:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
15.01.2001 – Salon – E. Halvorsen & L. Vidgren
2 posters
Einar Halvorsen
Re: 15.01.2001 – Salon – E. Halvorsen & L. Vidgren Sro 19 Paź - 13:08
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
15.01.2001
Wyciągnął dłonie przed siebie; zadrżały wprost gorączkowo. Był słaby, blady, żałosny, klify policzków porosły gęsto kiełkami kilkudniowego zarostu dotychczas niemożliwego do zobaczenia, twarz przecież zawsze miał gładką, podobnie jak gładkie, staranne wypuszczał słowa. Pod krawędziami powiek osiadły cienie zmęczenia, sine, niezdrowe smugi; usta, wąskie, spierzchnięte, nie przystrajały się wieńcem pięknych szczodrych uśmiechów.
Nie umiał tego zrozumieć, nie umiał pojąć co rzeczywiście w istocie mogło mieć miejsce; pamiętał nagłe rozchwianie, pamiętał lgnące spojrzenia, obłęd, który roztaczał się kiedy wyszedł zza progów azylu domu, zupełnie jakby ponownie był chłopcem, młokosem który nie umiał dzierżyć władzy nad aurą. Było wciąż gorzej, gorzej; opadał w powstałe bagno; po kolana, po pas i po szyję by w końcu całkiem utonąć, zaginąć w mlaskaniach błota. Przeklęta skaza odrosła; niespodziewanie, zbyt szybko, zaciskał zęby próbując się znów jej pozbyć jednak ona wracała po krótkim upływie minut. Z początku chciał tylko krzyczeć, zetrzeć korytarz gardła aż do sypkiego prochu, zniszczyć klepsydrę krtani, krzyczeć aż nie wypluje przez usta stłamszonych płuc, chciał krzyczeć, płakać w rozpaczy, w bezsilnym, bolesnym spazmie który ogarnął go kajdanami nagłego paroksyzmu. Czuł się jak zwierzę chwycone w silnym potrzasku, gdzie zęby stali wnikały w podatną skórę i rwały mięso na strzępy, szatkując dosadnym bólem. Był wprost w pułapce bez wyjścia, nie wiedział co mógłby zrobić, co powinien uczynić, jak byłby w stanie odwrócić srogie wyroki losu. Został otruty? Spostrzegał różne plakaty które wisiały w punktach alejek miasta, spostrzegał choć im nie wierzył. Nie chciał prosić o pomoc, chciał być sam chociaż wkrótce, ostatecznie zrozumiał że nie ma innego wyjścia. Musiał prosić, by przyszła, jedyna, która mogła go ujrzeć w prawdziwej formie, jedyna której zaufał, jedyna w którą wciąż wierzył pomimo różnic wniesionych dystansem lat.
Wstał, szedł powoli, niezdarnie, podparty o okoliczne rekwizyty wystroju. Wymamrotał zaklęcie, aby otworzyć drzwi; spojrzenie, zmieszane, pełne wstydu, rozterek, mętne i niepodobne dosięgło wkrótce jej twarzy. Cieszył się i nie cieszył że zapragnęła przyjść.
- Zgadza się – przyznał na wstępie, choć cierpka prawda mówiła już samą sobą. - Jestem jednym z nich – demonów, których oskarża się o zepsucie, o niemoralność, lubieżny sen zatracenia; opuścił wzrok jak skazaniec. Z tyłu sylwetki opadał zwierzęcy ogon, piętno świadczące o tym, że nie był w pełni człowiekiem, że nie miał nim całkiem być; ogon, długi, dosięgał mu niemal kostek, był kształtem podobny do tych posiadanych przez krowy, zwieńczony przez kępkę włosów. Czuł gorzkie upokorzenie, chciał podświadomie uciec, nie chciał, aby widziała go w podłej, podstępnej formie. Czy to musiało się stać? Czy nie miał innego wyjścia?
Nie potępiaj mnie, proszę.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: 15.01.2001 – Salon – E. Halvorsen & L. Vidgren Wto 10 Sty - 21:39
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Miała mętlik w głowie.
Od kilku dni myśli Laudith przypominały węzeł gordyjski, którego nie potrafiła rozplątać. Wciąż płonęła w niej złość względem Homera i czuła niewysłowioną ulgę zarazem. Po raz wtóry jego osoba zawładnęła jej myślami, skupił na sobie całkowicie uwagę, przez co poczuła się winna, gdy tylko zauważyła Iskrę na swoim parapecie. Powinna była się do niego odezwać, wyjść z inicjatywą, zaprosić wreszcie do siebie; powiedzieć, że on wrócił, ale to niczego nie zmienia pomiędzy nimi, że będzie, tak jak mu obiecywała.
Chwila spełnienia tej obietnicy nadszedł szybciej niż się spodziewała.
Palce jej drżały, gdy odkładała papier na biurko. Drżała z niepokoju o niego i strachu przed tym, co dotknęło go w tak okrutny sposób. Usta zaciskała tak mocno, że całkiem zbladły, stapiając się z białą skórą, gdy kreśliła słowa odpowiedzi na prędce i szukała wzrokiem wszystkiego, co mogło pomóc. Co powinna ze sobą zabrać? Księgę o łamaniu klątw? Podręcznik chorób? Ostatnie odrzuciła, ganiąc siebie za tę głupią myśl, bo gdyby był chory, wezwałby do siebie medyka.
Dla niego zaryzykowała. Użyła magii, aby teleportować się do Forsteder, tuż obok kamienicy, w której mieszkał. Rozejrzała się wokół, pełna niepokoju, czy nie znajduje się w zasięgu cudzego wzroku, lecz nawet Krucza Straż nie zdołałaby wtedy Laudith zatrzymać. Wspinała się po schodach klatki z mocno bijącym sercem, zastanawiając nad tym, czy ma cierpliwość czekać pod drzwiami; nie powinna była tam wpadać jak burza, mimo wszystko, zapukała więc energicznie i wsunęła się do środka jak cień, kiedy tylko rozchylił drzwi. Najpierw spojrzała na jego twarz. Zmartwioną, bladą, lecz całkiem... Całkiem normalną. Żelazna pięść niepokoju rozluźniła uścisk na żołądku. Dopiero po chwili opuściła spojrzenie, odnajdując nim coś, czego nie dostrzegła jeszcze nigdy.
Jak zdołał ukrywać to przed nią przez tak wiele lat?
Wszystko nagle stało się jasne jak słońce. Jednocześnie miała wrażenie, że zawsze czuła to gdzieś pod skórą, że właśnie to miał na myśli mówiąc o swojej odmienności, że właśnie dlatego inni go odtrącali. Nie chciała jednak dopuścić do siebie myśli, że Einar mógłby to przed nią ukrywać. Wierzyła, że nie mieli przed sobą tajemnic, dopóki sama nie zaczęła dźwigać własnych na sumieniu, czy mogła więc mieć do niego żal?
Przez kilka chwil wpatrywała się w krowi ogon, z ciekawością i zdziwieniem jednocześnie, lecz ani przez chwilę nie dostrzegł na jej twarzy wyrazu obrzydzenia. Nie odsunęła się ani o milimetr.
- Myślę, że zawsze to wiedziałam - wyszeptała cicho, unosząc wreszcie spojrzenie na jego twarz, której dotknęła opuszkami palców. - O nic... o nic się nie martw. On niczego nie zmienia.
Jeśli sądził, że go odtrąci, że wybiegnie z tego mieszkania w przestrachu i oburzeniu, to był w głębokim błędzie. Laudith trwała obok, przesuwając palce po szczęce i kładąc ją przez chwilę na jego piersi, zanim sięgnęła do guzików płaszcza i zsunęła go z ramion, jak gdyby nigdy nic. Nie potrafiła jednak powstrzymać spojrzenia, które uciekało do niespodziewanej części ciała - z czystej ciekawości.
- O to chodziło? Coś jest... nie tak?
Od kilku dni myśli Laudith przypominały węzeł gordyjski, którego nie potrafiła rozplątać. Wciąż płonęła w niej złość względem Homera i czuła niewysłowioną ulgę zarazem. Po raz wtóry jego osoba zawładnęła jej myślami, skupił na sobie całkowicie uwagę, przez co poczuła się winna, gdy tylko zauważyła Iskrę na swoim parapecie. Powinna była się do niego odezwać, wyjść z inicjatywą, zaprosić wreszcie do siebie; powiedzieć, że on wrócił, ale to niczego nie zmienia pomiędzy nimi, że będzie, tak jak mu obiecywała.
Chwila spełnienia tej obietnicy nadszedł szybciej niż się spodziewała.
Palce jej drżały, gdy odkładała papier na biurko. Drżała z niepokoju o niego i strachu przed tym, co dotknęło go w tak okrutny sposób. Usta zaciskała tak mocno, że całkiem zbladły, stapiając się z białą skórą, gdy kreśliła słowa odpowiedzi na prędce i szukała wzrokiem wszystkiego, co mogło pomóc. Co powinna ze sobą zabrać? Księgę o łamaniu klątw? Podręcznik chorób? Ostatnie odrzuciła, ganiąc siebie za tę głupią myśl, bo gdyby był chory, wezwałby do siebie medyka.
Dla niego zaryzykowała. Użyła magii, aby teleportować się do Forsteder, tuż obok kamienicy, w której mieszkał. Rozejrzała się wokół, pełna niepokoju, czy nie znajduje się w zasięgu cudzego wzroku, lecz nawet Krucza Straż nie zdołałaby wtedy Laudith zatrzymać. Wspinała się po schodach klatki z mocno bijącym sercem, zastanawiając nad tym, czy ma cierpliwość czekać pod drzwiami; nie powinna była tam wpadać jak burza, mimo wszystko, zapukała więc energicznie i wsunęła się do środka jak cień, kiedy tylko rozchylił drzwi. Najpierw spojrzała na jego twarz. Zmartwioną, bladą, lecz całkiem... Całkiem normalną. Żelazna pięść niepokoju rozluźniła uścisk na żołądku. Dopiero po chwili opuściła spojrzenie, odnajdując nim coś, czego nie dostrzegła jeszcze nigdy.
Jak zdołał ukrywać to przed nią przez tak wiele lat?
Wszystko nagle stało się jasne jak słońce. Jednocześnie miała wrażenie, że zawsze czuła to gdzieś pod skórą, że właśnie to miał na myśli mówiąc o swojej odmienności, że właśnie dlatego inni go odtrącali. Nie chciała jednak dopuścić do siebie myśli, że Einar mógłby to przed nią ukrywać. Wierzyła, że nie mieli przed sobą tajemnic, dopóki sama nie zaczęła dźwigać własnych na sumieniu, czy mogła więc mieć do niego żal?
Przez kilka chwil wpatrywała się w krowi ogon, z ciekawością i zdziwieniem jednocześnie, lecz ani przez chwilę nie dostrzegł na jej twarzy wyrazu obrzydzenia. Nie odsunęła się ani o milimetr.
- Myślę, że zawsze to wiedziałam - wyszeptała cicho, unosząc wreszcie spojrzenie na jego twarz, której dotknęła opuszkami palców. - O nic... o nic się nie martw. On niczego nie zmienia.
Jeśli sądził, że go odtrąci, że wybiegnie z tego mieszkania w przestrachu i oburzeniu, to był w głębokim błędzie. Laudith trwała obok, przesuwając palce po szczęce i kładąc ją przez chwilę na jego piersi, zanim sięgnęła do guzików płaszcza i zsunęła go z ramion, jak gdyby nigdy nic. Nie potrafiła jednak powstrzymać spojrzenia, które uciekało do niespodziewanej części ciała - z czystej ciekawości.
- O to chodziło? Coś jest... nie tak?
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
Re: 15.01.2001 – Salon – E. Halvorsen & L. Vidgren Pią 13 Sty - 22:17
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Wszystko, bogowie, wszystko jest takie kruche; świat stacza się i rozpada jak wywrócona szklanka, zawodząc wysokim wrzaskiem, pękając na łzy odłamków; kruche są wszystkie myśli, słowa i gesty własnych, obecnie zdrętwiałych rąk, krucha jest również dusza przeszyta zmarszczkami pęknięć, kruche są proste słowa, które jak kurz zastygły na brzegach spierzchniętych ust. Wszystko jest takie kruche - i krucha jest także prośba.
Nie potępiaj mnie.
Nie potępiaj mnie, proszę; nie bój się, nie bój przyjąć każdego spośród rozchwianych, zbrukanych skrawków tworzących moją osobę. Nie bój się warstwy brudów, których nie mogę zetrzeć, zaległych pod błoną skóry. Przyjmij wszystko, kim (czym?) jestem. Obejmij szorstką dłoń prawdy, każdą sądzę brzydoty zaległą w kominie gardła. Wiedziałaś, przecież nie można być równie pięknym, tak niecodziennie, nieludzko. Każde piękno ma skazę - jego okrutna skaza widniała przy stoku pleców, zwieszona smętnie, żałośnie. Parszywy, zwierzęcy ogon. Parszywy demon.
Czy na tym polega przyjaźń? Na dostrzeganiu najmniejszej, dostępnej przed sobą wady, na braku różnych uprzedzeń? Kiedyś mógł przecież przysiąc, że oprócz Lindy, tylko jej mógłby ufać, powierzyć swój każdy sekret. Nigdy nie mówił jej, że ją kochał; zawsze był obok, przy niej, kiedy był jeszcze dzieckiem, niedojrzałym, naiwnym; zawsze był wówczas obok, a jednak jej nie powiedział. Milczał, wpatrzony tylko na później obraną ścieżkę; ścieżkę jej dorosłości. Ścieżkę, gdzie go nie było, gdzie odszedł, gdzie zniknął w tłumie. Zalążki płaczku szczypały kąciki oczu; kiedyś nie czułby strachu przed tym, czy uzna jego naturę; kiedyś nie bał się jej, kiedyś…
(…musiał ją kochać. Szczenięco; tak prostodusznie.
A teraz?)
Poczuł, że coś w nim pękło; nieznane ze ścięgien duszy. Poczuł, jak się rozpada, tak słaby, żałośnie słaby, pod jej dotykiem, pod obecnością tak bliską i namacalną.
Poczuł coś jeszcze; gniew.
- Wszystko! - krzyk zerwał się momentalnie, spuszczony ze smyczy krtani. - Wszystko jest nie w porządku! - a przecież tak rzadko krzyczał i nigdy nie krzyczał na nią. Od zawsze był ułożony, spokojny; stworzony, aby zaskarbiać jedynie cudzą sympatię. Ręce zgniotły się w pięści, błysnęły paciorki łez. Stracił władzę; porzucił pieczę kontroli.
- Naprawdę sądzisz, że gdybym miał inny wybór, pokazałbym się w tym stanie? - wyrzucił jej prosto w twarz. - Nienawidzę tego, czym jestem i jeszcze bardziej nienawidzę faktu, że muszę wciąż to ukrywać! - głos zabrzmiał jak uderzenie w płaszcz żałobnego dzwonu; mógł właśnie teraz zachrypnąć, mógł zniszczyć fałdy głosowe, rozdzierać na sypki popiół. Wyrzucał kłęby emocji, zgniliznę własnego lęku, tłamszoną przez liczne lata. Złamali go; sprawili, w ostateczności, że chwytał się brzytwy kłamstwa. Poświęcił wiele zbyt wiele? by zostać znanym malarzem, by liczyć na akceptację; sam poddał się dawno temu, zdeptany rozsądkiem Lindy. Pozwolił się dostosować.
- Przepraszam. Wiem, że sam chciałem, byś przyszła. Przepraszam - objął ją równie nagle, chcąc wniknąć niemal w jej skórę. - Coś się stało, ja… Mam problem nad tym panować. Nad swoim czarem. Nad wszystkim. On nigdy tak nie odrastał - szept rozległ się przy jej uchu. Zadrżał; narażał ją również teraz, przy swojej niestabilności, przy braku władzy nad aurą, którą próbował zdusić ze wszystkich zasobów sił. Wiedział, że w każdej chwili mogła się wyrwać z klatki.
- Nie chcę ci mieszać w głowie - wyznał jej nagle, szczerze; zanim będzie za późno.
Nie potępiaj mnie.
Nie potępiaj mnie, proszę; nie bój się, nie bój przyjąć każdego spośród rozchwianych, zbrukanych skrawków tworzących moją osobę. Nie bój się warstwy brudów, których nie mogę zetrzeć, zaległych pod błoną skóry. Przyjmij wszystko, kim (czym?) jestem. Obejmij szorstką dłoń prawdy, każdą sądzę brzydoty zaległą w kominie gardła. Wiedziałaś, przecież nie można być równie pięknym, tak niecodziennie, nieludzko. Każde piękno ma skazę - jego okrutna skaza widniała przy stoku pleców, zwieszona smętnie, żałośnie. Parszywy, zwierzęcy ogon. Parszywy demon.
Czy na tym polega przyjaźń? Na dostrzeganiu najmniejszej, dostępnej przed sobą wady, na braku różnych uprzedzeń? Kiedyś mógł przecież przysiąc, że oprócz Lindy, tylko jej mógłby ufać, powierzyć swój każdy sekret. Nigdy nie mówił jej, że ją kochał; zawsze był obok, przy niej, kiedy był jeszcze dzieckiem, niedojrzałym, naiwnym; zawsze był wówczas obok, a jednak jej nie powiedział. Milczał, wpatrzony tylko na później obraną ścieżkę; ścieżkę jej dorosłości. Ścieżkę, gdzie go nie było, gdzie odszedł, gdzie zniknął w tłumie. Zalążki płaczku szczypały kąciki oczu; kiedyś nie czułby strachu przed tym, czy uzna jego naturę; kiedyś nie bał się jej, kiedyś…
(…musiał ją kochać. Szczenięco; tak prostodusznie.
A teraz?)
Poczuł, że coś w nim pękło; nieznane ze ścięgien duszy. Poczuł, jak się rozpada, tak słaby, żałośnie słaby, pod jej dotykiem, pod obecnością tak bliską i namacalną.
Poczuł coś jeszcze; gniew.
- Wszystko! - krzyk zerwał się momentalnie, spuszczony ze smyczy krtani. - Wszystko jest nie w porządku! - a przecież tak rzadko krzyczał i nigdy nie krzyczał na nią. Od zawsze był ułożony, spokojny; stworzony, aby zaskarbiać jedynie cudzą sympatię. Ręce zgniotły się w pięści, błysnęły paciorki łez. Stracił władzę; porzucił pieczę kontroli.
- Naprawdę sądzisz, że gdybym miał inny wybór, pokazałbym się w tym stanie? - wyrzucił jej prosto w twarz. - Nienawidzę tego, czym jestem i jeszcze bardziej nienawidzę faktu, że muszę wciąż to ukrywać! - głos zabrzmiał jak uderzenie w płaszcz żałobnego dzwonu; mógł właśnie teraz zachrypnąć, mógł zniszczyć fałdy głosowe, rozdzierać na sypki popiół. Wyrzucał kłęby emocji, zgniliznę własnego lęku, tłamszoną przez liczne lata. Złamali go; sprawili, w ostateczności, że chwytał się brzytwy kłamstwa. Poświęcił wiele zbyt wiele? by zostać znanym malarzem, by liczyć na akceptację; sam poddał się dawno temu, zdeptany rozsądkiem Lindy. Pozwolił się dostosować.
- Przepraszam. Wiem, że sam chciałem, byś przyszła. Przepraszam - objął ją równie nagle, chcąc wniknąć niemal w jej skórę. - Coś się stało, ja… Mam problem nad tym panować. Nad swoim czarem. Nad wszystkim. On nigdy tak nie odrastał - szept rozległ się przy jej uchu. Zadrżał; narażał ją również teraz, przy swojej niestabilności, przy braku władzy nad aurą, którą próbował zdusić ze wszystkich zasobów sił. Wiedział, że w każdej chwili mogła się wyrwać z klatki.
- Nie chcę ci mieszać w głowie - wyznał jej nagle, szczerze; zanim będzie za późno.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: 15.01.2001 – Salon – E. Halvorsen & L. Vidgren Pią 20 Sty - 12:34
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Z odmętów pamięci nie potrafiła wyłowić podobnego obrazu. Rozgniewanej twarzy Einara, złości graniczącej z szaleństwem w zielono-niebieskich oczach, podniesionego tonu głosu. Może to pierwszy raz, gdy krzyczał na nią w gniewie, szamocząc się w płomieniach własnych uczuć? Uderzył ją ten nagły wybuch. Przez kilka uderzeń serca trwała w miejscu prawie nieruchomo, wpatrując się w Einara szeroko otwartymi oczyma - nie patrzyła już na ogon, tylko w jego oczy, starając się znaleźć w nich człowieka, który był jej bliższy niż brat. Kilkukrotnie rozchylała wargi, chcąc coś powiedzieć, po czym na nowo zaciskała je tak mocno, że bielały, zwlejąc się z bladą skórą. Nie zdążyła odnaleźć w głowie właściwych słów, a poczuła koło ucha jego ciepły szept i ramiona wokół. Bez chwili zawahania uniosła ręce i objęła mężczyznę w pasie, przysuwając się bliżej.
- Myślę, że masz za niskie mniemanie o mojej silnej woli - odszepnęła, niespodziewanie dla niej żartobliwym tonem, gładząc opuszkami palców miejsce między łopatkami. Powieki opadły jej same, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł dreszcz. Nie chciał mieszać Laudith w głowie, ale robił to od zawsze. Dawniej zastanawiała się nad tym często; skoro jest jej najdroższym przyjacielem, którego traktowała jak brata, to dlaczego zawsze czuła pokusę, aby ucałować wąskie usta, gdy pochylał się nad kolejnym rysunkiem? Rumieniła się przez własne myśli i uciekała, chcąc odzyskać jasność myśli. Czuła to podskórnie, tak jak mu powiedziała, że jest inny w znacznie bardziej pokręcony sposób, lecz nigdy nie miała śmiałości spytać wprost.
Walczyła ze sobą i z własną ciekawością, by nie pozwolić dłoniom zsunąć się po jego plecach niżej, dotknąć owianego niesławą ogona, poczuć jego dotyk pod palcami. Pozwalała już huldrom i niksom mieszać sobie w głowie w podziemiach Besettelse, oddając się zwierzęcemu pożądaniu i to one zdeterminowały mniemanie Laudith o swoim gatunku - dotychczas uważała, że demoniczna część duszy czyni ich egoistycznymi, podłymi i okrutnymi, skupionymi na własnej rozkoszy i pragnieniach.
Własną głupotę uświadomiła sobie dopiero teraz.
Einar był ostatnią osobą, o której mogłaby powiedzieć złe słowo i dotąd była pewna, że nie pozwoli na to nikomu innemu. Musiała spojrzeć prawdziwe w oczy tak jak na jego krowi ogon - nie byłaby w stanie tego uczynić, mimo najszczerszych chęci. Nie uchroni go przez całym światem i ich nienawiścią. Teraz docierał do niej sens słów wypowiedzianych w muzeum odwiedzonym zaledwie kilka tygodni wcześniej. Pragnął spokoju i zapragnęła mu go dać, gdyby tylko mogła. Bezsilność bolała najmocniej.
- Nie przepraszaj mnie, Einarze, nie masz za co - zapewniła Laudith, wciąż obejmując go w pasie, odchyliła jednak głowę, aby móc spojrzeć na jego twarze. - Nie powinieneś nienawidzić siebie, tylko ludzi, przez których chcesz go ukrywać. - mówiła łagodnie i cicho, a we własnej wyobraźni zaczęła snuć wizje, w których mogłaby ich wykorzystać, aby osiągnąć to, o czym opowiadał im Lauge Nørgaard. - Jeśli chcesz krzyczeć, to krzycz. Będę obok. Nigdzie się nie wybieram.
Ogon nie definiował Einara Halvorsena. Nie tylko on czynił go tym, kim był, wbrew temu co mógł sądzić i temu, co opowiadali o demonach galdrowie. Laudith wiedziała jakie barwy kryje w sobie i z jakich materii spleciono jego duszę - a tego nie mógł przysłonić żaden ogon, mimo że wciąż walczyła z chęcią przyjrzenia mu się z bliska i przysunięcia się jeszcze bliżej.
- Skupmy się na tym, aby ci pomóc, dobrze? - zaproponowała, właściwym już sobie tonem pragmatyka. - Ile... ile zazwyczaj to trwało? Proces odrastania.
Małą trudnością okazało się przełknięcie śliny i wzięcie głębszego oddechu. Jeśli coś było nie tak, czy możliwym było, że demoniczna aura przybrała na sile? Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że właśnie tak było, że jeszcze bardziej niż zwykle pragnie jego bliskości - i jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że byłby to najgorszy moment, aby złamać dotychczas nieprzekraczalną przez żadne z nich granicę.
- Myślę, że masz za niskie mniemanie o mojej silnej woli - odszepnęła, niespodziewanie dla niej żartobliwym tonem, gładząc opuszkami palców miejsce między łopatkami. Powieki opadły jej same, a wzdłuż kręgosłupa przebiegł dreszcz. Nie chciał mieszać Laudith w głowie, ale robił to od zawsze. Dawniej zastanawiała się nad tym często; skoro jest jej najdroższym przyjacielem, którego traktowała jak brata, to dlaczego zawsze czuła pokusę, aby ucałować wąskie usta, gdy pochylał się nad kolejnym rysunkiem? Rumieniła się przez własne myśli i uciekała, chcąc odzyskać jasność myśli. Czuła to podskórnie, tak jak mu powiedziała, że jest inny w znacznie bardziej pokręcony sposób, lecz nigdy nie miała śmiałości spytać wprost.
Walczyła ze sobą i z własną ciekawością, by nie pozwolić dłoniom zsunąć się po jego plecach niżej, dotknąć owianego niesławą ogona, poczuć jego dotyk pod palcami. Pozwalała już huldrom i niksom mieszać sobie w głowie w podziemiach Besettelse, oddając się zwierzęcemu pożądaniu i to one zdeterminowały mniemanie Laudith o swoim gatunku - dotychczas uważała, że demoniczna część duszy czyni ich egoistycznymi, podłymi i okrutnymi, skupionymi na własnej rozkoszy i pragnieniach.
Własną głupotę uświadomiła sobie dopiero teraz.
Einar był ostatnią osobą, o której mogłaby powiedzieć złe słowo i dotąd była pewna, że nie pozwoli na to nikomu innemu. Musiała spojrzeć prawdziwe w oczy tak jak na jego krowi ogon - nie byłaby w stanie tego uczynić, mimo najszczerszych chęci. Nie uchroni go przez całym światem i ich nienawiścią. Teraz docierał do niej sens słów wypowiedzianych w muzeum odwiedzonym zaledwie kilka tygodni wcześniej. Pragnął spokoju i zapragnęła mu go dać, gdyby tylko mogła. Bezsilność bolała najmocniej.
- Nie przepraszaj mnie, Einarze, nie masz za co - zapewniła Laudith, wciąż obejmując go w pasie, odchyliła jednak głowę, aby móc spojrzeć na jego twarze. - Nie powinieneś nienawidzić siebie, tylko ludzi, przez których chcesz go ukrywać. - mówiła łagodnie i cicho, a we własnej wyobraźni zaczęła snuć wizje, w których mogłaby ich wykorzystać, aby osiągnąć to, o czym opowiadał im Lauge Nørgaard. - Jeśli chcesz krzyczeć, to krzycz. Będę obok. Nigdzie się nie wybieram.
Ogon nie definiował Einara Halvorsena. Nie tylko on czynił go tym, kim był, wbrew temu co mógł sądzić i temu, co opowiadali o demonach galdrowie. Laudith wiedziała jakie barwy kryje w sobie i z jakich materii spleciono jego duszę - a tego nie mógł przysłonić żaden ogon, mimo że wciąż walczyła z chęcią przyjrzenia mu się z bliska i przysunięcia się jeszcze bliżej.
- Skupmy się na tym, aby ci pomóc, dobrze? - zaproponowała, właściwym już sobie tonem pragmatyka. - Ile... ile zazwyczaj to trwało? Proces odrastania.
Małą trudnością okazało się przełknięcie śliny i wzięcie głębszego oddechu. Jeśli coś było nie tak, czy możliwym było, że demoniczna aura przybrała na sile? Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że właśnie tak było, że jeszcze bardziej niż zwykle pragnie jego bliskości - i jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że byłby to najgorszy moment, aby złamać dotychczas nieprzekraczalną przez żadne z nich granicę.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
Re: 15.01.2001 – Salon – E. Halvorsen & L. Vidgren Sob 21 Sty - 11:49
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Nie musiał już więcej krzyczeć, nie w identyczny sposób - prawdziwie, dosadnie krzyczał w klepsydrze zdrętwiałej krtani, za murem ściśniętych warg, krzyczał bezustannie w ściszonym, rwącym zgrzytaniu zębów, we własnym, ciężkim milczeniu, które zastygło nad nim jak przesądzone fatum. Wrzask niósł się w planecie czaszki, rozbryzgał się w jej głębinach, rząd samogłosek falował niczym ponure, obskurne strzępki chorągwi targanej wichurą uczuć. Krzyk - rzeczywisty, bezsilny - jest krzykiem wśród smoły ciszy, jest chórem w nagłym bezgłośnie, jest szlochem, nagłym, stłumionym, szarpiącym za rękaw gardła jak rozjuszony pies.
Wiedział, że nie był dobry - jednak z pewnością, twardą i namacalną, nie był o wiele gorszy niż inni, rozsiani ludzie. Wiedział, że nie był dobry, wiedział o tym dokładnie w każdym przypływie zdrady, na której przebieg zezwalał, muśnięciu cudzej pościeli i cudzych stęsknionych ust, wiedział w spazmach rozkoszy prężących dobitnie ciało i wiedział, gdy jego urok szatkował rozsądny umysł w sałatę pustki bełkotu. Bywał też samolubny, depcząc pokorę uczuć, burząc most przywiązania; zostawiał często za sobą zaledwie swąd spalenizny, rujnując wieże relacji. Inne, różne osoby, tonęły jednak w podobnych moczarach grzechów; wady, które posiadał, nie mogły być przypisane wyłącznie jego naturze. Był jednak podłym demonem - podłym w odczuciu ludzi, stworzeniem które wypełzło na szorstką powierzchnię świata by zwodzić, mamić i niszczyć.
Poddał się dawno temu - nie miał już więcej siły, nie mógł ich nienawidzić, ich wszystkich, co do jednostki, nie mógł ich nienawidzić, więc nienawidził siebie. O wiele łatwiej skierować wszystko przeciwko samemu sobie, niechcianej postaci kundla błądzącej po gęstym tłumie. Nasiąkał wstydem, odrazą, nasiąkał nią niczym gąbka wpatrzony w swoje oblicze, kalecząc srogim spojrzeniem za każdym razem, gdy widział siebie w zwierciadle. Został wytresowany, posłuszny, pod oschłym rozkazem Lindy, pod batem okrutnych słów smagających prawdą - nie mogli nigdy go przyjąć, nie mogli zaakceptować, nie, jeśli miał się ukazać z podłą, w pełni zwierzęcą skazą. Był przekonany, że Laudith była świadoma tych wszystkich, wwierconych faktów; gdyby ukazał innym galdrom gatunek, do jakiego należał, nie zostałby portrecistą uznanym wśród grona możnych; jako huldrekall mógł liczyć ledwie na rolę osoby do towarzystwa, gotowej spełnić potrzeby klientów przybytków uciech.
A teraz - teraz - był najzwyklejszym głupcem, idiotą, który zaprzeczał własnym, mówionym treściom, stwierdzał, że bardzo pragnie, by zachowała trzeźwość i równocześnie zbliżał się, łamiąc jak gałąź dystans. Potrzebował jej, mimo tego - tej prostej, czułej bliskości wyzutej z warstw erotyzmu, nawet, jeśli podskórnie żądałby znacznie ponad, wiedząc, że chciał w przeszłości być więcej niż przyjacielem, zderzonym po jej małżeństwie z niemrawą, głuchą rozłąką.
- Kilka dni, gdy stosuję eliksir - głos nie był już pewny siebie, nie błyszczał od charyzmatu i łamał się niczym stara, zniszczona w dekadach kość. Bez użytecznej mikstury, o którą zadbała Linda, chcąc skrywać jego naturę, pojawiłby się ponownie po kilku odcinkach godzin. Teraz, pomimo tego, odrastał niemal natychmiast, od razu, gdy przeciął z bólem obmierzły, wstrętny atawizm przedłużonego kręgosłupa. Odsunął się od niej w końcu; wpatrzony wciąż w jej oblicze zlęknionym, niepewnym wzrokiem.
- Mogli mnie otruć - nadmienił po krótkiej chwili - p-podczas Thurseblot. Moje problemy zaczęły się po tym święcie - wyznał. Żałował, że zdecydował się uczestniczyć i wprawić w stan upojenia; stał, obleczony dystansem, a jego ogon miotał się niespokojnie to w prawą, to w lewą stronę, zwiastując grząskość emocji.
- Widziałem również plakaty. Ktoś je rozkleił po głównych ulicach miasta - utwierdziły go tylko w powiązaniu nowego stanu z uroczystą celebracją, w której to brała udział większość mieszkańców miasta. - Głosiły, że wszelką pomoc można znaleźć w Przesmyku. Nie pójdę tam jednak, Laudith. Nie jestem na tyle głupi. - Myśl o Przesmyku Lokiego sprawiała, że cały drżał; nie chciał nadużyć aury, gdy napotykał przestępców, świadomy późniejszej zemsty. Wiedział, że w ciasnej sieci przebrzydłej kloaki miasta ukrywał się rój pariasów, osób odrzuconych i biednych, zaślepionych nierzadko siłą magii zakazanej i odurzeniem, czerpanym chciwie z dostępnych mas narkotyków.
- Nie będę kolejnym trupem, o którym piszą w Orakel - zakończył, dzieląc się serią wszystkich, jątrzących się wewnątrz obaw; czuł suchość w gardle i ustach, czekając na jej odpowiedź.
Wiedział, że nie był dobry - jednak z pewnością, twardą i namacalną, nie był o wiele gorszy niż inni, rozsiani ludzie. Wiedział, że nie był dobry, wiedział o tym dokładnie w każdym przypływie zdrady, na której przebieg zezwalał, muśnięciu cudzej pościeli i cudzych stęsknionych ust, wiedział w spazmach rozkoszy prężących dobitnie ciało i wiedział, gdy jego urok szatkował rozsądny umysł w sałatę pustki bełkotu. Bywał też samolubny, depcząc pokorę uczuć, burząc most przywiązania; zostawiał często za sobą zaledwie swąd spalenizny, rujnując wieże relacji. Inne, różne osoby, tonęły jednak w podobnych moczarach grzechów; wady, które posiadał, nie mogły być przypisane wyłącznie jego naturze. Był jednak podłym demonem - podłym w odczuciu ludzi, stworzeniem które wypełzło na szorstką powierzchnię świata by zwodzić, mamić i niszczyć.
Poddał się dawno temu - nie miał już więcej siły, nie mógł ich nienawidzić, ich wszystkich, co do jednostki, nie mógł ich nienawidzić, więc nienawidził siebie. O wiele łatwiej skierować wszystko przeciwko samemu sobie, niechcianej postaci kundla błądzącej po gęstym tłumie. Nasiąkał wstydem, odrazą, nasiąkał nią niczym gąbka wpatrzony w swoje oblicze, kalecząc srogim spojrzeniem za każdym razem, gdy widział siebie w zwierciadle. Został wytresowany, posłuszny, pod oschłym rozkazem Lindy, pod batem okrutnych słów smagających prawdą - nie mogli nigdy go przyjąć, nie mogli zaakceptować, nie, jeśli miał się ukazać z podłą, w pełni zwierzęcą skazą. Był przekonany, że Laudith była świadoma tych wszystkich, wwierconych faktów; gdyby ukazał innym galdrom gatunek, do jakiego należał, nie zostałby portrecistą uznanym wśród grona możnych; jako huldrekall mógł liczyć ledwie na rolę osoby do towarzystwa, gotowej spełnić potrzeby klientów przybytków uciech.
A teraz - teraz - był najzwyklejszym głupcem, idiotą, który zaprzeczał własnym, mówionym treściom, stwierdzał, że bardzo pragnie, by zachowała trzeźwość i równocześnie zbliżał się, łamiąc jak gałąź dystans. Potrzebował jej, mimo tego - tej prostej, czułej bliskości wyzutej z warstw erotyzmu, nawet, jeśli podskórnie żądałby znacznie ponad, wiedząc, że chciał w przeszłości być więcej niż przyjacielem, zderzonym po jej małżeństwie z niemrawą, głuchą rozłąką.
- Kilka dni, gdy stosuję eliksir - głos nie był już pewny siebie, nie błyszczał od charyzmatu i łamał się niczym stara, zniszczona w dekadach kość. Bez użytecznej mikstury, o którą zadbała Linda, chcąc skrywać jego naturę, pojawiłby się ponownie po kilku odcinkach godzin. Teraz, pomimo tego, odrastał niemal natychmiast, od razu, gdy przeciął z bólem obmierzły, wstrętny atawizm przedłużonego kręgosłupa. Odsunął się od niej w końcu; wpatrzony wciąż w jej oblicze zlęknionym, niepewnym wzrokiem.
- Mogli mnie otruć - nadmienił po krótkiej chwili - p-podczas Thurseblot. Moje problemy zaczęły się po tym święcie - wyznał. Żałował, że zdecydował się uczestniczyć i wprawić w stan upojenia; stał, obleczony dystansem, a jego ogon miotał się niespokojnie to w prawą, to w lewą stronę, zwiastując grząskość emocji.
- Widziałem również plakaty. Ktoś je rozkleił po głównych ulicach miasta - utwierdziły go tylko w powiązaniu nowego stanu z uroczystą celebracją, w której to brała udział większość mieszkańców miasta. - Głosiły, że wszelką pomoc można znaleźć w Przesmyku. Nie pójdę tam jednak, Laudith. Nie jestem na tyle głupi. - Myśl o Przesmyku Lokiego sprawiała, że cały drżał; nie chciał nadużyć aury, gdy napotykał przestępców, świadomy późniejszej zemsty. Wiedział, że w ciasnej sieci przebrzydłej kloaki miasta ukrywał się rój pariasów, osób odrzuconych i biednych, zaślepionych nierzadko siłą magii zakazanej i odurzeniem, czerpanym chciwie z dostępnych mas narkotyków.
- Nie będę kolejnym trupem, o którym piszą w Orakel - zakończył, dzieląc się serią wszystkich, jątrzących się wewnątrz obaw; czuł suchość w gardle i ustach, czekając na jej odpowiedź.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: 15.01.2001 – Salon – E. Halvorsen & L. Vidgren Sob 21 Sty - 14:43
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Czym tak właściwie było dobro? Przeprowadzeniem staruszki przez ulicę, finansowym wsparciem sierot, pomocą przyjacielowi przy przeprowadzce? Istniały różne definicje, każdy interpretował je inaczej, dokładnie tak jak w przypadku jego przeciwieństwa. Czym było zło? Galdrowie zwykli utożsamiać je jedynie z magią zakazaną i odmieńcami, którzy nawet nie wybrali swego losu, a jedynie tacy się urodzili. Laudith od zawsze reagowała na to kpiącym prychnięciem. Więcej widziała odcieni szarości w świecie, niż czerni i bieli, a ci krzyczący najgłośniej zazwyczaj mieli najcięższe sumienie. Mogliby wytykać Halvorsena wybrykiem natury, demonem i potworem, nawet gdyby jedynie szkicował naturę w parku, po czym wrócić do domu i sprać żonę na kwaśne jabłko, później wspólnie złożą dłonie do modlitwy. Skończeni hipokryci, prychała Laudith, przewracając oczyma. Dawno temu poddała się już i przestała walczyć z piętnowaniem widzących, gdy tylko odstawali od normy - a i skłamałaby mówiąc, że nigdy nie zrezygnowała z kontaktu, dowiedziawszy się o pewnych... skazach.
Halvorsen był dla niej wyjątkiem.
Jemu było wolno więcej. Nawet gdyby okazało się, że przez te wszystkie lata z pomocą swojej aury oszukiwał innych galdrów, krzywdził ich wręcz dla własnej rozrywki, zmuszając do tańca w jego melodii, to nie odsunęłaby się. Ani teraz, ani nigdy. Jakie miała prawo, aby go oceniać? Znała go lepiej niż inni, wciąż tak myślała, może właśnie dlatego nigdy nie ośmieliła się zapytać o to wprost. Powtarzała sobie, że jest głupia, że Einar jest zbyt wrażliwy i czysty, by nosić w sobie demoniczny gen - i przymykała oko na maślane spojrzenia, które posyłały mu kobiety, a nawet mężczyźni. Własne pragnienia podszyte pożądaniem dusiła w sobie. Wtedy była jeszcze zbyt młoda i nieśmiała, by się ośmielić, a i on zawsze trwał za tą granicą. Einar nie wybrał tego kim był, z ogonem się narodził i musiał nauczyć się z nim żyć.
Nie mogła powiedzieć tego o sobie.
Od innych galdrów różniło ją znacznie więcej niż dar widzenia zmarłych i kontaktu z bytami nadprzyrodzonymi. Wybrała tę drogę sama. Może nie do końca, bo pod cudzym wpływem, lecz to przecież żadne usprawiedliwienie. Miała swój rozum i dziś była przekonana, że wybrała dobrze. Nie żałowała poczerniałych żył i bieli oczu. Rozumiała więc doskonale dlaczego nie może się ujawnić, mimo że zawsze powtarzała mu, że ludzie są o nich zazdrośni i dlatego ich odtrącają, że powinni nosić się z dumą i wysoko uniesioną brodą.
Dziś byli dorośli i bardziej zgorzkniali. Laudith patrzyła na wszystko bardziej realistycznie, wyzbyła się dziecięcej naiwności i przestała wierzyć, ze uda jej się zmienić postrzeganie galdrów na magię zakazaną. Żadne z nich nie miało takiej mocy, aby przekonać społeczeństwo do siebie i powinni przestać trwonić na to energię.
- Dlaczego... - żachnęła się Vidgren, gdy wspomniał o Thursblot. Dlaczego tam byłeś? Dlaczego poszedłeś na plac kupiecki? Pytania te tańczyły jej na końcu języka, w który zdołała się ugryźć na czas. To nie moment na moralizowanie. - … właściwie to już nieistotne. Wiesz już, że to nie jest dobry pomysł - mówiła cicho, unosząc dłoń, aby pogładzić szorstki policzek opuszkami palców. Patrzył na nią jak zlękniony, niepewny siebie chłopiec, lecz Laudith instynkt macierzyński był całkiem obcy. Zapragnęła utulić go do własnych piersi, by pocieszyć inaczej. - Kto jeszcze wie o tobie? Wiesz kto cię otruł? Skąd o tym wiedzieli? - dopytywała, starając się zachować spokój, choć wewnątrz iskrzył się już gniew, spragniony zemsty. - Myślisz, że to podstęp? W Przesmyku - zastanawiała się Laudith. Poruszyła się dziwnie i odwróciła wzrok na jego wspomnienie. Scenariusz, w którym podtruwali odmieńców, aby zwabić ich w pułapkę wydawał się więcej niż prawdopodobny.
- Jeśli... jeśli podstawowe antidotum ci nie pomoże, to ja tam pójdę - oznajmiła Laudith, starając się zabrzmieć tak stanowczo, aby nawet nie śmiał protestować.
Halvorsen był dla niej wyjątkiem.
Jemu było wolno więcej. Nawet gdyby okazało się, że przez te wszystkie lata z pomocą swojej aury oszukiwał innych galdrów, krzywdził ich wręcz dla własnej rozrywki, zmuszając do tańca w jego melodii, to nie odsunęłaby się. Ani teraz, ani nigdy. Jakie miała prawo, aby go oceniać? Znała go lepiej niż inni, wciąż tak myślała, może właśnie dlatego nigdy nie ośmieliła się zapytać o to wprost. Powtarzała sobie, że jest głupia, że Einar jest zbyt wrażliwy i czysty, by nosić w sobie demoniczny gen - i przymykała oko na maślane spojrzenia, które posyłały mu kobiety, a nawet mężczyźni. Własne pragnienia podszyte pożądaniem dusiła w sobie. Wtedy była jeszcze zbyt młoda i nieśmiała, by się ośmielić, a i on zawsze trwał za tą granicą. Einar nie wybrał tego kim był, z ogonem się narodził i musiał nauczyć się z nim żyć.
Nie mogła powiedzieć tego o sobie.
Od innych galdrów różniło ją znacznie więcej niż dar widzenia zmarłych i kontaktu z bytami nadprzyrodzonymi. Wybrała tę drogę sama. Może nie do końca, bo pod cudzym wpływem, lecz to przecież żadne usprawiedliwienie. Miała swój rozum i dziś była przekonana, że wybrała dobrze. Nie żałowała poczerniałych żył i bieli oczu. Rozumiała więc doskonale dlaczego nie może się ujawnić, mimo że zawsze powtarzała mu, że ludzie są o nich zazdrośni i dlatego ich odtrącają, że powinni nosić się z dumą i wysoko uniesioną brodą.
Dziś byli dorośli i bardziej zgorzkniali. Laudith patrzyła na wszystko bardziej realistycznie, wyzbyła się dziecięcej naiwności i przestała wierzyć, ze uda jej się zmienić postrzeganie galdrów na magię zakazaną. Żadne z nich nie miało takiej mocy, aby przekonać społeczeństwo do siebie i powinni przestać trwonić na to energię.
- Dlaczego... - żachnęła się Vidgren, gdy wspomniał o Thursblot. Dlaczego tam byłeś? Dlaczego poszedłeś na plac kupiecki? Pytania te tańczyły jej na końcu języka, w który zdołała się ugryźć na czas. To nie moment na moralizowanie. - … właściwie to już nieistotne. Wiesz już, że to nie jest dobry pomysł - mówiła cicho, unosząc dłoń, aby pogładzić szorstki policzek opuszkami palców. Patrzył na nią jak zlękniony, niepewny siebie chłopiec, lecz Laudith instynkt macierzyński był całkiem obcy. Zapragnęła utulić go do własnych piersi, by pocieszyć inaczej. - Kto jeszcze wie o tobie? Wiesz kto cię otruł? Skąd o tym wiedzieli? - dopytywała, starając się zachować spokój, choć wewnątrz iskrzył się już gniew, spragniony zemsty. - Myślisz, że to podstęp? W Przesmyku - zastanawiała się Laudith. Poruszyła się dziwnie i odwróciła wzrok na jego wspomnienie. Scenariusz, w którym podtruwali odmieńców, aby zwabić ich w pułapkę wydawał się więcej niż prawdopodobny.
- Jeśli... jeśli podstawowe antidotum ci nie pomoże, to ja tam pójdę - oznajmiła Laudith, starając się zabrzmieć tak stanowczo, aby nawet nie śmiał protestować.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
Re: 15.01.2001 – Salon – E. Halvorsen & L. Vidgren Czw 26 Sty - 21:37
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Wstręt rozciął jego świadomość jak rozpadlina wrzodu, kąsając podstępnie tkanki stłamszonych, lękliwych myśli; poddawał się obrzydzeniu, które wymierzał w siebie jak ostry, krzywy puginał. Nie wierzył, że zasługiwał na cudze pokłady uczuć; nie wierzył, że zasługiwał na miłość, na przywiązanie, na ślad jutrzenki sympatii. Był obcy; obcy, odmienny, nad wyraz wprost niewłaściwy, skażony do farszu szpiku, który wypełniał twardą zaprawę kości. Brud, który nosił pod skórą, nie dawał się wyszorować, choćby tarł i rozdzierał wyschniętą glebę naskórka aż do broczących, szkarłatnych kropel posoki; i właśnie teraz, obecnie, sam zgniatał się oraz kurczył; i kulił się niczym zwierzę we wnętrzu jamy emocji w stęchliźnie nabrzmiałych obaw. Czuł się kruchy i marny jak drobny, pokraczny kundel skamlący tuż u jej stóp, złakniony wciąż jej spokoju, jej akceptacji oraz pewności siebie. Zadawał sobie pytanie, od pierwszych, dziecięcych lat, czy zasłużył na miłość, na skarb oddania, na przypływ korzystnych gestów; był drobnym chłopcem i trzymał szorstką dłoń Lindy, myśląc, czy mogła kochać go jeszcze bardziej, czy kochałaby, gdyby nie pochodzenie, o jakim krzyczał wijący się za nim ogon. Był drobnym, naiwnym chłopcem, gdy zastanawiał się, czy gdyby przyszedł na świat bez nieludzkiej cząstki, zobaczyłby swych rodziców, czy wtedy, jak większość galdrów, nie zostałby porzucony, trwając w cieple ogniska najbliższych krewnych. Zazdrościł od dawna Laudith; zazdrościł trwałych korzeni, zazdrościł przynależności, pomimo skazy rodziny sczytanej między wierszami, pomimo jej dumnej matki, patrzącej zawsze z niechęcią na bujnie kwitnącą przyjaźń. Nie mówił jej nigdy o tym; świadomy, że nie zrozumie, że będzie w stanie wywołać spazm oburzenia; sam chciał od zawsze rodziny, nawet tej pełnej wad, chciał wiedzieć, skąd sam pochodzi i odkąd zaczynał zmierzać.
- Nie wiem - wydusił z siebie, nie chcąc streszczać szczegółów, nie teraz, nie w tym momencie; spotkania z Folke, gdy wydał się jego sekret, zatargów z Wyzwolonymi i konfrontacji z niksą. Strzegł pilnie tej tajemnicy, a z racji, że męskie odpowiedniki huldr spoczywały pod zakurzonym dywanem zapomnienia, z powodu miłości do sztuki był znacznie częściej utożsamiany z gatunkiem fossegrimów, gdy budził podejrzenia wśród innych swoją nachalną, podsycaną czarem obecnością. Nie rozumiał, co gorsza, uprzednich zastrzeżeń Laudith w sprawie uczestniczenia w Thurseblot; nie był religijną osobą, omijał łukiem godarów a także sceny ołtarzy, jednak zabawa i rozmaite atrakcje rozmieszczone na połaciach Placu Centralnego wzbudziły jego ciekawość. Dotychczas, bez żadnych przeszkód żył życiem swojego miasta, żył chybkim życiem Midgardu, barwnym, pełnym wydarzeń pomimo rozlicznych trosk, choroby wielu zaginięć szpecącej strony dzienników, piętrzącej się w ogłoszeniach autorstwa strapionych bliskich.
- M-musieli coś dodać - zaciekle trwał w przekonaniu - do alkoholu. To pewnie ogólny spisek. W przeciwnym razie nie wywieszaliby tych plakatów, prawda? Skoro je wywiesili, to znaczy, że celowali we wszystkich takich jak ja - zacisnął swoją dłoń w pięść. Chciał wierzyć, że został wybrany jedynie przypadkowo, narażając się, podczas spożycia trunku, na działanie niekorzystnej domieszki. Słysząc jej dalsze słowa wzdrygnął się momentalnie; jej dotyk koił, choć oświadczenie parzyło, sprawiało, że serce biło donośniej w klatce smagnięte torturą lęku.
- Nie. Nie rób w ten sposób, Laudith - błagał. - Prędzej czy później trutka przestanie działać. Nie idź tam, proszę. Przecież nawet nie mamy wiedzy i doświadczenia w sposobach, jak bronić się przed magią zakazaną - oczy miał rozszerzone i pełne siły przejęcia, wpatrzone nieoczywistym kolorem swojej zieleni. Nie masz aury, dodawał ponadto w myślach, choć głos ostygnął mu w gardle, nie wyszedł przez progi ust. Nie miała aury, zdolnej po część, pokrętnie, zapewnić jej bezpieczeństwo; jej wyjątkowa cecha tkwiła w czymś znacznie innym, w więzi, jaką umiała nawiązać z każdym, niematerialnym bytem. Nie byli Kruczymi Strażnikami, którzy ścigali przestępców, będących często ślepcami, od których, zgodnie z treścią pogłosek, aż roiło się na Przesmyku Lokiego. Chciał walczyć z jej stanowczością, łudząc się będzie dobrze, ułoży się, wszystko znów się ułoży; opadnie kurz wszystkich trosk.
- Nie wiem - wydusił z siebie, nie chcąc streszczać szczegółów, nie teraz, nie w tym momencie; spotkania z Folke, gdy wydał się jego sekret, zatargów z Wyzwolonymi i konfrontacji z niksą. Strzegł pilnie tej tajemnicy, a z racji, że męskie odpowiedniki huldr spoczywały pod zakurzonym dywanem zapomnienia, z powodu miłości do sztuki był znacznie częściej utożsamiany z gatunkiem fossegrimów, gdy budził podejrzenia wśród innych swoją nachalną, podsycaną czarem obecnością. Nie rozumiał, co gorsza, uprzednich zastrzeżeń Laudith w sprawie uczestniczenia w Thurseblot; nie był religijną osobą, omijał łukiem godarów a także sceny ołtarzy, jednak zabawa i rozmaite atrakcje rozmieszczone na połaciach Placu Centralnego wzbudziły jego ciekawość. Dotychczas, bez żadnych przeszkód żył życiem swojego miasta, żył chybkim życiem Midgardu, barwnym, pełnym wydarzeń pomimo rozlicznych trosk, choroby wielu zaginięć szpecącej strony dzienników, piętrzącej się w ogłoszeniach autorstwa strapionych bliskich.
- M-musieli coś dodać - zaciekle trwał w przekonaniu - do alkoholu. To pewnie ogólny spisek. W przeciwnym razie nie wywieszaliby tych plakatów, prawda? Skoro je wywiesili, to znaczy, że celowali we wszystkich takich jak ja - zacisnął swoją dłoń w pięść. Chciał wierzyć, że został wybrany jedynie przypadkowo, narażając się, podczas spożycia trunku, na działanie niekorzystnej domieszki. Słysząc jej dalsze słowa wzdrygnął się momentalnie; jej dotyk koił, choć oświadczenie parzyło, sprawiało, że serce biło donośniej w klatce smagnięte torturą lęku.
- Nie. Nie rób w ten sposób, Laudith - błagał. - Prędzej czy później trutka przestanie działać. Nie idź tam, proszę. Przecież nawet nie mamy wiedzy i doświadczenia w sposobach, jak bronić się przed magią zakazaną - oczy miał rozszerzone i pełne siły przejęcia, wpatrzone nieoczywistym kolorem swojej zieleni. Nie masz aury, dodawał ponadto w myślach, choć głos ostygnął mu w gardle, nie wyszedł przez progi ust. Nie miała aury, zdolnej po część, pokrętnie, zapewnić jej bezpieczeństwo; jej wyjątkowa cecha tkwiła w czymś znacznie innym, w więzi, jaką umiała nawiązać z każdym, niematerialnym bytem. Nie byli Kruczymi Strażnikami, którzy ścigali przestępców, będących często ślepcami, od których, zgodnie z treścią pogłosek, aż roiło się na Przesmyku Lokiego. Chciał walczyć z jej stanowczością, łudząc się będzie dobrze, ułoży się, wszystko znów się ułoży; opadnie kurz wszystkich trosk.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: 15.01.2001 – Salon – E. Halvorsen & L. Vidgren Nie 12 Lut - 8:45
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
- Pewnie właśnie tak było... to może odjąć nam niepokoju. Może tak naprawdę nie mają o nim - o ogonie, na który zerknęła wymownie - zielonego pojęcia. To dobrze. Zmniejsza ryzyko ataku wymierzonego bezpośrednio w ciebie - mówiła dalej, może bardziej do siebie, niż do niego, analizując w myślach jakim ryzykiem obarczona jest teraz jakakolwiek publiczna aktywność Einara. Jeśli znalazłby się na celowniku Wyzwolonych, mieliby niemały problem. Idioci, czy też nie, byli niebezpieczni; licząca zbyt wielu członków organizacja miała niejakie wpływy i możliwości. Nie chciała nawet myśleć, co byłoby, gdyby uwzięli się na demona, który był blisku jej sercu.
- Nie mamy? - powtórzyła za nim głucho, patrząc w najbliższe okno, unikając przez kilka chwil jego zielono-niebieskich tęczówek.
Nie miała aury, nie była Kruczym Strażnikiem, brakowało jej doświadczenia w pojedynkach. Pozornie wydawała się bezbronna. Słaba ciałem widząca, której jedyną bronią był bystry umysł uzbrojony w tajemnice magii rytualnej. Potrafiła porozumiewać się z martwymi, lecz Laudith z rzadka udawało się nawiązać kontakt i więź z żyjącymi. Cóż za ironia. Jeszcze parę lat temu skinęłaby głową i zgodziła się z Einarem w tym stwierdzeniu. Nie odważyłaby się w pojedynkę, na ślepo, zapuścić się w brudne uliczki Przesmyku Lokiego, lecz... Nie była przecież tą Laudith, którą znał. Tak długo wahała się przed powiedzeniem mu prawdy, lecz teraz... Poczuła, że musi odkryć przed nim wszystkie swoje karty, dokładnie tak jak uczynił to on.
- Nie muszę się przed nią bronić, Einarze - wyszeptała ciemnowłosa. a szept ten przesycony był błaganiem - błaganiem o zrozumienie, może wręcz powściągnięcie odrazy. Wszystko ci wytłumaczę, mówiły czarne oczy, chwilę przed tym jak zaczęły zanikać w bieli, aż całkiem stopiły się z białkami. Gdy szeptała inkantację czaru, a tuż za nią niewinnie uniósł się na kilka centymetrów kredens, bladą skórę jęły znaczyć czarne linie. Były wszędzie. Jakby magia zakazana płynęła w jej żyłach.
- Poradzę sobie, mój miły. nie martw się o mnie - zapewniła go, wciąż głosem tak cichym, że ocierającym się o granicę słyszalności. Zadrżała wyraźnie, pod wpływem lęku, bo obawiała się jego reakcji - ale mimo to nie odwracała spojrzenia. Wstyd był jej obcy. Magia zakazana nie była powodem do wstydu i hańby, tak jak i ogon, na który zerkała wciąż i wciąż. Pragnęła być tak blisko, a teraz bała się, że odtrąci ją z odrazą. - Teraz naprawdę wiemy już o sobie wszystko - starała się żartować, co było do niej niepodobne, ale powietrze wokół nich stało się tak gęste, że oddech zaczął sprawiać jej trudności. - Najpierw... najpierw zapytam zmarłych, czy coś o tym wiedzą. Nie tylko zmarłych. Są różne... byty, które mogę namówić do pomocy. Zmusić je.
- Nie mamy? - powtórzyła za nim głucho, patrząc w najbliższe okno, unikając przez kilka chwil jego zielono-niebieskich tęczówek.
Nie miała aury, nie była Kruczym Strażnikiem, brakowało jej doświadczenia w pojedynkach. Pozornie wydawała się bezbronna. Słaba ciałem widząca, której jedyną bronią był bystry umysł uzbrojony w tajemnice magii rytualnej. Potrafiła porozumiewać się z martwymi, lecz Laudith z rzadka udawało się nawiązać kontakt i więź z żyjącymi. Cóż za ironia. Jeszcze parę lat temu skinęłaby głową i zgodziła się z Einarem w tym stwierdzeniu. Nie odważyłaby się w pojedynkę, na ślepo, zapuścić się w brudne uliczki Przesmyku Lokiego, lecz... Nie była przecież tą Laudith, którą znał. Tak długo wahała się przed powiedzeniem mu prawdy, lecz teraz... Poczuła, że musi odkryć przed nim wszystkie swoje karty, dokładnie tak jak uczynił to on.
- Nie muszę się przed nią bronić, Einarze - wyszeptała ciemnowłosa. a szept ten przesycony był błaganiem - błaganiem o zrozumienie, może wręcz powściągnięcie odrazy. Wszystko ci wytłumaczę, mówiły czarne oczy, chwilę przed tym jak zaczęły zanikać w bieli, aż całkiem stopiły się z białkami. Gdy szeptała inkantację czaru, a tuż za nią niewinnie uniósł się na kilka centymetrów kredens, bladą skórę jęły znaczyć czarne linie. Były wszędzie. Jakby magia zakazana płynęła w jej żyłach.
- Poradzę sobie, mój miły. nie martw się o mnie - zapewniła go, wciąż głosem tak cichym, że ocierającym się o granicę słyszalności. Zadrżała wyraźnie, pod wpływem lęku, bo obawiała się jego reakcji - ale mimo to nie odwracała spojrzenia. Wstyd był jej obcy. Magia zakazana nie była powodem do wstydu i hańby, tak jak i ogon, na który zerkała wciąż i wciąż. Pragnęła być tak blisko, a teraz bała się, że odtrąci ją z odrazą. - Teraz naprawdę wiemy już o sobie wszystko - starała się żartować, co było do niej niepodobne, ale powietrze wokół nich stało się tak gęste, że oddech zaczął sprawiać jej trudności. - Najpierw... najpierw zapytam zmarłych, czy coś o tym wiedzą. Nie tylko zmarłych. Są różne... byty, które mogę namówić do pomocy. Zmusić je.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
Re: 15.01.2001 – Salon – E. Halvorsen & L. Vidgren Sob 18 Lut - 15:19
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Rozpadał się.
Był ruiną - spękane mury rozsądku, szczerbate, wybite okna zmętniałych, własnych spostrzeżeń smagane batogiem wiatru, tynk maski złażący gęsto jak oparzona skóra, sypiąca się stertą wiór, dach myśli pełen rozpadlin, jątrzących się nieszczelności, którego wrzody wciąż lizał uparcie czas. Przeciekły kąciki oczu, gdy twarzą potrząsnął grymas - gdy śledził, uparcie śledził niknące tarcze tęczówek, gdy widział, jak przedramiona porasta bluszcz czarnych żył, gdy nagle, niespodziewanie zrozumiał, zrozumiał wszystko.
(Stłumił szloch, który więznął na dnie utrudzonej krtani).
Zrozumiał wszystko - jej oburzenie, jej gorycz i żądzę zemsty, którą wcześniej wyczuwał, której przypływ wykrywał, niestarannie, ostrożnie pod opuszkami palców. Była rozgoryczona, ponieważ przestał być bliski, nie mogła mieć w nim oparcia, nie w równych, szorstkich ideach, w oddaniu swoim oprawcom całości dodanych krzywd z nadwyżką wprost bestialskiego okrucieństwa, w czerpaniu szczęścia z ich krzyków, z ich żalu i ich niedoli, gdy wili się w silnych spazmach.
Stan zaskoczenia - w którym obecnie zamarł - był niczym rozdarta blizna, bolał, tak ciągle bolał, zanosząc się w samogłoskach ochrypłych, wewnętrznych krzyków. Nie był przecież naiwny, wiedział, jak wiele istnień musiało doznawać cierpień, jak wiele zakazywanych inkantacji pomknęło z bramy jej ust, jak wielką miała nienawiść, zdolną opłacić cenę tej bezpowrotnej przemiany. Wybrała właśnie tę drogę, wybrała ją w przeciwieństwie do niego, naznaczonego piętnem od pierwszych cząsteczek życia.
- Nie - błagał cicho. - Nie… - oddalił się nagle od niej, krok pierwszy, drugi i trzeci; poczuł, że jest mu słabo, poczuł, że niemal traci zbawienny grunt równowagi; oparł się o najbliższą, oziębłą podporę ściany. Znów spojrzał na własne ręce; zadrżały niczym w malignie.
Zacisnął je prędko w pięść.
- Dlaczego? - dopytał złamanym głosem, dopytał, choć znał odpowiedź. Zmieniła się; nie była córką sąsiadów, którą często odwiedzał, z którą bawił się, oddając światu beztroski, klarowny śmiech, do której chciał się prześlizgnąć, gdy była chora i miała zostawać w domu. Zmieniła się, podczas, gdy on sam w środku był nadal tym samym chłopcem, skłóconym z własną naturą, nasiąkłym winą i wstydem wymaganym przez opiekunkę, był wyrzutkiem, sierotą, pisklęciem, które znalazła, chcąc je przygarnąć, wychować we własnym gnieździe. Osunął się na podłogę; podkurczył nogi, tak mały, mały jak chłopiec, którym poniekąd był, bez względu na upływ lat.
- Nie krzywdź ich i nie zmuszaj, gdy chodzi jedynie o mnie. Poczekajmy - znów prosił, znowu zaklinał. - Wstrzymajmy się kilka dni - wierzył, tak rozpaczliwie chciał wierzyć, że niekorzystny efekt, nadany mu przez eliksir, zdoła sam z siebie minąć. Nie był warty jej troski, nie był warty poświęceń; nagięcia woli nieznanych, podstępnych duchów. Chciał ufać, że w samej głębi zostały jeszcze fragmenty, liche, dostępne strzępki, tej dawnej Laudith, ukrytej w szeleście stronic czytanych sumiennie ksiąg. Musiały istnieć; musiały, skoro wciąż chciała pomóc, skoro ufała mu, ujawniając największy i ryzykowny sekret.
- Przepraszam. To jest dla mnie za dużo. Zbyt dużo naraz - oznajmił. - Zawiodłem cię. Nie umiałem… - schował twarz w swoich dłoniach - …być dla ciebie oparciem, zapewnić ci bezpieczeństwa; nigdy nie wystarczałem, nigdy nie byłem dobry, pozwoliłem ci, byś odeszła, nie walcząc nawet o przyjaźń, nie umiałem cię k o c h a ć w sposób, na jaki zasługiwałaś. Bał się jej, równocześnie wiedząc, że nigdy mu nie zaszkodzi; nie miał praw jej oceniać, samemu błądząc i mając wiele występków, raniących doszczętnie innych.
- Bogowie, co on ci zrobił - wyrzucił niespodziewanie, nie musząc wcale nakreślać, kim był wspominany on; każdy przecież był winny, każdy, tylko nie Laudith, w jego odczuciu nadal niezwykle święta, nieskalana, jedyna -
tak bliska marnemu sercu.
Był ruiną - spękane mury rozsądku, szczerbate, wybite okna zmętniałych, własnych spostrzeżeń smagane batogiem wiatru, tynk maski złażący gęsto jak oparzona skóra, sypiąca się stertą wiór, dach myśli pełen rozpadlin, jątrzących się nieszczelności, którego wrzody wciąż lizał uparcie czas. Przeciekły kąciki oczu, gdy twarzą potrząsnął grymas - gdy śledził, uparcie śledził niknące tarcze tęczówek, gdy widział, jak przedramiona porasta bluszcz czarnych żył, gdy nagle, niespodziewanie zrozumiał, zrozumiał wszystko.
(Stłumił szloch, który więznął na dnie utrudzonej krtani).
Zrozumiał wszystko - jej oburzenie, jej gorycz i żądzę zemsty, którą wcześniej wyczuwał, której przypływ wykrywał, niestarannie, ostrożnie pod opuszkami palców. Była rozgoryczona, ponieważ przestał być bliski, nie mogła mieć w nim oparcia, nie w równych, szorstkich ideach, w oddaniu swoim oprawcom całości dodanych krzywd z nadwyżką wprost bestialskiego okrucieństwa, w czerpaniu szczęścia z ich krzyków, z ich żalu i ich niedoli, gdy wili się w silnych spazmach.
Stan zaskoczenia - w którym obecnie zamarł - był niczym rozdarta blizna, bolał, tak ciągle bolał, zanosząc się w samogłoskach ochrypłych, wewnętrznych krzyków. Nie był przecież naiwny, wiedział, jak wiele istnień musiało doznawać cierpień, jak wiele zakazywanych inkantacji pomknęło z bramy jej ust, jak wielką miała nienawiść, zdolną opłacić cenę tej bezpowrotnej przemiany. Wybrała właśnie tę drogę, wybrała ją w przeciwieństwie do niego, naznaczonego piętnem od pierwszych cząsteczek życia.
- Nie - błagał cicho. - Nie… - oddalił się nagle od niej, krok pierwszy, drugi i trzeci; poczuł, że jest mu słabo, poczuł, że niemal traci zbawienny grunt równowagi; oparł się o najbliższą, oziębłą podporę ściany. Znów spojrzał na własne ręce; zadrżały niczym w malignie.
Zacisnął je prędko w pięść.
- Dlaczego? - dopytał złamanym głosem, dopytał, choć znał odpowiedź. Zmieniła się; nie była córką sąsiadów, którą często odwiedzał, z którą bawił się, oddając światu beztroski, klarowny śmiech, do której chciał się prześlizgnąć, gdy była chora i miała zostawać w domu. Zmieniła się, podczas, gdy on sam w środku był nadal tym samym chłopcem, skłóconym z własną naturą, nasiąkłym winą i wstydem wymaganym przez opiekunkę, był wyrzutkiem, sierotą, pisklęciem, które znalazła, chcąc je przygarnąć, wychować we własnym gnieździe. Osunął się na podłogę; podkurczył nogi, tak mały, mały jak chłopiec, którym poniekąd był, bez względu na upływ lat.
- Nie krzywdź ich i nie zmuszaj, gdy chodzi jedynie o mnie. Poczekajmy - znów prosił, znowu zaklinał. - Wstrzymajmy się kilka dni - wierzył, tak rozpaczliwie chciał wierzyć, że niekorzystny efekt, nadany mu przez eliksir, zdoła sam z siebie minąć. Nie był warty jej troski, nie był warty poświęceń; nagięcia woli nieznanych, podstępnych duchów. Chciał ufać, że w samej głębi zostały jeszcze fragmenty, liche, dostępne strzępki, tej dawnej Laudith, ukrytej w szeleście stronic czytanych sumiennie ksiąg. Musiały istnieć; musiały, skoro wciąż chciała pomóc, skoro ufała mu, ujawniając największy i ryzykowny sekret.
- Przepraszam. To jest dla mnie za dużo. Zbyt dużo naraz - oznajmił. - Zawiodłem cię. Nie umiałem… - schował twarz w swoich dłoniach - …być dla ciebie oparciem, zapewnić ci bezpieczeństwa; nigdy nie wystarczałem, nigdy nie byłem dobry, pozwoliłem ci, byś odeszła, nie walcząc nawet o przyjaźń, nie umiałem cię k o c h a ć w sposób, na jaki zasługiwałaś. Bał się jej, równocześnie wiedząc, że nigdy mu nie zaszkodzi; nie miał praw jej oceniać, samemu błądząc i mając wiele występków, raniących doszczętnie innych.
- Bogowie, co on ci zrobił - wyrzucił niespodziewanie, nie musząc wcale nakreślać, kim był wspominany on; każdy przecież był winny, każdy, tylko nie Laudith, w jego odczuciu nadal niezwykle święta, nieskalana, jedyna -
tak bliska marnemu sercu.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: 15.01.2001 – Salon – E. Halvorsen & L. Vidgren Czw 9 Mar - 15:15
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Lękała się niekiedy myśli, co proza życia i ponura rzeczywistość Skandynawii, której serce zdawało się być wykute z lodu, uczyni z Einarem, którego wrażliwość zachwycała, ale i szczerze martwiła. Nie dość, że urodził się inny, to wyróżniał się nieprzeciętną inteligencją emocjonalną, uwrażliwieniem artysty na pewne sprawy. Tacy jak on często łamali się pod wpływem silniejszego wiatru. Martwiło ją to wcześniej, teraz zaś lęk ten uderzył ze stukrotną siłą, kiedy spoglądała na twarz wykrzywioną przez ból, gdy patrzyła w oczy.
Dojrzała w nich dokładnie to, czego się obawiała.
Niezrozumienie i lęk. Głos się łamał, Einar się odsunął, pozostawiając Laudith ze ściśniętym gardłem i drżącymi dłońmi. Popełniła błąd? Pewnie tak. Może powinna była wybrać inny moment na obnażenie przed Einarem tego sekretu. Nie, gdy był tak roztrzęsiony własną krzywdą, mogła... Wyrzucała sobie to w myślach i gryzła się w język. Jak mogła ugasić pożar, który sama wznieciła? Chciała go uspokoić, zapewnić, że mu pomoże, a wszystko znów popsuła.
Dlaczego?
To pytanie rozbrzmiewało w głowie Laudith echem. Naprawdę się nie domyślał? Udawał, że nie dostrzega jej zainteresowania kontrowersyjnymi zagadnieniami magii, mrocznymi historiami, o których niektórzy nie chcieli nawet rozmawiać, absolutnym brakiem wzruszenia w kolejnym zetknięciu się ze śmiercią i bytami nadprzyrodzonymi? Teraz wiedziała, że gdyby nie Homer, to i tak skończyłaby z oczyma pozbawionymi źrenic i tęczówek. To po prostu było jej przeznaczone. Tak musiało być.
- Nie zamierzałam nikogo skrzywdzić. Po prostu nie boję się tam iść - powiedziała cicho i zabrzmiała na urażoną.
Naprawdę miała do tego prawo? Pewnie nie. Mógł tak sądzić, myśleć, że zamierza wpaść tam jak burza i wymordować połowę Przesmyku Lokiego, skoro doprowadziła się do takiego stanu. Nie domyślał się nawet ile krwi zdążyła już przelać wyłącznie w celach naukowych, a niekiedy i dla własnej, perwersyjnej przyjemności. O tym nie mogła mu powiedzieć. Nie teraz.
- Nie, Einarze, to ja cię przepraszam. Nie powinnam była teraz... nie dzisiaj... Mogłam z tym zaczekać. Po prostu chciałam, abyś wiedział o mnie wszystko, skoro i ty... - tłumaczyła się nieporadnie, spoglądając na przyjaciela prosząco, aby nie czuł się w ten sposób, by nie oceniał jej jeszcze. Chowając twarz w dłoniach łamał popękane serce na kolejne odłamki. - Co on mi zrobił? - powtórzyła za nim, doskonale wiedząc kogo miał na myśli i przez to nastroszyła się. Nigdy nie darzyli się wzajemną sympatią. Ostatnio powiedziała mu nawet, że ich rozstanie było winą Vidgrena, ale...
Nie zamierzała pozwolić Einarowi ujmować to w ten sposób.
- Nic mi nie zrobił. Pomógł mi. Tylko tyle i aż tyle. Pokazał mi prawdziwą moc i dał kierunek, w którym chcę podążać. Ja... ja nie żałuję, Einarze - wyrzekła już cicho, spokojnie, cofając się o krok i opierając plecami o ścianę, zwiększając tym samym dystans pomiędzy nimi - najwyraźniej tego potrzebował. Już nie jej pomocy, którą wciąż była gotowa mu oferować.
Dojrzała w nich dokładnie to, czego się obawiała.
Niezrozumienie i lęk. Głos się łamał, Einar się odsunął, pozostawiając Laudith ze ściśniętym gardłem i drżącymi dłońmi. Popełniła błąd? Pewnie tak. Może powinna była wybrać inny moment na obnażenie przed Einarem tego sekretu. Nie, gdy był tak roztrzęsiony własną krzywdą, mogła... Wyrzucała sobie to w myślach i gryzła się w język. Jak mogła ugasić pożar, który sama wznieciła? Chciała go uspokoić, zapewnić, że mu pomoże, a wszystko znów popsuła.
Dlaczego?
To pytanie rozbrzmiewało w głowie Laudith echem. Naprawdę się nie domyślał? Udawał, że nie dostrzega jej zainteresowania kontrowersyjnymi zagadnieniami magii, mrocznymi historiami, o których niektórzy nie chcieli nawet rozmawiać, absolutnym brakiem wzruszenia w kolejnym zetknięciu się ze śmiercią i bytami nadprzyrodzonymi? Teraz wiedziała, że gdyby nie Homer, to i tak skończyłaby z oczyma pozbawionymi źrenic i tęczówek. To po prostu było jej przeznaczone. Tak musiało być.
- Nie zamierzałam nikogo skrzywdzić. Po prostu nie boję się tam iść - powiedziała cicho i zabrzmiała na urażoną.
Naprawdę miała do tego prawo? Pewnie nie. Mógł tak sądzić, myśleć, że zamierza wpaść tam jak burza i wymordować połowę Przesmyku Lokiego, skoro doprowadziła się do takiego stanu. Nie domyślał się nawet ile krwi zdążyła już przelać wyłącznie w celach naukowych, a niekiedy i dla własnej, perwersyjnej przyjemności. O tym nie mogła mu powiedzieć. Nie teraz.
- Nie, Einarze, to ja cię przepraszam. Nie powinnam była teraz... nie dzisiaj... Mogłam z tym zaczekać. Po prostu chciałam, abyś wiedział o mnie wszystko, skoro i ty... - tłumaczyła się nieporadnie, spoglądając na przyjaciela prosząco, aby nie czuł się w ten sposób, by nie oceniał jej jeszcze. Chowając twarz w dłoniach łamał popękane serce na kolejne odłamki. - Co on mi zrobił? - powtórzyła za nim, doskonale wiedząc kogo miał na myśli i przez to nastroszyła się. Nigdy nie darzyli się wzajemną sympatią. Ostatnio powiedziała mu nawet, że ich rozstanie było winą Vidgrena, ale...
Nie zamierzała pozwolić Einarowi ujmować to w ten sposób.
- Nic mi nie zrobił. Pomógł mi. Tylko tyle i aż tyle. Pokazał mi prawdziwą moc i dał kierunek, w którym chcę podążać. Ja... ja nie żałuję, Einarze - wyrzekła już cicho, spokojnie, cofając się o krok i opierając plecami o ścianę, zwiększając tym samym dystans pomiędzy nimi - najwyraźniej tego potrzebował. Już nie jej pomocy, którą wciąż była gotowa mu oferować.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
Re: 15.01.2001 – Salon – E. Halvorsen & L. Vidgren Pią 17 Mar - 21:39
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Niewinność, którą posiadał, była zaledwie strzępem - zwiotczałą, sklejoną masą trzęsącą się jak kopuła galarety, utkwioną gdzieś skrzętnie w sercu, w kieszeni tkanek przedsionka.
Niewinność - lub pamięć o niej - zdławiona i skatowana pełgała żałosnym blaskiem, ochłapem promieni życia, wołając językiem wspomnień w naczyniu zmęczonej czaszki.
Mógł zadać sobie pytanie, jak wiele było w nim duszy tamtego drobnego chłopca, którego śmiertelnie-nieśmiertelne odbicie wciąż tkwiło na tafli wnętrza, chłopca o gładkiej twarzy oraz łagodnych oczach o migdałowym kształcie, iskrzących się wciąż nadzieją. Mógł zadać sobie pytanie, jak wiele zdołałby dostrzec dawnych, znanych detali, jak wiele mogło się ostać, zastygnąć w kącikach ust i przycupnąć w ściemniałych, bystrych otworach źrenic opatrzonych zielono-niebieską obwolutą tęczówek. Wierzył, że wciąż tam byli - wyschnięci i karłowaci, poddani chorobom czasu, pobladli lecz nieodparcie, resztkowo przecież obecni, razem, nadal spleceni silną, przedziwną więzią. Wierzył, że pod fasadą ostała się dawna Laudith, jej głos podążał, wołając w gęstych ciemnościach, zduszony lecz nadal żywy. Wierzył, tak, nadal wierzył - dlatego, że nie był w stanie utworzyć wyobrażenia, w którym spomiędzy jej rozsuwanych ust zaczynają wypełzać jak śliskie, podstępne żmije, formuły zakazanych inkantacji.
Czym różnię się od nich, Laudith? - mógłby wkrótce zapytać zmiażdżonym rozpaczą głosem, wymiętym przez drżącą krtań. Czym różnię się od nich wszystkich, tych, których ciała szarpały spazmy cierpienia, tych, których okupiłaś bluszczami sczerniałych żył i zmętniałych oczu? Pod sitem przymkniętych powiek przesiały się różne wizje - uświadomił sobie, że miałaby również prawo mu odpowiedzieć podobną, wycelowaną jak sztylet wątpliwością. W czym była inna od reszty spotkanych przez niego kobiet, które często porzucał? W czym była inna, że przy niej chciał zawsze trwać? W czym była inna, że bał się bardzo jej skrzywdzić, że nie śmiał przekraczać granic, nawet, gdy pożądanie paliło mu miękkie trzewia?
Zrozumiał, wtedy, że musiał ją nadal kochać - zrozumiał, że chciał ją całą, z każdą wadą i rysą, ze smołą przezierających, splątanych krwionośnych naczyń. Czuł się przy niej - paradoksalnie - nadal bez zmian bezpiecznie, nadal, niezmiennie pragnął jej obecności kojącej jak opatrunek przytknięty do skaleczenia.
- Spójrz - stwierdzał złamanym tonem; opuścił ręce wzdłuż ciała. - Popatrz na nas - dodał również posępnie, wtapiając w nią szklisty wzrok. Kim (czym?) właściwie zostali? Co zrobił z nimi ten świat, jak bardzo, bezwzględnie zmienił, wypaczył uprzednie kształty? Szorstka, oziębła ściana wbijała się w linię pleców - czuł się żałośnie, słabiej niż kiedykolwiek.
- Czasami chciałbym nie wkraczać nigdy w dorosłość - ośmielił się wypowiedzieć, tak pewny posłanych słów. - Zatrzymać się w tamtych chwilach - chwilach, gdy wszystko było o wiele prostsze, w chwilach dziecięcych marzeń i prób beztroski pomimo licznych ciężarów. Nie mieli łatwej młodości, choć nawet wtedy, wszystko zdawało się nieuchronnie inne, lepsze, utkane z przyjemnych barw.
- Nie wiedzieć, jak straszny wpływ mogę wywrzeć, pustosząc ludzki rozsądek - nie był jeszcze zepsuty, nie był świadomie zgnity, świadomie brudny od środka. Zachowanie koleżanek i niektórych kolegów w Akademii było dla niego szokiem, nie umiał pojąć dlaczego zawsze przyciąga strumienie spojrzeń. Linda, sama z siebie, nie powiedziała mu o przeklętym czarze, jaki wokół roztaczał - dorastał na samym początku w przekonaniu, że jedynym szczegółem odróżniającym go od pozostałych osób jest skaza zwierzęcego ogona.
- Nie mam praw cię oceniać - oznajmił prosto; sam również krzywdził, sam również sprawiał cierpienia. Wędrował, wprost nonszalancko bawiąc się uczuciami w burzliwych, krótkich romansach, przenikał, mącił rozważne zmysły, próbując za wszelką cenę wydobyć na wierzch pragnienia skrywane skrzętnie przed światem. Zachęcał do grzechu zdrady, bezwstydnie w nim uczestnicząc, spijając szeregi wyznań szeptane wewnątrz sypialni.
- Nie chcę, byś odchodziła - nie zostawiaj mnie, proszę. - Straciłem cię jeszcze wcześniej, nie mogę teraz dopuścić, by stało się to ponownie - uniósł powoli głowę, próbując się lepiej przyjrzeć przyjaciółce - pomimo wyrwy dystansu.
Niewinność - lub pamięć o niej - zdławiona i skatowana pełgała żałosnym blaskiem, ochłapem promieni życia, wołając językiem wspomnień w naczyniu zmęczonej czaszki.
Mógł zadać sobie pytanie, jak wiele było w nim duszy tamtego drobnego chłopca, którego śmiertelnie-nieśmiertelne odbicie wciąż tkwiło na tafli wnętrza, chłopca o gładkiej twarzy oraz łagodnych oczach o migdałowym kształcie, iskrzących się wciąż nadzieją. Mógł zadać sobie pytanie, jak wiele zdołałby dostrzec dawnych, znanych detali, jak wiele mogło się ostać, zastygnąć w kącikach ust i przycupnąć w ściemniałych, bystrych otworach źrenic opatrzonych zielono-niebieską obwolutą tęczówek. Wierzył, że wciąż tam byli - wyschnięci i karłowaci, poddani chorobom czasu, pobladli lecz nieodparcie, resztkowo przecież obecni, razem, nadal spleceni silną, przedziwną więzią. Wierzył, że pod fasadą ostała się dawna Laudith, jej głos podążał, wołając w gęstych ciemnościach, zduszony lecz nadal żywy. Wierzył, tak, nadal wierzył - dlatego, że nie był w stanie utworzyć wyobrażenia, w którym spomiędzy jej rozsuwanych ust zaczynają wypełzać jak śliskie, podstępne żmije, formuły zakazanych inkantacji.
Czym różnię się od nich, Laudith? - mógłby wkrótce zapytać zmiażdżonym rozpaczą głosem, wymiętym przez drżącą krtań. Czym różnię się od nich wszystkich, tych, których ciała szarpały spazmy cierpienia, tych, których okupiłaś bluszczami sczerniałych żył i zmętniałych oczu? Pod sitem przymkniętych powiek przesiały się różne wizje - uświadomił sobie, że miałaby również prawo mu odpowiedzieć podobną, wycelowaną jak sztylet wątpliwością. W czym była inna od reszty spotkanych przez niego kobiet, które często porzucał? W czym była inna, że przy niej chciał zawsze trwać? W czym była inna, że bał się bardzo jej skrzywdzić, że nie śmiał przekraczać granic, nawet, gdy pożądanie paliło mu miękkie trzewia?
Zrozumiał, wtedy, że musiał ją nadal kochać - zrozumiał, że chciał ją całą, z każdą wadą i rysą, ze smołą przezierających, splątanych krwionośnych naczyń. Czuł się przy niej - paradoksalnie - nadal bez zmian bezpiecznie, nadal, niezmiennie pragnął jej obecności kojącej jak opatrunek przytknięty do skaleczenia.
- Spójrz - stwierdzał złamanym tonem; opuścił ręce wzdłuż ciała. - Popatrz na nas - dodał również posępnie, wtapiając w nią szklisty wzrok. Kim (czym?) właściwie zostali? Co zrobił z nimi ten świat, jak bardzo, bezwzględnie zmienił, wypaczył uprzednie kształty? Szorstka, oziębła ściana wbijała się w linię pleców - czuł się żałośnie, słabiej niż kiedykolwiek.
- Czasami chciałbym nie wkraczać nigdy w dorosłość - ośmielił się wypowiedzieć, tak pewny posłanych słów. - Zatrzymać się w tamtych chwilach - chwilach, gdy wszystko było o wiele prostsze, w chwilach dziecięcych marzeń i prób beztroski pomimo licznych ciężarów. Nie mieli łatwej młodości, choć nawet wtedy, wszystko zdawało się nieuchronnie inne, lepsze, utkane z przyjemnych barw.
- Nie wiedzieć, jak straszny wpływ mogę wywrzeć, pustosząc ludzki rozsądek - nie był jeszcze zepsuty, nie był świadomie zgnity, świadomie brudny od środka. Zachowanie koleżanek i niektórych kolegów w Akademii było dla niego szokiem, nie umiał pojąć dlaczego zawsze przyciąga strumienie spojrzeń. Linda, sama z siebie, nie powiedziała mu o przeklętym czarze, jaki wokół roztaczał - dorastał na samym początku w przekonaniu, że jedynym szczegółem odróżniającym go od pozostałych osób jest skaza zwierzęcego ogona.
- Nie mam praw cię oceniać - oznajmił prosto; sam również krzywdził, sam również sprawiał cierpienia. Wędrował, wprost nonszalancko bawiąc się uczuciami w burzliwych, krótkich romansach, przenikał, mącił rozważne zmysły, próbując za wszelką cenę wydobyć na wierzch pragnienia skrywane skrzętnie przed światem. Zachęcał do grzechu zdrady, bezwstydnie w nim uczestnicząc, spijając szeregi wyznań szeptane wewnątrz sypialni.
- Nie chcę, byś odchodziła - nie zostawiaj mnie, proszę. - Straciłem cię jeszcze wcześniej, nie mogę teraz dopuścić, by stało się to ponownie - uniósł powoli głowę, próbując się lepiej przyjrzeć przyjaciółce - pomimo wyrwy dystansu.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
15.01.2001 – Salon – E. Halvorsen & L. Vidgren Pon 17 Kwi - 9:08
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Niewinność, czym naprawdę była? W kim tkwiła?
Jeśli istniała, to z pewnością w kimś takim jak Einar, jeszcze przed laty, gdy umysłu nie mąciły nieprzyzwoite pragnienia, kiedy oko patrzące na ciało nie dostrzegało nic więcej poza tym, co kryło się pod skórą. Miał ją w sobie, tkwiła w jego wrażliwości, może nawet do dziś; Laudith mogłaby się przy tym upierać, jak i przy tym, że jej samej zawsze niewinności brakowało. Jakby zmarli, szepczący dziewczynce do ucha wszystkie okropności, własne grzechy i winy, nieludzkie byty próbujące dotrzeć do świata żywych za pośrednictwem medium, odebrały ją Laudith jeszcze nim dobrze nauczyła się chodzić. Może nigdy nie była niewinna. Może nigdy nie była naprawdę tym za kogo miał ją Einar? Ostatnia myśl bolała ją najmocniej. Chciałaby, aby wciąż widział w niej kogoś, kogo miłował jak siostrę, kto był mu bliski, kto potrafił go zrozumieć.
Tylko... czy on potrafił teraz zrozumieć ją samą?
Wiedziała, że podąża właściwą ścieżką. Sumienie miała lekkie i czyste, nieużywane, a zawsze, kiedy zaczynała rozważać czy postępuje slusznie, dochodziła do jednego wniosku - tak. Było to warte każdego krzyku i kropli krwi, które wydarła okrutnym czarem na galdrach i śniących, wybranych często zupełnie przypadkowo. Cel uświęcał środki, nauka zaś wymagała poświęceń. Nie ma potęgi bez bólu.
Czym różnił się od innych? Od wszystkich tych, których posłała na tamten świat, niemal prosząc się o to, aby nawiedzały ją kolejne dusze? Teraz spragnione zemsty? Kochała go. Kochała i była przekonana, że jest wart znacznie więcej od innych, o tym, że jest wyjątkowy. Dzisiaj dał jej tego dowód. Ogon, na który nieustannie zerkała, był tego najlepszym świadectwem.
Czarne tęczówki podążyły za jego słowami, spojrzała na ich odbicie w lustrze, zamierając w bezruchu na kilka chwil. Nagle, znikąd... poczuła się nieswojo. Jakby zasiał w niej ziarno niepewności, jakby po raz pierwszy zwątpiła, czy to wszystko... Było właściwe. Może to tylko chwilowa słabość, pod wpływem bólu w jego oczach, może pragnęła zapewnień, że nic się nie zmieni, że wciąż będzie tak jak obiecał, że będzie jak dawniej.
- Gdybym tylko mogła, cofnęłabym czas - wyrzekła cicho, niemal bezgłośnie, wiedząc, że jeśli odezwie się głośniej, to zadrży jej głos.
Nienawidziła wtedy swojego życia. Swojego daru i samej siebie. Niezaprzeczalnie jednak wszystko wydawało się wtedy... Prostsze. Mieli swoje dary, ale mieli siebie. Nagle zatęskniła do tamtych chwil, co zdarzało się Laudith rzadko, bo znacznie bardziej wolała dorosłą siebie, obecną siebie - i wciąż łudziła się i miała gorącą nadzieję, że i Einar pokocha ją mocniej.
- Nie potrzebujesz ogona, aby kruszyć mój rozsądek - wyszeptała, siląc się na uśmiech, jakby pragnęła rozładować to napięcie, złagodzić ból jaki mu zadała. Tego żałowała. Nie chciała go zranić. Nigdy nie chciała sprawiać mu bólu. Poczuła się winna, po raz pierwszy, tylko dlatego, że go zawiodła. Czy będzie potrafiła sobie to wybaczyć, nawet jeśli wybaczy jej to on? Spojrzała na niego, niewerbalnie przepraszając, czując łzy napływające do oczu. Uniosła znów dłonie i położyła je na męskich policzkach, ośmielając się spojrzeć mu w oczy. - Nie odejdę. Nie zostawię cię już, obiecuję. Będę przy tobie, jeśli mi na to pozwolisz - zapewniła go, niemal gorączkowym tonem, tak bardzo pragnęła, aby wiedział, że ogon nic nie zmieniał. Ani ogon, ani aura, ani wszystkie stracone lata - Jesteś doskonały, pamiętaj o tym.
Przycisnęła wargi do jego czoła, mrużąc przy tym powieki, zanim znów objęła go w pasie, aby trwać tak, dopóki nie nabrał pewności, że wszystkie te słowa to prawda.
Laudith i Einar z tematu
Jeśli istniała, to z pewnością w kimś takim jak Einar, jeszcze przed laty, gdy umysłu nie mąciły nieprzyzwoite pragnienia, kiedy oko patrzące na ciało nie dostrzegało nic więcej poza tym, co kryło się pod skórą. Miał ją w sobie, tkwiła w jego wrażliwości, może nawet do dziś; Laudith mogłaby się przy tym upierać, jak i przy tym, że jej samej zawsze niewinności brakowało. Jakby zmarli, szepczący dziewczynce do ucha wszystkie okropności, własne grzechy i winy, nieludzkie byty próbujące dotrzeć do świata żywych za pośrednictwem medium, odebrały ją Laudith jeszcze nim dobrze nauczyła się chodzić. Może nigdy nie była niewinna. Może nigdy nie była naprawdę tym za kogo miał ją Einar? Ostatnia myśl bolała ją najmocniej. Chciałaby, aby wciąż widział w niej kogoś, kogo miłował jak siostrę, kto był mu bliski, kto potrafił go zrozumieć.
Tylko... czy on potrafił teraz zrozumieć ją samą?
Wiedziała, że podąża właściwą ścieżką. Sumienie miała lekkie i czyste, nieużywane, a zawsze, kiedy zaczynała rozważać czy postępuje slusznie, dochodziła do jednego wniosku - tak. Było to warte każdego krzyku i kropli krwi, które wydarła okrutnym czarem na galdrach i śniących, wybranych często zupełnie przypadkowo. Cel uświęcał środki, nauka zaś wymagała poświęceń. Nie ma potęgi bez bólu.
Czym różnił się od innych? Od wszystkich tych, których posłała na tamten świat, niemal prosząc się o to, aby nawiedzały ją kolejne dusze? Teraz spragnione zemsty? Kochała go. Kochała i była przekonana, że jest wart znacznie więcej od innych, o tym, że jest wyjątkowy. Dzisiaj dał jej tego dowód. Ogon, na który nieustannie zerkała, był tego najlepszym świadectwem.
Czarne tęczówki podążyły za jego słowami, spojrzała na ich odbicie w lustrze, zamierając w bezruchu na kilka chwil. Nagle, znikąd... poczuła się nieswojo. Jakby zasiał w niej ziarno niepewności, jakby po raz pierwszy zwątpiła, czy to wszystko... Było właściwe. Może to tylko chwilowa słabość, pod wpływem bólu w jego oczach, może pragnęła zapewnień, że nic się nie zmieni, że wciąż będzie tak jak obiecał, że będzie jak dawniej.
- Gdybym tylko mogła, cofnęłabym czas - wyrzekła cicho, niemal bezgłośnie, wiedząc, że jeśli odezwie się głośniej, to zadrży jej głos.
Nienawidziła wtedy swojego życia. Swojego daru i samej siebie. Niezaprzeczalnie jednak wszystko wydawało się wtedy... Prostsze. Mieli swoje dary, ale mieli siebie. Nagle zatęskniła do tamtych chwil, co zdarzało się Laudith rzadko, bo znacznie bardziej wolała dorosłą siebie, obecną siebie - i wciąż łudziła się i miała gorącą nadzieję, że i Einar pokocha ją mocniej.
- Nie potrzebujesz ogona, aby kruszyć mój rozsądek - wyszeptała, siląc się na uśmiech, jakby pragnęła rozładować to napięcie, złagodzić ból jaki mu zadała. Tego żałowała. Nie chciała go zranić. Nigdy nie chciała sprawiać mu bólu. Poczuła się winna, po raz pierwszy, tylko dlatego, że go zawiodła. Czy będzie potrafiła sobie to wybaczyć, nawet jeśli wybaczy jej to on? Spojrzała na niego, niewerbalnie przepraszając, czując łzy napływające do oczu. Uniosła znów dłonie i położyła je na męskich policzkach, ośmielając się spojrzeć mu w oczy. - Nie odejdę. Nie zostawię cię już, obiecuję. Będę przy tobie, jeśli mi na to pozwolisz - zapewniła go, niemal gorączkowym tonem, tak bardzo pragnęła, aby wiedział, że ogon nic nie zmieniał. Ani ogon, ani aura, ani wszystkie stracone lata - Jesteś doskonały, pamiętaj o tym.
Przycisnęła wargi do jego czoła, mrużąc przy tym powieki, zanim znów objęła go w pasie, aby trwać tak, dopóki nie nabrał pewności, że wszystkie te słowa to prawda.
Laudith i Einar z tematu
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head