Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Duży pokój

    4 posters
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    First topic message reminder :

    Duży pokój
    Centralną część salonu zajmuje w pełni sprawny i funkcjonalny kominek, który był głównym powodem zakupu mieszkania. Pomieszczenie nie jest jakoś specjalnie duże, ale przestronne i urządzone ze smakiem, głównie pod kocie potrzeby - na podłodze leżą miękkie, puchate dywaniki, a podobne narzuty znajdują się na fotelu i kanapie. Miejsca jest na tyle, by dwie osoby mogły wywalić się na dywaniku przed kominkiem i korzystać z jego ciepła. Wystrój pokoju jest jednak dosyć surowy, wykonany z drewna, które o dziwo dobrze komponuje się z pozostałymi elementami.
    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Widzący
    Blanca Vargas
    Blanca Vargas
    https://midgard.forumpolish.com/t2152-blanca-vargas-w-budowie#25https://midgard.forumpolish.com/t2157-blanca-vargas#25618https://midgard.forumpolish.com/t2158-mameluco#25623https://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano



    - Bardzo cię kocham – wymamrotała w ramię mężczyzny i ucałowała miękko jego rozgrzaną skórę. – Naprawdę bardzo – mruczała, obejmując go ciasno w talii, przytrzymując przy sobie, jakby faktycznie musiała upewnić się, że jej nie ucieknie.
    Milczała potem przez chwilę, ciesząc się tylko jego bliskością i ciepłem.
    - Es? – wymamrotała w którejś chwili, nawet wtedy nie unosząc głowy z jego ramienia. – Kiedy wraca Vaia?Czy mogę jeszcze dzisiaj zostać z tobą?
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano



    W ciszy, która potem przyszła, delikatnie głaskał wyprężone plecy, okazjonalnie sięgając do rozgrzanego karku i przeczesując palcami ciemne kosmyki. Odetchnął głęboko na wyznanie wymamrotane w ciepłą skórę, przekrzywiając głowę, by oprzeć się policzkiem o skroń Blanki, jakby nie mógł znieść nawet skrawka przestrzeni, w którym jej nie dotykał.
    - Ja ciebie też – wymamrotał, choć wydawało mu się to cholernie oklepane i niewystarczające, ale wciąż w jakiś sposób lepsze niż cisza. Przesunął powoli jedną z dłoni na głowę kobiety, powoli głaszcząc ją po włosach, zanim odezwała się w którymś momencie, zadając pytanie o Vaię.
    - Ja... Nie jestem pewien – przyznał po chwili, marszcząc brwi i próbując skupić się wystarczająco długo, by odnaleźć w pamięci odpowiednie urywki wydarzeń. - Dzisiaj? Albo jutro? Jeśli praca jej nie zatrzyma – dodał.
    - Zostań – poprosił za chwilę, zdając sobie nagle sprawę, jak mogła to zinterpretować zazdrosna o strażniczkę Blanca. Przesunął dłoń wzdłuż jej kręgosłupa, zaciskając zaborczo palce na nagim pośladku. - Musimy się tylko ubrać. Ale to za moment – dodał, odchylając nieco głowę do tyłu, wygodniej wspierając się o oparcie kanapy i poprawiając ciężar Vargas na swoich kolanach. - A potem może... Może jednak dam radę wyjść. Na te rolki.

    [z/t Es i Blanca]
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    17.06.2001

    Chociaż całość rytuału nie poszła tak, jak Vaia zamierzała, to w ostatecznym rozrachunku była zadowolona. Najchętniej jeszcze pogadałaby sobie z wewnętrznym kotem, ale wolała nie nadwyrężać już i tak naciągniętej linii magii. Miała delikatną obawę, że przy drugim takim pomyśle nie obyłoby się bez pomocy abueli Ayodele. A zważywszy na to, że staruszki nie byłoby tak łatwo tu ściągnąć… Zostawało jej jedynie pobawić się w medytację, gdy już nabierze sił. Wprawdzie chociaż u Einara porządnie się wyspała, tak była w pełni świadoma, że zmęczenie będzie jej jeszcze trochę towarzyszyć. Mimo wszystko szamańskie rytuały mocno wyczerpywały energetycznie, ale wolała już płacić zmęczeniem niż krwią, jak niektórzy kapłani vaudun.
    Nieco bardziej za to obawiała się reakcji Esa. Po prawdzie nigdy nie rozmawiali na temat tego typu praktyk, nawet nurzając się w syfie spraw, ale nie zmieniało to faktu, że zniknęła nagle, zostawiając mu tylko karteczkę i to w dodatku enigmatyczną. Eh Vaia, Vaia, to żeś narobiła bigosu. stwierdziła, ale mimo wszystko z humorem. Ogólnie miała o wiele lepszy nastrój niż wcześniej i nie czuła się aż tak rozsypana. Bycie pochrzanioną wersją siebie wcale nie było taką złą sprawą tak długo, jak istniały osoby, które to akceptowały. A jakby na to nie spojrzeć, to takich osób było nawet kilka.
    Pogwizdując pod nosem weszła na schody w budynku, przy okazji nasłuchując dźwięków. Ostatnie, na co miała ochotę, to wścibska sąsiadka z durnymi pomysłami. Vaia była święcie przekonana, że zdążyła już dostrzec, że do jej mieszkania wprowadziła się osobnik płci męskiej i nawet nie chciała wiedzieć, co stara prukwa sobie do tego dopowiedziała. Na szczęście miała sporą szansę przemknąć się całkowicie niezauważona, co też zrobiła. Miała jedynie nadzieję, że nie wpadnie na Esa i Blancę w mieszkaniu - nie, żeby miała cokolwiek przeciwko obecności i poznaniu dziewczyny Barrosa, ale nie chciała im czegoś przerwać. Raz przypadkiem wlazła kiedyś w biurze na Miguela i jego pannę i prawdę mówiąc był to widok, którego zdecydowanie nie chciała mieć przed oczami. Do Esa żywiła bardzo podobne podejście. I przy okazji bardzo brutalnie zdała sobie sprawę, że większość z tego, co powiedziała Barrosowi, kiedy do niej przyjechał, teraz nie miało racji bytu. Nie zamierzała go sobie odpuścić, w żaden sposób. Tyle, że z uświadamianiem Esa w tym zakresie należało odczekać stosowny czas.
    Uśmiechnęła się lekko, otwierając drzwi i wchodząc do mieszkania. Znajome cztery kąty, może nie dom taki, jak w Brazylii, ale nadal własny. Przytulny. I przede wszystkim cieplutki. Odłożyła torbę ostrożnie na wieszak, by przypadkiem nie stłuc moździerza oraz misy. Zdobycie nowych byłoby bardzo trudne. Powinna zrobić jeszcze jedną rzecz, zapalić kadzidełka i wymruczeć modlitwy, ale to mogło zaczekać. Ściągnęła buty i kurtkę, zostając w długich spodniach, przemienionych z szortów oraz białej, ewidentnie męskiej koszuli, którą dostała od Einara. Ciuch był na nią nieco za duży, ale za to wygodny. Nie przyuważyła też, że po drodze, szarpiąc się z torbą, udało jej się naruszyć strup na lewym przedramieniu, który zaczął krwawić i plamić biały rękaw koszuli. Przynajmniej nie miała śladów zaschniętej krwi po rytuale per se.
    - Es? Jesteś? Wróciłam! - podniosła lekko głos, zamykając drzwi na zamek od wewnątrz, by uniknąć niechcianego wtargnięcia sąsiadki. Zanim jednak weszła wgląb salonu, wolała się „zapowiedzieć”, żeby po prostu czegoś Barrosowi nie przerwać. Po tym powędrowała do kuchni, bo rytuale koszmarnie ją suszyło i wyciągnęła z szafki jeden z tych śmiesznych napojów, którym w salonie tatuażu poczęstował ją Alex. Zasmakował jej wtedy i fajnie gasił pragnienie. Z butelką w rękach wróciła do salonu, zastanawiając się, gdzie wcięło jej tymczasowego współlokatora.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Vaia nie była już tą samą niedoświadczoną dziewczynką, która przekraczała próg brazylijskiej komendy, ale nawet ze świadomością wszystkich jej umiejętności, nie potrafił się nie martwić. Uczucie to łatwiej było zepchnąć gdzieś na bok w towarzystwie Blanki, łatwiej szło wytłumaczyć mózgowi pędzącemu ku wyobrażeniom najgorszych scenariuszy wydarzeń, że te 2-3 dni max mogły się łatwo przeciągnąć, jeśli wyjechała przez pracę. Może nigdy nie należał do sił specjalnych, ale miał w rodzinie zbyt wiele osób, które do munduru przypinały dodatkowe oznaczenie, by nie wiedział, jak to wyglądało w praktyce – terminów powrotów z dłuższych akcji nie można było uznawać za stałe i nieprzekraczalne. Co wcale nie zmieniało faktu, że w którymś momencie zaczynało się zastanawiać. Rozważać. Próbować poukładać sobie w głowie plan awaryjny – od wyjścia Blanki po kolejnej nocy spędzonej razem na kanapie, nie myślał praktycznie o niczym innym niż o tym, co zrobi, jeśli dowie się, że Vaia wylądowała w szpitalu, którego nie znosiła. Czy w ogóle będzie przytomna, by poprosić kogoś o wysłanie wiewiórki. A jeśli w ogóle nie wróci? Czy na komendzie Kruczej Straży wyciągnie jakiekolwiek informacje odnośnie miejsca, do którego się udała? Wątpił – w ich oczach byłby tylko cywilem, imigrantem, w dodatku oficjalnie niewystarczająco spokrewnionym z Vaią. Naprawdę wątpił, ale nie wyrzuciliby go za drzwi tak łatwo.
    Ciężko było nie przywiązywać się do terminów, gdy nie wiedziało się choćby dlaczego ktoś nagle znikał – to było jak powtórka z Francisca i wujka Thiago, z całym ich uwikłaniem w wywiadzie. Po półtorej roku, od czasu gdy przyjął ofertę zobowiązującą go do pilnowania bezpieczeństwa badaczy podczas ich wyjazdów naukowych i raczej krótkich okresach pomieszkiwania w domu rodzinnym, Es zdążył się przyzwyczaić, że nie czuł już na co dzień tego niepokoju. Że można było żyć spokojniej.
    Próbował zrobić kolejne podejście do naprawy prysznica, ale stosunkowo szybko odpuścił, nie mogąc się skupić wystarczająco długo na problemie, by miało to sens. Ugotował… Coś, zapominając co to dokładnie było, gdy blacha zniknęła mu z oczu w piekarniku. Przez ostatnie trzy, cztery dni czuł się dobrze, a teraz znowu miał wrażenie, że gubił wątki – wzgardził eliksirem uspokajającym, który wciąż miał w podróżnej torbie, uznając, że jeśli rozluźni się jeszcze bardziej, równie dobrze mógłby resztę dnia przeleżeć na podłodze i liczyć rysy na suficie salonu Vai. Wydawało się to raczej mało produktywnym zajęciem.
    Finalnie podjął decyzję, że jeśli kobieta nie wróci do wieczora, pójdzie prosto na komendę i wyciśnie z nich informacje. Jakiekolwiek.
    Był na balkonie na dachu i leżał w hamaku, na wpół przemieniony z gadem tuż pod skórą pobrużdżoną zarysami łusek wsłuchując się w dźwięki. Miasta, sąsiadów krzątających się w swoich mieszkaniach, w odległe echo muzyki wygrywanej na jednym z placy – kroków Vai na klatce schodowej nie wyłapał od razu, bo stawiała je zbyt miękko, jakby zamiast butów podeszwę jej stóp nawet w ludzkiej postaci pokrywała gąbczasta tkanka kocich łapek. Zmarszczył brwi dopiero na dźwięk klucza przekręcanego w zamku i wołania.
    Wróciła.
    Odetchnął powoli, z pewnym oporem wtłaczając obecność totemu gdzieś głębiej, gubiąc namiastkę jego kojącego wpływu – do rozmowy potrzebował ludzkiego języka, a nie paszczy pełnej zębów. Dopiero wtedy zszedł z hamaka i po wąskich, składanych stopniach wrócił z powrotem do salonu.
    - Hej – rzucił na widok kobiety popijającej coś z butelki, odruchowo obrzucając spojrzeniem całą jej sylwetkę, upewniając się, że faktycznie była cała jak obiecała w swojej lakonicznej notatce. - Dobrze, że... Ty krwawisz? – spytał ostrzej, marszcząc brwi, gdy uchwycił nierówne plamy czerwieni na rękawie i zaraz podchodząc bliżej. Nie zwracał jeszcze uwagi na fakt, że koszula w jakiś sposób w ogóle nie pasowała do garderoby Vai, ani że była na nią wyraźnie za duża – ostrożnie chwycił jej nadgarstek, podwijając rękaw na tyle, by odsłonić naruszony strup i ścieżkę częściowo przyschniętej, częściowo świeżej krwi.
    - Purus – odruchowo wymamrotał zaklęcie odkażające, które ledwie miesiąc wcześniej ćwiczył pod okiem Sarnai, a później w domowym zaciszu. - Sárr – dodał, nie bez satysfakcji przyglądając się, jak leniwy upływ krwi się zatrzymuje. Powinien był już wcześniej szlifować umiejętności uzdrawiania, a nie polegać na emerytowanej medyczce, części zespołu Yamileth. Sapiąc cicho pod nosem, podniósł wzrok na twarz Vai, oznajmiając z wyraźnie gderliwą nutą:
    - Dłużej cię nie było.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Jakby usiąść i dobrze pomyśleć, okazałoby się, że odkąd pierwszy raz przekroczyła próg komendy w Brasilíi, minęło jakieś 15 lat. Od tamtego momentu zdążyło się zmienić wiele rzeczy, Vaia wydoroślała, przeszła wiele rzeczy i... nadal żyła. Przez osiem lat służby w Warcie, przynajmniej tej „patrolowej”, nauczyła się czy może przyjęła do wiadomości, że nie tylko rodzice mogli martwić się o jej stan, zdrowie i życie. To było coś dziwnego, liczyć się z tym, że jeśli przesadzi i narazi się bez potrzeby i z głupoty, to ktoś jej to wytknie i jeszcze ochrzani, że co sobie wyobraża. Zaakceptowała to jednak i musiała przyznać, że było to dziwnie przyjemne czuć, że jej własna troska była odwzajemniona.
    A potem, w Quetzal, dziwnie prosto było się przyzwyczaić, że jest dużą dziewczynką, umie sama pilnować swoich pleców i życie ludzkie ma trochę mniejszą wartość, niż miało wcześniej. Ale wtedy Vai już nie zależało na tym, by się pilnować i chronienie cudzych pleców własnym kosztem stało się zwyczajnie normą. Z większości akcji wracała ranna. Mocniej, słabiej, ale zawsze ranna. Po przeniesieniu się do Midgardu było tak samo, jeśli tylko trafiała na trudną misję, zawsze płynęła krew. Jej krew. Dzięki Sarnai znowu zaczęło jej zależeć na utrzymaniu swojej osoby przy życiu. I dziwnym trafem mimo całego bólu nawet nie przestało, a potem natknęła się na Estebana i już całkowicie pewne rzeczy wywietrzały jej z głowy. Ale nadal chroniła plecy kumpli sobą, jak na początku czerwca, choć przyjęcie zaklęć wymierzonych w Aravisa nie było jej zamiarem. Pewne rzeczy jednak nie zmieniały się nigdy, widok Vai powracającej z rzekomej akcji z lekkimi ranami był w zasadzie normalny. Vi zawsze musiała sobie coś zrobić, zawsze.
    Widok Barrosa schodzącego po schodkach na balkon wywołał jej uśmiech i rozświetlił czarne tęczówki. Chyba przez jedną, paskudną chwilę pomyślała, że mógłby się zawinąć stąd, znaleźć sobie jakieś lokum i nawet nie poczekać na jej powrót. To nie tak, że mu nie ufała czy nie wiedziała, że nie zrobiłby czegoś takiego. Po prostu czasami pewność siebie wartowniczki dawała dupy po kątach i odmawiała manifestacji tego, że w ogóle istnieje i ma się dobrze.
    - Odkryłeś dobrodziejstwo hamaka i poduszek? - skomentowała żartobliwie, bo znając kajmana, było pewne, że tak będzie. Dziwnym trafem od dawna dzielili zamiłowanie do miękkich, puchatych dywanów i nie tylko. - Huh...? - dodałaby coś jeszcze, na pewno chciała przytulić mężczyznę na powitanie, ale pytanie o krew wybiło ją z jakichkolwiek innych myśli.
    - Och merda! - jęknęła, widząc krwawą plamę na koszuli. Świetnie, jeszcze tego jej brakowało. No tak, rany zrobione kościanymi ostrzami goiły się beznadziejnie, co mogło być przydatne przy obrzędach i rytuałach, ale na pewno nie już po nich. - To nic wielkiego akurat. - westchnęła, jednak bez protestów pozwoliła mężczyźnie sprawdzić ranę, odkazić - na co nawet nie zasyczała - i zastopować krwawienie. Uniosła jedynie lekko brwi i kąciki ust w półuśmiechu, bo chyba zdolności medycznych się po nim nie spodziewała.
    - Widzę ktoś próbuje mi zabrać renomę kota, który leczy się sam. - zażartowała lekko, by wtedy dopiero wykorzystać bliskość Barrosa i zwyczajnie się w niego wkleić na przywitanie. - No cześć! - oczy Vai błyszczały rozbawieniem, ale nie odklejała się na tyle długo, by zaciągnąć się znajomym zapachem, jak zadowolony kot. Esteban zdecydowanie pachniał jak dom. Znajomy, troszkę gderliwy, ale mimo wszystko z troską, o której kiedyś nie sądziła, że może być kierowana w jej stronę.
    - Tak, wiem. Przepraszam. Nie myślałam, że się przedłuży. Z planowanych dwóch dni wyszły prawie cztery. - nawet się nie zjeżyła na ten wyrzut, choć kiedyś pewnie nie miałaby z tym problemu. Bo w końcu sobie poradzi... No, rytuał w zaciszu pokazał, że chyba jednak nie do końca i nie zawsze, a przy tym pomijając już samą kwestię rytuału, mentalny kopniak od Einara bardzo wiele jej dał. W pewien sposób przywrócił ustawienia fabryczne, wgrane z chwilą otrzymania wartowego partnera w Brazylii.
    - Ale już jestem. I na pewno nie zamierzam znikać dobrowolnie na tyle czasu. - uścisnęła Esa ostatni raz i odsunęła się. - Nie rozniosłeś mojego naszpikowanego pułapkami mieszkania? - zaśmiała się lekko, pijąc tu oczywiście do niektórych popsutych rzeczy, jak na przykład kranu w kuchni, który zaatakował ją jeszcze tego samego dnia, w którym mężczyzna zainstalował się w jej domu.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    W hodowaniu w sobie troski w stosunku do obcych ludzi było coś zabawnego – przez dłuższy czas mogłeś patrzeć na nich z obojętnością czy zwyczajnym rozdrażnieniem, aż pewnego dnia widząc ich uśmiechniętych w progu zdawałeś sobie sprawę, że zrobiłbyś wiele, by nie stała im się krzywda. Es przechodził przez ten proces dosyć intensywnie od czasu, gdy zaczął pracować w Warcie, wcześniej spędzając czas głównie w towarzystwie braci, bo szkolne znajomości które były czegoś warte, mógł policzyć na palcach jednej ręki. A przynajmniej tak uważał, w równych proporcjach buńczucznie i z lękiem każącym trzymać mu się z dala od innych ludzi, w ich towarzystwie często spięty do tego stopnia, by drapać sobie ręce do krwi. Dawno już tego nie robił – nie tak mocno. Nie tak, by tworzyć nowe blizny, ale często łapał się na tym, że wbija palce w przedramiona, przez materiał odnajdując zgrubienia.
    Wobec Vai miał w sobie troski o wiele więcej niż wobec reszty rotujących kolegów z Warty – ona, chociaż na początku wciśnięta mu siłą, wybiła się gdzieś wyżej niż oni wszyscy. To dlatego był teraz właśnie tutaj, czekając na jej powrót, planując, co zrobi, jeśli nie pojawi się do wieczora. Zaskakująco szybko doszedł do wniosku, że był gotowy stać się wrzodem na dupie Straży, gdyby nie chcieli mu niczego powiedzieć.
    Vaia na szczęście wróciła – ot tak, bez zapowiedzi i fanfar, po prostu przekręciła klucz w zamku, jakby wyszła tylko na chwilkę.
    Nie odpowiedział na pytanie o hamak i poduszki, skupiony przede wszystkim na fakcie, że na białym rękawie dostrzegł ciemniejącą krew – niedużo, ale wystarczająco, by należało się temu przyjrzeć. Sapnął tylko, zajmując się raną bez względu na to, czy Vaia uznawała ją za wystarczająco ważną czy nie, bo w jego oczach nie było czegoś takiego jak nic wielkiego. Dzieci zwykły płakać lub skarżyć się na każde zdarcie kolana, każdy mały siniak i domagać się buziaków w czoło, jeśli bolała je głowa – dorośli często musieli przechodzić do porządku dziennego nad własnymi bolączkami, ale nie było to powodem, by je ignorować, jeśli mieli przestrzeń zająć się nimi.
    - Nie musisz sama – rzucił ze zmarszczonymi nieco brwiami, zanim otoczył ją ramieniem i pochylił się nieco, wciskając nos w kręconą grzywę.
    - Mmm – mruknął, nie komentując obietnicy dobrowolnego nie znikania na dłuższe okresy czasu, bo przecież wiedział już, jak to było. Jeśli to praca wzywała ją do siebie w niestandardowych godzinach, to przecież i tak niewiele miała do powiedzenia, bo zwyczajnie musiała się stawić. Od tego była Wysłanniczką. Mógł nie być zachwycony, ale rozumiał – od dziecka przebywał w towarzystwie ludzi pracujących właśnie w ten sposób.
    Jakaś nuta, coś dziwnego w zapachu Vai podrażniło jego ludzki nos, ale odsunęła się, zanim zdążył sięgnąć po zmysły kajmana, zmieniając już temat na mieszkanie, w którym od początku próbował naprawić to i owo. Rozłożył ręce na boki, rzucając po prostu:
    - Wszystko na swoim miejscu. Kanapę grzecznie przywracam do pierwotnego stanu jak wstaję.
    Wsunął dłonie do kieszeni spodni dresów, odruchowo przyglądając się jeszcze przez chwilę sylwetce Vai, szukając innych, ukrytych z początku ran, ale poza tą na przedramieniu nic nie zwracało jego uwagi – nie wydawała się oszczędzać żadnej kończyny, ubrania też nie nasiąkły krwią w innych miejscach. Hm...
    - Poprawiłem szafki w kuchni, ale prysznic na razie wygrywa – dodał, nie mogąc odpędzić się od wrażenia, że coś mu umyka. Że chociaż wszystko wygląda w porządku to jednak...
    Sięgnął po swój totem tylko po to, by uspokoić pędzące myśli i niepokój swędzący tuż pod skórą, a gdy to zrobił, skrzywił się odruchowo, ze zmysłem powonienia zaatakowanym mdłym, żelazistym zapachem krwi, jaki zwykle wyczuwał w miejscach, gdzie ktoś próbował ją zmyć. Zrobił krok w kierunku przyszywanej siostry, jeszcze raz pochylając się nad jej drobniejszą sylwetką.
    - Vaia? – zaczął powoli, z cichym skonfundowaniem w głosie. Oczy błysnęły mu żółcią, a źrenice zwężyły się wyraźnie. - Dlaczego ty cała śmierdzisz krwią?
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Pewni ludzie mają tę dziwną zdolność przenikania przez wszystkie bariery, które można było postawić wokół siebie. Esteban z jego odpychaniem wszystkich był kompletnie inny od ludzi, których znała i na tamten moment po prostu było to coś świeżego, nowego i całkowicie jej nie przeszkadzali. Sama przecież w tamtym czasie trzymała ludzi na dystans i na swój sposób nie zgadzała się, by ktoś za mocno zmniejszył tę odległość, na którą trzymała innych. Ale dzięki temu całkiem nieźle radziła sobie z obserwacją innych, siłą rzeczy w pierwszej kolejności skupiając się na Barrosie, by choć trochę przewidzieć, czego się po nim spodziewać. Stąd bardzo szybko dostrzegła, jak bardzo nie lubił, gdy inni zwracali na niego uwagę. Potem dostrzegła też i jego blizny, ale je potraktowała dokładnie tak samo, jak swoje własne - to nie było coś, o co się pytało albo o czym dyskutowało. Z czasem też nauczyła się rozpoznawać, co oznaczały niektóre jego gesty i chyba była to jedna z pierwszych nici porozumienia - w tamtych czasach nie znosiła ludzi i tłumów jeszcze bardziej niż obecnie. Ale chociaż nie mogła wtedy przyznać się do tej kiełkującej dopiero troski, to przecież mogła przekierować uwagę na siebie, a bycie najbardziej wkurzającym świeżakiem jakoś jej pasowało. A skoro przy okazji mogła się przydać Estebanowi, to czemu nie. Może i jej nie lubił, ale przynajmniej nie patrzył na nią z litością, jak niektórzy w fawelach. O wiele bardziej wolała niechęć.
    A potem jakimś cudem stał się równie bliski, co rodzina. Z obcego stał się jedną z osób, za którymi wskoczyłaby do ognia. Albo uruchomiła wszystkie kocie instynkty w poszukiwaniu gnoja, który ośmieliłby się podnieść łapy na niego. Nawet nie wiedziała jak ani kiedy przelazł przez jej bariery dokładnie tak, jak Vaia przebiła się przez jego mur. I potem wszystko sprowadziło się do tego, że po prostu mogli na siebie wzajemnie liczyć. Nawet jeśli jej czasem odbijało, gdy za mocno tłumiła kota.
    Obserwowanie, jak z irytacją zajmował się jej raną sprawiło, że się uśmiechnęła. Nie protestowała, nie kłóciła się, nie próbowała twierdzić, że poradzi sobie sama, chociaż poradziłaby sobie. W jakiś jednak sposób do jej świadomości zaczynało bardzo powoli docierać, że przecież nie zawsze musiała być silna, nie zawsze musiała udawać, że nic jej nie jest - chociaż w tym wypadku akurat faktycznie nie było - a poza tym rany po kościanych ostrzach goiły się naprawdę beznadziejnie. A chociaż ignorowanie ran było przeważnie normą w dorosłym życiu, tak jednak to, że ktoś zajmował się nawet takim drobiazgiem, budziło przyjemne ciepło gdzieś w środku. Nie potrzebowała tego, jasne, ale nadal to było po prostu przyjemne. I nawet nie chciała protestować. Zwłaszcza, że rana była mała i prosta do ogarnięcia.
    - Wiem, że nie muszę. Dzięki, Jaszczurko. - zaśmiała się cicho, z automatu się rozluźniając, gdy objął ją ramieniem. O tak, było zdecydowanie dobrze. I domowo. Nie spierała się z nim, jak zazwyczaj, zwyczajnie z wdzięcznością przyjmując zarówno pomoc jak i jego obecność przy sobie. Znowu zatęskniła za obecnością Esa za plecami podczas różnych misji strażników.
    Swoje obietnice traktowała bardzo poważnie. Naprawdę nie zamierzała znikać w sposób dobrowolny. Rozkazów zwierzchników oczywiście jako dobrowolności nie traktowała, więc pomruk Esa skwitowała jedynie przewróceniem oczami. Ale temat był już wyczerpany. Wróciła i było dobrze.
    - Daj spokój z tą kanapą. - westchnęła. Skoro on upierał się, by na niej spać, Vaia miała lepszy pomysł. - Uparty jesteś straszliwie, co ci przeszkadza moje łóżko... - roześmiała się szczerze, ale nie było tam ani pretensji ani próby zmiany zdania Esa. - Przemień ją sobie jak ci wygodnie i tak zostaw... Myślałam w ogóle o jakimś przemeblowaniu. Ale to na pewno nie dzisiaj. Dzisiaj chcę się przebrać, zgarnąć coś do picia i uwalić się na kanapie albo dywanie. I dzięki za szafki. - dodała wesoło. Nie potrzebowała dorzucać, że nie musiał tego robić, bo o tym sam wiedział. Ale w jakiś sposób rozumiała, że miał potrzebę zrobienia czegokolwiek, a pieniędzy w żadnym wypadku by od niego nie wzięła.
    Uniosła brwi, kiedy się przysunął, nachylając się nad nią i z żółtymi, kajmanimi oczami. Zaraz potem zesztywniała. No tak. Cholerne zmysły kajmana. Pewnie gdyby zmyła krew wcześniej, mógłby jej nie poczuć, ale zmyła ją przecież dzisiaj. Zaschniętą. Była przesiąknięta tym zapachem. Westchnęła głęboko, przymykając oczy. Mogłaby go okłamać, ale... nie chciała.
    - Czy jeśli ci powiem, że poza tym jednym nacięciem nie mam żadnych obrażeń, to poczujesz się trochę spokojniejszy? - spytała spokojnie, z delikatną rezygnacją. - Zniknęłam, żeby przeprowadzić Rytuał Dusz. Krew, którą czujesz, to po prostu krwawy pot, skutek trochę uboczny rytuału per se. Idę się przebrać i tak, wyjaśnię wszystko. - uścisnęła go mocno i ruszyła do sypialni, z lekko napiętymi ramionami. Na krwawe rytuały się krzywo patrzyło zazwyczaj, ale nie była w stanie określić, co sądził o tym Esteban. Jakoś przez tyle lat znajomości nie złożyło się, by obgadali kwestie wierzeń i całej reszty obrzędów magicznych.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Wywrócił lekko oczami na tę Jaszczurkę, ale przecież robił to zawsze – bardziej z przyzwyczajenia, niż dlatego że przezwisko mogłoby go faktycznie drażnić. Na początku tak było, gdy w swoim nastolęctwie po pierwszej udanej przemianie chodził nabuzowany sukcesem przez wiele miesięcy, z ochotą opowiadając o swojej nowej umiejętności każdemu, kto tylko chciał słuchać.  Tylko w tamtym okresie sam chętniej mówił, później wrócił do starych przyzwyczajeń i trzymania się na uboczu. Uważał wtedy kajmany na najwspanialsze zwierzęta na świecie – do tej pory wciąż tak było, chociaż Es z natury uwielbiał różne gatunki i chętniej obcował ze zwierzętami właśnie niż z ludźmi – i gdy jego bracia już się tematem znudzili, zaczęło się używanie przezwiska gadzina.
    Później się przyzwyczaił. Później był z niego zaskakująco dumny.
    - Upieram się przy tej kanapie – zaczął, a w jego oczach mignęło coś jasnego, coś jak niepodobny do niego łobuzerski błysk - bo nie będę w twoim łóżku sypiał z moją kobietą. To by było co najmniej dziwne. Kanapa to co innego.
    Nie dodawał wprost, że ten konkretny mebel właściwie został już w ten sposób ochrzczony przed jej powrotem – zachowa tę wiedzę na inną okazję. Kiedyś, kiedy Vaia będzie mu za bardzo załazić za skórę, powie jej o tym tylko po to, by za każdym razem, gdy ją zobaczy, musiała pomyśleć o jego gołym tyłku.
    - Nie ma sprawy. Daj znać kiedy, będziemy przestawiać – rzucił, z góry zakładając, że pomoże w mniejszym czy większym przemeblowaniu, bo właściwie dlaczego nie? Miałby wylegiwać się na hamaku z książką, kiedy Vaia kombinowałaby sama? Co dwie pary rąk to nie jedna, nawet jeśli mieli do dyspozycji magię przemiany.
    Jego nastawienie, cała ugodowość i chwilowe rozbawienie zniknęły, gdy sięgnął po zwierzęce zmysły i wyczuł krew, zaraz uważniej przyglądając się sylwetce siostry w poszukiwaniu ran, które mógł przeoczyć. Wcześniej żadnej więcej nie zauważył, ale przecież mogła coś ukryć pod ubraniem, pod spodniami z grubszego materiału niż koszula. Na jej pytanie czy poczuje się spokojniejszy, jeśli obieca, że nic nie ukrywa, kiwnął lekko głową, choć wyraźnie zmarszczył brwi, odruchowo wspierając ręce na biodrach i bez słowa czekając na dalsze wyjaśnienia.
    Więc to nie praca ją gdzieś wezwała, a rytuał którego nazwa niewiele Esowi mówiła – miał na ich temat raczej podstawową wiedzę, plus te parę informacji, jakich potrzebował w Warcie. Wiedział, które wymagały ofiar z ludzi, które obiecywały ponadprzeciętną potęgę, ale to było tyle. W takim układzie to chyba był dobry znak, że nie rozpoznał nazwy? Odprowadził Vaię wzrokiem, mrugając zaraz, gdy poczuł znajomy ucisk za oczami od podtrzymywania połowicznej przemiany i już bez ciężkiej woni krwi drażniącej nozdrza poszedł do kuchni, by wyjąć z lodówki butelkę piwa. A właściwie dwie. Niespecjalnie miał ochotę na coś mocniejszego, a jeśli Vaia miała mu tłumaczyć, dlaczego zniknęła na dłużej, niż obiecywała, chciał porozmawiać z nią w pełni przytomnie.
    Co to w ogóle był za rytuał, na który trzeba było tak długiego czasu?
    Odbił kapsle o blat i wrócił do salonu, siadając nieopodal kominka, na tym fantastycznie puchatym dywanie, który tak spodobał mu się pierwszego dnia.
    - No dobra – zaczął, podając jej drugą butelkę, gdy kobieta się przebrała i do niego dołączyła. - To o co chodzi z tym całym rytuałem i dlaczego potrzebowałaś na niego tylu dni?
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Jakoś musiała go nazywać, gdy się wkurzała. Po nazwisku nie miało sensu, za wielu Barrosów plątało się po komendzie, by można było ogarnąć, na którego aktualnie wyklina. Jaszczurka wyszła jakoś samoistnie, z radosnym epitetem przerośniętej, bo mimo wszystko jaszczurki były raczej małe. Kajman mały jednak nie był, a do tego jako zwierzątko całkiem uroczy. I przytulaśny. Tego jednak lepiej było Esowi nie mówić, dziwnie źle reagował na nazywanie go uroczym, choć Vaię to niezmiennie bawiło i zdarzało jej się denerwować go w ten sposób - oczywiście z pełną premedytacją.
    Sypiania z kimś na kanapie nie skomentowała. Oczywiście mogła to zrobić, bo i dlaczego nie, ale chyba po prostu wolała nie mieć potwierdzenia. Nie była idiotką, przypuszczała, że prawdopodobnie nie tylko spali, ale po co było prosić o „potwierdzenie” tego faktu? Dlatego jedynie bardzo teatralnie przewróciła oczami, choć wyszczerzyła się przy tym, tak troszeczkę.
    - Jest plus, nie zobaczysz kontrabandy. - stwierdziła idealnie bezczelnym głosem, posyłając mu pełen rozbawienia uśmiech. Nie był udawany, cieszyła się szczęściem Esa, cieszyła się, że trafił na jakąś porządną dziewczynę. Tyle, że przez chwilę też zatęskniła za wspólnym spaniem z kimś, za budzeniem się obok kogoś. Choć upierała się przy swoim, że nie nadawała się do jakichkolwiek związków, nie oznaczało to od razu, że nie tęskniła za kimś obok. Nawet jeśli było to niebezpieczne przez wzgląd na kota i jego terytorializm. Trudno. Najważniejsze, że Es w końcu swoje szczęście znalazł.
    - Główny plus magii przemiany? Po co ci nowe meble, skoro można przerobić stare. Jutro, o ile nie zdechnę w pracy z nudów. - zaśmiała się lekko, usatysfakcjonowana odpowiedzią mężczyzny. W końcu chciała przerobić salon też trochę pod jego łuskowatą formę, co znaczyło więcej przestrzeni - kot się też ucieszy - i większą kanapę. W sumie jakiś plus, że nie spał na łóżku, bo już widziała jego marudzenie, że to nie łóżko tylko materac. A kontrabandę miała faktycznie, w postaci różnych dziwnych rzeczy.
    I chyba pierwszy raz w życiu było jej głupio, kiedy Es patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami i rękami na biodrach. Nie chciała, żeby się martwił. Żeby się przejmował, bo przecież w jej mniemaniu nie było czym się przejmować. Podniosła lekko dłonie, w słynnym wyrazie „poddaję się” i zaraz potem powędrowała do sypialni i łazienki. Zgarnęła rzeczy na zmianę, wzięła szybki prysznic, żeby jeszcze bardziej zmyć pozostałości krwi i ostrożnie zawinęła bandażem tę cholerną ranę po nożu. Koszula Einara skończyła w misce, nie chciało jej się magicznie wywabiać krwi.
    Widząc jednak Esa na dywanie za wędrował a znowu do sypialni, po dwie wielkie poduchy. Jeśli to się nie skończy spaniem na dywanie to będzie bardzo zdziwiona. Walnęła obie poduchy na dywan i klapnęła na puchatą miejscówkę z kocim pomrukiem. Na uwagę jednak zasługiwał jej strój - długa, mocno za duża koszulka z bardzo znajomym nadrukiem krokodyla i kapibary, dokładnie taka sama, jaką Es kiedyś jej pożyczył. Cóż, była to zresztą dokładnie ta sama koszulka, zjeżdżająca jej z pokrytego bliznami ramienia, pod którą kryły się piżamowe, luźne szorty. Vaia mało przejmowała się swoim strojem, zwłaszcza w domu. Miało być jej po prostu wygodnie.
    - W zasadzie to chyba nigdy nie rozmawialiśmy na tematy szeroko pojętej duchowości i takich tam. - zaczęła, acz z delikatnym wahaniem w głosie. - A tym bardziej nigdy cię nie pytałam, co sądzić o vaudun i pokrewnych. - sięgnęła po piwo i chlapnęła sobie solidnie, rozkładając się wygodnie na dywanie z poduchą pod głową i piwem w ręku. Wyjątkowo nie miała bransoletek, nic nie zasłaniało blizn na nadgarstkach, ale przy bracie czuła się na tyle swobodnie, że jej to nie przeszkadzało. - Rytuał Dusz to rytuał z pogranicza szamanizmu i voodoo. - zaczęła, w pełni świadoma, że większość negatywnie podchodzi do krwawego voodoo i kojarzy im się głównie z zarzynaniem kurczaków. - Polega na skierowaniu świadomości... duszy do wewnątrz siebie, czegoś w stylu wewnętrznego świata. Zasadniczo nie powinno się tego wykonywać samemu, bez nadzoru, bo czas się rozjeżdża. Rzeczywisty wokół ciała płynie inaczej i ten wewnątrz tak samo. Przy czym nie istnieje żadna przewidywalność i korelacja między nimi. Jak wykonywałam ten rytuał w Brazylii, wewnątrz siebie spędziłam koło tygodnia, podczas gdy na zewnątrz nie minęła nawet doba. Teraz? Dla mnie upłynęło kilka godzin, w rzeczywistości trzy dni. Spodziewałam się, że dwa mi wystarczą na rytuał per se, dzień na odespanie i wrócę, ale trochę nie wyszło, najwyraźniej było ze mną trochę gorzej niż sądziłam. Generalnie używa się go głównie po to, żeby osiągnąć wewnętrzną równowagę. To w takim bardzo, bardzo dużym skrócie. - upiła kolejny łyk piwa, zerkając na Esa kątem oka. Oczywiście, że pominęła detale, przynajmniej na razie skupiając się głównie na udzielenie odpowiedzi na jego pytanie.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Es nie pytał, co też Vaia miała na myśli, mówiąc o jakiejś kontrabandzie, choć wartownicze instynkty nadstawiały uszu. Tłumaczył sobie na szybko, że albo żartowała, albo nazywała w ten sposób rzeczy, których zobaczenie mogłoby w nim wywołać ochotę na wydłubanie sobie oczu. Nie sądził, by mówiła serio – przynajmniej nie w kontekście rzeczy, którymi obrót na terenie Midgardu mógłby być zakazany – w końcu sama była Wysłanniczką. Stróżem prawa. Wiedział z autopsji, że władza, jaką dawał mundur, uderzyła niektórym do głowy i wprawiała ich w przeświadczenie, że stali ponad zasadami, ale... Chyba wolał myśleć, że Vaia wciąż nagina zasady tylko tam, gdzie pomaga to słabszym. Że nie kombinuje i się nie zepsuła z dala od rodzinnej ziemi.
    Moment, w którym wyczuł na niej krew był dziwny – wiedział, że nie sięgając po podkręcone zwierzęce zmysły nigdy nie domyśliłby się nawet, że kobiecie było coś ponad ranę, którą dojrzał na ręku, ale nie mógł powstrzymać jednoczesnego zaskoczenia i niepokoju nakazującego dopytywać, komu należał się wpierdol. Nie żeby uważał, że nie potrafiła bronić się sama, to był po prostu odruch. Finalnie dostrzegając na jej twarzy zakłopotanie, nakazał sobie wziąć oddech, powstrzymać krwiożerczą potrzebę odpłacenia się komuś za krzywdę jego rodziny i zwyczajnie zaczekać. Jak człowiek cywilizowany, którym przez większość czasu przecież był.
    Usadzony na dywanie z piwem w ręku, popijał je powoli prosto z butelki aż Vaia wróciła do pokoju – nie mógł się nie uśmiechnąć kątem ust, kiedy zauważył, że chodziła w tej absurdalnej koszulce z jednego z brazylijskich zoo, którą kiedyś jej pożyczył. Pokręcił lekko głową, gdy wspomniała o duchowości, bo faktycznie nie przypominał sobie, by ten temat kiedykolwiek wypłynął. Es nigdy nie czuł się człowiekiem religijnym, jego najbliżsi nie przykładali szczególnej wagi do lokalnej wiary, więc siłą rzeczy nie miał przykładu, za jakim mógłby podążać. Ktoś kiedyś spytał go, czy przemiana, zbliżenie do zwierzęcego ducha nie wywoływała w nim uczucia podobnego religijnej euforii, ale ani wtedy ani teraz nie potrafiłby odpowiedzieć. Tak, było coś euforycznego w splataniu swojej jaźni ze zwierzęcą nawet po tylu latach, ale czy to się jakkolwiek miało do religii? Chyba nie.
    Mimowolnie zmarszczył lekko brwi, kiedy Vaia tłumaczyła rytuał – nie ze złej woli, a po prostu dlatego że były to dla niego kompletnie nowe informacje. Wspomnienie voodoo, które w powszechnej świadomości łączyło się z krwawymi ofiarami, nie nastrajało zbyt pozytywnie, ale nie przerywał i właściwie... To, co opisywała kobieta, nie brzmiało wcale tak źle, gdyby przymknąć oko na dziwne postrzeganie czasu w jego trakcie.
    - Okej – rzucił po chwili milczenia, popukując brzegiem butelki o dolną wargę, zanim wziął kolejny łyk. - To nie brzmi źle. W sensie te osiąganie równowagi. No chyba, że musiałaś coś lub kogoś zarżnąć, żeby go odprawić. Voodoo tak chyba działa? – spytał, przekrzywiając głowę tak, by bez przeszkód móc patrzeć Vai w oczy. - Nikogo nie zamordowałaś, prawda? Głupie pytanie, pewnie że nie – odpowiedział sam sobie. Uważał, że pewne okoliczności tłumaczyły odbieranie życia – ochrona własnego, ochrona tych których się kochało, ochrona tych, którzy nie mieli siły, by zrobić to sami. Zawsze jako odpowiedź na zło. Nie z kaprysu. Nie żeby odprawić jakiś rytuał.
    - Zastanawiam się tylko – podjął po chwili - skoro rozjedża ci się czas, to czemu robiłaś go sama?
    Umilkł, draśnięty egoistycznym żalem, że nie poprosiła go o pomoc. Przecież nawet nie rozumiejąc nie pozwoliłby, by stała jej się krzywda.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Kontrabandą Vaia miała w zwyczaju nazywać wiele rzeczy. Przede wszystkim takie, których zwyczajnie nie pokazywało się innym, a które w żadnym wypadku nie były nielegalne. Mimo wszystko, mimo swojego luźnego podejścia do prawa i wszelkich zasad, pewne rzeczy się nie zmieniały. Nie po to dołączała do Warty, a potem fo Straży, żeby bawić się w trzymanie nielegalnego towaru i w ogóle zajmować się takimi rzeczami. Może i funkcjonowała w szarej strefie, ale bez przesady. No ale jak inaczej miała nazwać pewne przedmioty - czy nawet części odzieży - których pokazywać Estebanowi zdecydowanie nie zamierzała, żeby chociażby nie wywołać zażenowania albo zawstydzenia? Kontrabanda była słowem do tego idealnym!
    Do czasu aż wróciła do pokoju oboje zdążyli się uspokoić, a przynajmniej takie odniosła wrażenie, skoro Es już nie łypał na nią spod zmarszczonych brwi. I nawet się uśmiechnął na widok koszulki, bo dopiero wtedy sobie przypomniała, że tę konkretną ma akurat od niego. Odpowiedziała szerokim wyszczerzem, w ogóle nie zawstydzona tym faktem, zresztą po tylu latach koszulka była jej własnością przez zasiedzenie. Trzeba się było upomnieć, to by oddała.
    Jak zawsze mówienie o kwestiach duchowych budziło jej niepewność. Nie zawsze potrafiła wyjaśnić, co tkwiło w jej głowie, pewne rzeczy były oczywiste. Religia opierała się o wierze, wierze w coś, czego nie można było udowodnić, przyjmowania niewytłumaczalnego zjawiska za prawdę bez zastanawiania się. Trudno było mówić o wierze, gdy widziało się pewne rzeczy. Ich efekty. To, co niektórzy potrafili zrobić. Jakoś temat wiary czy religii nigdy nie pojawiał się na komendzie, chyba że w kwestii fanatycznych idiotów mordujących w jej imieniu. Takie rzeczy zdarzały się wszędzie. Vaia na to nie narzekała, ale teraz miała delikatne odczucie, że wchodzi na dosyć grząski temat. Oczywiście, mogła przejmować się za bardzo, brała to pod uwagę, zwłaszcza pod kątem tygla, który współistniał w Bruxarii. Przecież tam wszystko się mieszało, przenikało, granice pomiędzy konkretnymi wiarami i dziedzinami magii zacierały się w mniejszym lub większym stopniu. Rytuał Dusz był tego idealnym przykładem.
    Esteban nie przyjął jej wyjaśnień źle. Vaia parsknęła wyraźnie i przewróciła oczami, rozciągając się na dywanie i upiła kilka łyków piwa. No jasne, słynne zarzynanie kurczaków. Popukała bardzo wymownie w otuloną bandażem ranę na przedramieniu.
    - Nie, Es, nikogo nie mordowałam. Zapłaciłam własną krwią, stąd moja rana. Będzie się goić kijowo, gwarantuję ci to, bo to specyfika rytuału. Płacisz krwią i fizycznym zmęczeniem. - dlatego właśnie nie nadawałaby się na kapłanką voodoo. Zdarzało jej się w trakcie misji kogoś zabić. Ale to było w trakcie misji, chroniła wtedy siebie lub oddział i to było ryzyko, które podejmowali. Ale zabijanie dla mocy czy coś? Nie. Inną kwestią było nacięcie siebie samej, ale coś jej się wydawało, że wyjaśnianie Esowi złożoności vaudun, które znała ona sama, będzie dosyć długie.
    - To... dosyć skomplikowane. Nie trzeba mordować kogoś lub czegoś do voodoo, chodzi o krew per se, płynność granicy polega na tym, że dużo zależy od tego, czyjej krwi użyjesz. Jeśli swojej, jest to bardziej akceptowalne - no, w pewnych miejscach. Ja to akceptuję. Jeśli czyjąś? To szara strefa, dla mnie akceptowalna tylko w momencie, gdy ofiara jest dobrowolna i nie będzie mieć uszczerbku na zdrowiu. Byłabym beznadziejnym Aztekiem, ofiar z ludzi nie toleruję ani trochę. - westchnęła lekko, krzywiąc się delikatnie. - Też dużo zależy od rodzaju rytuału, od jego celu... To nie jest aż takie proste. Tyle, że fakt, krew jest potrzebna. Reszta? Ile osób tyle odpowiedzi pewnie. - wyjaśniła z lekkim rozbawieniem. Granice, choć płynne, najczęściej tkwiły w głowie czarownika, mnóstwo zależało od tego, dokąd galdr mógł się posunąć bez sprzeciwiania się swoim własnym zasadom moralnym.
    - Nie robiłam. Dałam znać przyjacielowi, że jeśli nie dam znaku życia po dwóch dniach, to musi mnie wybudzić. Trochę na siłę. I musiał to zresztą zrobić, bo nie wróciłam do ciała po tej bezpiecznej granicy dwóch dni. - zerknęła na Esa, powoli, przeciągle, by w końcu uśmiechnąć się kątem ust. - Uprzedzając, czemu nie poprosiłam ciebie. Raz, że nie byłam sobą i oboje o tym wiemy. Gonił mnie czas, żeby poskładać wszystko do kupy, zanim zjebało się do końca. - dźwignęła się z dywanu i przyniosła całą kratę piwa, by nie wygłupiać się z pojedynczymi. Z odruchu podrzuciła Esowi butelkę, by ją otworzył i upiła łyk. - A po drugie, ten rytuał niesie... ryzyko. Czasem zdarza się, że wybudzenie na siłę nie zda egzaminu. Świadomość zakotwicza się wewnątrz tak mocno, że nie chce wrócić. Wtedy trzeba by ściągnąć szamankę z Salvadoru, bo wędrówki dusz to jej specjalność. - uśmiechnęła się krzywo. - Znając ciebie zjebałbyś mnie z góry do dołu i się nie zgodził, żebym ryzykowała. Wolałam więc tłumaczyć się później z udanego rytuału. Chooooociaż mógł tu wbić mój kumpel z moimi instrukcjami, wściekły jak osa, że wjebałam go w taki numer. Nawet jeśli nie brałam pod uwagę złego zakończenia. Także nie wkurzaj się na mnie, jego też postawiłam przed faktem dokonanym. - poklepała Barrosa po ramieniu, z przepraszającym uśmiechem.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Esteban Barros
    Esteban Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t2153-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2162-esteban-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t2163-pedrohttps://midgard.forumpolish.com/f166-mieszkanie-zespolu-yamileth-serrano


    Chyba spodziewał się, że ta rozmowa skończy się jakimś rodzajem wspólnego picia – miał tylko nadzieję, że nie tym po którym człowiek budził się pod stołem z pulsującym bólem głowy i rozjeżdżającym się widzeniem obuocznym. Es nie lubił tak pić. Nie lubił tracić kontroli, nieważne jak bardzo śmiali się z niego koledzy z komendy, gdy wcześnie odstawiał kieliszek. To on potem w ramach małej zemsty walił we wszystkie szafki, kiedy próbowali usiedzieć przy biurkach, a komendant tylko śmiał się pod nosem.
    Był jednak zdecydowanie zbyt trzeźwy na filozoficzne rozmowy na tematy wiary i voodoo. Zmarszczył się tylko, skupiając na tłumaczeniach Vai, upraszczając je sobie – chociaż i tak musiał jej oddać, że starała się tłumaczyć to jak dla laika, którym był – i układając w jasnych ciągach przyczynowo-skutkowych. Skłamałby mówiąc, że nie odczuł ulgi, gdy potwierdziła, że pogłoski na temat voodoo i użycia w nim krwi nie wyglądały tak, jak lubiano sobie po cichu powtarzać, przestrzegając przed podobnym praktykami. Przynajmniej częściowo. Jemu wystarczyło, że kobieta nie poderżnęła nikomu gardła, by przeprowadzić swój rytuał. Miałby wtedy solidny moralny dylemat – zgłosić ją do straży, czy nagiąć własne zasady. Dla Blanki już to zrobił. Obawiał się, że dla Vai byłoby to równie proste.
    Nie sam temat voodoo był dla Esa finalnie problematyczny, a fakt że Vaia postanowiła poinformować kogoś innego o swoich zamiarach i to tego tajemniczego przyjaciela poprosiła o pomoc, a nie jego. Fakt, miała rację, że odciągałby ją od tego rytuału znając jego potencjalne skutki uboczne, ale... Ale. Marszczył się z butelką w ręku, próbując uporządkować wzburzenie narastające tłumaczeniami Vai, dlaczego wybrała kogoś innego, przy użyciu logicznych argumentów i spojrzeniu na to z jej strony, ale chyba nie był aż tak rozsądny. Chciałby, ale nie był. Westchnął głęboko – sapnął – odstawiając butelkę i obracając się tak, by łatwiej mógł przyjrzeć się Vai.
    - Typ miałby pełne prawo się wkurwić – stwierdził zaskakująco spokojnie, ale w ciemnych oczach błysnęło coś ostrego. - Właściwie obaj powinniśmy nakopać ci do dupy. Wiesz ile czasu zajęłoby sprowadzenie tutaj jakiejś baby z Salvadoru, gdybyś się nie obudziła? – dopiero mówiąc o tym na głos, w głowie zaczął układać cały plan, jaki musiałby zrealizować, załamując się nad tempem w jakim raz, że musiałby wsiąść na sterowiec, znaleźć kobietę, która mogła aktualnie mieszkać zupełnie indziej, porwać ją z powrotem na sterowiec i pozwolić wysiąść dopiero w Midgardzie. Przynajmniej cztery czy pięć dni. Vaia mogłaby do tego czasu dostać zapaści i co najmniej wylądować w szpitalu, żeby uzupełniali jej płyny.
    Zaklął cicho pod nosem, czując, jak zrobiło mu się zimno, a stres wbił kościste palce w ramiona. Nie chciał już o tym rozmawiać. Nie chciał o tym myśleć.
    - Jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego bez uprzedzenia, urwę ci głowę przy samym dupsku i naszczam w szyję – zagroził bez cienia wesołości, odruchowo zaciskając i rozluźniając palce jednej dłoni. - Daj mi następnym razem chociaż cynk, żeby cię wsadzić do szpitala. Nie chcę cię odwiedzać na cmentarzu na tym lodowatym zadupiu.
    Odetchnął raz i drugi, próbując opanować mocniejsze bicie serca, zanim z burknięciem pod nosem rozłożył się przez całą długość puchatego, zachęcającego dywanu Vai.
    - Opowiedz mi lepiej, z jakimi durnotami ostatnio pracowałaś – rzucił w ramach gałązki oliwnej, mimo wszystko nie chcąc, by cały ten wieczór zmienił się w jedno fiasko. Kochał Vaię, ale liczył na to, że następnym razem może będzie mądrzejsza. Albo przynajmniej pomyśli o tym, że ktoś będzie za nią tęsknił, jeśli powinie jej się noga.

    [z/t Es i Vaia]



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.