:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
17.03.2001 – Gabinet – E. Soelberg & L. Nørgaard
3 posters
Eitri Soelberg
Re: 17.03.2001 – Gabinet – E. Soelberg & L. Nørgaard Sob 17 Cze - 23:09
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
17.03.2001
Napisanie listu do Lasse nie należało do prostych. Nie wiedział, w jaki sposób odpowiednio ułożyć słowa, aby nie brzmiały pokracznie i aby Nørgaard nie uznał go za wariata. Być może dlatego wolał nie zdradzać w pierwszej chwili, nawet całkiem ogólnie, o co tak naprawdę mu chodzi. Robił to jednak również z uwagi na bezpieczeństwo, gdyż wiedział, że to, co utrwalone na papierze, może trafić w niepowołane ręce. Zdania układały się więc bardzo topornie, być może nieco surowo, choć to było dla niego dość typowe. W najgorszym scenariuszu, Lasse mógł zwyczajnie jego list zignorować i wtedy próbowałby innych sposobów, aby się z nim skomunikować. Chyba nigdy nie czekał na odpowiedź z podobnym napięciem. Kiedy w jego oknie pojawiła się wiewiórka, poczuł jak ogarnia go coś na kształt lęku – a spodziewał się, że korespondencja przyniesie mu odrobinę ulgi. Oszczędna zgoda na spotkanie spędzała mu sen z powiek niemal do samej wyznaczonej daty. Być może popełniał kolejny błąd? Być może nie powinien brnąć tak daleko w swoje mgliste przypuszczenia… Być może. Być może było na to wszystko już za późno i nie pozostało mu nic więcej, jak obawiając się bilansu kosztów, dokończyć sprawę, choćby miała być ostatnią w jego karierze.
Wiele razy próbował ułożyć w głowie scenariusz, który pozwoliłby mu spokojnie opowiedzieć Lasse o tym, czego tak naprawdę od niego oczekuje, a przede wszystkim – dlaczego. Niestety, znów, podobnie jak podczas pisania listu, nie potrafił nadać formy swoim myślom, by nie zdawały się upiorne i by nie przypominały bełkotu szaleńca.
Tik-tak.
Stary zegar w gabinecie dziadka wybijał niezmącony rytm, niezmienny od lat. Zwykle odgłos potrafił go uspokoić, nie tym razem jednak. Obecnie wżynał się boleśnie w głowę, gdy siedział przy masywnym biurku w asyście kłębów dymu papierosowego i napełnionej w połowie szklanki z alkoholem. Późne godziny nie sprzyjały jego koncentracji, nawet jeśli pozornie trwał napięty jak struna. Dla niepoznaki, a może z czystego przyzwyczajenia, rozłożył przed sobą akta jakiejś pomniejszej, niewiele znaczącej sprawy i czytał, raz za razem, to samo zdanie raportu.
O godzinie dwunastej dwadzieścia trzy Hedvig Brusveen zgłosiła na…
tik-tak
o godzinie dwunastej dwadzieścia trzy Hedvig
tik-tak
Brusveen
tik-tak
o godzinie Hedvig
tik-tak
brusveenzgłosiłana
ding-dong
Z otępienia wydobył go dopiero odgłos dzwonka do drzwi.
Poczuł, że spina się jeszcze mocniej, że krztusi się dymem papierosowym, że alkohol przecina mu ostrzem gardło.
Idąc w stronę korytarza, zrzucił kilka kartek raportu.
Gdy otwierał drzwi i widział w nich Lasse, twarz mu zupełnie stężała.
— Wejdź, proszę. Dziękuję, że jesteś — rzucił i wskazał mu drzwi do gabinetu. — Przepraszam, że bez większych wyjaśnień. Przepraszam, że w ten sposób i że tak niezręcznie prywatnie, nie mam jednak ostatnio zaufania do… — ugryzł się w język, bo zaczynał brzmieć jak obłąkany. Wchodząc do pomieszczenia, pozbierał rozrzucone kartki i wskazał skórzany fotel. — Usiądź, może czegoś się napijesz? Polecam… — Nie czekał nawet na odpowiedź. Sięgnął po karafkę i nalał mu solidną porcję. Wiedział, że czeka ich rozmowa, która w zupełnej trzeźwości może być wręcz nieznośna.
Lasse Nørgaard
Re: 17.03.2001 – Gabinet – E. Soelberg & L. Nørgaard Nie 18 Cze - 15:48
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Midgard wydawał mu się dziś kuriozalnie jasny — przypominał jeden z tych koszmarów, który łudził cię słońcem i uśmiechniętymi twarzami pełnymi ostrych zębów. Gdy przemierzał ulice, chodniki pod jego stopami zdawały się niemal płynne, miękkie jak sypki, popielaty piasek przy jutlandzkim wybrzeżu. Świat nie był w pełni realny, a on chciał spać — o niczym nie marzył tak jak o powrocie do łóżka, o ciszy i obojętności, o ścianach zamkniętych na tragedie, z których nie mógł otrząsnąć się od tygodni. List Eitriego zirytował go nie dlatego, iż nie mącił jego względny (całkowicie względny) spokój, a dlatego, że był tak szczerze uprzejmy, tak ładnie przyozdobiony współczuciem, iż nie pozostawało mu nic poza zgodą na spotkanie. Nie miał za złe nadawcy, nie znał Soelberga wystarczająco dobrze, by przewidywać jego intencje, był jednak świadom jego usposobienia — skoro napisał, sprawa była warta wyjścia z mieszkania. Z łatwością mógł wyobrazić sobie jego duże, jasnoniebieskie oczy wbite w niego ze zmartwieniem, stateczny głos wymawiający powoli jego imię. Westchnął cicho jeszcze przed przekroczeniem progu budynku. Ostatnio czul się mniej człowiekiem, a raczej zmorą wymuszającą byle jakie uśmiechy.
Próbował wziąć się w garść. Zaczesał włosy za uszy, założył czystą koszulę, starał się wyglądać jak ktoś, kto przesypia noce i odpisuje na list. Wpadnę siedemnastego. Wiadomość byłą krótka i zimna, a jednak gdy ustal już w drzewach zacienionego mieszkania, jego twarz przybrała przyjemny, łagodny wyraz. Eitri stał naprzeciw niego, przed progiem, za nim szeleściło opadające na podłogę kartki papieru. Sprawiał wrażenie poddenerwowanego, jak gdyby naprawdę stresował się tym spotkaniem, więc Lasse — pomimo całej swojej sympatii — poczuł się nieco pewniejszy. Podniósł podbródek, wbijając w niego wzrok i dostrzegł ciemne obwódki wokół jego niebieskich oczu. Oboje musieli być zmęczeni — ostatnio w Midgardzie mało kto spał spokojnie.
— Wbrew pozorom jestem raczej słowny — rzucił na powitanie, przekraczając próg korytarza. Zdążył uśmiechnąć sie do niego naprędce, podkasując kąciki ust w niemal beztrosko dziecięcym, wyzywającym grymasie. — Zawsze tyle przepraszasz, Eitri? - zapytał, gdy uchyliły się przed nim drzwi gabinetu, a jego głos zadrżał szelmowskim rozbawieniem. — Musisz przestać. Dobrze cię widzieć — brzmiał szczerze. Pomimo zmęczenia i targających nim niepewności ujrzenie kogoś, kto nie łączył się w jego wspomnieniach z ostatnimi tragediami, okazało się przyjemnie orzeźwiające. Usiadł na wskazanym miejscu, zarzucając z nonszalancją nogę na nogę i szczerząc zęby w urokliwym, radosnym uśmiechu, gdy gospodarz bez oczekiwania na odpowiedź wypełnił kieliszek alkoholem. — Czyli to jedna z tych rozmów? — Uniósł brwi i sięgnął po szkło. Alkohol drapał w gardło i zostawiał gorzki posmak na podniebieniu, niewątpliwie jednak podnosił go na duchu. — Zrobiłem coś godnego prywatnego przesłuchania, panie inspektorze?
Próbował wziąć się w garść. Zaczesał włosy za uszy, założył czystą koszulę, starał się wyglądać jak ktoś, kto przesypia noce i odpisuje na list. Wpadnę siedemnastego. Wiadomość byłą krótka i zimna, a jednak gdy ustal już w drzewach zacienionego mieszkania, jego twarz przybrała przyjemny, łagodny wyraz. Eitri stał naprzeciw niego, przed progiem, za nim szeleściło opadające na podłogę kartki papieru. Sprawiał wrażenie poddenerwowanego, jak gdyby naprawdę stresował się tym spotkaniem, więc Lasse — pomimo całej swojej sympatii — poczuł się nieco pewniejszy. Podniósł podbródek, wbijając w niego wzrok i dostrzegł ciemne obwódki wokół jego niebieskich oczu. Oboje musieli być zmęczeni — ostatnio w Midgardzie mało kto spał spokojnie.
— Wbrew pozorom jestem raczej słowny — rzucił na powitanie, przekraczając próg korytarza. Zdążył uśmiechnąć sie do niego naprędce, podkasując kąciki ust w niemal beztrosko dziecięcym, wyzywającym grymasie. — Zawsze tyle przepraszasz, Eitri? - zapytał, gdy uchyliły się przed nim drzwi gabinetu, a jego głos zadrżał szelmowskim rozbawieniem. — Musisz przestać. Dobrze cię widzieć — brzmiał szczerze. Pomimo zmęczenia i targających nim niepewności ujrzenie kogoś, kto nie łączył się w jego wspomnieniach z ostatnimi tragediami, okazało się przyjemnie orzeźwiające. Usiadł na wskazanym miejscu, zarzucając z nonszalancją nogę na nogę i szczerząc zęby w urokliwym, radosnym uśmiechu, gdy gospodarz bez oczekiwania na odpowiedź wypełnił kieliszek alkoholem. — Czyli to jedna z tych rozmów? — Uniósł brwi i sięgnął po szkło. Alkohol drapał w gardło i zostawiał gorzki posmak na podniebieniu, niewątpliwie jednak podnosił go na duchu. — Zrobiłem coś godnego prywatnego przesłuchania, panie inspektorze?
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Eitri Soelberg
Re: 17.03.2001 – Gabinet – E. Soelberg & L. Nørgaard Sob 24 Cze - 21:44
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Wciąż nie potrafił odczuwać choćby cienia ulgi. Nawet wtedy, gdy zapadał się w znajomym fotelu dziadka, noszącym jeszcze znamiona ciepła pozostawionego przed chwilą na ciemnej skórze obicia. Nie wiedział zupełnie, od czego powinien zacząć, dlatego skupił się na słowach Lasse, wkładając wysiłek w nakłonienie ust do wycięcia się w bardziej beztroskim uśmiechu. Nie było to łatwe zadanie, dlatego o innych gestach mógł nawet zapomnieć. Zasępił się nieco po chwili, zostawiając pytanie Nørgaarda bez odpowiedzi. O ile łatwiej by było, gdyby chodziło o jakieś przewinienie. W takich sytuacjach znał procedury, wiedział jak postępować. A dzisiaj? Teraz? Zupełnie tracił rezon. Musiał dotknąć spraw niezwykle osobistych, choć śmierć Lauge zdawała się pokryć już warstwa kurzu. Nie pokryła jednak tragedii siostry Lasse – to, zupełnie nie wiedzieć czemu, wytrącało Soelberga z równowagi i sprawiało, że plan stawał się jeszcze trudniejszy w realizacji. Może powinien jednak na chwilę o tym zapomnieć?
Sięgnął po własne szkło, przechylając je dość szybko, by ostra ciecz rozlała się po podniebieniu. Nadal odwlekał w czasie moment ujawnienia swoich zamiarów względem gościa. Odbił ponownie temat w zupełnie inną stronę.
— Zapalisz? — całe ich mieszkanie w pewnym stopniu było przesiąknięte zapachem tytoniu. Pamiętał tę woń jeszcze z czasów dzieciństwa, kiedy mieszkali tu dziadkowie. Harald lubił cygara, palił też fajkę. W tym momencie wszystkie te obrazy działały na niego uspokajająco. — Jeśli wywołałam w tobie niepokój, to nie taki miałem zamiar — znowu przepraszający ton. Lasse miał rację – powinien już przestać. Przecież nigdy nie przepraszał, a na pewno nie przesadnie. Przesunął paczkę papierosów po blacie i pozostawił mu do decyzji, co dalej z tym zrobi. Sam pogrążył się wkrótce w szarym dymie. — Byłbym naprawdę szczęśliwy, gdyby chodziło tylko o przesłuchanie — dodał tonem, który wcale nie uspokajał. Niepotrzebnie sobie to wszystko utrudniał, nawet jeśli Lasse, obecnie zupełnie nieświadomy, wydawał się mieć w sobie jeszcze odrobinę beztroski i próbował najwyraźniej nie poddawać się napięciu, które Eitri potęgował swoim zachowaniem.
Zakasłał nagle, kiedy tytoniowy posmak w dziwny sposób zaczął go bardziej drażnić, niż nieść pociechę. Odłożył papierosa na brzeg obszernej, kryształowej popielnicy i pochylił się nad stosem papierów pozostałych na blacie. Żaden z nich nie dotyczył wprawdzie tematu ich dzisiejszego spotkania, lecz udawał przez chwilę, że czegoś szuka wśród wężyków liter.
— Lasse, zacznę może od tego, o co muszę cię poprosić jeszcze przed przejściem do sedna. Cokolwiek sobie pomyślisz, jakkolwiek dziwne ci się to wyda i czy przystaniesz na moją prośbę, czy też nie, chciałbym, żeby to, co dzisiaj tu się wydarzy zostało między nami. Każde ze słów, które padną. Każde, Lasse — uniósł spojrzenie, łowiąc jego oczy, zupełnie spoważniały, bez cienia ugodowości. — Nie bez powodu chciałem, żebyśmy spotkali się u mnie w domu. Zwyczajnie nie ufam… Nie ufam nikomu — tylko czy ufał młodemu Nørgaardowi? Do niego przecież też nie mógł mieć stuprocentowej pewności, a jednak nie pozostało mu nic innego. Nie był w stanie prowadzić reszty śledztwa w sposób angażujący niekoniecznie czyste zgarnia. Mógł wprawdzie zdobyć materiał inaczej, bez wiedzy Lasse; bez wiedzy kogokolwiek z klanu. Tylko że… Ostatecznie zdecydował się na bardziej bezpośrednie kroki i chciał wierzyć, że wtajemnicza w sytuację dobrą osobę, choć przecież niewiele wiedział o swoim towarzyszu. Znali się, ale na tyle mgliście, że przecież równie dobrze mógł on zaraz po wyjściu z jego mieszkania podać informacje dalej. Wywołać burzę w Midgardzie. Jakim prawem ktoś miał czelność grzebać w tragedii, nie okrzepłej jeszcze żałobie po Lauge?
— Wiem, że to niesprawiedliwe stawiać cię w takiej sytuacji, ale muszę. W Midgardzie dzieje się zbyt wiele dziwnych rzeczy i nie chcę, aby zabrnęło to dalej. A być może… być może uda mi się rozsupłać choć jeden z węzłów. Choć odrobinę przybliżyć się do prawdy. I możesz mi w tym pomóc. Choć może to ujawnić zupełnie niewygodną prawdę, Lasse. — Czekał na jego odpowiedź, nie odważył się jeszcze powiedzieć nic więcej. Musiał mieć pewność. Choćby jej cień.
Sięgnął po własne szkło, przechylając je dość szybko, by ostra ciecz rozlała się po podniebieniu. Nadal odwlekał w czasie moment ujawnienia swoich zamiarów względem gościa. Odbił ponownie temat w zupełnie inną stronę.
— Zapalisz? — całe ich mieszkanie w pewnym stopniu było przesiąknięte zapachem tytoniu. Pamiętał tę woń jeszcze z czasów dzieciństwa, kiedy mieszkali tu dziadkowie. Harald lubił cygara, palił też fajkę. W tym momencie wszystkie te obrazy działały na niego uspokajająco. — Jeśli wywołałam w tobie niepokój, to nie taki miałem zamiar — znowu przepraszający ton. Lasse miał rację – powinien już przestać. Przecież nigdy nie przepraszał, a na pewno nie przesadnie. Przesunął paczkę papierosów po blacie i pozostawił mu do decyzji, co dalej z tym zrobi. Sam pogrążył się wkrótce w szarym dymie. — Byłbym naprawdę szczęśliwy, gdyby chodziło tylko o przesłuchanie — dodał tonem, który wcale nie uspokajał. Niepotrzebnie sobie to wszystko utrudniał, nawet jeśli Lasse, obecnie zupełnie nieświadomy, wydawał się mieć w sobie jeszcze odrobinę beztroski i próbował najwyraźniej nie poddawać się napięciu, które Eitri potęgował swoim zachowaniem.
Zakasłał nagle, kiedy tytoniowy posmak w dziwny sposób zaczął go bardziej drażnić, niż nieść pociechę. Odłożył papierosa na brzeg obszernej, kryształowej popielnicy i pochylił się nad stosem papierów pozostałych na blacie. Żaden z nich nie dotyczył wprawdzie tematu ich dzisiejszego spotkania, lecz udawał przez chwilę, że czegoś szuka wśród wężyków liter.
— Lasse, zacznę może od tego, o co muszę cię poprosić jeszcze przed przejściem do sedna. Cokolwiek sobie pomyślisz, jakkolwiek dziwne ci się to wyda i czy przystaniesz na moją prośbę, czy też nie, chciałbym, żeby to, co dzisiaj tu się wydarzy zostało między nami. Każde ze słów, które padną. Każde, Lasse — uniósł spojrzenie, łowiąc jego oczy, zupełnie spoważniały, bez cienia ugodowości. — Nie bez powodu chciałem, żebyśmy spotkali się u mnie w domu. Zwyczajnie nie ufam… Nie ufam nikomu — tylko czy ufał młodemu Nørgaardowi? Do niego przecież też nie mógł mieć stuprocentowej pewności, a jednak nie pozostało mu nic innego. Nie był w stanie prowadzić reszty śledztwa w sposób angażujący niekoniecznie czyste zgarnia. Mógł wprawdzie zdobyć materiał inaczej, bez wiedzy Lasse; bez wiedzy kogokolwiek z klanu. Tylko że… Ostatecznie zdecydował się na bardziej bezpośrednie kroki i chciał wierzyć, że wtajemnicza w sytuację dobrą osobę, choć przecież niewiele wiedział o swoim towarzyszu. Znali się, ale na tyle mgliście, że przecież równie dobrze mógł on zaraz po wyjściu z jego mieszkania podać informacje dalej. Wywołać burzę w Midgardzie. Jakim prawem ktoś miał czelność grzebać w tragedii, nie okrzepłej jeszcze żałobie po Lauge?
— Wiem, że to niesprawiedliwe stawiać cię w takiej sytuacji, ale muszę. W Midgardzie dzieje się zbyt wiele dziwnych rzeczy i nie chcę, aby zabrnęło to dalej. A być może… być może uda mi się rozsupłać choć jeden z węzłów. Choć odrobinę przybliżyć się do prawdy. I możesz mi w tym pomóc. Choć może to ujawnić zupełnie niewygodną prawdę, Lasse. — Czekał na jego odpowiedź, nie odważył się jeszcze powiedzieć nic więcej. Musiał mieć pewność. Choćby jej cień.
Lasse Nørgaard
Re: 17.03.2001 – Gabinet – E. Soelberg & L. Nørgaard Nie 2 Lip - 17:25
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Zmusił się do subtelnego uśmiechu. Kilka lat temu umawiał się z dziewczyną, która jakiegoś wieczora wyznała mu, że nie lubi sposobu, w jaki się uśmiecha. Nigdy nie jest szczery — mówiła, przesuwając wąskimi palcami po jego policzku — ten twój uśmiech. Powiedziała, że zawsze jest w nim jakiś błysk złośliwości, jakiś mały, błękitny płomyk, który mienił się fałszem, nutą brzydkiej ironii, jakby podstępem próbował wszystkich trzymać na odległość. Kilka razy próbował więc wyćwiczyć grymas ten przed lustrem, wpatrując się uparcie w rysy własnej twarzy. Przechylał głowę, ściągał brwi, nigdy nie wyglądał tak, jak powinien. Teraz jednak znów się starał — chciał uśmiechnąć się tak, by wyglądać na więcej niż pół człowieka; chciał przekonać Eitriego, że nadal potrafił oddychać pomimo żałoby, pomimo paniki. Pragnął, by ludzie wierzyli, iż dawał sobie rade, choć od dawna nie wiedział już, jak to robić.
Jego żart zawisł ciężko w powietrzu, a gdy w końcu upadł, roztrzaskał się na drewnianym parkiecie gabinetu jak szklana figurka. Eitri spoważniał, powietrze zgęstniało, a on wlał resztę alkoholu do gardła jednym chlustem, zbyt mocno zaplatając palce wokół szklanki. Zapalisz. Skinął głową, bez słowa odbierając od niego papierosa. Końcówka zatliła się drobnym płomykiem inkantacji. Od czasu, gdy Eitri poczęstował go po raz pierwszy pod murami szkolnego boiska, Lasse nauczył się palić jak smok. Często wmawiał sobie, że dym go uspokaja, choć nie było w tym nawet krzty prawdy. Teraz na przykład, słysząc zapewnienie gospodarza, miast rozluźnić się, poczuł, jak wszystkie mięśnie twarzy spinają się ostrzegawczo.
— Jaki więc masz zamiar? — podłapał, rzucając mu nieco rozbawione spojrzenie. W jego oczach błysnęła jednak iskra niepewności, nieoczekiwany lęk, który starał się zatuszować żartobliwym tonem głosu. — Cóż, w takim razie na przesłuchanie możemy się umówić kiedy indziej. — Kolejny raz zmusił kąciki ust do uśmiechu, tym razem jednak nie potrafił nadać mu życzliwego kształtu. — Obiecaj, że będzie lustro weneckie i jakiś duży facet z wąsem... — Chciał się zaśmiać, nie potrafił jednak przekonać się do wesołości.
Zamilkł, wbijając w Eitriego uważne spojrzenie. Zdawał się śledzić każdy drobny impuls jego ruchu, każde drgniecie mimiki; spisywał w pamięci zmiany w jego głosie i wszystkie słowa, które brzmiały tak, jakby siłą wyciągał je ze ściśniętego gardła. Nie podobało mu się to, co słyszał — nie podobał mu się ten monolog, niby groźba lub ostrzeżenie, lub pełen krętych zapewnień wstęp do czegoś większego, czegoś gorszego. Jego twarz spoważniała, rysy pozbawione szelmowskiej uszczypliwości stały się chłodne i wyniosłe, w ułamku sekundy starsze o kilka lat. Przyglądał się swojemu gospodarzowi niemal podejrzliwie, nie spuszczając go z oczu, jakby w tej sekundzie istotnie stanowił zagrożenie — nie odpowiadały mu jego słowa, a nie odpowiadały mu głównie dlatego, że Eitri naprawdę był inspektorem, naprawdę był Kruczym i naprawdę musiał zaprosić go tutaj, do swojego własnego gabinetu, by z nim porozmawiać. Jakąkolwiek sprawę do niego miał, musiała być to sprawa, którą lepiej było załatwiać poza komisariatem. Te są przecież najgorsze.
— Eitri, rozumiesz chyba, że prosisz mnie o sporo — odezwał się w końcu, jego głos gładki i spokojny, zakrawający na wyuczoną w murach rodzinnego domu dyplomację. — Nie możesz oczekiwać ode mnie milczenia przed przyznaniem choćby, czego dotyczy sprawa. — Przechylił lekko głowę, jakby chciał przyjrzeć mu się jeszcze dokładniej. Jego jasna, wąska twarz składała się teraz głównie z ostrych linii, oczy miał zimne i nieruchome, słowa jednak brzmiały wciąż miękko. Lubił Eitriego, chciałby mu ufać, do tego jednak nigdy nie miał talentu. Ludzie zazwyczaj zawodzili, nieważne jak złote mieli zamiary. Milczał dłuższą chwilę, w zamyśleniu ćmiąc papierosa, skupiając się na chmurze dymu wplątującej się w jego włosy.
Ostatnio tkwił w dziwnym, martwym punkcie — miał jednocześnie do stracenia wszystko i zupełnie nic.
— Załatwimy to po rycersku — podjął w końcu, a grymas satysfakcji przebiegł po jego twarzy niczym przesuwający się wzdłuż niej cień. — Obiecam ci pomoc i milczenie, nieważne, o czym zechcesz mi opowiedzieć i czego ode mnie potrzebujesz. — Pochylił się delikatnie do przodu, wspierając łokcie na kolanach i zawzięcie wpatrując się w duże, jasnoniebieskie oczy Eitriego. — Ale pewnego dnia przyjdę tutaj i poproszę cię o podobną przysługę, a ty będziesz musiał się zgodzić. —Odchylił się, kolejny raz wspierając się niedbale o oparcie fotela i w lekkim uścisku palców wznosząc puste szkło tak, by zimną krawędzią dotykało jego skroni. — No wiesz, w imię honoru, czy coś takiego. — Tym razem uśmiechnął się do niego szeroko i radośnie, a pod ciężarem tego zadowolenia jego twarz znowu stała się młoda i piegowata. Przez chwilę przypominał złośliwego elfa z nordyckich podań, wyjątkowo zadowolonego ze złożonej oferty. — No dobrze, nalej mi jeszcze kieliszek i mów, kto kogo zabił.
Jego żart zawisł ciężko w powietrzu, a gdy w końcu upadł, roztrzaskał się na drewnianym parkiecie gabinetu jak szklana figurka. Eitri spoważniał, powietrze zgęstniało, a on wlał resztę alkoholu do gardła jednym chlustem, zbyt mocno zaplatając palce wokół szklanki. Zapalisz. Skinął głową, bez słowa odbierając od niego papierosa. Końcówka zatliła się drobnym płomykiem inkantacji. Od czasu, gdy Eitri poczęstował go po raz pierwszy pod murami szkolnego boiska, Lasse nauczył się palić jak smok. Często wmawiał sobie, że dym go uspokaja, choć nie było w tym nawet krzty prawdy. Teraz na przykład, słysząc zapewnienie gospodarza, miast rozluźnić się, poczuł, jak wszystkie mięśnie twarzy spinają się ostrzegawczo.
— Jaki więc masz zamiar? — podłapał, rzucając mu nieco rozbawione spojrzenie. W jego oczach błysnęła jednak iskra niepewności, nieoczekiwany lęk, który starał się zatuszować żartobliwym tonem głosu. — Cóż, w takim razie na przesłuchanie możemy się umówić kiedy indziej. — Kolejny raz zmusił kąciki ust do uśmiechu, tym razem jednak nie potrafił nadać mu życzliwego kształtu. — Obiecaj, że będzie lustro weneckie i jakiś duży facet z wąsem... — Chciał się zaśmiać, nie potrafił jednak przekonać się do wesołości.
Zamilkł, wbijając w Eitriego uważne spojrzenie. Zdawał się śledzić każdy drobny impuls jego ruchu, każde drgniecie mimiki; spisywał w pamięci zmiany w jego głosie i wszystkie słowa, które brzmiały tak, jakby siłą wyciągał je ze ściśniętego gardła. Nie podobało mu się to, co słyszał — nie podobał mu się ten monolog, niby groźba lub ostrzeżenie, lub pełen krętych zapewnień wstęp do czegoś większego, czegoś gorszego. Jego twarz spoważniała, rysy pozbawione szelmowskiej uszczypliwości stały się chłodne i wyniosłe, w ułamku sekundy starsze o kilka lat. Przyglądał się swojemu gospodarzowi niemal podejrzliwie, nie spuszczając go z oczu, jakby w tej sekundzie istotnie stanowił zagrożenie — nie odpowiadały mu jego słowa, a nie odpowiadały mu głównie dlatego, że Eitri naprawdę był inspektorem, naprawdę był Kruczym i naprawdę musiał zaprosić go tutaj, do swojego własnego gabinetu, by z nim porozmawiać. Jakąkolwiek sprawę do niego miał, musiała być to sprawa, którą lepiej było załatwiać poza komisariatem. Te są przecież najgorsze.
— Eitri, rozumiesz chyba, że prosisz mnie o sporo — odezwał się w końcu, jego głos gładki i spokojny, zakrawający na wyuczoną w murach rodzinnego domu dyplomację. — Nie możesz oczekiwać ode mnie milczenia przed przyznaniem choćby, czego dotyczy sprawa. — Przechylił lekko głowę, jakby chciał przyjrzeć mu się jeszcze dokładniej. Jego jasna, wąska twarz składała się teraz głównie z ostrych linii, oczy miał zimne i nieruchome, słowa jednak brzmiały wciąż miękko. Lubił Eitriego, chciałby mu ufać, do tego jednak nigdy nie miał talentu. Ludzie zazwyczaj zawodzili, nieważne jak złote mieli zamiary. Milczał dłuższą chwilę, w zamyśleniu ćmiąc papierosa, skupiając się na chmurze dymu wplątującej się w jego włosy.
Ostatnio tkwił w dziwnym, martwym punkcie — miał jednocześnie do stracenia wszystko i zupełnie nic.
— Załatwimy to po rycersku — podjął w końcu, a grymas satysfakcji przebiegł po jego twarzy niczym przesuwający się wzdłuż niej cień. — Obiecam ci pomoc i milczenie, nieważne, o czym zechcesz mi opowiedzieć i czego ode mnie potrzebujesz. — Pochylił się delikatnie do przodu, wspierając łokcie na kolanach i zawzięcie wpatrując się w duże, jasnoniebieskie oczy Eitriego. — Ale pewnego dnia przyjdę tutaj i poproszę cię o podobną przysługę, a ty będziesz musiał się zgodzić. —Odchylił się, kolejny raz wspierając się niedbale o oparcie fotela i w lekkim uścisku palców wznosząc puste szkło tak, by zimną krawędzią dotykało jego skroni. — No wiesz, w imię honoru, czy coś takiego. — Tym razem uśmiechnął się do niego szeroko i radośnie, a pod ciężarem tego zadowolenia jego twarz znowu stała się młoda i piegowata. Przez chwilę przypominał złośliwego elfa z nordyckich podań, wyjątkowo zadowolonego ze złożonej oferty. — No dobrze, nalej mi jeszcze kieliszek i mów, kto kogo zabił.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Eitri Soelberg
Re: 17.03.2001 – Gabinet – E. Soelberg & L. Nørgaard Sob 15 Lip - 22:45
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
W tym momencie poczuł, że naprawdę brakuje mu swobody i lekkości. Powaga ciążyła niczym kamień uwiązany u szyi i nie potrafił się z tego uczucia wyswobodzić, choć tak bardzo chciał. Ten jeden jedyny raz wolałby zażartować, odpuścić i pozwolić sobie na dziecięcą beztroskę przerzucania się złośliwościami. Zazdrościł tym, którym przychodziło to z wrodzoną łatwością. Tymczasem pozostał sam ze swoim poważnym grymasem ściągającym usta w wąską linię, tak szczelnie, że nie wydobył z siebie nawet westchnienia. Przyglądał się przez jakiś czas kształtom uśmiechu towarzysza. Może mógłby spróbować? Warga zadrżała mu w końcu, lecz nie powstało z owego ruchu nic szczególnego – jedynie wrażenie, że zaczyna się w tym wszystkim gubić i nie potrafi odpowiedzieć mu na pytanie, które zadał. Jaki miał zamiar? Poza wciągnięciem go w nieciekawe śledztwo, którego wydźwięk mógł mu się zdecydowanie nie spodobać? Kto chciałby słuchać niestworzonych historii o swoim dziadku, snutych domysłów, teorii stawiających rodzinę Nørgaardów w kiepskim świetle? Jeśli nie chciał zafundować mu niepokoju, to co innego? Kolejna sprawa zawisła w próżni i nie udzielił mu odpowiedzi.
— Obawiam się, że to tak nie działa — bąknął zupełnie bezmyślnie pierwszą, najbardziej racjonalną rzecz przychodzącą mu do głowy na wzmiankę o przyszłym przesłuchaniu. Obawiam się, że to tak nie działa – powtórzył w myślach i zdał sobie sprawę, że było to najbardziej idiotyczne stwierdzenie, zabijające reszki swobody. Kurwa, jasne, że to tak nie działa… przecież on o tym wie. Na bogów, jestem skończonym idiotą… Zrobiło mu się gorąco, a policzki przyozdobiła różowa smuga zawstydzenia. Zaczął dłubać papierosem w kupce popiołu, by uciec od oglądania reakcji towarzysza.
Ożywił się dopiero po czasie, kiedy Lasse przebrnął przez jego przydługi wywód. Miał rację, oczekiwanie takiej lojalności nie było w porządku. Ślepe podpisywanie umowy zwykle niosło nieprzyjemne konsekwencje. sam byłby podejrzliwy i nieskory do współpracy, dlatego na dźwięk propozycji poczuł dziwną ulgę, choć przecież sama w sobie wcale nie była szczególnie wygodna. Nie mógł odmówić jej jednak tego, że była sprawiedliwa – oczekiwanie od Lasse bezinteresowności byłoby zbyt naiwne. W innych okolicznościach pewnie by się nie zgodził; podobne uzależnianie się od osób z klanów (zwłaszcza w świecie Kruczych) nie wróżyło najlepiej, tym razem nie miał wyjścia. Poczuł nagłe ukłucie obawy, lęku powoli pęczniejącego w sercu, kiwnął jednak głową z niewytłumaczalnym spokojem.
— W porządku. To sprawiedliwa cena — przyznał i sięgnął po alkohol. Dopiero teraz odważył się, by spojrzeć na mężczyznę. Jego uśmiech pogłębił się ponownie, przecierając gęstniejącą w powietrzu grozę i Eitri wysilił się jeszcze raz, zmuszając kąciki ust do jakiejkolwiek plastyczności. Zaśmiał się nawet na ostatnie słowa, zapewne zupełnie niestosownie, bo faktycznie mieli rozmawiać o śmierci. Być może za wcześnie wprawdzie było na to, aby poruszać kwestię, skąd i za czyją sprawą Boye znalazł się w Helligsted, jednak i to zdawało się być nieuniknione. — Nawet nie wiesz, jak blisko kwestii śmierci będziemy się teraz poruszać — chciał zażartować. Sprawnym ruchem rozlał kolejne porcje trunku i odstawił naczynie, w którym kołysała się miodowa ciecz.
— Pamiętasz jeszcze anomalie z Helligsted? Może zacznę od tego, bo szczerze powiem, że nie chcę chyba przechodzić z marszu do sedna. Choć może byłoby to mniej kłopotliwe… — westchnął i ułożył szkło na dolnej wardze. — Nieszczególnie przepadam za wszelakiej maści nekropoliami. Tym razem jednak musiałem sprawdzić kwestię poruszenia wśród duchów. Tam wyraźnie działo się coś złego. Coś, co z perspektywy czasu mógłbym określić jako zachwianie równowagi — mówiąc to zdawał się być nie do końca przekonanym, czy użył odpowiedniego określenia. To jednak wydawało się mu być w tym momencie najlepszym opisem sytuacji sprzed kilku miesięcy. — Dusze były poruszone, niespokojne. A zwłaszcza, zwłaszcza jedna z nich. Dusza, która nie powinna znaleźć się w Helligsted, a z jakichś niewytłumaczalnych powodów jednak została tam zapieczętowana. I pewnie możesz pomyśleć, co w związku z tym, co masz do tego? — ubiegł go w pytaniach. Następnie wziął głęboki oddech. — Moja podróż po grobowcu zakończyła się w miejscu, gdzie został pochowany Lauge Nørgaard. Tam zawiódł mnie duch rozpaczliwie potrzebujący pomocy. — Chyba celowo unikał słowa “dziadek”, jakby nie chciał nadawać całej sytuacji jeszcze bardziej osobistego dla Lasse wydźwięku. — Wieko… wieko było nieznacznie przesunięte. Szczelina jednak na tyle wąska, że ciężko było cokolwiek dostrzec. Wcześniej słychać było zgrzyt kamieni. — Pamiętał dobrze wygląd grobowca starego profesora. pamiętał też runy. Opowiadał chaotycznie. Póki co zdawało się, że w jego historii brak sensu. Nie spieszył się jednak.
— Obawiam się, że to tak nie działa — bąknął zupełnie bezmyślnie pierwszą, najbardziej racjonalną rzecz przychodzącą mu do głowy na wzmiankę o przyszłym przesłuchaniu. Obawiam się, że to tak nie działa – powtórzył w myślach i zdał sobie sprawę, że było to najbardziej idiotyczne stwierdzenie, zabijające reszki swobody. Kurwa, jasne, że to tak nie działa… przecież on o tym wie. Na bogów, jestem skończonym idiotą… Zrobiło mu się gorąco, a policzki przyozdobiła różowa smuga zawstydzenia. Zaczął dłubać papierosem w kupce popiołu, by uciec od oglądania reakcji towarzysza.
Ożywił się dopiero po czasie, kiedy Lasse przebrnął przez jego przydługi wywód. Miał rację, oczekiwanie takiej lojalności nie było w porządku. Ślepe podpisywanie umowy zwykle niosło nieprzyjemne konsekwencje. sam byłby podejrzliwy i nieskory do współpracy, dlatego na dźwięk propozycji poczuł dziwną ulgę, choć przecież sama w sobie wcale nie była szczególnie wygodna. Nie mógł odmówić jej jednak tego, że była sprawiedliwa – oczekiwanie od Lasse bezinteresowności byłoby zbyt naiwne. W innych okolicznościach pewnie by się nie zgodził; podobne uzależnianie się od osób z klanów (zwłaszcza w świecie Kruczych) nie wróżyło najlepiej, tym razem nie miał wyjścia. Poczuł nagłe ukłucie obawy, lęku powoli pęczniejącego w sercu, kiwnął jednak głową z niewytłumaczalnym spokojem.
— W porządku. To sprawiedliwa cena — przyznał i sięgnął po alkohol. Dopiero teraz odważył się, by spojrzeć na mężczyznę. Jego uśmiech pogłębił się ponownie, przecierając gęstniejącą w powietrzu grozę i Eitri wysilił się jeszcze raz, zmuszając kąciki ust do jakiejkolwiek plastyczności. Zaśmiał się nawet na ostatnie słowa, zapewne zupełnie niestosownie, bo faktycznie mieli rozmawiać o śmierci. Być może za wcześnie wprawdzie było na to, aby poruszać kwestię, skąd i za czyją sprawą Boye znalazł się w Helligsted, jednak i to zdawało się być nieuniknione. — Nawet nie wiesz, jak blisko kwestii śmierci będziemy się teraz poruszać — chciał zażartować. Sprawnym ruchem rozlał kolejne porcje trunku i odstawił naczynie, w którym kołysała się miodowa ciecz.
— Pamiętasz jeszcze anomalie z Helligsted? Może zacznę od tego, bo szczerze powiem, że nie chcę chyba przechodzić z marszu do sedna. Choć może byłoby to mniej kłopotliwe… — westchnął i ułożył szkło na dolnej wardze. — Nieszczególnie przepadam za wszelakiej maści nekropoliami. Tym razem jednak musiałem sprawdzić kwestię poruszenia wśród duchów. Tam wyraźnie działo się coś złego. Coś, co z perspektywy czasu mógłbym określić jako zachwianie równowagi — mówiąc to zdawał się być nie do końca przekonanym, czy użył odpowiedniego określenia. To jednak wydawało się mu być w tym momencie najlepszym opisem sytuacji sprzed kilku miesięcy. — Dusze były poruszone, niespokojne. A zwłaszcza, zwłaszcza jedna z nich. Dusza, która nie powinna znaleźć się w Helligsted, a z jakichś niewytłumaczalnych powodów jednak została tam zapieczętowana. I pewnie możesz pomyśleć, co w związku z tym, co masz do tego? — ubiegł go w pytaniach. Następnie wziął głęboki oddech. — Moja podróż po grobowcu zakończyła się w miejscu, gdzie został pochowany Lauge Nørgaard. Tam zawiódł mnie duch rozpaczliwie potrzebujący pomocy. — Chyba celowo unikał słowa “dziadek”, jakby nie chciał nadawać całej sytuacji jeszcze bardziej osobistego dla Lasse wydźwięku. — Wieko… wieko było nieznacznie przesunięte. Szczelina jednak na tyle wąska, że ciężko było cokolwiek dostrzec. Wcześniej słychać było zgrzyt kamieni. — Pamiętał dobrze wygląd grobowca starego profesora. pamiętał też runy. Opowiadał chaotycznie. Póki co zdawało się, że w jego historii brak sensu. Nie spieszył się jednak.
Lasse Nørgaard
Re: 17.03.2001 – Gabinet – E. Soelberg & L. Nørgaard Pią 4 Sie - 12:02
Lasse NørgaardWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Aalborg, Dania
Wiek : 25 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : wyrocznia
Zawód : student klątwołamactwa, wnuk swojej babki
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : uczony (I), pasjonat run (II), trzecie oko
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 10 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 25 /magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 10 / wiedza ogólna: 26
Kiedy był dzieckiem, lubił słuchać historii o duchach — lubił ideę przeszłości tak gęstej, iż przybierała ludzki kształt. Upiory stanowiły przeciwieństwo jego wizji, były bowiem baśnią o tym, iż przeszłość bywa o wiele bardziej przerażająca i niebezpieczna od przyszłości. Pamiętał, że chwali się w ciemnym kącie bawialni, a Malthe lub któraś z ich starszych kuzynek zapalał świece stojące na gzymsie murowanego kominka. To nie jest historia dla dzieci — zarzekali się z nastroszoną wzniosłością, choć sami byli nadal nieco szczerbaci, a w ich uśmiechach pobłyskiwało szczeniackie wyzwanie. Starszy brat wymyślał zwykle swoje bajki na poczekaniu, był w tym całkiem niezły, miał okrutną wyobraźnię przeżartą prawdziwą historią spijaną z ojcowskich podręczników — jego strachy pełne były krwawych horrorów, brakowało im części ciała, ich oczy zwykły być białe i puste jak oczy ślepców. Pewnego wieczoru w trakcie swojej zabawy przestraszył Silje, a ta krzyczała, wtulając się w nogi Camilii, tak długo, iż dziadek ustał w końcu w progu. Lasse pamiętał doskonale długą rysę jego sylwetki na tle wzorzystej tapety długiego korytarza, smolistą czerń odbitą wśród ciepłego światła kinkietów. W półmroku nie dostrzegał jego twarzy, z łatwością mógł sobie ją jednak wyobrazić — zawsze był podobny do niego, Camilli i Malthe; te same kości policzkowe, te same skupione oczy. Tamtego wieczora jednak sam wyglądał jak duch.
Niegdyś lubił więc podobnie historie — dziś ich brzmienie zaciskało pięść wokół jego żołądka. Nie podobał mu się ton Eitriego, ni spojrzenie jego dużych, jasnych oczu — momentami przypominały księżyc w pełni, wydawały mu się wręcz zbyt łagodne, by o tym mówić. Obawiał się jego drobnych, poddenerwowanych ruchów, sposobu, w jaki grzebał w popielniczce niedopałkiem papierosa i w jaki mimika jego twarzy drgała co jakiś czas, jak gdyby starał się ukryć za względnym spokojem coś, co nie mieściło się pod jego językiem. Skinął głową na jego wymianę, choć obaj wiedzieli, iż nie była wcale tak sprawiedliwa, jak im się wtedy jeszcze wydawało i sięgnął po kieliszek, kiedy mężczyzna znów go napełnił. Pierwszy łyk wypił zbyt szybko, zbyt łapczywie wręcz, i gardło piekło go cierpkim nalotem alkoholu. Śmiech Eitriego był gorzki, choć brzmiał szczerze, a Lasse przeszło przez myśl, iż ludzie śmieją się w ten sposób tylko wtedy, gdy żadna z ich myśli nie jest zabawna. Uśmiechnął się krótko. Pozwolił mu mówić.
Pożałował tego dość szybko. Był człowiekiem przesadnie ciekawskim i obsesyjnie czepiającym się faktów, lecz rozgrywająca się w gabinecie historia coraz szybciej pędziła w kierunku, który już w tamtym momencie wydawał mu się niebezpieczny i niemal krwawy. A więc nie żartował — śmierć była centrum tej opowieści, na domiar złego śmierć niewygodna, bo niedopowiedziana i osobliwie mu bliska. Coś złego — obracał słowa te we własnym umyśle, niezdolny do tego, by domyślić się nawet, czym zło mogło być. Ostatnio Midgard wypełniał się mgłą szczelniej jeszcze niż zwykle, a wiosna nie przynosiła pocieszenia. Miasto najpierw zamieniło się bestię, kruszącą pod swoimi zębami mieszkańców, potem w ducha, który nie pozwalał im wszystkim zapomnieć o własnej śmierci. Lasse pragnął myśleć, że jest bezpieczny — długie lata wszelkie groźby i przekleństwa otaczającego ich świata nie miały prawa go dotknąć. Chroniło go nazwisko i ciasne ramiona rodziny. Jakiś czas po śmierci Lauge wszystko pękło — wizja stały się znów nieznośne, a potem zginęła Silje. Jego przywilej przestał mieć znaczenie.
— Błagam, Eitri — odezwał się w końcu po chwili wymownego, przeciągłego milczenia, uśmiechając się do niego z beztroskim rozbawieniem. — Nie mów do mnie zagadkami, wiesz, że bardzo kiepsko znam się na duchach. Jestem wyrocznią, wszystko to, co już umarło, nie leży w rejonach mojej ekspertyzy. — Starał się zaśmiać, lecz tym razem grymas przypominał raczej kwaśne skrzywienie. Dopiero kolejne słowa sprawiły, że poderwał znów wzrok, wpatrując się w twarz Eitriego wielkimi, zaskoczonymi oczami. Kilka razy powtarzał jego słowa w myślach, lecz te nigdy nie nabrały innego sensu. Lauge nie żył. Gdyby czegoś na świecie miał być w stu procentach pewny, to byłby to fakt, iż Lauge nie żył. Rozdziobały go kruki, reszta spłonęła lub rozłożyła się w glebie. Nie było na świecie człowieka mniej żywego niż jego dziadek. Ku własnemu zdziwieniu szczerze chciał w to wierzyć. Gdy go chowali, płakał jak dziecko, jednak myśl, iż Lauge mógł żyć, a mimo to przed nim nadal udawać martwego napawała go gniewem, którego nie potrafił pomieścić we własnym sercu i którego nie mógł skierować na nikogo poza Eitrim. — Zastanów się lepiej, co próbujesz mi powiedzieć — syknął, nagle rozdrażniony i spięty, z pobladłą od nerwów twarzą. — Mówię z głębi serca, Eitri. Żałoba po Lauge jeszcze się nie skończyła, my zdążyliśmy pochować już jego młodszą wnuczkę, a ty opowiadasz mi właśnie, że w międzyczasie, za plecami mojej rodziny, Kruczy przetrzepują grób mojego dziadka, wielkiego dla nas wszystkich człowieka, pozwolę sobie zauważyć, człowieka, który mnie wychował — jego głos uniósł się surowym, twardym tonem. Był zły, choć wiedział doskonale, iż złość ta była niesprawiedliwa. — Kruczy przetrzepują jego grobowiec, tak jakby był pierwszym lepszym włóczęgą zrzuconym do mogiły? — Nie krzyczał, jego twarz była spokojna, lecz w głosie nadal wybrzmiewało coś zaostrzonego jak kawałek ułamanej kości. — Macie wszyscy, cholera, niezły tupet.
Niegdyś lubił więc podobnie historie — dziś ich brzmienie zaciskało pięść wokół jego żołądka. Nie podobał mu się ton Eitriego, ni spojrzenie jego dużych, jasnych oczu — momentami przypominały księżyc w pełni, wydawały mu się wręcz zbyt łagodne, by o tym mówić. Obawiał się jego drobnych, poddenerwowanych ruchów, sposobu, w jaki grzebał w popielniczce niedopałkiem papierosa i w jaki mimika jego twarzy drgała co jakiś czas, jak gdyby starał się ukryć za względnym spokojem coś, co nie mieściło się pod jego językiem. Skinął głową na jego wymianę, choć obaj wiedzieli, iż nie była wcale tak sprawiedliwa, jak im się wtedy jeszcze wydawało i sięgnął po kieliszek, kiedy mężczyzna znów go napełnił. Pierwszy łyk wypił zbyt szybko, zbyt łapczywie wręcz, i gardło piekło go cierpkim nalotem alkoholu. Śmiech Eitriego był gorzki, choć brzmiał szczerze, a Lasse przeszło przez myśl, iż ludzie śmieją się w ten sposób tylko wtedy, gdy żadna z ich myśli nie jest zabawna. Uśmiechnął się krótko. Pozwolił mu mówić.
Pożałował tego dość szybko. Był człowiekiem przesadnie ciekawskim i obsesyjnie czepiającym się faktów, lecz rozgrywająca się w gabinecie historia coraz szybciej pędziła w kierunku, który już w tamtym momencie wydawał mu się niebezpieczny i niemal krwawy. A więc nie żartował — śmierć była centrum tej opowieści, na domiar złego śmierć niewygodna, bo niedopowiedziana i osobliwie mu bliska. Coś złego — obracał słowa te we własnym umyśle, niezdolny do tego, by domyślić się nawet, czym zło mogło być. Ostatnio Midgard wypełniał się mgłą szczelniej jeszcze niż zwykle, a wiosna nie przynosiła pocieszenia. Miasto najpierw zamieniło się bestię, kruszącą pod swoimi zębami mieszkańców, potem w ducha, który nie pozwalał im wszystkim zapomnieć o własnej śmierci. Lasse pragnął myśleć, że jest bezpieczny — długie lata wszelkie groźby i przekleństwa otaczającego ich świata nie miały prawa go dotknąć. Chroniło go nazwisko i ciasne ramiona rodziny. Jakiś czas po śmierci Lauge wszystko pękło — wizja stały się znów nieznośne, a potem zginęła Silje. Jego przywilej przestał mieć znaczenie.
— Błagam, Eitri — odezwał się w końcu po chwili wymownego, przeciągłego milczenia, uśmiechając się do niego z beztroskim rozbawieniem. — Nie mów do mnie zagadkami, wiesz, że bardzo kiepsko znam się na duchach. Jestem wyrocznią, wszystko to, co już umarło, nie leży w rejonach mojej ekspertyzy. — Starał się zaśmiać, lecz tym razem grymas przypominał raczej kwaśne skrzywienie. Dopiero kolejne słowa sprawiły, że poderwał znów wzrok, wpatrując się w twarz Eitriego wielkimi, zaskoczonymi oczami. Kilka razy powtarzał jego słowa w myślach, lecz te nigdy nie nabrały innego sensu. Lauge nie żył. Gdyby czegoś na świecie miał być w stu procentach pewny, to byłby to fakt, iż Lauge nie żył. Rozdziobały go kruki, reszta spłonęła lub rozłożyła się w glebie. Nie było na świecie człowieka mniej żywego niż jego dziadek. Ku własnemu zdziwieniu szczerze chciał w to wierzyć. Gdy go chowali, płakał jak dziecko, jednak myśl, iż Lauge mógł żyć, a mimo to przed nim nadal udawać martwego napawała go gniewem, którego nie potrafił pomieścić we własnym sercu i którego nie mógł skierować na nikogo poza Eitrim. — Zastanów się lepiej, co próbujesz mi powiedzieć — syknął, nagle rozdrażniony i spięty, z pobladłą od nerwów twarzą. — Mówię z głębi serca, Eitri. Żałoba po Lauge jeszcze się nie skończyła, my zdążyliśmy pochować już jego młodszą wnuczkę, a ty opowiadasz mi właśnie, że w międzyczasie, za plecami mojej rodziny, Kruczy przetrzepują grób mojego dziadka, wielkiego dla nas wszystkich człowieka, pozwolę sobie zauważyć, człowieka, który mnie wychował — jego głos uniósł się surowym, twardym tonem. Był zły, choć wiedział doskonale, iż złość ta była niesprawiedliwa. — Kruczy przetrzepują jego grobowiec, tak jakby był pierwszym lepszym włóczęgą zrzuconym do mogiły? — Nie krzyczał, jego twarz była spokojna, lecz w głosie nadal wybrzmiewało coś zaostrzonego jak kawałek ułamanej kości. — Macie wszyscy, cholera, niezły tupet.
As the devil spoke we spilled out on the floor and the pieces broke and the people wanted more and the rugged wheel is turning another round
Prorok
17.03.2001 – Gabinet – E. Soelberg & L. Nørgaard Sob 2 Wrz - 22:46
ProrokKonta specjalne
Prorok
Prorok
Gif :
Grupa : konto specjalne
Powietrze zaczynało drżeć – najpierw łagodnie, jakby poruszał je zaledwie wiatr, potem w sposób, który przypominał dreszcz przepływający płytko po mieliźnie naskórka, przeczucie niemogące zwiastować niczego dobrego. Doznanie to, tym razem, nie miało jednak wiele wspólnego z duchami – lub miało, lecz nie z tymi, które pogrzebano w podziemnych grobowcach; czy można było bowiem porozumiewać się ze zmarłymi, którzy wciąż żyli? Głos Eitriego oddalił się pomiędzy warstwy tężejących oddechów, Lasse mógł tymczasem odczuć, że to, co się zbliżało, nadchodziło z wnętrza jego umysłu – zakradało się pod czaszkę obcymi myślami, wyściełało wnętrza oczodołów, zaciskało pięści na tkliwych skroniach, jakby próbowało wypełnić jego głowę, jakby próbowało ukazać mu coś ważnego; wiedział już wprawdzie, jak nadchodziły wizje, jak zawsze z premedytacją pozbawiały go uprzedzenia – przypominały migrenę, choć nie łagodniały w zaciemnionych pomieszczeniach, nie roztapiały się pod dłonią przyłożoną czule do rozgorączkowanego czoła. Pragnęły mu coś pokazać i robiły to niezależnie od tego, jak uporczywie nie zaciskałby oczu.
Tym razem wizja wkradła się pod skronie jak nóż – gwałtowna i bolesna, dociskająca ostrzem miejsce, w którym przez czarne otwory źrenic prześwitywały barwy dotychczasowej scenerii; choć nowy obraz był na początku mętny, jakby dopiero wyłaniał się z podświadomości, osoba, która się na nim znajdowała nie pozostawiała złudzeń co do swojej tożsamości – Lauge Nørgaard stał przed nim żywy, w butem wciśniętym w szczelinę rozchylonego grobu. Miał tę samą, surową twarz profesora, choć oczy lśniły mu bielą, która usunęła się z pozostałości wizji, lecz pozostała w tym miejscu, gęsta i nieruchoma jak mgła – dziadek Lassego poruszył się niespiesznie, sięgając dłonią do kamiennej płyty, po czym lekkim ruchem odsuwając ją na bok, ukazując człowieka o niewyraźnej, zamazanej twarzy, człowieka, który, bez wątpienia, nie był jednak Nørgaardem. Profesor rozchylił usta, wypowiadając na głos słowa, które zapadły się jednak w dzielącej ich przestrzeni, odległe i niewyraźne, taki naiwny, przebrzmiało jedynie z ruchu warg, niechętnie wzniesionych do litościwego uśmiechu, gdy źrenice powoli wynurzyły się zza mętnej powłoki, spoglądając prosto na twarz Lassego. W tej samej chwili obraz zaczął się jednak oddalać, jego krawędzie przecierać, mężczyzna znikać w rozstępach świadomości – zupełnie jakby nigdy w rzeczywistości go tu nie było.
Lasse i Eitri z tematu
Tym razem wizja wkradła się pod skronie jak nóż – gwałtowna i bolesna, dociskająca ostrzem miejsce, w którym przez czarne otwory źrenic prześwitywały barwy dotychczasowej scenerii; choć nowy obraz był na początku mętny, jakby dopiero wyłaniał się z podświadomości, osoba, która się na nim znajdowała nie pozostawiała złudzeń co do swojej tożsamości – Lauge Nørgaard stał przed nim żywy, w butem wciśniętym w szczelinę rozchylonego grobu. Miał tę samą, surową twarz profesora, choć oczy lśniły mu bielą, która usunęła się z pozostałości wizji, lecz pozostała w tym miejscu, gęsta i nieruchoma jak mgła – dziadek Lassego poruszył się niespiesznie, sięgając dłonią do kamiennej płyty, po czym lekkim ruchem odsuwając ją na bok, ukazując człowieka o niewyraźnej, zamazanej twarzy, człowieka, który, bez wątpienia, nie był jednak Nørgaardem. Profesor rozchylił usta, wypowiadając na głos słowa, które zapadły się jednak w dzielącej ich przestrzeni, odległe i niewyraźne, taki naiwny, przebrzmiało jedynie z ruchu warg, niechętnie wzniesionych do litościwego uśmiechu, gdy źrenice powoli wynurzyły się zza mętnej powłoki, spoglądając prosto na twarz Lassego. W tej samej chwili obraz zaczął się jednak oddalać, jego krawędzie przecierać, mężczyzna znikać w rozstępach świadomości – zupełnie jakby nigdy w rzeczywistości go tu nie było.
Lasse i Eitri z tematu