:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
12.02.2001 – Korytarz, Sierociniec Toivova – S. Fenrisson, G. Molander & E. Soelberg
5 posters
Prorok
12.02.2001 – Korytarz, Sierociniec Toivova – S. Fenrisson, G. Molander & E. Soelberg Nie 25 Gru - 21:49
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
12.02.2001
Dzieciaki miały ten magiczny dar przerysowywania, przesadzania, robienia z igieł wideł… Jednak w tym momencie i w dniu dzisiejszym, nie dało się przecież winić dziecka za jego krzyki, wyrywanie się, rozpowiadanie każdemu znajomemu odpowiedniej ilości plotek na temat tego, skąd palec właściwie pojawił się w gulaszu.
Gryla była naturalnie pierwszą podejrzaną, a słowa które padały na jej temat były co najmniej nieprzychylne. Nawet pracownicy sierocińca, zaczynali powoli wierzyć we wszystko to, co wcześniej nazywać chcieli tylko oszczerstwami wobec jasnookiej kucharki, toteż nie uciszali oni słów płynących z ust podopiecznych, by być może wpłynąć na ogólną opinię o niej i zwiększyć szansę na pozbycie się osoby, której przecież powszechnie się bali.
Krucza Straż przybyła tu jednak w postaci nie dwóch, nie trzech, a czterech funkcjonariuszy –
Najchętniej mówić do was chciały oczywiście dzieci. Szkoda tylko, że żadne z was nie miało zbyt wielkiego doświadczenia z przesłuchiwaniem ich…
INFORMACJE
Prorok nie kontynuuje rozgrywki. Zamieszczone poniżej kości powinny zostać wykorzystane w dowolnie wybranej kolejce, zgodnie z danymi ustaleniami graczy. Ze względu na wydarzenie prosimy o traktowanie rozgrywki jako jednej z priorytetowych.
Kolejny etap: rozmowy z dziećmi, zwłaszcza zaaferowanymi aktualną sytuacją, nie są proste, dlatego każde z was wykonuje rzut kością 100 na charyzmę. Jeśli łączna suma punktów będzie równa lub wyższa niż 200, z powodzeniem udaje wam się wyciągnąć od podopiecznych sierocińca informację o tym, kto ostatni widział Grýlę i w jaką stronę zmierzała. Rzuty mogą być powtarzane w kolejnych kolejkach do momentu przekroczenia progu.
4, 5, 6 – przecież ktoś z wszystkich tu zebranych musiał wiedzieć, gdzie podziała się Grýla. Kolejne pytania pozwalają wam zbliżyć się do prawdy, kiedy jedno z dzieci, wyraźnie wystraszone i nabierające wody w usta, wreszcie przyznaje się, że widziało kobietę, udającą się do jednego z pomieszczeń technicznych, ciągnąc za sobą jego dobrego znajomego, Eliasa. Z rozmowy wynika, że obaj chłopcy lubili zakradać się do kuchni i podbierać pojedyncze składniki, takie jak marmolada, śmietana czy owoce. Grýla przyłapała ich dzisiaj i choć jednemu z chłopców udało się umknąć przed jej gniewem… Elias, od kiedy widziany był ostatni raz ciągnięty przez Grýlę, wciąż do nich nie wrócił. Szybka interwencja pozwoli wam znaleźć kobietę i chłopca, którego karą za kradzież była utrata palca. Od was zależy, co zrobicie dalej.
Kolejny etap: decydując się na zejście do pomieszczeń technicznych, każde z was wykonuje rzut kością k100 na spostrzegawczość. Jeśli łączna suma punktów będzie równa lub wyższa niż 200, z powodzeniem odnajdujecie pokój, w którym schowała się Grýla wraz z chłopcem. Rzuty mogą być powtarzane w kolejnych kolejkach do momentu przekroczenia progu.
Kość k6
1, 2, 3 – przecież ktoś z wszystkich tu zebranych musiał wiedzieć, gdzie podziała się Gryla. Kolejne pytania pozwalają wam zbliżyć się do prawdy, kiedy jedno z dzieci, wyraźnie wystraszone i nabierające wody w usta, wreszcie przyznaje się, że widziało kobietę, udającą się do jednego z pomieszczeń technicznych. Droga, którą przyszło jej przejść, faktycznie usłana była pojedynczymi, drobnymi kropelkami krwi… Gdy docieracie na miejsce, zauważyć możecie kobietę próbująca usilnie rzucić na siebie zaklęcie uzdrawiające, a rozmowa którą z nią nawiązujecie, wskazuje jasno, że powodem jej roztargnienia i ucięcia sobie palca w momencie gotowania jest poważna choroba genetyczna, jaką jest iskrzyca. Od was zależy, co zrobicie dalej.Kolejny etap: rozmowy z dziećmi, zwłaszcza zaaferowanymi aktualną sytuacją, nie są proste, dlatego każde z was wykonuje rzut kością 100 na charyzmę. Jeśli łączna suma punktów będzie równa lub wyższa niż 200, z powodzeniem udaje wam się wyciągnąć od podopiecznych sierocińca informację o tym, kto ostatni widział Grýlę i w jaką stronę zmierzała. Rzuty mogą być powtarzane w kolejnych kolejkach do momentu przekroczenia progu.
4, 5, 6 – przecież ktoś z wszystkich tu zebranych musiał wiedzieć, gdzie podziała się Grýla. Kolejne pytania pozwalają wam zbliżyć się do prawdy, kiedy jedno z dzieci, wyraźnie wystraszone i nabierające wody w usta, wreszcie przyznaje się, że widziało kobietę, udającą się do jednego z pomieszczeń technicznych, ciągnąc za sobą jego dobrego znajomego, Eliasa. Z rozmowy wynika, że obaj chłopcy lubili zakradać się do kuchni i podbierać pojedyncze składniki, takie jak marmolada, śmietana czy owoce. Grýla przyłapała ich dzisiaj i choć jednemu z chłopców udało się umknąć przed jej gniewem… Elias, od kiedy widziany był ostatni raz ciągnięty przez Grýlę, wciąż do nich nie wrócił. Szybka interwencja pozwoli wam znaleźć kobietę i chłopca, którego karą za kradzież była utrata palca. Od was zależy, co zrobicie dalej.
Kolejny etap: decydując się na zejście do pomieszczeń technicznych, każde z was wykonuje rzut kością k100 na spostrzegawczość. Jeśli łączna suma punktów będzie równa lub wyższa niż 200, z powodzeniem odnajdujecie pokój, w którym schowała się Grýla wraz z chłopcem. Rzuty mogą być powtarzane w kolejnych kolejkach do momentu przekroczenia progu.
Safír Fenrisson
Re: 12.02.2001 – Korytarz, Sierociniec Toivova – S. Fenrisson, G. Molander & E. Soelberg Czw 29 Gru - 21:57
Safír FenrissonŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Húsavík, Islandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : warg
Zawód : opiekun w sierocińcu Toivoa
Wykształcenie : wyższe niepełne
Totem : kozioł
Atuty : lider (I), pomocnik (II), wilczy instynkt
Statystyki : charyzma: 25 / flora i fauna: 5 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 16 / wiedza ogólna: 15
Zimą przepastny budynek sierocińca zawsze go przytłaczał – przez wysokie okna wpadała ledwie śreżoga bladych promieni, jakby nawet słońce zmarzło w krajobrazie srogiej, północnej zimy, ściany zaciskały się wokół niego jak podduszona uciskiem tchawica, a kolejne pomieszczenia rozrastały się na podobieństwo żywego nowotworu, nowe skrzydła niespodziewanie dawały przerzuty na końcach długich, tunelowych korytarzy, pokoje kurczyły się ciemnością, wszystko usilnie i nieugięcie przypominało mu o tym, że choć ojciec jeszcze żył, czuł się sierotą już w dniu, w którym zmarła matka. Był podobny do dzieci, którymi się opiekował, bo kiedy się nie uśmiechał, jego twarz sprawiała wrażenie osamotnionej – częściej błądził we własnej pamięci, potykał się o wystające fragmenty swego sumienia, zanurzał się tak głęboko we wspomnieniach, że kiedy zaczynało brakować mu powietrza, tafla była zbyt daleko, by mógł ponownie nabrać go w płuca; zapominał o wielu rzeczach – czasem szedł korytarzem, który wydawał się ciągnąć kilometrami i nie potrafił znaleźć drzwi znajdujących się na jego krańcu, wypalał papierosy tak długo, aż rozżarzona końcówka nie przypalała mu palców, przygotowywał kanapki i zostawiał je na stole, dopóki nie sczerstwiały, chociaż brzuch bolał go z głodu. Ślady po zeszłej pełni zniknęły, wtapiając się w płowy odcień skóry, a duszności pojawiały się coraz rzadziej, jakby ciało na nowo przyzwyczajało się do przestrzeni za zrośniętymi żebrami, serce uczyło się opieszałego rytmu, a on siadał na podłodze i pochylał głowę między ugięte kolana, kiedy oddech znów dławił się w oskrzelach – życie spowalniało, przysypane świeżym śniegiem, kiełkujące pod nim pierwszymi, nieśmiałymi pąkami krokusów, które nie odważyły jeszcze przebić się na powierzchnię, choć wyczuwał je czasem pod skórą, przesuwając opuszkami palców wzdłuż świeżych zarysowań blizn. Cisza przypominała szklany wazon – krzyk dłoń, która zrzuciła go na ziemię.
Znał ten rodzaj krzyku, dzieci rzadko krzyczały w ten sposób – pierwszy, instynktowny odruch krtani, który szarpał za jej struny tak mocno, że te zrywały się bólem w głębi gardła; kiedy biegł w stronę Ronji, która odsunęła się tak daleko na krześle, że jej plecy przylegały ściśle do tynkowanej ściany stołówki, wyobrażał się niezliczoną ilość scenariuszy, jakie mogły wydarzyć się przez jego nieuwagę – wrząca zupa wywrócona na kolana, widelec przebity przez wierzch dłoni, zadławienie – i odruchowo wypominał sobie przygryzającą sumienie bezmyślność, to, co zobaczył, kiedy w końcu nachylił się nad stołem, wykraczało jednak daleko poza próg jego najgorszych podejrzeń. W zupie pływał palec – oderwana opuszka z zabarwionym przez barszcz fragmentem paznokcia, który nabrał bladoczerwonego odcienia, unosząc się pomiędzy drobnymi kawałkami ziemniaków.
Kiedy na miejsce przybyła Krucza Straż, stołówka była już niemal zupełnie opustoszała, choć odważniejsze dzieci tłoczyły się przy wejściu, zaciekawione umundurowanymi oficerami i usiłujące przepchnąć się jak najbliżej drzwi, by dojrzeć, co działo się w środku – jedynie Ronja pozostała blisko, obejmując go ciasno wokół pasa i pociągając płaczliwie nosem, bo łzy nieustannie napływały jej pod powieki, aż twarz nie stała się napuchnięta i pąsowa, a pojedyncze, mysie kosmyki nie przykleiły się do policzków. Głaskał ją łagodnie po głowie, starając się obłaskawić rozhisteryzowane emocje, nie potrafił jednak winić jej za szloch, bo sam również wyczuwał przyspieszone bicie własnego serca, choć oderwany fragment palca nawet nie zbliżył się do jego ust – żałował jedynie, że nie mógł odpalić papierosa, bo mdłości pochodziły mu stopniowo do gardła, a ślina momentami stawała się zbyt gęsta, by przełknąć ją pod grdykę; wizja dziecka, które skończyło w sobotnim barszczu, wydawała się makabryczna i odrażająca, więc starał się odsuwać to wyobrażenie głęboko między płaty mózgowia ze strachu, że gdyby dopuścił ją do świadomości, nie potrafiłby dłużej imitować własnego spokoju. Dopiero kiedy Eitri i Gerda weszli do pomieszczenia, zdał sobie sprawę, jak bardzo się garbił i chrząknął cicho, podnosząc głowę w nadziei, że przynajmniej oni będą w stanie rzucić na sytuację światło oczekiwanego rozsądku.
– Nie ukrywam – zaczął, próbując przyuczyć głos do serdeczności, lecz głos miał lekko zachrypły, a twarz ściągniętą i pobladłą. – Wolałbym, żebyśmy spotykali się dzisiaj przy kawie. – kącik ust drgnął mu lekko, w tej samej chwili przykucnął jednak na podłodze, zniżając twarz na wysokość oczu dziewczynki i uśmiechając się do niej z otuchą. – Funkcjonariusze przyszli z nami porozmawiać. – wszyscy byli już wstępnie poinformowani o sytuacji, jaka miała miejsce w jadalni, a technicy rozpoczęli zabezpieczanie miejsca, gdzie na stole wciąż stała osamotniona, wystygnięta miska czerwonego barszczu, lecz tajemnica wciąż pozostawała nierozwiązana, a groza zakradała się do sierocińca winietą nachodzącego wokół gwaru. – Myślisz, że mogłabyś powiedzieć im, co się stało? – przy dzieciach głos zawsze miał cieplejszy, jakby wydobywał się z innej części krtani, tej, gdzie tkanka wciąż była miękka i nieosmolona kurzem papierosowego dymu. Ronja przeniosła jasne, zapłakane oczy na jego twarz, a on wyciągnął ostrożnie dłoń w jej stronę, pozwalając, by zacisnęła palce mocno na jego śródręczu. – Będę tu cały czas, nie ma się czego bać.
ekwipunek: breloczek ze Łzą Ymira (+2 do spostrzegawczości)
Znał ten rodzaj krzyku, dzieci rzadko krzyczały w ten sposób – pierwszy, instynktowny odruch krtani, który szarpał za jej struny tak mocno, że te zrywały się bólem w głębi gardła; kiedy biegł w stronę Ronji, która odsunęła się tak daleko na krześle, że jej plecy przylegały ściśle do tynkowanej ściany stołówki, wyobrażał się niezliczoną ilość scenariuszy, jakie mogły wydarzyć się przez jego nieuwagę – wrząca zupa wywrócona na kolana, widelec przebity przez wierzch dłoni, zadławienie – i odruchowo wypominał sobie przygryzającą sumienie bezmyślność, to, co zobaczył, kiedy w końcu nachylił się nad stołem, wykraczało jednak daleko poza próg jego najgorszych podejrzeń. W zupie pływał palec – oderwana opuszka z zabarwionym przez barszcz fragmentem paznokcia, który nabrał bladoczerwonego odcienia, unosząc się pomiędzy drobnymi kawałkami ziemniaków.
Kiedy na miejsce przybyła Krucza Straż, stołówka była już niemal zupełnie opustoszała, choć odważniejsze dzieci tłoczyły się przy wejściu, zaciekawione umundurowanymi oficerami i usiłujące przepchnąć się jak najbliżej drzwi, by dojrzeć, co działo się w środku – jedynie Ronja pozostała blisko, obejmując go ciasno wokół pasa i pociągając płaczliwie nosem, bo łzy nieustannie napływały jej pod powieki, aż twarz nie stała się napuchnięta i pąsowa, a pojedyncze, mysie kosmyki nie przykleiły się do policzków. Głaskał ją łagodnie po głowie, starając się obłaskawić rozhisteryzowane emocje, nie potrafił jednak winić jej za szloch, bo sam również wyczuwał przyspieszone bicie własnego serca, choć oderwany fragment palca nawet nie zbliżył się do jego ust – żałował jedynie, że nie mógł odpalić papierosa, bo mdłości pochodziły mu stopniowo do gardła, a ślina momentami stawała się zbyt gęsta, by przełknąć ją pod grdykę; wizja dziecka, które skończyło w sobotnim barszczu, wydawała się makabryczna i odrażająca, więc starał się odsuwać to wyobrażenie głęboko między płaty mózgowia ze strachu, że gdyby dopuścił ją do świadomości, nie potrafiłby dłużej imitować własnego spokoju. Dopiero kiedy Eitri i Gerda weszli do pomieszczenia, zdał sobie sprawę, jak bardzo się garbił i chrząknął cicho, podnosząc głowę w nadziei, że przynajmniej oni będą w stanie rzucić na sytuację światło oczekiwanego rozsądku.
– Nie ukrywam – zaczął, próbując przyuczyć głos do serdeczności, lecz głos miał lekko zachrypły, a twarz ściągniętą i pobladłą. – Wolałbym, żebyśmy spotykali się dzisiaj przy kawie. – kącik ust drgnął mu lekko, w tej samej chwili przykucnął jednak na podłodze, zniżając twarz na wysokość oczu dziewczynki i uśmiechając się do niej z otuchą. – Funkcjonariusze przyszli z nami porozmawiać. – wszyscy byli już wstępnie poinformowani o sytuacji, jaka miała miejsce w jadalni, a technicy rozpoczęli zabezpieczanie miejsca, gdzie na stole wciąż stała osamotniona, wystygnięta miska czerwonego barszczu, lecz tajemnica wciąż pozostawała nierozwiązana, a groza zakradała się do sierocińca winietą nachodzącego wokół gwaru. – Myślisz, że mogłabyś powiedzieć im, co się stało? – przy dzieciach głos zawsze miał cieplejszy, jakby wydobywał się z innej części krtani, tej, gdzie tkanka wciąż była miękka i nieosmolona kurzem papierosowego dymu. Ronja przeniosła jasne, zapłakane oczy na jego twarz, a on wyciągnął ostrożnie dłoń w jej stronę, pozwalając, by zacisnęła palce mocno na jego śródręczu. – Będę tu cały czas, nie ma się czego bać.
ekwipunek: breloczek ze Łzą Ymira (+2 do spostrzegawczości)
Gerda Molander
Re: 12.02.2001 – Korytarz, Sierociniec Toivova – S. Fenrisson, G. Molander & E. Soelberg Sro 4 Sty - 23:38
Gerda MolanderWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : stażystka w wydziale administracyjnym KS
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kowalik
Atuty : znawca transformacji (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 28 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
To nie należało do jej obowiązków – i kiedy zanosiła pilne wezwanie do wskazanego jej funkcjonariusza, lekką kartkę noszącą ciężar sprawy tak szokującej i koszmarnej, nie planowała uczynić więcej ponad tyle, ile do niej należało: przekazać podany jej list obecnemu na komisariacie oficerowi, młodszemu z braci Soelberg, to pilne, powiedzieć zgodnie z przykazaniem przełożonej, posłano już po dwóch techników, wyjaśnić, kiedy będzie pospiesznie wciągał na siebie płaszcz, zerknąwszy na krótkie – nieprawdopodobne i mdlące – streszczenie sytuacji zaistniałej w sierocińcu Toivoa. Należało do niej tylko tyle i sądziła, że uczyni, znowu, jedynie tyle, jedynie prawie nic, posyłali ją, bo w biurze nie było dla niej zajęcia, poranek był dzisiaj wyjątkowo leniwy i długi, do tego momentu, do tego okropnego wezwania, z którym ją posłano, choć mogli posłać wiewiórkę, byle wypełnić jej czymś ręce, jak rozumiała. Przemierzając pospiesznie korytarz siedziby, krótki odcinek między administracją a wydziałem kryminalnym, nie planowała, że w przypływie śmiałego impulsu powie więcej – znajdzie błękitne oczy Eitriego z rumieńcem i niecodzienną śmiałością i oznajmi mu, że chce iść razem z nim. Nie będzie przeszkadzać i – zdesperowany argument – dobrze radzi sobie z dziećmi. Na nic się tutaj nie przyda, dzień jest spokojny, a tam może pomoże je uspokoić i spróbuje z nimi porozmawiać, muszą być przerażone, próbowała go przekonywać, choć właściwie się nie sprzeciwiał, milczał, chowając list do kieszeni i pozwalał jej mówić, więc mówiła: proszę, bo zdecydowany ton głosu stopniowo miękł od pogłosu zdeterminowanej potrzeby opuszczenia zastałych murów gmachu i wyjścia tam, gdzie rzeczywiście coś się działo. Bo każdy dzień spędzony w ten sam sposób sprawiał, że wracała ciemniejącym popołudniem do domu i nie zapalała nawet światła w holu, przysiadała na komódce, zsuwając buty ze stóp i opierała znużoną głowę o ścianę, by trwać tam przez chwilę w poczuciu pustego zmęczenia, czasami przysypiała jeszcze w kurtce, czasami rozbierała się w drodze do salonu, otwierała okno i nie wracała, dopóki mieszkanie nie wyziębiło się zupełnie, a serce po ponownej przemianie nie rwało się w niej jak po długim, nadwyrężającym wytrzymałość, biegu. Czasami przyklękała na dywanie, czekając aż się uspokoi.
Wyszła za nim z Kruczej Straży już w milczeniu, dopiero teraz mierząc się być może z pełną świadomością tego, dokąd i dlaczego wychodzili – wyobrażenie dziecięcego palca w talerzu pozostawiało posmak cierpkiej grozy na podniebieniu i odbierało jej zdolność odnalezienia jakichkolwiek słów, więc milczała, kiedy przystawali obok czekających techników, milczała, kiedy łagodnie zawijała palce na rękawie Soelberga przed teleportacją i milczała, kiedy wpuszczono ich do przygnębiającego budynku sierocińca. Dopiero przed drzwiami stołówki udało jej się przymusić usta do lekkiego uśmiechu i łagodnej prośby, by gromadzące się w progu dzieci zrobiły im przejście – wysilony grymas życzliwości zbladł jednak wyraźnie, gdy weszli do środka, a ona bezwolnie spojrzała na ten samotny, pozostawiony na stole talerz, spostrzegając półksiężyc paznokcia nabiegły barwą zupy; teraz dopiero koszmar urzeczywistniał się w świadomości, a mdłości podchodziły do gardła i ściskały żołądek. Jak się domyślała, opiekunowie wiedzieliby, gdyby któremuś z dzieci zabrakło fragmentu dłoni, stałoby tutaj teraz lub siedziało na krześle, czekając na ich przybycie; ale w środku była jedyne dziewczynka, z płaczem przyciskająca się do Safíra i, jak mimowiednie policzyła, miała wszystkie palce. Mieli zaledwie palec – obawiała się myśleć, gdzie podziewała się reszta.
Uśmiech posyłany Safírowi był bezbarwny i nieprzekonujący; wyraźnie zbladła i unikała ponownego spoglądania w kierunku niedokończonego posiłku. Mężczyzna zdawał się znosić to lepiej, choć wydawało jej się, że dostrzega w jego spojrzeniu bliźniacze wstrząśnięcie – udawał przed dziećmi, udawał dla nich na tyle, na ile w podobnej sytuacji mógł udawać; był jednak blady, a jego oczy zdawały jej się ciemniejsze i jakby zapadłe, źrenice nie posiadały dna.
– Zaproponowałabym później, ale nie wiem, czy przęłknęłabym cokolwiek – odpowiedziała, starając się towarzyszyć mu w tym blefie spokoju, choć równie blada, choć zbierała nerwowo drżące palce na przedzie spódnicy, ściskając je krótko ze sobą. Spojrzała na Eitriego ukradkiem, kiedy Safír przykucał przy płaczącej dziewczynce, poszukując jego wzroku bez słowa, wskazówki, jak należało się zachować, podobnej zapadłości źrenic; podskórnie ciekawa, czy nauczony służbą potrafił sobie radzić z tym lepiej od nich.
Powiedziała mu, że radzi sobie z dziećmi i powiedziała mu, że się przyda – poruszyła się więc, zanim zdążyłaby znaleźć odpowiedź w jego fizjonomii, przykucając ostrożnie i spoglądając również na dziewczynkę, starając się zachęcić ją do rozmowy ciepłym uśmiechem.
– Nie jestem właściwie oficerem, wiesz – zagaiła, widząc płaczliwe drżenie dziecięcej brody i łzy wciąż napływające do dużych oczu, uciekających wciąż ku Safírowi. – Ale chciałam pomóc, więc przyszłam z tym poważnym panem, chociaż trochę się boję. Spróbuję być odważna razem z tobą, dobrze? Postaram się być tak odważna jak ty – mówiła łagodnie, zniżając głos do cichego tonu, łatwiejszego w kontrolowaniu, kiedy nerwowość zakradała jej się uciskiem w gardło. Udało jej się zwrócić uwagę dziewczynki, zachęciła ją więc łagodnym skinieniem głowy.
– J-jadłam śnia-śniadan-nie... – zaciągała, zmęczony płaczem oddech rwał się płytko między tymi słowami, sprawiając, że drobne ramiona podskakiwały nerwowo – i wte-wtedy... – nim zdążyła skończyć jednak słowo, łzy znów potoczyły się po jej policzkach i zanosząc się łkaniem przysunęła się bliżej Safíra, puszczając jego rękę i wyciągając drobne ramiona ku niemu, obejmując go kurczowo za szyję. – Abbe... g-gdzie Ab... Abbe? Ch-chciał… j-ja chcia-łam, to ja ch-chciał-łam i on p-po-posz... – zawodzenie zamieniło się w płaczliwe mamrotanie, w poczucie winy i piąstki kurczowo zaciskane na jego koszuli, chciała mówić więcej, próbowała chyba o coś prosić, ale nie mogła złapać oddechu.
ekwipunek: księżycowy pierścień (jednorazowo +10 do charyzmy po użyciu; biernie +2 do charyzmy)
Wyszła za nim z Kruczej Straży już w milczeniu, dopiero teraz mierząc się być może z pełną świadomością tego, dokąd i dlaczego wychodzili – wyobrażenie dziecięcego palca w talerzu pozostawiało posmak cierpkiej grozy na podniebieniu i odbierało jej zdolność odnalezienia jakichkolwiek słów, więc milczała, kiedy przystawali obok czekających techników, milczała, kiedy łagodnie zawijała palce na rękawie Soelberga przed teleportacją i milczała, kiedy wpuszczono ich do przygnębiającego budynku sierocińca. Dopiero przed drzwiami stołówki udało jej się przymusić usta do lekkiego uśmiechu i łagodnej prośby, by gromadzące się w progu dzieci zrobiły im przejście – wysilony grymas życzliwości zbladł jednak wyraźnie, gdy weszli do środka, a ona bezwolnie spojrzała na ten samotny, pozostawiony na stole talerz, spostrzegając półksiężyc paznokcia nabiegły barwą zupy; teraz dopiero koszmar urzeczywistniał się w świadomości, a mdłości podchodziły do gardła i ściskały żołądek. Jak się domyślała, opiekunowie wiedzieliby, gdyby któremuś z dzieci zabrakło fragmentu dłoni, stałoby tutaj teraz lub siedziało na krześle, czekając na ich przybycie; ale w środku była jedyne dziewczynka, z płaczem przyciskająca się do Safíra i, jak mimowiednie policzyła, miała wszystkie palce. Mieli zaledwie palec – obawiała się myśleć, gdzie podziewała się reszta.
Uśmiech posyłany Safírowi był bezbarwny i nieprzekonujący; wyraźnie zbladła i unikała ponownego spoglądania w kierunku niedokończonego posiłku. Mężczyzna zdawał się znosić to lepiej, choć wydawało jej się, że dostrzega w jego spojrzeniu bliźniacze wstrząśnięcie – udawał przed dziećmi, udawał dla nich na tyle, na ile w podobnej sytuacji mógł udawać; był jednak blady, a jego oczy zdawały jej się ciemniejsze i jakby zapadłe, źrenice nie posiadały dna.
– Zaproponowałabym później, ale nie wiem, czy przęłknęłabym cokolwiek – odpowiedziała, starając się towarzyszyć mu w tym blefie spokoju, choć równie blada, choć zbierała nerwowo drżące palce na przedzie spódnicy, ściskając je krótko ze sobą. Spojrzała na Eitriego ukradkiem, kiedy Safír przykucał przy płaczącej dziewczynce, poszukując jego wzroku bez słowa, wskazówki, jak należało się zachować, podobnej zapadłości źrenic; podskórnie ciekawa, czy nauczony służbą potrafił sobie radzić z tym lepiej od nich.
Powiedziała mu, że radzi sobie z dziećmi i powiedziała mu, że się przyda – poruszyła się więc, zanim zdążyłaby znaleźć odpowiedź w jego fizjonomii, przykucając ostrożnie i spoglądając również na dziewczynkę, starając się zachęcić ją do rozmowy ciepłym uśmiechem.
– Nie jestem właściwie oficerem, wiesz – zagaiła, widząc płaczliwe drżenie dziecięcej brody i łzy wciąż napływające do dużych oczu, uciekających wciąż ku Safírowi. – Ale chciałam pomóc, więc przyszłam z tym poważnym panem, chociaż trochę się boję. Spróbuję być odważna razem z tobą, dobrze? Postaram się być tak odważna jak ty – mówiła łagodnie, zniżając głos do cichego tonu, łatwiejszego w kontrolowaniu, kiedy nerwowość zakradała jej się uciskiem w gardło. Udało jej się zwrócić uwagę dziewczynki, zachęciła ją więc łagodnym skinieniem głowy.
– J-jadłam śnia-śniadan-nie... – zaciągała, zmęczony płaczem oddech rwał się płytko między tymi słowami, sprawiając, że drobne ramiona podskakiwały nerwowo – i wte-wtedy... – nim zdążyła skończyć jednak słowo, łzy znów potoczyły się po jej policzkach i zanosząc się łkaniem przysunęła się bliżej Safíra, puszczając jego rękę i wyciągając drobne ramiona ku niemu, obejmując go kurczowo za szyję. – Abbe... g-gdzie Ab... Abbe? Ch-chciał… j-ja chcia-łam, to ja ch-chciał-łam i on p-po-posz... – zawodzenie zamieniło się w płaczliwe mamrotanie, w poczucie winy i piąstki kurczowo zaciskane na jego koszuli, chciała mówić więcej, próbowała chyba o coś prosić, ale nie mogła złapać oddechu.
ekwipunek: księżycowy pierścień (jednorazowo +10 do charyzmy po użyciu; biernie +2 do charyzmy)
Eitri Soelberg
Re: 12.02.2001 – Korytarz, Sierociniec Toivova – S. Fenrisson, G. Molander & E. Soelberg Czw 23 Mar - 13:42
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Nikt nie spodziewał się podobnej sytuacji – krótkie streszczenie zdawało się zupełnie niewiarygodne, nawet w obliczu tragedii rozprzestrzeniającej się po mieście niczym nieuleczalna zaraza. Widział nadmiar śmierci, powoli zaczynał przyjmować ją z przeświadczeniem, że tak przecież musi być, że znów przyjdzie się im zmierzyć, prędzej czy później, z kolejnymi tragicznymi informacjami, bo nic nie wskazywało na to, aby jakkolwiek przybliżali się do rozwiązania. Choć przecież bardzo tego pragnął. Pragnienie samo jednak nie miało żadnej mocy sprawczej, a brak mocy i zastój w sprawie, której rozwikłania się podjął nie napawały go optymizmem. Zwłaszcza w obliczu ostatniej rozmowy z Frederikiem. Tiedemann zasiał w nim ziarno niepokoju. Wcześniej w zupełności przekonany, że powinien sam kroczyć obraną ścieżką, obecnie odczuwał ciężar podjętych decyzji. Przecenił się być może, a być może chodziło tu bardziej o wyuczony schemat postępowania, nakazujący kroczyć ścieżką samotnika. Nie lubił narażać innych, praca zespołowa nie należała do jego ulubionych i rzadko kiedy odnajdywał się w niej w pełni, choć życie zawodowe go do tego zmuszało. Zresztą dziadek powtarzał mu wielokrotnie, że Krucza Straż to niekoniecznie miejsce dla ludzi pragnących samodzielnie walczyć ze złem tego świata. Być może były to ideały godne pochwały, lecz w praktyce nie niosące ze sobą wiele pożytku. Zapewne dlatego właśnie szedł obecnie ulicą w asyście rudowłosej dziewczyny, zapewne też dlatego ugiął się w ogóle pod wpływem jej prośby, zdjęty grozą informacji, które otrzymał.
Nie o tym myślał, kiedy jeszcze kilka miesięcy temu kiełkował w nim pomysł zaangażowania się jakoś w pomoc dzieciakom z sierocińca. Wprawdzie nigdy pomysłu nie wyartykułował przy Safirze, lecz gdzieś wciąż pobrzmiewała w nim potrzeba dodatkowej pracy na rzecz społeczeństwa. Skłamałby pewnie gdyby powiedział, że wszystko to zadziałoby się bez Fenrissona; to w głównej mierze on napędzał go do podobnych przedsięwzięć, samemu doszczętnie poświęcając się na rzecz innych ludzi. Bywało mu czasami więc wstyd, że robi zdecydowanie za mało, a ma czelność obnoszenia się z hasłem, że jako Kruczy naprawdę wie, co to działanie w imię dobra magicznych i niemagicznych. W rzeczywistości papierologia niewiele dawała, galdrowie wciąż ginęli, a on sam czuł bezradność.
Nie liczył, ile papierosów wypalił po drodze, nie zwracał też zupełnie uwagi, czy przypadkiem nie przeszkadza tym towarzyszce, bo jego myśli zaprzątało snucie scenariuszy na temat tego, co działo się obecnie na korytarzach sierocińca. Słyszał niemal grobową ciszę i widział przerażenie, choć może było zupełnie inaczej? Wolał jednak stupor od wszechobecnej paniki, którą być może zasiał palec kołyszący się wraz z płynem wypełniającym głęboką miskę. Nie miał wiele doświadczenia z dziećmi, choć zwykle spoglądał w ich stronę z rozczuleniem i spokojem. Kiedyś usłyszał, że zaskakująco dobrze się z nimi dogaduje, co było o tyle szokujące, że przecież nie można było powiedzieć tego samego w stosunku do osób dorosłych, przy których zdarzało mu się gubić słowa i rezon.
Spięcie nie opuszczało jego ciała, kiedy przechodził przez próg budynku, a wręcz nasiliło się osiadając ołowianym płaszczem na przygarbionych plecach. Ciągnął jeszcze za sobą cierpki zapach tytoniu przylepiony do włosów i ciemnych ubrań, a na jego policzkach wysiłek malował czerwone plamy maskujące bladość. Na szczęście.
Kiedy dostrzegł pierwsze dziecięce sylwetki, postarał się o słaby uśmiech, choć wzrok skupił zaraz na znajomej sylwetce przyjaciela. Milczał nadal i pozwalał, by dźwięk płynął z gardła Fenrissona i młodej Molander. Pozwolił im trwać przez chwilę w rozmowie, samemu nieszczególnie potrafiąc dodać cokolwiek sensownego; cokolwiek, co pozwoliłoby choć trochę rozpuścić gęstniejącą z każdą chwilą atmosferę.
Stołówka była już niemal całkiem odizolowana i oddana w opiekę techników. Wychwycił kilka znajomych obecności, ale w żaden sposób nie potrafił dopasować do nich konkretnych nazwisk. Sunął dalej, ku niechlubnej misce, w którą obawiał się spojrzeć, choć przecież widywał gorsze rzeczy w swej karierze. Przełknął ślinę i ocucony uwagą Gerdy, pozwolił sobie na łagodny gest w kierunku dziewczynki uczepionej Safíra – zapłakanej, z suchymi, słonymi liniami malującymi się na policzkach. Słuchał jej uważnie, a gdy nowe strugi łez zlały się po skórze, ściągnął brwi boleśnie, dziękując w duchu, że zabrał ze sobą Molander. Cieszył się też z obecności Safíra, bo miał pewność, że dzięki niemu sytuacja nie wymknie się w żaden sposób spod kontroli, przynajmniej jeśli chodziło o pozyskanie informacji od wychowanków. Przykucnął z ociąganiem, nie chciał jednak zwiększać dystansu, który już i tak zapewne odczuwała dziewczynka. Musieli dowiedzieć się, gdzie podziała się Gryla, a jedynie bystre oczy wychowanki lub innego dziecka mogły dostrzec kobietę podczas posiłku.
— Poszukamy Abbe, dobrze? — odparł spokojnie, kolejny raz wyciągając kąciki ust w nieznacznym uśmiechu. — Wiem, że to przerażające i ciężkie do zrozumienia, ale… ale możesz nam pomóc, wiesz? — patrzył na nią pełen nadziei, że pomimo emocji targających niewielkim ciałem, przypomni sobie, czy przypadkiem nie widziała kucharki. — Powiedz mi, widziałaś może przy śniadaniu panią Grylę?
Dziewczynka wyraźnie jednak miała trudność z tym, aby utrzymać uwagę na jego pytaniu, wciąż poruszona dogłębnie, nie przestawała płakać, przez co poczuł ukłucie bezsilności, nie mógł jednak się załamać. Choć wiedział, że oferowany im czas topnieje, nie mógł wywierać presji na dziecku. Trwał więc w oczekiwaniu.
— Ona… ona… — Mała dłoń oderwała się od koszuli Safíra i powędrowała w kierunku przejścia do pomieszczeń stanowiących zaplecze stołówki, lecz zachwiała się niejednoznacznie i jakby bez pewności, z dużą dozą strachu. Zupełnie tak, jakby prawda ją przytłaczała, więc zrezygnowała z udzielenia pełnej odpowiedzi. — Ale… ale — znów zaczęła łkać, a Eitri uniósł wzrok na Gerdę, w nadziei, że pociągną dalej rozmowę.
— Co znajduje się w tamtych pomieszczeniach? — zagadnął Fenrissona.
Ekwipunek:
- eliksir pierwszej pomocy (3 użycia; hamuje krwawienie i przez III tury łagodzi inne, doznane uszkodzenia czy objawy chorób)
- broszka z Hajmdalem (+2 do spostrzegawczości)
Spostrzegawczość: 83 + 2 = 85
Nie o tym myślał, kiedy jeszcze kilka miesięcy temu kiełkował w nim pomysł zaangażowania się jakoś w pomoc dzieciakom z sierocińca. Wprawdzie nigdy pomysłu nie wyartykułował przy Safirze, lecz gdzieś wciąż pobrzmiewała w nim potrzeba dodatkowej pracy na rzecz społeczeństwa. Skłamałby pewnie gdyby powiedział, że wszystko to zadziałoby się bez Fenrissona; to w głównej mierze on napędzał go do podobnych przedsięwzięć, samemu doszczętnie poświęcając się na rzecz innych ludzi. Bywało mu czasami więc wstyd, że robi zdecydowanie za mało, a ma czelność obnoszenia się z hasłem, że jako Kruczy naprawdę wie, co to działanie w imię dobra magicznych i niemagicznych. W rzeczywistości papierologia niewiele dawała, galdrowie wciąż ginęli, a on sam czuł bezradność.
Nie liczył, ile papierosów wypalił po drodze, nie zwracał też zupełnie uwagi, czy przypadkiem nie przeszkadza tym towarzyszce, bo jego myśli zaprzątało snucie scenariuszy na temat tego, co działo się obecnie na korytarzach sierocińca. Słyszał niemal grobową ciszę i widział przerażenie, choć może było zupełnie inaczej? Wolał jednak stupor od wszechobecnej paniki, którą być może zasiał palec kołyszący się wraz z płynem wypełniającym głęboką miskę. Nie miał wiele doświadczenia z dziećmi, choć zwykle spoglądał w ich stronę z rozczuleniem i spokojem. Kiedyś usłyszał, że zaskakująco dobrze się z nimi dogaduje, co było o tyle szokujące, że przecież nie można było powiedzieć tego samego w stosunku do osób dorosłych, przy których zdarzało mu się gubić słowa i rezon.
Spięcie nie opuszczało jego ciała, kiedy przechodził przez próg budynku, a wręcz nasiliło się osiadając ołowianym płaszczem na przygarbionych plecach. Ciągnął jeszcze za sobą cierpki zapach tytoniu przylepiony do włosów i ciemnych ubrań, a na jego policzkach wysiłek malował czerwone plamy maskujące bladość. Na szczęście.
Kiedy dostrzegł pierwsze dziecięce sylwetki, postarał się o słaby uśmiech, choć wzrok skupił zaraz na znajomej sylwetce przyjaciela. Milczał nadal i pozwalał, by dźwięk płynął z gardła Fenrissona i młodej Molander. Pozwolił im trwać przez chwilę w rozmowie, samemu nieszczególnie potrafiąc dodać cokolwiek sensownego; cokolwiek, co pozwoliłoby choć trochę rozpuścić gęstniejącą z każdą chwilą atmosferę.
Stołówka była już niemal całkiem odizolowana i oddana w opiekę techników. Wychwycił kilka znajomych obecności, ale w żaden sposób nie potrafił dopasować do nich konkretnych nazwisk. Sunął dalej, ku niechlubnej misce, w którą obawiał się spojrzeć, choć przecież widywał gorsze rzeczy w swej karierze. Przełknął ślinę i ocucony uwagą Gerdy, pozwolił sobie na łagodny gest w kierunku dziewczynki uczepionej Safíra – zapłakanej, z suchymi, słonymi liniami malującymi się na policzkach. Słuchał jej uważnie, a gdy nowe strugi łez zlały się po skórze, ściągnął brwi boleśnie, dziękując w duchu, że zabrał ze sobą Molander. Cieszył się też z obecności Safíra, bo miał pewność, że dzięki niemu sytuacja nie wymknie się w żaden sposób spod kontroli, przynajmniej jeśli chodziło o pozyskanie informacji od wychowanków. Przykucnął z ociąganiem, nie chciał jednak zwiększać dystansu, który już i tak zapewne odczuwała dziewczynka. Musieli dowiedzieć się, gdzie podziała się Gryla, a jedynie bystre oczy wychowanki lub innego dziecka mogły dostrzec kobietę podczas posiłku.
— Poszukamy Abbe, dobrze? — odparł spokojnie, kolejny raz wyciągając kąciki ust w nieznacznym uśmiechu. — Wiem, że to przerażające i ciężkie do zrozumienia, ale… ale możesz nam pomóc, wiesz? — patrzył na nią pełen nadziei, że pomimo emocji targających niewielkim ciałem, przypomni sobie, czy przypadkiem nie widziała kucharki. — Powiedz mi, widziałaś może przy śniadaniu panią Grylę?
Dziewczynka wyraźnie jednak miała trudność z tym, aby utrzymać uwagę na jego pytaniu, wciąż poruszona dogłębnie, nie przestawała płakać, przez co poczuł ukłucie bezsilności, nie mógł jednak się załamać. Choć wiedział, że oferowany im czas topnieje, nie mógł wywierać presji na dziecku. Trwał więc w oczekiwaniu.
— Ona… ona… — Mała dłoń oderwała się od koszuli Safíra i powędrowała w kierunku przejścia do pomieszczeń stanowiących zaplecze stołówki, lecz zachwiała się niejednoznacznie i jakby bez pewności, z dużą dozą strachu. Zupełnie tak, jakby prawda ją przytłaczała, więc zrezygnowała z udzielenia pełnej odpowiedzi. — Ale… ale — znów zaczęła łkać, a Eitri uniósł wzrok na Gerdę, w nadziei, że pociągną dalej rozmowę.
— Co znajduje się w tamtych pomieszczeniach? — zagadnął Fenrissona.
Ekwipunek:
- eliksir pierwszej pomocy (3 użycia; hamuje krwawienie i przez III tury łagodzi inne, doznane uszkodzenia czy objawy chorób)
- broszka z Hajmdalem (+2 do spostrzegawczości)
Spostrzegawczość: 83 + 2 = 85
Mistrz Gry
Re: 12.02.2001 – Korytarz, Sierociniec Toivova – S. Fenrisson, G. Molander & E. Soelberg Czw 23 Mar - 13:42
The member 'Eitri Soelberg' has done the following action : kości
#1 'k6' : 4
--------------------------------
#2 'k100' : 83
#1 'k6' : 4
--------------------------------
#2 'k100' : 83
Safír Fenrisson
Re: 12.02.2001 – Korytarz, Sierociniec Toivova – S. Fenrisson, G. Molander & E. Soelberg Sro 5 Kwi - 23:50
Safír FenrissonŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Húsavík, Islandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : warg
Zawód : opiekun w sierocińcu Toivoa
Wykształcenie : wyższe niepełne
Totem : kozioł
Atuty : lider (I), pomocnik (II), wilczy instynkt
Statystyki : charyzma: 25 / flora i fauna: 5 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 16 / wiedza ogólna: 15
Strach zamieszkiwał w jego piersi jak zdziczałe zwierzę, przyuczone do ukrywania się przed cudzym wzrokiem – wyczuwał dygocące za mostkiem ciało, próbujące wgnieść się pomiędzy żebra i nakryć kark miękkim osierdziem, pod którym mogłoby schować się jak pod wełnianym kocem, uciskając wrażliwy mięsień serca; wzdłuż aorty ześlizgiwało się nerwowe ostrzeżenie pulsu, larmo odruchu, który inkrustowała w nim ojcowska złość – sztywniał na widok jego zaciśniętych pięści, w końcu zaczął jednak przełykać swój lęk wraz z pecyną zbierających się pod językiem łez, nie opuszczać wzroku na własne dłonie i zasłaniać uśmiechem tik dygocący zdradliwie w kąciku ust. Czuł, że musiał być odważny, nawet jeżeli odwaga była jedynie kłamstwem, które powtarzał sobie przez sen, obietnicą trzymanego za zębami pocieszenia – ostudzał nim nie tylko dziecięce koszmary, osuwające mu się w ramiona z tłumionym sennością płaczem, lecz także własne serce, nabrzmiewające przypływem wszystkich emocji, jakie tłumił w ciągu dnia i siniaczące się o zakrzywione kości, gdy budził się w środku nocy, przykładając dłoń do piersi i próbując uspokoić naderwany niepokojem oddech; jego ojciec wciąż żył, mimo to, za każdym razem, kiedy leżał na pryczy w ciasnym gabinecie, wyobrażał sobie, że znów miał dwanaście lat i zasłaniał dłonią usta, by nie obudzić Fenrisa płaczliwym oddechem, który grzęzł mu głęboko w gardle – czuł się sierotą w dniu, w którym zmarła jego matka, rozumiał samotność wyściełającą mury sierocińca i strach przed wszystkim, co czekało za jego progiem. Abbe pukał nad ranem do jego drzwi, a on nigdy nie udawał, że spał – uśmiechał się tylko czule i pozwalał mu położyć się w ciepłej pościeli, pozostawiając włączoną lampkę, dopóki przez okno nie wpadły pierwsze promienie słońca; nie chciał zobaczyć samego siebie w oczach żadnego z tych dzieci, teraz przeszklone źrenice Ronji sięgały jednak rozpaczliwie ku jego twarzy, a on poczuł wspinające się wzdłuż żuchwy napięcie, gdy uświadomił sobie, że tym razem nie był w stanie zapewnić jej, że wszystko dobrze się skończy.
Skinął głową w odpowiedzi na słowa Gerdy, próbując podkasać wargi przepraszającym uśmiechem, złudzeniem wmuszanej na lico odwagi – z trudem tłumił chęć, by wyjść z dusznego pomieszczenia, przemyć spod powiek widok nasiąkłego czerwienią palca i zwymiotować w ciemny otwór zlewu, który połknąłby jego strach wraz ze strumieniem odkręconej wody; dziewczynka wciąż wtulała się jednak w jego ramię, próbując zdusić hausty urywanego płaczu, a on wiedział, że dzieci potrafiły wyczuwać lęk w ten sam sposób, w jaki robiły to zwierzęta – spoglądały na wylot przez jego duszę i sztywniały, gdy znajdowały w niej odbicie własnych obaw, zupełnie w ten sam sposób, jakby, zaglądając pod łóżko, dostrzegły ślepia zaczajonego w ciemności potwora. Gerda przykucnęła naprzeciw Ronji, a on poczuł ulgę, że była tu razem z nimi – miała miękki, kojący głos i łagodne dłonie, które sprawiły, że instynktownie pomyślał o swojej matce; zawsze chciał być do niej podobny, potrafić nakłonić krtań do tego samego, lirycznego sopranu, wygładzić opuszki do jednakiej czułości i rozpleść wszystkie szorstkie ściegi, które odstawały od jego charakteru pojedynczymi nitkami frustracji – teraz, choć palce miał przyzwyczajone do odgarniania włosów z przepoconego gorączką czoła, a głos skory do opiekuńczej pociechy, bał się własnego ciała coraz bardziej, jakby spodziewał się, że wilk, który wygryzł sobie miejsce pomiędzy jego żebrami, w końcu wydostanie się przez skórę, rozkrwawi dziąsła i złamie cienkie płytki paznokci, a on nawet nie zauważy, kiedy dłoń, którą trzymał wspierająco na czyiś barkach, rozerwie koszulkę poprzecznym śladem pazurów. Drgnął, gdy Ronja przysnęła się bliżej, nagle wyrwany z własnych myśli uściskiem dziecięcych ramion, które oplotły się wokół jego szyi – dziewczynka wciąż płakała, a on czuł jak jej łzy wsiąkają mu w kołnierz koszuli, a rwany oddech zastyga wilgotnym ciepłem w debrze obojczyka.
– Ronja, spójrz na mnie – zaczął łagodnie, gładząc palcami cienkie włosy na karku dziewczynki, po czym uśmiechnął się słabo, gdy ta podniosła przeszklone spojrzenie na jego twarz. – Gerda i Eitri pomogą nam znaleźć Abbe, jeszcze nigdy się na nich nie zawiodłem. Pomyśl, że pomagasz detektywowi ze swojej powieści. – uniósł lekko głowę, posyłając Soelbergowi przepraszające mrugnięcie, dziewczynka poruszyła się tymczasem wyraźnie, ocierając policzki brzegiem rękawa.
– Jest pan jak oficer Vestergaard? – głos miała cienki i tkliwy od płaczu, a jej oczy wciąż szkliły się podchodzącą pod powieki wilgocią, na twarz wpełzł jednak nieśmiały rumieniec podziwu, kiedy spojrzała na Eitriego, rozluźniając nieśmiało palce, które dotąd trzymała zaciśnięte kurczowo na materiale koszuli. Wiedziona kolejnymi pytaniami, w końcu podeszła chwiejnym krokiem w stronę pomieszczeń na zapleczu stołówki, skąd dobiegał jednostajny, głuchy szmer – zatrzymała się w progu z wyciągniętą dłonią, lecz zaraz jej ciałem znów wstrząsnęła fala szlochu, spływająca po zaczerwienionych policzkach świeżymi strugami łez; Ronja trzęsła się lekko, a on podniósł się, by znów przykucnąć u jej boku, z dłonią wspartą łagodnie o dygocące ramię, na co dziewczynka odwróciła się, ponownie obejmując go wokół piersi i tłumiąc płacz między połami rozpiętej koszuli.
– Nic się nie stało, jesteś bardzo dzielna. Pani Grýla zeszła tam na dół? – pogłaskał ją po plecach, zerkając przez drżące, dziecięce ramię w stronę przejścia do pomieszczeń technicznych. – Nie martw się, Abbe pewnie znowu się z nami droczy. – uśmiechnął się, a Ronja pokiwała nieśmiało głową, próbując uspokoić oddech; następnie odwrócił się w stronę Eitriego i Gerdy, zamyślając się na chwilę. – Zaplecze, właściwie nikt poza kucharkami tam nie wchodzi. – odparł, w tej samej dziewczynka wybuchła jednak płaczem, zaciskając palce mocniej na jego koszuli i spoglądając na wszystkich z zawstydzonym przestrachem.
– P-przepraszam... przepraszam, ja naprawdę… naprawdę nie chciałam, a-ale... A-bbe... Abbe powiedział, że nikt się nie dowie. Z-zabraliśmy tylko... tylko kilka winogron, ale Grýla... Grýla się z-zdenerwowała... proszę… p-proszę mnie nie aresztować – Ronja zasłoniła twarz dłońmi, a on poczuł, jak coś w głębi piersi uwiera go nagłym przestrachem, który z trudem pchnął z powrotem pomiędzy żebra.
spostrzegawczość: 96 + 2 + 3 (wilczy instynkt) = 101
Skinął głową w odpowiedzi na słowa Gerdy, próbując podkasać wargi przepraszającym uśmiechem, złudzeniem wmuszanej na lico odwagi – z trudem tłumił chęć, by wyjść z dusznego pomieszczenia, przemyć spod powiek widok nasiąkłego czerwienią palca i zwymiotować w ciemny otwór zlewu, który połknąłby jego strach wraz ze strumieniem odkręconej wody; dziewczynka wciąż wtulała się jednak w jego ramię, próbując zdusić hausty urywanego płaczu, a on wiedział, że dzieci potrafiły wyczuwać lęk w ten sam sposób, w jaki robiły to zwierzęta – spoglądały na wylot przez jego duszę i sztywniały, gdy znajdowały w niej odbicie własnych obaw, zupełnie w ten sam sposób, jakby, zaglądając pod łóżko, dostrzegły ślepia zaczajonego w ciemności potwora. Gerda przykucnęła naprzeciw Ronji, a on poczuł ulgę, że była tu razem z nimi – miała miękki, kojący głos i łagodne dłonie, które sprawiły, że instynktownie pomyślał o swojej matce; zawsze chciał być do niej podobny, potrafić nakłonić krtań do tego samego, lirycznego sopranu, wygładzić opuszki do jednakiej czułości i rozpleść wszystkie szorstkie ściegi, które odstawały od jego charakteru pojedynczymi nitkami frustracji – teraz, choć palce miał przyzwyczajone do odgarniania włosów z przepoconego gorączką czoła, a głos skory do opiekuńczej pociechy, bał się własnego ciała coraz bardziej, jakby spodziewał się, że wilk, który wygryzł sobie miejsce pomiędzy jego żebrami, w końcu wydostanie się przez skórę, rozkrwawi dziąsła i złamie cienkie płytki paznokci, a on nawet nie zauważy, kiedy dłoń, którą trzymał wspierająco na czyiś barkach, rozerwie koszulkę poprzecznym śladem pazurów. Drgnął, gdy Ronja przysnęła się bliżej, nagle wyrwany z własnych myśli uściskiem dziecięcych ramion, które oplotły się wokół jego szyi – dziewczynka wciąż płakała, a on czuł jak jej łzy wsiąkają mu w kołnierz koszuli, a rwany oddech zastyga wilgotnym ciepłem w debrze obojczyka.
– Ronja, spójrz na mnie – zaczął łagodnie, gładząc palcami cienkie włosy na karku dziewczynki, po czym uśmiechnął się słabo, gdy ta podniosła przeszklone spojrzenie na jego twarz. – Gerda i Eitri pomogą nam znaleźć Abbe, jeszcze nigdy się na nich nie zawiodłem. Pomyśl, że pomagasz detektywowi ze swojej powieści. – uniósł lekko głowę, posyłając Soelbergowi przepraszające mrugnięcie, dziewczynka poruszyła się tymczasem wyraźnie, ocierając policzki brzegiem rękawa.
– Jest pan jak oficer Vestergaard? – głos miała cienki i tkliwy od płaczu, a jej oczy wciąż szkliły się podchodzącą pod powieki wilgocią, na twarz wpełzł jednak nieśmiały rumieniec podziwu, kiedy spojrzała na Eitriego, rozluźniając nieśmiało palce, które dotąd trzymała zaciśnięte kurczowo na materiale koszuli. Wiedziona kolejnymi pytaniami, w końcu podeszła chwiejnym krokiem w stronę pomieszczeń na zapleczu stołówki, skąd dobiegał jednostajny, głuchy szmer – zatrzymała się w progu z wyciągniętą dłonią, lecz zaraz jej ciałem znów wstrząsnęła fala szlochu, spływająca po zaczerwienionych policzkach świeżymi strugami łez; Ronja trzęsła się lekko, a on podniósł się, by znów przykucnąć u jej boku, z dłonią wspartą łagodnie o dygocące ramię, na co dziewczynka odwróciła się, ponownie obejmując go wokół piersi i tłumiąc płacz między połami rozpiętej koszuli.
– Nic się nie stało, jesteś bardzo dzielna. Pani Grýla zeszła tam na dół? – pogłaskał ją po plecach, zerkając przez drżące, dziecięce ramię w stronę przejścia do pomieszczeń technicznych. – Nie martw się, Abbe pewnie znowu się z nami droczy. – uśmiechnął się, a Ronja pokiwała nieśmiało głową, próbując uspokoić oddech; następnie odwrócił się w stronę Eitriego i Gerdy, zamyślając się na chwilę. – Zaplecze, właściwie nikt poza kucharkami tam nie wchodzi. – odparł, w tej samej dziewczynka wybuchła jednak płaczem, zaciskając palce mocniej na jego koszuli i spoglądając na wszystkich z zawstydzonym przestrachem.
– P-przepraszam... przepraszam, ja naprawdę… naprawdę nie chciałam, a-ale... A-bbe... Abbe powiedział, że nikt się nie dowie. Z-zabraliśmy tylko... tylko kilka winogron, ale Grýla... Grýla się z-zdenerwowała... proszę… p-proszę mnie nie aresztować – Ronja zasłoniła twarz dłońmi, a on poczuł, jak coś w głębi piersi uwiera go nagłym przestrachem, który z trudem pchnął z powrotem pomiędzy żebra.
spostrzegawczość: 96 + 2 + 3 (wilczy instynkt) = 101
Mistrz Gry
Re: 12.02.2001 – Korytarz, Sierociniec Toivova – S. Fenrisson, G. Molander & E. Soelberg Sro 5 Kwi - 23:50
The member 'Safír Fenrisson' has done the following action : kości
'k100' : 96
'k100' : 96
Gerda Molander
Re: 12.02.2001 – Korytarz, Sierociniec Toivova – S. Fenrisson, G. Molander & E. Soelberg Wto 18 Kwi - 20:20
Gerda MolanderWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : stażystka w wydziale administracyjnym KS
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kowalik
Atuty : znawca transformacji (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 28 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Okoliczności nabierały kształtu opornie, przeksztuszane przez szarpnięcia dziecięcego płaczu i spazmatyczny kurcz piąstek zaciskanych na materiale męskiej koszuli. Niewinna historia o obietnicach dyskrecji i winogronach, która miała należeć tylko do nich, do Abbe i wstrząsanej łkaniem dziewczynki, w innym rozbiegu wydarzeń mogłaby zdawać się nawet urocza; przybierała tymczasem groźny, czerwony odcień barszczu maskującego rozcieńczoną w nim barwę popełnionej potworności. Starała się nie myśleć o tym, jak chłopięcy palec się w talerzu znalazł i nie zastanawiać się, czy wybór podawanej tego dnia zupy był zupełnym przypadkiem ani na czym przygotowany był bulion. Podobnie do Ronji chwytającej się ciasno bezpiecznej obecności opiekuna, szukała oparcia w rzeczowej teraźniejszości i w kojącym towarzystwie osób lepiej od niej przysposobionych do mierzenia się z grozą tej sytuacji; mogła wyjść, gdyby przerosła ją niespokojna wybujałość własnej wyobraźni albo gdyby rzeczywistość stała się jej zbyt podobna, mogła zostawić to Eitriemu i Safírowi, choćby kosztem własnej dumy i zapewne pewności siebie, i świadomość podobnej możliwości obejmowała ją uśmierzającym uczuciem asekuracji, pomimo dreszczu zatrzymującego się chłodem między ściągniętymi skrywanym napięciem łopatkami. Spoglądała na łagodne objęcie dorosłego ramienia na drobnych plecach dziewczynki, na krzepiące uściśnięcie palców na drżącym ramieniu, bladą spokojność na twarzy Fenrissona, kiedy koił ją ciepłym odruchem opiekuńczości, zdając sobie sprawę, że dotąd nigdy o tym nie myślała – wiedziała, że pracował w Toivoa jako opiekun i myślała, że właściwie mu to pasowało (miał miękkie spojrzenie i miękki głos, i – czasami – w sposobie jego mówienia wytrącała się naleciałość tej barwy, jaką zajmowało się dzieci, jakby myślami jeszcze nie opuścił pracy), ale wyobrażała sobie raczej, jak czuwa na korytarzu lub obrzeżu podwórka, napominając rozbawione dzieci, sprawdza ich zadania domowe i naprawia wyrządzone w zabawie, nieuniknione szkody. Zdawała sobie sprawę, z nieśmiałym zaskoczeniem, że oceniała go niewłaściwie i niesprawiedliwie; przez pryzmat raczej szorstkiego wyobrażenia mężczyzny, od którego Gert zawsze wydawał jej się szczęśliwym, tym bardziej cenionym, wyjątkiem, przynajmniej z usposobienia, niekoniecznie zawodowych wyborów. I Eitri ją zaskakiwał, włączając się do rozmowy, schodząc na poziom przepytywanej – przez chwilę ich wspólny, wyrównany do miary dziecięcego poruszenia – choć przecież nigdy nie uważała go właściwie za człowieka, który do podobnej łagodnej wyrozumiałości nie byłby zdolny, po prostu nigdy o tym nie myślała – o tym, jakim był człowiekiem poza raczej skromnymi wymianami słów w gmachu straży i poza uprzejmością, w której wyczuwała egzekwowany subtelnie, czasem jakby przepraszająco, dystans. Przez całą drogę do Toivoa milczał, wypalając papierosa (przeszkadzał jej dym, ale nie odsunęła się, było jej niezręcznie; irracjonalnie nie chciała, żeby pomyślał, że sprawiał jej tym dymem kłopot, choć tak właśnie było; mimo że wiatr zwiewał go w innym kierunku, przewrażliwiona uprzedzeniem miała wrażenie, że drapie ją w podniebienie i wysusza gardło) i milczał jeszcze, kiedy dotarli na miejsce; i milczał zazwyczaj, kiedy miała okazję go obserwować, do teraz, kiedy odezwał się z kojącym spokojem i wyrozumiałością, lekko uśmiechnięty; dystans jakby, nieoczekiwanie, stopniał.
Dziewczynka tymczasem, na zadane przez niego pytanie, wskazała im drobnym palcem przejście prowadzące – jak zakładała – do kuchni czy spiżarni. Wyraźnie trudno było jej zdobyć się na więcej wyjaśnień; jakby cały przebieg zdarzeń, przynajmniej do znanego jej momentu, przystawał jej w gardle, sprawiając, że rumieniała na policzkach i wpadała znów w roztrzęsioną płaczliwość. Dostrzegła spojrzenie Eitriego, rozumiejąc, że nie chciał naciskać bardziej, kiedy Ronja schowała zaczerwienioną twarz w koszuli opiekuna. Zastanawiała się, czy to był jej sygnał – czy tutaj kończyła się jej rola, przed progiem wskazanego pomieszczenia, przy potrzebującym uspokojenia dziecku; wprawdzie do tego się przecież deklarowała.
Nie udało jej się powstrzymać poruszonego spojrzenia, podnoszonego ku twarzy Safíra, kiedy dziewczynka wpadła w zawstydzony przestrach, wyraźnie dotknięta poczuciem winy – tym silniej obawiała się tego, co mogli odkryć za wskazanymi drzewami: co, jeśli Fenrisson się mylił? Jeśli nie było tam Abbe, tylko parę winogron upuszczonych pod kuchenny kredens, guzik od mundurka i płacz Ronji? Pomyślała, że powinna tu jeszcze wrócić, później, przynieść jej ładne, pozbawione gorzkich pestek winogrono; pomyślała, że dziewczynka nie powinna być sama i że może lepiej byłoby ją okłamać. Spoglądając na Safíra odruchem, szukała chyba bezgłośnie potwierdzenia – Abbe się znalazł, po prostu zabrali go nowi rodzice, tak? Czy wolno im było okłamywać tak dziewczynkę, dla której był kimś najbliższym pojęcia rodziny?
– Detektyw Vestergaard aresztuje tylko złych ludzi – powiedziała łagodnie, nie przysuwając się bliżej, by nie płoszyć zawstydzonej dziewczynki; uśmiechnęła się lekko, przechylając łagodnie głowę, by spojrzeniem wskazać personifikację jej ulubionej postaci. – A ty wspaniale się spisujesz, wiesz? Jestem pewna, że detektyw sam nie mógłby się oprzeć schowanym pysznościom. Może później, w nagrodę za tak dobrą pomoc, pójdziemy razem na deser owocowy? Chciałabyś? – spytała, wyciągając ku niej rękę, by odgarnąć jej zmierzwiony kosmyk włosów z zapłakanego policzka. Dziewczynka wydawała się wciąż zawstydzona i niepewna, spoglądała jednak ku niej z nieśmiałą ochotą, kiwając w końcu głową, trochę jeszcze nerwowo i z przeszklonym wzrokiem, ale na chwilę odwróconą uwagą. Nie chciała zaburzać tego chwilowego spokoju, tymczasem wciąż jeszcze czuła, że nie wiedzieli wszystkiego; mogli domyślić się, kim była Grýla – lub zapytać Safíra dla pewności – niepokoiło ją jednak wspomnienie, że się zdenerwowała. Czuła mdły ucisk w żołądku, zestawiając te przestraszone stwierdzenie z tym, co zastano w talerzu; cieszyła się, że dziewczynka była jeszcze wystarczająco młoda, by obietnica wspólnego deseru mogła tak skutecznie przeorientować jej uwagę. Trochę jej, być może, zazdrościła; i trochę ciążyła jej świadomość, że z czasem nauczy się dostrzegać ostre krawędzie tego świata, zauważać nagłówki i rozumieć, co oznacza opustoszałość miasta, obecność detektywa Vestergaarda i konieczność jego istnienia.
– Pamiętasz, co się wtedy stało? Kiedy się zdenerwowała? – spytała, cofając dłoń niespiesznie; ton głosu wyraźnie ściągał jej się poczuciem winy, że jeszcze o to pyta; dyskretnym dla dziecka i mniej dla obu obecnych mężczyzn. Dziecięce oczy, przez chwilę klarowniejsze, wypełniły się znów łzawym popłochem; spuściła spojrzenie, później zerkając na Safíra, rączką szukając jego obecności.
– Abbe poszedł tam z Grýlą? – Odpowiedziało jej ciche, bliskie płaczu, skinienie.
rzut na spostrzegawczość: 37
wspólnie: 101 + 85 + 37 > 200
Dziewczynka tymczasem, na zadane przez niego pytanie, wskazała im drobnym palcem przejście prowadzące – jak zakładała – do kuchni czy spiżarni. Wyraźnie trudno było jej zdobyć się na więcej wyjaśnień; jakby cały przebieg zdarzeń, przynajmniej do znanego jej momentu, przystawał jej w gardle, sprawiając, że rumieniała na policzkach i wpadała znów w roztrzęsioną płaczliwość. Dostrzegła spojrzenie Eitriego, rozumiejąc, że nie chciał naciskać bardziej, kiedy Ronja schowała zaczerwienioną twarz w koszuli opiekuna. Zastanawiała się, czy to był jej sygnał – czy tutaj kończyła się jej rola, przed progiem wskazanego pomieszczenia, przy potrzebującym uspokojenia dziecku; wprawdzie do tego się przecież deklarowała.
Nie udało jej się powstrzymać poruszonego spojrzenia, podnoszonego ku twarzy Safíra, kiedy dziewczynka wpadła w zawstydzony przestrach, wyraźnie dotknięta poczuciem winy – tym silniej obawiała się tego, co mogli odkryć za wskazanymi drzewami: co, jeśli Fenrisson się mylił? Jeśli nie było tam Abbe, tylko parę winogron upuszczonych pod kuchenny kredens, guzik od mundurka i płacz Ronji? Pomyślała, że powinna tu jeszcze wrócić, później, przynieść jej ładne, pozbawione gorzkich pestek winogrono; pomyślała, że dziewczynka nie powinna być sama i że może lepiej byłoby ją okłamać. Spoglądając na Safíra odruchem, szukała chyba bezgłośnie potwierdzenia – Abbe się znalazł, po prostu zabrali go nowi rodzice, tak? Czy wolno im było okłamywać tak dziewczynkę, dla której był kimś najbliższym pojęcia rodziny?
– Detektyw Vestergaard aresztuje tylko złych ludzi – powiedziała łagodnie, nie przysuwając się bliżej, by nie płoszyć zawstydzonej dziewczynki; uśmiechnęła się lekko, przechylając łagodnie głowę, by spojrzeniem wskazać personifikację jej ulubionej postaci. – A ty wspaniale się spisujesz, wiesz? Jestem pewna, że detektyw sam nie mógłby się oprzeć schowanym pysznościom. Może później, w nagrodę za tak dobrą pomoc, pójdziemy razem na deser owocowy? Chciałabyś? – spytała, wyciągając ku niej rękę, by odgarnąć jej zmierzwiony kosmyk włosów z zapłakanego policzka. Dziewczynka wydawała się wciąż zawstydzona i niepewna, spoglądała jednak ku niej z nieśmiałą ochotą, kiwając w końcu głową, trochę jeszcze nerwowo i z przeszklonym wzrokiem, ale na chwilę odwróconą uwagą. Nie chciała zaburzać tego chwilowego spokoju, tymczasem wciąż jeszcze czuła, że nie wiedzieli wszystkiego; mogli domyślić się, kim była Grýla – lub zapytać Safíra dla pewności – niepokoiło ją jednak wspomnienie, że się zdenerwowała. Czuła mdły ucisk w żołądku, zestawiając te przestraszone stwierdzenie z tym, co zastano w talerzu; cieszyła się, że dziewczynka była jeszcze wystarczająco młoda, by obietnica wspólnego deseru mogła tak skutecznie przeorientować jej uwagę. Trochę jej, być może, zazdrościła; i trochę ciążyła jej świadomość, że z czasem nauczy się dostrzegać ostre krawędzie tego świata, zauważać nagłówki i rozumieć, co oznacza opustoszałość miasta, obecność detektywa Vestergaarda i konieczność jego istnienia.
– Pamiętasz, co się wtedy stało? Kiedy się zdenerwowała? – spytała, cofając dłoń niespiesznie; ton głosu wyraźnie ściągał jej się poczuciem winy, że jeszcze o to pyta; dyskretnym dla dziecka i mniej dla obu obecnych mężczyzn. Dziecięce oczy, przez chwilę klarowniejsze, wypełniły się znów łzawym popłochem; spuściła spojrzenie, później zerkając na Safíra, rączką szukając jego obecności.
– Abbe poszedł tam z Grýlą? – Odpowiedziało jej ciche, bliskie płaczu, skinienie.
rzut na spostrzegawczość: 37
wspólnie: 101 + 85 + 37 > 200
Mistrz Gry
Re: 12.02.2001 – Korytarz, Sierociniec Toivova – S. Fenrisson, G. Molander & E. Soelberg Wto 18 Kwi - 20:20
The member 'Gerda Molander' has done the following action : kości
'k100' : 37
'k100' : 37
Eitri Soelberg
Re: 12.02.2001 – Korytarz, Sierociniec Toivova – S. Fenrisson, G. Molander & E. Soelberg Sob 24 Cze - 21:28
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Nie czuł się jak postać z książek. To chyba ostatnia rzecz, która przyszłaby mu do głowy, a jednak zawiesił się na owej myśli na całkiem długą chwilę. Sam już nie wiedział dlaczego. Być może chodziło o napięcie, które wciąż w nim narastało. Przyzwyczaił się do prowadzenia spraw, w których zwykle do czynienia miał z dorosłymi; rzadko kiedy uwikłane były w nie ci mniejsi obywatele, choć oczywiście nie oznaczało to, że inni funkcjonariusze z podobnymi sytuacjami spotykali się sporadycznie. Czasami widywał dzieci i nastolatków na korytarzach komendy. Zwykle były one jednak poddawane zupełnie innym procedurom, w których słuchano ich ewentualnych zeznań. Tu jednak nie było na to czasu, choć wciąż pamiętał, że musi zachowywać się w sierocińcu zupełnie inaczej, niż zwykł to robić podczas rozmów z dorosłymi. Nie szło mu to jak widać jakoś wyjątkowo źle, bo na ten moment nikt nie próbował go korygować. Miny Safíra i Gerdy nie wskazywały na to, żeby w jakimś stopniu przesadził; wręcz przeciwnie, wspólne uzupełnianie się, pchało rozmowę do przodu i sądził, że powoli, powolutku ich mała towarzyszka zaczyna chętniej się odzywać, choć obawy wciąż w niej narastały i tu złapała go refleksja: musiano często korzystać z postaci oficerów jako straszaków, gdy pojawiały się wśród wychowanków nieakceptowane zachowania.
Przez chwilę prawdopodobnie wyglądał na zakłopotanego przypisaną mu rolą, nie kwapił się specjalnie, żeby potwierdzić, choć głowa mu drgnęła nieznacznie dając nieme przyzwolenie na kontynuowanie podjętej próby uspokojenia dziewczynki. Mógł być chwilowo kimś na wzór Vestergaarda. Uśmiechnął się następnie do Ronji, by dodać jej otuchy i pewności, że dopełni swoich obowiązków i postara się o jak najlepsze rozwiązanie sprawy.
— Gerda ma rację. Nic ci nie grozi, naprawdę świetnie się spisujesz w roli pomocnika detektywa. Aresztujemy tylko tych, którzy na to zasługują, więc nie martw się. — Nagły popłoch dziewczynki nieco go zmieszał. Zdecydowanie, niektórzy z opiekunów musieli straszyć dzieci. Wyobrażenie małych dłoni podbierających winogrona rozczuliło go w pewnym stopniu. I rozumiał, że każdy dorosły pragnął jak najszybciej oduczyć nieakceptowanych zachowań, jednak często w sposób nad wyraz brutalny i nieprzyjemny, zamiast z wyrozumiałością tłumaczyć, co wolno, a czego nie. Te niewielkie przewiny wieku dziecięcego zdarzały się przecież dość często; sam pamiętał jeszcze smak jabłek z sadu siwego Johana i ostrość alkoholu z dziadkowego barku zamkniętego na kluczyk, który znalazł kiedyś w starej, zakurzonej cukiernicy pełnej szklanych kulek. I być może byłby tak samo zlękniony jak Ronja, gdyby za każdym razem spotykało go podobne podejście – preferowane przecież przez ojca, nie stroniącego od spuszczania manta ilekroć coś wydawało mu się szkodliwe – na szczęście jednak miał wokół siebie więcej wyrozumiałych ludzi. — Uwielbiam winogrona — westchnął zupełnie szczerze i mrugnął nieco bardziej swobodnie w kierunku dziewczynki, choć w głowie rozważał przeróżne scenariusze dalszego rozwoju owej sytuacji. Te mniej beztroskie. Niepokoiło go to, co mogła zrobić w przypływie złości Grýla. Dodatkowo, wspomnienie palca w zupie, wcale nie dawało mu pociechy. Czy ona mogła zrobić coś takiego? Czy podebranie kilku winogron, bądź inna zupełnie niewinna sytuacja, wyprowadziły ją aż tak mocno z równowagi? Sprawa wcale nie wydawała mu się w tym momencie błacha.
Spojrzał w kierunku pomieszczeń, o które pytał wcześniej Safíra. Zdecydowanie powinni się tam udać, by sprawdzić, czy Abbe był wciąż z kobietą. W międzyczasie Gerda podjęła inicjatywę i zaczęła pytać Ronji o dalszy przebieg wydarzenia. Nie śmiał jej przerywać, oddając znów na tyle przestrzeni, by Ronja mogła spokojnie zebrać myśli. Otrzymali w odpowiedzi potwierdzenie, że Abbe poszedł z Grýlą.
— Jesteś wspaniałą pomocniczką, wiesz? — zagadnął zaraz po tym, znów posyłając jej pełne ciepła spojrzenie. Sam wprawdzie podniósł się już powoli, nie tracił jednak uważności zerkając na małą postać. Musieli teraz działać dość sprawnie, szybko, by zapobiec kolejnej tragedii. Dalej musieli poradzić sobie już sami, musieli zadbać o bezpieczeństwo dziewczynki. — Zrobiłaś naprawdę bardzo dużo. Powinnaś teraz odpocząć, a my zajmiemy się resztą. W porządku? — Nie powinna oglądać tego, co wydarzyło się na zapleczu. — Safír, wprowadzisz nas? — Liczył na pomoc przyjaciela. Za drzwiami do stołówki wciąż stali inni opiekunowie, więc mogli zająć się Ronją. Dał znać również Gerdzie, że powinni się zbierać do dalszych poszukiwań, nim będzie za późno.
Przez chwilę prawdopodobnie wyglądał na zakłopotanego przypisaną mu rolą, nie kwapił się specjalnie, żeby potwierdzić, choć głowa mu drgnęła nieznacznie dając nieme przyzwolenie na kontynuowanie podjętej próby uspokojenia dziewczynki. Mógł być chwilowo kimś na wzór Vestergaarda. Uśmiechnął się następnie do Ronji, by dodać jej otuchy i pewności, że dopełni swoich obowiązków i postara się o jak najlepsze rozwiązanie sprawy.
— Gerda ma rację. Nic ci nie grozi, naprawdę świetnie się spisujesz w roli pomocnika detektywa. Aresztujemy tylko tych, którzy na to zasługują, więc nie martw się. — Nagły popłoch dziewczynki nieco go zmieszał. Zdecydowanie, niektórzy z opiekunów musieli straszyć dzieci. Wyobrażenie małych dłoni podbierających winogrona rozczuliło go w pewnym stopniu. I rozumiał, że każdy dorosły pragnął jak najszybciej oduczyć nieakceptowanych zachowań, jednak często w sposób nad wyraz brutalny i nieprzyjemny, zamiast z wyrozumiałością tłumaczyć, co wolno, a czego nie. Te niewielkie przewiny wieku dziecięcego zdarzały się przecież dość często; sam pamiętał jeszcze smak jabłek z sadu siwego Johana i ostrość alkoholu z dziadkowego barku zamkniętego na kluczyk, który znalazł kiedyś w starej, zakurzonej cukiernicy pełnej szklanych kulek. I być może byłby tak samo zlękniony jak Ronja, gdyby za każdym razem spotykało go podobne podejście – preferowane przecież przez ojca, nie stroniącego od spuszczania manta ilekroć coś wydawało mu się szkodliwe – na szczęście jednak miał wokół siebie więcej wyrozumiałych ludzi. — Uwielbiam winogrona — westchnął zupełnie szczerze i mrugnął nieco bardziej swobodnie w kierunku dziewczynki, choć w głowie rozważał przeróżne scenariusze dalszego rozwoju owej sytuacji. Te mniej beztroskie. Niepokoiło go to, co mogła zrobić w przypływie złości Grýla. Dodatkowo, wspomnienie palca w zupie, wcale nie dawało mu pociechy. Czy ona mogła zrobić coś takiego? Czy podebranie kilku winogron, bądź inna zupełnie niewinna sytuacja, wyprowadziły ją aż tak mocno z równowagi? Sprawa wcale nie wydawała mu się w tym momencie błacha.
Spojrzał w kierunku pomieszczeń, o które pytał wcześniej Safíra. Zdecydowanie powinni się tam udać, by sprawdzić, czy Abbe był wciąż z kobietą. W międzyczasie Gerda podjęła inicjatywę i zaczęła pytać Ronji o dalszy przebieg wydarzenia. Nie śmiał jej przerywać, oddając znów na tyle przestrzeni, by Ronja mogła spokojnie zebrać myśli. Otrzymali w odpowiedzi potwierdzenie, że Abbe poszedł z Grýlą.
— Jesteś wspaniałą pomocniczką, wiesz? — zagadnął zaraz po tym, znów posyłając jej pełne ciepła spojrzenie. Sam wprawdzie podniósł się już powoli, nie tracił jednak uważności zerkając na małą postać. Musieli teraz działać dość sprawnie, szybko, by zapobiec kolejnej tragedii. Dalej musieli poradzić sobie już sami, musieli zadbać o bezpieczeństwo dziewczynki. — Zrobiłaś naprawdę bardzo dużo. Powinnaś teraz odpocząć, a my zajmiemy się resztą. W porządku? — Nie powinna oglądać tego, co wydarzyło się na zapleczu. — Safír, wprowadzisz nas? — Liczył na pomoc przyjaciela. Za drzwiami do stołówki wciąż stali inni opiekunowie, więc mogli zająć się Ronją. Dał znać również Gerdzie, że powinni się zbierać do dalszych poszukiwań, nim będzie za późno.
Safír Fenrisson
Re: 12.02.2001 – Korytarz, Sierociniec Toivova – S. Fenrisson, G. Molander & E. Soelberg Pon 10 Lip - 16:49
Safír FenrissonŚniący
Gif :
Grupa : śniący
Miejsce urodzenia : Húsavík, Islandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Genetyka : warg
Zawód : opiekun w sierocińcu Toivoa
Wykształcenie : wyższe niepełne
Totem : kozioł
Atuty : lider (I), pomocnik (II), wilczy instynkt
Statystyki : charyzma: 25 / flora i fauna: 5 / medycyna: 10 / kreatywność: 15 / sprawność fizyczna: 16 / wiedza ogólna: 15
Bał się spojrzeć w oczy własnej przeszłości, wciąż dostrzegał ją jednak w zetlałych spojrzeniach dzieci, kiedy rozumiały, że nie mają dokąd wrócić, w drżeniu dłoni, kiedy obejmowały go wokół pasa, prosząc o coś, czego nie mógł im przysiąc, lecz obiecywał mimo wszystko, w płaczu, który słyszał przez ściany budynku, gdy ktoś znów budził się z koszmaru – czasem był przekonany, że dźwięk wydobywał się z jego własnej piersi; śniło mu się, że był uwięziony w swym dziecięcym ciele, pełnym sińców i zadrapań, lecz przede wszystkim pełnym strachu – nakrywał ramionami odrętwiały kark i kurczył się na brzegu materaca, jakby próbował ukryć się w wąskiej szczelinie pomiędzy łóżkiem a ścianą, a kiedy otwierał oczy, wszystko wydawało mu się ciasne i zakurzone, więc przez chwilę był pewien, że znajdował się w ojcowskim schowku na narzędzia, osadzony w gęstych pajęczynach chłodu i zdrętwiały obawą, że Fenris mógłby usłyszeć szmer jego oddechu, otworzyć drzwi i chwycić go za kark w ten sam sposób, w jaki chwytał nieposłuszne zwierzęta – wbijając palce w skórę tak mocno, że zaczynały skamleć i wierzgać się w jego dłoniach, a wtedy serce biło mu w piersi tak mocno, że czuł się, jakby tętno miało połamać mu żebra. Tym razem spoglądał prosto w jasny, dygocący strach Ronji i uśmiechnął się cieplej, głaszcząc ją dłonią po plecach, kiedy objęła go w pasie – Toivoa była pełna dzieci, które przymuszano do rychłego stania się dorosłymi, karczując spod skóry prawo do popełniania błędów; z daleka od czujnego wzroku opiekunów pozwalał im wyjadać łyżkami cukier z porcelanowego naczynia i wykradać się z pokojów po ciszy nocnej, by pukać do drzwi po przeciwnej stronie korytarza – zgadzał się, by Abbe przychodził do niego sercem drżącym od nocnych koszmarów, by Ronja trzymała go za rękę, ilekroć ulegał prośbie kolejnej opowieści, zawsze recytowanej szeptem w kącie sypialni, aż wszystkie dzieci opuszczały powieki i jedynie ona wpatrywała się w niego wciąż tym samym, zaaferowanym spojrzeniem, błyszczącym jak cętkowane gwiazdami niebo. Dzieci w sierocińcu pytały go o przyszłość, o śmierć, o życie, a on za każdym razem przełykał swoją niepewność, aby spokojnym głosem opowiedzieć im o świecie – tylko w tych chwilach wierzył, że był czymś lepszym niż w rzeczywistości.
Uniósł wzrok, natrafiając na przejęte spojrzenie Gerdy – pomyślał, że ona również musiała zauważyć jego obawę, prześwit panicznej chęci ucieczki, zduszony śpiesznym mrugnięciem, jakby wystarczyło przesłonić źrenice, by znów wypełniły się opiekuńczym spokojem, przeznaczonym dla przeszklonych oczu dziewczynki. Czuł, jak kark pocił mu się pod materiałem kołnierza, a coś głęboko w dole piersi zacisnęło się w twardy supeł – nie potrafił pozbyć się spod skroni obrazu odciętego palca, naciekłego bordową czerwienią barszczu aż po lunulę krótkiego, dziecięcego paznokcia; czy mógł nie zauważyć czegoś w zachowaniu Grýli? Pozwolić niebezpieczeństwu przysiąść w zaciemnionym pomieszczeniu, skąd rozpełzała się pomiędzy korytarzami sierocińca, groźna i nieuchwytna? Pomyślał o Abbe, jego pulchnej twarzy i łagodnych oczach, niesfornej sposobności do wpadania w kłopoty i poczuł nagły strach przed wejściem na zaplecze, jakby to, co mogli zobaczyć za drzwiami, miało pogłębić ciężar doświadczonej zbrodni – odetchnął cicho, próbując skupić myśli, sięgnąć zmysłami w głąb pobliskich magazynów i odnaleźć znajome bicie serca, ale pod skronie napływały mu krzyki dzieci, które gromadziły się przed progiem stołówki, kołat ciężkich, oficerskich butów i drżące tętno Ronji.
– Jak Abbe wróci – zaczął, z trudem przełykając słabość, która podeszła mu do gardła i wznosząc kąciki ust do życzliwego uśmiechu, zanim znów sięgnął wzrokiem na twarze przyjaciół, zakłopotane i blade, choć pozwalające mu powstrzymać w miejscu własne serce. – Opowiesz mu, że pomagałaś prawdziwym detektywom. – dziewczynka otarła rękawem oczy, a on cieszył się, że nie był tu dzisiaj sam, bo kiedy Ronja skinęła głową na pytanie Gerdy, zrobiło mu się niedobrze – co jeśli to, co mogli zobaczyć, było dużo gorsze niż początkowo sądził? – Zaprowadzę cię do Nettie. – wyciągnął powoli dłoń, a ośmiolatka zacisnęła palce mocno na jego śródręczu, jakby próbowała chwycić się rzeczywistości, czegoś ciepłego i prawdziwego, z daleka od ciemnych korytarzy i owianego tajemnicą zaplecza. – Jestem pewien, że wszystko będzie dobrze. – uśmiechnął się, choć wiedział, że to niemożliwe.
Kiedy zostali w stołówce sami, pomieszczenie sprawiało wrażenie całkiem nieruchomego, jakby nawet ściany, krzesła i zawieszone wzdłuż okien firanki wstrzymały oddech, niezdolne spojrzeć w oczy prawdzie, która skrywała się za ciężkimi drzwiami do magazynu. Chciał rozgrzać ciężką, chłodną atmosferę sierocińca, ale nie wiedział, co powiedzieć; dłonie drżały mu, kiedy wkładał klucz do wąskiego zamka, a knykcie nabiegły krwią, kiedy zacisnął dłonie na srebrnej klamce, uchylając drzwi, aż jedynie co widział to długi, zaciemniony korytarz i schody biegnące stromą pochylnią w dół przylegającej do pomieszczenia piwnicy. Włączył światło, rozciągnięte nierównym szpalerem żarówek wzdłuż korytarza i ruszył ostrożnie przed siebie, wspierając prawą dłoń o betonową powierzchnię pobliskiej ściany.
– Uważajcie na stopień.
Uniósł wzrok, natrafiając na przejęte spojrzenie Gerdy – pomyślał, że ona również musiała zauważyć jego obawę, prześwit panicznej chęci ucieczki, zduszony śpiesznym mrugnięciem, jakby wystarczyło przesłonić źrenice, by znów wypełniły się opiekuńczym spokojem, przeznaczonym dla przeszklonych oczu dziewczynki. Czuł, jak kark pocił mu się pod materiałem kołnierza, a coś głęboko w dole piersi zacisnęło się w twardy supeł – nie potrafił pozbyć się spod skroni obrazu odciętego palca, naciekłego bordową czerwienią barszczu aż po lunulę krótkiego, dziecięcego paznokcia; czy mógł nie zauważyć czegoś w zachowaniu Grýli? Pozwolić niebezpieczeństwu przysiąść w zaciemnionym pomieszczeniu, skąd rozpełzała się pomiędzy korytarzami sierocińca, groźna i nieuchwytna? Pomyślał o Abbe, jego pulchnej twarzy i łagodnych oczach, niesfornej sposobności do wpadania w kłopoty i poczuł nagły strach przed wejściem na zaplecze, jakby to, co mogli zobaczyć za drzwiami, miało pogłębić ciężar doświadczonej zbrodni – odetchnął cicho, próbując skupić myśli, sięgnąć zmysłami w głąb pobliskich magazynów i odnaleźć znajome bicie serca, ale pod skronie napływały mu krzyki dzieci, które gromadziły się przed progiem stołówki, kołat ciężkich, oficerskich butów i drżące tętno Ronji.
– Jak Abbe wróci – zaczął, z trudem przełykając słabość, która podeszła mu do gardła i wznosząc kąciki ust do życzliwego uśmiechu, zanim znów sięgnął wzrokiem na twarze przyjaciół, zakłopotane i blade, choć pozwalające mu powstrzymać w miejscu własne serce. – Opowiesz mu, że pomagałaś prawdziwym detektywom. – dziewczynka otarła rękawem oczy, a on cieszył się, że nie był tu dzisiaj sam, bo kiedy Ronja skinęła głową na pytanie Gerdy, zrobiło mu się niedobrze – co jeśli to, co mogli zobaczyć, było dużo gorsze niż początkowo sądził? – Zaprowadzę cię do Nettie. – wyciągnął powoli dłoń, a ośmiolatka zacisnęła palce mocno na jego śródręczu, jakby próbowała chwycić się rzeczywistości, czegoś ciepłego i prawdziwego, z daleka od ciemnych korytarzy i owianego tajemnicą zaplecza. – Jestem pewien, że wszystko będzie dobrze. – uśmiechnął się, choć wiedział, że to niemożliwe.
Kiedy zostali w stołówce sami, pomieszczenie sprawiało wrażenie całkiem nieruchomego, jakby nawet ściany, krzesła i zawieszone wzdłuż okien firanki wstrzymały oddech, niezdolne spojrzeć w oczy prawdzie, która skrywała się za ciężkimi drzwiami do magazynu. Chciał rozgrzać ciężką, chłodną atmosferę sierocińca, ale nie wiedział, co powiedzieć; dłonie drżały mu, kiedy wkładał klucz do wąskiego zamka, a knykcie nabiegły krwią, kiedy zacisnął dłonie na srebrnej klamce, uchylając drzwi, aż jedynie co widział to długi, zaciemniony korytarz i schody biegnące stromą pochylnią w dół przylegającej do pomieszczenia piwnicy. Włączył światło, rozciągnięte nierównym szpalerem żarówek wzdłuż korytarza i ruszył ostrożnie przed siebie, wspierając prawą dłoń o betonową powierzchnię pobliskiej ściany.
– Uważajcie na stopień.
Gerda Molander
Safír gerda eitri korytarz iserociniec Pon 24 Lip - 0:27
Gerda MolanderWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : stażystka w wydziale administracyjnym KS
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kowalik
Atuty : znawca transformacji (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 28 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Nie było potrzeby dłużej przytrzymywać przestraszonej dziewczynki pod jaskrawym światłem niepokojących pytań, kiedy odpowiedzi czekały na nich za wskazanymi przez nią drzwiami – przez chwilę tylko, spoglądając w ich kierunku, nie była pewna, czy może sobie zaufać i wejść do dalszego pomieszczenia w towarzystwie mężczyzn; zwątpienie miało mdły posmak i ciężar nieprzyjemnego skurczu na dnie żołądka, siostrzane było rozczarowaniu – siedząc przy biurku w zastałym powietrzu wydziału administracji i leżąc popołudniem na dywanie w swoim salonie, spoglądając na skołtunione niebo za oknem, wyobrażała sobie, że odwaga nie mogła być tak trudna, wyobrażała sobie, że mogła być tak samo prosta jak postanowienie, by być odważnym; wyobrażała sobie, że gdyby tylko dano jej szansę, potrafiłaby być odważna tak, jakby odważna była od urodzenia, w samej swojej naturze, tymczasem w najgłębszych instynktach ciała zdawało się leżeć właśnie to przestraszone zwątpienie podchodzące do krtani łagodnym uciskiem ciszy, której nie umiała odkrztusić; tymczasem przez krótki moment miała zdradliwą nadzieję, że któryś z mężczyzn spojrzy na nią wyrozumiale i powie jej: proszę tu zostać. Składała więc przedramiona na przeponie, obejmując łagodnie palcami ramiona i uporczywie nie spoglądając na żadnego z nich, kiedy zostali w stołówce we trójkę sami – nie chciała dawać im okazji, by tę wiarołomną nadzieję w niej zobaczyli i dali jej podobny wybór; nie chciała dawać szansy swoim tchórzliwym odruchom. Wiedziała, że potrafiła być odważna – wiedziała, że powinna być odważna; poza murami Toivoa czekało jeszcze więcej zagrożenia i więcej nieprzyjemności, a ona nie mogła do końca życia czekać aż ktoś powie jej proszę poczekać, wyręczymy panią, zajmiemy się wszystkim, nie musi pani wymagać od siebie niczego więcej poza przetrwaniem, nie musi pani robić nic, kiedy wszytko chwieje się w posadach i nieustannie brakuje ludzi próbujących temu zapobiec, nie musi pani wiedzieć i nie musi pani rozumieć, nie musi pani konfrontować się z rzeczami niewygodnymi, zrobi to ktoś inny.
Nie chciała, żeby wyręczał ją ktoś inny. W wieku Ronji nieustannie powtarzała, że w przyszłości przerośnie Gerta; chciała być tak samo silna, posiadać tak samo pewne dłonie i tak samo pewne serce, stawiać tak samo długie kroki – zadzierała nosa, tupała bucikiem z naburmuszoną butą, upierała się czasem, żeby wszystko robić samodzielnie; zawsze wymagała do siebie więcej, a potem – potem, w którymś momencie, między urodzinami, na których wciąż jeszcze upierała się, by nosić druciane skrzydła z opalizującą błonką i pasiastą sukienkę, a tymi, na których po raz pierwszy spróbowała alkoholu podanego jej w plastikowym kieliszku przez chłopca ze starszej klasy, przyszedł strach. Tärnaby okazało się zaledwie maleńkim fragmentem świata, a ona poczuła się jeszcze mniejsza niż była wcześniej; jeszcze mniejsza, im starsza była – zmieniało się jej ciało, zmieniał się sposób, w jaki ją traktowano, zmieniał się odcień spojrzeń, świat nie przestawał rozszerzać się o nowe rzeczy, których powinna doświadczyć i nowe uczucia, z którymi musiała nauczyć się sobie radzić, a ona zaczęła się bać i pozwalać, by wyręczano ją w rzeczach niewygodnych i by mówiono jej, żeby poczekała, nie brudziła sobie dłoni, zaraz będzie po wszystkim.
Obiecywała sobie, że kiedy dostanie szansę, będzie odważna – dlatego nie spojrzała, wciąż, żadnemu z nich w oczy, kiedy zamek szczęknął i drzwi otworzyły się przed nimi, odsłaniając ciemną gardziel prowadzącej w dół wąskiej klatki schodowej, choć przeszedł ją dreszcz, a na dnie osierdzia zwinęło się nieprzyjemne przeczucie. Pomyślała, że powinna to zrobić dla Ronji; dla małej Ronji (małej siebie), która kiedyś dorośnie i strach, który dzisiaj miał kształt jeszcze dziecięcy i otoczony łagodzącą wyściółką niewinności, przylegnie do jej karku powtarzanym przypomnieniem, uprzejmie pobłażającym pozwól, że zrobię to za ciebie. Poruszyła się więc od razu, nie czekając, aż padnie podobna sugestia, wchodząc na stopnie zaraz za Safírem, zmuszając tym samym oficera Soelberga, by zamykał ten pochód. Dłonią wsparła się, podobnie do mężczyzny, o chropowaty chłód betonowej ściany po prawej stronie, stawiając ostrożne kroki, jakby nie chciała przy tym uczynić hałasu; starając się utrzymać oddech w opanowaniu, choć drżał jej łagodnie i spłycał się przez wzbierającą obawę przed tym, co mogli na dole znaleźć – zimne światło wypełniające korytarz i pomieszczenie oraz surowe ściany nie dodawały jej szczególnej otuchy, przypominając scenerię raczej mało przytulną. Zaczepiła w pewnym momencie przypadkiem obcasem o krawędź stopnia i zachwiała się z cichym szczęknięciem osuwającego się buta. Przeprosiła cicho, rumieniąc się pod spojrzeniami zaalarmowanych mężczyzn, odwzajemniając je krótko i ze skruchą.
Ciemne plamki na posadzce pod ostatnim stopniem sprawiły, że sięgnęła, mimowolnie, do rękawa schodzącego za nią mężczyzny, łapiąc materiał na jego przedramieniu, na nerwową, wstydliwą chwilę.
– Panie Fenrisson – głęboki kobiecy głos odezwał się z dalszej części pomieszczenia; kobieta była wysoka, ubrana w odcień granatu bliski czerni, z kołnierzem sukni zapiętym wysoko pod chudą, bladą szyją. Składała ręce na przedzie spódnicy z dobrotliwym, choć wyraźnie wybladłym, uśmiechem, spoglądając na ich trójkę, głównie jednak na opiekuna sierocińca; stała przy przejściu do komory spiżarni, przesłaniając widok swoim ramieniem. – Zamierzałam właśnie prosić kogoś, żeby pomógł mi wynieść słoiki z konfiturą do kuchni. Ada ma urodziny, chciałam przygotować z tej okazji coś specjalnego na podwieczorek. Bardzo proszę – powiedziała, wskazując dłonią przejście do komory znajdujące się pomiędzy nimi, w ponagleniu tym nie było jednak tony prośby, jedynie sucha instrukcja i błysk spojrzenia udającego nieświadomość przyczyny ich obecności. – Morelowe z najwyższej półki, dziesięć słoiczków powinno wystarczyć.
Gerda, Safír i Eitri z tematu
Nie chciała, żeby wyręczał ją ktoś inny. W wieku Ronji nieustannie powtarzała, że w przyszłości przerośnie Gerta; chciała być tak samo silna, posiadać tak samo pewne dłonie i tak samo pewne serce, stawiać tak samo długie kroki – zadzierała nosa, tupała bucikiem z naburmuszoną butą, upierała się czasem, żeby wszystko robić samodzielnie; zawsze wymagała do siebie więcej, a potem – potem, w którymś momencie, między urodzinami, na których wciąż jeszcze upierała się, by nosić druciane skrzydła z opalizującą błonką i pasiastą sukienkę, a tymi, na których po raz pierwszy spróbowała alkoholu podanego jej w plastikowym kieliszku przez chłopca ze starszej klasy, przyszedł strach. Tärnaby okazało się zaledwie maleńkim fragmentem świata, a ona poczuła się jeszcze mniejsza niż była wcześniej; jeszcze mniejsza, im starsza była – zmieniało się jej ciało, zmieniał się sposób, w jaki ją traktowano, zmieniał się odcień spojrzeń, świat nie przestawał rozszerzać się o nowe rzeczy, których powinna doświadczyć i nowe uczucia, z którymi musiała nauczyć się sobie radzić, a ona zaczęła się bać i pozwalać, by wyręczano ją w rzeczach niewygodnych i by mówiono jej, żeby poczekała, nie brudziła sobie dłoni, zaraz będzie po wszystkim.
Obiecywała sobie, że kiedy dostanie szansę, będzie odważna – dlatego nie spojrzała, wciąż, żadnemu z nich w oczy, kiedy zamek szczęknął i drzwi otworzyły się przed nimi, odsłaniając ciemną gardziel prowadzącej w dół wąskiej klatki schodowej, choć przeszedł ją dreszcz, a na dnie osierdzia zwinęło się nieprzyjemne przeczucie. Pomyślała, że powinna to zrobić dla Ronji; dla małej Ronji (małej siebie), która kiedyś dorośnie i strach, który dzisiaj miał kształt jeszcze dziecięcy i otoczony łagodzącą wyściółką niewinności, przylegnie do jej karku powtarzanym przypomnieniem, uprzejmie pobłażającym pozwól, że zrobię to za ciebie. Poruszyła się więc od razu, nie czekając, aż padnie podobna sugestia, wchodząc na stopnie zaraz za Safírem, zmuszając tym samym oficera Soelberga, by zamykał ten pochód. Dłonią wsparła się, podobnie do mężczyzny, o chropowaty chłód betonowej ściany po prawej stronie, stawiając ostrożne kroki, jakby nie chciała przy tym uczynić hałasu; starając się utrzymać oddech w opanowaniu, choć drżał jej łagodnie i spłycał się przez wzbierającą obawę przed tym, co mogli na dole znaleźć – zimne światło wypełniające korytarz i pomieszczenie oraz surowe ściany nie dodawały jej szczególnej otuchy, przypominając scenerię raczej mało przytulną. Zaczepiła w pewnym momencie przypadkiem obcasem o krawędź stopnia i zachwiała się z cichym szczęknięciem osuwającego się buta. Przeprosiła cicho, rumieniąc się pod spojrzeniami zaalarmowanych mężczyzn, odwzajemniając je krótko i ze skruchą.
Ciemne plamki na posadzce pod ostatnim stopniem sprawiły, że sięgnęła, mimowolnie, do rękawa schodzącego za nią mężczyzny, łapiąc materiał na jego przedramieniu, na nerwową, wstydliwą chwilę.
– Panie Fenrisson – głęboki kobiecy głos odezwał się z dalszej części pomieszczenia; kobieta była wysoka, ubrana w odcień granatu bliski czerni, z kołnierzem sukni zapiętym wysoko pod chudą, bladą szyją. Składała ręce na przedzie spódnicy z dobrotliwym, choć wyraźnie wybladłym, uśmiechem, spoglądając na ich trójkę, głównie jednak na opiekuna sierocińca; stała przy przejściu do komory spiżarni, przesłaniając widok swoim ramieniem. – Zamierzałam właśnie prosić kogoś, żeby pomógł mi wynieść słoiki z konfiturą do kuchni. Ada ma urodziny, chciałam przygotować z tej okazji coś specjalnego na podwieczorek. Bardzo proszę – powiedziała, wskazując dłonią przejście do komory znajdujące się pomiędzy nimi, w ponagleniu tym nie było jednak tony prośby, jedynie sucha instrukcja i błysk spojrzenia udającego nieświadomość przyczyny ich obecności. – Morelowe z najwyższej półki, dziesięć słoiczków powinno wystarczyć.
Gerda, Safír i Eitri z tematu