Midgard
Skandynawia, 2001
Planer postów


    23.11.2000 – Pracownia – E. Halvorsen, F. Ahlström & F. Bergman

    3 posters
    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    23.11.2000

    Pierwsze, prężące się zaskoczenie przepadło pod mirażami powłok, rozdarło się w stosy suchych, zwiniętych wiórów przeszłości, pod których nieużyteczną, pierwszą, truistyczną podszewką tętniły jaskrawe serca nieodzownych ambicji; składowych jednej, wyraźnej i sprawczej siły, niegasnących pokładów, którym zawdzięczał każdy kruszec sukcesu. Od zawsze, na ile sięgały własne, atramentowe osuwiska pamięci, pełne zacierających się, coraz silniej, zarysów dziecięcych wspomnień, dążył do osiągnięcia wszystkiego, czego mu poskąpiono, złakniony, za wszelką cenę uwagi i akceptacji. Zwiedziony poświatą celów, parł do nich, z zawziętością owada, frunącego zaciekle do zapalonej lampy, skłonny, w imię ich uzyskania do zatracenia siebie, do wszelkich, możliwych ustępstw; odcinając ze łzami, zatrzymanymi w kącikach przeszklonych oczu, huldrekallowy ogon i tonąc w matni wpajanych przez lata kłamstw. Spod żaru iskry tworzenia, wyłaniały się korowody obrazów, portretów, oddających nie tylko samą osobę pozującą przed płótnem, co również autora dzieła, nosząc, na utrwalonych sekwencjach wielu pociągnięć pędzla, rozłożystości znaczeń i wdzierających się ze spojrzeniem emocji. Tym, w znacznej części był portret, czuciem nałożonym na szkielet przyziemności techniki, warsztatu, w którym barwy emocji, myśli i unikalnej esencji nieuchwytności stawały się bardziej cenne od dobieranych, wymieszanych pigmentów. Odczucia, związane z towarzystwem klientów, tworzyły rozległą, nieokiełznaną gamę najczystszej różnorodności; pozwalał, za każdym razem, by w mniejszym lub dosadniejszym tonie, przedostawały się na membranę płótna. Słowa, gesty, spojrzenia; śmiał twierdzić, że dodatkowo, dzięki przeklętej aurze umiał rozwikłać ludzi, nadając powstającym obrazom właściwe zarysy ducha. Nie wszyscy stanowili otwarte, nietrudne w przejrzeniu księgi - Freja Ahlström, z całą pewnością, nie była prostą i łatwą do przejrzenia osobą. Zgodził się namalować jej portret, świadomy rangi wyzwania i nieuchronnej, napiętej na peryferiach presji. Zdławił każdą wątpliwość jeszcze w samym zarodku, wiedząc, że nic nie może przysłonić tworzenia - samego w sobie, nieskażonego domieszką innych, zagrażających myśli. Znajome, pnące się schody pokonał z innym niż dotychczas przeczuciem, różnym od częstej, przewidywanej cierpkości, dezaprobaty w zamian za pogłoski i skandal, słyszanych w domysłach uwag, że nie poświęcał się dostatecznie własnej, rozwijanej karierze. Nie spóźnił się; przyniósł ze sobą wszystko, czego w istocie potrzebował - wiedział, że Ahlström posiadała pracownię, jednak niektóre rzeczy pozostawały niezastąpione i osobiste, wpisane wprost w kompozycje wyłaniających się dzieł.
    - Przyznam, że gdyby nie nasza rozmowa po wernisażu - ośmielił się wyznać, niedługo po przywitaniu i zatrzymaniu się w przedpokoju; dłonie, z niezmąconym spokojem odpinały kolejne z guzików płaszcza - musiałbym ci odmówić - uniósł spojrzenie, odszukując bez cienia obaw, natychmiast, kobiecą twarz. Wiedział, obecnie - że bez spotkania, bez chwil swobodnej, nieutrzymanej w surowych ryzach szczerości, portret nie byłby pełny, stając się ledwie marną, płytką i pojedynczą warstwą ubarwionej wydmuszki.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Ażurowa koronka zmartwień przyoblekła jednolity jedwab spokoju. Impresja niezadowolenia snuła się leniwie w lustrzanym labiryncie ze śmiałością, oglądając swe oblicze z tą wyraziście niepokorną, ogłuszającą pewnością siebie, jak gdyby posiadała pełną wiedzę o bolączkach skrytych za nieprzeniknionym woalem migotliwych iskier. Pławiąc się w topieli uroków jesiennego popołudnia, gdy złociste ciepło muskało przyprószone rumieńcem policzki, zatracała się z naturalnym wdziękiem w obowiązkach służbowych, choć z przerażeniem obserwowała niestałą materię zmysłów wyszczerbiających się na ostrej krawędzi czasu. Płochliwy kruszec niecierpliwego oczekiwania zmieszany z szkarłatem krwi podburzał wystarczająco wzburzony szum jazgotliwych dźwięków. Bolesność ich doświadczania potęgowała i tak wystarczająco pobudzone zmysły. Takie nastawienie nie sprzyjało bezruchowi, bowiem ciało skrępowane łańcuchami nie miało w zwyczaju oczekiwać na wyrok bez sprzeciwu, choćby drobnej oznaki nieposłuszeństwa wobec pokory.
    Dopatrywała się dwóch źródeł swojego szaleństwa. Jedno z nich nader proste, wręcz obmierzłe podłuż wrodzonej elegancji, zakładało okadzenie swej godności w to, co wyśmiewała jeszcze niedawno w rozmowie prowadzonej nad kuszącym kieliszkiem wina. Drugie, w które wierzyła i ujmowała, była chęć sprawdzenia jego umiejętności na własnym licu oraz pragnienie zakosztowania emocji znajdujących się po drugiej stronie płótna.
    Złożyła broń w geście pojednania.
    Kojące mruczenie wydobywające się z głębi klatki piersiowej śnieżnobiałej kotki, której czelność pozwoliła na wskoczenie w objęcie ramion, usypiało wzburzony niepokój. Ciepło sączące się z bliskości drugiego, o wiele mniejszego ciała wystarczało na to, by ciemność kryjąca się pod przymkniętymi powiekami pęczniała i obracała się w niwecz. Świadomość tchnęła również pasję pochodzącą z innego, o wiele bardziej wyrafinowanego w swym pięknie źródła, jak gdyby odgadła powód uśmiechu malującego się na licu muśniętym zadowoleniem. Musiała jednak przywołać się do porządku wystarczająco szybko, tak, aby otwierając drzwi przed Halvorsenem nie wyglądała tak jak na spotkaniu z siostrą. Goszcząc go w progach mieszkania wyglądała już tak, jak powinna, lecz jedynie uniesione kąciki ust demonstrowały nieposłuszeństwo.
    Nie dziwię Ci się — rzekła po chwili milczenia przetykanej szelestem ocierającego się o siebie materiału. Skinieniem głowy zaprosiła go do wejścia głębiej, podążenia ku pracowni skrytej w czeluściach zawiłych korytarzy. — W tamten wieczór po raz pierwszy ujrzałeś moje inne wcielenie.
    Wcielenie zarezerwowane wyłącznie dla najbliższych, pozbawione zdystansowania oraz chłodnej kalkulacji strat i przychodów, strzeżone lepiej niż królewskie złoto.
    Wnętrze pomieszczenia mieszczącego w sobie kipiel wyobraźni przedstawiała się wyjątkowo skromnie. Plamy po farbach zdobiły tylko nieliczne skrawki ścian i parkietu, wszystkie narzędzia stały schludnie ułożone na regałach, a samych obrazów, skończonych czy też nie, w ogóle tutaj nie było. Widok pustki wyrąbanej w gwałtowności zmysłów poruszył ją do tego stopnia, że zza delikatnie rozchylonych ust wydobyło się ciche westchnięcie rozczarowania. Na Einara czekało wyłącznie płótno i stołek, a za nim przestrzeń mogąca ugościć jej oblicze. Kotka, rozżalona stagnacją wynikającą z bezczynnego spoczywania w powietrzu, nagle wyskoczyła z bezpiecznej przystaniu w stronę parapetu oblanego słońcem.
    Dawno nie miałam czasu niczego namalować. Może już nawet zapomniałam, jak powinnam trzymać w dłoni pędzel — rzuciła żartobliwym tonem, chcąc nadać atmosferze ton podobnemu temu, który gościł pomiędzy nimi w trakcie tamtego wieczoru.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Chłód listopadowego popołudnia wygonił go wcześniej z pracowni, wdzierając się w ciało nieprzyjemną febrą, zmęczeniem i poczuciem, że dzisiaj nie będzie w stanie obrabiać w skostniałych placach drewna, choć zlecenie było pilne, a on zdeterminowany, by ukończyć je jeszcze przed upływem listopada. Gorycz medykamentów oblepiała mu podniebienie, gdy opuszczał dom i kierował się w stronę serca Midgardu, szczelnie okryty płaszczem, chwiejny na wietrze, gdy przestwór pozbawionego zabudowy terenu nie dawał żadnego schronienia przed smagnięciami lodowatych podmuchów.
    Odnalezienie zacisza w doskonale znanej kamienicy przyniosło mu ulgę, zwłaszcza gdy drobne igiełki przestały wżynać się w policzki, a on mógł ze swobodą rozpleść węzeł szala zaciśniętego boleśnie pod podbródkiem. Pozwolił sobie przybyć nieco wcześniej, korzystając z wymówki braku natchnienia do pracy, choć był pewien, że jeszcze przedwczoraj rozmawiali o tym, iż zaplanowała dzisiejsze popołudnie, a godzina jego przybycia została ustalona tak z jakiegoś dość konkretnego powodu. Samolubnie zapomniał jednak o tym, jakby przypadkiem, nie wcale z jakiegoś wyrachowanego, dobrze wykalkulowanego powodu. Choć roztargnienie Bergmana nie było czymś zupełnie pozbawionym podstaw, a wypływało raczej z paskudnych, ciągnących się w wieczność nocy, okraszonych nieprzebytymi oceanami koszmarów, zmęczeniem i coraz częstszymi paroksyzmami znienawidzonego schorzenia podbijanego łaknieniem ulżenia sobie w jeden, jedyny, najbardziej brutalny i paskudny sposób. Ostoja w postaci mieszkania Frei zdawała mu się obecnie jedyną stałą, odwodzącą go jeszcze od doszczętnego postradania zmysłów. Trzymała go w ryzach racjonalności i konieczności walki z własnymi demonami oraz nałogiem, którego przenigdy nie chciał uzewnętrzniać, wiedząc że potem już tylko o krok od śmierci.
    Wyciągając pęk kluczy, przekręcił jeden z nich w masywnych drzwiach prowadzących do mieszkania Ahlström: wślizgnąwszy się do środka, rozpiął płaszcz, gdyż na ciało wstąpiło uderzenie gorąca, zmrużył oczy oślepiony jasnym światłem, dopiero po chwili łapiąc ostrość na przedpokój, teraz zupełnie pusty i pozbawiony jakichkolwiek oznak obecności kobiety, choć wiedział, że musi kryć się w którymś z pomieszczeń. Przez moment widział biały ogon Hnoss, jednak nie zawołał zwierzęcia pozwalając mu na swobodę. Uśmiechnął się natomiast do siebie i odwiesił wierzchnie okrycie na mosiężny haczyk, by następnie ująć w dłonie niewielki pakunek, który nabył w jednym ze sklepów. Delikatnie stukała w nim metalowa puszka, okryta butelkową zielenią cieniutkiej bibułki.
    Wybacz, że przyszedłem wcześniej – zawołał łudząc się, że za chwilę ją ujrzy. Zrobił to też po części dlatego, aby zaznaczyć swoją obecność i nie przestraszyć jej niepotrzebnie, zakradając w głąb mieszkania. Wciąż nie odnajdywał się w pełni swobody, mając na względzie szacunek dla jej prywatności, choć przecież zapewniała go wielokrotnie, iż nie powinien czuć się jak intruz, bo gdyby nim był, nie otrzymałby zapasowego klucza. Przeszedł dalej, pokonując długość korytarza, kontynuując również swój wywód. – Wiesz, pomyślałem, że skoro praca mi dzisiaj nie idzie, zajrzę po drodze do cukierni i przyniosę ci... Freja? – zatrzymał się przy pracowni, do której drzwi były wyraźnie uchylone, wsunął głowę w szczelinę i zreflektował się, ucinając wypowiedź w połowie. – O. Chyba pojawiłem się faktycznie nie w porę. – Teraz musiał już pamiętać doskonale powód, dla którego miał być później, gdyż wykrzywił usta w uśmiechu wyrażającym niezręczność, choć jego spojrzenie wciąż pozostawało nieprzejednanie chłodne i taksujące mężczyznę rozmawiającego z Freją. Opowiadała mu przecież o malarzu, o projekcie, o tym, na co się zdecydowała, choć wcale nie była przekonana co do słuszności swojego wyboru. Z rzadka miał okazję widywać się z jej podopiecznymi, pozostawali raczej w sferze opowieści, a sam Bergman nieszczególnie chciał wtrącać się w sprawy zawodowe Ahlström.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Sztuka - w swoim szerokim, niepojętym pojęciu - była jak życiodajna, krążąca przy nim substancja, jak drugie bijące serce obecne za ścianą żeber. Jej oddech nieustannie wypełniał pęd egzystencji, wyznaczał - w potrzebie obcowania, twórczości, jedyny stały element wśród scenariuszy planów, jedyną słodką oazę wśród sypkich garbów pustyni, pośród pospiesznych, nawiązanych relacji, bezmyślnych, dziecinnych czynów, giętkich, rozchybotanych pozbawionych szkieletu twardej racjonalności. Nigdy, nie miał w zwyczaju zadawać z uporem pytań, dociekać, skąd zaczerpnęło początek samo zaciekawienie, chłopięce, niesione instynktem dłonie tworzące pierwsze, nieskładne szlaki rysunków. Nigdy nie zastanawiał się, skąd identyczna potrzeba, kolejny, duchowy głód ściskający od środka inny niż skręcający się, opróżniony żołądek. Nie wiedział, skąd rzeczywiście chciał tworzyć, zapełniać kolejne, oczekujące płótno podobrazia - nie potrzebował, również, podobnej wiedzy, wyrwany z gardła szarości, skazania na bycie nikim, bez imienia, nazwiska, w cieniu wybitnych rodzin. Cieszył się, że odnalazł z biegiem lat własną ścieżkę, zbawienną, wyznaczającą rytm przepełnionych sukcesem oraz spełnieniem zdarzeń. Nigdy - przenigdy - nie widział powtarzalności w sesjach, w modelach oraz modelkach pozujących przed rozstawioną sztalugą. Każda, doznana chwila jarzyła się niewątpliwą łuną wyjątkowości, wzmożonym tętnieniem serca i ciekawością, szczelnie wypełniającą mu arabeski żył.
    - Nie rozważałaś, by wrócić? - zapytał, wpierw odruchowo wędrując trajektorią spojrzenia po samym wnętrzu pracowni. Rzeczywiście, odnosił wrażenie że długo (zbyt długo?) zmagała się z samotnością.  - Czy może - przełamany zielenią błękit jego tęczówek zatrzymał się na gotowym płótnie, na którym, wkrótce miał wykiełkować szkic - nie odczuwałaś potrzeby? - utkwił spojrzenie w jej twarzy, kierowany wyłącznie - niewinną, drobną dociekliwością. Wiedział sam, w jaki sposób chciał ją właśnie uwiecznić, mając w swoim zamiarze wyjaśnić jej ułożenie w którym miała pozostać. Niestety (?) - głos początkowo stłumiony, okazał się więcej niż samym śmiechem nastręczającej się wyobraźni, więcej niż przesłyszeniem - niedługo później wychwycił fizjonomię mężczyzny. Odczuł oziębły wzrok spływający po twarzy oraz całej sylwetce. Wiedział, wystarczająco, że nieznajomy nie był jej podopiecznym - ludzie, wiążący się z artystycznym, dość hermetycznym światem znali się, zwykle przynajmniej z samych strzępków bankietów. Nie ciekawiło go, zresztą, kim był - szanował cudzą prywatność i nie zagłębiał się w życie Frei poza sferami roztaczanego mecenatu. Oboje, zresztą nie unosili się entuzjazmem; jedyne, co obarczał uwagą to fakt niezręczności, kolizji odmiennych planów. Wolałby, osobiście, by Ahlström wyznaczyła mu inny, bardziej dogodny termin, dzień w którym również nie przyjmowała gości. Jak niemal każdy artysta, nie przepadał gdy przerywano mu pracę i zawężano myśli za pomocą gnieżdżącej się, cudzej obecności zatapianej jak naostrzony sztylet.
    - Cóż - przyznał tylko, wtłaczając w swój głos bezbarwność, przytaczał wyłącznie suchy oraz banalny fakt - nie będę ukrywał zaskoczenia - dodał, stawiając się w bezsilności, nie drążąc obecnej sprawy. Uznał, że była to kwestia do uzgodnienia przede wszystkim pomiędzy Freją a nieznajomym - on spełniał rolę jedynie podopiecznego.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Zew tworzenia skrzętnie skrył się pośród mlecznobiałej mgły. Złociste snopy słońca nie rozpraszały tworu twórczej bezradności tak sprawnie jak niegdyś, gdy smukłe palce ochoczo chwytały za pędzel i nanosiły farbę na drżące oczekiwaniem płótno. Złożyła swój talent w ofierze poświęcenia, oddając się kształtowaniu plastycznych umysłów młodych iskier - wszak jeszcze nie płonęli żywym ogniem, by zachwycić publiczność swoimi pracami i nie rzucić ich na kolana. Przekuwała w nich to, co uważała za najlepsze, co opanowała do perfekcji i w ten oto sposób stawali się jej wiecznym przedłużeniem, hołubiąc kunszt i zmysł smaku. I choć tęskniła za malowaniem, tak nie znajdowała na nie tyle czasu, ile chciałaby poświęcić tworzeniu kolejnej doskonałości. Nie widziała celu w zajmowaniu się czymś, co zrobiłaby zaledwie w połowie tak dobrze, jak mogłaby zrobić.
    Czasami — przyznała, podchodząc do okna i zerkając w przełamane szarością podwórko kamienicy. Pozwoliła Halvorsenowi wpatrywać się w oblicze pełne niezmąconego wyważenia, jakim raczyła go zazwyczaj podczas krótkich rozmów, lecz tym razem nie tchnęło ono chłodem. — Czasami tęsknię za swobodnym przeznaczaniem czasu na malowanie. Nie jest to jednak na tyle silne, bym czuła się z tego powodu niepełna.
    Może okłamywała samą siebie. Patrząc na płótno ochota na zapełnienie go barwami stawała się coraz silniejsza, a palce samoistnie układały się pod kształt pędzla. Pozwoliła mu ujrzeć część tej tęsknoty, jakby zapragnęła znaleźć zrozumienie - nie uwierzyłaby, gdyby traktował swoje zdolności w bezduszny, przedmiotowy sposób, odsuwając się od tłoczących się wokół emocji, tak ważnych przy odpowiednim ujęciu portretu. Gdyby nie stłumiony głos dochodzący z głębi korytarza nie powstrzymałaby się przed poproszeniem Einara o chwilę, w której sama mogłaby uwiecznić przebłysk artyzmu. W przeciwieństwie do niego od razu rozpoznała tembr przebijający się przez ściany. Mimowolnie rozluźniała się jeszcze bardziej, choć nie mogła zaprzeczyć wstępującemu na twarz zaskoczeniu po ujrzeniu znajomego oblicza wychylającego się zza drzwi. Napięcie wybrzmiewające pomiędzy mężczyznami drgnęło wokół niej i zaskrzypiało złowróżbnie, prezentując swą wyjątkowo niepewną formę. Atmosfera niemal natychmiast zaczęła przypominać gęstniejącą mgłę, choć wymieniając wyzute z emocji spojrzenia widzieli się zaledwie przelotnie. Z delikatnie zmarszczonym czołem, ignorując powstanie tego niekomfortowego i niezręcznego tworu, ruszyła w stronę Fárbautiego. Nie siliła się na nazwanie niepokoju prześwitującego przez ułożenie ich spojrzeń względem siebie, bo nie potrafiła trafnie zlokalizować źródła powstałego problemu.
    Nie przejmuj się. Zawsze jesteś w porę — szepnęła na powitanie, chwytając pewnie jego dłoń w harmonii z melodią, którą była zdolna słyszeć tylko przy nim. Korzystając z ułamka upragnionej bliskości niecierpliwie musnęła policzek aksamitem warg, noszących w sobie obietnicę rychłego wynagrodzenia wobec tak mocno wstrzymywanej wylewności. Kątem oka spostrzegła niepozorny pakunek, choć na razie powściągnęła swą wrodzoną ciekawość. Mimo obojętności obrysowującej sylwetki obu mężczyzn zmniejszyła oddzielający je dystans.
    Einarze, to jest Fárbauti Bergman. — Chcąc w pełni kontrolować sytuację wolała sama zająć się pierwszą wymianą oficjalnych uprzejmości. Miała nadzieję, że później nie będzie musiała zbyt dużo nadużywać podobnie formalnego tonu. — Fárbauti, to Einar Halvorsen. To jeden z moich podopiecznych. Opowiadałam Ci ostatnio, że zajmie się moim portretem.
    Nienachalnie obserwowała każdą, choćby najdrobniejszą zmianę w ich postawie, przyglądając się temu z jednoczesnym zaintrygowaniem i lękiem. Miała nadzieję, że będą starali się traktować w neutralny, pozbawiony podszyciem konfliktu sposób, lecz w ostateczności przyjęła wyczekującą postawę wobec rozwijającej się sytuacji. Pojawienie się Fárbautiego generowało, mimo usilnych chęci zaprowadzenia spokoju, problem związany z rozproszeniem uwagi zarówno przez nią, jak i samego malarza. Zamierzała przybrać pełną rezerwy pozę, lecz w takich okolicznościach miało się stać to o wiele trudniejsze. Nawet teraz nie mogła powstrzymać czułości rodzącej się w głębi błękitnych tęczówek, choć obecność Einara była aż nadto wyczuwalna.
    Obiecuję, że nie będzie zakłócał Ci przestrzeni podczas malowania — powiedziała dobrodusznie, widząc dla nich szansę na odejście od początkowej niezręczności. Mimo to wiedziała, że ostateczna decyzja i tak będzie należała do niego Halvorsena, ponieważ pojawienie się kolejnej osoby podczas tak osobistego wyczynu mogła przynieść niepożądany skutek.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Mimowolnie wychwycił ostatnie strzępki rozmowy. Nieszczególnie zamierzał podsłuchiwać, jednak głoski sączyły się chętnie przez szczelinę, nim jeszcze zdołał wsunąć głowę pomiędzy futrynę a masyw drzwi. Zawieszając palce na gładkim drewnie, wyprostował się w końcu i wszedł nieco głębiej, wciąż omiatając spojrzeniem mężczyznę będącego faktycznie owym malarzem, o którym tak często wspominała mu Freja. Łatwo dostrzegł elektryzującą niechęć wypływającą z faktu zakłócenia planowanej pracy, choć głos Einara zdawał się niewzruszony i wyzuty z jakiegokolwiek wyrzutu. Isak sam zdawał się niezwykle wyczulony na tym punkcie, jednak był gotów stwierdzić, że dalece mniej, niż jakikolwiek artysta obdarzony dodatkowo poczuciem niesienia jakiejś niezrozumiałej misji uszlachetniania swą osobą świata i konieczności spokoju, by ktoś przypadkiem nie skruszył świętego natchnienia. Nie mógł mieć mu tego za złe – nie zamierzał nawet – jednak wydźwięk słów sączących się w eter, ukłuł go nieprzyjemnie, pozostawiając reakcję w postaci pogłębienia kwaśnego grymasu malującego się na twarzy. Chwilowo nie zamierzał jednak wchodzić w dalszą dyskusję, skupiając się raczej na Frei, której obecność była istotniejsza, co dawało mu przyzwolenie na momentalne zignorowanie  obecności Halvorsena. Przeniósł ciężar spojrzenia na jej twarz, łagodniejąc w sekundzie i wzdychając cicho. Jej słowa zdawały się stawiać go na wygranej pozycji, choć nie pragnął konkurować, przyjmując raczej za pewnik wynik owej potyczki. Nachylił się lekko, gdy podeszła, i pozwolił na subtelne muśnięcie pocałunku; dostrzegł, że zauważyła drobny zakup, na co uśmiechnął się szelmowsko i mrugnął, pozwalając, by dalej poprowadziła go ku centrum pokoju.
    Nie bywał tu zbyt często, choć dobrze wiedział, iż Ahlström potrafiła malować; coś podobnego nie miało szans, by ukryć się przed nim. Znając ją od niemal siedmiu lat, zdołał przedrzeć się przez wszystkie jej zainteresowania, przyzwyczajenia i drobnostki, których świadomość nadawała całej relacji głębi i dodatkowego kolorytu. Nie wzbraniał się szczególnie przed zaaranżowanym przez Freję zapoznaniem. Podszedł do malarza, któremu posłał teraz uśmiech odbity niczym od kalki: idealny w pierwszym odczuciu i raczej starczający, by nie zarzucono mu jakiegoś niepotrzebnego zniechęcenia sytuacją, w której się znaleźli.
    Odstawił pakunek z puszką na blat biurka, by nie przeszkadzał mu, choć był gotów, w razie potrzeby, wyjść na chwilę i skierować się w stronę kuchni. Nie mógł jednak powstrzymać się przed wprowadzeniem z premedytacją drobnego zamieszania. Bibułka zaszeleściła delikatnie, gdy wykonane ze wstążki rączki opadły wzdłuż papierowej torebki. Odchrząknął i wyciągnął przed siebie bladą, wciąż zimną od listopadowej aury, dłoń. Oczekiwał na reakcję, niezbyt ponaglając, wciąż jednak obdarzając mężczyznę bacznym spojrzeniem.
    Miło poznać – stwierdził ze spokojem. – To prawda, Freja sporo o panu opowiadała i o portrecie, który ma powstać. Odważna decyzja, ale pewnie jest pan tego świadom – dodał i zawiesił na moment głos, nieszczególnie siląc się na jakąkolwiek zbędną poufałość względem młodego malarza. Kątem oka wychwycił reakcję kobiety, wyraźnie oceniającej wszystko to, co działo się w przeciągu ostatnich minut. Zaśmiał się następnie, rozrzedzając napierającą gęstość atmosfery. – Oczywiście, nie zamierzam zakłócać spokoju. – Tym razem zaoferował mu bardziej przystępny ton, przesycony jeszcze rozbawieniem, które pojawiło się w nim wraz z obietnicą złożoną przez Freję. Wbrew pozorom potrafił doskonale odgrywać uprzejmość, jak i wiele innych, świadczących o ugodowości, cech. – Przyznam jednak, że nigdy nie zdarzyło mi się obserwować z tak bliska pracy artysty – dodał zaczepnie, kierując swoją uwagę na przybory malarskie i całkiem czyste płótno. Być może zamierzenie testował cierpliwość Halvorsena, nie potrafiąc pokonać nieprzemożonej chęci, by jednak, kiedy nadarzyła się taka okazja, przekonać się z kim tak naprawdę musi na co dzień mierzyć się mecenas. W innym przypadku nie zdobyłby się raczej, aby zakłócać jej spokój, gdy sama musiała oddawać się pracy i załatwiać sprawy zupełnie oficjalne. W zaciszu jej domu, wiele mogło mu ujść na sucho.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Złowieszcza trutka ukryta w słodkiej pastylce; uśmiechy jak uniesione węże zadzierające łby z przytłumionym sykiem. Pod uprzejmością wije się czerw uprzedzeń; tłusty, zgryźliwy robal - żaden z nich, jak uważał, nie chciał dzielić tej chwili, dzielić czasu spotkania mającego w zamyśle odbyć się z samą Ahlström. Maski przywarły szczelnie bez najmniejszego trudu - przez większość chwil mówił ludziom, co właśnie chcieli usłyszeć, nie głosił im suchej prawdy wbijanej niczym grot włóczni wnikając przez mięso tkanek. Słynął z pewności siebie wpisanej w samą naturę, utkwioną w głębinach szpiku po samych nieludzkich przodkach.
    - Mnie również - wystąpił zgodnie naprzeciw poznanego mężczyzny i podał rękę bez dysonansu bierności. Chłód stanowiący wspomnienia listopadowych muśnięć rozlewał się po ostoi skóry. Teatr dwóch, obeznanych aktorów, znających brzmienia domysłów - poddany kamuflażowi niewygłoszony przekaz.
    - W malarstwie nie ma miejsca dla tchórzy - dodał, wciąż pozostając blisko i bez większego pośpiechu chowając na powrót dłoń. Sztuka oznaczała odwagę, nie tylko w samym pojęciu estetycznego smaku i spięciu klamrą zamysłów, co przeniesieniu wszystkiego co tkwiło pod warstwą ciała. Berhman nie mylił się; znał doskonale wagę swojej decyzji, a portret Frei z całą pewnością zaliczał się do największych podjętych przez niego wyzwań. Wiedział jednak że może ją namalować, wiedział trzymając w samym uścisku duszy pierwotny zasób wszystkiego co miało przeschnąć zebrane na gruncie płótna.
    Słysząc kolejne upadające zdanie, kąciki ust poderwały się wyżej niż w niedalekich momentach. Dostrzegał w tym prowokację, wyczuwał jej nagły zapach, odkrywał jak delikatnie mrowiła rozchodząc się po opuszkach. Szanując Alhström powinien również szanować istotne dla niej osoby - istniały jednak granice których nie mógł przekraczać, skłócone w środku z nim samym, iskrzące się irytacją.
    - Ciekawią pana obrazy? - dopytał z czystą, przelewającą się w uchodzących głoskach serdecznością. Nie miał zamiaru ułatwiać mu tej wizyty - czynił tak dla samego i banalnego faktu. Freja wiedziała że był niezwykle uparty i pełen zmiennych nastrojów, niekiedy dało się myśleć że mimo trzydziestu lat ułożonych w bagaż, był nadal kapryśnym chłopcem, dzieckiem skąpanym w samej pobłażliwości krewnych.
    - Odmawia pan sobie, najwyraźniej, przyjemności spacerów - zaznaczył nie zdejmując uśmiechu. - Na części ulic aż roi się od artystów, tworzących cudze portrety - nie dał mu długo czekać, prędko dookreślając o czym właściwie mówił. Omijał pokrętnym łukiem, odmawiał mu w inny sposób niż strzęp rzuconego nie. Bawił się wyśmienicie nie myśląc o konsekwencjach, o możliwej, późniejszej rozmowie z Alhström która nie uzna jego decyzji, zachowań za godne choć tolerancji.
    - Proszę nie myśleć, że mówię o nich z pogardą - dodał natychmiast, pogardę zatrzymuję na inne, odpowiednie okazje i odpowiednich ludzi. - Przypominają mi przeszłość - szczery, jasny sentyment na ubarwienie sztuczności. W czasach, gdy jeszcze był nastolatkiem rozstawiał z dumą sztalugę i oferował portrety. Każdy mógł ujrzeć pracę, ruchy rąk wędrujących po prostokącie płótna, muśnięcia przełamanego pigmentem włosia lwiego ogona pędzla.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Uzyskanie kontroli nad ich zachowaniem miało zażegnać konflikt zrodzony wraz z pojawieniem się Fárbautiego w drzwiach pracowni. Przyglądanie się drobnym, okrytym ogładą i spokojem uszczypliwości nie było tym, na co chciała trwonić swój cenny czas. Jako jedyna pozwoliła sobie na niepokój związany z utrzymywaniem się obecnego stanu. Zwłaszcza Einar, który już nie raz wykazywał zdolność operowania ciętym językiem w trakcie rozmów podszytych wyuczoną uprzejmością, budził niebezpodstawne wątpliwości. Zaglądanie artyście przez przez ramię w trakcie oddawania się sensualnej przyjemności wodzenia pędzlem po płótnie nie należało do najprzyjemniejszych, lecz nie raz stawał w niesprzyjających temu okolicznościach i wychodził z tego obronną ręką, nie nadwyrężając przy tym swojej pozycji oraz swoich przywilejów. Ciche, pozbawione natarczywości towarzystwo nie powinno wzbudzić w nim niepokoju, oddając mu pełną swobodą do delektowania się spokojem w trakcie malowania.
    Ostateczna decyzja miała zależeć od niego. Oddanie mu wyboru względem obecności nowo przybyłego mężczyzny byłoby ukłonem, gestem dobrej woli, tymczasem w zgodzie ze swoją wrodzoną przekorą postanowił zrobić to, o co nie chciała go podejrzewać. W tym wypadku postanowiła nie oddawać należnych jej wodzy.
    Przysłuchiwała się wymianie zdań z stosowną rezerwą. Nie widziała potrzeby wtrącenia się pomiędzy wymianę zdań dopóki nie zaszłaby taka potrzeba, a przynajmniej na razie otwarcie nie skakali sobie do oczy. Nie zamierzała jednak zaprzestać obserwować ich z stosowną czujnością - znała obu wystarczająco długo, by znać pewne przyzwyczajenia i możność ataku w najmniej spodziewanym momencie. Błękit spojrzenia unosił się to nad Einarem, to nad Fárbautim, jakby próbowała doszukać się upornej złośliwości w każdym z osobna. Obaj, nie zamieniając ze sobą ani słowa, postanowili unieść topory wojenne w celu pogrzebania wroga. Miała szczęście stać w miarę blisko, gdyby słowa i ostrza ruszył w bitewny bój.
    Uśmiechnęła się delikatnie.
    Wyśmienicie się składa — rzekła tuż po tym, kiedy skończyli wymieniać się spostrzeżeniami, o ile można było tak nazwać elementy składowe ich rozmowy. — Mniemam sądzić, że towarzystwo  Fárbautiego sprosta twojej artystycznej odwadze.
    Powiedziała to bez krztyny ukrywanej złośliwości. Potwierdzała jedynie to, co sam powiedział. Odwracając się lekko musnęła opuszkami palców dłoń Bergmana, natomiast Halvorsenem mógł poczuć się nieco osaczony pełnym zawodu oskarżycielskim spojrzeniem. Musiała jednak przyznać, że każdy z nich miał już nieco za uszami, ponieważ zdołali dochować się uprzedzeń względem siebie wyłącznie przy pomocy wzajemnych wyobrażeń. Odchodząc przed płótno wyswobodziła się spod jarzma tężejące atmosfery i niemal od razu poczuła, jak ciało rozluźnia mięśnie przygotowujące się do nagłej interwencji. Wzięła głęboki wdech, tym samym próbując wykorzystać ostatnią chwilę przed staniem się obiektem zainteresowania artysty.
    Możemy zacząć?
    Głos pełny niewymuszonej, eleganckiej swobody, z którą ponoć dało się wyłącznie urodzić. Nie można było jej nabyć czy wyuczyć. Być może dlatego tak wielu chciało, żeby pozowała na obrazach, sama bądź w otoczeniu egzotycznych przedmiotów i zwierząt, w surowej formie pełnej pierwotnego piękna. Odtrącała ich zabiegi z niewymuszoną naturalnością. Szła zgodnie z swoim życiowym postanowieniem aż do dzisiaj, gdy miała zostać uwieczniona pędzlem poruszanym dłonią Einara. Nikomu innego nie powierzyłaby tak ważnego zadania, ponieważ większość nie widziała w niej niczego poza źródłem sławy - była kimś więcej, była muzą upajającą pokolenia artystów, która w swej pysze nigdy nie miała zostać zaklęta w tajemnicy płótna.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Gdyby ktoś powiedział mu trzydzieści lat temu, że znajdzie się w podobnej sytuacji, zaśmiałby się pobłażliwie i pokręcił głową w geście niedowierzania. Właściwie, to już perspektywa ostatnich dwunastu lat zdawała się tworzyć ogromną przepaść pomiędzy tym, jak zwykł się zachowywać. Podróż do Midgardu w pewien sposób obudziła dodatkowe pokłady zawziętości i niechęci, przeżuwanej uporczywie niczym twardy kamień raniący podniebienie i miękkość policzków. Nie mógł go wypluć, ale też próby przełknięcia kończyły się fiaskiem – gdy myślał o możliwości uduszenia się. Czuł, że jest skazany na wieczną złość, zgorzkniałość zalegającą w fałdach charakteru, niemożliwą do wywabienia jakimkolwiek specyfikiem. Nie przepadał za tym miastem i za ludźmi, których wypluwało, choć obecność Frei sprawiała, że codzienność pomiędzy zatłoczonymi uliczkami zdawała się bardziej znośna i przystępna. Być może właśnie jej istnienie i częstsze przebywanie wśród ludzi ceniących sztukę konwersacji, sprawiało, że mimowolnie poddawał się tej grze, czując pewnego rodzaju satysfakcję wypływającą z możliwości subtelnego drażnienie rozmówcy, co do którego nie czuł wprawdzie wrogości, jednak już minimalne pociąganie za struny nerwów sprawiało, iż brnął dalej i dalej, zupełnie opuszczając zdrowy rozsądek i taktowność. Był gotów przyjąć słodką karę z rąk kobiety, decydując się na pochwycenie rzuconej rękawicy. Choć może było to jedynie ułudne spostrzeżenie, bo przecież sam zdawał się być intruzem wciskającym swoją obecność w sterylność artystycznej wizji. Słowa Halvorsena traktujące o tchórzostwie wywołały uśmiech kształtujący się ze ściągniętych w cieniutką linię ust. Jeśli nie był lękliwym mężczyzną, powinien dzielnie stawiać czoła strachom wypełzającym zza drzwi – w tym przypadku kształtującym się w obraz szczupłego rzemieślnika o przejmująco chłodnych oczach i usposobieniu, w najlepszym przypadku, wątpliwie przyjemnym.
    Więc można by rzec, że ma pan nieugiętego ducha. To cenne –  przyznał, gdy już ledwo echo dotyku dłoni Einara pozostało na jego skórze.  Słowa Frei przyjął z poszerzającym się uśmiechem, podobnie jak gest, który mu ofiarowała. Chciał zatrzymać ją na ułamek sekundy dłużej, jednak – o dziwo – uznał to za kiepski pomysł. Zupełnie tak, jakby nie uczynił już dzisiaj wystarczająco wiele niestosownych uwag i był wciąż wzorem niezachwianych cnót. – Freja ma rację, chociaż nie twierdzę, że jestem kimś, kogo powinno się obawiaćo ironio.... Schował rękę do kieszeni, opierając się teraz swobodnie o brzeg biurka. Kiwając wciąż głową w wyrazie jakiegoś niesprecyzowanego uznania podbitego rozbawieniem, ledwo znaczącym się w załamaniach mimiki. Coś od zawsze drażniło go w postawie podobnych Einarowi ludzi – zapewne dlatego tak wytrwale unikał kontaktu ze światem artystów, samemu raczej stroniąc od podobnych określeń stosowanych w jego kierunku. Praca rzemieślnicza była prostsza, choć wcale nie pozbawiona finezji. Jeśli Halvorsen był mistrzem panowania nad barwami, to on radził sobie wyśmienicie z drewnem, kształtując je podług własnej woli.
    Skłamałbym, gdybym powiedział, że ta ciekawość zajmuje jakiś ogromny kawałek mojego życia, jednak sztuka w tejże formie nie jest mi zupełnie obojętna, czy obca. Sam trochę rysuję, aczkolwiek tylko dla potrzeb projektów i dla własnej przyjemności sięgałem po farby. Raczej nie mogę ustawiać tego w towarzystwie pańskich obrazów – przyznał, niby uginając się nieco pod jego słowami, w rzeczywistości zaś, kolejny raz owijając cierpkość zdań w kolorowy, szeleszczący papierek. Chwilę później zaśmiał się całkiem głośno, najwyraźniej w sposób zupełnie zaplanowany i w pewnym sensie pozbawiony naturalności odruchu. Błysnął rzędem śnieżnobiałych zębów i odchylił głowę do tyłu, zawieszając spojrzenie na suficie.
    Jeśli mam być szczery, nie przepadam za zgiełkiem miast, stąd zupełna niechęć do zapuszczania się w zatłoczone, przepełnione artystami ulice. Czasami ich natarczywość i prośba o atencję bywa niezwykle uciążliwa. – Zbył go namacalnie, ale kolejne stwierdzenie wywołało w Bergmanie szczere poruszenie i blask tańczący na ciemniejszym obramowaniu szarobłękitnej tęczówki. Brwi wyrysowały ostrość nieoczekiwanego grymasu, marszczącego czoło. Otworzył usta, wydając z siebie niemal bezgłośne „O”.
    Pogardą? Nie miałbym jej panu za złe, to chyba byłoby całkiem naturalneczyż nie? Przyznał, wbijając sztylet spojrzenia w twarz Einara. – Dobrze pamiętać o swych początkach – stwierdził przymilnie, odrywając się w końcu od biurka. Przesunął krzesłem stojącym tuż obok i przysiadł, jak na komendę, gdy Freja zadała pytanie tyczące się rozpoczęcia pracy. Przyjął to za pewnik, nie zamierzał ustąpić.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Nie był dobrym człowiekiem; każda, spośród cegieł komórek, każde naprężone włókienko, wstęga krwi pulsacyjnie sunąca pomiędzy brzegami naczyń krzątały się w powtarzalnym, niezmiennym rytmie zawiesistego stwierdzenia, pieczęci pojedynczego - i złowrogiego - zdania wyrzuconego z zupełną, wiążącą go świadomością. Nie był dobrym człowiekiem. Filar zdewastowanej w nim moralności był pokruszony, złamany, stercząc w wizji ruiny. Nie miał pewności czy rzeczywiście powinien, teraz, na etapie rozważań, przypisać bezspornie winę posiadanej naturze, czy całość, wstrętna, zatruta wyrosła z połaci gleby pełnej człowieczych grzeszków, nawożonej, codziennie rutyną własnych występków. Nie był w pełni człowiekiem. Spuścizna genów wsiąkała w korzenie żył, w sprężyste łodygi tętnic i arabeski niewielkich, okalających naczyń. Całość wyodrębniła się znacznie wyraźniej w chwili, od kiedy przekroczył progi etapu adolescencji. Mącił, wpatrzony w wachlarz unikalnych zdolności, wykorzystując, często, charyzmatyczny, przywierający urok do zaczerpnięcia korzyści. Niszczył, roztaczał zawód, który jak nieprzyjemny, sfermentowany napój przechodził przez usta innych, którym krztusili się, plując flegmą zniszczonych, spienionych treści wymagań i oczekiwań wysnutych pod firmamentem umysłu. Był egoistą, wpatrzonym, przez większość czasu w walory własnego dobra, w oślepiającą, dostępną łunę korzyści. Przywdziewał przeróżne maski, jednak, niekiedy - w chwilach, gdy podwaliny planów chwiały się z niebezpiecznym, lodowatym odczuciem, wykrzywiał się w złośliwości, wysuwając perfidne noże niezdolnych do pobłażania zachowań. Nie żywił, w rzeczywistości, do mężczyzny złych, jadowitych odczuć - wgryzał się, na ten moment wyłącznie jako przeszkoda, czynnik, nieproszone zjawisko, zakłócające wnikliwą, malarską pracę. Emocje, narodzone pod cienką membraną skóry dotykały wyłącznie materii wydarzenia, wtargnięcia, którego nie przewidywał - którego nie przewidziała też Ahlström. Był najzupełniej świadomy, że kluczem do ich sukcesu jest odsunięcie się od prywatnych, skrywanych w azylach kwestii. Echo poprzednich rozmów szumiało pod kloszem czaszki, pouczeń i subtelnych ostrzeżeń, że niewłaściwe i niepotrzebne skandale mogą zakończyć się rozwiązaniem ich owocnej współpracy. Mógł wiele - zbyt wiele - stracić, zawieszony na włosku jeszcze napiętej łaski, wiedząc, jak wiele osób, odwróciło się, nieuchronnie w wyniku własnych decyzji, wydarzeń, odległych od roztropności, relacji nawiązanych pospiesznie, burzliwych i rzucających zdradliwe splamienie cienia. Brnął, mimo tego po dalszych wertepach błędów, po złośliwości, zaserwowanej na gładkich talerzach słów; niczym chłopiec, niesforny i rozpieszczony, który nie myśli nigdy o konsekwencjach.
    - Oczywiście - słodka, pozorna zgoda; miraż w pełni posłusznych, sączonych w spokoju treści. Dyskomfort i kakofonia pretensji wybrzmiały równo pod czaszką. Uparty, wręcz żałośnie uparty nie miał zamiaru przystać na ukazaną wizję. Nikt, jak uznawał, nie miał prawa wyznaczać mu środowiska pracy, warunków, w których miała nastąpić - jedno z ogromu wcieleń podniosłej i nieuchwytnej sztuki.
    - Obawiałem się tylko, że malowanie aktu w podobnej konfiguracji może nie być… powiedzmy, uznane za komfortowe - cierń złośliwości ukryty pod niewinnością głosu. Śmiech, obłąkańczy śmiech rozpętany we wnętrzu, pod ułudami poważnej, skoncentrowanej mimiki - zasiane ziarno niezgody, kontrowersji oraz możliwych do rozniecenia zwątpień.
    Nie umiał tego powstrzymać.
    Za późno.
    Beznadziejnie za późno; decyzja zdołała zapaść.


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?

    Widzący
    Freja Ahlström
    Freja Ahlström
    https://midgard.forumpolish.com/t739-freja-ahlstrom#2633https://midgard.forumpolish.com/t749-freja-ahlstromhttps://midgard.forumpolish.com/t1024-fafnirhttps://midgard.forumpolish.com/f83-freja-ahlstrom


    Chciała oddać mu ostateczną decyzję odnośnie warunków pracy. Nie martwiła się o Fárbautiego, ponieważ wiedziała, że jest w stanie zrozumieć motyw potrzeby pracy w samotności. Szukając najlepszego rozwiązania była skłonna zamieść własne sympatie i zgodzić się, by na czas tworzenia portretu zostali w pracowni sami. Komfort chwycenia pędzla miał być w tym przypadku szczególnie ważny. Miała zostać uwieczniona na płótnie z dbałością o każdy szczegół i należało dołożyć do tego starań, zwłaszcza, że nie zaakceptowałaby żadnych uchyleń. Niestety okoliczności powstałe tuż po zetknięciu się spojrzeń towarzyszących jej mężczyzn powinny uzmysłowić, jak niewiele graniczy od absurdalnej katastrofy. Spoglądała na to z zaintrygowaniem i irytacją jednocześnie. Nie chciała występować na przekór potrzebom twórczego pragnienia, lecz złośliwość wyzierająca z postawy i słów Einara nakazywała zrobić coś wbrew pierwotnemu założeniu. W bezmiarze pamięci wciąż trzymała obraz ich ostatniej rozmowy, gdy otuleni przygaszonym światłem lokalu sączyli wino po udanym wernisażu. Sądziła, że po przejściu na nieco bardziej prywatną stopę osiągnęli specyficzne porozumienie, jednak najwyraźniej było to za mało.
    Nie omieszkała uspokoić się po zgodzie padającej z jego słów. Dotychczas poznała go na tyle, by nie dać się nabrać na ofiarną przymilność i wystrzegać się nadmiernej łatwowierności. Zdawało się, że właśnie przez to poprzedni mecenasi nie mogli utrzymać go przy sobie dłużej niż on sam na to pozwolił. Do tej pory udawało się im radzić i nie chciała, żeby zaprzepaścił szansę przez wynaturzoną formę męskiej dumy. Na każdym kroku próbował udowodnić wyższość pozycji i charakteru. Na samą myśl o wspomnianym przez niego akcie uśmiechnęła się nie tyle uroczo, co z mocną pewnością siebie.
    W takim razie cieszmy się, że aktem twojej dzisiejszej pracy będzie tylko mój portret — odparła, wciąż posługując się nonszalancją podobną do tej, którą prezentowała przy uprzednim zabraniu głosu. — Nie musisz więc troszczyć się o nasz komfort, choć doceniam twoje starania.
    Nie zamierzała wszczynać zbędnych rozmów rodem z lat dziecięcych. Zazwyczaj starała się unikać takich odzywek, ale teraz zachowanie milczenia byłoby jeszcze bardziej nieodpowiednie. Miała płonną nadzieję, że chociaż podczas malowania powstrzyma się i nie będzie sam utrudniał sobie pracy. W ramach uzupełnienia upomniała go o zachowanie spokoju nie posługując się stosowną intonacją, a pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Świadomość konsekwencji wynikających z nieumiejętnie sterowanymi emocjami była kluczowa dla wiarygodnego rozpatrzenia sytuacji.
    Wbrew gęstniejącej atmosferze była szczerze zaintrygowana ostateczną wersją portretu. Nigdy nie wątpiła w talent drzemiący w dłoniach Einara i wierzyła, że dobrze wywiąże się z powierzonego zadania, ale i tak nie widziała przeszkody w zapoznaniu się z ideą. Chcąc nieco odpocząć od niewerbalnej inwigilacji podopiecznego przeniosła uwagę na lico Fárbautiego. Odnalazła w nim to, czego poszukiwała od początku tej potyczki - oparcia. Instynktownie próbowała sięgnąć ku ciepłu bijącemu z samej jego obecności. Pragnęła mu wynagrodzić to, że do tej pory skupiała się wyłącznie na próbach okiełznania niepokornych wici losu.
    Nigdy nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie malował. Uważam to za zbyteczny nonsens i marnowanie cennego czasu — zaczęła ostrożnie, próbując znaleźć balans pomiędzy mężczyznami. — W zasadzie nie jestem pewna, co mnie przekonało. Może to ty, Fárbauti? Powieszę go w twoim warsztacie, żeby zawsze mieć na Ciebie oko.
    Mimowolnie uśmiechnęła się nieco szerzej, choć nadal zachowywała czujność.
    Ślepcy
    Isak Bergman
    Isak Bergman
    https://midgard.forumpolish.com/t963-farbauti-bergman#5376https://midgard.forumpolish.com/t966-farbauti-bergmanhttps://midgard.forumpolish.com/t967-pelle#5429https://midgard.forumpolish.com/f105-pracownia-szkutnicza-njorr


    Korzystając ze szczątkowych informacji nie był w stanie oddać pełni obrazu artysty; tam, gdzie pojawiały się braki uzupełniał ochoczo strukturę o ogólne przemyślenia i uproszczenia, których używali ludzie ilekroć przed ich oczyma pojawiał się ktoś zupełnie obcy. Pozycja społeczna, zawód: szufladek było wiele, a skutki korzystania z nich obrzydliwie krzywdzące. Nieszczególnie miał jednak ochotę uciekać się do precyzji i dogłębnego analizowania sylwetki Halvorsena. Jątrzył jedynie ranę niezręczności wywołanej wtargnięciem na obszar świętej ziemi pracowni. Starł resztki komfortu i intymności potrzebnej twórcy do pełni poświęcenia się wykonywanej pracy.
    Oszczędność słów wywołała w nim poczucie rozczarowania, ale i pewnej dozy uznania, gdyż jeden z mitów jakoby artysta miał szarpać się niczym wściekły pies na zbyt krótkim powrozie, upadł. To dobrze – pomyślał, choć paradoksalnie oschłość przyciągała go tym bardziej, by jeszcze mocniej testować wytrzymałość granic. Gdyby szczebiotał zbyt ochoczo, gdyby wyzłośliwiał się nieco bardziej, zapewne Bergman musiałby skapitulować, chcąc oszczędzić swym uszom katuszy. Tak jednak wcale się nie działo. Równocześnie miał przeczucie, że przekora malarza nie pozwoli mu nagiąć karku nawet w obecności Frei, nawet w sytuacji, gdy stał przed zadaniem stworzenia portretu mecenas. Tego był niemal pewien, dlatego ironiczny uśmiech wykrzywiający subtelnie kąciki ust złagodniał, a głowa zakołysała się w geście potakiwania, bez kolejnej próby podstępnego ataku. Wcale jednak nie ruszył się z miejsca, tym mocniej opierając się o mebel, przy którym oczekiwał dalszego rozwoju sytuacji.
    Zerknął na Freję – właściwie tylko dla niej był w stanie skapitulować. Pytające spojrzenie musnęło kobiecą twarz i zakotwiczyło całość uwagi na talarach przejrzystych, błękitnych tęczówek. Gdyby tylko nakazała, wyszedłby z pracowni i spędził kolejne godziny w salonie w towarzystwie Hnoss i pachnącej drukarnią książki. Przecież nie był to wyjątkowo kosztowny gest i uciekał przed nim tylko i wyłącznie z pobudek egoistycznych, wyrastających z dziecięcego kaprysu.
    Po kilku chwilach pożałował jednak, że postanowił nieco stonować i zbyt pochopnie ocenił zachowanie Einara. Przypisał mu posiadanie wystarczającej ilości taktu, co wydawało się zupełnie śmieszne w obliczu kolejnych słów, które wypowiedział. Szkutnik odwrócił się spokojnie w jego stronę i miał ochotę zaśmiać się głośno, teatralnie, jak zwykli to czynić ludzie, którzy zostali uraczeni bardzo nieśmiesznym żartem, lecz wzbudzali w sobie jakąkolwiek reakcję, by nie sprawić przykrości rozmówcy.
    Panie Halvorsen, posądzałbym pana o wszystko, ale nie o wzbudzanie emocji w tak nieelegancki sposób – westchnął przeciągle i ułożył dłonie swobodnie wzdłóż ciala. Chciał rzec coś jeszcze, lecz Freja wystarczająco sprawnie wdarła się w gęstniejącą atmosferę, manewrując skutecznie prowadzoną rozmową. Wielokrotnie był pełen podziwu dla jej umiejętności, znał ją też na tyle dobrze, by nawet cień powątpiewania nie zagościł w jego fizjonomii. Ponownie kiwnął głową zwracając się do kobiety.
    Moim zdaniem to naprawdę dobra decyzja – stwierdził i ponownie przeniósł ciężar spojrzenia z pani mecenas na Einara. – Zwłaszcza kiedy masz okazję, by portret wykonał tak wspaniały artysta – dodał bez krztyny zjadliwości. – Chyba przypisujesz mi zbyt wielką siłę sprawczą, choć to miłe. – Słowa Frei połaskotały go przyjemnie i chyba stracił ochotę do czynienia kolejnych uszczypliwości. – Kuszące, ale obawiam się, że wtedy faktycznie tylko mnie będziesz miała na oku. Myślę, że takie dzieło zmarnowałoby się w moim zakurzonym, pełnym wiór hangarze.


    There's a shadow just behind me

    Shrouding every step I take
    Making every promise empty

    Pointing every finger at me

    Widzący
    Einar Halvorsen
    Einar Halvorsen
    https://midgard.forumpolish.com/t544-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t564-einar-halvorsenhttps://midgard.forumpolish.com/t568-iskrahttps://midgard.forumpolish.com/f72-einar-halvorsen


    Wiedza jest matką grzechu, pręt świadomości utkwiony w mięsie decyzji rozlewa posokę ciemnej hańby wyborów, broczącą ścieżkę zmiażdżonych naczynek wad. Wiedział że postąpił w zły sposób, że właśnie naraził siebie i również Freję na negatywny osąd, wiedział że powinien utrzymać swoje emocje, zamknąć w objęciach pasów oraz sztywnych kaftanów. DestrukcjFretkaąkańczo tendencja, pędziły jednak jak drugie, niematerialne serce, tragizmem komór, przedsionków gniotąc się wewnątrz worka przewrotnej natury duszy. Część, jeszcze trzeźwa nie chciała zaszkodzić Ahlström, nie chciała wykrzesać iskier budzącej się irytacji oraz rozczarowania, gdy przedstawiała jednego spośród swych podopiecznych który wyjątkowo dziś wzgardził kurtuazyjną nutą. Zachował się karygodnie, niemniej było zbyt późno na porzucenie ścieżki i przy tym również zbyt wcześnie, by w akcie gorzkiej pokuty paść na kolana i głucho uderzać w pierś. Wszystko wynikło z samej niezależności, z chęci dzierżenia władzy nad sytuacją, z niedojrzałego gniewu przerwanej pracy; nie życzył sobie, aby obcy mężczyzna bez względu na wyrażoną obecność wśród życia Frei, bez względu na zachowaną istotność i siłę więzi jaka łączyła go niewątpliwie z kobietą, przerywał mu własną pracę. Grymasił jak zwykłe dziecko, jak rozpieszczony chłopiec tupiący nerwowo nogą; nie miał w planach przystawać na narzucany układ, nawet gdy był przyparty do przysłowiowej ściany. Nie wyrażone w odmiennej postaci słów wbijało się jak kotwica, za której ciężkim zarysem, szponem wbijanym w dno burzącego się oceanu upadał, tonąc wśród sytuacji, wśród losu jakiego sam nieuchronnie był twórcą. Z drugiej, przeciwnej strony Bergman powinien był pojąć zacisze malarskiej pracy, uszanować, zrozumieć że przyjdzie mu patrzeć na pełny końcowy efekt, że nie był uczniem ani też przyjacielem mogącym patrzeć na szorstkie muśnięcia pędzla sunące po świecie płótna. Nastały żniwa dla skutków, działania wydały plon.
    Ciche szarpnięcie śmiechu, groteskowy paroksyzm wypełnił powietrzną misę; śledził czujnością zmysłów ich słowa, ich odpowiedzi, ich szaty spojrzeń w które ubrali natychmiast szaty tęczówek. Przyglądał się wszystkim skutkom, świadomy, że jest za późno; że nie odmieni czasu. Oddawał się korowodom pełznących w głowie kaprysów, postąpił tak niedojrzale, zupełnie jak gdyby nie miał powagi swoich trzydziestu lat. Próbował, za wszelką cenę, postawić właśnie na swoim, utrzymać kształt własnej wizji, rzucając rażącą treścią; żartem, to tylko żart, prowokacja posłana zza rozchylonych ust, nienałożona w choćby najmniejszym stopniu na szorstkie łoże faktury rzeczywistości.
    - Mogłem się tego spodziewać - mógł się spodziewać, że wymkną się z tej pułapki z niespotykaną gracją, zwłaszcza w przypadku Frei którą od lat znał i szanował ze względu na trudny do naruszenia spokój, na stonowaną, pełną dumy postawę. Ciekawość została wreszcie zaspokojona; ciekawość, w jaki sposób postąpią kiedy wygłosi podobną, bluźnierczą treść, ciekawość która święciła obecnie triumf swojej klęski, ciekawość niosąca zgubę.
    - Mimo tego nalegam, aby pan Bergman zostawił mi odrobinę przestrzeni. Pokażę panu efekty na końcu każdego etapu - wycofał się, zachowując przy sobie resztki godności, decydując się na stosowny kompromis. Forma portretu nie przeszkadzała mu - wybór należał również do samej Ahlström, uczestniczącej w procesie tworzenia dzieła. Nie chciał jedynie aby mężczyzna bezustannie spoglądał na jego ręce, na każdy, najmniejszy ruch z uważnością sępa. To było godne starcie, przyznał sam ze sobą na koniec, przyjmując potulną formę, świadomy, że sama sprawa nie przepadnie bez echa - w bliskiej przyszłości bez wątpienia czekała go poważna rozmowa z samą mecenas.

    Einar, Freja i Fárbauti z tematu


    there's a price to be paid
    You're keeping in step In the line Got your chin held high and you feel just fine 'Cause you do What you're told But inside your heart it is black and it's hollow and it's cold just how deep do you believe?



    Styl wykonali Einar i Björn na podstawie uproszczenia Blank Theme by Geniuspanda. Nagłówek został wykonany przez Björna. Midgard jest kreacją autorską, inspirowaną przede wszystkim mitologią nordycką, trylogią „Krucze Pierścienie” Siri Pettersen i światem magii autorstwa J. K. Rowling. Obowiązuje zakaz kopiowania treści forum.