:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
Strona 2 z 2 • 1, 2
21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen
+2
Nieznajomy
Mikkel Guldbrandsen
6 posters
Prorok
21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:34
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
First topic message reminder :
Po zmroku miasto zawsze wyglądało inaczej, jakby ciemność nadawała mu nowe oblicze, drugą twarz wyłaniającą się z tyłu głowy, wprawdzie nie gorszą, ale na swój sposób bardziej niepokojącą, bo przyjmującą grymasy, do jakich wcześniej nie była zdolna – niewysoki, prostokątny budynek, który wznosił się za strzelistym płotem ogrodu zoologicznego, sprawiał wrażenie uśpionego na podobieństwo zakutanego w gawrze niedźwiedzia, kojarzonego jedynie z wczesną wiosną i ciepłym latem, kiedy słońce utrzymywało się na niebie do późnych godzin wieczornych, a przedmieścia lśniły soczystą zielenią pobliskiej roślinności. Teraz okolica była jednak pobladła od śniegu, którego grube kołtuny zbierały się przy krawężnikach i wsiąkały pojedynczymi, szklistymi płatkami w wełniane materiały płaszczy, szeroka droga przy wejściu do parku sprawiała natomiast wrażenie nienaturalnie opustoszałej, tak różnej od tej, którą latem wznosiły się pożółkłe tumany piachu, uchodzące spod podeszw roześmianych, biegających przed wejściem dzieci, uporczywie próbujących dostrzec zwierzęta zza prętów metalowego ogrodzenia. Tajemnicze zaproszenie do zwiedzania przybytku po zmroku było atrakcją drugie tyle niespodziewaną, co intrygującą, a wy bez wątpienia mogliście pogratulować sobie szczęścia, że udało wam się z niej skorzystać – choć na to być może było jeszcze za wcześnie.
Ledwie zdążyliście przystanąć przed głównym wejściem do ogrodu, oczekując na przewodnika, który miał oprowadzić was po wybiegach, wzbogacając wycieczkę o nowe, niezasłyszane dotąd ciekawostki i możliwość przyjrzenia się z bliska gatunkom, wychylającym głowy z wnętrza zadaszonych schronień dopiero po zmierzchu, kiedy zza ogrodzenia dobył się przydławiony okrzyk zgrozy i pęczniejąca gwara podniesionych głosów, których ton – zdenerwowany, noszący ciężar paraliżującego strachu – nie mógł zwiastować niczego dobrego. Mieliście zaledwie krótką chwilę na zastanowienie i wymianę pomiędzy sobą obaw, które, w miarę rosnącego niedaleko harmidru, urastały do kształtów równie groteskowych, co pogrążone w cieniu drzewa o rosochatych, powykrzywianych gałęziach, przypominających powykręcane chorobą ramiona, sięgające ku ziemi w porywach zawodzącego wiatru. Główna brama szczęknęła nareszcie, gdy zza jej wrót wybiegł krępy, niewysoki mężczyzna, a świetlisty okrąg zwieszonego nad jego głową zaklęcia przepłoszył stado cieni, ulatujących po nierównościach żwirowej ścieżki – nieznajomy dyszał ciężko, wspierając się prawą dłonią o jedną z murowanych kolumn, a jego twarz, nawet częściowo zakryta, była wyraźnie zaczerwieniona wysiłkiem, jakby biegł przez całą drogę do wejścia, co miało zresztą prędko okazać się prawdą.
– Wycieczka się nie odbędzie – zawyrokował przyduszonym, gardłowym głosem, uprzedzając wasze pytania i nareszcie unosząc wzrok, w którym, poza popłochem, błysnął także refleks gniewnej determinacji, a wy mogliście zauważyć, że jego lewy policzek rozcinała płytka, czerwieniąca się szrama, która zmarszczyła się, gdy rozsunął wargi, posyłając wam zgryźliwy, histerycznie rozbawiony grymas. – Ale jeśli się państwo zdecydują, możemy urządzić dla was safari. – śmiech miał nieprzyjemny i schrypnięty, coś w jego spojrzeniu wskazywało jednak, że mógł wcale nie żartować, powiódł bowiem po was uważnie wzrokiem, jakby próbował oszacować, na ile rzeczywiście moglibyście okazać się dzisiaj przydatni; choćby jako przynęta. – Mieliście kiedyś do czynienia z berchtami? Paskudne stworzenia – burknął niezadowolony, sięgając spojrzeniem z powrotem ku wnętrzu parku. – Magiczne bariery przestały działać, nikt nie wie jeszcze dlaczego. Jeżeli wydostaną się poza teren ogrodu…. – zacisnął wyraźnie zęby, kręcąc głową na boki, po czym rozmasował kciukiem napuchniętą nerwami skroń. – Będziemy mieć poważny problem.
Jeżeli zdecydujecie się pomóc schwytać zbiegłe berchty, w pierwszym poście możecie wejść na teren ogrodu i omówić plan działania. Każdemu z was przysługuje rzut kością k100 na dowolne zaklęcie przygotowawcze. W dopisku pod pierwszym postem proszę o uwzględnienie posiadanego przez postać ekwipunku wraz z wynikającymi z niego bonusami (łączny bonus z ekwipunku może być nie większy niż 10 punktów).
21.01.2001
Po zmroku miasto zawsze wyglądało inaczej, jakby ciemność nadawała mu nowe oblicze, drugą twarz wyłaniającą się z tyłu głowy, wprawdzie nie gorszą, ale na swój sposób bardziej niepokojącą, bo przyjmującą grymasy, do jakich wcześniej nie była zdolna – niewysoki, prostokątny budynek, który wznosił się za strzelistym płotem ogrodu zoologicznego, sprawiał wrażenie uśpionego na podobieństwo zakutanego w gawrze niedźwiedzia, kojarzonego jedynie z wczesną wiosną i ciepłym latem, kiedy słońce utrzymywało się na niebie do późnych godzin wieczornych, a przedmieścia lśniły soczystą zielenią pobliskiej roślinności. Teraz okolica była jednak pobladła od śniegu, którego grube kołtuny zbierały się przy krawężnikach i wsiąkały pojedynczymi, szklistymi płatkami w wełniane materiały płaszczy, szeroka droga przy wejściu do parku sprawiała natomiast wrażenie nienaturalnie opustoszałej, tak różnej od tej, którą latem wznosiły się pożółkłe tumany piachu, uchodzące spod podeszw roześmianych, biegających przed wejściem dzieci, uporczywie próbujących dostrzec zwierzęta zza prętów metalowego ogrodzenia. Tajemnicze zaproszenie do zwiedzania przybytku po zmroku było atrakcją drugie tyle niespodziewaną, co intrygującą, a wy bez wątpienia mogliście pogratulować sobie szczęścia, że udało wam się z niej skorzystać – choć na to być może było jeszcze za wcześnie.
Ledwie zdążyliście przystanąć przed głównym wejściem do ogrodu, oczekując na przewodnika, który miał oprowadzić was po wybiegach, wzbogacając wycieczkę o nowe, niezasłyszane dotąd ciekawostki i możliwość przyjrzenia się z bliska gatunkom, wychylającym głowy z wnętrza zadaszonych schronień dopiero po zmierzchu, kiedy zza ogrodzenia dobył się przydławiony okrzyk zgrozy i pęczniejąca gwara podniesionych głosów, których ton – zdenerwowany, noszący ciężar paraliżującego strachu – nie mógł zwiastować niczego dobrego. Mieliście zaledwie krótką chwilę na zastanowienie i wymianę pomiędzy sobą obaw, które, w miarę rosnącego niedaleko harmidru, urastały do kształtów równie groteskowych, co pogrążone w cieniu drzewa o rosochatych, powykrzywianych gałęziach, przypominających powykręcane chorobą ramiona, sięgające ku ziemi w porywach zawodzącego wiatru. Główna brama szczęknęła nareszcie, gdy zza jej wrót wybiegł krępy, niewysoki mężczyzna, a świetlisty okrąg zwieszonego nad jego głową zaklęcia przepłoszył stado cieni, ulatujących po nierównościach żwirowej ścieżki – nieznajomy dyszał ciężko, wspierając się prawą dłonią o jedną z murowanych kolumn, a jego twarz, nawet częściowo zakryta, była wyraźnie zaczerwieniona wysiłkiem, jakby biegł przez całą drogę do wejścia, co miało zresztą prędko okazać się prawdą.
– Wycieczka się nie odbędzie – zawyrokował przyduszonym, gardłowym głosem, uprzedzając wasze pytania i nareszcie unosząc wzrok, w którym, poza popłochem, błysnął także refleks gniewnej determinacji, a wy mogliście zauważyć, że jego lewy policzek rozcinała płytka, czerwieniąca się szrama, która zmarszczyła się, gdy rozsunął wargi, posyłając wam zgryźliwy, histerycznie rozbawiony grymas. – Ale jeśli się państwo zdecydują, możemy urządzić dla was safari. – śmiech miał nieprzyjemny i schrypnięty, coś w jego spojrzeniu wskazywało jednak, że mógł wcale nie żartować, powiódł bowiem po was uważnie wzrokiem, jakby próbował oszacować, na ile rzeczywiście moglibyście okazać się dzisiaj przydatni; choćby jako przynęta. – Mieliście kiedyś do czynienia z berchtami? Paskudne stworzenia – burknął niezadowolony, sięgając spojrzeniem z powrotem ku wnętrzu parku. – Magiczne bariery przestały działać, nikt nie wie jeszcze dlaczego. Jeżeli wydostaną się poza teren ogrodu…. – zacisnął wyraźnie zęby, kręcąc głową na boki, po czym rozmasował kciukiem napuchniętą nerwami skroń. – Będziemy mieć poważny problem.
Jeżeli zdecydujecie się pomóc schwytać zbiegłe berchty, w pierwszym poście możecie wejść na teren ogrodu i omówić plan działania. Każdemu z was przysługuje rzut kością k100 na dowolne zaklęcie przygotowawcze. W dopisku pod pierwszym postem proszę o uwzględnienie posiadanego przez postać ekwipunku wraz z wynikającymi z niego bonusami (łączny bonus z ekwipunku może być nie większy niż 10 punktów).
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:59
The member 'Mikkel Guldbrandsen' has done the following action : kości
'k100' : 42
'k100' : 42
Nieznajomy
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:59
Nieznaczny, choć pełen zrozumienia dla użytego słownictwa uśmiech na moment pojawia mi się na twarzy; daleko mi jednak do utrzymania choćby pozorów wesołości i dobrego samopoczucia, bo prowadzone półszeptem rozmowy, dobitnie nakreślające naturę grasujących w ciemnościach stworzeń, przyprawiają wyłącznie o ciarki i tworzą coraz więcej miejsca dla i tak rozrosłego się do niewyobrażalnych rozmiarów strachu. W milczeniu słucham jednak uważnie wszystkich przekazywanych sobie wzajemnie informacji, próbując jednocześnie z powstałego w ten sposób chaosu wyłonić obraz sytuacji, która mogłaby nas wszystkich uratować. Chociaż w teorii poradzenie sobie z trójką osobników nie jawiło mi się jako zadanie niemożliwe do wykonania, podświadomie zdaję sobie sprawę z tego, że w praktyce okoliczności mogłyby nas zupełnie zaskoczyć, w pył roztrzaskując nawet najmisterniej budowany plan. Pewna jestem tylko jednego — wyłaniająca się śmiało sugestia o zwabieniu berchtów w jedno, konkretne miejsce, w którym zabezpieczenia wciąż pozostawały nienaruszone, jest w tym momencie rozwiązaniem najbardziej racjonalnym, nawet jeśli w pewnym stopniu zakrawającym o szaleństwo. Nie było jednak rzeczy ważniejszej niż względnie sprawne zażegnanie kryzysu i ograniczenie kolejnych ofiar.
Brak jasnej — jakiejkolwiek właściwie — odpowiedzi na zadane przeze mnie rannemu mężczyźnie pytania budzi we mnie tylko frustrację. Nie przejmuję się tym, że po odsłonięciu tamującego nieco upływ krwi materiału dłonie zabarwiają mi się szkarłatną posoką; nie zwracam uwagi na to, że urywane słowa prawdopodobnie mają ułożyć się w ostrzeżenie — skupiam się wyłącznie na tym, że artykułowane z trudem przez pracownika zoo sylaby nie układają się w żadną, konkretną odpowiedź. Nie wiem nawet, jak powinnam się do niego zwracać.
To jednak szybko okazuje się być mało istotnym problemem, bo za moimi plecami rozlega się dźwięk zwiastujący prawdziwe kłopoty. Odwracam się natychmiast w stronę, z której dobiegają do nas hałasy i cofam się gwałtownie w chwili, gdy jeden z berchtów przypada do oprowadzającego nas mężczyzny, prędko odciągając go od drzewa, przy którym stoimy.
— Hrinda! — Wyłuskuję z pamięci formułę odpowiedniego zaklęcia, zgodnie z intencją i poleceniem Kruczego Strażnika. Działam dość automatycznie, dopiero po dłuższej chwili zastanawiając się, dlaczego, mimo wskazówek udzielonych nam przez przewodnika, nie spróbowaliśmy odciąć berchcie ogona. — On się zaraz uwolni — mówię ze ściśniętym gardłem, nie potrafiąc oderwać spojrzenia od pokracznej sylwetki stwora. Wiem, że powinniśmy pomóc broczącemu krwią przewodnikowi; wiem, że skoro pojawiły się tu już dwa osobniki, zjawienie się trzeciego jest tylko kwestią czasu; wiem, że powinnam ruszyć się z miejsca, a mimo to nie umiem zdobyć się na wykonanie najmniejszego ruchu, jakby spoczywający mi na barkach dodatkowy ciężar materiału unieruchomił mnie na dobre. — I zadowoli się tylko świeżym, ludzkim mięsem, dlatego mogę zostać przynętą. — Słowa wypowiadam zupełnie bezwiednie, wciąż, jak zahipnotyzowana, wpatrzona w szarpiące się ciało berchta.
Hrinda (Repello) – odrzuca z niemałym impetem przeciwnika na kilka metrów. Próg: 45
29 (k100) + 15 (staty) + 2 (z ofiary na Thursebolt) = 46/45
Brak jasnej — jakiejkolwiek właściwie — odpowiedzi na zadane przeze mnie rannemu mężczyźnie pytania budzi we mnie tylko frustrację. Nie przejmuję się tym, że po odsłonięciu tamującego nieco upływ krwi materiału dłonie zabarwiają mi się szkarłatną posoką; nie zwracam uwagi na to, że urywane słowa prawdopodobnie mają ułożyć się w ostrzeżenie — skupiam się wyłącznie na tym, że artykułowane z trudem przez pracownika zoo sylaby nie układają się w żadną, konkretną odpowiedź. Nie wiem nawet, jak powinnam się do niego zwracać.
To jednak szybko okazuje się być mało istotnym problemem, bo za moimi plecami rozlega się dźwięk zwiastujący prawdziwe kłopoty. Odwracam się natychmiast w stronę, z której dobiegają do nas hałasy i cofam się gwałtownie w chwili, gdy jeden z berchtów przypada do oprowadzającego nas mężczyzny, prędko odciągając go od drzewa, przy którym stoimy.
— Hrinda! — Wyłuskuję z pamięci formułę odpowiedniego zaklęcia, zgodnie z intencją i poleceniem Kruczego Strażnika. Działam dość automatycznie, dopiero po dłuższej chwili zastanawiając się, dlaczego, mimo wskazówek udzielonych nam przez przewodnika, nie spróbowaliśmy odciąć berchcie ogona. — On się zaraz uwolni — mówię ze ściśniętym gardłem, nie potrafiąc oderwać spojrzenia od pokracznej sylwetki stwora. Wiem, że powinniśmy pomóc broczącemu krwią przewodnikowi; wiem, że skoro pojawiły się tu już dwa osobniki, zjawienie się trzeciego jest tylko kwestią czasu; wiem, że powinnam ruszyć się z miejsca, a mimo to nie umiem zdobyć się na wykonanie najmniejszego ruchu, jakby spoczywający mi na barkach dodatkowy ciężar materiału unieruchomił mnie na dobre. — I zadowoli się tylko świeżym, ludzkim mięsem, dlatego mogę zostać przynętą. — Słowa wypowiadam zupełnie bezwiednie, wciąż, jak zahipnotyzowana, wpatrzona w szarpiące się ciało berchta.
Hrinda (Repello) – odrzuca z niemałym impetem przeciwnika na kilka metrów. Próg: 45
29 (k100) + 15 (staty) + 2 (z ofiary na Thursebolt) = 46/45
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:59
The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości
'k100' : 29
'k100' : 29
Bertram Holstein
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:00
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Zaledwie cztery puszczone luzem demony – informacja ta zdawała się równie pocieszająca, co niepokojąca: zaledwie cztery i poważnie raniony pracownik, noc wywrócona na lewą stronę, pożłobiona śladami pazurów, jaśniejących w pniach drzew świeżymi jeszcze skaleczeniami. Zaledwie cztery i przeszkolona kadra ogrodu zoologicznego znajdowana w wyraźnym popłochu – wyczuwał cierpką dezaprobatę pod podniebieniem, choć nie lubił zgadzać się z Halvardem; wydawało się jasne, że podobnie niebezpieczne stworzenia nie pozostawiały wiele miejsca na pomyłki i niedociągnięcia, wymagały niewątpliwie (miał nadzieję) szeregu odpowiednich zabezpieczeń, drugiej furtki zatrzaśniętej za pierwszą, na wszelki wypadek, i trzeciej w razie losowej retrogradacji neptuna powodującej zawodność poprzednich – a jednak brnęli teraz przez zgęstniałe bagno ewidentnego zagrożenia, bo ktoś otworzył je wszystkie, niezauważony na zamkniętym terenie ogrodu. Spoglądając krótko ku mężczyźnie ścierającemu z policzka krew, odkładał na później pytanie o pozostałe wypuszczone gatunki – zastanawiał się, czy byłoby możliwe stwierdzić z nich nieprzypadkowość wybranych przez intruza furtek; co, jeśli wiedział dokładnie, co robi? Czy pozostałe, nie tak niebezpieczne, mogły być sposobem na dystrakcję? Nie wypowiadał jednak tych myśli na głos, nie było na to teraz miejsca: teraz należało je złapać, a reszta, na dobrą sprawę, nie była zresztą nawet obszarem jego kompetencji. Powinien zrobić swoje i wrócić od razu do mieszkania – myśl ta zdawała się nieoczekiwanie przyjemna, nieuważne przypomnienie, że miał, rzeczywiście, do czego wracać, do czego się spieszyć, dla kogo porzucać za sobą niedokończone sprawy.
– Otwarta klatka ludożernych demonów, akurat dzisiaj, w jeden wieczór w zimie, kiedy wpuszczacie wycieczkę – podsumował spranym tonem, przenosząc spojrzenie przed siebie, nie komentując tego w żaden inny sposób, kwitując jedynie krótkim pomrukiem zrozumienia dalsze odpowiedzi, według których stawali się najapetyczniejszym kąskiem w zamkniętej misie ogrodzonego terenu. Przeszło mu przez myśl, że było to pewne niewygodne ułatwienie – pomyślał, że właściwie nie musieli, w takim wypadku, szukać żadnych sposobów na zlokalizowanie zbiegłych stworzeń; pomyślał, że być może wystarczyło wyłącznie czekać aż same do nich przyjdą i zaledwie chwilę później przekonał się, że miał, nieszczęśliwie, rację: zdążył zaledwie zrzucić z języka inkantację, czując nieprzyjemny dreszcz na karku, gdy świadomość poszerzyła się o drażniącą wrażliwość dodatkowego fantomowego zmysłu obejmującego najbliższą okolicę, kiedy nagłe poruszenie, wyczuwane najpierw przez wiązanie zaklęcia, szarpnęło jego spojrzenie w kierunku gęstwiny, z której wyskoczył pierwszy bercht, zanim zdążyłby ich przestrzec. Długie zęby zanurzyły się w udzie mężczyzny, bolesny krzyk smagnął ciszę, ale kolejne poruszenie w obrębie zaklęcia zmusiło go do porzucenia wszelkich odruchów pomocy, pozostawiając go Aście i Mikkelowi; drugi skarłowaciały demon znajdował się znacznie bliżej, przemykając najpierw w szeleszczącym zakrzewieniu, łyskając w ich kierunku drapieżnym okiem na chwilę przed nagłą, wściekłą szarżą.
– Reip – zachrobotał szarpniętym z krtani głosem, odsuwając się w bok, by spętywane zwierzę nie zdążyło sięgnąć go zębami; krótkie spojrzenie rzucone Halvardowi w ułamku sekundy łysnęło niespokojną wymownością, pozbawioną jednak ponaglenia czy oczekiwania, jakby nie polegał wcale na zaufaniu, że Tordenskiold będzie chętny się przyłączyć w próbie okiełznania rozjuszonego skarlałego diabła. Nóż błysnął w zaciśniętej dłoni, nieoczekiwany rytm kobiecych słów wkradł mu się jednak w zdecydowaną stanowczość ruchów nagłym, mimowiednym roztargnieniem; – Nie – zabrzmiał mniej przyjemnie niż zamierzał, wbrew szorstkości warknięcia nie poważył się odnaleźć jej spojrzenia. – Na każdym z nas jest dwa razy więcej mięsa niż na tobie – tym razem, chwyciwszy postronki strun głosu, mniej ostro, nie spuszczając z oczu drugiego berchta.
Reip (Inurdus) – przywołuje niewidzialne sznury, które unieruchamiają przeciwnika.
Próg: 70 < 62 + 30 = 92, udane
– Otwarta klatka ludożernych demonów, akurat dzisiaj, w jeden wieczór w zimie, kiedy wpuszczacie wycieczkę – podsumował spranym tonem, przenosząc spojrzenie przed siebie, nie komentując tego w żaden inny sposób, kwitując jedynie krótkim pomrukiem zrozumienia dalsze odpowiedzi, według których stawali się najapetyczniejszym kąskiem w zamkniętej misie ogrodzonego terenu. Przeszło mu przez myśl, że było to pewne niewygodne ułatwienie – pomyślał, że właściwie nie musieli, w takim wypadku, szukać żadnych sposobów na zlokalizowanie zbiegłych stworzeń; pomyślał, że być może wystarczyło wyłącznie czekać aż same do nich przyjdą i zaledwie chwilę później przekonał się, że miał, nieszczęśliwie, rację: zdążył zaledwie zrzucić z języka inkantację, czując nieprzyjemny dreszcz na karku, gdy świadomość poszerzyła się o drażniącą wrażliwość dodatkowego fantomowego zmysłu obejmującego najbliższą okolicę, kiedy nagłe poruszenie, wyczuwane najpierw przez wiązanie zaklęcia, szarpnęło jego spojrzenie w kierunku gęstwiny, z której wyskoczył pierwszy bercht, zanim zdążyłby ich przestrzec. Długie zęby zanurzyły się w udzie mężczyzny, bolesny krzyk smagnął ciszę, ale kolejne poruszenie w obrębie zaklęcia zmusiło go do porzucenia wszelkich odruchów pomocy, pozostawiając go Aście i Mikkelowi; drugi skarłowaciały demon znajdował się znacznie bliżej, przemykając najpierw w szeleszczącym zakrzewieniu, łyskając w ich kierunku drapieżnym okiem na chwilę przed nagłą, wściekłą szarżą.
– Reip – zachrobotał szarpniętym z krtani głosem, odsuwając się w bok, by spętywane zwierzę nie zdążyło sięgnąć go zębami; krótkie spojrzenie rzucone Halvardowi w ułamku sekundy łysnęło niespokojną wymownością, pozbawioną jednak ponaglenia czy oczekiwania, jakby nie polegał wcale na zaufaniu, że Tordenskiold będzie chętny się przyłączyć w próbie okiełznania rozjuszonego skarlałego diabła. Nóż błysnął w zaciśniętej dłoni, nieoczekiwany rytm kobiecych słów wkradł mu się jednak w zdecydowaną stanowczość ruchów nagłym, mimowiednym roztargnieniem; – Nie – zabrzmiał mniej przyjemnie niż zamierzał, wbrew szorstkości warknięcia nie poważył się odnaleźć jej spojrzenia. – Na każdym z nas jest dwa razy więcej mięsa niż na tobie – tym razem, chwyciwszy postronki strun głosu, mniej ostro, nie spuszczając z oczu drugiego berchta.
Reip (Inurdus) – przywołuje niewidzialne sznury, które unieruchamiają przeciwnika.
Próg: 70 < 62 + 30 = 92, udane
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:00
The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'k6' : 2
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'k6' : 2
Bezimienny
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:00
Dawno już zostawili za sobą przyjemne skojarzenia, jakie zwyczajowo przywoływał ogród zoologiczny stanowiący jeden z najchętniej odwiedzanych przez rodziny z dziećmi punktów na mapie Midgardu - mróz styczniowej nocy i gęstniejąca, oblepiająca wszystko swoimi łapczywymi mackami ciemność dawały się we znaki już nawet prowadzącemu ich pracownikowi, który porzucił chęci do rozprawiania nad zabezpieczeniami wybiegów i nad kaprysami chroniącej je magii, zastępując wcześniejsze dyskusje narastającym z każdą chwilą milczeniem. Tordenskiold słuchał uważnie każdego z tych już nielicznych słów, jakie rozbrzmiewały wokół, przyswajając sobie pełnię niepokojącego obrazu, jaki malował się pod jego powiekami. Trójka groźnych drapieżników wciąż krążyła gdzieś poza zasięgiem ich wzroku, wciąż obserwowała czujnie każdy ich krok i wciąż miała nad nimi oczywistą przewagę. Nie chciał deliberować na temat podejrzeń sabotażu i celowości uszkodzenia barier, przez które przedarły się brechty ani zastanawiać się nad wpływem diety na długość życia tych bestii, które stanowiąc tak wielkie zagrożenie nawet nie powinny być przetrzymywane w tym miejscu.
Wyczulony zmysł słuchu łowił wyraźnie kolejne bodźce; narastające natężenie zwierzęcych dźwięków nieuchronnie zwiastowały zbliżające się spotkanie z poszukiwanymi przez garstkę śmiałków stworzeniami i choć właśnie do tej chwili próbowali się przygotować od samego momentu przekroczenia bram ogrodu zoologicznego, tak nagły skok spomiędzy zmierzwionej roślinności i rozdzierający krzyk zaatakowanego mężczyzny wciąż zdawały się być niespodziewane. Kolejne zaklęcia świsnęły w powietrzu, pętając pierwsze ze stworzeń, lecz to, niestety, nie było osamotnione w swoich próbach zdobycia kolacji. Ułamki sekund, rozmazany obraz dostrzeżony kątem oka, kolejny szelest wysuszonego na wiór listowia i drugi z ludożerców już gnał w ich stronę, nie pozostawiając im marginesu na błędy. Niewidzialne sznury skrępowały szarżującego demona, jednak nie dawały zbyt wiele powodów do sądzenia, że to okaże się być wystarczającym zabiegiem przy powstrzymywaniu dalszego ataku. Podobne myśli musiały krążyć również w głowie jasnowłosej, która przyciszonym głosem wieszczyła ponury scenariusz i oferowała się w roli przynęty. Majaczyła? Żartowała? Tak osobliwie reagowała na stres? Nie wiedział już sam która z tych opcji była najbardziej konfundująca.
- Postarajmy się nie korzystać z przynęt żadnego rodzaju, niezależnie od ilości mięsa jakimi te mogą się poszczycić - zaproponował pospiesznie, gdy Bertram dołączył do negocjacji, które nigdy nie powinny mieć miejsca. - Dýrin-svæfđur - wypowiedział formułę, pragnąc uśpić drugą z bestii, nim ta przejawi swe krwiożercze zapędy, choć wywołane wyobrażeniem wgryzającego się w drobną kobietę brechta roztargnienie, z którego nie był dumny, wprawiło jego dłoń w drżenie pozostawiające celności jego zaklęcia wiele do życzenia.
Dýrin-svæfđur (Somnae animali) – sprawia, że magiczne stworzenie zapada na II tury w sen. Nie działa na ludzi.
Próg: 60 < 72 (rzut) + 17 (magia użytkowa) + 2 (pozłacane pióro) = 91, udane
Celność: 1 - porażka
Wyczulony zmysł słuchu łowił wyraźnie kolejne bodźce; narastające natężenie zwierzęcych dźwięków nieuchronnie zwiastowały zbliżające się spotkanie z poszukiwanymi przez garstkę śmiałków stworzeniami i choć właśnie do tej chwili próbowali się przygotować od samego momentu przekroczenia bram ogrodu zoologicznego, tak nagły skok spomiędzy zmierzwionej roślinności i rozdzierający krzyk zaatakowanego mężczyzny wciąż zdawały się być niespodziewane. Kolejne zaklęcia świsnęły w powietrzu, pętając pierwsze ze stworzeń, lecz to, niestety, nie było osamotnione w swoich próbach zdobycia kolacji. Ułamki sekund, rozmazany obraz dostrzeżony kątem oka, kolejny szelest wysuszonego na wiór listowia i drugi z ludożerców już gnał w ich stronę, nie pozostawiając im marginesu na błędy. Niewidzialne sznury skrępowały szarżującego demona, jednak nie dawały zbyt wiele powodów do sądzenia, że to okaże się być wystarczającym zabiegiem przy powstrzymywaniu dalszego ataku. Podobne myśli musiały krążyć również w głowie jasnowłosej, która przyciszonym głosem wieszczyła ponury scenariusz i oferowała się w roli przynęty. Majaczyła? Żartowała? Tak osobliwie reagowała na stres? Nie wiedział już sam która z tych opcji była najbardziej konfundująca.
- Postarajmy się nie korzystać z przynęt żadnego rodzaju, niezależnie od ilości mięsa jakimi te mogą się poszczycić - zaproponował pospiesznie, gdy Bertram dołączył do negocjacji, które nigdy nie powinny mieć miejsca. - Dýrin-svæfđur - wypowiedział formułę, pragnąc uśpić drugą z bestii, nim ta przejawi swe krwiożercze zapędy, choć wywołane wyobrażeniem wgryzającego się w drobną kobietę brechta roztargnienie, z którego nie był dumny, wprawiło jego dłoń w drżenie pozostawiające celności jego zaklęcia wiele do życzenia.
Dýrin-svæfđur (Somnae animali) – sprawia, że magiczne stworzenie zapada na II tury w sen. Nie działa na ludzi.
Próg: 60 < 72 (rzut) + 17 (magia użytkowa) + 2 (pozłacane pióro) = 91, udane
Celność: 1 - porażka
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:00
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'k6' : 1
#1 'k100' : 79
--------------------------------
#2 'k6' : 1
Prorok
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:01
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Cisza, która jeszcze przed chwilą wypełniała rozwichrzone ciemnością zakątki ogrodu zoologicznego, wydawała się teraz zjawiskiem tak odległym, jakby w istocie nigdy nie ułożyła się w warstwach otaczającego was krajobrazu – bercht, któremu udało się przewrócić pracownika zoo, zatopił ostre zęby w miękkiej skórze jego uda, jednym kłapnięciem szczęki przegryzając się aż do kości, która zagrzechotała nieprzyjemnie pod skrwawionym szkliwem. Mężczyzna wydał z siebie zdławiony okrzyk bólu, wyrzucając spomiędzy zębów przekleństwa, ginące zaraz w gwarze wzbierającego dookoła chaosu. Wydawałoby się, że podjęliście właściwą decyzję, nie rozdzielając się przed wejściem, stworzenia okazały się bowiem dużo bardziej nieprzewidywalne, by dać im radę w mniejszej grupie – nawet teraz, pomimo dekoncentrującego zmysły zamieszania, każdy z was musiał pozostać skupiony, demoniczne istoty, które już na wstępie ostrzyły sobie zęby na wasze mięso, nie zamierzały bowiem odstępować od własnych pragnień, a tym bardziej skąpić wam rozrywki, atakując po samotności. Nie ulegało wątpliwościom, że były głodne. Nie ulegało wątpliwościom, że zamierzały zrobić wszystko, by ten głód zaspokoić.
Zaklęcie Asty odrzuciło stworzenie do tyłu, wyrywając je jak pijawkę z otwartej rany na udzie zaatakowanego mężczyzny, a kiedy to wpadło w przebłysk zawieszonego ponad waszymi głowami światła, mogliście zauważyć, że ciemny, prawie niewidoczny na tle zatartej twarzy pysk miało szeroko otwarty, a w łyskających złowrogo kłach tkwił spłacheć wyrwanej sobie zdobyczy – bercht wydał z siebie przeraźliwy, gardłowy okrzyk, gotowy rzucić się z powrotem w stronę leżącego na trawie mężczyzny, wytworzone przez Mikkela liny oplotły się jednak ciasno wokół jego zmierzłego ciała, chwilowo unieruchamiając mordercze zapędy, zaklinowane w żłobiących o ziemię pazurach i zębach próbujących przegryźć więzy, które wstrzymywały go przed kolejnym atakiem. Pochwycony w pułapkę, wydawał się tym bardziej rozeźlony i zdesperowany, zupełnie jak gdyby, spróbowawszy ludzkiego mięsa, nie potrafił myśleć już o niczym innym poza tym, by skosztować go po raz kolejny, połknąć i przetrawić mężczyznę w całości, aż nie pozostanie z niego nic poza zbielałymi fragmentami ścięgien i echem krzyku ugrzęzłym w zwężonej krtani – na razie udało wam się go unieszkodliwić, lecz jak długo, zanim włókna trzymających go lin pękną, a bercht rzuci się na oślep przed siebie, gotowy posmakować każdego z osobna?
– Kurwa, kurwa… – jęknął w końcu pracownik zoo, z którego zranionego uda wysączała się ciemna kałuża krwi, zabarwiająca rozerwany materiał spodni i brocząca na trawę, której zielone źdźbła chłonęły czerwień na podobieństwo namoczonej gąbki. – Moja noga… ten gnój odgryzł mi nogę! – zaczął nerwowo, wyrzucając z siebie kolejną salwę przekleństw i uciskając dłońmi na otwartą ranę, gest ten na niewiele się jednak zdał, obrażenia zadane przez berchta, choć nie tak katastrofalne, jak dramatyzował, były bowiem na tyle poważne, że poszkodowany potrzebował nie tylko dobrego opatrunku, ale przede wszystkim natychmiastowej pomocy medycznej, która, w obliczu panującego wokoło zatargu, wydawała się prawie niemożliwa do osiągnięcia. – Nie zabijajcie ich. – żachnął się tymczasem wsparty o drzewo nieznajomy, przypominając wszystkim o swojej obecności. – Potrzebujemy... potrzebujemy złapać je żywe. – nalegał, a ton jego głosu nabrał dziwnej rozpaczliwości.
Nie było jednak czasu na prowadzenie dyskusji, drugi bercht rzucił się bowiem do przodu, szarżując w kierunku Bertrama i Halvarda, dopiero po chwili ulegając pod trafnie wycelowanym zaklęciem. Na podobieństwo swego towarzysza, zwierzę szamotało się na ziemi, warcząc i próbując schwycić zębami pętające je liny – Tordenskiold miał niewątpliwie szczęście, że nie stanął wobec stworzenia sam, rzucona przez niego inkantacja nie trafiła bowiem do zamierzonego celu, a rozwścieczony demon szarpnął się gwałtownie, nawet przez obejmujące go więzy zdolny rozerwać pazurem nogawkę spodni, pod którą, na lewej łydce, powstała płytka, lecz obficie broczącą rana. Chociaż oba stworzenia zostały tymczasowo unieruchomione, każdy z was musiał wiedzieć, że było to jedynie tymczasowe rozwiązanie, a sytuacja wciąż rysowała się wyjątkowo kasandrycznie – zwłaszcza, że przy tak obfitym wylewie krwi, mogliście śmiało podejrzewać, że ostatni bercht czaił się gdzieś w pobliżu.
Każdemu z was przysługuje jeden rzut kością k100 – możecie zdecydować, czy chcecie rzucić zaklęcie, by uniemożliwić chwilowo unieruchomionym stworzeniom uwolnienie się z pętających je więzów, pomóc wykrwawiającemu się pracownikowi zoo czy wykorzystać rzut na spostrzegawczość, by przygotować się na atak trzeciego berchta. W przypadku rzutu na spostrzegawczość próg powodzenia wynosi 60.
Zaklęcie Asty odrzuciło stworzenie do tyłu, wyrywając je jak pijawkę z otwartej rany na udzie zaatakowanego mężczyzny, a kiedy to wpadło w przebłysk zawieszonego ponad waszymi głowami światła, mogliście zauważyć, że ciemny, prawie niewidoczny na tle zatartej twarzy pysk miało szeroko otwarty, a w łyskających złowrogo kłach tkwił spłacheć wyrwanej sobie zdobyczy – bercht wydał z siebie przeraźliwy, gardłowy okrzyk, gotowy rzucić się z powrotem w stronę leżącego na trawie mężczyzny, wytworzone przez Mikkela liny oplotły się jednak ciasno wokół jego zmierzłego ciała, chwilowo unieruchamiając mordercze zapędy, zaklinowane w żłobiących o ziemię pazurach i zębach próbujących przegryźć więzy, które wstrzymywały go przed kolejnym atakiem. Pochwycony w pułapkę, wydawał się tym bardziej rozeźlony i zdesperowany, zupełnie jak gdyby, spróbowawszy ludzkiego mięsa, nie potrafił myśleć już o niczym innym poza tym, by skosztować go po raz kolejny, połknąć i przetrawić mężczyznę w całości, aż nie pozostanie z niego nic poza zbielałymi fragmentami ścięgien i echem krzyku ugrzęzłym w zwężonej krtani – na razie udało wam się go unieszkodliwić, lecz jak długo, zanim włókna trzymających go lin pękną, a bercht rzuci się na oślep przed siebie, gotowy posmakować każdego z osobna?
– Kurwa, kurwa… – jęknął w końcu pracownik zoo, z którego zranionego uda wysączała się ciemna kałuża krwi, zabarwiająca rozerwany materiał spodni i brocząca na trawę, której zielone źdźbła chłonęły czerwień na podobieństwo namoczonej gąbki. – Moja noga… ten gnój odgryzł mi nogę! – zaczął nerwowo, wyrzucając z siebie kolejną salwę przekleństw i uciskając dłońmi na otwartą ranę, gest ten na niewiele się jednak zdał, obrażenia zadane przez berchta, choć nie tak katastrofalne, jak dramatyzował, były bowiem na tyle poważne, że poszkodowany potrzebował nie tylko dobrego opatrunku, ale przede wszystkim natychmiastowej pomocy medycznej, która, w obliczu panującego wokoło zatargu, wydawała się prawie niemożliwa do osiągnięcia. – Nie zabijajcie ich. – żachnął się tymczasem wsparty o drzewo nieznajomy, przypominając wszystkim o swojej obecności. – Potrzebujemy... potrzebujemy złapać je żywe. – nalegał, a ton jego głosu nabrał dziwnej rozpaczliwości.
Nie było jednak czasu na prowadzenie dyskusji, drugi bercht rzucił się bowiem do przodu, szarżując w kierunku Bertrama i Halvarda, dopiero po chwili ulegając pod trafnie wycelowanym zaklęciem. Na podobieństwo swego towarzysza, zwierzę szamotało się na ziemi, warcząc i próbując schwycić zębami pętające je liny – Tordenskiold miał niewątpliwie szczęście, że nie stanął wobec stworzenia sam, rzucona przez niego inkantacja nie trafiła bowiem do zamierzonego celu, a rozwścieczony demon szarpnął się gwałtownie, nawet przez obejmujące go więzy zdolny rozerwać pazurem nogawkę spodni, pod którą, na lewej łydce, powstała płytka, lecz obficie broczącą rana. Chociaż oba stworzenia zostały tymczasowo unieruchomione, każdy z was musiał wiedzieć, że było to jedynie tymczasowe rozwiązanie, a sytuacja wciąż rysowała się wyjątkowo kasandrycznie – zwłaszcza, że przy tak obfitym wylewie krwi, mogliście śmiało podejrzewać, że ostatni bercht czaił się gdzieś w pobliżu.
Każdemu z was przysługuje jeden rzut kością k100 – możecie zdecydować, czy chcecie rzucić zaklęcie, by uniemożliwić chwilowo unieruchomionym stworzeniom uwolnienie się z pętających je więzów, pomóc wykrwawiającemu się pracownikowi zoo czy wykorzystać rzut na spostrzegawczość, by przygotować się na atak trzeciego berchta. W przypadku rzutu na spostrzegawczość próg powodzenia wynosi 60.
Mikkel Guldbrandsen
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:03
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Wiązał duże nadzieje z tym wieczorem. Zaproszenie mile połechtało jego ego, skoro znalazł się w tak wąskim gronie gości, miał być przyjemną odskocznią od codzienności i obowiązków. Skłamałby mówiąc, że magiczne stworzenia fascynowały go na równi ze starożytnymi runami i magią runiczną, czuł się jednak zaintrygowany. Liczył na relaksujący, rześki spacer i interesujący wykład ze strony pracowników ogrodu zoologicznego. Tymczasem stał się świadkiem iście makabrycznego aktu, gdzie krwiożerczy demon niemal odgryzł zoologowi nogę. Zamrugał kilkukrotnie, na krótką chwilę odrywając spojrzenie od berchta, którego udało mu się spętać więzami, w stronę przeklinającego mężczyzny, krwawiącego obficie ze zranionej nogi. Nie przeraził Mikkela ten widok, miał nieszczęście być już świadkiem o wiele gorszych scen z dużo większą ilością krwi; najważniejsze to zachować zimną krew. W pierwszym odruchu chciał ruszyć w stronę mężczyzny i pomóc mu zatamować krwawienie, musiał mieć jednak na uwadze, że wciąż nie byli bezpieczni, a berchtów mogło być więcej niż dwa. Jeden z nich, jak mu się wydawało, zdołał zranić Tordenskiolda. Jeśli nie zajmą się demonami w pierwszej kolejności, to ucierpi znacznie więcej osób; nie dajcie bogowie, jeśli zdołają uciec poza teren ogrodu.
- Jeśli będzie taka potrzeba, to zabijemy, aby nie zabiły nas - odpowiedział twardym tonem w stronę pracownika. Nie obchodziło Guldbrandsena w tamtym momencie, czy to rzadki okaz i zbyt cenny; bardziej liczyło się życie zagrożonych galdrów. - Chyba oszalałaś. Nawet o tym nie myśl - uciął stanowczym dyskusję o poświęceniu Asty zanim jeszcze się na dobre zaczęła, wtórując w tym Bertramowi i Halvardowi. Rola przynęty nie była jeszcze konieczna i z pewnością nie pozwoliłby, aby uczynił to ktoś nieprzygotowany na walkę z krwiożerczymi bestiami; nie mógł jednak odmówić blondynce odwagi, o której przekonał się kilka dni wcześniej, gdy stanęła bez trwogi na arenie pojedynków naprzeciw niemu. - Spróbuj mu pomóc, jeśli możesz - zasugerował Guldbrandsen, skupiając na nowo spojrzenie na demonie, który szarpał się, spragniony ludzkiej krwi i mięsa. Widok ten był dla niego niejako nowością i wzbudzał trwogę. - Ríða! - krzyknął, chcąc spacyfikować stworzenie bardziej [t]trwale[/i], póki jeszcze mieli szansę na to, aby nie sięgać po bardziej drastyczne metody.
Ríða (Stupore) – oszołamia, powoduje sztywność mięśni i utratę przytomności.
Próg: 85.
73 (k100) + 32 (m. użytkowa) + 5 (atut) = 110/85
- Jeśli będzie taka potrzeba, to zabijemy, aby nie zabiły nas - odpowiedział twardym tonem w stronę pracownika. Nie obchodziło Guldbrandsena w tamtym momencie, czy to rzadki okaz i zbyt cenny; bardziej liczyło się życie zagrożonych galdrów. - Chyba oszalałaś. Nawet o tym nie myśl - uciął stanowczym dyskusję o poświęceniu Asty zanim jeszcze się na dobre zaczęła, wtórując w tym Bertramowi i Halvardowi. Rola przynęty nie była jeszcze konieczna i z pewnością nie pozwoliłby, aby uczynił to ktoś nieprzygotowany na walkę z krwiożerczymi bestiami; nie mógł jednak odmówić blondynce odwagi, o której przekonał się kilka dni wcześniej, gdy stanęła bez trwogi na arenie pojedynków naprzeciw niemu. - Spróbuj mu pomóc, jeśli możesz - zasugerował Guldbrandsen, skupiając na nowo spojrzenie na demonie, który szarpał się, spragniony ludzkiej krwi i mięsa. Widok ten był dla niego niejako nowością i wzbudzał trwogę. - Ríða! - krzyknął, chcąc spacyfikować stworzenie bardziej [t]trwale[/i], póki jeszcze mieli szansę na to, aby nie sięgać po bardziej drastyczne metody.
Ríða (Stupore) – oszołamia, powoduje sztywność mięśni i utratę przytomności.
Próg: 85.
73 (k100) + 32 (m. użytkowa) + 5 (atut) = 110/85
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:03
The member 'Mikkel Guldbrandsen' has done the following action : kości
'k100' : 73
'k100' : 73
Nieznajomy
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:03
Nieprzyjemny dźwięk odrywającego się od ciała płatu skóry wybija się przerażająco wyraźnie ponad pozostałe otaczające nas odgłosy i na moment — nie potrafię stwierdzić, czy trwa ledwie uderzenie serca, czy czas zatrzymuje się na znacznie dłużej — paraliżuje mnie myśl, że rzucony przeze mnie czar, że działanie, jakiego się podjęłam, w żadnym wypadku nie przyczyniło się do poprawy naszej sytuacji; że jedynie pogłębiłam problem, z jakim musimy się zmierzyć. Jestem jednak zaskoczona do tego stopnia, że nie potrafię skomentować tego zdarzenia w jakikolwiek sposób; przez skandalicznie długą chwilę stoję wyłącznie, przypatrując się poszkodowanemu mężczyźnie, i zastanawiam, jak wiele prawdy jest w wypowiadanych przez niego nerwowo słowach — czy jedynie tak bardzo dramatyzuje, czy jednak to ja staram się wyprzeć ze świadomości makabryczne obrazy odgryzionej pracownikowi przez berchta nogi.
Nie wiem też czego — jakiej reakcji — spodziewałam się po towarzyszących mi osobach po mojej dosyć odważnej propozycji, lecz po niespodziewanym odczuciu rozczarowania uświadamiam sobie, że na pewno nie oczekiwałam tak kategorycznej dezaprobaty względem pomysłu wcale nie najgorszego, będącego, jak mi się zdaje, wyłącznie postawieniem kropki na końcu ich poprzednich rozważań. Złość — na nich, że nie rozumieją i na siebie, że nie jestem w tym momencie wystarczająco pomocna i ewidentnie stanowię dla trójki mężczyzn zbyteczny balast — wzbiera we mnie gwałtownie, przysłaniając rozsądek i sprawiając, że znów czuję potrzebę, aby mieć ostatnie słowo, stawiając na swoim.
Nie oponuję więc, kiedy Mikkel sugeruje, abym pomogła naszemu niedoszłemu przewodnikowi. Zresztą możliwość skupienia się na wykonaniu konkretnego zadania nieco pomaga mi skupić się na tym, jak rzeczywiście wygląda nasza sytuacja — i że pracownik zoo jednak wcale nie jest w tak opłakanym stanie, w jakim wydaje mu się, że jest.
— Dreyri létta — wypowiadam natychmiast formułę zaklęcia. Zaskakująco głos ani trochę mi nie drży; brzmię tak, jakbym czaru tego używała na co dzień — jakby kolejne jego rzucenie, nawet w tak stresujących okolicznościach, nie było dla mnie jakimkolwiek wyzwaniem. Z uwagą i pewnym napięciem przyglądam się, jak posoka zaczyna sączyć się z rany coraz słabiej. — Żadna ze mnie znawczyni fauny jakiejkolwiek, ale wydaje mi się… — Nieoczekiwanie powracam do kwestii żywieniowych berchtów. — Że nie chodzi o ilość pożywienia, jakie drapieżnik może zdobyć, a o łatwość jego pozyskania. Czy zwykle nie poluje się na najsłabsze osobniki? Czy to nie te najbardziej nieporadne są najlepszymi ofiarami? I w świecie zwierząt, i ludzi — doprecyzowuję, jakby zbytecznie. Usta mi się nie zamykają — wbrew własnym ostrzeżeniom, wbrew reprymendzie, jakiej przecież nie tak dawno (a może jednak czasu upłynęło znacznie więcej?) temu udzieliłam mężczyznom, podnoszę niepotrzebne larum, niechybnie ściągając na nas uwagę wszystkich możliwych istot znajdujących się w ogrodzie zoologicznym — mam jednak nadzieję, że przede wszystkim przyciągnę tym uwagę ostatniego z szalejących na wolności berchtów.
Dreyri létta (Sanguinem Mitto) – powoduje zatrzymanie krwotoku zewnętrznego.
75 (k100) + 5 (staty) + 2 (z ofiary na Thursebolt) = 82/50 (udane)
Nie wiem też czego — jakiej reakcji — spodziewałam się po towarzyszących mi osobach po mojej dosyć odważnej propozycji, lecz po niespodziewanym odczuciu rozczarowania uświadamiam sobie, że na pewno nie oczekiwałam tak kategorycznej dezaprobaty względem pomysłu wcale nie najgorszego, będącego, jak mi się zdaje, wyłącznie postawieniem kropki na końcu ich poprzednich rozważań. Złość — na nich, że nie rozumieją i na siebie, że nie jestem w tym momencie wystarczająco pomocna i ewidentnie stanowię dla trójki mężczyzn zbyteczny balast — wzbiera we mnie gwałtownie, przysłaniając rozsądek i sprawiając, że znów czuję potrzebę, aby mieć ostatnie słowo, stawiając na swoim.
Nie oponuję więc, kiedy Mikkel sugeruje, abym pomogła naszemu niedoszłemu przewodnikowi. Zresztą możliwość skupienia się na wykonaniu konkretnego zadania nieco pomaga mi skupić się na tym, jak rzeczywiście wygląda nasza sytuacja — i że pracownik zoo jednak wcale nie jest w tak opłakanym stanie, w jakim wydaje mu się, że jest.
— Dreyri létta — wypowiadam natychmiast formułę zaklęcia. Zaskakująco głos ani trochę mi nie drży; brzmię tak, jakbym czaru tego używała na co dzień — jakby kolejne jego rzucenie, nawet w tak stresujących okolicznościach, nie było dla mnie jakimkolwiek wyzwaniem. Z uwagą i pewnym napięciem przyglądam się, jak posoka zaczyna sączyć się z rany coraz słabiej. — Żadna ze mnie znawczyni fauny jakiejkolwiek, ale wydaje mi się… — Nieoczekiwanie powracam do kwestii żywieniowych berchtów. — Że nie chodzi o ilość pożywienia, jakie drapieżnik może zdobyć, a o łatwość jego pozyskania. Czy zwykle nie poluje się na najsłabsze osobniki? Czy to nie te najbardziej nieporadne są najlepszymi ofiarami? I w świecie zwierząt, i ludzi — doprecyzowuję, jakby zbytecznie. Usta mi się nie zamykają — wbrew własnym ostrzeżeniom, wbrew reprymendzie, jakiej przecież nie tak dawno (a może jednak czasu upłynęło znacznie więcej?) temu udzieliłam mężczyznom, podnoszę niepotrzebne larum, niechybnie ściągając na nas uwagę wszystkich możliwych istot znajdujących się w ogrodzie zoologicznym — mam jednak nadzieję, że przede wszystkim przyciągnę tym uwagę ostatniego z szalejących na wolności berchtów.
Dreyri létta (Sanguinem Mitto) – powoduje zatrzymanie krwotoku zewnętrznego.
75 (k100) + 5 (staty) + 2 (z ofiary na Thursebolt) = 82/50 (udane)
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:03
The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości
'k100' : 75
'k100' : 75
Bertram Holstein
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:04
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie odrywał spojrzenia od stworzenia wijącego się w pętach szorstkich lin między nim a Tordenskioldem, próbującego desperacko sięgnąć pazurami i zębami gryzącego włókna – usłyszał jedynie smagnięcie zaklęcia rzuconego przez kobietę, obrzydliwie mokry odgłos mięsa wydzieranego z ciała, późniejsze przekleństwa i lament. Adrenalina wrzała w żyłach, zaostrzając krawędzie zamroczonej rzeczywistości; wydawało mu się, że czuje na nodze fantomowe mrowienie, kiedy pracownik zawodził za swoją straconą nogą, tymczasem bercht szamotający się na ziemi najbliżej sięgnął nogawki wytrąconego wyraźnie z równowagi Halvarda i przekleństwo zaległo siarczystym warknięciem na jego ustach, ściąganych grymasem zdenerwowania, tym silniejszym, kiedy mężczyzna stojący pod drzewem zdecydował najwyraźniej, że to doskonały czas przypomnieć im, że życie ludożernych demonów jest w tym momencie, z jakiegoś powodu, popieprzonym priorytetem; przez krótką chwilę miał ochotę parsknąć ponurym rozbawieniem na jego słowa, wypowiadane nad gruntem przesiąkającym krwią z jego boku i poturbowanej nogi jego kolegi. Wymienił spojrzenie z Tordenskioldem, nie zadając pytania na głos, ale skinięciem głowy poszukując sygnału, że wszystko jest w porządku i że zadrapanie nie jest głębsze niż się wydawało, przez chwilę odczuwając widmowe szarpnięcie obligatoryjnej sympatii – nie chciał, mimo wszystko, przynosić kuzynce złych wieści po tej przygodzie. Wyobrażał sobie, że znienawidziłaby go tylko bardziej, gdyby dowiedziała się, że był obecny przy tym, jak jej męża sięgały zwierzęce pazury i, najwyraźniej, nie reagował wystarczająco skutecznie.
– Dýrin-svæfđur – prawie splunął zaklęciem w szarpiącego się stwora, wyraźnie nie potrafiąc dłużej skutecznie tonować swojego poirytowania, podjudzanego jedynie pulsującą pod mostkiem niespokojnością; wydawało się, że z tą inkantacją, w jego szorstkim chrobocie, coś pękło w jego głosie, wpuszczając weń wyrazistą, szorstką złość. – Może ciebie weźmiemy na przynętę, co? Nie masz ochoty poświęcić się dla swoich piesków? – warknął z impulsywną wrogością do pracownika, który próbował wiązać im ręce, nawet kiedy we własnym boku tkwiła mu dziura wygryziona demonicznym pazurem, wtórując tym samym Mikkelowi. Postąpił krok w jego kierunku, przytrzymując go rozdrażnionym spojrzeniem, niemrawo pamiętając, że nie na tym należało się teraz koncentrować. – Zobaczymy, czy będziesz dalej tak pierdolić jak rozwloką cię po ścieżce – jedyny szczęt opanowania, na jakie się zdobył, to niepodniesienie przy tym ponurego głosu. Odwrócił się, zaraz później, ostrożnym szturchnięciem buta upewniając się, że pochwycony bercht stracił przytomność pod rzuconym nań zaklęciem, później podnosząc spojrzenie ku pozostałym, ku kobiecie pochylonej nad rannym człowiekiem, wracającej znów do swojego pomysłu. Mieli dwa z trójki puszczonych luzem stworzeń; jeszcze jeden mógł pojawić się w każdej chwili, zwabiony hałasem i zapachem krwi. Wydawało mu się niepotrzebne wystawiać w ten sposób kogokolwiek na srebrnej tacy; próbował już teraz nasłuchiwać wyostrzonym zmysłem, ale grzmienie zdenerwowania w skroniach dekoncentrowało go.
– Śmierdzi tu krwią jak ze spojonej mordy Nidhögg – odparł ponuro, wreszcie zwracając ku niej spojrzenie, prześlizgując je zaraz niżej, na jej dłonie, na rozdartą dziurę w udzie leżącego mężczyzny. Metaliczny, nieprzyjemny zapach drążył mu węch, zmieszany z obmierzłą wonią skarlałych, paskudnych stworzeń. Nie tak je pamiętał; wyglądały zupełnie inaczej, kiedy szarżowały na czyjeś mięso, zamiast leżeć odurzone i spętane na stole między ciekawskimi, żartującymi między sobą (wygląda jak ty, Holstein, tylko bardziej uśmiechnięty), studentami. – Nie ma potrzeby się specjalnie wystawiać.
Dýrin-svæfđur (Somnae animali) – sprawia, że magiczne stworzenie zapada na II tury w sen. Nie działa na ludzi.
Próg: 60 < 44 + 30 = 74, udane
– Dýrin-svæfđur – prawie splunął zaklęciem w szarpiącego się stwora, wyraźnie nie potrafiąc dłużej skutecznie tonować swojego poirytowania, podjudzanego jedynie pulsującą pod mostkiem niespokojnością; wydawało się, że z tą inkantacją, w jego szorstkim chrobocie, coś pękło w jego głosie, wpuszczając weń wyrazistą, szorstką złość. – Może ciebie weźmiemy na przynętę, co? Nie masz ochoty poświęcić się dla swoich piesków? – warknął z impulsywną wrogością do pracownika, który próbował wiązać im ręce, nawet kiedy we własnym boku tkwiła mu dziura wygryziona demonicznym pazurem, wtórując tym samym Mikkelowi. Postąpił krok w jego kierunku, przytrzymując go rozdrażnionym spojrzeniem, niemrawo pamiętając, że nie na tym należało się teraz koncentrować. – Zobaczymy, czy będziesz dalej tak pierdolić jak rozwloką cię po ścieżce – jedyny szczęt opanowania, na jakie się zdobył, to niepodniesienie przy tym ponurego głosu. Odwrócił się, zaraz później, ostrożnym szturchnięciem buta upewniając się, że pochwycony bercht stracił przytomność pod rzuconym nań zaklęciem, później podnosząc spojrzenie ku pozostałym, ku kobiecie pochylonej nad rannym człowiekiem, wracającej znów do swojego pomysłu. Mieli dwa z trójki puszczonych luzem stworzeń; jeszcze jeden mógł pojawić się w każdej chwili, zwabiony hałasem i zapachem krwi. Wydawało mu się niepotrzebne wystawiać w ten sposób kogokolwiek na srebrnej tacy; próbował już teraz nasłuchiwać wyostrzonym zmysłem, ale grzmienie zdenerwowania w skroniach dekoncentrowało go.
– Śmierdzi tu krwią jak ze spojonej mordy Nidhögg – odparł ponuro, wreszcie zwracając ku niej spojrzenie, prześlizgując je zaraz niżej, na jej dłonie, na rozdartą dziurę w udzie leżącego mężczyzny. Metaliczny, nieprzyjemny zapach drążył mu węch, zmieszany z obmierzłą wonią skarlałych, paskudnych stworzeń. Nie tak je pamiętał; wyglądały zupełnie inaczej, kiedy szarżowały na czyjeś mięso, zamiast leżeć odurzone i spętane na stole między ciekawskimi, żartującymi między sobą (wygląda jak ty, Holstein, tylko bardziej uśmiechnięty), studentami. – Nie ma potrzeby się specjalnie wystawiać.
Dýrin-svæfđur (Somnae animali) – sprawia, że magiczne stworzenie zapada na II tury w sen. Nie działa na ludzi.
Próg: 60 < 44 + 30 = 74, udane
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:04
The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości
'k100' : 44
'k100' : 44
Bezimienny
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:04
Gdzieś z tyłu głowy wciąż kołatały mu myśli odnośnie tego jak to w ogóle było możliwe, że ten wieczór, z założenia spokojny i przyjemny, przybierze tak gwałtowny obrót, przemieniając się nagle w krwawą farsę i serię dramatycznych wydarzeń, które nigdy nie powinny były mieć miejsca. Scenom dantejskim nie było końca, bo oto odeszłą już w niepamięć ciszę szargały przepełnione bólem okrzyki atakowanego mężczyzny, które jednak nie były w stanie zagłuszyć makabrycznych odgłosów wgryzającego się w jego kość udową brechta - kilka chwil, jedna celna inkantacja i stworzenie zostało odrzucone niewidzialną siłą, pozostawiając po sobie rozszarpane tkanki ziejące szkarłatem rozlewającej się na boki juchy. Tordenskiold nie musiał mieć wykształcenia medycznego, nie musiał mieć również doświadczeń uzdrowicielskich, by doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że krwi jest zbyt dużo, że wylewa się ona zbyt szybko i że tylko pilna i odpowiednio wykwalifikowana pomoc jest w stanie ocalić pracownika ogrodu zoologicznego. Jedna chwila nieuwagi, jedna chwila rozkojarzenia i puszczenia myśli w kierunku innym niż szarżująca na nich poczwara - tylko tyle i aż tyle wystarczyło, by rzucone przez Halvarda zaklęcie chybiło celu, skazując go tym samym na łaskę i refleks Bertrama. Grymas niezadowolenia wdarł się na jego twarz, a zaciśnięte w wąską linię usta trawiły gorycz porażki i oczywisty dyskomfort konieczności polegania właśnie na tym wykolejeńcu, który uparcie pozostawał namacalnym dowodem na to, że niezależnie od wytrwałego zaklinania rzeczywistości rodzina Dahlii była daleka od ideału; jak i każda inna. Ostry pazur błysnął pomiędzy pętającymi brechta linami i szybko uciął socjologiczne dylematy, rozcinając oblekający łydkę Halvarda materiał absurdalnie drogich spodni i sięgając głębiej. Cofnął się gwałtownie, wiedziony odruchem, lecz było już za późno. Soczyste przekleństwo wydobyło się z jego gardła mimowolnie, gdy szybkie spojrzenie w dół ukazało jasnobłękitnym tęczówkom rozrastającą się szybko na tkaninie plamę krwi, choć z całą pewnością ujma na honorze była zdecydowanie bardziej bolesna niż powierzchowna rana. Kątem oka wyłapał pytające spojrzenie Bertrama i pospiesznie pokręcił głową, dając tym samym znać, że skaleczenie nie jest poważne i Holstein nie musi nim sobie zaprzątać myśli w trakcie obezwładniania niepokornego krwiożercy.
- Naprawdę dalej pan sądzi, że brechty należy utrzymać przy życiu? Pańska noga zdaje się być innego zdania - zwrócił się szorstkim tonem do lamentującego mężczyzny, który z jakiegoś niewyobrażalnego powodu wciąż powtarzał, by nie krzywdzić bestii, które bez chwili zastanowienia rozszarpałyby na strzępy ich wszystkich. W tym przypadku Tordenskiold nie potrafił nie zgodzić się z Holsteinem, mimo że dobór ich słów różnił się od siebie znacząco.
- Musi być gdzieś blisko - mruknął pod nosem, sam nie wiedząc, czy mówi to bardziej do siebie czy do swoich towarzyszy, po czym zmrużył nieco oczy, próbując wytężyć wzrok i rozglądając się uważnie wokół w poszukiwaniu jakiegokolwiek ruchu, który zdradziłby położenie ostatniego uciekiniera.
spostrzegawczość: 91
- Naprawdę dalej pan sądzi, że brechty należy utrzymać przy życiu? Pańska noga zdaje się być innego zdania - zwrócił się szorstkim tonem do lamentującego mężczyzny, który z jakiegoś niewyobrażalnego powodu wciąż powtarzał, by nie krzywdzić bestii, które bez chwili zastanowienia rozszarpałyby na strzępy ich wszystkich. W tym przypadku Tordenskiold nie potrafił nie zgodzić się z Holsteinem, mimo że dobór ich słów różnił się od siebie znacząco.
- Musi być gdzieś blisko - mruknął pod nosem, sam nie wiedząc, czy mówi to bardziej do siebie czy do swoich towarzyszy, po czym zmrużył nieco oczy, próbując wytężyć wzrok i rozglądając się uważnie wokół w poszukiwaniu jakiegokolwiek ruchu, który zdradziłby położenie ostatniego uciekiniera.
spostrzegawczość: 91
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:04
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 91
'k100' : 91
Prorok
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:05
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Sytuacja, jeszcze niedawno zaciskająca się wokół was ponurą winietą grozy, wydawała się powoli rozprężać swe szpony, wpuszczając na teren ogrodu zoologicznego śreżogę bladej nadziei na opuszczenie tego miejsca nie tylko w jednym kawałku, ale też z triumfem dzierżonym w dłoni jak nadwyrężoną ciemnościami pochodnię. Berchty, które, podjudzone zapachem ludzkiej krwi, szarpały się w ciasnej uwięzi pętających je lin, jeden po drugim zwiotczały teraz pod ciężarem wymierzonych w nie zaklęć i nieprzytomne opadły na ziemię, sprawiając, że okolica, pozbawiona przeżerającego ją larum rozjuszonego warkotu, znów oplotła się ciszą, napierając na przewrażliwione bębenki – bezwładne stworzenia, choć w dalszym ciągu łyskające kłami z uchylonych paszczy i zbroczone krwią, zastygającą szorstką powłoką na zmierzwionym futrze, wydawały się teraz zupełnie bezbronne, leżące na wznak jak na zimnej powierzchni sekcyjnego stołu, wszyscy pozostawaliście jednak świadomi, że nawet w tym stanie nierozsądnie byłoby je lekceważyć. Pomimo względnego spokoju, wciąż musieliście trzymać się na baczności, pilnując by zgromione drapieżniki nie wybudziły się ze snu, zanim zdążycie zamknąć wszystkie trzy za kratami żelaznej klatki, a najlepiej również za kratami własnej pamięci, wypierając zmierzłość ich szkaradnej fizjonomii.
Mężczyzna, którego zraniona noga broczyła krwią na mokrą trawę, zacisnął zęby, sycząc cicho, gdy Asta nachyliła się nad nim brzmieniem właściwego zaklęcia, rozpłatane udo, choć nadal stanowiące ryzyko poważnej infekcji, przestało jednak bulgotać wypływającą z żył posoką, zasklepiając się lekko wokół miejsca, gdzie zęby berchta przegryzły się aż do bieli łyskającej spod skóry kości. Poszkodowany ledwie zdążył jednak wymusić spomiędzy ust szept przytłumionego podziękowania, kiedy jego wzrok zboczył z kobiecej twarzy na własną kończynę, a źrenice uciekły oszołomieniem w górę czaszki, pozbawiając go przytomności – w ten sposób był być może, istotnie, bardziej znośny.
– Trzeba je pochwycić, zanim się obudzą! Jestem zoologiem, moim obowiązkiem jest… – zaczął tymczasem drugi pracownik zoo, natrafiając na gniewną krytykę swych nieformalnych wybawców, przepłoszony zemdleniem przyjaciela urwał jednak wpół słowa, rozwierając usta w niemej trwodze, przeważającej najwyraźniej nad szlachetną potrzebą utrzymania przy życiu wszystkich stworzeń, choćby w procesie pożarły go do ostatniej chrząstki. Ani on, ani żadne z was nie miało zresztą czasu na czcze rozmowy, kiedy ostatni bercht wciąż pozostawał na wolności, głodny, a także – co niewykluczone – rozjuszony klęską swoich pobratymców. Tym razem Halvard, którego najwyraźniej otrzeźwił ból krwistego zadrapania, pozostał spośród wszystkich najbardziej czujny, najpierw słysząc chrobot pazurów o nierówną, uginającą się pod nimi powierzchnię, a następnie w porę unosząc głowę, by dostrzec źródło niepokojącego dźwięku – ostatnie stworzenie przysiadło w koronie drzewa, o które opierał się jeden z pracowników zoo, ledwie widoczne pomiędzy ciemną gęstwiną liści, lecz łyskające ostrzem wyłaniających się na wierzch zębów i mrużące swe karminowe ślepia, jakby rzucało Tordenskioldowi wyzwanie.
Wyglądało na to, że tym razem zwierzę zmieniło taktykę, próbując uniknąć starcia naprzeciw całej grupie galdrów – nawet jeśli bezsilnych wobec kłów i pazurów, to posługujących się magią z wystarczającą wprawą, by bezpośredni atak stanowił duże ryzyko. Bercht wspiął się po jednej z wygiętych ku górze gałęzi i chociaż w tej chwili wszyscy mogliście już być pewni jego obecności, pośród gęstwiny stworzenie pozostawało niemal niewidoczne, a wprawne wycelowanie zaklęcia wciąż pozostawało wyzwaniem.
Przynajmniej dwie osoby powinny podjąć się akcji permanentnego uwięzienia schwytanych już berchtów za jedną z wciąż działających, znajdujących się nieopodal magicznych zapór – działanie nie wymaga rzutu kością. Pozostałe dwie mogą skupić się na złapaniu i unieszkodliwieniu zaczajonego na drzewie stworzenia za pomocą dowolnego zaklęcia – akcja, dodatkowo do rzutu kością k100, wymaga także rzutu kością k6 na celność.
Mężczyzna, którego zraniona noga broczyła krwią na mokrą trawę, zacisnął zęby, sycząc cicho, gdy Asta nachyliła się nad nim brzmieniem właściwego zaklęcia, rozpłatane udo, choć nadal stanowiące ryzyko poważnej infekcji, przestało jednak bulgotać wypływającą z żył posoką, zasklepiając się lekko wokół miejsca, gdzie zęby berchta przegryzły się aż do bieli łyskającej spod skóry kości. Poszkodowany ledwie zdążył jednak wymusić spomiędzy ust szept przytłumionego podziękowania, kiedy jego wzrok zboczył z kobiecej twarzy na własną kończynę, a źrenice uciekły oszołomieniem w górę czaszki, pozbawiając go przytomności – w ten sposób był być może, istotnie, bardziej znośny.
– Trzeba je pochwycić, zanim się obudzą! Jestem zoologiem, moim obowiązkiem jest… – zaczął tymczasem drugi pracownik zoo, natrafiając na gniewną krytykę swych nieformalnych wybawców, przepłoszony zemdleniem przyjaciela urwał jednak wpół słowa, rozwierając usta w niemej trwodze, przeważającej najwyraźniej nad szlachetną potrzebą utrzymania przy życiu wszystkich stworzeń, choćby w procesie pożarły go do ostatniej chrząstki. Ani on, ani żadne z was nie miało zresztą czasu na czcze rozmowy, kiedy ostatni bercht wciąż pozostawał na wolności, głodny, a także – co niewykluczone – rozjuszony klęską swoich pobratymców. Tym razem Halvard, którego najwyraźniej otrzeźwił ból krwistego zadrapania, pozostał spośród wszystkich najbardziej czujny, najpierw słysząc chrobot pazurów o nierówną, uginającą się pod nimi powierzchnię, a następnie w porę unosząc głowę, by dostrzec źródło niepokojącego dźwięku – ostatnie stworzenie przysiadło w koronie drzewa, o które opierał się jeden z pracowników zoo, ledwie widoczne pomiędzy ciemną gęstwiną liści, lecz łyskające ostrzem wyłaniających się na wierzch zębów i mrużące swe karminowe ślepia, jakby rzucało Tordenskioldowi wyzwanie.
Wyglądało na to, że tym razem zwierzę zmieniło taktykę, próbując uniknąć starcia naprzeciw całej grupie galdrów – nawet jeśli bezsilnych wobec kłów i pazurów, to posługujących się magią z wystarczającą wprawą, by bezpośredni atak stanowił duże ryzyko. Bercht wspiął się po jednej z wygiętych ku górze gałęzi i chociaż w tej chwili wszyscy mogliście już być pewni jego obecności, pośród gęstwiny stworzenie pozostawało niemal niewidoczne, a wprawne wycelowanie zaklęcia wciąż pozostawało wyzwaniem.
Przynajmniej dwie osoby powinny podjąć się akcji permanentnego uwięzienia schwytanych już berchtów za jedną z wciąż działających, znajdujących się nieopodal magicznych zapór – działanie nie wymaga rzutu kością. Pozostałe dwie mogą skupić się na złapaniu i unieszkodliwieniu zaczajonego na drzewie stworzenia za pomocą dowolnego zaklęcia – akcja, dodatkowo do rzutu kością k100, wymaga także rzutu kością k6 na celność.
Mikkel Guldbrandsen
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:05
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Guldbrandsen posłał pannie Mølgaard pełne dezaprobaty spojrzenie, krzywiąc przy tym usta w niezadowoleniu, że wciąż drąży temat, pomimo protestów z każdej strony; była odważna, niewątpliwie, przekonał się o tym podczas zawodów magicznych pojedynków Thursblot, lecz nie przypuszczał, że tak śpieszyła się na tamten świat, pragnąc zostać pożartą przez krwiożercze demony. Niezależnie od powodów nie zamierzał na to pozwolić. Holstein i Tordenskiold niezmiennie podtrzymywali podobne zdanie, cała trójka pozostawała zgodna, nie było więc mowy, aby blondynka została przynętą. - Nie i koniec - uciął (a przynajmniej chciał to zrobić) Mikkel stanowczym tonem; wszystko działo się zbyt szybko, mieli wokół siebie spragnione kolejnej krwi i ich mięsa stworzenia, sprytne i niewątpliwie silne, nie było czasu na te dyskusje i rozważania kto z nich stanowi najbardziej pociągającą przekąskę dla bercht. Pracownicy zoo wydawali się tak skupieni na podtrzymaniu stworów przy życiu, za wszelką cenę, że z chęcią poświęciliby zarówno Astę, własną nogę, jak i całe Forsteder, byle tylko schwytać stwory żywe. Nawet jeśli miało kosztować ich to życie. Nie komentował już tych bezsensownych żądań, mógłby jedynie zawtórować Halvardowi, podirytowany ich zachowaniem; poprosili o pomoc, więc ją otrzymają. Taką jaką uzna za stosowną. Życie mieszkańców Midgardu, życie pracownika zoo, który osunął się nieprzytomny śnieg szkarłatny od jego własnej posoki, było dla Mikkela ważniejsze, niż jakieś berchty - nieistotne jak rzadkie i wyjątkowe to stworzenia. To wciąż tylko zwierzęta.
- Widzicie gdzieś trzeciego? - spytał, rozglądając się wokół, lecz zajęty berchtem, który szarpał się w więzach, aż i on nie opadł bez świadomości na ziemię trafiony zaklęciem Kruczego Strażnika. Pracownicy mówili o trzech, jeśli mówili prawdę, to mógł być ostatni.
Nie mógł go dostrzec sam. Wzrok wciąż uciekał ku unieruchomionym dotychczas berchtom, które w każdej chwili, tak po prawdzie, mogły się przebudzić i znów podjąć atak, złaknione krwi i mięsa. Dłonie trzymał jeszcze przez kilka uderzeń serca uniesione, gotów do przywołania kolejnego magicznego promienia, lecz słowa Asty odciągnęły go od tego zamiaru; podążył spojrzeniem za jej wzrokiem w kierunku metalowych klatek i skinął głową, od razu zgadzając się dołączyć do ostatecznego uwięzienia bercht. Tak jak życzyli sobie pracownicy ogrodu - żywych. - Oczywiście. Tylko ostrożnie - powiedział cicho, schylając się ku cielsku jednego z demonów, aby wraz z blondynką przetransportować oba do klatek, które zamknęli z najwyższą ostrożnością. - W tym momencie nie miałbym nic przeciwko, aby pożarły się wzajemnie, na złość pracownikom - wyszeptał tak, by jedynie panna Mølgaard mogła go usłyszeć; wtedy dopiero dostrzegł jak drży i cicho przeprasza. Położył dłoń na kobiecym ramieniu w uspokajającym geście. - Potrzebujesz czegoś? W porządku?
- Widzicie gdzieś trzeciego? - spytał, rozglądając się wokół, lecz zajęty berchtem, który szarpał się w więzach, aż i on nie opadł bez świadomości na ziemię trafiony zaklęciem Kruczego Strażnika. Pracownicy mówili o trzech, jeśli mówili prawdę, to mógł być ostatni.
Nie mógł go dostrzec sam. Wzrok wciąż uciekał ku unieruchomionym dotychczas berchtom, które w każdej chwili, tak po prawdzie, mogły się przebudzić i znów podjąć atak, złaknione krwi i mięsa. Dłonie trzymał jeszcze przez kilka uderzeń serca uniesione, gotów do przywołania kolejnego magicznego promienia, lecz słowa Asty odciągnęły go od tego zamiaru; podążył spojrzeniem za jej wzrokiem w kierunku metalowych klatek i skinął głową, od razu zgadzając się dołączyć do ostatecznego uwięzienia bercht. Tak jak życzyli sobie pracownicy ogrodu - żywych. - Oczywiście. Tylko ostrożnie - powiedział cicho, schylając się ku cielsku jednego z demonów, aby wraz z blondynką przetransportować oba do klatek, które zamknęli z najwyższą ostrożnością. - W tym momencie nie miałbym nic przeciwko, aby pożarły się wzajemnie, na złość pracownikom - wyszeptał tak, by jedynie panna Mølgaard mogła go usłyszeć; wtedy dopiero dostrzegł jak drży i cicho przeprasza. Położył dłoń na kobiecym ramieniu w uspokajającym geście. - Potrzebujesz czegoś? W porządku?
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Nieznajomy
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:06
Zgrzytam zębami z bezsilności. Mało powiedzieć, że jestem niezadowolona z postawy swoich współtowarzyszy niedoli — mierzi mnie świadomość, że jakiekolwiek moje sprzeciwy i próby udowodnienia im, że mój tok rozumowania wcale nie jest zły i pozbawiony logiki; że kreślący się w moim umyśle plan, chociaż pozornie może wydawać się misją samobójczą, wzniesiony jest na całkiem solidnych filarach zaufania, jakie w tej przypadkowej trójce mężczyzn w tym momencie pokładam; że przy odrobinie współpracy i zachowaniu refleksu, którego przynajmniej w przypadku Guldbrandsena mogę być pewna, wszyscy wyszlibyśmy z tej farsy cały i względnie zadowoleni z efektów. A mi, w przyszłości, może na dobre odechciałoby się uczestniczenia w podobnie absurdalnych przygodach — Norny jestem w stanie kusić wyłącznie raz, na więcej raczej zwyczajnie nie starczyłoby mi odwagi. Kiedy jednak moje próby dalszej dyskusji zostają stanowczo ukrócone, nie mam już jakichkolwiek argumentów, których mogłabym się chwycić niczym ostatniej deski ratunku. Skupiam się więc na pracowniku zoo, bezwiednie zaczynając rozsupływać szalik, którym, na wszelki wypadek, obwiązuję zranienie na jego nodze. W tym momencie, bardziej niż znajdujących się opodal berchtów, boję się, że przez nieuwagę lub chichot losu czar wstrzymujący krwawienie przestanie działać, doprowadzając do niepotrzebnej tragedii, której trwania niekoniecznie będziemy świadomi.
Może dlatego też, kierując się prośbą przytomnego pracownika ogrodu i gdy jestem pewna, że będący naszym niedoszłym przewodnikiem mężczyzna został względnie zaopiekowany, podchodzę ostrożnie do oszołomionego stworzenia. Ostre szpikulce zębów wystające spomiędzy półprzymkniętej paszczy lśnią ostrzegawczo i przez chwilę nie jestem przekonana, czy spętany zaklęciem brecht nie otworzy gwałtownie ślepi, igłami szpikulców wystających z pyska wbijając się w prowizoryczny pancerz otulającego mnie płaszcza. Kiedy jednak smagnięcia kolejnych inkantacji przecinają nieprzyjemną ciszę, jaka znów osiada na terenie ogrodu, nie podrywając ze snu ciała maszkary, odważam się podnieść nieco istotę, by umieścić ją w jednej z klatek, o których wcześniej była mowa.
— To chyba tamte — odzywam się po dłuższej chwili milczenia, jakim łaskawie obdarowałam współtowarzyszy, brodą wskazując miejsce, gdzie kilkanaście metrów dalej pomiędzy nagimi drzewami co jakiś czas przebijają się metaliczne refleksy. Trzymający się na nogach pracownik ze zbolałą miną potwierdza jedynie moje przypuszczenia, łapiąc się za głowę w chwili, kiedy prawdopodobnie w niewłaściwy sposób podciągam w górę bezwładne cielsko berchta, ciągnąc je w kierunku najbliższych klatek. — Oficerze, może jak się oba ocknąć w jednej klatce to zdołają się zagryźć wzajemnie? — sugeruję przyciszonym głosem, by kolejny z moich mało etycznych pomysłów nie doszedł słuchu opiekuna zoo, jednocześnie zwracając swoim pytaniem funkcjonariuszowi uwagę na to, że mógłby pomóc mi przetransportować stworzenia do zagród.
Dopiero kiedy ciężkie, metalowe drzwi zatrzaskują się z berchtami w środku, zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, jak nierozsądna była moja propozycja; dopiero wtedy czuję, jak ciało zaczynające pozbywać się adrenaliny drży mi z nerwów i jak przepraszam skierowane do oficera wypowiadane jest równie drżącym głosem.
Może dlatego też, kierując się prośbą przytomnego pracownika ogrodu i gdy jestem pewna, że będący naszym niedoszłym przewodnikiem mężczyzna został względnie zaopiekowany, podchodzę ostrożnie do oszołomionego stworzenia. Ostre szpikulce zębów wystające spomiędzy półprzymkniętej paszczy lśnią ostrzegawczo i przez chwilę nie jestem przekonana, czy spętany zaklęciem brecht nie otworzy gwałtownie ślepi, igłami szpikulców wystających z pyska wbijając się w prowizoryczny pancerz otulającego mnie płaszcza. Kiedy jednak smagnięcia kolejnych inkantacji przecinają nieprzyjemną ciszę, jaka znów osiada na terenie ogrodu, nie podrywając ze snu ciała maszkary, odważam się podnieść nieco istotę, by umieścić ją w jednej z klatek, o których wcześniej była mowa.
— To chyba tamte — odzywam się po dłuższej chwili milczenia, jakim łaskawie obdarowałam współtowarzyszy, brodą wskazując miejsce, gdzie kilkanaście metrów dalej pomiędzy nagimi drzewami co jakiś czas przebijają się metaliczne refleksy. Trzymający się na nogach pracownik ze zbolałą miną potwierdza jedynie moje przypuszczenia, łapiąc się za głowę w chwili, kiedy prawdopodobnie w niewłaściwy sposób podciągam w górę bezwładne cielsko berchta, ciągnąc je w kierunku najbliższych klatek. — Oficerze, może jak się oba ocknąć w jednej klatce to zdołają się zagryźć wzajemnie? — sugeruję przyciszonym głosem, by kolejny z moich mało etycznych pomysłów nie doszedł słuchu opiekuna zoo, jednocześnie zwracając swoim pytaniem funkcjonariuszowi uwagę na to, że mógłby pomóc mi przetransportować stworzenia do zagród.
Dopiero kiedy ciężkie, metalowe drzwi zatrzaskują się z berchtami w środku, zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, jak nierozsądna była moja propozycja; dopiero wtedy czuję, jak ciało zaczynające pozbywać się adrenaliny drży mi z nerwów i jak przepraszam skierowane do oficera wypowiadane jest równie drżącym głosem.
Bertram Holstein
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:06
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Mieli dwa zneutralizowane berchty, jednego nieprzytomnego pracownika i drugiego – szczęśliwie – wreszcie odpuszczającego prawione przezeń napomnienia, wobec których Holstein mógł uśmiechnąć się jedynie koślawo pod nosem, zatrzymując za zębami zagniewane przypomnienie, że nie był jedynym obecnym tu zoologiem, wprawdzie dziedzina ta była im wspólna i nie uważał, by argument wybranego z pasji kierunku usprawiedliwiał w jakikolwiek sposób przeświadczenie, że było warto ryzykować własnym zdrowiem, byle utrzymać je przy życiu. Przeszło mu przez myśl, że kiedyś, w młodości, mógłby go jeszcze może zrozumieć – choć nie rozumiał, jak można było darzyć demoniczne pokraczności sympatią (fascynację mógłby przełknąć), rozumiał jednak rodzaj tego protekcyjnego przywiązania do stworzeń trzymanych pod własną opieką; był czas, kiedy powiedziałby to samo, gdyby jeden ze storsjöodjuretów trzymanych w ośrodku sprawiał problemy – ale było to dawno, był wtedy młody i nierozsądnie przepełniony dogasającymi resztkami młodzieńczego idealizmu. I, przede wszystkim, miał wtedy jeszcze prosty, niekontuzjowany kręgosłup, nieprzetrącony bezpośrednim doświadczeniem spazmatycznej ciasnoty strachu, który chwytał za gardło w tym wąskim przesmyku między lekceważonym niebezpieczeństwem a tragiczną konsekwencją; nie wiedział wtedy jeszcze, jak niewiele wystarczało, by nieostrożna pobłażliwość zmiażdżyła żebra i spłynęła na język posmakiem własnej odkrztuszanej krwi. Dziś, przechylony łagodnie w linii barków, mógł reagować wyłącznie gniewnym rozdrażnieniem na podobnie absurdalne sugestie, bo berchty były wprawdzie tylko tym gorsze: nie kąsały w instynktownej obronie, przywiedzione do ataku popłochem, ale w intencjonalnej, agresywnej napaści, napędzane nieprzemożonym głodem, by rozedrzeć ludzkie ciało w strawne strzępy. Jego towarzysze dzielili z nim jednak to stanowisko wystarczająco stanowczo, by nie czuł potrzeby odzywać się ponownie; ostatecznie umilknął więc – wszelkie dyskusje w temacie nadmiernej troski wobec podopiecznych zwierząt mogły poczekać na lepszy czas i, najlepiej, przełożonego, bo nie ufał, że jemu samemu starczyłoby nerwów.
Nie musiał czekać długo aż jego podejrzenia, wypowiadane na głos w kontrze wobec wysuwanej przez kobietę propozycji, ziściły się, sprowadzając wreszcie do nich ostatnie zbiegłe parszywstwo. Oderwał spojrzenie od nagle niepokojąco zwiotczałego mężczyzny, kierując je w górę, za wskazówką Tordenskiodla, któremu udało się pierwszemu spostrzec poruszenie wysoko w koronie drzewa, pod którym stał drugi ranny mężczyzna; wystarczyłoby wprawdzie, by zeskoczył mu na kark, by odwdzięczyć mu się za jego nierozważną troskliwość, stworzenie wydawało się jednak bardziej bystre niż początkowo sądził, nie ryzykując bezpośredniego odsłonięcia się przed czwórką czujnych spojrzeń. Bertram poruszył się, podchodząc krok naprzód, próbując wyłuskać sylwetkę spomiędzy listowia i cienia, przedrzeć się przez mgłę niekorzystnych warunków zaostrzonym zmysłem – nasłuchiwał trzeszczenia kory zadrapywanej wczepianymi weń pazurami, wyglądając błysku oczu lub zębów, czując nieprzyjemnie wyraźnie bicie własnego serca, pot zebrany na skroni i pod kołnierzem koszuli, choć było chłodno, a on oddał swój płaszcz. Kruczy strażnik dostrzegł go wcześniej, rozważnie nie czekając z ofensywą; zwierzę, spłoszone inkantacją, uniknęło wiązki zaklęcia, gwałtownym poruszeniem przykuwając jednak jego uwagę – nie mógł czekać na lepszy moment, ryzykował więc natychmiastowym echem:
– Ríða – ułamek sekundy dzielił jedynie ich inkantacje, w niezamierzonej koordynacji, jakby mieli to zaplanowane: przepłoszenie zmuszające zwierzę do zdradzenia swojej obecności i natychmiastowa ofensywa, rzucana w nerwowym roztargnieniu, bo wprawdzie widmo berchta rozdrażnionego podobną prowokacją nie jawiło się zbyt zachęcająco. Podobne perspektywy ucinały się jednak łoskotem spadającego z gałęzi stworzenia. Mieli ostatecznie szczęście – trzy zneutralizowane berchty i stulone gęby dwóch pracowników zoo, choć tym, jak zdawał sobie sprawę, nie mogli cieszyć się dużo dłużej.
– Gdzie klatki? – zwrócił się szorstko do przytomnego (wciąż jak miał nadzieję) mężczyzny, nagląco.
Ríða (Stupore) – oszołamia, powoduje sztywność mięśni i utratę przytomności.
Próg: 85 < 60 + 30 = 90, udane; zaklęcie celne
Nie musiał czekać długo aż jego podejrzenia, wypowiadane na głos w kontrze wobec wysuwanej przez kobietę propozycji, ziściły się, sprowadzając wreszcie do nich ostatnie zbiegłe parszywstwo. Oderwał spojrzenie od nagle niepokojąco zwiotczałego mężczyzny, kierując je w górę, za wskazówką Tordenskiodla, któremu udało się pierwszemu spostrzec poruszenie wysoko w koronie drzewa, pod którym stał drugi ranny mężczyzna; wystarczyłoby wprawdzie, by zeskoczył mu na kark, by odwdzięczyć mu się za jego nierozważną troskliwość, stworzenie wydawało się jednak bardziej bystre niż początkowo sądził, nie ryzykując bezpośredniego odsłonięcia się przed czwórką czujnych spojrzeń. Bertram poruszył się, podchodząc krok naprzód, próbując wyłuskać sylwetkę spomiędzy listowia i cienia, przedrzeć się przez mgłę niekorzystnych warunków zaostrzonym zmysłem – nasłuchiwał trzeszczenia kory zadrapywanej wczepianymi weń pazurami, wyglądając błysku oczu lub zębów, czując nieprzyjemnie wyraźnie bicie własnego serca, pot zebrany na skroni i pod kołnierzem koszuli, choć było chłodno, a on oddał swój płaszcz. Kruczy strażnik dostrzegł go wcześniej, rozważnie nie czekając z ofensywą; zwierzę, spłoszone inkantacją, uniknęło wiązki zaklęcia, gwałtownym poruszeniem przykuwając jednak jego uwagę – nie mógł czekać na lepszy moment, ryzykował więc natychmiastowym echem:
– Ríða – ułamek sekundy dzielił jedynie ich inkantacje, w niezamierzonej koordynacji, jakby mieli to zaplanowane: przepłoszenie zmuszające zwierzę do zdradzenia swojej obecności i natychmiastowa ofensywa, rzucana w nerwowym roztargnieniu, bo wprawdzie widmo berchta rozdrażnionego podobną prowokacją nie jawiło się zbyt zachęcająco. Podobne perspektywy ucinały się jednak łoskotem spadającego z gałęzi stworzenia. Mieli ostatecznie szczęście – trzy zneutralizowane berchty i stulone gęby dwóch pracowników zoo, choć tym, jak zdawał sobie sprawę, nie mogli cieszyć się dużo dłużej.
– Gdzie klatki? – zwrócił się szorstko do przytomnego (wciąż jak miał nadzieję) mężczyzny, nagląco.
Ríða (Stupore) – oszołamia, powoduje sztywność mięśni i utratę przytomności.
Próg: 85 < 60 + 30 = 90, udane; zaklęcie celne
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:06
The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k6' : 3
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k6' : 3
Bezimienny
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:07
Dalsze dyskusje odnośnie ochotników do roli przynęty szczęśliwie ucichły, podobnie zresztą jak i oszołamiający jazgot wydobywający się z gardeł spętanych brechtów, które teraz leżały bez ruchu na zmrożonej ziemi. Żadne z grupy śmiałków z pewnością nie było naiwne i nie łudziło się, że stworzenia te, na parę minut obezwładnione wycelowanymi w nie zaklęciami, pozostawały bezbronne; ostre niczym brzytwa szpiczaste zęby wciąż połyskiwały groźnie, splamione warstwą zastygającej z wolna krwi pracownika ogrodu zoologicznego. Halvard nie pojmował i nie chciał nawet próbować pojąć wyjątkowo pokrętnego toku rozumowania mężczyzny, który ze wszystkich, ulatujących szybko sił, gorąco nalegał, by nie krzywdzić zbiegłych z klatek krwiożerców - Tordenskiold stanowczo sprzeciwiał się trzymaniu w zoo tak niebezpiecznych stworzeń i choć teraz rozwijająca się w szaleńczym tempie sytuacja wymagała podejmowania innych decyzji i innych działań, tak z całą pewnością nie zamierzał porzucić sprawy niedokończonej, obiecując sobie w duchu, że gdy wszystko się uspokoi, a on sam znajdzie się na powrót w zaciszu własnego gabinetu, poruszy odpowiednie elementy w siatce swoich kontaktów, by pozbyć się tych i podobnych kreatur z rodzinnej atrakcji na przedmieściach Midgardu.
Wytężone zmysły poszukiwały odpowiednich bodźców, mających naprowadzić ich na trop ostatniego z brechtów i choć lepka warstewka zimnego potu spowijającego kark Halvarda podpowiadała, że zwierzęcy instynkt i refleks przewyższa możliwości jego własnego organizmu, że sam lawiruje na niesłychanie kruchej granicy pomiędzy swoim bezpieczeństwem a wyjątkowo realnym widmem krwawej tragedii, nie cofał się nawet na krok, czujnym spojrzeniem przeczesując najbliższe otoczenie metr po metrze, warstwa po warstwie dopóki jego uszu nie dobiegł charakterystyczny chrobot pazurów wbijających się w korę drzewa, a oczom nie ukazał się skryty w listowiu korony stwór bezczelnie mierzący go drapieżnym spojrzeniem.
- Tam, nad nami - szepnął ostrzegawczo do Bertrama, świadom tego, że bestia w każdej chwili mogła zdecydować się na skok na którekolwiek z nich, wszak pozycję do tego miała wprost wyborną. Nie mogli jej spłoszyć, musząc działać szybciej niż ona - i skuteczniej. - Dýrin-svæfđur - zainkantował, celując dłonią w zwierzę i tym razem nie uchybiając nawet o milimetr, gdy rzucone niemo wyzwanie przyjął z pełnią własnej zaciekłości, by zadowolonym uśmiechem skwitować łoskot spadającego bezwładnie na ziemię stworzenia.
- Oby rzeczone klatki były zabezpieczone skuteczniej niż ich wcześniejsze wybiegi - zwrócił się do przytomnego, opierającego się o pień drzewa pracownika beznamiętnym, kryjącym w sobie ostrzegawczo-upominającą nutę tonem. Wszak jedno polowanie na brechty to o jedno za dużo.
Dýrin-svæfđur (Somnae animali) – sprawia, że magiczne stworzenie zapada na II tury w sen. Nie działa na ludzi.
Próg: 60
43 (rzut) + 17 (m. użytkowa) + 2 (pozłacane pióro) + 5 (k6 krytyczny sukces) = 67, zaklęcie udane
k6: 5 – krytyczny sukces, postać trafia przeciwnika zgodnie ze swoim zamiarem i otrzymuje bonus +5 do rzutu na dane zaklęcie (gracz musi przekroczyć próg zaklęcia, by uzyskać krytyczny sukces)
Wytężone zmysły poszukiwały odpowiednich bodźców, mających naprowadzić ich na trop ostatniego z brechtów i choć lepka warstewka zimnego potu spowijającego kark Halvarda podpowiadała, że zwierzęcy instynkt i refleks przewyższa możliwości jego własnego organizmu, że sam lawiruje na niesłychanie kruchej granicy pomiędzy swoim bezpieczeństwem a wyjątkowo realnym widmem krwawej tragedii, nie cofał się nawet na krok, czujnym spojrzeniem przeczesując najbliższe otoczenie metr po metrze, warstwa po warstwie dopóki jego uszu nie dobiegł charakterystyczny chrobot pazurów wbijających się w korę drzewa, a oczom nie ukazał się skryty w listowiu korony stwór bezczelnie mierzący go drapieżnym spojrzeniem.
- Tam, nad nami - szepnął ostrzegawczo do Bertrama, świadom tego, że bestia w każdej chwili mogła zdecydować się na skok na którekolwiek z nich, wszak pozycję do tego miała wprost wyborną. Nie mogli jej spłoszyć, musząc działać szybciej niż ona - i skuteczniej. - Dýrin-svæfđur - zainkantował, celując dłonią w zwierzę i tym razem nie uchybiając nawet o milimetr, gdy rzucone niemo wyzwanie przyjął z pełnią własnej zaciekłości, by zadowolonym uśmiechem skwitować łoskot spadającego bezwładnie na ziemię stworzenia.
- Oby rzeczone klatki były zabezpieczone skuteczniej niż ich wcześniejsze wybiegi - zwrócił się do przytomnego, opierającego się o pień drzewa pracownika beznamiętnym, kryjącym w sobie ostrzegawczo-upominającą nutę tonem. Wszak jedno polowanie na brechty to o jedno za dużo.
Dýrin-svæfđur (Somnae animali) – sprawia, że magiczne stworzenie zapada na II tury w sen. Nie działa na ludzi.
Próg: 60
43 (rzut) + 17 (m. użytkowa) + 2 (pozłacane pióro) + 5 (k6 krytyczny sukces) = 67, zaklęcie udane
k6: 5 – krytyczny sukces, postać trafia przeciwnika zgodnie ze swoim zamiarem i otrzymuje bonus +5 do rzutu na dane zaklęcie (gracz musi przekroczyć próg zaklęcia, by uzyskać krytyczny sukces)
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:07
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
#1 'k100' : 43
--------------------------------
#2 'k6' : 5
#1 'k100' : 43
--------------------------------
#2 'k6' : 5
Prorok
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 13:08
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Sytuacja zmierzała nareszcie ku oczekiwanemu rozwiązaniu – choć w powietrzu wciąż unosił się metaliczny zapach krwi i duszna, zwilgotniała na skórze woń potu, nawet ranni pracownicy ogrodu zoologicznego wydawali się nieznacznie uspokojeni, gdy trafione zaklęciami berchty spoczęły nareszcie na dnie specjalnie zabezpieczonych klatek, gdzie za metalowymi prętami ich ostre zęby i drapieżne łaknienie nie stanowiły już znaczącego niebezpieczeństwa, choć pojedyncze, spazmatyczne odruchy ciała przewidywały rychłe wybudzenie się z objęć pętających je inkantacji. Zmierzłe paszcze stworzeń, wciąż zbroczone jeszcze szkarłatem ludzkiej krwi, w której wydawały się zasmakować trawle i nieodwrotnie, stanowiły jednak widok, którego trudno było wyzbyć się z pamięci, zwłaszcza teraz, gdy ciężar grozy powoli opadał, a na wierzch przepychały się rozbłyski trzeźwej świadomości, jak wyraźne piętno pozostawiało na organizmie przymusowe napięcie lęku.
Ostatnie stworzenie, które przezornie skryło się w ciemności rachitycznych gałęzi drzewa, wydało z siebie tymczasem głuchy skowyt, brzmiący być może jak okrzyk bitewnej determinacji, a może będący jedynie sygnałem, jakim berchty nawoływały się wzajemnie, bo Mikkel i Asta mogli zauważyć, że dwa osobniki, które dopiero przed chwilą zamknęli we wspólnej klatce, poruszyły się niespokojnie, jakby dźwięk dotarł do ich jaźni nawet przez sen. Triumf skrytego wśród zarośli zwierzęcia pozostawał jednak krótki i wyjątkowo bezowocny, wyczulone zmysły Bertrama dostrzegły bowiem szkaradny obrys sylwetki pośród skręconych odrośli, a wycelowany przez niego czar dosięgnął berchta ze śpieszną precyzją – stworzenie znieruchomiało gwałtownie, gdy czujnie rozpięte pod skórą mięśnie zesztywniały bolesnym szarpnięciem, a gdy do skutków zaklęcia dołączyła wtórująca mu inkantacja Halvarda, tym razem skutecznie odnajdująca ruchomy cel, demoniczna istota osunęła się z gałęzi, opadając na trawę tuż obok jednego z pracowników, który wydał z siebie okrzyk przerażenia, dopiero po chwili z trudem przysłaniając usta wnętrzem dłoni, jakby zawstydził się dźwięku, jaki targnął za struny jego krtani. Na pytanie Bertrama wskazał tylko palcem kierunek, obawiając się, że znów zacznie krzyczeć – był zoologiem, utrata krwi pozostawiła go jednak najwyraźniej podatnym na nerwację podchodzącej do gardła histerii.
Dopiero gdy wszystkie trzy stworzenia znalazły się skutecznie zabezpieczone w klatkach, mogliście pozwolić sobie na westchnienie stosownej ulgi, nawet na to pozostawiono wam jednak niewiele czasu, bo ledwie skobel kojca zachrzęścił posłusznie, na krańcu drogi pojawiły się kolejne sylwetki pracowników, którzy otoczyli was z wyraźnym zaniepokojeniem, najwyraźniej zbyt zajęci poszukiwaniem zbiegłych stworzeń i naprawianiem magicznych barier, by być świadomymi waszej obecności. Jeden z mężczyzn wyraził swoją dezaprobatę dla obecności niewykwalifikowanych mieszkańców miasta na obszarze zdławionym tak wielkim niebezpieczeństwem, inna kobieta zaprzeczyła mu jednak nerwowo, dziękując wam za pomoc i kierując każdego w stronę szklarni, gdzie chwilę temu pojawili się już wykwalifikowani medycy, zanim nie przyklęknęła ostrożnie obok nieprzytomnego pracownika. Choć jeszcze niedawno sytuacja stroszyła się na was zaostrzonymi zębami grozy, wyglądało na to, że wszystko zakończyło się wprawdzie nie bezkrwawym, ale polubownym sukcesem – być może z tą różnicą, że tym razem każdy z was zastanowi się podwójnie, zanim wybierze się na kolejną wycieczkę do zoo.
wszyscy z tematu
Ostatnie stworzenie, które przezornie skryło się w ciemności rachitycznych gałęzi drzewa, wydało z siebie tymczasem głuchy skowyt, brzmiący być może jak okrzyk bitewnej determinacji, a może będący jedynie sygnałem, jakim berchty nawoływały się wzajemnie, bo Mikkel i Asta mogli zauważyć, że dwa osobniki, które dopiero przed chwilą zamknęli we wspólnej klatce, poruszyły się niespokojnie, jakby dźwięk dotarł do ich jaźni nawet przez sen. Triumf skrytego wśród zarośli zwierzęcia pozostawał jednak krótki i wyjątkowo bezowocny, wyczulone zmysły Bertrama dostrzegły bowiem szkaradny obrys sylwetki pośród skręconych odrośli, a wycelowany przez niego czar dosięgnął berchta ze śpieszną precyzją – stworzenie znieruchomiało gwałtownie, gdy czujnie rozpięte pod skórą mięśnie zesztywniały bolesnym szarpnięciem, a gdy do skutków zaklęcia dołączyła wtórująca mu inkantacja Halvarda, tym razem skutecznie odnajdująca ruchomy cel, demoniczna istota osunęła się z gałęzi, opadając na trawę tuż obok jednego z pracowników, który wydał z siebie okrzyk przerażenia, dopiero po chwili z trudem przysłaniając usta wnętrzem dłoni, jakby zawstydził się dźwięku, jaki targnął za struny jego krtani. Na pytanie Bertrama wskazał tylko palcem kierunek, obawiając się, że znów zacznie krzyczeć – był zoologiem, utrata krwi pozostawiła go jednak najwyraźniej podatnym na nerwację podchodzącej do gardła histerii.
Dopiero gdy wszystkie trzy stworzenia znalazły się skutecznie zabezpieczone w klatkach, mogliście pozwolić sobie na westchnienie stosownej ulgi, nawet na to pozostawiono wam jednak niewiele czasu, bo ledwie skobel kojca zachrzęścił posłusznie, na krańcu drogi pojawiły się kolejne sylwetki pracowników, którzy otoczyli was z wyraźnym zaniepokojeniem, najwyraźniej zbyt zajęci poszukiwaniem zbiegłych stworzeń i naprawianiem magicznych barier, by być świadomymi waszej obecności. Jeden z mężczyzn wyraził swoją dezaprobatę dla obecności niewykwalifikowanych mieszkańców miasta na obszarze zdławionym tak wielkim niebezpieczeństwem, inna kobieta zaprzeczyła mu jednak nerwowo, dziękując wam za pomoc i kierując każdego w stronę szklarni, gdzie chwilę temu pojawili się już wykwalifikowani medycy, zanim nie przyklęknęła ostrożnie obok nieprzytomnego pracownika. Choć jeszcze niedawno sytuacja stroszyła się na was zaostrzonymi zębami grozy, wyglądało na to, że wszystko zakończyło się wprawdzie nie bezkrwawym, ale polubownym sukcesem – być może z tą różnicą, że tym razem każdy z was zastanowi się podwójnie, zanim wybierze się na kolejną wycieczkę do zoo.
wszyscy z tematu
Strona 2 z 2 • 1, 2