:: Midgard :: Dzielnica Trzech Skaldów :: Mieszkania :: Vaia Cortés da Barros
Strona 1 z 2 • 1, 2
Duży pokój
4 posters
Mistrz Gry
Duży pokój Sro 28 Lut - 12:42
Duży pokój
Centralną część salonu zajmuje w pełni sprawny i funkcjonalny kominek, który był głównym powodem zakupu mieszkania. Pomieszczenie nie jest jakoś specjalnie duże, ale przestronne i urządzone ze smakiem, głównie pod kocie potrzeby - na podłodze leżą miękkie, puchate dywaniki, a podobne narzuty znajdują się na fotelu i kanapie. Miejsca jest na tyle, by dwie osoby mogły wywalić się na dywaniku przed kominkiem i korzystać z jego ciepła. Wystrój pokoju jest jednak dosyć surowy, wykonany z drewna, które o dziwo dobrze komponuje się z pozostałymi elementami.
Esteban Barros
Re: Duży pokój Pon 18 Mar - 14:50
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
09.06.2001
Wcale nie był pewien, czy powinien tak szybko wyjeżdżać z Brazylii. Wszystko było gotowe – ustalili z Blanką najważniejsze w najbliższej przyszłości kwestie oraz zgodzili się na te same plany. Vaia odpisała, że może przez jakiś czas pomieszkać w jej przestrzeni. Dom w Vitorii regularnie odwiedzali wartownicy, a część sprawców niedawnego ataku – tych, którym nie udało się uciec – została przetransportowana do więzienia i zdawać by się mogło, że Barrosowie nie będą już niepokojeni. Mimo to... Bał się zostawiać bliskich i spuścić ich z oka. Gdyby nie ojciec, który oznajmił mu w kilku żołnierskich słowach, że ma jechać i układać sobie życie, a oni dadzą sobie radę, Es prawdopodobnie jeszcze długo nie opuściłby Vitorii. Utknąłby tam razem ze swoim lękiem.
Nie wyjechał tego samego dnia co Blanca, bo musiał jeszcze załatwić parę rzeczy – w tym zamówienie złożone przez Vaię na brazylijskie dobra narodowe. Właściwie rzecz biorąc wcale się jej nie dziwił - gdyby sam siedział na innym kontynencie, też prosiłby o przywiezienie kawałka domu z powrotem, nawet jeśli miały nim być tylko papierosy i alkohol. Przynajmniej tylko o to poprosiła, ale Es od początku planował, co jeszcze dołoży do wielkiej paczki z jej imieniem. Na pewno kawę, ten rodzaj który zawsze parzyła im babcia, domowe suszone mięso, parę owocowych nalewek wujka Thiago, trochę świeżych serowych chlebków i brigadeiro z orzechami, które pomagał zrobić mamie. Ciotka Juliana dorzuciła też flakon perfum, których ponoć lubiły kiedyś razem z Vaią używać. Patrząc na te wszystkie starannie spakowane tobołki tuż obok własnych toreb i skrzyni, cholernie cieszył się, że na swój konik wybrał magię przemiany. Kilka starannie rzuconych zaklęć i został z jedną torbą, do której powkładał pozostałe, stosownie pomniejszone i zaklęte tak, by ważyć tyle co nic pakunki.
Dziwnie było znów tak szybko opuszczać Brazylię – jeszcze dziwniej wracało się w chłodne objęcia Midgardu, który niezależnie od pory roku miał być dla Barrosa zbyt zimny. Zarzucając sobie torbę na ramię zignorował te kilka dziwnych spojrzeń posłanych w kierunku szalika – musiało minąć przynajmniej kilka dni, zanim przestawi się z powrotem na skandynawski klimat.
Nie miał trudności trafić do mieszkania Vai, doskonale pamiętając adres – tym, co póki co tylko drażniło go delikatnie, było nagłe zrozumienie, że nigdzie nie musiał się spieszyć. Że nikt nie czekał na niego z listą sprawunków, które najlepiej gdyby załatwił natychmiast, nie będzie żadnej Yamileth patrzącej na niego bykiem tylko dlatego, że oddychał, nie będzie... Nie będzie nic. Pierwszy raz od dawna miał przed sobą czystą kartę i chyba nie do końca jeszcze ten fakt przyswajał.
- Cześć, dzieciaku – rzucił jak gdyby nigdy nic do Vai, gdy otworzyła mu drzwi, doskonale świadom jak potrafiło drażnić ją podobne określenie. - Przyjechał kurier z dobrami. Lepiej zrób miejsce. I część trzeba wrzucić do lodówki – mówił z zaskakującym jak na siebie entuzjazmem, niedbale zrzucając buty w przedpokoju i rozkładając się z torbą na stole. Po kolei, ostrożnie wyciągał pomniejszone pakunki, odwracając rzucony na nie czar – alkohol wylądował na podłodze, papierosy rzucił na kanapę, a wszystkie pozostałe, mniejsze rzeczy zostały na stole. W większości.
- Lodówka – rzucił do kobiety, wkładając jej w ręce pojemniki z mięsem i brigadeiro. - A jak dasz swój młynek, zrobię ci kawę. Przywiozłem tę babci.
Vaia Cortés da Barros
Re: Duży pokój Pon 18 Mar - 20:38
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Czerwiec jak na razie był… zły. Inny. Dziwny. Maj był w porządku, naprawdę w porządku, a czerwiec? Czerwiec zaczął się naprawdę ciulato. Zaczynając od rozmów z Alexem, które nie poszły tam, gdzie powinny i do tej pory było jej cholernie głupio, że zahaczyła temat berserków. A mogła być mądra i poczytać coś najpierw, to nie, jak ostatnia cipa postanowiła pytać u źródła. Świetnie. A potem Alex odbił jej pytaniem o Lucasa i ześwirowała dokumentnie. Vaia, mistrzyni psucia. I jakby tego nie wystarczyło przydarzyła się nieudana akcja Wysłanników i… Sarnai. Na samo wspomnienie się załamywała, a wszystko przez swoje własne reakcje, które z jednej strony nie powinny mieć miejsca, a z drugiej strony nadal wkurzała się na samą myśl o bliznach Eskoli. Po kilku dniach jednak potrafiła spojrzeć na wszystko odrobinkę bardziej racjonalnie i bez takiego kociego ładunku emocjonalnego, więc przynajmniej nie było jakiegoś dużego ryzyka, że na start zasadzi Estebanowi w ryj. Poczeka przynajmniej, aż się rozgości.
Jednak mimo złości, mimo faktu, że jeszcze kilka dni wcześniej chciała nakopać mu do dupy, nawet nie pomyślała o tym, by odmówić mu kanapy. Czy raczej łóżka, bo obiektywnie patrząc kanapa była mała, a Es mimo wszystko nie. Zresztą była w miarę świadoma stanu własnego mieszkania i faktu, że już lepsze od wysłużonej kanapy było łóżko bez ramy, będące w zasadzie samym materacem. Wygodnym, ale jednak. Ona sama była kotem, nie przeszkadzało jej to, uwielbiała swój materac. Zresztą ile razy zasypiała na dywaniku przed kominkiem? I to niekoniecznie w kociej postaci, tak długo, jak było włączone ogrzewanie podłogowe.
W jej domu musiało być ciepło. Tak samo jak w Brazylii. Potrzebowała ciepła, by móc chodzić w krótkich rzeczach, zwłaszcza tych odsłaniających ramiona. Stojąc na dachu i paląc papierosa Vaia pozbywała się nerwowości z ruchów, nagłego napięcia. Nie kłamała, pisząc Barrosowi, że przyda jej się towarzystwo. Po spotkaniu z Sarnai zrozumiała, jak cholernie brakuje jej kogoś obok. Jak bardzo jest samotna w tym paskudnym, zimnym kraju. Jak bardzo nie ma nikogo. Od 4 lat nie była w Brazylii, ale też i po co miała tam jechać? Jej rodzice nie żyli, matka była sierotą, ojciec natomiast o swojej części rodziny nie mówił. Domingo? Dom plątał się na statku, wiedziała, jak to wyglądało. Już pomijając fakt, że od 3 miesięcy gnojek nie odpisywał na jej wiadomości. Tu był pusty dom i tam był pusty dom, jaka więc różnica, gdzie właściwie przebywała? I tak i tak była sama. I paradoksalnie cholernie zazdrościła Estebanowi jego rodziny. Takiej dużej. Nawet, jeśli jebniętej. Miała coraz więcej wątpliwości co do samej siebie, na szczęście dzwonek do drzwi ściągnął ją z dachu. Zgasiła peta w popielniczce, poprawiła luźną koszulkę do pół uda – najprawdopodobniej podrąbaną kiedyś Sarnai – i otworzyła drzwi.
- Ej, nie pozwalaj sobie stary dziadzie! – oburzyła się od razu. Kiepskie przemyślenia zniknęły od razu, zastąpione słusznym oburzeniem. Nie była aż tyle młodsza od niego, żeby ją nazywał dzieciakiem! Nawet, jeśli zawsze to robił. Wpuściła tę jaszczurzą mendę do salonu, pozwalając mu się rozgościć i rozpanoszyć w salonie. Hej, to było całkiem miłe, że czuł się tu jak u siebie.
- Z dobrami…? To coś ty tam w ogóle nawiózł? – spytała z żywym rozbawieniem, stając obok, gdy rozpakowywał torbę. Sama Vaia była całkowicie boso, kapci nie uznawała chyba nigdy. – Weź zdejmij ten szalik i się ubierz sensownie. Tu jest ciepło. Mam ogrzewanie podłogowe i wszystko, cytując kogoś, mam tropiki w mieszkaniu. – stwierdziła z humorem, z minimalną tylko inną nutką na słowo „kogoś”. Z podejrzliwą miną przyjęła pojemniki, bo mimo wszystko spodziewała się tylko papierosów i alkoholu, a nie… reszty. Z podejrzliwością obniuchała pojemnik z mięsem, czując, jak jej żołądek mruczy z zachwytu. O bogowie, suszone mięso. Drugi pojemnik zachwycił ją jeszcze mocniej. – To jest dla mnie, tak? – upewniła się nieufnie, pchając łapy od razu do pudełka ze słodkościami i wyciągając jedno brigadeiro. – Mam nadzieję, że nie uważasz, że się tym podzielę. – oznajmiła, z wyraźnym zachwytem próbując smakołyku. Od razu było czuć, że to domowe, znając życie robota jej eks teściowej. Eh, uwielbiała te jej wytwory… Jednak słysząc o kawie zamarła.
Jednak mimo złości, mimo faktu, że jeszcze kilka dni wcześniej chciała nakopać mu do dupy, nawet nie pomyślała o tym, by odmówić mu kanapy. Czy raczej łóżka, bo obiektywnie patrząc kanapa była mała, a Es mimo wszystko nie. Zresztą była w miarę świadoma stanu własnego mieszkania i faktu, że już lepsze od wysłużonej kanapy było łóżko bez ramy, będące w zasadzie samym materacem. Wygodnym, ale jednak. Ona sama była kotem, nie przeszkadzało jej to, uwielbiała swój materac. Zresztą ile razy zasypiała na dywaniku przed kominkiem? I to niekoniecznie w kociej postaci, tak długo, jak było włączone ogrzewanie podłogowe.
W jej domu musiało być ciepło. Tak samo jak w Brazylii. Potrzebowała ciepła, by móc chodzić w krótkich rzeczach, zwłaszcza tych odsłaniających ramiona. Stojąc na dachu i paląc papierosa Vaia pozbywała się nerwowości z ruchów, nagłego napięcia. Nie kłamała, pisząc Barrosowi, że przyda jej się towarzystwo. Po spotkaniu z Sarnai zrozumiała, jak cholernie brakuje jej kogoś obok. Jak bardzo jest samotna w tym paskudnym, zimnym kraju. Jak bardzo nie ma nikogo. Od 4 lat nie była w Brazylii, ale też i po co miała tam jechać? Jej rodzice nie żyli, matka była sierotą, ojciec natomiast o swojej części rodziny nie mówił. Domingo? Dom plątał się na statku, wiedziała, jak to wyglądało. Już pomijając fakt, że od 3 miesięcy gnojek nie odpisywał na jej wiadomości. Tu był pusty dom i tam był pusty dom, jaka więc różnica, gdzie właściwie przebywała? I tak i tak była sama. I paradoksalnie cholernie zazdrościła Estebanowi jego rodziny. Takiej dużej. Nawet, jeśli jebniętej. Miała coraz więcej wątpliwości co do samej siebie, na szczęście dzwonek do drzwi ściągnął ją z dachu. Zgasiła peta w popielniczce, poprawiła luźną koszulkę do pół uda – najprawdopodobniej podrąbaną kiedyś Sarnai – i otworzyła drzwi.
- Ej, nie pozwalaj sobie stary dziadzie! – oburzyła się od razu. Kiepskie przemyślenia zniknęły od razu, zastąpione słusznym oburzeniem. Nie była aż tyle młodsza od niego, żeby ją nazywał dzieciakiem! Nawet, jeśli zawsze to robił. Wpuściła tę jaszczurzą mendę do salonu, pozwalając mu się rozgościć i rozpanoszyć w salonie. Hej, to było całkiem miłe, że czuł się tu jak u siebie.
- Z dobrami…? To coś ty tam w ogóle nawiózł? – spytała z żywym rozbawieniem, stając obok, gdy rozpakowywał torbę. Sama Vaia była całkowicie boso, kapci nie uznawała chyba nigdy. – Weź zdejmij ten szalik i się ubierz sensownie. Tu jest ciepło. Mam ogrzewanie podłogowe i wszystko, cytując kogoś, mam tropiki w mieszkaniu. – stwierdziła z humorem, z minimalną tylko inną nutką na słowo „kogoś”. Z podejrzliwą miną przyjęła pojemniki, bo mimo wszystko spodziewała się tylko papierosów i alkoholu, a nie… reszty. Z podejrzliwością obniuchała pojemnik z mięsem, czując, jak jej żołądek mruczy z zachwytu. O bogowie, suszone mięso. Drugi pojemnik zachwycił ją jeszcze mocniej. – To jest dla mnie, tak? – upewniła się nieufnie, pchając łapy od razu do pudełka ze słodkościami i wyciągając jedno brigadeiro. – Mam nadzieję, że nie uważasz, że się tym podzielę. – oznajmiła, z wyraźnym zachwytem próbując smakołyku. Od razu było czuć, że to domowe, znając życie robota jej eks teściowej. Eh, uwielbiała te jej wytwory… Jednak słysząc o kawie zamarła.
Kawa. Przytargał kawę babci. No, technicznie jego babci, ale jakby na to nie spojrzeć, swojej nie miała, więc „przywłaszczyła” sobie babcię Esa. Kiedyś. Dawno temu. Whatever. W kilku kęsach zjadła słodką kulkę i powędrowała posłusznie do kuchni, umiejscawiając w lodówce pudełka. Wprawdzie trochę potrwało, żeby znalazło się tam miejsce – po ostatnim wypadzie z Alexem miała sporo żarcia – ale jakoś się udało. Młynek też się znalazł, więc zaraz przywędrowała do pokoju, tylko po to by odłożyć przedmiot na stół i zwyczajnie wlepić się w Esa, trochę rozczulona faktem, że zwyczajnie pomyślał. Nie spodziewała się ani żarcia ani kawy, kawy chyba najbardziej się nie spodziewała.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Esteban Barros
Re: Duży pokój Pią 22 Mar - 15:46
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Vaia nie należała do jego rodziny w tym najprostszym sensie – nie miała w sobie krwi Barrosów, nie była też już z nimi związana poprzez małżeństwo, a jednak dla Esa odwiedziny w jej mieszkaniu niewiele różniły się od wyjazdu do domu. W podobny sposób opadały mu przy niej te ściany, które zwykle stawiał między sobą a innymi ludźmi, słowa nie wpadały na gęste sito, a czułość przychodziła naturalnie. Przynajmniej na tyle na ile mogła, biorąc pod uwagę, że mimo upływu lat Vaia wciąż potrafiła grać mu na nerwach, jeśli tylko sobie tego życzyła – stety lub niestety, wiedziała które guziczki nacisnąć, by wywołać reakcję. Było to szczególnie upierdliwe jeszcze na początku, jeszcze wtedy gdy Es próbował robić wszystko, by zmusić ją wreszcie do złożenia wniosku o zmianę przydziału na komendzie.
Gdyby nie zgodziła się, by pomieszkał u niej dopóki nie znajdą z Blanką czegoś na wynajem, byłoby mu przykro nie tylko ze względu na konieczność mieszkania gdzieś, gdzie musiałby płacić za nocleg, ale też najprościej przez towarzystwo. Mieszkanie samemu lub z nieznanymi współlokatorami nie mogło nawet zaczynać się porównywać do mieszkania z osobą, którą zwyczajnie lubił i której ufał. Ogrzewanie podłogowe i kominek w jej lokum stanowiły tylko dodatkowy bonus.
Nie przejął się już nawet szczególnie tym starym dziadem – w końcu sam się prosił nazywając ją dzieciakiem – i zrzucił tylko buty, zanim zajął się rozdawaniem wszystkich prezentów, które przywiózł Vai z Brazylii. Może nie wyglądał na ten typ, ale lubił je robić – szczególnie gdy był przekonany, że widok więcej niż tylko fajek i alkoholu, które zażyczyła sobie Vaia, na pewno ją ucieszy. On sam był przecież zachwycony, gdy ciotka z wujkiem i Franco z rodziną wpadli na jego urodziny w kwietniu, przywożąc trochę domowych nalewek.
- Zaraz, zaraz, będziesz zadowolona – rzucił tylko, gdy kazała mu zdjąć szalik i reklamowała, jak ciepło potrafiło być w jej mieszkaniu. - Są rzeczy ważne i ważniejsze – dodał, wkładając jej w ręce pierwszy pojemnik powiększony zaklęciem z powrotem do normalnych rozmiarów. Nie wyłapał tej drobnej zmiany intonacji na tajemniczego kogoś, chwilowo zafrapowany zupełnie innymi rzeczami. Uniósł wyczekująco brew, gdy wyraźnie obwąchiwała pojemnik, zanim zrozumiała, co w nim przywiózł. Dopiero usatysfakcjonowany wyrazem szczęścia na jej twarzy, sięgnął dalej do torby i kładąc na nim kolejny pakunek.
- Niech ci w dupę pójdzie – rzucił z rozbawieniem. - Ja się obżarłem pomagając mamie w kuchni.
Nie kłamał – uwielbiał brigadeiro chyba jak każdy dzieciak wychowany w Brazylii, ale chwilowo miał dość. Zasłodził się w trakcie przygotowań do tego stopnia, że było mu potem niedobrze i chwilowa niechęć do cukru nie zdążyła minąć. Alkohol i fajki spotkały się z entuzjazmem, ale były spodziewanymi podarunkami, za to kawa... Uśmieszek, który uniósł kąt ust Esa tylko się powiększył na widok reakcji Vai – jej rozszerzonych oczu, błysku w ciemnych tęczówkach oraz tempie w jakim pomaszerowała do kuchni odłożyć pojemniki. I zdobyć młynek jak sądził.
Czekając, nie rozpakowywał się dalej, za to sięgnął do węzła szalika wydzierganego przez babcię, rozplątał go i rzucił na kanapę, zaraz robiąc to samo z kurtką. Zdążył na ułamek sekundy przed tym, jak Vaia wróciła i przylgnęła do niego z całą mocą uczucia, wywołując odruchowe uniesienie rąk i objęcie jej równie mocno.
Kiedyś sądził jeszcze że to dziwne, traktować kogoś kto przyszedł znikąd jak zaginione rodzeństwo – dopiero po latach, po wszystkim co zrobił Lucas, miał się w pełni przekonać, że to niekoniecznie krew determinowała, kto był dla nas prawdziwą rodziną.
W przypływie czułości wsparł jej dłoń na potylicy i przyciągnął bliżej, skłądając krótki całus na czubku ciemnej głowy.
- To za mną się tak stęskniłaś czy za kawą? – spytał z wyraźną nutą rozbawienia w głosie. - Bo wiesz, do mnie to wystarczyło napisać. Nie żebym miał jakoś daleko. Z kawą trochę trudniej, zdzierają za import.
Gdyby nie zgodziła się, by pomieszkał u niej dopóki nie znajdą z Blanką czegoś na wynajem, byłoby mu przykro nie tylko ze względu na konieczność mieszkania gdzieś, gdzie musiałby płacić za nocleg, ale też najprościej przez towarzystwo. Mieszkanie samemu lub z nieznanymi współlokatorami nie mogło nawet zaczynać się porównywać do mieszkania z osobą, którą zwyczajnie lubił i której ufał. Ogrzewanie podłogowe i kominek w jej lokum stanowiły tylko dodatkowy bonus.
Nie przejął się już nawet szczególnie tym starym dziadem – w końcu sam się prosił nazywając ją dzieciakiem – i zrzucił tylko buty, zanim zajął się rozdawaniem wszystkich prezentów, które przywiózł Vai z Brazylii. Może nie wyglądał na ten typ, ale lubił je robić – szczególnie gdy był przekonany, że widok więcej niż tylko fajek i alkoholu, które zażyczyła sobie Vaia, na pewno ją ucieszy. On sam był przecież zachwycony, gdy ciotka z wujkiem i Franco z rodziną wpadli na jego urodziny w kwietniu, przywożąc trochę domowych nalewek.
- Zaraz, zaraz, będziesz zadowolona – rzucił tylko, gdy kazała mu zdjąć szalik i reklamowała, jak ciepło potrafiło być w jej mieszkaniu. - Są rzeczy ważne i ważniejsze – dodał, wkładając jej w ręce pierwszy pojemnik powiększony zaklęciem z powrotem do normalnych rozmiarów. Nie wyłapał tej drobnej zmiany intonacji na tajemniczego kogoś, chwilowo zafrapowany zupełnie innymi rzeczami. Uniósł wyczekująco brew, gdy wyraźnie obwąchiwała pojemnik, zanim zrozumiała, co w nim przywiózł. Dopiero usatysfakcjonowany wyrazem szczęścia na jej twarzy, sięgnął dalej do torby i kładąc na nim kolejny pakunek.
- Niech ci w dupę pójdzie – rzucił z rozbawieniem. - Ja się obżarłem pomagając mamie w kuchni.
Nie kłamał – uwielbiał brigadeiro chyba jak każdy dzieciak wychowany w Brazylii, ale chwilowo miał dość. Zasłodził się w trakcie przygotowań do tego stopnia, że było mu potem niedobrze i chwilowa niechęć do cukru nie zdążyła minąć. Alkohol i fajki spotkały się z entuzjazmem, ale były spodziewanymi podarunkami, za to kawa... Uśmieszek, który uniósł kąt ust Esa tylko się powiększył na widok reakcji Vai – jej rozszerzonych oczu, błysku w ciemnych tęczówkach oraz tempie w jakim pomaszerowała do kuchni odłożyć pojemniki. I zdobyć młynek jak sądził.
Czekając, nie rozpakowywał się dalej, za to sięgnął do węzła szalika wydzierganego przez babcię, rozplątał go i rzucił na kanapę, zaraz robiąc to samo z kurtką. Zdążył na ułamek sekundy przed tym, jak Vaia wróciła i przylgnęła do niego z całą mocą uczucia, wywołując odruchowe uniesienie rąk i objęcie jej równie mocno.
Kiedyś sądził jeszcze że to dziwne, traktować kogoś kto przyszedł znikąd jak zaginione rodzeństwo – dopiero po latach, po wszystkim co zrobił Lucas, miał się w pełni przekonać, że to niekoniecznie krew determinowała, kto był dla nas prawdziwą rodziną.
W przypływie czułości wsparł jej dłoń na potylicy i przyciągnął bliżej, skłądając krótki całus na czubku ciemnej głowy.
- To za mną się tak stęskniłaś czy za kawą? – spytał z wyraźną nutą rozbawienia w głosie. - Bo wiesz, do mnie to wystarczyło napisać. Nie żebym miał jakoś daleko. Z kawą trochę trudniej, zdzierają za import.
Vaia Cortés da Barros
Re: Duży pokój Pią 22 Mar - 16:49
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Wewnętrznie nadal uważała Barrosów za swoją rodzinę, tyle, że od rozwodu bardzo solidnie się z tym faktem kryła. Zresztą poleciało wtedy wiele słów, również z jej strony i kiedy emocje już opadły, było jej wstyd. Wstyd spojrzeć im w oczy, więc zwyczajnie zniknęła i się nie kontaktowała. Esteban to była inna kwestia, on widział ją w momencie, gdy spuściła całkiem zwierzę ze smyczy, gdy się załamywała i doskonale wiedział, jak popierdolona była. A mimo to nadal z nią gadał. Skoro po tym wszystkim nie przestał, to kilka niespecjalnie przyjemnych rzeczy rzuconych przy rozwodzie nie powinno go odstraszyć i chyba nawet nie odstraszyło, skoro teraz ładował się jej do chaty. Nie wiedziała, co musiałoby się stać, żeby przestał z nią gadać, chyba musiałaby dołączyć do Kartelu – not gonna happen, bro! never! – więc nie miała jakiegoś specjalnego problemu, by bez wahania odnowić kontakt tak, jakby się nigdy nie urwał. Nie musiała przy nim filtrować siebie. No ale reszta Barrosów to była inna kwestia, bardzo, bardzo inna. Nawet, jeśli tęskniła jak cholera.
Obserwowanie mężczyzny w midgardzkim domu było w pewien sposób przyjemne. Nie chciała siedzieć sama, przede wszystkim dlatego, że siedzenie samej przywoływało głupie myśli. Es skutecznie się ich pozbywał, albo ją wkurzając – tak jak ona u niego tak on u niej wiedział, jak się naciska odpowiednie guziczki do sprowokowania wkurwu, doskonałe przy cięższych sparingach – albo rozładowując atmosferę żartami.
- Wiesz, ja już jestem zadowolona, że będę miała towarzystwo. – zaśmiała się szeroko, kręcąc głową. A co będzie udawać, że obecność Barrosa na metrażu jej w jakikolwiek sposób przeszkadza. Zwłaszcza, że dzięki przystosowanemu do mieszkania balkonowi mogli sobie nawet nie wchodzić w drogę, gdyby któreś potrzebowało samotności. Nie wspominając już o zwierzęcych formach. Coś miała wrażenie, że kajmanowi spodoba się jej ukochany dywanik przed kominkiem. Taki, w którym można się było zapadać z każdym krokiem.
- W cycki lepiej, jak mi dupa utyje, to mnie wywalą z roboty. – roześmiała się szczerze, po chwilowej nerwowości, gdy wypalała papierosy na balkonie nie było już śladu. Zresztą tak samo jak po brigadeiro, które pochłonęła całkiem łapczywie. – Eh, tęsknię za tym przesiadywaniem w waszej kuchni. Najlepsze rozmowy wtedy leciały. No, jak już tía Juliana zaakceptowała, że nie będę gościem, który siedzi na dupie i czeka, aż go obsłużą. Chociaż i tak za każdym razem nie omieszkała się na ten fakt oburzyć. – uśmiechnęła się do wspomnień i pokręciła głową, trochę rozbawiona wspomnieniem teatralnego przewracania oczami i burczenia kobiety. To były fajne dni. Po zniknięciu ojca bywały dni, że częściej przesiadywała u Barrosów niż we własnym domu. A potem się skończyło.
Mruknęła cicho, kiedy odwzajemnił przytulasa i wcale, a wcale nie chciała się odsuwać. Już dawno się „wkopała”, że mimo wszystko jest dla niej rodziną, a wspólna krew nie ma aż takiego znaczenia. Nie zawsze przynajmniej. Pamiętała jego zaskoczenie, gdy pokazywała mu ten fenomen wśród kilku fawelowych rodzin. Nie byli nawet spowinowaceni, a mimo to byli rodziną. Bo chcieli. Bo czasem rodzinę można było sobie samemu wybrać.
- Estúpido. – mruknęła miękko, po hiszpańsku, ale bardziej z czułością niż z faktyczną chęcią obrażenia mężczyzny. Za mocno ją rozczulał, by chociażby myślała o tym, co zrobił Sarnai. – Jasne, że za tobą. W sumie za kawą też, ale no. Co mi po kawie, jak nie umiem jej tak zrobić, żeby było dobrze. – roześmiała się krótko. – A co do daleko – osiem lat się ze mną męczyłeś, to ci nie będę jeszcze tutaj dupy zawracać. Masz życie i dziewczynę. – puściła mu oczko, ale się nie odsunęła. Ni chuja, potrzebowała chwilę tak postać. I pozbyć się tego delikatnego uczucia wzruszenia, bo fakt faktem, takiej wałówy się nie spodziewała wcale. Ani tym bardziej tego, że pomyśli o niej nawet z takimi pierdółkami jak słodycze.
Obserwowanie mężczyzny w midgardzkim domu było w pewien sposób przyjemne. Nie chciała siedzieć sama, przede wszystkim dlatego, że siedzenie samej przywoływało głupie myśli. Es skutecznie się ich pozbywał, albo ją wkurzając – tak jak ona u niego tak on u niej wiedział, jak się naciska odpowiednie guziczki do sprowokowania wkurwu, doskonałe przy cięższych sparingach – albo rozładowując atmosferę żartami.
- Wiesz, ja już jestem zadowolona, że będę miała towarzystwo. – zaśmiała się szeroko, kręcąc głową. A co będzie udawać, że obecność Barrosa na metrażu jej w jakikolwiek sposób przeszkadza. Zwłaszcza, że dzięki przystosowanemu do mieszkania balkonowi mogli sobie nawet nie wchodzić w drogę, gdyby któreś potrzebowało samotności. Nie wspominając już o zwierzęcych formach. Coś miała wrażenie, że kajmanowi spodoba się jej ukochany dywanik przed kominkiem. Taki, w którym można się było zapadać z każdym krokiem.
- W cycki lepiej, jak mi dupa utyje, to mnie wywalą z roboty. – roześmiała się szczerze, po chwilowej nerwowości, gdy wypalała papierosy na balkonie nie było już śladu. Zresztą tak samo jak po brigadeiro, które pochłonęła całkiem łapczywie. – Eh, tęsknię za tym przesiadywaniem w waszej kuchni. Najlepsze rozmowy wtedy leciały. No, jak już tía Juliana zaakceptowała, że nie będę gościem, który siedzi na dupie i czeka, aż go obsłużą. Chociaż i tak za każdym razem nie omieszkała się na ten fakt oburzyć. – uśmiechnęła się do wspomnień i pokręciła głową, trochę rozbawiona wspomnieniem teatralnego przewracania oczami i burczenia kobiety. To były fajne dni. Po zniknięciu ojca bywały dni, że częściej przesiadywała u Barrosów niż we własnym domu. A potem się skończyło.
Mruknęła cicho, kiedy odwzajemnił przytulasa i wcale, a wcale nie chciała się odsuwać. Już dawno się „wkopała”, że mimo wszystko jest dla niej rodziną, a wspólna krew nie ma aż takiego znaczenia. Nie zawsze przynajmniej. Pamiętała jego zaskoczenie, gdy pokazywała mu ten fenomen wśród kilku fawelowych rodzin. Nie byli nawet spowinowaceni, a mimo to byli rodziną. Bo chcieli. Bo czasem rodzinę można było sobie samemu wybrać.
- Estúpido. – mruknęła miękko, po hiszpańsku, ale bardziej z czułością niż z faktyczną chęcią obrażenia mężczyzny. Za mocno ją rozczulał, by chociażby myślała o tym, co zrobił Sarnai. – Jasne, że za tobą. W sumie za kawą też, ale no. Co mi po kawie, jak nie umiem jej tak zrobić, żeby było dobrze. – roześmiała się krótko. – A co do daleko – osiem lat się ze mną męczyłeś, to ci nie będę jeszcze tutaj dupy zawracać. Masz życie i dziewczynę. – puściła mu oczko, ale się nie odsunęła. Ni chuja, potrzebowała chwilę tak postać. I pozbyć się tego delikatnego uczucia wzruszenia, bo fakt faktem, takiej wałówy się nie spodziewała wcale. Ani tym bardziej tego, że pomyśli o niej nawet z takimi pierdółkami jak słodycze.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Esteban Barros
Re: Duży pokój Sob 23 Mar - 22:07
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Przez myśl mu nie przeszło, że częścią powodu, dla którego Vaia zgodziła się użyczyć mu swojej kanapy, mógł być fakt, że czuła się samotna. Nie powiedziała tego wprost, ale coś w jej tonie i uśmiechu było nie tak, jakby jedna zębatka zacięła się przy obrocie mechanizmu. Mówiła o towarzystwie, że była zadowolona posiadając je – Es przez moment zmarszczył lekko brwi, przyglądając się Vai nieco uważniej, szukając w jej dobrym nastroju jakichś rys, miejsc gdzie mógłby wsunąć palce i nacisnąć, dobierając się do wrażliwej tkanki. Zawsze wydawała mu się towarzyskim stworzeniem, nie miała tu znajomych? Albo konkretniej ludzi, przy których czuła się dobrze?
Odsunął te rozważania chwilowo na bok – będą mieli jeszcze sporo czasu na głębsze dyskusje, rozmowy o sensie życia oraz planach na przyszłość. Szczególnie gdy w równaniu pojawi się alkohol. Oczekiwał, że któregoś wieczora Vaia poczęstuje go podwójną czarną, którą przywiózł jej zgodnie z zamówieniem. Albo nalewkami wujka podebranymi z własnej inicjatywy z domowej spiżarki, oświadczając tylko, że wychodzą.
- Powinnaś zobaczyć ciocię teraz, ten jej wewnętrzny chaos tylko się zwiększa – rzucił, uśmiechając się lekko na wspomnienie swojej ulubionej ciotki. - Ostatnio na swoich urodzinach zapieprzała po stole jako ten tukan i wpychała dzioba do szklanek z drinkami – dodał, krzywiąc się nieco na wspomnienie tego, co działo się później. Jak Lucas prowokował go tak długo, aż uderzył w delikatną strunę przez obrażanie Blanki – jak tego nie mógł mu już popuścić i tłukli się w osłoniętej magicznie zagrodzie. Że zaraz gdy wyszedł z niej umorusany pyłem i dyszący adrenaliną, wpadł prosto w zasadzkę ostrych słów Camili, po jednej walce musząc stoczyć następną, tym razem do dyspozycji mając tylko słowa.
Pamiętał, jak Vaia reagowała na temat jego młodszego brata i nie zamierzał nawet wspomnieć jego imienia – cham i prostak nie zasługiwał na to, by psuć im obojgu humor oraz nerwy.
Przewrócił oczami na tego idiotę, nie rozluźniał jednak uścisku, dopiero po dłuższej chwili opuszczając jedną z rąk wzdłuż tułowia i wsuwając dłoń do kieszeni spodni.
- No to cię nauczę, jak chcesz. Nic trudnego. Chyba, że potem stwierdzisz, że mnie do niczego jednak nie potrzebujesz – odparł, wzdychając zaraz głęboko, gdy mówiła o tym, że nie chciała mu zawracać tyłka, bo miał swoje życie.
- No mam – przytaknął. - I co, to już można typa olać, bo ma nową kobietę? Przecież nie zapina mnie w żadne kajdanki – wzruszył ramionami. - Poza tym powinniśmy trzymać się razem, my imigranci, żeby nie zwariować na tym lodowatym zadupiu – umilkł na moment, parskając zaraz cichym śmiechem. - Mówiłem ci, jak moja była już szefowa kazała mi nurkować w marcu w jebanym jeziorze? Myślałem, że zdechnę z zimna, jak już wyszedłem, nawet przy ognisku i z kocem. Przy szukaniu nowej pracy powinienem zastrzegać, że nie będę się dla nikogo odmaczał w te zimne miesiące. Nawet jak już się nauczyłem zaklęcia na rozgrzewanie.
Odsunął te rozważania chwilowo na bok – będą mieli jeszcze sporo czasu na głębsze dyskusje, rozmowy o sensie życia oraz planach na przyszłość. Szczególnie gdy w równaniu pojawi się alkohol. Oczekiwał, że któregoś wieczora Vaia poczęstuje go podwójną czarną, którą przywiózł jej zgodnie z zamówieniem. Albo nalewkami wujka podebranymi z własnej inicjatywy z domowej spiżarki, oświadczając tylko, że wychodzą.
- Powinnaś zobaczyć ciocię teraz, ten jej wewnętrzny chaos tylko się zwiększa – rzucił, uśmiechając się lekko na wspomnienie swojej ulubionej ciotki. - Ostatnio na swoich urodzinach zapieprzała po stole jako ten tukan i wpychała dzioba do szklanek z drinkami – dodał, krzywiąc się nieco na wspomnienie tego, co działo się później. Jak Lucas prowokował go tak długo, aż uderzył w delikatną strunę przez obrażanie Blanki – jak tego nie mógł mu już popuścić i tłukli się w osłoniętej magicznie zagrodzie. Że zaraz gdy wyszedł z niej umorusany pyłem i dyszący adrenaliną, wpadł prosto w zasadzkę ostrych słów Camili, po jednej walce musząc stoczyć następną, tym razem do dyspozycji mając tylko słowa.
Pamiętał, jak Vaia reagowała na temat jego młodszego brata i nie zamierzał nawet wspomnieć jego imienia – cham i prostak nie zasługiwał na to, by psuć im obojgu humor oraz nerwy.
Przewrócił oczami na tego idiotę, nie rozluźniał jednak uścisku, dopiero po dłuższej chwili opuszczając jedną z rąk wzdłuż tułowia i wsuwając dłoń do kieszeni spodni.
- No to cię nauczę, jak chcesz. Nic trudnego. Chyba, że potem stwierdzisz, że mnie do niczego jednak nie potrzebujesz – odparł, wzdychając zaraz głęboko, gdy mówiła o tym, że nie chciała mu zawracać tyłka, bo miał swoje życie.
- No mam – przytaknął. - I co, to już można typa olać, bo ma nową kobietę? Przecież nie zapina mnie w żadne kajdanki – wzruszył ramionami. - Poza tym powinniśmy trzymać się razem, my imigranci, żeby nie zwariować na tym lodowatym zadupiu – umilkł na moment, parskając zaraz cichym śmiechem. - Mówiłem ci, jak moja była już szefowa kazała mi nurkować w marcu w jebanym jeziorze? Myślałem, że zdechnę z zimna, jak już wyszedłem, nawet przy ognisku i z kocem. Przy szukaniu nowej pracy powinienem zastrzegać, że nie będę się dla nikogo odmaczał w te zimne miesiące. Nawet jak już się nauczyłem zaklęcia na rozgrzewanie.
Vaia Cortés da Barros
Re: Duży pokój Sob 23 Mar - 23:31
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Widziała, jak marszczył brwi wpatrując się w nią, jak szukał dziur w emocjonalnych osłonach, sprawdzając, czy faktycznie ma dobry nastrój, czy tylko udaje. Nie udawała, cieszyła się z jego obecności, ale czerwiec zaczął się na tyle chujowo, że to gdzieś w niej tkwiło. Niepozorne pytanie Alexa, zadane przecież w dobrej wierze, potem cała sytuacja z Sarnai i wszystkie inne rzeczy. A do tego dochodził emocjonalny galimatias, ale o tym zdecydowanie nie była gotowa rozmawiać. Jeszcze nie. Była zbyt trzeźwa i zbyt nieswoja i wcale nie miała ochoty na alkohol.
Chociaż i tak było pewnym, że któregoś wieczoru to się skończy na najpierw jakąś grą w kości lub karty, potem do tego dojdzie kilka butelek ukochanej aguardente i wyjdą wszelkie dziwne rozmowy o życiu. Wiedziała to i akceptowała ten fakt, zresztą jedynym pytaniem było, kto nawali się prędzej, ona czy Es. W końcu jej po 4 flaszkach dopiero puszczały hamulce, więc nie można było mówić, że była pijana. Może tak po sześciu... Trzeba będzie sprawdzić.
- Oh my, jak ja żałuję, że tego nie widziałam. - roześmiała się na głos, wyobrażając to sobie. - Ta kobieta jest mistrzostwem samym w sobie, a jak uzewnętrznia swój chaos... Geez, ile bym dała, żeby to zobaczyć. Zawsze lubiłam z nią przebywać. Zdaje się, że ku rozpaczy wujka... - zamyśliła się lekko nad tym faktem, mrużąc lekko oczy. Przecież natychmiast zobaczyła skrzywioną minę Esa, ale po tylu latach wiedziała już, kiedy lepiej jest poczekać, niż zadawać pytania. Uchleją się, to wtedy spyta. Wtedy też sama będzie mogła mówić o rzeczach, które ją gryzły. Ale Barros mógł być pewny, że mu nie odpuści.
- Wiesz, kawa robiona przez kogoś jest zawsze lepsza. - puściła mu bezczelnie oczko, z czystą premedytacją przyznając się, że oczywiście z każdej strony będzie go wykorzystywać, żeby tę kawę robił. - Jakby co to jeszcze tak 1/3 lodówki jest wypełniona pastelami, salgadinhos i empanadas. Churrosy już zdążyłam zjeść, nie żałuję. - stwierdziła beztrosko, bo temat żarcia był przecież zawsze dobry i przyjemny. Zawsze. Zwłaszcza, gdy tym żarciem była ich rodzima kuchnia, a wbrew pozorom Vaia radziła w niej sobie świetnie.
Dopiero po dłuższej chwili się odlepiła od mężczyzny, tylko po to, by lekko przewrócić oczami. Przecież wcale go nie olewała i absolutnie nie o to chodziło.
- Oh proszę cię. Wcale cię nie olewam i nie zamierzam tego robić. Ot zwyczajnie wolę uniknąć sytuacji, że Blanca tu wleci z opierdolem, że cię przetrzymuję u siebie. - żartowała, ale nie do końca. Nie mógł wiedzieć, ile zadr z przeszłości do niej wróciło, co obudziło niewinne pytanie Hallberga. Jak bardzo przypomniały jej się wszystkie igły wbijane pod skórę, gdy jeszcze była z Lucasem, ich początkowe spięcia i jeszcze wszystkie złośliwości Camili. Jasne, zawsze odbijała jej celnie i równie złośliwie, udając, że jej to nie rusza. Ale ruszało, wbijało haczyki pod skórę i już tak zostawało.
- A właśnie w kwestii kajdanek... - złapała z szafki pęk kluczy i rzuciła w mężczyznę. - Bo ja ci się nie zamierzam spowiadać gdzie i kiedy wyłażę i tym bardziej nie zamierzam oczekiwać tego od ciebie. Zapraszaj sobie kogo chcesz, też mi to nie robi. A śpisz tam. - wskazała palcem drzwi do sypialni, bardzo kategorycznym tonem. Ale i tak oczy się śmiały, choć bardzo kusiło dorzucić „to jest rozkaz!”.
- Ty mi nawet nie mów o lodowatym zadupiu, ja tu od czterech lat kurwa mieszkam i zdycham za każdym razem tak samo. I jestem mistrzem zaklęcia rozgrzewającego, lecę na nim od początku. Wiesz, że można rzucać na siebie jedno po drugim, żeby nie zamarznąć? - wzdrygnęła się malowniczo, bo z jej zamiłowaniem do lekkich bluzek naprawdę mogła tu umrzeć. Klimat Midgardu był jednak okropny.
- Czy ja mam tę kretynkę ugryźć w dupę? Kot się ucieszy, ostatnio jest głównie wkurzony. - palnęła z odruchu, bez filtra, jednocześnie serdecznie wkopując się w kwestii własnego zwierzęcia totemowego. Kot wkurzał się rzadko. Ale jeśli się wkurzał, to było coś mocno nie tak. - Ale ten, nie odmroziłeś sobie chyba tyłka, co? - dodała całkiem niewinnie, ze złośliwymi iskierkami w oczach. - Rób tę kawę, a ja pójdę upłynnić aguardente i fajki.
Chociaż i tak było pewnym, że któregoś wieczoru to się skończy na najpierw jakąś grą w kości lub karty, potem do tego dojdzie kilka butelek ukochanej aguardente i wyjdą wszelkie dziwne rozmowy o życiu. Wiedziała to i akceptowała ten fakt, zresztą jedynym pytaniem było, kto nawali się prędzej, ona czy Es. W końcu jej po 4 flaszkach dopiero puszczały hamulce, więc nie można było mówić, że była pijana. Może tak po sześciu... Trzeba będzie sprawdzić.
- Oh my, jak ja żałuję, że tego nie widziałam. - roześmiała się na głos, wyobrażając to sobie. - Ta kobieta jest mistrzostwem samym w sobie, a jak uzewnętrznia swój chaos... Geez, ile bym dała, żeby to zobaczyć. Zawsze lubiłam z nią przebywać. Zdaje się, że ku rozpaczy wujka... - zamyśliła się lekko nad tym faktem, mrużąc lekko oczy. Przecież natychmiast zobaczyła skrzywioną minę Esa, ale po tylu latach wiedziała już, kiedy lepiej jest poczekać, niż zadawać pytania. Uchleją się, to wtedy spyta. Wtedy też sama będzie mogła mówić o rzeczach, które ją gryzły. Ale Barros mógł być pewny, że mu nie odpuści.
- Wiesz, kawa robiona przez kogoś jest zawsze lepsza. - puściła mu bezczelnie oczko, z czystą premedytacją przyznając się, że oczywiście z każdej strony będzie go wykorzystywać, żeby tę kawę robił. - Jakby co to jeszcze tak 1/3 lodówki jest wypełniona pastelami, salgadinhos i empanadas. Churrosy już zdążyłam zjeść, nie żałuję. - stwierdziła beztrosko, bo temat żarcia był przecież zawsze dobry i przyjemny. Zawsze. Zwłaszcza, gdy tym żarciem była ich rodzima kuchnia, a wbrew pozorom Vaia radziła w niej sobie świetnie.
Dopiero po dłuższej chwili się odlepiła od mężczyzny, tylko po to, by lekko przewrócić oczami. Przecież wcale go nie olewała i absolutnie nie o to chodziło.
- Oh proszę cię. Wcale cię nie olewam i nie zamierzam tego robić. Ot zwyczajnie wolę uniknąć sytuacji, że Blanca tu wleci z opierdolem, że cię przetrzymuję u siebie. - żartowała, ale nie do końca. Nie mógł wiedzieć, ile zadr z przeszłości do niej wróciło, co obudziło niewinne pytanie Hallberga. Jak bardzo przypomniały jej się wszystkie igły wbijane pod skórę, gdy jeszcze była z Lucasem, ich początkowe spięcia i jeszcze wszystkie złośliwości Camili. Jasne, zawsze odbijała jej celnie i równie złośliwie, udając, że jej to nie rusza. Ale ruszało, wbijało haczyki pod skórę i już tak zostawało.
- A właśnie w kwestii kajdanek... - złapała z szafki pęk kluczy i rzuciła w mężczyznę. - Bo ja ci się nie zamierzam spowiadać gdzie i kiedy wyłażę i tym bardziej nie zamierzam oczekiwać tego od ciebie. Zapraszaj sobie kogo chcesz, też mi to nie robi. A śpisz tam. - wskazała palcem drzwi do sypialni, bardzo kategorycznym tonem. Ale i tak oczy się śmiały, choć bardzo kusiło dorzucić „to jest rozkaz!”.
- Ty mi nawet nie mów o lodowatym zadupiu, ja tu od czterech lat kurwa mieszkam i zdycham za każdym razem tak samo. I jestem mistrzem zaklęcia rozgrzewającego, lecę na nim od początku. Wiesz, że można rzucać na siebie jedno po drugim, żeby nie zamarznąć? - wzdrygnęła się malowniczo, bo z jej zamiłowaniem do lekkich bluzek naprawdę mogła tu umrzeć. Klimat Midgardu był jednak okropny.
- Czy ja mam tę kretynkę ugryźć w dupę? Kot się ucieszy, ostatnio jest głównie wkurzony. - palnęła z odruchu, bez filtra, jednocześnie serdecznie wkopując się w kwestii własnego zwierzęcia totemowego. Kot wkurzał się rzadko. Ale jeśli się wkurzał, to było coś mocno nie tak. - Ale ten, nie odmroziłeś sobie chyba tyłka, co? - dodała całkiem niewinnie, ze złośliwymi iskierkami w oczach. - Rób tę kawę, a ja pójdę upłynnić aguardente i fajki.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Esteban Barros
Re: Duży pokój Sro 27 Mar - 21:00
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Lubił rozmowy z Vaią w zupełnie inny sposób niż lubił rozmowy z Blanką, czy każdą nową osobą, którą poznał w Midgardzie – kiedyś Cortes, a potem Barros, była partnerka z mundurówki wiedziała o wielu rzeczach, które umykały nowszym znajomościom. Latami oglądała jego zmieniające się humory, znała anegdotki z pracy, poznała rodzinę w głębszy, bardziej organiczny sposób, bo przez jakiś czas była jej częścią. Mogli świadomie nie zwracać na to uwagi, ale wszystkie te wspólne doświadczenia sprawiły, że wypracowali własny, sekretny język, który mógłby nie mieć wiele sensu dla postronnych. Es tylko przelotnie pomyślał o tym, że słuchając ich, Blanca mogłaby być cholernie sfrustrowana, jeśli miałby sądzić tylko po jej co najwyżej uprzejmych reakcjach na temat Vai.
Trudno. Była to jedna z tych rzeczy, przy których nie zamierzał iść na kompromis. Nie musiały się kochać – raz to już przerabiał, nie byłby zachwycony, ale nikogo nie zmusi do sympatii – ale chciał, by miały do siebie przynajmniej poprawny stosunek. Choćby ze względu na niego – przede wszystkim, egoistycznie, dla niego.
Gwizdnął krótko na wieść o tym, że w lodówce czekały przysmaki rodem z ich rodzinnych stron, po cichu ciesząc się, że wcale nie będzie musiał od razu wracać na skandynawską dietę – jakkolwiek pyszna i pełna jego ulubionych ryb by ona nie była.
- No to najwyżej zrobisz jeszcze raz – rzucił z rozbawionym uśmieszkiem. - Pomogę ci, ale musisz mnie poinstruować. Sam umiem tylko parę przepisów na krzyż – dodał, w pełni spodziewając się buntu, choćby tylko na pokaz, tylko po to by sobie nawzajem powbijać dla sportu szpilki, które na dłuższą metę wcale nie bolały.
Kiedy się odsuwała, z przyzwyczajenia zmierzwił ją włosy – ot z wrodzonej złośliwości.
- Chciałbym powiedzieć, że to nie ten typ, ale to Meksykanka – odbił na wspomnienie Blanki, wspierając się biodrem o stół, na którym wcześniej wykładał wałówkę przywiezioną dla Vai. Podrapał się lekko po policzku, zanim kontynuował:
- Na początku jak się regularnie żarliśmy, to nie raz myślałem, że mi oczy wydrapie. Ale to dobra kobieta, cholernie bystra i ciepła. Jeśli przyjdzie jej do głowy świrować, porozmawiam z nią – wzruszył lekko ramionami. - Nie będzie ci robić wjazdów na chatę, póki mam coś do powiedzenia.
Złapał rzucone mu klucze, z dziwnym żalem zauważając, że Vaia nie przypięła do nich żadnego breloczka – będzie musiał to potem naprawić. Widywał na różnych placach sprzedawców tanich pamiątek dla turystów, kupi jej jednego z tych śmiesznych, kolorowych łososi z zezem i doczepi do kluczy. Tak żeby znowu o nim nie zapomniała.
- A co, dorobiłaś się drugiego łóżka? – spytał sceptycznie, podążając za palcem wskazującym uchylone drzwi do sypialni. - Daj spokój, nie będę cię we własnym domu wykopywał z wyra. Nie po to jestem samozwańczym ekspertem od przemiany, żeby nie umieć sobie kanapy poszerzyć czy wydłużyć – prychnął, wsuwając klucze do kieszeni spodni. - I nawet nie próbuj marudzić, bo będę spał kajmanem w wannie. Albo na tym dywaniku, wygląda wygodnie – ruchem głowy wskazał miękki dywan o długim włosiu, który już wcześniej przyciągnął jego uwagę.
- Dziwię się, że tyle wytrzymałaś – przyznał szczerze, kręcąc lekko głową na samą wizję rzucania na siebie kilku zaklęć rozgrzewających. - I jak chcesz, to gryź – rzucił odruchowo, zaraz jednak dodając pospiesznie - Chociaż nie, to kuzynka Blanki. Nie przestałbym o tym potem słuchać. Jak twoje futro jest wkurzone, znajdziemy mu inne poślady do gryzienia.
Przewracając jeszcze oczami na drobną złośliwość, przysunął sobie młynek do kawy, który przyniosła chwilę temu, sięgnął też do torby z ziarnami – bardzo konkretnymi, ulubionymi przez babcię. Było coś niemal terapeutycznego w ręcznym ich mieleniu, wydzielaniu ściśle określonej miarki do filtra, podgrzewaniu wody do odpowiedniej temperatury. Es był pewien, że potrafiłby wyrecytować instrukcje parzenia nawet obudzony w środku nocy. Nie minęło dużo czasu, a w mieszkaniu Vai rozniósł się aromat świeżo parzonej kawy z delikatną, czekoladową nutą.
- To co tak wkurzyło ostatnio kota? – spytał, gdy oboje usiedli już na kanapie, każde z parującym kubkiem w dłoniach.
Es siadł na meblu bokiem, podkładając sobie pod plecy poduszkę, by łatwiej było mu patrzeć na Vaię, zamiast co chwilę obracać głowę.
Trudno. Była to jedna z tych rzeczy, przy których nie zamierzał iść na kompromis. Nie musiały się kochać – raz to już przerabiał, nie byłby zachwycony, ale nikogo nie zmusi do sympatii – ale chciał, by miały do siebie przynajmniej poprawny stosunek. Choćby ze względu na niego – przede wszystkim, egoistycznie, dla niego.
Gwizdnął krótko na wieść o tym, że w lodówce czekały przysmaki rodem z ich rodzinnych stron, po cichu ciesząc się, że wcale nie będzie musiał od razu wracać na skandynawską dietę – jakkolwiek pyszna i pełna jego ulubionych ryb by ona nie była.
- No to najwyżej zrobisz jeszcze raz – rzucił z rozbawionym uśmieszkiem. - Pomogę ci, ale musisz mnie poinstruować. Sam umiem tylko parę przepisów na krzyż – dodał, w pełni spodziewając się buntu, choćby tylko na pokaz, tylko po to by sobie nawzajem powbijać dla sportu szpilki, które na dłuższą metę wcale nie bolały.
Kiedy się odsuwała, z przyzwyczajenia zmierzwił ją włosy – ot z wrodzonej złośliwości.
- Chciałbym powiedzieć, że to nie ten typ, ale to Meksykanka – odbił na wspomnienie Blanki, wspierając się biodrem o stół, na którym wcześniej wykładał wałówkę przywiezioną dla Vai. Podrapał się lekko po policzku, zanim kontynuował:
- Na początku jak się regularnie żarliśmy, to nie raz myślałem, że mi oczy wydrapie. Ale to dobra kobieta, cholernie bystra i ciepła. Jeśli przyjdzie jej do głowy świrować, porozmawiam z nią – wzruszył lekko ramionami. - Nie będzie ci robić wjazdów na chatę, póki mam coś do powiedzenia.
Złapał rzucone mu klucze, z dziwnym żalem zauważając, że Vaia nie przypięła do nich żadnego breloczka – będzie musiał to potem naprawić. Widywał na różnych placach sprzedawców tanich pamiątek dla turystów, kupi jej jednego z tych śmiesznych, kolorowych łososi z zezem i doczepi do kluczy. Tak żeby znowu o nim nie zapomniała.
- A co, dorobiłaś się drugiego łóżka? – spytał sceptycznie, podążając za palcem wskazującym uchylone drzwi do sypialni. - Daj spokój, nie będę cię we własnym domu wykopywał z wyra. Nie po to jestem samozwańczym ekspertem od przemiany, żeby nie umieć sobie kanapy poszerzyć czy wydłużyć – prychnął, wsuwając klucze do kieszeni spodni. - I nawet nie próbuj marudzić, bo będę spał kajmanem w wannie. Albo na tym dywaniku, wygląda wygodnie – ruchem głowy wskazał miękki dywan o długim włosiu, który już wcześniej przyciągnął jego uwagę.
- Dziwię się, że tyle wytrzymałaś – przyznał szczerze, kręcąc lekko głową na samą wizję rzucania na siebie kilku zaklęć rozgrzewających. - I jak chcesz, to gryź – rzucił odruchowo, zaraz jednak dodając pospiesznie - Chociaż nie, to kuzynka Blanki. Nie przestałbym o tym potem słuchać. Jak twoje futro jest wkurzone, znajdziemy mu inne poślady do gryzienia.
Przewracając jeszcze oczami na drobną złośliwość, przysunął sobie młynek do kawy, który przyniosła chwilę temu, sięgnął też do torby z ziarnami – bardzo konkretnymi, ulubionymi przez babcię. Było coś niemal terapeutycznego w ręcznym ich mieleniu, wydzielaniu ściśle określonej miarki do filtra, podgrzewaniu wody do odpowiedniej temperatury. Es był pewien, że potrafiłby wyrecytować instrukcje parzenia nawet obudzony w środku nocy. Nie minęło dużo czasu, a w mieszkaniu Vai rozniósł się aromat świeżo parzonej kawy z delikatną, czekoladową nutą.
- To co tak wkurzyło ostatnio kota? – spytał, gdy oboje usiedli już na kanapie, każde z parującym kubkiem w dłoniach.
Es siadł na meblu bokiem, podkładając sobie pod plecy poduszkę, by łatwiej było mu patrzeć na Vaię, zamiast co chwilę obracać głowę.
Vaia Cortés da Barros
Re: Duży pokój Sro 27 Mar - 23:01
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Długie znajomości tak miały i po sytuacji z Alexem Vaia była tego świadoma mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Znała siebie na tyle, by być pewną, że teraz przez kolejne tygodnie będzie uważać przy wszystkich na każdy ruch i gest, bo nie obracała się już wśród ludzi, którzy znali ją od wielu lat. No, wszystkich z wyjątkiem Esa. Przy nim uważać nie musiała, problem tylko polegał na tym, że już dawno tropnęła się - a raczej uświadomił ją ktoś - jak wyglądały ich wzajemne relacje. Sposób wypowiedzi wobec siebie. Łapanie w lot niedopowiedzeń, nastrojów i wszelkich humorków. Dla postronnych faktycznie musiało to wyglądać bardzo specyficznie.
Plusem było to, że nie miała pojęcia, jak Blanca na nią reagowała i ciesząc się z towarzystwa Barrosa nie mogła się nad tym nawet zastanawiać. Nie chciała. Miała inne rzeczy do przemyśleń. O poprawny stosunek natomiast nie musiał się obawiać, wytrzymała z Camilą tyle czasu, a jego była żona nie była nawet w połowie tak sympatyczna jak opis Vargas. I to biorąc pod uwagę opisy Estebana i jej własne doświadczenia z tym związane. Zresztą, gdy chciała, Vaia umiała się zachowywać bardzo poprawnie, zgodnie z oczekiwaniami społeczeństwa i całkowicie niezgodnie z własnym charakterem. Ale czego nie robiło się dla bliskich. Czego nie robiło się dla swoich, bez względu na koszty. To była jednak bardziej cecha jej totemu niż Vai jako takiej.
- Yhy, pomożesz. - prychnęła wymownie. - Raz, że masz dwie lewe ręce do robienia żarcia, o ile ktoś nad tobą nie stoi, Słoneczko, a dwa czy ty nie widziałeś mojej kuchni? Jak tam wleziesz, przerośnięta jaszczurko, to ja będę musiała siedzieć na blacie i cię instruować z wysokości. - wytknęła mu z żywym rozbawieniem w głosie, ale bardziej dla zabawy wbijając mu szpilkę, zresztą jak zawsze. Nie umiała się nigdy na niego gniewać, zresztą w drugą stronę to też tak działało. Oboje lubili być złośliwi dla siebie wzajemnie. - Pokażę ci, jak zrobić moqueca de peixe. I acarajé. Ale to jak zjemy to, co jest w lodówce, trochę zaszalałam. - przyznała ze śmiechem, bo w sumie czemu miałaby nie wrobić Esa w okazjonalne robienie obiadu. Mogli się przecież dzielić, zwłaszcza że z tego, co pamiętała, mężczyzna miał dokładnie taki sam „problem” z robieniem posiłków, co ona sama - porcja dla jednej osoby okazywała się być garem jedzenia na tydzień. - I chcę mięso w miodzie. Jeden taki narobił mi smaka. - dorzuciła kategorycznym tonem. I posłała mu gniewne spojrzenie, gdy jej włosy skończyły jako artystyczna szopa. Sam będzie to potem rozczesywał, jak się wkurzy!
- Es, daj spokój. Jeśli będzie miała jakiś problem, to pewnie będzie mieć rację. Daj spokój, nie warto i nie ma sensu się kłócić. - no dobra, nieporozumienie z Alexem mocno weszło jej pod skórę. Wbiło się haczykami i ni cholery nie chciało puścić, wzmacniane wspomnieniami, które berserk zdążył obudzić niefortunnym pytaniem. Nadal czuła się jak idiotka, a nieudana misja tylko potęgowała spadek nastroju Brazylijki.
Żeby nie być gołosłowną, pokazała mu drugi, taki sam pęk kluczy. No może ciut większy, z dodatkiem kluczy do szafek w pracy. Ale tam też nie było żadnych breloczków i innych wiszałek, nawet plakietek. Jak nie jej klucze, bo kiedyś w takim pęku nosiła więcej przywieszek niż kluczy.
- Czy ty chcesz mnie wkurwić na wstępie? - prychnęła wymownie, kładąc ręce na biodrach. - Śpisz w łóżku i kij mnie twoje zdanie, a od dywanu mi wara. Moje! I kominek też mój! Ja tam śpię! - spiorunowała go wzrokiem. - Nie będę cię rano budzić tłukąc się po chacie, poza tym mamy czerwiec, w czerwcu przeważnie idę kimać na dach na hamaku, chyba że pizga. A tej kanapy nie ma jak powiększyć i w ogóle to mi do cholery nie będziesz mieszkania przestawiał, znalazł się mądry, co mu nie pasuje, gdzie mu spać każą. - oburzyła się wyraźnie, fucząc pod adresem Barrosa niepochlebne komentarze. Znalazł się mądrala. Najprawdopodobniej była jednak o wiele mniej oburzona niż być powinna. Milczeniem pominęła kwestię wytrzymywania w Midgardzie, tak samo jak gryzienie tej jakiejś szefowej Esa. Sama pindę znajdzie i sobie z nią pogada. Es nic nie musiał o tym wiedzieć.
Zostawiła mu kawę, zgarniając pozostałe przyniesione rzeczy i układając je w odpowiednich miejscach. Od razu na stoliku wylądowała paczka fajek, butelki jednak skończyły w szafce w kuchni, pomniejszone odpowiednimi zaklęciami. Dobrze było znać się na magii przemiany, miała więcej miejsca niż wyglądało to z zewnątrz. Przeniosła również tobołki Jaszczura do sypialni, przy okazji zgarniając jakieś ciuchy dla siebie na kolejny dzień. Dopiero zapach kawy ją przyciągnął i zwinęła się wygodnie na kanapie, z kubkiem w łapkach, cicho mrucząc na znajomy aromat.
- On jest wkurwiony odkąd tu przyjechałam. - skwitowała, mrużąc delikatnie oczy. - Swoją drogą, Słońce moje... - zaczęła, używając przezwiska, które sama mu kiedyś nadała i odłożyła kubek na stół. Napój nie mógł się w końcu zmarnować. - Ty pamiętasz, że te twoje zębiska i ślady po nich to ja poznam obudzona w środku nocy i bez kawy, prawda? - spytała słodkim tonem, jednak atmosfera w pokoju obniżyła nagle temperaturę o kilka stopni. Czarne oczy Vai rozbłysły złotem kota. - I wyobraź sobie, że ostatnio znalazłam je na ciele pewnej osoby... - zawiesiła głos, by chwilę potem wybuchnąć z pełnią kociego wkurzu azteckiej krwi. - CZY CIEBIE BARROS POPIERDOLIŁO JUŻ DOSZCZĘTNIE? - ryknęła na niego, mieszając skutecznie języki, wściekła jak osa i z ewidentną chęcią nakopania mu do dupy. - Rzucać się na kobitę?! Chuj mnie to, że ona jest wargiem, jak do jasnej cholery mogłeś! Jak w ogóle śmiałeś łapska podnosić! Zęby! Wszystko jedno, jak?! Odbiło ci?! Nie masz komu wpierdolu spuszczać?! Mogłeś ją zabić! Łeb ci kurwa ukręcę, innych se gryź a od Sarnai ci wara! - tyrada trwała, trwała i trwała. I była cholernie głośna, bo Vaia była wściekła. I kot też był wściekły, bo Sarnai była ich i nikt nie miał prawa jej krzywdzić. Kij, że nie była. Nie dosłownie. Terytorializm jej zwierzęcia funkcjonował zupełnie inaczej, niż powinien w przypadku totemu, a nie genów. I tak nie była normalna, Esteban wiedział o tym. A teraz miał okazję widzieć, jak wyglądał kot, gdy coś go uruchomiło. Przynajmniej tylko wrzeszczała na niego, a nie atakowała.
Plusem było to, że nie miała pojęcia, jak Blanca na nią reagowała i ciesząc się z towarzystwa Barrosa nie mogła się nad tym nawet zastanawiać. Nie chciała. Miała inne rzeczy do przemyśleń. O poprawny stosunek natomiast nie musiał się obawiać, wytrzymała z Camilą tyle czasu, a jego była żona nie była nawet w połowie tak sympatyczna jak opis Vargas. I to biorąc pod uwagę opisy Estebana i jej własne doświadczenia z tym związane. Zresztą, gdy chciała, Vaia umiała się zachowywać bardzo poprawnie, zgodnie z oczekiwaniami społeczeństwa i całkowicie niezgodnie z własnym charakterem. Ale czego nie robiło się dla bliskich. Czego nie robiło się dla swoich, bez względu na koszty. To była jednak bardziej cecha jej totemu niż Vai jako takiej.
- Yhy, pomożesz. - prychnęła wymownie. - Raz, że masz dwie lewe ręce do robienia żarcia, o ile ktoś nad tobą nie stoi, Słoneczko, a dwa czy ty nie widziałeś mojej kuchni? Jak tam wleziesz, przerośnięta jaszczurko, to ja będę musiała siedzieć na blacie i cię instruować z wysokości. - wytknęła mu z żywym rozbawieniem w głosie, ale bardziej dla zabawy wbijając mu szpilkę, zresztą jak zawsze. Nie umiała się nigdy na niego gniewać, zresztą w drugą stronę to też tak działało. Oboje lubili być złośliwi dla siebie wzajemnie. - Pokażę ci, jak zrobić moqueca de peixe. I acarajé. Ale to jak zjemy to, co jest w lodówce, trochę zaszalałam. - przyznała ze śmiechem, bo w sumie czemu miałaby nie wrobić Esa w okazjonalne robienie obiadu. Mogli się przecież dzielić, zwłaszcza że z tego, co pamiętała, mężczyzna miał dokładnie taki sam „problem” z robieniem posiłków, co ona sama - porcja dla jednej osoby okazywała się być garem jedzenia na tydzień. - I chcę mięso w miodzie. Jeden taki narobił mi smaka. - dorzuciła kategorycznym tonem. I posłała mu gniewne spojrzenie, gdy jej włosy skończyły jako artystyczna szopa. Sam będzie to potem rozczesywał, jak się wkurzy!
- Es, daj spokój. Jeśli będzie miała jakiś problem, to pewnie będzie mieć rację. Daj spokój, nie warto i nie ma sensu się kłócić. - no dobra, nieporozumienie z Alexem mocno weszło jej pod skórę. Wbiło się haczykami i ni cholery nie chciało puścić, wzmacniane wspomnieniami, które berserk zdążył obudzić niefortunnym pytaniem. Nadal czuła się jak idiotka, a nieudana misja tylko potęgowała spadek nastroju Brazylijki.
Żeby nie być gołosłowną, pokazała mu drugi, taki sam pęk kluczy. No może ciut większy, z dodatkiem kluczy do szafek w pracy. Ale tam też nie było żadnych breloczków i innych wiszałek, nawet plakietek. Jak nie jej klucze, bo kiedyś w takim pęku nosiła więcej przywieszek niż kluczy.
- Czy ty chcesz mnie wkurwić na wstępie? - prychnęła wymownie, kładąc ręce na biodrach. - Śpisz w łóżku i kij mnie twoje zdanie, a od dywanu mi wara. Moje! I kominek też mój! Ja tam śpię! - spiorunowała go wzrokiem. - Nie będę cię rano budzić tłukąc się po chacie, poza tym mamy czerwiec, w czerwcu przeważnie idę kimać na dach na hamaku, chyba że pizga. A tej kanapy nie ma jak powiększyć i w ogóle to mi do cholery nie będziesz mieszkania przestawiał, znalazł się mądry, co mu nie pasuje, gdzie mu spać każą. - oburzyła się wyraźnie, fucząc pod adresem Barrosa niepochlebne komentarze. Znalazł się mądrala. Najprawdopodobniej była jednak o wiele mniej oburzona niż być powinna. Milczeniem pominęła kwestię wytrzymywania w Midgardzie, tak samo jak gryzienie tej jakiejś szefowej Esa. Sama pindę znajdzie i sobie z nią pogada. Es nic nie musiał o tym wiedzieć.
Zostawiła mu kawę, zgarniając pozostałe przyniesione rzeczy i układając je w odpowiednich miejscach. Od razu na stoliku wylądowała paczka fajek, butelki jednak skończyły w szafce w kuchni, pomniejszone odpowiednimi zaklęciami. Dobrze było znać się na magii przemiany, miała więcej miejsca niż wyglądało to z zewnątrz. Przeniosła również tobołki Jaszczura do sypialni, przy okazji zgarniając jakieś ciuchy dla siebie na kolejny dzień. Dopiero zapach kawy ją przyciągnął i zwinęła się wygodnie na kanapie, z kubkiem w łapkach, cicho mrucząc na znajomy aromat.
- On jest wkurwiony odkąd tu przyjechałam. - skwitowała, mrużąc delikatnie oczy. - Swoją drogą, Słońce moje... - zaczęła, używając przezwiska, które sama mu kiedyś nadała i odłożyła kubek na stół. Napój nie mógł się w końcu zmarnować. - Ty pamiętasz, że te twoje zębiska i ślady po nich to ja poznam obudzona w środku nocy i bez kawy, prawda? - spytała słodkim tonem, jednak atmosfera w pokoju obniżyła nagle temperaturę o kilka stopni. Czarne oczy Vai rozbłysły złotem kota. - I wyobraź sobie, że ostatnio znalazłam je na ciele pewnej osoby... - zawiesiła głos, by chwilę potem wybuchnąć z pełnią kociego wkurzu azteckiej krwi. - CZY CIEBIE BARROS POPIERDOLIŁO JUŻ DOSZCZĘTNIE? - ryknęła na niego, mieszając skutecznie języki, wściekła jak osa i z ewidentną chęcią nakopania mu do dupy. - Rzucać się na kobitę?! Chuj mnie to, że ona jest wargiem, jak do jasnej cholery mogłeś! Jak w ogóle śmiałeś łapska podnosić! Zęby! Wszystko jedno, jak?! Odbiło ci?! Nie masz komu wpierdolu spuszczać?! Mogłeś ją zabić! Łeb ci kurwa ukręcę, innych se gryź a od Sarnai ci wara! - tyrada trwała, trwała i trwała. I była cholernie głośna, bo Vaia była wściekła. I kot też był wściekły, bo Sarnai była ich i nikt nie miał prawa jej krzywdzić. Kij, że nie była. Nie dosłownie. Terytorializm jej zwierzęcia funkcjonował zupełnie inaczej, niż powinien w przypadku totemu, a nie genów. I tak nie była normalna, Esteban wiedział o tym. A teraz miał okazję widzieć, jak wyglądał kot, gdy coś go uruchomiło. Przynajmniej tylko wrzeszczała na niego, a nie atakowała.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Esteban Barros
Re: Duży pokój Czw 28 Mar - 12:40
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie powinien był się spodziewać, że wszyscy jego bliscy dostosują się do ostatnio silniejszej potrzeby wyraźnego zaznaczania swoich granic – i chyba rozumem pojmował, że to nie będzie takie proste, ale nie irytował się mniej, gdy Vaia nie przyklasnęła jego słowom, a jak to ona wbijała dalej szpileczki. I jeszcze sugerowała, że w ogóle nie potrafił gotować! Potrafił, tylko miał ograniczony repertuar – lepsze to niż nie umieć sobie samemu zrobić kanapki. I wcale nie myślał w tej chwili o swoim starszym bracie, który potrafił spalić wodę na herbatę.
- No to cię zawieszę za gacie pod sufitem, tam masz miejsce – odparł buńczucznie, nie rozważając czy w ogóle podobna operacja byłaby możliwa. Nie o to przecież chodziło w przekomarzaniu się. Nie był pewien, o co chodziło z tym mięsem w miodzie, ale brzmiało nieźle – zresztą, nawet gdyby Vaia na co dzień żywiła się daniami, których nie lubił, nie zamierzał kręcić nosem. W końcu był tutaj gościem, korzystał z jej uprzejmości i nie powinien o tym zapominać, nieważne jak dobra czy zażyła była ich relacja. Pozwolenie na przebywanie w swojej prywatnej przestrzeni 24/7 było pokazem zaufania o wiele większym niż wzajemne pilnowanie swoich tyłów podczas obchodu – a przynajmniej Es tak uważał. Tutaj nie dało się utrzymywać na twarzy maski i nie dać jej opaść chociaż na chwilę.
Niespecjalnie rozumiał dlaczego wiecznie wygadana Vaia nagle wycofywała się przy temacie potencjalnego utemperowywania temperamentu Blanki, ale pozwolił tej kwestii przebrzmieć bez dalszych komentarzy. Nie uważał, by Vargas zawsze miała rację w swoich osądach i na pewno nie zamierzał potulnie pozwalać jej narzucać swojej woli – już nie. Nie sądził, by zawsze miało mu to wychodzić – przyzwyczajenia z zasady były trudne do zmiany – ale chciał się tego trzymać. Próbować. Vaia nie była negocjowalną częścią jego krajobrazu.
- Prędzej ja będę budził ciebie, mam pochrzaniony rytm dobowy – burknął, niezadowolony z kolejnego protestu. Co to był za problem dać mu powiększyć kanapę, przecież przywróciłby ją do normalnych rozmiarów, zanim się wyniesie! Może nie zauważy jak będzie ją powoli rozciągał. I tak zamierzał drzemać w salonie – przyzwyczaił się do tego po niemal półtorej roku w podróży z badaczami, o których bezpieczeństwo miał dbać przez całą dobę. To nie pozostawiało wiele czasu na spokojny sen i nawet gdy nadrabiał w leniwszych momentach, wciąż wewnętrznie potrzebował mieć możliwość słyszeć wszystko, by zareagować w razie potrzeby.
Może i nie dogadali wszystkiego, może Vaia postawiła mu się okoniem na pewne kwestie – jeśli nie wszystkie – ale po cichu wiedział, że i tak się gdzieniegdzie porozpycha w ciasnych ramach. Widząc, że złapała za jego torbę, westchnął krótko, prosząc, żeby nią nie rzucała, bo wciąż miał tam absolutnie wszystko, a parę rzeczy mogło się rozbić. Na przykład mały zapas eliksiru uspokajającego, o którym nie musiała wiedzieć. Miał nadzieję, że nie będzie potrzeby regularnie go używać, ale wolał ograniczać sobie wstydliwych zakupów u alchemika, jeśli nie był potrzebne.
Dopiero usadzony na kanapie z kawą w ręku zaczynał zdawać sobie sprawę, że dopiero co odbył kolejną w niedługim czasie podróż międzykontynentalną – i że chyba powinien z nimi zwolnić, jeśli nie chciał zajechać swojego ciała jeszcze bardziej, niż robił to do tej pory. Vaia niestety miała najwyraźniej inne plany niż spokojny odpoczynek, bo mimo pieszczotliwego przezwiska wystarczyła jedna chłodniejsza nuta w jej głosie, by drobne włoski na karku Esa stanęły dęba. Podniósł wzrok znad kubka pełnego parującej kawy, której zapach przyjemnie drażnił nos, z uwagą przyglądając się zmianom w mimice kobiety, słuchając słów nie wskazujących natychmiast, o co mogło jej chodzić. Dopiero po chwili elementy wskoczyły na swoje miejsce, a Barros skrzywił się pod wpływem siły wrzasku Vai.
Nieprawdopodobne, jaki to musiał być zbieg okoliczności, że się znały? I to na tyle dobrze, że Eskola pokazała poszarpaną zębami nogę?
Odruchowo zacisnął zęby, czując budzącą się gwałtownie złość, gorycz... I chyba poczucie zdrady. Zimne, niewygodne, zaciskające się na gardle w sposób, który przypominał ramię wbijające się boleśnie w grdykę. Milczał przez chwilę gdy skończyła, napięty jak postronek, zanim powoli podniósł kubek do ust i upił łyk kawy, nie czując za bardzo jej smaku.
- A czy Eskola – zaczął powoli, próbując trzymać na wodzy wściekłość rozbudzoną wspomnieniami tego, co wydarzyło się nie tak dawno między nim a ratowniczką. - Powiedziała ci, co najpierw zrobiła mi, że musiałem się bronić? – spytał, mimowolnie wykrzywiając twarz w grymasie na brak natychmiastowego i jednoznacznego potwierdzenia. - Oczywiście, że nie – ciągnął, sztywno odstawiając kubek na stolik, zanim poczuł potrzebę cisnąć nim o ścianę lub podłogę. - Musiałaby się przyznać, że nie jest taka ludzka, jak chce sprawiać wrażenie.
Nie wiedział, czemu ujął to akurat w takie słowa – i on i Vaia też przecież nie podpadali pod standardowe, ludzkie kategorie, też potrafili pozwalać, by zwierzęce instynkty drapieżników brały górę.
- A ty – podjął dalej, z goryczą tak wyraźnie przebrzmiewającą w głosie, że aż sam się skrzywił. - Powinnaś wiedzieć, że nie spuszczam kajmana ze smyczy bez potrzeby. Ja sobie nie poluję i nie morduję dla sportu, do jasnej cholery!
- No to cię zawieszę za gacie pod sufitem, tam masz miejsce – odparł buńczucznie, nie rozważając czy w ogóle podobna operacja byłaby możliwa. Nie o to przecież chodziło w przekomarzaniu się. Nie był pewien, o co chodziło z tym mięsem w miodzie, ale brzmiało nieźle – zresztą, nawet gdyby Vaia na co dzień żywiła się daniami, których nie lubił, nie zamierzał kręcić nosem. W końcu był tutaj gościem, korzystał z jej uprzejmości i nie powinien o tym zapominać, nieważne jak dobra czy zażyła była ich relacja. Pozwolenie na przebywanie w swojej prywatnej przestrzeni 24/7 było pokazem zaufania o wiele większym niż wzajemne pilnowanie swoich tyłów podczas obchodu – a przynajmniej Es tak uważał. Tutaj nie dało się utrzymywać na twarzy maski i nie dać jej opaść chociaż na chwilę.
Niespecjalnie rozumiał dlaczego wiecznie wygadana Vaia nagle wycofywała się przy temacie potencjalnego utemperowywania temperamentu Blanki, ale pozwolił tej kwestii przebrzmieć bez dalszych komentarzy. Nie uważał, by Vargas zawsze miała rację w swoich osądach i na pewno nie zamierzał potulnie pozwalać jej narzucać swojej woli – już nie. Nie sądził, by zawsze miało mu to wychodzić – przyzwyczajenia z zasady były trudne do zmiany – ale chciał się tego trzymać. Próbować. Vaia nie była negocjowalną częścią jego krajobrazu.
- Prędzej ja będę budził ciebie, mam pochrzaniony rytm dobowy – burknął, niezadowolony z kolejnego protestu. Co to był za problem dać mu powiększyć kanapę, przecież przywróciłby ją do normalnych rozmiarów, zanim się wyniesie! Może nie zauważy jak będzie ją powoli rozciągał. I tak zamierzał drzemać w salonie – przyzwyczaił się do tego po niemal półtorej roku w podróży z badaczami, o których bezpieczeństwo miał dbać przez całą dobę. To nie pozostawiało wiele czasu na spokojny sen i nawet gdy nadrabiał w leniwszych momentach, wciąż wewnętrznie potrzebował mieć możliwość słyszeć wszystko, by zareagować w razie potrzeby.
Może i nie dogadali wszystkiego, może Vaia postawiła mu się okoniem na pewne kwestie – jeśli nie wszystkie – ale po cichu wiedział, że i tak się gdzieniegdzie porozpycha w ciasnych ramach. Widząc, że złapała za jego torbę, westchnął krótko, prosząc, żeby nią nie rzucała, bo wciąż miał tam absolutnie wszystko, a parę rzeczy mogło się rozbić. Na przykład mały zapas eliksiru uspokajającego, o którym nie musiała wiedzieć. Miał nadzieję, że nie będzie potrzeby regularnie go używać, ale wolał ograniczać sobie wstydliwych zakupów u alchemika, jeśli nie był potrzebne.
Dopiero usadzony na kanapie z kawą w ręku zaczynał zdawać sobie sprawę, że dopiero co odbył kolejną w niedługim czasie podróż międzykontynentalną – i że chyba powinien z nimi zwolnić, jeśli nie chciał zajechać swojego ciała jeszcze bardziej, niż robił to do tej pory. Vaia niestety miała najwyraźniej inne plany niż spokojny odpoczynek, bo mimo pieszczotliwego przezwiska wystarczyła jedna chłodniejsza nuta w jej głosie, by drobne włoski na karku Esa stanęły dęba. Podniósł wzrok znad kubka pełnego parującej kawy, której zapach przyjemnie drażnił nos, z uwagą przyglądając się zmianom w mimice kobiety, słuchając słów nie wskazujących natychmiast, o co mogło jej chodzić. Dopiero po chwili elementy wskoczyły na swoje miejsce, a Barros skrzywił się pod wpływem siły wrzasku Vai.
Nieprawdopodobne, jaki to musiał być zbieg okoliczności, że się znały? I to na tyle dobrze, że Eskola pokazała poszarpaną zębami nogę?
Odruchowo zacisnął zęby, czując budzącą się gwałtownie złość, gorycz... I chyba poczucie zdrady. Zimne, niewygodne, zaciskające się na gardle w sposób, który przypominał ramię wbijające się boleśnie w grdykę. Milczał przez chwilę gdy skończyła, napięty jak postronek, zanim powoli podniósł kubek do ust i upił łyk kawy, nie czując za bardzo jej smaku.
- A czy Eskola – zaczął powoli, próbując trzymać na wodzy wściekłość rozbudzoną wspomnieniami tego, co wydarzyło się nie tak dawno między nim a ratowniczką. - Powiedziała ci, co najpierw zrobiła mi, że musiałem się bronić? – spytał, mimowolnie wykrzywiając twarz w grymasie na brak natychmiastowego i jednoznacznego potwierdzenia. - Oczywiście, że nie – ciągnął, sztywno odstawiając kubek na stolik, zanim poczuł potrzebę cisnąć nim o ścianę lub podłogę. - Musiałaby się przyznać, że nie jest taka ludzka, jak chce sprawiać wrażenie.
Nie wiedział, czemu ujął to akurat w takie słowa – i on i Vaia też przecież nie podpadali pod standardowe, ludzkie kategorie, też potrafili pozwalać, by zwierzęce instynkty drapieżników brały górę.
- A ty – podjął dalej, z goryczą tak wyraźnie przebrzmiewającą w głosie, że aż sam się skrzywił. - Powinnaś wiedzieć, że nie spuszczam kajmana ze smyczy bez potrzeby. Ja sobie nie poluję i nie morduję dla sportu, do jasnej cholery!
Vaia Cortés da Barros
Re: Duży pokój Czw 28 Mar - 14:06
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Była wredną, podłą pindą. Zawsze i wszędzie, nic nie zmieniło się od momentu, w którym dołączyła do Warty i zastał ją z butami na własnym biurku. Ale mimo to wtedy szanowała jego granice i nigdy nie przekraczała ich, gdy z jakichś powodów nie było to zwyczajnie konieczne. Rzadko kiedy było. Nie zamierzała tego faktu zmieniać, ale przecież to nie oznaczało, że nagle przestanie być małym złośliwcem. I tylko żartowała z tym gotowaniem, bo doskonale wiedziała, że Barros dobrze sobie radził w kuchni - inaczej nawet by go tam nie wpuściła. Urażone spojrzenie w kwestii wieszania pod sufitem było wszystkim, na co było ją stać.
- Jesteś okropny. Zmniejszę szafki, zrobi się więcej miejsca. Potem zerknę, które można zmniejszyć bez szkody dla zdrowia i życia. Pomożesz mi z tym? - zaproponowała z lekkim uśmiechem, odpuszczając mężczyźnie. Rzadko wpuszczała innych na swój teren, nie na stałe. Równie rzadko jakoś mocno upierała się przy swoim, bo tak długo jak ktoś nie próbował układać jej życia, nie przeszkadzało jej to za specjalnie. A to, że wbijała szpilki? Przecież robił to samo. Co jednak nie zmieniało faktu, że naprawdę nie miała problemu z korzystaniem z cudzej pomocy.
Zmierzyła wzrokiem Esa. Uważnie, z delikatnie zmrużonymi oczami. Czasem, odkąd mieszkała sama, zapominała o kompromisach. Nie rozumiała, czemu Barros upierał się na kanapę - do siedzenia była idealna, do spania wręcz przeciwnie. Najwyraźniej było to coś, co jeszcze musieli dograć. Jakoś jednak mimo wszystko Es był gościem i było jej głupio jak cholera wyrzucać go na kanapę, zwłaszcza, że technicznie łóżko było tylko materacem, bo po cholerę w ogóle była jej rama? Najważniejsze, że było duże.
- Ehhhhh. Śpij gdzie chcesz, dostosuję się. - machnęła w końcu ręką, przecież nie będzie się z nim wykłócać o coś takiego. - Tylko dywan mi zostaw bardzo proszę, bo jednak często na nim zasypiam. Zwłaszcza, jak mam zjazdy po akcji. - poniewczasie przypomniała sobie, że Barros raczej nie miał okazji widzieć jej w stanie „zimno mi i potrzebuję ciepła”. W Brazylii też tak miała, tylko tam było łatwiej się zagrzać niż w Midgardzie. A kij, znając życie będzie miał okazję. Lepiej za wczasu uprzedzić.
Z torbami obeszła się bardzo grzecznie, bo nawet jeśli kwestia miejsca snu była otwarta, to mimo wszystko nie będzie trzymał swoich rzeczy w salonie, skoro pewnie będą głównie tutaj przebywać. Perfumy od ciotki wylądowały natychmiast w łazience, bo nadal były jej ulubionymi. Będzie musiała przekazać przez Esa jakieś podziękowania.
- Podziękuj zresztą ciotce ode mnie. - dorzuciła, zanim naskoczyła na Esa, jak się w chwilę potem okazało, całkiem niesłusznie.
Obserwowała jego mimikę. Oczy. Napięte ciało. Zaciśnięte zęby. Rozpoznawała złość. Zdradę? Gorycz, potem słyszalną w jego głosie. Przed oczami stanął jej wyraz twarzy Sarnai, gdy wspominała o tym incydencie. To, jak coś ukryła. Ale dla kociej istoty w środku niej świat był cholernie czarny i cholernie biały, w przeciwieństwie do ludzkiej części, która operowała głównie na odcieniach szarości. Esteban zaatakował kogoś, kogo kot uważał za swojego. Krzyk Barrosa uświadomił jej, że znowu to zrobiła, znowu bezmyślnie dała kotu rządzić, zanim zadała odpowiednie pytania.
W ułamku sekund była na nogach i z trzaskiem drzwi zamknęła się w łazience, wlazła do wanny i puściła lodowatą wodę - krzyknęła zduszonym głosem, gdy zimno owładnęło jej ciało. Ale przy tym też tłumiło kota, który schował się w środku, nie zamierzając się wychylać. Znowu zjebała. Znowu. Tylko teraz w jakiś sposób spieprzyła wszystko jeszcze mocniej. Niekoniecznie ogarniała, ile siedziała w lodowatej wodzie, zanim zebrała się, wytarła pobieżnie i magią wysuszyła ubrania. Dopiero wtedy wyszła z łazienki, z ponurym wyrazem twarzy, siadając na dywanie spory kawałek od Estebana.
- Przepraszam. - powiedziała powoli, ostrożnym tonem i delikatnie drżącym. - Nie, nie powiedziała mi, dlaczego. Powiedziała tylko, że to był wypadek podczas sparingu. - było jej cholernie głupio, zbyt głupio, by chociażby spojrzeć na Esa, więc jedynie oparła łokcie na kolanach, a brodę na zwiniętych w pięści dłoniach. Woda z mokrych włosów kapała jej na plecy, ale wyjątkowo nie narzekała na zimno. - A ja... Ja nie dopytałam, bo mój kot był wściekły, bo byłam wtedy po misji, bo ktoś miał czelność ją zaatakować, bo ostatnio zrobiłam w ciul głupich rzeczy i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Przepraszam, Es. Serio. Nie zdziwię się, jak się na mnie wypniesz. - czuła gorycz własnych słów, czuła palący wstyd i jeszcze więcej złości na samą siebie. - Nie powinnam tak na ciebie naskakiwać. - czuła, że drży, od lodowatej wody, ale w pewien sposób to była jej kara za własną głupotę.
- Jesteś okropny. Zmniejszę szafki, zrobi się więcej miejsca. Potem zerknę, które można zmniejszyć bez szkody dla zdrowia i życia. Pomożesz mi z tym? - zaproponowała z lekkim uśmiechem, odpuszczając mężczyźnie. Rzadko wpuszczała innych na swój teren, nie na stałe. Równie rzadko jakoś mocno upierała się przy swoim, bo tak długo jak ktoś nie próbował układać jej życia, nie przeszkadzało jej to za specjalnie. A to, że wbijała szpilki? Przecież robił to samo. Co jednak nie zmieniało faktu, że naprawdę nie miała problemu z korzystaniem z cudzej pomocy.
Zmierzyła wzrokiem Esa. Uważnie, z delikatnie zmrużonymi oczami. Czasem, odkąd mieszkała sama, zapominała o kompromisach. Nie rozumiała, czemu Barros upierał się na kanapę - do siedzenia była idealna, do spania wręcz przeciwnie. Najwyraźniej było to coś, co jeszcze musieli dograć. Jakoś jednak mimo wszystko Es był gościem i było jej głupio jak cholera wyrzucać go na kanapę, zwłaszcza, że technicznie łóżko było tylko materacem, bo po cholerę w ogóle była jej rama? Najważniejsze, że było duże.
- Ehhhhh. Śpij gdzie chcesz, dostosuję się. - machnęła w końcu ręką, przecież nie będzie się z nim wykłócać o coś takiego. - Tylko dywan mi zostaw bardzo proszę, bo jednak często na nim zasypiam. Zwłaszcza, jak mam zjazdy po akcji. - poniewczasie przypomniała sobie, że Barros raczej nie miał okazji widzieć jej w stanie „zimno mi i potrzebuję ciepła”. W Brazylii też tak miała, tylko tam było łatwiej się zagrzać niż w Midgardzie. A kij, znając życie będzie miał okazję. Lepiej za wczasu uprzedzić.
Z torbami obeszła się bardzo grzecznie, bo nawet jeśli kwestia miejsca snu była otwarta, to mimo wszystko nie będzie trzymał swoich rzeczy w salonie, skoro pewnie będą głównie tutaj przebywać. Perfumy od ciotki wylądowały natychmiast w łazience, bo nadal były jej ulubionymi. Będzie musiała przekazać przez Esa jakieś podziękowania.
- Podziękuj zresztą ciotce ode mnie. - dorzuciła, zanim naskoczyła na Esa, jak się w chwilę potem okazało, całkiem niesłusznie.
Obserwowała jego mimikę. Oczy. Napięte ciało. Zaciśnięte zęby. Rozpoznawała złość. Zdradę? Gorycz, potem słyszalną w jego głosie. Przed oczami stanął jej wyraz twarzy Sarnai, gdy wspominała o tym incydencie. To, jak coś ukryła. Ale dla kociej istoty w środku niej świat był cholernie czarny i cholernie biały, w przeciwieństwie do ludzkiej części, która operowała głównie na odcieniach szarości. Esteban zaatakował kogoś, kogo kot uważał za swojego. Krzyk Barrosa uświadomił jej, że znowu to zrobiła, znowu bezmyślnie dała kotu rządzić, zanim zadała odpowiednie pytania.
W ułamku sekund była na nogach i z trzaskiem drzwi zamknęła się w łazience, wlazła do wanny i puściła lodowatą wodę - krzyknęła zduszonym głosem, gdy zimno owładnęło jej ciało. Ale przy tym też tłumiło kota, który schował się w środku, nie zamierzając się wychylać. Znowu zjebała. Znowu. Tylko teraz w jakiś sposób spieprzyła wszystko jeszcze mocniej. Niekoniecznie ogarniała, ile siedziała w lodowatej wodzie, zanim zebrała się, wytarła pobieżnie i magią wysuszyła ubrania. Dopiero wtedy wyszła z łazienki, z ponurym wyrazem twarzy, siadając na dywanie spory kawałek od Estebana.
- Przepraszam. - powiedziała powoli, ostrożnym tonem i delikatnie drżącym. - Nie, nie powiedziała mi, dlaczego. Powiedziała tylko, że to był wypadek podczas sparingu. - było jej cholernie głupio, zbyt głupio, by chociażby spojrzeć na Esa, więc jedynie oparła łokcie na kolanach, a brodę na zwiniętych w pięści dłoniach. Woda z mokrych włosów kapała jej na plecy, ale wyjątkowo nie narzekała na zimno. - A ja... Ja nie dopytałam, bo mój kot był wściekły, bo byłam wtedy po misji, bo ktoś miał czelność ją zaatakować, bo ostatnio zrobiłam w ciul głupich rzeczy i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Przepraszam, Es. Serio. Nie zdziwię się, jak się na mnie wypniesz. - czuła gorycz własnych słów, czuła palący wstyd i jeszcze więcej złości na samą siebie. - Nie powinnam tak na ciebie naskakiwać. - czuła, że drży, od lodowatej wody, ale w pewien sposób to była jej kara za własną głupotę.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Esteban Barros
Re: Duży pokój Pią 29 Mar - 13:25
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Oczywiście, że zamierzał jej pomóc w dostosowywaniu kuchennych szafek, skoro wyraziła chęć – prawdopodobnie próbowałby to zrobić nawet, gdyby zawczasu nie poprosiła, po prostu przystając obok, przytrzymując to i owo... Może poprawiając zaklęcia, gdyby okazało się, że Vaia dawno nie miała okazji ćwiczyć, albo po prostu miała jakąś trudność. Wiedział, że była kompetentna. Planował to wszystko tylko w razie potrzeby.
Przytaknął na jej pytanie tak samo, jak i na finalne poddanie się kobiety w kontekście miejsca, w którym Es miał sypiać, będąc w jej domu gościem – zamierzał najpierw sprawdzić kanapę tak, jak się od początku odgrażał, tylko wewnętrznie wzdychając na prośbę, by zostawił Vai dywan. Wyglądał na naprawdę miękki i przyjemny. Może jeśli tylko się zdrzemnie któregoś razu, nie będzie to problemem...?
Przy tak przyjemnym wstępie naprawdę nie spodziewał się, że w którymś momencie sytuacja obróci się o sto osiemdziesiąt stopni, a Vaia zacznie ciskać w niego oskarżeniami o to, że z premedytacją zrobił Sarnai krzywdę. Że najpierw pozwoli mu osiąść, poczuć się bezpiecznie, przekomarzać się na te wszystkie nieistotne tematy, zanim przeszła do tego, co być może od początku krążyło jej po głowie, gdy tylko przekroczył próg mieszkania.
Ciężko było utrzymać w ryzach wybuchowy koktajl emocji, które rozbudziły słowa kobiety – całą wściekłość z powodu zostania zaatakowanym, gorycz, poczucie zdrady i niezrozumienia. Bolesne kłucie wywołane udowadnianiem po raz kolejny, że nie był dla nikogo pierwszym wyborem, że zawsze znajdowali się ludzie lub sprawy istotniejsze od niego. Dla Blanki ważniejsze były jej naukowe projekty, choć ponoć coś ostatnio zrozumiała. Dla Vai, chociaż nazywał ją swoją siostrą, której nigdy nie miał, ewidentnie ważniejsza była Sarnai. A Eskola... Chyba się tak naprawdę nigdy nie przyjaźnili, skoro przedłożyła żądzę krwi nad jego zdrowie i życie.
Nie wiedział jak to zrobił, że jego głos się nie zatrząsł, a słowa wypływały spomiędzy ust gładko, wysycone chłodem, dopóki coś w nim nie wybuchło, że Vaia powinna wiedzieć – że nie powinna z góry zakładać takich rzeczy, bo przecież go znała. Przy niej pokazywał przecież prawdziwego siebie.
Jej poderwanie się z kanapy i ucieczka bez słowa były jak policzek – Barros zacisnął tylko mocno zęby, czując ból w stawach żuchwy, w ogóle nie przejmując się tym, dokąd poszła. Szum wody był dziwny, ale nie przywiązał do niego większej wagi, podnosząc dłoń i przecierając twarz, próbując zapanować nad sercem, które zaczęło walić mu w piersi. W pierwszym odruchu chciał wstać, zabrać swoje rzeczy i wynieść się – nie wiedział dokąd, po prostu gdziekolwiek. Znalazłby pewnie pokój w jakimś hotelu, przeczekał tam aż do momentu, w którym znalazłby odpowiednie mieszkanie do wynajęcia z Blanką – tylko co by to dało? Podniósł się z kanapy, ale nie po to by chwycić torbę z rzeczami, których nie zdążył nawet rozpakować. Zamiast tego zabrał ze stolika paczkę papierosów i otworzył pierwsze lepsze okno, wspierając się na parapecie i odpalając jednego. Sam już nie wiedział, czy nikotyna w jakikolwiek sposób wpływa na jego ciało, czy bardziej polegał już na przyzwyczajeniu i komforcie, jaki dawała znajoma czynność, by łatwiej zebrać myśli – a te plątały się, zabarwione goryczą, potrzebą wywrzeszczenia całej tej niesprawiedliwości. Zdusił niedopałek i cisnął go na ulicę, nie przejmując się faktem, że mógł go właśnie rzucić komuś prosto na głowę. Myślami powędrował w kierunku ukrytego w torbie eliksiru uspokajającego, ale zaraz odrzucił ten pomysł, masochistycznie chcąc czuć całą tę złość i rozgoryczenie.
Kiedy Vaia wyłoniła się wreszcie z łazienki, siedział z powrotem na kanapie z nogami wyłożonymi na stolik, mechanicznie popijając stygnącą kawę.
Przepraszam.
Prawie prychnął pod nosem, gdyby nie łyk, który akurat miał w ustach.
- Nie powinnaś – przytaknął bezlitośnie, popukując palcem w ściankę kubka. - Sądziłem, że znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć. Mogliśmy razem tłuc gnojków niezgodnie z prawem, ale zawsze z jakiegoś powodu. Aż tak się nie zmieniłem – powiedział, nawet nie mając ochoty zerkać w kierunku usadzonej na dywanie Vai. Milczał przez dłuższą chwilę, przygryzając wnętrze policzka.
- Ugryzłem ją – zaczął powoli, zastanawiając się przelotnie, czy w ogóle powinien o tym mówić. - Bo chciała mnie zadusić – mówienie tego na głos było czymś zupełnie innym niż tylko myślenie. Ubranie w słowa tego, co zrobiła Sarnai, sprawiało, że Es czuł się jeszcze gorzej niż wtedy – z siniakami zdobiącymi szyję jak jakiś makabryczny szalik mógł jeszcze udawać, że to wszystko było wypadkiem.
- Odbiło jej. Ja tylko chciałem przeżyć.
Nie był pewien, czy w tamtym momencie instynkt mówił tylko o przetrwaniu, czy nie chciał odwrócić sytuacji i to z Sarnai zrobić zwierzyny, ale koniec końców sprowadzało się to właśnie do tego – do przeżycia.
- Taki tam wypadek przy sparingu – dodał cierpko, nie mogąc sobie odmówić tej odrobiny złośliwości. - Chujowy zbieg okoliczności, że ją znasz.
Przytaknął na jej pytanie tak samo, jak i na finalne poddanie się kobiety w kontekście miejsca, w którym Es miał sypiać, będąc w jej domu gościem – zamierzał najpierw sprawdzić kanapę tak, jak się od początku odgrażał, tylko wewnętrznie wzdychając na prośbę, by zostawił Vai dywan. Wyglądał na naprawdę miękki i przyjemny. Może jeśli tylko się zdrzemnie któregoś razu, nie będzie to problemem...?
Przy tak przyjemnym wstępie naprawdę nie spodziewał się, że w którymś momencie sytuacja obróci się o sto osiemdziesiąt stopni, a Vaia zacznie ciskać w niego oskarżeniami o to, że z premedytacją zrobił Sarnai krzywdę. Że najpierw pozwoli mu osiąść, poczuć się bezpiecznie, przekomarzać się na te wszystkie nieistotne tematy, zanim przeszła do tego, co być może od początku krążyło jej po głowie, gdy tylko przekroczył próg mieszkania.
Ciężko było utrzymać w ryzach wybuchowy koktajl emocji, które rozbudziły słowa kobiety – całą wściekłość z powodu zostania zaatakowanym, gorycz, poczucie zdrady i niezrozumienia. Bolesne kłucie wywołane udowadnianiem po raz kolejny, że nie był dla nikogo pierwszym wyborem, że zawsze znajdowali się ludzie lub sprawy istotniejsze od niego. Dla Blanki ważniejsze były jej naukowe projekty, choć ponoć coś ostatnio zrozumiała. Dla Vai, chociaż nazywał ją swoją siostrą, której nigdy nie miał, ewidentnie ważniejsza była Sarnai. A Eskola... Chyba się tak naprawdę nigdy nie przyjaźnili, skoro przedłożyła żądzę krwi nad jego zdrowie i życie.
Nie wiedział jak to zrobił, że jego głos się nie zatrząsł, a słowa wypływały spomiędzy ust gładko, wysycone chłodem, dopóki coś w nim nie wybuchło, że Vaia powinna wiedzieć – że nie powinna z góry zakładać takich rzeczy, bo przecież go znała. Przy niej pokazywał przecież prawdziwego siebie.
Jej poderwanie się z kanapy i ucieczka bez słowa były jak policzek – Barros zacisnął tylko mocno zęby, czując ból w stawach żuchwy, w ogóle nie przejmując się tym, dokąd poszła. Szum wody był dziwny, ale nie przywiązał do niego większej wagi, podnosząc dłoń i przecierając twarz, próbując zapanować nad sercem, które zaczęło walić mu w piersi. W pierwszym odruchu chciał wstać, zabrać swoje rzeczy i wynieść się – nie wiedział dokąd, po prostu gdziekolwiek. Znalazłby pewnie pokój w jakimś hotelu, przeczekał tam aż do momentu, w którym znalazłby odpowiednie mieszkanie do wynajęcia z Blanką – tylko co by to dało? Podniósł się z kanapy, ale nie po to by chwycić torbę z rzeczami, których nie zdążył nawet rozpakować. Zamiast tego zabrał ze stolika paczkę papierosów i otworzył pierwsze lepsze okno, wspierając się na parapecie i odpalając jednego. Sam już nie wiedział, czy nikotyna w jakikolwiek sposób wpływa na jego ciało, czy bardziej polegał już na przyzwyczajeniu i komforcie, jaki dawała znajoma czynność, by łatwiej zebrać myśli – a te plątały się, zabarwione goryczą, potrzebą wywrzeszczenia całej tej niesprawiedliwości. Zdusił niedopałek i cisnął go na ulicę, nie przejmując się faktem, że mógł go właśnie rzucić komuś prosto na głowę. Myślami powędrował w kierunku ukrytego w torbie eliksiru uspokajającego, ale zaraz odrzucił ten pomysł, masochistycznie chcąc czuć całą tę złość i rozgoryczenie.
Kiedy Vaia wyłoniła się wreszcie z łazienki, siedział z powrotem na kanapie z nogami wyłożonymi na stolik, mechanicznie popijając stygnącą kawę.
Przepraszam.
Prawie prychnął pod nosem, gdyby nie łyk, który akurat miał w ustach.
- Nie powinnaś – przytaknął bezlitośnie, popukując palcem w ściankę kubka. - Sądziłem, że znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć. Mogliśmy razem tłuc gnojków niezgodnie z prawem, ale zawsze z jakiegoś powodu. Aż tak się nie zmieniłem – powiedział, nawet nie mając ochoty zerkać w kierunku usadzonej na dywanie Vai. Milczał przez dłuższą chwilę, przygryzając wnętrze policzka.
- Ugryzłem ją – zaczął powoli, zastanawiając się przelotnie, czy w ogóle powinien o tym mówić. - Bo chciała mnie zadusić – mówienie tego na głos było czymś zupełnie innym niż tylko myślenie. Ubranie w słowa tego, co zrobiła Sarnai, sprawiało, że Es czuł się jeszcze gorzej niż wtedy – z siniakami zdobiącymi szyję jak jakiś makabryczny szalik mógł jeszcze udawać, że to wszystko było wypadkiem.
- Odbiło jej. Ja tylko chciałem przeżyć.
Nie był pewien, czy w tamtym momencie instynkt mówił tylko o przetrwaniu, czy nie chciał odwrócić sytuacji i to z Sarnai zrobić zwierzyny, ale koniec końców sprowadzało się to właśnie do tego – do przeżycia.
- Taki tam wypadek przy sparingu – dodał cierpko, nie mogąc sobie odmówić tej odrobiny złośliwości. - Chujowy zbieg okoliczności, że ją znasz.
Vaia Cortés da Barros
Re: Duży pokój Pią 29 Mar - 17:01
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Zawsze uważała, że w dwie osoby praca szła o wiele szybciej. A mimo że pewnie dałaby sobie radę z szafkami, to jednak, mimo wszystko, zawsze lepiej było mieć kogoś obok, zwłaszcza, gdyby przeforsowała się z mocą. Wprawdzie Sarnai odwaliła kawał świetnej roboty, ale żebra nadal odrobinę bolały i czasem łapała się na tym, że ciężej oddycha. Minie chwila, zanim jej organizm przyzwyczai się do zrostów na płucach. Kolejnych zrostów, będąc uczciwym.
Nie planowała wyjeżdżać na Estebana z oskarżeniami. Naprawdę nie planowała, zdążyła ochłonąć przez ten tydzień, a przynajmniej tak właśnie sądziła. Zresztą to teoretycznie były sprawy Estebana i Sarnai, a nie jej... Ale co miała zrobić, że jej wewnętrzne zwierzę reagowało fizycznym wkurwem na myśl, że ktoś mógł skrzywdzić Eskolę? Nawet, jeśli tym kimś był Esteban? Gdyby wilczyca tylko od razu opisała całą sytuację. Wprost powiedziała, co się wydarzyło. Dlaczego. Wkurzyłaby się, nakrzyczała na nią, że się naraża. I ani słowa nie powiedziała w kierunku byłego partnera z Warty, bo przecież obrona nie była tym samym, co atak. Bezpodstawny, jeśli wnioskować po opisie medyczki. No ale Sarnai nie dała szczegółów, a zmęczona i wkurzona Vaia nie dopytała, bo dla kota liczył się też sam fakt, a nie okoliczności. A teraz pytanie o wkurza raczyło wszystko obudzić.
Mimo tego, że Es był rodziną. Samozwańczym starszym bratem, za co go kochała, tak po siostrzanemu. Nigdy też nie kryła przed nim swojego terytorializmu i kocich cyrków, a zwłaszcza od chwili, gdy zdała sobie sprawę z faktu, że zawsze była opiekuńcza wobec dzieciaków i słabszych, ale jeśli ktoś zostawał w jej głowie rodziną, to dla niego była w stanie zagryźć. Przez co w większości przypadków tłumiła totemowe zwierzę, a efekty były właśnie takie.
Wkurz, pazury i afera niby z niczego, ale jednak z czegoś. Nie reagowała tak, jak reagować powinna, za długo trzymała kota na uwięzi, zwyczajnie obawiając się, że przesadzi. Obawiając się, że znowu zobaczy strach w oczach kompanów, a to nie oni mieli się jej bać. Tylko Es był świadomy, jak to wyglądało naprawdę, do czego była zdolna, kiedy pozwalała sobie nie tłumić tego wszystkiego. Kiedy była całkowicie sobą, w idealnej równowadze i z pełnią wszystkich swoich instynktów. I tylko Barros, ten konkretny, był świadomy, jak reagowała, gdy coś zagroziło bliskim jej osobom, bo miał okazję to widzieć na jednej z misji, gdy jakiś palant próbował zaatakować go od tyłu na jej oczach. Wiele z niego nie zostało...
Zimna woda w jakiś sposób na chwilę ułagodziła nerwy. Chociaż nie, nie ułagodziła. Zmusiła zwierzę i jego złość, by się wycofały, ale zostawiła te odczucia w środku. Znów przytłumione, znów wciśnięte w cholerne ramki, które były gotowe rozpaść się w każdym jednym momencie, gdy człowiek będzie miał wszystkiego dosyć. Zamknęła je w sobie, wróciła do zwyczajowej czerni oczu, ale nadal były w nich przebłyski kociego złota. Przeklętego złota Azteków, które odziedziczyła po „zmiennoskórych” przodkach. Jeden szaman w meksykańskim porcie rzucił jej kiedyś, że nigdy nie powinna była uczyć się drogi przemiany. Mógł mieć rację, jeśli spojrzeć na tak okrutnie rozchwianą równowagę pomiędzy ludzkim a zwierzęcym ja.
- Ty też mnie znałeś, a jednak w ułamku sekund zdecydowałeś swego czasu, że rzuciłam wszystko w diabły i dołączyłam do Kartelu, pamiętasz? - szczeknęła natychmiast, wysuwając metaforyczne pazury. Gdyby tylko przyjął przeprosiny, a nie zaczął ją prowokować, pewnie by zmilczała. Ale rzucanie tekstem, że go znała... - Tak, ese znam cię do cholery i dlatego wiem, co to znaczy się wkurwić. I znam Sarnai na tyle, żeby pamiętać, jak wkurwiająca potrafi być. - odparowała nieco ostrzej. Zresztą mówiła zgodnie z prawdą, przecież pod koniec, tuż przed zerwaniem wkurwiała się na Eskolę strasznie. A potem, gdy już do tego doszło... Pamiętała własną wściekłość.
Z ust Vai wyleciał syk. Gwałtowny. Ostry. Równie wściekły, co chwilę wcześniej, ale teraz nakierowany w zupełnie inną stronę.
Chciała mnie zadusić.
Jeśli Es miał jakiekolwiek wątpliwości w kwestii tego, czy był ważny dla wartowniczki mimo upływu czasu, mimo tego dystansu, to teraz mógł się całkowicie ich pozbyć, bo Vaia wyglądała jakby ją szlag jasny trafił. Sarnai to jedno. Ale atak na jej brata? Rodzina zawsze stała ogniwo wyżej, nawet jeśli nadal kochała Eskolę. Ale Esa znała dłużej. Więcej z nim przeszła. I stał obok niej w najgorszych chwilach. To było zbyt wiele, by zimna woda mogła pomóc w jakikolwiek sposób, by mogła powstrzymać ją i zwierzątko.
- Tego już nie powiedziała. - w ton głosu Vai wkradł się głuchy pomruk gniewu. - Znam? - przez chwilę zastanowiła się, a raczej kot zastanowił się, o czym mówi Barros. No tak. Nie chwaliła się kolejnym zerwaniem. Prychnęła więc, a gdyby była w tej chwili w kociej postaci, trzaskałaby zirytowana ogonem w podłogę. - Mieszkałam z nią przez dwa lata. - poinformowała go suchym tonem. - I przez rrrrrrrok z nią sypiałam. - wbiła wzrok w Esa, zrzucając bombę. Chciała teraz kogoś udusić. Jego za rany Sarnai. A ją za to, że była szurnięta i próbowała go zabić.
Nie planowała wyjeżdżać na Estebana z oskarżeniami. Naprawdę nie planowała, zdążyła ochłonąć przez ten tydzień, a przynajmniej tak właśnie sądziła. Zresztą to teoretycznie były sprawy Estebana i Sarnai, a nie jej... Ale co miała zrobić, że jej wewnętrzne zwierzę reagowało fizycznym wkurwem na myśl, że ktoś mógł skrzywdzić Eskolę? Nawet, jeśli tym kimś był Esteban? Gdyby wilczyca tylko od razu opisała całą sytuację. Wprost powiedziała, co się wydarzyło. Dlaczego. Wkurzyłaby się, nakrzyczała na nią, że się naraża. I ani słowa nie powiedziała w kierunku byłego partnera z Warty, bo przecież obrona nie była tym samym, co atak. Bezpodstawny, jeśli wnioskować po opisie medyczki. No ale Sarnai nie dała szczegółów, a zmęczona i wkurzona Vaia nie dopytała, bo dla kota liczył się też sam fakt, a nie okoliczności. A teraz pytanie o wkurza raczyło wszystko obudzić.
Mimo tego, że Es był rodziną. Samozwańczym starszym bratem, za co go kochała, tak po siostrzanemu. Nigdy też nie kryła przed nim swojego terytorializmu i kocich cyrków, a zwłaszcza od chwili, gdy zdała sobie sprawę z faktu, że zawsze była opiekuńcza wobec dzieciaków i słabszych, ale jeśli ktoś zostawał w jej głowie rodziną, to dla niego była w stanie zagryźć. Przez co w większości przypadków tłumiła totemowe zwierzę, a efekty były właśnie takie.
Wkurz, pazury i afera niby z niczego, ale jednak z czegoś. Nie reagowała tak, jak reagować powinna, za długo trzymała kota na uwięzi, zwyczajnie obawiając się, że przesadzi. Obawiając się, że znowu zobaczy strach w oczach kompanów, a to nie oni mieli się jej bać. Tylko Es był świadomy, jak to wyglądało naprawdę, do czego była zdolna, kiedy pozwalała sobie nie tłumić tego wszystkiego. Kiedy była całkowicie sobą, w idealnej równowadze i z pełnią wszystkich swoich instynktów. I tylko Barros, ten konkretny, był świadomy, jak reagowała, gdy coś zagroziło bliskim jej osobom, bo miał okazję to widzieć na jednej z misji, gdy jakiś palant próbował zaatakować go od tyłu na jej oczach. Wiele z niego nie zostało...
Zimna woda w jakiś sposób na chwilę ułagodziła nerwy. Chociaż nie, nie ułagodziła. Zmusiła zwierzę i jego złość, by się wycofały, ale zostawiła te odczucia w środku. Znów przytłumione, znów wciśnięte w cholerne ramki, które były gotowe rozpaść się w każdym jednym momencie, gdy człowiek będzie miał wszystkiego dosyć. Zamknęła je w sobie, wróciła do zwyczajowej czerni oczu, ale nadal były w nich przebłyski kociego złota. Przeklętego złota Azteków, które odziedziczyła po „zmiennoskórych” przodkach. Jeden szaman w meksykańskim porcie rzucił jej kiedyś, że nigdy nie powinna była uczyć się drogi przemiany. Mógł mieć rację, jeśli spojrzeć na tak okrutnie rozchwianą równowagę pomiędzy ludzkim a zwierzęcym ja.
- Ty też mnie znałeś, a jednak w ułamku sekund zdecydowałeś swego czasu, że rzuciłam wszystko w diabły i dołączyłam do Kartelu, pamiętasz? - szczeknęła natychmiast, wysuwając metaforyczne pazury. Gdyby tylko przyjął przeprosiny, a nie zaczął ją prowokować, pewnie by zmilczała. Ale rzucanie tekstem, że go znała... - Tak, ese znam cię do cholery i dlatego wiem, co to znaczy się wkurwić. I znam Sarnai na tyle, żeby pamiętać, jak wkurwiająca potrafi być. - odparowała nieco ostrzej. Zresztą mówiła zgodnie z prawdą, przecież pod koniec, tuż przed zerwaniem wkurwiała się na Eskolę strasznie. A potem, gdy już do tego doszło... Pamiętała własną wściekłość.
Z ust Vai wyleciał syk. Gwałtowny. Ostry. Równie wściekły, co chwilę wcześniej, ale teraz nakierowany w zupełnie inną stronę.
Chciała mnie zadusić.
Jeśli Es miał jakiekolwiek wątpliwości w kwestii tego, czy był ważny dla wartowniczki mimo upływu czasu, mimo tego dystansu, to teraz mógł się całkowicie ich pozbyć, bo Vaia wyglądała jakby ją szlag jasny trafił. Sarnai to jedno. Ale atak na jej brata? Rodzina zawsze stała ogniwo wyżej, nawet jeśli nadal kochała Eskolę. Ale Esa znała dłużej. Więcej z nim przeszła. I stał obok niej w najgorszych chwilach. To było zbyt wiele, by zimna woda mogła pomóc w jakikolwiek sposób, by mogła powstrzymać ją i zwierzątko.
- Tego już nie powiedziała. - w ton głosu Vai wkradł się głuchy pomruk gniewu. - Znam? - przez chwilę zastanowiła się, a raczej kot zastanowił się, o czym mówi Barros. No tak. Nie chwaliła się kolejnym zerwaniem. Prychnęła więc, a gdyby była w tej chwili w kociej postaci, trzaskałaby zirytowana ogonem w podłogę. - Mieszkałam z nią przez dwa lata. - poinformowała go suchym tonem. - I przez rrrrrrrok z nią sypiałam. - wbiła wzrok w Esa, zrzucając bombę. Chciała teraz kogoś udusić. Jego za rany Sarnai. A ją za to, że była szurnięta i próbowała go zabić.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Esteban Barros
Re: Duży pokój Czw 4 Kwi - 21:27
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Nie takiej rozmowy spodziewał się po powrocie do Midgardu z rodzinnych stron – wymęczony emocjami, adrenaliną i lękiem o bliskich, którzy zostali w Brazylii. Miał wrażenie, że odkąd przyjechał do Skandynawii w styczniu, nie mógł znaleźć momentu, w którym dane by mu było odpocząć, zregenerować nadszarpnięte nerwy i rozluźnić mięśnie. Ciągle działo się coś. Ciągle były jakieś obowiązki i sprawunki, za jakimi latał dla naukowców wykorzystujących go niezależnie od pory dnia i nocy, wychodząc z założenia, że mogli – bo przecież nigdy nie zaprotestował. Może trochę pogderał, ale koniec końców brał od nich kartki z listami, adresami i innymi istotnymi informacjami. Chodził tam, gdzie chcieli, robił to, co chcieli. Później do tego wszystkiego dołączyły emocje związane z Blanką, wściekłość Yamileth, kromlech, rozjazdy do rodzin, konfrontacji z Lucasem i Camilą, Sarnai...
Za dużo. Było tego za dużo w zbyt krótkim czasie i tym, czego Es podskórnie pragnął teraz najbardziej na świecie, to zwinąć się w kłębek gdzieś, gdzie był bezpieczny i hibernować tak długo, dopóki jego ciało i umysł nie dałyby mu sygnału, że są znowu gotowe na kontakt ze światem. Kolejna przesłanka, że powinien w końcu umówić się do specjalisty i porozmawiać. Nie zamierzał mówić o tym Vai, tak samo jak nie powiedział o tym nikomu poza Paulo, gdy jedynymi świadkami ich rozmowy były górskie szczyty i później Blance – kochał swoją rodzinę, ale nie chciał, by patrzyli na niego inaczej. Żeby oceniali, chodzili przy nim jak na szpilkach jak przy kimś, kto może się w każdej chwili rozsypać.
Cała ta rozmowa na temat Sarnai i współdzielona złość w ogóle nie były potrzebne. Cierpkie, bezlitosne słowa też nie, choć uwalnianie ich z własnego gardła, zamiast zwyczajowe pozwalania utknąć im pod czaszką, było zaskakująco... Euforyczne?
Skrzywił się lekko na odbity zarzut.
- Pamiętam – przyznał, niechętnie wspominając moment, w którym zwątpił w uczciwość Vai i uznał, że zeszła na złą drogę. Wszystko przez jedną złotą monetę, jaką znalazł kiedyś przypadkiem w jej rzeczach – o ironio w jego podróżnej torbie spoczywała dokładnie taka sama, zdarta z szyi jednego z oprychów, którzy śmieli wkroczyć do jego domu i przynieść ze sobą przemoc.
Może nie powinien był jej mówić nawet w tak okrojony sposób, co zaszło między nim i Sarnai – to była w końcu tylko ich sprawa. Ich porachunki do wyrównania. Gdyby nie zaczęła krzyczeć, domagać się wyjaśnień, jakby zaraz zamierzała ukręcić mu łeb... Wściekł się. Wściekł jak cholera, bo nie dość, że to on był ofiarą, to jeszcze miał obrywać za obronę własną?
Na dźwięk ostrego syku gad pod jego skórą napiął się, wsparł na mocnych łapach i nieruchomym spojrzeniem zaczął śledzić sylwetkę Vai. Nie był zdziwiony, że Sarnai nic jej nie wytłumaczyła – może tylko rozczarowany i zły, że nie potrafiła się przyznać. Miał ją za kogoś więcej niż cokolwiek stało się w lesie. Ufał jej nawet wtedy, gdy dowiedział się, co odróżniało ją od reszty społeczeństwa.
Es zmarszczył brwi, wytrzymując wzrok w którym wyraźnie przebłyskiwała kocia obecność – wyraz jego twarzy się nie zmienił, nawet nie mrugnął, kiedy Vaia w kilku prostych słowach zarysowała poziom zażyłości między sobą a Eskolą. To, że były razem, doskonale tłumaczyło jej wcześniejszą reakcję – i czas, jaki mógł upłynąć nie miał tu znaczenia. Po swoim rozwodzie, mimo całej jego okropnej atmosfery, bardzo długo nie pozwalał powiedzieć na Camilę złego słowa, nieważne jak irracjonalne by to nie było.
- To tłumaczy twoje wkurwienie – stwierdził chłodno, dopiero po chwili rejestrując jeszcze jeden fakt. - Nigdy nie widziałem, żebyś się oglądała za kobietami – dodał, zamierzając porzucić ten temat, gdy nagle przyszło mu coś do głowy.
- Zmuszała cię? – spytał z drapieżnym błyskiem w oku, w jednym momencie przypominając sobie wszystkie okropne historie, które odkrywali w swoim brazylijskim rejonie.
Za dużo. Było tego za dużo w zbyt krótkim czasie i tym, czego Es podskórnie pragnął teraz najbardziej na świecie, to zwinąć się w kłębek gdzieś, gdzie był bezpieczny i hibernować tak długo, dopóki jego ciało i umysł nie dałyby mu sygnału, że są znowu gotowe na kontakt ze światem. Kolejna przesłanka, że powinien w końcu umówić się do specjalisty i porozmawiać. Nie zamierzał mówić o tym Vai, tak samo jak nie powiedział o tym nikomu poza Paulo, gdy jedynymi świadkami ich rozmowy były górskie szczyty i później Blance – kochał swoją rodzinę, ale nie chciał, by patrzyli na niego inaczej. Żeby oceniali, chodzili przy nim jak na szpilkach jak przy kimś, kto może się w każdej chwili rozsypać.
Cała ta rozmowa na temat Sarnai i współdzielona złość w ogóle nie były potrzebne. Cierpkie, bezlitosne słowa też nie, choć uwalnianie ich z własnego gardła, zamiast zwyczajowe pozwalania utknąć im pod czaszką, było zaskakująco... Euforyczne?
Skrzywił się lekko na odbity zarzut.
- Pamiętam – przyznał, niechętnie wspominając moment, w którym zwątpił w uczciwość Vai i uznał, że zeszła na złą drogę. Wszystko przez jedną złotą monetę, jaką znalazł kiedyś przypadkiem w jej rzeczach – o ironio w jego podróżnej torbie spoczywała dokładnie taka sama, zdarta z szyi jednego z oprychów, którzy śmieli wkroczyć do jego domu i przynieść ze sobą przemoc.
Może nie powinien był jej mówić nawet w tak okrojony sposób, co zaszło między nim i Sarnai – to była w końcu tylko ich sprawa. Ich porachunki do wyrównania. Gdyby nie zaczęła krzyczeć, domagać się wyjaśnień, jakby zaraz zamierzała ukręcić mu łeb... Wściekł się. Wściekł jak cholera, bo nie dość, że to on był ofiarą, to jeszcze miał obrywać za obronę własną?
Na dźwięk ostrego syku gad pod jego skórą napiął się, wsparł na mocnych łapach i nieruchomym spojrzeniem zaczął śledzić sylwetkę Vai. Nie był zdziwiony, że Sarnai nic jej nie wytłumaczyła – może tylko rozczarowany i zły, że nie potrafiła się przyznać. Miał ją za kogoś więcej niż cokolwiek stało się w lesie. Ufał jej nawet wtedy, gdy dowiedział się, co odróżniało ją od reszty społeczeństwa.
Es zmarszczył brwi, wytrzymując wzrok w którym wyraźnie przebłyskiwała kocia obecność – wyraz jego twarzy się nie zmienił, nawet nie mrugnął, kiedy Vaia w kilku prostych słowach zarysowała poziom zażyłości między sobą a Eskolą. To, że były razem, doskonale tłumaczyło jej wcześniejszą reakcję – i czas, jaki mógł upłynąć nie miał tu znaczenia. Po swoim rozwodzie, mimo całej jego okropnej atmosfery, bardzo długo nie pozwalał powiedzieć na Camilę złego słowa, nieważne jak irracjonalne by to nie było.
- To tłumaczy twoje wkurwienie – stwierdził chłodno, dopiero po chwili rejestrując jeszcze jeden fakt. - Nigdy nie widziałem, żebyś się oglądała za kobietami – dodał, zamierzając porzucić ten temat, gdy nagle przyszło mu coś do głowy.
- Zmuszała cię? – spytał z drapieżnym błyskiem w oku, w jednym momencie przypominając sobie wszystkie okropne historie, które odkrywali w swoim brazylijskim rejonie.
Vaia Cortés da Barros
Re: Duży pokój Pią 5 Kwi - 13:10
Vaia Cortés da BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Salvador, Brazylia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : jaguarundi amerykański
Atuty : pięściarz (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 16 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 22 / magia twórcza: 5 / sprawność: 20 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Rozsypywała się, boleśnie zaczynała zdawać sobie z tego sprawę. Rozpadała się na kawałki, pękała w szwach i nie miała pojęcia, jak mogłaby to powstrzymać. Naprawić wszystko, co w ogóle spaprała. Najpierw Alex i sytuacja w lesie. Jego pytanie, jej gwałtowna reakcja, jego przyjemnie ciepłe ramiona, jej kompletnie sprzeczne sygnały, które jak zwykle rozpieprzały wszystko, bo nie nadawała się do życia wśród ludzi. Potem była misja, na której mogli zginąć wszyscy, a choć technicznie nie zawiniła niczym, obwiniała siebie, że zrobiła niewystarczająco dużo, że inni też oberwali i że może mogła temu jakoś zapobiec. I wtedy zdarzyła się Sarnai. Po ponad roku. Jej dotyk, opieka i to, w jaki sposób ją leczyła. To, jak uparła się, by wróciła z nią do jej domu, który był tak cholernie znajomy. I cały ten tygiel emocjonalny tam, w Forsteder... Przyjemność, a potem te brutalne słowa. Do tej pory czuła do siebie obrzydzenie i niechęć za tamte wydarzenia, za swoją nadzieję, za błędną interpretację wszystkiego. A teraz? Teraz był Esteban, pewnie zmęczony podróżą - pamiętała, jak sama czuła się po przyjeździe do Midgardu - i co zrobiła? Naskoczyła na niego, chociaż kompletnie nie powinna, nie miała nawet prawa do tego, zachowała się kompletnie podle i to w stosunku do jednej z bardzo, bardzo nielicznych osób, na których jej zależało. Jej samopoczucie spadało z każdą chwilą i błyskawicznie pożałowała gwałtownego szczeknięcia, przypominającego o ich dawnym konflikcie.
- Daj spokój, od dawna nie trzymam urazy. Ty powinieneś, bo prawie zginąłeś. - rzuciła cicho widząc, jak się skrzywił. Tego też nie powinna była przypominać i mówić, w ogóle najlepiej by było, że powinna się zamknąć. Najlepiej byłoby przejść w kocią wersję, zawinąć się w kulkę i przeczekać, z durną nadzieją, że wszystko minie, ale przynajmniej wtedy niczego by nie zepsuła. Ale nie zrobiła tego, bo zasłużyła na wszystkie te ostre słowa. I nie miała najmniejszego pojęcia, jak to w ogóle naprawić.
- Gówno tłumaczy. - rzuciła szorstko, ale zaraz też pokręciła głową. - Nie Es, nie ma niczego, co by mnie usprawiedliwiało. Niczego. Przepraszam, wiem, że wszystko zjebałam. - westchnęła z lekką rezygnacją. - I ten... Serio, nie mam nic przeciwko, żebyś tu został, mnie przeważnie i tak nie ma, bo gdzieś łażę. - znała Barrosa na tyle, żeby się domyślić, że mógł pomyśleć o znalezieniu innego lokum. Nie chciała tego. Mogła przecież tu wracać tylko po to, żeby się przespać, zresztą zawsze znajdzie się coś w biurze do zrobienia, a jak nie w biurze, to zawsze może połazić po Midgardzie. Dzięki Alexowi już trochę poznała miasto, Einar też pomógł. Było kilka miejsc, w których nie istniało ryzyko, że na kogoś wpadnie i znowu coś spierdoli. Nieświadomie zaczęła bawić się mokrym kosmykiem włosów.
- Tak po prawdzie była moją pierwszą. - mruknęła na argument mężczyzny, by zaraz potem po prostu zastygnąć w pół ruchu. Na jej policzkach wykwitły olbrzymie rumieńce, od naprawdę dawna nie czerwieniła się w obecności Barrosa. - Esteban! - jej protest był zbyt szczery, a ona była zbyt zmieszana, by uznać, że udawała. Zaraz potem ukryła twarz w dłoniach. - Nie! Nikt mnie do niczego nie zmuszał, okey? - zagryzła wargę, skrępowana tym pytaniem jak cholera, ale nie zła. Mimo wszystko nie zamierzała się zagłębiać w tę część swojego życia z Sarnai, bo jak mogli pogadać o kwestii orientacji i komentarzach pod adresem dup czy cycków, tak preferencje łóżkowe były czymś, o czym Vi mówiła mało chętnie. No chyba, że partnerowi czy partnerce w związku, a na to nie liczyła. Zwłaszcza po tym, co było tydzień temu.
- Wiem, o czym pomyślałeś, ale nadal nie. To było kompletnie dobrowolne z mojej strony, nawet jeśli byłam i jestem kompletną idiotką. Chcesz coś zjeść? Albo się napić? - temat skręcił gwałtownie, wiedziała o tym, ale naprawdę nie chciała, żeby miał jeszcze gorsze zdanie o niej, niż już miał. Zebrała się z dywanika, podnosząc tyłek i poprawiając bluzkę, która przez chwilę podwinięta odsłaniała tatuaż na plecach. Sprawdziła, które kubki są puste, zgarnęła przy okazji jakieś papiery rozwalone przez Héctora. W głowie szukała jakiegokolwiek innego tematu, który byłby wystarczająco luźny, a nie chciała o nic Esa wypytywać. Nie chciała jeszcze bardziej spieprzyć.
- Jak wygląda w tej chwili pogoda w Brazylii? Bardzo ciepło? - uśmiechnęła się lekko, blado, ale jednak. Zgarnęła z odruchu paczkę fajek, odpalając jedną na poczet chociaż takiego uspokojenia się.
- Daj spokój, od dawna nie trzymam urazy. Ty powinieneś, bo prawie zginąłeś. - rzuciła cicho widząc, jak się skrzywił. Tego też nie powinna była przypominać i mówić, w ogóle najlepiej by było, że powinna się zamknąć. Najlepiej byłoby przejść w kocią wersję, zawinąć się w kulkę i przeczekać, z durną nadzieją, że wszystko minie, ale przynajmniej wtedy niczego by nie zepsuła. Ale nie zrobiła tego, bo zasłużyła na wszystkie te ostre słowa. I nie miała najmniejszego pojęcia, jak to w ogóle naprawić.
- Gówno tłumaczy. - rzuciła szorstko, ale zaraz też pokręciła głową. - Nie Es, nie ma niczego, co by mnie usprawiedliwiało. Niczego. Przepraszam, wiem, że wszystko zjebałam. - westchnęła z lekką rezygnacją. - I ten... Serio, nie mam nic przeciwko, żebyś tu został, mnie przeważnie i tak nie ma, bo gdzieś łażę. - znała Barrosa na tyle, żeby się domyślić, że mógł pomyśleć o znalezieniu innego lokum. Nie chciała tego. Mogła przecież tu wracać tylko po to, żeby się przespać, zresztą zawsze znajdzie się coś w biurze do zrobienia, a jak nie w biurze, to zawsze może połazić po Midgardzie. Dzięki Alexowi już trochę poznała miasto, Einar też pomógł. Było kilka miejsc, w których nie istniało ryzyko, że na kogoś wpadnie i znowu coś spierdoli. Nieświadomie zaczęła bawić się mokrym kosmykiem włosów.
- Tak po prawdzie była moją pierwszą. - mruknęła na argument mężczyzny, by zaraz potem po prostu zastygnąć w pół ruchu. Na jej policzkach wykwitły olbrzymie rumieńce, od naprawdę dawna nie czerwieniła się w obecności Barrosa. - Esteban! - jej protest był zbyt szczery, a ona była zbyt zmieszana, by uznać, że udawała. Zaraz potem ukryła twarz w dłoniach. - Nie! Nikt mnie do niczego nie zmuszał, okey? - zagryzła wargę, skrępowana tym pytaniem jak cholera, ale nie zła. Mimo wszystko nie zamierzała się zagłębiać w tę część swojego życia z Sarnai, bo jak mogli pogadać o kwestii orientacji i komentarzach pod adresem dup czy cycków, tak preferencje łóżkowe były czymś, o czym Vi mówiła mało chętnie. No chyba, że partnerowi czy partnerce w związku, a na to nie liczyła. Zwłaszcza po tym, co było tydzień temu.
- Wiem, o czym pomyślałeś, ale nadal nie. To było kompletnie dobrowolne z mojej strony, nawet jeśli byłam i jestem kompletną idiotką. Chcesz coś zjeść? Albo się napić? - temat skręcił gwałtownie, wiedziała o tym, ale naprawdę nie chciała, żeby miał jeszcze gorsze zdanie o niej, niż już miał. Zebrała się z dywanika, podnosząc tyłek i poprawiając bluzkę, która przez chwilę podwinięta odsłaniała tatuaż na plecach. Sprawdziła, które kubki są puste, zgarnęła przy okazji jakieś papiery rozwalone przez Héctora. W głowie szukała jakiegokolwiek innego tematu, który byłby wystarczająco luźny, a nie chciała o nic Esa wypytywać. Nie chciała jeszcze bardziej spieprzyć.
- Jak wygląda w tej chwili pogoda w Brazylii? Bardzo ciepło? - uśmiechnęła się lekko, blado, ale jednak. Zgarnęła z odruchu paczkę fajek, odpalając jedną na poczet chociaż takiego uspokojenia się.
when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
Esteban Barros
Re: Duży pokój Pią 5 Kwi - 21:21
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Prowadzili rozmowę z gatunku tych, które lepiej, ale niekoniecznie bezpieczniej prowadziłoby się na lekkim podchmieleniu – nie słuchaliby pewnie do końca swoich wyjaśnień, finalnie dali sobie po mordach, a rano stwierdzili, że chuj ze wszystkimi słowami, które padły, dalej trzymają sztamę.
Tak byłoby łatwiej – łatwiej niż cokolwiek działo się teraz między nimi w napięciu i niepewności, których już dawno w swoim towarzystwie nie powinni czuć.
Pokręcił tylko głową, gdy zmieniła front, winę za absolutnie wszystko w jednej chwili zrzucając na samą siebie, jakby świat był tylko i wyłącznie czarno-biały, jakby nie istniały w nim odcienie szarości, a kłótnie i nieporozumienia nie mogły być dziełem obu stron dyskusji.
- To tak nie działa – zaprotestował krótko, na końcu języka mając, że miała o nim naprawdę kiepskie zdanie, jeśli sądziła, że jednym zarzutem była w stanie zepsuć opinię, na jaką pracowała latami. Jakby był pierwszą lepszą przelotną znajomością. Niedoczekanie. Zachował te słowa dla siebie tylko dlatego, że Vaia z jednej skrajności w mgnieniu oka przeskoczyła w drugą i nie sądził, by teraz do końca przyswoiła to, co chciałby jej przekazać. Chociaż kto wie, może za bardzo się przejmował.
Westchnął tylko na powtórzone zapewnienie, że wciąż chciała go we własnym domu, jakby doskonale wyczuła moment, w którym pomyślał, czy nie lepiej wybrać się jednak do hotelu – wykosztowałby się w ten sposób, ale przynajmniej nikogo nie denerwował i nie zawadzał. Naprawdę sprawnie musiał się zabrać za szukanie czegoś na wynajem.
Uniósł nieco brew w obliczu gwałtownej reakcji na sugestię względem zapędów Sarnai, ale szczere zaskoczenie i rumieniec rozlane na twarzy Vai wystarczyło mu, by uwierzył, że nie miało miejsca nic, co zasugerował swoim pytaniem. A musiał zapytać – głowa nie dałaby mu spokoju, zaniepokojone myśli nakręcałyby się jedna za drugą, aż wyszedłby z mieszkania, znalazł Eskolę i nakopał jej bez twardych dowodów, że faktycznie źle traktowała Vaię, że zmuszała ją do czegoś, na co nie wyrażała zgody. Nie miałoby przy tym znaczenia, że na samą myśl o niej spinał się, instynktownie szukając dróg ucieczki.
- W porządku – mruknął, może nie do końca udobruchany z podobnego obrotu sytuacji, ale przynajmniej nieco uspokojony. Gwałciciele stali dla niego w tym samym szeregu co ludzie krzywdzący dzieci – najgorsze szumowiny i zakały ludzkiego gatunku.
W obliczu zmiany tematu o sto osiemdziesiąt stopni zmarszczył nieco brwi, przyglądając się kobiecie wstającej gwałtownie z dywanika i krzątającej się zaraz po pokoju, jakby nerwowa energia wypełniająca jej ciało wreszcie tupnęła nogą, domagając się ujścia, nie pozwalając siedzieć na miejscu. Znał ten stan, ale wciąż niespecjalnie wiedział, jak na niego reagować – choć ze wszystkich możliwych wspomnienie akurat tematu pogody sprawiło, że Es zwyczajnie zapadł się mocniej w kanapę, odchylając głowę do tyłu i wspierając ją na oparciu. Machnął krótko ręką w kierunku paczki papierosów, którą wzięła ze stolika, domagając się jednego.
Jeśli teraz mieli rozmawiać na aż tak neutralne, bezpieczne tematy, potrzebował zająć czymś ręce – liczył tylko, że przynajmniej do jutra jej przejdzie.
[z/t Es i Vaia]
Tak byłoby łatwiej – łatwiej niż cokolwiek działo się teraz między nimi w napięciu i niepewności, których już dawno w swoim towarzystwie nie powinni czuć.
Pokręcił tylko głową, gdy zmieniła front, winę za absolutnie wszystko w jednej chwili zrzucając na samą siebie, jakby świat był tylko i wyłącznie czarno-biały, jakby nie istniały w nim odcienie szarości, a kłótnie i nieporozumienia nie mogły być dziełem obu stron dyskusji.
- To tak nie działa – zaprotestował krótko, na końcu języka mając, że miała o nim naprawdę kiepskie zdanie, jeśli sądziła, że jednym zarzutem była w stanie zepsuć opinię, na jaką pracowała latami. Jakby był pierwszą lepszą przelotną znajomością. Niedoczekanie. Zachował te słowa dla siebie tylko dlatego, że Vaia z jednej skrajności w mgnieniu oka przeskoczyła w drugą i nie sądził, by teraz do końca przyswoiła to, co chciałby jej przekazać. Chociaż kto wie, może za bardzo się przejmował.
Westchnął tylko na powtórzone zapewnienie, że wciąż chciała go we własnym domu, jakby doskonale wyczuła moment, w którym pomyślał, czy nie lepiej wybrać się jednak do hotelu – wykosztowałby się w ten sposób, ale przynajmniej nikogo nie denerwował i nie zawadzał. Naprawdę sprawnie musiał się zabrać za szukanie czegoś na wynajem.
Uniósł nieco brew w obliczu gwałtownej reakcji na sugestię względem zapędów Sarnai, ale szczere zaskoczenie i rumieniec rozlane na twarzy Vai wystarczyło mu, by uwierzył, że nie miało miejsca nic, co zasugerował swoim pytaniem. A musiał zapytać – głowa nie dałaby mu spokoju, zaniepokojone myśli nakręcałyby się jedna za drugą, aż wyszedłby z mieszkania, znalazł Eskolę i nakopał jej bez twardych dowodów, że faktycznie źle traktowała Vaię, że zmuszała ją do czegoś, na co nie wyrażała zgody. Nie miałoby przy tym znaczenia, że na samą myśl o niej spinał się, instynktownie szukając dróg ucieczki.
- W porządku – mruknął, może nie do końca udobruchany z podobnego obrotu sytuacji, ale przynajmniej nieco uspokojony. Gwałciciele stali dla niego w tym samym szeregu co ludzie krzywdzący dzieci – najgorsze szumowiny i zakały ludzkiego gatunku.
W obliczu zmiany tematu o sto osiemdziesiąt stopni zmarszczył nieco brwi, przyglądając się kobiecie wstającej gwałtownie z dywanika i krzątającej się zaraz po pokoju, jakby nerwowa energia wypełniająca jej ciało wreszcie tupnęła nogą, domagając się ujścia, nie pozwalając siedzieć na miejscu. Znał ten stan, ale wciąż niespecjalnie wiedział, jak na niego reagować – choć ze wszystkich możliwych wspomnienie akurat tematu pogody sprawiło, że Es zwyczajnie zapadł się mocniej w kanapę, odchylając głowę do tyłu i wspierając ją na oparciu. Machnął krótko ręką w kierunku paczki papierosów, którą wzięła ze stolika, domagając się jednego.
Jeśli teraz mieli rozmawiać na aż tak neutralne, bezpieczne tematy, potrzebował zająć czymś ręce – liczył tylko, że przynajmniej do jutra jej przejdzie.
[z/t Es i Vaia]
Blanca Vargas
Re: Duży pokój Sro 17 Kwi - 19:26
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
16 VI 2001 r.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio spała tak dobrze. Wtulona w Esa, przespała kilkanaście godzin – nie była pewna, ile dokładnie – a gdy wreszcie zdecydowała się otworzyć oczy, Barros wciąż był obok i gładził ją lekko po plecach. Przez dobrą chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje – mieszkanie wyglądało i pachniało zupełnie obco – i dlaczego śpią w czymś, co wyglądało na salon raczej niż sypialnię. Pierwsze pojawiło się imię Vai, chwilę potem – wspomnienie minionego popołudnia.
Ta pierwsza nie była dla niej w tej chwili ważna, to drugie sprawiło, że Blanca wtuliła się w Esa jeszcze mocniej, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi.
W efekcie wstała późno, gdy jednak w końcu się na to zdecydowała, była przynajmniej dość przytomna, by z grubsza wiedzieć, co ze sobą zrobić. Vai, jak się okazało, nie było – albo spała, co w sumie było bardziej prawdopodobne, był przecież środek nocy. Jeśli nie miała akurat służby, niewykluczone, że przewracała się własnie z boku na bok, nieświadoma obecności Blanki – lub zwyczajnie ją ignorująca. Jeśli prawdą było to drugie, Vargas musiałaby przyznać, że jest Wysłanniczce wdzięczna. Nie przyszła tu dla niej, a dla Esa – i to z nim chciała spędzić każdą chwilę, z nikim innym.
Inną sprawą było, że musiała się też wykąpać i przebrać, skoczyć na chwilę do Katedry i, wreszcie, zabrać rolki – byli przecież z Barrosem umówieni na kolejne wyjście. W efekcie opuściła mieszkanie zaraz po szybkim śniadaniu, spędzając jeszcze tylko kilka dłuższych chwil na progu przedpokoju, kradnąc Esowi głębokie, niespieszne pocałunki – jakby musiała uzbierać ich na zapas.
Wróciła nad ranem, mniej więcej w tym samym czasie, w którym nieiskrzycowa część społeczeństwa wychodzi dopiero do pracy... Lub uprawia nieskrępowanie głośny seks na dobry początek dnia. Wchodząc do kamienicy, Blanca uśmiechnęła się przelotnie pod nosem na doskonale znajome – znajomo bezwstydne – dźwięki rozkoszy dobiegające z któregoś z okien i zaskakująco dobrze niosące się też na samej klatce. Nie zazdrościła, ale, z drugiej strony, nie byłaby sobą gdyby nie westchnęła bezgłośnie na myśl, że Vaia pewnie teraz dla odmiany jest w pracy, więc może mogliby...
Nie byłaby też sobą, gdyby nie zmarszczyła brwi w pewnej chwili, gdy odgłosy stawały się wyraźnie głośniejsze wraz ze wspinaniem się na piętro Wysłanniczki, i nie poczuła gorącej, gorzkiej złości zaskakująco gwałtownie przybierającej na sile wraz z każdym kolejnym stopniem schodów.
Bo radosna przyjemność działa się… u Vai?
Stając pod drzwiami mieszkania, była już wyraźnie zjeżona. Zsuwając okulary z nosa do tyłu, zaraz potem załomotała stanowczo do drzwi. Tęczówki płonęły jej złotem tyleż samo z powodu iskrzycy co ze złości – Blanca całkiem niedawno uświadomiła sobie, że odkąd dopuściła swój totem do głosu, gwałtowne emocje były dla niego zaproszeniem, by bardziej się pokazał, dodając jej spojrzeniu drapieżnego błysku czy łapiąc ludzki głos bardziej zwierzęcym warkotem, pomrukiem czy miauknięciem.
Gdy drzwi otworzyły się wreszcie, Vargas zacisnęła dłoń silniej na parze rolek, drugą – na ramieniu plecaka. Tego, że zobaczy w progu Esa, się spodziewała. Tego, że będzie półnagi, ociekający wodą – wyciągnęła go spod prysznica? – z wyraźnym cieniem w ciemnym spojrzeniu i trudnym do pomylenia wybrzuszeniem w dresach – już nie.
Wciągnęła powietrze z sykiem i bez powitania przepchnęła się do środka, tylko połowicznie świadoma, że dźwięków z korytarza już nie słyszy – że, być może, nie słyszała ich dokładnie od momentu, gdy załomotała do drzwi.
- Gdzie jest ta pizda? – warknęła gardłowo.
Rolki rzuciła na podłogę jeszcze w przedpokoju, plecak – niewiele później, na samym wejściu do salonu. Przez rozdęte nozdrza wdychała powietrze haustami, nie do końca świadoma tego, jak wiele zapachów nagle czuje – i tego, że mimowolnie próbuje wychwycić w nich... Coś. Coś, co potwierdziłoby jej przepuszczenia; coś, co zaprowadziłoby ją do Vai; coś, czego nie potrafiła wychwycić.
Strzelając spojrzeniem na boki, skrzywiła się nagle i bez wahania zmieniła kierunek, na chybił trafił kierując się ku jednym z drzwi, które – jeśli sądzić po prowadzących do nich mokrych śladach stóp – były drzwiami do łazienki. Bo skoro wyglądało na to, że wyciągnęła Esa spod prysznica, to przecież cholernie jasnym było, że Wysłanniczka też będzie właśnie tam.
Blanca nie była pewna, jakie dokładnie miała zamiary wobec Vai, poza tym, że mogły uwzględniać pazury, kły, palce wczepione w kudły kobiety i bardzo dobitne tłumaczenie jej, jak daleko od Esa powinna trzymać łapy.
Esteban Barros
Re: Duży pokój Czw 18 Kwi - 21:14
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
W pewnym sensie okoliczności oszukały jego mózg tak, by przez chwilę uwierzył, że znajduje się gdzie indziej, w innym czasie. Że mają wciąż maj lub jeszcze kwiecień, że nie przydarzyło mu się żadne zwolnienie, świat nie zrobił fikołka, niczego nie pomieszał, ani nie połamał w swoim dzikim pędzie. Budząc się – jak zawsze wcześniej niż Blanca – z kobietą wtuloną w jego bok, nie do końca przytomnie zaczynał się zastanawiać, co miał tego dnia do zrobienia. Jakie obowiązki czekały, co Nita albo Sal wpisali mu na listę zakupów, skąd miał odebrać nowe mapy czy tłumaczenia. Dopiero, gdy nie potrafił sobie niczego przypomnieć, skonfundowany spoglądając w pustkę tam, gdzie zwykle kłębiły się myśli związane z pracą, senna mgła zaczęła się powoli rozwiewać, a rzeczywistość nabierać wyrazistszych kolorów.
Nie było żadnej listy. Nie musiał się już zajmować żadnymi badaczami ani ich zachciankami i choć czasem na nich psioczył, marudził po cichu, że wymagali ciągłej gotowości, pierwszy raz od czasu zwolnienia poczuł prawdziwy smutek. Dopiero teraz, rozbudzony na kanapie Vai prawie miesiąc od kiedy pierwszy raz usłyszał, że zostaje zwolniony, Es poczuł coś jeszcze poza rozdrażnieniem i nie do końca wiedział, co z tym zrobić. Czy w ogóle coś powinien.
Przysuwając się bliżej Blanki na kanapie powiększonej zaklęciem, głaskał ją po plecach, w prostych, powtarzalnych ruchach znajdując spokój. Nie zgubił tego wrażenia nawet, gdy w końcu wstali i musiał wyprawić kobietę w drogę powrotną, przed jej wyjściem chętnie nadstawiając się w progu do leniwych, głębokich pocałunków, których finalnie wcale nie miał ochoty przerywać.
Po cichu chyba cieszył się, że Vai akurat teraz wypadło coś pilnego i nie musieli się pilnować – przyszywana krewniaczka teoretycznie powiedziała, że Es mógł sobie zapraszać kogo chciał, ale zapraszać, a jawnie okazywać czułość na środku jej salonu wydawało mu się leżeć w kompletnie innych kategoriach.
Kiedy Blanca wyszła, obiecując, że wróci w godzinach porannych – tych normalnych, nie iskrzycowych – nagle nie do końca wiedział, co zrobić ze sobą w pustym mieszkaniu. Pospacerował w te i we wte, nakarmił wiewiórki, zmienił piżamę na dresy, zdjął zaklęcie z kanapy zajmującej teraz większość salonu, próbował czytać, a wreszcie zajął się poprawianiem szafek w kuchni Vai. Tych klekoczących, wiszących luźno potworków, które jakimś cudem jeszcze nikomu nie spadły na głowę, ale z powodzeniem wzywały sąsiadkę z piętra niżej, gdy za mocno nimi trzaskali. Właściwie to wiele rzeczy sprawiało, że gderliwa, wtykająca nos w nie swoje sprawy kobieta szurała w kapciach pod drzwi, ale to szafki zwykle sprawdzały się w stu procentach przypadków. Poprawił je, lepiej dopasował paroma zaklęciami, a gdy skończył, nie tylko nie skrzypiały ani nie trzaskały – chodziły płynnie jak masełko, wyhamowując tuż przed zderzeniem się z korpusem szafki. Zadowolony z siebie poszedł prosto do łazienki, planując pokonać w bitwie na siłę woli i umiejętności również niedziałający prysznic, ale po dłuższej chwili męczenia się i prób opanowania tryskającej niekontrolowanie wody z paru dziwnych miejsc, skapitulował. Chwilowo.
A skoro i tak był już mokry, napuścił sobie kąpiel w wannie, która była nieco za krótka, by komfortowo mógł się pomieścić, ale trzymała wodę, mógł też do niej nalać pieniącego się płynu, wsypać dziwnie pachnącej, chyba starej soli o zielonkawym zabarwieniu, czy wrzucić jedną z kul kąpielowych odgrzebanych na dnie szuflady. Krzywiąc się finalnie na wszystkie te dziwactwa, które nie pachniały zbyt zachęcająco ani jemu ani kajmanowi, zdjął zamoczone dresy i po prostu wyciągnął się w ciepłej wodzie, wspierając głowę na ręczniku wyłożonym na brzegu wanny. Raz czy drugi zsunął się niżej, zanurzył głowę i wstrzymywał oddech, licząc leniwie uciekające sekundy, nieco żałując, że w swojej gadziej formie byłby za duży, by zmieścić się w wannie Vai.
W spokoju i ciszy, otulony ciepłem w którymś momencie pozwolił myślom krążyć – a one jak to one szybko wykręciły kółko i uczepiły się Blanki, nachalnie wirując dookoła niej i tego co raptem wczoraj robili na polanie w lesie. Dźwięki od pewnego czasu słyszane zza ściany wcale mu niczego nie ułatwiały.
W efekcie gdy poniósł się łomot do drzwi, Es był w połowie bardzo ważnego zajęcia, którego widoczne gołym okiem efekty wcale nie pomagały wciągnąć na tyłek chociaż spodni od dresu – gdyby to była sąsiadka z dołu, chyba by jej odgryzł łeb za walenie akurat teraz, jakby doskonale wyczuła, co się nad nią działo. Na widok Blanki w drzwiach wejściowych zamarł tylko na moment, z jakiegoś powodu nie spodziewając się jej tak wcześnie – albo zwyczajnie stracił poczucie czasu, w końcu w łazience nie wisiał żaden zegar. Kiedy nie przywitała się, a z dzikim błyskiem w oczach wparowała do mieszkania, powiódł za nią spojrzeniem, z początku nie rozumiejąc, o co w ogóle jej chodziło. Odruchowo zamknął drzwi, przekręcił zamek i ostrożnie, z pewnym rozdrażnieniem robiąc w pełni rozmyślne kroki, dotarł do wejścia do salonu, z coraz większym zdumieniem obserwując dzikie miotanie się Blanki. Unosiła głowę i węszyła w czysto zwierzęcym odruchu, chyba zupełnie nieświadoma, że to robiła – było coś fascynującego w tym szale i nagłemu poddaniu się instynktowi, chociaż jeszcze nie rozumiał, co go wywołało.
Zupełnie nie pomagała uciszyć efektów jego czasu dla siebie, nic a nic. Jak on miał z nią potem iść na te przeklęte rolki? Jak nic by się potknął i złamał sobie coś, czego oboje potrzebowali do szczęścia. Dopiero gdy Vargas z impetem otworzyła drzwi do łazienki aż huknęły o ścianę, Es skrzywił się, krzyżując ręce na mokrym torsie.
- Co ty właściwie robisz? – spytał z bardzo wyraźnym rozdrażnieniem w głosie. - I co za pizda? Vaia? Jej nie ma w domu od trzech dni.
Nie było żadnej listy. Nie musiał się już zajmować żadnymi badaczami ani ich zachciankami i choć czasem na nich psioczył, marudził po cichu, że wymagali ciągłej gotowości, pierwszy raz od czasu zwolnienia poczuł prawdziwy smutek. Dopiero teraz, rozbudzony na kanapie Vai prawie miesiąc od kiedy pierwszy raz usłyszał, że zostaje zwolniony, Es poczuł coś jeszcze poza rozdrażnieniem i nie do końca wiedział, co z tym zrobić. Czy w ogóle coś powinien.
Przysuwając się bliżej Blanki na kanapie powiększonej zaklęciem, głaskał ją po plecach, w prostych, powtarzalnych ruchach znajdując spokój. Nie zgubił tego wrażenia nawet, gdy w końcu wstali i musiał wyprawić kobietę w drogę powrotną, przed jej wyjściem chętnie nadstawiając się w progu do leniwych, głębokich pocałunków, których finalnie wcale nie miał ochoty przerywać.
Po cichu chyba cieszył się, że Vai akurat teraz wypadło coś pilnego i nie musieli się pilnować – przyszywana krewniaczka teoretycznie powiedziała, że Es mógł sobie zapraszać kogo chciał, ale zapraszać, a jawnie okazywać czułość na środku jej salonu wydawało mu się leżeć w kompletnie innych kategoriach.
Kiedy Blanca wyszła, obiecując, że wróci w godzinach porannych – tych normalnych, nie iskrzycowych – nagle nie do końca wiedział, co zrobić ze sobą w pustym mieszkaniu. Pospacerował w te i we wte, nakarmił wiewiórki, zmienił piżamę na dresy, zdjął zaklęcie z kanapy zajmującej teraz większość salonu, próbował czytać, a wreszcie zajął się poprawianiem szafek w kuchni Vai. Tych klekoczących, wiszących luźno potworków, które jakimś cudem jeszcze nikomu nie spadły na głowę, ale z powodzeniem wzywały sąsiadkę z piętra niżej, gdy za mocno nimi trzaskali. Właściwie to wiele rzeczy sprawiało, że gderliwa, wtykająca nos w nie swoje sprawy kobieta szurała w kapciach pod drzwi, ale to szafki zwykle sprawdzały się w stu procentach przypadków. Poprawił je, lepiej dopasował paroma zaklęciami, a gdy skończył, nie tylko nie skrzypiały ani nie trzaskały – chodziły płynnie jak masełko, wyhamowując tuż przed zderzeniem się z korpusem szafki. Zadowolony z siebie poszedł prosto do łazienki, planując pokonać w bitwie na siłę woli i umiejętności również niedziałający prysznic, ale po dłuższej chwili męczenia się i prób opanowania tryskającej niekontrolowanie wody z paru dziwnych miejsc, skapitulował. Chwilowo.
A skoro i tak był już mokry, napuścił sobie kąpiel w wannie, która była nieco za krótka, by komfortowo mógł się pomieścić, ale trzymała wodę, mógł też do niej nalać pieniącego się płynu, wsypać dziwnie pachnącej, chyba starej soli o zielonkawym zabarwieniu, czy wrzucić jedną z kul kąpielowych odgrzebanych na dnie szuflady. Krzywiąc się finalnie na wszystkie te dziwactwa, które nie pachniały zbyt zachęcająco ani jemu ani kajmanowi, zdjął zamoczone dresy i po prostu wyciągnął się w ciepłej wodzie, wspierając głowę na ręczniku wyłożonym na brzegu wanny. Raz czy drugi zsunął się niżej, zanurzył głowę i wstrzymywał oddech, licząc leniwie uciekające sekundy, nieco żałując, że w swojej gadziej formie byłby za duży, by zmieścić się w wannie Vai.
W spokoju i ciszy, otulony ciepłem w którymś momencie pozwolił myślom krążyć – a one jak to one szybko wykręciły kółko i uczepiły się Blanki, nachalnie wirując dookoła niej i tego co raptem wczoraj robili na polanie w lesie. Dźwięki od pewnego czasu słyszane zza ściany wcale mu niczego nie ułatwiały.
W efekcie gdy poniósł się łomot do drzwi, Es był w połowie bardzo ważnego zajęcia, którego widoczne gołym okiem efekty wcale nie pomagały wciągnąć na tyłek chociaż spodni od dresu – gdyby to była sąsiadka z dołu, chyba by jej odgryzł łeb za walenie akurat teraz, jakby doskonale wyczuła, co się nad nią działo. Na widok Blanki w drzwiach wejściowych zamarł tylko na moment, z jakiegoś powodu nie spodziewając się jej tak wcześnie – albo zwyczajnie stracił poczucie czasu, w końcu w łazience nie wisiał żaden zegar. Kiedy nie przywitała się, a z dzikim błyskiem w oczach wparowała do mieszkania, powiódł za nią spojrzeniem, z początku nie rozumiejąc, o co w ogóle jej chodziło. Odruchowo zamknął drzwi, przekręcił zamek i ostrożnie, z pewnym rozdrażnieniem robiąc w pełni rozmyślne kroki, dotarł do wejścia do salonu, z coraz większym zdumieniem obserwując dzikie miotanie się Blanki. Unosiła głowę i węszyła w czysto zwierzęcym odruchu, chyba zupełnie nieświadoma, że to robiła – było coś fascynującego w tym szale i nagłemu poddaniu się instynktowi, chociaż jeszcze nie rozumiał, co go wywołało.
Zupełnie nie pomagała uciszyć efektów jego czasu dla siebie, nic a nic. Jak on miał z nią potem iść na te przeklęte rolki? Jak nic by się potknął i złamał sobie coś, czego oboje potrzebowali do szczęścia. Dopiero gdy Vargas z impetem otworzyła drzwi do łazienki aż huknęły o ścianę, Es skrzywił się, krzyżując ręce na mokrym torsie.
- Co ty właściwie robisz? – spytał z bardzo wyraźnym rozdrażnieniem w głosie. - I co za pizda? Vaia? Jej nie ma w domu od trzech dni.
Blanca Vargas
Re: Duży pokój Czw 18 Kwi - 21:52
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Gwałtownie szarpnięte drzwi od łazienki z głuchym hukiem obiły się o ścianę. Blanca nie myślała jasno, ani trochę – a jednocześnie myślała aż za jasno. Obrazy przed jej oczami były zbyt wyraźne, szalejąca w niej złość była zbyt oczywista. Gdy już raz rozbłysło, rozdrażnienie nie tylko nie dało się ugasić, a rozgorzało gorącym, gwałtownym płomieniem, pożerając ją od środka. Policzki piekły ją od rumieńców, a oddech rwał się jej z zupełnie innych powodów, niż ostatnio. Była tak strasznie wściekła.
Problem polegał jednak na tym, że łazienka była pusta. Pusta. Wanna napełniona wodą wskazywała, że Vargas pomyliła się z prysznicem, ale bardziej istotne było, że...
Nie ma jej w domu od trzech dni.
Nie od razu zrozumiała sens tych słów. Oddychając ciężko, wgapiała się w pustą łazienkę jakby w ten sposób mogła zobaczyć więcej – dostrzec Vaię schowaną gdzieś za szafką, albo może wciśniętą w kąt brodzika – i dopiero po chwili, powoli, odwróciła się do Esa.
Oczy płonęły jej złotem.
- Jak to nie ma? – wychrypiała, w jej słowach drżało coś, co z pewnością nie należało do niej – dotąd nie należało. Jakaś drapieżna nuta, gardłowy, koci pomruk, którego chyba nawet nie była teraz świadoma.
Zacisnęła zęby powoli, odetchnęła głęboko raz, drugi.
- Nie ma – powtórzyła powoli. – Vai nie ma. Ale...
Zawahała się – tylko raz, tylko na chwilę, to jednak wystarczyło.
- To nie byłeś ty. Nie wy. Z Vaią – wyrzuciła krótkie, rwane zdania. Nozdrza wciąż drgały jej lekko, nie potrafiła jednak przemieniać się częściowo, tak jak robił to Es – zapachów czuła więc niewiele więcej, niż czułaby jeszcze przed zbliżeniem się ze swoim totemem.
Wciąż była zła. Podejrzliwa. Ostrożna. Wciąż rwała się, by... Coś zrobić. Gryźć. Drapać. Oznaczyć swoje terytorium. Oznaczyć Esa, bo on był jej. Tylko, że im dłużej patrzyła, im więcej oddechów wzięła, tym bardziej abstrakcyjne się to wydawało.
Vai nie było.
Warknęła głucho, przetarła rozognioną złością buzię dłońmi.
- Szlag – syknęła cicho.
Wszystko źle zrozumiała. Zupełnie nie tak. I tylko dlatego, że coś jej się wydawało, gotowa była... Zacisnęła zęby, a zaraz potem, znów odsłaniając policzki, zamknęła także pięści, wbijając paznokcie mocno w delikatną skórę dłoni.
- Myślałam... Wydawało mi się… – zaczęła na przydechu, wreszcie zaśmiała się krótko, gorzko. – Myślałam, że jesteś z Vaią. Że wy... Te dźwięki... – Potrząsnęła głową. – Myślałam, że rżniesz ją w tej cholernej łazience – wyrzuciła z podszytą meksykańskim temperamentem złością, choć teraz rozdrażniona chyba bardziej sobą niż czymkolwiek innym.
Nigdy nie sądziła, że zazdrość może być aż tak gorzka, tak paląca, że może trawić ją od środka jak szalejące inferno i oślepiać, w jednej chwili odbierając cały rozsądek.
Odruchowo odgarnęła rozczochrane włosy do tyłu, rozejrzała się, sapnęła cicho. Z ociąganiem znów spojrzała na Esa, w tęczówkach wciąż przelewało jej się złoto. Nic nie powiedziała, spoglądając na niego tylko, na cień w jego oczach, napięcie widoczne w całej jego postawie. Na ramiona splecione na piersi, wodę roszącą mu nagą skórę.
- Jesteś mój – mruknęła cicho, jakby to wszystko wyjaśniało.
Problem polegał jednak na tym, że łazienka była pusta. Pusta. Wanna napełniona wodą wskazywała, że Vargas pomyliła się z prysznicem, ale bardziej istotne było, że...
Nie ma jej w domu od trzech dni.
Nie od razu zrozumiała sens tych słów. Oddychając ciężko, wgapiała się w pustą łazienkę jakby w ten sposób mogła zobaczyć więcej – dostrzec Vaię schowaną gdzieś za szafką, albo może wciśniętą w kąt brodzika – i dopiero po chwili, powoli, odwróciła się do Esa.
Oczy płonęły jej złotem.
- Jak to nie ma? – wychrypiała, w jej słowach drżało coś, co z pewnością nie należało do niej – dotąd nie należało. Jakaś drapieżna nuta, gardłowy, koci pomruk, którego chyba nawet nie była teraz świadoma.
Zacisnęła zęby powoli, odetchnęła głęboko raz, drugi.
- Nie ma – powtórzyła powoli. – Vai nie ma. Ale...
Zawahała się – tylko raz, tylko na chwilę, to jednak wystarczyło.
- To nie byłeś ty. Nie wy. Z Vaią – wyrzuciła krótkie, rwane zdania. Nozdrza wciąż drgały jej lekko, nie potrafiła jednak przemieniać się częściowo, tak jak robił to Es – zapachów czuła więc niewiele więcej, niż czułaby jeszcze przed zbliżeniem się ze swoim totemem.
Wciąż była zła. Podejrzliwa. Ostrożna. Wciąż rwała się, by... Coś zrobić. Gryźć. Drapać. Oznaczyć swoje terytorium. Oznaczyć Esa, bo on był jej. Tylko, że im dłużej patrzyła, im więcej oddechów wzięła, tym bardziej abstrakcyjne się to wydawało.
Vai nie było.
Warknęła głucho, przetarła rozognioną złością buzię dłońmi.
- Szlag – syknęła cicho.
Wszystko źle zrozumiała. Zupełnie nie tak. I tylko dlatego, że coś jej się wydawało, gotowa była... Zacisnęła zęby, a zaraz potem, znów odsłaniając policzki, zamknęła także pięści, wbijając paznokcie mocno w delikatną skórę dłoni.
- Myślałam... Wydawało mi się… – zaczęła na przydechu, wreszcie zaśmiała się krótko, gorzko. – Myślałam, że jesteś z Vaią. Że wy... Te dźwięki... – Potrząsnęła głową. – Myślałam, że rżniesz ją w tej cholernej łazience – wyrzuciła z podszytą meksykańskim temperamentem złością, choć teraz rozdrażniona chyba bardziej sobą niż czymkolwiek innym.
Nigdy nie sądziła, że zazdrość może być aż tak gorzka, tak paląca, że może trawić ją od środka jak szalejące inferno i oślepiać, w jednej chwili odbierając cały rozsądek.
Odruchowo odgarnęła rozczochrane włosy do tyłu, rozejrzała się, sapnęła cicho. Z ociąganiem znów spojrzała na Esa, w tęczówkach wciąż przelewało jej się złoto. Nic nie powiedziała, spoglądając na niego tylko, na cień w jego oczach, napięcie widoczne w całej jego postawie. Na ramiona splecione na piersi, wodę roszącą mu nagą skórę.
- Jesteś mój – mruknęła cicho, jakby to wszystko wyjaśniało.
Esteban Barros
Re: Duży pokój Pią 19 Kwi - 14:17
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Cała ta sytuacja wydawała się Esowi cholernie abstrakcyjna, a zachowanie Blanki – zwyczajnie dziwne. Owszem, widywał ją już wściekłą, nie raz i nie dwa będąc powodem tej złości, ale wtedy przynajmniej wiedział, skąd się ona brała. Teraz, gdy bez słowa wparowała do mieszkania, rzucając zaraz pytaniem, które nic mu nie mówiło, mógł się tylko ze zdumieniem przyglądać, jak miotała się po salonie, zaglądając we wszystkie kąty. Dopiero huk otwartych gwałtownie drzwi sprowadził Barrosa na ziemię, gwałtowniej szturchając jego własne rozdrażnienie. Połączył wcześniejsze pytanie z jedyną kobietą, która poza Blanką mogła znajdować się w tym mieszkaniu i obserwował całą gamę reakcji przewijających się przez jej twarz – błysk w iskrzycowych oczach, wyraźne drgnięcie mięśni na policzkach sygnalizujące zaciśnięcie zębów.
Ale to głos, zmiana jego tonu mówiła najwięcej – na co dzień miękki, niemal aksamitny, podszyty był teraz czymś chropawym i gardłowym, co jednoznacznie kojarzyło się Barrosowi ze zwierzęciem. Teraz, gdy zaczęła się zmieniać, powinien był się tego spodziewać, ale nie był w stanie powstrzymać delikatnego dreszczu, jaki spłynął mu wzdłuż kręgosłupa. Z rękoma splecionymi na torsie, słuchał rwanych wyjaśnień, rozdarty między marszczeniem brwi a ich unoszeniem, na finalne przyznanie się, że w głowie Blanki wcześniejsze dźwięki radosnej swawoli niosące się zza ściany połączyły się z obrazem Vai i jego, mężczyzna sapnął z frustracją, przecierając twarz dłonią.
- Ona jest dla mnie jak siostra – rzucił twardo, nie chcąc się zastanawiać, czy mówił to samo wyjaśnienie różnym osobom setki czy może już tysiące razy. Zanim wyszła za Lucasa, wszystkim na komendzie wydawało się, że mała Cortes rozbije jego małżeństwo – później zmienili tylko wersję na taką, że oboje pewnie zdradzają swoich małżonków. To nigdy tak nie było. Z żadnej strony. W oczach Esa Vaia zawsze była małą, irytującą dziewczynką – później po prostu stałą się nieco większą, tak samo irytującą, ale już oswojoną dziewczynką. Rozgarniętą partnerką, na którą mógł liczyć, mimo początkowego zapierania się rękoma i nogami przed przydziałem.
Dopiero po chwili milczenia zdał sobie sprawę, że w kontekście Blanki musiał rozwinąć swoje wyjaśnienie – ona przecież nie miała rodzeństwa, a z najbliższą kuzynką, z którą się wychowywała przecież długo sypiała.
- To tak... To tak jakby ci ktoś zasugerował, że sypiasz ze swoim ojcem – dodał, krzywiąc się z obrzydzeniem.
Tutaj cała ta niepotrzebna dyskusja mogłaby się zakończyć – mogliby uznać, że Blanca nigdy nie wparowała do mieszkania żądna krwi niewinnej strażniczki, że nie zdarzył jej się żaden problem w logicznym rozumowaniu, że emocje wcale nie wzięły góry. Mógł machnąć ręką na pokaz ognistego, meksykańskiego charakteru, chociaż reakcja kobiety nijak się nie miała do przyzwolenia, jakiego mu kiedyś niepytana udzieliła. Mógłby. Gdyby nie to nieprzemijające naburmuszenie wciąż widoczne w całej spiętej sylwetce Vargas, dłonie które nieświadomie zaciskała i rozluźniała, jaskrawy błysk złota widoczny w tęczówkach nawet bez nachylania się nad jej twarzą – i komentarz. Cichy, ale wciąż tak samo zaborczy, smagający wnętrzności Barrosa w równych porcjach rozdrażnieniem i pożądaniem.
Jesteś mój.
- Tak – zgodził się, przekrzywiając głowę i przyglądając się Blance spod zmrużonych lekko oczu. - Ale sama kiedyś powiedziałaś, że mogę sypiać, z kim chcę – wytknął, kompletnie nie rozumiejąc jak te słowa miały się składać z jej zachowaniem. Nie powiedziała nic przy Sarnai i Niku, o tego drugiego wręcz wypytując z mieszaniną rozbawienia i zaciekawienia, a nagle przeszkadzał jej hipotetyczny seks z Vaią? Nie żeby go chciał, jego uczucia na przestrzeni lat w ogóle się w tej kwestii nie zmieniły.
Ale to głos, zmiana jego tonu mówiła najwięcej – na co dzień miękki, niemal aksamitny, podszyty był teraz czymś chropawym i gardłowym, co jednoznacznie kojarzyło się Barrosowi ze zwierzęciem. Teraz, gdy zaczęła się zmieniać, powinien był się tego spodziewać, ale nie był w stanie powstrzymać delikatnego dreszczu, jaki spłynął mu wzdłuż kręgosłupa. Z rękoma splecionymi na torsie, słuchał rwanych wyjaśnień, rozdarty między marszczeniem brwi a ich unoszeniem, na finalne przyznanie się, że w głowie Blanki wcześniejsze dźwięki radosnej swawoli niosące się zza ściany połączyły się z obrazem Vai i jego, mężczyzna sapnął z frustracją, przecierając twarz dłonią.
- Ona jest dla mnie jak siostra – rzucił twardo, nie chcąc się zastanawiać, czy mówił to samo wyjaśnienie różnym osobom setki czy może już tysiące razy. Zanim wyszła za Lucasa, wszystkim na komendzie wydawało się, że mała Cortes rozbije jego małżeństwo – później zmienili tylko wersję na taką, że oboje pewnie zdradzają swoich małżonków. To nigdy tak nie było. Z żadnej strony. W oczach Esa Vaia zawsze była małą, irytującą dziewczynką – później po prostu stałą się nieco większą, tak samo irytującą, ale już oswojoną dziewczynką. Rozgarniętą partnerką, na którą mógł liczyć, mimo początkowego zapierania się rękoma i nogami przed przydziałem.
Dopiero po chwili milczenia zdał sobie sprawę, że w kontekście Blanki musiał rozwinąć swoje wyjaśnienie – ona przecież nie miała rodzeństwa, a z najbliższą kuzynką, z którą się wychowywała przecież długo sypiała.
- To tak... To tak jakby ci ktoś zasugerował, że sypiasz ze swoim ojcem – dodał, krzywiąc się z obrzydzeniem.
Tutaj cała ta niepotrzebna dyskusja mogłaby się zakończyć – mogliby uznać, że Blanca nigdy nie wparowała do mieszkania żądna krwi niewinnej strażniczki, że nie zdarzył jej się żaden problem w logicznym rozumowaniu, że emocje wcale nie wzięły góry. Mógł machnąć ręką na pokaz ognistego, meksykańskiego charakteru, chociaż reakcja kobiety nijak się nie miała do przyzwolenia, jakiego mu kiedyś niepytana udzieliła. Mógłby. Gdyby nie to nieprzemijające naburmuszenie wciąż widoczne w całej spiętej sylwetce Vargas, dłonie które nieświadomie zaciskała i rozluźniała, jaskrawy błysk złota widoczny w tęczówkach nawet bez nachylania się nad jej twarzą – i komentarz. Cichy, ale wciąż tak samo zaborczy, smagający wnętrzności Barrosa w równych porcjach rozdrażnieniem i pożądaniem.
Jesteś mój.
- Tak – zgodził się, przekrzywiając głowę i przyglądając się Blance spod zmrużonych lekko oczu. - Ale sama kiedyś powiedziałaś, że mogę sypiać, z kim chcę – wytknął, kompletnie nie rozumiejąc jak te słowa miały się składać z jej zachowaniem. Nie powiedziała nic przy Sarnai i Niku, o tego drugiego wręcz wypytując z mieszaniną rozbawienia i zaciekawienia, a nagle przeszkadzał jej hipotetyczny seks z Vaią? Nie żeby go chciał, jego uczucia na przestrzeni lat w ogóle się w tej kwestii nie zmieniły.
Blanca Vargas
Re: Duży pokój Pią 19 Kwi - 18:36
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Może, gdyby się chociaż chwilę zastanowiła, zrozumiałaby, jak bez sensu jest to, co robi. Że jej obawy może i są zasadne – ale cała jej zazdrość już niekoniecznie. Bo przecież była pewna – pewna – że niezależnie, co by się działo, Es do niej wróci. Niezależnie, z kim by był, finalnie zawsze dołączy do niej, to przy niej będzie spał, z nią zacznie kolejny dzień. Przecież już tak było – z Sarnai, z Nikiem. Ten drugi przecież w ogóle nie był dla niej problemem – przecież nie widziałaby nic złego w tym, że Es poszedłby do niego jeszcze raz i kolejny. Nie tylko by go puściła, ale z podobnym rozbawieniem spoglądałaby potem, jak usatysfakcjonowany – i może wciąż zaskoczony – wróciłby do domu.
Dlaczego więc tak cholernie źle było jej ze śladami paznokci Sarnai na plecach Barrosa i dlaczego teraz sama myśl o Vai sprawiała, że Blanca traciła zmysły?
Ona jest dla mnie jak siostra.
Skrzywiła się przelotnie, bo to... To do niej nie trafiało. Nie dlatego, że sama sypiała z Yami – raczej dlatego, że niezależnie, jak nazywał tę relację Es, faktem pozostawało, że Barros i Vaia nie byli rodziną, nie w tym rozumieniu, które wymuszało jakieś granice. Blanca nie kupowała tego, że Es nie potrafi patrzeć na eks szwagierkę jak na atrakcyjną kobietę, nie rozumiała tego.
Na porównanie, jakie jej zafundował parsknęła cicho – zaczerwieniła się jednak trochę. Nadal nie rozumiała. Nie potrafiła. Ale jeśli Es rzeczywiście tak postrzegał swoją relację z Vaią, jeśli faktycznie o takiej skali mówili, to...
Wciągnęła powietrze z sykiem. Niezależnie, jakich argumentów Barros by użył, Blanca nie umiała poradzić sobie z intensywnością własnych uczuć.
Oddychała ciężko, spoglądała na Esa roziskrzonym, gorącym spojrzeniem i nie potrafiła myśleć o niczym innym, jak dłoni innych niż jej na jego ciele, ust innych niż jej własne odbijających na jego skórze zachłanne pocałunki. A to z kolei – to sprawiało, że zapętlała się tylko, traciła zmysły.
Tak.
Gdyby na tym skończył, może – może – umiałaby się zatrzymać. Odetchnąć głęboko, uzmysłowić sobie, co robiła, może nawet zganić się w duchu za ten popis. Ale Es nie skończył, a każde kolejne słowo tylko dokarmiało jej złość – choć w tym momencie Blanca nie była już pewna, na co wścieka się najbardziej. Na kogo.
- W takim razie najwyraźniej był to głupi pomysł – warknęła bez zastanowienia w odpowiedzi i zaraz zaśmiała się krótko, gorzko, kręcąc głową. Przyznanie się, że się pomyliła – że wcale nie była aż tak wspaniałomyślna i otwarta, jak sądziła – wcale nie było łatwe. Jeszcze trudniejsze było jednak udawanie, że nic się nie zmieniło, i że nie ma absolutnie nic przeciwko, żeby...
Wciągnęła powietrze z sykiem.
- Nie wiedziałam, że jestem tak zazdrosna – przyznała z ociąganiem, zupełnie szczerze. - Nie wiedziałam, że jestem tak zazdrosna o kobiety – uściśliła i uśmiechnęła się krzywo. – Nik mi nie przeszkadza. Podejrzewam, że żaden inny typ też nie byłby problemem. To...
Urwała. Jak miała ubrać w słowa to wszystko, co trawiło ją teraz jak rozszalały ogień, pozostawiając po sobie gorzki posmak na języku?
Milczała jeszcze przez dłuższą chwilę. Rozglądała się po mieszkaniu, odbijała paznokcie we wnętrzu własnej dłoni, gryzła boleśnie wnętrze policzka.
- Nie ufam – rzuciła nagle, krótko, zwierzęce nuty wciąż drżały gdzieś w tle wypowiadanych słów. – Może byłoby inaczej, gdybyś wyrwał kogoś w klubie, jakąś pannę zbyt pijaną, by potem cię pamiętać, kogoś zupełnie obcego, kogo nigdy więcej nie zobaczysz. – Uśmiechnęła się krzywo. – Ale Sarnai – Sarnai znasz. I Vaię. Przyjaźnisz się z nimi, do cholery. A ja im nie ufam. Nie ufam, że jeden raz by im wystarczył. Że nie chciałyby uczepić się ciebie pazurami, zatrzymać dla siebie. – Znów oddychała ciężko, płycej, rozdęte nozdrza drgały jej lekko. – Nie ufam – powtórzyła z naciskiem. Nie ufam, bo wiem, co robiłabym ja. Wiem, że ja chciałabym zatrzymać mężczyznę takiego, jak ty – i nie ufam, że ktoś mógłby nie chcieć. Wiem, że mi jeden raz by nie wystarczył – i nie ufam, że komukolwiek by wystarczył. Tego już nie dodała.
Imię Nika wróciło do niej jak bumerag i musiała zastanowić się chociaż przez chwilę, dlaczego z nim jest inaczej. Odpowiedź wydawała się jednak zaskakująco prosta.
Dla Blanki mężczyźni byli znacznie mniej skomplikowani. Im znacznie częstej wystarczyła jedna, dwie, może trzy noce – i nie oczekiwali niczego więcej. Przyzwyczajali się, ale niekoniecznie przywiązywali. Pragnęli, ale niekoniecznie zaborczo kradli. Mężczyznom Blanka ufała. Innym kobietom – nie.
Sapnęła cicho, sfrustrowana. Nagle nie mogła ustać w miejscu. Ruszyła przed siebie, początkowo z planem rozwalenia się na kanapie – finalnie jednak zatrzymała się po prostu przed Esem, blisko, chłonąc jego zapach i patrząc prosto w zasnute rozdrażnieniem oczy.
- Nie chcę się tobą dzielić – mruknęła cicho. – Nie z kimś, kto mógłby mi cię zabrać. A każda kobieta – każda z nas – w którymś momencie zaczyna mieć oczekiwania. – Zmusiła się do głębokiego, zaskakująco bolesnego oddechu. – Dlatego jestem zazdrosna, Es. Dlatego tak mnie wkurwia, że mieszkasz akurat u Vai – u Vai, która cię zna, z którą łączy cię tak cholernie wiele. Dlatego trafiał mnie szlag za każdym razem, gdy widziałam na tobie ślady Sarnai, dopóki się nie wygoiły. Dlatego. – Zacisnęła zęby. Nie miała w sobie miejsca na dyskusje o Vai czy o Sarnai. Nie sądziła, by potrafiła teraz – a może w ogóle – rozmawiać o tym, co tak naprawdę Esa z nimi łączyło. Jest dla mnie jak siostra, powiedział o Vai, ale Blanca wciąż nie potrafiła sobie tego ułożyć, dopasować do innych kawałków, które nazbierała sobie w głowie.
Odetchnęła głęboko jeszcze raz, i jeszcze. Wiedziała, że jest niesprawiedliwa. Że rani Esa złością, na którą nie zasłużył. Wiedziała, że połowa wypowiedzianych przez nią słów była niepotrzebnie ostra, jak okruchy rozbitego szkła. Wiedziała. A jednak, nawet gdyby mogła, nie cofnęłaby żadnego ze swoich stwierdzeń.
Bez uprzedzenia sięgnęła do Esa, chwyciła go za szyję tuż pod żuchwą, ścisnęła lekko – niewystarczająco, by zostawić ślady, zbyt słabo jeszcze, by rzeczywiście utrudnić mu oddech. Zmrużyła złote oczy – ślepia – i wypuściła powietrze z sykiem, ściskając lekko mocniej.
- Kocham cię, Barros – warknęła cicho. – I czasem jest to tak strasznie trudne.
Dlaczego więc tak cholernie źle było jej ze śladami paznokci Sarnai na plecach Barrosa i dlaczego teraz sama myśl o Vai sprawiała, że Blanca traciła zmysły?
Ona jest dla mnie jak siostra.
Skrzywiła się przelotnie, bo to... To do niej nie trafiało. Nie dlatego, że sama sypiała z Yami – raczej dlatego, że niezależnie, jak nazywał tę relację Es, faktem pozostawało, że Barros i Vaia nie byli rodziną, nie w tym rozumieniu, które wymuszało jakieś granice. Blanca nie kupowała tego, że Es nie potrafi patrzeć na eks szwagierkę jak na atrakcyjną kobietę, nie rozumiała tego.
Na porównanie, jakie jej zafundował parsknęła cicho – zaczerwieniła się jednak trochę. Nadal nie rozumiała. Nie potrafiła. Ale jeśli Es rzeczywiście tak postrzegał swoją relację z Vaią, jeśli faktycznie o takiej skali mówili, to...
Wciągnęła powietrze z sykiem. Niezależnie, jakich argumentów Barros by użył, Blanca nie umiała poradzić sobie z intensywnością własnych uczuć.
Oddychała ciężko, spoglądała na Esa roziskrzonym, gorącym spojrzeniem i nie potrafiła myśleć o niczym innym, jak dłoni innych niż jej na jego ciele, ust innych niż jej własne odbijających na jego skórze zachłanne pocałunki. A to z kolei – to sprawiało, że zapętlała się tylko, traciła zmysły.
Tak.
Gdyby na tym skończył, może – może – umiałaby się zatrzymać. Odetchnąć głęboko, uzmysłowić sobie, co robiła, może nawet zganić się w duchu za ten popis. Ale Es nie skończył, a każde kolejne słowo tylko dokarmiało jej złość – choć w tym momencie Blanca nie była już pewna, na co wścieka się najbardziej. Na kogo.
- W takim razie najwyraźniej był to głupi pomysł – warknęła bez zastanowienia w odpowiedzi i zaraz zaśmiała się krótko, gorzko, kręcąc głową. Przyznanie się, że się pomyliła – że wcale nie była aż tak wspaniałomyślna i otwarta, jak sądziła – wcale nie było łatwe. Jeszcze trudniejsze było jednak udawanie, że nic się nie zmieniło, i że nie ma absolutnie nic przeciwko, żeby...
Wciągnęła powietrze z sykiem.
- Nie wiedziałam, że jestem tak zazdrosna – przyznała z ociąganiem, zupełnie szczerze. - Nie wiedziałam, że jestem tak zazdrosna o kobiety – uściśliła i uśmiechnęła się krzywo. – Nik mi nie przeszkadza. Podejrzewam, że żaden inny typ też nie byłby problemem. To...
Urwała. Jak miała ubrać w słowa to wszystko, co trawiło ją teraz jak rozszalały ogień, pozostawiając po sobie gorzki posmak na języku?
Milczała jeszcze przez dłuższą chwilę. Rozglądała się po mieszkaniu, odbijała paznokcie we wnętrzu własnej dłoni, gryzła boleśnie wnętrze policzka.
- Nie ufam – rzuciła nagle, krótko, zwierzęce nuty wciąż drżały gdzieś w tle wypowiadanych słów. – Może byłoby inaczej, gdybyś wyrwał kogoś w klubie, jakąś pannę zbyt pijaną, by potem cię pamiętać, kogoś zupełnie obcego, kogo nigdy więcej nie zobaczysz. – Uśmiechnęła się krzywo. – Ale Sarnai – Sarnai znasz. I Vaię. Przyjaźnisz się z nimi, do cholery. A ja im nie ufam. Nie ufam, że jeden raz by im wystarczył. Że nie chciałyby uczepić się ciebie pazurami, zatrzymać dla siebie. – Znów oddychała ciężko, płycej, rozdęte nozdrza drgały jej lekko. – Nie ufam – powtórzyła z naciskiem. Nie ufam, bo wiem, co robiłabym ja. Wiem, że ja chciałabym zatrzymać mężczyznę takiego, jak ty – i nie ufam, że ktoś mógłby nie chcieć. Wiem, że mi jeden raz by nie wystarczył – i nie ufam, że komukolwiek by wystarczył. Tego już nie dodała.
Imię Nika wróciło do niej jak bumerag i musiała zastanowić się chociaż przez chwilę, dlaczego z nim jest inaczej. Odpowiedź wydawała się jednak zaskakująco prosta.
Dla Blanki mężczyźni byli znacznie mniej skomplikowani. Im znacznie częstej wystarczyła jedna, dwie, może trzy noce – i nie oczekiwali niczego więcej. Przyzwyczajali się, ale niekoniecznie przywiązywali. Pragnęli, ale niekoniecznie zaborczo kradli. Mężczyznom Blanka ufała. Innym kobietom – nie.
Sapnęła cicho, sfrustrowana. Nagle nie mogła ustać w miejscu. Ruszyła przed siebie, początkowo z planem rozwalenia się na kanapie – finalnie jednak zatrzymała się po prostu przed Esem, blisko, chłonąc jego zapach i patrząc prosto w zasnute rozdrażnieniem oczy.
- Nie chcę się tobą dzielić – mruknęła cicho. – Nie z kimś, kto mógłby mi cię zabrać. A każda kobieta – każda z nas – w którymś momencie zaczyna mieć oczekiwania. – Zmusiła się do głębokiego, zaskakująco bolesnego oddechu. – Dlatego jestem zazdrosna, Es. Dlatego tak mnie wkurwia, że mieszkasz akurat u Vai – u Vai, która cię zna, z którą łączy cię tak cholernie wiele. Dlatego trafiał mnie szlag za każdym razem, gdy widziałam na tobie ślady Sarnai, dopóki się nie wygoiły. Dlatego. – Zacisnęła zęby. Nie miała w sobie miejsca na dyskusje o Vai czy o Sarnai. Nie sądziła, by potrafiła teraz – a może w ogóle – rozmawiać o tym, co tak naprawdę Esa z nimi łączyło. Jest dla mnie jak siostra, powiedział o Vai, ale Blanca wciąż nie potrafiła sobie tego ułożyć, dopasować do innych kawałków, które nazbierała sobie w głowie.
Odetchnęła głęboko jeszcze raz, i jeszcze. Wiedziała, że jest niesprawiedliwa. Że rani Esa złością, na którą nie zasłużył. Wiedziała, że połowa wypowiedzianych przez nią słów była niepotrzebnie ostra, jak okruchy rozbitego szkła. Wiedziała. A jednak, nawet gdyby mogła, nie cofnęłaby żadnego ze swoich stwierdzeń.
Bez uprzedzenia sięgnęła do Esa, chwyciła go za szyję tuż pod żuchwą, ścisnęła lekko – niewystarczająco, by zostawić ślady, zbyt słabo jeszcze, by rzeczywiście utrudnić mu oddech. Zmrużyła złote oczy – ślepia – i wypuściła powietrze z sykiem, ściskając lekko mocniej.
- Kocham cię, Barros – warknęła cicho. – I czasem jest to tak strasznie trudne.
Esteban Barros
Re: Duży pokój Pią 19 Kwi - 21:50
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Z początku nie rozumiał, skąd brała się cała ta furia gorejąca w oczach i zachowaniu Blanki, a gdy wyłożyła mu to w paru prostych, kompletnie pokręconych dla niego słowach, przez moment czuł się, jakby zdzieliła go obuchem między oczy. Wystarczył moment, by tam gdzie przed momentem było tylko skonfundowanie, rozpaliło się rozdrażnienie. Oburzenie, niesmak uwierające go z początku jak kamyk w bucie, z chwili na chwilę urastając do rozmiarów bycia szturchanym kijem między żebra. I Esowi i kajmanowi nie podobało się takie traktowanie – gad posykiwał mu z oburzeniem w tyle głowy, gdy Barros jeszcze nic nie robił, próbując z Blanką względnie rozsądnie rozmawiać. Tłumaczyć, cały ten chaos jaki ze sobą przyniosła, przekuć w coś… Sam nie wiedział co. Nie uważał, żeby zrobił coś źle i wściekłość Blanki, te jej okruchy którymi obrywał rykoszetem, nie była wobec niego fair.
Przeszło mu przez myśl, że to wina ocelota – to nagła i nowa obecność drapieżnika obok ludzkiego rozumu powodowała te dzikie wahnięcia nastroju – ale wiedział też, że usprawiedliwianie Vargas w ten sposób wywoła niekończące się pobłażanie jej. Być może znowu doprowadzi do sytuacji, w której zmieniał się w podnóżek dla swojej kobiety, gdy nie była zadowolona, a coś w nim szarpało i burzyło się na samą myśl o powrocie w te same ramy, w jakie dał się upchnąć przy Camili.
Właśnie dlatego nie przestał mówić po przytaknięciu, że istotnie był jej – dlatego wytknął jej dziurę w logice, nie chcąc pozwolić jej wejść sobie na głowę. Potrzebował się postawić. Dlaczego miał potulnie przyjmować złość, na którą nie zasłużył?
Westchnął głęboko, gdy z warknięciem przyznała, że jej przyzwolenie na jego swobodę było głupim pomysłem, że była zazdrosna, a zazdrość ta sprowadzała się najwyraźniej tylko do kobiet, bo... Dobrze, zazdrość o spanie z osobami znajomymi jeszcze jakoś rozumiał, ale uważanie z góry, że każda przedstawicielka płci pięknej od razu chciałaby zatopić w nim pazury i ukraść? Nie chciało mu się już nawet tłumaczyć, że przyjaźń z Sarnai była tematem najpewniej zakończonym, bo nie o to się w tej dyskusji rozchodziło. Trzymając ręce splecione ciasno na torsie, mrużył z rozdrażnieniem oczy, palcem popukując coraz częściej w przedramię. W porządku, najwyraźniej naszły ją pewne przemyślenia od czasu, gdy z własnej inicjatywy dała mu przyzwolenie na swobodę, ale dlaczego na litość boską nie mogła powiedzieć po prostu, że chciałaby z nim to przedyskutować, a wpadała tu jak burza z kompletnie wyuzdanymi i nieprawdziwymi wyobrażeniami? Czemu pozwoliła, by emocje tak długo się w niej kotłowały, aż w końcu pokrywka podskoczyła, a mleko się rozlało?
- A Sam? – zapytał nagle, przypominając sobie nagle ich wycieczkę do Meksyku i przyjaciółkę, którą Blanca popchnęła w jego ramiona w ramach prezentu urodzinowego. - O nią nie byłaś zazdrosna?
Pytał, bo nie rozumiał. Nie rozumiał logiki Vargas, ale tyle o ile mógł ją przełożyć na jakieś konkretne zachowania, które chciałaby jednak ukrócić, dopóki nie przypomniał sobie o Sam. Skoro wedle wykładni Blanki wszystkie kobiety miały na celu usidlić faceta, z którym się przespały – kompletnie omijała w tym wszystkim przykład własnej, radośnie swawolnej i wyzwolonej siebie – to czemu pozwoliła Sam...? Nie, to zdecydowanie nie miało sensu. Najmniejszego.
Kiedy nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia wyciągnęła rękę i palcami objęła jego szyję, Es zasyczał głośno, z głębi trzewi, w ogóle nie próbując zatuszować faktu, że odruchowo dopuścił kajmana do głosu. Skórę na plecach i ramionach miał napiętą, swędziała jakby miały ją zaraz przebić łuski i kostne wyrostki. Zareagował na ten pokaz dominacji o wiele mocniej niż się spodziewał, mimo miękkiego przekazu wywarczanych słów, odruchowo odsłaniając zęby.
Musiała poczuć pod ręką ruch jego grdyki, kiedy przełykał ślinę.
- Czego ty właściwie ode mnie chcesz? – spytał ze złością, w diabły rzucając próby jakiejś dojrzałej dyplomacji.
Dłonie rwały mu się, by zacisnąć palce na nadgarstku ręki, którą Blanca trzymała go zaborczo za szyję – powstrzymałby ją, gdyby nacisnęła zbyt mocno, chociaż przez chwilę zagroziła utrudnianiem oddechu. W tym momencie nie ufał jej na tyle, by pozwolić się podduszać.
Przeszło mu przez myśl, że to wina ocelota – to nagła i nowa obecność drapieżnika obok ludzkiego rozumu powodowała te dzikie wahnięcia nastroju – ale wiedział też, że usprawiedliwianie Vargas w ten sposób wywoła niekończące się pobłażanie jej. Być może znowu doprowadzi do sytuacji, w której zmieniał się w podnóżek dla swojej kobiety, gdy nie była zadowolona, a coś w nim szarpało i burzyło się na samą myśl o powrocie w te same ramy, w jakie dał się upchnąć przy Camili.
Właśnie dlatego nie przestał mówić po przytaknięciu, że istotnie był jej – dlatego wytknął jej dziurę w logice, nie chcąc pozwolić jej wejść sobie na głowę. Potrzebował się postawić. Dlaczego miał potulnie przyjmować złość, na którą nie zasłużył?
Westchnął głęboko, gdy z warknięciem przyznała, że jej przyzwolenie na jego swobodę było głupim pomysłem, że była zazdrosna, a zazdrość ta sprowadzała się najwyraźniej tylko do kobiet, bo... Dobrze, zazdrość o spanie z osobami znajomymi jeszcze jakoś rozumiał, ale uważanie z góry, że każda przedstawicielka płci pięknej od razu chciałaby zatopić w nim pazury i ukraść? Nie chciało mu się już nawet tłumaczyć, że przyjaźń z Sarnai była tematem najpewniej zakończonym, bo nie o to się w tej dyskusji rozchodziło. Trzymając ręce splecione ciasno na torsie, mrużył z rozdrażnieniem oczy, palcem popukując coraz częściej w przedramię. W porządku, najwyraźniej naszły ją pewne przemyślenia od czasu, gdy z własnej inicjatywy dała mu przyzwolenie na swobodę, ale dlaczego na litość boską nie mogła powiedzieć po prostu, że chciałaby z nim to przedyskutować, a wpadała tu jak burza z kompletnie wyuzdanymi i nieprawdziwymi wyobrażeniami? Czemu pozwoliła, by emocje tak długo się w niej kotłowały, aż w końcu pokrywka podskoczyła, a mleko się rozlało?
- A Sam? – zapytał nagle, przypominając sobie nagle ich wycieczkę do Meksyku i przyjaciółkę, którą Blanca popchnęła w jego ramiona w ramach prezentu urodzinowego. - O nią nie byłaś zazdrosna?
Pytał, bo nie rozumiał. Nie rozumiał logiki Vargas, ale tyle o ile mógł ją przełożyć na jakieś konkretne zachowania, które chciałaby jednak ukrócić, dopóki nie przypomniał sobie o Sam. Skoro wedle wykładni Blanki wszystkie kobiety miały na celu usidlić faceta, z którym się przespały – kompletnie omijała w tym wszystkim przykład własnej, radośnie swawolnej i wyzwolonej siebie – to czemu pozwoliła Sam...? Nie, to zdecydowanie nie miało sensu. Najmniejszego.
Kiedy nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia wyciągnęła rękę i palcami objęła jego szyję, Es zasyczał głośno, z głębi trzewi, w ogóle nie próbując zatuszować faktu, że odruchowo dopuścił kajmana do głosu. Skórę na plecach i ramionach miał napiętą, swędziała jakby miały ją zaraz przebić łuski i kostne wyrostki. Zareagował na ten pokaz dominacji o wiele mocniej niż się spodziewał, mimo miękkiego przekazu wywarczanych słów, odruchowo odsłaniając zęby.
Musiała poczuć pod ręką ruch jego grdyki, kiedy przełykał ślinę.
- Czego ty właściwie ode mnie chcesz? – spytał ze złością, w diabły rzucając próby jakiejś dojrzałej dyplomacji.
Dłonie rwały mu się, by zacisnąć palce na nadgarstku ręki, którą Blanca trzymała go zaborczo za szyję – powstrzymałby ją, gdyby nacisnęła zbyt mocno, chociaż przez chwilę zagroziła utrudnianiem oddechu. W tym momencie nie ufał jej na tyle, by pozwolić się podduszać.
Blanca Vargas
Re: Duży pokój Sob 20 Kwi - 10:46
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Zapytana, nie byłaby w stanie powiedzieć, do czego właściwie zmierza. Nie miała planu, konkretnego celu który chciałaby osiągnąć. Była po prostu zła. Zazdrosna. Zupełnie irracjonalnie wściekła. Miała emocje – i niewiele więcej. Żadnego uzasadnienia, wyjaśnienia, niczego, czego mogłaby użyć na swoją obronę.
Z tej perspektywy liczyła, że... Chyba po prostu na to, że Es odpuści. Przyjmie jej nie trzymające się większej logiki wyjaśnienia, skinie głową tak, jak zawsze, przytuli ją potem i zgodzi się po prostu, że okej, głupi pomysł, wyrzućmy go do śmieci. Jeszcze niedawno tak pewnie by zrobił – zdążył przyzwyczaić ją do tego, że przyjmował jeśli nie wszystko, to przynajmniej większość tego, co mówiła, i nie drążył. Nie dopytywał, nie wytykał jej nielogiczności – nawet, jeśli o nich myślał – nie zmuszał jej, by kręciła się w kółko w labiryncie własnych, nie do końca składnych myśli.
Tylko, że tym razem właśnie to robił, szturchał ją we wrażliwe miejsca, domagał się odpowiedzi, których Blanca... Chyba nie miała. Bo to przecież nie tak, że poukładała już swoją zazdrość, że rozumiała ją, nauczyła się z nią obchodzić. No nie. Zupełnie nie tak.
Imię Sam było wbiciem szpili, dopchniętej głębiej kolejnym pytaniem. W głębi serca wiedziała, że Es nie ma nic złego na myśli. Że po prostu próbuje zrozumieć. Tylko, że teraz, w tej chwili, Vargas – zupełnie bez sensu – odbierała to jako atak. Jako wytknięcie jej, jak nieporadna jest w swoim rozumowaniu, jak bez sensu jest to, co mówi. Jako dolanie oliwy do i tak gorejącego już, szalejącego ognia.
- Sam to co innego – warknęła cicho, doskonale świadoma, jak głupio to brzmi. Jak niedojrzale. Bo co to był za argument? Żaden. – Sam ufam, ona jest... Nigdy by mi tego nie zrobiła. Znam ją od dziecka, do cholery. Poza tym wtedy byliśmy z nią razem – wyrzucała kolejne słowa, z których żadne tak naprawdę nie wyjaśniało niczego. Wiedziała o tym. Wiedziała, że miota się tylko, sama do końca nie rozumiejąc, jak to działa – jakim torem biegną jej myśli, w jaki sposób funkcjonują jej uczucia.
I to drażniło ją jeszcze bardziej.
Gdy nagle zamiast słów z gardła Esa wyrwał się gadzi syk, Blanca zmarszczyła brwi najpierw, potem uniosła je znacząco i z krzywym uśmiechem cofnęła rękę, zrobiła parę kroków w tył.
- Przestań – prychnęła cicho. – Nic ci przecież nie zrobię.
Bogowie, zupełnie nie tak wyobrażała sobie ten dzień. Miało być miło. Najpierw tutaj, potem na rolkach. Potem pewnie na wspólnym obiedzie czy kolacji, i finalnie pewnie znowu tutaj, przynajmniej do powrotu Vai. A skoro Vai nie było od paru dni, to może Blanca znowu mogłaby zostać na noc.
Miało być miło, do cholery.
Powietrze uszło z niej na ostatnie z pytań Esa. Może nie do końca jeszcze, nie na tyle, by serce zwolniło jej do rozsądnego rytmu i by w oddechu przestało się słyszeć cień kocich, ostrzegawczych pomruków – dość jednak, by wypuściła powietrze z sykiem, pokręciła głową i zdobyła się na to, by odpowiedzieć, a nie znowu warczeć.
- Nie chcę, żebyś rozglądał się za innymi – zaczęła, zaraz jednak poprawiła się. – Nie chcę, żebyś sypiał z innymi. Z kobietami. Nie... Nie sam. – Wciągnęła powietrze powoli, chrapliwie, gdy z trudem przeciskało się przez ściśnięte gardło. – Nik... Nik mi nie przeszkadza. Mężczyźni mi nie przeszkadzają, ja... – Wzruszyła ramionami, parsknęła śmiechem bez faktycznego rozbawienia. – Wiem, że z nimi jest inaczej niż ze mną. I chcę, żebyś mógł mieć to inaczej. – Rozumiem, jak to jest chcieć jakiejś odmiany. – Ale nie choć do innych kobiet. Patrz sobie na nie, ile chcesz, ale nie... – Skrzywiła się. – To był głupi pomysł – stwierdziła po prostu i objęła się ramionami ciasno.
Czuła się źle. Źle sama ze sobą, nie z Esem. Nie było tu żadnej jego winy, to po prostu... Ona. Ostatnio zawsze ona.
Milczała przez dłuższą chwilę, nim wreszcie, z ociąganiem – ostrożnością – znów podeszła do Barrosa, znów zatrzymała się tuż przed nim, wciągając głęboko jego zapach. Chciała go dotknąć. Pocałować. Gryźć, drapać, poprawić zostawione mu wczoraj ślady. Wykorzystać swoje rozdrażnienie w sposób, który, dla odmiany rozumiała.
Aż do ostatniej chwili nie spuszczając z niego oka, bez słowa wspięła się na palce, musnęła nosem jego szyję, chwyciła lekko w zęby delikatną, wciąż lekko wilgotną skórę mężczyzny. Przepraszam, którego nie potrafiła ubrać w słowa. Mój, potrzeba potwierdzenia którego była niemal fizycznie bolesna.
Z tej perspektywy liczyła, że... Chyba po prostu na to, że Es odpuści. Przyjmie jej nie trzymające się większej logiki wyjaśnienia, skinie głową tak, jak zawsze, przytuli ją potem i zgodzi się po prostu, że okej, głupi pomysł, wyrzućmy go do śmieci. Jeszcze niedawno tak pewnie by zrobił – zdążył przyzwyczaić ją do tego, że przyjmował jeśli nie wszystko, to przynajmniej większość tego, co mówiła, i nie drążył. Nie dopytywał, nie wytykał jej nielogiczności – nawet, jeśli o nich myślał – nie zmuszał jej, by kręciła się w kółko w labiryncie własnych, nie do końca składnych myśli.
Tylko, że tym razem właśnie to robił, szturchał ją we wrażliwe miejsca, domagał się odpowiedzi, których Blanca... Chyba nie miała. Bo to przecież nie tak, że poukładała już swoją zazdrość, że rozumiała ją, nauczyła się z nią obchodzić. No nie. Zupełnie nie tak.
Imię Sam było wbiciem szpili, dopchniętej głębiej kolejnym pytaniem. W głębi serca wiedziała, że Es nie ma nic złego na myśli. Że po prostu próbuje zrozumieć. Tylko, że teraz, w tej chwili, Vargas – zupełnie bez sensu – odbierała to jako atak. Jako wytknięcie jej, jak nieporadna jest w swoim rozumowaniu, jak bez sensu jest to, co mówi. Jako dolanie oliwy do i tak gorejącego już, szalejącego ognia.
- Sam to co innego – warknęła cicho, doskonale świadoma, jak głupio to brzmi. Jak niedojrzale. Bo co to był za argument? Żaden. – Sam ufam, ona jest... Nigdy by mi tego nie zrobiła. Znam ją od dziecka, do cholery. Poza tym wtedy byliśmy z nią razem – wyrzucała kolejne słowa, z których żadne tak naprawdę nie wyjaśniało niczego. Wiedziała o tym. Wiedziała, że miota się tylko, sama do końca nie rozumiejąc, jak to działa – jakim torem biegną jej myśli, w jaki sposób funkcjonują jej uczucia.
I to drażniło ją jeszcze bardziej.
Gdy nagle zamiast słów z gardła Esa wyrwał się gadzi syk, Blanca zmarszczyła brwi najpierw, potem uniosła je znacząco i z krzywym uśmiechem cofnęła rękę, zrobiła parę kroków w tył.
- Przestań – prychnęła cicho. – Nic ci przecież nie zrobię.
Bogowie, zupełnie nie tak wyobrażała sobie ten dzień. Miało być miło. Najpierw tutaj, potem na rolkach. Potem pewnie na wspólnym obiedzie czy kolacji, i finalnie pewnie znowu tutaj, przynajmniej do powrotu Vai. A skoro Vai nie było od paru dni, to może Blanca znowu mogłaby zostać na noc.
Miało być miło, do cholery.
Powietrze uszło z niej na ostatnie z pytań Esa. Może nie do końca jeszcze, nie na tyle, by serce zwolniło jej do rozsądnego rytmu i by w oddechu przestało się słyszeć cień kocich, ostrzegawczych pomruków – dość jednak, by wypuściła powietrze z sykiem, pokręciła głową i zdobyła się na to, by odpowiedzieć, a nie znowu warczeć.
- Nie chcę, żebyś rozglądał się za innymi – zaczęła, zaraz jednak poprawiła się. – Nie chcę, żebyś sypiał z innymi. Z kobietami. Nie... Nie sam. – Wciągnęła powietrze powoli, chrapliwie, gdy z trudem przeciskało się przez ściśnięte gardło. – Nik... Nik mi nie przeszkadza. Mężczyźni mi nie przeszkadzają, ja... – Wzruszyła ramionami, parsknęła śmiechem bez faktycznego rozbawienia. – Wiem, że z nimi jest inaczej niż ze mną. I chcę, żebyś mógł mieć to inaczej. – Rozumiem, jak to jest chcieć jakiejś odmiany. – Ale nie choć do innych kobiet. Patrz sobie na nie, ile chcesz, ale nie... – Skrzywiła się. – To był głupi pomysł – stwierdziła po prostu i objęła się ramionami ciasno.
Czuła się źle. Źle sama ze sobą, nie z Esem. Nie było tu żadnej jego winy, to po prostu... Ona. Ostatnio zawsze ona.
Milczała przez dłuższą chwilę, nim wreszcie, z ociąganiem – ostrożnością – znów podeszła do Barrosa, znów zatrzymała się tuż przed nim, wciągając głęboko jego zapach. Chciała go dotknąć. Pocałować. Gryźć, drapać, poprawić zostawione mu wczoraj ślady. Wykorzystać swoje rozdrażnienie w sposób, który, dla odmiany rozumiała.
Aż do ostatniej chwili nie spuszczając z niego oka, bez słowa wspięła się na palce, musnęła nosem jego szyję, chwyciła lekko w zęby delikatną, wciąż lekko wilgotną skórę mężczyzny. Przepraszam, którego nie potrafiła ubrać w słowa. Mój, potrzeba potwierdzenia którego była niemal fizycznie bolesna.
Esteban Barros
Re: Duży pokój Sob 20 Kwi - 14:46
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Mógłby się zgodzić na zmianę zdania Blanki bez większego problemu, nie robiąc jej żadnych wyrzutów, ot przyjmując za coś naturalnego, że ludzie czasem dochodzili do nowych wniosków, które wymuszały korektę najbliższej rzeczywistości. Mógłby, gdyby nie wpadła do mieszkania, jakby goniło ją stado dzikich psów, z żądzą mordu w oczach, miotając się po lokum Vai, nie obrzucając go oskarżeniami wprost, ale ciskając złością, którą obrywał za niewinność. Tak to przynajmniej widział ze swojej perspektywy – gdyby teraz skulił uszy, pozwolił sobie na krok w tył, nie dopytując, znowu zacząłby ustawiać się na przegranej pozycji. Na miejscu tego słabszego, którego zdanie nigdy nie jest tak istotne jak zdanie drugiej strony, który zawsze odpuszcza, byleby utrzymać jako taką równowagę i nie dopuścić do wybuchu złości.
Robiło mu się słabo na myśl o powtarzaniu błędów przeszłości i nawet kiedy wszystkie te negatywne uczucia podnosiły mu ostrzegawczo drobne włoski na karku, obsypywały ramiona gęsią skórką i wlewały zimno w koniuszki palców, świadomie wiedział, że nie może odpuścić. Że instynkt, by schować się pod wodę, w jakimś najczarniejszym cieniu nie był prawidłowy. Dlatego pytał. Domagał się wyjaśnień w kwestii, której dobrze nie rozumiał od samego początku – to że kiedyś mu pozwoliła, nie znaczyło, że Es chciał ją ranić, skoro najwyraźniej coś się zmieniło.
Skrzywił się, gdy cofnęła się, zabierając rękę z jego gardła i karcąco kazała mu przestać syczeć. Nic ci przecież nie zrobię. O Sarnai myślał kiedyś dokładnie to samo i dokąd ich to zaprowadziło? Wzdrygnął się zaraz, gwałtownie odpychając tę myśl, jakby go sparzyła. Nie. Blance naprawdę nie zrobiłby krzywdy, niezależnie od okoliczności. I musiał wierzyć w to, że ona też tego nie zrobi, nawet jeśli teraz już buzowały jej pod skórą zwierzęce instynkty.
Kręcili się w kółko – dlatego wreszcie zapytał, czego Blanca właściwie od niego oczekiwała. Chciał jasnego postawienia sprawy, granic których mógłby się trzymać bez potrzeby zastanawiania się, co ona by sądziła o jednostkowych sytuacjach – czy napotkana kobieta, która mu się spodobała była wystarczająco nieznajoma? Czy pracowała w miejscu, w którym nigdy więcej się nie spotkają? Czy może była tylko w Midgardzie przejazdem? Nie mógł za każdym razem rozważać, bo i bez tego miał ograniczone umiejętności w kontekście stosunków społecznych.
Zakaz na sypianie z innymi kobietami – w porządku, to było łatwe do zrozumienia. Es kompletnie zignorował klauzulę o byciu samym lub nie, dla bezpieczeństwa zakładając, że zakaz odnosił się w ogóle do kobiet jako takich. Nie miał Blanca za złe tej zmiany zdania, nawet jeśli z tyłu głowy pojawiła mu się myśl, że może gdzieś w środku nie ufała, że zawsze do niej potem wróci – chociaż czy wtedy nie powiedziałaby też, by nie sypiał również z mężczyznami? To wszystko... To było naprawdę pokręcone. W pewnym sensie o wiele łatwiej byłoby, gdyby temat sypiania z innymi ludźmi nigdy się między nimi nie pojawił.
- W porządku – przytaknął, wcale nie czując się mniej rozdrażnionym niż jeszcze przed chwilą. To, że problem najwyraźniej został rozwiązany, nie znaczyło że ot tak o wszystkim zapomni – zmusił się jednak siłą woli, by ułagodzić pierwsze kroki przemiany, wziąć dwa głębsze wdechy i świadomie rozluźnić część napiętych mięśni. Paradoksalnie nie wiedział tylko, co zrobić z Blanką – wciąż wyraźnie nabuzowaną i nieszczęśliwą – dopóki sama nie zrobiła w jego kierunku pierwszego kroku.
Nie ułatwiał jej tego. Nie otworzył ramion, nie przygarnął jej bliżej, ani nie powiedział nic, co mogłoby zostać uznane za zamknięcie całej dyskusji i pozwolić na zapomnienie. Drgnął dopiero, gdy wspięła się na palce, przepraszająco muskając jego szyję najpierw nosem, a później delikatnie zębami – nie mógł się pozbyć nagłego skojarzenia z podwórkowym kotem, który po długiej nieobecności na wędrówkach nie wiadomo dokąd, nie wie, jak przeprosić za cały ten długi czas i znów poprosić o czułość.
Westchnął głęboko, wciąż z pewnym rozdrażnieniem, ale powoli rozplótł ręce skrzyżowane na torsie i ułożył dłonie na biodrach Vargas, pewniej przyciągając ją bliżej.
- Osiwieję przy tobie, słowo daję – wymamrotał.
Robiło mu się słabo na myśl o powtarzaniu błędów przeszłości i nawet kiedy wszystkie te negatywne uczucia podnosiły mu ostrzegawczo drobne włoski na karku, obsypywały ramiona gęsią skórką i wlewały zimno w koniuszki palców, świadomie wiedział, że nie może odpuścić. Że instynkt, by schować się pod wodę, w jakimś najczarniejszym cieniu nie był prawidłowy. Dlatego pytał. Domagał się wyjaśnień w kwestii, której dobrze nie rozumiał od samego początku – to że kiedyś mu pozwoliła, nie znaczyło, że Es chciał ją ranić, skoro najwyraźniej coś się zmieniło.
Skrzywił się, gdy cofnęła się, zabierając rękę z jego gardła i karcąco kazała mu przestać syczeć. Nic ci przecież nie zrobię. O Sarnai myślał kiedyś dokładnie to samo i dokąd ich to zaprowadziło? Wzdrygnął się zaraz, gwałtownie odpychając tę myśl, jakby go sparzyła. Nie. Blance naprawdę nie zrobiłby krzywdy, niezależnie od okoliczności. I musiał wierzyć w to, że ona też tego nie zrobi, nawet jeśli teraz już buzowały jej pod skórą zwierzęce instynkty.
Kręcili się w kółko – dlatego wreszcie zapytał, czego Blanca właściwie od niego oczekiwała. Chciał jasnego postawienia sprawy, granic których mógłby się trzymać bez potrzeby zastanawiania się, co ona by sądziła o jednostkowych sytuacjach – czy napotkana kobieta, która mu się spodobała była wystarczająco nieznajoma? Czy pracowała w miejscu, w którym nigdy więcej się nie spotkają? Czy może była tylko w Midgardzie przejazdem? Nie mógł za każdym razem rozważać, bo i bez tego miał ograniczone umiejętności w kontekście stosunków społecznych.
Zakaz na sypianie z innymi kobietami – w porządku, to było łatwe do zrozumienia. Es kompletnie zignorował klauzulę o byciu samym lub nie, dla bezpieczeństwa zakładając, że zakaz odnosił się w ogóle do kobiet jako takich. Nie miał Blanca za złe tej zmiany zdania, nawet jeśli z tyłu głowy pojawiła mu się myśl, że może gdzieś w środku nie ufała, że zawsze do niej potem wróci – chociaż czy wtedy nie powiedziałaby też, by nie sypiał również z mężczyznami? To wszystko... To było naprawdę pokręcone. W pewnym sensie o wiele łatwiej byłoby, gdyby temat sypiania z innymi ludźmi nigdy się między nimi nie pojawił.
- W porządku – przytaknął, wcale nie czując się mniej rozdrażnionym niż jeszcze przed chwilą. To, że problem najwyraźniej został rozwiązany, nie znaczyło że ot tak o wszystkim zapomni – zmusił się jednak siłą woli, by ułagodzić pierwsze kroki przemiany, wziąć dwa głębsze wdechy i świadomie rozluźnić część napiętych mięśni. Paradoksalnie nie wiedział tylko, co zrobić z Blanką – wciąż wyraźnie nabuzowaną i nieszczęśliwą – dopóki sama nie zrobiła w jego kierunku pierwszego kroku.
Nie ułatwiał jej tego. Nie otworzył ramion, nie przygarnął jej bliżej, ani nie powiedział nic, co mogłoby zostać uznane za zamknięcie całej dyskusji i pozwolić na zapomnienie. Drgnął dopiero, gdy wspięła się na palce, przepraszająco muskając jego szyję najpierw nosem, a później delikatnie zębami – nie mógł się pozbyć nagłego skojarzenia z podwórkowym kotem, który po długiej nieobecności na wędrówkach nie wiadomo dokąd, nie wie, jak przeprosić za cały ten długi czas i znów poprosić o czułość.
Westchnął głęboko, wciąż z pewnym rozdrażnieniem, ale powoli rozplótł ręce skrzyżowane na torsie i ułożył dłonie na biodrach Vargas, pewniej przyciągając ją bliżej.
- Osiwieję przy tobie, słowo daję – wymamrotał.
Blanca Vargas
Re: Duży pokój Sob 20 Kwi - 22:04
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
W porządku.
Na jedną, krótką chwilę zmarszczyła brwi, jakby zastanawiając się, czy to podstęp. Czy nagła zgoda Esa rzeczywiście jest właśnie tym – akceptacją zmiany warunków – czy raczej kolejną szpilą, kolejną podpuchą mającą dźgnąć ją w miękkie, sprowokować więcej złości, jeszcze bardziej uświadomić jej, jak bardzo plącze się we własnych myślach. Przez dwa, trzy uderzenia serca wciąż jeszcze pozwalała, by irytacja kotłowała się w niej gwałtownie, podkarmiana podejrzliwością, brakiem zaufania. A potem, w jednej chwili, zganiła się w duchu – warknęła na siebie – i zmusiła do oddechu. Jednego. Drugiego. Ogarnij się.
Zbliżyła się do Esa instynktownie, bo to rozumiała. Bliskość, dotyk, nagą skórę przy nagiej skórze. To było znajome, dobre, to był teren, po którym umiała się poruszać – w przeciwieństwie do słów. Bo w słowa nigdy nie umiała za dobrze. Więc choć Barros nie ułatwiał jej, choć wcale nie przygarnął jej do siebie ochoczo, Blanca nie miała z tym problemu. Nawet, jeśli wciąż kłuł ją widok ramion splecionych ciasno na piersi mężczyzny, nawet, jeśli brak reakcji z jego strony trochę ją uwierał – to wciąż przecież wiedziała, jak się zachować. To, czy zachowanie to było lepsze czy gorsze – to już zupełnie inna kwestia.
Tym niemniej, gdy Es westchnąl w końcu i wreszcie, wreszcie sięgnął po nią, przyciągnął do siebie, Blanca odetchnęła bezgłośnie, ochoczo przysuwając się bliżej, wspierając dłonie na jego odsłoniętej piersi i muskając ustami jego ramię.
Roześmiała się na grymaszenia Barrosa.
- Może, ale i tak będziesz zadowolony – wymruczała. – Poza tym... – Uniosła głowę, w iskrzących złotem tęczówkach zalśnił łobuzerski płomyk. – Widziałam twojego ojca. Osiwienie zdecydowanie mu nie zaszkodziło, więc tobie pewnie też nie zaszkodzi – stwierdziła bez skrępowania.
Naparła na niego lekko, zmuszając do kroku w tył. I drugiego. I jeszcze jednego. Każdy kolejny zbliżał ich do kanapy, wyraźnie będącej celem tego całego manewru.
- Stęskniłeś się – zauważyła nagle, śmiało, raz tylko z rozbawieniem zerkając ku spodniom mężczyzny, jakby od niechcenia muskając opuszkami palców wciąż widoczne w nich wybrzuszenie.
Cztery kroki później zmusiła Esa, by opadł na kanapę, sama zaraz potem rozsiadła mu się okrakiem na kolanach. Gdy po raz drugi tego dnia sięgnęła do jego szyi, nie zaciskała już dłoni – tym niemniej stanowczo odgięła głowę Barrosa, odsłaniając szyję mężczyzny. Nie sądziła, by znów sięgnął po kajmana – miała nadzieję, że tego nie zrobi. Nie w taki sposób, jak poprzednio.
Pochyliła się i niespiesznie musnęła ustami delikatną skórę od ucha aż po ramię Esa, a wędrując z powrotem, bezczelnie przesunęła językiem wzdłuż całej długości szyi mężczyzny. Wciąż przytrzymując go, ostrożnie skubnęła zębami jego skórę raz, drugi, trzeci, nim wreszcie, bez uprzedzenia, wgryzła się w niego bardziej zachłannie gdzieś między śladami pozostawionymi wczoraj.
Śmiało docisnęła biodra do jego i choć jeszcze przez dobrą chwilę nie uniosła głowy, Es i tak mógł wyczuć jej uśmiech w pocałunkach składanych przez Blancę na jego szyi.
Ona też się za nim stęskniła. Zawsze tęskniła.
Uniosła głowę i uśmiechnęła się, przy czym w uśmiechu tym wyraźnie było widać, że knuje. Teraz, myśląc bardziej przytomnie, bez trudu połączyła kawałki tak, jak trzeba. Domyślała się już, co przerwała Barrosowi swoim najściem – i była bardziej niż gotowa pozwolić mu to dokończyć.
Sięgnęła po jedną z jego dłoni i z zawadiackim uśmiechem ułożyła ją pomiędzy nimi, na wzniesieniu w spodniach Esa.
- Pokaż mi – rzuciła z rozbawieniem i zaczepnie skubnęła wargę Barrosa. – Pokaż mi, jak dobrze ci było, zanim przyszłam. – Złote oczy zalśniły jej jaśniej tuż przed tym, nim zmusiła go, by jeszcze bardziej odchylił głowę i pochyliła się, znacząc jego szyję leniwymi pocałunkami, kąsając go od czasu do czasu i ssąc delikatną skórę.
Na jedną, krótką chwilę zmarszczyła brwi, jakby zastanawiając się, czy to podstęp. Czy nagła zgoda Esa rzeczywiście jest właśnie tym – akceptacją zmiany warunków – czy raczej kolejną szpilą, kolejną podpuchą mającą dźgnąć ją w miękkie, sprowokować więcej złości, jeszcze bardziej uświadomić jej, jak bardzo plącze się we własnych myślach. Przez dwa, trzy uderzenia serca wciąż jeszcze pozwalała, by irytacja kotłowała się w niej gwałtownie, podkarmiana podejrzliwością, brakiem zaufania. A potem, w jednej chwili, zganiła się w duchu – warknęła na siebie – i zmusiła do oddechu. Jednego. Drugiego. Ogarnij się.
Zbliżyła się do Esa instynktownie, bo to rozumiała. Bliskość, dotyk, nagą skórę przy nagiej skórze. To było znajome, dobre, to był teren, po którym umiała się poruszać – w przeciwieństwie do słów. Bo w słowa nigdy nie umiała za dobrze. Więc choć Barros nie ułatwiał jej, choć wcale nie przygarnął jej do siebie ochoczo, Blanca nie miała z tym problemu. Nawet, jeśli wciąż kłuł ją widok ramion splecionych ciasno na piersi mężczyzny, nawet, jeśli brak reakcji z jego strony trochę ją uwierał – to wciąż przecież wiedziała, jak się zachować. To, czy zachowanie to było lepsze czy gorsze – to już zupełnie inna kwestia.
Tym niemniej, gdy Es westchnąl w końcu i wreszcie, wreszcie sięgnął po nią, przyciągnął do siebie, Blanca odetchnęła bezgłośnie, ochoczo przysuwając się bliżej, wspierając dłonie na jego odsłoniętej piersi i muskając ustami jego ramię.
Roześmiała się na grymaszenia Barrosa.
- Może, ale i tak będziesz zadowolony – wymruczała. – Poza tym... – Uniosła głowę, w iskrzących złotem tęczówkach zalśnił łobuzerski płomyk. – Widziałam twojego ojca. Osiwienie zdecydowanie mu nie zaszkodziło, więc tobie pewnie też nie zaszkodzi – stwierdziła bez skrępowania.
Naparła na niego lekko, zmuszając do kroku w tył. I drugiego. I jeszcze jednego. Każdy kolejny zbliżał ich do kanapy, wyraźnie będącej celem tego całego manewru.
- Stęskniłeś się – zauważyła nagle, śmiało, raz tylko z rozbawieniem zerkając ku spodniom mężczyzny, jakby od niechcenia muskając opuszkami palców wciąż widoczne w nich wybrzuszenie.
Cztery kroki później zmusiła Esa, by opadł na kanapę, sama zaraz potem rozsiadła mu się okrakiem na kolanach. Gdy po raz drugi tego dnia sięgnęła do jego szyi, nie zaciskała już dłoni – tym niemniej stanowczo odgięła głowę Barrosa, odsłaniając szyję mężczyzny. Nie sądziła, by znów sięgnął po kajmana – miała nadzieję, że tego nie zrobi. Nie w taki sposób, jak poprzednio.
Pochyliła się i niespiesznie musnęła ustami delikatną skórę od ucha aż po ramię Esa, a wędrując z powrotem, bezczelnie przesunęła językiem wzdłuż całej długości szyi mężczyzny. Wciąż przytrzymując go, ostrożnie skubnęła zębami jego skórę raz, drugi, trzeci, nim wreszcie, bez uprzedzenia, wgryzła się w niego bardziej zachłannie gdzieś między śladami pozostawionymi wczoraj.
Śmiało docisnęła biodra do jego i choć jeszcze przez dobrą chwilę nie uniosła głowy, Es i tak mógł wyczuć jej uśmiech w pocałunkach składanych przez Blancę na jego szyi.
Ona też się za nim stęskniła. Zawsze tęskniła.
Uniosła głowę i uśmiechnęła się, przy czym w uśmiechu tym wyraźnie było widać, że knuje. Teraz, myśląc bardziej przytomnie, bez trudu połączyła kawałki tak, jak trzeba. Domyślała się już, co przerwała Barrosowi swoim najściem – i była bardziej niż gotowa pozwolić mu to dokończyć.
Sięgnęła po jedną z jego dłoni i z zawadiackim uśmiechem ułożyła ją pomiędzy nimi, na wzniesieniu w spodniach Esa.
- Pokaż mi – rzuciła z rozbawieniem i zaczepnie skubnęła wargę Barrosa. – Pokaż mi, jak dobrze ci było, zanim przyszłam. – Złote oczy zalśniły jej jaśniej tuż przed tym, nim zmusiła go, by jeszcze bardziej odchylił głowę i pochyliła się, znacząc jego szyję leniwymi pocałunkami, kąsając go od czasu do czasu i ssąc delikatną skórę.
Esteban Barros
Re: Duży pokój Nie 21 Kwi - 21:58
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Blanca była bezczelna – powinien o tym pamiętać, nauczyć się już tego po ponad półtorej roku znajomości, a jednak wciąż dawał się tym faktem zaskakiwać w najmniej odpowiednich okolicznościach. Kiedy tylko się nie znosili, kiedy Es często wchodził w drogę jej planom swobodnych swawoli z przypadkiem poznanymi ludźmi, łatwiej mu przychodziło mieć to na uwadze, bo wobec całej grupy badawczej trzymał wybudowane wysoko mury. Nie było momentu, by zachowywał się swobodniej, ciągle czujny, ciągle nasłuchujący, nawet we śnie nie potrafiąc się do końca rozluźnić. Potem, gdy zaczął bardzo powoli dopuszczać ich bliżej... Zapomniał. W jakiś sposób zapominał, bo przestawało to być tak istotne.
Aż do momentu, kiedy znów go zaskakiwała – jak teraz.
Barros westchnął na jej pełne samozadowolenia stwierdzenie, że będzie zadowolony nawet jak osiwieje, jakoś nie do końca przekonany co do tego faktu – a na wspomnienie własnego ojca najzwyczajniej sapnął z oburzeniem.
- Nie mieszaj do tego Bruna – burknął, mrużąc oczy na wyraźny łobuzerski błysk w jej tęczówkach. Ze wszystkich ludzi na świecie, o których mógłby myśleć w tej chwili, jego ojciec był na samym dole listy, a nawet właściwie poza nim, zagrzebany gdzieś pod pięcioma metrami mułu. Nie dlatego, że go nie kochał, ale obraz surowego Barrosa seniora nijak nie składał mu się z sytuacją, w której półnagi i wciąż nabuzowany stał w towarzystwie swojej bezczelnej kobiety w pustym mieszkaniu. No nie. W ogóle wolałby nie myśleć o swoich rodzicach w podobnych okolicznościach – szczególnie, że Blanca wcale mu niczego nie ułatwiała.
Stęskniłeś się.
- A skąd wiesz, że za tobą? – odparował bezczelnie, wzdrygając się mimowolnie muśnięty przez materiał spodni. - Może za Nikiem – rzucił, kiedy zaczęła krok za krokiem popychać go w kierunku kanapy. - Albo za tym ładnym chłopcem, od którego pożyczałem rolki – ciągnął nie bez złośliwej satysfakcji, choć przecież doskonale wiedział, że stęsknił się właśnie za nią. Ledwie wczoraj zaczęli naprawdę zakopywać wyrwę, która się między nimi wytworzyła i tym bardziej pragnął jej towarzystwa – nie tylko tego jasno prowadzącego do spełnienia, ale łatwo było skierować myśli w tym konkretnym kierunku, gdy kręcił się sam po domu. Pech chciał, że zdążyła wrócić, zanim skończył, a napięcie uciekło, zostawiając jego głowę lżejszą i bardziej rozsądną.
Mimo wszystko dał się usadzić na kanapie, bez słowa protestu pozwolił Blance wdrapać mu się na kolana i usadzić na nich jak na tronie - sam też objął jej biodra, ułatwiając nie zsunięcie się na jeden bok. Dotyk na żuchwie i odgięcie głowy na bok były wystarczająco delikatne, by gad zakopany w jego wnętrzu nie szarpnął się, pozwalając na ten pokaz łagodnej dominacji.
Zdawał sobie sprawę, że zbyt łatwo pozwalał kobiecie na jej zachcianki, ale dlaczego miałby się szarpać, skoro z ustami przyciskającymi mu pocałunki do szyi było tak miło? Zdążył westchnąć z zadowoleniem, zanim wyrwał mu się zaskoczony, nieco za wysoki dźwięk na długie liźnięcie wzdłuż całej długości szyi. Nie było do końca nieprzyjemne, ale...
Burknął pod nosem coś, co można by zinterpretować jako Bezczelna baba, zanim ostrzegawczo klepnął Blankę w jeden pośladek, wewnętrznie już chyba wiedząc, że wcale się go nie posłucha – że jeśli jego reakcja ją rozbawi, zrobi wszystko, by znów ją wywołać. Pod tym względem wcale nie była lepsza od krnąbrnego dziecka.
Zagryzając lekko dolną wargę, wsunął dłonie pod jej koszulkę, gładząc ciepłe ciało i lekko wbijając w nie palce do momentu, gdy usatysfakcjonowana swoim dziełem na jego szyi, Blanca uniosła głowę, uśmiechając się łobuzersko. Sapnął cicho, kiedy chwyciła go za nadgarstek, cofając jedną rękę z własnego ciała i układając ją między nimi, dokładnie tam, gdzie w spodniach wciąż odznaczała się jego niezaspokojona potrzeba.
Aż do momentu, kiedy znów go zaskakiwała – jak teraz.
Barros westchnął na jej pełne samozadowolenia stwierdzenie, że będzie zadowolony nawet jak osiwieje, jakoś nie do końca przekonany co do tego faktu – a na wspomnienie własnego ojca najzwyczajniej sapnął z oburzeniem.
- Nie mieszaj do tego Bruna – burknął, mrużąc oczy na wyraźny łobuzerski błysk w jej tęczówkach. Ze wszystkich ludzi na świecie, o których mógłby myśleć w tej chwili, jego ojciec był na samym dole listy, a nawet właściwie poza nim, zagrzebany gdzieś pod pięcioma metrami mułu. Nie dlatego, że go nie kochał, ale obraz surowego Barrosa seniora nijak nie składał mu się z sytuacją, w której półnagi i wciąż nabuzowany stał w towarzystwie swojej bezczelnej kobiety w pustym mieszkaniu. No nie. W ogóle wolałby nie myśleć o swoich rodzicach w podobnych okolicznościach – szczególnie, że Blanca wcale mu niczego nie ułatwiała.
Stęskniłeś się.
- A skąd wiesz, że za tobą? – odparował bezczelnie, wzdrygając się mimowolnie muśnięty przez materiał spodni. - Może za Nikiem – rzucił, kiedy zaczęła krok za krokiem popychać go w kierunku kanapy. - Albo za tym ładnym chłopcem, od którego pożyczałem rolki – ciągnął nie bez złośliwej satysfakcji, choć przecież doskonale wiedział, że stęsknił się właśnie za nią. Ledwie wczoraj zaczęli naprawdę zakopywać wyrwę, która się między nimi wytworzyła i tym bardziej pragnął jej towarzystwa – nie tylko tego jasno prowadzącego do spełnienia, ale łatwo było skierować myśli w tym konkretnym kierunku, gdy kręcił się sam po domu. Pech chciał, że zdążyła wrócić, zanim skończył, a napięcie uciekło, zostawiając jego głowę lżejszą i bardziej rozsądną.
Mimo wszystko dał się usadzić na kanapie, bez słowa protestu pozwolił Blance wdrapać mu się na kolana i usadzić na nich jak na tronie - sam też objął jej biodra, ułatwiając nie zsunięcie się na jeden bok. Dotyk na żuchwie i odgięcie głowy na bok były wystarczająco delikatne, by gad zakopany w jego wnętrzu nie szarpnął się, pozwalając na ten pokaz łagodnej dominacji.
Zdawał sobie sprawę, że zbyt łatwo pozwalał kobiecie na jej zachcianki, ale dlaczego miałby się szarpać, skoro z ustami przyciskającymi mu pocałunki do szyi było tak miło? Zdążył westchnąć z zadowoleniem, zanim wyrwał mu się zaskoczony, nieco za wysoki dźwięk na długie liźnięcie wzdłuż całej długości szyi. Nie było do końca nieprzyjemne, ale...
Burknął pod nosem coś, co można by zinterpretować jako Bezczelna baba, zanim ostrzegawczo klepnął Blankę w jeden pośladek, wewnętrznie już chyba wiedząc, że wcale się go nie posłucha – że jeśli jego reakcja ją rozbawi, zrobi wszystko, by znów ją wywołać. Pod tym względem wcale nie była lepsza od krnąbrnego dziecka.
Zagryzając lekko dolną wargę, wsunął dłonie pod jej koszulkę, gładząc ciepłe ciało i lekko wbijając w nie palce do momentu, gdy usatysfakcjonowana swoim dziełem na jego szyi, Blanca uniosła głowę, uśmiechając się łobuzersko. Sapnął cicho, kiedy chwyciła go za nadgarstek, cofając jedną rękę z własnego ciała i układając ją między nimi, dokładnie tam, gdzie w spodniach wciąż odznaczała się jego niezaspokojona potrzeba.
Blanca Vargas
Re: Duży pokój Pon 22 Kwi - 10:45
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Roześmiała się na oburzenie Esa, gdy wspomniała jego ojca. Roześmiała się na wymienianie kolejnych mężczyzn – imię Nika wciąż kłuło ją lekko pod żebrami – i potem, gdy mimo swojego gderania, mężczyzna dał się poprowadzić na kanapę. Wtedy, gdy przytrzymał ją przy sobie i potem, gdy pisnął zaskoczony na liźnięcie. To nie tak, że cała złość wyparowała z Blanki jak na zawołanie – gdy jednak znalazła jej inne ujście, znów mogła się śmiać. Dużo, szczerze, lekko. Tak, jak ostatnimi czasy potrafiła tylko przy Esie – i Sam, ale Sam już dawno nie miała obok.
Z szerokim uśmiechem polizała go jeszcze raz, zgodnie z oczekiwaniami nie robiąc sobie zupełnie nic z – z założenia karcącego – klepnięcia w pośladek. Ugryzła go lekko i zamruczała cicho, gdy wsunął dłonie pod jej koszulkę. Tak. Tak było dobrze.
Lepiej byłoby tylko, gdyby pozbył się tych zupełnie mu teraz niepotrzebnych spodni.
Z szerokim uśmiechem polizała go jeszcze raz, zgodnie z oczekiwaniami nie robiąc sobie zupełnie nic z – z założenia karcącego – klepnięcia w pośladek. Ugryzła go lekko i zamruczała cicho, gdy wsunął dłonie pod jej koszulkę. Tak. Tak było dobrze.
Lepiej byłoby tylko, gdyby pozbył się tych zupełnie mu teraz niepotrzebnych spodni.
Esteban Barros
Re: Duży pokój Pon 22 Kwi - 22:01
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Blanca Vargas
Re: Duży pokój Wto 23 Kwi - 21:07
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Esteban Barros
Re: Duży pokój Sro 24 Kwi - 21:32
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Strona 1 z 2 • 1, 2