Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Zacharias Damgaard

    2 posters
    Widzący
    Zacharias Damgaard
    Zacharias Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1467-zacharias-damgaard#12843https://midgard.forumpolish.com/t1483-zacharias-damgaard#13368https://midgard.forumpolish.com/t1477-kasztan#13306https://midgard.forumpolish.com/f141-zacharias-damgaard


    Zacharias Damgaard
    Dane postaciOdense, Dania / 15.10.1967 / Ray
    Zamożny / Kawaler / IV Stopień wtajemniczenia
    Były pracownik naukowy i wykładowca instytutu Ansuz (teoria magii przemiany), obecnie przedstawiciel E.Damgaard Kaffe / kot / Dev Patel

    Ma na imię Felix i mówią, że przypominam go w każdym calu.
    Nigdy tego nie rozumiałem, gdy z konsternacją (jako pięciolatek) zatrzymywałem się przed lustrem w przedpokoju i spoglądałem na swoje oblicze. W mych oczach nigdy nie było ani odrobiny błękitu, a skóra nie pokrywała się czerwonymi plamami, gdy zbyt długo przesiadywałem na słońcu. Miałem ostrość nosa Mamy, brąz tęczówek bliźniaczych do jej własnych i usta wykrojone jak ona. Chyba nieco mniej wydatne policzki… ale w gruncie rzeczy byłem zupełnym odbiciem Rashmi Damgaard z domu Ray – córki dwójki imigrantów z Maharasztry. Mieszkali w Mumbaju (jeśli ktoś woli Bombaj, proszę bardzo), często o nim opowiadała i nigdy w jej głosie nie było żalu spowodowanego tęsknotą. Miasto mych przodków odwiedziłem po latach, tuż po jej śmierci, ale nie to jest sednem opowieści.
    Nigdy nie rozumiałem, dlaczego porównywali mnie do ojca, a chodziłem jak on, mówiłem z podobnym pośpiechem i zawsze wymagałem wiele od świata. Być może mniej od siebie, lecz nigdy nie brakowało mi ambicji. Dążyłem jednak do celu na swój sposób, obserwując jak osoby dookoła muszą przełykać gorycz mej przekory. Często mnie to bawiło, zwykle czułem radość widząc, że muszą naginać się lub ze złością karać za brak poszanowania. Po latach wciąż towarzyszy mi ukłucie satysfakcji gdy staram się, by każdą sprawę załatwić po swojemu i gdy krzyczę triumfalnie, że dopiąłem swego. I to właśnie mnie gubi i jeszcze mocniej odciska we mnie piętno Felixa, od którego zawsze starałem się być bardziej przebiegły, bardziej zaradny. Obiecywałem, że nigdy nie popełnię jego błędów, podążając wyboistościami życia, zaklinałem się na bogów, że nigdy nikomu nie uczynię krzywd podobnych do tych, których on sam się dopuścił. Jak bardzo naiwnie wierzyłem, że Norny utkają dla mnie coś lepszego, nie zważając na rodzinne przewiny.

    Więc oto i jestem – cień ojca, człowiek wybrakowany, niezdolny, by przyznać się, że potrafi wprowadzać między ludzi chaos.

    Od małego wykazywałem się bystrością, mówiłem szybciej, niż byłem w stanie postawić prosty krok na mlecznobiałych kafelkach w kuchni rodzinnego domu. Mama poświęciła się całkiem, by mnie wychować. Straciła swoją karierę przez to tylko, że bywałem zbyt płaczliwy i zawsze lękałem się, gdy choć na chwilę znikała mi sprzed oczu. Potem pojawiła się jeszcze moja siostra, a także brat, doskonała wymówka, aby jeszcze o kilka lat odwlec powrót do pracy (teraz wiem dobrze, że już wtedy chorowała, lecz byłem jeszcze zbyt małym dzieckiem, by zrozumieć szepty babki za zamkniętymi drzwiami salonu).
    Nie mogę darować sobie choćby wzmianki o tym, jak wyjątkową kobietą była Rashmi Ray. Zdolności magiczne objawiły się u niej po przyjeździe do Europy, choć sama twierdziła, że jeszcze w Mumbaju babka widziała drobne anomalie, nie chciała jej jednak straszyć, więc skrzętnie skrywała to w swym stroskanym sercu, wznosząc oczy ku niebiosom i wzdychając do Śiwy (dziadek był widzącym jak mawiamy tu w Skandynawii, babka nigdy nie miała w sobie iskry magii). Rashmi edukację odebrała już w Odense, następnie w Midgardzie, gdzie z uwagi na dwujęzyczność została dość szybko zatrudniona w Departamencie Spraw Zagranicznych jako tłumacz. Niestety, Midgard okazał się zarówno jej błogosławieństwem, jak i przekleństwem, gdyż tam właśnie poznała pieprzonego Felixa Damgaarda i też wtedy zaczął się początek końca. Norny zawsze kpiły z członków naszej rodziny i wikłały ich w historie trudne do zrozumienia. Obydwoje bowiem wychowali się w Odense, lecz musieli odbyć podróż do Midgardu, by poznać się i stwierdzić, że chcą spędzić ze sobą resztę życia. Śmierć Mamy w 1990 roku wstrząsnęła mną dogłębnie, przez trzy miesiące nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca, schudłem znacznie i przypominałem szkielet obleczony skórą; ruszyłem na wyprawę życia ku Maharasztrze (znów powracam do tego momentu, i klnę się ponownie, wciąż czuję, że nie potrafię zapomnieć, że jej utrata wciąż boli tak samo i nie umiem żyć już tak samo). Ojciec przejął się podobnie, pierwszy raz w jego oczach widziałem prawdziwy żal i coś na kształt miłości. Tak, zdecydowanie ją kochał… Wtedy też poczułem własną ułomność.

    W dzieciństwie Felixa nie widywałem zbyt często, przez co nigdy nie miałem okazji doświadczać jego faktycznych przywar. Jawił mi się jako osoba niezwykła, heros ciosany z marmuru. Czułem, że serce zamierało we mnie za każdym razem, gdy oczekiwanie na jego powrót do domu niespodziewanie się wydłużało. Niestety, rozczarowania doświadczałem bardzo często, jego cierpki smak osładzałem jednak przechowywanymi w głowie kliszami wspólnie spędzanych chwil. Potem było jeszcze łatwiej, gdyż wyruszyłem na podbój Dagaz (przed porodem Mama wyprowadziła się do dziadków, którzy mieszkali wciąż w Odense). Uczyłem się dobrze, choć prawdopodobnie to przeze mnie na kruczoczarnych, splecionych w warkocz włosach, pojawiło się kilka siwych pasm. Tam, gdzie niedomagałem wiedzą, nadrabiałem urokiem osobistym i przewrotnością. Byłem lubiany, lecz zawsze sprawiałem kłopoty. Typ klasowego błazna; z czasem nabrałem nieco ogłady i zacząłem dostrzegać, że koleżanki rzucają mi przydługie spojrzenia. Wtedy też moje ego rosło, a we wszystkim tym utwierdzał mnie ojciec mawiając, że przecież nie na darmo nazywam się Damgaard. Zupełnie nie zdawałem sobie sprawy, dlaczego nazwisko miałoby cokolwiek do rzeczy.

    Tu wypadałoby poczynić kolejną dygresję, aby zrozumieć cały kontekst mej beznadziejnej sytuacji. Rodzina Damgaardów nigdy nie miała wyjątkowo łatwo; gen zmiennokształtności przewijał się na stronicach jej historii od wieków i niestety niósł ze sobą piętno niechęci społeczeństwa. Zwłaszcza, że przodkowie nigdy nie kryli się szczególnie ze swoją naturą. Było to w pewnym sensie romantyczne, gdy wojowali o swoje i starali się mimo wszystko jakoś funkcjonować. I udało im się to wyśmienicie. Już mój prapradziad dysponował znaczącym majątkiem, który zdobył dzięki założonej w XIX wieku palarni kawy w Odense. Robił to ponoć z pasji, jak mawiali, a w praktyce chodziło o doskonały pretekst, by niewiele czasu spędzać z moją praprababką. Ostatecznie jednak, pomysł okazał się niezwykle lukratywny i tak dalej pracował mój pradziad wraz z rodzeństwem, i dziadek. Po drodze pojawiło się oczywiście kilka skandali, podejrzenie o konszachty z półświatkiem, wmawianie korupcji. Bogowie raczą wiedzieć, co jeszcze. Umówmy się: nigdy nie byliśmy wyjątkowo cisi i pokorni, lecz ludzie kochali naszą kawę i chyba tylko przez jej zapach, który o poranku wciągali w płuca, potrafili znosić myśl, że gdzieś tam plotki wcale nie rozmijają się wiele z prawdą. I tak mijały lata. Wszystko toczyło się spokojnie, póki rąk na majątku nie położył mój ojciec, posiadający umysł naukowca, nie zaś inwestora. Jeszcze nieco ponad rok temu figurował w zarządzie, lecz było to czynione wyłącznie z uprzejmości wuja Finna, znoszącego jego liczne wybryki i lekkie podejście do życia. Był figurantem, dostawał procent z zysku, lecz brońcie bogowie, by decydował o czymkolwiek! W zamian za względny brak roszczeń, wujek upajał go kolejnymi sumami i obietnicą, że i nam, jego dzieciom, nigdy niczego nie zbraknie. Swoje pieniądze ojciec przeznaczał zaś głównie na podróże i badania, gdyż wymościł sobie całkiem wysokie miejsce wśród wykładowców Ansuz, choć ową pozycję utracił bezpowrotnie. O tym zaraz opowiem dokładnie.

    Od małego fascynowałem się naturą miagii przemiany. Zapewne miało to źródła właśnie w przypadłości mej rodziny i muszę się tutaj przyznać, że często wzdychałem z rozczarowaniem, gdyż we mnie gen zmiennokształtności pozostał uśpiony. Dopiero z czasem zrozumiałem, że natura w istocie zaoszczędziła mi wielu kłopotów, choć poczucie wybrakowania towarzyszy mi po dziś dzień. Wspominałem już wcześniej, że byłem dzieckiem niezwykle bystrym, uczyłem się szybko, lecz tylko tego, co szczerze mnie zajmowało. Nie miałem problemów z ćwiczeniem się w magii przemiany i po opuszczeniu Dagaz, skierowałem się ku Ansuz, gdzie od lat pracował mój ojciec. Sądzę, że już wtedy byłem wrzodem na tyłku wielu wykładowców. Wynikało to z tego, że Felix nigdy nie był dobrym współpracownikiem, a jego beztroska i wartkość nurtu myśli sprawiała, iż niewielu za nim nadążało. Wtedy zacząłem też spędzać z nim wiele czasu, już nie tylko w roli syna, ale i pomocnika. Byłem w tym dobry i zdeterminowany. Zawsze mocno wierzyłem w swój potencjał.

    Prawdopodobnie z poczucia pustki, chcąc przesunąć własne granice, musiałem otrzymać choć namiastkę zmiennokształtności. Opowieści o osobach zdolnych, by przybierać postać flygii nie były mi obce, stąd poruszenie, które czułem w swym sercu na samą myśl o pochwyceniu upragnionej alternatywy. Niestety, nie było to tak łatwe i przeżyłem istne katusze, nim mój duch-opiekun nakłonił się do pragnień szeptanych w skrytości serca przez studenta Ansuz. Znów powrócę tutaj do Maharasztry i Mumbaju. Pomimo rozległej wiedzy i zdolności byłem najwyraźniej niegodny zaszczytu stąpania po świecie pod postacią zwierzęcia. Przełom przyniosła głęboko przeżywana strata po śmierci Mamy; wtedy pociecha spłynęła na mnie wraz z wilgotną, duszną nocą spędzoną w jednym z paskudniejszych hoteli, w jakich miałem okazję przebywać. Wiedziony impulsem ruszyłem przez miasto, które było mi zupełnie obce. Instynkt był jednak na tyle mocny, że zawiódł mnie bez kłopotów w miejsce, gdzie zabudowa stykała się z gęsto utkanym lasem liściastym. Przedarłem się przez pierwszą barierę, wchodząc w paszczę nieznanego. Nie wiem, jak długo wędrowałem, czując na plecach oddech dzikich zwierząt. W końcu upadłem. Leżałem na zimnych kamieniach przez dwie godziny zanosząc się z czarnej rozpaczy. Wiedziałem już wtedy dokładnie, że utraciłem bezpowrotnie bezpieczną przystań, troskliwe ramiona i oczy przepełnione czułością. Odrywając opuchniętą twarz zdawało mi się, że pomiędzy pniami drzew przebiegł czarny kot. Scenariusz ten powtarzał się przez kolejne dni wyjazdu, gdy w końcu zdecydowałem, że raz na zawsze muszę porzucić wspomnienia i poświęcić się temu, co pozostało w Skandynawii. Że tu nigdy nie było mojego domu, że to jedynie ułuda, słodki obraz darowany przez Mamę. Piątego dnia opuściłem zacieniony las w postaci czarnego kota z białym wibrysem i plamą na prawej łopatce. Czułem jedynie gorycz przywierającą do podniebienia. Tracąc jedną opiekunkę, zyskałem przychylność innej.

    Czy gdybym znał cenę, odważyłbym się na to ponownie?

    Mnogość wątków zawsze zmuszała mnie do czynienia licznych dygresji, w których zatraca się główna oś opowieści. Powinienem więc powrócić do kwestii Ansuz i moich poczynań wśród studentów. Posiadając cechy Felixa nie potrafiłem wyobrazić sobie innej drogi jak tej, która prowadziła mnie przez dożywotnie zgłębianie nauki. Zawsze byłem głodny wiedzy i świata, pierwsze lata studiów spędziłem na licznych wymianach studenckich korzystając z uroków otrzymywanych stypendiów. Wakacje płynęły mi w Odense. gdzie pomagałem wujkowi Finnowi w interesach. Mając smykałkę do nawiązywania kontaktów, często delegował mnie do rozmów z potencjalnymi klientami, często wypływałem tam, skąd sprowadzaliśmy ziarna drogocennej rośliny. Zawsze czułem pewien sentyment do tych paczuszek w kolorze ultramaryny ze złotym tłoczeniem liter E.Damgaard Kaffe ( E.D. od założyciela, jak wspominałem: mego prapradziada Eigila Damgaarda). Sądzę, że sympatia wuja Finna wynikała również z tego, iż niezwykle łatwo dogadywałem się ze śniącymi. Rozumiałem całkiem dobrze ich świat, a wszystko za sprawą mej babki i domu rodzinnego, w którym było wiele sprzętów niekoniecznie spotykanych w domostwach widzących. Te zawsze potęgowały moją dociekliwość. W trakcie podróży biznesowych, zwoziłem na potęgę drobiazgi z antykwariatów, książki, klasyczne płyty winylowe. Gdy pierwszy raz położyłem dłoń na walkmanie z kasetą Doorsów nie mogłem powstrzymać okrzyku zachwytu, a cud Atari był czymś, czego przez wiele tygodni nie potrafiłem objąć swym rozumem. Na studiach moje zainteresowanie należało do tych z gatunku niezwykle ekstrawaganckich i przykuwało ciekawość rówieśników, co jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że warto ukradkiem wymykać się i wślizgiwać do wielkich sal kinowych, by śledzić przygody Marty'ego McFlya, czy groteskowe obrazy prezentowane przez Tima Burtona (gdybym był reżyserem, z pewnością byłbym Edem Woodem widzących). Wszystko układało się pozornie beztrosko, a ja mogłem niewiele myśląc oddawać się przyjemnościom. Z resztą, zawsze byłem słabym człowiekiem i niekoniecznie moje imię szło pospołu z odpowiedzialnością. Podobnego wzorca nigdy nie mogłem uświadczyć przecież w ojcu. Ten z roku na rok stawał się coraz mocniej pochłonięty pracą naukową, a ja starałem się mu pomagać. Już pod koniec trzeciego stopnia wtajemniczenia wiedziałem, że zaraz czeka mnie dostojna czwórka. Gdzieś pomiędzy kolejnymi wyjazdami, spóźnieniami na zajęcia i przy iście hulaszczym trybie życia, udało mi się skończyć doktorat, obierając kierunek badań zgodny z tym, któremu poświęcił się mój ojciec. Od zawsze z uporem mierzył potencjał transformacyjny zaklęć pochodzących spoza sztywno nakreślonej kategorii magii przemiany. Ja sam miałem już w tamtym momencie na koncie pracę z zakresu transformacji tkanek organizmów żywych i zachodzących w nich zmian na poziomie komórkowym (wszystko dzięki uprzejmości i pomocy naukowców Instytutu Kenaz i szanownej pani rektor Kai Nylander). Pracę na Ansuz podjąłem zaraz po ukończeniu czwartego stopnia i bogowie mi świadkiem, że czułem, iż wszyscy spoglądają na mnie z utęsknieniem, aż tylko powinie mi się noga. Sporadyczne zajęcia, które prowadziłem, nie były może podręcznikowym przykładem, lecz we wszystko zawsze wkładałem ogrom serca. Muszę przyznać, że zadomowiłem się tam na dobre, przywykłem i wrosłem w społeczność studencką, choć miewałem swoje gorsze momenty. Nieprzerwanie pomagałem ojcu w jego badaniach. Jak później się okazało, nigdy nie był ze mną w pełni szczery.

    Księgi odnaleźli u niego ponad rok temu. Początkowo uważałem to za głupi żart i nie dowierzałem, lecz potem złapałem się na pewnej refleksji… Wiedziałem, że Felix pogrąża się coraz mocniej w pracy nad zmianami w afektacji i pamięci czynionymi za pomocą zaklęć. Jak zwykle można było się spodziewać; szukał dla nich wspólnego mianownika i reguły, którą się rządziły. Pech chciał, że ojciec na warsztat postanowił również wziąć gałąź magii zakazanej, a ja byłem na tyle naiwnym, by dzięki wspaniałemu kamuflowaniu nie dostrzec nic podejrzanego. Gdy dodać do wszystkiego brak zgody Komisji do Spraw Etyki (a wydawało mi się, że machał raz odpowiednim drukiem przed mymi oczami) to skandal był naprawdę ogromny. Skonfiskowali praktycznie wszystko, co posiadał i czego dorobił się przez ostatnie lata (widziałem jak mały się stał, zdruzgotany i odarty z resztek godności), a ja nie mogłem nic zrobić, choć starałem się szukać pomocy wszędzie tam, gdzie sądziłem, że znajdę ludzi mi życzliwych. Niestety, kolejny raz poczułem jedynie rozczarowanie oraz wściekłość buzującą w piersi. Ojca pozbawili stanowiska niemal natychmast, a dookoła mnie zapanowało wymowne milczenie. Nie chcę wdawać się w szczegóły postępowania karnego i przesłuchań, których mi również nie oszczędzano przez kolejne tygodnie. Będąc pariasem wiedziałem, że nie długo potrawa moja dalsza kariera. I faktycznie, czując się zdradzonym przez ojca, odczuwając ból z powodu aresztowania go oraz widząc, jak bardzo uciążliwa stała się moja obecność, zostałem wezwany do gabinetu rektora. Vidar Ohnstad zdawał się niezwykle surowy, patrzył na mnie wymownie, a ja stawałem się coraz bardziej zacietrzewiony. Wyjaśnił mi oschle, że jedynie cudem zakończyło się na kilku wezwaniach na komendę i nie zostałem oskarżony o współudział. Że niby tu wciąż pracuję, ale dla uczelni i ze względu na moje nazwisko powinienem dobrowolnie opuścić Ansuz. Dodał później jeszcze, że na pewno sobie poradzę i zrobił to w akompaniamencie wymownego syku rozszczelnionej paczuszki w kolorze ultramaryny z złoconym napisem E.Damgaard Kaffe. Nie wiem, co wtedy mną kierowało, lecz wytrąciłem mu ją z dłoni, a ziarna z szelestem rozsypały się po podłodze. Krzyczałem dużo, miotałem się. Z budynku wyprowadzono mnie siłą.

    Tak pożegnałem Ansuz. Plując na próg mej Alma Mater.

    Wujek Finn, wraz z resztą zarządu, ostatecznie pozbawił ojca udziałów, by odciąć się od całej sprawy. Tego nie potrafił mu wybaczyć. I niby chcę go zrozumieć, lecz nie mogę wyzbyć się bólu w klatce piersiowej i poczucia, że ponownie zostałem zdradzony. Nadal zdarza mi się podróżować do Odense i pomagam w rodzinnej firmie, zagryzając zęby aż do samej granicy bólu. Nie mam innej alternatywy, na uczelnię chyba już nigdy nie wrócę. Ostatni rok spędziłem z dala od Midgardu, gdyż nie potrafiłem patrzeć na to miasto. Nigdzie nie zagrzałem na dłużej miejsca, żyłem niczym śniący, lecz w końcu musiałem zmierzyć się z tym, przed czym tak bardzo uciekałem – wyrzutami sumienia.
    Moje mieszkanie niewiele się zmieniło, poza warstwą kurzu na meblach i stosem poczty pod drzwiami. Pamiętam dokładnie ten dzień. Przeglądałem koperty beznamiętnie, póki nie natrafiłem na jeden pochodzący ze Szwecji, naznaczony oszczędną, lecz piękną kaligrafią i byłem gotów przysiąc, że wcześniej widziałem gdzieś podobny styl pisma. Spędziłem nad nim prawdopodobnie cały wieczór i pół nocy, w przyćmionym świetle kuchennych żarówek. Siedziałem tam i zimny pot zlewał się po moich plecach. I cóż po tym? Gdy z kolejną opróżnioną szklanką brandy wyrzuciłem go na kupkę z makulaturą, śmiejąc się pod nosem w sposób nieprzyjemny i mało ludzki. Data była odległa, pochodząca sprzed pół roku, gdy nikt nie zaglądał do małego mieszkania na przedmieściach Midgardu. Zasnąłem tamtej nocy z niezwykłym trudem, a przed oczami stawał mi obraz kobiety, o której zapomniałem już wiele lat temu (czy o kimkolwiek poza rodziną potrafiłem pamiętać?). Jak bardzo wyrachowane były Norny? Przez kolejne dni próbowałem zapomnieć o przedziwnej korespondencji, łudząc się, że była to jedynie próba zwrócenia uwagi, być może podkopania mojej i tak niezwykle kiepskiej reputacji. Próbowałem tłumaczyć to na wiele sposobów, byle nie konfrontować się z prawdą, byle nie czuć jarzma odpowiedzialności. Usprawiedliwiałem się tym, że na żadnej z kopert nie było adresu zwrotnego. Chyba powoli odzyskałem utraconą równowagę, a korespondencja przykryła się kolejnymi pomiętymi kartami papieru. Wygrzebałem ją po kilku kolejnych tygodniach, bo wyrzuty sumienia zdołały wypalić na mej duszy nieodwracalne piętno.

    Pod drzwi sierocińca Toivoa przyszedłem niczym w amoku, zupełnie nie wiedząc, dlaczego czynię sobie taką krzywdę. Patrzyłem długo na podrapaną elewację, by w końcu ruszyć wzdłuż ogrodzenia. Przez rzadkie pręty widziałem grupki bawiących się dzieci. W dłoniach ściskałem kopertę. I chyba byłem gotów stamtąd odejść, gdy usłyszałem za sobą miękki, kobiecy głos, który pytał mnie o to, czy w czymś można mi pomóc. Zaśmiałem się tylko, ponownie nieprzyjemnie i nie potrafiłem wydusić z siebie ani jednego słowa. Wysunąłem przed siebie dłonie, które drżały lekko, i podałem jednej z opiekunek z zupełnie rozbrajającym uśmiechem biały list stwierdzając, że kogoś szukam  Nie wiem, jak bardzo niedorzecznie musiałem wtedy brzmieć, lecz kobieta poprowadziła mnie korytarzem do gabinetu dyrekcji i posadziła na małym, skrzypiącym stołeczku. Czułem się tam niczym człowiek czekający na wyrok. Nad pismem rozmawiali długo, moje słowa przyjmowali z dużą dozą ostrożności, lecz w końcu go spotkałem. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu i chyba poczułem ulgę.

    Podobno dzieci przejawiające gen zmiennokształtności są często niechciane i niekochane. Chłopiec był zupełnie podobny do mnie, choć na jego twarzy widniały dwie strugi zaschniętych łez, a dolna warga pozostawała lekko rozcięta na samym środku. Mówili, że matka oddała go pod pieczę Toivoii ponad dwa lat temu, gdy nie mogła dłużej ukrywać jego zdolności. W dokumentacji nigdy nie widniało nazwisko ojca. Poczucie, że był tuż pod moim nosem przez cały ten czas, przeszyło mnie na wylot. Początkowo wiodła mnie tu ciekawość i chęć udowodnienia, że list, który otrzymałem był majakiem szalonej kobiety.  Okazał się jednak ostatnim tchnieniem sumienia i nadziei w to, że dobrowolnie zadecyduję, by zająć się dzieckiem. Po całych dwóch pieprzonych latach odnalazła w sobie na tyle odwagi, by powiedzieć prawdę. Nigdy nic ode mnie nie oczekiwała, tym razem było tak samo. I nie mogłem jej za nic winić, gdyż wina była po mojej stronie. Choć nigdy nie zdawałem sobie sprawy z istnienia chłopca.

    Nie mogłem się go wyprzeć wiedząc, że znałem jego matkę, widząc, że ma oczy Mamy i moją twarz, że pomiędzy jego zębami widnieje drobniutka przerwa jak ta, którą ma Felix, a przede wszystkim… że nosi piętno Damgaardów.

    Znów wszystko obróciło się w pył, a ja nie wiem, czy chcę i czy dam radę.

    Zawsze obiecywałem sobie, że nie będę powodował ludzkiego cierpienia, a tymczasem robiłem to zupełnie nieświadomie.

    Nie wiem, co będzie dalej.

    Patrzę w jego oczy i widzę cień Mamy. Niewiele do mnie mówi. Jest cichy i nieufny, choć wczoraj chwycił mnie za rękę, gdy chciał przeskoczyć przez kałużę. Zrobił to na moment, po czym uciekł do sieni sierocińca.

    Wkrótce opuści ze mną to miejsce i zostaniemy sami, ucząc się, jak być rodziną. Jak odnaleźć się w roli ojca i syna.



    every
    planet
    we reach
    is dead
    Widzący
    Zacharias Damgaard
    Zacharias Damgaard
    https://midgard.forumpolish.com/t1467-zacharias-damgaard#12843https://midgard.forumpolish.com/t1483-zacharias-damgaard#13368https://midgard.forumpolish.com/t1477-kasztan#13306https://midgard.forumpolish.com/f141-zacharias-damgaard


    KARTA ROZWOJU

    INFORMACJE OGÓLNE
    WZROST: 188 cm

    WAGA: 78 kg

    KOLOR OCZU: gorzka czekolada przetykana złotymi włóknami

    KOLOR WŁOSÓW: czarne

    ZNAKI SZCZEGÓLNE: znamię na prawej łopatce, w postaci kota: biały wibrys i plama na prawej łopatce analogiczna do tej, którą nosi na ciele.

    GENETYKA: brak

    UMIEJĘTNOŚĆ: przemiana w zwierzę (kot)

    STAN ZDROWIA: zdrowy


    STATYSTYKI
    WIEDZA O ŚNIĄCYCH: III

    REPUTACJA: -15

    ROZPOZNAWALNOŚĆ: 35

    STRONNICTWO: 0

    ALCHEMIA: 5

    MAGIA UŻYTKOWA: 10

    MAGIA LECZNICZA: 5

    MAGIA NATURY: 5

    MAGIA RUNICZNA: 5

    MAGIA ZAKAZANA: 0

    MAGIA PRZEMIANY: 25

    MAGIA TWÓRCZA: 5

    SPRAWNOŚĆ FIZYCZNA: 8

    CHARYZMA: 15

    WIEDZA OGÓLNA: 18


    ATUTY
    Złotousty (I) – +3 do rzutu kością na dowolne czynności związane z charyzmą.

    Znawca transformacji (II) – +5 do rzutu kością na dowolne zaklęcie z dziedziny magii przemiany.



    EKWIPUNEK
    - jutowy worek z ziarnami tajemniczej rośliny (raz na fabularny miesiąc pozwalają wytworzyć łodygi, które wywołują u przeciwnika bolesne oparzenia, nakładając na niego karę -5 do wszystkich rzutów, dopóki podrażniona skóra nie zostanie wyleczona; dodatkowo, ziarna zapewniają bonus +2 do magii natury)
    - mapa okolic Midgardu (gwarantuje bonus +2 do spostrzegawczości w przypadku rozgrywek prowadzonych na terenach okolic Midgardu)
    - kamuflażowa skrytka (otwiera się jedynie w obecności właściciela, pozwala na ukrycie maksymalnie 3 przedmiotów o stosunkowo małej wielkości)
    - medalion z runą gebo (po ściśnięciu go w dłoniach emituje słabe światło, pomaga uspokoić emocje oraz uporządkować myśli)
    - ekskluzywny alkohol (koniak)


    AKTUALIZACJE
    - zakup umiejętności przemiany w zwierzę (07.02.2022)
    - otrzymanie w prezencie na Jul mapy okolic Midgardu i kamuflażowej skrytki (28.04.2022)
    - otrzymanie w prezencie na Jul medalionu z runą gebo i ekskluzywnego alkoholu (05.07.2022)



    every
    planet
    we reach
    is dead
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta zaakceptowana
    Kiedy byłeś dzieckiem, uporczywie powtarzano Ci, że przypominasz ojca, chociaż ty nigdy nie potrafiłeś zrozumieć podobieństw, które rzekomo Cię z nim łączyły, we własnym odbiciu rozmyślnie poszukując matczynych cech. Sądzisz, że Twój syn, którego istnienia nie byłeś świadomy przez tyle lat, z podobną determinacją przyglądał się sobie w lustrze, próbując doszukać się we własnym ciele elementów, których brakowało matce, które zatem musiał odziedziczyć po Tobie? Gen, który krążył w naczyniach drzewa genealogicznego Twojej rodziny, Ciebie ominął, lecz ujawnił się w Twoim potomku – zapomnianym, porzuconym, niechcianym; ale przecież nie tak zupełnie niekochanym przez ojca?


    Prezent

    Na początek rozgrywki, w prezencie od Mistrza Gry otrzymujesz niewielki, jutowy worek, wypełniony ziarnami tajemniczej rośliny, który, podczas wyprawy do Maharasztry, sprzedał Ci jeden z przydrożnych kupców, reklamując produkt jako najlepszą kawę na całym Półwyspie. Szybko okazało się, że ziarna te, poza zapachem i wyglądem, w żadnym aspekcie nie przypominają kawy, należą natomiast do nietypowej odmiany indyjskiego chwastu, którego nazwa nie posiada nordyckiego odpowiednika, lecz w dosłownym tłumaczeniu oznacza "ognista żmija". Raz na fabularny miesiąc, kiedy rzucisz jedno z nich przed siebie, z ziemi natychmiast wyrosną wysokie łodygi o pierzastych liściach, których nawet przypadkowe muśnięcie spowoduje u przeciwnika bolesne oparzenia, nakładając na niego karę -5 do rzutów, dopóki podrażniona skóra nie zostanie zaleczona. Ziarna z woreczka nigdy się nie kończą, lecz działają jedynie na zewnątrz, gdzie mogą wniknąć w glebę; dodatkowo, ich posiadanie gwarantuje Ci stały bonus +2 do magii natury.


    Informacje

    Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.