:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Podróże :: Archiwum: podróże
Strona 2 z 2 • 1, 2
WSZĘDZIE DOBRZE, ALE W DOMU... #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 12 V 2001 R., RIO DE JANEIRO)
2 posters
Blanca Vargas
WSZĘDZIE DOBRZE, ALE W DOMU... #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 12 V 2001 R., RIO DE JANEIRO) Wto 30 Sty - 21:25
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
First topic message reminder :
Z urodzin Juliany wyszli późno, bo choć nie wszystko poszło tak, jak było planowane – prędko okazało się, że bez Lucasa i Camili wciąż mogli bawić się doskonale. Po pierwszym, ostrożnym rozglądaniu się, ocenianiu reakcji kuzynostwa i wujostwa Esa, Blanca szybko zdała sobie sprawę, że było dokładnie tak, jak mówił Francisco. Nikt nie rzucał krzywych spojrzeń. Nikt nie komentował. Raz ktoś ścisnął tylko ramię Barrosa pokrzepiająco, innym razem jakaś ciotka poczuła się w obowiązku zapewnić Blancę, że nie wszystkie ich przyjęcia tak wyglądają, naprawdę. I zaraz, ani się obejrzeli, znów było dobrze. Znów były tańce, alkohol, kolejne doskonałe dania i słodkości. Były prezenty i komicznie rozdarty dziób Juliany, był popisowy taniec Thiago, którym zebrał naprawdę imponujące owacje, było... Było dobrze. Po prostu dobrze.
Finalnie do mieszkania Blanki dotarli po północy, zbyt zmęczeni, by zwracać uwagę na cokolwiek poza potrzebą prysznica, wygodnych piżam i snu. Vargas nie miała siły na melancholię czy sentyment – te, oczywiście, miały się pojawić, najpewniej jednak dopiero rano. Nie zapalała nawet światła, by oprowadzić Esa po apartamencie – jasne światła nigdy niezasypiającego Rio wpadające przez fantastycznie duże, panoramiczne okna wystarczyły, by bez trudu wygrzebali z walizek kosmetyki i piżamy, trafili do łazienki, a finalnie – do sypialni.
Poranek z kolei nadszedł wcześnie. Blanca potrzebowała chwili, by zorientować się, dlaczego wciąż jest jasno – za niezasłoniętymi do końca oknami wciąż był jeszcze późny wieczór, a nie noc, zwyczajowy początek iskrzycowych dni – i by przypomnieć sobie, gdzie w zasadzie się znajduje. Na to pierwsze nie miała odpowiedzi – była pewna, że nie śniło jej się nic złego, nic jej nie obudziło i, o dziwo, była całkiem wyspana – drugie z kolei przyszło do niej bardzo szybko.
Jej mieszkanie. To samo, które przez kilka lat było mieszkaniem jej i Jo.
Jeszcze przez dłuższą chwilę leżała u boku Barrosa, wsłuchując się w jego spokojny oddech. Ostrożnie przytuliła się do mężczyzny, zaczęła gładzić go czule po włosach. Z ustami dotykającymi miękko jego czoła, ucałowała go delikatnie i uśmiechnęła się lekko, gdy mężczyzna zamruczał coś przez sen i, nieświadomie, przyciągnął ją bliżej siebie. Nie opierała się, z przyjemnością wtulając się w pierś Esa na kolejne kilka dłuższych chwil.
Gdy ucałowała go miękko w policzek, wieczór za oknem płonął już ostatnimi, czerwonymi niemal promieniami słońca.
- Hej, kocie – zamruczała cicho, dostrzegając pierwsze, nieznaczne jeszcze drgnienie powiek mężczyzny.
Leniwie przesunęła palcami wzdłuż ramienia Barrosa, jego boku, uda – i z powrotem, tym razem zahaczając jeszcze o plecy. Z przyjemnością wsunęła rękę pod piżamkę Esa, by pogładzić jego nagą, rozgrzaną snem skórę.
– Wyspany? – spytała z łagodnym rozbawieniem, gdy jeszcze kilka chwil później powieki mężczyzny rozchyliły się lekko, jakby na próbę.
Przysunęła się bliżej i pocałowała go czule na dzień dobry, z premedytacją odraczając konieczność stawienia czoła nowemu dniowi. I mieszkaniu. Chyba przede wszystkim mieszkaniu.
Jo nie było tu już od bardzo dawna, jej zresztą też nie, cały apartament wciąż nosił jednak ślady ich wspólnego życia. Blanca nie pochowała w panice wspólnych zdjęć, nie pozbyła się wybieranych razem z mężem zdjęć krajobrazów zawieszonych na ścianie w sypialni, nie oddała mu też jednej z jego bluz – jej ulubionej, tej, którą swego czasu nosiła tak często. Mieszkanie nie pachniało już niczym innym jak specyficzną wonią zadbanego, ale opuszczonego miejsca, było też nienaturalnie puste – wszystkie rośliny trafiły pod opiekę Sam tuż przed wyprowadzką do Midgardu, podobnie jak spora kolekcja materiałów artystycznych, których Blanca nie planowała zabierać za sobą i akwarium z kolorowymi rybkami, niegdyś główna ozdoba salonu. Mimo tego Vargas wciąż czuła... Coś. Jakieś echa. Cień tych wszystkich chwil dzielonych z Jo, wspólnych radości i smutków.
Nie tęskniła za tamtym życiem – nie konkretnie za Jo, nie konkretnie za tym małżeństwem. To, co czuła, to raczej pragnienie tego poczucia bezpieczeństwa, które miała wtedy. Tej bliskości, czułości, tego wszystkiego, co...
Tego wszystkiego, co mogła – chciała – mieć z Esem. Co w zasadzie już miała, a co potrzebowała tylko podhodować trochę jak małe, puszyste zwierzątko. Znów przyzwyczaić się, znów okrzepnąć w tym, że było po prostu dobrze.
Z cichym sapnięciem wtuliła buzię w szyję Barrosa i, nim zdążyła się zastanowić, z zabawnym furkotem wydmuchała w delikatną skórę głęboki wdech powietrza.
12 V 2001 r.
mieszkanie Blanki, Rio de Janeiro
mieszkanie Blanki, Rio de Janeiro
Z urodzin Juliany wyszli późno, bo choć nie wszystko poszło tak, jak było planowane – prędko okazało się, że bez Lucasa i Camili wciąż mogli bawić się doskonale. Po pierwszym, ostrożnym rozglądaniu się, ocenianiu reakcji kuzynostwa i wujostwa Esa, Blanca szybko zdała sobie sprawę, że było dokładnie tak, jak mówił Francisco. Nikt nie rzucał krzywych spojrzeń. Nikt nie komentował. Raz ktoś ścisnął tylko ramię Barrosa pokrzepiająco, innym razem jakaś ciotka poczuła się w obowiązku zapewnić Blancę, że nie wszystkie ich przyjęcia tak wyglądają, naprawdę. I zaraz, ani się obejrzeli, znów było dobrze. Znów były tańce, alkohol, kolejne doskonałe dania i słodkości. Były prezenty i komicznie rozdarty dziób Juliany, był popisowy taniec Thiago, którym zebrał naprawdę imponujące owacje, było... Było dobrze. Po prostu dobrze.
Finalnie do mieszkania Blanki dotarli po północy, zbyt zmęczeni, by zwracać uwagę na cokolwiek poza potrzebą prysznica, wygodnych piżam i snu. Vargas nie miała siły na melancholię czy sentyment – te, oczywiście, miały się pojawić, najpewniej jednak dopiero rano. Nie zapalała nawet światła, by oprowadzić Esa po apartamencie – jasne światła nigdy niezasypiającego Rio wpadające przez fantastycznie duże, panoramiczne okna wystarczyły, by bez trudu wygrzebali z walizek kosmetyki i piżamy, trafili do łazienki, a finalnie – do sypialni.
Poranek z kolei nadszedł wcześnie. Blanca potrzebowała chwili, by zorientować się, dlaczego wciąż jest jasno – za niezasłoniętymi do końca oknami wciąż był jeszcze późny wieczór, a nie noc, zwyczajowy początek iskrzycowych dni – i by przypomnieć sobie, gdzie w zasadzie się znajduje. Na to pierwsze nie miała odpowiedzi – była pewna, że nie śniło jej się nic złego, nic jej nie obudziło i, o dziwo, była całkiem wyspana – drugie z kolei przyszło do niej bardzo szybko.
Jej mieszkanie. To samo, które przez kilka lat było mieszkaniem jej i Jo.
Jeszcze przez dłuższą chwilę leżała u boku Barrosa, wsłuchując się w jego spokojny oddech. Ostrożnie przytuliła się do mężczyzny, zaczęła gładzić go czule po włosach. Z ustami dotykającymi miękko jego czoła, ucałowała go delikatnie i uśmiechnęła się lekko, gdy mężczyzna zamruczał coś przez sen i, nieświadomie, przyciągnął ją bliżej siebie. Nie opierała się, z przyjemnością wtulając się w pierś Esa na kolejne kilka dłuższych chwil.
Gdy ucałowała go miękko w policzek, wieczór za oknem płonął już ostatnimi, czerwonymi niemal promieniami słońca.
- Hej, kocie – zamruczała cicho, dostrzegając pierwsze, nieznaczne jeszcze drgnienie powiek mężczyzny.
Leniwie przesunęła palcami wzdłuż ramienia Barrosa, jego boku, uda – i z powrotem, tym razem zahaczając jeszcze o plecy. Z przyjemnością wsunęła rękę pod piżamkę Esa, by pogładzić jego nagą, rozgrzaną snem skórę.
– Wyspany? – spytała z łagodnym rozbawieniem, gdy jeszcze kilka chwil później powieki mężczyzny rozchyliły się lekko, jakby na próbę.
Przysunęła się bliżej i pocałowała go czule na dzień dobry, z premedytacją odraczając konieczność stawienia czoła nowemu dniowi. I mieszkaniu. Chyba przede wszystkim mieszkaniu.
Jo nie było tu już od bardzo dawna, jej zresztą też nie, cały apartament wciąż nosił jednak ślady ich wspólnego życia. Blanca nie pochowała w panice wspólnych zdjęć, nie pozbyła się wybieranych razem z mężem zdjęć krajobrazów zawieszonych na ścianie w sypialni, nie oddała mu też jednej z jego bluz – jej ulubionej, tej, którą swego czasu nosiła tak często. Mieszkanie nie pachniało już niczym innym jak specyficzną wonią zadbanego, ale opuszczonego miejsca, było też nienaturalnie puste – wszystkie rośliny trafiły pod opiekę Sam tuż przed wyprowadzką do Midgardu, podobnie jak spora kolekcja materiałów artystycznych, których Blanca nie planowała zabierać za sobą i akwarium z kolorowymi rybkami, niegdyś główna ozdoba salonu. Mimo tego Vargas wciąż czuła... Coś. Jakieś echa. Cień tych wszystkich chwil dzielonych z Jo, wspólnych radości i smutków.
Nie tęskniła za tamtym życiem – nie konkretnie za Jo, nie konkretnie za tym małżeństwem. To, co czuła, to raczej pragnienie tego poczucia bezpieczeństwa, które miała wtedy. Tej bliskości, czułości, tego wszystkiego, co...
Tego wszystkiego, co mogła – chciała – mieć z Esem. Co w zasadzie już miała, a co potrzebowała tylko podhodować trochę jak małe, puszyste zwierzątko. Znów przyzwyczaić się, znów okrzepnąć w tym, że było po prostu dobrze.
Z cichym sapnięciem wtuliła buzię w szyję Barrosa i, nim zdążyła się zastanowić, z zabawnym furkotem wydmuchała w delikatną skórę głęboki wdech powietrza.
Blanca Vargas
Re: WSZĘDZIE DOBRZE, ALE W DOMU... #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 12 V 2001 R., RIO DE JANEIRO) Sob 24 Lut - 22:04
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Esteban Barros
Re: WSZĘDZIE DOBRZE, ALE W DOMU... #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 12 V 2001 R., RIO DE JANEIRO) Nie 25 Lut - 21:23
Esteban BarrosWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Vitoria, Brazylia
Wiek : 43 lata
Stan cywilny : zaręczony
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : chwilowo bezrobotny
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kajman
Atuty : mistrz pościgów (I), pięściarz (I), znawca transformacji (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 25 / magia lecznicza: 8 / magia natury: 8 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 39 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 28 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Przez dłuższą chwilę drżał przy każdym najlżejszym dotyku, oddając go ostrożnie i nieco niezgrabnie, jakby coś poraziło mu częściowo mięśnie. Może faktycznie tak było. A może połączenie nadmiaru uczuć, uległości Blanki i orgazmu wyzuło go z sił w zupełnie inny sposób niż wczorajsza szarpanina.
Chciał się zwinąć w kłębek, schować, pozwolić popłynąć łzom. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy, bo pozostanie w ramionach Vargas jeszcze przez moment było ważniejsze.
Słońce już dawno schowało się za horyzont, kiedy wreszcie wstali, na drżących jeszcze nogach idąc do łazienki i napuszczając do wanny gorącej wody. Prysznic zająłby o wiele krócej, ale było coś miłego w pomaganiu sobie nawzajem zmyć pot, namydlić włosy i wytrzeć miękkim ręcznikiem. Es nie myślał wiele – nie myślał nic – istniejąc tylko w tej chwili, pozwalając sobie nacieszyć się spokojem oraz poczuciem bezpieczeństwa i przynależności wywoływanym przez niespieszny, miły poranek. Nie był pewien, czy potrafiłby ubrać w słowa, jak szczęśliwy się czuł, mogąc narzucić na głowę Blanki ręcznik, by zaraz ubrać ją w jedną ze swoich koszulek i ucałować w kark.
W połowie pierwszego kubka kawy przypomniał sobie, że o czymś zapomniał – zamarł na moment, na pytające spojrzenie Vargas kręcąc lekko głową.
- Poczekaj chwilę – rzucił, wstając od okrągłego stołu ustawionego pod kuchenną ścianą i zniknął na moment w sypialni, przegrzebując zawartość podróżnej torby. Czemu właściwie nie dał jej tego, zanim wyjechali z Midgardu? Albo jeszcze na miejscu? Nieduże, drewniane pudełko leżało zgodnie z oczekiwaniami w ostatnim miejscu, do którego zajrzał.
- Przypadkiem je kupiłem – zaczął, wracając do kobiety, ale zamiast usiąść na krześle, które jeszcze przed momentem zajmował, wsparł się ręką o oparcie tego jej, kładąc przed nią pudełko. - Na jednym ze straganów ze starociami. Wiesz w której uliczce – ciągnął, nagle zdając sobie sprawę, jak to musiało brzmieć. - Mało kto potrafi je zaklinać. Zaniosłem do jubilera na czyszczenie – uniósł rękę, nieco nerwowo pocierając kark. - Otwórz. Nazywają je pierścieniami opieki, kamień robi się czerwony, kiedy druga osoba jest w niebezpieczeństwie. Pomyślałem... – urwał, nie do końca będąc pewnym, jak dobrze ująć w słowa, co dokładnie sobie pomyślał.
- Nie musisz go nosić, jeśli nie chcesz.
Blanca Vargas
Re: WSZĘDZIE DOBRZE, ALE W DOMU... #2 (B. VARGAS I E. BARROS, 12 V 2001 R., RIO DE JANEIRO) Sro 28 Lut - 21:19
Blanca VargasWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Zacatecas, Meksyk
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : zaręczona
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : astronom, malarka aktów
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : ocelot wielki
Atuty : awanturnik (I), uczona (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 29 / magia lecznicza: 11 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 21 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 9 / wiedza ogólna: 20
Było miło. I wcześniej, gdy leżeli przytuleni, przyjemnie otumanieni przyjemnością – i potem, gdy heroicznym wysiłkiem podnieśli się z łóżka, odpowiadając na coraz głośniejsze burczenie brzuchów. Przed śniadaniem była jednak jeszcze wspólna kąpiel, okraszona chichotem Blanki za każdym razem, gdy udało jej się ułożyć czapkę z piany na wilgotnych włosach Barrosa czy po prostu rozprysnąć pachnącą chmurkę na nagiej skórze mężczyzny. Były narzucane na siebie nawzajem puchate ręczniki, koszulka Esa na nagim ciele Blanki, garść kradzionych bez zastanowienia całusów.
Było jej tak cholernie dobrze.
Komponując śniadanie z poimprezowych zapasów danych im przez Julianę, Vargas z wyraźną przyjemnością zajadała się tym, czego nie dała rady w siebie wcisnąć na przyjęciu. Wreszcie, osładzając sobie herbatę kęsami tortu, który ciotka zapakowała im razem z innymi smakołykami, zerknęła pytająco na Esa, gdy zamarł nagle.
- Co tam? – spytała lekko, a gdy zamiast wyjaśnić zniknął w sypialni, patrzyła za nim wyraźnie skonsternowanym wzrokiem.
Gdy wrócił, zdumienie zamiast zniknąć, rozrosło się tylko.
Przypadkiem je kupiłem.
Jeszcze przez chwilę zerkała na Barrosa gdy, zamiast wrócić na miejsce, zatrzymał się przy jej krześle. Gdy wreszcie spojrzała na podsunięte jej pudełko, w jej oczach jaśniało zaciekawienie. Dopierając się do pojemnika, słuchała Esa tylko jednym uchem, wychwytywała jednak najważniejsze. Trudności zaklinania, jubiler, pierścienie... Pierścienie?
Uniosła wieczko pudełka i sapnęła cicho, szeroko otwartymi oczami spoglądając na błyskotki.
...kamień robi się czerwony, gdy...
Z wahaniem musnęła palcami gładką powierzchnię jednej z obrączek i delikatnie pogładziła wprawiony w pierścień kamień.
...w niebezpieczeństwie.
Ostrożnie wyjęła jedną z błyskotek, tę wyraźnie mniejszą i w skupieniu obejrzała ją, obracając pod światło to w jedną, to w drugą stronę.
Nie musisz go nosić.
Bez wahania wsunęła obrączkę na palec i bez słowa wtuliła się w brzuch Esa, obejmując go w talii i mocno przyciągając do siebie. Cichutki, nieudolnie tłumiony szloch był jedyną reakcją, jaką przez dobrą chwilę Blanka potrafiła z siebie wykrzesać.
- Daj – wychrypiała wreszcie później, ostrożnie unosząc głowę.
Sięgnęła po drugi pierścień i, gdy tylko Barros podał jej dłoń, wsunęła błyskotkę na palec mężczyzny, zaraz potem zaciskając jego dłoń i nakrywając swoimi.
Jej. Tak bardzo jej. Teraz, za godzinę, za tydzień, miesiąc, kolejne lata. Zawsze jej.
[koniec]
Było jej tak cholernie dobrze.
Komponując śniadanie z poimprezowych zapasów danych im przez Julianę, Vargas z wyraźną przyjemnością zajadała się tym, czego nie dała rady w siebie wcisnąć na przyjęciu. Wreszcie, osładzając sobie herbatę kęsami tortu, który ciotka zapakowała im razem z innymi smakołykami, zerknęła pytająco na Esa, gdy zamarł nagle.
- Co tam? – spytała lekko, a gdy zamiast wyjaśnić zniknął w sypialni, patrzyła za nim wyraźnie skonsternowanym wzrokiem.
Gdy wrócił, zdumienie zamiast zniknąć, rozrosło się tylko.
Przypadkiem je kupiłem.
Jeszcze przez chwilę zerkała na Barrosa gdy, zamiast wrócić na miejsce, zatrzymał się przy jej krześle. Gdy wreszcie spojrzała na podsunięte jej pudełko, w jej oczach jaśniało zaciekawienie. Dopierając się do pojemnika, słuchała Esa tylko jednym uchem, wychwytywała jednak najważniejsze. Trudności zaklinania, jubiler, pierścienie... Pierścienie?
Uniosła wieczko pudełka i sapnęła cicho, szeroko otwartymi oczami spoglądając na błyskotki.
...kamień robi się czerwony, gdy...
Z wahaniem musnęła palcami gładką powierzchnię jednej z obrączek i delikatnie pogładziła wprawiony w pierścień kamień.
...w niebezpieczeństwie.
Ostrożnie wyjęła jedną z błyskotek, tę wyraźnie mniejszą i w skupieniu obejrzała ją, obracając pod światło to w jedną, to w drugą stronę.
Nie musisz go nosić.
Bez wahania wsunęła obrączkę na palec i bez słowa wtuliła się w brzuch Esa, obejmując go w talii i mocno przyciągając do siebie. Cichutki, nieudolnie tłumiony szloch był jedyną reakcją, jaką przez dobrą chwilę Blanka potrafiła z siebie wykrzesać.
- Daj – wychrypiała wreszcie później, ostrożnie unosząc głowę.
Sięgnęła po drugi pierścień i, gdy tylko Barros podał jej dłoń, wsunęła błyskotkę na palec mężczyzny, zaraz potem zaciskając jego dłoń i nakrywając swoimi.
Jej. Tak bardzo jej. Teraz, za godzinę, za tydzień, miesiąc, kolejne lata. Zawsze jej.
[koniec]
Strona 2 z 2 • 1, 2