:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
Strona 1 z 2 • 1, 2
13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta)
+2
Vivian Sørensen
Prorok
6 posters
Prorok
13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:12
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
13.12.2000
Dekorowanie miasta
Znana, kultywowana w Midgardzie tradycja polega na rozpoczęciu ozdabiania stolicy wspólnie przez wszystkich mieszkańców. Kierowani wskazówkami odpowiednich, wyznaczonych przez Radę projektantów, używają magicznych zdolności do umieszczenia ozdób, czy to na wielkiej choince czy pośród zabytkowych kamienic. Dzięki podobnej inicjatywie każdy galdr może poczuć atmosferę nadchodzącego Jul oraz być dumnym z drobnego, lecz widocznego wkładu we wspólne przygotowanie miasta. Nic dziwnego, że jak co roku Plac Centralny przyciągnął słusznej wielkości tłum galdrów. Dekoracje są zmieniane przy każdej, kolejnej celebracji, dlatego nie można liczyć na szarość i znużenie rutyny.
W pojedynczej aktywności mogą uczestniczyć maksymalnie 3 osoby. Po zakończonej sukcesem pomocy i wypełnionym, fabularnym poście, należy zgłosić się drogą prywatną do dowolnej osoby z administracji, aby zaktualizowała listę. Wszystkie osoby pomagające w przyozdabianiu miasta otrzymają dodatkowy punkt do reputacji. W nawiasach znajdują się progi, od których można zakładać powodzenie. Obowiązuje rzut k100 sumowany ze statystyką magii użytkowej oraz ewentualnym, pasującym atutem. Próg jest wystawiony dla pracy zespołowej i dotyczy działań całej drużyny.
Każdy uczestniczący w dekorowaniu, powinien na dole swojego posta zamieścić informację:
W pojedynczej aktywności mogą uczestniczyć maksymalnie 3 osoby. Po zakończonej sukcesem pomocy i wypełnionym, fabularnym poście, należy zgłosić się drogą prywatną do dowolnej osoby z administracji, aby zaktualizowała listę. Wszystkie osoby pomagające w przyozdabianiu miasta otrzymają dodatkowy punkt do reputacji. W nawiasach znajdują się progi, od których można zakładać powodzenie. Obowiązuje rzut k100 sumowany ze statystyką magii użytkowej oraz ewentualnym, pasującym atutem. Próg jest wystawiony dla pracy zespołowej i dotyczy działań całej drużyny.
Każdy uczestniczący w dekorowaniu, powinien na dole swojego posta zamieścić informację:
- Kod:
[size=10]Wykonywana aktywność: wpisz[/size]
Lista aktywności
Wieszanie bombek na choince umieszczonej w samym środku Placu Centralnego (zaklęcie Bifask, próg powodzenia 135).
Wykonane przez: Olaf Wahlberg, Frida Guldbrandsen
Umieszczenie gwiazdy na samym szczycie choinki (zaklęcie Bifask, próg powodzenia 165).
Wykonane przez: Gert Molander i Asta Mølgaard
Wysprzątanie okolicznych zaułków (zaklęcie Ljóss, próg powodzenia 150).
Wykonane przez: Vivian Sørensen i Viljam Hallström
Przystrojenie latarni ulicznych wieńcami (zaklęcie Bifask, próg powodzenia 120).
Wykonane przez: Dahlia Tordenskiold i Halvard Tordenskiold
Wykonane przez: Olaf Wahlberg, Frida Guldbrandsen
Umieszczenie gwiazdy na samym szczycie choinki (zaklęcie Bifask, próg powodzenia 165).
Wykonane przez: Gert Molander i Asta Mølgaard
Wysprzątanie okolicznych zaułków (zaklęcie Ljóss, próg powodzenia 150).
Wykonane przez: Vivian Sørensen i Viljam Hallström
Przystrojenie latarni ulicznych wieńcami (zaklęcie Bifask, próg powodzenia 120).
Wykonane przez: Dahlia Tordenskiold i Halvard Tordenskiold
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:13
Viljam Hallström
Cienie budynków, jak palmy splecione na kształt arkady, zawieszają się nad mieszkańcami i w odbitych ciemnością zaułkach, mierzą przechodniów bystrymi oczami. Nachylają się ku zimnym murom, dotykają przeciwległych sobie ścian marmuru. W ciasności uliczek zasnuwają przestrzeń grubo tkanym welurem tajemnic. Mniej uczęszczane i mniej znane, alejki Placu Centralnego stwarzają idealny azyl dla grzesznych kochanków, sprytnych handlarzy i wyrodnych oszustów.
To kwadraty miasta, których kamienne, powlekane ciszą fundamenty rzadziej przyjmują na sobie obuwie, rzadziej też bywają przez kogokolwiek sprzątane. Nawet codzienne smugi słońca, z ich złotymi pasami, odbitymi w krystalicznie czystej mozaice głównego placu, w przypadku węższych uliczek nie docierają do nich wcale.
W strwożonych zapomnieniem zaułkach, skazanych na kąpiel burości i czerni, niewiele kryje się dobrego. Okurzone i zbrukane grzechami przybyłych, kafle alejek niezmiennie od lat starzeją się – w samotności i w rozpaczy. Ciemnieją z tęsknoty za poczciwymi galdrami, którzy mogliby złożyć im wizytację.
W każdej historii kryje się jednak iskierka nadziei, przebłysk rozsądku władz miasta, godnie panujących w stolicy. Raz do roku, w Święto Jul, trwa bowiem ozdabianie miasta.
Ludzie, w zimowym amoku, z dłońmi rozgrzanymi od ekscytacji, zawieszają pięknie lśniące bombki. Pozwalają im zawiesić się i spłynąć kaskadą dobroci wzdłuż gałązek wysokiego drzewka. Inni, co robią równie chętnie, umieszczają promienną gwiazdę na szczycie choinki, by zarówno nocą, jak i za dnia pięcioramienna towarzyszka świąt rozpromieniała twarze dzieci lub dorosłych. Święta w Midgardzie rozpościerają się pasem radości i rozrywki nie tylko dla mieszkańców. Wiele oferują także nowo przybyłym turystom, gdy idąc za śladem złocisto-lśniących łańcuchów, Ci mają szansę zwiedzić kluczowe atrakcje stolicy. W tej pięknej, miejskiej tradycji nie brakuje również kwitnącej magicznie zieleni.
Wieńce, porzucone na kolumnach latarni – gęste od wyścielających okrąg kwiatów i intensywnie zielonych liści – ocieplają ulice. Nadają im przyjemnie słodki zapach. Kontrastują z kamiennym kielichem chodnika, czy bieloną sztucznie okładziną budynków, wypiętrzających się przy krawędziach placu. Co najważniejsze jednak, wszystkie te ozdoby – światełka, wieńce, czy nawleczone na ramiona miasta bombki, znajdują swe miejsce również na peryferiach placu, w bliskości z zaułkami. Sąsiedztwo pięknie rozbijających ciemność wstęg, motywuje więc nie tylko do ozdabiania placu, ale również do zajęcia się tą mniej pochlebną częścią skwerku.
Wśród widzących znajdują się odważni, którzy w ten jeden, szczególny dzień, wstępują w wąskie gardło miasta, chcąc oczyścić je z zapomnienia.
Jedną z tych osób jest Viljam Hallström. Wysługa miastu w Święto Jul wychodzi poza granicę sędziowskiej posługi i tym razem nieodzowną częścią jego powinności staje się czyszczenie labiryntu porzuconych uliczek. Gdy jednak zbliża się do jednej z nich – już ma przekroczyć magiczną granicę między rozlewiskiem placu, a korytarzykiem ciemności, złośliwe wieszczki, w swej kapryśności postanawiają rzucić na jego barki znacznie więcej, niż samą konieczność porządkowania.
Przygniatają go ciężarem obcego mu ciała; ciężarem słów i parzącego kobiecego spojrzenia, które wbrew temu, co można by oczekiwać, nie budzi w nim nieśmiałości. Prędzej ciekawość, gdy niesiony męską słabością, przesuwa dumnym spojrzeniem wzdłuż miękkich gąbeczek jej warg, wzdłuż linii bladych, odznaczających się na tle ciemnego kamienia policzków, czy zgodnie z drogą opadającej na czoło kaskady smolistych włosów. Nieokiełznane, w zwalistym pędzie, cisną jej się do oczu, a nawet przez moment muskają również jego twarz.
Nie mówi wiele.
Usta, w pozycji rezerwy, stawiają szczelny opór wobec bezmyślnych słówek. Nie musi jej odpowiadać. Wystarczy, że za jej wątpliwej łagodności prośbą, stawia ją pokornie na posadzkę. Wciąż w podtrzymaniu ramion, w bliskości kilkudziesięciu centymetrów od jej twarzy, pozwala chwili trwać. W tym czasie oczy przyglądają się kobiecie, a dłoń z hipnotyczną swobodą wznosi się do góry, gdy opuszkami palców przesuwa z nagła po pasmach ciemnych włosów. To nie to, na co wygląda.
Gest, niewinny w swym źródle, wyjaskrawia się na tle ogólnie panującej bierności. Ich zastygnięte w cieniu zaułku ciała nie poruszają się bowiem z miejsca ani o krok, gdy wciąż w poczuciu ciepła, jakie od niej bije, odgarnia za ucho niesforny kosmyk kobiecych włosów.
Tak jest lepiej. Porządniej.
Z wydarciem erotycznej nuty, jaka nie wiedząc czemu wykwita w jego głowie na myśl o tym, że podobne pasma, zlepione i lepkie od potu, widział dziesiątki razy wcześniej w łóżku. Wizja ta przybiera konkretną postać, nastręcza imieniem, które dawno już powinien zakopać. Nie potrafi. Ale też nie mówi o Niej głośno. Ostatecznie, bez cienia wątpliwości, opuszcza dłoń.
Przechodzi do konkretów:
— Możesz pomóc mi w oczyszczeniu zaułków. W końcu bądź co bądź, trochę Cię do nich ciągnie.
Lekkie drygnięcie zwykle osowiałych w powadze kącików. Sylwetka wyprostowana, stojąca tuż przed nią, niczym rosły dąb, otaczający koroną barków jej drobne ciałko. I oczy. Spokojne, głębokie. Śmiałe w skrzyżowaniu spojrzeń.
— Lub nie — dodaje po chwili przeciągającego się milczenia, dostrzegając w niej nikłą potrzebę pomocy.
wykonywana aktywność: wysprzątanie okolicznych zaułków
Vivian Sørensen
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:14
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Święto Jul od zawsze było jej ulubionym; nie dlatego, że jest uważane za najważniejsze w kalendarzu nordyckim, ale kojarzyła je z cudowną atmosferą w rodzinnym domu - tak jakby Frejr naprawdę przynosił ludziom światło i miłość. Życzliwość jest bardziej widoczna na ulicach, nawet wśród nieznajomych, a każdy wydaje się bardziej skory do pomocy, niż w innym okresie.
Wszystko zaczyna się już od Święta Łucji i choć sama legenda jest w jej odczuciu przerażająca, to równocześnie pouczająca - kobiety nigdy nie mają łatwo na świecie, zawsze uważane za płytkie, choć piękne kwiaty, a w praktyce: gorszy sort. Dorastanie wśród trójki starszych braci miało swoje zalety - potrafiła o siebie zadbać i zawalczyć o swoje, zdając sobie sprawę, że nikt nie zadba o nią tak, jak ona sama. Nie zamierzała skończyć jak nieszczęsna Łucja, choć święto samo w sobie zawsze celebrowała.
Pochody, pyszne wypieki, grzane wino, dekorowanie miasta - nie mogło jej zabraknąć; wyszła na ulice stolicy, omiatając wzrokiem tłum galdrów, którzy mieli ten sam cel, co ona. Wspaniała inicjatywa, która integrowała ludzi i wprawiała w świąteczny nastrój - przystrojone miasto było zwieńczeniem starań, swoista wisienka na torcie. Dziś częściej niż zwykle można nacieszyć się radosnymi, uśmiechającymi się twarzami nieznajomych. Ekscytacja zdawała się płynąć ulicami, ale kto by się dziwił, kiedy cały rok czeka się właśnie na to święto? Panująca wśród tłumu atmosfera udzieliła jej się na tyle, że do jej twarzy jakby na stałe przykleił się uśmiech. Częściowo można to zrzucić na karb grzanego wina, które w zamiarze miało ją rozgrzać przed grudniowym mrozem; nie było jej zimno, choć rumiane od chłodu policzki mogły temu przeczyć.
Zachwycała się, jak co roku, wszystkimi ozdobami - światełka nadawały klimat nie do podrobienia, ale choinki udekorowane bombkami klasycznie podbijały jej serce. Jej spacer w dużej mierze polegał na podziwianiu pracy innych osób; nie śmiałaby wchodzić komuś w kompetencje, kiedy wykonywali dobrą robotę - najwyraźniej było dość rąk do ozdabiania Placu Centralnego.
"Każdy chce dekorować, ale wysprzątać zaułków nie ma komu", usłyszała kawałek rozmowy dwóch starszych kobiet, które narzekały na młodzież garnącą się do przyjemnych zadań. I tutaj faktycznie miały rację, bo mało kto lubi spacerować po bocznych alejkach, gdzie najczęściej jest brudno, a wieczorami niebezpiecznie. Sama nie lubiła zapuszczać się w te tereny, ale dwie matrony poruszyły jej ambicję - nie sięgnie po łatwe zadanie, ale właśnie wybierze czynność o mniej dostojnym charakterze, ale równie ważną i użyteczną. Nigdy nie wybierała łatwej drogi, wierząc, że prawdziwa satysfakcja przychodzi po włożonym wysiłku. Ambicja nie pchała ją co prawda na zaszczytne stanowiska, cenione przez większość społeczeństwa - wystarczyła jej praca w rodzinnym sklepie jubilerskim, bo jej ambicja przybierała inną postać; musiała być najlepsza w tym, co robi. Dawała z siebie wszystko w każdym aspekcie, którego się podejmowała i nawet takie niepozorne sprzątanie zaułków będzie dla niej okazją do wykonania zadania najlepiej, jak się da.
Nie czuje się pewnie w bocznych alejkach, wiedziona doświadczeniami zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństw; jednocześnie uspokaja się myślą o tłumie galdrów, którzy w dobroci swych serc dbają o miasto.
Przechodzi obok pary, na którą początkowo nie zwraca uwagi, ale wyłapuje część zdania - "pomóc mi w oczyszczaniu zaułków"; czy to zrządzenie losu, czy ma po prostu szczęście, że ktoś również jawi się takim zamiarem? Odwraca głowę w ich stronę i jej uwagę przykuwa mężczyzna - kojarzy go z widzenia; wie, że należy do jednego z klanów. To daje jej zalążek zaufania, który kiełkuję w odwagę, by wtrącić się do ich konwersacji; nie wie, dlaczego jego rozmówczyni milczy, ale przerwa w odpowiedzi wydaje się zbyt długa.
- Może ja mogę pomóc? - zapytała, podchodząc bliżej i obserwując reakcję, czy jej obecność nie będzie wymuszona. W przypadku odmowy była gotowa natychmiast się wycofać, ale w przypływie świątecznej integracji postanowiła zdobyć towarzystwo. - W zasadzie też miałam taki zamiar, więc moglibyśmy połączyć siły?
Wszystko zaczyna się już od Święta Łucji i choć sama legenda jest w jej odczuciu przerażająca, to równocześnie pouczająca - kobiety nigdy nie mają łatwo na świecie, zawsze uważane za płytkie, choć piękne kwiaty, a w praktyce: gorszy sort. Dorastanie wśród trójki starszych braci miało swoje zalety - potrafiła o siebie zadbać i zawalczyć o swoje, zdając sobie sprawę, że nikt nie zadba o nią tak, jak ona sama. Nie zamierzała skończyć jak nieszczęsna Łucja, choć święto samo w sobie zawsze celebrowała.
Pochody, pyszne wypieki, grzane wino, dekorowanie miasta - nie mogło jej zabraknąć; wyszła na ulice stolicy, omiatając wzrokiem tłum galdrów, którzy mieli ten sam cel, co ona. Wspaniała inicjatywa, która integrowała ludzi i wprawiała w świąteczny nastrój - przystrojone miasto było zwieńczeniem starań, swoista wisienka na torcie. Dziś częściej niż zwykle można nacieszyć się radosnymi, uśmiechającymi się twarzami nieznajomych. Ekscytacja zdawała się płynąć ulicami, ale kto by się dziwił, kiedy cały rok czeka się właśnie na to święto? Panująca wśród tłumu atmosfera udzieliła jej się na tyle, że do jej twarzy jakby na stałe przykleił się uśmiech. Częściowo można to zrzucić na karb grzanego wina, które w zamiarze miało ją rozgrzać przed grudniowym mrozem; nie było jej zimno, choć rumiane od chłodu policzki mogły temu przeczyć.
Zachwycała się, jak co roku, wszystkimi ozdobami - światełka nadawały klimat nie do podrobienia, ale choinki udekorowane bombkami klasycznie podbijały jej serce. Jej spacer w dużej mierze polegał na podziwianiu pracy innych osób; nie śmiałaby wchodzić komuś w kompetencje, kiedy wykonywali dobrą robotę - najwyraźniej było dość rąk do ozdabiania Placu Centralnego.
"Każdy chce dekorować, ale wysprzątać zaułków nie ma komu", usłyszała kawałek rozmowy dwóch starszych kobiet, które narzekały na młodzież garnącą się do przyjemnych zadań. I tutaj faktycznie miały rację, bo mało kto lubi spacerować po bocznych alejkach, gdzie najczęściej jest brudno, a wieczorami niebezpiecznie. Sama nie lubiła zapuszczać się w te tereny, ale dwie matrony poruszyły jej ambicję - nie sięgnie po łatwe zadanie, ale właśnie wybierze czynność o mniej dostojnym charakterze, ale równie ważną i użyteczną. Nigdy nie wybierała łatwej drogi, wierząc, że prawdziwa satysfakcja przychodzi po włożonym wysiłku. Ambicja nie pchała ją co prawda na zaszczytne stanowiska, cenione przez większość społeczeństwa - wystarczyła jej praca w rodzinnym sklepie jubilerskim, bo jej ambicja przybierała inną postać; musiała być najlepsza w tym, co robi. Dawała z siebie wszystko w każdym aspekcie, którego się podejmowała i nawet takie niepozorne sprzątanie zaułków będzie dla niej okazją do wykonania zadania najlepiej, jak się da.
Nie czuje się pewnie w bocznych alejkach, wiedziona doświadczeniami zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństw; jednocześnie uspokaja się myślą o tłumie galdrów, którzy w dobroci swych serc dbają o miasto.
Przechodzi obok pary, na którą początkowo nie zwraca uwagi, ale wyłapuje część zdania - "pomóc mi w oczyszczaniu zaułków"; czy to zrządzenie losu, czy ma po prostu szczęście, że ktoś również jawi się takim zamiarem? Odwraca głowę w ich stronę i jej uwagę przykuwa mężczyzna - kojarzy go z widzenia; wie, że należy do jednego z klanów. To daje jej zalążek zaufania, który kiełkuję w odwagę, by wtrącić się do ich konwersacji; nie wie, dlaczego jego rozmówczyni milczy, ale przerwa w odpowiedzi wydaje się zbyt długa.
- Może ja mogę pomóc? - zapytała, podchodząc bliżej i obserwując reakcję, czy jej obecność nie będzie wymuszona. W przypadku odmowy była gotowa natychmiast się wycofać, ale w przypływie świątecznej integracji postanowiła zdobyć towarzystwo. - W zasadzie też miałam taki zamiar, więc moglibyśmy połączyć siły?
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:14
Viljam Hallström
Obcy mu, choć przyjemnie kojący głos nieznajomej szeleści miękkim językiem kobiecości nieopodal jego wrażliwych na bodźce uszu. Subtelność rozpościera tym samym swe kruche ramiona ponad zebranych rozmówców i oplata ich w łagodnym uścisku grzeczności. Nie sposób zignorować nienachalnej, acz klarownie wyrażonej propozycji, gdy wstępując zachowawczo w krąg towarzystwa, młoda dziewczyna zdaje się wręcz odpowiedzią na wołania Viljama.
Chętny do wysprzątania zaułków midgardzkiego placu, szuka odpowiedniego sojusznika, odnajdując go bardzo szybko w rozkwitającej przy nim drobnej postaci. Jednocześnie, co dzieje się naturalnie wobec aktualnych wydarzeń, rezygnuje z pierwszego swojego wyboru (Liv). Głowa ostatni raz tego dnia uchyla się w kierunku kobiety kurtuazyjnie i opadła nieznacznie w dół na znak pożegnania, staje się zamknięciem pierwszego cyklu dyskusji. Pozwala Liv umknąć w cień alejki, nim ktokolwiek przekona ją do celowej charytatywności.
To nie koniec historii pomocy na Placu Centralnym. Wciąż pozostaje bowiem w towarzystwie chętnej do pomocy blondynki, debiutującej właśnie w głowie Viljama w roli przyjemnego kompana. Wyczuwając dobroć, płynącą z aury nieznajomej, przewiduje, że ten dzień może skończyć się jeszcze praktycznie i skutecznie – porządkiem w alejce i spokojem ducha po dokonaniu tego jakże przydatnego dzieła.
Wraz z odwróceniem się w kierunku nowoprzybyłej blondynki, otwiera się kolejny rozdział rozmowy, znacznie bardziej obiecujący, niż poprzedni:
— Chętnie przystanę na ten pomysł.
Oczy sędziego chętnie spoczywają na gładkim licu blondynki, przesuwają się wzdłuż jedwabistości skóry kobiety aż do jej pełnych, pięknie wyeksponowanych różowością ust. Widzi, jak płatki warg, rozchylone jeszcze po świeżo wypowiedzianej propozycji, zamykają się miękko w jednej linii.
— Każde dodatkowe ręce do pomocy usprawnią i przyspieszą sprzątanie.
W swojej odpowiedzi nie pozostawia miejsca na niedomówienia. Słowa, choć krótkie, niosą w sobie konkretną treść, nie wychodząc poza ramy przyzwoitości.
Mimo skoncentrowanych na niej oczu, które ciekawe towarzyszki w ciszy badają kształt jej młodej twarzy, nie daje po sobie poznać zainteresowania jej osobą. Uśmiecha się jedynie łagodnie, ruszając ku uliczkom.
Ręka podnosi się tymczasem nieco w kierunku najciemniejszej i najbrudniejszej części alejki. W gotowości do pierwszej próby czaru wydobywa z krtani ciche słowo „Ljóss”, spoglądając jak pierwsze, pojedyncze kwadraty ziemi za sprawą czyszczącego czaru przybierają nowe barwy. Nie spieszy się jednak ze wzmocnieniem zaklęcia. Praca nad wysprzątaniem wszystkich alejek zapowiada się żmudna i trudna. Będzie jeszcze moment, gdy puszczając wodze magii, pozwoli zaklęciu nabrać prędkości.
zaklęcie Ljóss, próg powodzenia 150
12 (k100) + 13 (magia użytkowa) = 25
Mistrz Gry
22 Czw 30 Lis - 21:14
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 12
'k100' : 12
Vivian Sørensen
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:15
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Nie wie czego się spodziewać, reakcja na jej propozycję może być różna, a nie zwykła się narzucać. Z drugiej strony jej zamiarem była wyłącznie pomoc; no i w jakimś stopniu egoistyczna chęć znalezienia towarzysza do zadania.
Nieświadomie wstrzymuje oddech w obawie, że jej propozycja zostanie odrzucona; nie wiedzieć czemu, spodziewa się, że kobieta rzuci w jej stronę obelgą, która skutecznie by ją odstraszyła. Tak się jednak nie staje, ku zdumieniu, ale też zadowoleniu Vivian - nieznajoma jakby z ulgą usunęła się w cień. Nie czuje się winna, równie dobrze mogli wykonać zadanie we trójkę, ale w głębi ducha musi przyznać, że czuje ulgę, kiedy kobieta idzie w swoją stronę; jakby podświadomie wyczuwała zagrożenie, a przecież nawet się nie znały.
Przenosi wzrok na mężczyznę, który w oczywisty sposób ją onieśmiela, a mimo to jej spojrzenie jest śmiałe, ciekawe - z chęcią skorzysta z okazji zamienienia z nim kilku słów. Najważniejsze, że jednak udało jej się pozyskać godnego kompana, przy boku którego charytatywna akcja stanie się tym bardziej przyjemna.
Znaczna różnica wzrostu sprawia, że dziewczyna musi zadzierać podbródek, by spojrzeć mężczyźnie w oczy, które mają w sobie coś magnetycznego, że na moment zapomina, gdzie jest.
- Cudownie - krótka odpowiedź opuszcza jej usta, by mogły po chwili rozciągnąć się w uśmiechu obejmującym oczy. Nienaganna postawa, elegancki ubiór, a nawet sposób ułożenia włosów sugerują, że można mu zaufać - tak też zrobiła na potrzeby tej konkretnej akcji sprzątania bocznych uliczek. Rzeczywiście razem łatwiej i szybciej osiągną zamierzony efekt - czego nie musiał dobitnie podkreślać, w końcu to ona zaproponowała współpracę.
- Mam nadzieję, że nie popsułam ci... cokolwiek to było - odezwała się, gdy ruszyli w stronę brudnych uliczek, gestem wskazując kierunek, w którym odeszła nieznajoma; chodziło jej oczywiście o relacje z kobietą, z którą pierwotnie rozmawiał.
Co jakiś czas zerka w jego stronę, choć trudno o dyskrecję, gdy trzeba zadzierać głowę, by spojrzeć na swojego towarzysza, dlatego niespecjalnie to ukrywa. Wbrew pozorom nie należy do wstydliwych dziewcząt, ale nie jest też nachalna - jej spojrzenia są łagodne, miłe i krótkie.
Pozwala mężczyźnie czynić honory i on pierwszy rozpoczyna sprzątanie, a ona bardzo szybko idzie jego śladem - zaczyna od podstaw; wyszeptane zaklęcie poprzedza delikatny ruch dłoni. Z delikatnym uśmiechem obserwuje, jak za ich sprawą to miejsce powoli się oczyszcza, choć spodziewała się, że będzie to łatwiejsze zadanie, a dopiero teraz okazuje się, że będą musieli włożyć w to sporo pracy.
- Mogę spytać, dlaczego to robisz? - czasami warto poznać motywy, którymi kieruje się druga osoba. Nie zamierzała go oceniać, bez względu na odpowiedź, bo ostatecznie wykonywał robotę, od której większość stroniła.
zaklęcie Ljóss, próg powodzenia 150
2 (k100) + 10 (magia użytkowa) = 12
Nieświadomie wstrzymuje oddech w obawie, że jej propozycja zostanie odrzucona; nie wiedzieć czemu, spodziewa się, że kobieta rzuci w jej stronę obelgą, która skutecznie by ją odstraszyła. Tak się jednak nie staje, ku zdumieniu, ale też zadowoleniu Vivian - nieznajoma jakby z ulgą usunęła się w cień. Nie czuje się winna, równie dobrze mogli wykonać zadanie we trójkę, ale w głębi ducha musi przyznać, że czuje ulgę, kiedy kobieta idzie w swoją stronę; jakby podświadomie wyczuwała zagrożenie, a przecież nawet się nie znały.
Przenosi wzrok na mężczyznę, który w oczywisty sposób ją onieśmiela, a mimo to jej spojrzenie jest śmiałe, ciekawe - z chęcią skorzysta z okazji zamienienia z nim kilku słów. Najważniejsze, że jednak udało jej się pozyskać godnego kompana, przy boku którego charytatywna akcja stanie się tym bardziej przyjemna.
Znaczna różnica wzrostu sprawia, że dziewczyna musi zadzierać podbródek, by spojrzeć mężczyźnie w oczy, które mają w sobie coś magnetycznego, że na moment zapomina, gdzie jest.
- Cudownie - krótka odpowiedź opuszcza jej usta, by mogły po chwili rozciągnąć się w uśmiechu obejmującym oczy. Nienaganna postawa, elegancki ubiór, a nawet sposób ułożenia włosów sugerują, że można mu zaufać - tak też zrobiła na potrzeby tej konkretnej akcji sprzątania bocznych uliczek. Rzeczywiście razem łatwiej i szybciej osiągną zamierzony efekt - czego nie musiał dobitnie podkreślać, w końcu to ona zaproponowała współpracę.
- Mam nadzieję, że nie popsułam ci... cokolwiek to było - odezwała się, gdy ruszyli w stronę brudnych uliczek, gestem wskazując kierunek, w którym odeszła nieznajoma; chodziło jej oczywiście o relacje z kobietą, z którą pierwotnie rozmawiał.
Co jakiś czas zerka w jego stronę, choć trudno o dyskrecję, gdy trzeba zadzierać głowę, by spojrzeć na swojego towarzysza, dlatego niespecjalnie to ukrywa. Wbrew pozorom nie należy do wstydliwych dziewcząt, ale nie jest też nachalna - jej spojrzenia są łagodne, miłe i krótkie.
Pozwala mężczyźnie czynić honory i on pierwszy rozpoczyna sprzątanie, a ona bardzo szybko idzie jego śladem - zaczyna od podstaw; wyszeptane zaklęcie poprzedza delikatny ruch dłoni. Z delikatnym uśmiechem obserwuje, jak za ich sprawą to miejsce powoli się oczyszcza, choć spodziewała się, że będzie to łatwiejsze zadanie, a dopiero teraz okazuje się, że będą musieli włożyć w to sporo pracy.
- Mogę spytać, dlaczego to robisz? - czasami warto poznać motywy, którymi kieruje się druga osoba. Nie zamierzała go oceniać, bez względu na odpowiedź, bo ostatecznie wykonywał robotę, od której większość stroniła.
zaklęcie Ljóss, próg powodzenia 150
2 (k100) + 10 (magia użytkowa) = 12
Mistrz Gry
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:15
The member 'Vivian Sørensen' has done the following action : kości
'k100' : 2
'k100' : 2
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:16
Viljam Hallström
Pokryte w szarościach i bieli, jak kostki cukru, w bocznej alei brylą się kwadraty budynków. W skorupie brudu, obciągnięte ciasno płaszczem zapomnienia, wąskie okna. Kręte meandry zabrudzonych rowków między kaflami bruku i dwa niepozorne ciała, zastygłe w ulicznej ramie nędzy i zepsucia. Po wejściu w głąb alei, ręka wzniesiona ku pierwszej sekcji przestrzeni, poruszana na magicznym trakcie porządku, ściąga z posadzki pierwszą warstwę lepkiego błota i śmieci.
— Wpadliśmy na siebie przypadkowo. Miałem nadzieję, że kimkolwiek była, pomogłaby mi przy porządkowaniu miasta. Ale nie wyrażała podobnych chęci.
Prostota przekazu ślizga się między wierszami wypowiedzi i ściągnięta szczerością na język, nie pozostawia miejsca na wątpliwości. Spotkanie z „poprzedniczką” z uliczki przypominało raczej dźwięczny i krótki chichot Norn. Kaprys losu, jaki złączył ich w błahym kontakcie tylko na uciechę znudzonych bogiń. Co za tym idzie, w spotkaniu brak było motywu – nie nosiło znamion celowej schadzki, więc i nie mogło zostać zakłócone.
Co innego oni – połączeni na dłużej chęcią pomocy i związani nićmi obowiązku, zaciskali delikatny węzeł znajomości wraz z kolejno wypowiadanymi słowami. Jakby każde z nich, w przyjemnym odbiciu grzeczności, przypieczętowywało ów spotkanie wspólnie wyznaczonym celem – oczyszczeniem alejki.
— Dlaczego sprzątam?
Spokój mężczyzny zalewa przestrzeń falą posągowej elegancji i pewności, gdy poruszając się ostrożnie wzdłuż ścian budynków, wyprostowany i wciąż z wiązkami magii uczepionymi opuszków palców, wypuszcza kruche witki oczyszczającego czaru. To za mało, by pozbyć się panującego tu chaosu, ale dostatecznie dużo, by uznać porządkowanie alejki za udany start.
— Ktoś powinien to zrobić… nie widzę powodu, dla którego miałbym nie spróbować.
Palce dłoni, dotąd rozprostowane i celowane w zabrudzone budynki, leniwym gestem zamykają się, przerywając trwanie czaru. Ręka opuszczona wzdłuż ciała, chłonie ostatnie iskry magii, nim chowa ją na moment do kieszeni płaszcza.
— Więc pytanie powinno raczej brzmieć: dlaczego nie?
Odwrócony w jej kierunku, przystaje na moment. Pierwsze kroki pomocy kończy przy wąskim gardle uliczki, w szczelinie między dwoma bliźniaczo podobnymi do siebie kamienicami. Obie nieco zaniedbane, w najwilgotniejszych punktach budynku – na styku ściany i chodnika – zaciągnięte gdzieniegdzie połacią gnijącej pleśni.
— Mogę spytać, jak się Pani nazywa?
Opanowanie, wszczepione w neurony świadomości, wyciąga z krtani pierwsze, dość kluczowe pytanie. W końcu skoro już decydują się na wspólną charytatywność, warto znać się wzajemnie choć z nazwiska.
Osadzone między nimi jak miękki flausz, słowa biją ciekawością i łagodnością.
zaklęcie Ljóss, próg powodzenia 150
19 (k100) + 15 (magia użytkowa) = 34
Mistrz Gry
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:16
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 19
'k100' : 19
Vivian Sørensen
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:17
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
- Och, rozumiem - delikatne uczucie zakłopotania połaskotało jej żołądek, w którego okolicach poczuła nikłe mrowienie. Błędna diagnoza o nieco bliższej zażyłości mężczyzny z jego wcześniejszą rozmówczynią zbiła ją z tropu, ale nie pozwoliła, by wpłynęło to na jej mimikę twarzy; nie chciałaby się zdradzić, że przez moment poczuła się głupio.
Zwykle nie wysuwała pochopnych wniosków, lubiła mieć wszystkie dane, gdyż zwyczajnie nie znosiła popełniać błędów, a potem się do nich przyznawać - uczucie temu towarzyszące było jednym z gorszych, jakie była w stanie doświadczyć, więc unikała go jak ognia. Co nie znaczy, że nie posiada własnego zdania - przeciwnie, bardzo chętnie i otwarcie je wygłaszała ku niezadowoleniu mężczyzn uważających kobiety za gorszy sort, nieumiejący podejmować samodzielnych decyzji. Niestety los okrutnie ją doświadczał, więc takie osoby spotykała zdecydowanie częściej, niż by tego chciała.
Mężczyzna kroczący obok niej wydawał się ich przeciwieństwem, dlatego z chęcią ciągnęła rozmowę i o dziwo, nie było wcale niezręcznie, nawet w chwilach kompletnej ciszy czuła się swobodnie.
Kiwnęła głową w niemym potwierdzeniu, że chodzi jej o sprzątanie. Swoją aparycją nie pasował do zabrudzonych bocznych uliczek, mogłoby się wydawać, że nigdy wcześniej tu nie był, choć to wrażenie prawdopodobnie było złudne. Przez ocenianie po pozorach można sobie wyrobić fałszywy, pozorny obraz jakiejś osoby, a to już prowadzi do zawodów i innych negatywnych emocji.
- Dlaczego nie - powtórzyła. Jego odpowiedź na zadane pytanie nie zostawiła miejsca na domysły czy pozory, przeciwnie, świadczyła o osobie dojrzałej, kierującej się dobrem ogółu i niebojącej się stawić czoła nie dość godnym wyzwaniom. Nie mogła więc powstrzymać delikatnego uśmiechu.
- To miłe spotkać kogoś, kto nie idzie po linii najmniejszego oporu i wykonuje zadania, od których większość stroni - przeszywające spojrzenie, zamykające się na sylwetce mężczyzny nie było wcale oceniające, a raczej można się w nim doszukać nuty uznania.
- Ach, faktycznie. Vivian Sørensen.
Przez moment niepewności obserwuje jego twarz i gesty, czy jej nazwisko wywoła grymas lub wycofanie; próbowała doszukać się choć jednego fałszywego uśmiechu, aby rozszyfrować, czy reputacja jej rodziny będzie istotnym czynnikiem w jego ocenie.
- Miło mi Pana poznać, Panie... - z wdzięcznym uśmiechem podała mu dłoń w celu oficjalnego zapoznania, bo choć częściowo zdawała sobie sprawę, z kim ma do czynienia, to wolała o tym głośno nie wspominać.
zaklęcie Ljóss, próg powodzenia 150
71 (k100) + 10 (magia użytkowa) = 71
razem 162
Zwykle nie wysuwała pochopnych wniosków, lubiła mieć wszystkie dane, gdyż zwyczajnie nie znosiła popełniać błędów, a potem się do nich przyznawać - uczucie temu towarzyszące było jednym z gorszych, jakie była w stanie doświadczyć, więc unikała go jak ognia. Co nie znaczy, że nie posiada własnego zdania - przeciwnie, bardzo chętnie i otwarcie je wygłaszała ku niezadowoleniu mężczyzn uważających kobiety za gorszy sort, nieumiejący podejmować samodzielnych decyzji. Niestety los okrutnie ją doświadczał, więc takie osoby spotykała zdecydowanie częściej, niż by tego chciała.
Mężczyzna kroczący obok niej wydawał się ich przeciwieństwem, dlatego z chęcią ciągnęła rozmowę i o dziwo, nie było wcale niezręcznie, nawet w chwilach kompletnej ciszy czuła się swobodnie.
Kiwnęła głową w niemym potwierdzeniu, że chodzi jej o sprzątanie. Swoją aparycją nie pasował do zabrudzonych bocznych uliczek, mogłoby się wydawać, że nigdy wcześniej tu nie był, choć to wrażenie prawdopodobnie było złudne. Przez ocenianie po pozorach można sobie wyrobić fałszywy, pozorny obraz jakiejś osoby, a to już prowadzi do zawodów i innych negatywnych emocji.
- Dlaczego nie - powtórzyła. Jego odpowiedź na zadane pytanie nie zostawiła miejsca na domysły czy pozory, przeciwnie, świadczyła o osobie dojrzałej, kierującej się dobrem ogółu i niebojącej się stawić czoła nie dość godnym wyzwaniom. Nie mogła więc powstrzymać delikatnego uśmiechu.
- To miłe spotkać kogoś, kto nie idzie po linii najmniejszego oporu i wykonuje zadania, od których większość stroni - przeszywające spojrzenie, zamykające się na sylwetce mężczyzny nie było wcale oceniające, a raczej można się w nim doszukać nuty uznania.
- Ach, faktycznie. Vivian Sørensen.
Przez moment niepewności obserwuje jego twarz i gesty, czy jej nazwisko wywoła grymas lub wycofanie; próbowała doszukać się choć jednego fałszywego uśmiechu, aby rozszyfrować, czy reputacja jej rodziny będzie istotnym czynnikiem w jego ocenie.
- Miło mi Pana poznać, Panie... - z wdzięcznym uśmiechem podała mu dłoń w celu oficjalnego zapoznania, bo choć częściowo zdawała sobie sprawę, z kim ma do czynienia, to wolała o tym głośno nie wspominać.
zaklęcie Ljóss, próg powodzenia 150
71 (k100) + 10 (magia użytkowa) = 71
razem 162
Mistrz Gry
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:17
The member 'Vivian Sørensen' has done the following action : kości
'k100' : 81
'k100' : 81
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:18
Viljam Hallström
Przelotne spotkanie szybko nasyca się i tężeje kolorem sympatii do niej.
Trudno jej nie lubić, gdy znajomość, zalana gorącą falą mieniącej się młodości, jaka od niej bije, nadaje ich rozmowie odpowiedni pęd i wprawia w przyjemnie kojący nastrój. Iskry otwartości strzelają przy tym sowicie w przestrzeni, rozniecając jednocześnie ogień ciekawości, gdy pchnięty w pozie dżentelmena do dalszej konwersacji, uśmiecha się na krótko.
Subtelne przecięcie twarzy łukiem zadowolenia. Dłoń wpleciona swobodnie między lekkie pasma rozrzuconych wiatrem włosów. Smukłe palce odgarniające co bardziej niesforne kosmyki. Nawet sama poza Viljama z wyprostowaną piersią skierowaną śmiało w jej kierunku. Wszystkie te znaki stają się ciepłym stemplem aprobaty, odbitym na ich budującej się z wolna relacji.
— Chcesz powiedzieć, że to miłe spotkać kogoś podobnego do siebie? — pyta z przekorą, wyrywając z krtani życzliwie naniesiony na pas rozmowy śmiech.
Oboje nie stronią od obowiązków, które innych mieszkańców przerosły. Oboje stoją też w głębi zaciemniającej się z wolna alejki, czując na barkach pierwszy wieczorny chłód i uderzającą w okiennice siłę grudniowego jestestwa. Między niewidzialność wietrznego płaszcza wplatają się nawet drobiny piasku i kłęby wzniesionego z nim kurzu. Osiadają na ścianach budynków w tonach szarości jak pierwszy rumieniec wstydu na twarzy dziewiczej niewiasty.
Cichy smutek ogarnia przy tym zastygłe w czasie zęby uszczerbionego tu i ówdzie muru kamienicy, gdy na powrót odwrócony w kierunku budowli, ponawia trwanie czaru.
Strugi wody i ciśnienia prześlizgują się sprawnie między kolejnymi cegłami budynków, ściągają z nich gruby woal zniszczenia, by wreszcie, w niegasnącej mocy czarodziejskiego manewru, usunąć nawet najcięższe, najbardziej upierdliwe plamy gnijącego poszycia miejskiego. Spod szarych kwadratów zabrudzeń wychyla się wtedy śnieżnobiała tonacja marmuru, nadając przestrzeni odpowiedniej świeżości i przystępności.
Serce alejki, choć dotąd kamienno-paskudne, zaczyna w końcu świecić jasnym blaskiem odnowienia.
Tymczasem na słowa przedstawienia się panny Sørensen nie reaguje niczym specjalnym, wprawdzie zna doskonale skąpo odzianą w przyzwoitość reputację jej domu, obdartą z szacunku i społecznych powinności, nie jemu jednak dziś o jej rodzie sądzić.
— Viljam Hallström.
Palce męskiej dłoni zaciskają się na szczupłych ogarkach kobiecych kości, gdy w stosownym geście odwzajemnia uścisk, spoglądając prosto w oczy ich pięknie rozkwitającej Znajomości. Wzrok przez moment śledzi czysty błękit jej tęczówek, obłość ust, pełnych jak pąki róż, czy linię szczęki, uwieńczoną subtelnymi cięciami.
— Nie masz czasem brata? — dopytuje z nagła, niesiony instynktem.
— Karl... jeśli dobrze pamiętam?
Vivian Sørensen
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:19
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Dało się wyczuć, że nie jest osamotniona w przyjemności kontynuowania rozmowy; jego mimika, gesty, postawa to potwierdzały. Sama nie pozostając bierną, nieświadomie wysyłała sygnały, że pomimo przypadkowości ich spotkania, jest zadowolona z jego towarzystwa. Ciężko nie być, skoro do tej pory mężczyzna był kulturalny i miły, a dialogi przychodziły ze swobodą, jakiej często brakuje nawet w bardziej zaawansowanych relacjach.
Nie było więc powodu, by przesadnie się spieszyć z wykonywaniem zadania, ale też nie ociągała się - w miarę kolejnych kroków, za cel obierała poszczególne brudne miejsca, które za pomocą zaklęcia stawały się czyste. Trzeba przyznać, że taki rodzaj pracy daje satysfakcję i tym bardziej cieszyła się, że wybrała sobie takie zajęcie; tutaj, w takim towarzystwie było zdecydowanie przyjemniej, niż w tłumie przy choinkach.
- Skąd, wtedy zabrzmiałabym narcystycznie - zawtórowała krótkim śmiechem i pokręciła głową. - Ale prawdą jest, że lubię wyzwania.
W zasadzie sprzątanie brudnych alejek trudno nazwać wyzwaniem, ale z drugiej strony było to najmniej przyjemne zadanie z dostępnych, co automatycznie czyniło go jednym z bardziej wymagających.
Oczyszczanie bocznych ulic wydaje się żmudne i monotonne, ale dla Vivian to wspaniałe widzieć, jak te drogi i budynki nabierają dawnego blasku, a to wszystko dzięki ich działaniom. Nie pozostała bierna, choć to Viljam nadawał kierunek i nie miała nic przeciwko, w końcu w tańcu też często prowadzi mężczyzna, a nie jest to tak istotne, jak efekt.
A ich efekt był co najmniej zadowalający - budynki odzyskiwały pierwotne kolory, zaklęcia poprawnie usuwały nawet największe zabrudzenia, a ulice nie przypominały już małych wysypisk śmieci i wylęgarni chorób. Zaczynało to wyglądać naprawdę przyzwoicie, choć nie bez powodu co roku są one sprzątane - w ciągu kolejnych dwunastu miesięcy margines społeczny znów zanieczyści to miejsce i sprawi, że większość osób będzie omijać je szerokim łukiem.
Nie odnajduje w jego twarzy odrazy ani nawet drobnego skrzywienia na dźwięk jej nazwiska, choć nie jest na tyle naiwna, by sądzić, że nie jest świadomy reputacji Sørensenów - więc albo planuje już sprytną wymówkę, by jak najszybciej zakończyć rozmowę, albo go to zwyczajnie nie obchodzi.
Zadziera głowę i miękkim spojrzeniem okala jego twarz w trakcie przedstawienia, zatrzymując się na dłużej przy jasnoniebieskich, przenikliwych oczach.
- Tak, Karl to mój brat. Znacie się? - zapytała z zaciekawieniem, choć ciężko o zaskoczenie, skoro brat obraca się w różnorodnym środowisku, a przynależność do klanu automatycznie zwiększał zasięgi wśród innych rodzin z Rady.
- A ty posiadasz rodzeństwo? - jego nazwisko parę razy obiło jej się o uszy i zastanawiała się, czy miała przyjemność poznać już kogo z jego rodziny.
Nie było więc powodu, by przesadnie się spieszyć z wykonywaniem zadania, ale też nie ociągała się - w miarę kolejnych kroków, za cel obierała poszczególne brudne miejsca, które za pomocą zaklęcia stawały się czyste. Trzeba przyznać, że taki rodzaj pracy daje satysfakcję i tym bardziej cieszyła się, że wybrała sobie takie zajęcie; tutaj, w takim towarzystwie było zdecydowanie przyjemniej, niż w tłumie przy choinkach.
- Skąd, wtedy zabrzmiałabym narcystycznie - zawtórowała krótkim śmiechem i pokręciła głową. - Ale prawdą jest, że lubię wyzwania.
W zasadzie sprzątanie brudnych alejek trudno nazwać wyzwaniem, ale z drugiej strony było to najmniej przyjemne zadanie z dostępnych, co automatycznie czyniło go jednym z bardziej wymagających.
Oczyszczanie bocznych ulic wydaje się żmudne i monotonne, ale dla Vivian to wspaniałe widzieć, jak te drogi i budynki nabierają dawnego blasku, a to wszystko dzięki ich działaniom. Nie pozostała bierna, choć to Viljam nadawał kierunek i nie miała nic przeciwko, w końcu w tańcu też często prowadzi mężczyzna, a nie jest to tak istotne, jak efekt.
A ich efekt był co najmniej zadowalający - budynki odzyskiwały pierwotne kolory, zaklęcia poprawnie usuwały nawet największe zabrudzenia, a ulice nie przypominały już małych wysypisk śmieci i wylęgarni chorób. Zaczynało to wyglądać naprawdę przyzwoicie, choć nie bez powodu co roku są one sprzątane - w ciągu kolejnych dwunastu miesięcy margines społeczny znów zanieczyści to miejsce i sprawi, że większość osób będzie omijać je szerokim łukiem.
Nie odnajduje w jego twarzy odrazy ani nawet drobnego skrzywienia na dźwięk jej nazwiska, choć nie jest na tyle naiwna, by sądzić, że nie jest świadomy reputacji Sørensenów - więc albo planuje już sprytną wymówkę, by jak najszybciej zakończyć rozmowę, albo go to zwyczajnie nie obchodzi.
Zadziera głowę i miękkim spojrzeniem okala jego twarz w trakcie przedstawienia, zatrzymując się na dłużej przy jasnoniebieskich, przenikliwych oczach.
- Tak, Karl to mój brat. Znacie się? - zapytała z zaciekawieniem, choć ciężko o zaskoczenie, skoro brat obraca się w różnorodnym środowisku, a przynależność do klanu automatycznie zwiększał zasięgi wśród innych rodzin z Rady.
- A ty posiadasz rodzeństwo? - jego nazwisko parę razy obiło jej się o uszy i zastanawiała się, czy miała przyjemność poznać już kogo z jego rodziny.
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:19
Viljam Hallström
Gardziel alejki, oczyszczona z grubych warstw brudu, odkrywa przed nimi nowe kolory i faktury, wręcz jaśnieje w kolorach barwionego grysu. Kruszca, który nie tylko w tej części miasta, ale i w pozostałych jego sekcjach wraz z marmurem dominuje jako materiał budowlany okolicznych kamienic. Zza płaszcza niefrasobliwości, poza samymi kolorami, po długich zmaganiach ich obu, wychyla się również midgardzki klimat i klasyczny sznyt architektury. Piękne, solidne ramy drewnianych okien, bogactwo zdobień na budowlach, czy pękate kamienie, oczyszczone i lśniące pod stopami, wszystko to tworzy bijące pięknem serce miasta, do którego dojście wiedzie między innymi przez tę właśnie alejkę. Teraz wyglądająca czysto i przyzwoicie, stanowi obiecujący punkt spaceru dla tych, którzy zdecydowaliby się przejść nią za dnia, czy w nocy.
— Nie ukrywam, że zaskoczyła mnie Pani.
Pomimo ciężkiej, wykonanej pracy, żadne z nich nie domaga się pochwały. Stoją naprzeciw siebie ze spokojem wyrysowanym na twarzy i opanowaniem, ślizgającym się w swobodnym dryfie na rozlużnionych połaciach mięśni, niezmąconych przez nerwowe zmarszczki.
Chodź ząb czasu dotyka przy tym samego Viljama, nanosząc na tkaninę skóry nieznaczne uchybienia – płytkie zakosy dojrzałości wokół oczu i ust, tak naprawdę te łagodne bruzdy czającej się przed nim starości da się dostrzec tylko przy uważnych oględzinach, np. w chwili, gdy uśmiecha się, odkrywając dołeczki wokół warg lub w trakcie śmiechu, gdy małe kurze łapki dotykają lica. Teraz jednak żadna z tych reakcji nie ma miejsca.
W chwilii zakończonej pracy, jakby w cichym odpoczynku i w odczuwanej satysfakcji, pozwala sobie na strząśnięcie z ramion ciężaru odpowiedzialności za sprzątanie alejki. Z ulgą przyjmuje widok lśniących kamieni, poruszając się wraz z towarzyszką w kierunku Placu Centralnego.
— Nie spodziewałem się, że przy sprzątaniu dzielnicy będzie mi towarzyszyć tak poukładana i młoda osoba.— dodaje w ramach wyjaśnień, wreszcie mogąc skupić się na samym aspekcie rozmowy z nią. Już nie tylko na wiązaniu magii i rozpylaniu jej kłębów wokół nich.
Palce dłoni chowają się w tym czasie do kieszeni grubego płaszcza, dotykają ciepłej faktury materiału, dopiero teraz, powoli zagrzewane przez dobrej jakości wełnę, uświadamiając mu, jak bardzo były przed chwilą zziębnięte. Czy ona czuje podobnie?
— Znam go nie bardziej niż Ciebie. Spotkaliśmy się kiedyś przypadkiem w przychodni... I tak, mam brata — odpowiada lakonicznie, skoncentrowany na potrzebie zwiększenia swojego i cudzego komfortu. — Ale nie musimy o tym rozmawiać. Nie chciałbym trzymać Cię na tym zimnie zbyt długo. Co powiesz na odprowadzenie Cię do Placu Centralnego i rozejście się każdy w swoją stronę?
Vivian Sørensen
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:19
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
- Och, zaskakiwać też lubię.
Mozolna praca sprzątania bocznych alejek, wydająca się nie mieć końca, właśnie doczekała finału i nastąpiło to szybciej, niż Vivian pierwotnie oczekiwała. Ostatecznie nie był to dla niej przykry obowiązek, który na sobie wymusiła po podsłuchanej rozmowie dwóch starszych kobiet; podeszła do zadania z otwartym umysłem, a w dobrym towarzystwie czas leci szybciej, o czym przekonała się po spojrzeniu na zegarek, zdając sobie sprawę, że to przedsięwzięcie zajęło jej znacznie więcej czasu, niż na początku zakładała. Nie zmienia to faktu, że gdyby miała wykonać to wszystko sama, prawdopodobnie musiałaby poświęcić większość swojego dnia, dlatego można uznać ich wspólne działania za zaoszczędzony czas.
Zdaje się, że oboje byli usatysfakcjonowani ze swojej pracy, a włożony wysiłek widoczny gołym okiem zachwyca i będzie zachwycał mieszkańców i przechodniów przez najbliższe tygodnie, może nawet miesiące.
- Cóż, ja nie spodziewałam się, że przy sprzątaniu dzielnicy będzie mi towarzyszyć tak poukładany i miły dżentelmen - odwzajemnienie komplementu przyszło jej naturalnie, szczególnie że to prawda. Odpuściła natomiast wzmiankę o wieku, bo nie próbowała go zgadywać - na pewno wyglądał poważnie, na pewno był starszy od Vivian i na pewno nie robiło jej to różnicy. Nie naklejała etykiet i potrafiła się dogadać z każdym, niezależnie od wieku, za to zależnie od charakteru.
Krótko kiwnęła głową na wzmiankę o Karlu, skoro nie znali się szczególnie dobrze, nie było sensu ciągnąć tematu, natomiast faktycznie nie było dłużej sensu, by tkwili na mrozie. Obiecała bratu, że wróci na późny obiad, a była już spóźniona, więc przeciąganie rozmowy, choć przyjemnej, powodowało jeszcze większą niepunktualność. Dopiero po zakończeniu pracy zdała sobie sprawę, że zdążyła zmarznąć, a lodowate ręce dopiero zaczęły ogrzewać się we wnętrzności kieszeni jej płaszcza.
Zgodziła się na propozycję mężczyzny i wspólnie wrócili do Placu Centralnego. Podziękowała mu za towarzystwo i pomoc, doceniła miłą rozmowę i nienaganną postawę, którą Viljam prezentował, przez co sprawiał wrażenie mężczyzny idealnego. Na koniec pożegnała się z uroczym uśmiechem i każde rozeszło się w swoją stronę - ona wróciła do domu, gdzie czekał na nią brat z jedzeniem, a trzeba przyznać, że zdążyła zgłodnieć.
Vivian i Viljam z tematu
Mozolna praca sprzątania bocznych alejek, wydająca się nie mieć końca, właśnie doczekała finału i nastąpiło to szybciej, niż Vivian pierwotnie oczekiwała. Ostatecznie nie był to dla niej przykry obowiązek, który na sobie wymusiła po podsłuchanej rozmowie dwóch starszych kobiet; podeszła do zadania z otwartym umysłem, a w dobrym towarzystwie czas leci szybciej, o czym przekonała się po spojrzeniu na zegarek, zdając sobie sprawę, że to przedsięwzięcie zajęło jej znacznie więcej czasu, niż na początku zakładała. Nie zmienia to faktu, że gdyby miała wykonać to wszystko sama, prawdopodobnie musiałaby poświęcić większość swojego dnia, dlatego można uznać ich wspólne działania za zaoszczędzony czas.
Zdaje się, że oboje byli usatysfakcjonowani ze swojej pracy, a włożony wysiłek widoczny gołym okiem zachwyca i będzie zachwycał mieszkańców i przechodniów przez najbliższe tygodnie, może nawet miesiące.
- Cóż, ja nie spodziewałam się, że przy sprzątaniu dzielnicy będzie mi towarzyszyć tak poukładany i miły dżentelmen - odwzajemnienie komplementu przyszło jej naturalnie, szczególnie że to prawda. Odpuściła natomiast wzmiankę o wieku, bo nie próbowała go zgadywać - na pewno wyglądał poważnie, na pewno był starszy od Vivian i na pewno nie robiło jej to różnicy. Nie naklejała etykiet i potrafiła się dogadać z każdym, niezależnie od wieku, za to zależnie od charakteru.
Krótko kiwnęła głową na wzmiankę o Karlu, skoro nie znali się szczególnie dobrze, nie było sensu ciągnąć tematu, natomiast faktycznie nie było dłużej sensu, by tkwili na mrozie. Obiecała bratu, że wróci na późny obiad, a była już spóźniona, więc przeciąganie rozmowy, choć przyjemnej, powodowało jeszcze większą niepunktualność. Dopiero po zakończeniu pracy zdała sobie sprawę, że zdążyła zmarznąć, a lodowate ręce dopiero zaczęły ogrzewać się we wnętrzności kieszeni jej płaszcza.
Zgodziła się na propozycję mężczyzny i wspólnie wrócili do Placu Centralnego. Podziękowała mu za towarzystwo i pomoc, doceniła miłą rozmowę i nienaganną postawę, którą Viljam prezentował, przez co sprawiał wrażenie mężczyzny idealnego. Na koniec pożegnała się z uroczym uśmiechem i każde rozeszło się w swoją stronę - ona wróciła do domu, gdzie czekał na nią brat z jedzeniem, a trzeba przyznać, że zdążyła zgłodnieć.
Vivian i Viljam z tematu
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:25
Asta Mølgaard
Do połowy zdarta kartka z kalendarza – z datą szóstego grudnia – jest jedynym świadectwem na to, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni podjęłam się daremnej, zakończonej sromotną klęską próby doprowadzenia siebie i mieszkania do względnego porządku.
Nie jestem teraz pewna, co sprowokowało ten nieoczekiwany zryw, zaskakujący całkowicie przypływ energii, który zdołał wyciągnąć mnie spomiędzy (wydających się wówczas najbezpieczniejszymi) fałd chaotycznie owiniętego wokół mnie koca, ani tym bardziej, co się stało, że rezygnacja z powziętych planów przyszła równie nagle, w pół ruchu. Od tamtej pory – mimo że już z początkiem grudnia wybłagałam przedłużane systematycznie kilka dni wolnego – każdy kolejny dzień zlewał się z poprzednim, niemal niezauważenie przechodził w następny, jakby czas przestał mieć znaczenie, jakby stał się bezwolną, jednolitą, przelewającą się przez palce masą.
Od tamtej pory towarzyszy mi nieustanny ucisk w brzuchu, dokładnie taki, jaki pojawia się, kiedy przypadkiem pod stopami nie czuje się bezpiecznego gruntu, trafiając nogą w próżnię – lęk przed niechybnym upadkiem w niezbadane czeluści ziemi przesłania świat ciężką, gęstą mgłą, która wraz z gwałtownie nabieranym haustem powietrza prześlizguje się w głąb ciała, sprawnie odnajdując drogę na dno brzucha. Od tamtej pory, jak pies, wiernie przylgnęła do mnie niemoc. Podczas śniadań nie jestem w stanie przełknąć choćby kęsa kromki z konfiturą sosnową; nieodparte wrażenie, że moje ręce są jednocześnie zbyt lekkie i ciężkie towarzyszy mi na każdym kroku; bez przekonania, bardziej z przyzwyczajenia, w zupełnie mechaniczny sposób codziennie obojętnie witam zatroskane twarze sąsiadów dbających przede wszystkim, by nie zabrakło mi kolejnych okropnych wiadomości, którymi mogę karmić zmęczone płaczem oczy.
Chyba powinno zaskoczyć mnie pukanie do drzwi – najpierw ciche, niepewne, w pierwszej chwili przywodziło na myśl skrobanie po ścianie, nawet nie zwróciłam uwagi na ten tak niespodziewanie pojawiający się dźwięk, uznając go za jeden z tych, które w najmniej spodziewanych chwilach naturalnie pojawiają się w kamienicach, jakby wpisane w codzienność starych zabudowań; później jednak stawało się bardziej natarczywe, rozrastając się do irytującego podźwięku niosącego się zawężonymi przez czas stagnacji korytarzami umysłu. Chyba nawet zdecydowałam się udać, że niczego nie słyszę, lecz rozlegający się hałas przedarł się wreszcie do zabunkrowanej irytacji, nagląc do podejścia ku drzwiom. I chyba powinien zaskoczyć mnie widok olbrzyma wciśniętego we wciąż niespecjalnie dostosowaną do jego rozmiarów przestrzeń kamienicy, zamiast tego zdziwienie – i nadal obecny gdzieś na dnie serca strach – wzbudza fakt samej jego obecności. Szybko orientuję się, że podziękowaniem za pamięć i prośbą o zostawienie mnie samej nie pozbędę się go z progu mieszkania. Nieco później docierają do mnie dwie kolejne kwestie – że chyba wcale nie chcę, by dał mi spokój, że może ma rację, że pośród ciemniejących ulic łatwiej pozbyć się ciążących trosk; a przede wszystkim, w jak bardzo nie wyjściowym stroju próbowałam przekonać go, że wszystko jest w porządku.
To jednak wyrzuty związane z przetrzymaniem go w tak niekomfortowej sytuacji oraz brak ochoty na sprzeczki, którym sama przed sobą kamufluję kompletne nieistnienie kontrargumentów dla przedstawianych przez niego racji, sprawiają, że już kilka chwil później, w grubym płaszczu, dygocąc z zimna, przemierzam u jego boku midgardzkie ulice. Świeży śnieg skrzypi pod naszymi nogami, przyjmując ślady ścieżki, jaką tworzymy, kierując się ku sercu miasta, gdzie za kilka godzin rozpocząć mają się wieczorne obchody Świętej Łucji.
- Gdybyś zobaczył spadającą gwiazdę, czego byś sobie życzył? – Przystanąwszy przy górującej nad naszą dwójką – nad całym placem Centralnym – dopiero strojonej choince, zadzieram głowę, by nie umknęła mi jego reakcja. – Czego byś chciał, Gercie Molanderze? – Pytaniem chyba próbuję odwlec moment, w którym będę musiała sięgnąć po wyciszaną ostatnimi dniami magię, znów ulegając jego namowie – tym razem na porwanie się z pomocą przy prawdopodobnie wymagającym największej staranności zadaniu. – Bifask.
wykonywana aktywność: umieszczenie gwiazdy na samym szczycie choinki
Mistrz Gry
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:25
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 39
'k100' : 39
Nieznajomy
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:26
Gert Molander
Kolejny raz robił coś zupełnie nieodpowiedniego, umykającego schematom dobrego taktu i wychowania. Kolejny raz robił coś, za co zostałby skarcony w latach dzieciństwa przez matkę. Podobnie jak wtedy, gdy próbował biec za grupką dzieci, by bawić się z nimi, lecz zatrzymywał się w połowie drogi przy ogrodzie pani Nystrom i podkradał pod okno kuchenne, by przyklejać nos do uchylonej szyby i obserwować pyszniące się na paterze ciasto truskawkowe. Staruszka zawsze go przeganiała w dziwnej obawie, nie chcąc podarować choćby odrobiny smakołyku. Następnie rozgoryczony dowiadywał się od swej rodzicielki, że nie powinien nigdy bez pytania zaglądać w cudzą prywatność, choćby pod tak niewinnym pretekstem. Utemperowany wciąż jednak nie potrafił powstrzymywać się przed objawami swej zupełnie beztroskiej natury. Z biegiem czasu nabrał względnej ogłady i rozumiał, że istnieją pewne granice, których nigdy nie należało przekraczać. Faktycznie – był ostrożny i trzymał się z daleka od kłopotów wynikających z nieporozumień natury relacyjnej, tłumacząc sobie, że nie nadaje się do tak skomplikowanej akrobatyki.
Żadne z drzwi prowadzących do Wielkiej Biblioteki nie zawierały jednak karteczki z ostrzeżeniem, którą powinien przeczytać, nim pierwszy raz przekroczył jej próg. Tak też wpadł w pułapkę głupich myśli przeciekających ochoczo przez perforacje silnej woli, by ponownie urzeczywistnić zupełnie ryzykowne przedsięwzięcie rozgrywające się przez kolejne tygodnie, być może miesiące, bo w pewnym momencie zupełnie stracił rachubę.
Nieobecność znajomej twarzy za pulpitem obszernego biurka wbiła się w rzeczywistość niczym sztylet zatapiający się w miękką tkankę ciała. Impuls nerwowy był wyraźny już na samym początku, jednak zniósł go dzielnie. Dopiero tępy ból niesiony przez kolejne dni nieobecności okazał się prawdziwą katorgą przepełnioną niezrozumieniem. Już wtedy, gdy zobaczył ją na bankiecie podczas aukcji, wszystko zdawało mu się dziwne, nienaturalne, nasycone niepokojem. Wiedziony przeczuciem, że w rzeczywistości stało się coś złego, zaczął swe nieeleganckie śledztwo, które wywołało niechęć na twarzach innych osób pracujących w bibliotece. Na swe szczęście, ze strzępów rozmów wyłapał coś, co mógł potem skleić w całkiem sensowną całość.
Pod drzwiami Asty czuł się bardzo nie na miejscu, choć szedł tam automatycznie, zupełnie nie zważając na wszelakie podszepty zdrowego rozsądku. Znieczulenie odpuściło wraz z pierwszym uderzeniem knykci o masyw drzwi wejściowych do mieszkania. Chciał nawet zawrócić, ale ostatecznie zapukał ponownie, i jeszcze raz, i drugi, i trzeci… Gdy zobaczył jej twarz, odetchnął z ulgą, bo choć cierpienie odciskało się piętnem w mimice, cieszył się, że nic jej nie jest. Ochoczo wyciągnął ją z duchoty pomieszczenia i poprowadzić na Plac Centralny.
Już poza budynkiem zdawał się o wiele żywszy i weselszy, przestępując przez koleiny w śniegu parł ku wspaniałości, którą przygotował. Zawsze uważał święta za niezwykły czas, a samotność w takich chwilach była ostatnim, czego potrzebował człowiek. Zerkał na swoją towarzyszkę z niepewnością, a serce dudniło mu w piersi, bo sam nie wiedział, dlaczego jednak się zgodziła. Pomimo posiadanego optymizmu spodziewał się, że nie otworzy drzwi lub zatrzaśnie je ze złością, gdy zobaczy piegowatą twarz. Całą drogę obawiał się powiedzieć cokolwiek, przyzwyczajony, że zwykle rzucał coś bez sensu, zupełnie zmieszany i pogrążony w niezręczności. Czuł jednak, że już ten gest był niezwykle ważny – nie musiała mówić, samo towarzystwo działało pokrzepiająco.
Docierając do Placu Centralnego zadarł głowę ku ogromnemu drzewku, powoli strojonemu w przepiękne świecidełka. Szyja olbrzyma wyciągnęła się znacznie, wyzierając spod nieroztropnie rozwiązanego szalika w kolorze orzecha laskowego. Pociągnął zaczerwienionym nosem, wypuszczając bielutką parę oddechu. W dół zerknął wtedy, gdy usłyszał pytanie padające z ust Asty – wyrwała go z letargu kontemplacji ogromnych rozmiarów gwiazdy, do której zawieszenia zgłosili się chwilę temu.
– To trudne pytanie, bo zawsze zdawało mi się, że mam wszystko, czego potrzebuję – przyznał, choć na jego twarzy odmalowała się niepewność, jakby właśnie zdawał niezwykle trudny egzamin i odpowiadał na decydujące o wszystkim zagadnienie. Zwykle łatwiej było mu odwoływać się do potrzeb innych, doskonale wiedział, czego chciałby dla matki, dla Gerdy, dla… zerknął zmieszany na kobietę. Czego chciał dla siebie? Jakie miał marzenia? Nigdy nie śmiał rozwodzić się nad tym szczególnie. – A ty? Czego byś chciała? – zagadnął czując, że sam nie zdoła wydusić z siebie niczego sensownego. – Bifask. – gwiazda zasilona jego zaklęciem wcale nie uniosła się wyżej. Zacisnął zęby w geście zażenowania własnymi zdolnościami. – Cofam moje słowa, poprosiłbym o lepsze władanie magią użytkową – zaśmiał się, gdy konstrukcja zadygotała niemrawo. – Chyba musimy spróbować ponownie – stwierdził, a jego twarz przybrała różowy kolor, niekoniecznie tak sobie wyobrażał ten moment. – Zupełnie na poważnie… nigdy nie myślałem o takich sprawach, wiem doskonale, czego pragnąłbym dla innych, ale dla siebie? – Wzruszył ramionami, posyłając kobiecie słaby uśmiech faktycznego zakłopotania.
wykonywana aktywność: umieszczenie gwiazdy na samym szczycie choinki
Mistrz Gry
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:26
The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości
'k100' : 9
'k100' : 9
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:26
Asta Mølgaard
Cisza opadająca między nami w trakcie całej drogi miękkim woalem milczenia jest jak balsam; ma zupełnie inny smak niż bezgłos wyludnionego mieszkania – jest pozbawiona goryczy pretensji, która nawarstwiała się w ciągu kolejnych mijających niepostrzeżenie dni. W duchu dziękuję łaskawym bogom, że wystarcza mu wyłącznie moja nieporadna obecność, starając się dotrzymać Gertowi zaskakującego mnie entuzjazmem kroku. Na propozycję pomocy przy dekorowaniu pyszniącej się w centralnej części placu choinki przystaję bardziej z obowiązku niż faktycznej ochoty, chcąc chociaż w tak prozaiczny sposób wynagrodzić mu swoją wątpliwie atrakcyjną obecność w czasie spaceru. Wtedy też, podchodząc mnie tym niespodziewanym fortelem, rozwiązuje mi usta, chociaż kierunek, w jakim równie zaskakująco zmierza rozmowa, wywołuje nieprzyjemny uścisk.
Jego odpowiedź sprawia, że znowu gasnę i wymusza zastanowienie się, czy mogłabym odpowiedzieć tak samo – czy byłabym w stanie żyć z tym, co otrzymałam od Norn, czy nie czułabym żalu, gdybym nie miała możliwości poproszenia o coś jeszcze: o cofnięcie czasu; o znalezienie rozwiązania na palący problem genetycznych niedoskonałości; o znalezienie sprawcy tych wszystkich dramatów, jakie od czerwca spotykają coraz więcej rodzin; o wymazanie wspomnień; o jeszcze jeden dzień razem; o odwagę. I nie wiem, nie wiem, czy nie mam w sobie zbyt wiele skrzętnie chowanego po zakamarkach serca żalu, by z przekonaniem powiedzieć, że niczego więcej nie chcę.
- Chciałabym… – Marszczę brwi w wyrazie zafrasowania, jakby znalezienie odpowiedzi na to pytanie również mi sprawiało niemały kłopot. – Chciałabym zatańczyć – odpowiadam zupełnie bezwiednie. Nie potrafię stwierdzić, skąd, spośród tych wszystkich rzeczy, których bym pragnęła, które przemknęły mi przez myśl, w mroźny dzień wymyka się właśnie to życzenie. Jest tak absurdalne, że zaskakuje nawet mnie, bo, dopóki nie wypowiedziałam go na głos, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że gdzieś wewnątrz chciałam – i chcę, na bogów, chcę coraz bardziej – czegoś tak nieskomplikowanego. – Czy mógłbyś? – Zagryzam z zakłopotaniem wargę, ruchem dłoni prosząc, by nachylił się ku mnie, w jakikolwiek sposób zrównując ze mną. – Nigdy nikomu o tym nie mówiłam, bo chciałam, by to był wyłącznie mój tajemniczy sposób na poradzenie sobie z niesforną magią. – Wypowiadając powoli każde kolejne słowo, ściągam w międzyczasie wełniane rękawiczki, chowając je pod pachą; wyciągam ręce przed siebie, to rozprostowując palce, to zaciskając je w pięści, by wreszcie chociaż trochę rozgrzanymi dłońmi ująć delikatnie, z wahaniem, gertową twarz. – Ale gdy pierwszy raz trafiłam do szpitala na dłużej, gdy faza zaostrzenia objawów nie ustępowała. – Milknę na chwilę, spuszczając wzrok, zawieszając go na jednym z końców szalika mężczyzny, na którym zaczyna osiadać coraz więcej białych płatków śniegu, bo niełatwo mi mówić o tym, co działo się i dzieje za głucho zamkniętymi drzwiami szpitala. – Jeden z medyków zalecił mi, żebym próbowała koncentrować całą magię na jednym, konkretnym zadaniu, jakie chciałabym wykonać. Żebym nie myślała o niczym innym poza celem, jaki chcę osiągnąć. I myślę, Gercie Molanderze, że tylko tyle dzieli cię od lepszego władania codziennymi zaklęciami. – Nie lubię wracać do tych, nawet pozornie tak nieszkodliwych, wspomnień, gdy przytłaczająca obcość i samotność szpitalnej klitki miała być mi ostoją na długie dni. Niewiele było wtedy we mnie spokoju, a każdą – teraz wiem, że niezwykle cenną – radę puszczałam mimo uszu. Wyciągam jednak wszystkie te więżące słowa w gardle odłamki przeszłości na wierzch, orientując się, że mierzenie się z nimi w obecności Gerta jest trochę łatwiejsze – że w ogóle mierzenie się z każdą toczącą mnie obecnie zgryzotą nie wydaje się tak katorżniczym wyzwaniem, jakie jawiło mi się jeszcze zaledwie kilka godzin wcześniej. – A ostatecznie, gdyby to nie zdało rezultatu, będziesz mógł… Będziemy mogli… Mogłabym z tobą przećwiczyć kilka zaklęć. Tymczasem będziemy próbować do skutku. Bifask – proponuję, niemal od razu sięgając w głąb siebie po zastygłą magię, a twarz pierwszy raz od niemal dwóch tygodni rozjaśnia mi słaby cień uśmiechu. Bo nawet jeśli nie uda się tym razem, jeśli kolejna próba również zakończyłaby się fiaskiem, wciąż mamy czas. – Czego pragnąłbyś więc dla innych? – powracam do jego myśli, schylając się po jedną z rękawiczek, która przekornie wypadła mi z dłoni w trakcie ponownego ich nakładania.
Mistrz Gry
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:26
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 80
'k100' : 80
Nieznajomy
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:27
Gert Molander
Ogrom zielonej choinki na Placu Centralnym na chwilę odwiódł jego myśli od zaskakującego paraliżu, bo choć tysiące razy układał w głowie scenariusze na wypadek podobnej sytuacji – gdyby mieli ponownie możliwość porozmawiać swobodnie – to w rzeczywistości nie potrafił skorzystać z żadnego schematu powtarzanego w nieskończoność. Była to w pewnym sensie sytuacja zupełnie nowa: zwykle nie brakowało mu swobody, a tym bardziej słów. Nawet nerwowość w postaci zwyczajowej paplaniny niekoniecznie dawała się wyciskać spomiędzy okrzepłych mrozem ust. Ich delikatnie zaróżowiona struktura zadrżała na widok niepewności rozrysowanej w obliczu towarzyszki. Wychwytywał te drobne zmiany, zastanawiając się, czy którekolwiek ze stwierdzeń mogło zostać odczytane w pokrętny sposób – nigdy tego nie robił, a teraz dzielił włos na czworo. Rozluźnienie przyszło jednak równie niespodziewanie, co czarnowidztwo nawiedzające myśli. Pogodny uśmiech pojawił się w odpowiedzi na niezwykłą prośbę do spadającej gwiazdy. Było w tym prostym stwierdzeniu coś wyjątkowo ujmującego, sprawiającego, że chciał spełnić to, co rzeczywiście było w zasięgu jego możliwości. Teraz jednak chęć ta kiełkowała jeszcze nazbyt nieśmiało, by mógł zaproponować otwarcie gotowość spełnienia marzenia. Zdawało mu się to dość naiwne, zwłaszcza gdy wspominał z jakimi trudnościami musiała się teraz mierzyć.
Nachylił się najbardziej jak tylko potrafił i wyglądał niczym ogromna drewniana kukiełka, nagięta wolą człowieka do zastygnięcia w nienaturalnej, karykaturalnej pozie. Wpierw patrzył na Astę dość niepewnie, odczuwając faktyczne topnienie bezpiecznego dystansu, kamuflującego doskonale ubytki w odwadze. Mrużąc raz po raz oczy, zrzucał z rudawych rzęs drobny pył śniegu wirującego w mroźnym powietrzu, udając że to właśnie on jest głównym powodem braku wyrazistości spojrzenia i nieumiejętności skupienia zielonych tęczówek na przesiąkniętych smutkiem, choć wciąż ujmująco pięknych rysach twarzy towarzyszki. Sama myśl wprawiła go w jeszcze większe zmieszanie, wstępujące na policzki pąsem niemal w tym samym momencie, gdy ujęła delikatnie kontur męskiej żuchwy w drobne dłonie. Czuł jak śnieg topnieje mu na muśniętej iskrą ciepła skórze i spływa po jej fakturze wilgocią zaszywającą się w opadających na skronie kosmykach. Patrzył uważnie, wsłuchując się w poradę, której prawdziwa wartość uderzyła go dopiero po chwili, gdy pierwotne pragnienie ucieczki przeobraziło się w chęć trwania tak jeszcze i jeszcze. Do tej pory był obserwatorem jedynie wyrywka, części prawdy, powierzchownego spektaklu odgrywanego codziennie przez każdego człowieka zanurzającego się w prozie życia. I nie było to coś złego, że wtedy jeszcze kierowała nim czysta, czasami zupełnie pozbawiona taktu, ciekawość, zainteresowanie, do którego przyznawał się ze wstydem i raczej ukrywał, choć niezgrabne gesty i tak wychodziły na światło dziennie. Spoglądając na własną głupotę: tym bardziej dziwił się, że zechciała z nim wyjść, że trwała cierpliwie tuż obok, a teraz dzieliła się tak osobistą cząstką siebie, choć nie pytał w obawie przed dystansem mogącym na nowo wedrzeć się w delikatną strukturę zawiązywanej znajomości. Wewnętrzna burza, której obecnie musiała się poddawać, wstrząsnęła nim zupełnie. Chciał zapewnić, że nie musi, że nie powinna czuć się w obowiązku, do mówienia przy nim o sprawach, o których nie miał do tej pory pojęcia. Zachowywał jednak zupełne milczenie, doszukując się w geście potrzeby uzewnętrznienia nawet tego, co najtrudniejsze i obdarzenia go zaufaniem, za które był niezmiernie wdzięczny. Wtedy też poczuł jeszcze bardziej, że powinien się postarać i nawet gdyby miało mu nie wyjść, nie może zaprzepaścić jej słów.
– Dziękuję… za to... – szepnął, chcąc przekazać, że nie tylko wdzięczny jest za poradę mogącą ułatwić mu rzucanie zaklęć, ale i za szczerość, której nigdy się nie spodziewał. – Zróbmy tak. Przećwiczmy razem... – Ogniste loki zafalowały, gdy kiwnął głową. Rozbiegane oczy zastygły, nieśmiały uśmiech podążył w ślad za tym, który pojawił się na licu kobiety. Mógł próbować cały dzień, nawet kolejny, skoro chciała mu w tym towarzyszyć. Zwrócił twarz ku gwieździe, słysząc, że wypowiedziane przez Astę zaklęcie, dźwignęło ją ponownie ku górze. Teraz to on musiał zadziałać. – Bifask – wiedziony zachętą, sięgnął ponownie po zaklęcie. Zacisnął palce obserwując gwiazdę. Ta poszybowała; wpierw ciężko odrywając się od podłoża, następnie z niezwykłą lekkością zawisła na czubku choinki. – Bogowie… Asto… Patrz! – Wskazał dłonią, a w jego oczach zatańczyły ogniki radości. – Udało się! – Pełen entuzjazmu okrzyk, wydarł się spomiędzy warg olbrzyma. Pociągnął za własny szalik, okręcony dookoła szyi. Następnie wiedziony zupełną spontanicznością, chwycił Astę pod ramiona i uniósł lekko, obracając się tanecznie dookoła własnej osi – wszystko z największą delikatnością, której zdołał się wyuczyć. Gdy tylko wykonał pełen ruch, zdał sobie sprawę z nierozważności swych czynów. – Przepraszam, czasami ponosi mnie entuzjazm, wybacz... naprawdę… – dodał błagalnym, choć wciąż topiącym się w szerokim uśmiechu, tonem. Pozwolił kobiecie dotknąć palcami gruntu, a sam zmieszał się zupełnie, chcąc uciec w jakikolwiek inny temat.
– Cóż. Dla mojej matki pragnąłbym lekkiej zimy, by mogła bez obaw ruszać po ingrediencje do lasu okalającego naszą wioskę. Dla siostry prawdziwego sukcesu w pracy, bo jest niezwykle utalentowana i sądzę, że zasługuje na to jak mało kto. Dla jednego z moich bliskich przyjaciół osiągnięcia wewnętrznego spokoju, bo wiem, jak wiele trudności przeżywa i co spędza mu sen z powiek. A dla ciebie – urwał, orientując się, że znowu zabrnął za daleko. Odchrząknął nerwowo, wplatając dłoń w skołtunione na karku loki. Szarpnął mocniej i wykrzywił się speszony. – Jeśli chcesz, to mogę z tobą zatańczyć – wyrzucił i odwrócił spojrzenie ku gwieździe mieniącej się na czubku drzewka.
wykonywana aktywność: Umieszczenie gwiazdy na samym szczycie choinki
Mistrz Gry
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:27
The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości
'k100' : 77
'k100' : 77
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:28
Asta Mølgaard
Dopiero kiedy znika: kiedy odsuwa się, kiedy opuszki palców na powrót dotkliwie kąsane zaczynają być przez mróz, a nie przez ledwie przebijający się przez skórną membranę zarost – wtedy z całą mocą uderza mnie, jak bardzo spragniona byłam i jestem bliskości drugiej osoby; jak wyraźnie, boleśnie na świadomości odcisnął swoje piętno czas, jednocześnie tak krótki i zbyt długi, spędzony w czterech ścianach mieszkania nagle wyzbytego z wszelkich przejawów człowieczeństwa.
Dopiero kiedy znika: kiedy tak nierozważnie pozwalam sobie na wypuszczenie go z dłoni, kiedy szarpie mną gwałtowny podryg serca – zazwyczaj rezerwowany dla chwil, gdy bezcenne filiżanki niezgrabnie wyślizgują się spomiędzy palców, gdy okazuje się, że wciąż pozostaje ten jeden, zdradliwy stopień do zejścia ze schodów i stopy nie są w stanie odnaleźć stabilnego, pewnego gruntu – nieśmiało przebija się do świadomości myśl, że pozwalałam słowom przelewać się dość bezmyślnie, że mówiłam, byle tylko mówić, byle zatrzymać go przy sobie dłużej, tocząc pełną udręki walkę z potrzebą otarcia z miedzianych rzęs odpoczywających kryształków śniegu; próbując spamiętać konfigurację konstelacji piegów układającą się na jego kościach policzkowych; zachłannie chłonąc ciepło sączące się ku opuszkom coraz rozpaczliwiej przywierającym do gertowej skóry.
Dopiero z tym naturalnym gestem cofnięcia się, wymuszonym wszak obowiązkiem dokończenia powziętego zadania, przychodzi zostawiona za drzwiami mieszkania panika, że on też jest tu tylko na chwilę; że wystarczy, bym odwróciła wzrok, przymknęła na moment kurtynę rzęs, a zniknie tak samo, jak Ingmar. I tylko ta myśl, to irracjonalne przekonanie o czyhającej na moment mojej nieuwagi katastrofie, sprawia że porzucam dławiącą potrzebę zaciśnięcia powiek, by zamiast tego nie spuszczać ani na moment spojrzenia z sylwetki olbrzyma, śledząc z uwagą jego starania. Oczy Gerta, roziskrzone nadzieją powodzenia świątecznej misji i blaskiem coraz wyżej i wyżej wznoszącej się gwiazdy, są w tej chwili, złapanej między kleszcze rozedrganego gwałtownymi uderzeniami serca, jedynym co jeszcze utwierdza mnie w kruchym przekonaniu, że wszystko wokół nie jest jedynie wybrykiem zszarganej żalem wyobraźni.
I bogowie mi świadkiem, że wolałabym, by tak zostało; by towarzyszący mi cień uśmiechu, wywołany obserwowaniem jego radości, wniknął głęboko w strukturę tej chwili, by jedynie on zaimpregnował wspomnienie tego dnia i by tylko on wciąż podtrzymywał przeświadczenie o realności tych kilku godzin spędzonych na przykrytych woalem polarnej nocy midgardzkich ulicach. A jednak rozpierające Gerta szczęście przechodzi w zupełnie inny stan, a ja pierwszy raz od dawna w dalece niemetaforyczny sposób tracę grunt pod nogami. I znów czuję, jak gwałtownie panika zaciska się wężowym splotem wokół mojej klatki piersiowej, pozbawiając tchu; palce kurczowo zaciskam na mankietach jego płaszcza – nie jestem tylko pewna, czy strach podyktowany jest obawą, że równie gwałtownie, jak została przez niego poderwana z ziemi, tak samo niespodziewanie zostanę wypuszczona z objęć olbrzyma, czy może lękiem, że drzemiąca w gertowych dłoniach siła byłaby w stanie odebrać mi dech skuteczniej niż wzrastająca w każdym nerwie trwoga.
- To… – Brakuje mi właściwych słów. Zagryzam zęby tak mocno, by poczuć, jak ból rozchodzi się po całej szczęce; wreszcie odrywam też od niego wzrok, przenosząc spojrzenie w przeciwną stronę, błądząc po sylwetkach przecinających plac osób: tych, które również zdecydowały się wesprzeć organizatorów w przystrajaniu miasta, jak też tych, pogrążonych wyłącznie w interesujących je własnych sprawach; tych zdążających ku wznoszącemu się nieopodal cielsku Świątyni Nordyckiej i tych, których pospiech gnał w kierunku rozstawionych w bocznych uliczkach straganach. – W porządku, wszystko w porządku. – Wcale nie; serce jest nieustępliwe, ciągle bijąc zbyt szybko. – Chcę móc ci ufać – mówię wreszcie, wciąż z cieniem strachu kryjącym się w kącikach oczu, kiedy zadzieram wysoko brodę, najpierw spojrzeniem muskając sylwetkę Gerta, by ostatecznie jednak szeroko rozpostarte pierścienie tęczówek utkwić w łyskającej ciepłym blaskiem gwieździe.
Słucham z ostrożną uwagą każdego następnego słowa wypowiedzianego przez mężczyznę, ze wstydem zastanawiając się, jak to możliwe, że jeszcze nim jakkolwiek go poznałam, z góry pozwoliłam sobie na tak krzywdzące, tak błędne, tak dalece odbiegające od rzeczywistości zaszufladkowanie go. Jak wiele osób przede mną i jak wiele osób po mnie przypięło mu równie niesprawiedliwą etykietę?
- To szalenie miłe z twojej strony, ale… – Cierń żalu wbija się w uniesione do uśmiechu usta. – Nie teraz. Nie tutaj. W zamian mógłbyś jednak opowiedzieć coś więcej o waszej wiosce? I może – Przytykam otuloną w dzierganą rękawiczkę dłoń do warg z wyraźnym zakłopotaniem. Mimo że to on wyciągnął mnie z jaskini czterech ścian, nie czuję się dobrze z myślą, że mogłabym wykorzystać aż tak jego uprzejmość. – Może, jeśli tylko masz czas i ochotę, moglibyśmy wybrać coś, do przystrojenia mieszkania? – Jego. Mojego. Czyjegokolwiek.
Gert i Asta z tematu
Dahlia Tordenskiold
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:30
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
13.12.1995
- Nie garb się - szepnęła do syna, wygładzając kołnierzyk jego koszuli i poprawiając czerwony krawat, który sama mu zawiązała godzinę wcześniej, szykując do wyjścia. Ragnvald wyprostował się wówczas i uniósł brodę wyżej, a spojrzawszy na jego buzię Dahlia pomyślała znów o tym jak podobny jest do swego ojca i uśmiechnęła się szerzej; powstrzymała napływ czułości i zatrzymała dłoń, którą mimowolnie rwała się do głowy syna, by pogładzić go po włosach. Czując na sobie spojrzenie Halvarda pilnowała się bardziej z podobnymi gestami wobec pierworodnego; dość już się nasłuchała, że matczyną czułością go rozpuści i zmiękczy. - Gdzie Lovise? - spytała, szukając córki spojrzeniem po korytarzu, gdzie cała ich czwórka była już gotowa do wyjścia. Dziewczynka wybiegła wówczas z salonu, podskakując przy tym jak mała sarenka, po czym złapała matkę za wyciągnięta ku niej dłoń. Naśladując znów Dahlię ona także skinęła głową na słowa ojca, że pora wyjść i zaledwie kilkanaście minut później maszerowała już grzecznie u boku matki po Placu Centralnym.
Trzynasty grudnia od zawsze był dniem szczególnym. Oficjalnie rozpoczynały się wówczas przygotowania do Jul, jednego z najmilszych sercu Dahlii świąt, nie mogła zatem odpuścić uczestnictwa w jednej ze starych tradycji galdrów, polegających na wspólnym przystrajaniu miasta. Przed laty brała udział w tej zabawie wraz z rodzeństwem i przyjaciółmi w magicznym centrum Sztokholmu, musiała jednak przyznać, że i stolica magicznej Skandynawii nie miała się czego wstydzić. Każdego roku dekoracje miasta zachwycały, za każdym razem były inne, co budziło w Dahlii zadowolenie. Nie lubiła nudy.
Lubiła za to, gdy inni spoglądali na nich z podziwem i zazdrością, dlatego też dumna jak paw kroczyła u boku Halvarda, prawą rękę trzymając wsuniętą pod jego ramię, w lewej dłoni zaś ściskała rączkę Lovise, która ze wszystkich sił starała się dotrzymać im kroku. Nie narzekała nawet, że jej zimno i się nudzi dzięki obietnicy małej niespodzianki, jeśli tylko będzie grzeczna. Nie chciała też wypaść blado przy swojej starszej siostrze, idącej po drugiej stronie Halvarda z dumnie uniesioną brodą.
- Chyba widziałam Olafa z jakąś kobietą. Widziałeś? - spytała nagle zaintrygowana Dahlia, gdy cała ich czwórka wmieszała się w tłum galdrów na Placu Centralnym, dekorujących kolejne świąteczne drzewka, rzeźby i mury. Miasto z każdą godziną stawało się coraz piękniejsze i pełniejsze świateł i barw, powietrze zaś nasycił zapach ostrokrzewiu i jemioły. Przynajmniej tutaj. Charakterystycznego profilu ich przyjaciela nie można było pomylić, miała właściwie pewność, że w tłumie dostrzegła właśnie Wahlberga z urodziwą kobietą u boku; nie potrafiła jednak dopasować do jej twarzy żadnego nazwiska. Zniknęli jednak z pola widzenia Dahlii w mgnieniu oka i nie zdołała ich na nowo odnaleźć spojrzeniem. Obiecała sobie zapytać Olafa przy najbliższej okazji, czy dekorował miasto, w tej chwili miała zamiar dopełnić tradycji wraz z rodziną - Halvard nie pojawił się tutaj na darmo.
- Chodźmy zrobić wieńce i zawiesimy je na latarniach, co wy na to? - zaproponowała entuzjastycznie im wszystkim, choć patrzyła na Lovise, która wydawała się najbardziej przejęta całą sytuacją.
Nie chciała wchodzić w paradę innym galdrom i przepychać się do świątecznych drzewek, a przygotowane przez Radę wieńce ze świerków i ozdoby wydawały się nietrudnym i przyjemnym zajęciem. Pani Tordenskiold wysunęła rękę spod mężowskiego ramienia i zajęła się wieńcami wraz z Lovise i Vigdis, podając jej do nich kolejne wstążki i bombki instruowała dziewczynkę gdzie ja wsunąć i zawiesić, a gdy były wreszcie gotowe wyprostowała się i zsunęła z dłoni skórzane rękawiczki. - Zawieśmy je tak, aby wieńce z czerwonymi bombkami i te z owocami jemioły zdobiły latarnie naprzemiennie, dobrze? - zaproponowała Halvardowi, spojrzawszy na niego z szerokim uśmiechem (nie tylko dlatego, że patrzyli na nich inni), czekając na jego aprobatę, choć miała wrażenie, że mężowi jest to raczej obojętne. - Bifask! - zawołała Dahlia, wieńce zaś uniosły się do góry za sprawą magii. Przez dobrych kilka chwil manewrowała nimi w powietrzu ostrożnie i precyzyjnie, by zawisły na ulicznych latarniach w określonym porządku i prosto, dokładnie tak jak sobie życzyła, kątem oka dostrzegła zaś, że Halvard uczynił to samo.
wykonywana aktywność: Przystrojenie latarni ulicznych wieńcami (zaklęcie Bifask, próg powodzenia 120).
99+5 (statystyka Dahlii)+ 2 (przedmiot) = 106
4+10 (statystyka Halvarda) + 2 (przedmiot) = 16
106 + 16 = 122
FAMILY, DUTY, HONOR
Mistrz Gry
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:30
The member 'Dahlia Tordenskiold' has done the following action : kości
'k100' : 99
'k100' : 99
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:31
Halvard Tordenskiold
- Rad jestem, że w ten wyjątkowy dzień przedkładasz rodzinę ponad spotkanie z koleżankami - w przypływie dobrego humoru wyraził swe ukontentowanie decyzją pierworodnej córki, gdy ta zapinała poły obszytego futrem płaszcza, szykując się do wspólnego wyjścia. Choć Halvard nie czuł zbyt wielkiego przywiązania do tej konkretnej daty w kalendarzu, tak wiedział, ile ten dzień znaczył dla Dahlii, a tym samym co roku dbał o to, by terminarz jego spotkań pozostawał pusty, a najmłodsze pokolenie Tordenskioldów partycypowało w krzewieniu tradycji przygotowań świątecznych - była to dobra okazja do budowania wizerunku rodziny jak z obrazka, do umacniania swojej pozycji u szczytów magicznej społeczności i do przyciągania zazdrosnych spojrzeń, w których młoda żona rozkwitała niczym egzotyczny kwiat. Zerknął pobieżnie na tarczę zegarka, tłamsząc w sobie kiełkujące uczucie niecierpliwości, gdy nadeszła już pora na wyjście, a dzieci wciąż były niegotowe. Jak wielkim wyzwaniem dla niani mogło być założenie butów czterolatce?
W myśl poświęcania czasu rodzinie, konwersował swobodnie z Vigdis, wzrokiem pilnując Rangvalda, by nie oddalał się zbytecznie, gdy przecinali Plac Centralny na wskroś, wymijając nagromadzonych ludzi, którzy mieli zamiar zaangażować się w przystrajanie miasta. Gdzieś w oddali, bliżej choinki, mignęła mu znajoma sylwetka, nie poświęcał jednak temu zbyt wiele uwagi, skupiony na smukłej dłoni wsuniętej pod jego ramię i na podekscytowanych dzieciach, do których tempa kroków nie potrafił jednak w pełni dostosować, nieświadomie zmuszając Lovise do szybkiego przebierania małymi nóżkami.
- Nie widziałem - odparł krótko, nie uznając takiego widoku za nic szczególnego. Wahlbergowi często towarzyszyły niewiasty i równie często się one zmieniały, dlaczego ta jedna miałaby być w czymkolwiek wyjątkowa? - Dlaczego miałbym zwracać uwagę na inne kobiety, Dahlio? - spytał nieco rozbawiony, pochylając się nieznacznie w jej stronę, by wyraźniej słyszała przyciszone słowa, sugerujące fałszywie, że jego spojrzenie od momentu przywdziania obrączki nigdy nie uciekało w stronę urodziwych twarzy i soczystych krągłości napotykanych przypadkowo kobiet.
- Doskonały pomysł, najdroższa - przytaknął zgodnie, zwyczajowo pozwalając jej przejąć inicjatywę w kwestii organizowania i dekorowania. Odprowadził spojrzeniem żonę i obie córki, które do spółki zajęły się przyozdabianiem wieńców, a on sam przystanął nieopodal latarni wraz z Rangvaldem, który zadzierał głowę w górę we wskazanym kierunku w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na zawieszenie ozdób świątecznych. - Zaczniemy od tego z bombkami czy od tego z jemiołą? - zapytał syna, kładąc na jego drobnym ramieniu dłoń wyrażającą nie tylko protekcjonalny w swej symbolice gest, ale i ciężar pokładanych w nim ojcowskich oczekiwań. - Dobry wybór - skwitował ciepłym głosem, takim, jakiego z jego ust nie słyszeli obcy ludzie, gdy chłopiec wskazał wieniec z jemiołą, choć wybór ten był mu kompletnie obojętny. - Bifask - wyrzekł inkantację. Pierwszy z wieńców poszybował w górę niczym ciągnięty na niewidzialnej nici, a za nim kolejny i jeszcze kolejny, trzymając się zaplanowanego porządku rzeczy i nie wchodząc w kolizję z wieńcami unoszonymi w powietrze przez Dahlię i Vigdis przy akompaniamencie uciech małej Lovise.
wykonywana aktywność: Przystrojenie latarni ulicznych wieńcami (zaklęcie Bifask, próg powodzenia 120).
99 + 5 (statystyka Dahlii) + 2 (przedmiot) = 106
4+ 10 (statystyka Halvarda) + 2 (przedmiot) = 16
106+16 = 122, próg osiągnięty, wieńce zawieszone
Mistrz Gry
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:31
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 4
'k100' : 4
Dahlia Tordenskiold
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:32
Dahlia TordenskioldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Sztokholm, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : zamężna
Status majątkowy : bogaty
Zawód : twórczyni perfum, właścicielka "Vanadis Atelier", alchemiczka, żona i matka
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (I), kulturowy (II)
Statystyki : alchemia: 20 / magia użytkowa: 6 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 15
Uśmiechnęła się pod nosem na komentarz Halvarda o przekładaniu czasu z rodziną nad koleżanki. Ona będąc w wieku Vigdis również wolała towarzystwo rówieśników, niż starszych rodziców, wszystkie jednak święta i podobne uroczystości spędzała z nimi, nie mogła inaczej. Ojciec i matka na pytanie, czy może się odłączyć pytali: a co ludzie pomyślą? To pytanie determinowało wiele jej późniejszych decyzji i planów. Koniec końców nie czuła się z tym źle dzięki licznemu rodzeństwu i kuzynostwu w podobnym wieku. Może gdyby Vigdis miała brata lub siostrę w zbliżonym do siebie wieku, to chętniej spędzałaby z rodzeństwem i nią samą czas. Duża różnica w latach urodzenia pomiędzy nią a bliźniętami (co dopiero Lovise) wiele utrudniała. Na szczęście jednak - nie dzisiaj. Może robili to dla Dahlii, wiedząc jak wiele to dla niej znaczy, może współdzielili z nią radość z powodu zbliżającego się Jul, lecz wszystko wyglądało dziś tak jak sobie umyśliła.
Ściągnęła lekko usta, zawiedziona, że tylko ona zdążyła to zauważyć, po cichu liczyła, że może Halvard będzie wiedział o tym coś więcej i podzieli się z nią plotkami. W widoku Wahlberga w kobiecym towarzystwie rzeczywiście nie było nic szczególnego, zmieniał towarzyszki częściej niż skarpetki, Dahlia nie przestawała liczyć jednak na to, że ich przyjaciel w końcu się ustatkuje - tym razem szczęśliwie. Szybko jednak wypadło jej to z głowy, gdy Halvard pohylił się ku niej i poczuła wyraźniej zapach jego wody kolońskiej, lecz to tych kilka słów retorycznego pytania sprawiło, że uśmiechnęła się jeszcze promienniej. Pochlebca. - Bez fałszywej skromności przyznam, że nie masz ku temu powodów - odparła równie ściszonym tonem, posyłając mu perskie oczko, nim rozpletli ręce, by zająć się wieńcami. Wiedziała doskonale, że mąż, tak jak każdy mężczyzna, wodził niekiedy spojrzeniem za innymi, wiedziała też, że nie zmieni męskiej natury; wolała jednak pozostać przy myśli, że na tym się kończyło i być przez Halvarda utwierdzana w tym przekonaniu. - Dziękuję, że znalazłeś dla nas czas - wyrzekła jeszcze cicho, obdarowując jego ramię przelotnym całusem. Co roku dbał o to, aby nie zajęły go trzynastego grudnia służbowe obowiązki i co roku doceniała to równie mocno.
Skinęła głową z zadowoleniem, gdy mąż wyraził swoją aprobatę, oddając jej pałeczkę do dyrygowania, którą jak zwykle, przy takich okazjach, przyjęła z chęcią. Halvard od lat darzył żonę w tej kwestii niemałym zaufaniem, powierzając Dahlii rolę organizatorki przyjęć wszelakich i rodzinnych uroczystości, co równało się także dbaniu o dekoracje. Mógł jej zaufać, szczerze to lubiła i miała do tego rękę, a może raczej dobry gust. Za dekorację wieńców zabrała się więc ochoczo, tym większą czerpiąc z tego radość, że towarzyszyły jej Lovise i Vigdis. Pierwsza rozentuzjazmowana jak mało kiedy, druga zaś bez obrażonego wyrazu na twarzy, że odciągnęli ją od koleżanek. Może za sprawą świątecznej atmosfery, doskonale na placu wyczuwalnej wśród wszystkich galdrów, może dzięki uwadze ojca, której otrzymała dziś znacznie więcej. Dahlia nie mogła się powstrzymać, by nie zerkać w stronę Halvarda i Ragnvalda, ciesząc oczy i serce ich widokiem. Nieczęsto mówiła mu o tym głośno, nie chcąc zadręczać męża kobiecą ckliwością, mocno jednak ceniła te chwile, kiedy byli wszyscy razem i mogła obserwować zacieśniające się więzy pomiędzy ojcem, a dziećmi. Do pełni szczęścia pani Tordenskiold brakowało tylko jednego - bliźniaczej sylwetki obok Ragnvalda, z szacunkiem patrzącym na ojca, gdy zawieszał wybrany przez niego wieniec. Myśl o Ingvarze sprawiła, że cień smutku przemknął po jej twarzy, starannie umalowanej, co zamaskowała uśmiechem posłanym Lovise.
- To chyba wszystkie - podsumowała, opuszczając ręce, kiedy skończyli przechadzkę wzdłuż placu, przerywaną przystankiem przy każdej z nich, by zawiesić kolejne wieńce. Niektóre z nich zalśniły magicznym światełkiem, lecz dopiero po zmierzchu miało robić to najlepsze wrażenie. Jeszcze tu wrócą, obiecała sobie w myślach, na spacer w zimowy wieczór, gdy nie będzie tu takich tłumów. Trzymając znów czteroletnią córkę za rękę zbliżyła się do Halvarda, lawirując wśród tłumów, obejrzała się też, czy Vigdis nie zgubiła się wśród niego przypadkiem. - Skoro już tu jesteśmy, to może odwiedzimy jarmark na ulicy Gammel? - zaproponowała z nadzieją. Pora była jeszcze wczesna, nie musieli się śpieszyć z powrotem do domu. Ona nie chciała jeszcze wracać, w takich chwilach najchętniej zatrzymałaby czas. Jasne oczka Lovise rozbłysły na wspomnienie jarmarku i zawtórowała matce powtarzając kilkukrotnie: chodźmy na jarmark, tatusiu, proszę, wciąż po dziecięcemu nieco sepleniąc przy literce r. Wyciągnęła ku ojcu drobną rączkę w nadziei, że ją chwyci i będzie dumnie maszerować pomiędzy rodzicami w kierunku jarmarku.
Dahlia i Halvard z tematu
Ściągnęła lekko usta, zawiedziona, że tylko ona zdążyła to zauważyć, po cichu liczyła, że może Halvard będzie wiedział o tym coś więcej i podzieli się z nią plotkami. W widoku Wahlberga w kobiecym towarzystwie rzeczywiście nie było nic szczególnego, zmieniał towarzyszki częściej niż skarpetki, Dahlia nie przestawała liczyć jednak na to, że ich przyjaciel w końcu się ustatkuje - tym razem szczęśliwie. Szybko jednak wypadło jej to z głowy, gdy Halvard pohylił się ku niej i poczuła wyraźniej zapach jego wody kolońskiej, lecz to tych kilka słów retorycznego pytania sprawiło, że uśmiechnęła się jeszcze promienniej. Pochlebca. - Bez fałszywej skromności przyznam, że nie masz ku temu powodów - odparła równie ściszonym tonem, posyłając mu perskie oczko, nim rozpletli ręce, by zająć się wieńcami. Wiedziała doskonale, że mąż, tak jak każdy mężczyzna, wodził niekiedy spojrzeniem za innymi, wiedziała też, że nie zmieni męskiej natury; wolała jednak pozostać przy myśli, że na tym się kończyło i być przez Halvarda utwierdzana w tym przekonaniu. - Dziękuję, że znalazłeś dla nas czas - wyrzekła jeszcze cicho, obdarowując jego ramię przelotnym całusem. Co roku dbał o to, aby nie zajęły go trzynastego grudnia służbowe obowiązki i co roku doceniała to równie mocno.
Skinęła głową z zadowoleniem, gdy mąż wyraził swoją aprobatę, oddając jej pałeczkę do dyrygowania, którą jak zwykle, przy takich okazjach, przyjęła z chęcią. Halvard od lat darzył żonę w tej kwestii niemałym zaufaniem, powierzając Dahlii rolę organizatorki przyjęć wszelakich i rodzinnych uroczystości, co równało się także dbaniu o dekoracje. Mógł jej zaufać, szczerze to lubiła i miała do tego rękę, a może raczej dobry gust. Za dekorację wieńców zabrała się więc ochoczo, tym większą czerpiąc z tego radość, że towarzyszyły jej Lovise i Vigdis. Pierwsza rozentuzjazmowana jak mało kiedy, druga zaś bez obrażonego wyrazu na twarzy, że odciągnęli ją od koleżanek. Może za sprawą świątecznej atmosfery, doskonale na placu wyczuwalnej wśród wszystkich galdrów, może dzięki uwadze ojca, której otrzymała dziś znacznie więcej. Dahlia nie mogła się powstrzymać, by nie zerkać w stronę Halvarda i Ragnvalda, ciesząc oczy i serce ich widokiem. Nieczęsto mówiła mu o tym głośno, nie chcąc zadręczać męża kobiecą ckliwością, mocno jednak ceniła te chwile, kiedy byli wszyscy razem i mogła obserwować zacieśniające się więzy pomiędzy ojcem, a dziećmi. Do pełni szczęścia pani Tordenskiold brakowało tylko jednego - bliźniaczej sylwetki obok Ragnvalda, z szacunkiem patrzącym na ojca, gdy zawieszał wybrany przez niego wieniec. Myśl o Ingvarze sprawiła, że cień smutku przemknął po jej twarzy, starannie umalowanej, co zamaskowała uśmiechem posłanym Lovise.
- To chyba wszystkie - podsumowała, opuszczając ręce, kiedy skończyli przechadzkę wzdłuż placu, przerywaną przystankiem przy każdej z nich, by zawiesić kolejne wieńce. Niektóre z nich zalśniły magicznym światełkiem, lecz dopiero po zmierzchu miało robić to najlepsze wrażenie. Jeszcze tu wrócą, obiecała sobie w myślach, na spacer w zimowy wieczór, gdy nie będzie tu takich tłumów. Trzymając znów czteroletnią córkę za rękę zbliżyła się do Halvarda, lawirując wśród tłumów, obejrzała się też, czy Vigdis nie zgubiła się wśród niego przypadkiem. - Skoro już tu jesteśmy, to może odwiedzimy jarmark na ulicy Gammel? - zaproponowała z nadzieją. Pora była jeszcze wczesna, nie musieli się śpieszyć z powrotem do domu. Ona nie chciała jeszcze wracać, w takich chwilach najchętniej zatrzymałaby czas. Jasne oczka Lovise rozbłysły na wspomnienie jarmarku i zawtórowała matce powtarzając kilkukrotnie: chodźmy na jarmark, tatusiu, proszę, wciąż po dziecięcemu nieco sepleniąc przy literce r. Wyciągnęła ku ojcu drobną rączkę w nadziei, że ją chwyci i będzie dumnie maszerować pomiędzy rodzicami w kierunku jarmarku.
Dahlia i Halvard z tematu
FAMILY, DUTY, HONOR
Bezimienny
Re: 13.12.2000 – Plac Centralny – Święto Łucji (dekorowanie miasta) Czw 30 Lis - 21:33
Olaf Wahlberg
Potworny ból przeszywający na wskroś zmęczone skronie i ledwie oddychającą klatkę piersiową klatkę piersiową bywał nieustępliwy, a Wahlberg wcale nie chciał tu być. Ten minął jakiś czas temu, ale nieprzyjemne poczucie, że to nie koniec zostało. Zawsze zostawało... Czas spędzony przy cieple kominka, albo nawet książce, zdawał się kusić znacznie bardziej, niż kolejne udawane uśmiechy na centralnym placu w zimnie grudniowego powietrza. Ubrany w elegancki czarny płaszcz w komplecie ze skórzanymi rękawiczkami, z przyklejonym do twarzy wyrazem zachwytu nad dekoracjami w tym miejscu, podążał u boku Fridy. Z początku nieufny, tak teraz postanowił zawierzyć jej w tym pomyśle, aby przyjście tu było opłacalne, lecz idea, jakoby miał teraz przystrajać choinkę ustawioną w centralnym punkcie, wydawała się śmieszna.
— Naprawdę nie uważam, że to ma szczególny sens — wyszeptał niemal w ucho swojej towarzyszki, lecz jego twarz nie zmieniła się, gdy to kiwnięciem głowy witał znajomego, korzystającego oczywiście z dobrodziejstw Besettelse. Powstrzymywał się od przewrócenia oczami, od udania w stronę pobliskiej restauracji, aby skosztować gorącego wina, w zamian za to kierując swoje kroki do drzewka. Twarz odsłoniętą miał od włosów, tak, aby był tam widoczny. Kojarzenie nazwiska Wahlberg i w końcu jego osoby ze społecznymi akcjami tego typu oczywiście było opłacalne, lecz nużące. Znacznie bardziej wolałby teraz kroczyć po muzeum, spoglądając na dzieła klasycznych nurtów. Jego dłonie nie potrafiły tworzyć, Olaf płacił za to innym, lecz jednak studia i rodzina, w jakiej się wychował, zmuszały do utrzymania szczególnego zmysłu estetyki, bez którego to nie mógłby się objeść jako właściciel galerii sztuki, czy mecenas młodych talentów.
— Bifask — wypowiedział czar, gdy jedna z bombek posunęła w stronę iglastej gałązki, aby w końcu zawisnąć tam. Nie była kiczowata, czy tania, zdawała się lśnić blaskiem odbijanych od jej powierzchni świateł, jednak on zrobiłby to inaczej. Postawił na biel, na szarości, na klasyczne kolory, bez zbędnej tęczy, na estetykę i bogactwo, co zresztą przypominało, że wystrój galerii należało zmienić już zaraz. — Jest ich tu zbyt wiele, to zajmie dużo czasu — ponownie nachylił się do ucha towarzyszki, aby tylko ona go słyszała, aby przypadkiem musnąć ustami płatek jej ucha, odgarniając ciemne miękkie włosy. Ponownie uśmiechnął się do innego znajomego, w zachwyceniu nad tym, w jakiej sytuacji się znalazł, a następnie podał jedną z bombek Fridzie, aby ta nie musiała schylać się, czy też doszukiwać odpowiedniego elementu. Oczywiście zawierzał jej gustowi, jednak wychowany wśród zasad klasycznie dżentelmeńskich, o ironio, zamierzał pomóc kobiecie w każdej czynności, jaka mogłaby wymagać od niej tracenia choćby kawałka siły. W prawie każdej.
— Jaki plan szykujesz nam, gdy już oczywiście spełnimy obywatelski obowiązek wobec wspaniałego midgardzkiego społeczeństwa i oddamy się rozkosznej celebracji Święta Łucji? — spytał bez przekąsu, świadom, że nie szykowała go ona, a Norny. Wciąż z trudem przyzwyczajając się do obecności kobiety, zamierzał jednak powierzyć jej swój czas, ostatecznie nie będąc pewnym, jak wiele z tego wyciągnie. Dzisiejszy dzień zresztą miał być swoistym testem, skoro to jej wolą było odwiedzenie w tym dniu miasta.
wykonywana aktywność: wieszanie bombek na choince umieszczonej w samym środku Placu Centralnego,
Bifask: 34/135
16 (k100) + 15 (statystyka) + 3 (ekwipunek)
Strona 1 z 2 • 1, 2