Gösta Almstedt
2 posters
Gösta Almstedt
Gösta Almstedt Pią 22 Lip - 22:12
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
Gösta Almstedt
Matka lubiła powtarzać, że był przeciwieństwem swego ojca. Podczas gdy gniew Asmunda napływał obrzękiem pulchnej czerwieni, bocząc na skroniach wypukłościami nabrzmiałych żył, jej syn złościł się w milczeniu – jego głos zniżał się wówczas do szeptu, fizjonomia wygładzała się, a oczy traciły na przejrzystości, jakby ktoś wsunął mu za źrenice dwie tekturowe kartki, uniemożliwiające spojrzenie głębiej niż to, czemu sam pozwalał wynurzyć się na powierzchnię. Gniew objawiał się w nim ciszą, szmerem uwięzionego w gardle pomruku, wargami ułożonymi w płaską linię, za którą nie dopuszczał krzyku, jak gdyby jego krtań nie była w ogóle zdolna do podobnego dźwięku – nie krzyczał, kiedy rozstawione pod lasem wnyki wgryzły się zębami w jego łydkę, nie krzyczał, kiedy spod trzeszczących desek podłogi wychynął odęty kobold, nawiedzający strych podupadłego domu, nie krzyczał, kiedy w sierpniowy poranek wyszedł na podwórze, a gałąź starego dębu ciążyła ku ziemi w miejscu, gdzie ojciec przewiesił przez nią gruby sznur, upewniając się, że przeciwny koniec zacisnął się mocno wokół jego szyi. Był najcieplejszy dzień w roku, a Gösta miał już na zawsze zapamiętać bielmo zachodzącego mgłą spojrzenia i siną twarz mężczyzny, który, wbrew temu, co później wielokrotnie opowiadali o nim mieszkańcy wsi, nie był złym człowiekiem – jego dłonie znały czułość ciepłej pieszczoty, a usta potrafiły wyartykułować słowa, które zdawały się być szczerą kalką jego duszy, zanadto wierzył jednak w piękność cnoty i brzydotę grzechu, a kiedy po raz pierwszy poczuł na barkach ciężar własnych przewinień, wolał odebrać sobie życie, niż spędzić jego pozostałość za kratami więzienia. W tym aspekcie możliwie różnili się od siebie najbardziej.
Miał dwanaście lat, kiedy domostwo zamilkło ciężkim okresem żałoby, sam nigdy jednak nie pozwolił, by okryto go kirem bezwolnej rozpaczy – tęsknota za ojcem, zamiast smutku, podżegała w nim rozbujałe ambicje, nadzieję na wypełnienie tego, czego on nie potrafił; spędzał długie godziny nachylony nad zużytym papierem ksiąg, których rozlegle akapity, prawiące o zawiłościach magicznej inżynierii, czytał pod ławkami akademii Laguz, zamiast uczyć się algebry. Noce, oberwane sierpem łyskającego zza okna księżyca, spędzał na strychu, przeglądając pozostawione przez ojca notesy, nakryte kurzem niewypowiedzianego dziedzictwa, które jednogłośnie przyjął sobie do serca – pochłaniały go zapiski dotyczące śniących i rządzącej ich światem technologii, zapisane kursywą przekonania, że galdrowie niepotrzebnie żyją w ukryciu, bowiem czasy prześladowań dawno przeminęły, otwierając furtkę dla potrzebnych przemian społecznych, które rozszerzyłyby gestię magii na dzielnicę znużone jej nieobecnością, a piętno tych słów pozostawiło trwały odcisk na jego umyśle. W tajemnicy przed matką wyprawiał się do Trondheim, gdzie życie pozbawione udogodnień inkantacji, które w Tärnaby wypowiadano szeptem, kwitło barwami, jakich dotąd nie śmiał sobie nawet wyobrażać, zatrzymany w powolnej monotonii wsi, pełnej przesądów i obaw, przed którymi należało się ukrywać – fascynowało go życie, które toczyło się innym tempem, pełne zmian, pulsujące amplitudą kapryśnych nastrojów społecznych, dopiero z czasem rysujących pod czaszką topografię oczekiwanego zrozumienia; pragnął zgłębić wiedzę o wszystkim, czego dotąd mu wzbraniano, najbardziej interesowały go jednak mechanizmy, które nie wdarły się do świata galdrów, wynalazki rozkładane powoli pod palcami, dopóki nie pojął wszystkich trybów i werków opinających się na nich zasad. Ciekawość szła tymczasem w parze z zapędami do malwersacji i drobnych szabrów, którymi parał się na ulicach miast, wypełniając kieszenie najróżniejszymi rodzajami skarbów – we wczesnym dzieciństwie kradł drobne monety, niedopałki świeczek i skórki chleba, karmiąc nimi ciemność pod materacem, w miarę jak dorastał, jego dłonie odnajdywały jednak coraz nowsze przedmioty, a oczy uczyły się oceniać zapisaną w nich wartość, mimo to aż do szesnastych urodzin objawiał się światu jako bystre, może krnąbrne, ale i bezbronne dziecko, nie bez trudu wchodzące na pierwsze stopnie dorosłości. Każdy właściwie aspekt jego osobowości – zuchwałość, której sam wydawał się nie zauważać, przesadnie wybujała wyobraźnia i skłonność do przesady – kwalifikowały go na ofiarę; ze szczupłą twarzą, krzywymi nogami i pąsowym znamieniem, które rozlało się na jego policzku jak plama tuszu, był celem nie tyle łatwym, co oczywistym – pozornie nic złego jednak go nie spotkało. Powszechnie wzbudzał jedynie miłość.
Kiedy wraz z matką na stałe przeprowadzili się do Midgardu, po raz pierwszy dotkliwie odczuł ramy, w jakie wepchnęło go odejście ojca – nieświadomie wypełniał jego miejsce nie tylko w domowych obowiązkach, ale także w uścisku dłoni młodszej siostry, która w tym czasie ledwie sięgała wzrokiem ponad kuchenny blat; Elisa wdrapywała mu się na barki, splatając swe pulchne, dziecięce dłonie na obojczykach i śmiejąc się radośnie, gdy biegł przez trawnik, specjalnie przewracając się na ziemię, by mogła sypać mu pomiędzy włosy wyrywane spomiędzy wiechliny stokrotki. Zabierał ją wszędzie tam, gdzie nie mogła zabrać jej matka, która po latach samotności podupadła na zdrowiu i nigdy nie zdążyła w pełni uwolnić swych myśli z wnyków tęsknej żałoby, a siostra podążała za nim z ufnością, do jakiej zdolne były jedyne dzieci. W tym czasie wciąż zajmowali go przede wszystkim śniący – długie godziny spędzał w opuszczonym garażu jednego z zakładów rzemieślniczych, którego właściciel rozpoznał w nim nie tylko kompana, lecz także rezolutnego wynalazcę; prowadził badania nad przewodnictwem magicznym, odrzucając kolejne materiały, przez które czary przepływały wartkim nurtem i zaciskając palce na tych, w których magia grzęzła jak w piasku, pozostawiając cień nadziei, że mogłyby nie tylko ją w sobie przechować, ale także wzmocnić uśpiony przez ostrożność potencjał. Nadzieja ta, niepozbawiona wybujałych ambicji, sięgała ku możliwości stworzenia przedmiotów posłusznych prostym inkantacjom swego właściciela, nawet jeśli tkwiąca w nich magia do niego nie należała – wydawało mu się, że gdyby śniący posiedli pierwiastek magicznych zdolności, zjednoczenie dwóch światów po raz pierwszy byłoby rzeczywiście możliwe. W swych dociekaniach, jak we wszystkim, co czynił, był jednak zbyt natarczywy, uparty i apodyktyczny – kiedy pracował, zapominał spać, jeść i oddychać, niekiedy odruchowo przypominany o tym ostatnim łagodnym uciskiem dłoni na zesztywniałym od przygarbienia barku, a gdy któregoś wieczoru, rozkojarzony własnym zmęczeniem, sięgnął niewłaściwego zaklęcia, stalka metalu spod obrabianego przedmiotu odprysła mu w ciemną szparę źrenicy, rozrywając miękką błonę białka i ginąc na zawsze w debrze opustoszałego oczodołu.
Wszystko, co stworzył, zostało zniszczone, dyskredytowane, przekreślone grubą linią nagany, pod której ciężarem, po raz pierwszy w życiu, uchylił pokornie kark. „Nie powinny interesować cię takie rzeczy”, wypowiedziane głosem, którego nie spodziewał się po własnej matce, „mogłeś umrzeć” – ale nie umarł; nie potrafił ustać w miejscu dostatecznie długo, by dopadła go śmierć. Podobnie jak odejście ojca rozpaliło w nim pierwsze iskry młodzieńczych ambicji, tak niepokój matki wzniecił w jego piersi prawdziwe płomienie; dorastające aspiracje przypominały słoną wodę – im więcej ich chłonął, tym bardziej dotkliwe stawało się pragnienie. Pod mirażem płatnego stażu w Stortingu, który na nowo okrył go w oczach rodziny reputacją posłusznego, grzecznego dziecka, co miesiąc przynoszącego do domu sakwę pieniędzy, zanurzył się głębiej w splątane ulice Midgardu, szukając okrężnej drogi na osiągnięcie wywróżonego sobie celu – gdyby był bogatszy, być może nazwano by go rzeczoznawcą, pośród panującej na ulicach biedy, był jednak tylko kolekcjonerem, domokrążcą oferującym unikalne przedmioty i tajemnice, które, za odpowiednią cenę, wyjawiał każdemu, kto wiedział, jak o nie prosić; pamiętał twarze tych, którzy dokonali od niego zakupu i katalogował je w szufladach własnego umysłu z pedantyczną, należycie wyselekcjonowaną precyzją.
Jedną z tych twarzy był Torsten – Torsten, który nosił na dłoni czarną pieczęć, Torsten, który chwytał go za nadgarstek i prowadził w zachrypłe gardło Przesmyku, Torsten, który nieustannie powtarzał mu, że nic nie rozumiał, choć wydawało mu się, że wiedział o wszystkim dość dobrze, by spoglądać przez niego na wskroś; nie unosił głowy, gdy magia zataczała nad nim koła jak stada wygłodniałych sępów, nie dziwił się, nie oburzał, nie chciał go zmieniać, lawirował pomiędzy kolejnymi kłopotami, nie zdając sobie sprawy, jak trudno będzie pozbyć się ich konsekwencji. Wczesna edukacja pozostawiła jeszcze na jego języku posmak run, a te, w objęciach nieznanych dotąd klątw, zastygały na wargach słodyczą kiełkującej zza żeber ciekawości; magia, która niszczyła, zamiast tworzyć, powinna była budzić w nim wstręt i oburzenie, tymczasem im częściej ją obserwował (szepczącą zza cienkich ścian, ukrytą w pułapkach drobnych przedmiotów, prześlizgującą się przez gardło Torstena), tym większa rosła w nim fascynacja. Wciąż, jak sądził, pozostawał dobrym człowiekiem – ostrożnym, przezornym i pełnym sceptycyzmu, podchodzącym do zakazanych czarów nie jak rozkapryszony własną bezsilnością nastolatek, ale jak naukowiec, który pragnął poznać ją pod lupą mikroskopu, zbadać i zrozumieć tak, jak robił to dotąd z każdym elementem otaczającej go rzeczywistości, rozkładając ją wpierw na części, a następnie próbując uczynić z niej coś nowego. Przyglądał się źrenicom, które zachodziły mętną bielą wypełniającego je okrucieństwa i winoroślom żył oplatającym się grubymi łodygami wokół nagiego ciała, sam zaciskał jednak uparcie zęby, przekonany, że jego frenezja, jakkolwiek niezdrowa, była tylko tym – poznawczą ciekawością, która nie mogłaby przerodzić się w prawdziwe uzależnienie, mimo to nie opuszczał Torstena na krok, towarzysząc mu podczas każdej możliwej czynności; do zawstydzenia, do obłędu. Minęło osiem miesięcy, zanim rozgryzł między szkliwem pierwszą inkantację, uśmiercając drobnego wróbla, który przysiadł nieświadomie na brzegu parapetu, a czynność ta, zamiast przerażenia, wywołała w nim zachwyt – kto myślał o śmierci tak drobnej, pojedynczej, szybkiej i niewidocznej?
Na ulicach miasta – pośród barwnych kamienic, ulicznych targów i przesiąkłych bryzą deptaków – uchodził za człowieka, który posiadał wszystko, handlarza czyniącego towar z drobnych skrawków cudzego życia, wędrującego po kamienicach z torbą pełną osobliwości i ustami pełnymi tajemnic; wciąż przynosił pieniądze matce, wciąż zabierał ze sobą Elisę, która wieszała się wesoło na jego ramieniu, wciąż wierzył, że mógł jeszcze stać się zarzewiem zmiany, która zawisła nad Midgardem jak nieuchronne, nadciągające burzą fatum. Klątwy, które pod ciężką egidą zmroku całkiem pochłonęły jego umysł, stały się nieodłącznym elementem jego życiorysu, wykradając sobie miejsce wśród gromadzonych na strychu unikatów – dotychczasowe oddanie pracy mąciła jednak niedogodność zaklinowanych w skroniach pragnień, zwodzących jego myśli z powrotem ku meandrom zakazanej magii, która jako jedyna potrafiła zaspokoić pogłębiające się w sercu nienasycenie; sięgał coraz odważniej po kolejne zaklęcia, chowając je pod językiem jak cyjanowe pigułki, pozwalał, by wciągnięto go w napuchnięte jelita Przesmyku, gdzie wciąż daremnie próbował hamować czary przed fortyfikacją zaciśniętych zębów, wypowiadając je z nabożną fascynacją, lecz nie potrafiąc odwrócić wzroku od profuzji ich skutków, czując, że inkantacje, które powoli wypełniały jego żyły ciemną smołą uzależnienia, posiadały znacznie większą moc niż te, których używał na co dzień i ucząc się kochać ten nowy rodzaj siły, jaka wypychała go na piedestał własnych dążności. Pomagał zacierać ślady i dokonywać kradzieży, z których zdobycze wplatał w zestaw wytwarzanych na strychu przedmiotów, mających przeciągnąć wzrok, a następnie samą duszę kupców, którzy mieli pecha rozpłatać policzek haczykiem jego minoderyjnego uśmiechu; za którymś razem, w samotności własnego pokoju, skierował zaklęcie na własną dłoń, tłumiąc krzyk, gdy kości wyłamały się pod cienką skórą, widok ten obudził w nim jednak chorobliwą admirację, której nie potrafił już stłumić ani zagłuszyć, której przede wszystkim nie potrafił jednak zrozumieć; po raz kolejny popadł w gorszącą nieostrożność – tym razem nie ciała, lecz sumienia, pozwalając sobie zaufać człowiekowi, który nigdy nie pragnął niczego więcej, jak tylko zatruć go swą własną, tłoczoną w żyły zgnilizną.
Wiele razy próbował pozbyć się tego wspomnienia – Elisy zakradającej się na strych i sięgającej pomiędzy jego rzeczy ku błyszczącemu oczku zawiniętego w papier amuletu; ku klątwie, jaka pozostawiła jej ciało rozkrwawione na zszarzałych deskach linoleum; ku karze, która od samego początku przeznaczona była dla niego. Tym razem również nie krzyczał – nie, kiedy przyłożył palce do zamilkłej w szyi tętnicy, nie, kiedy Krucza Straż skonfiskowała wszystko, nad czym pracował, nie, kiedy w końcu zakuto go w kajdany i rzucono w ciemną gardziel więziennej celi. Wolność, którą dotąd uważał za jedyną wartość przewiązaną trwale do jego imienia, skurczyła się i zastygła kurzem za żelaznymi kratami, nocą zbierając się w przełyku i przylepiając do podniebienia, a rankiem próbując uwolnić się w duszącym ataku kaszlu, na zawsze uwięzionym w jego wnętrzu ciężką i uciążliwą suchością – płakał, kiedy nie potrafił już wydobyć z siebie słów, za pomocą których mógłby mówić, opierał głowę o chłodną ścianę i wsłuchiwał się w gasnące odgłosy życia, wyobrażając sobie, że w miarę upływu czasu śmierć podchodziła coraz bliżej, po trochu odbierając ludziom blask, z jakim trafili do Nordkinn po raz pierwszy, jakby obca, niewidzialna ręka gładziła ich po czole, skrupulatnie zmywając z twarzy ślady życia. Nie zapomniał o magii, choć ta wydawała się hibernować w gawrze jego piersi, pęcznieć i dorastać, chrobotać pazurami o skobel mostka i szarpać za ciasne wiązadło pętających ją ograniczeń – poruszał ustami, wyobrażając sobie, że powtarza zaklęcia przed snem, układa je w głowie jak modlitwę, jakby obawiał się, że mógłby ich zapomnieć lub też, co gorsza, one mogłyby zapomnieć o nim; pobyt w więzieniu był okresem stagnacji, lecz nie pokuty, bo im silniej próbowano wyjałowić jego umysł, tym chętniej kiełkowały w nim nowe pędy determinacji, której chwytał się jak tratwy, próbując utrzymać się na powierzchni targającego sumieniem huraganu. Z domu nie otrzymał ani jednego listu – był synem ojca, a Elisa była córką matki i tego prawa natury nie dało się zmienić.
Cztery lata później Midgard wciąż wyglądał tak samo, choć wydawał mu się chłodniejszy i bardziej odległy, jak mieszkanie, w którym ktoś pod nieobecność właściciela wyrzucił wszystkie kwiaty – pozornie nie miało to żadnego znaczenia. On sam również był już inny – nie w głębi duszy, ale w oczach mieszkańców, którzy dawniej podrzucali mu wesołe powitania i zapraszali za próg swych domów, a którzy teraz przyglądali mu się z wrogą podejrzliwością, najwyraźniej przekonani, że więzienie trzymało go w swych żebrach za krótko, bo ludzie tacy jak on nie powinni w ogóle wiedzieć, na czym wolność polegała, nie powinni móc trzymać jej w rękach i zbliżać do miejsca przy piersi, gdzie podobno znajdowało się serce – jak długo zanim również ono przestanie dotrzymywać mu kroku?
Gösta Almstedt
Re: Gösta Almstedt Pią 22 Lip - 22:12
Gösta AlmstedtWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : domokrążca, kolekcjoner
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : chrząszcz
Atuty : obrońca (I), obeznany (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 21 / magia zakazana: 9 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 15
KARTA ROZWOJU
Mistrz Gry
Re: Gösta Almstedt Nie 2 Paź - 14:53
Karta zaakceptowana
Nie jesteś tylko synem swojego ojca — jesteś galdrem; jesteś tą osobą, która zasmakowała w zakazanych aspektach magii i która wciąż wymyka się jej mackom; jesteś kimś, kogo na próżno starano się układać pod dyktando cudzych, śmiesznych wizji; jesteś, Gösta, kimś, dla kogo nie istnieją ograniczenia, kto, jeśli tylko tego zapragnie, zmienić mógłby również prawa natury. I chociaż mógłbyś wybrać wiele rozsądniejszych ścieżek, udawać chociaż, że pobyt w więzieniu cię zmienił, uświadamiać galdrów, jak istotne jest przeplatanie się magicznej technologii z tą wytwarzaną przez śniących, zdaje się, że już dawno podjąłeś decyzję, jaką drogą będziesz podążać.
Wiele rzeczy poszło w Twoim życiu nie tak, jak powinno. Wiele razy zapewne nie dostrzegałeś istotnych szczegółów, które mogłyby odmienić bieg Twojej historii. Mogłoby się zdawać, że teraz widzieć będziesz ich jeszcze mniej. Jednak nic bardziej mylnego. Szklane oko, które otrzymałeś po wypadku, jest dla Ciebie większym ułatwieniem niż początkowo myślałeś. Chociaż dawno pogodziłeś się z tym, że atrapa oka zdecydowanie nie przywróci Ci wzroku, delikatne grawery run umieszczone na szkle sprawiają, że czasem dostrzegać możesz więcej niż inni ludzie — raz w miesiącu fabularnym podczas rzutu na spostrzegawczość, nawet jeśli kości nie będą Ci sprzyjały, masz gwarantowany stuprocentowy sukces. Dodatkowo sam fakt posiadania szklanego oka zapewnia Ci stały bonus +3 do magii użytkowej.
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!
Prezent
Wiele rzeczy poszło w Twoim życiu nie tak, jak powinno. Wiele razy zapewne nie dostrzegałeś istotnych szczegółów, które mogłyby odmienić bieg Twojej historii. Mogłoby się zdawać, że teraz widzieć będziesz ich jeszcze mniej. Jednak nic bardziej mylnego. Szklane oko, które otrzymałeś po wypadku, jest dla Ciebie większym ułatwieniem niż początkowo myślałeś. Chociaż dawno pogodziłeś się z tym, że atrapa oka zdecydowanie nie przywróci Ci wzroku, delikatne grawery run umieszczone na szkle sprawiają, że czasem dostrzegać możesz więcej niż inni ludzie — raz w miesiącu fabularnym podczas rzutu na spostrzegawczość, nawet jeśli kości nie będą Ci sprzyjały, masz gwarantowany stuprocentowy sukces. Dodatkowo sam fakt posiadania szklanego oka zapewnia Ci stały bonus +3 do magii użytkowej.
Informacje
Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!