Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Safír Fenrisson

    2 posters
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    Safír Fenrisson
    Dane postaciHúsavík, Islandia / 12.X.1966 / Guðmundsdóttir / biedny / kawaler / wykształcenie niepełne wyższe / opiekun w sierocińcu Toivoa / kozioł / Sasha Kosovan

    Na imię miał Safír, ale matka zawsze nazywała go Pieskiem. „Nad czym myślisz, Piesku?”, pytała dobrotliwie, kiedy wpatrzony w mętną otchłań otaczającego wyspę morza nie odzywał się zbyt długo, jak gdyby jego serce na krótką chwilę synchronizowało się z odległym szumem fal, jednoczyło z przyrodą, której nieprzewidywalna natura, na przekór rodzicielskim oczekiwaniom, zaszczepiła w nim swój niesforny pierwiastek. Pomimo jej troskliwego, opiekuńczego usposobienia, wiedział, że ilekroć zadawała mu to pytanie, w jej wnętrzu rozniecał się pewien lęk, drżąca obawa, o której nie wolno było mówić głośno, szczególnie przy ojcu, która wraz z upływem lat nabierała jednak na sile – jak śnieżna kula staczana po pochyłym wzgórzu, w końcu musiała stać się zbyt wielka, by móc dłużej ją ignorować. Matka nie dostrzegała w nim tej samej iskry wyjątkowości, którą trzy lata temu oświecił ją Ragnar i którą już w rok po narodzinach wyczuwała w obecności Abigel, nie czuła magii, która prędko objawiła się ogromnym talentem w dłoniach jego rodzeństwa, a której jemu brakowało, jak gdyby czarowny ocean kobiecego łona wysechł, nim jego fala zdążyła dotrzeć do jego stóp, pozostawiając po sobie jedynie suszę, pogardę i wykluczenie, obelgi rzucane szeptem za plecami przez rodzinę, która nerwowo, ze słabnącą przez lata nadzieją, oczekiwała wielkiego objawienia. Nieokreślona rozpacz, poczucie bylejakości i absurdu wobec podobnej nieuczciwości losu sprzyjały rozmachowi, z jakim Ragnar przepychał go barkiem w progu drzwi oraz z jakim matka oplatała go swym wspierającym ramieniem – była kobietą czułą i pozbawioną złośliwości, choć z biegiem lat Safír przekonał się, że jej łagodne, pełne spokoju usposobienie wynikało z niedomagań trawionego chorobą umysłu. Nawet trzy dekady później, w pobladłych wspomnieniach wciąż obdarzał ciepłą sympatią jej zwyczaj do głaskania go po głowie i przedstawiania problemów w sposób okrężny, charakterystycznym, troskliwym językiem omijania i wykrzywiania rzeczywistości tak, aby mniej bolała.
    Długie lata, nawet już w okresie, gdy posłano go do szkoły imienia Olafa Kristiansena, placówki przystosowanej do ułomności jego ograniczonych potrzeb, rozpaczliwie pragnął zrobić wszystko, aby tylko rozniecił się w nim wyczekiwany pierwiastek magicznych zdolności, ten pozostawał jednak uśpiony głęboko w gawrze organizmu, z powiekami ciasno zalepionymi senną hibernacją. W wieku dwunastu lat nie miał w sobie jeszcze pokładów dojrzałego opanowania czy wysłużonego rozsądku, z jakim w dorosłości mógłby spoglądać na swą przeszłość, pozwalając by kącik ust drgnął w cierpkim, zabarwionym ironizującą wesołością uśmiechu, gotów był zatem zrobić wszystko, by piąć się po tej samej drabinie, której szczeble zwinnie przeskakiwało jego rodzeństwo. Z płonną, dziecięcą naiwnością wierzył we wszystkie sugestie, jakie, niekiedy w żartach i przemyślanych drwinach, podsuwano mu pod nos – okład z wąskich, zielonych liści wawrzynka, które pozostawiły na jego skórze swędzące bielma szkaradnych pęcherzy, nocna kąpiel wśród spienionych, morskich fal, po której dwa tygodnie przeleżał w łóżku, śmierdząca sierść tussów pieczołowicie wkładana pod poduszkę, dopóki jego włosy nie przesiąkły jej charakterystycznym, zwierzęcym odorem. Wszystkie jego wysiłki okazywały się czcze i niezadowalające, z im większą determinacją próbował, tym bardziej karykaturalny stawał się w oczach ojca i brata, tym bardziej pieski w oczach matki – jedynie Abigel odnosiła się do niego zawsze z tą samą sympatią, niezmiennie entuzjastyczną nawet kiedy edukacja rozczłonowała więź ich bliźniaczego porozumienia. To właśnie ona miała pociągnąć go za sobą w świat galdrów, w który wkroczył bezwolnie, jak przywiązany do jej nadgarstka balonik.
    „Wyczarujesz mi dzisiaj słońce, Piesku?”, spytała któregoś lata matka, gubiąc się pomiędzy snem, a jawą, spoglądając na niego z tak szczerą ufnością, że Safír poczuł się jak niepomny swych kwestii aktor, pochwycony w nagłe, niespodziewane światło reflektorów; pokręcił głową na boki, wprawnie odwracając wzrok, ukrywając dwie, wstydliwe łzy, które spłynęły mu po policzkach i zagnieździły się w kącikach ust. Od tamtego pamiętnego, sierpniowego poranka stan zdrowia matki zaczynał się pogarszać, jej umysł coraz częściej odpływał ku drogom mlecznym odległych stanów świadomości, nakryty płachtą snu, który pomimo eliksirów zdawał się owijać ją jak ciasny kokon, bez nadziei, że wychynie z niego jeszcze kiedyś jako barwny motyl, kobieta, którą była dawniej, a z której teraz pozostawały ledwie blade spłachcie wspomnień, klisze niedoskonałej pamięci, lata później, na przekór błaganiom, niezdolnej odtworzyć wyrazistych rysów jej szczupłej twarzy, specyficznego odcienia zieleni, który błyszczał w jej wodnistych tęczówkach ani nawet tembru głosu, mimo że słowa piosenek, jakie im śpiewała, wciąż tkwiły w umyśle, wyraziste i nieśmiertelne. Pod koniec swojego życia prawie nie mogła już mówić, a jej pismo, niegdyś tak piękne, kaligraficzne arabeski liter, po których łukowatych, ozdobnych kształtach wodził swym pulchnym, dziecięcym palcem, stały się nierówne i powyginane, jak gdyby nagle z jej pamięci ulotniła się zawartość całego alfabetu – w niewielkim, drewnianym kufrze, wepchniętym głęboko pod łóżko wciąż trzyma ostatni list, jaki napisała, zmiętą, naznaczoną krzywizną drżących dłoni kartkę, na której z trudem rozczytać można poszczególne litery, opieszałe i rozciągnięte, jakby zmagały się z silnym wiatrem. Zmarła opuszczona i samotna, osuwając się w wieczny sen wśród miękkich, napuszonych gęsim pierzem poduszek. Ojciec mawiał, że nie cierpiała, że miała dobrą śmierć – a czego więcej można pragnąć od śmierci, jak dobroci?
    Kiedy pierwszy raz, tchórzliwie ściskając siostrzaną dłoń, stanął na ulicach Midgardu, nie znał się na magii, nie miał prawa się znać, społeczne normy świata galdrów, wpierw niezdrowo pożądane, a następnie odrzucone na rzecz prozaiczności życia wśród nużących ulic Sztokholmu, wydawały mu się zbyt dalekie i piękne, żeby pochylić się nad człowiekiem takim, jak on – za życzliwym uśmiechem ukrywającym naręcze swych godnych politowania ułomności. Miasto szybko pochwyciło go jednak w szpony swej codzienności, pchnęło wartkim, niezłomnym nurtem w dół tajemniczych labiryntów ulic, zmyliło wrażeniem, że udało mu się wyrwać z oków wrodzonych ograniczeń, na jakiś czas sprawiając, że zapomniał o naturalnym oporze ciała, nie przewidując, że nie wystarczy chcieć się zmienić, nie wystarczy nieustannie się okłamywać, aby kłamstwo nareszcie stało się prawdą. Wszedł w nowe życie z butną zuchwałością, nieświadomy niebezpieczeństw, przed którymi nie był w stanie się obronić, które tymczasem ostrzyły zęby, wodząc za nim jak psy ze śliną ściekającą spomiędzy wygłodniałych, zaróżowionych warg, w swej młodzieńczej naiwności niezdolny dostrzec ludzi, którzy tylko czekali, aby wykorzystać jego ustawiczne lęki i słabości. „Ten świat nigdy nie był skrojony dla takich, jak ty”, przemawiał w jego głowie surowy głos ojca, „ledwo się obejrzysz, a pożre cię żywcem”. Z bolesną dobitnością miał przekonać się, jak wiele prawdy niosły za sobą jego słowa.
    Niewiele pamiętał z tego okresu – w krótkich, urywanych przebłyskach świadomości przypominał sobie plecy Ragnara, niknące w mroku nocy oraz własny, rozwibrowany strach, z jakim szedł w ślad za nim po mszystym runie podłoża. Przypominał sobie biel kłów, czarne podniebienie i błysk śliny wyrzucanej w powietrze, huk i skowyt wibrujący dookoła niego, może jego własny, a później milczenie, gwałtowne i bolesne. Dzwonienie w uszach, które zaczynało pulsować mu w skroni, czerwień złowrogo zmrużonych ślepi, w kałuży których, jak rekin, krążyła śmierć. Rozpaczliwy, zwierzęcy jęk, który ustąpił wygiętej w bolesnym paroksyzmie twarzy, sterylny, szpitalny korytarz oraz łzy, które spływały mu po policzkach, gdy ze ściśniętego gardła ledwie wydobywały się nasiąknięte przerażeniem głoski. Obraz świata, który pojawiał się i znikał jak uszkodzona klisza na zaciętej, filmowej taśmie – później wielokrotnie próbował wyciągnąć z pamięci włóczkę swych wspomnień, ale one zawsze pierzchły pod naciskiem palców, jak drobne, kolorowe ryby, uciekały przed zanurzoną w wodzie siecią jego uporczywości. Wielokrotnie pytano go dlaczego – dlaczego poszedł w środku nocy w głąb dzikiej kniei, dlaczego sądził, że jest w tym świecie bezpieczny – w odpowiedzi na co zaciskał tylko szczękę, kiełznając za zagrodą zębów gniewne słowa, dopóki mięśnie nie rozbolały go z wysiłku i nie zmuszony był odwrócić wzroku, a odwracał go tak często, tak uporczywie, że niebawem wszystkim odechciało się podejmować kolejnych prób wyławiania jego spojrzenia z mętnych gęstwin rozwichrzonych niechęcią emocji. Wieczorami stawał niekiedy przed lustrem, próbując rozpoznać rysy własnej twarzy, wodząc po nich palcami jak po topografii pożółkłej, starej mapy, odpinając kolejne guziki koszuli i dostrzegając na własnym ciele nowe blizny i siniaki, nie wiedząc skąd się wzięły, nie pamiętając tego bólu. Czy tak właśnie czuła się matka, kiedy umierała?
    Pierwsza przemiana sparaliżowała umysł gwałtownym spazmem ciała, trzaskiem łamanych kości, transformacją wymuszoną przez zaszczepione w krwioobiegu piętno wilczego instynktu – świeża, zwilżona chłodem ziemia rachitycznej, bezbrzeżnej tundry uginała się pokornie wpierw pod naporem ramion, następnie pod ciężarem łap, ulegając zagięciom masywnych, ciemnych pazurów, ból, który niespodziewanie rozognił się wzdłuż wygiętej prymitywnym przymusem linii kręgosłupa, wyrwał natomiast z gardła stłumiony, zwierzęcy okrzyk cierpiętniczej zgrozy, szarpiąc za rdzeń kręgowy, jak gdyby ktoś próbował oderwać go, jak żmiję, od nadwyrężonych wiązek nerwów. Wszystkie kolejne przemiany, stłumione siłą księżycowego wywaru, pozostawiały go równie wyżętego i wylękłego, co ta pierwsza, żadna nie zapisała się jednak na czułym sejsmografie pamięci z podobną wyrazistością, obrazowością, która przez kolejne lata powracała do niego w koszmarach, tak bolesna i rzeczywista, że niekiedy budząc się, zdawało mu się, że ręce wciąż ma porośnięte futrem, twarz wydłużoną w groźnych, wilczych rysach, oczy rozpalone siarczystą, ziejącą amokiem czerwienią. Abigel siedząca obok na zapadłym, zmurszałym fotelu przyswoiła sobie tymczasem matczyny gest głaskania go po głowie, odgarniania z czoła pojedynczych, zwilgotniałych potem wiechci i uśmiechania się z wciąż tym samym, przejętym wyrazem pozornego zrozumienia. „Jesteś najodważniejszy z naszego pokolenia”, mawiała niekiedy, spoglądając mu prosto w oczy, „nieprawdą jest to, czego tak bardzo się boisz, że już nigdy nie wrócisz do życia”. Kiedy unosiła kąciki ust ku górze, na jej policzkach pojawiały się dołeczki, a wokół oczu wykwitały te same, drobne zmarszczki, które zdobiły niegdyś matczyną twarz; były do siebie bardzo podobne – obie potrafiły dostrzec prawdę nawet tam, gdzie jej obecność bardzo bolała.
    Podczas gdy Abigel przypominała matkę, Safír, ku własnej zgrozie, upodabniał się do ojca – kiedy poważniał, jego brwi ściągały się w ten sam sposób, głos twardniał, przecinając ciszę surowym, chłodnym barytonem, siedząc na krześle, często bezwiednie stukał palcami w blat, wygrywając te same, islandzkie melodie, a natrafiając na odbicie własnej twarzy w lustrzanej witrynie sklepu, mimowolnie się przeglądał, przekrzywiał głowę jak w zwierciadle. Podobieństwo to było szczątkowe, ulotne, zapisane w pojedynczych gestach lub krótkotrwałych grymasach, mimo to nienawidził faktu, że gdyby ktoś spojrzał nad nich od boku, nie ulegałoby wątpliwości, że są spokrewnieni. Darzył ojca ponurą dezaprobatą, robił zatem wszystko, aby wyzbyć się z własnego ciała piętna jego nieśmiertelnej obecności, wyciskając słodkie soki z tej jednej, opasłej cechy, która lata temu ich od siebie poróżniła – wyrozumiałości. Choć zawsze był idealistą, który w swych podniosłych, gwałtownych ekscesach co i raz nabijał sobie guza o twardą powierzchnię rzeczywistości, jego marzenia, obietnice, pragnienia i aspiracje okazały się niemożliwe do wyrugowania nawet przez największe, wstrząsające życiem tragedie, chorobliwie zdeterminowane, aby powalić go na kolana.
    Pracę w sierocińcu Toivoa rozpoczął, porzuciwszy wygodną, lecz niewymagającą posadę biurową, która kładła się ponurym jarzmem znużenia na jego obolałym, zdrętwiałym nudą karku, umyśle spragnionym wnieść coś do świata, nawet jeśli ten nigdy nie przyjmował go na swe włości z otwartymi ramionami – wraz z ponownym wkroczeniem w życie, którego nurt znów porwał go w dół górskiego strumienia, nabrał pokory, lecz jego naiwne, infantylne usposobienie stwardniało, naznaczone rozsądkiem i chłodną asertywnością. Dzieci – podobnie jak on, spychane w dół społecznego rynsztoku, pozbawione magicznych zdolności, marginalizowane do rangi ułomności – okrywał wspierającym, ojcowskim ramieniem szczerej troskliwości, darzył czułością, na którą mógł zdobyć się jedynie wobec osób mu podobnych, wydeptujących tę samą, ponurą ścieżkę, usłaną kamykami drwin i lekceważenia. Na wielu płaszczyznach był zwykłym tchórzem, do wielu rzeczy nie potrafił przyznać się przed samym sobą – ryglował drzwi, bo brzydził się własnego zezwierzęcenia, nie wypowiadał na głos własnych myśli, bo bał się wykluczenia, nie rozmawiał z ojcem, bo nie chciał spojrzeć mu w oczy – w obliczu wyzwań i problemów sierocińca Toivoa jego postawa jątrzyła się jednak zuchwałym animuszem, animalistyczną determinacją, płomiennym, zakluczonym w sercu przekonaniem, że jego działania służyły w imię wyższego celu, że te dzieci, które wpatrywały się w niego jak porzucone przy drodze szczeniaki, zasługiwały na więcej. Zasługiwały na szczęście.
    Oddany pracy, w życiu prywatnym uchodził za człowieka bystrego, lecz wyjałowionego z dawnego romantyzmu, w obliczu którego stawał się kruchy i płochliwy. Brutalnie, zazwyczaj wbrew rozsądkowi, niszczył głębsze relacje i emocje, w które chciano go wplątać, robił wszystko, by skazić urok, jakim go obdarzano, dokonywał egzekucji na własnych uczuciach, obserwując, jak zgilotynowana głowa potwornej, mitologicznej chimery, jaką było jego serce, toczy się po chodniku, patrząc na świat swym pustym, zachodzącym mgłą spojrzeniem. O ile prosty, fizyczny erotyzm wydawał mu się uczciwy, o tyle miłość duchowa zawsze owiana była pewną podejrzliwością, jakby pod kolorową płachtą zalotności miała okazać się czymś przerażającym, czymś, przed czym należałoby uciekać. Gdy tylko opuszczał mury sierocińca, spełniał zatem swoje codziennie obowiązki na sposób konia w kieracie, który chodzi w kółko z zawiązanymi oczyma, nieświadomy wykonywanej pracy, osamotniony w wyżłobionej pod kopytami rutynie. Omijał wzrokiem makabryczne nagłówki gazet, chociaż jego nieposkromiona strachem ciekawość zawsze w końcu zaszywała się wśród ciasno wyjustowanych akapitów, odnajdując w nich kolejne liczby, ponury katastrofizm niesprzyjających statystyk. Wobec przerażających, wstrząsających Midgardem morderstw napierał na niego nie tylko lęk, lecz również posępne, bolesne poczucie niemocy – jak mógł dawać tym sierotom nadzieję na przyszłość, skoro nie był w stanie ochronić ich nawet przed prostym zaklęciem? Jak mógł przekonywać płaczącego mu w ramionach Alfa, że po opuszczeniu burych murów Toivoa’y czeka na niego lepsze życie? Jak mógł siedzieć pod zamkniętymi drzwiami Ingunn i obiecywać, że wszystko będzie dobrze? Jak mógł kłamać, nie tracąc przy tym elementarnej cząstki samego siebie?
    Był słaby i niewiele znaczył, lecz zdarzały się chwile, kiedy właśnie na tym polegała siła jego charakteru – nawet zlękniony, stawał zawsze po stronie gorszych, u boku ludzi, którym nie wyszło, którzy przegrali czy to z własnej słabości, czy ugodzeni w pierś ostrym puginałem przeciwności losu. W głębi duszy pragnął, aby głos dostali nareszcie ci, których świat odrzucił, ci, którzy byli samotni, ci, którym nic się nie udało, których nikt nigdy nie kochał, ludzie mali, rachityczni, zniekształceni, o zakurzonych twarzach i zgrabiałych dłoniach, spoglądający z obawą na otaczającą ich rzeczywistość. Skrycie marzył, by to właśnie oni nareszcie dojrzeli do krzyku, by ktoś pochylił się nad nimi dobrotliwie, pogłaskał po głowie i spytał
    nad czym myślisz, Piesku?
    Śniący
    Safír Fenrisson
    Safír Fenrisson
    https://midgard.forumpolish.com/t1058-safir-fenrisson#7032https://midgard.forumpolish.com/t1071-safir-fenrisson#7048https://midgard.forumpolish.com/t1072-paideia#7053https://midgard.forumpolish.com/f115-safir-fenrisson


    KARTA ROZWOJU

    INFORMACJE OGÓLNE
    WZROST: 186 cm

    WAGA: 70 kg

    KOLOR OCZU: zielone

    KOLOR WŁOSÓW: brązowe

    ZNAKI SZCZEGÓLNE: brzydka blizna uwięziona pomiędzy żebrami na lewym boku i przeciągnięta spoiną przez prawe przedramię, upamiętniająca przekleństwo wilczej natury; woń papierosów maskowana świeżością miętówek i intensywnością tanich perfum; półksiężyc pobielałej rysy nad lewą brwią, znaczący widmo dziecięcej nierozwagi

    GENETYKA: warg

    STAN ZDROWIA: zaburzenia pamięci


    STATYSTYKI
    WIEDZA O MAGII: II

    REPUTACJA: 13

    ROZPOZNAWALNOŚĆ: 21

    STRONNICTWO: 7 (W)

    CHARYZMA: 25

    FLORA I FAUNA: 5

    MEDYCYNA: 10

    KREATYWNOŚĆ: 15

    SPRAWNOŚĆ FIZYCZNA: 16

    WIEDZA OGÓLNA: 15


    ATUTY
    Lider (I) – +5 do rzutu kością na próby zjednania tłumu, wzbudzania zaufania, przekonywania inną metodą niż kłamstwo (próg sukcesu zależy od drugiej postaci lub wyznaczany jest przez Proroka).

    Pomocnik (II) – +7 do rzutu na zaopatrywanie ran i inne czynności medyczne.

    Wilczy instynkt – postać ma wyostrzone zmysły i otrzymuje +3 do rzutów na spostrzegawczość oraz +3 do rzutu przy dowolnych czynnościach wykorzystujących sprawność fizyczną. Ulega przymusowej transformacji podczas pełni księżyca. Podczas przemiany premia zwiększa się i wynosi +10 do rzutu przy dowolnych czynnościach wykorzystujących sprawność oraz +5 do rzutów na spostrzegawczość (atut otrzymywany wraz z genetyką: warg).



    EKWIPUNEK
    - wilczy medalion (sprawiając że łatwiej dojść do siebie po przemianie; jego ściśnięcie w obu dłoniach skutkuje szybko regenerującymi się słabszymi skaleczeniami. Dodatkowo, raz na fabularny miesiąc, wisior daje tymczasowy bonus +5 do sprawności fizycznej.)
    - nóż
    - latarka
    - breloczek ze Łzą Ymira (+2 do spostrzegawczości)
    - opal (+1 do wiedzy ogólnej)
    - buteleczka z nieznaną substancją, 2 szt. (owiana tajemnicą buteleczka, stająca się eliksirem, jakiego potrzebuje właściciel. Ciecz znajdująca w buteleczce, początkowo przezroczysta, zmienia swoje właściwości pod wpływem nieznanego zaklęcia z magii przemiany. Pozwala na uzyskanie dwóch dowolnych sztuk mikstur. Eliksiry muszą być różne, nie można zdobyć dwóch takich samych)
    - purpurowa mgła (3 sztuki)
    - ochronny szalik (w przypadku zagrożenia, raz w fabularnym miesiącu, zmienia się w miniaturowego orma, zdolnego pokąsać agresora)
    - zdobiona papierośnica
    - wisiorek z błękitnym kryształem, 2 szt. (kryształ zaczyna świecić podczas niesprzyjających warunków pogodowych i ułatwia poruszanie się podczas mgły, dymu czy zamieci śnieżnej. W tego rodzaju sytuacjach gwarantuje +2 do spostrzegawczości)
    - kamuflażowa skrytka (pozwala na ukrycie maksymalnie 3 przedmiotów o stosunkowo małej wielkości)
    - medalion z runą gebo (po ściśnięciu go w dłoniach emituje słabe światło; pomaga uspokoić emocje oraz uporządkować myśli)
    - eliksir pierwszej pomocy (3 użycia; hamuje krwawienie i przez III tury łagodzi inne, doznane uszkodzenia czy objawy chorób. Nie zwalnia z kontaktu z medykiem, gdyż objawy nawrócą po ustąpieniu działania eliksiru)
    - księżycowy wywar
    - pies


    AKTUALIZACJE
    - zakup noża oraz latarki (29.07.2021)
    - otrzymanie breloczka ze Łzą Ymira i opalu od Viktora (29.10.2021)
    - zakup szmaragdowej bransoletki (08.11.2021)
    - otrzymanie -2 punktów do reputacji i +1 punktu do rozpoznawalności (21.12.2021);
    - otrzymanie buteleczki z nieznaną substancją (2 szt.) (26.12.2021);
    - przekazanie Eitriemu szmaragdowej bransoletki (14.02.2022)
    - zakup 3 sztuk purpurowej mgły (09.04.2022)
    - otrzymanie z okazji Jul ochronnego szalika, zdobionej papierośnicy, wisiorka z błękitnym kryształem i kamuflażowej skrytki (09.04.2022)
    - otrzymanie z okazji Jul wisiorka z błękitnym kryształem, medalionu z runą gebo i eliksiru pierwszej pomocy (23.04.2022);
    - zakup 5 punktów statystyk do sprawności fizycznej (01.07.2022)
    - zakup księżycowego wywaru (03.08.2022);
    - otrzymanie 1 punktu statystyk do sprawności fizycznej oraz odebranie 100 PD za 100 postów fabularnych (31.10.2022)
    - otrzymanie psa od Sohvi (01.12.2022)

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Karta zaakceptowana
    Niesamowite, jak los potrafi bywać przewrotny – mimo że podarowany Ci magiczny pierwiastek uparcie otoczony pozostaje klątwą snu, magiczny świat ani na chwilę nie zamierzał o Tobie zapomnieć – Norny w zupełnie niespodziewany sposób nierozerwalnie splotły Twój los ze światem galdrów, podarowując Ci karykaturalne, magiczne zdolności. Myślisz czasem, Piesku, o ofiarowanym Ci lunarnym piętnie, jak o formie przepustki? Wyjątkowym bilecie wstępu za kulisy przedstawienia, które miało pozostać dla Ciebie wielką niewiadomą? Teraz wszak brak możliwości formowania zaklęć możesz rekompensować sobie w inny sposób.


    Prezent

    Comiesięczne przemierzanie księżycowego traktu jest niebywale wyczerpujące, natomiast Ty, jak mało kto, powinieneś być w niezachwianej formie przez cały czas – baczenie na dzieciaki, które umyślnie, z premedytacją zostały wykluczone ze społeczeństwa to poważne zadanie – dlatego pragnę podarować Ci wilczy medalion. To pamiątka, która pozostała Ci po tamtej nocy – kiedy ocknąłeś się w szpitalu, miałeś przy sobie pazur warga, który Cię zaatakował. Jeden z doglądających Cię medyków z sobie tylko znanego powodu zdecydował się stworzyć z niego wisior, nakazując Ci noszenie go zawsze przy sobie. Efekty niezwykłego działania medalionu szybko wyszły na jaw – Twoja kondycja przed i po pełni stosunkowo szybko wraca do właściwego stanu, sprawiając że łatwiej Ci dojść do siebie po przemianie, natomiast jeśli ściśniesz medalion w obu dłoniach, zadziwiająco szybko regenerują się wówczas wszystkie słabsze skaleczenia. Dodatkowo, raz na fabularny miesiąc, wisior daje Ci tymczasowy bonus +5 do sprawności fizycznej.


    Informacje

    Serdecznie witamy w Midgardzie! Twoja karta postaci została zaakceptowana, w związku z czym otrzymujesz 700 PD na start do dowolnego rozdysponowania. W następnym etapie powinnaś obowiązkowo założyć kronikę i skrzynkę pocztową. Powodzenia na fabule!



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.