:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot
+2
Amalia Stjernen
Prorok
6 posters
Prorok
14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 17:22
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
14.01.2001
Stoiska z poczęstunkiem
Jak co roku ulice Starego Miasta tętnią wyraźnie życiem, szczególnie podczas nocy, przy której wraz z powitaniem pełni mieszkańcy gromadzą się, pragnąc tym samym świętować ku czci boga Thora. Podaje się przede wszystkim pieczone mięso świń i dziczyznę, tradycyjne potrawy takie jak kotleciki rybne czy wieprzowina w sosie koperkowym. Dla miłośników przekąsek są dostępne stoiska z wypiekami pochodzącymi ze słynnych, midgardzkich cukierni. Słynny jest również konkurs w pochłonięciu jak największej ilości miodu pitnego. Trunek podaje się w specjalnych naczyniach w kształcie rogów, mających przypominać legendę, według której Thor został oszukany i nie był w stanie wypić całej zawartości rogu wypełnionego miodem pitnym. Zgodnie z tą historią, przebiegły król olbrzymów, któremu z powodzeniem udało się zwieść samego boga, połączył róg z oceanem, stąd jego zawartość nigdy nie ulegała wyczerpaniu i omal nie doprowadziła do klęski suszy. Tego dnia każdy śmiałek może podjąć się pokrewnego wyzwania, polegającego na wypiciu całej zawartości naczynia.
Bezimienny
14.01.2001 – Plac Centralny – A. Stjernen, Bezimienny: S. Myklebust, A. Myklebust (Thurseblot) Czw 30 Lis - 19:58
Samuel Myklebust
Struga miodu, rzeki wina... pachniały zachęcająco, testując jego wolną wolę. Widział w tłumie swoich kompanów z grupy anonimowych, wszyscy pięknie pilnowali się i patrzyli na ręce. Samuel zaciskał szczękę omijając karafki i misy z ponczem, fontann słodkiego wina... nie nie, nie dla niego były te przyjemności. I jeszcze ten konkurs, ten płynący róg obfitości... Wzdrygnął się mimowolnie, drżące dłonie wsadził głęboko w kieszenie. Pierdolona prowadząca, kto w ogóle uważał, że to dobry pomysł wchodzić wilkowi miedzy owce. Rozchodzący się dygot był nieprzyjemny, drapiący skórę od wnętrza. Męczył się szalenie próbując zachować resztki siły woli. Kahnemann by go wyśmiał, badania śniącego wyraźnie wskazywały na to, że silna wola to mit. No ale to trzeba było się interesować zewnętrznym światem, a nie...
Przełknął gorzkie myśli na temat swojej grupy. Walka z uzależnieniem nie była zdecydowanie mocną stroną magicznego ludu. Ciastka, skupił się na ciastkach. Wiedział, że mają w sobie stanowczo za dużo soli, ominął więc kulki z lukrecji, które zamiast słodyczy niosły ze sobą raczej wrażenie jedzenie własnych łez. Gdzieś powinna leżeć troika, marcepan należał do jego ulubionych łakoci, galaretka nie była zbytnią przeszkodą w tym momencie, aby jakkolwiek sobie dogodzić, jeśli musiał zachować trzeźwość zmęczonego umysłu.
Czekolada oczywiście była lekko słonawa. Nieistotne.
Przymknął oczy, próbując nie myśleć o urokach losowości, jakie mógł przynieść słodki alkoholowy eliksir. Musiał skupić się na czymś innym, zdał sobie prędko sprawę, że same łakocie nie wystarczą, a był przykaz, że musi pośród straganów uginających się dobrem minimum dwa kwadranse. Dlatego też, nie czekając dłużej, spróbował zagadać do jakiejś innej samotnej persony, tylko po to by szybciej mu ten czas zleciał.
– Czasem gdy w życiu pełno jest bogactwa, ten przepych świąteczny przestaje robić na człowieku wrażenie, nie sądzi pani? Żyjemy już w czasach nadmiaru, cóż więc jest wyjątkowego gdy dodamy tam jeszcze więcej tegoż? – jego głos zdawał się być zobojętniały, ale przebijała przez niego nostalgia i smutek. Był to spory kontrast do ogólnej wesołkowatości zebranych na ulicy świętujących.
Amalia Stjernen
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 19:58
Amalia StjernenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : prezenterka radiowa/cukiernik amator (po godzinach)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : krytyk (I), złotousty (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Amalia chodziła samotnie wzdłuż stoisk i co jakiś czas kiwała głową na powitanie tym, których znała. Od czasu do czasu przystanęła by wymienić z kimś kilka słów, ale większość miała towarzystwo, więc nie chciała przeszkadzać im swoją obecnością. Powiedziała sobie, że po prostu się pokręci tu i tam, a potem wróci do mieszkania.
Jej uwagę przykuły stoiska ze słodyczami, gdzie przystanęła na dłużej. Miała przed sobą tak duży wybór wypieków, że nie wiedziała w co się zaopatrzyć. Nie była z tych, którzy liczą kalorie i odmawiają sobie przyjemności. Amalia nigdy jeszcze nie odmówiła sobie słodyczy. Miała szczęście, że jest takim chucherkiem, które może porwać większy podmuch wiatru.
Usłyszała głos gdzieś blisko siebie i odruchowo spojrzała w tym kierunku. Wysłuchała do końca wypowiedzi i odpowiedziała:
- Ważne jest świętowanie, możliwość spotkania się ze wszystkimi i podzielenie się czymś dobrym z innymi. Może i wszystko jest na wyciągnięcie ręki, a jednak należy doceniać to, co przynoszą nam takie okazje. To zwykłe – niezwykłe chwile są najważniejsze. Niby mamy przed sobą coś, co nam towarzyszy na bieżąco, a mimo to… należy docenić to wszystko. Nigdy nie wiemy, kiedy dane święto będzie naszym ostatnim. Należy się cieszyć tym, co mamy. Najdrobniejsze rzeczy są najważniejsze. Musimy tylko potrafić je dostrzec – Amalia zawsze cieszyła się każdym kolejnym dniem życia, a także świętem, w którym może uczestniczyć. Na świecie było tak wiele zła, że nie wiedziała, czy kiedyś nie padnie jego ofiarą.
Nie chciała o tym wszystkim myśleć, chciała przeżywać to, co się działo w spokoju i radości. Miała jedno życie i musiała się nim cieszyć i odpowiednio je spożytkować.
- Chcemy, czy nie, przyszło nam żyć w niespokojnych czasach. Musimy walczyć ze złem, potrzebujemy do tego siły i boskiego wsparcia. Podziękujmy, bawmy się póki możemy i korzystajmy z tego, że możemy się spotkać, porozmawiać, pocieszyć – odparła i znów zajęła się przeglądaniem słodkości.
Jej uwagę przykuły stoiska ze słodyczami, gdzie przystanęła na dłużej. Miała przed sobą tak duży wybór wypieków, że nie wiedziała w co się zaopatrzyć. Nie była z tych, którzy liczą kalorie i odmawiają sobie przyjemności. Amalia nigdy jeszcze nie odmówiła sobie słodyczy. Miała szczęście, że jest takim chucherkiem, które może porwać większy podmuch wiatru.
Usłyszała głos gdzieś blisko siebie i odruchowo spojrzała w tym kierunku. Wysłuchała do końca wypowiedzi i odpowiedziała:
- Ważne jest świętowanie, możliwość spotkania się ze wszystkimi i podzielenie się czymś dobrym z innymi. Może i wszystko jest na wyciągnięcie ręki, a jednak należy doceniać to, co przynoszą nam takie okazje. To zwykłe – niezwykłe chwile są najważniejsze. Niby mamy przed sobą coś, co nam towarzyszy na bieżąco, a mimo to… należy docenić to wszystko. Nigdy nie wiemy, kiedy dane święto będzie naszym ostatnim. Należy się cieszyć tym, co mamy. Najdrobniejsze rzeczy są najważniejsze. Musimy tylko potrafić je dostrzec – Amalia zawsze cieszyła się każdym kolejnym dniem życia, a także świętem, w którym może uczestniczyć. Na świecie było tak wiele zła, że nie wiedziała, czy kiedyś nie padnie jego ofiarą.
Nie chciała o tym wszystkim myśleć, chciała przeżywać to, co się działo w spokoju i radości. Miała jedno życie i musiała się nim cieszyć i odpowiednio je spożytkować.
- Chcemy, czy nie, przyszło nam żyć w niespokojnych czasach. Musimy walczyć ze złem, potrzebujemy do tego siły i boskiego wsparcia. Podziękujmy, bawmy się póki możemy i korzystajmy z tego, że możemy się spotkać, porozmawiać, pocieszyć – odparła i znów zajęła się przeglądaniem słodkości.
Bezimienny
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 19:59
Samuel Myklebust
Kiedy się odezwała, to w sumie żałował, że w ogóle zagadał. Miał nadzieję, że tak mu szybciej czas zleci tymczasem... To, co mówiła nieznajoma, na poziomie uniwersalnym było oczywiście prawdą. Każde zdanie, każda litera wskazywały na sens życia, sens życia w społeczności, na wagę celebrowania małych chwil, spotkań, relacji z innymi czy relacji z bogami. Nie jej wina, że te mądrości zostały wyświechtane, obdarte z podniosłości i sprowadzone do...
– Na bogów, jest Pani autorką poradników czy tylko czytelniczką? – żachnął się, bo zepsuła mu tą przesłodzoną gadką ciastko. A może to ciastko było zepsute już wcześniej? Ciężko było mu ocenić. – Nic nie musimy robić, a wsparcie bogów... są takie sprawy, gdzie o kant dupy można to wsparcie rozbić, a człowiekowi pozostaje zastanawiać się, czy jest na jakiś parszywych igrzyskach, albo gorzej... w jakiejś antycznej tragedii, gdzie, jeśli Twój los jest zapisany to Twoje decyzje mają gówniane znaczenie, bo cokolwiek zrobisz i tak spotka Cię jedna wielka... – odetchnął. Chujnia zawisła w powietrzu, ale ostatecznie zatrzymała się na linii odsłoniętych zębów. Nie było to winą tej dziewczyny, że czuł się tak tragicznie. Że poprzedniego razu gdy był Thurseblot, ominął bogów, a tylko żłopał z alkoholowej sadzawki, szukając zapomnienia, którego Thor nie był przecież patronem. Walka. Dobre sobie. Przełknął gorycz i jad, które zalewały wciąż jego umysł. Był w końcu Myklebustem, nie przystało się tak zachowywać, na pewno nie publicznie. Ostatecznie, nieznajoma mogła za moment okazać się jego studentką, albo praktykantką w szpitalu.
– … chodzi mi o to, że są w życiu takie problemy, w których zwyczajne "docenianie rzeczy" to za mało, by widzieć sens tego życia. Pozostaje mi cieszyć się, że mimo rosnących napięć i niepokojów, pani pozostała od nich wolna. – spróbował wybrnąć w miarę dyplomatycznie.
Amalia Stjernen
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 19:59
Amalia StjernenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : prezenterka radiowa/cukiernik amator (po godzinach)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : krytyk (I), złotousty (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Nie spodobała jej się odpowiedź mężczyzny. Był dość niegrzeczny i miała nadzieję, że nie słyszało tego więcej osób, chociaż zauważyła jedną kobietę, która wzniosła oczy ku niebu, a jej mina wyrażała jedno: oburzenie.
Amalia jednak była spokojna, bo i nie zamierzała się przejmować takimi osobami. Przynajmniej mógłby zadbać o pozory.
- Przepraszam, ale co pan tu właściwie robi, skoro ma pan zupełnie odmienne zdanie? - zapytała.
- Czyżby przyszedł pan tu ponieważ „tak wypadało” czy po prostu chciał się pan załapać na poczęstunek? - była ciekawa odpowiedzi. Nic jej do tego, jak traktował sprawy religijne, ale przynajmniej mógł się starać zachowywać jak należy.
Amalia wysłuchała go do końca, po czym odparła.
- Pan nie wie nic o moich problemach – pewnie, łatwo założyć, że nic się w jej życiu nie działo. Albo to, że nie prosiła bogów o jakieś odpowiedzi za to, co się wydarzyło złego w jej życiu. Mimo to nie złorzeczyła, była pokorna i po prostu starała się żyć w zgodzie ze sobą i innymi. Miała spotkania z terapeutami, gdy nie potrafiła żyć z ciężarem, jaki na siebie wzięła. W jej życiu nie było dobrze, a mimo to nie przestawała wierzyć. To jednak było wyłącznie jej sprawą, więc nie musiała się tłumaczyć. Wydawało jej się, że ten człowiek musi być nieszczęśliwy ze sobą, bo inaczej nie zachowywałby się w ten sposób. Amalia jednak nie chciała wdawać się w dłuższe rozmowy. Nie chciała sobie psuć humoru.
Przystanęła gdzieś niedaleko i przypatrywała się ludziom. Jedni dyskutowali o zawodach, inni o jedzeniu, a kolejni po prostu cieszyli się życiem i tym, co mieli. Tylko kilka niezadowolonych osób łypało gniewnie na tych, którzy dobrze się bawili. Amalia nie lubiła być sama, ale taki już jej los. Patrzyła na rodziny, które przychodziły razem, na przyjaciół, którzy się do siebie uśmiechali, czy na pary, które trzymały się za ręce. To był budujący widok. Chciała w tym złym czasie widzieć jak najwięcej takich scen.
Amalia jednak była spokojna, bo i nie zamierzała się przejmować takimi osobami. Przynajmniej mógłby zadbać o pozory.
- Przepraszam, ale co pan tu właściwie robi, skoro ma pan zupełnie odmienne zdanie? - zapytała.
- Czyżby przyszedł pan tu ponieważ „tak wypadało” czy po prostu chciał się pan załapać na poczęstunek? - była ciekawa odpowiedzi. Nic jej do tego, jak traktował sprawy religijne, ale przynajmniej mógł się starać zachowywać jak należy.
Amalia wysłuchała go do końca, po czym odparła.
- Pan nie wie nic o moich problemach – pewnie, łatwo założyć, że nic się w jej życiu nie działo. Albo to, że nie prosiła bogów o jakieś odpowiedzi za to, co się wydarzyło złego w jej życiu. Mimo to nie złorzeczyła, była pokorna i po prostu starała się żyć w zgodzie ze sobą i innymi. Miała spotkania z terapeutami, gdy nie potrafiła żyć z ciężarem, jaki na siebie wzięła. W jej życiu nie było dobrze, a mimo to nie przestawała wierzyć. To jednak było wyłącznie jej sprawą, więc nie musiała się tłumaczyć. Wydawało jej się, że ten człowiek musi być nieszczęśliwy ze sobą, bo inaczej nie zachowywałby się w ten sposób. Amalia jednak nie chciała wdawać się w dłuższe rozmowy. Nie chciała sobie psuć humoru.
Przystanęła gdzieś niedaleko i przypatrywała się ludziom. Jedni dyskutowali o zawodach, inni o jedzeniu, a kolejni po prostu cieszyli się życiem i tym, co mieli. Tylko kilka niezadowolonych osób łypało gniewnie na tych, którzy dobrze się bawili. Amalia nie lubiła być sama, ale taki już jej los. Patrzyła na rodziny, które przychodziły razem, na przyjaciół, którzy się do siebie uśmiechali, czy na pary, które trzymały się za ręce. To był budujący widok. Chciała w tym złym czasie widzieć jak najwięcej takich scen.
Bezimienny
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 19:59
Samuel Myklebust
Samuel był postacią bardzo charyzmatyczną i intrygującą, jeśli tylko chciał taki być. Teraz zdecydowanie preferował odpychający styl bycia, ponieważ cudze życia, o ile nie były przypadkami znajdującymi się w jego gabinecie, obchodziły go tyle, co zeszłoroczny śnieg. Nie zamierzał tłumaczyć się z tego dlaczego tutaj był, jakie zobowiązania musiał wypełnić, jakie punkty listy "do zrobienia" odhaczał kolejno, nawet tą krótką wymiana zdań. Próbował załagodzić sytuację, a tylko ją zaostrzył, widocznie mimo dobrych chęci, nieskutecznie usuwając kpiarski, szyderczy ton ze swoich słów. Bo przecież już chciał odpowiedzieć na pytanie, a nie miał komu odpowiadać, bo kobieta odsunęła się od niego sugestywnie, bynajmniej nie do kogoś znajomego, a po to, by gapić się na innych ludzi.
Wzruszył ramionami, zjadł do końca słodycze i zwrócił się ku pieczystemu. Dziwna trochę kolejność, ale jego wygłodniały szarpiący się duchowy opiekun, zapragnął mięsa. Może będzie miało więcej treści, przynajmniej napełni mu żołądek, skoro ciastka zdawały mu się jałowe, pozbawione smaku, którego się spodziewał — czyli słodkiego. Nie, żeby miał większe oczekiwania wobec stoiskowego mięsiwa, nadzianych na rożen prosiaków. Były dla wszystkich, więc z pewnością nie dla niego, jego snobizm podbity przeżytą traumą sprawiał, że miał na prawdę problem, by odczuwać przyjemność z jedzenia. Tak naprawdę… by przeżywać przyjemność z czegokolwiek. Anhedonie potrafił utopić w alkoholu, ale... cóż zrobić, kiedy ta opcja pozostawała poza jego zasięgiem. Odszedł więc od Amalii, by ustawić się w kolejkę po pieczoną wieprzowinę. Bez większych nadziei.
Nieznajomy
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:00
Astrid Myklebust
Po złożeniu ofiary ruszyła na stoiska, chcąc wykorzystać chwilę wolnego i złapać coś słodkiego. Nerwy i wyrzut adrenaliny podczas pierwszego z pojedynków sprawiły, że miała przeogromną ochotę na cynamonowe bułeczki. Rozglądając się za stoiskiem, które miała z góry upatrzone, bo przecież kto, jak nie ona, mógłby wiedzieć, gdzie będą najlepsze słodycze, dojrzała Sama i Amalię, wyraźnie rozmawiających ze sobą. Miała nadzieję, że Sam nie będzie jak zwykle "tryskał optymizmem", jednak kogo tu oszukiwać? Była pewna, że będzie po prostu nieuprzejmym sobą, dlatego tym bardziej skierowała się w tym kierunku. Przynajmniej stali nieopodal straganu, do którego i tak chciała podejść po słodycze.
Próbowała zakraść się do Sama od tyłu i zaskoczyć go nagłym odezwaniem się do niego i zaczepką, jak to młodsze siostry mają w zwyczaju, czochrając go pod włos.
— Sammy, czyżbyś znowu był ponurym gburem? — Zapytała, próbując się podrażnić z bratem, ale i może dowiedzieć się, co zaszło między nim a Amalią, zanim zdążyła do nich dotrzeć. Nie miała pojęcia, jak bardzo nieuprzejmy był wobec jej przyjaciółki. Chwilę później stanęła między Samem a Amalią, by odwrócić się w jej kierunku, chcąc się przywitać.
— Melka! Jeśli ten gamoń cokolwiek niemiłego Ci nagadał, wybacz mu. Musiał wstać lewą nogą, albo ciastko go za bardzo podrapało po przełyku. — Rzuciła do przyjaciółki, posyłając jej radosny uśmiech i próbując obrócić sytuację trochę w żart. Nawet jeśli Sam był po prostu sobą, to aktualny on był zwykle ciężkostrawny dla osób, które oczekiwały od niego innego zachowania. — Swoją drogę, próbowaliście może już cynamonowych bułeczek? Podobno z tego stoiska są najlepsze w Midgardzie... — Rzuciła, zmieniając nagle temat, ale chcąc również po prostu dorwać się do łakoci, na które miała taką ogromną ochotę. Tym bardziej że czuła unoszący się w powietrzu zapach cynamonu. Odwróciła się więc i przepchnęła do straganu, by po chwili wyjść z całą papierową torebką i podsunąć ją po kolei Amalce oraz Samowi, chcąc się podzielić łupem, a dopiero potem samej sięgnąć do torby i wgryźć się w aromatyczne, jeszcze ciepłe ciastko.
Amalia Stjernen
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:00
Amalia StjernenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : prezenterka radiowa/cukiernik amator (po godzinach)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : krytyk (I), złotousty (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Amalia ucieszyła się w duchu, że nie będzie musiała kontynuować rozmowy. Wolała nie psuć sobie nastroju, a nie wierzyła, by wyszło z tego coś dobrego. Starała się po prostu odpędzić od siebie niemiłe myśli. Zwykle była uprzejma, ale gburowi nie odpowie przecież pozytywnie. Miała nadzieję, że spotka ją ktoś bardziej przyjazny i pogawędzą sobie w lepszych nastrojach.
I zjawiła się Astrid, którą powitała uśmiechem.
- Cześć, kochana – powiedziała. - To jest twój brat? - zapytała. Znała jego imię, ale jakoś nie miała okazji go wcześniej poznać. I tu się zaskoczyła bardzo, bo w życiu nie połączyłaby tych dwoje rodzinnymi więzami. No ale bywa.
- Nie mam w zwyczaju gniewać się na innych zbyt długo – przecież była cierpliwa i wybaczała innym, chociaż czasem trwało to nieco dłużej. I nie powiedziała, jak to było akurat w tej chwili. Może jeszcze zmieni zdanie o tym człowieku, kto wie?
- Jeszcze nie miałam okazji ich spróbować – przyznała. Niedługo po tych słowach, przyjaciółka zaczęła ich nimi częstować, gdyż udało jej się kilka przynieść. Amalia nie odmówiła. Podziękowała oczywiście od razu. I faktycznie, po skosztowaniu musiała stwierdzić, że była pyszna. Panna Stjernen sama myślała o własnym biznesie z wypiekami, więc zwracała uwagę na smak i wygląd słodkości. Kto wie, może następnym razem sama będzie miała własne stoisko? Wiele osób się zdziwi, gdy „pani z radia” stanie się „panią od ciastek”. Nie miała zamiaru porzucić pracy w rozgłośni, ale to nie przeszkadzało jej w tym, by coś piec i sprzedawać. Jak będzie się to nieźle rozchodzić, może otworzy własny biznes. Póki co, jak poradził jej Eitri, będzie podsuwać wypieki krewnym i przyjaciołom, by ocenili jej pracę. A jeśli dobrze pójdzie może uda jej się coś zorganizować.
- Dobrze tak się spotkać, wspólne świętowanie jest bardzo ważne – ile jeszcze będą mieć okazji do takiej celebracji? Kto z ludzi przechodzących obok dożyje następnego święta? W Midgardzie nie było tak bezpiecznie jak kiedyś. Amalia cieszyła się z niego tak, jakby miało być jej ostatnim.
I zjawiła się Astrid, którą powitała uśmiechem.
- Cześć, kochana – powiedziała. - To jest twój brat? - zapytała. Znała jego imię, ale jakoś nie miała okazji go wcześniej poznać. I tu się zaskoczyła bardzo, bo w życiu nie połączyłaby tych dwoje rodzinnymi więzami. No ale bywa.
- Nie mam w zwyczaju gniewać się na innych zbyt długo – przecież była cierpliwa i wybaczała innym, chociaż czasem trwało to nieco dłużej. I nie powiedziała, jak to było akurat w tej chwili. Może jeszcze zmieni zdanie o tym człowieku, kto wie?
- Jeszcze nie miałam okazji ich spróbować – przyznała. Niedługo po tych słowach, przyjaciółka zaczęła ich nimi częstować, gdyż udało jej się kilka przynieść. Amalia nie odmówiła. Podziękowała oczywiście od razu. I faktycznie, po skosztowaniu musiała stwierdzić, że była pyszna. Panna Stjernen sama myślała o własnym biznesie z wypiekami, więc zwracała uwagę na smak i wygląd słodkości. Kto wie, może następnym razem sama będzie miała własne stoisko? Wiele osób się zdziwi, gdy „pani z radia” stanie się „panią od ciastek”. Nie miała zamiaru porzucić pracy w rozgłośni, ale to nie przeszkadzało jej w tym, by coś piec i sprzedawać. Jak będzie się to nieźle rozchodzić, może otworzy własny biznes. Póki co, jak poradził jej Eitri, będzie podsuwać wypieki krewnym i przyjaciołom, by ocenili jej pracę. A jeśli dobrze pójdzie może uda jej się coś zorganizować.
- Dobrze tak się spotkać, wspólne świętowanie jest bardzo ważne – ile jeszcze będą mieć okazji do takiej celebracji? Kto z ludzi przechodzących obok dożyje następnego święta? W Midgardzie nie było tak bezpiecznie jak kiedyś. Amalia cieszyła się z niego tak, jakby miało być jej ostatnim.
Bezimienny
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:00
Samuel Myklebust
A miało być tak miło, już miał iść do tego prosiaka, już widział sążnistą porcję żurawiny, która znajdzie się obok... I co? I jednak słodki głosik, z równie słodkim przytykiem, zatrzymał go przy słodkościach.
– Jakbyś znała mnie od wczoraj Gwiazdko. – zdecydowanie wolał grekę w poszukiwaniu znaczenia do imienia siostry, aniżeli zwyczajowe wiązanie go z piękną Az. Westchnął, bynajmniej nie powstrzymując uciekających oczu ku górze. Thorze, prosiłem Cię o pomoc, a nie zwalanie mi siostry na głowę… – zdołał pomyśleć, ale pozostał na swoim miejscu, sięgając po wskazaną bułeczkę cynamonową. Bardzo liczył, że ktoś z grupy widzi tą całą sytuację i zostanie mu policzone podwójnie, jako "uczestniczenie w życiu publicznym" oraz "uczestniczenie w życiu rodzinnym". Dwie pieczenie na jednym ogniu, a świniak nie ucieknie, nie gdy był z dwóch stron przeszyty metalowym prętem.
– Och tak, świętowanie, takie wspaniałe, okazja do spotkań. – powtórzył, czy raczej wygderał pod nosem, nie komentując natomiast w żaden sposób znajomości siostry. Nie mu do tego z kim się zadawała, nie zamierzał też przybliżyć sporu, czy może raczej niesnaski, którego powodu nie zamierzał nawet dedukować. To nie był jego gabinet okraszony błyskiem i magiczną aurą run, żeby się zastanawiać, co autor miał na myśli i gdzie umysł dziewczęcia zawędrował, aby jego próbę załagodzenia sytuacji odebrać jako atak. Nawet nie patrzył w kierunku ociekającego alkoholem rogu obfitości, poniekąd cieszył się, że żadna z miłych dam nie zaproponowała degustacji tego demonicznego narzędzia. Cholerna grupa wsparcia, co to było za wsparcie, że musiał realizować te bezsensowne zadania. Czoło Samuela zmarszczyło się w komentarzu do własnych niewypowiedzianych myśli, zdawało się, że z większą jeszcze wrogością łypi na biesiadujących, śmiejących się ludzi. Bardzo Chciał Już Stąd Iść.
– Wybierasz się na wernisaż, Astrid? Udostępniłem kilka rycin... Ciekaw jestem, czy kustosz wyeksponował je poprawnie. – wyrzucił w końcu z siebie, sięgając do kopertowej kieszeni kamizelki, by sprawdzić godzinę na kieszonkowym złotym zegarku.
Nieznajomy
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:01
Astrid Myklebust
Cisnęło się na usta stwierdzenie, że kiedyś był weselszy, jednak Astrid nie wypowiedziała tego głośno. Wolała nie wspominać dodatkowo o czasie kiedy jej brat był w szczęśliwym związku, z którego pozostało jedynie bolesne dla niego wspomnienie. Wzniosła więc jedynie oczy do nieba, prosząc bogów o cierpliwość do gburowatego Sama.
— W całej swojej ponurej okazałości. — Potwierdziła pytanie Melki o ich pokrewieństwo. Mało kto łączył ich dwójkę jako rodzeństwo, jednak czemu tutaj się dziwić, skoro dzieliło ich całe 15 lat różnicy? Rzadko kiedy taka różnica wieku występowała pomiędzy rodzeństwem. Dobrze, że między nimi była jeszcze Marlene.
— To dobrze. — Skwitowała zarówno to, że nie będzie się gniewać zbyt długo, jak i to, że jeszcze nie próbowała cynamonków. W końcu miała okazję podsunąć coś nowego Amalii do spróbowania, więc czemu by jej nie poczęstować? I tak zamierzała kupić całą torbę tych słodkości. Miała po prostu ogromną ochotę na cynamonowe bułeczki.
Pokiwała głową, zgadzając się z Amalią, bo usta miała zajęte przeżuwaniem słodkości. Przez to nie miała jak burknąć na Sama, żeby się zachowywał, więc złośliwie dźgnęła go palcem między żebra jako upomnienie, żeby nie gderał. Widziała po bracie, że wolałby być gdziekolwiek indziej, jednak musiał siedzieć tutaj wystawiony na pokusę rogu obfitości ociekającego jego zakazanym trunkiem. Między innymi przez wzgląd na Sama nie zamierzała dzisiaj próbować alkoholu. No i przez wzgląd na pojedynki. Może później spróbuje, jeśli odpadnie i będzie pewna, że Sama nie ma już w pobliżu, żeby go nie szczuć niepotrzebnie.
— Może później zajrzę, mam jeszcze trochę spraw do załatwienia. — Stwierdziła, nie chcąc powiedzieć wprost, że zapisała się do pojedynków i w sumie przeszła nawet do następnej rundy. Nie była pewna reakcji Sama, więc wolała po prostu przemilczeć temat i okrążać go jak tylko się da, żeby jeśli już, to dowiedział się po fakcie i dopiero wtedy ewentualnie furczał jej nad uchem, że to niebezpieczne i że nie powinna była w ogóle się narażać.
— Melka, masz jakieś plany na później? — Zapytała, chcąc w razie czego wiedzieć, gdzie ją złapać, jeśli będzie miała jeszcze chwilę. Nie była pewna, jak daleko zajdzie w turnieju, więc nie miała jak dokładnie rozplanować sobie dnia, co odrobinę ją drażniło, jednak nie miała innego wyjścia.
Bezimienny
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:01
Samuel Myklebust
Poszum. Te wszystkie rozmowy, ten ruch, te kolory i uśmiechnięte twarze. To wszystko działo się dookoła niego, był tego częścią, ale nagle ogarnęło go poczucie totalnego odrealnienia, a świat stał się matowy, wyzuty z koloru, znów smaku i zapachu. Ciastko smakowało jak miękka tektura, papierowa pulpa, którą ktoś pobryzgał brązową farbą. Z trudem wyłapywał resztki woni korzennej przyprawy, prawie w ogóle nie czuł tłuszczu ani słodyczy. Nic, tylko rozlewająca się po wnętrzu czerń, miazga przytłaczającej, zdeformowanej rzeczywistości. Jego wzrok utkwił w drzewie, pod którym stała pusta teraz ławka. Pamiętał inne święta, w innym, poprzednim życiu, kiedy siedział na tej właśnie ławce razem z nią i pił z rogu zabójczą mieszankę. Śmiała się z niego, z tego jak ścieka mu alkohol po kilkudniowym zaroście. Ścierała zaciek smukłym palcem z jego twarzy, z uśmiechem obiecywała późniejszą opiekę, pełną troskę roztoczoną nad zmiękczonym ambrozją mężczyzną. Tak było. Kiedyś. W poprzednim życiu.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że zastygł w bezruchu, że oczy piekły od braku mrugania, a gdy kilkukrotnie przymknął i otworzył powieki, to w kącikach zalśniły błogosławione łzy. Popatrzył na swoją dłoń jakby zaskoczony, że widzi w niej nadgryzioną bułkę o cynamonowej posypce. Kompletnie nie miał na nią ochoty, kompletnie nie miał ochoty na cokolwiek więcej związanego z biesiadą. Nie chciał przede wszystkim widzieć znów tej ławki, zawiesić się, czuć wgryzającą się w duszę dojmującą pustkę.
– To zapraszam na wernisaż. Powinno być… pięknie, ponoć mają też śpiewać. – mruknął wkładając sobie niedojedzony wypiek do kieszeni. Niedbale, byle jak, byle tylko już stąd iść. Kiwnął im głową i nie czekając ani chwili ruszył. Musiał się przejść, musiał rozchodzić to, może potem pójdzie na wystawę, może nie, nie mógł być niczego pewien, poza fakt, że znów wypełniało go cierpienie. Zwiesił głowę i ruszył gdzie nogi poniosły nie dbając o wiele więcej.
Samuel z tematu
Amalia Stjernen
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:02
Amalia StjernenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : prezenterka radiowa/cukiernik amator (po godzinach)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : krytyk (I), złotousty (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Amalia starała się nie oceniać z góry brata swojej przyjaciółki, chociaż nie zrobił na niej dobrego wrażenia. Mógł pewne rzeczy zachować dla siebie. Ale nie naciskała i nie brnęła w żaden temat. Była szczera mówiąc, że nie chowa urazy. Rzadko gniewała się na kogoś dłużej niż kilka minut. Poza tym wierzyła, że jeśli człowiek chce, to się dogada.
- Miło poznać – rzuciła ostrożnie. Miło nie było, ale co tam. Może miał zły dzień i kiepski nastrój? Co ona tam wiedziała o jego zachowaniu i naturze. Ano nic.
Słuchała uważnie o wernisażu. Ona lubiła takie wydarzenia, często przychodziła, bo interesowała się ogólnie pojętą sztuką. Nie chciała się tylko wpraszać tam, gdzie nie była mile widziana. No ale w radiu zawsze można było powiedzieć coś więcej, dobrą reklamę można zrobić.
Zapytana o dalsze plany, odpowiedziała natychmiast:
- No właśnie nie mam żadnych. Przyszłam tu z nadzieją, że znajdę kogoś, kto mi podpowie, co by ciekawego zrobić. Tu zawsze można spotkać kogoś ze znajomych, którzy – jeśli szczęście dopisze – mogą gdzieś mnie porwać – ostatnio była o wiele bardziej pogodna, to i starała się odnowić i wzmocnić jak najwięcej znajomości. Nadal nie była w stu procentach taka, jaką być chciała, ale zmiana w zachowaniu była tak duża, że jej uśmiech częściej przyciągał do siebie innych. Już nie unikała ludzi jak jeszcze niedawno.
- Myślę, że to może być ciekawe wydarzenie – odparła odnośnie wernisażu. Mówiła szczerze, nie z grzeczności. Chciała, by atmosfera nieco się ociepliła, ale zanim zdołała coś dodać, brat przyjaciółki po prostu sobie poszedł.
- Hmmm – mruknęła cicho. Nie lubiła gdy ktoś nagle opuszczał rozmówców, ale nie miała mu tego za złe. Skoro nie chciał prowadzić z nimi rozmowy, nie zmusi go do tego. Poza tym może to i lepiej. Kiedy ma się odmienne zdanie odnośnie wszystkiego, było czasem specyficznie. Nie dało się tego uniknąć. Charakter miało się przecież różny.
- A ty co masz w planach? - zapytała Astrid.
- Miło poznać – rzuciła ostrożnie. Miło nie było, ale co tam. Może miał zły dzień i kiepski nastrój? Co ona tam wiedziała o jego zachowaniu i naturze. Ano nic.
Słuchała uważnie o wernisażu. Ona lubiła takie wydarzenia, często przychodziła, bo interesowała się ogólnie pojętą sztuką. Nie chciała się tylko wpraszać tam, gdzie nie była mile widziana. No ale w radiu zawsze można było powiedzieć coś więcej, dobrą reklamę można zrobić.
Zapytana o dalsze plany, odpowiedziała natychmiast:
- No właśnie nie mam żadnych. Przyszłam tu z nadzieją, że znajdę kogoś, kto mi podpowie, co by ciekawego zrobić. Tu zawsze można spotkać kogoś ze znajomych, którzy – jeśli szczęście dopisze – mogą gdzieś mnie porwać – ostatnio była o wiele bardziej pogodna, to i starała się odnowić i wzmocnić jak najwięcej znajomości. Nadal nie była w stu procentach taka, jaką być chciała, ale zmiana w zachowaniu była tak duża, że jej uśmiech częściej przyciągał do siebie innych. Już nie unikała ludzi jak jeszcze niedawno.
- Myślę, że to może być ciekawe wydarzenie – odparła odnośnie wernisażu. Mówiła szczerze, nie z grzeczności. Chciała, by atmosfera nieco się ociepliła, ale zanim zdołała coś dodać, brat przyjaciółki po prostu sobie poszedł.
- Hmmm – mruknęła cicho. Nie lubiła gdy ktoś nagle opuszczał rozmówców, ale nie miała mu tego za złe. Skoro nie chciał prowadzić z nimi rozmowy, nie zmusi go do tego. Poza tym może to i lepiej. Kiedy ma się odmienne zdanie odnośnie wszystkiego, było czasem specyficznie. Nie dało się tego uniknąć. Charakter miało się przecież różny.
- A ty co masz w planach? - zapytała Astrid.
Nieznajomy
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:02
Astrid Myklebust
Westchnęła cicho, widząc zachowanie Sama. Nie była jednak w stanie wyciągnąć z niego czegokolwiek więcej i czegokolwiek milszego niż to, jaki był aktualnie. No, chyba że by go non stop dźgała w żebra, albo pstrykała prądem. Chociaż i to mogło nie pomóc na ponurego Myklebusta, który od śmierci swojej żony nie miał najmniejszej ochoty nawet na zachowanie pozorów, że wszystko z nim dobrze. Nie było i Astrid nie była pewna, czy kiedykolwiek będzie, chociażby po części taki, jak dawniej.
Sam wernisaż był ciekawą opcją i pewnie później skorzysta z wolnej chwili i zajrzy na niego, chociażby na chwilę, żeby przekonać się, co w tym roku można tam było zobaczyć. Na razie jednak musiała trzymać się w okolicy i nie wybierać za daleko.
— W sumie, racja, łatwo można tu znaleźć znajomych i się do nich w razie potrzeby podczepić, żeby spędzić razem czas. — Skinęła głową, bo przecież sama właśnie to zrobiła. Wtryniła się w rozmowę między Samem a Melką, wiedząc, że Sam raczej od dłuższego czasu jest po prostu niezbyt zachęcającą do rozmów osobą. A już pewnie szczególnie zniechęca do siebie, jeśli jest zmuszony gdzieś siedzieć, wbrew własnej woli.
— Wybacz za niego. Odkąd zmarła jego żona, bywa... cóż, taki jakim go przed chwilą widziałaś. — Westchnęła, kiedy jej brat postanowił się ulotnić i pójść cholera wie gdzie. Miała tylko nadzieję, że nie zrobi nic głupiego i nie będzie musiała go zaraz szukać w tym tłumie, żeby mu nawrzucać.
— W zasadzie, to biorę udział w pojedynkach i przeszłam pierwszą rundę, więc zaraz muszę się zwijać, żeby zdążyć się przebrać na kolejną część zmagań. Wyszłam tylko na chwilę złapać cynamonki, zanim wszystkie znikną. — Wyszczerzyła się do przyjaciółki, nie mając oporów przed przyznaniem się jej, że akurat polazła bawić się na arenie. Jej rodzina nie byłaby zapewne zbyt zadowolona, gdyby się dowiedziała o tym, że brała w tym udział. Gdyby był tutaj Sam, zapewne siedziałaby cicho i nic by o tym nie wspomniała. Jeszcze by wykładu od niego jej brakowało.
Amalia Stjernen
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:02
Amalia StjernenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : prezenterka radiowa/cukiernik amator (po godzinach)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : krytyk (I), złotousty (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Panna Stjernen pokiwała głową, słysząc wyjaśnienie przyjaciółki.
- Dobrze to rozumiem, strata kogoś bliskiego jest przytłaczająca. Mam nadzieję, że spotkamy się w nieco milszych okolicznościach – powiedziała, pogrążając się w zadumie. Wiedziała jak to jest, ale ona starała się nie sprawiać innym zawodu swoją postawą. Miała zakodowane to, by być uczynną i przyjazną osobą. Nie zawsze się to udawało, wiadomo. Poza tym każdy miał własny świat, problemy i charakter. Jedni radzą sobie lepiej, inni gorzej.
Wysłuchała Astrid i aż otworzyła usta zaskoczona.
- Poważnie? Odważna jesteś – podsumowała. - Mam nadzieję, że pójdzie ci dalej równie dobrze. I nie przejmuj się mną, leć jak musisz – powiedziała nieco smutnawym tonem. Amalia nie miała za bardzo co ze sobą zrobić.
- Ja się pokręcę tu jeszcze trochę, a potem pewnie wrócę do siebie – bo co miała do roboty. Nie widziała póki co nikogo, kogo mogłaby zaczepić. Jakoś też humor jej odszedł i właściwie to nie widziała sensu w dłuższym kluczeniu tu i tam.
- Cieszę się, że chociaż na chwilę cię widziałam – dodała.
Amalia powtarzała sobie, że będzie lepiej, ale średnio jej to wychodziło coś. Miała lepszy humor przychodząc w to miejsce, ale teraz jakoś nie była pewna niczego.
Uśmiechnęła się trochę smutno i niewyraźnie do przyjaciółki.
- Nie przejmuj się – powiedziała jeszcze raz, widząc jej minę. - Nic mi nie będzie – prawdopodobnie oczywiście. Nastrój świąteczny jakoś odleciał i nie chciał wrócić. Co poradzić?
- Dobrze to rozumiem, strata kogoś bliskiego jest przytłaczająca. Mam nadzieję, że spotkamy się w nieco milszych okolicznościach – powiedziała, pogrążając się w zadumie. Wiedziała jak to jest, ale ona starała się nie sprawiać innym zawodu swoją postawą. Miała zakodowane to, by być uczynną i przyjazną osobą. Nie zawsze się to udawało, wiadomo. Poza tym każdy miał własny świat, problemy i charakter. Jedni radzą sobie lepiej, inni gorzej.
Wysłuchała Astrid i aż otworzyła usta zaskoczona.
- Poważnie? Odważna jesteś – podsumowała. - Mam nadzieję, że pójdzie ci dalej równie dobrze. I nie przejmuj się mną, leć jak musisz – powiedziała nieco smutnawym tonem. Amalia nie miała za bardzo co ze sobą zrobić.
- Ja się pokręcę tu jeszcze trochę, a potem pewnie wrócę do siebie – bo co miała do roboty. Nie widziała póki co nikogo, kogo mogłaby zaczepić. Jakoś też humor jej odszedł i właściwie to nie widziała sensu w dłuższym kluczeniu tu i tam.
- Cieszę się, że chociaż na chwilę cię widziałam – dodała.
Amalia powtarzała sobie, że będzie lepiej, ale średnio jej to wychodziło coś. Miała lepszy humor przychodząc w to miejsce, ale teraz jakoś nie była pewna niczego.
Uśmiechnęła się trochę smutno i niewyraźnie do przyjaciółki.
- Nie przejmuj się – powiedziała jeszcze raz, widząc jej minę. - Nic mi nie będzie – prawdopodobnie oczywiście. Nastrój świąteczny jakoś odleciał i nie chciał wrócić. Co poradzić?
Nieznajomy
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:03
Astrid Myklebust
— Mam nadzieję, że w końcu się pozbiera po tej stracie. — Mruknęła, naprawdę mając nadzieję, że Sam w końcu znajdzie sposób, żeby się nie zadręczać przeszłością. Jego zmarła żona na pewno by tego nie chciała. Sama Astrid zaś, niewiele pocieszenia mogła wnieść w życie brata. Mogła jedynie pilnować, żeby nie stoczył się całkiem.
— Pojedynki są doskonale zabezpieczone, a i również okazja, aby poćwiczyć z kimś nieprzewidywalnym, jest całkiem niezła. Przy tych wszystkich zaginięciach wolę poćwiczyć magię vidara również z innymi zaklęciami, niż tylko medyczne. Nigdy nie wiadomo, co się może przydać, szczególnie że czasami wracam sama wieczorami. — Wzruszyła ramionami. Na pojedynkach, nawet jeśli zostanie trochę uszkodzona, to zaraz otrzyma pomoc medyczną, dlatego nie martwiła się aż tak o skutki swojego zgłoszenia się do tychże. Wydawało jej się to wręcz całkiem niezłą okazją i zabawą.
— Zawsze możesz przyjść pokibicować z trybun. Chociaż ciężko będzie rozpoznać, która osoba to ja. Ponoć jest jeszcze ktoś, kto używa na tych pojedynkach magii vidara. Ciekawe, czy to ktoś znajomy. — Podrzuciła pomysł Melce, nie naciskając jednak na to, żeby poszła z nią, a po prostu dając jej wybór. W końcu miały się obie dobrze bawić.
— Też się cieszę, że Cię chociaż przez chwilę widziałam. — Objęła ją w przyjacielskim uścisku, a kiedy się od niej odsunęła, zaproponowała kolejną cynamonową bułeczkę.
— Hej, co to za niewyraźna mina? — Zapytała zmartwiona, bo chyba jednak ponura gburowatość Sama przeszła również na Melkę, a tego by nie chciała.
Amalia Stjernen
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:03
Amalia StjernenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : zamożny
Zawód : prezenterka radiowa/cukiernik amator (po godzinach)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : krytyk (I), złotousty (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Amalia dobrze rozumiała to, co się działo z człowiekiem, który cierpi stratę. Inaczej mogła spojrzeć na tego niemiłego człowieka. Miał powód, by być uszczypliwy i widzieć wszystko w innych barwach. Stjernen także jeszcze niedawno była załamana i obwiniała się za to, co się stało z jej bratem. Czas, ludzie i rozmowa sprawiły, że znowu spojrzała na wszystko inaczej.
- Oby, nigdy nie będzie w pełni dobrze, ale czas i ludzie sprawiają, że będzie łatwiej. Musi być – powiedziała cicho. - Życzę mu jak najlepiej, naprawdę – Amalia nigdy nie byłaby złośliwa i życzyła komuś źle. Tylko Ci, którzy byli złem sami w sobie, mogli zasługiwać na jej potępienie.
Słuchanie o pojedynkach było ciekawe. Sama nie widziała się w takim wydarzeniu, chociaż dobrze rozumiała fakt, że można się było sprawdzić i przetestować własne umiejętności. Sprawdziany wiedzy były naprawdę ważne, a jak się było samotną kobietą, tym bardziej.
- Mnie też by to nie zaszkodziło, ale chyba nie byłabym w stanie się odważyć – rzekła po chwili.
- Ciągle słyszę, że nie powinnam wychodzić na ulicę po zmroku. Nie zawsze tak się da. No i muszę unikać lasu, bo jeśli trafię na tamtego kłusownika… - przypomniała sobie jego złość, gdy stanęła mu na drodze i broniła skvadera, który został wtedy przez nią ocalony.
- Zostaje mi chyba ostrożność. To niewiele, ale cóż poradzić. Przypomnienie sobie różnych zaklęć jest dobre. W tych czasach… ech – nie musiała mówić co i jak, bo jej przyjaciółka o tym wiedziała tak dobrze, jak i ona.
- Właściwie to nie mam nic przeciwko. I tak nie czekam na nikogo, ani nie mam planów dotyczących tego dnia – stwierdziła. - Chyba łatwiej jest się pojedynkować, kiedy nikt nie wie, kim jesteś, mam rację? Nie ma takiej presji i w ogóle – tak jej się przynajmniej wydawało. W razie problemów nie trzeba się było przyznawać do tego, co się wydarzyło.
Uśmiechnęła się smutno, kiedy usłyszała pytanie odnośnie swojego nastroju.
- No wiesz, ja tylko… - nie chciała wyjść na niewdzięczną i tak dalej. - Cieszę się tym dniem, ale mi trochę smutno, bo chciałabym móc go dzielić z innymi. Snuję się tak z kąta w kąt i nawet nie wiem, co ze sobą zrobić. Widziałam kilka znajomych twarzy, ale każdy ma coś zaplanowane lub spędza czas z bliską osobą. Czuję się trochę samotna. Brakuje mi kontaktu z drugim człowiekiem – no i tyle, tak sądziła. Brakowało jej towarzystwa, cierpiała na chorobę zwaną samotnością.
Przyjęła kolejną bułeczkę, bo były naprawdę smaczne.
- Kto wie, może następnym razem ode mnie będziesz mogła coś dostać – nie mówiła tego jeszcze nikomu, ale postanowiła, że zajmie się wypiekami na poważnie. Miała czas, nie należała do biednych osób, więc były też środki na to, by rozpocząć własną działalność. A radio? Kto wie, może pewnego dnia porzuci tę pracę. Musiała spróbować czegoś innego, czegoś, co pozwoli jej się uśmiechać i sprawi nie tylko satysfakcję, ale i przyjemność.
- Oby, nigdy nie będzie w pełni dobrze, ale czas i ludzie sprawiają, że będzie łatwiej. Musi być – powiedziała cicho. - Życzę mu jak najlepiej, naprawdę – Amalia nigdy nie byłaby złośliwa i życzyła komuś źle. Tylko Ci, którzy byli złem sami w sobie, mogli zasługiwać na jej potępienie.
Słuchanie o pojedynkach było ciekawe. Sama nie widziała się w takim wydarzeniu, chociaż dobrze rozumiała fakt, że można się było sprawdzić i przetestować własne umiejętności. Sprawdziany wiedzy były naprawdę ważne, a jak się było samotną kobietą, tym bardziej.
- Mnie też by to nie zaszkodziło, ale chyba nie byłabym w stanie się odważyć – rzekła po chwili.
- Ciągle słyszę, że nie powinnam wychodzić na ulicę po zmroku. Nie zawsze tak się da. No i muszę unikać lasu, bo jeśli trafię na tamtego kłusownika… - przypomniała sobie jego złość, gdy stanęła mu na drodze i broniła skvadera, który został wtedy przez nią ocalony.
- Zostaje mi chyba ostrożność. To niewiele, ale cóż poradzić. Przypomnienie sobie różnych zaklęć jest dobre. W tych czasach… ech – nie musiała mówić co i jak, bo jej przyjaciółka o tym wiedziała tak dobrze, jak i ona.
- Właściwie to nie mam nic przeciwko. I tak nie czekam na nikogo, ani nie mam planów dotyczących tego dnia – stwierdziła. - Chyba łatwiej jest się pojedynkować, kiedy nikt nie wie, kim jesteś, mam rację? Nie ma takiej presji i w ogóle – tak jej się przynajmniej wydawało. W razie problemów nie trzeba się było przyznawać do tego, co się wydarzyło.
Uśmiechnęła się smutno, kiedy usłyszała pytanie odnośnie swojego nastroju.
- No wiesz, ja tylko… - nie chciała wyjść na niewdzięczną i tak dalej. - Cieszę się tym dniem, ale mi trochę smutno, bo chciałabym móc go dzielić z innymi. Snuję się tak z kąta w kąt i nawet nie wiem, co ze sobą zrobić. Widziałam kilka znajomych twarzy, ale każdy ma coś zaplanowane lub spędza czas z bliską osobą. Czuję się trochę samotna. Brakuje mi kontaktu z drugim człowiekiem – no i tyle, tak sądziła. Brakowało jej towarzystwa, cierpiała na chorobę zwaną samotnością.
Przyjęła kolejną bułeczkę, bo były naprawdę smaczne.
- Kto wie, może następnym razem ode mnie będziesz mogła coś dostać – nie mówiła tego jeszcze nikomu, ale postanowiła, że zajmie się wypiekami na poważnie. Miała czas, nie należała do biednych osób, więc były też środki na to, by rozpocząć własną działalność. A radio? Kto wie, może pewnego dnia porzuci tę pracę. Musiała spróbować czegoś innego, czegoś, co pozwoli jej się uśmiechać i sprawi nie tylko satysfakcję, ale i przyjemność.
Nieznajomy
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:04
Astrid Myklebust
— Czas pokaże, co mu Norny przyniosą. — Stwierdziła. Naprawdę wolałaby, żeby norny obeszły się z Samem łaskawiej niż do tej pory, jednak nie miała na nie żadnego wpływu, więc pozostawało jej mieć nadzieję, że cokolwiek mu rzucą pod nogi, zdąży mu z tym pomóc na tyle, na ile będzie sama potrafiła.
— Zawsze możemy kiedyś razem poćwiczyć. Nie zaszkodzi nam to, a może będziesz się czuła trochę pewniej, kiedy będziesz musiała iść wieczorem sama. — Zaproponowała, bo przecież nie był to problem. A przynajmniej dla niej. Co prawda, sama miała przewagę magii niewerbalnej, której mało kto się po niej spodziewał, tym bardziej jeśli wiedział, że jest medium, jednak nie mogła polegać tylko na elemencie zaskoczenia. Powinna ćwiczyć na ile jej czas i sytuacja pozwolą.
— Fakt, kiedy nie wiedzą, kim się jest, jest łatwiej. Chociaż samo to, że patrzy na Ciebie tłum, jest trochę onieśmielające. No i odpada opcja, że ktoś się wstrzymuje tylko dlatego, że jest się kobietą, albo medykiem. Ma się gwarancję, że każdy daje z siebie wszystko w pojedynku, to naprawdę ciekawe doświadczenie. — Stwierdziła z entuzjazmem. Widać było po niej, że te pojedynki nawet jej się podobały, pomimo tego, że w sumie mogli sobie zrobić krzywdę, rzucając tyle zaklęć. Z drugiej strony, sama pewnie by się wycofała, jeśli byłoby z nią źle, żeby nie narażać własnego zdrowia. Mimo wszystko miała przecież pacjentów w szpitalu, byłaby nieodpowiedzialna, gdyby doprowadziła się do takiego stanu, że uszczupliłaby załogę szpitala.
— Ej, nie martw się. Może to okazja, żeby poznać kogoś nowego. Przecież nie wszyscy tutaj pewnie są z kimś. A nawet jeśli nie, to pewnie i tak zaraz odpadnę z tych pojedynków, to pójdziemy gdzieś dalej razem. — Objęła przyjaciółkę i potarła jej ramię, chcąc jej dodać otuchy i zachęcić również do tego, żeby może poznała kogoś nowego, jeśli się odważy.
— Być może! Będę czekała. — Potaknęła, nie wiedząc, że przyjaciółka pije do tego, że być może otworzy ona cukiernię. Zaraz pokierowała również Amelkę w kierunku areny i trybun. Skoro wyraziła chęć, żeby zobaczyć pojedynki, to zamierzała ją odprowadzić do wejścia dla widzów, a potem samej pobiec do drugiego, żeby móc się ogarnąć przed kolejnym pojedynkiem.
Astrid i Amalia z tematu
Einar Halvorsen
14.01.2001 – Plac Centralny – E. Halvorsen & Bezimienny: K. Forsberg (Thurseblot) Czw 30 Lis - 20:52
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Tłum nakrył go szalem gwaru, sieć ulic tętniła silnie jak łuk kamiennej arterii. Głosy, głosy i twarze, twarze i głosy, hałas, przyjęcie na chwałę bóstwa. To bez znaczenia, zatliła się myśl okrutna, ponura niczym pleśń chmur; ulewa nagłych emocji bębniła tonem pogardy. Bogowie mnie nienawidzą, podkreślił kwaśno, świadomy znamienia lęku, przeczucia które zgniatało mu rękaw gardła za każdym razem gdy widział mury świątyni. Spójrzcie, patrzcie, wciąż żyję, bez waszych szczególnych względów.
Hannes go irytował, zbyt głośny, zbyt dokuczliwy; jego maniery, gesty, skubały chciwie rozwagę; a jednak, przecież, był tutaj, zgodził się przyjść z muzykiem, powiedział, że odświeży ich czerstwą, starą znajomość, tonącą w pyle dystansu. Hannes chciał wziąć udział w konkursie; on nie miał żadnej ochoty, lecz poddał się ostatecznie znużony ciężarem presji. Wypije, wkrótce się podda. Hannes jednak przegrał wcześniej, słaniając się niczym trzcina smagana szarpnięciem wiatru. On jeszcze został, został i pił, aż do dna; niczym idiota poddany sile sugestii. Pił, słyszał wrzawę i pił. Opróżnił wreszcie naczynie, znosząc cierpliwie wszystkie własne skurcze żołądka, bolesne uściski mdłości. Świat wirował, świat tańczył, nogi i ręce zwiędły. Chciał położyć się, zasnąć. Chciał…
Skosztował smaku przekleństwa.
Potrącił już kilka osób, utracił zwierzchność nad każdym spomiędzy ruchów, koślawe rzędy sekwencji sprawiały że w końcu wyszedł nareszcie z rąk zgromadzenia. Nie czekał nawet na Hannesa, nie myślał o nim; porzucił swego kompana. Przechodnie się rozrzedzili, a sam pełen triumfu (pyrrusowego zwycięstwa) przylgnął do szorstkiej ściany. Czuł zimno na swojej skórze i zadarł po chwili wzrok. Noc lśniła spojrzeniem gwiazd.
– Wygrałem – wychrypiał z trudem i wspomniał momenty walki. Nikt początkowo nie wierzył, że zdoła wytrzymać długo, zbyt kruchy i delikatny. Wygrałem. Osunął się, stał w rozkroku, pijany, podły, żałosny.
– Ale… Dlaczego… – zapytał nagle sam siebie. Nie wiedział kiedy ostatnio stał się równie pijany, etap przyjęć z Wahlbergiem pełnych władzy substancji uznał za zakończony; minęły chwile, gdy chciał desperacko opróżnić na moment czaszkę, nie dźwigać ciężaru trosk, tego, że wiecznie kłamał. Dlaczego, zapytał w myślach.
Oczy miał płytkie. Puste.
Hannes go irytował, zbyt głośny, zbyt dokuczliwy; jego maniery, gesty, skubały chciwie rozwagę; a jednak, przecież, był tutaj, zgodził się przyjść z muzykiem, powiedział, że odświeży ich czerstwą, starą znajomość, tonącą w pyle dystansu. Hannes chciał wziąć udział w konkursie; on nie miał żadnej ochoty, lecz poddał się ostatecznie znużony ciężarem presji. Wypije, wkrótce się podda. Hannes jednak przegrał wcześniej, słaniając się niczym trzcina smagana szarpnięciem wiatru. On jeszcze został, został i pił, aż do dna; niczym idiota poddany sile sugestii. Pił, słyszał wrzawę i pił. Opróżnił wreszcie naczynie, znosząc cierpliwie wszystkie własne skurcze żołądka, bolesne uściski mdłości. Świat wirował, świat tańczył, nogi i ręce zwiędły. Chciał położyć się, zasnąć. Chciał…
Skosztował smaku przekleństwa.
Potrącił już kilka osób, utracił zwierzchność nad każdym spomiędzy ruchów, koślawe rzędy sekwencji sprawiały że w końcu wyszedł nareszcie z rąk zgromadzenia. Nie czekał nawet na Hannesa, nie myślał o nim; porzucił swego kompana. Przechodnie się rozrzedzili, a sam pełen triumfu (pyrrusowego zwycięstwa) przylgnął do szorstkiej ściany. Czuł zimno na swojej skórze i zadarł po chwili wzrok. Noc lśniła spojrzeniem gwiazd.
– Wygrałem – wychrypiał z trudem i wspomniał momenty walki. Nikt początkowo nie wierzył, że zdoła wytrzymać długo, zbyt kruchy i delikatny. Wygrałem. Osunął się, stał w rozkroku, pijany, podły, żałosny.
– Ale… Dlaczego… – zapytał nagle sam siebie. Nie wiedział kiedy ostatnio stał się równie pijany, etap przyjęć z Wahlbergiem pełnych władzy substancji uznał za zakończony; minęły chwile, gdy chciał desperacko opróżnić na moment czaszkę, nie dźwigać ciężaru trosk, tego, że wiecznie kłamał. Dlaczego, zapytał w myślach.
Oczy miał płytkie. Puste.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:52
Krista Forsberg
Ciężar kufla — lżejszego z każdym upitym przez ciebie łykiem, chociaż odnosisz nieprzyjemne wrażenie, że zawartości w nim ani trochę nie ubywa, bo wciąż i wciąż i wciąż nie skapują ci na koniuszek języka ostatnie krople alkoholu, wciąż przez gardło przepływają ci kolejne porcje rozgrzewającej słodyczy — wydaje ci się być zupełnie niewspółmierny do ciężaru poczucia winy, jakie zdążyło osiąść na twoich ramionach z chwilą podjęcia decyzji o uczestnictwie w tych kuriozalnych zmaganiach. Pośród głośnych okrzyków i jeszcze donośniejszych wiwatów wznoszonych na cześć coraz mniej licznych zwycięzców, chwiejny, nieporęczny kufel odkładasz ze świadomością przegranej: wcale nie tej dotyczącej niewypicia jak największej ilości miodu pitnego — ta kwestia w żadnym momencie dzisiejszego wieczora nie zaprzątnęła ci głowy choćby na chwilę; nie masz w sobie za grosz pierwiastka wojownika, nigdy też nie potrzebowałaś uciekać się do rywalizacji, by udowodnić własną wartość — ale tej mającej związek z daną samej sobie, przed rozpoczęciem stażu, obietnicą wzbraniania się od alkoholu. Porażka pali cię od środka bardziej niż pozostałości trunku, potęgowana powracającym z wolna odczuciem stapiania się z otoczeniem i przemożną chęcią wniknięcia między ciała otaczającego cię tłumu.
Od napływających dźwięków głowa ciąży ci tak samo, jak chwilę temu (pięć, dziesięć minut? Nie umiesz stwierdzić, jak wiele czasu minęło odkąd ruszyłaś między ludzi, chcąc zostawić za sobą nieodpowiedzialność) odstawiony na konkursowy blat róg, z którego łapczywie sączyłaś miód, a którego resztki przelewały się wewnątrz naczynia, gdy to tańczyło przed tobą, jakby chcąc sparodiować twoje niezdecydowanie. Ostatecznie nie chcesz bowiem wracać zbyt szybko do domu, nie masz też ochoty bawić się pomiędzy tracącymi władzę nad sobą galdrami.
Ciążą ci nogi; obute w dopasowane trzewiki stopy nikną w uginającym się pod tobą bruku, chociaż kiedy spoglądasz w dół, przypatrując się drodze, po której kroczysz, nie dostrzegasz ani kawałka białego puchu mogącego chwytać cię za kostki. A jednak czujesz wyraźnie, jak grunt chwieje się pod twoim ciężarem i odnosisz nieodparte wrażenie, że, jeśli choć chwilę dłużej będziesz przebywała bezpośrednio na płycie placu, następny krok będzie tym ostatnim; że skostniała ziemia rozstąpi się, pochłaniając cię całą. Dlatego przemykasz ku rzędowi kamienic — ostrożnie, zwinnie, byleby znaleźć się jak najdalej od głównego tłumu — tam, gdzie we względnym spokoju zacząć można dogorywać.
— Możesz mi oddać swoje zwycięstwo. — Zlepek słów — twoich i mijanego mężczyzny — dudni ci w głowie w rytm dobiegającej skądś melodii; masz wrażenie, że mówisz głośniej niż wypada, że wokół, wbrew odczuciu, wcale nie jest tak gwarno, by rejwach dochodzący z rozstawionych wokół placu stoisk mógł cię zagłuszyć. A mimo to osobliwa obawa, że twoja wypowiedź zginęłaby pośród ogólnego rozentuzjazmowania obecnego wśród przechodniów, wymusza na tobie bycie hałaśliwą. — Dobrze? — Dłoń opierasz na jego ramieniu, starając się zajrzeć w szkliste paciorki źrenic.
Einar Halvorsen
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:53
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Jest mu niedobrze, świat zatacza piruet, jeden i drugi, trzeci i nieskończony, jest mu niedobrze, mdłość potrząsa żołądkiem niczym wiotkim rękawem, jest mu niedobrze, chce zniknąć, chce wrócić do swego domu. Myśli, nieskładne, wznoszą się ponad przestrzeń, on jednak nadal tkwi w miejscu, tkwi wciąż przyparty do ściany, szorstkiej i niewygodnej – brzytwy, której się chwyta, aby znów nie zatonąć. Nogi plączą się, wiotkie i nieporadne, w strukturach mięśni zatrzęsła się galareta, mdła masa tkanek godnych prostej istoty, słabej i dryfującej, odartej z podstaw szkieletu. Głos momentalnie rozcina bliskość przestrzeni, naciera wprost do małżowin, próbuje zmarszczyć świadomość, głos nieznany, kobiecy przechodzi przez mętlik tłumu. Zamrugał nagle, gwałtownie; twarz spowił obłok rumieńca. Oblało go zewsząd ciepło.
- Co? – umysł, przypiłowany trunkiem, jest wprost nagannie kaleki; wrzawa, niosąca się bezustannie szumi rażąco w skroniach. Wszystko wokoło krzyczy – czy krzyczy wyłącznie on? Dotyk jej dłoni spływa mu po ramieniu, ożywia, wzywa do świata, tylko szczypta skupienia ale on nie rozumie, nie może pojąć i rozgryźć znaczenia słów. Wybucha śmiechem, tak prostym, tak absurdalnym, jedyną cząstką którą odnalazł w wąskiej kieszeni krtani.
- To jest bez sensu – wyciszył salwę parsknięcia po kilku przypływach chwil - zrozum, to jest bez sensu – dodał, chcąc się podzielić swoim nagłym odkryciem, zdemaskowaniem prawdy - jak można wypić ocean? – szpileczki wzroku osiadły tuż przy obliczu, by później, znowu, przyjrzeć się błahej pustce pomiędzy światłami gwiazd. Nie wierzył, że dał się nabrać, nakłonić wprost do absurdu utworzonego na banialukach legend, powiastek przekazywanych z ust do kolejnych ust, głoszących fałszywą chwałę. (Sam był przeklęty, przeklęty równo przez wszystkich; przeklinał go również Thor).
Nie wierzył; w legendy, w siebie, w kształt pulsującej chwili która jak śliska ryba – nagle wypadła z rąk.
- Co? – umysł, przypiłowany trunkiem, jest wprost nagannie kaleki; wrzawa, niosąca się bezustannie szumi rażąco w skroniach. Wszystko wokoło krzyczy – czy krzyczy wyłącznie on? Dotyk jej dłoni spływa mu po ramieniu, ożywia, wzywa do świata, tylko szczypta skupienia ale on nie rozumie, nie może pojąć i rozgryźć znaczenia słów. Wybucha śmiechem, tak prostym, tak absurdalnym, jedyną cząstką którą odnalazł w wąskiej kieszeni krtani.
- To jest bez sensu – wyciszył salwę parsknięcia po kilku przypływach chwil - zrozum, to jest bez sensu – dodał, chcąc się podzielić swoim nagłym odkryciem, zdemaskowaniem prawdy - jak można wypić ocean? – szpileczki wzroku osiadły tuż przy obliczu, by później, znowu, przyjrzeć się błahej pustce pomiędzy światłami gwiazd. Nie wierzył, że dał się nabrać, nakłonić wprost do absurdu utworzonego na banialukach legend, powiastek przekazywanych z ust do kolejnych ust, głoszących fałszywą chwałę. (Sam był przeklęty, przeklęty równo przez wszystkich; przeklinał go również Thor).
Nie wierzył; w legendy, w siebie, w kształt pulsującej chwili która jak śliska ryba – nagle wypadła z rąk.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:53
Krista Forsberg
Nie powinnaś mówić wszystkiego, co ciśnie ci się na usta — nauczyły cię tego jedne z ostatnio przeprowadzonych rozmów: równie spontaniczne, jak ta teraz, równie nieoczekiwane, również obserwowane pilnie przez gwiazdy (tysiące drobinek kurzu wirujących w zatęchłym powietrzu, migoczących w zduszonym świetle ogarków świec; olbrzymie, podłużne świetliki uczepione sufitu, schowane wysoko, wysoko ponad tobą za lichą kratownicą), choć bez wątpienia — tak ci się przynajmniej zdaje, choć w tej chwili niczego nie potrafisz być pewna — przeprowadzone w bardziej wyjściowym stanie. Niektóre błędy musisz popełnić jednak kilka razy, by odpowiednio mocno odczuć ich konsekwencje; by wyciągnięta z nich nauka nie była jedynie faramuszką pisaną palcem po piasku, lecz wykutym w marmurze pamięci dogmatem.
— Mo… Mogłabym ci opo… Opowiedzieć. Mogłabym ci pokazać. — Propozycja brzmi poważnie w twoich ustach, choć wcale poważnie nie wyglądasz, oplatając dłonie wokół szyi mężczyzny i tym trywialnym gestem starając się pomóc mu utrzymać równowagę. Masz wrażenie, jakbyś tylko pogorszyła sytuację, w jakiej się znalazł; jakby ta skandaliczna bliskość, na jakąś się zdecydowałaś, jaką tak nierozważnie przełamałaś jednym ruchem, sprawiła że jego stan błyskawicznie rozszedł się również po twoim ciele, jak zaraza, jak impuls — ten najgorszego rodzaju, towarzyszący przy uderzeniu łokciem w kant biurka. Ze zdwojoną siłą czujesz, jak grunt chwieje ci się pod nogami, szybko, w kolejnym nierozsądnym geście, spoglądasz w dół. Zawrót głowy jest tak silny, że jedną z dłoni przykładasz do skroni, czoło opierając o stojącego przed tobą mężczyznę. — Heej, mówiłeś, że wygrałeś. — Podnosisz na niego ociężały wzrok, a w głosie dość wyraźnie wybrzmiewa ci wyrzut, bo nagle, z niezrozumiałego powodu, czujesz się przez niego oszukana. W przesłoniętych mgłą otępienia talarach zielonych tęczówek swojego rozmówcy próbujesz wyczytać, czy rzeczywiście wprowadził cię w błąd: czy źle zinterpretowałaś jego wyznanie, pochwycone przypadkiem w klatkę nieuważnego słuchu. Jednak poza bezbrzeżną pustką nie potrafisz wyczytać z jego spojrzenia niczego zadowalającego. — Usiądźmy na chwilę i ty mi opowiedz. Będzie lepiej… Będzie lepiej, jak usiądziesz — zapewniasz miękko, wciąż tonem podszytym pewnego rodzaju rozczarowaniem. Dłonią wskazujesz jednak mijaną przez ludzi ławkę; niewielką, drewnianą przystań zakopaną pod obrusem białego puchu, która miga wam w dali raz po raz, szatkowana obrazem zmieniających się zbyt szybko przechodniów. Wcale nie musisz słuchać, nie potrzebujesz, by raczył cię jakąkolwiek historią, nie musisz nic wiedzieć o jakimkolwiek zwycięstwie — chcesz jedynie na chwilę dać odpocząć teraz już ołowianym nogom i równie ciężkiej od szumu głowie; chcesz wiedzieć, że kiedy tylko odeszłabyś kawałek, przypadkowo spotkany mężczyzna nie osunie się po ścianie kamienicy, zdany na łaskę kogokolwiek innego.
Einar Halvorsen
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:53
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Tuż po zwycięstwie nastaje miałki dźwięk pustki, jeden, przeciągły akord który rzęzi bez przerwy między krańcami skroni. Słowa tworzą dziś masę, gęstą, ciężką, kleistą, zmieszaną w kotle percepcji, bezładnie, bez zrozumienia; słucha jak ich strumienie szumią przy zawiłościach chrząstek małżowin usznych, słucha, słucha; nic więcej, słucha i nie usłyszy. Słowa, kształty, kolory; trwa zawieszony w tym pejzażyku miejskim, obrazku własnych absurdów kreślonym rozchwianą chwilą. Jak długo trwać będzie teraz? Jak długo nic się nie zmieni?
- Mm… A co niby? – nieufność, cierpka przyprawa, osiada wyraźną szczyptą. Co miała mu opowiedzieć? Co mogła dziś mu wyjaśnić? Cienka bruzda wykwitła na jego czole gdy ściągnął natychmiast brwi; zwierciadła oczu błysnęły niezdrowym blaskiem.
- Bo wygrałem – wyrzucił jej z obruszeniem. - Wypiłem wszystko, co dali. C-cały róg. Nie widziałaś? – ...jak mogła tego nie widzieć? Krzyki gapiów, kibiców wzbierały mu wówczas w głowie, biły w czaszkę jak w dzwon, alkohol wkrótce przesiąkał w siatkę krwiobiegu, wił się w łożysku żył. Skinął posłusznie głową na sam dźwięk propozycji, tak, miała rację; tak, będzie lepiej, zdecydowanie lepiej jeśli się zatrzymają, jeśli przysiądą na ławce. Na jej drewnianym konstrukcie spoczywa patyna śniegu choć nie dba o równy detal, siadając raptownie, z trudem, upada wręcz na jej krawędź. Tłum się przeciska, tłum trwa w bezustannym gwarze.
- Zimno – dostrzega, splatając dłonie. Nic mniej i nic więcej, oddech wznosi się grzywą pobladłej pary, uchodząc zza bramy ust. Zimno; chłód skuwa go łańcuchami i wżera się aż do szpiku, do miękkich, odżywczych jam. Próbuje sobie przypomnieć, dlaczego znalazł się tutaj, dlaczego wyszedł na zewnątrz, dlaczego nie jest u siebie, w swoim azylu, domu. Dlaczego wyraził zgodę? Cudem jeszcze nie zwrócił ostatków strawy. Jest źle, źle, źle; mógłby się dziś rozpłakać, ot tak, po prostu, zaszklić się rosą łez przycupniętych w kącikach oczu pokrytych arabeskami przekrwienia. Mógłby, a jednak – czuje, to nie ten moment; który jest więc właściwy?
- Mm… A co niby? – nieufność, cierpka przyprawa, osiada wyraźną szczyptą. Co miała mu opowiedzieć? Co mogła dziś mu wyjaśnić? Cienka bruzda wykwitła na jego czole gdy ściągnął natychmiast brwi; zwierciadła oczu błysnęły niezdrowym blaskiem.
- Bo wygrałem – wyrzucił jej z obruszeniem. - Wypiłem wszystko, co dali. C-cały róg. Nie widziałaś? – ...jak mogła tego nie widzieć? Krzyki gapiów, kibiców wzbierały mu wówczas w głowie, biły w czaszkę jak w dzwon, alkohol wkrótce przesiąkał w siatkę krwiobiegu, wił się w łożysku żył. Skinął posłusznie głową na sam dźwięk propozycji, tak, miała rację; tak, będzie lepiej, zdecydowanie lepiej jeśli się zatrzymają, jeśli przysiądą na ławce. Na jej drewnianym konstrukcie spoczywa patyna śniegu choć nie dba o równy detal, siadając raptownie, z trudem, upada wręcz na jej krawędź. Tłum się przeciska, tłum trwa w bezustannym gwarze.
- Zimno – dostrzega, splatając dłonie. Nic mniej i nic więcej, oddech wznosi się grzywą pobladłej pary, uchodząc zza bramy ust. Zimno; chłód skuwa go łańcuchami i wżera się aż do szpiku, do miękkich, odżywczych jam. Próbuje sobie przypomnieć, dlaczego znalazł się tutaj, dlaczego wyszedł na zewnątrz, dlaczego nie jest u siebie, w swoim azylu, domu. Dlaczego wyraził zgodę? Cudem jeszcze nie zwrócił ostatków strawy. Jest źle, źle, źle; mógłby się dziś rozpłakać, ot tak, po prostu, zaszklić się rosą łez przycupniętych w kącikach oczu pokrytych arabeskami przekrwienia. Mógłby, a jednak – czuje, to nie ten moment; który jest więc właściwy?
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:54
Krista Forsberg
Nosisz w sobie wiele opowieści. Byłaś bierną obserwatorką wielu zdarzeń, w równie wielu brałaś czynny udział; wiele historii podsłuchałaś, gdy niedomknięte drzwi szpitalnych sal nie izolowały konfidencjonalnych głosów przebywających wewnątrz pacjentów i odwiedzających ich gości, i tak samo wiele poznawałaś, kiedy nikt inny nie kwapił się, by wysłuchiwać ledwie mącących cichość pomieszczeń szeptów. Mimo to na pytanie mężczyzny nie odpowiadasz; jego sens gubi ci się pomiędzy donośnym krzykiem, jaki rozlega się nieopodal was, a szczerą próbą ubrania w słowa formującej się na skraju świadomości wypowiedzi. Znów się rozpraszasz — w obecnym stanie przychodzi ci to niezwykle łatwo, wystarczy że na moment odwrócisz wzrok, że do twoich uszu dotrze przypadkowo wypowiedziane słowo, że skupienie przetnie znajomo brzmiący głos dobiegający zza twoich pleców, za wiązką którego natychmiast podążysz, by dotychczas koncentrowana na czym innym uwaga została bez skrupułów roztrzaskana i której nie potrafisz złożyć na powrót w kompletną całość.
Dopiero nuta przygany — ostre uderzenie zapewnienia, że wcale nie blefuje — sprowadza cię z powrotem do rzeczywistości, do tego dziwnego miejsca na styku dwóch różnokolorowych kamienic, których fasady, choć zniszczone upływającym czasem, wciąż wyraźnie wgryzają się w siebie nawzajem. Z ulgą odwracasz od nich wzrok.
— Byłam zajęta, przykro mi — wyjaśniasz zgodnie z prawdą, dość automatycznie dorzucając przeprosimy, skrucha w twoim głosie brzmi szczerze, mimo pozornej mechaniczności. Nie umiesz tylko skonkretyzować, czy przykro ci, ponieważ rzeczywiście nie towarzyszyłaś pozostałym w radosnym uniesieniu oklaskiwania zwycięscy, czy raczej dlatego, że mężczyzna, jako jeden z nielicznych dzisiejszego wieczora, może dźwigać brzemię związane z wygraną. Może poniekąd jedno i drugie?
Siadając na ławce, nie kłopoczesz się oczyszczeniem jej ze zgromadzonego na drewnianych przęsłach śniegu. Zapadasz się w miękkim puchu z takim wrażeniem, jakbyś zanurzała się w puchości własnej pościeli, jedynie dłonie wsunięte w śnieżną pokrywę grabieją absurdalnie szybko. Czujesz, jakbyś palce zaciskała na igłach, nie zaś na delikatnych lodowych konstruktach.
— Szybciej wytrzeźwiejesz — odpowiadasz zaskakująco rzeczowo, głowę odchylając do tyłu. Ponad sobą masz wyłącznie rozgwieżdżone niebo, zaśnieżone niebo, niebo poprzecinane siatką promieni sączących się z ulicznych latarni, których odpryski dostrzegasz w mijających was przechodniach: w odbiciu w oprawkach okularów, w szeroko otwartych oczach, w przypince przyczepionej do czapki. — Nie zrobiłeś tego dla przyjemności — odzywasz się po chwili, spoglądając katem oka na profil swojego towarzysza. Wydaje się znajomy, jesteś niemal pewna, że już kiedyś go widziałaś, masz jednak trudność z przypisaniem twarzy do nazwiska. Niewiele masz też teraz ochoty, by poznać jego tożsamość. — Chciałeś coś udowodnić? Że bez sensu są te strupieszałe zwyczaje? — Ton, jakim zadajesz pytanie, choć wybrzmiewa w nim ciekawość i zainteresowanie, jest całkiem niezobowiązujący.
Einar Halvorsen
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:54
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Powinien szybciej wytrzeźwieć, choć pola odkrytej skóry rozniosły okrutny jazgot, wierzgały impulsem chłodu który przesiąkał w ciało, zanurzał się w płatach mięsa i rzęził w filarach kości. Poruszył się, potargany dreszczem wcisnął dłonie w kieszenie długiego płaszcza; przygryzł spierzchnięte wargi, ponownie, na pierwszym planie spojrzenia umieścił kobiecą twarz. Nie znali się; zresztą, czy mogło to mieć znaczenie? Nie, nie miało; podobnie jak fakt że odniósł dzisiaj zwycięstwo.
- Nie wiem – odpowiedział jej szczerze. - Nie muszę nic udowadniać – dorzucił sucho. Ludzkie dążenia, aby wszystko wyjaśniać, były wprost bezsensowne; sam, przez większość czasu kiedy tylko był w stanie, oddawał się swym impulsom, kaprysom tańczącym w głowie. Nie czuł potrzeby ciągłych usprawiedliwień, nie czuł również pragnienia aby wszystko nazywać, we wszystkim wskazać rozsądek.
- Nie muszę też mieć powodu – wzruszył ramionami, myślami sięgnął w kierunku obrazów wspomnień, ich kompozycji niejasnej i abstrakcyjnej. Dlaczego właśnie to zrobił? Dlaczego podjął wyzwanie, choć nigdy nie dbał o łaski swoich nordyckich bogów, bogów dowolnych zresztą, okrutnych i nieobecnych? Schlał się, upodlił jak zwierzę, alkohol szumiał mu w uszach, łopotał na ich membranie, porażał i tłamsił umysł. Kiedy ostatnio…? Dawno, tak, dawno temu upodlił w podobny sposób, pił na przyjęciach, pił, usiłując zapomnieć, uwolnić się od swych trosk. Kiedy był młodszy, czuł często się przytłoczony, osaczony jak sarna ścigana przez sforę psów, przeszłość, okrutna żłobiła w nim swoje piętno, czar bezustannie sprawiał, że lepił się od uwagi, od skłębionego wzroku; ludzkiej natarczywości. Później, jak zdołał wierzyć, przywyknął, stał się spokojny, nie tonąc w odmętach przyjęć, nie potrzebując ukrycia własnych utrapień na dnie połyskliwych kieliszków.
- A ty? – nagle spytał. - Co cię skłoniło? Też ledwie stałaś na nogach – zaśmiał się wprost żałośnie, milknąc po krótkiej chwili. Był dostatecznie świadomy, by odkryć, że nieznajoma prawdopodobnie, podobnie jak on brała udział w zmaganiach, polegających na opróżnieniu rogu pełnego trucizny trunku, toksyny, pod której władzą ugięli się dziś oboje, nurkując w objęciach tłumu, pod granatowym, okrutnym sklepieniem nocy, pod srebrnym spojrzeniem gwiazd.
- Nie wiem – odpowiedział jej szczerze. - Nie muszę nic udowadniać – dorzucił sucho. Ludzkie dążenia, aby wszystko wyjaśniać, były wprost bezsensowne; sam, przez większość czasu kiedy tylko był w stanie, oddawał się swym impulsom, kaprysom tańczącym w głowie. Nie czuł potrzeby ciągłych usprawiedliwień, nie czuł również pragnienia aby wszystko nazywać, we wszystkim wskazać rozsądek.
- Nie muszę też mieć powodu – wzruszył ramionami, myślami sięgnął w kierunku obrazów wspomnień, ich kompozycji niejasnej i abstrakcyjnej. Dlaczego właśnie to zrobił? Dlaczego podjął wyzwanie, choć nigdy nie dbał o łaski swoich nordyckich bogów, bogów dowolnych zresztą, okrutnych i nieobecnych? Schlał się, upodlił jak zwierzę, alkohol szumiał mu w uszach, łopotał na ich membranie, porażał i tłamsił umysł. Kiedy ostatnio…? Dawno, tak, dawno temu upodlił w podobny sposób, pił na przyjęciach, pił, usiłując zapomnieć, uwolnić się od swych trosk. Kiedy był młodszy, czuł często się przytłoczony, osaczony jak sarna ścigana przez sforę psów, przeszłość, okrutna żłobiła w nim swoje piętno, czar bezustannie sprawiał, że lepił się od uwagi, od skłębionego wzroku; ludzkiej natarczywości. Później, jak zdołał wierzyć, przywyknął, stał się spokojny, nie tonąc w odmętach przyjęć, nie potrzebując ukrycia własnych utrapień na dnie połyskliwych kieliszków.
- A ty? – nagle spytał. - Co cię skłoniło? Też ledwie stałaś na nogach – zaśmiał się wprost żałośnie, milknąc po krótkiej chwili. Był dostatecznie świadomy, by odkryć, że nieznajoma prawdopodobnie, podobnie jak on brała udział w zmaganiach, polegających na opróżnieniu rogu pełnego trucizny trunku, toksyny, pod której władzą ugięli się dziś oboje, nurkując w objęciach tłumu, pod granatowym, okrutnym sklepieniem nocy, pod srebrnym spojrzeniem gwiazd.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:54
Krista Forsberg
Uczucie zazdrości — jak gwałtowne, niespodziewane ukłucie igłą — na krótki moment przywraca ci trzeźwość myślenia. Zagryzasz wargi, głęboko wdychając mroźne, orzeźwiające powietrze, choć szybko żałujesz tej decyzji, gdy ledwie po chwili w nozdrza uderza cię słodko-mdły, wszechobecny zapach pitnego miodu. Chciałabyś, jak twój rozmówca, nie musieć nigdy nic udowadniać; chciałabyś nie musieć mieć powodu, by decydować się na podejmowanie się niektórych rzeczy; chciałabyś, jak on, z taką swobodą odpowiadać: nie wiem — wiesz jednak, że wychowanie, jakie odebrałaś, że wciąż ostrzegawczo rzucane w twoją stronę spojrzenia jarlów nigdy nie pozwolą ci na taką niezależność. Wszystko, co robisz, musi być wytłumaczalne, musi też być rozsądne, bo ludziom twojego pokroju rozsądku nie może brakować. Od zawsze podążałaś więc jasno wytyczoną ci nie tylko przez Norny, ale przede wszystkim przez rodziców i dziadków ścieżką, potykając się i mocno kalecząc za każdym razem, kiedy niefrasobliwie postanawiałaś zboczyć z wyznaczonej drogi, testując wszystkich wokół — i w głównej mierze siebie — jak bardzo możesz nagiąć zasady, którymi zostałaś skrępowana. Teraz, poniewczasie, wiesz że nie wypadało ci w ogóle sprawdzać, jak cienka jest linia, której nie powinnaś przekraczać, bo obecnie każde wyjście poza nią odczuwasz jeszcze dotkliwiej.
— Trzymałam się lepiej od ciebie. — Śmiech szeleści lekko między wypowiadanymi słowami, maskując twoje zastanowienie i wciąż obecny w świadomości posmak zazdrości, któremu zawzięcie starasz się nie dać owładnąć. — Arogancja — odpowiadasz wreszcie po dłuższej chwili milczenia, ostrożnie układając sylaby, jakbyś nie była przekonana, czy to właśnie pycha skłoniła cię do sięgnięcia po róg wypełniony po brzegi złocistym trunkiem, czy było to coś bardziej przyziemnego, jak ciekawość, która zazwyczaj pcha cię w objęcia podobnie niestosownych zachowań. — Chciałam… Chciałam udowodnić bogom, że nie… Że nie potrzebuję ich pomocy. Że jestem wytrzymalsza od Thora. — Naleciałość wesołości ponownie rzęzi ci w krtani, kiedy uświadamiasz sobie, jak głupie było twoje przekonanie, że mogłabyś być silniejsza od boga burz; że dałabyś radę nie tylko wypić cały trunek umieszczony w rogu, ale również poradzić sobie z każdą inną przeciwnością, jaką zesłałyby ci Norny. Przekonanie o tym, że bogowie nie mają żadnego wpływu na twój los jest nie tylko niewłaściwie i stanowi zarzewie boskiego gniewu, ale jest zwyczajnie naiwne.
By ukryć zażenowanie swoim wyznaniem, odwracasz głowę w bok, wzrok lokując na przesuwającym się tłumie, który niewiele ma wspólnego z twoją decyzją. Ściągasz jednak brwi, kiedy pośród przesuwającej się ludzkiej masy dostrzegasz stojącego po przeciwnej stronie, nieco dalej niż wcześniej znalazłaś swojego nowego towarzysza, sylwetkę mężczyzny, który niejednokrotnie w trakcie ostatnich dwóch miesięcy przykuwał twoją uwagę. Bez skrępowania przysuwasz się więc bliżej rozmówcy, spojrzenie jasnych oczu lokując na jego profilu.
— Lepiej ci już? — dopytujesz z troską.
Einar Halvorsen
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:55
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Arogancja; jej słowo, uchwycone przez zmysły, wbiło się w miękkość półkul, w struktury bruzd świadomości, świszczało jak strumień wiatru pod dachem sklepienia czaszki, uniosło się na orbicie szczątkowej warstwy skupienia. Arogancja, powtórzył, czy arogancją było zadrwienie z bogów? Nie umiał nigdy w nich wierzyć, nie umiał nigdy zaufać, w zamian za odrzucenie czuł w sobie przegniłą drwinę, obmierzły trunek fermentujący pod jego skórą przez lata. Czy mógł okazać im więcej? Czy mógłby postąpić w inny, bardziej właściwy sposób? Bez względu na swoją dobroć, na hekatomby ofiar, nie byłby w stanie pozyskać ich przychylności; sylwetki świątyń wstrząsały nim zrywem wstrętu, spojrzenia dumnych kapłanów wbijały się niczym strzały posłane z napiętych, barwnych cięciw tęczówek. Był przeznaczony do bluźnierstw, do strachu, do ciągłej walki, posłany w otchłań niełaski od pierwszych okruchów życia, wyparty z błogosławieństwa, z odżywczego, gęstego łona ich trosk, nigdy przez własny grzech - przez grzech przodków.
Wiedział, że chce zapalić, w opuszkach palców zabębnił werbel mrowienia, chciał zapalić, choć bał się, że cienka, biała bibułka papierosa wypadnie mu wkrótce z rąk. Koniec końców pogrążył się w rezygnacji, śledząc, wraz z rozmówczynią, kolejne, przechodzące przed nimi paciorki łańcuchów tłumu. Chłód nadal kąsał i sztywniał na polach mięśni, choć przestał z równą uwagą obarczać go swym przejęciem.
- Tak - odpowiedział po chwili, wychodząc z mgły zamyślenia - raczej tak - dodał, nadal niepewny, czy nie przewróci się, czy nie straci, ponownie, równowagi, padając na szorstkość zaspy, na twardą płytę chodnika. Nie chciał jednak zostawać w tym miejscu dłużej, kakofonia wszechobecnego gwaru wprawiała go w irytację, oddech, skroplony tuż przy wzniesieniach ust, pachniał bez przerwy ostrą, wyraźną wonią alkoholu. Posłana zupełnym przypadkiem nieznajoma nie miała tutaj znaczenia, nawet, jeśli poniekąd cenił jej towarzystwo; nie wierzył, zresztą, że zdoła ją ujrzeć później, w przyszłości zapewne wdroży się w zupę innych, płynących alejkami przechodniów.
- Pójdę już do portalu - rzucił wątłym półszeptem. Czy chciała mu towarzyszyć? podobnie jak on, właśnie teraz, udać się w swoją stronę? Nie wzgardziłby obecnością podczas próby powrotu.
Otrzepał płaszcz z resztek śniegu, wpatrzony czujnie w jej twarz.
Wiedział, że chce zapalić, w opuszkach palców zabębnił werbel mrowienia, chciał zapalić, choć bał się, że cienka, biała bibułka papierosa wypadnie mu wkrótce z rąk. Koniec końców pogrążył się w rezygnacji, śledząc, wraz z rozmówczynią, kolejne, przechodzące przed nimi paciorki łańcuchów tłumu. Chłód nadal kąsał i sztywniał na polach mięśni, choć przestał z równą uwagą obarczać go swym przejęciem.
- Tak - odpowiedział po chwili, wychodząc z mgły zamyślenia - raczej tak - dodał, nadal niepewny, czy nie przewróci się, czy nie straci, ponownie, równowagi, padając na szorstkość zaspy, na twardą płytę chodnika. Nie chciał jednak zostawać w tym miejscu dłużej, kakofonia wszechobecnego gwaru wprawiała go w irytację, oddech, skroplony tuż przy wzniesieniach ust, pachniał bez przerwy ostrą, wyraźną wonią alkoholu. Posłana zupełnym przypadkiem nieznajoma nie miała tutaj znaczenia, nawet, jeśli poniekąd cenił jej towarzystwo; nie wierzył, zresztą, że zdoła ją ujrzeć później, w przyszłości zapewne wdroży się w zupę innych, płynących alejkami przechodniów.
- Pójdę już do portalu - rzucił wątłym półszeptem. Czy chciała mu towarzyszyć? podobnie jak on, właśnie teraz, udać się w swoją stronę? Nie wzgardziłby obecnością podczas próby powrotu.
Otrzepał płaszcz z resztek śniegu, wpatrzony czujnie w jej twarz.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Bezimienny
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 20:55
Krista Forsberg
Czasami wydaje ci się, że nie pozostaje ci nic innego poza wiarą — bardzo kaleką, bardzo niepewną i tak niezwykle słabą, jakby byle zdarzenie mogło przyczynić się do jej roztrzaskania się w pył — że tylko za jej sprawą wciąż udaje ci się składać dzień do dnia; że, co więcej, to wcale nie twoje umiejętności i lata magicznej oraz medycznej praktyki, ale te krótkie chwile, podczas których w emocjach wzywasz cały panteon, odpowiedzialne są za to, że z takim powodzeniem kolejne osoby powracają do zdrowia i satysfakcjonującej wszystkich sprawności fizycznej; że gdybyś tylko odpuściła sobie na moment, na moment się zapomniała i zechciała zlekceważyć siłę boskiego wstawiennictwa w najdrobniejsze życiowe sytuacje, nie tylko zostałabyś z niczym, ale stałabyś się nikim. Czasami masz wrażenie, że tak bardzo przesiąkłaś za dziecka rodowymi przekonaniami o asgardzkich władcach i ich wpływie na galdrów, że gdyby odebrano ci możliwość powierzania bogom w opiekę najbłahszej rzeczy i najmniej ważnej czynności, nie umiałabyś funkcjonować. A mimo to od kilku lat z równą błaganiom zawziętością na próbę wystawiasz ich cierpliwość wobec swojej osoby, może nawet w bardziej obrazoburczy sposób niż ślepcy, starając się zrównać z Odynem, Thorem, Frigg czy Eir. Arogancko pragniesz uświadomić tych, przy wymawianiu imion których z drżeniem i trwogą galdrowie rozglądają się na boki, że ich (nie)obecność niczego nie zmienia; że ludzie radzą sobie tak samo dobrze, jak nie lepiej.
— Będziemy szli w tym samym kierunku — zauważasz ze swobodą, pewnie, bez skrępowania łapiąc spojrzenie nieznajomego i w ślad za nim podnosisz się z ławki. Arogancko, czując na sobie ten sam, obcy wzrok przyszpilający cię z kilkunastu metrów, wsuwasz dłoń pod ramię dotychczasowego rozmówcy. Kilka pierwszych kroków stawianych w stronę placu łączności jest chwiejnych, jakbyście oboje dopiero uczyli się stąpać pomiędzy ludźmi. Lecz obawa — nie umiesz stwierdzić, czy przed zostawionym za plecami mężczyzną, czy przed samotnym upadkiem — narastająca ci w piersiach jak narośl pozbawiająca tchu, nakazuje nieustępliwe trwanie przy towarzyszu dzisiejszej niedoli. — Gdy tylko wrócisz do domu, napij się wody. Nie zapomnij — rzucasz jeszcze przed pożegnaniem, gdy przed wami zaczynają majaczyć kamienne okręgi portali, wyraźnie odcinające się na tle jasnego poszycia śniegu zalegającego wokół płyt. Wydeptane przy nich ścieżki, wiją się chaotycznie, przecinając w tak wielu miejscach, że choćbyś chciała, nie potrafisz stwierdzić, która doprowadziłaby cię do właściwego portalu, gdybyś zdecydowała się podążać wyłącznie wyznaczoną w śniegu linią. Na skróty, na przełaj, przechodzisz więc do tego, z którego korzystasz najczęściej.
Einar i Krista z tematu
Vivian Sørensen
Re: 14.01.2001 – Plac Centralny – Thurseblot Czw 30 Lis - 21:10
Vivian SørensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Odense, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : złotnik w sklepie jubilerskim Sørensen w Midgardzie
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : długowłosy kot
Atuty : twórca (II), złotousty (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 16 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 15 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 10
Intensywny okres w jej życiu sprawił, że musiała odpocząć przynajmniej jeden dzień - pobyć samej, wyciszyć się i zapanować nad szałem emocji, które zawładnęły jej umysłem, ale też ciałem. Ostatnie dni były zdecydowanie zbyt intensywne, a wczorajsze spotkanie z Einarem nadal szumiało jej w głowie i nie mogła pozbyć się myśli o nim. Po drugiej stronie barykady znajdował się Zach i fakt, że na ostatnim spotkaniu bardzo się zbliżyli i zobaczył jej bezbronną stronę, przed którą o dziwo nie uciekł.
Zaoszczędziłaby sobie problemów, gdyby odcięła się od randkowania i zajęła pracą i samorozwojem, ale była już za bardzo zaangażowana w obie te relacje, a im dalej szła, tym ciężej było zawrócić. Nie mogła dojść do żadnych konstruktywnych wniosków, ale miała więcej szczęścia w dochodzeniu do stoisk z wypiekami. Na placu centralnym było ich teraz pełno, święto Thora było zawsze hucznie obchodzone i choć sama nie przepadała za walkami na arenie, tak nie mogło jej tu zabraknąć. Zamierzała udać się jeszcze na wystawy sztuki, ale teraz musiała zadowolić się jedzeniem. Nic jeszcze nie jadła, więc zaczęła od tradycyjnych potraw, tam pochłonęła kotleciki rybne. Przez pół godziny maszerowała po placu, zaglądając do straganów i biorąc na drogę miód pitny. Widziała, że jest też konkurs na wypicie największej ilości, ale nawet nie miałaby szans wygrać, więc przeszła dalej, pozostawiając śmiałków konkursu w rękach kibicujących gapiów. Na koniec poszła jeszcze do stoiska z wypiekami i tam nabrała dwie torby słodkości, chcąc zanieść większą część do domu dla Karla. Może to skusi go do wyjścia z pokoju, skoro hałasy i sprowadzanie przez nią mężczyzn do ich mieszkania zawiodły.
Przeszła jeszcze kawałek, ale kiedy zaczęła marznąć, postanowiła wracać do domu. Patrząc na to wszystkie jedzenie, wspomniała też ostatnie spotkanie z pewnym ciekawym marynarzem, który dziś zamierzał wypływać. Trzymała w myślach kciuki za jego bezpieczny powrót.
Resztę drogi spędziła na rozmyślaniu o Karlu, co zrobić, by mu pomóc i jak do niego dotrzeć, by jak najszybciej otrząsnął się z tego fatalnego stanu.
Vivian z tematu
Zaoszczędziłaby sobie problemów, gdyby odcięła się od randkowania i zajęła pracą i samorozwojem, ale była już za bardzo zaangażowana w obie te relacje, a im dalej szła, tym ciężej było zawrócić. Nie mogła dojść do żadnych konstruktywnych wniosków, ale miała więcej szczęścia w dochodzeniu do stoisk z wypiekami. Na placu centralnym było ich teraz pełno, święto Thora było zawsze hucznie obchodzone i choć sama nie przepadała za walkami na arenie, tak nie mogło jej tu zabraknąć. Zamierzała udać się jeszcze na wystawy sztuki, ale teraz musiała zadowolić się jedzeniem. Nic jeszcze nie jadła, więc zaczęła od tradycyjnych potraw, tam pochłonęła kotleciki rybne. Przez pół godziny maszerowała po placu, zaglądając do straganów i biorąc na drogę miód pitny. Widziała, że jest też konkurs na wypicie największej ilości, ale nawet nie miałaby szans wygrać, więc przeszła dalej, pozostawiając śmiałków konkursu w rękach kibicujących gapiów. Na koniec poszła jeszcze do stoiska z wypiekami i tam nabrała dwie torby słodkości, chcąc zanieść większą część do domu dla Karla. Może to skusi go do wyjścia z pokoju, skoro hałasy i sprowadzanie przez nią mężczyzn do ich mieszkania zawiodły.
Przeszła jeszcze kawałek, ale kiedy zaczęła marznąć, postanowiła wracać do domu. Patrząc na to wszystkie jedzenie, wspomniała też ostatnie spotkanie z pewnym ciekawym marynarzem, który dziś zamierzał wypływać. Trzymała w myślach kciuki za jego bezpieczny powrót.
Resztę drogi spędziła na rozmyślaniu o Karlu, co zrobić, by mu pomóc i jak do niego dotrzeć, by jak najszybciej otrząsnął się z tego fatalnego stanu.
Vivian z tematu