:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Marzec-kwiecień 2001
02.04.2001 – Salon – L. Vidgren & E. Halvorsen
2 posters
Laudith Vidgren
Re: 02.04.2001 – Salon – L. Vidgren & E. Halvorsen Pon 4 Wrz - 18:42
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
02.04.2001
Dzień dobiegał końca. Na biurku, w gabinecie, gdzie zwykła przyjmować zaufanych ślepców, pragnących nawiązać kontakt z duszami zmarłych, piętrzyły się dokumenty, liczne zwoje i papiery, które miała przetłumaczyć jak najszybciej, jeśli tylko zamierzała podtrzymać to stałe źródło dochodu. Na wierzchu gromadziła się coraz grubsza warstwa kurzu.
Wydawała się o tym nie pamiętać. Nawet tam dziś nie zajrzała, mimo że termin zbliżał się nieubłaganie.
Jakie to miało znaczenie? Obowiązki, zobowiązania, pieniądze? W tej chwili najmniejszego. Wszystko przestało się liczyć. Świat wokół przestał istnieć. Słońce wędrowało po nieboskłonie, tak jak i wskazówki po tarczy zegara, galdrowie wędrowali uliczkami starego miasta jak gdyby nigdy nic. Dla Laudith jednak czas się zatrzymał.
Większość dnia trwała w bezruchu, spędziła go w łóżku, od wielu miesięcy pozbawionym obecności drugiego z właścicieli. Leżała na plecach, nieruchomo, z szeroko otwartymi oczyma, jakby rzucono na nią zaklęcie unieruchamiające lub naprawdę stała się rzeźbą wykutą z kamienia. Pogrążona w ciszy, nawet nie łkała, choć łzy gęsto spływały po bladych policzkach. Rzadko płakała. Nie pamiętała, kiedy to miało miejsce ostatni raz. Nawet, gdy on zniknął zagryzała do bólu wargi, wbijała paznokcie we własne dłonie i przedramiona, powstrzymywała jednak płacz. Teraz nie potrafiła.
Popękała głęboko w środku, tak jak pękały teraz warstwy lodu na północnych rzekach i jeziorach, a rany te nigdy nie miały się zabliźnić. Nie sądziła nawet, że może czuć ból tak potężny i przejmujący. Zapierał jej dech w piersi, ściskał gardło, żołądek oplatał ciasnym łańcuchem. Nie mogła ani jeść, ani pić. Robiło jej się niedobrze nawet, gdy podnosiła do ust szklankę z wodą. Jednocześnie miała ochotę wejść do salonu, otworzyć barek i chwycić za butelkę najmocniejszego akvavitu, co też wreszcie uczyniła, gdy tylko Midgard znów pogrążył się w ciemności.
Wcześniej skreśliła list, papier znacząc łzami jak nigdy, prosząc Hel, aby odnalazła Einara czym prędzej. Potrzebowała go przy sobie. Bardziej niż kiedykolwiek. Wierzyła, że przyjdzie. Wiedziała, że może na niego liczyć. Musiała po prostu zaczekać. Może ktoś lub coś go zatrzymało. Nie napisała w liście zbyt wiele. Nie potrafiła.
Miała wręcz wątpliwości, czy będzie potrafiła mówić. O wszystkim mu opowiedzieć.
Zdążyła opróżnić pół butelki, czekając na nego, zanim jeszcze wskazówki zegara wybiły dwudziestą pierwszą; akvavit palił ją w gardło, lecz nie przepijała go niczym, jakby licząc, że wypali też ból, który przeszywał chude ciało raz za razem. Zwinięta w kłębek w głębokim fotelu wyglądała gorzej niż kiedykolwiek wcześniej. Niczym cień samej siebie. Wynędzniała, wciąż we wczorajszej sukience, z poplątanymi włosami i mocno podkrążonymi oczyma. Od wczoraj nie zmrużyła powieki.
Może już nigdy nie zaśnie?
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
02.04.2001 – Salon – L. Vidgren & E. Halvorsen Pią 29 Wrz - 6:37
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Miasto, ospałe i wychudzone z nielicznym śladem przechodniów, zaczęło go nagle dusić; ulice, jak zaciśnięte pętle splatały się wokół szyi, wgniatając wyniosłość grdyki i miażdżąc korzeń tchawicy. Prędkie - i prędsze - kroki, oddech niecierpliwości dyszący za ścianą pleców, prędki - i prędszy - pogłos dudnienia serca pod ostrym wrzecionem mostka, pod ogrodzeniem żeber. Gorączka zniecierpliwienia, rozsmarowane po grząskiej warstwie umysłu majaki przeróżnych obaw, ból fantomowy, ból niemożliwie, drastycznie jednak obecny, ból trzepoczący w skroniach. Widok jej listu, zaplamionego łzami, złobił w pamięci szramę, oszczędne, choć równocześnie dosadnie treściwe słowa wzbudzały skowyt frustracji - powinien być wówczas przy niej, powinien być znacznie szybciej, powinien jej nie zostawiać. Łzy żałobnego gniewu płynęły po ścianie gardła, ściekały nawet w momencie, gdy skrawki kątów spojówek nie szkliły się drobinami ronionej co rusz wilgoci, gdy krople nie przecierały szlaku kości jarzmowej, nie podrażniały skóry. Ugniatał dłonie w kształt pięści i wpijał z żarem paznokcie na pograniczu tlącego się dyskomfortu, wraz ze zwinięciem palców zmiął również wymowną kartkę naznaczoną wsiąkniętym szkieletem pisma swojej przyjaciółki. Żałował, że od zawsze ją kochał - i równocześnie żałował, że nie mógł kochać właściwie, był słaby, pragnął skulić się w sobie, nie będąc w stanie ją przenigdy zatrzymać, odwrócić od nienawiści i zakazanej magii wstrzykniętej zgęstniałą smołą w arabeski jej żył. Żałował, że znów się spóźnił, z pełnym, gorzkawym wstydem zawieszonym u ramion jak ciężkie, stężałe truchło. Nie było go wówczas w domu - znów się zatracił i znowu nie zauważył. Nie było go wówczas przy niej.
- Laudith - wydusił z gardła, gdy ostatecznie - pod kloszem już dojrzałego, ściemniałego wieczoru mógł wsunąć się do pomieszczeń jej mieszkania. Krtań była wąska, sucha jak podstarzały, trącący własny smak owoc, nie potrafił wycisnąć z niej dłużej soku właściwych przekazów słów. Wymówił cicho jej imię, jak inkantację, jak własny, stłumiony lament krzyczący donośnie w środku, pod fundamentem czaszki. Wydawała się krucha, tak krucha, że mógł nadłamać ją każdą drzazgą swojej podstępnej obecności, tak zagubiona, tak niepodobna do Laudith, którą mógł widzieć podczas ostatnich, serdecznych spotkań. Przylgnął natychmiast do niej, zaklętej przy nim jak posąg, chciał utrzymać ją - choć przez moment, chciał dotknąć ją i przypomnieć, że pragnie być dla niej wsparciem. Umieścił ją w swych objęciach, chociaż czuł, że ramiona ma słabe jak młode pędy, że nie jest w stanie jej ochronić, ocalić przed kłami świata.
- Opowiedz mi, co się stało - proszę, Laudith, mów do mnie, pozwól mi zostać obok, nie chcę cię więcej zawieść, nie chcę się już oddalać. Powinienem przyjść szybciej, powinienem…
To nie ma teraz znaczenia.
- Laudith - wydusił z gardła, gdy ostatecznie - pod kloszem już dojrzałego, ściemniałego wieczoru mógł wsunąć się do pomieszczeń jej mieszkania. Krtań była wąska, sucha jak podstarzały, trącący własny smak owoc, nie potrafił wycisnąć z niej dłużej soku właściwych przekazów słów. Wymówił cicho jej imię, jak inkantację, jak własny, stłumiony lament krzyczący donośnie w środku, pod fundamentem czaszki. Wydawała się krucha, tak krucha, że mógł nadłamać ją każdą drzazgą swojej podstępnej obecności, tak zagubiona, tak niepodobna do Laudith, którą mógł widzieć podczas ostatnich, serdecznych spotkań. Przylgnął natychmiast do niej, zaklętej przy nim jak posąg, chciał utrzymać ją - choć przez moment, chciał dotknąć ją i przypomnieć, że pragnie być dla niej wsparciem. Umieścił ją w swych objęciach, chociaż czuł, że ramiona ma słabe jak młode pędy, że nie jest w stanie jej ochronić, ocalić przed kłami świata.
- Opowiedz mi, co się stało - proszę, Laudith, mów do mnie, pozwól mi zostać obok, nie chcę cię więcej zawieść, nie chcę się już oddalać. Powinienem przyjść szybciej, powinienem…
To nie ma teraz znaczenia.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: 02.04.2001 – Salon – L. Vidgren & E. Halvorsen Czw 21 Gru - 19:28
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Spóźnienie uszło jej uwadze. Czas przecież i tak mijał tak wolno, że zaniechała spoglądania na zegarek. Miała wrażenie, że trwa w zimnej, lepkiej ciemności i nigdy się z niej nie uwolni. W uszach niemal krzyczała krew, serce biło szybko, pompując tę krew krążącą we wszystkich żyłach, ona czuła się zaś po części martwa. Przynajmniej dopóki nie usłyszała wreszcie pukania, które rozerwało ciszę, echem odbiło się po ciemnym korytarzu.
Każda kończyna ciążyła niczym ołów, Laudith z trudem stawiała kroki, chwiejąc się jak pijana. Otworzyła drzwi zaklęciem, aby zamknąć je podobnie zaraz po tym, gdy szczupła sylwetka Einara przemknęła do środka. Przestraszona, że jakiekolwiek słowo mogłoby trafić na zewnątrz, dostać się do niepowołanych uszu. To jeszcze nie czas.
- Jesteś, dziękuję - szepnęła, pewna, że gdy tylko przemówi głośniej zadrży jej głos, zdradzi wszystko to, co drżało również wewnątrz.
Wywołane magią światło rozproszyło wreszcie ciemność, ujawniając jak żałośnie wygląda; takiej mógł jej nie pamiętać, a może właśnie te zapuchnięte, przekrwione od płaczu oczu wyryły się w pamięci, drgające kąciki ust i splątane w nieładzie włosy. Guziki koszuli pozapinane miała krzywo i to nie wszystkie. Pozwoliła się objąć, niemal w te objęcia padła, zaciskając dłonie na jego koszuli tak kurczowo, jakby od tego zależało jej własne życie.
- Zaraz, zaraz... - mamrotała, wciąż cicho, na granicy słyszalności, wtulając policzek w jego ramię, napawając się zapachem wody kolońskiej, wciąż upewniając się, że to naprawdę on, że on jest żywy, wciąż żywy. Nasłuchiwała bicia serca Halvorsena i jego oddechu, by mieć pewność, że nie jest jedyną żywą istotą w tym mieszkaniu. - Chodź - poprosiła, wyswabadzając się z objęć przyjaciela; unikała jego spojrzenia, oczy miała właściwie rozbiegane, gdy chwiejnie ruszyła w kierunku salonu, gdzie również dopiero teraz rozbłysło światło.
Na stoliku kawowym stała karafka wina, w połowie opróżniona, obok szklanka, nawet nie lampka, bo nie miała teraz głowy do odpowiedniej oprawy estetycznej. Zanim odpowiedziała na prośbę Halvorsena, opróżniła do dna to, co zostało w szklance i usiadła.
- Homer tu był - oświadczyła pustym, martwym głosem, starając się mówić ciut głośniej. Zadrgała już w chwili wypowiadania imienia swojego męża. Drżącą dłonią otarła nieistniejącą kroplę potu z czoła. - Nie tak jak powinien. Nie tak jak myślałam - ciągnęła nieskładnie - … był tu... był tu tylko duchem. Rozumiesz...
Rozpacz ścisnęła Laudith gardło. Kolejne słowa utknęły w nim niewypowiedziane, z oczu popłynęły gęsto łzy, gdy spojrzała na Einara nie ukrywając już cierpienia.
Każda kończyna ciążyła niczym ołów, Laudith z trudem stawiała kroki, chwiejąc się jak pijana. Otworzyła drzwi zaklęciem, aby zamknąć je podobnie zaraz po tym, gdy szczupła sylwetka Einara przemknęła do środka. Przestraszona, że jakiekolwiek słowo mogłoby trafić na zewnątrz, dostać się do niepowołanych uszu. To jeszcze nie czas.
- Jesteś, dziękuję - szepnęła, pewna, że gdy tylko przemówi głośniej zadrży jej głos, zdradzi wszystko to, co drżało również wewnątrz.
Wywołane magią światło rozproszyło wreszcie ciemność, ujawniając jak żałośnie wygląda; takiej mógł jej nie pamiętać, a może właśnie te zapuchnięte, przekrwione od płaczu oczu wyryły się w pamięci, drgające kąciki ust i splątane w nieładzie włosy. Guziki koszuli pozapinane miała krzywo i to nie wszystkie. Pozwoliła się objąć, niemal w te objęcia padła, zaciskając dłonie na jego koszuli tak kurczowo, jakby od tego zależało jej własne życie.
- Zaraz, zaraz... - mamrotała, wciąż cicho, na granicy słyszalności, wtulając policzek w jego ramię, napawając się zapachem wody kolońskiej, wciąż upewniając się, że to naprawdę on, że on jest żywy, wciąż żywy. Nasłuchiwała bicia serca Halvorsena i jego oddechu, by mieć pewność, że nie jest jedyną żywą istotą w tym mieszkaniu. - Chodź - poprosiła, wyswabadzając się z objęć przyjaciela; unikała jego spojrzenia, oczy miała właściwie rozbiegane, gdy chwiejnie ruszyła w kierunku salonu, gdzie również dopiero teraz rozbłysło światło.
Na stoliku kawowym stała karafka wina, w połowie opróżniona, obok szklanka, nawet nie lampka, bo nie miała teraz głowy do odpowiedniej oprawy estetycznej. Zanim odpowiedziała na prośbę Halvorsena, opróżniła do dna to, co zostało w szklance i usiadła.
- Homer tu był - oświadczyła pustym, martwym głosem, starając się mówić ciut głośniej. Zadrgała już w chwili wypowiadania imienia swojego męża. Drżącą dłonią otarła nieistniejącą kroplę potu z czoła. - Nie tak jak powinien. Nie tak jak myślałam - ciągnęła nieskładnie - … był tu... był tu tylko duchem. Rozumiesz...
Rozpacz ścisnęła Laudith gardło. Kolejne słowa utknęły w nim niewypowiedziane, z oczu popłynęły gęsto łzy, gdy spojrzała na Einara nie ukrywając już cierpienia.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
Re: 02.04.2001 – Salon – L. Vidgren & E. Halvorsen Wto 26 Gru - 22:16
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Rozumiał.
Część kwestii nie była obca nawet samym demonom, powszednia jak własny oddech i ciche dudnienie serca pod odnóżami żeber. Część kwestii mógł zauważyć, mógł poczuć ich smak, fakturę, jaka pełzała pod opuszkami dłoni - część odczuć była tak jawna, że miały odrębny kształt, własny kolor i przebłysk w otworach źrenic.
Część odczuć była stworzona wyłącznie do samotności - nikt inny nie mógł ich przeżyć, zdjąć chociaż części cierpienia.
Od zawsze czuł się żałośnie i podle wybrakowany, zupełnie, jakby połowa jego krążącej krwi przelanej w ciasną sieć naczyń, była kwaśna, zatruta, zdławiona przez fermentację. Nie umiał wydrzeć gangreny zuchwałych, własnych impulsów, którym oddawał się z niegasnącą, świadomą zapalczywością. Nie zaznał nigdy stałości, podsycał cudzą zażyłość i wgryzał się kłami aury, tak jak drapieżnik wgryza się w kruchą szyję, dziurawiąc linę tętnicy, za każdym razem, za każdym razem tak samo, rozgniatał ofiarowane szczodrze-naiwnie zaufanie aż nie stworzyło mazi zmieszanej z ponurym błotem. Nie szukał niczego więcej niż rąk zaciśniętych na szczupłej linii sylwetki, niż kilku westchnień i wymienianych pocałunków, pozornej, płytkiej błogości przechodzącej wzdłuż ciała od lędźwi po czubki palców. Miłość wydawała się sprzeczna z jego naturą, nawet, gdy absurdalnie pragnął jak nic innego oparcia i akceptacji. Laudith była jedyną, do której zbliżył się samym, rozdygotanym wnętrzem, breją własnych słabości i strachu przed cierpkim światem. Dziś wymknęła się z dłoni, wychodząc spod jego ramion, rozdarła płachtę dystansu jak nową dolinę rany.
Wpatrywał się w nią w milczeniu - i rozumiał, rozumiał wszystko dokładnie - i mówił do niej spojrzeniem, mówił jej, że rozumie. Scena, której doświadczył, była tak oczywista, że mimo wyszczerbionego i niepełnego człowieczeństwa dostrzegał każdą z emocji przepływającą ciężkim atramentem pod pergaminem kobiecego naskórka. Cisza, niczym wciśnięty knebel dusiła go teraz w gardle, drapała i uwierała - podszedł do Laudith, która wypiła resztkę swojego trunku, stając początkowo naprzeciw jak w niepoznanej, ukrytej poza scenami samych ciał konfrontacji. Tak, wiem. Sądził, że wiedział wszystko.
Łzy zbiegły po jej policzku.
- Kochasz go - wypowiedział wreszcie, a głos, choć stłumiony przesunął się po powietrzu jak krawędź ostrzonej brzytwy. Mówił sucho, neutralnie, wymawiał wyłącznie fakt - nawet, jeśli miłość Vidgrenów była niezgrabna, dalece niedoskonała i pozbawiona wszelkich oczywistości. Nie współczuł zupełnie Homerowi, współczuł jedynie przyjaciółce, zdruzgotanej przez stratę. Frustrowała go własna, narzucona niczym więzy bezsilność, wrażenie, że nie umiał nic zrobić poza samą obecnością, że nie był w stanie jej pomóc, rozproszyć chociaż fragmentu doznawanego bólu, dźwiganego przez nią na barkach.
- Po tym, jak cię odwiedził - dodał - mógł odejść z tą świadomością.
Czy zaznał dzięki niej spokój?
Część kwestii nie była obca nawet samym demonom, powszednia jak własny oddech i ciche dudnienie serca pod odnóżami żeber. Część kwestii mógł zauważyć, mógł poczuć ich smak, fakturę, jaka pełzała pod opuszkami dłoni - część odczuć była tak jawna, że miały odrębny kształt, własny kolor i przebłysk w otworach źrenic.
Część odczuć była stworzona wyłącznie do samotności - nikt inny nie mógł ich przeżyć, zdjąć chociaż części cierpienia.
Od zawsze czuł się żałośnie i podle wybrakowany, zupełnie, jakby połowa jego krążącej krwi przelanej w ciasną sieć naczyń, była kwaśna, zatruta, zdławiona przez fermentację. Nie umiał wydrzeć gangreny zuchwałych, własnych impulsów, którym oddawał się z niegasnącą, świadomą zapalczywością. Nie zaznał nigdy stałości, podsycał cudzą zażyłość i wgryzał się kłami aury, tak jak drapieżnik wgryza się w kruchą szyję, dziurawiąc linę tętnicy, za każdym razem, za każdym razem tak samo, rozgniatał ofiarowane szczodrze-naiwnie zaufanie aż nie stworzyło mazi zmieszanej z ponurym błotem. Nie szukał niczego więcej niż rąk zaciśniętych na szczupłej linii sylwetki, niż kilku westchnień i wymienianych pocałunków, pozornej, płytkiej błogości przechodzącej wzdłuż ciała od lędźwi po czubki palców. Miłość wydawała się sprzeczna z jego naturą, nawet, gdy absurdalnie pragnął jak nic innego oparcia i akceptacji. Laudith była jedyną, do której zbliżył się samym, rozdygotanym wnętrzem, breją własnych słabości i strachu przed cierpkim światem. Dziś wymknęła się z dłoni, wychodząc spod jego ramion, rozdarła płachtę dystansu jak nową dolinę rany.
Wpatrywał się w nią w milczeniu - i rozumiał, rozumiał wszystko dokładnie - i mówił do niej spojrzeniem, mówił jej, że rozumie. Scena, której doświadczył, była tak oczywista, że mimo wyszczerbionego i niepełnego człowieczeństwa dostrzegał każdą z emocji przepływającą ciężkim atramentem pod pergaminem kobiecego naskórka. Cisza, niczym wciśnięty knebel dusiła go teraz w gardle, drapała i uwierała - podszedł do Laudith, która wypiła resztkę swojego trunku, stając początkowo naprzeciw jak w niepoznanej, ukrytej poza scenami samych ciał konfrontacji. Tak, wiem. Sądził, że wiedział wszystko.
Łzy zbiegły po jej policzku.
- Kochasz go - wypowiedział wreszcie, a głos, choć stłumiony przesunął się po powietrzu jak krawędź ostrzonej brzytwy. Mówił sucho, neutralnie, wymawiał wyłącznie fakt - nawet, jeśli miłość Vidgrenów była niezgrabna, dalece niedoskonała i pozbawiona wszelkich oczywistości. Nie współczuł zupełnie Homerowi, współczuł jedynie przyjaciółce, zdruzgotanej przez stratę. Frustrowała go własna, narzucona niczym więzy bezsilność, wrażenie, że nie umiał nic zrobić poza samą obecnością, że nie był w stanie jej pomóc, rozproszyć chociaż fragmentu doznawanego bólu, dźwiganego przez nią na barkach.
- Po tym, jak cię odwiedził - dodał - mógł odejść z tą świadomością.
Czy zaznał dzięki niej spokój?
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: 02.04.2001 – Salon – L. Vidgren & E. Halvorsen Pon 26 Lut - 17:25
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Laudith i Einara łączyło to samo przekonanie. Przekonanie o własnym defekcie, ułomnej inności, podszyte pewnością tego, że nie zasługują na miłość. Przynajmniej tak było dawniej. Patrzyli na siebie oczyma innych: zamiast bystrych, utalentowanych galdrów widzieli wybrakowane dziwadła, które nie zasługują na to, aby być prawdziwie kochane i akceptowane. Zamiast swych zalet, widzieli wady i braki.
Matka powiedziała jej kiedyś: trudno cię kochać, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Uwierzyła w to. Uwierzyła w to, że trudno ją kochać, że to niemal niemożliwe. Zastanawiała się później - co widział w niej Einar? Dlaczego się z nią przyjaźnił? Jej dziwactwa nie robiły na nim wrażenia. Czuła się przy nim bezpiecznie, czuła się komfortowo będąc po prostu sobą.
Homer podarował jej coś, czego zawsze jej brakowało; patrzył na nią z fascynacją i pożądaniem. Ciekawił go umysł Laudith, szczególnie zaś dar otrzymany od bogów. Intrygował go świat zmarłych, z którym sam obcował w inny sposób, uważał, że możliwość kontaktu z bytami nadprzyrodzonymi stwarza okazje do niezwykłych czynów. Mile łechtało to ego Laudith, zwłaszcza, gdy czuła, że widzi w niej coś więcej, niż medium. Kobietę, partnerkę, widzącą. Tak wtedy to czuła. Homer utwierdzał ją w przekonaniu, że ma potencjał, sprawił, że uwierzyła w siebie.
Pokochała go między innymi za to. Ona pokochała go jednak prawdziwie. Szczerze, z głębi swego czerniejącego serca. Zaufała mu. Oddała całą siebie, a on...
- Właśnie... WŁAŚNIE! - odezwała się nagle, otwierając oczy szeroko, ożywiając się.
Nie wyglądała jak ona. Nie jak Laudith, którą znał, spokojna i wyważona. W tamtej chwili wyglądała niemal na pobudzoną, w czarnych oczach błyszczało szaleństwo, a cienie pod nimi i niezdrowo blada cera potęgowały to wrażenie. Dłonie jej drżały, gdy unosiła je w żywej gestykulacji. Unosiła teraz obie ręce, rozkładając je, jakby pokazywała Einarowi coś, czego nie dojrzy ludzkie oko.
- Odszedł wiedząc o tym. Odszedł wiedząc o wszystkim. Odszedł nie udzielając mi żadnej odpowiedzi - mówiła, czując, że budzi się w niej wściekłość. Ogień złości trawił żal, który do tej chwili sprawiał Laudith niemal fizyczny ból. - Myśli... Myślał o sobie. Tylko o sobie. - Zawsze przecież chodziło o niego. Jego reputację, jego wiedzę, jego potęgę, jego pracę, jego cele i pragnienia. Ona była środkiem do osiągnięcia celu, pomocnikiem. Teraz widziała, że po prostu była mu potrzebna. Niczym przedmiot. Po prostu zatrzymał ją przy sobie na dłużej, o wiele za długo. - Nie powiedział dlaczego, nie powiedział co się stało, dlaczego wyjechał, czy z własnej woli... Wiesz, że duszę zmarłego nic już nie powstrzymuje. Po prostu nie chciał mi powiedzieć. Z pełną premedytacją porzucił mnie z tym wszystkim... - Zostawił pełną niepewności i wątpliwości. Czy tak postępował człowiek, który kochał? - Nie powinnam była go kochać. Nigdy - oświadczyła nagle, powściągając złość w tonie głosu, który znów brzmiał bardziej beznamiętnie. Sięgnęła po kieliszek, znów magicznie wypełniony alkoholem.
Nie powinna była go kochać, ale czy cofnęłaby czas? Czy gdyby miała wybierać jeszcze raz, pójść inną drogą, czy dokonałaby innego wyboru?
Matka powiedziała jej kiedyś: trudno cię kochać, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Uwierzyła w to. Uwierzyła w to, że trudno ją kochać, że to niemal niemożliwe. Zastanawiała się później - co widział w niej Einar? Dlaczego się z nią przyjaźnił? Jej dziwactwa nie robiły na nim wrażenia. Czuła się przy nim bezpiecznie, czuła się komfortowo będąc po prostu sobą.
Homer podarował jej coś, czego zawsze jej brakowało; patrzył na nią z fascynacją i pożądaniem. Ciekawił go umysł Laudith, szczególnie zaś dar otrzymany od bogów. Intrygował go świat zmarłych, z którym sam obcował w inny sposób, uważał, że możliwość kontaktu z bytami nadprzyrodzonymi stwarza okazje do niezwykłych czynów. Mile łechtało to ego Laudith, zwłaszcza, gdy czuła, że widzi w niej coś więcej, niż medium. Kobietę, partnerkę, widzącą. Tak wtedy to czuła. Homer utwierdzał ją w przekonaniu, że ma potencjał, sprawił, że uwierzyła w siebie.
Pokochała go między innymi za to. Ona pokochała go jednak prawdziwie. Szczerze, z głębi swego czerniejącego serca. Zaufała mu. Oddała całą siebie, a on...
- Właśnie... WŁAŚNIE! - odezwała się nagle, otwierając oczy szeroko, ożywiając się.
Nie wyglądała jak ona. Nie jak Laudith, którą znał, spokojna i wyważona. W tamtej chwili wyglądała niemal na pobudzoną, w czarnych oczach błyszczało szaleństwo, a cienie pod nimi i niezdrowo blada cera potęgowały to wrażenie. Dłonie jej drżały, gdy unosiła je w żywej gestykulacji. Unosiła teraz obie ręce, rozkładając je, jakby pokazywała Einarowi coś, czego nie dojrzy ludzkie oko.
- Odszedł wiedząc o tym. Odszedł wiedząc o wszystkim. Odszedł nie udzielając mi żadnej odpowiedzi - mówiła, czując, że budzi się w niej wściekłość. Ogień złości trawił żal, który do tej chwili sprawiał Laudith niemal fizyczny ból. - Myśli... Myślał o sobie. Tylko o sobie. - Zawsze przecież chodziło o niego. Jego reputację, jego wiedzę, jego potęgę, jego pracę, jego cele i pragnienia. Ona była środkiem do osiągnięcia celu, pomocnikiem. Teraz widziała, że po prostu była mu potrzebna. Niczym przedmiot. Po prostu zatrzymał ją przy sobie na dłużej, o wiele za długo. - Nie powiedział dlaczego, nie powiedział co się stało, dlaczego wyjechał, czy z własnej woli... Wiesz, że duszę zmarłego nic już nie powstrzymuje. Po prostu nie chciał mi powiedzieć. Z pełną premedytacją porzucił mnie z tym wszystkim... - Zostawił pełną niepewności i wątpliwości. Czy tak postępował człowiek, który kochał? - Nie powinnam była go kochać. Nigdy - oświadczyła nagle, powściągając złość w tonie głosu, który znów brzmiał bardziej beznamiętnie. Sięgnęła po kieliszek, znów magicznie wypełniony alkoholem.
Nie powinna była go kochać, ale czy cofnęłaby czas? Czy gdyby miała wybierać jeszcze raz, pójść inną drogą, czy dokonałaby innego wyboru?
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
Re: 02.04.2001 – Salon – L. Vidgren & E. Halvorsen Nie 3 Mar - 16:57
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
Wiedział, że jest samotny. Nie bał się tego przyznać, samotność uwiła gniazdo we wnętrzu ładnego domu, który zakupił jeszcze kilka lat wcześniej i rozrastała się jak ruchliwy oraz namolny ul, budując nad głową ciasną, splecioną sieć korytarzy. Każdy, kto go odwiedzał, oddalał się chwilę później do dawnej, potulnie bezpiecznej codzienności, która, nawet jeśli tętniła skażona obłudą zdrady, była pełna garnących się, dobrotliwych bliskich, do jakich zawsze powracał. On nie powracał z kolei do nikogo, powracał do samej pustki szumiącej mu monotonnie pomiędzy brzegami skroni. Odkąd sięgał pamięcią, obawiał się, że nie zasłużył na miłość, na cudze, szczere oddanie, ponieważ nie byłby w stanie przenigdy go wyodrębnić, nie byłby w stanie odróżnić, na ile druga osoba darzy go wyrazistym, najprawdziwszym uczuciem płynącym ze środka duszy, na ile nawarstwione oddanie jest jedynie ubocznym, przeklętym efektem aury. Oprócz Laudith nie miał przecież nikogo - nie znał swojego ojca, a jego matka porzuciła go bez wahania niedługo po narodzinach, Linda nie żyła, a nawet, jeśli go wychowała, nie była w stanie przyjmować w pełni jego natury. Powietrze stało się duszne i miał wrażenie, że pokój, w którym się znajdowali połknie ich, przeżuwając i miażdżąc łapczywie kości. Czuł się bezsilny, gdy wiedział, że nie jest w stanie jej pomóc. Nawet, skoro stała się ślepcem i równocześnie umiała wspaniale o siebie zadbać, w obecnej chwili zdawała się bardzo krucha, podatna i odsłonięta - chciał ją obronić, chociaż nie wiedział, czy rzeczywiście potrafi, czy w zamian za to jedynie nie pogarsza jej stanu, podrażniając ją swoją stanowczo zbyt intensywną, podszytą czarem obecnością.
Czasami zastanawiał się, czy ich losy potoczyłyby się w zupełnie odmienny sposób - gdyby pozostał w Trondheim, gdyby utrzymywali kontakt, gdyby tylko oboje nie roztrzaskali wcześniejszej znajomości krawędzią głazu milczenia. Mówiła mu jeszcze wcześniej, że nie żałuje żadnej swojej decyzji, że nie żałuje przemiany, jaka się w niej bezpowrotnie dokonała, on jednak spoglądając w jej oczy, połyskujące w świetle dzielącej ich odległości, zastanawiał się, czy zawsze miała patrzeć w ten sposób, spoglądał na nią, szukając w niej dawnej Laudith, siedzącej z zamiłowaniem pośród regałów biblioteki. Chciał powiedzieć, że sam pozostał niezmienny, wiedział pomimo tego, że to okrutna nieprawda - utracił dawną niewinność zatapiając się w krótkich, ulotnych znajomościach, o których nigdy nie mówił, a których jedynie mogła się bezsprzecznie domyślać. Dzisiaj jednak nie przypominała żadnej siebie - ani Laudith z odległej, nakreślonej dzieciństwem przeszłości, ani Laudith, którą poznawał jeszcze kilka tygodni wcześniej. Dziś wszystko stało się inne - po każdą z najmniejszych cząstek.
- Wolałbym, żebyś go kochała - wyszeptał tylko, wpatrzony bezczynnie w przestrzeń - aby każdy twój wybór wynikał z tego, że sama chciałaś go podjąć - wolałby, aby nie padła jedynie ofiarą manipulacji - wolałby, aby jej zainteresowanie zakazaną magią wynikało z niej samej, nie zaś z relacji, jaką miała z Homerem. Powstrzymał dłonie od przykurczenia się w pięści. Bezsilność zgrzytała pomiędzy jego zębami jak suche ziarna popiołu. Wszędzie czuł, widział popiół, obumarły, sączący jedynie wątłe, ostatnie westchnienie dymu.
- Teraz, pomimo tego - wyznał. - mamy wyłącznie ciszę.
Zamarł. Sam nie byłby obecnie w stanie choć przełknąć alkoholu, bałby się, że haust trunku okrzepnąłby w jego gardle, ścinając się niczym lód. Nie pozostało nic więcej, nie mogli odmienić czasu - sam cierpiał jedynie z powodu jej cierpienia, nie darząc nigdy Homera pozytywnym przeczuciem. Nie chciał jej jednak mówić o swoich przemyśleniach, to, co uważał, nie grało przecież w tej chwili żadnej, najmniejszej roli. Przez część swojej drogi Laudith musiała przejść sama - pamiętał, kiedy sam stracił Lindę, pamiętał bezkresną rozpacz, która zatrzymała się w jego sercu, pęczniejąc w komorach i przedsionkach. Czas wcale nie leczył ran - pozwalał tylko je znosić z bardziej stłumionym bólem.
- Zostanę z tobą - dodał tylko po chwili. Tylko to mógł uczynić, tylko to mógłby zrobić. Nie byłby w stanie przywrócić Homerowi życia ani ocenić całokształtu ich relacji. Nie byłby w stanie żałować jej męża ani powiedzieć Laudith, jak wielki smutek obecnie ściskał mu żebra - brakowało mu słów, nie umiał dobrze zawierać w słowach swoich emocji.
- Nie mam zamiaru łamać tej obietnicy.
Czasami zastanawiał się, czy ich losy potoczyłyby się w zupełnie odmienny sposób - gdyby pozostał w Trondheim, gdyby utrzymywali kontakt, gdyby tylko oboje nie roztrzaskali wcześniejszej znajomości krawędzią głazu milczenia. Mówiła mu jeszcze wcześniej, że nie żałuje żadnej swojej decyzji, że nie żałuje przemiany, jaka się w niej bezpowrotnie dokonała, on jednak spoglądając w jej oczy, połyskujące w świetle dzielącej ich odległości, zastanawiał się, czy zawsze miała patrzeć w ten sposób, spoglądał na nią, szukając w niej dawnej Laudith, siedzącej z zamiłowaniem pośród regałów biblioteki. Chciał powiedzieć, że sam pozostał niezmienny, wiedział pomimo tego, że to okrutna nieprawda - utracił dawną niewinność zatapiając się w krótkich, ulotnych znajomościach, o których nigdy nie mówił, a których jedynie mogła się bezsprzecznie domyślać. Dzisiaj jednak nie przypominała żadnej siebie - ani Laudith z odległej, nakreślonej dzieciństwem przeszłości, ani Laudith, którą poznawał jeszcze kilka tygodni wcześniej. Dziś wszystko stało się inne - po każdą z najmniejszych cząstek.
- Wolałbym, żebyś go kochała - wyszeptał tylko, wpatrzony bezczynnie w przestrzeń - aby każdy twój wybór wynikał z tego, że sama chciałaś go podjąć - wolałby, aby nie padła jedynie ofiarą manipulacji - wolałby, aby jej zainteresowanie zakazaną magią wynikało z niej samej, nie zaś z relacji, jaką miała z Homerem. Powstrzymał dłonie od przykurczenia się w pięści. Bezsilność zgrzytała pomiędzy jego zębami jak suche ziarna popiołu. Wszędzie czuł, widział popiół, obumarły, sączący jedynie wątłe, ostatnie westchnienie dymu.
- Teraz, pomimo tego - wyznał. - mamy wyłącznie ciszę.
Zamarł. Sam nie byłby obecnie w stanie choć przełknąć alkoholu, bałby się, że haust trunku okrzepnąłby w jego gardle, ścinając się niczym lód. Nie pozostało nic więcej, nie mogli odmienić czasu - sam cierpiał jedynie z powodu jej cierpienia, nie darząc nigdy Homera pozytywnym przeczuciem. Nie chciał jej jednak mówić o swoich przemyśleniach, to, co uważał, nie grało przecież w tej chwili żadnej, najmniejszej roli. Przez część swojej drogi Laudith musiała przejść sama - pamiętał, kiedy sam stracił Lindę, pamiętał bezkresną rozpacz, która zatrzymała się w jego sercu, pęczniejąc w komorach i przedsionkach. Czas wcale nie leczył ran - pozwalał tylko je znosić z bardziej stłumionym bólem.
- Zostanę z tobą - dodał tylko po chwili. Tylko to mógł uczynić, tylko to mógłby zrobić. Nie byłby w stanie przywrócić Homerowi życia ani ocenić całokształtu ich relacji. Nie byłby w stanie żałować jej męża ani powiedzieć Laudith, jak wielki smutek obecnie ściskał mu żebra - brakowało mu słów, nie umiał dobrze zawierać w słowach swoich emocji.
- Nie mam zamiaru łamać tej obietnicy.
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?
Laudith Vidgren
Re: 02.04.2001 – Salon – L. Vidgren & E. Halvorsen Czw 14 Mar - 19:25
Laudith VidgrenŚlepcy
Gif :
Grupa : ślepcy
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 30 lat
Stan cywilny : wdowa
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : medium
Zawód : spirytystka, tłumaczka starożytnych run
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kruk
Atuty : intrygant (I), mściciel (II), między światami
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 30 / magia zakazana: 20 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 16 / wiedza ogólna: 11
Wszystko to było po stokroć bardziej skomplikowane. Prawda była jednocześnie tym, co Einar pragnął usłyszeć, jak i tym, czego wiedzieć o Laudith nie chciał. Wiele można powiedzieć o Homerze, lecz nie to, że zmusił ją do nauki zakazanej magii, wbrew pozorom nie użył do tego technik manipulacyjnych, które niezaprzeczalnie miał w małym palcu. Jeszcze zanim wsunął pannie Simonsen na palec pierścionek zaręczynowy (zapewne odebrany przy pomocy niedozwolonego zaklęcia lub innej magicznej praktyki), badał grunt, święcie przekonany, że musi sama tego chcieć.
Jak bardzo Einar znienawidziłby jej, gdyby dowiedział się, że nikt Laudith do tego nie zmusił?
Zacząłby brzydzić się nią, jeśli dotarłoby do niego, że to naprawdę ją fascynowało, że odnalazła w niej siłę i pewność siebie? Że zemsta, wymierzona w galdrów, którzy dotychczas ją dręczyli i zadawali ból, była słodka niczym najmiększa cynamonka? Bała mu się do tego przyznać. Wiedziała, że Einar taki nie jest. Wątpiła, by to zrozumiał i nie oczekiwała, że tak się stanie. W pewnym sensie wciąż pragnęła, aby widział ją tak jak za czasów szkolnych. Rozmiłowaną w książkach, bystrą, widzącą więcej niż inni.
Teraz jednak nie chciała o tym myśleć, to nie był moment, aby to tłumaczyć. Nadejdzie jeszcze pora. Mieli mnóstwo czasu. Nieskończenie wiele. Nikt już nie stanie im na drodze. Ani Homer, ani nikt inny.
- To nie było tak jak myślisz - wyszeptała, spokojniej, spoglądając na niego przeszklonymi oczyma. - Wszystko to... jest bardziej skomplikowane.
Zaschło Laudith w gardle. Z trudem przełknęła ślinę, nie sięgała po wino. Wyciągnęła za to dłoń ku męskiej, zaciskając chude palce na jego własnych, które tworzyły arcydzieła.
- Dziękuję. Wiedziałam, że... Zawsze będziesz przy mnie. Ty jeden. Tylko ty - szeptała dalej, nie zdając sobie sprawy, że w powietrzu rozbrzmiewa głos obłąkanej. Oszalałej z rozpaczy. Kochała Homera i umiłowała zakazaną magię, lecz nie szły one w nierozłącznej parze. Dziś miała pewność, że każda droga przywiodłaby ją przed lustro, w którym ujrzy biel gałek ocznych. Homer stał się środkiem do celu, kimś, kto poprowadził ją ku niemu o wiele szybciej. Tego nie żałowała.
Żałowała tego, że oddała mu swe serce.
- Żałuję tego, że byłam słaba. Żałuję jedynie żywionych uczuć. Tego, że nie wzięłam wszystkiego, co mi się należało, a zbyt wiele dawałam w zamian. Tylko tego. Cisza mi nie wystarczy. Chcę znać prawdę. Muszę wiedzieć, co przede mną ukrył, rozumiesz, Einarze? - Musiał zrozumieć. To było dla niej ważne. Aby zaznać spokoju, Laudith pragnęła wiedzieć co okazało się ważniejsze od niej, co było warte śmierci i tak istotne, że nawet po niej Homer nie zdecydował się wyjawić jej szczegółów. Miotała się wewnętrznie na samą myśli. - Gdybym... gdybym zmusiła go rytuałem, żeby powrócił, może... - zastanawiała się, zanim znów uchwyciła niebieskie spojrzenie Halvorsena. - Nie oczekuję, że będziesz wtedy... dosłownie obecny. Dziękuję, że... że jesteś teraz.
Nagle, niespodziewanie rozpłakała się. Rozpłakała niczym mała dziewczynka. Jak przed laty, gdy zmarli szeptali jej do ucha okropności i nikt poza Einarem nie chciał słuchać. Rozszlochała się, a łzy płynęły gęsto po bladych policzkach, nawet nie starała się ich ukryć. Po prostu przysunęła się do Einara, wtuliła twarz w jego pierś i łkała, raz ciszej, raz słabiej.
Miała wrażenie jakby ją sama rozdzierało teraz najokrutniejsze zaklęcie.
Jak bardzo Einar znienawidziłby jej, gdyby dowiedział się, że nikt Laudith do tego nie zmusił?
Zacząłby brzydzić się nią, jeśli dotarłoby do niego, że to naprawdę ją fascynowało, że odnalazła w niej siłę i pewność siebie? Że zemsta, wymierzona w galdrów, którzy dotychczas ją dręczyli i zadawali ból, była słodka niczym najmiększa cynamonka? Bała mu się do tego przyznać. Wiedziała, że Einar taki nie jest. Wątpiła, by to zrozumiał i nie oczekiwała, że tak się stanie. W pewnym sensie wciąż pragnęła, aby widział ją tak jak za czasów szkolnych. Rozmiłowaną w książkach, bystrą, widzącą więcej niż inni.
Teraz jednak nie chciała o tym myśleć, to nie był moment, aby to tłumaczyć. Nadejdzie jeszcze pora. Mieli mnóstwo czasu. Nieskończenie wiele. Nikt już nie stanie im na drodze. Ani Homer, ani nikt inny.
- To nie było tak jak myślisz - wyszeptała, spokojniej, spoglądając na niego przeszklonymi oczyma. - Wszystko to... jest bardziej skomplikowane.
Zaschło Laudith w gardle. Z trudem przełknęła ślinę, nie sięgała po wino. Wyciągnęła za to dłoń ku męskiej, zaciskając chude palce na jego własnych, które tworzyły arcydzieła.
- Dziękuję. Wiedziałam, że... Zawsze będziesz przy mnie. Ty jeden. Tylko ty - szeptała dalej, nie zdając sobie sprawy, że w powietrzu rozbrzmiewa głos obłąkanej. Oszalałej z rozpaczy. Kochała Homera i umiłowała zakazaną magię, lecz nie szły one w nierozłącznej parze. Dziś miała pewność, że każda droga przywiodłaby ją przed lustro, w którym ujrzy biel gałek ocznych. Homer stał się środkiem do celu, kimś, kto poprowadził ją ku niemu o wiele szybciej. Tego nie żałowała.
Żałowała tego, że oddała mu swe serce.
- Żałuję tego, że byłam słaba. Żałuję jedynie żywionych uczuć. Tego, że nie wzięłam wszystkiego, co mi się należało, a zbyt wiele dawałam w zamian. Tylko tego. Cisza mi nie wystarczy. Chcę znać prawdę. Muszę wiedzieć, co przede mną ukrył, rozumiesz, Einarze? - Musiał zrozumieć. To było dla niej ważne. Aby zaznać spokoju, Laudith pragnęła wiedzieć co okazało się ważniejsze od niej, co było warte śmierci i tak istotne, że nawet po niej Homer nie zdecydował się wyjawić jej szczegółów. Miotała się wewnętrznie na samą myśli. - Gdybym... gdybym zmusiła go rytuałem, żeby powrócił, może... - zastanawiała się, zanim znów uchwyciła niebieskie spojrzenie Halvorsena. - Nie oczekuję, że będziesz wtedy... dosłownie obecny. Dziękuję, że... że jesteś teraz.
Nagle, niespodziewanie rozpłakała się. Rozpłakała niczym mała dziewczynka. Jak przed laty, gdy zmarli szeptali jej do ucha okropności i nikt poza Einarem nie chciał słuchać. Rozszlochała się, a łzy płynęły gęsto po bladych policzkach, nawet nie starała się ich ukryć. Po prostu przysunęła się do Einara, wtuliła twarz w jego pierś i łkała, raz ciszej, raz słabiej.
Miała wrażenie jakby ją sama rozdzierało teraz najokrutniejsze zaklęcie.
Monsters don't sleep under your bed,
they sleep inside your head
Einar Halvorsen
Re: 02.04.2001 – Salon – L. Vidgren & E. Halvorsen Nie 17 Mar - 11:34
Einar HalvorsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Trondheim, Norwegia
Wiek : 31 lat
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Genetyka : huldrekall
Zawód : malarz, portrecista
Wykształcenie : II stopień wtajemniczenia
Totem : kot
Atuty : intrygant (I), artysta: malarstwo (II), odmieniec
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 5 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 30 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 40 / wiedza ogólna: 10
W powietrzu czuł odór śmierci - był mdły i słodki jak strzęp popsutego mięsa. Tym mieli się przecież stawać - popsutą, cuchnącą breją, białym okrzykiem kości trzymanych pod gruntem skóry, grudą szkieletu wchłoniętą przez wielką ziemię. Homer Vidgren rozkładał się właśnie tutaj - nawet, gdy jego ciało tkwiło w odmiennym miejscu, tak teraz czuł jego zapach wbijany niczym gwóźdź razem z każdym, wykradzionym oddechem grzęznącym w piwnicach płuc. Nie był jedynie szeptem ani mętnym fantomem widzianym przez oczy medium, był przeraźliwym procesem, długim i pęczniejącym jak narzucona klątwa. Podgrzewał wywar frustracji, zamierał na płótnie fizjonomii wyrazem szorstkiej zaciętości. Homer Vidgren właśnie gnił między nimi.
Znał bardzo dobrze ból straty. Dzień, w którym umarła Linda, nie miał w sobie - pozornie - przecież nic szczególnego, słońce wytoczyło się za horyzont okolony kanciastością budynków z tą samą, znajomą gracją, chłód wsiąkał z identyczną manierą pod poły niedbale zapinanego płaszcza, jedynie łzy spływające po krawędzi policzka, łzy zatrzymane przez moment na skraju twarzy wydawały się inne, palące i intensywne. Zrozumiał, wraz z jej odejściem, że został zupełnie sam, że nie miał do kogo uciec, że nie miał również gdzie uciec, szamocząc się niczym zwierzę wepchnięte w karcer pułapki. Teraz miał tylko Laudith, tylko ją. Mieli jedynie siebie.
Przyjmował ją dziś w milczeniu. Przylgnęła do niego, słaba i zdruzgotana własną bezradnością, łamliwa jak cienkie szkło - objął lekko jej ciało, wsłuchiwał się w gorzki płacz, wilgoć nagłej słabości spijała beznamiętnie koszula. Muszę ci coś powiedzieć. Wiedział, że musi jej coś powiedzieć. Powiedzieć - chociaż go nie posłucha.
- Nie, Laudith - wyszeptał po pewnej chwili - proszę - głos szarpnął krtanią, uciskał ją momentalnie jak prostą, zamkniętą w dłoniach marionetkę. Domyślał się, że działała pod wpływem własnych emocji, jednak wiedział, że nic - ani tym bardziej nikt - nie będzie w stanie powstrzymać jej determinacji. Nie mógł przecież ocenić, w której dokładnie chwili zaczął powstawać w niej gniew i nienawiść, ta, która pozwoliła jej precyzyjnie władać magią zakazaną aż do przemiany w ślepca. Możliwe, że się z nią urodziła, tak samo jak on urodził się już z zepsuciem, jedynie oczekującym na okres adolescencji, na pierwsze pojmowanie cielesności.
- Nie poznasz w ten sposób odpowiedzi. Rytuał cię jedynie wyniszczy - nie sądził, aby przywołanie Homera miało cokolwiek zmienić poza pogłębieniem szaleństwa, w jakim zaczęła brodzić - mówił w związku z tym cicho, świadomy, jak silnie wyczerpujące potrafiło być dla medium czerpanie z umiejętności. Bał się, że nie był w stanie jej chronić - nie był w stanie być przy niej, o czym poświadczał interwał ich wcześniejszej rozłąki. Powinien ją powstrzymywać, za wszelką cenę -
nie mógł jej dłużej zawieść.
- Pozwól przeszłości być przeszłością.
Einar i Laudith z tematu
Znał bardzo dobrze ból straty. Dzień, w którym umarła Linda, nie miał w sobie - pozornie - przecież nic szczególnego, słońce wytoczyło się za horyzont okolony kanciastością budynków z tą samą, znajomą gracją, chłód wsiąkał z identyczną manierą pod poły niedbale zapinanego płaszcza, jedynie łzy spływające po krawędzi policzka, łzy zatrzymane przez moment na skraju twarzy wydawały się inne, palące i intensywne. Zrozumiał, wraz z jej odejściem, że został zupełnie sam, że nie miał do kogo uciec, że nie miał również gdzie uciec, szamocząc się niczym zwierzę wepchnięte w karcer pułapki. Teraz miał tylko Laudith, tylko ją. Mieli jedynie siebie.
Przyjmował ją dziś w milczeniu. Przylgnęła do niego, słaba i zdruzgotana własną bezradnością, łamliwa jak cienkie szkło - objął lekko jej ciało, wsłuchiwał się w gorzki płacz, wilgoć nagłej słabości spijała beznamiętnie koszula. Muszę ci coś powiedzieć. Wiedział, że musi jej coś powiedzieć. Powiedzieć - chociaż go nie posłucha.
- Nie, Laudith - wyszeptał po pewnej chwili - proszę - głos szarpnął krtanią, uciskał ją momentalnie jak prostą, zamkniętą w dłoniach marionetkę. Domyślał się, że działała pod wpływem własnych emocji, jednak wiedział, że nic - ani tym bardziej nikt - nie będzie w stanie powstrzymać jej determinacji. Nie mógł przecież ocenić, w której dokładnie chwili zaczął powstawać w niej gniew i nienawiść, ta, która pozwoliła jej precyzyjnie władać magią zakazaną aż do przemiany w ślepca. Możliwe, że się z nią urodziła, tak samo jak on urodził się już z zepsuciem, jedynie oczekującym na okres adolescencji, na pierwsze pojmowanie cielesności.
- Nie poznasz w ten sposób odpowiedzi. Rytuał cię jedynie wyniszczy - nie sądził, aby przywołanie Homera miało cokolwiek zmienić poza pogłębieniem szaleństwa, w jakim zaczęła brodzić - mówił w związku z tym cicho, świadomy, jak silnie wyczerpujące potrafiło być dla medium czerpanie z umiejętności. Bał się, że nie był w stanie jej chronić - nie był w stanie być przy niej, o czym poświadczał interwał ich wcześniejszej rozłąki. Powinien ją powstrzymywać, za wszelką cenę -
nie mógł jej dłużej zawieść.
- Pozwól przeszłości być przeszłością.
Einar i Laudith z tematu
there's a price to be paid
You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?