:: Strefa postaci :: Niezbędnik gracza :: Archiwum :: Archiwum: rozgrywki fabularne :: Archiwum: Listopad-grudzień 2000
05.12.2000 – Archiwum – G. Molander & M. Guldbrandsen
3 posters
Mikkel Guldbrandsen
Re: 05.12.2000 – Archiwum – G. Molander & M. Guldbrandsen Czw 3 Lut - 20:41
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
05.12.2000
Rzadko miewał poranki tak ciężkie jak ten.
Zazwyczaj Mikkel budził się sam z siebie jeszcze przed dźwiękiem budzika i nie wylegiwał się w cieple pościeli, zrywał się przed świtem nawet latem; poranna przebieżka po dzielnicy Ostatniej Walkirii (gdzie brakowało miejsca w rodzaju parku i terenów zielonych, miał stąd jednak blisko do siedziby Kruczej Straży, dlatego zdecydował się na zakup mieszkania właśnie tutaj) i zimny prysznic rozbudzały go lepiej niż kawa, której i tak sobie nie żałował. Tego ranka jednak powieki miał ciężkie, jakby z ołowiu, musiał zmusić się do ich otworzenie, by z zaskoczeniem odkryć, że za dwa kwadranse powinien być już w pracy - co oznaczało, że zaspał i to mocno, to mu się zaś nie zdarzało. Poza lampką wina do obiadu z siostrą wczorajszego dnia nie pił nic, wrócił późno, lecz nie na tyle, aby przebudzić się jak na kacu; do siedziby Kruczej Straży dotarł dziesięć minut spóźniony i zły na siebie, że dzień zaczął się tak źle. Ledwie usiadł przy swoim biurku, a pracownica administracyjna zaatakowała go papierzyskami dotyczącymi samego w sobie zatrudnienia, jęcząc coś o wypełnieniu druków na nowy rok, koniecznych do podpisania deklaracjach oraz zaległych raportach. Ostatnie słowa zareagował wręcz nerwowo, bo z raportami nie zalegał nigdy; ona się pomyliła, Mikkel zirytował, stos papierów na jego biurku zaś rósł i rósł. Miał już wstać i przejść do pokoju socjalnego, aby wreszcie zaparzyć sobie kubek gorącej, mocnej kawy, ale i w tym mu przeszkodzono. Wezwany do gabinetu przełożonego otrzymał nowe informacje w sprawie prowadzonego śledztwa, co mogło cieszyć, równało się jednak konieczności opuszczenia siedziby Kruczej Straży i udania się do Kolegium Sprawiedliwości, aby zabrać tam kilka akt.
Zły, zaspany i zmęczony narzucił więc na grzbiet płaszcz, opuścił ciepłe biuro i przemierzał ulice Midgardu, brnąc przez śnieżycę, lawirując pomiędzy innymi galdrami i próbując zachować równowagę na oblodzonych chodnikach. Zimne powietrze, szczypiące w policzki, bynajmniej nie rozbudzało, wprawiało jedynie w drżenie, mimo założonego grubego golfu pod elegancką marynarkę i zimowego płaszcza. Do Kolegium Sprawiedliwości dotarł więc zziębnięty, wciąż z sennością na powiekach i świadomością, że najpewniej spędzi w archiwum długie godziny, zanim uda mu się odnaleźć odpowiednie akta. Bywał tu już nie raz i nie dwa, za każdym razem była to zajęcie tak żmudne, że można było zasnąć. Pracownica recepcji wskazała mu odpowiedni korytarz i poprosiła, aby zaczekał na kogoś, kto miał mu w tym pomóc; kwadrans później okazało się, że przydzielono mu do tego młodą stażystkę działu administracyjnego. Ten kwadrans mógł wykorzystać na zapalenie papierosa, przerzucanie kolejnych pudeł, bądź poszukiwania dobrej duszy, która w końcu poratuje go kubkiem kawy - a czekał przy schodach prowadzących na dół, do archiwum.
- Miło mi panią poznać. Mikkel Guldbrandsen - przedstawił się, gdy na korytarzu pojawiła się wreszcie młoda kobieta o rudych włosach, wyciągając w jej kierunku dłoń, by podała mu swoją.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Gerda Molander
Re: 05.12.2000 – Archiwum – G. Molander & M. Guldbrandsen Pon 7 Lut - 18:52
Gerda MolanderWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : stażystka w wydziale administracyjnym KS
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kowalik
Atuty : znawca transformacji (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 28 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Gęste, zmrożone kołtuny śniegu bębniły o szybę przez rozwlekłość męcząco przytomnej nocy, rozgrywając na jasności przeciwnej ściany buczący niespokojnie spektakl cieni ciskanych dmącym wiatrem; kiedy wreszcie udało jej się uspokoić ciążące na piersi niepokoje i osunąć się w płytki sen, jutrzenka nieśmiało wychylała się już zza ramy okna, posiniała i niechętna. W porannym niewyspanym zamotaniu nie miała czasu rozpocząć dnia właściwie – dobrą, mocną kawą z mlekiem – dlatego teraz przemierzała szlak ruchliwych o tej porze ulic w nierozważnym pędzie, chcąc zdążyć jeszcze, w drodze do czekających na nią obowiązków, zajść do kawiarni na rogu, by tchnąć w siebie więcej życia, w skostniałe palce zaś choć trochę ciepła. Kiedy grudniowy ziąb wgryzał się w arterie miasta, ścinając mrozem zalegającą na chodnikach burą pluchę w chroboczące pod podeszwami, cienkie lustro lodu, obłudnie do tego ukryte pod warstwą świeżego śniegu, pośpiech był tymczasem szczególnie zdradliwym towarzyszem – o czym przekonała się dotkliwie, wytrącona z równowagi nieuważnością mężczyzny wychodzącego zza rogu.
Grunt wysunął jej się spod stóp, sine niebo rozlało się przed spojrzeniem i tylko dłoń odruchem chwytająca się cudzego płaszcza wyratowała ją przed rozbiciem kłębu myśli o chodnikową płytę, choć kosztem okoliczności dalece mniej zręcznych, kiedy mężczyzna zawisnął nad nią zaskoczony szarpnięciem; potem, z przyjemnym uśmiechem, pomógł jej pozbierać się do pionu, uprzejmie nie zważając na palące rumieńce rozlane na jej zasypanych piegiem policzkach. Da się pani zaprosić na kawę? i pośpiesznie wykrztuszone nie, bo spodziewała się zupełnie innego pytania – nic się pani nie stało?, choć wprawdzie nawet czy lubi pani mango? byłoby prędzej spodziewane. Potem tylko gorzej, zmieszany żar rumieńca i nerwowe to znaczy, nie chciałam, przepraszam- przepraszam, śpieszę się towarzyszące niezdarnej ewakuacji, żeby niecałe dziesięć minut później, czekając na swoje zamówienie, złapać spojrzenie tego samego człowieka otwierającego drzwi kawiarni, jak gdyby Norny odmawiały jej dziś choć ochłapu litości.
Dotarłszy wreszcie do wskazanego jej przez przełożoną Kolegium, wciąż jeszcze nie odzyskała równowagi – myśli uporczywie trwały rozsypane na tym nieszczęsnym chodniku wraz z jej godnością, orzechowy wzrok zaślepiało tymczasem ponure echo kąsającego dumę zawstydzenia. Miała przynajmniej swoją upragnioną kawę, grzejącą jej zmarznięte palce; i drugą, niesioną już dużo ostrożniej dla wysłannika, któremu miała pomóc przegrzebać się przez obficie wypełnione trzewia tutejszego archiwum. Wymieniwszy ze znajomą już sobie pracownicą krótką uprzejmość, odnalazła go w końcu czekającego u szczytu schodów – schludnego, dobrze ukrywającego prawdopodobne zniecierpliwienie i poniekąd onieśmielającego przez poważny, surowy krój rysów. Zawstydzenie zagrzebało się głębiej pod mostek; odgarnęła wolną dłonią nerwowo włosy z pąsu policzka, zauważając dopiero, że perliła się na nich wilgoć stopionego śniegu. Mogła mieć tylko żałosną nadzieję, że nie wygląda tak tragicznie, jak się czuła. Rzeczowa maniera służbisty pokrzepiła ją nieco, poniekąd odciągając uwagę od dyskomfortu pamięci wcześniejszych wydarzeń, nakierowując w znacznie przyjemniejsze rejony myśli o pracy, poniekąd pocieszając myślą, że kiedy znajdą się już na dole, będzie mogła zgubić się gdzieś między regałami.
– Gerda Molander – odpowiedziała, uśmiechając się lekko, starając się odzyskać choć strzępy animuszu, choć te wymsknęły jej się natychmiast znowu, kiedy spostrzegła na wnętrzu swojej wyciąganej ku niemu dłoni zaczerwienione otarcie, dopiero teraz docierające do jej świadomości bolesnym pulsowaniem. Zawahała się, cofając nieznacznie rękę, odwracając ją pod spojrzenie, by obejrzeć przelotnie płytkie skaleczenie pozostawione przez chropowaty bruk czy rozkruszony lód; jej palce drżały zauważalnie, zwinęła je więc pospiesznie. – Przepraszam, miałam mały... paskudnie dzisiaj ślisko – wyjaśniła z przepraszającym grymasem, spoglądając na niego krótko skrępowana, ostatecznie nie ośmielając się wsunąć przetartej dłoni w jego zaoferowaną rękę, zamiast tego wyciągając z trzymanej podkładki jeden kubek, by mu go podać. – Mam nadzieję, że przynajmniej udało mi się nie trafić bardzo źle. Jaką pan pije? Postaram się zapamiętać. Zdaje się, że roznoszenie kawy pozostanie jednym z moich naczelnych obowiązków już do końca stażu – mówiła, starając się lekkim żartem wybrnąć z zakłopotania.
Grunt wysunął jej się spod stóp, sine niebo rozlało się przed spojrzeniem i tylko dłoń odruchem chwytająca się cudzego płaszcza wyratowała ją przed rozbiciem kłębu myśli o chodnikową płytę, choć kosztem okoliczności dalece mniej zręcznych, kiedy mężczyzna zawisnął nad nią zaskoczony szarpnięciem; potem, z przyjemnym uśmiechem, pomógł jej pozbierać się do pionu, uprzejmie nie zważając na palące rumieńce rozlane na jej zasypanych piegiem policzkach. Da się pani zaprosić na kawę? i pośpiesznie wykrztuszone nie, bo spodziewała się zupełnie innego pytania – nic się pani nie stało?, choć wprawdzie nawet czy lubi pani mango? byłoby prędzej spodziewane. Potem tylko gorzej, zmieszany żar rumieńca i nerwowe to znaczy, nie chciałam, przepraszam- przepraszam, śpieszę się towarzyszące niezdarnej ewakuacji, żeby niecałe dziesięć minut później, czekając na swoje zamówienie, złapać spojrzenie tego samego człowieka otwierającego drzwi kawiarni, jak gdyby Norny odmawiały jej dziś choć ochłapu litości.
Dotarłszy wreszcie do wskazanego jej przez przełożoną Kolegium, wciąż jeszcze nie odzyskała równowagi – myśli uporczywie trwały rozsypane na tym nieszczęsnym chodniku wraz z jej godnością, orzechowy wzrok zaślepiało tymczasem ponure echo kąsającego dumę zawstydzenia. Miała przynajmniej swoją upragnioną kawę, grzejącą jej zmarznięte palce; i drugą, niesioną już dużo ostrożniej dla wysłannika, któremu miała pomóc przegrzebać się przez obficie wypełnione trzewia tutejszego archiwum. Wymieniwszy ze znajomą już sobie pracownicą krótką uprzejmość, odnalazła go w końcu czekającego u szczytu schodów – schludnego, dobrze ukrywającego prawdopodobne zniecierpliwienie i poniekąd onieśmielającego przez poważny, surowy krój rysów. Zawstydzenie zagrzebało się głębiej pod mostek; odgarnęła wolną dłonią nerwowo włosy z pąsu policzka, zauważając dopiero, że perliła się na nich wilgoć stopionego śniegu. Mogła mieć tylko żałosną nadzieję, że nie wygląda tak tragicznie, jak się czuła. Rzeczowa maniera służbisty pokrzepiła ją nieco, poniekąd odciągając uwagę od dyskomfortu pamięci wcześniejszych wydarzeń, nakierowując w znacznie przyjemniejsze rejony myśli o pracy, poniekąd pocieszając myślą, że kiedy znajdą się już na dole, będzie mogła zgubić się gdzieś między regałami.
– Gerda Molander – odpowiedziała, uśmiechając się lekko, starając się odzyskać choć strzępy animuszu, choć te wymsknęły jej się natychmiast znowu, kiedy spostrzegła na wnętrzu swojej wyciąganej ku niemu dłoni zaczerwienione otarcie, dopiero teraz docierające do jej świadomości bolesnym pulsowaniem. Zawahała się, cofając nieznacznie rękę, odwracając ją pod spojrzenie, by obejrzeć przelotnie płytkie skaleczenie pozostawione przez chropowaty bruk czy rozkruszony lód; jej palce drżały zauważalnie, zwinęła je więc pospiesznie. – Przepraszam, miałam mały... paskudnie dzisiaj ślisko – wyjaśniła z przepraszającym grymasem, spoglądając na niego krótko skrępowana, ostatecznie nie ośmielając się wsunąć przetartej dłoni w jego zaoferowaną rękę, zamiast tego wyciągając z trzymanej podkładki jeden kubek, by mu go podać. – Mam nadzieję, że przynajmniej udało mi się nie trafić bardzo źle. Jaką pan pije? Postaram się zapamiętać. Zdaje się, że roznoszenie kawy pozostanie jednym z moich naczelnych obowiązków już do końca stażu – mówiła, starając się lekkim żartem wybrnąć z zakłopotania.
Mikkel Guldbrandsen
Re: 05.12.2000 – Archiwum – G. Molander & M. Guldbrandsen Sob 12 Lut - 20:55
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Mikkel, wychowany na jeszcze odleglejszej północy, za kołem podbiegunowym, rzadko miał dość zimna, mrozu i śniegu; przywykł do tak nieprzyjaznej aury, surowych warunków, zimowej pogody. Mógł wręcz powiedzieć, że gdy nadchodziła połowa listopada i Midgard przykrywała gruba pierzyna śniegu, to czuł się w nim bardziej jak w domu, jakoś tak bardziej swojsko. Mimo że mieszkał w tym mieście już ponad dziesięć lat, miał tu pracę i mieszkanie, to wciąż domem było dla niego Tromsø. W poranki takie jak ten, ciężkie i nieprzyjemne, przeklinał jednak przeklętą zimę, noc polarną, oblodzone chodniki, zaspy śniegu, mroźne powietrze wdzierające się za kołnierz i pod płaszcz, a także licznych mieszkańców stolicy magicznej Skandynawii, których zima zdawała się jak zawsze zaskoczyć i poruszali się po ulicach miasta jak słonie w składzie porcelany i dzieci we mgle zarazem. O ileż łatwiej byłoby znieść brak kofeiny, ciężar sennych powiek i dołującą aurę wokół, gdyby tylko zza ołowianych chmur wyjrzało słońce i człowiek mógłby odetchnąć pełną piersią, bez ryzyka, że zamarzną mu płuca.
Czekając na zapowiedzianą przez recepcjonistkę stażystkę pomyślał znów, że właściwie nie ma żadnej różnicy pomiędzy dniem i nocą, gdyby nie zegarek na nadgarstku i kalendarz, nie wiedziałby co jest za dzień i godzina, pewnie jeszcze mniej by spał. Przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, wzdychając przy tym ciężko; rzadko kiedy czuł się podobnie zmęczony, zirytowany bez powodu i po prostu nie w sosie. Nie był umówiony z kobietą na żadną godzinę, pojawiła się i dość prędko po zapowiedzi, lecz i tak w myślach wyrzucał, że nie przyszła wcześniej. Przynajmniej dopóki nie dostrzegł dwóch kubków w jej dłoniach. Wtedy serce niemalże zabiło mu szybciej. Kobieta, z pewnością dobrych kilka lat odeń młodsza, wydawała się niemalże zawstydzona, choć bynajmniej się nie spóźniła; nieprzyjazna aura na zewnątrz dała jej najwyraźniej w kość, Guldbrandsen domyślał się tego po krasnych od mrozu policzkach i wilgoci na włosach, których wyjątkową, ognistą barwę trudno było przeoczyć. Potwierdziła to sama Gerda, zaczynając się tłumaczyć, choć tego nie wymagał. Nie miałby i tak serca być dla niej w takiej chwili nieuprzejmym. - Nie ma za co przepraszać - zapewnił ją spokojnym tonem, wkładając dużo wysiłku w to, aby nie zabrzmieć oschle. - Zaraz, zaraz... ja chyba panią znam - wyrzekł po chwili, przyglądając się Gerdzie badawczo, lecz nienachalnie; Mikkel miał wrażenie, że skądś ją zna, że ją już widział i to nie raz. Zapamiętywał twarze i po chwili wyłowił kilka mglistych wspomnień z odmętu pamięci. - Nie pracuje pani w Kruczej Straży? W administracji? Mam wrażenie, że już panią widziałem. - Był tego więcej niż pewien. Starał się nie zerkać na kawę w jej dłoniach, skłamałby jednak mówiąc, że nie miał nadziei, że przyniosła ją dla dzisiejszego współtowarzysza niedoli - i nie mylił się. Przyjął kubek z wdzięcznością, uśmiechnąwszy się przy tym dziś po raz pierwszy, niemalże tak ciepło jak ciepła była ta kawa. - W tym momencie piję każdą - zaśmiał się Guldbrandsen. Nie skłamał - w tamtej chwili naprawdę wypiłby każdą, byleby miała minimalną dawkę kofeiny; z cukrem, mlekiem, nawet i sojowym, syropem karmelowym, czy waniliowym (nawet taką dla bab), obojętnie. Uniósł kubek do ust i pociągnął z niego zdrowo, nie zważając na to, że parzy w język. Nie szkodzi. - Bardzo pani dziękuję, uratowała mi pani życie - przyznał szczerze i zaśmiał się raz jeszcze na wspomnienie Gerdy, że roznoszenie kawy będzie jej głównym zajęciem podczas stażu. Poklepał ją pokrzepiająco po ramieniu, po czym gestem zaprosił dziewczynę w stronę schodów prowadzących do archiwum. - Nie będę kłamał, że będzie inaczej. Mogę jedynie pocieszyć, że każdy przez to przechodził, ja także, podczas stażu. Szczególnie podczas stażu w dziale prewencyjnym. Wie pani, że wszystkich tych stażystów nazywają żółtodziobami? Pewnie tak. Właściwie... Jeśli mogę zaproponować, to proszę mówić mi po imieniu, będzie prościej, jeśli mamy znaleźć te akta.
Czekając na zapowiedzianą przez recepcjonistkę stażystkę pomyślał znów, że właściwie nie ma żadnej różnicy pomiędzy dniem i nocą, gdyby nie zegarek na nadgarstku i kalendarz, nie wiedziałby co jest za dzień i godzina, pewnie jeszcze mniej by spał. Przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, wzdychając przy tym ciężko; rzadko kiedy czuł się podobnie zmęczony, zirytowany bez powodu i po prostu nie w sosie. Nie był umówiony z kobietą na żadną godzinę, pojawiła się i dość prędko po zapowiedzi, lecz i tak w myślach wyrzucał, że nie przyszła wcześniej. Przynajmniej dopóki nie dostrzegł dwóch kubków w jej dłoniach. Wtedy serce niemalże zabiło mu szybciej. Kobieta, z pewnością dobrych kilka lat odeń młodsza, wydawała się niemalże zawstydzona, choć bynajmniej się nie spóźniła; nieprzyjazna aura na zewnątrz dała jej najwyraźniej w kość, Guldbrandsen domyślał się tego po krasnych od mrozu policzkach i wilgoci na włosach, których wyjątkową, ognistą barwę trudno było przeoczyć. Potwierdziła to sama Gerda, zaczynając się tłumaczyć, choć tego nie wymagał. Nie miałby i tak serca być dla niej w takiej chwili nieuprzejmym. - Nie ma za co przepraszać - zapewnił ją spokojnym tonem, wkładając dużo wysiłku w to, aby nie zabrzmieć oschle. - Zaraz, zaraz... ja chyba panią znam - wyrzekł po chwili, przyglądając się Gerdzie badawczo, lecz nienachalnie; Mikkel miał wrażenie, że skądś ją zna, że ją już widział i to nie raz. Zapamiętywał twarze i po chwili wyłowił kilka mglistych wspomnień z odmętu pamięci. - Nie pracuje pani w Kruczej Straży? W administracji? Mam wrażenie, że już panią widziałem. - Był tego więcej niż pewien. Starał się nie zerkać na kawę w jej dłoniach, skłamałby jednak mówiąc, że nie miał nadziei, że przyniosła ją dla dzisiejszego współtowarzysza niedoli - i nie mylił się. Przyjął kubek z wdzięcznością, uśmiechnąwszy się przy tym dziś po raz pierwszy, niemalże tak ciepło jak ciepła była ta kawa. - W tym momencie piję każdą - zaśmiał się Guldbrandsen. Nie skłamał - w tamtej chwili naprawdę wypiłby każdą, byleby miała minimalną dawkę kofeiny; z cukrem, mlekiem, nawet i sojowym, syropem karmelowym, czy waniliowym (nawet taką dla bab), obojętnie. Uniósł kubek do ust i pociągnął z niego zdrowo, nie zważając na to, że parzy w język. Nie szkodzi. - Bardzo pani dziękuję, uratowała mi pani życie - przyznał szczerze i zaśmiał się raz jeszcze na wspomnienie Gerdy, że roznoszenie kawy będzie jej głównym zajęciem podczas stażu. Poklepał ją pokrzepiająco po ramieniu, po czym gestem zaprosił dziewczynę w stronę schodów prowadzących do archiwum. - Nie będę kłamał, że będzie inaczej. Mogę jedynie pocieszyć, że każdy przez to przechodził, ja także, podczas stażu. Szczególnie podczas stażu w dziale prewencyjnym. Wie pani, że wszystkich tych stażystów nazywają żółtodziobami? Pewnie tak. Właściwie... Jeśli mogę zaproponować, to proszę mówić mi po imieniu, będzie prościej, jeśli mamy znaleźć te akta.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Gerda Molander
Re: 05.12.2000 – Archiwum – G. Molander & M. Guldbrandsen Nie 20 Lut - 18:23
Gerda MolanderWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : stażystka w wydziale administracyjnym KS
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kowalik
Atuty : znawca transformacji (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 28 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Głos mężczyzny – spokojny i prawie życzliwy – przyprawił ją o subtelne, przyjemne zaskoczenie, jak gdyby rozpędem pierwszego wrażenia spodziewała się wprawdzie tonu bardziej szorstkiego, przynajmniej chłodnego, być może nawet naglącego, choć nie wydawało jej się, by dała mu ku temu powód; płuca wciąż miała ściśnięte nieznacznie płytszym oddechem po pospiesznej przeprawie, policzki zalane zdrowym rumieńcem wysiłku, a skromny kobiecy zegarek, wychylony zza rękawa płaszcza chwilę przed wysunięciem się zza rogu korytarza, wskazywał godzinę jeszcze wczesną, a jednak nie mogła nie dostrzec cienia zachmurzonego niezadowolenia pośród mocnych rysów surowej fizjonomii, odczytując go pochopnie za niechętne zniecierpliwienie. Jego ciemne spojrzenie tymczasem, z początku tak ciężkie na jej barkach, uwierające lekkim dyskomfortem palącą zawstydzeniem podświadomość i trudne do odwzajemnienia bez poczucia nerwowego onieśmielenia, zdawało się teraz, wraz z wybrzmieniem uspokajającego zapewnienia, litościwie odtajać i zelżeć. Odetchnęła wobec tego w duchu w cichej uldze, choć wciąż jeszcze bezwiednie unikała dłuższego kontaktu wzrokowego, dyskretnie wymykając się ze skrzyżowania uwagi, ilekroć na nim przystawali. Choć rozpoznawała Guldbrandsena z Ostatniej Walkirii, niejednokrotnie mijała się z nim w korytarzach, był jednym z tych oficerów, przy których odruchowe przywitanie zsuwało jej się z ust ciszej i mniej pewnie, łatwe do przeoczenia i zapomnienia – tak samo jak ona sama, przemykająca obok z odruchową pośpiesznością kroku, ramionami owiniętymi na niesionych dokumentach w manierze osoby, która zauważona wcale być nie chciała. Przez czas spędzony w arteriach kruczej siedziby oswoiła się co prawda z chłodem i surowością mijanych twarzy, z ponurym napięciem gęstniejącym w atmosferze, odkąd ostatnie midsommar napoczęło listę ofiar pierwszym, wtedy jeszcze przypisanym wypadkowi, nazwiskiem, z szorstkością obejścia typową zmęczonym służbistom, ale w niektórych przypadkach – oficerów wyższych rangą czy, tym bardziej, wysłanników – wciąż ulegała odruchom nieśmiałej płochliwości.
Przechwyciła krótko jest spojrzenie, jakby zaskoczona w pierwszej chwili tym, że ją rozpoznawał; uniosła kąciki ust w łagodnym, pozornie śmielszym uśmiechu.
– Tak, odbywam tam staż, zdarzyło nam się minąć – przyznała, obejmując bladymi palcami ciepło swojego kubka. – Przesiaduję też dosyć często w wydziale poszukiwawczym – dodała, zanim zdążyłaby zagryźć język na bezwiednej potrzebie, by zaznaczyć się czymś ważniejszym; też robię coś ważniejszego niż przewracanie papierów, zawstydzone i pochopne. W gruncie rzeczy Mikkela najpewniej wcale to nie obchodziło, nie chciała jednak wypaść przed nim jako zupełnie bezradna i bezczynna, nudna sekretarka przy biurku chowająca się strachliwie w bierności, kiedy było w istocie tyle do zrobienia. – Choć przeczuwam, że podkomendantowi skończy się wreszcie cierpliwość, jeśli nie przestanę naruszać jego rewiru; nie wiem, jak długo mogę go przekupywać przynoszeniem kawy, żeby przymykał na mnie oko – próbując wyjść z tego zręcznie, w środku zdania zdawała sobie sprawę, że być może zagrzebuje się w kłopotliwości tylko bardziej; spojrzała na niego z ostrożną badawczością, uśmiechem zawczasu przepraszającym, że mówiła przy nim o Nystromie w ten sposób. Musiała wiedzieć w końcu, że człowiek ten miał niemały autorytet; szkoda, że prędzej nie wpadła na to, że mówienie o nim w podobny sposób mogło być przy wysłanniku nie na miejscu.
Guldbrandsen okazywał się jednak odzyskać humor – poczuła się też lepiej, słysząc jego śmiech i wdzięczność w rzuconym żarcie, kiedy podawała mu jego kawę. Czuła, jak powoli dyskomfort mija; wysłannik zaczynał wyglądać coraz bardziej jak zwyczajny, nie tak straszny w ostateczności, człowiek. Choć mogłaby mieć wątpliwości, widząc jak bez zawahania czy cienia grymasu spija gorący jeszcze napój, podczas gdy jej kubek parzył jej skostniałe palce, kiedy podnosiła go do ust, by wysączyć mniejszy łyk w solidarności. Przyjemny ciężar jego dłoni ostatecznie przypieczętował rozprężający wniosek, że być może, gdyby miało się okazać, że archwium zatrzyma ich w swoim towarzystwie dłużej, nie będzie aż tak źle.
Zachęcona jego gestem, ruszyła schodami w dół, wolną dłonią rozpinając guziki płaszcza, wydając z siebie krótki, cichy śmiech na jego słowa w temacie stażu; zerknęła na niego śmielej niż dotychczas, błądząc spojrzeniem po charyzmatycznej bliźnie na jego policzku. Chciała zapytać – po prawdzie odkąd minęli się przypadkiem po raz pierwszy – było to jednak pytanie, które musiało poczekać na właściwszy moment lub pozostać roztropnie niewypowiedziane, za odpowiedź biorąc domysły.
– Jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić – mruknęła rozbawiona, kiedy wspominał o własnym stażu. – Prawie uwierzyłam, że też był pan żółtodziobem, a nie urodził się pan po prostu już w mundurze i z legitymacją wysłannika u szyi – odnalazła jego spojrzenie własnym, w końcu dosięgniętym przez jasny uśmiech. – Prawie mnie nabrałeś, Mikkelu – powtórzyła, zanim nie umknęła spojrzeniem, lekkim, pospieszonym krokiem pokonując kolejne stopnie, wyprzedzając go żwawo, by jako pierwsza zanurzyć się w znajomej głębi archiwum, rozplątując zwoje szalika. – Czego szukamy? Dali ci kartkę czy zostawili nas zupełnie na pastwę, żeby nas dopadł minotaur tego labiryntu, nim stąd wyjdziemy?
Przechwyciła krótko jest spojrzenie, jakby zaskoczona w pierwszej chwili tym, że ją rozpoznawał; uniosła kąciki ust w łagodnym, pozornie śmielszym uśmiechu.
– Tak, odbywam tam staż, zdarzyło nam się minąć – przyznała, obejmując bladymi palcami ciepło swojego kubka. – Przesiaduję też dosyć często w wydziale poszukiwawczym – dodała, zanim zdążyłaby zagryźć język na bezwiednej potrzebie, by zaznaczyć się czymś ważniejszym; też robię coś ważniejszego niż przewracanie papierów, zawstydzone i pochopne. W gruncie rzeczy Mikkela najpewniej wcale to nie obchodziło, nie chciała jednak wypaść przed nim jako zupełnie bezradna i bezczynna, nudna sekretarka przy biurku chowająca się strachliwie w bierności, kiedy było w istocie tyle do zrobienia. – Choć przeczuwam, że podkomendantowi skończy się wreszcie cierpliwość, jeśli nie przestanę naruszać jego rewiru; nie wiem, jak długo mogę go przekupywać przynoszeniem kawy, żeby przymykał na mnie oko – próbując wyjść z tego zręcznie, w środku zdania zdawała sobie sprawę, że być może zagrzebuje się w kłopotliwości tylko bardziej; spojrzała na niego z ostrożną badawczością, uśmiechem zawczasu przepraszającym, że mówiła przy nim o Nystromie w ten sposób. Musiała wiedzieć w końcu, że człowiek ten miał niemały autorytet; szkoda, że prędzej nie wpadła na to, że mówienie o nim w podobny sposób mogło być przy wysłanniku nie na miejscu.
Guldbrandsen okazywał się jednak odzyskać humor – poczuła się też lepiej, słysząc jego śmiech i wdzięczność w rzuconym żarcie, kiedy podawała mu jego kawę. Czuła, jak powoli dyskomfort mija; wysłannik zaczynał wyglądać coraz bardziej jak zwyczajny, nie tak straszny w ostateczności, człowiek. Choć mogłaby mieć wątpliwości, widząc jak bez zawahania czy cienia grymasu spija gorący jeszcze napój, podczas gdy jej kubek parzył jej skostniałe palce, kiedy podnosiła go do ust, by wysączyć mniejszy łyk w solidarności. Przyjemny ciężar jego dłoni ostatecznie przypieczętował rozprężający wniosek, że być może, gdyby miało się okazać, że archwium zatrzyma ich w swoim towarzystwie dłużej, nie będzie aż tak źle.
Zachęcona jego gestem, ruszyła schodami w dół, wolną dłonią rozpinając guziki płaszcza, wydając z siebie krótki, cichy śmiech na jego słowa w temacie stażu; zerknęła na niego śmielej niż dotychczas, błądząc spojrzeniem po charyzmatycznej bliźnie na jego policzku. Chciała zapytać – po prawdzie odkąd minęli się przypadkiem po raz pierwszy – było to jednak pytanie, które musiało poczekać na właściwszy moment lub pozostać roztropnie niewypowiedziane, za odpowiedź biorąc domysły.
– Jakoś ciężko mi to sobie wyobrazić – mruknęła rozbawiona, kiedy wspominał o własnym stażu. – Prawie uwierzyłam, że też był pan żółtodziobem, a nie urodził się pan po prostu już w mundurze i z legitymacją wysłannika u szyi – odnalazła jego spojrzenie własnym, w końcu dosięgniętym przez jasny uśmiech. – Prawie mnie nabrałeś, Mikkelu – powtórzyła, zanim nie umknęła spojrzeniem, lekkim, pospieszonym krokiem pokonując kolejne stopnie, wyprzedzając go żwawo, by jako pierwsza zanurzyć się w znajomej głębi archiwum, rozplątując zwoje szalika. – Czego szukamy? Dali ci kartkę czy zostawili nas zupełnie na pastwę, żeby nas dopadł minotaur tego labiryntu, nim stąd wyjdziemy?
Mikkel Guldbrandsen
Re: 05.12.2000 – Archiwum – G. Molander & M. Guldbrandsen Pią 18 Mar - 23:31
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Zdawał sobie sprawę z tego jakie wywierał wrażenie na innych, zwłaszcza to pierwsze; ostre rysy twarzy, poważne spojrzenie ciemnych oczu, beznamiętna mina, dwie wklęsłe blizny na policzku nadawały mu wyrazu człowieka surowego i oschłego, uścisk dłoni miał silny, krok pewny i energiczny, plecy zawsze wyprostowane, a ubranie eleganckie - wyglądał na kogoś pozbawionego poczucia humoru, niewyrozumiałego i raczej trudnego w obejściu. Niekiedy to wykorzystywał, innym znowuż razem wzdychał nad sobą lekko; przed samym sobą musiał jednak przyznać, że było w tym wszystkim wiele prawdy, może aż zbyt wiele, lecz nie uważał się za człowieka nieprzyjemnego i wcale taki nie był. Guldbrandsen nawet rozeźlony, zirytowany i zmęczony nie zapominał o dobrych manierach, choć niekiedy, jak teraz, paskudne samopoczucie wypełzało na wierzch. Domyślał się co musiała pomyśleć sobie rudowłosa, młoda kobieta podchodząc do niego, spoglądając na surowe oblicze o nieszczególnie przyjemnym wyrazie twarzy - gbur. Lekko spłoszone spojrzenie, przepraszająca niemal mina Mikkela otrzeźwiły i przypomniały gdzie jest, kim jest i jak powinien się zachować. Bez względu na to jak sam się czuł, to nie powinien wyżywać się na innych - szczególnie tych, których pozycja względem niego nie była równa i nie mogli sobie pozwolić, by wygarnąć prawdziwe myśli. To nie była jednak jedyna przyczyna dla jakiej starał się powściągnąć swoją irytację, zabrzmieć bardziej przyjaźnie i przystępnie; dziewczyna już na pierwszy rzut oka wydawała się po prostu sympatyczna i łagodna, Mikkel pomyślał, że nie pasuje do wnętrz siedziby Kruczej Straży. Tam zdecydowana większość zdawała się przypominać samego Guldbrandsena - oficerowie, pracownicy administracyjni, technicy i prawnicy przemierzali korytarze z poważnymi, posępnymi niemal minami, pogrążeni w cichych rozmowach, częściej we własnych myślach. Rzadko było słychać skądkolwiek śmiech, szczególnie w ostatnich miesiącach ze względu na kolejne morderstwa w Midgardzie; widząc więc młodą, uśmiechniętą dziewczynę o ogniście rudych włosach pomyślał, że naprawdę tam nie pasuje i nie miało to nic wspólnego z kompetencjami. Wydawała się przy reszcie niczym promień wiosennego słońca, który przedziera się przez ołowiane, ciężkie chmury. Jeszcze kilka lat, a może parę miesięcy i ten blask może zgasnąć, przygaszony przez posępną atmosferę tej roboty. Przykre.
Nie sądził, żeby i on zwrócił na siebie jej uwagę, nie wyróżniał się szczególnie spośród innych oficerów Kruczej Straży i nie podpadał administracji, dostarczając wszystkie dokumenty i raporty na czas; nie znosił bałaganu w papierach. Oko przyciągała głównie charakterystyczna blizna. Dlatego też się przedstawił, chciał także, by przypomniała mu swoje imię, a może podała je po raz pierwszy, bo nie pamiętał, czy poza mijaniem się na korytarzach mieli sposobność zamienić choć słowo.
- No tak. Rzeczywiście. Proszę wybaczyć, pamięć niekiedy zawodzi - wyrzekł przepraszającym tonem, kładąc przy tym lewą dłoń na piersi, jakby chciał ją serdecznie przeprosić za to, że ledwie kojarzy - a powinien zapamiętać to wszystko lepiej. - Do wydziału poszukiwawczego, przyznam szczerze, zaglądam raczej rzadko. Wcześniej - przed awansem na Wysłannika Forsetiego, z czego pewnie zdawała sobie sprawę, skoro wiedziała kto w jego jednostce pracuje - pracowałem wydziale kryminalno-śledczym. - Jak większość Wysłanników.
– Choć przeczuwam, że podkomendantowi skończy się wreszcie cierpliwość, jeśli nie przestanę naruszać jego rewiru; nie wiem, jak długo mogę go przekupywać przynoszeniem kawy, żeby przymykał na mnie oko – próbując wyjść z tego zręcznie, w środku zdania zdawała sobie sprawę, że być może zagrzebuje się w kłopotliwości tylko bardziej; spojrzała na niego z ostrożną badawczością, uśmiechem zawczasu przepraszającym, że mówiła przy nim o Nystromie w ten sposób. Musiała wiedzieć w końcu, że człowiek ten miał niemały autorytet; szkoda, że prędzej nie wpadła na to, że mówienie o nim w podobny sposób mogło być przy wysłanniku nie na miejscu. - Taaak, podkomendant rzeczywiście może sprawiać takie wrażenie i skłamałbym, gdybym zapewnił, ze nie ma się pani czego obawiać. Chyba sam bym się obawiał - rzekł konspiracyjnym szeptem, pochylając się ku rudowłosej, jakby ktoś czaił się w pobliżu i podsłuchiwał ich plotki o Nystromie. - Właściwie to ja chyba nawet się obawiam po tym jak na ostatnim treningu przyłożył mi tak, że zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie wstyd to jednak dostać od takiego przeciwnika - zaśmiał się lekko, na wspomnienie treningu sprzed paru dni, kiedy właściwie został przez starszego oficera znokautowany. I to dwukrotnie. Plotki pewnie i tak rozeszły się po siedzibie Kruczej Straży prędko, nie widział więc sensu, aby trzymać to w tajemnicy. Każdy kolejny łyk kawy w istocie poprawiał mu humor i zachęcał do pogawędki; Guldbrandsen nie miał tak posępnego usposobienia, na jakie wyglądał, lubił ciszę, lecz wspólna praca w zupełnym milczeniu byłaby nieprzyjemna i niezręczna dla nich obojga. Udało mu się chyba wreszcie zatrzeć to niedobre wrażenie, jakie na Gerdzie wywarł w pierwszej chwili, bo zaśmiała się i patrzyła na niego z większą śmiałością.
- Miło mi to słyszeć, proszę jednak wierzyć, byłem - zaśmiał się Mikkel, w gruncie rzeczy zadowolony, że tak o nim myślała - w żartach, rzecz jasna. - Chociaż wiele bym dał, żeby ominąć okres stażu - przyznał szczerze; nie było w tym chyba nic dziwnego, mało kto traktował stażystów poważnie. - Szczególnie w wydziale prewencyjnym. Parszywa robota - dodał, przepuszczając rudowłosą pierwszą przez drzwi archiwum, po czym wszedł za nią. Znaleźli się w podziemiach Wielkiej Biblioteki, wśród regałów pełnych zakurzonych ksiąg i pudeł z dokumentami. Niezliczonej wręcz liczby regałów. W powietrzu unosił się zapach kurzu, starości i cholernie długich godzin spędzonych na poszukiwaniach właściwego dokumentu.
- Dokumentów z procesów ślepca Auduna Iversena z roku 1908, 1912 i 1918. Nie mam zielonego pojęcia gdzie mogą być, więc czeka nas niemało zabawy - odpowiedział sztucznie pogodnym i entuzjastycznym tonem, nie starając się nawet przy tym, aby dała wiarę w szczerość tego tonu. Sam pozbył się płaszcza i odwiesił je na najbliższe krzesło, Na najbliższy regał spojrzał niemal z bólem. - Mogliby chociaż podpisać z jakiego okresu te dokumenty na półkach... - mruknął z niezadowoleniem, podchodząc do najbliższego regału.
Nie sądził, żeby i on zwrócił na siebie jej uwagę, nie wyróżniał się szczególnie spośród innych oficerów Kruczej Straży i nie podpadał administracji, dostarczając wszystkie dokumenty i raporty na czas; nie znosił bałaganu w papierach. Oko przyciągała głównie charakterystyczna blizna. Dlatego też się przedstawił, chciał także, by przypomniała mu swoje imię, a może podała je po raz pierwszy, bo nie pamiętał, czy poza mijaniem się na korytarzach mieli sposobność zamienić choć słowo.
- No tak. Rzeczywiście. Proszę wybaczyć, pamięć niekiedy zawodzi - wyrzekł przepraszającym tonem, kładąc przy tym lewą dłoń na piersi, jakby chciał ją serdecznie przeprosić za to, że ledwie kojarzy - a powinien zapamiętać to wszystko lepiej. - Do wydziału poszukiwawczego, przyznam szczerze, zaglądam raczej rzadko. Wcześniej - przed awansem na Wysłannika Forsetiego, z czego pewnie zdawała sobie sprawę, skoro wiedziała kto w jego jednostce pracuje - pracowałem wydziale kryminalno-śledczym. - Jak większość Wysłanników.
– Choć przeczuwam, że podkomendantowi skończy się wreszcie cierpliwość, jeśli nie przestanę naruszać jego rewiru; nie wiem, jak długo mogę go przekupywać przynoszeniem kawy, żeby przymykał na mnie oko – próbując wyjść z tego zręcznie, w środku zdania zdawała sobie sprawę, że być może zagrzebuje się w kłopotliwości tylko bardziej; spojrzała na niego z ostrożną badawczością, uśmiechem zawczasu przepraszającym, że mówiła przy nim o Nystromie w ten sposób. Musiała wiedzieć w końcu, że człowiek ten miał niemały autorytet; szkoda, że prędzej nie wpadła na to, że mówienie o nim w podobny sposób mogło być przy wysłanniku nie na miejscu. - Taaak, podkomendant rzeczywiście może sprawiać takie wrażenie i skłamałbym, gdybym zapewnił, ze nie ma się pani czego obawiać. Chyba sam bym się obawiał - rzekł konspiracyjnym szeptem, pochylając się ku rudowłosej, jakby ktoś czaił się w pobliżu i podsłuchiwał ich plotki o Nystromie. - Właściwie to ja chyba nawet się obawiam po tym jak na ostatnim treningu przyłożył mi tak, że zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie wstyd to jednak dostać od takiego przeciwnika - zaśmiał się lekko, na wspomnienie treningu sprzed paru dni, kiedy właściwie został przez starszego oficera znokautowany. I to dwukrotnie. Plotki pewnie i tak rozeszły się po siedzibie Kruczej Straży prędko, nie widział więc sensu, aby trzymać to w tajemnicy. Każdy kolejny łyk kawy w istocie poprawiał mu humor i zachęcał do pogawędki; Guldbrandsen nie miał tak posępnego usposobienia, na jakie wyglądał, lubił ciszę, lecz wspólna praca w zupełnym milczeniu byłaby nieprzyjemna i niezręczna dla nich obojga. Udało mu się chyba wreszcie zatrzeć to niedobre wrażenie, jakie na Gerdzie wywarł w pierwszej chwili, bo zaśmiała się i patrzyła na niego z większą śmiałością.
- Miło mi to słyszeć, proszę jednak wierzyć, byłem - zaśmiał się Mikkel, w gruncie rzeczy zadowolony, że tak o nim myślała - w żartach, rzecz jasna. - Chociaż wiele bym dał, żeby ominąć okres stażu - przyznał szczerze; nie było w tym chyba nic dziwnego, mało kto traktował stażystów poważnie. - Szczególnie w wydziale prewencyjnym. Parszywa robota - dodał, przepuszczając rudowłosą pierwszą przez drzwi archiwum, po czym wszedł za nią. Znaleźli się w podziemiach Wielkiej Biblioteki, wśród regałów pełnych zakurzonych ksiąg i pudeł z dokumentami. Niezliczonej wręcz liczby regałów. W powietrzu unosił się zapach kurzu, starości i cholernie długich godzin spędzonych na poszukiwaniach właściwego dokumentu.
- Dokumentów z procesów ślepca Auduna Iversena z roku 1908, 1912 i 1918. Nie mam zielonego pojęcia gdzie mogą być, więc czeka nas niemało zabawy - odpowiedział sztucznie pogodnym i entuzjastycznym tonem, nie starając się nawet przy tym, aby dała wiarę w szczerość tego tonu. Sam pozbył się płaszcza i odwiesił je na najbliższe krzesło, Na najbliższy regał spojrzał niemal z bólem. - Mogliby chociaż podpisać z jakiego okresu te dokumenty na półkach... - mruknął z niezadowoleniem, podchodząc do najbliższego regału.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Gerda Molander
Re: 05.12.2000 – Archiwum – G. Molander & M. Guldbrandsen Pon 28 Mar - 1:55
Gerda MolanderWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : stażystka w wydziale administracyjnym KS
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kowalik
Atuty : znawca transformacji (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 28 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Wniosek, wyciągany przez wysłannika wobec niej w odruchu myśli, pozostawał życzliwie niewypowiedziany na głos – miała, mimo to, zawsze uporczywe wrażenie, że prawda, choć bezgłośna i powściągnięta do uprzejmego przemilczenia, wybrzmiewała wyraziście między nią a pozostałymi pracownikami kruczej straży, kładąc się na jej drobnych ramionach przytłaczającym, uporczywym poczuciem własnej nieadekwatności i tym razem nie było wcale inaczej. Jesteś wobec siebie zbyt krytyczna, upominała ją często matka, na długo zanim jeszcze podjęła staż w miejscu tak do niej niepodobnym, dzisiaj powtarzając to samo z silniejszą tylko czułością, jak gdyby miała ochotę zamiast tego przysunąć usta do miedzi jej włosów i złożyć na nich te słowa matczynym pocieszeniem tak, jak zwykła robić to dawniej, a na co dzisiaj Gerda coraz rzadziej jej przyzwalała. Coraz ciężej znosiła wprawdzie uczucie, że jej pobłażano; czy też znosiła je coraz mniej, choć dotąd nie zwykła dostrzegać jego objawów tak wyraźnie: łagodniejących wobec niej uśmiechów, lżejszych uścisków dłoni, drobnych gestów zbędnej pomocy czy – właśnie – przemilczania prawdy. Coraz ciężej znosiła myśl, że być może faktycznie była w jakiś sposób opaczna w doskonale – kwestia co prawda sporna – zgranym mechanizmie kruczej straży; w organizmie, w którym każdy znał już dobrze swoje miejsce i harmonizował, w naturalny sposób, z jego atmosferą. Przytłaczało to ją, jednocześnie jednak podburzało w niej, tym bardziej, wzbierającą ukradkiem w sercu determinację, dla której nie znajdowała satysfakcjonującego upustu – nie przy administracyjnym biurku.
– To nic – mruknęła ustępliwie, zakłopotana, że przywiodła go swoimi słowami do przeprosin; nie miała wprawdzie w intencji najmniejszej pretensji wobec tego, że mógł jej nie pamiętać i w głos wkradła jej się lekka, pospieszna nerwowość na myśl, że mógłby tak to zrozumieć. Nie pozwolił jej, szczęśliwie, wpaść w pułapkę zmieszania, w której zapewne wydrążyłaby pod sobą jeszcze głębszy dołek tłumaczeń, próbując naprawić przypadkowe potknięcie; okazywał się nieoczekiwanie rozmowny.
Pochyliła lekko głowę na wspomnienie o rzadkich wizytach w wydziale poszukiwawczym; przemknęło jej przez myśl, że musiał mieć wprawdzie wystarczająco zmartwień, jeszcze bardziej bezpośrednio obcując ze sprawą zniknięć. I że mogłaby go o to zapytać, ale obawiała się, że odpowiedź wtrąciłaby ich oboje w paskudniejszy nastrój – wiedziała też, że prawdopodobnie nie powinna się tym zwyczajnie interesować; a jednak przechodził ją lekki dreszcz wobec nagłej świadomości, że ten człowiek – śmiejący się z nią na korytarzu przy prozaicznych sprawach – znajdował się tak blisko sprawy, oglądał mnożące się twarze odnalezionych ofiar, studiował rozbryzg krwi na ziemi i ślady na ciałach, próbował odnaleźć wreszcie nić mogącą zaprowadzić do kłębka toczącej miasto febry. Zastanawiała się, czy też nie potrafił czasem zamknąć wieczorem oczu, wiedząc, że odnajdzie w ciemności tylko narastający niepokój, podchodzący do gardła mdłościami i sfrustrowanym poczuciem bezsilności.
Uśmiechnęła się szerzej z rozbawieniem i cichą ulgą, że nie poczytał jej uwagi na temat Nystroma za gorszącą nietaktowność.
– Nieszczególny z pana pocieszyciel – ośmieliła się na równe rozbawioną odpowiedź, choć ten nowy, promienny animusz zachwiał się wyraźnie w jej ekspresji, kiedy mężczyzna nachylił się w jej stronę konspiracyjnie, prędko jednak opanowany. Nie mogła zresztą długo czuć się tym przełamaniem dystansu zakłopotana, skutecznie pocieszona darowanym jej w konfidencji wyznaniem. – Powinnam mu może za to przesłodzić kawę – powiedziała, folgując rozwiązłości języka, zachęcona jego własną swobodą; rozbawiony grymas ust rozsunął się bardziej, noszący jeszcze ślady zawstydzenia, ale niepowściągliwy. – Następnym razem proszę mi się poskarżyć.
Niezachęcający ton, w jakim przywoływał w rozmowie wydział prewencyjny, nie zdołał zatrzeć dyskretnego ukłucia słodkawej goryczy, która dręczyła ją w ostatnim czasie coraz częściej, szczególnie kiedy mijała się ze wspomnianymi żółtodziobami odbywających swój obligatoryjny staż. Spróbowała wyobrazić sobie Mikkela, młodszego i być może jeszcze nie tak wyciosanego służbą (choć pozór surowości wydawał się mu w jakiś sposób naturalny, nie nabyty), w mundurze początkującego oficera – bezowocnie.
– Brzmi w każdym razie ciekawiej niż przewracanie dokumentów – zauważyła z nutą lekkiej, nieśmiałej marudności, choć w gruncie rzeczy lubiła swoją pracę; w innych okolicznościach, gdyby miasto było spokojniejsze, a nocy nie rozpoczynałaby dwukrotnym sprawdzeniem zamków w drzwiach, potrafiłaby może być nią również usatysfakcjonowana. Znalazłszy się na niższej kondygnacji, przed równym szpalerem zastraszających swym ogromem regałów, wciąż jeszcze o tym mimowolnie myślała; skinęła głową, sygnalizując przyjęcie do wiadomości podanych jej wytycznych, rozpinając w końcu płaszcz, który rzuciła niesfornie na drugie krzesło, wykorzystując też okazję, by przeczesać mimochodem wilgotne włosy palcami, uładzając ich nieład.
– Gdzie twój zapał, oficerze? – podchwyciła, zzuwając z nadgarstka gumkę, by związać nią zebrane na kark, zmierzwione włosy. Udręka wymalowana na jego twarzy rozbawiła ją ponownie, a odzyskany dystans i pokrzepiająca familiarność otoczenia zwracały większą śmiałość. – Myślałam, że wysłannicy przepadają za wyzwaniami – zaczepność brzmiała w jej ustach jeszcze nieporęcznie, rumieniec zdradzał wciąż nieśmiałość, ale wyraźnie starała się znów jej nie ulegać. Wsunęła się w prześwit między pierwszymi regałami, zaglądając na półki, wysuwając jedną z teczek, by rzucić okiem na jej opis. – Możemy podbić stawkę zakładem, jeśli cię to trochę ożywi. Jeśli znajdę teczkę pierwsza, będę mogła zadać ci jedno pytanie, za które nie możesz być na mnie zły – mówiła pewnie, wyraźnie jednak nie miała odwagi na niego spojrzeć; rumieniec wszedł na jej lico silniej i pochyliła się ku półkom bardziej, jakby chciała to ukryć. – Co ty na to?
– To nic – mruknęła ustępliwie, zakłopotana, że przywiodła go swoimi słowami do przeprosin; nie miała wprawdzie w intencji najmniejszej pretensji wobec tego, że mógł jej nie pamiętać i w głos wkradła jej się lekka, pospieszna nerwowość na myśl, że mógłby tak to zrozumieć. Nie pozwolił jej, szczęśliwie, wpaść w pułapkę zmieszania, w której zapewne wydrążyłaby pod sobą jeszcze głębszy dołek tłumaczeń, próbując naprawić przypadkowe potknięcie; okazywał się nieoczekiwanie rozmowny.
Pochyliła lekko głowę na wspomnienie o rzadkich wizytach w wydziale poszukiwawczym; przemknęło jej przez myśl, że musiał mieć wprawdzie wystarczająco zmartwień, jeszcze bardziej bezpośrednio obcując ze sprawą zniknięć. I że mogłaby go o to zapytać, ale obawiała się, że odpowiedź wtrąciłaby ich oboje w paskudniejszy nastrój – wiedziała też, że prawdopodobnie nie powinna się tym zwyczajnie interesować; a jednak przechodził ją lekki dreszcz wobec nagłej świadomości, że ten człowiek – śmiejący się z nią na korytarzu przy prozaicznych sprawach – znajdował się tak blisko sprawy, oglądał mnożące się twarze odnalezionych ofiar, studiował rozbryzg krwi na ziemi i ślady na ciałach, próbował odnaleźć wreszcie nić mogącą zaprowadzić do kłębka toczącej miasto febry. Zastanawiała się, czy też nie potrafił czasem zamknąć wieczorem oczu, wiedząc, że odnajdzie w ciemności tylko narastający niepokój, podchodzący do gardła mdłościami i sfrustrowanym poczuciem bezsilności.
Uśmiechnęła się szerzej z rozbawieniem i cichą ulgą, że nie poczytał jej uwagi na temat Nystroma za gorszącą nietaktowność.
– Nieszczególny z pana pocieszyciel – ośmieliła się na równe rozbawioną odpowiedź, choć ten nowy, promienny animusz zachwiał się wyraźnie w jej ekspresji, kiedy mężczyzna nachylił się w jej stronę konspiracyjnie, prędko jednak opanowany. Nie mogła zresztą długo czuć się tym przełamaniem dystansu zakłopotana, skutecznie pocieszona darowanym jej w konfidencji wyznaniem. – Powinnam mu może za to przesłodzić kawę – powiedziała, folgując rozwiązłości języka, zachęcona jego własną swobodą; rozbawiony grymas ust rozsunął się bardziej, noszący jeszcze ślady zawstydzenia, ale niepowściągliwy. – Następnym razem proszę mi się poskarżyć.
Niezachęcający ton, w jakim przywoływał w rozmowie wydział prewencyjny, nie zdołał zatrzeć dyskretnego ukłucia słodkawej goryczy, która dręczyła ją w ostatnim czasie coraz częściej, szczególnie kiedy mijała się ze wspomnianymi żółtodziobami odbywających swój obligatoryjny staż. Spróbowała wyobrazić sobie Mikkela, młodszego i być może jeszcze nie tak wyciosanego służbą (choć pozór surowości wydawał się mu w jakiś sposób naturalny, nie nabyty), w mundurze początkującego oficera – bezowocnie.
– Brzmi w każdym razie ciekawiej niż przewracanie dokumentów – zauważyła z nutą lekkiej, nieśmiałej marudności, choć w gruncie rzeczy lubiła swoją pracę; w innych okolicznościach, gdyby miasto było spokojniejsze, a nocy nie rozpoczynałaby dwukrotnym sprawdzeniem zamków w drzwiach, potrafiłaby może być nią również usatysfakcjonowana. Znalazłszy się na niższej kondygnacji, przed równym szpalerem zastraszających swym ogromem regałów, wciąż jeszcze o tym mimowolnie myślała; skinęła głową, sygnalizując przyjęcie do wiadomości podanych jej wytycznych, rozpinając w końcu płaszcz, który rzuciła niesfornie na drugie krzesło, wykorzystując też okazję, by przeczesać mimochodem wilgotne włosy palcami, uładzając ich nieład.
– Gdzie twój zapał, oficerze? – podchwyciła, zzuwając z nadgarstka gumkę, by związać nią zebrane na kark, zmierzwione włosy. Udręka wymalowana na jego twarzy rozbawiła ją ponownie, a odzyskany dystans i pokrzepiająca familiarność otoczenia zwracały większą śmiałość. – Myślałam, że wysłannicy przepadają za wyzwaniami – zaczepność brzmiała w jej ustach jeszcze nieporęcznie, rumieniec zdradzał wciąż nieśmiałość, ale wyraźnie starała się znów jej nie ulegać. Wsunęła się w prześwit między pierwszymi regałami, zaglądając na półki, wysuwając jedną z teczek, by rzucić okiem na jej opis. – Możemy podbić stawkę zakładem, jeśli cię to trochę ożywi. Jeśli znajdę teczkę pierwsza, będę mogła zadać ci jedno pytanie, za które nie możesz być na mnie zły – mówiła pewnie, wyraźnie jednak nie miała odwagi na niego spojrzeć; rumieniec wszedł na jej lico silniej i pochyliła się ku półkom bardziej, jakby chciała to ukryć. – Co ty na to?
Mikkel Guldbrandsen
Re: 05.12.2000 – Archiwum – G. Molander & M. Guldbrandsen Pon 28 Mar - 22:12
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Naturalnie miał prawo jej nie pamiętać. Nie współpracowali ze sobą blisko, właściwie prawie wcale jak dotąd, nie zostali sobie oficjalnie przedstawieni. Szeregi Kruczej Straży liczyły zaś tylu oficerów, pracowników administracyjnych, techników, badaczy, patologów, kryminologów i Bogowie raczą wiedzieć kogo jeszcze, że nie sposób było poznać każdego. Zwłaszcza w środowisku, gdzie struktury były tak mocno zhierarchizowane i sztywne. Miał prawo, czuł jednak, że przeprosiny są konieczne, choćby przez wzgląd na uprzejmość; nikt nie powinien czuć się niewidzialny, a sam doskonale pamiętał, że stażyści takie poczucie właśnie mieli. Słuszne, bo tak ich traktowano. Z pobłażaniem, z irytacją, mocno protekcjonalnie i lekceważąco. Sam tego doświadczył i musiał znosić to z uśmiechem na ustach, zaciskając zęby; nie mógł wówczas odpysknąć innemu oficerowi, wciąż nie mógł tego uczynić, jeśli tylko był wyższy rangą. Może wśród oficerów podobne chrzty bojowe zdawały egzamin, utwardzały charakter, nie sądził jednak, że to konieczne w przypadku stażystów takich jak Gerda.
- Cóż mogę powiedzieć więcej... wolałem być szczery - przepraszającej minie towarzyszyło wzruszenie ramion. Wolałaby, aby skłamał i zapewniał, że okres stażu był wyjątkowo przyjemny, pouczający i pełny doświadczeń wartych zapamiętania? Prędzej ugryzłby się w język. Prawda nie zawsze bywała przyjemna, lecz nawet najbardziej gorzka wciąż była lepsza niż najsłodsze kłamstwo. - Wierzę jednak, że zdoła pani to przetrwać i dotrwać do przyjemnego momentu wypełniania służbowych obowiązków jako pełnoprawny pracownik przez następne czterdzieści lat, aż do emerytury. Plus jest taki, że to inny żółtodziób będzie pani parzył i przynosił kawę. Krąg życia, czyż nie? - ciągnął dalej, nie starając się nawet ukryć cynizmu, bo nie dało się zaprzeczyć przecież temu, że to boleśnie prawdziwa wizja bliskiej przyszłości. - Nystrom słodzi kawę? - zdziwił się Mikkel, może wręcz zbyt teatralnie, oglądając się na Gerdę. - Jestem teraz w ciężkim szoku, że słodycz nie wypaliła go jeszcze od środka... Tylko niech to pozostanie między nami. Nie chciałbym człowiekowi podpadać - znów użył konspiracyjnego szeptu, nie nachylił się jednak ku niej, schodząc wciąż schodami w dół. - Jeśli się poskarżę, to mogę liczyć na pani pomoc i wsparcie? - spytał zaczepnie. Może nie zdołał panny Molander pocieszyć, ale dzięki tej krótkiej rozmowie (i kawie pitej z wyraźną lubością i zadowoleniem) odzyskiwał humor.
- Wierz mi, że i mnie nie omija przewracanie dokumentów. Nie mogę tego porównać z administracją, ale czasami się zastanawiam, czy właśnie po to studiowałem tyle lat i latałem po ulicach jako stażysta w dziale prewencyjnym, by teraz spisywać setki stron raportów.
Wyznaniu temu towarzyszyło westchnięcie ciężkie i niechętne, jakby wspomniane raporty rzeczywiście były czymś niewyobrażalnie skomplikowanym i po stokroć trudniejszym niż schwytanie ślepca - samo to jednak, rzecz jasna, nie wystarczyło, najpierw potrzebował solidnych dowodów, pozyskanych w sposób legalny i zgodny z procedurami, by móc go postawić przed organami sprawiedliwości. Przesadzał, oczywiście, tego poranka Gerda miała nieszczęścia trafić na rzadki moment, kiedy Guldbrandsen pewne niedogodności wyolbrzymiał, choć raczej w sposób ironiczny i żartobliwy.
- Dzisiaj został w pościeli razem z chęciami do życia w ogóle - odpowiedział Guldbrandsen, jego głos zaś ciężki był od zmęczenia, lecz zarazem podszyty wciąż rozbawieniem. Kącik ust zaraz uniósł się w uśmiechu, bo pomyślał, że wyzwaniem na dziś było opuszczenie wspomnianej przed momentem pościeli. Tą myślą z panną Molander nie zdecydował się jednak już podzielić, nie chcąc, żeby pomyślała, że dręczy go coś więcej, niż niewyspanie i niedobór kofeiny, choć to drugie stopniowo przestawało mu doskwierać dzięki wspaniałomyślności kobiety. Zerknął na nią, kiedy wiązała włosy nad karkiem, myśląc, że mają wyjątkowo żywy kolor, przyciągający wzrok. - Przepadają. Za takimi w terenie - potwierdził, uśmiechając się do Gerdy szerzej; czuł, że zaczyna przełamywać dystans pomiędzy nimi, zupełnie w tej chwili niepotrzebny, a może wręcz bardziej jej niezrozumiałą nieśmiałość, w której wydawała mu się wręcz urocza. Przez propozycję zakładu zatrzymał się między regałami i by zamaskować zdziwienie, jakie wywołała propozycja rudowłosej, sięgnął po pierwszą lepszą teczkę i otworzył ją, żeby sprawdzić jakiego rodzaju dokumenty i z którego roku kryje w środku. - Teraz to mnie zaskoczyłaś. Lubisz zakłady? - spytał podobnie zaczepnym tonem, jakim Gerda zwracała się do niego zaledwie przed chwilą. - Nie będę kłamał, lubię rywalizację, więc niech będzie. Ale jeśli ja znajdę teczkę, to także zadam ci jedno pytanie, za które nie będziesz mogła być na mnie zła - zgodził się wreszcie, przyglądając miłemu dla oka profilowi, kiedy pochylała się nad teczkami, unikając spojrzenia Guldbrandsena. Uśmiechnął się pod nosem, zamknął trzymaną akurat teczkę, która zdecydowanie nie była tym, czego szukali i odłożył ją na swoje miejsce; ruszył wzdłuż regałów dalej, przeglądając kolejne teczki, zaglądając do następnych pudeł. - Zdradzisz mi chociaż kategorię pytania jakie chciałabyś zadać, czy mam się nad tym zastanawiać nawet i następne parę godzin? - Znalezienie odpowiednich dokumentów w tym miejscu mogło potrwać nawet i do późnego popołudnia. Nie zamierzał stąd wyjść, dopóki nie będzie miał ich w rękach i przeczucie mu podpowiadało, że panna Molander nie zdecyduje się opuścić gmachu Kolegium Sprawiedliwości przez Guldbrandsenem, nawet gdyby czas jej pracy dobiegł końca i mogłaby to uczynić ze spokojnym sumieniem.
K6: Kto pierwszy znajdzie teczkę?
1-3 – Mikkel
4-6 – Gerda
- Cóż mogę powiedzieć więcej... wolałem być szczery - przepraszającej minie towarzyszyło wzruszenie ramion. Wolałaby, aby skłamał i zapewniał, że okres stażu był wyjątkowo przyjemny, pouczający i pełny doświadczeń wartych zapamiętania? Prędzej ugryzłby się w język. Prawda nie zawsze bywała przyjemna, lecz nawet najbardziej gorzka wciąż była lepsza niż najsłodsze kłamstwo. - Wierzę jednak, że zdoła pani to przetrwać i dotrwać do przyjemnego momentu wypełniania służbowych obowiązków jako pełnoprawny pracownik przez następne czterdzieści lat, aż do emerytury. Plus jest taki, że to inny żółtodziób będzie pani parzył i przynosił kawę. Krąg życia, czyż nie? - ciągnął dalej, nie starając się nawet ukryć cynizmu, bo nie dało się zaprzeczyć przecież temu, że to boleśnie prawdziwa wizja bliskiej przyszłości. - Nystrom słodzi kawę? - zdziwił się Mikkel, może wręcz zbyt teatralnie, oglądając się na Gerdę. - Jestem teraz w ciężkim szoku, że słodycz nie wypaliła go jeszcze od środka... Tylko niech to pozostanie między nami. Nie chciałbym człowiekowi podpadać - znów użył konspiracyjnego szeptu, nie nachylił się jednak ku niej, schodząc wciąż schodami w dół. - Jeśli się poskarżę, to mogę liczyć na pani pomoc i wsparcie? - spytał zaczepnie. Może nie zdołał panny Molander pocieszyć, ale dzięki tej krótkiej rozmowie (i kawie pitej z wyraźną lubością i zadowoleniem) odzyskiwał humor.
- Wierz mi, że i mnie nie omija przewracanie dokumentów. Nie mogę tego porównać z administracją, ale czasami się zastanawiam, czy właśnie po to studiowałem tyle lat i latałem po ulicach jako stażysta w dziale prewencyjnym, by teraz spisywać setki stron raportów.
Wyznaniu temu towarzyszyło westchnięcie ciężkie i niechętne, jakby wspomniane raporty rzeczywiście były czymś niewyobrażalnie skomplikowanym i po stokroć trudniejszym niż schwytanie ślepca - samo to jednak, rzecz jasna, nie wystarczyło, najpierw potrzebował solidnych dowodów, pozyskanych w sposób legalny i zgodny z procedurami, by móc go postawić przed organami sprawiedliwości. Przesadzał, oczywiście, tego poranka Gerda miała nieszczęścia trafić na rzadki moment, kiedy Guldbrandsen pewne niedogodności wyolbrzymiał, choć raczej w sposób ironiczny i żartobliwy.
- Dzisiaj został w pościeli razem z chęciami do życia w ogóle - odpowiedział Guldbrandsen, jego głos zaś ciężki był od zmęczenia, lecz zarazem podszyty wciąż rozbawieniem. Kącik ust zaraz uniósł się w uśmiechu, bo pomyślał, że wyzwaniem na dziś było opuszczenie wspomnianej przed momentem pościeli. Tą myślą z panną Molander nie zdecydował się jednak już podzielić, nie chcąc, żeby pomyślała, że dręczy go coś więcej, niż niewyspanie i niedobór kofeiny, choć to drugie stopniowo przestawało mu doskwierać dzięki wspaniałomyślności kobiety. Zerknął na nią, kiedy wiązała włosy nad karkiem, myśląc, że mają wyjątkowo żywy kolor, przyciągający wzrok. - Przepadają. Za takimi w terenie - potwierdził, uśmiechając się do Gerdy szerzej; czuł, że zaczyna przełamywać dystans pomiędzy nimi, zupełnie w tej chwili niepotrzebny, a może wręcz bardziej jej niezrozumiałą nieśmiałość, w której wydawała mu się wręcz urocza. Przez propozycję zakładu zatrzymał się między regałami i by zamaskować zdziwienie, jakie wywołała propozycja rudowłosej, sięgnął po pierwszą lepszą teczkę i otworzył ją, żeby sprawdzić jakiego rodzaju dokumenty i z którego roku kryje w środku. - Teraz to mnie zaskoczyłaś. Lubisz zakłady? - spytał podobnie zaczepnym tonem, jakim Gerda zwracała się do niego zaledwie przed chwilą. - Nie będę kłamał, lubię rywalizację, więc niech będzie. Ale jeśli ja znajdę teczkę, to także zadam ci jedno pytanie, za które nie będziesz mogła być na mnie zła - zgodził się wreszcie, przyglądając miłemu dla oka profilowi, kiedy pochylała się nad teczkami, unikając spojrzenia Guldbrandsena. Uśmiechnął się pod nosem, zamknął trzymaną akurat teczkę, która zdecydowanie nie była tym, czego szukali i odłożył ją na swoje miejsce; ruszył wzdłuż regałów dalej, przeglądając kolejne teczki, zaglądając do następnych pudeł. - Zdradzisz mi chociaż kategorię pytania jakie chciałabyś zadać, czy mam się nad tym zastanawiać nawet i następne parę godzin? - Znalezienie odpowiednich dokumentów w tym miejscu mogło potrwać nawet i do późnego popołudnia. Nie zamierzał stąd wyjść, dopóki nie będzie miał ich w rękach i przeczucie mu podpowiadało, że panna Molander nie zdecyduje się opuścić gmachu Kolegium Sprawiedliwości przez Guldbrandsenem, nawet gdyby czas jej pracy dobiegł końca i mogłaby to uczynić ze spokojnym sumieniem.
K6: Kto pierwszy znajdzie teczkę?
1-3 – Mikkel
4-6 – Gerda
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Gerda Molander
Re: 05.12.2000 – Archiwum – G. Molander & M. Guldbrandsen Sro 6 Kwi - 18:28
Gerda MolanderWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : stażystka w wydziale administracyjnym KS
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kowalik
Atuty : znawca transformacji (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 28 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Próby osłodzenia wątpliwego pocieszenia brzmiały wprawdzie szczerze, ale równie nieprzekonująco – szczególnie, że z każdym dniem coraz mniej wierzyła, że podjęła właściwą decyzję, wybierając stateczne towarzystwo niekończących się nigdy stosów papierków, rosnących na biurkach w krzywe wieże, nieważne jak długo i jak sumiennie się przez ich wertepy przedzierała. Choć od zawsze uważała, że podobne środowisko jest jej najbardziej odpowiednie: spokojne, cierpliwe i wycofane na dalszy plan rzeczy, za które nie miałaby śmiałości wziąć odpowiedzialności. Przede wszystkim dalekie od wrażeń, od których w dłonie wkradało jej się niespokojne drżenie, wytrącając z nerwowego uchwytu palców kruche naczynia rozbijające się na podłodze u jej stóp, litery rozpadające się w wykoślawione karykatury swoich właściwych podobizn pod stalówką trzymanego niemrawo pióra, spokój myśli tak łatwo wzburzany rzeczami pozostającymi poza jej wpływem. Rysowana jego żartobliwymi słowami wizja tymczasem przyprawiała ją jedynie o cichy impuls rozczarowanego przygnębienia, gdzieś głębiej, pod opoką żeber. Zaśmiała się, mimo to, lekko pod nosem, uporczywie zachowując swój, wbrew wszystkiemu, optymistyczny nastrój.
– Oczywiście, że przetrwam – zgodziła się, zaskakująco zuchwale, w dziwacznym, niewątpliwie niewymuszonym, odstępstwie od naturalnej nieśmiałości, niezmiennie zauważalnej jednak w pozawerbalnej ekspresji. – Właśnie po to, żeby móc wyżyć się później, gnębiąc kolejne stażystki – żartowała dalej, ściągając przy tych słowach brwi ku sobie w wyrazie teatralnej złowrogości, rzucając mu nieporadne spojrzenie spod byka, przelotnie ścierające się z pewną taflą jego źrenic. Tknęło ją uczucie, że może zbyt szybko pozwala sobie na nadmierną swobodę, pociągnięta jednak zachęcającym tonem rozmowy nie potrafiła sprzeciwić się jej nurtowi, wbrew wszelkim pozorom zgubnie skłonna do beztroskiej wesołości, jeśli okoliczności i towarzystwo temu sprzyjało. Przeszło jej przez myśl, że gdyby spotkali się w Kruczej Straży, nie zdobyłaby się na podobną lekkość – tutaj w jakiś sposób łatwiej było oddzielić Guldbrandsena od jego munduru.
Przebłysk szerszego uśmiechu rozjaśnił jej twarz, kiedy spytał o kawę Nystroma, doskonale wprawdzie rozumiejąc jego zaskoczenie: podkomendant zdecydowanie nie wyglądał i istotnie nie był raczej osobą zdolną znieść kawę inną niż taką, którą możnaby pomylić ze smarem do czołgów, nie zauważając nawet różnicy.
– Nie słodzi, w tym rzecz – odpowiedziała, zniżając odruchowo głos do podobnie konspiracyjnego tonu, nachylając nieznacznie skroń ku jego ramieniu, podnosząc ukradkowe kasztanowe spojrzenie na jego twarz. – Czasami mam ochotę wrzucić mu kryształek cukru tylko po to, żeby sprawdzić, czy wyczułby różnicę. Za bardzo obawiam się chyba, że faktycznie by zauważył. Myślę, że byłby do tego zdolny, najmniejsza słodycz musiałaby go poruszyć, jak pierwszy w życiu kieliszek. Może dostałby wstrząsu, kto wie – potok słów podążał za myślą, zanim zdążyłaby przemyśleć słowa i zagryźć na nich język; kiedy zerkała ku niemu znowu, wzrok miała prawie ostrożny, jakby strzygący wciąż oznak niezadowolenia albo oznak, że podjudzał ją do tych żartów specjalnie. Szybko jednak łagodniała, nie potrafiąc stanowczo go podejrzewać; stanowczość wprawdzie nie leżała w jej usposobieniu. – Oczywiście, możesz na mnie liczyć – zgodziła się ugodowo, rumieniejąc zauważalnie silniej przy tych słowach, wprawdzie żartobliwych, wciąż posiadających jednak ciężar pewnej kłopotliwej poufałości.
Rozumiała, oczywiście, że jego praca nie polegała jedynie na ekscytującej pracy w terenie; że poza ciężkimi godzinami spędzonymi na czynnych staraniach, by doprowadzić którąś ze spraw do końca, upewnić się, że nie wypuści ona dalszych rozłogów postępującego przestępstwa, musiał poświęcić czas również wszystkim związanym z tym papierom, skrupulatnie zbieranym w teczkach i przechowywanych później w podobnym miejscu – oczami wyobraźni widziała, jak przesiaduje przy biurku, jego postawna sylwetka pochylona z zauważalnym udręczeniem nad rozłożonymi kartkami dokumentów, męska dłoń przesuwająca się po zaroście w wyrazie zmęczenia, stos papierosowego popiołu narastający w stojącej obok popielniczce. Nie powinna myśleć o tym wcale, ale nie mogła się nigdy powstrzymać – ludzie interesowali ją za bardzo.
– To pielęgnuje w was resztki pokory – uszczypliwe słowa umknęły jej z ust, zanim zdążyłaby zagryźć na nich zęby, tym chętniej więc zajmowała później spojrzenie przytłaczającą regularnością rzędów niezachęcających regałów, szpalerem teczek postawianych na półkach, od których widoku zaledwie czuła fantomowe zmęczenie źrenic. Uśmiechała się wciąż, kiedy do niej mówił, wyraźnie odnajdując oparcie dla nieśmiałego usposobienia w znajomym sobie środowisku, dającym wymówkę, by skupić uwagę na czymś innym.
– Tylko takie, w których mam przewagę – znów zuchwałość, tym razem z bardziej świadomą przekornością, choć nie było czuć w niej próżnej złośliwości; raczej pewność siebie opartą na świadomości swoich mocnych stron. – W porządku, to brzmi sprawiedliwie. – Kąciki jej ust zachybotały się w cichej satysfakcji, kiedy przystał wreszcie na jej propozycję. Z wyraźną wprawą tymczasem wysuwała kolejne teczki, zerkając pobieżnie na ich opis, szukając punktu zaczepienia w datach widniejących przy odnośniku do zbioru kruczej straży, z każdą półką i teczką zbliżających się tej właściwej. Fakt, że dzieliła ich teraz zasłona regałów, napawał ją większą śmiałością; odgarnęła wilgotne kosmyki ze skroni, przyłożyła na chwilę chłodny wierzch jednej dłoni do rozpalonego rumieńcem policzka, jakby mogła go tym sposobem schłodzić. Głos mężczyzny podniósł się tymczasem gdzieś dalej, a ona podniosła na chwilę spojrzenie, jak gdyby mogła dostrzec go przez barierę zapełnionych półek, zakłopotana. Wsunęła trzymaną teczkę na miejsce, przechodząc parę kroków dalej, nim sięgnęła po kolejną, odkrywając z tknięciem satysfakcji, że była przesądzająco blisko. Niespodziewanie szybko, czemu towarzyszyło lekkie ukłucie rozczarowania.
– Jedno z tych pytań, których inaczej nie odważyłabym się zadać, choć jest chyba dość przewidywalne. Być może nie powinnam. Nie musisz na nie odpowiadać – odpowiedziała, unosząc się na palcach by sięgnąć na najwyższą półkę, wysunąć z pewnym kłopotem pierwszą teczkę z rzędu. Zerknąwszy na opis, zawahała się; spodziewała się, że ta właściwa znajdowała się w tym samym stosie. – Jakie ty byś mi zadał?
– Oczywiście, że przetrwam – zgodziła się, zaskakująco zuchwale, w dziwacznym, niewątpliwie niewymuszonym, odstępstwie od naturalnej nieśmiałości, niezmiennie zauważalnej jednak w pozawerbalnej ekspresji. – Właśnie po to, żeby móc wyżyć się później, gnębiąc kolejne stażystki – żartowała dalej, ściągając przy tych słowach brwi ku sobie w wyrazie teatralnej złowrogości, rzucając mu nieporadne spojrzenie spod byka, przelotnie ścierające się z pewną taflą jego źrenic. Tknęło ją uczucie, że może zbyt szybko pozwala sobie na nadmierną swobodę, pociągnięta jednak zachęcającym tonem rozmowy nie potrafiła sprzeciwić się jej nurtowi, wbrew wszelkim pozorom zgubnie skłonna do beztroskiej wesołości, jeśli okoliczności i towarzystwo temu sprzyjało. Przeszło jej przez myśl, że gdyby spotkali się w Kruczej Straży, nie zdobyłaby się na podobną lekkość – tutaj w jakiś sposób łatwiej było oddzielić Guldbrandsena od jego munduru.
Przebłysk szerszego uśmiechu rozjaśnił jej twarz, kiedy spytał o kawę Nystroma, doskonale wprawdzie rozumiejąc jego zaskoczenie: podkomendant zdecydowanie nie wyglądał i istotnie nie był raczej osobą zdolną znieść kawę inną niż taką, którą możnaby pomylić ze smarem do czołgów, nie zauważając nawet różnicy.
– Nie słodzi, w tym rzecz – odpowiedziała, zniżając odruchowo głos do podobnie konspiracyjnego tonu, nachylając nieznacznie skroń ku jego ramieniu, podnosząc ukradkowe kasztanowe spojrzenie na jego twarz. – Czasami mam ochotę wrzucić mu kryształek cukru tylko po to, żeby sprawdzić, czy wyczułby różnicę. Za bardzo obawiam się chyba, że faktycznie by zauważył. Myślę, że byłby do tego zdolny, najmniejsza słodycz musiałaby go poruszyć, jak pierwszy w życiu kieliszek. Może dostałby wstrząsu, kto wie – potok słów podążał za myślą, zanim zdążyłaby przemyśleć słowa i zagryźć na nich język; kiedy zerkała ku niemu znowu, wzrok miała prawie ostrożny, jakby strzygący wciąż oznak niezadowolenia albo oznak, że podjudzał ją do tych żartów specjalnie. Szybko jednak łagodniała, nie potrafiąc stanowczo go podejrzewać; stanowczość wprawdzie nie leżała w jej usposobieniu. – Oczywiście, możesz na mnie liczyć – zgodziła się ugodowo, rumieniejąc zauważalnie silniej przy tych słowach, wprawdzie żartobliwych, wciąż posiadających jednak ciężar pewnej kłopotliwej poufałości.
Rozumiała, oczywiście, że jego praca nie polegała jedynie na ekscytującej pracy w terenie; że poza ciężkimi godzinami spędzonymi na czynnych staraniach, by doprowadzić którąś ze spraw do końca, upewnić się, że nie wypuści ona dalszych rozłogów postępującego przestępstwa, musiał poświęcić czas również wszystkim związanym z tym papierom, skrupulatnie zbieranym w teczkach i przechowywanych później w podobnym miejscu – oczami wyobraźni widziała, jak przesiaduje przy biurku, jego postawna sylwetka pochylona z zauważalnym udręczeniem nad rozłożonymi kartkami dokumentów, męska dłoń przesuwająca się po zaroście w wyrazie zmęczenia, stos papierosowego popiołu narastający w stojącej obok popielniczce. Nie powinna myśleć o tym wcale, ale nie mogła się nigdy powstrzymać – ludzie interesowali ją za bardzo.
– To pielęgnuje w was resztki pokory – uszczypliwe słowa umknęły jej z ust, zanim zdążyłaby zagryźć na nich zęby, tym chętniej więc zajmowała później spojrzenie przytłaczającą regularnością rzędów niezachęcających regałów, szpalerem teczek postawianych na półkach, od których widoku zaledwie czuła fantomowe zmęczenie źrenic. Uśmiechała się wciąż, kiedy do niej mówił, wyraźnie odnajdując oparcie dla nieśmiałego usposobienia w znajomym sobie środowisku, dającym wymówkę, by skupić uwagę na czymś innym.
– Tylko takie, w których mam przewagę – znów zuchwałość, tym razem z bardziej świadomą przekornością, choć nie było czuć w niej próżnej złośliwości; raczej pewność siebie opartą na świadomości swoich mocnych stron. – W porządku, to brzmi sprawiedliwie. – Kąciki jej ust zachybotały się w cichej satysfakcji, kiedy przystał wreszcie na jej propozycję. Z wyraźną wprawą tymczasem wysuwała kolejne teczki, zerkając pobieżnie na ich opis, szukając punktu zaczepienia w datach widniejących przy odnośniku do zbioru kruczej straży, z każdą półką i teczką zbliżających się tej właściwej. Fakt, że dzieliła ich teraz zasłona regałów, napawał ją większą śmiałością; odgarnęła wilgotne kosmyki ze skroni, przyłożyła na chwilę chłodny wierzch jednej dłoni do rozpalonego rumieńcem policzka, jakby mogła go tym sposobem schłodzić. Głos mężczyzny podniósł się tymczasem gdzieś dalej, a ona podniosła na chwilę spojrzenie, jak gdyby mogła dostrzec go przez barierę zapełnionych półek, zakłopotana. Wsunęła trzymaną teczkę na miejsce, przechodząc parę kroków dalej, nim sięgnęła po kolejną, odkrywając z tknięciem satysfakcji, że była przesądzająco blisko. Niespodziewanie szybko, czemu towarzyszyło lekkie ukłucie rozczarowania.
– Jedno z tych pytań, których inaczej nie odważyłabym się zadać, choć jest chyba dość przewidywalne. Być może nie powinnam. Nie musisz na nie odpowiadać – odpowiedziała, unosząc się na palcach by sięgnąć na najwyższą półkę, wysunąć z pewnym kłopotem pierwszą teczkę z rzędu. Zerknąwszy na opis, zawahała się; spodziewała się, że ta właściwa znajdowała się w tym samym stosie. – Jakie ty byś mi zadał?
Mistrz Gry
Re: 05.12.2000 – Archiwum – G. Molander & M. Guldbrandsen Sro 6 Kwi - 18:28
The member 'Gerda Molander' has done the following action : kości
'k6' : 6
'k6' : 6
Mikkel Guldbrandsen
Re: 05.12.2000 – Archiwum – G. Molander & M. Guldbrandsen Sob 14 Maj - 17:30
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
Decyzje o podejmowanych studiach i ścieżce zawodowej należały chyba do najczęściej żałowanych w przyszłości, zarówno wśród galdrów, jak i śniących. Często zrozumienie, że była ona błędna, chybiona, nietrafiona przychodziło stanowczo zbyt późno. Za późno, aby ją zmienić; to wymagało niemałej odwagi i samozaparcia. Może dlatego, że człowiek podejmował tak ważną decyzję stanowczo zbyt wcześnie, mając paręnaście lat i pstro w głowie, kiedy jeszcze nie wiedział kim tak naprawdę jest i czego chce, potrzebuje od życia. Niekiedy wpływ mieli na to rodzice, presja z ich strony, bądź inspiracja, innym znowuż razem kwestia materialna, czasami po prostu przypadek. Mikkel od samego początku wiedział jaką drogą chciałby podążyć, mimo to wybrał inną - nie żałował jednak, poniekąd. Zastanawiał się czasem jakby to było, gdyby śmierć ojca nie zdefiniowała jego planów na przyszłość i tak jak on wybrał studia magii runicznej. Czy jego życie wyglądałoby tak jak sobie to wyobrażał jako młody chłopak? Pełne ekscytujących podróży, zagadek i ryzyka? Właściwie w tym momencie dwóch ostatnich wcale mu nie brakowało, tak jak i niebezpieczeństw, tyle ze innego rodzaju. Nie żałował wyboru Kruczej Straży, czuł, że była właściwa i sprawdzał się w roli oficera, inaczej nie awansowałby przecież na wysłannika Forsetiego, lecz gdzieś w głębi ducha miał jakiś niedosyt, poczucie niesprawiedliwości. Czy panna Molander czuła już to samo, choć była dopiero na początku swojej drogi?
- Będę trzymał za słowo i sprawdzę to za... ile? Ile jeszcze zostało ci do końca stażu? - Uśmiechnął się w odpowiedzi na to zuchwałe zapewnienie, bo dotychczas rudowłosa wydawała mu się wycofana i nieśmiała, a takie dziewczyny zwykły wątpić w siebie i własne talenta. Wyglądała młodziutko, lecz ciężko było Guldbrandsenowi dokładnie okreslić jej wiek. Pół biedy jakby strzelił, że liczy sobie mniej niż miała. Gorzej jakby powiedział, że więcej. Kobiet o wiek się nie pyta, tej zasady się trzymał. - No i o to chodzi. Nie wolno przerywać tego kręgu, inaczej zaburzysz równowagę w naturze Kruczej Straży - ciągnął żartobliwie, wyobrażając sobie biuro, gdzie nikt nie stroi sobie dowcipów ze stażystów, którzy zamiast parzyć kawę (jak przystało na stażystów) uczą się czegoś naprawdę pożytecznego. Te żarty z ich sytuacji pomogły Guldbrandsenowi się rozluźnić, we współpracy z kofeiną zapomnieć chwilowo o niewyspaniu i wstaniu lewą nogą, choć i on we właściwej siedzibie Kruczej Straży zapewne nie pozwoliłby sobie na taką swobodę, nie wybiegałby z dowcipami tak daleko. Tam atmosfera wydawała się o wiele sztywniejsza i bardzo poważna. Na tyle, że człowiek miał wrażenie, że naruszając ją złamie jakiś punkt nigdy niespisanego regulaminu. Tym bardziej nie żartowałby z kawy Nystroma. Wolał nie ryzykować, że ktoś to podsłucha i przekaże, naprawdę lepiej mu było nie podpadać. Uchwycił spojrzenie kasztanowych oczu i uśmiechnął się kącikiem ust.
- Nie rób tego. Zapewniam cię, że na pewno wyczuje, a kiedy już się już otrząśnie zruga cię tak, że zapomnisz jak się nazywasz i sama już nigdy nie wrzucisz do kawy nawet najdrobniejszego kryształka cukru - odparł nie mniej konspiracyjnym szeptem. Sam nie słodził kawy, pił ją czarną i gorzką, bez mleka, więc wiedział doskonale, że człowiek robi się wyczulony na tym punkcie. W domu rodzinnym pomylił się kilka razy i sięgnął po kubek matki, wtedy miał ochotę wypluć nawet te kilka kropel. - Będę o tym zatem pamiętać - obiecał Mikkel, niby poważnie, odwracając wzrok od twarzy Gerdy, ku półkom z teczkami i dokumentami, nie chcąc wprawiać dziewczyny w jeszcze większe zakłopotanie.
Chociaż poniekąd czuł lekką pokusę, aby to zrobić, bo z rumieńcem na bladych policzkach było jej do twarzy.
- Resztki pokory? - powtórzył za nuią rozbawiony. - Uważasz, że nie mamy w sobie pokory? Dlaczego? - spytał wciąż zaczepnie, chcac sprowokowa pannę Molander do szczerej odpowiedzi. Poczuł się zaintrygowany powodem, dla którego tak myślała. Młodzi oficerowie podczas stażu i pierwszych lat pracy byli raczej pozbawieni zuchwałości; na nią nie było miejsca wśród mundurowych, tam, gdzie hierarchia i rozkaz wydawały się świętością. Skłamałby jednak mówiąc, że nie brakowało pewnej wyniosłości w spojrzeniach jego kolegów, zwłaszcza wśród wysłanników; zastanawiał się czasem, czy i sam tak wygląda w oczach postronnych. Teraz i samej Gerdy. Był dumny z tego awansu, lecz czy naprawdę zadzierał nosy i wydawał się nie mieć w sobie p0okory?
- Tutaj niewątpliwie masz dużą przewagę - zaśmiał się mrukliwie, nadal wędrując wśród regałów, poszukując odpowiedniego oznaczenia. Lubił buszować w bibliotece, miał sporo cierpliwości, lecz raczej szukając czegoś, co go naprawdę interesowało, a nie przerzucając stosy dokumentów do kolejnej sprawy. - W jakich jeszcze ją masz? - dopytywał z ciekawością. Bywał dociekliwy, jak każdy Kruczy Strażnik. Uzyskawszy zgodę na na nagrodę w tej rywalizacji poczuł się bardziej zmotywowany do poszukiwań i przeszedł dalej, tracąc znów rudowłosą z oczu. Może dlatego zdecydował się dalej ciągnąć ją za język, choć to ona chciała zadawać pytania. - Dlaczego byś się nie odważyła? Pytaj śmiało. Nie sądzę, abyś była w stanie mnie zawstydzić - wyrzekł łagodnym tonem, starając się nie roześmiać, bo wyobraził sobie, że Gerda mogłaby spytać o coś naprawdę intymnego, a biorąc pod uwagą z jaką łatwością się rumieniła przez swobodną rozmowę - szczerze w to wątpił. Podejrzewał, że pragnie zapytać o coś związanego z Kruczą Strażą. - Jeszcze nie znalazłem teczki, a już mam pytać?
Uniósł rękę, palcem przesuwając po kolejnych pudłach i księgach, ale nic mu nie pasowało. Doszedł do końca regału i wychynął zza niego, stając w w tej samej alejce co Gerda i uśmiechnął się, wsparłszy łokciem o pustą półkę.
- No dobrze, panno Niecierpliwa. Zapytałbym, czy przyjmiesz zaproszenie na kawę. Ta była całkiem niezła, ale wiem, gdzie parzą naprawdę doskonałą. Zgodziłabyś się? - spytał, już bez żartobliwej nuty w tonie głosu, ale z uśmiechem i spoglądając prosto w kasztanowe oczy panny Molander.
- Będę trzymał za słowo i sprawdzę to za... ile? Ile jeszcze zostało ci do końca stażu? - Uśmiechnął się w odpowiedzi na to zuchwałe zapewnienie, bo dotychczas rudowłosa wydawała mu się wycofana i nieśmiała, a takie dziewczyny zwykły wątpić w siebie i własne talenta. Wyglądała młodziutko, lecz ciężko było Guldbrandsenowi dokładnie okreslić jej wiek. Pół biedy jakby strzelił, że liczy sobie mniej niż miała. Gorzej jakby powiedział, że więcej. Kobiet o wiek się nie pyta, tej zasady się trzymał. - No i o to chodzi. Nie wolno przerywać tego kręgu, inaczej zaburzysz równowagę w naturze Kruczej Straży - ciągnął żartobliwie, wyobrażając sobie biuro, gdzie nikt nie stroi sobie dowcipów ze stażystów, którzy zamiast parzyć kawę (jak przystało na stażystów) uczą się czegoś naprawdę pożytecznego. Te żarty z ich sytuacji pomogły Guldbrandsenowi się rozluźnić, we współpracy z kofeiną zapomnieć chwilowo o niewyspaniu i wstaniu lewą nogą, choć i on we właściwej siedzibie Kruczej Straży zapewne nie pozwoliłby sobie na taką swobodę, nie wybiegałby z dowcipami tak daleko. Tam atmosfera wydawała się o wiele sztywniejsza i bardzo poważna. Na tyle, że człowiek miał wrażenie, że naruszając ją złamie jakiś punkt nigdy niespisanego regulaminu. Tym bardziej nie żartowałby z kawy Nystroma. Wolał nie ryzykować, że ktoś to podsłucha i przekaże, naprawdę lepiej mu było nie podpadać. Uchwycił spojrzenie kasztanowych oczu i uśmiechnął się kącikiem ust.
- Nie rób tego. Zapewniam cię, że na pewno wyczuje, a kiedy już się już otrząśnie zruga cię tak, że zapomnisz jak się nazywasz i sama już nigdy nie wrzucisz do kawy nawet najdrobniejszego kryształka cukru - odparł nie mniej konspiracyjnym szeptem. Sam nie słodził kawy, pił ją czarną i gorzką, bez mleka, więc wiedział doskonale, że człowiek robi się wyczulony na tym punkcie. W domu rodzinnym pomylił się kilka razy i sięgnął po kubek matki, wtedy miał ochotę wypluć nawet te kilka kropel. - Będę o tym zatem pamiętać - obiecał Mikkel, niby poważnie, odwracając wzrok od twarzy Gerdy, ku półkom z teczkami i dokumentami, nie chcąc wprawiać dziewczyny w jeszcze większe zakłopotanie.
Chociaż poniekąd czuł lekką pokusę, aby to zrobić, bo z rumieńcem na bladych policzkach było jej do twarzy.
- Resztki pokory? - powtórzył za nuią rozbawiony. - Uważasz, że nie mamy w sobie pokory? Dlaczego? - spytał wciąż zaczepnie, chcac sprowokowa pannę Molander do szczerej odpowiedzi. Poczuł się zaintrygowany powodem, dla którego tak myślała. Młodzi oficerowie podczas stażu i pierwszych lat pracy byli raczej pozbawieni zuchwałości; na nią nie było miejsca wśród mundurowych, tam, gdzie hierarchia i rozkaz wydawały się świętością. Skłamałby jednak mówiąc, że nie brakowało pewnej wyniosłości w spojrzeniach jego kolegów, zwłaszcza wśród wysłanników; zastanawiał się czasem, czy i sam tak wygląda w oczach postronnych. Teraz i samej Gerdy. Był dumny z tego awansu, lecz czy naprawdę zadzierał nosy i wydawał się nie mieć w sobie p0okory?
- Tutaj niewątpliwie masz dużą przewagę - zaśmiał się mrukliwie, nadal wędrując wśród regałów, poszukując odpowiedniego oznaczenia. Lubił buszować w bibliotece, miał sporo cierpliwości, lecz raczej szukając czegoś, co go naprawdę interesowało, a nie przerzucając stosy dokumentów do kolejnej sprawy. - W jakich jeszcze ją masz? - dopytywał z ciekawością. Bywał dociekliwy, jak każdy Kruczy Strażnik. Uzyskawszy zgodę na na nagrodę w tej rywalizacji poczuł się bardziej zmotywowany do poszukiwań i przeszedł dalej, tracąc znów rudowłosą z oczu. Może dlatego zdecydował się dalej ciągnąć ją za język, choć to ona chciała zadawać pytania. - Dlaczego byś się nie odważyła? Pytaj śmiało. Nie sądzę, abyś była w stanie mnie zawstydzić - wyrzekł łagodnym tonem, starając się nie roześmiać, bo wyobraził sobie, że Gerda mogłaby spytać o coś naprawdę intymnego, a biorąc pod uwagą z jaką łatwością się rumieniła przez swobodną rozmowę - szczerze w to wątpił. Podejrzewał, że pragnie zapytać o coś związanego z Kruczą Strażą. - Jeszcze nie znalazłem teczki, a już mam pytać?
Uniósł rękę, palcem przesuwając po kolejnych pudłach i księgach, ale nic mu nie pasowało. Doszedł do końca regału i wychynął zza niego, stając w w tej samej alejce co Gerda i uśmiechnął się, wsparłszy łokciem o pustą półkę.
- No dobrze, panno Niecierpliwa. Zapytałbym, czy przyjmiesz zaproszenie na kawę. Ta była całkiem niezła, ale wiem, gdzie parzą naprawdę doskonałą. Zgodziłabyś się? - spytał, już bez żartobliwej nuty w tonie głosu, ale z uśmiechem i spoglądając prosto w kasztanowe oczy panny Molander.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Gerda Molander
Re: 05.12.2000 – Archiwum – G. Molander & M. Guldbrandsen Sro 1 Cze - 17:10
Gerda MolanderWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : stażystka w wydziale administracyjnym KS
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kowalik
Atuty : znawca transformacji (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 28 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
– Trochę ponad pół roku – odpowiedziała, potrzebując krótkiej chwili, by odliczyć w myśli czas, jaki jeszcze jej pozostał, zanim zostanie ostatecznie przysposobiona przez wydział administracyjny, zaskoczona poniekąd jak szybko minęło jej poprzednie półtorej roku, szczególnie ostatnie parę miesięcy, od nieszczęsnego midsommar, po którym dni zdawała się tracić umyślnie na wszelkie możliwe zajęcia, byle nie myśleć o zaginionym Josefie, byle uciec w poczucie mobilizacji i produktywności.
Zaśmiała się lekko na jego uwagę, kiwając nieznacznie głową w ustępliwiej zgodzie, choć wizja przekazania chlubnego obowiązku zaparzania kawy wiązała się z łagodnym ukłuciem żalu – zdążyła polubić związany z tym poranny rytuał, rozpoczynający każdy dzień znajomą repetycją, mocnym, rozbudzającym zapachem kawy i stukotem kubków. Krótkie pogawędki ucinane po uśmiechach wdzięczności, zagajane w tym przede wszystkim celu, by odwlec rozpoczęcie pracy, sprawiały jej niewymuszoną przyjemność; sprawiały też, że wiedziała o niektórych, bardziej gadatliwych, więcej niż było to koniecznie, a pamięć o tych drobnych rzeczach – zdrowiu, dolegliwościach, wnuczkach, wyjściach do teatru, zapomnianych rocznicach, kłopotliwych sąsiadach, sprawach niepozwalających zasnąć, ratujesz mi życie tą kawą, słońce – była w jakiś sposób prostodusznie satysfakcjonująca.
– Wolałabym zrezygnować z niej zupełnie. – Wzdrygnęła się teatralnie na myśl o niesłodzonej kawie, z grymasem symulując nieprzyjemny dreszcz zniesmaczenia, niepomna jego własnych preferencji tak podobnych do tych Nystroma. – W przeciwieństwie do niektórych lubię wypijać swoją kawę z przyjemnością, dziękuję – oznajmiła jeszcze żartobliwie, łypiąc na niego krótko z przekornym błyskiem w oku, zanim nie rozdzieliły ich zapełnione po brzegi regały, pozwalając jej schować nieśmiałe zakłopotanie wobec składanej jej niewinnej obietnicy, wzmożone tylko, gdy podjął jej żart zupełnie poważnym, choć zaczepnym, pytaniem. Pochyliła spojrzenie odruchowo, zerkając na niższe półki, poprawiając jeszcze raz niesforne kosmyki włosów, które tkwiły już posłusznie za uchem, nie potrzebując w istocie żadnej poprawy.
– Niektórzy z was, w każdym razie – poprawiła się nieco ciszej. Myśl próbująca śledzić odczytywane z teczek oznaczenia, wymykała jej się nieuważnie, śledząc odgłos jego kroków, szelest papierów bez problemu wysuwanych z wyższych kondygnacji regałów. Zabębniła palcami w pionową przedziałkę między aktami, wspierając o nią swobodnie dłoń, kiedy unosiła się lekko na palcach, zaglądając wyżej. – Zdaje się przynajmniej, że to czasem efekt uboczny noszenia munduru, choć chyba częstszy u tych, którzy nie noszą go zbyt długo. Pierwszy haust autorytetu, rozumiesz, idzie się zachłysnąć – mówiła swobodnie, nasłuchując oznak niezadowolenia, choć nie podejrzewała go chyba o zacietrzewiony, urażony sprzeciw; nie wydawał się wprawdzie należeć do typu, który opisywała. Czasem nie było to więcej ponad spoważniałą wyniosłość i surowy, naglący ton, spojrzenie obserwujące ją pilnie, jak gdyby wyczekując błędu czy potknięcia, pretekstu, by złapać za ramię i potrząsnąć lub zadać wreszcie tkwiące na języku ostre pytanie, po co właściwie zawraca się im głowę głupotami; to była w stanie jeszcze znieść. Ci pozornie przyjaźni i żartobliwi, zuchwale rzucający nieapetyczne frazesy, bywali znacznie gorsi, na domiar złego w przeciwieństwie do tych pierwszych niespieszni do raczenia innych świętym spokojem; krążyły w Kruczej twarze, na których widok musiała powściągać odruch w tył zwrotu. – Przypuszczam, że nie jest to tak zauważalne, kiedy patrzy się z drugiego końca łańcucha pokarmowego – nie planowała wypowiadać tego z wyrzutem, ale w głos wkradła jej się mimowiedna niepocieszona cierpkość. Był wysłannikiem Forsetiego, a to nie brzmiało raczej jak zachęta do zuchwałych zaczepek czy szorstkich odzywek, tym bardziej nie do pobłażliwego politowania, którym czasem okraszano serwowane jej upomnienia czy żarty; był, ponadto, mężczyzną, a to już przynajmniej wykluczało najbardziej żenujące z nich.
Schowana poza zasięgiem jego spojrzenia, nie próbowała powściągać lekkiego uśmiechu towarzyszącego rumieńcowi; kiedy udało mu się przewrócić rozmowę w przyjemne przesłuchanie? Choć schlebiało jej jego zainteresowanie, była odruchowo przekonana, że wynikało przede wszystkim z okoliczności – w otoczeniu archiwum, w którym jedynym życiem wydawały się zalegające w kurzu roztocza, niewiele było ciekawszych punktów zaczepienia.
– Sprytne podejście, ale odmawiam zeznań. Jaka w tym zabawa, jeśli tak po prostu ci powiem? – mruknęła z rozbawieniem, obserwując jak kurz wzruszony wysuwanymi papierami unosi się drobnymi kłaczkami i opada na jej ramiona; zamrugała, strzepując mikry pył z rzęs. Odczuwała prawie triumfalną przyjemność z tej przekory, odmawiania mu czegoś, nieułatwiania tych indagacji, z niewinnych podroczeń w doskonałej ciszy doskonale spokojnego miejsca, w którym byli oboje chwilowymi wichrzycielami tego statecznego porządku, z którego w końcu musieli wrócić do własnych, osobnych, mijających się jedynie w korytarzu z uprzejmym dzień dobry.
Cieszyła się, że nie ma go teraz przed sobą, bo spojrzenie z pewnością zdradziłoby ją przy temacie niezadanego pytania, od którego nie było już odwrotu, skoro połowicznie zdążyła odkryć swoje karty. Dała się zresztą uspokoić jego zachęcie – gdyby miała pewność, że nie spotkają się nigdy więcej, znalazłaby może odwagę, by pod tym pretekstem istotnie nagiąć granice przyzwoitości. O ile tylko zgodziłby się na nią przez chwilę nie patrzyć; przez chwilę i nigdy więcej. Słuchała jak jego kroki zbliżają się powoli do miejsca, w którym się zatrzymała, cofając palce ze stosu, w którym czekała na nią nagroda, opuszczając je ku niższej półce, nie chcąc przedwcześnie zdradzać się ze swoją pewnością. Wysunęła losową teczkę, odkrywając jej etykietkę akurat w czas, kiedy mężczyzna wychylił się zza regału, przystając obok i opierając się o niego w swobodnej pozie, wypełniając sobą przestrzeń alejki. Łypnęła ku niemu pojaśniałym wesołością spojrzeniem, rozbawionym uśmiechem reagując na dany jej przydomek, sięgając dalej mało uważnie, dla samego pozoru dalszych poszukiwań. Była sobie wdzięczna za ten mały teatrzyk, przekierowanie własnej uwagi, bo kiedy zdradził jej swoje zamiary, nerwowa kłopotliwość na krótką chwilę przepłoszyła wszelką jasną myśl z jej skroni – wraz ze zdolnością odczytania druczku, na który patrzyła – i obawiała się, że wobec jego spojrzenia zachowałaby się równie bezmyślnie, co dzisiejszego poranka. Mogła tymczasem udawać – zupełnie nieporadnie, czując ciężar jego uwagi – zaprzątniętą aktami; rozsunęła powoli sąsiednie teczki, by wsunąć tę trzymaną na swoje miejsce.
– Jeszcze nie wygrałeś, kawalerze Niecierpliwy – upomniała go zarumieniona, głosem wyraźnie zmienionym, silącym się na wcześniejszą swobodną przekorę przez onieśmielenie. Palce drżały jej odrobinę wyraźniej, kiedy unosiła się na stopach, by sięgnąć do najwyższej półki, przesunąć palcem wskazującym po grzbietach, chwytając w końcu trzy sąsiadujące ze sobą teczki, wyciągnąć je odrobinę niezdarnie, jakby obawiała się przy tym, że runą jej na rudą czuprynę. Przyciągając je do swojej piersi, przejrzała je pospiesznie, w końcu zatrzymując się z cichym mruknięciem zadowolenia. Podała mu tę właściwą, dopiero teraz ośmielając się na niego spojrzeć, ignorując spiekotę rozlaną na policzkach, mimowolne napięcie, kiedy odnalazła jego wzrok ożywionym, jakby również rozgrzanym, kasztanem sarnich oczu.
– Skąd ta blizna? – spytała, kiedy już rozpoznał akta, spoglądając wymownie na jego policzek, wytrwale wytrzymując jego wzrok.
Zaśmiała się lekko na jego uwagę, kiwając nieznacznie głową w ustępliwiej zgodzie, choć wizja przekazania chlubnego obowiązku zaparzania kawy wiązała się z łagodnym ukłuciem żalu – zdążyła polubić związany z tym poranny rytuał, rozpoczynający każdy dzień znajomą repetycją, mocnym, rozbudzającym zapachem kawy i stukotem kubków. Krótkie pogawędki ucinane po uśmiechach wdzięczności, zagajane w tym przede wszystkim celu, by odwlec rozpoczęcie pracy, sprawiały jej niewymuszoną przyjemność; sprawiały też, że wiedziała o niektórych, bardziej gadatliwych, więcej niż było to koniecznie, a pamięć o tych drobnych rzeczach – zdrowiu, dolegliwościach, wnuczkach, wyjściach do teatru, zapomnianych rocznicach, kłopotliwych sąsiadach, sprawach niepozwalających zasnąć, ratujesz mi życie tą kawą, słońce – była w jakiś sposób prostodusznie satysfakcjonująca.
– Wolałabym zrezygnować z niej zupełnie. – Wzdrygnęła się teatralnie na myśl o niesłodzonej kawie, z grymasem symulując nieprzyjemny dreszcz zniesmaczenia, niepomna jego własnych preferencji tak podobnych do tych Nystroma. – W przeciwieństwie do niektórych lubię wypijać swoją kawę z przyjemnością, dziękuję – oznajmiła jeszcze żartobliwie, łypiąc na niego krótko z przekornym błyskiem w oku, zanim nie rozdzieliły ich zapełnione po brzegi regały, pozwalając jej schować nieśmiałe zakłopotanie wobec składanej jej niewinnej obietnicy, wzmożone tylko, gdy podjął jej żart zupełnie poważnym, choć zaczepnym, pytaniem. Pochyliła spojrzenie odruchowo, zerkając na niższe półki, poprawiając jeszcze raz niesforne kosmyki włosów, które tkwiły już posłusznie za uchem, nie potrzebując w istocie żadnej poprawy.
– Niektórzy z was, w każdym razie – poprawiła się nieco ciszej. Myśl próbująca śledzić odczytywane z teczek oznaczenia, wymykała jej się nieuważnie, śledząc odgłos jego kroków, szelest papierów bez problemu wysuwanych z wyższych kondygnacji regałów. Zabębniła palcami w pionową przedziałkę między aktami, wspierając o nią swobodnie dłoń, kiedy unosiła się lekko na palcach, zaglądając wyżej. – Zdaje się przynajmniej, że to czasem efekt uboczny noszenia munduru, choć chyba częstszy u tych, którzy nie noszą go zbyt długo. Pierwszy haust autorytetu, rozumiesz, idzie się zachłysnąć – mówiła swobodnie, nasłuchując oznak niezadowolenia, choć nie podejrzewała go chyba o zacietrzewiony, urażony sprzeciw; nie wydawał się wprawdzie należeć do typu, który opisywała. Czasem nie było to więcej ponad spoważniałą wyniosłość i surowy, naglący ton, spojrzenie obserwujące ją pilnie, jak gdyby wyczekując błędu czy potknięcia, pretekstu, by złapać za ramię i potrząsnąć lub zadać wreszcie tkwiące na języku ostre pytanie, po co właściwie zawraca się im głowę głupotami; to była w stanie jeszcze znieść. Ci pozornie przyjaźni i żartobliwi, zuchwale rzucający nieapetyczne frazesy, bywali znacznie gorsi, na domiar złego w przeciwieństwie do tych pierwszych niespieszni do raczenia innych świętym spokojem; krążyły w Kruczej twarze, na których widok musiała powściągać odruch w tył zwrotu. – Przypuszczam, że nie jest to tak zauważalne, kiedy patrzy się z drugiego końca łańcucha pokarmowego – nie planowała wypowiadać tego z wyrzutem, ale w głos wkradła jej się mimowiedna niepocieszona cierpkość. Był wysłannikiem Forsetiego, a to nie brzmiało raczej jak zachęta do zuchwałych zaczepek czy szorstkich odzywek, tym bardziej nie do pobłażliwego politowania, którym czasem okraszano serwowane jej upomnienia czy żarty; był, ponadto, mężczyzną, a to już przynajmniej wykluczało najbardziej żenujące z nich.
Schowana poza zasięgiem jego spojrzenia, nie próbowała powściągać lekkiego uśmiechu towarzyszącego rumieńcowi; kiedy udało mu się przewrócić rozmowę w przyjemne przesłuchanie? Choć schlebiało jej jego zainteresowanie, była odruchowo przekonana, że wynikało przede wszystkim z okoliczności – w otoczeniu archiwum, w którym jedynym życiem wydawały się zalegające w kurzu roztocza, niewiele było ciekawszych punktów zaczepienia.
– Sprytne podejście, ale odmawiam zeznań. Jaka w tym zabawa, jeśli tak po prostu ci powiem? – mruknęła z rozbawieniem, obserwując jak kurz wzruszony wysuwanymi papierami unosi się drobnymi kłaczkami i opada na jej ramiona; zamrugała, strzepując mikry pył z rzęs. Odczuwała prawie triumfalną przyjemność z tej przekory, odmawiania mu czegoś, nieułatwiania tych indagacji, z niewinnych podroczeń w doskonałej ciszy doskonale spokojnego miejsca, w którym byli oboje chwilowymi wichrzycielami tego statecznego porządku, z którego w końcu musieli wrócić do własnych, osobnych, mijających się jedynie w korytarzu z uprzejmym dzień dobry.
Cieszyła się, że nie ma go teraz przed sobą, bo spojrzenie z pewnością zdradziłoby ją przy temacie niezadanego pytania, od którego nie było już odwrotu, skoro połowicznie zdążyła odkryć swoje karty. Dała się zresztą uspokoić jego zachęcie – gdyby miała pewność, że nie spotkają się nigdy więcej, znalazłaby może odwagę, by pod tym pretekstem istotnie nagiąć granice przyzwoitości. O ile tylko zgodziłby się na nią przez chwilę nie patrzyć; przez chwilę i nigdy więcej. Słuchała jak jego kroki zbliżają się powoli do miejsca, w którym się zatrzymała, cofając palce ze stosu, w którym czekała na nią nagroda, opuszczając je ku niższej półce, nie chcąc przedwcześnie zdradzać się ze swoją pewnością. Wysunęła losową teczkę, odkrywając jej etykietkę akurat w czas, kiedy mężczyzna wychylił się zza regału, przystając obok i opierając się o niego w swobodnej pozie, wypełniając sobą przestrzeń alejki. Łypnęła ku niemu pojaśniałym wesołością spojrzeniem, rozbawionym uśmiechem reagując na dany jej przydomek, sięgając dalej mało uważnie, dla samego pozoru dalszych poszukiwań. Była sobie wdzięczna za ten mały teatrzyk, przekierowanie własnej uwagi, bo kiedy zdradził jej swoje zamiary, nerwowa kłopotliwość na krótką chwilę przepłoszyła wszelką jasną myśl z jej skroni – wraz ze zdolnością odczytania druczku, na który patrzyła – i obawiała się, że wobec jego spojrzenia zachowałaby się równie bezmyślnie, co dzisiejszego poranka. Mogła tymczasem udawać – zupełnie nieporadnie, czując ciężar jego uwagi – zaprzątniętą aktami; rozsunęła powoli sąsiednie teczki, by wsunąć tę trzymaną na swoje miejsce.
– Jeszcze nie wygrałeś, kawalerze Niecierpliwy – upomniała go zarumieniona, głosem wyraźnie zmienionym, silącym się na wcześniejszą swobodną przekorę przez onieśmielenie. Palce drżały jej odrobinę wyraźniej, kiedy unosiła się na stopach, by sięgnąć do najwyższej półki, przesunąć palcem wskazującym po grzbietach, chwytając w końcu trzy sąsiadujące ze sobą teczki, wyciągnąć je odrobinę niezdarnie, jakby obawiała się przy tym, że runą jej na rudą czuprynę. Przyciągając je do swojej piersi, przejrzała je pospiesznie, w końcu zatrzymując się z cichym mruknięciem zadowolenia. Podała mu tę właściwą, dopiero teraz ośmielając się na niego spojrzeć, ignorując spiekotę rozlaną na policzkach, mimowolne napięcie, kiedy odnalazła jego wzrok ożywionym, jakby również rozgrzanym, kasztanem sarnich oczu.
– Skąd ta blizna? – spytała, kiedy już rozpoznał akta, spoglądając wymownie na jego policzek, wytrwale wytrzymując jego wzrok.
Mikkel Guldbrandsen
Re: 05.12.2000 – Archiwum – G. Molander & M. Guldbrandsen Sob 11 Cze - 16:13
Mikkel GuldbrandsenWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tromsø, Norwegia
Wiek : 32 lata
Stan cywilny : kawaler
Status majątkowy : zamożny
Zawód : wysłannik Forsetiego
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : sokół
Atuty : lider (I), miłośnik pojedynków (II)
Statystyki : alchemia: 5 / magia użytkowa: 36 / magia lecznicza: 5 / magia natury: 5 / magia runiczna: 10 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 5 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 15 / charyzma: 15 / wiedza ogólna: 10
- To już naprawdę niewiele. Wytrzymasz. Potem czas zacznie przeciekać ci przez palce. Ani się obejrzysz, a minie kilka lat. Czasami się zastanawiam, czy praca Kruczej Straży nie nagina przypadkiem czasoprzestrzeni ? - odparł niezmiennie żartobliwym tonem Mikkel. To jednak nie dowcip, a własne doświadczenie doszło do głosu. Doskonale pamiętał przecież swój własny staż (aż za dobrze). Pierwszy rok, który każdy rekrut na oficera Kruczej Straży spędzał w wydziale prewencyjnym, odbębniając najgorszego typu robotę, nierzadko potocznie nazywany krawężnikiem, bo tyle czasu spędzał na ulicy, ciągnął się Guldbrandsenowi w nieskończoność. Tygodnie rozciągały się na miesiące. Dotychczas znany ze swojej cierpliwości i opanowania niemalże przebierał nogami, nie mogąc się doczekać przejścia do wydziału kryminalno-śledczego. Tamten rok wspominał najgorzej, później czas rzeczywiście zaczął płynąć szybciej; zwłaszcza, kiedy mundur stażysty zmienił na mundur oficera i został przydzielony do pierwszego śledztwa. Naturalnie, w oczach oficerów starszych doświadczeniem, wciąż był żółtodziobem i niekiedy nadal traktowali go jak stażystę, to jednak z wolna ulegało zmianie, gdy w końcu mógł się wykazać. Nie wiedział jak sprawa wygląda w szeregach pracowników administracyjnych, których postrzegał często przez pryzmat starszych kobiet w eleganckich garsonkach, ze znużonymi minami przewracającymi stosy papierów, przy filiżance kawy (piątej? szóstej?) i talerzyku z kawałkiem ciasta. Zawsze brakowało im jakiegoś raportu, wniosku, zdjęcia i zawsze wydawały się niezadowolone, kiedy człowiek czegoś od nich potrzebował. Na szczęście wystarczył niekiedy uśmiech młodszego, przystojnego oficera i pochwała koloru garsonki, aby się ożywiły i stały zdecydowanie bardziej pomocne. Zastanawiał się czasem, czy w momencie ukończenia stażu pracownice działu administracyjnego przechodziły jakąś magiczną transformację? Istniał w tym celu tajemniczy, znany jedynie starzyźnie administracji rytuał? I czy Gerda miała już za pół roku tego doświadczyć?
Oby nie.
- Gorzka kawa nie jest taka zła. Idzie się do niej przyzwyczaić - zaśmiał się, rozbawiony grymasem na twarzy dziewczyny, jakby niesłodzona kawa miała być czymś naprawdę najgorszym na świecie. - To zaskakujące do ilu rzeczy człowiek potrafi się przyzwyczaić... - mruknął pod nosem, znów bardziej do siebie niż do panny Molander. Gorzkiej kawy, szorstkiego przełożonego, nużącej pracy, samotności. - Ja również. Zwłaszcza w miłym towarzystwie. Dziękuję ci zatem za to i za dobrą kawę, to prawdziwa przyjemność w ten ponury dzień. - Pochlebstwo nie było fałszywe, nie było kłamstwem; w holu Kolegium Sprawiedliwości pojawił się w parszywym nastroju, niewyspany i nie w humorze, które odeszły już w niepamięć dzięki niezgorszej kofeinie w papierowym kubku i urokowi osobistemu rudowłosej stażystki.
Westchnął przeciągle na słowa Gerdy, ale bez śladu żalu i pretensji; nie miał dziewczynie za złe, że powiedziała to, co wiedzieli wszyscy głośno, był raczej pod wrażeniem, że mimo wszystko się na to zdecydowała, biorąc pod uwagę jaka przepaść dzieliła ich w hierarchii Kruczej Straży. Doceniał szczerość rudowłosej. Jej opinia o oficerach była surowa, lecz zaskakująco prawdziwa - nad tym właśnie wzdychał.
- Obawiam się, że muszę się z tobą zgodzić, Gerdo. Rozumiem, co masz na myśli. Rzeczywiście to częste, że najmłodsi doświadczeniem oficerowie bywają najbardziej zarozumiali - odrzekł w końcu, szukając odpowiedniej teczki dalej, wędrując wśród regałów. Nawiedziła go straszliwa myśl - pełna obaw, czy i w jego przypadku było podobnie? Te parę lat temu, kiedy zaczął nosić mundur oficera i był z tego cholernie dumny wychodził na zarozumiałego i aroganckiego? A może nadal tak było? - Pozwolę sobie jednak trochę nas usprawiedliwić. Nie ujmuję innym zawodom i profesjom, ale droga do zdobycia tego munduru wcale nie jest prosta, a kiedy już się udaje, człowiek tak się cieszy, że czuje, że może wszystko - przyznał szczerze, uśmiechnąwszy się kącikiem ust. - Wszystkie kruki powinny krakać jednym głosem, prawda? - W tonie głosu Mikkela zabrzmiała zaś przepraszająca, usprawiedliwiająca nuta, lecz nie zamierzał przepraszać za wszystkich innych. Chciał wierzyć, że nie razi nikogo swoją arogancją; zawsze starał się odnosić uprzejmie zarówno do swoich przełożonych, równych sobie Wysłanników, pracownic administracyjnych, jak i pań sprzątających biura Kruczej Straży. Nie mógł odpowiadać za innych, nie mógł ich także pouczać. Pewnych rzeczy nie szło zmienić, niektóre schematy zbyt mocno wtopiły się w styl pracy i niektórych profesji. Czyż prawnicy i uzdrowiciele również nie patrzyli wyniośle na wszystkich innych, jakby wiedza, którą posiedli, dawała im prawo do czucia się lepszymi od innych? Z pewnością dawała im pewną władzę. Noszony mundur dawał ją człowiekowi w sposób oczywisty. Od władzy zaś przewracało się w głowie. Upajała gorzej niż alkohol. - Zawsze dobrze jest spojrzeć na coś z innej perspektywy, będę to miał na uwadze - dodał łagodnym tonem, jakby obawiał się, że panna Molander się zawstydzi i zamilknie, nie powie już nic, co myślała naprawdę. Znał dziewczyny takie jak ona i przypuszczał, że mógłby mieć rację, a czuł się już znużony banalnymi uprzejmościami i pochlebstwami, lękiem przed powiedzeniem prawdy.,
- Tu mnie masz, znowu prawda. Nie lubię, kiedy jest zbyt łatwo - zaśmiał się serdecznie, otwierając kolejną i kolejną teczkę, przewracając strony; zamykał ją po chwili i odkładał na miejsce, przechodząc dalej. Lubił zagadki od zawsze. Ojciec zwykł zadawać ich Mikkelowi wiele, choćby po to, aby odnalazł urodzinowy prezent. Miał tak ćwiczyć umysł, wyrobić umiejętność logicznego i analitycznego myślenia; w ten sposób zaszczepił w młodym Guldbrandsenie zamiłowanie do podejmowania wyzwań, których wypełnienie dawało mu ogromną satysfakcję. - Prowokujesz mnie do tego, abym przekonał się o tym sam -zagroził za to przekornie, jakby obiecując, że sprawdzi to inaczej - empirycznie. To przez to, czy może pytanie o kawę sprawiło, że policzki panny Molander przybrały barwę podobną do włosów jakie okalały miękko ładną twarz? Podejrzewał, że zarówno to i to, lecz nie czuł się winny ani trochę. Odpowiedziała dokładnie tak jak się tego spodziewał - ani się nie zgodziła, ani nie odmówiła. Zaśmiał się więc znów lekko, czując pewne zaintrygowanie, bo nieskromnie przyznawał, że rzadko spotykał się z podobną odmową. Niespodziewanie rudowłosa stażystka zaczęła stawiać przed nim kolejne wyzwania.
Do tego zdołała z nim zwyciężyć. Z uniesioną brwią odebrał odeń teczkę i zajrzawszy do środka przekonał się, że odnalazła tę właściwą. Teatralnie westchnął z ulgą i uśmiechnął szeroko.
- Potrafię być bardzo cierpliwy, ale kto lubi czekać? - odparł ze wzruszeniem ramion, przyglądając się Gerdzie uważnie. Zwrócił uwagę na drżenie palców, wyraźne onieśmielenie jakie wzbudziło zaproszenie. Nie uwierzyłby w to, że podobnego pytania nie usłyszała przez półtorej roku stażu.
- Jestem pod wrażeniem. Nie spędziliśmy tu nawet godziny - wyrzekł, nie odpowiadając jeszcze na pytanie, przeglądając za to akta. Zamknął jednak teczkę, na to będzie czas później. - Dlaczego nie dziwi mnie, że pytasz właśnie o to? - zastanowił się najpierw, jakby rozbawiony. Ludzie często go o to pytali, a on nie lubił o tym rozmawiać - bo kto lubił rozprawiać o porażkach? - To pamiątka po jednym z pierwszych pojedynków ze ślepcem. Zostawił mi ją pewien uroczy jegomość, który teraz odsiaduje wyrok. Paskudne zaklęcie. To jednak dłuższa historia do opowiedzenia przy kawie.
Kącik ust uniósł się znów w szelmowskim uśmiechu. Odpowiedział na jej pytanie, zgodnie z umową, dość wyczerpująco. Na tyle, aby Gerda nie mogła mu zarzucić, że nie dotrzymał słowa, lecz i na tyle, by wzbudzić ciekawość poznania szczegółów tej historii. Nie wygrał, nie powinien więc ponawiać pytania, lecz nie zwykł też dawać za wygraną. Skoro patrzyła mu wytrwale w oczy, to spojrzał w jej własne z pewnym wyzwaniem, ciekaw czy się go podejmie.
Oby nie.
- Gorzka kawa nie jest taka zła. Idzie się do niej przyzwyczaić - zaśmiał się, rozbawiony grymasem na twarzy dziewczyny, jakby niesłodzona kawa miała być czymś naprawdę najgorszym na świecie. - To zaskakujące do ilu rzeczy człowiek potrafi się przyzwyczaić... - mruknął pod nosem, znów bardziej do siebie niż do panny Molander. Gorzkiej kawy, szorstkiego przełożonego, nużącej pracy, samotności. - Ja również. Zwłaszcza w miłym towarzystwie. Dziękuję ci zatem za to i za dobrą kawę, to prawdziwa przyjemność w ten ponury dzień. - Pochlebstwo nie było fałszywe, nie było kłamstwem; w holu Kolegium Sprawiedliwości pojawił się w parszywym nastroju, niewyspany i nie w humorze, które odeszły już w niepamięć dzięki niezgorszej kofeinie w papierowym kubku i urokowi osobistemu rudowłosej stażystki.
Westchnął przeciągle na słowa Gerdy, ale bez śladu żalu i pretensji; nie miał dziewczynie za złe, że powiedziała to, co wiedzieli wszyscy głośno, był raczej pod wrażeniem, że mimo wszystko się na to zdecydowała, biorąc pod uwagę jaka przepaść dzieliła ich w hierarchii Kruczej Straży. Doceniał szczerość rudowłosej. Jej opinia o oficerach była surowa, lecz zaskakująco prawdziwa - nad tym właśnie wzdychał.
- Obawiam się, że muszę się z tobą zgodzić, Gerdo. Rozumiem, co masz na myśli. Rzeczywiście to częste, że najmłodsi doświadczeniem oficerowie bywają najbardziej zarozumiali - odrzekł w końcu, szukając odpowiedniej teczki dalej, wędrując wśród regałów. Nawiedziła go straszliwa myśl - pełna obaw, czy i w jego przypadku było podobnie? Te parę lat temu, kiedy zaczął nosić mundur oficera i był z tego cholernie dumny wychodził na zarozumiałego i aroganckiego? A może nadal tak było? - Pozwolę sobie jednak trochę nas usprawiedliwić. Nie ujmuję innym zawodom i profesjom, ale droga do zdobycia tego munduru wcale nie jest prosta, a kiedy już się udaje, człowiek tak się cieszy, że czuje, że może wszystko - przyznał szczerze, uśmiechnąwszy się kącikiem ust. - Wszystkie kruki powinny krakać jednym głosem, prawda? - W tonie głosu Mikkela zabrzmiała zaś przepraszająca, usprawiedliwiająca nuta, lecz nie zamierzał przepraszać za wszystkich innych. Chciał wierzyć, że nie razi nikogo swoją arogancją; zawsze starał się odnosić uprzejmie zarówno do swoich przełożonych, równych sobie Wysłanników, pracownic administracyjnych, jak i pań sprzątających biura Kruczej Straży. Nie mógł odpowiadać za innych, nie mógł ich także pouczać. Pewnych rzeczy nie szło zmienić, niektóre schematy zbyt mocno wtopiły się w styl pracy i niektórych profesji. Czyż prawnicy i uzdrowiciele również nie patrzyli wyniośle na wszystkich innych, jakby wiedza, którą posiedli, dawała im prawo do czucia się lepszymi od innych? Z pewnością dawała im pewną władzę. Noszony mundur dawał ją człowiekowi w sposób oczywisty. Od władzy zaś przewracało się w głowie. Upajała gorzej niż alkohol. - Zawsze dobrze jest spojrzeć na coś z innej perspektywy, będę to miał na uwadze - dodał łagodnym tonem, jakby obawiał się, że panna Molander się zawstydzi i zamilknie, nie powie już nic, co myślała naprawdę. Znał dziewczyny takie jak ona i przypuszczał, że mógłby mieć rację, a czuł się już znużony banalnymi uprzejmościami i pochlebstwami, lękiem przed powiedzeniem prawdy.,
- Tu mnie masz, znowu prawda. Nie lubię, kiedy jest zbyt łatwo - zaśmiał się serdecznie, otwierając kolejną i kolejną teczkę, przewracając strony; zamykał ją po chwili i odkładał na miejsce, przechodząc dalej. Lubił zagadki od zawsze. Ojciec zwykł zadawać ich Mikkelowi wiele, choćby po to, aby odnalazł urodzinowy prezent. Miał tak ćwiczyć umysł, wyrobić umiejętność logicznego i analitycznego myślenia; w ten sposób zaszczepił w młodym Guldbrandsenie zamiłowanie do podejmowania wyzwań, których wypełnienie dawało mu ogromną satysfakcję. - Prowokujesz mnie do tego, abym przekonał się o tym sam -zagroził za to przekornie, jakby obiecując, że sprawdzi to inaczej - empirycznie. To przez to, czy może pytanie o kawę sprawiło, że policzki panny Molander przybrały barwę podobną do włosów jakie okalały miękko ładną twarz? Podejrzewał, że zarówno to i to, lecz nie czuł się winny ani trochę. Odpowiedziała dokładnie tak jak się tego spodziewał - ani się nie zgodziła, ani nie odmówiła. Zaśmiał się więc znów lekko, czując pewne zaintrygowanie, bo nieskromnie przyznawał, że rzadko spotykał się z podobną odmową. Niespodziewanie rudowłosa stażystka zaczęła stawiać przed nim kolejne wyzwania.
Do tego zdołała z nim zwyciężyć. Z uniesioną brwią odebrał odeń teczkę i zajrzawszy do środka przekonał się, że odnalazła tę właściwą. Teatralnie westchnął z ulgą i uśmiechnął szeroko.
- Potrafię być bardzo cierpliwy, ale kto lubi czekać? - odparł ze wzruszeniem ramion, przyglądając się Gerdzie uważnie. Zwrócił uwagę na drżenie palców, wyraźne onieśmielenie jakie wzbudziło zaproszenie. Nie uwierzyłby w to, że podobnego pytania nie usłyszała przez półtorej roku stażu.
- Jestem pod wrażeniem. Nie spędziliśmy tu nawet godziny - wyrzekł, nie odpowiadając jeszcze na pytanie, przeglądając za to akta. Zamknął jednak teczkę, na to będzie czas później. - Dlaczego nie dziwi mnie, że pytasz właśnie o to? - zastanowił się najpierw, jakby rozbawiony. Ludzie często go o to pytali, a on nie lubił o tym rozmawiać - bo kto lubił rozprawiać o porażkach? - To pamiątka po jednym z pierwszych pojedynków ze ślepcem. Zostawił mi ją pewien uroczy jegomość, który teraz odsiaduje wyrok. Paskudne zaklęcie. To jednak dłuższa historia do opowiedzenia przy kawie.
Kącik ust uniósł się znów w szelmowskim uśmiechu. Odpowiedział na jej pytanie, zgodnie z umową, dość wyczerpująco. Na tyle, aby Gerda nie mogła mu zarzucić, że nie dotrzymał słowa, lecz i na tyle, by wzbudzić ciekawość poznania szczegółów tej historii. Nie wygrał, nie powinien więc ponawiać pytania, lecz nie zwykł też dawać za wygraną. Skoro patrzyła mu wytrwale w oczy, to spojrzał w jej własne z pewnym wyzwaniem, ciekaw czy się go podejmie.
when I say innocent
I should say naive
I should say naive
Gerda Molander
05.12.2000 – Archiwum – G. Molander & M. Guldbrandsen Nie 26 Cze - 2:17
Gerda MolanderWidzący
Gif :
Grupa : widzący
Miejsce urodzenia : Tärnaby, Szwecja
Wiek : 24 lata
Stan cywilny : panna
Status majątkowy : przeciętny
Zawód : stażystka w wydziale administracyjnym KS
Wykształcenie : III stopień wtajemniczenia
Totem : kowalik
Atuty : znawca transformacji (I), obrońca (II)
Statystyki : alchemia: 15 / magia użytkowa: 28 / magia lecznicza: 10 / magia natury: 5 / magia runiczna: 5 / magia zakazana: 0 / magia przemiany: 15 / magia twórcza: 5 / sprawność fizyczna: 5 / charyzma: 5 / wiedza ogólna: 10
Oczywiście, musiała wytrzymać – jakkolwiek przyszłość wydawała jej się niewyraźna ilekroć próbowała sięgnąć ku niej spojrzeniem schowanym pod powiekami, zamykała się niewątpliwie w grubych, zimnych murach kruczej straży; osobliwie to jedno wydawało jej się konsekwentnie pewne, choć frustracja i przemęczenie czasem doprowadzały ją do kojącej myśli o sklepie matki, o podręcznikach alchemicznych, w których mogłaby się schować i o zapachu ziół podwieszonych na wiotkich niciach pod stropem, o spokojnym, powolnym życiu, do którego mogłaby uciec. Była to jednak zawsze myśl przygnębiona i zrezygnowana – nie krok naprzód, ale wstecz, ciche rozważanie kapitulacji, na którą nie była gotowa się zdecydować. Skończyła szkołę, skończyła studia, niedługo miała skończyć staż – wytrzyma – i nieśmiało będzie zawsze pragnąć więcej. Sterylne pomieszczenie administracji już teraz wydawało się czasem przyciasne; przekładając dokumenty, zastanawiała się o wszystkich rzeczach dziejących się obok, poza nim, przy których czas istotnie uciekał, zamiast wlec się razem z przewracanymi kartami. Czasoprzestrzeń kurczyła się tymczasem, gdzieś poza biurem, o fragmenty, które oficerowie próbowali ratować, o jedno imię i o czas, który zabierało ze sobą, poświęcony na poszukiwania lub wyjaśnienie powstałej po nim luki, podczas gdy ona tkwiła za drzwiami, w szeleście papieru i odżywała dopiero, gdy przekraczała ich próg – gdy odwiedzała wydział poszukiwań, rozwieszała ogłoszenia, obserwowała miasto ze skrzydeł ptasiej postaci. Wydawało jej się przykrą, naturalną koleją rzeczy, że stanie się, podobnie do swoich poprzedniczek, podstarzałą urzędniczką w krótkich włosach i okularach, że życie, zamiast przeciekać jej przez palce próbujące się na nim zacisnąć, przepłynie wartkim strumieniem obok, zanim zdąży go tak naprawdę skosztować. Przeczucie to sprawiało, że miała czasem ochotę trzasnąć drzwiami, otworzyć okno na oścież w swojej sypialni i wychylić się do momentu strachu, zgubić się w głośnej muzyce któregoś baru i zanurzyć palce w czyichś włosach bez nieśmiałości, choćby jej dłonie miały później już nigdy się nie uspokoić – obawiała się tego całe życie, teraz zaczynała się obawiać tymczasem, że na zawsze pozostaną spokojne i suche, niezanurzone nigdy tak naprawdę w tym, co naprawdę miało znaczenie. Nagle kilka lat, o których mówił, wydawało jej się czasem paskudnie długim i zarazem zbyt krótkim; czy naprawdę miała spędzić je w ten sposób? Obudzić się za kilka lat, zmęczona i upodobniona do starszych sekretarek, za późno zdając sobie sprawę, że cały ten czas poświęciła duchowi kogoś, kto miał nie wrócić? Że żałuje?
– Nie wiem, czy tego nie obawiam się bardziej – mruknęła, trochę ciszej, była to wprawdzie myśl w jakiś sposób intymna, a ona nie znała go w końcu właściwie wcale, choć być może właśnie przez poczucie, że nie poznają się nigdy, nie czuła się tak bardzo zawstydzona jej brzmieniem, przynajmniej nie w czas, by ugryźć się w język. Nie była pewna, czy usłyszał; wyobrażała sobie, że jej obawa, przebrzmiewająca w tych słowach, gubi się w alejkach między regałami i zapada się w kątach pomieszczenia jak niezauważony, nieistotny kurz. Wolałaby, żeby tak się stało, wolałaby zostawić tę myśl w którejś teczce archiwalnej na pożywkę zapomnienia, nie wracać do niej więcej, do tych słów, które wypowiedział zupełnie niewinnie, a które dosięgły ją nagłym niepokojem: czas zacznie przeciekać ci przez palce. Być może już przeciekał; zaskakujące do ilu rzeczy człowiek potrafi się przyzwyczaić.
– Przydzielono mi ten obowiązek, nie miałam wyjścia – odpowiedziała z przyjazną złośliwością na jego pochlebstwo, nie wiedząc sama, dlaczego pozwala sobie na podobną zgryźliwość; podobało jej się być może za bardzo drażnienie się z człowiekiem o tyle od niej ważniejszym. – Też dziękuję – dodała zaraz łagodniej, rozcieńczając żartobliwą niegrzeczność przebłyskiem szczerej, choć nieśmiałej, promienności. Dzień nie zaczął się najlepiej i zapowiadał się jeszcze gorzej, tymczasem, mimo wszystko, czuła się przyjemnie podniesiona na duchu tym niezobowiązującym przekomarzaniem, okazją, żeby popsioczyć na strasznego podkomendanta, chwilą nieoczekiwanego oddechu.
Z niejakim niepocieszeniem musiała przyznać mu połowiczną rację; nie było wprawdzie nic dziwnego w dumie z uzyskanego tytułu oficerskiego, nie było w niej też nic złego, nawet jeśli zdawała się czasem próżnością i, choć wciąż wydawało jej się nieznośnym eskalowanie jej do ostentacyjnego poczucia swojej wyższości, ostatecznie było jednak wystarczająco pocieszającym, że przynajmniej spróbował zrozumieć i spojrzeć na to z jej perspektywy. Przepraszający ton jego głosu sprawił jej przy tym przyjemność, której się po sobie nie spodziewała, uładzając tym skuteczniej zarzewie niepocieszenia, choć, prawdę mówiąc, nie sądziła, że potrafił istotnie zrozumieć zupełnie – nie miała zamiaru jednak skarżyć mu się na wszystkie krępujące kłopotliwości i niegrzeczności, jakie zdarzało jej się znosić w starciu z zuchwałymi oficerami, którzy czuli się – jak mówił – jakby mogli wszystko. Szczęśliwie potrafiła, zazwyczaj, sprowadzić ich na ziemię nie gorzej niż cała papierologia, nad którą musieli się ku swojemu udręczeniu pochylić.
– Rozumiem, oczywiście, że należy się za to uznanie i szczęt szacunku, że nie pozwalają wam nosić tych mundurów za nic, ale nie mogę przyjąć tego usprawiedliwienia – brzmiała podobne łagodnie do niego, odwdzięczając się pewną ostrożnością na jego odczucia; nie chciała, by odebrał tę dyskusję jako nieprzyjemny zgrzyt. – Nie wolno wam wszystkiego – zauważyła, po raz kolejny osobliwie zadowolona, że mogła mówić mu podobne rzeczy ze śmiałą stanowczością, choć gdyby przyszło co do czego, bez bezpiecznej bariery regałów i otuliny uprzejmych, sympatycznych tonów, nie miałaby w sobie prawdopodobnie krztyny asertywności. – Uważam nadal, że ważne jest wam o tym czasem przypomnieć.
Uśmiechnęła się do siebie, kiedy z głębi pomieszczenia odezwał się jego śmiech, w akompaniamencie przesuwanej po drewnie tektury i poruszanych kartek. Nie mogła powiedzieć, żeby ją to zaskakiwało – umiłowanie do wyzwać pasowało do jego profesji, o ile nie było warunkiem koniecznym, by zajść tak daleko, jak zaszedł Guldbrandsen; nie wątpiła więc, że był też w ich rozwiązywaniu diabelnie dobry. Jego śmiałe stwierdzenie wybiło ją poniekąd ze swobodnego tonu myśli. Brzmiał wprawdzie, jakby przyłapywał ją na czymś, czego sama nie była świadoma, dopóki nie nazwał tego wprost i nie wiedziała, czy podobało jej się, kiedy określał to w tak bezpośredni sposób – choć czy mogłaby mu zaprzeczyć? Czy nie chciała udowodnić, że jest warta zaciekawienia, zawsze? Czy jego słowa były przestrzeżeniem, żeby przestała? Działa? chciała zapytać, ale nie starczyło jej na to odwagi, bo stał już obok niej, patrzył na nią ciemnymi oczami i nie starczało jej animuszu, by zdobyć się z nim na tak otwartą grę, choć chciała – chciała okazać się odważniejsza. Nie powiedziała więc nic, ale spojrzała na niego, w impulsywnym przypływie przekory, pozorując odwagę niewypowiedzianego mam przestać?
Nie mogła powstrzymać łagodnego cienia triumfalnego uśmiechu, kiedy rozpoznawał w podanej mu teczce tę właściwą; zdradliwy przebłysk zadowolonej dumy. Jego twarz, rozjaśniona ulgą i jeszcze śmielszym grymasem, łagodniała przyjemnie i wciąż ją to jeszcze zaskakiwało.
– Ja, jeśli spodziewam się, że warto – mruknęła, jakby nie mogąc się powstrzymać, by ponownie stanąć z nim w opozycji. Przyglądała mu się, kiedy przeglądał schowane w teczce dokumenty, przygryzając wnętrze policzka, by powstrzymać się przed okazaniem, ile przyjemności sprawiła jej jego uwaga, choć późniejsze uznanie jej pytania za przewidywalne utkwiło w słodyczy tego wrażenia jak nieoczekiwana kropla dziegciu, szybko tłamszona, bo przecież nie miało to znaczenia – wystarczyło, że dostanie odpowiedź, zanim się rozejdą. Wpatrywała się więc w niego cierpliwie, pozwalając, by ciekawość dodała jej w tym śmiałości, przebłyskując w kasztanowym spojrzeniu wyraźnie, zastąpiona zaraz złotawym refleksem zaintrygowania. Było oczywistym, że musiał zmagać się ze ślepcami, usłyszenie o tym wprost zdawało się czynić to jednak bardziej rzeczywistym, bliznę na jego policzku głębszą i jeszcze bardziej charakterną; sama wydawała się zauważalnie złagodnieć, jakby poruszona myślą o tym zdarzeniu, na granicy naiwnie zatroskanego pytania (czy boli? czy czujesz ją jeszcze, tę magię? czy wyczułabym ją pod palcami, jej ciepłe wspomnienie?), powrót do kawy otrzeźwił ją jednak, wprawiając w pierwszej chwili w roztargnione milczenie, przeciągające się na skrzyżowaniu przeczekujących się spojrzeń. Był nieznośnie zdawkowy, a ona nieznośnie ciekawa – zdawał się, niestety, w tym ją przejrzeć.
– Dobrze. Opowiesz mi przy kawie – zgodziła się w końcu ustępliwie, czując natychmiast war rumieńca na policzkach, dzielnie wytrzymując jednak jego wzrok, jakby odwrócenie go miało być równoznaczne z przegraną w niewypowiedzianej rywalizacji. – Mógłbyś je odłożyć? – spytała, podając mu pozostałe teczki z wyższej półki, jakby nie miało to znaczenia, choć jej dłonie, jak zwykle, zdradliwie obnażały dumny blef.
Gerda i Mikkel z tematu
– Nie wiem, czy tego nie obawiam się bardziej – mruknęła, trochę ciszej, była to wprawdzie myśl w jakiś sposób intymna, a ona nie znała go w końcu właściwie wcale, choć być może właśnie przez poczucie, że nie poznają się nigdy, nie czuła się tak bardzo zawstydzona jej brzmieniem, przynajmniej nie w czas, by ugryźć się w język. Nie była pewna, czy usłyszał; wyobrażała sobie, że jej obawa, przebrzmiewająca w tych słowach, gubi się w alejkach między regałami i zapada się w kątach pomieszczenia jak niezauważony, nieistotny kurz. Wolałaby, żeby tak się stało, wolałaby zostawić tę myśl w którejś teczce archiwalnej na pożywkę zapomnienia, nie wracać do niej więcej, do tych słów, które wypowiedział zupełnie niewinnie, a które dosięgły ją nagłym niepokojem: czas zacznie przeciekać ci przez palce. Być może już przeciekał; zaskakujące do ilu rzeczy człowiek potrafi się przyzwyczaić.
– Przydzielono mi ten obowiązek, nie miałam wyjścia – odpowiedziała z przyjazną złośliwością na jego pochlebstwo, nie wiedząc sama, dlaczego pozwala sobie na podobną zgryźliwość; podobało jej się być może za bardzo drażnienie się z człowiekiem o tyle od niej ważniejszym. – Też dziękuję – dodała zaraz łagodniej, rozcieńczając żartobliwą niegrzeczność przebłyskiem szczerej, choć nieśmiałej, promienności. Dzień nie zaczął się najlepiej i zapowiadał się jeszcze gorzej, tymczasem, mimo wszystko, czuła się przyjemnie podniesiona na duchu tym niezobowiązującym przekomarzaniem, okazją, żeby popsioczyć na strasznego podkomendanta, chwilą nieoczekiwanego oddechu.
Z niejakim niepocieszeniem musiała przyznać mu połowiczną rację; nie było wprawdzie nic dziwnego w dumie z uzyskanego tytułu oficerskiego, nie było w niej też nic złego, nawet jeśli zdawała się czasem próżnością i, choć wciąż wydawało jej się nieznośnym eskalowanie jej do ostentacyjnego poczucia swojej wyższości, ostatecznie było jednak wystarczająco pocieszającym, że przynajmniej spróbował zrozumieć i spojrzeć na to z jej perspektywy. Przepraszający ton jego głosu sprawił jej przy tym przyjemność, której się po sobie nie spodziewała, uładzając tym skuteczniej zarzewie niepocieszenia, choć, prawdę mówiąc, nie sądziła, że potrafił istotnie zrozumieć zupełnie – nie miała zamiaru jednak skarżyć mu się na wszystkie krępujące kłopotliwości i niegrzeczności, jakie zdarzało jej się znosić w starciu z zuchwałymi oficerami, którzy czuli się – jak mówił – jakby mogli wszystko. Szczęśliwie potrafiła, zazwyczaj, sprowadzić ich na ziemię nie gorzej niż cała papierologia, nad którą musieli się ku swojemu udręczeniu pochylić.
– Rozumiem, oczywiście, że należy się za to uznanie i szczęt szacunku, że nie pozwalają wam nosić tych mundurów za nic, ale nie mogę przyjąć tego usprawiedliwienia – brzmiała podobne łagodnie do niego, odwdzięczając się pewną ostrożnością na jego odczucia; nie chciała, by odebrał tę dyskusję jako nieprzyjemny zgrzyt. – Nie wolno wam wszystkiego – zauważyła, po raz kolejny osobliwie zadowolona, że mogła mówić mu podobne rzeczy ze śmiałą stanowczością, choć gdyby przyszło co do czego, bez bezpiecznej bariery regałów i otuliny uprzejmych, sympatycznych tonów, nie miałaby w sobie prawdopodobnie krztyny asertywności. – Uważam nadal, że ważne jest wam o tym czasem przypomnieć.
Uśmiechnęła się do siebie, kiedy z głębi pomieszczenia odezwał się jego śmiech, w akompaniamencie przesuwanej po drewnie tektury i poruszanych kartek. Nie mogła powiedzieć, żeby ją to zaskakiwało – umiłowanie do wyzwać pasowało do jego profesji, o ile nie było warunkiem koniecznym, by zajść tak daleko, jak zaszedł Guldbrandsen; nie wątpiła więc, że był też w ich rozwiązywaniu diabelnie dobry. Jego śmiałe stwierdzenie wybiło ją poniekąd ze swobodnego tonu myśli. Brzmiał wprawdzie, jakby przyłapywał ją na czymś, czego sama nie była świadoma, dopóki nie nazwał tego wprost i nie wiedziała, czy podobało jej się, kiedy określał to w tak bezpośredni sposób – choć czy mogłaby mu zaprzeczyć? Czy nie chciała udowodnić, że jest warta zaciekawienia, zawsze? Czy jego słowa były przestrzeżeniem, żeby przestała? Działa? chciała zapytać, ale nie starczyło jej na to odwagi, bo stał już obok niej, patrzył na nią ciemnymi oczami i nie starczało jej animuszu, by zdobyć się z nim na tak otwartą grę, choć chciała – chciała okazać się odważniejsza. Nie powiedziała więc nic, ale spojrzała na niego, w impulsywnym przypływie przekory, pozorując odwagę niewypowiedzianego mam przestać?
Nie mogła powstrzymać łagodnego cienia triumfalnego uśmiechu, kiedy rozpoznawał w podanej mu teczce tę właściwą; zdradliwy przebłysk zadowolonej dumy. Jego twarz, rozjaśniona ulgą i jeszcze śmielszym grymasem, łagodniała przyjemnie i wciąż ją to jeszcze zaskakiwało.
– Ja, jeśli spodziewam się, że warto – mruknęła, jakby nie mogąc się powstrzymać, by ponownie stanąć z nim w opozycji. Przyglądała mu się, kiedy przeglądał schowane w teczce dokumenty, przygryzając wnętrze policzka, by powstrzymać się przed okazaniem, ile przyjemności sprawiła jej jego uwaga, choć późniejsze uznanie jej pytania za przewidywalne utkwiło w słodyczy tego wrażenia jak nieoczekiwana kropla dziegciu, szybko tłamszona, bo przecież nie miało to znaczenia – wystarczyło, że dostanie odpowiedź, zanim się rozejdą. Wpatrywała się więc w niego cierpliwie, pozwalając, by ciekawość dodała jej w tym śmiałości, przebłyskując w kasztanowym spojrzeniu wyraźnie, zastąpiona zaraz złotawym refleksem zaintrygowania. Było oczywistym, że musiał zmagać się ze ślepcami, usłyszenie o tym wprost zdawało się czynić to jednak bardziej rzeczywistym, bliznę na jego policzku głębszą i jeszcze bardziej charakterną; sama wydawała się zauważalnie złagodnieć, jakby poruszona myślą o tym zdarzeniu, na granicy naiwnie zatroskanego pytania (czy boli? czy czujesz ją jeszcze, tę magię? czy wyczułabym ją pod palcami, jej ciepłe wspomnienie?), powrót do kawy otrzeźwił ją jednak, wprawiając w pierwszej chwili w roztargnione milczenie, przeciągające się na skrzyżowaniu przeczekujących się spojrzeń. Był nieznośnie zdawkowy, a ona nieznośnie ciekawa – zdawał się, niestety, w tym ją przejrzeć.
– Dobrze. Opowiesz mi przy kawie – zgodziła się w końcu ustępliwie, czując natychmiast war rumieńca na policzkach, dzielnie wytrzymując jednak jego wzrok, jakby odwrócenie go miało być równoznaczne z przegraną w niewypowiedzianej rywalizacji. – Mógłbyś je odłożyć? – spytała, podając mu pozostałe teczki z wyższej półki, jakby nie miało to znaczenia, choć jej dłonie, jak zwykle, zdradliwie obnażały dumny blef.
Gerda i Mikkel z tematu