:: Midgard :: Forsteder :: Mieszkania :: Einar Halvorsen
Strona 1 z 2 • 1, 2
Salon
4 posters
Mistrz Gry
Salon Sro 30 Gru - 4:28
First topic message reminder :
Salon
Stanowi najbardziej reprezentatywne pomieszczenie, w którym przyjmowani są goście – dobrze oświetlone i utrzymane w należytym porządku. Na ścianach, podobnie jak w innych częściach budynku, znajdują się oprawione rysunki i obrazy, w chwili obecnej niewystawione przez właściciela na sprzedaż. Niektóre z dzieł pochodzą jeszcze z młodości, na co wskazuje jawnie nieopierzony, dopiero rozwijający się styl. Przy ścianach okalających pokój stoją regały z dumną kolekcją ksiąg oraz pamiątkowych przedmiotów. Kamienny, okraszony płaskorzeźbami kominek, kryje w swoim wnętrzu trzaskający wesoło ogień podczas chłodniejszych, zimowych dni. Fotele, a także kanapa mogą być zajmowane bez przeszkód przez gości, którzy przychodzą niekiedy w celu złożenia zamówień.
Villemo Holmsen
Re: Salon Pon 22 Lip - 12:01
Villemo HolmsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bærum, Norwegia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : niksa
Zawód : aktorka
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łabędź
Atuty : akrobata (I), złotousty (I), śpiew jezior
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 6 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 30 / wiedza ogólna: 17
Einar Halvorsen
Re: Salon Czw 25 Lip - 22:19
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Był przekonany, że szczątki jego sumienia otrząsną się z opóźnieniem, podnosząc rzężącą wrzawę, kakofonię wadliwych tłoków mechanizmu; był przekonany, że nowe, rozjuszone wyrzuty wgryzą się z uporem w padlinę rozrzuconych wspomnień stygnących pod zachmurzonym niebem świadomości. Zawsze tak wyglądało, zawsze, gdy odchodziła, zaczynał wkrótce żałować, poddawał się, uginając kark przed przynoszącą mu onieśmielenie, niedawną ekscytacją. Przełykał żółć wysączonej, pogardliwej frustracji, gorycz zagrzebaną głęboko w fałdach jego podniebienia, parzącą go wściekle w przełyk. Żałował, ponieważ bał się możliwych konsekwencji; żałował, bo w głębi duszy był tchórzem wyuczonym przede wszystkim ucieczki, nawykłym do jej wygody, do samotności i dystansu; żałował, dlatego że został wychowany w nienawiści do swojego pochodzenia, tak, jakby musiał żarliwie codziennie za nie przepraszać, przepraszać, że urodził się potworem, zbrukanym, nienawistnym odmieńcem niegodnym funkcjonować w azylu szlachetnego społeczeństwa. Żałował, ponieważ wiedział, z jaką łatwością każde słowo będzie w stanie obrócić się przeciwko niemu, jak wiele ryzykuje, zawierzając jej znacznie więcej niż tylko powierzchowne ciało.
- Pewnie masz rację - wyszeptał, pochylony tuż nad wypukłym skrzydłem jej obojczyka. Wreszcie, żałował tego, że mimo strachu buchającego wraz z wyrzutem krwiobiegu, nie umiał z niej zrezygnować. Nie umiał żyć bez ich pasji, oddając się jej zupełnie, jak ofiara pochłonięta w całości przez harcujący płomień. Nie umiał żyć bez ich więzi, nawiązanej pomimo licznych przeszkód ich sprzeczności. Zostali, przez swoje pochodzenie, powołani do okrucieństwa. Żądali więcej i więcej, wsuwając się w zakamarki cudzej duszy, wsiąkając jak niezmywalny atrament, nie pozwalając o sobie nigdy zapomnieć, krzycząc swoją pstrokatą obecnością.
- Nie uciekniemy przed tym, kim jesteśmy - przyznał - jednak bez tego nigdy bym cię nie poznał - dźwignął kąciki ust w nienachalny uśmiech - nie w ten sposób. - Nie w ten sposób; byłby tylko kolejnym z zadurzonych w niej mężczyzn, podatnych na wyrok aury, skamlałby niczym pies o najmniejszy, możliwy ochłap uwagi, gotowy obiecać wszystko, czego sobie jedynie zażyczyła. Byłby kolejną, pustą marionetką w jej osobistym teatrzyku, zupełnie innym od aktorstwa, które tak umiłowała. Villemo wysunęła w jego stronę ramiona, a on opadł w jej dotyk, tymczasowo kojący, do momentu, aż nie nadejdzie ponownie chwila samotności i przeklętej, zwodniczej refleksji nad całym postępowaniem. Postępował zwyczajnie nierozsądnie, zupełnie zaślepiony ich relacją, zupełnie nią zniewolony choć z innych przyczyn od pozostałych, świdrujących ją spojrzeniami ludzi.
- Tak długo, jak będę bliżej - dodał, układając się przy niej - każda rana przestaje mieć znaczenie. - Nie uważał, że powinna mu obecnie cokolwiek wynagradzać. Uprzednie, utworzone obrazy, były bezwzględnie przetrawione w popiół - teraz jednak rozumiał, że nie spoglądał na nią wtedy dostatecznie dojrzale, teraz wiedział, że namalowałby ją inaczej, gdyby zyskał ponowną, niezastąpioną szansę. Czując ciepło jej sylwetki pogrążył się w przyjemnej, rozmarzonej stagnacji, jedynie kładąc swój ogon na nadal rozpalonej powierzchni kobiecej skóry. Dzisiaj nie bał się tego, czym rzeczywiście był.
Einar i Villemo z tematu
- Pewnie masz rację - wyszeptał, pochylony tuż nad wypukłym skrzydłem jej obojczyka. Wreszcie, żałował tego, że mimo strachu buchającego wraz z wyrzutem krwiobiegu, nie umiał z niej zrezygnować. Nie umiał żyć bez ich pasji, oddając się jej zupełnie, jak ofiara pochłonięta w całości przez harcujący płomień. Nie umiał żyć bez ich więzi, nawiązanej pomimo licznych przeszkód ich sprzeczności. Zostali, przez swoje pochodzenie, powołani do okrucieństwa. Żądali więcej i więcej, wsuwając się w zakamarki cudzej duszy, wsiąkając jak niezmywalny atrament, nie pozwalając o sobie nigdy zapomnieć, krzycząc swoją pstrokatą obecnością.
- Nie uciekniemy przed tym, kim jesteśmy - przyznał - jednak bez tego nigdy bym cię nie poznał - dźwignął kąciki ust w nienachalny uśmiech - nie w ten sposób. - Nie w ten sposób; byłby tylko kolejnym z zadurzonych w niej mężczyzn, podatnych na wyrok aury, skamlałby niczym pies o najmniejszy, możliwy ochłap uwagi, gotowy obiecać wszystko, czego sobie jedynie zażyczyła. Byłby kolejną, pustą marionetką w jej osobistym teatrzyku, zupełnie innym od aktorstwa, które tak umiłowała. Villemo wysunęła w jego stronę ramiona, a on opadł w jej dotyk, tymczasowo kojący, do momentu, aż nie nadejdzie ponownie chwila samotności i przeklętej, zwodniczej refleksji nad całym postępowaniem. Postępował zwyczajnie nierozsądnie, zupełnie zaślepiony ich relacją, zupełnie nią zniewolony choć z innych przyczyn od pozostałych, świdrujących ją spojrzeniami ludzi.
- Tak długo, jak będę bliżej - dodał, układając się przy niej - każda rana przestaje mieć znaczenie. - Nie uważał, że powinna mu obecnie cokolwiek wynagradzać. Uprzednie, utworzone obrazy, były bezwzględnie przetrawione w popiół - teraz jednak rozumiał, że nie spoglądał na nią wtedy dostatecznie dojrzale, teraz wiedział, że namalowałby ją inaczej, gdyby zyskał ponowną, niezastąpioną szansę. Czując ciepło jej sylwetki pogrążył się w przyjemnej, rozmarzonej stagnacji, jedynie kładąc swój ogon na nadal rozpalonej powierzchni kobiecej skóry. Dzisiaj nie bał się tego, czym rzeczywiście był.
Einar i Villemo z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Salon Sob 7 Wrz - 18:50
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
31.07.2001
Łatwo było mu mówić, żeby się nie niepokoiła. I to po tym, jak wspominał o sprawach zawodowych. Oczywiście, że się zaniepokoiła, a jeszcze jakby tego brakowało, to dodatkowo się zdenerwowała. Jakie na wszystkich bogów Einar mógł mieć do niej sprawy zawodowe? Cały dyżur w pracy Vaia przesiedziała praktycznie jak na szpilkach. Była na tyle roztrzepana, że nawet udało jej się poplamić kawą kilka dokumentów i nakrzyczeć na początkującego strażnika. No cóż, nikt nigdy nie mówił, że życie było łatwe, prawda? Nie miała za specjalnych wyrzutów sumienia i zaraz po zakończeniu służby wyprysnęła wręcz z biura.
Ciuchy na przebranie specjalnie ze sobą wzięła, więc wskoczyła w nie w tempie ultra szybkim i praktycznie pognała do mieszkania Einara. W głowie krążyły jej bardzo różne scenariusze, zaczynając od jakichś błahostek, a kończąc na poważnych groźbach i problemach, które mógłby mieć Halvorsen. Zresztą od ich ostatniego spotkania sporo myślała i zastanawiała się, dochodząc do wniosku, że coś nie tak działo się z nią w jego obecności. Rozważała też trochę, czy czasem jednak Einar nie jest ucieleśnieniem loa którejś grupy, ale nie mogła mieć pewności. Że jej podejrzenia mogą być prawdziwe i ma problemy prawne z tego tytułu, także brała pod uwagę, co tworzyło porządny i nieunikniony chaos w głowie strażniczki. Przede wszystkim jednak najbardziej obawiała się, że Einarowi mógłby ktoś zrobić krzywdę, a tego jej kocie jestestwo nie chciało w żadnym wypadku. Zresztą w tym temacie Vaia bardzo zgadzała się ze swoim wewnętrznym zwierzakiem. Nie było opcji, by Halvorsena ktokolwiek skrzywdził.
Całą drogę do mieszkania Einara wręcz przebiegła, zapominając kompletnie o tym, że przecież mogła się teleportować. Choć w sumie to i tak było kiepskim pomysłem, jeśli patrzyć na to, jak bardzo martwiła się o Einara. Mógł sobie myśleć, co tylko chciał, Vaia na swój sposób troszczyła się o niego, tak samo jak on troszczył się o nią, bez względu na inne sprawy. Zwolniła bieg ulicę przed domem malarza, nie chcąc wbijać do niego aż tak zdyszana, jak aktualnie była. Ale i tak resztę trasy przebyła szybszym krokiem, pukając do drzwi mniej więcej 45 minut po zakończeniu dyżuru w pracy.
Po namyśle odpaliła jeszcze papierosa, korzystając z faktu, że Einar jeszcze nie otworzył drzwi. Nie była pewna, czy mężczyzna pali, ale jakby na to nie spojrzeć, nie paliła szlugów dla widzących, tylko te normalne, ze sklepu śniących, a do tego już niektórzy mogli mieć jakieś pretensje. W końcu jednak, wciąż z petem w ustach zapukała ponownie widząc, że Einar nie otwiera. Zrobiło jej się wewnątrz nieco zimno, ale spróbowała chociażby udawać, że się nie denerwuje i się nie martwi. Może jest pod prysznicem. Albo maluje, choć nie miała pojęcia, czy Einar ma w domu pracownię. A może po prostu uciął sobie drzemkę, a ona niepotrzebnie się denerwuje? Ale jak miała się nie denerwować, kiedy puszczał jej teksty o konsultowaniu spraw cholera jasna zawodowych!
- Mierda. – syknęła w końcu, wywalając peta, gotowa nacisnąć klamkę i wejść po prostu na chama do mieszkania malarza. Potem będzie przepraszać, jeśli się wygłupiła, ale teraz…
- Einar?! Wszystko okey? – spytała natychmiast, kiedy w końcu otworzył drzwi. Zanim zdążyła wpakować się tam na chama.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Salon Wto 1 Paź - 17:32
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Ciało, które posiadał, budziło w nim obrzydzenie - lepkie, nieprzyjazne odczucie gromadziło się, uciskając dno żołądka nieokreślonym, bezkształtnym poczuciem winy (winy, lecz winy za co? czy mógł mieć wpływ na cokolwiek, na kręte ścieżki swojego przeznaczenia, na bliznę swojej natury rozprowadzoną nierównym, perłowym ściegiem na płótnie jego umysłu?). Splunął do umywalki, godząc spojrzeniem w postać zarysowaną w lustrze. Milczący czas konfrontacji, on, tylko on, sam, nieprzerwanie samotny. Zrobiło mu się niedobrze, dyskomfort nie odstępował go nawet na pojedynczy oddech, na pojedyncze uderzenie serca, chwytając przestrzeń pod zagnieżdżonym, twardym spoiwem mostka.
Mogła przyjść w każdej chwili. Był o tym przekonany, dlatego, że znał ją dobrze, wystarczająco dobrze, by wiedzieć, jakie wrażenie wywrze na niej treść listu, już i tak wyważona, ze starannie dawkowanym udzielającym mu się pod skórą niepokojem. Mogła przyjść w każdej chwili, a podobne wrażenie charczało nad nim jak szczęki wygłodniałego zwierzęcia marzącego o przelewaniu jego krwi. Krew, tak czy inaczej, musiała zostać przelana, zacisnął zęby, odcinając po raz kolejny krowi ogon, dlatego, że mogła przyjść w każdej chwili. Nie był bezpieczny, nie teraz, nawet we własnym domu. Chciał ją, co oczywiste, zobaczyć, ale nie mógł pokazać się przed nią w takiej formie. Ogon powrócił, od zawsze zresztą powracał, jego klątwa, mówiąca jawnie o brudnym, skundlonym pochodzeniu. Powrócił w niedogodnym momencie, ale lepiej teraz, niż później, lepiej teraz, powtarzał niczym modlitwę, strząsając z siebie impulsy chlustającego bólu. Cudem zdążył uprzątnąć całe miejsce, cudem zdążył się doprowadzić do znośnego stanu, cudem zdążył się przebrać, wprost doskonale, o ironio, przewidując kolejne wydarzenia. Słyszał, jak cudze knykcie miarowo uderzają o drzwi. Dźwięk, powtarzany z uporem niósł się po okolicznych pomieszczeniach. Miał bardzo mało czasu, na swoje szczęście - zdążył. Pochwycił później za klamkę, konfrontując się ostatecznie z osobą, której tak doskonale się spodziewał.
- Tak.
Mówił miękko, spokojnie, choć przy tym lekko zmieszany. Wydawał się odrobinę zakłopotany sytuacją, zupełnie, jakby miał problem ją odpowiednio wytłumaczyć, przelewać w naczynia słów. Sprawa, z którą się do niej zwrócił, była równocześnie tak błaha jak poważna, mogąca nieść ze sobą istotne zagrożenia.
- Napisałem, że tak - potwierdził niedługo później. Zaprosił ją natychmiast do środka, chcąc, żeby się równie szybko rozgościła. Nie był to zresztą pierwszy raz, kiedy składała mu wizytę. Przez krótką chwilę w milczeniu obserwował jej postawę. Rozpoznał cząstki emocji parujące w jej całym zachowaniu.
- Na bogów, Vaia - przypomniał - nie chciałem cię przestraszyć - wiedział, że była to nieudolna próba załagodzenia sytuacji jak podłożenie atrapy opatrunku. Nie umiał jednak powstrzymać się przed podobnym stwierdzeniem, zanim usiądą i przejdą do sedna sprawy.
Mogła przyjść w każdej chwili. Był o tym przekonany, dlatego, że znał ją dobrze, wystarczająco dobrze, by wiedzieć, jakie wrażenie wywrze na niej treść listu, już i tak wyważona, ze starannie dawkowanym udzielającym mu się pod skórą niepokojem. Mogła przyjść w każdej chwili, a podobne wrażenie charczało nad nim jak szczęki wygłodniałego zwierzęcia marzącego o przelewaniu jego krwi. Krew, tak czy inaczej, musiała zostać przelana, zacisnął zęby, odcinając po raz kolejny krowi ogon, dlatego, że mogła przyjść w każdej chwili. Nie był bezpieczny, nie teraz, nawet we własnym domu. Chciał ją, co oczywiste, zobaczyć, ale nie mógł pokazać się przed nią w takiej formie. Ogon powrócił, od zawsze zresztą powracał, jego klątwa, mówiąca jawnie o brudnym, skundlonym pochodzeniu. Powrócił w niedogodnym momencie, ale lepiej teraz, niż później, lepiej teraz, powtarzał niczym modlitwę, strząsając z siebie impulsy chlustającego bólu. Cudem zdążył uprzątnąć całe miejsce, cudem zdążył się doprowadzić do znośnego stanu, cudem zdążył się przebrać, wprost doskonale, o ironio, przewidując kolejne wydarzenia. Słyszał, jak cudze knykcie miarowo uderzają o drzwi. Dźwięk, powtarzany z uporem niósł się po okolicznych pomieszczeniach. Miał bardzo mało czasu, na swoje szczęście - zdążył. Pochwycił później za klamkę, konfrontując się ostatecznie z osobą, której tak doskonale się spodziewał.
- Tak.
Mówił miękko, spokojnie, choć przy tym lekko zmieszany. Wydawał się odrobinę zakłopotany sytuacją, zupełnie, jakby miał problem ją odpowiednio wytłumaczyć, przelewać w naczynia słów. Sprawa, z którą się do niej zwrócił, była równocześnie tak błaha jak poważna, mogąca nieść ze sobą istotne zagrożenia.
- Napisałem, że tak - potwierdził niedługo później. Zaprosił ją natychmiast do środka, chcąc, żeby się równie szybko rozgościła. Nie był to zresztą pierwszy raz, kiedy składała mu wizytę. Przez krótką chwilę w milczeniu obserwował jej postawę. Rozpoznał cząstki emocji parujące w jej całym zachowaniu.
- Na bogów, Vaia - przypomniał - nie chciałem cię przestraszyć - wiedział, że była to nieudolna próba załagodzenia sytuacji jak podłożenie atrapy opatrunku. Nie umiał jednak powstrzymać się przed podobnym stwierdzeniem, zanim usiądą i przejdą do sedna sprawy.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Salon Pią 4 Paź - 18:49
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Kręciła się, stała niczym na szpilkach, nie wiedząc, co zrobić, co począć i jak zareagować. Niespodziewanie przywrócona relacja, o której sądziła, że jest utracona, robiła z nią dziwne rzeczy. Wyewoluowała do momentu, w którym pewne sprawy przestawały jej być obojętne.
Widok Halvorsena, całego, zdrowego i co najważniejsze całkiem spokojnego, był niczym kojący plaster na jej własne emocje. Nic mu nie było, był cały i zdrowy. Jej niepokój chociaż trochę opadł, przynajmniej tyle dobrego było. Posłusznie wpakowała się do mieszkania Einara, korzystając z szybkiego zaproszenia i potelepała się wprost do salonu. Po kilku wizytach mniej więcej już znała rozkład tych najważniejszych pomieszczeń, ale i tak nie przesadzała w tym rozgaszczaniu się.
Prychnęła za to niczym dzika kotka, wbijając spojrzenie w malarza, gdy zaczął się na nią burzyć, mówiąc, że pisał jej, że wszystko w porządku. Tak, pisał, mhm. Pisał jej o cholernych konsultacjach zawodowych i czego oczekiwał?! Że nie będzie się o niego martwić? Najwyraźniej był trochę mniej domyślny niż sądziła, ale to nic.
- Nie przestraszyłeś mnie! – fuknęła, krzyżując ręce na piersiach, w wyrazie delikatnego zdenerwowania. Ulga mieszała się z dalszym niepokojem. Był cały i zdrowy, ale jednocześnie to nie znaczyło, że wszystko było w porządku. Nikt go nie skrzywdził, przynajmniej teraz, ale może w takim razie coś mu groziło? – Po prostu… ugh. – w emocjach brakowało jej słów, by wyjaśnić, co właściwie czuła. By wytłumaczyć siebie, swoje zachowanie, swoją nagłą panikę. Westchnęła w duchu, bo kot pchał się i żądał, by go wypuściła. Vaia nie była pewna, czy powinna to zrobić, ale jej oczy błyszczały złotem, a większość zmysłów była bardziej wyostrzona. Nie skupiała się jednak na niczym konkretnym, po prostu chciała, by jej wszystko wyjaśnił. Tutaj i teraz, najlepiej natychmiast, miała gdzieś kulturowe konwenanse.
- Po prostu zaniepokoiłeś mnie tym listem. – powiedziała w końcu, trochę kulawo, chociaż teraz było już chyba jasne, że zwyczajnie się o niego martwiła. Zrobiła kilka kroków w stronę mężczyzny i zwyczajnie objęła go za szyję, wtulając się w niego całkiem mocno, powolnymi wdechami chłonąc jego zapach. Była jak kot, potrzebowała się upewnić, że naprawdę nic mu nie jest, by pozbyć się zdenerwowania i móc wysłuchać, co powie dalej. Próbowała nad sobą panować, nie robić żadnych gwałtownych ruchów czy nie przerażać go gwałtownością swoich reakcji. Choć miała ludzką postać, było w niej więcej kota, który denerwował się, że coś mogło się stać z tym, co było jej. Znajomy zapach koił lepiej niż słowa, pozwoliła sobie na chwilę trwania w tej pozycji, na chwilę uspokojenia się i odzyskania jako takiej kontroli.
- Mów. – wymruczała w końcu, po części tonem prośby a po części tonem rozkazu. - Do czego mnie potrzebujesz? – westchnęła, pocierając policzkiem o pierś Einara, zanim w końcu mogła się odrobinę odsunąć. Teraz jednak, gdy emocje trochę opadły, docierały do niej inne bodźce. Dotyk. Dźwięki. Zapach.
Właśnie, zapach.
Zaciągnęła się powietrzem i zmarszczyła brwi, próbując jakoś pojąć, co właściwie czuła.
- Einar? Czy… – zawahała się lekko. – Czy ja czuję krew? – spytała ostrożnie, z dużą dozą niepewności, bo jednak ciężko było jej stwierdzić, czy to faktycznie krew, czy po prostu jej łeb coś sobie ubzdurał. Czuła też i dużo innych zapachów, a poza tym mógł się chociażby zaciąć papierem i nie byłoby nawet sensu stawiania w gotowości wszystkich zmysłów.
Widok Halvorsena, całego, zdrowego i co najważniejsze całkiem spokojnego, był niczym kojący plaster na jej własne emocje. Nic mu nie było, był cały i zdrowy. Jej niepokój chociaż trochę opadł, przynajmniej tyle dobrego było. Posłusznie wpakowała się do mieszkania Einara, korzystając z szybkiego zaproszenia i potelepała się wprost do salonu. Po kilku wizytach mniej więcej już znała rozkład tych najważniejszych pomieszczeń, ale i tak nie przesadzała w tym rozgaszczaniu się.
Prychnęła za to niczym dzika kotka, wbijając spojrzenie w malarza, gdy zaczął się na nią burzyć, mówiąc, że pisał jej, że wszystko w porządku. Tak, pisał, mhm. Pisał jej o cholernych konsultacjach zawodowych i czego oczekiwał?! Że nie będzie się o niego martwić? Najwyraźniej był trochę mniej domyślny niż sądziła, ale to nic.
- Nie przestraszyłeś mnie! – fuknęła, krzyżując ręce na piersiach, w wyrazie delikatnego zdenerwowania. Ulga mieszała się z dalszym niepokojem. Był cały i zdrowy, ale jednocześnie to nie znaczyło, że wszystko było w porządku. Nikt go nie skrzywdził, przynajmniej teraz, ale może w takim razie coś mu groziło? – Po prostu… ugh. – w emocjach brakowało jej słów, by wyjaśnić, co właściwie czuła. By wytłumaczyć siebie, swoje zachowanie, swoją nagłą panikę. Westchnęła w duchu, bo kot pchał się i żądał, by go wypuściła. Vaia nie była pewna, czy powinna to zrobić, ale jej oczy błyszczały złotem, a większość zmysłów była bardziej wyostrzona. Nie skupiała się jednak na niczym konkretnym, po prostu chciała, by jej wszystko wyjaśnił. Tutaj i teraz, najlepiej natychmiast, miała gdzieś kulturowe konwenanse.
- Po prostu zaniepokoiłeś mnie tym listem. – powiedziała w końcu, trochę kulawo, chociaż teraz było już chyba jasne, że zwyczajnie się o niego martwiła. Zrobiła kilka kroków w stronę mężczyzny i zwyczajnie objęła go za szyję, wtulając się w niego całkiem mocno, powolnymi wdechami chłonąc jego zapach. Była jak kot, potrzebowała się upewnić, że naprawdę nic mu nie jest, by pozbyć się zdenerwowania i móc wysłuchać, co powie dalej. Próbowała nad sobą panować, nie robić żadnych gwałtownych ruchów czy nie przerażać go gwałtownością swoich reakcji. Choć miała ludzką postać, było w niej więcej kota, który denerwował się, że coś mogło się stać z tym, co było jej. Znajomy zapach koił lepiej niż słowa, pozwoliła sobie na chwilę trwania w tej pozycji, na chwilę uspokojenia się i odzyskania jako takiej kontroli.
- Mów. – wymruczała w końcu, po części tonem prośby a po części tonem rozkazu. - Do czego mnie potrzebujesz? – westchnęła, pocierając policzkiem o pierś Einara, zanim w końcu mogła się odrobinę odsunąć. Teraz jednak, gdy emocje trochę opadły, docierały do niej inne bodźce. Dotyk. Dźwięki. Zapach.
Właśnie, zapach.
Zaciągnęła się powietrzem i zmarszczyła brwi, próbując jakoś pojąć, co właściwie czuła.
- Einar? Czy… – zawahała się lekko. – Czy ja czuję krew? – spytała ostrożnie, z dużą dozą niepewności, bo jednak ciężko było jej stwierdzić, czy to faktycznie krew, czy po prostu jej łeb coś sobie ubzdurał. Czuła też i dużo innych zapachów, a poza tym mógł się chociażby zaciąć papierem i nie byłoby nawet sensu stawiania w gotowości wszystkich zmysłów.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Salon Pią 4 Paź - 22:15
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Bał się nagłej bliskości, bał się dystansu - nadłamanego jak krucha i wysuszona gałąź. Bał się samego siebie, aury, która poruszała się niespokojnie ponad powierzchnią skóry, dławiąca jak zapach rozproszonych intensywnie perfum. Bał się, że właśnie przez nią tak bardzo do niego lgnęła, przysuwając swój policzek do torsu, chłonąc jego obecność jak po bolesnej, narzuconej rozłące wstrząsającej wszystkimi emocjami. Bał się, jednak był również słaby; był przeklętym huldrekallem, który żył dla uniesień i cudzej, oferowanej mu bezustannie zażyłości. Nie mógł temu zaprzeczyć, nie mógł powiedzieć, że mu się nie podobało, nawet, jeśli powinien w odmienny sposób sterować swoim życiem.
Pytanie, które zadała, zbiło go teraz z tropu. Spoglądał na nią, nie oszczędzając przy tym naturalnej, osadzającej się na twarzy konsternacji. Nie starał się nawet tłumić wzbierającego w nim zaskoczenia, choć jego konkretny powód był całkowicie inny od powierzchownego, którego mogła się spodziewać. To niemożliwe. To nie było możliwe. Zdążył wszystko uprzątnąć, zdążył zażyć eliksir, rana się zasklepiła. Zatarł za sobą ślady, tak jak zawsze. Było to częścią jego codzienności.
- …dlaczego miałabyś czuć? - sam zadał pytanie z troską. Wydawał się być zmartwiony jej niepokojem, przyjmując kontrastujące się z jej postawą, schludne opanowanie. Świadomy, że wpływał na nią z pomocą swojego czaru (bez względu na wyrażaną wolę, zawsze jego część poruszała się dookoła sylwetki), obdarzył ją właśnie miękkim, czułym tonem spojrzenia. Pogładził lekko jej skórę, zupełnie, jakby podobnym gestem chciał dodać jej odrobinę otuchy, tak niezbędnej w przepełnionej różnorodnymi odczuciami sytuacji. Próbował opatrzyć wszystko chwilowym przewrażliwieniem. Czy bała się, że zrobiono mu krzywdę? Dlatego wyczuła krew?
- Nie jestem tak nieostrożny. Już wszystko ci pokazuję - zmienił płynnie temat i przeszedł już do konkretnych wyjaśnień, tych, których przecież obecnie obecnie potrzebowała. Sięgnął po leżącą na blacie stołu kopertę, wysunął papier i rozłożył, ukazując treść listu. Wręczył go Vai bez najmniejszego zawahania. Potrzebował poznać jej reakcję, potrzebował wiedzieć, co będzie o tym sądzić.
- Spójrz na to zaproszenie. Zupełnie niepodpisane, adres właściwie na odludziu. Widziałem różne pomysły, ale ten - ściągnął brwi w wyrazie zastanowienia - wygląda na co najmniej podejrzany - ośmielił się skomentować. Owszem, był świadkiem różnorodnych bankietów, pojawiał się na przyjęciach, o których nie powinno się głośno mówić. Pomimo tego organizowany anonimowo bal maskowy w zupełnie opuszczonej kamienicy budował w jego umyśle kolejne zalążki niepokoju. Pismo oraz styl, w jakim skomponowano treść listu nie nasuwały mu również żadnej, namacalnej pewności; nie wiedział, kto go zapraszał, zachęcając, aby pojawił się razem z osobą towarzyszącą. Dopatrywał się w tym wszystkim skonstruowanego bezczelnie zagrożenia; albo dla nierozsądnych twórców albo, co gorsza, dla przedstawicieli genetyk.
Pytanie, które zadała, zbiło go teraz z tropu. Spoglądał na nią, nie oszczędzając przy tym naturalnej, osadzającej się na twarzy konsternacji. Nie starał się nawet tłumić wzbierającego w nim zaskoczenia, choć jego konkretny powód był całkowicie inny od powierzchownego, którego mogła się spodziewać. To niemożliwe. To nie było możliwe. Zdążył wszystko uprzątnąć, zdążył zażyć eliksir, rana się zasklepiła. Zatarł za sobą ślady, tak jak zawsze. Było to częścią jego codzienności.
- …dlaczego miałabyś czuć? - sam zadał pytanie z troską. Wydawał się być zmartwiony jej niepokojem, przyjmując kontrastujące się z jej postawą, schludne opanowanie. Świadomy, że wpływał na nią z pomocą swojego czaru (bez względu na wyrażaną wolę, zawsze jego część poruszała się dookoła sylwetki), obdarzył ją właśnie miękkim, czułym tonem spojrzenia. Pogładził lekko jej skórę, zupełnie, jakby podobnym gestem chciał dodać jej odrobinę otuchy, tak niezbędnej w przepełnionej różnorodnymi odczuciami sytuacji. Próbował opatrzyć wszystko chwilowym przewrażliwieniem. Czy bała się, że zrobiono mu krzywdę? Dlatego wyczuła krew?
- Nie jestem tak nieostrożny. Już wszystko ci pokazuję - zmienił płynnie temat i przeszedł już do konkretnych wyjaśnień, tych, których przecież obecnie obecnie potrzebowała. Sięgnął po leżącą na blacie stołu kopertę, wysunął papier i rozłożył, ukazując treść listu. Wręczył go Vai bez najmniejszego zawahania. Potrzebował poznać jej reakcję, potrzebował wiedzieć, co będzie o tym sądzić.
- Spójrz na to zaproszenie. Zupełnie niepodpisane, adres właściwie na odludziu. Widziałem różne pomysły, ale ten - ściągnął brwi w wyrazie zastanowienia - wygląda na co najmniej podejrzany - ośmielił się skomentować. Owszem, był świadkiem różnorodnych bankietów, pojawiał się na przyjęciach, o których nie powinno się głośno mówić. Pomimo tego organizowany anonimowo bal maskowy w zupełnie opuszczonej kamienicy budował w jego umyśle kolejne zalążki niepokoju. Pismo oraz styl, w jakim skomponowano treść listu nie nasuwały mu również żadnej, namacalnej pewności; nie wiedział, kto go zapraszał, zachęcając, aby pojawił się razem z osobą towarzyszącą. Dopatrywał się w tym wszystkim skonstruowanego bezczelnie zagrożenia; albo dla nierozsądnych twórców albo, co gorsza, dla przedstawicieli genetyk.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Salon Nie 6 Paź - 0:54
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Może wcześniej zastanawiała się, kim lub czym mógłby być Einar lub też dlaczego reagowała na niego w taki a nie inny sposób. Czemu jej ciało reagowało tak łatwo i szybko. Ale to było wcześniej, zanim wysłał jej list i zanim tak bardzo się zaniepokoiła jego wiadomością. Tamte rozmyślania odeszły całkowicie na bok, a zaniepokojone jestestwo miało swoje prawa i żądania. Jednym z tych żądań było właśnie upewnienie się, że nic mu nie jest, a najłatwiej było to zrobić właśnie przez kontakt fizyczny. Wyjątkowo nie miała nic innego na myśli, tylko upewnienie się.
Konsternacja Einara jasno mówiła, że jednak świrowała i to trochę bardziej niż zwykle. Westchnęła głęboko i przymknęła na chwilę oczy, mrucząc bezwiednie na delikatny dotyk na nagiej skórze. Dea kolejne oddechy i odsunęła się delikatnie, nie chcąc krępować mężczyzny bardziej. No i właśnie dlatego nie zbliżała się do innych, nie angażowała się za mocno w relacje. Bo wiedziała, jakie były tego efekty - właśnie takie.
- Bo mam mocno wyostrzone zmysły, a kot to nadal drapieżnik. Nie powiem, żebym mogła robić za psa tropiącego, ale zapach krwi plus minus wyczuć umiem. - wyjaśniła, nieco przepraszającym tonem. Jej pytanie nadal wisiało w eterze, ale teraz bardziej jej zależało na tym, żeby Halvorsen po prostu się nie wystraszył. Jej. I jej głupich pytań. - Ale i tak to nie zmienia faktu, że po prostu się martwiłam, wyobraziłam sobie kilka czarnych scenariuszy i... Dios mío mogłeś się po prostu papierem zaciąć. Ale równie dobrze sobie coś wyobraziłam niepotrzebne, a zdarzało mi się czasem w emocjach mylić zapach krwi z czymś innym. Wybacz? - westchnęła, lekko spuszczając głowę. Bez najmniejszego zawahania przyjęła zmianę tematu, bo teraz niepokój zaczynał być wypierany przez typową kocią ciekawość. Intrygowało ją, co to za sprawa.
- Nie uważam, że jesteś. Po prostu ja jestem taka. - sięgnęła po podaną kartkę papieru i usiadła sobie na stoliku, przeglądając z uwagą zawartość listu. Marszcząc nosek zagłębiła się w jego treść - cóż, to wyjaśniało, po co była mu potrzebna jej konsultacja.
Odstawiła na bok emocje i odczucia i przestawiła się na tryb myślenia gliniarza. Brak nadawcy, enigmatyczne informacje, adres totalnego odludzia - akurat plus minus orientowała się, gdzie mieści się budynek z adresu i faktycznie było tam jedno wielkie odludzie. Paranoja twierdziła, że była to idealna opcja na pułapkę, nie dziwiła się już, że wolał jej to pokazać.
- Paranoja gliniarza twierdzi, że to red alert i pułapka. - skwitowała z namysłem. - I że bez wsparcia nie ma najmniejszego sensu tam iść. Swoją drogą, chcesz się tam pojawić? - zaciekawiła się, przyglądając się Einarowi. - Obiektywnie zaproszenie jest trochę za mocno tajemnicze jak na mój gust. Nie wiadomo kto zaprasza i z jakiej okazji, nie wiem, czy ktoś organizuje jakiś bal lub macie jakieś konkretne święta teraz. Ciężko mi powiedzieć. Prywatnie nie przepadam za taką konspiracją, plus no jako Wysłanniczka od razu łapię za broń. I jeśli już to w życiu nie poszłabym bez dobrego wsparcia, bo lepiej nosić broń niepotrzebnie niż potem pluć sobie w brodę za jej brak. - podsumowała zaproszenie.
Konsternacja Einara jasno mówiła, że jednak świrowała i to trochę bardziej niż zwykle. Westchnęła głęboko i przymknęła na chwilę oczy, mrucząc bezwiednie na delikatny dotyk na nagiej skórze. Dea kolejne oddechy i odsunęła się delikatnie, nie chcąc krępować mężczyzny bardziej. No i właśnie dlatego nie zbliżała się do innych, nie angażowała się za mocno w relacje. Bo wiedziała, jakie były tego efekty - właśnie takie.
- Bo mam mocno wyostrzone zmysły, a kot to nadal drapieżnik. Nie powiem, żebym mogła robić za psa tropiącego, ale zapach krwi plus minus wyczuć umiem. - wyjaśniła, nieco przepraszającym tonem. Jej pytanie nadal wisiało w eterze, ale teraz bardziej jej zależało na tym, żeby Halvorsen po prostu się nie wystraszył. Jej. I jej głupich pytań. - Ale i tak to nie zmienia faktu, że po prostu się martwiłam, wyobraziłam sobie kilka czarnych scenariuszy i... Dios mío mogłeś się po prostu papierem zaciąć. Ale równie dobrze sobie coś wyobraziłam niepotrzebne, a zdarzało mi się czasem w emocjach mylić zapach krwi z czymś innym. Wybacz? - westchnęła, lekko spuszczając głowę. Bez najmniejszego zawahania przyjęła zmianę tematu, bo teraz niepokój zaczynał być wypierany przez typową kocią ciekawość. Intrygowało ją, co to za sprawa.
- Nie uważam, że jesteś. Po prostu ja jestem taka. - sięgnęła po podaną kartkę papieru i usiadła sobie na stoliku, przeglądając z uwagą zawartość listu. Marszcząc nosek zagłębiła się w jego treść - cóż, to wyjaśniało, po co była mu potrzebna jej konsultacja.
Odstawiła na bok emocje i odczucia i przestawiła się na tryb myślenia gliniarza. Brak nadawcy, enigmatyczne informacje, adres totalnego odludzia - akurat plus minus orientowała się, gdzie mieści się budynek z adresu i faktycznie było tam jedno wielkie odludzie. Paranoja twierdziła, że była to idealna opcja na pułapkę, nie dziwiła się już, że wolał jej to pokazać.
- Paranoja gliniarza twierdzi, że to red alert i pułapka. - skwitowała z namysłem. - I że bez wsparcia nie ma najmniejszego sensu tam iść. Swoją drogą, chcesz się tam pojawić? - zaciekawiła się, przyglądając się Einarowi. - Obiektywnie zaproszenie jest trochę za mocno tajemnicze jak na mój gust. Nie wiadomo kto zaprasza i z jakiej okazji, nie wiem, czy ktoś organizuje jakiś bal lub macie jakieś konkretne święta teraz. Ciężko mi powiedzieć. Prywatnie nie przepadam za taką konspiracją, plus no jako Wysłanniczka od razu łapię za broń. I jeśli już to w życiu nie poszłabym bez dobrego wsparcia, bo lepiej nosić broń niepotrzebnie niż potem pluć sobie w brodę za jej brak. - podsumowała zaproszenie.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Salon Nie 3 Lis - 16:06
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Gdyby tylko zaproszenie zostało podpisane, gdyby miało więcej szczegółów wplecionych w skromne, wyschnięte akapity, gdyby-gdyby i gdyby, gdyby mógł się domyślić, gdyby miejsce było salą bankietową w centrum miasta zamiast opuszczoną, wyklętą przez czas kamienicą obgryzioną starannie przez hieny pędzących lat. Wszystkie, nałożone czynniki składały się na niekorzyść, a przecież nigdy nie stronił od barwnych, donośnych przyjęć, od śmiechu i wysokiego trelu zderzających się ze sobą kieliszków dopełniających toast, od rozmów pustych i powierzchownych, od tańca w którym łatwo o pierwsze ślady emocji zostawiane pod pergaminem naskórka. Dobrze pamiętał chwile, kiedy był jeszcze młodszy, oddając się dużo częściej, dużo dosadniej zapomnieniu, wkraczając w objęcia sytuacji jakie nie powinny przenigdy wyglądać na światło dzienne. Źrenice złotych obrączek nasuniętych na dłonie, zobowiązania, przyjęte, podśpiewywane chórem głosów obyczaje, wszystko traciło na znaczeniu. Czasami zastanawiał się, czy Vaia mogła się domyślić, jak bardzo sam nie posiadał granic, jak wiele brudu zostawił w progach przeszłości, pozwalając mu gnić w milczącej, równie oślizgłej zgodzie.
- Rozumiem - westchnął. - Sam mam dużo emocji - za dużo, absolutnie za dużo. Cieszył się, że bezpiecznie zdołał wybrnąć z potrzasku. Musiał ją okłamywać tak samo jak okłamywał innych, nie było drogi wyjątku, przynajmniej sam tak uważał, bojąc odsłonić się i ukazać z tej niekorzystnej strony. Miejsce, w którym wyrastał krowi ogon, nadal ćmiło go bólem przypominając o jeszcze niedawnej egzekucji. Zrzucił wszystko na karb ogólnego, udzielającego się im oboje zdenerwowania. Rzeczywiście, osoba która rozsyłała podobne anonimowe listy, mogła mieć złe intencje, mogła dążyć do zagrożenia każdemu z wyznaczonych starannie lub przypadkowo adresatów.
- Szczerze? - powiedział cicho. - Nie chcę tam iść - potrząsnął delikatnie głową - i nie chcę też nikogo narażać - usiadł, nadal przyćmiony w ponurej, uderzającej go powadze, tak innej od najczęstszego zachowania, jakie przejawiał swobodnie w jej obecności. Nie był podobny do niej i nie zamierzał udawać że był gotowy narazić na kogoś własne życie, uważał, że nie był żadnym bohaterem, prędzej tchórzem bojącym się własnego cienia i własnej, posiadanej genetyki, niezdolnego aby zaakceptować w pełni swoje ciało i wszystkie jego mankamenty.
- W pierwszej chwili miałem zamiar to podrzeć i wyrzucić. Dopiero później uznałem, że nie znam skali problemu. Nie wiem, do jak wielu osób mogło dotrzeć podobne zaproszenie - tłumaczył dalej. Bał się, po pierwsze, że wszystko mogło być dziełem Wyzwolonych i wiedział, że jeśli sam uniknie w tym momencie ich potrzasku, może pogrążyć się mimo wszystko w następnym. Wolał, aby to wszystko nie odbiło się bez poświaty żadnego echa, bo znaczna część takich jak on przecież nie miała głosu, nie miała siły znaczenia, próbowano ich zepchnąć za margines, odmówić jakiejkolwiek wartości.
- Zamierzacie to sprawdzić? - dopytał po niedługim momencie. - Wy, jako Krucza Straż.
- Rozumiem - westchnął. - Sam mam dużo emocji - za dużo, absolutnie za dużo. Cieszył się, że bezpiecznie zdołał wybrnąć z potrzasku. Musiał ją okłamywać tak samo jak okłamywał innych, nie było drogi wyjątku, przynajmniej sam tak uważał, bojąc odsłonić się i ukazać z tej niekorzystnej strony. Miejsce, w którym wyrastał krowi ogon, nadal ćmiło go bólem przypominając o jeszcze niedawnej egzekucji. Zrzucił wszystko na karb ogólnego, udzielającego się im oboje zdenerwowania. Rzeczywiście, osoba która rozsyłała podobne anonimowe listy, mogła mieć złe intencje, mogła dążyć do zagrożenia każdemu z wyznaczonych starannie lub przypadkowo adresatów.
- Szczerze? - powiedział cicho. - Nie chcę tam iść - potrząsnął delikatnie głową - i nie chcę też nikogo narażać - usiadł, nadal przyćmiony w ponurej, uderzającej go powadze, tak innej od najczęstszego zachowania, jakie przejawiał swobodnie w jej obecności. Nie był podobny do niej i nie zamierzał udawać że był gotowy narazić na kogoś własne życie, uważał, że nie był żadnym bohaterem, prędzej tchórzem bojącym się własnego cienia i własnej, posiadanej genetyki, niezdolnego aby zaakceptować w pełni swoje ciało i wszystkie jego mankamenty.
- W pierwszej chwili miałem zamiar to podrzeć i wyrzucić. Dopiero później uznałem, że nie znam skali problemu. Nie wiem, do jak wielu osób mogło dotrzeć podobne zaproszenie - tłumaczył dalej. Bał się, po pierwsze, że wszystko mogło być dziełem Wyzwolonych i wiedział, że jeśli sam uniknie w tym momencie ich potrzasku, może pogrążyć się mimo wszystko w następnym. Wolał, aby to wszystko nie odbiło się bez poświaty żadnego echa, bo znaczna część takich jak on przecież nie miała głosu, nie miała siły znaczenia, próbowano ich zepchnąć za margines, odmówić jakiejkolwiek wartości.
- Zamierzacie to sprawdzić? - dopytał po niedługim momencie. - Wy, jako Krucza Straż.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Vaia Cortés da Barros
Re: Salon Pią 15 Lis - 16:38
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Brak szczegółów budził pewnego rodzaju niepokój. No, w przypadku Vai była to raczej ciekawość podszyta ostrożnością, ale jakoś nie dziwiła się absolutnie wcale, że Einar mógł być zaniepokojony. Wiele zapewne zależało od jego podejścia do tajemnic, co nie zmieniało faktu, że mogło wydarzyć się wiele rzeczy. Nie było to coś, nad czym mogłaby się zbyt długo dziwić i zastanawiać. Einar nie był nią. Nie był kimś, komu już nie zależało. Zdawała sobie sprawę z ryzyka, które zwykła podejmować i zdawała sobie sprawę, że powinna je obniżyć. Ale… po co? Dla kogo? Dobrze było tak, jak było. I tak w pustym mieszkaniu nikt na nią nie czekał. Czemu miałaby więc nie sprawdzić tajemnic, które kryły się gdzieś za tym zaproszeniem?
Zgarnęła więc zaproszenie, złożyła je ładnie i włożyła do koperty. Koperty, która zaraz potem wylądowała w kieszeni jej spodni, niczym milcząca deklaracja, że na pewno sprawdzi, o co tu chodzi. W jakimś sensie Einar powinien spodziewać się tego, że Barros nie odpuści. Ze zwykłej ludzkiej przekory i przede wszystkim ciekawości, a zresztą sam przecież wiedział, do czego Vaia była zdolna. Do wszystkiego.
Posłała mu delikatny uśmiech, gdy stwierdził, że rozumie. Miała nadzieję, że tak jest naprawdę, ale… wątpiła w to. Jak ktoś mógł ją zrozumieć, podczas gdy ona nie rozumiała sama siebie? Jednak temat dobrze było porzucić, więc nie ciągnęła już tego. Zwłaszcza, że zapach krwi się rozmył, a Vi miała wiele ciekawszych rzeczy do rozmyślania aktualnie – na przykład kto i czemu organizował tę fiestę. I przede wszystkim, jakie intencje stały za organizacją przedsięwzięcia.
- To nie idź. – powiedziała bez najmniejszego namysłu, kiedy Einar stwierdził, że wcale nie chce przyjmować zaproszenia. – Nie masz takiego obowiązku. I przecież nikogo nie narażasz. – stwierdziła, lekko potrząsając kaskadą loków, w którą jak zawsze układały się jej włosy. Dopiero teraz pozwoliła sobie na lekkie ziewnięcie i rozciągnęła się. To, co w teorii mogło należeć do jego „obowiązku”,. Właśnie wykonał – poinformował o swoim niepokoju właściwe służby w jej osobie. Reszta de facto była już jej działką. Pójść tam, rozejrzeć się, sprawdzić… Szlag. Wyglądało na to, że nieszczęsna sukienka, na zakup której namówiła ją Asterin, może się jednak przydać.
Nie. Zdecydowanie nie chciała teraz myśleć o ciuchach. Sukienki były niewygodne, nie szło w nich walczyć i do tego wymagały szpilek albo innych eleganckich pantofli. Vaia nienawidziła eleganckich strojów, za mocno krępowały ruchy. A do tego dochodziło kilka innych rzeczy…
- Możliwe, że dla wielu. Tak naprawdę póki się tam nie pójdzie, to nie sposób czegokolwiek się dowiedzieć. – mruknęła, patrząc uważnie na Halvorsena. Był poważny, może trochę wystraszony. Miała ochotę po prostu go objąć i przytulić, zapewniając, że wszystko będzie dobrze, ale z doświadczenia większość facetów nie reagowała zbyt dobrze na takie zapewnienia. Więc się po prostu powstrzymała.
- Stawiam, że za mało przesłanek mówiących o niebezpieczeństwie, ale taaaak. Zamierzamy. – mruknęła przeciągłym tonem. Mhm. Nie zamierzała tego nawet pokazywać dowództwu, przy całej tej sytuacji z Magisterium, anomaliami i całą resztą mieli ważniejsze rzeczy niż rozwodzenie się nad zaproszeniem na imprezkę. No ale Vaia z tym problemu nie miała – co jej szkodziło pójść tam i sprawdzić.
Zgarnęła więc zaproszenie, złożyła je ładnie i włożyła do koperty. Koperty, która zaraz potem wylądowała w kieszeni jej spodni, niczym milcząca deklaracja, że na pewno sprawdzi, o co tu chodzi. W jakimś sensie Einar powinien spodziewać się tego, że Barros nie odpuści. Ze zwykłej ludzkiej przekory i przede wszystkim ciekawości, a zresztą sam przecież wiedział, do czego Vaia była zdolna. Do wszystkiego.
Posłała mu delikatny uśmiech, gdy stwierdził, że rozumie. Miała nadzieję, że tak jest naprawdę, ale… wątpiła w to. Jak ktoś mógł ją zrozumieć, podczas gdy ona nie rozumiała sama siebie? Jednak temat dobrze było porzucić, więc nie ciągnęła już tego. Zwłaszcza, że zapach krwi się rozmył, a Vi miała wiele ciekawszych rzeczy do rozmyślania aktualnie – na przykład kto i czemu organizował tę fiestę. I przede wszystkim, jakie intencje stały za organizacją przedsięwzięcia.
- To nie idź. – powiedziała bez najmniejszego namysłu, kiedy Einar stwierdził, że wcale nie chce przyjmować zaproszenia. – Nie masz takiego obowiązku. I przecież nikogo nie narażasz. – stwierdziła, lekko potrząsając kaskadą loków, w którą jak zawsze układały się jej włosy. Dopiero teraz pozwoliła sobie na lekkie ziewnięcie i rozciągnęła się. To, co w teorii mogło należeć do jego „obowiązku”,. Właśnie wykonał – poinformował o swoim niepokoju właściwe służby w jej osobie. Reszta de facto była już jej działką. Pójść tam, rozejrzeć się, sprawdzić… Szlag. Wyglądało na to, że nieszczęsna sukienka, na zakup której namówiła ją Asterin, może się jednak przydać.
Nie. Zdecydowanie nie chciała teraz myśleć o ciuchach. Sukienki były niewygodne, nie szło w nich walczyć i do tego wymagały szpilek albo innych eleganckich pantofli. Vaia nienawidziła eleganckich strojów, za mocno krępowały ruchy. A do tego dochodziło kilka innych rzeczy…
- Możliwe, że dla wielu. Tak naprawdę póki się tam nie pójdzie, to nie sposób czegokolwiek się dowiedzieć. – mruknęła, patrząc uważnie na Halvorsena. Był poważny, może trochę wystraszony. Miała ochotę po prostu go objąć i przytulić, zapewniając, że wszystko będzie dobrze, ale z doświadczenia większość facetów nie reagowała zbyt dobrze na takie zapewnienia. Więc się po prostu powstrzymała.
- Stawiam, że za mało przesłanek mówiących o niebezpieczeństwie, ale taaaak. Zamierzamy. – mruknęła przeciągłym tonem. Mhm. Nie zamierzała tego nawet pokazywać dowództwu, przy całej tej sytuacji z Magisterium, anomaliami i całą resztą mieli ważniejsze rzeczy niż rozwodzenie się nad zaproszeniem na imprezkę. No ale Vaia z tym problemu nie miała – co jej szkodziło pójść tam i sprawdzić.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Einar Halvorsen
Re: Salon Sob 16 Lis - 17:25
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Czasami obawiał się (i był to strach obrzydliwy, strach bardziej ludzki, o dumnym, wyrafinowanym podniebieniu i szerokim uśmiechu wpełzającym półksiężycem na policzki), że inni umieli przejrzeć przez ściany jego kłamstw. Było to niedorzeczne i nawet, gdy o tym wiedział, niekiedy czuł się jak dziecko w niedojrzałej intrydze tak trwałej niczym łupina dryfującej mydlanej bańki, mieniącej się wszystkimi odcieniami tęczy. Bał się, że niektóre spojrzenia sięgały głębiej pod skórę, zaglądały w kieszenie jego żeber, spoglądały pod wszystko zawinięte w koc przepony, wszystko, co osiadało, strzepnięte na skraju jego krtani. Nie znosił podobnego odczucia, nienawidził go - i właśnie teraz, jak na złość, zaczęło mu towarzyszyć nie odstępując na krok niczym plama przytwierdzonego do kształtu cienia. Bał się, że Vaia potrafi przez wszystko przejrzeć, właśnie przez jej uwagę, bał się, że doskonale wiedziała czym był, zupełnie jakby umiała dostrzec dodatkową wypustkę kręgosłupa, zupełnie, jakby krowi ogon nie zniknął, nie został wcale odcięty i był dostępny, wijąc się w kadrze jej spojrzenia. Zaschło mu nagle w gardle. Wiedział, że nie mógł przy niej nadużywać aury, zdarzyły się w końcu chwile w których pozwolił sobie na znacznie więcej niż powinien, w których próbował zetknąć ich wargi w spontanicznym, całkowicie nierozsądnym pocałunku. Był w zupełności świadomy, że jeśli chciał zachować ich relację, nie powinien przekraczać żadnych granic, tych, które wyznaczała im obyczajowość, bo nie mógł być dla niej kimś absolutnie większym niż obecnie. W innym przypadku mógł ją wyłącznie zranić, rozszarpać jej przywiązanie i zawiłość. To wszystko było żałosne. On był żałosny. Nie bał się tego słowa.
Zamrugał, wychwytując dysonans utkwiony w jej wypowiedzi. Sposób, w jaki go zapewniła nie był w najmniejszej części pocieszający, wręcz przeciwnie, spowodował natarcie kolejnych wątpliwości. Nie powinien jej winić, samo zaproszenie stanowiło zbyt mały dowód na zaistnienie przestępstwa. Nie mieli poszlak, wszystko rozgrywało się na płaszczyźnie może, choć niekoniecznie. Gdyby Krucza Straż przyszła w swojej pełnej krasie na przyjęcie ich interwencja mogłaby być zupełnie nieuzasadniona. Maskaradę można było sprawdzić, choć na pewno dyskretnie. Zacisnął usta w pobladłą, zwężoną linię, zamierając w milczeniu. Zaczął domyślać się, co Vaia zamierzała zrobić. Nie zamierzał pozwolić jej na realizację planu, nie w taki sposób, nie chciał jej zostawić, mając świadomość że może okazać się przydatny, choć ona o tym obecnie nie wiedziała. Nie mógł mówić jej wprost o swoim czarze, po którym ludzie natychmiast ulegali jego słowom.
- Tylko nie mów, że pójdziesz to sprawdzić w pojedynkę - zmienił nagle ton głosu, który przypominał szarpnięcie. Krótkie stwierdzenie zaszurało w otaczającym ich powietrzu. Nie, to nie wchodziło w rachubę. Nie zamierzał postępować w ten sposób.
Zamrugał, wychwytując dysonans utkwiony w jej wypowiedzi. Sposób, w jaki go zapewniła nie był w najmniejszej części pocieszający, wręcz przeciwnie, spowodował natarcie kolejnych wątpliwości. Nie powinien jej winić, samo zaproszenie stanowiło zbyt mały dowód na zaistnienie przestępstwa. Nie mieli poszlak, wszystko rozgrywało się na płaszczyźnie może, choć niekoniecznie. Gdyby Krucza Straż przyszła w swojej pełnej krasie na przyjęcie ich interwencja mogłaby być zupełnie nieuzasadniona. Maskaradę można było sprawdzić, choć na pewno dyskretnie. Zacisnął usta w pobladłą, zwężoną linię, zamierając w milczeniu. Zaczął domyślać się, co Vaia zamierzała zrobić. Nie zamierzał pozwolić jej na realizację planu, nie w taki sposób, nie chciał jej zostawić, mając świadomość że może okazać się przydatny, choć ona o tym obecnie nie wiedziała. Nie mógł mówić jej wprost o swoim czarze, po którym ludzie natychmiast ulegali jego słowom.
- Tylko nie mów, że pójdziesz to sprawdzić w pojedynkę - zmienił nagle ton głosu, który przypominał szarpnięcie. Krótkie stwierdzenie zaszurało w otaczającym ich powietrzu. Nie, to nie wchodziło w rachubę. Nie zamierzał postępować w ten sposób.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Strona 1 z 2 • 1, 2