:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse
5 posters
Prorok
07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Pią 25 Lis - 19:18
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
07-08.02.2001
Wystawa wynalazków
Klan Vanhanenów zyskał uznanie jako najsłynniejsza rodzina galdryjskich wynalazców. Ich żywe zainteresowanie technologią śniących jest określane przez członków konserwatywnych rodzin jako co najmniej niepokojące; wielu przedstawicieli Przymierza Pierwszych podchodzi z dużą rezerwą do rozmaitych, barwnych pomysłów fińskich inżynierów. Nie zmienia to jednak faktu, że klan Vanhanenów posiadał – oraz posiada – wielu wybitnych wykładowców, członków Komisji do Spraw Niemagicznych czy twórców zajmujących patentów. Nie budziło w związku z tym zdumienia, że postanowili podzielić się zgromadzonym dorobkiem, tworząc wystawę swoich wynalazków. Każde stanowisko zostało opatrzone złożonym, odpowiednim opisem, często przemycającym ciekawostki ze świata śniących, jeśli tylko istniała ku temu sposobność.
Za dyskusję na temat zamieszczonych wynalazków o długości minimum 5 postów na osobę można odebrać 1 punkt do wiedzy ogólnej.
Za dyskusję na temat zamieszczonych wynalazków o długości minimum 5 postów na osobę można odebrać 1 punkt do wiedzy ogólnej.
Eksponaty
Mechaniczne owady – występują w różnych rodzajach; niektóre mają charakter czysto ozdobny (motyle), a inne (zwykle w formie komarów) reagują na przełamanie zaklęć ochraniających dom, stając się agresywnymi wobec włamywaczy.
Kompaktowe źródło – niewielkie źródło podobne do tego, które opracował ojciec magicznej technologii, Erling Ovesen. Wystarczające, aby zapewnić energię w jednym pomieszczeniu. Stanowisko zostało opatrzone krótką, przystępną historią o początkach rozwoju galdryjskich wynalazków.
Pas zaklęcioodporny – pas o specjalnych właściwościach, zdolny pochłaniać zaklęcia. Pozwala obronić się przed dwoma stosunkowo prostymi czarami (zaliczanymi do I poziomu) lub też jednym bardziej skomplikowanym (zaliczanym do II poziomu).
Lornetkoaparat – wygląda jak bardziej zabudowana lornetka i pozwala na wykonywanie zdjęć odległych obiektów. Szczególnie przydatna dla obserwatorów magicznej flory i fauny.
Robot parowy – prototyp jednej z bardziej złożonych maszyn. Niestety, wymaga jeszcze wielu usprawnień (przemieszczając się, często ulega przypadkowej kolizji z meblami i ścianami, zdarza się, że błędnie też interpretuje polecenia), lecz w założeniu ma pozwolić na uniknięcie zatrudniania służących. Potrafi serwować posiłki i sprzątać. Jeden z robotów parowych znajduje się w środkowej części sali muzeum i dzierży tacę z trunkami, przechylając ją zachęcająco w kierunku przechodzących gości.
Pióro rozwagi – specjalne, magiczne pióro dla osób, które w korespondencji zbyt łatwo ulegają emocjom. Wykrywa poirytowanie dzierżącej je osoby i wówczas zamyka się, nie pozwalając na napisanie niewłaściwego zdania. Dopiero, kiedy właściciel ochłonie, ponownie stają się dostępne, powstrzymując od sporządzania lekkomyślnych, w przyszłości żałowanych listów.
Zapalniczka obronna – wyjątkowe urządzenie do samoobrony dla osób, które nie są biegłe w dziedzinie magii natury; po otworzeniu i naciśnięciu spustu uwalniają kulę ognia tworzącą niewielki wybuch, odrzucający napastnika.
Projektor telewizyjny – przekształcony filmowy projektor, który pozwala oglądać telewizję śniących. Stanowisko z nim zawiera szczegółowo wyjaśnioną ideę telewizji, która jest obca galdrom niezaznajomionym z niemagicznym światem.
Czytacz – wygląda jak najzwyklejszy gramofon, jednak zamiast miejsca na płytę winylową posiada miejsce, gdzie można położyć książkę. Po naciśnięciu przycisku czytacz zacznie zgodnie ze swoją nazwą czytać zawartość woluminu począwszy od danej strony, na której został otwarty na platformie.
Protetyczne ramię – określone zostało przez badaczy jako nadzieja dla magicznej medycyny dla osób, w których przypadku rekonstrukcje kończyny są całkowicie niemożliwe (atak z użyciem zakazanej magii, klątwa lub nieuleczalna choroba). Znajduje się w fazie testów mających umożliwić rzucanie za pomocą protezy podstawowych, najprostszych zaklęć.
Kompaktowe źródło – niewielkie źródło podobne do tego, które opracował ojciec magicznej technologii, Erling Ovesen. Wystarczające, aby zapewnić energię w jednym pomieszczeniu. Stanowisko zostało opatrzone krótką, przystępną historią o początkach rozwoju galdryjskich wynalazków.
Pas zaklęcioodporny – pas o specjalnych właściwościach, zdolny pochłaniać zaklęcia. Pozwala obronić się przed dwoma stosunkowo prostymi czarami (zaliczanymi do I poziomu) lub też jednym bardziej skomplikowanym (zaliczanym do II poziomu).
Lornetkoaparat – wygląda jak bardziej zabudowana lornetka i pozwala na wykonywanie zdjęć odległych obiektów. Szczególnie przydatna dla obserwatorów magicznej flory i fauny.
Robot parowy – prototyp jednej z bardziej złożonych maszyn. Niestety, wymaga jeszcze wielu usprawnień (przemieszczając się, często ulega przypadkowej kolizji z meblami i ścianami, zdarza się, że błędnie też interpretuje polecenia), lecz w założeniu ma pozwolić na uniknięcie zatrudniania służących. Potrafi serwować posiłki i sprzątać. Jeden z robotów parowych znajduje się w środkowej części sali muzeum i dzierży tacę z trunkami, przechylając ją zachęcająco w kierunku przechodzących gości.
Pióro rozwagi – specjalne, magiczne pióro dla osób, które w korespondencji zbyt łatwo ulegają emocjom. Wykrywa poirytowanie dzierżącej je osoby i wówczas zamyka się, nie pozwalając na napisanie niewłaściwego zdania. Dopiero, kiedy właściciel ochłonie, ponownie stają się dostępne, powstrzymując od sporządzania lekkomyślnych, w przyszłości żałowanych listów.
Zapalniczka obronna – wyjątkowe urządzenie do samoobrony dla osób, które nie są biegłe w dziedzinie magii natury; po otworzeniu i naciśnięciu spustu uwalniają kulę ognia tworzącą niewielki wybuch, odrzucający napastnika.
Projektor telewizyjny – przekształcony filmowy projektor, który pozwala oglądać telewizję śniących. Stanowisko z nim zawiera szczegółowo wyjaśnioną ideę telewizji, która jest obca galdrom niezaznajomionym z niemagicznym światem.
Czytacz – wygląda jak najzwyklejszy gramofon, jednak zamiast miejsca na płytę winylową posiada miejsce, gdzie można położyć książkę. Po naciśnięciu przycisku czytacz zacznie zgodnie ze swoją nazwą czytać zawartość woluminu począwszy od danej strony, na której został otwarty na platformie.
Protetyczne ramię – określone zostało przez badaczy jako nadzieja dla magicznej medycyny dla osób, w których przypadku rekonstrukcje kończyny są całkowicie niemożliwe (atak z użyciem zakazanej magii, klątwa lub nieuleczalna choroba). Znajduje się w fazie testów mających umożliwić rzucanie za pomocą protezy podstawowych, najprostszych zaklęć.
Einar Halvorsen
Re: 07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Wto 29 Lis - 20:24
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Nie przyznał jej tego wprost - chociaż fakt, że przystała na propozycję napełnił głodne przedsionki oraz komory serca przyjemnym, skłębionym ciepłem; ucieszył się, wyczekując jej listu, przyłapał się na spojrzeniu błądzącym w pobliżu okna niczym strudzony pielgrzym. Wspólnie, tego dnia mieli przyjrzeć się wszystkim wyznaczonym atrakcjom obecnym na Vekkelse, przygotowanym, zgodnie z obwieszczeniem, przez członków magicznych klanów.
- Mówiłem ci, że pochodzę z Trondheim? - zagadnął po przywitaniu; zdradzał go akcent, norweski, odmienny niż ten wykształcony u rodowitych Midgardczyków i równie podobnie inny od pozostałych podgatunków języka nordyckiego, obecnych w różnych zakątkach magicznej Europy północnej. Nie była to żadna z wielkich, starannie skrytych tajemnic, jednak czuł, wewnętrznie - i nadzwyczaj swobodnie - że pragnie podzielić się teraz z nią choćby podobnym strzępkiem, niwecząc uprzedni dystans. Nadal, podskórnie czuł, że powinien w jej obecności zachować silną ostrożność, intuicja wznosiła się, w pełni czujnie na alarm, podszyta tlącym się, zachowanym ostatkiem uprzedzenia.
Ruszyli, na samym wstępie, w kierunku wystawy zawierającej zdobycze technologii magicznej. Sam nie był jej entuzjastą pod względem szukania nowin, choć nie zaprzeczał, że część wynalazków znacząco mogła ułatwić codzienne życie. Nie znał się, również, na rozmaitych, złożonych machinach śniących; w dzieciństwie przez większość czasu pozostawał w obrębie magicznej dzielnicy Trondheim; Linda bała się, że działanie magicznej, pozostającej poza chłopięcą kontrolą aury, może przykuć niepotrzebną uwagę Komisji do Spraw Niemagicznych.
- Ciekawe - wyznał, podchodząc z początku w stronę urządzenia oznaczonego jako czytacz. Wyglądał, z samych pozorów, jak najzwyklejszy gramofon, jednak już wkrótce zerknął na właściwości wynalazku. - Może być dość przydatny, choć tradycyjna lektura bardziej mi odpowiada.
- Mówiłem ci, że pochodzę z Trondheim? - zagadnął po przywitaniu; zdradzał go akcent, norweski, odmienny niż ten wykształcony u rodowitych Midgardczyków i równie podobnie inny od pozostałych podgatunków języka nordyckiego, obecnych w różnych zakątkach magicznej Europy północnej. Nie była to żadna z wielkich, starannie skrytych tajemnic, jednak czuł, wewnętrznie - i nadzwyczaj swobodnie - że pragnie podzielić się teraz z nią choćby podobnym strzępkiem, niwecząc uprzedni dystans. Nadal, podskórnie czuł, że powinien w jej obecności zachować silną ostrożność, intuicja wznosiła się, w pełni czujnie na alarm, podszyta tlącym się, zachowanym ostatkiem uprzedzenia.
Ruszyli, na samym wstępie, w kierunku wystawy zawierającej zdobycze technologii magicznej. Sam nie był jej entuzjastą pod względem szukania nowin, choć nie zaprzeczał, że część wynalazków znacząco mogła ułatwić codzienne życie. Nie znał się, również, na rozmaitych, złożonych machinach śniących; w dzieciństwie przez większość czasu pozostawał w obrębie magicznej dzielnicy Trondheim; Linda bała się, że działanie magicznej, pozostającej poza chłopięcą kontrolą aury, może przykuć niepotrzebną uwagę Komisji do Spraw Niemagicznych.
- Ciekawe - wyznał, podchodząc z początku w stronę urządzenia oznaczonego jako czytacz. Wyglądał, z samych pozorów, jak najzwyklejszy gramofon, jednak już wkrótce zerknął na właściwości wynalazku. - Może być dość przydatny, choć tradycyjna lektura bardziej mi odpowiada.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Villemo Holmsen
Re: 07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Sro 30 Lis - 9:54
Villemo HolmsenWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Niespodziewany list wywołał na twarzy niksy uśmiech, który poszerzał się z każdym kolejnym zdaniem. Przez chwilę wahała się jak odpowiedzieć, ale przecież nie musiała skrywać tego kim jest. Odsłonili się przed sobą, ukazali siebie, wkroczyli na ścieżkę, której nawet Norny nie wiedziały, że mogą tak spleść. Mimo tego - wciąż żyli. Nie spłynęło na nich żadne przekleństwo, choć zapewne do czasu.
Wysłana wiewiórka z odpowiedzią wskazywała, że niksa miała dalej kroczyć świeżo wydeptaną drogą, nie wiedząc gdzie ich to dalej zaprowadzi.
Wkraczając do hali gdzie mogli podziwiać wynalazki posłała Einarowi uśmiech.
-Coś takiego? - Zagadnęła zaskoczona nagłym wyznaniem, choć nie stanowił wielkiego sekretu, wciąż był ukazaniem części siebie. Świadomość drażniła, mówiła, że powinna na niego uważać, dawne zadry przodków jeszcze się w niej tliły. -Też nie pochodzę z Midgardu. - Wychowana w małym miasteczku w Norwegii, Midgard odkryła jako dorosła kobieta. -Czy w Trondheim nie znajduje się enklawa? - Podeszła do czytacza, który przykuł uwagę malarza. - Całkiem zmyślne urządzenie. Możesz robić dwie rzeczy na raz. Malować i słuchać książki. - Zerknęła na dokładny opis wynalazku, a następnie uniosła spojrzenie ponad ramię towarzysza. -A to ci dopiero!
Patrzyła na robota parowego, który z tacą pełną napojów oferował je przechodzącym oo galdrom. -Wyobrażasz sobie takie coś w swoim mieszkaniu? - Podeszła do robota i sięgnęła po napój. -Zmyślne, ale czy można się przyzwyczai do jego obecności?
Nie znała się na wynalazkach, ale jej praca wymagała od niej obeznania w tematach wszelkiej maści. Dzięki temu mogła prowadzić rozmowy z klientami na wiele tematów.
Wysłana wiewiórka z odpowiedzią wskazywała, że niksa miała dalej kroczyć świeżo wydeptaną drogą, nie wiedząc gdzie ich to dalej zaprowadzi.
Wkraczając do hali gdzie mogli podziwiać wynalazki posłała Einarowi uśmiech.
-Coś takiego? - Zagadnęła zaskoczona nagłym wyznaniem, choć nie stanowił wielkiego sekretu, wciąż był ukazaniem części siebie. Świadomość drażniła, mówiła, że powinna na niego uważać, dawne zadry przodków jeszcze się w niej tliły. -Też nie pochodzę z Midgardu. - Wychowana w małym miasteczku w Norwegii, Midgard odkryła jako dorosła kobieta. -Czy w Trondheim nie znajduje się enklawa? - Podeszła do czytacza, który przykuł uwagę malarza. - Całkiem zmyślne urządzenie. Możesz robić dwie rzeczy na raz. Malować i słuchać książki. - Zerknęła na dokładny opis wynalazku, a następnie uniosła spojrzenie ponad ramię towarzysza. -A to ci dopiero!
Patrzyła na robota parowego, który z tacą pełną napojów oferował je przechodzącym oo galdrom. -Wyobrażasz sobie takie coś w swoim mieszkaniu? - Podeszła do robota i sięgnęła po napój. -Zmyślne, ale czy można się przyzwyczai do jego obecności?
Nie znała się na wynalazkach, ale jej praca wymagała od niej obeznania w tematach wszelkiej maści. Dzięki temu mogła prowadzić rozmowy z klientami na wiele tematów.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Einar Halvorsen
Re: 07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Pią 2 Gru - 11:39
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Dzieciństwo, nieuchronnie wspomniane, zatliło się w jego myślach goryczą; pomiędzy zszarzałe włókna wplatały się niezbyt liczne, pstrokate nici radości. Próbował, za wszelką cenę, wspominać mile pozorną beztroskę pierwszych chwil życia; próbował, wchłaniając fakt, że wychował się bez rodzinnych korzeni, pod twardą ręką kobiety, zdaniem której przenigdy nie mógłby liczyć na akceptację prawdy o pochodzeniu, zmuszony, by się ukrywać i gardzić każdym nerwowym porywem prawdy.
- Tak - przyznał. - Nie myśl jednak, że miałem szansę ją widzieć - dodał jej uszczypliwie. Nie był, nawet w młodości, przepełniony brawurą; co więcej, identyczna wizyta bez względu na posiadane zdolności byłaby niczym wyrok brutalnej, bezwzględnej śmierci. Nie marzył o życiu pełnym rozlicznych przygód; marzył jedynie, by spełniać się w swojej pasji, marzył, aby nikt nim nie wzgardził, nikt nie porzucił ze względu na pogardzane dziedzictwo zgubnych demonów.
- Bałbym się, że ulegnie usterce - westchnął, ostrożnie zabierając podobnie jak ona kieliszek z pobliskiej tacy. - Spójrz. To dopiero prototyp - prześlizgnął się po opisie. Nie lubił niepotrzebnych detali, nie cenił też komplikacji; miał ciężką - oraz sprzeczną relację z samotnością spędzaną w zaciszu domu. Pragnął jej, uciekając od głodnych dłoni i spojrzeń i równocześnie nie umiał w niej długo wytrwać, próbując zapełnić pustkę ziejącą podstępnie paszczą.
- Zapalniczka obronna - przystanął tuż przed kolejnym eksponatem. - Przydatna na nasze czasy - dopowiedział dyskretniej. Nie mógł ukrywać prawdy, nie przed nią; Midgard nie był bezpieczny, szczególnie dla osób obdarzonych genetykami. Oprócz tajemniczych, odnajdywanych morderstw, zaostrzająca się działalność Wyzwolonych stawała się coraz bardziej - nieuchronnie - widoczna.
- Tak - przyznał. - Nie myśl jednak, że miałem szansę ją widzieć - dodał jej uszczypliwie. Nie był, nawet w młodości, przepełniony brawurą; co więcej, identyczna wizyta bez względu na posiadane zdolności byłaby niczym wyrok brutalnej, bezwzględnej śmierci. Nie marzył o życiu pełnym rozlicznych przygód; marzył jedynie, by spełniać się w swojej pasji, marzył, aby nikt nim nie wzgardził, nikt nie porzucił ze względu na pogardzane dziedzictwo zgubnych demonów.
- Bałbym się, że ulegnie usterce - westchnął, ostrożnie zabierając podobnie jak ona kieliszek z pobliskiej tacy. - Spójrz. To dopiero prototyp - prześlizgnął się po opisie. Nie lubił niepotrzebnych detali, nie cenił też komplikacji; miał ciężką - oraz sprzeczną relację z samotnością spędzaną w zaciszu domu. Pragnął jej, uciekając od głodnych dłoni i spojrzeń i równocześnie nie umiał w niej długo wytrwać, próbując zapełnić pustkę ziejącą podstępnie paszczą.
- Zapalniczka obronna - przystanął tuż przed kolejnym eksponatem. - Przydatna na nasze czasy - dopowiedział dyskretniej. Nie mógł ukrywać prawdy, nie przed nią; Midgard nie był bezpieczny, szczególnie dla osób obdarzonych genetykami. Oprócz tajemniczych, odnajdywanych morderstw, zaostrzająca się działalność Wyzwolonych stawała się coraz bardziej - nieuchronnie - widoczna.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Villemo Holmsen
Re: 07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Sob 3 Gru - 23:16
Villemo HolmsenWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Spojrzała na niego z ukosa, z lekką przekorą w szarym spojrzeniu.
-Szkoda. - Odparła z lekkim zawodem w głosie i obeszła Einara skupiając swoją uwagę na kolejnym przedmiocie. Na tym, czym raczyli ich wynalazcy - wizją nowej przyszłości. Karmili ich obietnicami tego, że dzięki tym przedmiotom życie codzienne może stać się łatwiejsza, a nawet - bardziej bezpieczne. A o tym ostatnim wciąż myślała. Kto może dać jej poczucie bezpieczeństwa - galdr czy maszyna? Była przekonana, że to nieliczni są w stanie zapewnić jej ochronę, życie spokojne i ułożone. Ostatnie wydarzenia wypisane były strachem i podszyte lękiem na kartach jej dni. -Prototyp… - mruknęła cicho, uważnie przyglądając się robotowi. Czy mógłby zastąpić bytność innej osoby w otoczeniu? Raczej mało możliwe. Interakcje z żywymi były o wiele ciekawsze, ale być może ci co nie cenili sobie obecności ludzi, chętnie skorzystają z bytności maszyny? -Ciekawy pomysł, ale nie wiem czy się przyjmie… - Skoro nakierował jej uwagę na zapalniczkę obronną to podeszła do wystawy. Nachyliła się nieznacznie, a parę złotych kosmyków opadło na jasną twarz niksy. -Z jednej strony powinno cieszyć, że takie narzędzie zostało stworzone. - Wyprostowała się i upił łyk z kieliszka. Uniosła szare spojrzenie na malarza, w kącikach ust czaił się smutny uśmiech. -Z drugiej, nie napawa to optymizmem.
Korzystała z magii natury, nie była jej obca. Wykorzystywała swój czar, aby wyjść z niezręcznych sytuacji. Nieliczni widzieli oblicze, które przerażało. Czasami widzieli jego ślad, gdy gniew przejmował stery. Czy taka zapalniczka mogłaby jej pomóc ukryć swoją tożsamość? -To skoro o ochronie mowa, co ty na to? - Wskazała mechaniczne owady i skierowała właśnie w ich stronę swoje kroki. -Estetycznie bardzo ładne, wydają się być niczym więcej jak ozdobą, ale stają się agresywne wobec włamywacza. Choć te komary, już mniej do mnie przemawiają. - Dlaczego motyle nie mogły być też strażnikami domu?
-Szkoda. - Odparła z lekkim zawodem w głosie i obeszła Einara skupiając swoją uwagę na kolejnym przedmiocie. Na tym, czym raczyli ich wynalazcy - wizją nowej przyszłości. Karmili ich obietnicami tego, że dzięki tym przedmiotom życie codzienne może stać się łatwiejsza, a nawet - bardziej bezpieczne. A o tym ostatnim wciąż myślała. Kto może dać jej poczucie bezpieczeństwa - galdr czy maszyna? Była przekonana, że to nieliczni są w stanie zapewnić jej ochronę, życie spokojne i ułożone. Ostatnie wydarzenia wypisane były strachem i podszyte lękiem na kartach jej dni. -Prototyp… - mruknęła cicho, uważnie przyglądając się robotowi. Czy mógłby zastąpić bytność innej osoby w otoczeniu? Raczej mało możliwe. Interakcje z żywymi były o wiele ciekawsze, ale być może ci co nie cenili sobie obecności ludzi, chętnie skorzystają z bytności maszyny? -Ciekawy pomysł, ale nie wiem czy się przyjmie… - Skoro nakierował jej uwagę na zapalniczkę obronną to podeszła do wystawy. Nachyliła się nieznacznie, a parę złotych kosmyków opadło na jasną twarz niksy. -Z jednej strony powinno cieszyć, że takie narzędzie zostało stworzone. - Wyprostowała się i upił łyk z kieliszka. Uniosła szare spojrzenie na malarza, w kącikach ust czaił się smutny uśmiech. -Z drugiej, nie napawa to optymizmem.
Korzystała z magii natury, nie była jej obca. Wykorzystywała swój czar, aby wyjść z niezręcznych sytuacji. Nieliczni widzieli oblicze, które przerażało. Czasami widzieli jego ślad, gdy gniew przejmował stery. Czy taka zapalniczka mogłaby jej pomóc ukryć swoją tożsamość? -To skoro o ochronie mowa, co ty na to? - Wskazała mechaniczne owady i skierowała właśnie w ich stronę swoje kroki. -Estetycznie bardzo ładne, wydają się być niczym więcej jak ozdobą, ale stają się agresywne wobec włamywacza. Choć te komary, już mniej do mnie przemawiają. - Dlaczego motyle nie mogły być też strażnikami domu?
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Einar Halvorsen
Re: 07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Nie 4 Gru - 20:47
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Wspomnienie srogiej, radykalnej organizacji osadzało się ciemnym, żałobnym obłokiem sadzy w kominie zdrętwiałej szyi; rosnąca systematycznie buta oraz bezkarność Wyzwolonych wzbierała ropą w napiętym pęcherzu zdarzeń. Krzyki, rozlewające się pośród ulic przeżutą breją oskarżeń stawały się pospolite, plakaty piętnujące zachłannie wzgardzoną inność łypały, trzepocząc w chłodnych, siarczystych porywach wiatru. Nigdy, zresztą, sam nie miał poczucia bezpieczeństwa; żył w niepewności, w ukryciu i zaprzeczeniu własnego bagażu pochodzenia, wydrapał rzędem pazurów bezpieczną i ciepłą norę we wnętrzu podłoża społeczeństwa.
- Dlaczego? - figlarny błysk zamigotał na wilgotności oczu, przysiadłych na jej sylwetce. Nie patrzył już na rekwizyt. - Wydają się być stworzone do podobnego zadania - komary były w rzeczywistości dość uporczywe, kąsały, stając się utrapieniem dla wszystkich, upatrzonych przez siebie ofiar. Gatunek z całą pewnością nie należał do estetycznych, jednak w roli owada-stróża zdolnego przypuścić atak mogły skutecznie odstraszać potencjalnych włamywaczy. Przeszedł później w milczeniu obok pasa zaklęcioodpornego; kolejny przedmiot ochronny nie wzbudzał w nim fascynacji, wzrok jedynie przespacerował się bez pośpiechu po pierwszych liniach opisu wynalazku, aby, niedługo później, przystąpić do dalszej części eksponatów.
- Lornetkoaparat - zauważył. - Spełnienie marzeń przyrodników - …którzy mogli nareszcie, dokładniej zobaczyć zwierzę, skryte przed postronnymi intruzami w gęstwinach lasu - i bardziej natarczywych dziennikarzy - dodał z lekkim przekąsem. Możliwość zrobienia zdjęcia z dużej odległości była bez wątpienia przydatna; zastosowania jej, jak uważał, były naprawdę liczne i nie ograniczały się wyłącznie do podanych propozycji. Uniósł kieliszek z trunkiem w kierunku krawędzi ust; upił znów cząstkę łyku.
- Dlaczego? - figlarny błysk zamigotał na wilgotności oczu, przysiadłych na jej sylwetce. Nie patrzył już na rekwizyt. - Wydają się być stworzone do podobnego zadania - komary były w rzeczywistości dość uporczywe, kąsały, stając się utrapieniem dla wszystkich, upatrzonych przez siebie ofiar. Gatunek z całą pewnością nie należał do estetycznych, jednak w roli owada-stróża zdolnego przypuścić atak mogły skutecznie odstraszać potencjalnych włamywaczy. Przeszedł później w milczeniu obok pasa zaklęcioodpornego; kolejny przedmiot ochronny nie wzbudzał w nim fascynacji, wzrok jedynie przespacerował się bez pośpiechu po pierwszych liniach opisu wynalazku, aby, niedługo później, przystąpić do dalszej części eksponatów.
- Lornetkoaparat - zauważył. - Spełnienie marzeń przyrodników - …którzy mogli nareszcie, dokładniej zobaczyć zwierzę, skryte przed postronnymi intruzami w gęstwinach lasu - i bardziej natarczywych dziennikarzy - dodał z lekkim przekąsem. Możliwość zrobienia zdjęcia z dużej odległości była bez wątpienia przydatna; zastosowania jej, jak uważał, były naprawdę liczne i nie ograniczały się wyłącznie do podanych propozycji. Uniósł kieliszek z trunkiem w kierunku krawędzi ust; upił znów cząstkę łyku.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Villemo Holmsen
Re: 07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Wto 6 Gru - 18:11
Villemo HolmsenWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Doświadczenie nienawiści, wynikającej ze strachu, niewiedzy i powtarzanych kłamstw osadziło się na życiorysie niksy. Nie raz, a już dwa a nawet trzy razy. Coraz częściej słyszała głosy, słowa raniące bardziej niż najostrzejszy nóż. Zostawiały świeże blizny, rozdrapywały stare rany. Czy będzie musiała uciekać? Odmieńcy.
Przez chwilę spotkała spojrzenie Einara, swoje szare w nim utkwiła łapiąc tę cienką nić, to zrozumienie; świadomość, która ich łączyła.
-Złodziej będzie wiedzieć czego się po nich spodziewać. - Odparła. -Piękna nikt nie podejrzewa o okrucieństwo. - Na malinowych ustach pojawił się cień niebezpiecznego uśmiechu. Kto, jak nie niksa miała wiedzieć, jak piękno potrafi być zwodnicze. Jak niszczycielską siłę w sobie nosiła. Porcelanowa twarz w mgnieniu oka mogła stać się koszmarem, brzydotą, która odstrasza. -Motyl, zawsze będzie kojarzył się z delikatnością.
Niespiesznie podeszła do kolejnego przedmiotu na wystawie, pas zaklęcioodporny ledwo obdarzyła spojrzeniem, niezbyt zainteresowana możliwościami jakie daje. Przystanęła obok Einara, powietrze zafalowało w zapachu delikatnych, kobiecych perfum. -Zwykle tak bywa, prawda? Wynalazek mający służyć szczytnym celom, szybko zyskuje w rękach niegodziwców. - Nie każdego dziennikarza uważała za osobę szkodliwą. Głównie tych, którzy żywili się z plotek na cudzy temat, ale istnieli tylko dlatego, że był na nich popyt. Tak jak kurtyzany w podziemiach galerii. Gdyby nikt ich nie potrzebował, nigdy by się nie pojawiły. Upiła łyk ze swojego kieliszka. -Jak z twoją rozwagą, Einarze? - Zagadnęła niby swobodnie, acz ostatnie sylaby przeciągnęła po języku, z wibracją krtani. -W słowie pisanym? - Dodała po chwili, doskonale bawiąc się dwuznacznością pierwszego pytania.
Przez chwilę spotkała spojrzenie Einara, swoje szare w nim utkwiła łapiąc tę cienką nić, to zrozumienie; świadomość, która ich łączyła.
-Złodziej będzie wiedzieć czego się po nich spodziewać. - Odparła. -Piękna nikt nie podejrzewa o okrucieństwo. - Na malinowych ustach pojawił się cień niebezpiecznego uśmiechu. Kto, jak nie niksa miała wiedzieć, jak piękno potrafi być zwodnicze. Jak niszczycielską siłę w sobie nosiła. Porcelanowa twarz w mgnieniu oka mogła stać się koszmarem, brzydotą, która odstrasza. -Motyl, zawsze będzie kojarzył się z delikatnością.
Niespiesznie podeszła do kolejnego przedmiotu na wystawie, pas zaklęcioodporny ledwo obdarzyła spojrzeniem, niezbyt zainteresowana możliwościami jakie daje. Przystanęła obok Einara, powietrze zafalowało w zapachu delikatnych, kobiecych perfum. -Zwykle tak bywa, prawda? Wynalazek mający służyć szczytnym celom, szybko zyskuje w rękach niegodziwców. - Nie każdego dziennikarza uważała za osobę szkodliwą. Głównie tych, którzy żywili się z plotek na cudzy temat, ale istnieli tylko dlatego, że był na nich popyt. Tak jak kurtyzany w podziemiach galerii. Gdyby nikt ich nie potrzebował, nigdy by się nie pojawiły. Upiła łyk ze swojego kieliszka. -Jak z twoją rozwagą, Einarze? - Zagadnęła niby swobodnie, acz ostatnie sylaby przeciągnęła po języku, z wibracją krtani. -W słowie pisanym? - Dodała po chwili, doskonale bawiąc się dwuznacznością pierwszego pytania.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Einar Halvorsen
Re: 07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Wto 6 Gru - 22:39
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Zgadzał się; piękno było okrutne; zguba, spisana w pięknej fasadzie twarzy, w rozgrzanych sierpach uśmiechów, w spektaklu błysków na oczach lśniących spojrzeniem, była zmyślną pułapką, szponami złożonych sideł, w których zamierał umysł. Nikt nie znał prawdy dotkliwiej niż oni sami, draśnięci piętnem demona; wynaturzeni i ludzcy.
Czy będzie okrutnym bronić własnego domu?, zapytał sam siebie w myślach, nie szukał jej odpowiedzi, odnalazł ją w samym sobie; czy niksy były okrutne jeśli w istocie strzegły domostwa jezior? Intruz musiał zapłacić zawsze właściwą cenę, intruz był zawsze winny, gdy deptał świętość praw granic.
Lubił jej imię; lubił znów go kosztować, lubił, gdy z prowokacją drgało przy jego ustach, muskając świstem wydechu. Lubił, w podobny sposób, kiedy sama raczyła się brzmieniem jego imienia; głosiła niczym zaklęcie, jak przywołanie, w którym natychmiast mogła zupełnie dzierżyć wszelką uwagę, wołając go pośród cieni i pośród gęstwiny tłumu, znajdując go zawsze obok; nawet, gdy był odporny, nawet, jeśli powinien okryć się niewzruszeniem, nawet, gdy każde z uczuć było wprost niewłaściwe.
- Ostatnio mogłem ją zgubić - wdał się w zawiłość gry; nachylił się, delikatnie, tuż przy kobiecym uchu - dlatego dziś jestem tutaj - z tobą, z zaproszeniem, które rozsądnie nie miało żadnych praw zapaść, na które podobnie sama nie miała prawa się zgodzić. Odsunął się, po zbliżeniu znów kreśląc wyłom dystansu; przystanął naprzeciwko innego eksponatu, który natychmiast, szczerze, rozbudził jego uwagę. W pierwszym spojrzeniu wyglądał niczym zwyczajny, znany dobrze projektor, przekonał się jednak prędko, że spełniał odmienną funkcję.
- Nigdy nie zajmowałem się technologią śniących - nakreślił jej zgodnie z prawdą. - Słyszałaś o telewizji? - dopytał, zaciekawiony, równocześnie też śledząc treść objaśnienia zawartą przy elemencie wystawy.
Czy będzie okrutnym bronić własnego domu?, zapytał sam siebie w myślach, nie szukał jej odpowiedzi, odnalazł ją w samym sobie; czy niksy były okrutne jeśli w istocie strzegły domostwa jezior? Intruz musiał zapłacić zawsze właściwą cenę, intruz był zawsze winny, gdy deptał świętość praw granic.
Lubił jej imię; lubił znów go kosztować, lubił, gdy z prowokacją drgało przy jego ustach, muskając świstem wydechu. Lubił, w podobny sposób, kiedy sama raczyła się brzmieniem jego imienia; głosiła niczym zaklęcie, jak przywołanie, w którym natychmiast mogła zupełnie dzierżyć wszelką uwagę, wołając go pośród cieni i pośród gęstwiny tłumu, znajdując go zawsze obok; nawet, gdy był odporny, nawet, jeśli powinien okryć się niewzruszeniem, nawet, gdy każde z uczuć było wprost niewłaściwe.
- Ostatnio mogłem ją zgubić - wdał się w zawiłość gry; nachylił się, delikatnie, tuż przy kobiecym uchu - dlatego dziś jestem tutaj - z tobą, z zaproszeniem, które rozsądnie nie miało żadnych praw zapaść, na które podobnie sama nie miała prawa się zgodzić. Odsunął się, po zbliżeniu znów kreśląc wyłom dystansu; przystanął naprzeciwko innego eksponatu, który natychmiast, szczerze, rozbudził jego uwagę. W pierwszym spojrzeniu wyglądał niczym zwyczajny, znany dobrze projektor, przekonał się jednak prędko, że spełniał odmienną funkcję.
- Nigdy nie zajmowałem się technologią śniących - nakreślił jej zgodnie z prawdą. - Słyszałaś o telewizji? - dopytał, zaciekawiony, równocześnie też śledząc treść objaśnienia zawartą przy elemencie wystawy.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Villemo Holmsen
Re: 07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Wto 6 Gru - 22:57
Villemo HolmsenWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Teoretycznie nie powinna prowokować, nie powinna pozwalać na przekraczanie pewnych granic. Natury nikt nie potrafił oszukać. Nie powinno ich tu być. Nie powinni wypowiadać swoich imiona z drażniącą nutą, która osadzała się na każdym calu ich istnienia. A jednak tutaj byli - niestosowni, nie pasujący. Być może kiedyś ich demoniczna natura zaprowadzi krętą ścieżką ku zatraceniu, ku pełnej zgubie, z której nie będą mogli wrócić tacy sami. Nie zważała na to, zbyt chętnie łapiąc w dłonie urywki chwili. Dziki Pyłek balansował na pięciolinii kolejnych melodii życia, zachwycając się tym co właśnie odkryła.
Uśmiechnęła się nieznacznie czując ciepły oddech tuż przy uchu.
-Być może powinnam sprezentować taki przyrząd? - Wskazała na pióro, którego nie mógłby używać pisząc do niej listy. Nie teraz, kiedy odkryli tak wiele. Nie teraz, kiedy poznali nowe smaki. Poznali odmienne zapachy i dostrzegali inne obrazy rzeczywistości.
Podążyła lekkim krokiem do kolejnego eksponatu, stając po jego drugiej stronie.
-Nie… - Pokręciła głową, gdyż wiedzę na temat śniących miała bardzo małą. Na tyle dużą, aby wiedzieć jak ich odróżnić i orientować się z czego składa się ich świat. Pochyliła się nieznacznie nad opisem. -Przetwarzanie obrazu i dźwięku, możliwość obejrzenia czegoś po raz kolejny lub na żywo, będąc w zupełnie innym miejscu… - Próbowała sobie to wyobrazić. Kobietę również zainteresował wynalazek i to jak działa. -To znaczy, że śniący mogą obejrzeć spektakl w teatrze… nie będąc w samym teatrze? - Starała sobie to jakoś ułożyć w głowie. Tylko po co to robić? Budynek teatru, jego zapach, klimat dawał całą magię. Oglądanie tego samego spektaklu bez całej otoczki odzierało go z tej wspaniałej magii.
Uśmiechnęła się nieznacznie czując ciepły oddech tuż przy uchu.
-Być może powinnam sprezentować taki przyrząd? - Wskazała na pióro, którego nie mógłby używać pisząc do niej listy. Nie teraz, kiedy odkryli tak wiele. Nie teraz, kiedy poznali nowe smaki. Poznali odmienne zapachy i dostrzegali inne obrazy rzeczywistości.
Podążyła lekkim krokiem do kolejnego eksponatu, stając po jego drugiej stronie.
-Nie… - Pokręciła głową, gdyż wiedzę na temat śniących miała bardzo małą. Na tyle dużą, aby wiedzieć jak ich odróżnić i orientować się z czego składa się ich świat. Pochyliła się nieznacznie nad opisem. -Przetwarzanie obrazu i dźwięku, możliwość obejrzenia czegoś po raz kolejny lub na żywo, będąc w zupełnie innym miejscu… - Próbowała sobie to wyobrazić. Kobietę również zainteresował wynalazek i to jak działa. -To znaczy, że śniący mogą obejrzeć spektakl w teatrze… nie będąc w samym teatrze? - Starała sobie to jakoś ułożyć w głowie. Tylko po co to robić? Budynek teatru, jego zapach, klimat dawał całą magię. Oglądanie tego samego spektaklu bez całej otoczki odzierało go z tej wspaniałej magii.
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Einar Halvorsen
Re: 07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Sro 7 Gru - 0:22
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Uśmiech, szczodry, przełamał gałęzie ust; podobnie jak oni, w świeżej, tlącej się wciąż przeszłości, przełamali treść zasad, złamali pręty surowych i żelaznych uprzedzeń, zdławili przejaw pogardy, trawiąc go fascynacją. Wszystko, co między nimi trwało, było wprost wyjątkowe, niezwykłe, łącząc przedziwną więzią, splatając i odpychając dwie, przeciwne natury, dwoje zaciekłych wrogów, którzy powinni skakać do miękkich gardeł, czekając na zmyślny atak.
- Za późno na to, Villemo - ośmielił się szybko wytknąć; za późno, znacznie za późno, ciekawość odniosła triumf. Pragnął jej obecności; tej prostej, przy nim, bez innej gamy detali; pragnął jej obecności w różnych wyzwaniach słów, w pojedynkach ich rozmów; pragnął jej obecności w samym dotyku ciała palącym wrażliwość skóry.
Teraz, jednak poświęcił swoją uwagę, usiłując rozwikłać ideę telewizji, z którą to po raz pierwszy szczegółowo się zetknął. Zrozumiał, że telewizja musi być krewną filmu, kolejną, stworzoną muzą; czyżby, w rzeczywistości była ogniwem zdolnym zgodnie spleść radio z samą kinematografią? Śniący zdawali się być wyjątkowo dumni ze swojego wynalazku, skoro, zgodnie z zapiskiem niemal każde należące do nich domostwo było wyposażone w podobne urządzenie. Nie umiał pojąć, dlaczego czuli niedosyt, dlaczego nie wystarczyły im projektory i wysłuchane audycje; odczuwał nieuchronne wrażenie, że technologia po czasie dąży do komplikacji.
- Nie lubią się ograniczać - przyznał, barwiąc nieznacznie zgłoski pigmentami ironii. - Z tego, co wyczytałem, telewizja służy im przede wszystkim za główne źródło informacji. Podają w ten sposób wieści z całego świata - programy z wiadomościami zostały uznane za niezwykle istotne medium dla śniących. Był przekonany, że nagrania z teatrów nie stanowiły dla nich żadnej bariery, chociaż nie sądził, by w identyczny sposób mogli w pełni dostąpić magii widzianego spektaklu.
- Za późno na to, Villemo - ośmielił się szybko wytknąć; za późno, znacznie za późno, ciekawość odniosła triumf. Pragnął jej obecności; tej prostej, przy nim, bez innej gamy detali; pragnął jej obecności w różnych wyzwaniach słów, w pojedynkach ich rozmów; pragnął jej obecności w samym dotyku ciała palącym wrażliwość skóry.
Teraz, jednak poświęcił swoją uwagę, usiłując rozwikłać ideę telewizji, z którą to po raz pierwszy szczegółowo się zetknął. Zrozumiał, że telewizja musi być krewną filmu, kolejną, stworzoną muzą; czyżby, w rzeczywistości była ogniwem zdolnym zgodnie spleść radio z samą kinematografią? Śniący zdawali się być wyjątkowo dumni ze swojego wynalazku, skoro, zgodnie z zapiskiem niemal każde należące do nich domostwo było wyposażone w podobne urządzenie. Nie umiał pojąć, dlaczego czuli niedosyt, dlaczego nie wystarczyły im projektory i wysłuchane audycje; odczuwał nieuchronne wrażenie, że technologia po czasie dąży do komplikacji.
- Nie lubią się ograniczać - przyznał, barwiąc nieznacznie zgłoski pigmentami ironii. - Z tego, co wyczytałem, telewizja służy im przede wszystkim za główne źródło informacji. Podają w ten sposób wieści z całego świata - programy z wiadomościami zostały uznane za niezwykle istotne medium dla śniących. Był przekonany, że nagrania z teatrów nie stanowiły dla nich żadnej bariery, chociaż nie sądził, by w identyczny sposób mogli w pełni dostąpić magii widzianego spektaklu.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Villemo Holmsen
Re: 07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Sro 7 Gru - 14:03
Villemo HolmsenWidzący
online
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Nie żałowała, że przekroczyli pewne granice i wyznaczali dziwne drogi, omijali te już przygotowane im przez los. Na wytknięcie przeszłości zareagowała cichym śmiechem, doskonale bawiąc się w tej sytuacji, która winna być zakazana, a jednak trwała.
Telewizja i jej idea, zaczęła przejmować jej uwagę. Urządzenie było czymś do tej pory niespotykanym. Starała się zrozumieć jego ideę. Śniący potrafili być bardzo kreatywni i chętnie przyglądała się ich osiągnięciom, choć nie rwała się do nich. Obawa, że będą pałać do takich jak ona jeszcze większą nienawiścią skutecznie odstraszała. Pragnęli jednocześnie osiągać więcej, posiadać i zdobywać. Czym się więc różnili od nich?
-Tu chyba chodzi o coś więcej… Wiadomości można pozyskać z radia i gazet. - Pochyliła się nad projektorem. -Chcą zobaczyć… chcą być świadkami. Karmić zmysł wzroku. - Tak jej się wydawało. -Tak jak chcesz patrzeć na obraz, a nie słuchać o nim.
Starała sobie wytłumaczyć dlaczego to właśnie telewizja jest dla śniących najlepszym nośnikiem informacji, skoro mieli też dostęp do innych. Wolała muzykę, wolała gazetę - wątpiła, aby ten wynalazek mógł znaleźć się u niej. Czy była uprzedzona, czy nie widziała jakie niesie to ze sobą możliwości? Ograniczeniom nikt się nie chciał poddawać. Każdy mówił o wolności, o swobodzie, ale tylko nieliczni mieli odwagę próbować czegoś nowego.
Dopiła swój napój i odstawiając kieliszek spojrzała bystro na Einara.
-Idziemy dalej? - Delikatnym ruchem dłoni wskazała mu kierunek ku kolejnym atrakcjom.
Villemo i Einar z tematu
Telewizja i jej idea, zaczęła przejmować jej uwagę. Urządzenie było czymś do tej pory niespotykanym. Starała się zrozumieć jego ideę. Śniący potrafili być bardzo kreatywni i chętnie przyglądała się ich osiągnięciom, choć nie rwała się do nich. Obawa, że będą pałać do takich jak ona jeszcze większą nienawiścią skutecznie odstraszała. Pragnęli jednocześnie osiągać więcej, posiadać i zdobywać. Czym się więc różnili od nich?
-Tu chyba chodzi o coś więcej… Wiadomości można pozyskać z radia i gazet. - Pochyliła się nad projektorem. -Chcą zobaczyć… chcą być świadkami. Karmić zmysł wzroku. - Tak jej się wydawało. -Tak jak chcesz patrzeć na obraz, a nie słuchać o nim.
Starała sobie wytłumaczyć dlaczego to właśnie telewizja jest dla śniących najlepszym nośnikiem informacji, skoro mieli też dostęp do innych. Wolała muzykę, wolała gazetę - wątpiła, aby ten wynalazek mógł znaleźć się u niej. Czy była uprzedzona, czy nie widziała jakie niesie to ze sobą możliwości? Ograniczeniom nikt się nie chciał poddawać. Każdy mówił o wolności, o swobodzie, ale tylko nieliczni mieli odwagę próbować czegoś nowego.
Dopiła swój napój i odstawiając kieliszek spojrzała bystro na Einara.
-Idziemy dalej? - Delikatnym ruchem dłoni wskazała mu kierunek ku kolejnym atrakcjom.
Villemo i Einar z tematu
Najsłodsze piosenki Opowiadają o najsmutniejszych myślach
Zacharias Damgaard
Post Pią 9 Gru - 12:05
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
07.02.2001
Nie zawsze tak bardzo narzekam na swój los, choć chwile, w których czuję zadowolenie, dość nieśmiało przedzierają się do świadomości, dlatego z trudem je odnajduję i zapisuję w pamięci. To wcale nie tak, że codzienność okraszona jest jedynie wiecznym zmęczeniem oraz niezadowoleniem zmieszanym z pomstowaniem wpierw na bogów, następnie na rodzinę, potem na los, a na szarym końcu – na siebie samego. Jestem oszczędny w zrzucaniu winy na swoje barki i bywa to problem zasadniczy, bowiem nie jestem skłonny do autorefleksji. Pewnie więcej pokory ułatwiłoby mi funkcjonowanie, ale zamiast niej, wciąż znajduję coraz to nowe argumenty przemawiające za tym, że to wcale nie ja potrzebuję się zmienić. Miewam jednak swoje momenty, jestem wtedy bardziej skłonny do modyfikacji przyzwyczajeń oraz skłaniania się ku gestom, na które zwykle mnie nie stać. Choć może robię tak dlatego, że mam w tym jakiś ukryty interes? Śmieję się do siebie, subtelnie wyginając kąciki ust. Jestem w dość dobrym nastroju, dzień jest przyjemnie słoneczny, a dziecięca ręka zdaje się mi prawie wcale nie ciążyć. Dlatego zaciskam na niej palce i czuje pod nimi fakturę grubo plecionej rękawiczki w kolorze malachitowym.
Nie wiem wprawdzie wciąż, jak odbierać rolę, która mi przypadła, jednak kieruję się przebłyskami wspomnień z lat wczesnych, beztroskich, w których Felix sam prowadził mnie po podobnych miejscach skutecznie zajmując chłopięcą głowę marzeniami o rzeczach niezwykłych, pogrążonych w odmętach trudnego języka naukowego. Jakkolwiek zwykle mam o nim dość kiepskie zdanie, tak nie mogłem odmówić mu niezwykłej intuicji, z którą kierował moją uwagę w stronę przykurzonych eksponatów pochodzących nie tylko ze świata galdrów. Nie wiem, czy nie przeceniam własnych możliwości, nie chcę jednak odstawać od ojca; prawdopodobnie więc dlatego układam sobie w głowie plan, w którym poruszam się po niektórych fragmentach schematu i odnajduję pierwiastek Damgaardowej ciekawości również w Samuelu, choć przecież nie mam podstaw, by być pewnym, że właśnie w moją rodzinę wdał się najbardziej. Potrzebuję jednak tego, by wreszcie poczuć łączącą nas więź. Dostrzegając w nim siebie samego, nie jestem już tak skory do ciągłego wytykania sobie błędu objęcia nad nim pieczy.
Odnotowuję też drobne zmiany w jego zachowaniu; bywa chyba mniej złośliwy, częściej otwiera usta, by pytać mnie o rzeczy, których nie rozumie. Nie zawsze mam proste odpowiedzi, nie potrafię przekładać ich na język zrozumiały w jego wieku, ale i tak słucha ze skupieniem i zapamiętuje słowa, których znaczenie nie jest dla niego czymś oczywistym. Propozycja podróży spodobała mu się natomiast jednoznacznie, bowiem od rana biegał po domu i zerkał na wskazówki zegarka, by nie przegapić umówionej godziny. Wciskał się nawet do mojej pracowni, by świdrować niecierpliwym spojrzeniem, kiedy przewracałem leniwie kolejną kartkę czytanej książki. To całkiem odświeżające doznanie. Nie miałem serca, by znów, jak nakazuje mój schemat, zawieść jego oczekiwania. Nie dzisiaj. Właśnie dlatego idziemy teraz przez Oslo w poszukiwaniu budynku ufundowanego staraniami Vanhanenów. Już kilka chwil później pławimy się w cieple pomieszczeń, zrzucając z barków ciężkie okrycia wierzchnie.
Nie ma tu wprawdzie jeszcze wielu zwiedzających, mam pewne przypuszczenia, z czego wynika ów stan, milczę jednak ugodowo i zrzucam pustkę na karb wczesnej pory. Nie chce mi się narzekać, zamiast tego wolę podziwiać eksponaty, których przeznaczenie dokładnie określono na tabliczkach informacyjnych. Sam, wyrywa do przodu, by obejrzeć pierwszą z gablot. Podskakuje przy tym podekscytowany. Pierwszy raz widzę go takim: z wycofanego, przerażonego chłopca zmienia się w żądnego przygód młodego odkrywcę. Niesprecyzowane uczucie rozpływa się przyjemnie ciepłą falą po mojej klatce piersiowej, więc przyspieszam, równie zaciekawiony, by spojrzeć na sporych rozmiarów pudło będące przedmiotem jego analizy. Bezgłośnie literuje wyrazy, by wreszcie z pełnią entuzjazmu przeczytać i poinformować mnie o tym, jak nazywa się owe cudo.
— Projektor telewizyjny! — Wskazuje palcem sam środek kineskopu, po czym zadziera głowę. — Mamy taki w domu! — dodaje zaraz z pełnią dumy.
— Mhm — zgadzam się, lecz dodaję zaraz — Może odrobinę się różni. My mamy w domu taki oryginalny, który nie został zmodyfikowany przez galdrów. Pokażę ci kiedyś ten, który ma babcia. Wyświetla wszystko w czerni i bieli. — Zawsze przemycam rzeczy związane z naszą rodziną. Nie potrafię się oprzeć, a Sam jak widać chłonie wszystko bardzo chętnie.
— Czarno-białe filmy? Dlaczego? — zawiesza ręce na czerwonym sznurze utrzymującym zwiedzających w odpowiedniej odległości od cennych przedmiotów.
— Kiedyś ludzie nie potrafili przesyłać kolorów — staram się o dość proste uzasadnienie. — Widzisz, każdy się rozwija, ty się uczysz nowych rzeczy. Podobnie konstruktorzy śniących. Babcia ma naprawdę stary eksponat w domu, jeden z pierwszych, z czasów, w których telewizja zaczęła się upowszechniać. — Zastanawia się nad moimi słowami przez dłuższą chwilę. Oczy mu błyszczą. Nic więcej jednak w temacie nie dodaje, bo zaraz zakwita w jego głowie kolejna myśl, którą musi wyrzucić.
— A Ingmar dziwił się, jak mu opowiedziałem o tym, że oglądam w telewizji różne bajki. Powiedział, że zmyślam, bo nie da się zamknąć w takim pudle tylu postaci, że Muminek, Ryjek, Mała Mi i Włóczykij na pewno by się tam pognietli. Ale na początku w ogóle nie wiedział o co mi chodzi, co to za postaci, dopiero jak przyniosłem książkę z obrazkami, to… — zaczyna wpadać w swój słowotok, moja mina wyraża pełne skupienie, chcę jednak jakoś go uspokoić, bo nieliczni zwiedzający zaczynają rzucać nam wymowne spojrzenia, lecz nie potrafię przerwać. Dziecięcy, piskliwy głos faluje więc, a ja próbuję przynajmniej odciągnąć go odrobinę dalej.
Gösta Almstedt
Re: 07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Sob 10 Gru - 15:48
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
Ostatnio częściej myślał o ojcu – o tym, kim był, choć przede wszystkim o tym, kim nie był, bo wydawało mu się, że posiadał więcej zapomnianych wspomnień niż tych, do których mógłby powrócić, zupełnie jak gdyby jego śmierć wypaliła dziurę w dziecięcych fotografiach, pozostawiając ciemne zwęglenia na jego pamięci w miejscach, gdzie wcześniej znajdowała się twarz Asmunda. Pachniał tanią wodą kolońską i drożdżowym piwem – to jedyna rzecz, którą pamiętał wyraźnie z czasów, kiedy ojciec jeszcze żył, głównie dlatego, że dorastając, wiedział o nim jedynie to, co mógł zobaczyć: był wysoki i chudy, w wieku czterdziestu lat miał już całkiem siwe włosy, a jego krzaczaste brwi ściągały się nawet wtedy, kiedy się uśmiechał i młodsze kuzynostwo zawsze zbliżało się do niego z obawą, nie mogąc zmusić się, by spojrzeć mu w oczy. Garbił się, miał opadający bark i bliznę rozcinającą górną wargę, lecz w domu nie wolno było mówić na głos o żadnej z tych rzeczy; jego dłonie zawsze były szorstkie i pokaleczone, bo każdy wieczór spędzał na strychu, dokręcając metalowe tryby swych wynalazków, szybko się gniewał i gniew ten zazwyczaj pozostawiał po sobie pąsowy ślad, ale jego złość równie szybko stygła i zawsze przepraszał za swoją porywczość, głaszcząc go czule po włosach. Pozostał nieznanym figurantem władzy, duchem nawiedzającym rodzinny dom, nieodłączonym elementem jego dzieciństwa, lecz jedynie niewielkim fragmentem dorosłości – odnosił wrażenie, że składał jego wizerunek z notatek zapisywanych na marginesach stron, drobnych śrub rozkręconych z ukrytych na strychu prototypów i grubych pamiętników, z których znał na pamięć całe strony, powtarzając je przed snem jak modlitwę; nigdy nie potrafił tęsknić za nim tak, jak tęskniła Märta, bo jego umysł był zbyt jasny, by pogrążyć się w żałobie, w obliczu scenerii muzealnego wnętrza poczuł jednak ukłucie dziecięcego żalu, jakby przeszłość westchnęła w jego piersi, opierając zmęczone czoło o rękojeść mostka.
Magiczne wynalazki, ukryte w krajobrazie życia śniących, wydawały mu się oczekiwanym żartem, który sprawił, że na usta wpłynął mu wyraz triumfalnego rozbawienia – rzadko bywał w Oslo, zbyt dużym by poznać jego sekrety, uwięzionym pod egidą magicznych klanów; nie znał nikogo z wyjątkiem Vanhanenów, kto zwracałby się do tego świata z pobłażliwym uśmiechem, wyciągając dłoń na powitanie, zamiast ukrywać ją za plecami lub wzdrygać się niechętnie za każdym razem, gdy rzeczywistość zakradała się zbyt blisko, jak gdyby była zwierzęciem, które musiało nauczyć się trzymać kły z dala od więżących je krat. Kiedy wszedł do środka, muzeum sprawiało wrażenie pustego, choć z głębi korytarzy docierało echo przycichłych rozmów – miał nadzieję, że spędzi ten dzień w towarzystwie Gerdy, której jasnobrązowe oczy zawsze lśniły tym samym, dziewczęcym entuzjazmem, jaki pamiętał z czasów, gdy oboje byli jeszcze dziećmi, a on prowadził ją za rękę na strych domostwa i pokazywał kolejne patenty ukryte wśród mechanizmów dobrze naoliwionej wyobraźni; nigdy nie przyznał się na głos do emocji, jakie budził w nim kształt jej nieśmiałego uśmiechu ani że kiedy trzymała w dłoniach wykonane przez niego przedmioty, czuł się prawie tak, jakby trzymała w nich jego duszę. W przeddzień aresztowania zamierzał podarować jej magiczny teleskop, który w szkle obiektywu posiadał pryzmat podobny do tych pozostawionych przez ojca na zakurzonym pogorzelisku poddasza – zapomniał o nim aż do teraz, jak gdyby przypadkiem przesunął palcami po bliźnie i wyczuł pod opuszkami fantomowe drżenie towarzyszącego jej bólu.
Oczy migotały mu jaśniejącym wyrazem entuzjazmu, kiedy przeszedł przez wąski hol, wkraczając do głównej sali, gdzie w szklanych gablotach i na drewnianych pułkach znajdowały się nietypowe ekspozycje – pas chroniący przed wiązkami czarów, zapalniczka, której metalowa pokrywka unosiła się cienką strugą dymu i protetyczne ramię, poruszające się wewnątrz ogromnej witryny; zaciskało palce, a potem znów rozkurczało je, wyciągając dłoń w stronę odbiorcy, jakby zamierzało uścisnąć dłoń na zgodę; wsparł opuszki o brzeg szyby, przez chwilę przyglądając się eksponatowi, w tej samej chwili jego uwagę zwrócił jednak głośny okrzyk, więc drgnął odruchowo, zwracając wzrok w prawą stronę, ku projektorowi telewizyjnemu. Chłopiec, który wskazywał palcem w sam środek kinetoskopu, nie mógł mieć więcej niż dziesięć lat i w pierwszym skojarzeniu przypominał mu Elise – jej śmiały entuzjazm i infantylną dumę, gdy popisywała się pamięcią do zawiłych nazw eksponatów; uśmiechnął się słabo, bezwiednie przysłuchując się rozmowie nieznajomych, aż słowa starszego mężczyzny nie sprawiły, że źrenica jego zdrowego oka rozszerzyła się wyraźnie, napuchnięta pobudzoną w ciele fascynacją.
– Ma pan w domu prawdziwy telewizor? – wpadł pomiędzy dziecięcy słowotok, lecz kiedy zwrócił się niespodziewanie w stronę Zachariasa, nadto przypominał dziecko, z oczami błyszczącymi tą samą frenezją, która lśniła w spojrzeniu Samuela. – Przepraszam – poprawił się zaraz, najwyraźniej zauważając nietakt swojej wypowiedzi, choć nie pozwalając, by świadomość ta znacząco go onieśmieliła, bo wyraz twarzy wciąż miał ten sam i nie odsunął się nawet krok, splątany kołtunem własnych myśli. – Po prostu… nie spotkałem wielu galdrów, którzy interesują się tego rodzaju technologią. – przechylił lekko głowę, spoglądając na twarz chłopca i uśmiechając się do niego z uznaniem, zanim znów nie sięgnął wzrokiem wyżej, wyciągając butnie dłoń ku nieznajomemu mężczyźnie. – Gösta Almstedt, musi pan wybaczyć moją wnikliwość. Można przyjąć, że zajmuję się śniącymi od wielu lat, choć nie lubię mówić o tym w ten sposób. To odziera ich z człowieczeństwa. – zadarł lekko brodę, podkasując wargi do przenikliwego uśmiechu. – A są przecież takimi samymi ludźmi jak my, nie uważa pan?
Magiczne wynalazki, ukryte w krajobrazie życia śniących, wydawały mu się oczekiwanym żartem, który sprawił, że na usta wpłynął mu wyraz triumfalnego rozbawienia – rzadko bywał w Oslo, zbyt dużym by poznać jego sekrety, uwięzionym pod egidą magicznych klanów; nie znał nikogo z wyjątkiem Vanhanenów, kto zwracałby się do tego świata z pobłażliwym uśmiechem, wyciągając dłoń na powitanie, zamiast ukrywać ją za plecami lub wzdrygać się niechętnie za każdym razem, gdy rzeczywistość zakradała się zbyt blisko, jak gdyby była zwierzęciem, które musiało nauczyć się trzymać kły z dala od więżących je krat. Kiedy wszedł do środka, muzeum sprawiało wrażenie pustego, choć z głębi korytarzy docierało echo przycichłych rozmów – miał nadzieję, że spędzi ten dzień w towarzystwie Gerdy, której jasnobrązowe oczy zawsze lśniły tym samym, dziewczęcym entuzjazmem, jaki pamiętał z czasów, gdy oboje byli jeszcze dziećmi, a on prowadził ją za rękę na strych domostwa i pokazywał kolejne patenty ukryte wśród mechanizmów dobrze naoliwionej wyobraźni; nigdy nie przyznał się na głos do emocji, jakie budził w nim kształt jej nieśmiałego uśmiechu ani że kiedy trzymała w dłoniach wykonane przez niego przedmioty, czuł się prawie tak, jakby trzymała w nich jego duszę. W przeddzień aresztowania zamierzał podarować jej magiczny teleskop, który w szkle obiektywu posiadał pryzmat podobny do tych pozostawionych przez ojca na zakurzonym pogorzelisku poddasza – zapomniał o nim aż do teraz, jak gdyby przypadkiem przesunął palcami po bliźnie i wyczuł pod opuszkami fantomowe drżenie towarzyszącego jej bólu.
Oczy migotały mu jaśniejącym wyrazem entuzjazmu, kiedy przeszedł przez wąski hol, wkraczając do głównej sali, gdzie w szklanych gablotach i na drewnianych pułkach znajdowały się nietypowe ekspozycje – pas chroniący przed wiązkami czarów, zapalniczka, której metalowa pokrywka unosiła się cienką strugą dymu i protetyczne ramię, poruszające się wewnątrz ogromnej witryny; zaciskało palce, a potem znów rozkurczało je, wyciągając dłoń w stronę odbiorcy, jakby zamierzało uścisnąć dłoń na zgodę; wsparł opuszki o brzeg szyby, przez chwilę przyglądając się eksponatowi, w tej samej chwili jego uwagę zwrócił jednak głośny okrzyk, więc drgnął odruchowo, zwracając wzrok w prawą stronę, ku projektorowi telewizyjnemu. Chłopiec, który wskazywał palcem w sam środek kinetoskopu, nie mógł mieć więcej niż dziesięć lat i w pierwszym skojarzeniu przypominał mu Elise – jej śmiały entuzjazm i infantylną dumę, gdy popisywała się pamięcią do zawiłych nazw eksponatów; uśmiechnął się słabo, bezwiednie przysłuchując się rozmowie nieznajomych, aż słowa starszego mężczyzny nie sprawiły, że źrenica jego zdrowego oka rozszerzyła się wyraźnie, napuchnięta pobudzoną w ciele fascynacją.
– Ma pan w domu prawdziwy telewizor? – wpadł pomiędzy dziecięcy słowotok, lecz kiedy zwrócił się niespodziewanie w stronę Zachariasa, nadto przypominał dziecko, z oczami błyszczącymi tą samą frenezją, która lśniła w spojrzeniu Samuela. – Przepraszam – poprawił się zaraz, najwyraźniej zauważając nietakt swojej wypowiedzi, choć nie pozwalając, by świadomość ta znacząco go onieśmieliła, bo wyraz twarzy wciąż miał ten sam i nie odsunął się nawet krok, splątany kołtunem własnych myśli. – Po prostu… nie spotkałem wielu galdrów, którzy interesują się tego rodzaju technologią. – przechylił lekko głowę, spoglądając na twarz chłopca i uśmiechając się do niego z uznaniem, zanim znów nie sięgnął wzrokiem wyżej, wyciągając butnie dłoń ku nieznajomemu mężczyźnie. – Gösta Almstedt, musi pan wybaczyć moją wnikliwość. Można przyjąć, że zajmuję się śniącymi od wielu lat, choć nie lubię mówić o tym w ten sposób. To odziera ich z człowieczeństwa. – zadarł lekko brodę, podkasując wargi do przenikliwego uśmiechu. – A są przecież takimi samymi ludźmi jak my, nie uważa pan?
Zacharias Damgaard
Re: 07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Wto 13 Gru - 15:37
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Samuel potrafi być bardzo absorbujący; porusza się po specyficznej sinusoidzie i przechodzi płynnie ze stanu, w którym nie sili się na choćby pół słowa wyjaśnienia, do stanu, w którym usta mu się nie zamykają. To dość męczące, nawet jak dla osoby o moim usposobieniu. Muszę go stopować, by nie wyrzucili nas zaraz z budynku, bowiem pogłos dziecięcej piskliwości dudni boleśnie o mury pomieszczenia, odstraszając zwiedzających w promieniu kilku metrów. Potem przychodzi jednak refleksja, czy to na pewno z nami jest coś nie tak, czy też społeczeństwo patrzy krzywo na małe dzieci w miejscach publicznych. Na wszelki wypadek proszę go gestem, by nieco przystopował. Świdruje mnie z wyrzutem, ale godzi się na ustępstwo, wlepiając spojrzenie w wypolerowany kineskop projektora, w którym jego twarz przybiera nienaturalną formę. Chichocze pod nosem, robi dziwną minę, po namyśle wystawia język, jestem święcie przekonany, że znów kieruje nim czysta złośliwość. Wywracam oczami, tracąc powoli cierpliwość.
— Sam, na litość boską — mamroczę. Jeszcze kilka tygodni temu śmiałbym się z podobnego obrazka, teraz ojcostwo zaczyna uderzać mi niebezpiecznie do głowy, zaczynam się tym martwić, ale obstaję przy swoim, ciągnąc chłopca za rękę. Nie udaje nam się odejść od telewizora, bo łapie nas nieznajoma postać. Już zaczynam układać słowa przeprosin, ale najwyraźniej wcale nie chodzi o zakłócanie spokoju.
Dorastałem w świecie, w którym niczym echo pobrzmiewał ciąg konsekwencji związanych z przebudzeniem się magii. Nie dziwiłem się więc zbytnio wyrwie niezrozumienia pomiędzy śniącymi i galdrami. Czasami tylko tyle i aż tyle starczało, aby pogrzebać spokojność rodzinnego życia, by podzielić tych, których do tej pory ciężko było rozerwać najbardziej brutalnymi doświadczeniami. Może przez to nie jestem zbyt entuzjastyczny, kiedy idzie o masowe mieszanie się światów. Przemawia przeze mnie czysty pragmatyzm. Wiem, że to zwyczajnie niemożliwe, aby nakłonić całe społeczeństwo do jednego, najbardziej właściwego sposobu reagowania na niemagicznych. Ktoś może zarzucić mi wygodne trwanie w obojętności, patrzenie się z boku na brutalny proceder odczłowieczania tych, którym bogowie poskąpili pierwiastka pozwalającego kształtować rzeczywistość za sprawą słów oraz zmagazynowanej w naturze mocy, ale zwyczajnie mierzę swoje siły na zamiary. Zajmuję się nie zmianą odległych, obcych mi ludzi, a tworzeniem podwalin pod akceptację u tych, którzy są mi bliscy. To chyba całkiem sprawiedliwe i wystarczające. Nie jestem zdolny być przywódcą rebelii, nie mam w sobie tyle odwagi, determinacji. Nie umiem przekonywać tłumów, więc zaczynam od własnego, domowego zacisza. Nie zapominam o dziedzictwie niemagicznych i o tym, że gdyby nie cudowne zrządzenie losu, zapewne sam nie potrafiłbym wykrzesać choćby marnego płomienia spomiędzy palców. To tylko czysty przypadek, bo rachunek genów był przecież brutalny, nie do podważenia. Biologia, jak widać, ma mimo wszystko drobne anomalie, niedopatrzenia, pozwalające, by zasady naturalnej selekcji materiału genetycznego nie powiodły się. Może więc powinienem nazywać się wynaturzeniem? Wraz z resztą rodzeństwa? Gdyby nie katastrofa mojej Mamy, konieczność opuszczenia Indii, zapewne byłbym zwykłym człowiekiem. Zwykłym. Śmieję się do własnych myśli, bo to stwierdzenie zdradliwe. W zależności, po której stronie się bowiem stoi, przybiera ono zupełnie inne znaczenie. Nie powinienem go w ogóle używać.
— Model sprzed około trzech lat. Sony. KW-32HDF9. Kineskop FD Trinitron — opisuję ciągiem niekoniecznie zrozumiałych określeń i łagodzę rzeczowość spokojnym uśmiechem kładącym się na ustach. Może brakuje mi nieco swobody, tylko że zdaję sobie sprawę, iż jest to spotkanie niecodzienne. Entuzjazm młodszego mężczyzny najpierw mnie zastanawia, potem, kiedy pada wytłumaczenie, kiwam głową ze zrozumieniem. Nie brakuje w środowisku i takich pasjonatów. Zajmujących się zgłębianiem świata śniących dla zaspokojenia czystej ciekawości czy poczucia dreszczyku emocji. Nie powiem, żebym sam nie miał podobnych doświadczeń. Jeszcze za czasów studiowania, do poznawania niemagicznego świata pchało mnie zaskoczenie malujące się na twarzach rówieśników. Pozwalam sobie na więcej zadziorności. — Odbiera bardzo ładnie barwy. Obraz, ogólnie — wyjaśniam, co mam na myśli. Potem Sam zaczyna przyglądać się wnikliwie nowemu towarzyszowi. Ucichł nieco, nieprzygotowany na wtargnięcie osoby trzeciej. Przylepia się do mojej nogi, choć z zadziwieniem studiuje zupełnie nową fizjonomię. — Zacharias Damgaard — przedstawiam się i wyciągam przed siebie dłoń. Ciśnie mi się coś dość złośliwego na język, ale nie chcę peszyć przybysza, wypowiada przecież wszystkie słowa bez intencji obrażenia mnie. Nie ma pojęcia o przeszłości śniącej części rodziny egzystującej nieprzerwanie w Mumbaju.
— Powiem szczerze, że gdyby nie zachcianka matki natury, prawdopodobnie siedziałbym obecnie i oglądał kolejny odcinek Chandrakanty lub powtórki Dekh Bhai Dekh nie mając wiele pojęcia o tym, co się tutaj dzieje — rozwijam, dość enigmatycznie, bardzo żartobliwie, nieszczególnie przejmując się tym, że znów mój rozmówca niewiele może z tego zrozumieć. Sam otwiera jedynie usta i marszczy brwi. Mam wrażenie, że zaczyna mimiką oddawać nie swoje emocje. Nie zwracam jednak na to zupełnie uwagi, bo zajmuje mnie obecność wielbiciela świata śniących. — Chodzi mi o to, że czasami magia bywa kapryśna, dlatego unikam dzielenia ludzi. — Nie kryję się z poglądami. Ponadto, nie ma przy nas zbyt wielu obserwatorów. Zastanawiam się, czy Almstedt podąży za nami, zdaje się być prawdziwie poruszony moją rozmową z synem.
— Sam, na litość boską — mamroczę. Jeszcze kilka tygodni temu śmiałbym się z podobnego obrazka, teraz ojcostwo zaczyna uderzać mi niebezpiecznie do głowy, zaczynam się tym martwić, ale obstaję przy swoim, ciągnąc chłopca za rękę. Nie udaje nam się odejść od telewizora, bo łapie nas nieznajoma postać. Już zaczynam układać słowa przeprosin, ale najwyraźniej wcale nie chodzi o zakłócanie spokoju.
Dorastałem w świecie, w którym niczym echo pobrzmiewał ciąg konsekwencji związanych z przebudzeniem się magii. Nie dziwiłem się więc zbytnio wyrwie niezrozumienia pomiędzy śniącymi i galdrami. Czasami tylko tyle i aż tyle starczało, aby pogrzebać spokojność rodzinnego życia, by podzielić tych, których do tej pory ciężko było rozerwać najbardziej brutalnymi doświadczeniami. Może przez to nie jestem zbyt entuzjastyczny, kiedy idzie o masowe mieszanie się światów. Przemawia przeze mnie czysty pragmatyzm. Wiem, że to zwyczajnie niemożliwe, aby nakłonić całe społeczeństwo do jednego, najbardziej właściwego sposobu reagowania na niemagicznych. Ktoś może zarzucić mi wygodne trwanie w obojętności, patrzenie się z boku na brutalny proceder odczłowieczania tych, którym bogowie poskąpili pierwiastka pozwalającego kształtować rzeczywistość za sprawą słów oraz zmagazynowanej w naturze mocy, ale zwyczajnie mierzę swoje siły na zamiary. Zajmuję się nie zmianą odległych, obcych mi ludzi, a tworzeniem podwalin pod akceptację u tych, którzy są mi bliscy. To chyba całkiem sprawiedliwe i wystarczające. Nie jestem zdolny być przywódcą rebelii, nie mam w sobie tyle odwagi, determinacji. Nie umiem przekonywać tłumów, więc zaczynam od własnego, domowego zacisza. Nie zapominam o dziedzictwie niemagicznych i o tym, że gdyby nie cudowne zrządzenie losu, zapewne sam nie potrafiłbym wykrzesać choćby marnego płomienia spomiędzy palców. To tylko czysty przypadek, bo rachunek genów był przecież brutalny, nie do podważenia. Biologia, jak widać, ma mimo wszystko drobne anomalie, niedopatrzenia, pozwalające, by zasady naturalnej selekcji materiału genetycznego nie powiodły się. Może więc powinienem nazywać się wynaturzeniem? Wraz z resztą rodzeństwa? Gdyby nie katastrofa mojej Mamy, konieczność opuszczenia Indii, zapewne byłbym zwykłym człowiekiem. Zwykłym. Śmieję się do własnych myśli, bo to stwierdzenie zdradliwe. W zależności, po której stronie się bowiem stoi, przybiera ono zupełnie inne znaczenie. Nie powinienem go w ogóle używać.
— Model sprzed około trzech lat. Sony. KW-32HDF9. Kineskop FD Trinitron — opisuję ciągiem niekoniecznie zrozumiałych określeń i łagodzę rzeczowość spokojnym uśmiechem kładącym się na ustach. Może brakuje mi nieco swobody, tylko że zdaję sobie sprawę, iż jest to spotkanie niecodzienne. Entuzjazm młodszego mężczyzny najpierw mnie zastanawia, potem, kiedy pada wytłumaczenie, kiwam głową ze zrozumieniem. Nie brakuje w środowisku i takich pasjonatów. Zajmujących się zgłębianiem świata śniących dla zaspokojenia czystej ciekawości czy poczucia dreszczyku emocji. Nie powiem, żebym sam nie miał podobnych doświadczeń. Jeszcze za czasów studiowania, do poznawania niemagicznego świata pchało mnie zaskoczenie malujące się na twarzach rówieśników. Pozwalam sobie na więcej zadziorności. — Odbiera bardzo ładnie barwy. Obraz, ogólnie — wyjaśniam, co mam na myśli. Potem Sam zaczyna przyglądać się wnikliwie nowemu towarzyszowi. Ucichł nieco, nieprzygotowany na wtargnięcie osoby trzeciej. Przylepia się do mojej nogi, choć z zadziwieniem studiuje zupełnie nową fizjonomię. — Zacharias Damgaard — przedstawiam się i wyciągam przed siebie dłoń. Ciśnie mi się coś dość złośliwego na język, ale nie chcę peszyć przybysza, wypowiada przecież wszystkie słowa bez intencji obrażenia mnie. Nie ma pojęcia o przeszłości śniącej części rodziny egzystującej nieprzerwanie w Mumbaju.
— Powiem szczerze, że gdyby nie zachcianka matki natury, prawdopodobnie siedziałbym obecnie i oglądał kolejny odcinek Chandrakanty lub powtórki Dekh Bhai Dekh nie mając wiele pojęcia o tym, co się tutaj dzieje — rozwijam, dość enigmatycznie, bardzo żartobliwie, nieszczególnie przejmując się tym, że znów mój rozmówca niewiele może z tego zrozumieć. Sam otwiera jedynie usta i marszczy brwi. Mam wrażenie, że zaczyna mimiką oddawać nie swoje emocje. Nie zwracam jednak na to zupełnie uwagi, bo zajmuje mnie obecność wielbiciela świata śniących. — Chodzi mi o to, że czasami magia bywa kapryśna, dlatego unikam dzielenia ludzi. — Nie kryję się z poglądami. Ponadto, nie ma przy nas zbyt wielu obserwatorów. Zastanawiam się, czy Almstedt podąży za nami, zdaje się być prawdziwie poruszony moją rozmową z synem.
Gösta Almstedt
Re: 07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Sro 4 Sty - 0:01
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
Życie, które pozostawił za sobą w dniu aresztowania, przypominało fantomową kończynę, mimo amputacji wciąż rwącą bólem – wyciągał dłoń, próbując rozmasować odrętwiały fragment przeszłości, ta nie mieściła się już jednak w konturze jego ciała, zatrzymana tam, gdzie nie mógł ucisnąć jej palcami, choć rozpierająca się dolegliwym mrowieniem pod osłoną świadomości, jakby wciąż tam była, zbłąkana między szparami tkanek, wtopiona w tło i niewidoczna, nieustannie obecna. Cztery lata, spędzone w więziennej celi, zdawały mu się teraz połową życia, skawalonym fragmentem rzeczywistości, który, gdyby ująć go w dłonie i odmięknąć jak gruzeł zziębniętego wosku, uformowałby się w tysiąc czterysta sześćdziesiąt jeden dni, wylanych na jego życiorys cementem wyniszczającego znużenia – znaczył każdy z nich pionową kreską na ścianie, aż nie starczyło mu miejsca, by rysować następne bądź gubił poczucie czasu, nieświadomy początku kolejnego dnia ani końca poprzedniego; nigdy nie opłakiwał utraconego czasu, nie pogrzebał miesięcy, które dogorywały na posadce brudnej celi, pozwalając im umrzeć bez okrywy marmurowego nagrobka i monet ułożonych w miejsce niedomkniętych powiek, teraz, kiedy powrócił, świadomość własnej żałoby przytłoczyła go jednak rozdrażnionym poczuciem straty – jak daleko posunięte byłyby jego badania, gdyby nigdy nie przerwał ich interwał przymusowej stagnacji? Odtwarzał w pamięci wszystko, co pozostawił tego dnia na strychu, każdy projekt, na którym tkwiły papilarne odciski jego wyobraźni i zastanawiał się, gdzie się teraz znajdowały – czy matka zachowała przynajmniej część z nich, kiedy strażnik przewiązał mu nadgarstki za plecami? Czy pomiędzy szczelinami w podłodze utknęła choć jedna śruba, fragment barwionego szkła ze stojącego pod oknem wizjera, zgnieciona kartka z ojcowskiego notesu? Miał wrażenie, że wolność odebrano mu zaledwie wczoraj, za każdym razem, gdy przyglądał się sobie w lustrze, był jednak przekonany, że był w więzieniu znacznie dłużej niż w rzeczywistości – świat nie widział w nim już tego samego człowieka, a on miał coraz większe trudności, by nieustannie upierać się przy jego istnieniu; miał dwadzieścia jeden lat, kiedy zmarła Elisa – jego dorosłość dojrzewała za metalowymi prętami, bezbarwna i uciśniona. Stracił bursztynową obręcz wokół zaciemnionych brązem tęczówek, swobodny uśmiech i dziesięć kilogramów wagi, umysł miał jednak prawie nietknięty, wciąż zdolny rozpalić się o chropowatą draskę ambicji.
Zwrócił wzrok w stronę starszego mężczyzny, dopiero teraz uświadamiając sobie prawdziwą uciążliwość własnej nieobecności – jak wiele zmieniło się w świecie śniących przez ostatnie cztery lata? Czy technologia poszła naprzód wystarczająco daleko, że musiał przyspieszyć kroku, by jeszcze próbować za nią nadgonić? Ile nowych wynalazków przegapił, wpatrując się bezczynnie w sufit, przełykając własną ślinę, by oszukać mrowiący w żołądku głód? Pod mostkiem ścisnęło go uczucie zazdrosnego rozdrażnienia, spoglądając na nieznajomego, starał się jednak zachować neutralny wyraz, przez który przebijało się jedynie impulsywne zaciekawienie, uciążliwa potrzeba, by zapytać go o specyfikę nowego modelu. Przygryzł wargi, przez chwilę zastanawiając się, czy powinien ujawnić się przed Zachariasem, jakby spodziewał, że z przyznania się do nieznajomości telewizora, który wszedł w użycie przeszło trzy lata temu, pociągnie za wystający szew, rozpruwając ciasny kłąb skrywanej na nadgarstku tajemnicy, nie potrafił jednak powstrzymać cisnącego się na język pytania, za którym, z lawinową przewidywalnością, podążył długi monolog.
– Czym się różni od poprzedniego modelu? – wypalił, unosząc lekko brodę. – Mój ojciec miał w domu starszy model… Sony KX-21HV1, jeśli dobrze pamiętam, z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego. To było wtedy rzeczywiście coś fascynującego, miałem dopiero dwanaście lat, mało kto posiadał tego rodzaju technologie… kolorowy monitor, dodatkowe wejścia od tylnej strony pudła. Obraz jeszcze migotał, ale 560 linii poziomych rozdzielczości robiło swoje, chcę przez to powiedzieć, że to był dobry kinetoskop, chociaż z naszego strychu łącze obsługiwało tylko jeden program i urywało się za każdym razem, gdy pogoda się pogarszała. Podejrzewam, że teraz to już przeżytek, sam nie jestem pewien, czy nadal działa… – zaczął pośpiesznie, po czym drgnął lekko, uśmiechając się przepraszająco. – Zagaduję pana, moja siostra zawsze powtarzała mi, że mam do tego tendencję, zaczynam mówić i nie wiem, kiedy skończyć. – odetchnął w końcu, jakby dopiero teraz miał okazję przepuścić do płuc głębszy haust powietrza. Świat śniących zawsze interesował go bardziej niż przebudzająca się w ciele magia – był bystrym dzieckiem i szybko uczył się nowych zaklęć, lecz jego zainteresowania sięgały daleko poza budynek akademii; na marginesach podręczników kreował szkice przedmiotów, które ojciec pozostawił na strychu, kanciaste ciała zakurzonych kinetoskopów, wielkie, szklane oko pralki, sprężyny, na których wisiały ogromne, zakrzywione uszy telefonów. Chociaż rodzinne Tärnaby nie było częścią magicznej rzeczywistości, świat śniących poznał dopiero, kiedy pierwszy raz przyjechał do Trondheim – życie sunące zupełnie innym nurtem, pełne wynalazków, które uważnie rozkładał na części, zajmując długie, zimowe wieczory składaniem ich na nowo w całość, dopóki nie nauczył się, jak działają; nikt nie rozumiał jego fascynacji, a jemu wydawało się, że nie potrzebował zrozumienia – odnajdując w Zachariasie błysk podobnego entuzjazmu, uczuł jednak w piersi iskrę rozognionego nadzieją triumfu.
– Ma pan w rodzinie śniących? – mało nie wszedł mu w słowo, unosząc ochoczo wzrok, jakby wyznanie mężczyzny zawiesiło się rybackim hakiem w jego źrenicach, ciągnąc je do przodu; matka zawsze próbowała odgrodzić go od świata, który uważała za prymitywny, a przez to – niebezpieczny. Był pewien, że po prostu go nie rozumiała. – Uśpienie magii w kimś, kto wychował się w magicznej rodzinie to jedno, wykluczanie ludzi w sferę całkowitej niewiedzy to coś zupełnie innego. Wszystko, co udało nam się tutaj stworzyć… – rozejrzał się po pomieszczeniu, choć jego wzrok wydawał się obejmować znacznie więcej, niż tylko skromny budynek muzeum. – Nie powinniśmy tego ukrywać.
Zwrócił wzrok w stronę starszego mężczyzny, dopiero teraz uświadamiając sobie prawdziwą uciążliwość własnej nieobecności – jak wiele zmieniło się w świecie śniących przez ostatnie cztery lata? Czy technologia poszła naprzód wystarczająco daleko, że musiał przyspieszyć kroku, by jeszcze próbować za nią nadgonić? Ile nowych wynalazków przegapił, wpatrując się bezczynnie w sufit, przełykając własną ślinę, by oszukać mrowiący w żołądku głód? Pod mostkiem ścisnęło go uczucie zazdrosnego rozdrażnienia, spoglądając na nieznajomego, starał się jednak zachować neutralny wyraz, przez który przebijało się jedynie impulsywne zaciekawienie, uciążliwa potrzeba, by zapytać go o specyfikę nowego modelu. Przygryzł wargi, przez chwilę zastanawiając się, czy powinien ujawnić się przed Zachariasem, jakby spodziewał, że z przyznania się do nieznajomości telewizora, który wszedł w użycie przeszło trzy lata temu, pociągnie za wystający szew, rozpruwając ciasny kłąb skrywanej na nadgarstku tajemnicy, nie potrafił jednak powstrzymać cisnącego się na język pytania, za którym, z lawinową przewidywalnością, podążył długi monolog.
– Czym się różni od poprzedniego modelu? – wypalił, unosząc lekko brodę. – Mój ojciec miał w domu starszy model… Sony KX-21HV1, jeśli dobrze pamiętam, z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego. To było wtedy rzeczywiście coś fascynującego, miałem dopiero dwanaście lat, mało kto posiadał tego rodzaju technologie… kolorowy monitor, dodatkowe wejścia od tylnej strony pudła. Obraz jeszcze migotał, ale 560 linii poziomych rozdzielczości robiło swoje, chcę przez to powiedzieć, że to był dobry kinetoskop, chociaż z naszego strychu łącze obsługiwało tylko jeden program i urywało się za każdym razem, gdy pogoda się pogarszała. Podejrzewam, że teraz to już przeżytek, sam nie jestem pewien, czy nadal działa… – zaczął pośpiesznie, po czym drgnął lekko, uśmiechając się przepraszająco. – Zagaduję pana, moja siostra zawsze powtarzała mi, że mam do tego tendencję, zaczynam mówić i nie wiem, kiedy skończyć. – odetchnął w końcu, jakby dopiero teraz miał okazję przepuścić do płuc głębszy haust powietrza. Świat śniących zawsze interesował go bardziej niż przebudzająca się w ciele magia – był bystrym dzieckiem i szybko uczył się nowych zaklęć, lecz jego zainteresowania sięgały daleko poza budynek akademii; na marginesach podręczników kreował szkice przedmiotów, które ojciec pozostawił na strychu, kanciaste ciała zakurzonych kinetoskopów, wielkie, szklane oko pralki, sprężyny, na których wisiały ogromne, zakrzywione uszy telefonów. Chociaż rodzinne Tärnaby nie było częścią magicznej rzeczywistości, świat śniących poznał dopiero, kiedy pierwszy raz przyjechał do Trondheim – życie sunące zupełnie innym nurtem, pełne wynalazków, które uważnie rozkładał na części, zajmując długie, zimowe wieczory składaniem ich na nowo w całość, dopóki nie nauczył się, jak działają; nikt nie rozumiał jego fascynacji, a jemu wydawało się, że nie potrzebował zrozumienia – odnajdując w Zachariasie błysk podobnego entuzjazmu, uczuł jednak w piersi iskrę rozognionego nadzieją triumfu.
– Ma pan w rodzinie śniących? – mało nie wszedł mu w słowo, unosząc ochoczo wzrok, jakby wyznanie mężczyzny zawiesiło się rybackim hakiem w jego źrenicach, ciągnąc je do przodu; matka zawsze próbowała odgrodzić go od świata, który uważała za prymitywny, a przez to – niebezpieczny. Był pewien, że po prostu go nie rozumiała. – Uśpienie magii w kimś, kto wychował się w magicznej rodzinie to jedno, wykluczanie ludzi w sferę całkowitej niewiedzy to coś zupełnie innego. Wszystko, co udało nam się tutaj stworzyć… – rozejrzał się po pomieszczeniu, choć jego wzrok wydawał się obejmować znacznie więcej, niż tylko skromny budynek muzeum. – Nie powinniśmy tego ukrywać.
Zacharias Damgaard
Re: 07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Wto 17 Sty - 22:40
Zacharias DamgaardWidzący
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 33 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 25 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 8 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 18
Choć niekoniecznie tego pragnę, zaczynam rozmyślać o mojej rodzinie. Wracam do wspominek bardzo rzadko, bo też niektóre fakty przede mną usilnie ukrywano. Pozostawały mi więc strzępy rozmów zasłyszane znad kubka parującego kakao w wieku dziecięcym, fotografie wyławiane spomiędzy kart książek, w których służyły jako zakładki porzucone w miejscach, gdzie babcia czy Mama zaprzestawały czytać, zaklinając tym samym przeszłość w nieruchomy obraz. Pozostawał stary telewizor i obraz Rashmi piszącej listy do swych kuzynek rozsianych po Maharasztrze – Giti i Punity z Nagpur oraz Sati z Pune. Nigdy ich nie wysyłała, zamiast tego składając w metalowym pudle po ciastkach maślanych. Zdarzało się, że podkradałem się do niego i czytałem, na tyle, na ile potrafiłem, co takiego miała im do przekazania. Zwykle w słowach czułem zaklęty smutek i prawdziwe pragnienie spotkania, choć to miało nigdy nie nastąpić, bowiem po opuszczeniu Indii cała familia zaczęła intencjonalnie milczeć, odcinając się od dziadka, babci oraz mojej Mamy.
Oprócz milczenia zniechęcała mnie zawsze świadomość cierpienia, jakiego doświadczyli z powodu niezrozumienia. Z powodu tego, co działo się z Rashmi, bo choć dziadek wyrzekł się w pełni świadomie używania magii dla babci i jej rodziny, o tyle podjęcie decyzji za córkę wydawało mu się czymś zupełnie niedopuszczalnym. Pragnął, by wychowywała się w świecie bardziej przychylnym i choć miał taką okazję na miejscu, postanowił zgodnie wraz z babcią, korzystając ze znajomości, przeprowadzić się do Europy, z dala od krewniaków. Może myślał, że jedynie w ten sposób rozpoczną wszystko na nowo? Zupełnie od zera? Nie mam pojęcia, gdy jeszcze żył, nie lubił rozmawiać o tym, co było, żyjąc teraźniejszością, zupełnie pochłonięty pracą w Departamencie Spraw Zagranicznych. Nie mogę go za to winić, pragnął wreszcie odrobiny normalności.
Każda podobna wyprawa wyzwala ciąg rozważań, a jeśli jeszcze, zupełnie nieintencjonalnie, wpada się na osobę taką jak Gosta, ciężko wyrwać się poczuciu żalu, choć ten przecież nie powinien mnie wcale dotyczyć. A jednak, wciąż czuję się cząstką świata niemagicznego, poszukuję więc nieustannie jakiegokolwiek kontaktu z nim, choćby poprzez sprzęty oraz młodzieńcze wyprawy, by obcować z tymi, których łączy zupełna nieświadomość, że gdzieś obok dzieją się cuda nieogarnione ich umysłami.
— Tak naprawdę, odpowiedział pan sam sobie na zadane pytanie. Kwestią jest obraz. Naprawdę wspaniały kineskop wprowadzający technologię dzięki której człowiek czuje, że może sięgnąć do tego, co dzieje się po drugiej stronie i zanurzyć w akcji filmów. I sądzę, że to dopiero początek, że w przyszłości będziemy świadkami wspanialszych dokonań — tak, jestem niemal pewien, że śniących stać na wiele, wiele więcej, a mój telewizor za kilka lat stanie się przeżytkiem. Podoba mi się ich pęd, brak przywiązania do tradycji, w których próbuje nas utwierdzać gro magicznych klanów. Niestety, nowości zdają się niektórym bardzo przeszkadzać, stanowią wręcz zagrożenie i ciężko cokolwiek zdziałać na owej płaszczyźnie. — Można spróbować oddać do serwisu, śniący mają sporo podobnych punktów u siebie, więc wystarczy mieć odpowiednie namiary, mogę się podzielić. Nawet, jeśli to stary model, to żal, aby się zmarnował. — Nie wiem, po co się tak chętnie proponuję z pomocą. Z drugiej strony, wygrzebanie wizytówki nie powinno być wielkim dla mnie kłopotem. Skoro już jesteśmy przy tematyce mi bliskiej, nie chcę przerywać ciekawej rozmowy. — Proszę się nie krępować, ostrzegam tylko, że sam mam tendencję do płynięcia w przeróżnych wywodach, zwłaszcza jeśli w jakikolwiek sposób zahaczam o swoje zainteresowania — już zupełnie przestaję się przejmować, odrzucam to, co może nieco hamowało mnie na samym początku. Brakuje mi rozmów z ludźmi, brakuje mi ich obecności, którą w ostatnich czasach zamieniam na samotne wieczory w półmroku salonu oraz pracowni na poddaszu.
Sam nie odzywa się dość długo. Wciąż zdaje się studiować fizjonomię nowego towarzysza oraz słowa, które wypowiada. Rozmyśla także nad moimi i zapewne nie wszystko układa mu się w logiczną całość, zwłaszcza, że rzeczywistość pojmuje przez pryzmat dziecięcej prostoty, w której brak jeszcze miejsca dla złożonych zagadnień. Wyraźnie jednak zaczyna odczuwać wykluczenie, więc za wszelką cenę potrzebuje zwrócić na siebie uwagę. Szarpie mnie za rękaw, choć kiedy to nie przynosi skutku, a rozmowa płynie dalej, postanawia wziąć wszystko we własne ręce, wcinając się spiesznie w pytanie Gosty, bym nie mógł samodzielnie na nie udzielić odpowiedzi.
— Prababcia i wujek są śniącymi! — strzela, a na jego twarzy zaczyna gościć duma. Jestem święcie przekonany, że przynajmniej dwie głowy odwrócił się w naszą stronę, kiedy powietrze znów przeciął dziecięcy pisk. Wzdycham tylko, nie potrafię go skarcić, bo przecież nie powiedział nic złego. Mimo to, patrzę na naszego towarzysza z dozą niepewności. Rozumiem, co ma na myśli, że wydaje się to wszystko strasznie niesprawiedliwe, ale też znam całą sytuację również od drugiej strony.
— Myślę, że to jednak czasami kwestia niezrozumienia zarówno płynącego od widzących jak i śniących — wyjaśniam. — Proszę nie zrozumieć mnie źle, świat śniących jest mi bliski, ale bywa, że sprawa jest niezwykle złożona. Czasami jest tak, że magia jest powodem, dla którego trzeba się wycofać, bo cóż… entuzjazm śniących okazuje się dość nikły — zwłaszcza jeśli chodzi o Maharasztrę, zwłaszcza jeśli chodzi o rodziny bardzo tradycyjne. — Ale myślę też, że potrzeba nam wypracować jakieś lepsze wyjście, nie tylko za wszelką cenę się z tym wszystkim ukrywać, ma pan rację. — Skinieniem głowy zachęcam go do podążenia za mną, stoimy tak już od dłuższej chwili, a przecież wystawa nie kończy się na odbiorniku telewizyjnym.
Zatrzymuję się obok mechanicznej istoty przechylającej się w naszym kierunku z paterą.
— Więc pański… ach, proszę, w sumie to zbędne, proszę mi mówić po imieniu, mam paskudną tendencję do skracania dystansu, źle się czuję z wszystkimi tymi grzecznościami, więc jeśli też nie masz nic przeciwko… — próbuję się jakoś wyswobodzić. — Chciałem zapytać, gdzie leży źródło twojego zainteresowania śniącymi — w oczach błyska mi wyraźne zainteresowanie, które topnieje jednak, gdy słyszę głuchy stukot gdzieś z przestrzeni niżej. Sam przylepia pięść do mechanicznej postaci i ostukuje ją ze wszystkich możliwych stron. — Sam, zostaw robota, bo dostaniesz od niego pstryczka w nos, albo nas wyproszą — to drugie jest bardziej prawdopodobne. Znów popisuję się zdolnościami wychowawczymi. Nie ma to jak straszenie. Refleksja jest jednak spóźniona.
Oprócz milczenia zniechęcała mnie zawsze świadomość cierpienia, jakiego doświadczyli z powodu niezrozumienia. Z powodu tego, co działo się z Rashmi, bo choć dziadek wyrzekł się w pełni świadomie używania magii dla babci i jej rodziny, o tyle podjęcie decyzji za córkę wydawało mu się czymś zupełnie niedopuszczalnym. Pragnął, by wychowywała się w świecie bardziej przychylnym i choć miał taką okazję na miejscu, postanowił zgodnie wraz z babcią, korzystając ze znajomości, przeprowadzić się do Europy, z dala od krewniaków. Może myślał, że jedynie w ten sposób rozpoczną wszystko na nowo? Zupełnie od zera? Nie mam pojęcia, gdy jeszcze żył, nie lubił rozmawiać o tym, co było, żyjąc teraźniejszością, zupełnie pochłonięty pracą w Departamencie Spraw Zagranicznych. Nie mogę go za to winić, pragnął wreszcie odrobiny normalności.
Każda podobna wyprawa wyzwala ciąg rozważań, a jeśli jeszcze, zupełnie nieintencjonalnie, wpada się na osobę taką jak Gosta, ciężko wyrwać się poczuciu żalu, choć ten przecież nie powinien mnie wcale dotyczyć. A jednak, wciąż czuję się cząstką świata niemagicznego, poszukuję więc nieustannie jakiegokolwiek kontaktu z nim, choćby poprzez sprzęty oraz młodzieńcze wyprawy, by obcować z tymi, których łączy zupełna nieświadomość, że gdzieś obok dzieją się cuda nieogarnione ich umysłami.
— Tak naprawdę, odpowiedział pan sam sobie na zadane pytanie. Kwestią jest obraz. Naprawdę wspaniały kineskop wprowadzający technologię dzięki której człowiek czuje, że może sięgnąć do tego, co dzieje się po drugiej stronie i zanurzyć w akcji filmów. I sądzę, że to dopiero początek, że w przyszłości będziemy świadkami wspanialszych dokonań — tak, jestem niemal pewien, że śniących stać na wiele, wiele więcej, a mój telewizor za kilka lat stanie się przeżytkiem. Podoba mi się ich pęd, brak przywiązania do tradycji, w których próbuje nas utwierdzać gro magicznych klanów. Niestety, nowości zdają się niektórym bardzo przeszkadzać, stanowią wręcz zagrożenie i ciężko cokolwiek zdziałać na owej płaszczyźnie. — Można spróbować oddać do serwisu, śniący mają sporo podobnych punktów u siebie, więc wystarczy mieć odpowiednie namiary, mogę się podzielić. Nawet, jeśli to stary model, to żal, aby się zmarnował. — Nie wiem, po co się tak chętnie proponuję z pomocą. Z drugiej strony, wygrzebanie wizytówki nie powinno być wielkim dla mnie kłopotem. Skoro już jesteśmy przy tematyce mi bliskiej, nie chcę przerywać ciekawej rozmowy. — Proszę się nie krępować, ostrzegam tylko, że sam mam tendencję do płynięcia w przeróżnych wywodach, zwłaszcza jeśli w jakikolwiek sposób zahaczam o swoje zainteresowania — już zupełnie przestaję się przejmować, odrzucam to, co może nieco hamowało mnie na samym początku. Brakuje mi rozmów z ludźmi, brakuje mi ich obecności, którą w ostatnich czasach zamieniam na samotne wieczory w półmroku salonu oraz pracowni na poddaszu.
Sam nie odzywa się dość długo. Wciąż zdaje się studiować fizjonomię nowego towarzysza oraz słowa, które wypowiada. Rozmyśla także nad moimi i zapewne nie wszystko układa mu się w logiczną całość, zwłaszcza, że rzeczywistość pojmuje przez pryzmat dziecięcej prostoty, w której brak jeszcze miejsca dla złożonych zagadnień. Wyraźnie jednak zaczyna odczuwać wykluczenie, więc za wszelką cenę potrzebuje zwrócić na siebie uwagę. Szarpie mnie za rękaw, choć kiedy to nie przynosi skutku, a rozmowa płynie dalej, postanawia wziąć wszystko we własne ręce, wcinając się spiesznie w pytanie Gosty, bym nie mógł samodzielnie na nie udzielić odpowiedzi.
— Prababcia i wujek są śniącymi! — strzela, a na jego twarzy zaczyna gościć duma. Jestem święcie przekonany, że przynajmniej dwie głowy odwrócił się w naszą stronę, kiedy powietrze znów przeciął dziecięcy pisk. Wzdycham tylko, nie potrafię go skarcić, bo przecież nie powiedział nic złego. Mimo to, patrzę na naszego towarzysza z dozą niepewności. Rozumiem, co ma na myśli, że wydaje się to wszystko strasznie niesprawiedliwe, ale też znam całą sytuację również od drugiej strony.
— Myślę, że to jednak czasami kwestia niezrozumienia zarówno płynącego od widzących jak i śniących — wyjaśniam. — Proszę nie zrozumieć mnie źle, świat śniących jest mi bliski, ale bywa, że sprawa jest niezwykle złożona. Czasami jest tak, że magia jest powodem, dla którego trzeba się wycofać, bo cóż… entuzjazm śniących okazuje się dość nikły — zwłaszcza jeśli chodzi o Maharasztrę, zwłaszcza jeśli chodzi o rodziny bardzo tradycyjne. — Ale myślę też, że potrzeba nam wypracować jakieś lepsze wyjście, nie tylko za wszelką cenę się z tym wszystkim ukrywać, ma pan rację. — Skinieniem głowy zachęcam go do podążenia za mną, stoimy tak już od dłuższej chwili, a przecież wystawa nie kończy się na odbiorniku telewizyjnym.
Zatrzymuję się obok mechanicznej istoty przechylającej się w naszym kierunku z paterą.
— Więc pański… ach, proszę, w sumie to zbędne, proszę mi mówić po imieniu, mam paskudną tendencję do skracania dystansu, źle się czuję z wszystkimi tymi grzecznościami, więc jeśli też nie masz nic przeciwko… — próbuję się jakoś wyswobodzić. — Chciałem zapytać, gdzie leży źródło twojego zainteresowania śniącymi — w oczach błyska mi wyraźne zainteresowanie, które topnieje jednak, gdy słyszę głuchy stukot gdzieś z przestrzeni niżej. Sam przylepia pięść do mechanicznej postaci i ostukuje ją ze wszystkich możliwych stron. — Sam, zostaw robota, bo dostaniesz od niego pstryczka w nos, albo nas wyproszą — to drugie jest bardziej prawdopodobne. Znów popisuję się zdolnościami wychowawczymi. Nie ma to jak straszenie. Refleksja jest jednak spóźniona.
Gösta Almstedt
07.02.2001 – Muzeum Technologii Magicznej – Vekkelse Sro 26 Kwi - 22:41
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
Nigdy nie rozumiał strachu, który władał życiem jego matki – wiązek nerwów drgających w kącikach ust jak dwa płochliwe stworzenia, wzdrygających się za każdym razem, gdy w pobliżu rozlegał się głośny dźwięk, podłoga uginała się złowieszczym skrzypieniem, a szmer wiatru za bardzo przypominał ludzki krzyk; ramion zaciskających się opiekuńczym uściskiem wokół jego barków, nawet kiedy wychodził z domu tylko na kilka minut; łez, które kołysały się nieustannie na szklanej powierzchni spojówek, jakby próbowały przegryźć się przez nie cienką krakelurą i powoli, stopniowo wysączyć się pod przymknięte powieki. Z czasem nauczył się rozróżniać w jej lęku odcienie osobnych emocji – złość, gdy dostrzegła w nim pierwsze objawy podobieństwa do ojca, więc roztrzaskała pod obcasem metalowy ciśnieniomierz (nie wolno ci zajmować się takimi rzeczami – powtarzała, a jej głos stawał się ciężki od płaczu, który gromadził się pecyną w dole gardła – to niebezpieczne), zmartwienie, gdy przez miesiąc nie potrafił spojrzeć jej w oczy, bo w miejscu, gdzie wcześniej lśniła jego źrenica, znajdowała się bezczynna pustka, której nie mógł znieść nawet przed samym sobą, awersja na widok chłopca, który nie potrafił ułożyć na języku zaklęć i trzymał go za rękę tak mocno, jakby obawiał się, że świat zniknie mu sprzed oczu, jeśli rozluźni palce. Märta była przeciwna śniącym – bo nie mogła być przeciwna miłości – a on nigdy nie zrozumiał, skąd brała się jej obawa; świat, który ich otaczał, nieustannie rozrastał się i poszerzał, podczas gdy magia, uciskana pod krawężniki jak błękitne cienie, wydawała się kurczyć do naparstka, niewzruszenie przekonanego o swej wielkości. W wyobraźni budował pomost pomiędzy dwoma rzeczywistościami, wierząc, że istniały na tej samej płaszczyźnie – jak jawa i sen, świadomość i ukryte pod skronią id – potrzebowały zatem jedynie wspólnego celu, by dowiedzieć się o sobie nawzajem; potrzebowały zmiany.
– Gdyby tylko wszyscy galdrowie podzielali pana poglądy! Zapożyczając rozwiązania ze świata śniących... moglibyśmy dokonać tutaj czegoś wielkiego, taki wynalazek przekroczyłby nie tylko granice znanej nam dzisiaj technologii, ale pozwolił zauważyć, jak podobne są nasze światy, choć rozdzielone okrutną dywergencją. – odetchnął głębiej, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że potrzebował powietrza – jego oczy błyszczały, choć tylko jedna źrenica rozszerzyła się szczerym entuzjazmem; nachylił się ostrożnie, zniżając głos do szeptu i uśmiechając się do mężczyzny z przekorą, która sprawiała, że przez chwilę znów wyglądał jak dziecko, niezdolne przepchnąć własnych marzeń przez wąski przesmyk rzeczywistości. – Obawiam się, że pozostajemy względem nich w tyle. – nie czuł się w ten sposób, odkąd opuścił Kinnarodden, jakby wolność dopiero teraz przeciskała się przez aortę, utleniając zeschnięte narządy, które przez cztery lata zapadły się głębiej w ciało, uwierając pomiędzy kośćmi – miał ochotę chwycić mężczyznę za rękę i nie rozluźniać uścisku, dopóki nadgarstek nie odbarwiłby się pąsowym śladem, a on nie usłyszał wszystkiego, co było do powiedzenia, każdego detalu posiadanej wiedzy, każdej cyfry najnowszych modeli kinetoskopów, gramofonów i odbiorników, każdego wspomnienia, które mógłby wykorzystać na swoją korzyść. Zanim zdążył jednak przekonać dłonie do podobnej determinacji, chłopiec, dotąd spoglądający z zaciekawieniem w ekran starego telewizora, zachłysnął się własnym wyznaniem, ściągając na siebie wzrok zwiedzających, lecz przede wszystkim rozniecony błysk jego prawej tęczówki, której źrenica pomknęła w dół, pozostawiając w tyle identyczną, powolną reakcję szklanego oka – przez chwilę przyglądał się dziecku, zaraz poderwał jednak głowę, szukając potwierdzenia na twarzy Zachariasa.
– Wychował się pan wśród śniących? – zaryzykował, z trudem przełykając drżenie spieczonego na języku entuzjazmu; pomyślał, że mężczyzna mógłby stać się jego pomostem – łącznikiem pomiędzy dwoma światami, przynależącym do nich obu. Odgarnął dłońmi kosmyki włosów, które opadły mu na czoło, po czym chrząknął cicho, wymijając wzrokiem przechodzącego obok pracownika muzeum. – Mamy śniącym wiele do zaoferowania, ale należy zauważyć, że magia nie jest w ich świecie jedynie kolejnym wynalazkiem. Jej istnienie, zwłaszcza w cudzych rękach, zaburza równowagę, podważa każdą, skrzypiącą deskę historii i odrywa ją od podłogi razem z gwoździem. Potrzebujemy wynalazku, który scaliłby nasze światy w jedność, nie powodował rozłam. – podążył za mężczyzną, podnosząc wzrok ku maszynie, której metalowe ramię poruszyło się paralitycznie w stronę szklanej gabloty, jakby robot wyczuł ich obecność i wyciągnął rękę na powitanie. Skinął głową, przystając na propozycję skrócenia dystansu, choć sprawiał wrażenie, jakby wcale jej nie usłyszał, przejęty podjętym wcześniej tematem i otaczającą ich wystawą nietypowych eksponatów. – Mój ojciec przejmował się życiem śniących bardziej niż kiedykolwiek przejmował się swoim własnym. Był znakomitym obserwatorem; dzisiaj sposób, w jaki tworzył notatki, zostałby zapewne uznany za problematyczny, ale wtedy, kiedy miałem zaledwie dwanaście lat i pierwszy raz trzymałem w dłoniach jeden z jego notesów, byłem pewien, że opisał w nim zupełnie inny świat niż ten, który widziałem na co dzień. – roześmiał się, odchylając lekko brodę – Asmund nigdy nie był dobrym ojcem, lecz okazał się wielkim odkrywcą; mógł cenić go przynajmniej za to. – Chciałem zrozumieć, na czym polegała różnica. – wokół zrobiło się dziwnie cicho, a on rozejrzał się niepewnie po wnętrzu muzeum, nagle zdjęty wątpliwością. – Powinniśmy porozmawiać o tym na osobności, gdyby chciał pan mnie kiedyś zobaczyć… – wyciągnął z kieszeni tekturową plakietkę z adresem. – Tymczasowo pracuję w warsztacie „Tellefsen i synowie”, właściwie jestem tam częściej niż u siebie w domu. Chciałbym panu coś pokazać.
Gösta i Zacharias z tematu
– Gdyby tylko wszyscy galdrowie podzielali pana poglądy! Zapożyczając rozwiązania ze świata śniących... moglibyśmy dokonać tutaj czegoś wielkiego, taki wynalazek przekroczyłby nie tylko granice znanej nam dzisiaj technologii, ale pozwolił zauważyć, jak podobne są nasze światy, choć rozdzielone okrutną dywergencją. – odetchnął głębiej, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że potrzebował powietrza – jego oczy błyszczały, choć tylko jedna źrenica rozszerzyła się szczerym entuzjazmem; nachylił się ostrożnie, zniżając głos do szeptu i uśmiechając się do mężczyzny z przekorą, która sprawiała, że przez chwilę znów wyglądał jak dziecko, niezdolne przepchnąć własnych marzeń przez wąski przesmyk rzeczywistości. – Obawiam się, że pozostajemy względem nich w tyle. – nie czuł się w ten sposób, odkąd opuścił Kinnarodden, jakby wolność dopiero teraz przeciskała się przez aortę, utleniając zeschnięte narządy, które przez cztery lata zapadły się głębiej w ciało, uwierając pomiędzy kośćmi – miał ochotę chwycić mężczyznę za rękę i nie rozluźniać uścisku, dopóki nadgarstek nie odbarwiłby się pąsowym śladem, a on nie usłyszał wszystkiego, co było do powiedzenia, każdego detalu posiadanej wiedzy, każdej cyfry najnowszych modeli kinetoskopów, gramofonów i odbiorników, każdego wspomnienia, które mógłby wykorzystać na swoją korzyść. Zanim zdążył jednak przekonać dłonie do podobnej determinacji, chłopiec, dotąd spoglądający z zaciekawieniem w ekran starego telewizora, zachłysnął się własnym wyznaniem, ściągając na siebie wzrok zwiedzających, lecz przede wszystkim rozniecony błysk jego prawej tęczówki, której źrenica pomknęła w dół, pozostawiając w tyle identyczną, powolną reakcję szklanego oka – przez chwilę przyglądał się dziecku, zaraz poderwał jednak głowę, szukając potwierdzenia na twarzy Zachariasa.
– Wychował się pan wśród śniących? – zaryzykował, z trudem przełykając drżenie spieczonego na języku entuzjazmu; pomyślał, że mężczyzna mógłby stać się jego pomostem – łącznikiem pomiędzy dwoma światami, przynależącym do nich obu. Odgarnął dłońmi kosmyki włosów, które opadły mu na czoło, po czym chrząknął cicho, wymijając wzrokiem przechodzącego obok pracownika muzeum. – Mamy śniącym wiele do zaoferowania, ale należy zauważyć, że magia nie jest w ich świecie jedynie kolejnym wynalazkiem. Jej istnienie, zwłaszcza w cudzych rękach, zaburza równowagę, podważa każdą, skrzypiącą deskę historii i odrywa ją od podłogi razem z gwoździem. Potrzebujemy wynalazku, który scaliłby nasze światy w jedność, nie powodował rozłam. – podążył za mężczyzną, podnosząc wzrok ku maszynie, której metalowe ramię poruszyło się paralitycznie w stronę szklanej gabloty, jakby robot wyczuł ich obecność i wyciągnął rękę na powitanie. Skinął głową, przystając na propozycję skrócenia dystansu, choć sprawiał wrażenie, jakby wcale jej nie usłyszał, przejęty podjętym wcześniej tematem i otaczającą ich wystawą nietypowych eksponatów. – Mój ojciec przejmował się życiem śniących bardziej niż kiedykolwiek przejmował się swoim własnym. Był znakomitym obserwatorem; dzisiaj sposób, w jaki tworzył notatki, zostałby zapewne uznany za problematyczny, ale wtedy, kiedy miałem zaledwie dwanaście lat i pierwszy raz trzymałem w dłoniach jeden z jego notesów, byłem pewien, że opisał w nim zupełnie inny świat niż ten, który widziałem na co dzień. – roześmiał się, odchylając lekko brodę – Asmund nigdy nie był dobrym ojcem, lecz okazał się wielkim odkrywcą; mógł cenić go przynajmniej za to. – Chciałem zrozumieć, na czym polegała różnica. – wokół zrobiło się dziwnie cicho, a on rozejrzał się niepewnie po wnętrzu muzeum, nagle zdjęty wątpliwością. – Powinniśmy porozmawiać o tym na osobności, gdyby chciał pan mnie kiedyś zobaczyć… – wyciągnął z kieszeni tekturową plakietkę z adresem. – Tymczasowo pracuję w warsztacie „Tellefsen i synowie”, właściwie jestem tam częściej niż u siebie w domu. Chciałbym panu coś pokazać.
Gösta i Zacharias z tematu