:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie
5 posters
Prorok
23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Pon 28 Sie - 18:30
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
23.04.2001
W Midgardzie działo się ostatnio wiele niepokojących rzeczy — nie tylko związanych z panoszącymi się ślepcami i rytualnymi mordami pustoszącymi od kilku miesięcy Midgard. Do tych, którzy byli bardziej zainteresowani fauną i florą niż przeciętny galdr, z pewnością dotarła informacja o zmniejszającej się populacji månhjortów. Rozpisywały się o tym niektóre gazety, zwłaszcza te o tematyce przyrodniczej, mające na celu ochronę naturalnego środowiska magicznej Skandynawii. Ich niespodziewana migracja pozostawała dla midgardzkich zoologów ogromną zagadką — ciężko było stwierdzić jednoznaczny powód, dlaczego tak się działo. Jedni mówili, że było to spowodowane obecnością zatrutej magii, a co za tym idzie — coraz śmielszą działalnością ślepców, inni — że z powodu zeszłorocznych anomalii pogodowych, które nawiedziły Midgard, månhjorty tłumnie wyemigrowały całymi stadami na południe. Do tej pory żadna z wersji nie została ostatecznie przez nikogo potwierdzona — brakowało jakichkolwiek dowodów, by stwierdzić, dlaczego zwierzęta opuściły Lasy Północne i jego okolice.
Pierwszy z ważniejszych tropów pojawił się zaledwie kilka dni temu – na początku kwietnia, gdy Valter Berglund, zoolog pracujący w Wydziale Badań Magicznej Fauny i Flory, podczas swego tradycyjnego przemierzania lasów natknął się zupełnie przypadkiem na martwego månhjorta. To nieoczekiwane znalezisko wzbudziło w nim niepokój, sugerując obecność kłusowników w okolicy. Choć nie miał pełnej pewności, czy to oni byli odpowiedzialni za migrację månhrjotów, Berglund postanowił niezwłocznie zbadać tę sprawę. Mimo że chciał zbadać teren, gdzie udało mu się znaleźć truchło, to Wydział Badań Magicznej Fauny i Flory przechodził aktualnie przez pasmo burzliwych zmian, nie wspominając o innych, coraz bardziej naglących sprawach i nieustannym braku kadry pracowniczej, w związku z czym ciężko było mu znaleźć jakichś chętnych. Postanowił więc uruchomić swoją sieć kontaktów pośród znajomych i znaleźć kogoś, kto byłby chętny wybrać się z nim na wyprawę i zbadać okoliczny teren z nadzieją, że uda się pochwycić także miejscowych kłusowników.
— Już myślałem, że nikogo nie znajdę… Mamy teraz na Wydziale dużo spraw na głowie, nie tylko månhrjoty są problemem — powiedział Valter, uchylając przy tym rąbka tajemnicy na temat sytuacji w jego placówce podczas przedzierania się przez gęsty las. Było już późno, powoli zaczynało się ściemniać, lecz to właśnie wieczór był najlepszym czasem dla kłusowników polujących na magiczną zwierzynę. – Wiecie, gdzie teraz jesteśmy? – zwrócił się w stronę swoich towarzyszy, gdy dotarli już na miejsce. Pola månhjortów, jak nieoficjalnie określano cały teren, łącznie z polaną, gdzie można było je niegdyś tłumnie spotkać, całkowicie opustoszały. Wokół panowała tylko głucha cisza, przerywana co jakiś czas dźwiękami cykad. — To tu odnalazłem ostatnio månhjorta. Zabrałem go na badania do laboratorium i wszytko wskazywało na to, że była to sprawka kłusowników… Ale nie wiem, czy to dlatego opuściły swoją siedzibę — zaznaczył Valter, zachęcając wszystkich, by wytężyli wzrok i zaczęli się rozglądać po okolicach.
INFORMACJE
Możecie zawrzeć pokrótce informacje, skąd znacie Valtera Berglunda i jak dowiedzieliście się o wyprawie. Dodatkowo należy wymienić cały ekwipunek, który postać posiada przy sobie w danym momencie. Dodatkowo każdemu z was przysługuje rzut k100 na spostrzegawczość – osoba z najwyższym wynikiem otrzyma w następnej rundzie wskazówkę od Proroka.
Sarnai Eskola
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Pon 28 Sie - 18:59
Sarnai EskolaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Korretoja, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : warg
Zawód : medyk ratownik w Szpitalu Im. Alberta Lindgrena
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : Rosomak
Atuty : Pięściarz (I), Uzdrowiciel (II), Wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 9 / magia lecznicza: 25 / magia natury: 5 / magia runiczna 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 21 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 5
Valter Berglund był jedną z niewielu osób, które dokładnie wiedziały, kim Sarnai jest - i nie chodziło o to, czym zajmuje się za dnia. Wiedział to przy tym głównie dlatego, że był zoologiem, i że szybko - bardzo szybko - łączył fakty. Poznali się dawno, niemal zaraz po tym, gdy Eskola przeprowadziła się do Midgardu. Była młoda i choć sądziła, że jest ostrożna - najwyraźniej nie kryła się aż tak dobrze. Przez kilka miesięcy udzielała się w tutejszym wolontariacie - pomagała sprzątać las, napełniać paśniki, robić to wszystko, co zazwyczaj robili tutejszy leśniczy. To właśnie wtedy poznała Valtera - był jednym z koordynatorów wolontariatu, albo może prowadził w lesie jakiś własny projekt, nie była pewna. W każdym razie, widzieli się raz, drugi, trzeci, za czwartym zaczęli ze sobą rozmawiać, a za ósmym Berglund wiedział już, z kim ma do czynienia.
I wcale jej za to nie skreślił.
Kiedyś, miesiące później, zapytała go, jak się roześmiał. Mężczyzna roześmiał się wtedy, a gdy wymienił wszystkie argumenty, Sarnai zdziwiła się, że sama nie zorientowała się wcześniej. Wierzyła, że dobrze się maskuje - a przecież wszystko widać było jak na dłoni. Większość zwierząt kuliła się w jej obecności, a tylko nieliczne, gdy dać im odrobinę czasu, akceptowały ją w końcu i darzyły szacunkiem - takim, jakim mogły darzyć przewodnika stada. Była silniejsza niż jej rówieśnicy - silniejsza, niż wskazywałaby na to jej postura - a chwiejność jej nastrojów dziwnie zbiegała się z fazami księżyca. Jestem zoologiem, drogie dziecko, zakończył wtedy Valter. Wiem, jak rozpoznać drapieżnika.
O dziwo, nic w ich relacji się nie zmieniło - ani wtedy, ani przez kolejne lata. Spotykali się od czasu do czasu - tym rzadziej, im bardziej Sarnai wsiąkała w pracę szpitalną - włóczyli po lesie, znakowali młode sarny, uzupełniali paśniki. Eskola lubiła te wspólne wyjścia. Prosta, fizyczna praca w samym środku lasu uspokajała się. Gdy Berglund sporządzał notatki do swoich projektów badawczych, opowiadając przy tym, czym się zajmuje, Sarnai chłonęła nową wiedzę jak gąbka. Nie znała się specjalnie na magii natury, jej związek z przyrodą był dużo bardziej pierwotny, ale lubiła słuchać - nawet, jeśli nie wszystko rozumiała.
O kłusownikach i szykowanej wyprawie Valter powiedział jej niedawno, niemal na ostatnią chwilę. Sarnai wiedziała, dlaczego - wahał się. Czym innym było włóczenie się razem po lesie - ot, jak ze znajomą - a czym innym wciąganie jej w oficjalne zlecenie Wydziału. Nie był pewien także wtedy, gdy zaprosił ją wreszcie na kawę i zaproponował jej udział. Nie pytała go, dlaczego się waha - wiedziała.
Była wargiem, a to był problem. Może nie dla Valtera, ale dla większości.
Stanęło na tym, że oficjalnie szła jako medyk - Berglund załatwił wszelkie formalności ze szpitalem, w efekcie których Eskola rzeczywiście była zapleczem medycznym. Z nożem u pasa i plecakiem z apteczką przewieszoną przez ramię, w szerokich, luźnych spodniach z pokaźnym zestawem kieszeni, w gładkiej koszulce i skórzanej kurtce nie wyglądała może dokładnie tak, jak powinien wyglądać ratownik - ale musiało im to wystarczyć. Sarnai znała się na swojej robocie, to było najważniejsze.
Poza tym - nie była tu po to. A przynajmniej nie tylko po to. Valter chciał ją tutaj, bo nie wiedział, czego się spodziewać. Nie wiedział, czy nie natkną się na jakieś drapieżniki (które Sarnai mogłaby w miarę łatwo przepłoszyć) i jak dużym problemem będą kłusownicy (z którymi Eskola z dużą dozą prawdopodobieństwa mogłaby poradzić sobie... no, może nie sama, ale wystarczająco dobrze, by ochronić pozostałych). To dlatego zaprosił ją na tę wyprawę. Bez medyka pewnie by sobie poradzili, ale jako warg - z jej siłą, węchem, słuchem - mogła być przydatna.
z pozostałymi przywitała się zdawkowo, rzucając swoje imię krótko, oschle, mocno ściskając ich dłonie - jeśli chcieli. Nozdrza drgnęły jej lekko przy mężczyźnie - znajomy zapach wilka zaskoczył ją i postawił pod znakiem zapytania, po co Valter chciał jeszcze ją, skoro miał już jednego warga. Tym niemniej, nie spoufalała się, nigdy tego nie robiła. Ten tu był obcy i Sarnai nie była pewna, czy chciałaby, żeby przestał być. Nie był jej stadem, nie należał do jej watahy. W tym momencie był dla niej znakiem zapytania - a może wręcz takim samym zagrożeniem, jak inni ludzie, inne drapieżniki.
Gdy ruszyli przez gęsty las, trzymała się tuż obok Valtera, mimowolnie rozszerzając nozdrza i chłonąc zapach lasu. Gdy dotarli na miejsce, gdzie zoolog znalazł månhjorta, zmrużyła oczy i wbiła wzrok w ziemię, szukając jakichkolwiek śladów. Stopniowo unosiła spojrzenie w górę, ku pobliskim drzewom i krzewom. Nie była do końca pewna, czego szukali, ale sądziła, że czegokolwiek. Czegoś, co potwierdzi udział kłusowników lub przeciwnie - zaneguje to pierwsze podejrzenie. Może śladów samych månhjortów, a może zaschniętej krwi.
- Czy przedtem zachowywały się jakoś… Nie wiem, inaczej? Stado było zaniepokojone, może płochliwe? - spytała cicho, kątem oka spoglądając na Valtera. Nie znała się specjalnie na zwyczajach månhjortów, jej pytanie mogło więc zupełnie nie mieć sensu, tym niemniej... Kto pyta nie błądzi, nie?
Ekwipunek: magiczna apteczka, nóż, talizman Fenrira (raz na fabularny miesiąc umożliwia całkowite wytłumienie bólu, pozwalając tym samym na zanegowanie kar płynących z obrażeń postaci przez okres II tur; zapewnia stały bonus +2 do charyzmy)
I wcale jej za to nie skreślił.
Kiedyś, miesiące później, zapytała go, jak się roześmiał. Mężczyzna roześmiał się wtedy, a gdy wymienił wszystkie argumenty, Sarnai zdziwiła się, że sama nie zorientowała się wcześniej. Wierzyła, że dobrze się maskuje - a przecież wszystko widać było jak na dłoni. Większość zwierząt kuliła się w jej obecności, a tylko nieliczne, gdy dać im odrobinę czasu, akceptowały ją w końcu i darzyły szacunkiem - takim, jakim mogły darzyć przewodnika stada. Była silniejsza niż jej rówieśnicy - silniejsza, niż wskazywałaby na to jej postura - a chwiejność jej nastrojów dziwnie zbiegała się z fazami księżyca. Jestem zoologiem, drogie dziecko, zakończył wtedy Valter. Wiem, jak rozpoznać drapieżnika.
O dziwo, nic w ich relacji się nie zmieniło - ani wtedy, ani przez kolejne lata. Spotykali się od czasu do czasu - tym rzadziej, im bardziej Sarnai wsiąkała w pracę szpitalną - włóczyli po lesie, znakowali młode sarny, uzupełniali paśniki. Eskola lubiła te wspólne wyjścia. Prosta, fizyczna praca w samym środku lasu uspokajała się. Gdy Berglund sporządzał notatki do swoich projektów badawczych, opowiadając przy tym, czym się zajmuje, Sarnai chłonęła nową wiedzę jak gąbka. Nie znała się specjalnie na magii natury, jej związek z przyrodą był dużo bardziej pierwotny, ale lubiła słuchać - nawet, jeśli nie wszystko rozumiała.
O kłusownikach i szykowanej wyprawie Valter powiedział jej niedawno, niemal na ostatnią chwilę. Sarnai wiedziała, dlaczego - wahał się. Czym innym było włóczenie się razem po lesie - ot, jak ze znajomą - a czym innym wciąganie jej w oficjalne zlecenie Wydziału. Nie był pewien także wtedy, gdy zaprosił ją wreszcie na kawę i zaproponował jej udział. Nie pytała go, dlaczego się waha - wiedziała.
Była wargiem, a to był problem. Może nie dla Valtera, ale dla większości.
Stanęło na tym, że oficjalnie szła jako medyk - Berglund załatwił wszelkie formalności ze szpitalem, w efekcie których Eskola rzeczywiście była zapleczem medycznym. Z nożem u pasa i plecakiem z apteczką przewieszoną przez ramię, w szerokich, luźnych spodniach z pokaźnym zestawem kieszeni, w gładkiej koszulce i skórzanej kurtce nie wyglądała może dokładnie tak, jak powinien wyglądać ratownik - ale musiało im to wystarczyć. Sarnai znała się na swojej robocie, to było najważniejsze.
Poza tym - nie była tu po to. A przynajmniej nie tylko po to. Valter chciał ją tutaj, bo nie wiedział, czego się spodziewać. Nie wiedział, czy nie natkną się na jakieś drapieżniki (które Sarnai mogłaby w miarę łatwo przepłoszyć) i jak dużym problemem będą kłusownicy (z którymi Eskola z dużą dozą prawdopodobieństwa mogłaby poradzić sobie... no, może nie sama, ale wystarczająco dobrze, by ochronić pozostałych). To dlatego zaprosił ją na tę wyprawę. Bez medyka pewnie by sobie poradzili, ale jako warg - z jej siłą, węchem, słuchem - mogła być przydatna.
z pozostałymi przywitała się zdawkowo, rzucając swoje imię krótko, oschle, mocno ściskając ich dłonie - jeśli chcieli. Nozdrza drgnęły jej lekko przy mężczyźnie - znajomy zapach wilka zaskoczył ją i postawił pod znakiem zapytania, po co Valter chciał jeszcze ją, skoro miał już jednego warga. Tym niemniej, nie spoufalała się, nigdy tego nie robiła. Ten tu był obcy i Sarnai nie była pewna, czy chciałaby, żeby przestał być. Nie był jej stadem, nie należał do jej watahy. W tym momencie był dla niej znakiem zapytania - a może wręcz takim samym zagrożeniem, jak inni ludzie, inne drapieżniki.
Gdy ruszyli przez gęsty las, trzymała się tuż obok Valtera, mimowolnie rozszerzając nozdrza i chłonąc zapach lasu. Gdy dotarli na miejsce, gdzie zoolog znalazł månhjorta, zmrużyła oczy i wbiła wzrok w ziemię, szukając jakichkolwiek śladów. Stopniowo unosiła spojrzenie w górę, ku pobliskim drzewom i krzewom. Nie była do końca pewna, czego szukali, ale sądziła, że czegokolwiek. Czegoś, co potwierdzi udział kłusowników lub przeciwnie - zaneguje to pierwsze podejrzenie. Może śladów samych månhjortów, a może zaschniętej krwi.
- Czy przedtem zachowywały się jakoś… Nie wiem, inaczej? Stado było zaniepokojone, może płochliwe? - spytała cicho, kątem oka spoglądając na Valtera. Nie znała się specjalnie na zwyczajach månhjortów, jej pytanie mogło więc zupełnie nie mieć sensu, tym niemniej... Kto pyta nie błądzi, nie?
Ekwipunek: magiczna apteczka, nóż, talizman Fenrira (raz na fabularny miesiąc umożliwia całkowite wytłumienie bólu, pozwalając tym samym na zanegowanie kar płynących z obrażeń postaci przez okres II tur; zapewnia stały bonus +2 do charyzmy)
Mistrz Gry
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Pon 28 Sie - 18:59
The member 'Sarnai Eskola' has done the following action : kości
'k100' : 43
'k100' : 43
Sivya Rijneveld
manhjorty Pon 4 Wrz - 22:51
Sivya RijneveldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kilpisjärvi, Finlandia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : hodowca w rezerwacie magicznych reniferów Järvelä
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łania
Atuty : akrobata (I), szaman (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Niekiedy wciąż odwiedzały ją w snach – stworzenia utkane z księżycowej łuny, jakby pochłonęły światło z otwartego nieba, wysyciły się nim jak krzewiną rozległej tundry lub wodą z górskiego potoku; przypominały jelenie, bo miały duże, błyszczące oczy i gałęzie rozrosłego poroża, ułożonego na głowach jak cesarska korona, ich spojrzenie było jednak inne, wiedziały bowiem, gdzie patrzeć, aby dostrzec ludzką duszę. Widziała je po raz pierwszy, kiedy miała czternaście lat – jej matka potrafiła posługiwać się kuszą, lecz za każdym razem kładła dłoń na zwierzęcej szyi, wypowiadając starą, saamską modlitwę, jakby w ten sposób próbowała je przeprosić, po czym unosiła zapalniczkę, przyglądając się szerokości i poruszeniu ich źrenic, oczy każdego zwierzęcia poza månhjortem kurczyły się bowiem na powierzchni białek, płoche w obecności rzeźwego światła; pamiętała, że w nocy, kiedy Áslat budził się z czołem wilgotnym od koszmarów, rozpalała na parapecie pojedynczą świecę i prosiła, żeby przyglądał się odbłyskom, które płomień pozostawiał na szkle – widziałeś kiedyś, jak tańczy ogień?, pytała, przyglądając się, jak twarz jej brata staje się łagodna i spokojniejsza, kiedy ponownie odwróciła jednak głowę w stronę okna, na płótnie firmamentu pojawił się ścieg zwierzęcej sylwetki. Månhjort przypominał nocną ćmę o jelenich rogach i zniknął, gdy tylko zwróciła na niego uwagę – musiało ci się przyśnić, gieris, powtarzała matka, obejmując ją dobrotliwie ramieniem, dzisiaj, przeszło osiemnaście lat później, wciąż wierzyła jednak, że stworzenie było prawdziwe i lśniło jak poranna mgła na tle bezksiężycowego nieba. Tamtej nocy spała z twarzą zwrócona w stronę okna i oczami pełnymi gwiazd.
Valter Berglund odwiedził ją w rezerwacie z pustymi rękami i pustym spojrzeniem, a ona uśmiechnęła się dokładnie tak, jak zwykła uśmiechać się jej matka, jakby już wiedziała, co odpowiedzieć, choć mężczyzna nie zdążył jeszcze zadać poprawnego pytania – nie zdziwiło jej, że månhjorty znikały z tych okolic, renifery również emigrowały bowiem w coraz mniejszych stadach, coraz rzadziej wracały do lasów otaczających pasmo Bardal, a kiedy to robiły, sprawiały wrażenie rachitycznych i osłabionych; powtarzano, że to wina drapieżników – berchtów, które zbiegły z pobliskiej enklawy i gulona, majaczącego nad horyzontem okolic jak stromy, górski szczyt, ona nie wierzyła jednak, że zwierzęta, które zamieszkiwały te tereny od dziesięcioleci, opuściły je tak łatwo, zbyt dobrze pamiętała, ile wymagało od niej nie obejrzenie się przez ramię, kiedy wyjeżdżała z rodzinnego domu. Wspomnienie kłusowników sprawiło tymczasem, że uczucia, które nosiła w piersi, zacisnęły się mocnym gruzłem – postronek gniewu uniósł jej się do gardła, aż musiała zacisnąć zęby, by nie wypluć go na podłogę; spojrzała mężczyźnie w oczy, jakby próbowała dostrzec w nich coś więcej, lecz Valter nieustannie sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, czego się spodziewać – pracował na wydziale badawczym, wyobrażała sobie, że spędzał wieczory nad stosem dokumentów, z okularami zaparowanymi od oparów ziołowej herbaty, nie w lesie, którego mszysty grunt dawno zdążył już przesiąknąć krwią.
Przystanęła po prawej stronie grupy, niezmiennie tak samo surowa i spoważniała, jakby jej plecy utwardzono korą pobliskich drzew – uścisnęła dłoń Sarnai, po czym przeniosła ciężar spojrzenia na Bertrama, jakby próbowała zadać mu pytanie, nie wypowiadając na głos żadnego słowa; zastanawiała się, czy las pachniał dla niego jeszcze intensywniej – sosnami i wilgocią, a także czymś, co, przełykane w dół gardła, do złudzenia przypominało niepokój. Czy przychodził tu kiedyś, z pyskiem zniżonym ku mokrej ziemi i spojrzeniem, od którego zwierzęta przezornie odwracały wzrok? Czy kiedykolwiek czuł się bardziej wilkiem niż człowiekiem? Miała nadzieję, że nie był tak nierozważny.
– Pola månhjortów – odpowiedziała na pytanie Valtera, obejmując wzrokiem otaczającą ich łąkę; panował nów i księżyc nie rozświetlał wąskich ścieżek pomiędzy drzewami, nawet w ciemności nietrudno było jednak wyczuć, że miejsce stało się zupełnie opustoszałe. – Czy to zwierzę… – zaczęła, przeciągając głos po strunach krtani, jakby nie chciała wypowiadać na głos tego, co ciążyło jej na sumieniu. – Czy ktoś próbował je wykrwawić?
ekwipunek: zawieszka w kształcie poroża, nóż
Valter Berglund odwiedził ją w rezerwacie z pustymi rękami i pustym spojrzeniem, a ona uśmiechnęła się dokładnie tak, jak zwykła uśmiechać się jej matka, jakby już wiedziała, co odpowiedzieć, choć mężczyzna nie zdążył jeszcze zadać poprawnego pytania – nie zdziwiło jej, że månhjorty znikały z tych okolic, renifery również emigrowały bowiem w coraz mniejszych stadach, coraz rzadziej wracały do lasów otaczających pasmo Bardal, a kiedy to robiły, sprawiały wrażenie rachitycznych i osłabionych; powtarzano, że to wina drapieżników – berchtów, które zbiegły z pobliskiej enklawy i gulona, majaczącego nad horyzontem okolic jak stromy, górski szczyt, ona nie wierzyła jednak, że zwierzęta, które zamieszkiwały te tereny od dziesięcioleci, opuściły je tak łatwo, zbyt dobrze pamiętała, ile wymagało od niej nie obejrzenie się przez ramię, kiedy wyjeżdżała z rodzinnego domu. Wspomnienie kłusowników sprawiło tymczasem, że uczucia, które nosiła w piersi, zacisnęły się mocnym gruzłem – postronek gniewu uniósł jej się do gardła, aż musiała zacisnąć zęby, by nie wypluć go na podłogę; spojrzała mężczyźnie w oczy, jakby próbowała dostrzec w nich coś więcej, lecz Valter nieustannie sprawiał wrażenie, jakby nie wiedział, czego się spodziewać – pracował na wydziale badawczym, wyobrażała sobie, że spędzał wieczory nad stosem dokumentów, z okularami zaparowanymi od oparów ziołowej herbaty, nie w lesie, którego mszysty grunt dawno zdążył już przesiąknąć krwią.
Przystanęła po prawej stronie grupy, niezmiennie tak samo surowa i spoważniała, jakby jej plecy utwardzono korą pobliskich drzew – uścisnęła dłoń Sarnai, po czym przeniosła ciężar spojrzenia na Bertrama, jakby próbowała zadać mu pytanie, nie wypowiadając na głos żadnego słowa; zastanawiała się, czy las pachniał dla niego jeszcze intensywniej – sosnami i wilgocią, a także czymś, co, przełykane w dół gardła, do złudzenia przypominało niepokój. Czy przychodził tu kiedyś, z pyskiem zniżonym ku mokrej ziemi i spojrzeniem, od którego zwierzęta przezornie odwracały wzrok? Czy kiedykolwiek czuł się bardziej wilkiem niż człowiekiem? Miała nadzieję, że nie był tak nierozważny.
– Pola månhjortów – odpowiedziała na pytanie Valtera, obejmując wzrokiem otaczającą ich łąkę; panował nów i księżyc nie rozświetlał wąskich ścieżek pomiędzy drzewami, nawet w ciemności nietrudno było jednak wyczuć, że miejsce stało się zupełnie opustoszałe. – Czy to zwierzę… – zaczęła, przeciągając głos po strunach krtani, jakby nie chciała wypowiadać na głos tego, co ciążyło jej na sumieniu. – Czy ktoś próbował je wykrwawić?
ekwipunek: zawieszka w kształcie poroża, nóż
Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me
Mistrz Gry
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Pon 4 Wrz - 22:51
The member 'Sivya Rijneveld' has done the following action : kości
'k100' : 78
'k100' : 78
Bertram Holstein
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Pon 4 Wrz - 23:50
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
O wzmagającym się kłusownictwie wiedział sporo – wiedział, jak głęboko wżynały się pęta w ciało złapanych zwierząt i że ostrze noży dosięgało kości, wiedział, że krew długo spływała ze zmęczonych dłoni na białą emalię umywalki i że zlepiona skrzepami sierść zatykała uporczywie odpływ, zazwyczaj wiedział też od pierwszej chwili, że na ratunek jest już późno; wiedział, co oznaczało milczące spojrzenie weterynarza zatrzymujące się na nim o sekundę dłużej, kiedy dłońmi obleczonymi w rękawiczki uciskał ciało i sondował magią ich kondycję, wiedział, jak wyglądały rany po metalowych linkach, po magicznych kolczystych pnączach, po sidłach na niedźwiedzie i nietrafnym strzale, po wyrachowanym kłusowniku i po amatorszczyźnie; wiedział, że zaklęcia wypowiadane nad zwierzętami o dyszącym oddechu i bladych błonach śluzowych, są konieczną litością skracającą długą noc do ledwie chwili – mimo to ciążyły mu w gardle jeszcze długo po tym, jak przestawały wierzgać. Znał więc kłusownictwo bardzo blisko: od ostrej strony noża, od tego, co po nim pozostawało, od tego, czego nie udawało się przed nim uratować; od gniewu, jaki podchodził mu do przełyku przekleństwami, kiedy przychodziło im sprzątać po kłusowniczej uczcie – zdawało się, że z apetytem wzmagała im się też zuchwałość, jakby czuli się bardziej bezkarnie, kiedy Krucza Straż miała ręce pełne roboty w mieście, większość sił poświęcając tropieniu ślepczej szajki zostawiającej za sobą gęsty szlak imion do wygrawerowania w nagrobnej płycie. Pół roku temu zapewne nie zastanawiałby się długo, co powinien zrobić – w końcu udałoby mu się ich może zwęszyć; ale pół roku temu nie miał, do czego wracać po pracy i nie dbał właściwie o to, kiedy albo czy w ogóle wróci ani w jakim stanie.
Z Berglundem wiązała go znajomość raczej kłopotliwa – znajdowali wspólny język w naukach przyrodniczych i pasji, potem jednak stosunki między ośrodkiem rehabilitacji a jego wydziałem uległy drażliwemu napięciu; w końcu doszło między nimi do raczej nieprzyjemnej wymiany słów na temat prowadzenia eksperymentów na zwierzętach, podjudzonych jeszcze lejącym się gęsto alkoholem i od tamtej pory nie rozmawiali ze sobą ani razu, był więc zaskoczony, kiedy na parapecie swojego mieszkania znalazł list podpisany jego nazwiskiem. Nie mógł, oczywiście, odmówić – mogli nie zgadzać się w niektórych rzeczach, znał jednak Valtera i wiedział, że troszczy się, mimo wszystko, o zwierzęta; zdawało się to zresztą ważniejsze niż ich osobiste poróżnienia. Populacja manhjortów skurczyła się w ostatnim czasie drastycznie i wciąż malała, i miała maleć, jak sądził, jeśli nie zapewni się im odpowiedniej ochrony – lgnęły do światła jak ćmy, jakby żyły po to, by iść ślepo na ostrze noża i krwawić z otwartych gardeł do podstawionych wiader niczym niepokojąco piękne, wzbierające lunarnym sokiem owoce z sercem, zamiast martwej pestki.
Mężczyzna uprzedził go, że zaprosił jeszcze innych – obie kobiety były dla niego zaskoczeniem, choć może powinien spodziewać się, że Sivya będzie jedną z pierwszych osób, u których mógłby szukać pomocy; znała się na kopytnych lepiej niż ktokolwiek, kogo znał. Jej spojrzenie było przenikliwe jak zawsze, dociekliwe z natury, a on nie wiedział, czy miał dla niej odpowiedzi: las pachniał intensywnie, ale zapach zwierząt zdążył zwietrzeć. Wiedział, gdzie byli, bo kiedy był młodym szczylem, wymykał się podczas nowiu przez okno swojej sypialni i zsuwał na ziemię po rusztowaniu dla pnącej roślinności na ścianie, żeby przyglądać się lśniącym srebrem stworzeniom – nie miał wtedy pojęcia, jak blisko tragedii wtedy przystawał, płynącej im w żyłach; miał szczęście, nie natknął się nigdy na kłusowników, na błędne ognie ani tańczące alvy.
Uścisnął dłoń Sarnai, przedstawiając się jej równie lakonicznie; rozpoznali się w ciszy – wilk noszący swoją skórę jak przekleństwo z wilkiem, który urodził się, by ją nosić – w wymienionym krótko spojrzeniu, wydawała się tak samo zaskoczona, jak on, uścisk ręki miała jednak mocny, palce smukłe, ale wyraźnie obyte z pracą – przytrzymał ją odrobinę dłużej niż zwyczajnie, nigdy dotąd nie spotkał ugryzionej kobiety. Wyglądała młodo i jednocześnie dojrzale, nie był pewien; odwrócił się zaraz, cofając dłoń i wymienił z Sivyą jeszcze jedno spojrzenie, zanim nie zajął ich Valter.
– Podejrzewam, że kłusownicy trzebili je już wcześniej. Są drogocenne, tragicznie łatwe do złapania i wystawione tu jak na srebrnej tacy na pokuszenie. Każdego znającego ceny spadzi zaswędziałby nóż, powinny być pod ochroną każdego nowiu, tyle że to nieopłacalne. Połowa tego, co jest na rynku i w szpitalnych wywarach, pochodzi pewnie z nielegalnych polowań – mruknął tonem dość suchym, wyraźnie przygryzającym ziarno podrażnienia pod zębami; widział kiedyś ciała manhjortów pozostawione po wykrwawianiu, takich rzeczy nie dało się zapomnieć. – Dlaczego miałyby uciekać dopiero teraz?
Rozejrzał się wokół, po pniach, o które ocierały ciała i runie stratowanym racicami.
ekwipunek: gwizdek Ymira, krwinkowar, mroźna sól (+1 do sprawności), oko salamandry (+1 do sprawności), granat (+1 do sprawności), naszyjnik ze świetlistym topazem (+1 do magii natury, +2 do poskramiania magicznych stworzeń I stopnia, +1 do poskramiania magicznych stworzeń II stopnia), wisiorek Mimira, nóż
Z Berglundem wiązała go znajomość raczej kłopotliwa – znajdowali wspólny język w naukach przyrodniczych i pasji, potem jednak stosunki między ośrodkiem rehabilitacji a jego wydziałem uległy drażliwemu napięciu; w końcu doszło między nimi do raczej nieprzyjemnej wymiany słów na temat prowadzenia eksperymentów na zwierzętach, podjudzonych jeszcze lejącym się gęsto alkoholem i od tamtej pory nie rozmawiali ze sobą ani razu, był więc zaskoczony, kiedy na parapecie swojego mieszkania znalazł list podpisany jego nazwiskiem. Nie mógł, oczywiście, odmówić – mogli nie zgadzać się w niektórych rzeczach, znał jednak Valtera i wiedział, że troszczy się, mimo wszystko, o zwierzęta; zdawało się to zresztą ważniejsze niż ich osobiste poróżnienia. Populacja manhjortów skurczyła się w ostatnim czasie drastycznie i wciąż malała, i miała maleć, jak sądził, jeśli nie zapewni się im odpowiedniej ochrony – lgnęły do światła jak ćmy, jakby żyły po to, by iść ślepo na ostrze noża i krwawić z otwartych gardeł do podstawionych wiader niczym niepokojąco piękne, wzbierające lunarnym sokiem owoce z sercem, zamiast martwej pestki.
Mężczyzna uprzedził go, że zaprosił jeszcze innych – obie kobiety były dla niego zaskoczeniem, choć może powinien spodziewać się, że Sivya będzie jedną z pierwszych osób, u których mógłby szukać pomocy; znała się na kopytnych lepiej niż ktokolwiek, kogo znał. Jej spojrzenie było przenikliwe jak zawsze, dociekliwe z natury, a on nie wiedział, czy miał dla niej odpowiedzi: las pachniał intensywnie, ale zapach zwierząt zdążył zwietrzeć. Wiedział, gdzie byli, bo kiedy był młodym szczylem, wymykał się podczas nowiu przez okno swojej sypialni i zsuwał na ziemię po rusztowaniu dla pnącej roślinności na ścianie, żeby przyglądać się lśniącym srebrem stworzeniom – nie miał wtedy pojęcia, jak blisko tragedii wtedy przystawał, płynącej im w żyłach; miał szczęście, nie natknął się nigdy na kłusowników, na błędne ognie ani tańczące alvy.
Uścisnął dłoń Sarnai, przedstawiając się jej równie lakonicznie; rozpoznali się w ciszy – wilk noszący swoją skórę jak przekleństwo z wilkiem, który urodził się, by ją nosić – w wymienionym krótko spojrzeniu, wydawała się tak samo zaskoczona, jak on, uścisk ręki miała jednak mocny, palce smukłe, ale wyraźnie obyte z pracą – przytrzymał ją odrobinę dłużej niż zwyczajnie, nigdy dotąd nie spotkał ugryzionej kobiety. Wyglądała młodo i jednocześnie dojrzale, nie był pewien; odwrócił się zaraz, cofając dłoń i wymienił z Sivyą jeszcze jedno spojrzenie, zanim nie zajął ich Valter.
– Podejrzewam, że kłusownicy trzebili je już wcześniej. Są drogocenne, tragicznie łatwe do złapania i wystawione tu jak na srebrnej tacy na pokuszenie. Każdego znającego ceny spadzi zaswędziałby nóż, powinny być pod ochroną każdego nowiu, tyle że to nieopłacalne. Połowa tego, co jest na rynku i w szpitalnych wywarach, pochodzi pewnie z nielegalnych polowań – mruknął tonem dość suchym, wyraźnie przygryzającym ziarno podrażnienia pod zębami; widział kiedyś ciała manhjortów pozostawione po wykrwawianiu, takich rzeczy nie dało się zapomnieć. – Dlaczego miałyby uciekać dopiero teraz?
Rozejrzał się wokół, po pniach, o które ocierały ciała i runie stratowanym racicami.
ekwipunek: gwizdek Ymira, krwinkowar, mroźna sól (+1 do sprawności), oko salamandry (+1 do sprawności), granat (+1 do sprawności), naszyjnik ze świetlistym topazem (+1 do magii natury, +2 do poskramiania magicznych stworzeń I stopnia, +1 do poskramiania magicznych stworzeń II stopnia), wisiorek Mimira, nóż
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Mistrz Gry
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Pon 4 Wrz - 23:50
The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości
'k100' : 39
'k100' : 39
Prorok
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Pon 11 Wrz - 19:21
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Valter cieszył się, że udało mu się zebrać ludzi, którzy byli chętni, by wybrać się z nim na wyprawę do lasu. Sarnai znał długo i ciężko już było mu sobie przypomnieć, kiedy tak właściwie ją poznał — podejrzewał, że prawdopodobnie podczas jednego z wolontariatów, które miał w zwyczaju organizować średnio kilka razu w roku, zachęcając przy okazji ludzi do współpracy z jego wydziałem. To właśnie dzięki nim najczęściej poznawał nowych ludzi. Z Sivyą z kolei połączyła go miłość do zwierząt, dlatego niemal od razu, gdy natknął się na ranne zwierzę, odwiedził ją w rezerwacie — opowiedział jej o tym, co się wydarzyło, bo znała się na reniferach, niemal od razu zakładając, że powinna przydać się przy sprawie z månhjortami. Z ostatnim członkiem ich wyprawy, Bertramem, łączyła go za to burzliwa relacja; poróżnili się w momencie, w którym Holstein zasugerował wydziałowi prowadzenie eksperymentów na zwierzętach, czemu Valter stanowczo zaprzeczył. W końcu nigdy by na coś takiego nie pozwolił — nie potrafił też zrozumieć, skąd w ostatnim czasie wzięły się podobne plotki. Misją wydziału nie były przecież naukowe eksperymenty, które mogłyby wzbudzać w społeczeństwie zbędne podejrzenia, lecz ochrona zagrożonych gatunków zwierząt. Mimo wszystko, Berglund doskonale wiedział, że mógł na niego w takiej sytuacji liczyć.
— Månhjorty zawsze były płochliwe, Sarnai — odpowiedział dziewczynie zwięźle, biorąc pod uwagę to, że mogła nie mieć rozległej wiedzy na ich temat. I choć była medykiem ratownikiem i na co dzień zajmowała się leczeniem ludzi, nie zwierząt, to Valter nie mógł się do niej nie zwrócić. – Zacząłem je niedawno obserwować. Zawsze mieszały się z jeleniami szlachetnymi, by ciężej było je zidentyfikować, ale teraz nawet ich na próżno szukać. — W głowie Valtera rodziły się najgorsze przewidywania: kłusownicy. Musieli mieć jednak stuprocentową pewność, czy aby na pewno tak było, choć wszystko do tej pory na to wskazywało. – Niestety, próbował. Niby Storting zakazał kilka lat temu prawnie tego procederu, co było mądrym posunięciem, w końcu walczyliśmy o to długo... — Pamięcią sięgnął do tego momentu, lecz tylko westchnął z żalem. — I powstrzymało to kłusowników na jakiś czas, ale… Ale z czasem zauważyli, że månhjorty nie są już tak pilnowane, jak kiedyś i zaczęli wykorzystywać fakt, że Midgard ogarnął chaos. Poza tym, mam wrażenie, że jest ich coraz więcej. Są jak plaga — skwitował Valter i zerknął kątem oka na Bertrama, by udzielić mu odpowiedzi na pytanie.
— Wiesz, Bertram… — Z ust Valtera po raz kolejny wydobyło się ciche westchnięcie, po którym Berglund wzruszył bezradnie wątłymi ramionami. — Naprawdę nie wiem, dlaczego teraz. Tyle dzieje się teraz w Midgardzie, że nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało. Czy to wina kłusowników, a może… A może ślepcy maczali w tym palce? Albo jedno i drugie? W każdym razie, cokolwiek by to nie było, musimy to zbadać i przywrócić porządek – zasugerował ze zdeterminowaniem w głosie Valter, gdy szli ostrożnie przez pola, przedzierając się między pniami i powalonymi na ziemi konarami. Nigdzie nie było ani żywej duszy; od czasu do czasu dało się jedynie usłyszeć pohukiwanie sów. Przez korony drzew przebijał się jedynie blask księżyca, który był dziś ich jedyną nadzieją na pojawienie się månhjortów, które podczas nowiu wyróżniały się swoją świetlistą łuną.
— Powinniśmy wyciszyć swoje kroki – zasugerował Valter, jednocześnie obniżając ton swojego głosu. Månhjorty, podobnie jak większość zwierząt, były bardzo płochliwe; dodatkowo musieli uważać na ewentualnych kłusowników, dlatego najlepszym rozwiązaniem było w tym momencie użycie czaru Hljóðr. — Porozglądajmy się uważnie. ]– Choć znajdowali się już na terenie månhjortów, Valter, jak wspominał wcześniej, chciał ich zaprowadzić do miejsca, w którym odnalazł ostatniego z nich. Jednak nagle ścieżka, którą podążał, się rozwidliła. — Nie jestem pewien, gdzie teraz... Mam wrażenie, że się zgubiłem — powiedział przepraszającym głosem do swoich towarzyszy, którzy za nim kroczyli. Musieli więc zdecydować, czy chcą podążać lewą czy prawą ścieżką, razem lub osobno. W tej samej chwili, zupełnie przypadkiem, Sivya mogła natknąć się na pierwszy ślad.
1, 2 – w pewnym momencie, gdzieś na pozostałościach zimowego śniegu, który migotał w blasku nocy, dostrzegasz cienką stróżkę krwi, która wyraźnie prowadzi w głąb lewej ścieżki. Ślad jest delikatny, ale widoczny, jakby zostawiony niedawno.
3, 4 – po obu stronach ścieżek zauważasz na kilku pniach przypadkowych drzew dwa symbole runiczne: Iwaz i Naudiz, do których wystarczyło się zbliżyć, by zaczęły mienić się światłem. Pojawiają się one naprzemiennie, jakby miały dokądś prowadzić.
5, 6 – twoje oczy kierują się w stronę prawej ścieżki, gdzie nagle dostrzegasz dziwnie kuśtykające zwierzę. Jeśli zdecydujecie się podążyć tą drogą, zauważycie, że przypomina ono kształtem månhjorta – nie świeci się jednak świetlistą łuną, będąc jego niemagiczną wersją. Jego futro jest brudne i zakrwawione, a na bokach widać zadrapania i rany od strzały. Zwierzę wygląda na bardzo przestraszone i zestresowane.
— Månhjorty zawsze były płochliwe, Sarnai — odpowiedział dziewczynie zwięźle, biorąc pod uwagę to, że mogła nie mieć rozległej wiedzy na ich temat. I choć była medykiem ratownikiem i na co dzień zajmowała się leczeniem ludzi, nie zwierząt, to Valter nie mógł się do niej nie zwrócić. – Zacząłem je niedawno obserwować. Zawsze mieszały się z jeleniami szlachetnymi, by ciężej było je zidentyfikować, ale teraz nawet ich na próżno szukać. — W głowie Valtera rodziły się najgorsze przewidywania: kłusownicy. Musieli mieć jednak stuprocentową pewność, czy aby na pewno tak było, choć wszystko do tej pory na to wskazywało. – Niestety, próbował. Niby Storting zakazał kilka lat temu prawnie tego procederu, co było mądrym posunięciem, w końcu walczyliśmy o to długo... — Pamięcią sięgnął do tego momentu, lecz tylko westchnął z żalem. — I powstrzymało to kłusowników na jakiś czas, ale… Ale z czasem zauważyli, że månhjorty nie są już tak pilnowane, jak kiedyś i zaczęli wykorzystywać fakt, że Midgard ogarnął chaos. Poza tym, mam wrażenie, że jest ich coraz więcej. Są jak plaga — skwitował Valter i zerknął kątem oka na Bertrama, by udzielić mu odpowiedzi na pytanie.
— Wiesz, Bertram… — Z ust Valtera po raz kolejny wydobyło się ciche westchnięcie, po którym Berglund wzruszył bezradnie wątłymi ramionami. — Naprawdę nie wiem, dlaczego teraz. Tyle dzieje się teraz w Midgardzie, że nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało. Czy to wina kłusowników, a może… A może ślepcy maczali w tym palce? Albo jedno i drugie? W każdym razie, cokolwiek by to nie było, musimy to zbadać i przywrócić porządek – zasugerował ze zdeterminowaniem w głosie Valter, gdy szli ostrożnie przez pola, przedzierając się między pniami i powalonymi na ziemi konarami. Nigdzie nie było ani żywej duszy; od czasu do czasu dało się jedynie usłyszeć pohukiwanie sów. Przez korony drzew przebijał się jedynie blask księżyca, który był dziś ich jedyną nadzieją na pojawienie się månhjortów, które podczas nowiu wyróżniały się swoją świetlistą łuną.
— Powinniśmy wyciszyć swoje kroki – zasugerował Valter, jednocześnie obniżając ton swojego głosu. Månhjorty, podobnie jak większość zwierząt, były bardzo płochliwe; dodatkowo musieli uważać na ewentualnych kłusowników, dlatego najlepszym rozwiązaniem było w tym momencie użycie czaru Hljóðr. — Porozglądajmy się uważnie. ]– Choć znajdowali się już na terenie månhjortów, Valter, jak wspominał wcześniej, chciał ich zaprowadzić do miejsca, w którym odnalazł ostatniego z nich. Jednak nagle ścieżka, którą podążał, się rozwidliła. — Nie jestem pewien, gdzie teraz... Mam wrażenie, że się zgubiłem — powiedział przepraszającym głosem do swoich towarzyszy, którzy za nim kroczyli. Musieli więc zdecydować, czy chcą podążać lewą czy prawą ścieżką, razem lub osobno. W tej samej chwili, zupełnie przypadkiem, Sivya mogła natknąć się na pierwszy ślad.
INFORMACJE
Każdemu z was przysługują dwie akcje. Pierwszy, obowiązkowy rzut (1) to k100 na zaklęcie Hljóðr, które wycisza kroki (próg powodzenia: 65), podczas gdy kolejny (2) – na dowolną czynność. Z racji tego, że Sivya wykazała się największą spostrzegawczością w poprzedniej turze, dodatkowo rzuca kością k6 zgodnie z legendą:
Kość k6 dla Sivyi
1, 2 – w pewnym momencie, gdzieś na pozostałościach zimowego śniegu, który migotał w blasku nocy, dostrzegasz cienką stróżkę krwi, która wyraźnie prowadzi w głąb lewej ścieżki. Ślad jest delikatny, ale widoczny, jakby zostawiony niedawno.
3, 4 – po obu stronach ścieżek zauważasz na kilku pniach przypadkowych drzew dwa symbole runiczne: Iwaz i Naudiz, do których wystarczyło się zbliżyć, by zaczęły mienić się światłem. Pojawiają się one naprzemiennie, jakby miały dokądś prowadzić.
5, 6 – twoje oczy kierują się w stronę prawej ścieżki, gdzie nagle dostrzegasz dziwnie kuśtykające zwierzę. Jeśli zdecydujecie się podążyć tą drogą, zauważycie, że przypomina ono kształtem månhjorta – nie świeci się jednak świetlistą łuną, będąc jego niemagiczną wersją. Jego futro jest brudne i zakrwawione, a na bokach widać zadrapania i rany od strzały. Zwierzę wygląda na bardzo przestraszone i zestresowane.
Sivya Rijneveld
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Pią 15 Wrz - 18:42
Sivya RijneveldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kilpisjärvi, Finlandia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : hodowca w rezerwacie magicznych reniferów Järvelä
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łania
Atuty : akrobata (I), szaman (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Rzeczywistość coraz wyraźniej ciążyła jej na sumieniu – przypominała zwierzę o zakrzywionych pazurach i nieujarzmionym spojrzeniu, jedno z tych, których nigdy nie obłaskawiono do życia w niewoli, bo umierały pomiędzy prętami klatek, jakby w odgrodzonym krajobrazie ogrodów zoologicznych brakowało im powietrza; wyobrażała sobie, że strach, który wdychały wzajemnie ze swoich piersi, musiał zalegać im pecyną pomiędzy żebrami, że był ciemny i lepki jak smoła, a kiedy uchylały pyski, ich oddech wyglądał jak papierosowy dym. Månhjorty same układały łby pod ostrze noża, wabione do światła jak ćmy, które co wieczór przypalały sobie skrzydła o pozłotę miejskich latarni, a ona wyobrażała sobie, że padały na ziemię w całkowitym bezruchu i jedynie ich źrenice błądziły nerwowo po powłoce białek, kiedy mech wysycał się lunarną spadzią, która po wzejściu księżyca ponownie przybierała barwę krwi. Pamiętała, jak wyglądały ciała zwierząt po nocnym wykrwawieniu – ich sierść stawała się brzydka i spłowiała, a skóra zapadała się w debry pomiędzy wystającymi kośćmi; kiedy rozcięto zwierzęciu szyję krańcem noża, ostrze zaczerwieniło się zaledwie cienką rysą, a z rany nie pociekła krew – månhjorty były zbyt rzadkie, by pozwolić sobie na marnotrawstwo. Kłusownicy, którzy pojawiali się w okolicach Kilpisjärvi nie przypominali drapieżników – mieli zbyt dumne spojrzenie i zbyt nieostrożne dłonie, choć w ich oczach nieustannie jątrzyło się coś, co matka nazywała heahti, niebezpieczeństwo; lata później zastanawiała się, czy ten sam błysk pojawił się również w oczach Ilji.
– Nie powinniśmy byli ufać, że Krucza Straż zapewni månhjortom bezpieczeństwo – odparła sucho, spoglądając na Valtera, po czym znów kierując wzrok prosto przed siebie. – Większość z nich nie potrafi zapewnić go ludziom. – pomyślała o swoim synu – jego twarz stała się wyblakła na rozwieszonych w mieście ogłoszeniach, imię coraz rzadziej pojawiało się na ustach oficerów, a kiedy w zeszłym tygodniu stanęła u progu komisariatu, pytając, gdzie jest Kasper Kütt, mężczyzna o znudzonej twarzy i surowym spojrzeniem kazał jej zgłosić zaginięcie, wyciągając spod lady ten sam formularz, który wypełniała dwa miesiące temu, bardziej roztrzęsiona, lecz napełniona jeszcze nadzieją. – Prowadzicie wydział badań, który zajmuje się magiczną fauną. Jak możecie nie wiedzieć, co się dzieje? – podjęła, a jej głos napiął się wyraźnie – przystanęli w wąskim rozwidleniu, ona patrzyła tymczasem na Valtera z wyrzutem, jakby struny jej krtani były w rzeczywistości cięciwą napiętej kuszy, w każdej chwili gotowej zwolnić gniew ze swojego uchwytu. – Czy nie na tym polega wasza praca? Zwierzęta migrują na południe i coraz mniej z nich wraca z powrotem do lasów północnych. Podejrzewam, że nie jest to spowodowane warunkami środowiskowymi, obszar u podnóża gór Bardal wciąż pozostaje wprawdzie jednym z najbogatszych pod względem roślinności miejscem w północnej Skandynawii, coś – lub ktoś – musi zatem powstrzymywać nie tylko pojedyncze zwierzęta, ale całe stada. W zeszłym roku renifery osiedliły się na północ od Gällivare i nie wyruszyły w dalszą wędrówkę, choć warunki panujące w Szwecji były znacznie mniej sprzyjające – dlaczego? – westchnęła, wyraźnie rozdrażniona. – Czy wydział badań nad magiczną fauną prowadzi w tej sprawie jakąkolwiek dokumentację? Czy może zamierza pan, panie Berglund, rozwiązać problem w pięcioosobowej grupie wolontariuszy? – prychnęła z niedowierzaniem, w końcu las objął ich jednak mrokiem, a pomiędzy drzewami rozściełała się głucha cisza. – Hljóðr – szepnęła, a podłoże pod jej stopami stało się miękkie, jakby poruszała się niewysoko nad poziomem mchu.
– Na bogów... – zaczęła, nie zdążyła jednak zgromić Valtera wzrokiem po raz kolejny, jej spojrzenie zatrzymało się bowiem na niewyraźnej smudze czerwieni, przeciągniętej po śniegu jak serpentyna – zmrużyła oczy, robiąc kilka kroków pomiędzy drzewami, zanim przykucnęła nad śladem krwi, prowadzącym niewyraźnym znaczeniem w głąb lewej ścieżki. – Feiknstafir – zaklęcie zaszeleściło pomiędzy drzewami, a ona odwróciła się z powrotem w stronę grupy. – Ślad wygląda na świeży.
Hljóðr (Tacitum) – wycisza kroki
59 + 15 = 74 > 65, powodzenie
Feiknstafir (Aperio Insidia) – wykrywa klątwy i zasadzki w promieniu stu metrów.
81 + 15 = 96 > 45, powodzenie
– Nie powinniśmy byli ufać, że Krucza Straż zapewni månhjortom bezpieczeństwo – odparła sucho, spoglądając na Valtera, po czym znów kierując wzrok prosto przed siebie. – Większość z nich nie potrafi zapewnić go ludziom. – pomyślała o swoim synu – jego twarz stała się wyblakła na rozwieszonych w mieście ogłoszeniach, imię coraz rzadziej pojawiało się na ustach oficerów, a kiedy w zeszłym tygodniu stanęła u progu komisariatu, pytając, gdzie jest Kasper Kütt, mężczyzna o znudzonej twarzy i surowym spojrzeniem kazał jej zgłosić zaginięcie, wyciągając spod lady ten sam formularz, który wypełniała dwa miesiące temu, bardziej roztrzęsiona, lecz napełniona jeszcze nadzieją. – Prowadzicie wydział badań, który zajmuje się magiczną fauną. Jak możecie nie wiedzieć, co się dzieje? – podjęła, a jej głos napiął się wyraźnie – przystanęli w wąskim rozwidleniu, ona patrzyła tymczasem na Valtera z wyrzutem, jakby struny jej krtani były w rzeczywistości cięciwą napiętej kuszy, w każdej chwili gotowej zwolnić gniew ze swojego uchwytu. – Czy nie na tym polega wasza praca? Zwierzęta migrują na południe i coraz mniej z nich wraca z powrotem do lasów północnych. Podejrzewam, że nie jest to spowodowane warunkami środowiskowymi, obszar u podnóża gór Bardal wciąż pozostaje wprawdzie jednym z najbogatszych pod względem roślinności miejscem w północnej Skandynawii, coś – lub ktoś – musi zatem powstrzymywać nie tylko pojedyncze zwierzęta, ale całe stada. W zeszłym roku renifery osiedliły się na północ od Gällivare i nie wyruszyły w dalszą wędrówkę, choć warunki panujące w Szwecji były znacznie mniej sprzyjające – dlaczego? – westchnęła, wyraźnie rozdrażniona. – Czy wydział badań nad magiczną fauną prowadzi w tej sprawie jakąkolwiek dokumentację? Czy może zamierza pan, panie Berglund, rozwiązać problem w pięcioosobowej grupie wolontariuszy? – prychnęła z niedowierzaniem, w końcu las objął ich jednak mrokiem, a pomiędzy drzewami rozściełała się głucha cisza. – Hljóðr – szepnęła, a podłoże pod jej stopami stało się miękkie, jakby poruszała się niewysoko nad poziomem mchu.
– Na bogów... – zaczęła, nie zdążyła jednak zgromić Valtera wzrokiem po raz kolejny, jej spojrzenie zatrzymało się bowiem na niewyraźnej smudze czerwieni, przeciągniętej po śniegu jak serpentyna – zmrużyła oczy, robiąc kilka kroków pomiędzy drzewami, zanim przykucnęła nad śladem krwi, prowadzącym niewyraźnym znaczeniem w głąb lewej ścieżki. – Feiknstafir – zaklęcie zaszeleściło pomiędzy drzewami, a ona odwróciła się z powrotem w stronę grupy. – Ślad wygląda na świeży.
Hljóðr (Tacitum) – wycisza kroki
59 + 15 = 74 > 65, powodzenie
Feiknstafir (Aperio Insidia) – wykrywa klątwy i zasadzki w promieniu stu metrów.
81 + 15 = 96 > 45, powodzenie
Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me
Mistrz Gry
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Pią 15 Wrz - 18:42
The member 'Sivya Rijneveld' has done the following action : kości
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'k100' : 81
--------------------------------
'k6' : 2
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'k100' : 81
--------------------------------
'k6' : 2
Sarnai Eskola
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Nie 17 Wrz - 11:44
Sarnai EskolaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Korretoja, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : warg
Zawód : medyk ratownik w Szpitalu Im. Alberta Lindgrena
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : Rosomak
Atuty : Pięściarz (I), Uzdrowiciel (II), Wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 9 / magia lecznicza: 25 / magia natury: 5 / magia runiczna 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 21 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 5
Nic nie mówiła ani wtedy, gdy Sivya i Bertram zadawali swoje pytania, ani gdy Valter udzielał im raczej niesatysfakcjonujących odpowiedzi, ani też gdy Rijneveld zwróciła uwagę na niekompetencję badacza – i jego wydziału w ogóle. Skupiona na rozglądaniu się po okolicy – choć nie była do końca pewna, czego szuka – Sarnai uśmiechnęła się tylko przelotnie pod nosem na ostry ton Sivyi. Wzburzenie kobiety było czymś, co Eskola doskonale rozumiała. Jej wilk rozumiał. Silniejsze emocje smakowały słodko, oburzenie Rijneveld niosło ze sobą smak czekolady i cynamonu. Sarnai była drapieżnikiem, rozumiała siłę, ustalanie hierarchii, dominacji. Sivya może nie patrzyła na to w ten sposób – raczej nie patrzyła – ale dla wilka to wszystko było oczywiste. Ścieranie się autorytetów nie było wcale tak różne od wilczego szarpania się z rywalem, by udowodnić, kto ma większe prawa.
Mimo pozornej ignorancji, słuchała wystarczająco uważnie, by złożyć sobie w głowie jakiś obraz. Pełen luk, białych plam – ale na ten moment było to jedyne, co mogła stworzyć. Nie znała się na månhjortach, nie w ten sposób co pozostała trójka. Nie miała wystarczającej wiedzy teoretycznej, by rozmawiać z pozostałymi jak równy z równym. Dla niej... Dla niej las i inne żywe stworzenia były ważne, bliskie na zupełnie innym poziomie. Czuła je raczej niż rozumiała. Skoncentrowana na nauce w szpitalu, na łonie natury była raczej po prostu jej częścią. Nie potrafiła wiedzieć, by rozumieć.
Tok jej myśli plątał się jak rzucony kotu kłębek włóczki, Sarnai widziała w nim jednak jakąś logikę.
- Hljóðr – rzuciła półgłosem w ślad za Sivyią, wcale nieprzekonana, że zaklęcie jej wyjdzie.
Rzadko używała magii innej niż uzdrawiająca, w większości przypadków wszystko załatwiała własnymi rękoma. To nie była kwestia preferencji – umiejętności magiczne Sarnai były mocno ograniczone, jakby jej wilk zaborczo wyparł je, łaskawie godząc się tylko na jedną dziedzinę, która mu nie przeszkadzała. Jesteś silna, zdawał się mówić, a w jego warkliwym tonie brzmiała pogarda. Silna i szybka. Jesteś drapieżnikiem. Nie potrzebujesz sztuczek, by przetrwać. Nie potrzebujesz sztuczek, by walczyć. Bądź dumna.
Sarnai nie zgadzała się z wilkiem, nie do końca, ale ten prawie nigdy jej nie słuchał.
Nie potrzebowała jednak zaklęcia, by być cicho – nie aż tak. Ileż to razy przekradała się przez zarośla, przemykając niezauważona pod nosem jelenich stad? Ile razy trzymała się pod wiatr tylko po to by, złakniona towarzystwa, trzymać się blisko wilczej watahy – zwykłego stada, nie takiego jak jej – i obserwować ją, jak poluje? Robiła to w pełnię, ale także poza nią. W wilczym ciele było łatwiej, dużo łatwiej, ale i bez futra sobie radziła. Była wargiem od osiemnastu lat i czasem – często – czuła się bardziej drapieżnikiem niż człowiekiem. Tym ostatnim przecież tak naprawdę w ogóle już nie była, nie do końca. Jeśli już, to czymś pomiędzy.
Pozostawiając fachowe rozmowy i rzucanie zaklęć pozostałym, sama odetchnęła powoli i podążyła wzrokiem za spojrzeniem Sivyi. Krew. Mrużąc oczy, zblizyła się do śladu, zatrzymując się obok Rijneveld. Nie komentowała, ale wilk, podrażniony znajomym widokiem, spiął się wyraźnie.
Wciągnęła głęboko w nozdrza pachnące żywicą – i krwią – powietrze. Gdzie była tak świeża posoka, tam powinien być też i trop, za którym mogłaby podążyć. Była przecież łowcą, robiła to nie raz.
Hljóðr (Tacitum) – wycisza kroki
2 + 5 = 7 < 65, niepowodzenie
Rzut na węszenie za tropem: 62
Mimo pozornej ignorancji, słuchała wystarczająco uważnie, by złożyć sobie w głowie jakiś obraz. Pełen luk, białych plam – ale na ten moment było to jedyne, co mogła stworzyć. Nie znała się na månhjortach, nie w ten sposób co pozostała trójka. Nie miała wystarczającej wiedzy teoretycznej, by rozmawiać z pozostałymi jak równy z równym. Dla niej... Dla niej las i inne żywe stworzenia były ważne, bliskie na zupełnie innym poziomie. Czuła je raczej niż rozumiała. Skoncentrowana na nauce w szpitalu, na łonie natury była raczej po prostu jej częścią. Nie potrafiła wiedzieć, by rozumieć.
Tok jej myśli plątał się jak rzucony kotu kłębek włóczki, Sarnai widziała w nim jednak jakąś logikę.
- Hljóðr – rzuciła półgłosem w ślad za Sivyią, wcale nieprzekonana, że zaklęcie jej wyjdzie.
Rzadko używała magii innej niż uzdrawiająca, w większości przypadków wszystko załatwiała własnymi rękoma. To nie była kwestia preferencji – umiejętności magiczne Sarnai były mocno ograniczone, jakby jej wilk zaborczo wyparł je, łaskawie godząc się tylko na jedną dziedzinę, która mu nie przeszkadzała. Jesteś silna, zdawał się mówić, a w jego warkliwym tonie brzmiała pogarda. Silna i szybka. Jesteś drapieżnikiem. Nie potrzebujesz sztuczek, by przetrwać. Nie potrzebujesz sztuczek, by walczyć. Bądź dumna.
Sarnai nie zgadzała się z wilkiem, nie do końca, ale ten prawie nigdy jej nie słuchał.
Nie potrzebowała jednak zaklęcia, by być cicho – nie aż tak. Ileż to razy przekradała się przez zarośla, przemykając niezauważona pod nosem jelenich stad? Ile razy trzymała się pod wiatr tylko po to by, złakniona towarzystwa, trzymać się blisko wilczej watahy – zwykłego stada, nie takiego jak jej – i obserwować ją, jak poluje? Robiła to w pełnię, ale także poza nią. W wilczym ciele było łatwiej, dużo łatwiej, ale i bez futra sobie radziła. Była wargiem od osiemnastu lat i czasem – często – czuła się bardziej drapieżnikiem niż człowiekiem. Tym ostatnim przecież tak naprawdę w ogóle już nie była, nie do końca. Jeśli już, to czymś pomiędzy.
Pozostawiając fachowe rozmowy i rzucanie zaklęć pozostałym, sama odetchnęła powoli i podążyła wzrokiem za spojrzeniem Sivyi. Krew. Mrużąc oczy, zblizyła się do śladu, zatrzymując się obok Rijneveld. Nie komentowała, ale wilk, podrażniony znajomym widokiem, spiął się wyraźnie.
Wciągnęła głęboko w nozdrza pachnące żywicą – i krwią – powietrze. Gdzie była tak świeża posoka, tam powinien być też i trop, za którym mogłaby podążyć. Była przecież łowcą, robiła to nie raz.
Hljóðr (Tacitum) – wycisza kroki
2 + 5 = 7 < 65, niepowodzenie
Rzut na węszenie za tropem: 62
Mistrz Gry
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Nie 17 Wrz - 11:44
The member 'Sarnai Eskola' has done the following action : kości
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 62
#1 'k100' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 62
Bertram Holstein
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Pon 18 Wrz - 22:27
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Jeśli miał w tym momencie cokolwiek więcej do powiedzenia, zachował to dla siebie; rozbawiony uśmiech unoszący mu kącik ust w słabym grymasie maskował przy tym nieporadnie, słysząc jak głos Sivyi unosi się do tonów dobrze mu znanych – pamiętał jeszcze, jak niesprawiedliwie ocenił ją przy ich pierwszym spotkaniu w jej rodzinnym Kilpisjärvi i jak szybko uprzytomniła mu, że nie mógł mylić się co do niej bardziej. Wydawało mu się, że wie o zwierzętach więcej, bo był studentem i kochał zoologię od zawsze, poświęcając całą swoją uwagę zawiłościom biologii i taksonomii, więcej na pewno niż młoda dziewczyna z wioski, udająca cierpliwie, że słucha jego teoretycznych wyjaśnień na temat zwierząt, które karmiła z dłoni od dziecka, wybierała śluz z nozdrzy ledwo narodzonych cieląt reniferów i nacierała je słomą, sypiała na sianie z pyskami złożonymi jej na kolanach i przez całe swoje życie obserwowała cykl kolejnych pokoleń stada. Kiedy się w końcu odezwała, zwracając mu uwagę, że przykłada dłonie do złego boku, by wyczuć ruch płodu – cielęta nie siedzą w żwaczu, przynajmniej nie w naszych stronach – miała podobny ton, choć wtedy rozbawiony. Przekonał się też później, że jeśli chciała, mógł być ostry jak brzytwa; mógłby kaleczyć z chirurgiczną dokładnością. Do dzisiaj pamiętał dobrze, z której strony układa się żwacz podczas ciąży; i nigdy więcej nie próbował jej niczego tłumaczyć, jeśli nie pytała. Prawie współczuł teraz Valterowi, ale przekorność i zasadnicza zgodność z tym, co Sivya mówiła, nie pozwalała mu interweniować (chociaż nie sądził, by można go było obarczać odpowiedzialnością za to, że zawodziły władze). Może obawiał się skaleczeń.
– To był trudny sezon w samym ośrodku, a to ledwie garść życia, jakie obowiązujemy się chronić – mruknął w końcu, chociaż tak, jakby nie chciał w istocie im przeszkadzać; rozglądał się przy tym wciąż, sięgając wzrokiem przez wieczorną zaćmę wilczym spojrzeniem. Potrafił sobie wyobrazić wyraz jej ciemnych oczu, gdyby się na jej wzrok natknął; dlatego na nią nie patrzył. – I zawsze jest za mało rąk do roboty – pociągnął, jakby chciał tym sposobem Valtera usprawiedliwić, choć właściwie bez większego przekonania. Nie rzucał mu nawet koła ratunkowego, jedynie litościwą szczapę, przecinek w ich rozmowie. – Chcesz się temu przyjrzeć? – spytał w końcu, dopiero teraz kotwicząc haczyk pytającego spojrzenia na kobiecie; nie było w jego głosie złośliwości, choć pytanie niefortunnie zawisło w rozmowie, jak odbita piłeczka. Był jednak szczerze zaciekawiony, czy znalazłaby na to czas; i czy zechciałaby kogoś do pomocy, choć był pewien, że sama zajęłaby się tym najlepiej.
– Hljóðr – zaklęcie wypowiadał cicho, ledwie poruszając chrobotliwą struną głosu; kątem oka wciąż, mimowiednie, obserwował towarzyszącą im kobietę, nie próbującą wtrącać się w ich rozmowę. Zastanawiało go, skąd Valtera znała lub skąd Valter znał ją; światek czynnych zawodowo zoologów był mu raczej bliski, nawet pomimo ogólnej niechęci do uczestniczenia towarzysko w półświatku, światku czy świecie którymkolwiek, a jednak zupełnie jej nie kojarzył. Ścieżka, którą prowadził ich mężczyzna, rozdwoiła się jak koniec wężowego języka i teraz, ulegając zniecierpliwieniu Rijneveled, ściągnął lekko brwi w cichym niezadowoleniu. Nie potrafił przypomnieć sobie tego świata sprzed przemiany, kiedy zmysły miał jeszcze otępiałe i głuche – w którym tak łatwo było się zgubić, gdyby przez chwilę tylko patrzeć pod swoje stopy, nie naprzód.
Sivya dostrzegła ją pierwsza (nawet w towarzystwie dwóch psich nosów) – krew rozlaną na cienki obrus zalegającego jeszcze śniegu. W świetle nowiu wyglądał jak gruzłowaty kryształ, przebarwiony czerwoną skazą; powinien poczuć ją wcześniej, metaliczny zapach wyłuskał spomiędzy leśnej woni z opóźnieniem. W myślach wciąż dźwięczały mu jeszcze słowa Valtera, wspomnienie ślepców mogących maczać w tym palce, więc zaklęcie spłynęło mu z krtani prawie odruchem:
– Vándr.
Wysunął się odrobinę naprzód, przystając obok Valtera. Słyszał głębszy szmer oddechu Sarnai, nie próbował więc robić tego samego – częściowo z prostej ciekawości. Dziwnie było myśleć o tym, że czuli las w podobny sposób: gęsty zapach żywicy, woń runa, ciche szelesty małego życia. Nasłuchiwał, nie spuszczając spojrzenia z lewego odgałęzienia rozdroża.
Hljóðr (Tacitum) – wycisza kroki. Próg: 65 < 120 = 89 + 31
Vándr (Dephera) – obszar świeci na jasnoniebiesko, jeśli w przeciągu kilku godzin były na nim użyte zaklęcia magii zakazanej lub rytuał. Próg: 30 < 99 = 68 + 31
– To był trudny sezon w samym ośrodku, a to ledwie garść życia, jakie obowiązujemy się chronić – mruknął w końcu, chociaż tak, jakby nie chciał w istocie im przeszkadzać; rozglądał się przy tym wciąż, sięgając wzrokiem przez wieczorną zaćmę wilczym spojrzeniem. Potrafił sobie wyobrazić wyraz jej ciemnych oczu, gdyby się na jej wzrok natknął; dlatego na nią nie patrzył. – I zawsze jest za mało rąk do roboty – pociągnął, jakby chciał tym sposobem Valtera usprawiedliwić, choć właściwie bez większego przekonania. Nie rzucał mu nawet koła ratunkowego, jedynie litościwą szczapę, przecinek w ich rozmowie. – Chcesz się temu przyjrzeć? – spytał w końcu, dopiero teraz kotwicząc haczyk pytającego spojrzenia na kobiecie; nie było w jego głosie złośliwości, choć pytanie niefortunnie zawisło w rozmowie, jak odbita piłeczka. Był jednak szczerze zaciekawiony, czy znalazłaby na to czas; i czy zechciałaby kogoś do pomocy, choć był pewien, że sama zajęłaby się tym najlepiej.
– Hljóðr – zaklęcie wypowiadał cicho, ledwie poruszając chrobotliwą struną głosu; kątem oka wciąż, mimowiednie, obserwował towarzyszącą im kobietę, nie próbującą wtrącać się w ich rozmowę. Zastanawiało go, skąd Valtera znała lub skąd Valter znał ją; światek czynnych zawodowo zoologów był mu raczej bliski, nawet pomimo ogólnej niechęci do uczestniczenia towarzysko w półświatku, światku czy świecie którymkolwiek, a jednak zupełnie jej nie kojarzył. Ścieżka, którą prowadził ich mężczyzna, rozdwoiła się jak koniec wężowego języka i teraz, ulegając zniecierpliwieniu Rijneveled, ściągnął lekko brwi w cichym niezadowoleniu. Nie potrafił przypomnieć sobie tego świata sprzed przemiany, kiedy zmysły miał jeszcze otępiałe i głuche – w którym tak łatwo było się zgubić, gdyby przez chwilę tylko patrzeć pod swoje stopy, nie naprzód.
Sivya dostrzegła ją pierwsza (nawet w towarzystwie dwóch psich nosów) – krew rozlaną na cienki obrus zalegającego jeszcze śniegu. W świetle nowiu wyglądał jak gruzłowaty kryształ, przebarwiony czerwoną skazą; powinien poczuć ją wcześniej, metaliczny zapach wyłuskał spomiędzy leśnej woni z opóźnieniem. W myślach wciąż dźwięczały mu jeszcze słowa Valtera, wspomnienie ślepców mogących maczać w tym palce, więc zaklęcie spłynęło mu z krtani prawie odruchem:
– Vándr.
Wysunął się odrobinę naprzód, przystając obok Valtera. Słyszał głębszy szmer oddechu Sarnai, nie próbował więc robić tego samego – częściowo z prostej ciekawości. Dziwnie było myśleć o tym, że czuli las w podobny sposób: gęsty zapach żywicy, woń runa, ciche szelesty małego życia. Nasłuchiwał, nie spuszczając spojrzenia z lewego odgałęzienia rozdroża.
Hljóðr (Tacitum) – wycisza kroki. Próg: 65 < 120 = 89 + 31
Vándr (Dephera) – obszar świeci na jasnoniebiesko, jeśli w przeciągu kilku godzin były na nim użyte zaklęcia magii zakazanej lub rytuał. Próg: 30 < 99 = 68 + 31
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Mistrz Gry
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Pon 18 Wrz - 22:27
The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości
'k100' : 89, 68
'k100' : 89, 68
Prorok
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Pon 25 Wrz - 12:05
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
— Nie powinniśmy — przyznał jej rację Valter, coraz bardziej dostrzegając to, jak Krucza Straż nie radziła sobie z aktualną sytuacją w Midgardzie. Nie potrafili uchronić ludzi przed niebezpiecznymi ślepcami, jak się okazało — w sprawie manhjortów również ich działania nie przynosiły upragnionego efektu. Kiedy Sivya wygłosiła swój monolog, Valter lekko się poddenerwował, lecz nie pozostało mu nic innego, jak ujawnić prawdę, którą początkowo wolał zachować wyłącznie dla siebie. — Naprawdę chciałbym, Sivya, żeby było inaczej, ale nie jest. Mogę tylko powiedzieć, że to nie są najlepsze czasy dla wydziału, ja jestem tylko zwykłym pracownikiem z najniższego szczebla i niewiele mogę. — Westchnął z niezadowoleniem Valter, żwawo idąc przed siebie. — W ostatnim czasie niespodziewanie zaginęło dwóch naszych pracowników, w tym część badań o manhjortach jednego z nich. Zostaliśmy z niczym i obawiam się, że to nie był przypadek. — W głowie mężczyzny kotłowały się myśli i teorie spiskowe związane z kłusownikami, lecz żadna z nich do tej pory nie została potwierdzona. Krucza Straż nie trafiła na żaden trop, który rozwiązałby tę zagadkę; pozostało więc im teraz błądzić po omacku.
— Jak mówiłem już wcześniej, obserwowałem je od pewnego czasu, głównie z ciekawości i zazwyczaj po godzinach, ale to nie jest gatunek zwierząt, ani nawet obszar, którym się na co dzień zajmuję — próbował się wytłumaczyć i odeprzeć zarzuty Rijneveld, lecz w pewnym momencie poczuł, że nie miało to sensu. Skinął tylko głową w ramach podziękowania do Bertrama, który dobrze wiedział, jak bywało w podobnych instytucjach. — No właśnie, już nie wspominając o tym, że po prostu nie ma ludzi do pracy... Po tym, co się wydarzyło, nikt jakoś specjalnie nie chciał się zająć tym tematem. — Z tego też powodu Valter postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i zebrać wolontariuszy, którzy pomogliby mu rozwikłać zagadkę zaginięcia manhjortów. Mężczyzna wyciszył swoje kroki z powodzeniem, podobnie jak Sivya czy Bertram; jedynie Sarnai rzuciła zaklęcie zbyt pośpiesznie, co mogło ich zdradzić. Feiknstafir i Vándr utwierdziło ich z kolei, że w ostatnim czasie ktoś tutaj był. Pobliski teren częściowo rozbłysnął jasnoniebieską poświatą, ujawniając obecność magii zakazanej, podobnie jak fakt, że była to zasadzka.
Szkarłatny ślad, który zupełnie przypadkiem odnalazła Sivya, wyglądał na stosunkowo świeży. Sarnai wciągnęła głęboko w nozdrza pachnące krwią powietrze i instynktownie ruszyła za tropem prowadzącym ich w głąb lewej ścieżki. Decyzja została podjęta, a Berglund, nie zadając już żadnych pytań, ruszył za Eskolą, jednoznacznie wskazując gestem, by Rijneveld i Holstein uczynili podobnie. Musieli wykazać się szczególną ostrożnością — w końcu wcześniejsze zaklęcia ujawniły obecność magii zakazanej. Po kilku minutach Sarnai doprowadziła ich na skraj pól manhjortów, zbliżając się już do okolic gór Bardal, gdzie teren robił się bardziej górzysty i nieprzewidywalny. Ślad się urywał; po rannym lub martwym zwierzęciu nie było nigdzie widać śladu, obszar jednak dalej świecił jasnoniebieską poświatą, kierując nagle ich wzrok w stronę czegoś, co przypominało jaskinię.
1, 2, 3 – twoje zaklęcie okazało się nieskuteczne, przez co zwracasz na siebie uwagę ukrytego w koronie drzew kłusownika pośród przerośniętych, czarnych kruków. Strzała wydobywa się z jego magicznego łuku z syczącym dźwiękiem. Zanim zdążysz jakkolwiek zareagować, zostaje ona wbita w pobliskie drzewo, ledwo kilka centymetrów od ciebie.
4, 5, 6 – twoje zaklęcie okazało się nieskuteczne, przez co zaczynasz przyciągać uwagę stada przerośniętych kruków, które z każdą chwilą stają się coraz liczniejsze w okolicy jaskini. Czarne ptaki nagle obracają się w twoją stronę i zaczynają głośno krakać, jakby chciały ogłosić światu waszą obecność. Ich ostre krzyki odbijają się echem wśród koron drzew.
0-30 – pomimo usilnych prób, nie zauważasz w okolicy nic szczególnego.
31-40 – w ciemnościach dostrzegasz przerośnięte kruki, które tłumnie siedzą na gałęziach drzew znajdujących się przy jaskini.
41-60 – przez ułamek sekundy dostrzegasz subtelną linię o zielonym kolorze, która biegnie wokół wejścia do jaskini. Jest to wyraźny znak, że wejście do niej jest zabezpieczone, co wzbudza twoją czujność. Linia przypomina wstęgę i zlewa się z roślinnością.
61 i więcej – twój wzrok pozwala zlokalizować ci obecność kłusownika ukrytego w koronie drzew. Możesz spróbować go zaatakować.
— Jak mówiłem już wcześniej, obserwowałem je od pewnego czasu, głównie z ciekawości i zazwyczaj po godzinach, ale to nie jest gatunek zwierząt, ani nawet obszar, którym się na co dzień zajmuję — próbował się wytłumaczyć i odeprzeć zarzuty Rijneveld, lecz w pewnym momencie poczuł, że nie miało to sensu. Skinął tylko głową w ramach podziękowania do Bertrama, który dobrze wiedział, jak bywało w podobnych instytucjach. — No właśnie, już nie wspominając o tym, że po prostu nie ma ludzi do pracy... Po tym, co się wydarzyło, nikt jakoś specjalnie nie chciał się zająć tym tematem. — Z tego też powodu Valter postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i zebrać wolontariuszy, którzy pomogliby mu rozwikłać zagadkę zaginięcia manhjortów. Mężczyzna wyciszył swoje kroki z powodzeniem, podobnie jak Sivya czy Bertram; jedynie Sarnai rzuciła zaklęcie zbyt pośpiesznie, co mogło ich zdradzić. Feiknstafir i Vándr utwierdziło ich z kolei, że w ostatnim czasie ktoś tutaj był. Pobliski teren częściowo rozbłysnął jasnoniebieską poświatą, ujawniając obecność magii zakazanej, podobnie jak fakt, że była to zasadzka.
Szkarłatny ślad, który zupełnie przypadkiem odnalazła Sivya, wyglądał na stosunkowo świeży. Sarnai wciągnęła głęboko w nozdrza pachnące krwią powietrze i instynktownie ruszyła za tropem prowadzącym ich w głąb lewej ścieżki. Decyzja została podjęta, a Berglund, nie zadając już żadnych pytań, ruszył za Eskolą, jednoznacznie wskazując gestem, by Rijneveld i Holstein uczynili podobnie. Musieli wykazać się szczególną ostrożnością — w końcu wcześniejsze zaklęcia ujawniły obecność magii zakazanej. Po kilku minutach Sarnai doprowadziła ich na skraj pól manhjortów, zbliżając się już do okolic gór Bardal, gdzie teren robił się bardziej górzysty i nieprzewidywalny. Ślad się urywał; po rannym lub martwym zwierzęciu nie było nigdzie widać śladu, obszar jednak dalej świecił jasnoniebieską poświatą, kierując nagle ich wzrok w stronę czegoś, co przypominało jaskinię.
INFORMACJE
Każdemu z was przysługują dwie akcje, z których jedna może być na spostrzegawczość. Z racji tego, że w poprzedniej turze Sarnai nie rzuciła poprawnie zaklęcia wyciszającego kroki, dodatkowo rzuca kością k6 zgodnie z legendą:
Kość k6 dla Sarnai
1, 2, 3 – twoje zaklęcie okazało się nieskuteczne, przez co zwracasz na siebie uwagę ukrytego w koronie drzew kłusownika pośród przerośniętych, czarnych kruków. Strzała wydobywa się z jego magicznego łuku z syczącym dźwiękiem. Zanim zdążysz jakkolwiek zareagować, zostaje ona wbita w pobliskie drzewo, ledwo kilka centymetrów od ciebie.
4, 5, 6 – twoje zaklęcie okazało się nieskuteczne, przez co zaczynasz przyciągać uwagę stada przerośniętych kruków, które z każdą chwilą stają się coraz liczniejsze w okolicy jaskini. Czarne ptaki nagle obracają się w twoją stronę i zaczynają głośno krakać, jakby chciały ogłosić światu waszą obecność. Ich ostre krzyki odbijają się echem wśród koron drzew.
Kość k100 na spostrzegawczość
0-30 – pomimo usilnych prób, nie zauważasz w okolicy nic szczególnego.
31-40 – w ciemnościach dostrzegasz przerośnięte kruki, które tłumnie siedzą na gałęziach drzew znajdujących się przy jaskini.
41-60 – przez ułamek sekundy dostrzegasz subtelną linię o zielonym kolorze, która biegnie wokół wejścia do jaskini. Jest to wyraźny znak, że wejście do niej jest zabezpieczone, co wzbudza twoją czujność. Linia przypomina wstęgę i zlewa się z roślinnością.
61 i więcej – twój wzrok pozwala zlokalizować ci obecność kłusownika ukrytego w koronie drzew. Możesz spróbować go zaatakować.
Sarnai Eskola
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Wto 26 Wrz - 12:49
Sarnai EskolaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Korretoja, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : warg
Zawód : medyk ratownik w Szpitalu Im. Alberta Lindgrena
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : Rosomak
Atuty : Pięściarz (I), Uzdrowiciel (II), Wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 9 / magia lecznicza: 25 / magia natury: 5 / magia runiczna 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 21 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 5
Jednym uchem tylko słuchała wymiany zdań pozostałych, a gdy i oni zamilkli – odetchnęła głębiej, pozwalając, by nozdrza wypełnił jej do reszty zapach lasu. I krwi. W tej chwili – przede wszystkim krwi.
Ruszyła za tropem w zasadzie bez zastanowienia, wysunęła się na czoło ich pochodu, choć jako medyk – wsparcie – być może powinna trzymać się z tyłu. Nie potrafiła. I nie po to Valter chciał ją tu mieć. Poprawiła plecak na ramionach, zmrużyła oczy i parła przed siebie, prędko zapominając o tym, że podczas, gdy kroki innych grzęzły w miękkiej sieci zaklęcia, jej własne – nawet jeśli instynktownie bardziej miękkie i delikatne – co jakiś czas rozlegały się cichym szelestem, szurnięciem. Dźwiękami niesłyszalnymi może dla ludzkiego ucha, ale dla zwierząt – na pewno.
Gdy dotarli na skraj pól manhjortów, odruchowo zwolniła. Po świeżej woni krwi spodziewała się zwłok – będących w lepszym lub gorszym stanie, ale, przede wszystkim, obecnych. Leżących w zbrukanym posoką leśnym runie, rozdartych kłami zwierząt, które zwietrzyły łatwy łup. Albo, jeśli nie zwłok, to chociaż śladu. Szlaku, którym ciało zostało przeciągnięte – połamanych krzewów, krwi rozmazanej na liściach i pniach drzew.
Niczego takiego nie było. Była za to jaskinia – i kruki. Całe mnóstwo przerośniętych, drących się ptaków.
Zacisnęła zęby. Nic nie mogła z nimi zrobić. Nie powinna się…
Drgnęła, nie kończąc myśli. Rozglądając się po okolicy nie zauważyła go od razu. Może za bardzo skupiła się na jaskini – zachęcająco otwarte przejście było zbyt fortunnym znaleziskiem, by nie budziło podejrzeń – a może po prostu przez ostatnie spędzane głównie w mieście lata zapomniała, jak to jest naprawdę być drapieżnikiem. Nieużywany mięsień zanika – czyżby tak samo miało być z jej wilczymi instynktami?
Nie było.
Cichutki, ledwie dosłyszalny trzask gałązki kazał jej spojrzeć wyżej, w korony drzew. Niewytłumaczalne spięcie, wrażenie śledzącego ją spojrzenia zmusiło ją, by nie tylko patrzyła, ale też widziała.
- Hugðisk falla! – rzuciła bez wahania, wyciągając rękę w kierunku kłusownika.
Zaklęcia nigdy nie były jej pierwszym wyborem, nie miała jednak złudzeń – nawet ze swoją wilczą sprawnością nie wspięłaby się wystarczająco szybko, by uniknąć potencjalnego ataku kłusownika. Póki nie był w zasięgu jej rąk, niewiele mogła zrobić, więc... Cóż, musiała zrobić tak, by był w zasięgu jej rąk. Tu, na dole. By magia nie była jej dłużej potrzebna.
- Będzie ich więcej – warknęła gardłowo zaraz po tym, gdy moc spłynęła jej z dłoni w towarzystwie przyjemnego, doskonale znajomego mrowienia. – Te cholerne ptaki uprzedziły wszystkich w okolicy. Jeśli nie jesteśmy otoczeni już teraz, pewnie niedługo będziemy – mruknęła. Nie chciało jej się wierzyć, by mieli mieć dość szczęścia, by uniknąć teraz konfrontacji.
Kątem oka zerknęła na jaskinię. Na kryjówkę. Zaśmiała się krótko. Zbyt fortunne znalezisko, co? Oczywiście, że tak. Eskola bardzo by się zdziwiła, gdyby wejście nie było zabezpieczone.
Dała temu spokój. Nie mieli co myśleć o eksploracji jaskini, chronionej magią czy nie, dopóki nie uporają się z tym tu. Uporają się definitywnie – lub przynajmniej na tyle, by wyciągnąć z kłusownika jakieś odpowiedzi.
K6 dla Sarnai: 4
K100 na spostrzegawczość: 84
K100 na zaklęcie: 98 + 5 (magia użytkowa) = 103 > 25; zaklęcie udane
Ruszyła za tropem w zasadzie bez zastanowienia, wysunęła się na czoło ich pochodu, choć jako medyk – wsparcie – być może powinna trzymać się z tyłu. Nie potrafiła. I nie po to Valter chciał ją tu mieć. Poprawiła plecak na ramionach, zmrużyła oczy i parła przed siebie, prędko zapominając o tym, że podczas, gdy kroki innych grzęzły w miękkiej sieci zaklęcia, jej własne – nawet jeśli instynktownie bardziej miękkie i delikatne – co jakiś czas rozlegały się cichym szelestem, szurnięciem. Dźwiękami niesłyszalnymi może dla ludzkiego ucha, ale dla zwierząt – na pewno.
Gdy dotarli na skraj pól manhjortów, odruchowo zwolniła. Po świeżej woni krwi spodziewała się zwłok – będących w lepszym lub gorszym stanie, ale, przede wszystkim, obecnych. Leżących w zbrukanym posoką leśnym runie, rozdartych kłami zwierząt, które zwietrzyły łatwy łup. Albo, jeśli nie zwłok, to chociaż śladu. Szlaku, którym ciało zostało przeciągnięte – połamanych krzewów, krwi rozmazanej na liściach i pniach drzew.
Niczego takiego nie było. Była za to jaskinia – i kruki. Całe mnóstwo przerośniętych, drących się ptaków.
Zacisnęła zęby. Nic nie mogła z nimi zrobić. Nie powinna się…
Drgnęła, nie kończąc myśli. Rozglądając się po okolicy nie zauważyła go od razu. Może za bardzo skupiła się na jaskini – zachęcająco otwarte przejście było zbyt fortunnym znaleziskiem, by nie budziło podejrzeń – a może po prostu przez ostatnie spędzane głównie w mieście lata zapomniała, jak to jest naprawdę być drapieżnikiem. Nieużywany mięsień zanika – czyżby tak samo miało być z jej wilczymi instynktami?
Nie było.
Cichutki, ledwie dosłyszalny trzask gałązki kazał jej spojrzeć wyżej, w korony drzew. Niewytłumaczalne spięcie, wrażenie śledzącego ją spojrzenia zmusiło ją, by nie tylko patrzyła, ale też widziała.
- Hugðisk falla! – rzuciła bez wahania, wyciągając rękę w kierunku kłusownika.
Zaklęcia nigdy nie były jej pierwszym wyborem, nie miała jednak złudzeń – nawet ze swoją wilczą sprawnością nie wspięłaby się wystarczająco szybko, by uniknąć potencjalnego ataku kłusownika. Póki nie był w zasięgu jej rąk, niewiele mogła zrobić, więc... Cóż, musiała zrobić tak, by był w zasięgu jej rąk. Tu, na dole. By magia nie była jej dłużej potrzebna.
- Będzie ich więcej – warknęła gardłowo zaraz po tym, gdy moc spłynęła jej z dłoni w towarzystwie przyjemnego, doskonale znajomego mrowienia. – Te cholerne ptaki uprzedziły wszystkich w okolicy. Jeśli nie jesteśmy otoczeni już teraz, pewnie niedługo będziemy – mruknęła. Nie chciało jej się wierzyć, by mieli mieć dość szczęścia, by uniknąć teraz konfrontacji.
Kątem oka zerknęła na jaskinię. Na kryjówkę. Zaśmiała się krótko. Zbyt fortunne znalezisko, co? Oczywiście, że tak. Eskola bardzo by się zdziwiła, gdyby wejście nie było zabezpieczone.
Dała temu spokój. Nie mieli co myśleć o eksploracji jaskini, chronionej magią czy nie, dopóki nie uporają się z tym tu. Uporają się definitywnie – lub przynajmniej na tyle, by wyciągnąć z kłusownika jakieś odpowiedzi.
K6 dla Sarnai: 4
K100 na spostrzegawczość: 84
K100 na zaklęcie: 98 + 5 (magia użytkowa) = 103 > 25; zaklęcie udane
Mistrz Gry
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Wto 26 Wrz - 12:49
The member 'Sarnai Eskola' has done the following action : kości
#1 'k6' : 4
--------------------------------
#2 'k100' : 84
--------------------------------
#3 'k100' : 98
#1 'k6' : 4
--------------------------------
#2 'k100' : 84
--------------------------------
#3 'k100' : 98
Sivya Rijneveld
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Wto 3 Paź - 15:50
Sivya RijneveldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kilpisjärvi, Finlandia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : hodowca w rezerwacie magicznych reniferów Järvelä
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łania
Atuty : akrobata (I), szaman (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
W dzieciństwie spędzała długie godziny, włócząc się po pastwiskach, aż buty przemakały jej od śniegu, a palce drętwiały na mrozie, zaczerwienione, kiedy zanurzała je w miękkie futro reniferów, których skóra była ciepła, nawet jeśli całe życie mieszkały na północy – spędzała czas w towarzystwie wiatru, wyobrażając sobie w jego w jego szumie echo ludzkich głosów (kiedyś powiedziała matce, że słyszała, jak babka przemówiła do niej przez wicher słaniający się ze szczytów góry Sána, ale Reydis tylko zmarszczyła czoło i uderzyła ją w twarz, bo babka zmarła cztery lata temu i od tamtej pory nigdy nie odzywała się na głos; wiatr jest samotny, kochanie, westchnęła później, przykładając lód do pąsu, który rozlał się na jej policzku pod wpływem uderzenia, zawsze szuka towarzystwa), czasem, kiedy krajobraz fińskiej tundry wydawał jej się surowy i pomarszczony jak twarz matuzala, kładła się natomiast na plecach i pragnęła, aby rzeka zaniosła ją do pięknych i ciepłych mórz, gdzie woda była naturalnie błękitna, a jej nigdy nie byłoby zimno, tak jak jest czasem zimno ludziom, którzy czują się samotni. Nawet z zamkniętymi oczami i myślami, które błąkały się po czaszce jak lotne pyłki brzozy, potrafiła jednak odtworzyć rozległe obszary otaczającego ją lasu, połączyć ślady kopyt w ciągnące się przez śnieg szlaki, jakby spinała ze sobą kropki dziecięcej kolorowanki. Saamowie dostosowywali cały tryb życia do swoich reniferów, tymczasem midgardczycy, mieszkający w pobliżu jednego z niewielu lasów, gdzie månhjorty co roku powracały na wypas, nie wiedzieli, dlaczego przybywało ich coraz mniej – podejrzewała, że dla wielu z nich nie miało to żadnego znaczenia.
– Co to znaczy zaginęło? – głos wciąż miała surowy i ostry na krawędziach, a słowo takim wypowiedziała z naciskiem, kursywą. – Czy wydział badań magicznej fauny nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji swojego zaniedbania? – ściągnęła brwi, Valter sprawiał jednak wrażenie zakłopotanego, a ona zaczynała rozumieć, że nie był człowiekiem tak istotnym, za jakiego się podawał, kiedy rozmawiali po raz pierwszy – pozostali pracownicy rezerwatu mówili, że miał dobre serce, ona zaczynała tymczasem myśleć, że być może było zbyt dobre, aby kiedykolwiek je okazywał. – Przyglądam się temu z rezerwacie. Codziennie. – odparła, zwracając wzrok w kierunku Bertrama, jej głos wydawał się jednak zelżeć, jakby wahanie rozmiękczyło go w dole krtani. – Właściwie to chcę. Powinnam była zajrzeć już dawno temu. – uniosła głowę, zaglądając mu w oczy, jakby próbowała dostrzec własne odbicie w ciemni jego źrenic.
Im głębiej w las, tym cisza stawała się bardziej gęsta, zbierała się przy ziemi jak mgła, podczas gdy fragmenty rozmowy cierpły jej na języku niestrawnym posmakiem frustracji – przyłożyła dłoń do zaczerwienionej kory drzewa, a opuszki jej palców zebrały stygmat zwierzęcej krwi; ślady były świeże, nie zdążyły jeszcze w pełni zaschnąć na drewnie. Ślad juchy, nierówny i przetarty w zaroślach mchu, zaprowadził ich na skraj polany, przed otwarte, ciemne gardło jaskini – drgnęła, spoglądając na Sarnai z wahaniem, zanim zdążyła jednak się odezwać, wokół rozległ się szwargot stłoczonych kruków, osiadłych jak stróże na kamiennej obręczy groty; nie było sensu ich uciszać – jeżeli w pobliżu znajdowały się zwierzęta, zdążyły zostać ostrzeżone o ich obecności. Kiedy uniosła głowę, nie spostrzegła jednak drapieżnika – jedynie człowieka, choć wiedziała dość dobrze, że ludzie potrafili mieć równie ostre kły. Eskola wyprzedziła ją, rzucając pierwsze zaklęcie, a kłusownik zachwiał się wśród gałęzi drzewa – otaczająca ich roślinność wciąż lśniła błękitną poświatą, przypominając o niebezpieczeństwie; co, jeśli kruki wcale nie obwieszczały ich obecności? Co, jeśli próbowały ich ostrzec?
– Véurr – spięła ciało i poczuła pod skórą subtelny ruch mięsi i ścięgien.
spostrzegawczość: 74
100 + 15 = 115 > 65, powodzenie
Véurr (Circula Fidum) – tworzy pole w kształcie okręgu, które pozwala osobom rzucającym zaklęcie wyczuć wtargnięcie osób lub zwierząt wrogim nastawieniu. Pole działa jedynie w miejscu, w którym zostało rzucone i nie przemieszcza się wraz z rzucającym zaklęcie.
– Co to znaczy zaginęło? – głos wciąż miała surowy i ostry na krawędziach, a słowo takim wypowiedziała z naciskiem, kursywą. – Czy wydział badań magicznej fauny nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji swojego zaniedbania? – ściągnęła brwi, Valter sprawiał jednak wrażenie zakłopotanego, a ona zaczynała rozumieć, że nie był człowiekiem tak istotnym, za jakiego się podawał, kiedy rozmawiali po raz pierwszy – pozostali pracownicy rezerwatu mówili, że miał dobre serce, ona zaczynała tymczasem myśleć, że być może było zbyt dobre, aby kiedykolwiek je okazywał. – Przyglądam się temu z rezerwacie. Codziennie. – odparła, zwracając wzrok w kierunku Bertrama, jej głos wydawał się jednak zelżeć, jakby wahanie rozmiękczyło go w dole krtani. – Właściwie to chcę. Powinnam była zajrzeć już dawno temu. – uniosła głowę, zaglądając mu w oczy, jakby próbowała dostrzec własne odbicie w ciemni jego źrenic.
Im głębiej w las, tym cisza stawała się bardziej gęsta, zbierała się przy ziemi jak mgła, podczas gdy fragmenty rozmowy cierpły jej na języku niestrawnym posmakiem frustracji – przyłożyła dłoń do zaczerwienionej kory drzewa, a opuszki jej palców zebrały stygmat zwierzęcej krwi; ślady były świeże, nie zdążyły jeszcze w pełni zaschnąć na drewnie. Ślad juchy, nierówny i przetarty w zaroślach mchu, zaprowadził ich na skraj polany, przed otwarte, ciemne gardło jaskini – drgnęła, spoglądając na Sarnai z wahaniem, zanim zdążyła jednak się odezwać, wokół rozległ się szwargot stłoczonych kruków, osiadłych jak stróże na kamiennej obręczy groty; nie było sensu ich uciszać – jeżeli w pobliżu znajdowały się zwierzęta, zdążyły zostać ostrzeżone o ich obecności. Kiedy uniosła głowę, nie spostrzegła jednak drapieżnika – jedynie człowieka, choć wiedziała dość dobrze, że ludzie potrafili mieć równie ostre kły. Eskola wyprzedziła ją, rzucając pierwsze zaklęcie, a kłusownik zachwiał się wśród gałęzi drzewa – otaczająca ich roślinność wciąż lśniła błękitną poświatą, przypominając o niebezpieczeństwie; co, jeśli kruki wcale nie obwieszczały ich obecności? Co, jeśli próbowały ich ostrzec?
– Véurr – spięła ciało i poczuła pod skórą subtelny ruch mięsi i ścięgien.
spostrzegawczość: 74
100 + 15 = 115 > 65, powodzenie
Véurr (Circula Fidum) – tworzy pole w kształcie okręgu, które pozwala osobom rzucającym zaklęcie wyczuć wtargnięcie osób lub zwierząt wrogim nastawieniu. Pole działa jedynie w miejscu, w którym zostało rzucone i nie przemieszcza się wraz z rzucającym zaklęcie.
Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me
Mistrz Gry
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Wto 3 Paź - 15:50
The member 'Sivya Rijneveld' has done the following action : kości
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'k100' : 100
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'k100' : 100
Bertram Holstein
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Czw 5 Paź - 19:24
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Informacja o – być może – skradzionych dokumentach badawczych sprawiła, że między jego brwiami pojawiła się na moment płytka bruzda nerwowego zdziwienia. Może badacze zbliżyli się za bardzo do dowodów; przyszło mu też przez myśl, że gdyby kłusownikom udało się w jakiś sposób zmusić zwierzęta do rozrodu w niewoli, byłoby to ostatecznym końcem dzikiego gatunku i początkiem wybitnie intratnego (i niehumanitarnego zapewne) interesu. Nie wspomniał o tym głośno, bo sytuacja zdawała się już wystarczająco paskudna, a zapach juchy, teraz wyraźniejszy, drażnił nieprzyjemnie węch, sprawiając, że na podniebieniu osiadał drażniący posmak rdzy; nie miał ochoty odzywać się dłużej w ogóle i kiedy znajdował spojrzenie Sivyi, oczy miał wyraźnie przygasłe i spochmurniałe.
– W porządku – odparł, jakby zgadzał się raczej na jej propozycję, chociaż wysunął pytanie pierwszy; stając naprzeciw jej gniewnej determinacji, opalizującej na czarnej niemal tęczówce jak rozlana ropa, zdawał się ustępować jej odruchowo i troskliwie, jakby wobec jej rozzłoszczonej woli miał zgodzić się bez dalszych pytań na wszystko. Wiedział wprawdzie o Kasprze, choć nie mieli okazji porozmawiać od czasu jego zaginięcia i myślał o nim, kiedy na nią patrzył; jeśli miałoby to ją uspokoić, zdawało mu się, że powinni policzyć każde źdźbło na tej polanie i z kształtów racic odbitych w ziemi obliczyć medianę rozstawu palców populacji, gdyby zechciała, cokolwiek by zechciała. Jednocześnie spodziewał się, że znienawidziłaby go za tę litość, może dlatego nie zdołał wytrzymać jej wzroku do końca, odwracając się, zanim rozpoznałaby na dnie jego źrenic to, że wiedział. Pamiętał jeszcze, jak powiedział jej, że rodzicielstwo jej pasowało; jej uśmiech wyglądał wtedy jak nerwowy skurcz na zmęczonej twarzy. – Zajmiemy się tym.
Nie skomentował w żaden sposób niebieskiego pośladu zakazanych praktyk, unoszącego się nad trawą ciężką mgiełką, chociaż czuł jak zimny ciężar gniewnego niepokoju zbiera mu się na dnie osierdzia. Miał wrażenie, że wszystko zniekształciło się pod obuchem tej wiedzy: nawet powietrze stawało się gorzkie, jakby przesiąkło złą magią, szelest trawy pod podeszwami zdawał się złowieszczy, odgłos kroków drugiej kobiety niepokojąco głośny.
Podążył razem z pozostałymi za Sarnai; wydawała się obchodzić ze swoimi zmysłami z wprawioną łatwością, nie wahając się wcale – i bez żadnej wstydliwości. Wysunęła się naprzód, prowadząc ich na skraj terenu ubitego racicami manhjortów, gdzie ziemia zaczynała unosić się miejscami podgórzystą nierównością. Zatrzymała się, a on odetchnął głębiej, dołączając do niej na przedzie – zupełnie tak, jakby nie chciał, by ten oddech zauważono, chociaż jego przekleństwo nie było dla nikogo z obecnych tajemnicą; nigdy nie czuł się z tym komfortowo wśród ludzi. Trop wyraźnie się urywał; nad ich głowami rozlegał się ogłuszający wrzask dużych kruków, przyglądających im się błyszczącymi paciorkami czarnych oczu, przychylających głowy ciekawsko. Sunąc spojrzeniem po gałęziach obciążonych ciężarem nienaturalnie masywnych ptaszysk, dostrzegł też pęknięcie w zboczu – wejście do jaskini.
Zaklęcie rzucone przez kobietę smagnęło powietrze, a on poderwał spojrzenie w porę, by dostrzec, jak dosięga człowieka schowanego wysoko w koronie jednego z drzew. Obejrzał się odruchowo na Sivyę i Valtera; potoczył później spojrzeniem wokół, po otaczającej ich gęstwinie krzewów i gałęzi, obawiając się, że Sarnai miał rację – wrzask kruków stawał się nieznośny, ale nie wydawały się spłoszone; podnosiły głosy jak żywy alarm.
– Rætur – zawtórował jej ostro, mając nadzieję, że zaklęcie zatrzyma mężczyznę i unieruchomi mu dłonie, by nie mógł stanowić zagrożenia. Spięty, zdawał się reagować prawie automatycznie, jego głos brzmiał szorstko i wrogo, odpychająco – jakby nie należał do tego człowieka, który chwilę wcześniej łagodził rozmowę i pokorniał przed rozzłoszczoną Rijneveld. – þoka – zachrzęścił zaraz za zaklęciem rzuconym przez Sivyę; gęsta mgła uniosła się spod ich nóg, ulatując z porów ziemi i otoczyła ich miękkim kokonem, zaległa pomiędzy drzewami jak spuszony, surowy jedwab. Zaczął nasłuchiwać, polegając na zaostrzonych zmysłach, cofając się krok, by musnąć palcami nadgarstek Sivyi. – Bądź blisko; Valter, trzymaj się Sarnai – rzucił, zawieszając na nim krótko spojrzenie, próbując też porozumiewawczo wymienić je później z kobietą. Rozpiął zabezpieczenie na pochewce noża, na wszelki wypadek, gdyby musiał po niego sięgnąć; pociągnięciem palców wyszarpnął spod kołnierza rzemyk z gwizdkiem, o pierś obił mu się zawieszony obok drewniany zając.
– Jak na srebrnej tacy – szepnął szorstko, jakby rozgryzał ziarno gorczycy w zębach, przedrzeźniając samego siebie sprzed jeszcze paru chwil; nie powinni zostawać na otwartym polu. – Może niech wejdzie do jaskini pierwszy. Ten sukinsyn – powiedział, podnosząc głos wystarczająco, by usłyszeli go pozostali, spoglądając w stronę, gdzie powinien znajdować się unieruchomiony mężczyzna.
Rætur (Radix) – wytwarza pnącza korzeni, żeby unieruchomić przeciwnika. Próg: 45 < 56 = 35 + 21 (magia natury)
þoka (Nebulis) – tworzy mglistą zasłonę, ograniczającą wzrok przeciwnika. Próg: 45 < 85 = 54 + 31 (użytkowa)
– W porządku – odparł, jakby zgadzał się raczej na jej propozycję, chociaż wysunął pytanie pierwszy; stając naprzeciw jej gniewnej determinacji, opalizującej na czarnej niemal tęczówce jak rozlana ropa, zdawał się ustępować jej odruchowo i troskliwie, jakby wobec jej rozzłoszczonej woli miał zgodzić się bez dalszych pytań na wszystko. Wiedział wprawdzie o Kasprze, choć nie mieli okazji porozmawiać od czasu jego zaginięcia i myślał o nim, kiedy na nią patrzył; jeśli miałoby to ją uspokoić, zdawało mu się, że powinni policzyć każde źdźbło na tej polanie i z kształtów racic odbitych w ziemi obliczyć medianę rozstawu palców populacji, gdyby zechciała, cokolwiek by zechciała. Jednocześnie spodziewał się, że znienawidziłaby go za tę litość, może dlatego nie zdołał wytrzymać jej wzroku do końca, odwracając się, zanim rozpoznałaby na dnie jego źrenic to, że wiedział. Pamiętał jeszcze, jak powiedział jej, że rodzicielstwo jej pasowało; jej uśmiech wyglądał wtedy jak nerwowy skurcz na zmęczonej twarzy. – Zajmiemy się tym.
Nie skomentował w żaden sposób niebieskiego pośladu zakazanych praktyk, unoszącego się nad trawą ciężką mgiełką, chociaż czuł jak zimny ciężar gniewnego niepokoju zbiera mu się na dnie osierdzia. Miał wrażenie, że wszystko zniekształciło się pod obuchem tej wiedzy: nawet powietrze stawało się gorzkie, jakby przesiąkło złą magią, szelest trawy pod podeszwami zdawał się złowieszczy, odgłos kroków drugiej kobiety niepokojąco głośny.
Podążył razem z pozostałymi za Sarnai; wydawała się obchodzić ze swoimi zmysłami z wprawioną łatwością, nie wahając się wcale – i bez żadnej wstydliwości. Wysunęła się naprzód, prowadząc ich na skraj terenu ubitego racicami manhjortów, gdzie ziemia zaczynała unosić się miejscami podgórzystą nierównością. Zatrzymała się, a on odetchnął głębiej, dołączając do niej na przedzie – zupełnie tak, jakby nie chciał, by ten oddech zauważono, chociaż jego przekleństwo nie było dla nikogo z obecnych tajemnicą; nigdy nie czuł się z tym komfortowo wśród ludzi. Trop wyraźnie się urywał; nad ich głowami rozlegał się ogłuszający wrzask dużych kruków, przyglądających im się błyszczącymi paciorkami czarnych oczu, przychylających głowy ciekawsko. Sunąc spojrzeniem po gałęziach obciążonych ciężarem nienaturalnie masywnych ptaszysk, dostrzegł też pęknięcie w zboczu – wejście do jaskini.
Zaklęcie rzucone przez kobietę smagnęło powietrze, a on poderwał spojrzenie w porę, by dostrzec, jak dosięga człowieka schowanego wysoko w koronie jednego z drzew. Obejrzał się odruchowo na Sivyę i Valtera; potoczył później spojrzeniem wokół, po otaczającej ich gęstwinie krzewów i gałęzi, obawiając się, że Sarnai miał rację – wrzask kruków stawał się nieznośny, ale nie wydawały się spłoszone; podnosiły głosy jak żywy alarm.
– Rætur – zawtórował jej ostro, mając nadzieję, że zaklęcie zatrzyma mężczyznę i unieruchomi mu dłonie, by nie mógł stanowić zagrożenia. Spięty, zdawał się reagować prawie automatycznie, jego głos brzmiał szorstko i wrogo, odpychająco – jakby nie należał do tego człowieka, który chwilę wcześniej łagodził rozmowę i pokorniał przed rozzłoszczoną Rijneveld. – þoka – zachrzęścił zaraz za zaklęciem rzuconym przez Sivyę; gęsta mgła uniosła się spod ich nóg, ulatując z porów ziemi i otoczyła ich miękkim kokonem, zaległa pomiędzy drzewami jak spuszony, surowy jedwab. Zaczął nasłuchiwać, polegając na zaostrzonych zmysłach, cofając się krok, by musnąć palcami nadgarstek Sivyi. – Bądź blisko; Valter, trzymaj się Sarnai – rzucił, zawieszając na nim krótko spojrzenie, próbując też porozumiewawczo wymienić je później z kobietą. Rozpiął zabezpieczenie na pochewce noża, na wszelki wypadek, gdyby musiał po niego sięgnąć; pociągnięciem palców wyszarpnął spod kołnierza rzemyk z gwizdkiem, o pierś obił mu się zawieszony obok drewniany zając.
– Jak na srebrnej tacy – szepnął szorstko, jakby rozgryzał ziarno gorczycy w zębach, przedrzeźniając samego siebie sprzed jeszcze paru chwil; nie powinni zostawać na otwartym polu. – Może niech wejdzie do jaskini pierwszy. Ten sukinsyn – powiedział, podnosząc głos wystarczająco, by usłyszeli go pozostali, spoglądając w stronę, gdzie powinien znajdować się unieruchomiony mężczyzna.
Rætur (Radix) – wytwarza pnącza korzeni, żeby unieruchomić przeciwnika. Próg: 45 < 56 = 35 + 21 (magia natury)
þoka (Nebulis) – tworzy mglistą zasłonę, ograniczającą wzrok przeciwnika. Próg: 45 < 85 = 54 + 31 (użytkowa)
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Mistrz Gry
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Czw 5 Paź - 19:24
The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości
'k100' : 35, 54
'k100' : 35, 54
Prorok
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Sro 25 Paź - 15:41
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
— Zaginęło — powtórzył dla pewności Valter, po czym dodał na jednym wydechu: — Początkowo myślano, że byli ofiarami mordów rytualnych, lecz do tej pory nie znaleziono ich ciał. Nie wiadomo, co się dokładnie z nimi stało, bo Krucza Straż nie ma żadnych poszlak. Zrozum mnie, Sivya, nie mam wpływu na to, co dzieje się w zarządzie wydziału czy w kwestii podejmowanych decyzji. To nie zależy ode mnie, jestem tylko jednym z pracowników i to wszystko. — Zwykłym, szeregowym pracownikiem, który wielokrotnie próbował coś zrobić, lecz na próżno — każda podejmowana przez niego próba kończyła się wielkim niepowodzeniem. Mimo że Valtera znało wielu ludzi, głównie ze względu na jego wszędobylską naturę i regularnie organizowane przez niego wolontariaty, to w rzeczywistości nie miał takiej siły przebicia, jak mogłoby się niektórym wydawać. Postanowił zakończyć rozmowę na ten temat, nie chcąc tracić więcej czasu na dyskusję. Z pomocą zdolności Sarnai trafili wreszcie w okolice tajemniczej jaskini, a im bliżej byli celu, tym bardziej wzrastał niepokój w głębi duszy Valtera.
Sytuacja szybko robiła się coraz bardziej nieciekawa, choć wszyscy byli świadomi, że najprawdopodobniej znaleźli się we właściwym miejscu, stając się tym samym coraz bliżej rozwiązania zagadki związanej z ostatnim zniknięciem manhjortów. Obecność valrvanów nie była przypadkowa; w świadomości galdrów utrwaliło się przekonanie, że były one nie tyle, co złym omenem, co częstym pomocnikiem ślepców czy osób powiązanych ze środowiskami przestępczymi. Z powodu Sarnai czarne ptaki zaczęły głośno krakać, jakby chciały ogłosić światu obecność intruzów. Ich ostre krzyki odbijały się echem wśród koron drzew, zwracając uwagę kłusownika, który chciał zaatakować Sarnai. Pech chciał, że spostrzegawczość Eskoli okazała się w tym przypadku niezawodna, a jej zaklęcie, choć proste w wykonaniu, było niezwykle skuteczne, bowiem przyczajony kłusownik stracił równowagę i wylądował na ziemi. Wówczas Bernard z łatwością mógł wytworzyć korzenie, które go tymczasowo unieruchomiły. To nie był jednak koniec problemów, lecz zaledwie ich początek.
Od samego początku valrvany wydawały niezwykłe głośne dźwięki, które zwabiły pozostałe dwie osoby znajdujące się w pobliżu. Sivya stworzyła pole w kształcie okręgu, które pozwoliło jej wyczuć niespodziewane wtargnięcie dwóch osób, jak i ptaków o negatywnym nastawieniu. Mgła stworzona przez Bertrama ograniczała niemal całkowicie wzrok przeciwników, lecz sprawiło to jednocześnie, że zaczęli niemal od razu rzucać zaklęciami na oślep. Sytuacja robiła się gorączkowa, a napięcie w powietrzu było niemal namacalne. Valter starał się je regularnie odbijać, lecz w rzeczywistości wszyscy musieliście działać zgranie, aby obronić się przed agresywnymi napastnikami, którzy byli teraz wściekli i zdeterminowani, by przegonić was z tej okolicy. Nie podobało im się to, że trafiliście na ich trop.
1, 2 – choć zostałeś trafiony przez wiązkę niegroźnego zaklęcia, to sprawiło to, że dostrzegły cię agresywne valrvany. Jeden z nich dotkliwie ranił cię w wybrane przez ciebie miejsce.
3, 4 – zostajesz przypadkiem trafiony zaklęciem Hrinda, które odrzuca cię z niemałym impetem przeciwnika na kilka metrów. Uderzasz o drzewo i masz trudności, by się podnieść. Jesteś pozbawiony drugiej akcji w aktualnej turze.
5 – zostajesz przypadkiem trafiony zaklęciem Blindr, które cię oślepia. W następnej turze możesz wykonać tylko jedną z dwóch akcji.
6 – masz szczęście – udaje ci się dalej unikać wszystkich zaklęć.
Sytuacja szybko robiła się coraz bardziej nieciekawa, choć wszyscy byli świadomi, że najprawdopodobniej znaleźli się we właściwym miejscu, stając się tym samym coraz bliżej rozwiązania zagadki związanej z ostatnim zniknięciem manhjortów. Obecność valrvanów nie była przypadkowa; w świadomości galdrów utrwaliło się przekonanie, że były one nie tyle, co złym omenem, co częstym pomocnikiem ślepców czy osób powiązanych ze środowiskami przestępczymi. Z powodu Sarnai czarne ptaki zaczęły głośno krakać, jakby chciały ogłosić światu obecność intruzów. Ich ostre krzyki odbijały się echem wśród koron drzew, zwracając uwagę kłusownika, który chciał zaatakować Sarnai. Pech chciał, że spostrzegawczość Eskoli okazała się w tym przypadku niezawodna, a jej zaklęcie, choć proste w wykonaniu, było niezwykle skuteczne, bowiem przyczajony kłusownik stracił równowagę i wylądował na ziemi. Wówczas Bernard z łatwością mógł wytworzyć korzenie, które go tymczasowo unieruchomiły. To nie był jednak koniec problemów, lecz zaledwie ich początek.
Od samego początku valrvany wydawały niezwykłe głośne dźwięki, które zwabiły pozostałe dwie osoby znajdujące się w pobliżu. Sivya stworzyła pole w kształcie okręgu, które pozwoliło jej wyczuć niespodziewane wtargnięcie dwóch osób, jak i ptaków o negatywnym nastawieniu. Mgła stworzona przez Bertrama ograniczała niemal całkowicie wzrok przeciwników, lecz sprawiło to jednocześnie, że zaczęli niemal od razu rzucać zaklęciami na oślep. Sytuacja robiła się gorączkowa, a napięcie w powietrzu było niemal namacalne. Valter starał się je regularnie odbijać, lecz w rzeczywistości wszyscy musieliście działać zgranie, aby obronić się przed agresywnymi napastnikami, którzy byli teraz wściekli i zdeterminowani, by przegonić was z tej okolicy. Nie podobało im się to, że trafiliście na ich trop.
INFORMACJE
W tej turze przysługują wam dwie akcje, z czego druga jest dowolna i zależna od waszego powodzenia. Aby odbić szarżę zaklęć, każdy z was musi rzucić zaklęcie Bughr – tworzy magiczną tarczę, która pochłania wiązki rzuconych zaklęć (dotyczy zaklęć z I i II poziomu i magii zakazanej z I poziomu). Próg powodzenia dla wszystkich łącznie wynosi 130. W przypadku niepowodzenia każdy musi dorzucić kość k6. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem i będziecie chcieli przedostać się do jaskini, możecie rzucić na Gåigenom (Transitus) – pozwala stworzyć na kilka sekund wyrwę w magicznej barierze, dzięki czemu można przez nią przejść. Próg wynosi 65.
Kość k6 (niepowodzenie)
1, 2 – choć zostałeś trafiony przez wiązkę niegroźnego zaklęcia, to sprawiło to, że dostrzegły cię agresywne valrvany. Jeden z nich dotkliwie ranił cię w wybrane przez ciebie miejsce.
3, 4 – zostajesz przypadkiem trafiony zaklęciem Hrinda, które odrzuca cię z niemałym impetem przeciwnika na kilka metrów. Uderzasz o drzewo i masz trudności, by się podnieść. Jesteś pozbawiony drugiej akcji w aktualnej turze.
5 – zostajesz przypadkiem trafiony zaklęciem Blindr, które cię oślepia. W następnej turze możesz wykonać tylko jedną z dwóch akcji.
6 – masz szczęście – udaje ci się dalej unikać wszystkich zaklęć.
Sarnai Eskola
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Nie 29 Paź - 13:54
Sarnai EskolaWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Korretoja, Finlandia
Wiek : 34 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Genetyka : warg
Zawód : medyk ratownik w Szpitalu Im. Alberta Lindgrena
Wykształcenie : IV stopień wtajemniczenia
Totem : Rosomak
Atuty : Pięściarz (I), Uzdrowiciel (II), Wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 9 / magia lecznicza: 25 / magia natury: 5 / magia runiczna 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 21 / charyzma: 21 / wiedza ogólna: 5
Nie uważała się za specjalnie przydatnego widzącego – nie, kiedy wymagano od niej czegoś więcej niż zszycia krwawiących ran czy nastawienia złamanych kości. Teraz jednak nikt jej o to nie pytał, a sytuacja zmusiła ją, by się sprawdzać.
Więc sprawdzała się. Po skutecznym zrzuceniu kłusownika i unieruchomieniu go przez Bertrama, nie miała czasu się zastanawiać. Ptaki wciąż darły się głośno, a spowijające ich teraz, przywołane przez drugiego z wargów mgły prędko rozbłysnęły wiązkami rzucanych na ślepo zaklęć. Warcząc gardłowo, znacznie bardziej zwierzęco niż ludzko, Eskola szczekliwie wyrzuciła z siebie zaklęcie tarczy. Gardłowa formuła spłynęła jej z języka, ale jeszcze przed tym Sarnai była niemal pewna, że nic z tego.
W żyłach płonął jej ogień, a rozdęte nozdrza wypełniały się zachłannie zapachami dwójki napastników.
Tarcza jednak stanęła, połyskliwe pole z cichym sykiem wchłaniało kolejne wiązki zaklęć, otwierając jej drogę do oponentów. Nie zastanawiała się, czy powinna z niej skorzystać – jednym susem wyrwała się naprzód, z gracją śmigając przez otaczające ich mgły.
Tam, gdzie magia ją zawodziła, nadrapiała siłą. Choć filigranowa, Sarnai kryła w sobie bestię – a ta czekała tylko, by spuścić ją ze smyczy. Eskola zwykle tego nie robiła, trzymała wilka na krótkiej uwięzi bojąc się, czy będzie w stanie zapanować nad nią z powrotem, gdy raz popuści jej wodzy.
Teraz jednak wilk nie prosił o pozwolenie.
Szła za węchem i słuchem raczej niż za wzrokiem. Nie miała preferencji, kogo chce dorwać – wystarczyłby jej ten, który stał bliżej. Ignorując kłusownika unieruchomionego wcześniej przez Bertrama, parła przed siebie jak taran, a gdy wreszcie dopadła jednego z pozostałych dwóch napastników, niewiele samokontroli jej pozostało. Bycie zaatakowanym, znalezienie się w bezpośrednim zagrożeniu zdrowia i życia sprawiało, że nie miała siły pilnować jeszcze swojego wilka – z czego ten ochoczo korzystał, wyciągając z niej wszystko, co było w niej najgorsze. Najbardziej pierwotne i najbardziej nieprzewidywalne.
Przelotnie zastanowiła się, czy Bertram do niej dołączy. Warg. Czy będzie odurzony podobnie jak ona? Czy jego wilk reaguje tak samo, rzucając się przed szereg bez zastanowienia, złakniony krwi? Nie była pewna.
W razie czego była jednak gotowa uporać się z oponentami sama – w tej chwili zbyt pewna siebie, by zastanawiać się, czy faktycznie sobie poradzi. Gdy wpadła wreszcie na jednego z oponentów, gotowa była gryźć, drapać, szarpać, łamać – nawet zadusić gołymi rękoma, gdyby tylko miała taką okazję, i gdyby w ten sposób raz a dobrze mogła pozbyć się chociaż jednego z zagrożeń.
Była medykiem, ale, na bogów, teraz, w tym lesie, była przede wszystkim bestią.
Krakanie masy ptactwa świdrowało jej boleśnie wyczulone uszy, raz za razem wyrywając z gardła głuchy warkot. Gdyby mogła, gdyby to od niej zależało, założyłaby futro pewnie już dobrych kilka chwil temu. Jej wilk tego chciał i ona – chyba – też tego chciała. Był jednak nów, a to sprawiało, że nie mogła być dalej od dnia swej przemiany. W którymś momencie sapnęła chyba z frustracją, bo choć rozsądek podpowiadał jej, że zmiana formy to ostatnie, co powinna teraz zrobić – nawet gdyby mogła – zwierzęce instynkty wyły teraz, że to nieprawda. Że właśnie wilcze ciało było teraz tym, które powinna nosić; że powinna zastąpić słabe paznokcie pazurami, ludzkie zęby ostrymi kłami zdolnymi rozrywać ciała.
- Zabierz Valtera – rzuciła w którejś chwili gardłowo do Sivyi, nawet się na nią nie oglądając. Cień myśli, że kobieta nie dogadywała się z biologiem na tyle dobrze, by chcieć się nim zająć, był zbyt ulotny, by Sarnai zdążyła go pochwycić i zwrócić na niego uwagę.
Gdy raz uczepiła się oponenta, gotowa była go puścić tylko po to, by się bronić, gdyby jego towarzysz stał się problemem. W innym przypadku uwolniłaby ofiarę dopiero wtedy, gdyby ta przestała być jakimkolwiek zagrożeniem.
Bughr: (Sarnai: 10+5) + (Sivyia: 39+15) + (Bertram: 75+31) > 130 - tarcza udana
Akcja - atak wręcz na jednego z walczących: 89 + 20 + 5 (pięściarz) + 3 (wilczy instynkt) = 117
Więc sprawdzała się. Po skutecznym zrzuceniu kłusownika i unieruchomieniu go przez Bertrama, nie miała czasu się zastanawiać. Ptaki wciąż darły się głośno, a spowijające ich teraz, przywołane przez drugiego z wargów mgły prędko rozbłysnęły wiązkami rzucanych na ślepo zaklęć. Warcząc gardłowo, znacznie bardziej zwierzęco niż ludzko, Eskola szczekliwie wyrzuciła z siebie zaklęcie tarczy. Gardłowa formuła spłynęła jej z języka, ale jeszcze przed tym Sarnai była niemal pewna, że nic z tego.
W żyłach płonął jej ogień, a rozdęte nozdrza wypełniały się zachłannie zapachami dwójki napastników.
Tarcza jednak stanęła, połyskliwe pole z cichym sykiem wchłaniało kolejne wiązki zaklęć, otwierając jej drogę do oponentów. Nie zastanawiała się, czy powinna z niej skorzystać – jednym susem wyrwała się naprzód, z gracją śmigając przez otaczające ich mgły.
Tam, gdzie magia ją zawodziła, nadrapiała siłą. Choć filigranowa, Sarnai kryła w sobie bestię – a ta czekała tylko, by spuścić ją ze smyczy. Eskola zwykle tego nie robiła, trzymała wilka na krótkiej uwięzi bojąc się, czy będzie w stanie zapanować nad nią z powrotem, gdy raz popuści jej wodzy.
Teraz jednak wilk nie prosił o pozwolenie.
Szła za węchem i słuchem raczej niż za wzrokiem. Nie miała preferencji, kogo chce dorwać – wystarczyłby jej ten, który stał bliżej. Ignorując kłusownika unieruchomionego wcześniej przez Bertrama, parła przed siebie jak taran, a gdy wreszcie dopadła jednego z pozostałych dwóch napastników, niewiele samokontroli jej pozostało. Bycie zaatakowanym, znalezienie się w bezpośrednim zagrożeniu zdrowia i życia sprawiało, że nie miała siły pilnować jeszcze swojego wilka – z czego ten ochoczo korzystał, wyciągając z niej wszystko, co było w niej najgorsze. Najbardziej pierwotne i najbardziej nieprzewidywalne.
Przelotnie zastanowiła się, czy Bertram do niej dołączy. Warg. Czy będzie odurzony podobnie jak ona? Czy jego wilk reaguje tak samo, rzucając się przed szereg bez zastanowienia, złakniony krwi? Nie była pewna.
W razie czego była jednak gotowa uporać się z oponentami sama – w tej chwili zbyt pewna siebie, by zastanawiać się, czy faktycznie sobie poradzi. Gdy wpadła wreszcie na jednego z oponentów, gotowa była gryźć, drapać, szarpać, łamać – nawet zadusić gołymi rękoma, gdyby tylko miała taką okazję, i gdyby w ten sposób raz a dobrze mogła pozbyć się chociaż jednego z zagrożeń.
Była medykiem, ale, na bogów, teraz, w tym lesie, była przede wszystkim bestią.
Krakanie masy ptactwa świdrowało jej boleśnie wyczulone uszy, raz za razem wyrywając z gardła głuchy warkot. Gdyby mogła, gdyby to od niej zależało, założyłaby futro pewnie już dobrych kilka chwil temu. Jej wilk tego chciał i ona – chyba – też tego chciała. Był jednak nów, a to sprawiało, że nie mogła być dalej od dnia swej przemiany. W którymś momencie sapnęła chyba z frustracją, bo choć rozsądek podpowiadał jej, że zmiana formy to ostatnie, co powinna teraz zrobić – nawet gdyby mogła – zwierzęce instynkty wyły teraz, że to nieprawda. Że właśnie wilcze ciało było teraz tym, które powinna nosić; że powinna zastąpić słabe paznokcie pazurami, ludzkie zęby ostrymi kłami zdolnymi rozrywać ciała.
- Zabierz Valtera – rzuciła w którejś chwili gardłowo do Sivyi, nawet się na nią nie oglądając. Cień myśli, że kobieta nie dogadywała się z biologiem na tyle dobrze, by chcieć się nim zająć, był zbyt ulotny, by Sarnai zdążyła go pochwycić i zwrócić na niego uwagę.
Gdy raz uczepiła się oponenta, gotowa była go puścić tylko po to, by się bronić, gdyby jego towarzysz stał się problemem. W innym przypadku uwolniłaby ofiarę dopiero wtedy, gdyby ta przestała być jakimkolwiek zagrożeniem.
Bughr: (Sarnai: 10+5) + (Sivyia: 39+15) + (Bertram: 75+31) > 130 - tarcza udana
Akcja - atak wręcz na jednego z walczących: 89 + 20 + 5 (pięściarz) + 3 (wilczy instynkt) = 117
Mistrz Gry
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Nie 29 Paź - 13:54
The member 'Sarnai Eskola' has done the following action : kości
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k100' : 89
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k100' : 89
Sivya Rijneveld
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Nie 29 Paź - 14:05
Sivya RijneveldWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Kilpisjärvi, Finlandia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : rozwódka
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : hodowca w rezerwacie magicznych reniferów Järvelä
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : łania
Atuty : akrobata (I), szaman (II), odporny (I)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 15 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 20 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 10 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Ciemniało – winieta ptasich skrzydeł zapełniła wąskie przestrzenie pomiędzy nagimi gałęziami drzew, zebrała się czarną mgłą wokół krużganka sosnowych pni i przesłoniła sufit nieba, jak gdyby noc opadła na las wełnianym kocem; hałas napierał jej na bębenki kruczym szwargotem, zbyt złowrogim, by nie pomyślała, że mógł zwiastować jedynie nieszczęście – tamtego wieczoru, kiedy złapała Kaspra za nadgarstek, a on wyrwał się tak gwałtownie, że poczuła, jak jej paznokcie mimowolnie ocierają się o miękką, dziecięcą skórę, ptaki również wznosiły swój lament, jak gdyby, jeszcze zanim zauważyła, że chłopiec oddalił się z tłocznego placu, wiedziały, że miał już nigdy nie wrócić do domu. Pamiętała, jak głos grzązł jej w gardle, aż w końcu stał się zachrypły i niewyraźny, zmęczony powtarzaniem wciąż tego samego słowa, podczas gdy kruki, które zataczały kręgi po styczniowym niebie, krakały wciąż tak samo głośno – miała ochotę rzucać w nie kamieniami, dopóki skrzek, z prześmiewczego nawoływania, nie przeobraziłby się w okrzyk bólu, wyobrażała sobie, że mogła połamać ich ażurowe kości pod podeszwą buta, skręcić łby kołyszące się na ruchomym karku, jak gdyby śmierć była jedynym sposobem na uciszenie głosów, tych, które wydobywały się z ptasich dziobów i tych, które istniały w jej głowie. Wtedy las był przejrzysty i zaciążony mrokiem, rozszerzał się długimi korytarzami, które zbaczały nerwowo z głównej ścieżki, jak gdyby wyrastające spod ziemi pnie ciągnęły się w nieskończoność, dzisiaj spod mchu uniosła się tymczasem biała mgła, a jej opary przywodziły na myśl pamiątkowe obrazki zamknięte w szklanych kulach – wystarczyło nimi potrząsnąć, aby zapomnieć, jak wyglądały; w rzeczywistości były to wciąż te same drzewa, zmieniało się jedynie jej spojrzenie – nikt nie potrafił patrzeć na las i nie widzieć w nim samego siebie. Knieja przypominała test Rorschacha.
Zaklęcie Sarnai uderzyło w skrytego w gałęziach mężczyznę, czarów pojawiło się jednak coraz więcej, gwałtownych i nieprzemyślanych, ślepo wymierzonych w opary otaczającej ich mgły – poczuła na nadgarstku subtelne muśnięcie dłoni Bertrama i zwróciła wzrok w jego stronę, równie ciężki co inkantacja, jak gdyby troskliwa litość, która przelśniła w jego spojrzeniu, wzbudziła w niej odruch wrogiego buntu, dziecinnej potrzeby udowodnienia, że nie potrzebowała nikogo, aby martwił się o jej bezpieczeństwo; kiedyś robił to Ilja – jego troska również była drapieżna i krwawa.
– Jest jeszcze dwóch – odparła, wystarczająco głośno, aby usłyszeli ją oboje – zaklęcia przenikały mgłę jak błyskawice, choć ich ostre końce rozbijały się bezradnie o magiczną barierę; cokolwiek znajdowało się w jaskini, było warte trzech ludzkich serc – czy każdy z nich był gotowy oddać życie, aby uchronić swój sekret? Poczuła na sobie spojrzenie Sarnai, ciężkie i ostre jak u drapieżnika, na jej ustach zachybotał się jednak zadrażniony uśmiech – oboje sądzili, że mogli jej rozkazywać, ona nie miała tymczasem problemu z wyobrażeniem sobie, jak zamiast na przeciwników, skaczą sobie nawzajem do gardeł, warcząc i gryząc, jakby byli zwierzętami; zastanawiała się, czy tłumaczyli sobie własną porywczość sobaczym instynktem, czy bezmyślność stanowiła atawizm po przodkach, czy tak łatwiej było ze sobą żyć – wierząc, że wilk mógł odnaleźć się w ludzkim umyśle nawet podczas nowiu, że gdyby nie on, nigdy nie mieliby w sobie dość siły, aby zranić drugiego człowieka. Obserwowała zwierzęta przez całe życie, odkąd matka urodziła ją na gołym śniegu, otoczoną wartą północnej tajgi – dzikie wilki wiedziały, czym był strach i potrafiły mu ulegać.
– Wystarczy – mruknęła gardłowo, chwytając Valtera za przedramię i przysuwając się do granicy magicznej bariery. – Gåigenom – tarcza rozchyliła się wąskim zadraśnięciem czaru, odsłaniając prostą drogę w kierunku jaskini – cokolwiek znajdowało się w środku, nie zostało ukryte na długo.
Gåigenom (Transitus) – pozwala stworzyć na kilka sekund wyrwę w magicznej barierze, dzięki czemu można przez nią przejść.
56 + 15 = 71 > 65, powodzenie
Zaklęcie Sarnai uderzyło w skrytego w gałęziach mężczyznę, czarów pojawiło się jednak coraz więcej, gwałtownych i nieprzemyślanych, ślepo wymierzonych w opary otaczającej ich mgły – poczuła na nadgarstku subtelne muśnięcie dłoni Bertrama i zwróciła wzrok w jego stronę, równie ciężki co inkantacja, jak gdyby troskliwa litość, która przelśniła w jego spojrzeniu, wzbudziła w niej odruch wrogiego buntu, dziecinnej potrzeby udowodnienia, że nie potrzebowała nikogo, aby martwił się o jej bezpieczeństwo; kiedyś robił to Ilja – jego troska również była drapieżna i krwawa.
– Jest jeszcze dwóch – odparła, wystarczająco głośno, aby usłyszeli ją oboje – zaklęcia przenikały mgłę jak błyskawice, choć ich ostre końce rozbijały się bezradnie o magiczną barierę; cokolwiek znajdowało się w jaskini, było warte trzech ludzkich serc – czy każdy z nich był gotowy oddać życie, aby uchronić swój sekret? Poczuła na sobie spojrzenie Sarnai, ciężkie i ostre jak u drapieżnika, na jej ustach zachybotał się jednak zadrażniony uśmiech – oboje sądzili, że mogli jej rozkazywać, ona nie miała tymczasem problemu z wyobrażeniem sobie, jak zamiast na przeciwników, skaczą sobie nawzajem do gardeł, warcząc i gryząc, jakby byli zwierzętami; zastanawiała się, czy tłumaczyli sobie własną porywczość sobaczym instynktem, czy bezmyślność stanowiła atawizm po przodkach, czy tak łatwiej było ze sobą żyć – wierząc, że wilk mógł odnaleźć się w ludzkim umyśle nawet podczas nowiu, że gdyby nie on, nigdy nie mieliby w sobie dość siły, aby zranić drugiego człowieka. Obserwowała zwierzęta przez całe życie, odkąd matka urodziła ją na gołym śniegu, otoczoną wartą północnej tajgi – dzikie wilki wiedziały, czym był strach i potrafiły mu ulegać.
– Wystarczy – mruknęła gardłowo, chwytając Valtera za przedramię i przysuwając się do granicy magicznej bariery. – Gåigenom – tarcza rozchyliła się wąskim zadraśnięciem czaru, odsłaniając prostą drogę w kierunku jaskini – cokolwiek znajdowało się w środku, nie zostało ukryte na długo.
Gåigenom (Transitus) – pozwala stworzyć na kilka sekund wyrwę w magicznej barierze, dzięki czemu można przez nią przejść.
56 + 15 = 71 > 65, powodzenie
Is there a universe where xxxxxxxx? I kept waking up lonely with voices around me, while the world was falling apart. They always tell me you're out there waiting to hold me
Mistrz Gry
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Nie 29 Paź - 14:05
The member 'Sivya Rijneveld' has done the following action : kości
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k100' : 56
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k100' : 56
Bertram Holstein
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Nie 29 Paź - 14:29
Bertram HolsteinWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Midgard, Norwegia
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : bogaty
Genetyka : warg
Zawód : zoolog, opiekun storsjöodjuretów w Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Magicznych
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : wilk
Atuty : twardziel (I), miłośnik zwierząt (II), wilczy instynkt
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 31 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 21 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 10 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 5
Otaczająca ich mgła zdawała się zapadać i zwijać w miejscach, w których przedzierała się przez nie wzburzona zaklęciem magia; słyszał obce głosy wykrzykujące złowieszcze inkantacje, gdzieś poza mleczną granicą nasuniętą na czujne źrenice – przez moment w nerwach wydawało mu się, że rykoszetują od przestrzeni jak od ścian i sufitu, otaczają ich zewsząd jak chmara przeklętych ptaszysk wydzierających się wciąż ku niebiosom; potem, wreszcie, zimna krew ścięła się w żyłach i dźwięk męskich głosu wykluczył w zamgleniu prosty trop. Zaklęcie obronne wywarczane razem z kobietami objęło ich niewidzialną powłoką magicznej ochrony, do której mgła przylepiała się wyginanymi grzbietami jak oddech przylegający do szyby, kiedy tylko rozbijała się o nie wiązka wrogiej woli. Sarnai powierzyła Valtera Sivyi, a on nie spierał się z tą decyzją – nie było czasu dyskutować na temat strategii do czasu aż znajdą zgodność; nie podobało mu się, że odłączała się od nich, wynikało to jednak przede wszystkim z faktu, że postrzegał ją przede wszystkim jako tę drobną kobietę, którą była – ale była też widzącą i była też wargiem; podobnie jak on potrafiła nawigować w powietrzu przesączonym oślepiającą białością, podążać poszlaką głosów i zapachów, i zapewne dobrze zdawała sobie sprawę ze swojej przewagi. Stracenie ją z oczu było jednak niewygodne, uciskało drażniącą niepewnością na wnętrze ciemienia tak samo, jak zawahanie, kiedy Sivya pociągnęła Valtera w kierunku wejścia do jaskini, rozrywając zaklęciem magiczną barierę – nie mógł jednak stać też w miejscu jak słup soli, zastanawiając się, przy kim powinien być. Było ich dwoje, pomyślał, cokolwiek znajdowało się w jaskini, było ich dwoje; Sarnai zniknęła tymczasem w kłębach i tylko odgłos szamotaniny zdradził jej ruchy, a w końcu przebłysk dwóch postaci spiętych w walce, w której wyraźnie posiadała lepszą pozycję, pozwolił mu przełknąć zawahanie.
Podążył więc w innym kierunku, tam, skąd dochodził drugi głos, wciąż jeszcze wypluwające szarżujące zaklęcia, rozbijające się o membranę bughr – jak niespokojnie brzmiały kroki zagubionego człowieka, jego serce gubiące się we mgle i wściekłości, szum krwi uderzającej o ściany komór, gorącej i wzburzonej jak gniewne morze. W dłoni poczuł ciężar noża wysuniętego ze skórzanego futerału, choć mógłby zaklęciem wytropić mężczyznę we mgle z marginesem błędu zniwelowanym do przypadku; odległość skracała się między nimi szybko, własny oddech szemrał w uszach jak obcy, odległy szum, może to gorąca krew zalewająca skarpy skroni pieszczotą zimnej złości.
Ostatnie kroki były sekundą – kiedy cudza sylwetka zamajaczyła przed nim, palce zacisnął na rękojeści do białości kłykci; ważniejszym od sumienia był instynkt, by wyprzedzić zaklęcie, które z tej odległości mogło wżąć się pod skórę boleśnie i przesunąć szale przewagi znacząco, lub zabić jak toksyczna żmija, która wiła się w czarnych żyłach ślepca; ważniejszym od sumienia było przeżyć i wrócić do domu, zmyć z siebie krew, zmyć z siebie gniew. Celował w miękką słabiznę pod żebrami, ciosem końcem rękojeści w ciemię chcąc go później ogłuszyć, by zamknąć mu przeklęte złą magią usta.
atak wręcz: 78 + 25 (sprawność) + 3 (wilczy instynkt) + 3 (ekwipunek) = 109
Podążył więc w innym kierunku, tam, skąd dochodził drugi głos, wciąż jeszcze wypluwające szarżujące zaklęcia, rozbijające się o membranę bughr – jak niespokojnie brzmiały kroki zagubionego człowieka, jego serce gubiące się we mgle i wściekłości, szum krwi uderzającej o ściany komór, gorącej i wzburzonej jak gniewne morze. W dłoni poczuł ciężar noża wysuniętego ze skórzanego futerału, choć mógłby zaklęciem wytropić mężczyznę we mgle z marginesem błędu zniwelowanym do przypadku; odległość skracała się między nimi szybko, własny oddech szemrał w uszach jak obcy, odległy szum, może to gorąca krew zalewająca skarpy skroni pieszczotą zimnej złości.
Ostatnie kroki były sekundą – kiedy cudza sylwetka zamajaczyła przed nim, palce zacisnął na rękojeści do białości kłykci; ważniejszym od sumienia był instynkt, by wyprzedzić zaklęcie, które z tej odległości mogło wżąć się pod skórę boleśnie i przesunąć szale przewagi znacząco, lub zabić jak toksyczna żmija, która wiła się w czarnych żyłach ślepca; ważniejszym od sumienia było przeżyć i wrócić do domu, zmyć z siebie krew, zmyć z siebie gniew. Celował w miękką słabiznę pod żebrami, ciosem końcem rękojeści w ciemię chcąc go później ogłuszyć, by zamknąć mu przeklęte złą magią usta.
atak wręcz: 78 + 25 (sprawność) + 3 (wilczy instynkt) + 3 (ekwipunek) = 109
Like a force to be reckoned with mighty ocean or a gentle kiss I will love you with every single thing I have. You know I will take my heart clean apart if it helps yours beat
Mistrz Gry
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Nie 29 Paź - 14:29
The member 'Bertram Holstein' has done the following action : kości
'k100' : 75
'k100' : 75
Prorok
Re: 23.04.2001 – Pola månhjortów – Księżycowe Polowanie Pon 26 Sie - 18:11
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Tajemnicza zagadka zniknięcia manhjortów była coraz bliżej rozwiązania — w miarę jak Bertram, Sarnai i Sivya zbliżali się do tajemniczej jaskini, mogli poczuć, jak narasta w nich coraz większy niepokój. Eskola słusznie postanowiła wykorzystać swoje zdolności, by trafić do właściwego miejsca — choć agresywne valrvany zaalarmowały o ich niespodziewanej obecności kłusowników, to dzięki szybkiej reakcji Eskoli i użyciu prostego, lecz wyjątkowo skutecznego zaklęcia, udało się jednego z nich szybko unieszkodliwić. Szybko doprowadziło to jednak do eskalacji napięcia, gdyż — jak się okazało — nie był on sam na polu walki. Sytuacja robiła się coraz bardziej chaotyczna, jednak wszyscy starali się zachować zimną krew, by wyjść cało z pojedynku. W pewnym momencie Sivya postanowiła stworzyć wyrwę w magicznej barierze, która pozwalała im przeniknąć przez linię obrony przeciwników i dostać się do wnętrza jaskini, gdzie najprawdopodobniej ukryta była odpowiedź na wszystkie ich pytania. Zgodnie z poleceniem Eskoli, Sivya i Valter przedostali się do środka, a Sarnai i Bertram zostali na polu walki. Holstein, który na moment stracił swoją towarzyszkę z pola widzenia, postanowił użyć swojej siły i zaatakować kolejnego przeciwnika. Jego cios był na tyle precyzyjny, że bez większego problemu udało mu się trafić nieznajomego w miejsce pod żebrami.
Kiedy walka dobiegła końca, a Bertram i Sarnai dołączyli do pozostałych, panowała wśród nich cisza, przerywana jedynie ciężkim oddechem i cichymi jękami. Z ulgą mogli stwierdzić, że nikt z ich drużyny nie odniósł poważniejszych obrażeń, choć adrenalina nadal krążyła w ich żyłach, nie pozwalając im w pełni odetchnąć. Gdy wszyscy odzyskali siły na tyle, by móc ruszyć dalej, postanowili zbadać jaskinię, w której wcześniej zauważyli ruch. Spodziewali się, że kłusownicy trzymali tam swoje łupy, ale to, co odkryli, przerosło ich najgorsze oczekiwania. W ciemnym, wilgotnym wnętrzu jaskini, przywiązane grubymi linami do skalnych występów, leżały månhjorty. Ich ciała były wychudzone, a futro matowe i brudne, co jednoznacznie wskazywało na to, że przebywały tu przez dłuższy czas w niewoli, pozbawione dostępu do pożywienia i wody. Nie tracąc czasu, Valter postanowił wysłać wiadomość do Kruczej Straży, informując niezwłocznie o sytuacji, mogli bowiem nie tylko zająć się kłusownikami, ale także mieli środki i umiejętności, by zapewnić odpowiednią opiekę rzadkim gatunkom we współpracy z innymi instytucjami.
wszyscy z tematu
Kiedy walka dobiegła końca, a Bertram i Sarnai dołączyli do pozostałych, panowała wśród nich cisza, przerywana jedynie ciężkim oddechem i cichymi jękami. Z ulgą mogli stwierdzić, że nikt z ich drużyny nie odniósł poważniejszych obrażeń, choć adrenalina nadal krążyła w ich żyłach, nie pozwalając im w pełni odetchnąć. Gdy wszyscy odzyskali siły na tyle, by móc ruszyć dalej, postanowili zbadać jaskinię, w której wcześniej zauważyli ruch. Spodziewali się, że kłusownicy trzymali tam swoje łupy, ale to, co odkryli, przerosło ich najgorsze oczekiwania. W ciemnym, wilgotnym wnętrzu jaskini, przywiązane grubymi linami do skalnych występów, leżały månhjorty. Ich ciała były wychudzone, a futro matowe i brudne, co jednoznacznie wskazywało na to, że przebywały tu przez dłuższy czas w niewoli, pozbawione dostępu do pożywienia i wody. Nie tracąc czasu, Valter postanowił wysłać wiadomość do Kruczej Straży, informując niezwłocznie o sytuacji, mogli bowiem nie tylko zająć się kłusownikami, ale także mieli środki i umiejętności, by zapewnić odpowiednią opiekę rzadkim gatunkom we współpracy z innymi instytucjami.
wszyscy z tematu