:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
Strona 1 z 2 • 1, 2
21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen
+2
Nieznajomy
Mikkel Guldbrandsen
6 posters
Prorok
21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:34
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
21.01.2001
Po zmroku miasto zawsze wyglądało inaczej, jakby ciemność nadawała mu nowe oblicze, drugą twarz wyłaniającą się z tyłu głowy, wprawdzie nie gorszą, ale na swój sposób bardziej niepokojącą, bo przyjmującą grymasy, do jakich wcześniej nie była zdolna – niewysoki, prostokątny budynek, który wznosił się za strzelistym płotem ogrodu zoologicznego, sprawiał wrażenie uśpionego na podobieństwo zakutanego w gawrze niedźwiedzia, kojarzonego jedynie z wczesną wiosną i ciepłym latem, kiedy słońce utrzymywało się na niebie do późnych godzin wieczornych, a przedmieścia lśniły soczystą zielenią pobliskiej roślinności. Teraz okolica była jednak pobladła od śniegu, którego grube kołtuny zbierały się przy krawężnikach i wsiąkały pojedynczymi, szklistymi płatkami w wełniane materiały płaszczy, szeroka droga przy wejściu do parku sprawiała natomiast wrażenie nienaturalnie opustoszałej, tak różnej od tej, którą latem wznosiły się pożółkłe tumany piachu, uchodzące spod podeszw roześmianych, biegających przed wejściem dzieci, uporczywie próbujących dostrzec zwierzęta zza prętów metalowego ogrodzenia. Tajemnicze zaproszenie do zwiedzania przybytku po zmroku było atrakcją drugie tyle niespodziewaną, co intrygującą, a wy bez wątpienia mogliście pogratulować sobie szczęścia, że udało wam się z niej skorzystać – choć na to być może było jeszcze za wcześnie.
Ledwie zdążyliście przystanąć przed głównym wejściem do ogrodu, oczekując na przewodnika, który miał oprowadzić was po wybiegach, wzbogacając wycieczkę o nowe, niezasłyszane dotąd ciekawostki i możliwość przyjrzenia się z bliska gatunkom, wychylającym głowy z wnętrza zadaszonych schronień dopiero po zmierzchu, kiedy zza ogrodzenia dobył się przydławiony okrzyk zgrozy i pęczniejąca gwara podniesionych głosów, których ton – zdenerwowany, noszący ciężar paraliżującego strachu – nie mógł zwiastować niczego dobrego. Mieliście zaledwie krótką chwilę na zastanowienie i wymianę pomiędzy sobą obaw, które, w miarę rosnącego niedaleko harmidru, urastały do kształtów równie groteskowych, co pogrążone w cieniu drzewa o rosochatych, powykrzywianych gałęziach, przypominających powykręcane chorobą ramiona, sięgające ku ziemi w porywach zawodzącego wiatru. Główna brama szczęknęła nareszcie, gdy zza jej wrót wybiegł krępy, niewysoki mężczyzna, a świetlisty okrąg zwieszonego nad jego głową zaklęcia przepłoszył stado cieni, ulatujących po nierównościach żwirowej ścieżki – nieznajomy dyszał ciężko, wspierając się prawą dłonią o jedną z murowanych kolumn, a jego twarz, nawet częściowo zakryta, była wyraźnie zaczerwieniona wysiłkiem, jakby biegł przez całą drogę do wejścia, co miało zresztą prędko okazać się prawdą.
– Wycieczka się nie odbędzie – zawyrokował przyduszonym, gardłowym głosem, uprzedzając wasze pytania i nareszcie unosząc wzrok, w którym, poza popłochem, błysnął także refleks gniewnej determinacji, a wy mogliście zauważyć, że jego lewy policzek rozcinała płytka, czerwieniąca się szrama, która zmarszczyła się, gdy rozsunął wargi, posyłając wam zgryźliwy, histerycznie rozbawiony grymas. – Ale jeśli się państwo zdecydują, możemy urządzić dla was safari. – śmiech miał nieprzyjemny i schrypnięty, coś w jego spojrzeniu wskazywało jednak, że mógł wcale nie żartować, powiódł bowiem po was uważnie wzrokiem, jakby próbował oszacować, na ile rzeczywiście moglibyście okazać się dzisiaj przydatni; choćby jako przynęta. – Mieliście kiedyś do czynienia z berchtami? Paskudne stworzenia – burknął niezadowolony, sięgając spojrzeniem z powrotem ku wnętrzu parku. – Magiczne bariery przestały działać, nikt nie wie jeszcze dlaczego. Jeżeli wydostaną się poza teren ogrodu…. – zacisnął wyraźnie zęby, kręcąc głową na boki, po czym rozmasował kciukiem napuchniętą nerwami skroń. – Będziemy mieć poważny problem.
Jeżeli zdecydujecie się pomóc schwytać zbiegłe berchty, w pierwszym poście możecie wejść na teren ogrodu i omówić plan działania. Każdemu z was przysługuje rzut kością k100 na dowolne zaklęcie przygotowawcze. W dopisku pod pierwszym postem proszę o uwzględnienie posiadanego przez postać ekwipunku wraz z wynikającymi z niego bonusami (łączny bonus z ekwipunku może być nie większy niż 10 punktów).
Mikkel Guldbrandsen
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:34
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Poprawił na nosie okulary w drucianych oprawkach, teoretycznie zbędne, nie posiadał wszak wady wzroku, lecz wyostrzające wzrok, zwłaszcza po zmroku, dzięki magicznym właściwościom; uśmiechnął się kącikiem ust do własnego odbicia w lustrze, szykując do wyjścia, o które sam by siebie raczej nie posądził. Nie zdążył powiedzieć o tym Fridzie i żałował, że zaproszenie jakie otrzymał nie obejmowało osób towarzyszących; magiczne stworzenia co prawda nigdy nie wzbudzało w żadnym z Guldbrandsenów szczególnej ekscytacji, któż by jednak odmówił wzięcia udziału w wycieczce zorganizowanej dla garstki galdrów? Awans do elitarnej jednostki Kruczej Straży przynosił prawdziwie zaskakujące benefity, zaproszenie do magicznego zoo, zamkniętego w zimowych miesiącach, aby uważniej przyjrzeć się niezwykłym stworzeniom z perspektywy niedostępnej dla przeciętnego mieszkańca wydawała się Mikkelowi, ciekawemu świata i zawsze złaknionemu wiedzy, interesująca. Zaproszenie przyjął i zamierzał skorzystać z niego należycie; do skórzanej torby, którą przewiesił przez tułów na ciemny, elegancki płaszcz podszyty futrem wsunął jeszcze magiczną lornetkę, tak na wszelki wypadek, gdyby ze względów bezpieczeństwa nie mieli możliwości podejść jeszcze bliżej. Gdzieś na dnie miał mapę Midgardu, papierośnicę i eliksir pierwszej pomocy, z którymi się nie rozstawał. Owinął szyję i twarz szalikiem, by nie zmarznąć, zanim opuścił ciepłe wnętrza swojego mieszkania w dzielnicy ostatniej Walkirii i wyruszył w krótką podróż do ogrodu zoologicznego w Forsteder.
Pod główną bramą pojawił się pierwszy i czekał cierpliwie, aż pojawi się pracownik, inni zaproszeni galdrowie, ktokolwiek, czas oczekiwania umilając sobie papierosem; nie podejrzewał jeszcze niczego, czuł się wręcz spokojny i zadowolony, że będzie miał okazję wieczór spędzic inaczej niż nad kolejnym śledztwem. Obserwując pojawiających się kolejno galdrów witał się z każdym uprzejmym dobry wieczór; zdziwiło go jednak, że była ich zaledwie czwórka.
- Zaprosili jedynie nasą czwórkę? To bardziej elitarna wycieczka niż sądziłem - zaśmiał się lekko Guldbrandsen, starając zagaić rozmowę z pozostałymi; w jednym z nich rozpoznał Halvarda Tordenskiolda i skłamałby, gdyby nie przywiodło mu to do głowy myśli, że to grono naprawdę specjalne. Zamierzał się przedstawić, odwiódł go od tego niespokojący hałas zza bramy. Zmarszczył brwi i przeniósł na nią wzrok, zastanawiając się, czy to normalne i tego powinni się byli spodziewać; mężczyzna, który wyłonił się wreszcie zza wrót rozwiał jednak wątpliwości wszystkich - a lekki uśmiech na ustach Guldbrandsena przygasł. Wycieczka się nie odbędzie, powiedział, ale to czerwiejąca szrama na policzku wprawiła go w zaskoczenie. - Safari - powtórzył za nim cierpko, nie odnajdując w tym wszystkich powodów do śmiechu, marszcząc przy tym brwi. - Z berchtami nie, ale... pracuję w Kruczej Straży. Mogę pomóc zabezpieczyć teren - oznajmił od razu, po czym powiódł spojrzeniem po pozostałej trójce; nie oczekiwał, że także zdecydują się zostać i pomóc pracownikom. Poczucie obowiązku jemu nie pozwoliłoby pozostawić ogrodu w takiej sytuacji, w niepewności, czy brechty, o których jak dotąd jedynie czytał, dostały się na ulice Midgardu. - Mikkel Guldbrandsen - przedstawił się, choć nie sądził, aby jego nazwisko cokolwiek im mówiło. - Logn - mruknął cicho, wykonując krótki gest w kierunkupracownika zoo , z nadzieją, że czar pomoże mu uspokoić nerwy i zebrać myśli. - Niech pan powie coś więcej o berchtach, jeśli można. Poza odnowieniem magicznych barier co możemy zrobić?
ekwipunek: pas ze złotą sprzączką (pozwala raz na fabularny miesiąc obronić się przed dowolnym zaklęciem z I poziomu magii zakazanej, dodatkowo gwarantuje stały bonus +2 do siły fizycznej), magilornetka, mapa Midgardu, okulary bystrości (+5 do rzutów związanych z rozglądaniem się), eliksir pierwszej pomocy (3 użycia); zdobiona papierośnica
Pod główną bramą pojawił się pierwszy i czekał cierpliwie, aż pojawi się pracownik, inni zaproszeni galdrowie, ktokolwiek, czas oczekiwania umilając sobie papierosem; nie podejrzewał jeszcze niczego, czuł się wręcz spokojny i zadowolony, że będzie miał okazję wieczór spędzic inaczej niż nad kolejnym śledztwem. Obserwując pojawiających się kolejno galdrów witał się z każdym uprzejmym dobry wieczór; zdziwiło go jednak, że była ich zaledwie czwórka.
- Zaprosili jedynie nasą czwórkę? To bardziej elitarna wycieczka niż sądziłem - zaśmiał się lekko Guldbrandsen, starając zagaić rozmowę z pozostałymi; w jednym z nich rozpoznał Halvarda Tordenskiolda i skłamałby, gdyby nie przywiodło mu to do głowy myśli, że to grono naprawdę specjalne. Zamierzał się przedstawić, odwiódł go od tego niespokojący hałas zza bramy. Zmarszczył brwi i przeniósł na nią wzrok, zastanawiając się, czy to normalne i tego powinni się byli spodziewać; mężczyzna, który wyłonił się wreszcie zza wrót rozwiał jednak wątpliwości wszystkich - a lekki uśmiech na ustach Guldbrandsena przygasł. Wycieczka się nie odbędzie, powiedział, ale to czerwiejąca szrama na policzku wprawiła go w zaskoczenie. - Safari - powtórzył za nim cierpko, nie odnajdując w tym wszystkich powodów do śmiechu, marszcząc przy tym brwi. - Z berchtami nie, ale... pracuję w Kruczej Straży. Mogę pomóc zabezpieczyć teren - oznajmił od razu, po czym powiódł spojrzeniem po pozostałej trójce; nie oczekiwał, że także zdecydują się zostać i pomóc pracownikom. Poczucie obowiązku jemu nie pozwoliłoby pozostawić ogrodu w takiej sytuacji, w niepewności, czy brechty, o których jak dotąd jedynie czytał, dostały się na ulice Midgardu. - Mikkel Guldbrandsen - przedstawił się, choć nie sądził, aby jego nazwisko cokolwiek im mówiło. - Logn - mruknął cicho, wykonując krótki gest w kierunku
ekwipunek: pas ze złotą sprzączką (pozwala raz na fabularny miesiąc obronić się przed dowolnym zaklęciem z I poziomu magii zakazanej, dodatkowo gwarantuje stały bonus +2 do siły fizycznej), magilornetka, mapa Midgardu, okulary bystrości (+5 do rzutów związanych z rozglądaniem się), eliksir pierwszej pomocy (3 użycia); zdobiona papierośnica
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:35
The member 'Mikkel Guldbrandsen' has done the following action : kości
'k100' : 17
'k100' : 17
Nieznajomy
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:36
Asta Mølgaard
W pierwszej chwili, gdy Hør przyniósł mi tajemnicze zaproszenie, pomyślałam że to pomyłka, a kiedy tę jednoznacznie wykluczyło moje starannie wykaligrafowane nazwisko na kredowej, eleganckiej papeterii — że to wyjątkowo kiepski żart: że ktokolwiek zdecydował się przysłać mi inwitację na elitarne zwiedzanie ogrodu zoologicznego albo nie miał świadomości, do kogo ją adresuje, albo uznał, że nie będę miała nic przeciwko rozgrzebywaniu świeżo zagojonych ran. Przez myśl mi nie przeszło, że w rzeczywistości może być to jedynie fatalne zrządzenie losu i za całym zdarzeniem wcale nie stoi ktoś, kto znał Ingmara, by w ten niewybredny sposób chcieć sprawdzić moją reakcję. Chyba w ogóle wtedy nie myślałam, odrzuciwszy zaproszenie na bok, aby nie kuło mnie w oczy.
Teraz, gdy nerwowo mnę w palcach kartkę z wytłuszczoną datą oraz godziną, zastanawiam się, co sprawiło, że tamtego dnia nie wyrzuciłam jej do kosza. Co spowodowało, że kiedy ponownie wzięłam ją w ręce, analizując na nowo każde słowo zaproszenia, nie zdecydowałam się wręczyć go Gertowi, który zapewne dużo bardziej skorzystałby z możliwości wieczornego, zimowego zwiedzania zoo. Dlaczego ostatecznie zdecydowałam się, by ten wieczór, bez względu na to, w jakim towarzystwie przyjdzie mi przebywać, spędzić pośród ściętych mrozem prętów klatek zwierząt, o których w większości nie wiem niemal nic. Śnieg skrzypi pod moimi nogami, kiedy z determinacją pokonuję kolejne przecznice, coraz bardziej oddalając się od centrum miasta. Tuż przed tym, jak moim oczom ukazuje się zarys solidnego ogrodzenia ogrodu, przemyka mi myśl, że może to podstęp; jeden z tych forteli mordercy, za sprawą których wyciąga nieświadomych zagrożenia galdrów z domów, by…
Na zaróżowione od zimna policzki przywołuję uśmiech, wyrzucając natychmiast z głowy wszystkie trwożliwe myśli, kiedy zatrzymuję się przed bramą wejściową, pod którą już ktoś czeka.
— Może reszta stchórzyła? Albo zdecydowała się zastosować do zaleceń Kruczej Straży? — sugeruję nieco bardziej wygodne dla mojego spokoju wytłumaczenie zaskakująco małej liczby zaproszonych zwiedzających. Przygasły lek podrywa się jednak gwałtownie, jak na komendę, gdy powietrze przecina dojmujący okrzyk, a następnie narastający harmider, którego źródło bez wątpienia znajduje się wewnątrz zoo.
Bezwiednie cofam się o krok, kiedy drzwi bramy rozwierają się, a naszym oczom w końcu ukazuje się krępy mężczyzna. Coś w jego dziwnie nerwowych ruchach, w perlących się na czole kropelkach potu, w gwałtownym, spazmatycznym zaciąganiu powietrza wzbudza mój niepokój. Wzrokiem staram się odszukać u towarzyszących mi mężczyzn podobnego zaniepokojenia — szybko potwierdzonego przez pracownika zoo. Przełykam głośno ślinę, opuszkiem kciuka odszukując na palcu chropowatość pierścienia myśli. Pulsujący lekkim, kojącym ciepłem metal przywraca mnie do porządku.
— Nie wydostaną się — mówię hardo, zapewniając tym samym, że mimo zawisłego nad nami niebezpieczeństwa i pokrzyżowania planów, nie zamierzam odpuścić, zostawiając potrzebujący każdego wsparcia personel ogrodu zoologicznego bez jakiejkolwiek pomocy. — Fœða! — Formuła zaklęcia wybrzmiewa w przetykanej niepokojącymi odgłosami ciszy pewnie, sięgam po nią spontanicznie, uznawszy że w ten sposób najszybciej i najmniej inwazyjnie dla struktury ogrodu będzie stworzenie jakiejkolwiek zapory, która może nie powstrzyma, ale znacznie spowolni brechty przed przedostaniem się na zewnątrz.
zaklęcie: Fœða 81/55
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:36
The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości
'k100' : 75
'k100' : 75
Bertram Holstein
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:36
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Perspektywa wyjątkowej okazji zwiedzenia ogrodu zoologicznego styczniową nocą wprawiała go w raczej niezwyczajny dlań przebłysk zadowolonego entuzjazmu, od ostatnich paru dni objawiającego się zauważalną skłonnością do przyjemnego uśmiechu z najprostszych okazji i spolegliwej łagodności w obejściu (od paru dni lub od ostatniej nocy, którą spędził we własnym mieszkaniu, a której teraz nie potrafił oznaczyć w czasie, pamiętanej wyłącznie przez uwierającą świadomość ciszy i nieobecności, przez gorzki posmak środka na sen, od którego zdążył się niepostrzeżenie odzwyczaić; sypiał znacznie lepiej z czułą pieszczotą palców przeczesujących mu włosy na zmęczonej skroni); do bram instytucji zbliżał się jednak ostatecznie niepocieszony, dopalając niespiesznie papierosa przez ostatni odcinek chodnika – planował wprawdzie zabrać ze sobą jednego z ośrodkowych wolontariuszy, pilnego studenta drugiego roku zoologii o cichym uposobieniu i uważnym spojrzeniu, którego faworyzował ukradkiem przez ostatni kwartał, mając nadzieję zaszczepić w nim ambicję pozostania w ORDZMie po zdobyciu dyplomu (był nieśmiały, ale pewny przy zwierzętach i szczerze zaciekawiony; nie próbował, w przeciwieństwie do znacznego ułamka młodzieży kręcącej się pod nogami, szczebiotać przez pręty do zdziczałych okazów i nie obawiał się przycisnąć kruchego karku do stołu w razie potrzeby). Na zaproszeniu widniało jednak kategorycznie wyłącznie jego nazwisko, bez osób towarzyszących, a zanim udało mu się uzyskać od organizatorów zgodę na odstępstwo, osiwiała, półślepa wiewórka przekazała mu koślawy list, w którym młody wymawiał się chorobą, zupełnie nieprzekonująco. Był więc rozczarowany i niezadowolony, a na domiar złego – z całym szacunkiem – pod bramą, pośród zaskakująco małego zgromadzenia, z odległości ostatnich kroków rozpoznał Tordenskiolda; nie żywił przeciw niemu co prwada żadnych osobistych awersji, Halvard posiadał jednak te dwie niewygodne właściwości, że należał do ścisłego światka klanowej śmietanki, a jego małżeństwo z Dahlią czyniło ich nieporęcznie spowinowaconymi – obie te rzeczy czyniły go osobą, której towarzystwa dobrowolnie nie był skłonny poszukiwać.
– Dobry wieczór – przywitał się z oszczędnym skinięciem, przystając z nimi pod bramą, odwracając się nieznacznie, by upuścić papierosa na bruk i zadeptać go podeszwą w śniegu, przysłuchując się przy okazji krótkiej wymienie uwag między obcym mężczyzną i drobną kobietą. Lekki grymas rozbawienia zaległ mu w kącikach ust na jej trafną, kąśliwą odpowiedź, kiedy nielegancko przysypywał śniegiem wypalone, rozmiękłe szczątki, przewracając w palcach schowanych w kieszeni płaszcza swobodne bryłki minerałów kupionych na aukcji, które umieściłby może zgodnie z pierwotnymi zamiarami w poręczniejszej oprawie, gdyby o nich ciągle nie zapominał. Nagły jazgot dobywający się z głębi zasnutego nocą ogrodu zoologicznego poderwał mu ciemne spojrzenie, kierowane instynktownie razem z pozostałymi ku okazałej furtce; w następującej później ciszy śledził odgłos zbliżających się pośpiesznie kroków, spoglądając z nieuważnym roztargnieniem na jasne twarze towarzyszącej mu w zaniepokojeniu trójki, kotwicząc wreszcie źrenice na bramie, która szczęknęła w końcu, odsłaniając im zaczerwienioną przez wysiłek twarz mężczyzny wyraźnie niezdecydowanego między zdenerwowaniem a rozbawieniem. Jego koślawy uśmiech nie zachęcał raczej do odwzajemnienia wesołości – tym bardziej tylko, kiedy przedstawił im z dziwacznie radosną rzeczowością przyczynę odwołania wycieczki.
Przełknął cierpkie przekleństwo, sięgając spojrzeniem ponad jego ramieniem w cień rozlewający się za bramą, z odruchową, podrażnioną niechęcią. Dziedzina magicznej fauny fascynowała go od najmłodszch lat, jednak gatunki demonów, widm i podobnych im stworzeń poznawał jedynie z przymusu dla zaliczenia egzaminów; zajmowały go wprawdzie zawsze jednoznacznie zwierzęta, proste organizmy, w których na którymś etapie ewolucji pierwiastek magii spowodował zauważalne, czasem zdumiewająco gwałtowne, zmiany fenotypowe, biologiczne czy behawioralne – demoniczne istoty takie jak berchty należały tymczasem do kategorii tych okazów, które były może interesującą ciekawostką, ale z którymi nie miał raczej szczególnej ochoty bliżej się zapoznawać. Nie wydawało się jednak, by miał w tej kwestii wybór; ostatecznie powstrzymanie demonicznych pokrak przed wydostaniem się z zoo zakrawało o jego zawodowy obowiązek, choć zwyczajna przyzwoitość zdawała się już wystarczającym argumentem, by nie rozważać odwrotu zbyt chętnie.
– Nie dać się zeżreć, przede wszystkim – mruknął z chrobotem ponurego, wymierzanego berchtom, podrażnienia, przechwytując krótko spojrzenie kruczego strażnika, który zajął się, oficerską metodą, zebraniem koniecznego wywiadu. Zostawił zdyszanego mężczyznę na jego pastwę, przystępując bliżej blondwłosej kobiety, wyzuwając dłonie z kieszeni, by przyłączyć się do rozpoczętej przez nią inkantacji, kierując magię wzdłuż przeciwnego ramienia ogrodzenia. – Fœða – powtórzył szorstko, zahaczając wzrokiem o lśnienie obrączki na palcu, w krótkim zawahaniu.
37 + 21 > 55 (Fœða)
ekwipunek: gwizdek Ymira (+2 do magii natury), mroźna sól, oko salamandry, granat (łącznie +3 do sprawności), naszyjnik ze świetlistym topazem (+1 do magii natury, +2 do poskramiania magicznych stworzeń I stopnia, +1 do poskramiania magicznych stworzeń II stopnia), wisiorek Mimira, nóż, paczuszka cukierków regeneracyjnych (5 szt.), krwinkowar
– Dobry wieczór – przywitał się z oszczędnym skinięciem, przystając z nimi pod bramą, odwracając się nieznacznie, by upuścić papierosa na bruk i zadeptać go podeszwą w śniegu, przysłuchując się przy okazji krótkiej wymienie uwag między obcym mężczyzną i drobną kobietą. Lekki grymas rozbawienia zaległ mu w kącikach ust na jej trafną, kąśliwą odpowiedź, kiedy nielegancko przysypywał śniegiem wypalone, rozmiękłe szczątki, przewracając w palcach schowanych w kieszeni płaszcza swobodne bryłki minerałów kupionych na aukcji, które umieściłby może zgodnie z pierwotnymi zamiarami w poręczniejszej oprawie, gdyby o nich ciągle nie zapominał. Nagły jazgot dobywający się z głębi zasnutego nocą ogrodu zoologicznego poderwał mu ciemne spojrzenie, kierowane instynktownie razem z pozostałymi ku okazałej furtce; w następującej później ciszy śledził odgłos zbliżających się pośpiesznie kroków, spoglądając z nieuważnym roztargnieniem na jasne twarze towarzyszącej mu w zaniepokojeniu trójki, kotwicząc wreszcie źrenice na bramie, która szczęknęła w końcu, odsłaniając im zaczerwienioną przez wysiłek twarz mężczyzny wyraźnie niezdecydowanego między zdenerwowaniem a rozbawieniem. Jego koślawy uśmiech nie zachęcał raczej do odwzajemnienia wesołości – tym bardziej tylko, kiedy przedstawił im z dziwacznie radosną rzeczowością przyczynę odwołania wycieczki.
Przełknął cierpkie przekleństwo, sięgając spojrzeniem ponad jego ramieniem w cień rozlewający się za bramą, z odruchową, podrażnioną niechęcią. Dziedzina magicznej fauny fascynowała go od najmłodszch lat, jednak gatunki demonów, widm i podobnych im stworzeń poznawał jedynie z przymusu dla zaliczenia egzaminów; zajmowały go wprawdzie zawsze jednoznacznie zwierzęta, proste organizmy, w których na którymś etapie ewolucji pierwiastek magii spowodował zauważalne, czasem zdumiewająco gwałtowne, zmiany fenotypowe, biologiczne czy behawioralne – demoniczne istoty takie jak berchty należały tymczasem do kategorii tych okazów, które były może interesującą ciekawostką, ale z którymi nie miał raczej szczególnej ochoty bliżej się zapoznawać. Nie wydawało się jednak, by miał w tej kwestii wybór; ostatecznie powstrzymanie demonicznych pokrak przed wydostaniem się z zoo zakrawało o jego zawodowy obowiązek, choć zwyczajna przyzwoitość zdawała się już wystarczającym argumentem, by nie rozważać odwrotu zbyt chętnie.
– Nie dać się zeżreć, przede wszystkim – mruknął z chrobotem ponurego, wymierzanego berchtom, podrażnienia, przechwytując krótko spojrzenie kruczego strażnika, który zajął się, oficerską metodą, zebraniem koniecznego wywiadu. Zostawił zdyszanego mężczyznę na jego pastwę, przystępując bliżej blondwłosej kobiety, wyzuwając dłonie z kieszeni, by przyłączyć się do rozpoczętej przez nią inkantacji, kierując magię wzdłuż przeciwnego ramienia ogrodzenia. – Fœða – powtórzył szorstko, zahaczając wzrokiem o lśnienie obrączki na palcu, w krótkim zawahaniu.
37 + 21 > 55 (Fœða)
ekwipunek: gwizdek Ymira (+2 do magii natury), mroźna sól, oko salamandry, granat (łącznie +3 do sprawności), naszyjnik ze świetlistym topazem (+1 do magii natury, +2 do poskramiania magicznych stworzeń I stopnia, +1 do poskramiania magicznych stworzeń II stopnia), wisiorek Mimira, nóż, paczuszka cukierków regeneracyjnych (5 szt.), krwinkowar
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:36
The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości
'k100' : 37
'k100' : 37
Bezimienny
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:37
Halvard Tordenskiold
Tajemnicze zaproszenie nie czekało zbyt długo w stosie listów pozostawionym przez asystentkę Tordenskiolda na biurku jego gabinetu w Oslo, nim jedno cięcie inkrustowanego masą perłową nożyka do korespondencji ujawniło jego treść, rozciągając jednocześnie usta Halvarda w pełnym zadowolenia uśmiechu. Nigdy nie wzbraniał się przed podobnymi przedsięwzięciami, nie dalej jak w zeszłym miesiącu będąc zresztą uczestnikiem owianego otoczką grozy polowania na morderczą bestię, która okazała się być rzadko spotykanym gulonem. Czy ulokowany na obrzeżach Midgardu ogród zoologiczny mógł zapewnić podobne przeżycia? Nie pozostawał wolny od wątpliwości, wrodzona ciekawość nakazywała jednak przystać na nietypową propozycję i o wskazanej dacie zjawić się u bram i napotkać grono wyjątkowo wąskie - i stosunkowo niewygodne, gdy oczom mężczyzny ukazała się charakterystyczna sylwetka Bertrama, z którym Tordenskiold poprzez zawarte przed laty małżeństwo z Dahlią pozostawał dość niefortunnie spowinowacony. Mięśnie żuchwy napięły się pod gładko ogoloną skórą w zwalczanym siłą woli grymasie niezadowolenia, lecz usta wciąż ciągnęły kąciki ku górze w pełnym uprzejmości uśmiechu, jakim zwyczajowo raczył potencjalnych klientów rodzinnego przedsiębiorstwa nim ci zdecydowali się zasilić jego skrytkę bankową ciężarem złotych molet i szelestem kaligrafowanych starannie weksli.
- Dobry wieczór - przywitał zebranych, nieco niżej schylając się przed napotkaną kobietą, lecz nim dalszym uprzejmościom stało się zadość, ich uszu dobiegły niepokojące dźwięki, a twarz stającego przed nimi pracownika ogrodu nie wróżyła zbyt wiele dobrego. Ciemne brwi zbiegły się ku sobie w krótkim wyrazie zdziwienia, żart o safari nie śmieszył, a zachrypnięty śmiech kaleczył bębenki uszu, dalsze informacje o zbiegłych zwierzętach jednak nie pozwalały odwrócić się na pięcie obojętnie, gdy prosty ciąg myślowy zestawiał hasające wolno drapieżniki z niewielką odległością, jaka dzieliła zoo od jego własnego domu na przedmieściach - tego samego domu, w którym właśnie w tej chwili Dahlia układała do snu małą Lovise. - Jakim cudem dopuszczono do podobnego zaniedbania? - ostry ton wybrzmiał w pełnych oburzenia słowach, gdy właściwą sobie naturą dyrektora odgórnie domagał się wyjaśnień cudzej nieudolności. - Véurr - zainkantował zaklęcie, pragnąc przywołać magiczne pole pozwalające wyczuć zbliżające się istoty, choć charakterystyczne mrowienie w palcach i wieloletnie doświadczenie mówiło, że być może chwilowe wzburzenie, a być może rozkojarzenie osłabiało działanie zaklęcia, które zdawało się nie osiągać pełni swojego potencjału.
Véurr: próg 65/61
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:37
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 42
'k100' : 42
Prorok
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:38
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Sytuacja rysowała się kasandrycznie – ogród zoologiczny, choć nie imponował wielkością, nie należał do miejsc łatwych do przeszukania, zwłaszcza teraz, pod osłoną nocy, gdy berchty, rozbudzone chłodnym, zimowym zmrokiem, posiadały przewagę nie tylko nad pracownikami zoo, ale nad całym miastem, nieświadomym ich triumfalnej ucieczki, której najgorsze skutki miały dopiero nadejść. Demoniczne stworzenia nie należały wprawdzie do powszechnego, wyniesionego z akademii bestiariusza, przeważnie skupiającego się na lepiej znanej faunie, którą można było opisać i skategoryzować, berchty usuwając na bok pojedynczym zdaniem lub przestrogą, matczynym palcem kategorycznie zabraniającym snucia się brzegiem lasów w zimowe wieczory, lecz nie potrafiącym dokładnie przekazać, czego tak naprawdę powinno się obawiać, większość galdrów wiedziała bowiem o tych istotach niewiele więcej poza tym, że odznaczały się skarłowaciałą sylwetką i nienaturalnie długimi, ostrymi kłami, służącymi rzekomo do rozrywania ciał ofiar, które, zaciągnięte do podziemnych nor, przepadały bez śladu. Nerwowa swarliwość pracownika ogrodu nie pozostawiała zatem złudzeń co do powagi sytuacji – stworzenia były niebezpieczne, a związane z nimi zagrożenie rosło, im dłużej pozostawały na wolności.
– Zaniedbania?! – oburzenie mężczyzny skropliło się na twarzy Halvarda w postaci kilku kropel śliny. – Jak pan śmie sugerować mi, że… – zaczął, unosząc groźnie palec w chwili, gdy zaklęcie Mikkela rozcięło niespodziewanie stężałe grozą powietrze, zmuszając go do głębokiego oddechu i rozrysowując na stężałym licu wpierw wyraz rozdrażnionego zmieszania, a następnie klarowne, choć opieszałe złagodnienie, rozluźniające spazm ponurego rozgoryczenia, który dotąd rozciągał jego kąciki w nasrożonym paroksyzmie. Nieznajomy uniósł dłoń do skroplonego potem czoła, odgarniając zwilgotniałe włosy do tyłu i kręcąc powoli głową, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał, zaraz ponownie uniósł jednak brodę, wbijając puginał źrenic w twarz Halvarda, choć ze zdecydowanie mniejszą zaciętością, po czym odginając powoli szyję, by spojrzeć uważnie kolejno na Astę i Bertrama, a na koniec zwiesić wzrok na wysłanniku, udobruchany prośbą o podzielenie się ze zwiedzającymi swoją wiedzą. – No cóż – westchnął kąśliwie, pozwalając sobie na subtelny uśmiech, będący raczej wyrazem zmęczonego politowania, niż rzeczywistego rozbawienia sytuacją, w jakiej się znaleźli. – Właściwie wiadomo o nich bardzo niewiele. To nie są zwietzęta, które się podziwia, nie takie jak månhjorty czy bjäry, których ludzie tak ochoczoo wypatrują zza ogrodzenia. Berchty ludzi pożerają. W całości. – jego fizjonomia znacząco spochmurniała, uwydatniając rysy przecinających policzki zmarszczek. – Tutaj nie ma żartów. Trzech naszych pracowników zostało poważnie rannych, próbując je zatrzymać. Nie będziecie szukać płochliwego skvadera, lecz stworzenia, które prawdopodobnie dostrzeże was szybciej, niż wy dostrzeżecie je. – przestrzegł, zatrzymując palce na prętach metalowego ogrodzenia. – Przede wszystkim powinniśmy je unieruchomić, a jeżeli nastanie taka potrzeba – odciąć ogon, bez którego nie potrafią zachować równowagi. Najważniejsze, by żadne z was nigdy nie zostawało z nimi samo, w pojedynkę wasze szanse z berchtem spadają praktycznie do zera. Zrozumiano? – warknął, uchylając skrzypiące ogrodzenie i wpuszczając was do środka, gdzie styczniowy wiatr wydał się nagle dużo chłodniejszy – jakby nawet on przestrzegał przed niebezpieczeństwem.
Wstępne zaklęcia ochronne poruszyły okoliczną roślinnością, wywołując nagły wzrost grubych, zdrewniałych pnączy, które wspięły się wzdłuż metalowych prętów ogrodzenia, wypełniając wąskie przestrzenie pomiędzy kratami. Wnętrze ogrodu zoologicznego wciąż oczekiwało na was tymczasem jak rozwarta, zwierzęca paszcza, ciemna i wilgotna, zwieszająca kły ponad głowami śmiałków, którzy odważyli się do niej wkroczyć.
Zgodnie z zadeklarowanymi postanowieniami, możecie ruszyć w głąb ogrodu. Od was zależy, czy będziecie przemieszczać się całą grupą, stawiając na możliwie największe bezpieczeństwo czy rozdzielicie się na dwie pary, by sprawniej przemierzyć teren zoo. Niezależnie od dokonanego wyboru, każdemu z was przysługuje rzut kością k100 na spostrzegawczość – im wyższy wynik, tym większa szansa na dostrzeżenie kluczowych wskazówek i odnalezienie tropów.
– Zaniedbania?! – oburzenie mężczyzny skropliło się na twarzy Halvarda w postaci kilku kropel śliny. – Jak pan śmie sugerować mi, że… – zaczął, unosząc groźnie palec w chwili, gdy zaklęcie Mikkela rozcięło niespodziewanie stężałe grozą powietrze, zmuszając go do głębokiego oddechu i rozrysowując na stężałym licu wpierw wyraz rozdrażnionego zmieszania, a następnie klarowne, choć opieszałe złagodnienie, rozluźniające spazm ponurego rozgoryczenia, który dotąd rozciągał jego kąciki w nasrożonym paroksyzmie. Nieznajomy uniósł dłoń do skroplonego potem czoła, odgarniając zwilgotniałe włosy do tyłu i kręcąc powoli głową, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał, zaraz ponownie uniósł jednak brodę, wbijając puginał źrenic w twarz Halvarda, choć ze zdecydowanie mniejszą zaciętością, po czym odginając powoli szyję, by spojrzeć uważnie kolejno na Astę i Bertrama, a na koniec zwiesić wzrok na wysłanniku, udobruchany prośbą o podzielenie się ze zwiedzającymi swoją wiedzą. – No cóż – westchnął kąśliwie, pozwalając sobie na subtelny uśmiech, będący raczej wyrazem zmęczonego politowania, niż rzeczywistego rozbawienia sytuacją, w jakiej się znaleźli. – Właściwie wiadomo o nich bardzo niewiele. To nie są zwietzęta, które się podziwia, nie takie jak månhjorty czy bjäry, których ludzie tak ochoczoo wypatrują zza ogrodzenia. Berchty ludzi pożerają. W całości. – jego fizjonomia znacząco spochmurniała, uwydatniając rysy przecinających policzki zmarszczek. – Tutaj nie ma żartów. Trzech naszych pracowników zostało poważnie rannych, próbując je zatrzymać. Nie będziecie szukać płochliwego skvadera, lecz stworzenia, które prawdopodobnie dostrzeże was szybciej, niż wy dostrzeżecie je. – przestrzegł, zatrzymując palce na prętach metalowego ogrodzenia. – Przede wszystkim powinniśmy je unieruchomić, a jeżeli nastanie taka potrzeba – odciąć ogon, bez którego nie potrafią zachować równowagi. Najważniejsze, by żadne z was nigdy nie zostawało z nimi samo, w pojedynkę wasze szanse z berchtem spadają praktycznie do zera. Zrozumiano? – warknął, uchylając skrzypiące ogrodzenie i wpuszczając was do środka, gdzie styczniowy wiatr wydał się nagle dużo chłodniejszy – jakby nawet on przestrzegał przed niebezpieczeństwem.
Wstępne zaklęcia ochronne poruszyły okoliczną roślinnością, wywołując nagły wzrost grubych, zdrewniałych pnączy, które wspięły się wzdłuż metalowych prętów ogrodzenia, wypełniając wąskie przestrzenie pomiędzy kratami. Wnętrze ogrodu zoologicznego wciąż oczekiwało na was tymczasem jak rozwarta, zwierzęca paszcza, ciemna i wilgotna, zwieszająca kły ponad głowami śmiałków, którzy odważyli się do niej wkroczyć.
Zgodnie z zadeklarowanymi postanowieniami, możecie ruszyć w głąb ogrodu. Od was zależy, czy będziecie przemieszczać się całą grupą, stawiając na możliwie największe bezpieczeństwo czy rozdzielicie się na dwie pary, by sprawniej przemierzyć teren zoo. Niezależnie od dokonanego wyboru, każdemu z was przysługuje rzut kością k100 na spostrzegawczość – im wyższy wynik, tym większa szansa na dostrzeżenie kluczowych wskazówek i odnalezienie tropów.
Mikkel Guldbrandsen
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:38
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
- Być może - przytaknął jedynie kobiecie, zgadzając się z nią raczej z uprzejmości, niż prawdziwego przekonania.
- Panowie, spokojnie - wszedł obu mężczyznom w słowo Mikkel tonem opanowanym, lecz stanowczym i pewnym; ostatnie czego w tym momencie potrzebowali to kłótnie przed bramą ogrodu zoologicznego, kiedy berchty poszukiwały najpewniej drogi na zewnątrz. Nie mogli wykluczać, że doszło do zaniedbania ze strony pracowników ogrodu, a może był to jedynie czysty przypadek i złośliwość Norn (Frida powiedziałaby zapewne, że tak miało być i nawet to ma swój cel); powód należało odkryć, na to będzie jednak czas później. Dojdą do tego, gdy berchty znów znajdą się pod kontrolą ogrodu zoologicznego. Czar zdołał zapanować nad rozdrażnieniem pracownika, przynajmniej tyle; Guldbrandsen zerknął kątem oka na Tordenskiolda, w nadziei, że i on zrezygnuje z oskarżeń, przynajmniej w tym momencie, skupiając się na próbie pomocy, jeśli zamierzał tu pozostać. - Jestem pewien, że nikt z nas nie potraktuje tego jak żart i zabawę - zapewnił Guldbrandsen, powiódłszy spojrzeniem po pozostałej trójce, aby zogniskować je znów na spochmurniałej fizjonomii pracownika zoo. To nie z ich ust padł żart o safari; mieli być tu gośćmi, widzami, szczęśliwcami, dla których wyjątkowe stworzenia miały stać się atrakcją na jeden wieczór. Wszystko zmieniło się jednak o sto osiemdziesiąt stopni. Guldrbandsen nie miał doświadczenia z magicznymi zwierzętami; polował, ale rzadko, na nieszczególnie niebezpieczne okazy, raczej na te pozbawione pierwiastka magicznego. Berchty stanowiło dla niego wyzwanie i to spore. Nie były człowiekiem, jak ślepcy, lecz czy to umniejszało zagrożeniu jakie stwarzały? Nie. Mikkel potrafił domyślić się jak może postąpić ślepiec; stworzenia kierowanego instynktem i demoniczną naturą nie był w stanie przewidzieć, dlatego w szerokiej piersi kiełkował niepokój. Wycofać się jednak nie zamierzał, nie mógłby.
- Przydatna rada - skomentował cierpko, spoglądając na milczącego, wysokiego mężczyznę, który doradzał by nie dać się zeżreć. W istocie pomocne. Pracownika zoo wysłuchał z uwagą, lecz wciąż było mu za mało. - Jak one dokładnie wyglądają? - dopytywał dalej. Aby je unieszkodliwić najpierw musieli berchty znaleźć i to zanim one odnajdą ich. Pierwszy przekroczył uchylone bramy ogrodu zoologicznego, stając na pogrążonej w mroku ścieżce; obejrzał się przez ramię, sprawdzając czy cała trójka także się na to zdecydowała. - Proponuję, abyśmy rzeczywiście się nie rozdzielali - zasugerował Guldbrandsen, mając na uwadze rady magizoologa; chciał pomóc opanować sytuację, lecz nie zamierzał dać się pożreć małym demonom. Ich przypadkowa drużyna w kupie miała większe szanse. - Ktoś z was miał z nimi do czynienia wcześniej? - spytał jeszcze cicho, podążając ścieżką głębiej w ogród, rozglądając się przy tym uważnie i nasłuchując niepokojących dźwięków.
spostrzegawczość: 48 (k100) + 5 (okulary bystrości) = 53
- Panowie, spokojnie - wszedł obu mężczyznom w słowo Mikkel tonem opanowanym, lecz stanowczym i pewnym; ostatnie czego w tym momencie potrzebowali to kłótnie przed bramą ogrodu zoologicznego, kiedy berchty poszukiwały najpewniej drogi na zewnątrz. Nie mogli wykluczać, że doszło do zaniedbania ze strony pracowników ogrodu, a może był to jedynie czysty przypadek i złośliwość Norn (Frida powiedziałaby zapewne, że tak miało być i nawet to ma swój cel); powód należało odkryć, na to będzie jednak czas później. Dojdą do tego, gdy berchty znów znajdą się pod kontrolą ogrodu zoologicznego. Czar zdołał zapanować nad rozdrażnieniem pracownika, przynajmniej tyle; Guldbrandsen zerknął kątem oka na Tordenskiolda, w nadziei, że i on zrezygnuje z oskarżeń, przynajmniej w tym momencie, skupiając się na próbie pomocy, jeśli zamierzał tu pozostać. - Jestem pewien, że nikt z nas nie potraktuje tego jak żart i zabawę - zapewnił Guldbrandsen, powiódłszy spojrzeniem po pozostałej trójce, aby zogniskować je znów na spochmurniałej fizjonomii pracownika zoo. To nie z ich ust padł żart o safari; mieli być tu gośćmi, widzami, szczęśliwcami, dla których wyjątkowe stworzenia miały stać się atrakcją na jeden wieczór. Wszystko zmieniło się jednak o sto osiemdziesiąt stopni. Guldrbandsen nie miał doświadczenia z magicznymi zwierzętami; polował, ale rzadko, na nieszczególnie niebezpieczne okazy, raczej na te pozbawione pierwiastka magicznego. Berchty stanowiło dla niego wyzwanie i to spore. Nie były człowiekiem, jak ślepcy, lecz czy to umniejszało zagrożeniu jakie stwarzały? Nie. Mikkel potrafił domyślić się jak może postąpić ślepiec; stworzenia kierowanego instynktem i demoniczną naturą nie był w stanie przewidzieć, dlatego w szerokiej piersi kiełkował niepokój. Wycofać się jednak nie zamierzał, nie mógłby.
- Przydatna rada - skomentował cierpko, spoglądając na milczącego, wysokiego mężczyznę, który doradzał by nie dać się zeżreć. W istocie pomocne. Pracownika zoo wysłuchał z uwagą, lecz wciąż było mu za mało. - Jak one dokładnie wyglądają? - dopytywał dalej. Aby je unieszkodliwić najpierw musieli berchty znaleźć i to zanim one odnajdą ich. Pierwszy przekroczył uchylone bramy ogrodu zoologicznego, stając na pogrążonej w mroku ścieżce; obejrzał się przez ramię, sprawdzając czy cała trójka także się na to zdecydowała. - Proponuję, abyśmy rzeczywiście się nie rozdzielali - zasugerował Guldbrandsen, mając na uwadze rady magizoologa; chciał pomóc opanować sytuację, lecz nie zamierzał dać się pożreć małym demonom. Ich przypadkowa drużyna w kupie miała większe szanse. - Ktoś z was miał z nimi do czynienia wcześniej? - spytał jeszcze cicho, podążając ścieżką głębiej w ogród, rozglądając się przy tym uważnie i nasłuchując niepokojących dźwięków.
spostrzegawczość: 48 (k100) + 5 (okulary bystrości) = 53
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:38
The member 'Mikkel Guldbrandsen' has done the following action : kości
'k100' : 48
'k100' : 48
Nieznajomy
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:39
Chciałabym wierzyć, że jedynie wydaje mi się, że w głosach mężczyzn, z którymi przychodzi mi obecnie przebywać, słyszę pretensjonalny ton; że kwestią padania światła z ulicznych latarni oraz tych, oświetlających ścieżki ogrodu, jest to, że w ich spojrzeniach kierowanych w moją stronę dostrzegam pobłażanie. Chciałabym wierzyć, że traktują mnie poważnie, jak równego im samym sojusznika, jak kogoś, komu nawet w tak poważnej sytuacji można zaufać, wystarczająco wiele razy słyszałam jednak, czym powinny zajmować się kobiety i ani w naszej domenie, ani w kręgu zainteresowań nie wypada, by leżało dbanie o ogólne bezpieczeństwo, bym teraz mogła przymknąć oko na dyskomfort spowodowany podgryzającymi mnie wątpliwościami.
Nie wchodzę w prowadzoną przez nich dyskusję, czując wyłącznie narastającą irytację hałasem, jaki wywołują. Nie mam zamiaru dokładać kolejnej cegiełki do harmidru panującego u wejścia, który prawdopodobnie już zwęszony został przez wypełzłe na wolność demoniczne istoty; nie podejmuję się też jednak jakiejkolwiek próby załagodzenia zgrzytu w nadziei, że za chwilę wszystko rozejdzie im się po kościach i sami zreflektują się, by poza czujnością, zachować również niezmąconą niepotrzebnymi dźwiękami ciszę, w której z większą łatwością przyszłoby nam wychwycić odbiegające od normy hałasy. Tkając więc wciąż, z determinacją, wiązki czaru powodujące wzrost roślin, które mocnymi, nowymi łodygami oplatają się wokół prętów ogrodzenia, przysłuchuję się uwagom i wskazówkom udzielanym przez pracownika zoo. I chociaż w pierwszej chwili przechodzi mnie dreszcz czystej trwogi, w następnej uświadamiam sobie, że jest coś ekscytującego w świadomości, że właściwie na wyciągnięcie ręki czyha na nas zagrożenie. Kierując spojrzenie na stojącego nieopodal mnie mężczyznę będącego przypadkowym współtwórcą dość prowizorycznego muru ochronnego, uświadamiam sobie, że z dystansem powinnam podejść do dzielenia się z resztą grupy własnymi zastrzeżeniami i pomysłami — i nie wiem tylko, czy odmienne zdanie, jakie mam, powodowane jest intuicją, czy jedynie kaprysem stawania po drugiej stronie barykady.
— Nie — odpowiadam lakonicznie na pytanie kruczego strażnika i otaczam ramiona dłońmi, kiedy wszyscy wspólnie wkraczamy na teren ogrodu. — Ale jeśli to typowe drapieżniki, na pewno mają wyczulone zmysły. Chyba więc dobrze byłoby jak najbardziej zminimalizować prawdopodobieństwo wykrycia nas przez nie i ograniczyć prowadzenie czczych pogawędek — ośmielam się jednak zwrócić uwagę na prowadzenie przez mężczyzn słownych przepychanek, wzrok koncentrując na półcieniach i ciemnościach wychylających z terenów poza głównymi ścieżkami.
spostrzegawczość: 40 + 2 (z ofiary na Thurseblot) + 2 (wisiorek) + 2 (breloczek) = 46
Nie wchodzę w prowadzoną przez nich dyskusję, czując wyłącznie narastającą irytację hałasem, jaki wywołują. Nie mam zamiaru dokładać kolejnej cegiełki do harmidru panującego u wejścia, który prawdopodobnie już zwęszony został przez wypełzłe na wolność demoniczne istoty; nie podejmuję się też jednak jakiejkolwiek próby załagodzenia zgrzytu w nadziei, że za chwilę wszystko rozejdzie im się po kościach i sami zreflektują się, by poza czujnością, zachować również niezmąconą niepotrzebnymi dźwiękami ciszę, w której z większą łatwością przyszłoby nam wychwycić odbiegające od normy hałasy. Tkając więc wciąż, z determinacją, wiązki czaru powodujące wzrost roślin, które mocnymi, nowymi łodygami oplatają się wokół prętów ogrodzenia, przysłuchuję się uwagom i wskazówkom udzielanym przez pracownika zoo. I chociaż w pierwszej chwili przechodzi mnie dreszcz czystej trwogi, w następnej uświadamiam sobie, że jest coś ekscytującego w świadomości, że właściwie na wyciągnięcie ręki czyha na nas zagrożenie. Kierując spojrzenie na stojącego nieopodal mnie mężczyznę będącego przypadkowym współtwórcą dość prowizorycznego muru ochronnego, uświadamiam sobie, że z dystansem powinnam podejść do dzielenia się z resztą grupy własnymi zastrzeżeniami i pomysłami — i nie wiem tylko, czy odmienne zdanie, jakie mam, powodowane jest intuicją, czy jedynie kaprysem stawania po drugiej stronie barykady.
— Nie — odpowiadam lakonicznie na pytanie kruczego strażnika i otaczam ramiona dłońmi, kiedy wszyscy wspólnie wkraczamy na teren ogrodu. — Ale jeśli to typowe drapieżniki, na pewno mają wyczulone zmysły. Chyba więc dobrze byłoby jak najbardziej zminimalizować prawdopodobieństwo wykrycia nas przez nie i ograniczyć prowadzenie czczych pogawędek — ośmielam się jednak zwrócić uwagę na prowadzenie przez mężczyzn słownych przepychanek, wzrok koncentrując na półcieniach i ciemnościach wychylających z terenów poza głównymi ścieżkami.
spostrzegawczość: 40 + 2 (z ofiary na Thurseblot) + 2 (wisiorek) + 2 (breloczek) = 46
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:39
The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości
'k100' : 40
'k100' : 40
Bertram Holstein
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:40
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Pretensjonalny ton Halvarda przyprawił go w tym wszystkim o cień posępnego, prawie sympatycznego, rozbawienia – niezłośliwego, choć odruchowa myśl, że wyczuwał w jego słowach nieomal rodzinną atmosferę familijnych spotkań trąciła ponurą kąśliwością, zachowaną dla siebie i szybko dogorywającą pod dojrzewającą świadomością powagi sytuacji. Zaklęcie rzucone wespół ze stojącą obok kobietą powoli łatało gęstą roślinnością przestrzeliny ogrodzenia, utrudniając berchtom ewentualne próby przedostania się w uliczki miasta, oznaczało to jednak również, że byli teraz wszyscy zamknięci na terenie instytucji z demonami czującymi się doskonale pod osłoną zmroku, zdolnymi – według powtarzanych informacji – ogryźć ich kości z ciała do precyzyjnego czysta, by nad ranem ktoś z dziennego personelu znalazł zaledwie resztki z ich wesołej eskapady. Skrzywił się w grymasie niezadowolenia, gotowy upomnieć oburzonego mężczyznę do spokoju albo przynajmniej ściszenia podniesionego w reakcji głosu, kruczy strażnik miał szczęśliwie jednak lepszy refleks, odciążając go z poczucia konieczności interwencji; pozostawał skupiony więc na przepływie magii, przysłuchując się połowicznie dalszym wyjaśnieniom, potwierdzającym to, co już nieszczęśliwie wiedział, dopełniając to wreszcie faktycznie przydatną, nową informacją, nieszczególnie pocieszającą, ale dającą przynajmniej poczucie lepszej orientacji: należało celować, w razie konieczności, w ogon.
Pociemniałe spojrzenie zbiegło mu zdradliwie ku jasnej fizjonomii nieznajomej, jakby miał zamiar się do niej odezwać, zasugerować, żeby oddała im wątpliwy zaszczyt zajęcia się nieprzewidzianymi komplikacjami, zaproponować, żeby poczekała na zewnątrz, pod pretekstem dopilnowania, by żaden z demonów nie przedarł się na zewnątrz przez niezauważony prześwit w powstałej roślinnej zasłonie; intencja podobnej sugestii przesunęła się po dnach jego źrenic zauważalną próbą przyciągnięcia jej uwagi, ostatecznie jednak nie powiedział nic, jak gdyby odwzajemnione spojrzenie skutecznie związało mu głos – nie chciał być może wywoływać jej przy pozostałych w ten sposób, a może zabrakło mu animuszu, by perswadować wyraźnie zdecydowanej kobiecie cokolwiek, furtka skrzypnęła więc pod naciskiem dłoni przewodzącego im mężczyzny, a on, nie wypowiedziawszy słowa wbrew pierwszym zamiarom, odwrócił spojrzenie od zdeterminowanego błysku jej oczu i wsunął się na teren ogrodu, kwitując przy okazji odpowiedź Mikkela równie cierpkim cieniem rozbawienia, w geście chwilowej solidarności, jakiej potrzebowali, by wyjść stąd żywi, choć nie było mu wcale do śmiechu.
Nocna cisza wyściełająca przestrzeń za trzaskiem zamykanej bramy wydawała się gęściejsza niż ta poza ogrodzeniem; zaniepokojenie, coraz szczelniej przetykające się między żebrami unoszonymi spokojnym oddechem, ogniskowało uwagę zmysłów na tej ciszy i na ciemnych zakamarkach, w których zmrok zbierał się jak kurz, przybierając trudne do rozpoznania kształty. Sięgnął dłonią do guzików płaszcza, rozpinając je od dołu ku górze, dochodząc szybko do podobnego wniosku, co pozostali: nie miał ochoty się rozdzielać, nawet pomimo wszelkich ciągot do świętego spokoju i zajmowania się wszelkimi sprawami we własnym indywidualnym zakresie; praca w ośrodku fortunnie nauczyła go, choć szczątkowo, tolerowania konieczności współpracy z innymi ludźmi – swoich współpracowników jednak znał choć trochę, ufał ich zdolnościom i odruchom. Wsunął dłoń do kieszeni rozpiętego płaszcza, namacując znajomy kształt rękojeści noża, by wyciągnąć go i przeciągnąć pasek skórzanego futerału przez szlufkę spodni, pozostawiając zabezpieczenie rozpięte.
– Tak będzie chyba najrozsądniej, przynajmniej dopóki nie przekonamy się, jak bardzo są nienażarte – zgodził się, zwracając spojrzenie na Guldbrandsena jako pierwszego proponującego pozostanie razem, później wymieniając je z Halvardem, w końcu ściągając z grzbietu płaszcz, by wyciągnąć jego kołtun ku kobiecie, z zauważalnym odruchowym zdystansowaniem. – Zapcha im w razie czego pyski – zauważył, tonem bardziej szorstkim niż zamierzał, jak gdyby chciał mieć ten gest za sobą. – Powinien być chyba wystarczająco luźny – dodał, mając szczerą nadzieję, że w istocie taki się okaże, inaczej musiałoby to być jeszcze bardziej niezręczne niż było dlań już teraz; choć spojrzenie miał spokojnie uprzejme, odwracał je z pewnym pośpiechem, przywołany pytaniem Mikkela.
– Nie na zasadzie safari – odparł krótko, nie mając wprawdzie, czym się chwalić; berchty, z jakimi się spotkał, były już skrępowane i pojedyncze, a jemu zależało głównie na tym, by nie pozostawać przy nich długo. Ścieżka tymczasem rozciągała się przed nimi, prowadząc ich głębiej, między coraz liczniejsze, jak mu się zdawało, cienie i coraz wyraźniej zawieszające się w powietrzu napięcie, które próbował rozcieńczać uważnością, śledząc dźwięki i odzierając kształty z demonicznych zębów malowanych niepokojem.
spostrzegawczość: 29
Pociemniałe spojrzenie zbiegło mu zdradliwie ku jasnej fizjonomii nieznajomej, jakby miał zamiar się do niej odezwać, zasugerować, żeby oddała im wątpliwy zaszczyt zajęcia się nieprzewidzianymi komplikacjami, zaproponować, żeby poczekała na zewnątrz, pod pretekstem dopilnowania, by żaden z demonów nie przedarł się na zewnątrz przez niezauważony prześwit w powstałej roślinnej zasłonie; intencja podobnej sugestii przesunęła się po dnach jego źrenic zauważalną próbą przyciągnięcia jej uwagi, ostatecznie jednak nie powiedział nic, jak gdyby odwzajemnione spojrzenie skutecznie związało mu głos – nie chciał być może wywoływać jej przy pozostałych w ten sposób, a może zabrakło mu animuszu, by perswadować wyraźnie zdecydowanej kobiecie cokolwiek, furtka skrzypnęła więc pod naciskiem dłoni przewodzącego im mężczyzny, a on, nie wypowiedziawszy słowa wbrew pierwszym zamiarom, odwrócił spojrzenie od zdeterminowanego błysku jej oczu i wsunął się na teren ogrodu, kwitując przy okazji odpowiedź Mikkela równie cierpkim cieniem rozbawienia, w geście chwilowej solidarności, jakiej potrzebowali, by wyjść stąd żywi, choć nie było mu wcale do śmiechu.
Nocna cisza wyściełająca przestrzeń za trzaskiem zamykanej bramy wydawała się gęściejsza niż ta poza ogrodzeniem; zaniepokojenie, coraz szczelniej przetykające się między żebrami unoszonymi spokojnym oddechem, ogniskowało uwagę zmysłów na tej ciszy i na ciemnych zakamarkach, w których zmrok zbierał się jak kurz, przybierając trudne do rozpoznania kształty. Sięgnął dłonią do guzików płaszcza, rozpinając je od dołu ku górze, dochodząc szybko do podobnego wniosku, co pozostali: nie miał ochoty się rozdzielać, nawet pomimo wszelkich ciągot do świętego spokoju i zajmowania się wszelkimi sprawami we własnym indywidualnym zakresie; praca w ośrodku fortunnie nauczyła go, choć szczątkowo, tolerowania konieczności współpracy z innymi ludźmi – swoich współpracowników jednak znał choć trochę, ufał ich zdolnościom i odruchom. Wsunął dłoń do kieszeni rozpiętego płaszcza, namacując znajomy kształt rękojeści noża, by wyciągnąć go i przeciągnąć pasek skórzanego futerału przez szlufkę spodni, pozostawiając zabezpieczenie rozpięte.
– Tak będzie chyba najrozsądniej, przynajmniej dopóki nie przekonamy się, jak bardzo są nienażarte – zgodził się, zwracając spojrzenie na Guldbrandsena jako pierwszego proponującego pozostanie razem, później wymieniając je z Halvardem, w końcu ściągając z grzbietu płaszcz, by wyciągnąć jego kołtun ku kobiecie, z zauważalnym odruchowym zdystansowaniem. – Zapcha im w razie czego pyski – zauważył, tonem bardziej szorstkim niż zamierzał, jak gdyby chciał mieć ten gest za sobą. – Powinien być chyba wystarczająco luźny – dodał, mając szczerą nadzieję, że w istocie taki się okaże, inaczej musiałoby to być jeszcze bardziej niezręczne niż było dlań już teraz; choć spojrzenie miał spokojnie uprzejme, odwracał je z pewnym pośpiechem, przywołany pytaniem Mikkela.
– Nie na zasadzie safari – odparł krótko, nie mając wprawdzie, czym się chwalić; berchty, z jakimi się spotkał, były już skrępowane i pojedyncze, a jemu zależało głównie na tym, by nie pozostawać przy nich długo. Ścieżka tymczasem rozciągała się przed nimi, prowadząc ich głębiej, między coraz liczniejsze, jak mu się zdawało, cienie i coraz wyraźniej zawieszające się w powietrzu napięcie, które próbował rozcieńczać uważnością, śledząc dźwięki i odzierając kształty z demonicznych zębów malowanych niepokojem.
spostrzegawczość: 29
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:40
The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości
'k100' : 29
'k100' : 29
Bezimienny
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:41
- Owszem, zaniedbania. Jak inaczej chciałby pan to nazwać? - powtórzył dobitnie i zadał pytanie, drążąc niewygodny temat spokojnym, wyważonym głosem, w niczym niepodobnym emocjom, jakie gotować się właśnie musiały we wnętrzu rozgorączkowanego rozmówcy. Święte oburzenie pracownika ogrodu zoologicznego wydawało się być wręcz komiczne w zaistniałych okolicznościach, choć Tordenskioldowi obficie zroszonemu śliną mężczyzny wcale nie było do śmiechu, gdy wydobywał z wewnętrznej kieszeni zimowego płaszcza obszytego futrem z czarnych lisów jedwabną chustkę z wyszywanymi złotą nicią inicjałami, by z pozornie nieporuszoną maską przyklejoną do twarzy, zetrzeć z siebie to paskudztwo, które z pewnością przy odrobinie pecha i chwilowego spadku zwyczajowej odporności człowieka w szczytowej formie fizycznej byłoby w stanie zarazić go jedną z chorób właściwych dla pospólstwa. Krótki uśmiech posłał Mikkelowi, sugerując niejako, że spokoju brakuje tylko jednemu z nich, choć oczywistym było to, że sytuacja była zbyt poważna, by mógł ją tak po prostu zignorować i kontynuować dociekanie w kwestii tego, na czyich barkach spoczywał ciężar odpowiedzialności za ucieczkę stworzeń z niewoli. Zasznurował usta milczeniem, przysłuchując się uważnie informacjom o brechtach, pragnąc zapamiętać każdy możliwy szczegół, który mógł się okazać przydatny w trakcie ich poszukiwania i ponownego łapania. Słowa pracownika zoo nie napawały przesadnym optymizmem, nakazując się wręcz zastanowić dlaczego tego pokroju istoty znajdowały się w ogóle w tym miejscu, Tordenskiold zatrzymał jednak dla siebie dalsze rozważania, skinieniem głowy kwitując zasłyszany monolog. Odciąć ogon, nie oddalać się w pojedynkę.
- Pozostanie w grupie brzmi jak dobry pomysł - przytaknął słowom Guldbrandsena, razem z resztą wkraczając głębiej w tereny ogrodu. - Nie miałem tej wątpliwej przyjemności - odpowiedział jeszcze na pytanie mężczyzny przyciszonym głosem i choć pycha nakazywałaby powiedzieć, że gulona też wcześniej nie widział, a jednak wziął udział w skutecznym polowaniu na niego, tak rozsądek spuszczał na te bezsensowne przechwałki cierpliwą zasłonę milczenia, gdy kolejne kroki przybliżały ich do potencjalnego zagrożenia, z jakim mieli się zmierzyć.
spostrzegawczość: 56
- Pozostanie w grupie brzmi jak dobry pomysł - przytaknął słowom Guldbrandsena, razem z resztą wkraczając głębiej w tereny ogrodu. - Nie miałem tej wątpliwej przyjemności - odpowiedział jeszcze na pytanie mężczyzny przyciszonym głosem i choć pycha nakazywałaby powiedzieć, że gulona też wcześniej nie widział, a jednak wziął udział w skutecznym polowaniu na niego, tak rozsądek spuszczał na te bezsensowne przechwałki cierpliwą zasłonę milczenia, gdy kolejne kroki przybliżały ich do potencjalnego zagrożenia, z jakim mieli się zmierzyć.
spostrzegawczość: 56
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:41
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 56
'k100' : 56
Prorok
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:42
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Gdy tylko przekroczyliście progi ogrodu zoologicznego, a metalowa furtka szczęknęła za wami żałosnym, być może nieco litościwym potwierdzeniem decyzji, jaką podjęliście, okolica wydała się nagle nienaturalnie cicha – być może przez wzrastające wokół ogrodzenia fortyfikacje gęstych, splątanych zarośli wiatr zastygł pomiędzy liśćmi drzew, odległy pomruk nocnych ptaków ustał, a oddechy ugrzęzły w ociężałej grozą atmosferze, otaczającej was jak lepka, wypełniająca przestrzeń melasa. Spokój, wbrew pozorom, wydawał się jednak wślizgiwać pod skórę dropiatością oczekiwanego niebezpieczeństwa, zwodził zmysły na obrzeża cienkiej granicy pomiędzy tym, co prawdziwe, a tym, co oczom, wpatrzonym czujnie w czarne kształty rosochatych krzewów, podpowiadała przepchnięta strachem wyobraźnia – nawet pracownik zoo sprawiał wrażenie zesztywniałego, zanim nie zwrócił ciężaru spojrzenia z powrotem w kierunku Halvarda. Był wprawdzie ostudzony rzuconą wcześniej inkantacją, nawet magia nie potrafiła jednak stłumić emocji, które wrzały płytko za cienką tarczą spojówek.
– W Midgardzie dzieją się ostatnio dziwne rzeczy – odparł szorstkim, nieprzyjemnym głosem, ściągając brwi tak, że przez czoło prześlizgnęła się zmarszczka wyraźnej konsternacji. – Zaklęcia stają się zawodne, wypiera je silniejsza magia, pozbawiona naszych reguł. – pochylił głowę, a struga przyschniętej krwi spłynęła mu powoli wzdłuż twarzy, zatrzymując się na brodzie opasłą kroplą, która po dłuższej chwili skapnęła na ziemię, wnikając w przemrożony temperaturą grunt. Dopiero słowa Mikkela wyrwały z jego gardła grubiański, chroboczący śmiech, rzężący w głębi gardła, gdy parsknął cicho, rozsuwając wąskie usta i przenosząc wzrok bezpośrednio na twarz wysłannika. – Jak twój najgorszy koszmar. – podszyta groźbą wesołość stężała, grzęznąc u progu krtani i szarpiąc za jego pierś krótką salwą suchego kaszlu – choć mężczyzna był nieprzyjemny, wydawać by się mogło, że nawet jego tęgie uwagi i zgrzyt nieprzyjemnego rechotu były lepsze, niż cisza, która zastygała w nieruchomych warstwach krajobrazu, napierając na wrażliwe bębenki. Ustaliwszy, że będziecie poruszać się w grupie, nie pozostało już jednak nic innego, jak tylko ruszyć jedną ze ścieżek ogrodu, w głąb rozwartej paszczy oczekującego na was niebezpieczeństwa.
Idąc przed siebie po twardej, ziemistej ścieżce, Asta mogła zauważyć charakterystyczne, wgniecione w glebę ślady, które, choć mogły przypominać roztarte pośpiechem odciski łap, ich nierównomierność stawiała jedynie więcej wątpliwości o naturę berchtów – płytkie wgłębienia przybierały różne kształty, urywały się niespodziewanie lub występowały pojedynczo, ginąc w atramencie ciemnej zieleni. Stworzenia niewątpliwie jednak tu były, na co wskazywały również dostrzeżone przez Bertrama, pionowe szramy w korze jednego z drzew, łyskające w waszą stronę jak ostrzeżenie przed dalszą wyprawą w głąb ogrodu. Lecz to nie dowody na niedawną obecność stworzeń – wprawdzie spodziewane – okazały się najbardziej martwiące, po kilkuminutowym marszu Mikkel mógł bowiem odczuć na sobie niepokojące uczucie bycia śledzonym, wyłowić z okolicy cichy szelest, który wzmagał się, gdy szliście do przodu i cichł niespodziewanie, gdy zatrzymywaliście się w miejscu. Berchty wciąż pozostawały niewidoczne, atmosfera wewnątrz ogrodu zoologicznego zaczęła jednak stroszyć się i wichrzyć, zsuwać ciarkami wzdłuż szpulek kręgosłupa – dopiero kiedy dotarliście do głównej części ogrodów, gdzie ponad siecią splątanych alejek wznosił się główny budynek, Halvard usłyszał ciche westchnienie, jakby świst wypuszczanego przez nos powietrza. Nie ulegało dłużej wątpliwościom, że byliście obserwowani – jedynie liczba par oczu pozostawała ciągle pod znakiem zapytania.
Prorok rzuca kością k6 na wydarzenie losowe
1, 2 – szemranie przycichłych, niepokojących odgłosów ogrodu przerwał nagły huk, wraz z którym rozbiło się jedno z okien na parterze pobliskiego budynku, żadnemu z was nie udało się jednak dostrzec przyczyny tego zniszczenia. Jeżeli zdecydujecie się podejść bliżej, możecie zauważyć, że na zaostrzonych kawałkach szkła, w miejscu, gdzie okno rozrywała średniej wielkości dziura, znajdują się ślady świeżej krwi
3, 4 – grozę stężałej atmosfery w samym sercu ogrodu zoologicznego przerwał stłumiony, docierający zza krzewów odgłos, tym razem niewątpliwie należący jednak do człowieka. Wątłe "pomocy" zwróciło waszą uwagę w kierunku ciemnej gęstwiny, gdzie wsparty o pień zakrzywionego drzewa stał ranny pracownik zoo. Mężczyzna wymamrotał pod nosem kolejne słowa, te były jednak zbyt niewyraźne, by którekolwiek z was mogło je zrozumieć
5, 6 – czujecie na sobie czujne, łakome spojrzenia berchtów, te wydają się jednak nieprzekonane, by podjąć zdecydowany atak. A może to tylko wystawiona na niebezpieczeństwo wyobraźnia płata wam złośliwe figle? Na twardej, zmrożonej glebie alejki możecie jednak dostrzec ślady krwi, prowadzące nierówną ścieżką w głąb zbaczającej z drogi gęstwiny
Każdemu z was przysługuje dodatkowo jeden rzut kością k100 na dowolne zaklęcie.
– W Midgardzie dzieją się ostatnio dziwne rzeczy – odparł szorstkim, nieprzyjemnym głosem, ściągając brwi tak, że przez czoło prześlizgnęła się zmarszczka wyraźnej konsternacji. – Zaklęcia stają się zawodne, wypiera je silniejsza magia, pozbawiona naszych reguł. – pochylił głowę, a struga przyschniętej krwi spłynęła mu powoli wzdłuż twarzy, zatrzymując się na brodzie opasłą kroplą, która po dłuższej chwili skapnęła na ziemię, wnikając w przemrożony temperaturą grunt. Dopiero słowa Mikkela wyrwały z jego gardła grubiański, chroboczący śmiech, rzężący w głębi gardła, gdy parsknął cicho, rozsuwając wąskie usta i przenosząc wzrok bezpośrednio na twarz wysłannika. – Jak twój najgorszy koszmar. – podszyta groźbą wesołość stężała, grzęznąc u progu krtani i szarpiąc za jego pierś krótką salwą suchego kaszlu – choć mężczyzna był nieprzyjemny, wydawać by się mogło, że nawet jego tęgie uwagi i zgrzyt nieprzyjemnego rechotu były lepsze, niż cisza, która zastygała w nieruchomych warstwach krajobrazu, napierając na wrażliwe bębenki. Ustaliwszy, że będziecie poruszać się w grupie, nie pozostało już jednak nic innego, jak tylko ruszyć jedną ze ścieżek ogrodu, w głąb rozwartej paszczy oczekującego na was niebezpieczeństwa.
Idąc przed siebie po twardej, ziemistej ścieżce, Asta mogła zauważyć charakterystyczne, wgniecione w glebę ślady, które, choć mogły przypominać roztarte pośpiechem odciski łap, ich nierównomierność stawiała jedynie więcej wątpliwości o naturę berchtów – płytkie wgłębienia przybierały różne kształty, urywały się niespodziewanie lub występowały pojedynczo, ginąc w atramencie ciemnej zieleni. Stworzenia niewątpliwie jednak tu były, na co wskazywały również dostrzeżone przez Bertrama, pionowe szramy w korze jednego z drzew, łyskające w waszą stronę jak ostrzeżenie przed dalszą wyprawą w głąb ogrodu. Lecz to nie dowody na niedawną obecność stworzeń – wprawdzie spodziewane – okazały się najbardziej martwiące, po kilkuminutowym marszu Mikkel mógł bowiem odczuć na sobie niepokojące uczucie bycia śledzonym, wyłowić z okolicy cichy szelest, który wzmagał się, gdy szliście do przodu i cichł niespodziewanie, gdy zatrzymywaliście się w miejscu. Berchty wciąż pozostawały niewidoczne, atmosfera wewnątrz ogrodu zoologicznego zaczęła jednak stroszyć się i wichrzyć, zsuwać ciarkami wzdłuż szpulek kręgosłupa – dopiero kiedy dotarliście do głównej części ogrodów, gdzie ponad siecią splątanych alejek wznosił się główny budynek, Halvard usłyszał ciche westchnienie, jakby świst wypuszczanego przez nos powietrza. Nie ulegało dłużej wątpliwościom, że byliście obserwowani – jedynie liczba par oczu pozostawała ciągle pod znakiem zapytania.
Prorok rzuca kością k6 na wydarzenie losowe
1, 2 – szemranie przycichłych, niepokojących odgłosów ogrodu przerwał nagły huk, wraz z którym rozbiło się jedno z okien na parterze pobliskiego budynku, żadnemu z was nie udało się jednak dostrzec przyczyny tego zniszczenia. Jeżeli zdecydujecie się podejść bliżej, możecie zauważyć, że na zaostrzonych kawałkach szkła, w miejscu, gdzie okno rozrywała średniej wielkości dziura, znajdują się ślady świeżej krwi
3, 4 – grozę stężałej atmosfery w samym sercu ogrodu zoologicznego przerwał stłumiony, docierający zza krzewów odgłos, tym razem niewątpliwie należący jednak do człowieka. Wątłe "pomocy" zwróciło waszą uwagę w kierunku ciemnej gęstwiny, gdzie wsparty o pień zakrzywionego drzewa stał ranny pracownik zoo. Mężczyzna wymamrotał pod nosem kolejne słowa, te były jednak zbyt niewyraźne, by którekolwiek z was mogło je zrozumieć
5, 6 – czujecie na sobie czujne, łakome spojrzenia berchtów, te wydają się jednak nieprzekonane, by podjąć zdecydowany atak. A może to tylko wystawiona na niebezpieczeństwo wyobraźnia płata wam złośliwe figle? Na twardej, zmrożonej glebie alejki możecie jednak dostrzec ślady krwi, prowadzące nierówną ścieżką w głąb zbaczającej z drogi gęstwiny
Każdemu z was przysługuje dodatkowo jeden rzut kością k100 na dowolne zaklęcie.
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:42
The member 'Prorok' has done the following action : kości
'k6' : 3
'k6' : 3
Mikkel Guldbrandsen
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:43
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Na słowa pracownika, którego udało mu się uspokoić, skinął jedynie głową. Nie wtrącał się w dyskusję, czy w istocie było to zaniedbanie jak sugerował Tordenskiold, czy też nie, na to będzie czas później. W Midgardzie działy się niepokojące, dziwne czasy, ale czy wypadek z udziałem bercht mógł mieć związek ze ślepcami? Czy to oni za tym stali? Właściwie nie byłoby to tak pozbawione sensu, skoro berchty były demonami, chcącymi siać zniszczenie i pożerającymi ludzi, ślepcy zaś miłowali się w chaosie i makabrze. Jak twój najgorszy koszmar, na tę odpowiedź po twarzy Guldbrandsena przemknął grymas niezadowolenia; wysoce nieprofesjonalna odpowiedź.
- A na jakiej zasadzie? - drążył dalej Mikkel, skupiając badawcze spojrzenie na twarzy Bertrama, z zamiarem pociągnięcia go za język; wciąż czuł niedosyt informacji jakimi uraczył go pracownik ogrodu zoologicznego, który niewątpliwie potrzebował wsparcia z zewnątrz, skoro zdecydował się wpuścić obcych galdrów; jeśli jeden z nich miał z berchtami jakieś doświadczenie, w mniemaniu Guldbrandsena powinien był się nim podzielić choć w kilku słowach, aby zwiększyć ich szanse. Wtem odezwała się kobieta, wciąż bezimienna, jak i mężczyzna, który podał jej płaszcz, sugerując, że powinien umilknąć. Guldrbandsen ściągnął usta w wąską kreskę, mówił przecież dość cicho i nie strzępił języka po próżnicy, nie uważał tego za czcze pogawędki, a konieczność wymiany niezbędnych informacji, widząc jednak niechęć pozostałych zrezygnował. - Niewątpliwie ma pani rację - stwierdził jedynie szorstkim tonem, odwracając od nich wzrok i ruszając przodem, w głąb ogrodu.
W słowach blondynki tkwiła mimo wszystko jakaś słuszność. Czuł na sobie cudze spojrzenia i nie należały one do pracowników oraz towarzyszy niedoli tego wieczoru. Nie wiedział gdzie, bo choć rozglądał się uważnie, to w zaroślach nie dostrzegał nic. Nieprzyjemne uczucie nie mijało i miał wrażenie, że demony, które wyrwały się spod kontroli magizoologów są w pobliżu, czyhają na okazję. To ciche Pomocy! zwróciło jednak uwagę oficera, próbującego odnaleźć źródło dźwięku.
- Słyszeliście? - zwrócił się cicho do pozostałej trójki, która podążała obok. - Geisl Mikill - wyszeptał, wyczarowując kulę światła jaka rozproszyła ciemność wokół nich; dostrzegł wówczas kolejnego mężczyznę, wspartego o pień drzewa, wyraźnie potrzebującego pomocy medyka. Ruszył w jego kierunku. - Co się stało? - spytał cicho, bo nie zrozumiał kolejnych słów jakie padły z ust pracownika.
Geisl Mikill (Lux Maxima) – powoduje przywołanie kuli światła, która podąża za właścicielem i oświetla mu drogę. Próg: 40.
23 (k100) + 32 (magia użytkowa) = 55
- A na jakiej zasadzie? - drążył dalej Mikkel, skupiając badawcze spojrzenie na twarzy Bertrama, z zamiarem pociągnięcia go za język; wciąż czuł niedosyt informacji jakimi uraczył go pracownik ogrodu zoologicznego, który niewątpliwie potrzebował wsparcia z zewnątrz, skoro zdecydował się wpuścić obcych galdrów; jeśli jeden z nich miał z berchtami jakieś doświadczenie, w mniemaniu Guldbrandsena powinien był się nim podzielić choć w kilku słowach, aby zwiększyć ich szanse. Wtem odezwała się kobieta, wciąż bezimienna, jak i mężczyzna, który podał jej płaszcz, sugerując, że powinien umilknąć. Guldrbandsen ściągnął usta w wąską kreskę, mówił przecież dość cicho i nie strzępił języka po próżnicy, nie uważał tego za czcze pogawędki, a konieczność wymiany niezbędnych informacji, widząc jednak niechęć pozostałych zrezygnował. - Niewątpliwie ma pani rację - stwierdził jedynie szorstkim tonem, odwracając od nich wzrok i ruszając przodem, w głąb ogrodu.
W słowach blondynki tkwiła mimo wszystko jakaś słuszność. Czuł na sobie cudze spojrzenia i nie należały one do pracowników oraz towarzyszy niedoli tego wieczoru. Nie wiedział gdzie, bo choć rozglądał się uważnie, to w zaroślach nie dostrzegał nic. Nieprzyjemne uczucie nie mijało i miał wrażenie, że demony, które wyrwały się spod kontroli magizoologów są w pobliżu, czyhają na okazję. To ciche Pomocy! zwróciło jednak uwagę oficera, próbującego odnaleźć źródło dźwięku.
- Słyszeliście? - zwrócił się cicho do pozostałej trójki, która podążała obok. - Geisl Mikill - wyszeptał, wyczarowując kulę światła jaka rozproszyła ciemność wokół nich; dostrzegł wówczas kolejnego mężczyznę, wspartego o pień drzewa, wyraźnie potrzebującego pomocy medyka. Ruszył w jego kierunku. - Co się stało? - spytał cicho, bo nie zrozumiał kolejnych słów jakie padły z ust pracownika.
Geisl Mikill (Lux Maxima) – powoduje przywołanie kuli światła, która podąża za właścicielem i oświetla mu drogę. Próg: 40.
23 (k100) + 32 (magia użytkowa) = 55
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:43
The member 'Mikkel Guldbrandsen' has done the following action : kości
'k100' : 23
'k100' : 23
Nieznajomy
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:43
Zaskoczenie, które z dużą trudnością jest mi ukryć — które sprawia, że w pierwszym odruchu odsuwam się zdezorientowana, marszcząc brwi i nieznacznie kręcąc głową, by dać do zrozumienia, że to całkiem niepotrzebne — wywołane jest niecodziennym gestem troski ze strony mężczyzny, z którym wznosiłam roślinne zapory przed berchtami. Ostatecznie jednak, z bezgłośnym dziękuję, przyjmuję od niego płaszcz, który przez kilka kolejnych kroków trzymam przewieszony przez dłonie. Jest na tyle duży, że idąc, czuję jak jego rant zdradziecko co jakiś czas haczy o czubki moich butów, dlatego po przebyciu jeszcze paru metrów, decyduję się wreszcie narzucić go na ramiona, prawie w nim tonąc. Świadomość ciężaru materiału sprawia jednak, że czuję, jakby rzeczywiście mogło to zapobiec chociaż pierwszym obrażeniom podczas niespodziewanego ataku.
Skrzypienie śniegu pod podeszwami butów i chrzęst żwiru w miejscach, gdzie ścieżka, jaką podążamy za naszym przewodnikiem, została odśnieżona lub rozkopana przez przebywające na wolności stworzenia, potęgują moje rozdrażnienie, mimo to na rzucone przez pracownika zoo wyjaśnienia uśmiecham się kwaśno, jednocześnie dziękując bogom, że wokół nas panują ciemności, bo prawdopodobnie nikt nie dostrzega rysującej się na mojej twarzy niezgody, co do wypowiedzianych przez niego słów. Magia od zawsze rządziła się wyłącznie własnymi regułami, które na przestrzeni wieków ulegały i ulegają wciąż nie mającym końca przemianą; magii nigdy nie można było ujarzmić, a jedynie na jakiś czas obłaskawić, trochę jak zwierzę. Domyślam się jednak, że rozwinięcie tego tematu mogłoby jedynie wzmóc dyskusję o potencjalnych zaniedbaniach, dlatego tym razem również nie decyduję się na wejście w polemikę ze współtowarzyszami wycieczki, zamiast tego wciąż swoją uwagę koncentruję na mijanych elementach botanicznego i zoologicznego krajobrazu. Kroki na ścieżce stawiam ostrożnie, dzięki czemu już po chwili w kilku miejscach dostrzegam więcej dziwnie wyglądających śladów nie przypominających niczego, co dotychczas widziałam i o czym się uczyłam.
— Ile berchtów tutaj trzymaliście? I czy poza nimi uciekły też inne stworzenia? — Pytania te prawdopodobnie powinniśmy zadać na samym początku, dopiero teraz czuję jednak, jak za sprawą emocji mój umysł zaczyna pracować nieco inaczej, skupiając się na konkretnych rzeczach.
Kiedy więc nieopodal nas odzywa się zduszony bólem głos wołający o pomoc, nie mam wątpliwości, jakie powinny być nasze następne kroki. W wyczarowanym przez oficera świetle cześć ogrodu, w jakiej się znaleźliśmy przybrała jeszcze bardziej złowieszczy wygląd, ukazując od razu, w jak fatalnym stanie znalazły się niektóre elementy — w tym pracownik zoo.
— Mogę zerknąć? — pytam retorycznie, kiedy znajduję się już przy mężczyźnie. Sięgam ku materiałowi ubrania, odsłaniając uszkodzone miejsce. — Coś jeszcze panu dolega? Jak się pan nazywa? Ja jestem Asta. Fetill — dodaję szybko formułę zaklęcia i obserwuję uważnie, jak magiczne bandaże zakrywają dokładnie zranione miejsce. Odwracam się na krótko w stronę reszty towarzystwa, chcąc skontrolować, czy za sprawą rzuconych czarów dostrzegli lub wyczuli cokolwiek niepokojącego, co powinno postawić nas w stan gotowości.
Fetill (Fomentum) – opatruje magicznym bandażem uszkodzenia ciała.
33 (k100) + 5 (statystyka) + 2 (z ofiary na Thursebolt) = 40/15
Skrzypienie śniegu pod podeszwami butów i chrzęst żwiru w miejscach, gdzie ścieżka, jaką podążamy za naszym przewodnikiem, została odśnieżona lub rozkopana przez przebywające na wolności stworzenia, potęgują moje rozdrażnienie, mimo to na rzucone przez pracownika zoo wyjaśnienia uśmiecham się kwaśno, jednocześnie dziękując bogom, że wokół nas panują ciemności, bo prawdopodobnie nikt nie dostrzega rysującej się na mojej twarzy niezgody, co do wypowiedzianych przez niego słów. Magia od zawsze rządziła się wyłącznie własnymi regułami, które na przestrzeni wieków ulegały i ulegają wciąż nie mającym końca przemianą; magii nigdy nie można było ujarzmić, a jedynie na jakiś czas obłaskawić, trochę jak zwierzę. Domyślam się jednak, że rozwinięcie tego tematu mogłoby jedynie wzmóc dyskusję o potencjalnych zaniedbaniach, dlatego tym razem również nie decyduję się na wejście w polemikę ze współtowarzyszami wycieczki, zamiast tego wciąż swoją uwagę koncentruję na mijanych elementach botanicznego i zoologicznego krajobrazu. Kroki na ścieżce stawiam ostrożnie, dzięki czemu już po chwili w kilku miejscach dostrzegam więcej dziwnie wyglądających śladów nie przypominających niczego, co dotychczas widziałam i o czym się uczyłam.
— Ile berchtów tutaj trzymaliście? I czy poza nimi uciekły też inne stworzenia? — Pytania te prawdopodobnie powinniśmy zadać na samym początku, dopiero teraz czuję jednak, jak za sprawą emocji mój umysł zaczyna pracować nieco inaczej, skupiając się na konkretnych rzeczach.
Kiedy więc nieopodal nas odzywa się zduszony bólem głos wołający o pomoc, nie mam wątpliwości, jakie powinny być nasze następne kroki. W wyczarowanym przez oficera świetle cześć ogrodu, w jakiej się znaleźliśmy przybrała jeszcze bardziej złowieszczy wygląd, ukazując od razu, w jak fatalnym stanie znalazły się niektóre elementy — w tym pracownik zoo.
— Mogę zerknąć? — pytam retorycznie, kiedy znajduję się już przy mężczyźnie. Sięgam ku materiałowi ubrania, odsłaniając uszkodzone miejsce. — Coś jeszcze panu dolega? Jak się pan nazywa? Ja jestem Asta. Fetill — dodaję szybko formułę zaklęcia i obserwuję uważnie, jak magiczne bandaże zakrywają dokładnie zranione miejsce. Odwracam się na krótko w stronę reszty towarzystwa, chcąc skontrolować, czy za sprawą rzuconych czarów dostrzegli lub wyczuli cokolwiek niepokojącego, co powinno postawić nas w stan gotowości.
Fetill (Fomentum) – opatruje magicznym bandażem uszkodzenia ciała.
33 (k100) + 5 (statystyka) + 2 (z ofiary na Thursebolt) = 40/15
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:43
The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości
'k100' : 33
'k100' : 33
Bertram Holstein
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:45
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Spostrzeżenie popełnione przez pracownika ogrodu przykuwało uwagę, odwodząc na moment zmysły od niemąconej niczym ciszy ku niepokojowi znacznie mniej ukierunkowanemu: co miał właściwie na myśli? Jakiej natury była ta silniejsza magia, o której mówił? Odruchowym skojarzeniem pomyślał o Przesmyku Lokiego, o czarnych żyłach jego uliczek, z których smolista krew spływała w rynny Ymira Starszego, zbierała się w pęknięciach chodnika jak w korytach mikrych rzek sięgających dalszych tkanek miasta, jak drobne naczynia włosowate rozsiane w organizmie – myśl, że zakazana magia mogła wysączać się z serc ślepców i zatruwać wciąż niezbadaną materię magii, zmieniać jej charakter w coś nieprzewidywalnego i złowrogiego, spływała wzdłuż kręgosłupa zimnym dreszczem niepokoju. Czy możliwym było zmienić ją w ten sposób, czy zmieniała się samorzutnie, sprowokowana nierozważnym zaklęciem jak losową mutacją kluczowego genu (jeśli była jak zwierzę, czy nie byłoby to możliwe?); czy mogła odwrócić się przeciwko ludziom w ten sposób, rozkiełznana rosnącym nadużyciem zakazanych inkantacji? Nie pierwszy raz zastanawiał się, czy nie byłoby bezpieczniej wyjechać i nigdy więcej nie wypowiadać imion nordyckich bogów; pozwolić temu światu rozedrzeć się na strzępy, pozwolić na jego niezauważony koniec, gdzieś między krótkim oczekiwaniem aż woda w czajniku zagotuje się do słodzonej syropem herbaty a wysunięciem książki ze zmorzonych snem dłoni przyjaciela; gdzieś poza ich życiem.
Oczekiwał, że mężczyzna powie im więcej – był w końcu pracownikiem zoo, powinien wiedzieć cokolwiek dokładniejszego o zbiegłych berchtach, pozostawiał ich jednak ze zdawkową odpowiedzią i nieprzyjemnym śmiechem, a on żałował, że nie przyłożył się nigdy do tego dziwacznego odłamu fauny. Pionowe ślady wydrapane w korze drzew przypominały wąskie, pionowe źrenice, wpatrzone w ich sylwetki – znów skupił się na milczącym mroku, teraz dopiero, kiedy padły kolejne pytania, zdając sobie sprawę, że istotnie było osobliwie cicho jak na miejsce, w którym się znajdowali. Oficer Kruczej Straży, uciszony napomnieniem kobiecego głosu, był wyłącznie rozsądny, próbując wyciągnąć więcej z niewspółpracującego żartownisia; miał wrażenie, że głos zakrzepł mu w gardle, w końcu jednak udało mu się ściszonym, jakby nieprzystosowanym do szeptu, chrobotem dołączyć się do rozmowy, wywołany bezpośrednim pytaniem:
– Studiowałem zoologię, ale trzymam się raczej mniej popieprzonej fauny; wybacz – zerknął ku kobiecie krótko, zauważając przy okazji, że założyła podany jej płaszcz i praktycznie w nim tonęła, a rękawy prosiły się o podwinięcie. – Na którymś roku położyli nam jednego na stół, na proszkach nie był zbyt żywy. Mieliśmy też kilka razy wezwania w ordzomie na obrzeża miast, zimą próbują podobno porywać ludzi, ale przepłaszaliśmy je tylko bez bezpośrednich zabaw i zabezpieczaliśmy okolice. Mają antropomorficzną budowę, przypominają sylwetką karłowatego człowieka, ale gorsze paskudy z pysków. Ogoniaste, jak mówił, zęby też na pewno zauważysz – wyjaśnił, starając się zachować ton głosu na znośnym poziomie, przypominając sobie niechętnie wyblakłą klatkę wspomnienia: palce profesora podnoszące zdrętwiałą wargę. Zwrócił się zaraz do pracownika, naprowadzony rozmową na wątły zarys jakiegoś planu.
– Jakim mięsem są karmione? – spytał, uderzając w bliższe mu tematy, zastanawiając się wciąż nad nieprzeniknioną ciszą; ucichł wiatr, a ogród nie odzywał się skamleniem żadnego zwierzęcia. Czy stworzenia tak prymitywne mogły mieć preferencje kulinarne? – Zabezpieczenia pozostałych wybiegów są w stanie je zatrzymać? Łatwiej byłoby je zwabić, jeśli nie napchały się julbockowym udźcem. Gdyby otworzyć chłodnie... – nie skończył sugestii, związując głos w krtani, kiedy w pobliskim zakrzewieniu odezwał się odgłos czyjejś obecności; zatrzymał się, wraz z natychmiastowym pytaniem Mikkela, zwracając spojrzenie ku pochylonej postaci mężczyzny, wspartej o pień drzew. Razem z pozostałymi przesunął się bliżej niego, strzygąc spojrzeniem wokół zaniepokojony; nie podobała mu się bliskość gęstwiny, gęstniejące wokół cienie, pierzchające przed wyczarowanym przez Guldbrandsena światło.
– Véurr – powtórzył zaklęcie Halvarda, przystając obok nich, przyglądając się połowicznie ranionemu mężczyźnie, licząc, że powie im coś więcej niż jego współpracownik.
Véurr (Circula Fidum) – tworzy pole w kształcie okręgu, które pozwala osobom rzucającym zaklęcie wyczuć wtargnięcie istot wrogim nastawieniu.
Próg: 65 < 48 + 30 = 78
Oczekiwał, że mężczyzna powie im więcej – był w końcu pracownikiem zoo, powinien wiedzieć cokolwiek dokładniejszego o zbiegłych berchtach, pozostawiał ich jednak ze zdawkową odpowiedzią i nieprzyjemnym śmiechem, a on żałował, że nie przyłożył się nigdy do tego dziwacznego odłamu fauny. Pionowe ślady wydrapane w korze drzew przypominały wąskie, pionowe źrenice, wpatrzone w ich sylwetki – znów skupił się na milczącym mroku, teraz dopiero, kiedy padły kolejne pytania, zdając sobie sprawę, że istotnie było osobliwie cicho jak na miejsce, w którym się znajdowali. Oficer Kruczej Straży, uciszony napomnieniem kobiecego głosu, był wyłącznie rozsądny, próbując wyciągnąć więcej z niewspółpracującego żartownisia; miał wrażenie, że głos zakrzepł mu w gardle, w końcu jednak udało mu się ściszonym, jakby nieprzystosowanym do szeptu, chrobotem dołączyć się do rozmowy, wywołany bezpośrednim pytaniem:
– Studiowałem zoologię, ale trzymam się raczej mniej popieprzonej fauny; wybacz – zerknął ku kobiecie krótko, zauważając przy okazji, że założyła podany jej płaszcz i praktycznie w nim tonęła, a rękawy prosiły się o podwinięcie. – Na którymś roku położyli nam jednego na stół, na proszkach nie był zbyt żywy. Mieliśmy też kilka razy wezwania w ordzomie na obrzeża miast, zimą próbują podobno porywać ludzi, ale przepłaszaliśmy je tylko bez bezpośrednich zabaw i zabezpieczaliśmy okolice. Mają antropomorficzną budowę, przypominają sylwetką karłowatego człowieka, ale gorsze paskudy z pysków. Ogoniaste, jak mówił, zęby też na pewno zauważysz – wyjaśnił, starając się zachować ton głosu na znośnym poziomie, przypominając sobie niechętnie wyblakłą klatkę wspomnienia: palce profesora podnoszące zdrętwiałą wargę. Zwrócił się zaraz do pracownika, naprowadzony rozmową na wątły zarys jakiegoś planu.
– Jakim mięsem są karmione? – spytał, uderzając w bliższe mu tematy, zastanawiając się wciąż nad nieprzeniknioną ciszą; ucichł wiatr, a ogród nie odzywał się skamleniem żadnego zwierzęcia. Czy stworzenia tak prymitywne mogły mieć preferencje kulinarne? – Zabezpieczenia pozostałych wybiegów są w stanie je zatrzymać? Łatwiej byłoby je zwabić, jeśli nie napchały się julbockowym udźcem. Gdyby otworzyć chłodnie... – nie skończył sugestii, związując głos w krtani, kiedy w pobliskim zakrzewieniu odezwał się odgłos czyjejś obecności; zatrzymał się, wraz z natychmiastowym pytaniem Mikkela, zwracając spojrzenie ku pochylonej postaci mężczyzny, wspartej o pień drzew. Razem z pozostałymi przesunął się bliżej niego, strzygąc spojrzeniem wokół zaniepokojony; nie podobała mu się bliskość gęstwiny, gęstniejące wokół cienie, pierzchające przed wyczarowanym przez Guldbrandsena światło.
– Véurr – powtórzył zaklęcie Halvarda, przystając obok nich, przyglądając się połowicznie ranionemu mężczyźnie, licząc, że powie im coś więcej niż jego współpracownik.
Véurr (Circula Fidum) – tworzy pole w kształcie okręgu, które pozwala osobom rzucającym zaklęcie wyczuć wtargnięcie istot wrogim nastawieniu.
Próg: 65 < 48 + 30 = 78
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:45
The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości
'k100' : 48
'k100' : 48
Bezimienny
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:45
Ciemne brwi Tordenskiolda po raz kolejny tej parszywej nocy drgnęły ku górze w wyrazie zdziwienia, gdy pracownik ogrodu zoologicznego wspomniał o innym rodzaju magii, silniejszej i wymykającej się utartym, dobrze znanym schematom, które definiowały rzeczywistość, w jakiej obracali się na co dzień. Nie zgadzał się z tym, bo i jakże mógłby się zgodzić? Wielu uczonych chyliło nad badaniami teorii magii swoje siwe głowy, wielu doktorów i profesorów zagryzało zęby do bólu szczęk w usilnej próbie zrozumienia niezrozumiałego, lecz bezskutecznie - nie urodził się jeszcze taki, który byłby w stanie trwale ujarzmić żywioł, z jakim stykali się na każdym kroku. Nie próbował wchodzić w dalsze dyskusje z człowiekiem, o którego opinie najzwyczajniej na świecie nie dbał, nie było to zresztą odpowiednie miejsce, ani tym bardziej odpowiedni czas, gdy dalsze kroki prowadziły ich do samego serca ogrodu, który w mroźnych ciemnościach stycznia ani trochę nie przypominał jednego z najchętniej odwiedzanych przez rodziny z dziećmi punktów na mapie Midgardu. Spojrzenie Halvarda pomknęło ku jasnowłosej, a następnie ponownie ku pracownikowi, gdy padło pytanie o dokładną liczbę zbiegłych stworzeń. Nie mógł otrząsnąć się z wrażenia, że każdy ich krok jest dokładnie śledzony, choć próby dostrzeżenia czegokolwiek w okolicznych krzewach z góry skazane były na porażkę. Skinął głową w niemej odpowiedzi na pytanie Guldbrandsena, gdy świst wydychanego powietrza rozbrzmiał gdzieś w zasięgu jego słuchu, mimowolnie jeżąc drobne włosy na karku. Ciche wołanie o pomoc ściągnęło ich uwagę ku sobie, a widok rannego mężczyzny, jakiego znaleźli po chwili, automatycznie przywołał wspomnienie nieszczęsnego myśliwego dogorywającego pod drzewem po nieudanym polowaniu na gulona. Przybliżył się, lecz przytłumione słowa wypowiadane przez rannego pracownika umykały jego słuchowi, zaciskając usta Tordenskiolda w wąską linię. Nie był w stanie mu pomóc, a kolejne pytania rozbrzmiewały wokół - rozejrzał się ponownie, próbując zlokalizować brechty, nim te spróbują uczynić z nich kolację.
- Heyri-skrept - szepnął inkantację, pragnąc wyostrzyć swoje zmysły i wzmocnionym słuchem wyłowić i ukierunkować dźwięki rozbrzmiewające gdzieś nieopodal.
Heyri-skrept - powiększa ucho i polepsza zmysł słuchu, ułatwiając tym samym podsłuch przez I turę (bonus +20 do spostrzegawczości).
Próg: 65 < 78 (rzut) + 5 (magia przemiany) = 83
- Heyri-skrept - szepnął inkantację, pragnąc wyostrzyć swoje zmysły i wzmocnionym słuchem wyłowić i ukierunkować dźwięki rozbrzmiewające gdzieś nieopodal.
Heyri-skrept - powiększa ucho i polepsza zmysł słuchu, ułatwiając tym samym podsłuch przez I turę (bonus +20 do spostrzegawczości).
Próg: 65 < 78 (rzut) + 5 (magia przemiany) = 83
Mistrz Gry
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:56
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 78
'k100' : 78
Prorok
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:58
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Żwir wąskiej ścieżki chrzęścił pod nogami, coraz mniej przypominając drobne, usuwające się spod podeszw kamyczki, a coraz bardziej grzechoczące kości, jakby cały ogród zoologiczny, zatopiony melasą nakrywającej miasto ciemności, przeobrażał się w rozwartą paszczę dzikiego zwierzęcia, pochmurniał i frasował, wznosząc się opryskliwą roślinnością, nagle wyciągającą w waszym kierunku parszywe macki swych łodyg, droczących się z wyobraźnią, napiętą do pęknięcia w oczekiwaniu zaczajonych w gęstwinie berchtów. Nawet pracownik zoo – niespodziewanie zgnębiony i bardziej milczący – wydawał się zaniepokojony pęczniejącą ciszą otaczającej was przyrody, czujnej jak drapieżnik, który zza szańca pobliskich krzewów przyglądał się swym ofiarom, śliniąc się na moment, gdy będzie mógł nareszcie przepuścić atak.
– Cztery, ale jednego udało nam się schwytać, kiedy nas zaatakował – odparł na pytanie Asty, odruchowo unosząc dłoń do brudnej, zakrwawionej szramy na policzku, która zabarwiła jego palce plamą lepkiej, metalicznej czerwieni. – Zostanie paskudna blizna – burknął do siebie pod nosem, choć w jego głosie nie przebrzmiewało już rozdrażnione niezadowolenie, a sucha rzeczowość, jakby przesiąkający przez wszystkich strach również z niego wyżął skłonność do dotychczasowej żartobliwości. – Nie, nie… nie wszystkie stworzenia uciekły, w każdym razie żadne, które byłyby równie niebezpieczne, berchty są naszym priorytetem. Tylko niektóre magiczne bariery uległy zniszczeniu. Podejrzewam, że mógł być to celowy atak… ale kto miałby zrobić coś takiego? Nawet po okolicznych chuliganach nie spodziewałbym się tego stopnia bezmyślności. – pokręcił głową na boki, z wyraźną niechęcią przeciągając spojrzenie na twarz Mikkela, nie zdążył jednak zebrać na języku odpowiedzi na jego pytanie, bo Bertram uprzedził go z własnym wyjaśnieniem i mężczyzna jedynie skinął powoli głową, stemplując jego słowa ponurym potwierdzeniem, zanim kącik jego ust nie drgnął w cierpkiej reakcji na kolejne pytanie. – Jeleniną, niekiedy dziczyzną. – wzruszył ramionami, choć błysk, który pojawił się na obrzeżach jego źrenic, zamigotał nagłą upiornością. – Nic nie jest w stanie nasycić je tak dobrze jak ludzkie mięso. Dlatego spekulujemy, że w niewoli żyją dużo krócej – zaczął, zaraz również i jemu przerwało jednak wątłe nawoływanie o pomoc i zdławiony jęk, który dopiero rozświetlony zaklęciem wysłannika skierował uwagę wszystkich na wspartego o drzewo mężczyznę.
Mikkel i Asta, którzy jako pierwsi podeszli do rannego pracownika, mogli wyczuć wyraźny, rdzawy zapach krwi, który raptem wybroczył z otwartej rany, gdy kobieta odchyliła materiał ubrania – pod światłem zwieszonej nad głowami kuli rozerwana tkanka prezentowała się wyjątkowo obmierzle, otoczona nimbem czerwonego obrzęku, lecz to przede wszystkim lęk w oczach nieznajomego mógł wzbudzić w was szczególną grozę.
– M-mmusicie… m-usicie… – jego głos szemrał niewyraźnie, z trudem wydobywając się zza drżących warg, kiedy wokoło rozbrzmiały kolejne inkantacje, mogące wykryć czyhające w okolicy zagrożenie, było już jednak za późno. Halvard, którego zaklęcie pozwoliło wyłonić z otoczenia odgłosy znajdujących się niedaleko stworzeń, mógł usłyszeć wyraźny, gardłowy warkot i zbliżający się w waszym kierunku szmer, narastający w miarę jak czar Bertrama odezwał się potwierdzeniem najgorszego – pierwszy bercht wyskoczył ze zmierzwionego futra pobliskiej roślinności, rzucając się ku oprowadzającemu was przewodnikowi, który w towarzystwie Mikkela i Asty nachylił się nad rannym ciałem swego współpracownika. Mężczyzna ryknął głośno, przewracając się do tyłu, gdy stworzenie wgryzło swe długie, szpiczaste zęby w jego udo, Bertram i Halvard, stojący nieznacznie dalej i dzierżący niewielką przewagę w dostosowaniu swoich reakcji, mogli tymczasem oboje dostrzec karłowatą, ciemną sylwetkę, która najpierw mignęła w okolicznych zaroślach, a następnie łysnęła gniewnym, drapieżnym spojrzeniem, ruszając gwałtowną szarżą w ich kierunku.
Mikkel i Asta, którzy znajdowali się najbliżej, mogą wykonać rzut kością k100 na dowolne zaklęcie, w celu pomocy zaatakowanemu pracownikowi zoo. Bertram i Halvard mogą tymczasem spróbować odeprzeć atak drugiego berchta, wykonując rzut na dowolne zaklęcie za pomocą kości k100 oraz kości k6, odpowiadającej za celność, aby trafić w ruchliwe, szybko zbliżające się w ich stronę stworzenie.
– Cztery, ale jednego udało nam się schwytać, kiedy nas zaatakował – odparł na pytanie Asty, odruchowo unosząc dłoń do brudnej, zakrwawionej szramy na policzku, która zabarwiła jego palce plamą lepkiej, metalicznej czerwieni. – Zostanie paskudna blizna – burknął do siebie pod nosem, choć w jego głosie nie przebrzmiewało już rozdrażnione niezadowolenie, a sucha rzeczowość, jakby przesiąkający przez wszystkich strach również z niego wyżął skłonność do dotychczasowej żartobliwości. – Nie, nie… nie wszystkie stworzenia uciekły, w każdym razie żadne, które byłyby równie niebezpieczne, berchty są naszym priorytetem. Tylko niektóre magiczne bariery uległy zniszczeniu. Podejrzewam, że mógł być to celowy atak… ale kto miałby zrobić coś takiego? Nawet po okolicznych chuliganach nie spodziewałbym się tego stopnia bezmyślności. – pokręcił głową na boki, z wyraźną niechęcią przeciągając spojrzenie na twarz Mikkela, nie zdążył jednak zebrać na języku odpowiedzi na jego pytanie, bo Bertram uprzedził go z własnym wyjaśnieniem i mężczyzna jedynie skinął powoli głową, stemplując jego słowa ponurym potwierdzeniem, zanim kącik jego ust nie drgnął w cierpkiej reakcji na kolejne pytanie. – Jeleniną, niekiedy dziczyzną. – wzruszył ramionami, choć błysk, który pojawił się na obrzeżach jego źrenic, zamigotał nagłą upiornością. – Nic nie jest w stanie nasycić je tak dobrze jak ludzkie mięso. Dlatego spekulujemy, że w niewoli żyją dużo krócej – zaczął, zaraz również i jemu przerwało jednak wątłe nawoływanie o pomoc i zdławiony jęk, który dopiero rozświetlony zaklęciem wysłannika skierował uwagę wszystkich na wspartego o drzewo mężczyznę.
Mikkel i Asta, którzy jako pierwsi podeszli do rannego pracownika, mogli wyczuć wyraźny, rdzawy zapach krwi, który raptem wybroczył z otwartej rany, gdy kobieta odchyliła materiał ubrania – pod światłem zwieszonej nad głowami kuli rozerwana tkanka prezentowała się wyjątkowo obmierzle, otoczona nimbem czerwonego obrzęku, lecz to przede wszystkim lęk w oczach nieznajomego mógł wzbudzić w was szczególną grozę.
– M-mmusicie… m-usicie… – jego głos szemrał niewyraźnie, z trudem wydobywając się zza drżących warg, kiedy wokoło rozbrzmiały kolejne inkantacje, mogące wykryć czyhające w okolicy zagrożenie, było już jednak za późno. Halvard, którego zaklęcie pozwoliło wyłonić z otoczenia odgłosy znajdujących się niedaleko stworzeń, mógł usłyszeć wyraźny, gardłowy warkot i zbliżający się w waszym kierunku szmer, narastający w miarę jak czar Bertrama odezwał się potwierdzeniem najgorszego – pierwszy bercht wyskoczył ze zmierzwionego futra pobliskiej roślinności, rzucając się ku oprowadzającemu was przewodnikowi, który w towarzystwie Mikkela i Asty nachylił się nad rannym ciałem swego współpracownika. Mężczyzna ryknął głośno, przewracając się do tyłu, gdy stworzenie wgryzło swe długie, szpiczaste zęby w jego udo, Bertram i Halvard, stojący nieznacznie dalej i dzierżący niewielką przewagę w dostosowaniu swoich reakcji, mogli tymczasem oboje dostrzec karłowatą, ciemną sylwetkę, która najpierw mignęła w okolicznych zaroślach, a następnie łysnęła gniewnym, drapieżnym spojrzeniem, ruszając gwałtowną szarżą w ich kierunku.
Mikkel i Asta, którzy znajdowali się najbliżej, mogą wykonać rzut kością k100 na dowolne zaklęcie, w celu pomocy zaatakowanemu pracownikowi zoo. Bertram i Halvard mogą tymczasem spróbować odeprzeć atak drugiego berchta, wykonując rzut na dowolne zaklęcie za pomocą kości k100 oraz kości k6, odpowiadającej za celność, aby trafić w ruchliwe, szybko zbliżające się w ich stronę stworzenie.
Mikkel Guldbrandsen
Re: 21.01.2001 – Ogród zoologiczny – A. Mortensen & V. Sørensen Sro 6 Gru - 12:59
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Niewiedza wprawiała go zawsze w dyskomfort i poczucie niepewności. Zawsze chciał wiedzieć jak najwięcej; pragnienie to determinowała prosta ciekawość świata, później dołączyło do tego przekonanie, że usunięcie możliwości pojawienia się elementu zaskoczenia wpłynie na powodzenie i bezpieczeństwo. Zwykł więc przesiadywać nad książkami, papierami, dokumentami, przeprowadzać długie godziny przesłuchań i w pracy spędzał więcej czasu niż ktokolwiek chciał mu za to płacić. Na początku irytował więc się, że pracownik ogrodu zoologicznego okazał się tak oszczędny w słowach, mimo że potrzebował ich pomocy, lecz słuchając słów jego, później także i jednego z galdrów, którego zaproszono tego wieczoru, Mikkel dochodził do wniosku, że świadomość prawdziwej natury bercht wcale nie okazała się pocieszeniem. Miał doświadczenie w walce ze ślepcami, a nie złaknionymi ludzkiego mięsa demonami.
- Ktoś, komu zależy na tym, aby w Midgardzie wprowadzić jeszcze więcej chaosu - mruknął jedynie, marszcząc brwi w zamyśleniu nad słowami pracownika; czy ślepcy mogliby mieć cel w uwolnieniu bercht i napuszczeniu ich na mieszkańców Forsteder? A jeśli to oni - to był pojedynczy akt destrukcji dyktowany pragnieniem siania chaosu, czy element większego planu? Pytania mnożyły się i mnożyły w głowie Guldbrandsena, lecz poszukiwanie odpowiedzi musiało zaczekać. - Dobra myśl. Może trzeba je tam zwabić świeżym mięsem? - zasugerował Mikkel, oglądając się na Bertrama, który słusznie zauważył, że zabezpieczenia pozostałych wybiegów mogłyby okazać się pomocne, jeśli tylko nie wszystkie bariery uległy zniszczeniu.
Berchtów może i nie uciekło wiele, lecz ich czworo oraz pracownicy ogrodu zoologicznego to wciąż za mało jak okazywało się na każdym kroku. Mężczyzna, którego odnaleźli po zapuszczeniu się w głąb zoo, nie był nawet w stanie odpowiedzieć na zadane pytania, mimo pomocy udzielonej przez Astę.
Najwyraźniej kolejna pułapka nie była im potrzebna. Berchty przyszły do nich same, czując zapach krwi. Widział to stworzenie pierwszy raz na własne oczy, lecz nie mógł pomylić tego, co wyskoczyło z zarośli w stronę przewodnika z niczym innym.
- Uważaj! - zawołał Mikkel, próbując przestrzec mężczyznę; nie zdążył, demon zanurzył kły w jego ciele, co widzieli aż zbyt wyraźnie w świetle kuli świata, unoszącej się nad ich głowami. - Reip! - wyrzekł z mocą, wyciągając dłonie w stronę berchta, z zamiarem spętania go magicznymi linami. - Spróbuj go odsunąć - wyrzucił z siebie jeszcze w stronę blondynki, z nadzieją, że uda jej się oddzielić demona od pracownika zoo.
Reip (Inurdus) – przywołuje niewidzialne sznury, które unieruchamiają przeciwnika.
Próg: 70.
42 (k100) + 32 (m. użytkowa) + 5 (atut) = 79/70
- Ktoś, komu zależy na tym, aby w Midgardzie wprowadzić jeszcze więcej chaosu - mruknął jedynie, marszcząc brwi w zamyśleniu nad słowami pracownika; czy ślepcy mogliby mieć cel w uwolnieniu bercht i napuszczeniu ich na mieszkańców Forsteder? A jeśli to oni - to był pojedynczy akt destrukcji dyktowany pragnieniem siania chaosu, czy element większego planu? Pytania mnożyły się i mnożyły w głowie Guldbrandsena, lecz poszukiwanie odpowiedzi musiało zaczekać. - Dobra myśl. Może trzeba je tam zwabić świeżym mięsem? - zasugerował Mikkel, oglądając się na Bertrama, który słusznie zauważył, że zabezpieczenia pozostałych wybiegów mogłyby okazać się pomocne, jeśli tylko nie wszystkie bariery uległy zniszczeniu.
Berchtów może i nie uciekło wiele, lecz ich czworo oraz pracownicy ogrodu zoologicznego to wciąż za mało jak okazywało się na każdym kroku. Mężczyzna, którego odnaleźli po zapuszczeniu się w głąb zoo, nie był nawet w stanie odpowiedzieć na zadane pytania, mimo pomocy udzielonej przez Astę.
Najwyraźniej kolejna pułapka nie była im potrzebna. Berchty przyszły do nich same, czując zapach krwi. Widział to stworzenie pierwszy raz na własne oczy, lecz nie mógł pomylić tego, co wyskoczyło z zarośli w stronę przewodnika z niczym innym.
- Uważaj! - zawołał Mikkel, próbując przestrzec mężczyznę; nie zdążył, demon zanurzył kły w jego ciele, co widzieli aż zbyt wyraźnie w świetle kuli świata, unoszącej się nad ich głowami. - Reip! - wyrzekł z mocą, wyciągając dłonie w stronę berchta, z zamiarem spętania go magicznymi linami. - Spróbuj go odsunąć - wyrzucił z siebie jeszcze w stronę blondynki, z nadzieją, że uda jej się oddzielić demona od pracownika zoo.
Reip (Inurdus) – przywołuje niewidzialne sznury, które unieruchamiają przeciwnika.
Próg: 70.
42 (k100) + 32 (m. użytkowa) + 5 (atut) = 79/70
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Strona 1 z 2 • 1, 2