:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Styczeń–luty 2001
14.01.2001 – Salon – I. Soelberg & E. Soelberg
2 posters
Ivar Soelberg
Re: 14.01.2001 – Salon – I. Soelberg & E. Soelberg Pon 3 Paź - 23:33
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
14.01.2001
Od kilku dni nie był sobą.
Złe samopoczucie przyszło nieoczekiwanie – uderzyło, łamiąc kości i wyciskając krople potu na rozpalone w gorączce czoło, ta słabość, jaka spłynęła, była czymś w jego rozumowaniu, niedopuszczalnym. Niewidzialna ręka pozbawiła go sił na wykonywanie, swych obowiązków odtrącając z impetem od biurka; zimnymi dreszczami, bólem wyczuwalnym w górnych partiach ciała i osłabieniem. Świadom, jak niewiele mógł w tej sytuacji zrobić, poddał się nawałnicy szalejącej w ciele. Widok poddańczego, w grymasie irytacji, bezradnego oblicza, był rzadkością, w jego postawie, właściwie niewystępującą, ale i on przecież, był tylko człowiekiem, i jak człowiek chorował. Dezerterując z dalszego katorżniczego siedzenia, nad papierami przeniósł się ostatkiem sił w zaciszne progi własnego mieszkania, gdzie utonął pod warstwą okryć i zaległ w niemocy na sofie przed kominkiem w salonie. Nie wiedział, kiedy znalazł nawet siłę na wskrzeszenie ognia, gdyż jawa przecinała się z sennymi marzeniami, te strzępy przytomności pozostawiając zamglonym pejzażem niedopowiedzeń wykonanych czynności. Dygocząc w dreszczach, pod kocami z niewyraźnym przebłyskiem uśmiechu powitał szarą istotkę, która przyczajona od kilku godzin wreszcie wychyliła łebek ze swego legowiska i wskoczyła miękko na miejsce obok chorego. Jak cień przemykając, kot ulokował się na piersi wysłannika mrucząc – w zadowoleniu. Jego ciepło rozchodziło się przyjemniej, niż znane mu zaklęcia, po ciele. A ta bliskość z kontaktu ze zwierzęciem, była najlepszym lekarstwem, tych w swej ignorancji, naturalnie wszak nie brał. Licząc, że trochę snu wystarczy, aby wrócić do pełni formy i niedyspozycję zmazać. Był w błędzie. Gdy południe przeminęło, a nastał wieczór, czuł się jeszcze gorzej targany podrywami suchego kaszlu, zdobiąc stolik kolejnymi zwitkami jednorazowych chusteczek, patrzył tęsknie na dogasające palenisko, węgle mrugały wesoło, jednocześnie obwieszczając, że niebawem zgasną na dobre. Ciało jednak wbrew woli właściciela nie potrafiło wstać, by wykrzesać z siebie tę odrobinę inicjatywy i przynajmniej nie narazić się na marznięcie. Zły tak, że ogniki irytacji wskrzeszały łzy trwał zawinięty w kokon. Modląc się do bogów o łaskę, by brat wrócił szybciej, niż zwykle z pracy. Pozbawił go drugiego śniadania – przypadkiem w roztargnieniu, jakim był od kilku dni, nie myślał zbyt wiele, działając raczej z automatu i skazując się, tym samym na jego gniew. Dawno nie, czuł takiej bezsilności, wobec świata i najbliższego otoczenia, mając wrażenie, że wszystko ostatni mi czasy, czego dotknął zamienia się w proch, każda poczyniona inicjatywa obraca się przeciwko, a dobre intencje, są odbierane, przez pryzmat podejrzliwości i szukania drugiego dna. Czy był, aż tak złym człowiekiem? Na to pytanie, nie mógł mu nikt odpowiedzieć, a dla pupila pozostawał miękką poduszką i żywicielem, więc ten nie był obiektywny. Zgrzyt mechanizmu drzwi i fala wlewającego się z klatki chłodu oprzytomniły go, tym samym wyrywając z gorączkowych majaków. Salon tonął w ciemności, w kominku zgasło, il tylko niektóre węgielki, rzucały jaśniejszy blask. On sam nie był w stanie podnieść się i przywitać brata. Zbyt przygięty ciężarem choroby, osłabiony psychicznie, miał ochotę pogrążyć się we śnie.
Eitri Soelberg
Re: 14.01.2001 – Salon – I. Soelberg & E. Soelberg Pią 7 Paź - 11:34
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Zimą wyjątkowo lubił powroty do domu – oprócz zwykłego wytchnienia od ludzkiej obecności, mógł zatopić się w cieple pokoju z książką i kubkiem gorącej herbaty. Zawsze czekał na wieczory z ogromnym utęsknieniem, by zrzucić z barków resztki przytłoczenia codziennością i trosk zasnuwajacych umysł. Niestety, tych wciąż nie ubywało, więc każda sposobność do odpoczynku zdawała się być na wagę złota. Do mieszkania przyszedł zupełnie nieświadomy, co na niego czeka. Chłodne powietrze z klatki schodowej przecisnęło się zazdrośnie za nim do wnętrza korytarza wprawiając w ruch cienki materiał zasłon kuchennych. Zdjął okrycie wierzchnie i starł z twarzy oraz włosów resztki zimowej wilgoci. Już od progu zdawało mu się, że coś wyraźnie odbiegało od normy. Wnętrze mieszkania zasnuwała zupełna cisza i mrok, rozrzedzony jedynie tlącym się na kominku ogniem – lichym i niemal zupełnie zduszonym. Mógł przysiąc, że Ivar powinien być w domu od kilku dobrych godzin, jednak nic nie wskazywało na to, by siedział we własnym pokoju lub w gabinecie. Dopiero wyraźne wybrzuszenie na sofie skłoniło Eitriego, by podejść do centrum salonu i sprawdzić sytuację. Powolnym krokiem, zapalając mdłe światło, zwiesił się nad kanapą i dłonią odchylił rąbek koca, pod którym leżał zwinięty starszy brat w asyście kota. Ciche miauknięcie tym razem nie spowodowało wystąpienia uśmiechu, bowiem twarz mężczyzny stała się wyraźnie zatroskana. Ivar nie wyglądał dobrze, a sam fakt, że przecież zbyt często nie chorował, wprawiał młodszego z Soelberów w zakłopotanie. Wiedział wprawdzie, że Ivar w ostatnich czasach chodził dość rozkojarzony i nieobecny, a jednak nie przewidywał, że niemoc rozłoży go na łopatki.
— Ivar? — przycichłym głosem spróbował nawiązać z nim kontakt, potem, bez pytania, podwinął fałdy utworzonego z przykrycia barłogu i usiadł na skraju sofy, przyciskając do rozpalonego czoła grzbiet chłodnej ręki. Wysłannik był wyraźnie rozpalony i zdjęty mokrą febrą, przesuwającą się po kościach. — Masz gorączkę — zauważył i odsunął palce, poprawiając koc, którym był przykryty. Wiedział, że musi działać, a samym siedzeniem i użalaniem się nad mężczyzną nic nie pomoże, dlatego wstał dość szybko i podszedł do kominka, by dołożyć kilka drewienek. Należało zagrzać pomieszczenie i przygotować choremu coś do picia oraz do jedzenia, a także zadbać o odpowiednie zaleczenie objawów. W takich sytuacjach nie przypominał siebie, spychając na dalszy plan odczuwane emocje zaczynał działać zadaniowo, stawiając sobie kolejne cele, byle jak najsprawniej przynieść ulgę potrzebującej osobie. Był niemal taki jak w pracy – zawsze zorganizowany i niezwykle sprawny w działaniu. Teraz starał się podwójnie, bowiem chodziło o bliską mu osobę. Nie lubił, gdy ktoś próbował wychwytywać w nim cechy jego matki, lecz niestety, chcąc nie chcąc, bardzo ją przypominał, zwłaszcza kiedy szło o troskę.
Bardzo szybko rozpoczął pracę w kuchni, by przygotować herbatę i nastawić zupę – rozgrzewający wywar z odrobiną imbiru, nieco na modłę azjatycką, jednak idealny by wspomagać podupadający na zdrowiu organizm. Wiedział, że z posiłkiem zejdzie trochę czasu, dlatego naszykował jedynie składniki i zalał je wodą, pozostawiając w dużym garnku na ogniu. W pamięci pulsowały mu te wszystkie wieczory, gdy to Ivar otaczał go opieką i nie szczędził trudu, by w jakikolwiek sposób podnieść go na duchu. Byłby niewdzięcznikiem, jeśli nei odwdzięczyłby się tym samym, zresztą nie widział innej opcji. W Midgardzie mieli tylko siebie. Kiedy uznał, że przygotował już wszystko, zalał herbatę również dla siebie i podążył z kubkami do stolika. Ustawił je przed Ivarem, po czym znów, z dużą dawką troski, przyłożył dłoń do jego twarzy, wsuwając następnie głębiej, za kołnierz zupełnie przemoczonej koszulki.
— Ivar? Masz siłę się przebrać? Jesteś cały mokry. Nie rozgrzejesz się tak. Naszykuję ci bieliznę i ubranie, dobrze? Pójdziesz do łazienki, jeśli potrzebujesz pomocy to… to pomogę ci — zaproponował, przykucnąwszy tuż obok, zrównując twarz z twarzą brata. Miał mgliste oczy i pobladł wyraźnie. Nie przypominał siebie, by kiedykolwiek widział go takim, dlatego tym bardziej zaczynał się troskać o jego kondycję. Wziął kota na ręce, by umożliwić bratu podniesienie się. Loki zaprotestował nieprzyjemnym pomrukiem, lecz zaraz skapitulował układając się wygodnie na ramieniu Eitriego z zamiarem ciągnięcia w najlepsze drzemki. — Potem wypijesz herbatę, nastawiłem zupę, bo podejrzewam, że nic nie zjadłeś, hm?
— Ivar? — przycichłym głosem spróbował nawiązać z nim kontakt, potem, bez pytania, podwinął fałdy utworzonego z przykrycia barłogu i usiadł na skraju sofy, przyciskając do rozpalonego czoła grzbiet chłodnej ręki. Wysłannik był wyraźnie rozpalony i zdjęty mokrą febrą, przesuwającą się po kościach. — Masz gorączkę — zauważył i odsunął palce, poprawiając koc, którym był przykryty. Wiedział, że musi działać, a samym siedzeniem i użalaniem się nad mężczyzną nic nie pomoże, dlatego wstał dość szybko i podszedł do kominka, by dołożyć kilka drewienek. Należało zagrzać pomieszczenie i przygotować choremu coś do picia oraz do jedzenia, a także zadbać o odpowiednie zaleczenie objawów. W takich sytuacjach nie przypominał siebie, spychając na dalszy plan odczuwane emocje zaczynał działać zadaniowo, stawiając sobie kolejne cele, byle jak najsprawniej przynieść ulgę potrzebującej osobie. Był niemal taki jak w pracy – zawsze zorganizowany i niezwykle sprawny w działaniu. Teraz starał się podwójnie, bowiem chodziło o bliską mu osobę. Nie lubił, gdy ktoś próbował wychwytywać w nim cechy jego matki, lecz niestety, chcąc nie chcąc, bardzo ją przypominał, zwłaszcza kiedy szło o troskę.
Bardzo szybko rozpoczął pracę w kuchni, by przygotować herbatę i nastawić zupę – rozgrzewający wywar z odrobiną imbiru, nieco na modłę azjatycką, jednak idealny by wspomagać podupadający na zdrowiu organizm. Wiedział, że z posiłkiem zejdzie trochę czasu, dlatego naszykował jedynie składniki i zalał je wodą, pozostawiając w dużym garnku na ogniu. W pamięci pulsowały mu te wszystkie wieczory, gdy to Ivar otaczał go opieką i nie szczędził trudu, by w jakikolwiek sposób podnieść go na duchu. Byłby niewdzięcznikiem, jeśli nei odwdzięczyłby się tym samym, zresztą nie widział innej opcji. W Midgardzie mieli tylko siebie. Kiedy uznał, że przygotował już wszystko, zalał herbatę również dla siebie i podążył z kubkami do stolika. Ustawił je przed Ivarem, po czym znów, z dużą dawką troski, przyłożył dłoń do jego twarzy, wsuwając następnie głębiej, za kołnierz zupełnie przemoczonej koszulki.
— Ivar? Masz siłę się przebrać? Jesteś cały mokry. Nie rozgrzejesz się tak. Naszykuję ci bieliznę i ubranie, dobrze? Pójdziesz do łazienki, jeśli potrzebujesz pomocy to… to pomogę ci — zaproponował, przykucnąwszy tuż obok, zrównując twarz z twarzą brata. Miał mgliste oczy i pobladł wyraźnie. Nie przypominał siebie, by kiedykolwiek widział go takim, dlatego tym bardziej zaczynał się troskać o jego kondycję. Wziął kota na ręce, by umożliwić bratu podniesienie się. Loki zaprotestował nieprzyjemnym pomrukiem, lecz zaraz skapitulował układając się wygodnie na ramieniu Eitriego z zamiarem ciągnięcia w najlepsze drzemki. — Potem wypijesz herbatę, nastawiłem zupę, bo podejrzewam, że nic nie zjadłeś, hm?
Ivar Soelberg
Re: 14.01.2001 – Salon – I. Soelberg & E. Soelberg Sob 8 Paź - 13:37
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Zza zasłoną choroby, co odbiera siły, pod naciskiem myśli ciążących, niczym rzucone na pierś kowadło, rozpalone żywym ogniem Muspelheimu ciało – trwało w niebycie słodkiej ciszy, co i rusz przerywanej li tylko urokliwym pomrukiem Lokiego. Kot wyraźnie uradowany z zajmującej pozycji na piersi Wysłannika, anektował ją nielegalnie, ale wszak ani człowiek, ani żadna inna siła w mieszkaniu, nie mogły go przepędzić. Roztaczając promień ciepła, ot namiastkę, która rozchodziła się miarowo, po słabym ciele stanowiąc, tym samym jedyny pozytyw zaistniałej sytuacji, gdy mrugający chybotliwie żar w palenisku oświadczał koniec swej egzystencji. Powieki oficera opadały, a on sam utonął w majakach sennych i dopiero zgrzyt mechanizmu w drzwiach frontowych poderwał rozleniwioną myśl. Opieszale podnosząc powiekę rejestrował niechętnie obraz głos brata dochodził doń, jakby spod grubej warstwy ziemi, tłumiony tak skutecznie, że Soelberg musiał domyślać się, sensu rzucanych słów.
Bladość nachylającej się nad nim twarzy, przywodziła maskę księżyca – zimną i obcą, w talarach oczu świecił niezrozumiały promień zaniepokojenia, który zdało mu się, kojarzył, wszak w latach młodości go już widywał w bliźniaczym temu spojrzeniu ich matki. Rozchylające się szerzej powieki zakomunikowały jasno zrozumienie, a twarz drgnęła, maska zastygłego cierpienia w bezruchu pękła, gdy kąciki ust wygięły się, nieśmiało ku górze. Trwało to zdecydowanie za długo reakcje ciała, zbyt wolne w stosunku do otaczającej rzeczywistości wydawały się śmiesznie niedorzeczne, wręcz karykaturalne. Nie potrafił, temu zaradzić, jednocześnie zdając sobie sprawę ze swego stanu, czuł złość w tej bezsilności. Wyrzut, że to on – starszy brat; leży złożony niemocą, tak prostą i ludzką, jakby nigdy podobnej temu słabości nie doświadczył, kpiący obrazek Wysłannika, miał ochotę zadrwić z samego siebie, splunąć w twarz, szydzić do czasu, aż osłabienie nie przeminie, miast siarczystej obleczonej w kwas pogardy z ust mężczyzny dobiegło westchnięcie. Kiedy obraz brata migał mu przed oczami, co i rusz łapał się rozpaczliwie ulotnej myśli, by poderwać się z kanapy i dołączyć do niego, by to był jedynie koszmar, nic więcej. Trudno mu było zaakceptować taką rzeczywistość, to wręcz ocierało o fikcję literacką, w normalnych okolicznościach nie do pomyślenia, to on powinien zajmować się bratem, nie odwrotnie. Nigdy.
– Nic mi nie jest. – Powiedział z wyraźnym trudem dźwigając odrętwiałe ciało do pozycji półleżącej. Znajdując z wyraźną ulgą oparcie dla pleców, bo podświadomie czuł, że nie wytrzymałby, zbyt długo w takim stanie. – Napiję się glöggu i mi przejdzie – uśmiechnął się, słabo i bez przekonania, nie wiedział, kogo chce oszukać siebie, czy brata, ale nie chciał przyznawać się do tego, że potrzebuje jego wsparcia, nie chciał, by widział w nim słabość, to zrujnuje obraz ich więzi, na jaką tak długo pracowali po wypadku, zawsze miał być gwarantem bezpieczeństwa, stabilnością w rozchwianym i niepewnym życiu, nawet na misje ostatni mi czasy chodzili razem, tylko po to, aby upewnić młodszego brata, że może zawsze i w każdej sytuacji na nim polegać. By ten czuł się bezpieczny.
– Pójdę – zawyrokował, po dłuższym namyśle. Z wyraźną niechęcią unosząc się, z barłogu w jakim gnił od kilku godzin. – Ale sam. Prędzej szlag mnie trafi, niż pozwolę, byś mnie podtrzymywał. – Nie chciał, by słowa te brzmiały, tak odpychająco liczył, że zdławi za ich pomocą troskę Eitriego, że przywróci dawną obojętność wejrzenia i ten uzna go za lekko chorego niewdzięcznika, tak byłoby mu wygodniej. Obrócić sprawę w żart i odejść z wyrazem gasnącego uśmiechu politowania dla siebie samego. Rzeczywistość, była inna; dumny krok przypominał człapanie mamuta w zaawansowanej ciąży, bez pominięcia odgłosów, jakie temu towarzyszyły, to jest westchnięć i jęków, czynionych pod nosem. Po zniknięciu zza drzwiami łazienki trwał, patrząc w swe odmienione do niepoznaki oblicze w tafli lustra. Zajęło dłuższą chwilę, nim powrócił do salonu. Padając, bez sił na miękkość mebla przyciągął do siebie gruby wełniany koc, niedbale okrywając zmarznięte i trzęsące się, jak w delirium ciało.
Bladość nachylającej się nad nim twarzy, przywodziła maskę księżyca – zimną i obcą, w talarach oczu świecił niezrozumiały promień zaniepokojenia, który zdało mu się, kojarzył, wszak w latach młodości go już widywał w bliźniaczym temu spojrzeniu ich matki. Rozchylające się szerzej powieki zakomunikowały jasno zrozumienie, a twarz drgnęła, maska zastygłego cierpienia w bezruchu pękła, gdy kąciki ust wygięły się, nieśmiało ku górze. Trwało to zdecydowanie za długo reakcje ciała, zbyt wolne w stosunku do otaczającej rzeczywistości wydawały się śmiesznie niedorzeczne, wręcz karykaturalne. Nie potrafił, temu zaradzić, jednocześnie zdając sobie sprawę ze swego stanu, czuł złość w tej bezsilności. Wyrzut, że to on – starszy brat; leży złożony niemocą, tak prostą i ludzką, jakby nigdy podobnej temu słabości nie doświadczył, kpiący obrazek Wysłannika, miał ochotę zadrwić z samego siebie, splunąć w twarz, szydzić do czasu, aż osłabienie nie przeminie, miast siarczystej obleczonej w kwas pogardy z ust mężczyzny dobiegło westchnięcie. Kiedy obraz brata migał mu przed oczami, co i rusz łapał się rozpaczliwie ulotnej myśli, by poderwać się z kanapy i dołączyć do niego, by to był jedynie koszmar, nic więcej. Trudno mu było zaakceptować taką rzeczywistość, to wręcz ocierało o fikcję literacką, w normalnych okolicznościach nie do pomyślenia, to on powinien zajmować się bratem, nie odwrotnie. Nigdy.
– Nic mi nie jest. – Powiedział z wyraźnym trudem dźwigając odrętwiałe ciało do pozycji półleżącej. Znajdując z wyraźną ulgą oparcie dla pleców, bo podświadomie czuł, że nie wytrzymałby, zbyt długo w takim stanie. – Napiję się glöggu i mi przejdzie – uśmiechnął się, słabo i bez przekonania, nie wiedział, kogo chce oszukać siebie, czy brata, ale nie chciał przyznawać się do tego, że potrzebuje jego wsparcia, nie chciał, by widział w nim słabość, to zrujnuje obraz ich więzi, na jaką tak długo pracowali po wypadku, zawsze miał być gwarantem bezpieczeństwa, stabilnością w rozchwianym i niepewnym życiu, nawet na misje ostatni mi czasy chodzili razem, tylko po to, aby upewnić młodszego brata, że może zawsze i w każdej sytuacji na nim polegać. By ten czuł się bezpieczny.
– Pójdę – zawyrokował, po dłuższym namyśle. Z wyraźną niechęcią unosząc się, z barłogu w jakim gnił od kilku godzin. – Ale sam. Prędzej szlag mnie trafi, niż pozwolę, byś mnie podtrzymywał. – Nie chciał, by słowa te brzmiały, tak odpychająco liczył, że zdławi za ich pomocą troskę Eitriego, że przywróci dawną obojętność wejrzenia i ten uzna go za lekko chorego niewdzięcznika, tak byłoby mu wygodniej. Obrócić sprawę w żart i odejść z wyrazem gasnącego uśmiechu politowania dla siebie samego. Rzeczywistość, była inna; dumny krok przypominał człapanie mamuta w zaawansowanej ciąży, bez pominięcia odgłosów, jakie temu towarzyszyły, to jest westchnięć i jęków, czynionych pod nosem. Po zniknięciu zza drzwiami łazienki trwał, patrząc w swe odmienione do niepoznaki oblicze w tafli lustra. Zajęło dłuższą chwilę, nim powrócił do salonu. Padając, bez sił na miękkość mebla przyciągął do siebie gruby wełniany koc, niedbale okrywając zmarznięte i trzęsące się, jak w delirium ciało.
Eitri Soelberg
Re: 14.01.2001 – Salon – I. Soelberg & E. Soelberg Pon 10 Paź - 19:48
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Nie zdziwił się, gdy uderzył o mur, którym się obudował. Byłby zaskoczony, gdyby Ivar nie protestował i gdyby nie próbował mu udowodnić, że wszystko z nim dobrze. Paradoksalnie, wtedy zacząłby martwić się jeszcze mocniej o jego kondycję fizyczną i psychiczną, choć musiał przyznać, że wolałby, gdyby brat chętniej z nim współpracował.
Zdołał usadowić się wygodnie na podłodze, choć wciąż obserwował zdjęte chorobą rysy twarzy – blade i błyszczące od kropli potu osiadających na skroniach i we włosach sklejonych w niechlujne strączki. Chciał je przeczesać dłonią i odgarnąć z jego czoła, jednak powstrzymał się przed dalszym epatowaniem troską, wywołującą u Ivara wyraźne zakłopotanie. Usiadł i zbił nogi ku sobie, obejmując je ramionami. Patrzył chwilę na kominek łyskający na nowo żywymi ognikami i kiwnął tylko głową. Nie chciał wdawać się w dyskusję, starszy musiał wymruczeć swoje, nawet jeśli uważał to w tym momencie za szczyt oślego uporu – przecież sam nie był lepszy; reagowali bardzo podobnie, na soelbergowy sposób odpychając od siebie wszelakie przejawy nadmiernego emocjonowania się ich stanem zdrowia. Nie mógł powstrzymać się jednak ostatecznie przed kąśliwą uwagą i rozchylił usta, kiedy wysłannik podźwignął się z miejsca.
— Może nie powinienem pytać cię w tej kwestii o zdanie, podobnie jak ty? Nie przypominam sobie, abyś brał kiedykolwiek moje protesty pod rozwagę — bąknął, wyraźnie urażony, przypominając sobie tygodnie własnej niemocy i ręce Ivara oplatające się wokół jego wychudłej piersi. Z perspektywy czasu był mu za to bardzo wdzięczny, jednak nie omieszkał zrobić mu wyrzutu, bardziej dla zasady i w rewanżu za niezadowolenie z okazanej mu troski. Pozwolił jednak, by podążył do łazienki, usiadł w tym czasie na kanapie, składając rozrzucone poduszki i koc w dokładną kostkę. Loki ułożył mu się na barkach, czyniąc z ciała osobliwy szal, zwisający po obu stronach szyi młodszego z braci. Mruczał przy tym donośnie, ocierając się o małżowinę uszną, na której pozostawił wilgotny ślad śliny. Eitri zaśmiał się pod nosem, wyraźnie połaskotany i otarł bok twarzy, pozwolił jednak kotu spoczywać dalej w tej rozkosznej pozycji. Patrzył co jakiś czas w kierunku światła sączącego się z łazienki i poderwał ku górze ciało, kiedy wysłannik wyszedł wreszcie w asyście kłębów wilgoci. Ujął naszykowaną wcześniej herbatę i podał ku, gdy już spoczął na fotelu, porywając idealny kwadrat koca i czyniąc z niego na powrót górzysty krajobraz okrywający ciało.
— Na alkohol nawet nie licz — dodał w akcie odwetu i uraczył go mieszanką doprawioną cytryną, miodem oraz przyprawami korzennymi. — Najwyżej może sok malinowy, ale o winie zapomnij, nie w takim stanie — pouczył go, wyraźnie zadowolony z roli, która mu przypadła. Usiadł następnie na kanapie i pociągnął nosem. Do salonu przedostawała się woń bulionu. Póki nie był gotowy, musiał zająć głowę badaniem, co tak naprawdę rozłożyło starszego brata. Bo jednym była choroba ciała, a drugim rozkojarzenie towarzyszące mu przez ostatnie dni oraz ogólna drażliwość. Wiadomym było, że niemoc rządziła się swoimi prawami, jednak wiele podpowiadało Eitriemu, że gorączka i ból są jedynie warstwą wierzchnią, a pod nią było jeszcze wiele do opowiadania.
Wstał jeszcze, by spojrzeć na rosół (wszystko w asyście kota) i przyniósł słoiczek z kandyzowanym imbirem. Odkręcił go i ostry zapach świdrował go w nozdrza – podał Ivarowi. — Będzie ci się lepiej oddychało. Chcesz coś jeszcze, zupie zajmie chwilę, zanim nabierze walorów smakowych. Mogę ci przygotować coś doraźnie, jeśli jesteś głodny — znów, choć przecież się pilnował, wpadał w zupełnie nietypowy dla siebie słowotok, podbity wyraźnym zmartwieniem. Loki przechylił się i niemal spadł z jego pleców, lecz przytrzymał go w ostatniej chwili. — Dołożyć drewna do kominka? Może przynieść ci drugi koc? Potrzebujesz medyka? Wiesz… z moimi zdolnościami — wykrzywił się wymownie. — I tylko spróbuj kłamać i udawać dalej, że wszystko jest dobrze, poślę po matkę — wyciągnął argument ostateczny, z którego wcale nie był dumny, lecz wiedział, że musi jakoś skłonić tego człowieka do jakiejkolwiek współpracy. Wreszcie, zawarł usta, bo zdał sobie sprawę, że mocno przesadził. Usiadł na kanapie i podkurczył nogi pod brodę.
Zdołał usadowić się wygodnie na podłodze, choć wciąż obserwował zdjęte chorobą rysy twarzy – blade i błyszczące od kropli potu osiadających na skroniach i we włosach sklejonych w niechlujne strączki. Chciał je przeczesać dłonią i odgarnąć z jego czoła, jednak powstrzymał się przed dalszym epatowaniem troską, wywołującą u Ivara wyraźne zakłopotanie. Usiadł i zbił nogi ku sobie, obejmując je ramionami. Patrzył chwilę na kominek łyskający na nowo żywymi ognikami i kiwnął tylko głową. Nie chciał wdawać się w dyskusję, starszy musiał wymruczeć swoje, nawet jeśli uważał to w tym momencie za szczyt oślego uporu – przecież sam nie był lepszy; reagowali bardzo podobnie, na soelbergowy sposób odpychając od siebie wszelakie przejawy nadmiernego emocjonowania się ich stanem zdrowia. Nie mógł powstrzymać się jednak ostatecznie przed kąśliwą uwagą i rozchylił usta, kiedy wysłannik podźwignął się z miejsca.
— Może nie powinienem pytać cię w tej kwestii o zdanie, podobnie jak ty? Nie przypominam sobie, abyś brał kiedykolwiek moje protesty pod rozwagę — bąknął, wyraźnie urażony, przypominając sobie tygodnie własnej niemocy i ręce Ivara oplatające się wokół jego wychudłej piersi. Z perspektywy czasu był mu za to bardzo wdzięczny, jednak nie omieszkał zrobić mu wyrzutu, bardziej dla zasady i w rewanżu za niezadowolenie z okazanej mu troski. Pozwolił jednak, by podążył do łazienki, usiadł w tym czasie na kanapie, składając rozrzucone poduszki i koc w dokładną kostkę. Loki ułożył mu się na barkach, czyniąc z ciała osobliwy szal, zwisający po obu stronach szyi młodszego z braci. Mruczał przy tym donośnie, ocierając się o małżowinę uszną, na której pozostawił wilgotny ślad śliny. Eitri zaśmiał się pod nosem, wyraźnie połaskotany i otarł bok twarzy, pozwolił jednak kotu spoczywać dalej w tej rozkosznej pozycji. Patrzył co jakiś czas w kierunku światła sączącego się z łazienki i poderwał ku górze ciało, kiedy wysłannik wyszedł wreszcie w asyście kłębów wilgoci. Ujął naszykowaną wcześniej herbatę i podał ku, gdy już spoczął na fotelu, porywając idealny kwadrat koca i czyniąc z niego na powrót górzysty krajobraz okrywający ciało.
— Na alkohol nawet nie licz — dodał w akcie odwetu i uraczył go mieszanką doprawioną cytryną, miodem oraz przyprawami korzennymi. — Najwyżej może sok malinowy, ale o winie zapomnij, nie w takim stanie — pouczył go, wyraźnie zadowolony z roli, która mu przypadła. Usiadł następnie na kanapie i pociągnął nosem. Do salonu przedostawała się woń bulionu. Póki nie był gotowy, musiał zająć głowę badaniem, co tak naprawdę rozłożyło starszego brata. Bo jednym była choroba ciała, a drugim rozkojarzenie towarzyszące mu przez ostatnie dni oraz ogólna drażliwość. Wiadomym było, że niemoc rządziła się swoimi prawami, jednak wiele podpowiadało Eitriemu, że gorączka i ból są jedynie warstwą wierzchnią, a pod nią było jeszcze wiele do opowiadania.
Wstał jeszcze, by spojrzeć na rosół (wszystko w asyście kota) i przyniósł słoiczek z kandyzowanym imbirem. Odkręcił go i ostry zapach świdrował go w nozdrza – podał Ivarowi. — Będzie ci się lepiej oddychało. Chcesz coś jeszcze, zupie zajmie chwilę, zanim nabierze walorów smakowych. Mogę ci przygotować coś doraźnie, jeśli jesteś głodny — znów, choć przecież się pilnował, wpadał w zupełnie nietypowy dla siebie słowotok, podbity wyraźnym zmartwieniem. Loki przechylił się i niemal spadł z jego pleców, lecz przytrzymał go w ostatniej chwili. — Dołożyć drewna do kominka? Może przynieść ci drugi koc? Potrzebujesz medyka? Wiesz… z moimi zdolnościami — wykrzywił się wymownie. — I tylko spróbuj kłamać i udawać dalej, że wszystko jest dobrze, poślę po matkę — wyciągnął argument ostateczny, z którego wcale nie był dumny, lecz wiedział, że musi jakoś skłonić tego człowieka do jakiejkolwiek współpracy. Wreszcie, zawarł usta, bo zdał sobie sprawę, że mocno przesadził. Usiadł na kanapie i podkurczył nogi pod brodę.
Ivar Soelberg
Re: 14.01.2001 – Salon – I. Soelberg & E. Soelberg Sob 15 Paź - 13:56
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Ponad dolegliwości ciała i ducha przebijała się cierpka nuta irytacji, której struny poruszył młodszy brat. Jego bark zrozumienia sytuacji, był drażniący i zupełnie niepotrzebnie angażował się w udzielanie oficerowi, jakiejkolwiek pomocy – nie lubił tego. Definicja słabości, na jaką człowiek nie miał wpływu sprawiała zawsze, że budziły się w nim odruchy, jakich później żałował, zbyt dumny do przełknięcia klęski, ponadto nie chciał okazywać tej twarzy – zmęczenia, przed bratem, nie wstydził się, powód był znacznie banalniejszy. Zarówno on, jak i Ei, przywykli do tego, że to Wysłannik zawsze opiekował się i roztaczał płaszcz troski, chroniąc i dbając o rodzinę, gdyż na ojca próżno było liczyć w ciężkich chwilach. Ivar podświadomie, miał to zakodowane i odwrotności sytuacji stawiała go za każdym razem w niekomfortowej sytuacji, przez co robił się tak drażliwy i w kąśliwości rzucanych słów zdradzał nieumiejętność poradzenia sobie z takim obrazem rzeczywistości.
– To była inna sytuacja. Zupełnie inna. – Stwierdził, a głos mu niebezpiecznie zadrżał, był zły, że tak łatwo okazywał emocje zwłaszcza te negatywne, miast stłumić je w piersi ociekał nimi, przyobleczony w nie, niby w zimowy płaszcz pokazywał swe niezadowolenie w sposób niedojrzały. – Nic mi nie jest, nie chcę twojej troski, poradzę sobie, zawsze sobie radziłem. – Dodał, niesiony przypływem fali gorąca, jaka swój początek miała w klatce żeber, teraz dziwnie skurczonej i ociężałej, jakby każdy oddech okraszony był wysiłkiem fizycznym. Zroszone potem czoło i skroń upewniały go o kiepskiej kondycji, o tym, że bez odpowiedniego działania zalegnie w łóżku na kilka dni, kiedy nie mógł sobie na to pozwolić, tylko czego oczekiwał? Z magii leczniczej w obecnej sytuacji nie skorzysta, był zbyt rozbity, by próbować nawet prostych inkantacji, mogłoby to skończyć się sutkami ubocznymi i jeszcze większym osłabieniem.
– Nie patrz tak na mnie – westchnął, a raczej wydał z siebie bliżej nieokreślony jęk. Ze wszystkim, tym co Eitir mówił – zgadzał się, wiedział, że alkohol w obecnym stanie, byłby umyślnym samobójem i dodatkowo, tym się nakręcał, że próbując okazywać normalności zdradzał się, na każdym kroku z wewnętrznymi bolączkami, jakby gorączka, była wynikłą rozterek emocjonalnych, a on sam został postawiony w sytuacji, w jakiej mimowolnie nakierowywał brata do na ten trop. Czuł, że jeśli nie już, to wkrótce padnie pytanie, lub przypuszczenie. Od kilku dni tkwił w rozdrażnieniu, nieobecny na sprawy niezwiązane z pracą. To było u nich rodzinne – łatwiej stłumić emocje, gnieździć ją w piersi i nie pozwolić, by ta ujrzała światło dzienne, niżeli zrzucić ten balast z i tak już nadwyrężonych barków. Wolał kłótnie poprzedzoną mordobiciem, niżeli szczerą rozmowę, by Eitri mógł zobaczyć, wachlarz słabości, czytaj emocji. I oczywistym było, że ten doskonale zdawał sobie z ich istnienia sprawę, a impulsywność starszego Soelberga, nie raz pokazywała się plamą na honorze, zwłaszcza gdy sytuacja dotyczyła młodszego brata. To przecież, przez jego porywczość w dniu, kiedy Ei, trafił do szpitala po nieudanej akcji Ivar złamał szczękę, jednemu wysłannikowi, który nadzorował tę sprawę. Jednakże otwarcie się, przed nim mogło poskutkować lawiną niechcianych pytań i na wadze: za i przeciw debatował, nad takim scenariuszem. Ze strachu, przed ujawnieniem, czegoś więcej, niż tylko nić sympatii, czy faktu, że mu zależało.
– Zabieraj to sprzed mojego nosa i poczekam, nie musisz tego robić. – Zapewnił, chociaż aromat bulionu sprawiał, że ślina mimochodem napływała do ust. – Nie! – Krzyknął, bo słowotok brata irytował go, niemiłosiernie. – Nie, zostaw to. Wszystko jest dobrze. Po prostu tu siedź, proszę. – Ostatnie słowo, prośba zabrzmiało zupełnie nienaturalnie w jego ustach stanowiąc zwrot w zaistniałej sytuacji ukazując, że pomimo upartości charakteru Soelberg, po prostu nie chciał, już dłużej tłumić w sobie tej goryczy. Westchnięcie, jedno z wielu, tym razem jednak znacznie spokojniejsze. – Jest wszystko dobrze, a jak poślesz po matkę, to ci nogi z dupy wyrwę. Nie masz prawa jej martwić. – Obietnica wielce kusząca, ale iskierki wesołości w oczach kontrastowały ze stanowczym głosem, argument „Matki” był zawsze elementem ostatecznego szantażu i wiedział podświadomie, że nie było, co dalej zwlekać, więc poprawił się jeno w barłogu i patrząc w trzaskający wesoło ogień w palenisku wysmarkał się w chusteczkę – donośnie i dumnie, jak zakatarzony mamut.
– Zjebałem… z jedną taką, chcąc być szczery w intencjach i słowach okazałem się dupkiem, dziwne nie? – Uśmiechnął się, rozbrajająco szczerze.
– To była inna sytuacja. Zupełnie inna. – Stwierdził, a głos mu niebezpiecznie zadrżał, był zły, że tak łatwo okazywał emocje zwłaszcza te negatywne, miast stłumić je w piersi ociekał nimi, przyobleczony w nie, niby w zimowy płaszcz pokazywał swe niezadowolenie w sposób niedojrzały. – Nic mi nie jest, nie chcę twojej troski, poradzę sobie, zawsze sobie radziłem. – Dodał, niesiony przypływem fali gorąca, jaka swój początek miała w klatce żeber, teraz dziwnie skurczonej i ociężałej, jakby każdy oddech okraszony był wysiłkiem fizycznym. Zroszone potem czoło i skroń upewniały go o kiepskiej kondycji, o tym, że bez odpowiedniego działania zalegnie w łóżku na kilka dni, kiedy nie mógł sobie na to pozwolić, tylko czego oczekiwał? Z magii leczniczej w obecnej sytuacji nie skorzysta, był zbyt rozbity, by próbować nawet prostych inkantacji, mogłoby to skończyć się sutkami ubocznymi i jeszcze większym osłabieniem.
– Nie patrz tak na mnie – westchnął, a raczej wydał z siebie bliżej nieokreślony jęk. Ze wszystkim, tym co Eitir mówił – zgadzał się, wiedział, że alkohol w obecnym stanie, byłby umyślnym samobójem i dodatkowo, tym się nakręcał, że próbując okazywać normalności zdradzał się, na każdym kroku z wewnętrznymi bolączkami, jakby gorączka, była wynikłą rozterek emocjonalnych, a on sam został postawiony w sytuacji, w jakiej mimowolnie nakierowywał brata do na ten trop. Czuł, że jeśli nie już, to wkrótce padnie pytanie, lub przypuszczenie. Od kilku dni tkwił w rozdrażnieniu, nieobecny na sprawy niezwiązane z pracą. To było u nich rodzinne – łatwiej stłumić emocje, gnieździć ją w piersi i nie pozwolić, by ta ujrzała światło dzienne, niżeli zrzucić ten balast z i tak już nadwyrężonych barków. Wolał kłótnie poprzedzoną mordobiciem, niżeli szczerą rozmowę, by Eitri mógł zobaczyć, wachlarz słabości, czytaj emocji. I oczywistym było, że ten doskonale zdawał sobie z ich istnienia sprawę, a impulsywność starszego Soelberga, nie raz pokazywała się plamą na honorze, zwłaszcza gdy sytuacja dotyczyła młodszego brata. To przecież, przez jego porywczość w dniu, kiedy Ei, trafił do szpitala po nieudanej akcji Ivar złamał szczękę, jednemu wysłannikowi, który nadzorował tę sprawę. Jednakże otwarcie się, przed nim mogło poskutkować lawiną niechcianych pytań i na wadze: za i przeciw debatował, nad takim scenariuszem. Ze strachu, przed ujawnieniem, czegoś więcej, niż tylko nić sympatii, czy faktu, że mu zależało.
– Zabieraj to sprzed mojego nosa i poczekam, nie musisz tego robić. – Zapewnił, chociaż aromat bulionu sprawiał, że ślina mimochodem napływała do ust. – Nie! – Krzyknął, bo słowotok brata irytował go, niemiłosiernie. – Nie, zostaw to. Wszystko jest dobrze. Po prostu tu siedź, proszę. – Ostatnie słowo, prośba zabrzmiało zupełnie nienaturalnie w jego ustach stanowiąc zwrot w zaistniałej sytuacji ukazując, że pomimo upartości charakteru Soelberg, po prostu nie chciał, już dłużej tłumić w sobie tej goryczy. Westchnięcie, jedno z wielu, tym razem jednak znacznie spokojniejsze. – Jest wszystko dobrze, a jak poślesz po matkę, to ci nogi z dupy wyrwę. Nie masz prawa jej martwić. – Obietnica wielce kusząca, ale iskierki wesołości w oczach kontrastowały ze stanowczym głosem, argument „Matki” był zawsze elementem ostatecznego szantażu i wiedział podświadomie, że nie było, co dalej zwlekać, więc poprawił się jeno w barłogu i patrząc w trzaskający wesoło ogień w palenisku wysmarkał się w chusteczkę – donośnie i dumnie, jak zakatarzony mamut.
– Zjebałem… z jedną taką, chcąc być szczery w intencjach i słowach okazałem się dupkiem, dziwne nie? – Uśmiechnął się, rozbrajająco szczerze.
Eitri Soelberg
Re: 14.01.2001 – Salon – I. Soelberg & E. Soelberg Pon 17 Paź - 0:05
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Docierało do niego, jak Ivar musiał się czuć, gdy on przez ponad pół roku nie reagował na jego prośby i groźby. Nieprzyjemne uczucie pęczniało mu w sercu bardziej i bardziej, wydawało się, że czerpało siłę z kolejnych słów brata i jego niechęci względem szczerych zamiarów. Był bezradny wobec jego poczynań; wprawdzie mógł chwycić go za podkoszulek i skutecznie doprowadzić do porządku, bo wysłannik wyraźnie opadł z sił, ale czy to coś by dało? Podobne postępowanie, jeśli tylko jego umysł nie był przymglony wściekłością, zupełnie nie wpisywało się w schemat jego zachowania.
— Gadaj sobie co chcesz… — burknął pod nosem na tyle cicho, aby ten dostrzegł jedynie kwaśny uśmiech zastygły na ustach. Może i nie była to sytuacja jeden do jednego, lecz wcale nie zmieniała podejścia Eitriego. Cokolwiek działoby się jego bratu, pobiegłby mu z pomocą bez zawahania. Nawet, jeśli chodziło o zwykły katar i stan podgorączkowy. Krzesał z siebie coraz więcej odruchów łagodności i empatii – tych jawnie okazywanych, a nie duszonych w sobie. Szczerze? Nie chciał, by Ivar poradził sobie sam. Czuł, że potrzebuje ten jeden raz być w zupełnie odmiennej roli, pomimo słabości, którą chciał widzieć w nim starszak. Od zawsze był przy nim i dla niego; również wtedy, kiedy jako pięciolatek kulił się pod kołdrą i bał wyściubić nos, ponieważ pierwsze oznaki posiadanego daru odzywały się i nie dawały mu spokojnie spać. Nie chciał wtedy ani matki, ani ojca. Nie odzywał się wcale, kryjąc lęki i troski głęboko w maleńkim, dziecięcym sercu. Pozwalał jedynie, by Ivar uchylał drzwi do jego sypialni i przychodził z książką pod pachą. Zawsze wmawiał sobie, że chodzi przede wszystkim o lekturę i o możliwość zabicia czasu. Nic więcej. Przecież nie o obecność drugiego człowieka. To nie tak. Zupełnie nie tak. Chciał, żeby brat był przy nim, by włączał dziadkową latarkę pod kocem w gwiazdy i czytał mu uspokajającym głosem, nie ważne co, byle popłynęła melodia jego słów i niewyraźnie składane, przez niewykształconą do końca umiejętność, sylab. Strachy stawały się wtedy bardziej znośne i potrafił zasnąć z głową przekrzywioną w kierunku jego ramienia, w którym odnajdywał upragnione oparcie. Nie wyobrażał sobie, że mógłby kiedykolwiek odwdzięczyć się mu czymś podobnym: przecież był słaby jak wiotka trzcinka na wietrze, którą byle podmuch może wyrwać wraz z marnymi korzeniami i ponieść hen, daleko, ku ostatecznej zgubie.
— Och przepraszam, oddychać na ciebie też nie mogę? Bo będzie ci się wydawało, że stękam nad tobą niepotrzebnie? — zapytał i nadął policzki wstrzymując powietrze. Był wyraźnie urażony i zastanawiał się, czy nie przydzwonić mu poduszką (a ta była wyjątkowo ciężka, ponieważ ozdobna), jednak skapitulował. Nie zamierzał bić chorego, nawet jeśli działał mu na nerwy i drażnił każdym, kolejnym stwierdzeniem.
Struchlał w momencie, w którym Ivar podniósł głos; wypuścił powietrze z poczerwieniałych policzków. Otworzył szeroko oczy nie wiedząc, co tak właściwie wydarzyło się dalej. Ivar nie wyglądał na osobę mającą w sobie na tyle siły, by w tym momencie wydusić z płuc oznakę irytacji. Tym bardziej zazgrzytał zębami i miał już na krańcu języka następną, niewybredną opinię na jego temat, tylko jakoś nie potrafił jej użyć. W akcie protestu, sięgnął po słoik z imbirem i wetknął sobie w usta spory kawałek słodkiego specjału. Przeżuwał go wyraźnie zdenerwowany, z jeszcze mocniej podkurczonymi pod nos kolanami. Loki zjeżył się, bowiem okrzyki wcale nie pomagały mu w ponownym zasypianiu.
Miał ochotę wyjść, ale siedział dalej, wbijając wzrok przed siebie, trawiąc niechęć brata. Może faktycznie nieco się zagalopował, niepotrzebnie próbował mu matkować wiedząc, że obydwoje są do siebie bardzo podobni – nienawidzili przecież nadmiaru troski i specjalnego emocjonowania się nad każdą, nawet najdrobniejszą rzeczą.
— Teraz, to nawet skrzydła muchy byś nie wyrwał — prychnął. Nie zamierzał wzywać matki, chciał jedynie zagrać mu na nosie. Nie zniósłby jej obecności, nawet jeśli ich relacje poprawiły się nieco po ostatnich świętach.
Wyznanie Ivara, ujawniające faktyczny stan rzeczy wyraźnie go poruszyło. Wychylił szyję przed siebie, chcąc dokładniej przyjrzeć się twarzy wysłannika. Otworzył lekko usta, zdziwiony przypływem szarości i trafnością swojej diagnozy – tak, oprócz choroby było coś jeszcze. Nie chciał go speszyć szokiem wypływającym na oblicze, musiał być wyjątkowo delikatny, choć braterskie przyzwyczajenie kazało mu parsknąć ożywionym rozbawieniem.
— Oho… — Mało entuzjastyczne stwierdzenie; jednak chciał go wysłuchać, zupełnie szczerze. — Możesz… możesz powiedzieć coś więcej? — zagadnął, zaraz jednak się poprawił. — O ile chcesz… — nie zamierzał go naciskać, zwłaszcza po takiej pacyfikacji jego zamiarów niesienia pomocy. Nie ruszył się z miejsca, chciał mu dać tyle czasu, ile potrzebował.
— Gadaj sobie co chcesz… — burknął pod nosem na tyle cicho, aby ten dostrzegł jedynie kwaśny uśmiech zastygły na ustach. Może i nie była to sytuacja jeden do jednego, lecz wcale nie zmieniała podejścia Eitriego. Cokolwiek działoby się jego bratu, pobiegłby mu z pomocą bez zawahania. Nawet, jeśli chodziło o zwykły katar i stan podgorączkowy. Krzesał z siebie coraz więcej odruchów łagodności i empatii – tych jawnie okazywanych, a nie duszonych w sobie. Szczerze? Nie chciał, by Ivar poradził sobie sam. Czuł, że potrzebuje ten jeden raz być w zupełnie odmiennej roli, pomimo słabości, którą chciał widzieć w nim starszak. Od zawsze był przy nim i dla niego; również wtedy, kiedy jako pięciolatek kulił się pod kołdrą i bał wyściubić nos, ponieważ pierwsze oznaki posiadanego daru odzywały się i nie dawały mu spokojnie spać. Nie chciał wtedy ani matki, ani ojca. Nie odzywał się wcale, kryjąc lęki i troski głęboko w maleńkim, dziecięcym sercu. Pozwalał jedynie, by Ivar uchylał drzwi do jego sypialni i przychodził z książką pod pachą. Zawsze wmawiał sobie, że chodzi przede wszystkim o lekturę i o możliwość zabicia czasu. Nic więcej. Przecież nie o obecność drugiego człowieka. To nie tak. Zupełnie nie tak. Chciał, żeby brat był przy nim, by włączał dziadkową latarkę pod kocem w gwiazdy i czytał mu uspokajającym głosem, nie ważne co, byle popłynęła melodia jego słów i niewyraźnie składane, przez niewykształconą do końca umiejętność, sylab. Strachy stawały się wtedy bardziej znośne i potrafił zasnąć z głową przekrzywioną w kierunku jego ramienia, w którym odnajdywał upragnione oparcie. Nie wyobrażał sobie, że mógłby kiedykolwiek odwdzięczyć się mu czymś podobnym: przecież był słaby jak wiotka trzcinka na wietrze, którą byle podmuch może wyrwać wraz z marnymi korzeniami i ponieść hen, daleko, ku ostatecznej zgubie.
— Och przepraszam, oddychać na ciebie też nie mogę? Bo będzie ci się wydawało, że stękam nad tobą niepotrzebnie? — zapytał i nadął policzki wstrzymując powietrze. Był wyraźnie urażony i zastanawiał się, czy nie przydzwonić mu poduszką (a ta była wyjątkowo ciężka, ponieważ ozdobna), jednak skapitulował. Nie zamierzał bić chorego, nawet jeśli działał mu na nerwy i drażnił każdym, kolejnym stwierdzeniem.
Struchlał w momencie, w którym Ivar podniósł głos; wypuścił powietrze z poczerwieniałych policzków. Otworzył szeroko oczy nie wiedząc, co tak właściwie wydarzyło się dalej. Ivar nie wyglądał na osobę mającą w sobie na tyle siły, by w tym momencie wydusić z płuc oznakę irytacji. Tym bardziej zazgrzytał zębami i miał już na krańcu języka następną, niewybredną opinię na jego temat, tylko jakoś nie potrafił jej użyć. W akcie protestu, sięgnął po słoik z imbirem i wetknął sobie w usta spory kawałek słodkiego specjału. Przeżuwał go wyraźnie zdenerwowany, z jeszcze mocniej podkurczonymi pod nos kolanami. Loki zjeżył się, bowiem okrzyki wcale nie pomagały mu w ponownym zasypianiu.
Miał ochotę wyjść, ale siedział dalej, wbijając wzrok przed siebie, trawiąc niechęć brata. Może faktycznie nieco się zagalopował, niepotrzebnie próbował mu matkować wiedząc, że obydwoje są do siebie bardzo podobni – nienawidzili przecież nadmiaru troski i specjalnego emocjonowania się nad każdą, nawet najdrobniejszą rzeczą.
— Teraz, to nawet skrzydła muchy byś nie wyrwał — prychnął. Nie zamierzał wzywać matki, chciał jedynie zagrać mu na nosie. Nie zniósłby jej obecności, nawet jeśli ich relacje poprawiły się nieco po ostatnich świętach.
Wyznanie Ivara, ujawniające faktyczny stan rzeczy wyraźnie go poruszyło. Wychylił szyję przed siebie, chcąc dokładniej przyjrzeć się twarzy wysłannika. Otworzył lekko usta, zdziwiony przypływem szarości i trafnością swojej diagnozy – tak, oprócz choroby było coś jeszcze. Nie chciał go speszyć szokiem wypływającym na oblicze, musiał być wyjątkowo delikatny, choć braterskie przyzwyczajenie kazało mu parsknąć ożywionym rozbawieniem.
— Oho… — Mało entuzjastyczne stwierdzenie; jednak chciał go wysłuchać, zupełnie szczerze. — Możesz… możesz powiedzieć coś więcej? — zagadnął, zaraz jednak się poprawił. — O ile chcesz… — nie zamierzał go naciskać, zwłaszcza po takiej pacyfikacji jego zamiarów niesienia pomocy. Nie ruszył się z miejsca, chciał mu dać tyle czasu, ile potrzebował.
Ivar Soelberg
Re: 14.01.2001 – Salon – I. Soelberg & E. Soelberg Czw 27 Paź - 19:00
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Widmo irytacji przeminęło równie szybko, co wypełzło na umęczone oblicze Wysłannika, ten rozumiał swoje położenie i niejako akceptował bezradność ciała wobec trawiącego go przeziębienia i czegoś jeszcze czegoś, co mogło sugerować, ba dawać pod rozwagę posiadanie przez oficera głębszych emocji i niejako wrażliwości, tak dręczony wyrzutami sumienia, teraz odreagowywał – rzucając złym słowem, będąc zły: na los, że jest kapryśny; na ludzi, którzy są źli i podli; na kota, bo się jeży; na brata, bo się troszczy i na samego siebie za całokształt.
Ciężkim westchnięciem oznajmił koniec z leżakowaniem, zbyt wiele godzin spędził, w tym kokonie, co prawda nie przeleżał nawet pół dnia, ale już wystarczająco odpoczął, by wstać, a przynajmniej usiąść, jak człowiek w fotelu. Skrawkiem przyniesionego z łazienki ręcznika otarł zroszone potem czoło i zawiesił go na karku. Przyjemnie pachnący lasem miękki materiał zdecydowanie poprawiał myśli i nakierowywał je na właściwe tory. Prawdziwie nie znosił ignorowania problemu, a ten wymagał rzucenia okiem i konsultacji u kogoś postronnego. Ponadto przebijający się, nawet przez zatkany nos aromat bulionu sprawiał, że miał ochotę, czym prędzej to skończyć i przystąpić do jedzenia.
– Nie złość się – powiedział spokojnym, pojednawczym głosem patrząc na naturalnie bladą twarz młodszego brata, w którym emocje odciskały swe piętno, aż nadto wyraźnie dla Ivara. Nie chciał się kłócić, nie teraz, kiedy wszystko było, niemal jak przed wypadkiem, a nawet lepiej pod pewnymi względami. Obaj dojrzeli na przestrzeni ostatnich miesięcy zrozumieli się wzajem jeszcze lepiej, to sprawiało, że byli w tym miejscu i czasie bogatsi o nowe doznania i pewniejsi siebie, niż kiedykolwiek wcześniej. Znając słabe i mocne strony, mogli być pod wieloma kwestiami niezachwianym duetem, który swą siłę pokazywał częstokroć podczas wspólnie prowadzonych misji. Uśmiechnął się, nagle ku zaskoczeniu samego siebie i podrapał w zamyśleniu po szczecinie zarostu, który wychylał nieśmiało, pomimo iż wczesnym rankiem, był skrupulatnie przycinany. – Często ostatnio wracam do naszego wyjazdu na Sylwestra. – Zawiesił głos, poddając się sile wspomnień, chciał załagodzić sytuację, nie uciekał od podjętego tematu, ale potrzebował czasu, by to przemyśleć, by z jego ust nie padły złe słowa, bo sam jak dziecko we mgle błądził i drżał na myśl o potworach czających się w ciemnościach. – Od tamtego czasu staram się bardziej doceniać życie – nie zastanawiał się, jaki wydźwięk mają te słowa mówione w harmonii z lekkim sercem. Był tego świadom, że dla brata, mogła to być prawdziwa emocjonalna sinusoida, lecz chciał poruszyć ten temat, zbyt wiele razy milczał z podobnymi tej sprawami i nie chciał popełniać błędów z przeszłości.
Ponowne westchnięcie, tym razem owocujące zbliżanie się do prawdziwie interesującego ich wątku, było zgrane z przeciągłym ziewnięciem Lokiego, który swymi mądrymi ślepiami obserwował dwójkę kruczych – braci.
– Kilka miesięcy temu poznałem pewną kobietę, wówczas połączył nas romans, nic wielkiego. – Patrząc w tańczące języki ognia w palenisku, celowo unikał kontaktu wzrokowego, a także liczył, że gorączka zakamufluje, co śmielsze emocje, które niewątpliwie, w tej chwili, bardzo by chciały wypłynąć na twarz Wysłannika. – Nie wiedziałem, że pracuje w Kruczej, niewiele rozmawialiśmy... – Zająknął się i tym razem, nawet gorączka nie mogła stanowić usprawiedliwienia. – Myślałem, że ignorując ją postępuje właściwie i nie wywieram presji, czy nie stawiam w niezręcznej sytuacji. – Kontynuował już zupełnie, nie dbając, o to co brat dostrzeże w jego twarzy. – Chyba się pomyliłem. – Zakończył głucho, przyznając się tym samym do błędu
Ciężkim westchnięciem oznajmił koniec z leżakowaniem, zbyt wiele godzin spędził, w tym kokonie, co prawda nie przeleżał nawet pół dnia, ale już wystarczająco odpoczął, by wstać, a przynajmniej usiąść, jak człowiek w fotelu. Skrawkiem przyniesionego z łazienki ręcznika otarł zroszone potem czoło i zawiesił go na karku. Przyjemnie pachnący lasem miękki materiał zdecydowanie poprawiał myśli i nakierowywał je na właściwe tory. Prawdziwie nie znosił ignorowania problemu, a ten wymagał rzucenia okiem i konsultacji u kogoś postronnego. Ponadto przebijający się, nawet przez zatkany nos aromat bulionu sprawiał, że miał ochotę, czym prędzej to skończyć i przystąpić do jedzenia.
– Nie złość się – powiedział spokojnym, pojednawczym głosem patrząc na naturalnie bladą twarz młodszego brata, w którym emocje odciskały swe piętno, aż nadto wyraźnie dla Ivara. Nie chciał się kłócić, nie teraz, kiedy wszystko było, niemal jak przed wypadkiem, a nawet lepiej pod pewnymi względami. Obaj dojrzeli na przestrzeni ostatnich miesięcy zrozumieli się wzajem jeszcze lepiej, to sprawiało, że byli w tym miejscu i czasie bogatsi o nowe doznania i pewniejsi siebie, niż kiedykolwiek wcześniej. Znając słabe i mocne strony, mogli być pod wieloma kwestiami niezachwianym duetem, który swą siłę pokazywał częstokroć podczas wspólnie prowadzonych misji. Uśmiechnął się, nagle ku zaskoczeniu samego siebie i podrapał w zamyśleniu po szczecinie zarostu, który wychylał nieśmiało, pomimo iż wczesnym rankiem, był skrupulatnie przycinany. – Często ostatnio wracam do naszego wyjazdu na Sylwestra. – Zawiesił głos, poddając się sile wspomnień, chciał załagodzić sytuację, nie uciekał od podjętego tematu, ale potrzebował czasu, by to przemyśleć, by z jego ust nie padły złe słowa, bo sam jak dziecko we mgle błądził i drżał na myśl o potworach czających się w ciemnościach. – Od tamtego czasu staram się bardziej doceniać życie – nie zastanawiał się, jaki wydźwięk mają te słowa mówione w harmonii z lekkim sercem. Był tego świadom, że dla brata, mogła to być prawdziwa emocjonalna sinusoida, lecz chciał poruszyć ten temat, zbyt wiele razy milczał z podobnymi tej sprawami i nie chciał popełniać błędów z przeszłości.
Ponowne westchnięcie, tym razem owocujące zbliżanie się do prawdziwie interesującego ich wątku, było zgrane z przeciągłym ziewnięciem Lokiego, który swymi mądrymi ślepiami obserwował dwójkę kruczych – braci.
– Kilka miesięcy temu poznałem pewną kobietę, wówczas połączył nas romans, nic wielkiego. – Patrząc w tańczące języki ognia w palenisku, celowo unikał kontaktu wzrokowego, a także liczył, że gorączka zakamufluje, co śmielsze emocje, które niewątpliwie, w tej chwili, bardzo by chciały wypłynąć na twarz Wysłannika. – Nie wiedziałem, że pracuje w Kruczej, niewiele rozmawialiśmy... – Zająknął się i tym razem, nawet gorączka nie mogła stanowić usprawiedliwienia. – Myślałem, że ignorując ją postępuje właściwie i nie wywieram presji, czy nie stawiam w niezręcznej sytuacji. – Kontynuował już zupełnie, nie dbając, o to co brat dostrzeże w jego twarzy. – Chyba się pomyliłem. – Zakończył głucho, przyznając się tym samym do błędu
Eitri Soelberg
Re: 14.01.2001 – Salon – I. Soelberg & E. Soelberg Sro 2 Lis - 16:31
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Powolny powrót do zdrowia pozwolił chwycić oddech całej rodzinie – wielokrotnie przestrzegano go przed tym, by nie myślał o sobie w kategoriach ciężaru, jednak nie zamierzał udawać, że problemu nie ma. Był męczący, zwłaszcza dla Ivara dbającego na co dzień o wspólne mieszkanie w Midgardzie (I jeszcze w domu rodzinnym. Czasami sądził, że na jego barki spadł cały obowiązek, który przypaść powinien w udziale opieszałemu i nieskoremu do angażowania się ojcu). Był mu winien odrobinę wytchnienia oraz niesienie zadośćuczynienia za cały rok poświęcenia. Zapewne dlatego tak bardzo jeżył się, kiedy starszak nie zamierzał ułatwić mu drogi, którą zamierzał odkupić swoje winy. Nawet jeśli doskonale znał mechanizm ich wspólnego działania – im ktoś bardziej naciskał, tym jedynie pogarszał sytuację. Odetchnął z ogromną ulgą, gdy Wysłannik zmienił ton. Nie zamierzał przeciągać sytuacji w nieskończoność, dlatego niemal automatycznie również złagodniał. Oczy ulokował na wysokości twarzy swojego towarzysza, dokładnie przyglądając się jego zabarwionym chłodno tęczówkom. Zwykle surowe oblicze, naznaczone obecnie chorobą, zmizerniało niemal w momencie, uwydatniając kości policzkowe i ostrość nosa. Oczodoły z ciemnymi obwódkami wskazywały, że gorączka pochłonęła resztki zmagazynowanej energii. Potrzebował więc solidnej porcji ciepłych płynów oraz równie okazałego, choć lekkiego posiłku. Zapach rosołu zdołał wypełnić już całe mieszkanie, jednak nie spieszył się do kuchni, bowiem czuł, że mają do rozpracowania o wiele ważniejszy temat. Zamierzał być dla Ivara z całą uwagą, którą w sobie posiadał. Determinację rozpiął pomiędzy skrońmi w postaci kilku zmarszczek biegnących przez gładką skórę.
— Wiem o czym mówisz — powiedział spokojnie, układając głowę wygodniej na kolanach. Nadal zwinięty w kulkę trwał z kotem na plecach i był wdzięczny za kolejną chwilę szczerości. — Chyba sam pozwalam sobie ostatnio na więcej, wiesz… tak poza pracą, prywatnie. Nie mam siły na wieczne spinanie się i powagę. Wtedy wszystko umyka, przesypuje się przez palce — wyznał i sam musnął te zakątki pamięci, w których wciąż trwali w zaśnieżonym krajobrazie, we wnętrzu ciepłego, drewnianego domku. Lubił myśleć, że mogliby tak trwać w trójkę – nieprzerwanie, pozbawieni trosk, okraszając jedynie przedwczesną noc śmiechem i wspólną radością. — Cieszę się, że byliśmy tam razem — ciepły głos zaskakująco dobrze pasował do jego oblicza, wydawał się być bardziej na miejscu, niż zwykle wypowiadane zbyt topornie głoski, przeciskane przez niewielkie szpary pomiędzy zębami. Wiedział jednak, że to ledwie ułamek tego, o czym w rzeczywistości chciał rozmawiać Ivar. Chodziło przecież o problem natury odmiennej, znanej bardzo dobrze młodemu Soelbergowi. Traktował go z ogromną delikatnością, odpychając od siebie pokusę drwienia i powtarzania “a nie mówiłem, że i ciebie kiedyś to dopadnie?” lub “będziesz jeszcze chciał mojej pomocy i wspomnisz, jak bardzo się burzyłeś na moje zachowanie”. Nie potrafiłby kpić z czegoś, co sam uważał za potrzebę nadrzędną, niezaspokojoną wciąż w jego własnym sercu. Przebolał Heddę, lecz dziura ziała przerażającą pustką nie mniej boleśnie.
Wysłuchał go – zupełnie skupiony, bez cienia żartu w oczach. Zmarszczył nieznacznie nos, kiedy wspomniał, że owa kobieta jest z Kruczej. Mimowolnie zaczął zastanawiać się, czy zna ją, czy może – jak w przypadku wielu funkcjonariuszy – ignorował ją i jej twarz niewiele by mu powiedziała, a co dopiero imię i nazwisko. Czuł jednak ukłucie ciekawości, mimo wszystko pozwolił mu dokończyć.
Analizował sytuację, próbując postawić się na miejscu Ivara i im bardziej obrazował sobie całość, tym mocniejszy dyskomfort wprawiał mięśnie w sztywność.
— Zawsze… — zaczął — zawsze staramy się podjąć najlepszą decyzję. Dopiero z czasem analizujemy, niekiedy dochodzimy też do wniosku, że mogliśmy postąpić inaczej. Nie zadręczaj się tym — nie zamierzał go strofować i trzymał własne emocje na wodzy. Zwłaszcza, że nigdy nie widywał brata w podobnej sytuacji. Ta nowość nie wytrąciła go jednak z równowagi. Przecież Ivar miał uczucia, bardzo dużo uczuć… choć zwykle maskował je z powodzeniem. — Wpadliście na siebie ostatnio? — próbował odgadnąć, skąd zmiana zdania. — Czy to wolna refleksja?
— Wiem o czym mówisz — powiedział spokojnie, układając głowę wygodniej na kolanach. Nadal zwinięty w kulkę trwał z kotem na plecach i był wdzięczny za kolejną chwilę szczerości. — Chyba sam pozwalam sobie ostatnio na więcej, wiesz… tak poza pracą, prywatnie. Nie mam siły na wieczne spinanie się i powagę. Wtedy wszystko umyka, przesypuje się przez palce — wyznał i sam musnął te zakątki pamięci, w których wciąż trwali w zaśnieżonym krajobrazie, we wnętrzu ciepłego, drewnianego domku. Lubił myśleć, że mogliby tak trwać w trójkę – nieprzerwanie, pozbawieni trosk, okraszając jedynie przedwczesną noc śmiechem i wspólną radością. — Cieszę się, że byliśmy tam razem — ciepły głos zaskakująco dobrze pasował do jego oblicza, wydawał się być bardziej na miejscu, niż zwykle wypowiadane zbyt topornie głoski, przeciskane przez niewielkie szpary pomiędzy zębami. Wiedział jednak, że to ledwie ułamek tego, o czym w rzeczywistości chciał rozmawiać Ivar. Chodziło przecież o problem natury odmiennej, znanej bardzo dobrze młodemu Soelbergowi. Traktował go z ogromną delikatnością, odpychając od siebie pokusę drwienia i powtarzania “a nie mówiłem, że i ciebie kiedyś to dopadnie?” lub “będziesz jeszcze chciał mojej pomocy i wspomnisz, jak bardzo się burzyłeś na moje zachowanie”. Nie potrafiłby kpić z czegoś, co sam uważał za potrzebę nadrzędną, niezaspokojoną wciąż w jego własnym sercu. Przebolał Heddę, lecz dziura ziała przerażającą pustką nie mniej boleśnie.
Wysłuchał go – zupełnie skupiony, bez cienia żartu w oczach. Zmarszczył nieznacznie nos, kiedy wspomniał, że owa kobieta jest z Kruczej. Mimowolnie zaczął zastanawiać się, czy zna ją, czy może – jak w przypadku wielu funkcjonariuszy – ignorował ją i jej twarz niewiele by mu powiedziała, a co dopiero imię i nazwisko. Czuł jednak ukłucie ciekawości, mimo wszystko pozwolił mu dokończyć.
Analizował sytuację, próbując postawić się na miejscu Ivara i im bardziej obrazował sobie całość, tym mocniejszy dyskomfort wprawiał mięśnie w sztywność.
— Zawsze… — zaczął — zawsze staramy się podjąć najlepszą decyzję. Dopiero z czasem analizujemy, niekiedy dochodzimy też do wniosku, że mogliśmy postąpić inaczej. Nie zadręczaj się tym — nie zamierzał go strofować i trzymał własne emocje na wodzy. Zwłaszcza, że nigdy nie widywał brata w podobnej sytuacji. Ta nowość nie wytrąciła go jednak z równowagi. Przecież Ivar miał uczucia, bardzo dużo uczuć… choć zwykle maskował je z powodzeniem. — Wpadliście na siebie ostatnio? — próbował odgadnąć, skąd zmiana zdania. — Czy to wolna refleksja?
Ivar Soelberg
Re: 14.01.2001 – Salon – I. Soelberg & E. Soelberg Sro 16 Lis - 20:00
Ivar SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : starszy oficer Kruczej Straży (Wysłannicy Forsetiego)
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : borsuk
Atuty : miłośnik pojedynków (I), odporny (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 27 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Ciepło falami rozchodziło się twarzy wychylonej, ku palenisku przyjemne muśnięcia gorąca przeganiały złe myśli, a także w jakimś stopniu widmo choroby majaczące na horyzoncie, chcąc jej uniknąć, ba nie pozwolić jej, by ta zatopiła w nim swe szpony i rozłożyła na części pierwsze, musiał uciec, ot przepędzić ją końską dawką leków oraz mikstur, a także, jak tylko poczuje się lepiej, gdy energia powróci; magią leczniczą, bowiem we wszystkim innym, mógł zaufać bratu jednakże, kiedy szło o zaklęcia z tej dziedziny magii, wolał nie ryzykować. Wyraz emocji, tak żywej w zwierciadle jego osoby stanowił swego rodzaju rzadkość, nawet przed bratem jego prawdziwe myśli, często kryły się pod woalem zakonspirowanych sugestii i aluzji, nierzadko także złośliwości, tego sobie nie potrafił odmówić, ale w ich rodzinie było to normalne, i chociaż z zewnątrz dla postronnego obserwatora, który nieszczególnie miał okazję poznać tych dwoje wyglądało, tak jakby żyli nieustannie na wojennej ścieżce usianej docinkami, tak w istocie, była to ich forma komunikacji i idealna sposobność do wyrażania emocji cóż, gdyby do tego móc dodać regularne sparingi, tak w dzieciństwie, jak i w dorosłym życiu wychodziło z nich całkiem udane rodzeństwo, aż cud, że nikt z otoczenia na to nie zwracał takiej uwagi. Ta świadomość zastanowiła go, jak też są postrzegani przez znajomych z pracy, co ci myślą, o nich i jakie mają wyobrażenie, tej relacji? W gruncie rzeczy nie miało, to jednak żadnego relatywnie istotnego znaczenia, jedynie okruch ciekawości sprawił, iż mężczyzna pochylił się nad tą kwestią, nic ponadto. Był sobą z natury skryty i nieprzystępny nie obchodziło go zdanie innych osób, a jeszcze mniej przejmował się plotkami i spekulacjami na swój temat.
Słowa brata trafiły go bardzo dobitnie, jednocześnie, był mu niezmiernie wdzięczny za brak krytycyzmu, jako takiego w tym pierwszym odruchu, gdy mógł uczynić wszystko, by Wysłannika pogrążyć w dołku wątpliwości jeszcze skuteczniej, ten jednak nie czynił tego, wręcz przeciwnie. Opowiadając się za słusznością decyzji, bynajmniej nie bronił, ale nie oskarżał, to było niezwykle istotne, gdyby prześledzić każdą relację międzyludzką w ich życiu trudno znaleźć, tę nieskazitelną, bez choćby grama złości i wzajemnego niezrozumienia. To było nieuniknione, bo ludzkie jest popełnianie błędów, ale kwestią zupełnie innego kalibru, było natomiast, to jak się te pomyłki rozwiązywało, czy zaangażowanie i pragnienie zmiany im towarzyszyło, czy też z miejsca poddawano się? Nie był typem człowieka, który łatwo rezygnuje, wręcz przeciwnie, był tym, który zawzięcie walczy o swoje, ten duch, ta wola walki widoczna od lat dziecięcych przejawiała się na meczach magicznego hokeja i w boksie, a także w pracy, gdzie odejście od stołu było równoznaczne z zamieceniem sprawy pod dywan, często nie potrafił odpuszczać, jak ogar myśliwski spuszczony ze smyczy; tropił swą ofiarę, tak i on na podobieństwo czworonoga nie dawał za wygraną. Owszem w sytuacjach beznadziejnych bywało, iż po prostu należało odpuścić, bo można zajechać się na dobre, a szkoda psychiki i zdrowia.
– Tak... – szept, nieledwie wypłynął z ust oficera – tak, spotkaliśmy się, mimo wszystko trudno unikać kontaktu, kiedy potrzeba konsultacji wzywa, lecz tym razem, było inaczej. Pozostawieni samym sobie po zmroku, gdy w siedzibie nikogo poza nami już nie było sytuacja diametralnie się zmieniła, chociaż nie powiem, że nie było to celowe – odwrócił twarz od ognia i spojrzał na brata. – Rozmawialiśmy długo w międzyczasie wyszliśmy na balkon – potarł dłonią skroń i odchrząknął. – Otworzyłem się. – Komunikat tak prosty, niezbyt zawoalowany, przejrzysty, a jednak niosący w sobie ogromny pokład drzemiących w nim emocji. Wiedział, że Eitri to zrozumie, że będzie wiedział, o co chodziło, nie musiał dodawać nic, a jednak niesiony emocją wstał nagle z fotela i podszedł do komika wyciągając, przed siebie ręce i systematycznie, acz dość ospale prostował i zaciskał palce dłoni.
– Poczułem coś więcej. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz, byłem tak otwarty w emocjach z właściwie obcą kobietą. Ale wycofałem się. Niebacznie i głupio. Jakby traktując chwilę wzajemnej szczerości za tanią farsę, chyba ją zraziłem do siebie jeszcze bardziej. – Zakończył wywód wpatrzony w trzaskający wesoło ogień.
Słowa brata trafiły go bardzo dobitnie, jednocześnie, był mu niezmiernie wdzięczny za brak krytycyzmu, jako takiego w tym pierwszym odruchu, gdy mógł uczynić wszystko, by Wysłannika pogrążyć w dołku wątpliwości jeszcze skuteczniej, ten jednak nie czynił tego, wręcz przeciwnie. Opowiadając się za słusznością decyzji, bynajmniej nie bronił, ale nie oskarżał, to było niezwykle istotne, gdyby prześledzić każdą relację międzyludzką w ich życiu trudno znaleźć, tę nieskazitelną, bez choćby grama złości i wzajemnego niezrozumienia. To było nieuniknione, bo ludzkie jest popełnianie błędów, ale kwestią zupełnie innego kalibru, było natomiast, to jak się te pomyłki rozwiązywało, czy zaangażowanie i pragnienie zmiany im towarzyszyło, czy też z miejsca poddawano się? Nie był typem człowieka, który łatwo rezygnuje, wręcz przeciwnie, był tym, który zawzięcie walczy o swoje, ten duch, ta wola walki widoczna od lat dziecięcych przejawiała się na meczach magicznego hokeja i w boksie, a także w pracy, gdzie odejście od stołu było równoznaczne z zamieceniem sprawy pod dywan, często nie potrafił odpuszczać, jak ogar myśliwski spuszczony ze smyczy; tropił swą ofiarę, tak i on na podobieństwo czworonoga nie dawał za wygraną. Owszem w sytuacjach beznadziejnych bywało, iż po prostu należało odpuścić, bo można zajechać się na dobre, a szkoda psychiki i zdrowia.
– Tak... – szept, nieledwie wypłynął z ust oficera – tak, spotkaliśmy się, mimo wszystko trudno unikać kontaktu, kiedy potrzeba konsultacji wzywa, lecz tym razem, było inaczej. Pozostawieni samym sobie po zmroku, gdy w siedzibie nikogo poza nami już nie było sytuacja diametralnie się zmieniła, chociaż nie powiem, że nie było to celowe – odwrócił twarz od ognia i spojrzał na brata. – Rozmawialiśmy długo w międzyczasie wyszliśmy na balkon – potarł dłonią skroń i odchrząknął. – Otworzyłem się. – Komunikat tak prosty, niezbyt zawoalowany, przejrzysty, a jednak niosący w sobie ogromny pokład drzemiących w nim emocji. Wiedział, że Eitri to zrozumie, że będzie wiedział, o co chodziło, nie musiał dodawać nic, a jednak niesiony emocją wstał nagle z fotela i podszedł do komika wyciągając, przed siebie ręce i systematycznie, acz dość ospale prostował i zaciskał palce dłoni.
– Poczułem coś więcej. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz, byłem tak otwarty w emocjach z właściwie obcą kobietą. Ale wycofałem się. Niebacznie i głupio. Jakby traktując chwilę wzajemnej szczerości za tanią farsę, chyba ją zraziłem do siebie jeszcze bardziej. – Zakończył wywód wpatrzony w trzaskający wesoło ogień.
Eitri Soelberg
14.01.2001 – Salon – I. Soelberg & E. Soelberg Czw 17 Lis - 13:03
Eitri SoelbergWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Göteborg, Szwecja
Wiek : 29 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : oficer Kruczej Straży, inspektor w Wydziale Kryminalno-Śledczym
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : łasica
Atuty : mistrz pościgów (I), odporny (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 27 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 26 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 25 / charyzma: 12 / wiedza ogólna: 10
Odnalezienie się w zupełnie nowej sytuacji okazało się nie tak trudnym zadaniem. Był w końcu człowiekiem niezwykle empatycznym, pomimo całej otoczki dystansu budowanej skrupulatnie rok po roku. Robił to z lęku przed możliwością, że kiedyś nie wytrzyma i nie uniesie ciężaru cudzych emocji, odbijając je na kanwie własnego życia. Bywał wycieńczony, dlatego nie chciał się angażować i uciekał w momencie, kiedy obawy zaczynały w nim narastać. Nie mógł jednak zrobić tego w przypadku Ivara. Chciał być dla niego całym sobą. Bez względu na poniesione koszty. Doskonale rozumiał też, że być może, gdyby nie gorączka trawiąca jego ciało, nie zdobyłby się na taką otwartość i pewnie nadal próbowałby tłamsić w sobie trudne do ogarnięcia emocje. Sądził, że w tym zakresie miał w sobie wiele z ojca – jakkolwiek nie darzyli go swobodą rodzicielskiej miłości, trzymając na dystans i raczej wypełniając jego polecenia z obowiązku – tak Torsten, mimo wszystko, był typem człowieka nieszczęśliwego, bo nie potrafiącego uzewnętrzniać siedzących w nim potrzeb. Zapewne przez to matka cierpiała wielokrotnie i oni również nie mogli się do niego zbliżyć. Kiedy znów o tym rozmyślał, chłodne kleszcze niepokoju obejmowały jego ciało i paraliżowały. Nie miał odwagi powiedzieć o tym bratu. Uśmiechnął się jedynie nikle, uciekając wzrokiem ku kubkowi z herbatą. Przyglądał się własnemu obliczu zaklętemu na powierzchni naparu.
Opowieść Ivara wyzwalała w nim potrzebę wejrzenia we własne życie. Tak chaotyczne w ostatnich miesiącach. Chciał, aby miał więcej szczęścia od niego – nigdy nie uważał się za mistrza spraw sercowych. Miewał swoje wzloty i upadki, które wyraźniej odznaczały się w codzienności, niż zawirowania starszego brata. Ten niewiele mówił o podrygach serca, przy nim Eitri jawił się jako człowiek niezwykle podatny, przesadnie romantyczny i kochliwy, z całą pewnością posiadający ogromną potrzebę przynależności do drugiej, bratniej duszy. Być może nie spowiadał się mu ze wszystkiego, ale jego gesty i niemalże automatyczne poświęcanie wszystkiego na rzecz nowego związku były zbyt jaskrawe, aby rodzina nie dostrzegała, że znów zaczyna wchodzić w destrukcyjny cykl. Niewiele miał w sobie refleksji. Cierpiał później, bo uważał, że tak trzeba, że miłość zawsze musi być okupiona krwią i bólem, zwłaszcza, kiedy się kończy. Cierpiał jak bohaterowie czytanych książek, cierpiał, bo nie było innego wyjścia. Bo tak było bardziej romantycznie. Zaśmiał się cicho, gorzko niemal i zatopił wargi w cieple napoju, pozwalając, by słodycz miodu otoczyła cierpkość refleksji.
— Otwierasz się i stoisz przed nią nagi, zupełnie bezbronny, niczym niemowlę — mówił i sam już nie wiedział, czy próbuje uświadomić to sobie, czy Ivarowi. — Nic dziwnego, że czujesz wstyd i myślisz; myślisz intensywnie i umierasz w środku — i lękasz się, i niewiele możesz później zrobić, a każda odpowiedź smaga niczym bat. Patrzył w jego oczy intensywnie, bez kolejnych prób ucieczki. Niczym zahipnotyzowany. — To nic złego — zapewnił wreszcie, próbując zadrzeć kąciki ust ku górze, bardziej żywo, wydostając się z marazmu własnych myśli. — Próbowałeś się bronić. — Ile razy on sam uciekał? Ile raz psuł coś tylko dlatego, że się bał? Jedno potknięcie potrafiło wiele zniszczyć, choć jeśli Ivar miał w sobie na tyle determinacji, by przełknąć dumę i własną, częściową porażkę, mógł jeszcze coś zmienić. Jedyne co, to odrobina pokory i wyrozumiałość dla samego siebie. Więcej troski i zrozumienia. Wstał powoli, kiedy Ivar był już przy kominku. Odłożył kubek na stolik i pomógł Lokiemu zejść z ramion, bowiem kocur zaczynał mu ciążyć. Spokojnie zrównał z bratem i kontemplował płomienie liżące okopcone ścianki.
— Mi zawsze pomagało pisanie. Łatwiej jest zebrać myśli i wypowiedzieć to, co ciężko przychodzi na głos — wyjaśnił. Oparł dłoń o jego ramię na tyle delikatnie, by nie zachwiać zmizerniałą sylwetką. Przesunął palcami po samo zgięcie w łokciu w troskliwym geście. — Napisz do niej, jeśli nie chcesz wyrzucać sobie do końca życia, że zmarnowałeś szansę. — Nie zamierzał decydować za niego. Ten krok musiał wykonać zupełnie sam, w zgodzie z własnym sumieniem. Trzymał opuszki jeszcze przez jakiś czas przy jego skórze, wreszcie jednak obrócił się przez ramię i zlustrował wzrokiem kuchnię.
— Siadaj do stołu, zaraz przygotuję ci miskę z rosołem. Może to cię jakoś pokrzepi. — Odszedł, lecz niesiony ostatkiem emocji dodał — Poradzisz sobie.
Eitri i Ivar z tematu
Opowieść Ivara wyzwalała w nim potrzebę wejrzenia we własne życie. Tak chaotyczne w ostatnich miesiącach. Chciał, aby miał więcej szczęścia od niego – nigdy nie uważał się za mistrza spraw sercowych. Miewał swoje wzloty i upadki, które wyraźniej odznaczały się w codzienności, niż zawirowania starszego brata. Ten niewiele mówił o podrygach serca, przy nim Eitri jawił się jako człowiek niezwykle podatny, przesadnie romantyczny i kochliwy, z całą pewnością posiadający ogromną potrzebę przynależności do drugiej, bratniej duszy. Być może nie spowiadał się mu ze wszystkiego, ale jego gesty i niemalże automatyczne poświęcanie wszystkiego na rzecz nowego związku były zbyt jaskrawe, aby rodzina nie dostrzegała, że znów zaczyna wchodzić w destrukcyjny cykl. Niewiele miał w sobie refleksji. Cierpiał później, bo uważał, że tak trzeba, że miłość zawsze musi być okupiona krwią i bólem, zwłaszcza, kiedy się kończy. Cierpiał jak bohaterowie czytanych książek, cierpiał, bo nie było innego wyjścia. Bo tak było bardziej romantycznie. Zaśmiał się cicho, gorzko niemal i zatopił wargi w cieple napoju, pozwalając, by słodycz miodu otoczyła cierpkość refleksji.
— Otwierasz się i stoisz przed nią nagi, zupełnie bezbronny, niczym niemowlę — mówił i sam już nie wiedział, czy próbuje uświadomić to sobie, czy Ivarowi. — Nic dziwnego, że czujesz wstyd i myślisz; myślisz intensywnie i umierasz w środku — i lękasz się, i niewiele możesz później zrobić, a każda odpowiedź smaga niczym bat. Patrzył w jego oczy intensywnie, bez kolejnych prób ucieczki. Niczym zahipnotyzowany. — To nic złego — zapewnił wreszcie, próbując zadrzeć kąciki ust ku górze, bardziej żywo, wydostając się z marazmu własnych myśli. — Próbowałeś się bronić. — Ile razy on sam uciekał? Ile raz psuł coś tylko dlatego, że się bał? Jedno potknięcie potrafiło wiele zniszczyć, choć jeśli Ivar miał w sobie na tyle determinacji, by przełknąć dumę i własną, częściową porażkę, mógł jeszcze coś zmienić. Jedyne co, to odrobina pokory i wyrozumiałość dla samego siebie. Więcej troski i zrozumienia. Wstał powoli, kiedy Ivar był już przy kominku. Odłożył kubek na stolik i pomógł Lokiemu zejść z ramion, bowiem kocur zaczynał mu ciążyć. Spokojnie zrównał z bratem i kontemplował płomienie liżące okopcone ścianki.
— Mi zawsze pomagało pisanie. Łatwiej jest zebrać myśli i wypowiedzieć to, co ciężko przychodzi na głos — wyjaśnił. Oparł dłoń o jego ramię na tyle delikatnie, by nie zachwiać zmizerniałą sylwetką. Przesunął palcami po samo zgięcie w łokciu w troskliwym geście. — Napisz do niej, jeśli nie chcesz wyrzucać sobie do końca życia, że zmarnowałeś szansę. — Nie zamierzał decydować za niego. Ten krok musiał wykonać zupełnie sam, w zgodzie z własnym sumieniem. Trzymał opuszki jeszcze przez jakiś czas przy jego skórze, wreszcie jednak obrócił się przez ramię i zlustrował wzrokiem kuchnię.
— Siadaj do stołu, zaraz przygotuję ci miskę z rosołem. Może to cię jakoś pokrzepi. — Odszedł, lecz niesiony ostatkiem emocji dodał — Poradzisz sobie.
Eitri i Ivar z tematu