:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
13.12.2000 – Ulica Gammel – Święto Łucji (sklep z ozdobami świątecznymi)
5 posters
Prorok
13.12.2000 – Ulica Gammel – Święto Łucji (sklep z ozdobami świątecznymi) Czw 30 Lis - 22:42
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
13.12.2000
Sklep z ozdobami świątecznymi
Dzień Świętej Łucji jest uroczystym początkiem przygotowania do Jul; to właśnie wtedy galdrowie rozpoczynają dekorowanie mieszkań i innych części swojego najbliższego otoczenia. Oferty, składane przez różnorodnych sprzedawców, są niezwykle bogate, od prostych, zaklętych bombek po bardziej złożone ozdoby. Wielu galdrów zatrzymuje się, aby nabyć choć część niezbędnych w najbliższym czasie przedmiotów, koniecznych, aby urozmaicić ich wystrój.
Zakup przynajmniej 3 przedmiotów ze sklepiku i rozegranie dekorowania mieszkania na minimum 5 postów na osobę gwarantuje 1 punkt do magii użytkowej – do odebrania w rozwoju postaci.
Zakup przynajmniej 3 przedmiotów ze sklepiku i rozegranie dekorowania mieszkania na minimum 5 postów na osobę gwarantuje 1 punkt do magii użytkowej – do odebrania w rozwoju postaci.
Figurka Julbocka – wykonana z drewna figurka przedstawiająca słynne, magiczne stworzenie, przynoszące podczas Jul podarki. Można ją dowolnie pomniejszać lub też powiększać, by była dopasowana do wystroju mieszkania. | 15 PD |
Figurka nisse – wykonana z drewna, malowana figurka przedstawiająca istotę opiekującą się domem. Ma siwą brodę i czerwoną czapeczkę. Marszczy twarz w wyrazie gniewu, gdy w pomieszczeniu panuje nieporządek. | 15 PD |
Fotel ze schowkiem – wygodny fotel, przeznaczony do miejsca pod kominkiem. Zawiera skrytkę, w której można schować prezenty, chroniąc je przed wścibskimi, innymi lokatorami; ma do niej dostęp tylko właściciel przedmiotu. | 30 PD |
Gałęzie jodły – eleganckie gałązki wiecznie zielonego drzewa, służące do przystrajania pomieszczeń. | 5 PD |
Kalendarz adwentowy – ma formę kalendarza z kartkami, które o północy odrywają się dzięki odpowiedniemu zaczarowaniu przedmiotu. Każda kartka ma unikalny wygląd; jest tym weselsza, im bliżej do święta Jul. | 10 PD |
Magiczny świerk – specjalnie wyhodowana odmiana drzewa. Może zmieniać dowolnie wielkość i dopasować się do wystroju mieszkania. Wszystkie zgubione igły są natychmiast porządkowane. | 15 PD |
Rzeźby do ogrodu – starannie wykonane z kamienia rzeźby. Przedstawiają różne postaci kojarzące się z Jul. Oprócz nisse oraz julbocka, są dostępne także figurki zwierząt takich jak renifery. | 15 PD |
Pieniek pomyślności – specjalny kawałek pnia brzozy przeznaczonego na opał w okresie świątecznym. Zawiera wyżłobione symbole run, mające gwarantować pomyślność na nadchodzący rok. | 10 PD |
Płyta z przebojami świątecznymi – zawiera znane, nordyckie pieśni śpiewane przez największych artystów galdryjskiej sceny, między innymi Anitę Engberg i Sigge Holmquista. | 5 PD |
Ramki wspomnień – wyglądają jak tradycyjne ramki na zdjęcia. Każdy, kto zdoła w nie spojrzeć, ujrzy swoje najszczęśliwsze wspomnienie związane z okresem Jul. | 10 PD |
Runy-zawieszki na choinkę – wykonane z drewna ozdoby przedstawiające runy. Ich obecność ma gwarantować szczęście w oczekującej przyszłości. | 10 PD |
Stroik z fylgią – stroik z figurką opiekuńczego ducha, wplecioną najczęściej w leśną, urokliwie skomponowaną scenerię. Służy do postawienia na półce, na stole lub na komodzie. | 5 PD |
Świateczna pozytywka – nakręcona wygrywa melodyjkę losowej, świątecznej piosenki. Została zaczarowana tak, by odprężać i koić zdenerwowanie. | 10 PD |
Świąteczny wieniec – ozdobny wieniec zawierający gałązki iglastego drzewa, szyszki i inne, odpowiednio dobrane elementy. Służy do zawieszenia na oknach lub drzwiach wejściowych. | 5 PD |
Sznur z kolorowymi światełkami – może zmieniać długość. Reaguje na polecenia, pozostając w miejscu wskazanym przez właściciela. | 15 PD |
Świece zapachowe (3 sztuki) – zestaw ozdobnych świec. Zapalone, wydzielają przyjemną woń, unikalną dla każdego, kto znajdzie się w ich pobliżu; roztaczają wokół siebie zapach, który dla danej osoby najbardziej kojarzy się z okresem świąt. | 15 PD |
Zawieszki w kształcie jemioły (5 sztuk) – srebrne zawieszki przeznaczone do dekoracji. Mają za zadanie pielęgnować i wzmacniać miłość pomiędzy dwojgiem osób. | 10 PD |
Zegar adwentowy – ma formę budzika. Przy każdym poranku obwieszcza, ile dni pozostało do świętowania Jul. | 10 PD |
Zestaw bombek – zestaw różnokolorowych bombek do zawieszenia na choince. Potrafią zmieniać kolory w zależności od czasu; są jednak bardzo kapryśne i nie można wpłynąć na ich barwę zaklęciem. | 15 PD |
Złota gwiazda – może być powieszona na ścianie lub na szczycie choinki. Umieszczona w cieniu emanuje przyjemną poświatą. | 10 PD |
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Ulica Gammel – Święto Łucji (sklep z ozdobami świątecznymi) Czw 30 Lis - 22:43
Olaf Wahlberg
Czy to dźwięk harfy, czy może ledwo wiatr, co mknął uliczkami odbiegającymi od centralnego placu, prosto w głąb starego miasta? Ledwie odeszli od ceremonialnej choinki, aby policzki zarumieniły się od grzanego wina, zbytnio swojskiego, lecz rozgrzewającego w ten mróz i ziąb, aby bez pośpiechu swe kroki kierować w stronę ulicy Gammela, gdzie to, według słów Fridy, znajdować się miał jarmark. Będąc estetą Wahlberg obawiał się cóż tam na niego wyczekuje. Obrazki z kruszonego makaronu, czy może koślawe renifery z masy papierowej? Wszelkie skojarzenia kursowały wokół charakterystycznie dziecinnej magii kreacyjnej, a ta nie weseliła oka. Jego mieszkanie znajdujące się tuż obok Ogrodów Baldura, zaaranżowane było w klasycznym, nieco staromodnym już stylu. Francuskie elementy zdobnicze na ścianach, biel sufitów, równo zawieszone płótna autorstwa Lissbetth Wahlberg, jeden hebanowy fortepian i w końcu On, zagryzający zęby na chłodnej podłodze, gdy w porywie własnej choroby rozcina ramiona niczym plaster mięsa, licząc, że to przyniesie to, choć przelotne ukojenie. Tak się jednak nie dzieje, lecz upływ krwi powoduje słabość, która zaraz zmieni się w sen, a potem, tuż po wlaniu krwinkowaru do skurczonego gardła, z powrotem z ból. Integralność tych czynników czyniła z wiekowego apartamentu miejsce nad wyraz uporządkowane, wyjątkowo zadbane oraz oczywiście, kosztowne już na pierwszy rzut oka. Jak więc niby do złocistych ram, lakierowanego drewna, kotar przeszywanych jedwabnymi nićmi oraz miękkich poduszek, pasować miały chłopskie zdobienia, zbyt kolorowe krajki, albo drewniane figurki.
Podając kobiecie ramię, nie omieszkał jednak przysiąc i jej i sobie, że w przypadku, w którym faktycznie dostrzeże autentyczne dzieło sztuki, kupi je bez zawahania, bo nie spodziewał się, że to w praktyce będzie mieć miejsce. Podobne przestrzenie zbierające młodych artystów Midgardu były wszak doskonałą okazją do zaczerpnięcia wiedzy z tej ledwo otwartej studni. Oryginalne talenty często kryły się pomiędzy tłumem, do końca żywota niemal nieodkryte. Dość wspomnieć choćby wybitnego van Gogha, któremu niedane było zaznać sławy. Olaf, mając pod własnym mecenatem młodych twórców, w jednym z nich dostrzegał potencjał, który jeszcze nie miał możności się wykluć. Rozgrywał takie rzeczy spokojnie, stopniowo przyzwyczajając młodą malarkę do myśli, że trafiła do raju. Zamierzał rzecz jasna skorzystać z jej umiejętności dla własnych zarobków, jednak ona nie była jeszcze gotowa na rozgłos i nie zamierzał podstawiać jej owej na tacy, w obawie, że ta, po zachłyśnięciu się wielkimi pieniędzmi i tkliwymi pochlebstwami, odejdzie w świat, dewastując inwestycję. Na Jeske Helvig przyjdzie jeszcze czas.
Dziś na ulicy Gammel nie spodziewał się nikogo więcej ponad niewyszukanych sprzedawców. Przechodzając się powoli, wciąż udzielając ramienia swojej towarzyszce, spoglądał na wszelkie ozdoby, jakie zostały tam wystawione. Nie zamierzał otwarcie ich krytykować, choć oczywiście jakość wykonania wedle jego wzorców była zbyt kiepska, aby te zdobiły salon, czy nawet skrytkę pod schodami.
— Jeśli mam kupić dekoracje na świąteczne drzewko, tak będę najpierw potrzebować świerka — mruknął do Fridy, gdy przechodzili obok wyjątkowo drobnego stoiska, za którym rozpościerał się ścięty już las iglaków. Wcześniej nie zajął się tym, nieszczególnie zainteresowany upiększaniem własnego mieszkania. Sytuacja z Lykke była zresztą zbyt niepewna, a wyobrażenie, że była żona miałaby niczym dobra gospodyni ubierać choinkę, a potem odkurzać opadłe igły, zdawała się być ujmująco i ironicznie śmieszna. — Ciekaw jestem twojego zdania, choćby na ten temat — wskazał jedną z gipsowych figurek niedźwiedzi polarnych, malowaną w tradycyjne wzornictwo, lecz niestaranną i nieszczegółową, zważając choćby na ukruszoną łapę, na którą Wahlberg momentalnie zwrócił uwagę. Sam rozejrzał się, gdy tylko Frida skupiła swój wzrok na wskazanym wcześniej przedmiocie. Nie szukał drogi ucieczki, świadom, że samo pokazanie się właściciela galerii sztuki przy niedoświadczonych rzemieślnikach, medialnie może wyglądać bez zarzutu. Poszukiwał za to inności, czegoś, co chwyci jego serce, czegoś faktycznie godnego uwagi, charakterystycznego i niebanalnego, lecz i to nie nadchodziło. Chciał ruszyć dalej, znaleźć nowy punkt, możliwie szybko załatwić sprawunki, a następnie wrócić do domu, aby odpocząć po niedawno przebytym ataku choroby, który wciąż zdawał się kurczowo trzymać jego ciała.
— Frido, co myślisz? — stojąc bokiem do młodej kobiety, która prawdopodobnie rozpoczynała właśnie pakowanie swojego stoiska, nie widział jej twarzy, dostrzegał za to sztukę. Jedyną, która do tej pory go wzbudziła zainteresowanie, przynajmniej na pierwszy rzut wykwalifikowanego oka. Nie był tu jednak sam i zamierzał usłuchać opinii swojej partnerki. Nim to jednak nastąpiło, niepokojące uczucie zmusiło Wahlberga do spojrzenia w stronę lica sprzedawczyni, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że ta nie spogląda mu prosto w oczy, a gdzieś dalej. Nie zamierzał jednak pozwalać, aby coś takiego uraziło jego dumę. — Proszę poczekać z pakowaniem. Jeśli moja towarzyszka się zdecyduje, to być może będziemy zainteresowani. Na jakich materiałach pani pracuje? — zmarszczył brwi, przyglądając się piętrzącej się przed nimi sztuce.
Nieznajomy
Re: 13.12.2000 – Ulica Gammel – Święto Łucji (sklep z ozdobami świątecznymi) Czw 30 Lis - 22:45
Frida Guldbrandsen
Wystarczy wieniec, kilka zawieszek z jemioły, może ładny świecznik. Własne słowa wracały do niej echem, gdy kierowali swe kroki dalej, ku jarmarkowi świątecznemu, gdzie znajdować się miały gęsto ustawione stoiska z wyrobami rzemieślniczymi, które mieli zakupić. Glögg nie smakował tak jak ten szykowany przez babcię Fridy, choć pachniał goździkami i kardamonem i kusił słodyczą rodzynek i migdałów, tak brakowało jej w zawartości kubka aromatu suszonych fig i moreli, które dopełniłyby tej kompozycji i wzbogaciły ją o kolejne warstwy. Może jednak wymagała zbyt wiele, wszak było to wino sprzedawane przechodniom pragnącym wziąć udział w procesji orszaku Świętej Łucji, a nie podkręcony z wyczuciem i uszlachetniony drogą whisky trunek w wydaniu domowym. Ten niemniej zdołał wtłoczyć ciepło w koniuszki jej palców skrytych w skórzanych rękawiczkach, zdołał zabarwić blade lica nienachalnym rumieńcem przywodzącym na myśl młodzieńczą świeżość. Oplatając ramię Wahlberga niczym bluszcz, liczyła tylko na to, by kolejny punkt ich wspólnego programu nie okazał się być rozczarowaniem, by wśród ozdób świątecznych znaleźli coś co najmniej akceptowalnego, co nie zaburzyłoby uporządkowanego wystroju eleganckiego apartamentu, skazując ją na niezadowolenie mężczyzny, który po niedawnym ataku choroby wciąż był drażliwy, dookoła którego wciąż stąpała ostrożnie niczym po kruchym lodzie, pragnąc nie wytrącać go z tkanej z delikatnych nici równowagi. Nie zakładała jednak, by ziścić miały się ich gdybania wyrażane dostatecznie głośno, by tłumek zebrany pod choinką słyszał o dobroci mecenasa sztuki, który gotów był spędzić swoje popołudnie na poszukiwaniu wśród nieznanych i niepozornych artystów swojej nowej gwiazdy mającej po odpowiednim oszlifowaniu świecić jasno na firmamencie Besettelse. Czy to w ogóle możliwe, by wśród rustykalnego rzemiosła znaleźć najprawdziwszą perłę?
Stąpali powoli po kocich łbach starego miasta pomiędzy kolejnymi stoiskami, przy których napędzani wizją zbliżającego się Jul midgardczycy nie szczędzili runicznych talarów na bibeloty mające wprowadzić do ich domostw świąteczną atmosferę. Wodziła spojrzeniem ciemnych tęczówek po kolejnych przedmiotach, kolejnych sprzedawcach, kolejnych twarzach niczym niewyróżniających się z tłumu, ucha nadstawiając jednocześnie Olafowi. Wzrok automatycznie pobiegł do ściętych drzewek, które winny idealnie dopasowywać się do wnętrza; zapach igliwia raz jeszcze otoczył ich ściśle.
- Dorodny świerk będzie pięknie się prezentował w salonie. Wybierzemy odpowiednie drzewko na sam koniec - przytaknęła, aprobując ten pomysł i nie komentując w żaden sposób tego, że nie podejrzewała go o chęci nabycia całej choinki zamiast kilku drobnych zawieszek czy wieńców. - Zatem jodłowe gałęzie będą już zbędne... Masz jakieś ozdoby choinkowe z poprzednich lat? - spytała lekkim tonem, odnajdując twarz mężczyzny, po którym absolutnie nie spodziewałaby się tego, by gdzieś w kartonie pod schodami gromadził łańcuchy światełek i brokatowe bombki. Lecz kto wie? Ciemne brwi drgnęły ku górze na krótką chwilę, gdy jej uwaga została zwrócona na figurkę niedźwiedzia wyjątkowo wątpliwej estetyki i jakości. Gipsowe okruchy sypiące się z formy z odlewu widoczne były gołym okiem, kto w ogóle dopuścił do sprzedaży taki bubel? - Doprawy wyjątkowe wzornictwo, choć obawiam się, że tak żywe barwy kłóciłyby się z wystrojem twojego mieszkania - wyraziła swoją opinię z wielkim ubolewaniem, jakby faktycznie krzykliwe, chałupnicze zdobienia nawiązujące do tradycji godne były chociaż chwili ich czasu. Nie cofała ręki spod ramienia Wahlberga aż do momentu, w którym ten wskazał kolejną kolekcję ozdób na sprzedaż, tym razem już wyjątkowo stonowanych i gustownych, nie mających niczego wspólnego z nieszczęsnym niedźwiedziem polarnym sprzed paru minut.
- Myślę, że to może być to, czego szukaliśmy - Przytaknęła głową z aprobatą, zbliżając się do stoiska obsługiwanego przez młodą dziewczynę - na pierwszy rzut oka bardzo młodą. Wykonywała te ozdoby samodzielnie czy zaledwie je sprzedawała w mroźne dni, by ich wytwórca nie nadwyrężał swego zdrowia? Pochyliła się nieco, by dokładniej przyjrzeć się stroikowi z fylgią o wyjątkowo szczegółowych żłobieniach. - To drewno, prawda? - spytała sprzedawczyni pogodnie, balansując na granicy pewności, zadowolona z tego, że dobrnęli do brzegu pozornie bezkresnego morza gipsu. - Jaką postać przyjmuje twoja fylgia, Olafie? - miękkie słowa wydobyły się spomiędzy jej warg wraz z obłoczkiem pary, lecz nie zerkała ku niemu, wzrokiem wciąż przeczesując ustawione na blacie ozdoby. - Spójrz tylko na te zawieszki, będą idealne na choinkę - palcem odzianym w rękawiczkę wskazała drewniane zawieszki w kształcie wybranych znaków runicznych. Fehu w imię szczęścia, Raido zwiastująca otwartość na nowe doświadczenia, Wunjo jako symbol przyjemności, Isa obiecująca kontrolę i Durisaz jako gwarancja bezpieczeństwa. - Czy ma pani również Ehwaz? - spytała o kolejną zawieszkę w kształcie runy odpowiedzialnej za zaufanie; tego wciąż brakowało jej w relacjach z Wahlbergiem.
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Zimno kąsało policzki, jednak utrzymywało młodą dziewczynę w stanie chociaż odrobinę większego pobudzenia, niż zwykle. O tej porze byłaby albo niewyspana, albo absolutnie wykończona brakiem snu i udawaniem pełnej wigoru całym, długim dniem. Lotte przywykła już jednak do swojego spaczonego trybu dnia i nocy. Nauczywszy się, by wysypiać się od godziny około ósmej do godziny piętnastej, była w stanie przybyć na czas na zajęcia organizowane wieczorami lub spełniać się w swoich pasjach przez długie i ciemne noce, kiedy to z czujnością uderzała dłutem o bryły drewna, będące dla niej głównie materiałem badanym przy pomocy dotyku czy zapachu. Słuch skupiała nie na muzyce – nie, tej nigdy nie słuchała, przeświadczona o tym, że nawet najprzyjemniejsze melodie obdzierają ją z resztek kontroli nad otaczającym światem. Nasłuchiwała chrapania, nocnych działań zwierząt, ludzkiego życia na Yrmirze zza okien…
Teraz drewno stukało o siebie, ginąc w gwarze. To miłe, że udało jej się załatwić nawet drobne stanowisko na ulicy Gammel. Nie posiadała tu własnego sklepu, dla takich jak ona w końcu byłoby to wydatek nie do wyobrażenia, jednak mali rzemieślnicy mogli w tym czasie użyczyć sobie rąbka placu, byle może dorobić cokolwiek na ludziach poszukujących prezentów dla swoich najbliższych lub ozdób do swoich domów. I chociaż wraz z Hansen, w pewnym oddaleniu od niej co prawda, wciąż musiał przebywać ktoś, kto zadba o to by nie wywróciła się na oblodzonym bruku, wiele czynności była w stanie wykonać na własną rękę – liczenie podawanych jej monet, które rozpoznawała po wybrzuszeniach, podawanie odpowiednich towarów, rozmowa – wszystko to znajdowało się w jej zasięgu i czyniło ją mniej zdolną, ale wciąż częścią społeczności.
- Ach, to do mnie – powiedziała blondynka, poprawiając zielonkawy beret na swojej przyprószonej śniegiem głowie. To prawda – nie patrzyła Olafowi prosto w twarz, właściwie patrzyła gdzieś w okolice jego szyi, jakby spodziewając się, że stojąca przed nim osoba pozostawała nieco niższa. Dopiero potem zauważyła, że rozmówca nie był sam, a żeński głos dołączający do ich wymiany uprzejmości pozostaje bliski temu męskiemu na tyle, by zwracali się do siebie uprzejmym tonem. Rodzeństwo? Para? Przyjaciele? Chociaż próbowała doszukać się w nich podobieństwa, zacierający się obraz nie pozwalał na zaspokojenie ciekawości. Przyzwyczajona do tego typu niepowodzeń nawet nie frustrowała się już. – Proszę. Już wypakowuję resztę. To drewno, różne rodzaje. Jeżeli są państwo zainteresowani zawieszkami, na choinki lub do stroików, tutaj posiadam komplety z elementami typowo „modnymi”, a tutaj z „tradycyjnymi”.
Przejeżdżała palcami po kolejnych, żłobionych w drewnie ozdobach, rozpoznając je tylko na skutek kontaktu z opuszkami. Oddzielała je od siebie i rozkładała równo na dwa „komplety”.
- Zgodnie z życzeniem pani, tutaj jest zawieszka z runą Ehwaz. Wykonana z drewna orzechowego, idealnego w przypadku wykonywania przedmiotów tak niewielkich – rzeźbi się w nim doskonale, niekiedy nawet zdobi obrączki ślubne, również przez swoją symbolikę. Jest trwałe, odporne na szkodniki – mogłaby opowiadać jeszcze długo, jednak na krótką chwilę obróciła się do pary bokiem, by móc kaszlnąć cicho w rękaw swojego płaszcza, widocznie nadwyrężając gardło zimnem. – Przepraszam, to ta pogoda. Dobór tego typu drewna do wykonania zawieszki z runą Ehwaz wydaje się naturalny.
Schowała dłonie w kieszenie, po tym jak niemalże sine poprzekładały już ozdoby na blacie roboczego stolika. Wciąż mówiąc nie odnalazła niczyjego wzroku, chociaż bardzo chciała przypuścić jego wysokość w przypadku obydwojga z rozmówców. Nie chciała do niczego zmuszać – myślała jednak, że otworzenie się nieco i wyjście ze swojej strefy nieśmiałości być może zachęci klientów do pochylenia się nad jej ozdobami mocniej. Nawet, jeżeli głos czasami zadrżał jej, kiedy próbowała mówić do nich nieco za szybko.
Teraz drewno stukało o siebie, ginąc w gwarze. To miłe, że udało jej się załatwić nawet drobne stanowisko na ulicy Gammel. Nie posiadała tu własnego sklepu, dla takich jak ona w końcu byłoby to wydatek nie do wyobrażenia, jednak mali rzemieślnicy mogli w tym czasie użyczyć sobie rąbka placu, byle może dorobić cokolwiek na ludziach poszukujących prezentów dla swoich najbliższych lub ozdób do swoich domów. I chociaż wraz z Hansen, w pewnym oddaleniu od niej co prawda, wciąż musiał przebywać ktoś, kto zadba o to by nie wywróciła się na oblodzonym bruku, wiele czynności była w stanie wykonać na własną rękę – liczenie podawanych jej monet, które rozpoznawała po wybrzuszeniach, podawanie odpowiednich towarów, rozmowa – wszystko to znajdowało się w jej zasięgu i czyniło ją mniej zdolną, ale wciąż częścią społeczności.
- Ach, to do mnie – powiedziała blondynka, poprawiając zielonkawy beret na swojej przyprószonej śniegiem głowie. To prawda – nie patrzyła Olafowi prosto w twarz, właściwie patrzyła gdzieś w okolice jego szyi, jakby spodziewając się, że stojąca przed nim osoba pozostawała nieco niższa. Dopiero potem zauważyła, że rozmówca nie był sam, a żeński głos dołączający do ich wymiany uprzejmości pozostaje bliski temu męskiemu na tyle, by zwracali się do siebie uprzejmym tonem. Rodzeństwo? Para? Przyjaciele? Chociaż próbowała doszukać się w nich podobieństwa, zacierający się obraz nie pozwalał na zaspokojenie ciekawości. Przyzwyczajona do tego typu niepowodzeń nawet nie frustrowała się już. – Proszę. Już wypakowuję resztę. To drewno, różne rodzaje. Jeżeli są państwo zainteresowani zawieszkami, na choinki lub do stroików, tutaj posiadam komplety z elementami typowo „modnymi”, a tutaj z „tradycyjnymi”.
Przejeżdżała palcami po kolejnych, żłobionych w drewnie ozdobach, rozpoznając je tylko na skutek kontaktu z opuszkami. Oddzielała je od siebie i rozkładała równo na dwa „komplety”.
- Zgodnie z życzeniem pani, tutaj jest zawieszka z runą Ehwaz. Wykonana z drewna orzechowego, idealnego w przypadku wykonywania przedmiotów tak niewielkich – rzeźbi się w nim doskonale, niekiedy nawet zdobi obrączki ślubne, również przez swoją symbolikę. Jest trwałe, odporne na szkodniki – mogłaby opowiadać jeszcze długo, jednak na krótką chwilę obróciła się do pary bokiem, by móc kaszlnąć cicho w rękaw swojego płaszcza, widocznie nadwyrężając gardło zimnem. – Przepraszam, to ta pogoda. Dobór tego typu drewna do wykonania zawieszki z runą Ehwaz wydaje się naturalny.
Schowała dłonie w kieszenie, po tym jak niemalże sine poprzekładały już ozdoby na blacie roboczego stolika. Wciąż mówiąc nie odnalazła niczyjego wzroku, chociaż bardzo chciała przypuścić jego wysokość w przypadku obydwojga z rozmówców. Nie chciała do niczego zmuszać – myślała jednak, że otworzenie się nieco i wyjście ze swojej strefy nieśmiałości być może zachęci klientów do pochylenia się nad jej ozdobami mocniej. Nawet, jeżeli głos czasami zadrżał jej, kiedy próbowała mówić do nich nieco za szybko.
Bezimienny
Olaf Wahlberg
Na co dzień pozostawał oczywiście skrajnym egoistą, absolutnym narcyzem, przesadnie zadufanym we własnym zdaniu, aby dopuszczać do niego kogokolwiek innego, świadom, że nawet on popełnia błędy. Te jednak kosztowały mniej niż zaufanie, zwłaszcza gdy owo mogło zostać wykorzystane. Bólączka miała swój powód i ci, którzy twierdzili inaczej w opinii Wahlberga padli manipulacjami. Przesadnie rozmawianie nieprzychylnie za jego plecami prowadziło do takich ataków, jak ten ostatni, tak więc całą kontrolę wolał zostawiać we własnych rękach, a jednak... Świadomość, że kobieta, która teraz kroczyła tuż obok wsparta jego ramieniem, posiadała po swojej stronie przychylność Norn, gotowych wskazać mu odpowiedni kierunek, wciąż wywoływał zmieszanie w głowie. Przyzwolenie na zdecydowanie, że oto dziś będzie dzień, gdy wieczór spędzą nie na rozkoszy, a na przystrajaniu mieszkania przed Jul, było rzeczą stosunkowo niewielką, w porównaniu z resztą odpowiedzialności spoczywającej na barkach mężczyzny. Chętnie jednak oddałby się degustowaniu grzanego wina, a potem szampana, miodów i w końcu jej ust, lecz nie tutaj, nie teraz. Choć z grawerowanej piersiówki mógłby upić łyk, tak chciał pilnować się, tak samo jak robił to od wielu lat, gdyż zwyczajnie powściągliwość opłacała się bardziej.
Zadanego pytania niemal nie wyśmiał, choć ledwo kącik ust powędrował w górę, gdy pełne wyrozumiałości spojrzenie dotknęło ciemnych oczu towarzyszącej mu kobiety. — Znasz odpowiedź, dziwię się, że pytasz — skomentował krótko, bo nawet jeśli kiedyś Lykke szykowałaby coś podobnego, tak wszystko zostało dawno zniszczone, lub umieszczone w śmieciach, tak samo jak ich małżeństwo. Sam nie odczuwał podobnych potrzeb, do swojego domu rzadko wpuszczał gości, te okazje musiały być szczególne.
Jeśli jednak Frida uznała, że Norny tego oczekują, a jego salon ma stać się stroikiem świątecznym, więc niechaj i tak będzie, tak nie zamierzał spędzać tam wiele czasu, zaś gotów był na ustępstwa w imię spokoju i ich przychylności. Drewniane ozdoby przygotowane zapewne przez sprzedającą je kobietę były wykonane misternie, bowiem tylko przy takich by się zatrzymał, nie pozwalając sobie na buble czy brak estetyki we własnym życiu. Coś w jej oczach, spoczywających na jego szyi lub kołnierzu płaszcza było niepokojące. Mógłby uznać to za nieśmiałość, strach lub wyjątkowe przerażenie, jakim było obcowanie z klientem, jednak nie zdawała się być przesadnie wycofana. Na ten moment Wahlberg zamierzał to jednak zignorować, całkowicie skupiając się na dziele jej rąk, a nie jej osobie. — Widzę, że to drewno... Pytałem jakie? — powiedział nieco niecierpliwie, dalej jednak przyjaźnie. Zbyt wiele lat przebywał pomiędzy sztuką, aby nie rozpoznać prostego materiału, ale prędzej zrozumie farbę niż, czy w dłoni trzyma buk, czy świerk. Liczyło się jednak to, jak starannie jest wykonany, jakby nieuczciwy talent lub ogromne doświadczenie zamiast na piedestał sprowadziło dziewczynę na ulicę z taką drobizną.
Zadane przez towarzyszkę pytanie wybrzmiało gdzieś w eterze i chociaż z początku Olaf zamierzał je zignorować, tak wkrótce odpowiedział nieco na przekór. — Widziałaś mój amulet — wspomniał, bo przecież ostatnimi dniami widok jego grdyki nie był jej obcy, o czym zresztą nie wypadałoby mówić w tym miejscu i czego nie zamierzał poruszać, uznając, że podobną rozmowę mogą odbyć w innych okolicznościach, wszak teraz najważniejsze były zakupy.
— Weźmiemy je. Spodziewam się, że nie będą narażone na szkodniki — zdecydował, choć Fridzie pozostawił dokładny wybór ilości i wzorów, magię runiczną pamiętając ledwie ze szkoły i nigdy przesadnie się nią nie zajmując. Nie był zresztą człowiekiem bogobojnym, a gotowym sprzedać świątynię za odpowiednią sztabę złota. Olaf rozumiał jednak sens ochrony nie tylko domu, a i samego siebie, choć ponownie tę sprawę zawierzył swojej towarzyszce spaceru. — Nie ozdobię Besettelse, to zaszkodziłoby wystawie, ale powiedzmy, że salon jest twój — mruknął w stronę Fridy, składając na jej policzku krótki pocałunek, a następnie zwracając się ponownie do sprzedawczyni. — Proszę spakować wszystko, czego zażyczy sobie pani — wspomniał, niemo dając kobiecie sygnał, że ma prawo wybrać, czego tylko zapragnie, bowiem trafili najpewniej na najlepsze stoisko na tej ulicy, które właśnie miało się zamykać. Jeśli nie – trudno, i tak największą ozdobą będą malowane przed laty przez Lissbeth Wahlberg dzieła sztuki zdobiące białe salonowe ściany.
Sam wzrokiem podążył po skomplikowanych zdobieniach, drobnych i misternych wzorach, niezwykłej precyzji, jakiej nie spodziewałby się po ulicznej artystce. Zostawiając więc Guldbrandsen samą sobie, być może nieco w zbytniej miłości do sztuki ignorując jej ramię w tej chwili, aby wykonać krok w bok, przyglądając się innej ozdobie. — Jaką szkołę pani kończyła i gdzie się kształciła? — spytał nagle, ponownie wyszukując oczu kobiety, poirytowany, że ta nie patrzy wprost na niego, a szuka czegoś obok. Głos nieco złościł się, co sprawny słuchacz mógł zrozumieć w ostatnich nieco zbyt ściśniętych sylabach.
Nieznajomy
Frida Guldbrandsen
Uśmiech rozciągający jej usta poszerzył się w chwilowym rozbawieniu, gdy odpowiedź Wahlberga potwierdziła jej przypuszczenia co do zerowego stanu posiadania ozdób świątecznych. - Doskonale. Wolałam się upewnić czy nic mnie nie ogranicza w wyborze - wyrzekła z zadowoleniem, za łatwiejsze zadanie uznając zakupienie całego kompletu bez konieczności dopasowywania poszczególnych elementów do stylu dekoracji znajdujących się już w apartamencie na Starym Mieście.
Nie zastanawiała się zbytnio nad tym, jakie wrażenie może sprawiać na osobach postronnych jej obecność u boku jednej z bardziej rozpoznawalnych w Midgardzie sylwetek, bo i jaki miałoby to cel? Rozkoszowała się zimową atmosferą nasiąkniętą wonią grzanego wina i szafranowych bułeczek, choć z tyłu głowy wciąż trzymała myśli wybiegające w stronę dalszych punktów planu na ten wieczór, a te z kolei motywowały ją do tego, by wyboru dokonać szybko i bez zbędnych dywagacji. Sama wszak nie była jedną z tych osób, dla których ozdabianie mieszkania na Jul było kwestią życia lub śmierci. - Dziękuję, obiecuję nie zatrzymywać pani zbyt długo - odnalazła spojrzeniem twarz młodej sprzedawczyni i posłała jej pełny sympatii uśmiech, gdy ta zdecydowała się nie pakować swojego stoiska do końca. Przeczesywała wzrokiem ciemnych tęczówek kolejne rządki rękodzieła, dłoń nieco mocniej zaciskając na ramieniu Olafa, gdy niecierpliwość zatańczyła na wysokości jego strun głosowych. Chwilę później wysunęła dłoń, by bez ograniczeń móc sięgać ku kolejnym zawieszkom choinkowym. - Z pewnością przyda nam się więcej ozdób. To, jak mniemam, jest komplet “modny”? - spytała, palcem wskazując kolekcję, która wolna była od rustykalnego wzornictwa, a kolejne jej elementy były eleganckie, choć stosunkowo minimalistyczne. Gdy dołączyła do nich zawieszka z runą Ehwaz, kąciki ust Fridy tylko raz jeszcze uniosły się ku górze. - Obrączki ślubne? Nie wiedziałam, że drewno orzechowe jest aż tak uniwersalne - stwierdziła z zainteresowaniem, łowiąc kolejne słowa wypowiadane przez rzeźbiarkę. - Jaka to symbolika, jeśli zechciałaby pani rozwinąć myśl? - podchwyciła temat ochoczo, przyznając tym samym, że rodzaje drewna znajdują się poza dziedziną jej ekspertyzy.
Zmrużyła nieco oczy, słysząc odpowiedź mężczyzny. - Mógł być zwykłą ozdobą - skwitowała miękkim tonem, nie wdając się w dalsze dyskusje. Nie każdy otwarcie pragnął prezentować swój amulet, tak samo jak nie każdy przedmiot przyjmujący formę zwierzęcia okazywał się być totemem. Skinęła głową, przyswajając kolejną informację. - Tylko salon? - spytała nieco zaczepnie, gdy chłodne usta musnęły jej policzek, po czym powróciła do wybierania zawieszek w kształcie jemioły, nie skupiając się na tym, że sprzedawczyni unika ich spojrzeń - być może wręcz tego nie dostrzegając. - Przydałaby nam się złota gwiazda do umieszczenia na szczycie choinki - oznajmiła, wybierając spomiędzy asortymentu tę, która najbardziej wpadła jej w oko, a następnie podała ją dziewczynie do spakowania. - Czy to świece zapachowe? - palce Fridy musnęły woskową formę osadzoną w zdobnym świeczniku, a przyjemna woń zagościła w jej nozdrzach. - Weźmiemy je.
Nieznajomy
Na pewno lepiej czułaby się prezentując im towary w półmroku bądź w czterech ścianach swojej pracowni – jednak nie mogła wybrzydzać. Tutaj mogła pokazać się od lepszej strony przed większą rzeszą klientów, nie musiała aż tak zabiegać o ich uwagę, gdyż ci sami wiedzieli po co tu przybyli – byli gotowi wydać pieniądze i w przeciwieństwie do złotookiej dziewczyny, posiadali w pełni sprawne oczy. Lotte była zdania, że dobry towar sam się obroni, a i ona – ładne ubrana i uczesana, mogła być dobrą wizytówką swojego stoiska. Znacznie częściej przyciągała do siebie starsze kobiety, poszukujące w niej być może zagubionej młodości czy mężczyzn w każdym wieku, którzy niekiedy nie przybywali tu w typowych „interesach”. Lotte nie była tak głupia, na jaką mogła wyglądać ze swoją dziecięcą wręcz buźką i błędnym spojrzeniem. Chociaż zawstydzała się za każdym razem, gdy ktoś chwalił coś poza jej rzemiosłem, wiedziała również, że uroczy uśmiech i miły gest był elementem udanego handlu. Tego nauczyli ją rodzice, to wyniosła z domu.
- Może wyraziłam się trochę niejasno – tamten też wpisuje się w trendy, ale jest bardziej klasyczny. Ile ludzi, tyle podejść – starałam się wpisać w gusta jak największej ilości klientów – powiedziała, wskazując jeszcze raz ku kompletom. Gdy Frida zajmowała się przeglądaniem zawieszek, uwaga Lotte poszybowała ku Olafowi. Kiedy ten przechylił się ku innym ozdobom, co za tym szło – zmienił położenie źródła dźwięku, dziewczyna sam nieco odsunęła się i obróciła frontem ku jego – jak mniemała – twarzy. Po raz kolejny błędnie szukała jego oczu, po raz kolejny nieskutecznie, po raz kolejny skazując się na możliwą ujmę na reputacji. – Nie skończyłam jeszcze studiów, ale wciąż się kształcę. Moi rodzice są meblarzami, a ja od wczesnych lat nastoletnich pomagałam im z drobnymi zdobieniami. Można więc powiedzieć, że… Jestem trochę samoukiem, dużo rzeczy próbowałam na własną rękę, rozwijałam się metodą prób i błędów… Wszystko panu odpowiada? Zauważył pan jakąś ujmę w jakości? – zapytała na jego lekko zirytowane słowa. Gdzieś na końcu zadania zawirowała nutka niepewności i lęku, starała się jednak układać sylaby tak uprzejmie jak tylko mogła. Dłonie oparła na blacie, by nie stracić nagle cennego punktu odniesienia w przestrzeni.
- Drewno orzechowe, tak jak pani wspomniała, to symbol wytrwałości, ale i dojrzałości w miłości, jeżeli chodzi oczywiście o zdobienie nim biżuterii ślubnej. To symbol również miłości tak zwanej – z rozsądku, symbol samoświadomości. Zawsze mówiono mi, że ze względu na to doskonale współpracuje przy pomocy wytwarzania elementów kojarzących się z ciepłem domowego ogniska – ramy łóżek, szafki kuchenne, łóżeczka dla dzieci… – miała nadzieję, że wyjaśniła wątpliwości, chociaż temat mogłaby ciągnąć dalej. Prawda była jednak taka, że nie chciała się dłużej narzucać, szczególnie, że w tym samym czasie gdy ona przerwała już swoją opowieść, klientka postanowiła podać jej kolejne towary do zapakowania. Woreczek jutowy wypełnił się wszystkim tym, co tylko zechciała, zresztą wedle życzenia męskiego klienta. – Gdybyście byli państwo zainteresowani świeczkami, to wiem, że pani o donośnym, niskim głosie, ma stanowisko po prawej, gdzieś, kilka stanowisk dalej. Moje są w komplecie ze świecznikiem… Który wykonali już moi rodzice.
- Może wyraziłam się trochę niejasno – tamten też wpisuje się w trendy, ale jest bardziej klasyczny. Ile ludzi, tyle podejść – starałam się wpisać w gusta jak największej ilości klientów – powiedziała, wskazując jeszcze raz ku kompletom. Gdy Frida zajmowała się przeglądaniem zawieszek, uwaga Lotte poszybowała ku Olafowi. Kiedy ten przechylił się ku innym ozdobom, co za tym szło – zmienił położenie źródła dźwięku, dziewczyna sam nieco odsunęła się i obróciła frontem ku jego – jak mniemała – twarzy. Po raz kolejny błędnie szukała jego oczu, po raz kolejny nieskutecznie, po raz kolejny skazując się na możliwą ujmę na reputacji. – Nie skończyłam jeszcze studiów, ale wciąż się kształcę. Moi rodzice są meblarzami, a ja od wczesnych lat nastoletnich pomagałam im z drobnymi zdobieniami. Można więc powiedzieć, że… Jestem trochę samoukiem, dużo rzeczy próbowałam na własną rękę, rozwijałam się metodą prób i błędów… Wszystko panu odpowiada? Zauważył pan jakąś ujmę w jakości? – zapytała na jego lekko zirytowane słowa. Gdzieś na końcu zadania zawirowała nutka niepewności i lęku, starała się jednak układać sylaby tak uprzejmie jak tylko mogła. Dłonie oparła na blacie, by nie stracić nagle cennego punktu odniesienia w przestrzeni.
- Drewno orzechowe, tak jak pani wspomniała, to symbol wytrwałości, ale i dojrzałości w miłości, jeżeli chodzi oczywiście o zdobienie nim biżuterii ślubnej. To symbol również miłości tak zwanej – z rozsądku, symbol samoświadomości. Zawsze mówiono mi, że ze względu na to doskonale współpracuje przy pomocy wytwarzania elementów kojarzących się z ciepłem domowego ogniska – ramy łóżek, szafki kuchenne, łóżeczka dla dzieci… – miała nadzieję, że wyjaśniła wątpliwości, chociaż temat mogłaby ciągnąć dalej. Prawda była jednak taka, że nie chciała się dłużej narzucać, szczególnie, że w tym samym czasie gdy ona przerwała już swoją opowieść, klientka postanowiła podać jej kolejne towary do zapakowania. Woreczek jutowy wypełnił się wszystkim tym, co tylko zechciała, zresztą wedle życzenia męskiego klienta. – Gdybyście byli państwo zainteresowani świeczkami, to wiem, że pani o donośnym, niskim głosie, ma stanowisko po prawej, gdzieś, kilka stanowisk dalej. Moje są w komplecie ze świecznikiem… Który wykonali już moi rodzice.
Bezimienny
Olaf Wahlberg
— Jeśli cokolwiek miałoby cię ograniczać, to już dawno wylądowałoby poza zasięgiem twojego wzroku, moja pani — wspomina o ozdobach świątecznych, co w sytuacji jego byłej żony strącającej sen z powiek mężczyzny, brzmiało wręcz komicznie. To jednak Frida pozostawała największą ozdobą, niezależnie od tego jak bardzo zamierzała przystroić mieszkanie Wahlberga, zapewne w tym sugerując, że to dla ochrony i uzyskania szczodrości od bogów. Dziś to ona miała kierować planem ich wieczoru, co wyjątkowo odpowiadało Olafowi, pragnącemu skupić się jedynie na swoim spokoju, coraz mocniej zszarganym narastającym stresem związanym z wernisażem oraz oczywiście obecnością Lykke w jego idealnym życiu. Nie wnikał więc w to co kobieta zamierza kupić, uznając, że żaden wydatek nie przerośnie jego kieszeni, zwłaszcza gdy w ostatnim roku Besettelse przynosiło tak doskonałe zyski. Małe stoisko z rzeźbionymi w drewnie figurkami nie mogło więc doprowadzić do bankructwa tak bogatego człowieka.
— Jeśli chce pani wpisywać się w gusta wszystkich, to nie będzie pani artystką, tylko sklepikarzem — wspomina gorzkim tonem, świadom, że nie był to komplement, ale dziewczyna powinna odebrać te słowa jako dobrą radę osoby, która na sztuce zjadła zęby i w tym kierunku się kształciła. Poirytowany faktem, że nie patrzy mu w oczy, zaczął podejrzewać, że to nie kwestia braku szacunku, bowiem ten w drżącym głosie był wyczuwalny, a może problemów ze wzrokiem? Nie wypadało pytać o podobne kwestie obecnej osoby, dlatego też, póki co milczał w tej sprawie.
— Absolutnie, wykonanie jest doskonałe, jakość też. Podobna ilość szczegółów wyryta w drewnie to trudna sprawa, wbrew pozorom to przecież nie taki prosty materiał. O ile gips czy marmur jest o wiele twardszy, tak drewno potrafi zmieniać swą strukturę w zależności od łoju czy wilgoci — szczerze zaimponował mu kunszt widoczny w sztuce, która spoczywała na małym stoisku przy ulicy Gammel. Musiała być wyjątkowo młoda skoro nie skończyła nawet studiów, ale nie było to dziwne, skoro jej twarz również nie przykrywała zmarszczka ani upływ czasu. Naturalny talent, jak się okazywało, miała odziedziczyć po rodzicach, również rzemieślnikach (a przynajmniej tak wynikało z jej późniejszych słów, które Olaf zignorował).
— Nie tylko salon, wspomniałem już przecież, że dostaniesz, czego zapragniesz — miękkim głosem powędrował do oczu swojej towarzyszki, następnie uśmiechając się delikatnie w czasie, w którym wargi pragnęły całować jej miękkie usta i wgryźć się w gładką skórę karku. Sam kiwał głową na każdy przedmiot, jaki wybierała, niezainteresowany ani zapachem świec, ani zawieszkami czy gwiazdą na świerku, jaki jeszcze musieli kupić. Myśli Wahlberga zbyt daleko uciekały, w stronę jutrzejszego wernisażu i własnego ego rosnącego z każdym przyjętym przez gości zaproszeniem. Dostrzegł jednak we własnej zadumie mała figurkę Bramy Starych Bogów, stanowiącej doskonały symbol sztuki Midgardu, taki sam jakim była Galeria Besettelse, wraz z tym co skrywały jej podziemia.
— Jak ma pani na imię? — zapytał nagle, nieco mocniej zaintrygowany, zaś z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyciągnął wizytówkę, którą następnie wręczył w jej dłonie. — Nazywam się Olaf Wahlberg, jestem właścicielem galerii sztuki Besettelse, jak mniemam, słyszała pani o niej — jeden z czołowych punktów na mapie artystycznego światka Skandynawii, najstarsza w mieście mekka artystów i dziwkarzy. — Jeśli przygotuje mi pani do jutra piętnaście różnych od siebie drakkarów zamkniętych w butelce i przyniesie do mojej galerii przed godziną osiemnastą, to zostanę sponsorem pani stypendium do końca bieżącego roku akademickiego — wypowiedział nagle, zdając sobie sprawę z wagi owych słów dla młodej dziewczyny, która być może właśnie bogów za nogi łapała. Nie był szczodry w swych darach, wiecznie chowający się wąż w kieszeni potrzebował zysku, zanim ma za niego zapłacić, ale najpiękniejszą walutą była ludzka wdzięczność. Olafowi zaś nie zależało na promocji artystów, jak innym mecenasom, którzy zdawali się konkurować z nim, a na jak najszybszym i większym wzbogaceniu się na młodych talentach, którzy w ramach efektu ubocznego zdobywali w jego galerii sławę. Wobec drakkarów miał jednak swój pomysł, który być może spełni się na przyjęciu, jeśli kobieta podoła wyzywaniu, rzecz jasna. — Jutro debiutuje u mnie młoda malarka, wyślę do pani wiewiórkę z zaproszeniem na wernisaż, jeśli oczywiście zgodzi się pani przyjąć zaproszenie — i wykona zadaną pracę. — Proszę… — z kieszeni wyciągnął odpowiednią ilość złotych runicznych talarów ze zdecydowaną nadwyżką, a następnie położył je przed młodą kobietą. — To na pokrycie kosztów zamówienia i szybkiego terminu realizacji. Zdąży pani? — dopytał jeszcze tonem, który nie pragnął jej sprzeciwu, bowiem intuicja doświadczonego mecenasa sztuki sugerowałaby, że jeśli zechce, to może podołać. Wystarczy, że ominie dzisiejszy sen, to przecież nie tak dużo, sam Olaf sypiał już ledwo godzinę lub dwie dziennie, umysł doprowadzając do stanu zbliżającej się wielkimi krokami apogeum własnej manii.
Nieznajomy
Frida Guldbrandsen
Doprawdy urokliwą wizję kształtował pod jej powiekami, nawet jeśli ta podszyta była fałszem już na poziomie samych fundamentów, bo oto największa i jednocześnie jedyna tego kalibru przeszkoda wciąż tkwiła w jego codzienności pod postacią kruchej baletnicy, której okres świetności już dawno przeminął i miał nie powrócić - mimo to nie drążyła tematu, który zdawał się ucinać na szarmanckim zapewnieniu Wahlberga o usuwaniu ograniczeń, choć ją samą zdecydowanie bardziej interesowało usuwanie całkowite, a nie tylko z zasięgu jej wzroku. Bezsensownym byłoby jednak wdawanie się w zbędne dyskusje, gdy nie było to odpowiednie miejsce ani czas, a reszta wieczoru wciąż malowała się w tak zachwycających barwach, przytaknęła więc głową z roztargnieniem, które jednak zaraz ustąpiło miejsca zaskoczeniu, gdy gorzki ton wybrzmiał w pełni. - Przemawia przez ciebie uprzywilejowanie, mój drogi - stwierdziła spokojnym głosem, żłobiąc pierwszą rysę na wizerunku godzącej się z każdym słowem ozdoby uczepionej jego ramienia, jakkolwiek jednak dobre chęci nie przebijały przez radę profesjonalisty, tak młoda sprzedawczyni w żaden sposób o nie nie prosiła. Nie każdy mógł sobie pozwolić na wpisywanie się w gusta wąskiego grona, tak samo jak nie każdy rzemieślnik mógł rozwinąć skrzydła jako artysta, gdy kwestią nadrzędną kwestią stawało się zapewnienie sobie środków do utrzymania życia na godnym poziomie, a nie utrwalenie swojego nazwiska na kartach historii. Być może oceniała sprzedawców obecnych na jarmarku zbyt ogólnikowo i zbyt stereotypowo, lecz nie sądziła, by wśród nich znajdował się ktoś, kogo skrytka bankowa trzeszczała w szwach od nadmiaru runicznych talarów tylko czekających na wydanie na własne przyjemności, tak jak było w przypadku Olafa - i w zdecydowanie mniejszej części, również niej samej. Nie mając nawet śladowej wiedzy o różnicach we właściwościach poszczególnych materiałów wykorzystywanych przez rzeźbiarzy, wycofała się z rozmowy, by przyglądać się zdobieniom kolejnych choinkowych zawieszek i stwierdzić z zadowoleniem, że w rzeczy samej, ich wykonanie było doskonałe. Ta myśl napawała ją optymizmem, Guldbrandsen nie pragnęła wszak dla samej zasady uszczęśliwiać mężczyzny na siłę poprzez ozdabianie jego mieszkania przedmiotami godzącymi w wyśrubowane i właściwe mecenasowi sztuki poczucie estetyki.
- Waż słowa, Olafie, jeśli powtórzysz to jeszcze parę razy, odkryjesz pełnię mojej zachłanności - ściszyła głos o kilka decybeli, odnajdując piwne tęczówki posłanym spod wachlarza czarnych rzęs spojrzeniem śmiałym i niemalże bezwstydnym, by sycić się tą ulotną chwilą, choć otaczający ich gwar Midgardczyków odwiedzających jarmark skutecznie przywoływał ją do rzeczywistości. - Nie byłam tego świadoma - powróciła wzrokiem do młodej rzeźbiarki, gdy ta opowiedziała na jej prośbę o symbolice otaczającą drzewo orzechowe i uśmiechnęła się ciepło, szczerze, doceniając fakt, że sprzedawczyni nie zbyła jej pytania półsłówkiem. - Dziękuję, że zechciała mi pani wyjaśnić tę kwestię - dodała, z zadowoleniem patrząc jak jutowy woreczek zapełnia się kolejnymi elementami dekoracyjnymi, przeciwko którym Wahlberg nie podnosił żadnego sprzeciwu. - Nie, nie, ten świecznik pasować będzie idealnie, weźmiemy go razem ze świeczkami - oznajmiła, nie pragnąc już oglądać wspomnianego stanowiska, gdy wszystko, czego potrzebowali, mogli zakupić właśnie tu. Uniosła spojrzenie, nieco zdziwiona faktem, że sprzedawczyni świeczek opisywana jest według cech swojego głosu, a nie wyglądu, nim jednak rozwikłała tę zagadkę, inicjatywę przejął Wahlberg, dość nieoczekiwanie składając wyjątkowo konkretne zamówienie. Drakkary zamknięte w butelce? Spojrzała na mężczyznę pytająco, nie wcinała się jednak w słowo, zastanawiając się nad tym jaki plan powstał właśnie w jego głowie, skoro wprowadzał go w życie z takim zdecydowaniem. Wernisaż, który pochłaniał go bez reszty, tak samo jak i reszta jego pracy, wciąż pozostawał dla niej w niedostępnej, owianej tajemnicą sferze, której nie zamierzała naruszać nieproszona, przytaknęła więc głową uprzejmie, gdy oferował rzeźbiarce stypendium i zapraszał do galerii na wernisaż - czy więc widział w niej potencjalną wschodzącą gwiazdę Besettelse? - To będzie wszystko - zakomunikowała miękkim tonem, gdy Olaf skończył przedstawiać własną propozycję, po czym zerknęła w stronę sprzedawczyni z ciekawością tego, jaka będzie jej odpowiedź na tak hojną ofertę.
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Szok, niedowierzanie – Lotte nie mieszkała w Midgardzie od wczoraj, jednak wciąż dość krótko. Żyjąc jednak w cieniu wielkiego, artystycznego świata nie mogła pominąć faktu istnienia galerii Wahlberga w przestrzeni miasta. Była znana, a jego nazwisko było znane – przynajmniej jej i zapewne jej gospodarzowi. Dziś w końcu, popchnięta tą szaloną wizją przedstawioną jej przez właściciela galerii, będzie musiała oddać się radosnej twórczości. Była nocnym zwierzem, da sobie radę. Gdyby chciała, dałaby sobie radę. A chciała. Przecież chciała. Nie mogła być przez te całe lata jedynie pasożytem. Artyści zarabiający na siebie byli rzadkością, jednak Lotte potrafiła tworzyć sztukę użytkową. Przedmioty mniejsze, ale większą ich ilość. Jak w modzie, haute couture było piękne, ale nie na każdą kieszeń. Wiek dwudziesty pierwszy miał być wiekiem jeszcze żwawszego rozwoju szybkiej sztuki i pret-a porter.
- Lotte – przedstawiła się, naturalnie nie wyciągając ręki do uścisku – ośmieszyłaby się tylko, nie wiedząc w którą dokładnie stronę powinna ją posłać. Mogło to wydać się nieuprzejme, wbrew ogólnie przyjętemu dobremu wychowaniu, jednak gdyby faktycznie przyszło im dalej współpracować, jej mankament na pewno ujrzy światło dzienne, a wraz z tym nadejdzie oczywiste zrozumienie. Musiało przecież – była chora, nie niegrzeczna. – Słyszałam, oczywiście… Nie poznałam pana twarzy, przepraszam. Nigdy nie byłam u pana, w Besettelse, oczywiście.
Wyjaśniła i poczęła pakować przedmioty jeszcze szybciej, nie patrząc ku nim, a wciąż za wszelką cenę starając się zerkać ku twarzy to Fridy, to Olafa. Z każdą chwilą, gdy świat pokrywał się coraz gęstszą warstwą półmroku, widziała krawędzie ich sylwet wyraźniej. Mogła domyślać się już gdzie ci posiadają ramiona, szyję, a potem patrzeć powyżej nich – może na nos, może niechcący pomiędzy brwi, to było i tak lepsze niż zwyczajne wgapianie się w losowy punkt w okolicy ich uszu.
- To… – zawiesiła się, a potem uśmiechnęła i wręcz parsknęła zadowoleniem. – To szalone, ale dam radę. Myślę, że dam radę, jeżeli szybko zdobędę materiał. Odpowiedni materiał na żagle, już wiem z czego je zrobię. Przerobię… – mówiła jakby bardziej do siebie, niż do nich, chociaż kolejne słowa wydawały się mieć już mniej wyalienowany charakter. – Piętnaście drakkarów w butelce, na jutro do osiemnastej – podsumowała, jakby szukając ostatecznego potwierdzenia. Talary zadzwoniły przed jej dłońmi, wyciągając z zamyślenia i pchając do działania. – Różnych. Nie będą na osiemnastą. Będą przed dwunastą.
Obiecała, podnosząc z podłogi własną torbę. Pieniądze na materiały wylądowały w niej bezpieczne. Gdyby nie otrzymała odpowiedniej przedpłaty za jej artystyczną usługę, nie byłaby w stanie zrealizować zamówienia. Nie miała tyle pieniędzy, chociaż ufała komuś takiemu jak Olaf Wahlberg, człowiekowi o renomie swojego nazwiska, nie mogła być pewna, że ten byłby zadowolony z jej pracy i zapłacił kwotę większą niż wydana. Teraz czuła się asekurowana przez finansową poduszkę bezpieczeństwa. To pozwalało tworzyć bez trosk.
Odebrała wizytówkę, chociaż teraz już bez złudzeń dała znać o tym, że cierpi na paskudną wadę wzroku. Wyciągnęła dłoń otwartą, jakby proszącą o grosz, a nie podaną wizytówkę. W końcu dopiero teraz, kiedy miała ją już w dłoniach, mogła domyślić się co jej podano. I tak nie przeczyta tego w tym momencie. Wielka szkoda.
- Pojawię się na wernisażu, to będzie zaszczyt – podziękowała w ten osobliwy sposób. – Mam drobne problemy ze zdrowiem, ciężko będzie mi dotrzeć samej… Czy mogę pojawić się z partnerem? I już pakuję pani świecznik… Obawiam się, jednak, że nie mam zbyt wiele czasu, by zabawiać państwa dalej. Muszę rozgrzać się i niebawem brać do pracy. Przy najbliższym portalu ktoś na mnie czeka… – powiedziała. Poprosiła zaufanego człowieka o to, by w razie trudności był do jej dyspozycji. Sprzedała więcej, niż się spodziewała, co za tym idzie… Pakunek nie był ciężki, a pomniejszony mieścił się nawet do toreb, które ze sobą przywlekła. Trafienie do domu bezpiecznie, gdy mieszkało się na Ymirze, było jednak czynnością, w której silny mężczyzna mógł jej pomóc.
- Wskażecie mi państwo w którą to? – duże zgromadzenia ludzi pozwalały Lisa szybko utracić orientację w terenie. Nawet jeżeli uczyła się powoli obcować z hałasem lokalnych tłumów.
- Lotte – przedstawiła się, naturalnie nie wyciągając ręki do uścisku – ośmieszyłaby się tylko, nie wiedząc w którą dokładnie stronę powinna ją posłać. Mogło to wydać się nieuprzejme, wbrew ogólnie przyjętemu dobremu wychowaniu, jednak gdyby faktycznie przyszło im dalej współpracować, jej mankament na pewno ujrzy światło dzienne, a wraz z tym nadejdzie oczywiste zrozumienie. Musiało przecież – była chora, nie niegrzeczna. – Słyszałam, oczywiście… Nie poznałam pana twarzy, przepraszam. Nigdy nie byłam u pana, w Besettelse, oczywiście.
Wyjaśniła i poczęła pakować przedmioty jeszcze szybciej, nie patrząc ku nim, a wciąż za wszelką cenę starając się zerkać ku twarzy to Fridy, to Olafa. Z każdą chwilą, gdy świat pokrywał się coraz gęstszą warstwą półmroku, widziała krawędzie ich sylwet wyraźniej. Mogła domyślać się już gdzie ci posiadają ramiona, szyję, a potem patrzeć powyżej nich – może na nos, może niechcący pomiędzy brwi, to było i tak lepsze niż zwyczajne wgapianie się w losowy punkt w okolicy ich uszu.
- To… – zawiesiła się, a potem uśmiechnęła i wręcz parsknęła zadowoleniem. – To szalone, ale dam radę. Myślę, że dam radę, jeżeli szybko zdobędę materiał. Odpowiedni materiał na żagle, już wiem z czego je zrobię. Przerobię… – mówiła jakby bardziej do siebie, niż do nich, chociaż kolejne słowa wydawały się mieć już mniej wyalienowany charakter. – Piętnaście drakkarów w butelce, na jutro do osiemnastej – podsumowała, jakby szukając ostatecznego potwierdzenia. Talary zadzwoniły przed jej dłońmi, wyciągając z zamyślenia i pchając do działania. – Różnych. Nie będą na osiemnastą. Będą przed dwunastą.
Obiecała, podnosząc z podłogi własną torbę. Pieniądze na materiały wylądowały w niej bezpieczne. Gdyby nie otrzymała odpowiedniej przedpłaty za jej artystyczną usługę, nie byłaby w stanie zrealizować zamówienia. Nie miała tyle pieniędzy, chociaż ufała komuś takiemu jak Olaf Wahlberg, człowiekowi o renomie swojego nazwiska, nie mogła być pewna, że ten byłby zadowolony z jej pracy i zapłacił kwotę większą niż wydana. Teraz czuła się asekurowana przez finansową poduszkę bezpieczeństwa. To pozwalało tworzyć bez trosk.
Odebrała wizytówkę, chociaż teraz już bez złudzeń dała znać o tym, że cierpi na paskudną wadę wzroku. Wyciągnęła dłoń otwartą, jakby proszącą o grosz, a nie podaną wizytówkę. W końcu dopiero teraz, kiedy miała ją już w dłoniach, mogła domyślić się co jej podano. I tak nie przeczyta tego w tym momencie. Wielka szkoda.
- Pojawię się na wernisażu, to będzie zaszczyt – podziękowała w ten osobliwy sposób. – Mam drobne problemy ze zdrowiem, ciężko będzie mi dotrzeć samej… Czy mogę pojawić się z partnerem? I już pakuję pani świecznik… Obawiam się, jednak, że nie mam zbyt wiele czasu, by zabawiać państwa dalej. Muszę rozgrzać się i niebawem brać do pracy. Przy najbliższym portalu ktoś na mnie czeka… – powiedziała. Poprosiła zaufanego człowieka o to, by w razie trudności był do jej dyspozycji. Sprzedała więcej, niż się spodziewała, co za tym idzie… Pakunek nie był ciężki, a pomniejszony mieścił się nawet do toreb, które ze sobą przywlekła. Trafienie do domu bezpiecznie, gdy mieszkało się na Ymirze, było jednak czynnością, w której silny mężczyzna mógł jej pomóc.
- Wskażecie mi państwo w którą to? – duże zgromadzenia ludzi pozwalały Lisa szybko utracić orientację w terenie. Nawet jeżeli uczyła się powoli obcować z hałasem lokalnych tłumów.
Bezimienny
Olaf Wahlberg
Cisza.
Zamilkł, wolno odwracając głowę w stronę swojej towarzyszki, która wygłosiła właśnie opinię na temat jego uprzywilejowania. Brak łagodnego uśmiechu, jakim zwykł ją darzyć i kamienny spokój wypisany na twarzy, nie mógł sygnalizować nic dobrego. Rzecz jasna, miała rację. Wahlberg urodził się w rodzinie, która mogła pozwolić sobie na największe wydatki, na nieudane próby, na chybione inwestycje. Przez całe swoje życie nie musiał martwić się o zasoby, bowiem zgromadzone przez lata złoto teraz leżało w jego rękach, a jednak ukochał je sobie tak bardzo, że najwyższym celem stało się pomnożenie go bez skrupułów. Równocześnie, nawet jeśli kwestia przywileju była oczywista, przez fakt urodzenia, był człowiekiem, który na świat wypuszczał osławione młode talenty, który poprzez zdobywane przez lata doświadczenie i płynącą w jego żyłach krew artystów, dysponował intuicją nie tylko do sztuki, ale i biznesu. A jednak teraz, kobieta, która, choć sama była niczym najdoskonalsze dzieło, tak nie miała wystarczającego obycia, aby w zadanym temacie otwierać usta, publicznie podważała jego słowa.
Cisza.
Jedynie tyle wydobyło się z ust Olafa, bowiem te nie otworzyły się nawet na milimetry, choć kąciki ust uniósł w górę, wyginając je w uśmiechu nie mówiącym nic, a obiecującym wszystko. Mrugnął jeszcze w spokoju, a następnie ponownie odwrócił wzrok, kierując go na stojącą naprzeciw kobietę, w nadziei, że ową radę przyjęła i zaakceptowała.
Irytujący brak spojrzenia w oczy, jakby rzeźbiarka nie potrafiła odnaleźć jego spojrzenia, pozostawił również bez komentarza, spodziewając się wielu tłumaczeń tego zachowania, ale nie braku szacunku do niego. Na ten moment to wystarczało.
— Jestem na nią gotów — odpowiedział Fridzie, tak samo jak ona ściszając swój głos. — Nie rzucam słów na wiatr, już raz obiecałem ci wszystko. Uważaj tylko, o co prosisz, bowiem to dostaniesz — brak w jego głosie było nagany, zaś wspomnienie szeptanych przed paroma dniami słów "więcej" wyryło się w głowie Wahlberga niczym grawer na złocie, którym zamierzał obdarowywać völvę za jej nieoceniony dar.
— Proszę się nie martwić. O moim nazwisku mówi fakt, że zna pani moją galerię, nie to, czy rozpozna pani moją twarz — choć jakby miała to zrobić, skoro ani razu nie spojrzała mu w oczy? Nie poczuł się tym faktem urażony, nie marząc o sławie dla siebie, a dla swojej pracy, zamkniętej w murach Besettelse. Reputacja, renoma, czułe słówka rozpylane jak wiosenne pyłki w doborowym towarzystwie, nie sława pośród tych, którzy i tak na pobyt w podziemiu nie mogliby sobie pozwolić. Więcej złota, jeszcze więcej złota i szacunek. Czy tak wiele wymagał? — To Frida Guldbrandsen. Frido, poznaj, proszę Lottę — chociaż z pewnością słyszała, tak kultura wymagała je sobie przedstawić. — Jeśli rzeczywiście zdąży pani do dwunastej, to spotka się pani z moim pracownikiem. Powiadomię go wcześniej — narzucony w ten sposób termin zdawał się być niemalże niemożliwy, lecz nie zamierzał okazywać podobnej wątpliwości. Jeśli uda jej się, tak będzie pod wrażeniem.
I dopiero gdy wspomniała o problemie ze zdrowiem, dopiero gdy rozłożona jak ku jałmużnie dłoń, wystrzeliła w przód, dopiero wtedy do Wahlberga doszło do końca, o jakich kłopotach może wspominać młoda kobieta. Sam wysoko uniósł brwi, odwracając głowę w stronę Fridy, aby upewnić się, czy słyszała tę informację. Oddychał miarowo i jedynie lekki szok, pokrywający się coraz mocniej zakreślanymi planami na skorzystanie z owego faktu, mógł dać znać towarzyszącej mu kobiecie, że oto odnalazł to czego tu dziś szukał. Ślepa rzeźbiarka, historia młodej studentki ledwo wiążącej koniec z końcem, współczucie stawiające ją w pozycji nie ofiary, a silnej persony, walczącej o swoje marzenia, jak wiele runicznych talarów mógłby uzyskać, sprzedając taką opowiastkę? Olaf niemal zamyślił się, zaraz jednak orientując w zadanym pytaniu.
— Odprowadzimy panią do portalu, moja partnerka nie będzie miała nic przeciwko, prawda Frido? Na pewno ciekawa jest drewna, które zakupiliśmy. Proszę opowiedzieć nam o czasie wykonania i metodach pani pracy — odrzekł szybko, spoglądając na swoją towarzyszkę wzrokiem mającym mówić, że potrzebuje jeszcze chwili z tą kobietą, że jej słowa mogą mieć wartość. — I proszę pozwolić sobie pomóc z tym ciężarem — sam sięgnął po pakunki w typowo dżentelmeńskim geście, gotów nieść je przez całą drogę, aż nie napotkają na człowieka, z którym miała spotkać się Lotte. Nie oczekiwał sprzeciwu wobec tego gestu, na owy zresztą by nie pozwolił. — Może pani przyprowadzić partnera, lecz chciałbym wcześniej poznać jego nazwisko, aby móc wysłać stosowne zaproszenie. Niech ma pani na uwadze, że to wydarzenie z imiennymi biletami, bez owego niestety, ale nie będę mógł wpuścić pani towarzysza. To kwestie bezpieczeństwa — i luksusu. — Frido, będziesz tak miła i nakreślisz pani Hansen, czego może się spodziewać po jutrzejszym wydarzeniu? Ja obawiam się, że zdradziłbym zbyt wiele — tak naprawdę zwyczajnie obawiał się, że młoda studentka, która ewidentnie pochodziła z innej warstwy społecznej niż Olaf i w ostateczności panna Guldbrandsen, nie do końca zdaje sobie sprawę z obowiązujących strojów lub zachowań. A któż lepiej wyjaśni to kobiecie, niż inna kobieta?
Nieznajomy
Frida Guldbrandsen
Błąd, Frido, to był błąd.
Prosty wniosek nasuwał się praktycznie samoistnie już w momencie, w którym upominające słowa uleciały z jej ust wraz z przymrożonym obłoczkiem pary wodnej, a chwilę później wniosek ten przemienił się w ponurą oczywistość, gdy zamiast odpowiedzi napotkała nieprzeniknioną ciszę i nieporuszony wyraz twarzy, na którą ostatecznie wkradł się uśmiech zupełnie odmienny od tych, jakimi raczył ją ostatnimi dniami w tych ulotnych momentach, gdy chłodna rzeczywistość nie domagała się jego niepodzielnej uwagi. Uśmiechnęła się więc i Frida, nieznacznie i nienachalnie, nie uciekając spłoszonym spojrzeniem w bok, a zadzierając podbródek ku górze, jakby wbrew wszystkiemu i wszystkim mówiła bezdźwięcznie wiesz, że mam rację. kilka uderzeń serca później odstąpiła już jednak od mocniejszego akcentowania swojego stanowiska, za które w żaden sposób nie zamierzała ginąć na barykadach, a już na pewno nie wdawać się w dalsze dyskusje w towarzystwie osób trzecich.
Wszystko lśniło w jej głowie tysiącem znaczeń, gdy raz jeszcze odnajdywała piwne tęczówki, szukając drugiego dna w rozbrzmiewającym cicho ostrzeżeniu. - Wiesz czego chcę, od samego początku - oznajmiła spokojnym tonem, w myślach przywołując odbytą na początku miesiąca rozmowę, w trakcie której punkt po punkcie wymieniła własne oczekiwania, naznaczając przy tym, że to, czego pragnie, nie do kupienia jest za żadną ilość złota.
- Miło mi panią poznać - zwróciła się do kobiety, gdy Olaf dokonał oficjalnego przedstawienia. Uśmiechnęła się do niej przyjaźnie, choć dopiero teraz, gdy świąteczne zakupy zostały już wybrane, stając się kolejną pozycją do wykreślenia z długiej listy zadań na ten dzień, Guldbrandsen prawdziwie skupiła się na toczącej się tuż obok konwersacji, by dostrzec, że młoda rzeźbiarka błądzi spojrzeniem wszędzie wokół, nie zakotwiczając go nigdzie na dłużej - jak mogła przeoczyć to wcześniej? Ciemne brwi zbiegły się ku sobie w krótkim wyrazie konsternacji, która ustąpiła, gdy otwarta dłoń przyjęła wizytówkę, a słowa Lotte wyjawiły prawdę co do stanu, na który jeszcze przed chwilą ciemnowłosa pozostawała obojętna w swej błogiej nieświadomości. Zerknęła ku Olafowi, pewna tego, że i on w nadarzającej się sytuacji dostrzegał sposobność, której grzechem byłoby nie wykorzystać; tym bardziej, że i tak zaprosił już młodą artystkę na wernisaż i złożył u niej zamówienie na drakkary, o które Frida nie pytała ani słowem, szanując jego decyzję, by większość jego planów związanych z wernisażem pozostała tajemnicą.
- Naturalnie, to żaden problem, właściwie sami mieliśmy iść w tamtym kierunku - choć oni sami w planach mieli kolację w kameralnej restauracji i udział w procesji Świętej Łucji, a nie zarywanie nocy, by niespodziewanym zamówieniem zadowolić pewnego kapryśnego mecenasa sztuki. - Chętnie dowiem się więcej o pani pracy, jeśli nie nadwyrężyliśmy zanadto pani cierpliwości - dodała po chwili, bez trudu odczytując między wierszami intencję Wahlberga, który w szarmanckiej manierze chwycił pakunki panny Hansen, podczas gdy Frida odebrała od niej jutowy worek z wybranymi samodzielnie ozdobami. - Dziękuję za pomoc z zakupami, obawiałam się, że będziemy przeszukiwać stoiska jarmarku w nieskończoność - zwróciła się do rzeźbiarki przyjaźnie, choć bez zbędnej emfazy, gdy powolnym krokiem ruszyli przed siebie, by lawirując pomiędzy kolejnymi przechodniami i straganami, przemieszczać się w kierunku najbliższego portalu. - Oczywiście, Olafie - wyrzekła miękko, zduszając w sobie niechętne westchnięcie na myśl, że ona sama nie zdoła zdradzić zbyt wiele, bo w zupełnej kontrze do zwyczajowego stanu rzeczy, w kwestii wernisażu wiedziała tyle, co kot napłakał.
- Najważniejsze informacje odnośnie wydarzenia zawarte będą w broszurze przesłanej wraz z zaproszeniem do pani i pani partnera, sama nie będę próbowała ubrać ich na nowo w słowa, gdy te idealne zostały już dobrane. Zaproszenia są imienne, proszę koniecznie zabrać je ze sobą na wernisaż, w innym wypadku nie zostaniecie państwo wpuszczeni do Besettelse - oznajmiła słowem wstępu, skrycie licząc na to, że tymczasowo bezimienny towarzysz Lotty zdoła odczytać te informacje i jej przekazać. - Obowiązuje strój wieczorowy, raczej klasyczny, choć odrobina ekstrawagancji w kwestii dodatków jak najbardziej wpisze się w ton wydarzenia - dodała, mając nadzieję, że rzeźbiarka nie poczuje się urażona tym dość bezpośrednim nakreślaniem wymaganego ubioru, który na co dzień nie znajdował się raczej w garderobie przeciętnego sprzedawcy na jarmarku świątecznym. - Ze swojej strony mogę polecić założenie naprawdę wygodnych butów, większość wernisaży to przyjęcia stojące - kontynuowała płynnie, z namysłem zerkając ku Olafowi, jakby chciała się upewnić czy i tym razem jej słowa okażą się być słuszne. - I radzę uważać na serwowane w trakcie drinki, ich słodycz w wyjątkowo zdradziecki sposób maskuje drzemiącą w nich moc.
Prorok
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Coś w jej głowie sugerowało, że domyślili się co do charakteru jej ułomności. Dostali przecież tak wiele sygnałów – jej połyskujące złotem spojrzenie, w kolorze przecież tak nienaturalnym, niemożliwym do uzyskania bez rozwoju iskrzycy; spojrzenie te błądziło, nie zarejestrowawszy ani szczegółu ich postaci, ale także ani szczegółu postaci dookoła – mówiła o innych handlarzach, nie wspominając nawet ich aparycji, a jedynie krzykliwe głosy, które mogłyby zostać pomylone przez kogoś, kto nie postrzegał świata tak jak ona. Sama wspomniała o problemach zdrowotnych, sama też wahała się przed uściśnięciem dłoni na powitanie. Mogła wyciągnąć ją i oczekiwać, że oni sami podejmą decyzję o pogłębieniu gestu, jednak pchana zwyczajną obawą – nie zdecydowała się.
- Miło poznać, pani Frido – powiedziała, a chociaż chciała wycisnąć z siebie więcej słów, każde z nich wydawały się jej bardziej i bardziej nietaktowne. Chciałaby wiedzieć kim była Guldbrandsen. Spodziewała się, że kobieta nie była artystką, rozmawiając o rzeźbie w drewnie nie wypowiadała się w końcu tak profesjonalnie, jak spodziewałaby się po kimś prezentującym się w Besettelse. Miała może skłonności do doceniania wszystkiego co w Midgardzie… Nieco na wyrost. Nie każdy artysta w końcu osiągnie tu sukces. Nie każdy będzie tak płodny, nie każdy stworzy kolejne kolekcje mebli, kolekcje obrazów, kolejne pokazy rzeźby… Nie wystarczy stworzyć pojedynczego, porywającego serca egzemplarza.
Jej gałąź sztuki wymagała skrupulatności. Konsekwentności działania. Poziomu może nie nazbyt wysokiego, ale stałego. Chciałaby kiedyś, by ludzie postrzegali ją jako twórcę stabilnego, mniej eksperymentalnego, ale demonicznie skutecznego.
- Nie miałabym nawet śmiałości prosić państwa o tego typu pomoc – przyznała wręcz onieśmielona. W przeciwieństwie do wzroku płatającego figle, miała uszy – słyszała ton, jakim zwracali się między sobą jej rozmówcy. Spodziewała się, że Frida była bliska Olafowi, przeczuwała, że mogli być dobrymi przyjaciółmi, partnerami albo nawet narzeczeństwem czy małżeństwem, nawet jeżeli pozostawanie przy swoim nazwisku nie było w przypadku kobiet rozwiązaniem popularnym. Czuła, że odbiera im wspólny czas, jednak niegrzecznym byłoby pewnie odmawiać, szczególnie, że rozmowa wydawała się… Niewymuszona. – Dziękuję, bardzo dziękuję. To trochę ciężkie… – ostrzegła, ale po chwili pakunki i tak znalazły się już w dłoniach Wahlberga. Uśmiechnęła się delikatnie, a kiedy pytanie o Partnera pojawiło się, zabłądziła wzrokiem pomiędzy jednym źródłem dźwięku, a drugim źródłem dźwięku. Frida w końcu zgodziła się na odprowadzenie nędznej rzeźbiarki do portalu, przy okazji zabawiając ją rozmową, ba – dziękując jej nawet za pomoc. Nim jednak przyszło do odpowiedzi na pytanie mecenasa, musiała w głowie podjąć decyzję – nie miała serca prosić kogokolwiek o pomoc.
- To młody chłopak, umie się zachować, ręczę za niego – odpowiedziała momentalnie. Kto tylko poręczy za nią? Nikt, dlatego musiała pokazać się z jak najlepszej strony. Wrażliwy przyjaciel z dzieciństwa mógł być idealnym partnerem w tej kwestii. – Mogę posłać panu wiewiórkę z jego nazwiskiem…
Potem spojrzenie powędrowało już tylko ku Fridzie, a raczej w stronę, w której ta się znajdowała. Wciąż jakby automatycznie, z przyzwyczajenia i chęci zachowania pozorów dobrego wychowania, w końcu odnalezienie spojrzenie poruszającej się obok volvy nie było dla niej proste. Rzeźbiarka z początku zdecydowała się jedynie na określenie po łebkach taktyki swojego artystycznego działania. Było w tym coś zautomatyzowanego, nietypowego dla typowej, artystycznej powolności czy działania jedynie w porywach weny.
- Jestem rzemieślniczką, w pierwszej kolejności – podkreśliła, jakby to miało określić cały jej niewielki artystyczny dorobek w wielkim skrócie. – Nauczono mnie, by szanować materiał, nie trwonić go. Magia daje ogromne możliwości dla oszczędności – materii, ale i czasu – wprowadzenie to miało prowadzić do głębszych wynurzeń, jednak jak na skromną dziewczynę przystało – było ono równie skromne. – Tak jak w meblarstwie – z początku tworzyliśmy zawsze bardzo prosty model, podkład wręcz… – dłońmi nakreśliła gest, jakby bryłę w kształcie sześcianu. – Jeżeli tworzyliśmy rzeźbione krzesła, przypominało ono z początku niezwykle toporne, kanciaste byleco. Nogi nienaturalnie grube, oparcie nieobite, twarde, nieprzyjemne – zbyt grube. Pierwowzór nadużywa materiału, wiecie państwo… Jakby jest go za dużo – mówiła, chociaż w głosie słychać było, że nie przywykła do tego typu rozmów. Wstydziła się może nieco, nienawykła. – Ktoś mógłby zarzucić marnotrawstwo, jednak magia... Magia pozwala powielić, ale nie zachować skomplikowane szczegóły – te nieskomplikowane modele z zasady powiela się, a potem dopiero kształtuje, nadając możliwe magiczne właściwości – wielki, doprawdy wielki skrót. Nie mogła w końcu zdradzić wszystkich swoich sekretów – gdyby każdy działał jak ona, jej wartość byłaby znikoma. – Jak mówiłam, wbrew pozorom, to oszczędność materii i czasu… – nie wiedziała co więcej powinna mówić, by nimi poruszyć. Znacznie bardziej interesujące wydawały się słowa Fridy, która przecież wyjaśnić jej miała to, co zastanie w galerii. W miejscu, w którym nigdy nie była, bo też po co – dotykanie dzieł było nietaktowne. Zbliżanie się na taką odległość, jaka pozwalałaby jej dojrzeć szczegóły, równie niegrzeczna.
Chociaż ostatnio zakupiła bardziej wystawny strój, miała w głowie to, co wyciągnie z szafy na przedstawianą jej okazję. Coś, co jeszcze dobrze pamiętała. Coś, co w lustrze oglądała jeszcze na swoim ciele. Błękitna, podkreślająca dziewczęcą naturę sukienka z czasów szkolnych.
- Z zupełną szczerością – czuję, że i tak nie ustałabym w mniej wygodnych szpilkach. Już czuję, jak z wrażenia trzęsą mi się kolana – pozwoliła sobie na podsumowujący ich rozmowę, niewinny żart. Zaklinała rzeczywistość, próbując przekonać siebie samą co do tego, że będzie czuć się dobrze w obliczu szerszego zgromadzenia.
- Miło poznać, pani Frido – powiedziała, a chociaż chciała wycisnąć z siebie więcej słów, każde z nich wydawały się jej bardziej i bardziej nietaktowne. Chciałaby wiedzieć kim była Guldbrandsen. Spodziewała się, że kobieta nie była artystką, rozmawiając o rzeźbie w drewnie nie wypowiadała się w końcu tak profesjonalnie, jak spodziewałaby się po kimś prezentującym się w Besettelse. Miała może skłonności do doceniania wszystkiego co w Midgardzie… Nieco na wyrost. Nie każdy artysta w końcu osiągnie tu sukces. Nie każdy będzie tak płodny, nie każdy stworzy kolejne kolekcje mebli, kolekcje obrazów, kolejne pokazy rzeźby… Nie wystarczy stworzyć pojedynczego, porywającego serca egzemplarza.
Jej gałąź sztuki wymagała skrupulatności. Konsekwentności działania. Poziomu może nie nazbyt wysokiego, ale stałego. Chciałaby kiedyś, by ludzie postrzegali ją jako twórcę stabilnego, mniej eksperymentalnego, ale demonicznie skutecznego.
- Nie miałabym nawet śmiałości prosić państwa o tego typu pomoc – przyznała wręcz onieśmielona. W przeciwieństwie do wzroku płatającego figle, miała uszy – słyszała ton, jakim zwracali się między sobą jej rozmówcy. Spodziewała się, że Frida była bliska Olafowi, przeczuwała, że mogli być dobrymi przyjaciółmi, partnerami albo nawet narzeczeństwem czy małżeństwem, nawet jeżeli pozostawanie przy swoim nazwisku nie było w przypadku kobiet rozwiązaniem popularnym. Czuła, że odbiera im wspólny czas, jednak niegrzecznym byłoby pewnie odmawiać, szczególnie, że rozmowa wydawała się… Niewymuszona. – Dziękuję, bardzo dziękuję. To trochę ciężkie… – ostrzegła, ale po chwili pakunki i tak znalazły się już w dłoniach Wahlberga. Uśmiechnęła się delikatnie, a kiedy pytanie o Partnera pojawiło się, zabłądziła wzrokiem pomiędzy jednym źródłem dźwięku, a drugim źródłem dźwięku. Frida w końcu zgodziła się na odprowadzenie nędznej rzeźbiarki do portalu, przy okazji zabawiając ją rozmową, ba – dziękując jej nawet za pomoc. Nim jednak przyszło do odpowiedzi na pytanie mecenasa, musiała w głowie podjąć decyzję – nie miała serca prosić kogokolwiek o pomoc.
- To młody chłopak, umie się zachować, ręczę za niego – odpowiedziała momentalnie. Kto tylko poręczy za nią? Nikt, dlatego musiała pokazać się z jak najlepszej strony. Wrażliwy przyjaciel z dzieciństwa mógł być idealnym partnerem w tej kwestii. – Mogę posłać panu wiewiórkę z jego nazwiskiem…
Potem spojrzenie powędrowało już tylko ku Fridzie, a raczej w stronę, w której ta się znajdowała. Wciąż jakby automatycznie, z przyzwyczajenia i chęci zachowania pozorów dobrego wychowania, w końcu odnalezienie spojrzenie poruszającej się obok volvy nie było dla niej proste. Rzeźbiarka z początku zdecydowała się jedynie na określenie po łebkach taktyki swojego artystycznego działania. Było w tym coś zautomatyzowanego, nietypowego dla typowej, artystycznej powolności czy działania jedynie w porywach weny.
- Jestem rzemieślniczką, w pierwszej kolejności – podkreśliła, jakby to miało określić cały jej niewielki artystyczny dorobek w wielkim skrócie. – Nauczono mnie, by szanować materiał, nie trwonić go. Magia daje ogromne możliwości dla oszczędności – materii, ale i czasu – wprowadzenie to miało prowadzić do głębszych wynurzeń, jednak jak na skromną dziewczynę przystało – było ono równie skromne. – Tak jak w meblarstwie – z początku tworzyliśmy zawsze bardzo prosty model, podkład wręcz… – dłońmi nakreśliła gest, jakby bryłę w kształcie sześcianu. – Jeżeli tworzyliśmy rzeźbione krzesła, przypominało ono z początku niezwykle toporne, kanciaste byleco. Nogi nienaturalnie grube, oparcie nieobite, twarde, nieprzyjemne – zbyt grube. Pierwowzór nadużywa materiału, wiecie państwo… Jakby jest go za dużo – mówiła, chociaż w głosie słychać było, że nie przywykła do tego typu rozmów. Wstydziła się może nieco, nienawykła. – Ktoś mógłby zarzucić marnotrawstwo, jednak magia... Magia pozwala powielić, ale nie zachować skomplikowane szczegóły – te nieskomplikowane modele z zasady powiela się, a potem dopiero kształtuje, nadając możliwe magiczne właściwości – wielki, doprawdy wielki skrót. Nie mogła w końcu zdradzić wszystkich swoich sekretów – gdyby każdy działał jak ona, jej wartość byłaby znikoma. – Jak mówiłam, wbrew pozorom, to oszczędność materii i czasu… – nie wiedziała co więcej powinna mówić, by nimi poruszyć. Znacznie bardziej interesujące wydawały się słowa Fridy, która przecież wyjaśnić jej miała to, co zastanie w galerii. W miejscu, w którym nigdy nie była, bo też po co – dotykanie dzieł było nietaktowne. Zbliżanie się na taką odległość, jaka pozwalałaby jej dojrzeć szczegóły, równie niegrzeczna.
Chociaż ostatnio zakupiła bardziej wystawny strój, miała w głowie to, co wyciągnie z szafy na przedstawianą jej okazję. Coś, co jeszcze dobrze pamiętała. Coś, co w lustrze oglądała jeszcze na swoim ciele. Błękitna, podkreślająca dziewczęcą naturę sukienka z czasów szkolnych.
- Z zupełną szczerością – czuję, że i tak nie ustałabym w mniej wygodnych szpilkach. Już czuję, jak z wrażenia trzęsą mi się kolana – pozwoliła sobie na podsumowujący ich rozmowę, niewinny żart. Zaklinała rzeczywistość, próbując przekonać siebie samą co do tego, że będzie czuć się dobrze w obliczu szerszego zgromadzenia.
Bezimienny
Olaf Wahlberg
Zwykł nie oceniać ludzi po pozorach, przyzwyczajony do tego, że choć mogli stwarzać je doskonałe, opływając w luksus, albo w smutną historię młodzieńczych lat, tak często zwierzęce zapędy, zwłaszcza w społeczeństwie tak przechłoniętym różnoraką krwią, chociaż nie były wystawiane na światło dzienne, tak wystarczająco mogłyby popsuć idealistyczny obraz człowieka. Sam mierzył się z kilkoma instynktami, które, chociaż nie pochodziły od zwierząt, tak zdawały się wystarczająco szargać jego spokojem i cierpliwością. Narastająca potrzeba wyższego ego zaś spełniała się doskonale w organizmie Olafa, który z zachowaniem zasad najwyższego szacunku, chwytał teraz torby kobiety, gotów nieść je i nie odczuwając, jakby to miało go upokorzyć, czy zrobić z niego parobka. Matka nim umarła wymagała wystarczająco wiele opieki i komplementów, aby nauczył się, że każda kobieta ich pragnie, a wtedy przychylniej spełnia rzucane przez niego prośby.
Ślepota tej rzeźbiarki mogła brać się z wielu powodów, a on sam wiele ryzykował, zapraszając ją na wernisaż. Ufał jednak swojej intuicji mówiącej, że determinacja wyraźnie ubogiej dziewczyny może przynieść wymierne korzyści finansowe. Wiele zależeć będzie od jej reputacji, lecz tym zamierzał zająć się potem, gotów ostatecznie nawet odmówić wpuszczenia owej na wernisaż, jeśli okaże się, że powiązana jest z instytucjami lub organizacjami, których opinia publiczna budzi wątpliwości. Zdawało się jednak jakby była po prostu młoda i jeszcze niezorientowana w świecie, a swoją ułomność starannie usiłowała uznawać za być może dar od bogów? Nie rozwodził się nad tym, skupiając na słuchaniu rozmowy między Fridą a nią, samemu podążając obok.
Ze szczodrością we własnej uwadze przysłuchiwał się kobiecie, gdy opowiadała o odpowiedniej utylizacji materiałów. Gdyby nie oszczędności, których sam dokonywał wszędzie tam, gdzie była taka potrzeba, tak zapewne dziś nie mógłby poszczycić się statusem bogacza, który wręcz wylewał się z dżentelmeńskiego obycia.
— Czy kiedyś tworzyła pani bez baczenia na ilość zużytego materiału? Proszę wybaczyć mi wścibskość, lecz jestem ciekaw. Jako mecenas dla młodych artystów — o czym ewidentnie Frida zdołała już zapomnieć, wygłaszając swoje nietypowe komentarze — często mierzę się z podobnymi zagadnieniami z ich strony, a pani opinia pozwoli mi na temat spojrzeć szerzej — choć mówiąc szczerze, swojego zdania nie zmieni. Rzemieślnicy mieli pewną przewagę w tej kwestii, polegała ona właśnie na skrupulatności względem wykonanej pracy. Jeśli do tego mieli talent, wtedy też stanowili diament, który po prostu należało odpowiednio oszlifować.
Pewien był, że panna Guldbrandsen doskonale zdaje sobie sprawę, w jaki sposób wyglądały podobne wydarzenia, sama pochodziła z zamożnego domu, obracała się w wyższych warstwach społecznych, co Wahlberg zdołał już zresztą wcześniej sprawdzić. W istocie to jak opowiadała o pewnych zależnościach i niepisanych zasadach występujących na wernisażach, pozostało w zgodzie z jego opinią. Z pewnością kobieta kobiecie była w stanie przekazać więcej i skrupulatniej, co tak naprawdę jest ważne.
— Moja miła, doskonale podsumowałaś wszystkie moje myśli — zwrócił się w stronę towarzyszącej mu kobiety, obdarzając ciepłym uśmiechem. — Teraz będę obawiać się, że pani oczekiwania względem wernisażu przerosną jego formę — zażartował, na informację o trzęsących się kolanach, a ona, choć go nie widziała, tak w głosie mogła wyczuć butną pewność siebie, jakby świadom był, że wydarzenie nie będzie miało wad.
Olaf z tematu
Nieznajomy
Frida Guldbrandsen
W gruncie rzeczy nie potrafiła sobie wyobrazić tego jak to jest nie widzieć, zbyt przyzwyczajona do tego, że jej własna rzeczywistość i wszystko to, co widziała wokół, było dodatkowo rozszerzone o dodatkowe obrazy, często chaotyczne i nieskładne, urywki wciąż jeszcze nierozegranych wydarzeń z przyszłości. Zastanawiała się czasem czy utrata lub przynajmniej znaczne osłabienie wzroku wiązałoby się jednocześnie ze wzmocnieniem doświadczanych wizji, ze zdecydowanym ustabilizowaniem pojawiających się pod powiekami obrazów - w gruncie rzeczy były to jednak zawsze tylko i wyłącznie czyste deliberacje i hipotetyczne gdybania, bo chociaż dar swój ceniła nade wszystko i na wiele, nawet ryzykownych kroków potrafiła się zdecydować w imię widzenia i wiedzenia więcej, tak za bardzo lubiła życie samo w sobie, by dobrowolnie zdecydować się na aż tak duże i trwałe poświęcenie. Czy rzemiosło dziewczyny było lepsze właśnie ze względu na jej ułomność? Czy lepiej rozumiała materiał, z którym pracowała? Czy lepiej czuła pod palcami strukturę surowca przed jego obróbką? Czy lepiej odnajdywała właściwy moment, by przestać już dłużej w nim rzeźbić? Czy gdyby oczy nie odmówiły jej posłuszeństwa, estetyka jej prac byłaby wciąż taka sama czy zupełnie inna? Te i podobne myśli wypełniały głowę Fridy, gdy pozostawiwszy za sobą straganik świątecznego jarmarku, w trójkę kierowali swe kroki dalej, w stronę najbliższego portalu, przy którym zakończyć się miała ich wspólna podróż - i jednocześnie oficjalna część ich udziału w obchodach świętej Łucji, bo oto zaraz udać się mieli na kolację do kameralnej Flory. Stawiając ostrożne kroki na ośnieżonym chodniku, jednocześnie przysłuchiwała się wymianie zdań pomiędzy dwójką, wyłączając się z dotyczącej materiału rozmowy, w której jako laik w świecie artystycznym nie miała zbyt wiele wartościowego do dodania.
Ze skrzętnie skrywanym wyrazem zadowolenia złowiła posłany jej przez Wahlberga uśmiech, odczytując go przy tym jako aprobatę dla jej słów o wernisażu, do którego starała się zrobić pannie Hansen krótkie wprowadzenie z pozycji osoby trzeciej, niezaangażowanej w jakikolwiek sposób w organizację całego przedsięwzięcia. Był to z jej strony niewątpliwy przebłysk rzadko spotykanej naiwności lub też pobożne życzenie, mające za zadanie zaklinać rzeczywistość, ale przez tych parę minut miarowego, spokojnego spaceru zdążyła już oswoić się z myślą, że mężczyzna, któremu ostatnio poświęcała każdą swoją chwilę i prawie całą swoją atencję, odrzucił już w niepamięć niedawne zajście, w którym krytyczne słowa Guldbrandsen spotkały się z dalekim do zachwytu milczeniem. Zaśmiała się krótko i pogodnie z drobnego żartu dziewczyny i wtórującego jej Olafa, po czym odruchowo skinęła głową, choć tego dziewczyna nie mogła już widzieć.
- Choć mam nadzieję, że poczuje się pani w Besettelse niczym ryba w wodzie - czy to w ogóle było możliwe w jej przypadku i w przypadku zatłoczonego, gwarnego wnętrza? - tak proszę pamiętać, że w galerii nie brakuje spokojniejszych zakamarków, w których można odpocząć od nadmiaru wrażeń - dodała jeszcze podsumowująco przyjaznym głosem, doskonale świadoma tego, że nie każdy czuł się dobrze w gęstym tłumie, gdzie zewsząd docierały różnorakie, wybijające z rytmu bodźce.
Frida z tematu
Mikkel Guldbrandsen
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Trzynasty grudnia zawsze był dniem specjalnym, wśród całej społeczności galdrów, Guldbrandsenowie zaś nie byli pod tym względem żadnym wyjątkiem. Może i nie byli szczególnie praktykujący, w ich domu pielęgnowano jednak wiarę w Dziewięć Światów i zawsze obchodzono związane z nią święta. Dochowanie tradycyjnych obrzędów było kluczowe, aby podtrzymać pamięć i tożsamość kulturową. Mikkel, wracając wspomnieniami do młodszych lat, pamiętał wspólne dekorowanie miasta przez mieszkańców Tromsø, rozpalenie gwiazdy na szczycie największej choinki na głównym placu miasta i procesje ku czci świętej Łucji. Ten dzień zwykle spędzali we czwórkę; rodzice zabierali jego i Fridę, by wziąć udział we wspólnych zabawach i na świąteczny jarmark. Podobnie rzecz miała się i w Midgardzie, takie same tradycje kultywowano w stolicy Magicznej Skandynawii, od dawna jednak nie brał w nich właściwie udziału. Jeszcze kilka lat wcześniej razem z Fridą, kiedy z nim mieszkała, odwiedzali jarmark, by raczyć się gorącą czekoladą i kupić miłe dla oka pierdoły, a później oboje pochłonęła dorosłość i codzienne obowiązki, pozostawiając im czas na spotkanie głównie podczas dwóch dni świątecznych.
Także i w tym roku nie planował pojawić się na placu centralnym, dekorować miasta, czy dołączać do procesji, lecz nie potrafił odmówić lubianej kuzynce, kiedy spotkał ją na Starym Mieście zupełnym przypadkiem razem z jej kilkuletnią córką, którą także darzył sympatią, była urocza. Zawędrował więc z nimi w okolice ulicy Gammel, gdzie odbywał się świąteczny jarmark. Entuzjazm małej nie udzieliłby się chyba tylko komuś o sercu skutym lodem, więc z uśmiechem podszedł do straganów i razem z nią wybierał świąteczne dekoracje. Właściwie dlaczego nie, pomyślał, decydując się na świąteczny wieniec i złotą gwiazdę. Od kilku lat nie ubierał w swoim midgardzkim mieszkaniu żadnego drzewka, a w tym roku miał spędzić Jul właśnie w nim razem z Fridą - milej im będzie obojgu, jeśli postara się o dekoracje. Zwłaszcza takie, które wyjątkowo przypadły mu do gustu - runy-zawieszki na choinkę.
Obiecał kuzynce, że zajmie się małą przez popołudnie, by mogła zrobić świąteczne zakupy; początkowo planował zabrać ją do pijalni czekolady, lecz pomysł wspólnego dekorowania drzewka wzbudziła w niej entuzjazm - nie mógł zatem odmówić.
zakupy: runy-zawieszki na choinkę, świąteczny wieniec, złota gwiazda
Mikkel z tematu
Także i w tym roku nie planował pojawić się na placu centralnym, dekorować miasta, czy dołączać do procesji, lecz nie potrafił odmówić lubianej kuzynce, kiedy spotkał ją na Starym Mieście zupełnym przypadkiem razem z jej kilkuletnią córką, którą także darzył sympatią, była urocza. Zawędrował więc z nimi w okolice ulicy Gammel, gdzie odbywał się świąteczny jarmark. Entuzjazm małej nie udzieliłby się chyba tylko komuś o sercu skutym lodem, więc z uśmiechem podszedł do straganów i razem z nią wybierał świąteczne dekoracje. Właściwie dlaczego nie, pomyślał, decydując się na świąteczny wieniec i złotą gwiazdę. Od kilku lat nie ubierał w swoim midgardzkim mieszkaniu żadnego drzewka, a w tym roku miał spędzić Jul właśnie w nim razem z Fridą - milej im będzie obojgu, jeśli postara się o dekoracje. Zwłaszcza takie, które wyjątkowo przypadły mu do gustu - runy-zawieszki na choinkę.
Obiecał kuzynce, że zajmie się małą przez popołudnie, by mogła zrobić świąteczne zakupy; początkowo planował zabrać ją do pijalni czekolady, lecz pomysł wspólnego dekorowania drzewka wzbudziła w niej entuzjazm - nie mógł zatem odmówić.
zakupy: runy-zawieszki na choinkę, świąteczny wieniec, złota gwiazda
Mikkel z tematu
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Bezimienny
Halvard Tordenskiold
Był człowiekiem, który lubił wiedzieć wiele, zbierać przeróżne informacje i zachowywać je na odpowiednią chwilę do własnego użytku, nie znajdował jednak zbyt wiele wartości w tanich sensacjach i szybko przemijających plotkach, a właśnie w tych kategoriach umiejscawiał romanse Wahlberga zmieniające się szybciej niż kaprysy córek. Miał co prawda na głowie poważniejsze zmartwienia niż życie prywatne przyjaciela, choć gdy ten nie podjął oczekiwanych przez Tordenskiolda kroków w związku z podsuniętą mu pod nos Sylvei Forsberg, Halvard przestał się łudzić, że mecenas sztuki postanowi potraktować na poważnie kwestię ustatkowania się i założenia rodziny. Czyżby nie pragnął przekazać swojego dziedzictwa dalej? Miałby pozwolić Besettelse wpaść w obce ręce lub obrócić się w nicość? Podobne myśli nie mieściły mu się w głowie, choć nie werbalizował ich i nie dawał tym samym Dahlii sposobności do rozwinięcia tematu. Ta jednak z pewnością potrafiła docenić fakt, że podstawą do niezareagowania było po prostu pełne skupienie na najbliższych. - Dla was zawsze znajdę czas, najdroższa - miękkie kłamstwo uleciało bez oporów spomiędzy jego warg wygiętych w łagodnym uśmiechu, który przychodził mu łatwo, gdy trujące myśli nie mąciły w głowie i nie zachęcały tłumionej głęboko złości do rozlewania się w trzewiach.
Dziś był dobry dzień, a ten obfitował zaskakującymi pokładami cierpliwości w stosunku do każdego pomysłu rodziny, dlatego też nie kwitował goryczą propozycji Dahlii, by przemieścić się w stronę ulicy Gammel i odwiedzić tamtejszy jarmark. - Zdaje się, że przydałoby nam się parę nowych ozdób świątecznych - stwierdził pogodnym tonem; nie powstrzymał się przed odruchowym zerknięciem na tarczę złotego zegarka, choć przesuwające się po niej wskazówki okazały się być dla niego nad wyraz łaskawe. - Tylko, jeśli pomożesz mi wybrać choinkę, Lovise - oznajmił z udawaną powagą, pochylając się w stronę najmłodszej córki, która zapiszczała z uciechy na te słowa i tylko bardziej żywiołowo zaczęła wyciągać ku niemu drobną rączkę. Schylił się jeszcze kawałek, by palcami schować brzeg malutkiej rękawiczki pod mankiet rękawa, zabezpieczając tym samym delikatną skórę przed mrozem. Chwycił dłoń Lovise, ustępując jej w tej nieszkodliwej zachciance, choć po przejściu zaledwie kilkudziesięciu metrów z niezadowoleniem odkrył, że jest to operacja nader niewygodna przy tak znaczącej różnicy wzrostu, zmuszającej go do garbienia się i przekrzywiania w jedną stronę. Dzisiaj wyrywanie się z uścisku córki nie wchodziło jednak w grę, dlatego też Halvard przystanął w miejscu, by wziąć dziewczynkę na ręce, wspaniałomyślnie ignorując jej piski lecące prosto do jego ucha.
Parę minut później byli już przy stanowisku z choinkami, gdzie do spółki komisyjnie dokonywali wyboru najodpowiedniejszego drzewka. Sam preferowałby jodłę, w tym roku jednak magiczne świerki obiecywały wiele, a błysk w oczach Dahlii, skwapliwe kiwnięcie głową Vigdis i radosny bełkot Lovise potwierdzały, że oto znaleźli swoje drzewko, które rozmiarem miało dopasować się do wysokiego sufitu w ich salonie. Tordenskiold zapłacił sprzedawcy i nakazał dostarczenie świerka do domu na przedmieściach, nim ruszyli do kolejnych stoisk, by tam wyszukać odpowiednie ozdoby. Wciąż trzymał w ramionach najmłodszą córkę, której głowa chodziła we wszystkie strony, korzystając z uroków znajdowania się o wiele wyżej, niż do tego była przyzwyczajona, to jednak zdecydowanie utrudniało uważne przeglądanie asortymentu oferowanego przez lokalnych rzemieślników, w oko jednak wpadły mu zawieszki w kształcie jemioły i elegancki wieniec zdobiony ostrokrzewem. - Nie sądzisz, że ten wieniec dobrze wyglądałby na drzwiach wejściowych? - wskazał ozdobę żonie, postanawiając jak zwykle w podobnych kwestiach zdać się na jej gust. - Rangvaldzie, wybierzesz światełka? Vigdis, czy nie przydałaby nam się nowa złota gwiazda? - zwrócił się do pozostałej dwójki, nie pragnąc wykluczać ich z zakupów, które - choć błahe - miały być przecież dla wszystkich źródłem radości, a nie żalu i nawet on, zwyczajowo dość niezainteresowany nieistotnymi wydarzeniami życia rodzinnego, dostrzegał i rozumiał doskonale zależność pomiędzy nierównomiernym poświęcaniem atencji a rosnącymi tarciami i napięciami pod ich wspólnym dachem.
Dahlia Tordenskiold
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Państwa Tordenskiold łączyło docenianie wartości informacji o innych, świadomość jak groźną bronią i cenną walutą potrafiła być w odpowiednich rękach, gdy czekało się na właściwą chwilę, by ją wykorzystać. Nawet i bezwzględnie. Norny dobrały ich pod tym względem lepiej niż dobrze - dwoje manipulantów, dla których cel uświęcał środki. Dahlia jednak, w przeciwieństwie do swego męża, miała w sobie właściwą kobietom wścibskość i przepadała wręcz za plotkami. Szczególnie o galdrach, których znała. Sama starała się ich nie rozsiewać, nie powtarzać, nie chcąc wyrobić sobie opinii plotkary, pragnęła by inni wciąż widzieli w niej dobrego słuchacza i osobę godną zaufania. Przy mężu nie musiała jednak ukrywać prawdziwej natury (jedynie czasami nieco ją powściągać, by zbytnio nie grać mu na wrażliwych nerwach), wiedział, że lubiła znać podobne rewelacje, w domowym zaciszu zaś namiętnie wertuje strony Ratatoskr w poszukiwaniu sensacji i wzmianek o znajomych galdrach (w tym i samej sobie).
Na miękkie kłamstwo Halvarda odpowiedziała jedynie uśmiechem, pozwalając sobie dziś w nie wierzyć, co przyszło jej zaskakująco łatwo w obliczu jego znakomitego nastroju; w tamtej chwili uwierzyłaby pewnie w każde jego słowo, wypowiedziane tym miękkim tonem, zarezerwowanym jedynie dla nich, okraszonym uśmiechem, pogłębiającym drobne dołeczki w policzkach. To był naprawdę dobry dzień dla nich wszystkich i miał zapisać się w pamięci Dahlii już na zawsze. Pielęgnowała wspomnienia takie jak te, wracała do nich w te gorsze dni. Dni, kiedy objawiała się druga twarz Halvarda, gdy na wierzch wypełzała złość i tracił nad sobą kontrolę. Przymykała wówczas powieki i przypominała sobie jak dobrze potrafi być, że chwile jak ta znów powrócą, wystarczy przetrwać kolejną burzę, nawet jeśli jej huk wprawiał ją w drżenie i ogłuszał.
- Część zeszłorocznych wciąż będzie pasowała, lecz nie może być nudno - podsumowała Dahlia, zadowolona, że mąż przystał na jej propozycję odwiedzenia świątecznego jarmarku. Zauważyła, że zerka na zegarek, miała jednak wrażenie, że bardziej z przyzwyczajenia, niż zniecierpliwienia - a nawet jeśli, to doskonale je dziś maskował. Z lekkim niepokojem zerknęła na Lovise, która zwróciła się do ojca wyciągając ku niemu rączkę, obawiając się, że mała zażądała zbyt wiele, lecz zaraz znów uśmiechała się szeroko, wzruszona czułością i ciepłem jakie im tego dnia okazywał, zwłaszcza gdy poprawił córce rękawiczkę, by nie marzła w czasie grudniowego spaceru.
- Będę się bardzo starać - odpowiedziała mu dziewczynka, z nie mniejszą powagą, skupiwszy spojrzenie na twarzy Halvarda. Później nie potrafiła się już powstrzymać przed okazywaniem radosnego entuzjazmu, gdy znalazła się wysoko ponad ziemią, w ojcowskich ramionach, korzystając z rzadkiej chwili, kiedy poświęcał jej tyle uwagi. Dahlia, krocząca obok nich razem z Ragnvaldem i Vigdis, starała się ją uciszać i przywołać do porządku; byłoby szkoda, gdyby tak dobry nastrój ich wszystkich pękł jak bańka mydlana.
Wybór choinki na świąteczne drzewko okazał się trudniejszy, niż sądziła. Przynajmniej dla niej. Jodła może i pachniała przyjemniej, lecz znaleziony magiczny świerk wydawał się lepszym wyborem. - Jest gęsty i ma piękny kształt - oceniła go po chwili zastanowienia, zwracając się do męża i dzieci, gestem dłoni wskazując, że drzewko miało niemalże doskonały kształt stożka. Vigdis nawet nie zaprotestowała z czystej przekory. Przy pomocy czarów mogła zniwelować woń świerka i zastąpić go jodłą, jeśli Halvard sobie tego życzył, na tym znała się lepiej niż dobrze. Rozglądała się wokół z nie mniejszą ciekawością co córka, lecz usłyszawszy głos Halvarda podążyła wzrokiem za jego, odnajdując świąteczny wieniec - o wiele piękniejszy od tych, które zawiesili na ulicznych latarniach.
- Zdecydowanie. Zmieniłabym jedynie kolory wstążek, lecz to żaden problem - odparła na propozycję męża, skinąwszy głową; wyglądał na tyle okazale i ładnie, że bez wahania mogli powiesić go na głównych drzwiach frontowych.
Korzystając z tego, że mąż wciąż miał najmłodszą córkę pod opieką, Dahlia oddała się jednej z największej pasji współdzielonej z Vigdis - zakupom. Obie z niesłychaną wręcz satysfakcją przyglądały się kolejnym dekoracjom i ozdobom, które można było znaleźć na straganach, żywo dyskutując nad ich kolorystyką i urokiem, rozważając, czy będą do siebie pasować. Ragnvald, zachęcony przez ojca do wyboru łańcucha ze światełkami, wybrał kilka z nich, które później zaprezentował, wskazując ten jaki podobał mu się najbardziej. Kolorystycznie kłócił się z gwiazdą wybraną przez starszą siostrę, Dahlia nie zamierzała jednak tego komentować, pozwalając im dokonać tego wyboru, w myślach zaś obiecując sobie, że koniec końców kilkoma prostymi czarami dopasuje wszystko do siebie tak, aby pięknie ze sobą współgrało - żadne z nich i tak tego później nie zauważy. Dawno już doszła do wniosku, że dla podtrzymania harmonii w domu rodzinnym lepiej było, by zachowała milczenie, a później po prostu po cichu zrobiła swoje.
- Ooooch! - zawołała nagle, podchodząc do jednego z ostatnich stoisk, przy których jeszcze jej nie było. W ręce wpadła jej płyta do magicznego gramofonu - oferowała najpiękniejsze świąteczne utwory, w tym kilka takich jakie pamiętała z czasów, kiedy się poznali i namiętnie grano je podczas pierwszego Jul jakie spędzili wspólnie. Przywoływało wyjątkowo ciepłe, a raczej gorące wspomnienia. - Uwielbiam je - powiedziała zachwycona, bardziej do siebie, niż do rodziny; nie pytała nawet, czy ktokolwiek poza nią będzie chciał jej słuchać, nie mieli wyboru. Dahlia zapłaciła za płytę sprzedawcy szybciej, niż zdążyli zaprotestować.
Przechadzali się jeszcze kilka chwil wzdłuż straganów, niewiele więcej jednak wzbudziło w niej zainteresowanie. Zerkała na Halvarda, noszącego Lovise, czuwając nad sytuacją, gotowa przejąć od niego córkę w każdej chwili.
- Zrobicie dla mnie jeszcze jedną rzecz? - spytała, powiódłszy spojrzeniem po twarzach męża i dzieci, uśmiechając się przy tym tajemniczo. - Lada chwila powinna rozpocząć się procesja ku czci świętej Łucji przy świątyni. Byłoby cudownie, gdybyśmy wzięli udział. Jeśli będziecie grzeczni, to czeka was wieczorem niespodzianka - powiedziała Dahlia, spoglądając najpierw na Lovise i Ragnvalda, którzy mogli przysporzyć im najwięcej problemów swoim marudzeniem, znużeni tą uroczystością, później szukała wyrazów protestu na twarzy Vigdis, na koniec zaś uniosła spojrzenie na Halvarda i znów puściła mu perskie oczko, tak by pasierbica nie mogła tego dostrzec. Dla niego także mogła mieć niespodziankę, jeśli tylko zgodzi się z nimi pójść. - Nie dajcie się prosić, będzie naprawdę miło, to piękna uroczystość - zachęciła ich. Dzieci pokiwały głowami, przekupione obietnicą niespodzianki.
zakupy: złota gwiazda, sznur z kolorowymi światełkami, płyta z przebojami świątecznymi
Dahlia i Halvard z tematu
Na miękkie kłamstwo Halvarda odpowiedziała jedynie uśmiechem, pozwalając sobie dziś w nie wierzyć, co przyszło jej zaskakująco łatwo w obliczu jego znakomitego nastroju; w tamtej chwili uwierzyłaby pewnie w każde jego słowo, wypowiedziane tym miękkim tonem, zarezerwowanym jedynie dla nich, okraszonym uśmiechem, pogłębiającym drobne dołeczki w policzkach. To był naprawdę dobry dzień dla nich wszystkich i miał zapisać się w pamięci Dahlii już na zawsze. Pielęgnowała wspomnienia takie jak te, wracała do nich w te gorsze dni. Dni, kiedy objawiała się druga twarz Halvarda, gdy na wierzch wypełzała złość i tracił nad sobą kontrolę. Przymykała wówczas powieki i przypominała sobie jak dobrze potrafi być, że chwile jak ta znów powrócą, wystarczy przetrwać kolejną burzę, nawet jeśli jej huk wprawiał ją w drżenie i ogłuszał.
- Część zeszłorocznych wciąż będzie pasowała, lecz nie może być nudno - podsumowała Dahlia, zadowolona, że mąż przystał na jej propozycję odwiedzenia świątecznego jarmarku. Zauważyła, że zerka na zegarek, miała jednak wrażenie, że bardziej z przyzwyczajenia, niż zniecierpliwienia - a nawet jeśli, to doskonale je dziś maskował. Z lekkim niepokojem zerknęła na Lovise, która zwróciła się do ojca wyciągając ku niemu rączkę, obawiając się, że mała zażądała zbyt wiele, lecz zaraz znów uśmiechała się szeroko, wzruszona czułością i ciepłem jakie im tego dnia okazywał, zwłaszcza gdy poprawił córce rękawiczkę, by nie marzła w czasie grudniowego spaceru.
- Będę się bardzo starać - odpowiedziała mu dziewczynka, z nie mniejszą powagą, skupiwszy spojrzenie na twarzy Halvarda. Później nie potrafiła się już powstrzymać przed okazywaniem radosnego entuzjazmu, gdy znalazła się wysoko ponad ziemią, w ojcowskich ramionach, korzystając z rzadkiej chwili, kiedy poświęcał jej tyle uwagi. Dahlia, krocząca obok nich razem z Ragnvaldem i Vigdis, starała się ją uciszać i przywołać do porządku; byłoby szkoda, gdyby tak dobry nastrój ich wszystkich pękł jak bańka mydlana.
Wybór choinki na świąteczne drzewko okazał się trudniejszy, niż sądziła. Przynajmniej dla niej. Jodła może i pachniała przyjemniej, lecz znaleziony magiczny świerk wydawał się lepszym wyborem. - Jest gęsty i ma piękny kształt - oceniła go po chwili zastanowienia, zwracając się do męża i dzieci, gestem dłoni wskazując, że drzewko miało niemalże doskonały kształt stożka. Vigdis nawet nie zaprotestowała z czystej przekory. Przy pomocy czarów mogła zniwelować woń świerka i zastąpić go jodłą, jeśli Halvard sobie tego życzył, na tym znała się lepiej niż dobrze. Rozglądała się wokół z nie mniejszą ciekawością co córka, lecz usłyszawszy głos Halvarda podążyła wzrokiem za jego, odnajdując świąteczny wieniec - o wiele piękniejszy od tych, które zawiesili na ulicznych latarniach.
- Zdecydowanie. Zmieniłabym jedynie kolory wstążek, lecz to żaden problem - odparła na propozycję męża, skinąwszy głową; wyglądał na tyle okazale i ładnie, że bez wahania mogli powiesić go na głównych drzwiach frontowych.
Korzystając z tego, że mąż wciąż miał najmłodszą córkę pod opieką, Dahlia oddała się jednej z największej pasji współdzielonej z Vigdis - zakupom. Obie z niesłychaną wręcz satysfakcją przyglądały się kolejnym dekoracjom i ozdobom, które można było znaleźć na straganach, żywo dyskutując nad ich kolorystyką i urokiem, rozważając, czy będą do siebie pasować. Ragnvald, zachęcony przez ojca do wyboru łańcucha ze światełkami, wybrał kilka z nich, które później zaprezentował, wskazując ten jaki podobał mu się najbardziej. Kolorystycznie kłócił się z gwiazdą wybraną przez starszą siostrę, Dahlia nie zamierzała jednak tego komentować, pozwalając im dokonać tego wyboru, w myślach zaś obiecując sobie, że koniec końców kilkoma prostymi czarami dopasuje wszystko do siebie tak, aby pięknie ze sobą współgrało - żadne z nich i tak tego później nie zauważy. Dawno już doszła do wniosku, że dla podtrzymania harmonii w domu rodzinnym lepiej było, by zachowała milczenie, a później po prostu po cichu zrobiła swoje.
- Ooooch! - zawołała nagle, podchodząc do jednego z ostatnich stoisk, przy których jeszcze jej nie było. W ręce wpadła jej płyta do magicznego gramofonu - oferowała najpiękniejsze świąteczne utwory, w tym kilka takich jakie pamiętała z czasów, kiedy się poznali i namiętnie grano je podczas pierwszego Jul jakie spędzili wspólnie. Przywoływało wyjątkowo ciepłe, a raczej gorące wspomnienia. - Uwielbiam je - powiedziała zachwycona, bardziej do siebie, niż do rodziny; nie pytała nawet, czy ktokolwiek poza nią będzie chciał jej słuchać, nie mieli wyboru. Dahlia zapłaciła za płytę sprzedawcy szybciej, niż zdążyli zaprotestować.
Przechadzali się jeszcze kilka chwil wzdłuż straganów, niewiele więcej jednak wzbudziło w niej zainteresowanie. Zerkała na Halvarda, noszącego Lovise, czuwając nad sytuacją, gotowa przejąć od niego córkę w każdej chwili.
- Zrobicie dla mnie jeszcze jedną rzecz? - spytała, powiódłszy spojrzeniem po twarzach męża i dzieci, uśmiechając się przy tym tajemniczo. - Lada chwila powinna rozpocząć się procesja ku czci świętej Łucji przy świątyni. Byłoby cudownie, gdybyśmy wzięli udział. Jeśli będziecie grzeczni, to czeka was wieczorem niespodzianka - powiedziała Dahlia, spoglądając najpierw na Lovise i Ragnvalda, którzy mogli przysporzyć im najwięcej problemów swoim marudzeniem, znużeni tą uroczystością, później szukała wyrazów protestu na twarzy Vigdis, na koniec zaś uniosła spojrzenie na Halvarda i znów puściła mu perskie oczko, tak by pasierbica nie mogła tego dostrzec. Dla niego także mogła mieć niespodziankę, jeśli tylko zgodzi się z nimi pójść. - Nie dajcie się prosić, będzie naprawdę miło, to piękna uroczystość - zachęciła ich. Dzieci pokiwały głowami, przekupione obietnicą niespodzianki.
zakupy: złota gwiazda, sznur z kolorowymi światełkami, płyta z przebojami świątecznymi
Dahlia i Halvard z tematu
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Gert Molander
Nie rozczarował jej – gdy tylko gwiazda poszybowała i zawisła idealnie na samym czubku choinki wiedział, że spełnił swoje zadanie bezbłędnie. Nie musiał tłumaczyć swojego braku wiedzy i umiejętności, do czego przygotowywał się jeszcze kilka chwil temu, nim wydusił słowo zaklęcia. Przyjemne rozczarowanie napełniło go jednak lekkością, której upust dał w szaleńczym piruecie. Zapierając się mocno w udeptanym śniegu, westchnął i odczytał z kobiecej twarzy narastające napięcie i przerażenie, choć zapewniła, że nic się nie stało. Chciał jej uwierzyć na słowo, jednak nie mógł, zbyt wyraźnie widząc, że znowu dał się ponieść i że kolejny raz zrobił coś, co było wysoce nieodpowiedzialne. Wcisnął dłonie pod pachy, obejmując się pokrzepiająco, byle kolana nie zadygotały mu w niekontrolowanym napadzie paniki i próby wycofania się – na wzór spłoszonego zwierzęcia. Bo choć zwykle każdy przylepiał mu łatkę drapieżnika, o wiele częściej plasował się na pozycji zająca ściganego przez zajadłą sforę psów myśliwskich: w świecie relacji interpersonalnych nie był nikim więcej. Śnieg skrzypnął sucho, gdy przestąpił z pięt na palce, bujając się dla rozgrzania.
– A ja chciałbym zachowywać się tak, by ci tego nie utrudnić – stwierdzenie wydarło się w sposób zupełnie niekontrolowany spomiędzy warg, na wskroś szczerze i pełne ufności, że nie jest to jedynie mrzonka, a coś co faktycznie może się ziścić. Coraz pełniej rozumiał strach, który mogła odczuwać w jego obecności, więc nabierał większej delikatności, choć wielu rzeczy wciąż musiał się nauczyć, czasami właśnie w taki sposób – popełniając błędy. – Ja wiem, że czasami bywam… ech... – mruknął i wywrócił oczami, czując na barkach brzemię swego nieidealnego charakteru. Nie potrafił odnaleźć słowa w pełni oddającego to, co obecnie o sobie myślał. Wysilił się na słaby uśmiech powoli wypływający ponad powierzchnię wyraźnego zmieszania połączonego z resztkami wcześniejszej ekscytacji. Z zadowoleniem przyjął krótkie spojrzenie prześlizgające się wyraźnie po jego twarzy, gdyż z każdego podobnego gestu czerpał oznaki przełamywania dystansu. Chciał ponownie zaśmiać się i przywołać słowa swojej matki, jednak powstrzymał się: choć ta była mu od zawsze drogowskazem i pierwszym odkrywcą prawd o jego naturze, to przecież już dawno pogrzebał swe dzieciństwo i niewiele łączyło go z przeszłością spędzaną w rodzinnej wiosce.
Zupełnie nie dostrzegł wewnętrznych rozterek Asty, mógł jedynie przypuszczać, jakie myśli towarzyszyły kobiecie od pierwszych chwil, gdy jego ruda czupryna przedostała się przez próg biblioteki i postanowiła zagościć w niej na dobre. Chciał przeprosić za wszystko to, co zrobił źle, podobnie jak tamtego dnia, gdy zupełnie nieostrożnie rozbił głowę w pokoju socjalnym sierocińca, zbyt oszołomiony spotkaniem, którego zupełnie się nie spodziewał. Wtedy zdawało się to niedorzecznością, jednak obecnie czuł, że decyzja powoli w nim dojrzewa i niezmiennie chce podążyć po strunach głosowych, by wybrzmieć i być może przynieść ulgę. Potrzebował tak niewiele, a jednak szczypta ta, nieznaczny brak odwagi, wciąż zamieniał słowa w kamienie. Wycofał się całkiem, gdy zrozumiał, że kolejny raz postawił ją w bardzo niezręcznej sytuacji.
– Oczywiście, rozumiem. Nie musimy tego robić teraz, czy w ogóle. – Nie miał za złe braku gotowości, zwłaszcza, że warunki faktycznie nie były sprzyjające: dookoła wciąż krzątało się sporo ludzi dekorujących pozostałe części ogromnego placu, a oni wykonawszy swoje zadanie powinni raczej pójść dalej, jeśli nie zamierzali pomagać w kolejnych przygotowaniach. Propozycja rzucona przez Astę pozwoliła, aby wykiełkowała w nim na nowo roślinka przyduszonego entuzjazmu, jednak tym razem doskonale zapanował nad swymi odruchami.
– Chcesz posłuchać o mojej wiosce? – Midgard wydawał mu się o wiele bardziej interesujący, niż kilka drewnianych chatek położonych na skraju lasu, tuż przy rozległych wrzosowiskach, pałał jednak niezmienną miłością do Tärnaby, które o tej porze roku dawno było skute lodem. – Oczywiście, że mogę ci opowiedzieć o miejscu, w którym się urodziłem. I bardzo chętnie potowarzyszę ci przy straganach. Potrafię całkiem sporo unieść – zaśmiał się, instynktownie czując, że zakupy świątecznych ozdób mało kiedy szły pospołu z umiarem. Sam uwielbiał kolorowe drobiazgi, nadające klimatu w okresie Jul, dodatkowo wciąż nie zapominał głównego celu, dla którego tutaj przyszedł i dla którego wyciągnął Astę z mieszkania. Chciał spełnić każde, nawet najmniejsze życzenie. Mrugnął porozumiewawczo i zaprosił gestem, by podążyli w stronę ulicy Gammel. Posłusznie wtopili się w tłum galdrów robiących zakupy, lawirując sprawnie dzięki spostrzegawczości Gerta, widzącego wszystko, co działo się ponad głowami zgromadzonych.
– Więc, Tärnaby to naprawdę niewielka miejscowość, a my mieszkaliśmy niedaleko jeziora, w otoczeniu lasów. To naprawdę piękne miejsce, można się w nim zatracić i spędzić na wędrówkach wśród drzew i wzgórz całe dnie. Jesień jest tam tak wspaniała. Moja matka prowadzi niewielki sklep zielarski, zawsze dużo jej pomagałem, przynosiłem ingrediencje, dlatego znam okoliczne tereny jak własną kieszeń. A ludzie z mojej wioski? Cóż… czasami bywają mało wyrozumiali, dlatego wybierałem towarzystwo drzew i zwierząt – przyznał zawieszając wymownie głos, na krańcu dźwięków wybrzmiała melancholia. – Mam nadzieję, że u ciebie nie było takiego problemu. – Przeciskając się ku jednemu ze sklepów, zrobił na tyle miejsca, by jego towarzyszka mogła bezpiecznie podążyć za nim i dotrzeć do miejsca, z którego mieli doskonały widok na wszystkie ozdoby. Otworzył szeroko usta, postawiony w obliczu takiej ilości wspaniałości. – Wybór chyba nie będzie łatwym zadaniem.
Nieznajomy
Asta Mølgaard
Jest coś ujmującego w ogarniającym go onieśmieleniu; coś, co we mnie samej przywołuje, zagrzebane na przestrzeni ostatnich tygodni pod solidną, choć nie niemożliwą do rozgarnięcia, warstwą smutku wydającego się być jedynym właściwym do odczuwania uczuciem, chochliki uszczypliwości. Nie mam w sobie jednak jeszcze tyle dawnej odwagi (i podświadomość podsyła alarmujące rokowania, że sytuacja ta nie ulegnie zmianie wcale szybko), by nieskrępowanie po nie sięgnąć – dla kaprysu, dla wywołania ponownego zmieszania na licu olbrzyma, dla wręcz rozczulającej serce przyjemności obserwacji, jak szkarłat zakłopotania rozlewa się pod upstrzoną cętkami piegów membraną, barwiąc jego skórę dużo wyraźniej niż trzymający wszystko w swoim lodowym uścisku mróz.
- Spontaniczny? – Kończę za niego z chwiejącym się nieśmiało na kącikach warg uśmiechem, mając cichą nadzieję, że uda mi się tym nieznacznym gestem rozproszyć aurę wcześniejszego wrażenia, które mogło wywołać (och, na litość wszystkich bogów, na pewno wywołało) w nim poczucie dyskomfortu. – Niczego nie utrudniasz, Gercie Molanderze. Wystarczy, że będziesz sobą – zaręczam (mimo że trudno pozbyć mi się wrażenia, jakbym w tych kilku wypowiedzianych zdaniach więcej zawarła z prośby do niego niż zwyczajnego zapewnienia) ciepło, bo wcale nie chcę, aby z sobie tylko wiadomych pobudek czuł się zobowiązany do naginania własnego charakteru w kontaktach ze mną. Nie chciałabym również, by z jakichkolwiek powodów traktował mnie ulgowo; nigdy nie byłam przyzwyczajona do okazywanej mi, i tak stosunkowo sporadycznie, litości, która zazwyczaj wzbudzała we mnie wyłącznie zażenowanie i trudną do wyjaśnienia złość, dlatego też rzadko kiedy zdarzało mi się dawanie komukolwiek sposobności do wykrzesania z siebie adresowanego ku mnie współczucia. Nie zamierzam dopuścić, by sytuacja ta uległa zmianie ze względu… Na ścieżki, jakimi zdecydowały się poprowadzić mnie Norny.
Zagryzam wargi mocno, niemal do krwi, kiedy dostrzegam, jak w reakcji na moje słowa w spojrzeniu Gerta przygasa dotąd jasno skrzący się ognik energiczności. Może, gdyby rozmowa ta miała miejsce w innych okolicznościach, zupełnie innego dnia, nie wahałabym się i zmieniła zupełnie ton własnej narracji, byleby na powrót rozgorzał w nim płomień tego niesamowitego entuzjazmu. Tymczasem z ciężkim od dręczących mnie wyrzutów sercem, postanawiam nie podejmować już tego tematu, w zamian ochoczym kiwnięciem głowy potwierdzając, że owszem, z niemałą przyjemnością wysłucham opowieści o miejscu jego pochodzenia.
- Dziękuję. – Wiem, że to niewiele, jednak w tych kilku pozornie nieważkich sylabach upycham całą swoją wdzięczność za wszystko, co dotychczas zrobił i czego się nie podjął: za towarzystwo, od którego tak się wzbraniałam, a którego potrzebuję, jak powietrza; za swój czas, który tak szlachetnie mi ofiaruje, choć zapewne mógłby spędzić go z kimś wyjątkowym – z przyjacielem, z siostrą, ze znajomymi z Gleipniru, ze swoją sympatią; za gotowość dzielenia się opowieściami, do których może wcale nie mam prawa; za milczenie, a przede wszystkim za brak jakiegokolwiek nacisku.
Kreślonymi przez siebie słowami jest mnie w stanie niemal przenieść do otaczających Tärnaby okolic, wywołując przyjemne ukłucie wspomnień, dalekich jednak od moich rodzinnych stron – przywoływane przez niego obrazy jeziora, wzgórz i lasów ubieram we własne trzymane w pamięci pejzaże duńskich parków krajobrazowych, do których najpierw zabierał mnie ojciec, a które z biegiem lat i wypracowanej samodzielności odwiedzałam później sama.
- Ludzie generalnie bywają mało wyrozumiali, bez względu na pochodzenie – konstatuję z wyraźną goryczą. Tę pigułkę muszę przełknąć przecież sama, bo echem zakłopotania wciąż odbijają się w zakamarkach mojej pamięci nasze pierwsze spotkania, zupełnie pozbawione choćby chęci zrozumienia. – Choć można by przypuszczać, że w tak niesamowitym miejscu, jak Tärnaby, poza spokojem, bez trudu odnaleźć można by było również taką… Zwyczajną, ludzką wielkoduszność. – Zapomina, że to wcale tak nie działa; że to właśnie w mniejszej społeczności łatwiej o spięcia i szerzenie nieufności; że w większych miastach łatwiej o anonimowość, która, chociaż niewiele ma wspólnego z wyrozumiałością, nie niesie ze sobą też zgryzoty. – Takiego nie było, choć było wiele inn… O rany, o dobrotliwy Odynie, spójrz! – Zachwyt wywołany mnogością ozdób pyszniących się w ciepłym świetle lampek, jakie przystrajają stragany, jak gwałtowny podmuch wiatru wypiera na chwilę wszelkie inne skłębione we mnie uczucia. Ręką wskazuję w stronę wystawionych dość chaotycznie stroików z niewielkimi podobiznami fylgii, prędko jednak obiema dłońmi zakrywam usta ze strachem, zawstydzeniem i urzeczeniem. – Zawiesiłeś gwiazdę na szczycie choinki – upominam go z pierwszym, prawdziwie szczerym uśmiechem sięgającym aż oczu. – A to utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie ma rzeczy, którym byś nie podołał. Będę potrzebowała przede wszystkim gałązek – mówię nagle. I chociaż fascynacja wystawionym asortymentem wciąż odbija się na mojej twarzy, czuję że ponownie wnika we mnie wcześniejsze napięcie.
Bezimienny
Gert Molander
Jej słowa spowodowały nagły napływ ciepła, przyjemnie rozluźniającego i nadającego lekkości. Uśmiech kołysał się na ustach olbrzyma, gdyż faktycznie został uspokojony. Nie wątpił w jej intencje, ani nie próbował doszukiwać się niuansów zaszytych w wyboistościach tonu głosu. Ruda głowa podążyła w geście wdzięczności. Komfort bycia sobą często bywał czymś, na czego zbytek nie mógł narzekać, osadzony sztywno w nakazach i zakazach, których zupełnie nie rozumiał. Wielokrotnie zastanawiał się nad tym, jak bardzo człowiek potrafił utrudniać sobie życie, kiedy tak naprawdę wszystko sprowadzało się do wyjątkowo prostych zasad wzajemnego szacunku i zrozumienia. I odrobiny dobrej woli.
– Dobrze, ale wiesz, gdybym zrobił coś nie tak, to nie krępuj się i mi mów o wszystkim. Pacnij mnie w głowę, jak będzie trzeba – dodał, lecz zawiesił głos, gdyż zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo niedorzecznie zabrzmiała druga część jego prośby. Iskrzące się żółtawe refleksy, którymi upstrzona była powierzchnia jego tęczówek, zadrgały radośnie. Nachylił się nieco ku kobiecie. – Starczy też w rękę – dodał konspiracyjnie, jakby zdradzał jej właśnie uniwersalny przepis na pokonanie olbrzyma. Czuł większą swobodę, choć wciąż na jego twarzy gościła pąsowość zawstydzenia.
Było mu dobrze, pomimo początkowych trudności, którymi usłana była ich znajomość. Miał nadzieję, że są na właściwej drodze do osiągnięcia pełnego porozumienia, gdyż przecież przenigdy nie pragnął jej krzywdy, ani lęku, którego odczucie potęgował za każdym chyba razem, gdy tylko przebywał w pobliżu. Dokładnie pamiętał pierwszą rozmowę i zapach świeżo malowanego pokoju socjalnego, pamiętał własną nieporadność i jej ogromny dystans. Wszystkie te momenty przechowywał w pamięci i dzięki powrotom do nich potrafił dostrzec, że małymi krokami zmierzał ku lepszemu.
Przyodział twarz w zdziwienie, gdy usłyszał podziękowanie. W własnym odczuciu nie sądził, by zrobił wiele. Miał wręcz powody, by podejrzewać, że wciąż bardzo często naprzykrzał się jedynie i skłaniał do rzeczy, na które być może nie miała zupełnie ochoty, lecz w dobrym tonie dawała za wygraną. Położył palce na nosie w geście zmieszania i wzruszył lekko ramionami.
– To dla mnie żaden wysiłek, raczej czysta przyjemność – wyznał ze spontanicznością, o której przecież jeszcze chwilę temu mu mówiła. Nie chciał udawać, bo dusił się niemiłosiernie; za każdym razem, gdy kolejne słowa musiał odkładać na później. Nie wiedział przecież, czy kiedykolwiek nastanie to właściwe “później”. To on powinien być jej wdzięczny za każdą chwilę i niewyczerpane pokłady cierpliwości. Nie mógł wyobrazić sobie lepszego powodu dla opuszczenia domu: odkrywanie radości we wspólnym przemierzaniu ulic Midgardu było doświadczeniem ożywczym, konfrontującym go prawdziwie z tym, co do tej pory układał jedynie w głowie. Choć odwiedzał bibliotekę właśnie dla Asty, robił to przez niedoskonałe wyobrażenia i strzępki przeczucia, że jest kimś wartym uwagi. Dopiero teraz, kiedy rozmawiali i spędzali razem czas, mógł stwierdzić, że wcale się nie mylił. Przyglądał się refleksom tańczącym na miodowych puklach i czuł puch ptasich skrzydeł osłaniających miarowo uderzające w klatce piersiowej serce. Miał szczęście. Pomimo złych chwil i tylu nieprzychylnych ludzi, Norny łaskawie sprawiały, że jedna na dziesiątki spotkanych dusz okazywała się szczera w swych intencjach.
Powaga, która zastygła jeszcze chwilę temu na jego twarzy, stopniała niczym wosk pod wpływem płomienia zawieszonego na knocie. Rośliny urazy nigdy nie miały wielkich szans, by zakiełkować na glebie jego wspomnień, zwykle zbyt liche okrywały się bluszczem niepamięci i zduszone gdzieniegdzie tylko przebijały się nieśmiało i kłuły. Kłuły tak bardzo, że uciekał zaraz i udawał, że wcale ich tam nie ma i że nosi w sobie jedynie przebaczenie i zrozumienie dla tych wszystkich sytuacji, gdy był niezrozumiany i wykorzystywany. Asta miała rację z goryczą wypowiadając się o ludziach i wiedział o tym doskonale, lecz tylko uśmiechnął się słabo, woląc kontynuować rzecz o wiele weselszą i wybijającą się jaskrawością barw.
– Owszem, była pani Nana, która zawsze dawała mi jabłka z sadu, kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, i stary Sven, który mi pomógł, gdy pożądliły mnie pszczoły. Swoją drogą, byłem strasznie głupi, że wtedy zgodziłem się, gdy dzieciaki mnie podpuszczały, abym przyniósł im plaster z dzikiego ula. Jedynie ja byłem w stanie wdrapać się na drzewo, więc rozpierała mnie duma, a nie myślałem o konsekwencjach. Chyba straciłem wtedy przytomność, ale staruszek Sven mnie uratował. Tak. W gruncie rzeczy, w Tärnaby było wielu dobrodusznych ludzi. – Śmiał się jeszcze chwilę, przeciskając przez tłum ludzi. Wspaniałości sklepu robiły na nim wrażenie i nie potrafił zdecydować, czego tak naprawdę potrzebował, choć bystre spojrzenie skierowało się ku pozytywce. Zupełnie podobnej do tej, którą postanowiła wybrać Asta. Nim postanowił jednak zadbać o swoje zakupy, śledził ruchy kobiety, jej zachwyt nad pozostałymi drobiazgami, a komentarz, który rzuciła wyraźnie podbudował go dodatkowo na duchu; przyglądał się radości błyskającej w błękicie jej oczu. Było to zjawisko, które zakotwiczyło uwagę olbrzyma na kilka długich sekund. Opierzone, miękkie serce drgnęło mocniej w zachwycie. Chciał zatrzymać to wspomnienie na zawsze.
– Weźmiemy gałązki, dużo gałązek, dla siebie też coś wybiorę – potwierdził z zapałem. Był gotów wynieść stąd nawet sporych rozmiarów drzewko świąteczne, gdyby tylko takiego potrzebowała. Wrócił jednak chwilowo do pozytywki, na którą już wcześniej zwrócił uwagę. Przyglądał się małemu cudeńku dość długo, nim zdecydował, że wypróbuje je jeszcze we wnętrzu. Nakręcił bardzo delikatnie mały mechanizm, a z jego trzewi dobyła się znajoma melodia. Zakołysał się lekko i zwrócił w stronę kobiety, jakby wyczuł, że ponownie zaczyna wstępować w nią niepewność. Sam skulił się, by dokładnie widziała jego twarz i zanucił czystym głosem.
– Så mörk är natten i midvintertid, men se då nalkas Lucia. Hon kommer den goda med ljuset hit, hon kommer med hälsning om julefrid, hon kommer med ljus i sin krona. – Tradycyjna pieśń napełniała go zawsze nadzieją, zwłaszcza w chwilach zwątpienia. – Łucja zawsze przynosi światło, nieważne, co by się wydarzyło... – wyrzekł pełen ufności. – Chodźmy do świątyni, procesja na pewno będzie piękna. – Kolejny raz stawał się zuchwały w swych pragnieniach, lecz sądził, że właśnie dziś największym grzechem byłoby pozostawienie Asty samej. Chciał przedłużyć spotkanie o kilka kolejnych chwil, topiąc pustkę reszty dnia i wieczoru.
Gert i Asta z tematu