardu – ale pojawienie się grupy zakapturzonych postaci odnotował jako chociaż jedną rzecz, która w trakcie tego święta poszła dobrze. Względnie dobrze. Przynajmniej na miejscu pojawił się ktoś, komu mogli zostawić zajęcie się dziwaczną chimerą, bez wyrzutów sumienia, że zaatakuje bawiących się na Midsommar cywili. Wciąż mogła, jej umiejętność teleportacji była co najmniej problematyczna, ale to już nie leżało w ich gestii.
Gdyby jego ojciec tu był i słyszał, w jakim kierunku biegły myśli syna, pokręciłby z rozczarowaniem głową. Mimo całej swojej wrażliwości względem zwierząt i ich dobrobytu, Es ustawił chimerę tuż obok krokut, które wysłały jego i Blankę do szpitala, serdecznie życząc im co najmniej spacyfikowania i wepchnięcia do klatki.
- O nie, ty nie wstajesz – zaprotestował na prośbę pomocy, ze zmarszczonymi brwiami przesuwając rękę na talię Vai, a drugą wsuwając jej pod kolana. Dźwignął kobietę na ręce, kątem oka zerkając tylko w kierunku przedstawicieli Gleipniru oddzielających ich chwilowo od stworzenia.
- Zabieramy się stąd. Zanim ten złoty gnojek znowu się teleportuje.
Nie znosił bohaterstwa przypadkowych osób, kiedy sam jeszcze miał prawo do munduru, ale tutaj, znajdując się po drugiej stronie sytuacji, wcale nie było lepiej.
Z ulgą obserwował, jak Vaia odzyskuje przytomność, przez chwilę zapominając o wściekłości jaką czuł względem dziwacznego stworzenia, które do wszystkiego doprowadziło. Słuchał jej zaskakująco składnych jak na okoliczności słów, sycząc cicho przez zęby, gdy wskazała żebra i rękę jako wymagające obejrzenia przez medyka.
- Nie powinnaś się ruszać – burknął bez przekonania, kiedy podniosła się do siadu. Objął tylko jej ramiona, podtrzymując, gdyby miała problem z utrzymaniem się w pionie lub potrzebowała wrócić do leżenia. Nie spodziewał się, że mu to powie, ale mógł obserwować zmiany w oddechu.
Nigdy nie widział specjalistów Gleipniru z bliska – właściwie nie miał okazji widzieć ich ani razu od przyjazdu do Midgardu – ale pojawienie się grupy zakapturzonych postaci odnotował jako chociaż jedną rzecz, która w trakcie tego święta poszła dobrze. Względnie dobrze. Przynajmniej na miejscu pojawił się ktoś, komu mogli zostawić zajęcie się dziwaczną chimerą, bez wyrzutów sumienia, że zaatakuje bawiących się na Midsommar cywili. Wciąż mogła, jej umiejętność teleportacji była co najmniej problematyczna, ale to już nie leżało w ich gestii.
Gdyby jego ojciec tu był i słyszał, w jakim kierunku biegły myśli syna, pokręciłby z rozczarowaniem głową. Mimo całej swojej wrażliwości względem zwierząt i ich dobrobytu, Es ustawił chimerę tuż obok krokut, które wysłały jego i Blankę do szpitala, serdecznie życząc im co najmniej spacyfikowania i wepchnięcia do klatki.
- O nie, ty nie wstajesz – zaprotestował na prośbę pomocy, ze zmarszczonymi brwiami przesuwając rękę na talię Vai, a drugą wsuwając jej pod kolana. Dźwignął kobietę na ręce, kątem oka zerkając tylko w kierunku przedstawicieli Gleipniru oddzielających ich chwilowo od stworzenia.
- Zabieramy się stąd. Zanim ten złoty gnojek znowu się teleportuje.
Mistrz Gry
Re: Droga przez las Czw 20 Cze - 18:13
The member 'Esteban Barros' has done the following action : kości
'k6' : 6
'k6' : 6
Jāzeps Ešenvalds
Re: Droga przez las Sro 3 Lip - 16:36
Jāzeps EšenvaldsWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Pāvilosta, Łotwa
Wiek : 26 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : berserker
Zawód : doker
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź brunatny
Atuty : odporny (I), myśliwy (II), niedźwiedzia furia
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 11 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Odgłos przyspieszonego strachem tętna odbijał mu się echem pod kopułą czaszki, jak gdyby czyjeś pięści – zaciśnięte bardziej w gniewie niż w niepokoju – uderzały od wewnątrz o jego skronie i próbowały przebić się przez kostne sklepienie potylicy. Poruszył ustami – powiedział coś – lecz nikt nie spojrzał nawet w jego stronę, a on nie był pewien, czy słowa, które czuł pod wypukleniem grdyki, rzeczywiście wydostały się przez szczelinę rozchylonych ust. Nigdy nie widział czarnych mundurów Gleipniru, kapturów przesłaniających ich surowe twarze ani błysku srebra, które ciążyło w każdej broni, jaką trzymali w kaburze, wielokrotnie grożono mu jednak ich obecnością – łowcy nie specjalizowali się w berserkerach, lecz potrafili rozpoznać potwora, kiedy patrzyli mu w oczy, a on był pewien, że gdyby go zobaczyli, ich dłonie nigdy nie zadrżałyby wahaniem, a oddech nie zwolniłby na nierównej kalenicy zębów, wzbraniając pięść przed zawiśnięciem nad jego głową. Słyszał historie o tym, co robili ze stworzeniami, które udało im się schwytać – jak wyrywali wargom zęby ze skrwawionych dziąseł i nosili je na szyi w formie naszyjników, jak wypychali wilcze głowy wełną i wieszali je na ścianie w kamiennej twierdzy, jak zabijali w sposób, w który nie robiły tego nawet drapieżne zwierzęta, okrutny i pozbawiony współczucia.
Drgnął, wbijając spojrzenie w ziemię, kiedy specjaliści pojawili się na leśnej polanie, wychodząc spomiędzy drzew jak żałobne duchy, obleczone kirem, który wciąż pachniał jeszcze śmiercią. Pomyślał o złamanych żebrach Vai, sile, z jaką Alex upadł na ziemię i trosce, która zarysowała się na twarzy Estebana czymś, co przypominało strach, co jednak z całą pewnością nim nie było, mimo to zrobiło mu się żal stworzenia, które z szelestem zniknęło pomiędzy gęstwiną – przypomniał sobie, jak Halle powiedział mu kiedyś, że jedynie potwór potrafił rozpoznać potwora, a potem pocałował go w usta, jakby w ten sposób składał przysięgę swojej miłości, nie widział jednak w stworzeniu niczego w połowie tak złego jak to, co pojawiało się w jego oczach za każdym razem, gdy patrzył w lustro. Powtórzył imię łowcy w myślach, lecz na jego polecenie skinął tylko głową, podążając wzdłuż ścieżki, z powrotem w kierunku miejsca, gdzie toczyły się huczne obchody Midsommar – kiedy Eskild zniknął już pomiędzy gałęziami, odwrócił się jedynie przez ramię, jakby po raz ostatni pragnął przyjrzeć się temu, co pozostawiali właśnie w lesie na pewną śmierć, w tej samej chwili spłoszone zaklęcie odbiło się jednak od dębowego pnia, uderzając go w pierś, zanim zdążyłby wypowiedzieć słowa inkantacji. Poczuł bolesną nierówność kory pomiędzy łopatkami, kiedy czar odrzucił go na pobliskie drzewo – czar było odurzający, lecz jego intensywne pulsowanie niosło za sobą coś przyjemnego; przypomnienie, że to, co się wydarzyło, miało miejsce naprawdę.
Drgnął, wbijając spojrzenie w ziemię, kiedy specjaliści pojawili się na leśnej polanie, wychodząc spomiędzy drzew jak żałobne duchy, obleczone kirem, który wciąż pachniał jeszcze śmiercią. Pomyślał o złamanych żebrach Vai, sile, z jaką Alex upadł na ziemię i trosce, która zarysowała się na twarzy Estebana czymś, co przypominało strach, co jednak z całą pewnością nim nie było, mimo to zrobiło mu się żal stworzenia, które z szelestem zniknęło pomiędzy gęstwiną – przypomniał sobie, jak Halle powiedział mu kiedyś, że jedynie potwór potrafił rozpoznać potwora, a potem pocałował go w usta, jakby w ten sposób składał przysięgę swojej miłości, nie widział jednak w stworzeniu niczego w połowie tak złego jak to, co pojawiało się w jego oczach za każdym razem, gdy patrzył w lustro. Powtórzył imię łowcy w myślach, lecz na jego polecenie skinął tylko głową, podążając wzdłuż ścieżki, z powrotem w kierunku miejsca, gdzie toczyły się huczne obchody Midsommar – kiedy Eskild zniknął już pomiędzy gałęziami, odwrócił się jedynie przez ramię, jakby po raz ostatni pragnął przyjrzeć się temu, co pozostawiali właśnie w lesie na pewną śmierć, w tej samej chwili spłoszone zaklęcie odbiło się jednak od dębowego pnia, uderzając go w pierś, zanim zdążyłby wypowiedzieć słowa inkantacji. Poczuł bolesną nierówność kory pomiędzy łopatkami, kiedy czar odrzucił go na pobliskie drzewo – czar było odurzający, lecz jego intensywne pulsowanie niosło za sobą coś przyjemnego; przypomnienie, że to, co się wydarzyło, miało miejsce naprawdę.
who knows how much longer
I'll lay on the floor, touch me until I vomit or until I'm not scared anymore
something smells rotten and now it is starting to spread, i’m bad, he’s worse we're already dead
I'll lay on the floor, touch me until I vomit or until I'm not scared anymore
something smells rotten and now it is starting to spread, i’m bad, he’s worse we're already dead
Mistrz Gry
Re: Droga przez las Sro 3 Lip - 16:36
The member 'Jāzeps Ešenvalds' has done the following action : kości
'k6' : 3
'k6' : 3
Prorok
Re: Droga przez las Wto 16 Lip - 23:21
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Ciernie licznych zagrożeń rozrastały się bałwochwalczą koroną, wpijając się coraz silniej w powłoki magicznego społeczeństwa. Jedno istniejące ryzyko (zbyt) prędko przeistoczyło się w następne, nieskore, aby zaniechać krwiożerczego pościgu za wychwyconym łupem. Echo notowanych zaginięć spłowiało jeszcze niedawno, nadal letnie, drgające na pejzażach wstrząśniętych trwogą świadomości. Nadzieja okazała się krucha, krucha jak cienka tafla świeżego, spinającego powierzchnię jeziora lodu. Pierwsze rysy jak pierwsze wydrążenia skaleczeń mnożyły się zamaszyście w początkowo przyćmionych od niewiedzy spojrzeniach. Wszyscy spośród obecnie zgromadzonych, walczących o prymitywne przetrwanie galdrów, mogli uzyskać pewność, że nad Midgardem rozrasta się znacznie inne, olbrzymie niebezpieczeństwo. Występujący samotnie stwór mógł oznaczać istnienie innych, możliwie nawet groźniejszych kreatur, o których dotąd nie śniły najśmielsze wyobrażenia. Skąd pochodził? W jaki sposób znalazł się w stosunkowo mało odległej od skupisk ludzkich części lasu? Czy przynależał do określonych ram gatunku, a może padł uprzednio ofiarą niedozwolonych, magicznych eksperymentów bawiących się założeniem życia? Na żadne z powyższych pytań nikt nie był w stanie odpowiedzieć, nawet łowcy Gleipniru wydawali się przytłoczeni, niepewni do końca obranego przez siebie celu. Oszołomienie było przede wszystkim widoczne w oczach rekrutów, nie do końca jeszcze przekonanych, w jaki sposób powinni się zachować, nawet jeśli codziennie trenowali strategię postępowania z agresywnymi zwierzęciami. Zachowanie specjalisty okazało się, co nie powinno zresztą budzić najmniejszego zdziwienia, o wiele bardziej wyważone.
- Wkurzone? To dla nas nic nowego - mężczyzna zwrócił się do Vai. - Dziękuję za informację, pani oficer. Ta kreatura... Nie wygląda jak któryś ze znanych nam gatunków. Wiecie, co macie robić - przeskoczył spojrzeniem wkrótce do swoich podwładnych. - Musimy go później przekazać do ośrodka badawczego.
Vaia wcześniej szczęśliwie odzyskała przytomność. Ból rozniecony przez jej złamane żebra był przenikliwy, udzielający się z każdym, zaczerpniętym oddechem, jednak był dyskomfortem, z którym zdołała się już pogodzić przez swoje wcześniejsze doświadczenia. Z pomocą Estebana udało jej się podnieść i utrzymać równowagę. Eskild wydawał się chcieć powiedzieć coś więcej, lecz wkrótce po otwarciu swoich ust, zamknął je ponownie z widocznym zrezygnowaniem. Strach i wyrzuty sumienia sprawiły, że wydawał się całkowicie oszołomiony nową sytuacją. Szedł przed siebie, roztrzęsiony i niepewny. Udzielające się Jāzepsowi obawy miały w sobie wyraźne, twarde uzasadnienie. Gleipnir nie słynął nigdy z delikatnych i zachowawczych technik. Nawet, gdyby spróbowali pochwycić stworzenie żywcem, zostałoby ono przez nich głęboko okaleczone oraz związane łańcuchami. Dla członków Węzła najwłaściwszą formą obrony najczęściej okazywał się atak, dążyli, aby unieszkodliwić zagrożenie zanim ono samo zacznie kłapać szczękami w ich kierunku. Starcie jednak nie było do końca przesądzone, zważywszy na zdolność bestii do teleportacji.
Ktokolwiek postanowił zatrzymać się odrobinę dłużej, mógł słyszeć przytłumione od leśnej gęstwiny, wyjątkowo donośne, gardłowe okrzyki:
- Cholerna pokraka!
- Ove, nic ci nie jest...? Ove!
Proste, ludzkie nawoływania mieszały się ze zmąconym warkotem oraz zwierzęcym wyciem.
Aż później nastała cisza. Cisza zadraśnięta jedynie kołysaniem się koron drzew.
Wszyscy z tematu
- Wkurzone? To dla nas nic nowego - mężczyzna zwrócił się do Vai. - Dziękuję za informację, pani oficer. Ta kreatura... Nie wygląda jak któryś ze znanych nam gatunków. Wiecie, co macie robić - przeskoczył spojrzeniem wkrótce do swoich podwładnych. - Musimy go później przekazać do ośrodka badawczego.
Vaia wcześniej szczęśliwie odzyskała przytomność. Ból rozniecony przez jej złamane żebra był przenikliwy, udzielający się z każdym, zaczerpniętym oddechem, jednak był dyskomfortem, z którym zdołała się już pogodzić przez swoje wcześniejsze doświadczenia. Z pomocą Estebana udało jej się podnieść i utrzymać równowagę. Eskild wydawał się chcieć powiedzieć coś więcej, lecz wkrótce po otwarciu swoich ust, zamknął je ponownie z widocznym zrezygnowaniem. Strach i wyrzuty sumienia sprawiły, że wydawał się całkowicie oszołomiony nową sytuacją. Szedł przed siebie, roztrzęsiony i niepewny. Udzielające się Jāzepsowi obawy miały w sobie wyraźne, twarde uzasadnienie. Gleipnir nie słynął nigdy z delikatnych i zachowawczych technik. Nawet, gdyby spróbowali pochwycić stworzenie żywcem, zostałoby ono przez nich głęboko okaleczone oraz związane łańcuchami. Dla członków Węzła najwłaściwszą formą obrony najczęściej okazywał się atak, dążyli, aby unieszkodliwić zagrożenie zanim ono samo zacznie kłapać szczękami w ich kierunku. Starcie jednak nie było do końca przesądzone, zważywszy na zdolność bestii do teleportacji.
Ktokolwiek postanowił zatrzymać się odrobinę dłużej, mógł słyszeć przytłumione od leśnej gęstwiny, wyjątkowo donośne, gardłowe okrzyki:
- Cholerna pokraka!
- Ove, nic ci nie jest...? Ove!
Proste, ludzkie nawoływania mieszały się ze zmąconym warkotem oraz zwierzęcym wyciem.
Aż później nastała cisza. Cisza zadraśnięta jedynie kołysaniem się koron drzew.
INFORMACJE
Wydarzenie dobiegło końca. Zapraszam do zapoznania się ze wrzuconym równocześnie podsumowaniem.
Wszyscy z tematu
Strona 2 z 2 • 1, 2