:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
08.11.2000 – Dziedziniec Północny – A. Mortensen, F. Ahlström & Bezimienny: L. Oldenburg
3 posters
Bezimienny
08.11.2000 – Dziedziniec Północny – A. Mortensen, F. Ahlström & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 13:02
08.11.2000
Rozgryzienie tego człowieka zdawało się jej początkowo dziecinną zabawą, nie wymagającą szczególnego wysiłku i pozbawioną wszelakich rewelacji. Im jednak dłużej z nim obcowała, miała wrażenie, że coś wciąż nie gra, że bardzo niechętnie poddaje się jej słowom, a to, co w jej opinii zabrzmieć miało jako ułagodzenie i okazanie dobrych intencji, zostało zinterpretowane z dziwną rezerwą i chłodem. Choć zdawało się jej, że przełamali pierwsze lody i zakopali topór wojenny, to jednak przemytnik nie zachowywał się w jej opinii w sposób spójny. Łagodność tonu i wybrzmiewającej w nim chęci pomocy, pozbył się dość szybko. Tłumacząc, że nie zamierza się narzucać w żaden sposób, tym bardziej nie chcąc zmuszać jej do czegokolwiek, co mogłaby uznać za niestosowne. Otworzyła szerzej oczy, które zdołały obeschnąć z łez, obecnie piekły ją suchością pozostawionej na ich powierzchni soli. Zmarszczyła brwi i drobny nosek, przekrzywiając lekko głowę.
– Gdybyś przeczytał mój list dokładniej… – żachnęła się w momencie, jednak szybko urwała wypowiedź, nie chcąc ponownie rozpętać burzy. Przecież zaznaczyła w nim, jakie konsekwencje ją spotkały, powtarzała mu dzisiaj, że nie chciała, aby na niego w związku z tym spadły oskarżycielskie spojrzenia jej krewniaków. Mimo tego, okazywał jej niechęć, choć w tonie głosu wcale nie ukazywał choćby strzępka urazy. Potrafiła wyczytać wszystko pomiędzy wierszami, w spojrzeniu i postawie ciała. – Arthurze – zawahała się. – Nisse – Odpamiętała przydomek, którym przykazał sobie mówić podczas pierwszego spotkania. Skrzyżowała dłonie i obróciła się w jego stronę, gdy znaleźli się na ulicy prowadzącej do starej części Midgardu. – Do niczego nie zamierzam cię zmuszać. Brzmisz bardziej, jakbyś to ty miał średnią ochotę, aby iść w moim towarzystwie. Nie próbuj więc mnie brać pod włos, że to ja, pewnie jak mniemasz wielka dama, nie chcę chodzić w towarzystwie kogoś takiego, jak ty. A co do mówienia po imieniu, nie stanowi to dla mnie kłopotu, jeśli ty przestaniesz w końcu tytułować mnie określeniami, których nikt normalny nie używa. – Stwierdziła jasno i z drobnym wyrzutem. Czuła, że jest dla niego w grupie ludzi „gdzieś ponad”, poza prozą życia i zdolnych jedynie, by zwykłym ludziom uprzykrzać życie według własnego kaprysu. – Dlatego właśnie nie powiedziałam ci wtedy ani słowa. Może nie był to jedyny powód, ale jeden ze znakomitszych. Nie rozpoznałeś mnie na samym początku, co zdawało mi się odświeżającym doznaniem. Bo traktowałeś mnie normalnie. Nie wsadziłeś z miejsca do określonej szufladki, co terasz próbujesz uskuteczniać – pokręciła noskiem i ruszyła, zwolniła jednak celowo, by w końcu zrównać się z nim krokiem i nie czynić niepotrzebnej przestrzeni oraz sztucznego dystansu przyzwoitości. Nie była małym dzieckiem i potrafiła decydować o sobie samej, odrzucając wszelakie zbędne zabiegi, które niczego nie wnosiły, a jedynie pompowały patetyczność sytuacji. – Możesz myśleć sobie, cokolwiek chcesz na mój temat i na temat moich intencji. Wiem dobrze, że niechęć do klanów jest w niektórych niezwykle silna. Nic na to nie poradzę. – Nie zamierzała walczyć o to, aby zechciał wyjść ze swych schematów myślenia. – Zrobiłam wszystko, co należało. Zwłaszcza, że znam swoją rodzinę i wiem, co robić w przypadkach, gdy biorą mnie na świecznik. Nie mogłam odezwać się wcześniej, a wtedy… tamtego dnia, do tego mogę się przyznać. Zabrakło mi odwagi, aby po ciebie wrócić. Aby poprosić moją ciotkę, by rzekła jeszcze jedno słowo. Żałuję, bardzo żałuję. – Westchnęła i wyrzuciła ostatni dowód, jaki miała na swoją obronę. Poza tym, nie pozostawało jej już nic więcej, co mogłoby jeszcze trochę skruszyć jego fałszywe przeświadczenie o niecnych zamiarach i być może – ponownej chęci wykorzystania. Wpiła w niego dwa szafiry tęczówek, z których wyparowała mglistość łez i rozbłysła hardość, którą mógł już kilkukrotnie zaobserwować. – Teraz też muszę być ostrożna, to nic personalnego. Co zrobiłbyś na moim miejscu? Oldenburgowie to postępowy ród, ale ja wciąż pozostaję jedynie kobietą, jakkolwiek bardzo by się nie starali wyzuć z resztek staromodnych zwyczajów. Nie byli zachwyceni, ba. Jeszcze trochę i wrócę do Aarhus pod klucz. – Bez skrępowania powiedziała o tym, co ciążyło jej na sercu. Łudziła się, że być może zrozumie i przestanie traktować ją jak odrealnioną, rozwydrzoną damę. Naprawdę, nie robiła nic z czystej złośliwości i kaprysu. Nie w tym momencie.
Arthur Mortensen
Re: 08.11.2000 – Dziedziniec Północny – A. Mortensen, F. Ahlström & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 13:03
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Szedł dość szybko niesiony emocjami, nie bardzo wiedząc, co robić i jak poradzić sobie z narastającymi uczuciami. Poczuł, że odrobinę przesadzał w słowach kierowanych do kobiety, acz dusił w sobie wszystkie, te niewypowiedziane nagłos słowa, które aż prosiły się, o to by wydostały się wreszcie z piersi mężczyzny. Dopiero po czasie zatrzymał się, pozwalając, aby Lumi zrównała się z nim i dostosował się do jej kroków.
Jej słowa lekko go obruszyły, co skwitował, jedynie groźnym spojrzeniem, acz zmilczał, widząc, że i ona nie kontynuuje tematu, jak gdyby próbowali rozgryźć i zrozumieć się wzajem, jednak wszelkie dotychczasowe próby kończyły się podniesionym głosem i przekrzykiwaniem się wzajem. To było błędne koło, które prowadziło ich donikąd. – Mów mi po imieniu, proszę – spojrzał w jej oczy i uśmiechnął się, niepewnie. W błękicie czaiła się prośba, a jednocześnie tęsknota, jakby kobieta przypominała mu o czymś, co dawno temu utracił. Momentalnie, nim myśl przebrzmiała w pełni skarcił się i powrócił do błądzenia wzrokiem po ulicy w poszukiwaniu zaginionych papierów, których mówiąc szczerze, wątpił, aby znaleźli. Po prostu chciał z nią jeszcze chwilę być.
Kiedy mówiła, ignorował ją, pozornie, szedł dalej, mimo iż ta zapewne wolałaby zatrzymać się i kontynuować swój monolog. Tyleż mądry, co zbędny w ich sytuacji. – Jesteś księżniczką – burknął, ale był bardziej pokorny w tym, niż dotychczas. W jej słowach kryła się prawda i pewność siebie, jaka sprawiała, że człowiek chętnie nadstawiał ucha ku temu, co w danym momencie mówiła.
– Poznałem cię, ale myślałem, że to właśnie ty mnie nie poznałaś i nie chciałem stawiać cię w niekomfortowej sytuacji – bycie przemytnikiem i noszenie swojej maski, było dobre do czasu, kiedy ludzie poznawani w mrocznych zakamarkach ulic w środku nocy, nie wpadają na ciebie za dnia. Było to o tyle niebezpieczne, że nie każdy z poznanych, był jak ona, a znaczna większość, raczej nie zasługiwała na miano „przyjacielskich” i pozytywnie nastawionych, wręcz przeciwnie nauczony, iż własne bezpieczeństwo było podstawą, traktował swoją pracę bardzo poważnie i starał się nie popełniać błędów.
– Nie żywię niechęci do klanów – dodał tym samym głosem, co wcześniej, nieco zagubiony i czując, że rozmowa całkiem zbiega z toru, w jakim chciałby go zobaczyć, a od jakiego uciekał całą noc. Był zły na siebie, że pozwalał jej tak terkotać i snuć różne przypuszczenia, kiedy prawda była znacznie prostsza i mieli ją pod nosem, dosłownie. – Nie ty zawiniłaś, nic się nie stało, to nie moja pierwsza cela – uśmiechnął się pokrzepiająco, ale miał nadzieję, że ostatnia. Wizja spędzenia za kratami całego życia była niezwykle dołująca zwłaszcza za jakąś głupotę lub niedopatrzenie. Jej ostatnie słowa sprawiły, że stanął jak wryty i spojrzał na nią ze lękiem. – Nie pozwolę na to. – Pewność siebie, nagle wróciła, jakby gdzieś po drodze ją odnalazł i mógł być dawnym sobą. – Wykradnę cię, chociażby najwyższej wieży i najpilniej strzeżonego pałacu – zadeklarował, pokonując przepisową barierę, jaka ich oddzielała. Spojrzał na kobietę z góry i dotknął jej policzka, delikatnie i czule. – Nie mogą tego zrobić. – Dodał z nutą smutku w głosie i zabrał dłoń nieśpiesznie.
Jej słowa lekko go obruszyły, co skwitował, jedynie groźnym spojrzeniem, acz zmilczał, widząc, że i ona nie kontynuuje tematu, jak gdyby próbowali rozgryźć i zrozumieć się wzajem, jednak wszelkie dotychczasowe próby kończyły się podniesionym głosem i przekrzykiwaniem się wzajem. To było błędne koło, które prowadziło ich donikąd. – Mów mi po imieniu, proszę – spojrzał w jej oczy i uśmiechnął się, niepewnie. W błękicie czaiła się prośba, a jednocześnie tęsknota, jakby kobieta przypominała mu o czymś, co dawno temu utracił. Momentalnie, nim myśl przebrzmiała w pełni skarcił się i powrócił do błądzenia wzrokiem po ulicy w poszukiwaniu zaginionych papierów, których mówiąc szczerze, wątpił, aby znaleźli. Po prostu chciał z nią jeszcze chwilę być.
Kiedy mówiła, ignorował ją, pozornie, szedł dalej, mimo iż ta zapewne wolałaby zatrzymać się i kontynuować swój monolog. Tyleż mądry, co zbędny w ich sytuacji. – Jesteś księżniczką – burknął, ale był bardziej pokorny w tym, niż dotychczas. W jej słowach kryła się prawda i pewność siebie, jaka sprawiała, że człowiek chętnie nadstawiał ucha ku temu, co w danym momencie mówiła.
– Poznałem cię, ale myślałem, że to właśnie ty mnie nie poznałaś i nie chciałem stawiać cię w niekomfortowej sytuacji – bycie przemytnikiem i noszenie swojej maski, było dobre do czasu, kiedy ludzie poznawani w mrocznych zakamarkach ulic w środku nocy, nie wpadają na ciebie za dnia. Było to o tyle niebezpieczne, że nie każdy z poznanych, był jak ona, a znaczna większość, raczej nie zasługiwała na miano „przyjacielskich” i pozytywnie nastawionych, wręcz przeciwnie nauczony, iż własne bezpieczeństwo było podstawą, traktował swoją pracę bardzo poważnie i starał się nie popełniać błędów.
– Nie żywię niechęci do klanów – dodał tym samym głosem, co wcześniej, nieco zagubiony i czując, że rozmowa całkiem zbiega z toru, w jakim chciałby go zobaczyć, a od jakiego uciekał całą noc. Był zły na siebie, że pozwalał jej tak terkotać i snuć różne przypuszczenia, kiedy prawda była znacznie prostsza i mieli ją pod nosem, dosłownie. – Nie ty zawiniłaś, nic się nie stało, to nie moja pierwsza cela – uśmiechnął się pokrzepiająco, ale miał nadzieję, że ostatnia. Wizja spędzenia za kratami całego życia była niezwykle dołująca zwłaszcza za jakąś głupotę lub niedopatrzenie. Jej ostatnie słowa sprawiły, że stanął jak wryty i spojrzał na nią ze lękiem. – Nie pozwolę na to. – Pewność siebie, nagle wróciła, jakby gdzieś po drodze ją odnalazł i mógł być dawnym sobą. – Wykradnę cię, chociażby najwyższej wieży i najpilniej strzeżonego pałacu – zadeklarował, pokonując przepisową barierę, jaka ich oddzielała. Spojrzał na kobietę z góry i dotknął jej policzka, delikatnie i czule. – Nie mogą tego zrobić. – Dodał z nutą smutku w głosie i zabrał dłoń nieśpiesznie.
Bezimienny
Re: 08.11.2000 – Dziedziniec Północny – A. Mortensen, F. Ahlström & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 13:03
Była mu wdzięczna, że jednak postanowił z nią pójść. Choć panna Oldenburg z rzadka obawiała się ludzi i strachów, które mogły czaić się w ciemnych zaułkach, to noc trwająca już drugi dzień, wywoływała w niej niesprecyzowany niepokój kiełkujący w ciele i nie pozwalający na zwykłą dozę optymizmu i beztroski. Równając do Arthura, uśmiechnęła się pogodnie i kiwnęła głową, przystając na układ.
– Arthur… bardzo ładne imię, swoją drogą – przyznała z lekkością, rozbijając każdą wypowiadaną głoskę i zapamiętując dokładnie. Chciała zapytać o przydomek, jednak uznała, że nie jest to kwestia, którą powinna roztrząsać tego wieczoru. Nie miała prawa nurzać się w delikatnych zakamarkach jego przeszłości i wścibsko węszyć wokół tego, co być może było skrzętnie chronione, byle nie ujrzało światła dziennego. Nie miała mu tego za złe, nie mogła, zważywszy na okoliczności, które ich połączyły i na jej własne zachowanie, w którym nie wykazała się szczególną lojalnością. Sama nie wiedziała, kiedy zagalopowała się w rozważaniach, snując zdania ze zwykłą dla siebie płynnością, wyrzucając kolejne sformułowania niezwykle szybko, jakby ktoś miał zaraz zabronić jej mówić cokolwiek. Nadąsała się dopiero, gdy stwierdził, że jest księżniczką. – Daj spokój, proszę, robi się niezręcznie. Nie jestem, w normalnym życiu nie jestem. Nie chcę. – Miała minę porównywalną do tej, gdy małe dziecko krzywi się na widok talerza ze szpinakiem. Nie chciała, by ją uważał za kogoś ponad innymi, by przypisywał jej przydomki, które zdawały się jedynie pustymi wydmuszkami dawno utraconej świetności. Choć miała dobry status społeczny, to w codzienności niewiele odbiegała od przeciętnych mieszkańców Midgardu. – Możemy w ogóle na to nie zwracać uwagi? – pytanie uleciało z wątłej piersi okrytej szczelnie wełnianym płaszczykiem. – Doceniam twoje starania, naprawdę. Chciałabym po prostu, abyś traktował mnie zwyczajnie. Bez tych wszystkich niepotrzebnych udziwnień i tak mam wiele zmartwień i nieprzyjemności – tym razem obdarzyła go kwaśnym uśmiechem, lawirując spojrzeniem po oświetlonych fasadach kamienic starego miasta. Rozumiała, że może czuć do niej dystans, jednak ze wszystkich sił nie chciała się z tym pogodzić, poszukując wciąż normalności w świecie, którego przecież częścią pozostawała. Mieszkała tu, żyła, nie była inną istotą, a człowiekiem – z krwi i kości. Włożyła dłonie do kieszeni, wciąż idąc pewnie przez ulicę, choć później nastąpiło coś, czego w zupełności się nie spodziewała. Opowiadając mu o swoich zmartwieniach i o tym, jak zareagowała jej rodzina na wieść o szemranych interesach, których próbowała dobijać, nie oczekiwała podobnego obrotu zdarzeń.
Lumikki słynęła ze swego oddania nauce, nigdy nie poszukiwała niczego więcej, raczej w przyjaźni odnajdując spełnienie, gubiła się w tym, co było ponad to. Choć ostanie wydarzenia dały jej do zrozumienia, że i w jej sercu kryło się więcej miejsca i możliwości, to wciąż nie potrafiła tego zrozumieć. Zamrugała oczami i przystanęła zmrożona, gdy dłoń przemytnika uniosła się i spoczęła na jej policzku. Zaróżowione usta dziewczyny rozwarły się nieznacznie i zastygły w napięciu oczekiwania na to, co jej wyjawi. Był tuż obok i choć doświadczała już podobnej odległości w jego towarzystwie, to zdawało się jej, że bliskość ta była przesycona z goła innymi emocjami. Nie potrafiła odnaleźć w sobie słów, które mogłyby stanowić właściwą odpowiedź. Wyraźny rumieniec wstąpił na jej policzki, choć nie czuła w pierwszym momencie dreszczu i ciepła uderzającego w twarz.
– Ja… – szepnęła zdezorientowana, zastanawiając się przez ułamek sekundy, czy nie kpi z niej, czy nie ma ukrytego planu w dokładnie wykalkulowanych gestach. Rodząca się niepewność uwydatniła się jeszcze bardziej na jej licu, choć szybko postarała się, by przykryć ją uśmiechem, spokojnym, delikatnym, kontrastującym z pąsem polików. Odsuwając palce od skóry, pozostawił na niej ślad swej ciepłoty. – Skąd to? – zapytała, choć nie wiedziała, czy nie zgromi jej za nieuważności i źle zrozumiany przestrach. – Przecież prawie mnie nie znasz – szepnęła i odwróciła twarz, chcąc zupełnie ochłonąć po tym, co jej powiedział. Mogła go zlekceważyć lub zaśmiać się jedynie, jednak nie potrafiła obrócić w żart czegoś, co zabrzmiało tak poważnie. Mogła również przyspieszyć kroku, ale nie odważyła się, by go zostawić. Po krótkiej chwili spojrzała w oczy Mortensena. – Dlaczego miałbyś tak ryzykować? – zapytała, choć sytuacja, o której mówiła była czysto hipotetyczna i być może nieco przerysowana. Zaintrygowała ją jednak emocjonalność przemytnika. Czy coś jej umknęło? Czy źle rozumiała jego intencje? Ponownie opuściła wzrok, wyraźnie straciła swój rezon, odsłaniając swą nieporadność.
– Arthur… bardzo ładne imię, swoją drogą – przyznała z lekkością, rozbijając każdą wypowiadaną głoskę i zapamiętując dokładnie. Chciała zapytać o przydomek, jednak uznała, że nie jest to kwestia, którą powinna roztrząsać tego wieczoru. Nie miała prawa nurzać się w delikatnych zakamarkach jego przeszłości i wścibsko węszyć wokół tego, co być może było skrzętnie chronione, byle nie ujrzało światła dziennego. Nie miała mu tego za złe, nie mogła, zważywszy na okoliczności, które ich połączyły i na jej własne zachowanie, w którym nie wykazała się szczególną lojalnością. Sama nie wiedziała, kiedy zagalopowała się w rozważaniach, snując zdania ze zwykłą dla siebie płynnością, wyrzucając kolejne sformułowania niezwykle szybko, jakby ktoś miał zaraz zabronić jej mówić cokolwiek. Nadąsała się dopiero, gdy stwierdził, że jest księżniczką. – Daj spokój, proszę, robi się niezręcznie. Nie jestem, w normalnym życiu nie jestem. Nie chcę. – Miała minę porównywalną do tej, gdy małe dziecko krzywi się na widok talerza ze szpinakiem. Nie chciała, by ją uważał za kogoś ponad innymi, by przypisywał jej przydomki, które zdawały się jedynie pustymi wydmuszkami dawno utraconej świetności. Choć miała dobry status społeczny, to w codzienności niewiele odbiegała od przeciętnych mieszkańców Midgardu. – Możemy w ogóle na to nie zwracać uwagi? – pytanie uleciało z wątłej piersi okrytej szczelnie wełnianym płaszczykiem. – Doceniam twoje starania, naprawdę. Chciałabym po prostu, abyś traktował mnie zwyczajnie. Bez tych wszystkich niepotrzebnych udziwnień i tak mam wiele zmartwień i nieprzyjemności – tym razem obdarzyła go kwaśnym uśmiechem, lawirując spojrzeniem po oświetlonych fasadach kamienic starego miasta. Rozumiała, że może czuć do niej dystans, jednak ze wszystkich sił nie chciała się z tym pogodzić, poszukując wciąż normalności w świecie, którego przecież częścią pozostawała. Mieszkała tu, żyła, nie była inną istotą, a człowiekiem – z krwi i kości. Włożyła dłonie do kieszeni, wciąż idąc pewnie przez ulicę, choć później nastąpiło coś, czego w zupełności się nie spodziewała. Opowiadając mu o swoich zmartwieniach i o tym, jak zareagowała jej rodzina na wieść o szemranych interesach, których próbowała dobijać, nie oczekiwała podobnego obrotu zdarzeń.
Lumikki słynęła ze swego oddania nauce, nigdy nie poszukiwała niczego więcej, raczej w przyjaźni odnajdując spełnienie, gubiła się w tym, co było ponad to. Choć ostanie wydarzenia dały jej do zrozumienia, że i w jej sercu kryło się więcej miejsca i możliwości, to wciąż nie potrafiła tego zrozumieć. Zamrugała oczami i przystanęła zmrożona, gdy dłoń przemytnika uniosła się i spoczęła na jej policzku. Zaróżowione usta dziewczyny rozwarły się nieznacznie i zastygły w napięciu oczekiwania na to, co jej wyjawi. Był tuż obok i choć doświadczała już podobnej odległości w jego towarzystwie, to zdawało się jej, że bliskość ta była przesycona z goła innymi emocjami. Nie potrafiła odnaleźć w sobie słów, które mogłyby stanowić właściwą odpowiedź. Wyraźny rumieniec wstąpił na jej policzki, choć nie czuła w pierwszym momencie dreszczu i ciepła uderzającego w twarz.
– Ja… – szepnęła zdezorientowana, zastanawiając się przez ułamek sekundy, czy nie kpi z niej, czy nie ma ukrytego planu w dokładnie wykalkulowanych gestach. Rodząca się niepewność uwydatniła się jeszcze bardziej na jej licu, choć szybko postarała się, by przykryć ją uśmiechem, spokojnym, delikatnym, kontrastującym z pąsem polików. Odsuwając palce od skóry, pozostawił na niej ślad swej ciepłoty. – Skąd to? – zapytała, choć nie wiedziała, czy nie zgromi jej za nieuważności i źle zrozumiany przestrach. – Przecież prawie mnie nie znasz – szepnęła i odwróciła twarz, chcąc zupełnie ochłonąć po tym, co jej powiedział. Mogła go zlekceważyć lub zaśmiać się jedynie, jednak nie potrafiła obrócić w żart czegoś, co zabrzmiało tak poważnie. Mogła również przyspieszyć kroku, ale nie odważyła się, by go zostawić. Po krótkiej chwili spojrzała w oczy Mortensena. – Dlaczego miałbyś tak ryzykować? – zapytała, choć sytuacja, o której mówiła była czysto hipotetyczna i być może nieco przerysowana. Zaintrygowała ją jednak emocjonalność przemytnika. Czy coś jej umknęło? Czy źle rozumiała jego intencje? Ponownie opuściła wzrok, wyraźnie straciła swój rezon, odsłaniając swą nieporadność.
Arthur Mortensen
Re: 08.11.2000 – Dziedziniec Północny – A. Mortensen, F. Ahlström & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 13:03
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Miasto wydawało się opustoszałe ulice tak za dnia tętniące życiem teraz, były swym przeciwieństwem, świecąc pustkami, być może dawało im to pewną prywatność i budowało klimat, do którego przemytnik zmierzał, lecz ciągle wyczuwał wahanie, jakby kobieta nieświadoma jego sympatii pozostawała bierna, na nieznaczne gesty i słowa, którymi raczył ją od pierwszego spotkania. Wprawdzie podówczas, było to podsycone silnymi emocjami, jakie towarzyszyły im podczas poszukiwania zaginionej kolekcji, tak samo, a nawet i bardziej odczuwał, ów przywiązanie, gdy wpadli w łapska Kruczej Straży, podczas nieudanej wymiany wcześniej zdobytych cennych jaj. Ta bezradność w chwili, kiedy została schwytana i przyprowadzona, jak potulne ciele do katowni, była punktem przełomowym w określeniu uczucia sympatii, jakie zakiełkowało od pierwszych chwil, kiedy ujrzał kobietę nad rozległymi wodami szarobłękitnego jeziora.
Skinął jej głową w podzięce, bo po prawdzie zawsze wydawało mu się, iż mało Skandynawskie nosił imię, brakowało mu tego czegoś, co mieli inni, zbyt Anglosaskie, zbyt obce, a jednak jakoś go wyróżniające, co prawda na morzu i tak nadano mu inne imię i nikt się specjalnie nie przejmował, iż w papierach widniał pod tym prawdziwym. Pseudonim Nisse, przylgnął doń jak ulał, a z czasem i on go polubił, jednak w stosunku do Lumi uważał, że krycie się pod fałszywą tożsamością, było zwyczajnie głupie i fałszywe.
– Ale jesteś, to mi nie przeszkadza, lubię cię tak tytułować, chociaż początki tego były złośliwe i ironiczne, to gdy prawda wyszła na jaw, zmieniło się odrobinę moje postrzeganie cię – uśmiech, tajemniczy i zdradzający zamyślenie, błąkał się niefrasobliwie po pełnych ustach marynarza. – Powinnaś być z tego dumna, tak sądzę – dodał, kończąc temat nazewnictwa, co prawda, gdyby dziewczyna mocno się upierała przy tym, nie drażniłby jej, a przynajmniej nie tak często, określeniami „princeska” czy „jaśnie oświecona” to było wbrew wszystkiemu, trochę zabawne, a obserwowanie, jak kobieta się niemal jeży, niczym dzika kotka na sam wydźwięk tych słów było urocze. Nie wiedział specjalnie wiele o kulturze i wychowaniu w takich domach, to do czego była zmuszana lub, jak wpływało to na jej codzienność, lecz domyślał się, po tym jak reagowała na jego słowa, iż specjalnie nie czuła się wielką damą, jakby samo to, w jakich okolicznościach się poznali, mogło rzutować na charakter i pewne wyzwolenie kobiety z ram nudnej i być może monotonnej codzienności.
– To prawda, wybacz jeśli poczułaś się z tym źle – dłoń z niechęcią powróciła do swego pana, acz ciepło jej policzka i gładkość skóry zostały zapamiętane przez opuszki palców. – Nie wiem – przyznał otwarcie. – Ojciec, nazwałby mnie głupcem, kapitan, wyśmiał, już nie wspominając, o tym jak mogliby zareagować członkowie załogi z niższych szczebli, lecz lubię cię, i mam nieodparte wrażenie, że bogowie pchają nas nieustannie ku sobie, jakby bawiąc się naszym losem i uczuciami – ostatnie słowo, uleciało niczym westchnięcie lata, w mroźną jesienną noc, ostatni powiew ciepła na twarzy nim świat skryje się pod warstwą śniegu i lodu. – Wybacz, że nie odpisałem. Bardzo chciałem, to zrobić, ale nie wiedziałem, co mógłbym ci powiedzieć, jak wyrazić radość z faktu, że piszesz do mnie, że pofatygowałaś się, by mnie odnaleźć – uśmiechnął się, smutno i odwrócił wzrok, w obawie, że kobieta wyczyta z jego twarzy uczucia i sekrety, do jakich nie chciał się przyznawać przed samym sobą.
Skinął jej głową w podzięce, bo po prawdzie zawsze wydawało mu się, iż mało Skandynawskie nosił imię, brakowało mu tego czegoś, co mieli inni, zbyt Anglosaskie, zbyt obce, a jednak jakoś go wyróżniające, co prawda na morzu i tak nadano mu inne imię i nikt się specjalnie nie przejmował, iż w papierach widniał pod tym prawdziwym. Pseudonim Nisse, przylgnął doń jak ulał, a z czasem i on go polubił, jednak w stosunku do Lumi uważał, że krycie się pod fałszywą tożsamością, było zwyczajnie głupie i fałszywe.
– Ale jesteś, to mi nie przeszkadza, lubię cię tak tytułować, chociaż początki tego były złośliwe i ironiczne, to gdy prawda wyszła na jaw, zmieniło się odrobinę moje postrzeganie cię – uśmiech, tajemniczy i zdradzający zamyślenie, błąkał się niefrasobliwie po pełnych ustach marynarza. – Powinnaś być z tego dumna, tak sądzę – dodał, kończąc temat nazewnictwa, co prawda, gdyby dziewczyna mocno się upierała przy tym, nie drażniłby jej, a przynajmniej nie tak często, określeniami „princeska” czy „jaśnie oświecona” to było wbrew wszystkiemu, trochę zabawne, a obserwowanie, jak kobieta się niemal jeży, niczym dzika kotka na sam wydźwięk tych słów było urocze. Nie wiedział specjalnie wiele o kulturze i wychowaniu w takich domach, to do czego była zmuszana lub, jak wpływało to na jej codzienność, lecz domyślał się, po tym jak reagowała na jego słowa, iż specjalnie nie czuła się wielką damą, jakby samo to, w jakich okolicznościach się poznali, mogło rzutować na charakter i pewne wyzwolenie kobiety z ram nudnej i być może monotonnej codzienności.
– To prawda, wybacz jeśli poczułaś się z tym źle – dłoń z niechęcią powróciła do swego pana, acz ciepło jej policzka i gładkość skóry zostały zapamiętane przez opuszki palców. – Nie wiem – przyznał otwarcie. – Ojciec, nazwałby mnie głupcem, kapitan, wyśmiał, już nie wspominając, o tym jak mogliby zareagować członkowie załogi z niższych szczebli, lecz lubię cię, i mam nieodparte wrażenie, że bogowie pchają nas nieustannie ku sobie, jakby bawiąc się naszym losem i uczuciami – ostatnie słowo, uleciało niczym westchnięcie lata, w mroźną jesienną noc, ostatni powiew ciepła na twarzy nim świat skryje się pod warstwą śniegu i lodu. – Wybacz, że nie odpisałem. Bardzo chciałem, to zrobić, ale nie wiedziałem, co mógłbym ci powiedzieć, jak wyrazić radość z faktu, że piszesz do mnie, że pofatygowałaś się, by mnie odnaleźć – uśmiechnął się, smutno i odwrócił wzrok, w obawie, że kobieta wyczyta z jego twarzy uczucia i sekrety, do jakich nie chciał się przyznawać przed samym sobą.
Freja Ahlström
Re: 08.11.2000 – Dziedziniec Północny – A. Mortensen, F. Ahlström & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 13:03
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Była zadowolona. Niemal codziennie budziła się z nadzwyczajną lekkością i brakiem poczucia zmęczenia wypływającym od natrętnych myśli. Sprawy zawodowe również miały się dobrze - o tyle dobrze, że choć mogła narzekać na nadmiar pracy, tak stała się o wiele bardziej efektywna i satysfakcjonująca. Na samą myśl o powodzie tych zmian poczuła ciepło wspinające się po kręgosłupie. Niestety nie mogła pozostać z przyjemnymi myślami zbyt długo, ponieważ tuż po wyjściu z Domu Jarlów została przywitana oziębłym podmuchem wiatru. Na szczęście stosunkowo gruby płaszcz prędko zamortyzował nieprzyjemny chłód wgryzający się w odsłonięte policzki i nadgarstki. Wybrała spacer ze względu na krótki dystans do pokonania, ale ze względu na kapryśną pogodę zaczęła się zastanawiać, czy nie przeceniła swojej tolerancji na zimne temperatury, skoro ostatnio znosiła je dość źle. Nie pozostało nic innego jak ruszyć w swoją stronę i mieć nadzieję na niechybną poprawę, na co w praktyce się nie zanosiło.
Mimowolnie zaczęła analizować odbyte spotkania. Warunki zaproponowane przez stronę przeciwną były do zaakceptowania. Miała jednak wrażenie, że zdołałaby przycisnąć ich jeszcze bardziej niż zrobiła to zaledwie przed godziną, ponieważ dar przekonywania i przeciągania na swoją stronę rozbłysnął dziś mocniej niż miał to w zwyczaju. Na samo wspomnienie nieporadnych min mężczyzn w wieku wuja parsknęła zduszonym śmiechem. Czasami doświadczenie nie szło w parze z trzeźwością umysłu. Zbyt długo i zbyt mocno delektowali się swoją dominacją, arogancją i wybujałym ego. Te dość ponure rozmyślania prędko rozwiał - o dziwo - ciepły podmuch jesiennego wiatru. Nie sądziła, że zmiana nadejdzie tak szybko. Być może bogowie przestali cieszyć się uwagą wiernych, skoro Ci byli zmuszeni chronić się przed zimnem i zważali tylko na ochronę przed zimnem.
Tuż po poprawieniu kołnierzyka płaszcza zauważyła, że nie jest tu sama. Gdyby nie zrządzenie losu i przeniesienie uwagi z zapewnienia sobie ciepła na świat zewnętrzny, zapewne przeszłaby obok tej sceny w pełni obojętna. Nie była do końca pewna, czy widzi to, co uznała za słuszne. Co prawda nie miała zamiaru prowadzić Lumikki za rękę i zakazywać jej spotykania się z kim uzna za stosowne, tak nie mogła zaprzeczyć pojawieniu się poczucia niepokoju. Nie kłopocząc się uprzedzaniem rozmawiającej dwójki o swojej obecności ruszyła ku nim w pełni zdecydowanym krokiem. Liczyła na to, że zorientują się odpowiednio wcześnie.
— Lumi? — pytanie, choć składające wyłącznie z drobnienia jej imienia, niosło ze sobą o wiele więcej. Podpowiedź mogła znaleźć się również w jednocześnie ostrzegawczym i badawczym spojrzeniu rzuconym ku nieznajomemu mężczyźnie. Nie widziała go wcześniej ani w towarzystwie siostrzenicy, ani przy jakiejkolwiek innej okazji. Poczuwała się w obowiązku dowiedzieć, kim był i co robił w takim towarzystwie.
Mimowolnie zaczęła analizować odbyte spotkania. Warunki zaproponowane przez stronę przeciwną były do zaakceptowania. Miała jednak wrażenie, że zdołałaby przycisnąć ich jeszcze bardziej niż zrobiła to zaledwie przed godziną, ponieważ dar przekonywania i przeciągania na swoją stronę rozbłysnął dziś mocniej niż miał to w zwyczaju. Na samo wspomnienie nieporadnych min mężczyzn w wieku wuja parsknęła zduszonym śmiechem. Czasami doświadczenie nie szło w parze z trzeźwością umysłu. Zbyt długo i zbyt mocno delektowali się swoją dominacją, arogancją i wybujałym ego. Te dość ponure rozmyślania prędko rozwiał - o dziwo - ciepły podmuch jesiennego wiatru. Nie sądziła, że zmiana nadejdzie tak szybko. Być może bogowie przestali cieszyć się uwagą wiernych, skoro Ci byli zmuszeni chronić się przed zimnem i zważali tylko na ochronę przed zimnem.
Tuż po poprawieniu kołnierzyka płaszcza zauważyła, że nie jest tu sama. Gdyby nie zrządzenie losu i przeniesienie uwagi z zapewnienia sobie ciepła na świat zewnętrzny, zapewne przeszłaby obok tej sceny w pełni obojętna. Nie była do końca pewna, czy widzi to, co uznała za słuszne. Co prawda nie miała zamiaru prowadzić Lumikki za rękę i zakazywać jej spotykania się z kim uzna za stosowne, tak nie mogła zaprzeczyć pojawieniu się poczucia niepokoju. Nie kłopocząc się uprzedzaniem rozmawiającej dwójki o swojej obecności ruszyła ku nim w pełni zdecydowanym krokiem. Liczyła na to, że zorientują się odpowiednio wcześnie.
— Lumi? — pytanie, choć składające wyłącznie z drobnienia jej imienia, niosło ze sobą o wiele więcej. Podpowiedź mogła znaleźć się również w jednocześnie ostrzegawczym i badawczym spojrzeniu rzuconym ku nieznajomemu mężczyźnie. Nie widziała go wcześniej ani w towarzystwie siostrzenicy, ani przy jakiejkolwiek innej okazji. Poczuwała się w obowiązku dowiedzieć, kim był i co robił w takim towarzystwie.
Bezimienny
Re: 08.11.2000 – Dziedziniec Północny – A. Mortensen, F. Ahlström & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 13:03
Stukot trzewików niósł się echem po uliczkach starej części miasta – niemal opustoszałe dziedzińce kamienic były czymś niezwykłym. Wiedziała, że wielu wyruszyło dzisiaj poza granice gęstej zabudowy, by obserwować niecodzienne zjawisko. Aurora borealis musiała wyglądać wspaniale tego listopadowego wieczoru, jednak ona sama zupełnie zapomniała o tym, że jeszcze wczoraj była gotowa, by spędzić ten dzień na tarasie swej pracowni wpatrując się w migotliwość barw. Z perspektywy czasu zwykle żałowała swego roztargnienia i setek myśli zaprzątających jej głowę, zawsze odwodzących od tego, co istotne. Nie pierwszy raz tonęła w opasłych woluminach pokrytych kurzem, wypruwała sobie żyły, by dotrzeć do kolejnego eksponatu, w czasie gdy codzienność przelewała się jej przez palce i niknęła bezpowrotnie w ciemnościach przeszłości. Prawdopodobnie była świadkiem wielu ważnych zdarzeń – zwłaszcza tych, które tyczyły się bezpośrednio jej osoby – jednak nie umiała tego zrozumieć i odbić na kliszy pamięci. Przymrużyła oczy, chowając je za kurtyną gęstych rzęs. Spoglądała na czubki butów, raz po raz wystukujących rytm upływającego czasu. Choć była niezwykle przyjacielską osobą i zwykle szybko łapała z innymi ludźmi kontakt, w rzeczywistości zjadały ją od wewnątrz liczne lęki i niepewność – znała swoją drogę, choć tak naprawdę często brakowało jej pewności siebie. To, że krzyczała – robiła to by zagłuszyć wycie strachów chwytających ją za pięty, wciskających do głowy beznadziejność i poczucie słabości: taką widział ją Holger, szarpiąc za ramię i nakazując, by milczała, ilekroć chciała delikatnie zwrócić mu na coś uwagę. Nauczył ją mówić to, czego oczekiwali ludzie, dostosowywać się kosztem siebie samej, byle uniknąć kolejnego, siarczystego policzka. Była zabawką w jego dłoniach, a gdy go zabrakło na tym świecie, wciąż nie umiała w pełni powrócić do normalności. Zaśmiała się cicho, nieco smutno, gdy usłyszała słowa Arthura. Nie prosiła o tytuły, jednak nie miała siły, by dalej z nim walczyć. Wiedziała, że za nazwiskiem kryła się odpowiedzialność i ból. Nie mógł wiedzieć o tych wszystkich rzeczach, które ją spotykały.
– Dziękuję… to miłe... – pozwoliła sobie, by zerknąć ku swemu towarzyszowi i obdarzyć go szczerą wdzięcznością płynącą wprost z pokrytych nalotem smutku oczu. Nie chciała obarczać kogokolwiek demonami własnej przeszłości.
Potrafiła wyłapywać niuanse ludzkich zachowań, doskonale wiedziała, gdy panicz A patrzył maślanymi oczyma na pannę B, a ta w międzyczasie ukradkowo oglądała się za panem C i panią D. Wiedziała gdzie wbić szpilkę, by poruszyć kimś dogłębnie i wywlec na wierzch jego ukryte emocje. Odnajdywała się w dżungli ludzkich powiązań i relacji doskonale, jednak w przypadku własnego życia pozostawała zupełnie bezradna – tak jakby ktoś założył jej na głowę gruby abażur starej lampy i przysłaniał nim wszystko to, co tyczyło się jej osobistych odczuć i wrażeń wykraczających poza bezpieczną sferę niezobowiązujących znajomości i przyjaźni. Gładkie czoło Lumikki znów ściągnęło się w geście zafrasowania usłyszanymi słowami. Głowa pełna odzywek, w których zwykle przebierała niczym w stosie rękawiczek, stopniała pozostawiając wyrwę ziejącą pustką.
– Nie, to nie tak! – Zaprzeczyła i potrząsnęła energicznie głową. – Po prostu nie wiem, co powiedzieć, bo... – Poczuła, że gwałtowny gorąc zawstydzenia wspina się po jej szyi, by ponownie dosięgnąć płatków uszu. Pociągnęła go za rękaw grubego, pachnącego lasem swetra. – Nie powinieneś był się tym tak zamartwiać, wolę proste, szczere słowa, bez wydumania. Jak ze mną rozmawiasz, to taki jesteś, lubię cię za to, a podobno pisać jest łatwiej, niż mówić. – Zaśmiała się cicho, choć zupełnie bez intencji złośliwości. Doskonale widziała, że unika jej spojrzenia. – Następnym razem nie zachodź tak w głowę, gdy będziesz coś pisał, zwłaszcza do mnie. – Nie wiedziała, skąd wzięła się w niej ta pewność, że jeszcze się odezwie, że będzie chciał napisać. Szczerze cieszyła się, że pojawiła się szansa na pogrzebanie niemiłych wspomnień z aresztu. Po sekundzie zreflektowała się w tym, co wyrzekła i chciała sprostować, choć sama nie wiedziała co, jednak otwierając usta zrobiła to dokładnie w tym samym momencie, gdy do jej uszu dotarł znajomy, kobiecy głos.
– Ciocia? – Rozwarła szeroko oczy, odwracając się przez ramię i zerkając na postać, której nie dostrzegła wcześniej. Spłoszyła się niczym mały ptak, zerkając na Arthura i uśmiechając się nieco nerwowo. – Ciociu, witaj! Ja… właśnie wracałam z doków, miałam doglądać transportu artefaktu, ale zgubiłam papiery, więc odesłano mnie z kwitkiem. No i właśnie wracałam, a to Arthur. Dzięki niemu mój artefakt dotarł tu z Islandii w całości. – Wskazała na swojego towarzysza, wyrzucając z siebie słowa wyjaśnienia i czerwieniąc się niczym indyk. – Był uprzejmy zaoferować się, że mi pomoże w odnalezieniu kwitów i że mnie odprowadzi. Wiesz, że teraz jest niezwykle niebezpiecznie. Właśnie byliśmy w drodze do domu, no i przyszłaś ty. Dobrze cię widzieć – poderwała się i ruszyła w jej stronę, aby przytulić ją szybko, po czym podeszła na powrót do Mortensena. – Arthurze, to moja ciocia Freja Ahlström. – Zamilkła dopiero teraz przyglądając się badawczo zarówno kobiecie, jak i młodemu mężczyźnie. Czuła dziwne napięcie.
– Dziękuję… to miłe... – pozwoliła sobie, by zerknąć ku swemu towarzyszowi i obdarzyć go szczerą wdzięcznością płynącą wprost z pokrytych nalotem smutku oczu. Nie chciała obarczać kogokolwiek demonami własnej przeszłości.
Potrafiła wyłapywać niuanse ludzkich zachowań, doskonale wiedziała, gdy panicz A patrzył maślanymi oczyma na pannę B, a ta w międzyczasie ukradkowo oglądała się za panem C i panią D. Wiedziała gdzie wbić szpilkę, by poruszyć kimś dogłębnie i wywlec na wierzch jego ukryte emocje. Odnajdywała się w dżungli ludzkich powiązań i relacji doskonale, jednak w przypadku własnego życia pozostawała zupełnie bezradna – tak jakby ktoś założył jej na głowę gruby abażur starej lampy i przysłaniał nim wszystko to, co tyczyło się jej osobistych odczuć i wrażeń wykraczających poza bezpieczną sferę niezobowiązujących znajomości i przyjaźni. Gładkie czoło Lumikki znów ściągnęło się w geście zafrasowania usłyszanymi słowami. Głowa pełna odzywek, w których zwykle przebierała niczym w stosie rękawiczek, stopniała pozostawiając wyrwę ziejącą pustką.
– Nie, to nie tak! – Zaprzeczyła i potrząsnęła energicznie głową. – Po prostu nie wiem, co powiedzieć, bo... – Poczuła, że gwałtowny gorąc zawstydzenia wspina się po jej szyi, by ponownie dosięgnąć płatków uszu. Pociągnęła go za rękaw grubego, pachnącego lasem swetra. – Nie powinieneś był się tym tak zamartwiać, wolę proste, szczere słowa, bez wydumania. Jak ze mną rozmawiasz, to taki jesteś, lubię cię za to, a podobno pisać jest łatwiej, niż mówić. – Zaśmiała się cicho, choć zupełnie bez intencji złośliwości. Doskonale widziała, że unika jej spojrzenia. – Następnym razem nie zachodź tak w głowę, gdy będziesz coś pisał, zwłaszcza do mnie. – Nie wiedziała, skąd wzięła się w niej ta pewność, że jeszcze się odezwie, że będzie chciał napisać. Szczerze cieszyła się, że pojawiła się szansa na pogrzebanie niemiłych wspomnień z aresztu. Po sekundzie zreflektowała się w tym, co wyrzekła i chciała sprostować, choć sama nie wiedziała co, jednak otwierając usta zrobiła to dokładnie w tym samym momencie, gdy do jej uszu dotarł znajomy, kobiecy głos.
– Ciocia? – Rozwarła szeroko oczy, odwracając się przez ramię i zerkając na postać, której nie dostrzegła wcześniej. Spłoszyła się niczym mały ptak, zerkając na Arthura i uśmiechając się nieco nerwowo. – Ciociu, witaj! Ja… właśnie wracałam z doków, miałam doglądać transportu artefaktu, ale zgubiłam papiery, więc odesłano mnie z kwitkiem. No i właśnie wracałam, a to Arthur. Dzięki niemu mój artefakt dotarł tu z Islandii w całości. – Wskazała na swojego towarzysza, wyrzucając z siebie słowa wyjaśnienia i czerwieniąc się niczym indyk. – Był uprzejmy zaoferować się, że mi pomoże w odnalezieniu kwitów i że mnie odprowadzi. Wiesz, że teraz jest niezwykle niebezpiecznie. Właśnie byliśmy w drodze do domu, no i przyszłaś ty. Dobrze cię widzieć – poderwała się i ruszyła w jej stronę, aby przytulić ją szybko, po czym podeszła na powrót do Mortensena. – Arthurze, to moja ciocia Freja Ahlström. – Zamilkła dopiero teraz przyglądając się badawczo zarówno kobiecie, jak i młodemu mężczyźnie. Czuła dziwne napięcie.
Arthur Mortensen
Re: 08.11.2000 – Dziedziniec Północny – A. Mortensen, F. Ahlström & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 13:04
Arthur MortensenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Bergen, Norwegia
Wiek : 28 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : drugi oficer Kompanii Morskiej, przemytnik
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : niedźwiedź polarny
Atuty : obieżyświat (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 20 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 30 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Rozkołatane w piersi serce gubiło rytm, pod naporem myśli, które spędzały sen z powiek, był bezbronnym obserwatorem sceny, jaka rozgrywała się na jego oczach, jakby utraciwszy możliwość kontrolowania treści płynącej, tak obficie z ust, stracił kontrolę nad momentem, tak dogodnym, wręcz idealny, ku temu, aby zadziałać i wywalczyć coś więcej, niż przelotne westchnięcie.
Uśmiech, tak w swej naturze szczery i ujmujący, wypełzł nieśmiało na pogodne oblicze marynarza. Straciwszy cały gniew, czy cień irytacji z oblicza, jakby odrzucając negatywne emocje, nigdy nie skalał twarzy ich wyrazem. To było fascynujące w swej prostocie, jak człowiek taki jak on, potrafił odnajdywać się w najgorszych sytuacjach życiowych i mieć jeszcze siłę, aby pocieszyć drugą osobę, posłać niewinny uśmiech, czy zapewnić, o boskiej opiece. Trudno zaakceptować fakt bezinteresownej dobroci czynionej, przez drugiego człowieka, to jednak był cały on, i chociaż w prostocie wychowani i skromnej postawie, jaką prezentował, żadną miarą nie wpisywał się w krąg, bliższych znajomych szlachetnie urodzonej, to jednak ziarno zasiane przypadkiem, kiełkowało ze spotkania, na spotkanie, coraz ciaśniej splatając linie życia tej dwójki.
– Dobrze – skinął, tak energicznie i nieoczekiwanie głową, że czynem tym przypominał pięcioletnie dziecko, a nie dorosłego, rosłego faceta. Burza ciemnozłotych loków majestatycznie wzburzyła się i zmuszony do poprawienia „fryzury” sięgnął dłonią do linii skroni, by zaczesać nieposłuszne, nieco przydługie włosy do tyłu – naturalnie, nic to nie dało, gdyż te kierowane własną wolą momentalnie powróciły, na pierwotne miejsce. Musiał koniecznie udać się do fryzjera.
– Postaram się, nie myśleć zbyt wiele – i chociaż, słowa te mogły wzbudzić uśmiech politowania, to jednak kryła się w nich namiastka prawdy, gdy zaczynał analizować i rozdrabniać się na części zamykał się w szklanej klatce, a to więzienie, było wyjątkowo nieprzyjazne i hamowało wszelki rozwój relacji, wręcz grało przeciwko jej rozkwitnięciu.
Stukot butów o bruk, dotarł do uszu przemytnika z opóźnieniem, tak pochłonięty rozmową z Lumi, zatracił czujność, z której tak słynął. Głos, chłodny i pytający, był zarazem dziwnie znajomy, a odwrócenie się twarzą do nowo przybyłej rozwiało wątpliwości, i jednocześnie przywiodło tuzin kolejnych. Wyraz twarzy uległ natychmiastowej zmianie, powrócił spokój i neutralność, a chociaż oczy zdradzały zaciekawienie, to pozwolił, by wydarzenia toczyły się dalej, wyczuwając podświadomie, że zrozumie, wnet wszystko.
– Dobry wieczór – uśmiechnął się, półgębkiem. Widok Lumi, w takim stanie, był nowością, czyżby dziewczyna pragnęła za wszelką cenę przedstawić mu całą paletę emocji jednej nocy? Być może byłaby to kusząca opcja, jednakże towarzystwo dojrzałej wiekiem kobiety psuło obraz, jaki mimowolnie pojawił się przed oczami przemytnika. – My się znamy… – spojrzał, na Princeskę, z lekką wyższością i uśmiechnął się tajemniczo. Wszystkiego mógł się spodziewać, lecz obraz, tych dwóch kobiet razem, złączonych więzami krwi i jak wywnioskował z reakcji dziewczyny, czymś „więcej” był, uroczy i miał w sobie element pozytywnego zaskoczenia.
– Tak właśnie było, szukaliśmy papierów w nadziei, że wypadły Lumikki po drodze do portu, lecz niestety, zagubiły się. – Uśmiech nie znikał z twarzy marynarza, i gdyby nie fakt pewnego dostojeństwa emanujący, od kobiety stojącej przed nimi, prychnąłby na widok tak zmienionej Lumi, gdzie ta buta i hardość spojrzenia, gdzie uciekła pewność siebie?
Uśmiech, tak w swej naturze szczery i ujmujący, wypełzł nieśmiało na pogodne oblicze marynarza. Straciwszy cały gniew, czy cień irytacji z oblicza, jakby odrzucając negatywne emocje, nigdy nie skalał twarzy ich wyrazem. To było fascynujące w swej prostocie, jak człowiek taki jak on, potrafił odnajdywać się w najgorszych sytuacjach życiowych i mieć jeszcze siłę, aby pocieszyć drugą osobę, posłać niewinny uśmiech, czy zapewnić, o boskiej opiece. Trudno zaakceptować fakt bezinteresownej dobroci czynionej, przez drugiego człowieka, to jednak był cały on, i chociaż w prostocie wychowani i skromnej postawie, jaką prezentował, żadną miarą nie wpisywał się w krąg, bliższych znajomych szlachetnie urodzonej, to jednak ziarno zasiane przypadkiem, kiełkowało ze spotkania, na spotkanie, coraz ciaśniej splatając linie życia tej dwójki.
– Dobrze – skinął, tak energicznie i nieoczekiwanie głową, że czynem tym przypominał pięcioletnie dziecko, a nie dorosłego, rosłego faceta. Burza ciemnozłotych loków majestatycznie wzburzyła się i zmuszony do poprawienia „fryzury” sięgnął dłonią do linii skroni, by zaczesać nieposłuszne, nieco przydługie włosy do tyłu – naturalnie, nic to nie dało, gdyż te kierowane własną wolą momentalnie powróciły, na pierwotne miejsce. Musiał koniecznie udać się do fryzjera.
– Postaram się, nie myśleć zbyt wiele – i chociaż, słowa te mogły wzbudzić uśmiech politowania, to jednak kryła się w nich namiastka prawdy, gdy zaczynał analizować i rozdrabniać się na części zamykał się w szklanej klatce, a to więzienie, było wyjątkowo nieprzyjazne i hamowało wszelki rozwój relacji, wręcz grało przeciwko jej rozkwitnięciu.
Stukot butów o bruk, dotarł do uszu przemytnika z opóźnieniem, tak pochłonięty rozmową z Lumi, zatracił czujność, z której tak słynął. Głos, chłodny i pytający, był zarazem dziwnie znajomy, a odwrócenie się twarzą do nowo przybyłej rozwiało wątpliwości, i jednocześnie przywiodło tuzin kolejnych. Wyraz twarzy uległ natychmiastowej zmianie, powrócił spokój i neutralność, a chociaż oczy zdradzały zaciekawienie, to pozwolił, by wydarzenia toczyły się dalej, wyczuwając podświadomie, że zrozumie, wnet wszystko.
– Dobry wieczór – uśmiechnął się, półgębkiem. Widok Lumi, w takim stanie, był nowością, czyżby dziewczyna pragnęła za wszelką cenę przedstawić mu całą paletę emocji jednej nocy? Być może byłaby to kusząca opcja, jednakże towarzystwo dojrzałej wiekiem kobiety psuło obraz, jaki mimowolnie pojawił się przed oczami przemytnika. – My się znamy… – spojrzał, na Princeskę, z lekką wyższością i uśmiechnął się tajemniczo. Wszystkiego mógł się spodziewać, lecz obraz, tych dwóch kobiet razem, złączonych więzami krwi i jak wywnioskował z reakcji dziewczyny, czymś „więcej” był, uroczy i miał w sobie element pozytywnego zaskoczenia.
– Tak właśnie było, szukaliśmy papierów w nadziei, że wypadły Lumikki po drodze do portu, lecz niestety, zagubiły się. – Uśmiech nie znikał z twarzy marynarza, i gdyby nie fakt pewnego dostojeństwa emanujący, od kobiety stojącej przed nimi, prychnąłby na widok tak zmienionej Lumi, gdzie ta buta i hardość spojrzenia, gdzie uciekła pewność siebie?
Freja Ahlström
Re: 08.11.2000 – Dziedziniec Północny – A. Mortensen, F. Ahlström & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 13:06
Freja AhlströmWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Malmö, Szwecja
Wiek : 44 lata
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : bogaty
Zawód : mecenas
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : złotousty (II), artysta: malarstwo (I), agresor (I)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 20 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 25 / wiedza ogólna: 15
Zwróciłaby większą uwagę na lico Lumikki muśnięte uroczym zmieszaniem, gdyby nie stojący przy niej mężczyzna. Arthur był ostatnią osobą, którą spodziewała się tutaj ujrzeć z różnych powodów. Nie powinna go oceniać ani domyślnie oskarżać o połowę zła chodzącego po świecie, lecz ostatnie zdarzenia wzruszyły kruchy mur ostrożności. Chcąc zapewnić bezpieczeństwo siostrzenicy musiała myśleć stosunkowo zapobiegawczo. Bardziej niż sam powód ich spotkania ciekawił ją sam proces, który pozwolił na kształtowanie się tej relacji. W tym aspekcie również nie powinna nikogo pouczać, skoro sama wymykała się konwenansom i z przyjemnością oddawała się toni przyjemności, jednak... nie potrafiła odsunąć od siebie tych dziwnych, burzących harmonię uczuć.
Po wysłuchaniu tłumaczenia Lumikki poczuła wyłącznie połowiczne zadowolenie. Nawet w trakcie jej opowieści spoglądała na Arthura z domieszką wątpliwości i zniecierpliwienia.
— W takim razie cieszę się, że twój znajomy pomógł Ci dopilnować wszystkich formalności i sprowadzić artefakt tam, gdzie powinien trafić. W twoje ręce.
Tembr głosu wydobywający się zza ust był kompletnym przeciwieństwem emocji przesuwających się po powierzchni oczu. Stonowany, wyważony, pozbawiony zbędnych ozdobników. Wbrew pozorom naprawdę doceniła, że nie zostawił jej samej z bałaganem związanym z brakiem odpowiedniej dokumentacji, jednocześnie nie był to dostateczny powód na to, aby poczuła spokój. Domyślała się, że nie uniknie pytań dotyczących znajomości z stojącym naprzeciw nich mężczyzną, skoro nawet teraz zgrabnie ominęła stwierdzenie padające z jego ust. Wolała to zrobić mimowolnie, bez pośpiechu, w niczym niezmąconej atmosferze domowego zacisza. Mimo wewnętrznego rozkojarzenia z wdzięcznością przygarnęła ku sobie siostrzenicę, mogąc choć na moment oderwać spojrzenie od postaci Arthura. Nie zamierzała wypytywać jako pierwszego - nie bez powodu rościła sobie pewnego rodzaju prawo do informacji z pierwszej ręki.
— Macie coś jeszcze do załatwienia...? — zapytała z żywym zainteresowaniem. — Jeśli nie, to chętnie zabiorę Lumikki ze sobą. Mieszkam niedaleko i możemy się tam przejść, a spacer nigdy nie jest złym wyjściem.
Nie zamierzała jej tu zostawiać, choć zapewne nie groziło im żadne niebezpieczeństwo. Wolała jednak wrócić razem z nią, będąc w pełni pewną bezpiecznego powrotu domu, bez najmniejszych oznak uszczerbku na zdrowiu. W głębi duszy nawet nie potrafiła strofować się za takie zachowanie - niestety nie potrafiła wyciszyć matczynych instynktów na tyle mocno, na ile mogłaby chcieć. Zdawało się, że one tylko czekały na dogodny moment przebudzenia. Pech trafił akurat na nią, choć tyczyło się to każdej latorośli Oldenburgów i Ahlströmów.
Po wysłuchaniu tłumaczenia Lumikki poczuła wyłącznie połowiczne zadowolenie. Nawet w trakcie jej opowieści spoglądała na Arthura z domieszką wątpliwości i zniecierpliwienia.
— W takim razie cieszę się, że twój znajomy pomógł Ci dopilnować wszystkich formalności i sprowadzić artefakt tam, gdzie powinien trafić. W twoje ręce.
Tembr głosu wydobywający się zza ust był kompletnym przeciwieństwem emocji przesuwających się po powierzchni oczu. Stonowany, wyważony, pozbawiony zbędnych ozdobników. Wbrew pozorom naprawdę doceniła, że nie zostawił jej samej z bałaganem związanym z brakiem odpowiedniej dokumentacji, jednocześnie nie był to dostateczny powód na to, aby poczuła spokój. Domyślała się, że nie uniknie pytań dotyczących znajomości z stojącym naprzeciw nich mężczyzną, skoro nawet teraz zgrabnie ominęła stwierdzenie padające z jego ust. Wolała to zrobić mimowolnie, bez pośpiechu, w niczym niezmąconej atmosferze domowego zacisza. Mimo wewnętrznego rozkojarzenia z wdzięcznością przygarnęła ku sobie siostrzenicę, mogąc choć na moment oderwać spojrzenie od postaci Arthura. Nie zamierzała wypytywać jako pierwszego - nie bez powodu rościła sobie pewnego rodzaju prawo do informacji z pierwszej ręki.
— Macie coś jeszcze do załatwienia...? — zapytała z żywym zainteresowaniem. — Jeśli nie, to chętnie zabiorę Lumikki ze sobą. Mieszkam niedaleko i możemy się tam przejść, a spacer nigdy nie jest złym wyjściem.
Nie zamierzała jej tu zostawiać, choć zapewne nie groziło im żadne niebezpieczeństwo. Wolała jednak wrócić razem z nią, będąc w pełni pewną bezpiecznego powrotu domu, bez najmniejszych oznak uszczerbku na zdrowiu. W głębi duszy nawet nie potrafiła strofować się za takie zachowanie - niestety nie potrafiła wyciszyć matczynych instynktów na tyle mocno, na ile mogłaby chcieć. Zdawało się, że one tylko czekały na dogodny moment przebudzenia. Pech trafił akurat na nią, choć tyczyło się to każdej latorośli Oldenburgów i Ahlströmów.
Bezimienny
Re: 08.11.2000 – Dziedziniec Północny – A. Mortensen, F. Ahlström & Bezimienny: L. Oldenburg Nie 3 Gru - 13:06
Odczuwała narastające napięcie i niepokój powstający w swej krewniaczce, torujący sobie drogę w postaci wypowiadanych słów i niepewnych spojrzeń. Rozumiała doskonale zachowanie obojga i próbę wybadania tego, co właśnie się wydarzyło, chociaż zupełne zaskoczenie ogarnęło ją, gdy Arthur przyznał, że poznał Freję już wcześniej. Rzuciła mu pytające spojrzenie, choć przeczuwała, że dzisiaj nie dowie się już nic więcej. Mimo tego, zdążyło zakiełkować w niej zaciekawienie, bo zupełnie nie potrafiła wyobrazić sobie scenariusza, w którym obydwoje spotkali się i zdołali zawiązać choćby pobieżną znajomość. Błękitne oczy rozszerzyły się, po czym skryły pod firaną gęstych rzęs.
Nie zamierzała okłamywać ciotki, dlatego powiedziała jej wszystko to, co było zgodne z prawdą. Arthur potwierdził jej historię, dokładnie opowiadając o powodzie wspólnego spaceru. Uśmiechnęła się lekko i kiwnęła do niego głową, gdy odwróciła się od Frei. Faktycznie jej pomógł, choć nie odnaleźli dokumentów. Zdjął pewien ciężar odpowiedzialności z jej barków, dając do zrozumienia, że to, co wydarzyło się kilka tygodni temu i doprowadziło ich do haniebnego aresztowania, nie liczyło się tak bardzo i zostało w jakiś sposób zapomniane. Przynajmniej w tym względzie mogła odetchnąć z ulgą i pójść dalej.
– Tak, chociaż obawiam się, że czeka mnie jeszcze kilka formalności do załatwienia, ale tak, wszystko jest na dobrej drodze, prawda? – Rzuciła pytanie w jego stronę i uśmiechnęła się łagodnie. Wiedziała, że nie powinna dalej nadużywać cierpliwości swej krewniaczki. Ostatnio zrobiła wiele zamieszania i powinna trzymać się dobrego taktu. Było już dość późno, a ulice, niemal zupełnie opustoszałe, nie stanowiły najlepszego miejsca do urządzania sobie dalszych spacerów. Ponadto mieszkanie Frei było faktycznie bardzo blisko i nie mogła wykręcać się kolejnymi wymówkami, nadkładając drogi podczas wspólnego spaceru.
– Nie, już wszystko mamy omówione i załatwione. – Stwierdziła spiesznie, wciąż wyczuwając niepewność i rezerwę – Ciocia ma rację, powinnam już dalej pójść z nią. I tak nadużyłam twojej dobroci i cierpliwości. Niezmiernie ci dziękuję za pomoc, Arthurze. Nie zapomnę o tym – przyznała i podeszła jeszcze raz w jego kierunku, by wyciągnąć dłoń na pożegnanie. Czekała cierpliwie na to, by podał jej własną i uścisnął delikatnie. Kąciki jej ust poszybowały nieco wyżej, gdy rozpromieniła się na moment. Zastanawiała się, czy faktycznie weźmie sobie do serca jej słowa i napisze w przeciągu kolejnych dni. – Dobrej nocy. – Pożegnała się i podeszła na powrót do Frei ujmując ją pod ramię. Wiedziała, że się o nią obawia, czuła troskę w jej słowach i czynach, więc choć początkowo przestraszyła się nieco, teraz powoli zaczynała odzyskiwać utracony animusz, jednak wciąż rozpamiętywała słowa, którymi obdarzył ją dzisiaj Mortensen. Wiedziała, że jeszcze sporo czasu upłynie, nim wszystko ułoży sobie w głowie i w pełni zrozumie.
Midgard wydawał się niezwykle spokojny o tej porze, nawet, gdy ulice ścinał powoli listopadowy mróz, a chłód wyraźnie odbijał się na policzkach. Obejrzała się jeszcze przez ramię, zrobiła to ukradkiem, by w ułamku sekundy później, ukryć policzki w miękkim szalu, przykładając głowę do ramienia Frei.
Lumikki, Arthur i Freja z tematu
Nie zamierzała okłamywać ciotki, dlatego powiedziała jej wszystko to, co było zgodne z prawdą. Arthur potwierdził jej historię, dokładnie opowiadając o powodzie wspólnego spaceru. Uśmiechnęła się lekko i kiwnęła do niego głową, gdy odwróciła się od Frei. Faktycznie jej pomógł, choć nie odnaleźli dokumentów. Zdjął pewien ciężar odpowiedzialności z jej barków, dając do zrozumienia, że to, co wydarzyło się kilka tygodni temu i doprowadziło ich do haniebnego aresztowania, nie liczyło się tak bardzo i zostało w jakiś sposób zapomniane. Przynajmniej w tym względzie mogła odetchnąć z ulgą i pójść dalej.
– Tak, chociaż obawiam się, że czeka mnie jeszcze kilka formalności do załatwienia, ale tak, wszystko jest na dobrej drodze, prawda? – Rzuciła pytanie w jego stronę i uśmiechnęła się łagodnie. Wiedziała, że nie powinna dalej nadużywać cierpliwości swej krewniaczki. Ostatnio zrobiła wiele zamieszania i powinna trzymać się dobrego taktu. Było już dość późno, a ulice, niemal zupełnie opustoszałe, nie stanowiły najlepszego miejsca do urządzania sobie dalszych spacerów. Ponadto mieszkanie Frei było faktycznie bardzo blisko i nie mogła wykręcać się kolejnymi wymówkami, nadkładając drogi podczas wspólnego spaceru.
– Nie, już wszystko mamy omówione i załatwione. – Stwierdziła spiesznie, wciąż wyczuwając niepewność i rezerwę – Ciocia ma rację, powinnam już dalej pójść z nią. I tak nadużyłam twojej dobroci i cierpliwości. Niezmiernie ci dziękuję za pomoc, Arthurze. Nie zapomnę o tym – przyznała i podeszła jeszcze raz w jego kierunku, by wyciągnąć dłoń na pożegnanie. Czekała cierpliwie na to, by podał jej własną i uścisnął delikatnie. Kąciki jej ust poszybowały nieco wyżej, gdy rozpromieniła się na moment. Zastanawiała się, czy faktycznie weźmie sobie do serca jej słowa i napisze w przeciągu kolejnych dni. – Dobrej nocy. – Pożegnała się i podeszła na powrót do Frei ujmując ją pod ramię. Wiedziała, że się o nią obawia, czuła troskę w jej słowach i czynach, więc choć początkowo przestraszyła się nieco, teraz powoli zaczynała odzyskiwać utracony animusz, jednak wciąż rozpamiętywała słowa, którymi obdarzył ją dzisiaj Mortensen. Wiedziała, że jeszcze sporo czasu upłynie, nim wszystko ułoży sobie w głowie i w pełni zrozumie.
Midgard wydawał się niezwykle spokojny o tej porze, nawet, gdy ulice ścinał powoli listopadowy mróz, a chłód wyraźnie odbijał się na policzkach. Obejrzała się jeszcze przez ramię, zrobiła to ukradkiem, by w ułamku sekundy później, ukryć policzki w miękkim szalu, przykładając głowę do ramienia Frei.
Lumikki, Arthur i Freja z tematu