:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
05.12.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & L. Vidgren
2 posters
Laudith Vidgren
Re: 05.12.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & L. Vidgren Pią 31 Gru - 18:56
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
05.12.2000
Droga ze Starego Miasta na osiedle mieszkaniowe w Forsteder okazała się dla Laudith znacznie dłuższa niż początkowo przypuszczała. Zrezygnowała z jakiegokolwiek magicznego sposobu, by dostać się tam szybciej; otulona grubym, ciemnym płaszczem podszytym futrem z norek, sięgającym kolan, przemierzała kolejne ulice Midgardu, przyśpieszając kroku, gdy zerkała na srebrny zegarek, zapięty na chudym nadgarstku. W liście pytała o południe, nie chciała więc się spóźnić; zawsze uważała niepunktualność za wyraz lekceważenia wobec drugiego człowieka, dzisiaj zatem Laudith szczególnie nie chciała się spóźnić. Każdy stawiany jednak krok wydawał się być jakby wysiłkiem, choć nie czuła się zmęczona, odnosiła wrażenie, że droga dłuży się i dłuży, minuty zmieniają się w godziny, godziny zaś w tygodnie. Dawno nie czuła się tak poddenerwowana jak dzisiaj. Dziwny niepokój towarzyszył Laudith już właściwie od kilku dni, może nawet tygodni. O wiele dłużej nosiła się z zamiarem napisania listu do Einara; niedługo po tym jak została w Midgardzie całkiem sama, po wyjeździe męża, zaczęła rozważać odkurzenie starych znajomości - i było to łagodne, kolokwialne wręcz określenie. O ile do niektórych znajomych mogła odezwać się ot tak, po prostu, bo przecież nigdy wiele dla siebie nie znaczyli, to nie wyobrażała sobie pojawić się w progu Einara bez słowa uprzedzenia, jak gdyby nigdy nic, jakby nie milczała przez ostatnie lata jak grób. Zasługiwał na więcej, ona była mu winna więcej; teraz trudno było Laudith jednak ułożyć sobie w głowie to, co chciała mu powiedzieć. Minioną noc kręciła się z boku na bok w pustym łóżku, nie mogąc zasnąć; kiedy już nad ranem zapadła w płytki sen, zaraz się z niego budziła, słysząc kolejne szepty - bo tak naprawdę nigdy nie była sama. Rano, spojrzawszy w lustro, dostrzegła jeszcze głębsze cienie pod oczyma niż zazwyczaj. Dziękując alchemikom poświęcającym się modzie kobiecej ukryła je pod grubą warstwą pudru, kiedy szykowała się na to spotkanie; tak jak zazwyczaj oblekła się w czerń, wybierając długą, ołówkową spódnicę i koszulę ze srebrnymi guzikami. Nie chciała pojawić się u progu Einara wyglądając jak cień śmierci, trudno było jej jednak przywołać na usta dawny uśmiech. Zmieniła się, bardzo, tego zamaskować nie mogła żadna warstwa pudru.
Płaszcz niemalże zmienił barwę na biały, kiedy stanęła u progu kamienicy, który wskazał jej Einar, tyle zdążyło osiąść na nim śniegu. Kolejna wymówka, by odwlec zapukanie do drzwi w czasie - musiała go dokładnie strzepać, jakby był to brud, osuszyć z wilgoci włosy. Spojrzała na zegarek - niemalże wybiła dwunasta. Wspięła się po schodach, każdy krok kosztował jednak Laudith ogrom wysiłku, bardziej psychicznego, niż fizycznego, a serce zabiło jej niespokojnie, kiedy odnalazła właściwe drzwi.
Uniosła dłoń, obleczoną w skórzaną rękawiczkę, po czym zamarła na kilka uderzeń serca. Czy na pewno powinna? Czy postępowała właściwie? Pytania te kłębiły jej się w głowie, bzyczały niczym rój wściekłych os obijających się o wnętrze czaszki. Laudith czuła jednak, że nie może się wycofać - i przez wzgląd na Einara, to co niegdyś ich łączyło po prostu nie powinna. Zapukała więc w drzwi głośno i donośnie, wyprostowała się z godnością i uniosła brodę wyżej, gotowa, by zmierzyć się z tym, co trudne.
- Dzień dobry - wyrzekła, kiedy rozchyliły się drzwi i jej czarne oczy po raz pierwszy od lat odnalazły tęczówki Halvorsena. - Ja... dziękuję, że zgodziłeś się mnie przyjąć - dodała, choć gardło miała ściśnięte.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
Re: 05.12.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & L. Vidgren Nie 2 Sty - 21:05
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Znowu jest małym chłopcem - gdzieś, za kurtyną myśli kołyszącą się w cichym, swobodnym rytmie oddechów rozpierających płuca, znowu ma kilka lat, trzy, cztery - pięć może - znów pozostaje naiwny, naiwnie czysty, beztroski jak turkus nieba rozpostartego nad Trondheim. Znowu jest małym chłopcem, ponownie gęste spojrzenia dorosłych, pobliskich osób w kagańcach, smyczach rutyny, spływają z wież ich sylwetek, znów musi zadzierać głowę, by spojrzeć im prosto w oczy w szermierce błysków tęczówek. Znów biegnie, bez namysłu, przed siebie, a uśmiech staje się lżejszy, zwiewny, łaskocze go w zagłębieniach twarzy jak puch albo pierze ptaka, łagodna, promienna czerwień nie spełza pod szarą pianą toczoną wściekle przez świat. Znów nie rozumie, znów marzy, aby w pełni być sobą. Marzenia, ciemne i niespełnione suną się - bezszelestnie - jak cień. Wiatr niecierpliwie przenika w kosmyki włosów muśnięte odcieniem złota - fryzura, ułożona przez stare i zatroskane dłonie niknie w przepływie chwili skłócona błahym podmuchem. Kobieta, śniąca, zatrzymuje się przy nim. Przemawia szczodrym zachwytem; nie wie, w najmniejszej części, co mogą znaczyć jej słowa, nie wie, że jest zatruty, że własne przestrzenie serca ściskają się w tonach zdrady. Przewrotność jest przy nim, blisko; jeszcze go nie dosięgła. Toksyna wymaga czasu, lat, aby w pełni rozkwitła w podatnych łodyżkach naczyń. Jeszcze nie; wtedy jeszcze nie nosił jej z równą siłą.
Słodkie, słodkie dzieciństwo.
Nie był już małym chłopcem; w źrenicy lustra patrzyła postać mężczyzny - miał świeże, wciąż młode rysy, ale nie był już chłopcem. Był śliski. Beznadziejnie świadomy - wiedział, co przekazywać i w jakiej, dobranej chwili. Uśmiech, przymknięcie oczu; słowa, słowa i słowa. Kurtuazyjne wydmuszki. Słowa jak złoto głupców - lśnią mimo braku wartości.
Skarpa pamięci ożywa; podnoszą się grzbiety wspomnień i uderzają jak wściekłe jęzory sztormu. Miasto, przenigdy, nie będzie już identyczne; oni, przenigdy, nie będą już tacy sami. Strużka nostalgii jest zimna jak kropla rosy płynąca wartko po cienkich, jasnych łodygach myśli. Dreszcz niepokoju osuwa się po kolejnych, wypukłych paciorkach kręgów, osiada w każdej krzywiźnie - zagnieżdża się w dziupli duszy. Jest coraz bliżej; pajęcze palce wskazówek wskazują ozięble porę wybraną na ich spotkanie. Już. Teraz.
Głuche, monotonne pukanie przenika przez skrzydło drzwi; wstęga prostych odgłosów owija się wokół zmysłów. Wstaje, ostatkiem sił tłumiąc pośpiech, wykręca wnętrzności zamka. Dostrzega znajomą twarz - znajomą i jednocześnie inną - tę samą, zmienioną dłutem dryfującego czasu? Od dawna nie byli dziećmi. Ołów trosk na ramionach i skrzepy obawy w sercu.
- Laudith. - Ulega nagłej pokusie, jej imię ulotnie tańczy na szorstkim grzbiecie języka, jest słodko-gorzkie jak zażywane lekarstwo. Ma dawny, odległy posmak, ale nie traci nuty. Nadal jest wyraziste. Nieobojętne. Przesuwa się, aby mogła wejść i rozgościć się bez zbędnego, zaciśniętego napięcia. Błąd - uchodzące stwierdzenie, wywiane prosto z jej ust, przebudza pierwszą niepewność. Zwęszyła dostępną zdobycz, przeciąga się, mruży ślepia.
- Dlaczego mówisz w ten sposób? - zadaje łatwe, łatwo-trudne pytanie, bez szramy zbędnej pretensji, zwyczajnie, tak prozaicznie - pyta. Dlaczego chciała dziękować? Nie wie i nie chce wiedzieć. Spędzali chwile z najczystszej - i szczerej oznaki chęci. Dziękuje za oczywistość? Dziękuje, ponieważ sądzi, że utracili relację w przeciągu kaskady lat? Nie mówił całości na głos; nie mówił, że oprócz Lindy, w dzieciństwie miał tylko ją. Teraz Linda nie żyła, a on - został sam - zanurzony w głębinach własnych występków. Grzechów. Powtórzeń kłamstw.
- Nie wszystko uległo zmianom - spogląda prosto w jej oczy, szarpnięty zielenią błękit spotyka bezdenną czerń. Nie wszystko - a może jednak? Ich dystans był nieuchronny. Ile z nich pozostało?
Jak silnie zdeptał ich czas?
Słodkie, słodkie dzieciństwo.
Nie był już małym chłopcem; w źrenicy lustra patrzyła postać mężczyzny - miał świeże, wciąż młode rysy, ale nie był już chłopcem. Był śliski. Beznadziejnie świadomy - wiedział, co przekazywać i w jakiej, dobranej chwili. Uśmiech, przymknięcie oczu; słowa, słowa i słowa. Kurtuazyjne wydmuszki. Słowa jak złoto głupców - lśnią mimo braku wartości.
Skarpa pamięci ożywa; podnoszą się grzbiety wspomnień i uderzają jak wściekłe jęzory sztormu. Miasto, przenigdy, nie będzie już identyczne; oni, przenigdy, nie będą już tacy sami. Strużka nostalgii jest zimna jak kropla rosy płynąca wartko po cienkich, jasnych łodygach myśli. Dreszcz niepokoju osuwa się po kolejnych, wypukłych paciorkach kręgów, osiada w każdej krzywiźnie - zagnieżdża się w dziupli duszy. Jest coraz bliżej; pajęcze palce wskazówek wskazują ozięble porę wybraną na ich spotkanie. Już. Teraz.
Głuche, monotonne pukanie przenika przez skrzydło drzwi; wstęga prostych odgłosów owija się wokół zmysłów. Wstaje, ostatkiem sił tłumiąc pośpiech, wykręca wnętrzności zamka. Dostrzega znajomą twarz - znajomą i jednocześnie inną - tę samą, zmienioną dłutem dryfującego czasu? Od dawna nie byli dziećmi. Ołów trosk na ramionach i skrzepy obawy w sercu.
- Laudith. - Ulega nagłej pokusie, jej imię ulotnie tańczy na szorstkim grzbiecie języka, jest słodko-gorzkie jak zażywane lekarstwo. Ma dawny, odległy posmak, ale nie traci nuty. Nadal jest wyraziste. Nieobojętne. Przesuwa się, aby mogła wejść i rozgościć się bez zbędnego, zaciśniętego napięcia. Błąd - uchodzące stwierdzenie, wywiane prosto z jej ust, przebudza pierwszą niepewność. Zwęszyła dostępną zdobycz, przeciąga się, mruży ślepia.
- Dlaczego mówisz w ten sposób? - zadaje łatwe, łatwo-trudne pytanie, bez szramy zbędnej pretensji, zwyczajnie, tak prozaicznie - pyta. Dlaczego chciała dziękować? Nie wie i nie chce wiedzieć. Spędzali chwile z najczystszej - i szczerej oznaki chęci. Dziękuje za oczywistość? Dziękuje, ponieważ sądzi, że utracili relację w przeciągu kaskady lat? Nie mówił całości na głos; nie mówił, że oprócz Lindy, w dzieciństwie miał tylko ją. Teraz Linda nie żyła, a on - został sam - zanurzony w głębinach własnych występków. Grzechów. Powtórzeń kłamstw.
- Nie wszystko uległo zmianom - spogląda prosto w jej oczy, szarpnięty zielenią błękit spotyka bezdenną czerń. Nie wszystko - a może jednak? Ich dystans był nieuchronny. Ile z nich pozostało?
Jak silnie zdeptał ich czas?
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: 05.12.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & L. Vidgren Wto 4 Sty - 18:16
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Powrót wspomnieniami do lat dziecięcych nie był dla pani Vidgren ani przyjemny, ani słodki. Nie ziębił też szczególnie. Nie mogła wszak powiedzieć, by dzieciństwo miała nieszczęśliwe, że pozostawiło po sobie traumę. Dostawała wszak prawie wszystko, czego sobie życzyła; otrzymała wszechstronne wykształcenie, możliwość dalszej edukacji, rozwijania swoich umiejętności i talentów. Wszystko, poza ciepłem i zrozumieniem - ze strony rodziców. Jedynie wspomnienia związane z Einarem przywoływały uśmiech, teraz starannie ukrywany pod maską obojętności. Przez ostatnie tygodnie wracała do nich częściej, niż dawniej, odkrywając, że powrót do przeszłości bynajmniej nie musiał być przykry, ani nawet beznamiętny.
- Einarze - odpowiedziała spirytystka, niemalże nieruchomiejąc, kiedy otworzyły się drzwi i w końcu stanął przed nią. Starszy, nie mniej przystojny, dojrzalszy. Chyba trochę wyższy. Na pewno wyższy. Wtedy byli sobie prawie równi, teraz liczył sobie kilka centymetrów więcej. - Dlaczego? - zdziwiła się Laudith; ciemne brwi zmarszczyły się lekko w zastanowieniu, jakby rozważała w myślach, czy Einar mówi poważnie. Przygryzła lekko wargę, powstrzymując się od gorzkich słów prawdy, które cisnęły się na usta. W głębi ducha wszak czuła, że nie zasłużyła na tak uprzejme przywitanie. Nie po tylu latach jakie spędzili razem, we dwoje. Nie po grubej kresce jaką na nich postawiła milcząc przez minioną dekadę, niemalże. Czy gdyby było odwrotnie, ona również zachowałaby się podobnie? Dawna Laudith - prawdopodobnie. Dawna Laudith nie miała w sobie tyle goryczy i złości. Więcej było w niej wtedy uczuć i ciepła, które wypalały się w niej, gdy jednako gniły struny człowieczeństwa duszy. - Sądzę, że wiesz dlaczego - wyrzekła cicho, spoglądając na jego przystojną twarz dużo śmielej niż dawniej. W głębi ducha czuła się winna. Czuła, że to ona ponosi ciężar odpowiedzialności za tyle lat milczenia. To ona przecież przestała odpowiadać na listy i otwierać drzwi, kiedy słyszała pukanie. Wiedziała kto za nimi stoi, w klatce piersiowej serce boleśnie obijało się o żebra, a mimo to nie sięgała dłonią do klamki. Słuchała słodkich kłamstw Homera, wmawiającego jej, że tak będzie lepiej, że tak uczynić powinna. Dla własnego i jego bezpieczeństwa.
- Na całe szczęście nie wszystko - przytaknęła, zsuwając z ramion ciemny płaszcz; wciąż czuła ścisk w gardle i ciężar w żołądku, lecz nie zamierzała szybko wychodzić. Tyle dni i godzin myślała o tym, co powie, kiedy wreszcie nadejdzie ta chwila, gdy w końcu znów uchwyci spojrzenie jasnych oczu Einara, a teraz... Nic mądrego nie przychodziło Laudith do głowy. Jak miała się wytłumaczyć? Jak wyjaśnić, że ona zmieniła się diametralnie? Może się tego domyślał. Może domyślał się od chwili, kiedy w życiu panny Simonsen pojawił się Vidgren.
- Cieszy mnie, że nie przestałeś malować - wyrzekła niezgrabnie, chcąc podtrzymać rozmowę; nie był to jednak jedyny powód, bo szczerze ucieszyła ją treść listu od dawnego przyjaciela. Trzymała za niego kciuki - dawniej i przez wszystkie te lata. - Co się jeszcze nie zmieniło? - spytała Laudith nagle, obracając ku niemu głowę, kiedy stanęła w progu kuchni; nawet krótki rekonesans pozwolił jej wysnuć wniosek, że wiodło mu się raczej nieźle.
To, co się nie zmieniło, to aura jaką emanował. Może nawet przybrała na sile, a może to ona się od niej odzwyczaiła i teraz uderzył w nią z wielokrotną siłą; wciąż powracała do niego wzrokiem, szukała jego twarzy. Była jednak całkowicie pewna, że to nie urok jaki miał we krwi - a te wszystkie stracone lata.
Minęło wiele czasu, lecz mnie nic nie minęło, Einarze.
- Einarze - odpowiedziała spirytystka, niemalże nieruchomiejąc, kiedy otworzyły się drzwi i w końcu stanął przed nią. Starszy, nie mniej przystojny, dojrzalszy. Chyba trochę wyższy. Na pewno wyższy. Wtedy byli sobie prawie równi, teraz liczył sobie kilka centymetrów więcej. - Dlaczego? - zdziwiła się Laudith; ciemne brwi zmarszczyły się lekko w zastanowieniu, jakby rozważała w myślach, czy Einar mówi poważnie. Przygryzła lekko wargę, powstrzymując się od gorzkich słów prawdy, które cisnęły się na usta. W głębi ducha wszak czuła, że nie zasłużyła na tak uprzejme przywitanie. Nie po tylu latach jakie spędzili razem, we dwoje. Nie po grubej kresce jaką na nich postawiła milcząc przez minioną dekadę, niemalże. Czy gdyby było odwrotnie, ona również zachowałaby się podobnie? Dawna Laudith - prawdopodobnie. Dawna Laudith nie miała w sobie tyle goryczy i złości. Więcej było w niej wtedy uczuć i ciepła, które wypalały się w niej, gdy jednako gniły struny człowieczeństwa duszy. - Sądzę, że wiesz dlaczego - wyrzekła cicho, spoglądając na jego przystojną twarz dużo śmielej niż dawniej. W głębi ducha czuła się winna. Czuła, że to ona ponosi ciężar odpowiedzialności za tyle lat milczenia. To ona przecież przestała odpowiadać na listy i otwierać drzwi, kiedy słyszała pukanie. Wiedziała kto za nimi stoi, w klatce piersiowej serce boleśnie obijało się o żebra, a mimo to nie sięgała dłonią do klamki. Słuchała słodkich kłamstw Homera, wmawiającego jej, że tak będzie lepiej, że tak uczynić powinna. Dla własnego i jego bezpieczeństwa.
- Na całe szczęście nie wszystko - przytaknęła, zsuwając z ramion ciemny płaszcz; wciąż czuła ścisk w gardle i ciężar w żołądku, lecz nie zamierzała szybko wychodzić. Tyle dni i godzin myślała o tym, co powie, kiedy wreszcie nadejdzie ta chwila, gdy w końcu znów uchwyci spojrzenie jasnych oczu Einara, a teraz... Nic mądrego nie przychodziło Laudith do głowy. Jak miała się wytłumaczyć? Jak wyjaśnić, że ona zmieniła się diametralnie? Może się tego domyślał. Może domyślał się od chwili, kiedy w życiu panny Simonsen pojawił się Vidgren.
- Cieszy mnie, że nie przestałeś malować - wyrzekła niezgrabnie, chcąc podtrzymać rozmowę; nie był to jednak jedyny powód, bo szczerze ucieszyła ją treść listu od dawnego przyjaciela. Trzymała za niego kciuki - dawniej i przez wszystkie te lata. - Co się jeszcze nie zmieniło? - spytała Laudith nagle, obracając ku niemu głowę, kiedy stanęła w progu kuchni; nawet krótki rekonesans pozwolił jej wysnuć wniosek, że wiodło mu się raczej nieźle.
To, co się nie zmieniło, to aura jaką emanował. Może nawet przybrała na sile, a może to ona się od niej odzwyczaiła i teraz uderzył w nią z wielokrotną siłą; wciąż powracała do niego wzrokiem, szukała jego twarzy. Była jednak całkowicie pewna, że to nie urok jaki miał we krwi - a te wszystkie stracone lata.
Minęło wiele czasu, lecz mnie nic nie minęło, Einarze.
Einar Halvorsen
Re: 05.12.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & L. Vidgren Wto 25 Sty - 7:58
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Świat nie znał żadnej litości, zagnieżdżał się pazurami, rozorał szarpnięciem skórę jak wyświechtaną płachtę, kruchą, wiotką tkaninę o podniszczonych włóknach, zatapiał krawędzie zębów, zaciskał szczękę na łupach podatnych losów i spijał miękki szpik planów, marzeń, przeżuwał kęs niewinności jak krwiste i świeże mięso niknące w ciemnym przełyku, w bezdennej studni żołądka. Pamiętał każdy zryw bólu, każdy, prymitywny krzyk ciała niosący się paroksyzmem, grymas, krzywiący twarz i stłumione, cisnące się perły łez zatrzymane w oczach. Krew, spełzająca wzdłuż ciała w ciepłych, szkarłatnych strugach wtapiała się mdlącą wonią, dosadnym, metalicznym zapachem, brnącym w kierunku nozdrzy i ściskającym gardło. Pamiętał Lindę, jej szorstki, beznamiętny ton głosu, to dla twojego dobra, cedzone spomiędzy ledwie rozwartych ust, tak będzie lepiej, to dla twojego dobra. Dziś, pozostała mu tylko gęsta i kosmata pleśń wstydu, nienawiść, nakierowana przeciwko samemu sobie, pogarda, że pod patyną uśmiechów i zachowanych pozorów ostała się szorstka prawda, natura, której nie mógł oszukać, niosąca zwierzęcą skazę, atawizm, rwący się z kręgosłupa, powracający, pomimo wdrożonych starań.
Świat nigdy nie był łaskawy.
Łudził się, beznadziejnie, naiwnie, że wszystko znów będzie łatwe, że kurz dystansu, osiadły pod wpływem czasu, zniknie, wraz z rozpoczęciem spotkania, z podmuchem najbliższej chwili, że przyjaźń, która w dzieciństwie splotła silnie ich ścieżki nie podda się wyrwom lat, nie ugnie pod niezręcznością i nie nabrzmieje w bolesnym, puchnącym ropniu tłamszonych w umysłach słów.
- Jestem tak samo winny. - Nie obarczał jej, nigdy, pełną odpowiedzialnością za stan bezsprzecznej stagnacji, za martwą korespondencję, zgubioną w alejkach wspomnień, za niedostatek zapału i pustkę, pozbawioną najmniejszych, choćby przykrótkich spotkań. Sam, zanurzony w karierze, dbał przede wszystkim o przychylności odbiorców i mecenasów, ludzi, przy których własne, skrywane pochodzenie, stawało się niewygodnym i zatajanym faktem, wikłając go w kokon kłamstw. Zachłysnął się nowym światkiem, wspinając się, coraz wyżej, po szczeblach dalszych sukcesów, oddając się nieistotnym, ulotnym tchnieniem relacji, burzliwym, krótkim romansom, skutkującym niekiedy kakofonią skandali zawartych w nagłówkach gazet. Czuł się, mimo wszystko, podobnie odpowiedzialny za zaniechanie kontaktu, za gęstą, mglistą niewiedzę, co miało miejsce w jej życiu, odkąd na parapecie nie spoczął nagle ostatni, schludnie zamknięty list.
- To, co pozornie najprostsze - zbliżył się, przełamując, pierwszy raz, pieczęć fizycznego dystansu; kąciki ust drgnęły w lekkiej, figlarnej formie uśmiechu - sympatia, słabość, esencja nienaruszonych, wciąż niewygasłych uczuć, których nie umiał zawrzeć w nietrwałej materii słów. Powinna wiedzieć, zaufać; powinna nigdy nie pytać; powinien, sam, nie ukrywać się za woalem pośrednich, rzucanych stwierdzeń. Razem z chłopięcym wiekiem przepadła dawna niewinność i impulsywna szczerość, pozbawiona starannych, pielęgnowanych zdań, głosząca, bez przemyślenia, na zewnątrz, każdy powstały impuls.
- Napijesz się czegoś? - dopytał łagodnym tonem, ponownie, odsuwając się, czując węzeł napięcia zamknięty na kruchej szyi; nie byli już dłużej dziećmi, dla których przejaw bliskości był prosty i jednoznaczny. Zmierzał w kierunku szafki, gdzie trzymał zestawy naczyń; wyszeptana inkantacja zaklęcia przywiodła poszukiwaną parę, właściwą do jej życzenia; wzleciały, płynnie, lądując miękko na blacie, wydając tylko ściszony, ledwie słyszalny szmer. Ciężar niedopowiedzeń lądował ciągle na barkach, roznosił się dyskomfortem, dusił, kaleczył, parzył.
Zauważał, podskórnie, że krążą wokół bezsprzecznych, fundamentalnych kwestii, zupełnie, jakby prócz samych, czystych wyrzutów sumienia, wyłaniających się z zaniedbania ich więzi, pozostało coś jeszcze, wbite jak postrzępiona, przydługa, bolesna drzazga; coś jeszcze, co zawadzało, sprawiając że trwali nadal okrężnych, utartych zdaniach, bez dawnej, okazałej swobody, bez pełnej dozy odwagi, aby spróbować; zaufać sobie raz jeszcze.
Świat nigdy nie był łaskawy.
Łudził się, beznadziejnie, naiwnie, że wszystko znów będzie łatwe, że kurz dystansu, osiadły pod wpływem czasu, zniknie, wraz z rozpoczęciem spotkania, z podmuchem najbliższej chwili, że przyjaźń, która w dzieciństwie splotła silnie ich ścieżki nie podda się wyrwom lat, nie ugnie pod niezręcznością i nie nabrzmieje w bolesnym, puchnącym ropniu tłamszonych w umysłach słów.
- Jestem tak samo winny. - Nie obarczał jej, nigdy, pełną odpowiedzialnością za stan bezsprzecznej stagnacji, za martwą korespondencję, zgubioną w alejkach wspomnień, za niedostatek zapału i pustkę, pozbawioną najmniejszych, choćby przykrótkich spotkań. Sam, zanurzony w karierze, dbał przede wszystkim o przychylności odbiorców i mecenasów, ludzi, przy których własne, skrywane pochodzenie, stawało się niewygodnym i zatajanym faktem, wikłając go w kokon kłamstw. Zachłysnął się nowym światkiem, wspinając się, coraz wyżej, po szczeblach dalszych sukcesów, oddając się nieistotnym, ulotnym tchnieniem relacji, burzliwym, krótkim romansom, skutkującym niekiedy kakofonią skandali zawartych w nagłówkach gazet. Czuł się, mimo wszystko, podobnie odpowiedzialny za zaniechanie kontaktu, za gęstą, mglistą niewiedzę, co miało miejsce w jej życiu, odkąd na parapecie nie spoczął nagle ostatni, schludnie zamknięty list.
- To, co pozornie najprostsze - zbliżył się, przełamując, pierwszy raz, pieczęć fizycznego dystansu; kąciki ust drgnęły w lekkiej, figlarnej formie uśmiechu - sympatia, słabość, esencja nienaruszonych, wciąż niewygasłych uczuć, których nie umiał zawrzeć w nietrwałej materii słów. Powinna wiedzieć, zaufać; powinna nigdy nie pytać; powinien, sam, nie ukrywać się za woalem pośrednich, rzucanych stwierdzeń. Razem z chłopięcym wiekiem przepadła dawna niewinność i impulsywna szczerość, pozbawiona starannych, pielęgnowanych zdań, głosząca, bez przemyślenia, na zewnątrz, każdy powstały impuls.
- Napijesz się czegoś? - dopytał łagodnym tonem, ponownie, odsuwając się, czując węzeł napięcia zamknięty na kruchej szyi; nie byli już dłużej dziećmi, dla których przejaw bliskości był prosty i jednoznaczny. Zmierzał w kierunku szafki, gdzie trzymał zestawy naczyń; wyszeptana inkantacja zaklęcia przywiodła poszukiwaną parę, właściwą do jej życzenia; wzleciały, płynnie, lądując miękko na blacie, wydając tylko ściszony, ledwie słyszalny szmer. Ciężar niedopowiedzeń lądował ciągle na barkach, roznosił się dyskomfortem, dusił, kaleczył, parzył.
Zauważał, podskórnie, że krążą wokół bezsprzecznych, fundamentalnych kwestii, zupełnie, jakby prócz samych, czystych wyrzutów sumienia, wyłaniających się z zaniedbania ich więzi, pozostało coś jeszcze, wbite jak postrzępiona, przydługa, bolesna drzazga; coś jeszcze, co zawadzało, sprawiając że trwali nadal okrężnych, utartych zdaniach, bez dawnej, okazałej swobody, bez pełnej dozy odwagi, aby spróbować; zaufać sobie raz jeszcze.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: 05.12.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & L. Vidgren Pią 28 Sty - 21:09
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Czasu nie można było cofnąć. Nawet za sprawą czarów, najpotężniejszej magii jaką tylko mogli posiąść. Nie zmienią tego, co uczynili, tego co się stało. Laudith nie łudziła się, że cokolwiek będzie jak kiedyś. Ani ona sama, ani to, co było między nią, a Einarem. Gorąco tego pragnęła. Tego poczucia, że obok jest ktoś, komu może ufać bezgranicznie, ktoś, kto rozumie ją jak nikt inny, ktoś, kto będzie jej oparciem, morską latarnią, która swym światłem wskaże drogę do bezpiecznej przystani. Kochała Homera, kochała go szczerze, tak mocno, że nie był w stanie tego pojąć i pewnie nawet należycie docenić, lecz on nie rozumiał. Nie wiedział jak to jest, gdy świat odrzuca człowieka tylko dlatego, że jest inny. Chciała znów to poczuć. Chciała, aby ta więź pomiędzy nią, a Halvorsenem znów była tak silna, jakby potrafili porozumiewać się bez słów. To jednak pobożne życzenie; Laudith sądziła, że to niemożliwe, nie tylko dlatego, że nie byłby w stanie wybaczyć jej tak długiego milczenia. Przede wszystkim dlatego, że nie była już tą Laudith, którą znał. Nie miało to żadnego związku z przyjęciem nazwiska Vidgren, a tym jak bardzo ona się zmieniła. Nie czuła już lęku, nie czuła strachu, nie czuła niepewności. Wiedziała dokąd zmierza i czego pragnie. Za sprawą Homera odkryła w samej sobie pragnienia chore, krwawe i niebezpieczne. To niemożliwe, by to on je w niej zaszczepił - jedynie pomógł je odnaleźć w najgłębszych, najciemniejszych zakamarkach duszy. Laudith miała świadomość tego, że to złe. nie potrafiła jednak i nie chciała walczyć z tą fascynacją. Niczym ćma lgnęła do mroku magii zakazanej, mimo bólu i cierpienia, wciąż łaknąc więcej i więcej. Wielu galdrów rzekłoby, że zmieniła się na gorsze, wyzbywając sentymentów, empatii i ciepłych uczuć, ale ona czuła się silniejsza - wreszcie czuła się pewnie.
Poza tą chwilą. Poza momentem, kiedy znów stanęła przed Einarem, spojrzała w jego oczy i zlękła się, że tego nie zaakceptuje, że tego nie będzie w stanie pojąć i zrozumieć. Był dobry. Był za dobry, dla niej i dla tego świata, mimo że sam sądził, że jest inaczej. Nawet teraz winił siebie, podczas gdy nie powinien. Laudith powinna była wziąć na siebie całą winę; doskonale wiedziała, że nawet w przypadku, gdyby stał dobijając się do jej drzwi, to uległaby Homerowi. Pod zbyt silnym wpływem męża się znalazła, by mu odmówić. Uwierzyła, że tak będzie lepiej. Przełożyła go ponad innych. Ponad jedynego przyjaciela, który trwał u jej boku przez całe lata i trwałby dalej, gdyby tylko mu na to pozwoliła.
- Nie mów tak - szepnęła prosząco. Nie chciała, żeby obwiniał siebie, znała go jednak na tyle dobrze, by wiedzieć, że i tak będzie. Przez to sama czuła się jeszcze bardziej winna. Przez to obawiała się, że napisanie do niego, przyjście tu mogło być błędem. Co, jeśli Einar pogodził się z jej stratą? Zamknął rozdział ich przyjaźni? Może lepiej było do tego nie wracać. Chęć spotkania go okazała się jednak zbyt silna, Laudith nie potrafiła jej w sobie zwalczyć. Ona się zmieniła, zmieniła się bardzo, to jednak co czuła do niego wcale nie uległo zmianie. - Tak, chętnie. Masz coś mocniejszego? - wyrzekła Laudith już głośniejszym, pewniejszym tonem, starając się zapanować nad emocjami, które gotowały się w niej tak jak rzadko kiedy. Trwała tak chwilę w progu kuchni, obserwując jak Einar podchodzi do szafki, by wyciągnąć dwie szklanki. Wodziła za nim spojrzeniem czarnych oczu, zastanawiając się, co powinna teraz powiedzieć. Przeprosić? Prosić o wybaczenie? Może zacząć opowiadać o swoim życiu, o nieobecności Homera, o powrocie do tłumaczeń starożytnych run jak gdyby nigdy nic? Stała nieruchomo jak posąg, czując, że ością w gardle staje jej powietrze, aż wreszcie poderwała się do przodu, jakby porażona prądem; znalazła się za Einarem w kilku krokach i objęła go w pasie, przytulając policzek do męskiego karku. - Tęskniłam za tobą. Bardzo. Mam nadzieję, że mi wybaczysz - powiedziała, nie potrafiąc zapanować nad drżeniem głosu - i nawet już nie starała się tego uczynić. - Nie wiem nawet, co powiedzieć i jak się wytłumaczyć. Byłam głupia - mówiła dalej; godziny spędzone na układaniu w głowie przemowy poszły na marne; wszelkie myśli wypełzały bełkotliwie i nieskładnie. - Chyba nie chciał, żeby ktokolwiek inny miał na mnie wpływ - i chyba nie musiała wyjaśniać o kim mówi.
Poza tą chwilą. Poza momentem, kiedy znów stanęła przed Einarem, spojrzała w jego oczy i zlękła się, że tego nie zaakceptuje, że tego nie będzie w stanie pojąć i zrozumieć. Był dobry. Był za dobry, dla niej i dla tego świata, mimo że sam sądził, że jest inaczej. Nawet teraz winił siebie, podczas gdy nie powinien. Laudith powinna była wziąć na siebie całą winę; doskonale wiedziała, że nawet w przypadku, gdyby stał dobijając się do jej drzwi, to uległaby Homerowi. Pod zbyt silnym wpływem męża się znalazła, by mu odmówić. Uwierzyła, że tak będzie lepiej. Przełożyła go ponad innych. Ponad jedynego przyjaciela, który trwał u jej boku przez całe lata i trwałby dalej, gdyby tylko mu na to pozwoliła.
- Nie mów tak - szepnęła prosząco. Nie chciała, żeby obwiniał siebie, znała go jednak na tyle dobrze, by wiedzieć, że i tak będzie. Przez to sama czuła się jeszcze bardziej winna. Przez to obawiała się, że napisanie do niego, przyjście tu mogło być błędem. Co, jeśli Einar pogodził się z jej stratą? Zamknął rozdział ich przyjaźni? Może lepiej było do tego nie wracać. Chęć spotkania go okazała się jednak zbyt silna, Laudith nie potrafiła jej w sobie zwalczyć. Ona się zmieniła, zmieniła się bardzo, to jednak co czuła do niego wcale nie uległo zmianie. - Tak, chętnie. Masz coś mocniejszego? - wyrzekła Laudith już głośniejszym, pewniejszym tonem, starając się zapanować nad emocjami, które gotowały się w niej tak jak rzadko kiedy. Trwała tak chwilę w progu kuchni, obserwując jak Einar podchodzi do szafki, by wyciągnąć dwie szklanki. Wodziła za nim spojrzeniem czarnych oczu, zastanawiając się, co powinna teraz powiedzieć. Przeprosić? Prosić o wybaczenie? Może zacząć opowiadać o swoim życiu, o nieobecności Homera, o powrocie do tłumaczeń starożytnych run jak gdyby nigdy nic? Stała nieruchomo jak posąg, czując, że ością w gardle staje jej powietrze, aż wreszcie poderwała się do przodu, jakby porażona prądem; znalazła się za Einarem w kilku krokach i objęła go w pasie, przytulając policzek do męskiego karku. - Tęskniłam za tobą. Bardzo. Mam nadzieję, że mi wybaczysz - powiedziała, nie potrafiąc zapanować nad drżeniem głosu - i nawet już nie starała się tego uczynić. - Nie wiem nawet, co powiedzieć i jak się wytłumaczyć. Byłam głupia - mówiła dalej; godziny spędzone na układaniu w głowie przemowy poszły na marne; wszelkie myśli wypełzały bełkotliwie i nieskładnie. - Chyba nie chciał, żeby ktokolwiek inny miał na mnie wpływ - i chyba nie musiała wyjaśniać o kim mówi.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
Re: 05.12.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & L. Vidgren Pią 18 Lut - 16:23
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Słowa, których nie mieli.
Ciężar, który zagnieżdżał się na ich barkach.
Napięta cięciwa uczuć; emocje, trawiące wściekle od środka, lepka i nieprzyjemna stygnąca żywica ciszy. Odłamki trwałych i równie odległych wspomnień zamkniętych w futerale umysłu, w ciemnej, miękkiej pamięci, chroniącej je przed destrukcją.
Wiedział, że wszystko krzyczy.
Słyszał.
Gniotło się, gniotło w środku wprawione w bezładny amok, w nieznaną, trującą furię szarpiąc się wewnątrz ciasnej, zatęchłej celi dystansu. Wierzgało, bijąc zaciekle w twarde, żelazne zęby nieporuszonych krat. Dostrzegał jedynie kształty; majaki własnych emocji, wizje, deliryczne, wysnute przy gorączkowym, niejasnym przewrażliwieniu. Coś więcej; zawsze, tak, zawsze więcej. Więcej, więcej i ponad sentymentalność, ponad prostą nostalgię, więcej wymykające się poczciwości sympatii. Niszczyło, jak żrąca ciecz perforując tkanki, niesiona w uściskach synaps. Zawsze, zawsze chciał więcej, więcej niż tylko mógł, niż był w stanie, więcej niż wyrażono zgodę. Głód i wołania ambicji, tak sprzeczne z postrzeganiem przez innych odziedziczonych cech, z przykazaniami Lindy, by milczeć, by nie wychylać się, trwać bezpiecznie nie czując tchnienia ryzyka na odsłoniętej skórze. Chciała, by został w cieniu, w oddali od cudzych spojrzeń które z rozmachem skupiał, gromadził, nieumyślnie przez piętno krążące w jego zawiłych łodyżkach żył. Nie pochlebiała, z początku, artystycznej kariery, podjętej przez niego próby by wzbudzić uznanie elit, by wsiąknąć w nich, aby przetrwać. Zuchwała, nieludzka część zespolona w całość czyniła go zawsze głuchym i beznadziejnie zachłannym, niezdolnym do poznawania umiaru i wymagania restrykcji. Więcej, o wiele więcej; wiedział, jak wszystko krzyczy, zawsze, zawsze krzyczało pod fasadami kłamstw, pod sztywnym, przyciasnym płaszczem własnego opanowania. Nie był już dłużej dzieckiem; korozja, próchno słabości wypełzły niewdzięcznie na wierzch. Nic już nie było łatwe; jak dawniej, kiedy umieli wyłącznie pędzić przed siebie, wpatrzeni, bez zbędnych trosk; jak wtedy, gdy porzucali ciężary dziecięcych zmartwień, jak wtedy, kiedy liczyła się tylko niezwykła przyjaźń.
- Wino, miód pitny, whisky - wyrzucił z siebie, bezbarwnie, jak wyuczony frazes. Kilka nazw, propozycji, dodatków które w obliczu spotkania, w obliczu jej obecności nie grały istotnej roli. Ręka nieznacznie drgnęła - niepewność, prześwitująca przez drobny, nietrwały gest. Dotyk, ciepło jej twarzy osadza się i rozpływa na skórze nasady karku. Zamiera w potrzasku dłoni. Prosi o wybaczenie - nie miał czego wybaczać, zupełnie, jak nie miał gniewu, nie umiał w jej przypadku wykrzesać z siebie goryczy pokładów żółci. Uczynił siebie współwinnym, nie dbając, nie zabiegając; usilnie, za każdym razem pragnął myśleć w ten sposób, że nie dołożył starań, nie walczył, nigdy, właściwie o ich relację. Przesiąkli do innych światów, ona - trwając w małżeństwie, zgłębiając magię runiczną, enigmy jej wszystkich arkan, on - zanurzony w bajorze artystycznego światka, stając się tresowanym i wdzięcznym zwierzątkiem elit, zawsze, w rzeczywistości nieokiełznany i pełen niestabilności, nie będąc w stanie zaprzeczyć niektórym, swoim tendencjom, wpisanym w jarzmo natury. Odstawił nagle butelkę, porzucając wcześniejszy, beznamiętny rytuał, banalną codzienną czynność przy przyjmowaniu gości. Położył ją, wysłuchując, jak styka się głucho z blatem. Dłoń, nieposłuszna, niechętna do prozaicznych zajęć, musnęła kobiece ręce splecione na jego torsie. Kilka akordów ciszy wgniatało się kakofonią. Zamarł.
- Myślisz - powiedział nagle, po chwili - że miał się czego obawiać? - wpływu, jaki mógł wywrzeć? możliwych, innych decyzji, wypowiedzianych rad sprawiających, że postąpiłaby w inny, niezamierzony sposób? czegoś innego, ponad? Poruszył się, odrobinę, sygnalizując, że pragnie znów na nią spojrzeć, że chce się do niej odwrócić. Odpowiedź tkwiła w jej oczach; wiedział, że tam ją znajdzie - i potrzebował znaleźć, ryzykując, odchodząc od wyważonej przystani, od pustych, utartych pytań, od wszystkiego, w czym dusił się, trwając i zaprzeczając.
Ciężar, który zagnieżdżał się na ich barkach.
Napięta cięciwa uczuć; emocje, trawiące wściekle od środka, lepka i nieprzyjemna stygnąca żywica ciszy. Odłamki trwałych i równie odległych wspomnień zamkniętych w futerale umysłu, w ciemnej, miękkiej pamięci, chroniącej je przed destrukcją.
Wiedział, że wszystko krzyczy.
Słyszał.
Gniotło się, gniotło w środku wprawione w bezładny amok, w nieznaną, trującą furię szarpiąc się wewnątrz ciasnej, zatęchłej celi dystansu. Wierzgało, bijąc zaciekle w twarde, żelazne zęby nieporuszonych krat. Dostrzegał jedynie kształty; majaki własnych emocji, wizje, deliryczne, wysnute przy gorączkowym, niejasnym przewrażliwieniu. Coś więcej; zawsze, tak, zawsze więcej. Więcej, więcej i ponad sentymentalność, ponad prostą nostalgię, więcej wymykające się poczciwości sympatii. Niszczyło, jak żrąca ciecz perforując tkanki, niesiona w uściskach synaps. Zawsze, zawsze chciał więcej, więcej niż tylko mógł, niż był w stanie, więcej niż wyrażono zgodę. Głód i wołania ambicji, tak sprzeczne z postrzeganiem przez innych odziedziczonych cech, z przykazaniami Lindy, by milczeć, by nie wychylać się, trwać bezpiecznie nie czując tchnienia ryzyka na odsłoniętej skórze. Chciała, by został w cieniu, w oddali od cudzych spojrzeń które z rozmachem skupiał, gromadził, nieumyślnie przez piętno krążące w jego zawiłych łodyżkach żył. Nie pochlebiała, z początku, artystycznej kariery, podjętej przez niego próby by wzbudzić uznanie elit, by wsiąknąć w nich, aby przetrwać. Zuchwała, nieludzka część zespolona w całość czyniła go zawsze głuchym i beznadziejnie zachłannym, niezdolnym do poznawania umiaru i wymagania restrykcji. Więcej, o wiele więcej; wiedział, jak wszystko krzyczy, zawsze, zawsze krzyczało pod fasadami kłamstw, pod sztywnym, przyciasnym płaszczem własnego opanowania. Nie był już dłużej dzieckiem; korozja, próchno słabości wypełzły niewdzięcznie na wierzch. Nic już nie było łatwe; jak dawniej, kiedy umieli wyłącznie pędzić przed siebie, wpatrzeni, bez zbędnych trosk; jak wtedy, gdy porzucali ciężary dziecięcych zmartwień, jak wtedy, kiedy liczyła się tylko niezwykła przyjaźń.
- Wino, miód pitny, whisky - wyrzucił z siebie, bezbarwnie, jak wyuczony frazes. Kilka nazw, propozycji, dodatków które w obliczu spotkania, w obliczu jej obecności nie grały istotnej roli. Ręka nieznacznie drgnęła - niepewność, prześwitująca przez drobny, nietrwały gest. Dotyk, ciepło jej twarzy osadza się i rozpływa na skórze nasady karku. Zamiera w potrzasku dłoni. Prosi o wybaczenie - nie miał czego wybaczać, zupełnie, jak nie miał gniewu, nie umiał w jej przypadku wykrzesać z siebie goryczy pokładów żółci. Uczynił siebie współwinnym, nie dbając, nie zabiegając; usilnie, za każdym razem pragnął myśleć w ten sposób, że nie dołożył starań, nie walczył, nigdy, właściwie o ich relację. Przesiąkli do innych światów, ona - trwając w małżeństwie, zgłębiając magię runiczną, enigmy jej wszystkich arkan, on - zanurzony w bajorze artystycznego światka, stając się tresowanym i wdzięcznym zwierzątkiem elit, zawsze, w rzeczywistości nieokiełznany i pełen niestabilności, nie będąc w stanie zaprzeczyć niektórym, swoim tendencjom, wpisanym w jarzmo natury. Odstawił nagle butelkę, porzucając wcześniejszy, beznamiętny rytuał, banalną codzienną czynność przy przyjmowaniu gości. Położył ją, wysłuchując, jak styka się głucho z blatem. Dłoń, nieposłuszna, niechętna do prozaicznych zajęć, musnęła kobiece ręce splecione na jego torsie. Kilka akordów ciszy wgniatało się kakofonią. Zamarł.
- Myślisz - powiedział nagle, po chwili - że miał się czego obawiać? - wpływu, jaki mógł wywrzeć? możliwych, innych decyzji, wypowiedzianych rad sprawiających, że postąpiłaby w inny, niezamierzony sposób? czegoś innego, ponad? Poruszył się, odrobinę, sygnalizując, że pragnie znów na nią spojrzeć, że chce się do niej odwrócić. Odpowiedź tkwiła w jej oczach; wiedział, że tam ją znajdzie - i potrzebował znaleźć, ryzykując, odchodząc od wyważonej przystani, od pustych, utartych pytań, od wszystkiego, w czym dusił się, trwając i zaprzeczając.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: 05.12.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & L. Vidgren Pią 18 Mar - 23:37
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
W istocie – Laudith nie miała słów, aby wszystko wyjaśnić, wytłumaczyć i przeprosić. Nie było takich słów, które byłyby teraz odpowiednie. W żadnym języku. Norweskim, wspólnym, w żadnym innym języku świata nie było takich słów, w które mogłaby ująć to co czuła. Wszystko to jednak Einar mógł wyczytać z jej twarzy, w jej oczach; Laudith pozwoliła teraz masce beznamiętności i chłodnego dystansu opaść, odsłaniając to, co ukrywała od tak dawna. Słowa niekiedy potrafiły ranić boleśniej niż jakiekolwiek zaklęcie, rytuał, czy ostrze. Bywały zbyteczne. Zupełnie niepotrzebne. Zawsze ceniła w Einarze to, że milczenie w jego towarzystwie nigdy nie było niezręczne, że wcale nie musieli mówić, by się zrozumieć. Wystarczyło niekiedy jedynie spojrzenie, by jedno wiedziało co drugiemu siedzi w głowie. A czasami po prostu milczeli i to też było dobre.
- Wino - odpowiedziała nie mniej bezbarwnym tonem. Właściwie było jej w tamtej chwili obojętne, byleby miało procenty, byleby paliło w gardło. Może wręcz dla kurażu, by nabrała odwagi mówić o tym, co czuje, bo przez te wszystkie lata nauczyła się to dusić w sobie, ukrywać znów głęboko, za wysokim murem, który odgrodził ją od bliskich. Która była godzina? Dwunasta? Przestało mieć to znaczenie. Tak jak wszystko inne. Jakby świat na zewnątrz przestał istnieć; jakby centrum wszechświata stałs się ta skromna kuchnia i osoba Einara, do której zaraz przylgnęła. Instynktowna potrzeba znalezienia się bliżej, tak blisko jak to tylko możliwe, powiodła Laudith ku niemu niemalże bezwiednie. Uczyniła to szybciej, niż pomyślała; nie planowała tego i nie zastanawiała się, czy w ogóle powinna, czy miała teraz - już? - do tego prawo. Zamilkł, kiedy wątłe, kruche ramiona objęły go w klatce piersiowej, gdy przytknęła do jego karku. Zamilkł i niepokoiło to Laudith, nie pożałowała jednak, że uczyniła ten krok. Sama poczuła się bezpieczniej, lepiej, trochę jak dawniej, czując znów zapach jego skóry i ciepło. On miał do tego prawo. Czuł się współwinny, Laudith jednak nie chciała, aby tak myślał. Wyjątkowo była gotowa wziąć cały ten ciężar na samą siebie; uciszała egoizm, jakiego głos nabrał mocy przez minioną dekadę, pokornie pochylając głowę. To ona czuła się winna i przed Halvorsenem nie zamierzała udawać, że jest inaczej. Dość już kłamstw, dość udawania, dość niedopowiedzeń i milczenia. Pragnęła nowego początku i jeśli mieli to zrobić, to musiała być w stu procentach szczera - dlatego kiedy spróbował się do niej odwrócić, pytaniem odpowiadając na jej slowa o Homerze, rozplotła uścisk rąk i wejrzała mu w oczy. Jej własne pozostały szeroko otwarte, pełne bólu, lęku i niepewności - wszystkiego, czego nauczyła się ukrywać przed innymi, wszystkiego, czego nigdy wcześniej nie ukrywała przed nim.
- Oczywiście, że miał - przyznała cicho, całkowicie szczerze. Naprawdę wątpił, że było inaczej? Przed spokaniem Homera do nikogo nie zbliżyła się tak bardzo jak do Einara. Przed nikim nie obnażyła swojej duszy tak mocno. Niewiele miała przed nim tajemnic, właściwie żadnych, bo tych dotyczących ciała i płci nie należało nawet brać pod uwagę. Uniosła dłoń, aby opuszkami palców pogładzić szorstki policzek i nagle się uśmiechnęła, niemalże rozczulona. - Nikomu nie ufałam jak tobie. Byleś... jesteś moim najlepszym przyjacielem. Doskonale wiedział, że nie stałbyś z boku i milczał - mówiła dalej, obnażając przed Einarem całą prawdę, której się wstydziła. Wstydziła, bo wbrew wszystkiemu co sobie niegdyś postanowiła, dała się zmanipulować, stłamsić i uwięzić. Pozwoliła zniszczyć to, co łączyło ją z Halvorsenem i dlatego czuła się winna. Poczuła teraz jednak nadzieję, że zniszczenia te nie były nieodwracalne, że była jeszcze szansa – a jeśli tak, to pragnęła chwycić się niej teraz, choćby miała być brzytwą i zadać rany. Jakaś część Laudith wierzyła, że Halvorsen to zrozumie. To, co miłość robiła z człowiekiem. Zawsze wydawało jej się, że rozumie ją o wiele lepiej niż ona sama. Nigdy wcześniej nie zaznała żadnego zauroczenia, nie zakochała się w nikim, nie miała pojęcia jak potrafi zmienić – właściwie w niewolnika własnego serca.
- Wino - odpowiedziała nie mniej bezbarwnym tonem. Właściwie było jej w tamtej chwili obojętne, byleby miało procenty, byleby paliło w gardło. Może wręcz dla kurażu, by nabrała odwagi mówić o tym, co czuje, bo przez te wszystkie lata nauczyła się to dusić w sobie, ukrywać znów głęboko, za wysokim murem, który odgrodził ją od bliskich. Która była godzina? Dwunasta? Przestało mieć to znaczenie. Tak jak wszystko inne. Jakby świat na zewnątrz przestał istnieć; jakby centrum wszechświata stałs się ta skromna kuchnia i osoba Einara, do której zaraz przylgnęła. Instynktowna potrzeba znalezienia się bliżej, tak blisko jak to tylko możliwe, powiodła Laudith ku niemu niemalże bezwiednie. Uczyniła to szybciej, niż pomyślała; nie planowała tego i nie zastanawiała się, czy w ogóle powinna, czy miała teraz - już? - do tego prawo. Zamilkł, kiedy wątłe, kruche ramiona objęły go w klatce piersiowej, gdy przytknęła do jego karku. Zamilkł i niepokoiło to Laudith, nie pożałowała jednak, że uczyniła ten krok. Sama poczuła się bezpieczniej, lepiej, trochę jak dawniej, czując znów zapach jego skóry i ciepło. On miał do tego prawo. Czuł się współwinny, Laudith jednak nie chciała, aby tak myślał. Wyjątkowo była gotowa wziąć cały ten ciężar na samą siebie; uciszała egoizm, jakiego głos nabrał mocy przez minioną dekadę, pokornie pochylając głowę. To ona czuła się winna i przed Halvorsenem nie zamierzała udawać, że jest inaczej. Dość już kłamstw, dość udawania, dość niedopowiedzeń i milczenia. Pragnęła nowego początku i jeśli mieli to zrobić, to musiała być w stu procentach szczera - dlatego kiedy spróbował się do niej odwrócić, pytaniem odpowiadając na jej slowa o Homerze, rozplotła uścisk rąk i wejrzała mu w oczy. Jej własne pozostały szeroko otwarte, pełne bólu, lęku i niepewności - wszystkiego, czego nauczyła się ukrywać przed innymi, wszystkiego, czego nigdy wcześniej nie ukrywała przed nim.
- Oczywiście, że miał - przyznała cicho, całkowicie szczerze. Naprawdę wątpił, że było inaczej? Przed spokaniem Homera do nikogo nie zbliżyła się tak bardzo jak do Einara. Przed nikim nie obnażyła swojej duszy tak mocno. Niewiele miała przed nim tajemnic, właściwie żadnych, bo tych dotyczących ciała i płci nie należało nawet brać pod uwagę. Uniosła dłoń, aby opuszkami palców pogładzić szorstki policzek i nagle się uśmiechnęła, niemalże rozczulona. - Nikomu nie ufałam jak tobie. Byleś... jesteś moim najlepszym przyjacielem. Doskonale wiedział, że nie stałbyś z boku i milczał - mówiła dalej, obnażając przed Einarem całą prawdę, której się wstydziła. Wstydziła, bo wbrew wszystkiemu co sobie niegdyś postanowiła, dała się zmanipulować, stłamsić i uwięzić. Pozwoliła zniszczyć to, co łączyło ją z Halvorsenem i dlatego czuła się winna. Poczuła teraz jednak nadzieję, że zniszczenia te nie były nieodwracalne, że była jeszcze szansa – a jeśli tak, to pragnęła chwycić się niej teraz, choćby miała być brzytwą i zadać rany. Jakaś część Laudith wierzyła, że Halvorsen to zrozumie. To, co miłość robiła z człowiekiem. Zawsze wydawało jej się, że rozumie ją o wiele lepiej niż ona sama. Nigdy wcześniej nie zaznała żadnego zauroczenia, nie zakochała się w nikim, nie miała pojęcia jak potrafi zmienić – właściwie w niewolnika własnego serca.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
Re: 05.12.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & L. Vidgren Nie 20 Mar - 1:16
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Myślał o niej, uchwytnie i intensywnie przędąc na kołowrotkach rozważań włókna sumiennych wizji, złożonych prób odpowiedzi na każde z zadanych pytań; myślał, niosąc w pamięci wspomnienia ostatnich listów, tkał obraz życia zawieranego w streszczeniach, w pochyłym szkielecie pisma. Myślał, czy jest szczęśliwa i wierzył, z oddaniem wierzył, że odnalazła radość w obecnym życiu. Zdarzało się, że podobnie próbował wyśnić jej twarz odmienioną czasem, znacznie dojrzalszą, kobiecą; twarz, której dawno nie widział i którą pragnął zobaczyć. Zarysy dziecięcych wspomnień pozostawały od zawsze wręcz idyllicznie barwne, niezagłuszone bezwzględnym przemarszem lat; była ostoją szczęścia, jedną z nielicznych osób, do których czuł przywiązanie. Czuł, że w tęsknocie za Trondheim tęskni w rzeczywistości za pięknem ich wspólnych spotkań, czuł, że brakuje mu tylko jej oraz Lindy, nie pragnął zobaczyć miasta, skorupy samych budynków, pustej, bladej scenerii rozczarowania, tak druzgocąco niepełnej. Nie miał w niej czego szukać, schroniony w samym Midgardzie, do którego wyjechał jeszcze w okresie swojej adolescencji, przy którym nadal pozostał i pokonywał stopnie kolejnych, odnoszonych sukcesów, pławiąc się w łaskach elit.
Wsłuchany ponownie w zdania opuszczające dół krtani, odczuwał wszystko ponownie, z jaskrawą, zdwojoną siłą, z wyraźnym tembrem przeczucia, z nadzieją, rozbłyskającą, że wszystko jest nadal żywe, że wszystko może powrócić. Dostrzegał poświatę szansy i uchyloną bramę, widok, który pokrzepiał go; prawdę, która zarazem zadała dotkliwy ból.
Dlaczego, szumiały myśli, dlaczego spienione jak grzbiety zaciekłej fali, jak afekt nagłego sztormu, jak gęste, pokryte w brudnych obłokach niebo, w łachmanach zbrukanej bieli. Dlaczego razem, bezgłośnie i niewalecznie zdołali wyrazić zgodę, dlaczego mogli dopuścić do przyprószenia relacji popiołem obojętności, dlaczego ostygła w kurzu w półcieniach strychów pamięci. Dlaczego?
Spojrzenie, wtopione w oczy znalazło w nich dopełnienie goryczy skroplonych słów, surowej, jawnej szczerości ściskanej w kolejnych głoskach, w drgających dźwiękach przekazu; pochwycił błysk niepewności onyksowych tęczówek. Dotyk krótki, ulotny niczym westchnienie, sunący po jego twarzy, przenosił powiew nostalgii. Miłość, pokrętna miłość i przywiązanie, słuchanie cudzych sugestii, spełnianie zapadłych uwag bez względu na racjonalność, odczucia skrzywione nagle w szyderczej tafli zwierciadła. Nagle wszystko stawało się bardziej jasne, subtelne, jednocześnie wyraźne jak dokończony szept szkicu; nie drążył prawdy ciosami kolejnych pytań, sądząc, że potrzebują czasu, przeciwny zrywom pośpiechu, podmuchom dociekliwości. Niemiłe, cierpkie poczucie ugodziło go prosto w sam newralgiczny punkt duszy; nie chciał, w rzeczywistości zabierać zbyt często głosu, nie chciał stać na ich drodze. Nabrał podejrzeń, że coś w istocie mogło mieć wcześniej miejsce, coś obmierzłego, zakażonego przez plagę niewłaściwości, coś, co mogło odebrać jej również szczęście. Pragnął, za wszelką cenę być w przeogromnym błędzie, odrzucał tę czerstwą myśl przeżuwaną z niesmakiem.
Wzniesienia ramion uniosły się w płynnym ruchu, w geście łamiącym dystans, niosącym mętlik emocji; objęcie, szukające bliskości, było zupełnie czyste, jak inne objęcia z dawnych, minionych lat. Wyczuwał zarys sylwetki przyległej do jego torsu, tonąc w ulotnej, jakże treściwej chwili.
- Zaczniemy wszystko na nowo - oznajmił blisko jej ucha stłumionym, subtelnym głosem; szczerze, podobnie szczerze wręczając jej przyrzeczenie osiadłe w ciężkich emocjach na dnie spracowanych płuc. Przetrwali, pomimo hańby milczących doszczętnie lat, pomimo wyrwy rozpościeranej zdradziecko na znajomości.
- Obiecuję - dodał nicią podobnie cichego głosu, będąc świadomym, że same słowa są ledwie cząstką przekazu, niezdolne, aby poskromić widma rozlicznych uczuć. Wiedział, że nie pozwoli jej odejść; już nie.
Wsłuchany ponownie w zdania opuszczające dół krtani, odczuwał wszystko ponownie, z jaskrawą, zdwojoną siłą, z wyraźnym tembrem przeczucia, z nadzieją, rozbłyskającą, że wszystko jest nadal żywe, że wszystko może powrócić. Dostrzegał poświatę szansy i uchyloną bramę, widok, który pokrzepiał go; prawdę, która zarazem zadała dotkliwy ból.
Dlaczego, szumiały myśli, dlaczego spienione jak grzbiety zaciekłej fali, jak afekt nagłego sztormu, jak gęste, pokryte w brudnych obłokach niebo, w łachmanach zbrukanej bieli. Dlaczego razem, bezgłośnie i niewalecznie zdołali wyrazić zgodę, dlaczego mogli dopuścić do przyprószenia relacji popiołem obojętności, dlaczego ostygła w kurzu w półcieniach strychów pamięci. Dlaczego?
Spojrzenie, wtopione w oczy znalazło w nich dopełnienie goryczy skroplonych słów, surowej, jawnej szczerości ściskanej w kolejnych głoskach, w drgających dźwiękach przekazu; pochwycił błysk niepewności onyksowych tęczówek. Dotyk krótki, ulotny niczym westchnienie, sunący po jego twarzy, przenosił powiew nostalgii. Miłość, pokrętna miłość i przywiązanie, słuchanie cudzych sugestii, spełnianie zapadłych uwag bez względu na racjonalność, odczucia skrzywione nagle w szyderczej tafli zwierciadła. Nagle wszystko stawało się bardziej jasne, subtelne, jednocześnie wyraźne jak dokończony szept szkicu; nie drążył prawdy ciosami kolejnych pytań, sądząc, że potrzebują czasu, przeciwny zrywom pośpiechu, podmuchom dociekliwości. Niemiłe, cierpkie poczucie ugodziło go prosto w sam newralgiczny punkt duszy; nie chciał, w rzeczywistości zabierać zbyt często głosu, nie chciał stać na ich drodze. Nabrał podejrzeń, że coś w istocie mogło mieć wcześniej miejsce, coś obmierzłego, zakażonego przez plagę niewłaściwości, coś, co mogło odebrać jej również szczęście. Pragnął, za wszelką cenę być w przeogromnym błędzie, odrzucał tę czerstwą myśl przeżuwaną z niesmakiem.
Wzniesienia ramion uniosły się w płynnym ruchu, w geście łamiącym dystans, niosącym mętlik emocji; objęcie, szukające bliskości, było zupełnie czyste, jak inne objęcia z dawnych, minionych lat. Wyczuwał zarys sylwetki przyległej do jego torsu, tonąc w ulotnej, jakże treściwej chwili.
- Zaczniemy wszystko na nowo - oznajmił blisko jej ucha stłumionym, subtelnym głosem; szczerze, podobnie szczerze wręczając jej przyrzeczenie osiadłe w ciężkich emocjach na dnie spracowanych płuc. Przetrwali, pomimo hańby milczących doszczętnie lat, pomimo wyrwy rozpościeranej zdradziecko na znajomości.
- Obiecuję - dodał nicią podobnie cichego głosu, będąc świadomym, że same słowa są ledwie cząstką przekazu, niezdolne, aby poskromić widma rozlicznych uczuć. Wiedział, że nie pozwoli jej odejść; już nie.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: 05.12.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & L. Vidgren Pią 25 Mar - 13:24
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Byłaby głupia, gdyby sądziła, że ujrzy tego samego człowieka, z którym tyle łączyło ją przed laty (zdecydowanie więcej niż oboje sądzili). Nie oczekiwała tego. Minęło dziesięć lat. Dziesięć lat niełatwych, pełnych podejmowania trudnych decyzji, mierzenia się z dorosłością, szarą rzeczywistością. Bez ochronnego klosza państwa Simonsen, bez czułej dłoni Lindy, odgarniającej Einarowi kosmyk włosów z utrapionego czoła. Niemożliwym przecież było, by którekolwiek z nich pozostało takie same. Czas płynął, ugniatając ich gdzieniegdzie, niekiedy nieodwracalnie. Pytanie brzmiało - ile się w nim zmieniło? Między nimi, pozornie, może i nic. Ile jednak Einara pozostało w Einarze? Lękała się wizji, w której Halvorsen stwierdzał, że w niej nie ma już Laudith, której ufał i ją rozumiał, że zbyt niewiele z niej pozostało w środku. Lękała się, bo czuła, że to zbyt bliskie prawdy. Spoglądając wstecz dostrzegła kolosalne wręcz różnice jakie w niej zaszły na przestrzeni tych lat. Z samego tego powodu nie cofnęłaby czasy, nie chciała już być tą niepewną, zlęknioną dziewczyną; poniekąd czuła dumę z tego, że nabrała mocy i pewności, siły charakteru. Zwłaszcza teraz, kiedy została sama. Bardzo chciała, aby Einar to zrozumiał, zaakceptował. Czyż nie powtarzała mu wtedy tak długo, że chciałaby mieć więcej odwagi, więcej wiary i pewności, aby doświadczać świata inaczej niż czytając o nim w licznych książkach i słuchając cudzych opowieści, chociażby tych płynących z jego ust? Teraz to robiła i pragnęła, aby znów był częścią jej świata - bardziej empirycznie.
Nie obawiała się za to wcale zmian jakie z pewnością zaszły w nim. Nie uwierzyłaby w to, że zepsucie dosięgnęło jego duszy, zepsucie, jakiego nie potrafiłaby zaakceptować. Wbrew temu co sądził i mimo wszystkich kłamstw jakie krążyły wokół podobnych jemu i ich przodków - nie był zły. Nie był demoniczny. Zetknęła się z prawdziwymi demonami, wejrzała w najgłębszą ciemność i Halvorsen wciąż wydawał się przy tym promieniem wiosennego słońca, ciepłym blaskiem jaki pieścił policzki, gdy wystawiała twarz do słońca. Chciała już to wszystko wiedzieć. Kogo w tym czasie poznał? Jakie obrazy namalował? Co teraz go zajmuje? Tyle pytań cisnęło się Laudith na usta. Najchętniej zadałaby je od razu. Jakby naprawdę mieli poznać się od nowa, tak jak mówił, zacząć wszystko od początku.
Mieli jednak czas. Mieli już całe mnóstwo czasu.
- Bardzo bym tego chciała - odszepnęła na cichą obietnicę Einara, dzięki której poczuła się lżejsza o dobrych kilka kamieni; uścisk na żołądku zelżał, a po ciele rozlała się fala ciepłej ulgi. Nie wiedziała na co liczyć, czego oczekiwać, na co mieć nadzieję; sumienie podpowiadało, że na nic, że powinna się cieszyć, jeśli nie zatrzaśnie jej drzwi przed nosem. Głęboko w niej tliła się jednak nadzieja, że będzie dokładnie tak, że pozwolą odejść minionej dekadzie w niepamięć i choć spróbują powrócić do tego, co było. Może nie w takiej samej formie, oboje byli już zupełnie innymi ludźmi, lecz czy nie mogli ukształtować tego na nowo? Chciała się o tym przekonać. - Ja też obiecuję. Obiecuję, że nikomu nie pozwolę nas rozdzielić po raz drugi. Nikomu - obiecała, składając mu tę przysięgę poważnym tonem, wejrzawszy prosto w oczy Einara, które znów nabrały tego intrygującego odcienia i sprawiały, że zastanawiała się, czy są bardziej niebieskie, a może zielone? - Dopóki sam nie zechcesz, żebym zniknęła, to nie zniknę. - Kolejne słowa Laudith wyrzekła niemalże żartobliwym tonem, uśmiechając się do Halvorsena blado, coraz jednak śmielej. - I nie chciałabym, żebyś myślał, że to przez to, że zniknął - dodała prędko, czując potrzebę, że musi to wyjaśnić, sprostować; nie chciała pozostawić miejsca na wątpliwości. To nie tak, że pustkę zamierzała wypełnić jednym, bądź drugim. - Myślałam o tym od dłuższego czasu. Nigdy... nigdy nie zapomniałam zresztą o tobie. Często zastanawiałam się gdzie jesteś, co robisz... - tłumaczyła, nie odwracając od jego twarzy spojrzenia, jakby nie potrafiła tego zrobić; miał w sobie magnetyzm, który przyciągał Laudith nie słabiej, niż innych, a może wręcz ze spotęgowaną mocą, bo mocno nasączoną przywiązaniem. - Zresztą... to teraz nieważne. Nie mówmy o nim. - Mieli zacząć od nowa, skupić się na samych sobie, a nie ostrzu, które próbowało przeciąć to co, ich łączyło. Przez lata wydawało się, że nić pękła, lecz nic bardziej mylnego.
Nie obawiała się za to wcale zmian jakie z pewnością zaszły w nim. Nie uwierzyłaby w to, że zepsucie dosięgnęło jego duszy, zepsucie, jakiego nie potrafiłaby zaakceptować. Wbrew temu co sądził i mimo wszystkich kłamstw jakie krążyły wokół podobnych jemu i ich przodków - nie był zły. Nie był demoniczny. Zetknęła się z prawdziwymi demonami, wejrzała w najgłębszą ciemność i Halvorsen wciąż wydawał się przy tym promieniem wiosennego słońca, ciepłym blaskiem jaki pieścił policzki, gdy wystawiała twarz do słońca. Chciała już to wszystko wiedzieć. Kogo w tym czasie poznał? Jakie obrazy namalował? Co teraz go zajmuje? Tyle pytań cisnęło się Laudith na usta. Najchętniej zadałaby je od razu. Jakby naprawdę mieli poznać się od nowa, tak jak mówił, zacząć wszystko od początku.
Mieli jednak czas. Mieli już całe mnóstwo czasu.
- Bardzo bym tego chciała - odszepnęła na cichą obietnicę Einara, dzięki której poczuła się lżejsza o dobrych kilka kamieni; uścisk na żołądku zelżał, a po ciele rozlała się fala ciepłej ulgi. Nie wiedziała na co liczyć, czego oczekiwać, na co mieć nadzieję; sumienie podpowiadało, że na nic, że powinna się cieszyć, jeśli nie zatrzaśnie jej drzwi przed nosem. Głęboko w niej tliła się jednak nadzieja, że będzie dokładnie tak, że pozwolą odejść minionej dekadzie w niepamięć i choć spróbują powrócić do tego, co było. Może nie w takiej samej formie, oboje byli już zupełnie innymi ludźmi, lecz czy nie mogli ukształtować tego na nowo? Chciała się o tym przekonać. - Ja też obiecuję. Obiecuję, że nikomu nie pozwolę nas rozdzielić po raz drugi. Nikomu - obiecała, składając mu tę przysięgę poważnym tonem, wejrzawszy prosto w oczy Einara, które znów nabrały tego intrygującego odcienia i sprawiały, że zastanawiała się, czy są bardziej niebieskie, a może zielone? - Dopóki sam nie zechcesz, żebym zniknęła, to nie zniknę. - Kolejne słowa Laudith wyrzekła niemalże żartobliwym tonem, uśmiechając się do Halvorsena blado, coraz jednak śmielej. - I nie chciałabym, żebyś myślał, że to przez to, że zniknął - dodała prędko, czując potrzebę, że musi to wyjaśnić, sprostować; nie chciała pozostawić miejsca na wątpliwości. To nie tak, że pustkę zamierzała wypełnić jednym, bądź drugim. - Myślałam o tym od dłuższego czasu. Nigdy... nigdy nie zapomniałam zresztą o tobie. Często zastanawiałam się gdzie jesteś, co robisz... - tłumaczyła, nie odwracając od jego twarzy spojrzenia, jakby nie potrafiła tego zrobić; miał w sobie magnetyzm, który przyciągał Laudith nie słabiej, niż innych, a może wręcz ze spotęgowaną mocą, bo mocno nasączoną przywiązaniem. - Zresztą... to teraz nieważne. Nie mówmy o nim. - Mieli zacząć od nowa, skupić się na samych sobie, a nie ostrzu, które próbowało przeciąć to co, ich łączyło. Przez lata wydawało się, że nić pękła, lecz nic bardziej mylnego.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
05.12.2000 – Kuchnia – E. Halvorsen & L. Vidgren Wto 12 Kwi - 7:49
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Prosty, chłopięcy duch był ostoją piękna, szczerością wypuszczaną swobodnie spomiędzy wargowych łuków, płynącą szczodrze z wąskiego zaułka krtani. Fałsz, ociosany dłutem piętrzącej się kurtuazji był obcy świeżym umysłom, młodym, dziecięcym i pozbawionym stygmatów przeklętych cech, stającym butnie naprzeciw żądaniom świata. Proste, chłopięce słowa i prosty, pogodny grymas niczym jutrzenka obmywająca krajobraz bezgrzesznej twarzy; nie mogli być identyczni, przeżuci szczękami świata i pełni spalonych marzeń zdeptanych przez rzeczywistość, nie mogli być identyczni składając własną niewinność na grząskim podium ołtarza, mogli jednak wciąż trwać, niezachwianie, uparcie, na przekór życzeniom innych, naprzeciw dumnej, wzgardliwej łunie spojrzenia pani Simonsen, naprzeciw wizjom Homera.
Patrzył niekiedy na własny zbiór fotografii, które otrzymał od Lindy, na beztroskiego chłopca, drobnego, często niższego od rówieśników, chłopca przymuszonego aby poświecić wiele by wtopić się w kanon tłumu. Był wtedy nad wyraz czysty, wyzuty z kosmatych cech i instynktów których jazgot rozchodził się szturmem w głowie. Był inny; z biegiem lat coraz silniej rozwijał hipnotyzm aury krążącej wokół sylwetki, przez którą jego obecność stawała się zbyt dusząca, dosadna i wbita klinem. Trwał w przekonaniu że oprócz starej, poczciwej służki która go wychowała, jedynie Laudith mogła przyjąć go takim jaki właściwie był, zrozumieć jego naturę i fakt jak wiele krzywdzących stereotypów nie pozwalało mu stawać się w pełni sobą. Czasami w rozważaniach poddawał je wątpliwości, twierdząc że mógł zasłużyć, że nie był w stanie odmienić stada zbrukanych, wymownych cech, którymi jak żyletkami kaleczył codziennie innych. Wiedział, że nosił piętno przeróżnej hańby występków, wiedział że nie był święty, często nadmiernie pławiąc się w rozwiązłości. Bał się, że jego zachłanność może dosięgnąć Laudith, która co oczywiste nie była mu obojętna, bał się że zniszczy więź, nadal silną pomimo upływu lat.
Własne obawy mieszały się z czystym szczęściem, z radością płynącą z objęć, przełamanego dystansu i obietnicy której pragnął dotrzymać. Miał zwyczaj szeptania ludziom czego skrycie pragnęli, kłamliwie, byle osiągnąć cel wśród zabawy na parku zmiażdżonych serc, w tym przypadku był pewien że wszystko płynęło prawdziwie z ostoi wnętrza. Odkrywał, z każdym, kolejnym oddechem chwili, jak bardzo odczuł jej brak, jak z każdym dniem, w którym myślał o niej, otwierał rany tęsknoty.
- Zostań - wyszeptał w przestrzeń dla dopełnienia słów - i ja zostanę - nie chciał już więcej odejść, nie chciał tworzyć dystansu, zostając tuż przy niej, obok i dzieląc się cząstką życia; płonął pośród emocji jak w rozpętanym ogniu, wiedząc że wszystko przecież musiało mieć kiedyś miejsce, że musieli z biegiem czasu powrócić, dzięki wspólnej relacji, dzięki zgodności dusz która niezwykle rzadko pojawia się w ludzkim życiu.
- Nie będziemy - zgodził się - jeśli nie będziesz chciała - nie miał zamiaru wypierać małżeństwa Vidgrenów, które tworzyło istotny filar jej życia; nie chciał jego negować, zarazem nie chcąc też wnikać bardziej, niż miała jemu pozwolić. Nigdy nie słynął z wielkiej natarczywości, nie potrzebując nadmiernej salwy wyjaśnień i niedołężnych słów, które nie były w stanie zupełnie okazać wnętrza. Spoglądał na nią i tonął w przypływie sekund, w okruchach, cząsteczkach czasu, które za wszelką cenę pragnął wówczas zatrzymać.
- Jeszcze wiele nas czeka, Laudith - wyznał z żartobliwością, odsuwając się, aby objąć spojrzeniem jej twarz, ożywionym, pełnym dawnej, zaczepnej nuty wesołości, pełnym dawnego siebie, pełnym chłopca utkanego z materii jej zapisanych wspomnień.
Laudith i Einar z tematu
Patrzył niekiedy na własny zbiór fotografii, które otrzymał od Lindy, na beztroskiego chłopca, drobnego, często niższego od rówieśników, chłopca przymuszonego aby poświecić wiele by wtopić się w kanon tłumu. Był wtedy nad wyraz czysty, wyzuty z kosmatych cech i instynktów których jazgot rozchodził się szturmem w głowie. Był inny; z biegiem lat coraz silniej rozwijał hipnotyzm aury krążącej wokół sylwetki, przez którą jego obecność stawała się zbyt dusząca, dosadna i wbita klinem. Trwał w przekonaniu że oprócz starej, poczciwej służki która go wychowała, jedynie Laudith mogła przyjąć go takim jaki właściwie był, zrozumieć jego naturę i fakt jak wiele krzywdzących stereotypów nie pozwalało mu stawać się w pełni sobą. Czasami w rozważaniach poddawał je wątpliwości, twierdząc że mógł zasłużyć, że nie był w stanie odmienić stada zbrukanych, wymownych cech, którymi jak żyletkami kaleczył codziennie innych. Wiedział, że nosił piętno przeróżnej hańby występków, wiedział że nie był święty, często nadmiernie pławiąc się w rozwiązłości. Bał się, że jego zachłanność może dosięgnąć Laudith, która co oczywiste nie była mu obojętna, bał się że zniszczy więź, nadal silną pomimo upływu lat.
Własne obawy mieszały się z czystym szczęściem, z radością płynącą z objęć, przełamanego dystansu i obietnicy której pragnął dotrzymać. Miał zwyczaj szeptania ludziom czego skrycie pragnęli, kłamliwie, byle osiągnąć cel wśród zabawy na parku zmiażdżonych serc, w tym przypadku był pewien że wszystko płynęło prawdziwie z ostoi wnętrza. Odkrywał, z każdym, kolejnym oddechem chwili, jak bardzo odczuł jej brak, jak z każdym dniem, w którym myślał o niej, otwierał rany tęsknoty.
- Zostań - wyszeptał w przestrzeń dla dopełnienia słów - i ja zostanę - nie chciał już więcej odejść, nie chciał tworzyć dystansu, zostając tuż przy niej, obok i dzieląc się cząstką życia; płonął pośród emocji jak w rozpętanym ogniu, wiedząc że wszystko przecież musiało mieć kiedyś miejsce, że musieli z biegiem czasu powrócić, dzięki wspólnej relacji, dzięki zgodności dusz która niezwykle rzadko pojawia się w ludzkim życiu.
- Nie będziemy - zgodził się - jeśli nie będziesz chciała - nie miał zamiaru wypierać małżeństwa Vidgrenów, które tworzyło istotny filar jej życia; nie chciał jego negować, zarazem nie chcąc też wnikać bardziej, niż miała jemu pozwolić. Nigdy nie słynął z wielkiej natarczywości, nie potrzebując nadmiernej salwy wyjaśnień i niedołężnych słów, które nie były w stanie zupełnie okazać wnętrza. Spoglądał na nią i tonął w przypływie sekund, w okruchach, cząsteczkach czasu, które za wszelką cenę pragnął wówczas zatrzymać.
- Jeszcze wiele nas czeka, Laudith - wyznał z żartobliwością, odsuwając się, aby objąć spojrzeniem jej twarz, ożywionym, pełnym dawnej, zaczepnej nuty wesołości, pełnym dawnego siebie, pełnym chłopca utkanego z materii jej zapisanych wspomnień.
Laudith i Einar z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?