:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
Strona 2 z 2 • 1, 2
14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady
+2
Prorok
Nieznajomy
6 posters
Prorok
14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:36
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
First topic message reminder :
Wszyscy paraliście się magią zakazaną, a niektórzy z was na własnej skórze nawet, dowiedzieć się mogliście o tym, jak bolesne potrafi być obnoszenie się z nią w sytuacjach publicznych lub przynajmniej – szerzej poznanych. I chociaż wielu z was zgodziłoby się pewnie z koniecznością odczarowania i depenalizacji sztuk, po które sięgnęliście z takich czy innych powodów – nie pozostawiało złudzeń to, że wszystko czego dziś uświadczycie… Zdecydowanie nie pomoże wam w kształtowaniu lepszej pozycji Ślepców w społeczeństwie. Nim jednak wszystko zaczęło się sypać, każdy z was usłyszeć mógł kilka pełnych rozbawienia zdań. Munduru jakie nosili na sobie, wskazywały na to, że są Kruczymi Strażnikami. Ich młody wiek i mleko pod nosem, zapewne wskazywały na to, że znajdują się dopiero w stopniu rekruta… Rozmawiali, brodzili po kostki w śniegu, który o tej porze roku dawał się przecież wyraźnie we znaki i nie przejmowali się tym, by szybko dotrzeć do domu. Mieli czas, dobrze się bawili i tak samo jak wy, nie spodziewali się tego, że za chwilę zrzucą z dłoni rękawiczki, byle tylko próbować powstrzymać działania bezsprzecznie… Nielegalne.
Czwórka rekrutów Kruczej Straży, zatrzymała się na chwilę pod latarnią, gdy jeden przy pomocy zaklęcia zaczął podpalać papierosa. Drugi z nich, oparł się ramieniem o słup, byle tylko zacząć rozpowiadać przed znajomymi wcale nie zabawną wizję spędzenia czasu z jedną z młodszych rekrutek, którą łatwo byłoby przecież wykorzystać, a potem zmusić do przeniesienia do jednostki w innym mieście skandynawskim. Każdy z was posłyszeć to mógł, jeżeli chciał, przeczuwając już, że mroczna strona umysłu znajduje się również w głowach kogoś, kogo często stawiać można za wzór prawości – Kruczego Strażnika. Co jednak istotniejsze, a co być może zagłuszone już przez głośno grający gramofon w jednym z mieszkań w pobliżu skweru (W którym de Facto kręcić musiała się nielicha impreza…), dalsze słowa rekruta tego mogły wzbudzić wyraźne zaniepokojenie.
- Bardzo śmieszne, Hans – zwrócił się do kolegi tonem drwiącym. Ten jednak na twarzy posiadał jedynie zmieszanie.
- Co takiego? – wydawał się niepewny.
- Jak zwykle próbujesz mnie nastraszyć… To już na mnie nie działa – powiedział, jednak skoro wciąż patrzył na Hansa, skoro wciąż miał na oku jego dłonie… Jakim cudem te mogłyby zaciskać się na jego kostkach? Odynie…
- NA MŁOT THORA! – krzyknął Kruczy Strażnik, który upuszczając papierosa momentalnie odsunął się od poszkodowanego. Opuchnięte, sine palce, które zaciskały się wokół cholewki na kostkach przyjaciela, nie mogły być żartem… A ciało, które w momencie przywołania w pośpiechu kuli światła, objawiło się ich oczom, przypominało spuchniętą, martwą twarz mężczyzny, o którego zaginięciu mieli okazję niedawno posłyszeć.
Gdzieś z bocznej uliczki posłyszeć się dało szum i… Jakby stukot kości? Kruczy Strażnik pochwycony przez ożywionego trupa obalił się, próbując postawić krok wbrew woli silnego nieumarłego. Jego przyjaciele odsunęli się na odpowiednią odległość. Brak dowódcy jednak czy jakiegokolwiek doświadczonego pracownika Straży uwierał ich – zmuszał do podejmowania decyzji w pojedynkę. Dlatego jeszcze… Żadne zaklęcia nie padły.
Niezależnie od tego jednak, co każde z WAS robiło tutaj o tej porze – czy brało udział w przyjęciu za oknem, czy czaiło się być może na któregoś ze Strażników, a może próbowało zasnąć na ławce na skwerze pomimo nieprzyjemnej pogody… To nieistotne. Historia działa się bowiem na waszych oczach.
Proszę o umieszczenie możliwego ekwipunku pod pierwszym postem.
Macie do podjęcia jedną akcję i na ten moment, początkowo - sami uznajecie, co z tego co opisałam udało wam się zauważyć. W przypadku rzutu na spostrzegawczość, w zależności od waszego położenia, możecie zauważyć więcej.
Podrzucam durną mapę żeby lepiej sobie wyobrazić, gdzie ciągnięty jest jeden z Kruczych i byście mogli się porozstawiać - mapka
14.02.2001
Wszyscy paraliście się magią zakazaną, a niektórzy z was na własnej skórze nawet, dowiedzieć się mogliście o tym, jak bolesne potrafi być obnoszenie się z nią w sytuacjach publicznych lub przynajmniej – szerzej poznanych. I chociaż wielu z was zgodziłoby się pewnie z koniecznością odczarowania i depenalizacji sztuk, po które sięgnęliście z takich czy innych powodów – nie pozostawiało złudzeń to, że wszystko czego dziś uświadczycie… Zdecydowanie nie pomoże wam w kształtowaniu lepszej pozycji Ślepców w społeczeństwie. Nim jednak wszystko zaczęło się sypać, każdy z was usłyszeć mógł kilka pełnych rozbawienia zdań. Munduru jakie nosili na sobie, wskazywały na to, że są Kruczymi Strażnikami. Ich młody wiek i mleko pod nosem, zapewne wskazywały na to, że znajdują się dopiero w stopniu rekruta… Rozmawiali, brodzili po kostki w śniegu, który o tej porze roku dawał się przecież wyraźnie we znaki i nie przejmowali się tym, by szybko dotrzeć do domu. Mieli czas, dobrze się bawili i tak samo jak wy, nie spodziewali się tego, że za chwilę zrzucą z dłoni rękawiczki, byle tylko próbować powstrzymać działania bezsprzecznie… Nielegalne.
Czwórka rekrutów Kruczej Straży, zatrzymała się na chwilę pod latarnią, gdy jeden przy pomocy zaklęcia zaczął podpalać papierosa. Drugi z nich, oparł się ramieniem o słup, byle tylko zacząć rozpowiadać przed znajomymi wcale nie zabawną wizję spędzenia czasu z jedną z młodszych rekrutek, którą łatwo byłoby przecież wykorzystać, a potem zmusić do przeniesienia do jednostki w innym mieście skandynawskim. Każdy z was posłyszeć to mógł, jeżeli chciał, przeczuwając już, że mroczna strona umysłu znajduje się również w głowach kogoś, kogo często stawiać można za wzór prawości – Kruczego Strażnika. Co jednak istotniejsze, a co być może zagłuszone już przez głośno grający gramofon w jednym z mieszkań w pobliżu skweru (W którym de Facto kręcić musiała się nielicha impreza…), dalsze słowa rekruta tego mogły wzbudzić wyraźne zaniepokojenie.
- Bardzo śmieszne, Hans – zwrócił się do kolegi tonem drwiącym. Ten jednak na twarzy posiadał jedynie zmieszanie.
- Co takiego? – wydawał się niepewny.
- Jak zwykle próbujesz mnie nastraszyć… To już na mnie nie działa – powiedział, jednak skoro wciąż patrzył na Hansa, skoro wciąż miał na oku jego dłonie… Jakim cudem te mogłyby zaciskać się na jego kostkach? Odynie…
- NA MŁOT THORA! – krzyknął Kruczy Strażnik, który upuszczając papierosa momentalnie odsunął się od poszkodowanego. Opuchnięte, sine palce, które zaciskały się wokół cholewki na kostkach przyjaciela, nie mogły być żartem… A ciało, które w momencie przywołania w pośpiechu kuli światła, objawiło się ich oczom, przypominało spuchniętą, martwą twarz mężczyzny, o którego zaginięciu mieli okazję niedawno posłyszeć.
Gdzieś z bocznej uliczki posłyszeć się dało szum i… Jakby stukot kości? Kruczy Strażnik pochwycony przez ożywionego trupa obalił się, próbując postawić krok wbrew woli silnego nieumarłego. Jego przyjaciele odsunęli się na odpowiednią odległość. Brak dowódcy jednak czy jakiegokolwiek doświadczonego pracownika Straży uwierał ich – zmuszał do podejmowania decyzji w pojedynkę. Dlatego jeszcze… Żadne zaklęcia nie padły.
Niezależnie od tego jednak, co każde z WAS robiło tutaj o tej porze – czy brało udział w przyjęciu za oknem, czy czaiło się być może na któregoś ze Strażników, a może próbowało zasnąć na ławce na skwerze pomimo nieprzyjemnej pogody… To nieistotne. Historia działa się bowiem na waszych oczach.
Proszę o umieszczenie możliwego ekwipunku pod pierwszym postem.
Macie do podjęcia jedną akcję i na ten moment, początkowo - sami uznajecie, co z tego co opisałam udało wam się zauważyć. W przypadku rzutu na spostrzegawczość, w zależności od waszego położenia, możecie zauważyć więcej.
Podrzucam durną mapę żeby lepiej sobie wyobrazić, gdzie ciągnięty jest jeden z Kruczych i byście mogli się porozstawiać - mapka
Funi Hilmirson
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:44
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Rozedrgana dynamiczność spektaklu wprawiała mięsień serca w podniecone drżenie – przez skwer przetaczały się wibrujące w kościach wrzaski i orkiestralne konwulsje dogranych elementów, a on czuł, że nie będzie mógł po wszystkim zasnąć: wyjdzie stąd ze smrodem śmierci we włosach i życiem rozpierającym się w podekscytowanych źrenicach jakby na przekór, podjudzonym widokiem obnażonej z tkanek kości. Miał zawsze nadpobudliwe ciało i jeszcze bardziej pobudliwą duszę, rozpłomieniającą się od przypadkowej iskry zdarzenia lub intrygującej myśli; nie mógł spać, kiedy pierwszy raz wspomniano na lekcjach badania Faltskoga; nie mógł spać, kiedy po raz pierwszy wymknął się nocą ze świątynnego przybytku, wiedząc, że wróci do niego z ociężałym sumeniem; nie mógł spać, wyczekując każdych kolejnych potajemnych spotkań, które zbliżały go do prawdy. Ułożono go do posłusznej pobożności, ale czysta, ortodoksyjna wiara nigdy nie potrafiła wzburzyć jego hugr w sposób, w jaki burzyła ją bliskość wiarołomnej magii, dla której odkrywał swoją religię na nowo: taką, która nie wypierała się jej tchórzliwie i taką, która nazywała chorobliwą fascynację cnotą, zbliżała więc go zarazem do świętości. Ślepca spotkanego tuż za progiem zbliżała tymczasem do współwiercy – a tych od dzieciństwa uczono go pojmować bliżej niż niezakosztowany nigdy mit rodziny, uśmiechał się więc bez śladu zdroworozsądkowej nieufności (tę rezerwował dla Kruczej Straży i mediów), traktując odciśnięte mu na dłoni piętno jak porozumiewawczy sygnał.
– Dobre towarzystwo – odpowiedział bez głębszego namysłu, po to przede wszystkim, by zatrzymać jeszcze jego uwagę; nie był dłużej na tyle naiwny, żeby sądzić, że to mogłoby rzeczywiście wystarczać, choć młode rysy mężczyzny dawały mu przynajmniej cień nadziei, że nie zdążył jeszcze zupełnie przetrawić swojej natury w ostygły, oporny kamień trzymany pod osierdziem zamiast ciepłego, chłonnego serca, jak zdecydowana większość zepsutej do cna populacji Przesmyku, co było zresztą odkryciem rozczarowującym: zanim wszedł między tych wygasłych, gruboskórnych ludzi, wyobrażał sobie, że musi być wśród nich więcej podobnych mu wizjonerów, tymczasem szybko okazało się, że nawet jeśli się zdarzali, ich krew najczęściej wykarmiała ślepe uliczki i kratki ściekowe, wyparta ciemnotą. Okazywało się, że bezpieczniej było milczeć: a to przychodziło mu zawsze z trudem.
Próbował peryferią oka kontrolować rozwój wydarzeń rozgrywający się nieco dalej, skupiając się jednak na zaklęciu, które uniosło wreszcie przedmiot zgubiony pomiędzy krzewami – nie, nie zgubiony, nie znajdował się tam przypadkiem. Lustro sunęło spolegliwie ponad śniegiem ku niemu, a on coraz wyraźniej zdawał sobie sprawę, że nie znajduje na jego tafli własnej sylwetki, tak jak należałoby się tego spodziewać. Rama zachwiała się na posłyszane wspomnienie elitarnej grupy ślepców, nie wymykając się jednak szczęśliwie spod działania zaklęcia; łypnął błękitnym okiem na stojącego obok ślepca, wyraźnie zadowolony, jakby chciał przyjrzeć mu się jeszcze raz, z konfidencjonalnym uśmiechem. Ironiczne rozbawienie nieznajomego przebrzmiewało wprawdzie drwiną, ale należało się już chyba do tego przyzwyczaić – dla wielu jedyną alternatywą była egzystencja podobna zadżumionemu szczurowi; Magisterium dawało przynajmniej jakieś ciekawsze perspektywy.
– Mam nadzieję – odpowiedział, wyciągając dłoń po ramę przywiedzionego do siebie lustra, spoglądając na Pekkę, kiedy zaciskał na niej palce; wyraźnie zbladł, kiedy fetor wypełnił mu usta wraz z oddechem. – Przypuszczam, że za klubową migrację nie dają kwiatów i kosza owoców. Może pestki pomarańczy, wiesz, jak w Ojcu chrzestnym – mruknął kwaśno (z nutą goryczy wspominając małą salę z projektorem w piwnicy internatu, czas, kiedy pozwolono im skosztować hitu śniącego kina i ustępy Eddy czytane powłóczystą mową Dona Corleone), zanim nie zwrócił wejrzenia na zwierciadło: a raczej pomieszczenie, które otwierało się przed nim jak druga rzeczywistość wykrojona w prostokąt. Rozpoznał postać Egona, rozpoznał jego złote spojrzenie, potknął się o nie własnym, zanim zauważył również drugiego ślepca w środku i kształt dwóch ciał leżących na podłodze, których w cieniu nie potrafił oddzielić od siebie. W odbłysku szkła pomiędzy nimi rozpoznał wymierzone w niebo światło zaklęcia wzywającego straż; podniósł za nim spojrzenie, z kolejnym przekleństwem zbierającym się w ustach razem z tym paskudnym rozkładem, od którego mdliło go coraz silniej – potem wzrok podążył za krzykiem oficerów wciąganych przez kościste dłonie w głąb uliczki, miał wrażenie, że wszystko zaczęło drżeć, grunt pod jego stopami i tafla trzymanego zwierciadła, a może to tylko on; ludzie wylali się raptem z otwartych drzwi, wpadając wprost na nich, ktoś pchnął go tak mocno, że lustro wyślizgnęło mu się z dłoni, upadając w śnieg, a on poderwał spojrzenie ku oknu kamienicy. Spróbował wyłuskać jeszcze spomiędzy ludzi ślepca, który stał obok niego, ale ludzie zakotłowali się wokół i nie był pewien, czy ten w ogóle zwracał jeszcze na niego uwagę, czy zauważył wyciąganą ku niemu rękę i czy zdążył cofnąć ramię przed tą solidarnością, zanim wycedził zaklęcie:
– Bregða – powietrze zafalowało, drżenie przemieniło się w szarpnięcie, od którego treść żołądka zatrzymała mu się pod gardłem i kiedy znalazł się w pomieszczeniu, zgiął się z marudnym, gardłowym odgłosem, łapiąc się czegoś dłonią (miał nadzieję, że to rękaw Muncha). – Wezwali kruczą – wypluł, zamiast skromnego obiadu, prostując się zaraz, by przypadkiem nie ominąć momentu, w którym katowskie zaklęcie spadnie mu na łeb.
Bregða (Migrate) – teleportuje w miejsce, o którym pomyśli użytkownik
Próg: 70 < 53 (rzut) + 18 (magia użytkowa)
– Dobre towarzystwo – odpowiedział bez głębszego namysłu, po to przede wszystkim, by zatrzymać jeszcze jego uwagę; nie był dłużej na tyle naiwny, żeby sądzić, że to mogłoby rzeczywiście wystarczać, choć młode rysy mężczyzny dawały mu przynajmniej cień nadziei, że nie zdążył jeszcze zupełnie przetrawić swojej natury w ostygły, oporny kamień trzymany pod osierdziem zamiast ciepłego, chłonnego serca, jak zdecydowana większość zepsutej do cna populacji Przesmyku, co było zresztą odkryciem rozczarowującym: zanim wszedł między tych wygasłych, gruboskórnych ludzi, wyobrażał sobie, że musi być wśród nich więcej podobnych mu wizjonerów, tymczasem szybko okazało się, że nawet jeśli się zdarzali, ich krew najczęściej wykarmiała ślepe uliczki i kratki ściekowe, wyparta ciemnotą. Okazywało się, że bezpieczniej było milczeć: a to przychodziło mu zawsze z trudem.
Próbował peryferią oka kontrolować rozwój wydarzeń rozgrywający się nieco dalej, skupiając się jednak na zaklęciu, które uniosło wreszcie przedmiot zgubiony pomiędzy krzewami – nie, nie zgubiony, nie znajdował się tam przypadkiem. Lustro sunęło spolegliwie ponad śniegiem ku niemu, a on coraz wyraźniej zdawał sobie sprawę, że nie znajduje na jego tafli własnej sylwetki, tak jak należałoby się tego spodziewać. Rama zachwiała się na posłyszane wspomnienie elitarnej grupy ślepców, nie wymykając się jednak szczęśliwie spod działania zaklęcia; łypnął błękitnym okiem na stojącego obok ślepca, wyraźnie zadowolony, jakby chciał przyjrzeć mu się jeszcze raz, z konfidencjonalnym uśmiechem. Ironiczne rozbawienie nieznajomego przebrzmiewało wprawdzie drwiną, ale należało się już chyba do tego przyzwyczaić – dla wielu jedyną alternatywą była egzystencja podobna zadżumionemu szczurowi; Magisterium dawało przynajmniej jakieś ciekawsze perspektywy.
– Mam nadzieję – odpowiedział, wyciągając dłoń po ramę przywiedzionego do siebie lustra, spoglądając na Pekkę, kiedy zaciskał na niej palce; wyraźnie zbladł, kiedy fetor wypełnił mu usta wraz z oddechem. – Przypuszczam, że za klubową migrację nie dają kwiatów i kosza owoców. Może pestki pomarańczy, wiesz, jak w Ojcu chrzestnym – mruknął kwaśno (z nutą goryczy wspominając małą salę z projektorem w piwnicy internatu, czas, kiedy pozwolono im skosztować hitu śniącego kina i ustępy Eddy czytane powłóczystą mową Dona Corleone), zanim nie zwrócił wejrzenia na zwierciadło: a raczej pomieszczenie, które otwierało się przed nim jak druga rzeczywistość wykrojona w prostokąt. Rozpoznał postać Egona, rozpoznał jego złote spojrzenie, potknął się o nie własnym, zanim zauważył również drugiego ślepca w środku i kształt dwóch ciał leżących na podłodze, których w cieniu nie potrafił oddzielić od siebie. W odbłysku szkła pomiędzy nimi rozpoznał wymierzone w niebo światło zaklęcia wzywającego straż; podniósł za nim spojrzenie, z kolejnym przekleństwem zbierającym się w ustach razem z tym paskudnym rozkładem, od którego mdliło go coraz silniej – potem wzrok podążył za krzykiem oficerów wciąganych przez kościste dłonie w głąb uliczki, miał wrażenie, że wszystko zaczęło drżeć, grunt pod jego stopami i tafla trzymanego zwierciadła, a może to tylko on; ludzie wylali się raptem z otwartych drzwi, wpadając wprost na nich, ktoś pchnął go tak mocno, że lustro wyślizgnęło mu się z dłoni, upadając w śnieg, a on poderwał spojrzenie ku oknu kamienicy. Spróbował wyłuskać jeszcze spomiędzy ludzi ślepca, który stał obok niego, ale ludzie zakotłowali się wokół i nie był pewien, czy ten w ogóle zwracał jeszcze na niego uwagę, czy zauważył wyciąganą ku niemu rękę i czy zdążył cofnąć ramię przed tą solidarnością, zanim wycedził zaklęcie:
– Bregða – powietrze zafalowało, drżenie przemieniło się w szarpnięcie, od którego treść żołądka zatrzymała mu się pod gardłem i kiedy znalazł się w pomieszczeniu, zgiął się z marudnym, gardłowym odgłosem, łapiąc się czegoś dłonią (miał nadzieję, że to rękaw Muncha). – Wezwali kruczą – wypluł, zamiast skromnego obiadu, prostując się zaraz, by przypadkiem nie ominąć momentu, w którym katowskie zaklęcie spadnie mu na łeb.
Bregða (Migrate) – teleportuje w miejsce, o którym pomyśli użytkownik
Próg: 70 < 53 (rzut) + 18 (magia użytkowa)
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Mistrz Gry
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:44
The member 'Funi Hilmirson' has done the following action : kości
'k100' : 53
'k100' : 53
Bezimienny
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:45
- Towar deficytowy - mamrota w ramach odpowiedzi, choć ku obcym rysom twarzy nie zerka. Całe skupienie inwestuje w otuloną ciemnością uliczkę, z której dobiegają rejestrowane przez narząd słuchu ciche szmery. Jedyne, co Pekka mu może zaoferować, to rozczarowanie spływające wzdłuż ścian gardła wraz ze silną, ale ta myśl ulatnia się spod sklepienia jego czaszki, zanim udaje jej się przybrać konkretny kształt - jest niczym więcej jak ulotnią mgiełką, podobną do tej, jaką pozostawia po sobie jego oddech, gdy gwałtownie wpuszcza z ust powietrze w towarzystwie papierosowego dymu.
Skraca nieznacznie dystans, który dzieli go od prywatnej tragedii wijących się w spazmach bólu Kruczych Strażników. Widok ten chwyta Pekkę za serce i sprawia, że po linii kręgosłupa spływa dreszcz ekscytacji. Umrzeć na służbie to zaszczyt, słowa te wielokrotnie dudniły mu w uszach. W dziecięcej świadomości rozpalały obłudną wiarę w ludzkich heroizm, a teraz wydają się wyłącznie zlepkiem przypadkowych słów, jakie mogły wyjść spod krtani zapalczywego miłośnika przemocy usprawiedliwiającego czyny wątpliwej moralności.
Wykonuje kilka opieszałych kroków - jeden lub dwa, krótkich, nieco chwiejnych. Podchodzi bliżej, ale nie na tyle, by znaleźć się w centrum wydarzeń. Mija drzwi jednej z kamienni . Niebieski rozbłysk na niebie kwituje cichym, wycharczanym "kurwa", który znaczyć może tylko jedno - lada chwila zjawi się tu więcej darmozjadów. Katem oka rejestruje obecność młodego ślepcy zaoferowanego trzymanym w dłoni lusterkiem. Otwiera usta, by ukształtować na nich słowa, zapytać, co to jest, ale dźwięk wydobywający się z gardła zakłócony zostaje przez hałas kilkunastu kroków, ale to nie one sprawiają, że Dahlin wzrok wbija na powrót w ciemną uliczkę, a ciała obrońców uciśnionych powyginanych w bólu. Kontempluje ten widok z bezlitosnym spokojem i sadystyczną przyjemnością rozlaną na ustach w uśmiechu, żałując, że z tej odległości nie może obserwować, jak tlący się blask życia dogasa z tętniących ciepłem ciał. Po chwili spektakl cierpienia znika za zasięgu jego spojrzenia, w mroku uliczki, pozostawiając po sobie jedynie rozczarowanie.
Szarpnięcie - jedno, drugie, trzecie.
Z ust Pekki ulatnia się cichy warkot, kiedy zdaje sobie sprawę, że budynek, w którego cieniu się dotychczas chował, wypluł na chodniki kilkanaście ludzkich istnień. Plątanina ciał szamota się bez konkretnej celowości, uciekając przed ostatecznym świadectwem życia - śmiercią wyczuwalną w każdym hauście nabieranego do płuc powietrza. Wykrzywia wargi w imitacji uśmiechu. Żadne z nich się przed nią ukryje. Prędzej czy później przyjdzie, sama, nieproszona. Nie zapuka, nie zapyta o samopoczucie. Przyjdzie, obłapi swoim bezlitosnym zimnym każdy segment ciała, w jednym celu - by wyszarpać ostatnie westchnienie życia.
Trącony łokciami, szturchanymi ramionami, opiera plecy o chropowatą powierzchnie elewacji. Grymas zadowolenia nadal tli się w kącikach ust. Kątem oka dostrzega Funiego. Zamieszanie sprowokowane przez napierający na nich tłum nie pozwala Pecce dostrzec gestu solidarności. Młody mężczyzna rozpływa się w powietrzu jak zlepiona z urojeń fatamorgana.
Pekka nie marnuje czasu. Przedziera się przez tłum, przemieszczając się w kierunku ślepej uliczki. Pragnienie, by rozwikłać zagadkę, jaka połknęła Kruczych w ich odmętach, wybucha żarem w jego trzewiach.
- Zakładam optymistycznie, że jesteś sprzymierzeńcem - wyrzuca z siebie na jednym wydechu, by chronić drogi oddechowe przez intensywnym odorem stęchlizny. Adresatem jego słów jest właściciel padającego na bruk cienia. Pekka zgaduje, że należeć musi do mężczyzny, który jeszcze chwile wcześniej zmagał się z bliskim sąsiedztwem ożywionych trupów. Po chwili ckliwy grymas wykrzywiający wargi, Pekka zastępuje wyszeptana z lubością inkatencja:
- Reyku-sýru. – Podchodzi bliżej zaułka. Ręce składa w gotowości do rzucenia kolejnego zaklęcia.
Skraca nieznacznie dystans, który dzieli go od prywatnej tragedii wijących się w spazmach bólu Kruczych Strażników. Widok ten chwyta Pekkę za serce i sprawia, że po linii kręgosłupa spływa dreszcz ekscytacji. Umrzeć na służbie to zaszczyt, słowa te wielokrotnie dudniły mu w uszach. W dziecięcej świadomości rozpalały obłudną wiarę w ludzkich heroizm, a teraz wydają się wyłącznie zlepkiem przypadkowych słów, jakie mogły wyjść spod krtani zapalczywego miłośnika przemocy usprawiedliwiającego czyny wątpliwej moralności.
Wykonuje kilka opieszałych kroków - jeden lub dwa, krótkich, nieco chwiejnych. Podchodzi bliżej, ale nie na tyle, by znaleźć się w centrum wydarzeń. Mija drzwi jednej z kamienni . Niebieski rozbłysk na niebie kwituje cichym, wycharczanym "kurwa", który znaczyć może tylko jedno - lada chwila zjawi się tu więcej darmozjadów. Katem oka rejestruje obecność młodego ślepcy zaoferowanego trzymanym w dłoni lusterkiem. Otwiera usta, by ukształtować na nich słowa, zapytać, co to jest, ale dźwięk wydobywający się z gardła zakłócony zostaje przez hałas kilkunastu kroków, ale to nie one sprawiają, że Dahlin wzrok wbija na powrót w ciemną uliczkę, a ciała obrońców uciśnionych powyginanych w bólu. Kontempluje ten widok z bezlitosnym spokojem i sadystyczną przyjemnością rozlaną na ustach w uśmiechu, żałując, że z tej odległości nie może obserwować, jak tlący się blask życia dogasa z tętniących ciepłem ciał. Po chwili spektakl cierpienia znika za zasięgu jego spojrzenia, w mroku uliczki, pozostawiając po sobie jedynie rozczarowanie.
Szarpnięcie - jedno, drugie, trzecie.
Z ust Pekki ulatnia się cichy warkot, kiedy zdaje sobie sprawę, że budynek, w którego cieniu się dotychczas chował, wypluł na chodniki kilkanaście ludzkich istnień. Plątanina ciał szamota się bez konkretnej celowości, uciekając przed ostatecznym świadectwem życia - śmiercią wyczuwalną w każdym hauście nabieranego do płuc powietrza. Wykrzywia wargi w imitacji uśmiechu. Żadne z nich się przed nią ukryje. Prędzej czy później przyjdzie, sama, nieproszona. Nie zapuka, nie zapyta o samopoczucie. Przyjdzie, obłapi swoim bezlitosnym zimnym każdy segment ciała, w jednym celu - by wyszarpać ostatnie westchnienie życia.
Trącony łokciami, szturchanymi ramionami, opiera plecy o chropowatą powierzchnie elewacji. Grymas zadowolenia nadal tli się w kącikach ust. Kątem oka dostrzega Funiego. Zamieszanie sprowokowane przez napierający na nich tłum nie pozwala Pecce dostrzec gestu solidarności. Młody mężczyzna rozpływa się w powietrzu jak zlepiona z urojeń fatamorgana.
Pekka nie marnuje czasu. Przedziera się przez tłum, przemieszczając się w kierunku ślepej uliczki. Pragnienie, by rozwikłać zagadkę, jaka połknęła Kruczych w ich odmętach, wybucha żarem w jego trzewiach.
- Zakładam optymistycznie, że jesteś sprzymierzeńcem - wyrzuca z siebie na jednym wydechu, by chronić drogi oddechowe przez intensywnym odorem stęchlizny. Adresatem jego słów jest właściciel padającego na bruk cienia. Pekka zgaduje, że należeć musi do mężczyzny, który jeszcze chwile wcześniej zmagał się z bliskim sąsiedztwem ożywionych trupów. Po chwili ckliwy grymas wykrzywiający wargi, Pekka zastępuje wyszeptana z lubością inkatencja:
- Reyku-sýru. – Podchodzi bliżej zaułka. Ręce składa w gotowości do rzucenia kolejnego zaklęcia.
Mistrz Gry
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:45
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 76
'k100' : 76
Nieznajomy
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:45
Nigdy nie usłyszałeś tego wprost, nigdy nikt nie odważył się powiedzieć ci bezpośrednio, że popełniłeś błąd, że podjęta przez ciebie decyzja nie należała do najwłaściwszych — mimo to z tonu rozmowy, pomiędzy uprzejmie składanymi w ładne zdania słowami dostrzegałeś łączącą je fugę wytyku, która irytowała cię bardziej niż szczery dialog, podczas którego wytknięto by twoje błędy. Wiesz bowiem, że masz niezwykłą, ponadprzeciętną wręcz tendencję do podejmowania złych decyzji — jak teraz, gdzie mimo podszeptów instynktu, nakazujących ci natychmiastową rejteradę, tylko chwilę zajmuje ci uznanie, że równie dobrze zniknąć możesz w przepastnym przesmyku między znajdującymi się przed tobą kamienicami, gdzie wciąż w półcieniach rzucanych przez okalające skwer latarnie majaczy ci smukła sylwetka tajemniczej postaci, na której — mógłbyś przysiąc po dosłyszalnym miarowym biciu serca — nie robi wrażenia rozgrywająca się w ciasnej przestrzeni placu upiorna scena; gdzie gruchot kości wydaje się być głośniejszy i niemal hipnotyzujący, mimo że uprzytamniać próbuje cię myśl, że zaraz sam skończyć możesz zamknięty w kościanych kleszczach uchwytu żywych trupów. Lecz kiedy firmament ponad tobą rozświetla na moment snop niebieskiego światła, rzucając na budynki i pobliską okolicę trupi poblask, tobie zaś dając oczywisty sygnał, że wezwane na miejsce dodatkowe oddziały Kruczej Straży będą ci jedynie balastem większym niż uwieszające się twoich kończyn pałąki kości, decyzja zdaje się być podjęta jeszcze nim robisz pierwszy krok w kierunku ciemniejącego przesmyku.
Oszczędnym ruchem głowy oglądasz się jeszcze w bok, spoglądając w kierunku, w którym wcześniej mignęły ci sylwetki dwójki młodych mężczyzn wydających się równie zafascynowanych trwającymi wydarzeniami, co ty — oszczędzasz sobie mimo to kłopotu angażowania ich w naprędce tkany scenariusz ofensywy. Rzeczywistość łechta cię myślą, że jeśli w rozlewającej się przed tobą ciemności czeka na ciebie nagroda — nie łudzisz się wcale, że tak jest; nie masz nawet cienia wątpliwości, że z czającą się za kurtyną mroku postacią niewiele masz wspólnego, że wasze drogi rozmywają się w fetorze śmierci — będzie przeznaczona wyłącznie tobie i nikt inny: ani te szczyle, ani siejący coraz większy popłoch mieszkańcy pobliskich kamienic, ani zawodzący nieludzko oficerowie nie będą mieli możliwości choćby przyjrzeniu się jej. Nie należałeś nigdy do osób, które osiągniętym sukcesem dzielą się z innymi, wszystkie zasługi przypisując wyłącznie sobie — paradoksalnie jednak każdą porażkę, najmniejsze choćby potknięcie również brałeś na siebie, jak teraz, gdy dociera do ciebie, jak łatwo dałeś się podejść zachłanności.
Zostawiając za sobą zdewastowaną latarnię i pokładających się w bólach funkcjonariuszy, dając się pochłonąć cieniom uliczki, jeszcze przed tym, jak na placu zaczyna robić się gwarniej od poruszenia uciekających w trwodze ludzi, czujesz że smród rozkładu jest tu silniejszy niż na otwartej przestrzeni skweru. I chociaż zapobiegawczo zasłaniasz nos rękawem płaszcza, odór przedziera się przez jego włókna i już po kilku chwilach odnosisz wrażenie, jakbyś przesiąkł nim cały; że przez kolejnych kilka tygodni nie uda ci się wywabić z tkaniny wgryzającego się w nią zachłannie zapachu śmierci.
— Co to za debilna demonstracja siły? — Nie kryjesz rozdrażnienia powodowanego zajściem, w które przypadkowo zostałeś wplątany; słowa wypluwasz z pogardą, lecz czujne spojrzenie lustruje uważnie przestrzeń, w jakiej się znajdujesz — choć jeszcze przed kilkoma minutami przepełniała cię pewność o bezbłędności rzuconego wcześniej zaklęcia, mającego powstrzymać ewentualne zagrożenie ze strony przebywającej w uliczce postaci, teraz nie jesteś przekonany, czy zagwarantowaną masz względnie bezpieczną pozycję rozmowy. — Chcesz nią wkurwić Kruczych czy Magisterium? — ryzykujesz grą w otwarte karty, pomimo że nie masz pewności, kto rzeczywiście kryje się za całą tą chryją; pomimo że nie wiesz, czy dobiegający ci zza pleców kolejny głos nie zwiastuje zasadzki.
Oszczędnym ruchem głowy oglądasz się jeszcze w bok, spoglądając w kierunku, w którym wcześniej mignęły ci sylwetki dwójki młodych mężczyzn wydających się równie zafascynowanych trwającymi wydarzeniami, co ty — oszczędzasz sobie mimo to kłopotu angażowania ich w naprędce tkany scenariusz ofensywy. Rzeczywistość łechta cię myślą, że jeśli w rozlewającej się przed tobą ciemności czeka na ciebie nagroda — nie łudzisz się wcale, że tak jest; nie masz nawet cienia wątpliwości, że z czającą się za kurtyną mroku postacią niewiele masz wspólnego, że wasze drogi rozmywają się w fetorze śmierci — będzie przeznaczona wyłącznie tobie i nikt inny: ani te szczyle, ani siejący coraz większy popłoch mieszkańcy pobliskich kamienic, ani zawodzący nieludzko oficerowie nie będą mieli możliwości choćby przyjrzeniu się jej. Nie należałeś nigdy do osób, które osiągniętym sukcesem dzielą się z innymi, wszystkie zasługi przypisując wyłącznie sobie — paradoksalnie jednak każdą porażkę, najmniejsze choćby potknięcie również brałeś na siebie, jak teraz, gdy dociera do ciebie, jak łatwo dałeś się podejść zachłanności.
Zostawiając za sobą zdewastowaną latarnię i pokładających się w bólach funkcjonariuszy, dając się pochłonąć cieniom uliczki, jeszcze przed tym, jak na placu zaczyna robić się gwarniej od poruszenia uciekających w trwodze ludzi, czujesz że smród rozkładu jest tu silniejszy niż na otwartej przestrzeni skweru. I chociaż zapobiegawczo zasłaniasz nos rękawem płaszcza, odór przedziera się przez jego włókna i już po kilku chwilach odnosisz wrażenie, jakbyś przesiąkł nim cały; że przez kolejnych kilka tygodni nie uda ci się wywabić z tkaniny wgryzającego się w nią zachłannie zapachu śmierci.
— Co to za debilna demonstracja siły? — Nie kryjesz rozdrażnienia powodowanego zajściem, w które przypadkowo zostałeś wplątany; słowa wypluwasz z pogardą, lecz czujne spojrzenie lustruje uważnie przestrzeń, w jakiej się znajdujesz — choć jeszcze przed kilkoma minutami przepełniała cię pewność o bezbłędności rzuconego wcześniej zaklęcia, mającego powstrzymać ewentualne zagrożenie ze strony przebywającej w uliczce postaci, teraz nie jesteś przekonany, czy zagwarantowaną masz względnie bezpieczną pozycję rozmowy. — Chcesz nią wkurwić Kruczych czy Magisterium? — ryzykujesz grą w otwarte karty, pomimo że nie masz pewności, kto rzeczywiście kryje się za całą tą chryją; pomimo że nie wiesz, czy dobiegający ci zza pleców kolejny głos nie zwiastuje zasadzki.
Prorok
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:46
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Obecnie żyły każdego z mężczyzn płonęły już palącą czernią, jakby chcącą przypomnieć, że nie byliście przecież tak wielce gorsi od powodów tego zamieszania. Chociaż mogliście nie brudzić sobie rąk nekromancją, dla większości byliście takimi samymi, zakazanymi mordami. Śmieciami. Przyczynami wszelkiego zła. Teraz, kiedy również i po was było to wszystko widać – ktoś mógłby pomyśleć o wszystkim tym jako o szansie. W miejscu ogarniętym chaosem i smrodem rozkładających się ciał… Pojawiła się czwórka nieświadomych wszystkiego ślepców.
Dobrą decyzją byłoby znikać stąd tak szybko jak się da.
CzarEgona dotarł do celu. Mężczyzna, który dotychczas straszył go bez pokrycia, obecnie krzyknął z bólem, odczuwając ciernie wbijające mu się w miękkie płaty skóry. Stracił rezon, nie mogąc dalej operować zaklęciami – jego dłonie zostały unieruchomione, a on sam… Jeszcze bardziej, irracjonalnie wściekły. Wydawał się wręcz odurzony gniewem, którym wypełniły się jego wypełnione zakazanym duchem oczy. Warknął prawie jak dzikie zwierzę, plując na posadzkę. Nie chciał współpracować z Muchnem, nawet jeżeli ten postawił mu okraszone odpowiednimi czarami żądania. Nie miał zamiaru jednak spuszczać spojrzenia i błagać o litość – patrzył się ku niemu czujnie, wręcz wyzywająco.
WtemFuni materializuje się w pomieszczeniu, umieszczając swoje młodzieńcze ciało gdzieś pomiędzy skrępowanym nekromantą, a Egonem Munchem. Jego słowa brzmią niczym wyrok – Krucza Straż faktycznie będzie tu za kilka chwil. Obaj przybyli tu widzą, jak rezon na moment umyka z twarzy władcy życia i śmierci, jednak ten nie prosi o wolność. On grozi. Zaczyna krzyczeć ku mężczyznom obelgi, twierdząc, że zabierze ich za sobą. Że zna ich twarze, że pożałują tego, że wtargnęli tu i potraktowali go w ten sposób. Wyzywając ich w sposób dobrze znany – mało zaawansowany i wyszukany – klasyczni idioci i pederaści to przecież nic, czego wcześniej by już nie usłyszeli.
Pekka wydawał się być mniej ostrożny. Pchany przez kolejne, spieszące siei piszczące sylwetki, musiał mierzyć się z niechęcią. Wszyscy którzy widzieli jego twarz odsuwali się od niego dynamicznie i najczęściej z piskiem . Tłum na szczęście nie garnął się na ten moment na rażenie go zaklęciami – Midgardczycy bowiem bali się ślepców, szczególnie teraz, kiedy niepochlebne plotki o nich wypełniały kuluary. Być może powinniście bać się o swoją tożsamość i skutki pojawienia się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie.
Trujący obłok, który Dahlin powołał do życia, odniósł taki skutek, jakiego winien się spodziewać. Trująca chmura raziła zarówno funkcjonariuszy, jak i kogokolwiek, kto próbował przedostać się w pobliżu zamieszania. A zamieszanie to było prawdziwie nieokrzesane, bo w całym zabieganiu, Pekka poczuć mógł, że nad jego ramieniem przeleciało pojedyncze, niezbyt skutecznie rzucone zaklęcie. Jeden z Kruczych Strażników, wciąż żyjący i nie poobijany, widocznie odnieść musiał wrażenie, że sam włamywacz należał do szajki początkowo ich atakującej. Może to te żyły. A może Pieczęć Lokiego?
Ragnar , jako doktor nauk o patologii, skutecznie zdiagnozował całą sytuację. Nie sposób było wpaść na pomysł, co właściwie chciano osiągnąć tym zdarzeniem. Pokazać, że magii zakazanej faktycznie należało się bać? Że nikt nie jest bezpieczny?
Sam też nie mógł się takim czuć. To właśnie za plecami Ragnara rozległo się pierwsze uderzenie butów o podłoże pokrytej cienką warstwą lodu posadzki miejskiej. Kruczy Strażnik, w towarzystwie jednego ze swoich towarzyszy, przystanął w miejscu, widząc wszystko to, co właśnie działo się przecież tak blisko ich siedziby. Mężczyzna złapał za przedramię kolegę po fachu. Impreza nie była jedynym źródłem ulicznego ruchu – z kamienic wysypywać się zaczęli bowiem coraz to kolejni, wystraszeni mieszkańcy, a zaklęcia rzucane tu na potęgę, śmierdziały zakazaną magią.
- Musimy flankować. Kurwa… KURWA! – każdego w takim momencie przytłoczyć mógł strach. Mężczyźni ci byli jeszcze młodzi, istniała szansa, że nie doznali jeszcze w całej zawodowej karierze wydarzenia tak niebezpiecznego.
Gdy jednak Fenrisson obejrzał się ku nim, mógł zauważyć, że żaden z nich nie zignorował skażenia pełzającego mu pod skórą – półmrok ulicy nie przysłonił całkowicie cieni żył w okolicach oczu, nie z jego odległości. Chociaż nie mogli w stu procentach wierzyć swojemu spojrzeniu, jeden z nich zaczął układać dłonie do inkantacji.
To był czas na ucieczkę. Albo walkę, jednak w nieco przegranej, bo jeden na dwóch pozycji.
Macie do podjęcia po jednej akcji.
Dobrą decyzją byłoby znikać stąd tak szybko jak się da.
Czar
Wtem
Trujący obłok, który Dahlin powołał do życia, odniósł taki skutek, jakiego winien się spodziewać. Trująca chmura raziła zarówno funkcjonariuszy, jak i kogokolwiek, kto próbował przedostać się w pobliżu zamieszania. A zamieszanie to było prawdziwie nieokrzesane, bo w całym zabieganiu, Pekka poczuć mógł, że nad jego ramieniem przeleciało pojedyncze, niezbyt skutecznie rzucone zaklęcie. Jeden z Kruczych Strażników, wciąż żyjący i nie poobijany, widocznie odnieść musiał wrażenie, że sam włamywacz należał do szajki początkowo ich atakującej. Może to te żyły. A może Pieczęć Lokiego?
Sam też nie mógł się takim czuć. To właśnie za plecami Ragnara rozległo się pierwsze uderzenie butów o podłoże pokrytej cienką warstwą lodu posadzki miejskiej. Kruczy Strażnik, w towarzystwie jednego ze swoich towarzyszy, przystanął w miejscu, widząc wszystko to, co właśnie działo się przecież tak blisko ich siedziby. Mężczyzna złapał za przedramię kolegę po fachu. Impreza nie była jedynym źródłem ulicznego ruchu – z kamienic wysypywać się zaczęli bowiem coraz to kolejni, wystraszeni mieszkańcy, a zaklęcia rzucane tu na potęgę, śmierdziały zakazaną magią.
- Musimy flankować. Kurwa… KURWA! – każdego w takim momencie przytłoczyć mógł strach. Mężczyźni ci byli jeszcze młodzi, istniała szansa, że nie doznali jeszcze w całej zawodowej karierze wydarzenia tak niebezpiecznego.
Gdy jednak Fenrisson obejrzał się ku nim, mógł zauważyć, że żaden z nich nie zignorował skażenia pełzającego mu pod skórą – półmrok ulicy nie przysłonił całkowicie cieni żył w okolicach oczu, nie z jego odległości. Chociaż nie mogli w stu procentach wierzyć swojemu spojrzeniu, jeden z nich zaczął układać dłonie do inkantacji.
To był czas na ucieczkę. Albo walkę, jednak w nieco przegranej, bo jeden na dwóch pozycji.
Macie do podjęcia po jednej akcji.
Egon Munch
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:46
Egon MunchŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Måløy, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, oszust, dyletant i były akrobata
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : rosomak
Atuty : akrobata (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 22 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 6
Zgnilizna istniała w nim na długo przed tym, jak przełknął w dół gardła gorycz pierwszego zaklęcia i odkrył, że pozostawiało słodki posmak na krańcu języka – zwyrodnienie, odcięte wraz z pępowiną, która łączyła go z nabrzmiałym brzuchem Arabelli, przedostało się do krwi w niepomnym dniu narodzin, wyściełając tętnice pleśnią i przekrwioną ropą, aż serce zaczęło przypominać przegniły owoc, czarną pestkę uwięzioną pomiędzy żebrami; miał dwanaście lat, kiedy pierwszy raz sięgnął dłońmi pod materiał ubrania i ucisnął wgłębienia pomiędzy odstającymi kośćmi, jakby próbował wyczuć swoje tętno przez miękkie opuszki, chwycić je tak, jak w dzieciństwie chwytało się owady – sadystycznie i bezkarnie, przyglądając się, jak umierały powoli w zaciśniętej pięści – pod palcami wyczuwał jednak tylko głuchą pustkę, która kłuła go później za każdym razem, gdy spluwał na ziemię grząską pecyną zaklęć. Był przeznaczony tej dziedzinie magii nie dlatego, że ukrywał pod czaszką te same poglądy, które podżegały niebezpieczne pragnienia Fältskoga, ale ponieważ czary tkwiły przebite przez jego ciało jak zaostrzone włócznie – wykrwawiłby się, gdyby spróbował wyciągnąć je z ranionej tkanki.
Oczy przesiąkły mu bezdenną bielą, a żyły wybroczyły przez skórę czarnym splotem gruzłów – inkantacja posłusznie wydobyła się z gardła, przecierając pąsowe wnętrze krtani i przewiązując wokół mężczyzny węzeł grubych pnączy, których kolczyste szpony przegryzły się przez materiał ubrania, kalecząc ukrytą pod nimi tkankę; ciało nekromanty pokryło się niewielkimi pęcherzami czerwieni, która, zebrana w opasłe krople, zaczynała skapywać na brudną, zakurzoną podłogę, nieznajomy wciąż wykrzywiał jednak usta w tym samym, gniewnym paroksyzmie, naciągającym rysy owalnej twarzy. Przypominał dzikie zwierzę – z zaciśniętymi zębami i dobrze uwidocznioną szczęką, oczami białymi z wściekłości i pianą zbierającą się przekleństwem na rozchylonych wargach; nie miało to znaczenia – był przyzwyczajony do gniewu; znał go lepiej niż jakąkolwiek inną, tkwiącą w ludziach emocję. Nie zauważył, kiedy zacisnął dłonie w pięści, choć paznokcie wżynały mu się głęboko w cienkie, uwidocznione żyłki śródręcza, lecz zanim zdążył ruszyć w kierunku mężczyzny, powietrze przeciął cichy świst, a czyjeś palce chwyciły go za przedramię – odwrócił się gwałtownie, gromiąc Funiego gniewnym spojrzeniem i odruchowo zaciskając paznokcie na brzegu nadgarstka, zanim spostrzegł, z kim miał do czynienia; ślepiec wciąż próbował zerwać z siebie cierniste więzy, szarpiąc się za jego plecami i przecedzając przez zęby kolejne, obelżywe przekleństwa, rozmiękłe na podłodze wraz ze śliną i spływające mu po brodzie zmąconym strumieniem, nawet przez jego krzyki słowa przyjaciela dotarły do niego jednak z uderzającą wyrazistością – na placu miał zjawić się zastęp Kruczej Straży, a oni tkwili uwięzieni na piętrze kamienicy, tej, z której okna jeszcze przed chwilą wypadło bezwładne, ludzkie ciało.
– Kurwa. – przekleństwo, wypowiedziane prawie z jednaką siłą, co wcześniejsza inkantacja przedarło mu się przez zęby, fizjonomia pozostała jednak ściągnięta tym samym, zdeterminowanym grymasem, który ułożył się na niej, gdy stawiał na głos swoje żądania – nie zamierzał odchodzić z pustymi rękami. – Jeszcze nie skończyłem – warknął w stronę Funiego, po czym odwrócił się gwałtownie, by spojrzeć na leżącego na ziemi ślepca – Znajomość naszych twarzy do niczego nie przyda ci się w Helheimie, osobiście upewnię się, że nikt cię stamtąd nie wskrzesi. – podszedł bliżej, kucając nad nekromantą, który, obwiązany kolczystym pnączem zaklęcia, wciąż cedził przez zęby groźby, jakich nie potrafił spełnić. –Możemy stać po jednej stronie, wystarczy, że dasz mi to, o co pytam. Vaskur.
Vaskur (Aqua Pero) – zaklęcie torturujące; powoduje, że ofiara odczuwa wrażenie, jakby tonęła, lecz równocześnie nie może też się udusić.
89 + 20 = 109 > 65
Oczy przesiąkły mu bezdenną bielą, a żyły wybroczyły przez skórę czarnym splotem gruzłów – inkantacja posłusznie wydobyła się z gardła, przecierając pąsowe wnętrze krtani i przewiązując wokół mężczyzny węzeł grubych pnączy, których kolczyste szpony przegryzły się przez materiał ubrania, kalecząc ukrytą pod nimi tkankę; ciało nekromanty pokryło się niewielkimi pęcherzami czerwieni, która, zebrana w opasłe krople, zaczynała skapywać na brudną, zakurzoną podłogę, nieznajomy wciąż wykrzywiał jednak usta w tym samym, gniewnym paroksyzmie, naciągającym rysy owalnej twarzy. Przypominał dzikie zwierzę – z zaciśniętymi zębami i dobrze uwidocznioną szczęką, oczami białymi z wściekłości i pianą zbierającą się przekleństwem na rozchylonych wargach; nie miało to znaczenia – był przyzwyczajony do gniewu; znał go lepiej niż jakąkolwiek inną, tkwiącą w ludziach emocję. Nie zauważył, kiedy zacisnął dłonie w pięści, choć paznokcie wżynały mu się głęboko w cienkie, uwidocznione żyłki śródręcza, lecz zanim zdążył ruszyć w kierunku mężczyzny, powietrze przeciął cichy świst, a czyjeś palce chwyciły go za przedramię – odwrócił się gwałtownie, gromiąc Funiego gniewnym spojrzeniem i odruchowo zaciskając paznokcie na brzegu nadgarstka, zanim spostrzegł, z kim miał do czynienia; ślepiec wciąż próbował zerwać z siebie cierniste więzy, szarpiąc się za jego plecami i przecedzając przez zęby kolejne, obelżywe przekleństwa, rozmiękłe na podłodze wraz ze śliną i spływające mu po brodzie zmąconym strumieniem, nawet przez jego krzyki słowa przyjaciela dotarły do niego jednak z uderzającą wyrazistością – na placu miał zjawić się zastęp Kruczej Straży, a oni tkwili uwięzieni na piętrze kamienicy, tej, z której okna jeszcze przed chwilą wypadło bezwładne, ludzkie ciało.
– Kurwa. – przekleństwo, wypowiedziane prawie z jednaką siłą, co wcześniejsza inkantacja przedarło mu się przez zęby, fizjonomia pozostała jednak ściągnięta tym samym, zdeterminowanym grymasem, który ułożył się na niej, gdy stawiał na głos swoje żądania – nie zamierzał odchodzić z pustymi rękami. – Jeszcze nie skończyłem – warknął w stronę Funiego, po czym odwrócił się gwałtownie, by spojrzeć na leżącego na ziemi ślepca – Znajomość naszych twarzy do niczego nie przyda ci się w Helheimie, osobiście upewnię się, że nikt cię stamtąd nie wskrzesi. – podszedł bliżej, kucając nad nekromantą, który, obwiązany kolczystym pnączem zaklęcia, wciąż cedził przez zęby groźby, jakich nie potrafił spełnić. –Możemy stać po jednej stronie, wystarczy, że dasz mi to, o co pytam. Vaskur.
Vaskur (Aqua Pero) – zaklęcie torturujące; powoduje, że ofiara odczuwa wrażenie, jakby tonęła, lecz równocześnie nie może też się udusić.
89 + 20 = 109 > 65
Mistrz Gry
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:46
The member 'Egon Munch' has done the following action : kości
'k100' : 89
'k100' : 89
Funi Hilmirson
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:46
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Palce natknęły się na ciepłe przedramię; chwycił się materiału cudzego rękawa, łapiąc równowagę po niestabilnej przez zdenerwowanie teleportacji – a potem ciało, trawione wzburzeniem zatrzymanym pomiędzy niepokojem a ekscytacją, zdradziło go nieoczekiwanym motorycznym odruchem, którego nie zdążył powściągnąć rozsądkiem: wzdrygnął się, co więcej – wzdrygnął się płochliwie, jakby spodziewał się, że za rozbielonym spojrzeniem Muncha podąży jego złość i złapie go za gardło. Krótki, nieopanowany skurcz mięśni, jakby na ułamek momentu stracił pewność; wezwali kruczą wybrzmiało później, pospiesznie i inaczej, jakby próbował w przestrzeniach między tymi dwoma słowami pomieścić butne wyjaśnienie. Nie było czasu mu tego powiedzieć, pokąsać go rozeźloną złośliwością, żeby nie pomyślał sobie za wiele – Egon odwrócił już od niego przepełnione mgłą źrenice, a on podążył za nim, obejmując spojrzeniem sylwetkę drugiego ślepca, pochwyconego w splot ciernistych pędów. Przekleństwo cięło powietrze ciężkim, niecierpliwym rozdrażnieniem; rozpoznał ciała rzucone na podłogę, widziane wcześniej przez lustro; za oknem zaklęcie wzywające Kruczą Straż rzucało na wieczór niebieskawą łunę, drżącą od ludzkiego strachu jak powietrze nad rozpalonym asfaltem. Może tylko mu się wydawało.
– Nie mamy czasu – odburknął prawie przez zęby, spoglądając na plecy Muncha; nie mogli zostać tutaj dłużej, nie mogli dać się w to wciągnąć, nie mogli dać się złapać. Piętna odbite na ich dłoniach czyniły z nich popleczników nekromantów, wbrew prawdzie. Podejrzewał, że nikt nie będzie próbował pytać ich nawet, czy mieli z tym coś wspólnego – a on nie miał zamiaru pokutować za nie swoje grzechy. Niespokojna niecierpliwość podchodziła mu do gardła przekleństwami zatrzymywanymi za ciasnym grymasem ust; obserwował i nasłuchiwał, wydawało mu się, że słyszy na klatce schodowej niespokojne kroki, ale może schodami były jego żebra, może hukiem łomoczące pod nimi wzburzenie. Pomyślał o lustrze wyciągniętym z krzaków; pomyślał, że powinien je tam zostawić. Nie mogli zostać tutaj długo, na bogów. – Bohler, kurwa – syknął nagląco, ale jego głos przykryły parszywe, siarczyste bluźnierstwa; jego złość przeorientowała się natychmiast, namierzając miotającego się w klęsce ślepca. Chciał właściwie Muncha zatrzymać, w końcu nieznajomy mógł okazać się jednym z nich, zamierzał złapać go znowu za rękaw, tym razem nie puszczać, wywlec go na zewnątrz jak najszybciej, ale nie zrobił nic. Nie zrobił nic i patrzył jak przekleństwa grzęzną w płucach mężczyzny ściskanych wyrachowanym zaklęciem, jak nagle traci oddech, jak na skroni zaznaczają się nabrzmiałe w wysiłku żyły, podobne czerwiom wygryzającym się z przeżartej na wskroś czaszki. Może mieli trochę czasu, część minuty przepełnioną charczeniem duszącego się człowieka, nie więcej, musiało im wystarczyć.
Postąpił naprzód pospiesznie, wymijając mężczyznę czy przekraczając ponad nim, by – zakrywajac twarz drugim rękawem przed ewentualnymi spojrzeniami z dołu – sięgnąć do okiennicy i zatrzasnąć ją mocno, zaciągnąć ze zgrzytem zasłony. Cofnął się natychmiast później, zrównując się z Munchem, nie chcąc ryzykować nadmierną opieszałością: działał sprawnie, z wyraźnie wyklarowanym zdecydowaniem, pospiesznie, ale bez nerwów.
– Læ – miękkość wypowiadanego zaklęcia skontrastowała ze stanowczością głosu Muncha; chciał, by płomień zajął wykładzinę w naglącej odległości od krztuszącego się mężczyzny, skrępowanego przez ciernie; by widział, jak przesuwa się bliżej, jak niewiele brakowało, by sięgnął żarem jego ubrania, rozlewając się dalej. – Mówiłem, że nie mamy czasu, więc policzę do trzech. Może zdążysz jeszcze uciec, jeśli mu odpowiesz. Jeśli nie, miejmy nadzieję, że Krucza zdąży cię wyciągnąć. Albo nie, zależy, co wolisz. Jeden – rozpoczął, między cyframi podnosząc spojrzenie na Muncha, by skinąć wymownie na zwierciadło. Tylko do trzech; gdyby nie uzyskali odpowiedzi, zamierzał pociągnąć go w okno lustra choćby siłą, wyszarpać go z tego zamieszania choćby za zmięte fraki.
Læ (Flamma) – pokrywa płomieniem małe powierzchnie.
Próg: 35 < 32 (rzut) + 5 (magia natury)
– Nie mamy czasu – odburknął prawie przez zęby, spoglądając na plecy Muncha; nie mogli zostać tutaj dłużej, nie mogli dać się w to wciągnąć, nie mogli dać się złapać. Piętna odbite na ich dłoniach czyniły z nich popleczników nekromantów, wbrew prawdzie. Podejrzewał, że nikt nie będzie próbował pytać ich nawet, czy mieli z tym coś wspólnego – a on nie miał zamiaru pokutować za nie swoje grzechy. Niespokojna niecierpliwość podchodziła mu do gardła przekleństwami zatrzymywanymi za ciasnym grymasem ust; obserwował i nasłuchiwał, wydawało mu się, że słyszy na klatce schodowej niespokojne kroki, ale może schodami były jego żebra, może hukiem łomoczące pod nimi wzburzenie. Pomyślał o lustrze wyciągniętym z krzaków; pomyślał, że powinien je tam zostawić. Nie mogli zostać tutaj długo, na bogów. – Bohler, kurwa – syknął nagląco, ale jego głos przykryły parszywe, siarczyste bluźnierstwa; jego złość przeorientowała się natychmiast, namierzając miotającego się w klęsce ślepca. Chciał właściwie Muncha zatrzymać, w końcu nieznajomy mógł okazać się jednym z nich, zamierzał złapać go znowu za rękaw, tym razem nie puszczać, wywlec go na zewnątrz jak najszybciej, ale nie zrobił nic. Nie zrobił nic i patrzył jak przekleństwa grzęzną w płucach mężczyzny ściskanych wyrachowanym zaklęciem, jak nagle traci oddech, jak na skroni zaznaczają się nabrzmiałe w wysiłku żyły, podobne czerwiom wygryzającym się z przeżartej na wskroś czaszki. Może mieli trochę czasu, część minuty przepełnioną charczeniem duszącego się człowieka, nie więcej, musiało im wystarczyć.
Postąpił naprzód pospiesznie, wymijając mężczyznę czy przekraczając ponad nim, by – zakrywajac twarz drugim rękawem przed ewentualnymi spojrzeniami z dołu – sięgnąć do okiennicy i zatrzasnąć ją mocno, zaciągnąć ze zgrzytem zasłony. Cofnął się natychmiast później, zrównując się z Munchem, nie chcąc ryzykować nadmierną opieszałością: działał sprawnie, z wyraźnie wyklarowanym zdecydowaniem, pospiesznie, ale bez nerwów.
– Læ – miękkość wypowiadanego zaklęcia skontrastowała ze stanowczością głosu Muncha; chciał, by płomień zajął wykładzinę w naglącej odległości od krztuszącego się mężczyzny, skrępowanego przez ciernie; by widział, jak przesuwa się bliżej, jak niewiele brakowało, by sięgnął żarem jego ubrania, rozlewając się dalej. – Mówiłem, że nie mamy czasu, więc policzę do trzech. Może zdążysz jeszcze uciec, jeśli mu odpowiesz. Jeśli nie, miejmy nadzieję, że Krucza zdąży cię wyciągnąć. Albo nie, zależy, co wolisz. Jeden – rozpoczął, między cyframi podnosząc spojrzenie na Muncha, by skinąć wymownie na zwierciadło. Tylko do trzech; gdyby nie uzyskali odpowiedzi, zamierzał pociągnąć go w okno lustra choćby siłą, wyszarpać go z tego zamieszania choćby za zmięte fraki.
Læ (Flamma) – pokrywa płomieniem małe powierzchnie.
Próg: 35 < 32 (rzut) + 5 (magia natury)
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Mistrz Gry
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:46
The member 'Funi Hilmirson' has done the following action : kości
'k100' : 32
'k100' : 32
Bezimienny
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:47
Paniczna myśl, że powinien się stąd ulotnić nie wślizguje się pod nasadę czaszki. Pozostaje głuchy na opinie zdrowego rozsądku, który bezskutecznie próbuje go przekonać, że za chwile zjawi się kolejny oddział Kruczych Strażników, być może bardziej kompetentny od poprzedniego. Natarczywa parada myśli stłumiona zostaje przez okrzyki wydobywające się z obcych gardeł. Nie przejmuje się tym, że to jego pokryte bielą mgły oczy i czarna sieć żył widoczna pod cienką jak pergamin warstwą skóry wywołuje te odgłosy przerażenia. Ukrywa się w mgle, jaka spowiła sąsiadujące skrawki przestrzeni i zaciąga sie dopiero, co trzymanym między palcami papierosem. W chwili, w której spojrzeniem natrafia na mrok uliczki, obłączek dymu wydostaje się spomiędzy jego warg. Kiedy wypluwa go razem z ochłapami powietrze, a z ciemności nie wynurza się żadne zagrożenie, pojawia się nieznośne ukłucie rozczarowania - jak lodowaty sopel przenika pod pory skóry, wywołując nieprzyjemne mrowienie.
Zapach zgnilizny nie jest już tak natarczywy, jak wcześniej. Odkrywa to, pojąc łykiem powietrza płuca - albo, co wydaje się równie wiarygodnym powodem, który tłumaczy czemu przestał go drażnić - nawykł do jego obecności. W powietrzu nadal czuć napięcie - spływa po ścianie gardła ze silną, gdy ją przełyka i już chce skapitulować z westchnieniem rezygnacji i plasującym w skroniach poczuciem rozczarowania, ale świst powietrza tuż przy policzku i rozbłysk czasu natrafiającego na przeszkodą w formie ściany, zmusza Pekkę do przeredagowania swoich priorytetów. Wzrokiem odnajdę autora zaklęcia. Poznaje w nim Kruczego Strażnika, który wcześniej wesprzeć w działaniach usiłował swoich zdławionych przez oblicze nieznanego kamratów.
- Szwankuje u ciebie wyczucie czasu - słowom wtóruje uśmiech, jaki rozlewa się na ustach Pekki, ale swoim zasięgiem nie obejmuje oczu - w przełamanym przez szarość błękicie króluje obojętność, konkurować może z kąsającym policzki chłodem. Podchodzi bliżej, z prawą dłonią skierowaną ku mężczyźnie. Myślą nadaje prostą, nieskomplikowaną w swoim przekazie strukturę: Mógłby przeżyć, udając martwego, ale manewr bezsilności, na jaki się zdobył, eliminuje tą możliwość, prowokując ślepca do aktu miłosierdzia. W pierwszej chwili włożyć chce mu nóż do ręki i zachęcić do samobójstwa, by ten zmyć z siebie mógł brud sromotnej porażki, której doświadczył, gdy jego towarzysze skazani zostali na śmierć, ale Pecce brakuje cierpliwości, a Kruczy nie zasłużył na taką łaską i finezyjne rozstanie się z życiem. Pożegnać się z nim powinien w pozbawionych nadziei katuszach, ale czasu na to Pekka nie ma. Decyduje się na proste rozwiązanie. – Kofnun – inkantacja zostaje wypowiedziane równie swobodnie, co wcześniejsze zaklęcie, z tą samą pozbawianą agresji łagodnością. Pozostało obserwować, jak niewidzialna pętla zaciskającego się na gardle nieznajomego ugasi blask życia z jego spojrzenia, siwizną pokrywając skórę. - Nie walcz - mówi szeptem na granicy słyszalności. Desperacja może zmusić Kruczego do rozpaczliwego zatrzymania przy sobie życia. Dahlin jest na taką ewentualnością przygotowany. W siedmiu krokach podchodzi do swojej ofiary. Do dyspozycji ma podeszwy butów - w razie rozpaczliwej próby złapania oddechu, pod ich naporem zmiażdżyć ma zamiar obcą krtań.
Kofun, próg zmienny
82+20=102
Zapach zgnilizny nie jest już tak natarczywy, jak wcześniej. Odkrywa to, pojąc łykiem powietrza płuca - albo, co wydaje się równie wiarygodnym powodem, który tłumaczy czemu przestał go drażnić - nawykł do jego obecności. W powietrzu nadal czuć napięcie - spływa po ścianie gardła ze silną, gdy ją przełyka i już chce skapitulować z westchnieniem rezygnacji i plasującym w skroniach poczuciem rozczarowania, ale świst powietrza tuż przy policzku i rozbłysk czasu natrafiającego na przeszkodą w formie ściany, zmusza Pekkę do przeredagowania swoich priorytetów. Wzrokiem odnajdę autora zaklęcia. Poznaje w nim Kruczego Strażnika, który wcześniej wesprzeć w działaniach usiłował swoich zdławionych przez oblicze nieznanego kamratów.
- Szwankuje u ciebie wyczucie czasu - słowom wtóruje uśmiech, jaki rozlewa się na ustach Pekki, ale swoim zasięgiem nie obejmuje oczu - w przełamanym przez szarość błękicie króluje obojętność, konkurować może z kąsającym policzki chłodem. Podchodzi bliżej, z prawą dłonią skierowaną ku mężczyźnie. Myślą nadaje prostą, nieskomplikowaną w swoim przekazie strukturę: Mógłby przeżyć, udając martwego, ale manewr bezsilności, na jaki się zdobył, eliminuje tą możliwość, prowokując ślepca do aktu miłosierdzia. W pierwszej chwili włożyć chce mu nóż do ręki i zachęcić do samobójstwa, by ten zmyć z siebie mógł brud sromotnej porażki, której doświadczył, gdy jego towarzysze skazani zostali na śmierć, ale Pecce brakuje cierpliwości, a Kruczy nie zasłużył na taką łaską i finezyjne rozstanie się z życiem. Pożegnać się z nim powinien w pozbawionych nadziei katuszach, ale czasu na to Pekka nie ma. Decyduje się na proste rozwiązanie. – Kofnun – inkantacja zostaje wypowiedziane równie swobodnie, co wcześniejsze zaklęcie, z tą samą pozbawianą agresji łagodnością. Pozostało obserwować, jak niewidzialna pętla zaciskającego się na gardle nieznajomego ugasi blask życia z jego spojrzenia, siwizną pokrywając skórę. - Nie walcz - mówi szeptem na granicy słyszalności. Desperacja może zmusić Kruczego do rozpaczliwego zatrzymania przy sobie życia. Dahlin jest na taką ewentualnością przygotowany. W siedmiu krokach podchodzi do swojej ofiary. Do dyspozycji ma podeszwy butów - w razie rozpaczliwej próby złapania oddechu, pod ich naporem zmiażdżyć ma zamiar obcą krtań.
Kofun, próg zmienny
82+20=102
Mistrz Gry
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:47
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 96
'k100' : 96
Prorok
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:47
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Tę noc Ragnar Fenrisson miał spędzić na dołku.
O ile wcześniej mógł wierzyć, że gotów jest umrzeć lda sprawy, teraz czuł wyraźne ukłucie... Niechęci.
- Nie! - krzyknął, chociaż nie piskliwym, żałosnym głosem. Rezon, który przed chwilą próbował ukazywać pęka niczym mydlana bańka, a ten wije się w swoich przekonaniach. - Wypuśćcie mnie, skurwiele. Wypuśćcie, a powiem co trzeba! - warczał niczym zwierzę. Sam Egon z Funim ocenić musieli czy wierzą w jego intencje. W końcu co, jeżeli mamił ich tylko, by po chwili również zemścic siedodatkową krzywdą? Czy mogli być pewni, że ktoś, kto kilka chwil temu bez litości wyrzucił przez okno truchło młodziutkiej dziewczyny, teraz okaże wobec nich szczerość?
Mogli usłyszeć, jak nietrafione zaklecie z zewnątrz uderza w ścianę budynku, w którym się znajdowali. Pozostałe na półkach książki spadają z hukiem, a pudła umieszczone pod ścianą drżą. Gdzieś, kilka pomieszczeń dalej, słychać bite talerze i porcelanę.
Tylko co u licha dzieje się na zewnątrz?
O tym opowiadać mógł tylko
Co jednak zakazana magia potrafiłą zrobić z człowiekiem? I czy człowiekiem można było nazwać kogoś, kto z takim zamiłowaniem rozmyślał o krzywdzie wobec bliźniego?
Czar sięgnął ofiary, ba - nawet Kruczy Strażnik nie mógł spodziewać się każdego z zakleć magii zakazanej, w końcu takowej nigdy nie używał. Krtań zacisnęłą mu się, a nim jeszcze upadł na ziemię z bezsilności, próbując nabrać oddech nieskutecznie, złapał się za szyję i wlepił spojrzenei swoich napuchniętych oczu w swojego oprawcę. Pekka mógł obserować, jak życie ucieka ze Strażnika, pewnie jednej ze znajomych z pracy jego ojca. Ten nie umierał jednak w ciszy - umierał otoczony wrzaskami i stukotem butów.
Jedna z kobiet, widząc całe zdarzenie w ucieczce, zwyczajnie upadła na ziemię, nie mogąc dalej biec. Zwijając się w płaczący kłębek, trzęsła się, a Odyn im wszystkim świadkiem - jeszcze kilka chwil, a sama wyzione ducha na zawał serca.
Ktoś głośno rzucił hasłem na temat położenia plugawca, jak to nazywali. Nektromanta w oknie musiał nie uciec uwadze jednej z osób, która przebiegła w pobliżu magicznego zwierciadła. Kto jednak wie kogo właściwie w nim zobaczyła i kogo za nekromantę uznała - mężczyznę obecnie brutalnie torturowanego, Funiego, a może Egona?
Zaklęcie magicznego wybuchu poszybowało ku ścianie kamienicy, z której okna kilka chwil temu wypadło dziewczę.
Pisk, kóry rozszedł się po skwerze był wtem jeszcze głośniejszy. Części cegiem obsypały sięz frontu, a Krucza Straż, dotychczas próująca poskromić Ślepców, również rzuciła się do ucieczki.
Było ich zbyt mało.
Po nekromantach z uliczki za latarnią nie było jednak... Ani śladu. Zaklęcia nie uciekały już stamtąd, jakby schowali się lub postanowili przeteleportować z dala od zgiełku.
Do podjęcia jedna akcja
Ragnar zostaje zabrany do siedziby Kruczej Straży, tym samym:
Ragnar z tematu
Egon Munch
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:48
Egon MunchŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Måløy, Norwegia
Wiek : 27 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : złodziej, oszust, dyletant i były akrobata
Wykształcenie : I stopień wtajemniczenia
Totem : rosomak
Atuty : akrobata (I), intrygant (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 6 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 22 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 10 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 20 / wiedza ogólna: 6
Zacisnął dłoń w pięść, a żyły, które wybrzuszyły się wzdłuż napiętych ścięgien, rozlały się czernią aż po przedramiona – gniew wspinał się przekleństwem po jego ciele, przesłaniając bladą twarz i oplatając się ciasno wokół szyi, jakby miał poddusić się czernią wypowiadanej inkantacji. Płytki, rzężący oddech nie docierał jednak spod jego grdyki, zaklęcie, którym przymusił ślepca do kucnięcia na podłogę, wyrwało mu bowiem z gardła głęboki haust powietrza, uciskając na tchawicę dość mocno, by zamglić świadomość groźbą bolesnych duszności. Przyglądał się jego twarzy z ponurym rozdrażnieniem, myśląc, że gdyby zacisnął palce dość mocno, mógłby wymusić z niego więcej niż tylko krzyk – mógłby wymusić z niego żyły, odkrojone od miękkiej tkanki, mógłby wymusić krew gęstą jak smoła, która gromadziła się tylko w lewej komorze serca, mógłby wymusić tajemnice trzymane pod językiem, choćby miał własnoręcznie podciąć mu nożem więzadło; dzisiaj brakowało mu jednak czasu – wykładzina zajęła się ogniem, którego złocisty język przesunął się wzdłuż krawędzi z łakomym pośpiechem, zaspokajając nienasyconą oskomę żywiołu, a on wzdrygnął się, gdy pomieszczenie wypełniło się warem rosnącego płomienia, ciepłem, które zaczynało wspinać się po przewróconych meblach i szarpać za ubrania leżących na ziemi denatek – los nie ofiarował im szansy na kolejne życie; teraz, kiedy o tym myślał, wydawało mu się, że miały w tym aspekcie szczęście.
– Popierdoliło cię? Chcesz, żebyśmy spalili się tu wszyscy? – sięgnął w stronę Funiego gniewnym spojrzeniem, w którym spod mętnej bieli powoli wyłaniał się lśniący odcień bursztynu, kalafonia ciemna od fusów zatopionej w niej złości. Jeden; zaklął pod nosem. Ogień zataczał koło wokół dywanu, zakradając się po zeschłych, odstających fragmentach tapety – wiedział, że musieli się stąd wydostać, nie potrafił jednak przygładzić gniewu, który nastroszył mu się na karku i zaległ pod grdyką pecyną kolejnego zaklęcia, zbyt ciężkiego, by przełknąć je z powrotem w głąb zdrowego rozsądku. Dwa. Był zbyt blisko wyrwania mężczyźnie prawdy siłą, choćby miał zanurzyć ramię w wąskim przełyku i sięgnąć po nią w dół gardła – nie zamierzał odchodzić; potrzebował zaledwie kilku minut i chwili skupienia, budynek wypełniał się tymczasem dymem, który sunął nad podłogą jak zwierzę. Spojrzał Funiemu w oczy, jakby go przestrzegał, a potem wydobył z krtani warkot kolejnego czaru, zwracając się bezpośrednio w stronę nekromanty, w tym samym momencie z zewnątrz przebrzmiał jednak głośny huk, nietrafione zaklęcie przetoczyło się echem przez pomieszczenie, sprawiając, że książki osunęły się z półek, a z otynkowanego sufitu obsypała się chmura brudnego pyłu. Trzy.
– Klæ...r-ra – zachwiał się pod wpływem wybuchu, uderzając plecami w stos przewróconych pudełek i przypadkiem rozgryzając zaklęcie między zębami, sprawiając, że sczezło mu na podniebieniu cierpkim smakiem porażki.
Klæra (Unguibus) – zamienia paznokcie w szpony.
6 + 5 = 11 < 30, nieudane
– Popierdoliło cię? Chcesz, żebyśmy spalili się tu wszyscy? – sięgnął w stronę Funiego gniewnym spojrzeniem, w którym spod mętnej bieli powoli wyłaniał się lśniący odcień bursztynu, kalafonia ciemna od fusów zatopionej w niej złości. Jeden; zaklął pod nosem. Ogień zataczał koło wokół dywanu, zakradając się po zeschłych, odstających fragmentach tapety – wiedział, że musieli się stąd wydostać, nie potrafił jednak przygładzić gniewu, który nastroszył mu się na karku i zaległ pod grdyką pecyną kolejnego zaklęcia, zbyt ciężkiego, by przełknąć je z powrotem w głąb zdrowego rozsądku. Dwa. Był zbyt blisko wyrwania mężczyźnie prawdy siłą, choćby miał zanurzyć ramię w wąskim przełyku i sięgnąć po nią w dół gardła – nie zamierzał odchodzić; potrzebował zaledwie kilku minut i chwili skupienia, budynek wypełniał się tymczasem dymem, który sunął nad podłogą jak zwierzę. Spojrzał Funiemu w oczy, jakby go przestrzegał, a potem wydobył z krtani warkot kolejnego czaru, zwracając się bezpośrednio w stronę nekromanty, w tym samym momencie z zewnątrz przebrzmiał jednak głośny huk, nietrafione zaklęcie przetoczyło się echem przez pomieszczenie, sprawiając, że książki osunęły się z półek, a z otynkowanego sufitu obsypała się chmura brudnego pyłu. Trzy.
– Klæ...r-ra – zachwiał się pod wpływem wybuchu, uderzając plecami w stos przewróconych pudełek i przypadkiem rozgryzając zaklęcie między zębami, sprawiając, że sczezło mu na podniebieniu cierpkim smakiem porażki.
Klæra (Unguibus) – zamienia paznokcie w szpony.
6 + 5 = 11 < 30, nieudane
Mistrz Gry
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:48
The member 'Egon Munch' has done the following action : kości
'k100' : 6
'k100' : 6
Funi Hilmirson
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:48
Funi HilmirsonŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Höfn, Islandia
Wiek : 23 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : biedny
Zawód : dorywczy pracownik do niczego, prawie kapłan, augur
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kuna
Atuty : zaślepiony (I), intrygant (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 21 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 17 / magia zakazana: 17 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 6
Być może, gdyby nie mieli Kruczej Straży na karku, strudziłby się przynajmniej na tyle, żeby pojąć pełnię zastałej sytuacji – przede wszystkim dowiedzieć się, co właściwie Munch próbował od ślepca wyciągnąć i jak założona mogła być odpowiedź; być może podjąłby wtedy lepsze decyzje – ale nie było tu miejsca na gdyby i nie było też miejsca na to, by uginać się pod wściekłą naganą towarzysza, choć skóra zgrzała mu się na karku, kiedy splunął w niego flegmą gniewnej pretensji. Popierdoliło go chyba rzeczywiście, bo mógłby zgrzać się też w sposoby inne niż przez buńczuczną rewoltę przeciw niesprawiedliwemu (może całkiem sprawiedliwemu właściwie) wyrzutowi; nagląca sytuacja była więcej niż ożywiająca i więcej niż pobudzająca, tymczasem na spostrzeżenie tych winnych wrażeń też nie było czasu poza krótką, przejmującą myślą, że prędzej czy później umarłby z nudów w tej przeklętej świątyni, prędzej czy później wypatroszyłby się sam, jak patroszył ryby w porcie, bo nawet okrutne mdłości w gardle i wstręt wywoływany zapachem zajmujących się ogniem włosów denatek, i nawet te wstrętne, aberracyjne pobudzenie zgrzane na karku i pod powłokami abdomenu było bardziej życiem niż to życie, które przepowiadano mu do usranej śmierci w żywocie duchownego wychowanego według zasad życie tępiących. Płomień pożerał wykładzinę łapczywie, mężczyzna szarpał się na podłodze, wreszcie dochodząc do rozsądniejszych wniosków, dym powoli wysycał wdychane powietrze, drapiąc gardło, a on odwzajemniał bursztyn spojrzenia kompana dobranego sobie iście tragicznie spośród najgorszych heretyków i czuł się tym życiem prawie przytłoczony; jego pędem, którego nie mógł zatrzymać. Domagało się od niego decyzji szybkich i nieustępliwych, więc odliczał dane mu sekundy bez momentu zwątpienia, obserwując bardziej Bohlera niż nekromanty znajdującego ochłap rozumności w palącej bliskości śmierci; co za ironiczna sytuacji. Zaczynał podejrzewać, że ten ślepiec nie miał z samym teatrem więcej do czynienia niż dostarczenie kukiełek na miejsce.
Trzy.
Kamienica zadrżała, za ścianą rozległ się huk rezonujący w jej murach niepokojącą wibracją; paskudny pisk rozległ się na zewnątrz, Funi tymczasem zachwiał się na nogach, poczuł w przełyku ostre pieczenie podchodzących doń treści, przełykanych z niewyraźnym grymasem z powrotem w dół gardła. Nie mieli czasu, nie mieli czasu dowiadywać się, czy mówił prawdę; nie mieli czasu weryfikować jego czystych intencji i chęci kooperacji. Obiecywał mu trzy sekundy, nic więcej; i trzy sekundy właśnie minęły, z hukiem.
– Spierdalamy – to nie była sugestia; warknął właściwie, łapiąc Bohlera za poły ubrania i szarpiąc go do pionu, ścierając błękit spojrzenia z ostrym złotem, przez iskrę momentu zatrzymując się w tym z ryzykowną butą. Jeśli zamierzał się na niego wściekać, mógł się wściekać później; zamierzał go stąd wyciągnąć, choćby musiał wywlec go za włosy. Pociągnął go w stronę zwierciadła, przypadkiem dostrzegając odwracającą się twarz jakiejś kobiety, przeklął ją pod nosem pomrukiem brzmiącym jak syk przecedzany przez zęby. – Marzec, pod Piwnicą Lokiego – podniósł głos, przystając przy ramie zwierciadła, zatrzymując spojrzenie na ślepcu szarpiącym się z pętającymi go cierniami. Było to ryzykowne; oczywiście, że było to, kurwa, ryzykowne; powinni zostawić go, żeby tutaj zdechł, ze swoją pamięcią, z ich twarzami wybitymi na wspomnieniach, z nożem pod płaszczem, który mógł wcisnąć im pod żebra na ulicy. Zacisnął palce mocniej na płaszczu Muncha, jakby musiał go przymuszać do spokoju. – Bądź tak dobry i rozwal sobie łeb o pierwszy mur, jeśli cię złapią. Gera – wypluł na koniec zaklęcie, chcąc uwolnić go przynajmniej z więzów; nie czekał jednak aż zdąży się podnieść, nie zamierzał dowiadywać się na swojej skórze już teraz, w tym zamieszaniu, w którym tak łatwo byłoby zdechnąć niezauważonym, czy ma zamiar współpracować i czy da radę, faktycznie, uciec, i czy zamierza ich udusić w odwecie.
Wciągnął Muncha w okno zwierciadła, przełażąc na drugą stronę – zamierzał lustro natychmiast później przewrócić odbiciem do ziemi i uderzyć w nie obcasem buta. I później, najlepiej, zmyć się wraz z tabunem uciekających w panice ludzi.
Gera (Finis) – przerywa działanie podstawowych zaklęć (dotyczy zaklęć poziomu I).
Próg: 40 w rozgrywkach < 81 (rzut) + 18 (statystyka) = 99
lub zmienny, zgodnie z mechaniką pojedynków (Egon uzyskał przy tym zaklęciu wynik 100) > 99
Trzy.
Kamienica zadrżała, za ścianą rozległ się huk rezonujący w jej murach niepokojącą wibracją; paskudny pisk rozległ się na zewnątrz, Funi tymczasem zachwiał się na nogach, poczuł w przełyku ostre pieczenie podchodzących doń treści, przełykanych z niewyraźnym grymasem z powrotem w dół gardła. Nie mieli czasu, nie mieli czasu dowiadywać się, czy mówił prawdę; nie mieli czasu weryfikować jego czystych intencji i chęci kooperacji. Obiecywał mu trzy sekundy, nic więcej; i trzy sekundy właśnie minęły, z hukiem.
– Spierdalamy – to nie była sugestia; warknął właściwie, łapiąc Bohlera za poły ubrania i szarpiąc go do pionu, ścierając błękit spojrzenia z ostrym złotem, przez iskrę momentu zatrzymując się w tym z ryzykowną butą. Jeśli zamierzał się na niego wściekać, mógł się wściekać później; zamierzał go stąd wyciągnąć, choćby musiał wywlec go za włosy. Pociągnął go w stronę zwierciadła, przypadkiem dostrzegając odwracającą się twarz jakiejś kobiety, przeklął ją pod nosem pomrukiem brzmiącym jak syk przecedzany przez zęby. – Marzec, pod Piwnicą Lokiego – podniósł głos, przystając przy ramie zwierciadła, zatrzymując spojrzenie na ślepcu szarpiącym się z pętającymi go cierniami. Było to ryzykowne; oczywiście, że było to, kurwa, ryzykowne; powinni zostawić go, żeby tutaj zdechł, ze swoją pamięcią, z ich twarzami wybitymi na wspomnieniach, z nożem pod płaszczem, który mógł wcisnąć im pod żebra na ulicy. Zacisnął palce mocniej na płaszczu Muncha, jakby musiał go przymuszać do spokoju. – Bądź tak dobry i rozwal sobie łeb o pierwszy mur, jeśli cię złapią. Gera – wypluł na koniec zaklęcie, chcąc uwolnić go przynajmniej z więzów; nie czekał jednak aż zdąży się podnieść, nie zamierzał dowiadywać się na swojej skórze już teraz, w tym zamieszaniu, w którym tak łatwo byłoby zdechnąć niezauważonym, czy ma zamiar współpracować i czy da radę, faktycznie, uciec, i czy zamierza ich udusić w odwecie.
Wciągnął Muncha w okno zwierciadła, przełażąc na drugą stronę – zamierzał lustro natychmiast później przewrócić odbiciem do ziemi i uderzyć w nie obcasem buta. I później, najlepiej, zmyć się wraz z tabunem uciekających w panice ludzi.
Gera (Finis) – przerywa działanie podstawowych zaklęć (dotyczy zaklęć poziomu I).
Próg: 40 w rozgrywkach < 81 (rzut) + 18 (statystyka) = 99
lub zmienny, zgodnie z mechaniką pojedynków (Egon uzyskał przy tym zaklęciu wynik 100) > 99
( oh I know they call me crazy )
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
there will be no turning back
I don't care if things get ugly
once the word of god is spoken
there's no way to take it back
Mistrz Gry
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:48
The member 'Funi Hilmirson' has done the following action : kości
'k100' : 81
'k100' : 81
Bezimienny
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:49
Krzywizna uśmiechu zastygła na popękanych od mrozu wargach Pekki pogłębia się nieznacznie, ale nie jest pełnoprawną wersją uśmiechu, a raczej jej marną imitacją, nie rozlewającą się ciepłem zadowolenie po organizm. Nadal, bardziej dotkliwej niż dotychczas, czuje wślizgujący się pod ubranie chłód nocy. Z papierosem między zębami, obserwuje zamierające na twarzy funkcjonariusza emocje i próbuje je nazwać. Najpierw, gdy niewidzialne sploty czaru zaciskają się na jego gardle, pojawia się na niej niezrozumienie i właśnie wtedy wyrzuca z siebie ciche „nie walcz”, jako zapowiedź tego, co zaraz się wydarzy. Po odcięciu przypływu powietrza, pod drabinie szyi wspina się na nią strach. Pod jego wpływem, w desperackim hauście powietrza, próbuje zmusić drogi oddechowe do współpracy, ale bezowocna szamotanina z niewidzialną pętlą oplatającą się wokół krtani skończyć się może jedynie niepowodzeniem. By nasycić się bijącym od kruczego przerażeniem, ślepiec pochodzi nieco bliżej obiektu swoich destrukcyjnych skłonności, ale przyjemne ukłucie ekscytacji nie wypełnia przestrzeni płuc wraz z dymem papierosowym i nie eliminuje lekkiego odrętwienia, które odbiera mu czucie w opuszkach palców. Nawet kiedy kiep papierosa dogasa między plecami, parząc go w skórę, nie czuje emanującego od niego żaru, bo w tym samym momencie uśmiech znika z jego ust. W dwóch krokach znajduje się przy mężczyzna. Podeszwa buta ląduje na zaciśniętej w pięści ręce. Stającej niej całym ciężarem ciała, miażdży ją, słyszący nieprzyjemny zgrzyt łamanej kości - ból zamiera krzykiem w obcej krtani, aż w końcu strach zmienia się w bezsilną rozpacz, która odbiera mężczyźnie wolę życia. Upada na bruk, dogorywając w ostatnich iskrach jarzącej się na dnie umysłu świadomości.
Ciężar spojrzenie Pekki jeszcze przez chwile spoczywa na pozbawionym oznak życia truchle, ale w końcu odrywa od niego spojrzenie, kiedy skwer zostaje zalany przeszywającym powietrze ogłuszającym hukiem. Nie próbuje zlokalizować źródło tego hałasu, ani pojąć czemu gipsowy odłamek tynku uderzył go prosto w twarz raniąc skórę ostrą krawędzią. Ból rezonujący od tego skaleczenia wmusza na nim decyzje. Jest nią Bregða wysyczane przez zęby.
zaklęcie: Bregða
próg: nieokreślony
Ciężar spojrzenie Pekki jeszcze przez chwile spoczywa na pozbawionym oznak życia truchle, ale w końcu odrywa od niego spojrzenie, kiedy skwer zostaje zalany przeszywającym powietrze ogłuszającym hukiem. Nie próbuje zlokalizować źródło tego hałasu, ani pojąć czemu gipsowy odłamek tynku uderzył go prosto w twarz raniąc skórę ostrą krawędzią. Ból rezonujący od tego skaleczenia wmusza na nim decyzje. Jest nią Bregða wysyczane przez zęby.
zaklęcie: Bregða
próg: nieokreślony
Mistrz Gry
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:49
The member 'Bezimienny' has done the following action : kości
'k100' : 52
'k100' : 52
Prorok
Re: 14.02.2001 – Skwer. im Hedvig Walecznej – Na barykady Wto 27 Sie - 9:52
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Należało zniknąć stąd. Przepaść. Zapomnieć o całej sytuacji i nakazać innym zapomnieć o was.
W tym miejscu za chwilę miały pojawić się całe zastępy Kruczej Straży - drobny patrol bowiem nie wystarczył, a działania których ślepcy podjęli się w miejscu tym sprawiały, że warunki przypominać miały wręcz działania kryzysowe. Wszystko to, czego byli świadkami mężczyźni tu zebrani, główni bohaterowie tej opowieści, to swoisty zamach terrorystyczny - zarówno na władzę, jak i na lokalną ludność, również pod postacią ciała młodej dziewczyny wciąż leżącego na chodniku, o który gruchnęło jeszcze chwilę temu. Wybuchy, rzucane w popłochu. Przekleństwa, uciekające z ust wystraszonej tłuszczy.
Skwer nie będzie wyglądał tak, jak wyglądał jeszcze kilkadziesiąt minut temu. Teraz krzaki wydają się podeptane, staranowane, zrujnowane wręcz. Płyty chodnikowe, pokryte cienkimi warstwami lodku są już zupełnie przedeptane. Krew i wymiociny wszystkich tych, którzy znajdować się mili blisko zwłok i trującej chmury oparów, wnikały teraz w przestrzenie pomiędzy brukiem, a budynki, chociaż stojące wciąż w miejscu, wydawały się upiorne. Ktoś wyrzucał coś przez okno, ktoś inny uciekał przez te na parterze.
Funi z Egonem skutecznie umykają z płonącego mieszkania, jednak działanie Hilmirsona nie spotyka się z do końca planowanym efektem. Więzy na ciele nekromanty zelżały, jednak nie odpuściły całkowicie. Ten musiał sam poradzić sobie z obniżonym już naciskiem, jeżeli chciał wyjść z wszystkiego w całości. W końcu płomienie wciąż się rozprzestrzeniały.
Pomimo chęci zniszczenia zwierciadła, to było to aż tak proste. Magiczna tafla nie rozbiła się pod butem Funiego, jednak czy miało to znaczenie? Lustro odwrócone ku dołowi nie dawało szansy na ucieczkę, tym samym obniżając szansę na to, że pozostawiony za plecami ślepiec przebiegnie za nimi. To był ciężki wieczór dla nekromanty, jednak wątpliwym było to, by ten chciał zmienić w skutek tego swoje haniebne postępowanie.
Co tyczyło sięPekki - rany odniesione w wyniku zamieszania nie były poważne, jednak ze względu na nie, mógł jasno odczuć, iż krew buzuje mu w żyłach jeszcze szybciej, a adrenalina osiąga już astronomiczne poziomy. W koncu przed chwilą tak bezlitośnie krzywdził człowieka, czerpiąc chorą przyjemność z dźwięków, które wydawało jego męczone ciało. Z zapachu dymu papierosowego, który wsiąkał w jego włosy i ubrania. Gdy zaklęcie, które układał w głowie przeprocedowało się, mógł poczuć, że jego ciało wciąż ogarnięte jest mrozem - nie tu chciał wylądować. Nie była to poradnia medyczna, nie był to szpital, nie był to dom - w zależności od tego gdzie właściwie chciał trafić. Nie był w środku budynku tego, ale na jego dachu.
Ale przynajmniej odsunął się od niebezpieczeństwa. I od kolejnych kierowanych ku niemu spojrzeń. I od odpowiedzialności.
Każdy z nich uciekł od odpowiedzialności. No może poza Ragnarem, którego losy w tej kwestii pozostawały niejasne.
wszyscy z tematu
W tym miejscu za chwilę miały pojawić się całe zastępy Kruczej Straży - drobny patrol bowiem nie wystarczył, a działania których ślepcy podjęli się w miejscu tym sprawiały, że warunki przypominać miały wręcz działania kryzysowe. Wszystko to, czego byli świadkami mężczyźni tu zebrani, główni bohaterowie tej opowieści, to swoisty zamach terrorystyczny - zarówno na władzę, jak i na lokalną ludność, również pod postacią ciała młodej dziewczyny wciąż leżącego na chodniku, o który gruchnęło jeszcze chwilę temu. Wybuchy, rzucane w popłochu. Przekleństwa, uciekające z ust wystraszonej tłuszczy.
Skwer nie będzie wyglądał tak, jak wyglądał jeszcze kilkadziesiąt minut temu. Teraz krzaki wydają się podeptane, staranowane, zrujnowane wręcz. Płyty chodnikowe, pokryte cienkimi warstwami lodku są już zupełnie przedeptane. Krew i wymiociny wszystkich tych, którzy znajdować się mili blisko zwłok i trującej chmury oparów, wnikały teraz w przestrzenie pomiędzy brukiem, a budynki, chociaż stojące wciąż w miejscu, wydawały się upiorne. Ktoś wyrzucał coś przez okno, ktoś inny uciekał przez te na parterze.
Pomimo chęci zniszczenia zwierciadła, to było to aż tak proste. Magiczna tafla nie rozbiła się pod butem Funiego, jednak czy miało to znaczenie? Lustro odwrócone ku dołowi nie dawało szansy na ucieczkę, tym samym obniżając szansę na to, że pozostawiony za plecami ślepiec przebiegnie za nimi. To był ciężki wieczór dla nekromanty, jednak wątpliwym było to, by ten chciał zmienić w skutek tego swoje haniebne postępowanie.
Co tyczyło się
Ale przynajmniej odsunął się od niebezpieczeństwa. I od kolejnych kierowanych ku niemu spojrzeń. I od odpowiedzialności.
Każdy z nich uciekł od odpowiedzialności. No może poza Ragnarem, którego losy w tej kwestii pozostawały niejasne.
wszyscy z tematu
Strona 2 z 2 • 1, 2