Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    Bo w Midgardzie jest tak cholernie zimno, a Ty niczego nie rozumiesz! (S. Eskola & V. Cortés, styczeń 1999)

    2 posters
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    First topic message reminder :

    To był zły dzień. Po prostu zły. Nawet nie dlatego, że w pracy coś poszło nie tak, bo tam rzadko kiedy miała jakieś zastrzeżenia. Zaczęła nawet przyzwyczajać się do konieczności noszenia tego cholernego munduru. Zresztą jeszcze w Quetzal zdarzało jej się łazić nie dość, że w pełnym umundurowaniu, to jeszcze z połową twarzy zasłoniętą chustką. O tym, co miewała wtedy na ramionach wolała nawet nie myśleć. I w ten sposób leźli w tłumy ludzi i dawali radę. No ale wtedy było ich kilkoro, jakimś cudem Vaia zawsze szła w środku, a pozostali robili całkiem sporo miejsca rozpędzając ludzi.
    Tutaj tego zabrakło. Musiała przedzierać się przez tłum, sama, do tego nadal ubrana w sweter, kurtkę i szaliczek, po 10 godzinach dostając praktycznie szału. Do ataku paniki było jej naprawdę niewiele, gdy w końcu ostatkiem instynktu teleportowała się ze środka ulicy. Czemu nie zrobiła tego wcześniej? Bo lubiła się przejść. Dla odetchnięcia. Ale jeszcze nigdy nie trafiła na takie skupisko ludzi. W mieszkaniu od razu zrzuciła z siebie szalik i kurtkę, a ich los natychmiast podzielił sweter, który wylądował na oparciu kanapy. Sarnai jeszcze nie było, więc zdąży ogarnąć rzeczy i siebie. Dopiero po rozebraniu się do stanika odetchnęła, jednak widmo ataku paniki krążyło nad nią nadal. W tą pizgawicę nie było szans, żeby poszła gdziekolwiek na łono natury, nawet jej jaguarundi zamarzłoby w tych temperaturach. Chyba trochę zazdrościła swojej współlokatorce, że nie marzła jak ona sama. Zaciskając zęby zgarnęła swoje rzeczy i poszła do swojej sypialni, by przebrać się w prawie dosłownie stanik, a raczej bluzkę zakrywającą niewiele więcej, z ramiączkami tak cienkimi, by nie wzbudzały dyskomfortu i ozdobione łańcuszkami kończącymi się na szyi. Takie rzeczy mogła nosić, to jej nie przeszkadzało. Na tyłku wylądowały dżinsowe szorty domowej roboty – zwyczajnie z obcięła nogawki jakimś starym dżinsom. Skoro natomiast była w domu pierwsza, natychmiast odpaliła grzejnik, wyciągając sobie z lodówki flaszkę aguardente, przytarganą z ostatniego urlopu. Spory zapas tego cuda miała, chociaż w momentach paniki, by wyciszyć głosy i dotyk była w stanie wypić wszystko, na czele z tym świństwem nazywanym whiskey.
    Pierwsza butelka wyszła nawet nie wiedziała kiedy. Pod koniec drugiej poczuła, że widmo ataku paniki zwyczajnie się odsuwa, znikając gdzieś w ciemnościach będących za oknem. Odetchnęła z ulgą, napoczynając trzecią flaszkę – na całe szczęście następnego dnia miała mieć wolne w pracy – i uznała, że znając życie jej współlokatorka niczego na dyżurze nie zjadła, skoro nadal jej jeszcze nie było. Nie miała ochoty zbytnio myśleć, więc skończyło się na narobieniu odpowiedniej ilości kanapek. A że przy trzeciej butelce była wystarczająco wstawiona, żeby poprawił jej się humor – trzeba było mieć niezłe dojścia, żeby dostać czystą 60% aguardente i mieć do tego wypalone struny głosowe, by pić to prosto z flaszki – dlatego też kanapki skończyły w wersji artystycznej kostek na jednego kęsa udekorowanych jakimiś kawałkami warzyw, które wytrzasnęła z lodówki. W o wiele lepszym nastroju zaczęła coś nucić, kręcąc się po kuchni, z nieodłączną flaszką w ręku, popijając z niej co jakiś czas. Akurat sięgnęła po czwartą, bo czemu nie, mogła się upić i tym samym przeżyć codzienną wojnę o włączony grzejnik.
    - O której to się wraca? – zaśmiała się, kiedy Sarnai zdecydowała się w końcu pojawić w drzwiach. Włosy V były ściągnięte gumką, żeby czasem nie wleciały do jedzenia – i flaszki – a sama Brazylijka stała oparta o framugę, ze skrzyżowanymi pod biustem rękami i z delikatnym uśmiechem błąkającym się na wargach. I tym wyrazem twarzy mówiącym „a spróbuj tylko wyłączyć kaloryfer, to Cię walnę”.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros




    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola




    Kolejny poranek zastał ją zbyt wcześnie, mimo tego znalazła w sobie dość sił, by przed wyjściem do pracy przygotować Vai śniadanie i zostawić je w lodówce razem z buteleczką eliksiru na kaca. Krótką, naprędce nakreśloną notaktę zostawiła na stole tuż obok butelki z wodą, wiedząc, że gdy Vaia zwlecze się z łóżka, pragnienie będzie jednym z jej głównych problemów.
    Śniadanie masz w lodówce. Wypij eliksir po jedzeniu, będzie ci lepie. Porozmawiamy jak wrócę.
    Kolejny wieczór z kolei nadszedł zbyt późno – dyżur ciągnął się Sarnai niemożliwie i choć medyczka była profesjonalna na tyle, by nie myśleć w trakcie pracy o nagim ciele Vai rozciągniętym w jej pościeli, Eskola niczego nie pragnęła bardziej, jak zrzucić z siebie kombinezon ratownika i wrócić do domu.
    Kiedy zaś wreszcie mogła to zrobić, wcale nie była pewna, czy nie przesadzała ze swoimi oczekiwaniami. Wiele rzeczy, które wydarzyły się wczoraj, były…
    Potrząsnęła głową,  nie kończąc tej myśli.
    Do domu wróciła dokładnie tak, jak zawsze – po cichu, nie obwieszczając swojego powrotu od wejścia. Zdjęła buty i kurtkę, poprawiła zarzucony na jedno ramię plecak, weszła do salonu.
    Nie była zdziwiona, że Vaia już tam czekała.
    Sarnai przyglądała się strażniczce przez chwilę, wreszcie zostawiła plecak w progu pokoju i niespiesznie podeszła bliżej – nie na tyle blisko jednak, by dotknąć Brazylijkę, musnąć palcami którykolwiek z zostawionych na jej ciele śladów.
    - W porządku? – zapytała spokojnie.
    Jak gdyby nigdy nic sięgnęła po butelkę z wodą, upiła kilka solidnych łyków i wreszcie, po ledwie chwili wahania, opadła na fotel z cichym westchnieniem. Dyżur wyczerpał ją bardziej niż wczoraj, ale teraz przynajmniej nie była wściekła.
    Chociaż, szczerze mówiąc, sama wilczyca nie do końca wiedziała, jaka teraz jest. Nie była pewna, jak dokładnie się czuje.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros



    Następny dzień przyszedł zdecydowanie zbyt szybko. Sarnai już dawno nie było, gdy kompletnie zaspana i może odrobinę obolała zwlekła się z łóżka, kierując się do kuchni po cokolwiek do picia. Miała dosyć paskudnego kaca, ale to typowo sama była sobie winna. Za dużo alkoholu, za mało jedzenia i za dużo... Urwała myśl, widząc butelkę wody i karteczkę obok niej. Najpierw rzuciła się na wodę, niczym spragniony na pustyni, a potem sięgnęła po kartkę. Mimowolnie uśmiechnęła się czytając o śniadaniu i leku na kaca, jednak uśmiech od razu jej zrzedł na ostatnie zdanie.
    - Tosme su v prdeli... - mruknęła ponuro zasłyszane w jakimś czeskim porcie powiedzonko. Żołądek jej się ścisnął, jednak zjadła śniadanie, zapiła eliksirem i poszła pod prysznic. Zostawało jej już tylko czekać na Sarnai, chociaż naprawdę nie chciała przeprowadzać tej rozmowy.
    Wieczór zastał ją w salonie, ubraną w długie skórzane spodnie i luźną bluzkę z dekoltem na tyle szerokim, że spadała jej z jednego ramienia, odsłaniając skórę, tatuaż jaguara na łopatce i ślady po pazurach, które nabyła w wieku lat 15. I wszystkie inne blizny po tej stronie ciała. Przynajmniej od pół godziny z nerwów wypalała papierosy, stojąc przy oknie tyłem do pokoju, ale w stronę alkoholu nawet nie spojrzała. Wczoraj zapijanie strachu skończyło się jak się skończyło.
    Cholernie bała się reakcji Eskoli i rozmowy, nieuchronnej jak świt pojawiający się po nocy. Bała się tego, że kobieta ją wyśmieje, że każe jej się wyprowadzić, że wszystko z wczorajszej nocy było tylko i wyłącznie ot tak, z przypadku, że nie odwzajemnia niczego, co czuła sama Vaia, że tym bardziej tylko się zbłaźniła... Tych obaw mnożyło się i mnożyło. Tworząc w głowie mnóstwo nieprzyjemnych scenariuszy nie usłyszała powrotu Sarnai, zresztą medyczka zawsze wracała cicho niczym kot... Drapieżnik, którym była. Wzdrygnęła się, słysząc jej słowa i odwróciła się do niej, po wzięciu głębszego oddechu. Vaia była zdenerwowana i było to widać po jej ciele, po usztywnionej linii ramion i napiętych mięśniach.
    - Taaaak. Dzięki za śniadanie. - uśmiechnęła się, choć był to odrobinę nerwowy uśmiech. Obrzuciła wzrokiem Sarnai rozpartą w fotelu i wsunęła dłonie w kieszenie spodni, robiąc kilka kroków w jej stronę. Zaraz potem zawróciła, wracając pod okno i znowu skierowała się ku Sarnai. Gdy była zdenerwowana, zawsze łaziła w ten sposób po pokoju, aż w końcu zatrzymała się, przypadkowo praktycznie na wyciągnięcie rąk Sarnai.
    - Przepraszam. - powiedziała nagle, zagryzając wargę, napinając mięśnie jeszcze mocniej. - Za... za wczorajszy wieczór. - odetchnęła głębiej, znów zaczynając nerwowo chodzić po pokoju. Wyciągnęła ręce z kieszeni, przeczesując burzę czarnych włosów. - Wypiłam za dużo, upiłam się i wyszło, jak wyszło. Przepraszam za to. Nie ma teraz większego znaczenia, dlaczego piłam, po prostu stało się i cholera, nie powinnam się tak zachować, nie powinnam Cię prowokować… - mówiła szybko, zbyt szybko, jakby się bała, że Sarnai będzie chciała jej przerwać. Czasem w wypowiedź plątały się jej ojczyste słowa, nieświadomie też krążąc po pokoju podchodziła coraz bliżej medyczki. Po całej wypowiedzi było jednak widać, że żałuje alkoholu i zwolnionych blokad, żałuje swojego zachowania i prowokowania Sarnai, ale umiała się zdobyć na to, by skłamać, że żałuje wspólnej nocy. Bo tego akurat nie żałowała ani trochę, chociaż znaki na jej ciele nadal trochę pobolewały i nawet nie próbowała ich zasłonić.
    - Mierda... Nie wyrzucaj mnie, hmm? Obiecuję więcej nie odpierdalać więcej takich rzeczy... - poprosiła całkowicie beznadziejnym tonem. Pod koniec jej głos delikatnie zadrżał i zdecydowanie odmawiała spojrzenia na Sarnai. Bała się tego, co mogłaby zobaczyć na jej twarzy, bała się złości, odrzucenia, może jakiegoś obrzydzenia...


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Zdenerwowanie Vai widziała w jej postawie, czuła w jej zapachu – i bała się, że to właśnie tak się skończy. Że strażniczka przeprosi, powie, że to nie tak miało być i w krępującej ciszy obie będą próbowały zrozumieć, co dalej. Zrzucą wszystko na alkohol, Eskola pewnie nie skomentuje własnej słabości, powoli Brazylijce myśleć, źe to faktycznie tylko jej wina. Vaia poprosi może, by nie wyrzucać jej z mieszkania, a Sarnai spróbuje wyobrazić sobie, jak miałoby to teraz wyglądać.
    Bogowie, prawie wcale się nie pomyliła.
    Nie wtrącała się, pozwalając Vai mówić. Wodziła za nią wzrokiem, za wszelką cenę próbując nie patrzeć na nią tylko przez pryzmat nagiego ciała, którego obrazów nie potrafiła się od wczoraj pozbyć z głowy. Z drugiej strony, myśli o tym, że chyba – na pewno – strażniczkę kocha, że pragnie jej dla siebie bardziej niż kogokolwiek innego w ciągu ostatnich lat, tej myśli też nie potrafiła się pozbyć.
    Wyciągnęła papierosa, zapaliła, zaciągnęła się powoli – wreszcie złapała Vaię za rękę, przytrzymując dość silnie, by, zatrzymać kobietę w miejscu, jednocześnie jednak na tyle słabo, by Cortés mogła się uwolnić, gdyby chciała.
    - Spójrz na mnie – rzuciła krótko, próbując udawać, że nie czuje jak jej serce gubi rytm, jak potyka się na każdym przepraszam, stało się i obiecuję Vai. – Vaia, spójrz na mnie – powtórzyła z naciskiem, gdy strażniczka zwlekała ze spełnieniem jej prośby – żądania.
    Patrzyła na Brazylijkę przez chwilę, wreszcie odetchnęła cicho.
    - Powiedz mi, że tego nie chciałaś – powiedziała powoli, znacznie spokojniej niż faktycznie się czuła. – Powiedz mi, że żałujesz, że nie chciałabyś tego powtórzyć, że nie chcesz mnie – kontynuowała z na iskiem. – Powiedz mi to i dam ci spokój. – Zmrużyła oczy, spoglądając na Vaię uważnie. Dyplomatycznie pominęła temat mieszkania – mieszkania, w którym Vaia z pewnością nie mogłaby zostać, gdyby cały wczorajszy wieczór rzeczywiście był tylko jedną wielką pomyłką – i tego, że to wcale nie byłoby takie proste. Że danie Vai spokoju było ładnym terminem, prostym w brzmieniu, ale niemal niemożliwym do wykonania – nie bez bólu i bez dni spędzonych w lesie tylko po to, by uspokoić szalejącego wilka.
    Nie kłamała wczoraj, mówiąc, że Vaia była jej. Cortés pozwoliła na to Sarnie raz i odwrócenie tego teraz nie byłoby łatwe ani dla Sarnai, ani dla strażniczki.
    - Powiedz mi to wszystko – powtórzyła wreszcie jeszcze raz, ciszej. – Albo chodź do mnie i przestań przepraszać – dodała i ruchem głowy wskazała swoje kolana.
    Niczego w tej chwili nie pragnęła bardziej, jak przyciągnąć Vaię do siebie i znów zachłysnąć się jej zapachem – tym samym, który przez cały dzień miała wrażenie, że czuje na swoich ciuchach i tym samym, którym teraz pachniało jej łóżko.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Czuła wbite w siebie spojrzenie, ale ono niczego nie poprawiało, w niczym nie pomagało i czuła się cholernie kijowo, bo nie miała tak naprawdę pojęcia, czy Sarnai tego chciała, czy po prostu co się wydarzyło i nie wiedziała, co powinna o wszystkim myśleć. Przeprosiny wydawały się właściwe, ale z drugiej strony Eskola niczego nie powiedziała i Vaia czuła się coraz bardziej zdenerwowana, niepewna tego, na czym w tej chwili stoi. Mogła udawać, mogła tłumaczyć się alkoholem, ale prawda była taka, że to nie było jakieś zaćmienie umysłu czy brak kontroli i że było jej obojętne, w czyim łóżku spędziła noc.
    Nie było.
    Zrobiła dokładnie to, czego chciała, alkohol pozwolił pozbyć się wątpliwości, popchnął ją ku temu, czego pragnęła. Czego potrzebowała. Miała od rana wystarczająco dużo czasu, żeby przemyśleć temat od swojej strony. Przeanalizować własne odczucia i dojść do wniosków, które trochę ją wystraszyły przede wszystkim dlatego, że mimo prośby o zachowanie mieszkania nie byłaby w stanie tu zostać. I widywać ją, codziennie, dzień w dzień, wiedząc o tym, że dla niej to nie znaczyło nic poza odreagowaniem wkurzu całego dnia. Czuła się kompletnie beznadziejnie. Musiała powiedzieć sobie wprost i być uczciwą przed samą sobą, że pokochała Sarnai, nawet nie wiedziała, kiedy konkretnie. Nigdy wcześniej też nie myślała o byciu z kobietą, a jednak...
    Uścisk na ręce wyrwał ją z tych myśli, z tych słów. Zatrzymała się w miejscu, nie próbując jednak wyrwać ręki, jedynie napięła mięśnie, nie chcąc... Nie, nie potrafiąc usłuchać tego żądania. Jednak kiedy kobieta powtórzyła prośbę, ostrożnie się odwróciła, by spojrzeć na nią. Sama nie wiedziała, czego oczekiwała, czego się spodziewała, ale na pewno nie jej następnych słów.
    Strach zaczął zmieniać się w nieukrywane zaskoczenie, zresztą nawet jakby chciała, nie umiałaby zamaskować uczuć i emocji, teraz była jak otwarta księga. No, prawie.
    Powiedz, że żałujesz. Oczywiście, że nie żałowała!
    Powiedz, że nie chciałabyś tego powtórzyć. Jasne, że by chciała i to nie raz! W każdej możliwej wersji, byle tylko z nią…
    Powiedz, że nie chcesz mnie. Zaraz... Ale o czym ona mówiła?
    Dam Ci spokój. Cholera! Nie chcę, żebyś dawała mi spokój!
    Patrzyła na Sarnai z uchylonymi lekko ustami, próbując jakimś cudem poskładać do kupy to, co się właśnie działo. Żaden ze scenariuszy nie zakładał pozytywnej reakcji Sarnai na... na wszystko. Na nią. Jej uczucia. To wszystko z wczoraj. Nie zakładał tego, że medyczka mogłaby ją chcieć. Nie brała pod uwagę słów, które padły w łóżku, w trakcie tego wszystkiego. Podczas przyjemnościowego haju mówiło się różne rzeczy, sama o tym wiedziała najlepiej i niekoniecznie chciało się ich trzymać, gdy przyjemność już opadła. Dopiero teraz odrobinę przepchnęła myśl, że może mówiąc jesteś moja Sarnai faktycznie miała to na myśli?
    Zawahała się, wyraźnie, niepewna tego, co się właśnie działo. Przygryzła wargę, z pełnią wątpliwości robiąc krok do przodu. Nie mogła jej tego powiedzieć, nie, jeśli miała mówić prawdę, ale na policzkach pojawił się cień różu na drugą opcję do wyboru. Kolana Eskoli nie brzmiały wcale źle.
    - Gdybym to powiedziała, to byłoby cholernie wielkie kłamstwo. - wymsknęło jej się, po czym po prostu wpakowała jej się na kolana, drżąc na całym ciele. Uwolniła rękę z uścisku, jednak robiąc to w taki sposób, by Sarnai ją objęła, czy tego chciała, czy nie i układając jej rękę na swoim ramieniu, którego przecież niechętnie pozwalała dotykać komukolwiek. Zamknęła oczy, wpychając nos w jej szyję, zaciągając się jej zapachem, zanim odważyła się zadać pytanie.
    - Ty... Nie uważasz wczoraj za pomyłkę…? - prawda? Tej końcówki nie wypowiedziała, ale ona tam była, tak samo głośna co milcząca.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Zaskoczenie Vai było – chyba – dobrym znakiem, podobnie jak to, że nie wcinała się i nie próbowała protestować. Nie wyglądało też na to, by rzeczywiście chciała, żeby Sarnai dała jej spokój. Wilczyca nie pozwoliła sobie na ulgę, jeszcze nie, ale nie potrafiła tak zupełnie obronić się przed nadzieją i gwałtownym, bolesnym niemal biciem serca w piersi.
    Odetchnęła głęboko dopiero wtedy, gdy strażniczka skorzystała z zaproszenia i wcisnęła jej się na kolana. Sarnai objęła Brazylijkę odruchowo, mimowolnie przyciągnęła do siebie bardziej, niż być może powinna i przygryzła wargę lekko, gdy Vaia przełożyła jej rękę na własne ramię. To ramię, które zdobiła sieć blizn, tym, którego zwykle nie pozwalała nikomu dotykać.
    Eskola mimowolnie ścisnęła je mocniej, nie zaborczo jednak, a raczej... Czule. Z troską. Gdy znów zabrała rękę, by wrócić na biodro kobiety, miała absolutną pewność, że może dotknąć strażniczkę gdziekolwiek, bo ta niczego jej nie zabroni. Wilczyca roześmiała się krótko, gdy Cortés wcisnęła nos w jej szyję.
    Nie uważasz wczoraj za pomyłkę?
    Sarnai odetchnęła powoli.
    - Uważam – odparła po krótkim wahaniu i przez kilka dłuższych chwil to słowo było jedynym, co z siebie dała.
    Nie odepchnęła Vai jednak, gładziła ją mimowolnie po biodrze i przytrzymywała przy sobie mocno, to nie mógł być więc koniec. I rzeczywiście, nie był.
    - To była pomyłka, Cortés, bo... – parsknęła cicho. - Za późno. Zbyt desperacko. Po alkoholu. – Wzruszyła ramionami lekko.
    To nie tak, że alkohol jej przeszkadzał, że desperacja i gwałtowny głód jej przeszkadzały. Po prostu... Do Vai czuła znacznie więcej niż tylko pożądanie. Chciała mieć ją całą, a nie tylko jej ciało. Z tej perspektywy fakt, że nie porozmawiały wcześniej, że dobrały się do siebie od tak, nagle, bez zapowiedzi, głównie dzięki procentom, które pozbawiły Cortés kontroli – to jej przeszkadzało.
    Nigdy nie przyznałaby się, jak bardzo ceniła sobie romantyzm – ten, którego z Vaią nie potrafiły z siebie wykrzesać przez zdecydowanie zbyt długi czas.
    Ostrożnie odgarnęła włosy z policzka strażniczki, uśmiechnęła się miękko – i ścisnęła mocniej jej biodro, świadomie przypominając o drzemiącej w niej wilczej sile, celowo tworząc kontrast.
    - Ale nie kłamała mówiąc, że jesteś moja – kontynuowała cicho, nisko, nie spuszczając z Vai oka. - Jesteś. Chcę, żebyś była – zawahała się. - Nie tylko w łóżku – mruknęła cicho.
    Teraz – teraz to był koniec. Nie miała wiele więcej do powiedzenia... Nie, nie miała nic więcej. Nie teraz, nie wciąż jeszcze otumaniona bliskością Vai, do której nagle miała prawo, wciąż głodna jej na tak wielu płaszczyznach, że to aż przerażało. Intensywność uczuć przerażało, tęsknota – gdy już Sarnai dopuściła ją do głosu – przerażała.
    Zaciągnęła się jeszcze raz czy dwa i wychyliła ostrożnie, by odłożyć papierosa do popielniczki – w tym czasie przytrzymała Vaię przy sobie jeszcze mocniej, upewniając się, że ta nie spadnie jej z kolan. Gdy znów odchyliła się i rozparła w fotelu wygodniej, już Cortés nie puściła. Wolną dłonią uniosła lekko brodę kobiety i ucałowała ją miękko, na krótkiej smyczy trzymając znów budzące się pragnienie, by Brazylijkę pożreć, wziąć ją na własność i nigdy już nie puścić.
    - Czy... – chrząknęła cicho. Nie. Inaczej. - Przenieś się do mnie – rzuciła po prostu zamiast wcześniej rodzącego się pytania. Uśmiechnęła się przelotnie. - Moje łóżko już i tak pachnie tobą.
    Od niechcenia przewędrowała dłonią na udo Vai i pogładziła je lekko.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Kolana Sarnai były wygodne, nie była więc w żaden sposób chętna, by je opuścić. Przyciągnięta natomiast do kobiety poczuła, jak napięcie powoli zanika, nawet jeśli dla kogoś innego siła wilczycy byłaby czymś nieodpowiednim. Vaia poczuła, że się po prostu uspokaja, pozbywa całodziennego stresu, że znika lęk… Zapach Eskoli powoli wnikał do płuc, zostawiając przyjemne uczucie rozleniwienia i miłego spokoju…
    No jednak nie.
    Uważam.
    Zesztywniała na całym ciele, napięcie wróciło ze zdwojoną siłą, a oddech ugrzązł w gardle. Czuła, jakby zaczęła właśnie zapadać się w wielką czarną dziurę i to zabolało. Gdzieś wewnątrz. Zakłuło w środku, nawet jeśli wcześniej się tego spodziewała. Delikatna nadzieja zdążyła zakiełkować, kiedy medyczka ściągnęła ją na kolana, a teraz została wypalona kwasem, wraz z wszystkim wokół. Gdyby nie mocny uścisk w kilku krokach znalazłaby się na drugim końcu pokoju, może nawet przy drzwiach, żeby wyjść. Pustka zamieniła się w pożerającą ją otchłań, gdy cały lęk wracał ze zdwojoną siłą i tylko odrętwienie spowodowane słowami drugiej kobiety trzymało ją w miejscu. Odrętwienie i ręce wokół siebie, nawet jeśli chwilę temu delikatny uścisk na ramieniu jawił się jako coś naprawdę przyjemnego.
    Odrzucenie teraz bolało mocniej, niż bolałoby, gdyby zrobiła to od razu. Zacisnęła powieki, biorąc głęboki wdech, zanim postanowiła spróbować uciec z przyjemnie ciepłych objęć Sarnai, ale ciepłych nie pod kątem temperatury, ale tego czegoś w sercu.
    - Nie moja wina, że wypicie kilku flaszek jest jednym z najskuteczniejszych sposobów odpędzenia ataków paniki. – burknęła obronnie, nadal napięta na całym ciele, co nie zmieniało faktu, że gdyby nie alkohol nie zrobiłaby nadal żadnego kroku, obawiając się odpowiedzi kobiety. W kwestii desperacji Sarnai miała jednak rację i przygryzła wargę, prostując się na jej kolanach, jednak… nie uciekła. Została w miejscu, przyjmując do wiadomości fakt, że może jednak niekoniecznie dobrze zinterpretowała jej słowa, choć napięcia z linii ciała nie mogła się pozbyć. Tak jakby była gotowa w każdej chwili zerwać się na nogi i znów w nerwach zacząć chodzić po pokoju.
    Tak, tamto było desperackie. Wiedziała o tym. I nie mogła temu zaprzeczyć, doskonale wiedząc, dlaczego tak było i że to wszystko było w dużej mierze jej własną winą. Jej reakcji na tłum, zerwanych hamulców, potrzeby, by być blisko Eskoli… Czuła się, jakby spieprzyła bardzo wiele rzeczy i nie miała pojęcia, co z tym zrobić. Bo to powinno wyglądać inaczej.
    - Sinto muito. – wyszeptała jedynie, po czym drgnęła, zaskoczona, podnosząc wzrok, kiedy poczuła dotyk palców na policzku. Nie wystraszyła się silniejszego uścisku, nie bała się jej ani wcześniej ani teraz, a ten kontrast był… inny. Zaskakujący, ale wcale nie był niemiły. I dopiero te ostatnie słowa Eskoli pozwoliły jej zrozumieć, odetchnąć głęboko i prychnąć, łącząc lekki zirytowany dźwięk z delikatnym uderzeniem w ramię Sarnai, zanim z powrotem się w nią wkleiła, układając całkiem wygodnie z jej rękami wokół siebie. Pozwoliła się pocałować, z miękkim pomrukiem odwzajemniając słodki dotyk ust, zanim oplotła wokół niej własne dłonie.
    - Nie strasz mnie tak więcej. – można byłoby to wziąć za rozkaz lub żądanie, ale ton był proszący, miękki, a na twarzy Vai po raz pierwszy tego wieczoru pojawił się uśmiech, trochę nieśmiały, ale mimo wszystko uśmiech. – Tak bardzo obawiałam się, że nie odwzajemnisz moich uczuć, że po prostu nawet nie próbowałam. W ogóle nie wyglądałaś na zainteresowaną mną, ale w sumie ja zachowywałam się dokładnie tak samo. I tak, chcę być twoja… I żebyś ty była moja. Tak całkiem. – powiedziała, nagle ze ściśniętym gardłem, bo na ułamek okrutnej chwili wrócił do niej Lucas i jej spaprane totalnie małżeństwo i przez jedną, bardzo długą chwilę nie potrafiła sobie wyobrazić, co by było, gdyby Sarnai nie odwzajemniła tej własności, gdyby nie chciała być w całości jej. Sama przeraziła się swoich uczuć, swoich potrzeb. Tego, jak bardzo jej chciała, jak bardzo ją kochała, gdy już pozwoliła sobie powiedzieć to na głos.
    - Pościeliłam je… - parsknęła pod adresem łóżka i nawet chciała dorzucić złośliwy komentarz odnośnie przyjścia do ciepłego, ale powstrzymała się. Nie teraz. Nie w tej chwili. Nie przy niej, gdy wszystko było tak bardzo kruche. Bo nie chodziło o ciepło drugiego ciała, a o miękki dotyk. O otaczający zapach. O ręce zaborczo owinięte wokół niej. O wspólne zasypianie, nawet jeśli poranna pobudka była nie taka. Ale obie miały takie a nie inne zawody. – Przeniosę… Za chwilę. – nie chciała opuszczać jej kolan. Po prostu nie chciała. Chciała mieć pewność co do wszystkiego. Musnęła wargami jej policzek, zastanawiając się nagle nad czymś. – Sarnai? Kiedy masz następne wolne? – spojrzała jej w oczy, uważnie, z nieśmiałą nadzieją, że medyczka jej nie odmówi.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Sarnai czuła, w którym momencie Vaia spięła się, ale nawet wtedy nie cofnęła swoich słów. Nie puściła jej też, nie pozwalając Cortés za bardzo się odsunąć. Musiała jej wysłuchać. Musiała wysłuchać do końca, nawet, jeśli zaczęła już wyciągać pierwsze wnioski – zupełnie błędne – które kazały jej raczej tłumaczyć się, może uciec.
    Nie, nie uciec. Nawet, jeśli przez moment strażniczka rzeczywiście miała taką ochotę, to jednak została – co wilczyca powitała z pewną satysfakcją. Vaia była spięta, wyraźnie gotowa zerwać się z jej kolan, znów krążyć nerwowo po pokoju – ale nie zrobiła tego. A Sarnai – Sarnai nie zamierzała jej przecież na to pozwolić, ani teraz, ani później. Musiała jej wysłuchać.
    Ciche prychnięcie chwilę potem było zaskakująco pozytywną reakcją, biorąc pod uwagę jak inaczej Vaia mogła odnieść się do ostatnich słów Eskoli. Wilczyca uśmiechnęła się nieznacznie, odetchnęła, gdy Vaia znów się w nią wtuliła i oddała miękki pocałunek.
    Nie strasz mnie tak więcej.
    Roześmiała się krótko, nic nie mówiąc. Wsparła lekko czoło o czoło Cortés i nie przestawała jej gładzić – tylko na chwilę jej dłonie znieruchomiały, gdy Brazylijka odpowiedziała na jej deklaracje własnymi.
    - Będę – zapewniła bez wahania. - Oczywiście, że będę. – To było dla niej coś zupełnie oczywistego, coś, z czym się nie dyskutowało. Sarnai nie rozumiała konceptu zdrady, nie pojmowała, dlaczego wiązać się z drugim człowiekiem, jeśli i tak potem szukało się kogoś innego za plecami swojego partnera czy partnerki. Wilczyca była do bólu lojalna i jeśli brała kogoś na własność – tak samo oddawała też siebie. Bez wahania. Bez żadnego ale.
    Uśmiechnęła się pod nosem na pościelone łóżko. Nawet w takiej sytuacji Vaia dbała, żeby... Co właściwie? Sytuacja wyglądała lepiej? Czy, w obliczu tak wielu niepewności, z jakimi Brazylijka zmagała się jeszcze przed chwilą – z jakimi obie się zmagały – Cortés radziła sobie właśnie w ten sposób? Odzyskując kontrolę? Eskola nie była pewna.
    Było bardzo wiele rzeczy, których chciała się jeszcze o Vai dowiedzieć.
    Nie naciskała, by strażniczka zabierała się już, teraz, bo tak naprawdę wcale nie chciała jej puszczać. Nadstawiła policzek do całusa i uśmiechnęła się miękko. Było jej dobrze, słodki ciężar kobiecego ciała był kojący, uspokajał szalejące ostatnio, wilcze nerwy. Zapach strażniczki łagodził wyczulone zmysły, jej ciepło rozluźniało spięte mięśnie. W którejś chwili Sarnai po prostu przymknęła oczy i pozwoliła sobie po prostu cieszyć się tym, co miała. Delektować się bliskością Brazylijki i myślą, że teraz będzie właśnie tak. Miękko, ciepło, bezpiecznie.
    Słysząc swoje imię, mruknęło pytająco. Na pytanie Vai uniosła nieco powieki i spojrzała na nią uważnie.
    - Jutro – odpowiedziała bez wahania.
    Jeszcze dzisiaj rano zamieniła się zmianą z Antero, nie tyle dlatego, że uważała, że będzie to potrzebne im obu – nie mogła przecież wiedzieć, jak potoczy się cała ta rozmowa – co raczej, że ona, ona sama będzie potrzebowała chwili oddechu. Nie miała planów, co zrobić z wolnym, bo zbyt wiele zależało od tego, co dalej, instynktownie jednak rozważała ucieczkę w góry, jak zawsze, gdy w Midgardzie robiło się dla niej za ciasno, za duszno, za na bardzo wiele sposobów.
    Teraz, mając Vaię tak blisko i wiedząc, że będzie mogła mieć ją tak znacznie częściej, nie czuła potrzeby uciekać. Nie sądziła, by musiała.
    - O czym myślisz? – spytała cicho, podskórnie czując, że pytanie Cortés miało jakiś cel.
    Przekrzywiła głowę lekko i śmiało utrzymała spojrzenie Brazylijki, odpowiadając własnym, miękkim, prawdopodobnie bardziej czułym niż była świadoma.
    Widzący
    Vaia Cortés da Barros
    Vaia Cortés da Barros
    https://midgard.forumpolish.com/t3586-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3599-vaiana-cortes-da-barroshttps://midgard.forumpolish.com/t3600-hectorhttps://midgard.forumpolish.com/f120-vaia-cortes-da-barros


    Gładzące dłonie były tak bardzo dobre. Kot wewnątrz niej głęboko mruczał, a gdyby tylko była w kociej postaci, to ruszałaby leniwie końcówką ogona w wyrazie czystego zadowolenia. Deklaracja Sarnai spowodowała tylko tyle, że uśmiechała się, może trochę jak wariatka, ale to z radości.
    - Nie śmiej się ze mnie. - wytknęła jej, odrobinę marudnie, ale z tym samym szerokim uśmiechem na twarzy. - Dorobiłaś mi kilka siwych włosów. - pożaliła się, wciąż z nutkami delikatnej niepewności, że to się po prostu dzieje. Że to nie był sen, że dotyk rąk na sobie nie był ułudą. Delikatnie wsunęła dłonie pod bluzkę Sarnai, gładząc kciukami gołą skórę. Teraz nie musiała się już hamować, nie musiała powstrzymywać przed pokazywaniem, jak bardzo chciała to robić. Jak bardzo lubiła dotyk Sarnai na swoim ciele i jak bardzo lubiła wtulać się w nią. Tyle, że odwzajemniony przytulas był o wiele lepszy od wcześniejszego wtulania się w jej plecy. A świadomość, że teraz już tak będzie, po prostu upajała. Westchnęła zadowolona, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak bardzo jej tego brakowało, jak bardzo potrzebowała blisko siebie drugiej osoby, jak bardzo potrzebowała Eskoli i świadomości, że ona też jej chce. Resztki napięcia nadal były na jej ramionach, ale powoli znikały.
    Gdy była zdenerwowana, zawsze musiała coś robić. Najczęściej padało na porządki, bo to pozwalało myśleć, także łóżko medyczki było idealnie pościelone, a prócz tego tak zwana przestrzeń wspólna błyszczała. Choć na łóżku nie chciała po prostu zostawiać śladów po sobie, gdyby jednak coś poszło nie tak. Teraz jednak wolała uspokoić się na fotelu, wtulona w... swoją dziewczynę? Przyjrzała się uważnie Sarnai, zdając sobie sprawę, że chyba teraz tak mogła ją nazywać.
    Widząc jej przymknięte oczy uśmiechnęłaś się pod nosem, przesuwając dłoń delikatnie na jej kark, rozmasowując resztki napiętych mięśni. Odpowiedź Eskoli na pytanie trochę jej nie pasowała, dlatego zmarszczyła lekko nos. Sama nie zamieniała się z nikim, bo w końcu gdyby coś poszło nie tak, wolała być jak najdalej od domu. Jednak przecież mogła to nadrobić. Uśmiechnęła się lekko na jej spojrzenie, jednak nie odpowiedziała na pytanie, jeszcze nie. Najpierw musiała załatwić sobie wolne, zamieniając się za któryś z kolejnych dni.
    Zsunęła się z kolan medyczki, uspokajając ją kolejnym całusem i zgarnęła ze stolika długopis, szybko pisząc coś na karteczce wyrwanej z notesu.
    - Héctor, imbécil, ven acá! - uparcie do wiewiórki mówiła po hiszpańsku lub portugalsku, o dziwo upierdliwe zwierzę zdawało się ją rozumieć. Dlatego też czarny potwór zastrzygł uszami, wyciągając łapki po karteczkę. - Zanieś to do Jensa, tylko nie zeżryj po drodze. Ciastko dostaniesz jak wrócisz. - posłała wiewiórowi spojrzenie, wyciągając wspomniane ciasteczko. Stworzonko szybko zniknęło, by po niedługiej chwili wrócić, z bardzo satysfakcjonującą odpowiedzią. Wtedy też Vaia z czystym zadowoleniem wkleiła się ponownie w drugą kobietę, szczerząc się do niej szeroko.
    - Pomyślałam, że mogłybyśmy gdzieś wyjść. Razem. - zaznaczyła, a po chwili na jej policzkach pojawił się ślad rumieńca. - Najpierw może na obiad, a potem na spacer... Gdzieś poza miasto. - z wliczoną kolacją na tak zwanym łonie natury - nawet jeśli na zewnątrz było zimno, to była w stanie się poświęcić. Chciała. Tak zwyczajnie chciała z nią wyjść, a poza miasto dlatego, żeby nie dostać znowu ataku paniki od tłumów. Chciała poznać ją lepiej i dowiedzieć się więcej, chciała zobaczyć, jaka jest Sarnai poza mieszkaniem. Na zwiedzanie miasta przyjdzie czas, choć słyszała kiedyś o gorących źródłach. Nigdy tam nie była, więc kiedyś chętnie nadrobi to z Sarnai.
    - Cały czas się zastanawiam, jakim drapieżnikiem jesteś. - powiedziała w końcu prosto z mostu, palcem tworząc wzorki na jej ramieniu. Była ciekawa, ale tak po prawdzie nic nie byłoby w stanie jej odstraszyć.


    when killing them with kindness doesn't work...try voodoo
    Widzący
    Sarnai Eskola
    Sarnai Eskola
    https://midgard.forumpolish.com/t2280-sarnai-eskolahttps://midgard.forumpolish.com/t2298-sarnai-eskola#27358https://midgard.forumpolish.com/t2299-usko#27363https://midgard.forumpolish.com/f183-sarnai-eskola


    Nie powstrzymywała cichego westchnięcia, gdy Vaia wsunęła dłonie pod jej koszulkę, by pogładzić miękko nagą skórę, ani potem, gdy Brazylijka przewędrowała ręką na jej kark, by rozluźnić spięte mięśnie. Działało. Teraz, gdy nie musiała się już zastanawiać – nie musiała się pilnować – bliskość i czułości strażniczki były słodkie i kojące. Łagodziły wszystko to, co zazwyczaj w Sarnai szalało.
    Gdy Vaia nagle zsunęła się z jej kolan, Eskola sapnęła cicho, niezadowolona, zmusiła się jednak, by nie zatrzymywać kobiety przy sobie na siłę. Cortés wyraźnie miała jakiś plan, a Sarnai skłamałaby mówiąc, że nie jest ciekawa, co knuje jej dziewczyna.
    Jej. Eskola upajała się ciepłem, jakie rozlało jej się w sercu wraz ze świadomością, że rzeczywiście tak jest. Że Vaia była jej, i że ona sama, Sarnai, podobnie należała do Brazylijki.
    Wilczyca nie odzywała się, spoglądając, jak strażniczka wyprawia gdzieś swojego niewychowanego wiewiórka – i jak niedługo potem stworzonko wraca z przynosząc odpowiedź na list Vai. Odpowiedź wyraźnie Brazylijkę satysfakcjonującą, jeśli sądzić po jej uśmiechu i tym, jak chętnie wróciła na kolana medyczki.
    Sarnai bez wahania przygarnęła ją znowu do siebie i ucałowała lekko w odsłonięte ramię.
    Mogłybyśmy gdzieś wyjść.
    Eskola uniosła głowę lekko. Obiad, spacer, ucieczka za miasto – razem? Wilczyca odetchnęła powoli.
    - Tak – odpowiedziała krótko, głosem złamanym lekką chrypą, gdy serce zabiło jej mocniej. Z jakiegoś powodu myśl, że mogłyby spędzić z Vaią dzień razem, tak po prostu łócząc się w i poza Midgardem, oszałamiała ją. Pozbawiała tchu w sposób, którego Sarnai nie potrafiła opisać.
    - Tak, zróbmy tak – powtórzyła więc z przekonaniem i wtuliła nos w zagłębienie szyi kobiety, głęboko zaciągając się jej zapachem.
    Drgnęła dopiero, gdy Vaia w;rost zapytała o jej zwierzę.
    - Ja… – zaczęła i zawahała się. Nie powinna. Jeśli czymś już mogła być zdziwiona, to raczej tym, że to pytanie padło tak późno.
    - Wilkiem – przyznała ostrożnie i zaraz skrzywiła się. Nie tak. Jeśli miały żyć ze sobą – jeśli miały być razem – Vaia musiała znać prawdę. Kiedy Eskola zamierzała jej powiedzieć, jeśli nie teraz?
    - Wargiem – poprawiła się więc cicho, nim zdążyła się rozmyślić i…
    Cortés nie zadrżał ani jeden mięsień, jej twarzy nie wykrzywił żaden grymas, w kocich oczach nie pojawił się nawet cień lęku. Vaia głaskała ramię Sarnai tak, jak wcześniej i nic nie wskazywało na to, by zamierzała uciekać – ani z kolan Eskoli, ani w ogóle.
    Wilczyca odetchnęła głęboko, czując, jak świadomość bycia akceptowaną – kochaną – taką, jaką była, uderza jej do głowy.
    Z cichym pomrukiem znów przygarnęła Vaię mocno do siebie, ukąsiła lekko jej szyję, złożyła na niej zachłanny pocałunek – tym razem nie zostawiając jednak nowych śladów.
    - Tach cholernie za tobą tęskniłam, Cortés – wymruczała w jej delikatną skórę, muskając ustami szyję kobiety. – Za każdym razem, gdy nie mogłam… – zaśmiała się krótko. – Gdy nic nie mogłam – zakończyła krótko, śmiało wsuwając dłoń pod koszulkę partnerki.
    Chciała jej tak bardzo jak wczoraj, ale, w przeciwieństwie do minionego wieczoru, dużo bardziej zależało jej na bliskości i cieple Vai niż na prostej, gwałtownej przyjemności.
    - Chodź do mnie, kocie – wyszeptała jej przy uchu i puściła na tyle, by Vaia mogła usiąść okrakiem na jej udach. Podciągnęła niespiesznie jej koszulkę, centymetr za centymetrem odsłaniając nagi brzuch Brazylijki.
    Nagle zawahała się.
    - Chociaż może zamówmy najpierw jakieś żarcie – zaproponowała i uśmiechnęła się z rozbawieniem tym większym, im bardziej rozczarowane było spojrzenie Vai, gdy Eskola cofnęła ręce i poprawiła jej koszulkę. – Bo potem chyba nie będę miała już ochoty wypuszczać cię z łóżka.

    Sarnai i Vaia z tematu



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.