:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
Strona 1 z 2 • 1, 2
09.12.2000 – Katakumby, Norbotten –
+2
Nieznajomy
Arthur Mortensen
6 posters
Prorok
09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:31
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
09.12.2000
W ostatnim czasie o Haugaardzie, norweskim archeologu i poszukiwaczu artefaktów, było wyjątkowo głośno – o tym, co się stało w listopadzie, rozpisywały się niemal wszystkie gazety magiczne, w końcu jego wyprawa zakończyła się klęską i śmiercią najbliższego towarzysza i współpracownika, jakim był dla niego Vegard. Po tym, jak wreszcie udało mu się pozbierać po tym tragicznym wydarzeniu, postanowił podjąć kolejną próbę odnalezienia wartego fortunę naszyjnika. Nie po to, by się wzbogacić, lecz także niejako w hołdzie dla swojego niedawno, tragicznie zmarłego przyjaciela. Byli bardzo blisko celu, a jednak – ponieśli porażkę, dlatego tym razem był wręcz przekonany, że uda mu się dopiąć swego, jeśli tylko znajdzie odpowiednią drużynę, która wybierze się z nim w głąb szwedzkich katakumb. Nie było to łatwym zadaniem, zwłaszcza że z Vegardem tworzyli wyjątkowo zgrany duet – teraz jednak, w starciu z tym, co się znajdowało w środku tajemniczego grobowca na północy Szwecji, potrzebował kilkuosobowego wsparcia, które go ochroni w zamian za odpowiednią zapłatę. Wielu ludzi mu odmawiało, po ostatniej wyprawie uznając go za niespełna rozumu szaleńca, który jeszcze nie otrząsnął się po śmierci swojego współpracownika, dlatego szukał wszędzie, nieustannie wdając się w przypadkowe rozmowy z ludźmi w barach czy innych miejscach – nawet tam, gdzie teoretycznie nie powinien był się pojawiać. Był jednak zdania, że nie po to poświęcił kilka lat z życia, by teraz ktoś inny mógł przypisać sobie jego zasługi – to w końcu on odkrył lokalizację zaginionego naszyjnika.
Po kilku dniach intensywnych poszukiwań wreszcie udało mu się znaleźć chętnych, którzy – w tajemnicy przed innymi, a zwłaszcza przed jego rywalami – mieli udać się z nim na wyprawę. Haugaard dopiero ich poznał, ale nie miał wyjścia, jak zwyczajnie zaufać ich umiejętnościom i doświadczeniu. Był zadowolony z tego, że każdy z nich był na swój sposób inny, chociaż z Lumikki łączył go ten sam zawód i podobne zainteresowania. Arthur był z kolei członkiem Kompanii Morskiej i poszukiwaczem przygód, a Mikkel – wysłannikiem Forsetiego, którego siła i doświadczenie zdobyte w Kruczej Straży mogły być dziś niezbędne. Jako ostatnią znalazł niejaką Tove – mimo że nie brała wcześniej udziału w podobnych wyprawach, przemówiły do niego jej nadzwyczajne umiejętności. Więcej ludzi nie było mu trzeba – w takim składzie powinni sobie poradzić z tym, co czekało ich na miejscu. A byli już stosunkowo blisko dzisiejszego celu, który znajdował się w górzystym i mało zamieszkanym regionie Norbotten, nieopodal jeziora Sjangeli, gdzie spotkali się tuż o świcie. Dopiero potem żwawym krokiem ruszyli razem w kierunku katakumb.
– Jesteśmy – powiedział wreszcie Ernst Haugaard, gdy ich oczom, w otoczeniu niezwykle malowniczych gór, ukazał się tajemniczy grobowiec, o którym wcześniej tyle im opowiadał. Sam Ernst był dość niewysokim, pięćdziesięciokilkuletnim mężczyzną o dawno siwych już włosach i zmęczonym wyrazie twarzy – nie brakowało mu jednak zapału w oczach przed kolejną eskapadą. – To ostatni moment, by się wycofać. Ostrzegam was raz jeszcze, że grobowiec tylko wydaje się pusty. – Spojrzał tylko w kierunku zamkniętych wrót, wspominając swojego zmarłego przyjaciela. – Mówiłem wam o tym, że zginął tu mój współpracownik, Vegard, dlatego musimy być ostrożni. Każdy, nawet najmniejszy błąd, może rozjuszyć draugry, a to może nas kosztować życie. – Westchnął cicho pod nosem, po czym położył plecak na ziemi, by upewnić się, czy wszystko zabrał. – Co do naszyjnika, którego szukamy... Ma silne, ale nie do końca ustalone właściwości magiczne. Istnieje wiele domysłów co do jego działania, lecz żadne z nich nie są potwierdzone. Podobno stworzył go jeden z potężniejszych nekromantów w Skandynawii o imieniu Halfdan – wyjaśnił, po czym spojrzał na nich jeszcze raz. – Ostatnia szansa: macie jakieś pytania? Zabraliście wszystko, co wam potrzebne? Poza tym, kto z was najlepiej zna się na magii runicznej? – zapytał na wszelki wypadek mężczyzna, oczekując odpowiedzi z ich strony. W końcu najpierw trzeba było otworzyć grobowiec.
Na samym początku proszę was o wymienienie swojego ekwipunku, który macie ze sobą wraz z przysługującymi wam bonusami do statystyk. Dodatkowo możecie rozwinąć, w jaki sposób poznał was Ernst Haugaard – czy to przez osobę trzecią, czy przypadkowe spotkanie w barze, gdzie wywiązała się rozmowa dotycząca jego wyprawy w głąb Szwecji. Jest to post wprowadzający, dlatego wszelkie pozostałe informacje pojawią się dopiero w następnej turze.
Bezimienny
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:32
Kiedy spotkała go po raz pierwszy, wydał jej się człowiekiem miałkim i – na dobrą sprawę – żałosnym, zgarbionym nad brudną, lepką od alkoholu ladą, mamroczącym pod nosem, że wcześniej wypił tylko jedno piwo, chociaż twarz miał nabrzmiałą bukietem pąsowych wybroczyn, a spojrzenie przeszklone i nieobecne. Obserwowała szyderczo z sąsiedniego stolika, jak statecznie tracił kontakt z rzeczywistością, jednocześnie pozwalając, by zakiełkowało w niej niezdrowe zainteresowanie jego nieszczęściem, a za mostkiem zaskomlało poczucie niecierpliwego rozdrażnienia, gdy nie udało jej się dosłyszeć tego, co mówił, wychwycić rozpierzchłych nietrzeźwością głosek i fonemów, stopniowo łączących się w historię zdolną wyrwać umysł z melasy napierającego na kark znużenia, dręczącego ją od dnia, w którym po raz pierwszy na ponów przekroczyła granice Midgardu, mało nie potykając się o drewnianą wypukłość progu. Ernst Haugaard był archeologiem i nie wahał się szukać odpowiedzi tam, gdzie inni lękali się spoglądać, gdzie ciemność była tak gęsta i lepka, że zdawała się przylegać ciasno do skóry i wnikać w jej jasne, wrażliwe płótno; mógł jej pomóc, a co ważniejsze – pragnął to zrobić, ponieważ ona potrafiła pomóc jemu.
Obwiniasz się za jego śmierć?, głos miała spokojny i spiżowy, a usta wygięte w subtelnym grymasie triumfu, gdy mężczyzna podniósł wzrok, spoglądając na nią uważnie, ze stygnącą w oczach obawą, która nakazywała odsunąć się nieznacznie i zacisnąć palce na obramowaniu okrągłego stołu, w takiej sytuacji poczucie winny jest normalne – ale nie musi cię dręczyć. W półmroku stęchłego baru, miała smukłą twarz i oczy ciemne jak plamy atramentu, a kiedy nachyliła się do przodu, przypominała rusałkę o zębach ostrych jak sztylety; pragnęła dowiedzieć się więcej i była gotowa zrobić wszystko, by Haugaard uwzględnił ją w swoich planach – ambicje te okazały się spuchnięte entuzjazmem poniekąd na wyrost, bo mężczyzna rozpromienił się wyraźnie, wyciągając ku niej swą szorstką, skancerowaną bliznami dłoń, by zaraz przypieczętować nowonarodzoną determinację dźwięcznym zderzeniem kieliszków, których szklane brzegi ucałowały się w geście tego ulotnego, pełnego obietnic toastu.
Szwedzkie Norbotten, zimne i górzyste, okazało się paliatywnym odciążeniem od ponurej, nużącej atmosfery miasta, które pod jej nieobecność zdawało się sczerstwieć jak zeszłoroczne bochenki chleba, przez nieuwagę pozostawione na wierzchu, napoczynane tępymi nożami i bez dawnego apetytu – nie powiedziała nikomu o wyprawie, stroniąc się od niezadowolonych zapatrywań na szemrane didaskalia jej pozbawionego stateczności życia, które pragnęła na nowo skierować na wartkie tory nomadycznej przygodności. Za zamkniętymi wrotami, jama katakumb ziała tymczasem oddechem ponurej grozy, ciemnością, która na tle bladego świtu wydawała się matowa i zwarta, jakby ktoś wypełnił podziemia smołą. Przystanęła z boku, utrzymując nienachalny dystans od pozostałych członków wyprawy, choć uwagą przenikliwego spojrzenia zahaczając co i raz o sylwetkę Lumikki, tak uszczypliwie znajomą i jednocześnie odległą, jakby przewidziała jej się we śnie – prawie w ogóle się nie zmieniła, wciąż przyciągała jej uwagę z tą samą fascynacją, z jaką zwykła spoglądać na niespotykane gatunki dzikiej flory. Znała odpowiedź na ciekawość Haugaarda, a jednak wciąż nie potrafiła przedrzeć się przez kaftan sztubackiej dumy, z jaką zadzierała lekko brodę, smagając wzrokiem krajobraz jakby pobieżnie i od niechcenia; nie miała wprawdzie żadnych pytań poza tymi, których nie sposób było wypowiedzieć na głos – wątpliwościami, które w obliczu nieuchronnej bliskości podziemnego cmentarza, rozbudzały się pod czaszką cichym szemraniem, obawą, którą za wszelką cenę starała się wyrugować i stłumić.
– Z nas wszystkich ty powinieneś wiedzieć najlepiej, czego możemy się spodziewać. – zwróciła się w stronę Ernsta, przechylając lekko głowę i rozciągając usta w dyskretnym grymasie, który nie przypominał uśmiechu. – Jeżeli draugry wyczują naszą obecność, musimy być pewni, że wszyscy wiedzą, jak sobie z nimi radzić. – nikt nie chciałby podzielić losów Vegarda.
Obwiniasz się za jego śmierć?, głos miała spokojny i spiżowy, a usta wygięte w subtelnym grymasie triumfu, gdy mężczyzna podniósł wzrok, spoglądając na nią uważnie, ze stygnącą w oczach obawą, która nakazywała odsunąć się nieznacznie i zacisnąć palce na obramowaniu okrągłego stołu, w takiej sytuacji poczucie winny jest normalne – ale nie musi cię dręczyć. W półmroku stęchłego baru, miała smukłą twarz i oczy ciemne jak plamy atramentu, a kiedy nachyliła się do przodu, przypominała rusałkę o zębach ostrych jak sztylety; pragnęła dowiedzieć się więcej i była gotowa zrobić wszystko, by Haugaard uwzględnił ją w swoich planach – ambicje te okazały się spuchnięte entuzjazmem poniekąd na wyrost, bo mężczyzna rozpromienił się wyraźnie, wyciągając ku niej swą szorstką, skancerowaną bliznami dłoń, by zaraz przypieczętować nowonarodzoną determinację dźwięcznym zderzeniem kieliszków, których szklane brzegi ucałowały się w geście tego ulotnego, pełnego obietnic toastu.
Szwedzkie Norbotten, zimne i górzyste, okazało się paliatywnym odciążeniem od ponurej, nużącej atmosfery miasta, które pod jej nieobecność zdawało się sczerstwieć jak zeszłoroczne bochenki chleba, przez nieuwagę pozostawione na wierzchu, napoczynane tępymi nożami i bez dawnego apetytu – nie powiedziała nikomu o wyprawie, stroniąc się od niezadowolonych zapatrywań na szemrane didaskalia jej pozbawionego stateczności życia, które pragnęła na nowo skierować na wartkie tory nomadycznej przygodności. Za zamkniętymi wrotami, jama katakumb ziała tymczasem oddechem ponurej grozy, ciemnością, która na tle bladego świtu wydawała się matowa i zwarta, jakby ktoś wypełnił podziemia smołą. Przystanęła z boku, utrzymując nienachalny dystans od pozostałych członków wyprawy, choć uwagą przenikliwego spojrzenia zahaczając co i raz o sylwetkę Lumikki, tak uszczypliwie znajomą i jednocześnie odległą, jakby przewidziała jej się we śnie – prawie w ogóle się nie zmieniła, wciąż przyciągała jej uwagę z tą samą fascynacją, z jaką zwykła spoglądać na niespotykane gatunki dzikiej flory. Znała odpowiedź na ciekawość Haugaarda, a jednak wciąż nie potrafiła przedrzeć się przez kaftan sztubackiej dumy, z jaką zadzierała lekko brodę, smagając wzrokiem krajobraz jakby pobieżnie i od niechcenia; nie miała wprawdzie żadnych pytań poza tymi, których nie sposób było wypowiedzieć na głos – wątpliwościami, które w obliczu nieuchronnej bliskości podziemnego cmentarza, rozbudzały się pod czaszką cichym szemraniem, obawą, którą za wszelką cenę starała się wyrugować i stłumić.
– Z nas wszystkich ty powinieneś wiedzieć najlepiej, czego możemy się spodziewać. – zwróciła się w stronę Ernsta, przechylając lekko głowę i rozciągając usta w dyskretnym grymasie, który nie przypominał uśmiechu. – Jeżeli draugry wyczują naszą obecność, musimy być pewni, że wszyscy wiedzą, jak sobie z nimi radzić. – nikt nie chciałby podzielić losów Vegarda.
Nieznajomy
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:33
Środowisko archeologów, pomimo ogólnie przyjmowanej za pewnik sztywności i powściągliwości, było niezwykle czułe i chętne do roztrząsania najmniejszych nowinek pochodzących ze spraw nieswoich, zwłaszcza gdy szło o otrzymanie lauru zwycięstwa. Niewielka zbiorowość okazywała się również okropnie podatna na chwile grozy, w których dochodziły wieści o uszczuplaniu się grona poszukiwaczy, ilekroć ci nie potrafili zmierzyć swych możliwości w sposób odpowiedni, i gdy przeceniali się, rzucając w gardziel ciemnych grobowców i zakazanych miejsc, w nadziei na przełom. Młodsi znali swych bardziej doświadczonych kolegów, chociażby z widzenia, imienia, lub z ukrytych w poszczególnych artefaktach – bo przecież za każdym z nich stała jakaś twarz: pojedynczego śmiałka, bądź grupy narwańców, z niezwykłą radością przetrząsających zwały ziemi i rupieci, z których potrafili wyłowić prawdziwe cuda – znamion. Lumikki zdawała się zaś (wciąż będąc dość charyzmatyczną i o wiele bardziej komunikatywną, niż jej koledzy po fachu, osobą) sprawnie wyłapywać szmery i pogłoski, niosące się gangreną przestrachu wśród towarzyszy. Nigdy też nie potrzebowała zbyt wiele czasu, by podjąć decyzję – spotkanie z Haugaardem przyszło jako naturalne następstwo rodzącego się w głowie planu. Nie musiała nawet szczególnie się wysilać, by dotrzeć do mężczyzny miotanego emocjami, których jedynie szczypta zdołała wyparować zeń po traumatycznych zdarzeniach. Jeśli ktoś miał przejąć pałeczkę i ponownie zagłębić się w tajemnicę ciemnych korytarzy, to ona zdawała się jednym ze słuszniejszych wyborów. W swej wierze we własne możliwości i predyspozycje, nie brała pod uwagę innego zakończenia owego spotkania. Nie miała jednak odwagi, by bagatelizować obrazową opowieść mężczyzny – choć posiadała wiedzę, nie odnajdywała w sobie przymiotu siły i wyważenia, gdyby faktycznie przyszło mierzyć się z armią ponownie kroczących. Wiedziała, że każda z ekspedycji wymagała przemyślanych działań już na samym początku, a różnorodność stanowiła o powodzeniu. Same studia nie chroniły przed upadkiem, o czym dobitnie świadczył przykład przyjaciela Haugaarda. Wiedziona podszeptem zdrowego rozsądku, skontaktowała się więc z Mortensenem, przedkładając mu szczegółowy opis przedsięwzięcia i doniesień, z którymi zdołała się zapoznać. Na spotkanie z Ernstem poszli w dwójkę, dokładnie zaznajamiając go z własnymi motywacjami. Lumikki nigdy nie dążyła do zdobycia większego bogactwa, posiadając funduszy ponad własne potrzeby, w wyprawie dopatrywała się doznań czysto naukowych, wiążących się poniekąd również z poczuciem obowiązku względem dokończenia dzieła archeologa, tragicznie pochłoniętego przez katakumby.
Wyruszając do Norbotten, czując dreszcz wspinający się po kręgach, nie sądziła, że tego dnia nie tylko niebezpieczeństwo czyhające w nieprzejednanej czerni, będzie spoczywało na jej barkach niewyobrażalnym ciężarem. Twarz Tove objawiła się niczym przykurzone wspomnienie, którego nigdy nie zdołała się wyzbyć – piekące w piersi poczuciem niesprawiedliwości, brakiem porozumienia. Zastanawiała się nad myślą znaczącą śladem goryczy podniebienie – jak powinna właściwie się do niej zwracać? Czy w zupełnej pochopności i nierozwadze mogła pozwolić sobie, by ledwie musnąć nadgarstek w geście pojednania i przyjaźni? W niemej prośbie wyrozumiałości, której pragnęłaby doszukać się na jej obliczu spowitym surowym chłodem. Zerkała na nią, uśmiechając się blado, pierwszy raz nie posiadając w sobie odwagi, by odezwać się choć słowem i zmniejszyć dystans. Trzeciego śmiałka nie znała zupełnie, więc potraktowała go jedynie uprzejmym kiwnięciem głową, po czym zbliżyła się do prowodyra wyprawy, szturchając Arthura, by nie pozostał w tyle. Słowa Tove przeszyły ciszę, nim zdążyła wydusić z siebie jakiekolwiek pytanie – miała rację, choć zastanawiała się, na ile zachęci to i tak już rozgorączkowanego archeologa do współpracy. Zmarszczyła lekko brwi, skupiając się na Ernscie.
– Dysponuje kolega jakimiś notatkami z poprzedniej wyprawy tyczącymi się topografii katakumb? Zdołał coś kolega zanotować, naszkicować? Draugry to poważny problem, ale nie sądzę, że jedyny. Studiowałam runy, miałam do czynienia z przeróżnymi zabezpieczeniami artefaktów. Jeśli ten naszyjnik jest tak potężny, to nie tylko sam w sobie może nam zagrażać, ale pewnie został również zapieczętowany licznymi klątwami, ale pewnie sami byliście tego świadomi. – Łypnęła nań badawczo okiem, miała szczerą nadzieję, że podejmując wyzwanie Vegard i Ernst przygotowali się na nie sumiennie. Wiedziała wiele, choć nie chciała oddawać sobie całej wiedzy, gdyż była świadoma, że umiejętności Rosenkrantz również stoją na wysokim poziomie. Przez lata współpracy, okraszonej kroplami potu, nauczyła się, że wspólnie potrafiły osiągnąć jeszcze więcej, niż w pojedynkę.
Wyruszając do Norbotten, czując dreszcz wspinający się po kręgach, nie sądziła, że tego dnia nie tylko niebezpieczeństwo czyhające w nieprzejednanej czerni, będzie spoczywało na jej barkach niewyobrażalnym ciężarem. Twarz Tove objawiła się niczym przykurzone wspomnienie, którego nigdy nie zdołała się wyzbyć – piekące w piersi poczuciem niesprawiedliwości, brakiem porozumienia. Zastanawiała się nad myślą znaczącą śladem goryczy podniebienie – jak powinna właściwie się do niej zwracać? Czy w zupełnej pochopności i nierozwadze mogła pozwolić sobie, by ledwie musnąć nadgarstek w geście pojednania i przyjaźni? W niemej prośbie wyrozumiałości, której pragnęłaby doszukać się na jej obliczu spowitym surowym chłodem. Zerkała na nią, uśmiechając się blado, pierwszy raz nie posiadając w sobie odwagi, by odezwać się choć słowem i zmniejszyć dystans. Trzeciego śmiałka nie znała zupełnie, więc potraktowała go jedynie uprzejmym kiwnięciem głową, po czym zbliżyła się do prowodyra wyprawy, szturchając Arthura, by nie pozostał w tyle. Słowa Tove przeszyły ciszę, nim zdążyła wydusić z siebie jakiekolwiek pytanie – miała rację, choć zastanawiała się, na ile zachęci to i tak już rozgorączkowanego archeologa do współpracy. Zmarszczyła lekko brwi, skupiając się na Ernscie.
– Dysponuje kolega jakimiś notatkami z poprzedniej wyprawy tyczącymi się topografii katakumb? Zdołał coś kolega zanotować, naszkicować? Draugry to poważny problem, ale nie sądzę, że jedyny. Studiowałam runy, miałam do czynienia z przeróżnymi zabezpieczeniami artefaktów. Jeśli ten naszyjnik jest tak potężny, to nie tylko sam w sobie może nam zagrażać, ale pewnie został również zapieczętowany licznymi klątwami, ale pewnie sami byliście tego świadomi. – Łypnęła nań badawczo okiem, miała szczerą nadzieję, że podejmując wyzwanie Vegard i Ernst przygotowali się na nie sumiennie. Wiedziała wiele, choć nie chciała oddawać sobie całej wiedzy, gdyż była świadoma, że umiejętności Rosenkrantz również stoją na wysokim poziomie. Przez lata współpracy, okraszonej kroplami potu, nauczyła się, że wspólnie potrafiły osiągnąć jeszcze więcej, niż w pojedynkę.
Arthur Mortensen
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:33
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Uczeni i ich pęd za odkrywaniem ukrytego, za poznawaniem historii i tajemnic zatartych na kartach historii, byli zmotywowani, zaangażowani, pewni swego, a przede wszystkim dysponowali wiedzą i kapitałem zdolnym do pokrycia kosztów ich pasji i pracy, rozumiał tą pogoń, było to dlań oczywiste i klarowne, lecz miał świadomość, że nie każda wyprawa, była wycieczką krajoznawczą, niech za przykład posłuży tu tragedia, jaka spotkała Ernesta Haugaarda. Byli tylko ludźmi nauki, nie przygotowano ich na to, co czaiło się w mroku, a jednak wkroczyli weń z kagankiem nauki przyświecającym im celu. Mógł i współczuł mężczyźnie straty, jakiej ten doznał, lecz wyprawa i to, co ta niosła ze sobą, było ponad wszystko inne kusząca. Tak dzięki kontaktom i znajomością Lumikki, (oby tym razem, nikt ich nie wykiwał) spotkali się z archeologiem, a zagłębiwszy w to, co ten przedsięwziął, zgodzili się mu towarzyszyć i jeśli jego przyjaciółką kierowała chęć wiedzy i zapewne ciekawość, tak on sam, czuł dreszcz przygody, przyjemnie skradający się po karku i wagę sakiewki wypełnionej talarami.
Zagłębiając się w górzysty i pustawy region Szwecji, czuł rosnącą ekscytację, był z natury człowiekiem, który pragnął zaznać i doświadczyć wszelkiej maści przygód, tak na morzu, jak i lądzie, zawsze chętny do wszelkich przedsięwzięć, a zwłaszcza takich, za jakimi szła pokaźna kwota. Oczywiście zysk, był ogromną motywacją do działania i nietrudno mu odmówić racji, w tym twierdzeniu, jednakże bywały takie przygody, z których pamiątki zapisywały się jedynie w umyśle i trwać tam będą, póki żyje.
Okolice były niezwykle malownicze i zachęcały do głębszej eksploracji. Przyglądał się grupie, tej zbieraninie różnych osobowości, z ciekawością próbując odgadnąć, nie motywy, a to, co kryło się w ich sercach. Wizja złota nie zaślepiała wszak wszystkich, prawda? Wyjątkiem tu była, chociażby Lumi, co zabawniejsze los ponownie rzucał ich na ścieżkę przygody, tym razem jednak legalnej i zapowiadającej się jakże miło, acz to niewątpliwie tylko pierwsze wrażenie, nim zejdą do podziemi, i smród nadchodzących draugrów ich nie sparaliżuje.
Gdy stanęli przed wejściem, czuł w powietrzu dziwną trwogę, zimny dreszcz przeszył ciało, a umysł na moment, jakby pod wpływem przebłysku rozsądku kryjącego się, gdzieś w głębi ostrzegał, przed wkroczeniem pomiędzy umarłych. Zignorował ów sygnał, jakże pochopnie, bo chociaż intuicja, jaką kierował się w życiu, a sprawdzająca się na otwartych wodach oceanów, nie zawodziła go, to, jednak kiedy schodził na stały ląd, czasem szwankowała, zwłaszcza kiedy wiązało się to z penetracją starożytnych katakumb, dziwne. Szturchnięcie jednoznacznie wytrąciło go z zadumy i skoncentrował się na zgromadzonych. Wysłuchał słów archeologa i skrzyżował przedramiona na piersi, nie zamierzał rezygnować, acz nie spoglądałby krzywo na nikogo, to poczułby nagły przypływ lęku w trzewiach.
Lumi, jak zwykle rezolutna i otwarta, śmiało podjęła rzucone wyzwanie i mógł tylko w cichości obserwować ją, jak i drugą kobietę, z którą ta wcześniej obdarzyła dziwnym spojrzeniem, jakiego nie potrafił rozszyfrować. Nie miało to jednak znaczenia w obliczu tego, co czaiło się przednimi. Czuł rosnącą ekscytację.
Ekwipunek: kompas Njorda
Zagłębiając się w górzysty i pustawy region Szwecji, czuł rosnącą ekscytację, był z natury człowiekiem, który pragnął zaznać i doświadczyć wszelkiej maści przygód, tak na morzu, jak i lądzie, zawsze chętny do wszelkich przedsięwzięć, a zwłaszcza takich, za jakimi szła pokaźna kwota. Oczywiście zysk, był ogromną motywacją do działania i nietrudno mu odmówić racji, w tym twierdzeniu, jednakże bywały takie przygody, z których pamiątki zapisywały się jedynie w umyśle i trwać tam będą, póki żyje.
Okolice były niezwykle malownicze i zachęcały do głębszej eksploracji. Przyglądał się grupie, tej zbieraninie różnych osobowości, z ciekawością próbując odgadnąć, nie motywy, a to, co kryło się w ich sercach. Wizja złota nie zaślepiała wszak wszystkich, prawda? Wyjątkiem tu była, chociażby Lumi, co zabawniejsze los ponownie rzucał ich na ścieżkę przygody, tym razem jednak legalnej i zapowiadającej się jakże miło, acz to niewątpliwie tylko pierwsze wrażenie, nim zejdą do podziemi, i smród nadchodzących draugrów ich nie sparaliżuje.
Gdy stanęli przed wejściem, czuł w powietrzu dziwną trwogę, zimny dreszcz przeszył ciało, a umysł na moment, jakby pod wpływem przebłysku rozsądku kryjącego się, gdzieś w głębi ostrzegał, przed wkroczeniem pomiędzy umarłych. Zignorował ów sygnał, jakże pochopnie, bo chociaż intuicja, jaką kierował się w życiu, a sprawdzająca się na otwartych wodach oceanów, nie zawodziła go, to, jednak kiedy schodził na stały ląd, czasem szwankowała, zwłaszcza kiedy wiązało się to z penetracją starożytnych katakumb, dziwne. Szturchnięcie jednoznacznie wytrąciło go z zadumy i skoncentrował się na zgromadzonych. Wysłuchał słów archeologa i skrzyżował przedramiona na piersi, nie zamierzał rezygnować, acz nie spoglądałby krzywo na nikogo, to poczułby nagły przypływ lęku w trzewiach.
Lumi, jak zwykle rezolutna i otwarta, śmiało podjęła rzucone wyzwanie i mógł tylko w cichości obserwować ją, jak i drugą kobietę, z którą ta wcześniej obdarzyła dziwnym spojrzeniem, jakiego nie potrafił rozszyfrować. Nie miało to jednak znaczenia w obliczu tego, co czaiło się przednimi. Czuł rosnącą ekscytację.
Ekwipunek: kompas Njorda
Mikkel Guldbrandsen
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:33
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
W młodości marzył o podobnych przygodach. Jego ojciec, Frederik Guldbrandsen, cieszący się pośród runistów uznaniem i szacunkiem łamacz klątw, także poszukiwał artefaktów, skarbów, tajemnic przeszłości; brał udział wyprawach, obracał się w kręgu innych poszukiwaczy i swoim dzieciom zamiast bajek na dobranoc przekazywał opowieści o takich wyprawach, zdawał relacje z własnych przeżyć. Mikkel wyobrażał sobie samego siebie w takiej samej roli jako dorosłego człowieka do momentu, kiedy nie dowiedział się o ojcowskiej śmierci - która nie miała nic wspólnego z poszukiwaniem artefaktów. Przeznaczona, najwyraźniej, była mu zupełnie inna ścieżka zawodowa, nigdy jednak nie wyzbył się dawnych pragnień. Wciąż do niego wracały, duchy przeszłości, kusiły i nęciły. Sprawiały, że Guldbrandsen uważnie śledził wszelkie doniesienia i plotki ze świata, w którym i z jakiego żył jego ojciec. Jako Kruczemu Strażnikowi było mu o wiele prościej; siatka kontaktów i znajomości, informatorów pozwalały mu kolekcjonować mniej lub bardziej cenne wiadomości, informacje, plotki.
O Haugaardzie i jego współpracowniku, Vegardzie, nasłuchał się wiele. Słynni archeolodzy, poszukiwacze artefaktów, cieszyli się uznaniem i sławą we własnych kręgach. Los jednak, dla jednego z nich, nie miał litości, bogowie zaś przecięli linię życia Vegarda raz na zawsze. Najwyraźniej śmierć przyjaciela nie była w stanie powstrzymać Haugaarda przed próbą odnalezienia kolejnego skarbu, może chciał to zrobić dla pamięci Vegarda - to wiedział jedynie on sam, Guldbrandsen nie zamierzał zaś tego oceniać. Człek nie wie jak sam się zachowa, dopóki nie znajdzie się w skórze drugiego. Może miał odkryć nieco prawdy, bo usłyszawszy, że Haugaard poszukuje towarzyszy tejże wyprawy - Mikkel się nie zawahał. Czyż nie na to czekał? Z rzadka ktoś o takim doświadczeniu, wiedzy i sławie wśród innych archeologów zbierał drużynę; posłał więc do Ernsta list, zaproponował swoje wsparcie i towarzystwo, w pracy zaś zadbał o to, by nikt go tej nocy nie potrzebował.
We wskazanym przez archeologa miejscu zjawił się punktualnie, przygotowany tak dobrze, jak tylko mógł (a przynajmniej tak mu się wydawało). Pod grubym, zimowym płaszczem miał swój pas oficerski, wełniany golf i wygodne spodnie, których nogawki wciągnięte były w buty z wysoką cholewą. Ciemny szal skrywał część twarzy, ostro zarysowaną szczękę pokrytą kilkudniowym zarostem, widoczne były jednak blizny na lewym policzku; na nosie miał okulary w ciemnych oprawkach. Powiódł spojrzeniem po zebranych przy katakumbach, nie kojarząc twarzy żadnego z mężczyzn, ani kobieta, poza samym Haugaardem.
Pokręcił głową, kiedy archeolog zaproponował wycofanie się. Mikkel nie miał najmniejszego zamiaru tego robić, nie po to wszak się tu pojawił. Był pewien swego. Nie arogancki, lecz świadom własnych możliwości.
- Czy wiadomo coś więcej o Halfdanie? To mogłoby podpowiedzieć jak zabezpieczył naszyjnik, co czeka na nas poza draugrami - odezwał się na końcu, ogniskując spojrzenie na Haugaardzie.
| mam ze sobą - pas ze złotą sprzączką (pozwala raz na fabularny miesiąc obronić się przed dowolnym zaklęciem z I poziomu magii zakazanej, dodatkowo gwarantuje stały bonus +2 do siły fizycznej) oraz okulary bystrości (+5 do rzutów związanych z rozglądaniem się)
O Haugaardzie i jego współpracowniku, Vegardzie, nasłuchał się wiele. Słynni archeolodzy, poszukiwacze artefaktów, cieszyli się uznaniem i sławą we własnych kręgach. Los jednak, dla jednego z nich, nie miał litości, bogowie zaś przecięli linię życia Vegarda raz na zawsze. Najwyraźniej śmierć przyjaciela nie była w stanie powstrzymać Haugaarda przed próbą odnalezienia kolejnego skarbu, może chciał to zrobić dla pamięci Vegarda - to wiedział jedynie on sam, Guldbrandsen nie zamierzał zaś tego oceniać. Człek nie wie jak sam się zachowa, dopóki nie znajdzie się w skórze drugiego. Może miał odkryć nieco prawdy, bo usłyszawszy, że Haugaard poszukuje towarzyszy tejże wyprawy - Mikkel się nie zawahał. Czyż nie na to czekał? Z rzadka ktoś o takim doświadczeniu, wiedzy i sławie wśród innych archeologów zbierał drużynę; posłał więc do Ernsta list, zaproponował swoje wsparcie i towarzystwo, w pracy zaś zadbał o to, by nikt go tej nocy nie potrzebował.
We wskazanym przez archeologa miejscu zjawił się punktualnie, przygotowany tak dobrze, jak tylko mógł (a przynajmniej tak mu się wydawało). Pod grubym, zimowym płaszczem miał swój pas oficerski, wełniany golf i wygodne spodnie, których nogawki wciągnięte były w buty z wysoką cholewą. Ciemny szal skrywał część twarzy, ostro zarysowaną szczękę pokrytą kilkudniowym zarostem, widoczne były jednak blizny na lewym policzku; na nosie miał okulary w ciemnych oprawkach. Powiódł spojrzeniem po zebranych przy katakumbach, nie kojarząc twarzy żadnego z mężczyzn, ani kobieta, poza samym Haugaardem.
Pokręcił głową, kiedy archeolog zaproponował wycofanie się. Mikkel nie miał najmniejszego zamiaru tego robić, nie po to wszak się tu pojawił. Był pewien swego. Nie arogancki, lecz świadom własnych możliwości.
- Czy wiadomo coś więcej o Halfdanie? To mogłoby podpowiedzieć jak zabezpieczył naszyjnik, co czeka na nas poza draugrami - odezwał się na końcu, ogniskując spojrzenie na Haugaardzie.
| mam ze sobą - pas ze złotą sprzączką (pozwala raz na fabularny miesiąc obronić się przed dowolnym zaklęciem z I poziomu magii zakazanej, dodatkowo gwarantuje stały bonus +2 do siły fizycznej) oraz okulary bystrości (+5 do rzutów związanych z rozglądaniem się)
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Prorok
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:34
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
– To prawda. – Haugaard przytaknął głową, słysząc słowa Rosenkrantz. – Musimy wiedzieć, jak sobie z nimi radzić. Draugry to naprawdę niebezpieczne istoty; najlepiej jest zabić galdra, który nim włada, gdyż wówczas traci on drzemiącą w nim moc, lecz w tym momencie możemy liczyć tylko na nasze umiejętności. Nie wiadomo do końca, pod czyim są władaniem i jak się tu znalazły... – Być może były one pod kontrolą tajemniczego naszyjnika, lecz Haugaard tego nie wiedział – wciąż zbyt mało było wiadomo na ten temat. W tym przypadku mogli tylko snuć podejrzenia. – Na wszelki wypadek, jeśli magia okaże się nieskuteczna, przygotowałem dla każdego z was po żelaznym pręcie – najlepiej będzie go nim przebić; można też spróbować przygnieść draugra większymi kamieniami, ale boję się, że mogłoby to naruszyć strukturę katakumb. – Zgodnie z informacjami otrzymanymi od mieszkańców prawdopodobnie ciągnęły się one kilometrami – ostatecznie jednak ciężko było oszacować ich wielkość. Po tych słowach każdemu ze swoich towarzyszy wręczył broń, by po chwili odpowiedzieć na resztkę pytań. – Mamy mapę, którą udało się wcześniej zdobyć Vegardowi, a raczej to, co z niej zostało. Straciliśmy jej część podczas ucieczki. – Pozwolił wszystkim zaznajomić się z tym, co się na niej znajdowało. Początek drogi wydawał się stosunkowo nieskomplikowany – dopiero w jej połowie znajdowało się rozwidlenie, co już najprawdopodobniej zwiastowało kłopoty. – Ostatnim razem wybraliśmy tę drogę. – Palcem wskazał na lewą stronę, po czym spojrzał uważnie na wszystkich. Czy tym razem mieli postąpić podobnie? Za jakiś czas będą musieli podjąć wspólnie decyzję, którą z nich wybrać. – Vegard znał ją na pamięć, nie ja, dlatego nie wiem, co jest dalej... Trochę błądziliśmy. – Westchnął Haugaard pod nosem, po czym spojrzał na stojącego obok Guldbrandensa, który zadał mu pytanie.
– O Halfdanie niewiele dziś wiadomo, zostały tylko szczątkowe informacje, gdyż pamięć o nim została niemal całkowicie wymazana. – W tym momencie pozwolił sobie na znaczące spojrzenie w kierunku Lumikki i Tove. Jak wszystko, co dotyczyło magii zakazanej, było przez Radę niszczone, a do takiej niewątpliwie można było zaliczyć nekromancję. Mimo że społeczeństwo galdrów od zarania dziejów było wręcz na każdym kroku ostrzegane przed ślepcami, nie brakowało tych, którzy w dalszym ciągu starali się ją zgłębić, co w rzeczywistości nie należało do najłatwiejszych zadań – na terenach magicznej Skandynawii dostęp do ksiąg, z których można było nauczyć się magii zakazanej, był znacząco – żeby nie powiedzieć w tym przypadku całkowicie – ograniczony. Sam Haugaard, mimo że był tylko archeologiem i poszukiwaczem przygód, starał się nie postrzegać świata w kategorii dobra i zła. – Żył na terenach Szwecji na początku XVII wieku, początkowo był zwyczajnym zaklinaczem, a dopiero z czasem zwrócił się w kierunku nekromancji. Udało mu się rzekomo stworzyć naszyjnik, którego jedną z właściwości miała być kontrola nad draugrami, ale ile w tym prawdy – nie do końca wiadomo. Zbadamy wszystko, gdy uda nam się go zdobyć. W każdym razie, Halfdan pod koniec swojego życia został w tajemniczy sposób zamordowany; udało mu się jednak ukryć kilka przedmiotów w raczej niedostępnych dla zwykłych galdrów miejscach, więc, jak wspomniała już Lumikki, zapewne naszyjnik jest pełen klątw. – Miał nadzieję, że to, co powiedział, choć częściowo zaspokoiło ciekawość Mikkela. Skoro nie było już więcej pytań ze strony jego towarzyszy, teraz nie pozostało im nic innego jak otworzyć grobowiec i oficjalnie rozpocząć ich wyprawę ku czci Vegarda.
– Musimy najpierw otworzyć wejście, które jest zapieczętowane. W pięć osób pójdzie nam szybciej, z moim przyjacielem niestety zajęło nam to trochę czasu. Każdy z was będzie miał do narysowania krwią rytualną specjalną runę. – Po tych słowach każdemu przydzielił runę, uprzednio wręczając im niewielkiej wielkości buteleczki ze szkarłatną zawartością. Lumikki otrzymała Inguz, Arthur – Iwaz, Mikkel – Tiwaz, a Tove – Algiz, a dla siebie zostawił Sowilo. – Mechanizm nie jest skomplikowany, ale nie możemy się pomylić: każda z run musi być narysowana w takiej kolejności, w jakiej je otrzymaliście. Sekwencja powtarza się czterokrotnie. Lumikki, skoro znasz się na magii runicznej, możesz zacząć jako pierwsza i pokazać nam, jak to powinno wyglądać. – Kiedy już wszystko wytłumaczył, stanął bliżej wejścia do grobowca, zerkając na swoich towarzyszy. Najwyższa pora zacząć ich wyprawę.
Rzucacie dwukrotnie kością k100 na magię runiczną. Każda runa ma inny próg powodzenia, który bazuje na waszej ilości punktów w tej dziedzinie. Lumikki – Inguz: 60, Arthur – Iwaz: 30, Mikkel – Tiwaz: 40, a Tove – Algiz: 50. Co najmniej jeden z dwóch wyników podczas kreślenia run na wejściu do katakumb musi być większy lub równy od podanego progu. W przypadku dwóch rzutów, które są pod progiem, konsekwencje zostaną podane w następnym poście.
– O Halfdanie niewiele dziś wiadomo, zostały tylko szczątkowe informacje, gdyż pamięć o nim została niemal całkowicie wymazana. – W tym momencie pozwolił sobie na znaczące spojrzenie w kierunku Lumikki i Tove. Jak wszystko, co dotyczyło magii zakazanej, było przez Radę niszczone, a do takiej niewątpliwie można było zaliczyć nekromancję. Mimo że społeczeństwo galdrów od zarania dziejów było wręcz na każdym kroku ostrzegane przed ślepcami, nie brakowało tych, którzy w dalszym ciągu starali się ją zgłębić, co w rzeczywistości nie należało do najłatwiejszych zadań – na terenach magicznej Skandynawii dostęp do ksiąg, z których można było nauczyć się magii zakazanej, był znacząco – żeby nie powiedzieć w tym przypadku całkowicie – ograniczony. Sam Haugaard, mimo że był tylko archeologiem i poszukiwaczem przygód, starał się nie postrzegać świata w kategorii dobra i zła. – Żył na terenach Szwecji na początku XVII wieku, początkowo był zwyczajnym zaklinaczem, a dopiero z czasem zwrócił się w kierunku nekromancji. Udało mu się rzekomo stworzyć naszyjnik, którego jedną z właściwości miała być kontrola nad draugrami, ale ile w tym prawdy – nie do końca wiadomo. Zbadamy wszystko, gdy uda nam się go zdobyć. W każdym razie, Halfdan pod koniec swojego życia został w tajemniczy sposób zamordowany; udało mu się jednak ukryć kilka przedmiotów w raczej niedostępnych dla zwykłych galdrów miejscach, więc, jak wspomniała już Lumikki, zapewne naszyjnik jest pełen klątw. – Miał nadzieję, że to, co powiedział, choć częściowo zaspokoiło ciekawość Mikkela. Skoro nie było już więcej pytań ze strony jego towarzyszy, teraz nie pozostało im nic innego jak otworzyć grobowiec i oficjalnie rozpocząć ich wyprawę ku czci Vegarda.
– Musimy najpierw otworzyć wejście, które jest zapieczętowane. W pięć osób pójdzie nam szybciej, z moim przyjacielem niestety zajęło nam to trochę czasu. Każdy z was będzie miał do narysowania krwią rytualną specjalną runę. – Po tych słowach każdemu przydzielił runę, uprzednio wręczając im niewielkiej wielkości buteleczki ze szkarłatną zawartością. Lumikki otrzymała Inguz, Arthur – Iwaz, Mikkel – Tiwaz, a Tove – Algiz, a dla siebie zostawił Sowilo. – Mechanizm nie jest skomplikowany, ale nie możemy się pomylić: każda z run musi być narysowana w takiej kolejności, w jakiej je otrzymaliście. Sekwencja powtarza się czterokrotnie. Lumikki, skoro znasz się na magii runicznej, możesz zacząć jako pierwsza i pokazać nam, jak to powinno wyglądać. – Kiedy już wszystko wytłumaczył, stanął bliżej wejścia do grobowca, zerkając na swoich towarzyszy. Najwyższa pora zacząć ich wyprawę.
INFORMACJE
Rzucacie dwukrotnie kością k100 na magię runiczną. Każda runa ma inny próg powodzenia, który bazuje na waszej ilości punktów w tej dziedzinie. Lumikki – Inguz: 60, Arthur – Iwaz: 30, Mikkel – Tiwaz: 40, a Tove – Algiz: 50. Co najmniej jeden z dwóch wyników podczas kreślenia run na wejściu do katakumb musi być większy lub równy od podanego progu. W przypadku dwóch rzutów, które są pod progiem, konsekwencje zostaną podane w następnym poście.
Bezimienny
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:36
Zaczerniona grota katakumb, jak wykuta w skale paszcza, nakłuta zębami poszarpanych kamieni, nawoływała z głębi echem cichego szmeru, charakterystycznego szemrania, które słyszała tylko ona i które zwykło towarzyszyć jej przez całe życie, niczym welon natrętnych komarów zawieszony nisko nad twarzą, wdzierający się ustawicznym, wiecznotrwałym bzyczeniem – mogła sądzić, że o nim zapomniała, że się przyzwyczaiła, a jednak niekiedy, zwłaszcza wówczas, gdy milczenie, jakie powinno panować wokół, było tym bardziej dojmujące, owa uciążliwa przypadłość potrafiła wbić się pod skórę niczym drzazga, igła sięgająca głęboko ku płynnej czerwieni żyły. Poruszyła się ostrożnie, niby tknięta łagodnym podmuchem wiatru, którego świst wdarł się pomiędzy ciemne wiechcie, odrywając włosy od zesztywniałych ramion i unosząc lekko ku górze, jakby lewitowały w powietrzu – słowa Haugaarda nie wzbudziły w niej wielkiego zaufania, wiary w to, że mężczyzna rzeczywiście wiedział, jak obronić się przed draugrami; ostatnim razem nie podołał w końcu ich obecności, nie tylko nie przedarł się w głąb podziemnego cmentarza, lecz pozwolił również, by jego przyjaciel już na zawsze ugrzązł w trumnie jego wnętrza. Była ciekawa, czy Vegard ich obserwował, czy byłby skłonny podzielić się swoimi doświadczeniami, gdyby zaprosiła go do swojego umysłu.
Przyjęła od Ernsta żelazny pręt, obejmując go ciasno w dłoniach, czując, jak chłód metalu przedziera się przez cienkie płótno skóry, sprawiając, że palce nakryły się rumieńcem wyraźnego zaczerwienienia – oparła broń ostrożnie o ziemię, przesuwając jej haczykowatym końcem po żwirowej nawierzchni, która rozciągała się przed zamkniętymi wrotami grobowca, po czym sięgnęła ciemnym, przenikliwym spojrzeniem ku labiryntowi rozciągniętej przed nimi mapy, zastanawiając się, jak wiele zawiłości mogło umknąć dłoni kartografa, jak wiele tajemnic, mysich dziur i niepoznanych zakamarków, ile z tych białych plam pomiędzy pajęczyną korytarzy winno być oznaczone enigmatem łacińskiej sentencji; hic sunt dracones, tym razem osobliwie werystyczne, kładące się na karku tchnieniem wątłej obawy.
Ściągnęła lekko brwi w obliczu znaczącego spojrzenia Haugaarda, odruchowo odnajdując wzrok Lumikki, jej smukłą, łagodną twarz, naznaczoną bladym uśmiechem. Podczas gdy Ernst ciągnął swoją opowieść o Halfdanie, zaspokajając ciekawość starszego mężczyzny, którego ledwie zlustrowała wzrokiem, mimowolnie przesunęła się o kilka kroków, zmniejszając odległość, jaka dotąd dzieliła ją od kobiety, wyzbywając się części chłodnego dystansu na rzecz irytacji podżeganej cichym sentymentem, ukróconym zaraz przez rozsądek pragnieniem, by podzielić się z nią swoimi przemyśleniami – była zbyt dumna, by przebić się swobodą nieistotnego komentarza przez bańkę milczenia, która pęczniała, odkąd ostatni list Oldenburg pozostał bez odpowiedzi, opadając smętnie na marmurową wysepkę parapetu. Odwróciła się raptem w stronę Ernsta, przyjmując flakonik karminowej posoki, której konsystencja pozostawiała spąsowiałe ślady na szklanym ściankach naczynia – algiz, dobrze znała tę runę, znak pieczętujący duchową więź z zaświatami, oczyszczający umysł, chroniący przed niebezpieczeństwem; jej znaczenie było korzystne nawet w pozycji odwróconej, a dwa, charakterystyczne rozwidlenia, które w młodości przypominały jej zawsze odcisk ptasiej łapy, wyryte w jej pamięci jak na kamiennej płycie. Kiedy wszyscy zaznaczyli już swoje runy na nierównej skale grobowca, zbliżyła się nareszcie, strugą rytualnej posoki rysując znajomy symbol i czując, jak jego metaliczny zapach wdziera się w wyczuloną śluzówkę nosa.
Przyjęła od Ernsta żelazny pręt, obejmując go ciasno w dłoniach, czując, jak chłód metalu przedziera się przez cienkie płótno skóry, sprawiając, że palce nakryły się rumieńcem wyraźnego zaczerwienienia – oparła broń ostrożnie o ziemię, przesuwając jej haczykowatym końcem po żwirowej nawierzchni, która rozciągała się przed zamkniętymi wrotami grobowca, po czym sięgnęła ciemnym, przenikliwym spojrzeniem ku labiryntowi rozciągniętej przed nimi mapy, zastanawiając się, jak wiele zawiłości mogło umknąć dłoni kartografa, jak wiele tajemnic, mysich dziur i niepoznanych zakamarków, ile z tych białych plam pomiędzy pajęczyną korytarzy winno być oznaczone enigmatem łacińskiej sentencji; hic sunt dracones, tym razem osobliwie werystyczne, kładące się na karku tchnieniem wątłej obawy.
Ściągnęła lekko brwi w obliczu znaczącego spojrzenia Haugaarda, odruchowo odnajdując wzrok Lumikki, jej smukłą, łagodną twarz, naznaczoną bladym uśmiechem. Podczas gdy Ernst ciągnął swoją opowieść o Halfdanie, zaspokajając ciekawość starszego mężczyzny, którego ledwie zlustrowała wzrokiem, mimowolnie przesunęła się o kilka kroków, zmniejszając odległość, jaka dotąd dzieliła ją od kobiety, wyzbywając się części chłodnego dystansu na rzecz irytacji podżeganej cichym sentymentem, ukróconym zaraz przez rozsądek pragnieniem, by podzielić się z nią swoimi przemyśleniami – była zbyt dumna, by przebić się swobodą nieistotnego komentarza przez bańkę milczenia, która pęczniała, odkąd ostatni list Oldenburg pozostał bez odpowiedzi, opadając smętnie na marmurową wysepkę parapetu. Odwróciła się raptem w stronę Ernsta, przyjmując flakonik karminowej posoki, której konsystencja pozostawiała spąsowiałe ślady na szklanym ściankach naczynia – algiz, dobrze znała tę runę, znak pieczętujący duchową więź z zaświatami, oczyszczający umysł, chroniący przed niebezpieczeństwem; jej znaczenie było korzystne nawet w pozycji odwróconej, a dwa, charakterystyczne rozwidlenia, które w młodości przypominały jej zawsze odcisk ptasiej łapy, wyryte w jej pamięci jak na kamiennej płycie. Kiedy wszyscy zaznaczyli już swoje runy na nierównej skale grobowca, zbliżyła się nareszcie, strugą rytualnej posoki rysując znajomy symbol i czując, jak jego metaliczny zapach wdziera się w wyczuloną śluzówkę nosa.
Mistrz Gry
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:36
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 91, 82
'k100' : 91, 82
Nieznajomy
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:36
Zaczerniona grota katakumb, jak wykuta w skale paszcza, nakłuta zębami poszarpanych kamieni, nawoływała z głębi echem cichego szmeru, charakterystycznego szemrania, które słyszała tylko ona i które zwykło towarzyszyć jej przez całe życie, niczym welon natrętnych komarów zawieszony nisko nad twarzą, wdzierający się ustawicznym, wiecznotrwałym bzyczeniem – mogła sądzić, że o nim zapomniała, że się przyzwyczaiła, a jednak niekiedy, zwłaszcza wówczas, gdy milczenie, jakie powinno panować wokół, było tym bardziej dojmujące, owa uciążliwa przypadłość potrafiła wbić się pod skórę niczym drzazga, igła sięgająca głęboko ku płynnej czerwieni żyły. Poruszyła się ostrożnie, niby tknięta łagodnym podmuchem wiatru, którego świst wdarł się pomiędzy ciemne wiechcie, odrywając włosy od zesztywniałych ramion i unosząc lekko ku górze, jakby lewitowały w powietrzu – słowa Haugaarda nie wzbudziły w niej wielkiego zaufania, wiary w to, że mężczyzna rzeczywiście wiedział, jak obronić się przed draugrami; ostatnim razem nie podołał w końcu ich obecności, nie tylko nie przedarł się w głąb podziemnego cmentarza, lecz pozwolił również, by jego przyjaciel już na zawsze ugrzązł w trumnie jego wnętrza. Była ciekawa, czy Vegard ich obserwował, czy byłby skłonny podzielić się swoimi doświadczeniami, gdyby zaprosiła go do swojego umysłu.
Przyjęła od Ernsta żelazny pręt, obejmując go ciasno w dłoniach, czując, jak chłód metalu przedziera się przez cienkie płótno skóry, sprawiając, że palce nakryły się rumieńcem wyraźnego zaczerwienienia – oparła broń ostrożnie o ziemię, przesuwając jej haczykowatym końcem po żwirowej nawierzchni, która rozciągała się przed zamkniętymi wrotami grobowca, po czym sięgnęła ciemnym, przenikliwym spojrzeniem ku labiryntowi rozciągniętej przed nimi mapy, zastanawiając się, jak wiele zawiłości mogło umknąć dłoni kartografa, jak wiele tajemnic, mysich dziur i niepoznanych zakamarków, ile z tych białych plam pomiędzy pajęczyną korytarzy winno być oznaczone enigmatem łacińskiej sentencji; hic sunt dracones, tym razem osobliwie werystyczne, kładące się na karku tchnieniem wątłej obawy.
Ściągnęła lekko brwi w obliczu znaczącego spojrzenia Haugaarda, odruchowo odnajdując wzrok Lumikki, jej smukłą, łagodną twarz, naznaczoną bladym uśmiechem. Podczas gdy Ernst ciągnął swoją opowieść o Halfdanie, zaspokajając ciekawość starszego mężczyzny, którego ledwie zlustrowała wzrokiem, mimowolnie przesunęła się o kilka kroków, zmniejszając odległość, jaka dotąd dzieliła ją od kobiety, wyzbywając się części chłodnego dystansu na rzecz irytacji podżeganej cichym sentymentem, ukróconym zaraz przez rozsądek pragnieniem, by podzielić się z nią swoimi przemyśleniami – była zbyt dumna, by przebić się swobodą nieistotnego komentarza przez bańkę milczenia, która pęczniała, odkąd ostatni list Oldenburg pozostał bez odpowiedzi, opadając smętnie na marmurową wysepkę parapetu. Odwróciła się raptem w stronę Ernsta, przyjmując flakonik karminowej posoki, której konsystencja pozostawiała spąsowiałe ślady na szklanym ściankach naczynia – algiz, dobrze znała tę runę, znak pieczętujący duchową więź z zaświatami, oczyszczający umysł, chroniący przed niebezpieczeństwem; jej znaczenie było korzystne nawet w pozycji odwróconej, a dwa, charakterystyczne rozwidlenia, które w młodości przypominały jej zawsze odcisk ptasiej łapy, wyryte w jej pamięci jak na kamiennej płycie. Kiedy wszyscy zaznaczyli już swoje runy na nierównej skale grobowca, zbliżyła się nareszcie, strugą rytualnej posoki rysując znajomy symbol i czując, jak jego metaliczny zapach wdziera się w wyczuloną śluzówkę nosa.
Przyjęła od Ernsta żelazny pręt, obejmując go ciasno w dłoniach, czując, jak chłód metalu przedziera się przez cienkie płótno skóry, sprawiając, że palce nakryły się rumieńcem wyraźnego zaczerwienienia – oparła broń ostrożnie o ziemię, przesuwając jej haczykowatym końcem po żwirowej nawierzchni, która rozciągała się przed zamkniętymi wrotami grobowca, po czym sięgnęła ciemnym, przenikliwym spojrzeniem ku labiryntowi rozciągniętej przed nimi mapy, zastanawiając się, jak wiele zawiłości mogło umknąć dłoni kartografa, jak wiele tajemnic, mysich dziur i niepoznanych zakamarków, ile z tych białych plam pomiędzy pajęczyną korytarzy winno być oznaczone enigmatem łacińskiej sentencji; hic sunt dracones, tym razem osobliwie werystyczne, kładące się na karku tchnieniem wątłej obawy.
Ściągnęła lekko brwi w obliczu znaczącego spojrzenia Haugaarda, odruchowo odnajdując wzrok Lumikki, jej smukłą, łagodną twarz, naznaczoną bladym uśmiechem. Podczas gdy Ernst ciągnął swoją opowieść o Halfdanie, zaspokajając ciekawość starszego mężczyzny, którego ledwie zlustrowała wzrokiem, mimowolnie przesunęła się o kilka kroków, zmniejszając odległość, jaka dotąd dzieliła ją od kobiety, wyzbywając się części chłodnego dystansu na rzecz irytacji podżeganej cichym sentymentem, ukróconym zaraz przez rozsądek pragnieniem, by podzielić się z nią swoimi przemyśleniami – była zbyt dumna, by przebić się swobodą nieistotnego komentarza przez bańkę milczenia, która pęczniała, odkąd ostatni list Oldenburg pozostał bez odpowiedzi, opadając smętnie na marmurową wysepkę parapetu. Odwróciła się raptem w stronę Ernsta, przyjmując flakonik karminowej posoki, której konsystencja pozostawiała spąsowiałe ślady na szklanym ściankach naczynia – algiz, dobrze znała tę runę, znak pieczętujący duchową więź z zaświatami, oczyszczający umysł, chroniący przed niebezpieczeństwem; jej znaczenie było korzystne nawet w pozycji odwróconej, a dwa, charakterystyczne rozwidlenia, które w młodości przypominały jej zawsze odcisk ptasiej łapy, wyryte w jej pamięci jak na kamiennej płycie. Kiedy wszyscy zaznaczyli już swoje runy na nierównej skale grobowca, zbliżyła się nareszcie, strugą rytualnej posoki rysując znajomy symbol i czując, jak jego metaliczny zapach wdziera się w wyczuloną śluzówkę nosa.
Mistrz Gry
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:36
The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości
'k100' : 8, 79
'k100' : 8, 79
Arthur Mortensen
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:37
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Z każdym kolejnym słowem archeologa Mortensen zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, i chociaż od samego początku wiedział, na co się pisze, tak teraz widząc obraz reakcji ich przewodnika, mając na względzie jego trud, lata badań, stratę, jaką poniósł, to wszystko razem wzięte sprawiało, że przemytnik odczuwał ogrom współczucia i żalu. Nie miał pojęcia, co ów musiał w tej chwili przeżywać, wracając ponownie do tego koszmaru, owszem mógł porzucić to wszystko wyjechać, zaszyć się w puszczy i zostać pustelnikiem, lecz nie, on zamierzał walczyć i prawdopodobnie umrzeć w sposób godny swojej profesji. W błękicie oczu marynarza pojawił się nieskrywany szacunek, a gdy ujął podany żelazny pręt w dłonie, zacisną nań ręce, czując przyjemny chłód, ale i masę przedmiotu. Domyślał się, że ich garstka nie stanowiła dla nieumarłych większego zagrożenia, draugry rozniosłyby ich bez wysiłku, stąd należało działać po cichu i sprawnie, bez pustych przelotów, ale zachowując maksimum czujności. Tego typu miejsca, aż roiły się od wszelkiej maści pułapek i magicznych zabezpieczeń, jednakże na jego twarzy trudno, było poszukiwać lęku, czy niepewności, wręcz przeciwnie zmotywowany i gotowy do działania chciał wkroczyć śmiało w paszczę lwa. Narwanie i głupio, lekceważąc zagrożenie, po części było to prawdą, a jednak pewność swoich zdolności dawała niezachwianą wiarę w siebie. Gdyby jej nie posiadał, gdyby kulił się ze strachu przed nawet najlichszym niebezpieczeństwem, nie wybrałby takiego zawodu, w którym wskaźnik śmiertelność był na wysokim poziomie, niczym nowym dla niego była wizja utraty towarzyszy, lecz miał nadzieje, że z tej ekspedycji powrócą wszyscy, a przynajmniej w jako takim stanie.
Przyglądał się mapie z zaciekawieniem i starając się, zapamiętać trasę, złapał na pomyśle, by nakreślić drogę powrotu, w razie czego na karcie papieru, niestety nie posiadał przy sobie odpowiednich instrumentów, więc pozostała mu pamięć wzrokowa i nadzieja, że jak wszystko pójdzie w diabły naukowiec, nie przepadnie z mapą. Bo na morzu i owszem potrafiłby odnaleźć się bez takowej, lecz pod ziemią? Marny ich los, jeśli zabłądzą w labiryncie korytarzy.
Naszyjnik nekromanty zapewne był w samym sercu tego „żywego cmentarzyska” i musieli go wykraść, nie bacząc, na to co, lub kto stanie im na drodze. Nie znał prawdziwej mocy zakazanej magii, wciąż dla wielu pozostawała ona zagadkową i nieodgadnioną, a przez stereotypy i manipulację społeczeństwem została uznana za najgorszą za możliwych, i tutaj był przeciwny, w swym przeświadczeniu uznając, iż ciekawość i pragnienie wiedzy nawet tak skrajnie niebezpiecznej i mrocznej, jak ta gałąź magii, nie była zła, problem stanowili ludzie ów moc wykorzystujący do czynienia złego. Trudno mu było przejść nad tematem obojętnie doświadczany przez życie wyjątkowymi i nietuzinkowymi osobistościami, niekoniecznie zawsze stąpającymi po ścieżce prawa.
Przyjął swą runę z lekką obawą czającą się w sercu, zazwyczaj sypiał na tych lekcjach i nigdy nie mógł o sobie powiedzieć, że akurat ta dziedzina magii, należała do jego ulubionych. Przełknął silne, ale nadrabiał miną, dość komicznie by wyglądało, gdyby stał jak ten słup soli bezradny podczas gdy wszyscy inni odnajdywali swe role w czynionym przedsięwzięciu. Czerpiąc przykład z innych, powtarzał ich ruchy. Czuł niepokój pełznący wzdłuż kręgosłupa znaczący się zimnym dreszczem, gdy dłoń narysowała krwią runę, westchnął z cicha i czekał na efekt.
Iwaz: 43 + 5 = 48 /30
Przyglądał się mapie z zaciekawieniem i starając się, zapamiętać trasę, złapał na pomyśle, by nakreślić drogę powrotu, w razie czego na karcie papieru, niestety nie posiadał przy sobie odpowiednich instrumentów, więc pozostała mu pamięć wzrokowa i nadzieja, że jak wszystko pójdzie w diabły naukowiec, nie przepadnie z mapą. Bo na morzu i owszem potrafiłby odnaleźć się bez takowej, lecz pod ziemią? Marny ich los, jeśli zabłądzą w labiryncie korytarzy.
Naszyjnik nekromanty zapewne był w samym sercu tego „żywego cmentarzyska” i musieli go wykraść, nie bacząc, na to co, lub kto stanie im na drodze. Nie znał prawdziwej mocy zakazanej magii, wciąż dla wielu pozostawała ona zagadkową i nieodgadnioną, a przez stereotypy i manipulację społeczeństwem została uznana za najgorszą za możliwych, i tutaj był przeciwny, w swym przeświadczeniu uznając, iż ciekawość i pragnienie wiedzy nawet tak skrajnie niebezpiecznej i mrocznej, jak ta gałąź magii, nie była zła, problem stanowili ludzie ów moc wykorzystujący do czynienia złego. Trudno mu było przejść nad tematem obojętnie doświadczany przez życie wyjątkowymi i nietuzinkowymi osobistościami, niekoniecznie zawsze stąpającymi po ścieżce prawa.
Przyjął swą runę z lekką obawą czającą się w sercu, zazwyczaj sypiał na tych lekcjach i nigdy nie mógł o sobie powiedzieć, że akurat ta dziedzina magii, należała do jego ulubionych. Przełknął silne, ale nadrabiał miną, dość komicznie by wyglądało, gdyby stał jak ten słup soli bezradny podczas gdy wszyscy inni odnajdywali swe role w czynionym przedsięwzięciu. Czerpiąc przykład z innych, powtarzał ich ruchy. Czuł niepokój pełznący wzdłuż kręgosłupa znaczący się zimnym dreszczem, gdy dłoń narysowała krwią runę, westchnął z cicha i czekał na efekt.
Iwaz: 43 + 5 = 48 /30
Mistrz Gry
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:37
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k100' : 43
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k100' : 43
Mikkel Guldbrandsen
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:37
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Wsłuchany w słowa Haugaarda zacisnął usta w wąską kreskę. Najbliższa przyszłość nie malowała się dla nich w jasnych barwach. Katakumby najprawdopodobniej były pełne draugów, nad którymi nie wiadomo kto i dlaczego sprawował kontrolę. Nekromanta, stworzyciel naszyjnika, jakiego poszukiwał Haugaard wraz ze swym zmarłym towarzyszem nie żył od dawna - chyba. Czy to było tak naprawdę pewne? Rada zwalczała magię zakazaną, Krucza Straż, w tym sam Mikkel jako wysłannik Forsetiego śledziła i wyłapywała slepców, lecz nie znali ich sekretów. Tak naprawdę nie mieli pojęcia do czego naprawdę mogli być zdolni. Czy to możliwe, aby słynny nekromanta kierował draugami z zaświatów broniąc swojego dzieła? Może miał jednak naśladowcę? Druga opcja wydawała się Guldbrandsenowi bardziej prawdopodobna.
Z jednej strony - najlepiej byłoby nie natrafić na te niebezpieczne, przerażające istoty. Ich było niewielu, zaledwie piątka, chodzących trupów zaś nie wiadomo. Mogły mieć zatrważającą przewagę liczebną i zabić ich z dziecinną łatwością. Myśl jednak, że miałby je tu tak po prostu zostawić, aby grasowały po katakumbach dalej wzbudzała w Guldbrandsenie oburzenie i protest. Nie mógłby na to pozwolić. Jeśli rzeczywiście tu są, trzeba będzie je odnaleźć i zniszczyć - wszystkie. Jednego, po drugim. Zamierzał to uczynić, jeśli nie z Haugaardemi i zebranymi, to wezwie inne posiłki.
Mikkel przyjrzał się uważnie mapie, którą przekazał im do zapoznania się archeolog; rzeczywiście była zniszczona i brakowało jej fragmentów, co wiele utrudniało.
- Może powinniśmy więc wybrać drugą drogę - zasugerował, gdy Haugaard opowiedział o ostatniej próbie odnalezienia naszyjnika, kiedy to zginął jego przyjaciel. Pytanie tylko brzmiało - czy śmierć ta była konsekwencją obrania błędnej drogi, czy jej trudności. - Koniecznie trzeba będzie sprawdzić każdy korytarz pod kątem pułapek - mruknął, kiedy jedna z widzących zauważyła, że cała droga do artefaktu naszpikowana może być niebezpieczeństwami - to wydawało się więcej niż oczywiste. Ktoś taki jak Hafdan z pewnością nie pozostawił swego dzieła niezabezpieczonego i to porządnie.
Mikkel wyprostował się, gdy ich wstępne ustalenia dobiegły końca; on nie zamierzał się wycofywać, pozostała trójka ochotników również nie, choć nie znał ich celów i nie wiedział co ich determinowało do działania. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że chęć wbicia sztyletu w plecy drugiego i wepchnięcia kogoś w gnijące ramiona draugów. Chciał wierzyć, że Haugaard starannie dobrał towarzystwo. Wydawał się dobrze zorientowany.
Odebrał od archeologa buteleczkę ze szkarłatną zawartością, krwią rytualną, po czym skinął głową; w udziale przypadło mu nakreślenie Tiwaz - runy sprawiedliwości i poświęcenia. Znał ją dobrze, kiedy więc nadeszła jego kolej, aby zbliżyć się do zapieczętowanego przejścia, po Lumikki i Arthurze, podszedł doń pewnym krokiem i bez najmniejszego zawahania odkręcił buteleczkę, po czym ofiarowaną przez archeologia krwią rytualną nakreślił pewnymi ruchami i bezbłędnie odpowiednią runę Tiwaz.
Z jednej strony - najlepiej byłoby nie natrafić na te niebezpieczne, przerażające istoty. Ich było niewielu, zaledwie piątka, chodzących trupów zaś nie wiadomo. Mogły mieć zatrważającą przewagę liczebną i zabić ich z dziecinną łatwością. Myśl jednak, że miałby je tu tak po prostu zostawić, aby grasowały po katakumbach dalej wzbudzała w Guldbrandsenie oburzenie i protest. Nie mógłby na to pozwolić. Jeśli rzeczywiście tu są, trzeba będzie je odnaleźć i zniszczyć - wszystkie. Jednego, po drugim. Zamierzał to uczynić, jeśli nie z Haugaardemi i zebranymi, to wezwie inne posiłki.
Mikkel przyjrzał się uważnie mapie, którą przekazał im do zapoznania się archeolog; rzeczywiście była zniszczona i brakowało jej fragmentów, co wiele utrudniało.
- Może powinniśmy więc wybrać drugą drogę - zasugerował, gdy Haugaard opowiedział o ostatniej próbie odnalezienia naszyjnika, kiedy to zginął jego przyjaciel. Pytanie tylko brzmiało - czy śmierć ta była konsekwencją obrania błędnej drogi, czy jej trudności. - Koniecznie trzeba będzie sprawdzić każdy korytarz pod kątem pułapek - mruknął, kiedy jedna z widzących zauważyła, że cała droga do artefaktu naszpikowana może być niebezpieczeństwami - to wydawało się więcej niż oczywiste. Ktoś taki jak Hafdan z pewnością nie pozostawił swego dzieła niezabezpieczonego i to porządnie.
Mikkel wyprostował się, gdy ich wstępne ustalenia dobiegły końca; on nie zamierzał się wycofywać, pozostała trójka ochotników również nie, choć nie znał ich celów i nie wiedział co ich determinowało do działania. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że chęć wbicia sztyletu w plecy drugiego i wepchnięcia kogoś w gnijące ramiona draugów. Chciał wierzyć, że Haugaard starannie dobrał towarzystwo. Wydawał się dobrze zorientowany.
Odebrał od archeologa buteleczkę ze szkarłatną zawartością, krwią rytualną, po czym skinął głową; w udziale przypadło mu nakreślenie Tiwaz - runy sprawiedliwości i poświęcenia. Znał ją dobrze, kiedy więc nadeszła jego kolej, aby zbliżyć się do zapieczętowanego przejścia, po Lumikki i Arthurze, podszedł doń pewnym krokiem i bez najmniejszego zawahania odkręcił buteleczkę, po czym ofiarowaną przez archeologia krwią rytualną nakreślił pewnymi ruchami i bezbłędnie odpowiednią runę Tiwaz.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Mistrz Gry
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:38
The member 'Mikkel Guldbrandsen' has done the following action : kości
'k100' : 95, 87
'k100' : 95, 87
Prorok
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:38
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
– To teraz wszyscy do roboty – rzekł tylko zachęcająco Haugaard, poganiając ich do powierzonego im zadania. Początek zapowiadał się obiecująco. Kreślenie run poszło im lepiej, niż się początkowo spodziewał – kiedy cała drużyna zgodnie z jego poleceniem podążyła śladem Lumikki, Haugaard zaczął ich uważnie obserwować, na samym końcu dokładając swoją sekwencję w postaci runy Sowilo. Pomimo odpowiedniego wykształcenia Oldenburg w tej dziedzinie, którego nie był w stanie jej odmówić, najbardziej docenił Tove i Mikkela, którzy wykazali się niezwykłą starannością i precyzją, co było niezwykle ważne w tego typu kwestiach. Arthurowi ostatecznie też poszło nie najgorzej, zważywszy na jego podstawową, zapewne wyniesioną z akademii wiedzę na temat magii runicznej. Nie popełnili żadnego błędu, co tylko szczerze ucieszyło Haugaarda – w końcu kto wie, czy omylna sekwencja przypadkowo nie ściągnęłaby na nich jakiejś klątwy, lecz wolał się nad. tym nie zastanawiać ani ich nie uświadamiać, że już świadomie zdążył ich wystawić na niebezpieczeństwo. Kiedy udało im się wreszcie skończyć zadanie, namalowane krwią rytualną runy przez moment zapłonęły niczym ogień, a wrota do grobowca powoli się otworzyły, odsłaniając przed nimi wejście w głąb katakumb. Mężczyzn zamyślił się na moment, przypominając sobie o tym, co działo się tutaj ostatnim razem. Westchnął z rozrzewnieniem pod nosem, w duchu modląc się do samego Odyna, by nikt z nich nie skończył dzisiaj jak Vegard, ale nie był w stanie im obiecać, że tak się nie stanie.
– Już czas – powiedział cicho Haugaard, przy okazji upewniając się, że każde z nich jest odpowiednio przygotowane i nie wycofa się w ostatniej chwili z wyprawy. Dał im instrukcje związane z ostatnią trasą czy poszukiwanym przez niego przedmiotem, zaopatrzył w niezbędne przedmioty, które mogłyby być potrzebne do walki z dragurami i na tym w zasadzie kończyła się jego rola – niewiele więcej mógł zrobić, gdyż nie był w stanie przewidzieć, jak potoczy się ta wyprawa. – W środku jest ciemno. Prawie nic nie widać, dlatego ktoś z nas musi zapalić światło. – Znacząco spojrzał na Arthura i Mikkela, pozwalając im podjąć decyzję, który z nich stanie na przodzie. Chwilę później przeniósł swój wzrok na dziewczyny, by ponownie się odezwać: – Któraś z was za to zajmie się mapą. – Choć w rzeczywistości po ostatniej wyprawie niewiele z niej zostało, mogli przynajmniej częściowo z niej skorzystać. Nie słysząc żadnego słowa sprzeciwu, Haugaard śmiałym krokiem przekroczył próg wrót do katakumb, czekając aż pozostali członkowie drużyny do niego dołączą. W środku panowała nieprzenikniona ciemność i chłód - zdaje się nawet, że w środku panował jeszcze większy niż na zewnątrz, a z kolei Tove niespodziewanie mogła wyczuć dziwną, niepokojącą i bliżej niezidentyfikowaną energię. Haugaard czekał, aż jeden z nich rzuci zaklęcie na światło, by mogli ruszyć w głąb grobowca.
– Musimy być ostrożni – rzekł ściszonym głosem, próbując wytężyć swój wzrok, choć pole widzenia było znacząco ograniczone. Korytarz, który przemierzali powolnym krokiem był niezwykle wąski, dopiero później się rozszerzył, komplikując ich wyprawę. – Musimy... – Nie zdążył dokończyć swojej wypowiedzi, gdyż wtem usłyszał niepokojący dźwięk, który najprawdopodobniej mógł należeć do jednego z draugrów. – To chyba stamtąd. Kręcą się po okolicy, możemy albo skręcić w drugą stronę, albo... – szepnął z niepokojem Haugaard, wskazując im kierunek, który obrał za ostatnim razem z Vegardem, skąd dochodziły odgłosy. Teraz decyzja należała do nich – czy woleli wybrać inną drogę, czy od razu stanąć do walki z tym niebezpiecznym stworzeniem. Sam do końca nie wiedział, która opcja była w tym przypadku najlepsza.
Decyzja należy do was. Mikkel i Arthur, jedno z was rzuca zaklęciem oświetlającym Geisl Mikill. Próg powodzenia wynosi 40. W przypadku niepowodzenia, dorzut może wykonać drugi z was. Z kolei Lumikki i Tove – otrzymałyście od Haugaarda pozostałości mapy z ostatniej wyprawy. Możecie albo razem śledzić drogę, albo zdecydować, która z was będzie ją miała na wyłączność. W przyszłości osoba posiadająca mapę może dostać dodatkowe wskazówki od Proroka. Bez względu na to, w którą stronę postanowicie teraz pójść – dodatkowo przysługuje wam jeden rzut, który możecie wykorzystać w tej turze np. na zaklęcia związane z wyciszeniem kroków czy ujawnienie ukrytych przejść.
– Już czas – powiedział cicho Haugaard, przy okazji upewniając się, że każde z nich jest odpowiednio przygotowane i nie wycofa się w ostatniej chwili z wyprawy. Dał im instrukcje związane z ostatnią trasą czy poszukiwanym przez niego przedmiotem, zaopatrzył w niezbędne przedmioty, które mogłyby być potrzebne do walki z dragurami i na tym w zasadzie kończyła się jego rola – niewiele więcej mógł zrobić, gdyż nie był w stanie przewidzieć, jak potoczy się ta wyprawa. – W środku jest ciemno. Prawie nic nie widać, dlatego ktoś z nas musi zapalić światło. – Znacząco spojrzał na Arthura i Mikkela, pozwalając im podjąć decyzję, który z nich stanie na przodzie. Chwilę później przeniósł swój wzrok na dziewczyny, by ponownie się odezwać: – Któraś z was za to zajmie się mapą. – Choć w rzeczywistości po ostatniej wyprawie niewiele z niej zostało, mogli przynajmniej częściowo z niej skorzystać. Nie słysząc żadnego słowa sprzeciwu, Haugaard śmiałym krokiem przekroczył próg wrót do katakumb, czekając aż pozostali członkowie drużyny do niego dołączą. W środku panowała nieprzenikniona ciemność i chłód - zdaje się nawet, że w środku panował jeszcze większy niż na zewnątrz, a z kolei Tove niespodziewanie mogła wyczuć dziwną, niepokojącą i bliżej niezidentyfikowaną energię. Haugaard czekał, aż jeden z nich rzuci zaklęcie na światło, by mogli ruszyć w głąb grobowca.
– Musimy być ostrożni – rzekł ściszonym głosem, próbując wytężyć swój wzrok, choć pole widzenia było znacząco ograniczone. Korytarz, który przemierzali powolnym krokiem był niezwykle wąski, dopiero później się rozszerzył, komplikując ich wyprawę. – Musimy... – Nie zdążył dokończyć swojej wypowiedzi, gdyż wtem usłyszał niepokojący dźwięk, który najprawdopodobniej mógł należeć do jednego z draugrów. – To chyba stamtąd. Kręcą się po okolicy, możemy albo skręcić w drugą stronę, albo... – szepnął z niepokojem Haugaard, wskazując im kierunek, który obrał za ostatnim razem z Vegardem, skąd dochodziły odgłosy. Teraz decyzja należała do nich – czy woleli wybrać inną drogę, czy od razu stanąć do walki z tym niebezpiecznym stworzeniem. Sam do końca nie wiedział, która opcja była w tym przypadku najlepsza.
Decyzja należy do was. Mikkel i Arthur, jedno z was rzuca zaklęciem oświetlającym Geisl Mikill. Próg powodzenia wynosi 40. W przypadku niepowodzenia, dorzut może wykonać drugi z was. Z kolei Lumikki i Tove – otrzymałyście od Haugaarda pozostałości mapy z ostatniej wyprawy. Możecie albo razem śledzić drogę, albo zdecydować, która z was będzie ją miała na wyłączność. W przyszłości osoba posiadająca mapę może dostać dodatkowe wskazówki od Proroka. Bez względu na to, w którą stronę postanowicie teraz pójść – dodatkowo przysługuje wam jeden rzut, który możecie wykorzystać w tej turze np. na zaklęcia związane z wyciszeniem kroków czy ujawnienie ukrytych przejść.
Bezimienny
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:39
Nasycony krwistym posiłkiem run, odznaczających się rdzewiejącą czerwienią na poszarzałej powierzchni skał, grobowiec zdawał się poruszyć leniwie, westchnąć i ziewnąć, jak zbudzone ze snu zwierzę, którego ślepia uchyliły się powoli, lśniąc jasnym płomieniem na tle ciemności, jaka wyzierała z wnętrza rozwartej paszczy, gęsta i nieprzenikniona. Inguz, Iwaz, Tiwaz, Algiz, Sowilo, powtarzane w umyśle jak zaklęcie, rozpisane na powierzchni świadomości, nim wrota prowadzące ku gardłu katakumb nie przysłoniły ich kolejnym kamieniem, który z głośnym szmerem przesunął się po żwirowej powierzchni drogi – powiodła ostrożnie wzrokiem po towarzyszach wyprawy, odnajdując w nich tę samą, cierpką niepewność, która nadgryzała złośliwie mięsień jej serca, nim podobne emocje zdołałyby przedrzeć się przez opanowaną maskę surowego lica, przestąpiła jednak do przodu, unosząc lekko brodę i przystając w samym progu oczekującej na nich ciemności, jak wówczas, gdy była jeszcze dzieckiem, drażniącym się z falami na wąskiej, kopenhaskiej plaży, podchodząc jak najbliżej wody i odsuwając się, gdy chłód zatoki skradał się z powrotem ku jej stopom.
Odwróciła się posłusznie, gdy Haugaard wyciągnął nadszarpniętą, pożółkłą mapę, gdzie wśród drobnych przebarwień i brunatnych zabrudzeń rozpościerał się zawiły labirynt grobowca, wąskie strumienie podziemnego krwioobiegu, zaznaczone na papierze smugami czarnego atramentu – pozwoliła, by Lumikki wyciągnęła dłoń po szkic pogrążonych w mroku wnętrzności ogromnej mogiły, nareszcie skracając również odległość, jaka ich dzieliła, przełamując cienką opokę, jaką dotąd uparcie się od niej odgradzała. Czerń uważnego spojrzenia wpierw skierowała się ku mapie, dopiero po chwili unosząc się na smukłą, bladą twarz kobiety, odnajdując błękit jej oczu, tak odległy i jednocześnie tak mierzwiąco znajomy – jak morskie przestworza, rozciągające się aż po samą linię horyzontu. Pamiętała czasy, gdy nie dzieliła ich podobna ostrożność, a głosy, podżegane entuzjastycznym zaaferowaniem, który kwitł na policzkach odbiciem pąsowych plam, scalały się w pojedynczy ton, zgodny i gładki jak oszlifowany diament. Pamiętała, jak przyglądała jej się ukradkiem, obserwując, jak pogrąża się w napiętnowanych runami cymeliach, zatopiona głęboko w bezdennej toni prowadzonych badań, widziała ją w świetle figlarnie podrygującej świecy, przykucniętą wśród rozpostartych na podłodze ksiąg, z ogromnym cieniem od głowy na ścianie, kiwającym się w bezgłośnej medytacji. Dziś czuła, mimo pozornej bliskości, jakby rozdzielił je nie tylko czas, lecz również kolejne szerokości geograficzne.
– Nie jest zbyt dobrze zachowana. – odrzekła po krótkiej chwili refleksji – papier rzeczywiście był poszarpany na bokach, miejscami zupełnie wyblakły lub intencjonalnie pozbawiony tuszu, mającego wyznaczać im drogę do serca podziemnych jaskiń. – Terra incognita. – zawyrokowała z żartobliwą uszczypliwością, kierując ponure, pełne niedowierzania spojrzenie ku Ernstowi, który, pomimo wcześniejszych doświadczeń, wydawał się prawie równie nieświadom tego, co mogłoby ich czekać, co pozostali. – W porządku, zatrzymaj ją. – oznajmiła, wychwytując niepewność w tonie głosu Lumikki i kiwając zapewniająco głową. – W zamian możesz powiedzieć mi, kim jest pupilek, którego ze sobą zabrałaś. – szepnęła kąśliwie, nachylając się nad ramieniem Oldenburg, pozwalając przy tym jednak, by usta drgnęły w krótkim, żartobliwym uśmiechu, wciąż nieco zesztywniałym, pozbawionym śmiałości – znała język magii runicznej wystarczająco dobrze, by widzieć, gdy ktoś nie posługiwał się nim z oczekiwaną płynnością, a młody mężczyzna, który raptem skrócił dzielącą ich przestrzeń, nie napełnił ją wiarą w swe wątpliwe, jak pośpiesznie osądziła, zdolności. Im dalej się zapuszczali, tym trudniejsze do zignorowania były jednak szepty tubalnych głosów, rozmiękłe echo oddalonych jęków, które kołatało przycichłym szemraniem pod ciasną kopułą czaszki, zaskakując ją dopiero, gdy pozostali również zatrzymali się w miejscu. Z nienasyconych trzewi grobowca odezwał się nowy, gardłowy dźwięk, tym razem zasłyszany przez nich wszystkich.
– Nie planujesz chyba już na samym początku zaprowadzić nas w paszczę tego samego niebezpieczeństwa, które ostatnim razem zaważyło na sukcesie całej ekspedycji? – zwróciła się krytycznie do Haugaarda, ściągając ostrożnie brwi i mrużąc oczy, które w półmroku katakumb przypominały dwie, czarne plamy atramentu na jasnym płótnie jej twarzy. – Im dłużej możemy pozwolić sobie na uniknięcie zagrożenia, tym lepiej. – zawyrokowała, opowiadając się za przeciwnym rozgałęzieniem tunelu i ukradkiem spoglądając w stronę Lumikki, jej dłoni zwieszonej bezwładnie wzdłuż ciała, niebezpiecznie blisko nadgarstka mężczyzny, który zrównał z nimi kroku, szepcząc jej nad uchem coś, czego nie dosłyszała, a co wbrew rozsądkowi wprawiło ją w rozdrażnienie. – Hljóðr. – wypowiedziała pod nosem, zaklęcie, nadwątlone panującą w grobowcu atmosferą, wybrzmiało jednak słabo i daremnie.
Hljóðr 35/65
Odwróciła się posłusznie, gdy Haugaard wyciągnął nadszarpniętą, pożółkłą mapę, gdzie wśród drobnych przebarwień i brunatnych zabrudzeń rozpościerał się zawiły labirynt grobowca, wąskie strumienie podziemnego krwioobiegu, zaznaczone na papierze smugami czarnego atramentu – pozwoliła, by Lumikki wyciągnęła dłoń po szkic pogrążonych w mroku wnętrzności ogromnej mogiły, nareszcie skracając również odległość, jaka ich dzieliła, przełamując cienką opokę, jaką dotąd uparcie się od niej odgradzała. Czerń uważnego spojrzenia wpierw skierowała się ku mapie, dopiero po chwili unosząc się na smukłą, bladą twarz kobiety, odnajdując błękit jej oczu, tak odległy i jednocześnie tak mierzwiąco znajomy – jak morskie przestworza, rozciągające się aż po samą linię horyzontu. Pamiętała czasy, gdy nie dzieliła ich podobna ostrożność, a głosy, podżegane entuzjastycznym zaaferowaniem, który kwitł na policzkach odbiciem pąsowych plam, scalały się w pojedynczy ton, zgodny i gładki jak oszlifowany diament. Pamiętała, jak przyglądała jej się ukradkiem, obserwując, jak pogrąża się w napiętnowanych runami cymeliach, zatopiona głęboko w bezdennej toni prowadzonych badań, widziała ją w świetle figlarnie podrygującej świecy, przykucniętą wśród rozpostartych na podłodze ksiąg, z ogromnym cieniem od głowy na ścianie, kiwającym się w bezgłośnej medytacji. Dziś czuła, mimo pozornej bliskości, jakby rozdzielił je nie tylko czas, lecz również kolejne szerokości geograficzne.
– Nie jest zbyt dobrze zachowana. – odrzekła po krótkiej chwili refleksji – papier rzeczywiście był poszarpany na bokach, miejscami zupełnie wyblakły lub intencjonalnie pozbawiony tuszu, mającego wyznaczać im drogę do serca podziemnych jaskiń. – Terra incognita. – zawyrokowała z żartobliwą uszczypliwością, kierując ponure, pełne niedowierzania spojrzenie ku Ernstowi, który, pomimo wcześniejszych doświadczeń, wydawał się prawie równie nieświadom tego, co mogłoby ich czekać, co pozostali. – W porządku, zatrzymaj ją. – oznajmiła, wychwytując niepewność w tonie głosu Lumikki i kiwając zapewniająco głową. – W zamian możesz powiedzieć mi, kim jest pupilek, którego ze sobą zabrałaś. – szepnęła kąśliwie, nachylając się nad ramieniem Oldenburg, pozwalając przy tym jednak, by usta drgnęły w krótkim, żartobliwym uśmiechu, wciąż nieco zesztywniałym, pozbawionym śmiałości – znała język magii runicznej wystarczająco dobrze, by widzieć, gdy ktoś nie posługiwał się nim z oczekiwaną płynnością, a młody mężczyzna, który raptem skrócił dzielącą ich przestrzeń, nie napełnił ją wiarą w swe wątpliwe, jak pośpiesznie osądziła, zdolności. Im dalej się zapuszczali, tym trudniejsze do zignorowania były jednak szepty tubalnych głosów, rozmiękłe echo oddalonych jęków, które kołatało przycichłym szemraniem pod ciasną kopułą czaszki, zaskakując ją dopiero, gdy pozostali również zatrzymali się w miejscu. Z nienasyconych trzewi grobowca odezwał się nowy, gardłowy dźwięk, tym razem zasłyszany przez nich wszystkich.
– Nie planujesz chyba już na samym początku zaprowadzić nas w paszczę tego samego niebezpieczeństwa, które ostatnim razem zaważyło na sukcesie całej ekspedycji? – zwróciła się krytycznie do Haugaarda, ściągając ostrożnie brwi i mrużąc oczy, które w półmroku katakumb przypominały dwie, czarne plamy atramentu na jasnym płótnie jej twarzy. – Im dłużej możemy pozwolić sobie na uniknięcie zagrożenia, tym lepiej. – zawyrokowała, opowiadając się za przeciwnym rozgałęzieniem tunelu i ukradkiem spoglądając w stronę Lumikki, jej dłoni zwieszonej bezwładnie wzdłuż ciała, niebezpiecznie blisko nadgarstka mężczyzny, który zrównał z nimi kroku, szepcząc jej nad uchem coś, czego nie dosłyszała, a co wbrew rozsądkowi wprawiło ją w rozdrażnienie. – Hljóðr. – wypowiedziała pod nosem, zaklęcie, nadwątlone panującą w grobowcu atmosferą, wybrzmiało jednak słabo i daremnie.
Hljóðr 35/65
Mistrz Gry
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:39
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 30
'k100' : 30
Nieznajomy
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:40
W skupieniu wodziła za dłońmi, palcami kreślącymi po kolei runy, których kombinacja miała wpuścić ich do plątaniny korytarzy katakumb. Była pewna co do swoich umiejętności, podobnie do tych posiadanych przez Tove. Wiedziała również, że Arthur jest człowiekiem bystrym i potrafiącym radzić sobie w bardzo trudnych warunkach. Zagadką pozostawał ich ostatni towarzysz, bo na Ernscie ledwie zawieszała swe spojrzenie, dokładnie analizując jego osobę jeszcze przed podróżą do Norbotten. Skoro dostał się tu ze swym przyjacielem już wcześniej, miał przynajmniej receptę, aby uczynić to ponownie.
Niepewność i pośpiech wdarły się wprawdzie w jej ruchy, jednak zadanie wykonała z sumiennością, oczekując na jęk kamieni, które miały nareszcie przestać strzec nieprzeniknionego mroku korytarzy. Odsunęła się nieznacznie, już wcześniej zdołała wychwycić moment, gdy Rosenkrantz stopiła nieznacznie dzielący je dystans. Brała to za dobry znak, choć nie miała pojęcia, czy powinna liczyć na więcej – pustka braku odpowiedzi na pytania zadawane sobie wiele miesięcy temu, wciąż nie zamierzała ustąpić pod wpływem cudu, o który nawet nie śmiała prosić. Przejęta nieuzasadnionym poczuciem, że Tove odczyta jej myśli i zaśmieje się chłodno.
Tymczasowo wsłuchała się w polecenia Haugaarda jasno wskazujące, że powinni podzielić się w końcu rolami, co mogło okazać się kluczowe dla całej wyprawy. Przywołana do mapy, udała się ku mężczyźnie, układając dłonie na szorstkości papieru; jej oczy uważnie śledziły każdy naniesiony tuszem skrawek planu, wyraźnie uszkodzonego po tragedii mającej miejsce przy pierwszej ekspedycji. Wodząc opuszkami wzdłuż czerni wyobrażała sobie dokładnie, co musiało się wtedy stać. Choć Ernst opowiadał obrazowo, tamtego dnia gdy spotkali się za pierwszym razem, dopiero teraz wszystkie jej mięśnie drgały w febrze lęku, tłumionego pod licznymi warstwami ubrań.
– Tove, co sądzisz? – Zdobyła się na odwagę, by otworzyć usta i wypuścić z nich niepewne pytanie, chrzęszczące od suchości pojawiającej się w gardle: nagle, bez ostrzeżenia, choć chwilę temu mówiła z niezwykłą płynnością. Dźwięk dobrze znanego imienia zabrzmiał obco, choć używała go niegdyś bardzo często. Powinnam ja? Czy ty? Czy razem? chciała dopytać nieśmiało, lecz zamiast tego przesunęła dalej palce zakleszczając je mocniej na postrzępionym arkuszu, wychylając go lekko w kierunku towarzyszki, gotowa skapitulować i przekazać mapę, jeśli tylko wyrazi taką chęć. – Mogę ją teraz zabrać, ale jeśli… gdybyś miała wątpliwości, to mów – wyrzuciła w końcu decydując się na nawigowanie, jednak niemal zupełnie pewna, że Rosenkrantz będzie miała na nią oko i zareaguje w razie potrzeby; nie miałaby jej tego za złe...
Gdy Haugaard wszedł do wnętrza, ruszyła spokojnie tuż za nim, oczekując na rozświetlenie mroku zaklęciem przez jednego z towarzyszy. Instynktownie podążyła wzrokiem za Mortensenem upewniając się, że ten faktycznie wciąż tu jest i idzie blisko – dopatrując się w nim gwaranta bezpieczeństwa i spokoju. Chciała chwycić go za ramię, by pofolgować swej niepewności, jednak zmiarkowała w porę, pozostając jedynie w niewielkim dystansie od marynarza. Dalsza podróż była mozolna, pomimo prostoty pierwszego odcinka. Niepokój wykiełkował w chwili, gdy nieprzyjazny odgłos dobył się z jednej z gardzieli rozwidlenia stającego im na drodze. Prawdopodobnie nie mieli zbyt wiele czasu.
– Nim wybierzemy, powinniśmy… powinniśmy sprawdzić, czy tam gdzie idziemy jest względnie bezpiecznie – wyszeptała, bojąc się, że wróg odkryje ich obecność jeszcze szybciej, choć prawdopodobnie już wiedział o intruzach. Zatrzymała się.
– Feiknstafir – poczuła jak zaklęcie uwalnia się skwapliwie, by sondować wszystko to, co znajdowało się w promieniu około stu metrów od ich grupy. Miała nadzieję, że informacje, które otrzyma, choć trochę rozjaśnią im sytuację. Jeśli dalej zastawiono na nich pułapki, będą musieli rozbroić je w celu bezpiecznego przejścia całej trasy. Nawet nie próbowała łudzić się, że zadanie będzie dziecinnie proste.
zaklęcie Feiknstafir 42+15=57 próg zaklęcia 45
Niepewność i pośpiech wdarły się wprawdzie w jej ruchy, jednak zadanie wykonała z sumiennością, oczekując na jęk kamieni, które miały nareszcie przestać strzec nieprzeniknionego mroku korytarzy. Odsunęła się nieznacznie, już wcześniej zdołała wychwycić moment, gdy Rosenkrantz stopiła nieznacznie dzielący je dystans. Brała to za dobry znak, choć nie miała pojęcia, czy powinna liczyć na więcej – pustka braku odpowiedzi na pytania zadawane sobie wiele miesięcy temu, wciąż nie zamierzała ustąpić pod wpływem cudu, o który nawet nie śmiała prosić. Przejęta nieuzasadnionym poczuciem, że Tove odczyta jej myśli i zaśmieje się chłodno.
Tymczasowo wsłuchała się w polecenia Haugaarda jasno wskazujące, że powinni podzielić się w końcu rolami, co mogło okazać się kluczowe dla całej wyprawy. Przywołana do mapy, udała się ku mężczyźnie, układając dłonie na szorstkości papieru; jej oczy uważnie śledziły każdy naniesiony tuszem skrawek planu, wyraźnie uszkodzonego po tragedii mającej miejsce przy pierwszej ekspedycji. Wodząc opuszkami wzdłuż czerni wyobrażała sobie dokładnie, co musiało się wtedy stać. Choć Ernst opowiadał obrazowo, tamtego dnia gdy spotkali się za pierwszym razem, dopiero teraz wszystkie jej mięśnie drgały w febrze lęku, tłumionego pod licznymi warstwami ubrań.
– Tove, co sądzisz? – Zdobyła się na odwagę, by otworzyć usta i wypuścić z nich niepewne pytanie, chrzęszczące od suchości pojawiającej się w gardle: nagle, bez ostrzeżenia, choć chwilę temu mówiła z niezwykłą płynnością. Dźwięk dobrze znanego imienia zabrzmiał obco, choć używała go niegdyś bardzo często. Powinnam ja? Czy ty? Czy razem? chciała dopytać nieśmiało, lecz zamiast tego przesunęła dalej palce zakleszczając je mocniej na postrzępionym arkuszu, wychylając go lekko w kierunku towarzyszki, gotowa skapitulować i przekazać mapę, jeśli tylko wyrazi taką chęć. – Mogę ją teraz zabrać, ale jeśli… gdybyś miała wątpliwości, to mów – wyrzuciła w końcu decydując się na nawigowanie, jednak niemal zupełnie pewna, że Rosenkrantz będzie miała na nią oko i zareaguje w razie potrzeby; nie miałaby jej tego za złe...
Gdy Haugaard wszedł do wnętrza, ruszyła spokojnie tuż za nim, oczekując na rozświetlenie mroku zaklęciem przez jednego z towarzyszy. Instynktownie podążyła wzrokiem za Mortensenem upewniając się, że ten faktycznie wciąż tu jest i idzie blisko – dopatrując się w nim gwaranta bezpieczeństwa i spokoju. Chciała chwycić go za ramię, by pofolgować swej niepewności, jednak zmiarkowała w porę, pozostając jedynie w niewielkim dystansie od marynarza. Dalsza podróż była mozolna, pomimo prostoty pierwszego odcinka. Niepokój wykiełkował w chwili, gdy nieprzyjazny odgłos dobył się z jednej z gardzieli rozwidlenia stającego im na drodze. Prawdopodobnie nie mieli zbyt wiele czasu.
– Nim wybierzemy, powinniśmy… powinniśmy sprawdzić, czy tam gdzie idziemy jest względnie bezpiecznie – wyszeptała, bojąc się, że wróg odkryje ich obecność jeszcze szybciej, choć prawdopodobnie już wiedział o intruzach. Zatrzymała się.
– Feiknstafir – poczuła jak zaklęcie uwalnia się skwapliwie, by sondować wszystko to, co znajdowało się w promieniu około stu metrów od ich grupy. Miała nadzieję, że informacje, które otrzyma, choć trochę rozjaśnią im sytuację. Jeśli dalej zastawiono na nich pułapki, będą musieli rozbroić je w celu bezpiecznego przejścia całej trasy. Nawet nie próbowała łudzić się, że zadanie będzie dziecinnie proste.
zaklęcie Feiknstafir 42+15=57 próg zaklęcia 45
Mistrz Gry
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:40
The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości
'k100' : 42
'k100' : 42
Arthur Mortensen
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:40
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Odetchnął ukradkiem, kiedy oczywistym, było, że wrota grobowca uchylą się, przed nietuzinkową grupą zwiedzających martwił się swoim brakiem wiedzy, w tej materii i obawiał, iż mógłby stać się problemem już na samym początku, tej wyprawy, to byłoby zdecydowanie niefortunne rozpoczęcie przygody i średnie pierwsze wrażenie, bo jeśli oceną Lumi się nie martwił, wiedział, że dziewczyna stanęłaby u jego boku, zawsze i wszędzie, tak względem pozostałych nie miał tej nadziei i mógł liczyć jedynie na wyrozumiałość, a o taką trudno, kiedy na szali jest dobro ekspedycji. Runy rozżarzyły się i ciemna, wilgotna jama stanęła otworem. Pustka, w którą mieli się zagłębić i kilka dobrych godzin spędzić na poszukiwaniach krocząc cicho niczym myszy, wśród traw, coby nie zbudzić istot, drzemiących głęboko w podziemiach. Westchnął, lecz czuł narastającą ciekawość, chciał wiedzieć, co skrywały ciemności, jakie skarby zalegały tam w podziemiach, samotne i opuszczone, jedynie pozornie złączone z tymi, którzy dawno już obrócili się w pył.
Skinął potwierdzająco głową czując na sobie wzrok Haugaarda, domyślał się, że ktoś z nich pójdzie przodem, nie miał nic przeciwko, aby wystąpić na przód i oświetlać drogę. Wprawdzie mniej pewnie czuł się w podziemiach, niż na morzu, lecz nie dawał tego po sobie poznać. Nie wahał się, kiedy ich przewodnik wkroczył w głąb jaskini, śmiało krocząc za nim, przy tym śledząc Lumi, miał nadzieję, że i ona była pewna swych umiejętności, tak wiele zależało od jej dobrej dyspozycji.
Chłód wdzierał się zdradliwie pod poły płaszcza, przedzierał przez wełniany gruby sweter i kąsał, jak żmija, był przyzwyczajony do niego, zahartowany przez pracę i lata, które poświęcił morzu, jednak to, co go niepokoiło, to aura tego miejsca wyczuwalna groza, jakiej nie dało się zlekceważyć i zbagatelizować. Musieli być ostrożni, ale i przebiegli.
Jakby na potwierdzenie słów Haugaarda, katakumby ożyły, ciało mimowolnie napięło się, mięśnie były gotowe, aby rzucić się z żelaznym drągiem na nieprzyjaciela, zachował środki ostrożności i wyszedł do przodu zrównując się z Lumi – Trzymaj się, blisko mnie – rzucił w przelocie, posyłając kobiecie uśmiech, jakże pewny i śmiały. Złapał się na chęci ujęcia jej za rękę i dodania otuchy, by nie czuła się taka zagubiona, lecz nie byli sami, a nie chciał wpędzać dziewczyny w zakłopotanie. Wyprzedził ją i wyciągnął dłoń przed siebie. – Geisl – wymamrotał, niewielkie światełko oświetliło ściany korytarza, na tyle dyskretnie, by nie zwrócić, miejmy nadzieje uwagi, nieprzychylnych istot, a na tyle skutecznie, by przemytnik widział ewentualne przeszkody, czekające tylko, aż ktoś nań nastąpi. – Vándr – po chwili, wahania wymamrotał kolejne znane zaklęcie, upewniając się, tym samym, iż nikt przed nimi w najbliższym czasie nie czarował w katakumbach. Odwrócił się, w stronę Lumi, która trzymała mapę. – Prowadź – rzucił, lekko, ale cicho, zachowując dyskrecję, jakiej wymagało niezauważalne przemknięcie, obok śpiącego niedźwiedzia.
Geisl: 15+5=20 / próg zaklęcia 5
Vándr: 15+14+5 (atut)=34 / próg 30
Skinął potwierdzająco głową czując na sobie wzrok Haugaarda, domyślał się, że ktoś z nich pójdzie przodem, nie miał nic przeciwko, aby wystąpić na przód i oświetlać drogę. Wprawdzie mniej pewnie czuł się w podziemiach, niż na morzu, lecz nie dawał tego po sobie poznać. Nie wahał się, kiedy ich przewodnik wkroczył w głąb jaskini, śmiało krocząc za nim, przy tym śledząc Lumi, miał nadzieję, że i ona była pewna swych umiejętności, tak wiele zależało od jej dobrej dyspozycji.
Chłód wdzierał się zdradliwie pod poły płaszcza, przedzierał przez wełniany gruby sweter i kąsał, jak żmija, był przyzwyczajony do niego, zahartowany przez pracę i lata, które poświęcił morzu, jednak to, co go niepokoiło, to aura tego miejsca wyczuwalna groza, jakiej nie dało się zlekceważyć i zbagatelizować. Musieli być ostrożni, ale i przebiegli.
Jakby na potwierdzenie słów Haugaarda, katakumby ożyły, ciało mimowolnie napięło się, mięśnie były gotowe, aby rzucić się z żelaznym drągiem na nieprzyjaciela, zachował środki ostrożności i wyszedł do przodu zrównując się z Lumi – Trzymaj się, blisko mnie – rzucił w przelocie, posyłając kobiecie uśmiech, jakże pewny i śmiały. Złapał się na chęci ujęcia jej za rękę i dodania otuchy, by nie czuła się taka zagubiona, lecz nie byli sami, a nie chciał wpędzać dziewczyny w zakłopotanie. Wyprzedził ją i wyciągnął dłoń przed siebie. – Geisl – wymamrotał, niewielkie światełko oświetliło ściany korytarza, na tyle dyskretnie, by nie zwrócić, miejmy nadzieje uwagi, nieprzychylnych istot, a na tyle skutecznie, by przemytnik widział ewentualne przeszkody, czekające tylko, aż ktoś nań nastąpi. – Vándr – po chwili, wahania wymamrotał kolejne znane zaklęcie, upewniając się, tym samym, iż nikt przed nimi w najbliższym czasie nie czarował w katakumbach. Odwrócił się, w stronę Lumi, która trzymała mapę. – Prowadź – rzucił, lekko, ale cicho, zachowując dyskrecję, jakiej wymagało niezauważalne przemknięcie, obok śpiącego niedźwiedzia.
Geisl: 15+5=20 / próg zaklęcia 5
Vándr: 15+14+5 (atut)=34 / próg 30
Mistrz Gry
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:41
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k100' : 14
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k100' : 14
Mikkel Guldbrandsen
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:42
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Skłamałby mówiąc, że kreśleniu run rytualną krwią nie towarzyszyło lekkie uczucie podekscytowania gdzieś w głębii piersi. Nie miewał zbyt wielu okazji, aby posługiwać magią runiczną, choć fascynowała go niezmiennie przez całe życie, miał więc wciąż w niej spore braki i zaległości, o wiele lepiej posługiwala się nią młodsza siostra. Wskazaną przez Haugaarda runę udało się jednak Guldbrandsenowi nakreślić więcej niż dobrze, bezbłędnie; błędu udało uniknąć się każdemu członkowi tej wyprawy, każda runa, Inguz, Iwaz, Tiwaz, Algiz, Sowilo pojawiła się na kamiennej ścianie i zalśniła, odslaniając przed nimi przejście. Mikkel nie spodziewał się, aby draugi zaatakowały ich od samego wejścia do katakumb, pozostał jednak - jak zawsze - czujny i przygotowany, by zareagować odpowiednio jeśli zajdzie taka konieczność. Czekała jednak na nich jedynie ciemność. Śmiertelne niebezpieczeństwo czyhało gdzieś w oddali, było tam jednak na pewno.
Skinął Haugaardowi glową, gotów ruszyć przodem i przywołać kulę światla, aby rozproszyła ciemność (szkoda, że i nie chłód, który o tej porze roku w podziemnych jaskiniach zacznie im niebawem doskwierać), Arthur ruszył jednak przodem.
- Potrzebujemy czegoś silniejszego - zauważył Guldbrandsen, podążając zaraz za nim i unosząc dlonie; sprawę mapy, której przyjrzał się wcześniej pozostawił w rękach widzących, pokladając zaufanie w Haugaardzie jeśli chodzilo o wybór czlonków wyprawy. - Geisl Mikill - wyrzekł spokojnie, oczekując, że pojawi sie nad nim kula światła. Jedna wystarczy, jeśli nie będą się rozdzielać. Takiej propozycji miał zamiar się przeciwstawić, jeśli ktoś miałby ją wysunąć. Dopóki nie zajdzie absolutna konieczność, to powinni byli trzymać się razem, tak byloby bezpieczniej. Czar Guldbrandsena prrzyniósł oczekiwany efekt i pojawiła się nad nimi kula światla, która rozproszyla ciemności. Podążył więc spojrzeniem za wzrokiem archeologa, w stronę drogi jaka zaprowadziła Vegarda w zaświaty.
- Zgadzam się z Tove. Sprawdźmy najpierw tamtę stronę, może będzie dluższa, ale bezpieczniejsza - wyrzekł cicho, by jego glos przypadkiem nie poniósł się echem i nie zwrócił uwagi nieumarlych. - Jeśli nic tam nie znajdziemy, zawrócimy - dodał jeszcze. Uniknięcie draugów powinno być ich priorytetem, skoro drużyna liczyła zaledwie pięć osób, stworów mogło być zaś o wiele więcej. -Sýna - wyszeptal niemalże, w nadziei, że czar odsłoni przed nimi ukryte przejścia. Może tak naprawdę istniało więcej dróg niż tylko te dwie? Jeśli nekromanta, który stworzył naszyjnik, był tak potężny, katakumby mogły skrywać o wiele więcej sekretów. Równie dobrze mógł przechytrzyć nieproszonych gości i cichsza droga była naszpikowana większą ilością pułapek. Spojrzał pytająco na Lumikki, oczekując, że podzieli się z resztą swoimi odkryciami, jeśli jej zaklęcie przyniosło jakiś efekt.
- Wszyscy powinniśmy to zrobić. Użyć Hljóðr. Wszyscy potrafią? - spytał, powiódlszy spojrzenie po Haugaardzie, Lumikki i Arturze. Mógł im pomóc w razie potrzeby.
Skinął Haugaardowi glową, gotów ruszyć przodem i przywołać kulę światla, aby rozproszyła ciemność (szkoda, że i nie chłód, który o tej porze roku w podziemnych jaskiniach zacznie im niebawem doskwierać), Arthur ruszył jednak przodem.
- Potrzebujemy czegoś silniejszego - zauważył Guldbrandsen, podążając zaraz za nim i unosząc dlonie; sprawę mapy, której przyjrzał się wcześniej pozostawił w rękach widzących, pokladając zaufanie w Haugaardzie jeśli chodzilo o wybór czlonków wyprawy. - Geisl Mikill - wyrzekł spokojnie, oczekując, że pojawi sie nad nim kula światła. Jedna wystarczy, jeśli nie będą się rozdzielać. Takiej propozycji miał zamiar się przeciwstawić, jeśli ktoś miałby ją wysunąć. Dopóki nie zajdzie absolutna konieczność, to powinni byli trzymać się razem, tak byloby bezpieczniej. Czar Guldbrandsena prrzyniósł oczekiwany efekt i pojawiła się nad nimi kula światla, która rozproszyla ciemności. Podążył więc spojrzeniem za wzrokiem archeologa, w stronę drogi jaka zaprowadziła Vegarda w zaświaty.
- Zgadzam się z Tove. Sprawdźmy najpierw tamtę stronę, może będzie dluższa, ale bezpieczniejsza - wyrzekł cicho, by jego glos przypadkiem nie poniósł się echem i nie zwrócił uwagi nieumarlych. - Jeśli nic tam nie znajdziemy, zawrócimy - dodał jeszcze. Uniknięcie draugów powinno być ich priorytetem, skoro drużyna liczyła zaledwie pięć osób, stworów mogło być zaś o wiele więcej. -Sýna - wyszeptal niemalże, w nadziei, że czar odsłoni przed nimi ukryte przejścia. Może tak naprawdę istniało więcej dróg niż tylko te dwie? Jeśli nekromanta, który stworzył naszyjnik, był tak potężny, katakumby mogły skrywać o wiele więcej sekretów. Równie dobrze mógł przechytrzyć nieproszonych gości i cichsza droga była naszpikowana większą ilością pułapek. Spojrzał pytająco na Lumikki, oczekując, że podzieli się z resztą swoimi odkryciami, jeśli jej zaklęcie przyniosło jakiś efekt.
- Wszyscy powinniśmy to zrobić. Użyć Hljóðr. Wszyscy potrafią? - spytał, powiódlszy spojrzenie po Haugaardzie, Lumikki i Arturze. Mógł im pomóc w razie potrzeby.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Mistrz Gry
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:42
The member 'Mikkel Guldbrandsen' has done the following action : kości
'k100' : 59, 11
'k100' : 59, 11
Prorok
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:42
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Zadania zostały rozdzielone. Lumikki chwyciła za mapę, a Mortensen postanowił być przewodnikiem, wysuwając się na przód. Mikkel miał jednak w tym wszystkim rację – w tym przypadku potrzebowali czegoś silniejszego, niż zwykłe Geisl, dlatego zaklęcie, które zostało użyte przez Arthura nie przyniosło trwałego efektu. Wyczarowane przez Mortensena światło zgasło wtedy, gdy tylko rzucił kolejny czar, lecz Guldbrandsen w mgnieniu oka uratował całą sytuację. Katakubmy były wyjątkowo ciemnym miejscem – nie mogli więc poruszać się w ciemności, nawet jeśli mieli ściągnąć na siebie tym uwagę draugrów. Wspólnie podjęli decyzję, by nie zaczynać od razu od walki – Haugaard postanowił więc się z nimi zgodzić, nawet jeśli w środku był przekonany, że dla piątki osób jeden draugr był niewielkim zagrożeniem w stosunku do tego, co najprawdopodobniej miało ich czekać później. W końcu ostatnim razem problem pojawił się dopiero wtedy, gdy musieli zmierzyć się z większą grupą. Zdawał się jednak podchodzić do tego z przymrużeniem oka, jakby niewiele wyniósł z poprzedniej wyprawy z Vegarem, dlatego bez zastanowienia zbył komentarz panienki Rosenkrantz, prowadząc ich w kierunku, którego wcześniej nie miał okazji lepiej poznać – zdawał się jednak, przynajmniej na ten moment, znacznie bezpieczniejszy, gdyż nie dochodziły z niego jeszcze żadne niepokojące odgłosy.
Feiknstafir, które w przemyślany sposób rzuciła młoda Oldenburg, było wyjątkowo dobrym posunięciem, gdyż szybko dowiedziała się, że tajemnicze katakumby, jak mogła wcześniej podejrzewać, były pełne klątw, zasadzek i ukrytych przejść. Z czasem Lumikki, podobnie jak Tove, mogła poczuć o wiele silniejsze natężenie magii, gdy tylko zaczęli zbliżać się do miejsca, do którego ich pokierowała. Nie mogli dalej przejść, metalowe wrota stały na ich przeszkodzie, lecz przy większym skupieniu i lepszym oświetleniu dało się zauważyć runy, które zapewne mogły umożliwić im dalsze przejście. Kiedy po krótkim Geisl Arthur rzucił Vándr, upewnił się, iż nikt przed nimi w najbliższym czasie nie czarował w katakumbach, co wszystko wskazywało na to, że Haugaard był tutaj jako ostatni, a jego przeciwnicy nie zdążyli tutaj jeszcze dotrzeć. Z kolei Hljóðr, które wybrzmiało z ust Guldbrandsena i Rosenkrantz, nie przyniosło trwałego, upragnionego efektu; Tove potknęła się o kamień, niepotrzebnie ściągając na siebie uwagę i wywołując pogłos w katakumbach. Haugaard tylko spojrzał na nich po kolei, po czym przyjrzał się runom na ścianach. Niepokojące odgłosy draugrów były coraz głośniejsze i częstsze, co było potwierdzeniem na to, że nie mieli czasu. Te niebezpieczne stworzenia na pewno zdążyły ich usłyszeć.
– Na Hljóðr jest już za późno. Przynajmniej teraz. – Spojrzał na Mikkela, po czym westchnął ciężko, gorączkowo zastanawiając się, co począć dalej. – Widziałem te same sekwencje w tamtej części katakumb. Wystarczy je tylko ściągnąć, by przejść – odpowiedział ściszonym głosem Haugaard, wskazując ręką na stare wrota i przyglądając się charakterystycznym znakom z nieco większą uwagą. – Musimy działać. Kolejność idzie od początku, tak jak w alfabecie runicznym. Zacznę od Fehu, Lumikki i Tove, pomóżcie mi szybko. A wy, chłopaki, obstawiacie tyły. – W tym przypadku po raz kolejny byli zobligowani, podobnie jak na samym początku, do pracy zespołowej. Haugaard zdawał sobie sprawę z tego, że czas ich gonił, a sami przez zupełny przypadek nagle zapędzili się w kozi róg. Musieli teraz jak najszybciej przedostać się do dalszej części bliżej katakumb, jeśli nie chcieli dopuścić do starcia ze zbliżającymi się stworzeniami. W tym samym czasie młoda Rosenkrantz mogła poczuć po raz kolejny dziwną energię, aż w pewnym momencie usłyszała męski głos, który nakazywał im się wynosić. Na wycofanie się było już za późno, draugr – albo nawet draugry – były tuż za rogiem. Trzeba było działać.
Każdemu z was przysługuje po jednej akcji. Lumikki i Tove ściągają runy z metalowych wrót, korzystając z magii runicznej, by przedostać się dalej. Dla Lumikki próg Naudiz wynosi 65, dla Tove – Isa: 55. Mikkel i Arthur, którzy stoją na tyłach, mają z kolei możliwość wykonania jednego zaklęcia lub dowolnej czynności w starciu z agresywnym draugrem.
Czas na odpis: 72h
Feiknstafir, które w przemyślany sposób rzuciła młoda Oldenburg, było wyjątkowo dobrym posunięciem, gdyż szybko dowiedziała się, że tajemnicze katakumby, jak mogła wcześniej podejrzewać, były pełne klątw, zasadzek i ukrytych przejść. Z czasem Lumikki, podobnie jak Tove, mogła poczuć o wiele silniejsze natężenie magii, gdy tylko zaczęli zbliżać się do miejsca, do którego ich pokierowała. Nie mogli dalej przejść, metalowe wrota stały na ich przeszkodzie, lecz przy większym skupieniu i lepszym oświetleniu dało się zauważyć runy, które zapewne mogły umożliwić im dalsze przejście. Kiedy po krótkim Geisl Arthur rzucił Vándr, upewnił się, iż nikt przed nimi w najbliższym czasie nie czarował w katakumbach, co wszystko wskazywało na to, że Haugaard był tutaj jako ostatni, a jego przeciwnicy nie zdążyli tutaj jeszcze dotrzeć. Z kolei Hljóðr, które wybrzmiało z ust Guldbrandsena i Rosenkrantz, nie przyniosło trwałego, upragnionego efektu; Tove potknęła się o kamień, niepotrzebnie ściągając na siebie uwagę i wywołując pogłos w katakumbach. Haugaard tylko spojrzał na nich po kolei, po czym przyjrzał się runom na ścianach. Niepokojące odgłosy draugrów były coraz głośniejsze i częstsze, co było potwierdzeniem na to, że nie mieli czasu. Te niebezpieczne stworzenia na pewno zdążyły ich usłyszeć.
– Na Hljóðr jest już za późno. Przynajmniej teraz. – Spojrzał na Mikkela, po czym westchnął ciężko, gorączkowo zastanawiając się, co począć dalej. – Widziałem te same sekwencje w tamtej części katakumb. Wystarczy je tylko ściągnąć, by przejść – odpowiedział ściszonym głosem Haugaard, wskazując ręką na stare wrota i przyglądając się charakterystycznym znakom z nieco większą uwagą. – Musimy działać. Kolejność idzie od początku, tak jak w alfabecie runicznym. Zacznę od Fehu, Lumikki i Tove, pomóżcie mi szybko. A wy, chłopaki, obstawiacie tyły. – W tym przypadku po raz kolejny byli zobligowani, podobnie jak na samym początku, do pracy zespołowej. Haugaard zdawał sobie sprawę z tego, że czas ich gonił, a sami przez zupełny przypadek nagle zapędzili się w kozi róg. Musieli teraz jak najszybciej przedostać się do dalszej części bliżej katakumb, jeśli nie chcieli dopuścić do starcia ze zbliżającymi się stworzeniami. W tym samym czasie młoda Rosenkrantz mogła poczuć po raz kolejny dziwną energię, aż w pewnym momencie usłyszała męski głos, który nakazywał im się wynosić. Na wycofanie się było już za późno, draugr – albo nawet draugry – były tuż za rogiem. Trzeba było działać.
INFORMACJE
Każdemu z was przysługuje po jednej akcji. Lumikki i Tove ściągają runy z metalowych wrót, korzystając z magii runicznej, by przedostać się dalej. Dla Lumikki próg Naudiz wynosi 65, dla Tove – Isa: 55. Mikkel i Arthur, którzy stoją na tyłach, mają z kolei możliwość wykonania jednego zaklęcia lub dowolnej czynności w starciu z agresywnym draugrem.
Nieznajomy
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:43
Do ostatniej chwili trwała w niepewności, gotowa oddać mapę bez jakiejkolwiek sprzeczki – nie tylko z uwagi na to, że dzisiaj odświeżona zadra byłaby nie na rękę całej ekspedycji, ale też dlatego, że wspomnienie dzielącej je niezgody spełzło już na tyle, by nie przywiązywała do tamtego wydarzenia szczególnej wagi. Owszem, zawsze zależało jej na tym, by dociekać prawdy i obstawała przy swoim z niezwykłą determinacją, czas jednak pokazywał, że czasami nie to było najważniejsze. Ceniła Tove, jej zdanie wielokrotnie pomagało w osądzie kwestii co do których nie miała zupełnego przekonania. Tamtym razem jednak traf chciał, że Oldenburg była wyjątkowo zdecydowana, podobnie jak jej towarzyszka i żadnej nie było w smak odpuścić. Nie mogła cofnąć czasu, powstrzymać się przed wysłaniem listu, po którym obecne było już tylko milczenie i snucie domysłów, czy aby na pewno stanowił on jedyny powód, dla którego tak bardzo się poróżniły. Uśmiechnęła się blado przejmując w końcu całkowitą pieczę nad mapą, oswajając się z szorstką fakturą pod palcami. Zgodziła się prowadzić, gdy Arthur odezwał się do niej, z podobną wdzięcznością przyjęła ofertę bliskości, którą przecięło pytanie Rosenkrantz.
Odwróciła twarz ku Tove, chwytając subtelną złośliwość i uwagę wyraźnie zahaczającą o postać Mortensena: ta faktycznie mogła być zagadką, gdyż nie dało się ukryć, iż przybył tu z Lumikki. Nie próbowała tego ukrywać ani wypierać się głupio, że nie ma z nim nic wspólnego, nawet gdy nie do końca potrafiła zrozumieć, co wydarzyło się pomiędzy nimi przez okres ostatnich tygodni (czy nawet miesięcy, poczynając od afery z jajem). Nie wszystkie emocje zdołały w niej okrzepnąć, a powściągliwość wciąż oplatająca ją swymi gęstymi pnączami dławiła ją tylko i wyłącznie dlatego, że pierwszy raz musiała ze wstydem stwierdzić, iż gąszcz ludzkich relacji był dla niej nieodgadniony. Błękitne tęczówki stężały na moment skonfrontowane z czernią tych przeciwległych, wyłowionych w sposób zdecydowany, bez wcześniej pielęgnowanej niepewności.
– Arthur? Przyjaciel. Mieliśmy już okazję pracować razem. Prawda? – Czuła się dziwnie mówiąc o nim szeptem, dlatego też pytanie wypowiedziała już całkiem jawnie. Zerknęła w stronę mężczyzny wyczekująco. – Zaproponowałam mu tę wyprawę nie bez powodu, wiem, że dużo potrafi i może wnieść wiele wartościowego do naszej ekspedycji. Ufam mu. – O ile nie była pewna tego, jakie emocje w sobie chowała, o tyle była zupełnie przekonana, że Mortensen powinien tu dzisiaj być. Umyślnie sprawiła, by zrównali się w trójkę i szli tak przez kolejnych kilka metrów. Zaklęcie przemytnika nie pomogło zbyt wiele, dopiero kolejne rozświetliło im drogę. Echo inkantacji mającej zbadać teren dookoła było wprawdzie jasnym komunikatem, jednak w plątaninie ilości zasadzek, nie była w stanie wyłowić ich pojedynczych charakterów.
– Tak jak było do przewidzenia, gdziekolwiek się ruszymy, tam czekają na nas pułapki – podzieliła się spostrzeżeniem na wskroś pesymistycznym, choć na szczęście rezultat analiz Arthura był nieco bardziej pokrzepiający. Niepokojący szmer narastał potęgując poczucie, że tak naprawdę nie pozostało im zbyt wiele czasu. – Tove! – Ściszony jęk dobył się z jej ust, gdy ciemnowłosa kobieta zahaczyła o kamień i straciła niebezpiecznie równowagę. Wychyliła w jej kierunku wolną rękę, w drugiej trzymając wciąż mapę i stalowy kij pod pachą. – Nic ci nie jest? – zapytała, słysząc za sobą słowa Ernsta. – Chodź, musimy działać szybko – dodała, zupełnie topiąc resztki dystansu i wciąż obecnej ostrożności. Haugaard miał rację – na maskowanie obecności było za późno. Zarządzenie archeologa ponownie wymusiło na nich podzielenie się obowiązkami, tworząc nieznaczną wyrwę pomiędzy grupą zajmującą się otwarciem wrót, a tymi, którzy musieli stawić czoła niebezpieczeństwu czającemu się w ciemnościach. Pełna obaw odprowadziła wzrokiem przyjaciela, czując że wraz z każdym centymetrem powiększającej się odległości traci resztki posiadanego rezonu. Nie mogła jednak czekać zbyt długo, odgarniając z czoła miękkie kosmyki jasnych włosów, przystąpiła do zdjęcia runy Naudiz. Nie odważyła się jednak na głębszy oddech póki tego samego nie uczynili Tove i Haugaard.
Zdejmowanie runy: 120
Odwróciła twarz ku Tove, chwytając subtelną złośliwość i uwagę wyraźnie zahaczającą o postać Mortensena: ta faktycznie mogła być zagadką, gdyż nie dało się ukryć, iż przybył tu z Lumikki. Nie próbowała tego ukrywać ani wypierać się głupio, że nie ma z nim nic wspólnego, nawet gdy nie do końca potrafiła zrozumieć, co wydarzyło się pomiędzy nimi przez okres ostatnich tygodni (czy nawet miesięcy, poczynając od afery z jajem). Nie wszystkie emocje zdołały w niej okrzepnąć, a powściągliwość wciąż oplatająca ją swymi gęstymi pnączami dławiła ją tylko i wyłącznie dlatego, że pierwszy raz musiała ze wstydem stwierdzić, iż gąszcz ludzkich relacji był dla niej nieodgadniony. Błękitne tęczówki stężały na moment skonfrontowane z czernią tych przeciwległych, wyłowionych w sposób zdecydowany, bez wcześniej pielęgnowanej niepewności.
– Arthur? Przyjaciel. Mieliśmy już okazję pracować razem. Prawda? – Czuła się dziwnie mówiąc o nim szeptem, dlatego też pytanie wypowiedziała już całkiem jawnie. Zerknęła w stronę mężczyzny wyczekująco. – Zaproponowałam mu tę wyprawę nie bez powodu, wiem, że dużo potrafi i może wnieść wiele wartościowego do naszej ekspedycji. Ufam mu. – O ile nie była pewna tego, jakie emocje w sobie chowała, o tyle była zupełnie przekonana, że Mortensen powinien tu dzisiaj być. Umyślnie sprawiła, by zrównali się w trójkę i szli tak przez kolejnych kilka metrów. Zaklęcie przemytnika nie pomogło zbyt wiele, dopiero kolejne rozświetliło im drogę. Echo inkantacji mającej zbadać teren dookoła było wprawdzie jasnym komunikatem, jednak w plątaninie ilości zasadzek, nie była w stanie wyłowić ich pojedynczych charakterów.
– Tak jak było do przewidzenia, gdziekolwiek się ruszymy, tam czekają na nas pułapki – podzieliła się spostrzeżeniem na wskroś pesymistycznym, choć na szczęście rezultat analiz Arthura był nieco bardziej pokrzepiający. Niepokojący szmer narastał potęgując poczucie, że tak naprawdę nie pozostało im zbyt wiele czasu. – Tove! – Ściszony jęk dobył się z jej ust, gdy ciemnowłosa kobieta zahaczyła o kamień i straciła niebezpiecznie równowagę. Wychyliła w jej kierunku wolną rękę, w drugiej trzymając wciąż mapę i stalowy kij pod pachą. – Nic ci nie jest? – zapytała, słysząc za sobą słowa Ernsta. – Chodź, musimy działać szybko – dodała, zupełnie topiąc resztki dystansu i wciąż obecnej ostrożności. Haugaard miał rację – na maskowanie obecności było za późno. Zarządzenie archeologa ponownie wymusiło na nich podzielenie się obowiązkami, tworząc nieznaczną wyrwę pomiędzy grupą zajmującą się otwarciem wrót, a tymi, którzy musieli stawić czoła niebezpieczeństwu czającemu się w ciemnościach. Pełna obaw odprowadziła wzrokiem przyjaciela, czując że wraz z każdym centymetrem powiększającej się odległości traci resztki posiadanego rezonu. Nie mogła jednak czekać zbyt długo, odgarniając z czoła miękkie kosmyki jasnych włosów, przystąpiła do zdjęcia runy Naudiz. Nie odważyła się jednak na głębszy oddech póki tego samego nie uczynili Tove i Haugaard.
Zdejmowanie runy: 120
Mistrz Gry
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:43
The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości
'k100' : 89
'k100' : 89
Bezimienny
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:43
Ściągnęła niechętnie brwi, gdy światło, które rozbłysło w dłoni mężczyzny, ledwie rzuciło pożółkłą poświatę na nierówne, wilgotne skały wewnątrz katakumb, po czym zgasło pośpiesznie przy rzucaniu kolejnego zaklęcia, na nowo pogrążając ich w ponurym półmroku, pełnym drobnych stukotów, jęków i szemrania, wobec których nie potrafiła być wprawdzie pewna, czy były prawdziwe – duchy lubiły szarpać za napięte struny jej umysłu i zwodzić świadomość daleko ku peryferiom refleksji, zawzięte i łapczywe, próbujące z uporem, którego nigdy nie spodziewałaby się po zmarłych, przeciągnąć ją na drugą stronę, wcielić w rzeszę swej zaklinowanej pomiędzy światami dywizji. Ledwie westchnęła cicho, gdy słowa kolejnego mężczyzny sprawiły, że wnętrze ciasnego, kamiennego korytarza znów wypełniło się światłem, pozwalając im sięgnąć wzrokiem dalej w głąb tunelu, zaznaczonego na mapie krętą, ciemną linią – ruszyła pewniejszym krokiem do przodu, odwracając głowę, by zawiesić uważne, ciemne spojrzenie na rozjaśnionej czarem twarzy Lumikki, na tle okalającego ich, skalistego mroku wyraziście bladej, nie strachem, o który nie odważyłaby się jej jeszcze podejrzewać, lecz entuzjazmem, który widziała już wcześniej, tak charakterystycznym i osobliwie pokrzepiającym.
– Arthur jest… badaczem? Archeologiem? – spytała z podejrzliwą zaciętością, również przechodząc tonem głosu z konspiracyjnego szeptu na swobodną rozmowę, po czym przenosząc wzrok na mężczyznę, który szedł najbliżej przeciwnej ściany, przy lewym ramieniu przyjaciółki; brzmienie jej wypowiedzi nie ukrywało, że miała względem nieznajomego pewne wątpliwości, wynikające, jak postanowiła małodusznie się utwierdzać, z podejrzeń jego niekompetencji, nie iskry bezpodstawnej zazdrości, która roztliła się za rękojeścią mostka, chwilowo odbierając jej rezon. – Cóż, skoro mu ufasz, nie widzę podstaw, by mieć w tej kwestii odmienne zdanie. – stwierdziła zaraz, spokojnie, lecz bez łagodnej poufałości – uśmiech, który posłała Arthurowi był drapieżny i sztywny, prawie wyzywający. Przez jakiś czas szli zatem do przodu w milczeniu, choć odległe pojękiwania zjaw, które kładły na jej ramionach ciężką płachtę swej przytłaczającej obecności, nie pozwalały w pełni doświadczyć ciszy, jaka nastała, przeplatanej jedynie pojedynczymi, głuchymi uderzeniami butów o nierówne podłoże i kapaniem chłodnej wody z nierównego sklepienia rozciągniętych nad nimi, skalnych konstrukcji, wyglądem przypominających zwierzęce zęby, zawieszone u stropu stalaktyty. Próbowała ignorować echo niezrozumiałych, natarczywych głosów, te nadszarpnęły jednak fakturę jej uwagi – przód buta zahaczył o jeden z wystających kamieni, a ona na moment straciła równowagę, potykając się do przodu.
– Cholera. – uniosła raptownie wzrok na wysokie, metalowe wrota, odnajdując w ich powierzchni kolejne, znajome insygnia nordyckich run. Odruchowo posłała krótkie, porozumiewawcze spojrzenie w stronę Oldenburg, zaraz jej myśli skupiły się jednak posłusznie na poleceniu Haugaarda – odnalazła znajomy kształt, pojedynczy pręt, sopel lodu wygrawerowany na chłodnej fakturze bramy; odruchowo poczuła, jak wzdłuż kręgosłupa spływa pojedynczy dreszcz. Jedenasta runa w Futharku – Isa, czyli ostrzeżenie, koncentracja, cisza przed burzą, ściągnięta z powierzchni przegrody, jaka dzieliła ich od dalszego działania. – Już tu są. – szepnęła ostrzegawczo w stronę stojących za nimi mężczyzn, na moment zawieszając czerń źrenic w mroku, z głębi którego dobywały się charakterystyczne, narastające głośnością odgłosy. Wynoście się, zagrzmiało gdzieś na granicy świadomości, a jej oczy błysnęły, wyostrzając się wyraźnie, sylwetka zesztywniała, powstrzymując się jednak przed oznakami niepokoju, jaki wywołały w niej te słowa – docierające z oddali, chłodne i ponure, słowa, które nie mogłyby wydobyć się z krtani żywego człowieka. Tylko martwi przemawiali do niej w ten sposób.
52 + 20 > 55
– Arthur jest… badaczem? Archeologiem? – spytała z podejrzliwą zaciętością, również przechodząc tonem głosu z konspiracyjnego szeptu na swobodną rozmowę, po czym przenosząc wzrok na mężczyznę, który szedł najbliżej przeciwnej ściany, przy lewym ramieniu przyjaciółki; brzmienie jej wypowiedzi nie ukrywało, że miała względem nieznajomego pewne wątpliwości, wynikające, jak postanowiła małodusznie się utwierdzać, z podejrzeń jego niekompetencji, nie iskry bezpodstawnej zazdrości, która roztliła się za rękojeścią mostka, chwilowo odbierając jej rezon. – Cóż, skoro mu ufasz, nie widzę podstaw, by mieć w tej kwestii odmienne zdanie. – stwierdziła zaraz, spokojnie, lecz bez łagodnej poufałości – uśmiech, który posłała Arthurowi był drapieżny i sztywny, prawie wyzywający. Przez jakiś czas szli zatem do przodu w milczeniu, choć odległe pojękiwania zjaw, które kładły na jej ramionach ciężką płachtę swej przytłaczającej obecności, nie pozwalały w pełni doświadczyć ciszy, jaka nastała, przeplatanej jedynie pojedynczymi, głuchymi uderzeniami butów o nierówne podłoże i kapaniem chłodnej wody z nierównego sklepienia rozciągniętych nad nimi, skalnych konstrukcji, wyglądem przypominających zwierzęce zęby, zawieszone u stropu stalaktyty. Próbowała ignorować echo niezrozumiałych, natarczywych głosów, te nadszarpnęły jednak fakturę jej uwagi – przód buta zahaczył o jeden z wystających kamieni, a ona na moment straciła równowagę, potykając się do przodu.
– Cholera. – uniosła raptownie wzrok na wysokie, metalowe wrota, odnajdując w ich powierzchni kolejne, znajome insygnia nordyckich run. Odruchowo posłała krótkie, porozumiewawcze spojrzenie w stronę Oldenburg, zaraz jej myśli skupiły się jednak posłusznie na poleceniu Haugaarda – odnalazła znajomy kształt, pojedynczy pręt, sopel lodu wygrawerowany na chłodnej fakturze bramy; odruchowo poczuła, jak wzdłuż kręgosłupa spływa pojedynczy dreszcz. Jedenasta runa w Futharku – Isa, czyli ostrzeżenie, koncentracja, cisza przed burzą, ściągnięta z powierzchni przegrody, jaka dzieliła ich od dalszego działania. – Już tu są. – szepnęła ostrzegawczo w stronę stojących za nimi mężczyzn, na moment zawieszając czerń źrenic w mroku, z głębi którego dobywały się charakterystyczne, narastające głośnością odgłosy. Wynoście się, zagrzmiało gdzieś na granicy świadomości, a jej oczy błysnęły, wyostrzając się wyraźnie, sylwetka zesztywniała, powstrzymując się jednak przed oznakami niepokoju, jaki wywołały w niej te słowa – docierające z oddali, chłodne i ponure, słowa, które nie mogłyby wydobyć się z krtani żywego człowieka. Tylko martwi przemawiali do niej w ten sposób.
52 + 20 > 55
Mistrz Gry
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:43
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 52
'k100' : 52
Arthur Mortensen
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:45
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Dyskrecja, była luksusem, którego pozyskanie, bywało nieraz piekielnie wymagające i sprawdzało się tylko w warunkach sprzyjających, tudzież w takich, kiedy grupa była doprawdy niewielka i odpowiednio przygotowana, w tym przypadku, być może mieli i szanse, nawet i zdolności ku temu, lecz trudno nie przyciągać uwagi w grobowcu tętniącym nieprzyjazną aurą, tu nawet stalaktyt gotowy był zdradzić twą obecność, bardziej nieprzychylnym istotom, musieli liczyć się z możliwością wczesnego wykrycia i wkalkulować walkę w plan wycieczki. Pomimo tego dość pesymistycznego scenariusza Mortensen, był nastawiony pozytywnie, nawet w chwili, kiedy jego światełko zgasło, zastąpione przez czar Mikkela, miało to swe podstawy, a także przyspieszy marszu i chociaż ryzykowne, to jednak nie było sensu się skradać w momencie, kiedy zło drzemiące w korzeniach katakumb, niemal namacalnie budziło się, by oficjalnie powitać gości w swych progach.
Jednocześnie można było, odetchnąć z ulgą, patrząc na fakt, iż nikt przed nimi nie odwiedzał mrocznych czeluści, a przynajmniej nikt żywy, to było jakieś skromne pocieszenie, prawda? Gdy stopniowo pokonywali kolejne metry, czuł na sobie spojrzenie kobiety, przelotnie dostrzegł również, że i mężczyzna im towarzyszący był ciekaw słów, jakie padały z ust Lumikki, momentalnie poczuł przypływ irracjonalnej złości i kiełkującej zazdrości, nie czuł się komfortowo w tej sytuacji, zwłaszcza w momencie, gdy czarne ślepia ciekawskiej baby, a prywatnie znajomej Lumi, spoglądały nieufnie, i jakby drwiąco w jego stronę, miał ochotę westchnąć i bezceremonialnie odwrócić wzrok, lecz kobiety zrównały się z nim, czym znacząco utrudniły mu te jakże komfortowe zagranie. – Mhm – odparł, jakże elokwentnie niezbyt rad, że poruszane były tu tematy osobiste, było to upierdliwe i dodatkowo potęgowało wyrzut względem Oldenburg, emocji tej w sposób oczywisty nie potrafił jasno zdefiniować, by określić, co miało główne znaczenie, rozbijając na części pierwsze, wyczuwał świadomość, bycia jak najbardziej szczerym względem kobiety, acz tu trudno mu było zaliczyć plusa i myśl ta, drażniła, zwłaszcza kiedy dziewczyny rozmawiały tak swobodnie.
Dostrzegając zarys kolejnej przeszkody, którą jak się domyślał, należało potraktować magią runiczną, nim jednak dobrze się przyjrzał, usłyszał chrobot kamieni i głuchy syk zwiastujący potknięcie się, którejś z kobiet, odruchowo odwrócił się, chcąc upewnić się, że niezdarą nie okazała się Lumi, ale mógł odetchnąć z ulgą, chociaż zapewne przedwcześnie. Instrukcje, jakie padły zaraz później przywołały Arthura do pionu i momentalnie wiedział, co robić wraz z towarzyszem musieli stać na straży, przed tym, co nadciąga. Ramię w ramię wysforowali się do przodu, aby zmierzyć się z nadciągającym zagrożeniem, trudno było rozeznać, ilu mieli wrogów, echo kroków potęgowane przez akustykę jaskini, było zdradzieckie, Mortensen przygotował się na najgorsze w ostateczności, to dobra śmierć zginąć na polu walki.
– Villi-eldr – wypowiedziane zaklęcie zostało skierowane na nadciągające zagrożenie.
Atak: 94+17=111
Jednocześnie można było, odetchnąć z ulgą, patrząc na fakt, iż nikt przed nimi nie odwiedzał mrocznych czeluści, a przynajmniej nikt żywy, to było jakieś skromne pocieszenie, prawda? Gdy stopniowo pokonywali kolejne metry, czuł na sobie spojrzenie kobiety, przelotnie dostrzegł również, że i mężczyzna im towarzyszący był ciekaw słów, jakie padały z ust Lumikki, momentalnie poczuł przypływ irracjonalnej złości i kiełkującej zazdrości, nie czuł się komfortowo w tej sytuacji, zwłaszcza w momencie, gdy czarne ślepia ciekawskiej baby, a prywatnie znajomej Lumi, spoglądały nieufnie, i jakby drwiąco w jego stronę, miał ochotę westchnąć i bezceremonialnie odwrócić wzrok, lecz kobiety zrównały się z nim, czym znacząco utrudniły mu te jakże komfortowe zagranie. – Mhm – odparł, jakże elokwentnie niezbyt rad, że poruszane były tu tematy osobiste, było to upierdliwe i dodatkowo potęgowało wyrzut względem Oldenburg, emocji tej w sposób oczywisty nie potrafił jasno zdefiniować, by określić, co miało główne znaczenie, rozbijając na części pierwsze, wyczuwał świadomość, bycia jak najbardziej szczerym względem kobiety, acz tu trudno mu było zaliczyć plusa i myśl ta, drażniła, zwłaszcza kiedy dziewczyny rozmawiały tak swobodnie.
Dostrzegając zarys kolejnej przeszkody, którą jak się domyślał, należało potraktować magią runiczną, nim jednak dobrze się przyjrzał, usłyszał chrobot kamieni i głuchy syk zwiastujący potknięcie się, którejś z kobiet, odruchowo odwrócił się, chcąc upewnić się, że niezdarą nie okazała się Lumi, ale mógł odetchnąć z ulgą, chociaż zapewne przedwcześnie. Instrukcje, jakie padły zaraz później przywołały Arthura do pionu i momentalnie wiedział, co robić wraz z towarzyszem musieli stać na straży, przed tym, co nadciąga. Ramię w ramię wysforowali się do przodu, aby zmierzyć się z nadciągającym zagrożeniem, trudno było rozeznać, ilu mieli wrogów, echo kroków potęgowane przez akustykę jaskini, było zdradzieckie, Mortensen przygotował się na najgorsze w ostateczności, to dobra śmierć zginąć na polu walki.
– Villi-eldr – wypowiedziane zaklęcie zostało skierowane na nadciągające zagrożenie.
Atak: 94+17=111
Mistrz Gry
Re: 09.12.2000 – Katakumby, Norbotten – Wto 12 Gru - 14:45
The member 'Arthur Mortensen' has done the following action : kości
'k100' : 94
'k100' : 94
Strona 1 z 2 • 1, 2