Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    07.12.2000 – Plac Kupiecki – E. Halvorsen, B. Holstein, Bezimienny: F. Guldbrandsen, N. Finnurson & Prorok

    +2
    Bertram Holstein
    Einar Halvorsen
    6 posters
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    First topic message reminder :

    07.12.2000

    Zima wdarła się w początek grudnia ostrym, metalowym klinem, który rozwarstwił spokój miasta nagłym spadkiem temperatur, chłodem, który udekorował okna szronem pobielałej bordiury, ujął szerokie, brukowane ulice w futrzane krawędzie śniegu, poszarzałe baranki skrzące się słabo w słońcu pozornie spokojnego południa. Zaostrzyła się jednak nie tylko pogoda – również uśpione dotąd poglądy mieszkańców zdawały się, jakby w akompaniamencie do kąśliwego wiatru, bardziej radykalne, surowe i uciążliwe. Niezależna organizacja Wyzwoleni, której niegdyś głośne, wichrzycielskie głosy w ostatnim czasie przycichły, opieszale osuwając się w niepamięć galdryjskiej świadomości, wraz z początkiem grudnia wkroczyła na nowo w markotną rzeczywistość, przebijając samo serce miasta tumultem burzliwej manifestacji, której, niezależnie od powodu, dla którego znaleźliście się na placu kupieckim, nie sposób było przegapić.
    Zwyczajowo spokojna, malownicza dzielnica Ragnhildy Potężnej była u progu nadchodzącej uroczystości Jul nieco zatłoczona, wypełniona okrytymi w futra postaciami, które przemykały pomiędzy drzwiami lokali, chcąc jak najszybciej na nowo znaleźć wewnątrz ciepłego lokalu, gdzie wystawione na półkach przedmioty skrzyły się plakietkami zachęcających przecen. Atmosferę tę rozdarły wpierw odległe okrzyki, a następnie gwar pierwszych, odważnie rzucanych haseł, które swym złowrogim wydźwiękiem sprawiały, że bezradni ludzie ostrożnie rozstępowali się na boki, nie odrywając wprawdzie wzroku od demonstracji, lecz będąc jawnie onieśmielonymi jej nienawistnym animuszem, odruchowo próbując odnaleźć na placu członków Kruczej Straży, ci nie pełnili jednak dzisiaj warty, a jeśli nawet obserwowali przebieg wydarzenia, nie byli jeszcze najwyraźniej skorzy go przerywać.
    Precz z wargami! Stop deprawacji! Chrońmy nasze rodziny! – skandowano donośnie, przecinając powietrze gwizdem radosnej aprobaty i unosząc ku górze plakaty o równie krzywdzących, niekiedy wręcz wulgarnych hasłach głoszących żarliwą nienawiść do magicznych genetyk. Członkowie ugrupowania zatrzymali się na placu kupieckim, tłumnie oblegając znajdujący się w jego środku, kamienny pomnik, w który ktoś cisnął małą petardą, wywołując niegroźny, choć huczny trzask, podobny do wystrzału z broni na spłonki. – Huldry, fossegrimy, niksy, wynocha! Łapy precz od porządnych obywateli! – krzyczano głośno, chcąc najwyraźniej podburzyć tłum do jakiejś reakcji lub samym sobie dodać zapalczywej brawury. Chociaż sama manifestacja nie doprowadziła jeszcze do żadnych scysji ani rękoczynów, gęstniejąca atmosfera była wyczuwalna nawet przy chłodnym, kłującym powietrzu grudniowego dnia – również ci, którzy nie doświadczyli wcześniej zbiorowych wystąpień Wyzwolonych, mogli przeczuwać, że wydarzenie nie zmierzało ku pokojowemu zakończeniu. Pytanie, czy ktokolwiek był w stanie się im sprzeciwić.

    Rozpoczynamy misję Gdzie kończy się wolność. Pod spodem pierwszego posta obowiązkowe jest wymienienie posiadanego przy sobie ekwipunku wraz z bonusami.
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    To już nie instynkt, na który zwykła się zdawać, mówił jej, że nie powinno jej tu być - to każdy skrawek jej ciała rwał się do odwrotu, każda tętniąca życiem tkanka skręcała się w jej wnętrzu, domagając się jak najszybszego opuszczenia placu, zniknięcia z tego epicentrum zgnilizny, usunięcia się z widoku i oddalenia się tak bardzo, jak to tylko możliwe, od niosącego się echem ryku Wyzwolonych i przytakujących im przechodniów, którzy wpadli w sidła mowy nienawiści i sami zaczynali nią szafować. Nie była wielkim oratorem, nie była powodem masowego zrywu ludzkich serc, nie była osobą opiniotwórczą kształtującą poglądy zbiorowości - a jednak to właśnie ona uparcie tkwiła w miejscu, nieustępliwie mierząc spojrzeniem pohukującego staruszka, któremu wiek nie przeszkadzał wcale w kipieniu źle ulokowaną złością. Skrajna głupota czy nagły przypływ odwagi, w obliczu obelg, które zaczęła odbierać już personalnie?
    - Bujda - zaprzeczyła krótko, niemalże wypluwając to słowo z pogardą. - Niech pan tylko na niego spojrzy! Czy wygląda na kogoś, kto miałby rozpruć komukolwiek z nas tętnicę szyjną? - dłonią wskazała berserkera, który nie objawiał już niedźwiedzich cech, na powrót był po prostu chłopcem, skulonym, przestraszonym i zagubionym w tłumie sztucznie podburzonych do buntu galdrów. Karminowe usta Guldbrandsen drgnęły w wyrazie skrajnego niezadowolenia, lecz mężczyzna wciąż perorował, wciąż posuwał się dalej i dalej, docierając już do miejsca, w którym eugenika była nie tylko społecznym prawem, a obowiązkiem. - Dzieci nie są niczemu winne, żadne z nich nie prosi o sprowadzenie go na świat - złość zawrzała w jej trzewiach, na języku rozlała się żółć; zmrużyła czarne niemalże oczy, nie dowierzając w absurdalność jego przekonań.
    Uchyliła usta, przywołując kolejne słowa, lecz nim te zdążyły wybrzmieć na wysokości jej strun głosowych, wokół rozległ się huk dźwięczący boleśnie w uszach. Dźwięk rozlegał się zewsząd i powracał jeszcze i jeszcze zwielokrotniony przez odbijające go ściany kamienic okalających plac, jednak źródło hałasu było tuż obok. Źrenice Fridy zwęziły się gwałtownie w szoku, gdy oto na jej oczach usadowiony na wysokim cokole pomnik, który stanowił punkt centralny Placu Kupieckiego odkąd tylko pamiętała, chwiał się w posadach, tracił gładkość, obleczony poszerzającą się siatką rys i pęknięć, które pogłębiały się gwałtownie, by rozpierzchnąć się na wszystkie strony, rozrzucając ciężkie odłamki naokoło. Cofnęła się o krok odruchowo, z trudem utrzymując równowagę na drżącym podłożu, lecz w tłumie niemożliwym było wycofanie się w bezpieczne miejsce. Schyliła się, dłońmi osłaniając głowę i mając ostatecznie zdecydowanie więcej szczęścia niż rosły mężczyzna, który tuż obok niej osunął się na bruk nieprzytomny. - Odsuńcie się! - krzyknęła, przysuwając się bliżej niego, oczami wyobraźni już widząc, jak spłoszony tłum go stratuje, wyrządzając niewspółmiernie więcej szkód niż odłamek pomnika. Wzrokiem błądziła naokoło, szukając tego, który porwał się na akt jawnego terroryzmu, pomimo tego, że warunki do obserwacji miała co najwyżej marne.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Bezimienny' has done the following action : kości


    #1 'k6' : 5

    --------------------------------

    #2 'k100' : 38
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Lars Arvidsson miał zaledwie dwadzieścia cztery lata, kiedy założył swoje własne przedsiębiorstwo handlowe i niespełna dwadzieścia siedem, kiedy stał się jednym z najbardziej poważanych, bogatych kupców zamieszkujących pośród malowniczych zabudowań Midgardu, restaurowanych pod pieczą triumfującej Rady – mówiono, że bogini Freja pobłogosławiła go kocim ogonem, a przychylność losu godną podziwu wyobraźnią. Mówiono również, że zmarł przedwcześnie – po raz pierwszy, spoglądając z zegarowej wieży na plac kupiecki, po raz drugi – gdy jego kamienna podobizna pozostała stracona siłą destrukcyjnego zaklęcia; in effigie. Krzyk przerażonego tłumu pochłonął dziedziniec salwami narastającego hałasu, wyrzucany ze ściśniętych paniką gardeł jak z mitraliezy – ludzie zerwali się przed siebie niczym wypuszczone z klatek zwierzęta, podczas gdy gwar narastał dudniącym hukiem butów obijających się o brukowaną powierzchnię oraz huraganem podniesionych głosów, wybuchających zgiełkliwą kakofonią, burzą zmieszanych szlochów, okrzyków i przekleństw. Pomnik, ściągnięty na dół siłą ludzkiej nienawiści, rozkruszył się jeszcze w powietrzu, jego największy, kamienny odłam torsu wciął się jednak w trylinkę chodnika, rozsuwając betonowe kostki, kilka trzymanych przez Wyzwolonych banerów upadłona ziemię, zdeptanych zaraz przez spłoszony tłum, a powietrze wokół, choć dotąd rześkie i grudniowe, zdawało się zagotować, zamykając się nad placem kupieckim jak ciężka, metalowa pokrywa postawionego na palniku garnka.
    Mężczyzna, który chwycił Einara za rękę, rozluźnił uchwyt, gdy jeden z wykrzywionych, ciężkich odłamków poszybował w ich stronę, po czym zgubił się w tłumie, przestraszony harmidrem bądź rzeczywiście trafiony siłą impetu, stratowany pod nogami pozostałych, biegnących przed siebie na oślep, nerwową galopadą. Bertram, choć niefortunnie trafiony w głowę, miał wprawdzie w tym aspekcie nieco więcej szczęścia, okrągła, centralna część dziedzińca przerzedziła się bowiem wyraźnie, gdy zgromadzony wokół motłoch rozpierzchł się na boki, dzięki czemu mógł uniknąć kolejnych obrażeń, powoli, choć z wyraźną opieszałością na nowo odzyskując przytomność. Polecenie Fridy tym trafniej podziałało zatem na pojedynczych uczestników tłumu, nagle zdeterminowanych, by znaleźć się jak najdalej od zagrożenia, nie ściągać na siebie niczyjego gniewu ani nieuchronności kolejnych aktów przemocy. Jedynie członkowie Wyzwolonych, ustawieni dumnie na wysokim cokole, wiwatowali wesoło, a ich gwizdy przedzierały się przez strwożony szmer ocierających się o siebie ciał – Guldbrandsen, której jako jedynej udało się uniknąć jakichkolwiek obrażeń, w oko wkraść mogła się pojedyncza sylwetka, która już wcześniej, tuż przed eksplozją, mignęła podejrzanie w kadrze świadomości. Teraz nieznajomy mężczyzna schował dłonie do kieszeni, natychmiast zrywając cienką nić spojrzenia, jaką ze sobą przecięli, po czym poruszając się pośpiesznie w przeciwną stronę, chcąc uniknąć roztrzęsionych przechodniów i przemknąć niezauważony w ciemności jednej z wąskich ulic, która ciągnęła się pomiędzy wieżą zegarową, a jednym z pawilonów, prowadząc ku ogrodom zoologicznym, gdzie skryć było się znacznie łatwiej, niż na otwartym placu.
    Nic mi nie jest. – wyrwał się spomiędzy gwaru cichy, jękliwy pomruk berserkera, który uniósł powoli dłoń do skroni, pocierając ją palcami bardziej z odruchu niż rzeczywistej potrzeby, Neptúnus skutecznie osłonił go bowiem tarczą swojego ciała. Spośród wszystkich, zgromadzonych na placu ludzi jedynie stan starszej kobiety mógłby wywołać rzeczywistą konsternację – stojąca ledwie chwilę temu u boku Fridy nieznajoma leżała teraz na chodniku, wciąż całkiem nieprzytomna, ze skronią rozwartą otwartą raną, gdzie chwilę temu najprawdopodobniej trafił jeden z kamiennych odłamków, a skąd teraz sączyła się krew.

    Frida, której udało się dostrzec nieznajomego mężczyznę, może ruszyć za nim, wykonując rzut kością k100 na sprawność fizyczną – próg powodzenia wynosi 55 (liczony włącznie z punktami w odpowiedniej statystyce i pasującym atutem). Jeżeli zdecyduje się powiedzieć komuś o uciekinierze, osoba ta może wykonać tę samą akcję – wówczas próg powodzenia liczony jest jako suma dwóch rzutów i wynosi 100. W innym wypadku Einar, Neptúnus i Bertram mogą wykonać rzut kością k100 na dowolne zaklęcie, wzywając odpowiednie służby lub próbując bezpośrednio pomóc rannej kobiecie. Ze względu na wcześniejszą utratę przytomności, Bertram zyskuje karę -5 do rzucanego w tym poście czaru.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Pamięć eksplozji szarpie podatne zmysły, tli się jeszcze i kopci w defiladzie rozważań; pod kopułami rozsądku tworzą się pojedyncze szarpnięcia wątłych, trzeźwych spostrzeżeń, strzępków, wyrwanych z gardła budzącej się bestii tłumu. Chimeryczna, poczwarna postać stworzenia o wielu twarzach, dziesiątkach rąk przykurczonych w biegu, oczach, zaślepionych w szerokich szparach rozwartych, złaknionych źrenic. Maski grymasów, donośny, rozdarty krzyk i wstążeczki szeptów, kolizje, zderzenia ramion i zamaszystość kroków. Wybuch - tuż po wybuchu, bezładny kolaż reakcji jak bohomazy dziecka.
    Ból ćmił się jak wyciszony zwitek papierosa, drażnił, dryfując nadal pod błoną wzdrygniętej skóry. Przeszkadzał; bezustannie rzępoląc hymn świadomości. Odchodził - jednak - na drugi i trzeci plan wraz z dojrzeniem staruszki, poszkodowanej dosadniej, wyraźnie silniej niż pozostała, znaczna część zgromadzenia. Jej wysuszone, zmarszczone w sędziwym wieku, kruche jak porcelana ciało runęło bez przytomności; z powierzchni skroni sunęły strumyki krwi, szkarłatne trakty ściekały na beznamiętne, kamienne podłoże bruku.
    - Sárr - wyrzucił z ust pojedyncze i jedno z niewielu zaklęć których mógł z powodzeniem użyć. Nigdy nie zgłębił arkan magii leczniczej, nie przykładając się, aby choćby przyswoić prozaiczne podstawy podczas chwil w Akademii. Umiał, wyłącznie, zadbać o własną klątwę, o niedogodność powracającą z uporem; za każdym razem wymierzoną dosadnie, wskazując na wypaczoną korozję pochodzenia. Nie sądził, że inkantacja przyniesie podniosły efekt - właściwe, rzeczywiste działania leżały w rękach medyka którego usiłowano wezwać. Nic więcej; nie mógł zrobić nic więcej. Oprócz niego, nad kobietą pochylał się nieznajomy mężczyzna jaki podobnie dążył do skromnej i doraźnej pomocy.
    - Użyli Swądu Odmieńca - zaniechał obojętności, czując wewnętrzny impuls, silną, chwytającą za filar szyi potrzebę przekazania skradzionej przez czar informacji. - Założę się, że ten wybuch był częścią planu - nie dbał o to, czy inni nie usłyszą stwierdzenia, podobnie jak nie dbał o fakt, że właściwie zupełnie nie zna znajdującego się nieopodal, spontanicznego kompana w opiece nad pokrzywdzoną staruszką. Domyślał się, że z pewnością Wyzwoleni ogłoszą to jako wybryk osoby niepowiązanej z pierwotną manifestacją, pokojowym przemarszem głównymi trasami ulic. Nie dbał, podobnie czy wyrzucone słowa nie wzniecą nagłych podejrzeń - skąd dysponował podobną, mówioną wiedzą. Ucieczka, nieuchronnie odeszła na dalszy plan - nie czuł że jest przydatny, niemniej nawet on o zniszczonych, moralnych skrzepach, nie mógł przejść z nonszalancką obojętnością w obliczu podobnej krzywdy.

    Sárr (15), udane (19 + 5)


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości


    'k100' : 34
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Pył unoszący się w powietrzu zaczął powoli opadać osiadając na płaszczach, oblekając lepkim kurzem włosy, wgryzając się w bruk pod wpływem śpiesznych kroków rozpierzchającego się tłumu. Neptúnus przez krótką chwilę zastanawiał się jak mocno słowa wypowiadane przez Wyzwolonych wsączą się w ludzkie umysły, czy zasadzą się w podświadomości sprawiając, że ofiary dzisiejszych wydarzeń zaczną bezwiednie łączyć je z istnieniem różnorodności, którymi tak otwarcie gardzili zaślepieni nienawiścią poplecznicy manifestantów. Sam w końcu doskonale wiedział jak niektóre bodźce przywodzące na myśl jednoznaczne, bolesne skojarzenia, potrafią zdeformować spojrzenie na rzeczywistość przejmując władzę nie tylko nad ciałem, ale i nad rozedrganą po podobnych przeżyciach psychiką.
    W płucach wciąż czuł nieprzyjemny ciężar, drogi oddechowe nie pracowały jak należy obezwładnione pyłem, który się do nich dostał. Usiłował temu zaradzić, po raz kolejny odkasłując, próbując wyrzucić z siebie zaległą w gardle flegmę. Odetchnął z ulgą widząc, że berserker stanął na nogach o własnych siłach, a sam wybuch nie przysporzył mu dodatkowych obrażeń. Zielonkawe tęczówki zniknęły w szparkach półprzymkniętych powiek, gdy usiłował spojrzeniem przebić się przez mgłę kurzu; widział wokół zszokowanych pod wpływem wybuchu ludzi, którzy niezdarnie zbierali się z ziemi wodząc wokół nieco nieprzytomnym wzrokiem jakby zupełnie nie rozumieli, co tak właściwie się dzieje.  On też nie rozumiał. Mimowolnie zestrzygł uszami niczym dzikie zwierzę wytężające słuch aby wychwycić w ciszy szelest swojej ofiary, gdy dotarł do niego krzyk Fridy, a wzrok podążył za kierunkiem wskazywanym przez wyciągniętą przez nią dłoń.
    - Musisz powiadomić służby o tym, co się dzieje. - Szczupła ręka zacisnęła się mocno na ramieniu berserkera, gdy zwrócił się do niego tonem w jego mniemaniu nie znoszącym sprzeciwu, licząc na to, że chłopak zrozumie powagę sytuacji i mimo swojej gołym okiem widocznej awersji wobec Kruczej Straży wywiąże się z obywatelskiego obowiązku. Finnurson nie wiedział na ile silna była jego aura, pod wpływem eksplozji stracił na moment panowanie, zdekoncentrował się, trudno mu było więc swobodnie sięgnąć po swój dar. Liczył jednak na to, że Esa doceni fakt, że Kruczy praktycznie dwa razy w ciągu kilku minut uratował mu życie. - Niech sprowadzą doświadczonego medyka - rzucił jeszcze przez ramię, zanim zerwał się do biegu, bo kątem oka dostrzegł postać leżącej na ziemi staruszki, która jako jedyna wydawała się naprawdę ucierpieć i odniosła poważną ranę. Przeklął pod nosem. Wiedział jednak, że nie ma wyjścia, nie był w stanie jej pomóc i musi rzucić się za zbiegiem. Równocześnie podejrzewał, że w tłumie znajdował się ktoś bardziej kompetentny w magii leczniczej, kto zdoła pomóc nieprzytomnej kobiecie. Kilka lekcji udzielonych mu przez Finnura nie czyniło z niego medyka, znał swoje ograniczenia, skupił się więc na tym, co w tej sytuacji umiał najlepiej. Na pościgu.
    Ruszył w ślad Fridy, lawirując między zdecydowanie przerzedzonym tłumem, chociaż zdezorientowani i wciąż będący pod wpływem szoku galdrowie, co chwilę zachodzili mu drogę. Neptúnus starał się jednak nie spuszczać wzroku z mężczyzny wskazanego wcześniej przez młodą dziewczynę. Biegł, napinając mięśnie, zimowy płaszcz nieco ograniczał jego ruchy, bezwiednie sięgnął więc do guzików i rozpiął je z werwą, nabierając tempa.
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości


    'k100' : 97
    Widzący
    Bertram Holstein
    Bertram Holstein
    https://midgard.forumpolish.com/t755-bertram-holsteinhttps://midgard.forumpolish.com/t817-bertram-holsteinhttps://midgard.forumpolish.com/t818-stjarna#3445https://midgard.forumpolish.com/f112-bertram-holstein


    Mgła nieprzytomności rzedniała niechętnie. W nieprzeniknionej czerni otępienia najpierw odezwał się drążący opieszałe myśli wizg, a grunt – coś szorstkiego, mokrego i przeraźliwie zimnego pod jego policzkiem – zdawał się drżeć jakby pod bębnieniem wściekłej ulewy, wgryzającej się w ziemię i dosięgającej samych posad Midgardu. I on, brnący pod nurt, przez mulistą sadzę dna jaźni, przez lepki, wzburzony szum tętna, wprost w objęcia ogłuszającego bólu, który spadł na niego powtórnym uderzeniem – jak tępy obuch poprawiający źle poczynioną zbrodnię na jego świadomości, po raz kolejny nieskutecznie, tym razem nie dając mu nawet ulgi omdlenia. Jedynie mdłości podpływające nagłą falą do gardła, ustawiczne trzaskanie płyt tektonicznych urażonej odłamkiem czaszki wtórujące wściekłym kroplom jadowitego deszczu coraz wyraźniej tratującym grunt w porywczej szarży pękniętego nad ich głowami nieba. Usłyszał kobiecy głos przemawiający do niego przez grubą barierę wizgu, otworzył wreszcie oczy – niechętnie, jak gdyby wcale nie chciał osadzać się znów w rzeczywistości – pokonując z wysiłkiem ciężar opadłych powiek. Ulewa okazała się być setką stóp kąsających bruk w histerycznej panice; wizg był krzykiem zlanym w jeden potworny jazgot. Błysk bólu zalęgniętego w ciemieniu sprawił, że błysnął znów białkiem oczu, w końcu jednak poruszając się, by podeprzeć się dłonią o chodnik i przewrócić na bok ze zduszonym, chrapliwym jękiem, wąskimi szczelinami źrenic odszukując twarz nachylonej nad nim kobiety. Niebo nie było już jaskrawo niebieskie; było sine i wrogie, ziarniste od pyłu – jego blade drobiny osiadły jej na ciemnych włosach, zawiesiły się na ciemnych rzęsach, na ramionach płaszcza.
    Nie – odpowiedział jej, chociaż sam nie wiedział, na które pytanie: nie, nie boli mnie nic, oprócz głowy (kłamstwo, bolało go wszystko, bolały go kolana, bolało go wrażliwe wewnętrzne zwierzę, zaszczute i oszołomione); nie, nic nie jest dobrze (cierpka na języku prawda). Nic nie jest dobrze. Podniósł rękę, chcąc sięgnąć do pulsującego bólem zranienia na ciemieniu, ale drżąca dłoń zawisła mu przed twarzą – oczko noszonego pierścienia opieki przez ułamek sekundy wpatrywało się w niego przerażoną czerwienią. – Wszystko w porządku – dodał pewniej, z szorstką stanowczością, nieomal nieprzyjemną, podpierając się, by dźwignąć z ziemi swój korpus, ciężki, jakby wypełnił go ktoś kamieniami.
    Pomyślał, że powinien jej podziękować, choć spomiędzy ogłuszenia i wciąż tlącego się w nim gniewu nie potrafił z siebie odpowiedniej wdzięczności wykrzesać; zanim zdążyłby się do tego przywieść, kobieta wykrzyknęła (ostre smagnięcie, wywołujące bolesny, zadrażniony grymas), wskazując innym dostrzeżonego sprawcę zamieszania. Sekundę później już jej przy nim nie było, a on chciał odwrócić się za nią, odnaleźć spojrzeniem prowodyra, chciał zerwać się też na nogi, ale raptowny ruch głowy wymógł na nim kolejny grymas, kolejne zdenerwowane pomruknięcie frustracji. Odwrócił się wystarczająco jednak, by dostrzec leżącą obok starszą kobietę, strugę krwi sączącą jej się ze skroni, niepokojącą nieruchomość drobnej, wyschłej sylwetki. Dźwignął się niezdarnie na nogi, odpuszczając sobie próbę stanięcia prosto; przetrącony jak skopany pies pokonał krótki dystans, by przykucnąć obok.
    Proszę pani – odezwał się, kładąc jej rękę na ramieniu, delikatnie je ściskając; bez rezultatu. Nachylił się bliżej, chcąc wyłapać szmer jej oddechu, odległe dudnienie serca, ale w uszach wciąż mu dzwoniło, wszystko wciąż drżało, drżał grunt pod nogami uciekających ludzi, drżało sine powietrze, drżał horyzont i niebo, drżało zaszczute zwierzę w piersi, drżało jego obolałe ciało. Przesunął dygoczące palce z jej ramienia ku szyi, zanurzając je delikatnie pod żuchwą. – Lifandi – szepnął, ściągając brwi w próbie skupienia, mrużąc oczy przez tętnienie bólu i jakieś wewnętrzne, niecielesne znużenie, ciągnące go uporczywie ku ziemi, szepczące mu cichą zachętę, by położyć się też, zamknąć oczy, udawać, że nic z tego go nie dotyczy.

    próg Lifandi: 10 < 11 (kości) + 5 (magia lecznicza) - 5 (kara I tura)


    Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat


    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości


    'k100' : 11
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Przez dłuższą chwilę właściwie ledwie słyszała otaczające ją zewsząd i rozbrzmiewające wokół dźwięki, gdy ich różnorodność i natężenie stały się po prostu zbyt uciążliwe i zbyt donośnie, by uwrażliwione uszy były w stanie je łowić i rozdzielać jeden od drugiego, szukając w nich sensu - sensu wszak tu nie było najmniejszego. Cóż za szaleniec porwałby się na podobny czyn? Samo wysadzenie pomnika w powietrze i dewastacja samego serca placu było czynem wysoce karygodnym i wprost niemieszczącym się w głowie, Guldbrandsen podobnie by to odbierała, gdyby ów akt wandalizmu został dokonany pod osłoną nocy, gdy Midgard spowity jest ciężkim całunem snu, tym razem jednak sytuacja była o wiele gorsza i malowała się w o wiele czarniejszych barwach. Dlaczego ktokolwiek z rozmysłem miałby się decydować na podobny krok właśnie dzisiaj, w czasie demonstracji, która zmieniła okolicę cokołu w wąskie gardło, gdzie stłoczone były całe tłumy? Oczywistym było to, że eksplozja wywoła chaos, lecz zrobi również coś jeszcze - zrani ludzi zebranych wokół. Czy więc o to chodziło osobie sięgającej po magię, o wyrządzenie krzywdy przypadkowym Midgardczykom? Z jakiego powodu? Jak bardzo trzeba nienawidzić ludzi, by porwać się na taki krok?
    Tłum zaczął się rozpierzchać na boki i jedynym szczęściem w tym całym nieszczęściu było to, że wbrew jej wcześniejszym obawom, rozbiegające się we wszystkie strony osoby nie ruszyły prosto na nieprzytomnego mężczyznę powalonego na bruk kamiennym fragmentem pomnika, a dodatkowo postawny pechowiec z wolna zaczynał powracać do żywych. - Czy wszystko dobrze? Czy coś cię boli? Oprócz głowy? - spytała go szybko, kontrolnie, nie mając zbyt wielkiego doświadczenia w ratownictwie medycznym, lecz przynajmniej nie wykazując się skrajną obojętnością jak kolejne z mijających ich osób z przerażeniem odmalowanym w oczach. Sama czarnowłosa pognała spojrzeniem w kierunku tkwiących uparcie w miejscu Wyzwolonych, rozweselonych zamieszaniem i paniką, durnych w swej dumie i obraźliwych w wiwatach - i gdyby spojrzenie było w stanie zabijać, tak padliby trupem jeden za drugim. Kątem oka dostrzegła gwałtowny ruch, osamotnioną sylwetkę, która z jakiegoś powodu wybijała się na tle innych już wcześniej, na chwilę przed eksplozją. Mężczyzna gwałtownie odwrócił podchwycone przez nią spojrzenie i pospiesznie ruszając w przeciwnym kierunku, w stronę wąskich uliczek odbiegających od placu, gotowy zniknąć raz na zawsze z oczu w dosłownie parę uderzeń serca.
    - Tam, to on wywołał eksplozję! - wykrzyknęła, balansując na skraju pewności, że to faktycznie on, jedyny prawdopodobny prowodyr zamieszania. Dłonią wskazała przemieszczającego się osobnika Neptúnusowi, który jako jeden z nielicznych po swym bohaterskim czynie uspokajania berserkera, nim ten przemieni się w pełni, wydawał się być na tyle zainteresowany wydarzeniami na placu, by mógł pomóc w pościgu - sama nie miała w nich doświadczenia, wszak wśród rodzeństwa Guldbrandsenów to Mikkel zajmował się egzekwowaniem prawa, podczas gdy jej dziedzina specjalizacji leżała zupełnie gdzie indziej. Dopiero teraz spostrzegła leżącą na chodniku staruszkę, która jeszcze przed paroma minutami stała u jej boku i sprzeciwiała się Wyzwolonym, a teraz z jej skroni ulatywała wąska strużka krwi; żal rozbłysł w oczach czarnowłosej, ten szybko jednak został zastąpiony przez gniew. - Wezwijcie pomoc! - rzuciła w eter, mając szczerą nadzieję na to, że wkrótce na miejscu zjaw się Krucza Straż oraz medycy gotowi nieść pomoc najciężej poszkodowanym, nie czekała jednak bezczynnie, by się o tym przekonać, zamiast tego zrywając się do biegu za uciekinierem, licząc na to, że nie zdąży wymknąć się niepostrzeżenie z placu.

    sprawność fizyczna: 49 (rzut) + 10 (statystyka) = 59
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Bezimienny' has done the following action : kości


    'k100' : 49
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Pył, który wzniósł się na placu kupieckim szarą, drażniącą mgłą rozkruszonych kamieni, opadł w końcu na bruk, w wąskiej uliczce, którą przemknął pośpiesznie podejrzany mężczyzna, już prawie niewyczuwalny, jakby tragedia wydarzeń ograniczała się do skromnego dziedzińca, zamknięta w karcerze jego powierzchni dźwiękoszczelną opoką. Kakofonia ludzkich krzyków i przekleństw cichła, gdy Frida, wraz z Neptúnusem ruszyli biegiem po nierównej nawierzchni; stopniowo przeraźliwy gwar przeobraził się w odległe echo, zastąpione odgłosami podeszw uderzających miarowo o chodnik oraz nierówny świst oddechów, przy surowej, grudniowej pogodzie, która dopiero z dala od gwałtownych wydarzeń przypominała o swoim chłodzie, wyciąganych powietrze tym łapczywiej ze ściśniętych wysiłkiem płuc, zdeterminowanych, by dotrzymać kroku sile woli, nakazującej nie gubić z oczu nieznajomego, który, zerknąwszy nerwowo przez ramię, przyśpieszył widocznie, pieczętując tym samym własną winę lub przynajmniej kreując okoliczności, które mogłyby ją uwydatniać.
    Przez chwilę mogłoby się zdawać, że mężczyzna skutecznie nabrał tempa, na moment znikając wam z pola widzenia za winklem jednego z budynków, po czym przemykając szybko w cieniu jednej z wysokich, murowanych fasad, gdy dobiegł jednak do miejsca, gdzie droga kończyła się żelazną bramą ogrodu zoologicznego, na jego twarzy rozrysowała się wyraźna konsternacja. Neptúnus, który jako pierwszy wyrwał się do przodu, przez chwilę rzeczywiście mało nie doganiając podejrzanego, mógł szybko zdać sobie sprawę z fiaska, w jakie wpadł nieuważny uciekinier – brama do zoo, która powinna była stać otwarta, tkwiła nieruchomo w miejscu, skuta żelazną kłódką i ciężarem srebrnego łańcucha. Wyzwolony, niewątpliwie wciąż zdeterminowany, by umknąć przed odpowiedzialnością, raptem chwycił się jednak metalowego ogrodzenia, wspinając się na dobre dwa metry, zanim zdołałby zostać pochwycony za kostkę czyjąś wyciągniętą do przodu ręką – niewątpliwie, nim przeskoczy na drugą stronę, będzie łatwym celem dla czarów, sięgających daleko ponad linię gruntu; wypadek z wysokości może jednak nie należeć do najprzyjemniejszych.
    Plac kupiecki, choć wciąż gwarny, pełen rejwachu i nerwowego popłochu, uległ tymczasem znacznemu przerzedzeniu – większość poszkodowanych podniosła się z ziemi, otrzepując frenetycznie ubrania, pył, jaki wzniósł się w powietrze po eksplozji, opadł, a pomnik Larsa Arvidssona, zasłużonego kotołaka (jeśli wierzyć legendom) leżał na bruku, roztrzaskany na kawałki, spośród których można było wyłowić wzrokiem pojedyncze części ciała: ułamany nos, zalegający smętnie na wgniecionym bruku, prawa ręka z ułamanym palcem wskazującym, kawałek tułowia, wygięty wykutym w kruszcu materiałem. Na wysokim cokole pozostały jedynie nogi – ucięte siłą destrukcyjnego czaru tuż nad kolanami, z determinacją trwające w miejscu i pozbawione swojego właściciela.
    Czy ona… – młody berserker, który, wykonawszy posłusznie, choć z pewnym wahaniem, polecenie Finnursona, zbliżył się teraz do Einara i Bertrama, spoglądając na leżącą na chodniku staruszkę – choć pod wpływem zaklęcia krwawienie z rany na jej czole ustało, wciąż nic nie zapowiadało, by miała niebawem odzyskać przytomność. – Ona… ona żyje, prawda? – spytał nerwowo, chowając rozdygotane dłonie w kieszenie narzuconego na ramiona płaszcza i podążając wzrokiem po dwójce mężczyzn, najwyraźniej podobnie jak on nie znających wielu tajników magii leczniczej. – Wezwałem… – zaczął ostrożnie, odwracając wzrok od zakrwawionej staruszki, lecz nim zdążył dokończyć zdanie, na placu pojawiło się trzech oficerów Kruczej Straży, których odznaki zalśniły blado w śreżodze zimowego słońca.
    Co tu się dzieje?! Proszę się rozejść. – zagrzmiał niski baryton jednego z nich, gdy mężczyzna przedarł się przez grupę spłoszonych gapiów, docierając pod pusty cokół. Większość Wyzwolonych zniknęła w ferworze zamieszania, lecz kilku wykrzywiało jeszcze spomiędzy tłumu swoje postulaty. – Jesteście panowie ranni? Co z tą kobietą? – spytał młodszy z nich, zatrzymując dłużej spojrzenie na twarzy Bertrama, po czym nachylając się nad staruszką z teatralnie stroskaną miną, choć wprawdzie nie wyrażając sobą wiele zaniepokojenia. – Żyje. – stwierdził krótko, ku wyraźnej uldze młodego berserkera, który westchnął cicho, przysiadając na schodach cokołu. – Jak do tego doszło? Gdzie są medycy?

    Frida i Neptúnus mogą rzucić kością k100 na dowolne zaklęcie w celu pochwycenia podejrzanego uciekiniera i sprowadzenia go z powrotem na plac kupiecki, w ręce Kruczej Straży. Einar i Bertram, oczekując na medyków, mogą tymczasem jeszcze raz podjąć się próby ocucenia nieprzytomnej kobiety, rzucając kością k100 na dowolne zaklęcie z magii leczniczej.
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Strach, naprężony jak struna, podnosił się zardzewiałą, dysharmoniczną nutą kilku rwących pociągnięć, ocierał się o pobliskie, spłaszczone wybrzeże myśli szorstkim jęzorem zimna, płytkim, zamaszystym poczuciem miałkich taktów instynktów; tunele źrenic rozwarły się w zaskoczeniu, a twarz momentalnie ostygła, jak prosta, tragiczna maska, z rozchylonymi nieznacznie płatkami ust. Nigdy, oprócz naiwnych, chłopięcych bójek na pięści i inkantacje, przekomarzań, wpisanych w czystą naiwność ruganą przez zniesmaczony, nauczycielski ton, nie dążył do konfrontacji, świadomy, że nie odznacza się ani szczególną siłą, ani, ponadto, budzącą przejaw rezerwy, krzepką budową ciała. Bronią, którą najczęściej władał, stawała się trutka kłamstwa, jaskrawa, hipnotyczna iluzja lgnąca do warstwy skóry; wyniosła, pełna sugestii ułuda, pod której blaskiem topniały zaspy rozsądku i własnej, roztropnej woli. Wydarty z nory dystansu, niezdolny, by użyć czaru charyzmy, by zmienić bieg sytuacji, zamierał, jak przerażone, żałośnie bezsilne zwierzę, speszone, drobne stworzenie o przesądzonych losach i niepewności, spisanej w błyskach osiadłych na taflach oczu.
    - Beiskr lé… - pochylał się nad staruszką, dążąc do uśmierzenia choć części skowytu bólu, który z całą pewnością mógł sztywno objąć jej ciało. Drugi, spośród członów zaklęcia, przepadł na skraju krtani razem z nagłym uściskiem, kipiącą podejrzliwością - słuszną - nadaną w jego kierunku przez nieznanego mężczyznę, z którym podjął się próby niesienia pierwszej pomocy. Wiedział, że okoliczne osoby, w tym również funkcjonariusze Kruczej Straży, stanowią znaczną przeszkodę; użycie manipulacji w podobnej scenerii tłumu byłoby niemal skrajną, wyrażoną głupotą, niezwykle brzemienną w skutkach. Nie był w stanie, podobnie, uciekać od odpowiedzi, posłużyć się szczyptą drwiny lub łudzić się, że milczenie odmieni koloryt chwili. Pamiętał, jak kilka momentów wcześniej, mężczyzna podniósł po wybuchu pomnika, rychło zyskując dawną, niezamgloną świadomość; poczuł się przy nim drobny i rachityczny, słaby, żałośnie słaby, o wytrąconych z rąk asach własnych atutów.
    - S-spokojnie - wiązka głosu złamała się jak zeschnięty pęd; po raz pierwszy od dawna doznał wyraźnych trudów, aby wydusić gładki, dobrany stosownie przekaz. - Jeden z nich mnie rozpoznał - nie kłamał, chociaż nie mówił pewnej, skrywanej pod oszczędnością słów prawdy, pomijał wpływ własnej aury, powołując się, tylko, na artystyczną działalność - mówił, że mam uciekać - odzyskał nieznacznie rezon, stwierdzając, że powie wszystko, co nosił w świeżej pamięci - że przejdą aż pod Kolegium - zakończył i spostrzegł z ulgą, że uścisk zupełnie zelżał. Wygładził materiał płaszcza, próbując usilnie stłumić natarczywy pęd serca, kołaczącego z zapałem o bramę mostka i żeber. W przeciwieństwie do całej, wyrażonej postawy nieznajomego, nie wierzył, że krzyki przyniosą skutek; domyślał się, że powinność funkcjonariuszy zostanie ograniczona do sporadycznej pomocy poszkodowanym i znalezienia sprawcy, który rozerwał pomnik na zastęp kamiennych strzępów. Sam fakt, że podobna organizacja istniała i miała prawo bez przeszkód głosić swoje poglądy, był karygodnym błędem - czymś, co nie miało prawa pojawić się na ich świecie. Czymś, co obecnie trwało.

    zaklęcie nieudane (przerwane)


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Einar Halvorsen' has done the following action : kości


    'k100' : 9
    Konta specjalne
    Nieznajomy
    Nieznajomy
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    Nagły wyrzut adrenaliny sprawił, że Neptúnus zaczął nabierać tempa, obrazy wokół, ludzie których mijał, stawały się coraz bardziej rozmyte, kamienice przesuwały się obok w niewyraźnej migawce upodabniając się do widoku rozmazującego się za oknem pędzącego pociągu; gdy uparcie wpatrywał się w swój cel. Wsłuchiwał się w swój przyspieszony, coraz bardziej świszczący oddech i chociaż czuł, że organizm opierał się, mimo doświadczenia w pościgach, tracił nieco siły. Nie zamierzał się jednak poddawać, zaciskając najpierw usta, zaraz potem dłonie zamykając w pięści i wciąż posuwał się do przodu. Czuł pulsujący ból w barku, nasilający się przy każdym kolejnym ruchu przedramion, gdy wyciągnięte dłonie poruszały się rytmicznie, niczym wahadła pomagając mu utrzymać rytm.
    Wypadł zza fasady, chwiejąc się nieznacznie, instynktownie przesuwając dłonią po twardej ścianie, dzięki temu szybko odzyskując równowagę, wiedziony nietłumionym pragnieniem pochwycenia zbiega i zaprowadzenia go przed oblicze sprawiedliwości, jeśli to rzeczywiście on był odpowiedzialny za wybuch, który nie tylko roztrzaskał na części pomnik Larsa Arvidssona, w ten karykaturalny sposób ubliżając jego obliczu, ale i pozostawił po sobie rannych.
    Uśmiech satysfakcji zachwiał się przez moment na ustach, gdy dostrzegł, że uciekinier znalazł się w potrzasku i nie miał za bardzo możliwości, aby się im wymknąć. Nie był jednak zdziwiony, gdy mężczyzna zaczął wspinać się po ogrodzeniu; spodziewał się, że tak łatwo się nie podda. Doskoczył do żelaznej bramy, wyciągnął przed siebie rękę, dłoń musnęła kostkę mężczyzny, mimo swojego wysokiego wzrostu Finnurson nie był jednak w stanie zatrzymać go w miejscu.
    - Nie waż się ruszać  - warknął, oglądając się za siebie, aby spojrzeć w twarz Fridy. Biegnąc, słyszał za sobą jej przyspieszony oddech, echo odbijających się do miejskich fasad kroków. - Wcale na to nie zasługuje, ale jeśli uda ci się zamortyzować upadek… - mruknął cicho, zanim rzucił zaklęcie - Reip! - Tym razem wypowiedział inkantację na głos, dając kobiecie czas na reakcję i rozpoznanie efektów zaklęcia. Było coś osobliwego w widoku ciała oplatanego niewidzialnymi sznurami, poddającego się woli niedostrzegalnych kajdanków będących jedynie przedsmakiem tego, co miało go czekać, jeśli nie będzie się kwapił do współpracy, gdy znajdzie się już pod opieką innych kruczych strażników, którzy - miał nadzieję - już czekali na nich na placu.

    próg zaklęcia: 70 < 57 + 25
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Nieznajomy' has done the following action : kości


    'k100' : 57
    Widzący
    Bertram Holstein
    Bertram Holstein
    https://midgard.forumpolish.com/t755-bertram-holsteinhttps://midgard.forumpolish.com/t817-bertram-holsteinhttps://midgard.forumpolish.com/t818-stjarna#3445https://midgard.forumpolish.com/f112-bertram-holstein


    W niespokojnym napięciu czekał, aż rzucone w rozkojarzeniu zaklęcie zadziała – obolały i wciąż ogłuszony, zdeterminowany jednak, by w zamieszaniu własnych opieszałych myśli przymusić się do wystarczającej koncentracji. W końcu puls, cichy i miarowy, wyłowiony z kruchego ciała staruszki, zatętnił pod opuszkami palców zatrzymanych pod jej żuchwą, na wiotkiej skórze szyi; płytkie, ale zdecydowane tony obcego serca zadudniły mu echem niesionym magią pod czaszką, wzmagając krótkim przebłyskiem ból rozlewający się po ciemieniu niepokojącym, uporczywie ignorowanym ciepłem. Szmer jej oddechu wyniósł się ponad krzyki spanikowanych ludzi i triumfujących Wyzwolonych, ponad cichnące dzwonienie w uszach; szczęśliwie żyła, choć wciąż nie przejawiała żadnych oznak responsywności, kiedy z ulgą ścisnął ponownie jej ramię, próbując znów do niej przemówić. Ktoś przykucnął w międzyczasie obok niego, nachylając się nad nią, rzucając proste zaklęcie zatrzymujące sączący się ze skroni karmin krwi; Bertram odgarnął jej zlepione włosy, srebrne nici farbowane szkarłatem, pozostawiające na palcach cienkie smugi. Próbował zebrać myśli, ważąc na języku kolejne zaklęcie – trudniejsze, wymagające od niego skupienia, które wymykało mu się wciąż w oszołomionym skołowaniu; nie zdążył jednak tchnąć w czekającą na podniebieniu inkantację skupionej sprawczości magii. Głos mężczyzny rozbrzmiał obok, wytrącając mu na ponów wykrzesywany z siebie spokój, ohydną prawdą zaaplikowaną jak piołun w rozdęte żyły naprężonych nerwów – podniósł ku niemu ciemne spojrzenie, rozpoznając jego twarz, choć, nie będąc nigdy szczególnie zainteresowanym półświatkiem artystycznym, nie przypominając sobie jeszcze właściwego nazwiska, zawisłego gdzieś drażniąco na skraju świadomości. Odsłonięta przed nim rewelacja, wsączająca się prowokacyjnie kąsającym jadem w rozumienie, tężejąca nagle w rozpaloną żagiew nagłego gniewu przystawianą do podrażnionej tkanki pochopności – pochopnych wniosków i pochopnych impulsów.
    Szorstkie palce, szare od wszechobecnego pyłu i wysmagane smużkami krwi, zacisnęły się na płaszczu Halvorsena mocno i nieustępliwie.
    Skąd o tym wiesz? – spytał, nagląc odpowiedź krótkim szarpnięciem, zmuszającym go, by nachylił się bliżej, w impas przymuszonej konfrontacji. Nie wiedział nic o planie zniszczenia pomniku, to nie oznaczało jednak nic, nie wybielało go wcale; być może był to fragment zamiarów znany tylko nielicznym, a być może w rzeczywistości była to decyzja podjęta spontanicznie w ferworze chwili przez lekkomyślnego skrajnego ekstremistę niezależnie od faktycznych zamiarów grupy, choć Bertram wątpił w to tak samo, jak on. Wiedział o Swędzie Odmieńca; a więc wiedział wystarczająco, by móc wcześniej uprzedzić służby, zawiadomić o planowanej demonstracji, obarczyć Wyzwolonych restrykcją kruczej czujności.
    Głos berserkera wbił się pomiędzy nich klinem, otrzeźwiająco przestraszonym i wahliwym; Bertram, wyraźnie się zawahawszy, wypuścił Halvorsena z uścisku, by spojrzeć na chłopaka, zlustrować go prędkim, nagle zupełnie otrzeźwiałym spojrzeniem. Pomimo krwi wciąż rozlanej na jego skaleczonych skroniach, wydawał się wyglądać – zważywszy na okoliczności – dobrze.
    Żyje – potwierdził zaraz za jednym z oficerów straży (rychło w czas), wysilając się wobec niego na łagodniejszy ton. Indagacje mundurowych pozostawił Einarowi, rzucając mu krótkie spojrzenie, jak gdyby chciał pogonić go do wyjaśnień. Tłumacz się teraz. Poderwana w nim złość, skłębiona jak ciemny barwnik w ponurym brązie oczu, przerzedziła tymczasem mgłę skołowania; odnalazłszy w krtani wyłowione z zakamarków pamięci zaklęcie, skupił się znów na nieprzytomnej kobiecie.
    Standa – wiotkie, blade płatki powiek poruszyły się dostrzegalnie, choć nie odsłaniając jeszcze spojrzenia budzącej się kobiety. – Ty, młody – zwrócił się do berserkera, przywołując go gestem ręki – chodź tutaj, przypilnuj jej; ostrożnie, mów do niej – poinstruował go, wskazując mu, by przykucnął obok i podkładając jego dłoń pod głowę staruszki. – Proszę się nie ruszać, medycy są w drodze – poinformował jeszcze rzeczowo, kiedy dostrzegł wreszcie błysk jej spojrzenia i drżenie rozchylających się warg.
    Podniósł się wreszcie, krzywiąc się wyraźnie, ostrze bólu przesunęło się bowiem po pałąku zgiętego kontuzjami kręgosłupa; chwycił się za opadający bark przeciwną ręką, jakby chciał go rozetrzeć, zwracając się w kierunku spóźnionych przedstawicieli Kruczej Straży.
    Co zamierzacie z tym zrobić? – pytanie niebezpiecznie przebrzmiewające pełnym wyrzutu warknięciem. – Nie powinniście ich aresztować? – znów, chrapliwie, z gniewnym podbiciem spieniającym się u brzegów tonu. – Tych pierdolonych skurwysynów? – zanim zdążyłby się pohamować; za sobą wciąż słyszał zwycięskie okrzyki, obrzydliwe hasła podrygujące na pokrytym pyłem i szczątkami kamiennego Arvidssona placu jak błazeńskie szydercze śmiechy.

    próg zaklęcia: 55 < 75 z rzutu + 5 ze statystyk


    Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat


    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości


    'k100' : 75
    Konta specjalne
    Bezimienny
    Bezimienny
    https://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.comhttps://midgard.forumpolish.com


    Nie tak miał wyglądać ten dzień - dzień, który przeznaczyła na świąteczne zakupy i w którym największym wyzwaniem miało być odnalezienie odpowiednich podarków dla najbliższych, a tymczasem właśnie ona, naznaczona przez bogów darem dostrzegania fragmentów wydarzeń jeszcze nierozegranych, w ironiczny wręcz sposób wpadła w samo centrum upolitycznionej zawieruchy niczym śliwka w kompot. Podszyty futrem płaszcz ciążył, gdy spontanicznie zmuszała kolejne partie mięśni do nieplanowanego wysiłku, by czym prędzej gnać przed siebie szlakiem wyznaczanym przez uciekiniera, a skryte pod warstwami nieprzystosowanych do podobnych aktywności ubrań i pod rozgrzaną od wysiłku skórą płuca paliły nieomal żywym ogniem, gdy wciągały głęboko mroźne powietrze. Widoczne kątem oka fasady kolejnych mijanych kamienic zlewały się ze sobą, gdy uparcie kontynuowała pogoń, ledwie odnotowując fakt, że wąskie uliczki, którymi podążali, były praktycznie wolne od duszącego pyłu - jak daleko zdołali się już oddalić od Placu Kupieckiego? Czy zdążyły się już na nim pojawić służby, czy ktokolwiek oprócz Neptúnusa i niej samej próbował złapać tego, który świadomie narażał zdrowie i życie tak wielu osób tłoczących się naokoło nieistniejącego już pomnika Larsa Arvidssona?
    Mężczyzna oddalał się coraz bardziej, a Guldbrandsen zaczynało braknąć już sił, by wbrew protestującemu organizmowi zmuszać się do dalszego biegu na najwyższych możliwych obrotach. Zniknął jej z oczu nagle i niespodziewanie; ciemne brwi zbiegły się ku sobie w konsternacji, lecz nie zatrzymała się, sunąc do przodu właściwie siłą rozpędu. Z trudem łapała oddech, gdy chwilę później spostrzegła uciekiniera tkwiącego pod zamkniętą bramą do ogrodu zoologicznego, znajdującego się w przysłowiowej ślepej uliczce, lecz wciąż wystarczająco zdeterminowanego do tego, by salwować się próbą wspięcia po żelaznych okuciach bramy. Znajdowała się wciąż dosłownie kawałek za Finnursonem, który z pewnością był bardziej odpowiednią osobą do ścigania złoczyńców, lecz jej własna refleksja o bezmyślności bohaterskiego zrywu i realnym ryzyku, jakie bez chwili pomyślunku wzięła na własne barki wciąż nie nadchodziła, gdy w żyłach głucho tętniła krew niosąca kolejne pokłady adrenaliny do kolejnych tkanek.
    - Zdecydowanie na to nie zasługuje - przytaknęła słowom Neptúnusa, z trudem łapiąc oddech, jednak tworzony naprędce plan był sensowny, gdy szybkie i proste kalkulacje pokazywały, że upadek z wysokości może mu zaszkodzić i skutecznie utrudnić późniejsze przesłuchania przez odpowiednie służby. - Óhætt - zainkantowała zaklęcie, pragnąc zamortyzować uderzenie bezwładnego, spętanego ciała o twarde podłoże; nie zasługiwał na to, zdecydowanie nie, lecz pozostawało jej liczyć tylko na to, że midgardzki wymiar sprawiedliwości nie będzie już miał dla niego równie wiele litości.

    próg zaklęcia: 50 < 46 (rzut) + 5 (statystyka)
    Konta specjalne
    Mistrz Gry
    Mistrz Gry
    https://midgard.forumpolish.com/https://midgard.forumpolish.com/


    The member 'Bezimienny' has done the following action : kości


    'k100' : 46
    Konta specjalne
    Prorok
    Prorok


    Wspinał się za wolno – chociaż przez chwilę zdawało mu się, że sięgnie dłonią ku żeliwnym szpikulcom ogrodzenia, podciągając się z wystarczającą siłą, by oprzeć podeszwy o brzeg bramy i zwinnie przeskoczyć na drugą stronę, ledwie musnął jednak palcami zaokrąglonego wzorzystą arabeską szpikulca, jego ciało zesztywniało gwałtownie, pochwycone we wnyki magicznych lin, które oplotły go tak ciasno, że na chwilę stracił dech, a zaraz później równowagę. Palce, z determinacją zaciskane dotąd na metalowych prętach, rozluźniły się, gdy zaklęcie oplotło go w piersi, przyciskając łokcie do żeber i siłą grawitacji ściągając bezradne ciało w dół, ku twardym płytom chodnika, te przyjęły jednak zbiega z niespodziewaną miękkością, jak giętki materac, w jaki zdawał się przeobrazić bruk pod wpływem rzuconego przez Fridę czaru. Mężczyzna żachnął się wściekle, próbując oswobodzić się z pętających go lin, lecz ostatecznie sapnął tylko ze zmęczenia, zaciskając zęby i przez ich ciasną, zgrzytającą zagrodę przeciskając siarczyste przekleństwo.
    Wy podłe… dziwolągi… na pewno jesteście jednymi z nich. Nawet nie zdajecie sobie sprawy… z kim właśnie… zadzieracie. – warknął na wydechu, z piersią wciąż ściśniętą zaklęciem, które, mimo niepozornego wyglądu, nie wiotczało jednak pod prężącymi się mięśniami i gorejącym w ciele gniewem, tak jawnie wyeksponowanym w ciemnych talarach źrenic, rozszerzonych emocjami i prawie zlewających się z kasztanowymi obręczami tęczówek. Mężczyzna, choć wciąż niezadowolony, nie miał już jak stawiać większego oporu, być może poza tym, który czaił się w jego słowach i surowym spojrzeniu, mierzącym okolicę niczym byk, poszukujący na arenie czerwonej szarfy torreadora. Choć mogłoby zdawać się, że odbiegliście daleko, ogród zoologiczny dzieliło od placu kupieckiego zaledwie kilkaset metrów, których pokonanie nie sprawiło wam we dwójkę tak wielkiego problemu, jak początkowo można by sądzić, zważając na opór stawiany przez pochwyconego kryminalistę – determinacja, z jaką uciekał, wskazywała na udział w tragicznych wydarzeniach na dziedzińcu, kwestia jego motywacji pozostawała już jednak w rękach Kruczej Straży.
    Ta, niewątpliwie sfrustrowana eskalacją wydarzeń, zdawała się tymczasem niechętna wobec podejmowania pochopnych działań względem Wyzwolonych, którzy po wybuchu rozproszyli się po okolicy, przerywając demonstrację, najwyraźniej również świadomi, że cierpliwość władz miała pewne – choć korzystnie nagięte – granice; nie ulegało złudzeniom, że tym razem nie dotrą pod progi Kolegium, lecz ich zapał z pewnością nie chylił się jeszcze ku ostudzeniu.
    To my będziemy zadawać pytania. – odwarknął szorstko starszy oficer, gromiąc Bertrama ponurym spojrzeniem, najwyraźniej przyzwyczajonym i rozgniewanym roszczeniowością obywateli, którzy zwykli sądzić, że wiedzą lepiej, niż on po długich latach służby. – Zapewniam pana, że każdemu, kto na to zasługuje, wymierzona zostanie stosowna kara. – odparł surowo i zmarszczył czoło, coś jego głosie wybrzmiało jednak nutą niepokojącej groźby. – Z całą pewnością nasz uciekinier... – żachnął się zaraz na widok Fridy, Neptúnusa oraz wyraźnie niezadowolonego mężczyzny, który, spętany linami, szedł paralitycznym krokiem pomiędzy nimi, co jakiś czas lżąc głośno. – Przywita się z luksusami chłodnej celi. – tym razem jego broda poszybowała wyżej, a powieki opadły nieco, gdy wzrok przemierzył krytycznie powierzchnię placu, na którym leżały rozkruszone fragmenty pomnika, po czym zatrzymał się z pewną konsternacją na twarzy Finnursona.
    Starsza kobieta, która zaczerpnęła gwałtowniej powietrza, przywiedziona do przytomności zaklęciem Bertrama, otworzyła tymczasem oczy, bezwładnym, wciąż nieco przymglonym wzrokiem wodząc po fizjonomii zgromadzonych i skupiając je na licu nachylonego nad nim chłopaka, prawie równie bladego ze strachu, co ona sama.
    Oni przyjdą… Przyjdą jeszcze po nas wszystkich. – wychrypiała stłumionym głosem, który stojący blisko Bertram i Einar mogli pochwycić – cokolwiek dokładnie miała na myśli, musiało pozostać w ponurej sferze domysłów, medycy, którzy nagle pojawili się na dziedzińcu, otoczyli ją bowiem z obu stron, wypełniając ciszę kolejnymi inkantacjami, a starszy oficer Kruczej Straży, najwyraźniej zniecierpliwiony ciekawskim, tłoczącym się wokół motłochem, który na nowo zaczynał kreować obręcz wokół centrum wydarzeń i spomiędzy którego błyskał flesz dziennikarskich aparatów, zagrzmiał stentorowym głosem, powtarzając wcześniejsze polecenie, lecz nie akceptując już żadnego sprzeciwu.
    Proszę się rozejść. – tłum zaszumiał, w końcu ulegając jednak posłusznie. – Na placu są odpowiednie służby, zajmiemy się tym. – i tylko zatrzymane w cokole nogi Larsa Arvidssona pozostały w miejscu, nieporuszone.

    wszyscy z tematu


    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.